6
K. W. Jeter - Mandaloriañska zbroja
7
R O Z D Z I A £
DZI...
RÓWNOLEGLE
DO
WYDARZEÑ
P
OWROTU
J
EDI
¯ywi s¹ zawsze wiêcej warci ni¿ martwi.
To by³a jedna z generalnych zasad podrêcznika ³owców na-
gród je¿eli taki istnia³. Dengar nie musia³ jej sobie przypominaæ,
przeczesuj¹c posêpne, k³uj¹ce oczy s³onecznym blaskiem prze-
strzenie Morza Wydm. W tej chwili jednak znajdowa³ wy³¹cznie
trupy, co nie wró¿y³o zbyt dobrze, bior¹c pod uwagê zerowy stan
jego konta. Zrobi³bym lepiej, pomyla³, gdybym siê wyniós³ z tej
¿a³osnej planety. Tatooine nie przynios³a mu wiêcej szczêcia ni¿
innym uwiêzionym na niej istotom myl¹cym. Niektóre planety
ju¿ takie s¹...
I tak musia³ przyznaæ, ¿e mia³ mniejszego pecha ni¿ co ponie-
którzy. Zw³aszcza wtedy, gdy stawiaj¹c na osypuj¹cym siê zboczu
wydmy kolejny utrudzony krok nog¹ w ochraniaczu, poczu³ d³oñ
zaciskaj¹c¹ mu siê wokó³ kostki i powalaj¹c¹ go na ziemiê.
Co u licha... jego pe³en zdumienia okrzyk zamilk³, za-
nim zd¹¿y³ wzbudziæ echo pomiêdzy wydmami. Przetoczy³ siê
na plecy i wyszarpn¹³ blaster z kabury. Nie wystrzeli³ jednak,
kiedy zobaczy³, co uczepi³o siê jego nogi. Przewracaj¹c siê wy-
rwa³ z lotnych piasków, które utworzy³y p³aski grób, rêkê jedne-
go z martwych osobistych ochroniarzy Jabby. Zaprogramowane
odruchy rêkawicy bojowej wojownika sprawi³y, ¿e martwa d³oñ
zacisnê³a siê wokó³ kostki Dengara jak pu³apka na pustynnego
szczura.
Dengar schowa³ broñ do kabury, usiad³ i zacz¹³ odrywaæ od
buta zaciniête palce.
8
Trzeba siê by³o trzymaæ od niego z daleka powiedzia³ na
g³os. wiszcz¹cy wiatr hulaj¹cy po Morzu Wydm ods³oni³ puste oczo-
do³y martwego ochroniarza. Tak jak ja. Mieszanie siê w spory
innych istot zawsze le siê koñczy³o. Eksploduj¹ca barka ¿aglowa
Jabby pogrzeba³a ca³y kontyngent najtwardszych najemników ga-
laktyki, w tym wielu ³owców nagród. Gdyby byli choæ w po³owie
tak sprytni, jak twardzi, Dengar nie przeczesywa³by teraz pustyni
w poszukiwaniu ich broni, zbroi i innych nadaj¹cych siê do u¿ycia
szcz¹tków.
Uwolni³ but i wsta³.
Mo¿e nastêpnym razem bêdziesz mia³ wiêcej szczêcia
powiedzia³ do trupa.
Jego rada przysz³a jednak za póno, by sprawiæ tamtemu ró¿-
nicê. Dengar zarejestrowa³ w swoim banku pamiêci wygl¹d zw³ok
z zaciniêtymi palcami i ustami pe³nymi piachu, jako kolejny do-
wód tego, o czym od dawna wiedzia³: ten, kto przychodzi po bi-
twie, sprz¹ta to, co po niej zosta³o.
I to na wiele ró¿nych sposobów. Sta³ na szczycie wydmy,
os³aniaj¹c oczy przed blaskiem podwójnych s³oñc Tatooine, i przy-
gl¹da³ siê pochy³oci zbocza. Zw³oki innych wojowników i stra¿ni-
ków, rozci¹gniête pomiêdzy ska³ami lub na wpó³ zakopane w pia-
chu, jak te, które zostawi³ teraz za sob¹, wskazywa³y, ¿e dotar³ do
cichego i martwego epicentrum ca³ego wydarzenia, którego tak
m¹drze zdo³a³ unikn¹æ.
Inne dowody: szcz¹tki i od³amki, pozosta³oci wraku repulso-
rowej barki ¿aglowej, która s³u¿y³a Jabbie za lataj¹c¹ salê trono-
w¹, zamieca³y okoliczne wydmy. Fragmenty palankinu, os³ania-
j¹cego olbrzymie cia³o Jabby przed po³udniowym s³oñcem, szarpane
teraz przez gor¹cy wiatr ogieñ blasterów i si³a uderzenia o ziemiê
zamieni³y kosztown¹ sorderiañsk¹ tkaninê w zszargane szmaty.
Dengar zobaczy³ kolejne cia³a stra¿ników Jabby, wciniête twarza-
mi w gor¹cy piasek, pozbawione broni, któr¹ zd¹¿yli rozkraæ Ja-
wowie. Ju¿ nigdy nie bêd¹ walczyæ w obronie trzês¹cego siê ciel-
ska swojego szefa. Nawet w tym suchym upale Dengar czu³ mdl¹c¹
woñ mierci. Zapach dobrze znany pracowa³ jako ³owca nagród
i najemnik dostatecznie d³ugo, by siê z nim oswoiæ nie towarzy-
szy³a mu jednak inna woñ, któr¹ spodziewa³ siê tu wyczuæ: pieniê-
dzy. Zacz¹³ schodziæ w dó³ zbocza w stronê odleg³ego wraku.
Kiedy tam w koñcu dotar³, nigdzie dooko³a nie zauwa¿y³ la-
du cia³a Jabby. Nie zdziwi³o go to, kiedy tak dga³ gruz z³amanym
9
metalowym prêtem jak kos¹. Nied³ugo po bitwie zobaczy³ odlatu-
j¹cy st¹d huttañski transportowiec; to on w³anie naprowadzi³ go
na to miejsce. Niew¹tpliwie gdzie tutaj znajdowa³y siê zw³oki Jabby.
Huttowie mogli sobie byæ chciwymi, wiecznie g³odnymi kredytów
zwa³ami sad³a Dengar w pewnym sensie podziwia³ te ich ce-
chy ale nie mo¿na im by³o odmówiæ pewnej lojalnoci w stosun-
ku do pobratymców. Wiadomo zabij Hutta, a znajdziesz siê po
uszy w gnoju nerfa. Nie by³a to zreszt¹ kwestia ewentualnych cie-
p³ych uczuæ, jakie Huttowie mogliby ¿ywiæ w stosunku do przed-
stawicieli swojej rasy, tylko raczej przejaw ich s³ynnej megaloma-
nii w po³¹czeniu ze zdrowym instynktem samozachowawczym.
I to by by³o na tyle, jeli chodzi o Lukea Skywalkera i resztê
jego bandy, pomyla³ Dengar, gdy koniec jego prêta natrafi³ na
lepki i obrzydliwy dowód mierci Jabby. Tak jakby ta ¿a³osna ban-
da rebeliantów nie mia³a doæ problemów z Imperium, poluj¹cym
na nich po ca³ej galaktyce teraz do przedstawicieli w³adzy do³¹-
czy te¿ liczny klan pobratymców Jabby. Dengar pokrêci³ g³ow¹
nie spodziewa³ siê, ¿e ten Skywalker i jego kumpel Han Solo tak
bardzo zlekcewa¿¹ sk³onnoæ Huttów do chowania urazy.
Nawet bez rozk³adaj¹cego siê pod ¿arem dwóch s³oñc trupa
Jabby, miejsce mierdzia³o niemi³osiernie. Dengar uniós³ ciê¿ki
³añcuch, zakoñczony poskrêcanym ogniwem, osmalonym i nad-
topionym ogniem blastera. Kiedy ostatni raz widzia³ te ¿elazne
pêta, jeszcze w pa³acu Jabby, by³y przymocowane do metalowe-
go ko³nierza na szyi ksiê¿niczki Leii. Teraz pokrywa³ je wyschniêty
nalot ohydnej wydzieliny linowej Jabby. Jabba musia³ mieæ nie-
lekk¹ mieræ, pomyla³ Dengar puszczaj¹c ³añcuch, bo i sam by³
nielekki.
Dowiedzia³ siê o bitwie od kilku ocala³ych stra¿ników, którzy
zdo³ali dowlec siê do pa³acu. Kiedy Dengar stamt¹d wychodzi³, by
udaæ siê na pustkowia Morza Diun, wiêkszoæ pozosta³ych w pa³a-
cu zbirów i opryszków by³a zajêta rozbijaniem beczu³ek wina, zna-
lezionych w ch³odnych, wilgotnych piwnicach pod pa³acem. Za-
mierzali w orgii pijañstwa utopiæ ¿a³oæ i smutek, ¿e nie figuruj¹
ju¿ na licie p³ac Jabby.
