Lorca Federico Garcia

background image

Lorca Federico Garcia

(1898 – 1936)

background image

Piosenka końcowa

Już noc nadchodzi.

Promienie księżyca biją

w czarne kowadło wieczoru.

Już noc nadchodzi.

Wśród ciemności wielkie drzewo

otula się w słowa pieśni.

Już noc nadchodzi.

I gdybyś zechciała teraz

przyjść do mnie ścieżkami wiatru,

Już noc nadchodzi.

zobaczyłabyś jak płaczę

pod wielkimi topolami.

Aj, dziewczyno!

Powrót ze spaceru

Przez niebo zamordowany,

między kształty, co dążą ku żmii,

i kształty szukające kryształu

chcę, by me włosy upadły.

Z okaleczonym drzewem, co nie śpiewa,

i z dzieckiem o jajowatej twarzy białej.

Ze zwierzątkami o rozbitych głowach

i z brudną wodą, co ściekła z nie mytych nóg.

background image

Ze wszystkim, co objęte głuchoniemym zmęczeniem,

z motylem, co w kałamarz wpadł i zmarł od tego,

potykam się o swe oblicze, co dzień inne,

zamordowany przez niebo!

Przedmieście Kordoby

Bronią się w chacie

przed blaskiem gwiazd.

Noc w przepaść zapada.

W środku leży martwe dziecko,

różą uwieńczone

ukrytą we włosach.

Płacze nad nim sześć słowików

u kraty okiennej.

Ludzie idą zasmuceni

z otwartymi gitarami.

Romanca

Widzę się w twych oczach,

myślę o twej duszy.

Wawrzyny białe.

Widzę się w twych oczach,

myślę o twych ustach.

background image

Wawrzyny czerwone.

Widzę się w twych oczach.

Ale ty nie żyjesz!

Wawrzyny czarne.

Samobójstwo

Zapomniał się młodzieniec.

Była dziesiąta rano.

W sercu skrzydła czerwone

i kwiaty jak gałgany.

I zostało mu w gardle

słowo jedno, jedyne.

Gdy ściągał rękawiczki,

z dłoni popiół mu opadł.

Z balkonu dostrzegł wieżę.

Był balkonem i wieżą.

Czuł, jak patrzy na niego

zegar w klatce zamknięty.

Na jedwabnym dywanie

widział cień swój spokojny.

Sztywny, geometryczny

siekierą rozbił lustro.

I wtedy do pokoju

wpłynęła smuga cienia.

background image

To prawda

Ach, cóż za ciężar przeklęty

kochać cię z taką siłą!

Z miłości boli mnie serce,

powietrze

i kapelusz.

Kto zechce kupić ode mnie

wstążkę, którą mi dałaś,

i smutek białej bielizny

pociętej w chustek kwadrat.

Ach, cóż za ciężar przeklęty

kochać cię z taką siłą!

tłum. H. Poświatowska

Wieczór

Trzy topole nieobjęte

i gwiazda.

Cisza

zamącona przez żaby

sieje muślin z obrazkiem

zielonego miesiączka.

Na rzece

suche drzewo

zakwitnęło

koncentrycznymi kręgami.

background image

A ja śniłem nad wodami

o dziewczynie mej z Grenady.

Na uszko dziewczynie

Nie chciałem.

Nie chciałem ci nic powiedzieć.

Zobaczyłem w twoich oczach

dwa drzewka oszalałe.

Z wiatru, ze śmiechu i złota.

Chwiały się.

Nie chciałem.

Nie chciałem ci nic powiedzieć.

Lament

Zamknąłem drzwi od balkonu,

ponieważ nie chciałem słuchać płaczu,

ale za szarymi ścianami

nic nie było słychać prócz płaczu.

Bardzo mało jest śpiewających aniołów,

bardzo mało jest szczekających psów,

tysiące skrzypiec mieści się w jednej dłoni.

background image

Ale płacz jest olbrzymim aniołem,

płacz jest olbrzymimi skrzypcami,

łzy tamują głos wiatru

i nic już nie słychać prócz płaczu.

Pieśń jesienna

Dzisiaj odczuwam w mym sercu

gwiazd lekkie drżenie, lecz droga

zatraca się w duszy mgieł,

gubi się w gęstych obłokach.

światło podcina mi skrzydła,

a smutków mych ból i rozpacz

zanurza moje wspomnienia

A wszystkie róże są białe,

tak białe, jak moja rozpacz,

i nie dlatego są białe,

że to śnieg na nich

na nich pozostał

Dawniej mieniły się tęczą.

