background image

Katarzyna Cholewińska

Zła krew

Nie ważne, że wojna się skończyła, Al – zła, skażona Mrocznym Znakiem krew ciągle płynie w ich żyłach.

fragment Wszystko będzie dobrze

~*~*~*~

Po raz pierwszy Albus Potter zobaczył jego portret w pierwszym tygodniu października.
Był   to   jeden   z   tych   chłodnych,   deszczowych   wieczorów,   które   ostatecznie   przesądzają  

o początku jesieni. Chociaż skrzaty domowe dbały o to, aby każdą salę ogrzewał wesoło trzaskający na 
kominku ogień, to i tak mieszkający w lochach Slytherinu uczniowie trzęśli się z zimna. Al zdążył się już 
przyzwyczaić   do   chłodu   i   wilgoci,   z   utęsknieniem   jednak   czekał,   aż   rodzice   przyślą   mu   komplet 
ocieplanych szat, o które poprosił ich kilka dni temu. Większość Ślizgonów, spodziewając się – a nawet 
oczekując – swojego Przydziału, przyjechała do Hogwartu z kuframi wypełnionymi grubą, wełnianą 
odzieżą. Al był jedną z niewielu osób zupełnie nieprzygotowanych na panujące w lochach warunki. Na 
szczęście, jego współlokatorzy nie mieli zamiaru zostawić go na pastwę październikowego chłodu  
i zgodzili się pożyczać mu swoje zapasowe szaty do czasu, aż Al dostanie własne.

Oczywiście, nie za darmo.
- Jeśli przesuniesz wieżę na B7, będzie mat – skomentował leniwie Scorpius Malfoy, sięgając po 

kolejną czekoladową żabę, pudełkiem których tego dnia Al odwdzięczył się mu za dodatkowy płaszcz.

Nathaniel Nott rzucił blademu chłopcu ponure spojrzenie znad szachownicy.
- Mógłbyś mu nie pomagać? – burknął niezadowolony, kiedy Albus kazał swojej czarnej wieży 

przejść na wskazane przez przyjaciela pole.

- Mat – wyszczerzył się radośnie Al.
Nott skrzywił się jeszcze bardziej.
- To nie fair, powinien grać sam...
- Ktoś tu dostał niewłaściwy Przydział – wtrąciła się grzejąca plecy przy kominku Keira Zabini. 

– Mały Nathaniel wolałby bawić się w chowanego z Puchonami.

- Mała Keira wolałaby skakać z Wieży z Gryfonami – odparował Nott, na co ciemnowłosa 

dziewczynka roześmiała się radośnie:

- Mała Keira z miłą chęcią namówiłaby wszystkich Gryfonów na skok z Wieży obiecując, że 

skoczy ostatnia, żeby osłaniać ich tyły.

Dzieci parsknęły śmiechem.
- Nikt nie jest aż  tak  głupi – pokręcił  głową z teatralnym  powątpiewaniem Vinnie Goyle, 

unosząc głowę znad Standardowej księgi zaklęć, stopień pierwszy.

- A spotkałeś już mojego brata? – zapytał Al złośliwie. - Jamie pogratulowałby pewnie Kierze 

odwagi, po czym skoczył pierwszy, żeby zrobić rekonesans.

- Na pewno jesteś z nim spokrewniony? – Scorpius uniósł brwi, biorąc kolejną żabę. 
Albus przewrócił oczami.
- Spójrz na mnie, na niego i na naszego tatę – odparował bez namysłu. – A potem zadawaj 

idiotyczne pytania, dobra?

1

background image

Zła krew

- Patrzcie go, jaki drażliwy. To już nawet zapytać o nic nie można?
- Zejdź z niego, Malfoy – powiedziała Keira, uśmiechając się lekko. – To nie jego wina, że ma 

taką rodzinę.

W pokoju wspólnym Slytherinu rozległy się ciche, pozbawione humoru chichoty.
Było w tych dzieciach coś, czego Albus – pomimo tego, że był przecież jednym z nich – nie 

potrafił   pojąć.   Były   pewne   żarty,   których   nie   rozumiał,   nazwiska,   których   nie   znał,   wydarzenia,  
o których wcześniej nie słyszał i rozmowy, które cichły, kiedy się zbliżał. Była w słowach jego przyjaciół 
pewna gorycz, której nie powinien przecież odczuwać żaden jedenastolatek. Był w ich oczach pewien 
smutek, który sprawiał, że czasami wyglądali na starszych i bardziej doświadczonych nawet od kuzyna 
Teddy'ego, a on miał przecież prawie dwadzieścia lat i był w połowie szkolenia na aurora.

- Jasne – zażartował Albus, chcąc rozluźnić nagle napiętą atmosferę. – Potterowie: Pogromcy 

Wszelkiego Zła i Strażnicy Pokoju w Czarodziejskim Świecie.

Ale nikt się nawet nie uśmiechnął.
Bo były też pewne rzeczy, o których się nie mówiło.
Zawstydzony własną niezręcznością, Al uciekł wzrokiem ponad głowy pozostałych Ślizgonów. 

Wszystko, byleby tylko uniknąć tych nagle dorosłych i pełnych żalu spojrzeń... 

Na przeciwległej ścianie blady, czarno odziany czarodziej o haczykowatym  nosie i tłustych 

włosach świdrował go nieprzeniknionym spojrzeniem; chuda sylwetka niefrasobliwie oparta o ramę 
jego portretu, wąskie usta wykrzywione w ironicznym, nieodgadnionym uśmiechu.

~*~*~*~

Albus wiedział, że tata bardzo go kocha i że jest w stanie wybaczyć mu wiele rzeczy. Niechęć do 

Quidditcha, na przykład. Przydział do Slytherinu. O przyjaźni ze Score'em nie wspominając. Każdą 
rewelację tata przyjmował ze stoickim spokojem, odpisując ciepło, że to wszystko nie ma najmniejszego 
znaczenia, że Al nie musi, a nawet nie powinien, bezmyślnie go naśladować, że ma do niego pełne 
zaufanie i że zawsze, ale to absolutnie zawsze będzie go kochał. 

Ale siedząc w chłodnej, pachnącej apteką sali eliksirów, Al zdał sobie z przerażeniem sprawę, że 

popełnił   zbrodnię   tak   straszną,   że   nawet   tata   mu   jej   nie   wybaczy.   Dopuścił   się   bowiem   zdrady 
największej z możliwych.

Albus Potter lubił eliksiry.
Więcej,  eliksiry  były zdecydowanie  jego  ulubionym  przedmiotem, a  wyniosły,  nieprzyjemny 

profesor Zabini – jego ulubionym nauczycielem. A przecież tyle razy chłopiec słyszał opowieści o tym, 
jak bardzo jego tata nienawidził tych lekcji, głównie z powodu osoby prowadzącego... Oczywiście, zaraz 
po wyzwaniu profesora Severusa Snape'a od sadystów i drani, następowało obowiązkowe sprostowanie, 
że bez względu na pewne  osobiste animozje między nim a tatą, Al powinien pamiętać, że Snape przede 
wszystkim był bardzo odważnym, szlachetnym człowiekiem – nie bez powodu pan Potter nazwał po 
nim młodszego ze swoich synów. Jednak pomimo tych zapewnień, ciekawość Albusa w stosunku do tej 
nieco tajemniczej postaci nigdy nie została w pełni zaspokojona. Zapytany kiedyś o zdjęcie Severusa 
Snape'a   tata   pozieleniał   na   twarzy   i   wystękał   tylko:  Dzięki   Bogu,   nie   mam   żadnego.   Nie   było   więc 
wątpliwości, że po tylu latach Harry Potter wciąż nienawidził  eliksirów z uporem godnym lepszej 
sprawy.

Albus jednak nie mógł nic poradzić na to, że z niecierpliwością czekał na piątki, kiedy wreszcie 

przez dwie godziny będzie mógł się wyciszyć i poświęcić warzeniu kolejnej mikstury. Co prawda, praca 
ta wymagała wiele cierpliwości, precyzji i skupienia, a efekty nigdy nie były spektakularne, ale i tak 
sprawiała   chłopcu   niewymowną   wręcz   przyjemność.   Większość   uczniów   szybko   znienawidziła   ten 

2

background image

Katarzyna Cholewińska

przedmiot – ich uwaga rozproszona dosłownie po kilku minutach, ruchy niedokładne, myśli uciekające 
do   innych   spraw.   Profesor   Zabini   zaś   nie   tolerował   bylejakości,   mobilizując   ich   złośliwością  
i odbieraniem punktów.

Ku   rozpaczy   Ślizgonów,   od   wszystkich   domów   tak   samo.   Sprawiedliwość   Zabiniego   była 

przysłowiowo ślepa.

Ale o ile chłopcy piorunowali go obrażonymi spojrzeniami, o tyle zachowanie dziewcząt było 

dla Ala zupełnie niezrozumiałe. Zabini poddawał w wątpliwość ich inteligencję, a one wpatrywały się 
w niego cielęcym wzrokiem. Zabini rzucał im pełne pogardy spojrzenia – one rumieniły i wzdychały. 
Zabini odbierał im punkty – one chichotały, zachwycone. W tym czasie Keira siedziała obrażona  
w kącie, mamrocząc ze złością coś, co bardzo przypominało:  Niech no tylko mama się dowie, Scorpius 
wywracał szarymi oczami, a Nathaniel kręcił z niedowierzaniem głową.

-  Za tydzień  będziemy  przygotowywać Eliksir Uspokajający – zapowiedział  im  pod  koniec 

jednej z lekcji Zabini. – I lepiej niech nikogo nie złapię na nieznajomości rozdziału piątego – zagroził 
im cicho, mrużąc oczy.

