background image

DAY LECLAIRE

Nie ma tego złego

PROLOG

Park Slope w Brooklynie, Nowy Jork

Nikki oparła się o ścianę i zamknąwszy oczy, usiłowała się opanować. 

Słyszała bezlitośnie szczerą rozmowę siostry, a każde słowo raniło ją boleśnie.

- Wybacz - powtórzyła Krista - ale nie rozumiem, po co dzwonisz, skoro 

już znasz moją odpowiedź. Nie mogę. Jestem to winna Nikki. Nie opuszczę jej 
teraz.

Czemu   nie   mogłam   tego   pojąć,   zastanawiała   się   Nikki.   Dlaczego   nie 

zauważyłam, że potrzeby Kristy są już całkiem inne niż siedem lat temu?

- Dlatego, że jest moją siostrą! - Krista podniosła głos. - Zrezygnowała ze 

wszystkiego,   żeby   się   mną   zająć.   Co   mam   jej   powiedzieć?   Dziękuję,   że 
uratowałaś   mi   życie,   ale   teraz   cześć,   postanowiłam   wyprowadzić   się   do 
koleżanki?

Uratowałam   jej   życie?  -   zdziwiła   się   Nikki.   Zrobiłam   przecież   tak 

niewiele. Przyjęcie Kristy do domu po śmierci jej męża wydawało się jedynym 
logicznym rozwiązaniem. Rodzina przede wszystkim, zawsze powinna być na 
pierwszym miejscu.

- Nie mogę i już! Po tym, jak poświęciła się dla mnie, mogę zaoferować 

jej choć tyle. Ma tylko Keli i mnie. Zostaniemy, dopóki będziemy jej potrzebne.

Nikki nie chciała słuchać dalej. Po cichu przeszła przez hol do małego 

pokoiku służącego jej za gabinet. Otworzyła górną szufladę biurka i wyjęła z 
niej grubą, pozłacaną kopertę. Znajdujący się wewnątrz elegancki bilet ciążył 
niczym   ołów.   Grawerowany   kawałek   złocistego   metalu   wydawał   się 
rozwiązaniem jej problemów.

background image

Modliła się, by móc uniknąć tak drastycznego rozwiązania. Opanowała 

zduszony śmiech. Kupiła ten bilet na wszelki wypadek, bo sytuacja w pracy 
stała się nie do zniesienia. Nie spodziewała się, że znajdzie się drugi powód do 
skorzystania z niego. Podsłuchana przypadkiem rozmowa Kristy zamknęła jej 
inne drogi wyjścia.

Powoli wyjęła z koperty aksamitną sakiewkę. Znajdująca się wewnątrz 

sztabka   błysnęła,   napełniając   pokój   olśniewającym,   złotym   blaskiem.   Wielu 
ludziom taki bilet mógł obiecywać spełnienie marzeń. Czemu więc jej kojarzył 
się z koszmarem?

Niechciana łza spłynęła po policzku Nikki.

Chicago, Illinois

- Och, Jonah, przyszedłeś, Bogu dzięki. - Della Sanders rzuciła się synowi 

w objęcia i uścisnęła go mocno.

- Czyżbyś w to wątpiła? - Cień uśmiechu rozjaśnił ponure oblicze Jonaha 

Alexandra. Delikatnie przytulił matkę.

Della była drobną kobietą, emanującą energią i emocjami, Jonah przez 

całe życie obserwował, jak matka nieświadomie roztacza wokół siebie czar. W 
jej   orzechowych   oczach   widniała   prostolinijność,   która   w   połączeniu   z 
nieśmiałym uśmiechem zniewalała przeciwników i pozwalała opanować trudne 
sytuacje. Tymczasem rodzaj pracy jej drugiego męża powodował, że trudności 
stanowiły   raczej   regułę   niż   wyjątek.   Mimo   to   Della   zawojowała   Lorena 
Sandersa, chłodnego i opanowanego starego kawalera, w niecałe pięć sekund.

Zerknęła przez ramię na męża i uśmiechnęła się lekko.

background image

- Loren nie był do końca przekonany, czy zechcesz wyciągnąć Erica z 

jego nowych tarapatów - westchnęła z ulgą. - Mówiąc szczerze, ja również. Tym 
razem Eric naprawdę napytał sobie biedy.

Jonah podał rękę ojczymowi.

-   Nie   powinieneś   zwlekać   z   powiadomieniem   mnie,   Loren.   Wiesz 

przecież, że rodzinę zawsze stawiałem na pierwszym miejscu.

Jeszcze   jako   zbuntowany,   gniewny   nastolatek,   Jonah   przekonał   się   ku 

swemu   zaskoczeniu,   że   ojczym   odpowiada   mu   zarówno   pod   względem 
intelektualnym, jak i emocjonalnym. Zostali przyjaciółmi. W dodatku głębokie 
uczucie, jakie od dwudziestu pięciu lat Loren żywił niezmiennie do jego matki, 
zaskarbiło mu podziw i wdzięczność Jonaha.

- Zawsze byłeś dobrym bratem dla Erica - powiedział Loren. - Jednak 

europejskie interesy tak cię pochłaniały, że nie chcieliśmy  cię tym obciążać. 
Poza tym, aż do tej pory nie zdawaliśmy sobie sprawy z powagi sytuacji. Mamy 
jednak nadzieję, że jeszcze nie jest za późno.

Jonah   wypuścił   z   ramion   matkę   i   podszedł   do   wielkiego   okna 

zajmującego   prawie   całą   ścianę.   Z   apartamentu   Sandersów   roztaczał   się 
imponujący   widok   na   jezioro   Michigan.   W   innej   sytuacji   z   całą   pewnością 
skupiłby się na jego podziwianiu.

-  Opowiedzcie   mi  o  wszystkim -  poprosił,  odwracając  się   plecami  do 

szklanej tafli.

- Eric związał się z mężatką - oświadczyła Della. - W dodatku starszą od 

siebie.

To niezbyt mądre posunięcie ze strony Erica, ale jeszcze nie powód do  

tragedii, pomyślał Jonah.

- I?

- Ona pracuje u nas - wyjaśnił Loren. - Ten związek przeszkadza zarówno 

jemu, jak i jej. Omal nie stracili przez to rachunku Dearfielda.

Jonah zaklął pod nosem. Musi być bardzo źle, skoro Eric przedkłada tę 

kobietę   nad   jednego   z   najważniejszych   klientów.   Co   on   sobie   wyobraża? 
Najwyraźniej przekazanie nowojorskiej filii firmy przyrodniemu bratu wcale nie 
pomogło mu wydorośleć.

- Czy ją znam?

background image

- Nazywa się Nikki Ashton i jest…

- …szefową Projektów Specjalnych. Owszem, słyszałem o niej, ale chyba 

nigdy jej nie spotkałem. - Jonah pomasował kark, usiłując skoncentrować się 
pomimo zmęczenia. - Zatrudniłeś ją zaraz po moim wyjeździe do Londynu. Jak 
wygląda?

- Uderzająco piękna kobieta, typ długonogich rudzielców.

- Loren - obruszyła się Della - wiesz, że nie znoszę, kiedy wciskasz ludzi 

w stereotypy.

Loren potarł szpakowate wąsy i przepraszająco wzruszył ramionami.

- Wybacz, kochanie. Stare nawyki trudno wykorzenić.

- Wywalcie ją - poradził bez namysłu Jonah.

- Obawiam się, że nie możemy - chrząknął z zażenowaniem Loren.

- Czemu nie?

- Bo firma jej potrzebuje. Po pierwsze, ponieważ jest doskonała - przyznał 

-   a   po   drugie,   dlatego,   że   została   nominowana   do   nagrody   Lawrence'a   J. 
Baumana. Uroczystość za sześć tygodni. Jak będziemy wyglądali, zwalniając z 
pracy kogoś o tym formacie?

Jonah   zacisnął   zęby.   Niestety,   mieli   rację.   Biznesmeni   płci   obojga, 

przedstawieni do nagrody LJB, byli najbardziej poszukiwanymi pracownikami 
w   całym   kraju.   Renoma   International   Investments   mogła   ponieść 
niepowetowaną   stratę,   gdyby   z   błahego   powodu   zwolnili   potencjalną 
zwyciężczynię.

- Czy rozmawialiście o tym z Erikiem?

-   Nie   -   przyznała   Della.   -   Mieliśmy   nadzieję,   że   sprawa   sama   się 

rozwiąże. Znasz Erica. Zakochuje się i odkochuje w zależności od podmuchu 
wiatru.

- Oprócz tego razu.

Della skinęła głową, w oczach zalśniły jej łzy.

- Ona musi być wyjątkową kobietą, skoro pozostał przy niej tak długo.

background image

Jonah odwrócił się w stronę okna. Znał Erica wystarczająco długo, by 

wiedzieć jakie "zalety" musiała mieć kobieta, by przykuć go do siebie na dłużej. 
Jeśli w jednej dziesiątej jest tak wspaniała, jak twierdzi Loren, zdaje sobie z tego 
sprawę i używa swych wdzięków do uwodzenia Erica… Braciszek zawsze był 
łasy na zalotne rudowłose kobiety, o zgrabnych nogach nie wspominając.

-   A   co   z   jej   mężem?   -   spytał   przez   ramię.   -   Panu   Ashtonowi   nie 

przeszkadza, że jego małżonka flirtuje z szefem?

- Wiemy o nim tylko tyle, że wyjechał z kraju na kilka lat - wyznał Loren. 

- Podejrzewam nawet, że wcale nie nazywa się Ashton. Nikki wyszła za mąż, 
gdy   tylko   zaczęła   u   nas   pracować,   ale   zachowała   panieńskie   nazwisko. 
Sprawdzałem w kadrach, nigdy nie podała im żadnych szczegółów. Mąż nawet 
nie figuruje na liście osób korzystających z rodzinnego ubezpieczenia. Obawiam 
się, że to ślepa uliczka. - Wzruszył ramionami.

- Nowoczesne małżeństwo - zauważył kwaśno Jonah. Odwrócił się od 

okna, krzyżując ręce na piersiach. - Dobrze, Loren, czego oczekujesz ode mnie?

-   Czy   nie   mógłbyś   przemówić   Ericowi   do   rozumu?   -   wtrąciła   Della, 

zanim jej mąż zdążył się odezwać. - A może porozmawiasz z panią Ashton? 
Jeżeli   ich  związek  jest   powodem  takich  kłopotów  w  firmie,  może   przenieść 
któreś z nich?

-   Musimy   postępować   ostrożnie,   Della   -   nachmurzył   się   Loren.   - 

Potrzebuję Erica w Nowym Jorku. Nie licząc incydentu z tą kobietą, jest filarem 
filii.

-   Widziałem   raporty   -   dodał   Jonah.   -   I   miałem   nadzieję,   że   wreszcie 

poszedł po rozum do głowy.

- Aż do tej ostatniej niedyskrecji. - Loren ze smutkiem spojrzał na swego 

pasierba. - Z Nikki również musimy obchodzić się w rękawiczkach. Zbyt wiele 
wie o firmie.

-   Myślisz,   że   mogłaby   nam   poważnie   zaszkodzić?   -   zapytał   Jonah 

gniewnym tonem.

- Jeśli miałaby taki zamiar - przyznał niechętnie Loren.

- A może  poleciałbyś do Nowego Jorku i sprawdził,  co się naprawdę 

dzieje? - poprosiła Della. Zaniepokojenie zarysowało zmarszczki na jej czole. - 
Może przesadzamy?

background image

- Jeśli jest, jak mówicie - pokręcił głową Jonah - to słusznie się martwicie. 

Gdyby Erie chciał poślubić tę kobietę, byłaby to dla niego tragedia. Ale może 
nie, może już przestał się nią interesować. A jeśli to jej na nim zależy?

- Nie przyszło mi to do głowy. - Loren zbladł.

- Polecisz jutro rano? - spytała Della, biorąc syna pod rękę.

- Wyjeżdżam natychmiast.

- Musisz być wykończony - zaprotestowała. - Dopiero co przyleciałeś z 

Londynu. Potrzebujesz snu i…

- Jestem twardy, mamo - uśmiechnął się Jonah. - Nie wierzę również w 

chorobę odrzutowcową. Oprócz tego, chcę dotrzeć do Nowego Jorku, zanim 
Erie zorientuje się, że jestem w kraju.

Nowy Jork

- Jak to, nie ma Erica? - Jonah zaczął tracić cierpliwość. - To gdzie on 

jest, do cholery?

- Przepraszam, panie Alexander - sekretarka Erica skuliła się na krześle - 

ale on wyszedł.

- Wyszedł? - Jonah oparł się na biurku. - Czy mogłaby pani być nieco 

bardziej konkretna, pani Sherborne? Dokąd wyszedł i kiedy wróci?

- Musiał zdążyć na samolot. - Nieśmiało zerknęła w górę. - Jestem jednak 

prawie pewna, że będzie już w poniedziałek.

-   W   poniedziałek   -   powtórzył   Jonah.   Czyżby   ktoś   dowiedział   się,   że 

wrócił z Londynu i ostrzegł Erica? - Jakaś nagła podróż?

- Bardzo nagła. Chyba ma jakieś interesy poza miastem.

background image

Sądząc z nerwowego zachowania kobiety i rumieńców, które wykwitły na 

jej   policzkach,   szanse   na   to,   że   Erie   zniknął   nagle   w   sprawach   czysto 
służbowych zmalały do zera.

- Gdzie on jest, pani Sherborne? - spytał chłodno Jonah.

- Hm, dokładnie nie jestem pewna - odchrząknęła - ale zamówił bilet do 

Las Vegas.

- Nevada? Mamy tam jakieś interesy? Nie mieliśmy żadnych klientów ani 

inwestycji w Nevadzie.

Widać było, że sekretarka cierpi przygwożdżona lodowatym spojrzeniem 

Jonaha.

- Być może sekretarka pani Ashton będzie wiedziała coś w tej sprawie - 

wydusiła wreszcie, wyraźnie pragnąc odesłać go do kogoś innego. - Ma na imię 
Jan i jej biurko stoi po drugiej stronie korytarza.

Jonah zamarł, w jego orzechowych oczach wzbierała furia.

- Sekretarka pani Ashton wie więcej o wyjazdach służbowych Erica niż 

pani? Jak to możliwe?

- Ależ nie! - przestraszyła się. - Źle mnie pan zrozumiał. Widzi pan, pani 

Ashton również poleciała do Nevady. Pan Sanders nie powiedział, gdzie się 
zatrzyma, więc pomyślałam, że skoro jadą razem… - ciągnęła z nieszczęśliwą 
miną.

Jonah cofnął się, pozwalając jej nabrać oddechu.

-   Sądziła   pani,   że   to   służbowa   podróż,   pani   Ashton   i   pan   Sanders 

zatrzymają się w tym samym hotelu, a Jan może znać szczegóły, prawda? - 
spytał tonem nie pozostawiającym żadnej wątpliwości, że jakakolwiek plotka na 
ten   temat   przerwałaby   natychmiast   karierę   sekretarki   w   International 
Investment.

W szeroko rozwartych oczach Sherborne błysnęło zrozumienie.

- Tak, to właśnie miałam na myśli.

Bez słowa przeszedł na drugą stronę korytarza. Jan wydawała się dość 

rozgarnięta, jednak i ona, choć znała sporo szczegółów dotyczących Nikki, nic 
nie   wiedziała   o   planach   Erica.   W   ciągu   paru   minut   Jonah   miał   kopię   jej 

background image

terminarza i zarezerwowany najbliższy lot do Las Vegas, a więc kolejny istotny 
ślad, pomyślał z goryczą.

Nie zwracając uwagi na Jan, wszedł do gabinetu Nikki i zamknął za sobą 

drzwi.   W   pokoju   panował   półmrok,   listopadowe   słońce   pozostawiło   ledwie 
nikłe   wspomnienie   popołudnia.   Niebawem   zacznie   się   piątkowa   godzina 
szczytu.   Jonah   nawet   nie   spojrzał   na   zegarek,   by   zobaczyć,   kiedy   powinien 
wyruszyć na lotnisko La Guardia. Nie pamiętał zresztą, na jaki czas strefowy go 
nastawił. Wiedział tylko jedno, ta mała ekspedycja poszukiwawcza musi dobiec 
końca.

Gdy   rozglądał   się   po   wnętrzu,   poczuł   delikatny   kwiatowy   zapach   nie 

znanych   mu   dotąd   perfum.   Mogły   należeć   tylko   do   jednej   osoby.   Wciągnął 
głęboko   powietrze,   czując   jak   zapach   Nikki   wypełnia   mu   płuca.   Nie   był   to 
kojarzony   z   rudymi   rozpustnicami   zapach   piżma.   Zamiast   czarnego   atłasu   i 
koronek, jej perfumy przywodziły na myśl wiktoriański salonik pełen świeżych 
kwiatów, słońca i woskowanych mebli.

Pokręcił   w   zdumieniu   głową.   Sprytna   kobieta.   Wiedziała,   że   ciężki, 

zmysłowy zapach przebrałby miarę. Erie przejrzałby ją w jednej chwili. Ona 
jednak była inteligentna. Namiętność skrywana pod maską niewinności rzucała 
na kolana większość mężczyzn.

Podszedł do biurka i włączył silną lampkę, która roztoczyła krąg białego 

światła   na   środku   mahoniowego   blatu.   Dokumenty   leżały   ułożone   w   równy 
stosik, z boku stała oprawiona w ramkę fotografia. Podniósł ją z ciekawości.

Ze zdjęcia spoglądała na niego roześmiana dziewczynka. Nie spodziewał 

się, że Nikki Ashton może mieć dziecko. Karierowiczki pragnące poślubić szefa 
rzadko   obciążają   się   potomstwem.   Przyjrzał   się   uważniej   fotografii. 
Dziewczynka nie mogła mieć więcej jak pięć, sześć lat, jej drobnokościstą twarz 
otaczała burza jasnorudych kędziorków. Obejmowała ją jakaś kobieta. Nikki? 
Wygląd   matki   trudno   było   określić.   Większą   część   jej   twarzy   zasłaniały 
rozwiane   włosy   dziecka.   Wyraźnie   widać   było   tylko   jasnoniebieskie   oczy   i 
włosy o ton ciemniejsze niż u małej.

Niewiele mu to dało.

Odstawił   zdjęcie   na   miejsce   i   rozejrzał   się,   szukając   czegoś   bardziej 

osobistego,   co   przybliżyłoby   mu   Nikki.   Niestety,   cały   pokój   i   biurko   były 
dokładnie   wysprzątane.   Na   oknie   stało   kilka   doniczek   ze   zmarniałymi 
kwiatkami.   To   go   zainteresowało.   Kwiatki   mogły   stanowić   klucz   do   jej 
osobowości, ale zmęczenie i protestujący zegar biologiczny nie pozwalały mu 
się skupić. Później. Przemyśli to, kiedy będzie miał czas.

background image

W końcu, cóż innego mogą oznaczać te zmarniałe kwiatki, jak nie kogoś, 

kto nie ma ręki do roślin, ale najwyraźniej tym się nie przejmuje?

Wreszcie   zajął   się   jej   terminarzem   leżącym   w   pobliżu   lampy.   Bez 

skrępowania   naruszył   jej   prywatność,   pospiesznie   wertując   kartki.   Znalazł 
pozłacaną kopertę wetkniętą między środę a czwartek. Była pusta, nie licząc 
małej, prostokątnej karteczki. Wyjął ją i przestudiował uważnie.

-   Bal   Kopciuszka   -   przeczytał   -   "Henrietta   i   Donald   Montague   życzą 

powodzenia w poszukiwaniu małżeńskiego szczęścia". Adres i data.

Dzisiejsza.

Nie   potrzebował   dużo   czasu,   by   wszystko   pojąć.   Nikki   poleciała   do 

Nevady   na   jakiś   bal   ze   ślubami.   Przeciągnął   dłonią   po   włosach.   Mogło   to 
oznaczać tylko jedno. Pani Ashton pozbyła się dotychczasowego małżonka i 
znów była do wzięcia. Erie bez wątpienia miał zostać oblubieńcem.

O,   nie!   Oczywiście,   jeśli   zdoła   coś   na   to   zaradzić.   Gdy   uda   mu   się 

schwytać piękną i podstępną panią Ashton, ta gorzko pożałuje, że chciała się 
związać z jego rodziną. Dopilnuje tego osobiście.

 

ROZDZIAŁ  PIERWSZY

Bal Kopciuszka - Forever, Nevada

Nikki   Ashton   przekroczyła   próg   sali   balowej,   usiłując   ukryć 

zdenerwowanie   pod   maską   obojętności.   Nie   miała   żadnych   wątpliwości. 
Musiała postradać zmysły.

background image

Jak   mogła   uwierzyć,   że   małżeństwo   jest   rozwiązaniem   jej   wszystkich 

problemów? Jak mogła w ogóle wejść do tej sali pełnej obcych ludzi, by znaleźć 
mężczyznę,  który przez resztę  życia będzie  odgrywał rolę jej męża?  To był 
zwariowany, chory pomysł.

W dodatku nigdy w życiu nie była tak przerażona.

Chwyciła głęboki oddech, potem drugi i trzeci. W oczach zamigotały jej 

kolorowe kropki.

- Hej - rozległ się miły, damski głos.

Nikki   odwróciła   się   odruchowo   w   tym   kierunku   i   zobaczyła   równie 

zabłąkaną osóbkę.

- Cześć - powiedziała zdumiona tym, że wydobyła z siebie głos.

- Możesz usiąść przy mnie na chwilę?

Obawiając się, że jeśli nie usiądzie, to się przewróci, Nikki osunęła się na 

jeden z foteli ustawionych pod ścianami sali balowej.

- Dzięki - burknęła, kładąc torebkę na małym stoliku.

- Wynne Sommers - przedstawiła się jej kobieta.

- Nikki Ashton.

Spod blond włosów zerknęły na nią zielone oczy.

- Przestraszona? - spytała współczująco Wynne.

Nikki zdobyła się na szczerość.

- Śmiertelnie. - Zaplotła palce. - Nie jestem pewna, czy zdołam to zrobić.

- Ale musisz, prawda? Ludzie liczą na ciebie, a to jest jedyna droga, jaka 

ci pozostała.

- Skąd wiesz? - Nikki popatrzyła w zdumieniu na kobietę.

-   Chyba   wyczuwam   znajomą   mieszankę   zdecydowania   i   rozpaczy   - 

roześmiała się Wynne. - To samo mnie dotyczy.

- Musisz wyjść za mąż?

background image

- Mam dwoje dzieci pod opieką. Jeśli nie wyjdę za mąż, stracę je.

- Ja również mam krewnych, którzy na mnie liczą. - Nikki nagle zaczęła 

się zwierzać. - Tylko że ja usiłuję się ich pozbyć.

-   Czasem   trudno   wyrwać   się   spod   opiekuńczych   skrzydeł   -   pokiwała 

głową Wynne.

Nikki uśmiechnęła się z ulgą, widząc, że spotkała się ze zrozumieniem.

-   Coś   w   tym   rodzaju.   -   Rozejrzała   się   po   zatłoczonej   sali   balowej, 

zadowolona, że zdołała chwycić oddech. - Jesteś tu od dawna?

- Od kilku godzin. Montague mają przepiękny dom. Poznałaś ich?

- Kiedy tylko tu weszłam. Urocza para.

-   Ich   historia   jest   przy   tym   taka   romantyczna…   Wyobraź   sobie,   że 

zostałaś   przedstawiona   nieznajomemu   na   balu,   zakochujecie   się   w   sobie   i 
pobieracie jeszcze tej samej nocy - westchnęła Wynne. - Od tej pory minęło 
pięćdziesiąt lat, a oni są wciąż tak samo zakochani w sobie, jak wówczas.

- Nie przypuszczam, że takie coś mi się przytrafi – upierała się Nikki. - To 

oczywiście miło z ich strony, że co pięć lat urządzają Bal Kopciuszka, by inni 
też mieli podobną szansę. Jestem pewna, że jest mnóstwo ludzi, którzy dzięki 
nim odnaleźli prawdziwą miłość. Ale mnie to nie spotka. Jestem tu z bardzo 
prozaicznego powodu. Muszę wyjść za mąż.

-   Ja   również.   Jednak…   -   Wynne   wsparła   podbródek   na   dłoni.   -   A 

dlaczego nie miałybyśmy mieć wszystkiego? Ja na pewno będę próbowała. Czy 
wiesz też o Balu Rocznicowym?

- O czym?

-   Gospodarze   wydają   co   roku   bal   dla   tych,   którzy   dziś   się   pobiorą. 

Chciałabym na nim być.

- Najpierw musimy wyjść za mąż - przypomniała jej Nikki. Patrząc na 

kobiety   rozmawiające   z   mężczyznami,   usiłowała   stłumić   powracającą   falę 
strachu. - Nie wiem, jak zacząć.

-   Pierwsze   rozmowy   są   najtrudniejsze   -   uśmiechnęła   się   zachęcająco 

Wynne. - Potem to łatwizna. Daję słowo.

background image

- Czy udało ci się już kogoś znaleźć? - Nikki spytała niepewnie nową 

znajomą.

-   O   tak,   już   wybrałam   swojego   przyszłego   męża.   To   on.   -   Wynne 

wskazała jej wysokiego, ogniście wyglądającego mężczyznę, który rozmawiał z 
fertyczną brunetką. - Podoba ci się?

- Niezupełnie - wydusiła Nikki.

- Niech cię nie zwiedzie powierzchowność - roześmiała się Wynne. - Nie 

byłby mężczyzną bez odrobiny szorstkości. Ten jest wojownikiem. Potrzebujesz 
wojownika?

- Na pewno nie może być popychadłem - odparła Nikki, myśląc o Ericu.

- Coś ci powiem. A może spróbujesz z moim rycerzem? On nie będzie 

miał   nic   przeciwko   temu.   Proszę   cię   tylko   o   to,   że   jeśli   uznasz   go   za 
odpowiedniego, dasz mi jeszcze szansę z nim porozmawiać. Zgoda?

Nikki popatrzyła na nią w zdumieniu.

- Wyjaśnijmy coś sobie. Chcesz za niego wyjść, ale pozwalasz mi…

- …podejść do niego? Jasne. - Wynne wzruszyła ramionami. - Gdybym 

sądziła, że jest to mężczyzna dla ciebie, to bym ci tego nie proponowała. Jednak 
on   wspaniale   przełamuje   lody.   Nie   wdaje   się   w   czczą   paplaninę   i   od   razu 
przechodzi do rzeczy. Kiedy nauczysz się, jak to robić, reszta rozmów będzie 
łatwa.

- Nie wiem.

Wynne złapała ją za rękę.

- Czy małżeństwo jest dla ciebie ważne? - spytała poważnym tonem. - 

Czy to najważniejsza decyzja, jaką musisz podjąć w życiu? Jeśli nie, wracaj do 
domu.

- Nie mogę - szepnęła Nikki. - Nie mam wyboru.

- Więc skoncentruj się. To pomoże ci przebrnąć przez resztę wieczoru. 

Zobacz, brunetka odchodzi. Masz szansę, idź się przedstawić.

Nikki chwyciła głęboki oddech i wstała. Nie wiedziała jak, ale udało jej 

się odzyskać panowanie nad sobą. Spojrzała na Wynne.

background image

- Dziękuję. Zawdzięczam ci więcej, niż przypuszczasz.

- Tylko pamiętaj o naszej umowie.

Twierdząco skinęła głową i ruszyła w stronę przyszłego męża Wynne.

Jonah zerknął ponownie na zarekwirowaną z notesu Nikki Ashton kartkę, 

potem na taksówkarza.

- Jest pan pewien, że to tutaj? - spytał z powątpiewaniem.

- Bal Kopciuszka w domu Montague? - odezwał się znudzonym głosem 

taksówkarz. - Tu chciał pan przyjechać i tu pana przywiozłem. Proszę tylko 
podążać za tymi ludźmi. Wystarczy trzymać się chodnika, to na pewno pan nie 
zabłądzi.

Zgrzytnął zębami  i zanim wysiadł, cisnął parę banknotów na przednie 

siedzenie. Oczywiście, że nie zabłądzi. Stał tu przecież tylko jeden budynek, 
położony   na   pustyni   Nevada.   Gmach   odcinał   się   od   ciemniejącego   nieba 
kolorowymi   lampionami   i   wyglądał   jak   gigantyczny   tort.   Popatrzył   na   tę 
niedorzeczną architekturę i wzruszył ramionami. Co za różnica? Jeśli tylko uda 
mu   się   dopaść   tu   Nikki   Ashton,   nie   interesuje   go,   że   stanie   się   to   w 
tortokształtnym budynku.

Przecisnął się przez tłum do środka i przystanął, by zorientować się w 

sytuacji. Marmurowy hol zdawał się ciągnąć w nieskończoność, grube filary 
zostały   przystrojone   na   Święto   Dziękczynienia   sosnowymi   girlandami, 
lampionami i białą satyną. Masywny żyrandol rozsiewał tęczowy krąg, lśniąc 
tysiącami maleńkich pryzmacików, błyszczał jak słońce. Ludzie wchodzili na 
górę rozwidlającymi się w kształcie serca schodami.

Jonah chwycił głęboki oddech i ruszył wraz z nimi.

Na górze dołączył do kolejki i wówczas zorientował się, że na ten bal 

obowiązują   bilety   wstępu.   Sięgnął   do   portfela,   zastanawiając   się,   czy   tu 

background image

honoruje się karty kredytowe. Może uda mu się jakoś wkręcić fuksem. Kolejka 
posuwała się naprzód i po kilku minutach Jonah znalazł się u jej czoła. Przed 
nim stała niezwykle piękna dziewczyna. Smukła i wysoka, miała bujne, czarne 
włosy odgarnięte do tyłu i upięte w zawiły węzeł. Trzymała koszyk wypełniony 
złotymi sztabkami biletów i uśmiechała się uroczo.

- Nazywam się  Jonah Alexander - zaczął.  - Posłuchaj, mam  niewielki 

problem…   -   Nim   jednak   przeszedł   do   wyjaśnień,   dziewczyna   spojrzała   na 
stojącą za Jonahem osobę i w jej wielkich, bursztynowych oczach pojawiło się 
przerażenie.

- Cześć, Ella - rozległ się tubalny męski głos. Zarumieniła się. 

- Rafe - szepnęła. Koszyk z biletami wypadł jej z ręki. 

Jonah rzuciwszy się na kolana zebrał garść sztabek i włożył z powrotem 

do   Wyściełanego   białym   atłasem   koszyka.   Ella   z   przytłumionym   okrzykiem 
przyklęknęła obok niego, pomagając zbierać bilety.

- Nic ci nie jest? - spytał szeptem.

-   Wszystko   w   porządku   -   skłamała,   lecz   zdradziły   ją   drżące   dłonie. 

Podniosła ostatnią sztabkę i wstała. - Dziękuję za pomoc.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

Jonah również się podniósł i spojrzał na stojącego za nim mężczyznę, 

sprawiającego wrażenie, że gotów jest czekać całą wieczność. Zimne spojrzenie 
poinformowało   go,   że   sprawa   pomiędzy   Rafe'em   i   Ellą   ma   wymiar   czysto 
osobisty. Jednak Jonah nie miał zwyczaju uchylać się od walki. Stanął między 
nimi jak mur.

- Czy mogę jeszcze pani jakoś służyć? - zapytał, krzyżując ręce na piersi. 

Dopóki sama nie poprosi go o przejście na bok, potrzeba będzie spychacza, by 
go stąd ruszyć.

We wzroku Elli widniała rozpacz.

- Obawiam się, że nie. Witam na Balu Kopciuszka. Życzę miłej zabawy 

i… - głos jej zadrżał, lecz opanowała się szybko - radosnej przyszłości.

Brzmiało to jak pozwolenie przejścia. Chciał zostać i pomóc jej, ochronić 

przed tym wszystkim, czym mógł zagrażać jej Rafę, ale nie śmiał. Udało mu się 
przedostać   na   bal   dzięki   łutowi   szczęścia.   Byłby   głupcem,   gdyby   to 

background image

zaprzepaścił. Ku swemu niezadowoleniu, ociągał się przez chwilę. Stare nawyki 
trudno wykorzenić.

- Jest pani pewna? - spytał cicho.

- Powiedz mu, żeby sobie poszedł, Ella - zdenerwował się Rafe. - Wiesz, 

że to prywatna sprawa.

Ella uśmiechnęła się do Jonaha.

  - Rafę i ja jesteśmy starymi… - zawahała się, a uśmiech stał się nieco 

gorzki - …starymi znajomymi. Dziękuję za troskę.

Jonah skłonił głowę. Zrezygnował z ostrzegawczego spojrzenia w stronę 

adwersarza   i   ubawiony   w   duchu   swoją   postawą   poszedł   do   zatłoczonej   sali 
balowej. Niezależnie od swojej misji, pomógłby Elli, gdyby tylko go poprosiła. 
Nigdy nie zostawiał kobiety w potrzebie. Skoro jednak nie… należało zająć się 
swoimi sprawami. Musi odnaleźć Erica i Nikki, zanim będzie za późno.

Spoglądając w głąb wielkiej sali balowej, zdał sobie sprawę z ogromu 

czekającego   go   zadania.   Znalezienie   brata   graniczyło   z   cudem   -   pomimo 
wysokiego wzrostu i złotych włosów, Erie nie wyróżniałby się niczym w tej 
ciżbie. Jonah zmrużył oczy. Może powinien skoncentrować się na rudych, co 
pozwoliłoby wyłowić Nikki Ashton, a gdzie ona, tam też bez wątpienia znajdzie 
Erica. Nie chcąc tracić czasu, skupił się na pierwszej z brzegu kandydatce i 
ruszył w jej stronę.

Jonah oparł się o ścianę i wpatrywał w tańczących. Niech to wszyscy 

diabli! W ciągu półtorej godziny przepytał dziesiątki rudych najrozmaitszych 
odcieni, wzrostu i kształtów, ale żadna z nich nie okazała się Nikki Ashton. 
Ziewnął, usiłując pokonać ogarniające go zmęczenie. Rozpaczliwie potrzebował 
kolejnej kawy. Nieprawda. Potrzebował paru godzin snu. Gdyby jego zadanie 
nie było takie pilne, mógłby uznać, że to już noc i położyłby się gdziekolwiek.

Sprawa   była   jednak   nie   cierpiąca   zwłoki   i   niezależnie   od   zmęczenia 

musiał zajmować się tym dalej.

Wciągnął głęboko powietrze i już zamierzał zająć się następną z brzegu 

rudowłosą,   gdy   jego   uwagę   przykuł   znajomy   zapach.   Dolatywał   od   kobiety 
znajdującej się o kilka kroków dalej. Stała tyłem do Jonaha i rozprawiała o 
czymś z wyglądającym na mola książkowego osobnikiem. W pierwszej chwili 
Jonah zawahał się. Nie można  było ją nazwać rudą, przynajmniej  nie miała 
takich płomiennych loków, jak kobieta ze zdjęcia. Wręcz przeciwnie. Włosy, na 
które spoglądał, przypominały raczej połysk wypolerowanego mahoniu.

background image

Chciał już ją skreślić, kiedy kobieta poruszyła się i znów doleciała go ta 

woń. Nie była identyczna z zapachem, jaki poczuł w gabinecie Nikki Ashton, 
ale   bardzo   podobna.   Mniejsza   z   tym,   jego   instynkt   łowiecki   obudził   się   i 
popchnął go do działania.

-   Ach,   tu   jesteś   -   powiedział,   przerywając   konwersację   z   leniwym 

uśmiechem. - Przepraszam, że trwało to tak długo.

Kobieta   odwróciła   się   gwałtownie.   Ich   spojrzenia   skrzyżowały   się. 

Natychmiast doszedł do wniosku, że popełnił omyłkę. To nie mogła być Ashton. 
Nie tylko włosy miała innego koloru, ale również odcień oczu nie pasował do 
bladoniebieskich z fotografii. Te były ciemnoniebieskie, wręcz fiołkowe. Znów 
zaczepił niewłaściwą osobę. Wcale się tym nie przejął. Był zły, zmęczony i 
należała   mu   się   dziesięciominutowa   przerwa   w   ramionach   pięknej   kobiety. 
Objął ręką jej talię.

-   Obiecałaś   mi   następnego   walca,   pamiętasz?   -   Zanim   zdążyła 

zareagować, skinął głową w kierunku jej towarzysza. - Proszę wybaczyć - rzucił 
bez cienia przeprosin w głosie i porwał nieznajomą na parkiet.

Ku jego rozbawieniu, nie powiedziała ani słowa, tylko poddała mu się 

posłusznie.   Jonah   był   rosły.   Na   wysokich   obcasach   sięgała   mu   zaledwie   do 
brody.  Owionął  go jej  zapach,  więc  zamknął  oczy, ulegając  czarowi  chwili. 
Przyciągnął mocniej nieznajomą, a ta nie stawiała oporu i jej bujne kształty 
przylgnęły do niego, jakby byli dla siebie stworzeni. Przetańczyli w milczeniu 
dłuższą chwilę, nim wreszcie zdjęty ciekawością przyjrzał się jej uważnie.

Boże, cóż to była za wspaniała kobieta. Doskonale zbudowana, o jasnej, 

nieskazitelnej cerze. Dopasowany żakiet koloru kości słoniowej, przystrojony 
perełkami   i   kryształkami   uwydatniał   zarys   piersi.   Poruszała   się   zwinnie, 
pomimo   wąskiej,   krótkiej   spódniczki.   Rzut   oka   na   długie,   zgrabne   nogi 
przypomniał   mu   wypowiedź   Lorena   opisującego   Nikki   Ashton.   "Uderzająco 
piękna   kobieta,   typ   długonogich   rudzielców".   Jonah   drgnął,   nabierając 
podejrzeń. Gdyby nie fotografia, kobieta, z którą właśnie tańczył, pasowała do 
tego opisu jak ulał.

