background image

 

EAST

 NEWS

Obie przychodzą mi na myśl, 

gdy przyglądam się działaniom związanym 

z implementacją prawa UE – pisze prof. Ewa Łętowska

Wieża Eiffla 

czy wieża Babel?

prawnik

Piątek – niedziela | 6–8 czerwca 2014 r.

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               1 / 8

background image

 

C2

 

„Prawnik” powstaje we współpracy z   

Krajową Radą Sądownictwa

   

Naczelną Radą Adwokacką 

 

Krajową Radą Komorniczą

   

Krajową Radą Notarialną

 

 

Krajową Izbą Doradców Podatkowych 

 

Krajową Radą Radców Prawnych

Spółka komandytowa jest coraz bardziej 

popularną formą prowadzenia działal-

ności gospodarczej.  To głównie efekt 

związanych z nią udogodnień podatko-

wych, jak i dopuszczalnego ograniczenia 

odpowiedzialności wspólników za długi. 

Zaletą tego typu spółki jest także moż-

liwość elastycznego i odpowiadające-

go oczekiwaniom wspólników ukształ-

towania zasad jej funkcjonowania już 

w samej umowie. 

Prezentowana publikacja zawiera 

kompleksowe omówienie problematy-

ki spółki komandytowej. Pierwsze roz-

działy odnoszą się do ogólnych zagad-

nień związanych z jej istotą, formami 

ustrojowymi, np. przed wpisem do re-

jestru, czy w fazie likwidacji,  a także 

udziałami w spółce i wnoszonymi do 

niej wkładami. Kolejne rozdziały mo-

nografii szczegółowo ukazują przede 

wszystkim proces tworzenia spółki ko-

mandytowej, uprawnienia i obowiązki 

jej wspólników, zagadnienia związane 

z prowadzeniem spraw spółki i zasa-

dami odpowiedzialności za jej zobo-

wiązania. 

Prof. Aleksander Kappes zaznaczył, że 

jest to już piąta książka jego autorstwa 

poświęcona spółce komandytowej na 

przestrzeni ostatnich 16 lat. Bez wąt-

pienia stanowi ona jednak próbę no-

wego spojrzenia na wiele problemów 

związanych z tytułową spółką, która 

jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku 

niemal nie występowała w praktyce. 

Dzisiaj tego typu podmiotów działa na 

rynku niemal 2 tys. 

Publikacja może się okazać przydatna 

zarówno prawnikom praktykom (sę-

dziom, radcom prawnym, adwokatom, 

notariuszom, aplikantom), jak i teore-

tykom. Lektura książki bez wątpienia 

ułatwi również pracę przedsiębiorcom, 

którzy wybrali tę formę prowadzenia 

działalności gospodarczej, gdyż odpo-

wiada na wiele praktycznych pytań 

i omawia problemy wyłaniające się 

w związku z funkcjonowaniem tego 

typu przedsiębiorcy. Niewątpliwą za-

letą książki –oprócz wysokiego pozio-

mu merytorycznego – jest przejrzysty 

i przystępny dla czytelnika układ tek-

stu, który ułatwia korzystanie z publi-

kacji. Praca została przygotowana pod 

redakcją naukową prof. Andrzeja Kidy-

by, co jest jej kolejnym niewątpliwym 

atutem. 

AM

biblioteka

 

prawnika

Wszystko o spółce 

komandytowej

Aleksander Kappes, 

„Spółka  

komandytowa”, 
Warszawa 2014,  

 wyd. Wolters Kluwer

cytat

 

tygodnia 

Adwokatura musi 

mówić jednym głosem. 

(...) Cenię sobie opinie 

wszystkich kolegów. Jeżeli jednak 

na każdym kroku będziemy się 

wzajemnie krytykować na forum 

publicznym i w wypowiedziach 

nieskierowanych wyłącznie do 

kolegów adwokatów (...), to nie uda 

się nam niczego osiągnąć

Michał Bieniak, 
adwokat, przewodniczący Komisji Komunikacji 
Społecznej NRA, na łamach „Rzeczy o Prawie”

Mimo kontrowersji wokół mechani-
zmu rozwiązywania sporów między 
państwem a inwestorem (ISDS), 
który znalazł się w projekcie umowy 
o wolnym handlu między UE i USA 
(TTIP), rząd amerykański i Komisja 
Europejska konsekwentnie bronią tego 
rozwiązania. Której ze stron bardziej 
zależy na tym, aby w traktacie znalazł 
się zapis o arbitrażu?

Obie strony mają swoje powody, aby prze-

konać opinię publiczną do włączenia arbi-

trażu do umowy. Przez co najmniej dwie 

ostatnie dekady kraje starej UE promowały 

go jako najskuteczniejszy sposób ochrony 

interesów inwestorów, co znajduje po-

twierdzenie w ok. 1400 dwustronnych 

umów handlowych z krajami trzecimi. 

Tradycyjnie takie traktaty podpisywały 

państwa eksportujące kapitał z krajami 

rozwijającymi się, których administra-

cja i sądy nie oferowały zagranicznym 

firmom standardów prawnych, na jakie 

mogły one liczyć na Zachodzie. Dlatego 

też umowy z USA zawarło tylko dziewię-

ciu nowych członków UE i właśnie tam 

amerykańscy inwestorzy cieszą się spe-

cjalnymi uprawnieniami. Obu stronom 

negocjowanej umowy zależy na zapew-

nieniu podobnego standardu ochrony in-

westorów co w istniejących traktatach. 

Amerykanie nalegają na ISDS, gdyż na-

dal chcą mieć optymalne warunki inwe-

stycyjne w Europie oraz gwarancję bez-

pieczeństwa dla swoich przedsięwzięć, 

zwłaszcza w Bułgarii i Rumunii, których 

administrację postrzegają jako mało wia-

rygodną, a dostępne środki ochrony sądo-

wej – jako nieskuteczne. KE negocjująca 

w imieniu krajów członkowskich powo-

łuje się z kolei na problemy niektórych 

zagranicznych inwestorów w dochodze-

niu roszczeń w amerykańskich sądach. 

Nieoficjalnym powodem obstawania przy 

ISDS jest też perspektywa negocjacji umo-

wy o wolnym handlu z Chinami. Gdyby 

w TTIP nie znalazł się zapis o arbitrażu, 

powstałby precedens, który utrudniłby KE 

przekonanie rządu chińskiego do włącze-

nia mechanizmu rozstrzygania sporów 

do ewentualnego traktatu. 

KE tłumaczyła niedawno, że włącze-
nie arbitrażu do TTIP jest konieczne, 

gdyż system prawny USA nie zakłada 
bezpośredniego stosowania między-
narodowych umów jako podstawy 
prawnej orzekania przez sąd. Z raportu 
sporządzonego na zlecenie rządu 
brytyjskiego wynika jednak, że ze 
względu na rozmiary amerykańskich 
inwestycji zawarcie ISDS w porozu-
mieniu może oznaczać poważne koszty 
dla krajów UE. Zwłaszcza że procedura 
nominowania arbitrów daje przewagę 
Amerykanom.

Faktem jest, że Stany Zjednoczone nie 

przegrały dotąd żadnego sporu inwe-

stycyjnego przed trybunałem arbitra-

żowym. Można to oczywiście zinter-

pretować tak, że amerykańskie władze 

zapewniają zagranicznym inwestorom 

równe i zgodne z prawem traktowanie. 

Tym niemniej ustalenia w konkretnych 

sprawach wskazują, że często jest do-

kładnie odwrotnie. Nie chcę powiedzieć, 

że cechą systemową amerykańskiego są-

downictwa jest lepsza ochrona firm kra-

jowych, a jedynie podkreślić, że w nie-

których sprawach amerykańskie sądy 

rzeczywiście wykazały się niewłaściwym 

postępowaniem, co dla rządów euro-

pejskich nie jest dobrym argumentem 

na rzecz włączenia arbitrażu do TTIP. 

Wystarczy przypomnieć orzeczenie 

w sprawie Loewen z 2005 r., w której 

Departamentowi Sprawiedliwości za-

rzucono próbę wywierania nacisku na 

arbitra. Nie ma dowodów na to, że jest to 

nagminna praktyka rządu USA mająca 

zagwarantować sukces w każdym postę-

powaniu. Ale fakt, że mechanizm arbi-

trażu jeszcze nigdy nie zadziałał na ko-

rzyść zagranicznych inwestorów w USA, 

wzmacnia podejrzliwość Europejczyków 

wobec „prywatnych trybunałów”. 

Arbitraż inwestycyjny ostatnio spotkał 
się z ostrą krytyką europejskiej opinii 
publicznej i środowisk naukowych, 
a także samych rządów. Australia 
i kraje Ameryki Łacińskiej zrezygnowa-
ły już z tego mechanizmu.

Państwa Ameryki Południowej zawsze 

z podejrzliwością traktowały między-

narodowy arbitraż, widząc w nim nowe 

narzędzie imperializmu, swoistą konty-

nuację XIX-wiecznej polityki kolonialnej. 

Przez długi czas ich rządy skutecznie 

opierały się umowom dwustronnym. 

Zaczęło się to zmieniać pod rządami li-

berałów, którym towarzyszyła fala po-

śpiesznych prywatyzacji. Kiedy lewicowe 

partie wróciły do władzy i przystąpiły do 

częściowej renacjonalizacji, szybko zna-

lazły się pod naporem pozwów zagra-

nicznych korporacji. Poza historycznie 

ugruntowanym sceptycyzmem rządy 

w Ameryce Łacińskiej po prostu nie chcą 

już dłużej być związane zobowiązania-

mi, które podjęły wcześniejsze władze, 

aby przyciągnąć zachodnie inwestycje. 

