Rozdział 31.
Ciężka droga.
Noc zapadła nad rezydencją książęcą Tola-Wanga, w Ho-Kou. Zegary wskazywały północ,
gdy dwaj mężczyźni, książę Li-Fang i doktor Pechun, pięli się w górę wąską, mało uczęszczaną
ścieżką wiodącą do pałacu. Ciemność nocy rozświetlały liczne ruchome ognie na szczycie
wyżyny. Były to płonące pochodnie, trzymane przez demonstrujący tłum, który zbliżał się do
pałacu z dzikim wyciem i wrzaskiem.
- Precz z łotrami! - ryczeli - precz z mordercami naszego pana i władcy! Podpalić pałac, by
żaden z nich nie uszedł z życiem!
Doktor Pechun zatrzymał się.
- Musimy skręcić na lewo - zawołał z przestrachem - spróbujmy przedostać się przez mury
parku, w przeciwnym razie wpadniemy prosto w ręce rozwścieczonej tłuszczy!
Książę zgodził się w milczeniu. Ujął rękę starego lekarza i pociągnął go na lewo w stronę
parku. Wreszcie zatrzymali się pod murem okalającym park. Li-Fang wydostał się na szczyt
muru, wciągnął za sobą doktora, po czym obaj zeskoczyli do parku. Pobiegli naprzód, ścigani
zbliżającym się wrzaskiem opętanych ludzi.
Rozległy się wystrzały. Krzyki i jęki rozległy się przy głównym wejściu do pałacu.
- Idą do ataku! - zawołał doktor Pechun, ciężko dysząc - przybywamy zbyt późno! Wasza
Wysokość, na zmiłowanie Boże, cofnijmy się, Pomyśl o swojej młodej żonie!
Lecz Li-Fang nie słuchał starca. Jak szalony biegł naprzód i wreszcie wpadł przez małe boczne
drzwiczki na dziedziniec pałacu. Tutaj oczom jego ukazał się okropny widok. Ciężkie wrota
pałacu leżały w szczątkach, a rozszalały tłum przewalał się w wejściu, rycząc i strzelając.
Li-Fang skoczył w sam środek tłumu, wyrwał z rąk pierwszego napotkanego żołnierza szablę
i krzyknął donośnie, a głos jego zagłuszył dzikie wrzaski tłumu...:
- Opamiętajcie się, ludzie!... Rozkazuje wam, ja, wasz pan, książę Li-Fang, następca tronu
księcia Tola-Wanga!
Zapanowała głucha cisza.
Ludzie, którzy dotychczas tarzali się w dzikiej walce po ziemi, podnieśli się chwiejnie, inni zaś,
wpatrywali się szklanym wzrokiem w księcia, który nakazywał spokój, rozwydrzonym tłumom.
- Cofnij się do pałacu, księże,... skorzystaj z tej chwili ciszy - szepnął z trwogą doktor Pechun.
- wściekłość tych łajdaków może lada chwila wybuchnąć na nowo, a wówczas nic ich nie
powstrzyma.
- Pozostaw to mnie, doktorze. Przecież widzisz, że nie potrzebuję żadnej pomocy! Lepiej usuń
się do pałacu, by nie drażnić tych ludzi swoją osobą!...
Ledwo wymówił te słowa, gdy jeden z demonstrantów ochłonąwszy z szału walki ujrzał doktora
za plecami księcia.
- Ludzie patrzcie! - krzyczał - oto morderca naszego ukochanego księcia. Doktor Pechun
stoi obok księcia Li-Fanga. Czy potrzebujecie innych dowodów?
Słowa te podziałały na buntowników jak iskra w beczce prochu. Tłum poruszył się, ryki i
wrzaski stały się podobne do grzmotu. Zdawało się że już nic nie powstrzyma tych ludzi.
Strażnicy pałacowi wciągnęli szybko starego lekarza do pałacu.
A książę pozostał sam jeden w obliczu napierającego tłumu, nie cofając się przed nim ani na
jeden krok. Huknęły pojedyncze wystrzały. Jęki i okrzyki bólu rannych, nie powstrzymały
jednak opętańców.
Wtem do Li-Fanga przyskoczył ten sam człowiek, który pierwszy rozpoznał lekarza.
W prawym jego ręku błysnął nóż. Nie zdążył jednak zadać śmiertelnego ciosu, gdyż książę
uchwycił go żelazną dłonią. Nóż padł na ziemie z głośnym brzękiem, a zamachowiec potoczył
się jak gumowa piłka i upadł pociągając za sobą kilku innych ludzi.
- Cofnąć się! - grzmiał Li-Fang - ośmielacie się podnieść rękę na waszego przyszłego
księcia? - Opamiętajcie się, nie słuchajcie podszeptów złych ludzi i ich kłamliwych słów!
Czyżbym stał tutaj przed wami sam jeden, bez żadnej broni, gdybym czuł się winnym?
Czy sądzicie, że nie rozporządzam dostateczną władzą, by kazać was wystrzelać co do nogi,
gdybym tylko chciał zawładnąć przemocą tronem Tola-Wanga?
Książę Tola-Wang zaginął bez śladu! Przybyłem tutaj, by go odszukać za wszelką cenę.
Pomóżcie mi! Chwytajcie agitatorów, którzy was podburzają! Mego ojca porwali ci sami ludzie,
którym zależy na tym by zniszczyć cały ród księcia Tola-Wanga, a tym samym i mnie również.
Głupcy!... Staliście się bezmyślnym narzędziem w rękach waszych wrogów.
Rozejdźcie się w spokoju. Przysięgam, że wszystko, co wymówiły moje usta, jest czystą
prawdą! Idźcie i odszukajcie agitatorów i wichrzycieli, którzy podburzają was do terroru.
Oni unieszczęśliwią wasze żony i dzieci! Oddajcie tych ludzi w moje ręce! Będę sądził z
całą surowością tych zdrajców!
Książę Li-Fang, zdawało się, rósł w oczach. Niezwykła potęga biła z całej jego osoby i czyniła
go jakby nietykalnym.
Najwięksi krzykacze zamilkli pod wpływem jego grzmiącej mowy, a buntownicy, którzy przed
chwilą groźnie wymachiwali bronią, ugięli się przed jego piorunującym wzrokiem.
Podejrzliwym wzrokiem poczęli obrzucać jeden drugiego, po czym powoli,... bardzo powoli,
zaczęli cisnąć się do wyjścia z pałacowego dziedzińca.
Li-Fang sądził, że wygrał grę. Wtem wśród rozchodzącego się tłumu rozległ się zgrzytliwy
głos nasiąkły bezgraniczną wściekłością...:
- On kłamie!... Nie wierzcie ani jednemu słowu tego przyjaciela Europejczyków!
On nienawidzi Chiny i odpycha księżniczkę Lu-Tien dla swej jasnowłosej kochanki, którą
przywiózł z Europy... Przez nią zamordował naszego księcia Tola-Wanga.
Europejka zajęła miejsce księżniczki Lu-Tien. Gdy Li-Fang zacznie panować, będziecie musieli
się europeizować i popadniecie w niewolnictwo! Wasze żony i dzieci będą głodne, a jego
jasnowłosa kochanka będzie opływała w zbytku i rozkoszy!
Precz z Li-Fangiem! Pomścijcie zdradę, pomścijcie skrytobójczą zbrodnię, dokonaną na księciu
Tola-Wang!
Tłum zawył, grożące pięści znów uniosły się w górę, a buntownicy usiłowali dostać się z
powrotem na dziedziniec.
Nagle stała się rzecz niespodziewana.
Li-Fang zadrżał, jak gdyby ujrzał coś wstrętnego,... następnie rzucił się naprzód z
okrzykiem...:
- To jest morderca Bogdana Linieckiego!
Z niezwykłą siłą odepchnął na bok ludzi, usiłujących go zatrzymać.
Parł na przód, usiłując dosięgnąć zamaskowanego człowieka, który ukrył się za plecami tłumu
i nawoływał do buntu.
Twarz tego człowieka była całkowicie przesłonięta, tylko przez otwory w masce świeciły się
małe, złośliwe oczy, zmrużone szyderczo.
Li-Fang nie zdążył go jednak schwytać, otrzymał bowiem bolesny cios w rękę, a w następnej
sekundzie zamaskowany wichrzyciel zniknął w ciemnościach nocy.
Odważny czyn księcia wywarł wielkie wrażenie na demonstrantach.
Straż pałacowa otrzymała posiłki, nadesłane z koszar, i bez trudu rozproszyła tłum, zmuszając
go do ucieczki. Dziedziniec zabarykadowano i w ten sposób nie groziło na razie żadne
niebezpieczeństwo przebywającym w pałacu dygnitarzom.
Podczas tego Li-Fang stał na uboczu. Wysoka jego postać zgarbiła się, jakby od nadmiernego
brzemienia. Twarz jego pobladła, a usta szeptały...:
- To! był on!,... to był on, morderca Bogdana Linieckiego! Nigdy nie zapomnę jego oczu,
Tych samych oczu, które ujrzałem podczas przejażdżki w Alejach Ujazdowskich.
Książę otarł wilgotne od potu czoło. Tak,... to był ten sam człowiek, jego śmiertelny wróg,
który w Warszawie usiłował obarczyć go zbrodnią zabójstwa Bogdana Linieckiego, następnie
wysadził parowiec „Aleksandria” w powietrze, wreszcie podburzył tłum i skierował na
rezydencję księcia Tola-Wanga.
