Bestia
zachowuje się
źle
Shelly Laurenston
Tłumaczenie:
Mikka
str. 2
Rozdział pierwszy
Twarz uderzyła w ochronne szkło, krew prysła, gdy chrząstki popękały,
kości zmiażdżone.
Tłum wokół niej albo ryczał i wył z aprobatą, albo syczał i szczekał z
dezaprobatą, zależy, której drużynie kibicowali. Ale Blayne Thorpe nie mogła
zrobić nic. Zamiast tego tylko gapiła się na ogromną hybrydę, która dalej
wciskała twarz biednego, pokaleczonego kotowatego w szkło nie używając
niczego poza kijem hokejowym i przytłaczającym rozmiarem.
Słyszała, że urósł odkąd ostatnio go widziała niemal dziesięć lat temu, ale
myślała, że mówiono o karierze mężczyzny. Nie rozmiarze.
Choć jeśli chodzi o karierę, to pomniejszy obrońca z ligi zmiennokształtnych
znikąd w Maine stał się jedną z największych gwiazd, jaką kiedykolwiek
widziała liga graczy hokejowych zmiennokształtnych. Bo „Maruder” Novikov
był jednym z pierwszych i kiedyś, jedynym hybrydą grającym w
profesjonalnej drużynie hokejowej. Oczywiście, łaskawy był dla niego fakt, że
nie był jedną z hybryd, których obawiano się najbardziej i, by być szczerym,
bardziej niestabilnych psowatych hybryd jak Blayne, ale rzadkim produktem
ubocznym mieszania gatunków. Szczegółowo: niedźwiedź polarny–lew. Albo,
jak Blayne zawsze w tajemnicy o nim myślała, potężnym niedźwiedzio-kotem.
Według Blayne bardziej urocze imię niż niedźwiedź polarny – lew. Ale
niedźwiedzie mieszające się z kotowatymi było tak rzadką rzeczą i niemal,
cholera, nieistniejącą więcej niż dwadzieścia pięć lat temu, że nie mieli tak
uroczych pseudonimów jak kojpsy dla kojoto-psów czy legrys albo tygew dla
mieszanek lwów i tygrysów.
Nie żeby Blayne widziała Novikova jako szczytowego reprezentanta nacji
hybryd. Jak mogła? Reprezentował wszystko, czym gardziła w sportach.
Gdzie duch drużyny? Lojalność?
Nigdzie.
W dziesięć lar Maruder stał się najbardziej znienawidzonym i budzącym lęk
graczem w jakiejkolwiek lidze w Stanach, Azji i większości Europy. Chociaż w
str. 3
Rosji i Szwecji był ledwie uważany za „twardego jak na Amerykanina.” Na
równi uwielbiany i budzący pogardę wśród fanów, Novikov był
nienawidzony zarówno przez przeciwników jak i członków drużyny. Bo
Novikov wyrobił sobie imię będąc tym, co Blayne mogła nazwać tylko byciem
prawdziwym dupkiem na łyżwach. Jeśli stałeś mu na drodze, Novikov mógł
cię albo zmusić do ruchu albo przejść po tobie. Jeśli miałeś jego krążek to
zawsze żeby ci go zabrać znalazł sposób, nawet, jeśli to oznaczało
permanentne uszkodzenia i ponowna nauka chodzenia dla przeciwników. Z
tego, co Blayne słyszała, nigdy nie miał przyjaznego słowa dla nikogo, nawet
młodych i szczeniaków, którzy go czcili.
Tracey, tygrysica, którą Blayne lubiła niemal tak bardzo jak jej najlepsza
przyjaciółka, Gwen, nienawidziła, widziała Novikova podczas gry i błagała
Blayne, żeby jakoś namówiła Gwen, żeby zaprosiła ją na jeden z treningów jej
wujów. W tamtym czasie, samce O’Neill prowadzili pomniejszą drużynę
hokejową Philly Furors. Dwóch wujów Gwen było menadżerami, a sześciu
kuzynów trenerami albo graczami. Chociaż Blayne była zaproszona wszędzie,
gdzie byli O’Neillowie, Tracey nie mogła ryzykować pokazania się, nawet
gdyby chciała. Chyba, że chciałaby żeby Gwen i jej kuzynki skopały jej tyłek.