Natomiast sprzeciw Australii wobec ar-

bitrażu przyszedł w wyniku refleksji, że 

odpowiedzialność wynikająca z umów 

inwestycyjnych może się negatywnie 

odbić na zdolności państwa do kształ-

towania polityk publicznych. Rząd au-

stralijski doszedł do wniosku, że ceną 

za zapewnienie rodzimym inwestorom 

specjalnej ochrony było narażenie podat-

ników na dodatkowe obciążenia, o któ-

rych mieliby decydować międzynarodowi 

arbitrzy, a nie sądy krajowe. Wystarczy 

wspomnieć o głośnym ostatnio sporze 

inwestycyjnym toczącym się z inicjaty-

wy tytoniowego giganta Philipa Morrisa 

właśnie przeciwko Australii. W 2011 r. 

parlament w Canberze uchwalił ustawę 

wprowadzającą jednolite opakowania pa-

pierosów, które zamiast kolorowego logo 

producenta miały zamierać wyłącznie in-

formacje o szkodliwości produktów tyto-

niowych. Philip Morris uznał taką regu-

lację za naruszenie prawa własności bez 

odszkodowania i powiadomił australijski 

rząd o wszczęciu postępowania arbitra-

żowego. Wielka Brytania i USA zamierza-

ły podobnie zniechęcać swoich obywateli 

do palenia, lecz odłożyły swoje plany na 

przyszłość z obawy przed roszczeniami 

koncernów tytoniowych. Po burzliwej 

debacie wywołanej skargą koncernu Vat-

tenfall na decyzję o przyspieszeniu wy-

łączenia elektrowni atomowych popar-

cia dla włączenia mechanizmu ISDS do 

TTIP oficjalnie odmówiły też Niemcy. Za 

wszystkimi negatywnymi reakcjami na 

spory arbitrażowe stoi przeświadczenie, 

że demokratycznie uchwalonego prawa 

zgodnego z konstytucją nie należy pod-

ważać przed jakimiś międzynarodowymi 

trybunałami. 

Czy przeciętny obywatel kraju człon-
kowskiego ma powody, aby niepokoić 
się o skutki postępowań arbitrażowych?

Patrząc na materialnoprawną ochronę 

inwestycji, którą gwarantują traktaty 

dwustronne, pojawia się obawa, że ar-

bitraż może otworzyć zagranicznym in-

westorom drogę do obarczenia państw 

odpowiedzialnością z tytułu potencjal-

nie utraconych zysków, jeśli rząd stro-

na porozumienia wprowadzi szkodliwe 

dla nich przepisy. Aby zabezpieczyć się 

przed roszczeniami odszkodowawczymi 

zagranicznych firm, władze publiczne 

mogłyby zacząć ostrożniej realizować 

swoje plany legislacyjne, a nawet rezy-

gnować z niektórych regulacji. Dla eu-

ropejskich podatników niesie to z sobą 

ryzyko wyższych obciążeń, jeśli ich rząd 

przegrałby spór arbitrażowy wszczęty 

przez firmę z USA. Gdyby TTIP wszedł 

w życie, teoretycznie amerykańskie kon-

cerny energetyczne mogłyby pozwać 

np. rząd francuski za odebranie licen-

cji na eksploatację gazu łupkowego in-

westorom stosującym metodę szczeli-

nowania hydraulicznego. Naturalnie 

społeczne oburzenie wywołuje również 

fakt, że uzasadnione i zgodne z prawem 

decyzje regulacyjne, nad którymi kon-

trolę sprawują sądy krajowe, mogą zo-

stać odwrócone przez międzynarodo-

wych arbitrów. Z perspektywy opinii 

publicznej jest niezbyt jasne, dlaczego 

sądy krajów UE, które chronią obywate-

li przez bezprawną ingerencją ze stro-

ny rządu, są rzekomo niewystarczające 

dla zagranicznych inwestorów. Jeśli zaś 

ideę „prywatnych trybunałów” powią-

żemy jeszcze z toczącymi się w ramach 

TTIP rozmowami w sprawie genetycz-

nie modyfikowanej żywności i innych 

amerykańskich produktów budzących 

u Europejczyków lęk, to łatwiej zrozu-

mieć, dlaczego wielu z nich sprzeciwia 

się porozumieniu. 

Czy zatem UE ma mocne podstawy, aby 
zrezygnować z włączenia mechanizmu 
arbitrażu do TTIP?

Zależy to od odpowiedzi na pytanie, czy 

kraje członkowskie powinny zaakcepto-

wać wyłączenie zagranicznych inwe-

storów z systemu sądownictwa i obo-

wiązującego porządku prawnego oraz 

poddać swoje polityki publiczne kon-

troli międzynarodowych trybunałów. 

W mojej ocenie wszelkie zastrzeżenia 

do funkcjonowania i wiarygodności są-

dów w krajach UE należy uwzględnić 

w ewentualnych planach reform wy-

miaru sprawiedliwości, nie zaś stwarzać 

amerykańskim inwestorom uprzywile-

jowany system prawny, którego nie obo-

wiązują konstytutywne zasady prawa 

unijnego. Dlatego warto się zastanowić 

nad kompromisem, tj. uzależnieniem 

dostępu zagranicznych inwestorów do 

arbitrażu od wyczerpania środków kra-

jowych. Sądy uzyskałyby w ten sposób 

możliwość kontroli legalności działań 

administracji lokalnych, a także, w razie 

potrzeby, korekty ich decyzji.

Rozmawiała Emilia Świętochowska

wywiad

 na początek

Spór o pozywanie rządów

Żaden zagraniczny 

inwestor nie wygrał 

jeszcze ze Stanami 

Zjednoczonymi  przed  

sądem arbitrażowym. 

Można to różnie 

interpretować 

PRof. JAN  

KleiNheiSteRKAmP

profesor na wydziale prawa london 

School of economics, ekspert 

w dziedzinie międzynarodowego 

prawa inwestycyjnego oraz arbitrażu 

handlowego i inwestycyjnego, 

prawnik i arbiter

MA

TERIAŁ

y

 P

RASO

WE

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               2 / 8

background image

 

prawnik 

 6–8 czerwca 2014 nr 109 (3750)  

gazetaprawna.pl

Dominika 

Bychawska-

-Siniarska

koordynatorka 
projektu „Europa 
Praw Człowieka” 
Helsińskiej Fundacji 
Praw Człowieka

prosto

 

ze Strasburga

Azerbejdżan objął pod koniec 

maja przewodnictwo w Ra-

dzie Europy, które sprawo-

wać będzie przez najbliższe 

sześć miesięcy. Niestety sta-

rania na rzecz wdrażania de-

mokracji i standardów ochrony 

praw człowieka w tym kraju 

pozostają dalekie od doskona-

łych. Organizacje pozarządo-

we z Baku szacują, iż w kraju 

jest ponad stu więźniów poli-

tycznych. W sprawie jednego 

z nich, lidera opozycyjnego ru-

chu na rzecz Republikańskiej 

Alternatywy „REAL”, Ilgara 

Mammadova, wypowiedział 

się Europejski Trybunał Praw 

Człowieka w wyroku z 22 maja 

2014 r. (skarga nr 15172/13). 

Mammadov zdecydował 

się kandydować w wyborach 

prezydenckich zaplanowanych 

na listopad 2013 r. W styczniu 

wybuchły zamieszki w Isma-

ili, mieście położonym na pół-

noc od Baku. Ludzie podpalali 

i rujnowali własność rodziny 

prominentnych polityków oraz 

lokalnych włodarzy. Spłonął 

m.in. jeden z miejskich hote-

li. Jak donosiły media, przyczy-

ną był wypadek samochodowy, 

jaki spowodował syn ministra 

pracy. Mammadov udał się do 

Ismaili, informując na swoim 

blogu, że ludzie wyszli na uli-

ce, żeby sprzeciwić się nepoty-

zmowi i korupcji. Odniósł się 

przy tym do informacji dostęp-

nych na ofi cjalnej stronie Mi-

nisterstwa Kultury i Turystyki, 

wskazujące, iż zniszczony ho-

tel należał do sprawcy wypad-

ku. Wpis na blogu był szeroko 

cytowany przez media. In-

formacja o własności hotelu 

zniknęła zaś w ciągu godziny 

ze strony ministerstwa. 

W ofi cjalnym apelu praso-

wym, 29 stycznia 2013 r., resort 

spraw wewnętrznych i proku-

ratura generalna, wskazały, iż 

działania Mammadova miały 

na celu polityczną i społeczną 

destabilizację kraju. Opozycyj-

ny polityk został przesłucha-

ny przez prokuraturę w celu 

ustalenia jego zaangażowa-

nia w zamieszki. Podczas po-

stępowania dwóch świadków, 

mieszkańców Ismaili, zezna-

ło, iż Mammadov namawiał 

ich do rzucania kamieniami 

w policję. Polityk nie przyznał 

się do takiego czynu, wska-

zując, że dowody zostały sfa-

brykowane. W lutym 2013 r. 

został tymczasowo areszto-

wany i oskarżony o organiza-

cję zamieszek i czynny w nich 

udział. W kwietniu 2013 r.

zmieniono zarzuty wobec 

oskarżonego. Miał się on do-

puścić przemocy wobec funk-

cjonariuszy, powodując zagro-

żenie dla ich życia i zdrowia. 

W marcu 2014 r. Mammadov 

został skazany na siedem lat 

więzienia, apelacja w jego 

sprawie czeka na rozpozna-

nie. Jesienią 2013 r. komisja 

wyborcza odrzuciła jego kan-

dydaturę w wyborach prezy-

denckich. Powodem miały być 

nieprawdziwe podpisy pod jego 

zgłoszeniem.

Mammadov zwrócił się do 

ETPC ze skargą na narusze-

nie prawa do wolności i bez-

pieczeństwa (art. 5 konwen-

cji), gdyż został aresztowany 

bez realnej podstawy. Ponadto 

wskazał na naruszenie art. 6 

par. 2 konwencji (domniema-

nie niewinności) w związku 

z komunikatem prasowym 

ministerstwa spraw we-

wnętrznych i prokuratury. 

Dodatkowo podniósł, że jego 

areszt i proces miały wyłącz-

nie na celu uniemożliwienie 

mu udziału w wyborach pre-

zydenckich.

Trybunał dopatrzył się na-

ruszenia wszystkich wska-

zanych w skardze artykułów. 

Podkreślił, że Mammadov jest 

opozycyjnym politykiem, któ-

ry dopuścił się krytyki rządu 

w okresie przedwyborczym. 

Ponadto dojechał on do Ismaili 

dzień po rozpoczęciu zamie-

szek i dokonaniu najgorszych 

zniszczeń, co wyklucza moż-

liwość ich organizowania. 