Atena Greengrass westchnęła, rozmarzona. 
- Idiotki – warknęła Keira, wychodząc z sali. – Wpatrują się w niego, jak...
- Daj spokój – prychnęła Zoe Smith. – Dobrze wiesz, że twój ojciec to niezłe...
- Nie kończ! – przerwała jej gwałtownie ciemnowłosa dziewczynka. – Proszę cię, nie kończ. Nie 

chcę wiedzieć, czym niezłym jest mój ojciec właśnie dlatego, że to mój ojciec. Nie mam pojęcia, o co wam 
chodzi, ale jestem pewna, że przeszłoby wam, gdybyście widziały go w tym starym szlafroku w różowe 
paski i wytartych kapciach, jedzącego makrele z dżemem...

Chłopcy zrobili obrzydzone miny.
- Kto je makrele z dżemem? – zapytał wykrzywiony niemiłosiernie Scorpius.
- Ten, kto nosi szlafrok w różowe paski – zaśmiał się Al.
- Mmm... Profesor Zabini w szlafroku w różowe paski... – zamruczała Zoe, po czym szybko 

uchyliła się, bo Keira wymierzyła jej cios swoją torbą.

- Al!
Albus obejrzał się i zobaczył biegnącego w jego stronę Jamesa. Odruchowo wcisnął ręce do 

kieszeni i schował głowę między ramionami. Tylko tego mu brakowało na dobry początek weekendu. 
Przez ostatnich kilka tygodni Jamie udawał, że w ogóle nie ma brata, co było znacznie gorsze od 
awantury, którą mu zrobił na uczcie powitalnej. Urażony takim zachowaniem, Al zupełnie nie miał 
ochoty się z nim widzieć.

Odwrócił się więc udając, że niczego nie słyszał.
- Al, poczekaj! – Było już jednak za późno. James dogonił go, chwycił za łokieć i obrócił twarzą 

do siebie. – Chcę porozmawiać.

- Nie ma o czym – odburknął Albus, unikając jego spojrzenia. 
-   Słuchaj,   wiem,   że   strasznych   głupot   ci   wtedy   nagadałem.   –   James   również   wyglądał   na 

zakłopotanego.   Mierzwił   sobie   nerwowo   włosy,   nie   wiedząc   najwidoczniej,   co   zrobić   z   rękami.   – 
Zdenerwowałem się, bo widzisz... Tak naprawdę, to byłem przekonany, że trafisz do Gryffindoru... Że 
wszyscy będziemy w Gryffindorze. Razem. Przepraszam. Trochę mnie poniosło.

- Poniosło cię. – Al uniósł w końcu na niego zielone oczy. – Rozumiem, każdemu zdarza się 

zrobić bratu scenę na oczach całej szkoły.

Jamie popatrzył na niego z nadzieją.
- To co, nie gniewasz się już na mnie?
Więcej wrażliwości miał chyba gumochłon.
- Nie, jasne – prychnął Al ironicznie. – Nie ma sprawy. Najpierw wrzeszczysz na mnie o coś, na 

co nie miałem właściwie wpływu, a potem nie odzywasz się do mnie przez miesiąc. Serio, nic się nie 
stało. Pfft! Już zapomniane.

3

background image

Zła krew

- Naprawdę? – Twarz Jamesa rozjaśnił ten absolutnie rozbrajający uśmiech, dzięki któremu 

wszystko uchodziło mu zawsze na sucho. Al zdusił w sobie nagłą ochotę, żeby go zdzielić łopatą.

-   Słyszałeś  o  czymś  takim   jak  sarkazm,   Potter?  –  wtrącił  się  Score.  Dopiero   wtedy  Albus 

zauważył, że on, Nathaniel, Keira i Zoe ciągle na niego czekali.

-   Spieprzaj,   Malfoy   –   warknął   James,   patrząc   na   jasnowłosego   chłopca   z   pogardą.   – 

Rozmawiam z bratem.

Scorpius poczerwieniał gwałtownie.
- Uważaj, do kogo mówisz...
- Przestańcie – przerwał im Albus tonem nie znoszącym sprzeciwu. – A ty – zwrócił się brata – 

nie obrażaj moich przyjaciół.

- Twoich przyjaciół? Twoich przyjaciół?! – w głosie Jamesa słychać było wyraźne niedowierzanie. 

– Cholera jasna, Al, wiem, że nic nie mogłeś poradzić na to, gdzie przydzieliła cię Tiara...

Albus rozważył szybko wszystkie za i przeciw powiedzeniu bratu prawdy o Ceremonii, po czym 

zdecydował się jednak nie wyprowadzać go z błędu.

- ... ale masz wpływ na to, z kim się zadajesz!
- O co ci chodzi? – zapytał.
- Rozumiem Zoe, jej rodzina jest w porządku, ale do diabła, Al, jak możesz przyjaźnić się 

bachorami śmierciożerców!...

Nagle błysnęło czerwone światło i Jamesa zdmuchnęło kilka kroków do tyłu. Upadł na plecy, 

a kiedy się podniósł, dotknął  ostrożnie policzka, po którym  spływała mu cienka strużka krwi. Al 
odwrócił   się   i   zobaczył   kredowo   białego,   trzęsącego   się   z   wściekłości   Scorpiusa,   stojącego   z 
wycelowaną w Jamesa różdżką.

Zła krew, Al, zła krew...
Albus wstrzymał oddech.
- Jeszcze słowo, Potter – powiedział cicho jego najlepszy przyjaciel, końcem różdżki ciągle 

mierząc w pierś jego starszego brata. – Jeszcze słowo a...

Keira uwiesiła się na ramieniu jasnowłosego chłopca.
- Daj spokój, Malfoy – wyszeptała gorączkowo, spoglądając nerwowo na zbierający się dookoła 

nich tłum uczniów. – Nie warto pakować się w kłopoty przez tego idiotę... Nott, proszę cię, pomóż mi, 
powiedz coś! – zwróciła się spanikowana do drugiego chłopca, ale on stał nieruchomo niczym posąg, 
nie odrywając oczu od czerwieniejącego ze złości Jamesa.

- Widziałeś, Al?! Cholera jasna, Al, pytam cię, czy widziałeś?! Zaatakował mnie zupełnie bez 

ostrzeżenia! – krzyczał ten ostatni, zupełnie tracąc nad sobą kontrolę. – Uważaj na nich, Al, może ci się 
wydawać, że ich znasz, ale oni to...

Zła, skażona Mrocznym Znakiem krew...
- Co tu się dzieje?
W drzwiach sali eliksirów stał profesor Zabini, jednym spojrzeniem ogarniając rozgrywającą się 

na korytarzu scenę. Nikt mu nie odpowiedział.

- Pytam po raz ostatni, co tu się dzieje? – jego głos zmroził Albusowi krew w żyłach. – Jeśli 

natychmiast ktoś mi tego nie wyjaśni, zacznę odbierać punkty bez względu na to, kto jest winny. Keira?

Zwykle bezczelna i zarozumiała, Keira wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć z przerażenia.
- P-Potter i Malfoy pokłócili się – szepnęła.
James prychnął, rozwścieczony.
- Pokłóciliśmy się?! To lekkie niedopowiedzenie.
- Co masz na myśli, Potter? – syknął Zabini, mrużąc niebezpiecznie oczy.
-   Zaatakował   mnie!   –   rozwrzeszczał   się   James.   –   Ten   padalec   rzucił   nie   mnie   jakąś 

czarnomagiczną klątwę, kiedy nie patrzyłem i...

- Zaklęcie żądlące trudno nazwać Czarną Magią, James – przerwał mu łagodnie znajomy głos. 

4

background image

Katarzyna Cholewińska

Studenci   rozstąpili   się,   żeby   przepuścić   profesora   Longbottoma.   Nauczyciel   zielarstwa   zmierzył 
starszego   Pottera   surowym   wzrokiem,   w   którym   nie   było   śladu   zwykłego   ciepła   i   humoru.   – 
Wiedziałbyś o tym, gdybyś uważał na zajęciach z obrony przed czarną magią w drugiej klasie.

James spuścił wzrok i wymamrotał, że oczywiście, uważał, tylko akurat nie w tym momencie.
- Malfoy – odezwał się po chwili niezręcznej ciszy Zabini. – Czy to prawda? Rzuciłeś na Pottera 

zaklęcie żądlące?

Scorpius spojrzał hardo na swojego opiekuna i skinął ledwie zauważalnie głową.
- A czy mogę wiedzieć, jaki był powód? 
Scorpius Malfoy milczał.
- Potter obraził nas i naszych rodziców – odpowiedział za przyjaciela Nathaniel, odzyskując w 

końcu głos. – Nazwał nas bachorami śmierciożerców i zabronił swojemu bratu zadawać się z nami.

Zła krew... 
Albus zobaczył, jak profesor Zabini blednie – o ile w ogóle było to możliwe w przypadku 

kogoś   o   tak   ciemnej   skórze   –   a   Neville   wciąga   gwałtowanie   powietrze   i   wpatruje   się   w   Jamesa  
z niedowierzaniem.

- Jeszcze nigdy – wyszeptał opiekun Gryffindoru drżącym głosem. – Jeszcze nigdy żaden  

z moich uczniów nie sprawił mi takiego zawodu, James. Możesz być pewien, że zostaniesz ukarany, 
a twoi rodzice powiadomieni o wszystkim.

James również pobladł, ale Al nie był pewien, czy z powodu tego, co powiedział, czy dlatego, że 

został na tym przyłapany.

-   Wstyd   mi   za   ciebie,   James.   Po   prostu   mi   za   ciebie   wstyd   –   dodał   po   chwili   profesor 

Longbottom, odwracając się i ruchem ręki wskazując mu, żeby za nim poszedł.

... ciągle płynie w ich żyłach.
Kiedy Zabini otworzył drzwi do swojej sali i zaprosił do środka Scorpiusa, żeby omówić jego 

szlaban, Al pomyślał, że doskonale wie, co Neville miał na myśli.

