FRID INGUISTAD
CHUDE LATA
Saga Wiatr Nadziei
część 7
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, czerwiec 1905 roku
Elise wpatrywała się w Johana, czując, jak robi jej się na przemian to zimno, to
gorąco. Mężczyzna na moście... Jezu, to chyba nie mógł być on? Ten, którego, jak sądziła,
powstrzymała od popełnienia samobójstwa i rzucenia się do wodospadu? Ten sam, któremu
współczuła?
- Co ci jest, Elise? Zbladłaś tak nagle. Potrząsnęła głową.
- To... to... po prostu przypomniałeś mi, to było takie okropne. Johan skinął głową,
wydawało się, że rozumiał.
- Więcej o nim nie wspomnę. Uważałem, że muszę ci o tym powiedzieć, bo się tak
martwiłaś.
Nie odezwała się, nie mogła się przyznać, co widziała. Wówczas Johan też poważnie
by się zmartwił.
- Myślę, że nie musisz się bać, że się na niego natkniesz, nie pokazuje się w tej
okolicy. Jego rodzice mieszkają po drugiej stronie rzeki. Poza tym jest poważnie ranny,
upłynie dużo czasu, zanim pojawi się w pobliżu.
Otworzyła usta, żeby powiedzieć, że mimo wszystko będzie się bała, ale ugryzła się w
język. Johan i tak nic na to nie poradzi, musiał wracać do Kongsvinger. Zamiast tego
spróbowała się uśmiechnąć.
- Uważaj, żebyś nie spóźnił się na pociąg.
Uśmiechnął się w odpowiedzi, odwrócił się i ruszył do drzwi. Kiedy zniknął, Elise nie
poruszyła się, siedziała, wpatrując się przed siebie, a strach chłodem pełzł w górę jej pleców.
„Teraz porusza się o kulach i ma duży bandaż na głowie”. To nie mógł być nikt inny.
Brakło jej powietrza. Dlaczego stał na moście i wpatrywał się w dom majstra? Czego od niej
chciał?
Znowu przypomniała sobie zdarzenie z poczekalni u lekarza, dziwną reakcję tego
człowieka, kiedy chciała mu pomóc, jego przerażony wzrok, kiedy ją zobaczył. Dopiero teraz
zrozumiała. Rozpoznał ją, domyślił się, kim jest. I chyba nic dziwnego, że przeżył wstrząs.
Uderzyła ją nowa przerażająca myśl: czy mógł po niej poznać, że jest w ciąży?
Zrobiło się jej gorąco, płomienie ogarniały całe ciało, przesuwając się ku górze aż do głowy.
Czy odgadł, że to jego dziecko?
Poczuła mdłości, szybko wstała i wybiegła. Zwymiotowała.
Mama zabrała z sobą Anne Sofìe i Larsine, Elise zobaczyła je nieco niżej między
jabłoniami. Wzrok ześliznął się na most. Chwała Bogu, nikogo tam nie było.
Rozpłakała się. Jak ma zapomnieć, że to jego dziecko, jeśli kręcił się koło domu, stał
na moście i gapił się na nią, być może chodził za nią, gdy się gdzieś wybierała? Anne Sofìe
widziała go koło domu kowala Andersa, to by znaczyło, że mógł być wszędzie. Dlaczego tu
przychodził? Czy zamierzał jeszcze raz spróbować? Dostała spazmów. Czyż nie dość ją
skrzywdził? Zacisnęła pięści i zagryzła zęby rozgoryczona. Nienawidziła go, nienawidziła go
aż do bólu!
Zaraz jednak potrząsnęła głową, dziwiąc się samej sobie. Miałby spróbować jeszcze
raz? Z głową owiniętą bandażami i zranioną nogą, na której nie mógł stanąć? To absurd. Ale
dręczyć ją, tak, do tego najwyraźniej był zdolny.
Mama i dziewczynki wróciły, rozmawiając i śmiejąc się.
- Nie uważasz, że teraz, kiedy wyszło słońce, zrobiło się ciepło i cudnie, Elise? -
Mama spojrzała na nią wesołym wzrokiem. - Rano było jesiennie, ale teraz znowu mamy
prawie lato. Gdzie byłaś? - Spojrzała na córkę zdziwiona. - Czy coś się stało?
Elise potrząsnęła głową.
- Tylko zrobiło mi się tak gorąco, że musiałam się trochę przejść w cieniu.
Pani Lcvlien zmarszczyła czoło.
- Nie jest wcale aż tak ciepło. Nie jesteś przypadkiem chora?
- Wiesz, dużo czasu spędzam przy krosnach. - Sama usłyszała, jak ostro zabrzmiał jej
głos, i dostrzegła, że przez twarz mamy przemknął cień. W tej samej chwili pożałowała
swoich słów. Mama nie jest zdrowa i nie można od niej wymagać, by spędzała na tkaniu tyle
samo czasu co ona.
- Mogę cię teraz zmienić, żebyś też mogła trochę wyjść z Anne Sofie i Larsine.
Elise pokręciła głową.
- Myślę, że raczej pójdę jeszcze trochę popracować przy krosnach. A ty przypilnuj
dziewczynek. - Weszła pośpiesznie do środka, żeby uniknąć kolejnych pytań.
Niepokój jej nie opuszczał, a jedno pytanie rodziło następne, wszystkie pozostawały
bez odpowiedzi.
To niepojęte, że ten łajdak jeszcze ma czelność ją prześladować po tym, jak dopuścił
się gwałtu. Może jest szalony? Zadrżała. To jeszcze potworniejsze. Czy powinna pójść na
policję?
W tej samej chwili odrzuciła ten pomysł. Policja nie przejmie się jakąś robotnicą z tej
strony rzeki Aker. Nie uwierzą jej. Jeśli w dodatku ów rudowłosy pochodzi z zamożnego
domu, prędzej jego wysłuchają. Ten człowiek może wszystkiemu zaprzeczyć. Albo jeszcze
gorzej: stwierdzić, że to ona go zaczepiła. W dole miasta aż roiło się od prostytutek, policja
mu uwierzy.
Nie, musi to sama załatwić. Teraz żałowała, że nie powiedziała o niczym Johanowi.
Znał kolegów Lorta - Andersa i być może mógłby jakoś na nich wpłynąć. Nie miała w
każdym razie odwagi przyznać się do wszystkiego Emanuelowi. Wpadłby we wściekłość, po-
biegł od razu na policję i tyle by zdziałał, że ściągnąłby jej na kark jeszcze innych kumpli z
bandy.
Kiedy wszyscy położyli się spać tego wieczoru, starannie zamknęła drzwi na klucz. Z
łóżka mogła obserwować wąskie okienko obok wejścia. Gdyby ten mężczyzna zaglądał do
środka, dostrzegłaby może jego cień. W każdym razie, jeśli wyjdzie księżyc.
Cieszyła się, że pan Hvalstad zajmuje u nich poddasze. Rudy nie odważy się chyba na
nic, kiedy zobaczy, że w domu majstra mieszka mężczyzna. Nie sądziła też, by miał śmiałość
zbliżyć się tu w ciągu dnia, widząc, że mama i dzieci są razem z nią.
Postanowiła, że musi pilnować, by drzwi były zamknięte na klucz, gdy będzie sama, i
po prostu mieć oczy i uszy otwarte.
Wreszcie uspokoiła się i zaczęła rozmyślać o tym, co Johan jej opowiedział. O jego
strasznym przeżyciu. Ze wszystkich żołnierzy ze straży granicznej właśnie on, rudowłosy,
spadł z urwiska i prawdopodobnie wykrwawiłby się na śmierć, gdyby nie Johan. Co za ironia
losu. Najpierw Johan go ocalił podczas wymarszu, on, który nienawidził go bardziej niż
ktokolwiek inny. Potem ona być może... Nie, zresztą to nic pewnego, że zamierzał rzucić się
do wodospadu. Może tylko tam stał, żeby ją obserwować.
Pierwsze, co zrobiła, kiedy się obudziła następnego ranka, to wyjrzała przez okna. Nie
wiedziała, co by zrobiła, gdyby go zobaczyła w pobliżu. Najchętniej wypadłaby z domu i
obrzuciła go stekiem przekleństw i wyzwisk, które właśnie przyszłyby jej do głowy,
jednocześnie nie wyobrażała sobie, że miałaby stanąć z nim twarzą w twarz.
Wściekłość towarzyszyła jej cały dzień i dodała jej mnóstwo energii. Elise zostawiła
tkanie matce, sama wolałaby wyszorować podłogi, uprać brudne spodnie chłopców, nanosić
drewna i wody niż siedzieć spokojnie. Musiała pozbyć się tego napięcia, pracować tak
ciężko, by uciszyć myśli.
Kiedy właśnie miała rozpalić w piecu, by nastawić ziemniaki, nagle zdała sobie
sprawę, że tuż za nią cichutko stanęła mama. Anne Sofie i Larsine siedziały przed domem na
stołkach i bawiły się szyszkami.
- Co ci jest, Elise? - głos matki był cichy i zmartwiony. Elise wolała się nie odwracać.
- Nic.
- Widzę po tobie, że cię coś gnębi.
- Nic, przecież mówię.
Usłyszała, że matka przycupnęła na jednym ze stołków kuchennych.
- Usiądź tu na chwilę, chciałabym z tobą o czymś porozmawiać. Elise niechętnie
odwróciła się.
- Jest coś, co już dawno chciałam ci wyznać, ponieważ sądzę, że to mogłoby ci pomóc
w sytuacji, w której się znalazłaś.
Elise zerknęła na nią z ukosa. Czyżby matka domyślała się prawdy? Zrobiło się jej
słabo na samą myśl. Może Hilda nie zdołała zatrzymać tego dla siebie? Albo Agnes? Co
powiedziałby Emanuel, gdyby usłyszał, że nie jest już tajemnicą, że nie on jest ojcem dziec-
ka, którego Elise się spodziewa?
- Wiem, że się wstydzisz, ponieważ brałaś ślub w kościele, będąc w odmiennym
stanie. - Mówiąc to, matka spuściła wzrok, wyraźnie zakłopotana. - Zostaliśmy tak
wychowani, że traktujemy to jako grzech. - Zawahała się, poprawiła kołnierzyk sukni,
wyglądało na to, że nie ma odwagi mówić dalej. - Myślałam, że powinnam cię pocieszyć i
powiedzieć ci, że rozumiem, co czujesz. - Podniosła wzrok, posłała córce bezradne
spojrzenie, zaczerwieniła się na policzkach.
Elise siedziała jak na szpilkach, jednak miała niejasne uczucie, że nie jest tak, jak się
obawiała.
- Byłam w czwartym miesiącu ciąży, kiedy Mathias i ja pobieraliśmy się. - Zamilkła,
zagryzła wargę, jej oczy się zaszkliły. - Sądziłam, że nigdy nie zdradzę tego żadnej z moich
córek, a tym bardziej tobie, która miałaś się wtedy urodzić, ale teraz czuję, że przyszedł czas,
by się z tego zwierzyć.
Elise odetchnęła w głębi duszy. To nie o jej nieszczęściu matka chciała rozmawiać,
lecz o własnej grzesznej przeszłości.
- Nic nie szkodzi, mamo. Nie mam ci tego za złe.
Pani Lovlien odpowiedziała uśmiechem, wyglądało na to, że i jej ulżyło.
- A więc jesteśmy kwita.
Gdyby tylko wiedziała, pomyślała Elise. Natomiast na głos powiedziała:
- Dlaczego tak długo czekaliście ze ślubem? Matka westchnęła i znowu spuściła
wzrok.
- To długa historia.
- Opowiedz! Nigdy nie wspominałaś o waszych pierwszych wspólnych latach z tatą.
Nie mówiłaś nic poza tym, że byłaś zakochana, on przystojny i uroczy, uwielbiał taniec i
świetnie grał na akordeonie.
Matka skinęła głową z uśmiechem.
- Tak, byłam potwornie zakochana. Spotkałam go w podróży do Kristianii, kiedy
miałam zacząć pracę jako służąca na Pilestraedet.
Elise spojrzała na matkę zdumiona.
- Pracowałaś tu w Kristianii jako służąca? Nigdy o tym nie mówiłaś.
Matka potrząsnęła głową, a na jej ustach pojawił się uśmiech zawstydzenia.
- Nic z tego nie wyszło. Mieszkałam u wujka i ciotki w Grensen; miałam u nich
spędzić czternaście dni pozostałych do rozpoczęcia pracy. Ku mojej rozpaczy zauważyli, że
wymykałam się wieczorami bez pozwolenia, zdenerwowali się i wysłali telegram do ojca.
Natychmiast wyjechał z domu w tę długą i kosztowną podróż i przywiózł mnie z powrotem.
Płakałam i przepraszałam, wyjaśniłam, że zaręczyłam się z Mathiasem i że nie chcę nikogo
innego poza nim, ale oni byli jeszcze bardziej nieprzejednani. Marynarz, a w dodatku syn
Cygana, to wstyd, z którym nie mogliby żyć. Poza tym przeżyli prawdziwy wstrząs, że
wszystko potoczyło się tak szybko.
Elise przyglądała się matce z niedowierzaniem. Pomyśleć tylko, że matka przeżyła
taką tragedię i nigdy słowem o tym nie wspomniała.
- Co się potem stało? Uciekłaś? Pani Lovlien pokręciła głową.
- Mathias był mądry. Skończył z pływaniem, nic mi o tym nie mówiąc, i na początku
najął się do pracy w porcie w Skien, potem znalazł pracę w tartaku, a w końcu w hucie żelaza
w Ulefoss. Zrozumiał, co się stało, i postanowił zdobyć serca moich rodziców. - Uśmiechnęła
się. - Udało mu się. Wreszcie z błogosławieństwem obojga pobraliśmy się.
- Ale dlaczego przeprowadziliście się tutaj? Dlaczego nie zostaliście w Ulefoss, skoro
tak bardzo kochałaś swoje rodzinne miasto?
Uśmiech na ustach matki zgasł.
- Mathias nie czuł się tam dobrze, dla niego było zbyt spokojnie. On lubił ruch i życie,
ruchliwe ulice, wesołe miasteczka, tłumy ludzi i restauracje. Odezwała się w nim cygańska
krew. Po jakimś czasie nie mógł już wytrzymać w fabryce. To stało się naszym nie-
szczęściem.
- Powinien nadal pływać. Matka przytaknęła.
- Wiele razy o tym myślałam. Wtedy być może nie zacząłby pić. Elise nie zdążyła
jeszcze przetrawić wszystkiego, co usłyszała.
- Do tej pory myśleliśmy, że nie masz żadnej rodziny poza nami.
Matka znowu skinęła głową, posmutniała.
- Mój ojciec zmarł, zanim się urodziłaś, a matka poszła w jego ślady trzy lata później.
Trzech z moich braci wyemigrowało do Ameryki, dwóch z nich zmarło na tyfus.
- Ale było was ośmioro. Matka przeniosła wzrok ku oknu.
- Nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego. Mimo że ojciec i matka wybaczyli mi i
zmienili zdanie o Mathiasie, moi bracia nie chcieli uznać Cygana za szwagra. Nigdy więcej
ich nie widziałam.
- A co z tą ciotką i wujkiem, u których mieszkałaś?
- Ich też później nie spotkałam, nie wiem nawet, czy żyją. Ten wujek to brat mojej
mamy. Oboje wychowali się w średnio zamożnym gospodarstwie; wujek zdołał ukończyć
studia i się wzbogacił. Razem z ciotką mieszkali w wytwornym mieszkaniu na rogu Grensen
i Akersgaten. Nigdy nie byłam w równie bogatym domu. Dostałam własny pokój z pięknymi
meblami i firankami, obsługiwały mnie pomoc domowa i pokojówka i, wierz mi, jadłam
najbardziej wyszukane potrawy. Ale to szczęście trwało tylko dwa tygodnie. Przychylność
krewnych i ich serdeczność obróciła się w złość i pogardę. Okryłam ich wstydem, nie chcieli
mnie więcej widzieć na oczy.
Elise pomyślała, przez co matka musiała potem przejść, o jej życiu z ojcem, który
wracał pijany do domu, przeklinał i bił ją.
- Żałowałaś? - spytała ostrożnie. Pani Lovlien potrząsnęła głową.
- Nie, nie żałowałam. Kochałam Mathiasa, a on kochał mnie, i kochaliśmy nasze
dzieci, oboje. Kiedy zaczęło się źle dziać, oczywiście było mi przykro, ale nigdy nie
przestałam go kochać. Nie mógł sobie poradzić z nałogiem. Kiedy trzeźwiał, bardzo żałował i
miał ogromne poczucie winy. Współczułam mu.
Elise zdziwiła się, jak wiele razy przedtem. Matka położyła dłoń na jej dłoni.
- Teraz na pewno rozumiesz, dlaczego ci to opowiedziałam. Ja też kiedyś poddałam
się silnym uczuciom i zrobiłam coś, czego nie powinnam była robić przed ślubem. Uległaś
Emanuelowi, tak jak ja uległam twemu ojcu. Nie zamierzam czynić ci wyrzutów.
Elise nie mogła spojrzeć matce w oczy. Nie mogła się przyznać, że ta ciąża nie jest
skutkiem wielkiej namiętności do Emanuela. Mama byłaby głęboko nieszczęśliwa, gdyby
poznała prawdę.
- Czy nigdy nie próbowałaś nawiązać kontaktu ze swoimi braćmi?
Matka potrząsnęła głową.
- Kazałam wam wierzyć, że nie mam już żadnej rodziny. Uważałam, że tak będzie
najlepiej. Nie wiem nawet, czy moi bracia w Ulefoss utrzymują kontakt z tymi, którzy
wyjechali.
Zapadła cisza.
Matka poruszyła się niespokojnie.
- Nigdy nie zdołałam im wybaczyć, Elise. Jak można osądzać człowieka z powodu
jego pochodzenia... Mathias był wspaniałym człowiekiem, tylko wódka go zniszczyła. Był
łagodny i wesoły, troskliwy i wierny. Wiem, że czuł gorycz z powodu moich braci, ale nigdy
nie powiedział o nich złego słowa. Myślę, że jednak stracił przez nich nieco szacunku dla
samego siebie. - Zamilkła.
Elise popatrzyła na matkę zdumiona. Nie mogła wręcz uwierzyć w tę historię. Zawsze
uważała mamę za osobę spokojną i opanowaną. Teraz wyobraziła ją sobie jako młodą
dziewczynę żądną przygód i upartą.
- Opowiadaj dalej! Jak mogłaś wpaść na pomysł, żeby zaręczyć się z mężczyzną,
którego znałaś zaledwie parę tygodni?
Matka uśmiechnęła się i trochę rozmarzyła.
- Powinnaś go była wtedy zobaczyć. Już gdy siedzieliśmy w dyliżansie, a potem w
pociągu, ukradkiem przyglądając się sobie nawzajem, postanowił, że to ze mną się zwiąże.
Nie było dla niego przeszkody, której by nie pokonał. Ja natomiast byłam nieśmiała,
niedoświadczona i wychowana w posłuszeństwie. Przeraziłam się, kiedy zaproponował mi,
żebyśmy się spotkali potajemnie, ale byłam zbyt zakochana, żeby odmówić. Kiedy później
zrozumiałam, że ojcu jest bardzo przykro, poczułam się głęboko nieszczęśliwa, a jedno-
cześnie przepełniały mnie upór i odwaga. Moja rodzina osądziła Mathiasa, choć nawet go nie
widziała. Po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że rodzice nie zawsze mają rację.
Elise pokręciła głową w zamyśleniu.
- Szkoda, że nie znałam ojca takiego.
- Miałaś okazję przez kilka pierwszych lat, tylko zapomniałaś. Z czasem ojciec stawał
się coraz bardziej poważny, niemal przygnębiony, Tęsknił za morzem, nienawidził pracy w
fabryce. Co wieczór, kiedy wracał zmordowany do domu z tkalni płótna żaglowego,
zgarbiony, z ponurym wzrokiem, serce mi krwawiło. Zaproponowałam mu, żeby się znowu
zaciągnął, ale on nie chciał od nas wyjeżdżać. Naszą miłość zachowaliśmy aż do chwili,
kiedy zginął. Nawet.. . - Zagryzła wargę i przełknęła ślinę.
- Nawet wtedy, kiedy sprowadził do kuchni te prostytutki - pomogła jej Elise.
Matka skinęła głową.
- Nie oczekuję od ciebie, że to zrozumiesz. Mimo całego cierpienia, przez które
przeszłam, otrzymałam w darze coś najwspanialszego, czego człowiek może doświadczyć:
miłość bez granic. Zdaję sobie sprawę, że tego nie rozumiecie, miłości pośród biedy, nędzy i
pijaństwa, jednak ona łączyła nas cały czas. To dlatego tak bardzo się ucieszyłam, kiedy
Emanuel zaśpiewał na pogrzebie, w dodatku mój ulubiony psalm.
Elise poczuła dławienie w gardle. Jednocześnie nagle zakłuło ją w sercu. To, co mama
przeżyła, było marzeniem wielu ludzi, jednak tylko nielicznym udawało się je zrealizować.
Ani Hilda, ani ona nie doświadczyły podobnego uczucia. Odchrząknęła.
- Cieszę się, że mi o tym opowiedziałaś, mamo. To smutne, że pamiętamy ojca tylko
jako pijaczynę, który przeklinał i bił.
W oczach pani Loylien zakręciły się łzy.
- Nie wierzę, że tak jest. Nosicie w sobie również inny obraz ojca. Nawet Peder, który
jest z was najmłodszy, mówi o ojcu bez goryczy.
Elise spojrzała na matkę. Jak mogła być tak zauroczona panem Hvalstadem, skoro
nosiła w sercu taką miłość do ojca?
- W głębi duszy ufam, że ty i Hilda przeżyjecie to samo, co ja w pierwszych latach
znajomości z Mathiasem. Muszę przyznać, że trudno mi zrozumieć Hildę i jej zachwyt dla
podstarzałego majstra, lecz kto właściwie powiedział, że wiek odgrywa tu jakąkolwiek rolę?
A jeśli chodzi o ciebie, ku swojej radości widzę, że ty i Emanuel jesteście w sobie bardzo
zakochani. I jakie on pisze listy miłosne! - uśmiechnęła się.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. To prawda, doświadczyła wielkiej namiętności,
lecz mimo to miała uczucie, że czegoś jej brakuje. Zwłaszcza po wysłuchaniu opowieści
mamy.
- Rozumiesz - mówiła dalej matka i uścisnęła rękę córki - kiedy raz trafiło mi się takie
szczęście, łatwiej przyszło mi przyjąć je po latach. Gdyby doszło do... - zaczerwieniła się. -
Uważasz pewnie, że mówię zagadkami - dodała z uśmiechem. - Ale sądzę, że mnie
rozumiesz.
Elise otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Masz na myśli... Matka skinęła głową.
- Właśnie, Asbjorna.
A więc są już po imieniu, widocznie i tym razem wszystko toczyło się szybko. Elise
zaświtało w głowie, że pewnych stron swojej matki nigdy nie poznała.
- Cieszę się razem z tobą - wyznała. - Mam tylko nadzieję, że dla Pedera nie będzie to
zbyt bolesne. Nie zapomniał ojca. - Ostatnie zdanie powiedziała z nutą oskarżenia w głosie,
sama zdała sobie z tego sprawę.
- Ja również o ojcu nie zapomniałam. Ale kto powiedział, że nie można kochać dwóch
naraz?
Elise uśmiechnęła się. Pamiętała, że Peder zadał dokładnie to samo pytanie, kiedy,
widząc jego troskę o Johana, spytała go, czy nie lubi Emanuela.
Matka wstała.
- Nie możemy tak siedzieć cały dzień.
Elise również się podniosła. Tak ją pochłonęła opowieść mamy, że zupełnie
zapomniała o rudzielcu.
Rozmyślała o tym, co usłyszała, do samego wieczora, kiedy kładła się spać. Wtedy
powrócił niepokój. Zamknęła dokładnie drzwi na klucz i wyjrzała przez każde okno, zanim
wśliznęła się do łóżka. Wszyscy w domu już spali, jak zwykle kładła się ostatnia. Nawet
Asbjorn Hvalstad zwykł wcześnie chodzić spać. Czasami Elise zastanawiała się, czy robi to
ze względu na Anne Sofie, która bała się zostawać sama w pokoju.
Kiedy zapadała w sen, usłyszała jakiś dźwięk. W jednej chwili rozbudziła się,
otworzyła oczy i wpatrywała w drzwi, nie mając niemal odwagi oddychać.
Na pewno słyszała kroki, lecz pomyślała, że może nie powinna się tym przejmować.
Ciągle ktoś chodził nad rzekę, zdarzało się, że ludzie przechodzili tuż pod oknami.
Przez chwilę leżała nieruchomo, zastanawiając się, czy powinna wstać i jeszcze raz
wyjrzeć przez okna, lecz zmęczenie wzięło górę. To nie ma znaczenia, uznała zmorzona
snem, drzwi są zamknięte na klucz, nikt nie może wejść.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy się obudziła, poranne słońce wspięło się ponad dachy domów na wschodzie.
Przespała całą noc, pomimo wieczornego niepokoju. Kroki, które słyszała, należały z
pewnością do kogoś, kto przypadkiem przechodził w pobliżu: jakiegoś samotnika, który nie
mógł spać, lub zakochanej pary. Nie mogła za każdym razem wstawać w nocy z powodu
dźwięków zza okna, dom leżał zbyt blisko mostu i prowadzącej ku niemu drogi.
Chłopcy byli zmęczeni i nie udało się ich obudzić. Elise pomyślała, że powinna
wcześniej kłaść ich spać, ale teraz, kiedy po lekcjach pracowali, mieli tak mało czasu na
naukę, że często ślęczeli nad książkami do późna.
Mama natomiast dawno nie była w tak dobrym nastroju i w pośpiechu przenosiła do
pokoiku miskę z zimną wodą, żeby się umyć. Od kiedy wprowadził się pan Hvalstad, nie
miała odwagi myć się w kuchni, jak to zawsze robili, kiedy mieszkali w czynszówce
Andersengarden. Zimą tylko w kuchni było nieco cieplej, o ile Elise rozpaliła w piecu.
Słyszała, jak matka, myjąc się, nuci pod nosem, mimo że w pokoiku było ciasno i na
pewno musiała ją krępować obecność chłopców. Elise uśmiechnęła się w duchu. Myślami
powędrowała w czasy, kiedy mama i tato szaleli gdzieś w Kristianii, tak zakochani, że
zapominali o całym świecie dookoła, nawet o surowych ciotce i wujku, którzy wpadli w taką
wściekłość, że odmówili swej pomocy.
Usłyszała kroki na schodach. Asbjorn Hvalstad zapukał i wszedł do środka, niosąc na
rękach Anne Sofie.
- Dzień dobry, pani Ringstad - rzekł pogodnym głosem. - Czy jesteśmy dziś pierwsi?
- Mama ubiera się, ale chłopcy najwyraźniej położyli się zbyt późno, nie mogłam ich
wyciągnąć z łóżek. Zaraz znowu spróbuję.
Westchnął.
- Nie, nie jest łatwo surowo traktować dzieci, zwłaszcza te, które muszą pracować.
Mówi się, że trzeba trzymać rózgę w pogotowiu i wychowywać dzieci w dyscyplinie, a w
Piśmie Świętym jest napisane, że tych, których kochamy, musimy karać. Ale to nie jest
łatwe.
Elise uśmiechnęła się do siebie. Jeszcze nie widziała, by kiedykolwiek sprawił lanie
Anne Sofie ani też żeby na nią krzyczał.
Znowu poszła do pokoiku, trochę zawiedziona, że matka nie pomyślała o tym, żeby
obudzić chłopców. Jeszcze raz spróbowała tchnąć w nich życie. Tym razem dźwignęli się,
jednak ich powieki nadal były ciężkie, a ruchy spowolnione.
- Czy on już wstał? - szepnęła matka z wypiekami na policzkach, wciągając przez
głowę znoszoną bawełnianą suknię. - Nie rozumiem, jak mogłam tak długo spać. Musisz
mnie wcześniej budzić, Elise.
Elise wróciła do kuchni, dołożyła do pieca szczapę drewna i wyjęła chleb, masło i
biały ser, czekając, aż kawa będzie gotowa. W bańce zostało niewiele mleka. Żeby tylko pan
Hvalstad tego nie zauważył. Płacił za posiłki i pewnie oczekiwał, że niczego nie będzie
brakowało. Jednak w tej samej chwili do kuchni weszła matka i nawet jeśli zamierzał coś
powiedzieć, natychmiast o tym zapomniał.
Anne Sofie wdrapała się na ławę.
- Gdzie jest Peder?
- Zaraz przyjdzie. - Elise uśmiechnęła się do niej.
- Tak to jest, jak ktoś za późno się kładzie spać - zauważył pan Hvalstad z uśmiechem.
Pani Lovlien odwzajemniła uśmiech i zarumieniła się.
Zachowuje się jak zakochana nastolatka, pomyślała Elise i uznała, że to zaczyna być
męczące. Może to przez tę wczorajszą opowieść. Żeby się zakochać w ciągu zaledwie
czternastu dni... Nagle uderzyła ją pewna myśl: czy matka od razu zaszła w ciążę? Czy młoda
niewinna dziewczyna przybyła do stolicy z Bratsberg
*
odważyłaby się tak szybko związać z
nieznajomym?
To niemożliwe! Przypomniała sobie siebie z Johanem na polanie latem zeszłego roku,
tak bardzo tego pragnęli, a jednak zdołali się opanować. Nie tylko myśl o grzechu i
konsekwencjach ją powstrzymywała, ale również szacunek dla matki i obawa przed nią.
A tymczasem matka sama... Elise pokręciła głową.
Chłopcy z hałasem wpadli do kuchni. Kłócili się, który z nich powinien usiąść na
wolnym stołku. Mówili głośno, podniesionymi głosami.
- Cicho, chłopcy. - Elise spojrzała na nich surowo. - Nie widzicie, że już siedzimy
przy stole?
Natychmiast zamilkli. Kristian wygrał i zajął stołek, a Peder musiał usiąść obok Anne
Sofie na ławie.
- Jakie masz stopnie, Peder? - Pan Hvalstad zerknął na niego, biorąc kanapkę.
Peder spuścił wzrok i zagryzł wargę.
- Peder ma bujną wyobraźnię i ładnie rysuje - pośpieszyła Elise z odpowiedzią.
*
Od 1919 r. Telemark.
Pan Hvalstad posłał jej karcące spojrzenie.
- Pytałem, jakie ma stopnie.
- Jedynki i dwójki, i takie tam - odpowiedział za brata Kristian.
Elise poznała po nim, że nie zamierza wydać Pedera, lecz po prostu chce go
wyręczyć, by ten nie musiał sam mówić.
- Jedynki? - pan Hvalstad wydawał się przerażony. - Kiedy ja chodziłem do szkoły,
dostawałem zwykle czyste piątki. Nie odrabiasz lekcji, Peder? Bez wykształcenia nigdzie w
życiu nie zajdziesz, wiesz.
- Odrabiam lekcje, ale Kristian mówi, że jestem nierozgarnięty i że będę czyścił
wychodki, kiedy dorosnę. A ja najbardziej chciałbym sprawdzać koła pociągów. Czy muszę
się dobrze uczyć, żeby zostać kimś takim, panie Hvalstad? - popatrzył na lokatora wielkimi
niebieskimi oczami i wzrokiem pełnym nadziei.
- Tylko kiedyś tak mówiłem - Kristian ponownie zabrał głos. Elise zerknęła na niego
zdumiona.
- To prawda, Kristianie. Dawno już nie słyszałam, żebyś dokuczał Pederowi.
- Niezależnie od tego, kim chcesz zostać, musisz skończyć szkołę - odparł pan
Hvalstad. - Chyba nie chcesz do końca życia harować jako robotnik w fabryce?
Peder spojrzał na niego zdumiony.
- Czy jest w tym coś złego, panie Hvalstad? Mój tato pracował w tkalni płótna
żaglowego. W każdym razie kiedy nie pił.
Przy stole zrobiło się cicho.
Peder chyba zrozumiał, że powiedział coś, czego nie powinien mówić, i odwrócił się
do matki.
- Prawda, mamo? Kiedy nie pił, to czasami pracował?
- Prawda, Pederze. - Matka posłała mu szybki uśmiech. Peder na powrót rozpogodził
się i znowu zwrócił się do Asbjorna Hvalstada. - Nasz tato był Cyganem, rozumie pan.
Cyganie czują mrowienie w nogach i cały czas muszą się gdzieś przenosić, dlatego tato
chodził na Lakkegata. Elise ma po nim brązowe oczy, Kristian czarne włosy, a ja
odziedziczyłem tylko mrowienie w nogach.
Kristian roześmiał się. Nie tak, jak śmiał się z brata kiedyś, pomyślała Elise, lecz
serdecznie, jak gdyby Peder naprawdę go rozśmieszył.
Śmiech Kristiana najwyraźniej dodał Pederowi pewności siebie, niebieskie oczy
chłopca rozbłysły, a na twarzy pojawił się uśmiech od ucha do ucha.
Natomiast pani Lovlien spuściła wzrok i wydawała się zakłopotana.
Jej również nie udało się całkiem wyzbyć uprzedzeń, pomyślała Elise.
- Uważam, że odziedziczyłeś po ojcu także słuch muzyczny, Pederze. W każdym
razie potrafisz pięknie gwizdać. Ty też, Kristianie. Pamiętam, że ojciec grał na akordeonie i
ładnie śpiewał. Teraz może dla nas grać Emanuel.
Zauważyła, że matka posłała jej pełne wdzięczności spojrzenie. Niełatwo byłoby jej
zrobić dobre wrażenie na kawalerze, skoro jest tyle rzeczy, których się wstydzi, pomyślała i
w jednej chwili poczuła się staro.
- Czy lubi pan muzykę, panie Hvalstad?
Mężczyzna poruszył się niespokojnie, Elise zrozumiała, że trafiła w jego czuły punkt.
- Niestety, nie za bardzo. Natomiast moja żona dobrze grała na pianinie.
- W takim razie Anne Sofie na pewno jest muzykalna. - Elise zwróciła się do
dziewczynki. - Kiedy Emanuel wróci do domu, poproszę go, żeby zagrał coś dla ciebie.
Jakieś piosenki, które znasz.
Anne Sofìe ożywiła się. - Zwariowany Truls.
- Zwariowany Truls. - Elise roześmiała się. - Co to jest? Matka odpowiedziała za
małą.
- To piosenka biesiadna. - Zanuciła. - „I przyniósł różę na skraj doliny”...
Anne Sofìe rozpromieniła się.
- Nigdy przedtem nie słyszałem, żebyś to śpiewała, mamo - wtrącił Kristian.
Ku swemu zdumieniu Elise zauważyła, że matka się zaczerwieniła.
Pan Hvalstad podniósł się.
- Chyba muszę iść do biura. Tak tu miło u was przy stole, że trudno mi się wyrwać.
Jak tylko wyszedł, a chłopcy pobiegli do szkoły, Elise zwróciła się do matki.
- Skąd znasz tę piosenkę?
- To ulubiona piosenka Mathiasa i moja. Ojciec niezwykle pięknie gwizdał. Nawet na
dwa głosy. Pierwszego wieczoru, tego dnia, kiedy poznaliśmy się w pociągu, usłyszałam, że
ktoś gwiżdże tę melodię na ulicy. Mathias stał na dole i patrzył w moje okno - dodała i
uśmiechnęła się zakłopotana.
- Jaka szkoda, że Asbjorn Hvalstad nie lubi muzyki. Matka wzruszyła ramionami.
- To nie ma żadnego znaczenia, najważniejsze, że jest przyzwoitym i porządnym
człowiekiem.
Rozległo się pukanie. Za drzwiami stały Kiełbaska i Larsine.
- Proszę, przyprowadziłam ją. - Kiełbaska uśmiechnęła się, ukazując dziurę po zębie. -
Coś leży na schodach - dodała. - To nie ode mnie.
- Leży coś na schodach? - Elise postąpiła krok do przodu.
W rogu między gankiem a drzwiami leżało coś zapakowanego w brązowy papier i
przewiązanego dookoła sznurkiem.
Kiełbaska była tak zaciekawiona, że z trudem nad sobą panowała, ale kiedy
zrozumiała, że Elise nie zamierza od razu rozpakować paczki, ruszyła z powrotem; musiała
wracać do masarza robić kiełbasy.
Anne Sofie i Larsine przystanęły i w napięciu przyglądały się pakunkowi. Nie co
dzień znajdowali paczki na ganku.
- To nie jest nic dla was - Elise popchnęła dziewczynki do środka. - To tylko resztki
jedzenia, które tu wczoraj zostawiłam. - Sama nie wiedziała, dlaczego kłamie, lecz coś jej
mówiło, że nie spodoba jej się to, co jest w środku. Wzięła paczkę i zniknęła za rogiem
domu. Skoro matka prosiła, żeby czytała jej na głos listy od Emanuela, z pewnością
nalegałaby również, żeby jej pokazać, co jest w paczce.
Elise czuła jednocześnie napięcie i niepokój, kiedy rozwiązywała sznurek. Czyżby to
Johan coś zostawił, kiedy tu był? A może ktoś przyniósł paczkę od Emanuela i położył na
ganku? Ale dlaczego w takim razie czuje niepokój, jak gdyby paczka zawierała coś złego?
Papier ześliznął się, a w ręku Elise zostało coś jasnego i miękkiego. Rozłożyła to i
ujrzała śliczny nieduży kocyk dziecięcy zrobiony na drutach z delikatnej wełny. Przyglądała
mu się, nic nie rozumiejąc. Znowu jej myśli podążyły ku Johanowi. Czy w taki sposób chciał
jej okazać współczucie? Prośbę o wybaczenie za to, że zawiódł jej zaufanie?
Ale dlaczego nie mógł jej tego dać, kiedy tu był? I jakim cudem stać go było, żeby
kupić coś tak pięknego? Kocyk na pewno kosztował majątek.
Johan powinien raczej przeznaczyć te pieniądze na pomoc Annie i swojej matce. Nie
mogłaby przyjąć tak kosztownego prezentu od kogoś, kto nawet nie ma porządnej pensji, a
tylko parę ore kieszonkowego jako żołnierz straży granicznej.
Pewnie dlatego zrobił to w ten sposób: położył paczkę pod drzwiami, by zdążyć
odejść, zanim Elise ją zauważy. To nierozważne z jego strony, podarunek mógł znaleźć przed
nią ktoś inny.
Zaraz gdy wróciła do kuchni, Anne Sofie i Larsine w napięciu skierowały na nią
wzrok.
- Gdzie jest paczka? - spytała Anne Sofie; nie usłyszała wyjaśnienia Elise, że
zostawiła tam wczoraj jedzenie, zresztą pewnie by w to nie uwierzyła.
Matka spojrzała znad gałganków, które cięła, by utkać z nich potem chodniki. Obie
dziewczynki pomagały jej.
- Paczka?
Elise podeszła do stołu i pokazała im, co leżało w środku zawiniątka.
- Znalazłam go przy ganku. To znaczy nie ja to znalazłam, lecz mama Larsine.
Matka patrzyła to na kocyk, to na Elise.
- Kto to położył?
- Czy to kocyk dla lalek? - Larsine już miała zamiar pociągnąć kocyk do siebie.
Elise pośpiesznie zawinęła go z powrotem w szary papier.
- Nie, jest zbyt ładny, żeby używać go dla lalek. Ktoś zrobił go na drutach z
cieniutkiej, miękkiej wełny - Uznała, że nie ma potrzeby tłumaczyć dzieciom, do czego ma
służyć. Jeszcze nie.
- Ale... - matka spojrzała na nią, nie rozumiejąc. Elise potrząsnęła głową.
- Nie wiem, kto podłożył tę paczkę. Może ktoś jej zapomniał. - Mrugnęła do matki.
Ale kiedy Anne Sofie i Larsine poszły się bawić, matka znowu zwróciła się do Elise.
- Nie masz pojęcia, czyj to pomysł? Elise pokręciła głową.
Nagle pani Lovlien zacisnęła usta, aż utworzyły cienką kreskę.
- Myślę, że wiem, kto to.
- Wiesz?
- To nie może być nikt inny, tylko Johan. Był tutaj dwa dni temu i poznałam po jego
wzroku, że o tobie nie zapomniał. Ale mówię ci, Elise, jeśli zrobisz coś głupiego, to nie tylko
będę na ciebie zła, ale naprawdę będzie mi przykro. Wpadnę w taką rozpacz, że odechce mi
się żyć.
Elise zmarszczyła czoło, nie rozumiejąc.
- O czym ty mówisz?
- Johan jest zazdrosny, chyba to rozumiesz. Teraz będzie się starał, by między wami
znowu się ułożyło, i spróbuje zdobyć twe serce upominkami. On nie jest głupi, na pewno
liczy na to, że się wzruszysz, gdy podaruje coś maleństwu. Uważam, że to bezwstydne. Nikt
poza twoim mężem nie powinien wiedzieć, że jesteś przy nadziei. Nie rozumiem, jak w ogóle
to zauważył, jesteś przecież taka szczupła. Na twoim miejscu podarowałabym kocyk Hildzie.
Jej też się przyda.
Elise poszła do pokoiku i włożyła paczkę do swojej szuflady. Postanowiła nie robić
nic, dopóki się nie dowie, kto położył pakunek na ganku.
Jednak kiedy usiadła przy krosnach, w jej uszach odezwały się znowu słowa matki.
Czy to możliwe, żeby matka miała rację? Sama o tym myślała. Przypomniała sobie wzrok
Johana, gdy stanął w drzwiach i spojrzał na nią: w jego oczach dojrzała ciepło i smutek.
Pamiętała, że wydawał się zakłopotany, gdy spytała go o Agnes.
Dlaczego życie jest takie trudne, spytała w duchu i westchnęła zmęczona.
Więcej nie widziała mężczyzny o kulach i po jakimś czasie doszła do wniosku, że
musiała sobie ubzdurać, że ją śledził. Nie wiadomo nawet, czy to na pewno był rudzielec.
Jest tylu innych rannych młodych mężczyzn, zwłaszcza teraz, kiedy tak wielu pełni straż przy
granicy i bierze udział w niebezpiecznych zadaniach i ćwiczeniach wojskowych. Dwa
tygodnie później znowu przyszedł list od Emanuela.
Najdroższa Elise!
Dzisiaj dostaliśmy rozkaz wymarszu w stronę granicy. Przyjęliśmy to jak wybawienie,
wreszcie coś się wydarzy, w końcu żądania Norwegii zostaną spełnione. Napięcie jest duże,
ale odnoszę wrażenie, że uczucie strachu jest niewielkie. Dowódca korpusu własnoręcznie
zapisał rozkazy dla kompanii, wydane w twierdzy Kongsvinger w środę trzynastego września
1905 roku. Zwróć uwagę na datę! Nie mogę powiedzieć, dokąd idziemy, ze względów
bezpieczeństwa musi to pozostać tajemnicą. Piszę teraz na wypadek, gdybym później nie miał
okazji.
Wiemy, że patrole wroga dotarły do granicy, i znamy też swoje zadania, gdzie mamy
zająć pozycje i co obserwować, ale tego niestety nie mogę ci zdradzić. Odnawiamy stare
okopy i umocnienia i przygotowujemy nowe, budujemy drogi dla artylerii i szykujemy się na
przyjęcie naszych „braci” po drugiej stronie Kjolen. Wszyscy rozprawiamy o arogancji
Szwedów. Naszych „braci”, którzy traktowali nas jak gorszy naród, niczym „dzierżawców
skandynawskiego majątku ziemskiego”!
Zrobiło się zbyt zimno i mokro, żeby sypiać w namiotach, dlatego posprzątaliśmy w
kilku starych budynkach twierdzy i tam znaleźliśmy zakwaterowanie. Poza tym wielu z nas nie
daje spokoju myśl o najbliższych w domu. Codziennie któryś prosi o zwolnienie na kilka dni
do pracy, żeby zarobić trochę pieniędzy dla rodziny. Chłopak, który śpi obok mnie, dostał list
od żony i dał mi go przeczytać. Część sobie nawet przepisałem, ponieważ list mówi dużo o tej
rodzinie, a poza tym uważam, że jest miły. Brzmi tak: „Kochany... Musisz poprosić kaftana o
osiem dni pszepuski, rzeby pszyjehać do domu i zarobić piniondze dla dzieci i dla mnie. Jusz
od dawna niemam ani grosza. Jemy u moih rodzicuw, ale myślę, rze niedugo wyrzucom mnie
z mieszkania, bo nie płace. Co z nami zaś bendzie? Wracaj do domu. Goroncepozdrowienia,
twoja...”
Bardzo mi ich żal. Pomyśl tylko, że można być aż tak biednym! Będzie mi brakować
życia w twierdzy, zwłaszcza tych chwil, gdy odwiedzają nas znajomi z Kongsvinger. Wielu
chłopaków znalazło sobie w mieście dziewczyny. Tutaj jest niesamowicie dużo ładnych
dziewcząt.
Mam nadzieję, że u Ciebie i Twojej rodziny wszystko w porządku.
Twój Emanuel
Ani słowa o tym, że za nią tęskni. Ani jednego pytania o to, jak sobie radzą. Złożyła
list i wsunęła go do kieszeni. W każdym razie to nie on przysłał jej paczkę z niemowlęcym
kocykiem, pewnie nie pamięta, że spodziewa się dziecka. Rozczarowanie zapiekło i spro-
wadziło ponure myśli.
„Bardzo mi ich żal. Pomyśl tylko, że można być aż tak biednym...”
Czy już zapomniał, jak z Hildą i chłopcami marzła i głodowała tej zimy? Że Torgny
groził, że wyrzuci ich na bruk? Że musiał sam przynosić im z Armii chleb, bo nie mieli
pieniędzy na jedzenie? Te czasy mogą nadejść znowu, jeśli on nie wróci. Teraz, kiedy jeszcze
jest w miarę ciepło, dobrze sobie radzą, ale jak zdobędą środki na drewno i węgiel na zimę?
Zagryzła wargę, żeby powstrzymać płacz. Wiedziała, że jest niewdzięczna.
Oczywiście, wielu wiodło się gorzej niż im. Nie w tym rzecz, najbardziej bolało
rozczarowanie, że nie napisał ani jednego czułego słowa, nie martwił się, czy dobrze sobie
radzą, ani jednego zdania, które zdradzałoby, że nadal ją kocha. Tylko wspomniał o tych
wszystkich pięknych dziewczętach w Kongsvinger.
- Czy coś nowego? - Matka spojrzała na nią w napięciu.
- Dostali rozkaz wymarszu do granicy. Matka objęła ją ramionami i przytuliła.
- Nie płacz, Elise. Jestem pewna, że wróci. Musimy się za niego modlić i mieć
zaufanie do Boga, naszego Ojca.
Elise zawstydziła się. Powinna czuć strach, a zamiast tego przejmuje się słowami,
których zabrakło. Ale nie mogła się do tego przyznać. Nie matce, która, gdy była w jej
wieku, przeżyła tak bezgraniczną miłość.
Wyswobodziła się z objęć i wyszła na ganek. W powietrzu czuć było jesień, wieczór
był ciemny. Znad rzeki ciągnęło chłodem. Wkrótce jesień zapanuje na dobre, z zimnym
wiatrem, który przeszyje na wskroś rozeschnięte ściany, i szronem o poranku.
Elise zadrżała i odwróciła się, żeby z powrotem wejść do domu. Wtedy jej wzrok padł
na coś szarobrązowego wetkniętego między dwa kamienie za gankiem. Serce jej mocniej
zabiło.
Pochyliła się i podniosła paczkę, wstrzymała oddech, kiedy ściągała sznurek. W
środku leżał maleńki kaftanik zrobiony na drutach i pięć koron!
ROZDZIAŁ TRZECI
Przez chwilę stała jak zaczarowana i wpatrywała się w to, co trzymała w ręku. Myśli
kłębiły się jej w głowie. Johan nie był w domu na przepustce od czasu, kiedy opowiedział jej
o zdarzeniu w czasie wymarszu. A może jednak był? Czyżby Emanuel odbył z nim poważną
rozmowę i zabronił mu odwiedzać Elise? Czy dlatego wsunął paczkę między kamienie?
Pokręciła głową, nic z tego nie rozumiejąc. Nikt nie mówił jej, że to sprawka Johana,
ale kto inny mógłby to zrobić? Rzeczy mógł przysłać również Emanuel, ale kto by je tu
dostarczył i dlaczego nie wspomniał o tym w liście?
A może to ktoś inny? Ktoś, kto pragnął zachować anonimowość? Majster? Pewnie ma
wyrzuty sumienia, ponieważ Hilda, będąc w ciąży, musiała nadal pracować w fabryce, choć
powinna przestać? A może to któryś z przyjaciół Emanuela z Armii? Wiedzieli, że jej męża
oddelegowano do straży granicznej i że ona spodziewa się dziecka, przypuszczalnie słyszeli
też, że straciła pracę w przędzalni Graaha. Mogli pomyśleć, że nie będzie chciała nic przyjąć
teraz, kiedy weszła do dobrze sytuowanej rodziny.
To ostatnie wydawało się najbardziej prawdopodobne. Członkowie Armii pomagali
ludziom w potrzebie, cóż byłoby bardziej naturalnego niż pomoc jednemu ze swoich, gdy i
jego dosięgła bieda?
Elise wróciła do kuchni, nie kryjąc tego, co znalazła. - Znowu coś leżało przed
domem.
Był wczesny wieczór. Larsine już odebrano, a Asbjorn Hvalstad z Anne Sofie kładli
się spać na poddaszu. Chłopcy nie przyszli jeszcze z pracy, a matka naszywała łatę na koszuli
Pedera. Zdumiona podniosła wzrok.
- Co, znowu? Ale... Elise przerwała jej.
- Właśnie. Johana nie było w domu. Teraz widzisz, że się myliłaś. Zbyt szybko
wyciągnęłaś wnioski i oceniłaś Johana, zanim dowiedziałaś się czegokolwiek.
Wydawało się, że matka zdaje sobie sprawę ze swej winy.
- Nie widziałam w tym nic dziwnego, zaręczyliście się przecież zaledwie parę
miesięcy temu. W takim razie kto to może być? - dodała w zamyśleniu.
- Myślę, że to ktoś z Armii. Przyjaciele Emanuela, ci, którzy przyszli na wesele, mogli
powtórzyć komuś, że rodzice Emanuela nie byli zbytnio zachwyceni mną i moją rodziną.
Później może się dowiedzieli, że straciłam pracę w przędzalni i że jestem w ciąży. Żeby nie
wprawiać mnie w zakłopotanie, postanowili pomóc mi w taki sposób.
Matka początkowo wydawała się nieprzekonana, lecz po chwili skinęła głową.
- Myślę, że masz rację - przyznała. - Ludzie z Armii Zbawienia są wyjątkowi. Nie
mam pojęcia, jak by się żyło w naszym mieście bez ich pomocy. - Popatrzyła na Elise
zmartwionym wzrokiem. - Czy lepiej się już czujesz? Nie wolno ci się martwić na zapas,
Elise. Nawet jeśli krążą przerażające plotki, jestem pewna, że negocjatorzy w Karlstad znajdą
pokojowe rozwiązanie. To było do przewidzenia, że Norwedzy i Szwedzi zgromadzą swoje
siły po obu stronach granicy. Uważam, że w tak krytycznej sytuacji byli po prostu do tego
zmuszeni.
Elise pokiwała głową. Pomyślała i o Emanuelu, i o Johanie.
Pożyczyły gazetę od Asbjorna Hvalstada i przeczytały, że sytuacja w Karlstad jest
bardziej napięta niż kiedykolwiek. Zdawało się, że negocjacje zostaną zerwane. Strach przed
wojną był silniejszy niż kiedykolwiek. Norweski rząd wydał rozkaz zmobilizowania w
Ostlandet czterech batalionów liniowych i sił pospolitego ruszenia.
W sobotę wieczorem niespodziewanie pojawiła się Agnes.
Dzień był piękny, przejrzysty i spokojny. Liście na drzewach zaczęły już przybierać
barwy jesieni, kiedy padało na nie słońce, lśniły jak złoto.
Larsine została odebrana wcześniej, ponieważ Kiełbaska skończyła pracę przed
czasem. Chłopcy też już na dziś uporali się z robotą i popędzili na polanę, mama poszła do
Andersengarden odwiedzić panią Evertsen i panią Thoresen. Asbjorn i Anne Sofie udali się z
wizytą do starych gospodarzy na Anton Schjoths gate. Elise po raz pierwszy od bardzo
dawna została w domu sama. Czuła się nieswojo. Ciągle jeszcze prześladował ją w myślach
mężczyzna o kulach. Co chwila wyglądała na most i zawsze zamykała za sobą drzwi na
klucz.
Kiedy zobaczyła przyjaciółkę przez okno, odczuła ulgę.
- Agnes? Jak to miło. Wejdź, proszę.
Agnes miała na sobie nową, czarną kurtkę wciętą w pasie i z turniurą, suto
marszczoną spódnicę z czarnym haftem i czarny kapelusz. Jakim cudem ją na to stać? Elise
spojrzała z zazdrością na nowy strój przyjaciółki.
- Mam ci coś ważnego do powiedzenia. - Twarz Agnes jaśniała jak słońce.
- Usiądź na chwilę, nastawię kawę. Mogę cię też poczęstować kawałkiem ciasta, które
zafundował nam nasz lokator.
- Słyszałam, że znalazłyście lokatora. Jaki on jest? - Agnes opadła na stołek, nie
zdejmując kapelusza.
- Miałyśmy szczęście. To wdowiec koło czterdziestki z czteroletnią córeczką.
Dostajemy dodatkowo parę koron za pilnowanie małej.
- Nie musisz się chyba martwić o pieniądze, skoro masz dobrze sytuowanych teściów.
Elise nie odpowiedziała.
Agnes jednak nie zamierzała się poddać, przypuszczalnie czegoś się domyślała.
- Wiem naturalnie, że Emanuel nic nie zarabia, służąc w straży granicznej, ale jego
rodzice chyba wam pomagają?
- Oni nie wiedzą, jak nam się wiedzie.
- Nie odzywają się wcale?
- Nawet na to nie liczę. W końcu od ślubu nie minęło tak wiele czasu.
- Domyśliłam się, co z nich za ludzie. Mimo że niewiele pamiętam z tych kilku chwil
na twoim weselu, wystarczyło, by zauważyć ich surowe twarze i przekonać się, że państwo
Ringstadowie nie pasują do twojej rodziny.
- My też pewnie zareagowalibyśmy w ten sposób, gdybyśmy byli na ich miejscu. Oni
pragnęli córki ziemianina, najlepiej z bogatego dworu, który można by z czasem połączyć w
jedno z ich gospodarstwem. W zamian dostała im się biedna robotnica, która zatrzyma
Emanuela w mieście. W każdym razie oni to tak widzą. Co takiego miałaś mi powiedzieć?
- Pobieramy się. - Popatrzyła na Elise z triumfującym uśmiechem. - Nie wierzyłaś w
to, prawda?
- Nie wiem, w co wierzyłam. - Elise usiłowała ukryć swoje uczucia. Sama nie bardzo
rozumiała, co się działo w jej duszy, lecz nie czuła radości.