Tak, ty te¿ jeste wolny. Dengar uniós³ nie naruszon¹
kapsu³ê delikatesow¹, któr¹ wykopa³ czubkiem buta. ¯ywy rary-
tas w jej wnêtrzu truflit, jeden z ulubionych przysmaków Jab-
by skroba³ o ceramiczn¹ pokrywê kapsu³y z wyt³oczon¹ na niej
charakterystyczn¹ pieczêci¹ firmy Fhnark i Spó³ka z napisem
10
Delikatesy i sloganem reklamowym Zaspokajamy najbardziej
zdegenerowane apetyty w galaktyce. Jeli w ogóle wiesz, co to
znaczy. Jego w³asne gusta kulinarne nie obejmowa³y paj¹kowa-
tych, ociekaj¹cych galaret¹ stworzeñ w rodzaju truflita; przycisn¹³
palec w rêkawicy do zamka kapsu³y i otworzy³ j¹. Od¿ywczy gaz,
podtrzymuj¹cy przy ¿yciu truflita przez ca³¹ drogê z planety, na
której siê narodzi³ gdziekolwiek siê znajdowa³a wydosta³ siê
z sykiem z kapsu³y.
Ciekawe, jak d³ugo tu po¿yjesz. Truflit wypad³ na piach,
wdrapa³ siê na but Dengara i pomkn¹³ w stronê nastêpnej wydmy.
Dengar wyobrazi³ sobie Jedca Tusken, który znajduje na piasku
tê egzotyczn¹ smakowitoæ, kompletnie zaskoczony jej widokiem.
Na wydmach zosta³ jeden spory fragment wraku, zbyt du¿y,
by Jawowie zdo³ali go wyszabrowaæ. Twardy durastalowy kil bar-
ki ¿aglowej, sczernia³y od wybuchu, który zniszczy³ pozosta³¹ czêæ
kad³uba, wyrasta³ pod ostrym k¹tem z miejsca, gdzie rufê pogrze-
ba³o skalne rumowisko. Dengar obmaca³ wypuk³¹ metalow¹ po-
wierzchniê prawie metrowej szerokoci, po czym wspi¹³ siê wy¿ej
a¿ na szcz¹tki dziobu, z którego pozosta³o tylko o¿ebrowanie, ster-
cz¹ce w górê ku bezchmurnemu niebu. Otoczy³ ramieniem jedn¹
z belek, a drug¹ rêk¹ wysup³a³ zza paska elektrolornetkê i przysu-
n¹³ do oczu. Na dolnej krawêdzi pola widzenia zmienia³y siê cyfry
lokatora zasiêgu, gdy bada³ horyzont.
Bezcelowa podró¿, pomyla³ z niesmakiem Dengar. Wychyli³
siê mocniej znad belki, nadal przepatruj¹c pustyniê przez lornetkê.
Jego kariera jako ³owcy nagród nigdy nie by³a tak b³yskotliwa,
¿eby nie musia³ czasem grzebaæ w resztkach po innych, tak jak
teraz. Cz³owiekowi nie³atwo by³o utrzymaæ siê w tym fachu, bio-
r¹c pod uwagê niezliczone inne gatunki zamieszkuj¹ce galaktykê,
które siê nim trudni³y a wszystkie paskudniejsze i bardziej bez-
wzglêdne od niego; na domiar z³ego by³y jeszcze roboty. By³ wiêc
przyzwyczajony do grzebania w odpadkach jak padlino¿erca. Nie
by³oby le, gdyby uda³o mu siê znaleæ choæby jednego rozbitka.
Mo¿e zap³aci³by mu za ratunek albo sk³oni³ krewnych czy wspó³-
pracowników do wymiany za okup. Dwór wiêtej pamiêci Jabby
by³ bogaty i oferowa³ wiele mo¿liwoci zarobku, ci¹ga³y wiêc tam
nie tylko lokalne szumowiny z Tatooine.
Jednak szcz¹tki, które tutaj znalaz³ kilka przetrz¹niêtych
ju¿ i po³amanych fragmentów barki ¿aglowej i towarzysz¹cych jej
jako eskorta skoczków to wszystko nie by³o warte nawet dwóch
11
sztabek o³owiu. Je¿eli znajdowa³o siê tu co, co mia³o jak¹kolwiek
wartoæ, ju¿ dawno odholowali to Jawowie swoimi powolnymi,
g¹sienicowymi czo³gami piaskowymi, pozostawiaj¹c za sob¹ same
koci i bezwartociowe odpadki.
Równie dobrze mogê tu zostaæ, pomyla³. I zaczekaæ. Pos³a³
narzeczon¹, Manaroo, na pok³adzie swojego statku, Karz¹cej
Rêki, wysoko w górê, na rekonesans okolicznych terenów. Nie-
d³ugo dziewczyna zakoñczy zadanie i wróci, ¿eby go zabraæ.
Rozpamiêtywa³ przez chwilê swoj¹ frustracjê, która momen-
talnie ust¹pi³a miejsca zaskoczeniu, kiedy kil barki nagle wyprosto-
wa³ siê prawie do pionu. Pasek elektrolornetki wbi³ mu siê w gar-
d³o, gdy urz¹dzenie polecia³o do ty³u. Trzyma³ siê obur¹cz belki,
która poszybowa³a w górê celuj¹c w niebo, tak kurczowo, jakby
by³ na miotanym sztormem oceanie, a nie na piaszczystej pustyni.
Osmalony metal obracaj¹cego siê kilu ze zgrzytem otar³ siê
o magazynki z amunicj¹ na jego piersi. Dengar patrzy³, jak otacza-
j¹ce go wydmy faluj¹ powolnym, sejsmicznym rytmem w kontra-
punkcie do ruchu szcz¹tków barki, poszarpanych klifów ska³ ster-
cz¹cych z piasku i osypuj¹cych siê wydm, wród wzbijaj¹cych siê
w niebo i przes³aniaj¹cych s³oñca ob³oków py³u.
Zbocza wydm wokó³ wraku wypiêtrza³y siê coraz bardziej
stromo, jak lejek z czarn¹ dziur¹ w rodku. Jeszcze jeden wstrz¹s
pod powierzchni¹ planety zako³ysa³ kilem na boki z tak¹ si³¹, ¿e
Dengar o ma³o nie wypuci³ z r¹k trzymanej belki. Straci³ oparcie
pod stopami; spojrza³ w dó³, poni¿ej w³asnych butów, i na samym
dnie piaskowego leja zobaczy³ biegn¹cy kolicie rz¹d zêbów.
Dengar wymamrota³ przekleñstwo w ojczystym jêzyku. Ty
pokopany idioto, przekl¹³ sam siebie i w³asn¹ g³upotê, przez któr¹
tkwi³ teraz w powietrzu bez mo¿liwoci ucieczki. Nie wzi¹³ pod
uwagê, jakiego potwora mog³a obudziæ jego obecnoæ ani jak
g³odnego.
Wielka Jama Carcoona otwiera³a siê coraz szerzej; piasek i ¿wir
wirowa³y wokó³ lepego, ¿ar³ocznego monstrum zwanego Sarlac-
kiem, które j¹ zamieszkiwa³o. Kwany smród zaatakowa³ nozdrza
Dengara jak wiatr, gorêtszy ni¿ jakiekolwiek wichry smagaj¹ce
pustyniê.
Rzut oka dooko³a przekona³ Dengara, ¿e kil barki zsun¹³ siê
w dó³ leja i zatrzyma³ na wyrastaj¹cej z piasku skale. Odwróci³
twarz i przycisn¹³ do ramienia, by os³oniæ j¹ przed deszczem od³am-
ków rozpadaj¹cego siê wraku; wiêksze fragmenty uderza³y o stoki
12
Jamy, wpadaj¹c jeden za drugim w rozwart¹ paszczê. Kil, ciskany
spoconymi d³oñmi Dengara, szarpn¹³ gwa³townie, gdy koniec belki
skosi³ górn¹ czêæ podtrzymuj¹cej go ska³y. Belka przechyli³a siê
gwa³townie do ty³u, z Dengarem dyndaj¹cym niebezpiecznie na jej
koñcu zaledwie kilka metrów nad gard³em Sarlacka.
Rozpaczliwym wyrzutem nogi zdo³a³ zaczepiæ najpierw jeden,
a po chwili drugi but o wrêgê. Podci¹gn¹³ siê, obejmuj¹c mocno
w¹sk¹ metalow¹ belkê nogami i dwign¹³ w górê, a potem skoczy³
i wbi³ zakrzywione palce w krawêd piaskowego leja. Uderzy³ brzu-
chem o zbocze; piasek osuwa³ siê spod jego d³oni, a on kopa³ i bi³
rêkami, i czo³ga³ siê w górê, ku jasnemu i czystemu niebu. Stêka-
j¹c z wysi³ku, zdo³a³ trafiæ klatk¹ piersiow¹ poza brzeg leja. Potem
wydwign¹³ z pu³apki resztê cia³a, by w koñcu ciê¿ko przetoczyæ
siê na plecy.