Lecz i na duszę śnieg opadł.

Strzępy scen dawnych i pieszczot

śnieg duszy zdołał

zdołał zachować

ukryte w ludzkiej pamięci

światłach lub w cieniu i mrokach.

Czy kiedyś śmierć nas zabierze,

stopnieją śniegi? Czy po nas

przyjdzie śnieg inny lub innych

róż doskonalszych aromat?

Czy pokój będzie nam dany,

jak Chrystus nam prorokował?

Czy tę zagadkę odwieczną

background image

ktoś kiedyś rozwiązać zdoła?

A jeśli miłość nas zwodzi?

Kto życie da nam zachować,

jeżeli zmierzch nas zanurzy

w prawdziwą świadomość

świadomość Dobra,

którego, być może, nie ma,

i Zła, co tętni koło nas?

Jeżeli zgaśnie nadzieja,

a wieża Babel ogromna

powstanie, czy drogi Ziemi

rozjaśni jakaś pochodnia?

Co z poetami, jeżeli

śmierć tylko śmiercią jest zgoła?

Co czeka sprawy uśpione,

o których każdy zapomniał?

O słońce wszystkich nadziei!

Księżycu! Wodo klarowna!

O czyste serce dziecinne!

O duszo kamieni szorstka!

Dzisiaj odczuwam w mym sercu,

jak drży gwiazd jasność ulotna,

i białe są kwiaty róż,

tak białe, jak moja rozpacz

Są dusze, co mają...

Są dusze, co mają

modre gwiazdy z niebios,

w liściach czasu zorzę

poranną uwiędłą

i czyste zakątki,

co w swym wnętrzu strzegą

background image

szmeru snów minionych

i tęsknot.

Inne dusze mają

widm ból i namiętność,

jabłka robaczywe

i dalekie echo

mknącego jak strumień

głosu spalonego.

Wspomnień pocałunków

pustą beznadziejność

i okruchy płaczu

dawno minionego.

Ma dusza od dawna

dojrzała. Dlatego

w gruz się sypie, siłą

zmąconą tajemną.

Młodzieńcze kamienie

urzeczone biegną,

aż spadną ku moich

myśli wodnym głębiom.

I

Gazela miłości niespodziewanej

Nikt nie pojmował aromatu

ciemnej magnolii, kwiatu twego łona.

Nikt nie zgadł, że ty kolibra miłości

dręczysz w swych zębach, że aż niemal kona.

Na księżycowym placu twego czoła

tysiąc koników perskich cicho zasnął,

gdym ja przez cztery noce obejmował

twą kibić smukłą, śniegom nieprzyjazną.

W gipsie, w jaśminach, pobladłą gałęzią

zasiewów było spojrzenie twe jasne.

Szukałem w piersi mej, by dać je tobie,

słów ze słoniowej kości, brzmiących: zawsze,

zawsze, na zawsze. Ogród mej agonii,

twe ciało, pierzcha, uchodzi na zawsze.

background image

Krew twoich tętnic w mych ustach, a dla mnie,

dla mojej śmierci, twe usta zagasłe.

A każdy z nich mówi:

-Bóg jest tak daleko.

II

Gazela straszliwej obecności

Ja chcę, by koryto straciły rzek wody.

Ja chcę, aby wicher pozostał bez dolin.

I pragnę, ażeby straciła noc oczy,

i Żeby me serce straciło kwiat złoty;

by woły mówiły do liści ogromnych,

i aby dżdżownicę zabił mrok wilgotny;

by zębów szkieletu śmiech śnieżny miał połysk,

a martwy, pożółkły, by jedwabie okrył.

Na nocy zranionej ból patrzę bez trwogi,

gdy walczy, by zerwać południa oploty.

Nie straszny mi wylew trucizny zielonej,

ni gmachy zburzone, gdzie trwa czas cierpiący.

Lecz ty nie rozświetlaj swej czystej nagości,

niby czarny kaktus w szuwarach kwitnącej.

Niech raczej mnie ciemny lęk planet otoczy,

lecz mi nie pokazuj kibici twej chłodnej.

background image

III

Gazela miłości zrozpaczonej

Noc nie chce przyjść dziś,

by tobie przyjść nie dać,

bym ja nie mógł iść.

Lecz ja muszę pójść,

choć słońce skorpionów pożera mi skronie.

Lecz ty musisz przyjść,

z językiem spalonym przez ulewy solne.