~*~*~*~

Kiedy Albus był mały, tata często opowiadał mu na dobranoc o świecie mugoli. Świat ten 

fascynował i jednocześnie przerażał chłopca. Były w nim bowiem wielkie machiny na kółkach i żelazne 
ptaki większe od domów. Były też pudełka, przez które można było rozmawiać na odległość i małe, 
szklane kule, które oświetlały pokoje lepiej od najmocniejszego  Lumos. Al całymi nocami nie spał, 
próbując sobie wyobrazić te wszystkie niezwykłości i nie mógł się doczekać chwili, kiedy wreszcie 
pójdzie z tatą do tego innego Londynu i sam zobaczy chociaż ich część.

Ale były też w tym drugim świecie rzeczy straszne i niezrozumiałe. Kiedyś dziadek Arthur, 

który zawzięcie kolekcjonował mugolskie przedmioty, pokazał Albusowi kilka niemagicznych zdjęć. Al 
spojrzał na nie z ciekawością, po czym zmarszczył się.

- Te zdjęcia są zepsute – poskarżył się.
- Zepsute? – dziadek zdziwił się. – Dlaczego niby mają być zepsute?
Al popatrzył na starszego czarodzieja z pobłażaniem, jakie mogło okazać dorosłemu tylko małe 

dziecko.

- Bo ludzie na nich się nie ruszają.
- Ależ Al – roześmiał się dziadek – ludzie na zdjęciach mugoli w ogóle się nie ruszają.
Nic nigdy nie przeraziło Albusa tak, jak te zamarłe wpół gestu postacie. Była w ich statyczności 

jakaś nieokreślona perwersja, coś niesamowicie odpychającego – jakby sfotografowani ludzie zostali 
niewyobrażalnie wręcz skrzywdzeni. Kiedy teraz wspominał tamten dzień nie rozumiał już, dlaczego 

5

background image

Zła krew

mugolskie zdjęcia tak go zbulwersowały. 

Pamiętał jednak, jak zwierzył się ze swoich irracjonalnych lęków tacie. A tata – jak zawsze, 

zresztą – nie wyśmiał go i nie zlekceważył. Przeciwnie, wysłuchał chłopca w wielkim skupieniu, po 
czym zamyślił się na chwilę.

- Wiesz, nie wszystkie wizerunki mugoli są nieruchome – powiedział w końcu, poprawiając 

zsuwające mu się z nosa okulary nerwowym gestem, tak charakterystycznym dla niego. – Czasami 
mugole malują portrety, których oczy śledzą tych, którzy je mijają.

Tata na pewno chciał dobrze, ale wizja spetryfikowanych ludzi, poruszających jedynie gałkami 

ocznymi, bynajmniej nie sprawiła, że Albus poczuł się lepiej. Na szczęście, miał wtedy tylko pięć lat 
i jak każde dziecko szybko o wszystkim zapomniał.

Aż do teraz.
Bo gdziekolwiek w pokoju wspólnym Albus by nie siedział, z kimkolwiek by nie rozmawiał  

i czegokolwiek by nie robił, zawsze towarzyszyło mu przeszywające spojrzenie czarnych jak węgle oczu 
czarodzieja z portretu.

Czarodziej   z   portretu,   w   przeciwieństwie   do   innych   malowideł   w   zamku,   nie   zagadywał 

uczniów, nie przeskakiwał do sąsiednich obrazów i nie rozmawiał nimi. Zwykle oparty o krawędź 
swojej   ramy,   z   założonymi   rękoma   i   nieprzyjemnym   uśmieszkiem   przyglądał   się   bez   słowa 
mieszkańcom   Slytherinu.   Przypominający   przerośniętego   nietoperza,   albo   czającego   się   w   kącie 
olbrzymiego pająka czarodziej na pewno nie był ulubionym portretem Ślizgonów. Jakby tego było mało 
wydawało   się,   że   dla   Ala   miał   zarezerwowane   specjalne   spojrzenie   pełne   potępienia,   niechęci  
i szyderstwa jednocześnie. Nagłego poczucia winy, które wówczas go dopadało, chłopiec nie był w 
stanie zagłuszyć bez względu na to, jak czyste miał sumienie.

Było   to   zdecydowanie   za   wiele   dla   kogoś,   kto   miał   jedenaści   lat   i   większe   problemy   na 

rozczochranej głowie.

- Keira, ja już tak dłużej nie mogę.
Czarnowłosa dziewczynka uniosła wzrok znad lektury Tysiąca magicznych ziół i grzybów i rzuciła 

Albusowi pytające spojrzenie.

Było już dobrze po jedenastej, pokój wspólny był niemal pusty, została w nim zaledwie garstka 

uczniów, odrabiających prace domowe na ostatnią chwilę. Zielone, skórzane kanapy, które od kilku 
godzin okupowała para pierwszoklasistów, były zawalone podręcznikami i notatkami z zielarstwa,  
z którego Neville zapowiedział na jutro sprawdzian. 

- Po prostu dłużej tego nie wytrzymam – Al powtórzył z westchnieniem.
- Czego? - Keira zapytała w końcu, wyraźnie poirytowana tym, że przerywa jej powtórkę. - 

Niesprawiedliwości w czarodziejskim świecie? Na to nie ma rady. Bycia kretynem? Ach, skok z Wieży 
Północnej powinien to załatwić...

Albus roześmiał się gorzko.
- Właśnie tego. Właśnie takiego udawania, że nic się stało.
Keira spoważniała.
- Bo nic się nie stało, Al.
Chłopiec spojrzał jej prosto w oczy.
- Jeśli nic się nie stało, to dlaczego mnie unikają?
- Wydaje ci się – dziewczynka spuściła oczy i samo to już było dla Albusa wystarczającym 

dowodem na to, że coś się między nimi popsuło, bo przecież kto jak kto, ale Keira Zabini nie uciekała 
spojrzeniem od nikogo.

Od owego nieszczęsnego piątku Ślizgoni odnosili się do Albusa co najmniej chłodno. Al był 

bystrym chłopcem i widział, jak w w jego obecności zachowywali się sztucznie, jakby był kimś zupełnie 
obcym.   Widział   ich   wymuszone   uśmiechy,   czuł,   na   sobie   palące   wyrzutem   spojrzenia,   słyszał,   jak 
szepczą za jego plecami... Wychowany w ciepłej i hałaśliwej rodzinie Albus nie był przyzwyczajony do 

6

background image

Katarzyna Cholewińska

takiego traktowania ze strony przyjaciół.

Ślizgoni byli sztywni, niemal oficjalni i uprzejmi.
I jemu się wydawało?
Czuł się w pewien sposób winny za to, co stało się wtedy w lochach. Z drugiej strony, nie mógł 

przecież odpowiadać za brata.

- Ja wiem, że to, co powiedział James, było okropne – zaczął. Keira drgnęła i wyprostowała się 

jak struna, choć przecież zawsze wyciągała się leniwie w wygodnych pozycjach...

- Nie ma o czym mówić – zapewniła go szybko, ale ruchem ręki Al poprosił ją, żeby mu nie 

przerywała.

- Właśnie, że jest – powiedział zdecydowanie. - Zachował się jak kretyn i kiedy was za niego 

przepraszałem, mówiłem szczerze.

- Szczerość jest mocno przereklamowana – Keira zaśmiała się piskliwie, powtarzając jedno  

z bardziej wyświechtanych, ślizgońskich powiedzonek.

- Chodzi mi o to, że...
- Al. To nie była twoja wina. Wiedzą o tym.
- Tak? Bo mam co do tego wątpliwości.
Keira z westchnieniem zamknęła podręcznik, który ciągle leżał otwarty na jej kolanach.
- Na dzisiaj wystarczy – mruknęła do siebie, po czym zwróciła swoje antracytowe oczy na Ala. - 

Nie powinieneś się tym tak przejmować. Chłopcy po prostu... Potrzebują trochę czasu, żeby ochłonąć.

Albus zmarszczył czoło.
- Minął już  tydzień  – zauważył. - To wystarczająco dużo czasu, żeby zamrozić jezioro razem  

z Wielką Kałamarnicą.

Dziewczynka uśmiechnęła się blado.
- My niełatwo zapominamy – powiedziała cicho.
Al poczuł, że zaczyna tracić cierpliwość. Miał już serdecznie dość tych smutnych, tajemniczych 

półuśmiechów, zagadkowych odpowiedzi, dziwnych spojrzeń. Wiedział, że w Slytherinie przeważnie 
porozumiewano się półsłówkami i aluzjami, ale po raz kolejny wychowanie wśród szczerych i otwartych 
Weasleyów dało mu się we znaki – zazwyczaj sam cichy i małomówny, Albus miał ochotę wykrzyczeć 
cały swój żal i frustrację.

Przymknął oczy. 
-   Tego   też   nie   rozumiem   –   powiedział   w   końcu,   siląc   się   na   spokój.   -   Keira...   Jesteśmy  

w Slytherinie. Zgodnie z naszą wielowiekową tradycją, robimy i wybaczamy sobie gorsze rzeczy. To, co 
powiedział James... Keira, to były tylko  słowa. Dlaczego Malfoy go nie zignorował? Dlaczego Nott 
wyglądał, jakby ktoś go zdzielił miotłą? I tak wszyscy wiedzą, że to... - zająknął się.

Zła krew.
- Właśnie dlatego, Al. Właśnie dlatego, że to  prawda  – wyszeptała Keira, rzucając płochliwe 

spojrzenia w kierunku kilku innych ślęczących nad książkami uczniów. - Zrozum, są rzeczy, o których 
tutaj nie mówimy.

- Ale mówi się o nich gdzie indziej!
- Rozumiem, że tak jak twój brat wolisz słuchać nie nas, a tego, co się o nas mówi – Keira 

prychnęła na to jak rozzłoszczona kotka.