Kątem oka podchwycił błysk ślubnej obrączki na lewym ręku i poczuł, 

jak coś ściska mu trzewia. Nikki miała być przecież mężatką.

- Najwyższa pora, byśmy się poznali - powiedział.

Popatrzyła na niego dziwnie.

background image

-   Domyślam   się,   że   nie   spotkaliśmy   się   wcześniej,   pomimo   tego,   co 

powiedział pan Moreyowi - odparła matowym głosem, w którym pobrzmiewało 
poczucie humoru.

-   Przyłapałaś   mnie   -   przyznał,   uśmiechając   się   lekko.   -   Jednak   będę 

szczęśliwy, mogąc sprostować to niedopatrzenie.

- Czyżby z tego również wynikało, że nie obiecałam ci żadnego tańca? - 

Zerknęła na niego figlarnie. - Mam rację?

Zaintrygowały go te oczy, niezwykła mieszanka kolorów lawendowego z 

niebieskim i przebłyskami indygo.

- Nie pamiętasz? 

Pokręciła głową i zaśmiała się.

- Nie jesteś mężczyzną, którego łatwo się zapomina.

Po   prostu   stwierdziła   fakt.   Gdyby   nie   nabrał   podejrzeń   co   do   jej 

tożsamości, ujęłaby go ta szczerość.

- Joe Alexander - powiedział, używając na wszelki wypadek zdrobniałej 

wersji imienia.

- Nikki Ashton.

Z najwyższym trudem opanował się, by nie odepchnąć jej i natychmiast 

zasypać oskarżeniami. Miał tylko nadzieję, że Eric nie znajduje się gdzieś w 
pobliżu.

- Kolejny taniec.

Znów obdarzyła go tym dziwnym spojrzeniem.

- To nie była prośba, co?

- Nie.

Zawahała   się,   lecz   nim   zdołała   odpowiedzieć,   światła   przygasły,   a 

orkiestra zagrała kolejny utwór - powolną, romantyczną melodię zachęcającą do 
intymnych   zwierzeń   na   parkiecie.   Jonah   przytulił   ją   ponownie,   starając   się 
pozostać niewzruszonym mimo tego, co usłyszał. Przylgnęła do niego i w tańcu 
czuł ją całym ciałem.

background image

Szybko   zorientował   się,   że   nie   tylko   on   jest   pod   wrażeniem.   Policzki 

Nikki zaróżowiły się lekko, oddech przyspieszył. Przyszła mu do głowy szalona 
myśl, że nie zareagowałaby w ten sposób, gdyby była nieprzytomnie zakochana 
w   innym   mężczyźnie.   Może   wcale   nie   jest.   Pragnąc   sprawdzić   tę   teorię, 
przesunął dłonią po plecach Nikki. Pod wpływem tego lekkiego ruchu przywarła 
do niego jeszcze mocniej.

Jonah   zwolnił   rytm   tańca,   aż   stał   się   po   prostu   pretekstem   do 

zamaskowanej delikatnej gry wstępnej. Na przestrzeni kilku kroków posunęli się 
jeszcze dalej. Było to niemal fizyczne zespolenie. Piersi Nikki ocierały się o 
jego tors, on wpierał się w nią udami. Jęknęła ledwie dosłyszalnie, lecz nie uszło 
to jego uwagi. Usłyszał i wiedział, czego ona chce.

- Czujesz to, prawda? - mruknął.

- Tak.

To   wyznanie   wyrwało   się   jej   i   zdumiona   własną   śmiałością   uniosła 

wzrok, spoglądając mu w oczy. Tęczówki jej pociemniały, przypominając barwą 
niebo przed burzą. Jednak nie odsunęła się, czym potwierdziła jego podejrzenia. 
Gdyby kochała Erica, nie zachowywałaby się w ten sposób.

Postanawiając   zbadać   sprawę   do   końca,   przesunął   się   wraz   z   nią   do 

zacienionego   kąta.   Ich   ruchy   spowolniały,   stając   się   jedynie   pretekstem   do 
maksymalnie intymnego kontaktu. Niezaprzeczalnej atrakcyjności Nikki trudno 
było   się   oprzeć.   Wszystko   w   niej   było   pociągające   -   pełne,   zmysłowe   usta, 
ciemne oczy, gęsta burza włosów i niski, melodyjny głos.

Jakaś   cząstka   osobowości   Jonaha   walczyła   o   zachowanie   naukowej 

bezstronności.   Jednak   upór,   z   jakim   starał   się   pamiętać,   kogo   trzyma   w 
ramionach, nie miał wpływu na siłę odczuć. Nie wiedział, czy złożyć to na karb 
choroby   odrzutowcowej,   czy   chwilowej   utraty   poczytalności.   Uzmysławiał 
sobie   jedynie,   że   włada   nim   właściwy   wszystkim   mężczyznom   atawizm   - 
instynkt   nakazujący   posiąść   obiekt   pożądania   nawet   siłą,   jeśli   zajdzie   taka 
potrzeba.

Wsunął dłoń w jej włosy, odchylił głowę do tyłu i przylgnął ustami do jej 

warg.   Nie   silił   się   na   delikatny   pocałunek,   zachował   się   tak,   jakby   chciał 
wycisnąć   na   jej   wargach   swoją   pieczęć.   Nikki   natychmiast   wygięła   się 
rozkosznie,   poddając   tej   brutalnej   napaści.   Ta   nieoczekiwana   kapitulacja 
zupełnie go zamroczyła.

Mrucząc coś niezrozumiale, rozchyliła wargi, prowokując, zachęcając do 

śmielszych   poczynań.   Nie   potrzebując   dalszej   zachęty,   pogłębił   pocałunek. 

background image

Nikki zadrżała, przyciskając się do niego z całych sił, on zaś pieścił ją dłońmi i 
ustami. Gdyby nie znajdowali się w miejscu publicznym, wziąłby bez wątpienia 
to,   co   oferowała   mu   z   taką   uległością.   Jednak   nie   mógł   sobie   pozwolić   na 
pofolgowanie żądzom.

Nie tu i nie teraz.

Wreszcie zdawało mu się, że odzyskał panowanie nad zmysłami.

Ze   zduszonym   westchnieniem   oderwał   się   od   jej   warg.   Spojrzał   i 

zrozumiał, że popełnił błąd, biorąc ją w ramiona. Pożądanie dodało jej uroku i 
nie mógł powstrzymać się przed wyobrażaniem sobie, jak Nikki wygląda po 
miłosnej nocy. Sama myśl o jej wspaniałych włosach rozsypanych na poduszce 
w jego łóżku omal nie wytrąciła go ponownie z równowagi.

Nikki  powoli  otworzyła  oczy  i  Jonah   zobaczył,  że   przyciągały   go  jak 

płomień   ćmę.   Gdyby   jego   młodszy   brat   spotkał   ich   właśnie   teraz,   zapewne 
przeszłaby mu ochota do żeniaczki. Nie wiadomo, czy Nikki chciała powiększyć 
swoje   konto   pieniędzmi   Sandersów,   czy   zrobić   karierę,   lecz   na   pewno   nie 
wychodziła za Erica z miłości.  Jonah  trzymał  właśnie w ramionach  kobietę, 
która nie umiała ukryć swojego pożądania, a to był najlepszy dowód na to, że 
nie kochała jego brata.

Gdzie zatem, do diabła, był Eric? Czemu nie ma go tu, by mógł przekonać 

się o dwulicowości swojej narzeczonej?

Te gwałtowne myśli musiały odbić się na jego twarzy, bo Nikki z lekkim 

pomrukiem zniecierpliwienia próbowała wyswobodzić się z jego uścisku. Jonah 
przytrzymał ją, zastanawiając się, co ma zrobić z tym fantem.

- Spokojnie - powiedział, przyciągając ją bliżej. - Bez paniki.

- Joe, proszę…

W jej głosie zabrzmiała nutka przerażenia i Jonah połapał się, że jeżeli 

natychmiast czegoś nie zrobi, Nikki przestraszy się i ucieknie. Wtedy nie będzie 
mógł zdemaskować jej planów na dzisiejszy wieczór. Zamknął ją w ramionach.

- Już dobrze, Nikki. Uspokój się.

- Łatwiej powiedzieć, jak zrobić. - Chwyciła głęboki wdech. - Słuchaj, to 

była pomyłka. Może…

-   Może   przez   kilka   następnych   minut   powinniśmy   grzecznie 

porozmawiać? - zaproponował.

background image

Z ulgą skinęła głową.

- To brzmi rozsądnie.

- Doskonale. - Dotknął sznura pereł i kryształków zdobiących jej żakiet. - 

Wyglądasz oszałamiająco. Jak panna młoda. - Celowo użył tego słowa, mając 
nadzieję,   że   sprowadzi   konwersację   na  jej   matrymonialne   plany.   Ku  swemu 
zdziwieniu, zobaczył, że w przeciwieństwie do niego przestała być taka spięta.

Czy nie przeszkadzało jej, że obściskiwała się namiętnie z nieznajomym, 

podczas kiedy narzeczony czekał gdzieś na uboczu? Najwyraźniej nie.

-  Czyż   nie  na   tym  rzecz   polega?   -  Spojrzała   mu   w  oczy   i  wzruszyła 

ramionami.

- Żeby wyglądać jak panna młoda? - Spojrzał znacząco na obrączkę na 

lewym ręku. - Panny młode na ogół nie są mężatkami.

- Przepraszam - roześmiała się gorzko. - Noszę ją tak długo, że zupełnie o 

niej zapomniałam.

- Nie wydaje mi się, żeby twój małżonek o niej zapomniał.

- Nie mam męża. Dlatego tu jestem.

- Żeby wyjść za mąż - sprecyzował.

- To chyba oczywiste.

- A gdzie przyszły pan młody?

Uśmiechnęła się do niego tajemniczo i filuternie zarazem.

- Jeszcze go nie znalazłam.

- A kiedy go znajdziesz?

- Wtedy się pobierzemy. - Nachmurzyła się lekko. - Czyż nie o to tu 

chodzi?

- Niech mnie diabli, jeśli wiem o co tu chodzi - skrzywił się.

-   Posłuchaj…   -   Zwilżyła   wargi,   zwracając   uwagę   Jonaha   na   ich 

wydatność.

background image

Są tak obrzmiałe po moim pocałunku, pomyślał. Zawrzał w nim gniew. 

Cóż to za kobieta? Czemu Eric nie zdołał jej przejrzeć? Jak mogła swobodnie 
rozprawiać o zamążpójściu, gdy przed chwilą wypuścił ją z ramion?

- Może to najwłaściwszy moment, by się dowiedzieć.

- Zdawało mi się, że odpowiedziało na to kilka ostatnich minut - zaśmiał 

się gorzko.

Jego ironia nie pozostała bez echa. Nikki obronnym ruchem założyła ręce 

przed sobą.

- Chciałam przez to powiedzieć… Mogę ci zadać kilka pytań?

- Na jaki temat?

- Twój.

- A co chciałabyś wiedzieć? - Popatrzył na nią podejrzliwie.

- Może zaczniemy od początku… - wzruszyła ramionami. - Skąd jesteś?

- Skąd pochodzę? Z Chicago.

- A gdzie ostatnio przebywasz?

- Za granicą.

To przykuło jej uwagę.

-   Mieszkałeś   za   granicą?   -   spytała   z   zadowoleniem.   -   To   wspaniale. 

Przebywasz w kraju na stałe, czy tylko chwilowo?

- Nie mam sprecyzowanych planów - zniecierpliwił się. - W zależności od 

sytuacji pobędę tu z tydzień lub dwa.

To wyraźnie rozczarowało Nikki.

- Jaka szkoda. Czy istnieje możliwość, że zmienisz plany?

O co jej właściwie chodzi? Czy miała nadzieję umówić się w przyszłości  

na   randkę?  Zdenerwował   się,   wiedząc,   że   nie   może   spytać   wprost   bez 
zdemaskowania się. A co z Erikiem?

- Czego właściwie chcesz? - spytał bez ogródek.

background image

- Czegoś, co nie zgadza się z twoimi planami - najeżyła się, chowając za 

tarczę opanowania.

- A skąd to, do diabła, wiesz?

Szybko cofnęła się o krok. Jonah skrzywił się, widząc, że ich wzajemne 

zauroczenie rozwiewa się z każdą chwilą. Zepsuł sprawę i nie wiedział, jak się 
zręcznie wycofać z tej sytuacji.

- Jestem związana z Nowym Jorkiem - wyjaśniła. - Jeśli byłbyś skłonny 

przeprowadzić się tam, może by coś z tego wyszło. Jednak…

Coś   by   z   tego   wyszło?  Zaślepiła   go   wściekłość.   Złapał   ją   za   ramię   i 

przyciągnął do siebie.

- Panienko, pytam po raz ostatni. O co ty mnie właściwie prosisz?

W jej oczach błysnął strach.

- Przed chwilą prosiłam, żebyś przeprowadził się do Nowego Jorku. Teraz 

chciałabym, żebyś mnie puścił.

Powoli puścił jej rękę i cofnął się. To skutek wyczerpania. Nic innego nie 

usprawiedliwiało jego zachowania.

- Przepraszam - mruknął, przesuwając dłonią po włosach. - Nie chciałem 

cię przestraszyć.

-   Mniejsza   z   tym   -   odcięła   się.   -   Teraz   proszę   mi   wybaczyć,   muszę 

znaleźć mego przyszłego męża. - To mówiąc, zakręciła się na pięcie i odeszła.

 

ROZDZIAŁ  DRUGI

Nikki   maszerowała   przez   salę   balową,   pragnąc   znaleźć   się   możliwie 

daleko od Joego Alexandra. Nigdy, przez całe życie tak się nie zapomniała. 

background image

Starała się oddychać głęboko i miarowo. Co jej strzeliło do głowy? Opanowanie 
zawsze było dla niej najcenniejsze.

Tymczasem   straciła   samokontrolę,   gdy   on   tylko   jej   dotknął.   Straciła? 

Bzdura! Poddała się bez walki. Pokręciła głową. Jak mogła być taka głupia? Od 
śmierci   rodziców   musiała   zajmować   się   krewnymi   -   Kristą   i   Keli,   wujkiem 
Ernie,   ciocią   Selmą,   kuzynami…   Wszyscy   przychodzili   do   niej   ze   swymi 
kłopotami,   a   ona   rozwiązywała   najtrudniejsze   problemy,   posługując   się 
chłodnym, logicznym myśleniem. Nawet w pracy radziła sobie bez proszenia 
kogokolwiek o pomoc.

Była dumna,  że niezależnie od stopnia trudności sytuacji, w jakiej się 

znalazła, nigdy nie reagowała emocjonalnie, zawsze wiedziała, co zrobić i nie 
traciła panowania nad sobą.

Aż do dzisiejszego wieczoru.

Zaryzykowała szybki rzut oka wstecz. Joe stał tam, gdzie go zostawiła. Z 

dala od rozbawionego tłumu, z rękami skrzyżowanymi na piersi, przyglądał się 
jej bacznie orzechowymi oczyma. Odwróciła się z drżeniem. Co się właściwie 
stało? Najpierw całował ją, jakby zakochał się w niej bez pamięci, a w chwilę 
potem potraktował jak wroga. To wszystko nie miało sensu.

Zacisnęła pięści.

Najbardziej ze wszystkiego chciała o nim zapomnieć  i zwrócić się do 

innego mężczyzny. Nie mogła. Joe był zbyt fascynujący. Zauroczył ją w chwili, 
gdy przerwał jej konwersację z Morleyem. Wydawało się, że zna go od zawsze.

Jakie on ma oczy, pomyślała. Wydawały się niezwykłe. Połyskujący w 

nich chwilami jasny zielony płomień ciemniał do barwy orzecha. Cokolwiek to 
było, wywołało u niej odzew. Nawet gdy w jego wzroku widać było chłód, 
wciąż reagowała podobnie.

-   Przepraszam   -   przerwał   jej   rozmyślania   przystojny   młody   człowiek, 

poklepując ją lekko w ramię. - Czy można prosić do tańca?

Niezdolna   do   ułożenia   jakiejś   gładkiej   wymówki,   zgodziła   się.   Na 

użalanie się przyjdzie jeszcze czas. Teraz ma sprawę do załatwienia. Robi się 
późno, a ona jeszcze nie znalazła odpowiedniego kandydata na męża. Niestety, 
Joe Alexander ostudził skutecznie jej niewielki, wiążący się z tym zadaniem 
entuzjazm. Obawiała się, że ciężko jej będzie trafić na kogoś jego formatu.

background image

Popatrzyła   na   aktualnego   partnera,   usiłując   obudzić   w   sobie   odrobinę 

zapału.   Był   to   przystojny   mężczyzna,   nawet   bardzo.   W   istocie   jego   rysy 
graniczyły z klasyczną urodą, w dodatku zaokrąglony podbródek nie zapowiadał 
nadmiernie   upartej   osobowości.   Nie   miał   również   takich   brwi   jak   Joe   - 
uniesione   domagały   się   natychmiastowej   odpowiedzi.   Brak   mu   było 
przenikliwego spojrzenia, pod wpływem którego czuła pustkę w głowie.

Prosty, pozbawiony intrygującej krzywizny nos, wargi, bardziej wąskie 

niż   wydatne,   nie   obiecywały   zmysłowych   pocałunków,   kradnących   serce 
niczego nie podejrzewającej kobiecie, a zamiast grzmiącego, pobrzmiewającego 
głębokim echem barytonu, mówił delikatnym tenorem.

Był niemal doskonały i równie doskonale nudny.

Westchnęła.   Musi   z   tym   skończyć.   Nie   może   porównywać   każdego 

mężczyzny z Joem. Znów zerknęła na partnera, starając się znaleźć w nim coś 
pociągającego. Miał ładne, kasztanowe włosy, o ton lub dwa ciemniejsze niż Joe 
i pozbawione takiego połysku. O wzroście nawet nie warto było wspominać. Joe 
musiał mieć ze dwa metry. Szerokimi ramionami i solidną budową wyróżniał się 
spośród wszystkich. Czuło się emanującą z niego siłę i autorytet.

Więc czemu wszystko, do diabła, źle wyszło?

-  Nazywam się  Dan  Forsythe  -  oznajmił   partner.  Przerwała  tę  analizę 

Joego, by mu odpowiedzieć.

- Nikki Ashton.

Co powiedziała takiego, czym go zraziła?

- Miło mi panią poznać. 

Może coś zrobiła nie tak?

- Chyba, e… skończyła się melodia.

A może czegoś nie dopowiedziała lub nie zrobiła?

-   Czy   zechciałaby   pani...   Może   moglibyśmy   porozmawiać   przez   dwie 

minutki, Nikki? - Stali nieruchomo pośrodku parkietu. - Pani Ashton?

- Przestali grać - uchyliła się od odpowiedzi.

-   Tak.   -   Popatrzył   na   nią   dziwnie.   -   Myślę,   że   moglibyśmy   z   tego 

skorzystać, żeby porozmawiać. No wiesz, poznać się lepiej.

background image

Kiedy schodzili z parkietu, Nikki odetchnęła z ulgą. Jakże różniło się to 

od   agresywnego   zachowania   Joego.   Jednak   gdyby   to   Dan   zaciągnął   ją   do 
ocienionego kąta i spróbował całować, zapewne dałaby mu w twarz.

- Czego spodziewasz się po żonie? - spytała bezceremonialnie.

-   Dzieci   -   odparł   entuzjastycznie.   Spojrzał   gdzieś   poza   nią.   -   Lubisz 

dzieci?

- Obawiam się, że jeszcze nie dojrzałam do macierzyństwa - wyznała. - 

Przynajmniej na razie.

  - O! - Dan wciąż nerwowo zerkał gdzieś dalej, co korciło ją, by się 

obejrzeć. Zastanawiała się, czy nie dostrzegł jakiejś atrakcyjniejszej kobiety.

- Problem polega na tym, że robię karierę.

- Zatem dzieci odpadają, co?

Zawahała się. Zapomnij o Joem. Skup się na tym, po co tu przyjechałaś. 

Wiedziała, że dla osiągnięcia celu trzeba czasem ustępstw. Problem z Danem 
odzwierciedlał to, z czym często spotykała się w pracy. Dwie strony równie 
ambitne,   lecz   mające   rozbieżne   cele   i   potrzeby.   Musi   jedynie   znaleźć 
odpowiednie rozwiązanie dla ich problemu.

- Nie powiedziałam wcale, że dzieci odpadają.

- Ale teraz nie chcesz ich mieć. - Znów nerwowo zerknął w przestrzeń 

gdzieś za nią.

Jeśli szybko nie zareaguje, straci kandydata na męża.

- Może udałoby się nam osiągnąć kompromis - zaproponowała. - Gdybyś 

był skłonny nieco wstrzymać się z potomstwem…

- Daj spokój… chyba do siebie nie pasujemy. Miło było cię poznać. - 

Mówiąc to, zniknął w tłumie.

Nachmurzyła   się.   Dziwne.   Kogo   tam   wypatrywał?   Zachowywał   się, 

jakby… Zmrużyła oczy. Zachowywał się, jakby coś go przepłoszyło. A może 
ktoś. Odwróciła się i nie była zdziwiona, widząc stojącego w pobliżu Joego 
Alexandra. Uniósł w geście pozdrowienia trzymany w dłoni kieliszek szampana. 
Czemu ten okropny, bezczelny…? Czy nie dosyć jej nadokuczał, by udowodnić, 
że się nią nie interesuje? Czemu przepłoszył Dana?

background image

Klepnęła w ramię znajdującego się najbliżej mężczyznę.

- Zatańczymy?

Na   szczęście   nie   odmówił,   jednak   następne   dziesięć   minut   były 

najmozolniejsze w jej życiu. Natychmiast połapała się, że to zarozumiały dupek, 
któremu  bardziej jest potrzebna pokojówka niż żona. Co gorsza,  tańczyli na 
małej przestrzeni, więc co chwila widziała stojącego w pobliżu Alexandra.

Gdy muzyka przestała grać, szybko odeszła, postanawiając znaleźć sobie 

miejsce, gdzie będzie mogła przyjrzeć się kandydatom bez obecności Joego. Te 
rachuby, niestety, zawiodły. W ciągu pół godziny jej sytuacja pogarszała się z 
każdą chwilą. Nie ważne, z kim rozmawiała, zawsze obok stał Joe. Kilka razy 
otwarcie przysłuchiwał się jej rozmowom, co tak ją rozpraszało, że nie umiała 
mówić składnie.

W końcu nie mogła już dłużej wytrzymać. Postanowiwszy położyć kres 

tym torturom, przeprosiła kolejnego rozmówcę i poszła zmierzyć się ze swoim 
prześladowcą. Tym razem nie miała zamiaru poddać się tak łatwo. Za nic w 
świecie nie pozwoli mu się dotknąć.

Powitał ją leniwym uśmiechem i szelmowskim błyskiem w oku.

- Dobrze się bawisz?

- Nie i to z twojej winy. Czemu nie zostawisz mnie w spokoju? Czego 

chcesz?

- Od ciebie? Niczego.

- Więc czemu za mną chodzisz?

- Z ciekawości.

- Z ciekawości? - zdumiała się. - Czemu? Miałeś okazję do stworzenia 

czegoś   między   nami.   Rozwaliłeś   to,   więc   dlaczego   nie   odejdziesz   i   nie 
pozwolisz mi znaleźć męża?

- Czy o to ci chodzi? - Przyjrzał się jej uważnie. - Szukasz kogoś?

-   Usiłuję!   Bardzo   mi   to   jednak   utrudniasz.   Płoszysz   wszystkich 

potencjalnych kandydatów.

background image

Zauważyła,   że   analizuje   jej   odpowiedzi,   jak   nie   pasujące   elementy 

układanki.   Brwi   uniosły   się   ku   górze,   co,   jak   wiedziała   z   doświadczenia, 
zapowiadało kolejne pytania.

- Powiedz mi… - Spojrzał na nią z nie skrywanym zniecierpliwieniem. - 

Czy zamierzasz poznać tu swego przyszłego męża?

- Tak, oczywiście - odparła. - Pod warunkiem, że przestaniesz się do tego 

wtrącać.

- A gdzie i kiedy zamierzasz go spotkać?

- Skąd mam to wiedzieć? Nie jestem wróżką.

Joe nachmurzył się.

-   Jestem   nieco   zmieszany.   Odniosłem   wrażenie,   że   czekasz   na   kogoś 

wyjątkowego.

Wzięła się pod boki.

- Zgadza się, mam szczególne wymagania i powiem ci w zaufaniu, że 

jeszcze takiego nie znalazłam. No, może ze dwóch - dodała zgodnie z prawdą.

Podejrzliwość znów błysnęła w jego wzroku.

- Może byśmy o nich porozmawiali?

- Daj spokój - mruknęła.

Jonah podjął decyzję. Wciąż nie wiedział, czy chodzi jej o Erica. Choć 

wolał bezpośrednie podejście, nie mógł spytać o to wprost, nie demaskując się 
przy tym. Jednak musiał uzyskać kilka odpowiedzi. Wyciągnie je z niej, tak czy 
inaczej.

-   Kłócąc   się,   nie   poprawimy   naszej   sytuacji.   Musimy   porozmawiać. 

Zawieszenie broni?

- Nie wiem… - zawahała się. - Robi się późno, a ja nie mogę pozwolić 

sobie   na   zaprzepaszczenie   okazji.   Jeśli   do   niczego   nie   dojdziemy,   stracę 
mnóstwo czasu.

- To nie potrwa długo. - Położył jej rękę na ramieniu. - Może wyjdziemy 

stąd i porozmawiamy?

background image

Nie   dał   jej   czasu   na   wynajdywanie   wymówki.   Otworzył   przeszklone 

drzwi prowadzące do ogrodów i wyprowadził ją z sali. Na zewnątrz panował 
miły   chłód.   Kamienne   stopnie   tworzyły   kręte   ścieżki   wiodące   między 
egzotyczne drzewa i krzewy, niezwykłe na pustyni Nevada. Światło księżyca 
odsłaniało   skryte   częściowo   w   zaroślach   ławki   i   stoliki.   Tylko   kilka   było 
zajętych, ale Jonah, pragnąc odosobnienia, poprowadził Nikki w głąb ogrodu.

W   odległym   końcu   znaleźli   wolny   stolik   pod   drzewem   oświetlonym 

migoczącymi   lampkami.   Para,   która   przy   nim   siedziała   właśnie   stamtąd 
odchodziła. Mężczyzna wetknął do kieszeni marynarki plik papierów i objął 
kobietę zaborczym gestem. Ona z kolei wymieniła porozumiewawcze uśmiechy 
z Nikki.

- Powodzenia - szepnęła, gdy mijając ich, wracała ze swoim towarzyszem 

do budynku.

- Przyjaciółka? - spytał zdziwiony Jonah.

- Spotkałyśmy się wcześniej dziś wieczorem - przyznała Nikki. - Byłam 

trochę zdenerwowana, a ona usiadła przy mnie i porozmawiała.

- Czemu byłaś zdenerwowana?

-   To   bardzo   odważny   krok,   nie   sądzisz?   -   Wzruszyła   ramionami.   - 

Powinnam ponownie przemyśleć taki sposób zawierania małżeństwa.

Taki sposób zawierania małżeństwa? O co chodzi, do diabła? Poczekał, 

aż ulokują się na ławce. Dość tego dobrego. Nadeszła pora odpowiedzi i uzyska 
je.

- To raczej niezwykłe przyjęcie - zaczął ostrożnie.

- Dopóki nie przeczytałam o tym w gazecie, nie miałam pojęcia, że coś 

takiego istnieje - zgodziła się. - Bal dla samotnych ludzi, którzy chcą się pobrać.

Okazuje   się,   że   niedokładnie   odczytał   znalezioną   w   notatniku   Nikki 

karteczkę.   Pomyślał,   że   to   był   bal   weselny.   Wciąż   jednak   nie   miał   pełnego 
obrazu sytuacji. Gdzie jest Eric?

- Więc dowiedziałaś się o tym z gazety?

-   Tak,   była   to   lokalna   gazeta.   -   W   ciemności   błysnął   jej   uśmiech.   - 

Pokazała mi ją siostra. Uznała ten pomysł za bardzo zabawny.

- A ty nie?

background image

- Nie - przyznała smutno. - Uznałam to natomiast za idealne rozwiązanie.

- Czego?

To niewinne pytanie dotknęło ją boleśnie. Złożyła ręce, w przyćmionym 

świetle błysnęła jej ślubna obrączka.

- To… to długa historia - rzekła wreszcie.

-   Mam   nieskończenie   dużo   czasu   -   powiedział   zgodnie   z   prawdą. 

Postanowił dowiedzieć się wszystkiego, nawet jeśli miałoby to trwać całą noc. - 
Rozmowa o tym może pomóc.

Zawahała się i Jonah wyczuł, że zastanawia się, czy w ogóle odpowiadać 

na jakiekolwiek pytania.

- Wydaje mi się, że najlepsza byłaby całkowita szczerość.

- Chyba nie zawsze tak uważałaś.

Odwróciła głowę.

- Zazwyczaj przedkładałam szczerość ponad wszystko - wyjaśniła nieco 

chłodniejszym tonem.

- Ale twoja historia wiąże się z kłamstwem - odparł. Nie zamierzał jej 

oszczędzać, bo mogłaby skłamać, a to z kolei zaszkodziłoby Ericowi.

- Tak - przyznała bez wahania. - Tak było.

- Opowiedz mi o tym.

Nastąpiła   długa   chwila   ciszy,   kiedy   Nikki   starała   się   pozbierać   myśli. 

Nawet w tak krótkim czasie zdołał zauważyć, że była opanowana, precyzyjna i 
wysławiała się rozważnie. W razie czego trudno byłoby ją złamać.

- To wyłącznie moja wina - zaczęła cichym głosem. - Nie powinnam była 

kłamać, że byłam mężatką.

Nie takiego wyznania oczekiwał po niej Jonah.

- Co powiedziałaś?

Podniosła rękę. Na palcu zalśniła złota obrączka.

background image

- Pytałeś mnie o to wcześniej. Powinnam ci była wyjaśnić, że to tylko 

dekoracja. Nigdy nie byłam mężatką - roześmiała się cichutko. - W przeciwnym 
razie by mnie tu nie było.

Puścił tę wypowiedź mimo uszu. Przynajmniej do chwili, kiedy dowie się 

czegoś więcej o tym balu.

- Po co więc to udawanie?^

- Firma, w której pracuję woli ustabilizowanych życiowo pracowników.

Kto jej o tym, do cholery, powiedział?

- Więc postanowiłaś im się przypodobać?

- Rozważałam ten pomysł. Początkowo niezbyt serio, jednak…

- Jednak co?

- Pracuje tam pewien mężczyzna. Bardzo miły. Młody.

-   I   jest   zainteresowany   nawiązaniem   z   tobą   bardziej   osobistych 

kontaktów. - Czy to możliwe? Czy Loren i Della źle ocenili sytuację? A może 
Nikki Ashton jest wytrawną kłamczucha?

- Bardziej niż zainteresowany.

- Nadal nie rozumiem. Udajesz mężatkę, ponieważ nie umiesz powiedzieć 

mu nie? Czy to nie lekka przesada?

- Nie, ponieważ ten mężczyzna jest moim szefem.

Wstał. Sposób, w jaki to powiedziała, utwierdził go w przekonaniu, że to 

prawda, a przynajmniej w jej pojęciu. Cholerny Eric. Do czego doprowadził?

- Czemu tu jesteś?

Nikki   przechyliła   na   bok   głowę   i   przyjrzała   mu   się   uważnie.   Światło 

księżyca podkreśliło jej urodę. Wyglądała na spokojną i pogodną, jednak cienie 
gromadzące się wokół oczu wskazywały na poważne kłopoty.

- Jestem tu z takich samych powodów, co i ty. Zamierzam spotkać kogoś 

odpowiedniego do zawarcia małżeństwa.

- Nie możesz zrobić tego w Nowym Jorku?

background image

- Może i tak, ale formalności trwają bardzo długo. Biorąc udział w Balu 

Kopciuszka, mogę spotkać kogoś, natychmiast weźmiemy ślub i rano wracamy 
do domu. Problem rozwiązany.

Czegoś chyba nie zrozumiał. Po trzydziestu godzinach bez snu było to 

całkiem   możliwe.   Zacisnął   zęby.   Lepiej,   żeby   wszystko   okazało   się 
nieporozumieniem, ponieważ nie podobało mu się to, co usłyszał.

-   To   dlatego   zebrali   się   ci   wszyscy   ludzie?   Żeby   poślubić   kogoś 

nieznajomego? Chcą spotkać, zaakceptować i wziąć ślub, a wszystko w ciągu 
jednej nocy?

- Oczywiście - odparła zdumiona.

- Jasne. - Nagle zdał sobie sprawę, że Nikki mówi to całkiem poważnie. - 

Jeśli   to   prawda,   wszyscy   zebrani   tu   dziś   goście   znaleźli   się   w   prawdziwie 
rozpaczliwym położeniu.

- Z kolei ja czegoś nie rozumiem. - Uniosła w górę brwi. - Czyżbyś nie 

przybył tu z zamiarem znalezienia żony?

Nie miał zamiaru odpowiadać na to pytanie.

- Skupmy się najpierw na twoim problemie. Mną zajmiemy się później. - 

Nie dopuszczając jej do słowa, pytał dalej: - Chcesz wyjść za mąż, bo twój szef 
nie uznaje odmowy. Czy o to chodzi?

- Mam również osobiste powody.

- Jakie?

Spuściła powieki, by ukryć uczucia.

- Te, jak mówiłam, są natury osobistej.

Z trudem ukrył zniecierpliwienie.

- Zatem z powodów natury osobistej, jak również dlatego, że nie możesz 

w  inny   sposób   okiełznać  swego  szefa,   postanowiłaś  poślubić  kogoś  całkiem 
nieznajomego.

Pochyliła   głowę.   Nawet   w   ciemnościach   Jonah   mógł   dostrzec,   że   się 

zarumieniła.

background image

-   Wiem.   To   brzmi   okropnie,   ale   widzisz,   wszyscy   myślą,   że   jestem 

mężatką.

Jonah skrzyżował ramiona na piersi.

- Zatem postanowiłaś zmienić fikcję w fakty - zauważył ironicznie. - W 

tym jest jakiś sens.

- Nie mam wyboru - odparła. - Nie jestem zainteresowana małżeństwem. 

Jakimkolwiek, a na pewno nie opartym na czymś tak złudnym jak miłość.

-   Skoro   tak   uważasz,   czemu   zdecydowałaś   się   na   tak   ryzykowne 

rozwiązanie?

- Bo to idealne wyjście.

- Sprawa jest mocno dyskusyjna.

-   Dobrze   to   przemyślałam   -   zaperzyła   się   Nikki.   -   Oprócz   nie 

rozwiązanych prywatnych kłopotów jest jeszcze szef, który uważa, że jest we 
mnie zakochany.

- A jest? - Spojrzał na nią ostro.

- Nie, tak mu  się tylko wydaje. Dopóki nie zmieni zdania, potrzebuję 

ochrony prawdziwego męża.

- Jako mąż mógłby cię chronić przed… - niech to diabli, mało się nie 

wygadał - jak go tam zwą?

-   Eric   -   westchnęła   z   ulgą.   -   To   nie   będzie   łatwe.   Potrzebuję   kogoś 

wykształconego   i   dojrzałego,   nieustraszonego.   Problem  częściowo   polega   na 
tym,  że mówiłam wszystkim,  iż mój  mąż od kilku lat przebywa za granicą. 
Niestety, wygląda to tak, jakby nasze małżeństwo przechodziło kryzys.

-   Dlatego   potrzebujesz   człowieka,   który   rozwieje   te   wątpliwości   - 

wycedził Jonah. - Prawdziwego męża, który potrafi odegrać rolę namiętnego 
kochanka, przekona Erica, że związek z tobą nie ma szans i sprawa wygaśnie 
sama.

- Właśnie.

- Więc w czym problem? Skoro zdecydowałaś się na ten szalony pomysł, 

czemu jeszcze nie wyszłaś za mąż?

background image

Zaśmiała się ponuro.

- Problem polega na tym, że nie spotkałam nikogo, kto sprostałby moim 

wymaganiom.   Albo   są   to   mili   dżentelmeni,   z   którymi   Eric   natychmiast   się 
rozprawi, albo niezależne  typy z własnym rozkładem jazdy. Nie ma  w nich 
miejsca na przeprowadzkę do Nowego Jorku na czas trwania naszego związku.

- Nie wierzę, że nie ma tu nikogo…

- Nie? A ty sam? - Pochyliła się ku niemu, patrząc mu prosto w oczy. 

-Mogę zaoferować mieszkanie, samochód i umiarkowane dochody. To nie musi 
być   stały   związek.   Spotkałam   dziś   jednego   mężczyznę,   który   poszukiwał 
tymczasowej  żony. Jeśli tak wolisz, zgodzę się na krótkotrwałe małżeństwo. 
Wynajmę cię w charakterze męża na niezbędny okres, wystarczająco długi, żeby 
rozwiązać problem z Ericem, a potem się rozwiedziemy.

- Czy to nie lekka przesada? Nie mogłabyś…? - Naszła go pewna myśl. - 

Czy Eric cię molestował, zrobił lub powiedział coś nieodpowiedniego?

-   Nie,   nic   z   tych   rzeczy   -   odparła   natychmiast.   -   Jest   uprzejmy… 

opiekuńczy.

- No tak, widzę, w czym może tkwić problem - roześmiał się Jonah.

- To wcale nie jest śmieszne! Nigdy mnie nie dotknął, przynajmniej nie w 

dwuznaczny   sposób.   Ale   wiem,   co   czuje.   Nie   wymyśliłam   tego   sobie. 
Naprawdę.

- W porządku. - Uniósł ręce. - Wierzę ci, ale powiedz, skąd wiesz, że tak 

właśnie   jest?   Może   mylisz   przyjacielskie   zachowanie   z   czymś   bardziej 
poważnym?