W stanowisku przedstawio-

nym trybunałowi rząd nie 

wykazał, jakoby rozpatrujące 

sprawę sądy krajowe prze-

prowadziły jakiekolwiek po-

stępowanie dowodowe. Sądy 

stosując areszt, powtórzyły ar-

gumentację zawartą we wnio-

sku prokuratury. ETPC uznał, 

że twierdzenie organów ści-

gania w ofi cjalnym komuni-

kacie prasowym, iż działania 

Mammadova były nielegalne, 

jednoznacznie naruszyły za-

sadę domniemania niewin-

ności. W oczach strasburskich 

sędziów w oczywisty sposób 

doszło do próby zastrasze-

nia i uciszenie opozycjonisty 

w okresie przedwyborczym. 

Tym samym pozbawienie go 

wolności stanowiło narusze-

nie art. 18 w związku z art. 5 

konwencji. Rząd azerski będzie 

musiał wypłacić więźniowi

20 tys. euro zadośćuczynienia. 

O sprawie warto pamiętać 

w trakcie obchodów pierw-

szych wolnych wyborów w Pol-

sce. Wśród członków Rady 

Europy znajdują się bowiem 

kraje, które potrzebują naszego 

wsparcia i międzynarodowego 

nacisku w dążeniu do demo-

kratycznych przemian. Pomi-

mo że Azerbejdżan powinien 

dawać swoim przewodnic-

twem w Radzie Europy dobry 

przykład, w zeszłym tygodniu 

skazano w politycznie moty-

wowanych procesach dwóch 

działaczy społecznych na su-

rowe kary 5,5 i 3,5 roku pozba-

wienia wolności.

Azerski więzień polityczny wygrywa w ETPC

Ewa Szadkowska
ewa.szadkowska@infor.pl

Z

 

tym mundurem to jest w zasa-

dzie tak, że sędzia pułkownik 

Raczkowski ma go pod togą,  gdy 

sądzi w macierzystym Wojsko-

wym Sądzie Okręgowym w War-

szawie. Idąc do sądu powszechnego (SO 

w Warszawie), w którym regularnie od 

pięciu lat orzeka w ramach delegacji, ogra-

nicza się do zwykłego garnituru. A i to nie 

zawsze, bo w końcu marynarka i eleganc-

kie spodnie nie są najwygodniejszym stro-

jem do jazdy rowerem, na którym nowy 

wiceprzewodniczący KRS czasem poko-

nuje 20-kilometrowy dystans między do-

mem i centrum stolicy.

– Przywiązuję bardzo dużą wagę do 

aktywności fi zycznej – przyznaje sędzia 

Raczkowski, który trzy razy w tygodniu 

trenuje karate w stylu shotokan (ma brą-

zowy pas, stopień 3 kyū), biega, jeździ 

na nartach, a urlop najchętniej spędza 

na obozach sportowych. Zdecydowanie 

wyróżniając się tym samym z grona 

prawników, dla których najbardziej za-

awansowaną formą ruchu jest zazwyczaj 

wyciągnięcie ręki po książkę.

Decyzję o pójściu na prawo na toruń-

ski UMK podjął już jako poborowy od-

bywający w latach 80. ubiegłego wieku 

zasadniczą służbę wojskową. Raz, że rze-

czywistość w armii, z którą chciał zwią-

zać przyszłość, delikatnie mówiąc odbie-

gała od jego wyobrażeń ukształtowanych 

przez opowieści dziadka – przedwo-

jennego ofi cera. Dwa, wydawało mu 

się, że przed zawodowym żołnierzem 

z dyplomem wydziału prawa drzwi do 

awansów i odpowiedzialnych zadań 

staną otworem. Otrzeźwienie przyszło 

wraz z pierwszą „poważną” propozycją 

– objęcia dowództwa kompanii obrony 

przeciwlotniczej w dalekim Koszalinie.

– Odmówiłem i ostatecznie zostałem 

radcą prawnym w III Warszawskiej Bry-

gadzie Rakietowej. Szybko jednak dosze-

dłem do wniosku, że prawnik bez apli-

kacji nie bardzo poradzi sobie w życiu, 

dlatego rozpocząłem aplikację sądową 

– wspomina Piotr Raczkowski.

To wtedy poznał swoich mentorów: 

ówczesnego sędziego sądu wojskowego 

Jana Malinowskiego, dziś pracującego 

w biurze rzecznika praw obywatelskich, 

i Marka Pietruszyńskiego, sędziego Sądu 

Najwyższego. Pierwszy wpoił mu regu-

ły warsztatu sędziowskiego oraz pokorę 

i szacunek dla wszystkich pracowników 

sądu, od protokolanta do osób sprzątają-

cych, drugi nauczył otwartości na prawo 

i posługiwania się w pracy miękkim ję-

zykiem prawnym, odbiegającym od stylu 

ofi cjalnych urzędowych pism. – Niezli-

czoną liczbę wieczorów przesiedziałem 

w domu sędziego Pietruszyńskiego, który 

był moim patronem, spierając się i dys-

kutując o sprawach karnych, które miały 

być rozpoznane na wokandzie. Bez cie-

nia przesady mogę stwierdzić, że to on 

ukształtował mnie jako sędziego – mówi 

Raczkowski.

Nominację sędziowską otrzymał 

w 1997 r., jest więc przedstawicielem 

młodego pokolenia sędziów sądów woj-

skowych, którzy mroków minionej epoki 

nie zaznali. Dlatego z pewnym zakłopo-

taniem reaguje na zadawane pół żar-

tem pół serio pytania, czy to prawda, że 

w sądach wojskowych rano jest odprawa, 

podczas której orzekający dowiadują się, 

komu jaką karę należy wlepić. Klimat 

dawnych czasów miał jednak szansę 

poczuć jeszcze jako asesor, gdy obser-

wował stosunek niektórych adwokatów 

do oskarżonych żołnierzy. – Obrońcami 

często byli dawni prokuratorzy wojskowi. 

Śmiać mi się chciało, gdy mimo zmia-

ny roli ostrym tonem wykrzykiwali do 

swoich klientów np.: „Oskarżony, proszę 

wstać” – mówi Piotr Raczkowski.

Choć jego poczucie humoru i swobod-

ny styl są wręcz legendarne, zapewnia, 

że siedząc za sędziowskim stołem nigdy 

nie ma kłopotu z zachowaniem powa-

gi sądu. Tak było zarówno wtedy, gdy 

oskarżony o znęcanie się nad żołnie-

rzami stalinowski śledczy mjr Mikołaj 

Kulik teatralnie mdlał na sali rozpraw, 

choć chwilę wcześniej chyżo zwiewał 

żandarmerii wojskowej, skacząc po scho-

dach po trzy stopnie. A także wtedy, gdy 

na podszyty konfl iktem rodzinnym pro-

ces pewnego żołnierza przyszła nestorka 

rodu, rozdała wszystkim, nie wyłączając 

sędziego, święte obrazki, po czym naka-

zała się pogodzić – co zwaśnione strony 

skwapliwie uczyniły. 

– Lubię ludzi i z założenia jestem do 

nich pozytywnie nastawiony – przyzna-

je Piotr Raczkowski zapytany o swój nie-

znikający z twarzy uśmiech. – Pan sędzia 

jest człowiekiem bardzo bezpośrednim, 

w dobrym znaczeniu tego słowa. Umie 

skracać dystans, tak by stosunki koleżeń-

skie pomagały, a nie przeszkadzały w pra-

cy – dodaje sędzia Gabriela Ott, członek 

Krajowej Rady Sądownictwa. To właśnie 

ona zgłosiła kandydaturę Piotra Raczkow-

skiego na wiceszefa KRS. Było to tym bar-

dziej niezwykłe, że w ten oto sposób sę-

dzia „wojskowy” został zarekomendowany 

do prezydium jako reprezentant sędziów 

„powszechnych”.

– Sędzia pułkownik jako żołnierz jest 

niezwykle zdyscyplinowany, konkretny 

i dobrze zorganizowany. A biorąc pod uwa-

gę fakt, że orzeka zarówno w sądzie woj-

skowym, jak i okręgowym, ma pełniejszy 

obraz polskiego sądownictwa – tłumaczy 

sędzia Ott.

Sam Raczkowski od lat zabiega o to, by 

sądy wojskowe przestał otaczać nimb ta-

jemniczości, a orzekający w nich sędziowie 

przestali uchodzić za innych i to takich, 

którzy mają mało pracy (bo spraw fak-

tycznie jest niedużo). To on upowszech-

nił praktykę łączenia przez nich funkcji 

orzeczniczych w sądach wojskowych i po-

wszechnych. Teraz tylko zaciera ręce na 

myśl o nowych wyzwaniach, jakie stoją 

przed nim jako wiceprzewodniczącym 

KRS. – Ostro zabieram się do pracy. Bo 

czego nie zrobimy w pierwszym roku no-

wej kadencji, zapewne nie zrobimy nigdy 

– deklaruje. Oczywiście uśmiechając się 

od ucha do ucha.

W

O

JTEK

 GÓ

RSKI

Jedynym członkiem Krajowej Rady Sądownictwa 

wkładającym na rozprawy wyjściowy mundur jest 

Piotr Raczkowski, od niedawna jej wiceprzewodniczący

PRENUMERATA:

Cena prenumeraty DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ: Wersja Standard: miesięczna (czerwiec 2014 r.): 96,00 zł, czerwiec–grudzień 2014 r.: 638,75 zł. Wersja Premium: miesięczna 
(czerwiec 2014 r.): 112,00 zł, czerwiec–grudzień 2014 r.: 756,00 zł. Wszystkie ceny brutto (zawierają 8% VAT). Więcej informacji na stronie www.gazetaprawna.pl/prenumerata

Sędzia z pagonami

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               3 / 8

background image

 

P

ierwsza jest symbolem 

nie tylko stolicy Francji, 

ale przede wszystkim do-

brej roboty: nowatorska, 

wymagała wizjonerstwa 

projektowania i  precy-

zji wykonania w stopniu 

przekraczającym czasy, w jakich powsta-

wała. Trzeba było wymyślić nie tylko ją 

samą, ale i sposób, jak ją zbudować. I to 

dopiero była sztuka. Szczególne wrażenie 

(na mnie przynajmniej) zrobiło wyko-

rzystanie przesypującego się z góry pia-

sku, aby automatycznie, bez żmudnego 

mierzenia i obliczania, osiągnąć precyzję 

„spięcia” w poziomie i pionie odrębnie 

budowanych czterech nóg wieży. Bie-

głość i pomysłowość, precyzja i koopera-

cja – tego symbolem jest wieża, nosząca 

zresztą imię nie tego, kto ją wymyślił i za-

projektował, ale tego, kto odkupił pomysł.