Zabrało to trochę proszenia, błagania i skamlenia po stronie Blayne, ale w
końcu Gwen się zgodziła, zęby Tracey przyszłą na jeden z treningów.
Pomysł był taki, żeby Tracey, nosząc mundurek szkoły katolickiej –
odpowiednio dopasowany na poszkolne polowania na chłopców, porazi
hybrydę jej pięknem tygrysicy. Jeśli chodzi o Blayne wydawało się to
solidnym planem. I Tracey, nie będąc naprawdę nieśmiałą, jeśli chodzi o takie
rzeczy, wykonała swój ruch podczas jednej z przerw drużyny. Blayne ledwo
zauważyła, zajęta siedzeniem na ławkach i pożeraniem kanapki z serem z
restauracji należącej do niedźwiedzi po przeciwnej stronie ulicy. Była w
połowie kanapki, kiedy poczuła się obserwowana. Bo też byłą. Spojrzała w
górę żeby zobaczyć przeszywająco niebieskie oczy wpatrzone w siebie zza
ochronnego szkła rozdzielającego siedzenia i lodowisko.
Chociaż nic nie powiedział. Po prostu… patrzył. I ciągle patrzył patrząc
groźnie. Gapił się na nią jakby ukradła mu portfel albo cięła brzytwą. Ciężko
przełknęła kęs kanapki w swoich ustach i zastanawiała się czy zdoła dotrzeć
do wyjścia zanim do niej dotrze. Wyglądał jakby chciał pożreć ja żywcem, a
str. 4
takie coś, jeśli chodzi o drapieżnika, nie było dobre. Szczególnie drapieżnika,
który, jak głosiły plotki, pochodził od Czyngis-chana po stronie matki i
Kozaków ze strony ojca.
Odkładając resztę kanapki, Blayne powoli wstała. Gdy to zrobiła, te
niebieskie oczy śledziły każdy jej ruch. Patrzyła jak podniosła plecak i ruszyła
wzdłuż przejścia. Jechał na łyżwach na równi z nią, nieświadomy faktu, że
O’Neillowie zauważyli jego zainteresowanie. Blayne dotarła do końca trybun i
zeszłą schodami na wielki korytarz, przez który wjeżdżali gracze. Powoli, nie
chcą go zaskoczyć, założyła paski plecaka na ramiona. Z torbą na plecach,
spojrzała przez ramię jeszcze raz, oczekując zobaczyć Bo Novikova ciągle na
lodzie. Nie było go tam. Był tuż za nią. Niebieskie oczy ostre, gdy patrzył na
nią z góry.
I Blayne, jak zawsze, zniosła to ze zwykłymi dla siebie zdolnościami i
subtelnością.
Wrzasnęła jakby ktoś ją dźgał na śmierć i uciekła. Gwen wołała i pobiegła za
nią, ale Blayne nie zatrzymała się aż wybiegła z budynku, przez ulicę i całą
drogę do domu. Wpadła do domu ojca, zatrzaskując za sobą drzwi, zamykając
je, stawiając pod nimi ulubione krzesło ojca i nawet boczny stolik. Pracowała
nad podstawieniem pianina, gdy jej ojciec wszedł z tylnego ogródka.
- Co robisz? – Zapytał i Blayne była zmuszona się uspokoić, bo niewiele było
rzeczy, które jej ojciec „tolerował” ze strony córki. A jej „irracjonalne bzdury”
były na szczycie listy Zero Tolerancji.
Odetchnąwszy głęboko, odparła:
- Nic. Czemu?
Jej ojciec nie wydawał się w to wierzyć, ale odpuścił. Jakkolwiek Tracey nie.
Winiła Blayne za zniszczenie jej szansy na bycie przyszła i bardzo bogatą
partnerką gwiazdy hokeja.