- Wolałabym, żeby tak było. - Pokręciła głową.

- Przekonaj mnie.

- Nie rozumiem, czemu miałabym to robić.

- Podobno rozpaczliwie potrzebujesz męża, więc przekonaj mnie, że tak 

jest naprawdę.

Znów   przez   dłuższy   czas   rozważała   jego   prośbę.   Po   kilku   chwilach 

skinęła głową.

- Doskonale. Czy wiesz, kiedy podobasz się kobiecie?

background image

- Czasami - przyznał. - Jeśli daje to po sobie poznać.

- No, więc Eric nie pozostawia co do tego wątpliwości. Zaczął, gdy tylko 

się zjawiłam w firmie.

- I co zrobiłaś?

-   Powiedziałam   mu,   że   nie   podzielam   jego   uczuć,   a   mieszanie   spraw 

służbowych z przyjemnościami zawsze uważałam za błąd. Myślał, że zmieni 
moje poglądy i wówczas popełniłam pierwszy błąd.

- Skłamałaś.

- Owszem. Powiedziałam, że jestem zaręczona. On mimo wszystko nie 

tracił nadziei. - Wzruszyła ramionami. - W przystępie rozpaczy pojawiłam się 
któregoś poniedziałku z obrączką na palcu.

- Kolejny błąd - zauważył sucho Jonah. - Czy obrączka go nie ostudziła? - 

Dawniej to powstrzymywało Erica.

- Tak. Wydawało się, że pogodził się z brakiem szans na nasz związek.

- A jednak potem zaszło coś, co wszystko zmieniło. Co?

- Na przyjęciu w firmie zjawiłam się sama, twierdząc, że mąż przebywa 

za granicą. Erie czepiał się tego przez kilka następnych tygodni. Żartował sobie 
nawet   z   przedłużającej   się   nieobecności   męża.   Kiedy   czas   mijał,   a   ja   nie 
przedstawiłam   go   w   firmie,   Eric   zmienił   się…   -   Zawahała   się,   szukając 
właściwego określenia.  - Stał się nieprzyjemny, wręcz zły. Myślę, że zaczął 
nabierać   podejrzeń.   Czuł,   że   coś   ukrywam   i   doszedł   do   wniosku,   że   moje 
małżeństwo rozsypuje się.

- To wciąż jednak nie oznacza…

- Nawet więcej - przerwała mu. - Zaczął mi się zwierzać, choć wcale go 

do tego nie zachęcałam.

- O czym mówił? - zaniepokoił się Jonah.

- O swojej rodzinie. Głównie o starszym bracie, jak podziwia i naśladuje 

Jonaha, jak trudno mu żyć w jego cieniu i że nie jest łatwo dorównać komuś 
takiemu…

- Wygląda na to, że traktował cię bardziej jak matkę niż jak potencjalną 

kochankę.

background image

- Wolałabym, żeby tak było. Jednak gdy znajdowałam się blisko niego, z 

trudem nad sobą panował. A kiedy patrzył na mnie… - Pokręciła głową. - Nie 
potrafię tego wyjaśnić, powiem tylko, że kobiety czują te rzeczy.

-   Zatem   małżeństwo   jest   dla   ciebie   jedynym   rozwiązaniem   -   naciskał 

Jonah.

- Nie podoba mi się to, ale nie mam wyboru. Muszę znaleźć wyjście z 

sytuacji, zanim całkiem wymknie mi się spod kontroli. To zaczęło przeszkadzać 
nam w pracy. Popełniliśmy błędy, które mogą być zauważone, a ja nie mogę 
stracić tej posady. Jest zbyt ważna dla mnie. - Wstała i podeszła do niego. - Joe, 
pomóż mi. Czy… czy ożenisz się ze mną?

Domyślał się, ile musiało kosztować ją to pytanie. Jednak nie zmienił 

zdania.

- Nie.

- Czemu nie? - spytała zrozpaczona. - To czego ty chcesz?

- To, czego chcę, jest w tej chwili nieistotne. Posłuchaj, Nikki. Masz dwa 

wyjścia. Możesz zrealizować ten niedorzeczny plan zamążpójścia lub zrobić coś 
naprawdę rozsądnego.

- A cóż takiego?

- Powiedz Ericowi prawdę. Udawałaś mężatkę, bo nie chciałaś żadnych 

romansowych komplikacji w firmie. Wyjaśnij mu, że nie interesuje cię nic poza 
pracą i powiedz mu, że ma zostawić cię w spokoju. Poproś o przeniesienie.

Cofnęła się o krok.

- Nie mogę.

- Dlaczego?

-   Naprawdę   myślisz,   że   to   takie   łatwe?   -   zdenerwowała   się.   Długo 

tłumione napięcie zaczęło brać górę. - Mam wkroczyć uroczyście do biura i 
oznajmić wielką nowinę. Co dalej?

- Kłopot z głowy.

- Wcale nie. Pod koniec dnia całe biuro będzie wiedziało, że skłamałam, 

udając mężatkę, bo nie mogłam inaczej poradzić sobie z szefem. Wieczorem 
drugiego   dnia   będą   wiedzieli   o   tym   nasi   klienci,   a   trzeciego   dojdzie   to   do 

background image

konkurencji.   Zaszarga   to   moją   opinię,   zaszkodzi   Ericowi   i   nadwyręży 
wiarygodność   naszej   firmy.   Wielkie   dzięki.   Wolę   już   wszystko   inne,   nawet 
fikcyjne małżeństwo.

Jej   upór   w   sprawie   małżeństwa   wstrząsnął   nim.   Może   gdyby   był 

wyspany, znalazłby dla niej korzystniejsze wyjście. Skoro nie stać go było na 
taki luksus…

- Chodź. - Wziął ją za rękę.

- Dokąd?

- Znaleźć ci faceta. Skoro tak bardzo chcesz zdobyć męża, pomogę ci 

jakiegoś znaleźć.

- Nie rozumiem. - Usiłowała wyszarpnąć rękę. - Czemu to robisz?

- Powiedzmy, że zmęczyły mnie już smutne historie.

- A co z tobą? - zaprotestowała. - Robi się coraz później. Nie martwisz 

się, że stracisz okazję znalezienia sobie żony?

- Wierz mi, poszukiwanie żony najmniej mnie teraz martwi. - Zatrzymał 

się. - Co jest, Nikki, rozmyśliłaś się?

Zawahała się przez chwilę.

- Nigdy nie zmieniam zdania.

- To idziemy.

Przez godzinę nie udało się im znaleźć nikogo odpowiedniego. Większość 

kandydatów Jonah odrzucił jako zbyt słabych psychicznie. Miała rację, Eric nie 
potraktowałby ich jako poważnych rywali. Ci zaś, którzy by się nadawali, mieli 
własne   wymagania,   co   oznaczało,   że   to   żona   powinna   odpowiadać   ich 
kryteriom.

background image

-   Tu   stoi   facet,   z   którym   jeszcze   nie   rozmawiałaś   -   powiedział   bez 

entuzjazmu   Jonah.   Niestety,   ten   mężczyzna   był   za   gruby,   za   stary   i   zbyt 
przerażony. Erie przerobiłby go na kotlet mielony. Tymczasem czas uciekał.

- Nie przejmuj się - pocieszyła go Nikki. - A gdyby tak… - urwała w pół 

słowa. Twarz jej pobladła. - O, nie!

- Co się stało? Co ci jest?

Odwróciła się gwałtownie, wręcz wpadając mu w ramiona.

- Obejmij mnie. Szybko!

Odruchowo przytulił ją do siebie, przesuwając dłonią wzdłuż jej pleców. 

Poczuła się jak w niebie, ciepło i bezpiecznie. Jonah wchłaniał jej niezwykły 
zapach. Jeśli do tej pory nie wierzył w chorobę odrzutowcową, zaczął się nad 
tym poważnie zastanawiać, ponieważ nie znajdował innego wytłumaczenia na 
swoją, zbyt gwałtowną jego zdaniem, reakcję.

Przerażona Nikki oddychała gwałtownie.

- Co ci jest? Co się stało? - spytał szeptem.

Podniosła głowę. Ich usta prawie się spotkały. Dopóki nie zobaczył jej 

przerażonych oczu, myślał, że chodzi o pocałunek.

- Eric jest tutaj - wyszeptała.

 

ROZDZIAŁ  TRZECI

background image

- Nie do wiary! - krzyknęła Nikki. - Jak mnie tu znalazł?

Jonah skrzywił się. Domyślał się jak. To robota wyjątkowo sprawnej Jan. 

Zerknął   w   stronę   recepcji.   Stał   tam   Eric   i   z   niewinną   miną   rozprawiał   z 
małżeństwem   Montague.   Najwyraźniej   postanowił   użyć   całego   uroku 
osobistego, by dostać się na bal, a znając Erica nie wątpił, że mu się uda. Zmełł 
w ustach przekleństwo. Sytuacja robiła się poważniejsza, niż przypuszczał.

- Chodź. - Otoczył Nikki ramieniem i skierował się w stronę najbliższego 

wyjścia.

Popatrzyła na niego rozszerzonymi z przerażenia oczyma.

- Co mam teraz robić?

Jonah   zacisnął   szczęki,   usiłując   podjąć   jakąś   decyzję.   Kapitalnym 

głupstwem było wypicie kieliszka szampana, zwłaszcza po tym, jak nie spał 
półtorej doby. W tej chwili oddałby diabłu duszę za gorący prysznic i bite osiem 
godzin   snu.   Może   wówczas   potrafiłby   znaleźć   optymalne   wyjście.   Jednak 
uniemożliwiało   mu   to   zmęczenie.   Przychodziło   mu   do   głowy   tylko   jedno 
rozwiązanie.

-   Nie   mamy   zbyt   wielkiego   wyboru   -   oznajmił.   -   Jeśli   on   jest   tak 

stanowczy, musisz poślubić kogoś, kto nie da mu się zdominować.

- Przepytaliśmy już niemal wszystkich. To kto pozostał?

- Ja.

Minęła cała minuta, zanim to, co powiedział, wreszcie do niej dotarło. 

Spojrzała na niego zdumiona.

- Ale przecież mówiłeś…

- Zapomnij o tym, co mówiłem.

- Naprawdę zamierzasz się ze mną ożenić? - spytała z niedowierzaniem. - 

Dlaczego?   Nie   chcę,   żebyś   myślał,   że   jestem   niewdzięczna,   ale   -   miejsce 
zdumienia   zajął   sceptycyzm   -   dlaczego   chcesz   pomóc   mi   teraz,   skoro   nie 
chciałeś przed chwilą?

- Ponieważ dziś wieczorem już raz zostawiłem pewną damę w potrzebie - 

odparł lekko kpiącym tonem. - Nie leży w moim zwyczaju robić tego powtórnie 
tego samego dnia.

background image

- Nie będę się upierała przy dalszych wyjaśnieniach.

-   Co   za   ulga.   -   Uśmiechnął   się   blado   i   pokazał   korytarz   wiodący   do 

wewnętrznych   schodów.   -   Czy   możemy   tędy   przejść?   Musimy   dostać 
zezwolenie na zawarcie małżeństwa. Słyszałem, że ktoś załatwia to w bibliotece 
piętro niżej.

Nikki   nachmurzyła   siei   lekko   pokręciła   głową,   jakby   chciała   dać   do 

zrozumienia,   że   tak   łatwo   namówić   się   nie   da.   Jonah   omal   nie   wybuchnął 
śmiechem. Naraża się całej rodzinie, by jej pomóc, a ta wciąż niezadowolona. 
Gdyby   zamiast   tej   komedii,   na   wstępie   powiedziała   Ericowi   "nie", 
oszczędziłaby sobie kłopotów. On z kolei, dbając o dobre imię brata i usiłując 
uratować posady dwóch filarów International Investment oraz ich zagmatwane 
życie osobiste, musiał działać szybko.

- Wiem, że nie mam prawa grymasić - powiedziała.

- To pewne jak diabli. 

Popatrzyła na niego z wyrzutem.

- Martwi mnie jednak parę spraw.

- Naturalnie - westchnął.

-   Po   pierwsze…   spodziewam   się,   że   przekonasz   Erica,   iż   jesteśmy 

szczęśliwą parą. Podołasz temu?

Najwyraźniej kwestionowała jego zdolności. Niewiele osób odważyło się 

na taką zniewagę i udało się im ujść bezkarnie.

- Przekonam go, że jeśli będzie chciał od mojej żony czegoś więcej! nie 

ograniczy się tylko do stosunków służbowych, ciężko tego pożałuje. - Mówiąc 
to, gniewnie zmarszczył brwi. - A może nie uwierzy mi, że mówię serio?

Wytrzymała jego spojrzenie przez kilka sekund i zaróżowiła się.

- Uwierzy.

- Świetnie, idziemy.

- Chwileczkę, jeszcze nie skończyłam.

- Moja pani - powiedział z irytacją w głosie. - Obiecałem, że się z tobą 

ożenię. Czego jeszcze chcesz?

background image

- Muszę się upewnić, że się dobrze rozumiemy.

-   Możesz   mi   wierzyć   -   skrzywił   się.   -   Rozumiem   cię   lepiej,   niż 

przypuszczasz.

- Chodzi mi o szczegóły. Nie chcę potem żadnych nieporozumień.

- To mów szybko, gdyż masz zaledwie trzydzieści sekund - poinformował 

ją. - Potem radź sobie sama.

Chyba   poważnie   potraktowała   jego   ostrzeżenie,   bo   nie   tracąc   czasu, 

zaczęła wyliczać na palcach swoje wątpliwości.

-   Dobrze…   Zgodziłeś   się   przekonać   Erica,   że   tworzymy   szczęśliwe, 

stadło. Po drugie, przeprowadzisz się do Nowego Jorku i zostaniesz ze mną tak 
długo, aż sytuacja z Erikiem się unormuje.

- Dobrze.

-   Po   trzecie,   rozumiesz,   że   cała   ta   sytuacja   nie   może   zagrozić   mojej 

posadzie.

-   To   zrozumiałe.   -   Skrzyżował   ręce   na   piersi.   -   To   już   wszystko? 

Skończyłaś? Nie ma żadnego po czwarte, piąte i szóste?

- Tylko czwarte.

- Zamieniam się w słuch.

Gdyby   nie   zauważył   błysku   niepokoju   w   jej   oczach,   sądziłby,   że   ta 

rozmowa wcale jej nie krępuje. W dodatku wyrzuciła z siebie trzy poprzednie 
postulaty niczym automat. Teraz zdradził ją nieco ciemniejszy odcień fioletu w 
źrenicach. Innymi słowy to, co zawierała ostatnia pozycja, powinna umieścić na 
czele listy.

- Muszę znać twoje oczekiwania.

Uniósł brew. Spodziewał się czegoś o wiele trudniejszego.

-   No   cóż,   po   ślubie   ocalę   twoją   śliczną   główkę   i   odstawię   cię   na 

bezpieczne   tory   -   odparł.   Tym   samym   ochroni   International   Investment   od 
kolejnych wpadek i da ochłonąć Ericowi.

- Czy to wszystko? - Zwilżyła wargi. - Nie stawiasz żadnych warunków?

background image

Zaczął się domyślać o co jej chodzi i natychmiast pojawiła się czysto 

męska reakcja, chęć wykorzystania sytuacji. Podszedł bliżej, wpatrując się w 
punkt pulsujący na jej szyi.

- Pytasz, czy zamierzam z tobą spać?

Nikki pozostała niewzruszona, choć podejrzewał, że toczy ciężką walkę 

wewnętrzną.

- Tak. Chyba o to mi właśnie chodziło.

- Wydaje się, że nie warto tego omawiać bliżej.

Rozśmieszyło go,  że  najwyraźniej odczuła  ulgę.  Czy   podczas rozmów 

służbowych jest równie mało pojętna? Będzie musiał to wyjaśnić. Nie można 
narażać na szwank interesów firmy z powodu niezbyt rozwiniętych zdolności 
percepcyjnych Nikki.

- Czy wyczerpaliśmy już wszystkie twoje wątpliwości?

- Tak.

-   W   takim   razie   proponuję,   żebyśmy   stąd   poszli,   zanim   twój   szef 

wynegocjuje   sobie   wejście   i   wytropi   nas.   On   nie   zna   celu   tego   balu,   co?   - 
Zerknął na nią ostro.

- Chyba nie. Powiedziałam mu, że lecę zobaczyć się z mężem - wyjaśniła, 

spoglądając niepewnie na Jonaha. - Nie wiedziałam, że poleci za mną. Może był 
ciekaw, jak wyglądasz… - westchnęła. - To znaczy, jak wygląda mój mąż.

-   A   może   nie   uwierzył,   że   masz   się   w   ogóle   z   kimkolwiek   spotkać. 

Miejmy   nadzieję,  że  gospodarze  nie wdadzą  się  w  szczegółowe   wyjaśnienia 
reguł balu, bo za chwilę będziemy mieli Erica na karku. - Złapał ją mocno za 
rękę. - Poszukajmy biblioteki.

Kamerdyner   wskazał   im   drogę   i   za   masywnym   dębowym   biurkiem 

zobaczyli   urzędniczkę   zajmującą   się   ślubną   dokumentacją.   Z   identyfikatora 
wynikało, że nazywa się Dora Scott. Obok stała tabliczka z napisem: "Przekąska 
przyspiesza   obsługę".   Przed   nimi   ustawiła   się   niewielka   kolejka,   lecz   zanim 
wypełnili odpowiednie formularze, pokój opustoszał.

- Co my tu mamy? - spytała Dora, a gdy podeszli do niej, wyciągnęła rękę 

po dokumenty.

background image

Jonah, zdając sobie sprawę, że stoi w obliczu katastrofy, przedstawił się 

pospiesznie.

- Joe. Joe Alexander.

Nikki mogła  nie skojarzyć tego imienia z pełnym brzmieniem imienia 

przyrodniego brata Erica. Jednak gdyby Dora odczytała pełne brzmienie, jego 
tożsamość nie budziłaby najmniejszej wątpliwości. Tymczasem nie zamierzał 
ujawniać swych powiązań z Erikiem, dopóki nie zostaną poślubieni.

Dora zerknęła na formularz i zachichotała.

- Świetnie, Joe - powiedziała i zerknęła na drugi formularz. - I Nicole.

- Nikki - sprostowała pospiesznie przyszła panna młoda. - Niestety, ale 

nie przynieśliśmy przekąsek - dodała, pokazując tabliczkę.

-   Całe   szczęście.   Jeszcze   jedna   porcja   zapiekanego   sera   i   pęknę.   No, 

kochani, bierzmy się do roboty. - Objaśniła szczegóły, wypełniając dokumenty, 
a potem wręczyła im je w pięknych, biało-niebieskich kopertach.

- Wręczycie te formularze osobie, u której będziecie chcieli wziąć ślub. 

Te pozłacane dyplomy są jedynie pamiątką. Oficjalne dokumenty dostaniecie 
pocztą. Są jakieś pytania?

- Nie mamy żadnych pytań - odparł Jonah.

- W takim razie - skinęła głową - mam dla was jedną radę. Opiekujcie się 

sobą nawzajem.

- Jestem w tym dobra - zapewniła ją Nikki.

- Zabawne - mruknął Jonah. - To właśnie miałem powiedzieć.

-   Cudownie.   Troskliwa   para   -   roześmiała   się   Dora.   -   Zmykajcie   stąd. 

Musicie się pobrać, a ja mam jeszcze mnóstwo roboty.

- Lepiej zróbmy to szybko - poradził Jonah, gdy wrócili na salę balową. - 

Jeśli Ericowi udało się wkręcić, nie chciałbym, żeby wpadł na nas w najmniej 
odpowiednim momencie.

Nikki zatrzymała się przed drzwiami do pierwszego salonu.

- Wygląda na to, że mamy do wyboru kilka rodzajów ceremonii ślubnych. 

Jaką wolisz?

background image

- Krótką i rzeczową.

Otworzył drzwi do najbliższej sali i zajrzał do środka. Nikki zerknęła mu 

przez ramię i jęknęła cicho z dezaprobatą. Nie miał jej tego za złe. Pokój był 
urządzony ładnie, ale bardzo sztywno i formalnie. Kiedy sędzia pokoju skinął, 
by się zbliżyli, Jonah zawahał się. Nie wiedzieć czemu uznał jasnoniebieskie 
brokaty, orzechowe meble i sztuczne kwiaty za niegustowne. Nikki także się to 
chyba nie podobało.

Cofnął się i zamknął drzwi.

- Kiepski wybór.

- Dlaczego?

-   Zbyt   długa   kolejka   -   skłamał,   wiedząc,   że   nie   była   w   stanie 

zweryfikować jego twierdzenia. - Spróbujmy gdzie indziej.

Otworzył drzwi do następnego salonu i z aprobatą skinął głową. Idealnie. 

Mały,   przytulny   salonik   urządzony   został   w   staroświeckim,   niemal 
wiktoriańskim stylu. Ściany   pokrywała  tapeta  w róże,  kanapa  i krzesła  były 
wyściełane ciemnoczerwonym pluszem oblamowanym białą koronką. Pod jedną 
ścianą stała komódka ze srebrną zastawą do herbaty, pod drugą kominek, a nad 
nim lustro obramowane złotymi liśćmi. W kryształowych wazonach stały świeże 
kwiaty, zapach róż mieszał się z żywiczną wonią płonących w kominku głowni.

Sam nie wymyśliłby lepszej scenerii dla Nikki.

Weszła do środka i westchnęła z zachwytu.

- Och, Joe, tu jest cudownie.

- Popieram - zgodził się z uśmiechem. Nie bardzo wiedział, czemu tak 

wielką   wagę   przywiązuje   do   tego   tymczasowego   małżeństwa.   Pewnie   jest 
bardziej zmęczony, niż przypuszcza.

Z krzesła stojącego obok kominka podniósł się kapłan. W jego gęstych, 

siwych włosach odbijały się migoczące płomienie.

- Witajcie - rzekł z uśmiechem. - Rozumiem, że zamierzacie się pobrać.

- Owszem - odparła bez wahania Nikki. - Natychmiast, jeśli łaska.

Kapłan uśmiechnął się wyrozumiale.

background image

- Dobrze, moja droga. Jednak, zanim zacznę, muszę spytać, czy starannie 

przemyśleliście to, co chcecie uczynić.

Jonah   jęknął   w   duchu.   Jeśli   do   tego   dojdzie,   może   opamiętać   się   i 

wycofać. Trzeba zakończyć sprawę bezzwłocznie.

-   Proszę   posłuchać,   wszystko   przemyśleliśmy,   podjęliśmy   decyzję   i 

spieszymy się. - Podał kapłanowi kopertę zawierającą niezbędne dokumenty. - 
Czy moglibyśmy już zacząć? 

Kapłan wziął kopertę i poprawił okulary.

-   Obawiam   się,   że   nie   -   odparł.   Jego   niebieskie   oczy   pociemniały.   - 

Widzicie, małżeństwo jest bardzo poważnym związkiem i nie należy zawierać 
go pochopnie. Proszę zatem, żebyście przyjrzeli się sobie uważnie. Upewnijcie 
się, że dokonaliście właściwego wyboru.

Jonah,   mnąc   przekleństwo   w   ustach,   odwrócił   się   w   stronę   Nikki,   bo 

uświadomił   sobie,   że   jest   to   jedyny   sposób   na   zawarcie   związku   i   zaczął 
wnikliwie studiować jej postać.

Najpierw całą sylwetkę. Wysoka, proporcjonalnie zbudowana, uderzająco 

piękna kobieta. Bez mrugnięcia  patrzyła mu  prosto w oczy. To ujęło go od 
pierwszej chwili. Oczywiście, miała też mnóstwo innych zalet.

Jej   usta   aż   prosiły   o   pocałunek,   a   skóra   zdumiewała   swą   gładkością. 

Uśmiechnął   się   z   uznaniem   na   widok   starannie   upiętych   na   czubku   głowy 
włosów. Podczas wieczoru kilka kosmyków wymykało się chwilami i niesfornie 
opadało to na czoło, to znów na kark Nikki.

Potem popatrzył na nią innymi oczyma.

Uświadomił   sobie   nagle,   że   fryzura   Nikki   odzwierciedla   jej   naturę. 

Walczyła   uparcie   o   zachowanie   spokoju   i   panowanie   nad   sobą,   lecz   nie   do 
końca jej się to udawało. Podobnie wyglądał konflikt między miotającymi nią 
namiętnościami,   a   koniecznością   wzięcia   ich   w   ryzy.   Pozornie   wszystko 
wydawało   się   w   porządku,   jednak   pod   gładką   powierzchnią   wrzało   i   tym 
właśnie była przerażona. Popatrzył na nią pod tym kątem. Zdradzało ją owo 
delikatne   spojrzenie   fiołkowych   oczu,   w   którym   niepewność,   rozpacz   i 
namiętność rywalizowała z siłą i stanowczością.

Pożądał tej kobiety. Pragnął podsycać drzemiące w niej iskierki buntu, by 

wyzwolić   wewnętrzny   ogień.   Tłumienie   tych   uczuć   szkodziło   jej,   więc 

background image

postanowił znaleźć  sposób  zburzenia jej spokoju. Do diaska, chyba odda jej 
przysługę.

Tymczasem musi rozwiać jej obawy. Jakby pod wpływem tych myśli, 

doleciał go zapach róż. Podszedł do najbliższego wazonu i wyjął z niego kilka 
gałązek zdobiącej kompozycję gipsówki.

- Podejdź tu - odezwał się ponurym tonem.

Usłuchała, lecz zatrzymała się o dwa kroki przed nim. Jonah przybliżył 

się i delikatnie zwieńczył gipsówką jej koczek. Nikki chwyciła go za klapy 
marynarki. Pomyślał z żalem, że nie będzie uszczęśliwiona, kiedy odkryje jego 
tożsamość.  Miał jednak nadzieję przekonać ją, że zrobił to wszystko dla jej 
dobra.

To przynajmniej usiłował sobie wmówić.

Nikki   spoglądała   na   Joego,   wpatrując   się   w   jego   męską   twarz. 

Wstrzymała   oddech,   kiedy   wplatał   jej   drobne   białe   kwiatki   we   włosy.   Z 
satysfakcją przyjrzał się swemu dziełu i w jego oczach błysnęła czułość. To 
jedno spojrzenie rozwiało jej wszystkie obawy.

Była bardzo zdenerwowana. Sytuacja, w jakiej się znalazła, przerastała ją. 

Kiedy   kapłan   poprosił   o   ponowne   rozważenie   decyzji,   omal   nie   wybiegła   z 
pokoju.   Nie   powstrzymałby   jej   nawet   strach   przed   spotkaniem   z   Erikiem. 
Pohamowało ją jedynie wspomnienie usłyszanej przez telefon rozmowy Kristy.

Spojrzenie w orzechowe oczy Joego, emanujący z nich spokój i pewność 

siebie przezwyciężyło jej wahania. Domyślał się chyba, że stanęła na rozdrożu, 
bo pochylił się nad nią.

- Nie martw się o nic - szepnął pocieszająco. - Zajmę się wszystkim.

Wziął   w   dłonie   jej   twarz   i   delikatnie   pocałował.   Resztki   obaw   Nikki 

rozwiały się w jego opiekuńczych ramionach. Wszystko się uda. U boku Joego 
rozwiąże wszystkie swoje problemy.

Ociągając się, wypuścił ją z ramion.

- Masz jeszcze jakieś wątpliwości? - spytał.

- Żadnych.

- Zatem wyjdziesz za mnie, panno Ashton? 

background image

Drżący uśmiech zaigrał na jej wargach.

- Tak, panie Alexander. Wyjdę za pana.

- Czy podjęliście już decyzję? - zapytał kapłan.

- Proszę zaczynać ceremonię - odparła opanowanym tonem. - Ślub biorą 

Joe i Nikki.

Jonah   z  szelmowskim  uśmiechem   wyjął  z  najbliższego  wazonu   różę  i 

podał jej. Zdziwione spojrzenie Nikki skwitował wzruszeniem ramion.

- Panna młoda powinna mieć bukiet.

Ceremonia zaślubin zgodnie z ich życzeniem trwała niezwykle krótko. 

Kapłan, nim ogłosił ich mężem i żoną, zerknął na nich spod okularów.

- Czy chcielibyście wymienić obrączki? - spytał. - Mamy tu do wyboru 

zastępcze. To zwykły tombak, ale możecie z czasem zamienić je na prawdziwe.

- Ja już mam obrączkę - zwróciła się z wahaniem do Jonaha. - Wszystkim 

wyda się dziwne, jeśli będę miała inną.

- Daj mi ją.

Zsunęła obrączkę z palca.

- A ty?

- Ja będę potrzebował zastępczej - oświadczył.

Pasowała trzecia z kolei. Ku zdumieniu Nikła, wzór na obrączce Jonaha 

był   podobny   do   wzoru   na   jej   własnej.   Gdyby   nie   wiedziała,   że   to   zwykły 
tombak,   dałaby   głowę,   że   jest   prawdziwa,   a   już   na   pewno   poczuła   się 
prawdziwą mężatką, gdy Jonah wsunął jej na palec obrączkę. Była to chwila 
poza   czasem   i   przestrzenią,   w   której   ich   małżeństwo   zyskało   wymiar 
prawdziwości i trwałości, jakiego nawet nie podejrzewała.

To   tylko   tymczasowy   związek,   pocieszała   się.   Tymczasowy.   Jednak 

moment wymiany obrączek zapadł jej głęboko w pamięć, więc kiedy kapłan 
ogłosił   ich   mężem   i   żoną,   Nikki   uświadomiła   sobie,   że   znalazła   się   w 
poważnych opałach.

background image

Kiedy dotarli do wynajętego przez Nikki samochodu, znów ogarnęły ją 

wątpliwości. Czy postąpiła słusznie? Czy poślubiła odpowiedniego człowieka? 
A może postradała zmysły?

- No, to dokąd jedziemy? - spytał Jonah, gdy znaleźli się w mrocznym 

wnętrzu auta.

-   Mam   pokój   w   "Grand   Hotelu".   To   niedaleko   stąd.   -   Udało   się   jej 

zachować   nonszalancki   ton.   -   Myślę,   że   możemy   tam   przenocować   przed 
jutrzejszym powrotem do Nowegp Jorku.

- Mam otwarty bilet. - Wzruszył ramionami. - Jutrzejszy lot odpowiada 

mi.

- Też zatrzymałeś się w "Grandzie"?

Pokręcił głową.

-   Nie   byłem   pewien,   czego   mam   się   dziś   spodziewać,   więc 

zarezerwowałem pokój w "Las Vegas".

Nie wiedział, czego się spodziewać?  Bez sensu.  Na pewno myślał,  że 

spotka odpowiadającą mu kobietę i ożeni się z nią.

- Czemu…

- A właściwie…

Uśmiechnęła się zmieszana. Jej zdenerwowanie wzrosło.

- Przepraszam, mów dalej.

- Skoro twój hotel jest bliżej, czemu nie mielibyśmy z niego skorzystać?

Zbił ją tym z tropu, wyczerpując tym samym temat.

- Co z twoim bagażem? Nie chcesz po niego wstąpić?

- Nie ma potrzeby. Odbierzemy go po drodze na lotnisko. Do tego czasu 

hotel   zaopatrzy   mnie   w   niezbędne   rzeczy.   Mówiąc   szczerze,   skorzystam 
głównie z łóżka.

Miała nadzieję, że pomyliła się co do jego intencji. Włożyła kluczyk do 

stacyjki i obrzuciła Jonaha badawczym spojrzeniem, lecz w ciemnym wnętrzu 
auta niewiele mogła wyczytać z jego twarzy.

background image

- Musisz być bardzo zmęczony.

Dotknął jej ręki, zanim uruchomiła silnik.

-   Nie   popuszczaj   wodzy   fantazji   -   zauważył   z   rozbawieniem.   -   Choć 

perspektywa nocy poślubnej z tobą jest zachęcająca, sen pociąga mnie bardziej.

- Wiem, co masz na myśli - warknęła urażona tym, że przedkładał nad nią 

sen, a jeszcze bardziej faktem, iż nie widziała w tym nic dziwnego.

Zbyt   mocno   nacisnęła   pedał   gazu   i   silnik   ryknął.   Cholera,   czemu 

wszystko idzie jej jak krew z nosa? Gdyby choć udawała przed sobą, że ma do 
czynienia z trudnym klientem.  Zawsze przydzielano jej takich i dzięki temu 
powierzono jej projekty specjalne w International Investment.  Posługując się 
zmysłem   analitycznym,   dedukowała,   o   co   chodzi   klientowi   i   spokojnie, 
rzeczowo przystępowała do negocjacji.

Przygryzła   wargę.   Niestety,   Joe   nie   jest   jej   klientem,   lecz   mężem. 

Podejrzewała,  że jeśli  zdecyduje się  pozostać  niewzruszony, nie podziała  na 
niego ani jej logika, ani wdzięk.

Skręciła w drogę wiodącą do hotelu. Zamierzała panować nad sytuacją. 

Przecież Joe nie interesował jej jako mężczyzna, przynajmniej nie od strony 
seksu.   Reakcję   na   jego   pocałunki   można   wyjaśnić   jako   zwykły   odzew 
hormonów.   O,   właśnie.   Była   to   absolutnie   normalna,   zdrowa   reakcja,   jaka 
mogłaby   się   przytrafić   każdej   przepracowanej,   zestresowanej   i   zrozpaczonej 
kobiecie, która miałaby do czynienia z atrakcyjnym mężczyzną. Nie miało to nic 
wspólnego   z   emocjonalnym   zaangażowaniem.   Nauczyła   się   tego   ostatnio   w 
dość bolesny sposób.

Zaangażowanie   emocjonalne   prowadzi   do   cierpienia,   rozczarowania   i 

ruiny finansowej, natomiast logika i opanowanie pozwalają na stworzenie sobie 
bezpiecznego świata.

Potrzebowała jedynie męża, który rozwiąże problemy z Erikiem i Kristą. 

Gdy to już nastąpi, unieważnią swoje małżeństwo. Wówczas będzie wolna i 
będzie mogła bez reszty poświęcić się karierze. Skupi się wyłącznie na pracy, 
nie zaprzątając sobie głowy niczym innym. Dzięki temu będzie szczęśliwa...

- Nic ci nie jest?

- Czuję się świetnie - stwierdziła z uśmiechem. - Wybiegam myślami w 

promienną przyszłość. Odrzucam stare, przyjmuję nowe.

background image

Skręciła   na   parking   przed   hotelem,   gdy   przypomniało   się   jej   pytanie, 

które chciała mu zadać, ale je nie dokończyła.

- Powiedz mi, czemu nie wiedziałeś, czego się masz spodziewać?

- Co? - Pokręcił głową. - Nie rozumiem, o co pytasz.

-   Kilka   minut   temu   powiedziałeś,   że   zarezerwowałeś   pokój   w   "Las 

Wegas", bo nie wiedziałeś, czego spodziewać się po Balu Kopciuszka.

- Naprawdę? - Wzruszył ramionami. - Jestem chyba bardziej zmęczony, 

niż przypuszczam. Nie przypominam sobie nic takiego.

Znalazła wolne miejsce, zaparkowała i wyłączyła silnik.

- Właśnie, że tak. Brzmiało to dokładnie…

- Chyba nie byłem pewien, czy znajdę odpowiednią osobę - wtrącił. - Nie 

miałem pojęcia, jakie kobiety uczestniczą w takim balu.

Dopiero w windzie znalazła lukę w jego wypowiedzi.

- Wciąż nie rozumiem.

- Czego znowu nie rozumiesz? - spytał spokojnie, choć w oczach zaigrały 

mu gniewne błyski.

- Nie postawiłeś żadnych warunków.

Oparł się o ścianę windy i skrzyżował ręce na piersi.

- Znowu zaczynasz?

- Spytałam cię, czego spodziewasz się po małżeństwie, a ty nie miałeś 

żadnych   oczekiwań.   Każdy   mężczyzna,   z   którym   rozmawiałam,   miał   jakieś 
wymagania lub potrzeby. - Popatrzyła na niego. - Z wyjątkiem ciebie.

- Więc?

Drzwi windy rozsunęły się i Jonah przepuścił ją przodem.

- Jesteś inteligentny. Na swój sposób przystojny - wycedziła. - Jest to 

widoczne na pierwszy rzut oka dla każdej kobiety.

- Wielkie dzięki.

background image

-   Niestety,   jesteś   również   nieco   agresywny   w   stosunku   do   kobiet   - 

wyznała, przypominając sobie jego namiętne pocałunki. Znał się na kobiecych 
potrzebach, bez dwóch zdań.

- Nie jestem manekinem. Agresję tworzą okoliczności.

- A może z natury jesteś kłótliwy? - odgryzła się. - Ale nadal nie wiem, 

dlaczego nie byłeś pewny, że spotkasz odpowiednią osobę.

- Chyba mam naturę pesymisty.

- Ja również, niemniej byłam przekonana, że kogoś znajdę.

Jonah zatrzymał się na środku korytarza i wyciągnął do niej rękę.

- Klucz - zażądał groźnie. - Od pokoju.

- To jest karta, nie klucz.

- Zatem daj mi kartę. - Nie cofnął ręki.

Niechętnie sięgnęła do torebki i wręczyła mu cienki pasek plastiku.

-  Chcę   tylko   powiedzieć,   że   odkąd   ze  mną   zatańczyłeś,   nie  zwróciłeś 

uwagi na żadną inną kobietę. Zamiast szukać sobie panny młodej, przez cały 
wieczór rozglądałeś się za mężem dla mnie.

- Numer pokoju?

- Osiemnaście dwadzieścia. Wydałeś mnóstwo pieniędzy na bilet i nie 

szukałeś żony.

Podeszli do właściwych drzwi. Jonah wsunął kartę w szczelinę zamka. Na 

płytce przy klamce zgasło czerwone światełko i zamek ustąpił.

- Przeczy temu ceremonia ślubna, w której przed chwilą braliśmy udział. 