Jawowie maj¹ pecha, tylko to przysz³o mu do g³owy, kiedy
le¿a³ nieruchomo na piasku. Obejmowa³ siê ramionami i czeka³, a¿
pustynny potwór zakopie siê ponownie w piaskach Tatooine. Byæ
mo¿e wrak kry³ w sobie co cennego, ale je¿eli ci mali mieciarze
nie zanurkuj¹ do gard³a Sarlacka, ewentualne skarby wymkn¹ im
siê z rêki.
Morze Wydm ucich³o. Dengar poczeka³ minutê, odmierzan¹
coraz spokojniejszym biciem w³asnego serca, i dopiero wtedy wsta³.
Sarlacc najprawdopodobniej schowa³ ³eb pod ziemiê, zajêty tra-
wieniem fragmentów wraku, które po³kn¹³. Dengar uzna³, ¿e jeli
siê pospieszy, starczy mu czasu, by oddaliæ siê na bezpieczn¹ odle-
g³oæ. Otrzepa³ piasek z ubrania i zacz¹³ wspinaæ siê na zbocze
pobliskiej wydmy.
Trzy wydmy dalej zatrzyma³ siê, zasapany. Ku swojemu za-
skoczeniu zauwa¿y³, ¿e fragmenty wraku niemal nieodró¿nialne
ju¿ w tej chwili elementy barki ¿aglowej Jabby Hutta nadal tkwi¹
w rodku jamy. Po chwili owieci³a go prawda. Potwór jest mar-
twy, pomyla³. Co lub kto zdo³a³o zabiæ Sarlacka. Odór zgni-
lizny, który wyczu³ wczeniej, pochodzi³ od rozdartego truch³a po-
twora, widocznego pod wrakiem.
Wyczuwalne do tej pory z³oliwe ¿ycie, ukryte pod powierzch-
ni¹ pustyni, zgas³o. Tylko drobne od³amki wraku, których formy
ani przeznaczenia nie sposób by³o ju¿ rozpoznaæ, i kilka powalo-
nych twarz¹ do ziemi trupów le¿a³o bez³adnie wokó³ jamy.
Smród zalatuj¹cy od leja w zboczu wydmy sk³oni³ Dengara
do marszu w przeciwnym kierunku, w stronê pa³acu Jabby. Ten
13
moment by³ równie dobry jak ka¿dy inny, ¿eby sprawdziæ pog³o-
ski na temat tego, czym sta³ siê pa³ac po mierci swojego w³aci-
ciela. Orgiastyczna uczta urz¹dzona przez uwolnionych s³ugusów
Jabby dopiero siê rozpoczyna³a, gdy Dengar wychodzi³ z odpy-
chaj¹cej, pozbawionej okien kryjówki Hutta. Gdyby pa³ac rzeczy-
wicie opustosza³ a kr¹¿¹ce na ten temat plotki przeczy³y sobie
nawzajem grube mury jego wewnêtrznych komnat zapewni³yby
mu bezpieczne schronienie na czas, kiedy noc z jej niebezpieczeñ-
stwami obejmie w posiadanie Morze Wydm, dopóki Manaroo nie
przyleci, by go stamt¹d zabraæ. Równie dobrze móg³ wprawdzie
przeczekaæ we w³asnej kryjówce, wyciêtej w otaczaj¹cych pusty-
niê skalnym piercieniem górach i pe³nej zapasów na czarn¹ godzi-
nê. W pa³acu móg³ jednak spotkaæ kogo z dawnego dworu Jabby,
na przyk³ad jego kamerdynera, Biba Fortunê, czy innych by³ych
podw³adnych Hutta, szukaj¹cych sposobów wzbogacenia siê na
mierci dawnego pracodawcy.
Wybitne umys³y, pomyla³ Dengar z szyderczym umiechem,
maj¹ czêsto podobne pomys³y. A chciwe umys³y zawsze.
Jeszcze raz obejrza³ horyzont przez elektrolornetkê. Jedno ze
s³oñc zaczyna³o ju¿ zachodziæ, rozci¹gaj¹c jego cieñ padaj¹cy na
pustkowie. W³anie mia³ wy³¹czyæ lornetkê, gdy co przyci¹gnê³o
jego uwagê. Ten wygl¹da, jakby zebra³ najgorsze razy, pomyla³
Dengar, obserwuj¹c zw³oki le¿¹ce o jakie piêædziesi¹t metrów od
niego twarz¹ do góry. Dengar widzia³ wyranie przód he³mu z w¹-
sk¹ szczelin¹ wizyjn¹. By³ to jedyny element stroju le¿¹cego, któ-
ry wygl¹da³ na nieuszkodzony. Ca³a reszta chyba nie tyle sp³onê³a,
ile zosta³a wytrawiona w kwanej k¹pieli, która sprowadzi³a mun-
dur i zbrojê do kupy poszarpanych szmat i skorodowanych, wy-
szczerbionych p³ytek metalu i sztucznego tworzywa. Dengar po-
krêci³ soczewkami lornetki, przybli¿aj¹c obraz. Zastanawia³ siê nad
przyczyn¹, która mog³a wywo³aæ tak zabójczy skutek.
Chwileczkê, pomyla³. Rozci¹gniête cia³o wype³ni³o teraz ca³e
pole widzenia lornetki. Chyba nie tak ca³kiem zabójczy. Dengar
zauwa¿y³, ¿e pier le¿¹cego porusza siê s³abo, unosz¹c siê i opada-
j¹c, jakby jej w³aciciel z trudem walczy³ o ka¿dy oddech. Pó³nagi
osobnik, kimkolwiek by³, niew¹tpliwie jeszcze ¿y³. Przynajmniej
na razie.
No, temu warto przyjrzeæ siê z bliska. Dengar wcisn¹³ lornet-
kê za pas. Choæby z czystej ciekawoci odleg³a postaæ wygl¹da³a,
jakby odkry³a ca³kiem nowy, nie znany dot¹d Dengarowi sposób
14
utraty ¿ycia. Jako ³owca g³ów i cz³owiek zawodowo zajmuj¹cy siê
przemoc¹, Dengar by³ ¿ywotnie zainteresowany t¹ kwesti¹.
Spojrza³ przez ramiê i zobaczy³, jak jego statek Karz¹ca
Rêka opada na ziemiê kilka kilometrów od niego z wysuniêtymi
kotwicami cumowniczymi. Za sterami statku siedzia³a jego narze-
czona, Manaroo. To dobrze, pomyla³. Bêdzie mog³a mu pomóc
teraz, kiedy stwierdzi³, ¿e nie zagra¿a jej bezporednie niebezpie-
czeñstwo. Nie przeszkadza³o mu, ¿e nara¿a w³asne ¿ycie, ale jej
¿ycie to co innego.
Balansuj¹c rêkami wyci¹gniêtymi na boki, schodzi³ zboczem
w stronê tajemniczej ludzkiej postaci, któr¹ zauwa¿y³ przez lornet-
kê. Mia³ nadziejê, ¿e osobnik bêdzie jeszcze ¿y³, kiedy do niego
dotrze.
Ten rodzaj mierci jest naprawdê okropny...
Gdzie poza bez³adn¹ pl¹tanin¹ myli i obrazów s³ysza³ w pa-
miêci obleny g³os Jabby, który obiecywa³ komu nieznane dot¹d
mêki bólu, nieznonego i nie koñcz¹cego siê, który potrwa tysi¹ce
lat.
Ten stary, t³usty limak mia³ racjê, przynajmniej w pewnym
stopniu, musia³ przyznaæ umieraj¹cy mê¿czyzna. A mo¿e ju¿ mar-
twy? Nie potrafi³ tego rozstrzygn¹æ. Ten los nieskoñczenie po-
wolne wytrawianie, cz¹steczka po cz¹steczce, skóry i zakoñczeñ
nerwowych przeznaczony by³ komu innemu. Umieraj¹cemu
mê¿czynie wyda³o siê nie bardziej niesprawiedliwe ni¿ inne para-
doksy okrutnego wszechwiata, ¿e cierpi za kogo innego.
Czy te¿ cierpia³. Bo Hutt musia³ zostaæ le poinformowany na
temat tego, jak d³ugo potrwa mêka rozpuszczanego cia³a. Kilka
sekund wystarcza³o z nawi¹zk¹, by z niezwyk³¹ wyrazistoci¹ prze-
formu³owaæ dotychczasow¹ definicjê bólu: w ca³kowitym mroku
kwasy zaczê³y przes¹czaæ siê przez ubranie, k¹saj¹c cia³o tysi¹-
cem eksploduj¹cych s³oñc. A kolejnych kilka sekund, a potem mi-
nut i godzin a mo¿e dni czy lat? które po nich nast¹pi³y, rze-
czywicie wydawa³o siê rozci¹gaæ w nieskoñczonoæ...
A¿ przyszed³ koniec. Ból, silniejszy ni¿ kiedykolwiek odczu³
na w³asnej skórze albo zada³ swoim ofiarom, usta³, zast¹piony za-
mglon¹ i otêpia³¹ wiadomoci¹ wys¹czaj¹cych siê z niego powoli
si³ ¿yciowych. W porównaniu z poprzednimi doznaniami by³a
to ulga porównywalna z zaniêciem na satynowych poduszkach
15
wype³nionych miêkkim pierzem. Nawet lepota nieprzenikniona
noc ust¹pi³a przymglonemu witowi. Umieraj¹cy mê¿czyzna na-
dal nic nie widzia³, ale wyczuwa³ przez szczelinê he³mu i wilgotne
szmaty okrywaj¹ce cia³o nie daj¹ce siê z niczym pomyliæ ciep³o
s³oñca na twarzy i poparzonej skórze piersi.