Dzień nie chce przyjść dziś,

by tobie przyjść nie dać,

bym ja nie mógł iść.

Lecz ja muszę pójść,

ciskając ropuchom rozgryziony goździk.

Lecz ty musisz przyjść

poprzez niespokojne rynsztoki ciemności.

Ani dzień, ani noc nie zechcą przyjść,

aż ja dziś umrę przez ciebie,

przeze mnie ty umrzesz dziś.

background image

IV

Gazela miłości, której nie można zobaczyć

Tylko dlatego, Se dzwon

na wieży Vela uderzył,

uwieńczyłem cię girlandą werbeny.

Granada była księżycem

wtopionym w bluszcz i jaśmin.

Tylko dlatego, Se dzwon

na wieży Vela uderzył,

stratowałem własny ogród z Cartageny.

Granada, sarna różana,

wśród chorągiewek Żelaznych.

Tylko dlatego, Se dzwon

na wieży Vela tak bije,

ogniem się wdarłem w twe ciało,

nie wiedząc wcale, w czyje.

IX

Gazela miłości cudownej

W gipsowym pyle

okrutnych pól wyschłych,

w tobiem trzcinę miłości miał, jaśmin kroplisty.

background image

W ogniu południa

złych, okrutnych niebios,

z ciebie pierś ma czerpała śnieżnych szmerów świeżość.

Nieba i pola to

one moje ręce zakuły w kajdany.

Pola i nieba

bezlitośnie chłostały mego ciała rany.

Romanca lunatyczna

Romanca lunatyczna

Zielonej pragnę zieleni.

Pnie zielone. Wiatr zielony.

Koń na stromym zboczu gór

i okręt na morskiej toni.

Ona, cieniem przepasana,

śni wsparta o balustradę.

Zieleń ciała, włosów zieleń,

w oczach srebro lodowate.

Zielonej pragnę zieleni.

Cygański księżyc świeci;

rzeczy ją widzą, lecz ona

nie może ujrzeć tych rzeczy.

Zielonej pragnę zieleni.

Wielkie gwiazdy całe w szronie

nadciągają z rybą cienia,

rozchylić świtu podwoje.

Figowiec o wicher czochra

gęstwę gałęzi chropawych,

a góra, drapieżny kot,

jeży swe cierpkie agawy.

Lecz kto przyjdzie? I którędy...?

Włosów zieleń, zieleń ciała.

Ona, wciąż przy balustradzie,

w snach gorzkie morze ujrzała.

background image

-Krewniaku, zróbmy zamianę:

za dom konia chciejcie zabrać,

mój sztylet za koc wam oddam,

moje siodło za zwierciadła.

Krewniaku, przybywam krwawiąc

od samych przełęczy Cabra.

-Rad bym, chłopcze, z tobą zawarł

tę umowę, to wiadome.

Ale ja to już nie ja,

dom mój nie jest moim domem.

-Krewniaku, godnie chcę umrzeć:

jeżeli można, w stalowym

moim łóżku, na pościeli

z holenderskich płócien nowych.

Pierś mam przebitą pod gardło (ooo) nie

widzicie mojej rany?

-Trzysta ciemnych róż splamiło

biel twej bluzy poszarpanej.

Pachnie krew, krew po twej szarfie

spływa strumieniem czerwonym.

Ale ja to już nie ja,

dom mój nie jest moim domem.

-Więc przynajmniej pójść mi dajcie

do wysokiej balustrady!

Niech tam pójdę! Niechaj dojdę

do zielonej balustrady,

do balustrad księżycowych,

gdzie szumią wodne kaskady.

*

Już wspinają się Cyganie

do wysokiej balustrady,

zostawiając ślady krwi

i łez zostawiając ślady.

Latarki z blachy cieniutkiej

dygotały pod dachami.

Świt tysiącem kryształowych

tamburynów zorzę zranił.

Zielonej pragnę zieleni.

Wiatr zielony, pnie zielone.

Wspięli się obaj Cyganie.

Silny wiatr rzucił w ich stronę

dziwny smak, który lawendę,

Żółć i miętę przypominał.

-Krewniaku! Gdzie twoja córka?

Mów, gdzie ta gorzka dziewczyna?

-Ileż razy cię czekała!

Ileż razy czekać miała

przy zielonej balustradzie!

Czarne włosy i twarz biała.

background image

Na ciemnym stawie Cyganka

kołysała się samotnie.

Zieleń ciała, włosów zieleń,

w oczach twarde srebro chłodne.

