FRID INGULSTAD
NOWE ŻYCIE
Saga Wiatr Nadziei
część 8
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, październik 1905 roku
Elise zacisnęła powieki, na próżno usiłując odgrodzić się od własnych myśli. Słowa
Emanuela wyrwały ją ze stanu przyjemnego odrętwienia, odgoniły sen. Wiedziała już, że nie
zazna spokoju, póki nie usłyszy wszystkiego.
- Co się stało? - szepnęła. Chciała już mieć to za sobą.
- Zdradziłem cię. Zapadła bolesna cisza.
Na ułamek sekundy serce dziewczyny przestało bić. To chyba jakiś żart. Emanuel nie
był taki. Nie sposób nawet wyobrazić sobie, by mógł zdradzić żonę poślubioną ledwie kilka
miesięcy wcześniej! Osiem lat spędził w Armii, dławiąc w sobie wszelkie pokusy. Zaklinał,
że kocha ją nad życie. On miałby ją zdradzić?
- Kpisz sobie ze mnie.
- Chciałbym, żeby tak było - odrzekł matowym głosem. I znów zapadła cisza.
Elise nabrała tchu, usiłując zapanować nad drżeniem ciała. To niemożliwe. Emanuel
nie zrobiłby czegoś takiego. Nie jej Emanuel.
Dobrze wiedziała, że różne rzeczy się zdarzają. Ludzie biedni patrzyli przez palce na
drobne kradzieże i pobłażliwie traktowali kłamstewka, grube słowa i złamane obietnice.
Codzienna walka o byt zajmowała ich bez reszty. Dziewczętom przytrafiały się wpadki, a
dzieci nie wierzyły w bociana. Jak mogło być inaczej, skoro całe rodziny dzieliły jedną
sypialnię?
Który z rodziców wracających po dwunastu godzinach ciężkiej pracy do gromadki
potomstwa miałby siły na ukradkowe miłosne schadzki? A jeśli jakiemuś świeżo upie-
czonemu żonkosiowi zdarzyła się chwila słabości, to z pewnością nie biegł do domu, by
pochwalić się żonie. Zazwyczaj starczało mu rozumu, by milczeć i jej nie ranić.
Myśli kotłowały się w jej głowie, domagały się wyjaśnień.
- Nic nie mówisz. - W jego głosie pobrzmiewał lęk. Elise nie była w stanie wydobyć z
siebie głosu.
Z pewnością nie to miał na myśli. Może pocałował tamtą w chwili upojenia na wieść
o tym, że wojna im nie grozi. Może przytulił ją, zanim odeszła w swoją stronę. Ale tego nie
zrobił.
- Elise... Powiedz coś.
- Jestem zmęczona, chce mi się spać.
- I tak mnie zostawisz bez jednego słowa? Nie powiesz, co myślisz?
- Nic nie myślę. Jestem zmęczona.
- Nie słyszałaś, co ci wyznałem?
- Słyszałam.
- I mimo to chcesz spać?
- Tak.
Westchnął ciężko w ciemności.
- Nie rozumiem cię - mruknął zadziwiony.
Elise nie odpowiedziała. Powstrzymywała łzy. Nie zamierzała się rozpłakać w tej
właśnie chwili, kiedy leżał, czekając na jej reakcję. Nie chciała pokazać, że ją to w jakikol-
wiek sposób obeszło. Niech robi, co chce. Zawsze zresztą robił, co chciał. I ją okłamywał, ale
kłamstwa niewiele ją obchodziły.
Nie poruszyła się. Niech myśli, że zasnęła, lekceważąc jego wyznanie. Jeśli naprawdę
miał ją za nic i znalazł sobie inną, jak tylko nadarzyła się okazja, to szkoda sobie strzępić
język. Wszystko i tak było stracone.
Emanuel też leżał nieruchomo. Może zapadł w sen? A może wpatrywał się w
ciemność, czekając na jej odpowiedź?
Zdrętwiała, ale nie zmieniała pozycji. Nie zamierzała dać mu satysfakcji, okazując
słabość.
A jednak nie powiedziałby tego w ten sposób, gdyby nie stało się najgorsze.
Oszukiwała samą siebie, sądząc, że ograniczyli się do pocałunku lub pieszczot. Z pewnością
przespali się z sobą.
Elise miała mętlik w głowie. Gdzie to się stało? Na sianie w stodole? Pod otwartym
niebem? Jak mógł tak postąpić? Jak mógł pisać tęskne listy i w tym samym czasie wymykać
się do lasu na schadzki z inną? Z Signe czy kim tam jeszcze! Czuła, jak rośnie w niej gniew,
jak z wolna traci panowanie nad sobą. A więc oszukiwał ją cały ten czas? Ten szlachetny
oficer Armii Zbawienia, żyjący w cnocie i poświęcający wszystkie siły dla innych, był
jedynie złudzeniem?
A może miał wiele miłostek? Może spał z Agnes? Ta z pewnością by mu nie
odmówiła. Elise poczuła ucisk w gardle i mocno zacisnęła oczy, by powstrzymać napierające
łzy.
Może tamta wpuściła go do domu, pozwoliła zostać całą noc? Pewnie zdjął z niej
ubranie, pieścił jej ciało o pełnych kształtach, ciało, które nigdy nie zaznało głodu. Co wtedy
myślał? Miał wyrzuty sumienia? Opowiadał jej o żonie?
A teraz oczekiwał przebaczenia, by uspokoić sumienie. Mogła udać, że przebacza, ale
już nigdy mu nie zaufa! Zniszczył to, co piękne między nimi. Stracił jej szacunek i sam
strącił się z piedestału, na którym go postawiła. Każdy jego dotyk budzić będzie złe
skojarzenia. Każdy pocałunek każe myśleć, czy i tamtą całował w podobny sposób. Brutalnie
i bezmyślnie rozszarpał to, co mieli najcenniejszego: miłość.
Spostrzegła, że Emanuel odprężył się. Pogrążony we śnie, oddychał głęboko i
równomiernie.
Elise ostrożnie uwolniła się z jego ramion, wyśliznęła się z łóżka i narzuciwszy na
siebie ubranie w ciemności, wymknęła się z pokoju. W kuchni włożyła buty, owinęła się
włóczkowym szalem, nasunęła chustkę na głowę i ostrożnie otworzyła drzwi. Owionęła ją
fala zimnego powietrza. Łkając, puściła się w dół zbocza w kierunku domków Kiełbaski i
kowala, a potem ruszyła wzdłuż rzeki. Nie miała pojęcia, dokąd zmierza, chciała po prostu
uciec jak najdalej, dać upust złości, ukoić smutek i żal.
Głos rozsądku podpowiadał jej, że źle robi. Te rejony miasta należały do ludzi
występku, którzy za nic mieli ludzkie życie. Opamiętała się dopiero, gdy dobiegł ją chrapliwy
śmiech, głośne głosy mężczyzn i brzęk szkła. Zawróciła raptownie i puściła się pędem ku
domowi kowala i inspektora kolejowego, wdrapała na zbocze i zatrzymała zadyszana pośród
starych jabłoni. Nie powinna była wymykać się z domu w ten sposób, ale cóż to miało za
znaczenie? Nic już nie było ważne, nawet dziecko. Znowu zebrało się jej na płacz.
Szlochając, przytuliła policzek do omszałego pnia. W tej chwili gotowa była umrzeć, by
nigdy już nie wracać do Emanuela.
Prędzej czy później dotrą do niego plotki o rudzielcu, który przechwalał się, że pewna
zamężna dziewczyna ma urodzić jego dziecko. Emanuel nie zniesie takiego upokorzenia, ale
teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Matka i chłopcy też sobie jakoś poradzą. Kiedy jej
zabraknie, matka będzie musiała zająć się własnymi synami. Zresztą nie była już sama, miała
pana Hvalstada.
Nieopodal szumiał wodospad, od śmierdzącej, brudnej rzeki dzieliło ją ledwie parę
kroków. Wystarczyło rzucić się w nurt i wszystko się skończy.
Elise wiedziała jednak, że tego nie uczyni. Kiedy zdławiła płacz, usłyszała echo
własnego głosu: „Jeśli czujesz na sobie ciężar takie] odpowiedzialności, nie skoczysz do
rzeki”. Te właśnie słowa wyrzekła do rudowłosego tamtego dnia, kiedy przekonała się, że nie
on targnął się na jej cześć.
Zrobiła jeszcze kilka kroków i zatrzymała się, usiłując przeniknąć ciemność. Samotna
gwiazda wychynęła zza chmur, a po chwili ukazał się róg księżyca. Elise odetchnęła głęboko.
Nie wolno zawieść tych, których darzy się miłością. Nie mogła zawieść chłopców i dziecka,
które nosiła pod sercem. Emanuel przyrzekł kochać ją i szanować po grób, ale Emanuel był
tylko mężczyzną. Okazał słabość charakteru i brak silnej woli, dając się uwieść Signe. Teraz
żałował i czuł się nieszczęśliwy, wcale w to nie wątpiła. Zawiódł samego siebie i zawiódł ją.
Utracili coś bezpowrotnie.
Usiadła na ławce pod południową ścianą. Nocne powietrze było zimne, Elise czuła,
jak grabieją jej ręce i stopy, ale nie ruszyła się. Myśl, że Emanuel nie śpi i zechce z nią
rozmawiać, przykuła ją do miejsca.
Przypomniała sobie tamtą noc w komórce. Pamiętała to nagłe oczarowanie i
ekscytację, którą odczuwali oboje pomimo niezręcznej sytuacji, w jakiej się znaleźli. Nie
posunęli się jednak za daleko, ani wtedy, ani później. Nawet gdy wyznaczono datę ślubu, nie
ulegli grzesznej pokusie. Raz usiłował ją przekonać, ale nie nalegał, kiedy oznajmiła mu, że
lepiej zaczekać.
Dlaczego więc teraz tak postąpił? Przecież wiedział, że ją zrani. Przecież musiał mieć
świadomość, iż wyrzuty sumienia nie dadzą mu spokoju. Przez osiem lat walczył z pokusami
w przekonaniu, że tak właśnie należy żyć. I nagle uznał, że wszystko jest dozwolone. Nawet
zdrada.
W jaki sposób Signe zdołała go uwieść? Co miała Signe, czego ona nie miała?
Bo przecież to musiała być Signe, to o niej pisał z takim zachwytem. Zresztą to i tak
nie ma żadnego znaczenia, liczy się jedynie to, że uległ. Elise pokręciła głową z niedowierza-
niem.
Zerwał się wiatr. Otuliła się szalem, ale zimne podmuchy sprawiły, że zaczęła
dygotać.
To żałosne, pomyślała ze złością. Jeśli chcesz uciec od ciosów, które życie ci zadaje,
to możesz od razu rzucić się od rzeki. A skoro nie chcesz tego zrobić, to weź się w garść.
Wstała z ławki i drżąc, ruszyła do drzwi.
W kuchni wciąż było dość ciepło. Elise otworzyła drzwiczki do pieca i położyła
polano na resztki żaru. Nie zamknęła drzwiczek i stojąc, rozcierała dłonie.
Nie zapaliła lampy naftowej, ciemność rozjaśniał więc jedynie słaby płomień
palącego się drewna. Zmęczona wyprawą i doznanymi emocjami, przysiadła na skrzyni na
opał, usiłując zebrać myśli.
Czym było jej cierpienie wobec innych? Evert miał suchoty i czekała go rychła
śmierć. Najmłodszy synek Oline nie dożył nawet roku. Młodsza siostra Kopciucha przeniosła
się do nieba na oczach brata, a jedna z tkaczek od Graaha straciła czwórkę potomstwa.
Najgorsza zaś była historia o szwaczce Indze, którą kiedyś usłyszała od Agnes. Choć Inga
miała dziewiątkę własnych dzieci, wzięła pod opiekę córkę siostry, która zmarła na gruźlicę.
Dziewczynka odziedziczyła chorobę po matce i zaraziła piątkę dzieci Ingi. Wszystkie zmarły.
Inga straciła ponad połowę własnego potomstwa tylko dlatego, że zlitowała się nad sierotą!
Cóż z tego, że inspektor sanitarny chodził od domu do domu, skoro infekcji nie dało
się uniknąć? Choroba musiała zbierać swoje tragiczne żniwo, skoro kilkanaście osób
gnieździło się w tej samej izbie, śpiąc obok siebie na lichych materacach. Kto zresztą miał
jakiekolwiek pojęcie o gruźlicy? Czystości w robotniczych domkach też nie przestrzegano i
trudno się temu dziwić. Większość stać było na gorącą kąpiel raz w tygodniu w sobotę, wody
nie zmieniano.
Jakże więc mogła narzekać, że Emanuel raz się zapomniał - bo chciała wierzyć, że
tylko raz się to zdarzyło - skoro tysiące ludzi marzyło jedynie o tym, by przeżyć najbliższą
zimę.
Elise zerwała się z miejsca. Drzwi do pokoju otworzyły się wolno i pojawiła się w
nich jakaś ciemna postać. Domyśliła się, że to Emanuel, choć w słabym świetle nie była w
stanie go rozpoznać.
- .Siedzisz tutaj? - szepnął niepewnie. Nie odpowiedziała.
Zbliżył się do niej powoli. Elise nie była pewna, czy tego chce. Nie chciała jednak
także, by ją zostawił.
Zatrzymał się przed nią, w chybotliwym świetle wydawał się większy. - Gdzie byłaś?
- spytał ostrożnie.
- Na dworze.
- Tak długo?
Skąd to wiedział? - pomyślała. Więc jednak nie spał? Nic nie odrzekła.
- Kochanie, spróbuj mi przebaczyć. - Mówił tak cicho, że ledwie rozróżniała słowa. -
Nie chciałem tego. Wypiłem za dużo, nie zdawałem sobie sprawy, co robię, zanim się nie
opamiętałem. Obiecuję ci, Elise, że to się nigdy nie powtórzy. Nigdy.
Nie znalazła właściwych słów, by mu odpowiedzieć. Nie była też pewna, czyjego
słowa przyniosły jej ulgę. Upił się? Przecież zawsze uważał, jeszcze całkiem niedawno nie
brał alkoholu do ust. I kiedy się opamiętał? Następnego ranka, obudziwszy się z tamtą w
łóżku?
Nie chciała okazać mu, co myśli, nie chciała zdradzić się z żalem i zazdrością. Skinęła
jedynie głową na znak, że słyszy i rozumie. Nie rozumiała jednak, dlaczego to zrobił, poj-
mowała tylko, że żałuje i nie chce drugi raz jej skrzywdzić.
Usiadł obok niej na skrzyni. Zrobiło się ciasno.
- Czy kiedyś mi wybaczysz?
Ale czy kiedykolwiek będzie mogła mu wybaczyć?
- Daj mi trochę czasu, Emanuelu - powiedziała i zaraz pożałowała tych słów. Była w
nich nadzieja, rodzaj zachęty.
Wziął ją za rękę i lekko uścisnął.
- Nie spodziewam się, że zapomnisz. Ani że zrozumiesz. Błagam cię jedynie, byś dała
mi szansę. Sam nie pojmuję, jak mogło mi się to przytrafić. Dlaczego ja... - zamilkł. - Może
my ludzie nie różnimy się znów tak bardzo - ciągnął po chwili. - Może powinienem
przyznać, że uważałem się za lepszego od innych, a tak przecież nie jest. Prosimy Boga o
wsparcie, by móc oprzeć się złym podszeptom serca. I naiwnie wierzymy, że w naszym sercu
ich nie ma.
Znów przerwał i nastała cisza, przerywana jedynie trzaskaniem ognia. Po ścianach
chybotały się cienie, wiatr za oknem się wzmógł i uderzał ze świstem o ściany domostwa,
tłumiąc odgłosy wodospadu.
- Nic nie mówisz.
- Nie wiem, co powiedzieć.
- Czy to znaczy, że nie zdołasz mi wybaczyć?
- Nie wiem. Może kiedyś... Nigdy jednak nie zapomnę. Podziwiałam cię, Emanuelu,
za twoją siłę. Byłam dumna z mężczyzny, który różni się od innych, mężczyzny z cha-
rakterem. Zniszczyłeś ten wizerunek.
Skinął głową i mimowolnie skulił się pod ciężarem jej słów.
- Wszyscy popełniamy błędy - Emanuel nie rezygnował. Położył dłoń na jej ramieniu.
- Kocham cię bezgranicznie, Elise. Błagam cię, nie pozwól, by nasz związek ucierpiał!
Tamto się nie liczy, to błąd, którego nie powinienem był popełnić i którego nigdy nie
powtórzę.
- Zależy ci na niej? - To pytanie sporo ją kosztowało.
- Ani trochę - odrzekł z autentyczną pasją, wyczuła ją w jego głosie. - Z początku
nawet ją lubiłem. Była taka szczera i niewinna, skora do rozmowy. Mieliśmy wspólnych zna-
jomych. Chciała zapisać się do Armii Zbawienia, była bardzo muzykalna i pięknie śpiewała.
A więc Signe. Elise poczuła ukłucie zazdrości.
- Nie zapominaj, że okoliczności były szczególne. Wisiało nad nami widmo wojny, w
każdej chwili mieliśmy ruszyć do walki, by zabijać lub dać się zabić. Inni znaleźli sobie
dziewczyny w Kongsvinger lub w okolicy, wieczorami siadali z nimi przy ognisku, popijając
wódkę mimo oficerskiego zakazu. Nawet ci, na których w domu czekały żony i narzeczone.
Tylko ja trzymałem się z początku na uboczu, ale w końcu uległem wbrew własnej woli.
Poza tym wręcz fizycznie odczuwałem tęsknotę za tobą.
- Nie za mną. Za kobietą - odrzekła gorzko.
- Źle to ujmujesz. Kocham ciebie, więc tęskniłem za tobą. Miłość jednakże, czego
oboje doświadczyliśmy, budzi w ciele ogień, który trudno ugasić. Tak właśnie było ze mną.
Czasami chcesz wierzyć, że inni też tak czują. Po wszystkim jednak zostaje jedynie niesmak.
Na powtórkę nie miałem ochoty. Znów zaległa cisza.
- Pamiętasz sen, który ci opisałem? - Wciąż mówił cicho i ostrożnie.
- Tak. Przeraziłam się. Pomyślałam sobie, że to znak. Skinął głową.
- Z początku go nie zrozumiałem, teraz już wiem. Ten wir w wodospadzie czy też
morzu wciągał mnie w głąb, w otchłań. Ty stałaś na brzegu i usiłowałaś mnie ratować.
Wszystko było takie oczywiste, gdybym wtedy to pojął, nic by nie zaszło.
- A więc czułeś pociąg do niej jeszcze wcześniej, zanim tamtego wieczora
zamroczyłeś się wódką?
Przytaknął niechętnie.
- Miałeś na nią ochotę, ale twoje sumienie walczyło z pokusą.
- Można tak to ująć.
- Nie pojmuję jednak, jak mogłeś jej pożądać i tęsknić za mną jednocześnie.
Pokręcił głową.
- Sam tego nie rozumiem.
- Wciąż jej pragniesz?
- Jak możesz tak mówić? Po tym wszystkim, co przeżyłem? Elise westchnęła głęboko.
- Musimy się z tym zmierzyć, ale nie będzie to łatwe. Tyle jest nieszczęść wokół,
zwłaszcza pośród robotników. Bieda niesie ze sobą choroby, smutek i śmierć. Cóż znaczą
nasze kłopoty wobec takich cierpień? Znajduję w tej myśli pociechę.
- Jesteś taka wielkoduszna, Elise.
Zaprzeczyła energicznie. - Mylisz się. Jestem równie próżna i egoistyczna jak
większość ludzi. Różnię się jedynie tym, że więcej od innych dostałam; moja matka zdołała
przekazać mi te wartości, które sama wyniosła z domu.
Objął ją.
- Elise, nie zostawiaj mnie! Przestraszyłem się, kiedy dobiegło mnie skrzypnięcie
drzwi. Wyobraziłem sobie najgorsze.
- Ale nie wybiegłeś za mną. - Usłyszała zdziwienie we własnym głosie.
- Nie, uznałem, że nie powinienem. Zrozumiałem, że chcesz być sama.
Poddała się ciepłu jego ciała, szukając pociechy w jego ramionach. Chwilę siedzieli
przytuleni. Elise zmagała się z przeciwstawnymi uczuciami, chęć, by zapomnieć, wybaczyć i
żyć dalej, mieszała się z zazdrością, poruszające obrazy przedstawiające Emanuela w łóżku z
inną dziewczyną tańczyły jej przed oczyma. Zdawało się jej nieomal, że czuje zapach tamtej
kobiety na skórze męża.
Kiedy w jakiś czas potem znaleźli się w łóżku, jego pieszczoty wzmogły się, jakby
pragnął odkupić swoje grzechy, ofiarując jej tyle czułości i miłości, na ile go było stać.
Elise nie potrafiła jednak ukryć rozczarowania. Skąd miała czerpać pewność, że znów
nie ulegnie pokusie? Jak mówią, okazja czyni złodzieja. Wierzyła mu, kiedy twierdził, że
nigdy się to nie powtórzy, a jego żal i prośba o przebaczenie wydały się jej autentyczne.
Zjawią się jednak nowe kobiety. Czy Emanuel zdoła się im oprzeć? Nie wiedziała. Agnes
opowiadała kiedyś historię pewnej pary, którą znał jej ojciec. Mówiono, że mężczyzna miał
kogoś na boku, a żona musiała się z tym godzić. Nikt nie myślał o rozwodzie, skoro
pieniędzy starczało ledwie na czynsz i strawę. Wśród bogatych rozwody i ponowne związki
małżeńskie się zdarzały, choć Kościół patrzył na to niechętnym wzrokiem. Było to wszak
złamaniem obietnicy danej sobie i Bogu.
Elise związała się z Emanuelem na całe życie, inna perspektywa wydawała się jej
niewyobrażalna. Jakże jednak miała wytrwać w tym związku, jeśli nie mogła mu zaufać?
ROZDZIAŁ DRUGI
Elise siedziała w poczekalni lekarza z Evertem, usiłując od - gonić natrętne myśli.
Oprócz nich w pomieszczeniu znajdowały się dwie starsze kobiety, zgarbiony szpakowaty
mężczyzna lichej postury, trzy matki z dziećmi i spłoszona młoda dziewczyna wpatrująca się
tępym wzrokiem w drzwi do gabinetu i nieustannie zwilżająca suche i popękane wargi. Była
trupio blada i miała krople potu na czole.
Matki prowadziły ożywioną rozmowę i Elise z miejsca zorientowała się, co je
zajmuje: gruźlica. Brat jednej z nich stracił czworo dzieci, a w ciągu ostatnich sześciu
miesięcy zmarło dwunastu mieszkańców jego kamienicy.
- Ludzie zamykają okiennice i zbiegają po schodach z chustkami przytkniętymi do
nosa - opowiadała kobieta. - Najgorsza historia była z Laurą. Miała zaledwie piętnaście lat,
kiedy przyszły na nią galopujące suchoty. W parę dni się zawinęła. Cała kamienica słyszała,
jak krzyczy: „Nie chcę umierać! Nie chcę umierać! Pomóż mi, mamo!”
Wszyscy wzdrygnęli się, a Evert kaszlnął.
- Córka naszej sąsiadki miała lekką śmierć - dodała druga. - Doktor mówił, że w
płucach porobiły się jej wielkie rany Nawet pastor się popłakał, choć w kółko odwiedza
chorych. Doktor był przy niej w ostatnią noc. Podsłuchałam na korytarzu, jak rozmawia z
matką. Mała nie przeżyje nocy, tak powiedział. Zaczęła pluć krwią, poplamiła poduszkę.
Całą noc słyszałam płacz matki.
Elise dostrzegła nagle, że Evert wpatruje się pobladły w kobietę, najwyraźniej śledził
każde jej słowo. Uścisnęła go lekko za rękę.
- I co tam, Evert? Nie cieszysz się, że nie poszedłeś dziś do szkoły?
Skinął głową, ale nie słuchał jej zbyt uważnie. Zaraz potem dostał ataku kaszlu.
- Widzę, że pani Berg zacerowała ci kurtkę - ciągnęła, chcąc odwrócić uwagę chłopca.
- Jak wyzdrowiejesz, przyjdziesz do nas pobawić się z Pederem i dziewczynkami. Magda
dała im stare puszki i teraz bawią się w sklep.
Evert ponownie pokiwał głową, ale nie okazał wielkiego entuzjazmu. Elise pojęła, że
opowieści kobiety wzbudziły w nim przerażenie.
- Dostaniesz z powrotem posadę, kiedy wrócisz do zdrowia? - Nie poddawała się.
- No chyba. Woźny mówi, że nie mogę rąbać drew ani czyścić rynien w szkole, jeśli
wciąż kaszlę.
- I ma rację. Doktor da ci krople i na pewno wyzdrowiejesz.
Dobry Boże, nie pozwól mu zachorować na gruźlicę, modliła się w duchu. Evert po
raz kolejny zaniósł się suchym kaszlem.
Drzwi do gabinetu otworzyły się i wyszła z nich kobieta z małą dziewczynką na ręku.
Po policzkach kobiety spływały łzy, pobladłe dziecko tuliło się bezradnie do ramienia matki.
- Oni wszyscy mają suchoty? - Evert odwrócił się do niej.
Pokręciła głową.
- Mają różne schorzenia. Niektórzy przychodzą na szczepienie, inni, bo zranili się w
palec lub poparzyli lampą naftową. Doktor pomaga wszystkim, jak umie.
- Dlaczego nie pomaga tym, którzy mają suchoty?
- Wielu z nich wraca do zdrowia. Popatrz na moją matkę! Pamiętasz, jak źle się czuła
zeszłej zimy?
- Ale wyjechała do sanatorium. Pani Berg mówi, że na to trzeba dużo pieniędzy.
Armia Zbawienia pomogła twojej matce, bo ten żołnierz się w tobie zakochał.
Elise posłała mu zaniepokojone spojrzenie.
- To nieprawda, Evert. Armia czyni wiele dobra, ale nie stać jej na wysyłanie ludzi do
sanatorium. Ktoś inny nam pomógł.
Evert spojrzał na nią z ukosa.
- Myślisz, że mnie też pomoże? - spytał po długim namyśle.
- Nie zapadłeś na suchoty, Evert. Po prostu kaszlesz i gorączkujesz. Mówią na to
bronchit. To przykra choroba, ale z pewnością nie tak niebezpieczna jak suchoty.
W oczach chłopca pojawiła się iskierka nadziei. Dramatyczne opowieści kobiety
zrobiły na nim mocne wrażenie.
Jedna z matek weszła do gabinetu, a po chwili rozległ się żałosny płacz dziecka.
Pozostałe dwie spojrzały po sobie.
- Na pewno jest zarażona - stwierdziła jedna z nich. - Skoro córka jej sąsiadki miała
suchoty, to inni w tej kamienicy też są chorzy Wystarczy, że chodzą do wspólnego
wychodka. Tak mówi moja matka.
Druga kobieta wzdrygnęła się.
- Jesteś pewna? Sądziłam, że choroba przenosi się przez dotyk.
Ta pierwsza pokiwała głową bez przekonania.
- Pewna nie jestem, ale matka ma chyba rację.
- Biedna mała.
- Teraz już szybko pójdzie. Trzy dni i będzie po wszystkim. Ubiorą ją w białą
sukienkę, położą kwiaty i zejdzie się cała kamienica, by poparadować przed trumną i dać
rodzinie parę miedziaków.
- Cicho. Spójrz na tamtego chłopaka, biedak zesztywniał ze strachu. - Kobieta posłała
uśmiech Evertowi, ale ten za wszelką cenę unikał jej wzroku. Po raz kolejny zaniósł się
kaszlem.
Młoda matka wyszła z gabinetu. Dziewczynka wciąż płakała, jej matka
poczerwieniała na twarzy i z trudem panowała nad sobą. Usiłowała się uśmiechnąć, ale
uśmiech szybko przerodził się w grymas.
- Doktor mówi, że to suchoty - zwróciła się do przyjaciółek - ale nie jest pewien.
Szybkim krokiem ruszyła do wyjścia. Pozostałe dwie spojrzały po sobie.
- A nie mówiłam?
- Szczęście, że nie podeszła. I tak źle się stało, że siedziałyśmy obok siebie.
Nadeszła kolej jednej ze starszych kobiet i dopiero teraz Elise odkryła, iż przyszła ona
w towarzystwie przygarbionego szpakowatego mężczyzny. Kobieta posłała mu zrezyg-
nowane spojrzenie i odwróciwszy się do niego plecami, podreptała do drzwi.
Długo nie wychodziła.
Elise dostrzegła, że zdenerwowanie Everta rosło, sama też nie potrafiła ukryć
rozdrażnienia. Jeśli Evert ma suchoty... Westchnęła. Cóż mu wtedy powie, by go pocieszyć?
Pani Berg nie stać było na wysłanie go do sanatorium, a na pomoc pana Paulsena trudno było
liczyć. I jak przekaże tę niedobrą nowinę Pederowi?
Wreszcie drzwi gabinetu otworzyły się. Na twarzy kobiety malował się wyraz ulgi,
jakby ktoś zdjął ogromny ciężar z jej ramion. Podeszła do staruszka i powiedziała głośno,
wyraźnie przez wzgląd na jego głuchotę: - Dostałam dobre lekarstwo, na butelce pełno jest
napisów! - Wyjęła flaszeczkę z kieszeni i pokazała mu etykietkę z naiwną nadzieją, że
wszystkie te dziwne terminy dają gwarancję wyzdrowienia.
Wyszli, do gabinetu wezwano kolejną staruszkę.
Dwie młode matki znów podjęły konwersację, ale na szczęście tym razem nie
rozmawiały o suchotach. Wymieniały się uwagami na temat znachora, który potrafił za-
trzymywać krwotoki, i babki, która leczyła blednicę, kłapiąc nożyczkami nad głową
cierpiącej. Poza tym twierdziły, że wódka rozpuszcza złogi tłuszczu, które sprawiają, że żółć
miesza się z krwią.
Elise nie miała pojęcia, o kim rozmawiały. Nie znała nikogo, kto by jadł tyle tłuszczu,
by mógł dorobić się złogów.
W kolejce przed Evertem zostały jeszcze dwie pacjentki. Pierwsza weszła z dzieckiem
pod pachą i zadowolona wyszła po krótkiej chwili. Druga, ta od opowieści o dziewczynce,
kwiatach i miedziakach, spędziła w gabinecie mnóstwo czasu. Ta, która bała się zakażenia.
Z gabinetu nie dochodziły żadne dźwięki. W końcu drzwi się otworzyły. Matka
płakała, blade dziecko zwisało bezsilnie z jej ramion.
Elise poczuła ucisk strachu w gardle. Więc teraz przyszła jej kolej na płacz? Evert nie
był z nią spokrewniony, ale uważała go za członka rodziny. Zanim trafił do pani Berg, nie
miał nikogo bliskiego. Hermansen się nie liczył.
Wzięła chłopca za dłoń i uścisnęła lekko.
- Wszystko będzie dobrze, Evert.
Evert nic nie odrzekł, ale nie cofnął ręki, znajdując w tej bliskości poczucie
bezpieczeństwa. Wszystkie dzieci powinny czuć się bezpiecznie, pomyślała. Pani Berg była
miła, ale w zbyt podeszłym wieku, by pełnić funkcję matki. Miała już objawy sklerozy i
trudno było w pełni jej zaufać.
Ciekawe, jaka była matka Everta? Nigdy nie poznali jej imienia ani imienia ojca.
Może zresztą gmina nie znała rodziców chłopca.
Zostali sami w poczekalni. Lekarz zapewne zrobił sobie przerwę na posiłek.
W domu Elise nigdy nie miała okazji, by porozmawiać z Evertem na osobności.
Obróciła się ku niemu.
- Wiesz coś o swoich rodzicach, Evert?
Posłał jej zdumione spojrzenie, po czym odwrócił się i wbił wzrok w drzwi do
gabinetu.
- Nikt nic ci nie powiedział? Skinął niechętnie głową.
- Nie chcesz o tym rozmawiać?
- To bez znaczenia.
- Nie musisz nic mówić, jeśli nie masz ochoty.
- Moja matka umarła w więzieniu. Kradła, choć była chora.
- Co jej dolegało?
- Nie wiem. W więzieniu mówili, że była „pełna złego”. Ojca nie znałem. Matka
chyba też nie wiedziała, kto nim jest.
Elise przypomniała sobie rozmowę z Othilie w jej izbie przy Lakkegata i wzdrygnęła
się. Matka oddała zapewne Everta tuż po narodzinach, ale przecież niemowlę nie trafiło
wprost do Hermansena.
- Wiesz, gdzie byłeś, zanim zajął się tobą pan Herman - sen? - spytała ostrożnie.
Chłopak pokręcił głową.
- Wiem jedynie, że byli religijni i bili mnie, jak tylko otworzyłem usta. Hermansen
mówił, że powinienem być szczęśliwy, iż mnie stamtąd zabrano. Nie pamiętam jednak, by
mnie bili, pamiętam zaś razy Hermansena.
Myśli Elise pobiegły mimowolnie do Emanuela. Dotąd skrywała się pod maską
obojętności, ale pod tą powłoką czaił się ból i cierpienie. Ilekroć pojawiło się wspomnienie
tamtego wieczoru, gwałtownie odrzucała je od siebie.
Emanuel nie bił jej i nie pił. Był miły, pomocny i troskliwy. Za trzy miesiące miała
rodzić, przyjdzie na świat niewinne dziecko zdane na łaskę i niełaskę opiekunów. Cielaki i
źrebięta stawały na własne nogi pierwszego dnia po urodzeniu, ludzkie istoty były całkowicie
bezbronne. Na jej dzieci czekał bezpieczny dom i tylko od niej zależało, czy wypełni go
miłością. '
Pogłaskała chłopca po włosach.
- Wiesz, że zawsze możesz nas odwiedzać, Evert. Kochamy cię i jest nam miło, kiedy
do nas przychodzisz.
Siedział nieruchomo, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą.
- Co masz na myśli? - spytał po chwili.
- To, co powiedziałam.
- Co to znaczy, że mnie kochacie?
Musiała się zastanowić, zanim udzieliła odpowiedzi.
- Lubimy cię. Cieszymy się, kiedy ty się cieszysz, i smucimy, kiedy ty się smucisz.
Cierpimy, kiedy ty cierpisz.
- Jeśli włożą mnie do trumny w białym ubranku i wsuną mi kwiaty w rękę,
przyjdziesz i będziesz płakać?
Przeszył ją dreszcz. A więc słuchał rozmowy młodych matek i wziął ich słowa do
siebie.
- Przyszłabym i bym płakała, ale tak się nie stanie. Suchoty inaczej się objawiają.
- Jak?
- Dostałbyś wysypki. - Nie była pewna, czy ma rację, ale zaryzykowała. Jeśli Evert
nie miał suchot, nie było powodów, by przysparzać mu niepotrzebnych cierpień. Jeśli złapał
chorobę, szybko zda sobie sprawę z powagi sytuacji.
Usłyszeli kroki i lekarz otworzył drzwi gabinetu.
- Niech pani wejdzie.
Z bijącym sercem Elise wstała z krzesła. Evert wciąż ściskał ją za rękę, nawet mocniej
niż przedtem. On, który nigdy dotąd nie miał się na kim wesprzeć. On, który sprawiał wra-
żenie, że takiego wsparcia nie potrzebuje.
- Proszę usiąść. - Lekarz sam zajął miejsce za biurkiem i spojrzał na nią znad
okularów. - Czy pani jest jego matką?
- Nie. Evert nie ma matki. Został adoptowany przez panią Berg, a ja obiecałam jej, że
go tu przyprowadzę. Pani Beig nie czuła się na siłach.
- Pani Berg z Sandakerveien? Elise skinęła głową.
- Jest moją pacjentką od przeszło czterdziestu lat. Pamiętam też, że leczyłem jej
rodziców. Mili ludzie. Pani Berg ma już swoje lata, więc pewnie niełatwo jej zajmować się
dzieckiem. - Przyjrzał się Evertowi znad okularów. - A co dolega temu młodemu
człowiekowi?
- Ma brzydki kaszel i gorączkę, ale wydaje mi się, że już jest trochę lepiej.
- Rozbierz się do pasa, osłucham cię i zbadam puls. Evert posłał Elise bezradne
spojrzenie. Dostrzegła strach malujący się w jego oczach.
- Pomogę ci - powiedziała szybko. Może wstydzi się lichej odzieży, pomyślała. Pani
Berg nie dbała o szczegóły, zdarzało się jej naszyć czerwoną łatę na kolanie czy tyle spodni,
co z pewnością wystawiało chłopaka na pośmiewisko w szkole.
Miała rację. Podkoszulek Everta podejrzanie przypominał przerobiony damski
fatałaszek.
- To nic takiego, Evert. Pan doktor widział w życiu niejedno. Słyszałeś, co
powiedział: pani Berg ma już swoje lata.
- Zrobiliście badanie moczu? - Lekarz po raz kolejny spojrzał na nią ponad
oprawkami okularów.
Elise podała mu buteleczkę.
Lekarz zaczął osłuchiwać chłopca. Elise poczuła rosnący niepokój.
- Kim zostaniesz, jak dorośniesz, młody człowieku? - spytał, skończywszy.
Elise spojrzała na niego z nadzieją. Nie zadałby chyba takiego pytania komuś, kto stoi
nad grobem. Evert zapomniał o strachu.
- Zostanę lekarzem. Pomogę wszystkim, którzy mają suchoty i których pan doktor nie
może wyleczyć.
Elise wstrzymała oddech. Lekarz gotów się jeszcze obrazić. Z ulgą zobaczyła, że kiwa
głową z powagą.
- Bardzo dobry pomysł, Evert. Potrzeba nam lekarzy, którzy odkryją, jak pokonać
bakterię gruźlicy. Dzisiaj nie znamy lepszej kuracji niż długotrwały pobyt w sanatorium.
W najgorszych przypadkach operujemy, ale to niezbyt skuteczna metoda.
Przerwał i przyjrzał się bystrej twarzyczce Everta.
- Jeśli jednak chcesz zostać lekarzem, musisz się dobrze uczyć.
Evert nie odrzekł, a Elise uznała, że to dobry moment, by się wtrącić.
- Evert jest najlepszym uczniem w klasie. Lekarz otworzył szeroko oczy.
- Doprawdy, i to bez pomocy dorosłych? To chwalebne. Ucz się tak dalej, to może
zasłużysz sobie na stypendium w dobrej szkole. Może uda ci się ukończyć gimnazjum w je-
den rok.
Evert pokiwał poważnie głową.
- Taki mam plan, panie doktorze. Lekarz uśmiechnął się.
- Musisz również regularnie zażywać lekarstwo, żeby kaszel nie przeszkodził ci w
nauce.
Elise nie mogła się opanować.
- Więc to nic poważnego?
- Bronchit bywa dokuczliwy. To nie jest gruźlica, jeśli tego się pani obawiała.
Elise miała ochotę objąć go i pocałować. Tanecznym krokiem ruszyła do drzwi.
- Chodź, Evert, kupimy ciastka po drodze do domu. Musimy uczcić tę wspaniałą
wiadomość! - oznajmiła, kiedy znaleźli się na ulicy.
- Masz pieniądze, Elise? - Evert spojrzał na nią zaniepokojony, ale jego oczy
błyszczały z radości.
Skinęła głową z uśmiechem.
- Mam. To równie wspaniały dzień jak ten, kiedy żołnierze wrócili z granicy.
Evert zachichotał.
- Mówisz dziwne rzeczy.
Elise zatrzymała się i spojrzała na chłopca z powagą.
- Twoje życie jest warte tyle samo co życie żołnierzy. Wczoraj świętowaliśmy powrót
Emanuela. Dziś będziemy świętować twój powrót do zdrowia.
W tej samej chwili powróciły bolesne wspomnienia. Jak Emanuel mógł tak ją
skrzywdzić? Pokręciła głową i odepchnęła złe myśli od siebie.
ROZDZIAŁ TRZECI
Kiedy Elise weszła do kuchni i zobaczyła zatroskane twarze matki i chłopców,
zrozumiała, z jakim lękiem czekali na ich powrót. Peder i Kristian właśnie wrócili ze szkoły,
była sobota, więc lekcje skończyły się wcześniej. Emanuel nie przyszedł jeszcze z twierdzy,
gdzie miano zwolnić go ze służby. Dziewczynki bawiły się na podłodze.
- Evert ma bronchit. To też poważna choroba, powiedział doktor, ale to nie suchoty.
Chłopcy podbiegli ku nim, krzycząc z radości. Matka nie ruszyła się z miejsca, w jej
oczach zaszkliły się łzy.
- Kupiliśmy ciastka, w końcu mamy święto. - Elise posłała matce przepraszający
uśmiech w obawie, że ta skarci ją za lekkomyślność.
Matka skinęła głową.
- Rzecz jasna, że mamy święto. - Odsunęła na bok garnek z kaszą, nastawiła wodę i
zaczęła wyciągać kubki, mleko i cukier.
Chłopcy usiedli na podłodze razem z Anne Sofie i Lar - sine. Guziki zmieniły się w
żołnierzy, kafle na posadzce w twierdzę. Dziewczynkom nie przeszkadzała obecność
chłopców, pogrążone były w swojej zabawie. Zresztą Peder i Kristian za godzinę musieli iść
do pracy.
Nie zdążyli zasiąść do kawy, kiedy w drzwiach pojawił się Emanuel.
Elise zdziwiła się własną reakcją na jego widok, radość mieszała się z gniewem i
ukłuciami zazdrości. Rankiem w pośpiechu nie zamienili ani jednego słowa. Pojawiła się
między nimi jakaś bariera; nim targała niepewność, ona zmagała się ze złymi myślami.
- Tu siedzicie? - Wciąż wyczuwała ostrożność w jego głosie.
- Świętujemy! - radował się Peder. - Evert wyzdrowieje! A więc tak się prezentujesz
bez munduru - dodał z uśmiechem. - Już niemal zapomniałem, jak normalnie wyglądasz.
Emanuel roześmiał się.
- Tak, teraz znów jestem zwyczajnym człowiekiem. Drzwi otworzyły się na powrót i
pojawił się w nich pan Hvalstad. Przyszła pora na przerwę obiadową.
Elise cieszyła się w duchu, że ma tylu ludzi wokół siebie i nie musi rozmawiać z
Emanuelem.
Dzieci dostały po kawałku ciasta, pan Hvalstad talerz kaszy.
- Jest nas dziewięcioro - policzył z zadowoleniem Peder. - Jak w porządnej rodzinie.
Elise uśmiechnęła się. Takie było wyobrażenie dzieci z przepełnionych dzielnic
robotniczych. Porządna rodzina to liczna rodzina.
- Jak tam było w twierdzy? - spytała matka. Elise unikała wzroku Emanuela.