Pozwól przodem.

Zawahała się.

- Tak, ale nie jestem prawdziwą żoną. Ty zaś nigdy nie wyjaśniłeś, czemu 

właściwie chciałeś się ożenić. 

Zadrgały mu mięśnie szczęki.

background image

- Jeśli się nie mylę, to jesteś absolutnie prawdziwą żoną. Rzadko się mylę. 

-   Położył   dłoń   na   jej   plecach   i   delikatnie   przepchnął   przez   próg.   -   Nie 
potrzebowałem żony. To wszystko.

Odwróciła się, gdy tylko drzwi zatrzasnęły się za nimi. Jonah stał przed 

nią, niczym wielka, szczelna bariera. Po raz pierwszy uświadomiła sobie, że ten 
agresywny mężczyzna jest jej mężem. Może, gdyby byli w biurze, nie w hotelu, 
a zamiast nocy poślubnej byłoby to służbowe spotkanie, nie czułaby się taka 
zdenerwowana. W dodatku miał tak ponurą minę. Złożyła razem ręce. Opuściła 
ją pewność siebie. Odchrząknęła.

- Jeśli nie potrzebowałeś się żenić, to czemu…?

- Nie potrzebuję żony - powtórzył, przechodząc korytarzykiem do pokoju. 

-   Nie   wszyscy   pobierają   się   dlatego,   że   jest   to   jedyne   wyjście   z   opałów. 
Niektórzy robią to z tak prozaicznych powodów, jak na przykład z przyjaźni, z 
chęci posiadania dzieci, a przede wszystkim… z miłości.

Cofnęła się o kilka kroków, robiąc wielkie oczy.

- To dlatego chciałeś się ożenić, dla miłości?

- Skąd to nagłe zainteresowanie, Nikki? - zapytał tonem, który wcale się 

jej nie podobał, ponieważ usłyszała w nim zmęczenie, zniecierpliwienie i złość. 
-   Mieliśmy   cały   wieczór   na   rozmowę.   Mogłaś   pytać   o   wszystko,   ale   nie 
interesowało cię nic, prócz sposobu rozwiązania swoich cholernych problemów. 
Więc o co ci teraz chodzi?

Pokój wydał się jej nagle bardzo ciasny.

- Bo… bo po prostu zastanawiałam się, czemu ożeniłeś się ze mną?

- Ponieważ rozwiązując twoje problemy, rozwiązuję moje.

- Nie rozumiem.

Jonah zdjął marynarkę i cisnął na najbliższe krzesło.

- Nie oczekuję tego po tobie. Przynajmniej na razie.

Zanim zdążyła zadać kolejne pytanie, podszedł do niej. Cofnęła się, lecz 

wpadła na łóżko i usiadła na nim gwałtownie.

- To łóżko jest podwójne - wyjaśniła. - Kiedy zdałam sobie sprawę z 

pomyłki, chciałam zamienić pokój na inny, z dwoma pojedynczymi. Hotel jest 

background image

jednak pełny i wszystkie pokoje są pozajmowane. Może na kanapie… - Skinęła 
w stronę stojącego pod ścianą mebla.

- Żadne z nas nie będzie spało na kanapie. - Materac jęknął pod ciężarem 

Jonaha. - Jesteśmy mężem i żoną.

Złapał ją, zanim zdołała się odsunąć. Spoglądała na niego z przerażeniem.

-   Ale   obiecywałeś,   że   nie   będziemy…   nie   chciałeś…   -   Gorączkowo 

usiłowała przypomnieć sobie jego słowa. - Mówiłeś, że nie chcesz ze mną spać!

- Powiedziałem tylko, że rzecz nie jest warta omawiania.  Bo nie jest. 

Pewne sprawy nie podlegają negocjacjom, a ta właśnie do nich należy. - We 
wzroku zapłonęło mu pożądanie. - Koniec dyskusji i przetargów. Przyszła pora 
działania.

- Nie…

- Tak, pani Alexander. Zdecydowanie tak.

Ujął   w   dłonie   jej   głowę   i   delikatnie   pocałował,   potwierdzając   w   ten 

sposób   jej   opinię   o   nim.   Ten   mężczyzna   naprawdę   znał   się   na   całowaniu. 
Drażnił, kusił, uwodził…

Znów ożyły drobne płomyczki drażniące jej skórę, wnikające w każdy 

mięsień   i   zakończenie   nerwów.   Usiłowała   się   oprzeć,   wytłumaczyć,   że   ich 
związek powinien pozostać platoniczny, ale słowa umknęły gdzieś, a pojawiła 
się większa potrzeba, która zaćmiła racjonalne myślenie.

Guziki od żakietu rozpięły się i usta Jonaha przesunęły się wzdłuż jej szyi. 

Nikki   czuła,   że   stoi   na   krawędzi   kapitulacji.   To   był   jej   mąż.   Pomógł   jej 
wydostać się z trudnej sytuacji. Pragnęła go. Zważywszy te okoliczności, czy 
kochanie się z nim byłoby czymś niestosownym?

- Nikki - mruknął stłumionym przez namiętność głosem. - Przepraszam, 

ale nie mogę się powstrzymać.

- Wiem - szepnęła - czuję to samo.

- Dzięki za zrozumienie.

Delikatny   zarost   na   policzku   otarł   się   o   jej   wrażliwą   skórę   i   Nikki 

wstrzymała   oddech,   czując,   że  doprowadza   ją   to  do   szaleństwa.   Dotknął  jej 
piersi, przesuwając palcem wzdłuż krzywizny stanika i… nic.

background image

- Joe? - mruknęła, wysuwając się spod niego.

Nie   odpowiadał,   a   jej   pożądanie   nagle   gdzieś   się   rozwiało.   Zwilżyła 

wargi.

-   Jesteś   pewien?   -   spytała   nieśmiało.   -   Nie   sądzisz,   że   powinniśmy 

poczekać, aż się lepiej poznamy? Joe? Joe!

Wtedy zdała sobie sprawę, że jej mąż śpi.

 

ROZDZIAŁ  CZWARTY

Nikki drgnęła. Dwa różne dźwięki wdarły się do jej świadomości.

Znajomy szum prysznica i gwałtowne pukanie do drzwi.

Wszystko to nie miało żadnego sensu. Jednak bez dwóch filiżanek mocnej 

kawy miała co rano kłopot z pozbieraniem myśli. Przekręciła się na plecy i 
otworzyła oczy, zastanawiając się, czemu sypialnia wygląda tak dziwnie.

Nagle przypomniała sobie wszystko.

Szybko zerknęła na drugą połowę łóżka. Joe zniknął. O tym, że spał obok, 

świadczyła jedynie zmięta  pościel.  To by wyjaśniało  szum wody. Jej mąż  - 
trudno   było   się   do   tego   przyzwyczaić   -   musiał   być   pod   prysznicem.   Woda 
akurat przestała lecieć, kiedy ktoś znów zapukał.

Zdaniem Nikki konfrontacja z nieznajomą osobą za drzwiami powinna 

być   o   wiele   łatwiejsza   niż   spotkanie   z   zawiniętym   w   ręcznik   mężem. 
Wyskoczyła z łóżka, włożyła szlafrok i podeszła do drzwi. Pewnie Joe zamówił 
śniadanie przed pójściem pod prysznic. Odgarnęła włosy z twarzy i otworzyła.

- Cześć, Nikki - przywitał ją z zakłopotaną miną Eric. - Niespodzianka.

Przymknęła drzwi i spoglądała na Erica przez kilkucentymetrową szparę.

background image

- Skąd się tu wziąłeś? - zapytała wściekłym szeptem. - Zwariowałeś?

- Czy to ktoś z obsługi? - zagrzmiał nagle z tyłu głos Jona-ha. - Królestwo 

za kawę.

- To nie obsługa hotelowa - odpowiedziała, nie odwracając się. - Odejdź, 

Eric!

Ericowi w pierwszej chwili opadła szczęka.

- Nigdzie nie pójdę, póki się nie dowiem, co tu robi mój brat.

- Co? Kto?! - Oczy rozszerzyły się jej z przerażenia.

-   Tuż   za   tobą.   Mój   brat,   Jonah.   Co   robi   razem   z   tobą   w   pokoju 

hotelowym? W dodatku niekompletnie ubrany!

Odwróciła się i wręcz ugięły się pod nią kolana. W życiu nie widziała 

nikogo równie podniecającego.   Joe  stał  na  środku pokoju  zasłonięty   jedynie 
ręcznikiem.   Skórę   miał   koloru   złocistego,   szeroką   pierś   bujnie   owłosioną. 
Ruszył w stronę drzwi krokiem gladiatora gotowego podjąć walkę. Z całej jego 
sylwetki   emanowała   siła.   Widać   ją   było   w   mądrych   orzechowych   oczach, 
szerokich barach i muskularnych nogach, gdy poruszał się z gracją i pewnością 
zwycięskiego wojownika. Mogła tylko stać i patrzeć, nieświadoma reguł tego 
szczególnego starcia.

Jonah objął ją.

- Dzień dobry, kochanie - mruknął jej do ucha swym szorstkim głosem.

Jęknęła z rozkoszy pod jego dotknięciem.

- Joe, jak to…

- Ani słowa - szepnął jej prosto w ucho. Oszołomiła ją kryjąca się w jego 

tonie  stanowczość.   -   Potwierdzaj   wszystko  albo   przysięgam,   że   gorzko   tego 
pożałujesz.

Otworzyła usta, by zaprotestować, lecz przeczuwając to, pocałował ją. 

Był to powolny, zmysłowy pocałunek, który wygnał jej z głowy wszelkie myśli. 
Nie   mogąc   się   powstrzymać,   poddała   mu   się   ochoczo.   Jak   on   to   robi?   - 
zastanawiała   się.   W   jaki   sposób   potrafi   jednym   pocałunkiem   zmienić 
odpowiedzialną,   logiczną,   inteligentną   kobietę   w   bezwolną   lalkę?   Czy   to   w 
ogóle możliwe?

background image

- Co się tu, do diabła, dzieje?! - ryknął Eric.

Nikki aż podskoczyła, bo zupełnie o nim zapomniała, ale Joe, czy też 

raczej   Jonah,   ani   drgnął.   Spokojnie   dokończył   pocałunek   i   dopiero   wtedy 
podniósł głowę. Popatrzył na Nikki i przesunął palcem po jej zaróżowionych 
policzkach. Wreszcie zwrócił uwagę na Erica.

-   Witaj,   braciszku.   Chciałem   się   tu   schronić   z   żoną   na   romantyczny 

weekend, ale udało ci się mnie wyśledzić. Ciekawe, jak?

- Cco… jak? - zająknął się Erie.

Jonah westchnął niecierpliwie.

- To sprawka Jan, zgadza się? Wypaplała. - Rzucił Nikki ostrzegawcze 

spojrzenie i zmierzwił dłonią jej i tak nie uczesane włosy. - Powinnaś mocniej 
trzymać   w   ryzach   swoją   sekretarkę,   kochanie.   Cóż   to   takiego   pilnego,   że 
zakłóca nam odpoczynek służbowymi sprawami?

- Ja… - Nikki otwierała i zamykała usta jak ryba. 

Jonah natychmiast zwrócił się do brata.

- Zatem, co to za sprawa nie cierpiąca zwłoki?

- Nie myślałem…

- Coś ci powiem - przerwał mu Jonah. - Na dole jest restauracja. Zamów 

wielki dzban kawy, a my tymczasem ubierzemy się i zejdziemy na śniadanie. - 
Nie czekając na odpowiedź, zatrzasnął mu drzwi przed nosem.

- Co do…

Jonah zasłonił jej usta ręką.

- Czekaj! - rzucił półgłosem, znacząco pokazując głową drzwi. Odciągnął 

ją w najdalszy kąt pokoju i dopiero puścił. - Teraz możesz dokończyć.

- Kim ty, do diabła, jesteś? - wyszeptała z furią.

- Twoim mężem.

- Nie o to pytam. Nazywasz się Joe Alexander?

background image

- Nie. - Skrzyżował ręce na piersiach, eksponując przy tym imponujące 

bicepsy.

Boże,   ależ   on   jest   wspaniały,   zauważyła   niechętnie.   W   dodatku 

niesamowicie mnie rozprasza. Zamknęła oczy, pragnąc skupić się na pytaniu.

- Jesteś Jonah Alexander, brat Erica?

- Tak. Skróciłem sobie imię, żebyś się nie połapała.

Zdążyła   się   tego   domyślić,   lecz   wstrząsnęło   nią   to   bezpośrednie 

wyznanie. Opadła na krzesło i przypatrywała się Jonahowi z niedowierzaniem.

- Dlaczego?

- Zgadnij - uśmiechnął się cynicznie.

Kiedy tak stoi przede mną prawie nagi? Nie ma mowy.

- Może byś się ubrał? - zasugerowała nieśmiało.

- Oczywiście - odparł rozbawiony. - Jak tylko dostarczą mi ubranie ze 

sklepu. Zapomniałaś? Nie mam bagażu.

Pochyliła głowę, starając się na niego nie patrzeć.

- Nadal nic nie rozumiem - szepnęła.

- Co sprawia ci szczególną trudność?

Dosłyszała w jego głosie drwinę i to ją rozwścieczyło.

- O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego byłeś na Balu Kopciuszka? 

Czemu się ze mną ożeniłeś?

Nagła myśl sprawiła, że poderwała gwałtownie głowę.

- Czy jesteśmy legalnym małżeństwem?

- Jak najbardziej.

- Ale posłużyłeś się fałszywym imieniem.

background image

- Jeśli pofatygowałabyś się, by spojrzeć na świadectwo ślubu, ujrzałabyś 

tam   imię   Jonah   figurujące   w   pełnym   brzmieniu.   Wtedy   łatwo   mogłabyś 
skojarzyć mnie z Erikiem.

- Ale wówczas nie wyszłabym za ciebie.

- Nie wątpię.

- W dalszym ciągu nie odpowiedziałeś na moje pytanie. 

Przeciągnął   dłonią   po   ciemniejszej   od   reszty   twarzy   szczęce   i   Nikki 

przypomniała   sobie   ten   jego   jednodniowy   zarost   ocierający   się   o   jej   szyję. 
Delikatny ból zmieszał się z głęboką przyjemnością. Efekt był elektryzujący. A 
gdyby tak poczuła dotyk jego zarostu na piersiach? Na samą myśl zrobiło się jej 
gorąco. Zacisnęła pięści, próbując się opanować.

- Słucham - warknęła.

Wzruszył ramionami.

- Przyjechałem na ten bal, by powstrzymać cię od poślubienia Erica.

- Co? Wcale nie miałam zamiaru…

- Teraz to wiem.

- Ale ubiegłej nocy… - zaczęła się domyślać.

- Nie, przynajmniej do chwili naszej dłuższej pogawędki.

- Tej w ogrodzie… - Jego zachowanie ubiegłej nocy stało się zrozumiałe. 

- To dlatego zadawałeś mi dziwne pytania i starałeś się wysondować, kto ma 
być panem młodym. Nie rozumiałeś, w jakim celu organizowany jest ten bal.

- Absolutnie - przyznał.

- Po co, twoim zdaniem, tam się znalazłam?

- Żeby spotkać się z Erikiem.

- Nie mogę w to uwierzyć - mruknęła, łapiąc się za głowę.

- Dowody były niepodważalne - wyjaśnił bez cienia skruchy. - Zwłaszcza 

gdy   dowiedziałem   się,   że   ty   i   Erie   polecieliście   do   Nevady   w   sprawach 
International Investment.

background image

- Nie prowadzimy tu żadnych interesów - odparła odruchowo.

- Jestem tego świadom - powiedział i dodał: - Podobnie jak cały nasz 

personel.

Nikki nie potrafiła ukryć przerażenia. Najwidoczniej Eric jej poszukiwał, 

a to dało ludziom do myślenia, nie licząc zwykłych plotek.

- Ale nie podróżowaliśmy razem - zaprotestowała. - Nie miałam pojęcia, 

że Eric podąża za mną aż do chwili, kiedy pojawił się na balu.

-   Najważniejsze   było   to,   że   oboje   polecieliście   do   Nevady   i   mieliście 

rezerwację   w   tym  samym   hotelu.   Tymczasem   już   krążyła   plotka   o   waszym 
romansie.   W   tym   przypadku   dwa   plus   dwa   wynosiło   pięć,   lecz   postronny 
obserwator nie miał tu żadnych wątpliwości.

- Szybko wyciągasz wnioski.

-   Naprawdę?   Nie   zapominaj   o   drobnym   szczególe,   jakim   był   Bal 

Kopciuszka. Z informacji, jakie uzyskałem na jego temat, wynikało, że jest to 
uroczystość, podczas której zakochane pary biorą ślub. Kiedy zadzwoniłem do 
"Grand Hotelu", potwierdzono mi, że większość gości wybiera się na ten bal. 
Też chciałem dostać tu pokój, ale wszystkie były już pozajmowane.

-   Skąd   dowiedziałeś   się   o   Balu   Kopciuszka?   -   Spojrzała   na   niego 

podejrzliwie.

- Zostawiłaś ogłoszenie na biurku.

- Przeszukiwałeś moje biurko? - oburzyła się.

-   Jeśli   spodziewasz   się   przeprosin,   to   się   ich   nie   doczekasz.   Miałem 

zadanie do wykonania i zrobiłem to.

- Więc przyleciałeś do Nevady w przekonaniu, że ja i Erie zamierzamy się 

pobrać,  a  ty  nas powstrzymasz.   Czemu?  Cóż  to  byłaby  za  różnica,  gdybym 
wyszła za twojego brata?

-   Nie   licząc   tego,   że   udawałaś   mężatkę   i   jesteś   od   niego   o   kilka   lat 

starsza?

- Tak, nie licząc tego - mruknęła.

- Wasz… związek zaczął przeszkadzać wam w pracy. Sama przyznałaś to 

wczoraj. Jak sądzisz, czemu Loren wezwał mnie z Europy?

background image

- To Sandersowie, twoi rodzice, wiedzą? - przestraszyła się.

-   Wiedzą,   a   raczej   wiedzieli,   że   Eric   ma   romans   ze   starszą,   zamężną 

kobietą.   Plotki   na   ten   temat   krążą   po   całej   firmie.   W   dodatku   omal   nie 
straciliście rachunku Dearfielda.

- No, nie!

- Tak, tak - odparł brutalnie. - Poradziłem im cię wylać. Gdyby nie to, że 

nominowano cię do nagrody Lawrence J. Baumana, już byś u nas nie pracowała.

- Dlaczego? - spytała. - Bo śmiałam spodobać się synowi szefa?

- Nie, bo pozwoliłaś, aby twoje prywatne życie kolidowało z pracą.

- Zatem Jonah Alexander, ostatnia deska  ratunku, wybitny finansista  i 

były zdobywca nagrody LJB przybył na odsiecz. Zgadza się? - Nie próbowała 
ukryć ironicznego tonu.

- Tak jest.

- A rozwiązaniem problemu było poślubienie mnie?

- Nie od razu. To ty uznałaś ślub za sposób na kłopoty. Jedynie ci w tym 

pomogłem.

- Dlaczego?

- A jakie miałem wyjście? - Po raz pierwszy dosłyszała w jego głosie 

gniew. - Nie mogłem wyperswadować ci pomysłu z małżeństwem ani znaleźć 
odpowiedniego męża. Potem pojawił się Eric i mogłem albo ożenić się z tobą, 
albo zdemaskować twoje kłamstwa. - Podszedł do niej z ponurą miną. - Proszę 
mi   jednak   wierzyć,   pani   Alexander,   że   gdybym   nie   uważał,   że   ujawnienie 
prawdy może zaszkodzić opinii International Investment, rzuciłbym panią na 
pożarcie.

- Musiałam coś zrobić z Erikiem - broniła się.

-   Nie   musiałaś   kłamać.   Jeżeli   w   życiu   prywatnym   podejmujesz   takie 

głupie decyzje, zastanawiam się, jak postępujesz w pracy.

To bardzo ją zabolało.

- Moja praca jest bez zarzutu!

background image

- Oprócz rachunku Dearfielda. O reszcie dowiemy się w swoim czasie.

- O czym ty mówisz?

- O tym, że zamierzam przeanalizować twoje posunięcia z ostatniego roku 

i jeśli coś wygrzebię, to nie pomoże ci żadna nominacja i wylecisz z pracy.

Zerwała się na równe nogi. Zacisnęła pięści.

- Skoro tak uważasz, to czemu ożeniłeś się ze mną?

- Myślisz, że dla przyjemności?  - Wściekłość rozpaliła w jego oczach 

złote płomienie. - Nasze małżeństwo jest niewygodnym sposobem wybrnięcia z 
niezręcznej   sytuacji.   Ty   zaś,   moja   przypadkowa   żono,   jesteś   jedynie 
tymczasową niedogodnością.

- Jak śmiesz…

- Och, daruj sobie te dąsy - parsknął. - Wykorzystałaś mnie z równym 

brakiem skrupułów, jak i ja ciebie. Przecież przyznałaś, że nie chodzi jedynie o 
Erica, lecz również o pewne kłopoty natury osobistej.

Ta uwaga ostudziła ją. Jak mogła zapomnieć o Kriście i Keli.

- Tak - przyznała. Gniew przeszedł jej równie szybko, jak się rozpalił.

- Cóż, przynajmniej Eric przestał już być problemem.

- Dlaczego? - zdziwiła się.

- Nie będzie bruździł - wyjaśnił Jonah. - Po tym, co widział dziś rano, nie 

tylko nie będzie wątpił, że jesteśmy małżeństwem, lecz uwierzy, że łączy nas 
namiętne uczucie. O ile go znam, będzie wściekły, że nie powiedzieliśmy mu 
prawdy. Jednak wszelkie uczucia, jakie do ciebie żywił, szybko mu przejdą.

Odwróciła   się   tyłem   do   niego.   Nigdy   nie   chciała   skrzywdzić   Erica,   a 

jedynie znaleźć wyjście z niezręcznej sytuacji. Niestety, wszystko, co robiła, 
tylko ją pogarszało.

- Jak mu wyjaśnimy nasz związek?

- Powiemy, że zaręczyliśmy się przed moim wyjazdem do Londynu, a 

pobraliśmy podczas jednego z moich wypadów do Stanów. Utrzymywaliśmy to 
w tajemnicy, bo nie chcieliśmy, by szkodziło to twojej pozycji w pracy - rzekł z 

background image

cynizmem w głosie. - Wyjaśnimy mu, że chciałaś awansować bez protekcji. 
Uwierzy.

- Mów dalej. - Zacisnęła usta.

-   Obchodziliśmy   pierwszą   rocznicę   odnowienia   ślubów   na   balu   u 

Henrietty i Donalda Montague i zaraz potem mieliśmy zamiar ogłosić wielką 
nowinę rodzinie.

- Wszystko przemyślałeś - zauważyła, nie mogąc ukryć niechęci.

- Ktoś musiał.

-   Wiesz,   że   panowałam   nad   sytuacją   -   odparła   szybko.   -   Twoja 

interwencja nie była konieczna.

- Nad czym panowałaś? - zakpił.

- Skoro wyszłabym za mąż…

- Dobrze. Zacznijmy od tego miejsca. W życiu nie słyszałem o niczym 

równie zwariowanym jak Bal Kopciuszka. Naprawdę miałaś zamiar poślubić 
kogoś nieznajomego?

- Tak. - Siliła się na nonszalancję. - Co w tym złego?

- Cóż… - zmełł w ustach przekleństwo. - Niczego o mnie nie wiedziałaś. 

Nie   znałaś   nawet   mojego   prawdziwego   imienia.   Mógłbym   okazać   się 
psychopatą z siekierą lub kimś gorszym.

- Kto może być gorszy od maniaka z siekierą? - mruknęła.

-   Nie   kuś   mnie,   żebym   ci   pokazał.   Jak   mogłaś   być   taka 

nieodpowiedzialna?

- Jestem pewna, że na balu nie było żadnego maniaka z siekierą - nie 

ustępowała.   -   Gospodarze   zapewniają   bezpieczeństwo.   Przed   wydaniem 
zaproszeń sprawdzają wszystkich gości.

- Niewiele z tego wynika.

Jego głos znów stał się niebezpiecznie aksamitny. Otoczył ją ramionami i 

przyciągnął do siebie. Mruknęła z dezaprobatą, lecz nie zwrócił na to uwagi. 
Bawełniana koszula nocna Nikki stanowiła równie umowną barierę, co ręcznik 
Jonaha. Zarzuciła mu ręce na szyję.

background image

-   Joe,   Jonah,   przestań.   Nadal   nic   nie   rozumiesz.   To   wszystko   było 

absolutnie bezpieczne.

- Naprawdę? A więc przyjmij do wiadomości, moja droga żono, że nie 

miałem   zaproszenia.   Wszedłem   frontowymi   drzwiami   i   nikt   mnie   nie 
zatrzymywał. A teraz powiedz jeszcze raz, że wszyscy zostali sprawdzeni i nie 
było tam nikogo groźnego. A może ja jednak jestem groźny, co?

Spojrzała w płonące, orzechowe oczy. Siłę jego wzroku wzmacniała jakaś 

dziwna moc wewnętrzna. Chciała odwrócić wzrok, lecz bała się, że wówczas 
podda się bez walki.

- Jesteś - odparła cierpko, przypominając sobie, jak próbował ją uwieść, 

gdy tylko dotarli do hotelu. - Przynajmniej dla mnie. Zeszłej nocy dowiodłeś 
tego ponad wszelką wątpliwość.

- Naprawdę? - Zmrużył oczy i natychmiast pożałowała swojej uwagi. - Po 

trzydziestu   godzinach   bez   snu,   wszystko   jawi   mi   się   jak   przez   mgłę.   Nie 
przypominam sobie zakończenia, z wyjątkiem…

- Do niczego nie doszło! - przerwała mu gwałtownie.

W   oczach   błysnęły   mu   zielone   iskierki.   Na   ustach   wykwitł   leniwy 

uśmiech. Położył ręce na jej biodrach.

- Nie tak to sobie zapamiętałem - rzekł, przyciągając ją bliżej.

Opór   był   beznadziejny.   Z   obawy   przed   konsekwencjami,   prawie 

wstrzymała oddech.

- Myślałam, że niczego nie pamiętasz. 

Roześmiał się cicho.

- Przyznaję, że nie za wiele. Ostatnią impresją było to, że usnąłem na 

najwygodniejszej poduszce w życiu. - Nikki zaczerwieniła się i spuściła wzrok. 
Pierś   zaczęła   jej   falować.   -   Nie   miałbym   nic   przeciw   temu,   by   ponownie 
spróbować.

-   Daj   mi   spokój.   -   Bała   się,   że   zaraz   ją   pocałuje.   Wówczas   byłaby 

zgubiona, podobnie jak za każdym razem, gdy to robił. 

On również zdawał sobie z tego sprawę.

background image

-   Potem   już   niewiele   pamiętam.   -   Zmarszczył   brwi.   -   Na   pewno   nie 

przypominam sobie, żebym się rozbierał. A jednak rano okazało się, że ktoś 
zdjął mi buty… - Uniósł brew. - Ty?

- Może ja.

- A koszulę? Też ty?

Nagle powróciło wspomnienie ubiegłej nocy. Kiedy minęła jej już złość 

spowodowana   jego   zaśnięciem,   nie   chciała   zostawić   go   w   ubraniu   na   noc. 
Zdjęcie butów było łatwe. Z koszulą frakową poszło nieco trudniej. Nigdy nie 
widziała, jak ktoś się w to ubiera, więc znalezienie haftek trwało nieznośnie 
długo. W dodatku musiała włożyć nieco siły w przekręcenie śpiącego męża.

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

-   Kiedy   już   odkryłam,   jak   rozpina   się   taką   koszulę,   reszta   to   pestka. 

Spinki położyłam na toaletce.

Nie dodała przy tym, ile nerwów ją to kosztowało. Przez cały czas miała 

wrażenie, że ciało Jonaha parzy ją w palce. Wyciągnął się w poprzek łóżka w 
rozpiętej koszuli i musiała się nim zająć. Gdy jednak doszła do ramion i rąk, nie 
mogła   się   powstrzymać,   by   nie   pogłaskać   jego   wspaniałych   mięśni.   Czy 
wiedział o tym? Czy mógł czuć, jak gładziła każdy centymetr torsu, muskularny 
brzuch i pięknie rzeźbione bicepsy?

Zaryzykowała   spojrzenie   mu   w   twarz,   lecz   z   miny   Jonaha   nie   mogła 

niczego wyczytać. Przytrzymywał ją tak blisko, że włoski na torsie drażniły jej 
policzek, budząc w niej pożądanie, jakiego nie spodziewała się po sobie i o 
jakim   nie   śmiałaby   mu   nawet   wspomnieć.   Te   same   odczucia   przenikały   ją, 
kiedy rozpinała mu spodnie. Była tak samo przerażona. Zeszłej nocy zerwała się 
z łóżka i zamknąwszy w łazience, długo stała pod gorącym prysznicem. Potem 
przykryła wspaniałe ciało Jonaha kocem i położyła się obok. Zwinąwszy się w 
kłębek na drugim końcu wielkiego łoża, czekała, aż w końcu zmorzy ją sen.

- Gdzie przebywasz myślami, Nikki? - spytał cicho.

Popatrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem i pokręciła głową. Nigdy 

nie   powie   mu   o   swoich   myślach.   Na   szczęście   od   odpowiedzi   uwolniło   ją 
pukanie do drzwi.

- Chyba w przyszłości warto będzie wrócić do tej rozmowy - powiedział.

- Nie zgadzam się. Otworzysz?

background image

- Zastanawiam się.

- Nie ma nad czym dumać. Straciliśmy mnóstwo czasu. - Wysunęła się z 

jego objęć. - Miejmy nadzieję, że to twoje ubranie, a nie Eric.

To było ubranie. Jonah podpisał rachunek i odwrócił się w stronę żony.

- Przy odrobinie szczęścia Eric wyciągnie prawidłowe wnioski z naszego 

spóźnienia i zacznie się zastanawiać nad wytłumaczeniem swojego pobytu w 
Nevadzie. - Otworzył paczkę z ubraniem i rzucił ręcznik na podłogę. - Ty też 
mogłabyś się ubrać.

Nikki złapała torbę z ubraniem i zatrzasnęła drzwi od łazienki. Dopiero po 

pięciu minutach uspokoiła się na tyle, że zdołała się ubrać. Kolejne pięć zajął jej 
makijaż,   dzięki   któremu   zatarła   ślady   niewyspania.   Wreszcie   wyłoniła   się   z 
łazienki ubrana w dopasowany złoty kostium. Włosy starannie upięła w kok.

Na jej widok Jonah pokręcił głową i skrzywił się.

- Nie ma mowy.

- Co znów ci nie odpowiada? - zjeżyła się.

- Wyglądasz jak moja sekretarka, a nie jak żona. - Rozpiął trzy górne 

guziki jej bluzki i wyjął spinki przytrzymujące włosy. - Aż do powrotu do pracy 
będziesz nosiła je rozpuszczone.

- Czemu?

- Staramy się stworzyć pewną fikcję, nie pamiętasz? Kiedy wejdziemy do 

jadalni, chcę, żeby Erie był przekonany, że ubieraliśmy się w pośpiechu, bo 
kochaliśmy się po jego wyjściu. - Obrzucił ją krytycznym spojrzeniem. - Żadnej 
biżuterii oprócz obrączki ślubnej. Włóż te szpilki, które miałaś wczoraj.

- Ale są koloru kości słoniowej. Nie pasują.

- O to chodzi. Zapomniałaś? Ubieraliśmy się w pośpiechu. Idziemy.

Włożyła wskazane buty, wzięła torebkę i pospieszyła za nim. Zjeżdżali 

windą w milczeniu. Dopiero tuż przed rozsunięciem się drzwi Jonah wycisnął na 
jej ustach krótki, silny pocałunek.

- Nie cierpię tego - zaprotestowała, gdy wypuścił ją z objęć.

background image

- Skoro tego nie cierpisz, przestań miąć mi koszulę. Kiedy dołączymy do 

Erica, podtrzymuj moją wersję, zrozumiałaś?

- Nie.

- Ale zrób tak. Gotowa?

- Postaraj się go nie zranić.

- Na to trochę za późno, ale obiecuję, że więcej nie będę.

Wziął ją pod rękę i poprowadził na najtrudniejszą rozmowę w całym jej 

życiu.

- Jak to, lecimy do Chicago? - spytała Nikki, kiedy wchodzili do holu 

dworca lotniczego. - Muszę wracać do Nowego Jorku.

- I wrócisz - odparł, stając w krótszej kolejce dla pasażerów pierwszej 

klasy. - Do Chicago wpadniemy tylko zobaczyć się z moimi rodzicami.

To nie brzmiało dobrze.

- Musimy? - zaprotestowała nieśmiało.

- Owszem. - Spojrzał na nią, prawidłowo odgadując jej reakcję. - Nie 

martw się, biorę na siebie wyjaśnienia.

Znów będzie cierpiała męki jadowitych spojrzeń i wymownego milczenia, 

jak podczas spotkania z Erikiem? Nie ma mowy.

- Tego się właśnie obawiam. Ostatnio, kiedy ty mówiłeś za nas oboje, 

czułam się fatalnie…

- Wyrzuty sumienia?

Spojrzała na niego ostrym wzrokiem.

- Robisz to celowo, prawda? Przekręcasz wszystko, co tylko powiem.

-   Nie   muszę   niczego   przekręcać.   Wplątałaś   się   w   tę   sieć   na   własny 

rachunek. Próbuję jedynie to odkręcić. Jeśli w trakcie tego czujesz się niezbyt 
dobrze, to nie moja wina.

background image

- Nie? - Wzięła się pod boki. - Więc ty z kolei przyjmij do wiadomości, że 

nie tylko ja miałam problem zeszłej nocy, ale ty też. Poradziłabym sobie sama. 
Wszystko dobrze zaplanowałam.

Uniósł   wysoko   brwi   i   wydał   dźwięk   niebezpiecznie   przypominający 

parsknięcie.

- Udział w Balu Kopciuszka uważasz za dobry plan?

- Tak. - Zaczęła wyliczać kolejne jego punkty. - Uczestnictwo w balu i 

znalezienie sobie męża. Wielkie halo z przedstawieniem go w pracy. Ułożenie 
sobie   spraw   osobistych.   Delikatne,   podkreślam,   delikatne   odstawienie   Erica. 
Czy  ty  w  ogóle  znasz  sens   tego  słowa?   - Zerknęła   na  męża.  -  Powinien  je 
rozumieć człowiek, którego pod tym warunkiem poślubiłam.

-   Rozumiem.   Wprowadzenie   nowego   aktora   na   scenę   miało   uprościć 

akcję, zwłaszcza kogoś, nie znającego roli. W dodatku miałby być delikatny. - 
W jego głosie pobrzmiewała kpina. - Trochę sprzeczne wymagania.

Nikki   ugryzła   się   w   język.   Wiedziała,   kiedy   trzeba   się   wycofać   z 

godnością i akurat teraz nastąpił taki moment.

Śniadanie z Erikiem przebiegło dokładnie tak, jak przewidział Jonah. Erie 

przedstawił mętny wywód na temat potencjalnego klienta, jako wytłumaczenie 
swej   bytności   w   Nevadzie.   Jonah   powtórzył   historyjkę   o   ich   zaręczynach   i 
ślubie. Nikki tymczasem sączyła kawę i udawała zakochaną do nieprzytomności 
w jednym z braci, unikając zarazem wzroku drugiego.

-   Co   zamierzasz   powiedzieć   swoim   rodzicom?   -   zapytała,   chwytając 

głęboki wdech.

- Prawdę. To przynajmniej jakaś miła odmiana. - Podszedł do kontuaru i 

postawił bagaż na wadze.

- Proszę o zmianę trasy z jednodniowym postojem w Chicago - zażądał, 

wyciągając bilety. - O której odlatuje w poniedziałek rano pierwszy samolot z 
Chicago do Nowego Jorku?

-   Niemożliwe   -   zawołała   Nikki.   -   Wieczorem   muszę   być   w   domu. 

Oczekują mnie.

-   Zmiana   planów   -   odparł   bez   cienia   litości.   -   Za   tobą   są   aparaty 

telefoniczne.   Jestem   pewien,   że   niezawodna   Jan   jest   w   stanie   zmienić   twój 
poniedziałkowy rozkład spotkań z zawiązanymi oczyma.

background image

Wiedząc, że dalsza dyskusja nie ma sensu, poszła do telefonu. Najpierw 

zadzwoniła do siostry, starając się rozmawiać z nią wesołym tonem.

- Obawiam się, że nie wrócę do domu  przed poniedziałkiem.  Interesy 

zajmą   mi   więcej   czasu,   niż   się   spodziewałam.   No   i   mam   dla   ciebie… 
niespodziankę.

- Dla mnie? - zdziwiła się siostra. - Przecież nie musiałaś…

- To znaczy niezupełnie dla ciebie. To coś dla mnie. Ale chyba będziesz 

zadowolona.

- Co to takiego? - zaciekawiła się Krista. - Powiedz.

- Nie mogę. Jestem trochę zbita z tropu… - Nikki zerknęła na szerokie 

bary Jonaha i przełknęła ślinę. Raczej całkowicie zbita z tropu, dodała w myśli.

- Ty? Niemożliwe.

- Całkiem możliwe. Zobaczymy się w poniedziałek, choć dokładnie nie 

wiem kiedy. I przyprowadzę moją niespodziankę. Spodoba ci się.

W słuchawce zapanowała cisza.

- Och, Nikki - zmartwiła się Krista. - Coś ty zrobiła?

- Coś cudownego - upierała się Nikki. - Zobaczysz jutro.

- I porozmawiamy?

- Dobrze - jęknęła. - Kocham ciebie i Keli. Muszę kończyć.

- Nikki, kochanie?

- Tak?