Lodowy sopel księSyca

trzymał ją na tafli wodnej.

Noc się zrobiła zaciszna

jak mały placyk. We wrota

kilku pijanych żandarmów

jęło kolbami łomotać.

Zielonej pragnę zieleni.

Pnie zielone. Wiatr zielony.

Koń na stromym zboczu gór.

I okręt na morskiej toni.

Piosenka o niewielkiej śmierci

Ruń księżyców śmiertelna.

W głębi ziemi krwi struga.

Dawnej krwi łąka senna.

Trawa śmiertelna nieba.

Światło z wczoraj i z jutra.

Piasku blask i noc ciemna.

Łąka ziemi śmiertelna.

Spotkałem się ze śmiercią.

Śmierć to była niewielka.

Pies gdzieś w szopie zaszczekał

Ku nieskończonym stertom

zeschłych liści i płatków

sunęła moja ręka.

Spopielała katedra.

Blask piasku i noc piasku.

I ona: śmierć niewielka.

background image

Śmierć wobec mnie, człowieka.

Ona i ja. My sami.

Człowiek i śmierć niewielka.

Ruń księżyców śmiertelna.

Jęcząc i drżąc za drzwiami,

śnieg powietrze wypełnia.

Ja -i co? To, co było.

Człowiek, a ona za nim.

Łąka, blask, piasek, miłość.

XI

Gazela miłości mającej sto lat

Nadchodzi ulicą

czterech strojnych panów.

ay, ay, ay, ay.

Wracają ulicą

trzej strojni panowie.

ay, ay, ay.

W pół się obejmują

dwaj strojni panowie.

ay, ay.

Jakżeż ten pan strojny

w górę wznosi głowę!

ay.

Nikt się nie przechadza

w alei mirtowej.

background image

I

Kasyda zranionego przez wodę

Pragnę zstąpić ku studni,

chcę po murach Granady chodzić,

by zobaczyć serce przeszyte

ciemnym i okrutnym pchnięciem wody.

Zraniony chłopczyk jęczał

w wieńcu ze szronów zimnych.

Stawy, cysterny i źródła

swoje szpady w powietrze wznosiły.

Ach, jaka furia miłości, jak raniące ostrze,

jaki nocny rozgwar i biel śmierci!

Jakie pustynie światła zatapiały

ruchome piaski jutrzenki!

A chłopczyk był samotny,

śpiące miasto dławiło mu gardło.

Tylko fontanna ze snów jeszcze broniła

dostępu zgłodniałym algom.

Twarzą w twarz, chłopczyk ze swoją agonią

jak dwa deszcze zielone się spletli.

Chłopczyk wyciągnął się na ziemi

i oplotły go agonii skręty.

Pragnę zstąpić ku studni,

gdzie śmierć moją łyk za łykiem wypić mogę.

Pragnę mchem moje serce wypełnić,

aby ujrzeć zranionego przez wodę.

Pieśń uschłego pomarańczowego drzewa

background image

Drwalu,

ulżyj mojej męce,

Odrąb mój cień ode mnie,

bym bez owoców nie widział się więcej.

Czemu stoję między lustrami?

Dzień za dniem przy mnie wyrasta.

A noc mnie powtarza

we wszystkich gwiazdach.

Chcę Syć, nie widzący siebie.

I tylko będę śnił sobie,

Se mrówki i puszki mleczów

są moim ptactwem i listowiem.

Drwalu,

ulżyj mojej męce.

Odrąb mój cień ode mnie,

bym bez owoców nie widział się więcej.

VII

Kasyda róży

[Dla Ángela Lázaro]

Róża

nie pragnęła porannej zorzy:

na gałęzi swej, niemal niezmienna,

inne miała pragnienia.

Róża

nie pragnęła wiedzy ani cienia:

na granicy ciała i marzenia,

inne miała pragnienia.

Róża

nie pragnęła nawet i róży:

nieruchoma na nieba przestrzeniach,

background image

inne miała pragnienia.

II

Kasyda płaczu

Zamknąłem balkon, by móc

nie słyszeć już więcej płaczu,

lecz spoza szarych ścian do mnie

nic nie dociera prócz płaczu.

Jak mało jest aniołów śpiewających,

jak mało jest psów szczekających,

tysiąc skrzypiec w mojej dłoni zmieścić mogę.

Ale płacz jest psem ogromnym,

płacz jest aniołem ogromnym,

płacz to są skrzypce ogromne.

Łzy słone kneblują szum wiatru,

i już nic nie słychać oprócz płaczu.