- Czy potrafisz dochować tajemnicy?
- Przecież wiesz, że tak.
- Jestem w ciąży.
Elise otworzyła oczy ze zdumienia.
- Tak szybko? Agnes roześmiała się.
- Minęły już dwa miesiące, odkąd wyjechał do Kongsvinger, a byliśmy ze sobą już
przedtem. - Zaczerwieniła się na policzkach. - Przyszłam, żeby zapytać, czy zechciałabyś
zostać moją druhną.
Elise wiedziała, że nie ma wyboru. Jeżeli odmówi, obrazi Agnes na zawsze. Jednak w
głębi duszy czuła ogromny protest.
- Naprawdę tego chcesz? Po tym, co się stało?
- Oczywiście, że tak. Jesteś przecież moją najlepszą przyjaciółką. O Emanuelu już
dawno zapomniałam. To było tylko urojenie, dziewczęce zadurzenie. Myślę nawet, że i
mundur zrobił swoje. Kiedy zobaczyłam Emanuela w cywilnym ubraniu, już nie wydawał mi
się taki przystojny.
Elise z trudem panowała nad sobą.
- Kiedy odbędzie się ślub?
- W przyszłą sobotę.
Elise popatrzyła na Agnes z niedowierzaniem.
- Dostanie przepustkę, kiedy podeszli już bliżej do granicy? Agnes skinęła głową.
- Muszą mu dać, gdy się dowiedzą, w jakim jestem stanie.
- Weźmiecie ślub w kościele w Sagene?
- Oczywiście. A gdzieżby indziej? Przecież stąd jesteśmy.
- Będzie wielkie wesele? Agnes uśmiechnęła się.
- Większe niż twoje. Ojciec chce, żeby wesele odbyło się z wielką pompą i planuje
wyprawić je w restauracji Hasselbakken na Wzgórzu Świętego Jana. Jego kumple też
przyjdą, na pewno będzie wesoło.
- Kumple twojego ojca? Agnes roześmiała się.
- Nie, Johana, naturalnie.
- Mam nadzieję, że nie ci z bandy Lorta - Andersa? - powiedziała to żartem, jednak
wyczuła w duszy pewien niepokój.
- A co jest w nich złego? Nie wszyscy Siedzą w więzieniu. Nie wszyscy też napadają
na dziewczęta. W każdym razie dwóch z nich to porządne chłopaki, wiem o tym. Johan nie
wróci do domu przed sobotą, więc ja muszę się wszystkim zająć.
- Czy musisz też zdecydować, których zaprosić?
- To żaden kłopot. Wiem, gdzie jeden z nich mieszka.
- Nie zamierzasz chyba zaprosić tego, który... - zamilkła.
- Nigdy nie mówiłaś, który to. Sama nie możesz tego wiedzieć, bo było ciemno.
- Jestem prawie pewna. To ten z rudymi, kręconymi włosami. - Nie chciała o tym
mówić. Agnes nigdy nie umiała trzymać języka za zębami, zwłaszcza gdy dostała coś
mocniejszego do picia. A na weselu na pewno będzie wódka, jej rodzice nie stronili od al-
koholu.
- Nie sądzę, Elise. Ansgar nie jest taki. To raczej Szpon. On przystawia się do
wszystkich dziewczyn.
Elise poczuła wzbierającą irytację.
- Tu nie chodzi o przystawianie się! Mówisz, jakby to była jakaś drobnostka. On
zniszczył moje życie, Agnes. Myślisz, że chcę urodzić dziecko takiego bałamuta?
Agnes spojrzała na nią z wyrzutem.
- Zniszczył ci życie? Tobie, która wyszłaś za Emanuela?
- To nie ma nic wspólnego z dzieckiem.
- Nie ma? Czy Emanuel by ci się oświadczył, gdyby nie było mu cię żal? I czy
wyszłabyś za niego, gdyby nie chodziło ci o dziecko?
Elise wpatrywała się w przyjaciółkę, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- Nie musisz nic mówić, widzę to po tobie. Elise spuściła wzrok.
- Nie sądzę, by Emanuel aż tak mnie kochał - rzekła tak cicho, że nie była pewna, czy
Agnes ją usłyszała.
- Phi! - prychnęła przyjaciółka. - Jest tak zakochany, że nie wie, jak chodzić.
Elise potrząsnęła głową.
- Też tak myślałam, ale ostatnie listy wcale o tym nie świadczą.
- Nie bądź niemądra, Elise. Oni mają tam co innego do roboty, chyba wiesz.
Elise podniosła wzrok i spojrzała na Agnes prosząco.
- Bądź tak dobra i nie zapraszaj tego rudego! Bo ja nie będę mogła przyjść.
- W porządku. Obiecuję, że go nie zaproszę. Ale myślę, że się mylisz. To nie mógł
być Ansgar. On nie jest taki jak inni.
Elise zacisnęła zęby.
- Nie jestem w stanie nawet o tym myśleć. Mogłabym go zabić! Zapadła cisza. Agnes
siedziała w milczeniu i przyglądała się twarzy Elise. Wreszcie spytała z wahaniem:
- Żałujesz, Elise?
Elise posłała jej gniewne spojrzenie.
- Oczywiście, że nie żałuję. Było mi dobrze z Emanuelem, kiedy był w domu. Wtedy
byliśmy w sobie zakochani. Ale niewielu małżeństwom udaje się utrzymać ten stan. Nieliczni
pobierają się z powodu wielkich uczuć. I nawet im po jakimś czasie przechodzi.
Agnes wolno pokiwała głową.
- Ja też myślę, że Johan mnie nie kocha.
- Nie?
Agnes potrząsnęła głową.
- To ja chciałam za niego wyjść. Postarałam się, że potoczyło się, jak się potoczyło.
- Chcesz powiedzieć, że ożenił się z tobą tylko dlatego, że spodziewasz się dziecka?
Agnes przytaknęła.
- Znasz go. On nie ucieka od odpowiedzialności.
- Nie wstydzisz się do tego przyznać?
- Dlaczego miałabym się wstydzić? Tak już jest. Jeżeli chcesz coś osiągnąć, sama
musisz o to zadbać.
Nagle wyjęła z kieszeni kopertę.
- Masz ochotę przeczytać jego list?
Elise zawahała się. Właściwie nie chciała, lecz jednocześnie ciekawa była, czy Johan
nie napisał czegoś o Emanuelu. Poza tym zastanowiła się, czy Agnes rzeczywiście ma rację.
Ostatnio twierdziła, że pisał niezwykle gorąco i namiętnie. Bez przekonania sięgnęła po list.
Kochana Agnes!
Już dość narozrabiałem w moim życiu i nie chciałbym mieć niczego więcej na
sumieniu. Oczywiście pobierzemy się, kiedy już tak się ułożyło. Rozumiem, że wolałabyś
wziąć ślub jak najszybciej, zanim cokolwiek będzie widać, i mam nadzieję, że wszystko
załatwisz. Tylko proszę Cię, nie rób zbyt wielkiego przyjęcia. Uważam, że teraz, kiedy nasz
kraj znalazł się w zagrożeniu, to nie wypada.
Dostaliśmy posiłki. Żołnierze wyglądali imponująco, kiedy przybyli, maszerując
rytmicznie, aż ziemia śpiewała i drżały domy. Zauważyliśmy, jak bardzo wraz z ich
pojawieniem się wzrosło poczucie powagi i solidarności. Jesteśmy wdzięczni, że możemy brać
w tym udział i bronić ojczyzny. Wydaje się nam to równie oczywiste jak obrona tych, których
kochamy, przed napastnikiem.
Wieczorami zapalamy ognisko, a kiedy słońce opuszcza się nisko na zachodzie,
śpiewamy Cudowna jest ziemia, wspaniałe jest Boskie niebo. Dzisiaj zapytano nas, czy ktoś
chciałby zgłosić się na ochotnika do oddziału, który miałby podejść bliżej granicy. Wszyscy
wystąpili trzy kroki do przodu. Wybrano co ósmego z nas, między innymi Emanuela
Ringstada, ale na mnie nie trafiło. Proszę, przekaż to jakoś delikatnie Elise. Ze względu na
Ciebie cieszę się, że mnie nie wybrano, mimo że chętnie bym się do nich przyłączył.
Uważaj na siebie, Agnes. Ponieważ nie zostałem wybrany, na pewno dostanę
przepustkę na ślub, ale tylko na jeden dzień.
Twój Johan
Elise złożyła list i podała go Agnes.
- Dziękuję.
- Widziałaś, nie było ani słowa o tęsknocie i takich tam.
- Uważam, że list jest bardzo ładny. Nie dziwię się, że obu najbardziej interesuje teraz
sytuacja w kraju.
- Sama na to narzekałaś.
- Obie jesteśmy strasznie głupie, Agnes. Johan trafnie opisał, co czują żołnierze. Teraz
lepiej rozumiem, jak im tam jest. Znajdują się tak blisko granicy, w ciągłym zagrożeniu, że w
każdej chwili może wybuchnąć wojna.
- Czy jest ci przykro? No wiesz, z powodu Emanuela. Że został wybrany.
- Nie chcę o tym myśleć. Nadał istnieje możliwość, że negocjatorom uda się znaleźć
pokojowe rozwiązanie. Nie chcę się martwić, dopóki się nie dowiem, że wojna jest faktem.
Agnes przyjrzała się Elise uważnie.
- Domyślam się, że między wami nie jest tak, jak powinno.
- Nie, dobrze nam ze sobą. Tylko ja oczekuję zbyt wiele. Zapomnij o tym, co
mówiłam, Agnes. Jestem pewna, że kiedy Emanuel wróci do domu, wszystko będzie jak
dawniej.
I jeśli po tych trudach będzie się zachowywał bardziej chłodno, to nic nie szkodzi,
dodała w duchu.
- Opowiedz o lokatorze. Jest przystojny?
Elise nie mogła się nie roześmiać. Pytanie o wygląd było dla Agnes tak typowe.
Opowiedziała o Asbjornie Hvalstadzie i małej Anne Sofie, która straciła matkę zaledwie parę
miesięcy temu, o Larsine i Kiełbasce, o pracy przy gałgankowych chodnikach, a także o
Pederze i Kristianie, którzy znaleźli zatrudnienie: pierwszy jako pomocnik dorożkarza, a
drugi jako goniec.
Agnes została aż do powrotu mamy. Wtedy nagle poderwała się. Było widać, że czuje
się nieswojo przy pani Lovlien z powodu swego skandalicznego zachowania na weselu.
Elise posłała matce wesoły uśmiech.
- Agnes wychodzi za mąż i przyszła mnie poprosić, bym była jej druhną.
- Za Johana?
Elise zauważyła, jak twarz mamy rozjaśniła się. Najwyraźniej mama nadal obawiała
się, że Johan stanowi zagrożenie dla związku Elise, i odczuła ulgę na wieść, że chłopak
zamierza związać się z inną.
Jednak kiedy Elise położyła się spać tego wieczoru, odżyły wszystkie bolesne
uczucia. Nie dam rady pójść na ślub Johana, pomyślała. Dlaczego byłam tak głupia i się
zgodziłam?
ROZDZIAŁ CZWARTY
W sklepie Magdy było pełno ludzi i panował gwar. Wszyscy rozmawiali o sytuacji na
granicy, o tym, czy negocjacje zakończą się porozumieniem i czy będzie wojna.
Większość osób miała kogoś z bliskich w straży granicznej, męża, syna lub brata.
Tylko bezrobotne młode matki lub starsze kobiety mogły wybrać się do sklepu w jasne
przedpołudnie.
Dzisiaj długo trzeba było czekać. Elise nie znała nikogo poza jedną dziewczyną, z
którą chodziła razem do klasy. Skinęła tylko lekko głową, bo nie znała jej zbyt dobrze.
Większość z jej najlepszych koleżanek pracowała w Hjula, w tkalni lub w przędzalni Graaha.
Przystanęła i przysłuchiwała się, co mówią inni.
- Tym na granicy nie tylko wojna, wymarsze i przepustki w głowie - rzuciła sucho
jedna z młodszych kobiet. - Mój brat pisał, że ciągle przychodzą do nich dziewczyny ze wsi i
przynoszą im coś do jedzenia. Dostają gofry, mleko, soki i jajka, a te chłopki są tak nachalne,
że nie ma na nie sposobu. Niektórzy z żołnierzy już się zaręczyli w pobliskim mieście.
Zdarza się nawet, że niektórzy z żonatych wymykają się na noc.
Inne popatrzyły na nią przerażone, w ich oczach widniał niepokój.
- Mój mąż pisał, że strzelcy pomagają rolnikom w wykopkach - dorzuciła ochoczo
jakaś inna. - A robią to, żeby popatrzeć sobie na dziewczyny, pisał. Wiadomo, że miał na
myśli nie tylko „patrzenie” - dodała i roześmiała się.
Pozostałe kobiety próbowały śmiać się razem z nią, ale nie bardzo im się udawało.
Widać było, że jej słowa dały im do myślenia.
- W dodatku był wśród nich jeden taki, którego widział w Armii - mówiła dalej i
rozejrzała się z triumfem. - Oni nie są lepsi niż my, mówi mój brat.
Elise starała się skulić, by nie rzucać się zbytnio w oczy, gdy tak stała na końcu
kolejki. W tej samej chwili dziewczyna, z którą chodziła do klasy, odwróciła się i obejrzała
do tyłu. Spojrzeniem napotkała Elise. Elise spróbowała się uśmiechnąć, ale poczuła, że tylko
się skrzywiła. Po wzroku, jakim znajoma na nią patrzyła, poznała, że tamta dobrze wie, za
kogo Elise wyszła za mąż.
Tak to już było tu w Sagene, pomyślała i wzdrygnęła się: wszyscy wiedzieli wszystko
o sobie nawzajem. Przez moment zastanawiała się, czy nie wymknąć się ze sklepu, ale doszła
do wniosku, że to by tylko potwierdziło słowa tych kobiet. Uznałyby, że zaraz posądziła
Emanuela. Nie da im tej satysfakcji. Wyprostowała plecy, udając, że wieści znad granicy nie
zrobiły na niej wrażenia. Zauważyła, że znajoma ze szkoły szturchnęła w bok kobietę stojącą
obok i coś jej szepnęła. Elise nie miała wątpliwości, co powiedziała. Kobieta odwróciła
głowę i odnalazła wzrokiem Elise. Przez jej twarz przemknął wyraz radości z cudzego
nieszczęścia...
Elise poczuła, że serce jej mocniej zabiło ze złości. Tylko dlatego, że wyszła za mąż
za chłopaka, który kiedyś należał do Armii, wyciągnęły wniosek, że to Emanuel wymykał się
nocą, żeby spotykać się z dziewczyną z okolic Kongsvinger. To obrzydliwe, nie mogło
wynikać z niczego innego, jak z zazdrości. Wiedziały, że przeprowadziła się do domu
majstra, i myślały, że wiedzie jej się teraz o wiele lepiej od nich.
Emanuel nie był przecież jedynym członkiem Armii Zbawienia, który odbył
obowiązkową służbę wojskową i został powołany do straży granicznej, ale te dziewczyny
przypuszczalnie nie słyszały o nikim innym jemu podobnym i były zbyt głupie, żeby ruszyć
głową. Elise czuła taką wściekłość, że wszystko się w niej gotowało.
Szepty przeszły przez sklep niczym ogień. Kobiety, które zostały obsłużone, zwlekały
z wyjściem, a gdy wreszcie dotarły do drzwi, zerkały ku Elise ciekawie. Była szczęśliwa,
kiedy wreszcie zrobiła zakupy i mogła wyjść.
W drodze do domu nie mogła przestać myśleć o tym, czego się dowiedziała w sklepie.
Informacje na pewno nie zostały wyssane z palca, ale z reguły, gdy dziewczyny z okolicy
zaczynały plotkować, z igły robiły się widły.
Emanuel sam pisał o pięknościach z Kongsvinger i o kolegach, którzy poznali tam
swoje sympatie. Jak znajdowali ku temu okazję, skoro Szwedzi mogli się pojawić w każdej
chwili, a oni musieliby stanąć w obronie kraju?
To musiało mieć miejsce, zanim podeszli bliżej granicy. Mimo to Elise uważała, że to
dziwne. Być może tylko kilku żołnierzy się wymknęło, potem zostali ukarani, a teraz plotki
głoszą, że było ich wielu.
Pan Hvalstad był niezwykle rozmowny, kiedy jedli obiad tego dnia. W kantorze, w
którym pracował, również toczyły się ożywione rozmowy na temat tego, co się działo przy
granicy. Elise od razu stwierdziła, że kanceliści byli o wiele lepiej poinformowani niż ro-
botnicy.
- Pewien młody mężczyzna z naszej pracy stacjonuje w Kongsvinger - opowiadał. -
Wczoraj był w domu na przepustce, ponieważ jego matka poważnie zachorowała. Mówił, że
ostatnio przebywał w gospodarstwie Lier, które obecnie jest niezamieszkane. Dwór jest
okazały, a pomieszczenia ogromne. Kapitan pozwolił całej kompanii wejść wieczorem do
środka, żeby żołnierze mogli sobie pośpiewać i trochę się rozerwać. Wszystkie pieśni
ojczyste śpiewano na stojąco - opowiadał - i wszystkich łączyło pragnienie obrony ojczyzny.
W trakcie śpiewu przyszedł rozkaz od pułkownika, że grupa trzydziestu mężczyzn musi
przedostać się bliżej granicy.
Elise przerwała mu i odwróciła się do matki.
- Johan pisał to samo. Emanuel jest jednym z tych, których wybrano.
Matka zmarszczyła czoło.
- Dostałaś list od Johana?
- Nie ja, lecz Agnes. Dała mi przeczytać. Elise zwróciła się do pana Hvalstada:
- Czy mówił coś jeszcze?
- Nie wolno im mówić wszystkiego z obawy, że Szwedzi mogliby przechwycić
informację, więc nie dowiedziałem się, gdzie stacjonują. Ten chłopak mówił jeszcze, że mają
służbę głównie w nocy, od szóstej wieczorem do szóstej rano. Wszystkie podejrzane osoby są
zatrzymywane i przepytywane. Poza tym wykonują dokładne rekonesanse, które mogą mieć
znaczenie dla ewentualnych późniejszych operacji wojennych.
Elise słuchała z uwagą.
- Wśród żołnierzy musi panować dość szczególna atmosfera - mówił dalej pan
Hvalstad. - Miłość ojczyzny jest silna i tylko nieliczni wątpią w to, że rozwiązanie unii ze
Szwecją jest jedynym właściwym rozwiązaniem. Odnoszę niemal wrażenie, że są skłonni
ofiarować swoje życie, żeby Norwegia była wolna. Tak źle nam nie było ze szwedzkim
królem i w szwedzkim towarzystwie.
- Towarzystwie? - Elise spojrzała na niego, nie rozumiejąc. - Emanuel pisał, że
Szwedzi traktują nas jak „gorszy naród, dzierżawców skandynawskiego majątku
ziemskiego”, jak to określił.
Pan Hvalstad uniósł brwi, które utworzyły jedną połączoną kreskę.
- To zbytnia przesada. Zwolennicy prawicy pragną kontynuowania unii. Wiemy, co
mamy, natomiast nie wiemy, co będziemy mieć. Nie mamy króla, a wielu nie wie nawet, czy
go chce. Wielu uważa, że Fridtjof Nansen powinien zostać prezydentem. Już utworzył
wspólną platformę i cieszy się ogromną wiarygodnością, ponieważ udało mu się wszystko, co
przedsięwziął. Jeżeli zdecyduje się na republikę, to będzie republika. A jeśli wybierze
monarchię, to ludzie zrobią tak, jak powie.
Elise i pani Lovlien siedziały cicho i z uwagą przysłuchiwały się temu, co opowiadał.
- Uważam, że zrodziła się wielka agresja wobec Szwedów - mówił dalej. - O tym,
jaką drogą pójdziemy, nie zdecyduje Storting, lecz człowiek z ulicy, to znaczy ten, który
czyta „Verdens Gang”, gdzie pisuje Fridtjof Nansen. Wcześniej Nansen był przeciwny woj-
nie, ale w swojej mowie z okazji święta Siedemnastego Maja wybrał bardziej zdecydowane
stanowisko. Oświadczył mianowicie, że Norwegia musi być gotowa do obrony, również z
bronią w ręku.
Elise czuła zamęt w głowie, słysząc wywód, który znacznie różnił się od poglądów,
do których przywykła. Tu w Sagene nikt nie chciał kontynuowania unii ze Szwecją, poza
takimi jak ta starsza kobieta, która bardzo zachwycała się królową Sophie.
- Wielu uważa, że trzeba się pośpieszyć z wyborem króla z powodu groźby wybuchu
wojny - podjął Asbjorn Hvalstad. - Mówi się, że Fridtjof Nansen już odbył podróż do Danii,
żeby przekonać księcia Carla, że zbędne jest przeprowadzanie referendum narodowego, czy
ma zostać królem Norwegii.
Elise przerwała mu.
- Mówi się, że Fridtjof Nansen powinien zostać prezydentem. A co on sam na to?
- Nie chce nim być. Często spotykał przywódców państw i wie, jak nudna może być
ta służba.
Elise roześmiała się.
- Służba? Nigdy nie traktowałam tego jako pracy.
- To jak najbardziej praca. Ciężka praca. W dodatku wymaga, by ten, kto podejmuje
się tej misji, należycie ją wypełnił.
Peder i Kristian siedzieli cicho jak trusie podczas całej rozmowy w obawie, by ich nie
wyproszono, skoro skończyli jeść. Uwielbiali przysłuchiwać się rozmowom dorosłych,
wiedzieli, że chodzi o ważkie i ciekawe sprawy.
Wreszcie Peder nie wytrzymał.
- Jak pan sądzi, panie Hvalstad, czy król pójdzie do pracy? Do fabryki papieru czy do
Wulkanu?
Asbjorn Hvalstad roześmiał się.
- Nie taką pracę miałem na myśli. Król otwiera posiedzenia Stortingu, odsłania
pomniki, przewodniczy radzie państwa, otwiera wystawy, jeździ po kraju i pozdrawia naród.
Jest ciągle w podróży.
Peder słuchał z wielkimi oczami.
- Myślę, że gdyby mój tato był królem, to nie utopiłby się w rzece. Wtedy mógłby po
prostu dołączyć do innych Cyganów i w podróży pozbyć się niepokoju. Prawda?
Hvalstad skinął poważnie głową.
- Prawda, na pewno tak by się stało, Pederze. Pewnie lepiej jest być królem niż
robotnikiem w fabryce.
Peder zamyślił się.
- Ale mogłoby mu być ciężko dźwigać przez cały czas koronę na głowie.
Wszyscy roześmiali się.
Elise potargała brata po niesfornej czuprynie.
- Mówisz tyle dziwnych rzeczy, Pederze. Król nie nosi na co dzień korony, wkłada ją
tylko podczas koronacji. No, ale teraz musicie już zmykać do pracy, chłopcy.
Pan Hvalstad wstał.
- A ja muszę wracać do kancelarii. Dziękuję za posiłek. Kiedy wszyscy wyszli, matka
zwróciła się do Elise.
- Chciałabym się wybrać do pani Berg. Słyszałam, że Evert jest chory.
- Evert? Jemu nigdy nic nie dolega. Ale skoro tak mówisz, to pewnie coś się stało.
Rzeczywiście, dawno go nie widziałam, ale nie przyszło mi do głowy, że mógłby
zachorować. Dziwne, że Peder nic nie powiedział.
Pani Lovlien wzięła Anne Sofie i Larsine i zniknęła, a Elise poszła po wodę. Chciała
pozmywać, zanim znowu usiądzie przy krosnach.
Właśnie zamknęła pokrywę studni i już zamierzała chwycić wiadro z wodą, kiedy
wydało się jej, że z drugiej strony domu doszły ją jakieś odgłosy. Czyżby Peder znowu
zapomniał swej czapki do pracy? Że ten chłopak nigdy nie może się nauczyć utrzymywać
porządku w swoich rzeczach! Teraz się spóźni i może stracić pracę. W ciągu ostatnich dwóch
dni zarobił całe siedemdziesiąt ore i bardzo wspomógł domowe finanse.
Doszła do rogu domu i już miała pośpieszyć do drzwi, kiedy nagle zatrzymała się i
jęknęła z przerażenia. Przed nią stał mężczyzna o kulach i z bandażem na głowie...
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Co tu robisz? - Elise nie poznała własnego głosu, którego wysoki i ostry ton przeciął
powietrze.
Na sekundę mężczyznę jakby sparaliżowało, jednak w okamgnieniu odwrócił się i
kuśtykając, poszedł sobie.
Elise stała oniemiała i patrzyła za nim, starając się złapać oddech. Dopiero teraz dał
znać o sobie strach. Była zbyt zła, kiedy stanęła z tym człowiekiem twarzą w twarz. Czego, u
licha, od niej chciał? Po co tu przyszedł?
Była przekonana, że to on ją napadł. Agnes musiała się mylić, mówiąc, że on nie jest
taki. Czy zjawił się tu, żeby znowu popełnić przestępstwo? Ale dlaczego wydawał się taki
przerażony? Czy dlatego, że został przyłapany? Czy myślał, że Elise jest w domu, i
zaplanował, że napadnie ją w środku? Zakręciło się jej w głowie. Śmiertelnie przestraszona
czym prędzej weszła do domu i starannie zamknęła za sobą drzwi na klucz. Stanęła na środku
kuchni, nie była w stanie czymkolwiek się zająć.
Kiedy wreszcie zaczęła jako tako dochodzić do siebie, postanowiła napisać do Johana.
Był jedynym, który mógł coś zrobić, znał przyjaciół Lorta - Andersa. Mógł przynajmniej
udzielić jej jakiejś rady, co powinna robić, czy powinna pójść na policję, czy nie.
Wyjęła ołówek i niewielką kartkę papieru i napisała:
Drogi Johanie!
Agnes poprosiła mnie, bym była jej druhną, i zgodziłam się. Nie chciałabym, byśmy,
kiedy Ty i Emanuel wrócicie do domu, żywili do siebie nieprzyjazne uczucia. Zgadzasz się ze
mną? Ja w każdym razie postaram się uczynić ze swej strony wszystko, by tak się nie stało.
Piszę do Ciebie, ponieważ muszę Cię poprosić o radę. Ten rudowłosy od czasu do
czasu pojawia się w pobliżu. Pewnego razu stał na moście i przyglądał się domowi, w którym
mieszkamy, a dziś podszedł pod same drzwi. Wpadłam prosto na niego, kiedy przynosiłam
wodę ze studni. Wydawał się równie przerażony jak ja. Krzyknęłam na niego w złości, a on,
kuśtykając, odszedł, nie mówiąc ani słowa. Ale dlaczego tu przychodzi? Czego ode mnie
chce? Niepokoję się i nie wiem, co robić.
Nie mam odwagi powiedzieć o tym Emanuelowi, nie zrozumie, dlaczego zwlekam z
pójściem na policję. Poza tym przeczytałam Twój list do Agnes, w którym piszesz, że Emanuel
znalazł się wśród tych, którzy dostali rozkaz przedostania się bliżej granicy. Wiem, że być
może powinnam poczekać z tym do dnia, kiedy zobaczymy się na Twoim ślubie, ale boję się,
że nie będziemy mieli okazji porozmawiać na osobności.
Pozdrawiam Cię
Elise
Włożyła list do koperty, nakleiła znaczek za dziesięć ore i po chwili wahania
zdecydowała się od razu go wysłać. Nie mogła zamykać się w domu z powodu tego rudego
potwora, a i jemu nie pozwoli na to, by cieszył się z powodu jej strachu. To ważne, by Johan
otrzymał list, zanim przyjedzie do domu.
Rozejrzała się ostrożnie, kiedy wyszła na ganek. To jakaś pociecha, że rudzielec też
się wystraszył. Gdyby należał do łobuzów nie - liczących się z niczym, nie zareagowałby w
ten sposób. Może kierowała nim tylko ciekawość? Pewnie słyszał, że Elise spodziewa się
dziecka, a teraz chciał zobaczyć, jak duży ma brzuch i czy to możliwe, by on był ojcem
dziecka. Myśl o tym przyprawiła ją o mdłości z obrzydzenia.
Idąc, rozglądała się dobrze w obie strony, od czasu do czasu oglądała się za siebie, by
się upewnić, czy nikt nie podąża z tyłu. Pocieszała się, że mężczyzna ranny w nogę nie może
się poruszać o kulach zbyt szybko.
W powrotnej drodze zobaczyła mamę z dziewczynkami i ruszyła im na spotkanie.
- I co z Evertem?
- Już lepiej, ale był ciężko chory. Pani Berg obawiała się, że to zapalenie płuc, i z
oburzeniem mówiła o złym stanie higieny w szkole. Uważa, że skoro wszyscy uczniowie piją
z tego samego kubka z kranu na boisku, to nietrudno, by zdrowi zarażali się od chorych.
Mówi, że z powodu suchot, na które zapada tyle osób w naszej dzielnicy, Służba Zdrowia co
roku poddaje obowiązkowym badaniom wszystkich nauczycieli, ale nikt nie zainteresował
się wspólnym kubkiem dla uczniów. Wspomniała też o muchach, które przylatują ze splu-
waczek i kubłów na śmieci i siadają na kanapkach dzieci i kubkach z mlekiem. Gdzie byłaś?
- spytała zdumiona, jak gdyby nagle uświadomiła sobie, że Elise nie ma tam, gdzie być
powinna.
- Poszłam wysłać list. Matka uśmiechnęła się.
- To dobrze, że dostanie kilka ciepłych słów w drodze do granicy.
Elise nie odpowiedziała.
Nazajutrz przyszedł list od Emanuela. Chyba jednak trochę za mną tęskni, pomyślała
Elise z wyrzutami sumienia, że posądzała męża, że nie dość ją kocha.
Kochana Elise!
Po kilku dniach pobytu we dworze Lier przenieśliśmy się bliżej granicy. Ze względów
bezpieczeństwa nie mogę jednak Ci powiedzieć gdzie. Było nam niemal smutno opuszczać
historyczne Lier, „gdzie duch bohaterskich czynów Norwegów i miłości ojczyzny jak gdyby
krążył nad tym miejscem”, jak się wyraził jeden ze strzelców. Napisał taki wiersz:
„Tu w Lier na dworze starym - ojcowie nasi niegdyś żyli.
Te same ścieżki przemierzali - do walki z raźną pieśnią szli.
Mówili: Nigdy nie ustawać, nie znali strachu ani trwogi,
na straży kraju niezłomnie stać - i nie zawracać z drogi.
Patrzcie na nich, tak walczyć trza - gdy teraz nasza kolej.
Nie znali taktu, rwąc do boju - gdzie wróg podstępny się zbroił”.
Jak widzisz, strzelcy odznaczają się wielkim patriotyzmem. Kiedy wyruszaliśmy w
drogę, przepełniał nas zachwyt dla drogiej ojczyzny, śpiewaliśmy marsza, który ułożył jeden
ze strzelców.
Dotarliśmy do naszej nowej kwatery, dużego i bogatego gospodarstwa, gdzie możemy
nocować w stodole. Oficerom wolno mieszkać w domu gospodarzy i jeść posiłki razem z
rodziną. Chłopi w okolicy są bardzo życzliwi i chętnie służą nam pomocą. Dostaliśmy słomę
na posłania, a co jakiś czas przychodzą śliczne młode dziewczęta i przynoszą nam coś
dobrego dla urozmaicenia konserw, które nam już obrzydły. Zwłaszcza najmłodsza córka
gospodarza stara się jak może, by dogodzić nam tu w stodole. Wdałem się z nią w pogawędkę
i okazało się, że zna jednego z moich przyjaciół w Armii. Sama zresztą planowała wstąpić do
organizacji.
Siedzieliśmy razem i rozmawialiśmy do późnego wieczora, czułem, jak gdybym znał ją
od zawsze. Powiedziałem jej, żeby nas kiedyś odwiedziła, gdy będzie w Kristianii. Właściwie
jest trochę do Ciebie podobna, lecz jest znacznie pełniejsza, ponieważ mieszka na wsi i może
najadać się do syta. Potrafi grać na gitarze i ma czysty i piękny głos.
Możemy stąd zobaczyć w oddali obozowe ogniska po drugiej stronie granicy. Jakie
niosą przesłanie: zwiastują wojnę czy pokój? Mamy telefon, ale jest on w równym stopniu
użyteczny co niebezpieczny. Musimy bardzo uważać, co mówimy. Kiedy podnosimy
słuchawkę możemy usłyszeć kilka rozmów naraz. Dowiedzieliśmy się, że pewien przykuty do
łóżka chory człowiek wie o wszystkim, co się dzieje, ponieważ przez cały dzień przysłuchuje
się cudzym rozmowom; potrafi nawet rozpoznać rozmawiających po głosie. Jego aparat
telefoniczny wisi na ścianie nad łóżkiem, więc wystarczy tylko trochę wyciągnąć rękę, żeby
sięgnąć po słuchawkę.
Właśnie przemaszerował gdzieś obok oddział pospolitego ruszenia z bronią uzbrojoną
w bagnety. Możemy to wywnioskować z rozmaitych znaków. Nie wiem, dlaczego utrzymują to
przed nami w tajemnicy.
Muszę kończyć, mam nadzieję, że Signe (córka gospodarza) wyśle dla mnie ten list.
Twój Emanuel
Elise schowała list do szuflady razem z innymi. Czuła rosnący w głębi duszy
niepokój.
Cieszyła się na sobotę i jednocześnie obawiała się tego dnia. Prawie nigdy nie bywała
na przyjęciach i cieszyła się, że będzie mogła skosztować dobrego jedzenia, bała się jednak
własnej reakcji na widok Johana z Agnes przy ołtarzu. Nie miała czasu odwiedzić Anny,
odkąd dostała wiadomość o ślubie, i ciekawa była, jak siostra Johana to przyjęła. Tak samo
zresztą interesowało ją, co o tym myśli pani Thoresen. Matka Johana nigdy szczególnie nie
przepadała za Agnes, ale darzyła pewnym respektem jej ojca za jego udział w ruchu
robotniczym. Wierzyła, że wyprawi młodym wspaniałe wesele i część tego blasku spadnie i
na nią.
Sobota nadeszła wraz z piękną jesienną pogodą. Wzdłuż rzeki stały klony przybrane
w swój najpiękniejszy strój, w promieniach słońca liście mieniły się na złoto, pomarańczowo,
czerwonożółto i ogniście czerwono.
Elise miała dużo czasu, żeby się przebrać i powrócić myślami do dnia, kiedy sama
wychodziła za mąż i gdy przedtem musiała jeszcze pójść do fabryki. Teraz długo moczyła się
w balii, ustawionej w kuchni, podczas gdy matka pilnowała, żeby nikt nie wchodził. Potem
dobrze się wytarła, włożyła odświętną suknię i starannie wy - szczotkowała włosy, które
następnie upięła w duży węzeł na karku.
Dała Pederowi i Kristianowi po dziesięć ore, żeby poszli do cukierni i złożyli się na
butelkę czerwonej oranżady i „siedmioorówkę”, kawałek tortu, szczególnie lubiany przez
młodzież, na który niestety rzadko ich było stać. Czuła się nieswojo, że sama wychodzi na
przyjęcie i będzie zajadać smakołyki, podczas gdy dla chłopców ten wieczór niczym się nie
będzie różnił od innych. Zwłaszcza że to dzień ślubu Johana. Od lat nie jedli tortu, poza tym
wyjście do cukierni to prawdziwe święto i możliwość zakosztowania wielkiego świata.
Siedzieli tam młodzi, gładko ogoleni panowie w sztywnych kołnierzykach i słomkowych ka-
peluszach i flirtowali z chichoczącymi podlotkami. W proteście przeciw brodatym ojcom,
większość młodzieńców nie nosiła brody ani wąsów.
Matce miał wieczorem uprzyjemniać czas Asbjorn Hvalstad, który, jak powiedział,
kupił dla obojga coś dobrego na kolację.
Drzwi stały otwarte i wpuszczały do środka popołudniowe słońce. Mimo
dobiegającego tu szumu wodospadu Elise mogła dosłyszeć grające w trawie koniki polne.
W domu wszystkie pomieszczenia lśniły czystością po cotygodniowym sprzątaniu
mamy. Okna były umyte i wypucowane papierem gazetowym, mama przysiadła na ganku i
czyściła odświętne buty na niedzielę.
Kristian i Peder skończyli na dziś pracę. Peder zaczął narzekać na nadmiar
obowiązków jako pomocnik dorożkarza, zazdrościł Kristianowi i sam wolałby zostać
posłańcem. Skarżył się, że często bywa cały mokry od dźwigania pakunków pasażerów,
którym również pomagał zajmować miejsca z tyłu za stangretem. Wciągał i podnosił,
podawał rękę, by pomóc, popychał i przeciągał ciężkie paczki, a żołądek ściskał mu się z
głodu. Mówił, że nigdy nie ma czasu zjeść. Elise było żal brata. Powinien raczej poświęcać
czas na ćwiczenia z czytania, bo był najgorszy w klasie.
Kristian dobrze sobie dawał radę w szkole i należał do jednych z najzdolniejszych.
Elise podejrzewała, że zakochał się w jednej z dziewcząt z żeńskiej klasy, ale z tego, co
mówił Peder, ona podkochiwała się w młodym nauczycielu na zastępstwo, który nosił im-
ponujące wąsy. Kristian zaczął już czytać gazety i mógł pożyczać od pana Hvalstada
„Verdens Gang” lub „Aftenposten”. Któregoś dnia Elise zauważyła, że zainteresował go
artykuł o tym, że współczesne dziewczęta są zbyt nieskromne i że można by policzyć sztuki
ubrania, które mają na sobie. Modne stroje były poza tym tak cienkie i lekkie, że zdawały się
całkiem przezroczyste, gdy padało na nie słońce, pisał autor.
Elise potarła policzki i jeszcze raz krytycznie spojrzała na siebie w lustrze. Niewiele
mogła zrobić, by poprawić to, co zobaczyła. Nigdy nie będzie jej stać, żeby pójść do „Salonu
Kosmetyczno - Fryzjerskiego Sanitaire” w Horngârden na Karl Johan. Słyszała, że kilka z
niezamężnych prządek z fabryki raz się tam wybrało. Nie miała też pieniędzy, żeby kupić
sobie szczypce do kręcenia włosów. Agnes miała szczypce, puder, kremy i szpilki do
włosów. Kupiła sobie nawet wodę kolońską. Może pójdzie do ślubu w białej sukni. W za-
kręconych włosach i wypudrowana będzie na pewno pięknie wyglądała. Dużo ładniej niż
Elise. Pokazała język odbiciu w lustrze i odwróciła się.
Na zewnątrz rozległy się kroki i do środka weszli mama i pan Hvalstad, roześmiani i
w dobrych humorach. Z pewnością cieszyli się na sobotni wieczór sam na sam. Kiedy Anne
Sofie pójdzie spać... Elise ponownie ogarnęło owo dziwne uczucie. Role jak gdyby się
odwróciły, pomyślała. Matka znów była młoda i zakochana, gdy tymczasem ona sama czuła
się stara i zgnuśniała. Zastanowiła się, czy powinna pozwolić „młodym” zostać samym w
domu dziś wieczorem. Z tego mogą być dzieci. Uśmiechnęła się do siebie, choć to ani
odrobinę nie było śmieszne.
- Z czego się śmiejecie? - spytała beztrosko, starając się ode - gnać głupie myśli.
- Asbjorn opowiadał mi, że jest taki kantor w Kristianii, który oferuje gotowe
formularze i księgi listów. Można tam zamówić wszystko od umowy kupna do listu z
oświadczynami. Nawet przepis na „List od zazdrosnej pani do jej narzeczonego”. -
Odwróciła się do pana Hvalstada. - Mógłbyś to przeczytać na głos Elise, Asbjorn?
Pan Hvalstad wyjął z kieszeni kartkę papieru i przeczytał, śmiejąc się:
- „Fałszywy Adamie! I to jest zapłata za moją bezgraniczną miłość! Wdzięczysz się
do tej rudej Elisabeth! A ja, która Cię tak kochałam i - tak, posłuchaj, ty potworze - nadal Cię
kocham gorąco i namiętnie! Zanim na zawsze się rozstaniemy, żądam, byś przyszedł do mnie
dziś wieczorem. Muszę w pełni zakosztować mego nieszczęścia. Jeżeli nie przyjdziesz, to już
mnie nie zobaczysz na tym świecie. Mój grób jest otwarty. Zabiłeś swoją Torę.
PS. Przygotuję kawę na godzinę siódmą i półmisek ciasteczek z pieprzem, które tak
lubisz”.
Mama roześmiała się w głos i Elise zawtórowała jej, ale czuła, że jej śmiech nie był
szczery. Jej myśli powędrowały ku Emanuelowi i córce gospodarzy, Signe, podobnej do niej,
lecz o pełniejszych kształtach, która zamierzała zapisać się do Armii, która rozmawiała z nim
do późna w nocy i z którą Emanuel czuł się tak, jak gdyby znał ją od zawsze.
Matka musiała coś po niej poznać i w jednej chwili spoważniała. Jednak źle odebrała
jej reakcję.
- To na pewno dla ciebie dziwne, że Johan się żeni, ale nie zapominaj, co dostałaś w
zamian. Emanuel jest tysiąc razy więcej wart niż Johan. Myślę, że wszyscy powinniśmy się
cieszyć, że tak się ułożyło. Bóg jest dobry, On zadbał o to, by ci dać to, co najlepsze, Elise.
Skinęła głową w odpowiedzi, po czym zarzuciła na ramiona odświętny szal.
Zgrzała się i dostała zadyszki, kiedy po szybkim marszu w górę Maridalsveien dotarła
do kościoła przy Grabeinsletta. Ku swemu zdumieniu spostrzegła, że na zewnątrz zebrało się
już pełno ludzi. Rozpoznała większość dziewcząt z Hjula. Nawet tę, która straciła pracę z
powodu chorej babci i obok której Elise siedziała w poczekalni do lekarza. Elise powoli
ruszyła w jej stronę. Tkaczka uśmiechnęła się na jej widok.
- Widziałam, że właśnie zawieziono do środka na wózku Annę, siostrę pana młodego.
Elise spojrzała na nią zdumiona.
- Już jest? A ja sądziłam, że przyszłam za wcześnie. Tkaczka pokręciła głową.
- Pan młody też już przybył. Świetnie wygląda w garniturze. Sporo dziewczyn z Hjula
weszło już do kościoła, myślę, że będzie dużo ludzi. Agnes zna chyba wszystkich wzdłuż
rzeki Aker.
Elise uśmiechnęła się i przytaknęła.
- A co u ciebie? - dziewczyna przebiegła wzrokiem wzdłuż ciała Elise. Niedzielna
sukienka napinała się na piersiach i brzuchu. - Kiedy rodzisz?
- Gdzieś pod koniec stycznia.
- Ledwie po tobie widać, taka jesteś chuda.
Znowu rozbrzmiały jej w uszach słowa Emanuela: „jest do ciebie podobna, tylko o
wiele pełniejsza...”
- Wydaje mi się, że ten ranny żołnierz, któremu pomogłaś wtedy u lekarza, też tu jest.
W każdym razie go przypomina. Chodzi o kulach i ma bandaż na głowie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Elise czuła, jak gdyby krew odpłynęła z jej twarzy.
- Tu w kościele? Tkaczka skinęła głową.
- Skąd wiesz, że jest żołnierzem?
- Słyszałam. Rozmawiał z innym mężczyzną i słyszałam, że spadł z urwiska podczas
wymarszu i zranił się w głowę i w nogę.
Elise rozejrzała się bezradnie dookoła. Co powinna zrobić? Nie mogła po prostu
uciec, skoro była druhną.
No i co z tego, próbowała uspokajać samą siebie. Jeśli w kościele będzie tłum ludzi,
trudno jej będzie rozróżnić, kto siedzi w ławkach. I chociaż razem z Johanem doszli do
wniosku, że to musiał być rudzielec, nie miała dowodu, że to prawda. Jak zauważyła Agnes,
było ciemno, kiedy to się stało, i Elise mogła się pomylić. Agnes nie wierzyła, by to zrobił
ten o imieniu Ansgar, on nie był taki. Mówiła, że różni się od innych.
- Coś się stało? - tkaczka przyglądała się jej badawczo. - Wydaje mi się, że zbladłaś.
- Ja... nie czuję się zbyt dobrze.
W tej samej chwili usłyszały zajeżdżający powóz i obie odwróciły się jednocześnie.
- O, jest już panna młoda - przerwała tkaczka. - Musimy się pośpieszyć.
Elise spociła się ze zdenerwowania, kiedy musiała przejść przez środek nawy głównej
aż do ołtarza. Wbiła wzrok w posadzkę, czuła się ubogo w swej czarnej odświętnej sukience i
wyobraziła sobie, że wszyscy odprowadzają ją pogardliwym, krytycznym spojrzeniem.
Dopiero kiedy miała usiąść naprzeciw pana młodego i jego drużby, ośmieliła się
podnieść wzrok. Spojrzała prosto w oczy Johana. Uśmiechnął się do niej, lecz ona nie zdołała
odwzajemnić uśmiechu. Skinęła tylko głową i odwróciła wzrok ku pięknej rozecie nad
wejściem.
Niedługo potem organista zaczął grać marsza weselnego, drzwi kościoła otworzyły
się i do środka wkroczyła Agnes pod rękę ze swym ojcem. Miała na sobie białą suknię ślubną
z trenem, a w dłoniach trzymała dużą wiązankę czerwonych róż. Włosy upięła w wysoki kok,
a przed uszami zwisały wyszukane loczki. Elise, która właściwie nigdy nie uważała Agnes za
szczególnie ładną, uznała, że przyjaciółka jest niczym objawienie.
Nie jest jednak jakąś „niewinną panną młodą”, pomyślała, gdy opadł pierwszy
zachwyt'. Zerknęła na Johana. Uśmiechał się do Agnes, ale nie patrzył na nią zakochanym
wzrokiem, jak powinien.
Kiedy zdenerwowanie wreszcie zaczęło mijać, znowu pojawiła się myśl o
rudowłosym mężczyźnie. Trzeba do kogoś zagadać po wyjściu z kościoła, pomyślała Elise.
Wtedy może go nie zobaczy. Wnętrze kościoła było mroczne i wielkie, mieściło ławki dla
ośmiuset osób i nie sposób stąd rozróżnić nic innego poza twarzami osób siedzących na
samym przedzie. Nie miała pojęć a, gdzie ten rudy siedział.
Elise próbowała skoncentrować się na Agnes i Johanie.
Tak, matka miała rację, to dziwne siedzieć tu i widzieć ich jako parę młodą.
Nierzeczywiste. Gdyby jej ktoś o tym powiedział kilka miesięcy temu, nie uwierzyłaby.
Wzięła od Agnes bukiet róż i spojrzała, jak oboje klękają przed ołtarzem. Odnosiła wrażenie,
jak gdyby to wszystko odbywało się w innym, mrocznym świecie.
Po chwili Agnes dostała bukiet z powrotem i usiadła obok Johana; po złożeniu
małżeńskiej przysięgi, mówiącej o tym, że będą się kochać i szanować, dopóki śmierć ich nie
rozłączy, młodzi wzięli się za ręce. O czym myślał teraz Johan? Czy był szczęśliwy? Czy w
ogóle jacyś ludzie byli szczęśliwi? Co to właściwie znaczy: „szczęście”? Najadać się do syta,
nie marznąć, nie czuć lęku przed jutrzejszym dniem?
I znowu pojawiło się słowo „lęk”. Istniało tyle powodów do strachu.
Zwłaszcza gdy gdzieś tu w kościele siedział rudowłosy mężczyzna, gwałciciel, który
rzucił się na nią w ciemności i zmarnował jej życie. I który jeszcze nie był zadowolony...
Elise przeszedł dreszcz.
Ślub się skończył, para młoda kroczyła uroczyście pod ramię środkiem kościoła ku
wyjściu. Elise i drużba Johana podążyli za nimi, a dalej pani Thoresen i Anna, którą pchał na
wózku jej przyjaciel, Torkild Abrahamsen, kolega Emanuela z Armii.
Elise szła ze wzrokiem wbitym w posadzkę kościoła, nie śmiała spojrzeć ani na
prawo, ani na lewo. Była przekonana, że gdyby podniosła wzrok, spojrzałaby mu prosto w
twarz, a nie mogła być pewna swej reakcji.
Gdy tylko wyszli na słoneczny dziedziniec, pośpiesznie podeszła do Anny i
serdecznie ją uścisnęła.
- Gratuluję ci z okazji ślubu brata, Anno. Chciałam do was zajrzeć, ale nie miałam
czasu. - Skinęła w stronę Torkilda Abrahamsena.
Anna uśmiechnęła się, jednak Elise od razu zauważyła, że coś ją gnębi.
- To ty powinnaś brać ślub z Johanem, Elise - odezwała się cicho Anna; dało się
zauważyć, że naprawdę tak myśli. Nie było radości w jej oczach.
- Nie wolno ci tak mówić, Anno. Uważam, że będzie im dobrze. Nie wiadomo, czy
byłabym dobrą żoną dla Johana.
Anna uśmiechnęła się smutno.
Podeszła do nich pani Thoresen z jakimś mężczyzną.
Elise nie od razu go rozpoznała, ale po chwili sobie przypomniała. To wujek Johana,
brat pani Thoresen, który pojawił się tak niespodziewanie, gdy Johan został aresztowany.
Elise pamiętała, że na pożegnanie powiedział, że przyjedzie na wesele. Należy podkreślić, że
miał na myśli wesele jej i Johana...
- Czyż to nie było cudowne, Elise? - pani Thoresen uśmiechnęła się, aż zmarszczki na
jej chudej twarzy ułożyły się w cienkie fałdki skóry na ostrych kościach policzkowych. -
Nigdy nie widziałam równie uroczej panny młodej - mówiła dalej. - Nigdy też nie byłam tak
zdenerwowana. - Teraz, kiedy panią Thoresen odwiedził krewny z rodzinnych stron, zaczęła
mówić z akcentem właściwym dla Toten, zauważyła Elise. - A jej ojciec jak się dobrze
prezentował - mówiła dalej zadowolona. - A widziałaś Johana w mundurze? Nie co dzień
można w tych czasach spotkać tak eleganckiego mężczyznę.
Odwróciła się, żeby pozdrowić kogoś znajomego, poruszona i szczęśliwa po raz
pierwszy od dawna.
A więc teraz Agnes ma same zalety, pomyślała Elise. A nie tak dawno była niewiele
wartą latawicą. Ale tacy są ludzie; jeśli ktoś należy do rodziny, wszystko da się
usprawiedliwić.
Zmusiła się, by nie odwrócić głowy, chciała poczekać, aż goście opuszczą kościół, a
ci, którzy nie wybierają się na przyjęcie weselne, pójdą do domów.
- Czy coś się stało, Elise? - Anna zawsze zaskakiwała swoją spostrzegawczością.
Elise potrząsnęła głową.
- To musi być dla ciebie dziwne. Mimo wszystko minęło zaledwie parę miesięcy, a
teraz oboje pobraliście się, lecz każde z kim innym.
Elise przytaknęła. Wolała, by Anna myślała, że właśnie to ją trapi. Torkild
Abrahamsen chciał zabrać Annę. Elise sprzeciwiła się.
- Nie musimy chyba jeszcze iść?
Nie zniosłaby myśli, że rudowłosy, kuśtykając, podążyłby za nią aż do samej
restauracji Hasselbakken. Z pewnością wiedział, dokąd się wybierają, teraz miał możliwość
pójść za nimi. On, któremu na pewno pomieszało się w głowie i któremu sprawiało
chorobliwą przyjemność prześladowanie jej. Zacisnęła usta w rozpaczy.
Anna posłała jej dziwne spojrzenie. W tej samej chwili usłyszeli za sobą męskie
głosy.
- O, idą przyjaciele Lorta - Andersa - Anna nie była szczególnie zachwycona.
Elise nie odwróciła się, udawała, że pochłania ją coś całkiem innego.
- Nie sądzę, by Johan był zadowolony, że tu są - mówiła dalej Anna. - Agnes
zaprosiła dwóch z nich, nie pytając Johana o zdanie. Myślała, że się ucieszy. Po tym, co się
zdarzyło w Akershus, postanowił nie mieć z nimi więcej nic do czynienia.
„Zaprosiła dwóch z nich...” O Boże! Agnes nie zaprosiła chyba rudzielca, przecież
obiecała tego nie robić.
- Co się właściwie stało? - spytał Torkild Abrahamsen zaciekawiony.
- Lort - Anders namówił Johana, by stanął na czujce podczas włamania. - Anna
mówiła o tym w naturalny sposób, wydawało się, że nie czuje zakłopotania. - Uważał, że
Johan jest mu winien przysługę za to, że wziął za niego kiedyś nocną wachtę, gdy razem
pływali. Johan martwił się o mnie, bo zostało mi już niewiele potrzebnych lekarstw, i nie
widział innej możliwości zdobycia pieniędzy. Johan dostał cztery lata więzienia, a Lort -
Anders dwanaście, ponieważ wcześniej był karany. W czasie pobytu w więzieniu Johan
zauważył, że Lort - Anders zwrócił się przeciw niemu, ponieważ uważał, że to przez mojego
brata został złapany.
Torkild Abrahamsen zmarszczył czoło, nie bardzo rozumiejąc.
- Dlaczego tak myślał?
Anna uśmiechnęła się przepraszająco do Elise.
- Elise znalazła na chodniku złotą broszkę. Okazało się, że broszkę dostał Johan jako
„wypłatę” za swój udział, i nie wiadomo, jakim cudem zgubił ją w śniegu. Zamiast iść na
policję i oddać zgubę, Elise przekazała ją Johanowi. Zamierzał pewnie pójść po jakimś czasie
do lombardu i sprzedać ten drobiazg, ale policja go uprzedziła.
Elise słuchała Anny jednym uchem. Była zadowolona, że Anna zajmuje ich rozmową
i że tymczasem coraz więcej ludzi znika za bramą kościoła.
- Co w tym złego, że pani Ringstad przekazała broszkę narzeczonemu? - Torkild
Abrahamsen najwyraźniej miał trudności ze zrozumieniem, dlaczego Lort - Anders i jego
kumple odwrócili się z tego powodu od Johana. Po chwili spojrzał na Elise. - Miała pani
ostatnio jakieś wieści od Emanuela, pani Ringstad?
- Tak, ciągle dostaję listy, chociaż wysyłanie ich nie jest chyba prostą sprawą.
- Szkoda, że negocjacje w Karlstad się przeciągają. To musi być dla nich trudne
doświadczenie, że stacjonują przy samej granicy, zdając sobie sprawę, że wojna może
wybuchnąć w każdej chwili.
Elise skinęła głową. Z listu Emanuela wywnioskowała, że to raczej ekscytujące niż
trudne doświadczenie, lecz nie mogła tego wyznać na głos. Nie rozumiała, że aż palił się do
walki, ale widać to właśnie różni kobiety od mężczyzn.
- Pozostaje nam modlić się do Boga i pokładać w Nim nadzieję - mówił dalej Torkild
Abrahamsen i spojrzał na Elise ciepłym i współczującym wzrokiem.