Druga z wież to symbol bezowocnego 

wysiłku, który miał służyć zjednoczeniu, 

a okazał się kontrproduktywny. Zmar-

nowano ideę, czas, materiały, skłóco-

no się i podzielono. I mała pociecha, że 

w zgubnym pomieszaniu języków inter-

weniowały siły nadprzyrodzone, którym 

niemiłe było połączenie ludzi we wspól-

nym dziele.

Te dwa przykłady przychodzą mi na 

myśl, gdy przyglądam się działaniom 

związanym z implementacją prawa UE. 

Ustawicznie wychodzi nam wieża Ba-

bel. Nie wymaga się od nas wizjoner-

stwa francuskich budowniczych, lecz 

jedynie znajomości kilku klasycznych 

zasad prawa i zwykłego porządku w ich 

wdrożeniu.

Taką pierwszą zasadą jest, że – przy 

dyrektywach – preambuła służy do wy-

jaśnienia celu nadrzędnego dyrektywy. 

Użyte przy implementacji środki, na-

wet jeśli zgodne formalnie z brzmieniem 

prawa europejskiego, muszą być jeszcze 

dodatkowo sprawdzone „na okoliczność” 

zgodności z celem wyrażonym w pream-

bule. W prawie rodzimym nie można 

więc używać konstrukcji i sformułowań, 

które – chociaż pozornie i formalnie nie 

są z treścią dyrektywy sprzeczne – uni-

cestwiałyby ów cel, ratio prawa wspól-

notowego. 

Czytam teraz biadolenia nad na-

szym „prawem śmieciowym”. Przetargi 

w gminach kończą się wybraniem, jak 

to u nas, najtańszej oferty. Bo to przetar-

gi publiczne i stosuje się do nich prawo 

o zamówieniach publicznych, a ono tak 

jest u nas rozumiane i stosowane. Usta-

wa śmieciowa, będąca implementacją 

„śmieciowych” dyrektyw odsyła do nich. 

Rezulat? Fatalny. Utyskiwania, że odpadki 

wywozi się rzadziej, bo tak jest w ofercie 

najtańszego operatora. A że to gorzej dla 

„producenta” śmieci,  bo trzeba sortować 

i trzymać kłopotliwy urobek u siebie? No 

to co, ma się on cieszyć z gospodarności 

gminy przy przetargu.

Ale to nie jedyny kłopot. Tu i  ów-

dzie zrezygnowano bowiem przy okazji 

z kosztowniejszych usług zapewniających 

sortowanie i recykling. Gdzieniegdzie wy-

wozi się do lasu, zaśmiecając i zatruwając 

środowisko. Bo tak taniej. Wywiezienie 

na wysypisko kosztuje. Rada, jaką mia-

łabym do przekazania prawnikom firm 

o bardziej zaawansowanej technologii 

przetwarzania śmieci niż z wywrotki na 

ściółkę, przegrywającym przetargi: wal-

czyć! A sprawdźcie, czy aby nie mamy 

tutaj do czynienia z wadliwością imple-

mentacji prawa unijnego? No i wycią-

gnijcie wnioski z tego co,  jak i gdzie za-

C4

opinie

 

Implementacja dyrektyw UE

skarżyć.  Bo co prawda w polskiej ustawie 

śmieciowej werbalnie nawiązuje się do 

celów głoszonych w preambułach im-

plementowanych unijnych dyrektyw  

(z 1999/31 WE i 2008/98 WE): ulepszenie 

gospodarki odpadami w celu ich zago-

spodarowania, recyklingu i ochrony śro-

dowiska, ale już ustawa o zamówieniach,  

do której się odsyła przy wyborze „opera-

tora śmieci” operuje głównie kryterium 

najniższych cen. 

Zachodzi zatem sprzeczność celów 

i kryteriów, które mają teoretycznie to 

właśnie sprawdzić. A kto winny? Autor 

niefortunnej rozbieżności pomiędzy cela-

mi dyrektyw śmieciowych (ich preambuły 

trzeba czytać i rozumieć, bo mają norma-

tywne znaczenie) i ubóstwem kryteriów 

przewidzianych w ustawie o zamówie-

niach publicznych, które mają decydować 

o wyborach oferty. To wada implemen-

tacji: gdybyż autorzy ustawy śmieciowej, 

odsyłając do procedury o zamówieniach, 

choć zająknęli się gdzieś o nieadekwat-

ności kryteriów. Gdyby wskazali na ko-

nieczność ich innego ujęcia z uwagi na 

cele dyrektyw śmieciowych. Ale nie zro-

biono tego. 

 Nieosiągnięcie celu dyrektywy jako 

takie jest trudne do wykazania. Ale już 

znacznie łatwiej można wykazać obni-

żenie standardu gospodarki śmieciowej 

w porównaniu do sytuacji sprzed tej kule-

jącej implementacji. Za kontrproduktyw-

ną implementację odpowiadają i legisla-

tor, i ci, którzy implementowaną ustawę 

stosują, a więc samorządy organizujące 

i rozstrzygające przetargi. Oto przykład 

roboty, gdy budowniczowie, którzy za-

mierzali wznieść wieżę Eiffla, wybudo-

wali w rzeczywistości wieżę Babel. I nic 

nie jest w stanie rozwiać ich złudzeń, 

chociaż dla laika i miłośnika spaceru po 

lesie widać, że coś nie tak.

Przykładów jest więcej. Mamy wdrożyć 

dyrektywę 2010/63/UE w sprawie ochro-

ny zwierząt wykorzystywanych do celów 

naukowych. Trwają prace nad stosowną 

Obie przychodzą mi 

na myśl,  

gdy przyglądam 

się działaniom 

związanym 

z implementacją 

prawa UE

Wieża Eiffla czy wieża Babel?

Preambuła w prawie unijnym ma podstawowe 

znaczenie. Z niej wynika wskazówka  

co do zakresu pozostawionego swobodzie 

ustawodawcy krajowego. A nasi prawnicy 

implementatorzy uważają ją za mowę-trawę

FOT

.  

Sh

UTTERST

OC

k

Prof. Ewa Łętowska

prawniczka, pierwszy polski rzecznik 

praw obywatelskich, sędzia trybunału 

konstytucyjnego w stanie spoczynku

R

AF

A

ł O

lE

k

SIEWI

CZ

/R

EPO

R

TER

pod ostatnią

 instancją

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               4 / 8

background image

 

G

dybym mógł zmienić jeden 

przepis, to uchwaliłbym akt 

prawny zawierający artykuł 

uchylający w całości ustawę 

z 2 lipca 2004 r. o swobodzie działalno-

ści gospodarczej (dalej u.s.d.g.). W 

moim odczuciu jest to dalece niedosko-

nały twór legislacyjny. Już sam tytuł 

może wprowadzać w błąd, bo ustawa 

– wbrew intencjom ustawodawcy 

– nie gwarantuje swobody działalności 

gospodarczej, a wskazuje przede 

wszystkim na jej ograniczenia.

Akt ten jest jednym z najbardziej 

restrykcyjnych pośród wszystkich 

poprzednio obowiązujących ustaw 

regulujących zasady i warunki 

prowadzenia działalności gospodarczej, 

a ponadto jest obarczony wieloma 

wadami, które nie sposób wymienić. 

Ustawa miała – stosownie do jednego 

z jej przepisów – określać zasady m.in. 

zakończenia działalności gospodarczej, 

tymczasem o kwestii tej w ogóle się nie 

wspomina. A przecież każdy przedsię-

biorca, niezależnie od tego czy jest 

osobą fizyczną, osobą prawną czy 

jednostką organizacyjną niemającą 

osobowości prawnej, powinien 

wiedzieć, na jakich zasadach i warun-

kach ma tę działalność podejmować, 

wykonywać, ale także kończyć. 

Zupełnie niepotrzebnie u.s.d.g. reguluje 

wiele kwestii szczegółowych, które 

powinny być ujęte w oddzielnej 

ustawie. Dotyczy to np. instytucji 

Centralnej Ewidencji i Informacji 

o Działalności Gospodarczej (swoistego 

„rejestru przedsiębiorców” – osób 

fizycznych) unormowanej w sposób 

chaotyczny i pozbawiony wewnętrznej 

logiki. Poza tą ustawą znajdują się 

przecież przepisy dotyczące rejestracji 

innych przedsiębiorców. Trudno mi 

także zrozumieć, czemu u.s.d.g. 

reguluje kwestie micro, małych 

i średnich przedsiębiorców, gdyż ich 

rozróżnianie wiązać należy z proble-

matyką pomocy publicznej oraz 

dlaczego nie definiuje w sposób 

jednoznaczny, kim jest przedsiębiorca 

jako podmiot działalności gospodarczej 

i jak określić, także jednoznacznie, 

działalność gospodarczą i jej przedmiot.

Obowiązujące przepisy nie pozwala-

ją także na wydanie zakazu wykony-

wania szkodliwej – z uwagi na interes 

społeczny – działalności gospodarczej 

(np. handel tzw. dopalaczami). Ustawa 

dotycząca działalności gospodarczej 

powinna być swego rodzaju konstytu-

cją gospodarczą, nie zaś – tak jak to jest 

obecnie i czego nie boję się powiedzieć 

– zlepkiem kilkunastu różnych kwestii, 

niekoniecznie materialnie powiąza-

nych ze sobą. Ustawa taka powinna 

przede wszystkim stanowić prawidło-

wo skonstruowaną, jasną, logiczną 

i racjonalną podstawę dla podejmowa-

nia, wykonywania i kończenia 

działalności gospodarczej i określać 

warunki aktywności przedsiębiorców. 

Tak w sposób konkretny, jak i przy 

wykorzystaniu klauzul generalnych 

dających możliwość wypowiadania się 

sądów w sprawach istotnych z punktu 

widzenia np. interesu publicznego. 

Ważne jest nadto, by taka ustawa 

wskazywała na granice nadużywanej 

niekiedy przez przedsiębiorców 

wolności gospodarczej i normowała 

zakres kompetencji organów admini-

stracji gospodarczej. Z tych powodów, 

moim zdaniem, konieczne jest 

uchwalenie nowej ustawy o działalno-

ści gospodarczej.