Kasyda ciemnych gołębi

background image

Dla Claudio Guilléna,

który był dzieckiem w Sewilli

Wśród laurów ujrzałem raz

dwa gołębie ciemne lecące.

Jeden z nich księżycem był,

drugi był słońcem.

– Znajomkowie — rzekłem im –

gdzie też będzie mój grobowiec?

– W moim gardle — księżyc rzekł.

– W mym ogonie — słońce odpowie.

Ja zaś, po sam pas w ziemi brnący,

kiedy tak szedłem, ujrzałem

nadchodzącą nagą dziewczynę

i dwa śnieżne orzełki dalej.

Jeden z nich tym drugim był,

a dziewczyny nie było wcale.

– Orzełki — spytałem ich –

gdzie też będzie mój grobowiec?

– W moim gardle — księżyc rzekł.

– W mym ogonie — słońce odpowie.

Wśród gałęzi laurów raz

zobaczyłem dwa nagie gołębie.

Jeden z nich tym drugim był,

a obydwóch nie ma, nie będzie.

VI

Kasyda nieosiągalnej ręki

Ja nic nie pragnę oprócz jednej ręki,

ręki zranionej, jeśli to być może.

Ja nic nie pragnę oprócz jednej ręki,

choćbym przez tysiąc nocy miał czekać bezsenny.

Niechże by była bladą lilią z wapna,

background image

niechby była gołębiem w me serce wczepionym,

niechby strażnikiem była, co w noc mego przejścia

bezlitośnie zabroni mi wstępu na księżyc.

Ja nic nie pragnę prócz tej właśnie ręki,

dla codziennych olejów, dla białego płótna mojej agonii

Ja nic nie pragnę prócz tej właśnie ręki,

by podtrzymała skrzydła mojej śmierci.

Wszystko inne przemija.

Rumieniec bezimienny już. Blask gwiazdy wiecznej

Wszystko inne przemija; wszystko to wiatr smutny,

podczas gdy uciekają stada liści zeschłych.

Amparo

Amparo,

tak w twym domu samotna,

w miękką biel przyodziana!

(Równik między jaśminem

i nardem.)

Słuchasz owych cudownych

strużek wodnych na patio

i wątłych, żółtych treli

kanarka.

Wieczorem widzisz drżenie

cyprysów z chmurą ptactwa,

kiedy haftujesz wolno

rzędy liter na kanwach.

Amparo,

tak w twym domu samotna,

w miękką biel przyodziana!

Amparo,

jakże trudno ci szepnąć:

"kochana"!

background image

Gacela del amor imprevisto

Nikt nie wiedział, jak pachną kwitnące

twego brzucha mroczne magnolie.

Nikt nie wiedział, że niosłaś w zębach

krwawiącego kolibra miłości.

Pod księżycem twego czoła usnęły

moje perskie konie na rynku,

gdy przez cztery noce wiązałem

twą przepaskę śniegi topiącą.

Twe spojrzenie między gipsem a jaśminem

było bladą gałązką nasienną.

Wśród mych żeber szukałem dla ciebie

liter ciętych z kości w słowo zawsze,

zawsze, zawsze: ogród mej agonii,

twoje ciało ulotne na zawsze,

krew z twych żył w moich ustach otwartych

i śmierć moja — twe usta wygasłe.

Gdyby ręce moje mogły ogołocić z liści

W noce pociemniałe

wymawiam imię twoje.

Kiedy gwiazdy się schodzą

na księżycowe wodopoje,

kiedy usną już gałęzie

z listowiem tajemnie

i kiedy czuję namiętności

i muzyki wzbierające we mnie.

Zegar, co zmarłe godziny

obłędny śpiewa bezsennie.

Wymawiam imię twoje

w tę noc uśpioną w mroku

i twoje imię rozbrzmiewa

background image

dalekie jak nigdy dotąd.

Dalsze niż wszystkie gwiazdy,

boleśniejsze niż deszcz przelotny.

Czy jeszcze cię kiedy pokocham

jak wtedy?Jaką nowinę

moje serce ponosi?

Jeśli mgła się rozpłynie,

jakie są jeszcze pasje przede mną?

Czy będą spokojne i czyste?

Gdybyż moje palce mogły

obedrzeć z księżyca liście!!

* * *

— Jeżyno z szarym kolczastym pieńkiem,

podaj mi jagód twych grono ciężkie!

— Przybliż się do mnie. I krew, i ciernie.

Jeśli mnie kochasz, pokocham wzajemnie.