Tracey nigdy więcej się do niej nie odezwała, co bardzo uszczęśliwiło Gwen,
podczas gdy Novikov jeszcze miesiąc spędziła z pomniejszą ligą, zanim
podpisał pierwszą umowę w głównej lidze. Nie widziała go od tamtego dnia i
nie zawracała sobie głowy chodzeniem na mecze hokejowe, więc nie widziała
jak gra. Ale słyszała o nim. Było niemożliwym być w pobliżu ludzi
kochających sport i nie usłyszeć o Novikovie.
str. 5
Żeby zacytować jej ojca, który kochał sporty tak bardzo, ze nawet oglądał w
telewizji wpełni-ludzi: „Ten chłopak zdjąłby własną babcię, gdyby miała jego
krążek.” I jak zwykle, jej ojciec miał rację. Gdyby miała jakieś wątpliwości, co
do tego stwierdzenia, wszystko, co musiała zrobić to dalej siedzieć na tym
stadionie z pięcioma tysiącami innych zmiennokształtnych i obserwować jak
okrutny barbarzyńca wgniata dużo mniejszego leoparda w lód. Bo mniejszy
leopard zabrał jego krążek.
Przeciwna drużyna, Charleston Butchers, próbowali powstrzymać
Novikova, ale rzucił ich z pleców jakby byli szczeniaczkami. Zawyła syrena i
Novikov natychmiast zaprzestał tego, co robił, co jakoś czyniło go bardziej
zimnokrwistym.
Najnowszy gracz i łobuz New York Carnivores wstał. Już nie wyglądał jak
mierzący sześć stóp i cal, ważący dwieście pięćdziesiąt funtów młody
mężczyzna z wyglądem seryjnego mordercy. Nie. Teraz mierzył siedem stóp i
cal
1
, ważył trzysta siedemdziesiąt osiem funtów i wyglądał jak dorosły seryjny
morderca.
Na szczęście, nie widziała jego twarzy ani tych przerażających oczu, przez
całą tę krew rozpryśniętą na ochronnym szkle między pierwszymi
siedzeniami Gwen i Blayne a lodowiskiem. Ale Novikov nie odszedł.
Widziała, że tylko tam stał, twarzą w jej kierunku.
„Nie pamięta mnie”, pomyślała desperacko. „Nie ma mowy, żeby mnie
pamiętał.” Ciągle intonowała to w swojej głowie, gdy ręka w rękawiczce
sięgnęła w górę i przetarła szkło. Krew się rozmazała, ale było dość czysto
żeby Novikov spojrzał przez szkło prosto na nią.
Żuł gumę. Ona też. Zimne niebieskie oczy, które nie przeszły w złoto jak u
większości lwów i lwich hybryd spojrzały na nią lodowato.
Blayne oddała spojrzenie. Tym razem nie ucieknie. Przeprowadziła badanie
na temat seryjnych morderców. Nie żeby miała dowód, że Novikov nim jest,
ale dziewczyna nigdy nie mogła być zbyt ostrożna. A to, czego się nauczyła,
to, że nie wolno okazywać strachu. Seryjni mordercy polowali na tych, których
uważali za słabych.
Może i nie była wilkiem, ale miała w sobie dość z ojca, żeby mieć kręgosłup.
1
215,9 cm
str. 6
Jeśli ktoś by potem spytał Blayne czy ma pojęcie jak długo na siebie patrzyli,
wiedziała, ze nie miałaby pojęcia. Wydawało się to godzinami, ale logika
mówiła to bardzie trzydzieści sekund albo coś koło tego. Dość długo, żeby
jeden z członków drużyny Novikova pchnął go w ramię, żeby zjechał z lodu.
Prawdopodobnie niezbyt dobry pomysł.
Novikov chwycił nachalnego wilka za prawe ramię i cisnął nim przez całą
długość lodowiska i prosto w niechronioną bramkę przeciwnej drużyny. Nic
nie zyskał w ten sposób, ale tłum to uwielbiał.
Z otwartymi ustami, Blayne gapiła się na niego. To był członek jego
drużyny. Nie przeciwnik. Gdzie lojalność?
Nie wiedziała czy była tu jakaś miłość do fanów, ze sposobu, w jaki Novikov
znów na nią spojrzał, ignorując radosnych, wrzeszczących kibiców.
Ta niemożliwie gniewna – okej, w porządku! I boska! – twarz patrzyła na nią
przez całą tę krew.