Próba otrucia starego księcia spełzła na niczym. Dlatego więc tajemniczy wróg porwał go,
po czym przy pomocy swoich agentów rozpętał powstanie, by również i jego, następcę tronu,
księcia Li-Fanga, pozbawić życia!
- Muszę go schwytać wreszcie i zdemaskować! - jęknął Li-Fang - muszę wiedzieć, kto to jest.
- Wasza Wysokość - rozległ się nagle poważny głos obok niego. Był to minister Ho-Dum,
starzec o długiej, siwej brodzie i mądrych oczach - Dziękuję Waszej Wysokości za okazaną
nagłą pomoc, podziwiam jego szaloną odwagę. Nie mogłem wprost uwierzyć własnym oczom,
gdy ujrzałem rozjuszone tłumy, cofające się przed osobą Waszej Wysokości. Obecnie nie
grozi żadne niebezpieczeństwo.
- Mylisz się ministrze - odparł Li-Fang z gorzkim uśmiechem - śmiertelny nasz wróg nie śpi.
Podburzy tłumy i niebawem przybędą jeszcze większe masy przed pałac.
- Zażądałem większych oddziałów żołnierzy.
- Zanim oni tutaj przybędą, powstańcy oblegną pałac!
Ho-Dum nie odpowiedział, przyznając w duchu księciu rację.
Rewolucja tak szybko nie ustanie. Nawet niektórzy żołnierze wahali się już strzelać do tłumów.
Policja donosiła telefonicznie z miasta, że nie jest w stanie opanować rozruchów.
Wielu stronników rządu zastrzelono po prostu na ulicy. Dygnitarze i starszyzna uciekli z miasta
i schronili się w murach pałacu książęcego.
Czy Li-Fang zdawał sobie sprawę, że będzie musiał wyrzec się swej miłości i swego szczęścia,
by ratować państwo Tola-Wanga od zagłady?
Pozostała tylko jedna droga ratunku: należało obalić kłamliwe wieści, rozpowszechnione przez
agentów tajemniczego wroga. Li-Fang będzie musiał oświadczyć się księżniczce Lu-Tien i
bezzwłocznie wstąpić z nią w związek małżeński. Wiadomość o małżeństwie księcia Li-Fanga
uspokoi wzburzony lud, a sytuacja polityczna rozjaśni się ostatecznie.
Tam, w pałacu, oczekiwała odpowiedzi rada starszyzny państwowej, lecz minister Ho-Dum,
który miał przynieść odpowiedź księcia, wątpił w głębi duszy, czy książę wyrzeknie się swej
ukochanej nad życie, Europejki.
Li-Fang wszedł do pałacu i zamknął się w błękitnym salonie.
- Uchodź,... uchodź stąd! - wołał wewnętrzny głos - wróć na wyspę Ti-Ri, a ministrom
pozostaw dzieło zaprowadzenia porządku!. Wróć do Janki, która z wiarą i nadzieją w sercu
oczekuje ciebie! Jakąż wartość posiada dlań królestwo Tola-Wanga wobec bezcennego
skarbu, który pozostał w Ti-Ri?
Lecz z drugiej strony stary książę Tola-Wang, który był prawdziwym ojcem, znajduje się w
najwyższym niebezpieczeństwie.
- Ratuj tego szlachetnego, dobrego starca! - wołał głos sumienia. - Jemu przecież
zawdzięczasz wszystko, co posiadasz. Nie powinieneś go pozostawić w rękach wrogów, gdyż
wówczas ty będziesz jego mordercą!
Li-Fang zerwał się z miejsca. Udręczone serce sprawiało mu dotkliwy ból.
Tam w wielkiej sali czekała nań starszyzna narodu, czekała w trwożnej nadziei na jego
postanowienie.
Czy ma prawo stanąć przed nimi w takiej chwili i opowiedzieć o swej wielkiej miłości?
Nie zrozumieją go, nazwą go tchórzem i niewdzięcznikiem.
- Janko, biedna moja Janeczko! - wyszeptał - przyrzekłem, że cię tutaj sprowadzę. Twe
kochane błękitne oczęta spoglądały na mnie z taką ufnością . Nie, nie zawiodę twego zaufania!
Zbliżył się chwiejnym krokiem do okna. Usta jego były zaciśnięte. Przycisnął rozpalone,
zgorączkowane czoło do chłodnej szyby okna.
Płomienie unosiły się z dala, nad miastem. Głuchy szum i huk wystrzałów dobiegał do jego
Uszu.
- Rewolucja! - wyjąkał Li-Fang - nie ma dla mnie innego wyjścia z tej sytuacji, nie ma innej
drogi. Albo pozwolę królestwu rozsypać się w gruzy, albo też....
O, Boże!... muszę coś przecież postanowić! Tam czekają ludzie na mą odpowiedź!
Rozdział 32
Pomiędzy miłością i obowiązkiem.
Wiedząc że nie istnieje dlań inne wyjście z tej okropnej sytuacji, książę Li-Fang dał za wygraną.
Twarz jego była śmiertelnie blada i znużona, oznaczona wewnętrzną walką.
W następnej chwili rysy jego twarzy wygładziły się,... a w oczach zabłysła wola oraz
stanowczość.
Na ulicy znów zbierały się w stronę pałacu tłumy rewolucjonistów, lecz tym groźniejsze
obecnie, gdyż milczące.
Li-Fang zrozumiał że nadszedł czas działania i stanowczym krokiem opuścił błękitny salon,
zmierzając do sali obrad.
Badawczym wzrokiem obrzucił zebranych. Ujrzał stanowcze, poważne oblicza członków
rady. Minister Ho-Dum siedział nieco na uboczu, a twarz jego była szaro-żółta.
- Nadchodzą! - usłyszał Li-Fang jego wystraszony okrzyk. - Nikt nie będzie w stanie ich
powstrzymać w pochodzie.
- Gdzie jest książę? - rozległ się pomruk dokoła. Jeden z nich krzyknął głośno:
- Jedno słowo księcia Li-Fanga wystarczy, ażeby uratować Ho-Kou oraz królestwo
Tola-Wanga. Czyż ukochany nasz kraj ma się rozpaść lub popaść pod panowanie władcy
sąsiedniego kraju?
- Nigdy to się nie stanie! - rozbrzmiał chór podnieconych głosów, lecz przekrzyczał je głos
mówcy:
- Książę Li-Fang musi uratować naszą ojczyznę! On wystąpi przed tłumem i oświadczy, że
jego związek nie miał poważnego charakteru i że poślubi księżniczkę Lu-Tien w ciągu
kilku dni.
Książę Li-Fang śmiertelnie blady i milczący stał we drzwiach niezauważony przez nikogo.
- Ri-Nan, masz najzupełniejszą słuszność. - rzekł, zwracając się do mówcy, po czym
uczynił kilka kroków naprzód.
Głos jego, aczkolwiek stanowczy, zdradzał wewnętrzne wzruszenie.
- Słuchajcie mnie, mężowie dostojnej Rady! - zawołał, unosząc głos - powracam na
dziedziniec, gdzie spotkam się z rewolucjonistami. Oświadczę im, że postanowiłem zgodnie
z wolą narodu poślubić księżniczkę Lu-Tien.
Na sali zaległo przygnębione milczenie, w następnej jednak chwili dało się słyszeć ogólne
westchnienie ulgi.
Ri-Nan wystąpił pierwszy i ucałował skraj książęcego kimona.
Li-Fang nie dostrzegł niczego. Stał ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma przed członkami
Rady, lecz tylko jego zaciśnięte usta, zdradzały straszliwe zdenerwowanie.
Głuche pomruki zbliżały się do pałacu. Na ścianach słabo oświetlonej sali posiedzeń tańczyły
słabe odblaski poruszających się pochodni.
- książę - wyjąkał minister Ho-Dum - już najwyższy czas, lecz nie pozwolę, by Wasza
Wysokość sama odbyła tę ciężką drogę, wobec czego pozwól mi tobie towarzyszyć.
- Nie, Ho-Dum, pójdę sam! - zabrzmiała krótka odpowiedź. - Wyślij natychmiast swych
gońców do Ho-Kou, niech rozgłoszą na wszystkich ulicach o mym postanowieniu, a potem
urządź jak najprędzej spotkanie z księżniczką Lu-Tien.
Minister cofnął się z opuszczoną głową, a Li-Fang opuścił salę posiedzeń.
W ślad za nim poczęli się tłoczyć mężowie stanu.
Na korytarzu stał doktor Pechun.
- Dokąd, książę? -zapytał przerażony. - Przed pałacem zebrały się znów nieprzejrzane tłumy
rewolucjonistów.
- Przepuść mnie, drogi przyjacielu - odpowiedział znużony - idę, by zakomunikować tym
ludziom o mym postanowieniu poślubienia księżniczki Lu-Tien. Sądzę, że ta wiadomość
wreszcie ich uspokoi.
Doktor Pechun cofnął się aż do ściany.
- Książę - wyjąkał - książę... to... to jest niemożliwe! Czyś zapomniał o swej młodej i
pięknej żonie, która umiera z trwogi o ciebie?
- Pechun - Li-Fang nagle chwycił ramiona starca - Pechun, czy ty wiesz, co to jest
obowiązek? Dlaczego mówisz mi teraz o tej kobiecie, która jest mi świętszą ponad wszystko
na świecie?