- Myślę, że powinniśmy już iść - zaniepokoiła się Anna. - Nie możemy się spóźnić na
obiad weselny. Agnes i Johan pojechali już dość dawno temu.
Elise udało się nie obejrzeć za siebie, kiedy ruszyli na przyjęcie. Nie widziała, by
rudowłosy wychodził przez bramę kościoła, i nie miała pojęcia, gdzie się mógł podziewać. W
ogóle go nie widziała, może tkaczka się pomyliła? Pomodliła się w duchu, by tak było.
Właśnie wyszli na chodnik, kiedy usłyszała odgłos nierównych kroków osoby
poruszającej się o kulach. Serce zaczęło jej walić. Starała się odgadnąć, czy ów dźwięk się
przybliża, czy oddala w innym kierunku. W końcu wywnioskowała, że ten człowiek idzie za
nimi.
- Myślę, że musimy trochę przyśpieszyć. - Sama zauważyła, że w jej głosie brzmi
zdenerwowanie. - Nie zwróciłam uwagi, że większość gości weselnych wyszła z kościoła
dużo wcześniej niż my. Niektórzy może zamówili nawet dorożkę.
- Na pewno są i tacy, którzy pojechali do Sagene tramwajem, chociaż to tylko dwa
przystanki - odparł Torkild Abrahamsen i przyśpieszył. Odgłos kroków za nimi oddalił się.
Kiedy zeszli już niżej w stronę Wzgórza Świętego Jana, Elise nie mogła oprzeć się
potrzebie obejrzenia się za siebie. Zobaczyła mężczyznę o kulach, który samotnie schodził w
dół. Szybko odwróciła twarz.
Torkild Abrahamsen zauważył pewnie, że coś zobaczyła, i on też się obejrzał.
- Idzie ten biedak - rzekł.
- Kto? - Anna chciała zobaczyć.
- Żołnierz z batalionu Norweskiego Korpusu Strzelców, który stacjonował w twierdzy
w Kongsvinger - wyjaśnił Torkild Abrahamsen. - Miał wypadek. Spadł z wysokiego urwiska
i byłby tam leżał i wykrwawił się na śmierć, gdyby nie uratował go jeden z kolegów.
- Został zwolniony ze służby?
- O tak. W tym stanie nie na wiele się może przydać.
- Znasz go?
- Nie bardzo. Mieszka ze swoimi rodzicami na Gjetemyrsveien. Spokojny i
małomówny chłopak. Wydaje się samotny.
- Biedak. Może mógłbyś go namówić do wstąpienia do Armii?
- Myślałem o tym samym. Natknąłem się na niego zaraz, gdy wrócił z Kongsvinger.
Zwróciłem wtedy uwagę, że wydawał się przestraszony. Początkowo sądziłem, że to mój
mundur go peszy. Wiesz, w niektórych na nasz widok odzywają się wyrzuty sumienia,
zwłaszcza w tych, którzy właściwie pochodzą z zamożnych domów, a później im nie wyszło.
Jednak po pewnej chwili zauważyłem, że ten człowiek przez cały czas zachowywał się
dziwnie niespokojnie, wydawał się jakiś spłoszony. Myślę, że może przeżył coś, co nie daje
mu spokoju. Chyba odwiedzę go któregoś dnia i porozmawiam z nim.
- Dziwne, że przyszedł do kościoła.
- Wcale nie. Służył w straży granicznej razem z Johanem, pewnie zostali
przyjaciółmi.
- W takim razie byłoby lepiej, gdyby Agnes zaprosiła jego zamiast tych dwóch kumpli
Lorta - Andersa. - Wyglądało na to, że historia żołnierza wywarła na Annie duże wrażenie.
- Musisz jej to powiedzieć. Nie wiadomo, czy Agnes o nim coś wie. Johan rzadko
bywał w domu od czasu, gdy wyjechał. Może mogliby go potem zaprosić na jakieś małe
poprawiny. Myślę, że by się ucieszył.
Elise doznała dziwnego uczucia. Nie przyszło jej do głowy, że komukolwiek mogłoby
być żal takiego niegodziwca. Teraz też uważała, że nie zasługiwał na współczucie.
Przerażające było to, jak bardzo ludzie mogą się mylić co do innych. Ona zaś nie mogła nic
powiedzieć, i tak już zbyt wiele osób zna prawdę.
Nie odzywała się przez resztę drogi do Wzgórza Świętego Jana, cieszyła się, że Anna
i Torkild są zajęci rozmową.
Restauracja Hasselbakken leżała na zboczu wzgórza przy Ullevalsveien i Collets gate
i składała się z dwóch drewnianych budynków z altanami, stylizowanych na łodzie
wikingów. W skale poniżej restauracji, jak Elise słyszała, były urządzone groty, a przed
niższym budynkiem znajdował się ogródek ze stolikami na świeżym powietrzu.
Torkild Abrahamsen zatrzymał się na chwilę.
- Czy wiecie, że Collets gate wzięła swą nazwę od nazwiska handlowca Johna
Colletta, który po Berncie Ankerze był najbogatszym człowiekiem w mieście? Posiadał
między innymi kamienicę Ullevaal i Flateby w Enebakk i żył w luksusie, urządzał wielkie
przyjęcia, polowania, przedstawienia teatralne, pochody i maskarady.
Anna odwróciła się ku niemu zdumiona.
- Jak doszedł do takiego bogactwa?
- Po pierwsze posiadał przedsiębiorstwo po ojcu, a po drugie prowadził duży dom
handlowy w Londynie. Był bardzo zdolny, miał gospodarstwo leśne, prowadził handel
drewnem i tartak.
- Mówisz tak, jakbyś podziwiał ludzi takich jak on.
- Możemy podziwiać ludzi za ich zdolności i talent, mimo że nie pochwalamy
sposobu, w jaki zarządzają swoimi dochodami i swym majątkiem.
Torkild Abrahamsen ustawił wózek Anny u podnóża schodów i wniósł Annę na
rękach.
Elise szła za nimi. Kiedy miała wejść do środka, odwróciła się i spojrzała na ulicę. W
pewnej odległości ujrzała człowieka o kulach i z czymś białym wokół głowy. Dlaczego idzie
za nami, skoro nie został zaproszony? - pomyślała zaniepokojona. Czego może chcieć?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Weszli do dużego salonu z lustrami w złoconych ramach na ścianach i dużymi
rozłożystymi palmami w każdym kącie. Jakaś kobieta grała na pianinie, a kelnerzy ubrani na
czarno - biało sunęli tam i z powrotem między stolikami.
Elise rozejrzała się dokoła zdumiona. Tylu gości! I tylu eleganckich mężczyzn z
wąsami i łańcuszkami od dewizek, tyle pięknych dam w jasnych sukniach i z kwiatami
wpiętymi w kunsztownie ułożonych fryzurach! Skąd Agnes ich wszystkich zna i jakim
cudem stać było jej ojca na wyprawienie takiego wesela?
Torkild Abrahamsen, któremu wskazano miejsce Anny, poszedł posadzić ją na
krześle. Elise została sama przy wejściu.
- Nareszcie jesteś, Elise! - Odwróciła się nagle i spojrzała w ciepłe oczy Johana. - Nie
widziałem cię, kiedy wyszliśmy z kościoła, było tyle ludzi.
Skinęła głową, nie czuła się dobrze w swej starej, czarnej niedzielnej sukni, chociaż
powinna wiedzieć, że Johan był ostatnim, który zwróciłby uwagę na jej strój.
Zniżył głos.
- Dostałem twój list. Musimy porozmawiać. .
Ponownie skinęła głową. W tej samej chwili nadbiegła pani Thoresen,
rozgorączkowana, z czerwonymi plamami z przejęcia na policzkach.
- Czy nie powinniśmy już siadać do stołu, Johanie? Goście są głodni, od dawna nic
nie jedli.
- Porozmawiamy później, Elise. - Uśmiechnął się do niej, żeby jej dodać otuchy, po
czym zniknął.
Elise przypadło przy stole miejsce obok wujka Agnes. Przyniósł w kieszeni
piersiówkę i ciągle namawiał Elise, by wznieśli toast, zwłaszcza gdy się dowiedział, że
Emanuel jest w straży granicznej. Według niego te szwedzkie dranie były winne absolutnie
wszystkiemu, od kłopotów mieszkaniowych po okropne samochody, zatruwające powietrze i
strasznie hałaśliwe, przez które konie wpadają w panikę, a kowale tracą pracę, bo podkowy
nie są już potrzebne. Twierdził, że to wszystko jest nowym wymysłem diabła, a diabłem -
szwedzkie łobuzy.
Elise słuchała sąsiada przy stole jednym uchem i ukradkiem zerkała na innych gości.
Zobaczyła, że wujek Johana miał tak samo w czubie jak wujek Agnes, i odetchnęła z ulgą, że
nie usiadł obok niej. Na pewno by się dopytywał, jak to się stało, że to nie ona jest dziś panną
młodą.
Agnes wydawała się być w świetnym humorze, lecz Johan sprawiał wrażenie bardziej
poważnego niż zwykle, widocznie zdawał sobie sprawę z powagi chwili.
Elise nie mogła sobie przypomnieć, by widziała kiedyś jego dwóch przyjaciół
należących do bandy Lorta - Andersa. Nie wyglądali na zbyt sympatycznych, mieli ściągnięte
twarze i nie odzywali się wiele, prawdopodobnie nie czuli się tu dobrze. Może nie rozumieli,
dlaczego zostali zaproszeni. Raz, kiedy zerknęła w ich stronę, jeden z nich przyglądał się jej.
Szybko umknęła spojrzeniem, ale zdążyła zauważyć jego dziwny wzrok, w którym kryło się
coś, co tłumaczyła sobie jako mieszaninę zaciekawienia i żywego zainteresowania.
Zastanowiła się, czy wiedzieli, co zrobił ich kolega; na tę myśl poczuła wstyd i odrazę.
Johan wstał i wygłosił mowę na cześć panny młodej. Mówił krótko i prosto, bez
wielkich i napuszonych słów. Uczciwie przyznał, że ślub odbył się nieco wcześniej, niż
właściwie planowano, ale zrobi wszystko, co w jego mocy, by stworzyć dobry dom dla
obojga i dla dzieci, które będą mieli.
Elise nie śmiała patrzeć na niego, gdy mówił, bała się, że się zdradzi. Wiele zebranych
tu osób wiedziało, że ona i Johan byli zaręczeni nie tak dawno temu, nie chciała dać im
okazji, by gadali, że żałuje.
W miarę upływu czasu atmosfera coraz bardziej się rozluźniała, ponieważ mężczyźni
wyciągali z tylnych kieszeni butelki i puszczali w obieg. Wytworne damy i eleganccy
panowie nie wyglądali już tak dostojnie po paru łykach ponczu. Elise zastanawiała się, czy
rodzice Agnes rzeczywiście mają przyjaciół wśród burżuazji, lecz zaczynała rozumieć, że ich
ubiór ją zmylił. Nie należy oceniać psa po sierści, pomyślała.
Kilku mężczyzn tak się wstawiło, że z trudem udawało im się wstać od stołu i
utrzymać na nogach, gdy musieli wyjść za potrzebą. Dwóch usiadło obok siebie, objęło się
ramionami i gromkim głosem śpiewało pieśni marynarskie, wymachując szklankami. Panna
młoda też wypiła chyba zbyt wiele, bo usiadła na kolanach jakiemuś starszemu mężczyźnie i
pozwalała mu się dotykać, ile tylko chciał.
W końcu wstali od stołu. Za oknami zrobiło się ciemno, była przecież jesień.
Johan podszedł do Elise.
- Niedługo muszę wracać, Elise. Nie mogli mi dać przepustki do jutra z powodu
napiętej sytuacji. Czy możesz na chwilę ze mną wyjść?
Szybko rozejrzała się, czy nikt nie zwrócił na nich uwagi, po czym pośpiesznie
wyszła za nim do altany.
- Jak on wyglądał? - spytał Johan zdenerwowany. Elise wiedziała, kogo miał na myśli.
- Miał bandaż na głowie i poruszał się o kulach. Dokładnie tak, jak go opisałeś.
Zacisnął pięści, zauważyła, że zagryzł zęby.
- Co za diabeł...
Elise przypomniała sobie, co powiedział Torkild Abrahamsen.
- Nie sądzę, by chciał mi wyrządzić krzywdę. Przyjaciel Anny go zna i mówi, że to
spokojny i małomówny chłopak, który wydaje się bardzo samotny.
Johan zmarszczył czoło, nie rozumiejąc.
- Bronisz go?
- Nie, ale myślę, że nie ma powodu się go bać. Może żałuje tego, co zrobił.
- Nie wierzę własnym uszom! Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz, Elise?
Ten mężczyzna cię zgwałcił i zrobił ci dziecko. Zniszczył zarówno twoje, jak i moje życie.
Gdybyś nie zaszła w ciążę, nie wyszłabyś za mąż za Emanuela, a ja... - zamilkł. Wydawał się
zakłopotany. - Jak to się stało, że rozmawiałaś o nim z Torkildem Abrahamsenem? Chyba nie
powiedziałaś o tym nikomu?
Elise szybko zaprzeczyła ruchem głowy.
- Ten człowiek przyszedł do kościoła. Robiłam, co mogłam, żeby go unikać, ale
zauważyłam, że kulejąc, przyszedł za nami. Torkild Abrahamsen spostrzegł, że zachowuję
się niespokojnie, i zobaczył z tyłu mężczyznę o kulach. Udałam, że nie mam pojęcia, kto to
jest.
Johan patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Chcesz powiedzieć, że był w kościele w czasie ślubu? Skinęła głową.
Poczerwieniał ze złości.
- Czyżby postradał rozum?
- Może coś się stało z jego głową w czasie wypadku albo może po prostu jest ci
wdzięczny za uratowanie życia? Nie powinnam ci o tym pisać, Johan, bo tylko cię
zdenerwowałam. Po tym, co powiedział Torkild Abrahamsen, właściwie już się nie boję tego
człowieka. Myślę, że dręczą go wyrzuty sumienia, a jednocześnie kieruje nim ciekawość.
Zastanawiam się, czy może próbuje się dowiedzieć, czy on jest ojcem dziecka, i obserwuje
mnie, żeby zobaczyć, jak duży mam brzuch i w którym mogę być miesiącu.
- Uważasz, że powinien mieć prawo kręcić się w pobliżu domu? Śledzić cię, żeby się
przekonać, czy to on jest ojcem dziecka?
Elise poczuła złość.
- A co twoim zdaniem powinnam zrobić? Iść na policję, żeby mnie posądzono, że
wyszłam na ulicę? Myślę zresztą, że on więcej nie przyjdzie. Ostatnim razem, kiedy się
pojawił, wpadłam prosto na niego, gdy niosłam wodę ze studni. Przestraszyłam się, ale do-
piero później zaczęłam się go bać. „Co tu robisz”, rzuciłam wściekła. Nie wydawał się
groźny i czym prędzej sobie poszedł.
Johan nadal był zły.
- Nie możesz się zgodzić, żeby się tak zachowywał! Następnym razem musisz iść na
policję. Kiedy konstable się dowiedzą, czyją jesteś żoną, nie posądzą cię o nierząd.
Westchnął ciężko, zdawało się, że gniew powoli mu przechodzi. Spojrzał na Elise
łagodnym wzrokiem.
- Wybacz mi, Elise. Po prostu ogarnia mnie wściekłość, kiedy pomyślę o tym, co
zrobił.
Z tyłu rozległy się kroki i do altany weszła pani Thoresen. Jej twarz ściągnęła się,
kiedy zauważyła Johana z Elise.
- O, tutaj jesteś? Twoja żona cię szuka. Czy nie zamierzasz już wrócić do stołu?
- Już idę. Musiałem tylko najpierw przekazać Elise ważną wiadomość. - Uśmiechnął
się. - Nie bój się, Elise. Wszystko będzie dobrze. Wkrótce znowu będziemy z wami w domu,
jestem tego pewien.
Skinęła głową.
- Szczęśliwej podróży, Johan. Pozdrów Emanuela, kiedy go zobaczysz.
Weszła za nim do środka. Nie była w nastroju, żeby rozmawiać z panią Thoresen. W
głębi restauracji przy niedużym okrągłym stoliku dostrzegła Annę i Torkilda Abrahamsena.
Dotąd nie miała pewności, czy powinna go spytać o tajemnicze paczki, teraz zdecydowała się
to zrobić.
- Miło, że zechciałaś się do nas przysiąść - Anna uśmiechnęła się, wesoła i
zadowolona jak zawsze, i upiła łyk kawy.
- Jest coś, o co chciałabym pana spytać, panie Abrahamsen. W ostatnim czasie
dwukrotnie przed drzwiami naszego domu znalazłam niewielkie paczki. Za każdym razem
zawierały rzeczy dla niemowlęcia. Jest mi przykro, że nie mogę podziękować miłemu
ofiarodawcy, i pomyślałam, że może pan wie, kto nim jest.
Torkild Abrahamsen posłał jej zdumione spojrzenie.
- Myśli pani, że to ktoś z Armii? Skinęła głową zakłopotana.
- Przyjaciele Emanuela wiedzą, że pełni służbę w straży granicznej, i jeśli również
dowiedzieli się, że straciłam pracę w przędzalni. .. Pomyślałam, że może.
Pokręcił głową i uśmiechnął się.
- Gdyby tak było, nie zrobiliby tego w ten sposób. Pomaganie ludziom w potrzebie to
uczciwa sprawa. Gdyby ktoś podejrzewał, że ma pani kłopoty, odwiedziłby panią.
- A więc nie uważa pan, że to może być ktoś z Armii? Znowu pokręcił głową.
Anna siedziała w milczeniu i przysłuchiwała się rozmowie.
- Ale kto to może być? - spytała nagle. - To pewnie ktoś, kto ci współczuje, Elise.
Ktoś, kto wie, że rodzice Emanuela ci nie pomagają. Mam! - rozpromieniła się. - To na
pewno stara ciotka. Ciotka Ulrikke.
Elise zastanowiła się. Dziwne, że nie wpadła na to, ale kiedy Anna podsunęła jej tę
myśl, uznała, że to nawet prawdopodobne. Mimo surowego sposobu bycia ciotka Emanuela
miała w gruncie rzeczy miękkie serce. Elise zrozumiała to już tego piątkowego wieczoru,
kiedy odwiedziła Oscara Carlsena i jego rodzinę. - Ale ona nie mieszka tu w Kristianii -
zauważyła po namyśle.
- Może przyjechała tu z wizytą. Albo ma znajomych, którzy zrobili to dla niej. Może
nie chciała, by wiedzieli o tym rodzice Emanuela, skoro nie byli całkiem zachwyceni... -
Anna zamilkła i posłała Elise przepraszające spojrzenie.
Elise przytaknęła.
- Właściwie myślę, że możesz mieć rację. Coś mi mówi, że ciotka Ulrikke mogłaby
zrobić coś takiego. Ma gorące serce, mimo że sprawia wrażenie trochę szorstkiej. Dziękuję,
Anno. To prawdziwa ulga. Muszę przyznać, że to okropne uczucie, gdy nie wiadomo, kto
stoi za drzwiami.
- Widziałam, że stałaś z Johanem w altanie i że mama do was weszła. Czy coś
powiedziała?
- Nic poza tym, że Agnes szukała Johana. Spojrzenie Anny pociemniało.
- Musi się zaakceptować to, że ze sobą rozmawiacie, mimo że Johan ożenił się teraz z
Agnes. - Zamilkła i zagryzła wargę. - Nie przejmuj się mamą, Elise. Znasz ją. Myślę, że się
obawia, że Johan mógłby popełnić jakieś głupstwo. Prawdopodobnie myśli tak jak ja, że to
ciebie Johan kocha. Ale musimy się pogodzić, że tak się ułożyło: my, ty i Johan. Takie jest
życie.
Elise zwróciła się do Abrahamsena i poprosiła, by opowiedział o swojej pracy w
Armii. Wkrótce potem zobaczyli, że pan młody wyjeżdża. Uroczystość powoli dobiegała
końca. Panna młoda była pijana, podobnie jej rodzice, wuj i większość zaproszonych męż-
czyzn. Niektórzy zapadli w półsen na swoich krzesłach, inni zniknęli w altanach, i kiedy
Anna wspomniała o powrocie, Elise postanowiła pójść razem z nią i Torkildem
Abrahamsenem. Nie chciała wracać do domu sama po ciemku. Zwykle nie bała się
ciemności, ale strach przed mężczyzną o kulach jeszcze do końca jej nie opuścił, mimo że
przekonywała Johana, że jest inaczej. Na Ullevalsveien nie było wiele latarni, w każdym
razie między restauracją a Maridalsveien.
Nagle Elise zatęskniła za latem i jasnymi wieczorami i pomyślała ze zgrozą, że minie
jeszcze siedem - osiem miesięcy, zanim znowu będzie jaśniej.
Rozmawiali razem o weselu, żołnierz Armii Zbawienia pchał wózek, a Elise szła
obok.
- Ciekawe, jakim cudem ojca Agnes było stać na urządzenie takiego przyjęcia? -
zastanawiała się Anna. - Albo pożyczył, albo przez długie lata oszczędzał. Lepiej
wspomógłby Johana i Agnes jakimś groszem. Nie mają gdzie mieszkać i nie wyobrażam
sobie, jak będą żyć z jej pensji, skoro przywykła tyle na siebie wydawać.
- Jeżeli negocjacje w Karlstad zakończą się porozumieniem, Johan pewnie wkrótce
wróci do domu - próbował ją uspokoić Torkild Abrahamsen. - A wtedy będzie dalej kuł w
kamieniu na Trondheimsveien albo wróci do tkalni płótna żaglowego. Skoro wykazał się
zdolnościami, rzeźbiąc w kamieniu, myślę, że może się wybić. Zobaczysz, że będzie kiedyś
bogatym i znanym artystą.
Anna roześmiała się.
- To przyszło przypadkiem naszej mamie do głowy. Przechwalała się, że Johan będzie
miał wesele w restauracji Hasselbakken.
Elise lubiła przebywać z Anną i Torkildem. Oboje tak mocno stąpali po ziemi, a przy
tym cechowały ich optymizm i wrażliwość.
Dużo się śmiali, wymieniali zabawne uwagi na temat gości weselnych i obiadu, nie
wyśmiewając się z nikogo ani nie poniżając.
Zastanawiała się, dlaczego Agnes zaprosiła Torkilda Abrahamsena; nie należał do
rodziny i dopiero od niedawna go znała. Może dlatego, że Anna potrzebowała jego pomocy
Elise zaświtała teraz myśl, że mógł istnieć jeszcze inny powód. Oboje wydawali się tacy
szczęśliwi.
Rozstali się przy Beierbrua.
- Może wpadlibyście któregoś dnia do nas z wizytą? Peder i Kristian będą
zachwyceni, mama także.
- Z przyjemnością, Elise. Pozdrów wszystkich w domu.
W domu było ciemno i cicho. Mama, chłopcy i lokatorzy na poddaszu pewnie już
dawno temu położyli się spać.
Przystanęła i rozejrzała się dookoła. Noc była spokojna i gwiaździsta. Poza szumem
wodospadu konik polny jako jedyny wydawał z siebie dźwięki. Księżyc świecił blado, a jego
światło odbijało się w rzece.
Nagłe Elise zauważyła w oddali postać między budynkami fabryki. To Otto, stróż
nocny Prawie z nim nie rozmawiała od tego ranka, kiedy znalazł ją i Emanuela zamkniętych
w opuszczonej komórce. Nie chciał wierzyć jej wyjaśnieniom, a kiedy rozniosła się wieść, że
Elise wyszła za mąż za Emanuela, tylko prychnął pogardliwie, jak opowiadały dziewczyny z
fabryki.
Już miała wejść do domu, bo nie chciała, żeby ją zauważył, kiedy odniosła wrażenie,
że odwrócił się i z kimś rozmawia, gestykulował energicznie rękami i wydawał się czymś
zaaferowany Co to ją obchodzi, powiedziała do siebie, otworzyła drzwi i weszła do środka.
Na wszelki wypadek przekręciła w zamku klucz.
ROZDZIAŁ ÓSMY
W poniedziałek rano podczas śniadania Asbjorn Hvalstad nagle zawołał:
- Negocjatorzy znaleźli rozwiązanie! - Spojrzał znad gazety.
Elise podeszła szybko i przeczytała nad jego ramieniem: „W sobotę dwudziestego
trzeciego września negocjatorzy podpisali porozumienie, które rozwiązało problemy
powstałe na skutek zerwania unii ze Szwecją. Zgodnie uchwalono, że fortyfikacje
przygraniczne zostaną zlikwidowane, natomiast pomniki historyczne, jak twierdza w
Kongsvinger i starsze części twierdzy w Fredriksten, mogą zostać. Poza tym osiągnięto
jednomyślność co do pastwisk reniferów, koryt rzecznych, stref neutralnych i arbitrażu.
Oprócz tego...”
Elise odwróciła się do matki i rzuciła się jej na szyję. Pani Lovlien rozpłakała się z
radości.
- A więc Emanuel wróci wcześniej, niż sądziłyśmy, Elise! Bóg jest dla nas łaskawy!
Elise skinęła głową, czując ogromną ulgę. Nie miała odwagi dopuścić do siebie myśli,
co by było, gdyby Emanuel nie wrócił.
Kiedy Emanuel przyjdzie z powrotem do domu, wszystko będzie jak dawniej. Głupie
myśli umilkną, a zwątpienie zostanie pogrzebane. Wszystko będzie dobrze.
- To jednak nie będzie wojny? - Peder wyglądał na rozczarowanego.
- Czy to nie ty bałeś się o Johana i Emanuela? Zrozum, to nie jest tak jak z twoimi
żołnierzykami, Pederze - pouczał Kristian niczym dorosły. - Prawdziwi żołnierze nie wstają
po raz drugi, żeby walczyć dalej, kiedy dostaną kulkę w łeb.
- Całkiem słusznie, Kristianie - poparł go Asbjorn Hvalstad. Elise dostrzegła, jak
chłopak wprost urósł pod wpływem tej pochwały. - Wojna to okropność. Dziękujmy
Stwórcy, że naszym przywódcom udało się uniknąć zbrojnego konfliktu.
- Już Mu dziękowałem, panie Hvalstad. - Peder posłał mu niewinne spojrzenie.
- Tak? Zanim się jeszcze o tym dowiedzieliśmy? - zdumiał się Asbjorn Hvalstad.
- Dziękowałem Mu przedwczoraj, kiedy Pingelen poszedł do kąta. „Dziękuję Ci”,
powiedziałem do Niego. „Kiedy Pingelen stoi w kącie, nie może rozrabiać”, dodałem. Z
dorosłymi też tak jest. Kiedy siedzą w więzieniu w Karlstad, nie mogą zrobić nic złego.
Elise i pani Lovlien stłumiły uśmiech, jednak pan Hvalstad potraktował słowa Pedera
poważnie.
- Czy Pingelen jest taki niegrzeczny, Pederze? Peder przytaknął.
- Próbował wepchnąć mnie do rzeki.
- Nie mówmy o tym więcej, Pederze. - Elise mrugnęła do niego porozumiewawczo i
Peder najwyraźniej zrozumiał. Umówili się, że oszczędzą mamie przerażających opowieści.
Elise zauważyła, że mama na szczęście nie przejęła się tym, co powiedział.
Pan Hvalstad wstał od stołu.
- Dziś wieczorem będziemy świętować. Gdy Peder i Kristian skończą pracę,
zafunduję wszystkim kawę i ciastka.
Peder i Kristian podskoczyli do góry, tańczyli i skakali z radości, a Anne Sofie
ześliznęła się z ławki i próbowała ich naśladować.
Kiedy Hvalstad i chłopcy zniknęli i kiedy przyszła Larsine, a mama usiadła przy
krosnach, Elise udała się do piekarni, żeby kupić ciastka na rachunek Hvalstada.
Na szczęście w piekarni nie było jeszcze dużo ludzi, a ci, którzy przyszli, nie
rozmawiali o niczym innym, tylko o pomyślnym zakończeniu negocjacji i o tym, że nie
będzie wojny. Nie wspomnieli o Korpusie Strzelców. Za osiemnaście ore dostała sześć
niedużych drożdżówek z dużą ilością cynamonu. Potem poszła do Magdy na rogu, żeby
kupić parafinę i sztuczne masło. Mama nie lubiła tego tłuszczu, margaryny, jak go nazywano,
i twierdziła, że jest niezdrowy. Jeśli miała jeść masło, to musiało to być prawdziwe masło
wiejskie, lecz ono kosztowało osiemdziesiąt ore za pół kilo, a na to nie było ich stać.
Kiedy dwie klientki wyszły ze sklepu, Elise zauważyła, że przed nią stoi Otto. Miała
nadzieję, że nie zauważy jej wcześniej, a dopiero gdy będzie wychodził. Żeby nie napotkać
jego wzroku, udawała, że przygląda się wszystkiemu dookoła. Matka zawsze mówiła, że u
Magdy jest taki bałagan jak w wiejskim sklepie w Ulefoss, wszędzie coś stoi albo wisi. Pod
sufitem wisiały bańki na mleko, dzbanki, buty zimowe impregnowane tłuszczem, wiadra i
lampy naftowe, na ladzie stała waga z odważnikami, wszystko należało zważyć i zapakować.
Z lady wystawały szuflady na cukier, mąkę i kaszę, ale kawa przechowywana była w dużych
kolorowych blaszanych puszkach.
Wreszcie Otto skończył kupować. Elise odwróciła się i oglądała dwa duże kawałki
sera goździkowego, które leżały na ladzie. Jeśli Magda była w dobrym nastroju, pozwalała
czasem stałym klientom skosztować różnych produktów.
- Elise? - Zauważył ją. Udała zaskoczenie.
- Otto? Co za niespodzianka. Myślałam, że o tej porze leżysz w domu i śpisz.
Potrząsnął głową, przyglądając jej się badawczo.
- Widuję cię w domu majstra. Uśmiechnęła się.
- Możliwe, z fabryki do nas jest niedaleko. Dobrze by było, gdybym mogła wrócić do
pracy. Gdybym odzyskała swoją posadę.
- Stałaś się popularna, Elise. - Uśmiechnął się. - Jeden z twoich kawalerów kręci się w
pobliżu fabryki. Nie ma odwagi przejść przez most.
Elise zmarszczyła brwi.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie zauważyłaś go w sobotę? Przez wiele godzin stał nad rzeką i gapił się na drugi
brzeg. W końcu powiedziałem mu, że jeśli tak mu zależy, powinien raczej zapukać do drzwi i
spytać, czy może wejść.
- O kim ty mówisz? - domyślała się, co powie, ale nie chciała po sobie pokazać, że
coś wie.
- O twoim koledze. O tym, który złamał nogę i uderzył się w głowę o skałę.
- Nie rozumiem, o kim mówisz.
- Ach tak. - Uśmiechnął się. - Wydaje mi się, że wyraźnie widziałem, jak z nim
rozmawiałaś. A skoro kłamiesz, to znaczy, że coś kręcisz.
- Nie pierwszy raz mnie o coś posądzasz, Otto. Jeśli cię to bawi, to proszę bardzo. -
Odwróciła się od niego.
Słyszała, że chichotał przez całą drogę do wyjścia ze sklepu.
Elise zmarszczyła czoło. Nie podobało jej się to. Najpierw mężczyzna o kulach szedł
za nią w sobotę z kościoła, a potem przez kilka godzin stał między budynkami fabryki i
czekał, aż wróci z przyjęcia weselnego. Teraz nawet Otto to zauważył, wkrótce połowa
Sagene będzie wiedzieć, że jakiś obcy o kulach i z bandażem na głowie za nią chodzi.
Tutejszym plotkarom dostanie się smakowity kąsek. W końcu zaczną dociekać, kim on jest i
dlaczego się nie poddaje, chociaż musi wiedzieć, że jest mężatką.
Czy uda im się odgadnąć prawdę?... Ciarki przebiegły jej po plecach. Może powinna
zrobić tak, jak poradził jej Johan, i jednak pójść na policję? Jeżeli Emanuel zorientuje się, że
ludzie gadają o niej i rannym żołnierzu, wpadnie we wściekłość. Może straci ochotę, by za-
stąpić dziecku ojca, skoro zrozumie, że nikt nie wierzy w jego ojcostwo.
Pomyślała o tym, ile złego mogą wyrządzić plotki. Czy gdyby plotkujący zdali sobie
sprawę z konsekwencji, jakie może spowodować ich gadulstwo, to przestaliby plotkować?
Matka najwyraźniej zorientowała się, że coś jest nie tak, bo natychmiast w jej wzroku
pojawiła się podejrzliwość. Przez całe niedzielne przedpołudnie spacerowała z panem
Hvalstadem i z Anne Sofie, a potem w czasie obiadu i przez resztę wieczoru wszyscy troje
byli tak zajęci sobą, że zapomnieli zapytać, jak się udało wesele. Elise nie miała pewności,
czy matka nie wspomniała o tym, ponieważ zaabsorbował ją pan Hvalstad, czy też może nie
chciała usłyszeć, że ojciec Agnes wyprawił córce wspanialsze wesele, niż miała Elise. Albo
może po prostu dlatego, że Johan był panem młodym.
- Czy stało się coś złego, Elise?
- Złego? - Elise zmusiła się do uśmiechu. - Chyba nie mogło się zdarzyć nic złego w
taki dzień jak dziś, kiedy dowiedzieliśmy się, że nie będzie wojny Kupiłam sześć
drożdżówek z cynamonem.
- Pomyślałam, że starczy ci tylko na małe, więc upiekłam ciasto. Poczułam się głupio,
że Asbjorn wydaje na nas pieniądze. Opowiedz mi trochę o weselu, Elise. Ciekawa jestem,
kto przyszedł. Zaprosili panią Eyertsen?
Elise pokręciła głową.
- Ani pani Evertsen, ani pani Albertsen, ani też pani Berg. Przyszli przeważnie sami
obcy. Eleganckie kobiety w jasnych sukniach i panowie w białych koszulach i czarnych
garniturach.
Matka popatrzyła na nią zdumiona.
- Gdzie oni poznali tych ludzi?
- Nie wiem. Może ojciec Agnes zna ich ze swej działalności politycznej.
Twarz pani Lovlien ściągnęła się. Elise uświadomiła sobie, że matka poczuła się
urażona, że jej nie zaproszono. Żeby ją trochę udobruchać, rzekła beztrosko: - Bardziej
wypadałoby im zaprosić panią Evertsen, która była sąsiadką Thoresenów od samego począt-
ku, gdy wprowadzili się do Andersengirden.
- My też się z nimi przyjaźniliśmy. Elise uśmiechnęła się.
- Nie sądzę, by ci się tam podobało, mamo. Widziałam wielu gości, którzy przynieśli
ze sobą wódkę. Wyciągali z tylnych kieszeni butelki i puszczali w obieg. Na początku robili
to po kryjomu, ale potem, gdy atmosfera się rozluźniła, nikt nie zwracał uwagi na drobiazgi.
Ciekawe, czy wolno im będzie jeszcze kiedykolwiek urządzić przyjęcie w restauracji na
wzgórzu Hasselbakken.
Matka spojrzała na Elise przestraszona.
- Czy ktoś się upił?
- Spytaj mnie raczej, czy ktoś się nie upił. Johan musiał wracać do Kongsvinger
ostatnim pociągiem, więc nie wypił nawet kropli. Anna i Torkild Abrahamsen też nie pili.
- Czy on też tam był?
- Inaczej Anna nie dotarłaby na wesele.
- Jej wujek mógłby jej pomóc. Elise przytaknęła.
- Odnoszę wrażenie, że łączy ich coś więcej niż przyjaźń.
- Annę z Torkildem? - pani Lovlien wyglądała na wstrząśniętą. - To niemożliwe.
- Dlaczego? - Elise spojrzała na matkę zaczepnie. - Pomyśl, jakie to dla niego
szczęście. Anna jest najmilszą dziewczyną, jaką znam, łagodną i wiecznie zadowoloną. Do
tego jest śliczna.
- Ale ona nie może... - matka zamilkła i zagryzła wargę.
- Dać mu dziecka, chciałaś powiedzieć? Mogą być szczęśliwi bez niego.
- Ale zastanów się, co to znaczy mieć żonę, którą wiecznie trzeba pchać na wózku?
- Nie wygląda na to, by go to krępowało. Ludzie z Armii nie mają tylu uprzedzeń jak
pozostali. Możemy się od nich czegoś nauczyć.
- Z kim siedziałaś przy stole?
- Obok wujka Agnes. Używał wosku do brody, okazał się zapalonym patriotą i winił
Szwedów za wszystko, od braku mieszkań i bezrobocia po hałas i smród automobilów.
Matka uśmiechnęła się.
- Najwyraźniej jest podobny do reszty rodziny. Co dostaliście do jedzenia?
- Potrawkę z drobiu i „chłopki w woalkach”.
- Mus jabłkowy z biszkoptem i bitą śmietaną? Pamiętam, że taki deser jadłam u ciotki
i wujka. Później już go nie próbowałam. Ślinka mi cieknie na samo wspomnienie. No, ale
czas obierać ziemniaki, Elise, a ty ruszaj do krosien. Cieszę się na dzisiejszy wieczór.
W salonie było cicho, tylko czółenko zakłócało ciszę. Elise zatęskniła niemal za
przędzalnią i fabryczną halą pełną pracujących kobiet oraz za hukiem maszyn. Za okresem,
kiedy musiała całą swą uwagę skupić na pracy, by włosy, fartuch czy ręka nie dostały się w
tryby maszyny. Wtedy rzadko miała okazję się rozmarzyć albo rozmyślać o kłopotach. Teraz
miała nieskończenie wiele czasu, by zmartwienia przetaczały się przez jej głowę jedno po
drugim.
Może powinna spróbować porozmawiać z Agnes? Przyjaciółka znała przecież
rudzielca. Ansgara, jak go nazwała. Była pewna siebie i odważna i na pewno to dla niej
żadna trudność z nim pogadać. Może uda się jej go nakłonić, żeby się przyznał, o co mu
chodzi. Może nawet z niego wydusi, czy to on jest winowajcą. Dla niej, Elise, byłaby to
wielka ulga, gdyby potwierdziły się jej przypuszczenia, wtedy wiedziałaby, jak się zachować.
Otto to zły duch. Będzie się mścił, ponieważ nie odwzajemniła jego umizgów.
Najpierw opowiadając majstrowi, że z własnej woli spędziła z Emanuelem noc w graciarni
obok fabryki, a teraz rozpuszczając plotki o jej kulejącym „kawalerze”. To podłość.
Pan Hvalstad wrócił wcześniej na obiad i opowiedział o nastrojach panujących w
kantorze. Kierownik zafundował szampana, żeby uczcić ten dzień, i wszystkich ogarnął
uroczysty nastrój. Lokator musiał chyba wypić więcej niż jeden kieliszek, pomyślała Elise,
ponieważ pocałował mamę w policzek, wcale się nie krępując obecnością innych.
Chłopcy wpadli do domu niczym burza, żeby coś zjeść przed pracą. Mama podała
smażone krążki kalarepy ze smażoną cebulką, przyprawione solą i pieprzem, które
smakowały jak mięso. Asbjorn Hvalstad był zadowolony.
- Siostra Kopciucha nie żyje - odezwał się nagle Kristian. Elise spojrzała na niego
przerażona.
- Niedawno widziałam ją z mamą w sklepie.
- Zaczęła kaszleć. Jej braciszek pilnował jej, gdy ich mama była w pracy. Nagle
poszła jej z nosa biała piana i mała przestała na niego patrzeć. Zatrzymał kołyskę i zrobiło się
cicho jak w kościele, mówił. Pobiegł po sąsiadkę, a ona zaczęła płakać. Nie rozumiał
dlaczego, bo przecież jego siostra stała się aniołem, powiedział.
Peder przestał gryźć i z ustami pełnymi jedzenia wpatrywał się w brata.
- Stała się aniołem?
Kristian spojrzał na niego wyrozumiale.
- Nie, ale jej braciszek tak myślał.
- Skąd wiesz, że to nieprawda?
- Anioły tak naprawdę nie istnieją, rozumiesz, Peder. Niektórzy tylko tak mówią, żeby
pocieszyć dzieci.
Mama przerwała im.
- Nikt tego nie wie na pewno, Kristianie. Wielu uważa, że anioły istnieją, ale my nie
możemy ich zobaczyć, zanim nie umrzemy. W Biblii jest o nich mowa, a wy uczycie się w
szkole historii Biblii.
- Jak myślisz, czy są wśród nich duże i małe? - Peder popatrzył na matkę z ufnością i
dokończył przeżuwać.
- Na pewno.
Peder przełknął głośno.
- I tato też? - Nagle uśmiechnął się szeroko. - Ciekawe, co mówi dyrektor tam na
górze na widok anioła z czerwonym nosem i flaszką w kieszeni.
- Teraz się wygłupiasz, Pederze. - Matka skarciła go wzrokiem. - Wiesz dobrze, że to
nie dyrektor, tylko Bóg.
Peder skinął i spuścił głowę zawstydzony.
- Uważam, że Peder jest zabawny. - Kristian śmiało spojrzał matce w oczy. - Moi
koledzy też tak twierdzą. Śmieją się, gdy tylko otworzy usta.
- Śmieją się z niego czy z tego, co mówi? - Pan Hvalstad wydawał się szczerze
zainteresowany.
- Śmieją się z jego dziwnych wypowiedzi. Mówią, że powinien występować w cyrku.
Wtedy mógłby być sławny i występować dla króla. I zarabiać na tym.
Peder wybałuszył oczy.
- Dla szwedzkiego króla? O nie!
- Mamy własnego króla, rozumiesz, Peder. Możemy wybrać się do zamku i pomachać
mu, to może rzuci nam dwukoronówkę.
Pan Hvalstad wstał od stołu.
- Muszę niestety już iść do kantoru, ale spróbuję wrócić dziś wcześniej niż zwykle.
Kupiłaś jakieś ciastka, Elise?
- Tak, kupiłam drożdżówki z cynamonem, a mama upiekła ciasto.
Popatrzył na panią Lovlien ciepłym wzrokiem.
- Nie musiałaś, kochana. I tak masz sporo roboty.
Elise zauważyła, że Peder i Kristian wymienili spojrzenia i zasłonili usta, żeby nie
wybuchnąć śmiechem.
Gdy tylko pan Hvalstad zniknął za drzwiami, Peder wykrztusił:
- Czy on jest twoim ukochanym, mamo?
Matka zaczerwieniła się na twarzy i w pośpiechu zaczęła nastawiać wodę na
zmywanie.
- Można powiedzieć „kochany” do kogoś, kto wcale nie jest ukochanym. Ja też często
do was tak mówię.
- Ale ja spytałem, czy on jest twoim ukochanym.
- Nie pyta się o takie rzeczy, Pederze! Jesteś bezwstydny i nie - wychowany. Uczyłam
cię, że dzieci nie powinny się odzywać, kiedy dorośli rozmawiają, ale ty ciągle przerywasz.
No, musicie już iść. Postarajcie się wrócić wcześnie, pamiętajcie, że dziś świętujemy.
To był niezwykle miły wieczór. Jedli drożdżówki i ciasto z formy, pili kawę, która z
tej okazji była mocna, a nie jasnobrązowa. Ku zdumieniu Elise matka wyciągnęła stary
akordeon ojca i zagrała kilka prostych melodii. Pierwsza nazywała się Tak często duje
mroźny wiatr, a następna Rododendron.
Elise zauważyła, że matka i pan Hvalstad ciągle posyłali sobie czułe spojrzenia, i
zastanowiła się, jak poważne właściwie mają zamiary. Jeżeli mama wpadnie na pomysł, by
ponownie wyjść za mąż i się wyprowadzić, na pewno nie zabierze ze sobą Pedera i Kristiana.
Od czasu, gdy wróciła z sanatorium, w gruncie rzeczy przerzuciła odpowiedzialność za
chłopców na Elise. Czasami Elise zastanawiała się, czy myślała o tym, że to ona jest ich
matką. W czasie długich miesięcy, kiedy leżała chora, najstarsza córka musiała zająć się
braćmi, a potem już tak zostało. Mimo że Emanuel zgodził się, by matka, Peder i Kristian
zamieszkali z nimi, nie wiadomo, czy poza dzieckiem, którego Elise się spodziewała, będzie
chciał zaopiekować się jeszcze chłopcami.
Matka skończyła właśnie grać drugą melodię, kiedy nagle rozległo się pukanie do
drzwi. Wszyscy popatrzyli po sobie zdumieni, bo rzadko przychodzili do nich goście.
Elise wyszła do kuchni, żeby otworzyć. To mógł być Evert, Agnes albo Hilda,
pomyślała. Ale oni weszliby od razu do środka, nie czekając na zaproszenie.
Jakież było zaskoczenie Elise, kiedy za drzwiami ujrzała ubraną na czarno starszą
damę. Po chwili poznała, że to ciotka Ulrikke. Przyszła, żeby oznajmić, że to ona zostawiała
prezenty, pomyślała szybko Elise i serdecznie przywitała krewną.
- Co za radosna niespodzianka. Wejdź, proszę.
Stara ciotka Emanuela wyglądała równie surowo jak ostatnio, lecz mimo to Elise nie
poczuła się nieswojo.
Kilka razy mignęła jej ciotka Ulrikke na ślubie i to wystarczyło, by już tak bardzo się
jej nie bała. Wskazała jej drogę do salonu.
- Właśnie świętujemy na cześć udanych pertraktacji w Karlstad. A to jest nasz lokator,
pan Asbjorn Hvalstad, i jego córka, Anne Sofie.
Ciotka Ulrikke podeszła do stołu i podała rękę każdemu z nich, następnie zwróciła się
do Elise zdumiona.
- Lokator? W tym małym domku dla lalek? Jakim cudem się tu mieścicie?
- Pan Hvalstad z córką zajmują poddasze, a mama z chłopcami śpią w pokoiku.
- A gdzie się podzieje Emanuel, kiedy wróci do domu?
- Wtedy on i ja będziemy spali w salonie. Na razie śpię w kuchni.
- Emanuel będzie musiał dobrze zarabiać, żebyście nie musieli wynajmować
własnych sypialni.
- Póki służy w straży granicznej, zarabia tylko na swoje potrzeby.
Ciotka zerknęła na Elise zaskoczona.
- Nie pracujesz w fabryce?
- Nie, straciłam pracę. - Bezwiednie położyła rękę na brzuchu. Ciotka Ulrikke musiała
wiedzieć, że Elise spodziewa się dziecka, skoro kładła na schodach paczki z rzeczami dla
niemowlęcia. - Usiądź, proszę. Kawa jest jeszcze ciepła, przyniosę tylko jeszcze jedną
filiżankę. - Wyjęła porcelanowe filiżanki Emanuela i pomyślała, że na pewno by się ucieszył,
że używa ich przy takiej okazji jak dziś.
Nagle zrobiło się jej przykro.
Zauważyła, że ciotka dziwnie zmieniła się na twarzy. Otworzyła usta, żeby coś
powiedzieć, jednocześnie mierząc wzrokiem Elise od stóp do głów.
- I kiedy ma nastąpić ta szczęśliwa okoliczność?
- Pod koniec stycznia.
Gdy tylko to powiedziała, uświadomiła sobie, że to dla starej kobiety prawdziwe
zaskoczenie. Ciotka poderwała się jak rażona piorunem. Może myślała, że poczekają do nocy
poślubnej, a teraz doznała wielkiego rozczarowania z powodu braku moralności młodych,
pomyślała Elise. Szkoda, że nie mogła powiedzieć prawdy.
Zauważyła, że matka skuliła się na swoim miejscu. Elise to zdziwiło. Zaledwie kilka
dni temu matka zwierzyła się jej, co przeżyła w swej młodości, a mimo to wstydzi się, że ma
córkę, która postępuje tak samo.
Asbjorn Hvalstad musiał pewnie zorientować się w sytuacji i czym prędzej
zaproponował ciotce Ulrikke talerz z ciastkami i zaczął opowiadać o tym, jak świętowali w
kantorze najnowsze wydarzenia.
Ciotka Ulrikke przybrała jeszcze bardziej surowy wyraz twarzy.
- Zupełnie się nie zgadzam z tym, co się dzieje. Wolę Francisa Hagerupa niż tego
lewicowca Michelsena. Prawica nie chciała rozwiązania unii ze Szwecją, Francis Hagerup
zamierzał prowadzić ze Szwedami negocjacje w sprawie konsulatu i próbować dojść do
kompromisu.
Hvalstad czym prędzej starał się zmienić temat.
Peder i Kristian siedzieli cicho jak trusie. Elise sądziła, że czują respekt wobec
władczej starszej kobiety i nie mają odwagi się odezwać, żeby ich nie wyproszono. Nieczęsto
wolno im było siedzieć z dorosłymi w salonie, w dodatku przy stole, na którym stały droż-
dżówki i domowe ciasto.
Nagle Peder przerwał ciszę.
- Dlaczego masz jeden ząb taki krzywy, ciociu Ulrikke?
Starsza pani wyglądała tak, jak gdyby już się zbierała, by odpowiedzieć jakąś
uszczypliwą uwagą, ale ku zaskoczeniu Elise powstrzymała się, uśmiechnęła i rzekła:
- Ponieważ się taka urodziłam, dokładnie tak, jak ty urodziłeś się z piegami i niesforną
czupryną.
- Nie gniewaj się za to, ciociu Ulrikke. Uważam, że jesteś ładna taka, jaka jesteś.
Mimo że jesteś trochę stara.
Kristian zakrztusił się, pan Hvalstad musiał spojrzeć w inną stronę, a mama czym
prędzej zaczęła dolewać kawy.
- Jesteś pewnie dość oryginalnym chłopcem, Pederze. - Ciotka Ulrikke nie
przestawała się uśmiechać. Wyglądało na to, że zarówno rozwiązanie unii, jak i duży brzuch
Elise zeszły na dalszy plan.
Zrobiło się późno, kiedy ciotka Ulrikke wstała, żeby wyjść. Wyjaśniła, że jest w
Kristianii tylko z krótką wizytą i że zatrzymała się u rodziny Carlsenów, więc nie musiała
rezerwować pokoju w drogim hotelu. Uśmiechnęła się do Elise, gdy dziękowała za gościnę, i
obiecała, że wpadnie, gdy następnym razem będzie w stolicy. Nie wspomniała słowem o
porodzie, a kiedy pan Hvalstad zaproponował, że ją odprowadzi na szczyt wzgórza Aker,
zgodziła się, mimo że, jak się okazało, mają oboje odmienne poglądy polityczne.
Elise wyszła z nimi na ganek. Chwilę wahała się, zanim zebrała się na odwagę.
- Ciociu Ulrikke, nie zdążyłam podziękować za te dwie paczki. Ciotka spojrzała na
nią, nie rozumiejąc.
- Paczki?
Elise poczuła, że się zaczerwieniła.
- Ja... ja... znalazłam przed domem dwie paczki. Myślałam...
- O jakich ty paczkach mówisz?
Elise wiła się jak piskorz. Musiała się pomylić. Gdyby pakunki zostawiła ciotka
Ulrikke, od razu zrozumiałaby, o czym mowa.
- Były w nich rzeczy dla niemowlęcia. Cudny maleńki kocyk i kaftanik robiony na
drutach.
- Nie dawałam ci nic takiego, nie wiedziałam nawet, że jesteś w ciąży. Marie
sugerowała wprawdzie, że martwi się tym, co powiedziała na weselu ta... hm... twoja
przyjaciółka, ale nie mogliśmy uwierzyć, że to prawda. Emanuel mimo wszystko przez wiele
lat należał do Armii Zbawienia i został tak wychowany, że potrafił nad sobą panować.
Elise czuła, jak palą ją policzki. Spuściła wzrok.
- Bardzo mi przykro z tego powodu, ciociu Ulrikke.
Jednak kiedy się położyła spać tego wieczoru, długo leżała, wpatrując się w sufit. Kto,
u licha, w takim razie dał jej te prezenty?
ROZDZIAŁ DZIWEIĄTY
Elise w napięciu czekała na powrót Emanuela. Teraz, kiedy Szwedzi i Norwegowie
doszli do porozumienia, żołnierze powinni zostać odesłani do domów. Gazety pełne były
wielkich nagłówków i komentarzy wydarzeń w Karlstad. Wollert Konow z Hedemarken
powiedział w Stortingu: „Wolałbym raczej unię niż zgodzić się na takie warunki”.
Szesnastu głosujących przeciw twierdziło, że karlstadzkie porozumienie stanie się w
kraju niczym pochodnia zapalająca, stworzy podziały między ludźmi i że teraz już nigdy nie
będzie pokoju na Półwyspie Skandynawskim.
- Sądziłam, że większość Norwegów pragnęła rozwiązania unii - rzekła Elise
zdumiona.
- I tak rzeczywiście jest - odparł pan Hvalstad. Siedzieli przy śniadaniu i po kolei
czytali „Verdens Gang”. - Zarówno w Zgromadzeniu Narodowym, jak i wśród obywateli
większość była za rozwiązaniem unii i zgadzała się, by Norwegia zaakceptowała niektóre
niezbyt honorowe warunki.
- Jakie warunki? - przerwała mu pani Lovlien.
- Zlikwidowanie niektórych fortyfikacji obronnych przy szwedzkiej granicy i
demobilizacja norweskich sił zbrojnych. Wielu uważa to za tak upokarzające, że już bardziej
woleliby wojnę. Właściwie za wcześnie świętujemy zwycięstwo. Storting jeszcze nie za-
twierdził ugody w Karlstad, debata będzie trwała kilka dni.
- A więc mimo wszystko nie wiadomo, czy Emanuel wróci do domu. - Elise sama
usłyszała, że w jej głosie nie zabrzmiało tyle rozczarowania, ile powinno. Wiedziała, co jest
powodem. Tęskniła za Emanuelem, pragnęła słuchać jego głosu, zobaczyć ciepło w jego
czułym wzroku, poczuć późną nocą jego duże, silne ciało przy swoim. Jednocześnie
denerwowała się, że będzie musiała mu powiedzieć o mężczyźnie o kulach. Prędzej czy
później sam się zorientuje, w każdym razie teraz, kiedy Otto zacznie chlapać jęzorem. Poza
tym obawiała się, że wymówi mieszkanie Asbjornowi Hvalstadowi i sprawi przykrość i
matce, i Anne Sofie. Był jeszcze jeden powód, ale tego nie miała ochoty przyznać nawet
przed sobą samą, ponieważ może Emanuel się zmienił i będzie mniej ochoczy w łóżku po
wielu długich marszach i dużym wysiłku fizycznym...
Wstydziła się swoich własnych myśli. Młodzi małżonkowie powinni być oboje pełni
ognia. A może pożądanie słabnie w czasie ciąży?
Tego samego wieczoru przyszła Hilda z wizytą. Była w kiepskim nastroju. To dla niej
typowe, pomyślała Elise. Nie miała odwagi poskarżyć się panu Paulsenowi.
Elise nie widziała siostry od tego dna, kiedy przyszła i wyznała matce, że znowu jest
w ciąży. Nie miała pewności, czy to tajemnica, ale zaryzykowała.