 

Oprac. PB

prawnik 

 6–8 czerwca 2014 nr 109 (3750)  

gazetaprawna.pl

ustawą. I znów konieczne jest dochowa-

nie wierności celom prawa unijnego przy 

wykorzystaniu marginesu swobody regu-

lacyjnej służącej państwu implementu-

jącemu. Regulacja wymaga zachowania 

proporcjonalności przy wyważaniu po-

zostających ze sobą w kolizji interesów: 

dobrostanu zwierząt (to jeden z celów 

wszelkich  polityk UE – tak głosi  art. 13 

 TFUE) oraz niekwestionowanej koniecz-

ności ich wykorzystania do celów nauko-

wych. To ostatnie, niestety, wiąże się z za-

dawaniem zwierzętom cierpienia. 

Regulacja dopuszcza je zatem, ale  

jedynie w koniecznym zakresie, a nie 

w zakresie dyktowanym wygodą czy 

interesem prowadzącego doświadcze-

nia. To wymaga odpowiedniego ope-

rowania przy implementacji regulacją 

typu zasada (dla dobrostanu zwierząt) 

i wyjątek (uzasadniony koniecznością 

doświadczeń). Wyjątek niekonieczny 

oznacza sprzeniewierzenie się zasadom 

prawidłowości implementacji. Polski 

projekt (znam wersję ze stycznia 2014 r.) 

daje zaś nadmierną przewagę intere-

sowi, a nawet wygodzie prowadzącym 

doświadczenia.

Konkrety? Dyrektywa (art. 10) przewi-

duje zasadę, że do doświadczeń używa 

się zwierząt wyłącznie w tym celu hodo-

wanych. O ewentualnych odstępstwach 

decyduje się in casu, na podstawie uza-

sadnienia naukowego. Implementacja 

alla polacca (art. 7 projektu) dopuszcza 

zaś wyjątek „gdy procedury nie można 

wykonać” z wykorzystaniem zwierząt 

pochodzących z hodowli. Nie można 

wykonać, bo może wygodniej, łatwiej, 

taniej? Dlaczego nie można? W dyrek-

tywie decydują wyłącznie uzasadnienie 

naukowe (sens eksperymentu). Różnica 

jest ewidentna, a problem w nieumie-

jętności czytania preambuły ze zrozu-

mieniem też. 

To zresztą w ogólności smutna przypa-

dłość naszych prawników implementato-

rów, którzy preambuły uważają za mowę-

-trawę. A przecież preambuła w prawie 

unijnym ma podstawowe znaczenie. 

Z niej wynika wskazówka co do zakre-

su pozostawionego swobodzie ustawo-

dawcy krajowego, czyli ile miejsca nam 

zostało na manewry we własnym pra-

wie. Na tym ustawicznie się wywracamy, 

nie dostrzegając możliwości, jakie nam 

stworzono, ani obowiązku kierowania 

się celem dyrektywy, przy wykorzysta-

niu własnej swobody. Niestety brakuje 

nam zrozumienia tego, co mówią inni 

i czego od nas oczekują. Jak budowni-

czym wieży Babel. 

W dyrektywie 2010/63 UE przewiduje 

się powołanie ciała pełniącego funkcję 

„rzecznika dobrostanu zwierząt” (ani-

mal-welfare body). Tam jest to ciało kon-

trolne, a kontrola jest działaniem publicz-

noprawnym, władczym. Polski projekt 

przewiduje (art. 25)  umowę o świadczenie 

usług (opiniodawczo-doradczych). Umo-

wy zaś to domena prawa prywatnego. 

To tak, jakby nadzór budowlany świad-

czył usługę na rzecz inwestora. A prze-

cież usługodawcę się wynajmuje lub nie 

wynajmuje, jak się chce i jakiego się chce. 

Kontroli natomiast się podlega, niezależ-

nie od swej woli czy umowy. Umowę albo 

podpiszemy z tym, kto będzie świadczył 

nam usługę na zaakceptowanych przez 

nas warunkach, albo jej nie podpiszemy. 

Widzimy różnicę? Jak tak, to szybki quiz: 

komu to sprzyja, zwierzętom i ich dobro-

stanowi czy przedsiębiorcy? 

Nieporozumienie, które tak jakoś 

przypadkiem powoduje, że dyrektywa 

już w chwili narodzin skazana jest na 

nieefektywność, świadczy o nieprawidło-

wości implementacji. A możeto po prostu 

przekleństwo wieży Babel: niezrozumie-

nie tego, że jak coś się nam mówi, to ma 

to być jednak dobrze i racjonalnie, a nie 

tylko jakoś tam skonstruowane?  

Wieża Eiffla czy wieża Babel?

Ustawa dotycząca 

działalności 

gospodarczej 

powinna być swego 

rodzaju konstytucją 

gospodarczą, nie 

zaś zlepkiem 

kilkunastu różnych 

kwestii

kronika

 

bubli prawnych

Gdybym mógł zmienić jeden przepis...

prof. UG dr hab. 

Andrzej Powałowski 

adwokat prowadzący 
własną kancelarię 

  AUTOPROMOCJA

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               5 / 8

background image

 

C6

AnAlizA

 

Świadczenia ratujące życie

wejścia na drogę sądową. Warto zatem po-

święcić nieco uwagi znaczeniu tego pojęcia 

i „filozofii” jego stosowania przez NFZ. 

Zauważyć w pierwszej kolejności należy, 

że pojęcie „świadczenie ratujące życie” nie 

występuje w podstawowych aktach praw-

nych regulujących świadczenie usług me-

dycznych, a więc w ustawie z 15 kwietnia 2011 

r. o działalności leczniczej (Dz.U. nr 112, poz. 

654 ze zm.; dalej u.d.l.), w ustawie z 5 grudnia 

1996 r. o zawodach lekarza i lekarza dentysty 

(Dz.U. z 2008 r. nr 136, poz. 857 z późn. zm.; 

dalej u.z.l.), w ustawie z 8 września 2006 r. 

o Państwowym Ratownictwie Medycznym 

(Dz.U. nr 191, poz. 1410 ze zm.; dalej u.p.r.m.) 

ani wreszcie w ustawie z 27 sierpnia 2004 r. 

o świadczeniach opieki zdrowotnej finan-

sowanych ze środków publicznych (Dz.U.  

nr 210 poz. 2135 ze zm.; dalej u.ś.o.z.). Do ter-

minologii stosowanej przez NFZ zostało ono 

wprowadzone niejako tylnymi drzwiam, za 

pośrednictwem przepisów dotyczących obo-

wiązków sprawozdawczych świadczenio-

dawców. Chodzi tu o pkt 2.2.2. załącznika nr 

1 do zarządzenia nr 103/2012/DSOZ prezesa 

NFZ z 24 grudnia 2012 r. w sprawie określenia 

szczegółowych komunikatów sprawozdaw-

czych XML dotyczących świadczeń ambula-

toryjnych i szpitalnych, w związku z par. 3 

ust. 1 pkt 3a rozporządzenia ministra zdro-

wia z 20 czerwca 2008 r. w sprawie zakre-

su niezbędnych informacji gromadzonych 

przez świadczeniodawców, szczegółowego 

sposobu rejestrowania tych informacji oraz 

ich przekazywania podmiotom zobowiąza-

nym do finansowania świadczeń ze środków 

publicznych (Dz.U. nr 123 poz. 801 ze zm.). 

Z przepisów tych wynika, że przez „świad-

czenia ratujące życie” rozumie się świad-

czenia zdrowotne udzielone w warunkach, 

o których mowa w art. 15 u.d.l., w art. 30 u.z.l. 

lub w art. 3 pkt 8 u.p.m.r. 

Podstawowe dla funkcjonowania syste-

mu świadczeń medycznych finansowanych 

ze środków publicznych przepisy u.ś.o.z. nie 

posługują się jednak pojęciem „świadcze-

nia ratujące życie”. Mowa tam natomiast  

– w art. 19 ust. 1 – o „świadczeniach w stanie 

nagłym”, przez które rozumie się, poprzez 

nawiązanie w art. 5 pkt 33 u.ś.o.z do art. 3 pkt 

8 u.p.r.m., świadczenie udzielone w „stanie 

nagłego zagrożenia polegającym na nagłym 

lub przewidywanym w krótkim czasie po-

jawieniu się objawów pogarszania zdrowia, 

którego bezpośrednim następstwem może 

być poważne uszkodzenie funkcji organizmu 

lub uszkodzenie ciała lub utrata życia”. Nie-

trudno zauważyć, że pojęcie „świadczenie 

ratujące życie” w takim znaczeniu, w jakim 

posługują się nim przepisy dotyczące udzie-

lania przez świadczeniodawców informacji, 

nie jest tożsame z pojęciem „świadczenia 

w stanach nagłych”, występującym w art. 19 

ust. 1 u.ś.o.z. To pierwsze pojęcie obejmuje nie 

tylko świadczenia udzielane w warunkach, 

o których mowa w 3 pkt 8 u.p.m.r. (a zatem 

i w art. 19 ust. 1 u.ś.o.z.), ale także świadcze-

nia udzielane osobie, która potrzebuje na-

tychmiastowego udzielenia świadczenia ze 

względu na zagrożenie życia lub zdrowia  

(art. 15 u.d.l.) oraz świadczenie pomocy lekar-

skiej w przypadku, gdy zwłoka w jej udziele-

niu mogłaby spowodować niebezpieczeństwo 

utraty życia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub 

ciężkiego rozstroju zdrowia, oraz w innych 

przypadkach niecierpiących zwłoki (art. 30 

u.z.l.). Na tle występujących tu różnic poja-

wia się oczywiste pytanie, kiedy świadcze-

nie spełnione przez świadczeniodawcę musi 

zostać sfinansowane przez NFZ na zasadach 

określonych w art. 19 u.ś.o.z., zwłaszcza że 

zagadnienie to w praktyce należy do najbar-

dziej spornych. 

Rozważając tę kwestię, wypada rozpo-

cząć od przypomnienia podstawowych za-

sad funkcjonowania ochrony zdrowia okre-

ślonych prawem polskim. I tak z art. 68  

ust. 1 konstytucji wynika podmiotowe prawo 

Pojęcie „świadczenie 

ratujące życie” 

nie występuje 

w podstawowych 

aktach prawnych 

regulujących 

wykonywanie 

usług medycznych. 