Janka nie jest dla mnie stracona, słyszysz doktorze?! Księżniczka Lu-Tien będzie musiała
zgodzić się na to, że będzie tylko nosić moje nazwisko, lecz żoną moją nigdy nie zostanie!
Żegnaj mi. To mówiąc, Li-Fang znikł za zakrętem korytarza.
Po paru chwilach jego potężny głos zabrzmiał wśród nocy...:
- Stać! Ani kroku dalej,... gdyż pożałujecie gorzko swego czynu! Powróćcie do
domu i przygotujcie się do uroczystości... Zerwałem z Europejką i poślubiam księżniczkę
Lu-Tien, która stanie się waszą dobrą panią!
Uroczystość zaślubin odbędzie się za dwa dni.
Tłum zatrzymał się osłupiały.
Książę Li-Fan bez cienia trwogi zbliżył się do nich i ciągnął dalej...:
- Powracajcie do waszych domów, gdyż inaczej nie będę znał dla was litości! Pomóżcie
złapać prowokatorów i nie zapominajcie, że wszystko, co czynicie teraz w obłąkanym
zaślepieniu, spadnie na wasze głowy!
Ten, który mnie teraz nie usłucha, zostanie ukarany śmiercią!
Przysięgam, że wszystko, co mówię, jest prawdą!
- Niech żyje księżniczka Lu-Tien!
Okrzyk ten rozbrzmiewał z tysiąca ust z początku cicho, a potem coraz głośniej.
Ryczący przed chwilą rozpętany motłoch zamienił się nagle w rozradowany tłum, cisnący się
do księcia, by ucałować rąbek jego szaty.
Niech żyje książę Li-Fang! Niech żyje księżniczka Lu-Tien!
Książę odwrócił się bez słowa i powrócił do pałacu. Zamknął się w osobnym pokoju.
Radosne okrzyki przebijały mury pałacu i docierały do niego, sprawiając mu nieopisany ból.
- Lud, biedny, niemądry lud - szeptał z rozpaczą. - Oni są jak dzieci, które przestają
krzyczeć, gdy im się coś podaruje. A ja uczyniłem im dar z serca Janki i z serca mego dziecka!
Czy to możliwe, że mój promyk słońca został mi na zawsze odebrany? Nieznośny ból drga
w mym sercu. Czuje dręczącą trwogę i strach przed przyszłością.
Czy Janka mnie zrozumie, czy zdoła pojąc to wszystko?
Tymczasem hałasy przed pałacem umilkły.
Tłumy rozeszły się w spokoju. Ludzie poczęli opuszczać wzgórze, a głosy ich i radosne śpiewy
cichły w oddali.
Tam na dole, w Ho-Kou, światła i płomienie gasły jeden za drugim i wkrótce miasto utonęło
w ciemnościach.
- Lu-Tien! - książę wymówił z nienawiścią imię kobiety, która nagle weszła na drogę jego
życia. - Za późno jednak, by się cofnąć!
Dałem słowo, a teraz muszę poświęcić moje życie,... życie ukochanej mej żony i dziecka,
które nosi w łonie...
Rozdział 33
Dziwna noc poślubna.
Książę Li-Fang pokładał wielką nadzieję w odnalezieniu księcia Tola-Wanga jeszcze przed
ślubem z księżniczką Lu-Tien.
Niestety, nadzieja ta nie ziściła się. Pomimo usilnych poszukiwań stary władca zapadł się
jakby w ziemię.
W Ho-Kou nastał zupełny spokój.
Na wszystkich rogach ulic zostały rozlepione obwieszczenia, donoszące ludowi o mającej
nastąpić uroczystości zaślubin księcia Li-Fanga z księżniczką Lu-Tien.
Jednocześnie jednak, książę wydał surowy zakaz urządzania jakichkolwiek wesołych
uroczystości ze względu na żałobę dworu po zaginięciu księcia Tola-Wanga.
Policja i wojsko przeciągały ulicami, poszukując prowokatorów i wichrzycieli, którzy wzniecili
ostatnie rozruchy.
Wszystkie poszukiwania spełzły na niczym. Winowajcy zniknęli bez śladu, a księciu nie udało
się rozwiązać dręczącej go zagadki.
Wreszcie nastąpił dzień zaślubin. W pałacu książęcym zapanował gorączkowy ruch.
Ceremoniał został ustalony ściśle według chińskich tradycji dworskich.
Księżniczka Lu-Tien miała przybyć na krótko przed obrzędem zaślubin w towarzystwie swej
wspaniałej świty i ojca, Fai-Ho-Lina, ostatniego potomka książąt mandżurskich.
Tego dnia Li-Fang nie opuścił swych apartamentów, nie dopuszczając do siebie nawet ministra
Ho-Duma.
Niespokojnym krokiem stąpał po miękkim dywanie w swym gabinecie.
Czoło jego było nachmurzone, usta zaś boleśnie zaciśnięte.
Od czasu do czasu zbliżał się do okna i smętnym wzrokiem przyglądał się miastu, świątecznie
przystrojonemu flagami. Nawet statki na morzu były przystrojone różnobarwnymi
chorągiewkami.
Dwa dni upłynęły od owej okropnej nocy. Zdawało by się, że wszystko poszło w zapomnienie,
nawet stary Tola-Wang.
Li-Fang roześmiał się gorzko na widok odświętnie wystrojonych tłumów, które ciągnęły na
wzgórze w stronę pałacu i tłoczyły się przy drodze, chcąc przyjrzeć się wspaniałemu orszakowi
księżniczki Lu-Tien.
Dzisiaj więc jego szczęście zostanie całkowicie pogrzebane.
Niebawem połączy się związkiem małżeńskim według starego chińskiego prawa z obcą,
nielubianą kobietą.
Jęknął głucho i zbliżył się do biurka, by wyjąć z szuflady fotografię swej ukochanej żony.
Długo, bardzo długo przyglądał się ubóstwianej twarzyczce, łza stoczyła się powoli i upadła
na fotografię.
- Janko - wyszeptał ze wzruszeniem - czy mogłabyś zrozumieć moje postępowanie?
Z jakąż ufnością spoglądały nań jej wielkie oczy, ocienione długimi rzęsami!
I oto nagle przypomniał sobie, że nie posłał jej ani jednego słowa pocieszającego.
Janka oczekuje wiadomości od niego. Cóż jej napisze? Czy ma kłamać jak tchórz, który
obawia się wyjawić prawdę? A jednak będzie musiał kłamać, by oszczędzić ukochanej istocie
bólu i cierpienia.
Nie, nigdy nie napisze jej prawdy. Ona dowie się wszystkiego z jego własnych ust.
Szybko ujął pióro i począł pisać:
Kwiecie lotosu, najukochańsza, jedyna moja żono!
Moje małe dziewczątko, śpieszę Ci donieś, że udało mi się wreszcie
zaprowadzić porządek i usunąć niebezpieczeństwo z Ho-Kou . Sprawy
państwowe oraz niewyjaśnione zniknięcie mego ojca zatrzymają mnie
tutaj na czas dłuższy. Musisz uzbroić się w cierpliwość, Janeczko,
niebawem zobaczymy się, a wówczas nie rozłączymy się już nigdy.
Zaufaj mi, gdyż moje serce, życie i ostatnie me tchnienie należeć
będą zawsze jedynie do Ciebie.
Nie słuchaj głupich i niedorzecznych plotek, nie pozwól okłamywać
się przez plotkarzy.
Wszystkie moje myśli są przy Tobie, a serce moje rwie się do Ciebie.
Bądź zdrowa, myśl o mnie i żyj dla naszego szczęścia.
Twój kochający Cie nad życie
Li-Fang.
Głos sumienia wołał w nim:
- Kłamco!, kłamco! Okłamujesz ukochaną kobietę i jeszcze żądasz by ci ufała!
Wtem zapukano do drzwi i doktor Pechun wszedł do pokoju.
Ledwie jednak przestąpił próg, gdy za oknami zerwała się burza okrzyków. Wyraźnie słyszeli
każde słowo.
- Słyszysz Pechun? - wyjąkał przejęty, lecz zanim wymówić zdołał następne słowa, drzwi
otwarły się nagle i wszedł do pokoju minister Ho-Dum w towarzystwie kilku dworzan w
lśniących złotem i drogocennymi kamieniami strojach.
- Księżniczka Lu-Tien przybyła - zameldował Ho-Dum cichym głosem. - Wasza Wysokość,
musimy udać się na sale przyjęć na spotkanie księżniczki.
Książę skinął głową w milczeniu i opuścił pokój.
W ślad za nim kroczyła starszyzna. Milczący orszak sunął bezszelestnie po kosztownych
dywanach.
Li-Fang wkroczył powoli do wielkiej sali przyjęć. Za kilka minut mieli zjawić się tutaj
księżniczka Lu-Tien i jej ojciec, książę Fai-Ho-Lin.
Minister wycofał się z głębokim ukłonem. Cicho zamknęły się za nim drzwi i Li-Fang pozostał
sam jeden.
Za drzwiami rozległ się odgłos zbliżających się kroków.
Ręce Li-Fanga opadły bezszelestnie, twarz jego stała się jeszcze bledsza i upodobniła się
do kamiennej maski.