- Mama powiedziała mi tę nowinę. To świetnie, Hildo. W takim razie urodzimy
prawie w tym samym czasie, może z kilkumiesięcznym odstępem. To tak, jak byśmy
urodziły bliźnięta.
Hilda posłała jej harde spojrzenie.
- Próbujesz być zabawna?
- Mam mówiła, że nie żałujesz i że tym razem zatrzymasz dziecko.
- Tak, mogę przecież się tu przeprowadzić - odparowała ironicznie. - Po prostu
przejmę salon z meblami w pluszu Emanuela, statuetkami i całą resztą.
Elise nie odpowiedziała. Gdy Hilda była w podłym nastroju, lepiej było milczeć. Na
pewno stał za tym Paulsen Junior. Spytał zapewne wuja, czy mógłby postarać się o więcej
dzieci, a majster się zgodził i powiedział, że oczywiście sprawi im jeszcze jedno.
Hilda zagryzła wargę.
Elise zauważyła, że kiedy nie podejmuje dyskusji, Hilda zawsze po chwili stawała się
potulna. Hilda oparła głowę na rękach.
- Wszystko jest takie okropne. Paulsen bardzo się ucieszył, kiedy powiedziałam mu,
że jestem w ciąży. Myślałam, że się ucieszył, bo naprawdę pragnie sam mieć dziecko. Teraz
rozumiem, że ma inne plany.
Elise zerknęła na matkę, która zmywała naczynia po obiedzie. Unikała wzroku córki.
- Wiesz, że możesz odmówić. To twoje dziecko, on nie może cię zmusić, żebyś je
oddała.
Hilda otarła łzy rękawem sukni i pokręciła głową.
- W takim razie będę musiała się wyprowadzić. I co wtedy pocznę? Z czego będę
żyła?
- Na pewno odzyskasz pracę w przędzalni. Hilda posłała siostrze surowe spojrzenie.
- Czy ty w ogóle wiesz, ile zarabia pomocnica?
- Może mogłabyś zostać prządką? Albo tkaczką w Hjula. Paulsen na pewno ci
pomoże.
- Wierzysz w to? Czy zechce mi pomóc, gdy mu odmówię i nie zrobię tego, co chce?
- Wiele innych niezamężnych matek zdołało stanąć na własnych nogach. Przejdź się
do żłobka, a przekonasz się, że to prawda. Być może mama poradzi sobie i przypilnuje nasze
dzieci, gdy my będziemy w pracy. - Posłała matce spojrzenie pełne nadziei.
Pani Lovlien skinęła głową.
- Jeżeli tylko starczy mi zdrowia. - Jej głos nie zabrzmiał zbyt pewnie.
Elise zauważyła, że mama nie była zachwycona tym pomysłem. Może myślała o
Hvalstadzie? Niewykluczone, że już się oświadczył, wydawał się taki zakochany. Może
planowali wyprowadzić się z domu majstra i postarać się o własne mieszkanie? Wtedy Hilda
mogłaby zamieszkać na poddaszu. Miała nadzieję, że mama to zaproponuje, ale nic nie
powiedziała.
- Jak myślisz, gdzie będę mieszkać? Mam wynająć kąt w jakiejś norze? - spytała
zdławionym głosem.
Elise utkwiła wzrok w matce, teraz mogłaby coś powiedzieć. Ale matka nadal
milczała.
- Nie martw się na zapas. Masz jeszcze sporo miesięcy na znalezienie rozwiązania.
Może któraś z twoich koleżanek zechce dzielić z tobą pokój i kuchnię. Nie wiem poza tym,
czy Asbjorn Hvalstad będzie chciał zostać w domu majstra. Na poddaszu jest mu chyba
ciasno, przywykł przecież do większych mieszkań.
Nie miała odwagi spojrzeć na matkę, kiedy o tym mówiła, ale zauważyła, że matka
znieruchomiała.
- Myślę, że co do tego się mylisz, Elise. Jemu się tu bardzo podoba, uważa, że to
fascynujące mieszkać w pobliżu wodospadu i słuchać jego szumu, poza tym cieszy się, że
Anne Sofie wychowuje się wśród trawy i zieleni.
Hilda posłała matce surowe spojrzenie.
- Czy przedkładasz racje obcego lokatora ponad potrzeby własnej córki? Czy
ważniejsze jest dobro tej dziewczynki niż dobro własnego wnuka?
Matka zarumieniła się na policzkach.
- Zmuszasz mnie, bym wyznała coś, z czym chciałam trochę poczekać. Asbjorn
Hvalstad i ja kochamy się. Zamierzamy się pobrać.
Hilda najpierw poczerwieniała na twarzy, a następnie zbladła.
- Co powiedziałaś? Ty chcesz wyjść za mąż? W twoim wieku?
- Nie skończyłam jeszcze trzydziestu siedmiu lat. Czy to tak dużo? - Mama wykręcała
nerwowo palce, zdawała się jednocześnie zawstydzona i nieustępliwa.
- Zaledwie parę miesięcy po śmierci taty? Czy znaczył dla ciebie tak niewiele?
W oczach pani Lovlien zakręciły się łzy.
- Kochałam Mathiasa bardziej, niż ty kiedykolwiek kochałaś mężczyznę, z którym
żyjesz. To, że miłość została wystawiona na ciężką próbę, to zupełnie coś innego.
- A skąd wiesz, co ja czuję? - Hilda przyjęła ostry ton. - Jak myślisz, co powiedzą
moje przyjaciółki, gdy się dowiedzą, że moja matka się zakochała? Spalę się ze wstydu.
Staniesz się pośmiewiskiem całego Sagene. Patrzcie, idzie Jensine Loylien, ta stara, której się
wydaje, że przeżywa drugą młodość! Już to słyszę.
- Hilda, dość tego! - przerwała jej Elise i rzuciła ostrzegawcze spojrzenie. - Powinnaś
się raczej cieszyć, że mama jest szczęśliwa. Jeszcze kilka miesięcy temu baliśmy się, że ją
stracimy, a teraz żałujesz jej odrobiny radości. Czy nie widzisz, że dla nas wszystkich może
to oznaczać lepszy byt? Asbjorn Hvalstad zapewni jej utrzymanie, czy nie rozumiesz tego?
Hilda nie zamierzała się poddać.
- Lecz właśnie powiedziała, że on się stąd nie wyprowadzi. Czy w takim razie ty
będziesz musiała się wynieść, Elise?
- Wiesz, co myślę, Hildo? Jesteś zazdrosna. Zazdrościsz swojej własnej matce, że
przeżywa coś, co cię ominęło.
- Co to takiego, jeśli wolno spytać?
- Zakochanie. Związałaś się z majstrem, ponieważ liczyłaś na jego dobra materialne.
Błyskotki były ważniejsze niż miłość.
Hilda poderwała się nagle, policzki jej płonęły.
- To największa potwarz, jaka mnie kiedykolwiek od kogoś spotkała! Ale mogę cię
pocieszyć, że nie będę już dla ciebie ciężarem, Elise. Od tej chwili postaram się sobie radzić
sama. Zresztą od dawna już sobie radzę. Wolę raczej nie mieć rodziny niż wstydzić się za
swoją matkę, która robi z siebie pośmiewisko, i za siostrę, która usiłuje ludziom wmówić. .. -
Nie dokończyła. Elise wymierzyła jej policzek.
- Ależ moje drogie - mama nerwowo wyłamywała palce. - Zawsze żyłyście w
przyjaźni. Jak możecie być dla siebie takie nieprzyjemne?
Hilda odwróciła się plecami i wypadła z domu.
Elise stanęła jak wryta i wpatrywała się w drzwi, które zatrzasnęły się za siostrą.
Zastanawiała się, czy Hilda kiedykolwiek zrozumie, jak potrafi być okropna dla innych, i czy
będzie potrafiła się do tego przyznać. Ale jakie to właściwie ma znaczenie? To wybór Hildy.
Wprawdzie nie była jeszcze pełnoletnia, ale wystarczająco dojrzała, by decydować o swoim
życiu.
Mama płakała.
- Mamo... Nie płacz. Znasz Hildę, zawsze łatwo wpada w gniew i ucieka z domu. Za
chwilę będzie żałować i wróci.
- Byłaś dla niej bardzo surowa.
- A ona była niemiła dla ciebie.
- Może ma rację. Właściwie jestem za stara.
- Co za bzdura! Jedna z prządek u Graaha urodziła swoje pierwsze dziecko, mając
trzydzieści dziewięć lat.
Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, poczuła ukłucie strachu. A jeśli mama też jest w
ciąży? O Boże, co za chaos!
- Nie powinnam była tego mówić. Jeszcze długo chciałam to utrzymać w tajemnicy,
nawet przed tobą. - Mama wydawała się zawstydzona.
Elise uśmiechnęła się.
- Już coś podejrzewałam. Nawet Kristian jakiś czas temu coś napomknął, ale ku
mojemu zdumieniu nie wyczułam w jego głosie niechęci ani zażenowania. Jedno, co mnie
zastanawia, to jak zareaguje Peder. Będzie mu trudno zrozumieć, jak możesz coś takiego
zrobić ojcu. Peder najwięcej o nim mówi, w dodatku zawsze pozytywnie i z sympatią.
Matka skinęła głową.
- Mogłoby się niemal wydawać, że zapomniał o wszystkim, co złe.
- Na pewno nie zapomniał, ale po prostu nie dopuszcza tego do siebie. Ty pewnie tak
samo? Czy też może nosisz w sobie urazę za całą krzywdę, którą ci ojciec wyrządził?
- Wybaczyłam mu, ale nie zapomniałam. Jak ci mówiłam, nigdy nie przestałam go
kochać. Kochałam go takim, jakim naprawdę w głębi duszy był, lecz tego nie okazywał. Dla
niektórych alkohol jest trucizną. Trucizną, która niszczy i sprawia, że stają się innymi ludźmi.
- Zamilkła. - Uważasz, że powinnam się wstrzymać i na razie nie mówić nic Pederowi?
- To zależy, czy ustaliliście już jakąś datę. Pani Lovlien zaczerwieniła się.
- Chcielibyśmy się pobrać, gdy tylko Emanuel wróci do domu, a to być może nastąpi
już niedługo, skoro negocjacje zostały zakończone porozumieniem.
- W takim razie myślę, że powinnaś Pederowi powiedzieć.
Następnego dnia zerwał się wiatr i lało jak z cebra. Deszcz bębnił o dach i płynął z
głośnym szumem rynnami. Elise wstała od krosien i podeszła do okna, żeby wyjrzeć na
zewnątrz, ale przez potężny strumień ulewy nie dało się prawie nic zobaczyć. W dole huczała
rzeka, na moście Elise dostrzegła kilka robotnic, które skulone przed deszczem śpieszyły do
pracy; widocznie były w domu w czasie przerwy obiadowej. Odprowadzała je wzrokiem,
ciesząc się, że sama nie musi biec teraz z nimi. Nie mogła zrozumieć, jak jeszcze kilka dni
temu tęskniła za fabryką, nie zamieniłaby się za nic w świecie. Jak wytrzymywała ten
okropny szum maszyn i wirujący w powietrzu pył? Sam fakt, że trzeba było stać przez
dwanaście - , czternaście godzin w tej samej pozycji, wydawał się nie do wytrzymania. W
styczniu będzie musiała wrócić do fabryki, ale będzie się martwić, gdy przyjdzie czas.
Już się miała odwrócić i na powrót usiąść do tkania, kiedy jeszcze na moment
zerknęła przez okno na południe, żeby zobaczyć, czy jabłonie wytrzymały ten silny wiatr.
Nie było na nich wiele jabłek, ale przez całe lato cieszyli się na zbiór własnych owoców.
Rzadko się zdarzało, by stać ich było na kupno czegoś poza najbardziej niezbędnymi
rzeczami.
Gałęzie chwiały się na wietrze, ale na szczęście nie wyglądało na to, by jabłka
pospadały. W tej samej chwili Elise przeszedł dreszcz ze strachu. Między drzewami stał
nieruchomo mężczyzna. Częściowo zasłaniały go liście, nie mogła zobaczyć, czy ten
człowiek ma bandaż na głowie. Jeżeli miał, na pewno zasłonił go w taką pogodę przed
deszczem. Nie tracąc czasu na domysły, wybiegła do kuchni i zamknęła drzwi na klucz.
Mama zabrała Anne Sofie i Larsine do sklepu, w domu nie było nikogo.
Elise ustawiła się tak, by nie mógł jej zobaczyć przez wąskie okienko przy drzwiach
ani przez okna salonu. Stanęła nieruchomo, z bijącym sercem przywierając do ściany.
Wątpiła, by odważył się zapukać. A może jednak...?
To nie może tak dalej trwać, mruknęła w duchu przerażona. Muszę iść na policję. Być
może Johan miał rację, twierdząc, że mnie wysłuchają, gdy się dowiedzą, za kogo wyszłam
za mąż.
Zdawało jej się, że słyszy zbliżające się kroki, ale spośród bębnienia o dach i szumu
wodospadu trudno było wyłowić uchem inne dźwięki.
Wtedy nagle usłyszała kroki na ganku. Ktoś zapukał do drzwi, mocno i natarczywie,
jak gdyby to policja przyszła po kogoś.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Zadudniło ponownie, odważnie, niecierpliwie. Elise nie poruszyła się.
Po chwili usłyszała głos, który przedarł się poprzez szum burzy.
- Elise? Jesteś tam?
Zawahała się. Nikt z Armii nie nazywał jej po imieniu. Pan Hvalstad był w kantorze, a
nie znała nikogo innego, kto zwracałby się do niej w ten sposób. Nikogo poza Emanuelem...
Znowu rozległ się męski głos, tym razem zdenerwowany.
- Czy jest tam ktoś?
Czym prędzej otworzyła drzwi i do środka szybkim krokiem wszedł Emanuel.
- Gdzie ty się, do licha, podziewałaś? Nie słyszałaś mnie? Elise odetchnęła z ulgą.
- Tak się bałam. Widziałam jakąś postać między drzewami jabłoni i pobiegłam
zamknąć drzwi na klucz. - Objęła go ramionami. - Och, Emanuelu, jak dobrze, że znów jesteś
w domu.
Kapała z niego woda, przenikała przez ubranie Elise, tworzyła na podłodze w kuchni
duże kałuże. Był przemoknięty i wyglądał na zmarzniętego, ale bez pośpiechu objął żonę i
mocno przytulił. Dopiero kiedy się odsunął, spojrzał na nią zdumiony.
- To do ciebie niepodobne, żeby tak się bać. Myślałaś, że kto to puka? Czy ktoś cię
przestraszył?
Elise zmieszała się.
- Nie, nikt mnie nie wystraszył. Zmarszczył czoło.
- Czy zwykle ogarnia cię taki strach, gdy tylko ktoś zapuka?
Roześmiała się, lecz sama zdała sobie sprawę, jak sztucznie zabrzmiał jej śmiech.
- Pewnie całe to gadanie o wojnie tak na mnie wpłynęło. To fantastyczne, że
negocjatorzy doszli do porozumienia, a wy mogliście od razu wracać do domu.
-
Jestem tylko na przepustce. Nie możemy jeszcze opuścić fortyfikacji
przygranicznych. Najpierw Storting musi zatwierdzić porozumienie w Karlstad.
- Jak długo jeszcze zostaniesz?
- Do jutra wieczorem. Muszę wracać ostatnim pociągiem.
- Myślałam, że przeniesiono cię bliżej granicy.
- Tak, ale teraz znowu stacjonujemy w Lier.
Elise przypomniała sobie, co Emanuel pisał o córce gospodarzy, i zastanowiła się, czy
często ją widuje, ale nie odważyła się zapytać. Śmiałby się z niej i zarzucił, że jest zazdrosna.
Ściągnął mokrą kurtkę od munduru i powiesił czapkę na gwoździu.
- Jesteś w domu sama?
- Mama wzięła ze sobą dziewczynki i poszła coś załatwić. Opiekujemy się jeszcze
jedną dziewczynką, żeby Anne Sofie miała się z kim bawić. - Nie miała odwagi się przyznać,
że zajmują się dzieckiem, żeby od czasu do czasu dostawać okrawki kiełbasy. Kiełbaska była
hojna, prawie codziennie przynosiła jakąś końcówkę.
Emanuel ponownie objął Elise.
- Chcesz powiedzieć, że jesteśmy sami w domu? Uśmiechnęła się tuż przy jego szyi i
skinęła głową.
Położył dłoń na jej pośladkach i mocno przycisnął jej ciało do swego.
- Tęskniłem za tobą - rzekł ochrypłym głosem. Pachniał mokrym ubraniem.
Elise poczuła ogarniającą ją radość.
- Brakowało mi ciebie, Emanuelu. Teraz znowu wszystko będzie dobrze.
- Chodźmy do pokoiku, chcę cię poczuć blisko przy sobie.
- Ktoś może w każdej chwili przyjść.
- Możemy zamknąć drzwi na klucz i udawać, że nie słyszymy, tak jak ty udawałaś, że
nie słyszysz mojego pukania.
Domyśliła się, że żartuje.
Poszła za nim. Pchnął ją na łóżko matki. Jego spodnie były nasiąknięte deszczem,
zaraz i ona była mokra. Poczuła na brzuchu, że jest gotów, i przebiegł ją dreszcz podniecenia.
Dobrze mieć go znowu w domu, dobrze poczuć, że jej pożąda. Odwzajemniła jego pocałunki,
gorące, niecierpliwe.
Ciepły oddech męża łaskotał ją w ucho. Emanuel rozpiął górę jej sukni, podwinął
bieliznę i dotknął jej piersi.
- Rosną - szepnął zduszonym głosem, potem pochylił głowę i językiem zaczął drażnić
jej sutki. - Tak powinno być zawsze, Elise. Chcę się z tobą kochać dzień i noc, rozkoszować
się twoim ciałem, zagłębiać się w tobie bez końca.
Nagle wyprostował się, rozpiął spodnie, podciągnął jej spódnicę i niecierpliwymi
ruchami szarpał tasiemki.
- Pomóż mi, Elise, nie dam rady dłużej czekać.
Właśnie w nią wszedł, kiedy usłyszeli, że otwierają się drzwi do kuchni. Emanuel
zaklął, mimo że niedawno należał do Armii, ale nie zamierzał przestać. Robił swoje mocnymi
szybkimi ruchami aż do końca.
Elise palił wstyd. Matka musiała zauważyć kurtkę i czapkę Emanuela, widziała też, że
nie było ich obojga w salonie. To, że nie zawołała, mogło tylko oznaczać, że podejrzewa, co
robią. Pożądanie zniknęło, jedyne, czego Elise pragnęła, to wstać z łóżka i doprowadzić się
do porządku.
- Już nie chcesz. - W głosie Emanuela brzmiało rozczarowanie.
- Chcę, ale kiedy mama jest w kuchni, to...
Pośpiesznie się podniosła i usiłowała wygładzić fartuch i spódnicę, ale na nic to się
nie zdało, bo wszystko było wilgotne od jego przemoczonego ubrania.
Emanuel pierwszy wszedł do kuchni.
- Wróciłeś do domu? - pani Lovlien starała się okazać zaskoczenie, ale nie do końca
jej się udało. - W taką okropną pogodę? Razem z dziećmi przemokłam do suchej nitki, a
wybrałyśmy się tylko do sklepu. Gdybym wiedziała, że tak lunie, poczekałabym i poszła
później.
Elise przyszła do kuchni za Emanuelem. Wyczuła w głosie matki, że jest
zdenerwowana i wzburzona, widocznie i dla niej sytuacja była niezręczna. Dostrzegła, że
wzrokiem przebiegła po jej wygniecionym ubraniu i zaraz szybko uciekła spojrzeniem.
- Pomogę ci przebrać dziewczynki, a ty idź zmień ubranie - zaproponowała i zaczęła
zdejmować mokre rzeczy z Anne Sofie i Larsine.
Larsine stała nieruchomo jak słup i wpatrywała się w podłogę, nigdy dotąd nie
widziała Emanuela.
On zaś wziął swój plecak do salonu, prawdopodobnie, żeby się przebrać. Elise
zauważyła, że jest nie w humorze. Miał podkrążone oczy i wyglądał na zmęczonego.
Widziała też, że matka zmarszczyła czoło i odprowadziła go zdziwionym spojrzeniem. W jej
oczach nie uchodziło ściągać z siebie ubrania w salonie, ale widać nie miała odwagi nic
powiedzieć.
Elise pośpiesznie ruszyła rozpalić w piecu i nastawić kawę. Zamierzała zaparzyć
mocną i postawić na stół, co mieli najlepszego. Nie było tego wiele, ale w każdym razie było
prawdziwe wiejskie masło do chleba. Położyła nawet na stół najładniejszy obrus matki i
zastanowiła się w duchu, czy nie wyjąć porcelanowych filiżanek, ale w końcu zrezygnowała.
Kiedy wszyscy się przebrali i usiedli do stołu, atmosfera trochę zelżała.
Emanuel zaczął opowiadać o służbie przygranicznej, o niezwykłej niedzieli
dwudziestego czwartego września, kiedy przyszła wiadomość z Karlstad. Uczcili ten dzień
wielkim ogniskiem, na które przyszli również mieszkańcy wsi.
- Graliśmy i śpiewaliśmy do jedenastej wieczorem, godzinę dłużej, niż nam zwykle
wolno. Były też skoczne tańce do muzyki wojskowej.
Elise nie zdołała się powstrzymać, by nie spytać.
- Czy Signe też tam była? Skinął głową i roześmiał się.
- Ona bawiła się najlepiej.
Matka ściągnęła brwi, które utworzyły jedną kreskę.
- Kto to jest Signe? - spytała.
- Córka właścicieli gospodarstwa, gdzie rozbiliśmy obóz. Elise zauważyła, że matka
spojrzała na nią. Sama robiła, co mogła, żeby nie okazać, co myśli.
- Pewnie z ulgą przyjęliście wiadomość, że nie będzie wojny?
- I tak, i nie. Wielu pomstowało, że trzeba zniszczyć fortyfikacje w strefie neutralnej.
Starsi natomiast starali się nam wytłumaczyć, czym właściwie jest wojna. Dopóki trwają
walki, można jeszcze wytrzymać. Wtedy człowiek daje się porwać, mówił jeden z nich, ale
potem pojawiają się koszmary i dręczące myśli. Doszliśmy w każdym razie do porozumienia,
że za pokój i wolność płaci się wysoką cenę. Kapitan próbował nas uspokoić, przekonując, że
nie można żądać całkowitej wolności i niezależności bez poświęcenia czegoś, a fortyfikacje
przygraniczne w strefie neutralnej mają wątpliwą wartość militarną.
Mama dolała kawy.
- Czy teraz na dobre wrócicie do domów?
- Krążą pogłoski, że oddziały pospolitego ruszenia mają niedługo rozjechać się do
domów, ale my musimy zostać do chwili, kiedy wynik negocjacji w Karlstad zostanie
omówiony i zatwierdzony przez Storting.
- Co wy na to?
- To już nie to samo. Największe napięcie minęło, a z nim, jak myślę, również nieco
zapału do pracy. Ale jak wy sobie radziłyście, gdy mnie nie było? - spytał z ożywieniem w
głosie.
Matka westchnęła zadowolona.
- Wszystko układa się dobrze. Anne Sofie i Larsine ładnie razem się bawią, Elise tka
na krosnach, a ja zajmuję się domem. Może i ja powinnam nieraz siąść do krosien, ale bolą
mnie plecy od długiego siedzenia w jednej pozycji. Elise była na weselu - dodała z dumą w
głosie.
Emanuel skierował wzrok na Elise, wyraźnie zdumiony.
- Naprawdę? Na czyim?
- Agnes i Johana.
- Nie wiedziałem, że się pobrali. - Zdawało się, że odczuł ulgę. - Pomyśleć tylko, że
cię zaprosili?
- Agnes poprosiła mnie, żebym była jej druhną, i uważałam, że nie mogę odmówić.
- Czy przyjęcie odbyło się u niej w domu?
- Nie, w restauracji Hasselbakken. Przyszło sporo gości, połowy z nich nie znałam.
Cieszyłam się, że Anna i pan Abrahamsen mogli mi dotrzymać towarzystwa.
Emanuel spojrzał na Elise zaskoczony.
- Torkilda też zaprosili?
- Mamę również to zdziwiło. Wydaje mi się, że tych dwoje łączy coś więcej niż
przyjaźń. Ten młody człowiek jest niezwykle miły w stosunku do Anny, a ona wprost
promienieje szczęściem jak nigdy dotąd.
Nagle pani Loylien przyszło coś do głowy.
- Czy pamiętałaś, żeby spytać go o te rzeczy dla niemowlęcia? Ku swemu
niezadowoleniu Elise poczuła, że się zaczerwieniła.
- Tak, ale to nie on. Może to ktoś inny z Armii. Emanuel posłał jej pytające
spojrzenie.
- Rzeczy dla niemowlęcia? Matka weszła Elise w słowo.
- Elise znalazła na ganku dwie paczki - wyjaśniła zaaferowana. - Jeden z pakunków
zawierał śliczny nieduży kocyk, a drugi maleńki kaftanik.
- Kaftanik dla lalek - wtrąciła ożywiona Larsine, która już oswoiła się z obecnością
Emanuela.
- I nie było żadnej informacji, kto jest nadawcą? - Wpatrywał się w Elise, nie
rozumiejąc.
- Ja... sądziłam, że to może ciotka Ulrikke. Że... że nie chciała zwracać na siebie
uwagi ze względu na twoich rodziców. - Elise poczuła, że się poci, sama słyszała, jak głupio
zabrzmiały jej słowa. Wprawdzie rodzice Emanuela nie dawali znaku życia, ale to nie zna-
czy, że są do niej wrogo nastawieni. Latem i jesienią jest w gospodarstwie dużo roboty.
- Przyszła kiedyś z wizytą - starała się wybrnąć z sytuacji pani Lovlien. Zauważyła
widocznie, że Elise niezręcznie o tym mówić i że córka żałuje, że się z tym wyrwała. -
Została u nas cały wieczór, znalazła nawet wspólny język z Pederem.
Emanuel jakby jej nie słuchał i nadal wpatrywał się w Elise szeroko otwartymi
oczami.
- Nie masz pojęcia, kto mógł podłożyć te paczki?
- Myślałam, że to może ktoś z Armii Zbawienia. Wiedzą tam, że służysz w straży, i
może słyszeli, że straciłam pracę w przędzalni.
Zmarszczył brwi.
- Czyżby myśleli, że wiedzie nam się aż tak źle, że trzeba nam pomagać?
Elise nagle ogarnął gniew. To nie jej wina, że jakiś anonimowy ofiarodawca zostawia
paczki na ganku.
- Wcale aż tak bardzo nie minęliby się z prawdą. Zarabiam tkaniem zbyt mało, a to,
co pan Hvalstad płaci za jedzenie i opiekę nad Anne Sofie, ledwie mi wystarcza. Peder i
Kristian też pracują po lekcjach, ale ich wypłata jest bardzo skromna.
Emanuel poczerwieniał.
- I zamiast poprosić swego męża o pieniądze na utrzymanie domu, opowiadasz innym,
że tak nam ciężko? - spytał wzburzony.
Elise pokręciła głową.
- Tego nie powiedziałam. Nie mówiłam o tym nikomu.
- W takim razie jak wytłumaczyć to, że ktoś podkłada nam jałmużnę pod drzwi? -
nadal był czerwony na twarzy. Elise domyśliła się, że to dla niego największy wstyd, i
zrobiło jej się go żal.
- To nie jałmużna. Pewnie ktoś chce nam sprawić przyjemność, ponieważ dowiedział
się, że jestem w ciąży. Może to pani Berg, ta, która zaopiekowała się Evertem? Lepiej jej się
wiedzie niż innym, a poza tym wie, że pomogliśmy Evertowi, żeby mógł się dalej uczyć.
Może myśli, że jestem zbyt dumna, by przyjmować upominki, lecz mimo to chce się nam
jakoś odpłacić w imieniu Everta.
Matka przytaknęła z zapałem.
- Uważam, że to pani Berg. Cały czas podejrzewałam, że to ona. Wyglądało na to, że
Emanuel wreszcie się opanował.
- Musisz do niej pójść i podziękować, Elise. - Wyjął portfel i dał jej dwadzieścia
koron. Spojrzała na banknoty. - Tu masz jeszcze trochę do czasu, aż na dobre wrócę do
domu. Gdy tylko na nowo zacznę pracę w kantorze, będzie nam łatwiej. Wtedy nie będziemy
musieli już chyba podnajmować poddasza. Elise starała się nie patrzeć na matkę.
- Odnoszę wrażenie, że panu Hvalstadowi się tutaj podoba, a Anne Sofie będzie
smutno znowu się przeprowadzać.
Emanuel posłał jej zdumione spojrzenie, lecz nic nie powiedział. W tej samej chwili
za drzwiami rozległy się głosy i hałas.
- Chłopcy wracają ze szkoły. Na pewno są całkiem przemoknięci. - Matka wstała i
ruszyła do wyjścia, żeby im otworzyć.
Gdy tylko Peder i Kristian wpadli do środka, ich twarze się rozjaśniły.
- Emanuel?! - zawołał Peder wesoło. - Wróciłeś do domu? Emanuel uśmiechnął się.
- Tylko na przepustkę. Muszę wracać jutro wieczorem. Peder chciał dopaść do stołu,
lecz matka go powstrzymała.
- Najpierw zdejmij z siebie te mokre łachy.
Zaczęła zrywać z niego ubranie, aż został całkiem nagi. Anne Sofie i Larsine
chichotały.
- Ależ mamo - zwróciła jej uwagę Elise. - Dziewczynki na niego patrzą. Poza tym
chłopak jest już za duży, żeby pomagać mu się rozbierać.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się z impetem i do środka, trzęsąc się z zimna,
wszedł równie przemoczony Asbjern Hvalstad.
- Co za pogoda! - Zdjął z głowy ociekający wodą kapelusz i powiesił na gwoździu. W
tej samej chwili zauważył czapkę od munduru Emanuela i gwałtownie się odwrócił. - A więc
wrócił pan do domu, panie Ringstad? - Nie wydaje się szczególnie zachwycony, pomyślała
Elise, pewnie się boi, że go wyrzucą.
- Tylko na jeden dzień. Nie możemy opuścić obozu, dopóki Storting nie zatwierdzi
porozumienia w Karlstad.
Matka pośpiesznie podeszła do kuchni i zaczęła gotować kaszę.
- Przepraszam, Asbjornie, ale nie miałam pojęcia, że jest tak późno. Byłam tak
zaskoczona powrotem Emanuela, że zupełnie zapomniałam o obiedzie.
Pan Hvalstad usiadł i się uśmiechnął.
- Ten jeden raz mogę zamiast tego napić się kawy i zjeść kanapki. Jeżeli już
skończyłyście jeść, możecie iść się pobawić.
Dziewczynki od razu usłuchały i usiadły w kucki w kąciku za dużym piecem. Zebrały
tam wszystkie szyszki i żołnierzyki z guzików należące do Pedera, które tak
wspaniałomyślnie zgodził się im pożyczać na czas, gdy sam był w szkole.
- A jakie nastroje panują w Kongsvinger? - pan Hvalstad spojrzał na Emanuela z
zainteresowaniem.
- Gniew, ponieważ musimy zlikwidować fortyfikacje, i radość z powodu powrotu do
domu, a także ulga i rozczarowanie, że nie doszło do żadnej potyczki.
Hvalstad pokręcił głową ze zdumienia.
- Młodzi chłopcy nie rozumieją, co to wojna. Czy mogę cię prosić o odrobinę mleka
do kawy, Jensine? My tutaj nie dostrzegamy jakiegoś wielkiego rozczarowania - mówił dalej,
zwracając się do Emanuela. - Ale rozumiem, że bogaci chłopi w Hedemarken są innego
zdania. Wollert Konow wypowiedział się, że wolałby raczej utrzymanie unii niż zgodzić się
na przedstawione warunki.
Emanuel przytaknął.
- Dostałem list od ojca i wyrażał się podobnie. Twierdził, jak Konow, że podpisanie
porozumienia podzieli nasz naród i że czekają nas niespokojne czasy. - Następnie zwrócił się
do Elise. - Pisał poza tym, że na początku października wybierają się z mamą do Kristianii i
chcieliby się z tobą zobaczyć.
- Może to oni... - zaczęła pani Lovlien, ale zaraz umilkła przerażona.
- Chciałaś powiedzieć, że to oni wysłali te dwie anonimowe paczki dla Elise? -
Emanuel uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały poważne.
Kristian i Peder wreszcie się przebrali w suche ubrania i usiedli przy stole.
- Na moście stoi jakiś mężczyzna i gapi się w wodę - Kristian spojrzał znacząco
najpierw na Elise, potem na matkę. - Pingelen twierdzi, że on ciągle tam stoi. To ten ranny
żołnierz ze straży granicznej, mówi Pingelen. Pingelen myśli, że on chce się rzucić do rzeki.
- Co ty wygadujesz? - Matka podeszła pośpiesznie do okienka przy drzwiach i
wyjrzała na zewnątrz. - Niczego tam nie widzę. Pada tak straszliwie, że można by pomyśleć,
że całe niebo się otworzyło.
Peder zwrócił się do matki:
- Gdyby się otworzyło, to wszyscy by powypadali. Kristian uśmiechnął się.
- Kto taki? Twoje anioły?
- One nie są moje. To dyrek... - urwał nagle.
Emanuel również się podniósł, podszedł do drzwi i uchylił je.
- Nie widzę nikogo na moście. Jesteś pewien, Kristianie, że się nie pomyliłeś?
- Stał tam, kiedy przechodziliśmy. Może już skoczył?
- Przestań. - Matka posłała mu surowe spojrzenie. - Nie możesz żartować z
poważnych spraw. Jeżeli ranny żołnierz chce sobie odebrać życie, to potrzebuje pomocy.
- Nie żartowałem - odparł Kristian urażony. - To Pingelen mówił, że on ciągle
szwenda się po okolicy. Albo myśli o tym, żeby rzucić się z mostu, albo obserwuje Elise.
Elise poczuła, że robi się jej gorąco.
- Co za bzdury opowiadacie? Nie widziałam nikogo na moście. Zauważyła, że
Emanuel się jej przygląda, jednak nic nie powiedział.
Kiedy pan Hvalstad wyszedł do kantoru, a chłopcy do pracy, Elise i Emanuel usiedli
razem w salonie, żeby spokojnie porozmawiać.
Emanuel usadowił się na wyściełanym pluszem fotelu i wziął Elise na kolana.
- A więc Elise, okazuje się, że masz wielbiciela, który skrada się wśród krzaków, żeby
na ciebie popatrzeć. - W jego głosie brzmiała wesołość, lecz mimo to Elise czuła, że pod
pozorną beztroską kryje się odrobina podejrzliwości. Czyżby Emanuel był zazdrosny?
Roześmiała się, starała się nad sobą panować.
- Kristian i Peder opowiadają tyle dziwnych rzeczy. Peder któregoś dnia nazwał Boga
dyrektorem, czym zdenerwował mamę. Mówił też, że siostrzyczka jednego z kolegów z klasy
umarła nagle wskutek ataku kaszlu. Strasznie dużo dzieci umiera. To mnie przeraża.
- Czy to dlatego tak się przestraszyłaś, kiedy zapukałem? Zorientowała się, że wcale
jej nie słuchał, tylko ciągle myślał o rannym żołnierzu. Postanowiła, że będzie z nim szczera i
przedyskutuje sprawę dziwnego prześladowcy, choć wcześniej postanowiła, by nic
Emanuelowi nie mówić.
- No tak. Wyjrzałam przez okno i zauważyłam postać między jabłoniami. Potem
zrozumiałam naturalnie, że to musiałeś być ty.
- Czy to znaczy, że Kristian ma rację?
- Tak, widziałam na moście mężczyznę i tak jak Kristian pomyślałam, że wygląda, jak
gdyby miał zamiar skoczyć. Przeraziłam się. Był późny wieczór i wmówiłam sobie, że
mogłabym mu w tym przeszkodzić, jeśli przystanę i będę się mu przyglądać. W końcu
odszedł, kulejąc. Nie chciałam o tym mówić w obecności mamy i chłopców, żeby ich
niepotrzebnie nie denerwować.
- A potem?
- Tego wieczoru, kiedy Agnes i Johan brali ślub, widziałam go w kościele. Pan
Abrahamsen również zwrócił na niego uwagę. Mówił, że ten człowiek jest samotny i
nieszczęśliwy.
- Chcesz powiedzieć, że poszedł do kościoła, żeby się modlić?
- Nie, myślę, że tam poszedł, żeby zobaczyć ślub. Emanuel otworzył szeroko oczy.
- Ślub obcych ludzi? A może to znajomy Agnes i Johana? Elise wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. - Pogładziła Emanuela po włosach. - Żałuję, że mama i dziewczynki nam
przeszkodziły. - Pocałowała go w policzek i szepnęła: - Spróbujemy jeszcze raz dziś
wieczorem, prawda? Będziemy mogli spokojnie poleżeć.
Uśmiechnął się, wyglądało na to, że na chwilę odegnał nieprzyjemne myśli.
- Dobrze jest być z tobą w domu, Elise. Noce w obozie tak się dłużą. - Wsunął rękę
pod jej spódnicę i przesunął głębiej. - Następnym razem będę bardziej cierpliwy - szepnął jej
do ucha. - To dlatego, że tak strasznie za tobą tęskniłem.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Elise i Emanuel siedzieli w salonie do chwili, aż Peder i Kristian wrócili z pracy.
Zachowywali się niczym zakochana para, która wymknęła się na potajemną schadzkę,
pomyślała Elise. Pochłonięci sobą nawzajem, przepełnieni tęsknotą i pożądaniem. Można by
odnieść wrażenie, że nigdy nie zdołają się sobą nasycić. Całowali się do utraty tchu, pieścili
nawzajem, rozkoszowali każdą sekundą.
Matka zachodziła pewnie w głowę, czemu jest tak cicho. Elise nie czuła się całkiem
bezpiecznie, denerwowała się, że matka w każdej chwili może zapukać i zajrzeć do nich. Ale
tak się nie stało. Matka sama była zakochana i pewnie domyślała się, co robią.
Mimo że spędzili tak dwie - trzy godziny, zdawało im się, jak gdyby minęło zaledwie
parę minut, gdy usłyszeli Pedera i Kristiana, którzy jak burza wpadli do kuchni. Chłopcy
kończyli pracę o tej samej porze i zwykle wracali razem.
Elise niechętnie ześliznęła się z kolan Emanuela, on zaś usiłował ją zatrzymać.
- Nie odważą się tu wejść - rzekł podniecony, czerwony na twarzy, z pożądaniem w
oczach. - Posiedź ze mną jeszcze trochę, Elise - prosił. - Pozwól się jeszcze choć trochę
poprzytulać!
Elise pokręciła głową z uśmiechem.
- Już niedaleko do wieczora, Emanuelu. Chodź, pójdziemy do kuchni, do mamy i
chłopców. Może przestało padać, to wybralibyśmy się na krótki spacer.
Chłopcy poszli do schowka po drewno i po wodę do studni. Potem musieli jeszcze
odrobić lekcje, choć byli bardzo zmęczeni.
Zwłaszcza Pedera Elise było żal. Właściwie nie powinien chodzić po lekcjach do
pracy, lecz poświęcać więcej czasu na naukę, odkąd niezbyt dobrze mu szło w szkole.
Elise otworzyła drzwi, żeby zaczerpnąć powietrza odświeżonego deszczem. Wiało ze
wschodu, nieprzyjemny zapach od rzeki unosił się w przeciwnym kierunku.
Emanuel stanął za nią.
- Jeszcze trochę pada, myślę, że z tym spacerem powinniśmy poczekać.
Skinęła głową i chciała wejść do środka, kiedy jej wzrok padł nagle na niedużą
brązową paczkę, która leżała przy ganku, częściowo schowana pod niskim krzakiem. Elise
pochyliła się szybko i podniosła pakunek.
- Co to takiego? - spytał Emanuel zdziwiony.
Elise nie odpowiedziała, tylko otworzyła paczkę, Emanuel stał w drzwiach i się temu
przyglądał. Elise ogarnął niepokój, wszystko wydało się nagle takie trudne.
Wyjęła z papieru maleńką czapeczkę. W środku leżało dziesięć koron.
Elise patrzyła przerażona na to, co trzymała w ręku. Dziesięć koron. .. To więcej, niż
zarabiała przez tydzień w przędzalni!
Emanuel stał nieporuszony i spoglądał to na czapeczkę, to na pieniądze, to na twarz
Elise.
- Myślę, że najwyższy czas, żebyś mi to wyjaśniła, Elise. - Nie był zły, ale śmiertelnie
poważny.
Potrząsnęła głową.
- Musisz mi uwierzyć, Emanuelu. Nie mam pojęcia, skąd się to tu wzięło i kto to
położył. Nic z tego nie rozumiem.
Pani Lovlien stała w milczeniu i przyglądała się temu, co się stało.
- To na pewno ktoś z Armii - odezwała się wreszcie.
- Chyba nie przypadkiem kręci się tu w pobliżu ten ranny żołnierz, który jest jednym z
wątpliwych przyjaciół Johana?
Elise nie miała odwagi popatrzeć Emanuelowi w oczy, czuła się zupełnie odrętwiała.
- Co przez to rozumiesz?
- Johan nie zapomniał o tobie, Elise. Rozmawiałem z nim któregoś dnia w czasie
warty. Sądzę, że ożenił się z Agnes, żeby zagłuszyć gorycz, że stracił ciebie.
- Mylisz się, Emanuelu - wtrąciła się matka. - A ja rozmawiałam z wieloma osobami
obecnymi w kościele na ślubie i na weselu. Wszyscy zgodnie twierdzili, że wyglądał na
niezwykle zadowolonego i szczęśliwego. Johan zawsze miał słabość do Agnes. Nawet wtedy,
gdy był z Elise.
Elise wolałaby, żeby mama nic nie mówiła. Dodatkowo pogorszyła tylko sytuację.
Widać było wyraźnie, że obawia się reakcji Emanuela, bała się, że będzie zazdrosny i zrobi
awanturę. Przywykła do kłótni urządzanych przez ojca i dlatego się bała.
Elise przykuwała Emanuela wzrokiem.
- Myślisz, że Johan poprosił któregoś ze swych przyjaciół, żeby podkładał tu
prezenty? To całkiem niedorzeczne. Johan nie jest taki. Gdyby pragnął mi coś podarować, po
prostu by przyszedł i sam mi to przekazał.
- Nawet jeśli wie, że nie życzę sobie, byś miała z nim cokolwiek wspólnego?
Elise zrezygnowana pokręciła głową.
- Mylisz się, Emanuelu. Znam Johana. Kiedy już na coś się zdecyduje, całkowicie się
w to angażuje. Zdaję sobie sprawę, że to małżeństwo spadło na niego tak nagle, Agnes nie
ukrywała, że muszą się pobrać. Ale skoro już tak się ułożyło, Johan nie jest z tych, którzy
uciekają od odpowiedzialności. Zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby zaopiekować się żoną
i dzieckiem.
- Ale to wcale nie znaczy, że nie miałby ci dawać prezentów.
- Właśnie, że tak. To byłoby nielojalne wobec Agnes. Nie mają pieniędzy, jak
większość z nas. Nawet jeśli odłożył parę koron jako kamieniarz, teraz potrzebne mu każde
ore, ponieważ muszą z Agnes poszukać jakiegoś mieszkania. W dodatku sami potrzebują
ubranek dla dziecka.
Zawinęła czapeczkę z powrotem w papier pakowy, włożyła dziesięciokoronówkę do
blaszanego pudełka, do którego odkładała po dziesięć ore, i poszła do pokoiku, żeby schować
paczkę do swoje/ szuflady. Kiedy wracała, usłyszała, jak mama mówi:
- Zaproponowałam, żeby oddała to Hildzie. Ona też spodziewa się dziecka.
- Hilda znowu jest w ciąży? - Emanuel wydawał się wstrząśnięty.
- Wcale tego nie żałuje - wyjaśniła mama pośpiesznie. - Wierzy, że majster tym razem
będzie chciał zatrzymać to dziecko, żeby wreszcie stali się rodziną. Szanowaną rodziną -
dodała szybko. - Biedna Elise, te paczki stają się dla niej udręką - mówiła dalej. - Początko-
wo również sądziłam, że to sprawka Johana, ale już tak nie myślę. Wtedy na pewno byśmy
coś zauważyli, kiedy zajrzał do nas ostatnim razem.
- Był tu Johan? - spytał Emanuel na pozór obojętnie, lecz Elise wyczuła napięcie w
jego głosie.
- Tak, odwiedził nas, kiedy przyjechał do domu na przepustkę. Wydaje mi się, że to
było przed jego ślubem. Ciekawie opowiadał o służbie w straży granicznej. Ucieszyłam się,
gdy powiedział, że morale wśród żołnierzy jest wysokie i że nie dają się przekupić Szwedom,
którzy próbują ich kusić. Nawet ci, którzy poważnie się martwili o swoje rodziny
pozostawione bez środków do życia.
Emanuel milczał.
Elise westchnęła w duchu. Miała uczucie, że wszystko poszło nie tak. Niczego nie da
się utrzymać w tajemnicy w tej rodzinie, pomyślała zrezygnowana.
Pod wieczór pogoda się wyklarowała i Elise zaproponowała Emanuelowi, by wybrali
się na spacer. Przeszli przez most i postanowili pójść w górę Maridalsveien. Było zbyt
mokro, by przechadzać się wzdłuż rzeki.
- Myślałem, że uzgodniliśmy, że Johan nie będzie przychodził do domu majstra. -
Mówiąc to, nie patrzył jej w oczy, a jego głos wydawał się cienki i jakiś dziwny.
- To matka go zaprosiła, nie ja.
- Mogłaś ją uprzedzić, co o tym myślę.
- Uważam, że już więcej tego nie zrobi, Emanuelu. Tak się boi, by przypadkiem nie
zrobić czegoś wbrew tobie, że nie ma nawet odwagi używać twoich porcelanowych filiżanek.
Wyjęłyśmy je wyjątkowo tego dnia, kiedy uczciłyśmy porozumienie w Karlstad.
- Z kim świętowaliście? Byliście tylko we czworo?
- Dołączył do nas jeszcze Asbjorn Hvalstad i Anne Sofie. Emanuel odwrócił się ku
niej zdumiony.
- Widzę, że nie jest zwykłym lokatorem. Kto go zaprosił: ty czy twoja mama? -
Uścisnął ostrożnie jej dłoń.
- To on zafundował nam drożdżówki. - Zawahała się. - Właściwie nie wiem, czy
mama życzyłaby sobie, żebym ci o tym powiedziała już teraz, ale będzie nam trudno, jeżeli
tego nie zrobię. Otóż mama i pan Hvalstad zakochali się w sobie.
Emanuel zatrzymał się i otworzył oczy ze zdumienia.
- Chcesz powiedzieć, że... Skinęła głową.
- Myślą o tym, żeby się pobrać, ale Peder jeszcze o tym nie wie. Niepokoimy się, jak
on zareaguje.
- A co ty na to? Wzruszyła ramionami.
- Mama zasługuje na odrobinę szczęścia po tym wszystkim, co przeszła z ojcem. Lecz
jednocześnie trochę się denerwuję.
- Dlaczego? Powinnaś to przyjąć z ulgą, ponieważ twoja mama będzie miała
zapewniony byt. Za kilka miesięcy będzie nam potrzebny pokoik, a jeśli przepracuję w tkalni
cały rok, będzie nas stać, by mieć to mieszkanie tylko dla siebie.
Elise zamyśliła się. Obiecała sobie, że na razie nie ma potrzeby o tym mówić.
- Co ci jest, Elise? Nie chcesz zostać ze mną sama w domu majstra?
- Oczywiście, że chcę. Nie o to chodzi. Pomyślałam tylko o Pederze i Kristianie. I o
Hildzie również.
- Hilda mieszka u pana Paulsena, a Kristian i Peder wyprowadzą się na pewno z
mamą. Zostało im jeszcze wiele lat, zanim na tyle dorosną, by się usamodzielnić.
Elise wbiła wzrok w ziemię i nie odezwała się.
Emanuel objął ją ramieniem i przytulił.
- Widzę, że coś cię martwi. Czy nie możesz mi po prostu powiedzieć, co to takiego?
- Czasami uważam, że mama zachowuje się dziwnie. Jak gdyby zapomniała, że
Kristian i Peder są jej dziećmi. Przez ten rok, kiedy leżała chora, właściwie ponad rok, to ja
musiałam zajmować się Hildą i chłopcami, troszczyć się, żeby mieli co jeść, pomagać w
odrabianiu lekcji, łatać spodnie i tak dalej. Wiesz o tym, sam widziałeś. Ale teraz, kiedy
mama wyzdrowiała, w każdym razie prawie odzyskała dawne siły, nie przejęła ode mnie tej
odpowiedzialności. Nigdy nie pyta, co chłopcy mają zadane, ani im nie pomaga. Wprawdzie
łata ubrania, przyszywa guziki, które się urwą, ale robi to tylko wtedy, kiedy ją o to poproszę.
Śmieje się z Pedera, a kiedy przeklinają lub używają brzydkich słów, zwraca im uwagę, ale
poza tym wygląda, jakby jej wcale nie interesowali. Mam uczucie, że planuje przyszłość bez
chłopców.
- Ale przecież nie może tego zrobić! Jest ich matką - rzekł Emanuel wzruszony.
- Może pan Hvalstad ich nie chce. Może to dlatego.
- Jeżeli zamierza ożenić się z wdową z dwójką małoletnich chłopców, musi być tak
miły i przyjąć razem z nią jej dzieci. Jeżeli tego nie zrobi, to jest niewiele wart.
- Peder bardzo przeżyje rozstanie ze mną. Stałam się dla niego w pewnym sensie
matką, on nie ma więcej niż dziewięć lat.
Emanuel nie odpowiedział.
- Poza tym boję się, że Hilda będzie mieć poważne kłopoty. - Może chyba o tym
powiedzieć, pomyślała. - To nieprawda, co mówiła mama, że Paulsen pragnie założyć własną
rodzinę. Hilda początkowo tak myślała, ponieważ majster ucieszył się, gdy się dowiedział, że
dziewczyna znowu jest w ciąży. Dopiero potem uświadomiła sobie, że ten człowiek wcale
nie zamierza zatrzymać tego dziecka.
- Uważasz, że chce oddać bratankowi również drugie? Emanuel był wstrząśnięty.
Elise czuła, że drży mimo kurtki.
Przytaknęła.
- Hilda nie chce się zgodzić. Myślę, że cierpiała bardzie), niż nam się wydaje.
- Czy zamierza w takim razie żyć jako samotna matka i sama utrzymywać dziecko?
- Tak, ale nie ma gdzie mieszkać. Jeżeli nie zrobi tego, co każe jej Paulsen, majster
wyrzuci ją za drzwi. Być może odzyska pracę w fabryce jako pomocnica, ale wtedy będzie
zarabiała za mało, żeby z tego wyżyć.
Emanuel zmarszczył czoło, ale się nie odezwał.
- Przykro mi za to wszystko, Emanuelu. Gdybyś o tym wiedział, na pewno byś się ze
mną nie ożenił. Sprawiam ci same kłopoty.
- Ożeniłem się z tobą, a nie z twoją rodziną.
Elise usiłowała sobie przypomnieć, czy obiecywał zająć się Pederem i Kristianem,
kiedy się jej oświadczał, lecz doszła do wniosku, że tego nie zrobił. Zobowiązał się przyjąć
na siebie rolę ojca dla dziecka, którego się spodziewała, i samo to uważała za wspaniałomyśl-
ność z jego strony. Westchnęła ciężko.
- Nie musimy teraz więcej o tym mówić. Zwykle powtarzam sobie, że nie należy się
martwić na zapas, ponieważ tyle się jeszcze może wydarzyć. Cieszmy się, że jesteś w domu
do jutrzejszego popołudnia i że wkrótce wrócisz tu na dobre.
Przytulił ją.
- Kocham cię, Elise. To, że zjawiłaś się w moim życiu, to najlepsze, co mnie spotkało.
Kiedy wrócili ze spaceru, matka nakryła do stołu w salonie, położyła odświętny
obrus, wyjęła porcelanowe filiżanki Emanuela oraz upiekła biszkopty. Przyznała się szeptem
Elise, że poszła do pani Berg i pożyczyła jajka. W przepisie podano aż sześć jajek! Białka
należało ubić i dodać pod koniec. Elise z trudem sobie przypominała, że mama piekła takie
ciastka wiele lat temu. Przepis przywiozła z rodzinnego domu.
Peder i Kristian stali nieruchomo jak słupy i wpatrywali się w półmisek z ciastkami,
można było niemal zobaczyć, jak im ślinka cieknie do ust.
- Myślę, że to jednak dobrze, że nie będzie wojny. - Peder wreszcie odzyskał mowę.
Odwrócił się i spojrzał na Emanuela. - Teraz moi żołnierze zmienili się w lalki. Dziewczyny
bawią się, że ten błyszczący mosiężny guzik jest córką króla, którą troll ukrył w błękitnej
skale. Czasem i ja mogę się z nimi bawić, to wtedy jestem żołnierzem, który ratuje królewnę.
Emanuel roześmiał się.
- I otrzymuje rękę królewny i połowę królestwa, czy tak? Anne Sofie, która stała z
boku i w milczeniu przysłuchiwała się rozmowie, teraz wtrąciła się ożywiona.
- Dostaje złotą koronę i mnóstwo dobrego jedzenia.
- Myślałem, że w błękitnej skale zostały uwięzione trzy królewny?
Peder spojrzał na Emanuela przerażony.
- Myślisz, że powinienem ożenić się ze wszystkimi trzema? - Podrapał się w głowę. -
Będzie dużo roboty. - Uśmiechnął się. - Trzy naraz w jednym łóżku?
- Ależ Peder! - mama spojrzała na niego zgorszona. - Skąd u ciebie taki pomysł? -
Posłała Emanuelowi przepraszający uśmiech. - Tak łatwo ulega wpływowi chłopaków z
ulicy. Czasami myślę, że powinniśmy się wyprowadzić z tej dzielnicy, to nie jest dla niego
odpowiednie miejsce.
Emanuel potargał Pedera po włosach.'
- Nie sądzę, by Pederowi to zaszkodziło. Wręcz przeciwnie. Nauczy się czegoś o
życiu, nie tylko o takim, jakie się wydaje z pozoru.
Pani Lovlien uśmiechnęła się z wdzięcznością. W tej samej chwili pan Hvalstad
wrócił z kantoru. Przyniósł ze sobą butelkę ponczu i postawił ją na stole.
- Musimy przecież jakoś uczcić naszego żołnierza, który brał udział w obronie
ojczyzny - rzekł i uśmiechnął się do Emanuela.
Elise uderzyło, że pan Hvalstad zachowuje się jak gospodarz domu, i miała nadzieję,
że Emanuel nie pomyślał tak samo.
Emanuel podszedł do szafy narożnej, gdzie stał jego serwis, i przyniósł sześć
szklaneczek.
- Sześć? - matka spojrzała na niego oszołomiona. - Czy ktoś ma przyjść?