Mężczyzna mógł być młodym niedźwiedzio-kotem, gdy po raz pierwszy go
spotkała te wszystkie lata temu, ale teraz był w pełni dorosłym drapieżnikiem.
Nie tylko uderzył w pełny wzrost niedźwiedziego zmiennokształtnego, ale
jego złoto-brązowa lwia grzywa urosła pod białymi włosami na czubku jego
głowy, dwa kolory włosów mieszały się w jedwabistą masę spływającą tuż
nad jego szerokie ramiona, dając mu wygląd „rock-and-roll plus punk”, który
dobrze na nim wyglądał. I chociaż jego oczy mogły być niebieskie, kształt jego
powiek i ostre kości policzkowe, pełna dolna warga i płasko zakończony nos,
który słabo przypominał kocią mordkę ujawniały mongolskie pochodzenie.
Blayne nigdy nie powiedziałaby tego głośno, musiała być część prawdy w
twierdzeniu, że jego rodzinne Stado pochodziło od linii krwi lwich
zmiennokształtnych datowanej od czasów Czyngis-chana. Przodkowie
Novikova biegli przed armiami Chana, niszcząc i jedząc wszystko na swojej
drodze, pomagając barbarzyńskiemu przywódcy poszerzać terytoria aż koty
się znudziły i odeszły. Oczywiście, rodzina Novikova od strony ojca też nie
była napełniona ludźmi kochającym pokój. Nie. Pochodził od potężnych
Syberyjskich Kozaków, którzy nadal prowadzili twarde miasta w pobliżu koła
podbiegunowego.
W końcu, po nieskończonym patrzeniu, Novikov odjechał od niej, rzucając
ostatnie twarde spojrzenie i wrócił do drużyny.
str. 7
Gdy zniknął, Blayne opadła na siedzenie.
- Dyszysz, skarbie.
- Nie dyszę – odpowiedziała Gwen. – Próbuję nie oddychać ze strachem.
Myślałam, że zedrze mi twarz.
Gwen uniosła torbę z popcornem.
- Nie wiem, dlaczego tak się go boisz.
Teraz Blayne zagapiła się na najlepszą przyjaciółkę.
- Rany, nie wiem. Może, dlatego że to wygląda jakby chciał poderżnąć mi
gardło i patrzeć jak powoli wypływa ze mnie życie, żeby mógł pieprzyć moje
zwłoki bez rozpraszania krzykami i walką!
Blayne wzdrygnęła się, i ignorując ramiona Gwen trzęsące się w
histerycznym śmiechu, obróciła się i uśmiechnęła do sześcioosobowej rodziny
siedzącej za nią. Najmłodsze miało około pięciu lat.
- Przepraszam – wykrztusiła. – Przepraszam za to.
Ojciec, szakal, rzucił jej szczeknięcie dezaprobaty.
Blayne znów się obróciła. Ponownie musiała sobie przypominać, że tylko
liga derby miała ograniczenie od dwudziestu jeden lat dla widzów. Wszystkie
inne sporty, bez względy na poziom upuszczanej krwi, były przyjazne dla
rodzin. Bo twój pięcioletni szczeniak powinien widzieć jak wypatroszyć
geparda, który zabierze mu piłkę czy krążek.
- Popcornu? – zapytała Gwen.
Nie patrząc na przyjaciółkę, Blayne wbiła dłoń w torbę i wzięła garść.
- Nienawidzę cię – przypomniała Gwen.
- Wiem, skarbie. Wiem.
● ● ●
Bo usiadł na ławce, druga linia wyjechała na lód. Zdjął rękawicę i sięgnął
pod kask, żeby podrapać się pod porytymi potem włosami.
Po tym jak skończył, znów założył rękawicę i przyglądał się grze.
Była tu. Na tym stadionie. Siedząc na śmiesznie drogich siedzeniach z tą
sama dziewczyną, z którą przyjaźniła się w liceum. Nie zmieniła się dużo od
chwili, gdy zobaczył ja pierwszy raz, gdy przed nim uciekała. Krzycząc. Jej
reakcja była lekkim ciosem dla jego ekstremalnie wrażliwego ego, ale nie
str. 8
dopuścił tego do siebie, bo był zbyt zajęty przyglądaniem się tym potężnym
nogom pod mundurkiem katolickiej szkoły, gdy uciekała. Mru.