Byæ mo¿e, pomyla³, potwór siêgn¹³ nieba i po³kn¹³ je. Gdy
spada³ w dó³ pomiêdzy szeregami ostrych zêbów, olbrzymia gêba
wyda³a mu siê dostatecznie du¿a, by je pomieciæ.
Czu³ pod plecami ¿wir i piasek, przesi¹kniêty jego w³asn¹ krwi¹.
To musia³ byæ jaki rodzaj dotykowych omamów. Nie wierzy³
w ¿adnych bogów, którym móg³by za to podziêkowaæ, ale b³ogo-
s³awi³ ulgê ob³êdu...
wiat³o na twarzy przyblad³o; ró¿nica temperatur pozwoli³a
mu rozpoznaæ rozmiar pochylaj¹cego siê nad nim cienia. Zastana-
wia³ siê, jak¹ te¿ now¹ wizjê zele mu jego sko³atany mózg. W brzu-
chu bestii byli te¿ inni wiedzia³ o tym. Kiepskie towarzystwo,
uzna³ umieraj¹cy. Równie dobrze móg³ mieæ omamy s³uchowe,
s³yszeæ g³osy tych, którzy zaraz mieli byæ strawieni; pomog³oby
mu to przetrwaæ d³ugie, nie koñcz¹ce siê godziny, zanim atomy
jego cia³a uwolni¹ siê od siebie.
Jeden z g³osów, który us³ysza³, nale¿a³ do niego samego:
Pomó¿...
Co siê sta³o?
Rozemia³by siê, gdyby nie to, ¿e ka¿de drgniêcie odartych ze
skóry miêni sprawia³o straszny ból, wpychaj¹c go w pustkê zapo-
mnienia. Czy to mog³a byæ halucynacja?
Sarlacc... po³kn¹³ mnie. S³owa wydawa³y siê wydobywaæ
mimo woli. Zabi³em go... wybuch...
Us³ysza³ teraz drugi g³os, kobiecy:
On umiera.
Znów odezwa³ siê mêski g³os, prawie szept:
Manaroo, czy wiesz, kto to jest?
Nie obchodzi mnie to. Pomó¿ mi wnieæ go do rodka.
Zas³oni³ go cieñ kobiety.
Nagle poczu³, ¿e kto go unosi, a brud i ¿wir osypuje siê z jego
sponiewieranego ubrania. Nastêpne doznanie kto zarzuci³ go so-
bie na szerokie plecy, przytrzymuj¹c d³oni¹ w pasie. Umieraj¹cy
mê¿czyzna poczu³ wstyd. Tyle razy wczeniej stawa³ twarz¹ w twarz
z perspektyw¹ w³asnej mierci niewa¿ne, czy bolesnej a wiado-
moæ, jak niewiele znaczy ten fakt, dodawa³a mu si³y. A teraz jaka
16
s³aba cz¹stka w nim samym wzywa³a na pomoc tê ¿a³osn¹ fantazjê
o ratunku. Lepiej umrzeæ, pomyla³, ni¿ ¿yæ w strachu przed mierci¹.
Trzymaj siê! to wizja podsunê³a mu ten g³os. Zabiorê
ciê w bezpieczne miejsce.
Mê¿czyzna znany jako Boba Fett wyczu³ wahad³owy rytm
kroków wra¿enie, ¿e jest niesiony po skalistym pod³o¿u. Wzrok
wróci³ mu na chwilê, a lepota ust¹pi³a, pozwalaj¹c mu w krótkim
przeb³ysku wiadomoci zobaczyæ w³asn¹ rêkê, bezw³adn¹ i zwi-
saj¹c¹, która zostawi³a na piasku lady krwi.
Wtedy to w³anie zdecydowa³, ¿e to, co widzi i czuje, nie jest
halucynacj¹. I ¿e nadal ¿yje.
17
2 Mandaloriañska zbroja
R O Z D Z I A £
Niewielki obiekt, poruszaj¹cy siê o w³asnym napêdzie przez
zimny, miêdzygwiezdny przestwór, min¹³ w koñcu granice czujni-
ków wokó³ planety. Kuat poczu³, ¿e hiperprzestrzenny pos³aniec
zbli¿a siê do nich, zanim jeszcze jego szef ochrony przyszed³ poin-
formowaæ go, ¿e kapsu³a zosta³a przechwycona. Potrafi³ precyzyj-
nie wyczuwaæ obecnoæ tworów mechanicznych, od najmniejszych
nanosporoidów po konstrukcje zdolne unicestwiæ ca³e planety. Ta
wrodzona umiejêtnoæ by³a charakterystyczna dla jego rodziny i do-
skonali³a siê z pokolenia na pokolenie.
Przepraszam, panie in¿ynierze rozleg³ siê za nim s³u¿al-
czy g³os ale prosi³ pan, ¿eby niezw³ocznie zawiadomiæ, kiedy
jednostki ³¹cznoci pozasystemowej odbior¹ jakikolwiek lad. lad
pañskiej... przesy³ki.
Kuat odwróci³ siê od wielkiego, wypuk³ego iluminatora i rozpocie-
raj¹cego siê za nim widoku pustki upstrzonej wiate³kami gwiazd. Da-
leko za odleg³¹ orbit¹ planety, która nosi³a jego rodowe imiê, w pole
widzenia wchodzi³o w³anie zamglone ramiê jednej z najpiêkniejszych
spiralnych mg³awic galaktyki. Stara³ siê nie przegapiaæ takich rzeczy;
przypomina³y mu, ¿e wszechwiat i wszelkie jego wytwory by³y tylko
maszyn¹ nie ró¿ni¹c¹ siê od innych. Nawet tworz¹ce je atomy, jeli
pomin¹æ chaos zasady nieoznaczonoci i zniekszta³caj¹cego wp³ywu
obserwatora, tyka³y niczym staro¿ytne, prymitywne chronometry.
I nie tylko one, powiedzia³ sobie w duchu Kuat... nie po raz
pierwszy. Duch ludzki nie ró¿ni siê od nich zanadto. Jest równie
mechaniczny, choæ niematerialny w swojej naturze.
18
Doskonale. Pog³aska³ jedwabist¹ sieræ felinksa usadowio-
nego na jego ramieniu. Zwierzê wyda³o g³êboki, ledwie s³yszalny
pomruk zadowolenia, gdy d³ugie, precyzyjne palce jego pana od-
nalaz³y odpowiednie miejsce za spiczastymi uszami. Dok³adnie
tego oczekiwa³em.
Maszyny, nawet te skonstruowane w Zak³adach Stoczniowych
Kuat, nie zawsze funkcjonowa³y jak nale¿y; przypadkowe zmien-
ne dzia³a³y czasami jak przys³owiowy piasek w trybach. Sprawia³o
mu przyjemnoæ czêst¹, ale wcale przez to nie mniejsz¹ kiedy
sprawy toczy³y siê zgodnie z planem.
Czy macie jakie odczyty zawartoci przesy³ki?
Na razie nie. Fenald, szef ochrony, mia³ na sobie standar-
dowy kombinezon roboczy Zak³adów Stoczniowych Kuat, pozba-
wiony jakichkolwiek oznaczeñ stanowiska, z wyj¹tkiem rzucaj¹-
cego siê w oczy miotacza o zmiennym rozproszeniu, obijaj¹cego
siê o biodro mê¿czyzny. Pracuje nad tym ca³a moja za³oga, ale
sarkastyczny umiech uniós³ k¹ciki jego warg kody szyfruj¹ce s¹
doæ wyrafinowane.
Takie maj¹ byæ. Kuat nie by³by rozczarowany, gdyby pra-
cownikom stoczni nie uda³o siê z³amaæ kodów; sam je zaprojekto-
wa³ i wprowadzi³. Przekazanie sprawy do infoanalizy wydzia³owi
bezpieczeñstwa by³o tylko testem, który mia³ potwierdziæ, jak do-
brze mu posz³o. Nie chcia³bym, ¿eby kto przegl¹da³ moj¹ pocztê.
Oczywicie. Oszczêdny uk³on wystarczy³. Mimo znacze-
nia Zak³adów Stoczniowych Kuat, elitarnego dostawcy us³ug in¿y-
nieryjnych i konstrukcyjnych dla Imperium, tradycj¹ zak³adów od
wielu pokoleñ by³ brak wszelkiej ceremonialnoci wród pracow-
ników centrali. Ostentacja, konwenanse i dworskie ceregiele by³y
dobre dla tych, którzy nie rozumieli, gdzie tkwi prawdziwa w³a-
dza. Fenald wskaza³ d³oni¹ na iluminator, którego szeciok¹tne,
wygiête przypory wznosi³y siê trzykrotnie wy¿ej ni¿ imponuj¹ca
dwumetrowym wzrostem sylwetka jego szefa. Chyba nikt by
nie chcia³.