Drzwi otworzyły się powoli, jakby wahająco, lecz zamiast księżniczki Lu-Tien i jej orszaku, do
pokoju wkroczyła tylko jedna osoba.
Książę drgnął, lecz w tej samej chwili rozpoznał starego księcia Fai-Ho-Lina, ojca księżniczki
Lu-Tien.
Witaj mi, książę Li-Fang! - rzekł poważnie stary książę.
Li-Fang powitał go i przysunął fotel, prosząc, by usiadł.
Stary władca potrząsnął siwą głową i rzekł dziwnym tonem:
- Dziwisz się zapewne, mój książę, że widzisz przed sobą tylko mnie jednego, zamiast mej
córki z jej świtą?
- rzeczywiście - z trudem odpowiedział książę - mam nadzieję, że moja narzeczona, a pańska
piękna córka, Księżniczka Lu-Tien, czuje się dobrze?
- Jest na tyle zdrowa, że będzie mogła o własnych siłach przystąpić do ceremonii zaślubin.
To mówiąc, Fai-Ho-Lin położył nagle rękę na jego ramieniu i ciągnął dalej...:
- Ujrzysz moje jedyne, ukochane dziecko wówczas dopiero, gdy rozpocznie się ceremoniał
zaślubin, nie wcześniej. Jest to życzenie mojej córki, a jej życzenie jest również i mym
życzeniem.
- Nic nie rozumiem - zdumiał się książę - co to wszystko znaczy?
Zamiast odpowiedzi Fai-Ho-Lin padł ciężko na fotel i oddychał z trudem.
Zapadło przygnębiające milczenie, które przerwał stary książę, odzywając się znużonym
głosem...:
- Usiądź, książę, gdyż pragnie pomówić z tobą zatroskany ojciec, którego napełnia niepokojem
przyszły los jego jedynego dziecka. Zaraz mnie zrozumiesz, książę. Proszę cię, usiądź.
Li-Fang usiadł w fotelu.
- I ja niegdyś byłem młody - zaczął znużonym głosem - i wiem, co to głos serca, znam
męki miłości oraz rany, które zadaje wyrzeczenie się jej. Te rany potrafi ukoić tylko rączka
pięknej kobiety.
- Mój książę - wyjąkał Li-Fang zmieszany - dlaczego mówisz mi to wszystko?
- gdyż wiem co dzieje się w twej duszy, Li-Fang , gdyż wiem, że musiałeś wyrzec się kobiety,
którą naprawdę kochasz, by ratować od zagłady swój kraj.
- Książę Fai-Ho-Lin! - krzyknął Li-Fang, zrywając się z miejsca - co to znaczy? Skąd wiesz o
tym?
- Niech ci wystarczy to, że wiem wszystko. Na wyspie Ti-Ri przebywa pewna młoda kobieta,
Europejka, która stała się twoją małżonką według europejskiego prawa, nie podejrzewając
nawet, że w Chinach małżeństwo to jest nieważne, jesteś bowiem chińskim księciem, którego
obowiązują nasze prawa.
Dla tej Europejki odrzuciłeś rękę mej córki. Na twoje nieszczęście zaszły w tym kraju wypadki,
które zmusiły cię do ponownych oświadczyn. Nie mogę o tym zapomnieć i dlatego widzisz
przed sobą obrażonego i zgniewanego ojca.
Odwieczna przyjaźń łączy mój ród z rodem książęcym Tola-Wanga, a moja córka była ci
przeznaczona jeszcze w dzieciństwie.
Dzisiaj przyrzeczenie to zostanie wypełnione, w smutnych jednak okolicznościach. Wielki ból
ogarnia moje serce, gdyż nie będzie miłości między wami.
Lu-Tien nie wie nic o tym, lecz jest również urażona w swej dumie poprzednią twą odmową.
Musisz mi przyrzec, że zerwiesz raz na zawsze wszelką łączność z kobietą, która dotychczas
zajmowała twe serce.
Słysząc te słowa, Li-Fang Zerwał się jak oparzony.
- Niemożliwe! - wykrztusił. - Nigdy nie dam ci tego przyrzeczenia, mój książę!
Poślubię księżniczkę Lu-Tien według prawa ojczystego kraju mej przyszłej żony. Będę ją czcił
i szanował, lecz do miłości nie można się zmusić, ani też nie można wydrzeć jej siłą z serca
człowieka!
Fai-Ho-Lin podniósł się również, jego ręce drżały, gdy położył je na ramieniu Li-Fanga.
- Twoja odpowiedź napełnia goryczą me serce, teraz wiem, jaka przyszłość czeka mą córkę.
Niestety, nie mogę się już cofnąć, gdyż następstwa byłyby zbyt okropne. Pozostaje mi jednak
nadzieja, że z czasem twe serce zabije żywiej dla mego dziecka, gdyż Lu-Tien jest nie tylko
piękna, ale też niezwykle dobrą i szlachetną kobietą.
Stawiam jeden tylko warunek, który za wszelką cenę będziesz musiał wypełnić. Otóż na
wypadek, gdyby książę Tola-Wang został odnaleziony i objął rządy z powrotem, zamieszkasz
w mym pałacu i pozostaniesz w nim aż do śmierci starego księcia.
Stawiam ten warunek, gdyż chcę mieć swoją córkę przy sobie, by strzec jej szczęścia i spokoju.
Li-Fang zbladł jeszcze bardziej i zachwiał się.
- Czcigodny Fai-Ho-Lin - rzekł z trudem - mój dom będzie tam, gdzie zamieszka księżniczka
Lu-Tien, moja przyszła małżonka. Oto moje słowo, którego nigdy nie złamię.
- Dziękuję ci, mój książę - rzekł z wdzięcznością Fai-Ho-Lin, podając mu rękę - nie omyliłem
się, uważając ciebie za wartościowego człowieka i dlatego daję ci mą córkę za żonę.
Li-Fang pochylił głowę, a stary książę ciągnął dalej...:
- Sądzę, że posiadasz na tyle poczucia taktu, drogi książę, by zerwać zupełnie stosunek z tamtą
kobietą, jeśli chcesz oszczędzić mej córce zmartwienia.
To mówiąc, Fai-Ho-Lin pożegnał się z księciem i opuścił salę przyjęć.
- Nie wolno igrać z sercem człowieka - pomyślał z rozpaczą Li-Fang - z pełnym zaufaniem
ofiaruje ci księżniczka swą rękę, a ty przystąpisz do niej z kłamstwem na ustach. Powiedz,
póki czas i uciekaj z powrotem do Ti-Ri, do Janki!
Li-Fang podszedł do okna i rozsunął ciężkie jedwabne zasłony.
Cała ludność miasta Ho-Kou wyległa z domów.
Wszędzie, wszystkie wzgórza obsiedli ciekawscy, którzy czekali na bicie w gongi, oznajmiające
uroczystości ślubne.
- Za późno! - wyjąkał Li-Fang, wstrząśnięty widokiem tych mas ludzkich.
Minister Ho-Dum ukazał się w pokoju, w ślad za nim postępowali dygnitarze, przedstawiciele
najstarszej arystokracji oraz starszyzna miasta.
Cały dwór zebrał się na sali i otoczył zwartym kołem księcia Li-Fanga, który stał nieruchomy
i obojętny na wszystko.
Coraz głośniej rozlegało się przeciągłe buuuummmm - był to odgłos gongu pałacowego, który
oznajmiał zbliżanie się narzeczonej z jej świtą.
Li-Fang zadrżał i zgodnie ze zwyczajem uczynił mechanicznie kilka kroków w kierunku drzwi.
W tej samej chwili w otwartych drzwiach ukazał się Fai-Ho-Lin. Obok niego kroczyła wysoka
i wysmukła kobieta o twarzy przesłoniętej gęstą zasłoną. Była to księżniczka Lu-Tien.
Panna młoda przybrana była w strój ślubny z żółtego jedwabiu, usianego drogocennymi
kamieniami.
Li-Fang skrzyżował ręce na piersi i zgiął się w głębokim ukłonie przed księciem Fai-Ho-Lin
i księżniczką Lu-Tien.
Starzec wystąpił na przód i odezwał się niepewnym głosem...:
- Przyprowadzam ci mój najdroższy klejnot, moją najukochańszą córkę, Lu-Tien. Stanie się ona
twą wierną, dobrą i posłuszną małżonką. Zbliż się Li-Fang, i przyjmij moje ojcowskie
błogosławieństwo.
Li-Fang przystąpił do Lu-Tien, ich ręce spotkały się i nagle odczuł lekkie drżenie jej rączki.
Pochylili się oboje i przyjęli w milczeniu błogosławieństwo Fai-Ho-Lina. Kiedy unieśli głowy,
w całym Ho-Kou poczęły rozbrzmiewać dzwony.
- Niech żyją książę Li-Fang i księżniczka Lu-Tien! - wołał lud radośnie. -Niech żyje młoda
para!
Ze ściśniętym sercem podał rękę księżniczce i poprowadził ją do przyległej sali, gdzie
oczekiwał na nich kapłan.
Li-Fang miał wzrok utkwiony w przestrzeń. Obojętny był i nieczuły na wszystko, pomimo to
jednak ogarnęło go zdziwienie, uczuł bowiem, że krocząca obok niego księżniczka drży
mocno.
Ceremoniał zaślubin rozpoczął się. Li-Fang nic nie widział, ani słyszał, co się dokoła niego
dzieje, aż do chwili, gdy według chińskiego zwyczaju miał zbliżyć się do młodej żony, by
unieść zasłonę, okrywającą jej oblicze.