- Peder i Kristian są wystarczająco duzi, żeby trochę spróbować. Poza tym Peder
właśnie uratował te trzy królewny i zdobył pół królestwa. - Mrugnął porozumiewawczo do
Pedera.
Kristian ożywił się.
- „A pili i ucztowali hucznie”, było napisane w tej książce. „I jeśli nie zapili się na
śmierć, to jeszcze piją i hulają w najlepsze”. - Uśmiechnął się dumnie. - To ja opowiadałem
im tę bajkę.
Emanuel nalał do szklaneczek. Elise zauważyła, że mamie się to nie podobało, ale nie
śmiała protestować. Na pewno pomyślała o ojcu, który był dobrym i wesołym człowiekiem,
zanim nie zniszczył go alkohol.
- Wiesz, kim był autor tej bajki, Peter Christian Asbjornsen, Kristianie?
Kristian skinął głową.
- Nie był zbyt dobrym uczniem, dlatego wysłano go na wieś i tam spotkał Jorgena
Moe. I razem zebrali bajki.
Emanuel przytaknął:
- Teraz opowiem ci coś, czego na pewno nie usłyszysz w szkole. Asbjornsen zakochał
się w tkaczce tu nad rzeką Aker, prawdopodobnie pracowała w tkalni Hjula. Była Szwedką i
nazywała się Mathilde Andersson i jako uboga dziewczyna przyszła boso z Boras do
Kristianii w poszukiwaniu pracy. Była zdolna i po kilku latach zaczęła pracę w „Fundacji
Eugenii”, żeby uczyć młode dziewczęta tkactwa. Potem zamieszkała w domu bogatego i
bezdzietnego wdowca, gdzie również mieszkał Asbjornsen. Mathilde odziedziczyła majątek
po bogatym wdowcu, dostała dom z dużym ogrodem, a Asbjornsen mieszkał u niej przez
resztę życia. Ich dom był miejscem spotkań artystów. Na cześć Petera Asbjornsena, za jego
pracę włożoną w zebranie bajek ludowych, przyszli do niego studenci w pochodzie z po-
chodniami, a na ich czele kroczył Bjornstjerne Bjornson. - Emanuel uśmiechnął się. - Jak
widzisz, życie Mathilde Andersson ułożyło się jak w bajce. Z bardzo biednej robotnicy stała
się jedną z najbogatszych kobiet w Kristianii.
Peder wpatrywał się w Emanuela szeroko otwartymi oczami.
- Z Asbjornsenem było prawie tak jak z tym żołnierzem z bajki, który ożenił się z
królewną, prawda?
Emanuel skinął głową.
- Co prawda nie pobrali się, ale mieszkali razem. Peder odwrócił się nagle do matki.
- Dokładnie tak jak ty z panem Hvalstadem, prawda, mamo? Tylko że ty nie masz
zamku. Ale salon majstra też nie jest najgorszy, jak pan myśli, panie Hvalstad?
Matka zrobiła się pąsowa na twarzy, a Asbjorn Hvalstad niespokojnie się poruszył na
krześle.
- Nie, nie jest zły, Pederze. - Uśmiechnął się przepraszająco do Elise i Emanuela, jak
gdyby to była jego wina, że Peder uznał ten dom za własność matki.
Elise pośpiesznie zaczęła dolewać wszystkim kawy.
Kiedy Elise i Emanuel położyli się spać tego wieczoru, Emanuel wsunął ręce pod
głowę i wpatrywał się w sufit.
- Mówiłaś, że nie powiedzieliście jeszcze Pederowi, że twoja matka i pan Hvalstad
zamierzają się pobrać, ale wyraźnie widać, że chłopak co nieco rozumie. - Uśmiechnął się
szeroko. - To było całkiem zabawne. Zwłaszcza widok twojej matki i Hvalstada, jak się
zmieszali. Zastanawiam się, czy moja teściowa jest tak niewinna, na jaką stara się wyglądać.
- Wyciągnął ręce do Elise. - Może jest tak pełna pożądania i ognista jak jej córka?
Elise przysunęła się bliżej męża pod pierzyną. To był miły wieczór, pomyślała, mimo
że zapowiadał się na niespokojny.
- Teraz nikt nie przyjdzie i nam nie przeszkodzi - szepnął jej do ucha.
Pokręciła głową.
- A jeśli jednak ktoś przyjdzie, będziemy udawać, że śpimy.
Obudzili się następnego, niedzielnego poranka, który wstał jasny, z czystym
niebieskim niebem i płonącym słońcem, przybrany w jaskrawe jesienne barwy.
Elise od razu otrząsnęła się ze snu. Może mogliby się wybrać do Grefsen, pomyślała z
entuzjazmem. Emanuel zamierzał wyjechać dopiero przed wieczorem, mieli więc dla siebie
całe przedpołudnie.
Poznała po słońcu, że jest późny ranek. Nie słyszała żadnych odgłosów z kuchni, to
dziwne, że mama i bracia jeszcze nie wstali.
- Emanuelu? - szepnęła i ostrożnie pogładziła go po policzku. Zamrugał oczami.
- Mm.
- Chyba zaspaliśmy. Masz w pobliżu swój zegarek? Zamiast odpowiedzieć,
przyciągnął ją ku sobie.
- Jesteś taka cudowna bez ubrania. - Zaczął pieścić jej ciało. - Chcę tak leżeć do
samego wyjazdu.
- Dziwne, że nie słyszałam krzątaniny mamy i chłopców.
- Pewnie przez wzgląd na nas zachowują się cicho, byśmy mogli w spokoju się
wyspać. - Pocałował ją, długo.
Poczuła, jak rośnie jego tęsknota, i zauważyła, że jej własne ciało odpowiedziało,
wysyłając słodkie impulsy. Dobrze było mieć go blisko, skryć się w jego ciepłych, silnych
ramionach, wiedzieć, że ją kocha.
Była gotowa, kiedy w nią wszedł, lubiła to, czuła radość, że może dawać, i gdy
widziała jego zapał i gotowość, by odwzajemnić się tym samym. Kiedy Emanuel na dobre
wróci do domu, znikną paczki i mężczyzna o kulach, a także strach przed nieznaną młodą
dziewczyną o imieniu Signe. Również to bolesne uczucie, którego doznała na ślubie Johana,
zagoi się niczym rana. To z Emanuelem miała spędzić resztę życia,, to jemu obiecała miłość i
uczciwość, dopóki śmierć ich nie rozłączy, to jemu powinna poświęcić całą swoją uwagę,
swoje myśli i tęsknoty.
- Tak mi dobrze przy tobie, Elise - szepnął i na nowo zaczął ją pieścić.
W tej samej chwili usłyszeli, że drzwi z pokoiku do kuchni otworzyły się z hałasem,
potem matkę, uciszającą chłopców, i szuranie stołków. Przez ścianę dochodziły wszystkie
dźwięki, nawet to, że matka rozpala w piecu, odsuwa na bok fajerki, żeby nastawić czajnik z
kawą, jak gdyby znajdowali się w tym samym pomieszczeniu.
- Przecież już późno! Po co mają tyle spać? - Peder najwyraźniej nie był zadowolony,
że sami z matką mają usiąść do śniadania.
- Pan Hvalstad i Anne Sofìe zaraz przyjdą - rozległ się cichy głos matki.
Emanuel czule gładził dłonią ciało Elise, starał się ją rozbudzić.
- Nie powinien zaraz wyjeżdżać, nie widzieliśmy go tyle czasu. - W głosie Pedera
brzmiało rozczarowanie. - Myślałem, że pójdziemy na tamę Brekkedammen łowić ryby.
Obiecał mi to, kiedy był tu ostatnio.
Nagle otworzyły się drzwi z korytarza i rozległ się głos pana Hvalstada, wypoczęty i
radosny.
- Dzień dobry wszystkim. Widzieliście, jaką piękną mamy dziś pogodę? Nie ma nic
równie pięknego jak kolory września i października. W dodatku wieje ze wschodu i nie
czujemy zapachu rzeki. Czy państwo Ringstadowie już wyszli z domu?
Emanuel przekręcił się na plecy, chciał, żeby Elise na nim usiadła.
- Lubię tak na ciebie patrzeć - szepnął i wziął w dłonie jej piersi.
- Boję się, że chłopcy mogą nagle wejść.
- Nie zrobią tego. Twoja matka rozumie więcej, niż myślisz. Zwróciłaś uwagę na jej
spojrzenie, kiedy wróciła wczoraj do domu? - uśmiechnął się.
Wtedy za ścianą rozległ się znowu głos Pedera.
- Słyszałem, że ktoś tam rozmawia.
- Muszą trochę ze sobą porozmawiać w ciągu tych kilku godzin, które zostały do
wyjazdu Emanuela - głos matki brzmiał surowo, widać obawiała się, że Peder mógłby
niespodziewanie dopaść do drzwi i je otworzyć.
- Jak myślisz, czy już się obudzili?
- Nie sądzisz, że powinniśmy poczekać z niedzielnym śniadaniem, aż wszyscy się
zbiorą przy stole, Jensine? - rozległ się głos pana Hvalstada. - U nas w domu nikomu nie
wolno było zacząć jeść, zanim wszyscy nie usiedli do stołu. Dla nas niedziela była dniem
świętym, kładliśmy na stół czysty i wyprasowany obrus, a dzieci zasiadały do śniadania
uczesane i ubrane w odświętne ubrania.
- U nas w Ulefoss było tak samo. - W głosie pani Loylien zabrzmiała tęsknota. -
Wszyscy szli do kościoła i nikt nie mógł zabrać się do jakiejkolwiek pracy poza tym, co było
absolutnie konieczne. Moja matka nawet wieczorem nie brała się do prasowania, chociaż
wydaje mi się, że aż ją korciło. Miała ośmioro dzieci na wychowaniu i ich skarpetki,
rękawiczki, czapki i wstążki, musiała wykorzystywać każdą chwilę.
- Myślę, że powinnaś ich obudzić. Twoja córka będzie na pewno rozżalona, gdy się
okaże, że zaspała.
Emanuel był w niej, leżał z zamkniętymi oczami i najwyraźniej nie słyszał ani słowa z
rozmowy w kuchni.
- Emanuel...? Skrzywił się w odpowiedzi.
- Słyszałam, że Hvalstad zaproponował matce, żeby nas obudziła.
- Nie, Elise! - jęknął.
Nagle Elise wydało się, że słyszy za drzwiami zbliżające się kroki, przewróciła się na
bok i naciągnęła pierzynę aż po brodę, paląc się ze wstydu.
Emanuel usiadł na łóżku.
- Co ty wyprawiasz? - spytał zdenerwowany. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Elise i Emanuel? Śniadanie gotowe.
Elise natychmiast odpowiedziała, zanim ktoś zdążył otworzyć.
- Już idziemy.
- Czy nie mogą nas zostawić w spokoju tego jednego ranka, który mamy dla siebie? -
Emanuel wstał, wciągnął w pośpiechu ubranie i zacisnął usta. Wyglądał raczej na
rozczarowanego niż rozgniewanego.
- Nie mają wcale złych zamiarów - szepnęła Elise. - Peder tak się cieszy, że jesteś w
domu, a teraz chcieliby zjeść z nami niedzielne śniadanie. Możemy tu potem wrócić, gdy
wszyscy wyjdą. Jestem pewna, że mama i pan Hvalstad dziś też pójdą na spacer, tak jak po-
przedniej niedzieli.
Wstała z łóżka i zaczęła się ubierać. Włożyła białe reformy z koronką, które nosiła w
niedzielę, zawiązała tasiemki, zapięła gorset i zawiązała pończochy pod kolanami za pomocą
czerwonych wstążek. Potem w pośpiechu podeszła do Emanuela i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Tak bardzo cię kocham, Emanuelu. Wiem, że nie jest ci łatwo, ale wszystko będzie
inaczej, kiedy na dobre wrócisz do domu.
Skinął głową i pocałował ją.
- Na pewno, Elise.
Z ulgą zauważyła, że odzyskał dobry humor. Odsunęła się i zaczęła ubierać dalej.
Emanuel zniknął w kuchni.
- Tak długo spałaś, Elise? Przecież ty zawsze pierwsza wstajesz? - Peder spojrzał na
nią zdumiony, kiedy pojawiła się przy stole chwilę po Emanuelu.
- Tak, zaspaliśmy. Na szczęście obudził mnie twój głos, Pederze.
Peder uśmiechnął się zadowolony.
- Widzisz, mamo? Następnym razem będę mógł was obudzić, prawda? - posłał
Emanuelowi niewinne spojrzenie.
- Minie jeszcze trochę czasu, Pederze. Nie sądzę, bym jeszcze dostał przepustkę.
Następnym razem, gdy przyjadę, zostanę już na stałe.
- I wtedy też będziesz spał w salonie?
- A gdzie indziej mielibyśmy spać? Tu w kuchni nie ma miejsca.
Elise zwróciła uwagę, że pan Hvalstad i matka wymienili niespokojne spojrzenia.
Hvalstad na pewno się obawia* że Emanuel wymówi mu mieszkanie, pomyślała.
Podczas śniadania panował nastrój podenerwowania. Pani Lovlien wydawała się
zakłopotana, pan Hvalstad niespokojny, a chłopcy nie mogli usiedzieć na miejscu, zaczepiali
się nawzajem, szurali stołkami i brudzili na stole.
- Nie rozumiem, co się dzisiaj z wami dzieje - rzekła matka zrezygnowanym głosem. -
Mówiłam, że macie siedzieć cicho przy jedzeniu.
Gdy tylko skończyli jeść, pani Lovlien zaczęła szykować się do wyjścia. Razem z
panem Hvalstadem i Anne Sofie wybierała się do kościoła. Nie próbowała namówić Pedera i
Kristiana, by poszli z nimi.
Elise stanęła w drzwiach i odprowadzała wzrokiem ich troje. Anne Sofie szła między
dorosłymi, trzymała ich za rękę, podskakiwała i tańczyła całą drogę. Matka i pan Hvalstad
popatrzyli na siebie i uśmiechnęli się. Wyglądali jak nieduża szczęśliwa rodzina, pomyślała
Elise.
Nagle zorientowała się, że stanął za nią Peder i też wyjrzał na dwór.
- Anne Sofie ma teraz nową mamę. - W jego głosie nie było radości ani smutku,
wydawało się, że po prostu stwierdził fakt.
Objęła brata ramieniem i przytuliła.
- Ale to nic nie szkodzi, Elise. Mam przecież ciebie. - Uśmiechnął się do niej. - Cały
czas byłaś jakby moją mamą, a teraz będziesz nią naprawdę.
Popatrzyła na niego zdumiona.
- Dlaczego tak mówisz?
- Jeżeli mama i pan Hvalstad wezmą ślub i przeprowadzą się na ulicę nad Wzgórzem
Świętego Jana, gdzie Arne Sofie przedtem mieszkała, wtedy naprawdę będziesz moją mamą,
a Emanuel zostanie moim tatą. Wtedy ty i on, i Kristian, i ja będziemy jak jedna duża
rodzina, a kiedy maleństwo wyjdzie z twojego brzucha, to będziemy mieli braciszka. - Peder
uśmiechnął się zadowolony.
Elise pogładziła go po głowie.
- Nie będzie ci przykro, jeżeli mama się wyprowadzi? Peder wzruszył po męsku
ramionami.
- Nie, jeśli będę miał ciebie i Emanuela.
Elise poczuła dławienie w gardle. Wiedziała, że jeśli Emanuel nie zaakceptuje takiego
rozwiązania, będzie musiała dokonać wyboru.
Wiedziała, co by wybrała. Nie mogła zawieść braci, nigdy nie zgodzi się na to, by
Kristian i Peder musieli opuścić mieszkanie majstra i nie mogli zostać razem z nią.
- Zimno jest, chodźmy do domu. - Drżąc, popchnęła go lekko do środka i zamknęła
drzwi.
- I co, Pederze? Nie wyjdziesz dziś się pobawić z kolegami? - Emanuel stał przy piecu
i dolewał sobie kawy.
- Nie, wolałbym zostać z wami.
- Elise i ja nie mamy czasu, żeby gdzieś wyjść, rozumiesz. Mamy dużo spraw do
omówienia przed moim wyjazdem.
- To nic. Posiedzę sobie i powycinam obrazki dla pana Hvalstada.
Emanuel zmarszczył czoło.
- Potrzebujesz świeżego powietrza.
- Mam tyle świeżego powietrza, że przelewa mi się uszami. Zapomniałeś, że pracuję
jako pomocnik dorożkarza? - Peder popatrzył na Emanuela z dumą w swych dużych
niebieskich oczach.
Elise drżała z niepokoju. Modliła się w duchu, żeby Emanuel nie nalegał dłużej.
Wkrótce na dobre wróci do domu, a wtedy da mu tyle miłości, ile tylko zapragnie.
Przyszedł Kristian z wiadrem wody i postawił je na stołku. Potem wziął czerpak,
który wisiał na drugim wiadrze, i napił się.
- Może moglibyście wybrać się na Brekkedammen na ryby? - Emanuel spojrzał na
chłopców z nadzieją.
- Tak! - Peder podskoczył z radości. - Właśnie o tym myślałem! Byłem pewien, że nie
zapomniałeś, Emanuelu!
- Dobrze, w takim razie ruszamy nad zaporę. Peder zwrócił się do Elise.
- A ty w tym czasie możesz ugotować obiad, Elise, żeby Emanuel mógł coś przekąsić,
zanim pojedzie.
Elise właśnie miała powiedzieć, że ma ochotę jechać z nimi, ale Emanuel ją uprzedził.
- Dobry pomysł, Pederze. To będzie męska wyprawa, prawda? Peder roześmiał się
zadowolony.
- Tak, świetnie damy sobie radę bez kobiet.
W tej samej chwili Elise zauważyła, że Kristian zerka to na Emanuela, to na nią, i
znowu na Emanuela. Dostrzegła coś pytającego w jego spojrzeniu, lecz chłopak nic nie
powiedział.
Byli już gotowi do drogi, kiedy Kristian nagle zatrzymał się na środku kuchni.
- Chyba zostanę w domu. Zapomniałem, że mam dużo lekcji do odrobienia.
Emanuel spojrzał na niego zaskoczony, potem wzruszył ramionami, wziął Pedera za
rękę i wyszedł. Elise zerknęła ukradkiem na Kristiana.
- Zwykle nie masz nic zadawane na poniedziałek. Unikał jej wzroku.
- Zrobiłeś to z mojego powodu czy nie miałeś ochoty iść na ryby?
Wyraźnie się zmieszał.
- Dlaczego nie mogę zostać w domu?
Pogładziła go po włosach, jak zazwyczaj gładziła Pedera.
- Oczywiście, że możesz zostać w domu, Kristianie. Ile tylko chcesz.
I tak długo, jak chcesz, dodała w duchu.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Stół był nakryty, ziemniaki ugotowane, a solony śledź czekał przygotowany na
wypadek, gdyby Pederowi i Emanuelowi nie udało się nic złowić.
Elise chodziła niespokojnie po kuchni tam i z powrotem. Ani matka z panem
Hvalstadem, ani też Emanuel z Pederem jeszcze nie wrócili. Po słońcu poznała, że zrobiło się
późno, a Emanuel miał wrócić popołudniowym pociągiem do Kongsvinger. Jeśli chodzi o
matkę i pana Hvalstada, to na pewno wybrali się po mszy na spacer, korzystając z pięknej
jesiennej pogody, pomyślała.
Kristian cały czas trzymał się w pobliżu, skoro wszyscy domownicy wyjechali,
nanosił drewna, porąbał na mniejsze kawałki i ciągle się dopytywał, czy jest coś, w czym
mógłby pomóc. Elise zerkała na niego zdziwiona, ale nie zdobyła się na to, by o coś pytać.
Wreszcie usłyszeli Emanuela i Pedera. Peder mówił podniesionym i ożywionym
głosem. Elise. usłyszała, jak wspomniał o nauczycielu arytmetyki, którego w tajemnicy
nazywano Glutem, ponieważ ciągle kapało mu z nosa. Peder bał się go. Kiedy na Pedera
wypadała kolej odpowiadania przy tablicy, Glut rwał sobie włosy z głowy i krzyczał:
- Jeżeli tego nie rozumiesz, to wykuj na pamięć, Pederze! Wykuj na blachę, chłopcze!
Wykuj! Myśleć będziesz później!
Kilka dni temu wlepił Pederowi szóstkę z dwoma minusami. Peder wpadł do kuchni,
trzymając w ręku cztery małe rybki. Rozpierała go duma.
- Żałuj, Kristianie, że cię nie było. To jedyne ryby w całej rzece. Kristian uśmiechnął
się.
- Skąd wiesz?
- Gdyby pływało ich tam więcej, Emanuel złapałby je na haczyk. Na widok
prawdziwego żołnierza z wędką na pewno nie miałyby odwagi odmówić.
Emanuel rozejrzał się dookoła.
- A gdzie jest twoja matka?
- Jeszcze nie wrócili.
- Jeszcze nie? Mieli chyba tylko iść do kościoła, prawda?
- Pewnie wybrali się jeszcze na spacer, skoro jest tak ładnie. Elise zaczęła czyścić
ryby, soliła je, maczała w mące i kładła na patelnię.
W tej samej chwili na zewnątrz rozległy się podniecone głosy i szybkie kroki. Drzwi
otworzyły się z impetem i pojawiła się w nich pani Lovlien.
- Możecie przyjść nam pomóc? Jakiś młody mężczyzna wpadł do rzeki.
Elise szybko odstawiła patelnię i ułożyła fajerki na miejsce. Wypadła na dwór, a za
nią pośpieszyli pozostali. Po drugiej stronie mostu, gdzie rzeka płynie trochę spokojniej,
Elise dostrzegła pana Hvalstada, jak usiłuje wyciągnąć na brzeg ociekającego wodą czło-
wieka.
Emanuel w mgnieniu oka znalazł się przy nim i pomógł ratować nieszczęśnika.
Następnie obaj mężczyźni podnieśli topielca na nogi i unieśli między sobą. Peder i Kristian
chcieli im pomóc, ale zrozumieli, że tylko przeszkadzają. Elise pobiegła przodem, żeby
otworzyć drzwi do kuchni, by młody człowiek szybko znalazł się w cieple.
- Położymy go najpierw na podłodze, żeby zdjąć z niego mokre ubranie -
zadecydował Emanuel zdyszany. - Wygląda na to, że stracił przytomność.
- Poszukam jakiegoś ubrania po Mathiasie - zaproponowała pani Lovlien żywo i
ruszyła do pokoiku.
- A ja pójdę chyba na poddasze się przebrać - rzekł pan Hvalstad. Był blady i
wyczerpany ze zdenerwowania, woda kapała z niego, głos drżał.
- Elise mi pomoże - odparł Emanuel i zaczął rozpinać mężczyźnie guziki.
Po chwili wróciła matka i przyniosła jakieś znoszone spodnie, starą koszulę i
podkoszulek. Elise razem z Emanuelem mocowali się z nasiąkniętym wodą ubraniem
młodego człowieka, próbując je z niego ściągnąć. Po chwili Emanuel zwrócił się do pani
Lovlien:
- Jak to się stało?
- Nie wiem. To Asbjorn zauważył go z mostu. Widzieliśmy tylko ciemny tłumok
unoszony prądem rzeki. Gdyby Asbjorn nie skoczył do wody, to na pewno... - zamilkła i
zagryzła wargę.
- Chciałaś powiedzieć, że porwałby go wodospad? - Peder spojrzał na matkę
przerażony.
Pani Lovlien przytaknęła i przeszedł ją dreszcz.
- Elise, idź do salonu i przynieś butelkę wódki, która stoi w szafie narożnej - polecił
Emanuel rozgorączkowany.
Elise wyszła pośpiesznie, żeby zrobić to, o co prosił.
- Musimy z niego zdjąć tę mokrą czapkę i podkoszulek - usłyszała słowa matki,
otwierając drzwi do salonu. Cieszyła się, że nie musi asystować do końca przy rozbieraniu
mężczyzny. Znalazła butelkę z alkoholem i czym prędzej wróciła do kuchni.
W tym samym czasie zszedł na dół pan Hvalstad, zmiana ubrania nie zajęła mu wiele
czasu.
- Jak wam idzie?
Emanuel w pośpiechu nie odpowiedział.
- Kristian, dołóż więcej drewna do pieca, proszę. Musimy dobrze nagrzać, żeby nie
dostał zapalenia płuc.
Matka wyjęła ręczniki; jednym z nich owinęła mężczyźnie głowę, a drugim
niezgrabnie próbowała go wytrzeć, zanim Emanuel wciągnął na niego suchy podkoszulek.
- Pewnie uległ jakiemuś wypadkowi. Połowę głowy ma ogoloną i widać wyraźne
ślady po dużej ranie. Ma też szramy na całym ciele. Teraz kobiety niech się odwrócą; ściągnę
mu spodnie.
Elise zakręciło się w głowie; mruknęła pod nosem, że musi coś przynieść z salonu, i
starając się utrzymać równowagę, ruszyła w stronę drzwi. Czyżby to był...? Gdy tylko
znalazła się sama, oparła się o framugę; czuła, jak gdyby cały pokój się kołysał. Panie Jezu,
to nie może być prawda! Na pewno wielu innych było rannych w głowę. Tamten miał
bandaż, ten tylko czapkę. Poza tym nie miał kuł, to na pewno ktoś inny.
Jakiś wewnętrzny głos podszepnął: „Skąd możesz wiedzieć, że nie chodził o kulach?”
Kręciło jej się w głowie, nie była w stanie jasno myśleć. To nie może być on...
- Elise, czy możesz tu przyjść na chwilę? - To wołał Emanuel. Zaczerpnęła głęboko
powietrza i niemal zatoczyła się do tyłu.
Gdyby to był ten sam, który ją prześladował, Emanuel nie może się o tym dowiedzieć.
Nigdy! Nie wiedział nic o rannym żołnierzu, który kręcił się w pobliżu domu majstra.
Oszalałby z wściekłości, gdyby się o tym dowiedział i domyślił, kim jest uratowany
mężczyzna.
- Słucham?
Matka spojrzała na nią zdziwiona.
- Czy coś się stało, Elise? Jesteś taka blada.
- Nie, tylko... ja...
- Biedactwo. W ciąży dużo gorzej się wszystko znosi. Ale będzie dobrze, zobaczysz.
Powinniśmy dziękować Bogu, że go w porę zauważyliśmy i uratowaliśmy mu życie. Nie
mógł zbyt długo przebywać w wodzie, na szczęście nie jest jeszcze tak zimno. Nie sądzę, by
nabawił się zapalenia płuc.
- Elise, możesz mi podać łyżeczkę? Spróbuję wlać mu do ust kilka kropel wódki.
- Mogłeś mnie o to poprosić - głos matki brzmiał nieco surowo. Elise przyniosła
łyżeczkę, starając się nie patrzeć w dół na mężczyznę leżącego na podłodze.
- Pójdę się położyć, nie czuję się najlepiej - wymamrotała.
- Tak, połóż się, moje dziecko. Poradzimy sobie bez ciebie. Kiedy podeszła do drzwi,
usłyszała, jak mama mówi cicho:
- To całkiem naturalne. Ja też przez to przechodziłam, kiedy spodziewałam się dzieci.
Kobiety są wtedy takie wrażliwe, źle znoszą zarówno swoje, jak i cudze nieszczęścia.
Elise położyła się na posłaniu rozłożonym w salonie na podłodze na czas pobytu
Emanuela na przepustce. Czuła mdłości. Zaraz zdejmą temu człowiekowi ręcznik z głowy.
Jeżeli mężczyzna ma rude kręcone włosy, wtedy już będzie wiedziała na pewno. Nie zniesie
tego! Może straci panowanie nad sobą, może się na niego rzuci. Matka niczego nie będzie
rozumiała. Ani nikt inny. Dopiero potem być może Emanuel dozna olśnienia. Ale nie wolno
jej ryzykować.
Drzwi otworzyły się cicho i do środka weszła pani Lovlien.
Elise natychmiast zamknęła oczy, udawała, że śpi.
- Elise? - matka pochyliła się nad nią i pogładziła po włosach. - Moje biedactwo.
Mogę cię pocieszyć, że wszystko się ułoży. Już otworzył oczy i chyba dochodzi do siebie.
Początkowo myśleliśmy, że będzie trzeba posłać po lekarza, ale Emanuel uważa, że
powinniśmy poczekać. Jeżeli to jakiś nieszczęśnik, który usiłował popełnić samobójstwo, to
najpierw, jak radzi Emanuel, trzeba spróbować z nim porozmawiać. Lekarz, gdy się o tym
dowie, ma chyba obowiązek zgłosić to na policję. Ten mężczyzna i tak ma pewnie od dawna
jakieś kłopoty.
Elise nie odpowiedziała, ale kiwnęła głową na znak, że słyszała. Matka wyprostowała
się.
- Leż i odpoczywaj. Wyniesiemy do kuchni jakiś słomiany materac i pozwolimy temu
człowiekowi tu zostać, zanim nie wróci do zdrowia. Usmażę rybę do końca, żeby Emanuel
mógł coś zjeść przed wyjazdem.
Elise usłyszała, że matka wyszła do kuchni. Dobiegły ją głosy pozostałych
domowników, którzy rozmawiali ze sobą niemal szeptem, jak to jest w zwyczaju, gdy w
domu leży ktoś poważnie chory. Zadrżała, gdy pomyślała, jak to się dziwnie złożyło: oto
wszyscy dmuchają i chuchają na „biedaka” wyłowionego z rzeki, nie mając pojęcia o tym, że
to on jest sprawcą jej nieszczęścia. Gdyby o tym wiedzieli, prawdopodobnie wrzuciliby go z
powrotem.
Nagle poczuła nieodpartą potrzebę sprawdzenia, czy to rzeczywiście on. Wstała, nogi
pod nią drżały. Z bijącym sercem podeszła do drzwi, uchyliła je i wyjrzała.
Mężczyzna leżał na jednym z materacy niedaleko od niej. Twarz miał odwróconą w
drugą stronę. Widoczną część głowy pokrywały krótko przystrzyżone rude kręcone włosy.
Szybko na powrót zamknęła drzwi, oparła się o framugę, z trudem łapiąc powietrze.
To nie może być nikt inny! Johan uratował tego człowieka, on wie, kto to jest. Niemożliwe,
by istniało dwóch mężczyzn o rudych kręconych włosach, którzy mniej więcej w tym samym
czasie ulegli wypadkowi i zranili się w głowę.
I oto ów człowiek znajduje się w tym domu, w jej domu, opiekuje się nim i pielęgnuje
go jej rodzina i otacza największą troską. Wprost niewiarygodne, że to się mogło zdarzyć.
A więc jednak zamierzał popełnić samobójstwo wtedy, gdy stał na moście i
wpatrywał się w wodę. Jaka szkoda, że go uratowano! Nie zasługuje na to, by żyć. Właściwie
powinna teraz wpaść do kuchni i wykrzyczeć, czego ten człowiek się dopuścił. Wtedy być
może inaczej by śpiewali.
Ale nie mogła tego zrobić. Matka i bracia byli przekonani, że Emanuel jest ojcem
dziecka, którego Elise się spodziewa, i nadal muszą w to wierzyć. To tajemnica, którą musi
nosić w sobie przez resztę życia i zabrać ze sobą do grobu. To niedobrze, że Agnes i Hilda
znają prawdę, ale nikt więcej nigdy nie może jej poznać.
Elise zwinęła się w kłębek pod kołdrą i wsunęła do ust rąbek poduszki, żeby stłumić
płacz.
Rozległo się pukanie i do salonu wszedł Emanuel. Podszedł do łóżka, przystanął i
przez chwilę się jej przyglądał. Czuła, że dziwi go jej zachowanie.
- Elise, muszę jechać. Uniosła głowę.
- Już? - Wstała. - Wybacz mi, Emanuelu, nagle zrobiło mi się słabo. - Spojrzała mu w
oczy, było jej jednocześnie przykro i wstyd.
Objął ją i przytulił.
- Niedługo znowu będę w domu, Elise. Dbaj o siebie. Napiszę do ciebie, gdy tylko
będę mógł, a i ty skreśl do mnie kilka słów.
Skinęła głową, wiedziała, że powinna pisać dużo częściej, ale nie miała pieniędzy na
znaczki. Było. tyle innych ważniejszych wydatków.
- A jak się czuje ten mężczyzna? - Musiała bardzo się starać, by ukryć odrazę, która ją
ogarnęła.
- Przeżyje.
- Może pan Hvalstad będzie mógł go odprowadzić? Chyba nie musimy trzymać go tu
dłużej, niż to konieczne?
Emanuel odsunął ją nieco od siebie i przyjrzał się jej ze zdziwieniem.
- Ten człowiek miał wypadek, a teraz wpadł do rzeki. Albo zamierzał popełnić
samobójstwo. - Zmarszczył czoło, nadal jednak bacznie się jej przyglądał. - Jest naszym
bliźnim i potrzebuje naszej troski. Musimy się sobą nawzajem opiekować. Powiedziałem, że
może zostać tak długo, jak długo to będzie konieczne. Na pewno będziesz mogła z nim
porozmawiać, gdy się lepiej poczujesz. Chciałbym móc odłożyć swoją podróż - mówił dalej -
żeby zobaczyć, że wraca do zdrowia, ale muszę jechać popołudniowym pociągiem, bo
inaczej grozi mi paka.
Elise skinęła głową. Miała ochotę się rozpłakać, ale się opanowała. Emanuel nie
rozumiał naturalnie, dlaczego tak zareagowała. Być może pomyślał, że jest bezduszną
egoistką. Gdyby wiedział... Zagryzła wargę.
- Ty też na siebie uważaj. Będę częściej pisać.
Kiwnął głową, po czym odwrócił się od niej i zaczął pakować rzeczy.
Musiała go odprowadzić, żeby nie budzić podejrzeń. Ze wzrokiem sztywno
utkwionym w drzwi wyszła z Emanuelem na ganek.
- Wszystkiego dobrego, Emanuelu. - Objęła go. - Przykro mi - szepnęła mu do ucha. -
Z powodu dzisiejszego przedpołudnia.
Uśmiechnął się.
- Dokończymy to kiedyś - odpowiedział szeptem.
Stała i patrzyła, jak przechodzi przez most i dalej między wielkimi budynkami
fabryki. Powiedział, że woli iść do miasta ulicą Maridalsveien.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Matka odwróciła się do Elise.
- Odzyskał świadomość! - rzekła z radością. - Odzyskał przytomność i zastanawia się,
gdzie jest.
Elise zmusiła się, żeby nie spojrzeć na mężczyznę, i ruszyła prosto do drzwi do
salonu.
- Położę się jeszcze. Przykro mi, że nie mogę wam pomóc, ale tak mi się kręci w
głowie.
- Kochanie, co się z tobą dzieje? Dziś rano nie zauważyłam u ciebie nic
niepokojącego. Chyba nie zjadłaś nic, co by ci zaszkodziło?
Elise pokręciła głową, czuła, że nie wytrzyma dłużej w kuchni. Kiedy szła do salonu,
usłyszała głos Pedera.
- Zachowuje się tak, odkąd go uratowaliśmy. Myślę, że myśli o ojcu. Albo o braciszku
Pingelena, którego Emanuel wyłowił z rzeki. Mi też jest trochę niedobrze - dodał i roześmiał
się dziwnym, nerwowym śmiechem. - Ja też bym wpadł, gdyby Elise... - Urwał nagle.
- Gdyby Elise co? - pomogła mu matka.
Elise przystanęła w milczeniu z ręką na klamce, żeby usłyszeć, co odpowie.
- Tylko żartowałem, wiesz. Zawsze robisz się taka dziwna na twarzy, kiedy o tym
mówię, że jak gdyby nie mogę się powstrzymać.
- On próbuje coś powiedzieć! - Głos pana Hvalstada dotarł przez ścianę. - Chodź i
pomóż mi, Pederze, słyszysz lepiej niż ja.
Elise usiadła na brzegu łóżka i wytężyła słuch, żeby wyłowić każde słowo.
- Mówi, że boli go głowa i chce iść do domu.
- Jak się pan nazywa i gdzie pan mieszka? - Pan Hvalstad mówił głośno i wyraźnie jak
do przygłuchego.
Elise wstrzymała oddech. Teraz wreszcie otrzyma ostateczne potwierdzenie swych
domysłów, pomyślała, czując, że zdrętwiała.
- Nie słyszę? - rozległ się znowu głos Hvalstada.
- Mówi, że nazywa się Ansgar Mathiesen i mieszka na Gjetemyrsveien - Peder
powtarzał z ożywieniem, dumny, że może pomóc.
- Jak pan myśli, czy zdoła pan wstać? Musi pan spróbować mówić trochę głośniej, bo
pana nie słyszę.
- Mówi, że zranił się w nogę i chodzi o kulach. - Tym razem to Kristian zdołał
zrozumieć, co wymamrotał nieznajomy.
Nagle do rozmowy wtrąciła się Anne Sofie, która zawołała swym jasnym, czystym
głosem:
- To ten biedny człowiek!
- Widziałaś go przedtem, Anne Sofie? - Hvalstad wydawał się zaskoczony.
- Tak. Miał bandaż na głowie i tyczkę. Dwie tyczki - poprawiła się szybko.
- Gdzie go spotkałaś?
- U mamy Larsine. Za domem.
- Mogę pójść do mamy Larsine i zapytać, czy coś o nim wie - Elise usłyszała, jak
zaofiarowała się matka. Zaraz potem rozległ się odgłos otwieranych drzwi i domyśliła się, że
matka wyszła.
Na chwilę w kuchni zapanowała cisza.
- Co z nim zrobimy, panie Hvalstad?
- Też się nad tym zastanawiam. Szkoda, że pan Ringstad musiał wyjechać, bo
moglibyśmy go razem wziąć pod ręce.
- Już wiem! - Elise znowu usłyszała głos Pedera. - Może poproszę dorożkarza
Karlsena! Chyba zgodzi się podwieźć go za darmo, gdy się dowie, że on prawie się utopił.
- To nie jest głupi pomysł, Pederze. Idź i od razu go zapytaj.
- A co zrobimy z jego ubraniem? Ma na sobie koszulę, podkoszulek i spodnie taty.
- Na pewno później dostaniemy to z powrotem.
W kuchni po wyjściu Pedera znowu zrobiło się cicho.
Elise nadal siedziała na brzegu łóżka, zesztywniała i spięta, i nasłuchiwała. Słyszała,
jak pan Hvalstad tłucze garnkami i patelnią, skrobie sztućcami o blaszane talerze, i domyśliła
się, że nałożył sobie obiad. Zaburczało jej w brzuchu z głodu.
- Dobrze, że mamy ciebie, Kristianie - rozległ się pełen uznania głos pana Hvalstada. -
Jesteś spokojny i opanowany. Ktoś by mógł pomyśleć, że między tobą a Pederem jest
większa różnica wieku.
Otworzyły się drzwi. Matka wróciła, była zdyszana.
- Matka Larsine nie miała pojęcia, o czym mówię, nie widziała nikogo o kulach i
uważa, że to bujna fantazja Anne Sofie spłatała jej figla. A co z nim?
- Myślę, że wraca do siebie, ale niełatwo jest cokolwiek z niego wydobyć. Peder
poszedł poprosić dorożkarza Karlsena o pomoc.
- Mój drogi, nie stać nas na to! To kosztuje majątek.
- Peder pomyślał, że może pan Karlsen zrezygnuje z zapłaty, jeśli się dowie, o co
chodzi.
- Nie jestem tego pewna. Czy Elise nadal leży? W głosie matki brzmiało zdumienie.
- Tak. Wygląda na to, że niewiele może znieść.
Elise wydało się, że wyczuła w głosie Hvalstada nutę pretensji. Prawdopodobnie
uważał, że powinna raczej pomyśleć o uratowanym nieszczęśniku, a nie o sobie.
- Jedliście już? Obiad stoi i zsycha się. Myślę, że trochę przekąszę. Elise nie będzie
chyba chciała nic jeść, skoro się źle czuje.
Znowu zapanowało milczenie. Elise zastanowiła się, co robią. Usłyszała chrobotanie
sztućców o blaszany talerz i szuranie taboretu o podłogę, potem ktoś dołożył do pieca i
odsunął na bok fajerki. Może mama nastawiła czajnik z kawą, żeby pan Hvalstad mógł się
napić czegoś rozgrzewającego.
Wreszcie usłyszała otwierane z impetem drzwi i Pedera, który wpadł do kuchni jak
burza.
- Koń czeka na dole i Karlsen już idzie! Pomoże nam.
- Nie weźmie zapłaty? - spytała mama z powątpiewaniem.
- Tak. My uratowaliśmy tego biedaka w połowie, a on uratuje go do reszty, jak
powiedział. Poza tym jest mi winien trzydzieści are.
- Kochany, nie możesz poświęcać swojej wypłaty na pomoc obcemu człowiekowi.
- On już nie jest obcy. Wydaje mi się miły. I ma kręcone włosy. Elise wyobraziła
sobie, że Peder zakłopotany przeciągnął dłonią po swojej niesfornej grzywce.
- Czy on tutaj leży? - odezwał się jakiś obcy głos.
- Bardzo dziękuję, panie Karlsen. - Głos mamy brzmiał przymilnie. - To strasznie
miło z pana strony, że zgodził się pan nam pomóc. Nie mam pojęcia, jak inaczej udałoby się
nam przetransportować go do domu. Mówi, że mieszka na Gjetemyrsveien.
- Wydaje mi się, że już go kiedyś widziałem. Kręcił się tu po okolicy, chodził o
kulach i z bandażem na głowie. Niektórzy widywali go na moście i zastanawiali się, czy
przypadkiem nie zamierza skoczyć do rzeki. Mówią, że był żołnierzem i że kiedyś w czasie
ćwiczeń spadł z urwiska. Teraz przeniesiono go do cywila. Hej, kamracie! Pomóż trochę.
Oprzyj się na mym ramieniu.
Rozległy się na zmianę lekkie i ociężałe kroki i wreszcie drzwi zatrzasnęły się.
Zaległa cisza.
Elise zasłoniła ręką usta, żeby powstrzymać płacz. Sama nie rozumiała, dlaczego
zareagowała w ten sposób. Minęło kilka miesięcy od tamtej pory, gdy to się stało, i chociaż
wiedziała, że będzie nienawidzić tego człowieka do końca życia, zwątpienie już dawno
minęło, a pozostała jedynie gorycz. To, że siedzi tu i płacze jak dziecko, to do niej
niepodobne.
Długo odczekała, zanim wyszła do kuchni. Na zewnątrz zrobiło się ciemno, nad
kuchennym stołem zapalono lampę parafinową. Siedzieli wokół stołu: pan Hvalstad z
książką, mama ze starą gazetą, Kristian z zeszytem jakiejś serii, który pożyczył od kolegi z
klasy. Seria nosiła tytuł Nat Pinkerton i opowiadała o krwawych walkach między białymi i
Indianami. W kącie za piecem siedzieli Peder i Anne Sofie i bawili się żołnierzykami z
guzików, które nie były już żołnierzykami.
Matka podniosła wzrok znad gazety.
- Czy już ci lepiej? Elise skinęła głową.
- Nie rozumiem, co się ze mną stało. Czułam, jakbym miała zemdleć. Dokładnie jak
tego dnia w przędzalni, kiedy Ropucha wymówił mi pracę.
- Połóż się wcześniej, a jutro nie przemęczaj się.
- Nie mogę. Jutro przed południem musimy oddać ostatni chodnik. A co z nim?
- Peder poprosił dorożkarza Karlsena o pomoc, a on okazał się miły i zabrał tego
człowieka. Biedak, tak mi go żal. Nie udało nam się zbyt wiele od niego dowiedzieć, ale
poznałam po jego oczach, że jest głęboko nieszczęśliwy. Jestem przekonana, że to nie był
wypadek, lecz próba samobójcza. Dorożkarz Karlsen opowiadał, że widywał go tu w okolicy,
jak z bandażem na głowie kuśtykał o kulach. Niektórzy twierdzą, że był żołnierzem, którego
zwolniono z wojska, ponieważ uległ wypadkowi. To jeszcze gorsze. Taki młody chłopak,
który bronił naszego kraju, teraz być może został okaleczony na całe życie.
Elise skinęła głową w milczeniu.
Nagle matka westchnęła przestraszona i poderwała się od stołu.
- Zapomnieliśmy o jego ubraniu! Leży tam w kącie na kupce. Całkiem mokre.
- W takim razie jesteśmy kwita - stwierdził Kristian sucho. - On ma rzeczy naszego
ojca.
Matka unosiła ubranie, jedną sztukę za drugą.
- Nie możemy zatrzymać tego wszystkiego. Rzeczy ojca były stare i zniszczone, a te
są porządne i drogie. Spójrzcie na tę koszulę! Jest prawie nowa. A ta kurtka! Takiej
kosztownej kurtki Mathias nie miał nigdy w życiu. Koniecznie musimy je oddać.
Pan Hvalstad włączył się do rozmowy.
- Ale przecież nie wiesz, gdzie ten człowiek mieszka.
Na Gjetemyrsveien jest wiele domów.
- Peder może zapytać o adres dorożkarza Karlsena. - Pani Lovlien zwróciła się do
Elise. - Masz przecież jutro dostarczyć chodnik tej starszej kobiecie, która mieszka na
Ullevalsveien, na samym szczycie Wzgórza Świętego Jana. Stamtąd jest już niedaleko do
Gjetemyrsveien. Może mogłabyś do niego wstąpić, oddać mu te rzeczy, a przy okazji odebrać
nasze?
Elise spojrzała na matkę przerażona.
- Chcesz powiedzieć, że mam iść do niego do domu? Zastanów się, może jego rodzice
nie wiedzą, co się stało?
- Skąd możesz wiedzieć, czy mieszka z rodzicami? Może jest żonaty? Albo
wynajmuje u kogoś mieszkanie. Tak czy owak, ktoś musiał zauważyć, że wrócił do domu w
nie swoim ubraniu.
- Jeżeli wynajmuje mieszkanie, to nikt nie interesuje się tym, co on ma na sobie.
Wyobraź sobie, jak ten człowiek się zawstydzi, gdy do niego zapukam, a on na mój widok
zrozumie, że wiem, co zrobił.
- Nic na to nie poradzimy, nie możemy zachować tych drogich rzeczy. Nie są nasze.
Byłoby to równoznaczne z kradzieżą.
Elise poczuła, że się poci.
- Nie wiem, czy jutro dam radę, mamo. Na pewno nie, jeśli będę się tak czuła jak
dzisiaj. Czy Peder albo Kristian nie mogliby zwrócić tych rzeczy?
Matka przybrała surowy wyraz twarzy. Elise pamiętała ją taką z czasów, kiedy łajała
ich za to lub tamto.
- Wiesz dobrze, jak długo chłopcy pracują. Nie ma znaczenia, czy spędzisz przy
krosnach godzinę mniej. Jeżeli nie będziesz miała siły jutro, możesz odłożyć to do pojutrza.
- Ale może pan Karlsen będzie kogoś wiózł do któregoś z domów w pobliżu,
wówczas Peder mógłby podrzucić ubranie w tym czasie, gdy pasażerowie będą płacić i
wysiadać.
- Co się z tobą dzieje, Elise? - Matka rozłożyła ręce zrezygnowana. - Zwykle nie
jesteś taka uparta. Poza tym istnieją niewielkie szanse, że pan Karlsen dostanie kurs w
pobliże Gjetemyrsveien.
- A ja muszę pomagać ludziom przy wysiadaniu i nosić im pakunki - wtrącił się Peder
ze swego miejsca w kącie, gdzie bawił się z Anne Sofie. Najwyraźniej przysłuchiwał się
rozmowie.
- A Kristian? - Elise nie chciała się poddać.
Na samą myśl o tym, że miałaby zapukać do drzwi rudowłosego, przebiegł ją dreszcz.
- Kristian przecież nie wie, gdzie będzie musiał dostarczyć towar. Chyba o tym wiesz.
Poza tym i tak ma dość do dźwigania, żeby jeszcze miał nosić ze sobą wszędzie to ubranie.
Nie ma o czym mówić. - Matka była wyjątkowo stanowcza. - Musisz odnieść te rzeczy,
Elise.
Nigdy w życiu, pomyślała Elise. Położę je na schodach i powiem, że odmówił
oddania spodni i koszuli ojca. Mogę też powiedzieć, że je wyrzucił, gdy zobaczył, że są
dziurawe i brzydkie.
Ta myśl jej pomogła.
- Dobrze, zrobię to.
Ale kiedy Elise tego wieczoru położyła się do łóżka, długo leżała, wpatrując się w
sufit. Księżyc rzucał przez okno niebieskawe światło, tworząc w pokoju niesamowite cienie.
A jeśli rudzielec stanie w drzwiach dokładnie wtedy, kiedy będzie podkładała pakunek?
Wtedy ona spali się ze wstydu! Znał ją. Z tego czy innego niewiadomego powodu kręcił się
wokół ich domu, a teraz na pewno skojarzył, że ludzie, którzy uratowali mu życie, to jej
rodzina. Musiał wiedzieć, że budzi w niej odrazę, zdawał sobie chyba sprawę ze skutków
swego podłego czynu. I co ten bandyta ma sobie pomyśleć, jeśli do niego przyjdzie i jak
gdyby nic się nie stało po prostu odda mu jego rzeczy?
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Elise przekazała gałgankowe chodniki i ruszyła w górę Ullevalsveien. Peder
dowiedział się od dorożkarza Karlsena, gdzie mieszka rudowłosy. To nieduży piętrowy
budynek w pobliżu dawnej polany Lokkeberg, gdzie teraz stoi dom dziecka, powiedział.
Elise trzymała pakunek z ubraniem pod lewą pachą. Matka rozwiesiła rzeczy na noc
nad kuchnią, żeby wyschły, i już były suche. Potem zwinęła je i przewiązała sznurkiem. Elise
najchętniej wrzuciłaby cały ten tłumok do rzeki.
Jak Bóg mógł pozwolić na coś takiego? Z wielu tysięcy ludzi mieszkających w
Sagene akurat matka i pan Hvalstad musieli go zauważyć? Dlaczego nikt inny nie zwrócił
uwagi na człowieka w rzece? Ciągle ktoś przechodzi przez most. Wtedy inni ludzie zabraliby
go do siebie i zajęli się nim.
Było zimno, marzły jej ręce, wiatr przenikał przez dziergany szal. Jesień. Elise
przeszedł dreszcz. Wkrótce będzie zima. Co roku zapominała, jak jej było ciężko, jak bardzo
marzła od środka z nadejściem pierwszych przymrozków.
Zawsze najgorzej jest na początku, próbowała się pocieszać. Potem się
przyzwyczajamy. Jej wzrok prześliznął się na ogromne korony drzew na Wzgórzu Świętego
Jana, teraz w słońcu wyglądały pięknie. Elise starała się nie myśleć o tym, co ją czeka, lecz
cieszyła się barwami jesieni. Złociste, żółte, pomarańczowe, czerwone - czy istniało coś
cudniejszego niż klony jesienią? Albo brzozy? Wyglądały jak morze złota. Czytała gdzieś, że
na Wzgórzu Świętego Jana jakieś trzydzieści - czterdzieści lat temu posadzono ponad tysiąc
drzew. Kiedyś z Agnes biegały nad wodę na szczyt, żeby podziwiać widoki.
Uczyły się w szkole, że niegdyś składano tam ofiary, to zrobiło na nich wrażenie. Pani
opowiadała również, że w dawnych czasach nikt z mieszkańców Kristianii nie interesował się
tym wzgórzem, bo było tylko nagim, bezwartościowym górskim wzniesieniem. Później
urządzono tam pastwiska dla koni Zrzeszenia Dorożkarzy w Kristianii, a na północnym
kamienistym zboczu powstało cmentarzysko, gdzie chowano martwe konie. Dlatego
nazywano je „Kobylim Wzgórzem”. Wkrótce ludzie zaczęli obchodzić w tym miejscu święto
nocy świętojańskiej, z tańcami i ogromnym ogniskiem na szczycie, i wzgórze zmieniło
nazwę.
Elise zbliżała się do Gjetemyrsveien.
- Boże, spraw, by go nie było w domu. Bym mogła położyć te rzeczy i odejść, i nie
musiała go oglądać!
Jakiś konny wóz nadjeżdżał z turkotem w jej stronę, a w górze ulicy Elise dostrzegła
jadący tramwaj. Wiedziała, że Spółka Linii Tramwajowych w Kristianii sześć lat temu
otworzyła linię do Sagene.
Tramwaj gnał coraz bliżej, ze zgrzytem i piskiem hamulców/Motorniczy, stojący na
otwartej platformie na samym przedzie, był siny z zimna. Wzdłuż całego wagonu biegł napis
„Spółka Linii Tramwajowych w Kristianii”. W środku siedziało niewielu pasażerów, nie
odzywali się, tylko przyglądali sobie nawzajem.
Tramwaj minął ją. Elise podeszła już blisko celu. W górze stał Lokkeberg, stary dom
w stylu rokoko, a w pobliżu rozsiane były nieduże murowane budynki piętrowe.
Elise poczuła mdłości podchodzące do gardła.
- Dobry Boże, spraw, by go nie było w domu!
Zwolniła kroku. Mogłaby wrzucić pakunek z rzeczami przez płot i uciec, pomyślała i
rozejrzała się wokół.
Matka powiedziała, że to drogie ubranie. Sama wolała na nie nie patrzeć. Czuła
odrazę.
Podeszła trochę bliżej. Tuż przy furtce, po drugiej stronie, stała jabłoń. Liście drzewa
płonęły w słońcu. Nikogo nie było widać. A jednak nie, dwóch małych chłopców bawiło się
piłką. Zaraz ją zauważą i spytają z ciekawości, dokąd idzie. Mogłaby przejść obok, udając, że
wybiera się gdzie indziej. Może ich już nie będzie, kiedy tu znowu wróci.
Ktoś gwizdnął po drugiej stronie domu, chłopcy zniknęli. Elise spojrzała najpierw w
górę, potem w dół chodnika. Nikogo nie zauważyła. Jeżeli po prostu przerzuci ubranie przez
płot, ktoś inny może je znaleźć i zabrać. A jeśli rudzielec nagle pojawi się w ich domu i
zażąda zwrotu swych rzeczy? Wtedy będzie musiała się przyznać przed matką, co zrobiła.
Matka spojrzy na nią, nie rozumiejąc, i spyta: „Dlaczego nie zapukałaś?”, a Elise nie będzie
umiała jej odpowiedzieć.
Najciszej, jak potrafiła, otworzyła furtkę do ogrodu. Jeżeli położy pakunek na
schodach, to istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś go ukradnie. Spocona ze
zdenerwowania ruszyła bezszelestnie przed siebie, zamierzając położyć ubranie przed
drzwiami.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się i ukazała się w nich kobieta w dużym
kapeluszu i w eleganckim płaszczu. Krzyknęła przerażona.
- Czego pani tu szuka?
- Ja... miałam tylko oddać jego mokre rzeczy. - Podała kobiecie pakunek i chciała się
odwrócić, żeby jak najszybciej sobie pójść.
- Czy to pani pomogła Ansgarowi, kiedy wczoraj wpadł do rzeki? Elise energicznie
pokręciła głową.