- Nie zostawiacie mi wyboru! - Al wykrzyknął sfrustrowany. Zaraz też z różnych stron pokoju 

wspólnego ozwały się uciszające syki, więc zniżył głos, mówiąc: - Nie zostawiacie mi wyboru, bo sami 
nic mi nie mówicie. Jak mamy się przyjaźnić, skoro wiem o was tylko tyle, ile usłyszałem od innych?...

Kiedy się zorientował, że przesadził, że za mocno ją nacisnął, że błędem było mieszanie w to 

ich przyjaźni, było już za późno – na jej policzki wystąpił niezdrowy rumieniec, dolna warga zaczęła 
drżeć niebezpiecznie, oczy były zeszklone od łez.

- A co takiego musisz o nas wiedzieć, żeby być naszym przyjacielem, co?! - zapytała Keira, 

7

background image

Zła krew

nawet nie starając się ukryć wyrzutu w głosie i spojrzeniu. - Powiedz, co chcesz o nas usłyszeć?! Chcesz 
wiedzieć,   jak   to   jest   nosić   znienawidzone   przez   wszystkich   nazwisko?!   Jak   przyjemnie   jest   żyć   ze 
świadomością, że nasi rodzice nie są przyjmowani w porządnych  domach?! Rozumiem, że po prostu 
musisz wiedzieć, jak świetnie im się wiodło po wojnie, tak?! Za jak... Za jak złych ludzi się ich uważa... 

- Keira, proszę cię, nie w ten sposób – szepnął Al widząc, że dziewczynka daje się ponieść 

emocjom. Kilku Ślizgonów spojrzało ciekawie w ich stronę. - Nie o to mi chodziło...

-   To   jak,   od   kogo   mam   zacząć?   Nie   wiesz?   To   ja   wybiorę!   Lukrecja   Warrington   –   ojciec 

śmierciożerca, siedem lat w Azkabanie. Kiedy wyszedł, był już ciężko chory – umarł jeszcze przed jej 
urodzeniem. Starzy Warringtonowie zginęli w czasie rajdu aurorów na ich dom – byli niewinni, nie 
popierali Voldemorta. Dalej, Atena Greengrass nigdy nie poznała swojego ojca, wie tylko, że pracował 
w Ministerstwie i był żonaty, kiedy poznał jej matkę. Nie przyznał się do Ateny, bo Greengrassów 
podejrzewano o sympatyzowanie z Voldemortem, choć żadne z nich nie miało Znaku.

Albus nie wiedział, co robić – każde nazwisko Keira rzucała mu w twarz niczym obelgę.
- Czekaj, dopiero się rozkręcam, to jeszcze nic! - dziewczynka mówiła coraz głośniej, a łzy 

swobodnie spływały po jej policzkach. - Vincent Goyle – ojciec śmierciożerca, siedem lat w Azkabanie. 
Nathaniel Nott – ojciec śmierciożerca, pięć lat w Azkabanie. Jego dziadek, Theodor Nott senior, nawet 
nie doczekał procesu – powiesił się celi. Scorpius Malfoy...

- Dość tego.
Keira obróciła się gwałtownie – u stóp wiodących do sypialni schodów stał blady i trzęsący się – 

z zimna? - Scorpius, szarymi oczami piorunujący ciemnowłosą dziewczynkę.

W odpowiedzi Keira siorbnęła nosem i otarła wierzchem dłoni twarz.
- O wilku mowa – wychrypiała. - Siadaj, Malfoy i pomóż mi – nie chciałabym niczego pominąć, 

bo wiesz, jakie to ważne wszystko o sobie wiedzieć, prawda?...

- Malfoy ma rację – wtrąciła się jedna ze starszych dziewcząt, Tamara Pucey. - Masz już dość na 

dziś. Powinnaś iść spać, mała.

- Nie chcę iść spać! - Keira płakała już całkiem otwarcie i Al nie miał żadnych wątpliwości, że 

wpadła   w   histerię.   Poczuł   ściskające   go   za   gardło   wyrzuty   sumienia,   bo   przecież   nie   chciał   jej 
doprowadzić do takiego stanu, nie chciał, żeby żywa jak srebro Keira Zabini zachłystywała się własnymi 
łzami i trzęsła jak w febrze, nie chciał tego, przecież nie wiedział, że tak się stanie, chciał tylko wiedzieć, 
czy...

Zła, skażona Mrocznym Znakiem krew ciągle płynie w ich żyłach.
Weź się w garść, do cholery!
- Zaprowadź ją do dormitorium, Tammy – odezwał się starszy z braci Flint, Demetrius. - 

Pozbieram wasze rzeczy i jutro rano wam je oddam.

- Malfoy – Tristan Montague również wstał ze swojego miejsca i podszedł do nich. - Weź 

Pottera na górę.

- Ja... - zaczął Al nieśmiało, ale urwał pod niespodziewanie ostrym spojrzeniem Montague. 

Pomyślał, że w tej chwili nikt by się nie odważył przezywać delikatnego i zwykle nieśmiałego chłopca 
Triss.

Scorpius bez słowa złapał Albusa za łokieć i pociągnął w stronę schodów.
- Moje rzeczy... 
- Weźmiesz je rano.
Kiedy byli już w połowie drogi, Tristan zawołał jeszcze:
- I pogadaj z nim. Nie można już dłużej trzymać chłopaka w ciemności.
-   W   końcu   jesteśmy   wszyscy   w   jednym   Domu   –   dodał   jeszcze   jeden   głos   i   może   był   to 

Demetrius, a może ktoś inny, Albus nie zwrócił już na to uwagi. Zbyt był pochłonięty wykręcaniem 
głowy, by pod wpływem impulsu po raz ostatni zerknąć na uwiecznionego na portrecie antypatycznego 
czarodzieja...

8

background image

Katarzyna Cholewińska

Szybko odwrócił wzrok i pozwolił Scorpiusowi zaciągnąć się na górę.

Czarodziej z portretu patrzył na niego z mieszaniną pogardy i nienawiści nie do wytrzymania.

~*~*~*~

-  Sordo   –  Scorpius   wskazał   różdżką   najpierw   na   śpiącego   spokojnie   Nathaniela,   potem   na 

Vinnie'ego. Zaklęcie ogłuszające było – obok galaretowatych nóżek – jednym  z popularniejszych  
w Slytherinie, pozwalało bowiem Ślizgonom na prowadzenie najbardziej nawet prywatnych rozmów  
w towarzystwie osób niepożądanych. Niestety, rzucone pośrodku Wielkiej Sali Sordo było wykrywalne 
niemal natychmiast – nagle głucha osoba nie mogła nie zorientować się, że jest pod wpływem zaklęcia. 
W   tym   jednak   przypadku   skuteczność   czaru   była   stuprocentowa.  Sordo  sprawi,   że   pogrążonych  
w głębokim śnie pierwszoklasistów nie obudzi nawet odpalenie całej paczki Narowistych Świstohuków 
Weasleyów.

- Spuszczam cię z oka dosłownie na chwilę – zaczął po chwili milczenia Scorpius, siadając na 

swoim łóżku po turecku – a ty stawiasz na nogi cały pokój wspólny, doprowadzasz Keirę do histerii...

- Nie nazwałbym tygodnia chwilą – przerwał mu buntowniczo Albus, usiadłszy naprzeciwko 

przyjaciela. Poczuł, jak dziecinnie zacietrzewienie wraca z całą mocą, ale był zbyt zmęczony, żeby z nim 
walczyć i silić się na dojrzałość.

Wydął dolną wargę.
- Desperacka próba zwrócenia na siebie uwagi? - Malfoy uniósł jedną jasną brew. - Ależ Al, 

mamusia i tatuś bardzo cię kochają.

- Mamusia i tatuś od zeszłego piątku udają, że nie istnieję... - przerwał, zmarszczywszy czoło. - 

Czy ja też muszę się posługiwać tą idiotyczną metaforą?

Scorpius parsknął śmiechem.
- I dobrze wiesz, że nie chciałem tak zdenerwować Keiry – stwierdził Albus stanowczo.
- Wiem? Ha! Może właśnie jesteśmy świadkami przebudzenia twojego prawdziwie ślizgońskiego 

ja? Najpierw doprowadzanie koleżanek do płaczu, potem terroryzowanie Puchonów, ani się obejrzymy, 
jak zaczniesz podstawiać mugolakom nogi na korytarzu. Wtedy zrobimy ci plakietkę Ślizgon miesiąca. Co 
o tym myślisz?

- Myślę, że specjalnie zachowujesz się jako idiota – powiedział spokojnie Al, nie dając się 

podpuścić. - I że unikasz tematu.

Oczy Score'a zwęziły się niebezpiecznie.
- A ja myślę – wycedził przez zaciśnięte usta – że nie miałeś prawa wyciągać z Keiry tego, co 

wie o naszych rodzinach. Jak widać, nie zawsze dostajemy to, czego chcemy.

Albus uśmiechnął się niewinnie.
- Jestem Ślizgonem. Niewiele można przede mną ukryć.
Jasnowłosy chłopiec zwrócił na niego swojego stalowo szare oczy.
- Jesteś też naszym przyjacielem. I jesteś nam coś winien.
- Ale to działa tylko w jedną stronę, tak? - Albus zauważył z ironią. - Wy nie jesteście mi winni 

nic?

Scorpius zmierzył go uważnym spojrzeniem.
- Jak daleko może paść jabłko od jabłoni – powiedział z czymś na kształt podziwu. - Czy twoja 

zakochana w Gryffindorze rodzina kwestionowałaby bezinteresowność przyjaźni?

- Nie jestem moją rodziną – Al powtórzył po raz setny, niczym zdarta płyta. - Tak jak nie jestem 

moim bratem.