Li-Fang stanął przed księżniczką i podniósł rękę, by uchylić zasłonę.
Wtem stał się niespodziewany wypadek.
Lu-Tien cofnęła się raptownie z cichym okrzykiem rozpaczy, po czym zachwiała się i upadła
na podłogę, tracąc przytomność.
Zabrzmiały okrzyki przestrachu. Wśród tłumu dworzan zapanowało zamieszanie.
Książę Fai-Ho-Lin skoczył do swej zemdlonej córki i podniósł ją.
Li-Fang stał jak skamieniały na swoim miejscu. Nie dostrzegł nawet, że sala szybko
opustoszała, a on pozostał sam jeden.
Po chwili jednak drzwi otwarły się szeroko i minister Ho-Dum zbliżył się do niego, mówiąc
ze wzruszeniem...:
- Książę Fai-Ho-Lin posyła mnie do Waszej Wysokości. Prosi usilnie, byś nie przejmował się
zbytnio tym przykrym wypadkiem. Księżniczka była niezmiernie znużona podróżą.
- Co jej się stało, ministrze? - zapytał Li-Fang. - Samo znużenie nie zwaliłoby jej z nóg.
Ona przechodzi jakiś wielki wstrząs, jakiś wielki ból!
Ho-Dum wzruszył ramionami.
- Doktor Pechun zbadał stan księżniczki - odparł - i orzekł, że zdrowie jej nie ucierpiało.
Księżniczce potrzebny jest jedynie wypoczynek do wieczora.
Uczta weselna została odwołana. Poza tym zakazałem z całą surowością rozgłaszać wśród ludu
o tym wypadku.
Błagam Waszą Wysokość o zachowanie całkowitego spokoju. Tylko ja i doktor Pechun
wiemy doskonale, jak wielką ofiarę uczyniłeś ze swej miłości, by uratować nasz kraj.
- Mylisz się ministrze! - odparł bezdźwięcznie Li-Fang. - O tym wiecie nie tylko wy,
lecz ktoś jeszcze!
- Jeszcze ktoś? - minister cofnął się przerażony - kto taki?
- książę Fai-Ho-Lin, ojciec mej żony - rzekł z udręką młody książę.
- On? Skąd dowiedział się, książę?
- Nie wiem, Ho-Dum, lecz mówił mi o księżnej Janinie, oczekującej mnie w Ti-Ri.
- A jednak, wiedząc o tym, zgodził się na ten ślub?
- Sam tego nie rozumiem, drogi przyjacielu. Obawiam się jednak, że zemdlenie księżniczki i jej
niechęć uniesienia zasłony, okrywającej oblicze, mają z całą tą sprawą coś wspólnego. Sądzę,
że ona dowiedziała się o wszystkim i z tego powodu jest nieszczęśliwa.
Minister zbladł. Na przeciąg jednej chwili w oczach jego odmalowała się bezradność.
- Waszej Wysokości należy się wypoczynek - nalegał Ho-Dum - od czasu twego przybycia
do Ho-Kou nie zmrużyłeś oczu. Świat wygląda inaczej kiedy ciało jest wypoczęte.
Książę Fai-Ho-Lin, który obecnie czuwa przy swej córce, odjeżdża stąd z nastaniem nocy.
W programie uroczystości zostało przewidziane, że książę i jego małżonka odprowadzą go
do pociągu.
Miasto Ho-Kou spragnione jest widoku młodej pary książęcej. Wasze Wysokości muszą mu się
ukazać, inaczej lud pocznie szemrać.
Li-Fang milcząc skinął głową i opuścił salę, by udać się na spoczynek.
Ho-Dum z opuszczoną głową szedł za księciem. Odprowadził go przez szerokie korytarze do
apartamentów przeznaczonych dla książęcej pary.
Z głębokim ukłonem minister zamknął drzwi za następcą tronu.
Li-Fang pozostał sam.
Nagle poprzez cienkie drzwi usłyszał cichy szmer rozmowy. Książę rozpoznał głosy
rozmawiających. Byli to Pechun i stary książę Fai-Ho-Lin.
Nie chcąc podsłuchiwać, wyciągnął się na kanapie i zatopił twarz w jedwabnych poduszkach,
jęcząc...: - Janko, Janeczko! Ach, biedna, mała, słodka żoneczko, gdybyś wiedziała, że twój
mąż którego tak kochasz i któremu tak ufasz, zdradził cię haniebnie, poślubiając księżniczkę
Lu-Tien której tak się obawiałaś! Lecz ja nie mogę cię opuścić, mój ty promyku słońca, moje
ty wszystko na świecie!
Tymczasem zapadł wieczór. Do drzwi zapukano i do pokoju wszedł stary książę Fai-Ho-Lin.
- Wybacz mi książę - rzekł cichym głosem - przyszedłem, by pożegnać się z tobą tutaj, gdyż
nie będę mógł rozmówić się z tobą podczas oficjalnego pożegnania przy pociągu. Moja córka
prosi cię o wybaczenie za jej zachowanie się podczas obrzędu zaślubin. Ze swej strony muszę
dodać, że jej zemdlenie pozostało dla mnie zagadką. Od paru dni jest dziwnie małomówna.
Możliwe, iż wyczuwa instynktownie , że nie znajdzie szczęścia przy twym boku.
- Niczego jej nie zabraknie! - odpowiedział bezdźwięcznie Li-Fang.
- Nie, mój drogi przyjacielu, zabraknie jej kochającego serca. I dlatego błagam cię po raz
ostatni...: postaraj się dać szczęście memu dziecku i nie odpychaj jej od siebie twą zimną i
obojętną postawą.
- Uczynię wszystko, co będzie w mej mocy - odparł książę z udręką - lecz jako uczciwy
człowiek powtarzam raz jeszcze, że miłości nie można rozkazywać. Moje serce należy do
jasnowłosej Europejki, którą poślubiłem według prawa, panującego w Europie.
Fai-Ho-Lin zagryzł wargi i szybko opuścił pokój bez pożegnania.
Godzinę później wspaniały książęcy powóz toczył się powoli szeroką, gładką szosą, biegnącą
od pałacu do miasta Ho-Kou.
W powozie siedziała książęca para i książę Fai-Ho-Lin, w następnym zaś powozie jechał
minister Ho-Dum i doktor Pechun.
Li-Fang był bardzo blady, nieruchomym wzrokiem wpatrywał się w morze, rozpościerające się
w oddali, oraz na odświętnie przybrane kolorowymi lampionami statki i dżonki.
Miasto było rzęsiście iluminowane.
Wzrok Li-Fanga skierował się w stronę pięknej kobiety, która z odsłoniętą twarzą siedziała
obok niego.
Lu-Tien była piękna, piękniejsza, niż przypuszczał.
W odróżnieniu od banalnych chińskich kobiet, Lu-Tien wyglądała jak kwiat egzotyczny. Oczy
jej miały aksamitny, powłóczysty wyraz. Jedwabiste, gładko do tylu zaczesane włosy,
ozdobione wielką matową perłą, były czarnej, prawie granatowej barwy. Niezwykle piękne były
jej małe usteczka o karminowych, mocno zaciśniętych wargach.
Lu-Tien nie zamieniła dotychczas ani jednego słowa z Li-Fangiem. Książę dostrzegł jednak
na jej bladej twarzyczce wyraz bezgranicznego smutku i rozpaczy.
- Czyżby to z mego powodu tyle bólu i cierpienia? - pomyślał - Nie, to niemożliwe! Ona
kocha zapewne innego mężczyznę, a poślubiając mnie, musiała się go wyrzec.
Li-Fang uczuł nagle niezwykłą sympatię dla tej cichej, bladej kobiety.
Powóz wjechał do miasta.
Tłumy tłoczyły się na ulicach, odpychane do tyłu przez zwarte kordony chińskiej policji i
żołnierzy.
Powóz toczył się powoli. Grzmiące okrzyki entuzjazmu rozlegały się dokoła. Jeszcze parę
minut, a dotrą niebawem do dworca.
Nagle stał się nieprzewidziany wypadek. Lu-Tien krzyknęła przeraźliwie, chwyciła Li-Fanga
silnie za ramie i z niezwykłą mocą szarpnęła ku sobie.
Prawie w tej samej sekundzie Huknęły w pobliżu dwa szybko następujące po sobie wystrzały.
Li-Fang drgnął i powiódł ręką po swej twarzy. Czerwona krew pokazała się na jego ręce. Kula
głęboko zraniła jego prawy policzek. Zerwał się z miejsca, oczy jego błysnęły i pchnął poza
siebie księżniczkę Lu-Tien, która chciała zasłonić go sobą.
W następnej chwili zapanował nieopisany tumult.
Konna policja pałacowa oraz przerażony tłum usiłowali schwycić zamachowca. Wysiłki ich
spełzły na niczym, gdyż zbrodniarz znikł bez śladu.
- Naprzód! - wrzasnął minister Ho-Dum, wyskakując ze swego powozu i rzucając się w
kierunku książęcego stangreta.
Stangret zaciął konie z całych sił i powóz potoczył się naprzód z szaloną prędkością.
Li-Fang trzymał tymczasem bezsilną Lu-Tien w ramionach.
- Lu-Tien, czy widziałaś zbrodniarza? - zapytał w zdenerwowaniu.
