Święty w kapeluszu
DODANE
2011-03-03 11:16
Barbara Gruszka-Zych; GN 8/2011
Na tablicy przed kościołem w Lelowie nazwiska mieszkańców pomordowanych
przez hitlerowców 4 września 1939 r. Wśród nich robotnik Ignacy Trenda.
Rozstrzelany, bo nie podpalił krzyża wiszącego w kruchcie.
HENRYK PRZONDZIONO/ GN
Ewa Cisowska – wnuczka przyszłego sługi
Bożego z córką Iwonką
Tablica moknie w deszczu, a na niej wypisani po kolei Polacy i Żydzi. Obok siebie
szewc, rolnik, listonosz, rzeźnik, nieznajomy mężczyzna. Na półeczce wypalony znicz,
sztuczny kwiat. Tamten barokowy lipowy krzyż z przełomu XVI i XVII w. przeniesiono z
przedsionka do głównego ołtarza. Cudownie ocalał, choć po odmowie Trendy hitlerowcy
dwukrotnie sami próbowali go podpalać, w spalonej już świątyni. – Chrystus miał
zwęglony długi palec u nogi i ciało całe w bąblach, jak poparzone, widać farba
poodchodziła, stopiły się też okucia – opowiada ks. Wacław Ligór, jedyny żyjący dziś
świadek tamtych zajść. – Szkoda, że go takiego nie zachowali – dodaje. Mieszka w
domu księży emerytów w Kielcach. Wtedy miał 6 lat. Przez ostatnie trzy miesiące
codziennie odmawia modlitwę o beatyfikację Trendy. – Obrazki rozdaję, apostołuję,
żeby tę sprawę w niebie zauważyli. Bo na początku nie doceniało się faktu, że Trenda
zginął męczeńsko. Mówiło się tylko o krzyżu.
Portret pamięciowy
Przyszły błogosławiony był ojcem kolegi szkolnego ks. Ligóra, młodszego o rok Janka.
Dlatego myśli o nim „Trenda”, czasami „pan Trenda”. – Szedłem wtedy z babcią
Pauliną, żeby zagonionym pod kościół mężczyznom zanieść zupę w wiadrze. Trzymałem
się za wiadro i zamiast pomagać, przeszkadzałem. Zauważyłem, jak Niemcy wepchnęli
ojca Janka do kościoła, przed krzyż. Musiał nieraz go całować, wchodząc do środka.
Ktoś nasypał pod nim górkę siana i patyków. Zmusili Trendę, żeby odkręcił kanister i
polał je ropą. Nie słyszałem, co mówił, ale widziałem, jak kręcił głową. (Według zeznań
uczestników wydarzeń powiedział wtedy: „Jezusicku mój kochany ja Cię podpalał nie
będę”). Upadł na ręce, ale się podniósł. Jakiś Niemiec wypchnął go przed kościół, kazał
się odwrócić, a wtedy rozległ się pierwszy strzał. Trafiony chwycił się za brzuch, ale
Niemcy strzelali wyżej, w głowę. Upadł.
Created with novaPDF Printer (
). Please register to remove this message.
Tamtą scenę ksiądz ma w oczach do dziś. – Przestraszyłem się, zacząłem uciekać i już
nic nie pamiętam – mówi. Na szafce leży sterta obrazków z podobizną przyszłego sługi
Bożego. Nie zachowało się jego żadne zdjęcie. Ten portret pamięciowy plastyk
współpracujący z policją w Kielcach narysował kilka lat temu przy pomocy dziesięciu
ludzi, którzy pamiętali Trendę. (Przez ostatnie kilka lat większość z nich zmarła). Jakby
miał być pomocny w poszukiwaniu tego prawie anonimowego lelowskiego bohatera,
zgubionego w przeszłości. Biednego, niepiśmiennego robotnika najemnego, którego nie
stać było na fotografa. – Według mnie, miał szczuplejszą twarz, nosił kapelusz, tylko
nie nowy, ale zniszczony – dodaje ks. Ligór. – W tamte wrześniowe dni każdy się
starał, żeby go nie zabili. A on wybrał krzyż. Bo święty to ten, który bardziej ukochał.
Jeden ze 122
Lelów – wioska 35 km od Częstochowy. Przed wojną żyli tu w symbiozie Polacy i Żydzi.