- To nie twoja wina. - Głos Kristy zaczął się łamać. - Nie możesz przez 

całe życie pokutować za jeden błąd młodości. Przestań oskarżać się o to, co się 
wtedy stało. Nie warto rujnować sobie życia przez…

  - Skądże znowu - przerwała jej Nikki. - Po prostu zgodnie z obietnicą 

dbam o ciebie i Keli.

- Lepiej zadbałabyś o siebie - odcięła się Krista. - Proszę jedynie o to.

background image

- Tak też zrobię. Jak tylko zabezpieczę przyszłość rodzinie.

-   Tak,   kochanie   -   dało   się   słyszeć   ciche   westchnienie   Kristy.   - 

Ucałowania.

- Nawzajem. Odezwę się niebawem.

Łzy napłynęły Nikki do oczu i odczekała całą minutę, zanim była gotowa 

do następnej rozmowy. Niepokojona w niedzielne przedpołudnie Jan przyjęła 
bez   zdziwienia   dyspozycje   dotyczące   zmian   w   poniedziałkowym   rozkładzie. 
Kiedy Nikki kończyła z nią rozmawiać, podszedł Jonah.

- Załatwione?

- Wszystko gra.

- Doskonale. Musimy się pospieszyć. Odlot za piętnaście minut.

- Ale… czy nie powinieneś zadzwonić do rodziców i uprzedzić ich o 

naszym przyjeździe? - spytała zmieszana.

- Zatelefonuję z samolotu. Idziemy.

Lot trwał trzy  godziny, co dawało Nikki mnóstwo  czasu na myślenie, 

choć   raczej   martwiła   się,   niż   snuła   refleksje.   Od   chwili   zatrudnienia   w 
International Investments widziała Lorena Sandersa najwyżej dwa razy. Choć 
wydawał się miły, od razu wyczuła, że nie cierpiał głupoty. Matki Jonaha nie 
widziała nigdy i słyszała tylko plotki na jej temat. Historyjki o uroku i urodzie 
Delii bez przerwy krążyły po biurze. Już choćby dlatego myśl o spotkaniu z 
Sandersami napawała ją obawą. Wiedziała bez najmniejszych wątpliwości, że 
uznają ją za kompletną idiotkę.

Jonah miał rację. Narobiła okropnego zamieszania. Od samego początku 

powinna   skłonić   Erica   do   słuchania.   Zamiast   tego,   maskowała   oszustwo 
podstępem,   aż   się   w   końcu   skompromitowała.   Zdumiewające,   że   Jonah   nie 
pozwolił jej po prostu udławić się tymi kłamstwami. Podkreślił jednak brutalnie, 
że tak by zrobił, gdyby nie zagrażało to dobremu imieniu firmy i że chroniła ją 
jeszcze nominacja do nagrody LJB.

Pocieszała   się,   że   przynajmniej   zawodowych   posunięć   nie   musi   się 

wstydzić. Niezależnie od wszystkiego, kiedy przejrzy listę jej osiągnięć, będzie 
zachwycony. Z tą myślą zamknęła oczy, próbując zasnąć.

Jonah zerknął na żonę. Gdy tylko usnęła, przytuliła się do niego, jakby 

robiła to od zawsze. Głowę położyła mu na ramieniu, dwa palce wczepiła w 

background image

szlufkę od paska spodni. Dla postronnego obserwatora musieli wyglądać jak 
stare małżeństwo.

Uznałby to za zabawne, gdyby nie pewien szczegół. Nawet przez sen rysy 

jej   twarzy   zdradzały   zmęczenie   i   troskę.   Wiedział,   że   to   wpływ   stresu 
połączonego   z   wyczerpaniem.   Delikatna,   szara   siateczka   wokół   oczu 
podkreślała bladość cery, a zmarszczone brwi świadczyły, że nawet we śnie nie 
udaje się jej uciec od zmartwień.

Wygładził palcem jej czoło, ucieszony, że to skutkuje. Na jego dotknięcie 

zareagowała westchnieniem i rozluźniła się jeszcze bardziej.

-  Przepraszam,   panie   Alexander  -   szepnęła   uśmiechnięta   stewardesa.   - 

Wkrótce lądujemy. Czy mam podać kawę panu i pańskiej małżonce?

- Dziękuję - skinął twierdząco. - Dla mnie czarna, dla żony dwie filiżanki 

z dodatkową porcją cukru.

Nie budził jej. Wiedział, że aromat świeżej kawy zrobi to za niego. Nikki 

drgnęła i mocniej pociągnęła nosem.

- Ja chyba śnię - mruknęła rozespana. - Czy to naprawdę kawa?

- Nie musisz nawet otwierać oczu. Wystarczy sięgnąć.

Ku   jego   rozbawieniu,   skorzystała   z   rady.   W   połowie   drugiej   filiżanki 

usiadła prosto. Z lekkiego zaróżowienia twarzy odgadł, że budząc się w jego 
ramionach, poczuła się nieco zażenowana. Zaciśnięte usta poinformowały go z 
kolei, że zamierza udawać, iż nic takiego nie miało miejsca. Nie chcąc dopuścić, 
by ten epizod minął bez konsekwencji, Jonah odgarnął jej włosy z policzka. To 
jednak obróciło się przeciwko niemu. Zawsze uważał porównanie włosów do 
jedwabiu za przesadne. Teraz zrozumiał swój błąd. Nigdy nie dotykał niczego 
równie gładkiego i miękkiego.

- Tak lepiej? - spytał cicho.

- Owszem, dziękuję. - Nadal unikała jego wzroku. - Czy pojedziemy od 

razu do posiadłości twoich rodziców?

- To apartament. Tak, udamy się tam prosto z lotniska. W niedzielę nie 

powinno być zbyt dużego natężenia ruchu. Zajmie nam to najwyżej czterdzieści 
minut.

- Och… - Zwilżyła wargi i zebrała się na odwagę, by spytać o coś, co 

gryzło ją od kilku godzin. - Chcesz powiedzieć im całą prawdę. Co konkretnie?

background image

- To, że Eric zrobił z siebie durnia, ty zaś za mocno zareagowałaś. No i to, 

że gdybym nie usnął ze zmęczenia w trakcie nocy poślubnej, zakończyłbym 
sprawę bardziej finezyjnie.

Spojrzała na niego z niepokojem.

- Uważasz, że to małżeństwo było błędem?

- Stanowiło przesadny sposób załatwienia nie tak znów trudnej sprawy. 

Nie przejmuj się, zajmę się wszystkim.

Cień niepokoju odbił się w jej oczach.

-   Nie   wyszłam   za   mąż   wyłącznie   z   powodu   Erica.   Miałam   też   inne 

powody.

- Wspominałaś o tym. Czy teraz wreszcie je zdradzisz?

Spuściła  wzrok,  lecz  zdążył pochwycić zażenowanie   w  jej oczach.  Te 

inne powody najwyraźniej ją niepokoiły, lecz pewnie miała za mało zaufania do 
Jonaha, by się z nich zwierzać.

-   Wolałabym   się   z   tym   na   razie   wstrzymać   -   odparła.   -   To   sprawy 

natury…

- …osobistej. Wiem. - Uniósł brwi. - Tylko nie każ mi zgadywać. Przy 

twoich inklinacjach do chaosu, nie sięgam tak daleko wyobraźnią.

- Powiem ci - zacisnęła usta - jak przyjdzie właściwa pora.

- Mam nadzieję. W przeciwnym razie mogę sobie nie dać z nimi rady.

- Nie chcę, żebyś rozwiązywał moje problemy - odparła chłodno. - Sama 

sobie z nimi poradzę.

-   Raz   już   to   widziałem   -   przerwał   jej,   zanim   zdążyła   powiedzieć   coś 

jeszcze. - Zapnij pas, zaraz lądujemy.

Zanim   zdołali   odebrać   bagaże   i   dojechać   do   mieszkania   Sandersów, 

zaczęło się zmierzchać. Drzwi otworzyła Della i swoim zwyczajem uściskała 
syna.

- Cieszę się, że jesteś. Obiad będzie za pół godziny, więc jest mnóstwo 

czasu na odświeżenie się. - Uśmiechnęła się do Nikki i podała jej rękę, witając 
ją z nieco mniejszym entuzjazmem. - Zapewne pani Ashton. Witam.

background image

-   To   jest   Nikki   -   wtrącił   niedbale   Jonah.   -   Nikki   Alexander,   gwoli 

ścisłości.

- Oczywiście musiałeś się od razu wyrwać! - Nikki odwróciła się w stronę 

męża. Na jej twarzy malowała się furia.

Tak jak się spodziewał, chłodna i opanowana kobieta interesu zamieniła 

się we wściekłą kocicę. W tym wydaniu podobała mu się o wiele bardziej.

- Coś nie tak? - spytał niewinnie, wiedząc, że jako pasjonatka spodoba się 

również jego rodzicom.

-   Jeszcze   pytasz?   -   parsknęła.   -   Nie   mogłeś   przekazać   tych   rewelacji 

matce w łagodniejszy sposób?

- Zapomniałaś? Nie jestem łagodny. 

Della otworzyła szeroko usta.

- Jesteście małżeństwem? 

Nikki   wzięła   się   pod   boki.   W   złości,   przynajmniej   zdaniem   Jonaha, 

wyglądała wspaniale. Spojrzał na matkę i skonstatował, że jest raczej zdumiona 
niż zaszokowana.

-   Nie   przyszło   ci   do   głowy   uprzedzić   ją,   zamiast   robić   to   na   oczach 

wszystkich?

Wzruszył ramionami, usiłując zachować niewzruszoną minę.

- Nie przesadzaj. Jedyną osobą w zasięgu wzroku jest moja matka. Wolę 

szybkość od delikatności.

- To jest aż nadto widoczne. - Popatrzyła na niego z wyrzutem. - Jednak 

wnioskując z charakteru twojej pracy, powinieneś nauczyć się nieco dyplomacji.

-   Nic   z   tego.   Zawsze   ceniłem   wyżej   umiejętność   robienia   pieniędzy   i 

inteligencję.

- Loren, pozwól tutaj - powiedziała przez ramię Della. 

W oczach Nikki błysnęło przewrotne poczucie humoru.

- To pozadyskusyjne. Miałeś do nich zadzwonić z samolotu.

background image

-  Zrobiłem  to,  kiedy   spałaś.   -  Doszedł   do   wniosku,   że  Nikki   zaczyna 

zrzędzić.   Być   może   wypiła   o   jedną   kawę   za   mało.   -   Powiedziałem   im,   że 
wpadniemy na obiad:

- Skąd to całe zamieszanie? - Spytał, stając za żoną, Loren.

- I to wszystko? Tylko "wpadniemy na obiad"? - Nikki wycelowała w 

męża palec wskazujący. - Nie mogłeś dodać: "A tak przy okazji, to ja i Nikki 
Ashton pobraliśmy się. Wszystko wyjaśnię na miejscu"?

- Właśnie się pobrali - wyjaśniła mężowi Della. - Jonah i Nikki.

- Jak mogli się pobrać? - zdziwił się Loren. - Przecież ona już wyszła za 

tego Ashtona.

-   Widzisz?   Tego   się   spodziewałem   -   wyznał   Jonah,   opierając   się   o 

framugę. - O zawarciu małżeństwa rodzice wolą dowiadywać się w kontakcie 
bezpośrednim.

- W korytarzu? - zdenerwowała się Nikki.

- Chcą dzielić z nami radość i szczęście, niezależnie od miejsca.

- Nie wyglądają na radosnych i szczęśliwych, raczej na… osłupiałych.

-   Nie   jestem   osłupiały,   tylko   zdumiony   -   mruknął   do   żony   Loren.   - 

Myślałem, że ona ma romans z Erikiem.

- A teraz jest żoną Jonaha - wzruszyła ramionami Della.

- Nie mogłeś poczekać, aż poproszą nas do środka? - Nikki skrzyżowała 

ręce na piersi. - Może lepiej przyjęliby to podczas grzecznościowej rozmowy 
przy drinkach?

Jonah z trudem zachował powagę.

- Musiałem ulec podnieceniu tą radosną chwilą i tak jakoś wyszło.

- Ty uległeś podnieceniu? - parsknęła. - Prędzej moja ciotka Fanny. Nigdy 

niczego nie robisz bez powodu.

Loren spoglądał na nich w zdumieniu.

- Kim, do diabła, jest ciotka Fanny? A skoro już mowa o krewnych, to co 

u licha stało się z panem Ashtonem? Czy dowiemy się tego kiedykolwiek?

background image

- Nie ma żadnego pana Ashtona - odpowiedzieli zgodnie Nikki i Jonah.

Loren złapał się za szpakowatą głowę.

-   Nie   ma   pana   Ashtona?   To   już   niczego   nie   rozumiem.   Może   ktoś 

łaskawie mi wyjaśni, o co w tym wszystkim chodzi?

-   Lepiej   dokończmy   dyskusję   w   środku,   zanim   sąsiedzi   zaczną   się 

przysłuchiwać naszej rozmowie - zaproponowała Della.

- Świetny pomysł, mamo - zgodził się Jonah.

Kiedy przechodzili do salonu, panowała niemiła atmosfera.

- Co za wspaniały widok! - przerwała milczenie Nikki.

- Powinnaś zobaczyć to pokryte śniegiem - uśmiechnęła się Della.

- Tak, tak. Widok za oknem jest cudowny, śnieg jest cudowny, cały ten 

cholerny świat jawi się jako cudowny - nie wytrzymał Loren. - O co jednak w 
tym   wszystkim   chodzi?   Czy   też   może,   oczekując   logicznego   wyjaśnienia, 
żądamy zbyt wiele?

- To wszystko moja wina - zaczęła Nikki.

- Zdaje się, że to ja miałem mówić. - Ton Jonaha nie zachęcał do dyskusji.

Zadarła głowę.

- Doskonale, masz  wolną rękę. - To powiedziawszy, odwróciła się do 

okna i spoglądała na jezioro Michigan. Co za różnica, jaką wersję wymyśli? 
Jego rodzice będą i tak załamani.

- Spróbuję to maksymalnie uprościć. Nie ma żadnego pana Ashtona, tak 

jak i małżeństwa Nikki. Udawała mężatkę, bo Eric czynił wobec niej awanse. - 
Della wydała stłumiony okrzyk. Jonah skinął głową w jej stronę. - Nie, mamo, 
nic   z   tych   rzeczy.   Pozwalał   sobie   jedynie   na   pewne   poufałości.   -   Ku   jego 
rozbawieniu obie panie zaczerwieniły się.

Loren zmarszczył brwi.

- Spróbujmy to uporządkować. Żeby pozbyć się Erica, panna Ashton, to 

jest Nikki, wymyśliła sobie męża?

background image

- Na to wygląda - przyznał Jonah. - Wtedy jednak sprawy zaczęły się 

wymykać spod kontroli.

- Rzekłbym, że wymknęły się spod kontroli o wiele wcześniej - zauważył 

z przekąsem Loren.

Jonah wymienił z ojczymem znaczące spojrzenie.

- Bez komentarza.

- Czy możemy skończyć? - odezwała się Nikki. - Wiem, że nawaliłam. To 

żaden sekret.

-   Kiedy   Eric   nie   przestawał   wydziwiać   nad   przeciągającą   się 

nieobecnością pana Ashtona, Nikki postanowiła zmienić tę sytuację. Ubiegłego 
wieczoru   wzięła   udział   w   pewnym   balu   w   Nevadzie   z   solennym 
postanowieniem znalezienia sobie odpowiedniego męża i przedstawienia go w 
pracy. 

Della osunęła się na kanapę.

- Biedactwo! Jak mogłaś?

- Wówczas wydawało mi się to wprost wspaniałym pomysłem - szepnęła 

Nikki.

- Tym odpowiednim mężem okazałem się ja. - Jonah spojrzał na rodziców 

z   kamiennym   wyrazem   twarzy.   -   Dopóki   Eric   nie   zrezygnuje   ze   swoich 
zamiarów i nie uregulujemy sytuacji w naszym nowojorskim oddziale, Nikki i ja 
pozostaniemy  małżeństwem.  Będziemy   traktowali  je jak  prawdziwy   i  trwały 
związek.

- Myślę, że oboje postradaliście zmysły. - Loren podszedł do baru i nalał 

sobie szkockiej. - Nie chcę mieć z tym nic wspólnego.

Jonah spojrzał na matkę i żonę.

- Zostawcie mnie z nim na minutkę. 

Della wstała i uśmiechnęła się do Nikki.

- Może sprawdzimy, jak tam obiad?

- Mamy jakieś inne wyjście?

background image

- Obawiam się, że nie.

Jonah poczekał, aż obie panie oddalą się.

- Niezależnie od tego, czy zgodzisz się z moją decyzją, czy nie - zwrócił 

się do ojczyma - liczę na twoje poparcie. Chciałbym, żebyś traktował Nikki z 
szacunkiem   należnym   mojej   żonie.   Jeżeli   nie   jesteś   w   stanie,   powiedz,   a 
natychmiast wyjdziemy.

- Mówisz poważnie? - Loren uniósł brwi.

- Jak najbardziej. Wezwałeś mnie do domu, żebym zajął się tą sprawą i 

właśnie to robię.

- Martwi mnie sposób, w jaki się za to wziąłeś.

- Możesz za to winić chorobę odrzutowcową.

Po raz pierwszy uśmiech zagościł na twarzy ojczyma.

-   Wydawało   mi   się,   że   nie   wierzysz   w   ten   syndrom   -   powiedział, 

nalewając Jonahowi drinka.

- Teraz już wierzę - odparł smutno Jonah.

- Ale małżeństwo… - Starszy pan pokręcił głową z niedowierzaniem. - 

Nie spodziewasz się chyba, że zaakceptuję taki szalony plan.

-   Słuchaj,   Loren.   Musimy   za   wszelką   cenę   chronić   International 

Investment,   a   to   oznacza,   że   nie   możemy   jej   zwolnić   ani   na   razie   nigdzie 
przenieść.

- Co zatem proponujesz?

- Coś takiego… - Jonah pociągnął zdrowy łyk szkockiej. - Nagrodę LJB 

przyznają tuż przed świętami Bożego Narodzenia, więc do tego czasu jesteśmy 
zablokowani. Mam świetnego zastępcę w Londynie, który może poprowadzić 
nasze   europejskie   operacje   aż   do   świąt.   Ja   tymczasem   spędzę   kolejne   sześć 
tygodni w Nowym Jorku, udając wzorowego męża.

- A co naprawdę będziesz robił? - Loren spojrzał bacznie na pasierba.

- Sprawdzę dokumentację Nikki i upewnię się, że wraz z Erikiem nie 

zawalili kolejnych spraw. Kiedy tylko nabiorę przekonania, że wszystko jest w 
porządku, wracam do Londynu. Odczekamy pół roku. Wówczas zasugerujemy 

background image

uroczej pannie Ashton, żeby albo przeniosła się tam, gdzie nie będzie pod presją 
Erica, lub niech szuka pracy gdzie indziej.

-   Takie   rozwiązanie   traktuje   twoją   żonę   dość   brutalnie   -   podsumował 

Loren.

Gniew błysnął w oczach Jonaha.

-   Moja   żona   jest   bezpośrednio   odpowiedzialna   za   sytuację   z   Erikiem. 

Gdyby powiedziała mu "nie" lub skontaktowała się z nami, nie byłoby tego 
całego zamieszania.

- Co będzie, kiedy sprawa z Erikiem przestanie istnieć?

- Nikki i ja rozwiedziemy się.

- Rozwód? Nie myślałeś o unieważnieniu?

- To jest już moja sprawa.

- Być może, ale to moja podwładna. Teraz stała się w pewnym stopniu 

moją krewną. Przynajmniej na razie.

- Uwaga przyjęta. - Jonah dokończył szkocką i odstawił szklaneczkę na 

barek. - Kiedy nadejdzie właściwy moment, na pewno rozwiedziemy się.

- Tym razem ja będę mówiła - stwierdziła stanowczo Nikki. Przynajmniej 

starała   się,   by   tak   to   zabrzmiało,   znając   niepohamowaną   chęć   Jonaha   do 
załatwienia wszystkiego po swojemu.

- Zobaczymy - odparł obojętnym tonem. Taksówka zatrzymała się przed 

eleganckim domem. - Czy to tutaj?

- Tak, wynajmuję parter, a my zajmujemy pierwsze piętro.

background image

- My?

- Moja siostra Krista i jej córka Keli. Mieszkają ze mną.

- To ich zdjęcie stoi na twoim biurku?

- Skąd…? - Zmrużyła oczy. - No, prawda, przeszukiwałeś moje biurko. 

Tak, to Krista i Keli. Zdjęcie było robione rok temu, gdy Keli miała pięć lat.

Jonah wyjął bagaże i zapłacił kierowcy.

- Jak długo tu mieszkasz? - spytał, gdy wchodzili po schodach na górę.

- Od zawsze. - Jej odpowiedź była nieco niegrzeczna, lecz nie chciała 

uchylać przed nim nawet rąbka swej prywatności. - Krista i ja dorastałyśmy 
tutaj.

Zatrzymał się na szczycie schodów.

- Przypuszczam, że nie powiedziałaś jej o nas.

- Nie. - Przygryzła dolną wargę. - I uprzedzam lojalnie, że Krista może 

nie zareagować zbyt radośnie na tę wieść.

 - Nie ma sprawy - odparł kwaśno. - Przywykłem do takich reakcji na tę 

nowinę. Czy siostra jest tym drugim powodem?

- Tak. Chyba powinnam wyjaśnić to wcześniej - przyznała.

- To mogłoby być pomocne - zgodził się obojętnie. - Czy Krista wie, że 

twoje rzekome małżeństwo było fikcją?

- Tak, ale nie powinna wiedzieć, że to również. - Niepokój błysnął w jej 

wzroku.   -   To   mi   przypomniało,   że   pod   żadnym   pozorem   nie   może   się 
dowiedzieć o twoim pokrewieństwie z Erikiem, inaczej domyśli się, że i tu coś 
nie gra.

- Zatem pobraliśmy się z wielkiej miłości? - Uniósł brew.

-   Tak,   tak…   -   Zerknęła   nerwowo   na   drzwi.   -   Kochamy   się   wręcz 

nieprzytomnie.

- Pojmuję. - Przechylił głowę na bok. - Czy wytłumaczysz mi, czemu 

mamy odgrywać parę namiętnych kochanków?

background image

- Nie musisz tego wiedzieć. Wystarczy, żebyś udawał zakochanego męża. 

- W jej głosie słychać było zniecierpliwienie. - Podołasz temu zadaniu?

- Z nawiązką.

Bez uprzedzenia wziął ją w ramiona i przycisnął do twardego jak skała 

torsu. Zanim zdążyła zaprotestować, zamknął jej usta pocałunkiem. Przyszło jej 
na myśl, że powinna się bronić, wymierzyć mu celnego, bolesnego kopniaka w 
kostkę.   Zamiast   tego,   zarzuciła   mu   ręce   na   szyję   i   poddała   się   cudownej 
pieszczocie, zapominając o całym świecie. Zauważyła tylko, że Jonah nacisnął 
dzwonek. Drzwi otworzyły się na oścież.

- Ciocia Nikki! - zawołał dziecięcy głosik. - Wróciłaś! Och!

-   Jonah!   -   szepnęła   gorączkowo   Nikki,   usiłując   uwolnić   się   z   uścisku 

męża. - Puść.

Dziewczynka zachichotała.

- Mamo, chodź szybko. Jakiś nieznajomy pan całuje ciocię Nikki!

- Wielkie nieba! Więc o to chodziło? - rozległ się kobiecy głos.

Nikki   zdołała   się   wyswobodzić   z   uścisku   Jonaha.   Odwróciła   się   i   z 

zakłopotaniem   uśmiechnęła   się   do   siostry,   gdy   siostrzenica   rzucając   się   w 
objęcia cioci, wyparła jej dech z piersi.

- Czy to ta niespodzianka? - spytała Keli, ściskając mocno Nikki.

- Chyba chodzi o mnie. - Jonah pochylił się ku niej. - Ty pewnie jesteś 

Keli. Jestem twoim wujkiem Jonahem.

Nikki obserwowała, jak siostrzenica spogląda na niego z zawstydzeniem. 

Jonah, nawet gdy przykucnął, górował nad dzieckiem. Keli przyglądała mu się 
uważnie przez dłuższą chwilę. Jasne włosy tworzyły złocistą aureolę wokół jej 
głowy,   na   twarzyczce   malowały   się   jakieś   wątpliwości.   Po   chwili   uśmiech 
rozproszył je, tak jak słońce rozjaśnia cienie.

- Hej - powiedziała - nie wiedziałam, że mam wujka.

- Ja również - odezwała się Krista. Jonah wstał, a ona podała mu rękę. - 

Krista Barrett, siostra Nikki. A pan…? - Uniosła brew.

- Jonah Alexander, twój szwagier.

background image

- O Matko Boska!

- Nie będziemy po raz drugi robili tego na progu - wtrąciła Nikki.

- Wydaje mi się, że już to zrobiliśmy - uśmiechnął się.

- Wszyscy do środka! - zadysponowała. - Tam pogadamy.

Jonah wzruszył ramionami, wziął bagaże i wszedł do środka.

Keli pobiegła za nim, przyglądając się z ciekawością nowemu wujkowi.

Krista przytrzymała za rękę przechodzącą obok siostrę.

- Co się dzieje? - spytała cicho.

- Wyszłam za mąż.

-   Tym   razem   naprawdę?   -   Krista   nie   ukrywała   swej   troski.   -   To   nie 

kolejny wybieg z powodu tego Erica Sandersa?

  - Małżeństwo jest jak najbardziej prawdziwe. - Nikki chwyciła głęboki 

wdech, starając się, by zabrzmiało to równie entuzjastycznie, co przekonująco. - 
Jak widzisz, kocham go. Oboje jesteśmy nieprzytomnie zakochani. To trwały 
związek, no wiesz: "Dopóki śmierć nas nie rozdzieli".

- Akurat - zadrwiła Krista.

- Naprawdę!

Nikki spojrzała błagalnie na Jonaha. Słuchał z zainteresowaniem radosnej 

paplaniny Keli.

- …a to jest salon - wyjaśniała z przejęciem mała. - Posprzątałyśmy go dla 

cioci Nikki. Pracuje naprawdę bardzo ciężko i pomagam jej, kiedy trzymam 
zabawki w naszej sypialni.

- Tej, którą dzielisz z mamą?

- Skąd wiesz?

- Odgadłem przypadkowo. - Nikki z niepokojem zauważyła dziwny wyraz 

jego oczu. Znów przybrały odcień złotych, jesiennych liści.

background image

- No cóż - powiedziała z niedowierzaniem Krista. - Chyba wypada mi 

złożyć wam gratulacje. Jestem przekonana, że znajdzie się nawet szampan. - 
Spojrzała   na   Jonaha.   -   Gdzieś   już   słyszałam   pańskie   nazwisko.   Czy 
przypadkiem się nie znamy, nie mieszka pan po sąsiedzku?

- Ani jedno, ani drugie - wtrąciła pospiesznie Nikki. - Właśnie wrócił z 

Europy i nie ma gdzie się zatrzymać, co oznacza, że zamieszkamy tu razem.

-   Zrobi   się   nieco   tłoczno   -   zauważyła   Krista   i   spróbowała   podsunąć 

rozwiązanie. - Może rozpuszczę wieści wśród naszych przyjaciół? Na pewno 
coś mi wynajdą.

Nikki zmarszczyła brew, usiłując zrobić myślącą minę.

- To jest jakieś wyjście, ale nie ma pośpiechu.

- Wcale nie ma pośpiechu - wtrącił chłodno Jonah. - Tak naprawdę, to 

zamierzaliśmy zostawić ciebie i Keli w spokoju. Przeprowadzimy się z żoną do 
mojego apartamentu. 

Nikki otworzyła usta ze zdumienia.

- Ale…

- To miała być niespodzianka, mój ślubny prezent, kochanie. Krista, ten 

dom należy do ciebie - oświadczył nie znoszącym sprzeciwu tonem Jonah. - 
Wpadliśmy tylko podzielić się z tobą radosną nowiną i zabrać trochę rzeczy 
Nikki. - Objął ją, nim zdążyła zaprotestować. - Prawda?

- Cieszę  się,  że  pozwoliłeś mi   mówić  - odparła,  widząc  jak jej  plany 

rozwiewają się jak mgła na wietrze. Niespokojne spojrzenie Kristy sprawiło, że 
szybko dodała: - Kochanie.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odsłonił w uśmiechu zęby - złotko.

 

background image

ROZDZIAŁ  SZÓSTY

- Jak mogłeś? - natarła z furią Nikki.

- Ja? Jak ty mogłaś?

- Nie rozumiem.

- Krista jest twoją siostrą - parsknął Jonah, wnosząc bagaże do windy 

towarowej.   Włożył   klucz   uruchamiający   płytkę   sterującą   i   wcisnął   guzik 
wiodący na samą górę. - Czy to nic dla ciebie nie znaczy?

- Oczywiście, że znaczy.

- I właśnie dlatego chciałaś wyrzucić siostrę wraz z córeczką z domu?

Odwrócił   się   do   niej   i   przestronna   kabina   jakby   się   skurczyła.   Miała 

wrażenie, że wpadła do jaskini lwa i stoi oko w oko z olbrzymim kotem, potężną 
dziką bestią, która rozszarpałaby ją z przyjemnością. Nie było to miłe uczucie.

- Nie zmuszałam Kristy do wyprowadzenia się - broniła się.

-   Ale   zdołałaś   tak   uprzykrzyć   jej   życie   w   tym   mieszkaniu,   żeby 

wyprowadziła się z własnej woli, prawda? Założę się, że to jedyny dom, jaki 
zna.

- Krista nie chce już ze mną mieszkać - próbowała wyjaśnić mu Nikki, nie 

śmiejąc odpowiedzieć na pytania. - Pragnie się przeprowadzić do przyjaciółki. 
Usiłuję jedynie jej w tym dyskretnie pomóc.

- Rzeczywiście bardzo dyskretnie podpowiedziałaś jej wyjście. Za drzwi i 

na ulicę.

-   To   nieprawda!   Problem   polega   na   tym,   że   Krista   dlatego   się   nie 

wyprowadza,   bo   nie   chce,   żebym   mieszkała   sama.   Ubzdurała   sobie,   że   ma 
wobec mnie dług.

Skrzyżował ręce na piersi, co znów zwróciło jej uwagę na muskulaturę 

męża. W dodatku zdawał się ją poskramiać spojrzeniem.

- A kto ją tym natchnął, ty?

background image

Nie   zmusi   jej,   by   wyjaśniła   mu   cokolwiek   ze   swych   rodzinnych 

problemów.

- Nie obchodzi mnie wcale, co sobie myślisz - oświadczyła wyniośle. - 

Powiedziałam   ci   na   samym   początku,   że   potrzebuję   męża   do   pomocy   w 
rozwiązaniu dwóch problemów.

- Pamiętam: Eric i sprawy natury osobistej. - Rzucił jej ostre spojrzenie. - 

Gdybym   wiedział,   o   jakie   to   sprawy   osobiste   chodzi   i   jak   zamierzasz   je 
rozwiązać, nigdy bym się z tobą nie ożenił.

- A gdybym ja wiedziała, że będziesz się we wszystko wtrącał, też bym za 

ciebie nie wyszła. - Straciła w końcu cierpliwość. - Krista i Keli to dla mnie 
dwie najważniejsze osoby.

- Bardzo zabawnie to okazujesz - zaśmiał się.

- Pozwalam ci zajmować się bratem w sposób, jaki uznajesz za najlepszy. 

Czy nie mógłbyś się odwdzięczyć tym samym?

- Istnieje drobna różnica. Dobro Erica leży mi na sercu.

- A mnie dobro Kristy! Gdybyś pozwolił mi mówić, zamiast się wtrącać, 

wszystko dobrze by się ułożyło. Ty jednak zrujnowałeś to, co z takim trudem 
zorganizowałam.   Poniosłam   duże   koszty   i   wyszłam   za   mąż   na   darmo!   I   to 
wszystko twoja wina.

Odwrócił się w stronę drzwi windy. Zacisnął szczęki.

- No dobrze, moja wina. Jakoś to przeżyję.

Dolał   tymi   słowami   oliwy   do   ognia.   Nikki   starała   się   opanować 

wściekłość,   poskromić   ją   za   pomocą   logiki   i   zdrowego   rozsądku.   Po   raz 
pierwszy w życiu to się jej nie udało. 

- Nie miałeś prawa się wtrącać. Zaplanowałam wszystko bardzo starannie, 

uprzedzając  jej ewentualne wymówki.  Teraz przez ciebie mój  plan spalił na 
panewce.

- Myślisz, że się tym choć trochę przejmuję? - Spojrzał jej prosto w oczy. 

- Nie spodziewaj się, że będę przepraszał, bo uchroniłem Kristę i Keli przed 
twoimi machinacjami. Wręcz przeciwnie, cieszę się z tego.

- Niczego  nie  rozumiesz!  -  Zamknęła   oczy,  żeby   ukryć  rozdrażnienie. 

Przez Jonaha Krista prędko się nie wyprowadzi, co było zupełnie zrozumiałe. Po 

background image

co opuszczać ciepłe i przytulne gniazdko? Po co narażać się na zetknięcie z 
okrutnym   światem,   skoro   Nikki   stanowi   doskonałą   wymówkę?   Nikki   jej 
potrzebuje. Krista jest to jej winna. Nikki uratowała jej życie. - Teraz już nigdy 
się nie wyprowadzi.

- I bardzo dobrze.

- Dobrze? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - A co mam zrobić, 

kiedy nasze małżeństwo się skończy? Nie mogę wprowadzić się na powrót do 
Kristy. Nigdy nie weźmie się w garść, jeśli wrócę.

- Zapobiegłem jedynie wyrzuceniu twojej siostry i siostrzenicy na ulicę. - 

Drzwi windy rozsunęły się i Jonah ponownie wziął bagaż. Postawił je przed 
drzwiami apartamentu na poddaszu. - Czemu nie zostawić siostry i jej córeczki 
tam,   gdzie   teraz   mieszkają?   Dzieci   potrzebują   własnego   domu.   Kiedy   się 
rozwiedziemy, znajdziesz sobie jakiś apartament. Coś niekrępującego, gdzie nie 
będziesz się musiała martwić o dzieci zaśmiecające zabawkami podłogę.

- Nadal niczego nie rozumiesz - powtórzyła.

- Masz rację. Nie rozumiem. - Otworzył drzwi i wziął ją na ręce.

- Co robisz? - przestraszyła się.

- Przenoszę pannę młodą przez próg. Witaj w domu, pani Alexander. - 

Postawił ją na podłodze. - Nie przyzwyczajaj się jednak za bardzo.

Nikki   zamrugała,   walcząc   z   napływającymi   jej   do   oczu   łzami. 

Odwróciwszy się, by nie widział, jak bardzo ją dotknął, przeszła wykładanym 
czarnym marmurem przedpokojem do salonu. Wzdłuż jednej ze ścian ciągnęły 
się okna, odsłaniając oszołamiającą panoramę Manhattanu. Starannie dobrane 
meble   przewyższały   swą   okazałością   widok,   choć   miały   zapewnić   domową 
atmosferę. Wszystko razem było piękne, niewyobrażalnie drogie i przeraźliwie 
chłodne.

- Utrzymanie tego mieszkanka podczas pobytu w Anglii musiało nielicho 

kosztować - mruknęła, nie odwracając się. Choć nie usłyszała, jak do salonu 
wchodził Jonah, jego obecność zasygnalizowała gęsia skórka na jej plecach.

-   Nie   należy   do   mnie.   International   Investment   używa   go   dla   celów 

wypoczynkowych   -   odparł.   -   Czasem   też   pozwalamy   zatrzymywać   się   tu 
klientom z innych miast.

- Czy Della i Loren nie będą mieli nic przeciwko temu?

background image

- To moja decyzja. Czemu mieliby się sprzeciwiać? 

Odwróciła się i spojrzała na niego ze zdumieniem.

- Czy to nie leży w gestii Lorena? Jest zdaje się prezesem.

- To ty nic nie wiesz?

- O czym?

- Ja zostałem prezesem. Owszem, to najświeższa decyzja, ale kobieta na 

twoim stanowisku powinna trzymać rękę na pulsie.

- Eric nic mi o tym nie… - Wzruszyła ramionami. - Mój błąd.

- Wygląda na to, że nie pierwszy i nie ostatni. 

Postanowiła nie dać się sprowokować.

- I co teraz?

- Teraz zjemy lunch i idziemy do pracy. Spodziewam się, że Eric dotarł 

tam   świeży   i   dziarski   z   samego   rana,   rozpowiadając   przy   okazji   o   naszym 
związku.   Przedstawię   cię   jako   panią   Alexander,   przyjmiemy   gratulacje   od 
pracowników, zignorujemy ich szepty, ciekawskie spojrzenia i bierzemy się do 
pracy.

- No, a co potem? - spytała. - To znaczy, co będzie, kiedy wrócisz do 

Anglii?

-  Mam  zamiar   wyjechać   dopiero  parę   tygodni   po  świętach.   Będziemy 

mieli mnóstwo czasu na omówienie wszystkich wariantów.

- Skąd ta zwłoka? Na balu twierdziłeś, że zostaniesz w kraju zaledwie 

kilka tygodni.

- Ślub zmienił moje plany.

- Dlaczego?

- Wyglądałoby to dziwnie, gdyby mąż był nieobecny na najważniejszym 

wieczorze twojego życia. No wiesz, nagroda LJB - dodał, widząc kompletny 
brak zrozumienia w jej oczach.

background image

W   gorączce   ostatnich   dni   zupełnie   zapomniała   o   tej   ceremonii.   Jonah 

pamiętał. Nagle zrozumiała, że jej nominacja odegrała kluczową rolę w decyzji 
poślubienia jej, gdy na horyzoncie pojawił się nieoczekiwanie Erie.