- Nie! - odpowiedziała drżąc na całym ciele, a oczy jej miały dziwny wyraz - widziałam tylko
wyciągniętą rękę i lufę rewolweru skierowaną w twoją głowę.
- Uratowałaś mi życie - wyszeptał zmieszany - Dziękuję ci, Lu-Tien.
Księżniczka uwolniła się z jego ramion, a w oczach jej odmalowała się trwoga.
- Dziwne - pomyślał - ta kobieta nie kocha mnie, Skąd więc to przerażenie? Dlaczego
zasłoniła mnie sobą?
Wreszcie powóz zajechał na dworzec kolejowy. Tutaj doktor Pechun opatrzył i zabandażował
ranę księcia Li-Fanga.
Stary książę Fai-Ho-Lin pożegnał się czule ze swą córką. Po raz pierwszy Lu-Tien zrzuciła swą
lodową maskę i rozpłakała się.
Powoli ruszył pociąg z dworca.
Li-Fang milcząco podał ramię księżniczce i odprowadził ją do auta przez boczne drzwi dworca.
W obawie powtórnego zamachu auto opisało wielki łuk, zanim powróciło do pałacu.
Po przybyciu na miejsce, Lu-Tien udała się do przeznaczonego dla niej apartamentu, Li-Fang
zaś odbył nocną naradę z ministrem Ho-Dum i doktorem Pechunem.
- Musisz ująć zamachowca, ministrze - oświadczył książę. - Jest to ten sam człowiek, który
wzniecił powstanie. Jestem święcie przekonany, że on wie doskonale, gdzie znajduje się
obecnie książę Tola-Wang, a zatem... dobranoc, panowie!
Minister i lekarz wycofali się zmieszani z pokoju, a Li-Fang pozostał sam.
- Muszę iść do niej - wyjąkał z rozpaczą. - Zapewne przygotowuje się do naszej nocy
poślubnej...
Z ust jego wydarł się okrzyk tęsknoty i rozpaczy...:
- O, Janko,... Janko,.. nigdy cię nie zdradzę! Jesteś dla mnie święta, przenigdy nie zawiodę
twej
wiary. Inna uratowała mi życie, lecz nie ma przez to żadnego prawa do mej osoby.
- Nie kocham jej. Po co uratowała mi życie? Czyż nie byłoby tysiąckroć lepiej, gdybym zginął
od kuli zamachowca?
Dosyć! - jęknął - jestem tchórzem! Moja śmierć oznaczałaby również śmierć Janki! Nie, nie
pozwolę, by los mnie pokonał. Pójdę zaraz, natychmiast do Lu-Tien i wyjawię jej wszystko,
wszystko.
Wtem wzrok jego padł na biurko i ujrzał małą, żółtą kopertę.
- List od mej siostrzyczki - wyszeptał rozdzierając kopertę - cóż ona pisze?
Kochany Braciszku!
Nie gniewaj się na mnie, że pisze do Ciebie, lecz serce
me pęka z bólu, gdy patrzę na Jankę.
Ona rozpacza dniem i nocą. Okropnie tęskni za Tobą
stała się cieniem dawnej Janki, pomimo że udaje
zewnętrznie zupełny spokój. Nie mogę po prostu
patrzeć na jej niemą rozpacz. Dlaczego nie powracasz
do domu, kochany braciszku, dlaczego nie posyłasz
żadnej wiadomości o sobie? Gazety przynoszą codziennie
niepokojące wieści z Ho-Kou, lecz ja je ukrywam
starannie, nie chcąc, by Janka je czytała.
Nie zapominaj o swej młodej i pięknej małżonce
i powracaj czym prędzej do domu!
Twoja Li.
- Pojadę jutro do Ti-Ri - wyszeptał zbielałymi ustami - muszę przekonać się co się tam
dzieje. Widok Janki doda mi nowych sił, bym mógł wytrwać przy boku nielubianej kobiety.
A teraz idę do Lu-Tien.
Myśl o prędkim zobaczeniu się z Janką dodała mu odwagi.
Opuścił swój gabinet i poprzez szereg sal i korytarzy podążył do buduaru Lu-Tien.
W przedsionku drzemała na krześle służąca.
Zerwała się przerażona, widząc zbliżającego się księcia i usiłowała wbiec do buduaru.
Książę zatrzymał ją i rozkazał, by odeszła, po czym wszedł do pokoju księżniczki.
Buduar urządzony był z iście wschodnim przepychem.
Księżniczka Lu-Tien siedziała skulona na niskim stołku i łkała rozpaczliwie.
Li-Fang zatrzymał się na chwilę, wstrząśnięty do głębi tym widokiem.
- Dlaczego Lu-Tien płacze? - pomyślał bezradnie.
Sytuacja była dlań bardzo przykra i biedny młodzieniec nie wiedział, jak z niej wybrnąć.
Lu-Tien wyczuła widocznie obecność obcego człowieka, drgnęła bowiem, a z ust jej wydarł się
cichy okrzyk przestrachu.
Trwoga i zmieszanie zjawiły się na jej pięknej twarzy, gdy poznała Li-Fanga.
- Ty tutaj, Li-Fang? - wyszeptała bliska omdlenia.
Książę nie odpowiedział od razu.
Gardło miał ściśnięte i nie mógł wydobyć ani jednego dźwięku.
Nastąpiła przygniatająca cisza.
Jego wzrok zatrzymał się ze zdumieniem na postaci Lu-Tien, ujrzał bowiem, że nosiła elegancki
europejski szlafrok.
- Lu-Tien! - rzekł wreszcie, przystępując bliżej - wybacz, że wszedłem tutaj bez uprzedzenia,
lecz mam wiele ważnych rzeczy do powiedzenia. Wchodząc, dostrzegłem, że płaczesz, nie
chciałem więc ci przeszkadzać.
Lu-Tien opuściła oczy a usta jej zadrgały boleśnie.
Szybko opanowała się jednak, a w oczach jej błysnęło nagłe postanowienie.
- Drogi przyjacielu - rzekła ze swobodą wielkiej damy, - oboje znaleźliśmy się w dziwnej
sytuacji, którą musimy za wszelką cenę wyjaśnić. Na początku myślałam, że nigdy nie zdobędę
się, by z tobą otwarcie pomówić, teraz jednak cieszę się, że przyszedłeś.
- Ja... ja również chciałem z tobą pomówić Lu-Tien... Chciałem ci coś wyznać, poznałem
bowiem twój charakter. Wiem, że wolisz najgorszą prawdę, niż najmniejsze kłamstwo!
- zawołał z uniesieniem Li-Fang, ujmując jej rączkę.
Lu-Tien zadrżała, lecz nie cofnęła ręki. Wolną ręką pogłaskała jego rozpalone czoło i
wyszeptała...: - Biedny Li-Fang!
- Dlaczego biedny?... Co masz na myśli?... - zapytał zdumiony . - Lu-Tien, czy to możliwe,
że wiesz o mym nieszczęściu?
Powoli zwróciła ku niemu swą piękną, bladą twarzyczkę, skinęła głową i rzekła z dziwnym
spokojem...:
- Li-Fang, wiem wszystko,... wszystko i dlatego płakałam.
- Czy rozczarowałem cię i zmartwiłem, Lu-Tien? - zawołał wzruszonym głosem Li-Fang.
Lu-Tien uśmiechnęła się z goryczą i odpowiedziała cichym głosem ...:
- Niepotrzebnie czynisz sobie wyrzuty, Li-Fang. Źle mnie zrozumiałeś, gdyż... gdyż ja również
nie mogę cię pokochać...
- Ty... ty nie kochasz mnie? A więc to nie ja byłem przyczyną twych łez?! - zawołał z
wybuchem radości.
Lu-Tien spojrzała nań dobrotliwie i poważnie zarazem.
- Wyjaśnię ci wszystko, Li-Fang, gdyż mam do ciebie bezgraniczne zaufanie. Nie kocham cię,
lecz tym bardziej cię poważam wiem bowiem jak bardzo cierpisz, wyrzekając się swej miłości
by ratować państwo swego ojca, księcia Tola-Wanga.
Wzruszony do głębi serca Li-Fang pochylił się i ze czcią ucałował małą rączkę Lu-Tien.
Księżniczka wskazała mu krzesło i rzekła...:
- Usiądźmy, Li-Fang. Ta noc nie dostarczy nam wypoczynku. Mamy okazje rozmówić się bez
przeszkody, nie jesteśmy też podsłuchiwani przez szpiegów. Skorzystajmy z tej wolnej chwili,
mój przyjacielu, gdyż jutro może być za późno.
Księciu wydawało się, że śni. Nie spuszczał wzroku z twarzyczki Lu-Tien.
- Wysłuchaj mnie spokojnie, proszę - mówiła. - Nasi rodzice przyrzekli nas sobie, kiedy
byliśmy jeszcze dziećmi. Co prawda, Tola-Wang nie jest twym rodzonym ojcem, lecz adoptując
cię jako syna, dając ci wychowanie, nazwisko i tytuł, zdobył prawa prawdziwego ojca. Mój
ojciec wychował mnie z myślą, że pozostanę twą żoną. Nic więc dziwnego że interesowałam się
osobą przyszłego męża.
Pewnego razu wpadła mi do ręki angielska gazeta z twoją fotografią. Stałeś w stroju lotnika
obok jednego z twych samolotów, a napis pod fotografią głosił, że jesteś jednym z najlepszych
przyjaciół Europy i Europejczyków.