- Pożegnaliśmy się. - Emanuel też nie patrzył na żonę, zwracał się bezpośrednio do
matki. - To takie dziwne, w Kongsvinger nawiązałem wiele przyjaźni. Nie doszło do wojny,
ale spędziliśmy ze sobą kilka dramatycznych tygodni. Wspomnienia zachowamy na resztę
życia.
W połowie ostatniego zdania jego głos się zmienił. Elise rzuciła na niego ukradkowe
spojrzenie i dostrzegła, że się zarumienił. Wiedziała, o czym myśli.
- A więc masz nowych przyjaciół w Kristianii? - Matka nie zauważyła napięcia
między nimi.
- Tak. Z dwoma na pewno będę się spotykał. Jeden stracił matkę cztery miesiące
temu. Nie ma rodzeństwa, został mu tylko ojciec. Bardzo mi go żal. Zakochał się w
dziewczynie z Kongsvinger, ale zerwał z nią przed wyjazdem, wiedząc, że ojciec nigdy nie
zaakceptowałby tego związku. Elise otwarła szeroko oczy.
- To ten, z którym wczoraj rozmawialiśmy!
Peder wyraźnie śledził ich rozmowę, bo zerwał się z podłogi i krzyknął: -
Dżentelmen?
Emanuel spoglądał na nich ze zdziwieniem.
- Ten, o którym wspominaliście wczoraj? Nie przyszło mi do głowy, że może chodzić
o ojca Carla Wilhelma. Mówiliście, że był to elegancki mężczyzna w cylindrze.
Elise przytaknęła.
- Coś się nie zgadza? Emanuel pokręcił głową.
- Nie odczułem, by byli zamożni.
- W takim razie chodzi o kogoś innego. Dziwne tylko, że ten żołnierz stracił matkę
cztery miesiące temu i że był jedynakiem. Ojciec wspomniał również, że syn pisał mu w
liście o wiejskiej dziewczynie. I że zdołał się opanować. Pamiętam, co powiedział: „Zdaje
sobie sprawę, że pokrzyżowałoby to moje plany względem niego”.
Emanuel nie ukrywał zdziwienia.
- Trudno uwierzyć, by chodziło o kogoś innego. Peder zaczął podskakiwać i tańczyć
wokół nich.
- To musi być on. Zaproś go, Emanuel, niech przyprowadzi ze sobą ojca. Wiedziałem
od początku - dodał zachwycony - że ten dżentelmen zasiądzie z nami do stołu!
- Gadasz jak najęty, Peder - przerwała mu poirytowana matka. - Przecież wiesz, że nie
możemy zapraszać takich ludzi do siebie. Nie mamy miejsca, by przyjmować gości.
- Możemy nakryć w pokoju, tak jak wczoraj.
- Usiądź i nie mieszaj się do rozmowy starszych! - Odwróciła się do Emanuela. -
Opowiadaj dalej. Uroczystość była podniosła?
- Wszystko przebiegło szybko. Chwile uroczyste skończyły się wczoraj, kiedy
przemawiał pułkownik. Co innego zwróciło dziś moją uwagę: to, jak bardzo różniliśmy się w
cywilnych ubraniach. Niektórzy zjawili się w łachmanach. Jeden z tych najgorzej ubranych
podszedł do kapitana, zdjął podniszczoną czapkę i wręczył mu dziesięciokoronowy banknot,
dziękując za pożyczkę. Kapitan wzdragał się, by brać pieniądze od kogoś w tak lichym
odzieniu. Słyszałem, jak powiedział: „Jestem pewien, że już oddałeś dług. Dobrze
pamiętam”. Biedak upierał się jednak i w końcu kapitan niechętnie wziął pieniądze.
Przy stole zapadła cisza.
Pan Hvalstad jadł szybko, śpieszył się do biura.
- A co z Evertem? - Emanuel po raz pierwszy zwrócił się bezpośrednio do Elise. W
jego oczach czaił się niepokój.
- Ma bronchit - odrzekła, pociągając łyk kawy i nie patrząc na męża. - Chwile w
poczekalni były straszne, tylu ludzi boi się o siebie i najbliższych. Jedna z matek wyszła z
płaczem z gabinetu. Wcześniej zaś opowiadała o dziewczynce z sąsiedztwa, która umarła na
suchoty.
- Jeśli ktoś podejrzewa u siebie tę chorobę, to nie powinien przebywać wśród ludzi -
rzuciła oschle matka.
Elise spojrzała na nią.
- A co ma zrobić? Doktor ma wielu pacjentów, nie dotarłby do każdego.
- Wszyscy dostali broszurę, w której napisano, że chorych należy izolować w domach.
Sztućce i zastawę trzeba wygotowywać, a ci, co kaszlą, powinni zasłaniać usta. Powszechnie
wiadomo, że suchoty są zaraźliwe.
- Nikt nie zaraził się od ciebie.
- To prawda. Nie ma innego wytłumaczenia jak to, że Bóg okazał nam swoje
miłosierdzie.
- Ludzie mówią, że choroba wybiera przypadkowe ofiary. W niektórych rodzinach
umierają wszyscy, a sąsiedzi po drugiej stronie korytarza cieszą się dobrym zdrowiem.
Słyszałam nawet o przypadkach dzieci, które śpią w łóżku z chorymi. Suchoty są jak
los na loterii, nie wiadomo, komu się przytrafią.
- Nie możecie rozmawiać o czymś innym? - wtrącił się Kristian. - Radujemy się
szczęściem Everta, a wy w kółko o tym samym.
Emanuel podniósł się od stołu.
- Wybieram się do fabryki, by sprawdzić, czy mogę podjąć pracę od poniedziałku. -
Nie spojrzał na Elise.
- Ja muszę usiąść do krosien. - Elise również wstała. - Ostatnio poświęcałam temu
zbyt mało czasu. Po prawdzie dziś jeszcze miałam oddać gotowy dywanik.
- Myślałaś o propozycji pani Ringstad? - spytała matka.
- Tak, ale jeszcze nie zdążyłam się rozpytać. Najpierw muszę porozmawiać z Hildą.
Emanuel spojrzał na nie zdziwiony.
- Jaką propozycję złożyła ci moja matka?
- Bym zaczęła prać dla ludzi, prasować i krochmalić kołnierzyki. W piwnicy stoi
porządna maglownica.
Zauważyła, że Emanuelowi nie spodobał się ten pomysł, ale ponieważ pochodził od
jego własnej matki, nie odważył się zaprotestować.
- To lepiej płatna praca. Twoja matka zna kogoś, kto prasuje kryzy dla pastorów.
Może uda mi się zdobyć gdzieś takie specjalne żelazko.
Matka umiała przewidzieć reakcję Emanuela i szybko włączyła się do rozmowy.
- Ja stanę przy maglownicy, Elise będzie prać i prasować. Pomogę jej.
Emanuel skinął głową i wyszedł do pokoju.
Elise podążyła niechętnie za nim. Wzdragała się na myśl, że zostanie z nim sama, ale
prędzej czy później musiało to nastąpić.
Stał odwrócony do niej tyłem, ale i tak wiedziała, że cierpi.
- Emanuel?
Odwrócił się. W jego wzroku krył się ból. Podeszła do męża i zarzuciła mu ramiona
na szyję.
- Zapomnijmy o wszystkim, Emanuelu. Wiem, że nie chciałeś mnie skrzywdzić, że
żałujesz i nigdy nie powtórzysz tego błędu.
Przyciągnął ją do siebie i przytulił tak mocno, że odebrało jej dech.
- Kocham cię, Elise. Obiecuję, że to się nie powtórzy. Wtulona w ciepło jego szyi,
pokiwała lekko głową.
- Wierzę ci.
- Zrobię wszystko, by to naprawić. Zgodzę się, na co tylko chcesz, bylebyś mi
wybaczyła.
- Już ci wybaczyłam, Emanuelu.
Pociągnął ją do fotela i usiadł, biorąc ją na kolana i obsypując pocałunkami.
Elise poczuła ulgę. Mogła teraz odgonić natrętne myśli i zapomnieć o wszystkim.
Było tak jak kiedyś, może nawet lepiej. Głaskała męża po włosach, powodowana nagłą
potrzebą, by mu to wynagrodzić. Przecież cierpiał, prawdę mówiąc, cierpiał może bardziej
niż ona.
- Tak dobrze znów być z tobą, Elise. Nigdy już cię nie opuszczę, będę z tobą każdego
dnia.
- Nie musisz iść do fabryki?
- Nie ma pośpiechu. Teraz chcę trzymać cię na kolanach i napawać się chwilą. -
Pocałował ją, zaczął wsuwać dłoń za rąbek koszuli, ale opanował się. Nie chciał popełnić
błędu, wzbudzić w niej złych myśli.
Nagle przypomniał sobie o czymś.
- Cały czas chciałem cię spytać o tego mężczyznę, którego uratowaliśmy przed
utonięciem.
Ta nagła zmiana tematu wprawiła Elise w zakłopotanie. Poczuła, że się rumieni.
- On... był tutaj. Odniósł ubranie ojca i sto koron w podzięce. - Nie wspomniała o
śpioszku. Kiedy Emanuel był w domu ostatnim razem, nabrał podejrzeń na widok paczki i
dziecięcej czapeczki. Jakże mogła mu wytłumaczyć, że mężczyzna, którego uratowali, i
„tajemniczy wielbiciel” to jedna i ta sama osoba. Emanuel nie powinien nigdy domyślić się,
iż zapewne ten właśnie człowiek napadł na nią tamtego feralnego dnia. Emanuel zmarszczył
brwi.
- Dowiedzieliście się, kim jest?
- Tak, musiałam mu odnieść rzeczy. Wozak Karlsen zapomniał je zabrać.
- Gdzie mieszka? - Emanuel spojrzał na nią badawczo.
- Na Gjetemyrsveien. W jednym z tych małych dwupiętrowych domków.
- W takim razie dobrze mu się powodzi. Dla zwykłego robotnika sto koron to duża
suma. Jest żonaty?
- Nie sądzę. Była tam kobieta w średnim wieku, pewnie jego matka.
- Powinna wycenić życie syna na więcej niż sto koron. Pytanie tylko, co jej
powiedział. Przecież nie przyznał się jej do myśli samobójczych.
Elise potrząsnęła głową. Żeby tylko matka się nie wygadała, pomyślała z lękiem.
- Nagle zrobiliśmy się całkiem zamożni - rzuciła szybko. - Sto koron od niego,
kolejne sto od „dżentelmena”, jak nazywa go Peder. Starczy na opał na całą zimę, spodnie dla
obu chłopców i nową kołdrę dla Pedera. Stara była łatana setki razy i do niczego się już nie
nadaje.
Emanuel patrzył na nią uważnie.
- Mówisz tak, jakbyś była odpowiedzialna za swoich braci.
- Bo jestem. - Elise wyczuła, że to dobra okazja, by postawić na swoim. - Matka daje
do zrozumienia, że nie ma sił zajmować się trójką dzieci. Jeśli z panem Hvalstadem znajdą
sobie jakieś małe mieszkanko, nie zabiorą Pedera ani Kristiana ze sobą.
Wreszcie padły te słowa. Wcześniej nie odważyłaby się ich wypowiedzieć.
Emanuel zmarszczył brwi i otworzył usta, by jej odpowiedzieć, ale się powstrzymał.
- Akceptujesz to, Emanuelu? - Elise zajrzała mu w oczy. Wzruszył ramionami.
- Nie tak wyobrażałem sobie nasze życie. Nie zrozum mnie źle, twoi bracia są mili.
Zwłaszcza Peder, trudno go nie lubić. Wkrótce jednak urodzi się dziecko... Nie będzie łatwo
utrzymać całą trójkę.
Skinęła głową.
- Też się tego boję. Nie potrafiłabym jednak rozstać się z nimi, wiem, jak mocno są do
mnie przywiązani, szczególnie Peder. Nie pojmuję, dlaczego mama chce ich opuścić.
- Z drugiej jednak strony jej decyzję przyjęłaś z ulgą? Spojrzała mu prosto w oczy i
skinęła głową.
- Tak, ze względu na mnie i na chłopców. Bałam się jednak twojej reakcji.
- Nie mówmy o tym więcej, Elise. Chłopcy zostają, to oczywiste.
Objęła go za szyję.
- Tak się cieszę, że jesteś przy mnie, Emanuelu. Pocałował ją, długo. Poczuła, że
narasta w nim podniecenie.
- Możemy? - szepnął jej żarliwie wprost do ucha.
Skinęła głową, nasłuchując głosów z kuchni. Potem ześlizgnęła się z jego kolan,
zadarła spódnicę i pozbywszy się bielizny, usiadła na nim okrakiem.
Z obawy, że ktoś wejdzie, nie mogła się skupić. Emanuel jęczał cicho, jakby
zapomniał o całym bożym świecie.
Kiedy skończyli, usiadła do krosien.
Emanuel poprawił ubranie, stanął za nią i pocałował ją w kark.
- Jesteś najlepsza ze wszystkich. Wzdrygnęła się. Teraz miał ją z kim porównać.
- Idę do fabryki. Dokończymy, kiedy wrócę - szepnął. Pokiwała głową, uśmiechając
się.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, wstała, by przynieść torbę ze ścinkami materiału.
Pedera i Kristiana już nie było. Evert bawił się z dziewczynkami na podłodze. Matka
prała.
- Co z tobą? - spytała. - Jak idzie robota?
Z pewnością słyszała, co dzieje się za ścianą, pomyślała z irytacją Elise.
- Dobrze - mruknęła i ruszyła do komórki.
Kiedy na powrót zasiadała do krosien, jej wzrok podążył mimochodem do okna. U
stóp wzgórza stał Emanuel pogrążony w rozmowie z jakimś człowiekiem.
Serce Elise przestało bić na ułamek sekundy. Wprawdzie nie miał kul, a rude włosy
skrył pod wełnianą czapką, jednakże Elise nie miała najmniejszych wątpliwości, kim jest
rozmówca jej męża.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wciąż te same pytania cisnęły się jej do głowy, kiedy obracała krosnami: Czego
chciał Ansgar? Po co przyszedł?
Dlaczego Emanuel wdał się z nim w pogawędkę? Przecież nie rozmawiał z każdym
przechodniem. Kto zaczął? Może Ansgar wymyślił jakiś pretekst, by go zaczepić? Tylko po
co?
Wielki Boże, chyba nie był na tyle nierozsądny, by opowiedzieć Emanuelowi o
zamężnej dziewczynie, którą zdybał? A może obrażenia głowy sprawiły, że całkiem stracił
rozum?
I co z tego? Nie moja wina, że mnie zgwałcił, że obsypuje podarkami i kręci się koło
domu. Jeśli Emanuel odkryje prawdę i wpadnie w gniew, sam będzie musiał sobie z tym
poradzić. Nic nie poradzę na to, że prześladuje nas szaleniec.
Mimo to wzdrygała się na myśl o powrocie Emanuela do domu. Wprawdzie był dziś
potulny jak baranek, ale Elise wiedziała doskonale, że jego wyrozumiałość ma swoje granice.
Zmiana stylu życia sama w sobie była trudna i może jego rodzice mieli rację, twierdząc, że
kiedyś jej pożałuje. A wtedy zechce wrócić do Ringstad, nie po to by się rozwieść, lecz by
oderwać się od nędzy i od niej. Dziecko, które nosiła, nie było jego i nie musiał poczuwać się
do odpowiedzialności za nie. Pewnie całkiem by jej nie porzucił, pewnie przysyłałby jakieś
pieniądze raz po raz, by uspokoić wyrzuty sumienia i prowadzić życie, jakie lubił.
Jej myśli wróciły do Ansgara Mathiesena. Torkild Abrahamsen, przyjaciel Agnes,
twierdził, że Ansgar jest nieszczęśliwym samotnikiem. Może dlatego kręcił się wokół niej? A
może rację miała matka, twierdząc, że Ansgar jest w niej zakochany? Jeśli Emanuel odkryje
prawdę, rozpęta się piekło. Jeśli na dodatek wykryje, iż ten człowiek zgwałcił ją i jest ojcem
jej dziecka, wtedy zerwie z nią i bezzwłocznie wyniesie się z domu.
Może przeniesie się do Signe... Skąd mogła wiedzieć, czy przyznał się jej do
wszystkiego? Przecież nie powiedziałby nigdy, że Signe go oczarowała. Pożądał jej, zanim
przyszedł tamten feralny wieczór, walczył ze sobą, ale w końcu uległ pokusie. Zwalił winę na
alkohol, ale jak było naprawdę?
A co z Signe? Była w nim zakochana, żałowała, że odszedł, tęskniła? Może
przyjęłaby go z powrotem z otwartymi ramionami, gdyby tylko dał jej znak? Wszak była cór-
ką chłopa nawykłą do pracy w gospodarstwie. I to wcale niemałym, skoro wszyscy żołnierze
znaleźli w nim nocleg. Państwo Ringstad nie posiadaliby się ze szczęścia na widok nowej
synowej.
Ktoś zapukał do drzwi kuchennych. Otworzyła je matka, a po chwili dobiegł ją głos
Johana. Wielki Boże, przecież zabroniła mu tu przychodzić! Dlaczego to zrobił? Emanuel
mógł wrócić lada chwila.
Matka uchyliła drzwi do pokoju.
- Elise, przyszedł Johan. Chce z tobą mówić. To ważne. Wstała i wyszła na schody,
nie zamierzała zapraszać go do środka.
- O co chodzi?
Johan uśmiechał się, wyglądał kwitnąco.
- Zarzuć szal i przejdź się ze mną. Mam ci coś do powiedzenia.
Zmarszczyła czoło, ale posłuchała go. Johan był poważny pod maską uśmiechu.
Na dworze panował chłód, ostre podmuchy wiatru biły od rzeki. Elise zadygotała.
- Emanuel poszedł do fabryki, prawda? Przytaknęła.
- Skąd wiesz?
- Widziałem, jak wychodził, właśnie niosłem matce jedzenie. Nie zabawię długo,
Elise, zapamiętałem sobie twoje słowa. Ale przechodząc przez most, spotkałem kogoś
jeszcze.
- Wiem kogo - stwierdziła gorzko. - Rozmawiali ze sobą.
- Widziałaś ich? - zdziwił się.
- Przypadkiem wyjrzałam przez okno i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Teraz
dręczę się myślą, o czym mogli rozmawiać. Jeśli Agnes ma rację i to on mnie...
Johan pokiwał poważnie głową, wyraźnie podzielał jej niepokój.
- Czego może ode mnie chcieć?
Johan zamyślił się. - Sądzę, że ja też muszę uciąć z nim pogawędkę.
- Ty? - Elise nie ukrywała przerażenia. - Stracisz panowanie nad sobą, Johan. Sam
mówiłeś! - urwała i zagryzła wargę.
- Nie zapomnij, że uratowałem mu życie. Wy zresztą też. Jeśli jest z nim coś nie w
porządku - Johan znacząco puknął się w czoło - to trzeba go oddać do czubków, żeby już
nikogo nie skrzywdził. Szczerze mówiąc, sądzę, że facet jest zupełnie normalny. Tyle że
nieprzytomnie zakochany, co samo w sobie graniczy z szaleństwem. - Posłał Elise krzywy
uśmiech. - Ludzie ogarnięci pożądaniem zdolni są do strasznych rzeczy.
Zza rogu domu wyłoniła się raptownie jakaś sylwetka.
- Ktoś przyszedł do nas w odwiedziny?
Elise wzdrygnęła się i wbrew własnej woli oblała rumieńcem. Przecież nie zapraszała
Johana do siebie. Johan przywitał się uprzejmie.
- Witamy w domu, panie Ringstad.
- Dziękuję - odrzekł chłodno Emanuel. - Moje gratulacje. Z tego, co słyszałem, należą
się panu z wielu powodów.
Johan zaczerwienił się.
- Wieści szybko się rozchodzą.
Elise uznała za stosowne, by się wtrącić.
- To dobrze, że z Agnes urodzimy mniej więcej o tym samym czasie. Dzieci będą
dorastać razem.
Emanuel nie wydawał się zachwycony tą perspektywą, ale taktownie nie wygłosił
żadnego komentarza.
- Może napije się pan z nami kawy? - spytał ku zdumieniu żony.
Johan zawahał się, ale przyjął zaproszenie.
Elise weszła pierwsza do domu, zastanawiając się, skąd bierze się uprzejmość
Emanuela. Może chciał wykonać krok ku pojednaniu, a może po prostu badał zamiary
Johana.
Matka nie zdołała ukryć zdziwienia na widok gościa.
- 'Zaprosiłem pana Thoresena na filiżankę kawy - wyjaśnił Emanuel.
Matka rzuciła się do kuchni. Elise dostrzegła jej zdenerwowanie.
Zasiedli przy kuchennym stole. Pan Hvalstad nie wrócił jeszcze z pracy, a Anne Sofie,
Larsine i Evert bawili się na korytarzu.
- Spotkałem dziś pewnego jegomościa - zaczął Emanuel, a Elise zamarła. - Znamy się
z obozu w Kongsvinger. Przytrafił mu się wypadek i został zwolniony ze służby.
Opowiedział mi, że niejaki Johan Thoresen uratował mu życie. Nie wiedziałem o tym - posłał
Johanowi zaskoczone spojrzenie. - Dowiedziałem się jedynie, że strzelec z innej kompanii
spadł z urwiska, a jakiś żołnierz znalazł go i pomimo zmęczenia pobiegł do obozu, by
sprowadzić pomoc. Tylko dzięki jego roztropności ten biedak nie wykrwawił się na śmierć.
Moje gratulacje, panie Thoresen, to był bohaterski czyn.
Johan nie spojrzał mu w oczy. Pociągnął łyk kawy i mruknął: - Każdy by to zrobił na
moim miejscu.
- Ja nie miałbym sił, by biec. Pamiętam, że po ćwiczeniach padałem z nóg.
- Pierwszy raz słyszę tę historię! - wykrzyknęła zdumiona matka. - Dlaczego nikt mi o
tym nie powiedział? A ty, Elise, wiedziałaś o wszystkim?
Elise wstała, by przynieść dzbanek z kawą.
- Zdawało mi się, że ci o tym wspomniałam. Johan jedynie napomknął o zdarzeniu,
kiedy przebywał w domu na przepustce.
- Czy takie wypadki często się zdarzały? - Matka obróciła zaniepokojony wzrok na
Emanuela. - Wozak Karlsen twierdził, że ten nieszczęśnik, którego uratowaliśmy spod
wodospadu, był żołnierzem, który doznał obrażeń podczas służby na granicy.
Elise wstrzymała oddech.
Emanuel spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Kiedy ja ostatnio byłem na przepustce, chłopcy opowiadali o jakimś człowieku na
moście. Kristian twierdził zaś, iż chodzą słuchy, że jakiś ranny żołnierz „kręci się po okolicy.
Chodzi o tę samą osobę?
Elise nie odważyła się spojrzeć mu w oczy. Matka nie ukrywała wątpliwości.
- To raczej niemożliwe. Dlaczego miałby... To znaczy... Zdawało nam się, że chce
popełnić samobójstwo. Po co miałby to robić, skoro właśnie został ocalony od niechybnej
śmierci?
Elise odetchnęła z ulgą, była pewna, że matka wspomni o paczuszkach z dziecięcymi
ubrankami. Emanuel machnął ręką.
- To musiał być ktoś inny. Widziałem tamtego biedaka, w ogóle nie był podobny do
tego człowieka, z którym dzisiaj rozmawiałem. Wprawdzie w pokoju było ciemno i nie
przyjrzałem się jego twarzy, kiedy przywracaliśmy go do życia, ale to chyba nie on. Jeśli
znów go spotkam, spytam bez ogródek.
Przeniósł wzrok na Elise.
- Co teraz nastąpi, będziemy mieć króla czy republikę? Jak sądzisz, Elise?
- Sama nie wiem. Jeśli monarchia ma stworzyć nową klasę panów, którzy żywić się
będą u dworu, to uważam, że i bez nich różnice są zbyt duże.
Elise ochoczo zaakceptowała zmianę tematu rozmowy. Emanuel uśmiechnął się.
- Nie chcesz zobaczyć prawdziwej królowej, która macha do swego ludu z okna
automobilu?
Elise wzruszyła ramionami.
- Zgadzam się z Elise - wtrącił z powagą Johan. - Monarchia jest symbolem
nierówności. Nie pasuje do demokracji.
Emanuel ponownie się uśmiechnął.
- Nie sądzę, by ludzi interesowała równość. Ludzie wolą igrzyska i marzenia.
Popatrzcie tylko, jaki tłum zbiera się na głównej ulicy miasta, kiedy król Oskar z królową
Zofią przybywają z wizytą. A w tłumie są panowie w cylindrach i eleganckie damy
powiewające chusteczkami, ale także mężczyźni w kaszkietach i kobiety w chustach.
Wszyscy kochają bajki i marzenia i chcą choć na chwilę zapomnieć o codzienności.
Johan pokręcił głową.
- Nie uważam, by w tłumie było wielu robotników z nadrzecznych dzielnic. Po
dwunastu, czternastu godzinach pracy nie mają sił, by machać do królewskiej pary. Wracają
do domu, gdzie czeka gromadka dzieci, która cały dzień musiała radzić sobie bez pomocy
ojca. Jeśli w społeczeństwie zapanuje sprawiedliwość, ludzie nie będą musieli marzyć i
karmić się cudzym bogactwem.
Emanuel nic nie odrzekł, a Elise pośpiesznie zmieniła temat.
- Zapomniałam wam powiedzieć, że lekarz spytał Everta o jego plany na przyszłość.
Evert wyznał, że chce zostać lekarzem i pomagać ludziom chorym na suchoty Tym, którym
doktor nie może pomóc.
- Doktor nie poczuł się urażony? - przeraziła się matka.
- Nie, potraktował Everta poważnie. Powiedział, że to mądra decyzja, bo
potrzebujemy ludzi, którzy rozwiążą ten problem.
- Biedak, ma małe szanse, by zajść tak daleko - uznał Emanuel.
- Nie mów tak, Evert jest zdolny. Doktor stwierdził, że jeśli będzie mógł pochwalić
się doskonałymi stopniami, dostanie stypendium w dobrej szkole. Bardziej niepokoję się o
Pedera, uznam to za sukces, jeśli uda mu się skończyć szkołę powszechną.
Johan wmieszał się do rozmowy.
- Niepotrzebnie się niepokoisz. Peder da sobie radę, jestem o tym przekonany.
Prymusi nie zawsze radzą sobie w życiu. Nawet jeśli nie należy do najpilniejszych uczniów,
ma inne zalety.
Emanuel przypomniał sobie o czymś.
- Powiedz mi, Elise, czy pytałaś panią Berg, czy to ona przysłała ci śpioszki?
Elise pokręciła głową, gwałtownie wyciągając rękę po cukiernicę.
- Nie, nie miałam okazji.
- Przecież byłaś odebrać Everta przed wizytą u lekarza. Zapomniałaś?
- Tak, za bardzo byłam przejęta dolegliwościami chłopca.
- Może Evert wie coś na ten temat? Zapytaj go. - Emanuel zwrócił się do Johana. -
Elise dostała prezenty, ale nie wiemy od kogo. W paczkach były ubranka niemowlęce. -
Znów odwrócił się do Elise. - Wiele o tym myślałem i cała ta sprawa wydaje mi się
zadziwiająca. Dla prostego robotnika te prezenty to majątek, muszą więc pochodzić od
jakiejś zamożnej osoby. Z pewnością nie od pani Berg, choć twierdzicie, że powodzi się jej
lepiej od innych. Może od majstra Paulsena? Może zrobił to przez wzgląd na Hildę?
Elise pokiwała głową.
- Kto wie? Nie pomyślałam o tym.
- Więc niech Hilda go zapyta. Nie zniosę myśli, że ktoś ma nas za biedaków, których
nie stać na ubranie dla własnych dzieci - dodał Emanuel poruszonym głosem.
Johan wstał.
- Muszę już iść. Agnes na mnie czeka. Bardzo dziękuję za kawę.
Matka uśmiechnęła się do niego z wyraźną ulgą.
- Pozdrów Annę i matkę.
Ledwie zamknęły się za nim drzwi, kiedy odezwał się Emanuel: - Nie mogę pojąć, jak
oni wytrzymują ze sobą. On jest taki radykalny, zresztą tak jak jej ojciec, a Agnes ma
zupełnie inne przekonania.
- Jakie to ma znaczenie? - spytała matka ze zdziwieniem. - Kobiety nie mieszają się
do tych spraw.
- To prawda - uśmiechnął się Emanuel. - Kobiety powinny trzymać się z dala od
polityki.
Tym razem zdziwiła się Elise.
- Jeszcze nie tak dawno namawiałeś mnie, bym się zaangażowała po stronie
sufrażystek.
- Doprawdy? - śmiał się Emanuel. - Nie pamiętam. Zresztą to co innego.
Odwrócił się do matki.
- Elise powiedziała mi, że szykują się u nas wielkie zmiany.
Matka zarumieniła się.
- Chodzi ci o mnie i pana Hvalstada? To całkiem niezwykłe. Nie przypuszczałam, że
będę w stanie pokochać kogoś oprócz Mathiasa. Może jednak tak właśnie jest: jeśli raz
przeżyło się prawdziwą miłość, łatwiej przeżyć ją po raz drugi. Mathiasa straciłam wiele lat
temu, choć umarł ostatniej zimy. Alkohol oddalił nas od siebie. Za młodu był czuły i miły,
miał wesołe usposobienie. Moi rodzice go ubóstwiali.
- Czy mogę spytać, jakie macie plany?
Wyglądało na to, że opowieści o ojcu w ogóle Emanuela nie obchodziły. Chciał
poznać zamierzenia matki i pana Hvalstada.
- Asbjorn szukał małego mieszkania w pobliżu Wzgórza Świętego Jana, ale szanse są
niewielkie.
- A w naszej dzielnicy?
- Tego pomysłu pan Hvalstad nie rozważał - stwierdziła matka, unikając jego wzroku.
Emanuel nic nie powiedział.
Ale Elise wiedziała, co myśli. To miejsce było równie dobre jak inne, skoro matka
przemieszkała w Andersengarden tyle lat.
Matka odebrała jego milczenie jako krytykę i dodała pośpiesznie: - W robotniczych
dzielnicach wcale nie jest łatwiej o mieszkanie. Wręcz przeciwnie.
- W takim razie pan Hvalstad miał niezwykłe szczęście, kiedy znalazł własny kąt na
poddaszu. W domkach nad rzeką i przy Maridalsveien pełno jest podobnych mieszkań.
Zdziwiłbym się bardzo, gdyby któreś z nich nie było wolne.
Matka patrzyła na niego niepewnie.
- Rozumiem, że wolałbyś, abyśmy się wyprowadzili? Emanuel pokręcił głową.
- Źle mnie zrozumiałaś. To oczywiste jednak, że każda rodzina chce się
usamodzielnić. Poza tym dla siedmiu osób ledwie starcza miejsca przy stole, a niedługo
będzie nas ośmioro.
- A co z pieniędzmi? Sądzę, że z twojej pensji nie wyżyjecie. Bez mojej pomocy po
porodzie Elise nie będzie mogła zająć się praniem i prasowaniem. Bo wszak to zamierza ro-
bić? - dodała bez przekonania.
Elise dostrzegła, że Emanuel się zaczerwienił. Zapewne uznał słowa matki za
obraźliwe, choć przecież były zgodne z prawdą.
- Zarobki Pedera i Kristiana wystarczą na kilka bochenków chleba i kankę mleka -
ciągnęła matka. - Z pracy przy krosnach zysk jest niewielki, z początku nie zdawałam sobie
sprawy, że ludzie płacą tak mało za te wyroby. Sądziłam, że przyjmiesz z wdzięcznością te
siedem koron tygodniowo, które Asbjorn dokłada.
Elise skuliła się, widząc wyraz twarzy Emanuela. Dotąd nie musiał utrzymywać
rodziny, nie wiedział, ile trzeba, by kupić żywność, odzież i opał. Miał oszczędności, kiedy
się pobierali, a w obozie nie musiał martwić się o chleb. Nie zdawał sobie sprawy, ile zjada
głodny dziewięciolatek, jak szybko topnieją zapasy drewna, kiedy mróz ścina wszystko, ile
kosztuje nafta do lamp, salmiak, wymiana obcasów u szewca, wizyta u lekarza raz na jakiś
czas czy lekarstwa.
Emanuel podniósł się od stołu.
- Nie rozmawiajmy już o tym. Zostaniecie, póki nie znajdziecie sobie własnego kąta.
Nie zamierzam was wyrzucać. - Te ostatnie słowa złagodził uśmiechem. - Wiem, że Elise
dobrze się czuje w otoczeniu rodziny.
- Dziękuję, Emanuelu. - Matka wydawała się wzruszona.
Elise rzuciła jej ukradkowe spojrzenie. Miała wrażenie, że matka odebrała słowa
Emanuela jako znak, że mogą zostać tak długo, jak chcą. Nie miała ochoty wyprowadzać się
z domku majstra właśnie teraz, kiedy spełniły się jej marzenia: własny pokój, schodek
skąpany w słońcu i kawałek trawnika.
Do domu wpadli chłopcy, a po chwili zjawiła się Kiełbaska, by odebrać Larsine. W
sobotni wieczór wybierali się z wizytą do masarza.
- Powinieneś już iść do domu - powiedziała Elise do Everta. - Wprawdzie ładnie się
bawicie, ale doktor zalecił, byś się oszczędzał. Zresztą pani Berg czeka już zapewne na
ciebie. Umówiłam się z nią, że zabiorę cię do siebie, jeśli wszystko będzie w porządku, ale
obiecałam też, że wrócisz wcześnie do domu.
Evert wstał posłusznie, tylko Peder wydawał się rozczarowany.
- Tak się cieszyłem, że się pobawimy.
- Jutro będzie okazja. Macie dla siebie całą niedzielę.
Pan Hvalstad wrócił do domu i matka zabrała Anne Sofie na poddasze. Elise nie
wątpiła, że powtórzy mu słowa Emanuela. Sama wysłała chłopców do łóżek. Bogu niech
będą dzięki za niedzielę, myślała, przyglądając się ich poszarzałym twarzyczkom. Po
tygodniu przedpołudniowych zajęć szkolnych, pracy popołudniami i wieczornego odrabiania
lekcji całkowicie opadali z sił.
Kiedy w końcu wróciła do kuchni, zastała Emanuela siedzącego z gazetą za stołem.
- Wreszcie zostaliśmy sarni. - Wyciągnął dłoń i przyciągnął ją do siebie. - Powiedz
mi, jak się czujesz i co o tym wszystkim myślisz.
Nie wiedziała, o co mu chodzi.
- Odkąd wróciłeś do domu, czuję się dobrze. Cieszę się, że Evert nie zapadł na
suchoty. I jestem ci wdzięczna, że tak wspaniałomyślnie potraktowałeś mamę.
- Dobrze się czujesz przede wszystkim dlatego, że masz wokół siebie bliskich.
Niczego innego nie pragnę, tylko tego jedynie, byś była zadowolona. - Pocałował żonę w
czoło. - Kiedyś się u nas rozluźni - dodał. - W końcu pan Hvalstad znajdzie miejsce, które
uzna za odpowiednie. Swoją drogą nie wydaje ci się dziwne, że przeniósł się na poddasze,
skoro miał wygodne mieszkanie na ulicy Antona Schjotha?
Elise uśmiechnęła się.
- Może już wtedy miał oko na matkę.
- Jaka matka, taka córka - zażartował Emanuel. - Ciebie też nachodził jakiś
tajemniczy wielbiciel.
Elise oblała się falą gorąca, ale zmusiła się do uśmiechu.
- To był tylko taki żart Kristiana.
Twarz Emanuela zmieniła się gwałtownie. Teraz był śmiertelnie poważny.
- Mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz. Nie odważyła się spojrzeć mu w oczy.
- Ja ukrywam coś przed tobą? Tym razem on się zaczerwienił.
- Nie w ten sam sposób co ja - wyjaśnił zażenowany.
- Masz na myśli Johana? Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Miałem dziwne poczucie, kiedy siedzieliśmy przy kawie, że coś
skrywacie przede mną.
- Nie mam z Johanem żadnych tajemnic. To, co było między nami, należy do
przeszłości. Pozostaliśmy jednak przyjaciółmi. Zachowałeś się wielkodusznie, zapraszając go
do nas.
Emanuel uspokoił się. Przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował.
- Chodźmy się położyć, Elise.
Leżała naga w jego ramionach, ale myślami była nieobecna. Signe weszła między
nich, Elise musiała przyznać wobec samej siebie, że wolałaby nie znać prawdy. Przyznając
się do zdrady, Emanuel przerzucił ciężar na jej barki.
Z drugiej jednak strony wyczułaby zapewne, że coś przed nią ukrywa, tak jak i on
domyślał się, iż nie jest z nim całkowicie szczera. Taki stan nie mógł trwać wiecznie. Nie
wyznała prawdy o dziecku wobec matki i chłopców, ale zakłamane życie z Emanuelem u
boku stałoby się nie do wytrzymania. Prędzej czy później wygadałaby się, prędzej czy
później zjawiłby się Ansgar. Bałaby się, że na stopniu znajdzie nową paczkę, że natknie się
na niego na ulicy, że plotki dotrą do uszu Emanuela. A wtedy oskarżyłby ją, że nie wyznała
prawdy.
Z głębokim westchnieniem uznała, że musi opowiedzieć mu o wszystkim.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W poniedziałek piętnastego października pan Hvalstad wrócił na przerwę obiadową z
gazetą „Morgenbladet” pod pachą. Zachwycony czytał na głos artykuł o rozwiązaniu unii, a
wszyscy słuchali go z nabożeństwem:
- „Gdyby ktoś sześć miesięcy temu ośmielił się pomyśleć, że szwedzki parlament po
zerwaniu unii personalnej zniesie akt królewski, uzna państwowość Norwegii i usunie znak
unii ze szwedzkiej flagi, uznalibyśmy to za mrzonki. Dziś jednak, cztery miesiące po decyzji
z czwartego czerwca, te mrzonki stają się rzeczywistością”.
Pan Hvalstad odłożył gazetę.
- Zastanawiam się, czy nasze wnuki przeżywać będą takie historyczne wydarzenia,
których my jesteśmy świadkiem. Oderwaliśmy się od Danii po czterystu latach, sto lat
zabrało nam uwolnienie się od zwierzchnictwa Szwecji. Miejmy nadzieję, że już teraz na
zawsze zachowamy niepodległość.
Matka uśmiechnęła się zadowolona.
- A ja mam nadzieję, że politycy zajmą się usuwaniem nierówności społecznych i
pomogą robotnikom w walce o godne życie.
Pan Hvalstad pokiwał głową.
- I że dotrzymają obietnic, które złożyli, i dadzą nam zasiłki chorobowe i
ubezpieczenia społeczne. I że dzieci z nieprawego łoża otrzymają nazwisko ojca i prawo
dziedziczenia na równi z dziećmi urodzonymi w małżeństwie.
Elise pomyślała o maleństwie, które nosiła pod sercem. Jak ułożyłoby się jego życie,
gdyby Emanuel się z nią nie związał?
- Wszystkie matki powinny dostać zasiłek, jeśli ojcostwo zostanie ustalone. Powinny
mieć też obowiązek podania nazwiska ojca - ciągnął pan Hvalstad. - Ojciec powinien zaś
wspierać swoje potomstwo. To też obowiązek władzy.
Matka słuchała dotąd sceptycznie, lecz teraz się ożywiła.
- Kiedy widzę te nieszczęsne samotne matki, które odnoszą swoje maleństwa do
żłobka przed szóstą rano, a odbierają późnym wieczorem, to serce mi krwawi. Należy im się
pomoc.
- Właśnie. Całe pokolenie ma utrudniony start życiowy, a społeczeństwo jedynie na
tym traci.
- Katti Anker Molier i Johan Castberg walczą o prawa samotnych matek. - Emanuel
wtrącił się do rozmowy. - Uważają, że w takich warunkach życiowych samotne matki
ponoszą nieodwracalne straty.
Matka ściągnęła brwi, wciąż nie dawała się przekonać.
- Skutek może być taki, że jeszcze więcej niezamężnych kobiet rodzić będzie dzieci.
Czytałam w jakiejś gazecie, że pomoc nieślubnym dzieciom posadzi „syna ladacznicy na
tronie spadkobiercy”, tak właśnie było napisane. A kobiety lekkich obyczajów nastawać będą
na zamożnych panów, by ich potomstwo dziedziczyło majątki.
Myśli Elise raz jeszcze pobiegły do nienarodzonego dziecka. Zostanie ono
spadkobiercą Ringstad, nie będąc synem ani córką ladacznicy, lecz kobiety wziętej gwałtem.
Nie mogę zdradzić się przed Emanuelem, pomyślała. Nie chciałabym spotkać Signe i cieszę
się, że nie mieszka w pobliżu Kristianii. Powinnam więc oszczędzić Emanuelowi podobnych
doznań. Ansgar i tak nie przyznałby się do niczego, jeśli to był on, poza tym nie ma żadnych
dowodów. Lepiej więc, by Emanuel nie poznał prawdy Łatwiej będzie mu grać rolę ojca,
również wobec pana i pani Ring - stad. Zresztą w ogóle nie wspominał o rudowłosym.
Emanuel zmarszczył czoło, jakby nagle przypomniał sobie o czymś. Może zamiar
okłamania rodziców napełniał go odrazą?
- To niebezpieczeństwo istnieje - powiedział zamyślony. - Jako oficer Armii
Zbawienia zawsze zdawałem sobie sprawę z niesprawiedliwości, jaka dotyka kobiety.
Referendum w sprawie rozwiązania unii ze Szwecją to dobry przykład. Przecież sprawy
naszego kraju dotyczą w równym stopniu kobiet i mężczyzn! A jednak kobiety nie mają pra-
wa głosu.
- Ta walka jest nadaremna - westchnęła matka. - Czytałam w gazecie o tej
bojowniczce o prawa kobiet, nazywa się Fredrikke Qvam, jeśli dobrze pamiętam. Zwróciła
się do marszałka parlamentu z wnioskiem, by dopuścić kobiety do głosowania, ale jej
wniosek odrzucono. W gazecie opublikowano anonimowy komentarz, autor nie odważył się
podpisać go własnym nazwiskiem. Napisał w nim, że rok 1905 to czarny rok w historii walki
o prawa kobiet. Twierdził, że rząd i parlament traktują kobiety jak istoty podrzędne.
Pan Hvalstad pokiwał głową.
- Potrzeba nam silnych kobiet, by to zmienić, takich, które należą do elity społecznej i
finansowej. O nasze opinie nikt nie dba.
Matka odwróciła się do Emanuela.
- Jutro zaczynasz pracę w fabryce?