Malfoy spuścił wzrok, patrząc nie na Albusa, a na swoje złożone na podołku ręce.

9

background image

Zła krew

- Wiem o tym. I co z tego?
- Co z tego?! Score, to z tego, że...
- Że co? - drugi chłopiec podrzucił gwałtownie srebrną głową. - Że nie wychowywaliście się 

razem? Hm, nie, to akurat prawda. Że nigdy nie brałeś z niego przykładu? Cholera, znowu pudło. Że 
nie myślisz tak, jak on?... Ha!

 I wtedy Albus zrozumiał, że jest tylko jedna rzecz, którą powinien powiedzieć przez cały ten 

czas. Nie mógł się nadziwić własnej głupocie i niedomyślności. Zastanowił się, w czym tkwił problem, 
dlaczego   wcześniej   na   to   nie   wpadł...   I   rzeczywiście,   było   trochę   tak,   jak   mówił   Scorpius   – 
zapatrzonemu w swojego starszego brata Albusowi nawet przez myśl nie przeszło, że w tym wszystkim 
mogło chodzić nie o to, co James powiedział, ale o to, czego Al nie powiedział.

- Nie myślę – powiedział spokojnie i dobitnie, może trochę zbyt oficjalnie, ale chciał, żeby te 

słowa   dotarły   do   jego   przyjaciela   –   i   nigdy   nie   myślałem   o   was   w   taki   sposób.   Dobra,   czasami 
zaczynałem  się nad tym  zastanawiać,  byłem  ciekawy,  jak to dla  was jest, jak  to było dla  waszych 
rodziców już po wojnie... Ale to nigdy – słyszysz mnie? -  nigdy nie miało wpływu na to, że chciałem 
być waszym przyjacielem.

- Jasne. Wszyscy wiemy, że chciałeś być naszym przyjacielem tylko po to, żebyśmy pomagali ci 

pisać prace domowe z transmutacji.

Zanim zdążył gorąco zaprzeczyć, Al dostrzegł, że kąciki ust siedzącego naprzeciw chłopca 

unoszą się lekko ku górze. 

Scorpius śmiał się.
- Kretyn. – Albus odpowiedział niemal odruchowo. Ale i on się uśmiechał.
- Nie zmienia to faktu – podjął po chwili znajomego, swojskiego milczenia Albus – że martwię 

się o Keirę. Powiedziałem coś aż tak strasznego? Score, dlaczego... Dlaczego zaczęła tak wariować?

- Uwierzysz mi, jeśli ci powiem, że nie wiem?
A miał wybór?
- Wiem, że powiedziałeś, że nie mam prawa o to pytać, ale... Chodzi o jej ojca? Profesor Zabini 

zrobił coś takiego, że...

Przerwało mu parsknięcie śmiechem.
- O ironio losu – Scorpius wzniósł oczy ku górze, uśmiechając się dziwnie. - Chodzi o to, że 

właśnie nie. Al, Zabini nigdy nie był śmierciożercą. Nie ma Mrocznego Znaku.

Albus nie wiedział, co na to odpowiedzieć, rozsądnie więc nie odpowiedział nic.
- To co, wygląda na to, że jednak będę musiał ci trochę o tym opowiedzieć?
- Jeśli nie chcesz, to nie musisz...
- Jasne, a tymczasem ty znowu zaczniesz się rzucać, zadając niedelikatne pytania i denerwując 

ludzi? Nie ma mowy.

- Score...
- Każdy śmierciożerca – przerwał mu bezceremonialnie tamten, dając wyraźnie do zrozumienia, 

że chce i powie – który miał synów, miał obowiązek przyprowadzić ich Czarnemu Panu w dniu ich 
siedemnastych urodzin. – Malfoy wyciągnął się wygodnie na łóżku i podłożył sobie ręce pod głowę. - 
Jeśli Voldemort uznał ich za godnych, naznaczał ich Mrocznym Znakiem – który, swoją drogą, był 
cholernie   pretensjonalny,   nie   uważasz?   -   i   przyjmował   do   grona   swoich   sług.   Idiotyczne   maski, 
niemodne czarne szaty, imprezy na cmentarzach – wiesz zresztą, o co chodziło. Dziadek zawsze mówi, 
że to były stare, dobre czasy, kiedy świat drżał w posadach na dźwięk imienia naszego Pana – ale ja mam go nie 
słuchać, bo dziadek to recydywista i ze starości trochę mu się już w głowie pomieszało. W każdym 
razie, babcia Keiry, stara pani Zabini, miała sześciu czy siedmiu mężów, a każdy z nich ginął po kilku 
latach małżeństwa w niewyjaśnionych okolicznościach, zostawiając jej swoją fortunę. Miała pecha, bo 
jej ostatni mąż był śmierciożercą, jednym z tych, którzy połączyli się z Voldemortem zaraz po jego 
powrocie. On sam nie miał dzieci, ale jako mąż Zabini był prawnym opiekunem Blaise'a. I jego też 

10

background image

Katarzyna Cholewińska

obiecał przyprowadzić Voldemortowi.

To, co mówił Scorpius, mroziło Alowi krew w żyłach. 
Malfoy mówił o tym tak, jakby opowiadał przyjacielowi o wyjątkowo nudnych, rodzinnych 

wakacjach.

- Blaise nie chciał iść – Score podjął cicho, wciąż uparcie wpatrując się w baldachim nad swoją 

głową. - Spytałem go kiedyś, dlaczego, bo przecież dla niego, mojego ojca i ich przyjaciół to było coś, 
do czego rodzica przygotowywali ich od dziecka. Mroczny Znak był po prostu ich przeznaczeniem, 
czymś tak nieuniknionym jak to, że pewnego dnia skończą Hogwart. Wygląda na to – zaśmiał się cicho 
złym, ponurym śmiechem – że wszyscy płacimy za grzechy naszych ojców, prawda?

Albus przełknął ślinę.
- Blaise jednak nigdy nie chciał mi powiedzieć prawdy – Scorpius naburmuszył się nagle. - 

Chyba,   że  naprawdę  nie   zgodził   się  tylko   dlatego,   że   Mroczny   Znak  gryzł   się   ze  wzorem   na  jego 
ulubionej szacie. Nie ważne zresztą. Na tydzień przed swoimi siedemnastymi urodzinami, Blaise uciekł 
z Hogwartu. Był w Slytherinie, a Ślizgoni cieszyli się wówczas specjalnymi względami, no i wszyscy 
wiedzieli, że niedługo będzie inicjowany, więc kiedy poprosił o przepustkę na wyjście do Hogsmeade, 
nikt nie robił mu problemów. Tam wsiadł w pierwszy pociąg do Londynu i zapadł się pod ziemię aż do 
końca wojny.

- Tak po prostu? - wyszeptał Al ze zdziwieniem. Wiedział, że od Voldemorta nie można było 

się odwrócić bez konsekwencji – tata powtarzał mu to wiele razy.

- Wśród śmierciożerców nic nie działo się  tak  po prostu  – potwierdził  jego przypuszczenia 

jasnowłosy chłopiec. - Zabini zginęła w dniu urodzin syna, w dzień, który miał być dniem jego inicjacji. 
Zamordował ją ten ostatni mąż, gnida. Potem nikt już nie zawracał sobie Blaisem głowy – Czarny Pan 
miał ważniejsze sprawy na głowie niż siedemnastolatek na gigancie, nie uważasz?

Ile podobnych historii musiał znać Scorpius, by mówić o tym tak spokojnie, tak obojętnie? 

Wojna nie oszczędziła rodziny Albusa – od najmłodszych lat wiedział, czym jest śmierć. To przez nią 
nigdy nie poznał swoich dziadków i wujka Freda, i rodziców Teddy'ego Lupina, i Syriusza Blacka, po 
którym  drugie  imię  nosił  James...  Nagle,  te wszystkie  śmierci  wydały mu  się zaskakująco  łatwe  – 
szlachetne i bohaterskie, czczone i pamiętane.

Ale to, co Albus usłyszał dzisiaj... Kto powiedział, że umiera się zawsze tak samo? Śmierć śmierci 

nie równa, pomyślał Al, czując biegnący mu po plecach zimny dreszcz przerażenia.

- Potter... Dobrze się czujesz? - zapytał Scorpius, przyglądając mu się uważnie.
Al pokiwał głową, po czym zapytał:
- Jak Zabini trafił do Hogwartu jako Mistrz Eliksirów, skoro nawet nie skończył szkoły?
- A twój ojciec ją skończył? - odpowiedział pytaniem Malfoy. - Potter, w roku Wielkiej Bitwy o 

Hogwart  żaden  siódmoklasista nie skończył szkoły, żaden nie dostał oficjalnego dyplomu. Wszyscy, 
którzy chcieli, mogli podchodzić do owutemów w następnym roku. Blaise podszedł i zdał. A potem 
Slughorn wziął go do terminu.

- Kto? - Al zmarszczył brew. Nazwisko coś mu mówiło, ale nie mógł sobie tego dokładnie 

przypomnieć.

- Nie znasz Starego Ślimaka? - Score spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Ale właściwie 

czemu   miałbyś   go   znać?   -   powiedział   bardziej   do   siebie,   niż   do   niego.   -   Slughorn   był   Mistrzem 
Eliksirów i opiekunem  Slytherinu przed Zabinim. Po wojnie... Po wojnie poświęcił  się pomaganiu 
Ślizgonom. Wiesz, jak to jest – zła sława ciągnie się za tobą, jak smród za...

- Daruj sobie – Al przewrócił oczami.
- Nigdy nie lekceważ mądrości ludowych – Scorpius mrugnął do niego. - Chodziło mi o to, że 

po wojnie każdy, kto w Hogwarcie nosił srebro, zieleń i węża na sercu, został praktycznie wykluczony 
z towarzystwa. aurorzy zarekwirowali większość majątków starych rodów czystej krwi – wiesz ile osób 
znalazło się nagle na bruku?