- Nie, ja miałam tylko to oddać. Ci, którzy... ci, którzy mu pomogli, nie mogli przyjść.
- Proszę chwilę poczekać. - Odwróciła głowę. - Ansgar? Możesz tu podejść na trochę?
Ktoś chciałby z tobą porozmawiać!
Elise wpadła w panikę.
- Nie mam czasu. Muszę wracać do pracy. - Mówiąc to, gwałtownie odwróciła się i
pognała do furtki. Furtka zdążyła się zatrzasnąć i teraz Elise, nie panując ze zdenerwowania
nad ruchami, nie mogła jej od razu otworzyć.
- Proszę poczekać! Droga pani, musi pani zabrać ubranie, które pożyczył!
- Niech je pani po prostu wyrzuci, jest niewiele warte - usłyszała swój własny głos,
obcy i histeryczny.
Wreszcie udało jej się otworzyć zamek furtki i wypadła na chodnik. W drodze do
domu zastanawiała się, co powie matka, gdy zobaczy, że Elise wróciła bez starego roboczego
ubrania ojca. Ze spodni można by zrobić mnóstwo łat na wytarte na pośladkach i kolanach
spodnie Pedera i Kristiana, a koszulę przerobić dla jednego z nich.
Biegła całą powrotną drogę. Ludzie odwracali głowy i oglądali się za nią. Była w
piątym miesiącu ciąży i miała całkiem spory brzuch. Przechodnie musieli pomyśleć, że stało
się coś poważnego, skoro tak pędzi, ile sił w nogach.
Wreszcie dotarła do domu. Matka zamierzała właśnie iść do studni po wodę.
Przystanęła i uśmiechnęła się do niej.
- Jesteś taka zgrzana, chyba nie biegłaś? Elise potrząsnęła głową.
- Zrobiło mi się gorąco, bo to jednak kawał drogi.
- A jak ci poszło? Spotkałaś go?
- Nie, oddałam rzeczy jakiejś kobiecie, która mi otworzyła, bo właśnie wychodziła z
domu.
- Czy to jego matka?
- Tak wyglądała. Wydawała się w każdym razie za stara na jego żonę.
- Co powiedziała? Czy okazała wdzięczność, że go uratowaliśmy?
Elise nie mogła spojrzeć matce w oczy.
- Śpieszyła się, przyjechał po nią jakiś samochód. Nie zdążyła nawet wrócić się, by
przynieść rzeczy ojca.
Kłamstwo smakowało obrzydliwie.
Matka popatrzyła na Elise z niedowierzaniem.
- Nie przyniosłaś ich z powrotem? Elise potrząsnęła głową.
- Na pewno kiedyś je oddadzą.
W chwili, gdy to mówiła, dostała gęsiej skórki. A jeśli ten człowiek przyniesie rzeczy
któregoś dnia, gdy będzie sama w domu? Gdyby nie była taka głupia i nie uciekła, mogłaby
tego uniknąć.
- To dziwne. My ratujemy życie jej synowi, a ona nie znalazła nawet czasu, żeby
przynieść nasze rzeczy?
- Może musiała jechać do lekarza. Albo musiała załatwić jakąś sprawę niecierpiącą
zwłoki.
Matka przybrała ponury wyraz twarzy.
- To się nazywa wdzięczność. - Prychnęła pogardliwie. - A co z nim? Leżał w łóżku?
- Nie wiem. Nic nie mówiła.
- To byłoby nie do pomyślenia, gdyby zdarzyło się w naszej dzielnicy. Jednak ci,
którzy mieszkają po drugiej stronie rzeki, są inni niż my.
Elise skinęła głową i weszła do środka.
Zdążyły zaledwie nastawić ziemniaki, kiedy otworzyły się drzwi i do kuchni wpadł z
płaczem Peder.
- Ależ Peder, co ci się stało? - matka i Elise odwróciły jednocześnie głowy.
- Dostałem lanie od Gluta!
Rzadko widywały, by Peder wybuchał takim niepohamowanym płaczem. Elise czym
prędzej podbiegła do brata, pochyliła się nad nim i przytuliła, gładząc po głowie.
- Dlaczego dostałeś lanie? Peder szlochał.
- Nie pamiętałem wszystkich nazw miast w Anglii. Wkuwałem i wkuwałem w piątek i
w sobotę, ale kiedy zobaczyłem, że zbliża się do mnie z liniałem, wszystko zapomniałem. -
Wciągnął powietrze, nie mogąc opanować spazmów. - Więc uderzył mnie z całej siły po
paznokciach ostrym kantem. - Wyciągnął ręce noszące wyraźne ślady wymierzonej kary.
- Ależ Pederze, jak mogłeś wpaść na pomysł, by wybrać się z Emanuelem w niedzielę
na ryby, skoro wiedziałeś, że musisz to umieć na dzisiaj? - matka spojrzała na niego surowo.
Peder znowu wpadł w płacz.
- Tak dawno nie byłem z Emanuelem na rybach. No i pomyślałem sobie, że zagryzę
zęby i udowodnię sobie samemu, że potrafię wiele znieść, bo przecież pracuję ciężko jako
pomocnik dorożkarza.
Elise pocałowała go w policzek.
- Uważam, że byłeś bardzo dzielny. Gdyby mnie ktoś uderzył liniałem po
paznokciach, też bym się rozpłakała. Chodź tu i usiądź sobie, a ja zrobię ci słabej kawy z
mlekiem i mnóstwem cukru.
- Rozpieszczasz go, Elise. - Matka posłała jej karcące spojrzenie. - Peder musi zaraz
iść do pracy, a przed wyjściem jeszcze zjeść polewkę.
- Jak będzie dźwigał te ciężkie paczki, jeśli ma tak obolałe palce?
- A jak inne dzieciaki radzą sobie w pracy, gdy są chore albo je coś boli? Dzieci
muszą się uczyć ciężkiej roboty, bo tak będzie również przez resztę życia.
Drzwi otworzyły się znowu i do środka wpadł rozwścieczony Kristian.
- Ten cholerny nerwus! Poderżnę mu gardło! Uszy mu poobrywam! Dostanie taki
wycisk, że będzie błagał o litość!
- O kim ty mówisz? - Elise popatrzyła na niego zdumiona. Kristian dawno nie
okazywał takiej agresji.
- A jak myślisz? O Glucie oczywiście. Słyszałem, jak Peder wkuwał. Leżał w łóżku i
mamrotał przez sen: „Liverpool, Manchester, Bradford i Leeds, Liverpool, Manchester,
Bradford i Leeds”. Myślałem, że mu się pomieszało w głowie.
Peder pociągnął nosem i uśmiechnął się przez łzy.
- Jeżeli mu poderżniesz gardło, to nie wiem, czy będzie mógł błagać o litość,
Kristianie.
Pozostali nie mogli się nie roześmiać.
Peder poczuł się pewniej, widząc, że inni śmieją się z tego, co powiedział, i zapomniał
na chwilę o bolących palcach.
- Kiedy Glut zapyta Pingelena, czy woli uwagę, czy rózgi, on wybierze rózgi.
Kristian otworzył usta ze zdziwienia.
- Jak to?
- Jeśli Pingelen przyniesie do domu uwagę, dostanie jeszcze większe lanie od ojca.
Matka nalała chłopcom polewkę.
- Rózgi są nieodłączną częścią szkoły życia. Musisz do tego przywyknąć.
Elise pogładziła Kristiana po włosach.
- To ładnie, że stanąłeś po stronie Pedera, Kristianie. Ja też się rozzłościłam.
Rozumiem, że nauczyciele muszą karać uczniów, którzy robią coś źle, ale nie podoba mi się,
że stosują kary wobec tych, którzy mają większe trudności w nauce niż inni albo się de-
nerwują.
- Elise! - przerwała jej matka oburzona. - Chyba nie zamierzasz wstawiać się za
Pederem przeciw nauczycielowi?
- Jestem za sprawiedliwością. Nie ma jej zbyt wiele na tym świecie.
Już w piątek szóstego października przyszedł list od Emanuela. Elise nie spodziewała
się zbyt wiele, otwierając kopertę, ale ciekawa była, czy wiadomo coś nowego o powrocie
żołnierzy do domu.
Najdroższa Elise!
Znowu jesteśmy w gospodarstwie Lier i nudzimy się. Teraz, kiedy wymarsze i
ćwiczenia nie mają sensu, a powrót do domu jest tylko kwestię czasu, pobyt tu wydaje się
bezcelowy. Napięcie minęło, zapał do pracy również. Wszyscy czekamy na informację, że
możemy wracać. Nasz dowódca przysłał tu orkiestrę wojskową, żeby złagodzić nieco nasze
zniecierpliwienie. Budzi nas rano pobudką, przygrywa we dworze w czasie ciszy poobiedniej,
a wieczorami do skocznych rytmów tańczymy tańce wojenne wokół ogniska. Ciągle
przyjeżdżają tu jacyś ludzie i ktoś nas odwiedza, a wczoraj dowiedzieliśmy się, że od tej pory
łatwiej będzie o przepustkę, zwłaszcza mniej zamożnym lub tym, którzy mają na utrzymaniu
rodzinę. Ja nie jestem brany pod uwagę jako jedyny syn w gospodarstwie Ringstadów...
Tęsknię za Tobą, Elise. Kiedy się kładę wieczorem, myślę o naszej sobotniej nocy i
wracam do niej marzeniami. Było mi przykro, że nie udało nam się zostać sam na sam w
niedzielę, ale możemy to nadrobić kiedy indziej. Jestem taki szczęśliwy, że mam Ciebie, że
naprawdę zgodziłaś się za mnie wyjść. Dbaj o siebie. Zjawię się na ganku, jeszcze zanim się
obejrzysz.
Twój Emanuel
PS. A co się stało z nieszczęśnikiem?
Elise zrobiło się gorąco. Znowu był tym dawnym, dobrym Emanuelem, pomyślała.
Stacjonowanie tak blisko granicy w ciągłym napięciu musiało być ciężkim doświadczeniem,
które go tak bardzo odmieniło. Gdy tylko wróci do domu, wszystko będzie jak kiedyś.
Postanowiła poświęcić dziesięć ore i od razu mu odpisać.
Najdroższy Emanuelu!
Gorąco dziękuję Ci za list. Ja również za Tobą tęsknię. Nigdy nie żałowałam wyboru,
którego dokonałam. Pasujemy do siebie, ty i ja. Śmiejemy się z tego samego, cieszymy się
razem. Zycie stało się łatwiejsze, od kiedy Cię spotkałam. Teraz nie myślę o pieniądzach czy
mieszkaniu, lecz o tym, by mieć z kim rozmawiać, z kimś, kto mnie zrozumie, kto myśli tak jak
ja i reaguje jak ja. Widzę również, jak Peder i Kristian ożywiają się, kiedy tu jesteś, wiem, że
bardzo Cię polubili.
Peder rozwiązał problem przewiezienia tego rannego do domu - dorożkarz Karjsen go
zabrał. Przepraszam, że tak niewiele pomogłam, ale czułam się gorzej, niż mogło Ci się
wydawać.
Tęsknie wyglądam dnia, kiedy staniesz na ganku i na dobre wrócisz do domu.
Twoja Elise
Kiedy skończyła, zamyśliła się i wpatrzyła przed siebie. Będzie musiała wymyślać
podobne kłamstwa do końca życia, będzie musiała okłamywać nie tylko Emanuela, ale i
matkę, Pedera, Kristiana, wszystkich, których kochała, wszystkich, których znała. To cena,
którą musiała zapłacić, by oszczędzić rodzinie wstydu i zmartwienia.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
W niedzielę po południu Elise zobaczyła nagłe jakiś powóz, który zatrzymał się na
ulicy tuż obok domu. Właśnie wracała ze schowka z naręczem drewna, przystanęła i
spojrzała zaciekawiona. Z powozu wysiadł mężczyzna ubrany w czarny frak i melonik oraz
kobieta w długim płaszczu i w kapeluszu z woalką. Mężczyzna zapłacił, a stangret szarpnął
lejce i ruszył dalej przez most.
Mężczyzna i kobieta zwrócili twarze ku Elise i obrali kurs na dom majstra. Wyglądało
na to, że jej nie zauważyli.
Wtedy domyśliła się, kim są. Trudno było nie rozpoznać tej silnej męskiej postaci. To
pan Hugo Ringstad, ojciec Emanuela, i jego żona Marie!
Elise na moment się zawahała. Czy powinna najpierw zanieść drewno do domu, czy
od razu się przywitać? Ogarnął ją niepokój. Nie widziała teściów od ślubu i nie była pewna,
co o niej myślą. Przyjęli ich bardzo serdecznie, kiedy razem z chłopcami odwiedziła ich
dwór, ale również nie kryli przerażenia i niechęci, kiedy dowiedzieli się, że Emanuel się z nią
zaręczył. Zarówno ona, jak i Emanuel byli mile zaskoczeni, kiedy pojawili się na ślubie.
Jednak to, co wydarzyło się podczas obiadu, zapewne nie poprawiło ich nastawienia.
Ponieważ nie odzywali się od dnia ślubu, Elise przyjęła to jako oznakę niechęci.
Ciotka Ulrikke z pewnością opowiedziała im o swojej wizycie i napomknęła o tym, że
Elise spodziewa się dziecka już pod koniec stycznia. To nie była raczej radosna nowina...
Z wahaniem wyszła im na spotkanie.
- Tutaj jesteś, Elise! - przywitał ją przyjaźnie pan Ringstad. - Wkrótce Emanuel
znowu będzie w domu. Dziś w nocy Storting podjął ostateczną decyzję.
Elise otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Naprawdę?
Pan Ringstad roześmiał się.
- W obozie na pewno urządzili z tej okazji wielką uroczystość.
Podeszli do niej całkiem blisko, Elise skinęła, a pani Ringstad pozdrowiła ją
uprzejmie. Nie mogli jej podać ręki, bo trzymała szczapy drewna. Elise zauważyła, że pani
Ringstad zmierzyła ją wzrokiem. Teraz się upewniła, powiedziała do siebie.
- Proszę, wejdźcie do środka. Właśnie mieliśmy pić kawę.
Nie mamy nic, czym moglibyśmy ich poczęstować, myślała w drodze do drzwi.
Razem z matką postanowiły, że przez kilka dni będą żyć oszczędniej, ograniczać wędliny i
ser do chleba, kupować je tylko dla pana Hvalstada, i gotować polewkę i kaszę bez mleka w
nadziei, że uda się odłożyć kilka ore. Owe dwadzieścia koron, które dostała od Emanuela,
wydała na opłacenie czynszu, kupno drewna na zimę i nowej kołdry z gałganków dla Pedera,
ponieważ stara całkiem się już rozpadła. Wyglądało na to, że jesień nadejdzie wcześnie, już
teraz od dwóch dni z rzędu nad ranem ziemię pokrywał szron. A to dopiero początek
października. Chyba nie wypada zaproponować państwu Ringstadom suchego chleba z
masłem? W domu zostało tylko trochę białego sera dla pana Hvalstada. Nie mieli nawet
wiejskiego masła, tylko niesmaczną margarynę. Nawet Kiełbaska nie miała dla nich ostatnio
okrawków wędlin. Domownicy siedzieli na ławie przy stole i zrobili wielkie oczy, gdy
zobaczyli, kto ich odwiedził. Matka podniosła się, najwyraźniej przestraszona.
- Pan i pani Ringstadowie... - rzekła i chwyciła się odruchowo za szyję, jak jej się
zdarzało, gdy była zdenerwowana.
Pan Hvalstad jako jedyny, jak się zdawało, nie przejął się z powodu znakomitych
odwiedzin. Wstał, wyciągnął rękę i przywitał się uprzejmie.
- Nazywam się Asbjorn Hvalstad. Wynajmuję pokój na poddaszu. A to moja córka,
Anne Sofie.
- Ciotka Ulrikke opowiadała nam o panu. - Pani Ringstad uśmiechnęła się. - Jest pan
chyba jedynym, który martwi się z powodu powrotu strzelców do domu. Teraz rodzinie Elise
będzie potrzebny cały dom.
Pan Hvalstad ukrył swą reakcję.
- Czy są jakieś nowe wieści?
- Nie słyszał pan? - wtrącił się pan Ringstad. - Dziś w nocy Storting podjął ostateczną
decyzję. Dostałem telegram od przyjaciela, który jest parlamentarzystą.
- Spodziewaliśmy się tego, ale stało się to szybciej, niż myślałem. Potem
Ringstadowie przywitali się z mamą.
Mama odpowiedziała, najwyraźniej zakłopotana.
- Przykro mi, że nie możemy państwu nic zaproponować do kawy. Właśnie zjedliśmy.
Chłopcy są w wieku największego wzrostu i zjedli wszystkie ciastka - wyjaśniła,
usprawiedliwiając się.
Elise zauważyła, że Peder już miał zaprotestować, ale Kristian dał mu kuksańca w
bok i Peder się nie odezwał.
- Elise, idź przynieś filiżanki, to zrobię więcej kawy. - Mama była zdenerwowana. - A
może powinnam nakryć w salonie. Tu w kuchni jest tak ciasno wokół stołu.
Elise pośpiesznie wyszła do salonu, wyjęła odświętny obrus i zaczęła szybko
nakrywać, a państwo Ringstadowie podążyli za nią. Pan Ringstad podszedł do okna i wyjrzał
na zewnątrz, a pani Ringstad wolno przechadzała się po pokoju i z zainteresowaniem przy-
glądała się wszystkiemu, od przedmiotów w szafie narożnej po bujne rośliny doniczkowe
mamy.
- Cóż za wspaniała paproć, pani Lovlien - zauważyła, dotykając miękkich liści
rośliny.
Matka zaczerwieniła się zmieszana i postawiła filiżankę po niewłaściwej stronie
talerzyka deserowego, kiedy pomagała Elise nakrywać. Elise nie rozumiała również, po co
stawia talerzyki, skoro nie mają czym gości poczęstować.
W tej samej chwili przyszedł Kristian z łyżeczkami i cukiernicą. Zerknął na
Ringstadów i szepnął Elise na ucho:
- Mama poprosiła Pedera, by pobiegł do pani Berg i spytał, czy nie miałaby czegoś
pożyczyć.
Elise spojrzała na niego przerażona. Jak zdołają to zwrócić? I tak z trudem udało im
się oddać sześć jajek, które mama pożyczyła na biszkopty.
Matka i pan Hvalstad zniknęli w kuchni, to samo uczynili Kristian i Anne Sofie. Elise
podejrzewała matkę, że kazała im wyjść, żeby Elise mogła zostać z teściami sama. Słyszała,
że dołożono do pieca i że mama nastawiła czajnik z kawą. Miała nadzieję, że nie zostaną tam
długo. O czym, u licha, miałaby rozmawiać z rodzicami Emanuela?
Pan Ringstad odwrócił się plecami do okna.
- Ciotka Ulrikke mówiła, że zaczęłaś tkać, Elise. To rozsądna decyzja. Praca w
fabryce nie jest dla ciebie.
- Nie mogłam zostać, ponieważ... - zamilkła i ze wstydem spuściła głowę.
- Ponieważ spodziewasz się dziecka. Słyszeliśmy o tym. Czy mogę spytać, kiedy ta
szczęśliwa okoliczność nastąpi?
- Pod koniec stycznia. - Elise zapragnęła zapaść się pod podłogę i zniknąć.
Pan Ringstad pokiwał głową w zamyśleniu. Potem odchrząknął.
- To spadło na nas tak nieoczekiwanie. Moja żona była bardzo wstrząśnięta. Nie
podejrzewaliśmy o to ani ciebie, ani Emanuela. Emanuel wybrał służbę w Armii Zbawienia,
to znaczy życie zgodnie z Bożym posłannictwem. Co się zaś ciebie tyczy, odnosiliśmy
wrażenie, że jesteś porządną, dobrze wychowaną i cnotliwą młodą dziewczyną.
Elise wbiła wzrok w podłogę, płacz dławił ją w gardle.
- Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, jak mówią. Czasu nie da się cofnąć, co
się stało, to się nie odstanie. Gdybyśmy o tym wiedzieli wtedy, kiedy gościliśmy ciebie i
twoich braci w Ringstad, ton naszej rozmowy byłby inny. - Zaczerpnął głęboko powietrza. -
Ale mieliśmy do ciebie zaufanie, było nam ciebie żal i cieszyliśmy się, że Emanuel lituje się
nad ludźmi, którzy znaleźli się w trudnym położeniu. - Znowu odchrząknął. - Emanuel jest
naszym jedynym synem, nie możemy się go wyrzec, ale chcemy, żebyś wiedziała, jakie to
dla nas bolesne. Gdybyś zdawała sobie sprawę, ile zmartwień przysporzysz innym, być może
zastanowiłabyś się, co robisz. Rozumiem, że to bardzo kuszące dla ubogiej robotnicy zdobyć
serce dobrze sytuowanego mężczyzny, ale pieniądze to nie wszystko, przekonasz się o tym. -
Zrobił krótką przerwę, zanim zaczął mówić dalej. Jego głos był teraz bardziej dobitny. - Czy
kiedykolwiek myślałaś o tym, jak Emanuel czuje się w tym kurniku? On, który przywykł do
salonów w Ringstad? Co to dla niego znaczy siadać głodnym do stołu i dostawać śledzia i
ziemniaki na blaszanym talerzu? Dla niego, który na co dzień jadał steki serwowane na
porcelanie? Ty nie znasz innego życia, więc nie cierpisz z tego powodu. Ale jak byś się
czuła, gdybyś musiała mieszkać kątem u innych, a do jedzenia dostawała tylko pomyje? Tak
mniej więcej musi się czuć Emanuel.
Pani Ringstad, która do tej pory stała cicho i słuchała, teraz się odezwała.
- Emanuel ma czułe serce i jest uprzejmy, wiedziałam, że łatwo go wykorzystać.
Teraz żałuję, że nie wychowałam go, by był twardszy, by potrafił się uodpornić na
nieszczęście innych. I co ci to da, że złapałaś go na haczyk, skoro stopniowo uczynisz z niego
nieszczęśliwego człowieka? Na razie jest zakochany, a w tym stanie można wiele znieść, ale
zakochanie zawsze przechodzi. I co wtedy zostaje? Nic! Nic poza codziennym znojem, by
jakoś przetrwać. Nie stać was na opiekunkę do dziecka ani na lepszy dom. W mieszkaniu o
tak cienkich ścianach nie będzie mógł spać, gdy dziecko zapłacze w nocy. Jak będzie mógł
pracować w kantorze, jeśli się nie wyśpi?
I co będziecie mogli sobie ofiarować nawzajem, gdy będziecie przemęczeni, głodni i
zmarznięci? Żadna miłość nie przeżyje w takich warunkach. Rozejrzyj się po tej fabrycznej
dzielnicy! Carlsenowie opowiadali mi, że nigdzie indziej śmiertelność dzieci nie jest tak wy-
soka, nie ma tylu alkoholików, takiej rozwiązłości. Na myśl o tym, że dziecko Emanuela,
nasz wnuk, miałoby wzrastać w takim miejscu jak to, ogarnia mnie czarna rozpacz.
Elise nie zdołała wydobyć z siebie słowa. Powinna im powiedzieć, dlaczego tylu ludzi
pije, dlaczego niezamężne dziewczęta zachodzą w ciążę, dlaczego tyle małych dzieci umiera.
To nie jest wina robotników. Winne jest społeczeństwo. Bardzo bogaci właściciele fabryk,
którzy zmuszają ludzi do pracy za głodową pensję, tak niską, że nie można z niej utrzymać
rodziny, tak niską, że panuje głód i nędza, tak niską, że nie starcza pieniędzy, by wynająć coś
innego niż maleńką kuchnię i pokoik, w najgorszym razie kąt u innych. To społeczeństwo
jest winne, że nie ma dość pracy i brakuje mieszkań. Przenikliwy chłód sprawia, że ludzie
maczają kawałki chleba w wódce, żeby choć na chwilę poczuć ciepło. Tylko wódka jest dość
tania, by mogli sobie na nią pozwolić. Szary i beznadziejny los skłania młodych ludzi, by
szukali jedynej radości, jaką znają.
- Nic nie mówisz - ciągnęła dalej pani Ringstad. - Widzę, że się wstydzisz, i masz ku
temu powody. Uważamy, że byłoby błędem z naszej strony, gdybyśmy was utrzymywali.
Jeśli Emanuel otrzyma z domu pomoc finansową, później zrozumie, jakie popełnił głupstwo.
Miłe złego początki, tak mówią. Emanuel zasłużył na nauczkę. Skoro pozwoliliście sobie na
lekkomyślność i brak rozsądku, sami musicie ponieść konsekwencje.
Otworzyły się drzwi i matka weszła z kawą. Elise słyszała głosy i śmiech dochodzące
z kuchni i miała nadzieję, że nie było słychać, co mówili państwo Ringstadowie.
Do domu wpadł zziajany Peder, spocony i zarumieniony. Mrugnął porozumiewawczo
do Elise, podszedł do niej i szepnął:
- Pani Berg kupiła drożdżówki, bo jutro ma gości.
Elise skinęła głową, lecz nawet nie zdołała się uśmiechnąć. Przemowa teściów paliła
jak policzek. Niejasno przemknęło jej przez głowę, skąd wezmą pieniądze, żeby oddać pani
Berg za drożdżówki. Jednak jej myśli krążyły wokół każdego ze słów, które przed chwilą
usłyszała.
Usiedli do stołu. Pani Loylien nadal wydawała się skrępowana, ale pan Hvalstad był
w dobrym humorze, mimo uwagi pani Ringstad, że wkrótce będzie musiał się wyprowadzić.
Prawdopodobnie się tym nie przejął i liczył na to, że Emanuel jednak zadecyduje inaczej.
Peder i Kristian nie mogli usiedzieć spokojnie, pewnie na widok półmiska z drożdżówkami
tracili cierpliwość. Anne Sofie zachowywała się cicho i nieufnie jak zawsze.
Elise czuła się odrętwiała ze smutku, złości i rozczarowania. Nie liczyła na pomoc ze
strony teściów, nawet by się nie cieszyła. Miała swoją godność. Jednak ich słowa mocno
zapiekły. Próbowała sobie wmówić, że nie powiedzieliby tego wszystkiego, gdyby znali
prawdę. Wtedy przynajmniej nie zarzuciliby jej i Emanuelowi rozwiązłości i braku rozwagi.
Ale za to doznaliby większego wstrząsu, że Emanuel wziął na siebie odpowiedzialność za
dziecko innego mężczyzny, w dodatku dziecko gwałciciela. Mogliby po prostu na to nie
pozwolić, zagrozić, że go wydziedziczą.
- Chyba nie czujesz się źle, Elise? - matka popatrzyła na córkę, nad nasadą jej nosa
pojawiła się głęboka bruzda.
Pokręciła głową.
Pani Ringstad zwróciła się do swego męża.
- Cieszę się, że Emanuel znowu będzie w domu. Z przerażeniem myślę, co by było,
gdyby wybuchła wojna.
Pan Ringstad skinął poważnie, biorąc do ust wielki kęs drugiej drożdżówki. Elise
zauważyła, że Peder nie spuszczał wzroku z drożdżówki od chwili, gdy leżała na półmisku,
do momentu, aż zniknęła w ustach pana Ringstada. Chłopiec musiał podzielić się swoją z
Kristianem.
- Tak, powinniśmy się z tego cieszyć. Wcześniej dwa razy Norwegowie walczyli w
pobliżu kurhanu w Lier. Na przełomie roku tysiąc osiemset ósmego i tysiąc osiemset
dziewiątego oraz w tysiąc osiemset czternastym. Teraz o mało co nie doszło do walk po raz
trzeci. A ponieważ tym razem nie stoczono żadnej bitwy, umocnienia obronne postawione
przez strzelców pozostaną jako świadectwo, że i oni wykazali wolę włączenia się do obrony
kraju w tym trudnym okresie.
Pan Hvalstad pokiwał głową i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale się
powstrzymał.
Elise pomyślała, że pewnie nagle sobie przypomniał reakcję ciotki Ulrikke i nie
zamierzał doświadczyć tego ponownie. Bogaci ziemianie mieli najwidoczniej inne poglądy
na rozwiązanie unii.
Rozległo się słabe pukanie do drzwi.
- To na pewno Evert, Pederze. Był tu wcześniej i pytał o ciebie.
- Czy już jest zdrowy?! - Peder błyskawicznie poderwał się od stołu i wypadł do
kuchni.
- Zamykaj za sobą drzwi, bo ciepło ucieka!
Peder zawrócił i starannie zamknął za sobą drzwi do salonu.
- Evert jest najlepszym przyjacielem Pedera - wyjaśniła pani Lovlien. - To niezwykle
grzeczny i dobrze wychowany chłopiec, mimo ciężkich przeżyć.
- Tak? - pani Ringstad spojrzała na nią pytająco.
- Jest sierotą. Gmina zajęła się nim i oddała na wychowanie mężczyźnie z sąsiedztwa.
Niestety okazało się, że ten człowiek jest alkoholikiem. Dzięki Elise i Emanuelowi udało się
chłopca przenieść do pewnej miłej starszej pani, która była naszą sąsiadką w poprzednim
domu. Teraz nareszcie Evertowi nie dzieje się krzywda.
- Z pewnością tu w okolicy jest wiele nieszczęścia. Matka przytaknęła poważnie.
- Tak, to prawda, tak jest wszędzie tam, gdzie ludzie cierpią biedę. Pani Ringstad
zmarszczyła czoło.
- Gdyby nie wydawali pieniędzy na wódkę, wiodłoby się im na pewno o wiele lepiej.
Matka wolno pokręciła głową.
- Tylu ludzi rozprawia o alkoholizmie nad rzeką Aker, ale nikt nie pyta, jakie są jego
przyczyny. Ludzie są nieszczęśliwi, pani Ringstad. Przenieśli się ze wsi do miasta w nadziei,
że tu znajdą środki do życia. Wielu spaliło za sobą wszystkie mosty. I co dostali w zamian?
Pracę, która zabiera im zdrowie, prowadzi do wczesnej śmierci, pracę po wiele godzin,
jednostajną, w hałasie i pyle, który powoduje choroby płuc. I za to wszystko dostają pensję, z
której nie daje się wyżyć. Co mają zrobić? Nie mają pracy, domów lub rodzin, do których
mogliby wrócić. Nie widząc dla siebie żadnej nadziei, topią swój żal w alkoholu.
Elise spostrzegła, że zarówno pan, jak i pani Ringstad z uwagą słuchają słów mamy.
To, co jej się nie udało, zrobiła jej matka, jasno i przekonująco.
Drzwi uchyliły się i Peder wsunął głowę.
- Ktoś chce z tobą porozmawiać, Elise. Elise wstała i spojrzała na brata pytająco.
- Kto taki?
- Nie wiem. Nie powiedział, jak się nazywa.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Elise jakby poraziło ze strachu.
To chyba nie...? Panie Jezu, nie mógł chyba tak po prostu stanąć u drzwi, jak gdyby
nic się nie stało, i w dodatku pytać o nią?
Odwróciła się do Ringstadów.
- Przepraszam na chwilę. Sądzę, że to zamówienie na chodniki.
W pośpiechu wyszła do kuchni i zamknęła za sobą drzwi. Nie mogła się przyznać na
głos, że nie chce wyjść. Serce waliło jej w piersi. Ostrożnie przemknęła się w stronę
wąskiego okienka przy drzwiach i próbowała wyjrzeć na zewnątrz. Peder byłby go poznał,
gdyby to był on.
Dostrzegła ciemną sylwetkę, postawną i rosłą postać. Rudowłosy był wysoki i chudy,
to nie mógł być on. Może to ktoś, kto przynosi wieści z Kongsvinger? Któryś z żołnierzy na
przepustce, który chce jej przekazać wiadomość, kiedy wróci Emanuel?
Szybko otworzyła.
To był on. Rudowłosy. Gwałciciel. Zaparło jej dech. Zamierzała zatrzasnąć mu drzwi
przed nosem, ale błyskawicznie zablokował je nogą.
- Czego ode mnie chcesz? - spojrzała na niego z wściekłością. Wyciągnął dużą
paczkę, coś obłożonego szarym papierem i przewiązanego sznurkiem.
- Dziękuję za pożyczkę i dziękuję za pomoc. - Wydawał się zakłopotany, niemal
skrępowany. Chociaż Elise szybko cofnęła wzrok, zdążyła zauważyć w jego oczach
bezradność. On nie mógł jej zgwałcić, przemknęło jej nagle przez głowę. Ktoś, kto sprawia
wrażenie tak nieśmiałego i przestraszonego, nie miałby odwagi napaść na kobietę.
Skinęła w odpowiedzi, czuła się zupełnie zbita z tropu. Jeżeli to nie on, to w takim
razie kto? Zebrała się na śmiałość i spytała.
- Jesteś przyjacielem Lorta - Andersa? Przytaknął.
- Byłem. - W jego głosie czaił się strach.
- Znasz Agnes?
- Wiem, kto to. - Nie mówił żargonem mieszkających nad rzeką Aker.
- Szedłeś razem z nią do miasta wtedy wiosną, prawda? W tym dniu, kiedy
wybierałam się do więzienia Akershus z listem do Johana?
Skinął głową.
- Dlaczego o to pytasz? Szliśmy wtedy wszyscy razem.
Nigdy by się do tego nie przyznał, gdyby to on ją napadł, pomyślała Elise. Chyba
jednak się pomyliła. Agnes musiała mieć rację, było ciemno, kiedy to się stało, a poza tym
zaszedł ją od tyłu. Przyjaciółka była przekonana, że to nie Ansgar. Elise odczuła głęboką
ulgę. Może lepiej nie wiedzieć, kto się tego dopuścił. Przedtem myślała coś wręcz
przeciwnego, że najgorsza jest niewiedza, ale po tym, jak zobaczyła tego biedaka z trudem
poruszającego się o kulach, z bandażem na głowie, dobrze było przynajmniej dojść do
wniosku, że to nie on. Żeby się całkiem upewnić, spytała:
- Długo zostaliście w mieście tego wieczoru?
- Byliśmy w wesołym miasteczku aż do zamknięcia. A więc to nie on.
- Podejrzewałam cię o coś niecnego, ale teraz rozumiem, że popełniłam błąd.
- Dlatego byłaś taka zła?
Przytaknęła, spróbowała się uśmiechnąć, ale nie zdołała.
- Dobrze zobaczyć, że wróciłeś do zdrowia. Następnym razem musisz trzymać się z
dala od rzeki. O tej porze roku brzeg jest niebezpieczny i śliski.
Uśmiechnął się smutno, niepewnie.
- Pozdrów swoją mamę i resztę rodziny. Gdyby nie wy, dziś bym nie żył.
- Życie jest ciężkie, ale mimo wszystko nie chcemy go stracić. Spojrzał na nią
zdumiony.
- Czy ty też masz czasem takie odczucie?
- A kto nie ma? Kilka miesięcy temu przydarzyło mi się coś okrutnego i straciłam
ochotę do życia. Miłość do braci, mamy i siostry pomogła mi przez to przejść. Zdawałam
sobie sprawę, że Peder, mój najmłodszy brat, mnie potrzebuje. Po tym, jak moja mama
zapadła na suchoty i przez ponad rok nie wstawała z łóżka, zaczął mnie traktować jak matkę.
Gdy ciąży na tobie taka odpowiedzialność, nie rzucisz się do rzeki.
Speszył się, wymamrotał coś na pożegnanie, odwrócił się i ruszył z powrotem.
Zwróciła uwagę, że nie ma kul, ale utyka.
Wzięła paczkę z ubraniem i poszła do pokoiku, żeby schować je na miejsce. Ku
swemu zaskoczeniu pośród starych zniszczonych rzeczy ojca znalazła malutką paczuszkę.
Dziękuję za uratowanie życia. Nigdy Wam tego nie zapomnę.
Pozdrowienia Ansgar Mathiesen
Uśmiechnęła się. Pomyśleć tylko, że przez cały czas była przekonana, że to on. A
przecież ten młody człowiek był zupełnie inny.
Gorączkowo rozpakowała zawiniątko. Wewnątrz znajdowały się niemowlęce
śpioszki, zrobione na drutach z tej samej wełny co kaftanik, który dostała wcześniej... W
środku leżało sto koron.
Elise stanęła jak wryta i wpatrywała się w maleńkie, miękkie jak puch śpioszki. Myśli
galopowały jej przez głowę. A więc to on musiał podłożyć trzy pozostałe paczki. Ale
dlaczego... ? Wyłowili go z rzeki zaledwie tydzień temu, a paczki pojawiły się dużo
wcześniej.
Pokręciła głową oszołomiona. Nie mogło istnieć inne wytłumaczenie niż to, że coś
mu musi dolegać. Wypadek...
- Boże - szepnęła przerażona.
Jeżeli to nie on, to podsunęła Johanowi myśl, że gwałtu dopuścił się człowiek, który
wcale tego nie zrobił. Johan zastanawiał się nawet, czy nie powinien go zostawić, by
wykrwawił się na śmierć. Czuła się odpowiedzialna za to, że niewinny człowiek został
znienawidzony nie tylko przez nią, ale i przez Emanuela i Johana. Gdyby nie pojawił się dziś,
być może nigdy by sobie tego nie uświadomiła. Nadal darzyłaby go nienawiścią, Johan i
Emanuel tak samo. Mogło się też zdarzyć, że jeden z nich porwałby się na niego z pięściami i
ciężko okaleczył.
A tymczasem okazało się, że to samotny, nieszczęśliwy chłopak, który próbował
popełnić samobójstwo, dziwak, który zwrócił uwagę, że Elise jest w ciąży, i za swoje
kieszonkowe kupuje jej ubranka dla dziecka. Może po kryjomu podkochuje się w niej, może
od dawna o niej myśli? Biedak. Znowu pokręciła głową. Szkoda go i jego rodziców. Cudak,
cóż życie może mu ofiarować?
Elise pośpieszyła z powrotem do salonu, zbyt długo jej nie było.
- Kto to, u licha, był? - Matka spojrzała na nią w napięciu.
- To ten ranny żołnierz, którego uratowaliśmy zeszłej niedzieli. Przyszedł oddać
ubrania ojca i dał nam sto koron jako podziękowanie.
Matka zwróciła się do pani Ringstad.
- Pan Hvalstad i ja zauważyliśmy - człowieka, który wpadł do rzeki, i cała rodzina
pobiegła go ratować.
Pani Ringstad otworzyła oczy przerażona.
- I jak to się skończyło?
- Wyciągnęliśmy go na brzeg i Asbj... pan Hvalstad razem z Emanuelem przynieśli go
do kuchni, gdzie ściągnęliśmy z niego mokre rzeczy i zaopiekowaliśmy się nim tak dobrze,
jak umieliśmy.
- To chyba jakiś pijaczyna, jak sądzę - stwierdził sucho pan Ringstad.
Pan Hvalstad zaprzeczył ruchem głowy.
- Nie, ranny żołnierz, którego po wypadku zwolniono do cywila. Zarówno pani, jak i
pan Ringstad posłali mu przerażone spojrzenie.
- Czy został ranny?
- Przypuszczalnie spadł z urwiska i zranił się w głowę.
- Ale jak to się stało, że wpadł do rzeki? - nie rozumiał pan Ringstad.
-
Nie wiemy. Tego dnia była ładna pogoda, nie mogło być ślisko.
Najprawdopodobniej usiłował popełnić samobójstwo.
Pani Ringstad westchnęła.
- To straszne! Czy ów wypadek mógł być tego powodem? Urazu głowy?
- Niewykluczone.
Pani Ringstad nadal patrzyła przerażonym wzrokiem.
- I co się z nim dalej stało? Dowiedzieliście się, kim jest i gdzie mieszka?
- Pochodzi z bogatego domu, mieszka w domku jednorodzinnym na Gjetemyrsveien.
Ale tak naprawdę pieniądze nie są oznaką dobrego wychowania. Pożyczyliśmy mu ubranie
po moim mężu, a on je nam oddaje dopiero dzisiaj.
- Co za brak taktu. Czy to jakieś porządne rzeczy?
- Wyjściowe ubranie. Ładna koszula i czarne spodnie. - Mówiąc to, matka unikała
wzroku chłopców.
Peder jako jedyny nie zrozumiał, że mama próbowała przedstawić swą rodzinę w
lepszym świetle.
- W spodniach były dziury na kolanach. Może się zrobiły, kiedy ojciec klęczał na
kolanach w kościele. - Roześmiał się z własnego dowcipu. Następnie spojrzał zdumiony na
matkę. - Wydaje mi się, że nie rozpoznajesz kolorów, mamo. Spodnie nie były czarne, ale
niebieskie. Takie jak kombinezony robocze.
- Naprawdę? - matka roześmiała się nienaturalnym śmiechem. - Widać nie
przyjrzałam się dokładnie, co wyjmuję.
- Rodzice żołnierza przeżyli pewnie szok, kiedy się dowiedzieli o tym wypadku, i po
prostu zapomnieli o odesłaniu rzeczy - zauważyła wyrozumiale pani Ringstad.
- A więc Emanuel był w domu w zeszłą sobotę i niedzielę? - pan Ringstad wydawał
się zdziwiony. - Myślałem, że tylko najbiedniejsi dostają przepustki, ci, którzy muszą zarobić
parę koron, żeby rodzina mogła przeżyć.
Matka zerknęła na Elise i odpowiedziała, uprzedzając ją:
- Był w domu z soboty na niedzielę; w niedzielę przed południem wybrał się z
Pederem na Brekkedammen na ryby.
- Złowiłeś coś, Pederze? - Pan Ringstad włożył do ust ostatni kawałek drożdżówki i
przeżuwając, spojrzał na chłopca.
- Cztery sztuki. Ale nie wiem, jak smakowały. Właśnie wtedy żołnierz zaczął się topić
i musiałem biec go ratować. Potem pognałem do dorożkarza Karlsena i poprosiłem, żeby
zawiózł żołnierza do domu. Kiedy wróciłem do kuchni, ryby już były zjedzone.
Pan Ringstad roześmiał się serdecznie, po czym zwrócił się do matki.
- Chłopak potrafi zabawnie opowiadać. Zobaczy pani, wyrośnie na kogoś wielkiego. -
Następnie spojrzał na Elise. - Mówisz, że dostałaś tylko sto koron? - Wydawał się oburzony.
- Po tym, jak uratowaliście mu życie?
- Dla nas sto koron to dużo pieniędzy, panie Ringstad - rzekła poważnie. - To tyle, ile
zarabiamy w ciągu czternastu tygodni. Chociaż jego rodzice są być może dobrze sytuowani,
nie wiadomo, czy on też jest bogaty. Jako żołnierz w każdym razie nie zarobił zbyt wiele.
Uważam, że to piękny gest z jego strony, że dał nam aż tyle.
Pan Ringstad burknął coś w odpowiedzi.
- Tak długo cię nie było, Elise - włączył się do rozmowy Kristian. - Rozmawiałaś z
nim?
- Powiedziałam tylko, że musi uważać nad rzeką, bo po deszczu jest bardzo ślisko.
Peder spojrzał na siostrę oczami okrągłymi ze zdziwienia.
- To on nie skoczył z mostu z własnej woli?
- Nie wiem.
- Ale skąd on wiedział, jak masz na imię? Czy to nie o ciebie pytał? - zastanowiła się
mama.
- Usłyszał pewnie więcej, niż sądzimy. Może nie miał odwagi poprosić ciebie albo
pana Hvalstada?
Los żołnierza wyraźnie zrobił na Pederze ogromne wrażenie.
- A jak on się czuje?
- Odniosłam wrażenie, że jest jakiś dziwny.
- Chcesz powiedzieć, że coś nie w porządku z jego głową? Elise skinęła.
Pan Hvalstad, który dotąd się nie odzywał, zabrał głos:
- Ja też zauważyłem, że coś jest z nim nie tak. Że to coś więcej niż wypadek w czasie
służby w straży granicznej i ta kąpiel w rzece. Wydaje mi się, że jest trochę niedorozwinięty.
- Biedak. - Matka najwyraźniej zapomniała o zażenowaniu z powodu obecności
państwa Ringstadów. - Co za nieszczęście mieć syna, który nie jest w stanie zarobić na swoje
utrzymanie! Co on pocznie i z czego będzie żył, kiedy zabraknie rodziców?
- Mamy przecież gminę. - Pan Ringstad upił łyk kawy. - Poza tym jest tyle zawodów,
które nie wymagają myślenia, można odgarniać śnieg, zamiatać ulice, opróżniać wychodki,
być pomocnikiem dorożkarza...
- Pomocnikiem dorożkarza? - Peder posłał mu pytające spojrzenie. - Nie sądzę, żeby
pan mógł być pomocnikiem dorożkarza, panie Ringstad. Nie mógłby pan zająć miejsca na
koźle, nie mógłby pan przesuwać ani dźwigać paczek, parasoli i różnego rodzaju koszyków.
Pan, który ma taki duży... Au! - Kristian kopnął brata pod stołem. Peder zamilkł nagle i
rozejrzał się wokół przerażony.
Matka zagryzła wargę; wydawała się bliska płaczu, ale na szczęście pan Ringstad
okazał poczucie humoru.
- Racja, nie mógłbym, Pederze. Mam za duży brzuch, bym mógł tak szybko biegać.
Zagalopowałem się, rozumiesz. Nie chodziło mi o pomocnika dorożkarza, ale o węglarza.
- Ach tak! - Peder uśmiechnął się zadowolony. - A jak to jest być rolnikiem, panie
Ringstad? Czy trzeba być dobrym z rachunków, żeby wyszczotkować konia lub wydoić
krowę?
Teraz pan Ringstad roześmiał się w głos.
- Myślę, że nie ma takiej możliwości, byś się nie wybił w tym świecie, Pederze. Z
twoim żywym sposobem myślenia.
Pani Ringstad zwróciła się do Elise.
- Rozumiem, że tkanie gałgankowych chodników nie jest zbyt dochodowe. Czy nie
myślałaś o znalezieniu innej pracy? Słyszałam o pewnej kobiecie w mieście, która odpłatnie
prała i prasowała bieliznę. Była taka wprawna, że dostawała zamówienia na prasowanie krez
dla duchownych, kołnierzyków dla możnych panów i usztywnianie halek dla ich córek.
- Elise potrafi dobrze prasować i usztywniać zasłony - wtrąciła się pani Lovlien. - W
piwnicy stoi rulon do maglowania. Ja mogłabym tkać, a Elise zajęłaby się prasowaniem.
Elise nie miała ochoty rozmawiać z teściową po tym, co od niej usłyszała, ale teraz
nie wytrzymała.
- Nie wiem, czy byłoby to lepiej płatne, ale mogę się dowiedzieć.
- A co myślisz o pracy jako pomoc domowa lub guwernantka?
- Jako pomoc domowa musiałabym zamieszkać w domu pracodawcy. Jestem tu
mamie potrzebna, a co będzie, kiedy Emanuel wróci? Poza tym to mało płatna praca, dziesięć
koron miesięcznie plus wyżywienie. A od guwernantek wymaga się lepszego wykształcenia
niż moje. Ja skończyłam tylko szkołę ludową.
- No tak. - Pani Ringstad pokiwała głową i zmarszczyła czoło niezadowolona.
Teraz będzie miała mi jeszcze więcej do zarzucenia, pomyślała Elise. W uszach
dźwięczały jej jeszcze słowa teściowej: „Co będziecie mogli sobie ofiarować nawzajem, gdy
będziecie przemęczeni, głodni i zmarznięci? Żadna miłość nie przeżyje w takich warunkach”.
- Jak tylko dziecko się urodzi, wrócę do pracy w fabryce. Wtedy zarobię siedem koron
tygodniowo, to lepsze niż co innego. Poza tym wynajmujemy poddasze i opiekujemy się
Anne Sofie, i w ten sposób mamy parę koron dodatkowo.
- Ale chyba nie zamierzacie nadal wynajmować pokoi, kiedy Emanuel wróci do
domu? - pani Ringstad spojrzała na Elise przestraszona.
- Będziemy do tego zmuszeni. W każdym razie na początku. Kancelista nie zarabia
nie wiadomo ile, a teraz, kiedy zaczęliśmy palić w piecu, zużywamy sporo drewna. Lampy
parafinowe też nas trochę kosztują.
Pani Ringstad westchnęła ciężko.
- Nie rozumiem, jak on mógł tak się urządzić.
Pan Hvalstad wyraźnie uznał, że najmądrzej byłoby zmienić temat. Zwrócił się do
pana Ringstada.
- Jak pan myśli, jaki ustrój powinniśmy mieć w kraju: republikę czy królestwo?
- Gdyby Fridtjof Nansen został prezydentem, myślę, że to byłoby najlepsze, lecz jeśli
on nie zechce, to powinniśmy wybrać duńskiego księcia Carla. Królestwo scala naród.
Przywykliśmy do tego w ciągu setek lat, a poza tym uważam, że Duńczycy, Szwedzi i Angli-
cy będą się do nas odnosić życzliwiej, jeśli wybierzemy tak jak oni. To będzie ciekawe -
dodał. - Mamy mnóstwo republikanów, którzy gorąco bronią swej sprawy. Georg Stang i
Gunnar Knudsen, żeby wymienić niektórych. Wszyscy, którzy głosowali przeciwko poro-
zumieniu w Karlstad, pragną ustroju republikańskiego. Bjornstjerne Bjornson kiedyś również
popierał republikę, lecz teraz zmienił zdanie. Obecnie uważa, że dynastia, dzięki potężnym
koneksjom, zapewni krajowi większe bezpieczeństwo niż samotna republika.
- Jednak monarchia jest również symbolem nierówności społecznej - zaczął ostrożnie
pan Hvalstad. - Poza tym może sprzyjać rozwojowi nowej wyższej klasy, pławiącej się w
przepychu królewskiego dworu. Słyszałem, że w wielu miejscowościach o dużych różnicach
klasowych jest wielu republikanów.
Matka przytaknęła.
- Z pewnością jest ich sporo w Ulefoss. Tam właściciele przedsiębiorstw czują się jak
królowie, podczas gdy robotnicy żyją w biedzie.
- Mam nadzieję, że nastaną u nas książę Carl i jego żona, księżniczka Maud! -
zawołała pani Ringstad zachwycona. - Widziałam ją na zdjęciu, jest taka urocza. I tak
niewiarygodnie szczupła w talii. A książę Carl jest wysoki i przystojny, i ma wspaniale
zakręcone wąsy.
Pan Ringstad roześmiał się.
- Jednak to nie z powodu jego wąsów go wybieramy. Ale na nas, droga żono, już czas.
Oscar Carlsen i pani Betzy nas oczekują.
Peder pobiegł sprowadzić dorożkę. W tym czasie Elise odprowadziła teściów na
ganek. Próbowała być miła, głównie z powodu Emanuela, lecz w głębi jej duszy kiełkował
bunt. Ona im jeszcze pokaże! Pewnego razu zobaczą, że to nie piękne ubranie i eleganckie
salony się liczą. Któregoś dnia będą musieli przyznać, że się mylili.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Gdy tylko Elise pożegnała teściów i zobaczyła, że dorożka przetacza się przez most,
odwróciła się i, nie kryjąc niezadowolenia, pomaszerowała do kuchni.
- Co ci jest? - Matka popatrzyła na nią zaskoczona.
- I ty o to pytasz?
- Kochanie, byli tacy mili. Śmiali się z Pedera, choć myślałam, że spalę się zè wstydu.
Teraz sobie pewnie myślą, że nie nadaję się do wychowywania dzieci.
Pan Hvalstad poszedł na górę położyć Anne Sofìe spać. Peder i Kristian pobiegli do
Everta, żeby pożyczyć kolejny zeszyt z serii o Orlim Oku. Elise i pani Lovlien zostały same.
- Są okropni!
- Jak możesz tak mówić? Wydawali mi się tacy życzliwi.
- Powinna byłaś ich posłuchać, kiedy wszyscy zniknęliście w kuchni zaraz po ich
przyjściu.
Matka wyglądała na nieszczęśliwą.
- Myślałam, że byłoby dla ciebie dobrze, gdybyś mogła porozmawiać z nimi chwilę
na osobności. Wyszłam z założenia, że chcą ci wręczyć parę koron i że poczują się
niezręcznie, jeśli wszyscy przy tym będziemy.
Elise prychnęła.
- Nawet gdyby dawali mi sto koron, nie przyjęłabym. Nie chcę mieć żadnych
zobowiązań względem takich ludzi.
- Ależ droga Elise, byli bardzo uprzejmi.
- Zarzucili mi, że związałam się z Emanuelem dla pieniędzy. Że zawróciłam mu w
głowie, mając nadzieję, że będzie mnie utrzymywał i że w dodatku zdobędę dziedzica
zamożnego dworu. Byli przekonani, że tego pożałuję. Żadna miłość nie przetrwa w takiej
klitce, gdzie serwuje się tylko solone śledzie i ziemniaki na blaszanych talerzach! Dziwili się,
jak Emanuel to wytrzyma, on, wychowany w salonach w Ringstad i na co dzień karmiony
stekami. I jak , znajdzie spokój w nocy, żeby się wyspać, gdy dziecko będzie płakać? A nas
nawet nie stać na opiekunkę do dziecka! Tak właśnie powiedzieli!
Ogarnął ją płacz. Osunęła się na kuchenny stołek, oparła łokcie na stole i zasłoniła
głowę rękoma.
Matka niezgrabnie gładziła ją po plecach.
- Musiałaś ich źle zrozumieć. Nie mogli być tak okrutni. Mówili chyba o kimś innym,
kto naprawdę mieszka w klitce wielkości kurnika.
Elise, szlochając, pokręciła głową.
- Nie, mieli na myśli dom majstra. Nie mogłam ich źle zrozumieć. W ich oczach ten
dom nie jest niczym więcej jak kurnikiem.
Matka milczała.
Kiedy jednak Elise na moment uniosła głowę, zobaczyła, że po jej policzkach płyną
łzy.
- Przepraszam, mamo, nie powinnam była tego mówić. Matka skinęła głową.
- Nie, zrobiłaś całkiem słusznie. Jak mogę wiedzieć, co się dzieje, jeśli coś przede
mną ukrywasz?
Elise poczuła ukłucie w sercu. Mogła co nieco matce powiedzieć, ale nie to najgorsze.
- Myślę, że nie powinnaś traktować tego tak poważnie - mówiła dalej. - Muszą
najpierw przełknąć rozczarowanie. Stopniowo, w miarę jak będą nas poznawać, spojrzą na to
inaczej.
Elise otarła oczy i wyprostowała się.
- Dzięki temu rannemu żołnierzowi możemy przynajmniej zwrócić pani Berg za
drożdżówki.
Pani Lovlien uśmiechnęła się.
- Tak, to radosna niespodzianka. Myślałam, że już nie odzyskamy rzeczy ojca. A tu w
dodatku dostaliśmy jeszcze sto koron! Teraz możemy kupić parafinę i jedzenie, a Peder i
Kristian będą mogli dostać trochę mleka do kaszy. Pewnie czasem stać nas będzie nawet na
kawałek słoniny. Poza tym Peder i Kristian potrzebują nowych spodni.
Elise skinęła głową. Matka z pewnością miała rację, twierdząc, że jeśli tylko rodzice
Emanuela będą mieli trochę czasu na przełknięcie rozczarowania, na pewno z czasem inaczej
na to spojrzą.