Jednak nawet teraz tak na niego patrzyła, prawda? Jakby weszła między
niedźwiedzicę grizzly a jej młode. Zabawne, większość kobiet tak na niego nie
patrzyła. Ale znów większość drapieżniczek była bezpośrednia i rzadko się
bały czegoś, czego chciały. Zawsze wiedział, ze niektóre z nich bardziej
interesowały jego pieniądze albo nadzieja na urodzenie następnej wielkiej
gwiazdy hokeja. Niektóre miały nadzieję, że był czarujący i dowcipny, na
jakiego wykreowały go media przez lata z wiadomości bez pokrycia. Uch…
nie był. Czarujący i dowcipny, o to chodzi. Definitywnie był bezpośredni,
lakoniczny i jak powiedziała mu jedna z byłych dziewczyn: „Myślałam, ze
jesteś nieśmiały, co jest urocze. Ale nie jesteś. Jesteś po prostu introwertykiem,
który naprawdę nie lubi innych ludzkich istot!” A jego odpowiedź nie
uczyniła jej ani trochę mniej nieszczęśliwą. „Taa, ale powiedziałem ci to na
początku.” To prawda. Bo był całkiem za byciem bezpośrednim. Lubił
bezpośredniość. Bezpośredniość przechodziła do sedna spraw w ciągu sekund
zamiast godzin pytanie: „Wszystko w porządku?” Tylko po to, żeby otrzymać
odpowiedź, „Świetnie.” Więcej niż jedna kobieta go zostawiła, bo brał ich
„świetnie” dokładnie tak jak brzmiało, tylko po to, zęby się później
dowiedzieć, ze to kod na: „Jestem nieszczęśliwa i to wszystko twoja wina, ale
powinieneś sam to wiedzieć!”
Więc, po kilku latach tej nieustannej bzdury, był na swoim.
Tak mu się podobało i miał całkowitą intencję utrzymania swojego statusu
quo aż do śmierci. Wtedy zrobił to, co robił, co kilka lat, gdy dostawał
swędzenia, które mogło zostać podrapane tylko w jeden sposób.
Zadzwonił do swojego agenta, Bernie’ego Lawmana, i choć o Klanie
Lawman mówiono to, co byś powiedział o hienach pożerających swoje dzieci,
byli świetnymi agentami, i powiedział to, co zawsze podczas tych telefonów
przez lata: „Jestem znudzony.” W mniej niż trzy dni, Bernie wrócił do Bo z
ofertami od niemal każdej głównej drużyny hokejowej w Amerykańskiej lidze,
Rosyjskiej i ligach Azji. Jedyna drużyna, która odmawiała przedstawienia
oferty to Alaskan Bears, a to, ponieważ nie musieli nikomu nic oferować. Cała
drużyna składała się z niedźwiedzi i dwóch lisów jako centra. Tylko
przetrwanie meczu przeciwko nim liczyło się jako wygrana. Ale dla Bo to było
str. 9
za łatwe. Cała drużyna niedźwiedzi nie była wyzwaniem, chyba że stawało się
przeciwko nim.
A Bo potrzebował wyzwań, bo gdy się znudził, ruszał dalej.
Każda oferta zawierała kilku milionowe bonusy i dochody, o jakich gwiazdy
sportów wpełni-ludzi mogły tylko marzyć. Wszystkie oferty były świetne i
zwęził je do Hawajskiej drużyny kompletnej z nietkniętym terytorium na
Antarktydzie poza sezonem, gdzie nie musiałby siedzieć topiąc się przy
hawajskiej pogodzie i drużynie z Utah z farma fok! Gdy rozważał, jego agent
zadzwonił.
- Nie mówiłeś, że chcesz jechać do Nowego Jorku żeby wpaść do księgarni z
używanymi książkami?
- Taa. Pomyślałem, że zrobię to gdzieś w przyszłym tygodniu. A co?
- Chcesz jechać za darmo?