- Tak - odrzekł Emanuel - i już się cieszę.
Dwudziestego siódmego października król Oskar II zrzekł się tronu norweskiego i
wyraził wolę, by zasiadł na nim książę z dynastii Bernadotte.
Dwa tygodnie później, dwunastego i trzynastego października, w Kristianii odbyło się
kolejne referendum. Tym razem naród norweski miał opowiedzieć się za monarchią lub
republiką. Mówiono, że duński książę Karol sam poprosił, by lud wypowiedział się w
sprawie przyszłego systemu rządów.
Elise była podekscytowana, ale nie wyrażała głośno swoich poglądów. Emanuel
opowiadał się za monarchią i uznawał za oczywistość, że jego żona ma takie samo zdanie.
W takich kwestiach dzieliła ich przepaść.
Emanuel nie dorastał w małym pokoju z kuchnią w szarej i ponurej kamienicy, w
której roiło się od szczurów, wszy i karaluchów. Nie marzł zimą i nie kładł się spać głodny.
Jak miał zrozumieć, jakim torem biegły jej myśli?
Za monarchią oddano 259 563 głosy, za republiką 69 264 głosy.
W takim razie zgadza się ze mną prawie siedemdziesiąt tysięcy ludzi, pomyślała
Elise. I tylko niewielka cząstka z nich mieszka w robotniczych domkach nad rzeką Aker.
Emanuel nie posiadał się z radości.
- To dobrze, że większość wie, jak przysłużyć się krajowi. Lepiej mieć potężne
koneksje dynastyczne niż żyć w osamotnionej republice.
Elise spojrzała na męża, lecz nic nie powiedziała. Wiadomość zastała ich przy
obiedzie.
- Monarchia oznacza stabilizację - ciągnął z werwą Emanuel - nowa forma rządów
wprowadziłaby nieład i niepewność.
- Czy jednak warunki życia poprawią się pod panowaniem naszego króla? - Elise nie
mogła się opanować. - Czy zmniejszą się różnice społeczne? Czy nam się poprawi?
- Z pewnością - uśmiechnął się Emanuel. - Wzmocnimy nasze poczucie odrębności.
Od sześciuset lat nie mieliśmy własnego króla. Rodzina monarsza zbliży ludzi do siebie,
ugruntuje naszą wspólnotę.
- Ale nie napełni nam brzuchów, nie da mieszkań, nie skróci dnia pracy. Może nawet
stanie się dokładnie odwrotnie, pieniądze pójdą na potrzeby dworu, a ludzie nadal będą
głodować.
Emanuel zmarszczył czoło, ale nic nie powiedział. Jak zwykle matka starała się
łagodzić nastroje.
- Słyszeliście, że młody książę musi zmienić imię? Aleksander będzie się odtąd
nazywał Olav. Biedaczek. Jak byś się czuł, Peder, gdybym zaczęła na ciebie wołać Aleksan-
der? - roześmiała się.
- To bym przestał cię słuchać. Myślałbym, że mówisz do kogoś innego.
- Książę ma ledwie dwa lata - wtrącił się Emanuel. - To co innego.
- Kiedy zjawią się w Norwegii, pójdę ich zobaczyć - oznajmiła matka. - Zjadą się
ludzie z całego kraju. Mówią, że książę Karol jest przystojny, wysoki i postawny, ma ciemne
włosy i wspaniałe wąsy. A jego żona, Maud, jest niska i krucha, ale ma piękną twarz i nosi
śliczne suknie z aksamitu i jedwabiu.
- No i widzisz, Elise! - śmiał się Emanuel. - Twoja matka, biedna robotnica, też chce
przywitać królewską parę! Nie zazdrości im eleganckich strojów i majątku, pragnie jedynie
małej odmiany w smutnym, szarym życiu.
Elise nic nie powiedziała.
- Słyszałam, że mają zostać koronowani! - Matka wyraźnie ceniła sobie wsparcie
Emanuela.
Pan Hvalstad interesował się historią, więc zabrał głos.
- Ostatnią królową koronowano w Norwegii czterdzieści pięć lat temu. Była to
Ludwika, babka księcia Karola i żona Karola XV. Pochodziła z Niderlandów. A wcześniej
trzeba by się cofnąć aż do czasów Hakona V Magnussona. Królową została wtedy niemiecka
księżniczka Eufemia.
Peder zdziwił się.
- Dlaczego cudzoziemcy noszą norweską koronę?
- Bo u nas nie ma arystokratów.
- Kogo? - rozdziawił usta Peder.
- Ludzi o błękitnej krwi.
Peder podniósł w górę palec, który zaciął nożem, rozszczepiając drwa na opał.
- Krew może być błękitna? Pan Hvalstad uśmiechnął się.
- Nie, mówimy tylko w ten sposób, by odróżnić zwykłych ludzi od szlachetnie
urodzonych.
- A jest między nimi jakaś różnica?
- Nie - pokręcił głową pan Hvalstad. - Jedynie taka, że tamci pochodzą z rodzin, w
których przez stulecia rodzili się królowie.
- I rozumują podobnie do nas? - Peder wydawał się przerażony, do tej pory uważał
królów za osobną rasę ludzi o niezwykłych cechach wrodzonych. - Ten mały też pójdzie do
szkoły i będzie się musiał uczyć wszystkich nazw rzek w Anglii na pamięć?
- Z pewnością musi się dużo uczyć. Jak dorośnie, będzie musiał wygłaszać
przemówienia i spotykać się z ludźmi z całego świata.
- I zdecydować, by przed naszym domem postawiono nową latarnię - dodał Peder
zadowolonym głosem.
Pan Hvalstad i Emanuel roześmiali się.
- Nie sądzę, Peder. - Emanuel spojrzał z sympatią na chłopca. - Królowie nie mają
czasu na takie drobiazgi. Zresztą król nie podejmuje decyzji, tylko robi to, o co prosi go rząd
i parlament.
- W takim razie po co nosi koronę na głowie?
Rozległy się kroki i drzwi otworzyły się z trzaskiem. Stanął w nich Evert, był tak
podniecony, że zapomniał zapukać.
- Pada śnieg!
Wszyscy jak na komendę odwrócili się do okna. Pojedyncze białe płatki opadały
majestatycznie z zaciągniętego chmurami nieba.
- Musisz wyjść na dwór, Peder! - Evert miał w zanadrzu kolejne sensacje. - Znalazłem
małego pieska. Trzeba odprowadzić go do domu.
Peder zerwał się ze stołka, wcisnął na głowę czapkę z daszkiem i w pędzie narzucił na
siebie kurtkę.
- Nie zapomnij, że zaraz idziesz do pracy! - krzyknęła za nim Elise.
Matka pokręciła głową.
- To doprawdy niezwykłe, jak szybko wydobrzał. Ledwie cztery tygodnie minęły od
wizyty u lekarza.
- Pomyślałam dokładnie to samo, kiedy stanął w drzwiach taki rumiany i pełen werwy
- odrzekła Elise.
Pan Hvalstad i Emanuel wstali z miejsc.
- Wracamy do codziennej harówki, a wy możecie dalej grzać się przy piecu -
powiedział przekornie Emanuel, ale Elise wyczuła, że za żartem kryje się wymówka. Dopiero
dwa dni temu udało się jej znaleźć nowe zajęcie. W piwnicy leżała sterta brudnej garderoby,
którą trzeba było wyprać, wysuszyć, wymaglować, wyprasować i częściowo również
wykrochmalić.
Suszenie nastręczało najwięcej problemów. Przy ładnej pogodzie można było
wywiesić pranie na dworze, ale co będzie, gdy nadejdą deszczowe dni? Kobiety rozciągały
sznurki pod sufitem w kuchni, ale Emanuelowi nie podobał się ten pomysł. - Mamy jadać,
mając czyjeś gacie nad głową? - skomentował.
- Zejdę do piwnicy - oznajmiła matce, zakładając fartuch.
Matka wzdrygnęła się.
- Zmarzniesz.
- Praca mnie rozgrzeje. Peder powinien już iść.
- Zaraz go zawołam.
Przed progiem leżała już gruba warstwa śniegu. Dzieci mają używanie, pomyślała.
Szkoda, że chłopcy muszą iść do pracy, zamiast cieszyć się z nadejścia zimy.
Rozpaliła ogień pod wielką balią, posortowała bieliznę i przygotowała tarkę. Cały
czas słyszała głos matki wołającej Pedera.
Pośpiesznie wyszła z piwnicy.
- Nigdzie go nie widać? - spytała.
Matka pokręciła głową. - To dziwne, zwykle bardzo pilnuje godziny.
- Pewnie zapomniał przejęty tym małym pieskiem. Przejdę się w górę ulicy, może
gdzieś ich znajdę.
Nawołując, doszła do Holstsgate, skręciła w Vogtsgate, potem przez Biermannsgate
wróciła na most. Nigdzie nie natrafiła na chłopców.
Ruszyła ulicą Thorvalda Meyera w kierunku browaru i doszła aż do Toftesgate. Dalej
zapewne się nie zapuścili. Zaglądała do wszystkich bram po kolei, doznając tego samego
uczucia jak tamtej nocy, kiedy z Emanuelem szukali w ciemności Pedera. O tej porze roku
zaczynało zmierzchać koło czwartej po południu. Nie czuła takiego samego niepokoju jak
wtedy, obawiała się jedynie, że chłopak mógł stracić zajęcie, a każdy grosz był potrzebny.
Może uznał, że jest późno, i poszedł prosto do wozaka Karlsena.
Jednakże zostawił czapkę w domu. Nie ruszyłby do pracy bez czapki, był z niej
nadzwyczaj dumny.
Bezmyślne urwisy! Niepokój zamienił się w złość. Traciła niepotrzebnie czas.
Drewno pod balią zdążyło się wypalić, będzie musiała zacząć wszystko od początku! Peder
powinien zrozumieć, że czas to pieniądz!
Natknęła się na kilku chłopców, w jednym rozpoznała kolegę Pedera ze szkoły.
- Nie widziałeś Pedera? - spytała. Chłopak pokręcił głową.
Teraz złość ustąpiła miejsca desperacji. Jakże mógł zapomnieć o obowiązkach, które
napawały go taką dumą? Przecież chyba pamiętał, ile czasu zeszło mu na szukaniu zajęcia.
Jeśli nie stawi się do pracy, wozak Karlsen znajdzie sobie innego pomocnika. Ochotników
było aż nadto.
Zła i rozdrażniona zawróciła do domu. Wybiegła z piwnicy bez szala i chustki, chłód
dawał się jej solidnie we znaki.
Matka stała przy oknie, wypatrując jej przyjścia. Jej twarz ściągnął niepokój, gdy
ujrzała, że córka wraca samotnie.
- Nie znalazłaś go? Elise pokręciła głową.
- Nie pojmuję, skąd bierze się ta jego bezmyślność!
- Byłaś u pani Berg?
- Nie przyszło mi to do głowy. Uznałam, że znajdę ich na ulicy.
- Więc biegnij i spytaj. Nie zdziwiłabym się, gdyby pani Berg pozwoliła im wziąć
szczeniaczka do domu.
- Nie zdążę z praniem przed powrotem Emanuela, ale nic na to nie poradzę. - Elise
owinęła się włóczkowym szalem i ponownie wyszła z domu.
Zaraz za progiem natknęła się na Johana. Nie widziała go od dnia, w którym przyjął
zaproszenie Emanuela.
- Jesteś jakaś nieswoja - zauważył.
- Szukam Pedera. Zapomniał pójść do pracy.
- Zapomniał? - zdziwił się Johan. - Nasz dumny pomocnik wozaka?
- Evert znalazł bezdomnego psa i razem z Pederem pobiegli szukać właściciela.
Myślę, że Peder stracił rachubę czasu.
- Mam ci pomóc? Wybierałem się do matki i Anny, ale nie ma pośpiechu.
- Przeprowadziłeś się? - Elise nie ukrywała zaskoczenia.
Przytaknął z uśmiechem.
- Wynajmujemy mieszkanie na poddaszu na Maridalsveien niedaleko rodziców
Agnes. Obok pracowni modystki.
- Trudno było je znaleźć?
- W tamtej okolicy łatwo o własny kąt. Oczywiście jeśli zadowolisz się małą klitką na
poddaszu w starym drewnianym domu, gdzie północny wiatr wciska się w szpary między
deskami. - Uśmiechnął się. - Chodź, poszukamy ich razem.
- Najpierw spytamy panią Berg. Matka twierdzi, że mogła przyjąć pieska do siebie.
Z nadzieją zapukała do drzwi, ale z początku nikt się nie odezwał. Minęła cała
wieczność, zanim pani Berg doczłapała do progu. Nie widziała Everta od chwili powrotu ze
szkoły. Powinien już zająć się lekcjami. Elise obiecała, że da jej znać, kiedy znajdzie
chłopców.
- Mogą być wszędzie - stwierdził Johan, kiedy znaleźli się na ulicy. - Goniąc pieska,
mogli dotrzeć aż do Grefsen. Robotnicy nie trzymają psów, właściciel mieszka zapewne po
drugiej stronie rzeki.
- W takim razie porozmawiam z wozakiem Karlsenem i spróbuję go udobruchać.
- Nie znajdziesz go. Najwięcej pracy ma tuż przed zamknięciem sklepów. Zamożni
ludzie już zaczęli kupować prezenty na święta.
- Więc co mam robić?
- Czekaj na niego w domu z rózgą. Szkoda tracić dobre zajęcie z powodu głupiego
pieska. Przejdźmy jeszcze przez most, może znajdziemy go na Maridalsveien.
Przeszli przez rzekę i ruszyli wśród zabudowań fabrycznych, kiedy Elise dostrzegła
przed sobą wysoką sylwetkę utykającego mężczyzny. Zatrzymała się gwałtownie.
Zapadł zmrok, ale w słabym świetle latarni rozpoznała go bez trudu.
- Widzisz go? - szepnęła. Johan gwizdnął cicho.
- Czy to nasz przyjaciel Ansgar Mathiesen?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Nadarza się sposobność, by znaleźć odpowiedź na nasze pytanie, Elise. Czy to on
zniszczył nasze życie?
- Źle to ująłeś. Ty masz Agnes, ja mam Emanuela. Johan, nie rób niczego, czego
mógłbyś żałować.
- Tylko z nim porozmawiam.
- Jeśli cię rozzłości, nie zdołasz się opanować. Dobrze cię znam.
- Nie rozzłoszczę się, chcę jedynie poznać prawdę.
- Nigdy się nie przyzna, nic na tym nie zyskasz.
- Dowiem się przynajmniej, czy kręci się koło twojego domu i podkłada paczki ze
śpioszkami. Jeśli tak, to spytam, dlaczego to robi.
- Do tego też się nie przyzna.
- Przecież jedną z paczek wręczył ci osobiście.
W obu fabrykach paliły się światła, do końca dnia pracy zostały jeszcze dwie godziny.
Był poniedziałek, najgorszy dzień tygodnia. Wiele dziewcząt spóźniało się na poranną
zmianę po niedzielnym leniuchowaniu, Elise wiedziała o tym z własnego doświadczenia. W
słabym świetle ulicy pomiędzy wysokimi zabudowaniami fabrycznymi widać było jedynie
sylwetkę utykającego mężczyzny.
Chyba ich nie zauważył. Opuszczał teren fabryczny, zapewne kierując się do domu.
Po co tu przyszedł? Aby znów czyhać pod jej domem?
- Idziemy za nim - zdecydował Johan.
- A co z Pederem?
- Jeśli wciąż goni psa, i tak go nie znajdziemy. Wozak Karlsen zdecyduje, czy chce go
dalej zatrudniać.
- Mogło mu się przytrafić coś złego. Szczeniak mógł wpaść do rzeki. Peder nie
posiadałby się z rozpaczy, przecież tak kocha zwierzęta.
Minęli już budynki fabryczne i zbliżali się do ulicy. Wokół nie było żywego ducha,
kto nie musiał wychodzić, siedział w domu w niepogodę. Johan złapał Elise za rękę i po-
ciągnął za sobą.
- Nie, Johan. Nie stanę z nim twarzą w twarz, zrozum mnie.
- W takim razie zaczekaj tutaj! Zaraz wracam. - Zwolnił uchwyt i puścił się biegiem.
Odprowadziła go wzrokiem, choć zadymka śnieżna i słabe uliczne światło znacznie
utrudniały widoczność. Dostrzegła, że dopadł mężczyzny i zaczął z nim rozmawiać. Miała
kompletny mętlik w głowie; czuła ulgę, że sprawa wreszcie znajdzie rozstrzygnięcie, a
jednocześnie bała się, by nie doszło do rękoczynów. Pragnęła zemsty, ale także żałowała
Ansgara. A jeśli się mylili i Johan atakował niewinnego człowieka? Na dodatek żołnierza
kontuzjowanego w czasie służby granicznej, nieszczęśnika, który usiłował targnąć się na
swoje życie?
Johan wie to wszystko, na pewno nie przedsięweźmie niczego, nie mając pewności.
Wzdrygnęła się. Johan najwyraźniej tracił cierpliwość, złapał Ansgara Mathiesena za
kołnierz kurtki i potrząsał nim. Był od niego o głowę wyższy i znacznie silniejszy. W bójce
Ansgar nie miał z nim żadnych szans. Zrobiła kilka kroków w ich kierunku.
Johan mówił coś podniesionym głosem, słyszała go nawet z tej odległości. Coś go
wyprowadziło z równowagi, może Ansgar przyznał się do wszystkiego? Może pysznił się
zamężną dziewczyną, która nosiła jego dziecko? Szczelniej owinęła się szalem.
Nie musiała być świadkiem tej sceny. Nie miała obowiązku towarzyszyć Johanowi.
Johan wierzył, że rzecz tyczy go w równym stopniu, nie wyszłaby bowiem za Emanuela,
gdyby nie spodziewała się dziecka. Wszelkie nieporozumienia zostałyby wyjaśnione i może
stanęłaby z nim na ślubnym kobiercu. Elise pokręciła głową. Los z nich sobie zadrwił.
Czy chciała, by tak się stało? Jeszcze raz pokręciła głową. Jak mogła stawiać sobie
takie pytanie? Przecież kochała Emanuela, a życie dobrze się ułożyło. Bez niego nie wynaję-
liby domku majstra, matka nie spotkałaby pana Hvalstada, a Peder nie miałby nowej
siostrzyczki. Matka pogrążyłaby się w chorobie, a Kristian odizolował od świata. Emanuel
zbawił ich i była mu winna dozgonną wdzięczność i wierność. Niezależnie od grzechów,
jakie popełnił.
Johan wymierzył Ansgarowi siarczysty policzek, potem kolejny i jeszcze jeden.
Wielki Boże, żeby go tylko nie zabił! Zaczęła biec w ich kierunku.
- Przestań, Johan! Na rany Chrystusa, opamiętaj się! Dopadła do nich i chwyciła
Johana za ramię.
- Przestań, mówię ci, przestań! Sprowadzisz na nas nieszczęście. Puść go! Słyszysz
mnie? Puść!
Johan zwrócił na nią twarz wykrzywioną wściekłością.
- On to zrobił, Elise! Zgwałcił cię i zniszczył nasze życie! Mam go puścić, jakby nic
się nie stało? Ten łajdak jest tak bezczelny, że kupuje śpioszki dla swego potomka!
Ansgar rozpłakał się jak małe dziecko. Jego chude ramiona drżały, wyglądał żałośnie.
- Nie chciałem. Wypiłem za dużo, nie wiedziałem, co czynię. Tamci mnie podżegali,
mówili, że się nie odważę, robili zakłady... - Łkając, nabrał powietrza w płuca. - Żałuję, cały
czas proszę Boga o wybaczenie. - Znów zaniósł się szlochem. - Pomyślałem sobie, że się
odkupię, wydając oszczędności na rzeczy dla dziecka, ale co bym nie zrobił, wszystko
sprzysięga się przeciw mnie.
Elise nie słuchała ostatnich słów Ansgara, jedno zdanie nie dawało jej spokoju:
„Wypiłem za dużo, nie wiedziałem, co czynię”. To samo powiedział Emanuel... Jedyna
różnica polegała na tym, że Signe zrobiła to dobrowolnie, a ona została zniewolona. To
ogromna różnica, jednakże coś łączyło ich oboje: dręczące poczucie winy.
Johan uspokoił się i Elise go odciągnęła.
- Chodź, Johan. Dostał to, na co zasłużył. Odwróciła się, nie zaszczycając Ansgara
spojrzeniem.
Rozumiała jego rozpacz, ale nie potrafiła pozbyć się nienawiści do tego człowieka.
Johan podążył niechętnie za nią. Elise trzymała go kurczowo, bojąc się, że się wyrwie
i pobije Ansgara do nieprzytomności.
Nie zamienili ani słowa, mijając zabudowania fabryczne i zbliżając się do mostu.
Elise zatrzymała się, zanim weszli w krąg światła latarni.
- Chcę skończyć z tym raz na zawsze, Johan. Powiedz mi, jak skłoniłeś go do
zwierzeń?
- Udałem, że wciąż jestem jednym z nich, chwaliłem Lorta - Andersa i powiedziałem,
że słyszałem o jego wyczynie. Nie widział nas razem, nie wiedział, że stoisz z tyłu. Zgłupiał.
Na chwilę poczucie winy przyćmiła duma, że reszta chłopaków go podziwia. Dopiero kiedy
zmieniłem front, zaczął mówić o pieniądzach i podarunkach dla dziecka.
Elise pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Co za głupiec. Przecież wiedział, że byliśmy zaręczeni, a tamtego dnia szłam z
listem do ciebie do twierdzy Akershus. Przecież nie mógłbyś podziwiać go za to, że mnie
zgwałcił.
Johan pokiwał głową.
- To prawda, zbyt łatwo mi uwierzył - westchnął głęboko. - Cieszę się, że byłaś tu ze
mną, Elise. Nie wiem, co bym zrobił, gdybyś mnie nie powstrzymała.
- Teraz mamy to już za sobą, Johan. Wiemy, że to on, i przestaniemy się dręczyć.
Pokazałeś mu, co o nim myślisz, a on chyba naprawdę zmaga się z poczuciem winy. Nic wię-
cej nie możemy zrobić, zapomnijmy o wszystkim. Agnes spodziewa się dziecka, ja
spodziewam się dziecka. Mam marzenie, byśmy zostali przyjaciółmi, ale ty musiałbyś odciąć
się od przeszłości.
- Prosisz o wiele. - Stał nieruchomo i wpatrywał się w nią. Było zbyt ciemno, by
mogła widzieć jego twarz, ale czuła ciepło, które biło od niego, tęsknotę, nad którą usiłował
zapanować.
- Kocham cię, Elise. Moje uczucia do ciebie nie uległy zmianie.
- Walcz z nimi, spróbuj traktować mnie jak przyjaciółkę.
- Próbowałem.
- Musisz mocniej się starać. W innym wypadku z naszej przyjaźni nic nie zostanie.
- Będę się starał. Chcę móc cię widywać.
- Musi się nam udać, Johan. Cały czas odwiedzam Annę i twoją matkę. Peder i
Kristian obraziliby się, gdyby nie mogli się z tobą spotykać.
- Wiesz, co właśnie powiedziałaś?
- Co takiego? - zdziwiła się.
- Powiedziałaś „nam”, a nie „tobie”.
- Przepraszam. Przejęzyczyłam się.
Nie poruszył się, patrząc na nią badawczo.
- Jesteś pewna, że to było przejęzyczenie? Elise odwróciła się i ruszyła przed siebie.
- Muszę wracać, na śmierć zapomniałam o Pederze.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Peder siedział na podłodze w kuchni zalany łzami trzymał na kolanach małego
jasnożółtego pieska. Matka wzięła się pod boki, a jej oczy błyszczały z gniewu.
Kiedy Elise pojawiła się w drzwiach, chłopiec obrócił ku niej zapłakaną twarz.
- Zamarzłby na śmierć! - załkał. - Patrz, jaki jest malutki. Zaplątał się na jakimś
podwórku, szukając jedzenia w śmieciach. Gdyby Evert go nie znalazł, zżarłyby go szczury.
Chodziliśmy z Evertem całe popołudnie, szukając jego pana, ale piesek cały czas merdał
ogonkiem i lizał nas po rękach. Nie chciał się z nami rozstawać.
Elise nie była w stanie się gniewać, widząc rozpacz chłopca.
- Dałeś znać panu Karlsenowi? Peder odwrócił się zawstydzony.
- Nie od razu. Jak sobie przypomniałem, byliśmy już daleko. Pobiegłem z powrotem,
ale Karlsena już nie było.
- A więc straciłeś zajęcie, a my dwa, trzy bochenki chleba na tydzień - łajała go
matka.
Elise odwiesiła szal na kołku.
- Rozmawiałeś później z Karlsenem? Peder skinął głową.
- Gniewał się.
- Zwolnił cię z pracy?
Peder zaprzeczył, nie podnosząc wzroku.
- Nie, poszedł w swoją stronę. Mruczał, że mamy dość zwierząt w dzielnicy i psów
nam nie potrzeba. I jeszcze coś o głupich smarkaczach.
- Pozostaje mieć nadzieję, że złagodnieje, przecież dotąd był z ciebie zadowolony.
Spojrzała na pieska. Szczeniak wykrzywił głowę i zaczął ostrożnie machać ogonem,
jakby uznał, że nie ma do czynienia z groźnym przeciwnikiem.
Elise kucnęła i poklepała go. Pies polizał ją po ręce i chciał przejść na jej kolana, po
czym zaczął szarpać ją za rękaw koszuli.
- Musi być młodziutki, skoro jest taki skory do zabawy - stwierdziła.
Peder otarł łzy wierzchem dłoni.
- A widzisz! Gdybyśmy zostawili go na mrozie, nie przeżyłby nocy!
- Dlaczego Evert nie zabrał go do domu? Przecież on go znalazł.
- Pani Berg się nie zgodziła. Powiedziała, że pies zjada więcej niż myszy w spiżarni, a
ją na to nie stać.
- No właśnie! - Matka podeszła bliżej. - Jeśli pani Berg nie stać, to nas tym bardziej.
Musisz odnieść go Ha posterunek policji, albo teraz, albo jutro przed szkołą. - Odwróciła się
do Elise. - Emanuel wpadł do domu. Powiedział, że ma jakąś sprawę do Carlsenów na
wzgórzu Aker.
- Kiedy to było?
- Niedawno. Wyjaśniłam mu, że szukasz Pedera. Elise zagryzła wargę. Miała
nadzieję, że nie widział jej w towarzystwie Johana. Wprawdzie wyjaśniłaby, że Johan sam
zaoferował się z pomocą, ale Emanuel i tak nabrałby podejrzeń.
- Pójdę z tobą na posterunek, Peder.
Skinął głową i wziął pieska na ręce. Łzy znów zaczęły płynąć mu po policzkach, więc
szybko ukrył twarz w futerku zwierzęcia.
Elise obserwowała go ze wzruszeniem. Peder byłby najszczęśliwszym dzieckiem na
świecie, gdyby mógł zatrzymać pieska!
Chłopiec rzucił jej błagalne spojrzenie.
- Nie możemy zaczekać do jutra? Policja i tak nie znajdzie właściciela po nocy.
Rozległy się kroki i w drzwiach pojawił się Emanuel. Z wyrazu twarzy męża Elise
domyśliła się, że zaszło coś poważnego.
- Możesz pójść ze mną do pokoju? - spytał zrezygnowanym głosem, z trudem
hamując gniew.
Pośpieszyła za nim, mając niemiłe przeczucie, że wie, czego dotyczy sprawa.
Ledwie zamknęły się za nimi drzwi, kiedy odwrócił się ku niej. Oczy mu
pociemniały.
- Okłamałaś mnie.
Spojrzała na męża, nic nie pojmując.
- Przysięgałaś, że nic cię już nie łączy z Johanem. Skinęła głową.
- Więc co w takim razie robiłaś z nim w ciemnym zaułku przy fabryce? Pogrążeni
byliście w intymnej rozmowie.
- To nie tak. Szukaliśmy Pedera i...
Nie zdążyła dokończyć. Emanuel przerwał jej, a jego głos zabrzmiał jak smagnięcie
biczem.
- Nie okłamuj mnie! Stałem niedaleko, ale tak byliście zajęci sobą, że mnie nie
zauważyliście. Słyszałem, jak Johan wyznaje ci miłość.
- Więc musiałeś też słyszeć, co mu odpowiedziałam. Pokiwał wolno głową, patrząc na
nią ponuro. Nie sądziła dotąd, że może wyglądać tak groźnie.
- Tak, słyszałem, Elise. Powiedziałaś: „Musi się nam udać”. Nie mam wątpliwości, co
to oznacza. A poza tym co robiliście koło fabryki? Nie przypuszczałaś chyba, że Peder
zapędzi się na drugą stronę rzeki?
Elise podjęła decyzję.
- Więc powiem wszystko po kolei. Długo unikałam tej rozmowy, bo wiem, że ci się
nie spodoba. Teraz jednak nie mam już wyboru. Johan zauważył rudzielca...
Spojrzała na niego z napięciem. Emanuel otworzył szeroko oczy.
- Masz na myśli tego...
Przytaknęła, a Emanuel zrobił się czerwony na twarzy.
- Johan nie mógł się opanować i rzucił się na niego. Bałam się, że zrobi coś
strasznego, i rozdzieliłam ich.
- Ale skąd Johan mógł wiedzieć, że... - Emanuel poczerwieniał jeszcze bardziej.
- Usiądź, opowiem ci wszystko.
I opowiedziała historię o żołnierzu, którego Johan uratował, mimo że z jej ust
dowiedział się o jego występku. I o utykającym nieznajomym, który kręcił się koło domu. O
swoim przerażeniu, kiedy zrozumiała, że to ta sama osoba.
Emanuel zacisnął wargi, a jego oczy pociemniały.
- I jest jeszcze coś - dodała - co wstrząśnie tobą najbardziej. To ten sam człowiek,
którego uratowaliśmy przed utonięciem, kiedy byłeś na przepustce.
Emanuel spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Twierdzisz, że... Pokiwała głową.
- Z początku nie poznałam go, a potem doznałam szoku. Dlatego uciekłam z kuchni,
udając, że źle się poczułam.
- Ale dlaczego nie powiedziałaś choć słowa? Dlaczego pozwoliłaś nam go ratować?
Gwałciciela, sprawcę twojego nieszczęścia?
- A co byś zrobił? Wrzucił go z powrotem do rzeki? Poza tym pamiętaj, że matka i
chłopcy o niczym nie wiedzą.
Pokręcił głową z niedowierzaniem i zacisnął dłonie w pięści z taką siłą, że pobielały
mu kostki.
- Przeklęty łajdak! - wycedził przez zęby. - Żebym wiedział...
- Nie miałam odwagi ci powiedzieć. Bałam się, że pójdziesz na policję, a wcale nie
byłam pewna, że to on. Zresztą wątpię, że policja podjęłaby jakieś kroki. Wiedzą, co się
dzieje nad rzeką, i pewnie wzięliby mnie za ulicznicę. Uwierzyliby chłopakowi z dobrego
domu.
- Skąd wiesz, z jakiego domu on pochodzi?
- Zapomnieliśmy odesłać jego mokre rzeczy i następnego ranka matka zażądała, bym
mu je odniosła. Wykręcałam się, jak mogłam. Bałam się jednak, że w końcu nabierze
podejrzeń, więc postanowiłam położyć paczkę na progu i odejść ukradkiem. Niestety w
drzwiach pojawiła się kobieta w średnim wieku. Mruknęłam coś i uciekłam, ale zdążyłam
zauważyć, że nie była to zwykła robotnica. - Przerwała na chwilę, po czym mówiła dalej: -
Tego dnia, gdy twoi rodzice złożyli nam wizytę, zjawił się z paczką z ubraniami po ojcu.
Wydał mi się taki biedny i opuszczony. Uznałam, że to jednak nie on, i spytałam ostrożnie o
tamten wieczór. Spojrzał na mnie szczerze i oznajmił, że spędził go w wesołym miasteczku
aż do zamknięcia. Uwierzyłam mu. Po jego wyjściu otworzyłam paczkę i znalazłam jeszcze
jeden śpioszek oraz sto koron w podzięce za uratowanie życia. Zrozumiałam wtedy, że od
niego dostawałam te wszystkie paczki, i pomyślałam sobie, iż nie jest zupełnie normalny.
Emanuel wstał, jego twarz przybrała teraz barwę popiołu.
- To się wreszcie musi skończyć! Nie pojmuję, jak mogłaś godzić się na to wszystko.
Przyjmowałaś prezenty od człowieka, którego podejrzewałaś o gwałt. Po co to robiłaś?
- Nie miałam pewności, aż do dzisiejszego dnia.
- A skąd teraz czerpiesz tę pewność?
- Natknęliśmy się na niego z Johanem, szukając Pedera. Śledziliśmy go. Ja trzymałam
się z dala, Johan podszedł, by z nim porozmawiać. Przyznał się do znajomości z Lortem -
Andersem i w ten sposób skłonił go do zwierzeń. Potem wpadł we wściekłość i zaczął go bić.
Podbiegłam, bojąc się, że posunie się za daleko. Tamten człowiek zaczął szlochać. Przyznał,
że zrobił to podjudzony przez kolegów i że później żałował. Sądzę, że dostał to, na co
zasłużył.
- Dostał? - prychnął pogardliwie Emanuel. - I ty to mówisz? Nie ma wystarczająco
surowej kary dla takiego człowieka. Powinno się go wysłać na dożywotnie roboty, a i tego
byłoby za mało. Wyznasz mi teraz jego nazwisko i adres, a ja jutro złożę doniesienie na
policji.
Elise struchlała. Jeśli Emanuel zgłosi sprawę policji, to wszyscy dowiedzą się, iż nosi
dziecko Ansgara. Co ludzie powiedzą? Matka? Peder i Kristian? Rodzina Emanuela? A co
zrobi Emanuel, kiedy wieść się rozniesie? Zostawi ją? Poczuła suchość w gardle.
- Możesz zabrać ze sobą pieska i zapytać, co mamy z nim zrobić? - spytała po chwili
nieswoim głosem. Na więcej się nie zdobyła.
Emanuel skinął głową z roztargnieniem.
- Jeśli policja nic nie przedsięweźmie, wybiorę się do jego rodziców. Zapłacą nam za
to! Jak on się nazywa i gdzie mieszka?
- Ansgar Mathiesen. Mieszka w pierwszym domku na Gjetemyrsveien - odrzekła i
pośpiesznie wyszła do kuchni.
Peder wciąż siedział na podłodze z psiakiem w ramionach. I wciąż był zapłakany.
- Jeśli podzielę się z nim moim jedzeniem, to nic nas nie będzie kosztował. Obiecuję,
że zrobię wszystko, o co mnie poprosicie, i nie zjem ani pół kromki chleba więcej. Proszę! -
Spojrzał na nią tak błagalnie, że aż musiała odwrócić wzrok.
- Nie możesz dzielić się jedzeniem, Peder, bo i tak dostajesz za mało. Szczeniak
dorośnie i będzie domagał się więcej. Wygląda jak owczarek, a to bardzo duże psy. I groźne,
jeśli nikt nie zajmie się ich wychowaniem. Może uda mi się znaleźć dla ciebie jakiegoś
króliczka.
Odwróciła się do chłopca. Peder jeszcze mocniej przytulił pieska, który ułożył się
wygodnie i lizał go po brodzie.
- Króliczka! - pociągnął nosem. - A Puszek sam sobie poradzi? Może policja odda go
komuś, kto go skrzywdzi. Jakiemuś włóczędze lub pijakowi, albo takiemu złemu czło-
wiekowi jak Hermansen. A może nie będą mieli czasu i wypuszczą go na mróz.
- Na pewno będą szukać właściciela, Peder. Taki szczeniaczek jest wart dużo
pieniędzy. Przypuszczam, że właściciel bardzo się niepokoi. Może dostaniesz znaleźne?
Nawet myśl o pieniądzach nie mogła ukoić żalu Pedera.
- Gdzie jest mama?
- Poszła na górę do pana Hvalstada. Powiedziała, że mam iść z tobą na policję, kiedy
skończycie się kłócić.
- Tak powiedziała? - Elise zmarszczyła brwi.
- Nie, powiedziała „jak skończycie”, ale domyśliłem się, o co jej chodzi. Słyszałem
wasze głosy przez ścianę. - Posłał jej spojrzenie pełne winy.
- Nie kłóciliśmy się, rozmawialiśmy o czymś bardzo ważnym. Emanuel wybiera się
na posterunek jutro rano i obiecał, że weźmie ze sobą psiaka. Możesz zatrzymać go przez noc
- westchnęła. - Tyle że rano jeszcze trudniej będzie ci się z nim rozstać.
Peder nic nie powiedział, tylko schował twarz w miękkim futerku.
Elise przykucnęła i pogłaskała go po włosach.
- Wiele bym dała, byś mógł go zatrzymać, Peder, ale to niemożliwe.
- Mógłby stróżować - powiedział Peder, nie podnosząc wzroku. - Nie bałabyś się już
tego kaleki, który za tobą łazi.
Elise nie dostrzegła wcześniej, że Emanuel wszedł do kuchni. Teraz stał,
przysłuchując się ich rozmowie.
- Więc takie krążą płotki?
- Oprócz Pedera i Kristiana nikt go nie zauważył.
- Nieprawda - obruszył się Peder. - Pingelen twierdzi, że tamten się w tobie durzy i
dlatego kręci się koło domu.
Elise wstała i podeszła do pieca, by dołożyć drew.
- Idę na spacer - wycedził Emanuel i wyszedł. Nigdy dotąd nie wychodził na spacer,
nie prosząc, by mu towarzyszyła.
Elise zagryzła wargę. Dokąd się wybierał i co zamierzał zrobić?
- Nawet nie spojrzał na Puszka! Choć Puszek machał ogonem - rozzłościł się Peder.
- Bo jest zaprzątnięty ważnymi sprawami. Idź do łóżka, Peder, i zabierz pieska ze
sobą. Mam nadzieję, że jest nauczony czystości.
- Nauczony czystości? - zdziwił się Peder.
- Że nie nasiusia ci do łóżka, tylko będzie piszczał pod drzwiami, pokazując, iż chce
wyjść.
Wszedł Kristian, przemoczony i obsypany śniegiem. Na widok pieska natychmiast
przysiadł się do brata.
- Mogę go potrzymać? Peder zgodził się niechętnie.
- Ale tylko przez chwilkę. Mamy sobie jeszcze tyle do powiedzenia, zanim zniknie z
mojego życia.
- Nie znaleźliście właściciela?
- Nie, choć przeszukaliśmy całą dzielnicę - pokręcił głową Peder. - Ale Puszek nic nie
rozumie. Patrzy na mnie ze łzami w oczach i mówi, że chce tu zostać.
- Puszek? Skąd wiesz, jak się nazywa?
- Szepnął mi do ucha. Kristian roześmiał się.
- Wygłupiasz się.
- Nie wierzysz? - spytał poważnie Peder. - Zawołaj „Puszek”, a zobaczysz, że
przyjdzie. - Przeniósł szczeniaka na drugą stronę kuchni i wrócił do Kristiana. Razem krzyk-
nęli imię pieska, a ten popędził do nich.
Peder wziął go w ramiona, przytulił nos do futerka i mruknął: - Nie przejmuj się,
Puszek. Dorośli ludzie nic nie rozumieją. Myślą, że jedzenie jest ważniejsze od przyjaciół.
Jak znajdę sobie inną pracę i zarobię więcej, wtedy odszukam cię i zabiorę do siebie. - Po
policzkach chłopca znów zaczęły płynąć łzy.
Kristian spojrzał zaskoczony na Elise.
- Emanuel zaniesie jutro pieska na posterunek - wyjaśniła. - Na pewno ktoś go szuka.
Kristian odwrócił się do brata, a wzrok mu złagodniał. - Nie może go zatrzymać, póki
policja nie znajdzie właściciela?
- Sądzę, że to niemożliwe. Muszą zobaczyć, jak pies wygląda, i sporządzić opis.
Myślę, że wywieszą plakaty informujące o znalezisku.
- Dlaczego Peder nie może go zatrzymać?
- Ponieważ jedzenie jest za drogie.
- Możemy poprosić rzeźnika o jakieś kości. Może Kiełbaska da nam coś...
- Posłuchaj, Kristian - westchnęła ciężko Elise. - Jestem szczęśliwa, jeśli dostanę
jakieś resztki od Kiełbaski. Niełatwo zdobyć jedzenie dla siedmiu osób. Z Larsine jest nas
nawet ośmioro. Mimo że pan Hvalstad opłaca czynsz i dodaje parę koron tygodniowo za
opiekę nad Anne Sofie, ledwo wiążemy koniec z końcem. Z Puszka wyrośnie wielki pies,
który będzie potrzebował dużo karmy. Po prostu nie stać nas na psa, choćbyśmy bardzo tego
chcieli.
Kristian nic nie odpowiedział, ale widać było po nim, że wątpi w słuszność jej
decyzji. Cieszyło ją to, że potrafił okazać współczucie bratu, a jednocześnie czuła się trochę
jak sekutnica. To jednak całkowicie nieistotne, pocieszała samą siebie, przecież piesek z
pewnością ma właściciela.
Chłopcy poszli do łóżek, Peder z Puszkiem w ramionach. Larsine dawno już poszła
do domu, a matka nie wróciła z poddasza. Elise usiadła za stołem kuchennym i zaczęła
przeglądać gazetę pana Hvalstada, ale nie była w stanie się skoncentrować. Może Emanuel
zmienił zdanie i poszedł na Gjetemyrsveien przed wizytą na policji? Może ojciec Ansgara to
jakiś gwałtownik, nie uwierzy w oskarżenia i wyrzuci go z domu? Może to człowiek z
koneksjami, który wykupuje się z kłopotów, tak jak ponoć czyni duża grupa ludzi
opływających w pieniądze? Bycie synem zamożnego chłopa nie miało znaczenia. Tu w
Kristianii Emanuel był jedynie prostym urzędnikiem, mężem robotnicy mieszkającym pośród
miejskiej biedoty.
Czas wlókł się niemiłosiernie. Co się z nim stało? Ogień w piecu wygasł nieomal,
kiedy wróciła matka.
- Ale tu zimno - wzdrygnęła się. - Chyba stać nas na to, by dołożyć do ognia przed
pójściem spać?
- Zapomniałam o tym.
- Gdzie jest Emanuel?
- Wyszedł na spacer w tę śnieżycę. Sądzę, że bolała go głowa i chciał zaczerpnąć
świeżego powietrza. Nie jest przyzwyczajony do pracy biurowej.
Matka wyjrzała przez okno.
- Ale zadymka!
- Lubię śnieg. Robi się jaśniej, a dzieci mają tyle uciechy.