Twoja fotografia obudziła moją ciekawość do Europejczyków.
Poczęłam studiować ich języki, obyczaje i sposób życia, przekonałam się, że oni żyją lepiej i
ciekawiej od nas, Chińczyków. Stawałam się coraz bardziej Europejką, a mój ojciec nie stawał
mi na przeszkodzie, kpiąc tylko dobrodusznie od czasu do czasu z mego zamiłowania do
wszystkiego, co europejskie. Lecz nie przyniosło mi to szczęścia. Wyzułam się z obyczajów
mego kraju, a europejski sposób życia nie przyniósł mi spokoju.
Byłam wówczas bardzo nieszczęśliwa. Stałam się smutna i małomówna, aż pewnego dnia...
W tym miejscu Lu-Tien zawahała się.
- Możesz śmiało mówić, Lu-Tien - rzekł łagodnie Li-Fang - domyślam się prawdy.
Dwie łzy potoczyły się po śniadych policzkach księżniczki.
- Aż pewnego dnia na drodze mego życia ukazał się mężczyzna - ciągnęła dalej, cichym
głosem - był to Europejczyk - poważny, spokojny i szlachetny człowiek... Pokochałam go,
lecz nie wyjawiłam mu tego.
On również pokochał mnie. Zawdzięczam mu spokój mego ducha, ukształtował bowiem mą
umysłowość i nauczył, jak można pogodzić dusze Chinki z obyczajami Europejki.
- Kim jest ten mężczyzna? - zapytał Li-Fang.
- wyjawię ci jego nazwisko, gdyż ty jeden masz prawo to wiedzieć. Poznałam go przed
czterema miesiącami podczas podroży morskiej.
Ojciec mój poważnie zachorował i leczył go doktor okrętowy, Paweł Holt.
W ten sposób poznałam doktora Holta, który zdobył me serce. Na początku, była to tylko
wdzięczność za leczenie mego ojca, lecz niebawem pokochałam go całą siłą mego
dziewczęcego serca.
Stan zdrowia mego ojca nie był jeszcze zadowalający, to też uprosiłam go, by zaprosił doktora
do naszego kraju.
Doktor Paweł Holt, przybył więc z nami do Ning-Po. W jego towarzystwie życie upływało mi
jak w bajce.
Pewnego dnia, ojciec oświadczył mi, że książę Tola-Wang zapytywał go listownie, czy gotów
jest wydać swą córkę za księcia Li-Fanga. Ojciec odpowiedział twierdząco, po czym
zawiadomił mnie o wszystkim.
Był to dla mnie cios nie do zniesienia.
Z rozpaczy, wyznałam ojcu swą bezgraniczną miłość do doktora Holta.
Nigdy dotychczas nie widziałam ojca w tak strasznym gniewie jak wtedy, gdy przyznałam
się, że kocham skrycie Europejczyka. Przysiągł, że mnie wyklnie, jeśli nie będę mu posłuszną.
Wówczas przyszedłeś ty po raz drugi. Wydarłeś mi spokój, jaki panował w mej duszy pod
wpływem wielkiej, czystej miłości.
Żałowałam, że nie wyjawiłam mu swej miłości. Mój pozorny chłód i udana obojętność
względem niego zamknęła mu również usta, nigdy bowiem nie ośmielił się wyjawić mi swej
miłości, pomimo, że wciąż przebywaliśmy ze sobą.
Nie mogłam więc prosić go o pomoc ani opiekę. Gdyby wiedział o mej miłości, ucieklibyśmy
razem do Europy.
Ostatni poranek w ojcowskim domu był najstraszniejszy, dowiedziałam się bowiem, że mój
ojciec, wyprawił potajemnie doktora Holta. Nie miałam go już nigdy więcej ujrzeć.
Myślałam że umrę z rozpaczy. Jak szalona błądziłam po parku całymi godzinami i łkałam bez
przerwy. I oto znalazłam nagle pociechę w mej rozpaczy. Był to pożegnalny list Pawła Holta,
który znalazłam na mej ulubionej ławeczce w ojcowskim parku.
Wyznawał mi, swą bezgraniczną miłość i żegnał się ze mną, lecz nie na zawsze. Oznajmił mi
że odjeżdża do swej ojczyzny, Szwecji jako lekarz okrętowy, lecz niebawem powróci i postara
się nakłonić mego ojca, by dał mu swą córkę za żonę.
Biedny Paweł Holt! Nic nie przeczuwał, że jestem od dawna przeznaczona innemu mężczyźnie,
następcy tronu potężnego państwa Tola-Wanga że jestem przeznaczona tobie, Li-Fang.
Ach, mój drogi przyjacielu! Oto nadszedł najokropniejszy dla mnie dzień. Z Ho-Kou przyszło
stanowcze żądanie natychmiastowego poślubienia następcy tronu, księcia Li-Fanga.
Minister Ho-Dum wysłał specjalnego gońca, który przywiózł list, własnoręcznie podpisany
przez ciebie.
Jeszcze raz padłam przed mym ojcem na kolana, błagając go, by nie niszczył mego szczęścia,
lecz on pozostał niezłomny i zmusił mnie do uległości.
Nastąpiła ostatnia moja noc pod dachem ojcowskim. Nie zmrużyłam oka, pogrążona w szalonej
rozpaczy, statek, na którym znajdował się doktor Holt, miał odpłynąć za godzinę.
I oto nagle, w mym umyśle, zrodziło się postanowienie ucieczki z doktorem Holtem do Europy.
Cicho wykradłam się z mego pokoju i stąpając ostrożnie, zmierzałam do wyjścia z pałacu.
Wtem stanęłam jak wryta, gdyż do uszu mych dobiegła rozmowa dwóch mężczyzn.
Głosy te wydobywały się przez drzwi gabinetu mego ojca.
Poznałam jego głos i głos nieznajomego mężczyzny, który coś opowiadał memu ojcu,
wymieniając twoje i moje imię.
Nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca. - Uczyniłam to, czego nigdy przedtem nie
uczyniłabym...: - podsłuchałam rozmowę toczącą się w gabinecie mego ojca.
W ten sposób dowiedziałam się o twej miłości do młodej, jasnowłosej, bajecznie pięknej
Europejki, którą poślubiłeś według prawa panującego w Europie.
Podsłuchałam, że ona zamieszkuje w przepięknym marmurowym pałacu na wyspie Ti-Ri,
wśród zaczarowanych ogrodów. Dowiedziałam się również, że poświęciłeś swe szczęście
i swą miłość, by ratować zagrożony kraj swego zaginionego ojca, księcia Tola-Wanga...
To, co podsłuchałam, wywarło na mnie wstrząsające wrażenie. Byłabym krzyczała z rozpaczy,
że oboje jesteśmy tak bardzo nieszczęśliwi...
W tym miejscu Lu-Tien urwała swe opowiadanie i wybuchnęła gwałtownym płaczem.
Li-Fang wstał i począł krążyć wzburzony po pokoju, szepcząc...:
- Biedna, biedna Lu-Tien!
Księżniczka zdusiła po chwili rozpaczliwe łkanie i rzekła nieco spokojniejszym głosem...:
- Usiądź, Li-Fang! Nie opowiedziałam ci jeszcze wszystkiego, słuchaj więc dalej...:
dowiedziałam się o naszym wspólnym nieszczęściu i głęboka litość dla ciebie owładnęła mym
sercem. Postanowiłam więc nieodwołalnie uciec czym prędzej do Pawła Holta, by ratować
nas oboje, mnie i ciebie, Li-Fang.
Stało się jednak inaczej, usłyszałam bowiem nazwisko Holta z ust mego ojca. O czym
opowiadał, nie wiem dokładnie, gdyż mówił ściszonym głosem, zrozumiałam jednak, że Holt
został uwieziony i wtrącony do lochu, schwytano go bowiem, podczas gdy zamierzał przekraść
się do mnie.
Był to straszny cios. Paweł Holt uwieziony i wtrącony do lochu. Początkowo miałam zamiar
wpaść do gabinetu mego ojca i zażądać wyjaśnienia, lecz w następnej chwili zrozumiałam,
że tym postępkiem pogorszę tylko jego i mój los.
I wówczas zrozumiałam, że jedyny mój ratunek jest w tobie, Li-Fang, mój biedny towarzyszu
niedoli.
Ta nadzieja utrzymywała mnie na nogach i dodawała sił.
Gdy słońce wzeszło, byłam już znacznie spokojniejsza, gdyż miałam gotowy plan. Ty musisz
mi pomóc.
Zrezygnowałam na zawsze z mego szczęścia, już nigdy tęsknota moja nie dozna ukojenia, lecz
muszę uratować doktora Holta i umożliwić mu ucieczkę z Chin.
A teraz opowiem ci , co najważniejsze. Wyjaśnię ci, dlaczego dziś zemdlałam u ołtarza podczas
ślubnej ceremonii.
Otóż poznałam w kapłanie który nam udzielał ślubu tajemniczego mężczyznę, który rozmawiał
z ojcem w jego gabinecie o twej jasnowłosej Europejce i o doktorze Holcie! Nie znałam
wprawdzie jego twarzy, lecz poznałam go po głosie!
Nie, Li-Fang, nie mylę się. Kapłan, to ten sam mężczyzna donosiciel...