Felinks zamrucza³ g³oniej, bo trzymaj¹cy go w ramionach Kuat
znalaz³ punkt, z którego wychodzi³y przewody dra¿ni¹ce orodek
przyjemnoci zwierzêcia. Takie ju¿ by³y te zwierzaki: znaczn¹ czêæ
niewielkiego mózgu w zbyt w¹skiej czaszce spucizna chodu wsob-
nego charakterystycznego dla tej rasy musia³ zast¹piæ obwodami
biostymulacyjnymi, ¿eby uchroniæ stworzenie od ci¹g³ego wpadania
na ciany i wyskubywania sierci do ¿ywego miêsa. Czubkami palców
19
wyczu³ krawêd naciêcia na czaszce stworzonka. Przekszta³cony
w ten sposób w co bli¿szego maszynie, jego ulubieniec du¿o lepiej
spe³nia³ teraz swoj¹ rolê, a przede wszystkim bardziej odpowiada³
wyobra¿eniom Kuata o tym, co piêkne.
W przestronnym gabinecie dziedzicznego szefa Zak³adów
Stoczniowych Kuat rozleg³ siê pojedynczy dzwonek. Kuat odwró-
ci³ siê, by dalej podziwiaæ przez iluminator bezkresny widok, a je-
go szef ochrony przycisn¹³ do ucha d³oñ z wszczepionym niewiel-
kim nadajnikiem. Felinks zamkn¹³ oczy w ekstazie; nie widzia³,
jak odleg³e ramiê mg³awicy wchodzi w pole widzenia, niczym wie-
tlista smuga dymu na czerni nieba.
W³anie przynosz¹ kapsu³ê odezwa³ siê Fenald.
Doskonale. Na zewn¹trz, w pró¿ni, jonowy silnik zosta-
wia³ za sob¹ jaskrawoczerwon¹ smugê, mijaj¹c pozornie chaotyczny
labirynt platform konstrukcyjnych i grawitacyjnych doków cumow-
niczych. Porusza³ siê z prêdkoci¹ podwietln¹, umo¿liwiaj¹c¹ na-
wigacjê. Ma³y prom serwisowy, z jak¿e cennym ³adunkiem na po-
k³adzie, kierowa³ siê ku j¹dru kombinatu Kuat. Min¹³ najwy¿ej
standardowy kwadrans, zanim dotar³ na miejsce. Kuat obejrza³ siê
przez ramiê na Fenalda.
Nie zatrzymujê ciê. Umiechn¹³ siê. Sam siê zajmê kap-
su³¹.
Szefom ochrony p³acono za to, by byli ciekawi wszystkiego,
co mieci³o siê w sferze ich odpowiedzialnoci.
Jak pan sobie ¿yczy, panie in¿ynierze. S³owom towarzy-
szy³ uk³on granicz¹cy z nieuprzejmoci¹, nie zginaj¹cy krêgos³upa.
P³acono mu jednak za wype³nianie poleceñ. Proszê daæ mi znaæ,
gdyby mia³ pan jeszcze jakie ¿yczenia w tej sprawie.
Felinks zaprotestowa³, gdy Kuat pochyli³ siê i postawi³ zwie-
rzê na wy³o¿onej mistern¹ mozaik¹ pod³odze. Prostuj¹c ogon, fe-
links otar³ siê o nogawkê spodni, uszytych z tego samego, prak-
tycznego drelichu w kolorze ciemnej zieleni, z którego wykonane
by³y uniformy wszystkich innych pracowników Zak³adów. Troski
najpotê¿niejszych istot galaktyki ustêpuj¹cych w³adz¹ tylko oso-
bom z najbli¿szego krêgu imperatora Palpatinea nie mia³y dla
felinksa ¿adnego znaczenia. ród³o ciep³a i nieustanne g³askanie
okrela³y granice jego pragnieñ.
Kiedy Kuat siê wyprostowa³, drzwi biura zamyka³y siê w³a-
nie za szefem ochrony. Felinks natrêtnie stuka³ ³ebkiem w goleñ
swojego pana.
20
Nie teraz powiedzia³ do niego Kuat. Jestem zajêty.
Wytrwa³oæ by³a jedn¹ z cech, które podziwia³; nie móg³ z³o-
ciæ siê na zwierzê, kiedy wskoczy³o na jego roboczy stó³. Pozwo-
li³ mu przemaszerowaæ tam i z powrotem na poziomie jego piersi;
sam przez ten czas przygotowa³ niezbêdne narzêdzia. Dopiero kie-
dy pilot wahad³owca, którego lot obserwowa³ wczeniej przez ilu-
minator, wszed³ do gabinetu i umieci³ wyd³u¿one, srebrne jajo na
stole, Kuat przepêdzi³ zwierzaka.
Dwie robocze lampy podp³ynê³y w powietrzu do sto³u, roz-
praszaj¹c cienie, kiedy Kuat pochyli³ siê nad lustrzan¹ torped¹. Ta
kapsu³a komunikacyjna by³a nie tyle wyposa¿ona w modu³y auto-
destrukcji, ale wrêcz tylko z nich zbudowana, co mia³o zapobiec
mo¿liwoci dotarcia do jej zawartoci przez osoby nieupowa¿nio-
ne, czyli ka¿dego z wyj¹tkiem samego Kuata. Nawet w jego przy-
padku nie mia³o to byæ ³atwe; gdyby siê teraz pomyli³, kombinat
mia³by wkrótce nowego dziedzicznego w³aciciela i g³ównego pro-
jektanta.
Chwyci³ kciukiem i palcem wskazuj¹cym sondê identyfika-
cyjn¹, która niemal bezbolenie wbi³a siê w skórê, pobieraj¹c próbkê
p³ynów i tkanki. Mikroobwody wbudowane w w¹skie, podobne
do ig³y urz¹dzenie rozpoczê³y pracê, analizuj¹c zarówno informa-
cje genetyczne, jak i samomutuj¹ce markery promieniotwórcze
wprowadzone do jego krwiobiegu. Sonda nie da³a ¿adnego zna-
ku ani dwiêkowego, ani wietlnego, czy jego to¿samoæ zosta³a
potwierdzona. Jedynym sposobem, by to potwierdziæ, by³o do-
tkniêcie nierdzewn¹ koñcówk¹ sondy do kapsu³y komunikacyjnej;
jeli zwêglone szcz¹tki Kuata nie wtopi¹ siê w przeciwleg³¹ cianê,
bêdzie to oznacza³o, ¿e wszystko jest w porz¹dku.
Sonda stuknê³a o wypuk³¹, lustrzan¹ powierzchniê. ¯adnej
eksplozji, tylko syk wypuszczanego powoli powietrza, kiedy na
chwilê wstrzyma³ oddech.
Wzd³u¿ kapsu³y pojawi³a siê pod³u¿na szczelina. Praca postê-
powa³a coraz szybciej; Kuat otworzy³ srebrzyste jajo i teraz de-
montowa³ jego pow³okê w cile okrelonym porz¹dku. Jeden fa³-
szywy krok, jeden komponent usuniêty w niew³aciwej kolejnoci
równie¿ spowodowa³by eksplozjê. Kuat nie martwi³ siê tym jed-
nak. Jedynym miejscem, w którym znajdowa³ siê zapis prawid³o-
wej kolejnoci demonta¿u kapsu³y, by³a jego w³asna pamiêæ ¿a-
den zapis nie by³by dok³adniejszy. Kiedy podziwia³ maszyny, widzia³
w nich w³asn¹ doskona³oæ.
21
Urz¹dzenie spoczywaj¹ce na jego stole roboczym dzia³a³o rów-
nie perfekcyjnie. Ostatni fragment obudowy rozpad³ siê na czêci,
ods³aniaj¹c j¹dro kapsu³y.
Przeby³e dalek¹ drogê, mój ma³y. Po³o¿y³ czu³¹ i zabor-
cz¹ d³oñ na module holoprojektora, który ukaza³ siê we wnêtrzu
kapsu³y. Co masz mi do powiedzenia?
Kuat wyczu³ d³oni¹ s³abn¹ce ciep³o. Ogniwo energetyczne kap-
su³y stanowi³ modu³ przyspieszonego rozpadu, wytwarzaj¹cy doæ
energii, by starczy³o jej na jeden skok w nadprzestrzeñ. Wspó³-
rzêdne skoku zosta³y wczeniej zaprogramowane; zaledwie kilka
dni temu kapsu³a opuci³a odleg³¹ planetê Tatooine. Mog³a dotrzeæ
do kombinatu Kuat nawet wczeniej, gdyby nie program chaotycz-
nego wyboru trajektorii podwietlnej, wbudowany w uk³ad napê-
dowy sondy w celu ograniczenia mo¿liwoci jej wykrycia. Ludzie
ze s³u¿by bezpieczeñstwa Kuata nie byli jedynymi, którzy obser-
wowali granice systemu. Tak wygl¹da³ ten biznes paranoja sta-
wa³a siê jednym z kosztów operacyjnych, gdy pracowa³o siê na
zlecenie Imperium.