- Ansgar Mathiesen przyniósł jeszcze coś dziwnego... - Elise zerknęła na matkę
tajemniczo.
Następnie wstała i pośpiesznie ruszyła do pokoiku. Kiedy wróciła, w ręku trzymała
maleńkie, mięciutkie jak puch śpioszki.
- Teraz wiem, kim jest tajemniczy ofiarodawca. To na pewno Ansgar Mathiesen!
Patrz, to jest zrobione na drutach z tej samej wełny!
Matka pokręciła głową oszołomiona.
- Ale jak...
- Nie wiem. On nie jest taki jak inni. Musiał zwrócić uwagę, że spodziewam się
dziecka, może sam bardzo lubi dzieci i wpadł na pomysł, żeby mi dać te ubranka. Nie
chciałam cię wcześniej denerwować, ale widywałam, że kręcił się tu w pobliżu. Nie
rozumiałam, o co mu chodzi.
- Myślisz, że się w tobie zakochał? Elise potrząsnęła głową.
- Mam nadzieję, że nie. Ze względu na niego.
- Czy widziałaś go wcześniej?
- Tak, ale nie wiedziałam, kim jest. Agnes go zna. Poza tym należał do bandy Lorta -
Andersa, ale się wycofał.
- Wreszcie zrobił coś rozsądnego. - Matka przyglądała się Elise badawczo. - To
niezwykła historia. Nigdy nie słyszałam o młodym mężczyźnie, który za swoje pieniądze
kupowałby ubranka niemowlęce i ofiarowywał obcej kobiecie. W dodatku mężatce. Jak
sądzisz, co na to powie Emanuel?
- Myślę, że mu się to nie spodoba.
- Ja też. Uważam, że powinnaś położyć temu kres, zanim to się przerodzi w coś
poważniejszego. Ten mężczyzna chyba nie jest przy zdrowych zmysłach. Może powinnaś
porozmawiać o tym z jego rodzicami? Pewnie się zastanawiają, co się dzieje z jego
pieniędzmi.
- Myślisz, że powinnam pójść do nich do domu i o tym powiedzieć? - Elise spojrzała
na matkę przerażona. - Nie odważę się.
- Poczekajmy trochę i zobaczymy. Może nie będzie więcej ubranek? - Zamyśliła się. -
Mam nadzieję, że...
- Że co?
- Mam nadzieję, że nie usiłował odebrać sobie życia z powodu nieszczęśliwej miłości.
Elise wzdrygnęła się.
- Przecież mnie nie zna.
- Musisz być ostrożna, Elise. Nie możesz mu w żaden sposób dawać nadziei.
- Dawać nadziei? To ostatnie, co bym zrobiła.
- Sądzę... On nie jest całkiem normalny. Niewinny uśmiech może potraktować jako
zachętę. Prawdopodobnie nigdy nie miał dziewczyny i marzy o takiej, którą by mógł
pokochać. Najmniejszą życzliwość z twojej strony może uznać jako coś więcej niż współczu-
cie.
- Mam nadzieję, że już więcej nie będę miała z nim nic wspólnego.
- Ja też, chociaż mi go żal.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Trzy dni później dowiedzieli się, że Johan wrócił do domu.
Pani Thoresen przyszła i o tym powiedziała. Rzadko do nich zaglądała, była bardzo
zajęta. Cały dzień pracowała w fabryce, a wieczorami zajmowała się Anną.
- Teraz jest dokładnie tak jak dawniej - uśmiechnęła się zadowolona. - Nie zwolniliby
go, gdyby nie zrozumieli, że to porządny chłopak, a i z wojska nie wypuściliby go wcześniej,
gdyby nie widzieli, jak bardzo jest nam potrzebny.
Elise nalała jej kawy.
- Mieszka z wami w domu?
- A gdzie indziej miałby mieszkać?
- Czy Agnes się do was wprowadziła? Pani Thoresen prychnęła.
- Ona? Która przywykła do własnego domu na Maridalsveien?
- U nich nie jest wcale lepiej niż w Andersengarden. Widziałaś kuchnię? W każdej
szparze w ścianie poupychane są gazety.
Pani Thoresen wzruszyła ramionami.
- Agnes chciałaby mieć własne mieszkanie, ale jak mają je zdobyć? Ona nie ma pracy
po tym, jak wymówiła posadę jako pomoc domowa.
Matka przerwała jej.
- Johan jest zdolny, na pewno znajdzie sobie jakieś zajęcie; albo w tkalni płótna
żaglowego, albo wróci do pracy przy obróbce kamienia.
- W tkalni? Nie wiesz, że został artystą? Dyrektor Akershus powiedział, że będzie z
niego wielki człowiek, kiedy Johan wyjeżdżał. Może wyrzeźbi króla i królową, kto wie.
Elise uznała, że lepiej porozmawiać o czymś innym.
- A co słychać u Anny?
- Śpiewa i nuci, i promienieje, to chyba aż za wiele na nią jedną.
- Czy Torkild Abrahamsen nadal przychodzi do was w odwiedziny?
Pani Thoresen przytaknęła.
- I rano, i wieczorem. Mówi, że z nią ćwiczy. Ja siedzę w kuchni, ale zastanawiam się,
co to za ćwiczenia.
- Nie mogą chyba robić nic złego, skoro... - pani Lovlien zamilkła zawstydzona.
- Skoro Anna jest sparaliżowana, chciałaś powiedzieć? Myślałam o tym samym, ale
nie jestem pewna. Tyle się teraz dzieje dziwnych rzeczy. A jak tam twój żołnierz, Elise?
Musi chyba zostać, aż wszyscy strzelcy wyjadą, z racji swego pochodzenia?
- Nie wiem. Ostatni list, który dostałam, napisał szóstego października, wtedy Storting
jeszcze nie uchwalił ostatecznego postanowienia. Może Johan ma jakieś wieści?
Pani Thoresen skinęła.
- Może mógłby do nas wpaść i powiedzieć, co wie - pomogła pani Lovlien.
- Nie trzeba - zaprotestowała Elise. - To pewnie kwestia kilku dni.
- Mieliśmy ostatnio świetnych gości. - Matka spojrzała z dumą na panią Thoresen. -
Odwiedzili nas rodzice Emanuela. To niezwykle mili ludzie. Przyjechali do Kristianii tylko
po to, żeby się z nami zobaczyć.
Pani Thoresen zmrużyła oczy i spojrzała na matkę Elise.
- Jeśli chcesz wiedzieć, co myślę, to powiem ci, że to tylko niby kulturalni ludzie,
którzy siedzieli na przyjęciu sztywno jak ołowiane żołnierzyki i prawie nie tknęli lapskausu
przyrządzonego przez samarytankę. Agnes też tak uważa, a ona wie o nich więcej niż ja.
Matka zaczerwieniła się.
- Agnes ledwie pojawiła się w drzwiach, a poza tym była...
- A poza tym była... co? - pani Thoresen spojrzała na matkę wyzywająco.
- Agnes i Elise nie przyjaźniły się zbyt blisko w tym czasie. Nie mieliśmy więcej
miejsc, i tak było już pełno ludzi. Myślę, że Agnes czuła się urażona.
- Na pewno jej przejdzie. Matka skinęła głową.
- Słyszałaś, że półtora tygodnia temu uratowaliśmy z rzeki młodego człowieka?
- Pani Evertsen mówiła mi o tym, ale nie bardzo wiem, co to za jeden.
- Był żołnierzem, ale został zwolniony do domu po tym, jak spadł z urwiska. Zranił
się w głowę. Teraz kuśtyka po okolicy i dziwnie się zachowuje, biedak.
- O rany. Skoczył do rzeki?
- Tak nam się wydaje. Nasz lokator, Asbjorn Hvalstad, i ja zauważyliśmy go.
Emanuel był akurat w domu na przepustce i pomógł nam go wyciągnąć na brzeg.
- Skąd wiesz, że został zwolniony z wojska? Miał mundur?
- Nie, dowiedzieliśmy się o tym od dorożkarza Karlsena, który był tak miły i odwiózł
tego młodzieńca do domu. Zapomnieliśmy posłać z nim jego przemoczonych rzeczy i Elise
musiała potem pójść do niego do domu.
Elise zaczęła się denerwować. Nie chciała, by pani Thoresen opowiedziała o tym
Johanowi, zanim sama mu nie wyjaśni, że oboje się pomylili.
- A co ostatnio słychać w Hjula, pani Thoresen? Doszły mnie pogłoski, że wybuchł
pożar?
Pani Thoresen machnęła tylko ręką.
- Plotki i czcza gadanina. Trochę dymu, a dziewczyny już myślą, że fabryka stoi w
płomieniach. Jak się nazywa ten żołnierz?
Pani Lovlien odwróciła się do Elise.
- Czy nie Ansgar Mathiesen? Elise przytaknęła.
- Ansgar Mathiesen - powtórzyła pani Thoresen. - Czy to nie jeden z przyjaciół Lorta
- Andersa?
Elise ponownie przytaknęła.
- Myślę, że Agnes wie, kto to.
- W takim razie i Johan go zna.
- Całkiem możliwe. Myślę, że go o to zapytam. Odprowadzę cię do domu, gdy
będziesz już szła - dodała ochoczo. Wolała porozmawiać z Johanem w Andersengarden, niż
żeby tu przychodził. Poza tym musiała mu powiedzieć o Ansgarze jak najszybciej, na
wypadek gdyby Johan spotkał go na ulicy.
Pani Thoresen nie mogła zbyt długo usiedzieć spokojnie, wkrótce wstała,
podziękowała za kawę i ruszyła do drzwi. Elise zwróciła uwagę, że jeszcze bardziej się
zgarbiła, a włosy tak jej się przerzedziły, że między kosmykami prześwitywała błyszcząca
skóra głowy. Jej szal był zniszczony. To musiał być dla niej ciężki okres, gdy Johana
zamknięto w więzieniu.
- Mogę przekazać wszystko Johanowi, Elise - zaprotestowała, kiedy Elise dała do
zrozumienia, że zamierza iść razem z nią. - Nie musisz mnie odprowadzać tylko dlatego, że
chcesz zapytać o Ansgara.
Elise przypomniała sobie, jak pani Thoresen dziwnie ku nim spoglądała, gdy oboje z
Johanem stali w altanie restauracji Hasselbakken.
Najwyraźniej matkę i panią Thoresen łączyło coś wspólnego: obawa, że ona i Johan
nie zapomnieli o sobie.
- Myślę, że mogłabym od razu odwiedzić Annę. Nie widziałam jej od ślubu Johana i
Agnes.
Po drodze do Andersengarden Elise zauważyła, że pani Thoresen dostaje zadyszki. To
na pewno z powodu pyłu w fabryce. Matka Johana przez całe życie stała przy tej samej
maszynie, dzień za dniem, w tym samym wirującym pyle. Większość robotnic miała kłopoty
z oddychaniem. Teraz przyszła kolej na panią Thoresen.
- To był piękny ślub, pani Thoresen - zagadnęła Elise z grzeczności. - Pomyśleć tylko,
że ojca Agnes stać było na to, żeby urządzić wesele w Hasselbakken.
Pani Thoresen nie od razu odpowiedziała.
- Nie wiem - rzekła powoli po jakimś czasie. - Uważam, że mógł wydać trochę mniej
pieniędzy na tych wszystkich obcych ludzi i raczej pomóc Agnes i Johanowi, aż znajdą jakąś
pracę.
- Ja też prawie nikogo tam nie znałam. Kim byli ci eleganccy goście ubrani na czarno
- biało?
Pani Thoresen wzruszyła ramionami.
- Sądzę, że zaprosił ich po to, by wszystkim zaimponować. Teraz całe Sagene
opowiada o wspaniałym weselu Agnes.
- Musi ci być miło?
Pani Thoresen spojrzała na Elise z ukosa, otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale się
rozmyśliła.
Pierwszą osobą, na którą natknęły się w Andersengarden, była pani Evertsen.
Wypadła jej kolej mycia schodów. Usiadła na najniższym stopniu, czerwona i spocona na
twarzy, w starej, zniszczonej bluzce, która lepiła się do ciała. Zapach salmiaku bił w nos.
- Teraz przynajmniej nie będzie mógł powiedzieć, że pani Evertsen nie myje, nie
szoruje i nie sprząta. Zrzęda! - dodała obruszona.
- Był tutaj? - pani Thoresen rozejrzała się wokół. Pani Evertsen skinęła głową.
- Powiedział, że śmierdzi w mojej kuchni. Jak gdybym mogła coś na to poradzić, że w
mojej ścianie jest zdechły szczur. O, wybrałaś się do nas, Elise? Przyszłaś się przywitać z
dawnym ukochanym? Teraz możesz żałować. Żołnierz w mundurze i kamieniarz, nie są-
dziłaś, że tak mu się powiedzie.
Elise nie chciała się denerwować.
- Tak, żebyś wiedziała, że żałuję! - roześmiała się. Pani Evertsen posłała jej zdumione
spojrzenie.
Johan siedział przy stole i czytał gazetę. Gdy tylko zobaczył Elise, jego twarz się
rozjaśniła.
- Elise? - rzekł zaskoczony.
- Twoja matka powiedziała, że wróciłeś. Ciekawa byłam, czy może wiesz coś o
Emanuelu.
Jakie to dziwne, pomyślała w tej samej chwili. Nie tak dawno temu siedziała na jego
kolanach, gdy matki nie było w domu. Pamiętała, jak lubiła jego silne spracowane dłonie i
mocne ramiona. Przyglądała się jego mięśniom, kiedy podwijał rękawy koszuli. Albo po
prostu patrzyła na niego z zachwytem, kiedy siedział na stołku i zapalał skręta. Pamiętała, że
dziwiło ją, że takie zwyczajne, codzienne czynności mogą wywoływać drżenie jej ciała.
Nagle odegnała tę myśl.
- Wejdź i usiądź, i napij się ze mną kawy, to opowiem ci wieści z Kongsvinger.
- Czy Abrahamsen tam jest? - pani Thoresen wskazała głową na drzwi pokoiku.
- Nie, wyszedł, ale wróci za chwilę.
- W takim razie trochę tam posprzątam, skoro go nie ma. Johan uśmiechnął się,
odprowadzając matkę wzrokiem, gdy znikała w pokoiku.
- Udaje, że się jej nie podoba, że Anna ma przyjaciela, ale w głębi duszy czuje ulgę.
Wiem, że się martwi, co będzie z Anną tego dnia, kiedy jej zabraknie, ale boi się plotek.
- Myślisz, że to poważne, co jest między nimi?
- Tak, Torkild to dobry i porządny chłopak. Przychodzi codziennie, żeby ćwiczyć z
Anną, bo wierzy, że będzie mogła wstać z wózka. Nie mam serca mu powiedzieć, że to
niemożliwe. Doktor mówił, że już nigdy nie będzie mogła chodzić. Anna pogodziła się ze
swym losem i jest szczęśliwa. Zwłaszcza teraz, kiedy on pojawił się w jej życiu.
Elise skinęła zamyślona.
- To już jest spory postęp, że może korzystać z wózka. Przedtem była ciągle skazana
na łóżko. Spotkałam pewną prządkę, która mieszka na Sandakerveien, i mówiła, że często
widuje Torkilda Abrahamsena, jak wozi Annę po okolicy.
Johan przytaknął. Potem przyjrzał się Elise badawczo.
- Co się stało, że przyszłaś?
- Czy coś w tym złego, że postanowiłam odwiedzić Annę?
- Tak, zwłaszcza jeśli twój były narzeczony jest w domu - rzekł z uśmiechem. - O ile
zrozumiałem, twój mąż nie życzy sobie, byśmy się widywali.
- Właśnie dlatego tu przyszłam, żeby uniknąć krytyki.
- Lepiej, żebyś ty przyszła do mnie, niż gdybym ja odwiedził ciebie?
Elise uśmiechnęła się zawstydzona.
- Obiecałam, że cię nie wpuszczę do domu, ale nie przyrzekałam, że nie będę tu
przychodzić.
Roześmiał się.
- Ciekawe, czy przyjąłby takie wytłumaczenie. - Spoważniał. - Widzę po tobie, że coś
się stało. Mów!
- To nie ten, którego podejrzewaliśmy.
- O czym ty mówisz?
- To nie Ansgar Mathiesen. Ten, którego nazwałeś Tyką. Zauważyła, że drgnął.
Zmarszczył czoło, nie rozumiejąc.
- Rozmawiałam z nim. Tego wieczoru, kiedy to się stało, był w wesołym miasteczku
aż do zamknięcia.
Johan wyglądał, jakby go poraziło.
- Pytałaś?
- To długa historia. Zaczęło się od tego, że zauważyłam jakiegoś mężczyznę o kulach
z bandażem na głowie, który stał na moście i sprawiał wrażenie, jakby chciał skoczyć do
rzeki.
Spostrzegła, że Johan otworzył oczy ze zdziwienia. Szybko opowiedziała o swoim
lęku przed tajemniczym mężczyzną i o przerażeniu, kiedy zrozumiała, że to zapewne ten,
który ją zgwałcił i którego Johan uratował podczas ćwiczeń wojskowych na służbie w straży
granicznej. Potem mówiła o paczkach z ubrankami niemowlęcymi, o uratowaniu chłopaka z
rzeki, kiedy to matka i Asbjorn Hvalstad zauważyli go unoszonego prądem, i w końcu o tej
niedzieli, kiedy Ansgar nagle pojawił się przed drzwiami ich domu z ubraniem ojca, które mu
pożyczyli, i setką koron jako podziękowaniem za pomoc. Powtórzyła Johanowi słowo w
słowo rozmowę z rudowłosym, dodała, że wydawał się nieśmiały i przerażony i że wszyscy
w domu uznali, że był trochę dziwny, a także że sama pomyślała, że taki nerwowy i żałosny
młody człowiek nie mógłby zgwałcić kobiety.
- Mama twierdzi, że pewnie jest we mnie zakochany, że może od dawna cierpi z
powodu nieszczęśliwej miłości. Żal mi go - stwierdziła na koniec.
- Myślę, że jednak widziałaś go przez moment tego wieczoru, kiedy to się stało.
- Ja też tak sądziłam, ale było ciemno, mogłam się pomylić. Agnes jest pewna, że to
nie mógł być Ansgar. On nie jest taki, powiedziała. Gdyby to rzeczywiście był on, to nie
zapukałby do nas i nie patrzyłby mi tak szczerze w oczy, kiedy spytałam, jak długo był wtedy
w mieście. Nie mógłby być aż tak zatwardziały. W każdym razie nie on, taki przestraszony i
zawstydzony.
Johan wolno pokręcił głową.
- Myślę, że to wszystko brzmi jakoś dziwnie. Dlaczego miałby ci zatem dawać
ubranka niemowlęce? Jedyny powód to taki, że podejrzewa, że jest ojcem dziecka.
- Dopóki robił to w tajemnicy, to zgadzam się z tobą. Ale ostatnim razem oddał mi
paczkę do ręki. Widzi przecież, że spodziewam się dziecka, na pewno wie, że nie stać nas na
wiele rzeczy, a jeżeli to prawda, że się we mnie podkochuje, to daje mi rzeczy dla maleństwa
zamiast kwiatów. To wygląda na szaleństwo i niestety obawiam się, że to jest właściwe
wytłumaczenie. On musi być nienormalny.
Johan zagryzł wargę w zamyśleniu.
- Porozmawiam z Agnes. Ma przyjaciela imieniem Gustav. Wydaje mi się, że on zna
Tykę. Sam nigdy nie miałem z nim nic wspólnego. Może nawet powinienem się wybrać do
więzienia Akershus i porozmawiać z Lortem - Andersem?
Elise zaniepokoiła się o Johana. Wiedziała, że z Lortem - Andersem nie ma żartów.
- Spotkałam kiedyś tego Gustava. To było tego samego wieczoru, kiedy szłam do
ciebie do Akershus z listem. Na Maridalsveien natknęłam się przypadkiem na Agnes,
Gustava i dwóch jego kumpli. Jednym z nich był Ansgar Mathiesen. Wtedy nie wiedziałam
jeszcze, jak się nazywa, i nie zwróciłam też na niego szczególnej uwagi, ale kiedy mnie
napadnięto, wydawało mi się, że to właśnie on. Teraz, gdy się nad tym zastanawiam, nie
wiem, jak to możliwe, bym dostrzegła jego twarz. W okolicy nie ma ani jednej latarni, a w
lesie było ciemno jak w studni. Poza tym rzucił się na mnie od tyłu. Mogłam pomyśleć, że to
on, ponieważ wydał mi się mało sympatyczny, jednak równie dobrze mógł to być ten drugi.
Jeżeli to jeden z nich.
Zapadła cisza.
- Mam wyrzuty sumienia, że zasugerowałam ci, że to ten rudowłosy - mówiła dalej po
chwili. - Pomyślałam, że źle by się to mogło skończyć, gdybyś przypadkiem spotkał go na
ulicy.
- Bałaś się, że mógłbym go dopaść i powalić na ziemię? Przecież uratowałem mu
życie.
- Nie wiem, co sobie wyobrażałam, wiem tylko, że w takim samym stopniu jak ja
byłeś dotknięty tym, co się stało.
Skinął głową.
- To prawda. Czy to dziwne? Gdyby do tego nie doszło i gdybyśmy wyjaśnili
wszystkie nieporozumienia między nami, inaczej by się wszystko ułożyło. Bądźmy szczerzy,
Elise. Ani ty, ani ja nie chcieliśmy zerwania zaręczyn. Zgadzasz się?
Spuściła wzrok.
- Jak możesz mówić coś takiego teraz, kiedy i ty, i ja złożyliśmy przysięgę komuś
innemu?
- To się stało potem i właściwie nie mam z tą sprawą nic wspólnego. Proszę cię tylko,
byś odpowiedziała mi szczerze na pytanie: zgadzasz się?
Spojrzała mu w oczy.
- Tak, zgadzam się. Płakałam dniami i nocami, kiedy dostałam twój list pożegnalny,
ale Emanuel pomógł mi się z tym pogodzić. Peder spytał mnie jakiś czas temu, czy nie
można kochać dwóch osób naraz. Oczywiście, że można. Kocham Emanuela i jest nam
razem dobrze, ale to nie oznacza, że wymazałam wszystko, co było między nami. Zachowam
to w pamięci jako drogocenne wspomnienie.
Johan patrzył na nią długo, nie odezwał się. Pani Thoresen weszła do kuchni.
- Jeszcze tu siedzisz? Mieliście chyba dużo spraw do omówienia.
Elise wstała.
- Właśnie skończyliśmy. Czy mogę zajrzeć i przywitać się z Anną?
- Tak, ale wydaje mi się, że Torkild zaraz przyjdzie, a wtedy lepiej, żebyś sobie poszła
- pani Thoresen roześmiała się. Brakowało jej kilku zębów. Prawie wszystkie kobiety w
okolicy, które urodziły kilkoro dzieci, traciły zęby w czasie ciąży. Lekarz mówił, że to z po-
wodu złego odżywiania. Elise uśmiechnęła się.
- Wymknę się, jak tylko usłyszę jego kroki.
Anna siedziała na wózku inwalidzkim i wyglądała przez okno.
- Nigdy mi się nie znudzi oglądanie kolorów jesieni. - Zwróciła twarz ku Elise. -
Mama mówiła, że siedzisz z Johanem w kuchni i rozmawiasz. To miłe. Uważam, że to
dobrze, że potraficie pozostać przyjaciółmi, mimo że życie nie ułożyło się wam tak, jak
byście tego chcieli. Chodź i usiądź tu przy mnie, Elise.
Elise usłuchała.
- Między mną i Johanem nie pozostało żadnych niedomówień. Wyjaśniliśmy
wszystkie nieporozumienia i wszystko, co bolesne, minęło. Mam nadzieję, że Agnes i Johan
oraz Emanuel i ja możemy się spotykać jak dobrzy przyjaciele. Będziemy mieć dzieci w
jednym wieku, będą mogły się razem bawić. A co u ciebie, Anno? Wyglądasz kwitnąco.
- Bo jestem szczęśliwa. Torkild jest najmilszym człowiekiem na świecie. Nosi mnie
na rękach, dosłownie. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek będę przeżywać coś podobnego,
myślałam, że to się zdarza tylko zdrowym. - Zaczerwieniła się. - Torkild udowodnił mi, że
się potwornie myliłam.
- Serce mi rośnie, gdy ciebie słucham, Anno. Nasz mały świat jest pełen ludzi, którzy
noszą w sobie różne tęsknoty. Wielu zagłusza je alkoholem, inni gorzknieją, a ty, najbardziej
z nas wszystkich doświadczona przez los, potrafisz wszędzie dostrzec coś pozytywnego.
Zasługujesz na szczęście.
- To wielkie słowa.
- To prawda.
Anna przebiegła wzrokiem wzdłuż ciała Elise.
- Zaczynasz się zaokrąglać. Czy naprawdę zostały jeszcze cztery miesiące?
- Niepełne.
- Boisz się?
- Trochę. Przeraża mnie, że tak często zdarzają się komplikacje. Pani Berg uważa, że
akuszerki nie zachowują odpowiedniej higieny.
Anna przyglądała się Elise przez dłuższą chwilę, po czym spytała ostrożnie:
- To znaczy, że chcesz tego dziecka?
- Wiesz, jak to się stało. Nikt nie może ode mnie oczekiwać, bym pragnęła takiego
dziecka. Na początku w ogóle nie potrafiłam patrzeć na to jak na dziecko, to po prostu było
„coś”. Coś brudnego, obrzydliwego, czego najchętniej bym się pozbyła. Lecz jeśli nosisz w
sobie taki zalążek miesiąc po miesiącu i stopniowo musisz zacząć go traktować jak żywe
dziecko, to zachodzi w tobie jakaś przemiana. Dziecko nie jest niczemu winne. Takie jest
moje zdanie.
- Bóg pobłogosławił cię dzieckiem, Elise. Myślę, że tak powinnaś to traktować.
Wszystkie kobiety marzą o dziecku, ale nie wszystkie mają możliwość je urodzić.
Elise spojrzała na Annę. Za jej słowami kryło się wiele tęsknoty.
W kuchni rozległy się głosy, zaraz potem dało się słyszeć pukanie i uchyliły się drzwi.
Do środka wszedł Torkild Abrahamsen, uśmiechnięty, o ciepłym spojrzeniu.
Elise wstała.
- Muszę niestety już iść, chłopcy wrócą zaraz z pracy i trzeba im dać jeść.
Anna roześmiała się.
- A twojej mamy nie ma w domu?
- Jest, ale...
- Torkild i ja uważamy, że to bardzo miło, że nas odwiedziłaś. Nie musisz iść z
naszego powodu.
- Wiem, ale to prawda, że na mnie czekają. Zajrzę innego dnia, Anno.
Kiedy Elise wyszła do kuchni, nikogo tam nie było. Na półpiętrze między parterem a
pierwszym piętrem stały pani Evertsen i pani Thoresen i trajkotały. Ledwie zwróciły na nią
uwagę.
Doszła aż do narożnej kamienicy, kiedy zobaczyła Johana, który rozmawiał z
Evertem.
- Cześć, Evert. Dobrze cię widzieć. Cieszę się, że znów wychodzisz. Słyszałam, że
byłeś chory.
Evert wzruszył po męsku ramionami.
- Nie umarłem. Ale nie przeżyłbym, gdybym nadal mieszkał u Hermansena. - Splunął
daleko, jak to robili duzi chłopcy.
Elise zauważyła, że potwornie wychudł. Pod zniszczoną koszulką rysowały się
wystające kości ramion, skóra na ostrych kościach policzkowych była napięta. Chłopak
wydawał się bardzo blady, w dodatku kaszlał. Ów kaszel, głęboki i metaliczny, wydobywał
się z samego dna płuc.
- Wydaje mi się, że jesteś za lekko ubrany. Nie masz kurtki? Pokręcił głową.
- Pani Berg naszywa łaty na rękawy.
- Może chcesz do nas zajrzeć? Peder i Kristian zaraz wrócą z pracy.
Twarz chłopca rozpromieniła się.
- Nie byłem tam chyba, odkąd się przeprowadziliście.
- Nie, zbyt rzadko cię widujemy. - Odwróciła się do Johana. - Wybierasz się do
Agnes?
Skinął głową.
Sama nie rozumiała, dlaczego zakłuło ją w piersi. Johan był zamkniętym rozdziałem
w jej życiu. Kochała Emanuela.
- Pozdrów ją ode mnie. Zapytasz ją w sprawie, o której rozmawialiśmy?
- W pierwszej kolejności.
Odprowadziła go wzrokiem, kiedy przechodził przez most.
Zwróciła uwagę, że Evert dziwnie się jej przygląda. Jednak się nie odezwał. Niełatwo
jest dzieciom zrozumieć świat dorosłych, pomyślała. Chłopak na pewno pamiętał, że ona i
Johan byli zaręczeni. A teraz widzi, że każde z nich związało się z kimś innym.
Kiedy zbliżyli się do domu majstra, Elise dostrzegła matkę, jak stoi na ganku i macha
do niej białą kopertą.
- Przyszedł do ciebie list od Emanuela!
- Znowu?
To dziwne, pomyślała Elise. Zaledwie tydzień temu dostała poprzedni.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Zabrała list do salonu, a Evert usiadł na podłodze w kuchni, by pobawić się z Anne
Sofie i Larsine. Peder i Kristian jeszcze nie przyszli z pracy.
Moja i tylko moja kochana Elise!
Jest niedziela ósmego października. Czekamy tylko, aż Storting zatwierdzi umowę,
żebyśmy mogli wrócić do domów. Nigdy tak bardzo za Tobą nie tęskniłem jak teraz.
Bezczynność jest źródłem wszelkiego zła, jak mówią, i w tych dniach mogliśmy się o tym
naprawdę przekonać. Nie wiem, co się teraz z Tobą dzieje, mam złe przeczucie zbliżającego
się nieszczęścia. Wszystko stało się takie trudne. Nie chodzi o obóz ani o pozostałych
żołnierzy, ale o mnie.
Wczoraj wieczorem - na szczęście wieczorem - urządziliśmy jak zwykle wielkie
ognisko ze śpiewem, muzyką i tańcami. Myślę, że wszyscy przeczuwaliśmy, że to być może
nasz ostatni sobotni wieczór, kiedy jesteśmy razem. Panowała dziwna atmosfera smutku
zmieszanego z chęcią zabawy, radości z powodu powrotu do domu i żalu, że trzeba się
rozstać z ludźmi, których poznaliśmy i których nauczyliśmy się cenić. Kiedy wreszcie
położyłem się do łóżka, zapadłem w głęboki sen. Przyśniło mi się coś niesamowitego. Sen był
tak żywy, że miałem uczucie, że dzieje się naprawdę. Śniło mi się, że dostałem się w wir
wodospadu, potężnej fali lub rwącej rzeki, nie wiem, co to było, w każdym razie jakaś
ogromna siła, która mnie wciągała. Ty stałaś na brzegu i patrzyłaś na mnie przerażona, krzy-
czałaś, wołałaś i zaklinałaś mnie, bym do Ciebie wrócił. Rzuciłaś linę, ale była za krótka.
Chciałem wyrwać się do Ciebie, walczyłem, by wydostać się na lad, ale owa siła była
potężniejsza. W ostatnim momencie, zanim pochłonęły mnie masy wody, zobaczyłem jeszcze,
jak z płaczem upadłaś na ziemię.
Ten sen nadal we mnie żyje, modlę się do Boga, aby nie stał się zapowiedzią czegoś
złego. Tak bardzo Cię kocham, Elise. Sprawiłaś, że moje życie stało się bogatsze, jaśniejsze.
Kiedy wrócę do domu, cały czas poświęcę Tobie i nigdy nie będę pragnął niczego innego.
Twój Emanuel
List opadł jej na kolana. Elise w zamyśleniu zapatrzyła się w okno, gdzie wieczorny
mrok, gęsty i czarny, napierał na szybę. Elise czuła, jak strach wolno pełznie do góry wzdłuż
kręgosłupa.
Czy Emanuel nigdy nie wspominał, że miewa prorocze sny? Skąd u niego
przeświadczenie o zbliżającym się niebezpieczeństwie, jeśli nie z powodu niezwykłej
intuicji?
List został napisany w niedzielę. Dziś jest środa. Gdyby zdarzył się jakiś wypadek, już
by ją zawiadomiono. Nie słyszała, by w pobliżu obozu znajdowały się rzeka lub wodospad.
Siedziała przez dłuższą chwilę, zanim udało jej się wyzwolić z przerażających myśli,
wstała i poszła do kuchni. Peder i Kristian wreszcie wrócili. Elise ku swej radości zauważyła,
że chłopcy wzięli Anne Sofìe i Larsine do zabawy, zamierzali się bawić w chowanego i
właśnie recytowali wyliczankę „ele mele”, żeby ustalić, kto ma kryć. Wypadło na Everta.
Stał twarzą do ściany i wołał: „Pałka, zapałka, dwa kije, kto się nie schowa, ten kryje. Liczę:
raz, dwa, trzy...” Szybko policzył do stu.
W tym czasie czwórka pozostałych dzieci znalazła sobie kryjówkę: dwoje schowało
się pod łóżkami w pokoiku, jedno do skrzyni na drewno, a ostatnie skuliło się pod schodami
na poddasze.
- To miło, że dostałaś list od Emanuela, prawda? - Matka popatrzyła na Elise w
napięciu.
- Tak, bardzo. Już nie może się doczekać, kiedy wróci do domu. Od kiedy usłyszeli o
zawarciu porozumienia w Karlstad, czują, że przy granicy nie mają już nic do roboty. Nudzą
się.
- Dlaczego nie mogą wyjechać? Na co czekają?
- Kiedy Emanuel pisał list, Storting jeszcze nie zatwierdził warunków porozumienia.
Już chyba niewiele dni im zostało.
Evert znalazł wszystkich, którzy się schowali, dzieciaki robiły niesamowity hałas.
Matka otarła czoło, wyglądała na zmęczoną. Elise musiała wrzasnąć, żeby przekrzyczeć
rozbawioną gromadkę.
- Jeżeli macie robić taki rumor, dzieci, to musicie iść się bawić na dwór!
- Ale już jest ciemno - zauważyła Larsine przestraszona. Kiełbaska jeszcze nie
przyszła, mimo że już dawno powinna tu być.
Peder wziął małą za rękę i pociągnął za sobą.
- Chodź, Larsine! To nic, że jest ciemno. Będę was pilnował. Dzieci zniknęły za
drzwiami.
Mama ciężko westchnęła.
- Ostatnio jestem jakaś rozdrażniona, pięcioro dzieci naraz to dla mnie za dużo. Jest
coś, o czym chciałabym z tobą porozmawiać, Elise. - Zawahała się. Poruszyła się
niespokojnie, musiała chwilę odczekać. - Zdajesz sobie sprawę, że zrobiło się u nas ciasno
jak nigdy. Asbjorn dowiadywał się trochę i ustalił, że znalezienie mieszkania jest zupełnie
niemożliwe. Nie tylko biedni mają trudności. Asbjorn mówi, że tu w mieście zawsze tak
było, ale od sześciu lat jest coraz gorzej i gorzej. Po przełomie w tysiąc osiemset
dziewięćdziesiątym dziewiątym roku na placach budowy zrobiło się całkiem cicho. Już
prawie nikt nie buduje domów wielorodzinnych, w każdym razie z małymi mieszkaniami, na
które byłoby stać robotników.
Elise już dawno domyśliła się, do czego matka zmierza, ale pozwoliła jej mówić.
Zresztą i tak na razie nie mogła jej dać żadnej odpowiedzi. Musi poczekać do powrotu
Emanuela.
- Wreszcie wygląda na to, że władze dostrzegły związek przepełnionych szpitali i
więzień z nędznymi warunkami mieszkaniowymi. Dopóki właściciele fabryk albo inni
prywatni przedsiębiorcy nie zrobią czegoś, żeby zapewnić ludziom mieszkania, władze gmi-
ny wezmą się do budowy, ale zanim to się stanie, prawie niemożliwością jest cokolwiek
znaleźć. Asbjorn uważa się za szczęściarza, ponieważ udało mu się wynająć u nas poddasze,
lecz teraz obawia się, że Emanuel go wyrzuci. Zarówno jego ciotka, jak i Ringstadowie dali
wyraz temu, że będzie nam potrzebny cały dom, kiedy Emanuel wróci.
- To jasne, że nie wyrzucimy go na ulicę. - Elise wycierała stół, nie patrząc matce w
oczy. - A i ty bardzo byś za nim tęskniła.
- My... my zastanawialiśmy się, żeby w razie czego wyprowadzić się we dwoje.
Elise odwróciła się w jej stronę.
- I zamierzacie się pobrać?
Matka skinęła, rumieniąc się. Jej oczy promieniały szczęściem.
- Wiem, że nie jest to dla ciebie zaskoczeniem. To znaczy, że zdecydowaliśmy się na
ślub już teraz. Nie trzeba nam wiele miejsca. Wystarczy pokój i kuchnia. Ale nawet małych
mieszkań w ogóle nie można znaleźć.
Elise nie zdobyła się na to, by spytać wprost, więc zmierzała do sedna okrężną drogą.
- Kiedy mieszkaliśmy w czynszówce Andersengarden, było nas sześcioro. A więc i
wy zmieścicie się chyba w pokoiku z kuchnią.
- Na pewno, jest nas tylko troje. Elise zmarszczyła brwi.
- Masz na myśli troje dzieci?
Pani Loylien przez moment patrzyła na córkę, nie rozumiejąc. Po chwili oszołomienie
ustąpiło miejsca przerażeniu.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że Peder i Kristian mają się wyprowadzić z nami?
- Myślałam, że to ty jesteś ich matką.
- Ależ Elise? - Matka wpatrywała się w nią ze strachem w oczach. - Mogłabyś się
rozstać z Pederem i Kristianem?
- Nie, muszę przyznać, że bardzo by mi ich brakowało, ale nie rozumiem, jak ty
mogłabyś ich zostawić.
- Zapominasz, że byłam poważnie chora i nadal jeszcze całkiem nie wyzdrowiałam.
Lekarz mówi, że muszę na siebie bardzo uważać, bo inaczej może nastąpić nawrót choroby.
Zajmowanie się trójką dzieci to ponad moje siły.
- Pan Hvalstad jest w stanie zapewnić ci utrzymanie, żebyś nie musiała tkać
chodników z gałganków albo pomagać Magdzie w sklepie.
- Kanceliści nie zarabiają Bóg wie ile. Elise ciężko zaczerpnęła powietrza.
- Nie musimy o tym dyskutować teraz. Jeżeli nie będziecie mogli znaleźć sobie
mieszkania, możecie na razie mieszkać tutaj. Porozmawiam o tym z Emanuelem, kiedy
wróci.
Matka uśmiechnęła się.
- Dziękuję, Elise. Zawsze byłaś dobrą córką. Pójdę na górę na poddasze i powiem o
tym Asbjornowi.
Uśmiechnęła się zadowolona, odwróciła się i szybko wyszła na korytarz.
Elise stała w milczeniu, słuchając, jak matka wchodzi na górę po stromych schodach.
Jak zwykle matka usłyszała tylko to, co chciała usłyszeć. Co na to powie Emanuel, że
wszyscy będą musieli się gnieździć w tym „kurniku”, jak to określił pan Ringstad? Dla niej to
niemal raj, ale, jak matka Emanuela stwierdziła, „Jak ty byś się czuła, gdybyś musiała
mieszkać kątem u innych?” To byłoby nie do wytrzymania. Może Emanuel powie to samo o
zamieszkiwaniu w domu majstra w siedem, a wkrótce w osiem osób?
Pokręciła głową z niedowierzaniem. Jak matka mogła uznać za oczywiste, że chłopcy
tu zostaną, podczas gdy ona się wyprowadzi?
Jedno było w każdym razie pewne: nie da Pederowi i Kristianowi odczuć, że nie są
mile widziani w swym własnym domu!
Otworzyły się drzwi i do kuchni wszedł Evert. Z trudem łapał powietrze, był blady i
miał spocone czoło.
- Chyba muszę na chwilę usiąść. Gwiazdy mi wirują przed oczami.
Elise pomogła mu usiąść na skrzyni na drewno, która stała blisko pieca.
- Jeszcze ci nie przeszło, Evercie?
- Nie. Po prostu jeszcze przez jakiś czas nie mogę tyle biegać.
- Zawołam resztę dzieci, to posiedzicie sobie przy stole, powycinacie zdjęcia z gazety
i pobawicie się w teatrzyk kukiełkowy. Staram się nie brać do rozpalania w piecu tych gazet,
w których jest najwięcej zdjęć.
Szarobiała twarz Everta zrobiła się ogniście czerwona. Chłopiec rozpiął koszulę i
ciężko oddychał.
- Chyba odprowadzę cię do domu, Evercie. Nie wyglądasz dobrze. Masz tu kilka
kasztanów i włóż je do kieszeni spodni. Dam ci się jeszcze napić łyk alkoholu. Piecze w
gardło, ale pomaga. - W pośpiechu wyszła do salonu i znalazła butelkę Emanuela. Następnie
nalała trochę do szklaneczki.
Evert wzdrygnął się i pociekły mu łzy, ale przełknął wódkę.
- Myślę, że już jestem całkiem zdrowy - rzekł zadowolony. Jego wzrok ześliznął się
tęsknie na stół, gdzie leżały stare gazety.
- Masz pewnie wielką ochotę pobyć z nami jeszcze trochę i pobawić się w teatrzyk,
prawda?
Przytaknął.
Elise uchyliła drzwi i zawołała dzieci do środka. Wkrótce cała piątka siedziała przy
stole.
Matka nadal była na poddaszu.
Elise usiadła na skrzyni na drewno i zaczęła łapać oczka w pończochach. Od czasu do
czasu zerkała zmartwiona w stronę Everta. Był niepokojąco blady; Elise nie podobało się, że
jest mu na przemian to zimno, to gorąco. Akurat w tej chwili miał wypieki na policzkach,
chociaż w kuchni wcale nie było za gorąco i już dawno zdołał ochłonąć po zabawie na
dworze. Pani Berg powinna go zaprowadzić do lekarza, pomyślała.
Przypomniała się jej rodzina Isaksenów i mała Gudny. Wynajmowali jeden z
pokoików w mieszkaniu pani Albertsen. Pani Isaksen była przekonana, że Gudny ma
przewlekłą grypę. Kiedy dziewczynka budziła się nad ranem, była mokra od potu, i tak się
ciągnęło miesiącami. Po jakimś czasie zaczęła kasłać. Pan i pani Isaksen rozmawiali o tym,
żeby pójść do lekarza, ale postanowili jeszcze poczekać i obserwować dziecko. No bo jeśli to
nie grypa, tylko coś o wiele, wiele gorszego? - mówiła pani Isaksen do pani Evertsen, jak
sobie Elise przypominała. Najgorsze to stracić nadzieję, mówiła matka małej, i usłyszeć, jak
lekarz mówi: nic tu się nie da zrobić. Gudny czuła się coraz gorzej i gorzej, aż wreszcie
przyszedł lekarz. Tej samej nocy dziewczynka zaczęła pluć krwią. Nie było już wątpliwości:
Gudny zapadła na suchoty, „białą dżumę”.
Dwa dni później mała Gudny umarła. Rodzice pięknie ją przystroili i wszyscy z
kamienicy przyszli się z nią pożegnać.
Elise zadrżała na sarną myśl. Znowu zerknęła na Everta. Od czasu, kiedy tu przyszedł,
nie słyszała, żeby kasłał, raz tylko, kiedy spotkała go wcześniej na ulicy. Gdyby miał
suchoty, kasłałby dużo częściej.
Gdy tylko o tym pomyślała, Evert zaniósł się kaszlem. Elise pośpiesznie wstała.
- Myślę, że powinieneś pójść do domu i się położyć, Evercie. Lepiej zajrzyj do nas
innym razem, to pobawicie się w teatrzyk.
Evert wydawał się bardzo rozczarowany, a i Peder protestował, ale Elise nie odważyła
się zmienić zdania.
Na wszelki wypadek postanowiła go odprowadzić. Kristian spojrzał na nią zdumiony,
Anne Sofie przestraszyła się, ale Elise zapewniła ją, że zaraz wróci.
Na dworze mocno wiało, nie zdążyli dojść dalej niż do połowy drogi, kiedy zaczęło
padać.
- Chodź, Evercie, podbiegniemy.
Wzięła chłopca za rękę i zaczęli biec. Nie powinien zmoknąć, zwłaszcza gdy jest tak
zimno, a on nie ma nawet kurtki.
Poszła z nim aż na pierwsze piętro i zapukała do mieszkania pani Berg. Evert ciężko
oddychał.
- To ty, Elise? O, jesteś wreszcie, Evercie. A myślałam, że już zapomniałeś, gdzie
mieszkasz.
- Przyszedł do nas na chwilę, ale zauważyłam, że nie jest całkiem zdrowy. Może
powinien obejrzeć go lekarz, pani Berg?
Pani Berg spojrzała na Elise przestraszona.
- Czy to konieczne?
- A czy nie od dawna źle się czuje?
- No tak, ale... - Zwróciła się do Everta. - Chyba już nie jesteś chory, prawda,
Evercie?
Evert pokręcił głową, a zaraz potem złapał go atak kaszlu.
Elise wracała do domu. Martwiła się o Everta. Jeśli Evert zapadł na suchoty... Nie
mogła nawet o tym myśleć.
Kiedy już miała skręcić w ostatnią ulicę prowadzącą do domu, wpadła prosto na jakąś
ciemną postać.
- Johan?
- Elise? - roześmiał się. - Chyba mnie nie prześladujesz? Roześmiała się w
odpowiedzi, ale zaraz spoważniała.
- Odprowadziłam Everta do domu. Wydaje mi się, że jeszcze nie całkiem wyzdrowiał.
- Zaraz i ty będziesz chora, skoro wychodzisz w taką pogodę. - Zdjął z siebie kurtkę i
narzucił na jej ramiona, potem ściągnął cyklistówkę i włożył jej na głowę. - Tak, teraz
możesz biec do domu.
Zaśmiała się.
- Nie mogę przecież iść w twoim ubraniu!
- Czy ktoś słyszał takie bzdury? Biegnij do domu, powiedziałem. Nie chcę cię mieć na
sumieniu, jeśli nabawisz się zapalenia płuc, skoro pozwoliłem ci moknąć na deszczu w
samym tylko cienkim szalu, który wiatr przeszywa na wskroś.
Ponownie się roześmiała.
- Miałbyś mieć wyrzuty sumienia, bo mi brakuje rozsądku?
- Bez dyskusji. No, zmykaj! - odwrócił się od niej i pobiegł w stronę Andersengàrden.
Elise, uśmiechając się, wracała do domu. Musiała przyznać, że dobrze było mieć coś
na głowie, a na ramionach kurtkę, która chroniła przed deszczem i wiatrem. Jednak obawiała
się, że kogoś spotka. Musiała komicznie wyglądać.
Gdy tylko stanęła w drzwiach, matka i chłopcy spojrzeli na nią zdumieni. Larsine
najwidoczniej już odebrano, a Anne Sofìe poszła na górę położyć się spać.
- O rany! Wybierasz się na bal przebierańców? - Kristian popatrzył na nią, mrużąc
oczy, nie bardzo wiedząc, jak to potraktować.
Peder natomiast uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Teraz wyglądasz jak majster.
- Jak Paulsen? - Elise roześmiała się. - On chyba nie chodzi w cyklistówce i
bawełnianej kurtce, lecz w czarnym fraku i meloniku.
- Ale ma duży brzuch. Elise roześmiała się.
- Ta czapka przypomina mi czapkę Johana - matka spojrzała na nią z dziwnym
wyrazem twarzy.
- Bo jest jego. W powrotnej drodze natknęłam się przypadkiem na Johana. Na dworze
leje jak z cebra, więc uparł się, żebym pożyczyła jego czapkę i kurtkę, by nie nabawić się
zapalenia płuc.
- Phi! - prychnęła matka poirytowana. - Od kiedy to ludzie pracy dostają zapalenia
płuc od przemoknięcia? Całą zimę chodzimy w przemoczonych ubraniach.
Elise jęknęła w duchu. Matka znowu stała się podejrzliwa.
- W każdym razie udało mi się odprowadzić Everta do domu, zanim całkiem zmókł -
rzekła, żeby zmienić temat. - Nie podoba mi się kolor jego twarzy ani to, że ciągle pot mu się
skrapla na czole. Tuż przed wyjściem dostał ataku kaszlu.
Matka posłała jej przerażone spojrzenie.
- Chyba nie sądzisz, że...
- W głębi duszy mam taką nadzieję, ale długo był chory. Mówiłaś, że czuje się lepiej,
ale dziś na to nie wyglądało. Zapytałam panią Berg, czy nie powinna pójść z nim do lekarza,
aie zobaczyłam, że się przestraszyła. Dokładnie tak jak kiedyś pani Isaksen...
Matka odwróciła się w stronę pieca, pochyliła się i dołożyła drewna. Elise zrozumiała,
że nie chce pokazać, o czym myśli.
- Musicie uważać, kiedy przebywacie razem z Evertem, chłopcy - mówiła dalej Elise.
- Nie rozmawiajcie o tym, żeby go nie przestraszyć, ale odwracajcie się, kiedy kaszle.
Skinęli głowami. Rozumieli, że nie żartuje. Elise upomniała samą siebie, że
koniecznie musi pamiętać o oddaniu rzeczy Johanowi następnego dnia.
W środę pan Hvalstad stanął w drzwiach ożywiony, kiedy mieli siadać do obiadu, i
oznajmił uroczystym głosem:
- Pojutrze Korpus Strzelców wraca do domu!
Pani Lovlien i Elise odwróciły się ku niemu z radością.
- Czy to prawda? Skinął głową z uśmiechem.
- Przemaszerują z Ostbanestasjonen do twierdzy: w górę ulicą Karl Johan do Grand
Hotelu, stamtąd Rosenkranzgaten, Stortingsgaten, Prinsens gate i Kirkegaten. Na pewno dużo
ludzi wyjdzie ich witać i wiwatować na ich cześć, a wielu zażądało, by wydłużyli trasę
przemarszu. - Czy nie będzie lekcji? - Peder z nadzieją wpatrywał się w pana Hvalstada.
- Tego nie wiem, Pederze, ale nie wiadomo też, kiedy przybędą, czy przed, czy po
skończonych lekcjach. Najpierw przejdą z Lier do Kongsvinger, a tam na pewno będą witani
kwiatami i okrzykami radości. Następnie udadzą się pociągiem do Kristianii; po drodze na
stacjach kolejowych zbiorą się tłumy ludzi, wiwatujące na ich cześć. Może będziecie mogli
poprosić o wolne popołudnie w pracy? Dorożkarz Karlsen z pewnością nie będzie miał nic do
roboty, gdy połowa mieszkańców Kristianii zgromadzi się w dole Karl Johan. To samo
pewnie dotyczy twojego sklepu, Kristianie. Jeśli powiecie, że wasz ojciec jest wśród
strzelców, jestem pewien, że wasi pracodawcy się zgodzą.
Chłopcy zaczęli klaskać w ręce, krzyczeć „hurra!”, ciesząc się już teraz.
Elise stała w milczeniu i przyglądała się im. Zastanawiała się, czy tylko ona zwróciła
uwagę, że pan Hvalstad powiedział „wasz ojciec”. Widocznie tak to rozumiał: Elise była
matką, Emanuel ojcem, a Jensine jego ukochaną, wolną kobietą, która w każdej chwili może
się z nim wyprowadzić, gdy tylko znajdą mieszkanie.
Teraz jesteś okropna, Elise, rzekła do siebie. Wiedziała, że nie miałaby nic przeciwko
temu, ale co innego, gdy inni traktują to jak oczywistość.
Pan Hvalstad miał rację, że przyjdzie mnóstwo ludzi, pomyślała Elise, kiedy razem z
chłopcami stała na chodniku przy Kirkeristen i czekała, aż Korpus Strzelców przemaszeruje
w górę ulicy Karl Johan. Zebrały się prawdziwe tłumy, wszyscy się przepychali i Elise z
Kristianem i Pederem. musieli walczyć, by utrzymać miejsca z przodu, które udało im się
zająć. Kiedy spojrzała w stronę dworca kolejowego, odniosła wrażenie, jak gdyby w połowie
października obchodzili święto Siedemnastego Maja. Ludzie wystawiali głowy przez okna,
machali, krzyczeli „hurra!”, a wśród wszystkich tych, którzy zgromadzili się na chodniku,
wielu trzymało bukiety kwiatów. Panował świąteczny nastrój i powszechna radość, jakiej
nigdy jeszcze nie widziała.
- Idą! - zawołał mężczyzna w średnim wieku w słomkowym kapeluszu. Stał tuż obok,
po jego policzkach płynęły łzy. Z pewnością miał syna wśród strzelców i może obawiał się,
że już nigdy go nie zobaczy, pomyślała Elise.
Niedługo potem usłyszeli Marsza strzelców i po chwili ujrzeli, jak słońce odbija się w
błyszczących instrumentach i w bagnetach długiego szeregu maszerujących żołnierzy z
przywódcą korpusu i jego adiutantem jadącymi na przedzie na białych koniach. Żołnierze,
których w sumie było kilkuset, maszerowali czwórkami. Ciekawe, czy Emanuel szedł bliżej
nich, czy może z drugiej strony.
Ludzie wymachiwali chusteczkami i kwiatami, wołali „hurra!” i płakali i śmiali się na
przemian. Większość mężczyzn miała na głowach meloniki, a kobiety średniej wielkości
kapelusze. Elise zauważyła, że nieliczni włożyli cylindry.
Peder był tak podniecony, że nie mógł ustać spokojnie na miejscu, dreptał i
podskakiwał, rozglądał się dokoła i chciał widzieć wszystko naraz. Zarówno dorożkarz
Karlsen, jak i właściciel sklepu, w którym pracował Kristian, byli tak mili, że pozwolili
chłopcom zrobić sobie wolne, gdy usłyszeli, że z Korpusem Strzelców wraca do domu ich
„ojciec”. Słyszeli, że żołnierze przyjadą dodatkowym pociągiem, który przybędzie na
dworzec o wpół do trzeciej, a więc zdążyli skończyć lekcje.
Właśnie mijali ich dowódca korpusu i jego adiutant - siedzieli wyprostowani i sztywni
na końskich grzbietach. Potem jechała orkiestra, która grała tak skocznie i żywo, że ludzie
przytupywali do taktu. Teraz Elise i chłopcy mogli zobaczyć długi rząd strzelców, ciągnący
się od samego dworca.
Mężczyzna obok Elise zwrócił się do niej:
- Nigdy Norwegia nie była tak dobrze przygotowana do wojny, jak w tym roku. Czy
zdaje sobie pani sprawę, że ponad dwadzieścia tysięcy żołnierzy czekało pod bronią i że
wszystkie fortyfikacje przygraniczne były w pełni obsadzone?
Elise pokręciła głową. Rozumiała, że mężczyzna musiał z kimś porozmawiać, dziwiła
się, że zwraca się do takiej biednej robotnicy jak ona. Wyglądało na to, że dziś radość była
tak wielka, że wyrównywała różnice klasowe, w każdym razie na chwilę.