Oto dlaczego zemdlałam przy ołtarzu i oto dlaczego zwątpiłam w szczerą miłość mego ojca.
A potem ujrzałam wysuwającą się z pośród tłumu rękę z rewolwerem, mierzącym w twoją
głowę...
Tutaj Lu-Tien umilkła nagle i ukryła wybladłą twarzyczkę w dłoniach.
- Lu-Tien, co ci się stało? - zapytał książę.
- O, Li-Fang! - wyjąkała - człowiek... którego rękę ujrzałam... ten co strzelał... zdaje mi się...
zdaje się... że to był...
- Że to był Paweł Holt? - zrozumiał nagle książę - o nie, Lu-Tien, mylisz się, to nie mógł
być doktor Holt, gdyż sama przecież mówiłaś, że siedzi w wiezieniu!
- Mógł uciec!...
- Nie, droga Lu-Tien, on nie uciekł! Do mnie strzelał, zupełnie ktoś inny...
Piękna kobieta zerwała się w najwyższym podnieceniu z swojego miejsca.
- On nie strzelał, powiadasz? - krzyknęła.
- Li-Fang, czy wiesz na pewno? A może chcesz mnie łudzić nadzieją?
Książę podszedł ku niej i ujął z powagą jej drżące rączki...:
- Bądź spokojna, droga przyjaciółeczko! To nie był doktor Holt. Posiadam śmiertelnych
wrogów, którzy czyhają na moje życie, ażebyś mi uwierzyła, muszę ci opowiedzieć moją
historie. Nigdy bym nie przypuszczał, że znajdę w tobie towarzyszkę, która mnie tak zrozumie.
Dziwna jest nasza noc poślubna, a przecież jestem niezmiernie zadowolony,
że przyszedłem do ciebie.
Los sprowadził nas razem. Dobrze się stało, gdyż będziemy wspólnie walczyć o nasze
szczęście, aż wreszcie zwyciężymy.
Teraz, gdy wiem, że moje przyznanie się, iż kocham inną, nie sprawia ci najmniejszego bólu,
łatwiej mi przyjdzie opowiedzieć ci wszystko.
- Słucham cię, Li-Fang! Prosiła Lu-Tien wzruszona - możesz mi zaufać!...
- Jedyną tylko kobietę kocham na świecie. Jest nią Janka, złotowłosa istota, którą zostawiłem
w Ti-Ri. Zamartwia się o mnie, oczekując z godziny na godzinę mego powrotu. Podobnie jak ty
tęsknisz za swym ukochanym, tak również i ja, tęsknię za nią...
- Li-Fang! - księżniczka Lu-Tien, zbliżyła się ku niemu i położyła obie rączki na jego
ramionach, spoglądając poważnie na jego blade oblicze - mów, mój przyjacielu, noc jest długa,
a o zaśnięciu nikt z nas nie myśli, chyba.
- Po Jance, do której należy me serce, ty jesteś najszlachetniejszą i najlepszą kobietą pod
słońcem, droga Lu-Tien! - zawołał Li-Fang z zapałem - czuję że będziemy dobrymi
przyjaciółmi, walczącymi o swe szczęście. A teraz, dowiesz się wszystkiego.
Godziny upływały. Chłodny wiatr poranka powiał na wzgórzu, poruszając ciężkie portiery
buduaru, w którym znajdowali się Li-Fang oraz Lu-Tien.
Książę opowiedział jej wszystko. Opowiedział o Warszawie, o powrocie do Chin, o katastrofie
parowca „Aleksandria” oraz o wypadkach w pałacu Tola-Wanga.
Lu-Tien dowiedziała się o przygodzie w klasztorze buddyjskim na górze Kellet, wreszcie o
tym jak odnalazł swą ukochaną żonę. Tylko jedno przemilczał - o historii skradzionego
Talizmanu.
Piękna Lu-Tien słuchała opowiadania z zapartym oddechem, odczuwając z każdą chwilą coraz
bardziej, jak wielkie podobieństwo istniało pomiędzy losami ich obojga.
Li-Fang wreszcie zamilkł. Oboje wstali i ramię w ramię zbliżyli się do okna, by rzucić okiem
na uśpione miasto i na lśniące skały, na których bladły ostatnie promienie księżyca. Szare
światło zbliżającego się dnia powoli rozjaśniało ziemię, dla której oboje, wszystko poświęcili.
- Musimy być podstępni jak żmije - rzekła cichym głosem Lu-Tien, by zwieść wszystkich
dokoła nas. A gdy odnajdę Pawła Holta, ty zaś połączysz się z swą żoną, uciekniemy z kraju
naszych ojców, gdzie nikt nas nie rozumie. Chiny bowiem zastygły w swej tysiącletniej tradycji
i zupełnie skostniały.
Li-Fang, wysłuchaj mej rady, wyjedź jak najprędzej do Ti-Ri, by Jance zdać sprawę ze
wszystkiego, co zaszło, zanim wieść o naszym małżeństwie do niej dotrze poprzez innych
ludzi. W ten sposób zapobiegniesz nieszczęściu.
Jeśli umiejętnie przedstawisz jej całą sprawę, ona cię zrozumie i nie będzie żywić do mnie
urazy. Opowiedz jej o mojej miłości do Pawła Holta, i o tej nocy, którą spędziliśmy razem.
Jestem przekonana, że nie będzie ją to bolało, iż nie możesz chwilowo przy niej pozostać.
W czasie twej podróży zatrzymaj się w Szanghaju i pytaj, szukaj wszędzie i staraj się wyśledzić
miejsce pobytu Pawła Holta.
Jeśli go znajdziesz, powiedz mu, że ja do niego powrócę. Wyjeżdżaj natychmiast, nikt nie może
ci w tym przeszkodzić.
- Lu-Tien - wyszeptał Li-Fang, jesteś dobra i mądra; pragnąłbym tylko, by Janka stała tutaj
obok nas i słyszała te słowa. Masz słuszność - jadę do Ti-Ri i sądzę, że wszystko jeszcze
dobrze się ułoży.
- Wszystko będzie dobrze, drogi przyjacielu - wyszeptała, uśmiechając się przez łzy - a teraz
udam się na spoczynek. Myśl, że los mój spoczywa w rękach dzielnego człowieka do snu mnie
ukołysze. Życzę ci dobrej nocy!
Li-Fang złożył pocałunek na małej wąskiej rączce pięknej kobiety, która według chińskiego
prawa była jego żoną, po czym opuścił szybko buduar.
Jakże bardzo był znużony! W chwili, gdy znalazł się w swej sypialni, ogarnęła go
nieprzemożna senność.
Spać, spać! - pomyślał - jestem szczęśliwy, że dzięki Lu-Tien sytuacja się wyjaśniła i będę
mógł spojrzeć Jance prosto w oczy.
Książę zbliżył się do swego łóżka. Oczy go paliły, a w gardle zaschło, jakby pod wpływem
silnej gorączki.
Na pół senny znalazł karafkę z wodą i nalał sobie pełną szklankę.
Wypił jej zawartość jednym haustem i nagle obezwładniła go i pokonała dziwna ociężałość.
Przed jego oczami rozpostarła się gęsta mgła, nie był w stanie zebrać myśli, wszystko
dookoła zakręciło się. Co dalej się działo nie zdawał sobie sprawy, gdyż stracił przytomność.
Jak martwy leżał bez ruchu na łóżku. Oddech jego był niedosłyszalny, a twarz śmiertelnie blada.
Upłynęło kilka minut w głębokiej ciszy.
Nagle za drzwiami rozległ się ostrożny szelest kroków.
Klamka u drzwi poruszyła się, i do sypialni wślizgnęła się postać zamaskowanego Chińczyka.
Przez ułamek sekundy stał bez ruchu, nadsłuchując bacznie.
W zamaskowanej twarzy świeciły niesamowicie, małe okrutne oczy, w których migotał triumf.
Wzrok jego powędrował w stronę opróżnionej karafki. Na obliczu przybysza odmalowało się
zadowolenie.
Następnie zbliżył się do śpiącego, przyjrzał mu się uważnie w świetle księżyca, po czym ujął
jego bezwładną prawicę, kościstymi, żółtymi palcami, i ściągnął pierścień, na którym
wyryty był herb Li-Fanga.
Książę nie poruszył się. Nic nie czuł.
Tajemniczy intruz schował pierścień i cicho stąpając opuścił pokój.
Li-Fang spał ciężkim snem, nie przeczuwając, że nowe nieszczęście zawisło nad jego głową.
A tymczasem niesamowity intruz, przesuwając się cicho korytarzem szeptał szyderczo...:
- Na próżno będziecie usiłowali walczyć...
Głupcy, zapomnieliście, że szpiedzy są wszędzie...
Nie na próżno czuwałem przez całą noc. Słyszałem każde słowo waszej rozmowy.
Stary Czang żyje, a z nim jego zemsta nad całym rodem Tola-Wanga. Nie spocznie, dopóki
nie osiągnie celu, dopóki syn jego Mi-Ra, nie zasiądzie na tronie, który należał się Czangowi.
Cel zostanie osiągnięty, nawet gdyby miał zniszczyć was wszystkich.
Cicho zamknęły się za nim drzwi. Nocny gość zniknął bez śladu w szarzyźnie wstającego dnia
- i znów pałac stał się cichy i uśpiony, jak gdyby nic się nie stało.