Pewnie. Czemu nie? Plus Bernie jechał zobaczyć się z rodziną z Nowego
Jorku na cudzy koszt. Tym kimś innym okazał się Ulrich Van Holtz. Loty
prywatnym odrzutowcem, chociaż nic nie mogło przebić zabawy
obserwowania przerażenia wpełni-ludzkiej obsługi lotów, gdy zobaczyli Bo
zmierzającego w ich stronę z walizką, i spotkanie na obiedzie z Van Holtzem
w jednej z restauracji należących i prowadzonych przez jego rodzinę.
Bo grał wcześniej przeciw Carnivores. Byli… w porządku. Definitywnie nie
byli najgorsi, ale też nie brali nikogo szturmem. Van Holtz, który wspierał
finansowo drużynę, był też bramkarzem. I oferta byłą, znów, w porządku, ale
gdy Van Holtz wyszedł by sprawdzić posiłek, Bernie zrobił zeza i zamówił
więcej chleba od mijające ich kelnerki. Fakt, ze nawet nie dyskutował na temat
tego, co usłyszeli z Bo znaczył, że nie brał tej oferty poważnie. Będąc
szczerym, Bo również. Ale jedzenie było zabójcze a Ulrich Van Holtz bardziej
interesujący, niż Bo by pomyślał.
Gdy obiad się kończył, Bo wyszedł do łazienki i przeszedł przez restaurację.
Miejsce było duże i ekstremalnie pełne. Gdy zobaczył kolejkę przez łazienką,
ruszył w poszukiwaniu innej.
Znalazł ją, użył i wracał w górę schodów, gdy usłyszał jak ktoś śpiewa…
okropnie.
Ciekawy, w końcu był w połowie niedźwiedziem, Bo zajrzał za róg. Wtedy
ją zobaczył i rozpoznał jako wilkopsa, który uciekł. Siedziała przy stoliku
str. 10
zakrytym papierami, notatnikami i z laptopem. Nosiła małe, białe słuchawki
przyczepione do taniego MP3 playera i ciągle śpiewała. Ciągle okropnie.
Pamiętał ja uderzającą w ton, który sprawił, że jego oczy zwilgotniały
odrobinę, ale podobało mu się jak śpiewała z takim zapamiętaniem. Taką
szczerą radością. Odkrył, że pociąga go ta sama rzecz, co wszystkie te lata
wcześniej poza tymi śmiesznie długimi nogami. Jej energia. Było w tym coś, co
go przyciągało. Nie mógł tego wyjaśnić i nie czuł takiej potrzeby. Zamiast
tego, wrócił do jadalni, usiadł przy stoliku i powiedział do Van Holtza:
- Mamy układ.
To było, poza wymaganym: „Witam. Miło cię poznać,” jedyne, co Bo
powiedział przez cały posiłek. Oczywiście skamlenie rozpaczy Bernie’ego było
lekko rozpraszające, ale Bo wiedział, że hiena się z tym pogodzi.
Poza tym, podpisał umowę tylko na rok. Rok, żeby znaleźć „Nogi”, jego
pseudonim dla niej, skoro nikt z Philly Furors nie chciał powiedzieć mu
imienia wilkopsa ani gdzie ja znaleźć, a potem… cóż, naprawdę nie wiedział.
Seks, oczywiście, był definitywnym: „muszę mieć.” Znów te nogi. Musiał
zobaczyć jak te nogi będą wyglądać na jego ramionach. Czy od tego punku coś
się wydarzy, nie wiedział. Ale życie było pełne niespodzianek. Samom
niespodzianką było zobaczenie jej w siedzeniach dla VIP-ów, wyglądającą
zdecydowanie nie jak VIP w roboczych spodniach i butach, zużytej koszulce z
napisem B&G HYDRAULIKA.
Bo znów podrapał się po karku, tym razem nie zawracając sobie głowy
zdejmowanie rękawicy. Grzywa go irytowała. Przestał już to obcinać, bo ciągle
odrastała w mniej niż dwadzieścia cztery godziny. Jednak była tak gęsta i
ciężka, ze sprawiała, że pragnął ogolić głowę. Nie miał pojęcia jak lwy z tym
żyły.
Poprawiając kask, Bo w końcu zrozumiał, że skupił na sobie uwagę
bramkarza i kapitana drużyny, Van Holtza.