Do terminologii 

stosowanej przez 

NFZ weszło tylnymi 

drzwiami. I tu zaczął 

się problem 

FOT

CO

R

b

IS

/FOT

OC

ha

NN

e

LS

FOT

M

a

T

e

RI

y

 P

R

a

SO

W

e

Filozofia leczenia zgodnie z prawem

Przepisy kreujące reżim prawny 

świadczenia usług medycznych 

niejednokrotnie zmuszają do 

dokonywania wyboru pomiędzy 

wykonaniem najistotniejszego 

obowiązku nałożonego na lekarza 

a kwestią możliwości uzyskania 

wynagrodzenia za udzieloną pomoc

prof. dr hab. 

Wojciech 

popiołek 

Wydział prawa  

i administracji 

Uniwersytetu 

Śląskiego 

w katowicach 

W

praktyce świad-

czenia usług me- 

dycznych wiel-

ką popularno-

ścią cieszy się 

pojęcie „świad-

czenia ratujące 

życie”. Stało się ono m.in. podstawą kwali-

fikowania przez Narodowy Fundusz Zdro-

wia rodzaju działań, jakie mogą podlegać 

rozliczeniu z tytułu tzw. nadwykonań, 

zgłaszanych przez podmioty świadczą-

ce usługi medyczne (czy udzielenia ich 

pozakontraktowo). Zapotrzebowanie na 

świadczenia opieki zdrowotnej wykony-

wane zwłaszcza przez placówki o uzna-

nej renomie jest bowiem istotnie większe 

od przyznawanych im przez NFZ limitów, 

a wypada zauważyć, że pacjent ma prawo 

decydować o wyborze świadczeniodawcy, 

który w jego ocenie udzieli mu skutecznej 

pomocy (np. przeprowadzenie operacji kar-

diochirurgicznej), a zarazem nie ma obo-

wiązku i nawet możliwości ustalenia, czy 

dokonany przez niego wybór jest „poza-

kontraktowy” czy „ponadlimitowy”. Jakość 

wykonywanych usług medycznych, szcze-

gólnie w zakresie wysokospecjalistycznych 

zabiegów, znacznie różni się w naszym 

kraju w poszczególnych ośrodkach.

W większości krajów Ue i USa chorzy 

mają dostęp do informacji o wynikach 

leczenia w poszczególnych szpitalach. 

W Polsce dane te są uznane za „poufne” 

i tylko informacje przekazywane przez 

chorych między sobą lub czasami dys-

kretna porada lekarza kierujacego są je-

dyną podpowiedzią, gdzie najlepiej się 

leczyć. brak oficjalnych danych jest nie-

zgodny z prawem pacjenta do informacji 

i wskazuje na przedmiotowe traktowanie 

świadczeniobiorców. Oferowanie niskich 

kontraktów na zabiegi ratujące życie sta-

wia dodatkowo w bardzo trudnej sytuacji 

lekarzy pracujących w danej jednostce, 

jak i samą jednostkę, która zobowiązała 

się do wykonywania wszystkich takich 

zabiegów, niezależnie od przyznanych 

limitów. Sprawa byłaby prostsza, gdyby 

NFZ chciał płacić za ponadlimitowe za-

biegi ratujące życie, ale broni się przed 

tym, zmuszając świadczeniodawców do 

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               6 / 8

background image

 

jednostki do ochrony zdrowia. Konstytu-

cyjne obowiązki władz publicznych w za-

kresie ochrony zdrowia obejmują m.in. 

zapewnienie równego dostępu do świad-

czeń opieki zdrowotnej finansowanej ze 

środków publicznych na zasadach okre-

ślonych w ustawie. Z kolei art. 68 ust. 2  

ustawy zasadniczej nakłada na władze 

publiczne obowiązek stworzenia syste-

mu funkcjonalnego i efektywnego, który 

zapewni rzeczywistą realizację prawa do 

ochrony zdrowia. Przepis art. 68 znajduje 

rozwinięcie w licznych ustawach szczegól-

nych. Ze względu na cel normy konstytu-

cyjnej istotne znaczenie należy przypisać 

zwłaszcza przepisom regulującym prawa 

pacjenta oraz odpowiadające im obowiązki 

lekarzy i podmiotów wykonujących dzia-

łalność leczniczą. 

Obowiązki władz publicznych realizo-

wane są w drodze instrumentów publicz-

noprawnych (m.in. dysponowanie przez 

NFZ środkami publicznymi z zachowa-

niem równorzędnych zasad kontrakto-

wania ze świadczeniodawcami zorgani-

zowanymi w różnych formach prawnych) 

i cywilnoprawnych. Te ostatnie to umo-

wy zawierane przez NFZ ze świadcze-

niodawcami. Cywilnoprawny charakter 

tych umów (art. 155 ust. 1 u.ś.o.z.), wraz 

z wynikającymi stąd konsekwencjami, 

nie budzi wątpliwości. Te konsekwencje 

to m.in. „uzupełnienie” treści stosunku 

wynikającego z umowy przez przepisy 

ustaw nakładających na zakłady opieki 

zdrowotnej i lekarzy obowiązek udzie-

lania pomocy zdrowotnej. Przedmiotem 

umów jest udzielanie świadczeń opieki 

zdrowotnej określonego rodzaju (zakresu, 

liczby) na rzecz osób uprawnionych w za-

mian za wynagrodzenie należne od NFZ za 

udzielone świadczenia. Świadczenia mu-

szą spełniać kryteria minimalnych stan-

dardów w świetle wymagań wiedzy me-

dycznej. Podstawowym prawem każdego 

pacjenta, w świetle art. 6 ustawy z 6 listo-

pada 2008 r. o prawach pacjenta i Rzecz-

niku Praw Pacjenta (t.j. Dz.U. z 2012 r.  

poz. 159 ze zm.; dalej u.p.p.), jest bowiem 

dostęp do świadczeń zdrowotnych odpo-

wiadających wymaganiom wiedzy me-

dycznej (a w sytuacji ograniczonych możli-

wości udzielenia odpowiednich świadczeń 

– do korzystania z rzetelnej, opartej na 

kryteriach medycznych procedury ustala-

jącej kolejność dostępu do tych świadczeń). 

Z punktu widzenia przedmiotu niniej-

szych uwag istotne są obowiązki świadcze-

niodawców o charakterze bezwzględnym, 

mające na celu ochronę zdrowia i życia 

(czyli tzw. ustawowy obowiązek udzie-

lenia świadczenia opieki zdrowotnej). 

Prawny obowiązek udzielania pomocy 

wynika bowiem nie tylko z u.ś.o.z., ale 

przede wszystkim z przepisów u.z.l. (a tak-

że przepisów u.d.l.). Uchybienie zaś przez 

lekarza obowiązkowi określonemu w art. 

30 u.z.l. obostrzone jest sankcją odszko-

dowawczą, a także dyscyplinarną i kar-

ną. Takie rozwiązanie nie może dziwić 

w świetle regulacji prawnych zapewnia-

jących ochronę zdrowia obywatelom. To, 

co budzi natomiast zdziwienie, to to, że 

przepisy kreujące reżim prawny świadcze-

nia usług medycznych (w tym zwłaszcza 

przepisy u.ś.o.z.) niejednokrotnie w swo-

jej istocie zmuszają świadczeniodawcę 

do dokonywania wyboru pomiędzy wy-

konaniem najistotniejszego obowiązku 

nałożonego na lekarza a kwestią możli-

wości uzyskania wynagrodzenia z tytułu 

wykonanego świadczenia. W szczególności 

świadczeniodawca narażony jest na wy-

nikające z obowiązujących regulacji ryzy-

ko, że spełnione przez niego świadczenie 

nie zostanie zakwalifikowane przez NFZ 

jako świadczenie „ratujące życie” w ro-

zumieniu art. 19 ust. 1 u.ś.o.z., czyli jako 

świadczenie udzielone „w stanie nagłym”. 

Wydaje się zaś oczywiste, że ryzyko będą-

ce konsekwencją wątpliwości interpreta-

cyjnych dotyczących pojęcia nagłości nie 

może stanowić przeszkody dla prawidło-

wego wykonywania przez lekarza jego 

podstawowego obowiązku, czyli udzie-

lania pomocy zdrowotnej w sytuacji, gdy 

w świetle wiedzy medycznej jej udziele-

nie jest konieczne jako ratujące życie lub 

zdrowie pacjenta. Podejmowanie decyzji 

o udzieleniu pomocy w takich przypad-

kach nie może być ograniczone kalku-

lacją, czy NFZ pokryje poniesione przez 

świadczeniodawcę koszty tego świadcze-

nia. NFZ jest zobowiązany pokryć koszty 

takich usług medycznych, niezależnie od 

tego, że przekroczyły one zakres limitów 

umownych. Koszty udzielonej pomocy 

zdrowotnej nie mogą być przerzucane na 

świadczeniodawcę realizującego obowiąz-

ki określone m.in. przepisami art. 15 u.d.l. 

i art. 30 u.z.l. 

Z powołanych przepisów, chociaż posłu-

gujących się klauzulami generalnymi i po-

jęciami nieostrymi, wynika jednoznacznie, 

że zachodzi szczególna potrzeba zapew-

nienia świadczeń zdrowotnych w sytu-

acjach, w których istnieje zagrożenie życia 

lub zdrowia. Wykładnia przepisów powin-

na zatem uwzględniać ich podstawową 

funkcję, jaką jest zapewnienie pacjentom 

uzyskania świadczenia zdrowotnego nie-

zbędnego dla ratowania życia lub zdro-

wia, czy to w stanie „nagłym” (art. 3 pkt 

8 u.p.r.m.) lub „nie cierpiącym zwłoki”  

(art. 30 u.z.l.), gdzie udzielenie pomocy po-

winno być natychmiastowe (art. 15 u.d.l.; 

np. zawał serca), czy też w takim stanie, 

w którym przewidywane jest w krótkim 

czasie pojawieniu się objawów pogarsza-

nia zdrowia lub gdy zwłoka w jej udziele-

niu mogłaby spowodować niebezpieczeń-

stwo utraty życia, ciężkiego uszkodzenia 

ciała lub ciężkiego rozstroju zdrowia (art. 

30 u.z.l., art. 3 pkt 8 u.p.r.m.; np. choroba 

niedokrwienna serca z krytycznym zwęże-

niem tętnic nasierdziowych, ciężka wada 

serca, zaburzenia rytmu sreca).