11

background image

Zła krew

- Nie wiem – powiedział Al, czując się tym trochę zażenowany.
Score po raz kolejny zmierzył go przenikliwym spojrzeniem.
- To masz szczęście – powiedział mu cicho i czarnowłosy chłopiec miał pewność, że całkowicie 

szczerze.   -   W   każdym   razie,   Stary   Ślimak   pomagał   swoim   byłym   uczniom   się   po   tym   wszystkim 
pozbierać – załatwiał im staże i posady, ręczył za nich własnym słowem, bo bez tego nie mieliby szans 
na   pracę.   Wracając   do   Blaise'a,   to   cały   majątek,   który   miał   po   matce   i   jej   mężach,   rozkradło 
Ministerstwo, uwierzysz? Blaise nie zobaczył z tego ani jednego knuta. Ale zawsze był zdolny i miał 
smykałkę do eliksirów, więc Slughorn wziął go do siebie. A jak on poszedł na emeryturę, Blaise zajął 
jego miejsce.

Al wzdrygnął się mimo woli, co nie uszło uwagi drugiego chłopca. Scorpius spojrzał na niego 

w zamyśleniu.

- Rozumiem, że wydaje ci się to straszne, ale... Potter, Zabiniemu się udało – udało mu się 

uniknąć tego całego bagna. I wiem, że zapłacił za to wysoką cenę, i wiem, że, cholera jasna, większości 
ludzi nie robi to różnicy, ale musisz zrozumieć, że udało mu się nie pobrudzić sobie nawet skraju szaty 
błotem i to się dla nas liczy. Bo nie wszyscy mieli tyle szczęścia. 

Albus patrzył na Score'a z niedowierzaniem. 
- Może Keira widzi to inaczej. Może zwraca za dużo uwagi na to, co mówią o jej rodzinie inni, 

naprawdę nie wiem – Scorpius zakończył wzruszeniem ramionami. - Ale nie martw się, przemówię jej 
do rozumu, bo oboje znamy osoby, których rodzice przeżyli więcej i powinno jej być, cholera, wstyd, że 
to właśnie ona zrobiła taką scenę. Powiedziałbym, że jest po prostu wrażliwa, ale delikatność pasuje do 
niej jak spryt do Gryfona. Jej wybuch składam więc na karb kobiecych hormonów...

Albus czuł, że teraz on powinien coś powiedzieć, ale nie mógł wydusić z siebie ani słowa. 

Każdy komentarz do tego, co przed chwilą usłyszał – o profesorze Zabinim, nie o hormonach jego 
córki – wydawał mu się płytki i nie na miejscu. Zamiast tego, na usta cisnęło mu się jeszcze jedno 
pytanie:

- A co z majątkiem twojej rodziny?
Bo słyszałem o niej wszystko, co najgorsze, bo wiem o twoim ojcu i dziadku rzeczy, od których włosy stają na  

głowie dęba, bo wujek Ron i jego bracia całe życie mi powtarzali, że to zła, zła krew i teraz muszę wiedzieć, ile w tym  
prawdy, a ile...

Czekał.
- Nie wiesz?
Al mrugnął.
- Niby skąd?
- Stąd, że zachowaliśmy go tylko dzięki twojemu ojcu – Scorpius powiedział wolno, jednak 

widząc wyraz szczerego zdziwienia na twarzy przyjaciela, nie wytrzymał i prychnął: - O czym wy tam w 
domu rozmawiacie?

- O szkole. Qudditchu. Słynnym przepisie mojej babci na pudding Yorkshire – Al wzruszył 

ramionami.

- Wiesz pewnie, że mój ojciec był śmierciożercą... Jednym z najmłodszych, ale szczerze mówiąc 

wątpię, że jest się czym chwalić.

Albus również wątpił.
- Dziadek za to był niewątpliwie jednym z najbardziej znanych. Dostałby dożywocie jak nic. 

A ojciec... - Score zająknął się. - Wiesz na pewno, co mój ojciec zrobił... Co musiał zrobić zaraz po tym, 
jak otrzymał Znak. Za to pewnie też byłoby dożywocie bez względu na to, że... Nieważnie – potrząsnął 
głową. - Ważne, że w czasie Bitwy o Hogwart, babcia zrobiła coś zupełnie nieprzewidywalnego – 
uratowała życie Harry'emu Potterowi. Znaczy się, twojemu tacie.

- Twoja babcia to Narcyza Malfoy? - zapytał Albus, zaczynając rozumieć.
- Tak w każdym razie się nazywała, kiedy ostatni raz sprawdzałem. Coś jednak wiesz.

12

background image

Katarzyna Cholewińska

- Jasne, że wiem, po prostu nigdy nie skojarzyłem... Tata zeznawał w sądzie na korzyść jej i jej 

syna, sam mi o tym mówił.

Jakim był idiotą, że zapomniał, że Narcyza Malfoy miała tylko jednego syna – Dracona Malfoya 

właśnie!

- Ojciec dostał dzięki temu tylko trzy lata – z zamyślenia wyrwał go głos Scorpiusa. - Ale to i 

tak były trzy najgorsze lata w jego życiu. Babcię uniewinnili – wstawił się za nią w końcu sam Harry 
Potter – i pozwolili zachować posiadłość razem z tytułem. Podobno ludzie z Ministerstwa sprawdzali 
nasze  rachunki  przez  dwa  lata,   próbując  znaleźć  coś,   co  pozwoliłoby  im  dobrać   się  do  gotówki  
i   papierów   wartościowych.   Ale   dziadek   był   sprytny,   wszystko   wyglądało   na   legalne.   -   Z   chytrego 
uśmiechu Malfoya Albus wnosił, że nie była prawda, jednak wolał nie pytać o szczegóły.

- A co z twoim dziadkiem właśnie? Nie wydaje mi się, żeby tata zeznawał też pozytywnie w jego 

sprawie – wtrącił nieśmiało. Temat był w końcu delikatny.

Scorpius prychnął wyjątkowo niedelikatnie.
- Symulował chorobę serca – powiedział lekko, jakby przekazywał Albusowi przepis na ciasto 

z czekolady. - Nie pytaj mnie, jak mu się udało wyjść na ten stary numer, nawet ojciec chyba nie bardzo 
wie. Dostał pięćdziesiąt lat – praktycznie dożywocie dla kogoś w jego wieku – a wyszedł po dziesięciu. 
Tylko po to – westchnął cierpiętniczo – żeby przynudzać na rodzinnych obiadach. Kiedy ja byłem młody 
szlamy nie mogły zajmować wysokich stanowisk w Ministerstwie. Za moich czasów graliśmy główkami mugolskich  
niemowląt jak kaflem
. Naprawdę nie wiem, kto się męczy bardziej – ja czy ojciec.

Obiady rodzinne Albusa wyglądały trochę inaczej, ale tego również nie skomentował – co dom, 

to obyczaj.

- Score – zaczął, po chwili milczenia.
- Hm?
- Dzięki.
- Za co?
- Za to, że mi powiedziałeś.
- Jeśli to znaczy, że przestaniesz się rzucać po pokoju wspólnym, doprowadzając dziewczyny do 

histerii... - Scorpius spojrzał na niego, unosząc komicznie brwi.

Albus westchnął zrezygnowany.
- Nigdy mi tego nie zapomnisz, prawda?
- Prawda – zaśmiał się jego przyjaciel.
Milczeli.
- Score? - zaczął po chwili Al, który chciał, musiał wiedzieć coś jeszcze.
- Czy moje donośne ziewanie nie sugeruje dostatecznie, że chciałbym już iść spać? - warknął 

Malfoy i Albus wiedział, że wyczerpał już limit jego cierpliwości na tę noc.

- Czy to znaczy, że wszystko będzie tak, jak dawniej? - szepnął, wstrzymując oddech...
- Czy jeśli się zgodzę, pozwolisz mi wreszcie zasnąć?
Al mrugnął. Nie była to szczerze mówiąc odpowiedź, na jaką liczył. Postanowił nie dawać za 

wygraną – wiedział, że Scorpiusa trzeba w takich sprawach ciągnąć za język do skutku.

- No więc?
Jasnowłosy chłopiec zwlekał z odpowiedzią przez kilka strasznych dla Albusa sekund.
-   Tak,   Potter   –   powiedział   w   końcu   wolno,   swoim   zwyczajem   przeciągając   samogłoski.   - 

Wszystko jest w porządku. Śpij już.

- Dobranoc, Score.
- Dobranoc, Potter.
- Score?
- Co znowu?
- Zdejmij zaklęcie Sordo z chłopaków, bo rano nie usłyszą pobudki na śniadanie.

13

background image

Zła krew

~*~*~*~

Tupot bosych stóp odbijał się echem po opustoszałych lochach Slytherinu. Albus przemknął 

przez prowadzący do dormitorium pierwszoklasistów korytarz, po czym lekko zbiegł po schodach. 
Przeklinał w duchu bałagan, który ostatnio rozrósł się dookoła jego łóżka, a w którym zniknęły jego 
kapcie. Jeszcze nigdy tak nie żałował, że zaklęć przywołujących naucza się dopiero w czwartej klasie. 
Kamienna posadzka była lodowata – Al bał się, że zanim zdąży rozgrzać się na nowo w łóżku, odpadną 
mu stopy.

Było już dobrze po drugiej, więc miał pewność, że nie zastanie nikogo w pokoju wspólnym. 

Prostokątny   salon   oświetlał   jedynie   płonący   na   komiku   ogień,   zalewając   pomarańczową   poświatą 
zielono – srebrny wystrój. 

-  Lumos   –  Al   szepnął   swojej   różdżce   która   zapłonęła   chłodnym,   błękitnym   światełkiem. 