- Co? – Zapytał, Bo, gdy wilk ciągle się na niego gapił.
- Znasz Blayne?
- Kogo?
- Kobietę, na którą się gapiłeś?
Och. Miała na imię Blayne. To ładne imię. Pasowało jej.
- Znam wielu ludzi – Odpowiedział ciekawskiemu fiutowi.
str. 11
- To nie odpowiada na moje pytanie – Van Holtz wyraźnie lubił te
kompletne, poprawnie gramatycznie zdania. To było jak rozmawianie z
nauczycielką angielskiego Bo z dziesiątej klasy.
- To prawda. To nie odpowiada na twoje pytanie.
Ramię uderzyło w jego prawy bok i Bo zmierzył się na spojrzenia z grizzlym
obok siebie. Najlepszy kumpel Van Holtza, Lachlan MacRyrie nie był nawet w
połowie złym obrońcą i zwykle schodził Bo z drogi. Doceniał to w graczu. Ale
MacRyrie wysoko stawiał chronienie karła, nawet gdy to oznaczało stawanie
przeciw Bo.
- Odpowiedz mu – powiedział mu grizzly.
- Nie czuję się na to.
Dwa samce patrzyli na siebie, MacRyrie próbował swojego onieśmielania
grizzly na Bo. Pewnie to działało na większość niedźwiedzi, ale grizzly
zapomniał o grzywie. Grzywa mongolskiego lwa zapewniała, że nie ważne jak
logiczne mogło być dla Bo Novikova zrezygnować z walki, której nie był
pewny że wygra, jak większość racjonalnych drapieżników, Bo nie
zrezygnuje.
Nie teraz, nigdy.
Więc gdy obaj „opuścili rękawice” – hokejowy kod dla walki na pięści – i
upadli na lód w środku gry, z pięściami i pazurami naruszającymi ważne
tkanki twarzy… Bo, jak zawsze, winił grzywę.
● ● ●
Blayne wzdrygnęła się, zastanawiając się co się stało, ze Lock MacRyrie –
najmilszy ze wszystkich niedźwiedzi wdał się w walkę na pieści z członkiem
własnej drużyny.
- Lock walczy – Blayne powiedziała Gwen.
- Tak, tak – odparła Gwen, machnąwszy ręką na walkę, która sprawiła, że
cała drużyna Carnivore zerwała się z ławek próbując to powstrzymać. –
Mniejsza z tym. Wróćmy do tego. Jak myślisz, dlaczego tu jest?
- Nie wiem – Blayne wskazała na lód. – Wiesz, Lock może zostać ranny.
- Umie o siebie zadbać. Mógł wrócić ze względu na ciebie, skarbie.
- Co ty jesteś? Na haju?
- Widziałaś jak na ciebie patrzył?
str. 12
- Widziałam. Będę miała koszmary na tym punkcie aż będę stara i siwa…
jeśli pozwoli mi żyć tak długo a nie zdecyduje się dodać mnie do liczby ciał
pod podłogą swojej piwnicy.
- Nie ma dowodu, ze kiedykolwiek krytycznie zranił kogoś poza
lodowiskiem.
- Znajduję w tym tak mało pocieszenia.
- Myślę, że powinnaś to rozważyć – naciskała Gwen.
- A ja myślę, że sama powinnaś rozważyć fakt, że nadal nienawidzisz
Tracey. I jedyny powód, dla którego naciskasz mnie z tym psychopatą, to
przez nią.
- No i co z tego, gdybyś się z nim umówiła jej na złość. Wiesz, jeśli by mnie
to uszczęśliwiło.
Blayne zrobiła zeza. Koty, one naprawdę nie zapominają urazy, prawda?
- Zaskakująco, Gwendolyn, mam ważniejsze rzeczy do roboty, jak
wsadzanie pędów bambusa pod paznokcie czy wiercenie dziur w swoich
zębach. I jak możesz to ignorować?
Warcząc odrobinę, Gwen obróciła się w przód i spojrzała na burdę przed
sobą.
- Tak, tak. Fascynujące – Znów obróciła się na siedzeniu i zażądała: - Ale
poważnie, totalnie powinnaś się z nim umówić.