-   W   interesie   International   Investment   nie   leżałoby   pozbycie   się 

kandydatki do nagrody LJB, prawda?

- Raczej nie.

- Nominacja nie gwarantuje zdobycia nagrody. Co wtedy?

-   Nie   jestem   pewien   -   odparł   szczerze,   przechylając   na   bok   głowę.   - 

Zanim podejmę ostateczną decyzję, muszę zbadać jakość twojej pracy.

- Nie zawiedziesz się - poinformowała go. - Jestem dobra w tym, co robię.

- Zobaczymy - odparł nieufnie.

Krista   wahała   się,   stojąc   przed   stanowiskiem   recepcji   w   International 

Investment, nie wiedząc, czy powinna wpisać się na listę gości, zanim poszuka 
gabinetu Nikki. Ponieważ jednak za biurkiem nie było nikogo, nie mogła spytać 
ani o kierunek, ani o cokolwiek.

Nigdy dotąd nie nachodziła siostry w pracy, ale ostatnie trzy tygodnie 

były jakieś dziwne. Coś tu nie grało. Kilka razy odwiedziła ją w jej nowym 
apartamencie,   ale   nigdy   nie   było   okazji   do   prywatnej   rozmowy.   Zatem 
postanowiła odbyć ją tutaj. Zauważywszy mały tłumek zgromadzony w pobliżu 
dwuskrzydłowych drzwi w końcu korytarza, postanowiła spytać kogoś o Nikki.

- Przepraszam - spytała wysokiego mężczyznę o kasztanowych włosach.

- Cicho. - Machnął ręką, nie odwracając się. - To jest zbyt dobre, by 

uronić choćby słówko.

background image

- Ale… - W tym momencie usłyszała krzyki. Oczy rozszerzyły się jej. 

Mój Boże, przecież to był głos… Nikki.

- Co to znaczy, że przekazałeś rachunek Stamberga? - Zwykle chłodny i 

opanowany głos jej siostry dźwięczał na krawędzi histerii. - To mój rachunek!

- Ale teraz prowadzi go Meyerson - rozległ się podniesiony męski głos. 

Krista otworzyła usta ze zdumienia. Jeśli słuch jej nie mylił, to ten drugi do 
złudzenia przypominał głos jej poznanego przed trzema tygodniami szwagra. 
Zmarszczyła brwi. Nie miała pojęcia, że Jonah pracuje razem z Nikki.

-   Meyerson?   Ten   idiota?   Nie   potrafi   poradzić   sobie   z   czymś 

nieskomplikowanym,   a   co   dopiero   z   portfelem   rachunkowym   Stamberga. 
Myślałam, że chcesz usprawnić firmę.

- Owszem.

- I co z tego? W ten sposób ci się nie uda.

- Wydaje mi się, że zapominasz, kto dla kogo pracuje.

- Wątpię, żeby było to istotne na dłuższą metę.

- Może mi powiesz, co przez to rozumiesz?

- Jeszcze kilka takich kretyńskich decyzji i przestaniesz się martwić o 

krnąbrny personel, portfele, rachunki i o to, kto dla kogo pracuje, bo wszyscy 
zostaniemy bez pracy.

- Nie masz pojęcia, o czym mówisz.

- Wiem jedno. Awansowanie Meyersona było kapitalnym błędem z twojej 

strony.

- Meyerson podwoi dochody Stamberga.

- Nie rozśmieszaj mnie. Co najwyżej podwoi swój podbródek.

- Może dalibyśmy sobie z. tym spokój? Zamiast gadać, zacznij działać.

-   Chcesz   działania?   Proszę   bardzo.   Meyerson   nie   tylko   nie   podwoi 

dochodów Stamberga, ale w paru genialnych inwestycjach wszystko straci.

- A jeżeli się mylisz?

background image

- To wtedy…

- Co wtedy?

- Zatańczę nago na twoim biurku. - Krista zorientowała się, że jej siostra 

nie żartuje. - Ale jeśli ty przegrasz, zrobisz to samo na moim.

W tłumie podsłuchujących rozległ się zbiorowy jęk. Krista oparła się o 

ścianę, zaszokowana i rozbawiona zarazem. Takiej Nikki nie znała dotąd.

- Dałbym wszystko, żeby to zobaczyć - mruknął jeden z mężczyzn.

- Zamknij się, Bentley - warknął mężczyzna, do którego zwróciła się na 

samym początku Krista.

- O Boże, co ja mam zrobić? - jęknął jakiś łysawy jegomość.

- Lepiej wygraj ten zakład, Meyerson, albo Alexander dostanie twoją łysą 

pałę na srebrnej tacy - uprzedził go Bentley.

Za drzwiami przez kilka minut panowała cisza. Potem Krista usłyszała 

odgłos odsuwanego krzesła.

- Sama tego chciałaś - powiedział Jonah. - Przygotuj się na przegraną, 

żono.

- Ha! Nie masz szans wygrania tego zakładu.

Jej   głos   brzmiał   coraz   donośniej   i   wszyscy   czmychnęli   spod   drzwi. 

Mężczyzna, który kazał Bentleyowi się zamknąć, złapał Kristę za rękę.

- Nie stój tu - powiedział, wpychając ją do najbliższego pokoju. - Nikki 

nie cierpi, gdy się ją podsłuchuje.

Górował nad nią, Krista nie mogła złapać tchu. Widocznie nie zdaje sobie 

sprawy, że wciąż mnie trzyma, pomyślała zamykając oczy, gdy nieoczekiwane 
ciepło   rozeszło   się   po   jej   ciele.   Stała   prawie   w   niego   wtulona.   Dawno 
zapomniane uczucia odżyły nagle.

- Przepraszam… - zaczęła.

- Sekundeczkę - szepnął jej do ucha. Uchylił drzwi i wyjrzał na korytarz. - 

Właśnie nadchodzi.

background image

- Doprawdy? - mówiła z furią w głosie Nikki. - Jeszcze zobaczymy. - 

Drzwi otworzyły się szerzej i zatrzasnęły. Policzki Nikki wręcz płonęły. Krista 
pomyślała, że jej siostra nigdy nie wyglądała tak pięknie.

Drzwi otworzyły się ponownie i tym razem zobaczyła Jonaha.

-   Ano   zobaczymy.   Tymczasem   szykuj   się   do   rozbierania!   -   Drzwi 

zatrzasnęły się, zagłuszając pointę.

- Wybaczy pan - szarpnęła się Krista.

- Najmocniej przepraszam. - Mężczyzna cofnął się o krok, przyjrzał się jej 

i zmarszczył brwi. - Wyglądasz znajomo. Czy skądś się nie znamy?

-   Wątpię   -   uśmiechnęła   się   z   zawstydzeniem.   -   Nazywam   się   Krista 

Barrett. Nikki jest moją siostrą.

Zamrugał ze zdziwienia, potem roześmiał się.

- Nie żartuj. Nazywam się Eric Sanders. Jonah jest moim bratem.

Popatrzyła na niego w osłupieniu. To ten mężczyzna, który narzucał się 

Nikki? Brat nowego męża jej siostry? Działo się tu coś bardzo dziwnego. To nie 
mógł być zwykły przypadek. Wynikałoby z tego, że małżeństwo Nikki może nie 
jest wynikiem wielkiej miłości, jak sama twierdzi. Krista popatrzyła badawczo 
na Erica. Prawdopodobnie on wie, o co chodzi i może zechce ją wtajemniczyć.

-   Posłuchaj,   wiem,   że   to   dość   nieoczekiwana   propozycja,   ale   może… 

poszłabyś ze mną na lunch? - spytał Eric.

- Sama nie wiem - odparła. - Chciałam się zobaczyć z siostrą. 

Uśmiechnął się w rozbrajający, chłopięcy sposób.

- To nie jest chyba najlepszy moment, co?

- Chyba nie. - Przyjrzała mu się i pomyślała, że jest bardzo sympatyczny. 

Zresztą lunch mógł być doskonałą okazją do wyciągnięcia od niego pewnych 
informacji. - Dobrze, chodźmy.

- Świetnie. - Ciepłe spojrzenie jego oczu mieszało się z jeszcze czymś… 

Męska akceptacja, domyśliła się w końcu ze zdumieniem i zażenowaniem. Nie 
spotykała się z tym od tak dawna, że niemal zapomniała,  że jest atrakcyjną 
kobietą.

background image

Eric sięgnął do klamki, lecz zawahał się.

-   Chyba   powinienem   ci   powiedzieć,   że   swego   czasu   byłem   bardzo 

zainteresowany   twoją   siostrą.   Jednak   do   niczego   nie   doszło,   rozumiesz   - 
zapewnił pospiesznie.

- Rozumiem. - Z trudem ukryła rozbawienie.

- Poza tym zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy.

- Z czego mianowicie?

- Z tego, że Nikki pasuje do Jonaha jak ulał. To kobieta sukcesu, a ja 

wolałbym żonę w bardziej tradycyjnym znaczeniu tego słowa. - Uśmiechnął się 
i otworzył drzwi. - Powiedz mi, Kristo, czy lubisz dzieci?

- Zabawne, że o to pytasz - roześmiała się.

Nikki  weszła  do  swego  gabinetu  i zatrzasnęła  za  sobą  drzwi.  Nikt, w 

ciągu dwudziestu ośmiu lat jej życia nie doprowadził jej do białej gorączki. Dziś 
dokonał tego jeden niemożliwy do wytrzymania człowiek. Jej mąż.

Spacerowała po gabinecie, usiłując odzyskać panowanie nad sobą. Nie 

pomogło, nic nie skutkowało: ani wyglądanie przez okno, ani liczenie taksówek, 
ani porządkowanie idealnie posegregowanych akt, ani też sprzątanie czystego 
biurka. W tej sytuacji mogła pomóc tylko jedna rzecz. Wyciągnęła z szafy duży 
karton. Zdjęła z niego wieko i postawiła na podłodze. Wewnątrz znajdowały się 
różne   gatunki   ziemi,   odżywek,   rękawice,   łopatki,   spryskiwacze   oraz   cały 
asortyment   ceramicznych   doniczek   z   podstawkami.   Rozłożyła   wszystko   z 
wojskową precyzją i podeszła do okna po kwiaty.

Przynosili je różni współpracownicy, których łączyła jedna cecha - nie 

mieli   dobrej   ręki   do   roślin.   Nikki   czerpała   przyjemność   z   kurowania   i 

background image

przywracania do zdrowia kwiatków, zanim oddawała je właścicielom. Zawsze, 
gdy się nimi zajmowała, mijała jej złość i odzyskiwała panowanie nad sobą. 
Pracowała przez całą przerwę na lunch.

Po godzinie skończyła. Poczuła się odprężona. Zdjęła rękawice i cisnęła 

je na pokrywkę od pudełka. Pokiwała głową z satysfakcją, zbierając ogrodniczy 
ekwipunek.   Doszła   do   wniosku,   że   dwa   egzemplarze   mogą   być   gotowe   do 
zwrotu pod koniec tygodnia. Niewątpliwie na ich miejsce pojawią się następne. 
Zanotowała   sobie   w   pamięci,   żeby   na   wszelki   wypadek   posprzątać   gabinet. 
Zbliżały   się   święta,   a   wraz   z   nimi   natężenie   prac.   Gdy   kończyła   porządki, 
zadzwonił telefon.

-   Nikki   Ashton   -   powiedziała   odruchowo,   zanim   poprawiła   się.   -   To 

znaczy Nikki Alexander.

- Nikki? Tu Selma.

-   Witaj,   ciociu   Selmo   -   powiedziała,   odgarniając   włosy   za   uszy. 

Uśmiechnęła się z niekłamaną przyjemnością. - Jak się masz?

- Doskonale. Jestem podniecona i potrzebuję twojej porady.

- Wiesz, że będę szczęśliwa mogąc ci pomóc - rozjaśniła się Nikki.

- Wiem, kochanie. Zawsze mogę na ciebie liczyć.

- O co chodzi?

- Ernie i ja dostaliśmy rewelacyjną propozycję. - W głosie ciotki słychać 

było podniecenie. - Oczywiście najpierw chcieliśmy omówić to z tobą.

Nikki zrzedła mina. To nie brzmiało dobrze, podobnie jak inne pomysły 

Selmy i Erniego.

- Może byście wpadli jutro do biura? Na przykład w południe.

-   Nie,   nie.   Koniecznie   musimy   spotkać   się   dzisiaj.   Jesteśmy   tak 

podnieceni,   że   nie   możemy   dłużej   czekać.   Zresztą,   czas   jest   tu   sprawą 
zasadniczą. Przyjdziemy do ciebie.

Nikki wyprostowała się gwałtownie.

- Nie sądzę.

background image

- Krista mówiła, że twój apartament jest wspaniały i chcemy też poznać 

twojego uroczego małżonka. Wstydziłabyś się zresztą… Trzymałaś w tajemnicy 
to, że wyszłaś za mąż, przez co straciliśmy okazję podziwiania twojego ślubu. 
To o której, kochanie? - zapytała Selma po króciutkiej pauzie.

- Może o szóstej - zdecydowała się Nikki, bo nie mogła znaleźć gładkiej 

do przełknięcia przez ciotkę wymówki.

- Szósta? Pasuje.

Odłożyła   słuchawkę   i   wyciągnęła   się   w   fotelu.   Powinno   się   udać, 

pocieszała się. Przy odrobinie szczęścia Jonah znów zostanie do późna w pracy, 
więc nie będzie się do niczego wtrącał. Lepiej, żeby tego nie robił, bo ciocia 
Selma i wujek Ernie wymagali bardzo subtelnego traktowania.

Zamknęła   oczy.   Napięcie   znów   powróciło.   Może   poszuka   gdzieś   -   w 

innych pokojach - zmarniałych kwiatków?

- Potrzebujemy jedynie wyłożyć pięćdziesiąt tysięcy dolarów i mamy tę 

wyjątkową franszyzę. - Selma zatarła ręce.

- Ale to oferta ograniczona czasowo - dodał Ernie. - Jeśli nie wpłacimy 

pieniędzy w ciągu dwóch dni, pociąg odjedzie bez nas.

- Są pociągi, na które lepiej jest się spóźnić - mruknęła pod nosem Nikki.

- Co, co, kochanie? - zaniepokoiła się Selma.

-   Nic.   Po   prostu   staram   się   dobrze   zapamiętać   termin.   Pojutrze   - 

powiedziała,   pisząc   wielkimi   literami   słowo   "środa"   w   notesie.   -   A   jak   się 
nazywa ten człowiek, który chce ubić z wami interes?

- Timothy T. Tucker. Wspaniały mężczyzna, prawda, Ernie?

background image

-   Ten   to   ma   łeb   do   interesów!   Dzięki   niemu   możemy   potroić   nasze 

dochody w ciągu roku.

Nikki cisnęła ołówek na stół.

- Wujku Ernie, nawet ja tego nie potrafię.

- Tak, kochanie. - Poklepał ją po dłoni. - Wiemy, ale nie mamy ci tego za 

złe.

Nikki jęknęła.

- Skąd go znacie? Co o nim wiecie?

- Spadł do naszej kawiarni prosto z nieba.

- Ten dzień będziemy obchodzić jak święto - zaklinał się wujek Ernie. - 

Tylko się rozejrzał i już wiedział, że prowadzimy dochodowy interes.

-   Nie   wątpię   -   warknęła   Nikki.   Zapewne   obserwował   przepływ   gości, 

szybko przeprowadził kilka wyliczeń i doszedł do wniosku, że kawiarnia musi 
przynosić niezły grosz. Potem zadał kilka pytań jej naiwnym krewniakom… et 
voila. - Czy wspomnieliście mu o waszej hipotece?

- Nie mamy żadnych długów - zdumiała się Selma.

- Wiem, ciociu, ale czy pan Tucker o tym wie? Wspominałaś mu?

- Chyba coś napomknęliśmy na ten temat - wyznała Selma. - Pan Tucker 

był   zainteresowany   otwarciem  wzorcowni   w   tej   okolicy   i  pytał   o   wysokość 
czynszu.

- Oczywiście nie omieszkaliśmy przyznać, że nie mamy pojęcia - wtrącił 

wujek Ernie. - Ponieważ mamy nasz lokal na własność, słabo orientujemy się w 
obecnych czynszach.

-   Skoro   ten   pan   sprzedaje   franszyzy,   to   po   co   chce   wynajmować 

wzorcownię? - spytała z rozpaczą Nikki.

- Żeby zachęcić ludzi do kupowania "Magicznej Szkatułki".

-   Ale   to   nie   ma   żadnego   sensu.   -   Niestety,   ani   ciotka,   ani   wujek   nie 

grzeszyli zmysłem  do interesów.  - Jeżeli  sprzedaje franszyzę,  czyli handluje 
tymi magicznymi szkatułkami, to po co chce otwierać…

background image

Tym razem Selma poklepała ją po dłoni.

-   Nie   przejmuj   się,   kochanie.   Nam   też   tak   się   z   początku   wydawało. 

Jednak   pan   Tucker   okazał   mnóstwo   cierpliwości   przy   udzielaniu   wyjaśnień, 
prawda, Ernie?

-   Odpowiedział   na   każde   nasze   pytanie,   wyjaśnił   sprawę   patentów   i 

naszego   terenu,   starając   się,   żebyśmy   pojęli   cały   ten   techniczny   żargon.   - 
Uśmiechnął   się  z  dumą.  -  Dlatego  mogę  dyskutować  z  każdym  o  faksach  i 
sieciach kablowych.

-   Rozumiem.   -   Nikki   znów   zaczęła   notować.   -   Timothy   T.   Tucker. 

"Magiczna Szkatułka". Pięćdziesiąt kawałków. Środa. Czy przypadkiem macie 
może jego wizytówkę?

- Jasne. - Ernie wyciągnął ją z portfela. - Musi mu się nieźle powodzić.

- Zastanawiam się, skąd to całe bogactwo? - spytała Nikki, nie dziwiąc się 

wcale, że wujostwo nie dosłyszeli sarkazmu w tym pytaniu.

- Chyba dzięki takim pomysłom jak "Magiczna Szkatułka" - zadumał się 

wujek Ernie.

-   Jak   zamierzacie   sprzedawać   te   szkatułki   i   jednocześnie   prowadzić 

kawiarnię?

- Przy pomocy Gordiego i Cala.

Nikki   zamknęła   oczy   i   westchnęła   ciężko.   Powinna   się   domyślić,   że 

zaangażują   się   w   to   jej   kuzynowie.   Zapalali   się   do   każdego   najgłupszego 
pomysłu, który dawałby tylko same straty. Wujostwo byli następni w kolejce.

- Więc jak, dostaniemy te pieniądze? - spytał wujek Ernie.

- Nie ma mowy - odparła bez zastanowienia.

- Och, Nikki, proszę, naprawdę bardzo ich potrzebujemy - rozpłakała się 

ciocia   Selma.   -   Jeśli   nie   chcesz   zrobić   tego   dla   nas,   pomyśl   o   biednych 
kuzynach. Taka okazja więcej im się nie trafi.

- Nie licz na to - jęknęła Nikki.

- Czy nie mogłabyś nam pożyczyć pod zastaw hipoteki?

- Już otworzyłam na to konto linię inwestycyjną.

background image

- A co z naszymi oszczędnościami? - spytała Selma. - Czy nie mamy ich 

wystarczająco?

- Myślałam, że potrzebujecie tych pieniędzy na otwarcie drugiej kawiarni 

- pokręciła głową Nikki.

- Możemy z tym poczekać. Tymczasem rozkręcimy sprzedaż…

- Nie.

- Dlaczego nie możemy dysponować własnymi pieniędzmi? - zdziwiła się 

Selma.

-   Ależ   możecie   -   rozległ   się   męski   głos.   Do   salonu   wszedł   Jonah.   - 

Prawda, że mogą, Nikki?

 

ROZDZIAŁ   SIÓDMY

- Nie, nie mogą - odparła Nikki. - Nie wtrącaj się do tego, Jonah, niczego 

nie rozumiesz.

-   To   już   przestało   mnie   zdumiewać.   -   Cisnął   płaszcz   i   marynarkę   na 

oparcie   fotela.   Teczkę   postawił   na   podłodze.   -   Wszystko   składam   na   karb 
nieporozumienia.

Zaczerwieniła   się   ze   złości,   w   oczach   pojawiły   się   niebezpieczne 

fioletowe   błyski.   Jonah   uśmiechnął   się   z   satysfakcją.   Wiedział,   że   jeszcze 
trochę, a Nikki straci panowanie nad sobą jak rano w pracy. Bawił się tym od 
kilku   tygodni.   Szczególnie   upodobał   sobie   wyprowadzanie   jej   z   równowagi, 
obserwując, jak wewnętrzny płomień topi zewnętrzną chłodną fasadę.

- Jeśli pozwolisz, to prywatna dyskusja.

background image

- Oczywiście, kochanie. Zapomniałaś nas przedstawić. - Wyciągnął rękę, 

zastanawiając się, kim są ludzie, którzy powierzyli swoje finanse jego żonie. - 
Jonah Alexander, mąż Nikki.

- Ernie i Selma Crandell. - Uścisnęli sobie ręce. - Jest pan wyjątkowo 

zajętym   człowiekiem.   Chcieliśmy   zorganizować   jakieś   spotkanie,   od   kiedy 
dowiedzieliśmy   się   o   waszym   małżeństwie,   lecz   Nikki   za   każdym   razem 
twierdziła, że ma pan pilną pracę.

- Ciekawe, szkoda, że nic o tym nie wiedziałem. - Jonah zerknął na żonę. 

-   Kochanie,   powinnaś   bardziej   na   mnie   naciskać.   Gdybym   wiedział,   że   to 
twoi… - zawiesił głos.

- Wujostwo - szepnęła.

Na moment zaległa martwa cisza.

-   Gdybym   wiedział,   że   chodzi   o   twoją   ciocię   i   wujka,   na   pewno 

znalazłbym czas.

- Skoro przepadło nam Święto Dziękczynienia, to może wpadniecie do 

nas na Boże Narodzenie? - zaproponowała skwapliwie Selma. - Chyba że macie 
inne plany, Nikki nie była pewna.

Jonah zacisnął usta. Selma najwyraźniej nie zorientowała się, że dopiero 

co dowiedział się o ich istnieniu, ale Ernie był bardziej przytomny.

-   Może   zjawiliśmy   się   nie   w   porę   -   mruknął   nieco   zmieszany.   -   Nie 

chcielibyśmy uchodzić za natrętnych krewnych.

- Wcale nie. - Jonah spojrzał z wyrzutem na żonę. Starała się unikać jego 

wzroku, lecz nie mogła ukryć rumieńca zażenowania. - Zobaczę, czy uda mi się 
mieć wtedy czas. Zanotuję to sobie w kalendarzu.

- Świetnie - ucieszył się Ernie. - Odkąd zostaliśmy jedyną rodziną Kristy i 

Nikki, zawsze spędzaliśmy razem święta. Moja żona i ich matka były siostrami.

- Były?

- Nie wspomniałaś o tym? - Ernie spojrzał dziwnie na siostrzenicę.

-   Widocznie   zapomniała   wspomnieć   o   wielu   sprawach   -   zauważył   z 

przekąsem Jonah.

background image

- Jej rodzice zginęli przed ośmioma laty w katastrofie statku - wyjaśnił 

Ernie. - Nikki była wówczas jeszcze nastolatką, biedna maleńka.

-   Ani   nastolatka,   ani   maleńka   -   wtrąciła   Nikki.   -   Miałam   wówczas 

dwadzieścia lat i kończyłam liceum.

- Osiem lat temu - powiedział Jonah, spoglądając uważnie na żonę. Przed 

chwilą   była   czerwona,   teraz   zbladła   jak   papier.   Chęć   chronienia   jej   przed 
bolesnymi wspomnieniami walczyła z ciekawością. Nie wytrzymał. - To Krista 
miała wówczas…

- Szesnaście lat - podpowiedziała usłużnie Selma. - Następne półtora roku 

było   istnym   pasmem   nieszczęść.   Gdyby   Edward   i   Angeline   żyli,   losy 
dziewczynek potoczyłyby się na pewno inaczej. Jednak najpierw Krista wyszła 
tak młodo za mąż, a Nikki spotkała ta koszmarna historia…

-   Myślę,   że   wystarczy   -   zareagowała   błyskawicznie   Nikki.   -   Jestem 

pewna,   że   Jonah   nie   chce   wysłuchiwać   nudnych   szczegółów.   Zresztą,   to 
przebrzmiała sprawa.

Jonah przygwoździł ją wzrokiem. Najwyraźniej została ugodzona w czułe 

miejsce. Interesujące.

-   Oczywiście.   Możemy   odłożyć   tę   szczególną   rozmowę   na   bardziej 

dogodny moment.

- Nie potrzeba. - Niepokój błysnął w jej wyrazistych oczach.

Jeżeli sądziła, że tak łatwo go zniechęci, była w błędzie. Zamiast tego, 

tylko  podsyciła  jego   ciekawość.   Podejrzewał,   że   to,  co   wydarzyło  się   przed 
siedmioma   laty   miało   wpływ   na   obecną   osobowość   Nikki,   jak   na   przykład 
kurczowe trzymanie nerwów na wodzy. Mogło to również tłumaczyć dziwne 
stosunki w rodzinie.

-   Jasne   -   uśmiechnął   się.   -   Nie   pora   gadać   o   przeszłości.   Widzę,   że 

przerwałem   ważną   naradę   finansową.   -   Rozsiadł   się   wygodniej   i   skinął 
zachęcająco. - Proszę, nie krępujcie się.

- Wydaje mi się, że zakończyliśmy dyskusję - oświadczyła Nikki.

- A co z pieniędzmi? - Selma odwróciła się w stronę Jonaha. - Termin 

upływa w środę.

- Jestem pewien, że Nikki nie sprawi wam zawodu, prawda, kochanie?

background image

Nikki pozbierała swoje notatki. Znów się zarumieniła.

- Zastanowię się jeszcze - rzuciła przez zaciśnięte zęby.

Wujostwo podnieśli się z ociąganiem.

- No, jeśli tylko tyle zdołasz dla nas zrobić… - mruknęła Selma. Rzuciła 

błagalne spojrzenie Jonahowi. - Prosimy w końcu o tak niewiele.

Jonah podał im okrycia.

- Zobaczę, co da się zrobić - szepnął do ucha Selmie.

-   Dobry   chłopiec   -   powiedziała,   uśmiechając   się   do   niego.   -   Taki 

rozsądny. A swoją drogą, witam w rodzinie.

- Dziękuję. - Podał rękę Ernie'emu. - Jestem pewien, że Nikki wkrótce się 

z wami skontaktuje.

- Doskonale, doskonale - odparł kordialnie Ernie, wkładając rękawiczki. - 

Na pierwszy rzut oka widać, że potrafisz przemówić jej do rozsądku.

- Wujku Ernie… - zaczęła Nikki.

- Dobrze, dobrze. - Ucałował ją z dubeltówki. - Nie bądź dla siebie zbyt 

surowa, Nikki. Robisz, co możesz. Jednak twój mąż wie to i owo o finansach. 
Nie zaszkodziłoby, gdyby zerknął na prospekt Tuckera.

Wreszcie   wyszli.   Jonah   popatrzył   na   żonę.   Stała   tyłem   do   niego, 

wspaniałe włosy przytrzymywała złota spinka. Przebrała się po pracy. Szary 
kostium zastąpiły spodnie koloru kości słoniowej i za duży sweter o barwie 
jasnoszmaragdowej. Wyczuwał emanujące z niej napięcie. Czekał na wybuch. 
Nie trwało to długo.

-   Jak   śmiałeś!   -   zaatakowała,   odwracając   się.   Z   oczu   sypały   się   jej 

ametystowe iskry. - Jak śmiałeś wtrącać się w moje rodzinne sprawy?

- Zapomniałaś? Należę do rodziny.

Zatrzymała się o dwa kroki od niego.

- Wolałabym zapomnieć - oświadczyła wyniośle, ciskając notes i długopis 

na stolik do kawy. - Niestety, uniemożliwiasz mi to.

- To doskonale.

background image

Obserwował,   jak  z  coraz  większym  trudem  zachowuje  panowanie   nad 

sobą. Przegrywała.

- Czemu wtrącasz się do nie swoich spraw?

- Na wypadek, gdybyś nie była świadoma tego faktu, to małżeństwo, do 

zawarcia którego tak się paliłaś, wiąże się z różnymi konsekwencjami. Należę 
do rodziny, a więc mam prawo się wtrącać. - Podszedł bliżej, nie przejmując się, 
że może to ją onieśmielać. - Dopóki jestem twoim mężem, masz mnie traktować 
z należytym szacunkiem. Czy to jasne?

- A jeśli nie?

- Wolałabyś nie znać odpowiedzi. - Przeczesał ręką włosy i popatrzył na 

nią groźnie. - Postawiłaś mnie dziś w głupiej sytuacji. Wyobrażasz sobie, jak się 
czułem? Nie miałem pojęcia, kim są ci ludzie. Selma nie połapała się, ale Ernie 
zorientował się bez wątpienia. Nawet nie pofatygowałaś się, żeby poinformować 
mnie o ich zaproszeniach.

- Nie myślałam, że to cię zainteresuje - powiedziała, usiłując patrzeć mu 

prosto w oczy.

- Nie kłam, Nikki - warknął. - Nie będę tego tolerował. To nieprawda i 

doskonale o tym wiesz. Starałaś się trzymać mnie z dala od cioci i wujka.

- Nie bez powodu.

- Tak? A cóż to za powody?

Założyła przed sobą ręce obronnym gestem.

- Bo nasze małżeństwo nie jest prawdziwe.

- A co to za różnica? - wzruszył ramionami.

- Wiesz, co to za różnica. - Spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem. - 

Nie   chciałam,   żeby   przyzwyczaili   się   liczyć   na   ciebie.   Jeżeli   tego   nie 
zauważyłeś, to zwracam ci uwagę, że jest to urocza para naiwnych entuzjastów.

-   Zauważyłem   -   przyznał,   mając   świeżo   w   pamięci,   jak   szybko 

zaakceptowała go Selma.

- Właśnie. Są bardzo ufni. Aż nadto…

- Czy jestem człowiekiem niegodnym zaufania? 

background image

Rozbawiło go, że nie odpowiedziała wprost.

- Powiedzmy, że ława przysięgłych wciąż jeszcze się naradza - mruknęła. 

- To jednak nie zmienia faktu, że wkrótce wracasz do Londynu. Tymczasem 
wszyscy   cię   polubią.   Kiedy   dowiedzą   się,   że   mnie   opuściłeś,   poczują   się 
dotknięci w dwójnasób.

- A co z tobą? Też będziesz urażona i smutna?

- Nic a nic - powiedziała bez większego przekonania. - Odczuję ulgę, że 

będę mogła wrócić do dawnego trybu życia.

- Czy to znaczy, że wprowadzisz się z powrotem do Kristy?

- W żadnym razie. Wciąż mam nadzieję na uratowanie sytuacji, pomimo 

twojej interwencji. To drugi powód, dla którego nie przedstawiłam cię moim 
krewnym.   Wtrąciłeś   się   do   spraw   Kristy,   więc   chciałam   tego   uniknąć   w 
przypadku wujka Ernie'ego i cioci Selmy.

- Wyjaśniłem ci, czemu wtrąciłem się w przypadku Kristy.

- Nie znałeś całej sprawy, podobnie jak dziś wieczór. W tej sytuacji nie 

miałeś prawa obiecywać wujostwu, że pozwolę im zainwestować te pieniądze.

- Zgadzam się.

- Co powiedziałeś? - zamrugała ze zdumienia.

- Słyszałaś. Odezwałem się bez zastanowienia.

- Skoro już jesteś taki ugodowy, wyjaśnij mi,  czemu  wyskoczyłeś jak 

Filip z konopi?

- Ponieważ wydawało mi się, że działasz nierozsądnie.

- Nierozsądnie? Akurat!

- Nikki. - Rozluźnił nerwowo krawat. Popatrzył ironicznie na żonę. Jak na 

chłodną, opanowaną kobietę, szybko traciła cierpliwość. - To są twoi krewni, 
nie   klienci.   Może   gdybyś   przestała   traktować   ich   jak   kolejny   rachunek 
inwestycyjny, a bardziej jak rodzinę…

- Jestem odpowiedzialna za ich stabilizację finansową.

- Może niepotrzebnie.

background image

- Nic nie rozumiesz.

-   Słuchaj,   to   już   zaczyna   robić   się   męczące.   Jak   mam   cokolwiek 

rozumieć, skoro niczego mi nie wyjaśniasz? Tylko mi nie mów, że to nie mój 
interes, bo teraz już jest mój!

- A jeśli odmówię jakichkolwiek wyjaśnień? - zaperzyła się.

- Podejrzewam, że twoi krewni okażą się bardziej przystępni. Oczywiście, 

może cię nieco krępować sytuacja, w której będę wypytywał ich o sprawy, które 
ty powinnaś mi naświetlić.

- To szantaż. - Znowu się zaczerwieniła.

Przechylił na bok głowę i spojrzał na nią łobuzerskim wzrokiem.

- Masz rację. To szantaż.

- Dlaczego to robisz? - spytała z rozpaczą. - Co cię to obchodzi? To nie są 

twoi krewni.

- Diabli wiedzą. - Wzruszył ramionami. - Chyba dlatego, że poważnie 

traktuję rodzinne zobowiązania.

- Ale…

- Dość tego, Nikki. Odpowiesz na moje pytania, czy mam przeprowadzić 

męską rozmowę z twoim wujkiem?

Uparta do końca rozważała to przez dwie minuty. Wiedząc, że się nie 

wykręci,   nie   naciskał   dalej.   Podszedł   do   barku   i   wyjął   butelkę   wina   marki 
Cabernet.   Kiedy   napełniał   kieliszki,   Nikki   podjęła   decyzję.   Jonah   czekał 
cierpliwie, rozumiejąc jej rozterki lepiej, niż się jej zdawało. Żeby opowiedzieć 
mu   o   rodzinnych   problemach,   musiała   zdobyć   się   na   odrobinę   zaufania.   Z 
pewnych względów chciała za wszelką cenę ukryć coś, co wydarzyło się siedem 
lat temu.

- Słucham - powiedział, podając jej kieliszek z winem.

Upiła łyk i popatrzyła niechętnie na męża.

- Co chcesz wiedzieć?

- Ile lat miała Krista, wychodząc za mąż? 

background image

Nikki osunęła się na kanapę.

- Siedemnaście.

- I była w ciąży z Keli? - Nadal go to szokowało.

- Tak, choć nie był to przymusowy ślub. Bardzo kochali się z Benjie'm. 

Krista urodziła córeczkę na dwa dni przed swymi urodzinami.

- Czyli Keli ma teraz ile? Sześć? - Gdy Nikki skinęła twierdząco, pytał 

dalej: - A co stało się z Benjie'm?

- Zginął w wypadku samochodowym w cztery miesiące po ślubie.

- Jezu, tak mi przykro, Nikki.

- Wszystkim nam było przykro - podkreśliła. - To nie był dobry okres.

- Jasne. I co zrobiła Krista?

Nikki wzruszyła ramionami, kontemplując purpurowy płyn w kieliszku.

- Rodzice Benjie'go nie byli w stanie jej pomóc, a po naszych zostało 

trochę z ubezpieczenia. Tak więc Krista przeprowadziła się do mnie.

- I mieszkała z tobą aż do tej pory - zauważył. - Pomagałaś im finansowo?

-   Krista   pracuje   na   pół   etatu.   Namawiałam   ją,   żeby   u   mnie   została. 

Zarabiałam wystarczająco dużo.

-   Dlaczego   zmieniłaś   zdanie?   Sprzykrzyło   ci   się   życie   w   ciasnym 

mieszkanku? A może upodobałaś sobie jakiegoś staruszka?

Nikła uważnie odstawiła kieliszek na stolik do kawy. Odwróciła się w 

stronę Jonaha z miną tygrysicy broniącej swoich małych.

  -   Nie   waż   się   tego   powiedzieć   jeszcze   raz.   Nigdy.   Kocham   Kristę   i 

uwielbiam Keli od chwili jej urodzenia, i gdyby chodziło o mnie nie musiałyby 
się wyprowadzać.

- Więc czemu chciałaś je wyrzucić?

Na twarzy Nikki malowało się zmęczenie, ból i wściekłość.

background image

- W końcu zdałam sobie sprawę, że Krista izoluje się od życia. Nigdy się 

z nikim nie umawiała, rzadko wychodziła z przyjaciółmi, całe jej życie kręciło 
się wokół Keli i wokół mojej osoby. Niechcący podsłuchałam jej rozmowę tuż 
przed Balem Kopciuszka. Tłumaczyła swojej przyjaciółce, że nigdy mnie nie 
opuści, bo ma wobec mnie dług wdzięczności i że ja jej potrzebuję… - Nikki 
wzięła kieliszek i wychyliła go do końca jednym haustem. Jonah napełnił go 
ponownie.

-   Przez   ten   cały   czas   odgradzałaś   ją   od   życia,   zamiast   ją   do   niego 

zachęcić.

- Tak.

- Więc postanowiłaś zwrócić jej wolność. W konsekwencji wyrzuciłaś ją z 

gniazda, nie pytając o zdanie.

Skinęła głową, w oczach zakręciły się jej łzy.

- Codziennie przez sześć lat Keli dawała mi buziaka na przywitanie po 

pracy, a teraz… - Głos się jej załamał. Ukryła twarz w dłoniach.

Jonah objął ją.

- Przepraszam - mruknął. - Masz rację, źle cię zrozumiałem.

- Keli powinna mieć ojca, a Krista męża. - Nikki znów opanowała się, 

lecz nie starła łez z policzków. - Ale to niemożliwe, dopóki ja tam jestem.

- A co z tobą? - spytał, delikatnie masując jej kark. - Mówisz, że Krista 

chowała   się   za   ciebie,   pragnąc   zapomnieć   o   bólu.   Czy   ty   nie   robiłaś   tego 
samego?