- Dzieci nie powinny marnować czasu na zabawę - prychnęła matka. - Muszą nauczyć
się pracować. Życie to wyłącznie harówka.
Elise spojrzała na nią, ale nie powiedziała ani słowa. Miała jednak wrażenie, że w
życiu matki istniało jeszcze coś poza ciężką pracą.
- Idę się położyć - ziewnęła matka i nagle z przestrachem rozejrzała się po kuchni. - A
gdzie jest piesek?
- Pozwoliłam Pederowi zabrać go do łóżka. Jutro wcześnie rano Emanuel odniesie go
na posterunek policji.
- To miło z jego strony. Trafił ci się wyjątkowy mężczyzna, Elise. Mam nadzieję, że
potrafisz to docenić. Pozdrów go ode mnie i podziękuj - dodała i wyszła z kuchni.
Elise wyjrzała przed próg, wypatrując Emanuela poprzez gęste płatki śniegu. Co się z
nim stało?...
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kiedy piec wygasł, w domu szybko zrobiło się zimno. Na dworze szalała zadymka,
wiatr wciskał się do środka przez nieszczelne deski. Elise schowała się pod kołdrą, choć
wcale nie miała ochoty na sen.
Jej myśli krążyły wokół Emanuela. Wyobraziła go sobie, jak zatrzymuje się przed
domkiem Mathiesenów na Gjetermyrsveien i wali ze złością w drzwi. Gdyby otworzył mu
Ansgar, pewnie rzuciłby się na niego, tak jak zrobił to Johan, i wyładowałby na nim całą
swoją złość. Zagroziłby mu policją, dożywotnim więzieniem i nie wiadomo czym jeszcze.
Rodzice pośpieszyliby Ansgarowi z pomocą i domagaliby się wyjaśnień. Z pewnością nie
uwierzyliby w słowa Emanuela, a jeśli mają telefon, wezwaliby policję. W rezultacie to
Emanuel trafiłby do aresztu, a nie Ansgar. Nie było żadnych dowodów, jedynie słowa Elise
przeciw zeznaniu Ansgara. Czy Emanuel nie potrafił zrozumieć, że nie mieli żadnych szans?
Nie mogła uleżeć spokojnie. Wiatr bił o ściany i zagłuszał wszelkie inne odgłosy,
nawet łoskot wodospadu. W domu panowała cisza. Zmęczony płaczem Peder zapewne spał
przytulony do psiaka. Elise nie chciała nawet myśleć o rozdzierającym serce rozczarowaniu,
które czeka go po przebudzeniu. Nie teraz, kiedy Emanuel być może wplątał się w
poważniejsze tarapaty.
Po co miałby wychodzić, gdyby nie wybierał się do Ansgara? Na posterunek policji?
O tej porze? W takim razie mógł wziąć ze sobą pieska. Z drugiej jednak strony był tak
wzburzony, że nie słuchał, co do niego mówiła.
A może poszedł do Johana? Zaćmiony zazdrością, mógł nie uwierzyć jej słowom.
Ludzie to dziwne istoty, pomyślała zrezygnowana. Zdradził ją i oczekiwał przebaczenia, a
nie potrafił przeboleć faktu, że Johan pomógł jej w poszukiwaniu Pedera.
Miała nadzieję, że tego nie uczynił. Agnes wpadłaby w popłoch, a Johan wściekłby
się nie na żarty. Nie przełknąłby oskarżeń, skoro jedynie chciał jej pomóc. Johan nic złego
nie zrobił, to Emanuel miał nieczyste sumienie.
Wierciła się niespokojnie. Dlaczego nie wracał?
Czas wlókł się niemiłosiernie. Elise zapaliła zapałkę i oświetliła tarczę zegarka
Emanuela. Było prawie pół do pierwszej! Przecież rano musiał iść do pracy!
Nie mogła dłużej wytrzymać w łóżku. Ubrała się, otuliła szalem, owinęła głowę
chustą i wymknęła się na dwór. Może leży gdzieś w śniegu, pobity i pokrwawiony? Gdzieś
na Gjetemyrsveien, taki wypadek raz się przecież zdarzył. Musiała go znaleźć.
Ledwie minęła narożnik domu, kiedy w słabym świetle latarni ukazała się ciemna
sylwetka.
- Emanuel? - Podbiegła i zarzuciła mu ramiona na szyję. - Tak się bałam. Co się stało?
Gdzie byłeś?
Objął ją i bez słowa poprowadził do drzwi.
Czekała na odpowiedź, ale Emanuel zaczął się rozbierać, zdjął płaszcz i kapelusz,
otrzepał je ze śniegu, a mokre buty postawił koło pieca. Dopiero kiedy weszli do pokoju,
zapalili świecę i zamknęli drzwi, zatrzymał się i spojrzał na żonę.
- Nigdzie nie byłem.
- Po prostu spacerowałeś? - spytała zaniepokojona. Skinął głową.
- Bogu dzięki - odetchnęła z ulgą.
- Kogo chcesz oszczędzić, jego czy mnie? - Emanuel zmarszczył brwi.
- Przecież dobrze wiesz. Chyba nie przypuszczasz, że użalam się nad człowiekiem,
który mnie zgwałcił. Co się stało, to się jednak nie odstanie. - Elise przesunęła dłoń po
brzuchu. - Ta istota, którą noszę pod sercem, jest niewinna i nie może ponieść winy za złe
czyny jakiegoś niegodziwca. Jeśli będziesz na niego nastawał, spotkają cię same nie-
przyjemności. Powiedziałam już raz, - policja nie da wiary prostej robotnicy. Nie mamy
żadnych dowodów, a Ansgar Mathiesen wyprze się wszystkiego, kiedy widmo kary zajrzy
mu w oczy. Jeśli nie chcesz, by nasze życie stało się jednym pasmem zazdrości i
zgorzknienia, musisz zapomnieć o wszystkim. Poza tym zgłaszając sprawę na policji, musiał-
byś przyznać, że nie jesteś ojcem mego dziecka, a tego przecież nie chcesz?
Zrezygnowany pokręcił głową.
- To nie ja rzuciłem się dziś na tego drania - powiedział po chwili.
- I bardzo się z tego cieszę. Johan dał mu wyraźnie do zrozumienia, że wiemy, kim
jest. Nie wątpię, że teraz będzie się trzymał z dala od naszego domu.
- Nie pojmuję, co Johan ma wspólnego z tą sprawą. Dlaczego powiedziałaś mu o
wszystkim, a wobec mnie zachowałaś milczenie?
- Ponieważ Johan opowiedział mi o żołnierzu, którego uratował, a ja domyśliłam się,
o kogo chodzi. Chciałam oszczędzić ci cierpień, które właśnie przeżywasz. Postąpiłam tak z
miłości do ciebie.
- Więc kochać znaczy milczeć?
Stała spokojnie, patrząc mu prosto w oczy. Emanuel wybrał drogę prawdy, choć ona
wolałaby nigdy jej nie usłyszeć.
- Czasami - odrzekła powoli. - Czasami lepiej dla drugiego człowieka, by o niczym
nie wiedział, choć to oznacza, że samemu trzeba dźwigać ciężar winy.
Odwrócił twarz, nie chcąc być świadkiem jej zakłopotania, i zaczął się rozbierać.
Kiedy leżeli” przytuleni pod kołdrą, zapytał ostrożnie: - Wolałabyś więc, bym się nie
przyznał?
- I tak i nie. Gdybym odkryła coś nienaturalnego w twoim zachowaniu,
zadręczałabym się podejrzeniami. Gdybym niczego nie zauważyła, byłby to znak, że
twardszy z ciebie człowiek, niżbym sobie tego życzyła.
- A teraz, kiedy już wiesz?
- To wciąż czuję ból. Pomyślałam przed chwilą, że to dziwne. Wymykasz się z domu
chory z zazdrości, że Johan pomógł mi szukać Pedera. A sam... - urwała i zagryzła wargi.
- ...zdradziłem cię i domagałem się, byś o wszystkim zapomniała - dokończył za nią. -
Wstyd mi za to, Elise. Uważam jednak, że chwila zapomnienia jest mniej groźna niż tlące się
uczucia.
- Co masz na myśli?
- Johan wciąż cię kocha. Jego tęsknota za tobą może mieć gorsze skutki niż moja
miłostka.
- Może Signe też za tobą tęskni? - powiedziała, czując kolejny przypływ zazdrości.
- Nie sądzę. Zresztą mieszka daleko stąd, a ty widujesz Johana niemal codziennie. I
będziesz go widywać, skoro pragniesz, byśmy zostali przyjaciółmi. Nie wiem już doprawdy,
co do niego czujesz. Kiedy Johan zerwał zaręczyny, pogrążyłaś się w żalu. Rozczarował cię
później, ale w jakimś sensie przywróciłaś go do łask, kiedy darowano mu resztę kary. I dał
się poznać jako zdolny rzeźbiarz. Byłoby dziwne, gdybyś wciąż nie czuła do niego słabości.
- Nie czuję do niego słabości. Lubię go, jak lubi się przyjaciela.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował.
- Pomóż mi wyzwolić w sobie podobną wielkoduszność, Elise.
Kiedy zawyły syreny fabryczne, Elise miała poczucie, że ledwie co zapadła w sen. W
ułamku sekundy przypomniała sobie, co ją czeka. Zerwała się z łóżka i boso pobiegła do
kuchni, by rozpalić w piecu. Na całe szczęście drwa zajęły się szybko. Stanęła przy ogniu,
zacierając ręce. W domu panowała cisza, ale wkrótce musiała zbudzić chłopców. Czuła się
tak, jakby miała odprowadzać skazańca na szafot.
Emanuel tarł oczy, usiłując przegonić resztki snu, kiedy wróciła do pokoju.
Uśmiechnął się i wyciągnął do niej ręce.
- Poleź jeszcze chwilę w moich ramionach, zanim w kuchni się nagrzeje.
- Nie mogę - pokręciła głową i uśmiechnęła się. - Czas budzić chłopców. Zanim pójdą
do szkoły, muszą przynieść wody i drwa na opał. Poza tym wybieram się z Pederem do
wozaka Karlsena i spróbuję go udobruchać. A ty nie zapomnij oddać psa.
- Ja? - podniósł się na łokciu.
- Przecież prosiłam cię o to i się zgodziłeś.
- Nie prosiłaś.
- Byłeś poirytowany i nie słuchałeś moich słów. Miałeś dzisiaj rano iść na posterunek,
a ja prosiłam, byś zabrał ze sobą pieska. Matka uznała, że to miły gest z twojej strony.
Powiedziała, że mam wyjątkowego męża.
- Nie zdążę przed wyjściem do biura. Zresztą uznałem twoje racje i nie zamierzam
składać doniesienia.
- W takim razie ja to załatwię.
- Uważaj na siebie, jest bardzo ślisko.
- Nie mam wyboru, chłopcy muszą iść do szkoły. I nie mogę zwlekać, bo policja
uzna, że chcieliśmy zatrzymać pieska dla siebie.
- Nie sądzę. W naszej dzielnicy mało kogo stać na psa.
- Nie chcę przedłużać cierpień Pedera.
- Jesteś dla nich zbyt pobłażliwa, Elise. Co z niego wyrośnie za mężczyzna, jeśli z
byle powodu zalewa się łzami?
- Nie widzę niczego złego w okazywaniu uczuć. I pochwalam miłość do zwierząt.
Żona Pedera będzie szczęśliwą kobietą.
- A ja jestem wystarczająco łagodny? - przekomarzał się Emanuel.
Elise zarzuciła mu ramiona na szyję.
- Właśnie takiego sobie ciebie wymarzyłam.
Ledwie weszła do kuchni, z izby dobiegł ją żałosny lament. Zajrzała ukradkiem do
środka.
Kristian ubierał się, matki nie było. Peder leżał w łóżku i płakał rzewnymi łzami
wtulony w futerko Puszka, który najwyraźniej wolałby zabawę niż pieszczoty.
Elise usiadła na skraju łóżka.
- Za parę lat kupisz sobie pieska, Peder.
- Za parę lat! - oburzył się chłopiec. - Co to zmieni? Puszek dorośnie i zapomni o
mnie, a my z Kristianem będziemy duzi i trzeba będzie kupować jeszcze więcej jedzenia. A
ty urodzisz dziecko.
- Ktoś jest właścicielem Puszka. Może chłopiec w twoim wieku, który też przepłakał
całą noc?
Peder otworzył szeroko oczy.
- Myślisz, że płakał?
- Jestem tego pewna.
Argument był mocny. Peder otarł łzy rękawem piżamy i wygramolił się z łóżka,
trzymając psiaka w ramionach.
- Nie posiusiał ci łóżka?
- Myślisz, że nie umiem się nim opiekować? - obruszył się Peder. - Dwa razy
wstawaliśmy w nocy. Puszek piszczał, więc otworzyłem mu drzwi. Padał śnieg i bałem się,
że się zgubi, ale Puszek wracał od razu, merdał ogonem i lizał mnie po twarzy.
W tej samej chwili pies wyciągnął się i polizał chłopca jeszcze raz. Peder roześmiał
się.
- Widzisz? On rozumie każde moje słowo.
- Potrzymam go, a ty się ubierz.
Peder zawahał się przez chwilę, po czym wręczył jej pieska.
Był to najsłodszy psiak, jakiego widziała w życiu. Patrzył na nią wielkimi brązowymi
oczyma, jakby chciał przeniknąć jej myśli, potem wygodnie ułożył się do snu w jej ramio-
nach.
Ufa mi, pomyślała smutno Elise. Wierzy, że nie wyrządzę mu krzywdy.
Przy śniadaniu panował nastrój przygnębienia. Najwyraźniej wszystkim niepewny los
pieska bardzo leżał na sercu.
Nawet Emanuel oderwał się od myśli o Ansgarze Mathiesenie i Johanie.
- Szkoda, że nie wychowałeś się w gospodarstwie, Peder - oznajmił z nieco udawaną
oschłością. - Nam nie wolno było przyzwyczajać się do zwierząt, które i tak mieliśmy
utracić. Byłem przy uboju cieląt, jagniąt i świniaków. Nawet królików, z którymi się
bawiłem.
Peder nic nie powiedział, wbił wzrok w obrus i nie tknął śniadania, choć wcześnie
rano zwykł być głodny jak wilk.
- Elise mówiła, że wybierasz się dzisiaj na posterunek i weźmiesz ze sobą psa? -
spytała matka.
- Nie zdążę przed wyjściem do biura - pokręcił głową Emanuel.
- W jej stanie Elise nie powinna brnąć przez świeży śnieg, dźwigając psa.
- Jest odwilż, śnieg zdąży stopnieć przed powrotem Elise. Zresztą dozorcy powinni
uprzątać śnieg od rana.
- Po co iść na policję? Wystarczy wywiesić ogłoszenie - zaproponował pan Hvalstad.
Kristian spojrzał na niego z nadzieją.
- Sądzisz, że właściciel mieszka w Sagene?
- Przecież taki mały psiak nie uszedłby daleko. Nawet zanim spadł śnieg.
- Może więc należeć do kogoś w naszej dzielnicy? - W głosie Pedera zabrzmiał
wyrzut. Skoro innych robotników stać było na trzymanie zwierząt, to dlaczego nie ich?
Elise pokręciła głową.
- To nie do pomyślenia. Może po prostu zgubił się, przechodząc przez most. A może
przyplątał się tu aż z willi w Grefsen.
- Pani Bastiansen ze sklepu kapeluszniczego na Maridalsveien trzymała kiedyś psa -
wtrąciła się do rozmowy matka. - Twierdziła, że pies odstrasza złodziei.
Emanuel podniósł się.
- Dziękuję za posiłek, muszę już iść.
Odszedł od stołu, nie patrząc na Pedera ani na psa. Udawał oschłość, ale też przejął
się losem zwierzęcia.
Pan Hvalstad ruszył do pracy i jak zwykle zjawiła się Lar - sine. Chłopcy mieli
jeszcze trochę czasu. Do szkoły nie było daleko, więc Peder nie musiał jeszcze rozstawać się
z pieskiem.
Larsine z początku przestraszyła się zwierzaka, już po chwili siedziała jednak na
podłodze i bawiła się z nim w najlepsze. Peder zdawał się nie pamiętać o zbliżającym się roz-
staniu, zrobił kulkę ze starej gazety, a Puszek z miejsca zrozumiał jego intencje.
Elise odwlekała tę chwilę, w końcu jednak musiała wysłać chłopca do szkoły.
Uśmiechnęła się, by dodać mu otuchy.
- Może dowiem się, kto jest jego właścicielem, i będziesz mógł go odwiedzać.
Peder skinął mężnie głową, z trudem hamując łzy. Wziął Puszka na ręce, pocałował i
przytulił, po czym podał go Elise.
- Powiedz, że mogę go czasami pilnować, gdyby potrzebowali pomocy.
- Powiem - obiecała Elise.
Naciągnął czapkę na uszy, ściągnął paskiem elementarz i inne przybory szkolne i
wyszedł na dwór. Rzeczywiście przyszła odwilż, śnieg topniał błyskawicznie. Ulicę pokry-
wała mokra breja, niezachęcająca do spacerów.
- Nie możesz wysłać Kristiana? - spytała matka. - Przecież jeszcze by zdążył.
- Sama pójdę. Kristian nie miałby odwagi zapytać o nazwisko właściciela.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Na ulicach nie było ruchu. Robotnicy zaczęli już pracę, a sklepów jeszcze nie otwarto.
Z uchylonych okien dochodził Elise płacz dzieci. Pomyślała o kobietach, które ruszały do
fabryk o szóstej rano, zostawiając swoje potomstwo w domu. O niemowlętach, które
przystawiano do otwartego okna na parterze, by któraś ze starszych kobiet mogła raz na jakiś
czas nakarmić je z butelki. O rocznych maluchach, raczkujących i zasypiających z
wyczerpania na podłodze. O matkach stojących przy maszynie i zadręczających się myślami
o dzieciach pozostawionych w domu. Mogły się poparzyć przy piecu, przewrócić lampę
naftową, skaleczyć nożem czy wylać na siebie wrzątek, kiedy najstarsze przygotowywało
obiad. Tyle nieszczęść mogło je spotkać. I była jeszcze rzeka i kipiel wodospadu, które
przyciągały najmłodszych jak magnes.
Jakiś pijak zataczał się po drugiej stronie ulicy. Rozpoznała Hermansena,
poprzedniego opiekuna Everta. Nie zauważył jej i wolała, by tak zostało. Kiedy razem z
Emanuelem załatwili przeniesienie Everta pod kuratelę pani Berg, Hermansen zwymyślał ją.
Pieniądze z gminy, które dostawał na chłopca, szły na alkohol, a teraz źródło dochodów
wyschło. Elise odwróciła twarz, udając, że go nie widzi.
Ruszyła ulicą Thorvalda Meyera, skręciła w Sofienberggaten, potem ulicą Nordre
Gate doszła do mostu i przeszła na drugą stronę rzeki. Im bliżej miasta, tym większy ruch
panował na ulicach. Obok niej na skrzypiących kołach przetoczył się wóz dostawcy drewna,
śniegu było jeszcze zbyt mało, by używać sań. Ludzie szli spiesznie, pochyleni pod naporem
zimnego wiatru, zziębnięci i przemoczeni. Zima dopiero zaczęła dawać znać o sobie, nikt
jeszcze nie był przygotowany na jej przyjście.
Pod płotem stała gromadka gazeciarzy, ukradkiem popalających papierosy. Mogli
mieć po siedem, może osiem lat, a na ich twarzach malował się wyraz dumy z powodu
przedwczesnej dorosłości, ale i zawstydzenia tym, co robili. Pieniądze powinny trafić do
matek, by ulżyć nędzy w domu, tymczasem oni puszczali je z dymem.
Jakaś para szła w jej kierunku. Mężczyzna miał na sobie płaszcz zimowy z miękkiej
wełny i skórzaną czapkę na głowie. Kobieta ukryła dłonie w mufce, identycznej jak futro,
które ją okrywało. Nie wyglądali na zmarzniętych.
Psiak znudził się siedzeniem w jej ramionach i wyrywał się na wolność. Jacyś chłopcy
obrzucili ją drwiącymi uwagami, ale posłała im wściekłe spojrzenie i kazała im trzymać się z
daleka. O dziwo, posłuchali.
Zbliżała się do posterunku. Na placu Younga - czyli na Nowym Targu, bo tak
brzmiała jego dawna nazwa - roiło się od wozów i koni. Chłopi zjechali do miasta ze swoimi
wyrobami.
Wspomnienia tamtego zimowego dnia wróciły do niej z całą siłą, dnia, w którym
dowiedziała się, że Johana oskarżono o kradzież. Pamiętała wzgardliwy wzrok konstabla i
poczucie bezradności, z jakim opuszczała posterunek. To wszystko zdarzyło się wieki temu,
tyle się zmieniło od tamtej chwili. Tamtego wieczora po raz pierwszy spotkała Emanuela.
Kto mógł wówczas pomyśleć, że zostanie jego żoną i że Agnes wyjdzie za mąż za Johana?
Wtedy nigdy by w to nie uwierzyła.
Podniosła pieska i przytuliła mocniej.
- Nie wątpię, że znajdziemy twoich rodziców - mruknęła do niego. Puszek polizał ją
po nosie w odpowiedzi.
W poczekalni było mnóstwo ludzi. Policjanci w pikielhaubach i długich płaszczach z
błyszczącymi guzikami przechodzili to w tę, to w tamtą stronę, a do okienka wiła się długa
kolejka interesantów.
Puszek stracił resztki cierpliwości, wyrwał się z jej rąk, podbiegł do najbliższego
krzesła i obsiusiał je. Elise zaczerwieniła się ze wstydu, podniosła psiaka, rozglądając się za
jakąś ścierką. Piesek wyrywał się z piskiem. Trzymając go kurczowo, Elise podeszła do
najbliższego policjanta, by wytłumaczyć mu całe zdarzenie. Ten ofuknął ją za to, że nie
wypuściła psa na dwór za potrzebą.
Zażenowana zajęła swoje miejsce w tłumie, mając nadzieję, że inni nie dostrzegli jej
zakłopotania. Kiedy przyszła jej kolej, wyjaśniła szybko całą sprawę i spytała, czy ktoś nie
szuka pieska. Policjant pokręcił przecząco głową i niechętnie wziął od niej Puszka, obiecując,
iż zajmą się poszukiwaniami właściciela. Kazał jej podać nazwisko i adres, a dowiedziawszy
się, że mąż Elise pracuje w biurze tkalni płótna żaglowego, zadeklarował, iż powiadomi go
telefonicznie o wyniku poszukiwań.
Wychodząc z posterunku, Elise czuła się żałośnie. Nie z powodu protekcjonalnego
zachowania policjantów, ale dlatego, że nie stać jej było na zatrzymanie psa. W głębi duszy
wiedziała, że stróże prawa nie zrobią wiele, by znaleźć właścicieli czworonoga.
Droga do domu zapowiadała się niewesoło. Chlapa, ciężkie ciało i ciężkie myśli,
pomyślała, wzdychając z rezygnacją.
- Dzień dobry. - Jakiś mężczyzna stanął jej na drodze, uchylając kapelusza. - Poznaje
mnie pani?
Elise rozpoznała nieznajomego dopiero po chwili i natychmiast oblała się rumieńcem.
- To pan stał koło nas na ulicy Karl Johan, kiedy kompania strzelców wracała do
domu.
Przytaknął z uśmiechem.
- Co za zbieg okoliczności, że spotykam panią znowu. Zgubiłem portfel i wstąpiłem
na posterunek, by się dowiedzieć, czy ktoś go nie znalazł, ale nie mam szczęścia. Trzymałem
w nim raptem kilka banknotów, ale portfel był nowy, z pięknej mięciutkiej skóry.
- Nie zdążyłam nawet podziękować panu za pieniądze, które nam pan ofiarował -
przerwała mu pośpiesznie Elise. - To znaczna suma, nie było powodu, by wręczał nam pan
tak szczodry dar. Szukałam pana, ale zapadł się pan jak pod ziemię. Było mi przykro, że nie
miałam okazji wyrazić swojej wdzięczności. Kupiliśmy zapas drewna na całą zimę.
Pomachał ręką, wydawał się nieomal zmieszany.
- Rozmawiałem z synem o państwu i doszliśmy do wniosku, że pani mąż to nie kto
inny jak Emanuel Ringstad, z którym mój syn poznał się w Kongsvinger. Pani brat
wspominał przecież o Emanuelu z Armii Zbawienia. Prawda?
Elise potwierdziła, uśmiechając się.
- My również doszliśmy do tego samego wniosku, kiedy Peder opowiedział w domu
całą historię. To naprawdę niezwykły zbieg okoliczności.
- Mój syn bardzo polubił pani męża i ma nadzieję na podtrzymanie znajomości.
- Emanuel też na to liczy.
- A co słychać u pani czarującego braciszka? Przez wiele dni wspomnienie tamtego
spotkania wprawiało mnie w dobry nastrój. Ten chłopiec jest taki naturalny, w jego za-
chowaniu nie było śladu nadmiernej poufałości wobec obcego człowieka ani zawstydzenia
czy napuszonej arogancji. Był po prostu sobą i pokazał, że ma wielkie serce. Wydawał się
taki optymistyczny i pełen radości życia.
- I zwykle taki właśnie jest. Dzisiaj jednak jego świat się zawalił. Przyszłam na
posterunek, by oddać małego pieska. Peder z kolegą przeszli wczoraj pół miasta, by znaleźć
jego właściciela, ale na próżno. Całą noc Peder przeleżał z psiakiem w ramionach i dziś rano
był niepocieszony, kiedy pojął, że muszę go oddać.
- Może się jednak tak zdarzyć, że właściciel się po niego nie zgłosi. Niektórzy ludzie
kupują szczenięta, by spełnić kaprys swoich pociech, a potem żałują, bo trzymanie czwo-
ronoga to dodatkowy obowiązek. Pies nie jest dużo wart.
- Nas nie stać na trzymanie psa. Odniosłam wrażenie, że to mały owczarek. Jak
urośnie, będzie potrzebował mnóstwo jedzenia. Peder był gotów odstąpić mu część swojej
porcji, ale przecież sam musi się dobrze odżywiać.
Przyglądał się jej bez słowa.
Elise była zdziwiona swoją otwartością. Zwykle zachowywała daleko idącą rezerwę
wobec obcych, zwłaszcza ludzi lepszego stanu.
- Mieszkacie niedaleko mostu Beierbrua, prawda?
- Tak - przytaknęła. - Wynajmujemy mały domek, który należał do starego majstra.
Matka i moi dwaj bracia mieszkają z nami. Poddasze wynajmujemy wdowcowi, który ma
czteroletnią córkę.
- Pan Ringstad dostał pracę biurową w tkalni płótna żaglowego, tak przynajmniej
twierdzi mój syn.
- Wiele lat pracował w Armii Zbawienia i nie wyobrażał sobie innego zajęcia -
wyjaśniła Elise i w tej samej chwili oblała się gorącym rumieńcem.
- Aż przyszedł Amor i wystrzelił strzałę prosto w jego serce - uśmiechnął się - i
wszystkie plany wzięły w łeb. To dobrze, pani Ringstad, młody mężczyzna nie powinien żyć
we wstrzemięźliwości.
Elise odwróciła wzrok zażenowana.
- Sądzę, że jego rodzice przyjęli z ulgą tę decyzję - ciągnął. - Syn mówił mi, że pan
Ringstad urodził się niedaleko Eidsvold w dworze, który kiedyś przejmie. Dziadkowie
smuciliby się, gdyby nie zostawił dziedzica. Miejmy nadzieję, że urodzi pani syna, jeśli nie
za pierwszym, to za kolejnym razem. Zapewne przeniesiecie się na wieś, kiedy starszy pan
przekaże ster? A może powinienem powiedzieć „lejce”? - roześmiał się.
Elise również się uśmiechnęła, ale nic nie odpowiedziała. Wątpiła, że kiedykolwiek
przeprowadzą się do Ringstad, z pewnością nie za życia rodziców Emanuela. Ich niechęć
wobec niej sprawiała, że nie zamierzali nawet odwiedzać ich latem.
- Muszę już iść - zmieniła temat. - Czeka mnie pranie. Uchylił kapelusza.
- Proszę w takim razie pozdrowić Pedera i przekazać mu, że rozmowa z nim była
niezwykłą przyjemnością.
- Nie omieszkam, bo pańskie słowa z pewnością poprawią mu humor. Uznał, że moja
matka źle zrobiła, nie zapraszając pana do środka, by pan sobie posiedział na kuchennym
taborecie - roześmiała się. - Dzieci nie mają uprzedzeń, różnice klasowe ich nie obchodzą.
Dopóki nie nauczą się ich od nas.
Skinął poważnie głową.
- Ma pani rację, pani Ringstad. Powinniśmy je naśladować.
Miła rozmowa sprawiła, że Elise przebyła drogę do domu w lżejszym nastroju. Nie
wiedziała nawet, jak nazywa się ten człowiek, znała jedynie imiona jego syna: Carl Wilhelm.
Zamierzała wypytać Emanuela o więcej szczegółów. I mimo sprzeciwu matki chciała
poprosić męża, by w dowód wdzięczności zaprosił go któregoś wieczora.
Padał gęsty śnieg. Musiało się ochłodzić, bo teraz już nie topniał. Zima przyszła
wcześniej tego roku, za wcześnie. I tak była za długa, nawet jeśli nie zaczynała się z począt-
kiem listopada.
W białym puchu widać było ślady małych stóp. Może należały do Pedera? To dziwne,
dzień szkolny jeszcze nie dobiegł końca.
Z niepokojem zbliżyła się do domu. Była cała przemoczona, woda ściekała z butów,
chusty i szala. Za progiem owionęło ją miłe kuchenne ciepło. Ogrzeje się przed zejściem do
piwnicy, gdzie czekała sterta brudnej bielizny.
Matka prasowała. Położyła deskę na stole kuchennym, dwa żelazka grzały się na
piecu.
- Jak ci poszło? - spytała.
- Dobrze. Będą dzwonić do Emanuela do fabryki z informacją o postępach śledztwa.
Czy ktoś wrócił do domu?
- Peder. Ma gorączkę, położył się do łóżka. Nauczyciel zwolnił go z lekcji.
- Przeziębił się?
- Nie wiem. Wczoraj był zdrowy, ale przemókł, włócząc się z tym psiakiem. Buty,
które dostał z Armii Zbawienia, są już na niego za małe, no i bardzo zniszczone. Dziwię się,
że ktoś w ogóle oddaje używane buty. Sądziłam, że dostaje je młodsze rodzeństwo.
- Pewnie pochodzą od ludzi z drugiej strony rzeki. Przytrafiło mi się dzisiaj coś
szczególnego. Spotkałam tego „dżentelmena”, o którym opowiadał Peder. Był na posterunku,
by zgłosić zaginięcie portfela.
Matka podniosła wzrok znad kołnierzyka, który prasowała. Aby ułatwić sobie ruchy
żelazka, przesuwała je po kawałku tkaniny pokrytym roztopionym woskiem.
- Więc zgubił pieniądze? - przeraziła się.
- Twierdził, że trzymał w nim tylko kilka banknotów.
- Wielki Boże! Kilka banknotów - powtórzyła z niedowierzaniem. - Nam rzadko
zdarza się zobaczyć choć jeden banknot. Chyba nie zamierza nas odwiedzić? - dodała prze-
straszona.
- Nie - uśmiechnęła się Elise. - Kazał mi pozdrowić Pedera i przypomnieć mu o
rozmowie, którą odbyli. Bardzo go ona rozbawiła. Odkrył również, że jego syn i Emanuel
byli razem w Kongsvinger.
Odstawiła mokre buty koło pieca i zamierzała właśnie powiesić szal na sznurku, kiedy
matka ją powstrzymała.
- Musimy zostawić miejsce na bieliznę! Sama nie wiem, jak je wysuszymy w taką
pogodę. W Andersengarden mieliśmy chociaż strych.
Drzwi do pokoju uchyliły się i w szparze pojawiła się główka Pedera. Miał
zaczerwienione policzki i oczy zmatowiałe od gorączki.
- Znaleźli właściciela? Elise pokręciła głową.
- To musi potrwać, Peder. Nikt jeszcze nie zgłosił zaginięcia psa, ale dzień jeszcze się
nie skończył. Poza tym spotkałam twojego dżentelmena - dodała. - Mam ci przekazać
pozdrowienia od niego. Bardzo się cieszy, że mógł cię poznać.
W oczach Pedera pojawił się cień radości.
- Przyjdzie do nas? Elise roześmiała się.
- Może jego syn. Emanuel zaprzyjaźnił się z nim w czasie służby. Idź do łóżka. Jeśli
masz gorączkę, nie powinieneś wstawać. Dlaczego nauczyciel zwolnił cię do domu?
- Powiedział, że jestem blady jak upiór i że za chwilę klapnę na podłogę. Pingelen
twierdzi, że to suchoty, a Flaszka uważa, że to tyfus.
- Co za bzdury! Nie masz suchot ani tyfusu, jesteś po prostu przeziębiony. Łatwo się
przeziębić w przemoczonych butach. Marsz do łóżka.
- Zawsze marznę w nogi, ale dotąd nie chorowałem - oznajmił chłopiec i zamknął za
sobą drzwi.
Elise posłała matce zaniepokojone spojrzenie.
- Myślę, że się rozchorował przez psa.
- Też mi wyjaśnienie! - rozzłościła się matka. - Płacz nikogo jeszcze nie przywiódł do
choroby.
Elise nic nie odpowiedziała, ale miała własne zdanie na ten temat.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Emanuel wszedł do domu i szybko zamknął za sobą drzwi, by nie wypuszczać
cennego ciepła. Padał deszcz, który przez ostatnie dwa dni zupełnie roztopił resztki śniegu.
Nad światem zamknęła się nieprzenikniona zimowa ciemność.
- Wróciłeś?
Nie odpowiedział. Elise stała przy piecu, mieszając zupę. Kątem oka dostrzegła, że
zdejmuje kapelusz i wiesza go na gwoździu, po czym ściąga z siebie mokry płaszcz. Nie
usłyszał jej, choć mówiła głośno. Wyglądał jak posłaniec złych wiadomości.
- Czy coś się stało? Wreszcie ją dostrzegł.
- Pada - powiedział. Elise roześmiała się.
- Wiem, że pada. Zmoczyło mnie, kiedy niosłam wodę ze studni.
- Peder jest w łóżku?
- Nie, bawi się z resztą na schodach na poddasze. Dlaczego pytasz?
Podszedł bliżej, unikając jej wzroku.
- A gdzie jest twoja matka?
- Na górze, u pana Hvalstada. Anne Sofie i Larsine bawią się z chłopcami.
Spojrzał jej prosto w oczy.
- Mam złą wiadomość.
Elise poczuła ucisk w żołądku. Kolejne nieszczęście, pomyślała.
- Dzwoniono do mnie z policji. Nie znaleźli właściciela psa i pytali, czy chcemy go
zatrzymać. W przeciwnym wypadku go uśpią.
Elise wstrzymała oddech.
- Uśpią? Takiego pięknego szczeniaczka? Co im powiedziałeś?
- Że nie jesteśmy w stanie wykarmić dużego psa. Poczuła, że łzy napływają jej do
oczu.
- I?
Emanuel wzruszył ramionami.
- Policjant powiedział, że nie mają gdzie trzymać bezpańskich psów.
- A więc go...? Pokiwał głową. Elise rozpłakała się.
- Kochanie, nie możesz się tak tym przejmować. Pomyśl o tych wszystkich
zwierzętach, które widziałem w drodze do rzeźni.
- Peder będzie zrozpaczony. Codziennie wpada do domu z tym samym pytaniem.
Wyobraża sobie, że policja da mu pieska, jeśli właściciel się nie zgłosi.
- Chcieli nam go oddać, tyle że nas nie stać na psa.
- W takim razie powiedzmy mu o wszystkim od razu. Im dłużej będziemy zwlekać,
tym gorzej.
- Ty to zrób, Elise. Nie potrafię rozmawiać z nim tak jak ty.
Odstawiła garnek na bok, założyła fajerki i wyszła na korytarz.
Kristian, Anne Sofie i Larsine siedzieli skuleni na najniższym stopniu.
- Gdzie jest Peder? - spytała.
- Wybiegł. - Kristian patrzył na nią chmurnie i zacisnął usta w wąziutką kreskę.
- Wybiegł? Przecież jest chory!
- Słyszał waszą rozmowę. - Kristian wytrzymał wzrok siostry.
Elise rzuciła się do drzwi.
- Peder! Gdzie jesteś? - Wybiegła na deszcz. - Peder! - krzyknęła raz jeszcze, ale
chłopca nigdzie nie było widać. Boże, co mu przyszło do głowy?
Strach przerodził się w gniew. Nie można tak rozpaczać z powodu małego psiaka!
Zwierzęta umierały codziennie, ludzie zresztą też. Miał Puszka raptem pół dnia, a wcześniej
nigdy nie domagał się psa. Życie przynosi dość trosk, po co dokładać sobie nowe?
Lęk jej jednak nie opuszczał i bezwiednie skierowała spojrzenie ku rzece. Chyba
nie...? Pokręciła głową, zdumiona własnymi myślami. Peder nie zrobiłby nic głupiego. Był
roztrzęsiony, tak jak Emanuel poprzedniego dnia. Dzieci nie przejmują się deszczem i nie
myślą o przeziębieniu. Kiedy się opamięta, wróci skruszony do domu. Może nawet lepiej, że
dał upust rozpaczy. Lepsze to niż tłumienie w sobie złych myśli.
- Widzisz go? - Emanuel wyszedł przed dom.
- Nie. Podsłuchał naszą rozmowę i wybiegł zrozpaczony.
- Nie wychodź na deszcz w takim stroju, Elise. Nie pomożesz chłopakowi, jeśli sama
zachorujesz. Narzucę też coś na siebie i pomogę ci go szukać.
Ruszyli wzdłuż rzeki, każdy w swoją stronę, krzycząc i nasłuchując, ale nie znaleźli
Pedera.
Elise przypomniała sobie tamten dzień zeszłej zimy, kiedy Peder uciekł przed
chłopcami, którzy chcieli zepchnąć go do wodospadu. Wtedy schował się za kubłami na
śmieci na jakimś podwórku. Może teraz zrobił to samo?
- Sprawdzę, czy nie poszedł do Everta - powiedział Emanuel, kiedy spotkali się przy
moście. - Że też wcześniej o tym nie pomyślałem. Przecież Evert znalazł pieska, z pewnością
razem go teraz opłakują.
- Masz rację. Rozejrzę się jeszcze trochę, ale chyba Peder schował się gdzieś przed
deszczem.
Evert otworzył drzwi.
- Widziałeś Pedera?
- Przecież jest chory.
- Jutro idzie do szkoły. Teraz jednak wybiegł na deszcz, bo przejął się losem
szczeniaka.
- Znaleźli właściciela? Elise pokręciła głową.
- Powiedzieli, że nie mogą zajmować się bezpańskimi psami. Musieli go uśpić. - Z
bólem obserwowała, jak twarz Everta wykrzywia się w grymasie. Nie rozpłakał się, nie cof-
nął w głąb mieszkania, by się ukryć, ani nie ruszył w dół schodami. Po prostu stał
nieruchomo. Lepiej byłoby, gdyby wybuchnął płaczem.
- Obcięli mu głowę? - spytał po chwili. Elise spojrzała na niego przerażona.
- Co ty wygadujesz?
- Widziałem, jak Krestoffer obcina głowę kurze. Biegała potem bez głowy po
podwórku. Nie umarła.
- Nieprawda, umarła. Z psami tak nie robią. Dają im zastrzyk. Pies zasypia, nic nie
czując.
Evert nie poruszył się.
- Z nami też tak robią? - spytał z przestrachem. - Jeśli chłopiec straci matkę, nie ma
ojca, a nikt go nie chce?
- Też wymyśliłeś, Evert! - Elise pogłaskała go po głowie. - Za zabicie człowieka idzie
się do więzienia. A dziećmi zawsze zaopiekuje się ktoś, kto nie może mieć własnych. Tak jak
pani Berg zaopiekowała się tobą. Gdyby nie było pani Berg, znalazłby się ktoś inny.
- Ty, na przykład? Śniło mi się, że jesteś moją mamą. I nie chciałem się obudzić.
Wzruszenie ścisnęło jej gardło.
- Muszę znaleźć Pedera. Nie wiesz, gdzie mógł się schować?
- Może u pani Evertsen. Parę dni temu dała mu cukierka. Peder podzielił się nim ze
mną. Ssaliśmy go na zmianę.
Elise uśmiechnęła się.
- Pamiętasz, co ci mówiłam o zakażeniach? Przyjdź dziś wieczorem do nas, pobawicie
się w piątkę. Peder musi znaleźć sobie nową pracę, ale na razie popołudnia i wieczory spędza
w domu.
- Stracił zajęcie u wozaka Karlsena?
- Tak - przytaknęła. - Karlsen znalazł sobie innego uczniaka. Powiedział, że nie może
zatrudniać kogoś, komu nie ufa.
- To moja wina. Ja go podkusiłem. Powiedziałem, że pies jest ważniejszy od wozaka.
- To nic - odrzekła Elise i ruszyła do wyjścia. - Peder znajdzie sobie nową pracę.
Choć to nie będzie łatwe, pomyślała w duchu. Znalazła Pedera w kuchni pani
Evertsen nad talerzem płatków owsianych i świątecznym ciastem.
- Peder! - powiedziała z wyrzutem. - Jak mogłeś nas tak wystraszyć?
Spojrzał na nią z poczuciem winy.
- Pomyślałem sobie, że zasłużyliście sobie na to, skoro jesteście tacy głupi. Pani
Evertsen mnie rozumie. Miała kota, który utonął w rzece dwadzieścia lat temu. Kiedy go
sobie przypomni, to płacze.
Pani Evertsen pojawiła się w drzwiach do izby.
- Jesteś, Elise. Zgadzam się z Pederem, nie można dzieciaków oszukiwać w ten
sposób. Najpierw pozwalacie mu zatrzymać psa, a potem go zabieracie.
Elise zaczęła się tłumaczyć, ale nie miało to żadnego znaczenia. Skoro pani Evertsen
zdecydowała się trzymać stronę chłopca, nic nie zdoła jej przekonać.
- Emanuel i Kristian niepokoją się o ciebie - powiedziała jedynie. - Skończ jeść i
chodźmy do domu. Dziękuję pani, pani Evertsen, to miło z pani strony, że przyjęła go pod
dach. Peder ostatnio chorował i nie powinien wybiegać na deszcz bez wierzchniego odzienia.
Kiedy znaleźli się na ulicy, Peder dodał złośliwie: - Opowiedziałem wszystko
Johanowi.
Elise milczała.
- Słyszysz? Powiedziałem wszystko Johanowi.