Wcześniej nie odważył się użyć tego zaklęcia w obawie, że któryś z prefektów go zauważy i zagoni  
z powrotem do sypialni. 

Albus przeszedł przez pokój, dziękując Merlinowi za grube, puszyste dywany, którymi była 

zasłana   po   środku   podłoga   lochów.   Obiecał   sobie,   że   to   ostatnia   wycieczka   w   środku   zimnej, 
listopadowej nocy, którą robi.

Znalazł się wreszcie tam, gdzie chciał – zadarł lekko głowę, by spojrzeć w oczy uwiecznionemu 

na naturalnej wysokości portrecie czarodziejowi o haczykowatym nosie. 

Nie zdziwiło go, że czarodziej nie spał. Co więcej, czarodzieja nie zdziwiło to samo ze strony 

Albusa. 

- Hm. Kolejne pokolenie Potterów włóczy się nocą po zamku, za nic mając sobie szkolne 

przepisy   –   odezwał   się   portret   głosem,   który   wręcz   ociekał   sarkazmem.   Mierzył   Ala   krytycznym 
spojrzeniem, jego smoliście czarne brwi uniesione kpiąco w nieszczerym zdziwieniu. - To już właściwie 
rodzinna tradycja. Wątpię jednak, czy taka, z której można być dumnym.

Albus nie miał zamiaru przeciągać tego.
- Wiem, kim pan jest – powiedział, zanim się zorientował, że zabrzmiało to wyjątkowo głupio.
- Cóż za niebywała bystrość umysłu! - zaczął szydzić czarodziej, oparty niefrasobliwie o swoją 

ramę.   -   Cóż   za   szybkość   reakcji,   jakaż   zdolność   kojarzenia   faktów!   Domyślam   się,   że   to   cecha 
rodzinna...

- Inaczej sobie pana wyobrażałem – Al zmarszczył czoło, wyraźnie tym zafrasowany.
- Nie widzę powodu, dla którego  w ogóle  miałbyś mnie sobie wyobrażać, Potter. Sama myśl 

napawa mnie obrzydzeniem – wycedził zza zaciśniętych ust czarodziej, a Al ledwo powstrzymał się od 
uśmiechu – wiedział, że zbił go z tropu. Przynajmniej chwilowo.

- Ale to było strasznie głupie z mojej strony – przyznał chłopiec przepraszającym tonem.
- Zaprzeczyłbym, ale niestety, nie mogę – odparł cicho i obojętnie portret, wciąż świdrując go 

spojrzeniem.

Albus spuścił wzrok i przygryzł nerwowo dolną wargę nie wiedząc, jak zacząć mówić o tym, z 

czym tu przyszedł. Planował to już od kilku dni, a dokładnie od ostatniej Historii Magii. Kiedy Binns 
przynudzał niemiłosiernie o kolejnym powstaniu goblinów, Al z nudów zaczął przeglądać podręcznik...

Niemal krzyknął, gdy w jednym z ostatnich, traktujących o historii najnowszej, rozdziałów trafił 

na zdjęcie, które znajomo na niego łypnęło złym okiem. 

- Coś jeszcze, Potter? - zapytał wolno czarodziej, w jego głosie brzmiała w ogóle nie skrywana 

niechęć. - Czy masz zamiar stać tu i gapić się na mnie całą noc? Istnieje pewne prawdopodobieństwo, 
że w ten sposób złapiesz zapalenie płuc, albo przynajmniej odmrozisz sobie nogi, więc proszę, nie 

14

background image

Katarzyna Cholewińska

krępuj się.

Al wziął głęboki oddech.
- Pan jest Severusem Snape'em – zaczął i po chwili już wiedział, że zaczął źle.
- Nie, Słodką Charlotte, ostatnią wokalistką Fatalnych Jędz. Ta plakietka pod spodem wisi tu 

zupełnie przypadkowo.

Czarnowłosy chłopiec skrzywił się lekko, marszcząc brwi.
- Nie ułatwia mi pan tego – stwierdził z wyrzutem.
- A ty, jak każdy Potter, szukasz najłatwiejszej drogi? Dlaczego mnie to nie dziwi? - prychnął 

obraz w odpowiedzi.

- Pan mnie nie lubi – nachmurzył się Al.
- Prezentujesz wręcz wybitne uzdolnienia w kierunku stwierdzania oczywistości, Potter. Szkoda, 

że to nie przedmiot szkolny, wreszcie byś w czymś celował.

- Nawet mnie pan nie zna – nalegał chłopiec uparcie.
- Mam za sobą długą i świetną karierę nie lubienia Potterów, nawet ich nie znając. Nie proś 

mnie, abym zrezygnował z niej po tylu latach – czarodziej uśmiechnął paskudnie.

- W związku z tym, że jest pan Severusem Snape'em – podjął po raz kolejny Al, pamiętając, 

czego nauczyły go trzy miesiące w Slytherinie – to, że rozmówca był trudny nie oznaczało, że rozmowa 
jest niemożliwa. - Chciałem pana o coś zapytać.

-   Ależ   proszę   bardzo,   pytaj   –   zachęcił   cicho   Severus   Snape   z   wyjątkowo   niezachęcającym 

uśmiechem na bladych ustach. - Nie oczekuj jednak, że odpowiem.

To rozzłościło Albusa.
- Fatalnie się składa, bo mam zamiar siedzieć tu tak długo, aż usłyszę, co ma pan na ten temat 

do powiedzenia. - I żeby podkreślić, że nie żartuje, usiadł po turecku na gołej, kamiennej podłodze 
pod ścianą z obrazem.

Czarodziej tylko prychnął.
- W takim razie życzę miłej nocy, panie Potter, sam zaś udaję się na mój drugi portret, który wisi 

w gabinecie dyrektorskim...

- Strasznie zimna ta podłoga – przerwał mu wesoło Al. - Na pewno się od niej rozchoruję.
- Moje serce krwawi – powiedział Severus Snape tonem, który bynajmniej na to nie wskazywał.
- Rano znajdą mnie w tym samym miejscu, rozpalonego gorączką – kontynuował chłopiec jak 

gdyby nigdy nic. - Może wtedy będzie już dla mnie za późno? Mam strasznie słabe zdrowie, łapię 
przeziębienia od byle czego. Ale proszę, już pana nie zatrzymuję.

Portret wywrócił oczami.
- Bardzo mnie to cieszy.
Już się odwracał, by zniknąć...
- Na moim grobie każą wykuć:  Tu spoczywa Albus Severus Potter, tragicznie zmarły w wieku lat 

jedenastu z powodu lodowato zimnej posadzki. Oby w tym lepszym świecie otrzymał odpowiedzi na wszystkie palące go  
za życia pytania...

- Powiedziałeś, że jak się nazywasz?
Chłopiec spojrzał na niego niewinnie.
- Albus Severus Potter. Po dwóch dyrektorach Hogwartu, jak się pan zapewne domyśla.
Czarodziej milczał, piorunując go spojrzeniem, bardzo z czegoś niezadowolony.
- Zostałem nazwany między innymi na pana cześć – podjął po chwili smutnym głosem Al. - 

Całe życie tata mi powtarzał, jakim wspaniałym był pan człowiekiem...

Portret prychnął niedowierzająco.
- ... a pan nawet nie chce mnie przez chwilę posłuchać.
Milczenie.
- Teraz postanowił mnie pan ignorować? - zdenerwował się, nie doczekawszy się komentarza.

15

background image

Zła krew

- Nie. Po prostu nie mogę się nadziwić masochistycznym skłonnościom twojego ojca. Zawsze 

mówiłem, że coś jest bardzo nie w porządku z Chłopcem, Który Przeżył, Żeby Mnie Irytować...

Kąciki ust Ala zadrgały.
- Pozwolę sobie nie zgodzić się z panem. Ze strony taty to był czysty sadyzm. To w końcu ja 

muszę żyć z tym imieniem, nie on.

- ... no i ten totalny brak wyczucia – ciągnął swój wywód Snape, jakby nie słysząc narzekania 

małego Ślizgona. - Czy ktokolwiek mnie zapytał, czy życzę sobie, żeby nie kto inny, a jakiś Potter nosił 
moje imię? Kompletny brak szacunku dla zmarłych. Typowe...

Al   pozwolił   byłemu   Mistrzowi   Eliksirów   pomamrotać   wściekle   jeszcze   przez   kilka   minut, 

chociaż czuł, jak zamarzają mu pośladki. W pewnym momencie nie mógł już powstrzymać szczękania 
zębami i chyba tylko ten dźwięk zwrócił uwagę Snape'a, który przerwał swoją litanię obelg, pod koniec 
obejmującą już wszystkie pokolenia Potterów, do dwunastego wieku włącznie. Popatrzył przez chwilę 
dziwnie na chłopca, po czym warknął wyjątkowo nieprzyjaźnie:

- Zmieniłem zdanie. Natychmiast wstań z podłogi, Potter. Przez pamięć dla samego siebie nie 

mogę   pozwolić   ci   zamarznąć   pod   moim   własnym   obrazem.   Uskuteczniaj   sobie   takie   samobójcze 
wybryki gdzie indziej, na przykład w Wieży Gryffindoru, w której, nawiasem mówiąc, powinieneś się 
znaleźć tak, jak reszta twojej upośledzonej umysłowo rodziny. Daję słowo, Minerwa powinna coś zrobić 
z Tiarą Przydziału, głupi kapelusz nie nadaje się już do niczego. 

Albus posłusznie wstał, dyskretnie rozcierając sobie siedzenie.
- No więc? - zapytał Snape, marszcząc groźnie brwi.
- No więc, co? - odpowiedział odruchowo pytaniem Albus, wciąż zajęty okolicami swojej kości 

ogonowej.