Z brzmienia powołanych przepisów 

wynika, że nie zawsze chodzi o sytuacje, 

które określić można jako „nagłe” w takim 

znaczeniu, że świadczenie powinno być 

udzielone natychmiast (jedyną definicję 

ustawową stanu „nagłego” zawiera art. 5 

pkt 33 u.ś.o.z., która odsyła do art. 3 pkt 8 

u.p.r.m., a tam nie ma mowy o natychmia-

stowości pomocy – „nagłe zagrożenie” nie 

jest równoznaczne z koniecznością „na-

tychmiastowej” interwencji medycznej). 

Chodzi przecież także o przypadki zagro-

żenia, gdzie przewidywane jest w krótkim 

czasie pojawienie się objawów pogarsza-

nia zdrowia lub gdy przesłanką realizacji 

obowiązku świadczenia jest to, że „zwło-

ka” mogłaby nieść za sobą negatywne dla 

pacjenta konsekwencje (ciężka choroba 

serca i naczyń, choroba nowotworowa).

Nie można zatem zgodzić się z inter-

pretacją zaproponowaną w wyroku Na-

czelnego Sądu Administracyjnego z 3 paź-

dziernika 2012 r. (II GSK 1369/11), w którym 

stwierdzono, że „stan nagły” oznacza przy-

padek, w odniesieniu do którego istnieje 

niemożność (przeciwwskazanie) odłożenia 

(przesunięcia) w czasie pomocy lekarskiej, 

istotne znaczenie ma zatem „natychmia-

stowość” i „bezpośredniość” zagrożenia, 

które uzasadniają niezwłoczne udzielenie 

pomocy poprzez natychmiastowe udziele-

nie świadczenia. To, że istnieje zagrożenie 

nie musi oznaczać – zwłaszcza w świe-

tle wiedzy medycznej – że konieczne jest 

natychmiastowe świadczenie medyczne 

(ciężka wada serca wymagająca dokład-

nej diagnozy i przygotowania chorego do 

zabiegu). W szczególności brak jest pod-

staw dla twierdzenia, że w sytuacji, gdy 

zagrożone jest zdrowie lub życie pacjenta, 

kwestia możliwości nienatychmiastowego 

udzielenia świadczenia przesądza, że stan 

pacjenta nie jest „nagły” (w rozumieniu 

art. 3 pkt 8 u.p.r.m.) lub udzielone świad-

czenie nie jest „ratującym życie”. Zdarzają 

się bowiem sytuacje, kiedy współistnienie 

innych schorzeń zmusza do odroczenia 

zabiegu ratującego życia do chwili, kie-

dy inne schorzenie, zwiekszające ryzyko 

Filozofia leczenia zgodnie z prawem

Nie można się zgodzić z interpretacją 

zaproponowaną w wyroku NSA 

(II GSK 1369/11). To, że istnieje 

zagrożenie, nie musi oznaczać, 

że konieczne jest natychmiastowe 

świadczenie medyczne

prawnik 

 6–8 czerwca 2014 nr 109 (3750)  

gazetaprawna.pl

procedury, zostanie wyleczone (np. czyn-

na choroba wrzodowa żołądka u chore-

go zakwalifikowanego do chirurgicznego 

leczenia wady serca lub czynna infekcja 

u chorego na nowotwór zakwalifikowa-

nego do chemioterapii).

Zatem mamy w przywołanych przepi-

sach pojęcia nieostre i ogólne (takie jak 

„stan nagłego zagrożenia”, „przewidywa-

ne w krótkim czasie pojawienie się obja-

wów …”, „nie cierpiący zwłoki”), których 

jednoznacznej wykładni nie dokonano 

w judykaturze i doktrynie. Jeżeli jednak 

dla ustawodawcy najwyższym dobrem 

jest dobro pacjenta, a inaczej być prze-

cież nie może, to o tym, czy świadczenie 

ratuje życie lub czy występuje stan nagły, 

nie może przesądzać językowa wykładnia 

przepisów. Zwłaszcza jeżeli jej celem jest 

powiązanie przypuszczeń co do tego, jakie 

mogą być negatywne skutki zaniechania 

udzielenia pacjentowi pomocy z „natych-

miastowością” świadczenia medyczne-

go. O tym, czy dany pacjent znajduje się 

w „stanie nagłym” w rozumieniu np. art. 

19 ust. 1 u.ś.o.z. i czy stan ten uzasadnia 

przeprowadzenie np. operacji kardiochi-

rurgicznej natychmiast, czy dopiero po 

upływie jakiegoś czasu, decydować może 

tylko lekarz (świadczeniodawca, który za 

pomocą zatrudnionych lekarzy świadczy 

usługi medyczne). To on obowiązany jest 

do udzielenia pomocy medycznej pacjen-

towi i to na nim, a nie na dysponencie 

środków publicznych przeznaczonych 

na jej sfinansowanie, spoczywa odpowie-

dzialność za negatywne skutki odmowy 

udzielenia pomocy, motywowanej np. po-

nadlimitowym charakterem świadczenia. 

W kontakcie z pacjentem lekarz zobowią-

zany jest ocenić nie tylko stan jego zdro-

wia na podstawie aktualnej diagnozy, ale 

także w wypadku stwierdzenia zagroże-

nia rozważyć prawdopodobieństwo jego 

zwiększenia. Jeśli przewidywany wzrost 

zagrożenia wskazuje na możliwość zaist-

nienia skutków wskazanych np. w art. 30 

u.z.l., to lekarz jest zobowiązany do udzie-

lenia właściwej pomocy medycznej. Trze-

ba w tym miejscu podkreślić, że to, czy 

zabieg poprawia rokowanie (przeżycie)  

i w jakim czasie, jest wiedzą specjalistycz-

ną, opartą zarówno na długoletnim do-

świadczeniu lekarza, ale również wynika-

jącą z opublikowanych randomizowanych 

badań klinicznych, odpowiednich reje-

strów i opisów naturalnego przebiegu 

choroby. Wiedza ta np. w przypadku kar-

diologii jest bardzo dobrze uporządkowa-

na i przedstawiona w postaci wytycznych 

międzynarodowych, w tym wytycznych 

European Society of Cardiology, które są 

jednocześnie wytycznymi Polskiego To-

warzystwa Kardiologicznego. Trzeba tu 

podkreślić, że ostateczne wytyczne i za-

sady postępowania oparte są na złożo-

nych metodach statystycznych i rachunku 

prawdopodobieństwa oraz konsensusie 

doświadczonych ekspertów medycznych.

Oczywiste jest zatem, że o konieczno-

ści udzielenia świadczenia i jego zakre-

sie decyduje wyłącznie lekarz, opierając 

się na obiektywnych przesłankach wyni-

kających z wiedzy medycznej i doświad-

czenia zawodowego, zwłaszcza że żadna 

okoliczność nie może być podstawą do od-

mowy udzielenia świadczenia w sytuacji 

zagrożenia życia pacjenta (zob. np. wyrok 

Sądu Najwyższego z 12 marca 2009 r., V 

CSK 272/08). W tych przypadkach lekarz 

musi oprzeć się na wytycznych, aby unik-

nąć odpowiedzialności za błąd medyczny, 

kieruje się więc miedzynarodowymi za-

leceniami, a nie lokalnymi regulacjami 

i nieformalnymi naciskami NFZ.

Z tym oczywistym stwierdzeniem pozo-

stają w sprzeczności uregulowania art. 19 

ust. 4, 5 i 6 u.ś.o.z., przewidujące, że wyna-

grodzenie świadczeniodawcy, który udzie-

lił pomocy w warunkach opisanych w ust. 

1 tego artykułu, uwzględnia wyłącznie 

„uzasadnione” koszty udzielenia „nie-

zbędnych” świadczeń, a NFZ weryfikuje 

wniosek o finansowanie, tak pod wzglę-

dem spełnienia przesłanki art. 19 ust. 1 

u.ś.o.z., jak i „niezbędności” udzielonych 

świadczeń. Skutek jest bowiem taki, że 

świadczeniodawca, wbrew ustawowym 

obowiązkom i wbrew konstytucyjnym 

prawom pacjenta, zasadność swoich de-

cyzji ocenia także w świetle możliwości 

rozliczenia udzielanego świadczenia przez 

NFZ, który może uznać je np. za niespeł-

niające wymogu „nagłości” w rozumieniu 

art. 19 ust. 1 u.ś.o.z. Taka sytuacja, nieza-

leżnie od tego, jak obiektywna byłaby we-

ryfikacja dokonywana przez NFZ (a o któ-

rą niełatwo, chociażby z tej przyczyny, że 

NFZ, zarazem monopolista, działa w sy-

tuacji swoistego konfliktu interesów ze 

względu na szczupłość środków pozosta-

jących w jego dyspozycji i ścierające się 

interesy różnych świadczeniodawców), 

jest nie do przyjęcia w świetle najwyższego 

dobra, jakim jest zdrowie i życie pacjenta. 

Innymi słowy, o tym, czy lekarz (świadcze-

niodawca) ma wypełnić swoje obowiąz-

ki wynikające z przepisów art. 15 u.d.l.,  

art. 30 u.z.l. czy art. 3 pkt 8 u.p.m.r., nie 

może decydować ex post organ odpowie-

dzialny za dystrybucję środków publicz-

nych służących realizacji konstytucyjnych 

obowiązków państwa. Co więcej, obowiąz-

ki wynikające z przepisów art. 15 u.d.l. i art. 

30 u.z.l. mają charakter bezwzględny i wy-

przedzają ograniczenia wynikające nie 

tylko z umów o świadczenia zdrowotne, 

ale także ograniczenia wynikające z art. 19 

ust. 1 u.ś.o.z., jeżeli by przyjąć, że przepis 

ten takie ograniczenia ustanawia. 

Ostatecznie nie można też nie uwzględ-

nić sytuacji, w której to właśnie lekarz, 

a nie NFZ, odpowiada za nieudzielenie 

świadczenia i wszelkich konsekwencji 

z tego wynikających. Stawianie lekarza 

pod presją zarzutu poświadczenia nie-

prawdy w przypadku rozpoznania „za-

biegu ratującego życie” z jednej strony, 

a z drugiej strony narażanie się na zarzuty 

w przypadku wystąpienia powikłań i zgo-

nu, gdy świadczenie nie zostanie wyko-

nane, jest klasycznym przykładem próby 

zrzucenia wszelkiej odpowiedzialności za 

niewydolność systemu ochrony zdrowia 

na lekarzy i świadczeniodawców. Obecne 

próby sterowania przepływem płatności 

z procedur kardiologicznych na onkolo-

giczne (jedne i drugie ratujące życie) jest 

najlepszym przykładem braku odpowie-

dzialności i przewidywania konsekwencji 

związanych z takim sposobem zarządza-

nia środkami publicznymi. Może to spo-

wodować lawinowy wzrost spraw sądo-

wych i karnych, dalszy spadek zaufania 

społecznego nie tylko do personelu me-

dycznego, ale też do instytucji publicznych 

odpowiedzialnych za finansowanie usług 

medycznych.