- Słyszę, ale nie sądzę, że Johan postąpiłby inaczej. On też nie ma pieniędzy, by
trzymać dużego psa.
- Ale nie poszedłby na policję, tak przynajmniej powiedział. Zszedłby całą dzielnicę,
by znaleźć właściciela. A potem by go oddał, ale pod warunkiem, bym mógł go odwiedzać.
- A gdyby nie znalazł właściciela?
- To poprosiłby rzeźnika o kości. I poszukałby resztek po śmietnikach. Ci, co mają za
dużo, wyrzucają jedzenie.
Elise zatrzymała się i zajrzała chłopcu prosto w oczy.
- Zmyśliłeś wszystko, Peder. Johan nic takiego nie powiedział.
Odwrócił wzrok, ale nic nie odrzekł.
Elise zamyśliła się. Nie po raz pierwszy słyszała takie niestworzone historie od
Pedera, w tej jednak kryło się coś poważniejszego. Zapewne chłopak oskarżał Emanuela o
śmierć zwierzęcia i ubzdurał sobie, że Johan postąpiłby inaczej.
Johan znów stał się bohaterem tak jak kiedyś. To nie wróżyło nic dobrego.
Matka stała przy oknie, wypatrując ich powrotu. Kristian zdał jej relację, która ją
zatrwożyła i rozzłościła jednocześnie.
- Jak mogłeś wybiec na taki deszcz, Peder? Przecież jesteś chory.
- Już nie jestem chory. - Peder odwrócił wzrok. - Jutro idę do szkoły.
Elise przesunęła prześcieradła i poszwy, by zrobić miejsce nad piecem dla mokrego
ubrania Pedera. Do rana musiało wyschnąć.
Emanuel wyszedł z pokoju, gdzie przebierał się w suche rzeczy.
- Mam poczucie, jakbym mieszkał w pralni. Musimy suszyć pranie w kuchni?
- Wywiesimy je na dworze, kiedy przestanie padać. W taką ulewę nie mamy innego
wyjścia.
- Nie możecie rozciągnąć sznurków na korytarzu?
- Tam jest za zimno, nic nie wyschnie. Poza tym pan Hvalstad musiałby przemykać
się pod ociekającą bielizną. Chyba nie spodobałby mu się ten pomysł.
Emanuel chciał wygłosić jakiś komentarz, ale się opanował. Zamiast tego odwrócił
się do Pedera.
- Niezły ananas z ciebie. My szukamy cię na deszczu, a ty chowasz się u pani
Evertsen.
Peder wkładał piżamę, nie podnosząc oczu ani nie odzywając się.
Emanuel chrząknął.
- Nie mieliśmy wyboru, Peder. Nie mogliśmy wziąć psa, który urośnie i będzie
potrzebował tyle jedzenia co dorosły człowiek.
Peder wciąż milczał.
- Musisz zrozumieć, że nie chcieliśmy odebrać ci psa. Po prostu nie stać nas na
trzymanie zwierząt.
Elise zauważyła, że ramiona chłopca zaczęły drżeć.
- Każdy inny chłopiec, który znalazłby Puszka, otrzymałby podobną odpowiedź od
swoich rodziców - ciągnął Emanuel. - Przynajmniej od tych, którzy mieszkają nad rzeką
Aker.
Peder odwrócił się gwałtownie, łzy trysnęły mu z oczu.
- Nieprawda! Johan szukałby właściciela do upadłego! A jakby go znalazł, toby kazał
mu obiecać, że będę mógł widywać Puszka od czasu do czasu.
- Peder! - Elise uznała, że czas na zmianę tonu. - Emanuel zrobił to, co mógł zrobić.
Musiał iść do biura. Pomyślałeś, co by się stało, gdyby stracił pracę? Nie można oskarżać
innych, kiedy los nam nie sprzyja.
- To jego wina. Powiedział im, żeby go zabili! - krzyknął i wybuchnął płaczem, po
czym rzucił się do swojego pokoju.
- Powinien dostać lanie! - Matka była wzburzona. Zupełnie nie przyszło jej do głowy,
że karanie należało do obowiązków matek.
- Porozmawiamy z nim kiedy indziej, dzisiaj Peder nie przyjmie żadnych
argumentów.
- Mówiłam o laniu, nie o rozmowie.
- Jestem zmęczona - westchnęła z rezygnacją Elise. - Położę się.
Emanuel podążył za żoną. Miał jakiś dziwny wyraz twarzy.
Dopiero po dłuższej chwili, kiedy już leżeli w łóżku, zapytał: - Dlaczego Peder
wspomniał o Johanie? Rozmawialiście z nim?
- Nie. Nie widziałam się z Johanem. Sądzę, że Johan też go nie widział.
- Dlaczego więc wygadywał takie rzeczy? - Emanuel nie dał się przekonać.
- Chciał się na nas zemścić. Zapadła cisza.
Emanuel nic nie odrzekł, ale Elise znała jego myśli. Dlaczego Peder miałby się mścić,
wychwalając Johana pod niebiosa? Musiałby mieć wiedzę o świecie dorosłych, o zazdrości,
intrygach, zranionych uczuciach i lęku przed utratą miłości.
- Nie ma się czym przejmować, Emanuelu. Zapomnijmy o wszystkim.
Przytulił ją do siebie, ale pozostał chmurny.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Dwa dni później ktoś zapukał do drzwi chwilę po powrocie Pedera i Kristiana ze
szkoły. Kristian szykował się do pracy, Peder wciąż źle się czuł i wylądował w łóżku. Ze
znalezieniem nowego zajęcia musiał poczekać do powrotu do zdrowia. Jego stan pogorszył
się w ciągu ostatnich dwóch dni, ale matka nalegała, by nie opuszczał zajęć szkolnych. Uzna-
ła, że to jego wina, skoro wybiegł na deszcz bez wierzchniego okrycia. Elise upierała się, że
to z powodu psa. - Z żałoby się nie choruje - oświadczyła matka. - Nie pojmuję, skąd bierzesz
te swoje dziwaczne teorie.
- Kto to może być? - Matka pozwoliła Elise otworzyć drzwi. Ludzie, których znali,
pukali do drzwi i natychmiast ładowali się do środka. To musiał być ktoś obcy.
- Może państwo Ringstad - ożywiła się. - Obiecali, że nas odwiedzą, kiedy Emanuel
wróci ze służby.
Elise spojrzała na nią ponuro. Nie miała najmniejszej ochoty przyjmować rodziców
Emanuela. Podeszła do drzwi i otworzyła je.
Na widok gościa jej oczy rozwarły się ze zdumienia, a na policzkach pojawił się lekki
rumieniec. Był to mężczyzna, którego Peder ochrzcił mianem „dżentelmena”.
Mężczyzna uchylił kapelusza.
- Mam nadzieję, że nie zjawiam się nie w porę. Byłem w pobliskiej tkalni w pewnej
sprawie i stwierdziłem, że wpadnę do państwa. Wszak Peder serdecznie zapraszał mnie do
siebie.
Matka się przerazi, pomyślała Elise, ale sama ucieszyła się z odwiedzin. Może ta
wizyta przywróci Pedera do równowagi.
- Proszę wejść. Mąż jeszcze nie wrócił z biura, ale Peder jest w domu. Kristian
właśnie wychodzi, po szkole pracuje jako chłopiec na posyłki.
Larsine i Anne Sofie siedziały w kącie za paleniskiem. Wycinały zdjęcia ze starych
gazet pana Hvalstada, kawałki papieru zaściełały całą podłogę.
Na obiad jedli kaszę gotowaną na mleku. Mleko wykipiało i zapach spalenizny wciąż
unosił się w powietrzu. Mokre ubrania dziewczynek wisiały na gwoździach. W nocy znów
spadł śnieg, ale roztopił się w przedpołudniowym słońcu. Dziewczynki wróciły z podwórka
całkowicie przemoczone. Na dodatek na sznurku nad stołem kuchennym suszyły się białe
kalesony. Resztę prania zdążyły na szczęście zdjąć i poskładać.
Elise zawstydziła się.
- Musi pan wybaczyć mi ten bałagan, razem z matką przyjmujemy bieliznę do prania.
- Odwróciła się w stronę matki. - To jest pan, z którym rozmawialiśmy tamtego dnia, kiedy
Emanuel wrócił do domu. Ojciec jednego z nowych przyjaciół Emanuela.
Matka wpadła w taki popłoch, że dygnęła, złożyła ręce na brzuchu i nie odważyła się
podnieść oczu. Kristian ukłonił się grzecznie, po czym włożył czapkę i wyszedł. Dziew-
czynki nie ruszyły się z podłogi, ale przyglądały się ciekawie nieznajomemu.
Elise rzuciła się sprzątać ze stołu, ściągać pranie i szykować kawę. Matka stała w
miejscu jak wmurowana.
- Powiedz Pederowi, kto przyszedł. - Elise usiłowała wyrwać matkę z otępienia, ale
jej słowa zabrzmiały dość nietaktownie.
Gość zrobił krok w przód.
- Jedną chwileczkę - powiedział szybko.
Dopiero teraz Elise zauważyła, że trzyma w dłoniach jakiś karton.
- Zanim zjawi się Peder, chciałbym coś przedyskutować z jego matką i siostrą -
chrząknął z lekkim zażenowaniem. - Pani opowieść o piesku zrobiła na mnie duże wrażenie.
Mój syn widział się z panem Ringstadem i dowiedział się o jej smutnym zakończeniu. -
Chrząknął ponownie. - Dlatego zapragnąłem zrobić coś, by złagodzić smutek chłopca. -
Zniżył głos. - Miałyby panie coś przeciwko kociakowi, jeśli obiecam, że codziennie dostanie
mleko i rybę? Z pewnością okaże się użyteczny, słyszałem, że w tej okolicy jest sporo myszy
i szczurów.
Elise poczuła przypływ radości, obróciła się ku matce, modląc się w duchu, by ta nie
zaprotestowała. Chcieli sprawić sobie kota, mieszkając w Andersengarden, ale matka
oświadczyła wtedy, że i tak ledwie wytrzymuje odór dochodzący z klatki schodowej. Teraz
wyraźnie nie wiedziała, jak zareagować. Nie chciała okazywać niewdzięczności wobec ojca
jednego z przyjaciół Emanuela, ale także wstydziła się przyjąć prezent od nieznajomego,
który już wcześniej okazał im swą szczodrość.
- Peder się ucieszy - powiedziała cicho Elise. Miała nadzieję, że chłopiec nie słyszy
ich rozmowy i uniknie kolejnego rozczarowania, jeśli matka znów się nie zgodzi. - I wróci do
zdrowia.
Matka wahała się, ale nie odważyła się zaprotestować.
- Mały kotek jada niewiele - zaczęła nieskładnie. - Jak dorośnie, przerzuci się na
myszy.
- No właśnie - przytaknął ochoczo gość. - Poza tym dzieci potrzebują towarzystwa
zwierząt. - Zaczął otwierać karton.
Elise powstrzymała go ruchem dłoni.
- Proszę zaczekać. Niech on sam go otworzy! Uchyliła drzwi do pokoju i zajrzała do
środka. Peder leżał schowany pod kołdrą.
- Peder?
Nie odpowiedział i nie poruszył się.
- Peder? Twój znajomy jest tutaj. Przyniósł dla ciebie prezent.
Chłopiec nie zareagował.
Zaniepokojona uniosła kołdrę. Peder spał. Miał zaczerwienione policzki i oddychał
ciężko. Elise przeraziła się. Może choroba była poważniejsza, niż sądziła. Pogłaskała go po
policzku. - Peder? - szepnęła. - Peder, słyszysz mnie?
Zamrugał oczami. Przez chwilę nie wiedział, co się wokół niego dzieje.
- Już jest rano?
- Nie - uśmiechnęła się - przed chwilą wróciłeś ze szkoły.
- Więc dlaczego leżę w łóżku?
- Bo nie czujesz się dobrze. Mam dla ciebie niespodziankę. Twój znajomy przyszedł z
wizytą i coś ci przyniósł.
Peder otworzył szeroko oczy i wyskoczył z łóżka.
Kiedy weszli do kuchni, Elise zauważyła ze zdziwieniem, że matka i gość siedzą przy
stole i prowadzą ożywioną rozmowę. Na dźwięk otwieranych drzwi matka odwróciła się
zachwycona, jej wcześniejsze zakłopotanie znikło gdzieś bez śladu.
- Wiesz co, Elise? Ten pan nazywa się Wang - Olafsen, mieszka na ulicy
Pilestraedveien i jest sąsiadem rodziny, u której miałam służyć, gdy byłam mała! Nawet
dobrze ich zna!
Elise uśmiechnęła się do niej, po czym skierowała uwagę na Pedera i karton. Przybysz
uśmiechnął się do chłopca.
- Witaj, młody człowieku. Nie najlepiej dziś wyglądasz. Może przedświąteczny
prezent przywróci cię do zdrowia?
Powinien się domyślić, że tej rodziny nie stać było na świąteczne prezenty. Elise raz
zrobiła chłopcom skarpetki na drutach i zapakowała w szary papier. Do dziś nie zapomniała
ich rozczarowanych twarzy A jednej zimy mieli choinkę, żałosne drzewko, które zostało na
placu, bo nikt nie chciał go kupić. Zaczęło gubić igły, zanim zdołali wtargać je na czwarte
piętro. W kuchni nie było na nie miejsca, w końcu usunęli materace i postawili je na środku
izby. Potem trzeba było je wynosić za każdym razem, kiedy chłopcy kładli się spać.
Pieniędzy na świece i ozdoby nie mieli, więc przyozdobili choinkę kawałkami starego
tygodnika, który dostali od pani Evertsen.
Peder zbliżył się powoli do kartonika. Spojrzał na Elise, szukając wsparcia, a ona
zachęcająco pokiwała głową. Chłopiec nie powiedział jeszcze ani jednego słowa, nie okazał
radości z wizyty. Gwałtownie wytrącono go ze snu, był chory i zdezorientowany. A jego
serce wciąż ściskał żal za utraconym psiakiem.
Ostrożnie zaczął otwierać karton. Prezent, to słowo niewiele mu mówiło. Wiedział, że
zamożni ludzie obdarowują się podarkami na urodziny, a w Boże Narodzenie widywał
powozy wypełnione pakunkami owiniętymi w błyszczący papier. Bywali też w mieście,
podziwiając witryny sklepowe pełne wszelkich dóbr, czekolady i słodyczy zabawek, ubrań,
ozdób i eleganckich mebli. To był inny świat, jakże odległy od ich świata, nierzeczywisty i
baśniowy.
Nic więc dziwnego, że Peder nie wiedział, jak się zachować. Zazwyczaj gadatliwy i
rezolutny, teraz nie wydobył z siebie ani jednego słowa.
Pewnie zastanawiał się, co jest w środku. Nie miał pojęcia, co ludzie dawali sobie w
podarunku. Może używane buty, takie jak te, które dostał od Armii Zbawienia? Może kołdrę,
o której wspominała Elise?
Odchylił górną część kartonu i ich oczom ukazała się mała główka, mięciutka jak
aksamit, żółtobrązowa, całkiem podobna do głowy Puszka, tylko zdecydowanie mniejsza.
Kociak rozejrzał się przerażony i miauknął żałośnie. W następnej chwili zaczął drapać się na
górę.
Peder przenosił wzrok z kotka na Elise, potem na gościa i znów na kotka. W końcu
otworzył usta.
- Skąd on się wziął?
Elise spojrzała na pana Wang - Olafsena.
- Pięknie poprosił, by móc zamieszkać u pewnego chłopca o imieniu Peder - wyjaśnił.
- Słyszał bowiem, że ten chłopiec bardzo kocha zwierzęta.
Peder posłał Elise bezradne spojrzenie. Bał się uwierzyć. Elise pokiwała głową.
- To prawda, Peder. Pan Wang - Olafsen przyszedł, by podarować ci kotka, a mama
się zgodziła. Jak urośnie, będzie łapał myszy i szczury.
Peder nie ruszał się z miejsca. Sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, czy płakać, czy
się cieszyć. W końcu ostrożnie podniósł kotka, odwrócił się gwałtownie i pobiegł do pokoju,
zatrzaskując za sobą drzwi.
Matka jęknęła.
- Co się z nim dzieje? - Ruszyła za synem, ale pan Wang - Olafsen ją powstrzymał.
- Proszę dać mu spokój, pani Lovlien. Matka odwróciła się zawstydzona.
- Nic nie rozumiem. Dotąd był miły i posłuszny.
- I nadal jest. Nie uważam jego zachowania za oznakę niewdzięczności. Wręcz
przeciwnie, sądzę, iż wolał w samotności zapanować nad emocjami, które nim targają.
Elise skinęła głową.
- Też tak uważam.
- Mógł chociaż podziękować. - Matka nie znajdowała wytłumaczenia dla zachowania
Pedera.
- Napije się pan z nami kawy? - spytała Elise.
Była przekonana, że odmówi, ale ku jej zdziwieniu uśmiechnął się i odrzekł
serdecznie: - Z wielką przyjemnością.
- Trzeba nakryć w pokoju - syknęła matka, szturchając Elise w bok.
Musiał usłyszeć jej słowa, bo odrzekł: - Proszę nie robić sobie kłopotu. W kuchni przy
piecu jest znacznie przyjemniej. Wychowywałem się w dużej willi i musiałem jadać
wszystkie posiłki w dużym i zimnym salonie, siedzieć sztywno na krześle i zwracać się do
rodziców per pan i pani. Pamiętam, że zazdrościłem służbie, iż może grzać się przy piecu
kuchennym.
Matka postanowiła przynieść choć odświętny obrus i porcelanowe filiżanki Emanuela.
Potem postawiła patelnię na ogniu, do resztek kaszki na mleku dodała mąki, jajek i cukru i
zaczęła ugniatać ciasto na racuszki. Wypadało wszak czymś ugościć tak niezwykłego
przybysza.
Elise nakryła do stołu, a pan Wang - Olafsen usadowił się wygodnie na kuchennym
taborecie. Nagle z pokoju chłopców doszedł ich jakiś odgłos.
Elise wstrzymała oddech. Najpierw wydało się jej, że słyszy płacz, ale myliła się.
Peder śmiał się i piszczał z radości. Uśmiechnęła się.
- Mam wrażenie, że już poczuł się lepiej. Pewnie wkrótce do nas dołączy.
- Ja też tak sądzę - pan Wang - Olafsen skinął zadowolony głową. - Jest nadzieja, że
zapomni o troskach.
- To wzruszające, że nie zapomniał pan o Pederze.
- Nie co dzień spotyka się chłopca o tak wielkim sercu i niezwykłej bezpośredniości.
- Muszę przyznać, iż czasami wprawia nas w zakłopotanie - roześmiała się Elise. - Na
weselu bał się, że nasza stara sąsiadka zje cały kisiel śliwkowy, więc poprosił ją grzecznie, by
zostawiła coś dla innych. A kiedy świętowaliśmy powrót mojego męża, odstraszył pewną
abstynentkę od jedzenia chleba, twierdząc że dodano do niego piwo.
Pan Wang - Olafsen parsknął śmiechem.
- Jakbym go widział i słyszał: te duże niewinne oczy i czarujący sposób wysławiania.
Drzwi do pokoju otworzyły się i wypadł z nich Peder z kotkiem w ramionach.
- On lubi się bawić! - krzyknął podekscytowany. - Najpierw usiłował pogryźć mi
poduszkę, a potem szelki. Wszystko wokół traktuje jak zabawki.
- Peder! - Matka spojrzała na syna surowo. - Chyba o czymś zapomniałeś.
Ruchem oczu wskazała na pana Wang - Olafsena. Peder zaczerwienił się.
- Przepraszam. Tak się ucieszyłem, że zapomniałem podziękować. Dziękuję -
zakończył i ukłonił się głęboko.
- Nie ma za co, Peder. Twoja radość wystarczy mi za podziękowanie. A więc
zdążyliście się już zaprzyjaźnić? To dobrze.
- Dałem mu imię Puszek Jak trzymam go na rękach i zamykam oczy, to jest tak samo,
jakbym trzymał tamtego Puszka.
Elise przełknęła ślinę.
- Skąd wiesz, że to on, a nie ona?
Peder spojrzał na nią zdumiony. - To chłopak, przecież to jasne. W końcu to Puszek.
- Jeśli chcesz z nami usiąść do stołu, musisz się przebrać. - Matka posłała panu Wang
- Olafsenowi skruszone spojrzenie. - Źle się poczuł, kiedy wrócił ze szkoły, więc wysłałam
go do łóżka.
Wzrok Pedera podążył w kierunku stołu, na którym matka właśnie stawiała półmisek
dymiących racuszków.
- Racuszki? Przecież jedliśmy już obiad? Czy Puszek może spróbować?
- Koty nie jedzą racuchów, tylko ryby. I piją mleko - powiedziała surowo matka i
równie surowo spojrzała na syna.
Elise miała nadzieję, że gość nie weźmie sobie do serca zachowania matki.
- Zapytamy sprzedawcę ryb, czy nie ma jakichś resztek - wtrąciła się i zwracając się
do pana Wang - Olafsena, dodała: - To niezwykłe, że zna pan rodzinę, u której moja matka
miała pracować tyle lat temu. Mieszkają wciąż w tym samym miejscu?
- Tak, w tym samym mieszkaniu. I wciąż mają się dobrze, choć są już w
zaawansowanym wieku. Dzieci dawno już wyfrunęły z gniazda.
- Może wiedzą coś o twojej rodzinie? - spytała ostrożnie Elise, zerkając na matkę.
Matka szybko pokręciła głową.
- Wuj i ciotka umarli przed wielu laty. Nie miałam innych krewnych w tym mieście.
- Może jednak wiedzą więcej, niż sądzisz? Może wuj i ciotka opowiedzieli im o
twoich braciach?
- Moi bracia zmarli w czasie epidemii.
- Mówiłaś, że dwóch przeżyło.
- Wyemigrowali do Ameryki.
Elise zwróciła się do pana Wang - Olafsena.
- Moja matka pochodzi z Ulefoss w okręgu Bratsberg. Miała siedmioro rodzeństwa,
ale tylko ona przeżyła. Tak przynajmniej sądzi. Ale przecież może się zdarzyć, że znajdą się
jacyś krewni gdzieś za granicą? Trzeba tylko spróbować.
Zanim pan Wang - Olafsen zdążył się odezwać, matka oznajmiła: - Nie chcę, Elise. I
dobrze wiesz dlaczego.
Elise zrozumiała, że ta rozmowa nie ma sensu; matka nie potrafiła zapomnieć
braciom, że się od niej odwrócili. Zmieniła więc temat.
- A co słychać u pańskiego syna? - spytała. - Wrócił do pracy? A może jest
studentem?
- Studiuje teologię. Ma zamiar zostać pastorem. - W głosie pana Wang - Olafsena
pobrzmiewała duma.
Matka zesztywniała, co nie umknęło uwadze Elise. Ani Pedera.
- Moja mama nie lubi księży - wypalił.
- Nie lubi? - zdumiał się pan Wang - Olafsen. - Przecież czynią tyle dobra.
- Mówi, że dla biednych nie ma miejsca w kościele. Więc chodzi na nabożeństwa do
Świątyni. Tam jest więcej krzeseł.
- Rozumiem - pokiwał głową pan Wang - Olafsen - ale księża są różni. Znam pastora
z kościoła Zbawiciela, który pracuje również jako kapelan w miejskim szpitalu w Kristianii,
domu dla ubogich i w zakładzie dla umysłowo chorych. Cieszy się wielkim poważaniem
wśród biednych i chorych.
Zakład dla umysłowo chorych... Myśli Elise pobiegły do Ansgara. Jeśli rzeczywiście
był chory na umyśle, powinien się leczyć.
- Pastor mieszka przy Akersbakken numer trzydzieści siedem - dodał pan Wang -
Olafsen.
- Niedaleko Carlsenów - zdumiała się Elise. - Poprzednich gospodarzy Emanuela. Są
przyjaciółmi jego rodziców.
Na dworze rozległy się kroki, drzwi otworzyły się i pojawił się w nich Emanuel.
Peder zerwał się ze stołka i podbiegł do niego z kotkiem w ramionach.
- Zobacz, co dostałem, Emanuelu! Nowego Puszka! Taki sam jak tamten, równie
mięciutki!
Elise odetchnęła z ulgą. Peder zapomniał już, że chował urazę do Emanuela.
- Dostałeś kotka? - Emanuel skierował wzrok ku kuchennemu stołowi. - Widzę, że
mamy gościa. - Odwiesił płaszcz i kapelusz, podszedł bliżej, by się przywitać.
- Nazywam się Carl Wang - Olafsen. Jestem ojcem Carla Wilhelma.
Twarz Emanuela rozjaśniła się w uśmiechu.
- Co za niespodzianka! Moja żona opowiadała mi o panu. Uciął pan sobie poufałą
pogawędkę z Pederem.
- Bardzo poufałą - roześmiał się pan Wang - Olafsen i dodał poważnie: - Spotkałem
pańską żonę przed posterunkiem policji, po tym jak już oddała pieska. Carl Wilhelm
rozmawiał z panem telefonicznie i dowiedział się o smutnym zakończeniu tej historii. Bardzo
mnie ona wzruszyła. Peder to bardzo dobry i wyjątkowo czarujący chłopiec.
Emanuel pokiwał głową i pogłaskał Pedera po głowie.
- Sprawa ze szczeniaczkiem bardzo go dotknęła. Sam wpadłem na pomysł, by sprawić
mu kotka, ale nie zdążyłem nawet przedstawić głośno tej propozycji. Pańska troska zasługuje
na najwyższy szacunek.
Elise przyniosła jeszcze jedną filiżankę.
- Napijesz się z nami kawy? I spróbujesz maminych racuszków?
- Racuszki? W moim domu też je podawano. Bardzo je lubię. Szkoda, że nie wziął
pan syna ze sobą. Zapraszałem go wielokrotnie.
- Z pewnością skorzysta kiedyś z zaproszenia. Teraz ma dużo zajęć, ale bardzo
chciałby spotkać się z panem i pańską żoną.
Może nowy przyjaciel Emanuela brał udział w wieczornych zabawach w obozie?
Może poznał Signe i wiedział, co zaszło między nimi? I może powodowany ciekawością
chciał poznać dziewczynę, którą Emanuel zdradził ledwie kilka miesięcy po ślubie? Elise
zawstydziła się własnych myśli.
Siedzieli jeszcze przez chwilę pogrążeni w rozmowie, aż pan Wang - Olafsen zaczął
zbierać się do wyjścia. Peder pochłonięty był zabawą z kotkiem, ale pozwolił łaskawie
dziewczynkom pogłaskać zwierzaka. Emanuel tryskał humorem, a matka pozbyła się resztek
nieśmiałości. Zachowanie gościa było tak naturalne, że usuwało wszelkie bariery. Może po
prostu potrafił rozmawiać z ludźmi z różnych warstw, albo może pozbawiony był próżności.
Tacy ludzie należą do rzadkości, pomyślała Elise szczęśliwa z odmiany w nastroju Pedera.
Od samego rana mógł zacząć szukać nowego zajęcia. Była teraz pewna, że nic mu nie dolega.
Odprowadzili gościa do drzwi.
- To dość niezwykłe mieszkać tak blisko wodospadu - powiedział głośno, starając się
przebić przez łoskot spadającej wody, wezbranej po niedawnych deszczach. - Śpicie dobrze
po nocach?
- Zdążyliśmy się przyzwyczaić - roześmiała się Elise. - Kłopoty ze snem pojawiłyby
się, gdyby wodospad niespodzianie zniknął. Emanuel z początku strasznie się męczył.
- Naprawdę? - zdziwił się Emanuel. Uśmiechnęła się przekornie do męża i znów
zwróciła się do pana Wang - Olafsena: - Dziękujemy za wizytę, sprawiła nam wielką radość.
I dziękujemy za kotka.
- Zapraszamy ponownie - dodał Emanuel. - Kristian na pewno był rozczarowany, że
nie mógł zostać w domu. I rad bym przedstawić panu pana Hvalstada, który stał się już
nieomal członkiem rodziny.
Pan Wang - Olafsen pożegnał się, uchylając kapelusza, chwycił laseczkę prawą ręką i
ruszył w kierunku mostu.
- Widzisz, mamo! - triumfowała Elise. - Mówiłam, że Peder chorował ze smutku.
- Ty i te twoje teorie - uśmiechnęła się matka. - Wyspał się po powrocie ze szkoły.
Sen i ciepło to najlepsze lekarstwo. Takie jest moje zdanie.
Elise zwróciła się do Emanuela, nie chcąc mącić sobie radości kłótnią.
- To miłe z jego strony, że nas odwiedził. I że przyniósł kotka.
Pokiwał głową, choć wyraźnie nie podzielał entuzjazmu żony. Może sam zamierzał
sprawić Pederowi podobną niespodziankę?
- Byłoby jeszcze milej, gdyby odwiedzili nas we dwójkę - ciągnęła Elise, sprzątając
ze stołu. - Pan Wang - Olafsen musi być chyba bardzo samotny.
- Nie z tego powodu nas odwiedził - zaprotestował Emanuel. - Przyszedł, żeby dać
Pederowi kotka, a nie po to, by z nami pobyć.
- W takim razie dlaczego został na kawie? Mógł zostawić karton i sobie pójść.
- Ludzie jego pokroju są zbyt dobrze wychowani, by tak się zachowywać.
- Sądzę, że się mylisz - pokręciła głową Elise. - Mam wrażenie, że ta wizyta i pobyt u
nas sprawiły mu przyjemność.
Emanuel uśmiechnął się pobłażliwie.
- Masz takie dobre zdanie o wszystkich, Elise. On należy do wyższych sfer i nie
zadaje się z biedotą.
- Uważasz, że należymy do biedoty? - zdumiała się. - Nie wzięliśmy dotąd ani grosza
zasiłku.
- Jeszcze niedawno sama użyłaś podobnych słów.
- Tak, ale nie sądziłam, że ty masz się za biedaka.
- W rzeczy samej nie uważam się za człowieka biednego.
- Więc w takim razie my wszyscy oprócz ciebie jesteśmy biedni?
Matka przerwała poszukiwania żelazek.
- O co się tak sprzeczacie? To do was niepodobne. Elise udała, że nie słyszy.
- Coś cię gnębi, Emanuelu? Widzę to po tobie. Kiedy siedzieliśmy wokół stołu,
popijając kawę i rozmawiając, wydawałeś się równie zadowolony jak my. Zawsze pragnąłeś
poznać ojca swojego nowego przyjaciela. Pan Wang - Olafsen z pewnością zda synowi
relację z wizyty i nie zdziwiłabym się bardzo, gdyby wkrótce Carl Wilhelm zjawił się tutaj.
Emanuel nie podzielał zdania żony.
- Czy wszyscy moi znajomi muszą od razu stawać się członkami rodziny?
- Mój drogi, nie zamierzam wtrącać się w twoje sprawy. Sądziłam jednak, że życzysz
sobie, by nas odwiedził.
- Zaprosił mnie na spotkanie w Grand Hotelu. Mamy mnóstwo spraw do omówienia,
a niełatwo prowadzić konwersację w pokoju pełnym dzieci - powiedział, a dostrzegłszy jej
konsternację, dodał: - Carl Wilhelm jest kawalerem, Elise. Nie jest przyzwyczajony do
towarzystwa małych dzieci. Chyba to rozumiesz?
Peder przysłuchiwał się tej wymianie zdań.
- Mówisz o mnie? - wtrącił się. Siedział na podłodze z Puszkiem na kolanach i
wpatrywał się zdziwiony w Emanuela.
- Nie to miałem na myśli. - Emanuel odwrócił się i wszedł do pokoju.
Elise odprowadziła go wzrokiem. Dlaczego nie życzył sobie, by Carl Wilhelm złożył
im wizytę?
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Elise szczelnie owinęła się szalem i dreptała w miejscu, by utrzymać ciepło. Chłód
przenikał przez zdarte buty, stopy miała mokre i przemarznięte.
W zamglonym powietrzu wirowały płatki śniegu.
Kiedy wreszcie się zjawią? Przytuliła Pedera, żałując, że nie ubrała go cieplej.
Wokół nich kłębił się tłum ludzi. Niektórzy byli równie zziębnięci jak ona sama, inni
mieli na sobie futra i ciepłe czapki. Trybuny i zbocza wokół twierdzy Akershus wypełniało
ludzkie mrowie. Niektórzy przybywali z daleka, spędzili kilka dni w podróży, by choć z
dużej odległości ujrzeć nowego króla i jego małżonkę.
Bogu dzięki, że wybrali sobotnie popołudnie. Kristian dostał wolne w pracy, a Peder
wracał do szkoły dopiero w poniedziałek. Emanuel i pan Hvalstad też znaleźli się na błoniach
koło twierdzy, razem z wieloma swoimi kolegami. Minęło wszak wiele stuleci od czasów,
kiedy na tej ziemi panowali norwescy królowie, i wszyscy zdawali sobie sprawę, że moment
jest szczególny.
- Zapamiętajcie tę datę, chłopcy: dwudziesty piąty listopada 1905 roku. Wiele razy
będą was pytać o ten dzień.
- A dlaczego? - Peder szczękał zębami, najchętniej wróciłby do domu. - Nawet nie ma
korony na głowie. Po co mamy go oglądać?
- Nie chcesz wiedzieć, jak wygląda nasz nowy król? Zostanie monarchą, dopóki mały
Aleksander, zwany od teraz Olavem, nie dorośnie na tyle, by móc przejąć władzę.
- Nie może nawet zreperować latarni przed naszym domem. Wcale nie jest taki
ważny. Zimno mi w nogi, możemy już iść?
- Cicho! - Kristian rozejrzał się zażenowany. - Nie mów tak głośno! Ludzie się z
ciebie śmieją.
- Nic mnie to nie obchodzi. Chcę do domu, do Puszka. On nie rozumie, po co
poszedłem gapić się na jakiegoś obcego jegomościa, z którym nawet nie mogę pogadać.
Koledzy z klasy twierdzą, że on nie zna norweskiego.
Emanuel stał pogrążony w rozmowie z panem Hvalstadem, który trzymał Anne Sofie
na rękach. Matka dotrzymywała towarzystwa pani Evertsen. Mgła gęstniała, widzieli jedynie
skraj trybun i czubki masztów.
Nagle dał się słyszeć głuchy łoskot wystrzałów armatnich i z mgły wyłonił się dziób
okrętu, który majestatycznie zbliżał się do brzegu. Wkrótce oczom zniecierpliwionego tłumu
ukazała się cała sylweta królewskiego okrętu o nazwie „Heimdal”.
Kiedy przybił do brzegu, działa z twierdzy Akershus odezwały się ponownie.
Odpowiedział im salut z okrętów wojennych stojących w porcie.
Peder przestraszył się.
- Dlaczego strzelają? Wybuchła wojna? Chcą zabić króla?
- Cicho, Peder! Matka stanęła z boku.
- Biedna królowa! Śnieg ją zasypie, jak tylko zejdzie na ląd. Nie ma pojęcia, jak
wygląda norweska zima.
Na trapie pojawił się wysoki mężczyzna trzymający w ramionach ubranego na biało
chłopca. Zdjął czapkę. Miał wąsy i trzymał się prosto i dystyngowanie. Tłum przyjął go
entuzjastycznie.
- Nie marznie w uszy? - Pederowi usta się nie zamykały. - Pewnie się teraz przeziębi.
Wysmarują go terpentyną i owiną mu szyję wełnianą pończochą.
Elise zwijała się ze śmiechu. Zacisnęła zęby, by nikt nie dostrzegł jej rozbawienia.
Na czerwonym dywanie pojawiła się królowa, elegancka kobieta niewielkiej postury i
szczupła w talii.
- A ten ze spiczastą brodą to jego wujek? - dopytywał się Peder.
- Bądź cicho. To nasz premier, Christian Michelsen. Będzie witał króla w naszym
imieniu. Rodzina królewska przejedzie w otwartym powozie do zamku. Pamiętasz te trybuny
wzdłuż głównej ulicy miasta? Ludzie zebrali się tam, by zobaczyć parę królewską. Elektrycy,
ci, którzy montują lampy elektryczne, umocowali żarówki wzdłuż dachów i wokół okien, by
pokazać królowi, że jest u nas mile widziany. Na Tostrupgarden zamontowali nawet
świetlistą koronę.
- Mówiłaś, że wolałabyś witać Fridtjofa Nansena, Elise. Myślisz, że jemu też
strzelaliby z armat?
- Możesz przestać trajkotać? Kiedy się zestarzejesz, wnuki spytają cię, czy witałeś
króla, kiedy przybywał do nowej ojczyzny. A ty będziesz musiał odpowiedzieć: tak, byłem
tam, ale niewiele pamiętam, bo cały czas gadałem jak najęty.
Peder roześmiał się.
- Raczej opowiem im o Puszku. Dzieci wolą historie o zwierzętach.
Para królewska zasiadła w powozie, który ciągnęły dwa konie, i tak rozpoczął się ich
triumfalny wjazd do miasta. Powoziło dwóch stangretów w futrach czarnych i tak ob-
szernych, że dostojną parę ledwie było zza nich widać.
- Ten mały książę wygląda na przestraszonego - uznał Peder. - Gdybym miał ze sobą
Puszka, pozwoliłbym, aby go sobie chwilę potrzymał.
Zbierali się już do odejścia, kiedy zbliżył się do nich roześmiany młodzieniec.
- Emanuel Ringstad? Jakże mi miło. I cała rodzina w komplecie?
- Co za niespodzianka! - Emanuel przywitał się serdecznie z nieznajomym. - Elise, to
pan Carl Wilhelm Wang - Olafsen.
Elise otworzyła szeroko oczy, po czym uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń na
powitanie.
- Miło mi. Niedawno gościliśmy pańskiego ojca.
Carl Wilhelm też się uśmiechnął, odsłaniając dwa rzędy białych, nieco nierównych
zębów. Miał miłą powierzchowność i wydawał się równie prostolinijny jak jego ojciec.
- Opowiedział mi o tej wizycie, która sprawiła mu dużą radość. Ojciec lubi dzieci i
często wspomina rozmowę z Pederem. - Spojrzał na chłopca. - To pewnie o tobie mówimy?
Peder przytaknął, przyglądając się mu ciekawie.
- Ucieszyłeś się na widok kotka?
Peder jeszcze raz pokiwał głową, nie odrywając od niego wzroku.
- Słyszałem, że byłeś chory, ale wydobrzałeś, kiedy zyskałeś nowego towarzysza
zabaw?
Peder po raz kolejny kiwnął głową.
- Dlaczego masz krzywy ząb? Obruszył się? - wypalił, kiedy młodzieniec skończył
rundę pytań.
- Peder! - oburzyła się Elise, ale Carl Wilhelm roześmiał się serdecznie.
- Nie, młody człowieku, taki się urodziłem. Czyszczę zęby szczoteczką i jem surowe
marchewki, więc na pewno mi nie wypadną.
- I nie musisz rodzić dzieci. Elise twierdzi, że kobiety tracą jeden ząb z każdym
dzieckiem, które przychodzi na świat. Za parę lat pewnie jej nie poznam. W styczniu urodzi
pierwszego dzidziusia. Jak tak dalej pójdzie, nie zostanie jej wiele zębów - zachichotał.
Elise uśmiechnęła się przepraszająco do młodego Wang - Olafsena.
- Teraz pan rozumie, co pański ojciec miał na myśli, mówiąc o jego talencie do
wygadywania niestworzonych historii. Po prostu buzia mu się nie zamyka.
Wang - Olafsen roześmiał się.
- Mój ojciec uważa opowieści Pedera za bardzo zabawne. Muszę przyznać mu rację w
tym względzie - odrzekł i zwrócił się do Emanuela. - Skoro się spotkaliśmy, możemy od razu
umówić się na jakiś wieczór. Rozmawiałem już z kilkoma kolegami i wszyscy chcieliby
odświeżyć wspomnienia z Kongsvinger.
Uśmiechnął się do Elise.
- Dla osoby niewtajemniczonej brzmi to zapewne nieco dziwnie: odświeżyć
wspomnienia tych złych czasów. Groźba wojny wisiała nad nami i obawialiśmy się, że nigdy
nie wrócimy do naszych najbliższych. Jednakże poczucie wspólnoty i braterstwa rodzi się w
trudnych chwilach. Naszą pociechą było to, że dzielimy wspólny los.
- Rozumiem - odrzekła Elise.
- Zdarzały się też zabawne momenty - Wang - Olafsen szturchnął Emanuela w bok. -
Pamiętasz, jak zostaliśmy sami w pustym domu z dwoma psami, a te nagle zaczęły się jeżyć?
Trzęsły się ze strachu... Nie, chyba cię tam z nami nie było... - urwał wyraźnie
skonsternowany.
Peder i Kristian otworzyli szeroko oczy.
- I co było dalej? - wstrzymał oddech Peder.
- Psy stanęły wpatrzone w jedno z okien - ciągnął młody Wang - Olafsen. -
Próbowaliśmy je uspokoić, klepaliśmy je i przemawialiśmy do nich, ale nic to nie dało.
Wpadły w popłoch, wyły i szczekały bez opamiętania. Wyglądaliśmy przez okno, by odkryć
przyczynę ich podenerwowania, ale na dworze panowały jesienne ciemności. Pogasiliśmy
świece, w końcu wyszliśmy przed dom. Musieliśmy ciągnąć psy za sobą siłą, bo bardzo się
opierały. Piszczały i zachowywały się nadzwyczaj dziwnie. Nie odkryliśmy, co było tego
przyczyną. Mogę jedynie powiedzieć, że tak mądre psy nie zachowują się w ten sposób bez
przyczyny.
- To były duchy.
Wang - Olafsen wzruszył ramionami.
- Kto wie? Psy mają wyczulone zmysły.
- A dlaczego ciebie tam nie było? - spytał nagle Peder, zwracając się do Emanuela.
Elise zauważyła, że mąż się czerwieni.
- Ja... pewnie byłem w stodole z innymi żołnierzami. W domu przebywali zazwyczaj
oficerowie.
Matka i pan Hvalstad ruszyli przodem, Peder i Kristian zsinieli z zimna.
- Wracamy do domu - zdecydowała Elise.
Odeszli parę kroków. Elise odwróciła się, by zapytać Emanuela, czy nie mogliby
pojechać tramwajem z przystanku przy Dworcu Zachodnim. Ujrzała, jak Wang - Olafsen
posyła Emanuelowi skruszone spojrzenie.
- Przepraszam, zapomniałem się. Naprędce odwróciła wzrok.
Dlaczego Emanuel się zaczerwienił? Jeśli był w stodole z innymi żołnierzami, to nie
było się czego wstydzić. Jeśli jednak leżał na sianie z pewną hożą dziewczyną o imieniu
Signe, to miał powody do zakłopotania. Znów poczuła ukłucie zazdrości, znów wyobraziła
sobie tę scenę. Nie zrobił tego w upojeniu alkoholowym, od dawna miał na nią ochotę. To
jeszcze gorzej.