Do dziś co rok do grobu cadyka Dawida przyjeżdżają pielgrzymki żydowskie z całego
świata. – O męczenniku Trendzie i ocalałym krzyżu więcej pamiętało się poza parafią –
mówi proboszcz ks. Henryk Młynarczyk. – Przed naszym krzyżem szczególnie modlą się
idący na Jasną Górę z pielgrzymką z Rzeszowa, Stalowej Woli, Zamościa, spod Kalwarii
Zebrzydowskiej. Odkąd rozpoczął się proces, w każdą niedzielę modlimy się, prosząc o
beatyfikację Trendy. Jest jednym ze 122 męczenników II wojny światowej. W
procesach męczenników nie ma konieczności potwierdzenia świętości cudem.
Wystarczy krew przelana za wiarę – podkreśla. – Ale cuda mogą się dziać – głośno
myślę. – Wszystko może być. To nie człowiek czyni cuda – dopowiada ksiądz. Dziś
parafię tworzy 1600 żywych wiernych – mówi. – W samym Lelowie jest ich 1000. W
większości to rolnicy, sporo na emeryturach. Młodzież wyjeżdża za pracą do
Częstochowy, Katowic. Rocznie mamy 40 pogrzebów, a 10 chrztów. To mówi samo za
siebie. Chociaż z drugiej strony są tu Urząd Gminy, gimnazjum, podstawówka, ośrodek
pomocy społecznej, szkoła dla niepełnosprawnych, ośrodek zdrowia i GS – wylicza.
Dziury w pamięci
Działania wojenne zaczęły się w Lelowie mniej więcej wtedy, gdy na Westerplatte. 3 i 4
września 1939 r. hitlerowcy spalili wioskę w 80 proc. 94 budynki mieszkalne, 76 stodół,
60 obór i młyn. Świątynię pw. św. Michała po wojnie budowano od fundamentów.
Tamtego wrześniowego dnia liczący 600 lat kościół poszedł z dymem. Pozostał z niego
drewniany Jezus Frasobliwy, spalony do pasa i bez lewej ręki. I cudownie ocalony
krucyfiks, przeniesiony z sąsiadującego z obecnym kościoła oo. franciszkanów. Dwa
dowody na istnienie starej świątyni i tamtych wydarzeń. Ale co gorsza, spaliło się też
wiele faktów w ludzkiej pamięci. Ks. Jan Jagiełka, wicepostulator w procesie
beatyfikacyjnym, od 2002 r. tropił ślady męczeństwa Trendy. – Wojna zaczęła się w
piątek. W niedzielę Niemcy byli pod Lelowem – mówi. 4 września o 4.30 rano polscy
żołnierze z Dywizji Lekkiej zaatakowali stacjonujące tam oddziały niemieckie. Zginęło
dwóch oficerów i kilku żołnierzy hitlerowskich.
W akcie odwetu Niemcy dokonali egzekucji na ludności cywilnej. Tych, którzy nie
zdążyli schronić się w lasach, zgonili pod kościół. Sześciu rozstrzelali pod ścianą
Created with novaPDF Printer (
). Please register to remove this message.
północną. Do dziś można zobaczyć dziury po kulach zachowane w elewacji. Z boku
widać kościelny mur, a pod nim dolinę. Tam kiedyś były bagna. Przez nie uciekał
puszczony wolno ojciec ks. Ligóra. Do podcieni rynku doczołgał się ranny ojciec
Krystyny Stawińskiej z domu Słomskiej, gospodyni, przez jakiś czas aktorki w
wioskowym teatrzyku, wtedy 10-latki. – Niemcy zabrali tatę z innymi mężczyznami pod
kościół – wspomina. – Opowiadał, że kiedy poszedł pierwszy strzał, zginął jeden koń i
Żyd. Tata dostał kulę w bok. Kiedy oddychał, powietrze wychodziło z krwią. Niemcy
wszystko spalili – pamięta. – Także mieszkanie Trendów przy sąsiedniej ulicy w domu
żydowskim, w podwórku na parterze. W obejściu Słomskich ogień strawił nawet psa
przy budzie. Pamięta jego szkielet z łańcuchem na szyi.
Nie był smykiem
Po Ignacym Trendzie zostały dwa urzędowe papiery. Akt urodzenia w języku rosyjskim:
„Urodzony w Ślęzanach 24 czerwca 1882”. (Był najmłodszym z ośmiorga rodzeństwa).