Biorąc zaś pod uwagę, że działamy obec-

nie w ramach systemu prawnego UE, na-

leży również uwzględnić znaczne koszty 

leczenia chorych poszukujących pomocy 

medycznej poza granicami kraju. Rzeczy-

wiste koszty leczenia tych chorych będą 

znacznie wyższe niż wynikające z kon-

traktów zawartych z polskimi świadcze-

niodawcami. Dlatego też, aby uniknąć 

tych dodatkowych kosztów (w tym od-

setek sądowych za zaległe płatności za 

zabiegi ponadlimitowe), należy rzetel-

nie ocenić potrzeby społeczne w zakresie 

niezbędnych usług medycznych i zabez-

pieczyć należyte środki na ich pokrycie.

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               7 / 8

background image

 

C8

Opinie

 

Widziane z dystansu

 Redakcja: ul. Okopowa 58/72; 01-042 Warszawa, tel. 22 530 40 40, faks: 22 530 40 39; e-mail: gp@infor.pl 

 Redaktor naczelna: Jadwiga Sztabińska  

 Zastępcy redaktor naczelnej: Andrzej Andrysiak, Dominika Sikora, Paweł Nowacki 

 Sekretarze: Łukasz Bąk, Rafał Drzewiecki, Anna Godlewska, Leszek Majkut,  

Mirosław Mazanec, Mira Suchodolska 

 Redaguje: Ewa Szadkowska 

 Szef działu foto: Krzysztof Cieślewicz 

 Biuro reklamy (tel. 22 530 44 44):  

Dyrektor: Monika Szulc-Wąsikowska, tel. 22 530 40 17 

 Szef studia DTP: Jacek Obrusiewicz 

 Produkcja: Elżbieta Stamler, tel. 22 530 42 24

MACiEJ BALCERzAK

radca prawny, od lat pracuje w korporacjach, 

pełniąc funkcje dyrektorskie i menedżerskie, 

jest autorem książki „Planeta Korporacja  

– Jak przetrwać, zrobić karierę, zostać prezesem”  

(The Facto, 2013)

W meczu jest przerwa co dwa gemy, 

siadamy, popijamy wodę i gawędzimy 

z przeciwnikiem, masę spraw w ten sposób 

załatwiłem. A jeden z moich znajomych, 

zapalony tenisista prowadzący kancelarię 

prawniczą, pozyskał nawet kilku klientów

pomny moich doświadczeń, przygoto-

wałem listę dyscyplin, które uprawiane 

z umiarem nie tylko pomogą utrzymać 

(a czasem poprawić) kondycję fizyczną, 

pozwolą się zrelaksować, ale również 

mogą pozytywnie wpłynąć na mniej 

formalne relacje z klientami.

Tenis

Przyznaję, jestem maniakiem „białego 

sportu”, ale zachowując obiektywizm, 

uważam, że z punktu widzenia kariery 

prawniczej to dobry wybór. Sport eli-

tarny, jakim jest tenis, przyciąga róż-

ne ważne persony nie tylko ze świata 

biznesu, ale również polityki, mediów. 

Poznałem na korcie prezesów korpora-

cji, menedżerów z innych firm. W me-

czu jest przerwa co dwa gemy, siadamy, 

popijamy wodę i gawędzimy z przeciw-

nikiem, masę spraw w ten sposób za-

łatwiłem. A jeden z moich znajomych, 

zapalony tenisista prowadzący kance-

larię prawniczą, pozyskał nawet kilku 

klientów. Tak robi wielu prawników 

konsultantów, zapraszają klientów, by 

lepiej się poznać, porozmawiać, a może 

pozyskać nowe zlecenia, oczywiście pod 

warunkiem, że dadzą im wygrać. Mniej 

popularny w kręgach biznesowych jest 

golf, nie tylko ze względu na większe 

koszty, ale i warunki pogodowe. Zimą 

u nas w golfa nie pogramy, a w tenisa 

na hali – owszem.

Bieganie

Skoro o wypoczynku mentalnym mowa, 

nie ma lepszego i przede wszystkim 

prostszego sposobu na szybki, skutecz-

ny relaks niż jogging. Wystarczy wło-

żyć buty i wyjść z domu. Piętnaście mi-

nut, pół godziny przebieżki wystarczy, 

by obniżyć towarzyszące nam w pra-

cy napięcie. To także świetny trening 

przygotowujący do wieloletniej kariery 

zawodowej. Podczas trasy przeżywa-

my górki i dołki, zmęczenie, nieodpartą 

chęć zejścia z trasy, biegając poznamy 

więc nasze predyspozycje do zawodo-

wego maratonu. Dlatego poza tenisem 

staram się regularnie biegać albo rano, 

albo wieczorem. W wyjątkowo ciężkie 

dni, ganiając po lesie, uciekam od pię-

trzących się spraw. Na wszystkie bez wy-

jątku delegacje zabieram adidasy i dres, 

w ten sposób dzięki przebieżce mam 

okazję w ekspresowym tempie poznać 

nowe miejsca, do których mogę już ni-

gdy nie wrócić. Zaliczyłem tak nie tylko 

Paryż, Lizbonę, Londyn, Brukselę, ale 

i Szczecin, Zabrze, Zakopane. Natomiast 

jeśli chodzi o pozyskiwanie klientów, 

bieganie nie jest najlepsze. Możliwo-

ści do rozmowy nie będzie dużo, tylko 

możemy się niepotrzebnie nasapać, tra-

cąc przy okazji oddech. Moje koleżanki 

prawniczki, które nie mają ochoty na 

jogging czy bieganie z rakietą po kor-

cie, preferują fitness, aerobik i pływa-

nie. W modzie są teraz także rolki i nie-

ustająco joga, ale znam też miłośniczki 

wspinaczki skałkowej, MMA i rugby.

Piłka

Popularność futbolu nie ominęła praw-

ników, praktycznie w każdej firmie kopią 

piłkę, korporacje zawodowe organizują 

rozgrywki ligowe o puchar dziekana, od-

bywają się mistrzostwa różnych branż, 

np. IT, telekomunikacyjnej, finansowej. 

W różnych formułach, halowej, na po-

wietrzu, w mniejszych, większych zespo-

łach (choć nie słyszałem o drużynach ko-

biecych). Nie mniejszym powodzeniem 

cieszą się koszykówka i siatkówka, ta 

ostatnia zwłaszcza u starszych wiekiem 

osób, którym kondycja nie pozwala na 

uganianie się za piłką po murawie. Tak 

jak jogging jest świetnym testem na wy-

trzymałość, tak gry zespołowe – spraw-

dzianem naszych umiejętności współpra-

cy w grupie. Również pod kątem relacji 

z klientem sporty zespołowe są bardzo 

dobre, często po meczu można pójść na 

wspólne piwo czy jedzenie.

Narty, snowboard

To znakomity wybór dla prawników pra-

cujących w korporacjach, w których or-

ganizuje się firmowe wyjazdy dla pra-

cowników (choćby jako nagrody za dobre 

wyniki), ale także dla kluczowych klien-

tów, partnerów biznesowych. Byłem na 

dwóch wycieczkach narciarskich: balan-

ga non stop, w autokarze, hotelu, a dla 

niektórych – także na stoku. Nie jeżdżąc 

na deskach, nie zintegrujemy się z kole-

żankami i kolegami z korporacji.

Pisałem, by nie przesadzać z nad-

miernym wysiłkiem fizycznym, z dru-

giej strony nie zaniedbujmy aktywno-

ści ruchowej. Nie chodzi tylko o dobre 

samopoczucie, w relacjach z klientami 

ważna jest, nie ukrywajmy, właściwa 

prezencja (wiadomo – w zdrowym cie-

le, zdrowy duch). Sport jest jednak przede 

wszystkim najprostszym i najbardziej 

skutecznym sposobem na chorobę, na 

którą cierpi wielu prawników. Chodzi mi 

oczywiście o pracoholizm, przypadłość 

uciążliwą dla samego pracoholika, ale 

także dla jego współpracowników i pod-

władnych. Sam na początku kariery mia-

łem kłopot z nadmiarem obowiązków 

i właśnie sport pomógł mi w zachowaniu 

równowagi pomiędzy życiem zawodo-

wym i prywatnym (z angielska work-

-life balance). To jest też moja rada dla 

młodszych prawników: wybierzcie swoją 

dyscyplinę sportową i konsekwentnie 

poświęcajcie kilka dni w tygodniu na 

regularny trening.  

Prawnicy, w szczególności adwokaci 

i radcowie, należą do grupy osób naj-

bardziej narażonych na stres. Spotka-

nia z klientami, opracowywanie opinii 

i projektów umów, dotrzymywanie ter-

minów sądowych, które wiszą nad głową 

jak miecz Damoklesa, nierzadko praca 

wieczorami, po nocach, w weekendy – to 

wszystko może nadszarpnąć nerwy. Jed-

nym z najlepszych sposób na radzenie 

sobie ze stresem jest sport, ale uprawia-

ny w granicach rozsądku. Bo łatwo prze-

holować, o czym sam się przekonałem. 

Intensywnie pracuję i z równie dużym 

zapałem rzucałem się do niedawna na 

wszystkie możliwe nowinki sportowe, 

w efekcie przez ostatnich kilka miesięcy 

nie mogłem dojść do zdrowia. Dlatego, 

Sposób na stres, pracoholizm 

i dobre relacje z klientami

Na początku kariery 

miałem kłopot z nadmiarem 

obowiązków. W zachowaniu 

równowagi pomiędzy  

życiem zawodowym 

i prywatnym pomógł mi sport

  AuToPRoMoCJA

SERWIS DLA PRAWNIKÓW

Sprawdź www.prawnik.pl

▪  wnikliwe komentarze i opinie 

prawniczych autorytetów

▪ orzeczenia sądów, projekty ustaw
▪ trendy na rynku prawniczym
▪  aktualne informacje dla każdej 

z korporacji prawniczych

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               8 / 8