Teraz spotka się z kumplami, będą się pewnie prześcigać w opowieściach o swoich
zdobyczach. Czy wszyscy mężczyźni tacy byli? Duże dzieci, słyszała takie określenie, ale
zawsze uważała, że Emanuel jest inny.
Żeby tylko wspomnienia nie zbudziły uśpionej żądzy...
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Elise odrzuciła lok włosów z czoła i mozolnie przesuwała brudny ręcznik po
powierzchni tarki. Brzuch jej przeszkadzał, nogi miała ciężkie jak z ołowiu i co chwilę
musiała robić sobie przerwę, by odsapnąć. Przypomniała sobie dni, które spędzała przy
krośnie, wtedy wydawało się jej, że gorzej być nie może.
Dłonie nabrzmiały i poczerwieniały od gorącej mydlanej wody, plecy bolały. Jedyną
zaletą tej pracy było to, że nie marzła, zwłaszcza kiedy ogień pod balią palił się na dobre.
Rankiem jednak, kiedy schodziła do piwnicy sortować bieliznę, traciła czucie w czubkach
palców u rąk i stóp. Pranie cudzych brudów nie należało do przyjemności, kogo jednak było
stać na to, by przejmować się takimi drobiazgami?
Cieszyła się, że Peder w końcu znalazł zajęcie. Miał pomagać Evertowi, który
pracował w szkole, rąbiąc drwa, wyciągając skrzynki z opałem z piwnicy i rozmieszczając je
w klasach. Do jego obowiązków należało również napełnianie skrzyń z węglem i piecza nad
ogromnymi lampami naftowymi wiszącymi pod powałami szkolnych pomieszczeń. To była
ciężka praca, za ciężka dla jednego chłopca, nawet dla dwóch. Peder był za mały na rąbanie
drewna, mógł się zranić. Elise wolałaby znaleźć mu inne zajęcie, najlepiej chłopca na
posyłki, ci przynajmniej przebywali dużo na świeżym powietrzu. Żadnej wolnej posady
jednakże nie znaleźli.
Poza tym niektórzy chłopcy na posyłki nie mieli dużo lepiej. Ten od piekarza dźwigał
ciężką skórzaną torbę pełną bochenków chleba i obwarzanków. Pomocnik Magdy ze sklepu
na rogu musiał targać kosz wypchany po brzegi różnymi towarami. Pamiętała dobrze, jak
Evert słaniał się wieczorami z wycieńczenia, kiedy pracował u Magdy.
Ich szkolni koledzy sprzątali hale fabryczne, a jeden chłopak z klasy Kristiana
zatrudnił się jako pomocnik u fryzjera. Elise sądziła, że to łatwe zajęcie, dopóki nie ujrzała
dłoni tego nieszczęśnika; wystarczyło, że namydlił twarze kilkudziesięciu klientów dziennie,
a skóra odchodziła mu z rąk całymi płatami.
Poprzedni wieczór Emanuel spędził z przyjaciółmi w Grand Hotelu. Wrócił późno w
nocy, a Elise udawała, że śpi, by uniknąć rozmowy. Wyczuła, że pił alkohol. Rano nie mówił
wiele, bolała go głowa, ale jak zwykle pocałował ją, wychodząc do pracy. Teraz czekała na
jego powrót i relację ze spotkania. Choć właściwie nie była pewna, czy chce ją usłyszeć.
Miała dość zwierzeń. Wolała wyrzucić te bolesne zdarzenia z pamięci. Teraz jednak,
kiedy na powrót nawiązał kontakt z towarzyszami ze straży granicznej, wspomnienia zaczną
wracać. Elise nie życzyła sobie tego, ale nie sposób było tego uniknąć. A Emanuel nie
potrafił niczego przed nią ukryć. Był jak otwarta książka, wszystko malowało się na jego
obliczu.
Wyłowiła gorącą bieliznę z balii długim drągiem, poczekała, aż woda odcieknie, i
przerzuciła wygotowane pranie do kamiennych mis napełnionych zimną wodą, aby je wy-
płukać.
Jedna rzecz nie dawała jej spokoju. W krótkim czasie wydała sto koron, jak to w
ogóle możliwe? Sądziła, że ma majątek, a teraz pieniędzy już nie było, skonstatowała ze łza-
mi w oczach. Nowa kołdra dla Pedera i buty dla obu chłopców - to były niezbędne wydatki.
Tym razem nie chciała iść po prośbie do Armii Zbawienia.
Musiały kupić nowe żelazko, bo stare się rozpadło, inaczej nie mogłyby brać zleceń
na prasowanie. Poza tym kupiła włóczkę do cerowania, sporo poszło na jedzenie i mleko. Z
dwudziestu koron, które dostała od Emanuela, też niewiele zostało, a sto koron od pana
Wang - Olafsena postanowiła odłożyć na wypadek, gdyby po porodzie nie mogła od razu
wrócić do pracy. Pieniądze jednak szły jak woda i Elise nie miała pojęcia, czy uda się jej
cokolwiek zaoszczędzić.
Pokrywa do piwnicy uchyliła się i na schodach pojawił się Emanuel.
- Jeszcze pracujesz?
- Muszę dzisiaj skończyć. - Elise odwróciła się ku niemu. - Wyprasowaną bieliznę
musimy oddać pojutrze.
- Wychodzę zaraz po posiłku. Pożyczyłem parę koron od Carla Wilhelma i
zobowiązałem się je dzisiaj oddać. - Podszedł bliżej i pocałował ją w czubek nosa. - Sma-
kujesz mydłem i potem - uśmiechnął się.
- Nawet nie zdążyłam z tobą porozmawiać. Miło spędziliście wieczór?
- O tak. Było nas pięciu, moi najlepsi koledzy z obozu. Umówiliśmy się, że będziemy
się spotykać raz na dwa tygodnie.
- Młody Wang - Olafsen nie pije alkoholu, skoro jest studentem teologii?
- Dlaczego nie? - roześmiał się Emanuel. - Nigdzie nie jest napisane, że picie wina to
grzech. Zresztą ma taki nawyk wyniesiony z domu, gdzie w niedziele pija się sherry przed
obiadem i koniak do kawy. A czemu pytasz?
- Pomyślałam... - Elise wzruszyła ramionami. - Sama nie wiem, dlaczego pytam.
- Nie spodziewaj się mnie wcześnie. Pewnie posiedzimy razem przez chwilę.
- Mógłbyś wnieść pranie na górę?
- Ja? - spojrzał na nią zdumiony.
Elise przypomniała sobie historię pewnej kobiety, która poprosiła męża wracającego z
pracy w deszczowy dzień, by przyniósł wody ze studni, skoro już jest mokry W odpowiedzi
mąż oblał ją wodą, mówiąc: „Teraz też jesteś mokra i możesz sama iść po wodę”. Mężczyźni
nie nosili wiader z wodą, brzydzili się kobiecymi zajęciami. Prośbą o wniesienie balii z
praniem Elise przekraczała pewną niebezpieczną granicę, ale nie mogła się powstrzymać.
Była już w ósmym miesiącu ciąży, a balia ważyła sporo. Zresztą skoro zszedł na dół? Na
dworze zapadał zmrok, nikt i tak go nie zauważy.
- Balia jest strasznie ciężka - spojrzała błagalnie na męża.
Chciał zaprotestować, ale się powstrzymał. Może miał coś na sumieniu, a może bał
się wymówek, że zostawia ją samą w kolejny wieczór? Złapał za ucha i wtargał balię na górę.
Elise posprzątała, zgasiła parafinową świecę i wyszła za nim.
Z góry dobiegły ją jakieś głosy. Jeśli to byli obcy ludzie, Emanuel bez wątpienia
wpadnie w złość. Zwłaszcza jeśli nawiedziła ich pani Evertsen czy inna znana plotkarka.
I nagle ku własnemu przerażeniu rozpoznała głosy: to byli państwo Ringstad, rodzice
Emanuela! Przyszli popołudniową porą w nadziei, że zastaną syna, chociaż w grudniu
zmierzch zapadał szybko. Elise wytarła dłonie w fartuch i wcisnęła niesforny kosmyk pod
chustkę.
Emanuel otworzył drzwi i z kuchni wylała się ciepła smuga światła. Znów spadł
śnieg, na ziemi leżała cienka jego warstwa. Niebo wisiało nad nimi szare i zaciągnięte
chmurami, bez jednej gwiazdy.
Pani Ringstad miała na sobie elegancki płaszcz zimowy obszyty futrem oraz mufkę i
czapkę z tego samego futra. Obróciła się ku Elise, kiedy dziewczyna pojawiła się w progu.
- Ten hałas wody jest nie do wytrzymania. Na dworze musieliśmy do siebie krzyczeć.
Tak źle nie było w czasie wesela.
- Latem jest lepiej, bo rzeka niesie mniej wody. I listowie tłumi hałas.
Pani Ringstad zwróciła się do syna.
- Wniosłeś balię z praniem? - zaśmiała się w dziwny, sztuczny sposób. - Co to ma
znaczyć, założyliście się o coś?
- Nie, balia jest za ciężka dla Elise. Elise przytaknęła.
- Emanuel zszedł na dół, by się przywitać, a ja jestem zmęczona i boli mnie w krzyżu.
- Trzeba było poprosić braciszków - powiedziała z uśmiechem pani Ringstad, ale
Elise wiedziała, że teściowa mówi poważnie.
Matka właśnie zeszła z poddasza i zatrzymała się w progu, zmieszana i zarumieniona.
- Jaśnie państwo z wizytą? Pani Ringstad zaśmiała się.
- Jacy z nas jaśnie państwo. Przyjechaliśmy do Kristianii na świąteczne zakupy i
pomyśleliśmy, że odwiedzimy was przy okazji. Carlsenowie obiecali nas przenocować. A co
tam u pani, pani Lovlien?
- U mnie wszystko dobrze, tylko Elise pracuje ponad siły. Jest w ósmym miesiącu
ciąży i całe dni spędza w pralni.
- A więc posłuchałaś mojej rady i zajęłaś się praniem dla osób duchownych? - Pani
Ringstad zwróciła się do Elise.
- Nie dla osób duchownych, tylko dla ludzi z zachodniego brzegu rzeki.
- To dobrze. Z pracy biurowej trudno wyżywić rodzinę. Zwłaszcza tak liczną jak
wasza.
Elise dostrzegła, że twarz matki stężała.
- Szkoda, że nie daliście wcześniej znać - wmieszał się Emanuel. - Umówiłem się z
przyjacielem na wieczór. Następnym razem dzwońcie do mnie do fabryki. Wyjdę po was na
dworzec.
- Nie zamierzamy zabawić u was długo. Carlsenowie czekają z obiadem.
Pan Ringstad dotąd się nie odezwał, tylko wodził wzrokiem od sznurków z bielizną
do pieca, na którym stała patelnia ze smażonym śledziem. W końcu nie wytrzymał.
- Nie możecie wieszać prania na strychu?
- Nie mamy strychu, tylko niewielkie poddasze, które wynajmujemy - oznajmił
Emanuel. Poznała po tonie jego głosu, że cierpliwość Emanuela jest na wyczerpaniu. Zdusiła
w sobie niechęć i odezwała się przyjaźnie: - Może przejdziemy do pokoju? Możemy
poczekać z obiadem i podać kawę.
- Dobrze. - Pani Ringstad pozbyła się płaszcza z pomocą męża i ruszyła do pokoju.
Elise przemknęła przed teściową.
- Otworzymy na chwilę drzwi, pokój się w mig nagrzeje.
- Palicie tylko w kuchni? - zdumiała się pani Ringstad.
- Nie stać nas na więcej.
Pani Ringstad posłała synowi znaczące spojrzenie. Mówiło ono, że dokonał złego
wyboru, żeniąc się z Elise. Teraz zaś zostanie ukarany obojętnością rodziców, póki nie zrozu-
mie, iż popełnił błąd.
Matka wyjęła chleb, masło i syrop i zaczęła przygotowywać kanapki. Nic więcej nie
mieli do zaoferowania. Elise nakryła do stołu.
Wystarczyło parę chwil, by malutki pokój napełnił się ciepłem płynącym z kuchni.
Pani Ringstad poprosiła jednak męża, by przyniósł jej płaszcz, i demonstracyjnie narzuciła go
na siebie.
W tej samej chwili do kuchni wpadli Peder i Kristian. Anne Sofie i Larsine bawiły się
na poddaszu, ale usłyszawszy głosy chłopców, natychmiast pojawiły się na schodach. Peder
pozwalał im się bawić z Puszkiem, ale po powrocie do domu żądał zwrotu kociaka.
Peder wsunął głowę do pokoju i zdziwiony spojrzał na zebranych.
- A co to za uroczystość?
- Dzień dobry, młody człowieku - odezwał się dobrodusznie pan Ringstad. - Nie
powinieneś najpierw przywitać się z nami?
Peder z Kristianem weszli do pokoju i ukłonili się grzecznie.
- Dzisiaj świętujemy zbliżające się Boże Narodzenie i to, że będziecie mieć wkrótce
wakacje - dokończył pan Ringstad.
- Wolałbym chodzić do szkoły niż biegać na posyłki - tym razem to Kristian wygłosił
cierpki komentarz.
Pan Ringstad roześmiał się.
- A więc należysz do ludzi, którzy wolą grzać się przy piecu?
- Nie. Tylko bolą mnie ręce i plecy od dźwigania ciężarów. Gdyby było więcej
śniegu, ciągnąłbym wszystko na sankach.
- A ty, Peder, co wolisz, szkołę czy wakacje bożonarodzeniowe?
- Gdybym miał wybór?
Pan Ringstad pokiwał z uśmiechem głową.
- To nic bym nie wybrał. Wolałbym mieć pięć lat jak Anne Sofie i bawić się z
Puszkiem. Widziałeś go? - dodał z ożywieniem i nie czekając na odpowiedź, wybiegł do
kuchni. Po chwili wrócił z kotkiem w ramionach.
- Jest mój! Dostałem go od dżentelmena! Zostanie z nami, aż urośnie i zacznie zjadać
wszystkie myszy i szczury.
- Macie szczury i myszy w domu? - wzdrygnęła się pani Ringstad.
- Tak ale nie mamy wszy ani pcheł jak w Andersengarden. Tak myślę. W każdym
razie tu mnie nie gryzą, a tam miałem całe plecy pogryzione przez pchły, mówiła Elise. Wszy
też mieliśmy, ale Elise wytępiła je smołą. Miała pani wszy, pani Ringstad? Wie pani, jak to
swędzi? Nie spałem po nocach i cały czas się drapałem. A teraz będę mieszkał w domku
majstra przez resztę życia. Przynajmniej jeśli zostanę inspektorem na kolei i zarobię mnóstwo
pieniędzy. Matka zaczerwieniła się ze wstydu.
- Peder, zaraz wychodzisz do pracy. Idź do kuchni i zjedz obiad. Stoi na piecu, sam
sobie nałóż. Ty też, Kristian.
Peder wyglądał na rozczarowanego.
- Jeszcze mam chwilkę. Chcę porozmawiać z rodzicami Emanuela. Nie widziałem ich
od wielu lat.
- To było aż tak dawno? - roześmiał się pan Ringstad.
- Mm. To było, zanim Puszek pojawił się w moim życiu, czyli bardzo dawno temu.
Zapomniałem już, jak się śpi bez jego miękkiego futerka w ramionach. Misia oddałem Anne
Sofie. Kristian mówi, że tylko małe dzieci śpią z misiem, ale nie powiedział ani słowa, kiedy
przyszedł Puszek i spytał, czy może zamieszkać z chłopcem o imieniu Peder.
Pan Ringstad znów wybuchnął śmiechem.
- A więc Puszek sam o to poprosił? Jak to się stało?
- Leżał przed drzwiami dżentelmena i piszczał, a kiedy dżentelmen poszedł za nim,
Puszek poprowadził go przez Beierbrua prosto do naszego domu.
- Kłamiesz! - Kristian był lekko skonfundowany i rozbawiony zarazem. - Dżentelmen
dał ci kotka, żebyś nie płakał za psiakiem.
- Jakim psiakiem?
- To był anioł, który jeszcze wtedy nie był aniołem. Chodził za mną cały dzień i spał
ze mną w nocy, ale dyrektor, który był jego właścicielem, powiedział, że musi wracać do
domu.
Pan Ringstad pokręcił głową, nic nie pojmując.
- Musisz mi to lepiej wyjaśnić. Czy ten psiak jest taki miły, że nazywasz go aniołem?
- Tego nie wiem - Peder spojrzał na niego poważnie - bo zbyt dobrze go nie
poznałem, zanim zniknął. Ale wszyscy, którzy trafiają do dyrektora, zostają aniołami.
- Peder! - Matka posłała synowi surowe spojrzenie. - Mówiłam ci, że nie wolno
nazywać Boga dyrektorem.
- Więc o to chodzi! - Pan Ringstad uśmiechnął się szeroko. - Psiak zdechł i został
aniołem. Ale kto był jego właścicielem i dlaczego pies włóczył się za tobą?
- Nie wiemy, do kogo należał. Po prostu się zjawił i chciał ze mną zamieszkać, ale
nikt z dorosłych nie zrozumiał, że wolę Puszka niż jedzenie. Nawet Emanuel, chociaż ma
większy rozum ode mnie.
Pan Ringstad spojrzał pytająco na syna i Emanuel wyjaśnił mu całą historię.
- Nie mieliśmy innego wyjścia - zakończył. - Nie stać nas na wykarmienie wielkiego
owczarka.
Pan Ringstad nic nie powiedział, ale Elise domyśliła się, że opowieść zrobiła na nim
duże wrażenie i że nie do końca zgadza się z decyzją syna.
Pani Ringstad poklepała Emanuela po ręce.
- Mój ty biedaku, musiało ci być bardzo przykro z tego powodu. Przydałby się wam
taki stróż. Mieszkacie sami, a wokół kręci się mnóstwo podejrzanych osobników.
Carlsenowie opowiadali nam, że jacyś szaleńcy raz po raz skaczą z wodospadu. Podczas
naszej ostatniej wizyty słyszeliśmy o tym człowieku, którego uratowaliście przed utonięciem.
Wiecie, co się z nim stało? To sto koron to wszystko, co dostaliście za uratowanie mu życia?
- Mam nadzieję, że nigdy już go nie spotkam - wycedził Emanuel.
- Ta bliskość wodospadu bardzo mnie irytuje - ciągnęła pani Ringstad. - Pomyślcie o
dziecku, które uczy się chodzić. Będziecie musieli śledzić każdy jego krok. A ty - zwróciła
się do Elise - musisz skończyć z praniem, kiedy maleństwo się urodzi.
Elise skinęła głową, by zadowolić teściową, ale nie zamierzała jej posłuchać. Matka
Emanuela nie miała pojęcia o życiu w ubóstwie. Nie rozumiała, że siedmioosobowa rodzina
nie wyżyje z jednej pensji, choćby była to pensja urzędnika. Jedna pensja nie wystarczy, by
mieszkać w domku majstra. Trzeba by wrócić do robotniczego mieszkania, a na to żadne z
nich nie miało ochoty.
Emanuel wstał.
- Przepraszam, ale muszę was opuścić. Nie spodziewałem się waszej wizyty, a mam
umówione spotkanie.
- Przecież nie jadłeś jeszcze obiadu, biedaku! - Pani Ringstad spojrzała na syna z
zatroskaniem.
- Zjadłem kawałek chleba z syropem - uśmiechnął się Emanuel. - To lepsze niż
smażony śledź.
- Czy to kolega z Armii Zbawienia?
- Nie, towarzysz z obozu w Kongsvinger.
Ta uwaga wzbudziła zainteresowanie pana Ringstada.
- To dobrze, że trzymacie się razem. Wy wiecie najlepiej, jak blisko byliśmy
katastrofy. Gdyby Norwegia nie zbroiła się regularnie przez ostatnie dziesięć lat, wojna była-
by nieunikniona. Przed kryzysem w roku 1895 byliśmy bezbronni. Jeden z przywódców
lewicy oznajmił nawet na wiecu, że czeka niecierpliwie na dzień, kiedy w Norwegii nie
będzie ani jednego oficera. I zebrał wielkie brawa i poparcie. Wielu ludzi uważało, że
niepotrzebne nam regularne jednostki wojskowe i wystarczy ustawić jednego żołnierza za
każdym krzakiem.
Emanuel potwierdził.
- Szybko jednak zmądrzeli. Porażka w kwestii służby konsularnej uświadomiła
ludziom, że nie możemy walczyć o nasze narodowe interesy bez sprawnej armii.
- Jestem z ciebie dumna - powiedziała ciepło pani Ringstad. - Nie jesteś zwykłym
salwacjonistą, jesteś prawdziwym mężczyzną. Nasz kraj potrzebuje takich ludzi. Idź już, nie
każ swojemu przyjacielowi czekać. Mam nadzieję, że Boże Narodzenie nie będzie takie
smutne dla ciebie w tym roku, mój chłopcze.
Emanuel pocałował matkę w policzek i pokłonił się ojcu.
Elise odprowadziła męża do drzwi.
- Wszystko się ułoży, Elise. Jednak czują potrzebę, by nas odwiedzać. Mam wrażenie,
że matka jest lepiej do ciebie nastawiona niż podczas ostatniej wizyty. Będzie tak, jak ci
mówiłem: z czasem rodzice pogodzą się z myślą, że ożeniłem się z osobą niższego stanu. A
kiedy dziecko przyjdzie na świat, moja matka złagodnieje jak wszystkie babcie. - Uśmiechnął
się i pocałował ją w usta. - Nie wrócę późno, chcę po prostu zwrócić dług bez zbędnej
zwłoki.
Pomachała mu ręką, zastanawiając się, ile wydał poprzedniego wieczora i ile jeszcze
był dłużny. Dziwiła się, że pozwalał sobie na posiłki na mieście i dwa spotkania z
przyjaciółmi w miesiącu, kiedy ledwie wiązali koniec z końcem. Postanowiła sobie, że
rozmówi się z nim na ten temat.
Wracając do pokoju, usłyszała słowa pani Ringstad: - Pomyśleć, że zostaniemy
babciami, pani Lovien. Ciekawa jestem, czy chłopak odziedziczy kolor oczu po ojcu. Praw-
da, że Emanuel ma niezwykle piękne oczy? - roześmiała się. - Mam przeczucie, że urodzi się
chłopiec, dlatego mówię „on”.
- Uspokoję się dopiero, jak będzie po wszystkim - westchnęła matka. - Tyle kobiet
umiera w połogu.
- Ależ droga pani, proszę tak nie mówić! Proszę raczej pomyśleć o milionach ludzi,
którzy przyszli na świat bez żadnych komplikacji.
Matka nic nie odrzekła, ale Elise znała jej myśli. Jakie życie prowadziły tamte matki
przed porodem? Czy najadały się do syta? Ciężko pracowały? Marzły? Jakie choroby im
zagrażały? Ile epidemii cholery, tej plagi biedaków, przeżyły?
Nie mogła powstrzymać się od komentarza.
- Moja matka niepokoi się, bo chodzą pogłoski o kolejnej epidemii cholery. A takie
nieszczęścia dotykają przede wszystkim rodziny robotnicze.
- Ale wy nie jesteście rodziną robotniczą - zaprotestowała pani Ringstad. - Czytałam
książkę pewnego Anglika, który parę lat temu pisał o Norwegii i Norwegach. Twierdził, że w
czasach cholery trzeba być dżentelmenem, wtedy anioł śmierci nas ominie. Pisał, że umierają
wyłącznie biedni i brudni. A wy się przecież myjecie, macie wszak balię w piwnicy? -
Przyglądała się wszystkim po kolei, lustrowała ich od stóp do głów.
- W piwnicy tylko pierzemy - wyjaśnił zdziwiony Peder. - Ale wstawiamy balię do
kuchni w każdą sobotę. Najpierw myje się Kristian i ja, potem mama, a na końcu Elise.
Wtedy woda jest już zimna i niezbyt czysta - zachichotał.
- Często wybuchają epidemie w stolicy? - spytał pan Ringstad.
- Rzadko, na szczęście, ale ludzie wciąż o nich gadają. Ostatnio wszystko zaczęło się
od pewnego marynarza, którego przyjęto do miejskiego szpitala. Sprzątaczki szpitalne
przeniosły zarazki do dzielnicy robotniczej. Zmarło dwa, może trzy tysiące ludzi. Ci, których
było na to stać, wynieśli się z miasta.
Pan Ringstad był wstrząśnięty.
- O pierwszej epidemii w Kristianii uczyliśmy się w szkole - ciągnęła Elise. -
Najbardziej ucierpiały przedmieścia Fjerdingen i Vaterland, a większość ludzi dotkniętych
chorobą nie przeżyła. Spośród tysiąca ofiar tylko dwadzieścia pięć nie było robotnikami.
Chowano je na specjalnym cmentarzu nad rzeką. O dziwo, lekarzy i pielęgniarzy nie było
wśród chorych. Ani mieszkańców porządnych domów mających dostęp do czystej wody.
Choroba ich nie tknęła, więc nic nie uczyniono. Niczego nie zmieniono.
- Rozumiesz więc, jak ważne jest zachowanie czystości - skarciła ją pani Ringstad. -
Każde z was powinno myć się w ciepłej, świeżej wodzie.
Elise nic nie odrzekła. Bo i po co? Pochodziły z dwóch odrębnych światów i mówiły
różnymi językami. Nie mogła opowiedzieć pani Ringstad o wychodkach w domach robot-
ników, z których korzystało kilkadziesiąt osób i które warto było kopnąć przed wejściem, by
uniknąć nieprzyjemnego spotkania ze szczurem. Ani o przenośnych latrynach, których nie
można było opróżnić w higieniczny sposób. Ludzie chorowali od smrodu. Nie była w stanie
jej wyjaśnić, że do rzeki spływały nieczystości z fabryk, a woda nie nadawała się do picia.
Żona zamożnego gospodarza nie miała pojęcia, jak wyglądało życie ludzi z biednych dzielnic
robotniczych w stolicy kraju.
Podczas poprzedniej wizyty oskarżyli Elise o to, że omotała Emanuela, by „zdobyć
serce zamożnego mężczyzny”. Domek majstra nazwali kurnikiem, twierdzili, że miłość nie
przetrwa w takich warunkach. Oznajmili, że odmawiają im wszelkiej pomocy, by Emanuel
zrozumiał swój błąd. Po co więc znów tu przyszli? I nie zamierzali wyjść, choć Emanuela nie
było już w domu. Twierdzili, że zjechali do miasta po świąteczne zakupy. Pan Ringstad
oświadczył Pederowi, iż świętują zbliżające się Boże Narodzenie. Czy mieli wyobrażenie, jak
wygląda Boże Narodzenie wśród robotników mieszkających wzdłuż rzeki? Słowo „święta”
brzmiało jak obelga w uszach małego chłopca, który spędzał je na ciężkiej pracy. Święta to
połyskująca nierzeczywistość sklepowych wystaw.
- Peder, idź do kuchni i zjedz obiad.
Peder udał, że nie słyszy. Wstał z podłogi i podszedł do pani Ringstad.
- Wiesz, ile trzeba drewna, by ogrzać wodę w balii? Pani Ringstad roześmiała się.
- Chcesz sprawdzić, czy jestem mocna w rachunkach? Obawiam się, że dostanę złą
ocenę. W szkole nigdy nie lubiłam tego przedmiotu.
- Wiesz, ile kosztuje worek drewna? - ciągnął poważnie Peder.
- Nie mam pojęcia, bierzemy drewno z własnego lasu.
- Nigdy nie pracowałaś w fabryce?
- Nie, ale mam dużo zajęć w gospodarstwie. - Pani Ringstad roześmiała się ponownie.
- Nie pamiętasz, ile mam pomieszczeń, które trzeba oporządzić? Ilu ludzi, których trzeba
przypilnować? W dużym gospodarstwie jest wielu pracowników.
- Jesteś więc majstrem?
Pani Ringstad kolejny raz zaniosła się od śmiechu.
- Tak, oboje z panem Ringstadem jesteśmy jak majstrzy. Znasz jakiegoś majstra,
Peder?
Elise spojrzała z niepokojem na matkę.
- Peder, kazałam ci zjeść obiad. Znów zlekceważył jej słowa.
- Nie znam, ale Pingelen mówi, że ojciec Braciszka był majstrem.
- A kto to jest Braciszek?
- Syn Hildy.
Wyraz twarzy pani Ringstad zmienił się gwałtownie.
- Twojej siostry?
Peder przytaknął. - Oddała go. Wcale go nie zabiliśmy.
Elise ujrzała, że matka zbladła. Wstała, złapała Pedera i pociągnęła go za sobą.
- Pani wybaczy, pani Ringstad. Peder ma skłonności do fantazjowania. Nie potrafi
odróżnić fikcji od rzeczywistości.
Pociągnęła go do drzwi. Peder opierał się, w progu odwrócił się i rzucił ze złością: -
Przecież to prawda!
Kiedy weszli do kuchni i zamknęli drzwi, zmusiła Pedera, by stanął spokojnie, i
spojrzała mu prosto w oczy.
- Uzgodniliśmy, że nie będziemy o tym rozmawiać przy obcych, prawda?
- Tak - przyznał Peder. - Myślałem, że rodzice Emanuela to nasza rodzina.
Elise westchnęła.
- To poniekąd prawda, ale nie musimy opowiadać im wszystkiego. W rodzinie
Ringstadów dzieci nie odzywają się w towarzystwie dorosłych. Taki jest zresztą obyczaj, a
my z matką jesteśmy dla ciebie zbyt pobłażliwe. Matka z powodu choroby, a ja, bo bardzo
cię kocham. Postaraj się jednak zachować większą ostrożność w rozmowie z ludźmi. Spytaj
mnie, zanim zechcesz coś powiedzieć. Emanuel nie chce, by jego rodzice darzyli nas
niechęcią.
Peder stał spokojnie, słuchając jej słów. Wyraźnie było mu przykro, ale nie bardzo
rozumiał, w którym momencie popełnił błąd.
- O Hildzie nie wie nikt oprócz nas - ciągnęła. - Nowi rodzice Braciszka nie chcą
słyszeć, że Hilda jest jego matką. Chcą udawać, że to ich własne dziecko. Jeśli Pingelen
jeszcze raz napomknie o sprawie, powiedz, że to nieprawda. Że Pingelen wszystko wymyślił,
żeby zaimponować innym chłopakom.
Peder nadal nic nie pojmował, ale chwila była nieodpowiednia na dłuższe
wyjaśnienia.
- Pośpiesz się. Nie możemy sobie pozwolić, byś stracił kolejne zajęcie.
Nastrój przy stole zmienił się całkowicie, Elise wyczuła to od razu, wróciwszy do
pokoju. Państwo Ringstad zrozumieli, że Peder mówił prawdę, a to oznaczało, że lista zarzu-
tów wobec jej rodziny powiększyła się o jedną pozycję.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Trzy dni później zjawiła się roztrzęsiona Hilda. Chłopcy właśnie kładli się do łóżek.
Nie widzieli się od dawna i matka ucieszyła się na widok córki, zaraz jednak jej radość zgas-
ła.
- Coś się stało?
- Mnie o to pytasz? Pan Paulsen spotkał Oscara Carlsena na ulicy, a ten powtórzył mu
historie, które rozpowiada Peder. Nie, nie zabiłam dzieciaka, tylko go wydałam! - Oczy
Hildy ciskały błyskawice. - Nie potrafisz zamknąć buzi temu szczeniakowi? Obie z Elise
traktujecie go jak udzielnego księcia, a ten smarkacz powinien dostać lanie, aż nauczy się
trzymać język na wodzy! Jak sądzisz, jaka była reakcja pana Paulsena? Carlsen mówił
wszystko niby żartem, ale nie był w stanie stłumić ciekawości. W głębi duszy zastanawia się,
ile jest prawdy w tej historii. Pan Paulsen pozwolił bratankowi wziąć Braciszka pod
warunkiem, że nikt nigdy nie dowie się, kto jest jego matką!
Matka odstawiła żelazko na piec. Nie odezwała się, z doświadczenia wiedziała, że
trzeba dać się Hildzie wygadać.
Elise odłożyła prześcieradło, które właśnie składała, i wyszła do pokoju chłopców.
Słusznie się domyślała, obaj stali przy drzwiach i nasłuchiwali. Peder wyglądał na prze-
straszonego.
- Przyjdzie tutaj?
- Kto?
- Majster.
- Oczywiście, że nie przyjdzie. Hilda ma rację, Peder, musisz bardziej uważać na to,
co mówisz. Przez twoje gadulstwo Hilda ma teraz nieprzyjemności.
- W ogóle mam się nie odzywać? - W oczach Pedera pojawiły się łzy. - Powiedziałem
prawdę. To nie moja wina, że Hilda urodziła dziecko i je oddała.
- Tak, to nie twoja wina. Wejdź pod kołdrę, odmówimy wieczorną modlitwę.
Peder i Kristian położyli się i złożyli dłonie: - Aniele Boży, stróżu mój, ty zawsze
przy mnie stój. Rano, wieczór, we dnie, w nocy, bądź mi zawsze ku pomocy, broń mnie od
wszystkiego złego i zaprowadź mnie do żywota wiecznego. Amen.
Zanim Elise zdążyła nachylić się i pocałować ich na dobranoc, Peder odezwał się
roztrzęsionym głosem: - Mówię to codziennie od urodzenia, a przecież nie pomógł, kiedy
zabili Puszka. I nie uchronił od złego, bo zgrzeszyłem, mówiąc coś, czego nie miałem
mówić. Poza tym boję się za każdym razem, kiedy z Evertem schodzimy do piwnicy w
szkole.
- Nie zawsze otrzymujemy pomoc, kiedy o nią prosimy. Czasami Bóg każe nam
uczyć się na własnych błędach i wystawia nas na próby. Dlaczego się boisz, kiedy schodzicie
do piwnicy?
- Bo tam straszy. Niewidzialny duch. Taki sam jak ten w obozie żołnierzy, którego
słyszały psy. Nie widzimy go, ale słyszymy bardzo dobrze.
- Posłuchaj, Peder. Usłyszałeś tę historię i wyobrażasz sobie, że to samo dzieje się w
szkole. Ponosi cię fantazja.
- Mówisz dziwne rzeczy, Elise. Sądzisz, że nie wiem, co słyszę?
Elise wstała.
- Duchy nie istnieją - stwierdziła i ruszyła do drzwi. W tej samej chwili przypomniała
sobie historię pani Evensen, która przyszła pewnego razu na jutrznię do kościoła Zbawiciela i
w ławkach ujrzała samych nieboszczyków. Na myśl o tym ciarki przeszły jej po plecach.
Kiedy wróciła do kuchni, Hilda zdążyła już ochłonąć. Rzecz cała nie przedstawiała się
już tak dramatycznie, Carlsen nie uwierzył do końca w całą tę historię i śmiał się serdecznie
rozbawiony chłopięcymi fantazjami. Państwo Ringstad opowiedzieli mu o młodszym bracie
Elise, który rozśmieszał wszystkich do łez swoim bajaniem.
Usiadła ciekawa, co słychać u Hildy.
- Pan Paulsen wyjeżdża na święta, pomyślałam więc, że mogę zamieszkać z wami
przez parę dni. Odsapnęłabym choć przez chwilę.
A gdzie ją umieścimy, zafrasowała się Elise. Jedynie w kuchni. Emanuel nie był
przyzwyczajony do obecności tylu osób w domu, ale zapewne nie zaprotestuje. Uprzejmość
nakazywała mu ukrywać myśli. Jednakże ciasnota mogła stać się kolejnym źródłem
niesnasek.
- Byłaby to dla ciebie dość nagła odmiana - powiedziała ostrożnie matka, która
domyślała się obiekcji Elise. - Zdążyłaś przyzwyczaić się do dużego domu z mnóstwem
ogrzewanych pokoi i elektrycznym oświetleniem.
- A na co mi to potrzebne, skoro nie mam do kogo ust otworzyć? - skrzywiła się
Hilda.
- Przecież jest pan Paulsen. Skoro on... - Matka zaczerwieniła się i umilkła.
- Mówiłam, że wyjeżdża. Zresztą z niego trudno coś wyciągnąć. Pracuję jak zwykła
pomoc domowa, czyszczę i szoruję do upadłego. Nawet pucuję mu buty i wystawiam przed
drzwi sypialni. Jeśli sądzisz, że traktuje mnie jak żonę, to się mylisz.
- Ale... przecież ty... To znaczy wy...
- Chcesz powiedzieć, że urodzę jego dziecko? I że śpię w jego łóżku? Od czasu do
czasu. To zależy od jego humoru.
- Oznajmiłaś już mu, że tym razem zatrzymasz dziecko? Hilda potrząsnęła głową. -
Nie. I jeszcze czas jakiś nic mu nie powiem. Nie dam mu okazji, by mnie przedwcześnie
wyrzucił z domu.
- Nie uważasz, że pozwoli ci zostać? - zaniepokoiła się matka. - Przecież to jego
dziecko. Większość mężczyzn pragnie mieć dziedzica.
- Nie z byle kim.
Twarz matki wykrzywiła się boleśnie.
- Hildo! - Elise posłała siostrze karcące spojrzenie.
- A co, może to nie prawda? Jestem śmieciem, tak jak wszyscy ludzie znad rzeki
Aker. Nie liczymy się. Nie jesteśmy częścią narodu, jeno koniecznym złem, którego inni
woleliby w ogóle nie dostrzegać.
- Henrik Wergeland nazywał dolinę tej rzeki najlepszą doliną Norwegii - szepnęła
matka.
- Tak może było, zanim zbudowano fabryki - wycedziła Hilda. - Nie jestem dumna z
tego, że tu dorastałam.
- Pomyśl o Emanuelu - wtrąciła się Elise. - Wychowywał się w zamożnym
gospodarstwie, a wybrał tę część miasta.
- Miłość jest ślepa, ale doczekasz się, Elise. Kiedy Emanuel przestanie patrzeć na
świat przez różowe okulary, zacznie śpiewać inaczej.
- Nie sądzę! - oznajmiła zdecydowanie matka. - Emanuel stał się jednym z nas.
Dobrze mu się żyje w domku majstra nad rzeką, koło wodospadu i mostu Beierbrua, pośród
fabrycznych zabudowań. Wcale nie tęskni do wiejskiego krajobrazu. Żebyś widziała, jak
tryskał entuzjazmem, spotkawszy towarzyszy z wojska. Aż oczy się mu świeciły. Teraz będą
się regularnie spotykać na mieście. Nie sądzę, by chciał to wszystko utracić.
- Może wspomnienia z obozu wprawiły go w dobry humor? - uśmiechnęła się
lekceważąco Hilda.
Elise zaczerwieniła się mimo woli.
- Jeśli chcesz mieszkać z nami w święta, musisz wstawać, zanim Emanuel i pan
Hvalstad usiądą do śniadania.
- A więc nie dasz mi się wyspać, kiedy mam wolne? Zdajesz sobie sprawę, że zrywam
się o piątej, kiedy ty przewracasz się na drugi bok?
- Nie żartuj sobie. Wstaję o tej samej porze jak w czasach, gdy pracowałam w
przędzalni. Chłopcy często rano odrabiają lekcje. Pracują popołudniami i wieczorem nie mają
sił na naukę. Emanuel i pan Hvalstad muszą dostać śniadanie, a ja piorę od rana, żeby zdążyć
z robotą. Poza tym jak można spać, kiedy syreny fabryczne zaczynają wyć?
Hilda siedziała w bezruchu, przyglądając się siostrze. Sprawiała wrażenie, że w ogóle
jej nie słucha.
- Jednego wieczoru odwiedziła mnie Agnes - powiedziała powoli.
Elise zdumiała się. Do niej Agnes nie zaglądała. Wymawiała się brakiem czasu.
- Wiesz zapewne, że wynajmują poddasze przy Maridalsveien.
Elise przytaknęła.
- I wiesz też, że Agnes wróciła do pracy w tkalni? A teraz ją porzuca.
- Porzuca? Nie chce pracować? - Elise spojrzała na Hildę z niedowierzaniem.
- Nie musi. Johanowi dobrze się wiedzie. Został pomocnikiem znanego rzeźbiarza i
dostał wsparcie finansowe od jakiegoś bogatego artysty. Pewien profesor docenił jego
rysunki i wróży mu świetlaną przyszłość. Poradził Johanowi, by wystawił swoje prace na
salonie jesiennym. Im prędzej wyrobi sobie markę, tym lepiej, tak powiedział profesor. Może
nawet wyślą go do Kopenhagi na dalsze studia.
Elise i matka nie odrywały od niej wzroku.
- Pracuje teraz nad rzeźbą zakochanej pary. Nazwał ją Zagadka miłości. Agnes śmiała
się, opowiadając mi tę historię, bo rzeźba ponoć przedstawia ją i Johana. To dziwne, przecież
wszyscy wiemy, że musiał się z nią ożenić. Pomyślałam sobie w duchu, że chciałabym
zobaczyć to dzieło. Nie zdziwiłabym się, gdyby przedstawiało ciebie, Elise.
Elise prychnęła pogardliwie i wstała, by dołożyć do ognia.
- Gadasz bzdury. Johan skończył ze mną dawno temu.
- Tak uważasz? Tylko nie mów mi, że zapomniał o tobie zaraz, jak usłyszał plotki o
Emanuelu. Zadręczał się na śmierć. Kiedy doszły go wieści o waszym ślubie, z rozpaczy
przespał się z Agnes.
- Zamknij się! t krzyknęła Elise. - To nieprawda! A jeśli nawet, to po co mi to
mówisz? Czasu nie da się cofnąć. On ożenił się z Agnes, ja wyszłam za Emanuela i obie spo-
dziewamy się dziecka. Twoje słowa mogą jedynie zasiać niezgodę między Johanem i
Emanuelem i zranić wielu ludzi. Może właśnie taki masz zamiar?
Matka załamała ręce.
- Na Boga, uspokójcie się! Elise kocha Emanuela, zrozum to, Hildo. Uczucia Johana
nie mają już żadnego znaczenia. Elise ma rację, twoje słowa mogą zranić wielu ludzi. A
przecież nie chcesz nikogo skrzywdzić.
- Zawsze z nią trzymałaś - uśmiechnęła się kwaśno Hilda. - Chciałam wam tylko
powiedzieć, jak Johan się czuje. Mogłybyście okazać odrobinę współczucia człowiekowi,
którego znacie od dziecka. Przedtem go uwielbiałaś, mamo, a teraz zwróciłaś się przeciw
niemu. Dobrze wiesz, że Johan nie jest złodziejem. Powinnaś mieć zrozumienie dla
mężczyzny, który popełnia występek, by ocalić życie siostry.