I akt ślubu z Łucją Kłosowicz: „Działo się to w osadzie Lelowie o godz. 18”. Świadkami
byli niepiśmienni rolnicy. Nowożeńcy mieli już wtedy swoje lata. On 48, a ona 42. Nie
zachował się akt zgonu Trendy. Po rozstrzelaniu był taki chaos, że nie wpisali go do
księgi zmarłych. Miał wtedy 57 lat, a jego syn Janek – 8. Rodzice chcieli, żeby Janek
został księdzem. Ale pracował jako wozak, dopóki nie okulał. Żona męczennika Łucja
zmarła w 1962 r. w domu opieki społecznej w Radomiu. Trenda po ojcu został
wyrobnikiem. – Nie miał nic swojego, stale na usługach innych – opowiada Krystyna
Stawińska. – Mieszkał przy sąsiedniej ulicy w podwórku na parterze. – Przeciętny
człowiek, ale solidny, ciężko pracował – mówi ks. Ligór. Pamiętający go powtarzali, jaki
był solidny, uprzejmy, nie używał wulgaryzmów, jak z szacunkiem traktował kobiety,
nie pił, nie palił. Helena Zaborska, jeden ze świadków w procesie, podkreślała: „Dobrą
opinię miał, nie był smykiem”. O jego religijności opowiadali, że nie była przesadna.
Przechodząc koło kościoła, zdejmował kapelusz, pozdrawiał sąsiadów: „Niech będzie
pochwalony”. Kiedy wchodził do świątyni, klękał, całował posadzkę i modlił się na boku.
„Jak on wobec Niemców ręce złożył, to był religijny” – zeznawała Zaborska. Nie
uskarżał się na los. Kiedy pojawiały się problemy, zwykł mówić: „Bóg o to zadba”.
Jeden ze świadków powiedział: „Blady, krępy, życiem się zmęczył”. Ale tak naprawdę
niewielu pamiętało go za życia. I po śmierci też. Parafrazując powiedzenie Trendy: „Bóg
zadbał, żeby go przypomnieć”.
Oczy wnuczki
Ewa Cisowska, wnuczka przyszłego błogosławionego, z mężem Wiesławem i dwiema
córkami Iwonką i Justyną mieszka w domku nieopodal kościoła. Od 19 lat prawie stale
przebywa z młodszą Iwonką. – Przyjęłam, że urodziła się chora – mówi. – Powiem pani,
niekiedy człowiekowi było przykro, jak się patrzyło na inne dzieci. Ale się nie buntuję.
Siedzi obok córki uśmiechnięta, jakby choroba dziecka nie była dla niej krzyżem. O
dziadku, który zginął za krzyż, niewiele wie. Jej ojciec Jan, syn męczennika, zmarł 30
lat temu, kiedy skończyła osiemnastkę. Pamięta, że pod koniec życia pracował w
tutejszym GS-ie. Matka sprzątała w Urzędzie Gminy. – Jak wszyscy rodzice prowadzili
nas do kościoła, w naszym wychowaniu nie było nic szczególnego – opowiada. – O
dziadku wiedzieliśmy tyle, że rozstrzelali go Niemcy. Ale dużo o tym nie myślałam.
Created with novaPDF Printer (
). Please register to remove this message.
Oczy i czoło wnuczki są jak odbitka tego fragmentu twarzy dziadka z portretu
pamięciowego. Iwonka przerywa kaligraficzne pisanie w zeszycie i patrzy na obrazek
przyszłego sługi Bożego. – Wujek Ignac – mówi. – Może i przypomina mojego
starszego brata Ignacego – zastanawia się pani Ewa.
Bo drugi wnuczek, jej brat, nosi po dziadku imię Ignacy. Mama razem z Iwonką po
drodze na Msze o 8.30 zatrzymują się przy grobie dziadka i pradziadka obok kościoła.
19 rozstrzelanych 3 i 4 września pochowano tam najpierw w mogile zbiorowej. Teraz
leży ich czterech, bo ciała pozostałych rodziny przeniosły na cmentarz parafialny. – W
tej chwili raczej się modlę do Jana Pawła II niż do Trendy – zwierza się mieszkająca
przy rynku Krystyna Stawińska. – Bo on jest mało ważny, sąsiad. Ks. Jan Jagiełka,
wicepostulator procesu, cieszy się, że zbierał materiał potrzebny do wyniesienia na
ołtarze właśnie takiego człowieka: – Dobrze, że taki biedny, prosty mężczyzna zostanie
błogosławionym. Na jego przykładzie widać, że świętość jest w zasięgu ręki. Często
pochopnie mówimy: „Święty to inny, nie ja”. A tu przychodzi myśl, że może jest
inaczej.
Tagi:
IGNACY TRENDA, KRZYŻ, OKUPACJA, SŁUGA BOŻY,
Created with novaPDF Printer (
). Please register to remove this message.