— Z zielonych cierni są twe jagody,

połóż je na mój język spragniony.

— Jaki ogromny uścisk byś dostał

w mych ostrych cierni cienistych splotach!

— Dokąd odchodzisz, jeżyno? Czekaj!

— Szukać miłości. Ty mi jej nie dasz.

Lola

background image

Pod drzewem pomarańczy

pieluszek prała stos.

A ma zielone oczy

i fioletowy głos:

— Miłości, której ślad

skrył pomarańczy kwiat!

Woda w pienistej strudze

toczy się pełna słońc,
nad oliwkami wróbel

ćwierka, skrzydlaty brzdąc:

— Miłości, której ślad

skrył pomarańczy kwiat!

Zaledwie ci, Lolito,

skończy się mydło, w krąg

staną toreros świtą:

— Miłości, której ślad

skrył pomarańczy kwiat!

Niewierna mężatka

I to ja ją wiodłem wierząc,

Że jest dziewczyną, nad rzekę,

A ona miała już męża.

Ta noc świętojakubowa

Nie ustępowała jeszcze.

Pogasły wszystkie latarnie

I jęły żarzyć się świerszcze.

Gdzieś u ostatnich zaułków

Śpiących jej piersi dotknąłem.

I wychyliły się nagle

Jak bukiety hiacyntowe.

Jej nakrochmalone halki

background image

W moich uszach zaszumiały

Jak gdyby sztuka jedwabiu

Pruta dziesięciu nożami.

Bez światła srebrnego w wierzchołkach

Drzewa wzrastają daleko,

A psów widnokrąg w oddali

Naszczekuje hen za rzeką.

Już jeżyny i sitowia,

I głogi daleko w tyle.

Tu dla niej pod sploty włosów

Dołek w piasku uczyniłem.

Już precz odrzuciłem szal swój.

Ona suknie swoje zdziera.

Ja już pas swój z pistoletem.

Ona swoje gorsety cztery.

Ni tuberozy, ni muszle

Nie mają skóry tak gładkiej

Ani kryształy w księżycu

Nie jarzą się blaskiem takim.

Jak dwie zaskoczone ryby

Jej biodra się wymykają,

Na poły są pełne chłodu,

A na poły pełne żaru.

Jeszcze tej nocy jechałem

Najlepszą z dróg na źrebicy

Bez strzemion i bez wędzidła,

Maści perłowej macicy.

Nie powiem, bom jest mężczyzną,

Co ona mówiła do mnie.

Światło rozumu wskazuje,

Bym był ostrożny ogromnie.

Teraz pobrudzoną piaskiem

I pocałunkami wiodłem

Znad rzeki. Szpady irysów

Biły się z wiatrem chłodnym.

Ja, jak to ja, byłem dla niej

Jak prawdziwy Cygan z lasu.

Dałem jej pudło do szycia,

Duże z żółtego atłasu,

Ale się kochać w niej nie chcę,

Bo własnego męża mając

Mówiła, że jest dziewczyną,

Kiedym nad rzekę brał ją.

background image

Serenada

U brzegów rzeki ciemnej

noc oto kąpać się będzie,

a w dwojgu piersi Lolity

umierają z miłości gałęzie.

Umierają z miłości gałęzie.

Już na marcowych mostach

noc zaśpiewała nago.

Lolita obmywa ciało

nardem i wodą słonawą.

Umierają z miłości gałęzie.

Noc anyżowa i srebrna

rozwidnia dachy i ściany.

Srebro strumieni i luster.

Twych białych bioder anyż.

Umierają z miłości gałęzie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Federico Garcia Lorca
Federico Garcia Lorca Wiersze
Federico Garcia LORCA
Garcia Lorca, Federico Poeta en Nueva York (1)
Federico Garcia Lorca, Poezje
Garcia Lorca, Federico Viaje a la luna
Federico Garcia Lorca Selected Poems with parallel Spanish text
Garcia Lorca, Federico Libro de Poemas
Alberti Rafael A Federico Garcia Lorca
Garcia Lorca, Federico La Zapatera prodigiosa
Garcia Lorca, Federico Yerma
Garcia Lorca, Federico El Publico
Garcia Lorca, Federico Amor de don Perlimplin
Garcia Lorca, Federico Mariana Pineda
Federico Garcia Lorca Bodas de Sangre
Federico Garcia Lorca La Casa de Bernarda Alba
Garcia Lorca, Federico Los titeres de cachiporra (1)

więcej podobnych podstron