Matka umilkła pod ciężarem tych słów.
- Nie żal mi Johana - wtrąciła się szybko Elise - bo w tym, co się dzieje, jest może
jakiś sens. Gdyby nie trafił do więzienia, wciąż pracowałby w fabryce i nie byłoby dla niego
innej przyszłości. Wszystkim nam taki los pisany, tylko najzdolniejsi mogą wyrwać się z tego
miejsca. On do nich należy, więc zasłużył na coś więcej.
- Chcesz uspokoić wyrzuty sumienia. - Hilda patrzyła wyzywająco na siostrę.
- O co ci chodzi? - syknęła Elise. - Powinnam mieć wyrzuty sumienia z tego powodu,
że Johan zerwał zaręczyny?
- Nie, ale może dlatego, że wybrałaś małżeństwo z Emanuelem, zanim poznałaś
prawdę o Johanie.
- Nie przyszło ci do głowy, że mogę kochać Emanuela?
- Kochać? Użyłabym innego słowa.
- Jesteś podła, Hildo.
- A tak przy okazji, co to za historia z tym kalekim żołnierzem, który włóczy się po
okolicy? - Hilda gwałtownie zmieniła temat rozmowy. - Czy to prawda, że uratowaliście go
przed utonięciem, kiedy targnął się na swoje życie?
- Ja go znalazłam z Asbjornem - ożywiła się matka. - Emanuel pomógł nam wnieść go
do domu, a Peder sprowadził wozaka Karlsena, który go odwiózł. Przedtem jednak daliśmy
mu suche rzeczy i coś mocniejszego do picia. W podzięce podarował nam sto koron.
- W takim razie może pożyczycie mi jakąś drobną sumę? Mój zimowy szal jest cały w
strzępach, a nie stać mnie na nowy.
- Chyba możemy, Elise? - Matka zerknęła na nią. - Wciąż masz te sto koron?
Elise potwierdziła niechętnie.
- Chciałam je zostawić na czarną godzinę. Nie wiem, czy zdołam wrócić szybko do
pracy po porodzie.
- A co będzie ze mną? Z czego będę żyć, jeśli nie wrócę do pracy? Ty masz Emanuela
i matkę do pomocy. Pan Hvalstad płaci czynsz i chłopcy zarabiają po parę groszy.
- Chłopcy nie dostają pieniędzy, jedynie żywność. Pieniądze od pana Hvalstada nie
pokrywają nawet połowy czynszu za dom. Nasze zarobki i to, co da matka, idą na jedzenie i
opał. Nic nam nie zostaje.
- Masz chociaż dom, w którym możesz mieszkać. Ja nie mam nawet tego.
Elise westchnęła ciężko, podeszła do półki i zdjęła blaszane pudełko z napisem „Hills
Badminton smoking mixture”. Wyjęła z niego dwadzieścia koron, co było sumą prze-
kraczającą koszt nowego szala.
- Wystarczy, byś kupiła sobie również ciepłą bieliznę - powiedziała, wręczając
siostrze pieniądze. - Tyle zarabiam w trzy tygodnie.
Hilda szybko schowała pieniądze do kieszeni i podniosła się.
- Już idziesz? - matka nie ukrywała rozczarowania.
- Muszę przygotować kolację panu Paulsenowi.
- W takim razie spodziewamy się ciebie w Wigilię. Asbjorn lubi choinki, więc może
uda nam się zdobyć jakieś tanie drzewko. Byłoby miło, prawda?
Hilda pokiwała głową bez entuzjazmu.
Po wyjściu córki matka pogrążyła się w myślach.
- Nigdy bym nie przypuszczała, że Johanowi tak się życie ułoży - powiedziała.
- A ja zawsze wiedziałam, że ma duże możliwości.
- No ale że to taki talent?
- Nie pamiętasz, jak bazgrał coś na każdym skrawku papieru, który wpadł mu w ręce?
Kiedy pani Thoresen przynosiła stare gazety, Johan rysował między literami i na mar-
ginesach. Wymyślał bajki dla Pedera i Kristiana, kiedy byli mali, nie pamiętasz?
- Pamiętam, pamiętam. Szkoda, że nie znalazł sobie porządnej dziewczyny. Wygląda
na to, że wyjdzie na ludzi.
- Czy to nie miło, że Agnes będzie miała lepsze życie?
- Tak, choć uważam, że Johan jest dla niej za dobry. Znasz moje zdanie o Agnes.
Nigdy nie pochwalałam waszej przyjaźni. Zawsze była lekkomyślna, nie miała jeszcze trzy-
nastu lat, kiedy zaczęła oglądać się za chłopakami. Biedny Johan, czeka go z nią trudna
przeprawa.
Elise usłyszała jakiś odgłos i odwróciła się. Ku jej zdziwieniu w drzwiach pojawił się
Emanuel.
- Emanuel? Sądziłam, że dziś dłużej pracujesz?
- Taki miałem zamiar, ale nic ź tego nie wyszło. Zaszedłem do Carlsenów. Nalegali,
bym ich odwiedził.
Elise rzuciła matce ukradkowe spojrzenie.
- Właśnie była u nas Hilda.
- Spotkałem ją po drodze. Elise uznała, że lepiej go ubiec.
- Hilda powiedziała nam, że Oscar Carlsen natknął się na pana Paulsena na ulicy i
powtórzył mu rewelacje Pedera na temat Hildy i dziecka.
- Carlsenowie wiedzą wszystko od moich rodziców - przytaknął Emanuel. - To ich
najlepsi przyjaciele, nic więc dziwnego, że plotkują na różne tematy. Nie sądzę jednak, że
potraktowali gadanie chłopaka poważnie. Zdążyli się już przyzwyczaić do harców jego
wyobraźni.
Zamilkł.
- Wydaje mi się, że rozmawiałyście o Johanie? - dodał po chwili. - Był u nas?
- Nie, Hilda twierdzi, że Johan zaczął pobierać nauki u znanego rzeźbiarza.
Emanuel nic nie odrzekł, zdjął płaszcz i kapelusz i usiadł przy stole. Elise usiłowała
skierować rozmowę na inne tory.
- Co słychać u Carlsenów?
- Miło było znów ich odwiedzić. Dotąd nie uważałem, że ich dom jest imponujący,
ale w porównaniu z naszym to niebo a ziemia. Kupili nowe pianino. Karolinę będzie brać
lekcje u pianistki, która ma za sobą występy w auli uniwersyteckiej. Zagrała dla mnie kilka
utworów, między innymi Preludium deszczowe Chopina. Zrobiła na mnie duże wrażenie.
- A ojciec znalazł już dla niej kandydata do małżeństwa?
Emanuel roześmiał się.
- Karolinę na razie nikogo nie zaakceptowała.
- Może wciąż durzy się w tobie? - zażartowała Elise, ale jej pytanie wprawiło go w
zakłopotanie.
- Nie mam pojęcia.
- Dała ci rok. Powiedziała, że za rok do niej wrócisz.
- Karolinę przywykła do tego, że dostaje to, czego zapragnie.
- Nie miała ochoty nas odwiedzić?
- Najmniejszej . - odrzekł i zamyślił się. - Ale bardzo ciekawiło ją, co u nas słychać.
Zdaje mi się, że jest bardzo dobrze poinformowana. Chyba utrzymuje kontakt z Agnes albo z
Hildą. Naprawdę zadziwiająco dużo o nas wie.
- Na przykład co? Matka ruszyła na korytarz.
- Zajrzę do Asbjorna.
- Dobrze - odrzekła Elise i powtórzyła: - Na przykład co? Emanuel spojrzał jej prosto
w oczy i zmarszczył brwi.
- Wspominała o żołnierzu, który próbował utopić się w wodospadzie.
- Wszyscy w Sagene o tym wiedzą, również ludzie z drugiej strony rzeki. Takie
historie szybko się roznoszą.
- Tak - potwierdził - ale ona wie więcej. - Nie odrywał wzroku od żony.
Elise czuła się jak pod pręgierzem. Wyraz jego twarzy mówił, że ma w zanadrzu jakąś
nieprzyjemną niespodziankę.
- Co takiego?
- Słyszała, że żołnierz chwalił się, iż zdybał jakąś dziewczynę, która urodzi mu
dziecko.
Elise zadrżała. Czy Emanuel zniesie prawdę? - pomyślała rozdarta.
- Też o tym słyszałam. Ten człowiek to szaleniec.
- Więc wciąż mamy siedzieć bezczynnie?
- A co mielibyśmy zrobić? - westchnęła zrezygnowana. Nie doczekała się
odpowiedzi.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Wiał silny wiatr, kiedy Elise zmierzała ulicą Osterhausgaten w kierunku gmachu
Fundacji Księcia Christiana Augusta, niosąc pranie. Zlecenie od dyrektora fundacji, które
zdobyła za pośrednictwem Emanuela, bardzo ją ucieszyło. Teraz jednak nie czuła się zbyt
pewnie, idąc ciemnymi zaułkami.
Myśl o wizycie w fundacji też nie napełniała jej entuzjazmem. W budynku mieścił się
szpital dla umysłowo chorych, zakład pracy przymusowej dla pijaków i włóczęgów i punkt
medyczny, w którym obowiązkowo musiały meldować się wszystkie ulicznice.
Trudno było sobie wyobrazić, że przedmieście Fjerdingen stanowiło kiedyś ulubione
miejsce zamieszkania ludzi zamożnych. W szkole opowiadano jej, że Fundację Księcia
Christiana Augusta utworzono z wielkiej posiadłości ziemskiej, w której obrzeżach mieściły
się rybne stawy poprzecinane mostkami prowadzącymi do małych wysepek, pawilony
ogrodowe i fontanny. Park należący do posiadłości rozciągał się aż do Grunerbrua i rosło w
nim osiemdziesiąt drzew brzoskwiniowych, w donicach zaś trzymano ozdobne krzewy
przycięte w fantazyjne kształty. Król Fryderyk V pomieszkiwał u generała Hausmanna, bo
dostojniejszego domu nie było w całej Kristianii.
Po śmierci Hausmanna posiadłość przemianowano na Mangelsgarden. Elise
pamiętała, że razem z Agnes udawały, iż są pannami z majątku. Z zapartym tchem słuchały
opowieści o pięknych pomieszczeniach zdobionych złoconymi lustrami, kryształowymi
żyrandolami i gobelinami i odpływały w marzenia. Te wspomnienia wywołały uśmiech na
twarzy dziewczyny.
Gdyby nie zbudowano zamku, co skłoniło bogaczy do przeprowadzenia się w
zachodnie rejony miasta, przedmieścia Vaterland i Fjerdingen nie straciłyby na znaczeniu i
nie zamieniłyby się w siedlisko pijaństwa i rozpusty, bezładne zbiorowisko rozpadających się
bud, knajp i burdeli, raj dla nożowników i prostytutek. Opowiadano, że policja omija
Vaterland szerokim łukiem. Włóczędzy, oszuści, pijacy i szubrawcy wszelkiego autoramentu
czuli się tu bezkarnie. Często widywała nagłówki w gazetach pana Hvalstada, które donosiły
o „brutalnym napadzie w Vaterlandzie”. Knajpy zamykano bladym świtem, w trafikach
potajemnie sprzedawano wino i wódkę, które klienci wynosili w baniakach.
Elise rozejrzała się wokół, przypomniała sobie czasy, kiedy ganiała ulicą Lakkegata
za dziwkami ojca. Zapadał zmierzch, o tej porze roku w pochmurny dzień robiło się ciemno
koło godziny trzeciej.
Znów powiodła wzrokiem dokoła. Między nędznymi gospodami i ruderami trafiały
się małe i zadbane domki, a w oddali widać było sylwetki starych drzew parkowych, które
strzelały ku niebu czarnymi, powykręcanymi gałęziami. Więc i tu mieszkali ludzie, którzy
dzień za dniem prowadzili walkę o przetrwanie, walkę z nędzą, głodem i ubóstwem.
Większość dzieci z tych domów stoczy się, pomyślała ze smutkiem. Kilka przetrwa i
przedrze się wyżej, ale tylko nieliczni.
Tacy jak Johan... Może on właśnie będzie jednym z tych mieszkańców Sagene,
których czeka lepsza przyszłość? Może nawet sława? Ta myśl wydała się jej dziwna.
Wreszcie dotarła do celu, niechętnie weszła przez wielką furtę wspartą na potężnych
słupach i znalazła się na czworokątnym dziedzińcu. Dwóch podejrzanych osobników snuło
się wzdłuż ściany budynku, dwóch mężczyzn w nieokreślonym wieku, zgarbionych, w
czapkach naciągniętych na uszy i zbyt obszernych kurtkach. Wariaci czy może pijacy?
Pośpieszyła do drzwi, mając nadzieję, że jej nie dostrzegą.
Jakaś dziewczyna odebrała pranie i przekazała jej zapłatę. Elise z ulgą pozbyła się
ciężkiego pakunku i z duszą na ramieniu ruszyła w powrotną drogę. Pieniądze ciążyły jej w
kieszeni, jeśli ci dwaj domyślili się zawartości paczki, mogli odgadnąć, po co przyszła. Może
dadzą cynk swoim kompanom w dzielnicy, a może samowolnie opuszczą teren zakładu i
ruszą za nią...
Jeszcze raz rozejrzała się wokół, idąc w kierunku furty. Mężczyźni stali zwróceni ku
niej, ale w półmroku nie widziała ich twarzy.
Nie zdążyła dojść do furty, kiedy tuż za nią dało się słyszeć szybkie kroki. Co ją
podkusiło, by przychodzić w to ponure miejsce o tej porze? Matka prosiła, by zaczekała do
następnego dnia, ale Elise chciała załatwić sprawę i zająć się nowym zleceniem. Poza tym
potrzebowała pieniędzy.
Przyśpieszyła kroku. Przed paru laty na niektórych ulicach w tej dzielnicy
zainstalowano latarnie zasilane tranem i olejem rzepakowym, ale zgodnie z prawem zapalano
je jedynie, kiedy księżyc stał w nowiu lub skrywały go chmury. W razie pożogi właściciel
domu zobowiązany był wywieszać lampy, by oświetlić drogę strażakom. „Nawet pożaru
trzeba szukać ze świecą na przedmieściach Kristianii” - napisano w pewnym krytycznym
artykule o warunkach życia panujących w Vaterlandzies Elise spojrzała w niebo. Ciemne
chmury przykrywały księżyc, który tylko raz po raz ukazywał swoją tarczę. Latarni jeszcze
nie zapalono, choć mrok zapadał szybko. Dziewczyna otuliła się szczelniej szalem, pochyliła
głowę, by nie zwracać na siebie uwagi, i ruszyła znów przed siebie.
Chyba nikt nie odważy się tknąć brzemiennej? Nietrudno było zgadnąć, że jest tuż
przed rozwiązaniem.
Nikt za nią nie szedł, tamci dwaj zapewne się opamiętali. Wystarczy przejść ulicę
Osterhausgaten, by znaleźć się przy Maridalsveien, a tam już czuła się bezpiecznie. Mogła
wybrać inną drogę, ulicą Hausmanna, gdzie mieściły się same oberże, ale wolała ominąć plac
Ankertorvet. Mogła też pójść w dół Storgaten do mostu Nybrua i skręcić w ulicę Thorvalda
Meyera, ale wtedy musiałaby minąć budynek gminy To było jeszcze straszniejsze miejsce,
tam znajdował się szpital, w którym musiała zidentyfikować zwłoki ojca.
W dole ulicy dostrzegła grupę młodych mężczyzn. Z otwartych drzwi runęła smuga
żółtego światła i nocny mrok przerwały salwy śmiechu i donośne pokrzykiwania. To pewnie
jakaś knajpa, pomyślała, a tamci są pijani. Dla spokoju ducha skręciła jednak w
Mariboesgate.
- Panienka na horyzoncie! - rozległ się czyjś głos.
Pozostali odwrócili się jak na komendę. Trzy postaci oderwały się od grupy i ruszyły
wolno za nią.
Elise poczuła, jak serce przyśpiesza bieg. Przypomniała sobie wieczór, gdy wraz z
Emanuelem schodzili z wzgórza Aker i natrafili na bandę z Sagene. Tamtego razu byli we
dwójkę, teraz nikt jej nie towarzyszył. Poza tym ci ludzie byli groźniejsi od wyrostków z
Sagene. Od miejscowych nie mogła spodziewać się pomocy. Ludzie mieli dość własnych
kłopotów. Napady na dziewczęta zdarzały się często i zwykle uchodziły napastnikom
bezkarnie. Uważano powszechnie, że porządne panny nie powinny wychodzić z domu po
zapadnięciu zmroku. Po co kusić los?
Przyśpieszyła kroku, ale to samo uczynili jej prześladowcy. Poczuła suchość w gardle,
lęk ścinał jej krew w żyłach. Chyba mieszka tu jakiś szlachetny człowiek? Może w tym
małym domku z firankami w oknach i doniczką na parapecie? Sklepów jeszcze nie
zamykano, może ktoś wybierze się jeszcze na zakupy? Elise rozglądała się wokół, rzucała
spojrzenia za siebie w nadziei, że ujrzy jakąś kobietę z koszykiem lub mężczyznę o
porządnym wyglądzie.
Trójka prześladowców była tuż za nią. Niedaleko przed nią zamajaczył jakiś szyld. To
był jedyny ratunek: wejdzie do sklepu i uda, że chce coś kupić.
W tej samej chwili trójka mężczyzn minęła ją pędem i zagrodziła drogę. Stanęli w
słabym świetle parafinowych lamp jakiejś obskurnej knajpy. Elise cofnęła się ze zgrozą.
Nigdy dotąd nie widziała równie odrażających indywiduów. Byli brudni i bezzębni, mieli na
sobie śmierdzące łachmany. Ich opuchłe twarze wykrzywiały szydercze uśmiechy.
Ze strachu przestała oddychać.
- Przepuśćcie mnie! - Jej głos drżał i o to właśnie im chodziło. Zobaczyć jej lęk.
Słyszeć, jak błaga o litość. Tyle że tacy mężczyźni nie okazywali litości.
Nie poddała się.
- Przepuśćcie mnie, proszę! - Ruszyła przed siebie, ale napastnicy powstrzymali ją.
- Boisz się, ślicznotko? Nie jesteśmy tacy groźni. Zrobisz, co każemy, a wszystko
będzie dobrze.
Największy z nich zerwał Elise chustkę z głowy.
- Do diabła! - wykrzyknął zdziwiony. - Czy to nie dziewczyna Ansgara? - Jego wzrok
prześlizgnął się po ciele Elise. - Z jego bachorem w brzuchu? - Zarechotał i zdarł z niej szal.
Jeden z jego kompanów odwrócił się.
- Ansgar! - wrzasnął. - To twoja panna! Prosi się o jeszcze!
Nieprzytomna z przerażenia dostrzegła jak przez mgłę, że od grupki oderwał się
kolejny mężczyzna, wysoki i szczupły, z czapką naciągniętą na uszy. Gdyby nie utykał, nie
rozpoznałaby go.
- Możesz ją jeszcze raz przelecieć - zarżał ten, który go przywołał.
To rzeczywiście był Ansgar Mathiesen. Wydał się jej równie bezbronny i zagubiony,
jak kiedy widziała go ostatnim razem.
Wychodząc, Elise owinęła się dwoma włóczkowymi szalami i złożyła je na krzyż na
piersiach. Największy z napastników zerwał z niej teraz drugi szal. Drżąc z zimna i strachu,
Elise uczepiła się jedynej szansy. Zwróciła się do człowieka, który ją zgwałcił, mężczyzny,
którego nienawidziła i wobec którego jednocześnie odczuwała jakiś dziwny rodzaj
współczucia.
- Powstrzymaj ich, błagam!
Ten największy usiłował zedrzeć z niej bluzkę.
- Chodź, słodziutka, zabawimy się!
Pozostali dwaj rzucili się mu pomagać i zaczęli szarpać ją za ubranie. Ansgar nie
poruszył się. Elise opierała się, kopała i machała rękoma, ale napastnicy byli znacznie
silniejsi.
- Przestańcie! - krzyknęła desperacko. - Mam pieniądze!
Przerwali, patrząc na nią z niedowierzaniem. Elise sięgnęła do kieszeni fartucha i
wyjęła trzy korony, które dostała w zapłacie za pranie.
- Weźcie wszystko i pozwólcie mi odejść. To wszystko, co mam.
Dwaj mężczyźni nie zwolnili uchwytu. Trzeci złapał chciwie pieniądze i wcisnął je do
kieszeni, po czym znów zaczął targać ją za ubranie.
- Czego chcecie? - Strach dodawał Elise sił, obracał się w dziką wściekłość. - Nie
widzicie, że jestem w ciąży? Co z was za bestie? Mam urodzić na ulicy?
Jeden z napastników roześmiał się.
- Posłuchajcie tej gęsi! Wyraża się jak jakaś lepsza. Córka dyrektora może? Zapłacisz
mi za to, że mnie wylali z roboty!
Złapał za mankiet jej koszuli i szarpnął. Szew puścił i Elise stanęła z obnażonym
ramieniem.
- Puśćcie mnie! - rozpłakała się. - Dlaczego mnie prześladujecie? Co wam zrobiłam?
Tylko się śmiali, przerzucali grubymi wyrazami, ich dłonie błądziły lubieżnie po jej
ciele. Jeden sięgnął dłonią pod suknię. Elise wytężyła wszystkie siły, ale wiedziała, co ją cze-
ka.
Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Ansgar rzucił się do przodu, usiłując wyrwać
dziewczynę z rąk oprawców.
- Puśćcie ją! To moja dziewczyna! Ja ją wezmę!
Reakcja Ansgara zaskoczyła wszystkich. Kompani odwrócili się, puszczając
dziewczynę, i jak na komendę zaatakowali Ansgara.
W tej samej sekundzie Elise rzuciła się do ucieczki. Ostatni obraz, który ujrzała,
obejrzawszy się za siebie, to cztery ciemne postaci walczące zaciekle i tarzające się w błocie.
Rozdygotana i płacząca przebiegła truchtem całą drogę do domu. Pieniądze za dwa
dni ciężkiej pracy przepadły, przepadła chustka i dwa wełniane szale. Ciepła bluzka podarta
była na strzępy. Ocaliła wprawdzie życie, ale strata pieniędzy i odzienia bardzo ją bolała.
Trzeba wielu dni harówki, by ją odrobić.
Kiedy w końcu dotarła do domu, była zziębnięta na kość. Bolały ją plecy i obnażone
ramię. Czuła też głuchy ból w podbrzuszu. To straszne zdarzenie mogło wywołać
przedwczesny poród.
- Co się stało? - Matka cofnęła się przerażona, kiedy Elise pojawiła się w drzwiach.
- Napadło mnie trzech mężczyzn na Osterhausgaten. Zabrali mi pieniądze.
Elise opadła na taboret, oparła się o stół i wybuchnęła gwałtownym płaczem.
- Wielkie nieba! - jęczała matka. - Dlaczego nie poszłaś ulicą Thorvalda Meyera?
Tyle pracy na marne! A gdzie są twoje szale? Co za nieszczęście! Mówiłam, żebyś zaczekała
do jutra. W te rejony miasta można chodzić jedynie za dnia, zanim męty zwleką się z
barłogów. Dlaczego jesteś taka uparta?
- Nie miałam gdzie złożyć prania - łkała Elise. - Emanuel nie lubi bałaganu.
- Łatwo mu mówić - prychnęła matka. - Sam kazał ci pracować, bo krucho u nas z
pieniędzmi. Zdejmij bluzkę, dam ci jedną z moich. Jesteś przemoczona, zżuj buty i postaw je
przy piecu. Jeszcze się przeziębisz.
Elise wykonywała posłusznie polecenia matki. Chłopcy, Emanuel i pan Hvalstad byli
w pracy. Dziewczynki bawiły się za piecem, jak to miały w zwyczaju.
Matka podgrzała zupę z obiadu i Elise czuła, jak powoli ciepło wstępuje w jej ciało.
Przestała drżeć, a lęk ustąpił miejsca wściekłości.
- Gdyby to się stało po drugiej stronie rzeki, policja zamknęłaby ich na resztę życia! -
syknęła. - We Fjerdingen i Vaterlandzie bandyci robią, co im się żywnie podoba! Nie mamy
żadnych praw! Hilda ma rację: nikt się z nami nie liczy. Nie możemy głosować, nie możemy
się skarżyć, kiedy ktoś wyrządza nam krzywdę. Mogli mnie zabić. Mogłam stracić dziecko,
mogłam zostać kaleką na resztę moich dni i nikt by palcem nie kiwnął. Może ktoś opubli-
kowałby kolejny artykuł o mrożących krew w żyłach wydarzeniach w dzielnicach biedy.
Bogaci przeczytaliby go z ekscytacją, a potem wzruszyliby ramionami. Te sprawy ich nie
dotyczą.
- Tak po prostu jest - pokiwała głową matka - i nic nie możemy zrobić. Musisz to
zaakceptować. Inaczej zgorzkniejesz, znienawidzisz ten świat i sama sobie wyrządzisz
krzywdę.
Elise otarła łzy.
- Dlaczego nie protestujemy? Dlaczego nie organizujemy demonstracji? Dlaczego nie
strajkujemy?
- Bo to nic nie da, już mówiłam. Nikt nie zareaguje. Ci po drugiej stronie rzeki nie
uważają nas za ludzi.
- Nigdy tego nie zaakceptuję! - Elise wstała raptownie. - Jesteśmy tyle samo warci.
Urodziliśmy się tacy sami, mamy własny rozum i podobne umiejętności. Niektórzy
przychodzą na świat w puchowej pościeli w dużej i jasnej sypialni, inni gnieżdżą się w
komórkach i przykrywają przykrótką kołdrą, ale przecież wszyscy jesteśmy tacy sami. Ro-
dzimy się nadzy i nie ma wtedy między nami żadnych różnic. I wszyscy zmierzamy ku
śmierci. Matka pokręciła głową.
- Co za język! Na co ci takie myśli? Złościsz się, buntujesz, a i tak nic się nie zmieni.
Elise nabrała tchu, założyła fartuch i ruszyła do drzwi.
- Idę do piwnicy. Pranie czeka.
Kiedy stanęła nad balią, zdarzenie powróciło do niej z całą mocą. I taka myśl: co stało
się z Ansgarem Mathiesenem? Może zatłukli go na śmierć?
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Przez małe piwniczne okienko zobaczyła, jak Emanuel obiega pośpiesznie róg domu.
Zapewne matka opowiedziała mu o zdarzeniu.
Godziny spędzone nad balią i tarką przywiodły ją do konkluzji: nie powie
Emanuelowi o Ansgarze Mathiesenie. Fakt, że Ansgar ją uratował, w niczym by nie pomógł,
nie zmieniłby jego zdania o tym nikczemniku. Emanuel niechybnie wpadłby w złość na samo
wspomnienie tego człowieka. Zwłaszcza gdyby dowiedział się, z kim Ansgar przestaje.
Nie dałby jej spokoju, póki nie poznałby całej prawdy. Elise nie była w stanie
wybaczyć Ansgarowi, mimo że jej pomógł, lecz jednocześnie nie życzyła mu śmierci.
W tej samej chwili usłyszała echo jego słów: „Puśćcie ją! To moja dziewczyna! Ja ją
wezmę!”
Co miał na myśli? Chciał odwieść ich uwagę czy naprawdę zamierzał znów targnąć
się na jej cześć? Zadrżała.
A zaraz potem pokręciła głową. Przecież żałował, twierdził, iż nigdy już nie powtórzy
tak haniebnego czynu. Więc jednak wyrzekł te słowa, by jej pomóc.
- Elise?
Głos Emanuela zdradzał zdenerwowanie. Drzwi otworzyły się gwałtownie. Stanął w
progu, czerwony na twarzy i z pociemniałym wzrokiem.
- Matka powiedziała mi, co się stało. Jak mogłaś w pojedynkę zapuścić się w taką
okolicę? Na dodatek po zapadnięciu zmroku.
- Było jeszcze jasno, kiedy wychodziłam. Sądziłam, że zdążę wrócić, zanim się
ściemni, ale droga zajęła mi więcej czasu, niż zakładałam. Było ślisko, musiałam ostrożnie
stawiać kroki.
- Boże - jęknął i podszedł bliżej. Omiótł wzrokiem dymiącą balię i stertę brudnej
bielizny. - Nie powinnaś odpocząć?
- Nie mogę. Straciłam zarobek z dwóch dni. I jeszcze szale i chustkę.
- Mówisz o pieniądzach, a mogłaś stracić życie!
Elise nic nie odrzekła, zagryzła zęby i wyłowiła pranie z balii, by przerzucić je do
misy z zimną wodą.
- Elise! - Podszedł jeszcze bliżej, zabrał jej drąg i objął. - Przecież widzę, jak cierpisz.
Chodźmy na górę, zapomnij o praniu. Dam ci pieniądze, dostałem je od ojca. - Uśmiechnął
się zawstydzony. - Przysłał mi je w tajemnicy przed matką.
- Aptekarz spodziewa się, że zwrócę pranie za dwa dni.
- Niech czeka. Musisz odpocząć. - Podprowadził żonę do drzwi, zabierając lampę
naftową, i pomógł jej wejść po schodach.
Znów zaczęło śnieżyć, wielkie płatki spadały bezgłośnie z nieba.
- Nadchodzą święta - powiedziała, opędzając się od złych myśli. - Chłopcy będą
zachwyceni, mogąc oderwać się od pracy i szkoły.
- Dla nas też przyjdą święta. Kupiłem choinkę i przyrządzimy porządną świąteczną
wieczerzę.
Zdumiała się.
- Stać nas na to?
- Tak - uśmiechnął się. Elise nie miała pojęcia, ile pieniędzy dostał od ojca, ale nie
spytała. Pewnie i tak by się nie przyznał. A niedawno jeszcze pożyczał z jej odłożonych
oszczędności. Zwrotu dwudziestu koron od Hildy też się nie spodziewała.
Przed drzwiami wejściowymi stało malutkie drzewko. Elise nachyliła się i poczuła
znajomy zapach świerku.
- W domu rodzice przyozdabiali choinkę w tajemnicy przede mną. Pamiętam to
niezwykłe uczucie oczekiwania, zanim pozwalano mi ją zobaczyć.
- Może zrobimy to samo? Ubierzemy ją w pokoju, w tajemnicy przed chłopcami? Ale
skąd weźmiemy ozdoby?
- Sami je zrobimy. Nauczę cię wyplatać koszyki z ozdobnego papieru. Nasza służąca
pokazała mi, jak się to robi, kiedy byłem mały. W Armii robiłem koszyki na ten ogromny
świerk, który stawia się w Świątyni.
- Emanuelu - zarzuciła mu ręce na szyję. - Tak cię kocham!
Roześmiał się z nosem wtulonym w jej szyję.
- Ja też cię kocham. Zapomnijmy, co było złego, i pomyślmy o Tym, który kazał
nadstawiać drugi policzek.
Elise pokiwała głową. Ze zdumieniem stwierdziła, że już zapomniała.
Nie mogła jednak przestać myśleć o losie rudowłosego. Wciąż miała tę scenę przed
oczyma: trzech silnych mężczyzn rzuca się na chudego, bezbronnego chłopaka, tego samego,
który został ranny podczas ćwiczeń w Kongsvinger, a potem usiłował utopić się w rzece. Nie
był zbyt odporny. Kto mógł wiedzieć, jak skończył się dla niego tamten wieczór? Może
Agnes i Johan? Może powinna wybrać się z wizytą na Maridalsveien?
Ta myśl nie dawała jej spokoju. Dzień przed Wigilią poszła z gotowym praniem do
kupca mieszkającego w drewnianym domku przy Voyenvolden i w drodze powrotnej po-
stanowiła wpaść do Agnes. Emanuel nie musiał o niczym wiedzieć. Gdyby coś wywęszył,
powie mu, iż chciała zapytać przyjaciółkę o zdrowie. Johana z pewnością nie ma w domu.
Sobotnie przedpołudnie spędzał zapewne w pracy.
W obu fabrykach rozpoczęła się właśnie przerwa obiadowa. Prządki od Graaha i
tkaczki z Hjula wielką falą zmierzały na most. Owinięte szalami i z chustami naciągniętymi
na czoło szły zgarbione pod naporem zimnych podmuchów znad rzeki w kierunku szarych
zabudowań robotniczych. Do domu, do zimnej kuchni i gromadki zziębniętych i głodnych
dzieci.
Machinalnie przesunęła dłonią po brzuchu. Za parę tygodni i na nią przyjdzie pora.
Rozmawiała już z brygadzistą i ten obiecał jej posadę. Pranie nie miało sensu. Zimą nie było
gdzie suszyć bielizny, a matce nie starczało sił na wielogodzinne machanie ciężkim
żelazkiem.
Nie miała wyboru. Prządki zarabiały więcej niż praczki, a z rękodzieła nie sposób
było się utrzymać. Jeśli matka nie zapadnie na zdrowiu, zajmie się maleństwem. Przynaj-
mniej dopóki z panem Hvalstadem nie znajdą sobie nowego mieszkania.
Cieszyła się, że mieszka niedaleko przędzalni. Z dużych okien fabryki widać było
domek majstra. Gdyby dostała maszynę blisko okna, mogłaby uczestniczyć jakoś w ich
życiu. Widziałaby krzątaninę matki, powroty chłopców ze szkoły, Emanuela i pana Hvalstada
zmierzających na obiad. I sama mogłaby w przerwie biec do domu, by nakarmić niemowlę i
coś przekąsić. Z początku musiałaby zabierać je ze sobą i trzymać w kartonie po margarynie,
gdzieś na korytarzu. Robota zaczynała się o szóstej i trwała nieprzerwanie do południa, a tyle
godzin bez jedzenia nowo narodzone dziecko nie wytrzyma, twierdziła matka.
Jakoś to będzie. O przeprowadzce matki bała się jednak myśleć. Przecież nie zostawi
dziecka w domu. Nie mogła pojąć, jak inne kobiety dawały sobie z tym radę.
A co z matką Emanuela? Dlaczego była tak nieczuła? Pieniędzy im nie brakowało, nie
zamierzali jednak przykładać się do wychowania pierwszego wnuka. Tylko po to, by
uświadomić własnemu synowi, że popełnił błąd!
Ojciec miał wyrzuty sumienia, skoro przysłał Emanuelowi parę koron. Z matką było
inaczej. Elise miała nadzieję, że pani Ringstad przyjdzie kiedyś do domku majstra pod jej
nieobecność i usłyszy płacz osamotnionego niemowlęcia. Może wtedy jej serce zmięknie?
Na Maridalsveien było cicho i spokojnie. Śnieg nie topniał, sądząc po śladach,
wozacy i handlarze opałem zmienili koła na płozy. Z oddali słychać było dzwoneczki, w nie-
licznych oknach paliły się lampy naftowe. Czym zajmowały się gospodynie, które nie
musiały chodzić do pracy? Pewnie piekły ciasto, przygotowywały mięsne rolady i
wieprzowinę w marynacie. Emanuel opowiadał jej, że takie dania serwowano w Ringstad na
święta. I zgodnie z pradawnym zwyczajem wypiekano dwanaście rodzajów ciasteczek o
przedziwnych nazwach. Na stole świątecznym stawiano też głowę prosięcia z jabłkiem
wetkniętym w ryjek, co wydało się Elise dość odrażającym pomysłem. W Wigilię rodzina
Ringstadów jechała saniami do kościoła, a po nabożeństwie chłopi zbierali się na pogaduszki
na kościelnym wzgórzu. Wieczorem wszyscy gromadzili się przy choince i obchodzili ją
wokół, śpiewając kolędy. I to nie wyłączając dziewek kuchennych i parobków, na których
pod drzewkiem też czekały drobne upominki.
Co powie Emanuel na święta w domku majstra? Bez sań, stołu uginającego się pod
jedzeniem i prezentów? Święta jakże różne od tych, do których przywykł. Twierdził, że nie
ma to znaczenia, że liczy się tylko miłość. Na jak długo wystarczy mu zapału? Radość
nowożeńców blednie szybko w konfrontacji z szarością codziennej egzystencji. Miłość musi
być nadzwyczaj silna, by przetrwać tak dramatyczną odmianę.
Jakiś mężczyzna zbliżył się, ciągnąc wielką choinę na sankach. Uchylił kapelusza i
złożył jej życzenia błogosławionych świąt. Na zakręcie ukazały się sanie, w których siedziała
para w eleganckich futrach i dla ochrony przed mrozem przykryta baranicą. Oni też
uśmiechnęli się do Elise.
Wyglądało na to, że wszyscy ludzie, podekscytowani zbliżającymi się świętami, mieli
nieodpartą ochotę pozdrawiać nieznajomych na ulicy. Elise zadygotała i owinęła szczelniej
matczyny szal wokół szyi.
Zbliżała się do małych drewnianych domków. Nie była pewna, w którym z nich
mieszka Agnes z Johanem, ale zamierzała spytać służącą kupca.
Młodziutka pokojówka znała sąsiadów i słyszała o „artyście”, który zajmował
poddasze domu stojącego tuż obok.
Drzwi uchyliła kobieta w średnim wieku, ubrana była w fartuch, a palce miała
ubrudzone mąką. Z kuchni płynął smakowity zapach pieprzowych ciasteczek. Elise wyjaśniła
cel swojej wizyty, a kobieta rozwarła szerzej drzwi.
- Zdaje mi się, że przed chwilą słyszałam kroki - powiedziała i obrzuciła spojrzeniem
wydatny brzuch Elise. - Schody są strome, proszę uważać.
Elise podziękowała z uśmiechem i ruszyła na górę. Dom przypominał ten, w którym
Agnes mieszkała, będąc dzieckiem, ale był nowszy i bardziej zadbany.
Zapukała do drzwi i ku swemu zdziwieniu usłyszała głos Johana.
- Proszę wejść!
Otworzyła i znalazła się w przytulnym wnętrzu. Od pieca biło przyjemne ciepło, a w
powietrzu unosił się lekki zapach tytoniu. Tego zapachu jej brakowało, lubiła dawniej siadać
i obserwować Johana z fajką w dłoni.
- Elise? - zerwał się z miejsca. - Co za niespodzianka! Proszę, wejdź.
- Agnes nie ma w domu?
- Nie, poszła do miasta na zakupy. Usiądź! - przyciągnął krzesło do stołu, na którym
porozkładał rysunki.
- Właściwie chciałam porozmawiać z Agnes.
- Ale chyba możesz zamienić ze mną parę słów, czekając na nią?
- Myślisz, że zaraz wróci?
- Tak. Miała ledwie parę koron - zażartował. - A co u ciebie. Niedługo rodzisz?
- Za cztery tygodnie, jeśli wszystko pójdzie jak należy. Przyjrzała się rysunkom
rozrzuconym po blacie.
- Hilda opowiadała nam, że bierzesz lekcje u jakiegoś znanego rzeźbiarza i że jakiś
bogaty artysta interesuje się twoimi pracami i cię wspomaga.
- Mam szczęście - potwierdził. - Dzisiaj też miałem być u niego, ale uznaliśmy, że
powinienem najpierw skończyć te rysunki. Agnes to się nie spodobało, chciała zawieszać
dekoracje świąteczne.
- Więc ci przeszkadzam?
- Ależ nie, zostań. Zawsze znajdę kilka minut dla starej znajomej. Opowiedz mi, co u
was słychać. Jak się ma Peder? A matka, czy zdrowa? I wciąż zakochana w sublokatorze?
W jego niebieskich oczach zamigotały iskierki rozbawienia.
- Peder ma się dobrze. Dostał kotka od pewnego jegomościa, którego spotkaliśmy w
mieście tego dnia, gdy kompania strzelców wróciła do stolicy. Dostał pracę w szkole w
Sagene. Rąbie drwa razem z Evertem.
- Rąbie drwa? - zmarszczył brwi Johan. - W jego wieku?
- Też uważam, że są za mali. Boję się, że się poranią.
- Dlaczego nie pracuje u wozaka?
- Opuścił jeden dzień i stracił zajęcie. To było wtedy, kiedy biegał za tym psiakiem.
- Znaleźli właściciela? Elise pokręciła głową.
- I co się z nim stało?
Zdała mu szybką relację z wydarzeń. Johan spojrzał na nią przeciągle.
- A co z rodzicami twego męża? Nie zamierzają was wspomóc?
- Nie przyjęłabym nic, chociaż... Zagryzła wargę.
- Przepraszam. Wiem, że Emanuel dostał niedawno parę koron.
- Ty jednak masz swoją dumę? Spuściła wzrok i nic nie odpowiedziała.
- Słyszałem, że nie potrafią wybaczyć synowi, iż ożenił się z dziewczyną niższego
stanu.
- Skąd to wiesz?
- Nieważne. Czym się teraz zajmujesz? Siedzisz przy krosnach?
- Nie - zaprzeczyła - to zajęcie przynosi marny dochód. Matka Emanuela
zaproponowała, bym przyjmowała zlecenia na pranie od osób dobrze urodzonych.
- A więc takie ma pomysły? - Johan wyglądał na wzburzonego. - Pamiętam, że matka
też się tym kiedyś zajmowała. Wszędzie wisiała bielizna, nie było czym oddychać. Sił jej nie
starczało, by targać te ciężkie żelazka i wszystko, co zarobiła, wydawała na opał. No i
cierpiała na bóle ramion i pleców od noszenia pakunków. Wydawało mi, że pamiętasz, jak
harowała.
- Nie - pokręciła głową Elise - to było dawno. Choć coś sobie przypominam.
Dzieciom trudno jest ocenić wysiłek dorosłych.
Zapadła cisza.
- Dlaczego przyszłaś?
To pytanie ją zaskoczyło. Zaczerwieniła się.
- Widzę, że coś cię gnębi, Elise.
- Chciałam właściwie porozmawiać z wami obojgiem - szepnęła. - Nie wiedziałam
jednak, że przedpołudniami bywasz w domu.
- Co ty mówisz? Chciałaś rozmawiać z obojgiem i wybrałaś taką porę dnia, by mnie
nie zastać? Boisz się przez wzgląd na Emanuela?
- Emanuelowi nie podoba się to, że się z wami zadaje.
- Ze mną - poprawił ją. - Wiem, że jest zazdrosny. Bóg jeden wie dlaczego -
westchnął. - O czym chciałaś ze mną mówić?
- O tym rudowłosym, Ansgarze Mathiesenie. - Elise podniosła wzrok. - Chciałam
spytać, czy doszły was jakieś wieści o nim.
- A interesuje cię los tego drania? - spytał, nic nie pojmując.
Zaprzeczyła gwałtownie.
- Coś się stało.
Opowiedziała mu, co się zdarzyło tamtego strasznego wieczora.
Johan patrzył na nią z rosnącym przerażeniem.