D³oñmi w ochronnych rêkawicach izolacyjnych Kuat uniós³
holoprojektor standardowy odtwarzacz, podobny do wielu po-
wszechnie wystêpuj¹cych w galaktyce, jednak z kilkoma ulepsze-
niami i modyfikacjami, które stawia³y go wysoko ponad tamtymi.
Nawet sam Palpatine nie by³ w stanie uzyskaæ tak bogatej w szcze-
gó³y transmisji w kontaktach ze swoimi podw³adnymi.
Ale on ich nie potrzebuje, przypomnia³ samemu sobie Kuat.
Nie tak jak ja.
Imperator zawsze móg³ uzyskaæ to, o co mu chodzi³o, pos³u-
guj¹c siê strachem i mierci¹. W bran¿y konstrukcyjnej potrzeba
by³o nieco wiêcej finezji, by nie podkopaæ w³asnego rynku.
Id sobie... powiedzia³ do felinksa krêc¹cego siê pomiê-
dzy jego nogami. Nie spodoba ci siê to.
Felinks nic sobie nie robi³ z jego ostrze¿enia. Kuat przy u¿yciu
reszty swoich precyzyjnych narzêdzi zamkn¹³ obwody we wnê-
trzu holoprojektora, a wtedy jego obszerny gabinet wype³ni³y ob-
razy i dwiêki innej wielkiej sali. Przyt³aczaj¹ca ciemnoæ nagrania
i chaos dwiêków, od pobrzêkuj¹cych spod pod³ogi ³añcuchów po
okrutny miech przedstawicieli najró¿niejszych ras wszystko to
zje¿y³o jedwabist¹ sieræ na grzbiecie zwierzêcia; felinks zasycza³,
gdy zobaczy³ opas³e, s³oniowate cielsko z malutkimi r¹czkami
i ogromnymi, chciwymi oczami. Kiedy za pozbawione warg usta
22
istoty rozchyli³y siê, by wydaæ gard³owy, gulgoc¹cy miech, fe-
links czmychn¹³ pod warsztat, chowaj¹c siê w najciemniejszy k¹t.
Kuat wcisn¹³ magnetyczn¹ koñcówkê sondy, zatrzymuj¹c od-
twarzanie; kakofonia dwiêków ust¹pi³a ciszy, gdy odwraca³ siê,
by spojrzeæ przez ramiê na zastyg³y w bezruchu dwór Jabby Hut-
ta. Odwróci³ siê od sto³u i wszed³ pomiêdzy holograficzne posta-
cie. Choæ niematerialne jak duchy móg³ przejæ na wylot przez
sylwetki pochlebców i pacho³ków otaczaj¹cych platformê antygra-
witacyjn¹ Jabby by³y odwzorowane z tak¹ dok³adnoci¹, ¿e nie-
mal czu³ odór potu i smrodliwe wyziewy zgnilizny wydobywaj¹ce
siê z komór pod pod³og¹.
A wiêc nie ¿yjesz, co? umiechn¹³ siê w¹skimi ustami
i zbli¿y³ twarz do nieruchomego oblicza Jabby. Jaka szkoda! Nie
cierpiê traciæ dobrych klientów. W ci¹gu ostatnich kilku lat Jabba
zleci³ mu kilka du¿ych kontraktów na dostawê broni dla swoich
zbirów z zak³adów zbrojeniowych Kombinatu Kuat oraz na wypo-
sa¿enie pa³acu, a tak¿e na bogato wyposa¿on¹ barkê ¿aglow¹ na-
szpikowan¹ sprzêtem wojskowym, wyprodukowan¹ w jednej ze
spó³ek zale¿nych koncernu zajmuj¹cej siê budow¹ luksusowych
prywatnych jachtów. Jabba nie mia³ przy tym pojêcia o paru udo-
skonaleniach, których nie zamawia³ ukrytych urz¹dzeniach na-
grywaj¹cych, dziêki którym Kuat wiedzia³ niemal wszystko o tym,
co dzia³o siê w pa³acu Hutta na Tatooine i na pok³adzie jego barki.
Dobry producent zna swoich klientów, pomyla³ Kuat, lepiej
ni¿ oni sami.
Wiadomoæ o mierci Jabby roznios³a siê ju¿ po galaktyce,
jednych wprawiaj¹c w zadowolenie, innym przysparzaj¹c k³opo-
tów. Ze wszystkich swoich wspó³braci Jabba by³ najbardziej rzut-
kim osobnikiem jeli mo¿na tak nazwaæ istotê równie oty³¹ i po-
woln¹ a swoje trefne interesy prowadzi³ na szersz¹ skalê ni¿
którykolwiek inny przedstawiciel jego rasy. Pewnie skacz¹ ju¿ so-
bie do garde³, pomyla³ Kuat o wspó³pracownikach zmar³ego, a tak¿e
jego najbli¿szych krewnych, rzekomo pogr¹¿onych w ¿a³obie. Na
pewno walcz¹ teraz o przejêcie kontroli nad jego skomplikowa-
nym, przestêpczym dziedzictwem. To dobry czas dla firmy Kuat
mia³ ju¿ w kalendarzu umówione spotkania z najbardziej bezwzglêd-
nymi i ambitnymi przedstawicielami huttañskich klanów. Nowe plany
zawsze wymagaj¹ nowego uzbrojenia.
Myl o skakaniu do gard³a w przewrotny sposób rozbawi³a Ku-
ata. Holonagranie potwierdzi³o to, co dotychczas by³o mu wiadomo
23
o mierci Jabby. Jedn¹ z niezdarnych, ma³ych r¹czek Hutt przytrzy-
mywa³ ³añcuch, którego drugi koniec przymocowany by³ do obro¿y
na szyi kobiecej postaci. Stoj¹c tu¿ przy krawêdzi platformy Kuat
okiem konesera ocenia³ hojnie ods³oniête wdziêki ksiê¿niczki Leii
Organy. Dziêki zamo¿noci i wp³ywom jego prywatne apartamenty
odwiedza³o wiele atrakcyjnych kobiet, nawet z najwy¿szych sfer.
Jednak ksiê¿niczka...
Zanotowa³ w myli, by nie przegapiæ ewentualnej okazji po-
znania tej kobiety. Gdyby do tego dosz³o, na pewno nie by³by
takim idiot¹, ¿eby zostawiaæ jej pod rêk¹ co równie niebezpiecz-
nego jak ³añcuch.
Nigdy nie podsuwaj wrogowi narzêdzia, którym mo¿e ciê
zabiæ powiedzia³ na g³os Kuat do wizerunku zmar³ego Hutta.
Tak naprawdê jednak mieræ Jabby nie bardzo go w tej chwili
obchodzi³a. Nawet obecnoæ Leii Organy na dworze zmar³ego Hutta
nie mia³a w tej chwili wiêkszego znaczenia. Szuka³ w t³umie in-
nych twarzy z przesz³oci. Podszed³ do warsztatu i kilkoma deli-
katnymi ruchami pokrête³ projektora puci³ nagranie wstecz, do
momentu, zanim Leia Organa w przebraniu ³owcy nagród przy-
prowadzi³a do pa³acu Jabby schwytanego Wookiego. To powinno
wystarczyæ, pomyla³ Kuat, spogl¹daj¹c przez ramiê; uniós³ koñ-
cówkê sondy z projektora, ponownie zatrzymuj¹c obraz.
Mijaj¹c platformê tronow¹ Jabby, Kuat rozgl¹da³ siê dooko³a
i przypatrywa³ cz³onkom jego dworu. Prawdziwa galeria miêdzy-
gwiezdnych szumowin i mêtów, od drobnych z³odziejaszków po
zawodowych morderców, a nawet gorzej. Huttowie zdawali siê
przyci¹gaæ tego rodzaju indywidua w podobny sposób jak ma³e
zwierz¹tka futerkowe przyci¹gaj¹ pch³y. W pewnym sensie jednak
mo¿na powiedzieæ, ¿e ³¹czy³ je stosunek raczej symbiotyczny ni¿
paso¿ytniczy unieruchomiony w swoim pa³acu Jabba, gdy rozej-
rza³ siê dooko³a, móg³ zobaczyæ istoty rozumne równie zdeprawo-
wane jak on sam, a nawet gorsze.
Kuat przechadza³ siê powoli pomiêdzy zastyg³ymi postaciami
hologramu, szukaj¹c jednej, konkretnej twarzy. A nawet nie tyle
twarzy, ile maski. Zatrzyma³ siê przed nieruchomym wizerunkiem
kamerdynera Jabby, Biba Fortuny Twilekianina o b³yszcz¹cych
oczach i z³oliwym umieszku. Samce z planety Ryloth, nawet
z ca³¹ swoj¹ inteligencj¹ i szczególnymi talentami umys³owy-
mi umieszczonymi w smuk³ych wyrostkach wyrastaj¹cych z na-
giej czaszki i sp³ywaj¹cych na ramiona, nie mia³y w sobie ¿y³ki
24
przedsiêbiorcy, która pozwala³aby im tworzyæ bogactwo, ani te¿
odwagi, by je ukraæ, mimo ¿e byli niemal równie chciwi jak Hut-
towie. Akurat ten osobnik przed laty próbowa³ wlizn¹æ siê w sze-
regi kierownictwa Zak³adów Stoczniowych Kuat, zanim popis wy-
j¹tkowej nielojalnoci nie zamkn¹³ przed nim na zawsze drogi do
kariery w koncernie Kuata. Huttowie byli bardziej podatni na po-
chlebstwa i wazeliniarstwo Kuat nie zdziwi³ siê, widz¹c Fortunê
w pa³acu Jabby.