- O czym ty mówisz? - zaniepokoiła się.

-   Myślę,   że   nie   tylko   Krista   ucierpiała   przed   siedmioma   laty.   Selma 

powiedziała…

- Ciotka za dużo gada.

- Chodziło o mężczyznę, prawda?

- Nie roz…

background image

Nie mogąc już tego słuchać, zamknął jej usta pocałunkiem. Smakowała 

jak wino, lecz bardziej słodko. Wolałby nie odrywać się od niej, lecz wciąż 
potrzebował odpowiedzi na mnóstwo pytań.

-   Nie   okłamuj   mnie   -   szepnął   jej   prosto   w   usta.   -   Więc   był   w   tym 

mężczyzna, czy nie?

- Był.

Uniósł jej głowę, by spojrzeć w oczy.

- Co się stało? Czy opuścił cię z powodu Kristy?

- Nie zgadłeś - roześmiała się gorzko.

- Ale kochałaś go, a on cię opuścił.

- O, tak. Odszedł.

- I przez sześć czy siedem lat żyłaś równie samotnie jak Krista.

- Nie wstąpiłam do klasztoru, tylko robiłam karierę.

-   Naprawdę?   -   Delikatnie   musnął   dłonią   jej   policzek.   -   To   ilu   miałaś 

mężczyzn w ciągu tych siedmiu lat? - Usiłowała się wyrwać, ale trzymał ją 
mocno. - Jednego, dwóch… czy żadnego?

- Żadnego - szepnęła, przestając się bronić.

- Ponieważ wszyscy chcieli tylko brać, zamiast dawać.

-   Czy   nie   na   tym   polega   właśnie   miłość?   -   spytała   cynicznie.   -   Na 

bezgranicznym oddawaniu się drugiej istocie?

- Tak jak w przypadku Kristy i Keli?

- To coś innego, to rodzina.

- A cóż za różnica? Dajesz im cząstkę siebie.

Łzy znów powróciły i Nikki spojrzała na niego oczyma lśniącymi niczym 

klejnoty.

-   Tylko   że   one   nie   potrafią   skorzystać   z   tej   cząstki   -   szepnęła.   - 

Rozmieniają ją na drobne.

background image

Jonah   nigdy   nie   słyszał   równie   ciętej   definicji,   opisującej,   jak 

bezinteresowne   uczucie   może   przekształcić   się   w   pustoszącą   energię.   Nie 
potrafiąc   się   powstrzymać,   przytulił   ją   mocniej.   Z   niewyobrażalną   wprost 
czułością pocałował jej drżące usta.

Człowiek, który ją zdradził, musiał być głupcem. Mieć taki skarb i obejść 

się z nim tak bezceremonialnie, było zbrodnią. Nie musiał jej kochać, ale nie 
miał prawa jej niszczyć.

Wyjął spinkę przytrzymującą włosy Nikki. Odkąd po raz ostatni gładził 

jej jedwabiste loki, minęło parę tygodni. Przyłapywał się na tym, że chciał to 
robić   w   najdziwaczniejszych   momentach:   kiedy   siedzieli   naprzeciwko   siebie 
przy obiedzie lub w biurze, gdy machinalnie kręciła niesforny kosmyk na palcu. 
Nawet podczas gwałtownych sprzeczek. Jednak aż do tej chwili nie trafiła mu 
się okazja. Nikki była najpiękniejszą kobietą, jaką spotkał w życiu. Kiedy z 
pasją odpowiadała na jego pocałunki, stawała się jeszcze piękniejsza.

- Jonah - szepnęła, rozpinając mu guziki koszuli. - Chcę cię tylko dotknąć.

Pomógł   jej,   ściągając   krawat,   koszulę   i   wyswobadzając   się   ze   spodni. 

Potem skierował uwagę na Nikki. Sięgnął pod jej sweter, napotykając gładką 
skórę.   Z   lekkim   westchnieniem   dotknął   jej   piersi,   a   Nikki   odetchnęła 
gwałtownie, z cudownym przydechem, którego mógłby słuchać bez końca.

Lecz wciąż było mu mało. Chciał więcej…

Niechętnie oderwał usta od jej warg i zdjął z niej sweter. Znieruchomiała. 

Chłodne powietrze, owiewając jej skórę, oprzytomniło ją. Jonah zawahał się, 
gotów w każdej chwili przestać. Jednak pod jego dotknięciem znów zadrżała, 
wyginając się lekko w przód.

-   Są   bardziej   miękkie,   niż   mi   się   zdawało   -  powiedział;   pieszcząc   jej 

piersi. Ku jego rozbawieniu, dwudziestoośmioletnia żona pokraśniała.

- Myślałam, że twoje wspomnienia z nocy poślubnej są bardzo mgliste.

-   Nie   wszystkie.   Byłem   wówczas   zbyt   zmęczony,   żeby   wykorzystać 

okazję. - Spojrzał jej wymownie w oczy. - Dziś jestem w formie.

Oczy Nikki przybrały ciemnofioletową barwę. Pragnął się z nią kochać, 

jak z żadną inną kobietą. To go zaszokowało. Od paru tygodni zdawał sobie 
sprawę   z   pożądania,   lecz   sądził,   że   jest   to   wynik   zwykłej   fizjologicznej 
potrzeby.   Nikki   była   tak   piękna,   że   pociągałaby   każdego   normalnego 
mężczyznę. Tu jednak chodziło o coś głębszego.

background image

Trawiła   go   ciekawość,   czy   jej   piersi   są   tak   miękkie,   jak   to   sobie 

zapamiętał, skóra tak biała i gładka, a nogi długie i zgrabne. Wiedział, że musi 
zbadać te kobiece sekrety kryjące się pod ubraniem, bo inaczej oszaleje.

Nie pragnął już wyłącznie jej ciała, chciał mieć również na własność jej 

umysł i duszę.

W efekcie naciskał dziś dość ostro, przełamując jej opory. Zdarł z niej 

większość osłon i był mile zaskoczony tym, co pod nimi się kryło. Zamiast 
zimnej,   wyrachowanej   istoty,   jaką   spodziewał   się   znaleźć,   odkrył   ciepłą, 
szlachetną kobietę gotową poświęcić szczęście osobiste dla dobra rodziny.

Wydawała się przy nim taka krucha, delikatna i bezbronna. Nie spieszył 

się. Rozgrzewając dłońmi i ustami jej chłodną skórę, podsycał płomień, który 
mógł pochłonąć ich oboje. Kiedy coraz wyraźniej zaczęła odpowiadać na jego 
pieszczoty, zdjął z niej spodnie, odsłaniając smukłe nogi. Dotknął miejsca, gdzie 
delikatna   kostka   przechodziła   w   łydkę.   Wzrok   Nikki   zmącił   się,   westchnęła 
cicho. Przesunął dłoń wyżej, nad kolano, a potem wzdłuż uda w pobliże miejsca, 
gdzie skrył się ostatni sekret. Pożądanie przyspieszyło mu oddech.

Zdał sobie sprawę, że nie zdoła nad sobą zapanować. Spojrzał na nią i to, 

co zobaczył, sprawiło, że zamarł w bezruchu. W jej fiołkowych oczach było tyle 
namiętności   zmieszanej   z   przerażeniem,   że   sam   się   przestraszył.   Zdał   sobie 
sprawę, że posuwając się dalej, popełni niewybaczalny błąd. Niechętnie cofnął 
rękę.

- Nie wykorzystam mojej przewagi. Nie jestem taki.

- Wiem, że nie.

- Nie chcę żadnych żalów rano, a jeśli się nie mylę, wyglądasz, jakbyś już 

żałowała.

Zwilżyła wargi koniuszkiem języka.

- Nie. Wszystko w porządku. 

Jednak strach w jej oczach pozostał.

- Ale dla mnie nie wszystko jest w porządku.

Nie mógł dosięgnąć jej swetra, więc okrył ją swoją koszulą. Nie zasłoniła 

jej całkowicie, lecz pomogła stłumić żar do znośnego poziomu. Popatrzył jej 
prosto w oczy.

background image

- Na wypadek gdybyś nie wiedziała, moja droga żoneczko, kochanie się, 

nie sam seks, lecz uprawianie miłości, oznacza chwilowe zapomnienie. Dotyczy 
to obu stron.

- Wiem…

- Nie, chyba tego nie wiesz. Podejrzewam, że zmuszano cię, byś tylko 

dawała, a twój partner wyłącznie brał. Są mężczyźni, którzy w tym gustują. Ja 
się   do   nich   nie   zaliczam.   Pragnę   kobiety,   która   będzie   w   pełni 
współuczestniczyła. Nie chcę niczego, czego sam nie mógłbym dać. Dopóki 
tego nie zrozumiesz i nie zaufasz mi, mówię pas.

- Zaufać ci? - Cichy śmiech Nikki rozdzierał mu serce. - Nie sądzisz, że 

pragniesz zbyt wiele?

Nic nie powiedział, tylko patrzył na nią swymi  orzechowymi oczyma. 

Usiadła   i   podwinęła   nogi.   Kusiło   ją,   żeby   opowiedzieć   mu   wszystko:   o 
"Magicznej   Szkatułce",   o   śmierci   rodziców   i   o   tym,   co   potem   się   stało. 
Zwłaszcza kusiło ją, żeby opowiedzieć mu o pewnym wstydliwym incydencie.

Był jednak tylko tymczasowym partnerem jej życia i ponieważ uważał ją 

za "przypadkową" żonę, pewnie już teraz żałował swojej pochopnej decyzji. Nie 
mogła na nim polegać. Mogła jedynie liczyć na siebie. Przed siedmioma laty 
dostała bolesną lekcję i nie zamierzała powtarzać błędów. Wystarczy, że przez 
te wszystkie lata płaciła za ten jeden jedyny.

Jednak   po   raz   pierwszy   pragnęła   mieć   kogoś   bliskiego.   Potrzebowała 

tego. Narastała w niej konieczność zaufania komuś.

- Jonah…

- Spokojnie, kochanie - powiedział łagodnie. - Nigdzie nie idę.

- Jeszcze nie.

- Nie. Idź do łóżka. Porozmawiamy rano.

- Może wówczas trochę oprzytomnieję - mruknęła:.

- Nie liczyłbym na tyle szczęścia - uśmiechnął się Jonah.

background image

 

ROZDZIAŁ  ÓSMY

Rano   Nikki   stwierdziła,   że   Jonah   czeka   na   nią   ze   śniadaniem.   Przez 

poprzednie tygodnie starannie unikali się nawzajem, lecz widocznie ten ostatni 
wieczór zmienił wszystko.

Napełnił dwie filiżanki świeżą, gorącą kawą i postawił przed nią. Ku jej 

uldze odezwał się dopiero, kiedy wypiła pierwszą filiżankę. Potem sam sobie 
nalał kawy, a na stole postawił tacę z grzankami. Wtedy sam też usiadł.

-   Nie   myśl,   że   jestem   niewdzięczna,   ale   skąd   ta   nagła   troskliwość   i 

zainteresowanie kuchnią? - spytała podejrzliwie, częstując się grzanką. - A może 
wolałabym nie wiedzieć?

- Na pewno wolałabyś nie wiedzieć.

- Ale i tak mi to powiesz, prawda?

- Tak. - Oparł się i skrzyżował ręce. Ten ruch naciągnął białą koszulę na 

jego szerokich ramionach. Jak żywy stanął jej przed oczyma widok nagiego 
torsu Jonaha. Aż nazbyt żywy. - Nie zdążyliśmy  omówić  wczoraj problemu 
Ernie'ego i Selmy.

- Hm.  Zajmowaliśmy się akurat czymś innym - mruknęła, ,   opuszczając 

wzrok na filiżankę z kawą.

- Mam nadzieję, że było miło.

Nie   śmiała   zająć   stanowiska   w   tej   sprawie,   zwłaszcza   że   dostrzegła 

zielonkawy błysk w jego orzechowych oczach.

-   Co   chciałbyś   wiedzieć?   -   zapytała,   mając   nadzieję,   że   skieruje 

konwersację   na   bezpieczniejsze   tory.   Jak   na   ironię,   omawianie   tematów 
rodzinnych było dla niej najbezpieczniejsze.

Przelotny uśmiech zrozumienia zagościł na jego wargach.

background image

- Oczywiście, chciałbym wiedzieć wszystko. Zacznijmy może od twojej 

roli finansowego doradcy. Jak do tego doszło?

- Dostałam to w spadku - wzruszyła ramionami. - Mój ojciec prowadził 

rodzinne finanse. Kiedy zginął, wszyscy zwrócili się do mnie, bo byłam w tym 
najbardziej biegła.

Jonah napił się kawy i popatrzył uważnie na żonę.

- Nie byłaś zbyt młoda, jak na tak odpowiedzialne brzemię? 

W duchu zgadzała się z nim w zupełności.

- Nie ufali nikomu innemu - odparła.

- Jasne, kwestia zaufania tłumaczy wszystko.

- Możemy  przejść do innych kwestii? - Dla niepoznaki wzięła kolejną 

grzankę. Chciała za wszelką cenę uniknąć pytań o przeszłość. Skoro przyszłość 
rysowała   się   niewesoło,   pozostawała   tylko   teraźniejszość.   Ku   swemu 
zaskoczeniu   doszła   do   wniosku,   że   najlepiej   byłoby   opowiedzieć   mu   o 
"Magicznej   Szkatułce".   Poważna   zmiana   w   stosunku   do   wczorajszego   dnia. 
Albo robi się nieostrożna, albo rzeczywiście zaczyna mu ufać.

- Wciąż mam  dwa  pytania dotyczące  twojej przeszłości.  Twoja ciotka 

wspomniała o jakimś incydencie, w który byłaś zamieszana sześć lub siedem lat 
temu. O co chodzi?

- To cię nie powinno interesować - odparła ze sztucznym spokojem. - Co 

się z tobą dzieje, Jonah? - ironizowała. - Myślałam, że chcesz poznać gorszące 
szczegóły o tym, jak zostałam wyzutą z uczuć sknerą i nie chcę oddać moim 
krewnym ich pieniędzy. Zamiast tego upierasz się przy jakiejś starej historii.

- Być może starej, ale ważnej. - Nie połknął haczyka. - Nie możesz w 

nieskończoność uchylać się od rozmów o przeszłości. Zdajesz sobie chyba z 
tego sprawę?

- Wcale nie. - Popatrzyła na niego. - Zamierzam jedynie naświetlić ci 

obecną sytuację, żebyś wiedział, co robię i dlaczego. Jednak moja przeszłość ani 
przyszłość nie powinna cię obchodzić.

- Nie uwierzysz, ile spraw mnie interesuje - uśmiechnął się.

Nikki odegrała całą scenkę z dosładzaniem sobie kawy.

background image

-   Nie   ma   sensu,   abyś   zbytnio   angażował   się   w   moje   sprawy.   Nasz 

związek, jak pamiętasz, jest krótkotrwały.

- Pamiętam aż za dobrze. - Nachylił się i złapał ją za rękę. - Zawrzyjmy 

umowę. Ty zostawisz w spokoju cukiernicę, ja dam spokój twojej przeszłości.

- Zgoda.

-   Przynajmniej   do   czegoś   doszliśmy.   -   Rozbawienie   błysnęło   w   jego 

oczach. - Opowiedz mi o tej inwestycji.

- Słusznie. Inwestycja. - Wyrwała rękę z uścisku i wstała, by dolać sobie 

kawy   do   cukru   w   filiżance.   -   Wujostwu   złożono   nieprawdopodobną   ofertę 
otrzymania franszyzy na coś zwanego "Magiczną Szkatułką".

- Nigdy o czymś takim nie słyszałem.

- Naprawdę? - udała zdziwienie. - Ale to wspaniały interes. Wszyscy rwą 

się to niego.

- Co to jest ta „Magiczna Szkatułka"?

- Zaraz, co ja z tego zapamiętałam? - Odwróciła się od niego i łyknęła 

kawy. Skrzywiła się, teraz z kolei było za mało cukru, ale obiecała więcej go nie 
brać. - To skrzyżowanie faks-modemu z automatyczną sekretarką, telewizorem i 
wideo w jednej funkcjonalnej obudowie.

- Założę się, że jeszcze zmywa naczynia i wydaje resztę z dolara.

-   Na   razie   nie,   ale   to   tylko   przez   ograniczoną   inwencję   wynalazcy.   - 

Nachmurzyła się. - Problem polega na tym, że "Magiczna Szkatułka" wydaje się 
czymś w zasięgu ręki dla ludzi pokroju Ernie'ego i Selmy.

- Atrakcyjny pomysł… 

Nikki parsknęła śmiechem.

- Nie powiedziałam ci jeszcze najciekawszego.

- Tak? Więc nie trzymaj mnie w niepewności.

-   Wujek   i   ciotka   mogą   wykupić   tę   lukratywną   franszyzę   za   drobne 

pięćdziesiąt kawałków.

Tym go zaskoczyła.

background image

- Żartujesz.

-   Mówię   całkiem   poważnie.   Nie   tylko   sami   postanowili   zbić   na   tym 

fortunę, lecz wciągnęli do tego kuzynów. Oznacza to, że wszyscy zajmą się 
sprzedażą "Magicznej Szkatułki" i zaniedbają prowadzenie kawiarni.

- Zanim połapią się, że to blaga, interes diabli wezmą.

-   A   moja   rodzina   będzie   podejrzewana   o   machlojki.   Jeśli   nie   stracą 

kawiarni   przez   zaniedbanie,   pójdzie   na   honorarium   dla   adwokatów.   Skutek 
będzie taki sam.  Gotowi są natychmiast wydać pięćdziesiąt  tysięcy dolarów, 
żeby w efekcie stracić lokal i zbankrutować.

- Przepraszam, Nikki. Powinienem był…

- …zaufać mi? - Uniosła brwi.

- Coś w tym guście - przyznał.

- W porządku. Sama mam również pewne kłopoty w tej materii. - Dopiła 

kawę i wypłukała filiżankę. - Powiem ci, w jaki sposób mógłbyś mi pomóc…

- Chcesz,  żebym im wyjaśnił, że nie mogą  wydać swoich pieniędzy - 

powiedział z rezygnacją.

- Wielkie dzięki. Przyjmuję propozycję - uśmiechnęła się. - Jedziemy do 

pracy, czy wpadniemy do kawiarni?

- A mam jakiś wybór?

- Najpierw kawiarnia Ernie'ego. Coś ci powiem. Tym razem ty będziesz 

mówił.

background image

Jan zajrzała do gabinetu.

- Przepraszam, że ci przeszkadzam.

Nikki zerknęła znad papierów na sekretarkę.

- O co chodzi? - spytała

-   Na   drugiej   linii   czeka   jakiś   człowiek,   który   chce   z   tobą   koniecznie 

rozmawiać. Nie przedstawił się i dzwoni już po raz trzeci. Mam go połączyć, 
czy dowiedzieć się najpierw kto to?

Nikki pokręciła głową.

-   Nie   kłopocz   się.   Odbiorę.   -   Wcisnęła   odpowiedni   guzik.   -   Nikki 

Alexander - powiedziała odruchowo. Z gorzkosłodkim uśmiechem zauważyła, 
że coraz bardziej przyzwyczaja się do nazwiska męża. Miała nadzieję, że równie 
łatwo oduczy się go używać.

- Pani Alexander. Nareszcie. Jest pani trudno uchwytną kobietą.

- Z kim mam przyjemność?

- Timothy T. Tucker. Jestem pewien, że pani o mnie słyszała.

-   Nie   do   wiary.   -   Nikki   wyprostowała   się   w   krześle.   -   "Magiczna 

Szkatułka" we własnej osobie.

- Ten jeden i niepowtarzalny. Rozmawiałem dziś z pańskim wujkiem i 

ciocią. Wynikł pewien drobny problem.

- O! A cóż takiego?

- Ernie ma kłopoty z uzyskaniem pieniędzy, żeby zainwestować w interes, 

który mu zaproponowałem.

- I to on dał panu mój numer?

- Nawet kilka - powiedział po krótkiej przerwie Tucker.

Przymknęła   oczy.   Co   to   miało   znaczyć?   Czyżby   wujek   Ernie   był   tak 

głupi, że podał mu numer telefonu do apartamentu Jonaha? A co z domem? 
Myśl, że pan Tucker mógłby nękać Kristę była bardzo niemiła.

- Czego pan chce? - spytała nieprzyjaznym tonem.

background image

-   Chcę   pieniędzy,   które   obiecali   mi   Ernie   i   Selma.   Dokładnie 

pięćdziesięciu tysięcy.

- Przykro mi, panie Tucker. Być może wujostwo zapomnieli powiedzieć 

panu o tym, ale postanowili nie inwestować w pański chlam - celowo odczekała 
sekundę, nim się poprawiła - to znaczy w pański wynalazek.

- Chyba pani nie rozumie…

- To raczej pan nie rozumie - poinformowała go szorstko. - Może wujek i 

ciotka są naiwni, ale ja nie. Zbadałam pański prospekt i zamierzam przedstawić 
go odpowiednim władzom.

- O czym, do diabła, pani mówi?

- Mówię o oszustwie. - Odwróciła się w stronę okna. - Technologia, którą 

pan rzekomo posiada, jeszcze nie istnieje.

- Moja szkatułka…

- …jest równie lipna, jak pan sam. Żegnam, panie Tucker.

- Na pani miejscu jeszcze bym się nie rozłączał. Lepiej niech pani da 

wujkowi te pieniądze, bo pani pożałuje.

- Nie sądzę.

- Nie? Pani ciotka i wujek są nie tylko naiwni, ale gadatliwi. Ja zaś jestem 

wdzięcznym   słuchaczem.   Cały   czas   chwalili   się   zdolną   siostrzenicą.   Dziś 
wybitną.

- Do rzeczy, panie Tucker. - Powoli wyprostowała się.

-   Nie   była   pani   tak   wybitna   siedem   lat   temu,   co?   Wydaje   mi   się,   że 

komitet LJB byłby bardzo zainteresowany wysłuchaniem tej smutnej historii.

- Grozi mi pan? - Ścisnęła słuchawkę.

- Ależ skąd. Daję tylko stuprocentową gwarancję, że jeśli zniweczy pani 

mój interes z wujostwem, wyciągnę ten szkielet z pani szafy. Proszę uważać to 
za inwestycję we własną "Magiczną Szkatułkę". Pięćdziesiąt tysięcy w zamian 
za taką szkatułkę, to mniej niż nic. Daję osobistą gwarancję, że nikt do niej nie 
zajrzy - zarechotał ubawiony własnym dowcipem. - To jak, umowa stoi?

background image

Nikki zamknęła oczy. Właśnie przepadło siedem lat pracy i wysiłku, żeby 

wybrnąć   z   tej   strasznej   katastrofy.   Wiedziała,   jak   ludzie   zinterpretują   tamte 
wypadki. Nie tylko straci nominację do nagrody, lecz również i pracę. Jednak 
nie   zamierzała   płacić   pięćdziesięciu   tysięcy   dolarów   w   zamian   za   wątpliwą 
obietnicę milczenia.

- Nie ma mowy - szepnęła. - Nie płacę szantażystom. Niech pan robi to 

świństwo.

- Taki mam zamiar - warknął i odłożył słuchawkę.

Nikki gapiła się w okno. Co powinna teraz zrobić? Bez zastanowienia 

podeszła   do   szafy   i   wyjęła   z   niej   pudło   z   zestawem   ogrodniczym.   Przez 
następną godzinę pracowała przy kwiatach, rozważając wszystkie możliwości. 
Gdyby tak poprosić Jonaha o pomoc. Pewnie by ją zrozumiał. Pomógł przecież 
w sprawie Kristy i wujostwa. Nawet poszedł do nich i wyjaśnił im, że Tucker 
jest łajdakiem. Załatwił to w bardzo dyplomatyczny sposób, o wiele lepiej, niż 
zdołałaby to uczynić sama. Zrobił nawet więcej, przeforsował jej pomysł, by 
otworzyli drugą kawiarnię i zatrudnili w niej kuzynów. Zanim od nich wyszedł, 
zakochali się w nim.

Zupełnie jak ona.

Ta nagła myśl sprawiła, że zamknęła oczy i wstrzymała oddech. Nie. Nie 

może być taka nieodpowiedzialna. Nie mogła się w nim zakochać. Miłość jest 
dobra dla głupców, zmusza człowieka do odsłonięcia się. To nie dla niej. Jednak 
nigdy przedtem się nie okłamywała i teraz też nie powinna próbować tego robić. 
Powoli, starannie zbadała swoje uczucia i odkryła prawdę.

Sama   nie   wiedziała,   jak   i   kiedy   to   się   stało,   być   może   całkiem 

nieświadomie. Nie mogła zaprzeczyć, zakochała się w nim na zabój. Zawsze 
sądziła, że jej serce i dusza są nieuleczalnie chore, teraz nagle ozdrawiały dzięki 
temu jednemu człowiekowi.

Jonahowi.

Dlaczego musiała się w nim zakochać? Pokręciła głową. Co za głupota. 

Jeśli go kocha, to również ufa. A skoro mu ufa, powinna powiedzieć także o 
Tuckerze.

Zadrżała. Nie może zrzucić tego na Jonaha. Gdyby on ją również kochał, 

zaryzykowałaby i opowiedziała mu o przeszłości. Bolało ją, że on jej nie kocha. 
Owszem,   pragnął   jej   i   sprawiało   mu   przyjemność   przebywanie   w   jej 

background image

towarzystwie. Jednak w końcu odejdzie i Nikki znów zostanie sama. Tak więc 
podstawowe pytanie nadal pozostawało bez odpowiedzi.

Co robić?

Nic, postanowiła wreszcie. Nie wierzyła do końca, że Tucker spełni swoje 

groźby. W ten sposób sam by się zdemaskował, tymczasem takie kreatury wolą 
na ogół pozostawać w cieniu, nie zwracać na siebie uwagi.

Rozległo się pukanie do drzwi.

- Nikki, chciałbym z tobą porozmawiać. - Jonah wszedł do gabinetu i 

stanął jak wryty. - Co ty wyrabiasz?

-   Sadzę   kwiatki   -   odparła,   wzdrygając   się   mimowolnie.   -   Raczej 

przesadzam je. Zajmuję się tym zawsze, kiedy mam coś do przemyślenia.

Jonah uważnie zlustrował pusty parapet.

- A więc nie mordujesz kwiatków, tylko je leczysz.

Chciała ująć się pod boki, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie, że 

włożyła gumowe rękawice.

- Sądziłeś, że zabijam kwiatki? - spytała, ściągając rękawice. Odłożyła je 

na pokrywę pudełka. - Celowo?

- Wybacz mi moją ignorancję - rzekł. - W chwili kiedy dochodziłem do 

tego wniosku, nie wiedziałem, że drzemią w tobie tak silne uczucia matczyne.

Nikki osłupiała. Nigdy nie podejrzewała się o to. Przede wszystkim była 

kobietą sukcesu. Nigdy nie myślała o dzieciach. Z wyjątkiem Keli. Przygryzła 
wargę. Nawet nie powinna, jeśli jej plan miałby się powieść.

- O czym myślisz?

- O niczym specjalnym. - Zdjęła fartuch i zaczęła pakować do pudełka 

narzędzia ogrodnicze.

- Myślałaś o Keli, prawda? 

Zdumiała ją jego domyślność.

- Tak - przyznała, bo zaprzeczanie byłoby bezcelowe.

background image

- Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się nad małżeństwem? - Oparł się o 

biurko. - Takim prawdziwym? O własnych dzieciach?

- Raz.

-   Aha.   I   to   było   siedem   lat   temu?   Najwyższy   czas   to   wszystko 

powyjaśnać.

- Czy ci już mówiłam?  Kawa bez cukru smakuje  mi  coraz bardziej. - 

Uważając temat za zamknięty, pchnęła pudełko w stronę szafy. - Zdaje się, że 
przyszedłeś tu w jakiejś sprawie.

-   Niezupełnie.   -   Silne   dłonie   ujęły   ją   w   pasie   i   odsunęły   na   bok.   - 

Pozwolisz? - Z denerwującą łatwością podniósł pudełko i umieścił je bez trudu 
w szafie.

- Dziękuję - mruknęła.

- Nie ma za co. - Jakby od niechcenia odsunął jej kosmyk z czoła. Potem 

wsunął palce w jej upięte w kok włosy. Rozsypały się wokół jej twarzy.

- Kusicielko - mruknął, przyciągając ją do siebie.

- Jonah…

Pocałunkiem zgasił rodzący się protest. Uciekły gdzieś wszystkie myśli. 

Wszystko   stało   się   łatwiejsze,   zwłaszcza   że   oboje   pragnęli   tego   samego. 
Zarzuciła mu ręce na szyję i wcale nie protestowała, gdy przycisnął ją mocno do 
siebie.

- Czy przypadkiem nie przeszkadzam? - Rozbawiony głos rozległ się od 

strony drzwi. Obejrzeli się gwałtownie. O framugę opierał się Eric. - Tyle czasu 
zajęły ci dodatkowe wyjaśnienia w sprawie rachunku Dearfielda - zwrócił się do 
Jonaha - że postanowiłem cię poszukać.

Jonah zaklął pod nosem.

- Słusznie. Rachunek Dearfielda. 

Rumieniec pokrył policzki Nikki.

- Mam to w moich aktach. Zaraz ci przekażę.

- Miesiąc miodowy jeszcze się nie skończył, co? - spytał niewinnie Eric.

background image

Nikki spojrzała na niego z przerażeniem.

- Co ty, do diabła, wygadujesz? - warknął Jonah.

- Tak mi to po prostu wyglądało - wzruszył ramionami Eric.

- Myliłeś się - wykrztusiła Nikki.

-   Oczywiście.   -   Eric,   uśmiechając   się,   wszedł   do   gabinetu.   -   Jednak 

dobrze, że nie jestem klientem. Kochanie się na podłodze nie świadczy dobrze o 
profesjonalizmie. A może zamierzaliście skorzystać z biurka?

- Idź do diabła, braciszku - wybuchnął Jonah. - Kiedy będę potrzebował 

twojego kazania o profesjonalizmie…

-   Dobrze,   już   dobrze.   -   Eric   podniósł   obie   ręce   w   górę.   -   Jednak 

następnym razem polecałbym zamknięcie drzwi na klucz.

- Uważaj! - Jonah zacisnął pięści.

- Przestańcie! - Ku przerażeniu Nikki w jej oczach pojawiły się łzy. To na 

pewno   skutek   stresu.   Przytłoczona   przez   problemy   rodzinne,   małżeństwo   i 
Tuckera,  cudem  jeszcze   nie  zwariowała.  -  To  są   te  dane.  -  Cisnęła  akta  na 
biurko.   -   A   teraz,   przepraszam.   -   Wybiegła   z   pokoju,   zanim   całkiem   się 
rozkleiła.

Jonah ruszył za nią, ale Eric przytrzymał go za rękę.

- Nie podziękowałaby ci za to. Kobiety wolą wypłakać się w samotności.

- Płakała?

- Miała łzy w oczach - wzruszył ramionami Erie.

- Niech to diabli - zmartwił się Jonah. - Może mi powiesz, od kiedy stałeś 

się ekspertem w tych sprawach?

- Po prostu skorzystałem ze zdrowego rozsądku. A skoro już o niej mowa, 

nie ponaglaj jej. Pierwszy rok małżeństwa często okazuje się najtrudniejszy.

- Czy nie mówiłem ci…?

- Jest, jak jest. Nie licz na udany pierwszy rok. Nie spędzacie ze sobą 

wiele czasu - zauważył nie bez racji Eric.

background image

- Ja… ona…

- Tak?

- Daj spokój!

- Twoja żona była naprawdę zmartwiona. Pewnie jest w stresie. To nie 

jest pobudzenie na tle seksualnym. Widziałem to na własne oczy.

To nie jest pobudzenie na tle seksualnym.

Jonah rozważał to przez trzy dni. Pobudzenie na tle seksualnym. Pogmerał 

widelcem   po   talerzu   i   zaklął   pod   nosem.   On   sam   był   bardzo   pobudzony   i 
narastało to z każdą chwilą. Ukradkiem zerknął na żonę.

Nikki   wpatrywała   się   w   talerz,   próbując   wzbudzić   w   sobie   chęć   do 

jedzenia.   Przez   trzy   ostatnie   dni   zastanawiała   się   nieustannie   nad   mężem, 
miłością, zaufaniem i tym strasznym człowiekiem, który jej groził. Rozmyślała 
też, w jaki sposób poradzić sobie z tym fantem. W istocie codziennie biła się z 
myślami,   czy   zaufać   ukochanemu   człowiekowi,   chociaż   on   jej   nie   kocha. 
Dyskretnie zerknęła na męża spod rzęs.

Cisnął widelec o stół. Gdyby był tu jego brat, udusiłby przemądrzałego 

gówniarza…

- Mówiłeś coś? - spytała Nikki.

- Tak. Powiedziałem: dość tego.

- Nie smakuje ci? - Popatrzyła na gulasz. - Za tłusty, co?

- Właściwie, to zmieniłem zdanie. Nie mam dość, a wręcz przeciwnie - 

wstał - i zamierzam natychmiast to zmienić.

Nikki pochyliła na bok głowę. Blask świec odbił się w jej włosach.

- Chcesz dokładkę?

- Jeszcze nie zacząłem.

background image

- Nie rozumiem.

- Zaraz zrozumiesz. - Obszedł stół i bez dalszych wyjaśnień wziął ją w 

ramiona. - Zrozumiałaś?

- Jonah! Co ty wyprawiasz?

- Robię to, co powinienem zrobić pierwszej nocy, gdybym nie był taki 

zmęczony. To, co powinienem zrobić trzy noce temu, gdybym nie odgrywał 
szlachetnego męża. - Kopniakiem otworzył drzwi do sypialni. - A teraz zrobię 
to, na co miałem ochotę od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem.

Rzucił ją na łóżko i czekał na protest.

Nie powiedziała ani słowa.

Popatrzył jej w oczy, spodziewając się ujrzeć w nich strach, nadający im 

odcień ametystu. Powoli zmieniały barwę na pełen namiętności fiolet.

Czekał, aż się zerwie. Leżała nieruchomo.

Ten   brak   reakcji   przypieczętował   jej   los.   Podszedł   bliżej,   nie   mogąc 

oderwać od niej oczu. Ściągnął koszulę, buty, rozpiął pasek spodni. Wreszcie 
sięgnął do zamka błyskawicznego. Nikki patrzyła na niego szeroko rozwartymi 
oczyma i koniuszkiem języka zwilżała dolną wargę.

Pragnę całować te wargi, pomyślał. Gdy już nacieszę się jej ustami, będę 

całował jej całe ciało, a potem znów te słodkie usteczka.

- Do diabła z gulaszem - powiedział, kładąc się obok niej. - Nic nie może 

się równać z taką ucztą.

Nikki spoglądała na niego w niemym podziwie. Po trzech dniach mąk i 

wątpliwości,   w   ułamku   sekundy   pojęła   prawdę.   Nie   tylko   kocha   Jonaha, 
również mu ufa. W dodatku bezgranicznie. Wraz z tą świadomością poczuła się 
nagle   wolna.   Będzie   mogła   mu   wszystko   powiedzieć,   a   on   ją   zrozumie. 
Przysunął się bliżej, zanurzył ręce w jej włosach.

- Mów, żono - mruknął, całując ją - albo zatrzymaj swój sekret na zawsze.

- Wolę potrzymać  cię w ramionach  - odszepnęła i oplatając mu  szyję 

rękoma, odwzajemniła pocałunek. Porozmawiają jutro. Teraz mieli ważniejszą 
sprawę.

background image

Rozbieranie Nikki wymagało dużej cierpliwości. Zamek błyskawiczny jej 

spódniczki zacinał się. Każdy guzik bluzki stawiał opór. Trzeba było znaleźć 
sposób na koronkowe podwiązki, by uwolniły jedwabne pończochy. Rozpięcie 
biustonosza   też   nie   było   łatwe.   Jednak   Jonah   cierpliwie   i   zręcznie   pokonał 
wszystkie kolejne przeszkody.

Końcowy   rezultat   przeszedł   jej   wszelkie   oczekiwania.   Leżała   w   jego 

objęciach   i   rozgrzewana   jego   dotykiem,   płonęła.   Odkryła   też,   że   mówił   jej 
prawdę.   Kochanie   się   jest   partnerstwem.   Wszystko,   co   mu   oferowała, 
otrzymywała z powrotem. Im bardziej otwierała się przed nim, tym więcej on 
odsłaniał się przed , nią. Gładziła jego szerokie ramiona, gdy on powoli pieścił 
jej piersi. Kiedy nieśmiało przeszła do bardziej intymnych pieszczot, on odsłonił 
przed nią tajemnice, dając jej niespotykaną rozkosz.

- Ufasz mi? - spytał.

W oczach Nikki pojawiły się łzy. Musiała je powstrzymywać.

- Nie śmiałam. Aż do tej chwili.

- Jesteś tego pewna?

- Tak - szepnęła. - Jestem.

Po tych słowach połączył się z nią, robiąc to z niezwykłą czułością. Było 

to tak, jakby własnym ciałem potwierdzał jej wybór i zaufanie. Nikki oddała mu 
się bez lęku, wahań i rozmyślania o tym, co może przynieść jutro. Gdy wreszcie 
nadeszło spełnienie, przeżyła je, leżąc bezpiecznie w ramionach swego męża, 
człowieka, którego pokochała na wieki.

Nikki   leżała   cicho,   obserwując,   jak   świt   oznajmia   koniec   nocy.   Świat 

powoli budził się do życia. Czekała, kiedy obudzą się jej wątpliwości i obawy. 
Nie wróciły. Jeśli mogłaby komukolwiek zaufać, tym człowiekiem był Jonah.

Odwróciła się w jego stronę i stwierdziła, że nie śpi.

background image

- Dzień dobry - szepnęła.