- Rozmawiałem przez telefon z przyjacielem - mówił dalej mężczyzna. - Jest jednym
z oficerów, którzy właśnie wracają z Kongsvinger. Wczoraj dowódca korpusu przybył do
Lier, żeby odsłonić pomnik, który wykuli strzelcy i ustawili na szczycie starego kurhanu.
Kamień został wzniesiony na pamiątkę mężnych żołnierzy, poległych na przełomie roku
tysiąc osiemset ósmego i tysiąc osiemset dziewiątego oraz w roku tysiąc osiemset
czternastym. - Uśmiechnął się do Elise. - Możemy być szczęśliwi, że tym razem obyło się
bez ofiar. Lecz, jak powiedział pułkownik w swojej przemowie: „Jeżeli kiedykolwiek będzie
to konieczne, wiemy, że zawsze znajdą się Norwedzy, którzy wykażą się odwagą i wolą
ofiarowania życia i krwi dla Norwegii, naszej drogiej ojczyzny”.
Elise skinęła głową, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Mężczyzna wydawał się taki
dostojny.
- Wieczorem mieli wielką uroczystość - mówił jegomość z ożywieniem. - Z wielkim
ogniskiem, muzyką, tańcami. Wiele dziewcząt z tamtejszych stron chętnie zawierało
znajomość z naszymi dzielnymi żołnierzami. - Roześmiał się cicho. - Z pewnością dziś w
nocy i rano na dworcu w Kongsvinger miało miejsce sporo rozdzierających serce rozstań.
Mój syn napisał list, że omal się na śmierć nie zakochał w córce jednego z okolicznych
gospodarzy, ale się opamiętał. Zdaje sobie sprawę, że pokrzyżowałoby to moje plany
względem niego - dodał otwarcie.
- Widzisz go? - Peder wyciągał szyję i niemal nie był już w stanie dłużej wytrzymać
napięcia. - Wszyscy wyglądają tak samo w jednakowych czapkach i mundurach, nie mam
pojęcia, jak go rozpoznam.
Mężczyzna się roześmiał.
- Musisz wymachiwać rękami i wołać go po imieniu, to może cię zobaczy.
Peder uczynił tak, jak mu ów człowiek poradził, zaczął machać rękami, ale nie miał
odwagi krzyczeć.
- Czekasz na swojego ojca? - dopytywał się jegomość. Peder skinął głową.
- Nazywa się Emanuel i pochodzi z wielkiego dworu, gdzie jest dużo koni, owiec i
świń.
- Co ty powiesz? To ciekawe. I przebyliście tak długą drogę, żeby tatę przywitać? A
gdzie mieszkacie?
- W domu majstra - Peder z dumą spojrzał na mężczyznę.
- No proszę. Pewnie twoi dziadkowie nadal zajmują się gospodarstwem i mieszkają
zaraz obok?
Peder pokręcił głową.
- Moja babcia umarła, zanim się urodziłem. Mój dziadek tak samo. Ale ojciec mego
ojca był Cyganem i nikt nie wie, co się z nim dzieje.
Elise skuliła się, a Kristian szturchnął Pedera. w bok, żeby wreszcie zamilkł, ale
Peder, kiedy już zaczął i kiedy znalazł słuchacza, który był w stanie go słuchać, nie mógł
przestać gadać.
- Mój tato wpadł do rzeki, rozumie pan. Upił się i nie widział mostu.
- Wydawało mi się, że mówiłeś, że twój ojciec jest wśród strzelców?
W tej samej chwili dostrzegli Emanuela - szedł w środku szeregu i jeszcze ich nie
zauważył.
- Emanuel! - Peder wymachiwał rękami ze wszystkich sił, skakał i tańczył. - Jesteśmy
tutaj!
Emanuel odwrócił się w stronę, skąd dochodził głos, jego twarz rozjaśnił szeroki
uśmiech, kiedy zobaczył swych bliskich.
- Dlaczego on nie macha? - spytał Peder rozczarowany.
- Nie może machać, bo niesie bagnet - wyjaśnił Kristian cierpliwie, choć pewnie
wstydził się za brata.
- O, a tam idzie mój syn! - zawołał radośnie mężczyzna stojący obok nich. Uniósł
prawą dłoń i pomachał, a lewą ocierał łzy.
Peder spojrzał na niego.
- Płacze pan? - w jego głosie brzmiały zdumienie i współczucie.
- Peder! - Elise posłała mu surowe, karcące spojrzenie.
- Płaczę z radości, mój chłopcze. To mój jedyny syn, jedyne dziecko, które mam, a
moja żona odeszła cztery miesiące temu.
Peder w milczeniu przez chwilę przyglądał się mężczyźnie dużymi okrągłymi oczami.
- W takim razie musi pan być biedny. Mama mówi, że pieniądze nie są ważne, ale to,
czy masz kogoś, kogo kochasz.
Jegomość uśmiechnął się i pogładził Pedera po niesfornej czuprynie.
- Całkiem słusznie, mój chłopcze. Ty, który masz ojca i w niebie, i pośród strzelców,
mamę, która się tobą opiekuje, i starszego brata, który ci pomaga, jesteś bogaty.
Peder najpierw popatrzył na niego ze współczuciem, a potem rozpromienił się.
- Może znajdziesz sobie nową żonę? Panu Hvalstadowi się udało! Zakochał się w
mojej mamie. Ale to nic nie szkodzi, bo mam Elise. - Uśmiechnął się do niej z dumą.
Elise poczuła, że zapłonęły jej policzki. Co zrobić, żeby ten chłopak wreszcie
zamilkł?
Kompania strzelców już przeszła i ludzie ruszyli za nią równym, gęstym strumieniem.
Dziwne, ale ów miły pan nadal trzymał się tuż obok, choć Elise spodziewała się, że
będzie próbował się od nich odłączyć.
- Jak się nazywasz, młody człowieku? - spytał Pedera.
- Peder Lovlien. Mój tato nazywał się Mathias Lovlien i był marynarzem, zanim
poszedł do pracy do tkalni i zaczął pić.
- A ta młoda pani, która idzie obok ciebie, to nie twoja mama, jak sądziłem, ale
pewnie siostra?
- Jest w pewnym sensie i jedną, i drugą, rozumie pan. Mama zachorowała na suchoty i
nie mogła pomagać ani Kristianowi, ani mnie. I odkąd wróciła z sanatorium, jakby
zapomniała, jak to jest być mamą.
- A twoja siostra ma pracę?
- Przez wiele lat pracowała w fabryce, ale teraz nie ma pracy, bo znalazła męża i ma
dziecko w brzuchu. Wie pan co? Emanuel jest właściwie moim szwagrem. Był nawet w
Armii.
- Masz na myśli Armię Zbawienia? W takim razie to na pewno dobry człowiek.
Ludzie, którzy tam pracują, robią dużo dobrego.
- Tak, dostałem od niego buty zimowe ze świątecznych garnków, bo strasznie marzły
mi nogi. Podeszwy całkiem popękały i zrobiły się dziury, przez które wpadał mi do środka
śnieg, aż siniały mi palce stóp. Ale Emanuel musiał odejść z Armii, bo nie wolno mu było się
ożenić z dziewczyną bez munduru. Kiedy Emanuel wróci do domu, będzie nas przy stole
osiem osób, a gdy Kiełbaska przyprowadzi Larsine, to dziewięć, chociaż mamy tylko sześć
taboretów, ale ja mogę siedzieć na skrzyni na drewno, to mi wcale nie przeszkadza. -
Pederowi po prostu buzia się nie zamykała.
Jegomość się nie odzywał. Peder zerknął na niego z ukosa.
- Chyba pan już nie płacze? Mężczyzna uśmiechnął się.
- Nie, już nie płaczę. To były tylko łzy ze szczęścia, rozumiesz.
- Może pan do nas przyjść, my, dzieci, usiądziemy na skrzyni na drewno, a pan będzie
miał cały taboret dla siebie.
Nieznajomy roześmiał się serdecznie.
- Myślę, że masz serce ze złota, młody Pederze. Dziękuję za zaproszenie, ale nie
jestem pewien, czy twojej mamie spodoba się, że przybył jeszcze ktoś do nakarmienia. I tak
jest was dość dużo. Poza tym muszę zająć się moim synem, wiesz.
- Ale może pana syn przywiózł z sobą córkę gospodarza? Zanim się pan zorientuje,
urodzi im się dziecko i już nie będzie pan taki biedny. Jak się pobiorą, to już pójdzie szybko.
Niech pan spojrzy na Elise. - Roześmiał się.
Elise mocno ścisnęła Pedera za rękę, a potem zwróciła się do nieznajomego.
- Proszę wybaczyć, chłopak tak się ożywia, gdy zobaczy, że ktoś chce go słuchać, już
nie wiem, co robić, żeby się zachowywał, jak należy.
- Myślę, że rozmowa z nim to przyjemność, proszę pani, zwłaszcza miło się słucha
jego zabawnych komentarzy.
Elise uśmiechnęła się zakłopotana. Po raz pierwszy ktoś nazwał ją „panią”. Ten
mężczyzna nie jest widocznie taki jak inni.
Dotarli do placu przy twierdzy, gdzie batalion przemaszerował w otwartym
czworoboku; plac wypełnił się krewnymi żołnierzy i widzami, zrobiło się czarno od ludzi.
Pułkownik wygłosił przemówienie i skierował gorące podziękowania zarówno do
żołnierzy, jak i do dowództwa za wspaniałą postawę, jaką się wykazali w tym jakże ważnym
czasie. Następnie podziękował im za ofiarność i radość ze spełnianego obowiązku wobec
ojczyzny, i to zarówno z bronią, jak i łopatą.
Potem oddziały rozproszyły się i wszyscy zaczęli szukać swoich bliskich.
Kristian dostrzegł Emanuela i energicznie pociągnął za sobą Elise. W tej samej chwili
Elise usłyszała, jak jegomość mówi do Pedera tuż za jej plecami:
- Masz tu, mój chłopcze, schowaj to do kieszeni i daj swojej dzielnej siostrze. Życzę
wam miłego dnia.
Peder chwycił Elise za rękę, ale nie mogła się zatrzymać, bo Kristian pociągnął ją w
swoją stronę.
Dopiero kiedy trochę odeszli, odwróciła głowę.
- Czy on ci coś dał, Pederze?
Peder włożył rękę do kieszeni i wyjął stukoronowy banknot. Przyglądał się
pieniądzom jak oniemiały, a potem zerknął na Elise, jak gdyby zrobił coś złego.
- Wsunął mi to do kieszeni!
Elise rozglądała się w poszukiwaniu nieznajomego, ale zniknął bez śladu.
Nagle usłyszała swoje imię i zobaczyła, że Emanuel zbliża się ku nim szybkimi
krokami. Za chwilę utonęła w jego ramionach.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Matka nakryta do stołu na ich przyjście, upiekła biszkopty i zrobiła kawę, położyła
odświętny obrus i wyjęła porcelanowe filiżanki. Zarówno ona, jak i pan Hvalstad i Anne
Sofię włożyli niedzielne ubranie. Larsine, która nie miała się w co przebrać, pożyczyła od
pani Lovlien elegancki szal i zarzuciła na ramiona, jego frędzle zamiatały podłogę.
Peder pierwszy wpadł do domu jak burza.
- Mamo, mamo, wiesz co? Dostałem sto koron od bogatego pana w cylindrze, ale one
nie są dla mnie, tylko dla Elise, i nie wiadomo, czy on przyjdzie, chociaż powiedziałem, że
może siedzieć na osobnym taborecie!
Matka była tak oszołomiona, że z wrażenia zapomniała powitać Emanuela; stanęła jak
wryta i spojrzała na Pedera.
- Sto koron...?
Elise pośpieszyła z wyjaśnieniem i krótko opowiedziała, co się stało.
Matka wydawała się wstrząśnięta.
- Nie wolno przyjmować pieniędzy od obcych, a poza tym nie jesteśmy ostatnimi
biedakami, którzy muszą otrzymywać jałmużnę od panów w cylindrach!
Uśmiech na ustach Pedera zgasł, chłopiec spojrzał na matkę zawstydzony.
- Myślę, że powinnaś wysłuchać całej historii, zanim coś powiesz - rzekła Elise
spokojnie. - Przypuszczam, że Peder powiedział temu człowiekowi coś, co dało mu do
myślenia i czego długo nie zapomni. Sto koron nie było jałmużną, lecz podziękowaniem.
Skoro Peder mu coś dał, mężczyzna miał prawo okazać wdzięczność. On i Peder
zgodzili się co do jednej ważnej rzeczy: że to nie pieniądze się liczą, ale to, by mieć kogo
kochać. Peder uznał, że ten człowiek jest biedny, i mu współczuł, bo miał tylko jednego syna,
a jego żona zmarła. Jegomość zaś stwierdził, że Peder jest bogaty, ponieważ ma rodzinę, w
której do stołu siada siedem lub osiem osób.
Pani Lovlien nie wydawała się przekonana.
- Ale co Peder miał na myśli, mówiąc, że nie wiadomo, czy ten człowiek przyjdzie,
choć miał dostać osobny taboret do siedzenia?
Elise uśmiechnęła się.
- Peder zaprosił nieznajomego do domu, ale ten mężczyzna nie był pewien, czy się
ucieszysz z jego odwiedzin.
- Ależ Pederze! - matka spojrzała na niego wzburzona. - Jak mogło ci przyjść do
głowy, żeby zapraszać do domu obcych ludzi?
- Mówiłaś, że „kto ma miejsce w sercu, znajdzie miejsce w domu”, a ten człowiek
potrzebował trochę serca, rozumiesz.
Emanuel uśmiechnął się.
- Zgadzam się z Elise. Mężczyzna dał Pederowi pieniądze nie z litości lub
współczucia, ale ponieważ uznał, że i on coś otrzymał. Proponuję, żeby schować pieniądze
do blaszanego pudełka Elise i wydać je na coś dobrego do jedzenia. A teraz zapomnijmy na
chwilę o tym nieszczęsnym człowieku i uczcijmy nasz wielki dzień.
Nie zdążyli usiąść do stołu, gdy rozległo się pukanie do drzwi i do środka zajrzał
Evert.
- Witaj, Evercie! Wejdź, to razem będziemy świętować! - Elise przyniosła jeszcze
jeden stołek z kuchni. Musieli dostawiać stołki - na sofie i wyściełanych krzesłach Emanuela
nie starczyło miejsca dla wszystkich.
- Przyniosłem to od pani Berg. - Evert podał Elise brązową papierową torbę. W
środku był świeżo upieczony chleb słodowy. - Chciałem tylko się przywitać i złożyć
życzenia. Chleb jest niemal jak w przepisie, tylko jest niedużo syropu, a więcej piwa.
Elise spojrzała na pachnący, ciepły chleb i ślinka jej pociekła.
- Jak to miło z jej strony. Pozdrów ją i serdecznie podziękuj.
Kiedy wszyscy usiedli do stołu, Peder rozejrzał się zadowolony i rzekł:
- Jeżeli ten pan przyjdzie, to będzie nas dziesięcioro. Matka posłała mu niespokojne
spojrzenie.
- Chyba nie sądzisz, że on przyjdzie? Elise roześmiała się.
- Naturalnie, że nie, mamo, nie wie nawet, gdzie mieszkamy. Kristian, opowiedz
mamie i panu Hvalstadowi, jak było dziś w mieście.
Kristian zaczął opowiadać o zatłoczonych chodnikach wzdłuż ulicy Karl Johan, o tych
wszystkich ludziach, którzy wystawiali głowy przez otwarte okna i machali, o morzu
czarnych meloników i cylindrów oraz damskich kapeluszy, które ciągnęło się aż do dworca.
- Myślę, że od Siedemnastego Maja nie było tu jeszcze tyle ludzi. Wszyscy machali i
wiwatowali, gdy żołnierze wreszcie się pojawili - zakończył.
- A mój kolega miał łzy w oczach, ponieważ siadał do stołu tylko z synem - dodał
Peder. - Uważam, że powinniśmy go zaprosić, mamo.
Pan Hvalstad wyglądał jak wielki znak zapytania.
- Najpierw nazywasz go „panem”, a zaraz potem mówisz o nim „mój kolega”. O kim
ty mówisz, Pederze?
- Był panem w cylindrze, lecz został moim kolegą, bo rozmawialiśmy ze sobą,
rozumiesz.
Pan Hvalstad posłał Elise zdziwione spojrzenie.
- Czy to tylko fantazja? Elise roześmiała się.
- Peder wdaje się w rozmowę z każdym. Ci obaj rzeczywiście stali się niemal
przyjaciółmi. Peder wysłuchał jego smutnej historii o tym, że żona tego jegomościa nie żyje i
że jeden z powracających żołnierzy jest jego jedynym synem, a potem pan w cylindrze
dowiedział się wszystkiego o nas.
- Teraz kłamiesz, Elise. - Peder spojrzał na nią surowo. - Najpierw zaczepił ciebie.
Nie odzywał się do mnie, tylko opowiadał ci o żołnierzach, którzy zakochali się w
dziewczynach z Kongsvinger.
Pan Hvalstad zwrócił się do Elise.
- Tak po prostu zaczął z wami rozmawiać? Elise skinęła głową.
- Myślę, że czuł się samotny i potrzebował z kimś porozmawiać. Stał obok nas i po
prostu zaczął opowiadać, jak gdyby znał nas od zawsze. Wydaje mi się, że nawet nie zwrócił
uwagi na to, skąd pochodzimy. Miał przyjaciela, który był oficerem w Korpusie Strzelców i
który do niego zadzwonił i opowiedział c przemówieniu pułkownika i odsłonięciu pomnika
na cześć poległych w tysiąc osiemset ósmym i tysiąc osiemset czternastym roku.
- Zadziwiające. - Pan Hvalstad popatrzył na Elise zdziwiony. - Nigdy o tym nie
słyszałem.
Pani Lovlien zerknęła na Emanuela.
- Czy to prawda, że wielu strzelców znalazło sobie narzeczone w Kongsvinger?
W tej samej chwili Evert zaniósł się kaszlem. Kaszlał tak okropnie, że Elise
wyprowadziła go do kuchni i poczekała, aż mu przejdzie.
- Często tak kaszlesz, Evercie? Przytaknął.
- Pojawia się krew?
Pokręcił głową, wziął czerpak i napił się kilka łyków wody. W tej samej chwili Elise
przypomniała sobie, co pani Berg mówiła o higienie i przyczynach tak dużej liczby
zachorowań. Wzięła czajnik z kawą i wylała nieco gorącej kawy na czerpak w miejscu, gdzie
Evert dotknął go ustami.
Evert przyglądał się temu zdumiony.
- Po co to robisz?
- Żeby Peder nie zaczął kaszleć tak jak ty.
Spojrzał na nią dziwnie, wzruszył ramionami i pośpieszył do salonu.
- A teraz opowiedz trochę o służbie w straży granicznej, Emanuelu - usłyszała Elise
głos matki, kiedy wchodziła do salonu. - Gdy usłyszeliście, że nie będzie wojny, to na pewno
nie mogliście się doczekać, kiedy wreszcie będziecie w domu?
Emanuel skinął głową.
- Nudziliśmy się. Żeby temu jakoś zaradzić, pułkownik przysłał nam korpus żołnierzy
grających w orkiestrze i wieczorami odbywały się występy komików, tancerzy i śpiewaków.
Rozpalaliśmy wielkie ognisko, niektórzy tańczyli. Śpiewaliśmy. Więcej nie ma co o tym
mówić.
- A więc wynikały z tego same korzyści, że w okolicy mieszkali chłopi.
- Tak, tylko z jednym z nich nie dało się dogadać. Nazwał nas łazęgami, ponieważ nie
chcieliśmy poganiać dla niego koni w kieracie; mówił, że w porównaniu z wojakami z tysiąc
osiemset czternastego roku jesteśmy kiepskimi żołnierzami.
Elise popatrzyła na Emanuela, nie rozumiejąc.
- Co to jest kierat?
- Koń ciągnie jeden koniec dyszla i chodzi dookoła. Drugi koniec jest przymocowany
do koła zębatego. Używa się tego do nabierania wody i do młócenia zboża.
Matka zmarszczyła czoło.
- Dlaczego ten chłop był taki nieprzyjemny? Emanuel wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Twierdził, że na pewno nie byłoby z nas pożytku, gdyby doszło do
wojny. Irytował nas. Mimo wszystko zostawiliśmy nasze domy gotowi poświęcić życie za
ojczyznę. Kiedy mieliśmy opuścić jego gospodarstwo, żeby przez kilka dni w innym miejscu
pełnić nieco spokojniejszą służbę, kapitan zaproponował, byśmy trzy razy krzyknęli „hurra!”
na cześć naszego gospodarza w dowód naszej wdzięczności. Jednak ani jeden z nas nie
otworzył ust. Kapitan nie zrozumiał naszego zachowania i ukarał nas w ten sposób, że nie dał
nam przepustki oraz nie pozwolił nam opuszczać wyznaczonego terenu. W odpowiedzi
napisaliśmy do niego list i wyjaśniliśmy powód naszego milczenia. Przyjął nasze
wytłumaczenie.
Pani Lovlien westchnęła z ulgą.
- Jak dobrze, że nie doszło do żadnych walk. Mam nadzieję, że teraz będziemy mogli
żyć w pokoju, że Norwedzy i Szwedzi będą się odnosić życzliwie do siebie nawzajem.
Emanuel postawił szklaneczki z wódką na stole. Podniósł swoją.
- Wypijmy! Niech żyje wolna Norwegia!
Gdy wszyscy stuknęli się szklaneczkami, zwrócił się do Elise.
- I za nas, za to, że znowu jesteśmy razem, i za naszą przyszłość! Jutro rano idę zdać
swój militarny ekwipunek i odchodzę ze służby. Nie będzie dla nas ze straży granicznej
żadnych laurów, nie mamy się czym chwalić, jednak to niewielki rozdział w historii
Norwegii i znaczący w naszym życiu. Mimo że nie doszło do walk, zdawaliśmy sobie sprawę
z powagi naszego zadania. Tak bardzo chcieliśmy też coś z siebie dać. Jeśli chodzi o mnie,
pobyt poza domem utwierdził mnie jeszcze w jednym, co wiedziałem już przedtem, że jesteś
najlepszą żoną, jaką mogłem znaleźć. Na zdrowie, Elise!
Pan Hvalstad podskoczył na krześle.
- Przypomniałeś mi o tym, co minister spraw zagranicznych Lovland powiedział w
Stortingu siódmego października. - Czym prędzej wybiegł do kuchni i wrócił z wycinkiem
gazety. Od razu zaczął czytać: - „Świadomość, że granicy strzeże ofiarne wojsko, dawała
poczucie bezpieczeństwa. Nie przygnębiała nas myśl, że nasz kraj jest bezbronny - wręcz
przeciwnie, duch w armii zasługuje na najwyższą pochwałę: teraz, jak i dawniej w historii,
wojsko było naszym wsparciem i broniło naszego bezpieczeństwa”.
Matka podniosła szklankę i wzniosła kolejny toast.
- Jesteśmy z ciebie dumni, Emanuelu.
Emanuel uśmiechnął się, opróżnił naczynie i nalał znowu. Odkąd wystąpił z Armii,
nie był już taki wstrzemięźliwy jak kiedyś, zauważyła Elise. Z pewnością w Ringstad nie
stronili od wódki.
Rozległo się pukanie do drzwi i weszła Kiełbaska, żeby odebrać Larsine.
- Wejdź, Maren! - zawołała matka z ożywieniem. - Świętujemy powrót pana
Ringstada ze służby w straży granicznej. Chodź, napij się z nami kawy i skosztuj chleba
słodowego, który pani Berg dziś upiekła.
Kiełbaska stanęła w drzwiach zawstydzona, niska i gruba, w brudnym fartuchu i w
chustce na głowie, która opadła nisko na czoło, z plamami od potu pod pachami rękawów
roboczej bluzy. Widać wraca prosto z pracy.
- A mogę?
- Oczywiście, że tak. Pomyśl, jak będzie milo Larsine, że z nami chwilę posiedzisz.
Kiełbaska z wahaniem weszła do salonu, przyglądając się wielkimi oczami pięknym
meblom Emanuela.
Elise pośpiesznie wyciągnęła jeszcze jedną filiżankę; w serwisie do kawy było ich
dwanaście.
Zwróciła uwagę, że pan Hvalstad nie wydawał się zachwycony pojawieniem się
jeszcze jednego gościa, w dodatku kobiety w poplamionym krwią ubraniu. Zobaczyła jednak,
że dobrze ukrywał swoje niezadowolenie.
Kiełbaska złapała łapczywie największy kawałek chleba na półmisku. Peder
przyglądał się jej zmartwiony i jak zwykle nie zdołał się powstrzymać:
- W chlebie jest piwo, nie możesz zjeść za dużo, bo się upijesz. Kiełbaska przestała
gryźć i z ustami pełnymi jedzenia zerknęła na chłopca przestraszona. Kristian roześmiał się.
- W piwie słodowym nie ma alkoholu.
Elise i Emanuel wymienili spojrzenia, zrywając boki ze śmiechu.
Gdy tylko matka Larsine wypiła kawę i zjadła kawałek chleba słodowego, podniosła
się od stołu.
- Muszę wracać do domu do pozostałych dzieci. Dziękuję za poczęstunek. -
Uśmiechnęła się, ukazując braki w uzębieniu, wzięła Larsine za rękę i wytoczyła się za
drzwi.
Gdy tylko zniknęła, pan Hvalstad zwrócił się do matki:
- Kto to właściwie był?
Kiełbaska nigdy przedtem ich nie odwiedzała. Przez pierwsze dni zostawiała i
odbierała Larsine na ganku, a teraz dziewczynka wracała do domu sama.
- Pracuje przy wyrobie kiełbasy, jest niezamężna i przygarnęła na wychowanie trzy
sieroty. Larsine jest najmłodsza, dwoje innych na jesieni poszło do szkoły.
- Gdzie ona mieszka?
- Na poddaszu u kowala Andersa, w domu koło inspektora. Evert znowu dostał ataku
kaszlu.
Elise wyprowadziła go do kuchni, żeby nie kaszlał nad stołem. Zwróciła uwagę, że
chłopiec zrobił się bladoszary na twarzy, a kiedy dotknęła jego czoła, poczuła, że jest
wilgotne od potu.
- Uważam, że powinieneś pójść do lekarza, Evercie. Jestem pewna, że panią Berg stać
na to, żeby zapłacić za wizytę. Może ona nie wie, że tak źle się czujesz?
- Mówi, że wszystkie dzieci zimą kaszlą.
- Czy czasami robi ci się na przemian zimno i gorąco?
- Nieraz budzę się cały mokry, a kiedy indziej tak strasznie marznę, że aż szczękam
zębami.
- Tak nie może być. Dzisiaj też odprowadzę cię do domu i powiem pani Berg, że albo
musi wezwać lekarza do domu, albo cię do niego zaprowadzić. Jeśli uważa, że szkoda na to
pieniędzy, ja za ciebie zapłacę. Wiesz, pani Berg jest już stara i zapomniała, jak to jest mieć
dzieci.
Elise zajrzała do salonu.
- Odprowadzę Everta do domu, bo nie czuje się najlepiej.
Emanuel właśnie snuł wesołą opowieść o duchu straszącym w gospodarstwie Lier.
Wielu oficerów widziało ubraną na biało kobietę, która wchodziła do ich pokoi, nachylała się
nad łóżkiem, po czym znikała przez ścianę. Peder i Kristian wpatrywali się w szwagra z sze-
roko otwartymi oczami, wstrzymując oddech. Nawet pan Hvalstad przysłuchiwał się w
napięciu i z zainteresowaniem. Elise pomyślała najpierw, że mogłaby jeszcze wysłuchać z
Evertem do końca tej historii, ale w tej samej chwili Evert znowu zaczął kaszleć. Wymknęła
się cicho, żeby nie przeszkadzać, wydawało się, że nikt nie słyszał, co powiedziała.
Powietrze było zimne. Mroźna mgła unosiła się nad rzeką, na pewno w nocy chwyci
mróz. Elise zaczęła drżeć. Przyśpieszyła kroku. Nie podobało jej się, że chłopiec wychodzi
na dwór tak cienko ubrany.
- Musisz powiedzieć pani Berg, że powinieneś się cieplej ubierać, gdy wychodzisz.
Ona prawie już nie opuszcza domu i nie rozumie, że nadeszła jesień.
- Ona mówi, że często marzła, kiedy była mała. Opowiada, że jadła korę. Kiedy
spadnie jej na podłogę okruszek chleba, żegna się, podnosi go, otrzepuje i wkłada do ust. A
kiedy przechodzi obok szkoły, zagląda do koszy na śmieci na boisku; jeśli zobaczy, że ktoś z
bogatych wyrzucił jedzenie, wyjmuje je i zabiera do domu.
Elise pokiwała głową.
- Tacy się stajemy, jeżeli nauczyliśmy się skromnie żyć.
Evert znowu dostał ataku kaszlu, kaszel był tak silny, że chłopiec zwymiotował.
Elise zatrzymała się i przyglądała mu się zmartwiona. Pomyślała z sympatią o „panu”
Pedera i Ansgarze Mathiesenie. Po raz pierwszy w życiu miała dwieście koron. Czuła się
bogata. Teraz mogła zapłacić lekarzowi za zbadanie Everta, a jeżeli pani Berg uzna, że to nie-
potrzebne, mogła kupić zdrowe i pożywne jedzenie dla Pedera i Kristiana i wystarczającą
ilość drewna, by przez całą zimę mieli ciepło w kuchni. Emanuel powiedział, że już od
poniedziałku zacznie pracę w kantorze tkalni płótna żaglowego. Za półtora tygodnia dostanie
swoją pierwszą pensję. Jeżeli w dodatku zgodzi się, żeby pan Hvalstad i Anne Sofìe nadal
mogli wynajmować poddasze, nie będą cierpieli biedy. Nadal będą mogli dolewać mleka do
kaszy, jeść chleb z masłem, kiełbasą lub serem i rybę na obiad. Może nawet mięso w
niedzielę.
Kaszel Everta wreszcie ustąpił. Elise wzięła chłopca za rękę i ruszyli dalej.
Cieszyła się, kiedy dotarli do schodów domu, w którym mieszkał, i mogli zostawić
mgłę za drzwiami.
Otworzyła im pani Berg i spojrzała na Elise przestraszona.
- Chyba nie stało się nic złego?
- Evert nie czuje się dobrze, pani Berg. Brzydko kaszle.
- Ale nie pluje krwią.
- Na szczęście nie, ale uważam, że powinien go zbadać lekarz. Bardzo dziękujemy za
chleb słodowy. Wzruszyliśmy się i jesteśmy pani naprawdę wdzięczni. Obiecałam mamie, że
pozdrowię panią gorąco od nas wszystkich. - To małe kłamstwo, ponieważ mama nawet nie
zauważyła, że Elise wychodzi. Jednak uważała, że musi tak powiedzieć.
- To nic takiego.
- Jeżeli obawia się pani iść z Evertem do lekarza, mogłabym go zaprowadzić.
- Naprawdę, Elise? - pani Berg jakby ulżyło. - Bałam się... No, wiesz...
- Mogę to zrobić jutro, żeby nie czekać do przyszłego tygodnia. - Pogładziła Everta po
głowie. - W takim razie przyjdę po ciebie jutro rano, Evercie. A teraz się połóż i rozgrzej.
Właśnie wyszła na ulicę, gdy usłyszała, że drzwi do Andersengàrden otworzyły się.
Pojawiła się w nich czyjaś ciemna sylwetka. Latarnia gazowa była zbita, wokół panowała
ciemność. Mimo to Elise rozpoznała, kto to. Poczuła nieprzyjemne ukłucie. Nie wolno jej
zatrzymać się i z nim rozmawiać. Gdyby Emanuel to zauważył, bardzo by mu się to nie
podobało.
- Czy to ty, Elise? - nie wydawał się zaskoczony, mimo że próbował zrobić na niej
takie wrażenie. Podejrzewała, że widział ją przez okno i specjalnie wyszedł z domu.
- Cześć, Johan. Odprowadziłam Everta do domu. Przyniósł nam chleb słodowy od
pani Berg, ponieważ dowiedziała się, że Emanuel przyjechał.
- Gratuluję. Słyszałem, że strzelcy dziś wrócili. Szkoda, że nie widziałem tego
gorącego powitania. Mówią, że połowa miasta wyległa na ulice.
- Tak, to było niesamowite. Na chodniku ulicy Karl Johan zgromadziły się takie tłumy
ludzi, że stojący z tyłu nic nie mogli zobaczyć.
- Byłaś z chłopcami?
- Tak, dostali wolne z pracy.
- Chyba się ucieszyli, gdy zobaczyli Emanuela?
Wyczuła jakiś smutek w jego głosie. Johan bardzo zżył się z Pederem i Kristianem,
był z nimi od ich narodzin i Elise wiedziała, że naprawdę ich lubi. Właściwie nic dziwnego,
że jest mu przykro na samą myśl, że to nie jego, lecz Emanuela wyczekują i pragną, by wró-
cił do domu.
- To było dla nich wielkie przeżycie móc zobaczyć wszystkich tych maszerujących
żołnierzy z błyszczącymi bagnetami i słuchać orkiestry wojskowej. Peder poznał jakiegoś
jegomościa w cylindrze i wszystko mu o sobie opowiedział. - Roześmiała się. Sama zauwa-
żyła, że mówi szybko i nerwowo. Po co wspomniała o tym obcym, pomyślała zła na siebie.
Johan zaśmiał się cicho.
- Nie ma obawy, Peder da sobie w życiu radę. Na widok jego dużych niebieskich oczu
i za te zabawne komentarze wszyscy od razu czują do niego sympatię. Dobrze, że przyszłaś,
Elise - spoważniał nagle. - Chciałem z tobą porozmawiać.
- U nas w domu jest teraz przyjęcie na cześć powrotu żołnierzy. Wyszłam tylko na
chwilę, nikomu nic nie mówiąc, bo Evert strasznie kaszlał.
- To nic zajmie dużo czasu. Mogę cię odprowadzić, to pogadamy po drodze.
Elise zawahała się.
- Nie masz odwagi? Boisz się, że nas zobaczy?
- Tak - przyznała i wolno ruszyła w stronę domu.
- Rozmawiałem z Agnes o Tyce, Ansgarze Mathiesenie. Odwróciła ku niemu głowę
zaciekawiona.
- Co mówiła?
- Właściwie nie jest już taka pewna. To jednak może być on. Elise spojrzała na niego
przerażona.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że to prawda!
- Spotkała go z kilkoma innymi. Przechwalał się, że dopadł w zaułku jakąś mężatkę. I
że teraz ta dziewczyna spodziewa się jego dziecka.
Elise poczuła, jak oblewa ją zimny pot.
- Nie myślisz chyba, że mówił o mnie?
- Nie wiem. Powtarzam tylko to, co powiedziała Agnes.
- O Jezu! - jęknęła szeptem. - Jeżeli to prawda... A stałam z nim i rozmawiałam, jak
gdyby nigdy nic. Starałam się nawet być dla niego miła, bo było mi go żal...
- A więc musi być przebiegłym diabłem! - Johan był zdenerwowany. - Spróbuję się
dowiedzieć czegoś więcej, Elise. Ten chłopak nie może ujść bezkarnie, jeżeli to jego
sprawka! W dodatku jest tak cwany, że się tym przechwala, a jednocześnie próbuje wzbudzić
w tobie współczucie... Cholera! - splunął daleko.
- Agnes może się mylić.
- Znowu starasz się go usprawiedliwiać? Pokręciła głową, była bliska płaczu.
- Próbuję tylko uchwycić się nadziei, że to nie on. To byłoby takie. .. takie podłe. - Na
samą myśl ogarnęła ją wściekłość. - Niech go diabli! - Łzy trysnęły jej z oczu. - Stał na ganku
i patrzył mi prosto w oczy, kiedy przyznałam się, że go podejrzewam! „To dlatego byłaś taka
zła?” - spytał. Jeżeli to on, to... to wtedy nie wiem, co mu zrobię.
- Nie możemy być pewni. Jeszcze nie. - Teraz Johan musiał ją uspokajać.
Zbliżali się do mostu.
- Chyba lepiej będzie, jak zawrócisz, Johanie. Jeśli Emanuel nas zobaczy, będzie
zazdrosny.
- A ma powód?
Nie odpowiedziała, uniosła spódnicę i ruszyła biegiem do domu.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Wszyscy zwrócili ku niej twarze, gdy ukazała się w drzwiach.
- Gdzie byłaś? - matka popatrzyła na nią z wyrzutem.
- Mówiłam, że idę odprowadzić Everta, ale nikt mnie nie słuchał. Wszyscy byliście
pochłonięci opowieścią Emanuela o duchach. - Spróbowała się uśmiechnąć. - I jak było z tą
Białą Damą, która mogła przechodzić przez ścianę? - zagadnęła Emanuela.
- Odprowadzasz Everta do domu? - spojrzał na nią dziwnie.
- Nie, ale ostatnio bardzo się o niego martwię. Dostał w kuchni ataku kaszlu, a kiedy
spytałam, czy poci się i czy mu zimno na przemian, odpowiedział, że czasem rano budzi się
cały mokry, a innym razem tak mu zimno, że szczęka zębami. Obiecałam pani Berg, że pójdę
z nim jutro do lekarza. Sama nie ma chyba siły, żeby go zaprowadzić.
- Czy to konieczne? - spytała matka sceptycznie. Elise skinęła głową.
- Obawiam się najgorszego.
- W takim razie lekarz niewiele będzie mógł zrobić - wtrącił się Asbjorn Hvalstad.
Elise nie odpowiedziała. Wszyscy wiedzieli, co pan Hvalstad miał na myśli.
- Ale teraz starajmy się zapomnieć o wszystkich smutkach, Elise. Dziś powinniśmy
się tylko cieszyć. - Emanuel przywołał żonę gestem ręki. Bez wahania do niego podeszła i
usiadła obok. Objął ją ramieniem.
- Opowiedz mi dalszy ciąg historii o duchach - poprosiła żałosnym głosem. Tak
bardzo chciałaby się cieszyć, ale miała uczucie, jak gdyby świat jej się walił.
- Otóż kapitan opowiadał, że kilka razy ze swego pokoju widział ubraną na biało
postać, która pojawiała się w altanie w ogrodzie, tam gdzie leżą pochowani polegli w bitwach
Szwedzi. Postać podnosiła się, chodziła tam i z powrotem i wolno poruszała ramionami.
Elise spojrzała Emanuelowi w oczy.
- Czy to prawda? Emanuel skinął głową.
- Pewnej nocy oficerowie postanowili nie kłaść się spać aż do północy i zaczaili się w
pokoju kapitana. Stali nieruchomo, tak żeby ich nie było widać. Pokój rozświetlało tylko
blade światło księżyca. Nagle zobaczyli białą postać, która ukazała się w altanie: wstawała
powoli z wyciągniętymi ramionami. Oficerów zmroziło ze strachu. Kiedy wreszcie doszli do
siebie, rzucili się ku altanie, zdążyli jeszcze zobaczyć kredowobiałą twarz rozpływającą się w
powietrzu. Niektórzy z nich zbiegli po schodach w nadziei, że na piasku przed altaną znajdą
jakieś ślady pozostawione przez zjawę. I nie zawiedli się: znaleźli odciski końskich kopyt, to
musiał być sam diabeł!
Elise zwróciła uwagę, że Peder i Kristian nie wydawali się ani trochę przestraszeni.
Wręcz przeciwnie, zakrywali usta dłonią, żeby się nie roześmiać. Domyśliła się, że już
wiedzą, kto był ową „zjawą”.
- Kto się przebrał? - spytała bez ogródek.
- Elise, psujesz całą zabawę - Emanuel spojrzał na nią z wyrzutem. - Jeszcze nie
doszedłem do końca.
- Zgadłaś, Elise - Peder nie zdołał usiedzieć na miejscu, stanął przy stole, przestępując
z nogi na nogę. - To kapitan wszystko wymyślił! Poprosił jednego porucznika, żeby udawał
zjawę, bo był bardzo zwinny.
Elise roześmiała się i powiedziała żartem:
- A więc to tym żołnierze się zajmują, pełniąc straż przy granicy? Gdybym o tym
wiedziała, nie zamartwiałabym się tu całe dnie.
Emanuel również się roześmiał, chwycił ją i potrząsnął dla zabawy.
- Uważaj, bo dostaniesz lanie.
Peder i Kristian też chcieli się włączyć do walki i skończyło się strasznym wrzaskiem.
- Moi drodzy! - jęknęła pani Lovlien. - Teraz trochę przesadziliście.
Pan Hvalstad wstał.
- Już najwyższy czas położyć Anne Sofie do łóżka. Masz ochotę pójść z nami,
Jensine? Anne Sofie chciałaby odmówić z tobą wieczorny pacierz.
Matka nie dała się dwa razy prosić.
- Wy też musicie się już kłaść, chłopcy - zarządziła Elise.
- Mam się kłaść razem z dzieciakami? - Kristian posłał jej rozżalone spojrzenie.
- Jest już późno, a jutro musicie wcześnie wstać do szkoły. Anne Sofie może spać tak
długo, jak chce.
Zaczęła sprzątać ze stołu, a Emanuel przysunął się bliżej lampy parafinowej, żeby
poczytać gazetę.
Kiedy Elise dokładała do pieca, żeby nagrzać wody na zmywanie, jej myśli zaczęły
krążyć wokół tego, co mówił Johan. Czy to możliwe, żeby gwałcicielem okazał się jednak
Ansgar Mathiesen? Wzdrygnęła się. Jak można być tak zimnym? Patrzeć jej prosto w oczy i
udawać niewiniątko, mając tyle na sumieniu? A jeszcze do tego ofiarowywać jej ubranka
niemowlęce. Zrobiło się jej niedobrze. Jutro w ciągu dnia pójdzie do Hildy i odda jej
wszystkie te rzeczy. Nie mogłaby ich używać.
Łobuz chodzi po okolicy i opowiada, że dopadł zamężną dziewczynę, która będzie z
nim miała dziecko. Pomyśleć tylko, że właśnie ją miał na myśli. A jeśli rozpowie innym, o
kogo chodzi? Emanuel dostanie szału ze złości.
Aż podskoczyła, kiedy zauważyła, że Emanuel wchodzi do kuchni.
- Czy coś się stało, Elise?
- Nie, dlaczego?
- Wydajesz się taka zamyślona.
- Ja, która nie posiadam się z radości, że wróciłeś do domu? - uśmiechnęła się do
niego.
Podszedł całkiem blisko i pocałował ją w policzek.
- Czy musisz zmywać koniecznie dzisiaj? Skinęła głową.
- Nie mogę zostawić filiżanek na stole w salonie, skoro mamy tam spać, a tu w kuchni
nie ma miejsca.
Całował ją dalej, w szyję, kark, policzki.
- Tęskniłem za tobą.
- A ja za tobą.
Stanął za plecami Elise i obsypał jej kark pocałunkami. Przesunął rękę do przodu i
położył na jej piersi.
- Zostaw to zmywanie.
- Mama jeszcze się nie położyła.
- To nic, nie odważy się tu wejść.
- Chłopcy jeszcze nie śpią, słyszę, jak gadają.
- Oni też nie będą mieli odwagi nam przeszkodzić.
Jego ręka ześliznęła się niżej po dużym brzuchu Elise i zatrzymała między jej udami.
- Chodź, Elise, dłużej nie wytrzymam.
Odstawiła na bok czajnik z wodą, włożyła fajerki na miejsce i dołożyła do pieca
szczapę drewna, żeby ciepło utrzymało się do rana. Teraz było ich na to stać. Na koniec
wsunęła do piekarnika kilka polan, żeby podeschły przez noc.
Emanuel stał cały czas za nią i śledził jej ruchy, gładził ją po pośladkach, włożył rękę
pod jej bluzkę, szukając nagiej skóry. Elise panicznie się bała, że nagle któryś z chłopców
wpadnie do kuchni pod pretekstem, że musi wyjść za potrzebą. W ich pokoiku zrobiło się
podejrzanie cicho, prawdopodobnie leżeli i nasłuchiwali.
Zanim wyszła z kuchni, przykręciła knot parafinowej lampy, żeby płomień nie był
zbyt wysoki, następnie podkradła się cicho pod drzwi pokoiku i uchyliła je. Na szczęście
chłopcy spali.
Kiedy wróciła do salonu, Emanuel już się rozbierał. Zgasił lampę i zostawił tylko
jedną świecę.
Elise wcześniej powlokła czystą pościel i wyjęła jedyną koszulę nocną, jaką miała.
Zaczęła się rozbierać.
Emanuel zatrzymał się i z uwagą ją obserwował. Poczuła się zakłopotana, zapragnęła,
by się odwrócił. Krępowało ją, że widział, jak duży urósł jej brzuch, obawiała się, że w jego
głowie zrodzą się myśli, których żadne z nich nie powinno do siebie dopuścić.
- Zapomniałam ci podziękować za ostatni list - odezwała się, żeby coś powiedzieć. -
Przeraził mnie twój sen, o którym napisałeś.
Przez twarz Emanuela przemknął cień.
- Ja też przestraszyłem się nie na żarty. Był tak wyrazisty, że nadal mam uczucie, jak
gdybym to naprawdę przeżył.
- Może miał ci coś przekazać.
- Co takiego?
- Nie wiem. Wszyscy od czasu do czasu miewamy dziwne sny, których znaczenia nie
rozumiemy. - Uśmiechnęła się nagle i zażartowała. - Może miał być dla ciebie ostrzeżeniem,
żebyś przyzwoicie się zachowywał, bo inaczej zjawi się wodnik i wciągnie cię w wir wo-
dospadu.
Emanuel spróbował się roześmiać, ale nie całkiem mu się udało.
Zdjął do reszty ubranie, wskoczył do łóżka i nakrył się pierzyną.
- Teraz sobie polezę i z przyjemnością popatrzę, jak pozbywasz się całej reszty.
Chwyciła bluzkę i rzuciła mu prosto w twarz. Roześmiał się i zemścił w ten sposób,
że błyskawicznie wyskoczył z łóżka, złapał Elise i pociągnął za sobą, aż oboje upadli na
materac. Kiedy leżąc z twarzą w pierzynie, próbowała się podnieść, rozwiązał tasiemki jej
majtek i zsunął je w dół, po czym wziął ją od tyłu.
- Najdroższa - szepnął, gdy skończył, i odwrócił ją na plecy. Pocałował w usta. -
Jestem tak strasznie szczęśliwy, że ciebie mam, Elise. Bez ciebie moje życie straciłoby sens.
- Znalazłbyś sobie jakąś inną - nadal była w nastroju do żartów.
- Nie ma drugiej takiej jak ty. Takiej ślicznej i miłej.
- Co za bzdura. Świat roi się od pięknych dziewcząt. Sam pisałeś, że spodobała ci się
ta Signe. Ta, która miała zamiar wstąpić do Armii Zbawienia i przy której się czułeś, jak
gdybyś znał ją od zawsze. - Zauważyła, że drgnął, ale się tym nie przejęła. - Siedzieliście do
późnej nocy i rozmawialiście. Byłam zazdrosna. - Pogładziła go po policzku. - A dzisiaj też
się zaniepokoiłam, kiedy ów nieznajomy jegomość, ten, co wdał się w rozmowę z Pederem,
opowiadał o strzelcach, którzy w Kongsvinger znaleźli sobie dziewczyny. - Uśmiechnęła się.
- Nie masz powodu do zazdrości, Elise - rzekł ochrypłym głosem. - Bez względu na
to, co usłyszysz, nie musisz się obawiać. Kocham cię ponad wszystko i nigdy nie będę
pragnął innej niż ciebie.
Ściągnął z Elise resztę ubrania i znowu zaczął pieścić jej ciało. W salonie panowało
przyjemne ciepło i Elise nie marzła, mimo że była naga.
- Tak będziemy leżeć co wieczór przez resztę naszego życia. Nie mogła się nie
roześmiać.
- Chcesz powiedzieć, że nawet jak się zestarzejemy?
- Popatrz na swoją matkę! Jestem pewien, że oboje z panem Hvalstadem nie siedzą
bezczynnie na poddaszu i nie trzymają się za rączki, gdy Anne Sofie zmorzy sen.
- Fe, wstydź się. Poza tym moja matka nie jest stara. - Zamilkła na chwilę, po czym
zdecydowała się podzielić z nim tajemnicą. - Gdy cię nie było, opowiedziała mi o dziwnych
zdarzeniach ze swego życia.
- To ciekawe.
Pochylił się, wziął do ust jej brodawkę i ssał. Potem leciutko muskał palcami jej
gładką skórę.
Świeca wypaliła się, buchnęła na moment silniejszym płomieniem, zanim zgasła. Za
oknami na bezchmurnym niebie lśniły gwiazdy i świecił księżyc, upiorne niebieskawe
światło sączyło się między zasłonami i rzucało cienie.
- Opowiadała mi o swojej młodości. Spotkała ojca w podróży z Ulefoss do Kristianii,
kiedy miała zaledwie siedemnaście lat. Dostała pracę jako pomoc domowa i do czasu objęcia
posady miała mieszkać u ciotki i wujka. W czasie podróży, najpierw dorożką, potem
dyliżansem, a w końcu pociągiem, zakochali się w sobie bez pamięci. Ojcu udało się mamę
namówić, by wymykała się wieczorami. Zaledwie dwa tygodnie później wujostwo zauważyli
to i odesłali mamę z powrotem do domu.
- To smutna historia. - Emanuel rysował palcem wskazującym kręgi na brzuchu Elise.
Dziewczyna potrząsnęła głową.
- Matka zaszła w ciążę. W jej brzuchu pojawiłam się ja. Otworzył oczy ze zdumienia.
- Naprawdę? Posunęli się tak daleko? Znając się ze sobą zaledwie kilka dni? I chociaż
miała tylko siedemnaście lat?
Elise skinęła głową, uśmiechając się i jednocześnie wstydząc za matkę.
- I mimo to wierzysz, że siedzą tam na poddaszu i trzymają się za rączki? Wiesz, co
myślę? - spytał, rozsuwając jej nogi i wślizgując się w nią jeszcze raz. - Myślę, że robią
dokładnie to co my. - Emanuel wsunął się głębiej i poruszał powoli w górę i w dół. -
Podejrzewam, że leżą w jego łóżku i rozkoszują się sobą nawzajem - rzekł głosem napiętym z
wysiłku. - Może nie rozebrali się całkiem do naga w obawie, że Anne Sofie może się obudzić
- wykrztusił zdyszany - lecz poza tym jest im prawie tak dobrze jak tobie i mnie. - Pocałował
ją. - Tylko prawie - jęknął.
Znaleźli wspólny rytm i tym razem Emanuel postarał się, by trwało to dłużej.
- Jesteś taka cudowna - szeptał Elise do ucha, kąsając jego płatek. - Nie ma takiej
drugiej jak ty, tak czułej, tak gorącej, tak pełnej pożądania.
Zamknęła oczy i rozkoszowała się jego pieszczotami, ruchami sprawiającymi tyle
przyjemności. Westchnęli chórem, gdy oboje jednocześnie dotarli do końca. Objęła
Emanuela z całych sił.
- To prawda, co mówiłem - jęknął tuż przy jej szyi. - Nie ma drugiej takiej jak ty.
Elise sama nie rozumiała, skąd u niej ta wesołość i skłonność do żartów.
- Skąd możesz wiedzieć - mruknęła z zamkniętymi oczami, wyczerpana i senna. - Ty,
który należałeś do Armii aż do naszego ślubu...
Nie odpowiedział, pewnie jej nie słyszał.
Ogarnęło ją zmęczenie. Ziewnęła, zapadała już w sen, ale nie miała jeszcze ochoty
spać. Chciała tak leżeć z Emanuelem, rozkoszować się jego bliskością, czuć jego silne ciało i
dotyk ciepłej skóry. Pragnęła wiedzieć, że ją kocha, że jeśli coś mówi, to naprawdę tak myśli.
- Hm? - musnęła ustami jego szyję. - Skąd możesz wiedzieć? - powtórzyła,
zasypiając. - Ty, który nigdy nie kochałeś nikogo innego poza mną?
Emanuel nadal nie odpowiadał. Śpi, pomyślała. Ziewnęła znowu, potarła nosem o
jego ramię. Mogą dokończyć jutro rano. Każdego wieczoru przez resztę życia, dodała w
duchu i uśmiechnęła się do siebie. Wyobraziła sobie siebie i Emanuela: siwych, schorowa-
nych, zgarbionych, na drżących nogach.
- Dobranoc, Emanuelu - szepnęła i ziewnęła po raz trzeci. A potem ułożyła się
wygodnie na jego ramieniu i dłużej nie broniła się przed snem.
Wtedy nagle poczuła coś mokrego. Najpierw pomyślała, że tylko jej się zdawało. W
jednej chwili oprzytomniała, leżała nieruchomo, żeby się przekonać, co to. Wtedy zauważyła
to znowu: coś ciepłego i mokrego spływało z góry i kapało na jej włosy. Uniosła głowę.
- Emanuel?
Nie odpowiedział, ale zorientowała się, że nie śpi.
- Emanuel? Płaczesz?
Rozległ się krótki spazm. Nie mogła niemal uwierzyć, że to prawda, nigdy nie sądziła,
że kiedykolwiek zobaczy Emanuela, jak leży i płacze.
Czyżby przeżył coś strasznego w czasie służby w straży?
- Kochanie, powiedz, co ci jest! - Zdawała sobie sprawę, że w jej głosie dał się słyszeć
strach. Coś ją ogarnęło, coś, czego nie rozumiała. Z jakiegoś niewiadomego powodu
przeczuwała, że ma to jakiś związek z jego snem. Ostrzeżenie, pomyślała i poczuła, jak ciarki
jej przechodzą po plecach.
- Powiedz mi, Emanuelu - zaklinała go szeptem, a jednocześnie coś w niej się
buntowało, nie chciało słuchać.
- Elise... - głos Emanuela dławił płacz. - Kocham cię.
- Wiem, Emanuelu. Powiedz mi. Wiem, że jest coś, co chciałbyś mi wyznać.
- Nie mogę...
- Cokolwiek to jest, nic między nami nie zmieni. Jestem twoja, a ty jesteś mój, dopóki
śmierć nas nie rozłączy.
Objął ją i przytulił tak mocno, że Elise zabrakło tchu.
Ustami przyciśniętymi do jej szyi wyjęczał kilka słów, prosząc o wybaczenie, i
jeszcze zanim skończył, wiedziała, o czym mówi. Zrozumiała to dawno temu, wyczytała
między wierszami jego listów, zgadła, że dziwny koszmar to dręczące go sumienie. Ssąca
siła, która wciągnęła go w głębinę. Walczył z nią, ale na próżno, była potężniejsza niż jego
własna wola.
Słowa zawisły i drżały w powietrzu jak niewidzialna bariera między nimi. Elise
wiedziała, że musi jakoś zareagować, ale nie miała siły. Nie teraz. Najchętniej odsunęłaby je,
wyobraziła sobie, że nigdy ich nie usłyszała. Instynktownie czuła, że zarówno jej, jak i jego
los został złożony w tych kilku słowach: „Jest coś, z czego muszę ci się zwierzyć...”