Nie dostrzeg³ tego, kogo szuka³, póki nie podniós³ wzroku na
galeriê, otaczaj¹c¹ holograficzny dwór Jabby. Mam ciê, pomyla³.
Zauwa¿y³ charakterystyczny he³m okrywaj¹cy g³owê Boby Fetta,
budz¹cego grozê galaktycznego ³owcy nagród. Fett spogl¹da³ w
dó³ na t³ocz¹cych siê poni¿ej dworaków jak jakie pierwotne pla-
netarne bóstwo, ucieleniaj¹ce sprawiedliwoæ zimniejsz¹ ni¿ prze-
strzeñ miêdzy gwiazdami. Wokó³ ramion Boby i na jego plecach
by³y umocowane liczne przyrz¹dy i narzêdzia, od laserów wokó³
nadgarstków po zminiaturyzowane miotacze ognia ca³y arsena³
broni, która w jego rêkach stawa³a siê równie precyzyjna jak prób-
niki w rêkach Kuata. Kask z ciemn¹ plam¹ wizjera w kszta³cie
litery T zakrywa³ oczy ³owcy i ch³odn¹ kalkulacjê, jak¹ kto móg³-
by z nich wyczytaæ.
Zadowolony, ¿e go odnalaz³, Kuat przeszed³ do ty³u, by przyj-
rzeæ siê hologramowi z wiêkszej odleg³oci. Nawet jako trójwy-
miarowy obraz, dwór Jabby wydawa³ siê wydzielaæ miazmaty chci-
woci i brudu, które przyprawi³y Kuata o md³oci. Wola³ przyjrzeæ
siê hologramowi z zewn¹trz, z perspektywy matematycznie czy-
stych k¹tów swojego gabinetu. Podszed³ do warsztatu i zmieni³ k¹t
ustawienia sondy w obwodach holoprojektora. Nie ogl¹daj¹c siê
za siebie poczu³, jak wizerunek Jabby i innych obecnych w pó³-
mroku sali tronowej zaczyna siê poruszaæ, odgrywaj¹c swoj¹ prze-
brzmia³¹ ju¿ rolê w tym niewielkim wycinku przesz³oci.
Kolejny drobny ruch przy pokrêt³ach holoprojektora wyciszy³
dwiêk. Kuat nie musia³ s³uchaæ dudni¹cego g³osu Jabby i okrut-
nych miechów jego s³ugusów, ¿eby wiedzieæ, co wydarzy³o siê
w pa³acu. Jabba zacz¹³ siê tym razem zabawiaæ Twilekiank¹; na
Ryloth samice by³y znacznie atrakcyjniejsze ni¿ ich odpychaj¹cy
partnerzy. Niewolnica by³a ³adna ubrana w powiewne pantalony
tancerka z wyrostkami g³ownymi przyozdobionymi dzwoneczka-
mi na wzór czapki b³azna ale jej delikatna, dzieciêca uroda i wdziêk
nie wystarczy³y, by zadowoliæ apetyty Jabby. Na jej twarzy, gdy
25
siada³a po przeciwnej stronie sali tronowej, pojawi³ siê strach, nie-
mal panika, jakby dane jej by³o nagle dostrzec swój przysz³y los.
Jej koniec rozgrywa³ siê teraz powtórnie na oczach Kuata Jabba,
podryguj¹c cielskiem i otwieraj¹c szeroko oczy z zadowolenia, ci¹-
gn¹³ za ³añcuch przymocowany do metalowej obrêczy na szyi
Twilekianki, przyci¹gaj¹c j¹ coraz bli¿ej platformy tronowej. Biedna
dziewczyna musia³a ju¿ kiedy widzieæ, jak koñczy³a siê taka za-
bawa; piêkne stworzenia by³y na dworze Jabby towarem, którego
pozbywano siê lekk¹ rêk¹.
Zgodnie z oczekiwaniami Kuata, w ci¹gu kilku nastêpnych
chwil przed platform¹ tronow¹ Jabby rozsunê³a siê klapa w pod³o-
dze. Kiedy tancerka wpada³a w pu³apkê, ogniwa ³añcucha pêk³y;
t³um dworaków zgromadzi³ siê wokó³ brzegów otworu, wyci¹ga-
j¹c szyje, by obserwowaæ jej mieræ w szponach i zêbach rankora,
ulubieñca Jabby, zamieszkuj¹cego w ciemnoci pod sal¹ tronow¹.
Kuat znów poczu³ md³oci, do których do³¹czy³ g³êboki niesmak.
Co za marnotrawstwo, pomyla³. Tancerka by³a piêkna i mog³a siê
jeszcze komu przydaæ; zniszczenie tak czaruj¹cego stworzenia
rozgniewa³o go bardziej ni¿ cokolwiek innego.
Zobaczy³ doæ, przynajmniej na tym poziomie szczegó³owo-
ci. Jeli ten t³usty limak nie ¿y³, jak mu doniesiono, nie ¿a³owa³
ju¿ utraty tak dobrego klienta. Zast¹pi¹ go inni, wspinaj¹cy siê po
szczeblach huttañskiej hierarchii. Kuat wyci¹gn¹³ rêkê i zatrzyma³
obraz, ¿eby lepiej siê przyjrzeæ obiektowi, który najbardziej go
interesowa³.
I którego nie by³o ju¿ na hologramie. Ukryte za mask¹ oblicze
³owcy nagród zniknê³o z miejsca, w którym dostrzeg³ je wczeniej
Kuat: z galerii nad rodkow¹ czêci¹ sali. Kuat cofn¹³ siê od warsz-
tatu i podszed³ do najbli¿szej krawêdzi hologramu. Patrzy³ w górê
na wyobra¿enie sklepienia sali, a potem zagl¹da³ w otwory niskich
tuneli, rozchodz¹cych siê do innych czêci pa³acu. Nigdzie jednak
nie widzia³ Fetta.
Kuat cofn¹³ nagranie do momentu, gdy postaæ ³owcy nagród,
z twarz¹ ukryt¹ za mask¹ zbroi, pojawi³a siê na galerii, obserwuj¹c
salê w dole. Tym razem nie pozwoli³, aby los twilekiañskiej tancer-
ki odwróci³ jego uwagê; odtwarzaj¹c nagranie jeszcze raz zobaczy³,
¿e Boba Fett wymkn¹³ siê niezauwa¿ony i wyszed³, zanim jeszcze
Jabba zacz¹³ ci¹gn¹æ ³añcuch, by wepchn¹æ dziewczynê w pu³apkê.
Ciekawe. Kuat pozwoli³, by nagranie sz³o dalej. Nasz przyja-
ciel, pomyla³, mia³ co innego w planach. Nic dziwnego. Boba Fett
26
nie doszed³by do szczytów swojej profesji, gdyby nie zbudowa³ sie-
ci powi¹zanych interesów i informatorów, z których niektórzy je-
li nie wiêkszoæ nie mieli pojêcia o pozosta³ych. Jabba Hutt móg³
byæ doæ g³upi, by wierzyæ, ¿e p³ac¹c Fettowi hojny ¿o³d, gwaranto-
wa³ sobie wy³¹cznoæ na us³ugi ³owcy nagród. Jeli tak, to jasno
dowodzi³o, ¿e znajdowa³ siê na równi pochy³ej, skoro pozwala³ so-
bie na b³êdy, które w koñcu doprowadzi³y do jego mierci.
Obdarzenie ca³kowitym zaufaniem ³owcy nagród zawsze by³o
b³êdem. Kuat nie pope³nia³ takich pomy³ek.
Kuat przewin¹³ nagranie do przodu. Ani ladu Boby Fetta;
³owca powróci³, ale znacznie póniej. Kuat dostrzeg³ go, kiedy unosi³
rusznicê laserow¹, celuj¹c w przebran¹ Leiê Organê, gdy ta uru-
chomi³a detonator termiczny, ¿¹daj¹c zap³aty za doprowadzenie
pojmanego Wookiego. Potencjalnie zabójcz¹ konfrontacjê uci¹³
gard³owy miech Jabby i jego podziw dla przedsiêbiorczego prze-
ciwnika; wyp³aci³ nagrodê za Chewbaccê, a Boba Fett opuci³ broñ.
A wiêc wróci³ tam, zastanawia³ siê Kuat, obserwuj¹c nagra-
nie. Tajemnicze spotkanie, które zmusi³o Bobê Fetta do opuszcze-
nia sali tronowej, nie przeszkodzi³o mu w pe³nieniu obowi¹zków
najemnego ochroniarza Jabby. Mo¿na by³o bezpiecznie za³o¿yæ,
¿e doniesienia zebrane przez wydzia³ wywiadowczy Kuata by³y
prawdziwe. Opisywa³y mieræ Jabby na jego barce ¿aglowej, uno-
sz¹cej siê na krawêdzi Wielkiej Jamy Carcoona na tatooiñskim
Morzu Wydm; wspomina³y równie¿ o obecnoci Boby Fetta w trak-
cie potyczki.