- Miło jest budzić się u twojego boku - mruknął. - Jednak lepiej byłoby 

budzić się w twoich objęciach.

Uśmiechnęła się i przytuliła do niego. Delikatnie ujął jej twarz i popieścił 

kciukiem policzek. Nadeszła chwila prawdy.

- Jonah?

- Jestem, kochanie. Chwyciła głęboki oddech.

- Potrzebuję twojej pomocy - powiedziała i od razu poczuła się lepiej.

Kciuk nie przestawał gładzić jej policzka.

- W czym mam ci pomóc? - spytał po prostu.

 

ROZDZIAŁ  DZIEWIĄTY

- Nikki, kochanie, gdzie jesteś? - spytał Jonah, mnąc w ręku gazetę. W 

oczach ciemniało mu z wściekłości.

- Tutaj. - Wybiegła z sypialni, nie zważając na to, że ma na sobie jedynie 

czarne, jedwabne majteczki i kusą koszulkę.

W innej sytuacji zaciągnąłby ją z powrotem do łóżka, zdarł te szmatki i 

kochał   się   z   nią   do   utraty   tchu.   Zamiast   tego,   podał   jej   grubą   sukienkę   z 
dzianiny.

- Włóż to, musimy pogadać.

Ciepły uśmiech zakwitł na pełnych wargach Nikki.

- Nie mogę rozmawiać z tobą w bieliźnie?

background image

- To zależy od rodzaju prowadzonej rozmowy.

Wetknął sobie gazetę pod pachę i pomógł jej ubrać się. Kiedy zapinał 

kołnierzyk, objął ją i pocałował. Jak zwykle wtuliła się w jego ramiona i jak 
zawsze zatraciła się bez reszty w pocałunku. Niechętnie oderwał się od niej.

Popatrzyła mu w oczy miękkim, łagodnym wzrokiem. Boże, dopomóż, 

pomyślał Jonah. Odkąd żona zaufała mu, nie mógł stosować półśrodków. Wóz 
albo przewóz.

Popchnął ją w kierunku kuchni.

- Przygotuj kawę.

Coś ją tknęło i spojrzała na niego uważnie.

- Kawy, czy czegoś mocniejszego?

- Wolałbym coś mocniejszego, ale zadowolimy się kawą. - Błyskawicznie 

napełnił filtr czarnym proszkiem, wlał wody do zbiorniczka i wcisnął guzik. - 
Możesz ją sobie nawet posłodzić.

- Więc stało się to najgorsze - mruknęła.

-   A   stało   się.   -   Cisnął   gazetę   na   kuchenny   blat.   Był   to   jeden   z 

popularniejszych brukowców.

"Nominowana   do   nagrody   LFB   sprzeniewierzyła   rodzinne   pieniądze", 

krzyczał wielki nagłówek. Skuliła się.

- Czy jestem zwolniona?

- Jak możesz w ogóle o to pytać?

-   Musisz   ochraniać   International   Investment.   Rozumiem   to   i   jestem 

gotowa złożyć dymisję - odparła z taką chłodną logiką, że pragnął całować ją, aż 
znów zapomni o całym świecie. Zamiast tego, włożył ręce do kieszeni.

- International Investment poradzi sobie z tym problemem bez teatralnych 

gestów z twojej strony, daj więc spokój.

-   Nie,   tak   będzie   najlepiej.   Wiedziałam,   że   to   się   tak   skończy,   kiedy 

odmówiłam współpracy z Tuckerem.

background image

-   Odmowa   jakichkolwiek   układów   z   szantażystą   była   twoją 

najinteligentniejszą decyzją, jaką podjęłaś od chwili, kiedy cię poznałem, jednak 
trzeba było mi o tym powiedzieć.

- To nie była twoja sprawa - upierała się.

-   Wczoraj   prosiłaś   mnie   o   pomoc.   Powiedziałem   ci,   że   zajmę   się 

Tuckerem, wiec zamiast się poświęcać, zaufaj mi, do diabła. Powstrzymam tego 
gada, nawet gdyby to była ostatnia rzecz, jaką miałbym w życiu zrobić.

-   A   co   do   tego   czasu?   Jak   długo   będziesz   mógł   mnie   bronić,   jeśli 

International Investment zacznie tracić klientów? Wykiwałam własną rodzinę, 
czemu nie miałabym oszukać ich?

- Nikogo nie wykiwałaś!

W nagłej ciszy rozległo się burczenie ekspresu od kawy.

- Dziękuję za poparcie - roześmiała się gorzko.

-   Cała   przyjemność   po   mojej   stronie.   -   Napełnił   trzy   filiżanki   i   dwie 

postawił przed Nikki. - Kochanie…

- To nie wszystko? - spytała, sięgając po cukier.

- Niestety - westchnął.

- Powiedz mi resztę. - Napiła się kawy.

- Komitet LJB pragnie przesłuchać cię na specjalnym posiedzeniu, żeby 

zdecydować o losie twojej nominacji.

- Kiedy?

- Dziewiątego, w poniedziałek rano.

- Trzy dni - przygryzła wargę. - Kto wniósł oskarżenie?

- Tego nie chcą powiedzieć, ale oboje wiemy kto.

- Nie mogę, Jonah. - Zmarszczyła brwi. - Nie stanę przed tymi ludźmi i 

nie opowiem im o mojej przeszłości. To obcy. Nawet tobie z trudem o tym 
opowiedziałam. - W jej głosie brzmiał strach. - Nie zrozumieją mnie.

- Postaramy się, żeby cię zrozumieli.

background image

- My?

- Będę przy tobie.

Zdumiała się. Poczuła, jak wraca jej nadzieja.

- Wybierasz się tam ze mną?

- Oczywiście. Jesteś moją żoną. Nie zostawię cię samej w trudnej sytuacji.

Poniedziałek nadszedł o wiele za szybko. Jonah dużą wagę przywiązywał 

do stroju, w jakim Nikki ma stawić się przed "inkwizycją", jak nazywał komisję. 
Kiedy wyjęła z szafy czarny kostium, zaprotestował kategorycznie.

- Zbyt przygnębiający. Oprócz tego sprawia wrażenie, jakbyś była winna.

- To co mam na siebie włożyć? - zapytała z rozpaczą w głosie. - Ślubną 

suknię, bo chyba nie mam nic innego.

- To jest myśl, sekundeczkę… - Wyciągnął z szafy stylowy kostiumik 

koloru kości słoniowej i odpowiednią jedwabną bluzkę. - Oprócz tego biżuteria i 
szpilki.

- Chyba nie mówisz poważnie? - Spojrzała na niego zdziwiona. - To nie 

jest strój urzędowy, kupiłam te rzeczy na ubiegłą Wielkanoc.

- Właśnie. Chcę, żeby patrząc na ciebie, myśleli "niewinna". W tym tak 

właśnie będziesz wyglądała.

- Przypominam ci, że jestem niewinna.

- Pamiętam o tym. Ale komisja nie może w to wątpić. Włóż to i rozpuść 

włosy.

- Coś jeszcze?

- Tak. Nie zapomnij o jedwabnej, koronkowej bieliźnie, podwiązkach i 

tych szykownych pończochach.

background image

- To też ma przekonać komisję o mojej niewinności?

- Nie, to dla mnie. Komisja będzie się zastanawiała, co masz pod spodem. 

Ja będę wiedział.

- Jesteś niemożliwy - uśmiechnęła się. Nigdy nie przypuszczała, że w tej 

trudnej sytuacji coś ją zdoła rozbawić, ale mąż nie przestawał jej zdumiewać.

- To będzie nasz mały sekret. - Zatarł ręce. - Ilekroć stracę cierpliwość, 

pomyślę   o   tych   fikuśnych   podwiązkach   i   powstrzymam   się   od   wybuchu 
wściekłości.

- Wspaniale, a o czym ja mam myśleć?

- Pomyśl o tym, co ja noszę pod garniturem - szepnął jej do ucha.

- Włożyłeś coś niezwykłego? - ucieszyła się.

- Może… - uśmiechnął się zmysłowo. - Przekonasz się po powrocie z 

przesłuchania.

- Mam czekać tak długo? To nie fair - zaprotestowała.

-   Wiem,   ale   to   moja   metoda.   Ilekroć   wpadniesz   w   panikę,   spróbuj 

zgadnąć, co to może być.

- I to ma mnie uspokoić?

- Jeśli nie uspokoi, to na pewno rozśmieszy. - Ubieraj się, a ja przygotuję 

coś na ząb.

To   pomogło   jej   przetrwać   śniadanie   i   podróż   taksówką   do   siedziby 

komitetu. Pierwszy atak tremy miała w windzie. Jonah musiał czuć to samo, bo 
złapał ją za rękę.

- Białe? - spytał.

- Co? - Spojrzała na niego ze zdumieniem.

- Podwiązki.

Poczerwieniała ku uciesze reszty ludzi.

- Są kremowe - szepnęła. - W różyczki. - Zerknęła na niego i spytała: - 

Bokserki?

background image

- Nie powiem.

Wyobraziła   sobie   Jonaha   w   kolorowych   bermudach   i   omal   nie 

wybuchnęła śmiechem. Drzwi rozsunęły się. Ścisnął mocniej jej dłoń.

- Jesteśmy. Nie trać wiary, mamy rację.

- Słucham państwa - odezwał się recepcjonista.

- Pan i pani Alexander na spotkanie z komitetem.

- Oczekują państwa, proszę za mną. - Przeszedł korytarzem i zapukał do 

dwuskrzydłowych drzwi.

Nikki tknięta nagłą myślą złapała Jonaha z rękę.

- Czekaj… ty nie masz nic pod spodem?

- Nonsens. - Otworzył drzwi.

Na ich widok dwie kobiety i trzej mężczyźni zerwali się równo jak pod 

sznurek. Podszedł do nich wysoki, poważnie wyglądający mężczyzna.

-   Bill   West,   przewodniczący   komitetu.   -   Podał   im   rękę.   -   Nie 

spodziewaliśmy się tu pana, panie Alexander.

- Nie, ale mimo to przyszedłem. Chyba nie ma pan nic przeciwko temu?

-   Nie   -   uśmiechnął   się   z   przekąsem   Bill.   -   Jest   pan   pożądanym 

obserwatorem.   Proszę   jednak   nie   zapominać,   że   to   wobec   pańskiej   żony 
wysunięto oskarżenie i ona ma udzielić na nie odpowiedzi.

-   O   ile   dobrze   zrozumiałem,   prosił   nas   pan   o   wyjaśnienie   kilku 

drobiazgów. Przyszliśmy tu z grzeczności, bez korzystania z pomocy prawnej. 
Jeśli w trakcie tego… spotkania, sytuacja ulegnie zmianie, dam panu znać. - 
Przez chwilę spoglądał przewodniczącemu prosto w oczy. - Mam nadzieję, że 
się rozumiemy.

- Oczywiście, doskonale. - Bill skinął w stronę stołu konferencyjnego. - 

Proszę siadać. Coś podać, wody, kawy?

- Trzy kawy. Dwie z cukrem, jedna gorzka - odparł natychmiast Jonah. 

Potem odprowadził Nikki do stołu.

- Nie potrzebuję żadnej kawy - szepnęła mu na ucho.

background image

- Wiem, po prostu chciałem zbić go z tropu.

Zerknęła na męża spod rzęs.

- Chciałam cię tylko poinformować, że moja bielizna składa się z pięciu 

części.

- Oto kawa - powiedział pospiesznie Bill. - Czy możemy zaczynać?

- Jesteś gotowa, Nikki?

- Jak nigdy.

Bill dołączył do pozostałej czwórki przy drugim końcu stołu.

- Przede wszystkim chciałbym przeprosić za kłopot panią Alexander - 

zaczął. - Niestety, musimy dowieść, że każda osoba nominowana do nagrody 
Lawrence'a J. Baumana jest poza wszelkimi podejrzeniami. Dlatego kandydaci 
muszą pracować w którejś z renomowanych firm.

- Pracuję właśnie w takiej firmie - odparła Nikki.

- Ta renomowana firma popiera w pełni panią Alexander - dodał Jonah.

- Tak, panie Alexander - westchnął Bill. - Zdajemy sobie z tego sprawę, 

jak również z pozycji pańskiej firmy. Niemniej powaga zarzutów zmusza nas do 
ich   pełnego   wyjaśnienia.   Mamy   informacje   od   człowieka,   którego   nazwisko 
muszę przemilczeć…

- Timothy T. Tucker - wtrąciła Nikki.

- Zna pani tego człowieka?

-   Tak.   Usiłował   sprzedać   mojemu   wujkowi   i   cioci   swój…   hm… 

wynalazek. Kiedy odwiodłam ich od tego, zagroził, że opublikuje pewne fakty z 
mojej przeszłości.

- Powiedz im wszystko - zachęcił ją Jonah.

- Pan Tucker zaproponował również, że zachowa milczenie, jeśli zmienię 

zdanie i namówię wujostwo, żeby zapłacili mu pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

Komitet naradzał się przez chwilę.

background image

-   Podejrzewaliśmy,   że   motywy,   którymi   kierował   się   pan   Tucker, 

informując nas o pani przeszłości, są wątpliwe moralnie - rzekł w końcu Bill. - 
Jednak musimy je sprawdzić.

- Może przeszlibyśmy do meritum - odezwał się Jonah.

- Otóż to. - Bill zerknął do notatek, potem na Nikki. - Czy wzięła pani 

pieniądze krewnych i zainwestowała w bezwartościową nieruchomość?

- Chwileczkę… - Jonah pochylił się ku żonie. - Mów całą prawdę. Nie 

ociągaj się z odpowiedziami. Na razie niczego nie wyjaśniaj. Oczekują po tobie 
przyznania się, nie wykrętów.

- Chcesz, żebym przyznała się do wszystkiego? - Nikki była półżywa ze 

strachu.

- Tak. Zaufaj mi.

- Ufam ci. - Popatrzyła na Billa Westa i zaczerwieniła się.

- Przepraszam, czy mógłby pan powtórzyć pytanie.

- Czy wzięła pani pieniądze krewnych i zainwestowała w bezwartościową 

nieruchomość?

- Tak - odparła, nie patrząc na Jonaha.

Jej odpowiedź najwyraźniej zdziwiła Westa. Znów wsadził nos w notatki.

- Czy pożyczyła pani pieniądze z banku na kolejny zakup?

- Tak.

- I straciła pani te pieniądze?

- Tak.

-   Czy   bank   przejął   hipotekę,   bo   nie   była   pani   w   stanie   spłacać 

miesięcznych należności?

- Owszem.

- Czy wtedy okazało się, że wartość tej nieruchomości jest mniejsza od 

sumy, którą pani pożyczyła?

background image

- Mniej więcej dwukrotnie.

Bill West cisnął długopis na stół i przyglądał się jej z niedowierzaniem.

- Brak mi  słów. To są bardzo poważne  zarzuty  i potwierdziła je pani 

wszystkie.

- Tak, panie West. Jednak te pytania nie uwzględniały okoliczności. Czy 

mogę je wyjaśnić?

- Jeśli pani zdoła.

Spojrzała na Jonaha i chwyciła głęboki wdech.

- Przed ośmioma laty zmarli moi rodzice… - zaczęła.

Siwowłosa kobieta siedząca po lewej ręce Westa podniosła głowę.

-   Nie   bardzo   rozumiem,   co   śmierć   pani   rodziców   ma   wspólnego   ze 

sprawą...

- Moja żona uprzejmie wysłuchała i odpowiedziała na wszystkie pytania - 

przerwał jej blady z wściekłości Jonah. - Jesteście jej to samo dłużni.

- On ma rację, Claro. Pozwólmy opowiedzieć jej wszystko - rzekł Bill. - 

Proszę kontynuować, pani Alexander.

- Ich śmierć ma z tym dużo wspólnego. Jak zapewne państwo rozumiecie, 

wszyscy przechodziliśmy ciężkie chwile. W dodatku rodzice byli finansowymi 
doradcami rodziny. Ponieważ akurat studiowałam zarządzanie, obciążono mnie 
tym   obowiązkiem   -   uśmiechnęła   się   z   przekąsem.   -   Właściwa   młodości 
arogancja sprawiła, że myślałam, iż temu podołam.

- I od tego wszystko się zaczęło - mruknął Bill.

- W moim przypadku był to profesor, który stale doradzał mi i zachęcał 

do   działania.   Przychodziłam   do   niego   z   różnymi   problemami.   Kiedy 
skończyłam   dwadzieścia   jeden   lat,   porzucił   uniwersytet,   by   zająć   się   czymś 
bardziej dochodowym. 

- Pewnie nieruchomościami - dopowiedział Bill.

- Inwestycją w nieruchomość, dzięki której składam teraz wyjaśnienia.

background image

- Żeby było jasne - odezwał się Jonah. - Moja żona utrzymywała w tym 

czasie   ciężarną   siostrę,   która   właśnie   owdowiała.   Chociaż   rodzice   Nikki 
pozostawili   polisy   ubezpieczeniowe,   podejrzewam,   że   nie   wystarczało   to   na 
pokrycie niezbędnych wydatków.

- Nie wystarczało - przyznała Nikki. - Może dlatego byłam podatna na 

propozycję profesora Wymana.

- Profesora Wymana - przerwała jej ponownie Clara. - Profesora Wilberta 

Wymana?

- Tak, chociaż wolał, gdy nazywano go Bert. Zna go pani?

- Moja… córka go poznała. - Ścisnęła długopis. - Przepraszam, proszę 

mówić dalej.

- Bert powiedział mi o pewnej nieruchomości,  która miała  dać pewny 

zysk. Zabawne, wciąż pamiętam jej nazwę; Sunrise Center. Powiedział, że jeśli 
ja   nie   schwytam   tej   okazji,   on   to   zrobi.   -   Wzruszyła   ramionami.   -  Więc   ją 
złapałam.

- Udała się pani po pieniądze do rodziny?

-   Tak,   podjęłam   resztę   ubezpieczenia,   oszczędności   wujostwa,   nawet 

fundusze moich kuzynów na opłacenie studiów.

- Nie uważała pani tego za ryzykowne?

- Codziennie tego żałuję. Jednak Bert powiedział, że nie ma zysku bez 

ryzyka.

- Co się stało potem?

- Kiedy sfinalizowałam transakcję, Bert wystąpił z kolejną propozycją. 

Chciał, żebym pożyczyła pieniądze pod zastaw tej nieruchomości.

- Po co potrzebne były mu te pieniądze?

- Sugerował, że puścimy je w krótkoterminowy obrót. Podwoimy je w 

kilka miesięcy… - Wypiła łyk kawy. - To brzmiało zbyt pięknie, by mogło być 
prawdziwe. Później zorientowałam się, że Bert przekupił urzędnika, by wyżej 
wycenił nieruchomość.

- A pieniądze?

background image

- Wręczyłam mu czek. - Uśmiechnęła się.

- Domyślam się, że Bert zniknął z pieniędzmi - rzekł Bill. - I co pani 

wtedy zrobiła?

Nikki zebrała całą wewnętrzną siłę.

- Przez siedem lat harowałam jak mało kto. Nauczyłam się wszystkiego o 

finansach,  więc  nie dałam się już  podejść. Stopniowo spłaciłam bank i całą 
rodzinę.   W   zeszłym   roku   dzięki   paru   legalnym   inwestycjom   wyrównałam 
rachunki.

- A co się stało z profesorem Wymanem?

- Nie mam pojęcia. Pewnie naciąga kolejne naiwne studentki.

- Już nie - odezwała się Clara. - Pięć lat temu trafił za kratki.

Bill bez słowa pozbierał notatki.

- Dziękuję, pani Alexander. To wszystko.

- Nie, do diabła, wcale nie wszystko - warknął Jonah. - Czy jest nadal 

nominowana, czy też mam skontaktować się z moimi prawnikami?

- Jonah!

- Chwileczkę… - Komisja naradzała się przez moment. - Nie mamy nic 

przeciwko   podaniu   wam   natychmiastowej   decyzji.   Przyjmując,   że   nie 
znajdziemy   żadnego   kłamstwa   w  pani   oświadczeniu,   nominacja   pozostaje   w 
mocy.

- A jak długo potrwa sprawdzanie? - dopytywał się Jonah.

-   Uroczystość   odbędzie   się   w   sobotę.   Jeśli   decyzja   ulegnie   zmianie, 

powiadomimy o tym w piątek.

Nikki wstała, bojąc się, że Jonah coś jeszcze powie.

- Dziękuję za umożliwienie mi złożenia wyjaśnień - powiedziała i niemal 

siłą wyprowadziła męża z pokoju.

- Jedziemy natychmiast do domu, uparciuchu.

- Skąd ten nagły pośpiech? - Spojrzał na nią podejrzliwie.

background image

- Nie spocznę, dopóki nie dowiem się, co masz pod spodem. - Przesunęła 

ręką po biodrze męża. - O rany, Jonah, ty naprawdę nie masz…

Drzwi windy zamknęły się.

ROZDZIAŁ  DZIESIĄTY

- Nie denerwujesz się? - dziwiła się Selma.

- Kiedy ja…

- A to niby dlaczego? - zbyła ciotkę Krista. - Jest faworytką.

- Wątpię… - Wzruszyła ramionami Nikki.

- Niech diabli porwą tego Tuckera - odezwał się z głębi limuzyny Ernie. - 

Czemu nas przed nim nie ostrzegłaś, Nikki? Udusiłbym gada.

- Przecież właśnie…

- Dziękujmy Bogu za Jonaha - powiedziała Selma. - Nie wiem, co byśmy 

zrobili bez jego rad.

- Tak. Dzięki Bogu byłem na miejscu - rzekł Jonah, obejmując ramieniem 

Nikki. - Obowiązkiem moralnym męża jest ochrona żony.

- I jej rodziny? - nie wytrzymała.

- Owszem. Lepiej ci teraz?

Skinęła głową.

- Świetnie. Czy już mówiłem, że pięknie pani wygląda, pani Alexander? - 

Przytulił się mocniej.

background image

-   Hej,   nic   z   tych   rzeczy   -   zaprotestował   Eric.   -   Świętować   będziecie 

dopiero po jej zwycięstwie.

- Jeżeli wygram - sprostowała pospiesznie. - Co jest bardzo wątpliwe. 

Mam nadzieję, że nie będziecie rozczarowani.

- Nikt nie będzie rozczarowany. - Jonah wyjrzał przez okno limuzyny, 

która zatrzymała się przed hotelem. - Już są.

- Kto? - dopytywała się Nikki, bo Jonah jej zasłaniał.

- Mama i tata - odparł. - Przyjechali taksówką, zamiast tłoczyć się z nami 

w limuzynie.

- Chyba się pochoruję - jęknęła. - Nie uprzedziłeś mnie.

- Są tu, żeby cię wesprzeć, jak my wszyscy. - Uścisnął jej dłoń. - Beżowe? 

- szepnął.

- Czarne - westchnęła z ulgą. - Bokserki?

- Skórzane.

- Nie żartuj - zachichotała.

- A kto tu żartuje?

Drzwi   otworzyły   się,   co   zakończyło   przekomarzania.   Loren   i   Della 

pospieszyli uściskać Nikki. Zachowywali się, jakby była prawdziwą synową, a 
ona zapragnęła nagle, by nie była to jedynie ulotna fantazja.

W hotelu skierowano ich do wielkiej, rzęsiście oświetlonej sali balowej. 

Ich stolik stał blisko podium. Inni kandydaci również siedzieli w pobliżu. Obiad 
i przemówienia ciągnęły się w nieskończoność. Wreszcie głos zabrał Bill West.

- Zanim podam nazwisko - zaczął - opowiem wam nieco o tegorocznym 

zdobywcy   nagrody   Lawrence'a   J.   Baumana.   Osoba,   którą   wybraliśmy, 
odpowiada   wszystkim   kryteriom   stawianym   kandydatom.   Jest   błyskotliwa, 
oddana, posiada duże umiejętności  i co najważniejsze: prawość i uczciwość. 
Dlatego nasz komitet nie miał kłopotu z dokonaniem jednogłośnego wyboru.

- To o tobie - szepnęła Selma.

Łzy napłynęły do oczu Nikki. Pokręciła głową. Kiedy usłyszała słowo 

"prawość", była pewna, że Bill mówi o kimś innym.

background image

- Ta osoba musiała zmierzyć się ze strasznymi przeciwnościami losu - 

ciągnął Bill. - I nie tylko nauczyła się czegoś na błędach z przeszłości, potrafiła 
także skorzystać z tej nauki. W trudnej sytuacji dokonała właściwego moralnie 
wyboru,   choć   przyznaję,   że   mało   kto   odważyłby   się   na   to.   Tak   więc   mam 
zaszczyt wręczyć tegoroczną nagrodę imienia Lawrence'a J. Baumana… pani 
Nikki Ashton Alexander.

Nikki   była   tak   zaskoczona,   że   nie   mogła   się   ruszyć   z   miejsca.   Jonah 

przyszedł jej z pomocą. Podniósł ją z krzesła i gorąco ucałował, a potem pchnął 
ją w kierunku podium.

- Zasłużyłaś na to, kochanie. Idź.

Jak nieprzytomna przeszła między stolikami i weszła na scenę. Bill West 

uścisnął jej rękę i wręczył kryształowo-złotą statuetkę. Spoglądając na piękny 
wzór,   Nikki   z   trudem   hamowała   wzruszenie.   Po   skandalu,   który   wybuchł, 
uważała za szczęście, że nie wycofano jej nominacji, ale nie spodziewała się, że 
zwycięży. Nagle ze zgrozą uświadomiła sobie, że będzie musiała przemówić, a 
odkąd z podium padło jej nazwisko, miała pustkę w głowie.

-   Ja…   ja…   -   Ścisnęło   się   jej   gardło,   zniknęło   gdzieś  opanowanie.   W 

ostatniej chwili spojrzała na Jonaha. Wystarczył jeden rzut oka, by odzyskała 
spokój. Chwyciła głęboki oddech.

-   Dziękuję   komitetowi   LJB   zarówno   za   to   wyróżnienie,   jak   i   za 

umożliwienie mi wyjaśnienia pewnych spraw. - Spojrzała na Lorena i Delię. - 
Dziękuję również International Investment za poparcie udzielone mi w trudnej 
sytuacji. To więcej, niż się spodziewałam i zasłużyłam.

Trzęsły się jej ręce, lecz postanowiła powiedzieć wszystko, co teraz czuła, 

dziękując ludziom, którym winna była podziękowanie.

-   Dziękuję   również   mojej   rodzinie   za   pokładane   we   mnie   zaufanie   i 

miłość, jaką mnie obdarzała. Oni zasłużyli na tę nagrodę nie mniej ode mnie.

Ernie i Selma promienieli Krista pokręciła ze zdumienia głową.

-   Na   końcu   chciałabym   podziękować   mojemu   mężowi   Jonahowi   - 

zwróciła się wprost to niego. - Dałeś mi coś, co, jak zdawało mi się, utraciłam 
na zawsze. Udowodniłeś mi, że trzeba ufać, bo bez zaufania… - Głos się jej 
załamał.   Sala   umilkła,   bo   wszyscy   chcieli   usłyszeć,   co   powie   dalej.   Nikki 
przestraszyła się i omal nie uciekła z podium, jednak zwyciężyło postanowienie, 
że dopowie wszystko do końca. - Dziękuję ci, że nauczyłeś mnie ufać, bo bez 
tego nie ma miłości.

background image

Nie pamiętała, jak z powrotem znalazła się przy stoliku. Wszyscy rzucili 

się   do   niej   z   gratulacjami,   lecz   ona   pragnęła   jak   najszybciej   znaleźć   się   w 
ramionach Jonaha. Stał z boku i z tajemniczym uśmiechem przyglądał się, jak 
inni adorują jego żonę.

- Teraz powinniśmy pójść na przyjęcie - zaproponowała Krista, kiedy sala 

zaczęła pustoszeć. - Szampan, kawior, te rzeczy…

Eric skinął głową.

- W końcu mamy dwa powody do radości: nagrodę Nikki i… - podniósł 

lewą rękę Kristy, na jej palcu lśnił pierścień z brylantem -  …nasze zaręczyny.

Nikki   spojrzała   na   nich   w   zdumieniu,   wręcz   zaniemówiła.   Krista 

zachichotała i przytuliła się do Erica.

- Twój wyraz twarzy jest wart wszystkich pieniędzy, siostrzyczko. Tego 

się nie spodziewałaś.

- Nie musicie już dłużej udawać małżeństwa - dodał Eric, spoglądając na 

Jonaha.

Nikki otworzyła usta.

- Co? - wykrztusiła.

- Bal Kopciuszka - wyjaśniła Krista. - Eric i ja domyśliliśmy się, że Jonah 

postanowił ożenić się z tobą dla naszego wspólnego dobra. A nie ma tego złego, 
co by na dobre nie wyszło. 

Nikki popatrzyła na męża. Miał nieodgadniona minę.

- Nie rozumiem, skąd się znacie? - spytała siostrę.

- Przyszłam do twojego biura, ale byłaś bardzo zajęta. Wpadłam na Erica, 

a on zaprosił mnie na lunch.

- I tak to się zaczęło - powiedział Eric. - Doceniamy wasze poświęcenie, 

ale nie musicie już więcej udawać. Chyba że naprawdę zakochaliście się w sobie 
i postanowiliście pozostać małżeństwem. A nie ma tego złego…

- Wystarczy - uciął Jonah i podał bratu rękę. - Moje gratulacje. Zgadzam 

się też, że jest to warte uczczenia, prawda? - Po raz pierwszy zwrócił się do 
Nikki. - Wreszcie osiągnęłaś wszystko, czego chciałaś.

background image

Nie była pewna, czy powinna się z tego cieszyć.

- I co dalej? - spytała, gdy wracali do domu z przyjęcia.

- Jeśli pytasz o najbliższą przyszłość, lecę jutro do Londynu.

- Do… Londynu? Nic nie wspominałeś…

- Nie wspominałem, bo były ważniejsze sprawy.

- Czy ten wyjazd jest… na stałe? - Zaplotła palce, by ukryć drżenie rąk.

- Jeszcze pytasz?

Nagle wydał się jej obcy.

- Przepraszam. - Pochyliła głowę. - Obiecałeś Ernie'emu i Selmie wspólne 

święta. Trudno.

- Czy kiedyś nie dotrzymałem obietnicy? - warknął.

- Nie. Wypełniłeś wszystkie. Dziękuję.

- Nie potrzebuję twoich podziękowań. Wolałbym raczej coś, co wydaje 

się niemożliwe, mimo twego przemówienia.

- Chodzi ci o zaufanie? Masz je.

- Naprawdę? Udowodnij mi to.

- Ale jak?

Ostatnie dni przed świętami były dla Nikki bardzo trudne, ale Wigilia 

wydawała się jej dłużyć w nieskończoność. Wczesnym popołudniem wszyscy 
pracownicy poszli do domu. Budynek zrobił się nagle cichy i zimny. Niechętnie 
wróciła   do   pokoju,   w   którym   brakowało   Jonaha   i   stanęła   przy   oknie, 

background image

spoglądając na kłębiący się w dole tłum. Wszyscy spieszyli do domu, by dzielić 
się radością i ciepłem z najbliższymi. Jakże pragnęła tego samego!

Widziała, jak pierwsze płatki śniegu zawirowały w powietrzu. Pomyślała, 

że   Keli   będzie   zachwycona   śniegiem   na   święta.   Zamknęła   oczy,   usiłując 
pohamować łzy. Czy ten śnieg nie opóźni przylotu Jonaha?

Pragnęła   go,   potrzebowała   jego   siły,   czułości   i   miłości.   Czemu   nie 

powiedziała  mu  prawdy,  kiedy  miała  okazję?   Jak  mogła  zaryzykować  stratę 
najdroższego na świecie człowieka? Żeby tylko nic mu się nie stało!

Pochyliła głowę i zaczęła łkać.

Nagle z tyłu coś upadło na biurko. Odwróciła się. Teczka z aktami, której 

tu   przedtem   nie   było.   Nie   wierząc   własnym   oczom,   przeczytała:   "Rachunek 
Stamberga".

Przez pokój przeleciała koszula, po niej krawat i pasek do spodni.

- Jonah! - krzyknęła, zawieszona gdzieś między śmiechem a płaczem. - 

Co tu robisz? 

- Dotrzymuję warunków zakładu.

Zakryła dłonią usta. Anielskie chóry nie mogły równać się z aksamitnym 

głosem Jonaha. 

- Chcesz zatańczyć nago na moim biurku?

- Chyba że masz lepsze miejsce na takie pląsy. 

- Mam, oczywiście, że mam. Chodźmy szybko do domu. Muszę ci coś 

wyznać. 

- Wszyscy sądzą, że jesteś w ciąży. Jesteś, czy nie? 

- Nie - zmarszczyła brwi. - Myślę, że chyba nie.

- Szkoda, to by wszystko ułatwiło.

- Wybieram zawsze trudniejsze warianty - wyznała.

- Zauważyłem to - rzekł z czułością. - O czym to chciałaś mi powiedzieć?

background image

-   Nie   zdążyłam   ci   powiedzieć,   że   cię   kocham.   Nie,   nie   tak…   że   cię 

bardzo, bardzo mocno kocham.

Jonah uśmiechnął się.

- Czy mogę trzymać cię za słowo?

- Tak. - Zerknęła na niego spod rzęs. - Bo wydaje mi się, że ty mnie 

również kochasz.

- Wydaje ci się? - Uniósł brwi.

- Wiem - poprawiła się szybko. - Wiem, że mnie kochasz i wymyśliłam 

sposób, by dowieść ci moich uczuć.

- Jaki, pani Alexander? - Był wyraźnie uradowany.

- Cóż… - Objęła go mocno. - Musisz poczekać do jutra. Jednak mam też 

kilka pomysłów na teraz.

- Czy któryś z nich dotyczy zdjęcia reszty ubrania?

-   Przynajmniej   jeden   -   roześmiała   się.   -   Może   jednak   poczekamy,   aż 

znajdziemy się w domu.

- Jeszcze nie pojęłaś, że kiedy trzymam cię w ramionach, jestem w domu? 

A swoją drogą, żoneczko, to ja również bardzo mocno cię kocham - powiedział, 
zanim ją pocałował, udowadniając tym samym ponad wszelką wątpliwość, że 
Boże Narodzenie jest wciąż świętem pełnym cudów.

W  pierwszy   dzień  świąt   Nikki  obudziła  się  w  ramionach  Jonaha  i  po 

namiętnym   pocałunku   kochali   się   i   kochali.   Gdy   wreszcie   wstali   z   łóżka, 
pokazała mu, co zmieniło się w apartamencie. Wszędzie stały kwiaty.

- Z twoimi kwiatkami jest to wreszcie prawdziwy dom - zauważył Jonah.

- Nie byłby domem bez ciebie - zaprotestowała, przytulając się do niego. - 

Kwiatami chciałam ci tylko udowodnić, że zostaję tu na zawsze.

Krewni   zaczęli   przybywać   od   wczesnego   popołudnia,   wnosząc   dużo 

śmiechu   i   radości.   Nikki   jednak   ciągle   wyglądała   przez   drzwi,   gdy   tylko 
usłyszała kroki na korytarzu.

- Spodziewasz się kogoś? - spytała Krista. - Myślałam, że są już wszyscy.

background image

- Bo są.

Rozległo się pukanie do drzwi i Nikki popędziła otworzyć.

- Jonah, to do ciebie! - zawołała. - Szybko!

Nie   ruszył   się   wystarczająco   szybko,   więc   podbiegła   do   niego   i 

pociągnęła za rękę. Zaciekawiona reszta rodziny ustawiła się za nimi półkolem. 
W   progu   stał   posłaniec   w   biało-złotej   liberii.   Był   ubrany   identycznie   jak 
kelnerzy na Balu Kopciuszka.

- Domyślam się, że to pilne - uśmiechnął się szeroko i wręczył Jonahowi 

pięknie opakowaną paczuszkę. - Wesołych Świąt.

- Otwórz to - nalegała Nikki, gdy tylko zamknęli drzwi.

Z   uśmiechem   rozerwał   złocony   papier.   Wewnątrz   znajdowało   się 

prostokątne   pudełeczko.   Otworzył   pokrywkę   i   zajrzał   do   środka.   Jego 
beznamiętna reakcja rozczarowała Nikki. Zamknął pudełko i zaprowadził ją na 
balkon. Na zewnątrz panował przenikliwy ziąb, ale nie czuła go wcale.

- Jonah - spytała - nie podoba ci się mój prezent?

Z kieszeni wyciągnął małą paczuszkę.

- Podoba. A teraz zobacz, co ja mam dla ciebie.

Niecierpliwie zdarła opakowanie i powoli otworzyła czerwone, aksamitne 

wieczko. Wewnątrz znajdowały się dwie złote obrączki.

- Och, Jonah - szepnęła, łzy zakręciły się jej w oczach.

-   Są   zrobione   z   biletów-sztabek   na   Bal   Kopciuszka.   To   dziwne,   ale 

Henrietta   i   Donald   Montague   powiedzieli   mi,   że   jesteśmy   już   drugim 
małżeństwem, które zamówiło u nich takie obrączki.

- To wspaniały pomysł. Dziękuję ci.

- Doszedłem do wniosku, że powinniśmy mieć prawdziwe obrączki, a nic 

lepszego nie przyszło mi do głowy… - Po raz pierwszy usłyszała wahanie w 
jego głosie.

Gęste płatki śniegu zaczęły spadać na jej włosy i rzęsy.

- A ty podarowałaś mi bilety na Bal Rocznicowy…

background image

-   Bo   tam   wszystko   się   zaczęło   -   przytaknęła.   -   Tam   się   w   tobie 

zakochałam, a potem zaczęłam ci ufać.

Scałował śnieżynkę z jej warg.

- Nigdy nie zawiodę twego zaufania, Nikki. Przysięgam.

- Wierzę ci - powiedziała, a potwierdził to fiolet jej oczu.

Od strony salonu rozległy się oklaski rodziny.