- No więc, co, panie profesorze – warknął portret, wyraźnie rozzłoszczony.
- Panie profesorze – powtórzył posłusznie Al, bez namysłu stając przez obrazem na baczność.
- No więc, co takiego chciałeś ode mnie usłyszeć? I pośpiesz się, nie będę tu sterczał całą noc.
Al zrezygnował z uwagi, że i tak sterczałby tam całą noc, wziął głęboki oddech i zaczął:
- Co jest nie w porządku ze Slytherinem?
Czarodziej zaniemówił na chwilę, po czym parsknął:
-   Nic   nie   jest   nie   w   porządku   ze   Slytherinem.   Majaczysz,   Potter.   A   może   to   po   prostu 

postępujący kretynizm? Jest w końcu dziedziczny...

- Coś musi być nie w porządku ze Slytherinem – upierał się przy swoim Al, wykręcając sobie 

nerwowo ręce. - Wszyscy w końcu mówią... - przerwał.

- Co takiego mówią, Potter? - Snape zmarszczył czoło, jego czarne jak węgle oczy błyszczały 

niepokojąco. - Że nasz dom oszukuje w Qudditchu? Bzdura, po prostu zazdroszczą nam, bo jesteśmy 
lepsi. Że nasi uczniowie są zawsze faworyzowani na eliksirach? Kolejny idiotyzm wymyślony przez 
Gryfonów, którzy nawet zupy pomidorowej nie potrafią uwarzyć.

- Voldemort był w Slytherinie – szepnął Al, nie patrząc na niego. - I wszyscy jego śmierciożercy.
- To – głos Severusa Snape'a zmroził czarnowłosemu chłopcu krew w żyłach – jest następny 

przesąd,  element  propagandy  kolejnego  niedorobionego  Ministra  Magii...  Kto  jest  teraz Ministrem 
Magii, Potter?

- Kingsley Shackelbolt.
-   Jak   więc   już   mówiłem,   element   propagandy   kolejnego   niedorobionego   Ministra   Magii.   – 

Snape'owi nawet nie drgnęła powieka, kiedy usłyszał nazwisko człowieka, o którym Al wiedział, że znał 
go   za   życia.   -   Nie   tylko   Ślizgoni   służyli   Voldemortowi,   zapewniam   cię.   Nie   oni   też   byli 
najstraszniejszymi śmierciożercami. Wychowankowie Slytherinu, choć łatwo dawali się omamić słowom 
o czekającej ich władzy i potędze, byli zawsze trudni do opanowania, a ich lojalność z natury chwiejna.

- Kto więc?... - Oczy Albusa rozszerzyły się do rozmiarów małych, zielonych spodeczków od 

herbaty.

16

background image

Katarzyna Cholewińska

- Puchoni – odpowiedział bez chwili namysłu czarodziej z portretu, mierząc chłopca uważnym 

spojrzeniem. - Jeśli już któryś dał się przekonać Voldemortowi i przyjął Mroczny Znak, ślepo służył 
Czarnemu   Panu   do   samego   końca,   nigdy   nie   kwestionując   jego   racji.   O   tym   oczywiście   –   Snape 
wykrzywił się okropnie – nie wypada mówić. Jak o większości spraw poddających w wątpliwość proste 
i wygodne schematy, które się utarły w ostatnich latach.

- Ale nie zaprzeczy pan, że to ze Slytherinu wyszło najwięcej śmierciożerców – Albus w końcu 

uniósł głowę i spojrzał w idealnie czarne, bezdenne oczy Severusa Snape'a. - Czy to... Czy to z powodu 
krwi?

- O czym ty bredzisz, Potter?
- Pytałem, czy to przez krew... Złą krew – wyszeptał chłopiec czując, że serce w nim zamiera. 

Mimo to, wziął głęboki oddech i zaczął gorączkowo wyjaśniać: - Ktoś mi kiedyś powiedział, że krew 
tych, którzy służyli Voldemortowi, została skażona Mrocznym Znakiem i że ta sama krew płynie  
w żyłach ich dzieci, i że jest ciągle... Zepsuta. A skoro te dzieci są od lat przydzielane do Slytherinu, to 
zastanawiałem   się,   czy   z   nimi...   To   znaczy,   z   nami...   Coś   jest   nie   tak   –   zakończył   niezręcznie, 
przygryzając nerwowo dolną wargę.

Znowu uciekł spojrzeniem, skupiając całą uwagę na swoich siniejących z zimna palcach u stóp. 

I czekał, aż Mistrz Eliksirów się odezwie, powie coś, cokolwiek, każe mu natychmiast wracać do łóżka, 
znowu zacznie go wyzywać, roześmieje mu się w twarz – wszystko, tylko nie straszna, ogłuszająca cisza 
śpiącego zamku.

- Spójrz na mnie, Potter.
Posłusznie uniósł głowę. Severus Snape patrzył na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Czy wiesz, co było powodem ostatniej wojny?
Tego Albus zupełnie się nie spodziewał.
- Voldemort chciał przejąć władzę.
- Tak, to też – Snape zniecierpliwił się, wyraźnie poirytowany jego tępotą i Al miał nieodparte 

wrażenie, że tak właśnie odpytywał swoich uczniów za życia. - Ale czy wiesz, co on podawał za powód?

Al ze zdziwieniem odkrył, że w istocie nie, nie wiedział. 
Krew, Potter – wycedził czarodziej, nachylając się w stronę chłopca na tyle, na ile pozwalało mu 

jego płótno. - Czystość krwi. Lord Voldemort chciał stworzyć nową, doskonalszą rasę czarodziejów, 
opartą właśnie na czystości krwi. Nawoływał do zamknięcia Hogwartu przed dziećmi, które nie mogły 
się wykazać odpowiednio szlachetnym, jakby to wówczas ujęto, rodowodem. Kiedy zaczął zdobywać 
realne wpływy, udało mu się przeprowadzić ustawę zakazującą posiadania przez takie osoby różdżek 
i wprowadzającą ich rejestr. Stąd był już tylko krok do wielkiej czystki i wymordowania setek tysięcy 
czarodziejów i czarownic nie spełniających jego niezwykle wymagających standardów.

Albus pokiwał głową – przypominał to sobie z nielicznych opowieści o wojnie, które słyszał 

w domu. Nie dziwił się, że rodzice tak niechętnie wspominali tamte czasy.

- Wtedy – podjął czarodziej z portretu po chwili ciszy – o tych, którzy urodzili się w mugolskich 

rodzinach, mówiło się, że są brudnej krwi. Brudnej, szlamowatej krwi.  Dostrzegasz podobieństwo?

Chłopiec kiwnął tylko głową, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa.
- Cieszy mnie to – powiedział na to portret, choć wcale na to nie wyglądał. - Posłuchaj mnie 

więc uważnie, Potter, bo nie będę tego dwa razy powtarzał. Nigdy nie pozwól nikomu wmawiać ci 
podobnych bzdur. Nie ma czegoś takiego, jak zła czy brudna krew. Każda krew jest po prostu czerwona

I znowu Albus pokiwał nieobecnie głową, zanim wyszeptał:
- Dziękuję.
Portret Severusa Snape'a przyjrzał mu się uważnie, uśmiechając się dziwnie.
-   Ja   myślę.   A   teraz   zejdź   mi   z   oczu,   Potter.   Zabrałeś   już   mi   wystarczająco   dużo   czasu   – 

powiedział.

- Jeszcze jedno...

17

background image

Zła krew

- Tylko szybko.
- Czy mógłby pan przestać patrzeć na mnie tak, jakbym kogoś zabił? - zapytał Albus nieśmiało. 

- Strasznie mnie to rozprasza, kiedy próbuję się uczyć, a pan mnie tak morduje wzrokiem – przyznał.

Czarodziej zacukał kpiąco.
- Dręczy nas nieczyste sumienie, Potter? Nie lubimy, jak nam się patrzy na ręce, co?
Sympatia i wdzięczność, które jeszcze przed chwilą Al poczuł w stosunku do byłego profesora 

eliksirów, jak za dotknięciem magicznej różdżki, wyparowały z niego.

- Nie myśl sobie, że tylko dlatego, że zamieniłem z tobą dwa uprzejme słowa, przestanę ci się 

uważnie przyglądać – stwierdził Snape, w jego nieprzyjemnym głosie coś na kształt groźby.

- I co, dopatrzył się już pan czegoś ciekawego? - Al poczerwieniał ze złości.
- Tak jak przypuszczałem, jesteś zarozumiałym, egocentrycznym szczeniakiem, który za wszelką 

cenę   chce   zwrócić   na   siebie   uwagę   –   odpowiedział   Severus   Snape   z   lubością,   bardzo   z   siebie 
zadowolony.   -   I   biorąc   pod   uwagę,   że   grzeszysz   dokładnie   tymi   samymi   wadami,   co   twój 
bezwartościowy ojciec, mam szczerą nadzieję, że może chociaż ciebie  obleją z eliksirów. Oczywiście, 
twój godny pożałowania rodzic nie zasługiwał nawet na Okropny z tego przedmiotu, ale Dumbledore 
zawsze nalegał, bym przepuszczał go dalej. To samo zresztą robi McGonagall dla twojego nieznośnego 
brata.   Ale   w   związku   z   tym,   że   ty  nie   jesteś  w   jej   ukochanym   Gryffindorze,   może   wreszcie 
sprawiedliwości stanie się za dość.

Albus Potter poczuł, że uśmiecha się szeroko i promiennie, w jego oczach błysnął triumf.
- Jestem najlepszy na roku – oznajmił z dumą. - Profesor Zabini mówi, że mam wyjątkowy 

talent. Dobranoc.

Odwrócił się na pięcie i pobiegł w kierunku schodów, nie patrząc za siebie.
Severus Snape z portretu wyglądał tak, jakby właśnie wypił galon Szkiele – Wzro.

Fin.

18