- A więc nastawali na ciebie, choć widzieli, że jesteś w ciąży?
Jego oczy pociemniały z gniewu.
- Byłoby źle, gdyby Ansgar nie ujął się za mną. Gdy odwróciłam się po raz ostatni,
przewrócili go na ziemię. Byli silniejsi i było ich trzech.
- I teraz zastanawiasz się, czy przeżył? - Johan spojrzał na nią badawczo.
Przytaknęła.
- Wiem, że tego nie rozumiesz. Uważasz, iż powinnam się cieszyć. Na nic lepszego
nie zasłużył, a świat byłby lepszy bez takich drani.
- I mimo tego zastanawiasz się, czy przeżył? - powtórzył.
- Ta myśl nie daje mi spokoju. Z jednej strony życzę mu śmierci, z drugiej zaś mu
współczuję. On nie jest taki jak reszta bandy. Wydaje się żałośnie bezbronny. Szczerze wie-
rzę, że żałuje swojego postępku.
- Bo wie, że w każdej chwili może trafić na mnie. I wie także, że Emanuel może
dobrać mu się do skóry. Poza tym jest jeszcze policja. Doprawdy, Ansgar ma się czego
obawiać.
- Emanuel mówi, że Bóg każe nam nadstawiać drugi policzek.
Johan poczerwieniał.
- Jeśli twój mąż potrafi przebaczać, Elise, to jego sprawa. Ja nigdy nie zapomnę, że
Ansgar i te pozostałe łotry zniszczyły mi życie! Nie nadstawię drugiego policzka, mogę ci to
obiecać! Mężczyzna, który bierze dziewczynę gwałtem, nie ma prawa żyć - krzyczał nieomal.
- Mam nadzieję, że go wykończyli. Może trafisz na małą notatkę na ostatniej stronie gazety o
zwłokach znalezionych w ciemnym zaułku. Możesz wtedy złożyć kwiaty na jego grobie -
dodał zjadliwie - ale ja tego nie zrobię! Pokiwam z aprobatą głową Temu, który każe nam
nadstawiać drugi policzek, i podziękuję Mu za pomoc.
Elise powinna zareagować podobnie, ale nie była w stanie. Nosiła w brzuchu malutkie
dziecko poczęte z gwałtu, niechciane i znienawidzone, zanim się jeszcze pojawiło na tym
świecie. Sama kiedyś życzyła mu śmierci i byłaby je zabiła, gdyby Emanuel nie odwiódł jej
od tego zamiaru. Teraz cieszyła się, że zostanie matką.
Nieoczekiwanie Johan położył rękę na jej dłoni. Trochę się uspokoił.
- Nie przejmuj się mną, Elise. Nie mam takiego dobrego serca jak ty. Pragnę zemsty.
Chcę, by odczuł na sobie to zło, które nam zadał.
Zawahał się.
- Sądziłem, że myślisz podobnie. Że to, co się stało, było równie wielkim
nieszczęściem dla ciebie jak i dla mnie. Kiedy sprawki Lorta - Andersa i jego kumpli wyszły
na jaw, chciałem błagać cię o przebaczenie w nadziei, że zapomnisz, iż ci nie zawierzyłem.
Mogliśmy zacząć wszystko od nowa. Okazując miłosierdzie temu draniowi, wprawiasz mnie
w rozterkę.
- Rozumiem. Sama nie wiem, skąd biorą się moje myśli. Wiem za to, że czasu nie da
się cofnąć. Nienawidzę Ans - gara tak mocno jak ty, ale ujrzałam w nim również grzesznika,
który pobłądził. Poniósł już karę.
- Poniósł karę? - prychnął wzgardliwie. - Po kilku miesiącach? A ty będziesz żyć z
tym ciężarem przez resztę życia? A co z dzieciakiem, którego urodzisz? Będziesz mogła go
pokochać? Za każdym razem, kiedy będziesz na niego patrzyć, przypomni ci o tamtej
strasznej chwili. A jeśli wda się w ojca? I wyrośnie na równie bezwzględnego drania?
- Nie mów tak! - Elise poczuła dławienie w gardle. Pokręcił skruszony głową.
- Przepraszam, Elise. Tracę panowanie nad sobą, kiedy o tym rozmawiamy. Dowiem
się, co się z nim stało. Zerwałem wprawdzie wszelkie kontakty z tymi ludźmi, ale rozejrzę się
wokół.
Dziewczyna pokiwała głową i wstała z krzesła.
- Nie mogę dłużej czekać, niedługo siadamy do obiadu. Chłopcy mają dziś wolny
dzień i wybieramy się do miasta obejrzeć witryny sklepowe. Są takie piękne w czasie świąt.
Peder ma już wakacje, a sklep, w którym pracuje Kristian, jest zamknięty dzisiejszego
popołudnia.
- Pozdrów ich ode mnie - uśmiechnął się, po niedawnym wybuchu gniewu nie było
już śladu. - Chciałbym się z wami wybrać na taki spacer. Pamiętasz, jak w zeszłym roku
zaszliśmy do Magazynu Wyrobów Szklanych na Stortorvet i Peder spytał, czy w niebie jest
równie dużo świateł?
Elise roześmiała się.
- Peder też wciąż pamięta tamten dzień. I wciąż uważa, że w niebie, gdzie mieszka
tata, jest jasno jak w tamtym sklepie.
Johan podszedł z nią do drzwi.
- Odprowadziłbym cię do domu, ale pewnie sobie tego nie życzysz.
- Nie ma potrzeby. Do zmroku daleko i nie ma dziś ślizgawicy.
- Emanuel nie powinien być zazdrosny. To ja miałbym prawo tak się czuć.
- Nikt nie ma powodów do zazdrości - uśmiechnęła się. - Chciałabym, żebyśmy
zostali przyjaciółmi, cała nasza czwórka. A tak przy okazji, co słychać u Anny? Dawno jej
nie widziałam.
- Ćwiczą nieustannie z pomocą tego dziwnego sprzętu, który sprowadził Torkild, ale
nam z matką wydaje się, że to na próżno. Lekarz też tak twierdzi. Biedaczka, czeka ją roz-
czarowanie. Pogodziła się z losem, a teraz znów ktoś rozbudza nadzieję, która i tak okaże się
płonna.
- Dobry z ciebie i troskliwy brat, Johan. Uśmiechnął się.
- A z ciebie dobra i troskliwa siostra. Obróciła się i ruszyła w dół schodów.
- Pasowalibyśmy do siebie! - krzyknął za nią.
- Przeciwieństwa się przyciągają - odrzekła, nie odwracając się.
- Wcale tak nie uważam. Wręcz przeciwnie.
Tyle zdążyła jeszcze usłyszeć, zanim otworzyła drzwi wejściowe i ruszyła do domu.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Było już ciemno, kiedy szli w dół ulicy Maridalsveien w kierunku miasta, by obejrzeć
świąteczne witryny sklepowe. Chłopcy rozmawiali bez ustanku, Emanuel tryskał humorem.
Elise też udzielił się ich dobry nastrój.
Matka została w domu z Anne Sofie i Larsine. Uznała, że nie ma czasu na spacery.
Zdążyła już wypucować całą kuchnię, pachnącą teraz mydłem, ale trzeba było posprzątać
pozostałe izby. Święta się nie liczyły bez gruntownych porządków. Poza tym dziewczynki
były za małe na taką wyprawę, a Elise przyda się jej zimowy szal.
Wcześniej tego dnia odwiedziły ich siostry z misji i przyniosły pomarańcze, świeże
ciasto, skarpety i pończochy, sukienki dla dziewczynek i sweter w sam raz dla Pedera.
Zdumiały się niepomiernie, widząc piękne meble Emanuela, i przez chwilę Elise miała
wrażenie, że spakują podarki i pójdą dalej. Wcale by się nie zdziwiła, nikt lepiej od sióstr nie
wiedział, ilu wokół jest potrzebujących, ludzi czekających na dobre słowo przed świętami.
Wszystkim wszak nie były w stanie pomóc. Peder, Anne Sofie i Larsine stali jak wmurowani,
wpatrując się w koszyk z prezentami, i to zapewne zdecydowało, że siostry nie miały serca
im odmówić. Na szczęście Emanuela nie było wtedy w domu. Dowiedziawszy się o wizycie,
zrobił krzywą minę. Wstydził się przyjmować pomoc, a teraz kiedy dostał jakąś niezłą sumkę
od ojca, miałby jeszcze większe opory. Nie przyznał się, ile dostał, ale kiedy Elise zaczęła się
dopytywać, wcisnął jej kilka banknotów dziesięciokoronowych.
Peder podskakiwał wesoło, trzymając mocno oboje za dłonie. Od chwili gdy
dowiedział się o planowanej wyprawie do miasta, nie mógł ustać spokojnie.
- Elise, wiesz, jak działają lampy elektryczne? Parafina płynie sobie przewodami,
potem spływa do takiej szklanej kulki i ktoś ją zapala.
- Wierzysz we wszystko, co wygaduje Pingelen! - śmiał się Kristian. - To nie
parafina, tylko cienki drucik, drucik z węgla!
Peder podniósł głowę do nieba, bezchmurnego i obsypanego gwiazdami.
- A skąd tam biorą te druciki?
- Gwiazdy nie są na prąd - uśmiechnął się Emanuel. - Świecą, bo oświetla je słońce.
- Słońce? - zachichotał Peder. - Żartujesz, Emanuel. Nie widziałem słońca od wielu
dni.
W tej samej chwili usłyszeli krzyk. Gonił ich jakiś chłopiec. Kiedy wbiegł w światło
latarni, poznali, że to Evert.
- Jak mogłam o nim zapomnieć! - mitygowała się Elise. - Jeszcze wczoraj myślałam o
nim i miałam poprosić panią Berg o pozwolenie.
- To dlatego, że masz za dużo na głowie. Jak wróciłaś z praniem, nie zauważyłaś
nawet, że jestem przemoczony. A zawsze każesz mi się przebrać.
- Witaj, Evert! Wybierzesz się z nami? - uśmiechnęła się, machając do chłopca.
Evert skinął głową, dysząc ciężko.
- Twoja matka powiedziała, że właśnie wyszliście i żebym was gonił.
- To dobrze. Miałam zamiar cię zabrać, ale wyleciało mi to z głowy. Były u was
siostry z misji?
- Tak, i jeszcze z Armii Zbawienia. Dostałem pomarańcze i nową kurtkę. Powiedzieli,
że dadzą pani Berg łatki do moich spodni, żeby już nie musiała używać starej bielizny do
tego celu.
Ruszyli dalej. Właściciele małych drewnianych domków zajęci byli uprzątaniem
śniegu. Pewien starszy mężczyzna przymocował drąg do starego korytka na ciasto, inni uży-
wali po prostu szerokich deseczek.
Im bliżej miasta, tym częściej dało się słyszeć dzwoneczki. Mijały ich sanie, w
których siedzieli pasażerowie ubrani w futra. Powozili woźnice w skórzanych czapach.
Emanuel starannie omijał te ulice, które mogłyby przypomnieć Elise to groźne
zdarzenie sprzed paru dni. Ulicą Fredensborgveien doszli do Ekersveien, a potem skręcili w
kierunku Grensen.
- Zobaczycie dom, w którym mama mieszkała za młodu! - ożywiła się Elise. - To
kamienica na rogu Grensen i Mollergaten. Mama zajmowała pokój na drugim piętrze i z
okien widziała wozaków na rynku czekających na klientów. Nie mogła spać po nocach, bo
przeszkadzał jej turkot kół na bruku i głosy ludzi - roześmiała się. - Mama była
przyzwyczajona do ciszy w Ulefoss.
- Więc dlaczego tu zamieszkała? - zdziwił się Peder.
- Miała pracować jako służąca. Potem jednak poznała tatę i wróciła do Ulefoss.
- Ale jak zdobyła pokój w takim pięknym domu?
- To dom jej wujostwa. To byli bogaci ludzie.
- Dlaczego ich jeszcze nie poznałem? Nigdy nie byłem w takim domu.
- Oni nie żyją. Nie mieli też potomstwa.
- Mogli dać mamie trochę grosza. Nie sądzisz? Elise pokiwała głową.
- Mogli. Nie wszyscy jednak rozumują w ten sposób. Nawet ludzie blisko
spokrewnieni.
Wyraz twarzy Emanuela zmienił się i Elise szybko zaczęła mówić o czymś innym.
- Tam przed kościołem zawsze stoją przekupki i sprzedają ciastka i owoce. Wiecie, że
była tu kiedyś grobla i staw, z którego brano wodę dla zwierząt w mieście? Spójrzcie na tę
pięcioramienną latarnię, dumę miasta od ponad pięćdziesięciu lat.
- Chodźmy dalej - poganiał Kristian. Nie mógł się już doczekać wizyty w tym
wielkim sklepie, w którym byli przed rokiem. Historia miasta znacznie mniej go zajmowała.
Weszli do ogromnego, pięknie udekorowanego holu i stanęli, rozglądając się z
nabożnym podziwem. W samym środku stała ogromna choinka, strzelająca w górę na kilka
pięter i ozdobiona błyskotkami, koszyczkami i małymi norweskimi flagami. Przedsionek
sklepu wypełniał świeży zapach świerku. Nigdy nie widzieli nic piękniejszego w całym
swoim życiu.
Wszędzie na ścianach wisiały lampy elektryczne. Peder podszedł bliżej i
zafascynowany wpatrywał się w żarówkę.
- Chyba się mylisz, Kristian. To musi być parafina. Węgiel się nie świeci.
Na półkach stały gipsowe aniołki, złote trąbki, pozytywki wygrywające kolędy,
koniki na biegunach i przystrojone świątecznie porcelanowe lalki. Prawdziwie baśniowy
świat, nawet Peder zaniemówił z wrażenia.
Długą chwilę stał przed porcelanową figurką przedstawiającą skrzata ciągnącego
wózek wypełniony prezentami. Oczy zaokrągliły mu się z zachwytu.
- Chciałbyś ją mieć, co, Peder? - uśmiechnęła się Elise.
- Skąd skrzat wziął prezenty? Ukradł je?
- Nie, to miły skrzat, który rozdaje podarki.
- Miły skrzat? - roześmiał się Peder. - Nie pamiętasz, co nam opowiadałaś? O
skrzacie, który drażnił psa tak bardzo, że gospodarz się rozgniewał i zrzucił go z dachu?
Kristian wtrącił się do rozmowy.
- Pani opowiadała nam w szkole o kucharce, która tak hałasowała w nocy, że
przyszedł skrzat i się na niej zemścił.
- A pani Berg zna służącą pewnego kapitana, która usłyszała raz rumor w kuchni -
dołączył swoją opowieść Evert. - Kiedy tam weszła, ujrzała skrzata w czerwonej czapce. Stał
na stole i ciskał talerzami o podłogę. I wcale się nie tłukły!
- W stodole w Ringstad też mieszka skrzat - uśmiechnął się Emanuel. - W Boże
Narodzenie stawiamy mu talerz z kaszą, a następnego dnia talerz jest pusty.
- Nie boisz się wychodzić do niego? - rozdziawił usta Evert.
- Trzeba dołożyć mu łyżeczkę masła do kaszy, wtedy nie dokazuje.
- W mieście też mieszkają skrzaty? - zaniepokoił się Peder.
- Skrzaty lubią ciemne kąty, strychy i przybudówki. Tutaj jest tyle światła, że
skrzatów tu nie znajdziesz. Poza tymi z porcelany.
Przeszli dalej, wreszcie wyszli ze sklepu i przecinając plac, dotarli do ulicy Karl
Johan. Zatrzymali się przed witryną cukierni, podziwiając wymyślne wypieki.
- Chodźmy dalej. - Elise pociągnęła Pedera za ramię. - Można zgłodnieć od samego
widoku.
Peder niechętnie ruszył za siostrą.
Z jednego okna dobywał się zapach żeberek i kapusty, z innego aromat świeżego
ciasta. Jakiś jegomość w futrze i cylindrze wymachiwał ramionami, przywołując dorożkę.
Obok stała małżonka w kapeluszu z piórami. Ręce miała pełne sprawunków i wydawała się
śmiertelnie zmęczona zakupami.
W końcu pojawiły się sanie, młody woźnica zeskoczył i pomógł damie zająć miejsce.
Był zziębnięty i miał zsiniałe dłonie, z wielkiej dziury w bucie wystawały mu palce. Elise
spojrzała na Pedera.
- Już chyba wolę, być nosił drwa w szkole. Przynajmniej nie marzniesz.
Peder przyznał jej rację.
- Zmęczyliście się? - spytał Emanuel. - Robi się późno i na ulicach coraz mniejszy
ruch. Wracamy do domu. Mam dla was niespodziankę.
Peder ożywił się.
- Niespodziankę?
- Nic więcej nie powiem - roześmiał się Emanuel.
- To chociaż mnie szepnij coś na ucho! - Elise przechyliła się do męża.
Pocałował ją w czubek nosa.
- Świeżo upieczone ciasto - wyszeptał. - Zamówiłem je u pani Berg.
Ruszyli wzdłuż gazowych latarni, kierując się ku Akersgaten.
Minęła ich para młodych ludzi, kobieta trzymała w ramionach małe dziecko.
- Za rok ty będziesz trzymać swoje maleństwo - uśmiechnął się Emanuel, biorąc Elise
za rękę.
- A ty zostaniesz ojcem - dodał zadowolony Peder.
W przebłysku wspomnienia Elise zobaczyła wychudzonego, utykającego młodzieńca,
który rzuca się na trzech podpitych zbirów, by wyrwać ją z ich rąk. W następnej chwili
usłyszała głos Johana: „Mam nadzieję, że go wykończyli”.
Wzdrygnęła się.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Śnieg padał, spowijając miasto białą, miękką ciszą. W oddali kościelne dzwony
oznajmiały nadejście świąt, poza tym nie dało się słyszeć żadnych głosów. Czasami jedynie
rozlegał się dzwoneczek jakichś sań. Tłum na czarno ubranych ludzi parł Maridalsveien w
milczącym, nabożnym skupieniu, kierując się ku kościołowi w Sagene.
Emanuel wolał świątynię w Gamie Aker, ale Elise postawiła na swoim. Robotnicy
znad rzeki Aker wybierali kościół w Sagene.
Choć na co dzień sprzeczali się ze Stwórcą, w święta odrzucali gorzkie myśli i
podążali za dźwiękiem dzwonów, by posłuchać o cudzie, który zdarzył się tysiąc dziewięćset
pięć lat wcześniej. Może Bóg o nich nie zapomniał, może jeszcze była nadzieja...
Szczerze mówiąc, Elise wybrała kościół w Sagene i z innych powodów. Wolała
trzymać się z daleka od Gamie Aker i dawnych wspomnień. Nie chciała oglądać pana Oscara
Carlsena ani jego żony Betzy, tym bardziej zaś Karolinę, która czekała, by Emanuel się
opamiętał. Ani młodych państwa Paulsenów z małym chłopcem w ramionach, dzieckiem,
które odziedziczyło dołeczki, piegi i zadarty nosek po Hildzie. O nie, wolała trzymać się z
daleka od Gamie Aker.
- Idzie Johan! - przerwał ciszę Peder.
Elise podniosła wzrok i ujrzała Johana z Agnes. Wychodzili właśnie z domku i ramię
w ramię ruszyli w górę Maridalsveien.
- Gońmy go! - Peder zerwał się do biegu.
- Nie, Peder. Daj im spokój. W Wigilię nie wolno biegać.
- Myślisz, że w kościele też mieszkają złośliwe skrzaty? - spytał Peder.
Matka szła za nimi z panem Hyalstadem i Anne Sofie. Usłyszała pytanie syna.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Asbjornsen opisał to w swojej książce. Lepiej się na tym zna niż ty, mamo.
- To tylko bajki.
- Nie. Nauczyciel Kristiana też tak mówi. A w gospodarstwie Emanuela mieszka
skrzat. Lubi masło i jak go nie dostanie, to się złości i rzuca talerzami.
Kristian szturchnął brata łokciem.
- Szkoda gadać, oni i tak w to nie wierzą. Zaczekaj, sam zobaczysz! Skrzat mieszka
na wieży i śpi w butach kościelnego. Kiedy w kościele jest pusto, ściera kurze z ławek i krze-
seł, zamiata podłogę i usuwa pajęczyny. I jeszcze przegania myszy, by nie robiły dziur w
piszczałkach.
- To prawda? - Peder gapił się na brata.
- Słowo.
- Dużo wiesz, Kristian. - Peder spojrzał z dumą na starszego brata. - Wiesz więcej niż
dorośli.
Kristian wzruszył zawadiacko ramionami.
- Trzeba obserwować świat. W ten sposób więcej się nauczysz niż w szkole.
Tłum ludzi wypełnił świątynię. Ławki obsiadły ciemne, przygarbione postaci o
szarych i zniszczonych twarzach. Przez jakiś czas wszyscy śledzili słowa z bożonarodzenio-
wego czytania, wkrótce jednak zmęczenie dało znać o sobie.
Ten i ów zamykał powieki ciężkie jak ołów i zasypiał, ludzie wodzili wokół mętnym
wzrokiem, po czym głowy opadały im na piersi. Budzili się raptownie, kiedy organista into-
nował Cichą noc, i niezdarnie przyłączali się do chóralnego śpiewu. Tak wyglądały
robotnicze święta: wysprzątana izba i kuchnia w domu, parę pomarańczy i ciastek od sióstr z
misji i Armii Zbawienia i kolędy w kościele. Elise przypomniała sobie opowieści Emanuela o
Bożym Narodzeniu w Ringstad, o spotkaniach towarzyskich, dziecięcych zabawach, obfitym
stole i podarkach pod choinką. Czy zdoła zaakceptować to, iż jego własne dzieci nigdy tego
nie doświadczą?
Poczuła, że ktoś się w nią wpatruje. Odwróciła głowę i napotkała wzrok Johana.
Spłoszył się i spojrzał w inną stronę.
„Pasowalibyśmy do siebie” - w jego głosie słychać było żal, kiedy wypowiadał te
słowa. Dziwne, że wciąż tak myślał. Emanuel ma chyba rację, może nie powinni się
spotykać. Postanowiła więcej nie chodzić do domku przy Maridalsveien, nic dobrego z tego
nie wyniknie.
Kazanie trwało całą wieczność. Pastor był w podeszłym wieku, mówił wolno i używał
trudnych i niezrozumiałych słów. Elise rozejrzała się wokół, by sprawdzić reakcje wiernych.
Większość walczyła z sennością, z trudem utrzymując otwarte powieki i zadzierając
podbródki nienaturalnie w górę. Wystarczyła chwila nieuwagi, powieki zamykały się i głowy
jak na komendę leciały w dół. Poprzedni dzień ludzie spędzili w fabrykach, kobiety sprzątały
cały sobotni wieczór. Dzieci domagały się zainteresowania i wiele matek miało za sobą
nieprzespaną noc. Niektórzy mężczyźni cierpieli na inny rodzaj senności, która bierze się z
wypitego alkoholu. Świąteczne porządki przestali w jakiejś bramie, dzieląc się zawartością
butelki, zachwyceni, że choć na chwilę mogą oderwać się od uprzykrzonej dziatwy, wrza-
sków i gniewnych spojrzeń żon.
Pastor zmienił ton i zaczął mówić o pijaństwie i rozpuście wśród robotników. Widać
postanowił wykorzystać tę rzadką okazję, by wszystkim grzesznikom znad rzeki Aker dać do
wiwatu, i z pasją wyrzucał z siebie straszne słowa o wszetecznicach i hulakach, gniewie
Pańskim i karze czekającej bezbożne stworzenia, zwłaszcza niezamężne latawice, które
łamały siódme przykazanie, rodząc na świat dzieci skazane na potępienie. Ludzie budzili się
z drzemki i rzucali płochliwe spojrzenia ku ambonie.
Elise zacisnęła zęby. Dobrze pastorowi mówić! On nigdy nie mieszkał w ponurej
brudnej kamienicy, w której czternaście rodzin dzieliło sześć kuchni. Ludzie gnieździli się w
małych izbach. Mieli sobie odmawiać tej jednej jedynej przyjemności?
Z zamyślenia wyrwał ją głośny syk Pedera.
- Widzę go!
Elise obróciła się przestraszona.
- Cicho, Peder!
- Widzę go, Elise!
Usiłował zniżyć głos, ale był tak podniecony, że mu się to nie udało. Ludzie siedzący
wokół spoglądali na niego zaciekawieni.
- Spojrzał na nas i nam pomachał! To był skrzat! Malutki, miał na sobie czerwoną
czapkę i niebieski kaftan. Teraz schował się za amboną. Nie wierzysz mi? Zobacz sama, Eli-
se!
Ludzie wyciągali szyje. Szept poniósł się wokół i po chwili jak ogień ogarnął
najbliższe ławki. Wierni prostowali się i spoglądali ciekawie w kierunku ambony. Pastor do-
strzegł tę nagłą zmianę nastroju, przysypiający dotąd parafianie patrzyli teraz na niego z
zaintrygowaniem, którego nigdy u nich wcześniej nie dostrzegał. Głos mu złagodniał,
wzruszył się i zakończył kazanie wezwaniem do poprawy i uwagą o tym, że wciąż jest
nadzieja.
Kiedy wyszli z kościoła, wokół Pedera zebrał się tłumek ciekawskich. Ci najbardziej
sceptyczni oskarżali go o łgarstwo, ale na widok niewinnej twarzyczki chłopca wspartej
gorącymi zapewnieniami zmieniali zdanie i jeden przez drugiego opowiadali o niezwykłych
zdarzeniach, których sami byli świadkiem. Jeden z nich spotkał kiedyś dziwnego stworka w
ogrodzie w środku nocy, drugi słyszał kroki w ciemności, choć cała rodzina pogrążona była
we śnie, a trzeciego zbudziły hałasy w kuchni.
- Chcę do domu! - powiedziała jakaś dziewczynka i rozpłakała się.
Tłumek rozstąpił się i ludzie ruszyli w dół Maridalsveien. Wcześniejsze znużenie
zniknęło bez śladu, rozmawiali z ożywieniem, dzielili się opowieściami.
Elise usłyszała, że ktoś woła ją po imieniu, i odwróciła się. To byli Agnes i Johan.
Agnes nie mogła złapać tchu.
- Co tak pędzicie? Diabeł was goni?
- Możliwe - uznał Peder. - Widziałem skrzata w kościele.
Agnes roześmiała się.
- A co skrzat tam robił? Pilnował, żeby ludzie nie posnęli?
- To dlatego ludzie się tak do was cisnęli? - wtrącił się do rozmowy Johan.
Elise roześmiała się.
- Peder był tak podekscytowany, że nie panował nad głosem. Wszyscy w naszej ławce
słyszeli, co powiedział, i zaczęli szukać wzrokiem skrzata na ambonie.
- To pewnie była mysz, Peder. - Johan nie dawał się przekonać.
- Nie! - odrzekł zdecydowanie Peder. - Widziałem czerwoną czapkę, kaftan i białą
brodę. Bardzo wyraźnie.
- Nie przejmuj się tym, co mówi Johan, Peder. On w nic nie wierzy. - Agnes nie była
już tak sceptyczna. - Szkoda, że nie zastałaś mnie wczoraj w domu, Elise - dodała. - Na-
piłybyśmy się kawy. Mężczyźni nie mają pojęcia o gościnności.
Elise spłoniła się. Że też Agnes musiała tak chlastać językiem! Emanuel zesztywniał.
Pośpiesznie wyjaśniła, że wpadła do Agnes, odnosząc pakunek z praniem. O dziwo Emanuel
nawet się nie rozzłościł, tylko obdarzył je uśmiechem.
- O czym rozmawiacie? - spytał Peder.
- O niczym, co by ciebie dotyczyło - odrzekła ostro Elise i zaraz złagodniała. - Spójrz,
tam stoi Evert i wasi koledzy ze szkoły. Tam, pod latarnią.
Peder i Kristian puścili się biegiem. Kiedy zbliżyli się do domu, w którym mieszkali
Agnes i Johan, Elise odwróciła się do nich.
- Idziecie do twoich rodziców wieczorem, Agnes? Czy do pani Thoresen i Anny?
- Zostajemy w domu. U Anny będzie Torkild, a to taki nudziarz. Odmawia nawet
jednego świątecznego kielicha. Rodzice idą do wujka na gorzałkę, tam to dopiero będą święta
- roześmiała się. - A nam jest najlepiej razem, prawda, Johan? - Zadowolona uwiesiła się u
jego ramienia.
Matka z panem Hvalstadem ruszyli przodem, Elise i Emanuel zatrzymali się, by się
pożegnać. Emanuel dotąd nie powiedział ani jednego słowa, teraz złożył im życzenia
świąteczne. Elise uczyniła to samo.
Kiedy już odchodzili, doszedł ich głos Agnes.
- Spytam Gustava, on na pewno wie.
- O co chodzi? - spytał Emanuel, ledwie przeszli kolejnych kilka kroków. - I dlaczego
nie powiedziałaś, że byłaś u nich z wizytą?
- Dowiesz się wszystkiego, ale nie dzisiaj. Dziś jest Wigilia, zapomnijmy o troskach.
To dotyczy rudowłosego.
Westchnęła ciężko.
- Żebyś tylko potrafił zrozumieć, że nie masz żadnych powodów do zazdrości. Johan
to przeszłość. W ogóle o nim nie myślę, przynajmniej nie w ten sposób. Tylko ciebie ko-
cham, nie zamieniłabym się z Agnes za żadne skarby świata. Z tobą chcę stworzyć rodzinę i
dzielić radości i kłopoty. Ty miałeś inną, ja kiedyś kochałam innego, ale te uczucia się
wypaliły. Na zawsze. Przytulił ją do siebie.
- Ja też cię kocham, Elise. Wiem, że z zazdrości popełniłem wiele głupstw. Obiecuję
walczyć z tą przywarą.
- Pomogę ci, Emanuelu: Pewnego dnia zrozumiesz, że nie masz się czego obawiać.
- Chodźmy więc do domu. Myślę, że ani chłopcy, ani Anne Sofie niczego się nie
domyślają. Schowałem choinkę za komórką.
- Nie będą mogli uwierzyć własnym oczom - śmiała się cicho Elise.
- Ty też nie.
Nie zrozumiała, o co mu chodzi. Przejaśniło się, na niebie pojawiły się nieliczne
gwiazdy, leżący śnieg rozjaśniał zmrok.
- Dla ciebie też mam niespodziankę - dodał tajemniczo.
- Świąteczne jedzenie? - Z jakiegoś kuchennego okna wydobywał się zapach żeberek i
Elise aż ślinka pociekła z ust.
- To też.
- Jest coś jeszcze? Przytaknął z uśmiechem.
- Nic więcej nie powiem. Niespodzianka to niespodzianka.
Przeszli między zabudowaniami fabrycznymi i zbliżyli się do Beierbrua. Matka z
panem Hvalstadem już byli na progu domu i właśnie zapalali lampę. Z komina sączył się
dym, piec nie wygasł podczas ich nieobecności.
- Rozpaliłem w pokoju, w całym domu jest teraz ciepło. Kristian naniósł drew i wody,
możemy zaraz siadać do wieczerzy. Twoja matka dostała stosowne instrukcje. Ty nakryj do
stołu, a ja znajdę coś do picia.
Elise przyśpieszyła kroku.
- To będzie najpiękniejsza Gwiazdka w moim życiu.
- I w moim.
- W twoim też? - zdumiała się.
- Oczywiście. Co z tego, że jest ci dobrze, jeśli nie masz się z kim podzielić
szczęściem?
- Miałeś matkę i ojca. Pokręcił głową.
- Nie wiesz wszystkiego. Rodzice bardziej zajmowali się dorosłymi gośćmi niż mną. I
jest jeszcze coś, ale o tym porozmawiamy innym razem.
Wciąż nie mogła wyjść ze zdumienia.
- A ja sądziłam, że dom Ringstadów jest bez skazy.
- Nie wszystko złoto, co się świeci. - W głosie Emanuela pobrzmiewała gorycz.
Roześmiał się cicho i pocałował żonę w policzek. - Kocham cię. Wolę mieszkać z tobą w
domku dla lalek niż sam w wielkim dworze. A teraz cieszę się, że mogę być przy twojej
najpiękniejszej Gwiazdce. Nie zapomniałem, że ta w zeszłym roku była okropna.
Elise zadrżała.
- Matka leżała chora w łóżku, a ojciec był pijany.
- A teraz matka jest zdrowa, a ojciec spoczywa w pokoju. O, są chłopcy! Wejdźmy do
środka.
Ledwie otworzyli drzwi, a owionął ich smakowity zapach. Elise stanęła jak wryta.
- Żeberka? Kto je upiekł?
- Kiełbaska. Dałem jej parę koron, by przygotowała wszystko, kiedy byliśmy w
kościele. Zrobiła też zakupy.
Elise rozejrzała się wokół i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Na stole stał talerz z
ciastem i miseczka z karmelkami i kulkami marcepanowymi. Otworzyła drzwi do pokoju, by
nakryć do stołu, i znów się zdumiała. Stół był już gotowy, nakryty odświętnym obrusem, na
którym ustawiono porcelanowe talerze Emanuela. Na środku pokoju stała choinka ozdobiona
łańcuchami, plecionymi koszyczkami ze świecącego papieru i z błyszczącą gwiazdą na
czubku.
- Zamknij drzwi, idą!
Wślizgnęła się do środka, zamknęła drzwi i zaczęła zapalać maleńkie świeczki na
drzewku.
- Gdzie jest Elise? - Dobiegł ją podekscytowany głos Pedera.
- Poszła się przebrać.
- A dlaczego na stole stoją ciastka? Ktoś ma przyjść?
- Chyba pan Hvalstad spodziewa się gości.
- A da nam spróbować?
- Nie wiem. Jeśli grzecznie poprosicie.
- I od niego dochodzi zapach mięsa?
- No właśnie, skąd wziął się ten zapach? Zapadła cisza.
Po chwili Elise usłyszała kroki matki.
- Jesteście wreszcie, to dobrze. Czekamy jeszcze na Asbjorna, Anne Sofie i Hildę i
możemy siadać do stołu.
- A kiedy zjawią się goście pana Hvalstada?
- Jacy goście? - zdziwiła się matka, która nie słyszała słów Emanuela.
Otwarły się drzwi na korytarz i Elise usłyszała zdyszany głos Hildy, po chwili zaś
lekkie kroki Anne Sofie i jej szczebiotanie. Zazwyczaj dziewczynka niewiele mówiła, ale ten
dzień był wyjątkowy pod każdym względem.
- Brakuje jeszcze Elise - stwierdziła zadowolona matka. - Jest na podwórzu?
- Elise! - krzyknął Emanuel. - Jesteś gotowa? Elise wolno otworzyła drzwi.
- Zapraszam wszystkich.
Nikt się nie poruszył. Peder i Kristian spoglądali na siebie niepewnie.
Elise roześmiała się.
- Nie bójcie się. Tu nie ma żadnych skrzatów. Chłopcy podeszli ostrożnie do drzwi i
znów stanęli z rozdziawionymi ustami. Elise czuła, jak wypełnia ją radość i wzruszenie dławi
w gardle. Do końca swoich dni miała zapamiętać zachwycone twarze chłopców, ten wyraz
niedowierzania w ich oczach, w których odbijał się blask choinkowych świec.
Na tym polega prawdziwa bożonarodzeniowa radość, pomyślała. Na dzieleniu się...
W tej samej chwili jej myśli pobiegły do Everta i pani Berg. Evert miał lepsze święta
niż poprzedniej zimy, ale towarzystwo starszej pani nie było zapewne dla niego zbyt zaj-
mujące.
- Może moglibyśmy spytać panią Berg i Everta, czy mają ochotę do nas dołączyć? -
spytała Emanuela.
Emanuel uśmiechnął się tajemniczo.
- Przed chwileczką wysłałem po nich skrzata. Peder przestraszył się.
- A więc jednak mieszka tu jakiś skrzat?
Emanuel podszedł do okna na korytarzu i wyjrzał przez nie.
- Popatrzcie, już idą. Szybki ten skrzat.
Peder cofnął się o krok i złapał Elise za fartuch. Pani Berg i Evert weszli do środka,
ich oczy błyszczały radośnie.
Peder wyciągał szyję, by dostrzec skrzata. Dopiero po chwili odważył się wystąpić
naprzód.
- Przyszedł po Was, Evert?
- Kto? - zdumiał się chłopak.
- Mały człowieczek o silnych ramionach.
Nauczył się chyba, by nie wypowiadać imienia skrzata. Jak mówią, nie wywołuj
wilka z lasu. Elise pośpieszyła mu na ratunek.
- Peder widział dzisiaj skrzata w kościele, Evert.
- Naprawdę? - Evert rozdziawił usta.
Peder skinął głową dumnie, jego strach gdzieś się rozpłynął.
- Nie tylko ja. Wielu go widziało. I słyszało. U siebie w domach też.
Elise uśmiechnęła się.
- Wejdź do środka, Evert, i obejrzyj choinkę. Emanuel kupił świeży świerk i razem ze
mną przygotował łańcuchy i ozdoby z kolorowego papieru. Robiliśmy to wieczorami, jak
chłopcy kładli się spać.
Pomogła pani Berg zdjąć kapelusz i szale i zaprosiła ją do środka. Pani Berg złożyła
ręce z zachwytu.
- Prawdziwe drzewko ze świeczkami! Skąd je macie? Wygraliście na loterii?
Matka podprowadziła ją do stołu.
- Usiądziemy i zjemy wieczerzę przy świątecznych świecach. Kiełbaska upiekła dla
nas żeberka, kiedy byliśmy w kościele.
Elise westchnęła z zachwytu, siadając u szczytu stołu i obejmując wszystkich
spojrzeniem. Ogień strzelał w piecu, ciepło z wolna ogarniało całe pomieszczenie. Okna lśni-
ły czystością między białymi, wykrochmalonymi firankami, a twarze chłopców błyszczały
jak świeczki w srebrnych świecznikach Emanuela. To wszystko było jak sen, zbyt dobry, by
mógł być prawdziwy. Nawet Hilda sprawiała wrażenie zadowolonej. Posłała Emanuelowi
ciepłe spojrzenie, a on odwzajemnił uśmiech.
Jedli w milczeniu, delektując się potrawą, która rzadko gościła na ich stole. Dla
wszystkich starczyło, nawet dla dwójki nieplanowanych gości.
A może taki był plan? Może pani Berg i Evert to ta niespodzianka, o której wspominał
Emanuel?
Ładnie, że o nich pomyślał. Znów obudził się w nim żołnierz Armii Zbawienia, który
chce czynić dobro. Kolejna fala radości przepłynęła przez jej ciało.
Na deser było ciasto i kawa. Peder tak się najadł, że rozbolał go brzuch. Ruszył do
wyjścia, ale przy drzwiach się zawahał.
- A ciebie nie boli brzuch, Evert?
- Nie - zdziwił się chłopak.
- A ciebie, Kristian? Kristian wstał.
- Tak, Peder. Mnie trochę boli brzuch.
Mrugnął do siostry i Elise zrozumiała, o co chodzi. Peder bał się skrzata i nie chciał
sam wychodzić na podwórko.
Po skończonej wieczerzy posprzątali ze stołu i przesunęli go pod okno, by móc ruszyć
wokół choinki. Chłopcy znali kolędy na pamięć, nauczyli się ich w szkole.
Zanim skończyli, Emanuel wyszedł do kuchni i wrócił z małym workiem. Wyciągnął
z niego paczuszkę owiniętą czerwonym papierem i odczytał przyczepiony do niej
karteluszek.
- Dla Pedera od skrzata z nadzieją, że odtąd już będziemy dobrymi przyjaciółmi.
Pedera zamurowało.
- Naprawdę tak jest napisane?
Bał się przyjąć podarek, ale ciekawość zwyciężyła. Ostrożnie rozwinął paczkę, nie
niszcząc papieru. W środku znajdowała się malutka błyszcząca piszczałka.
- Ale dlaczego...? Skąd on... Ten skrzat jest bogaty? Emanuel pokiwał poważnie
głową.
- Tak, myślę, że to bardzo zamożny skrzat. W worku są prezenty dla wszystkich.
Wyciągał je po kolei. Anne Sofie dostała lalkę, Evert foremki i ołów do wytapiania
żołnierzyków, Kristian bierki, a matka, Hilda, pani Berg i Elise po pięknej, miękkiej chuście.
W paczkach dla pana Hvalstada i Emanuela były cygara.
Na koniec w worku została jedna paczuszka. Ta też była dla Elise. W środku znalazła
nowy zimowy szal, dziecięcą kurteczkę i czapeczkę.
Zaniepokoiła się. Skąd Emanuel wziął tyle pieniędzy? To wszystko musiało
kosztować majątek: tyle, ile wydają na jedzenie przez parę miesięcy! Posłała mu zlęknione
spojrzenie, ale Emanuel uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi.
Nie chciała psuć radości, poruszając ten temat, ale czuła, że chusta i szal parzą jej
ręce. Jeśli Emanuel dostał tyle pieniędzy od ojca, powinien odłożyć je do urodzenia dziecka.
W następnej chwili spojrzała na zachwycone twarze obecnych i zawstydziła się.
Emanuel pomyślał o wszystkim, nawet o nienarodzonym dziecku. Z pewnością wszystko jej
wytłumaczy. Może rodzice zmienili zdanie i postanowili im pomóc? Może to właśnie ta
niespodzianka, o której wspominał?.
Tego wieczora dzieci kładły się do łóżek zmęczone, ale szczęśliwe, pełne wrażeń i
najedzone. Emanuel ofiarował się odprowadzić panią Berg i Everta do domu, a siostry
zmywały naczynia.
Elise odstawiała właśnie ostatni talerz, kiedy usłyszała ciche kroki za progiem. Ktoś
zapukał do drzwi. Spojrzała zdumiona na Hildę.
- Kto to może być?
Z wahaniem podeszła do drzwi i uchyliła je.
Przed nią stała młoda dziewczyna. Nie wyglądała na robotnicę, ubrana była w drogi
wełniany płaszcz i lamowany skórą kapelusz. Jej bladą twarz wykrzywiał grymas cierpienia,
wzrok miała rozbiegany.
- Czy tutaj mieszka Emanuel Ringstad? Elise potwierdziła.
- Tak, to mój mąż, ale nie ma go teraz w domu.
- A kiedy wróci?
Dziewczyna patrzyła na nią, jakby była powietrzem.
- Odprowadza gości. Mieszkają niedaleko.
W tej samej chwili zza rogu domu ukazała się ciemna sylwetka. Na widok postaci
rysującej się wyraźnie w świetle Emanuel zatrzymał się gwałtownie.
- Signe?
Dziewczyna upuściła to, co trzymała w rękach, ruszyła ku niemu i łkając, rzuciła się
mu na szyję.
- Emanuelu, coś poszło nie tak!