Co wiêcej, raporty opisywa³y równie¿ mieræ Boby Fetta. Kuat
chcia³ jednak mieæ na ni¹ dowód. Dzia³anie na podstawie nie po-
twierdzonych dowodami informacji by³o jak budowanie maszyny,
w której nie przetestowano kluczowego podzespo³u. Maszyny,
pomyla³, która mo¿e zabiæ swojego w³aciciela, jeli ulegnie awa-
rii. Kto taki jak Boba Fett mia³ niepokoj¹c¹ umiejêtnoæ utrzymy-
wania siê przy ¿yciu; Kuat musia³by zobaczyæ jego mieræ na w³a-
sne oczy, ¿eby w ni¹ uwierzyæ.
Spojrza³ na elementy kapsu³y komunikacyjnej i fragmenty jej
ob³ej, odbijaj¹cej wiat³o obudowy, rozrzucone po stole. Niezbêd-
ne informacje przyniesie prawdopodobnie nastêpna kapsu³a, która
wynurzy siê z nadprzestrzeni, by wejæ w atmosferê planety Ku-
ata. Poszczególne jednostki zosta³y zaprogramowane w taki spo-
sób, by przenosiæ tylko fragmenty nagrañ z pa³acu Jabby i pok³adu
jego barki ¿aglowej. Zmniejsza³o to niebezpieczeñstwo, ¿e który
27
z potê¿nych wrogów Zak³adów Stoczniowych Kuat przechwyci
jednostkê i, jeli uda mu siê obejæ zabezpieczenia, dowie siê, co
zaprz¹ta g³owê Kuata.
I ostatnia rzecz, któr¹ musia³ zrobiæ z wiadomoci¹. Wyci¹-
gn¹³ rêkê w stronê urz¹dzenia i wyj¹³ mikrosondê. Przerwanie ob-
wodu zainicjowa³o program samozniszczenia; metal rozgrza³ siê
do bia³oci, skrêcaj¹c siê i zwijaj¹c od ¿aru. Spod sto³u wyskoczy³
przera¿ony felinks, by pomkn¹æ w stronê najdalszego k¹ta gabine-
tu. Po kilku sekundach z holoprojektora i jego zawartoci zosta³a
tylko ciemna plama na blacie sto³u roboczego, zastygniêta w poje-
dynczy, nieczytelny hieroglif.
Treæ wiadomoci, która przeby³a tak d³ug¹ drogê, by do nie-
go dotrzeæ, spoczywa³a bezpiecznie w pamiêci Kuata. Kiedy na-
dejdzie dowód mierci Boby Fetta, bêdzie móg³ pozwoliæ sobie na
wymazanie z niej tych informacji. Dopiero kiedy to bêdzie bez-
pieczne, zdecydowa³ Kuat. Nie wczeniej
A jeli oczekiwany dowód nie nadejdzie... bêdzie musia³ opra-
cowaæ nowe plany. Plany zak³adaj¹ce mieræ wiêcej ni¿ jednej
osoby. Obracaj¹ce siê tryby miewaj¹ czêsto okrutnie ostre zêby.
Odwróci³ siê od warsztatu i wolno przeszed³ przez pusty gabi-
net, szukaj¹c felinksa, ¿eby go podnieæ, utuliæ i uspokoiæ po por-
cji strachu, którego siê przed chwil¹ najad³.
28
R O Z D Z I A £
!
Zajê³o jej to trochê czasu, ale w koñcu go znalaz³a. Po raz
drugi.
Dziewczyna kucnê³a za jedn¹ ze skalnych formacji wyrastaj¹-
cych z piasku Morza Wydm, obserwuj¹c ledwo widoczny otwór
wykopany w ja³owej ziemi. Bliniacze s³oñca stapia³y siê z hory-
zontem, ustêpuj¹c przed ch³odem tatooiñskiej nocy. Dziewczyna
poprawi³a na ramionach zdobyczn¹ p³achtê oderwany kawa³ pa-
lankinu z barki ¿aglowej, poczernia³y od ognia wzd³u¿ jednego
z wystrzêpionych brzegów, zesztywnia³y od krwi z drugiego. Deli-
katna tkanina, która okrywa³a jej cia³o w pa³acu Jabby, nie zapew-
nia³a ochrony przed zimnem. Jej cia³o przebieg³ dreszcz, ale nie
ruszy³a siê z miejsca. Czeka³a i patrzy³a.
Wiedzia³a, ¿e tamten ³owca nagród ten, którego zwali Denga-
rem na pewno ma jak¹ kryjówkê poza pa³acem Jabby. Poza by-
³ym pa³acem Jabby, poprawi³a siê w myli. Opas³y Hutt, który trzy-
ma³ j¹ na ³añcuchu razem z innymi tancerkami, by³ teraz martwy.
Ale kiedy jeszcze ¿y³, wiêkszoæ zbirów i stra¿ników, których za-
trudnia³, mia³a swoje kryjówki na skalistym pustkowiu. Mogli tam
bezpiecznie z³apaæ parê godzin snu, bez obawy, ¿e w tym czasie
inny opryszek albo i sam Jabba poder¿nie im gard³o. Na dworze
Jabby nie³atwo by³o utrzymaæ siê przy ¿yciu; wiedzia³a o tym lepiej
ni¿ ktokolwiek inny. Ale to nie ja umar³am, pomyla³a z gorzk¹ sa-
tysfakcj¹, tylko Jabba dosta³ to na co zas³u¿y³.
W s³abn¹cym wietle wieczoru od³o¿y³a na bok rozmylania,
zapominaj¹c na chwilê o mciwej iskierce, która rozgrzewa³a j¹ od
29
rodka. Daleko w dole dostrzeg³a zbli¿aj¹ce siê dwie sylwetki, na
które czeka³a.
Dwa roboty medyczne toczy³y siê po piasku. Para równole-
g³ych ladów prowadzi³a w kierunku kryjówki wydr¹¿onej w ska-
³ach pustyni. Roboty ucieka³y pewnie z pa³acu Jabby, podobnie
jak ona; wszystkie tamtejsze roboty medyczne zosta³y wyposa¿o-
ne w ko³a zamiast patykowatych, niezgrabnych nóg, dziêki czemu
³atwiej by³o im siê poruszaæ po pustynnym terenie. Neelah obser-
wowa³a je jeszcze przez kilka chwil, po czym opuci³a swoje schro-
nienie i ostro¿nie zesz³a w dó³ przeciwleg³ym zboczem wydmy, tak
by roboty jej nie zobaczy³y.
Stójcie! Ani kroku dalej! Przydyba³a roboty w tej samej
chwili, gdy transmitowa³y kod bezpieczeñstwa, odblokowuj¹cy
wejcie do kryjówki; szereg liczb wywietla³ siê czerwieni¹ na pa-
nelu dostêpu wbudowanym w drzwi z magnetycznie wzmocnionej
durastali. Nie ruszajcie siê! Obiecujê, ¿e nic wam nie zrobiê...
jeli pozostaniecie bez ruchu.
Jeste przestraszona? Wy¿szy z dwóch robotów, podsta-
wowy model internistyczny MD5, omiót³ j¹ swoimi skanerami,
wpisan¹ w okr¹g wieczornego nieba. Masz mocno przyspieszo-
ne têtno jak na standardow¹ jednostkê ludzk¹. W pokrytym ciem-
n¹ emali¹ czole robota pojawi³a siê w¹ska szczelina, przez któr¹
pobra³ próbkê powietrza. Ponadto w wydychanym przez ciebie
powietrzu zauwa¿am znaczne stê¿enie hormonów wskazuj¹cych
na stan wzburzenia emocjonalnego.
Zamknij siê. To kolejne polecenie. ¯wir zachrzêci³ pod
jej stopami, gdy schodzi³a ku robotom. Po prostu milcz.
S³ysza³e? Wy¿szy robot skierowa³ swoje wielosoczew-
kowe spojrzenie na towarzysza, bia³ego robota farmaceutycznego
typu MD3. Mówi, ¿ebymy siê nie odzywali.
Nieuprzejmoæ. Robot przyci¹gn¹³ bli¿ej korpusu swoje
strzykawki i ramiona podajników. Przewidywanie problemów.
Wspaniale. Gniew dodatkowo przyspieszy³ bicie jej ser-
ca. W takim razie nie bêdziecie mogli powiedzieæ, ¿e siê tego nie
spodziewalicie. Chwyci³a za monitor funkcji ¿yciowych, stercz¹-
cy jak antena nad g³ow¹ wy¿szego robota, i pchnê³a go na ska³ê
otaczaj¹c¹ wejcie do kryjówki, dostatecznie mocno, by zobaczyæ,
¿e diody na przednim panelu wywietlacza tañcz¹ jak oszala³e. Ko-
lejne szarpniêcie pos³a³o robota w przeciwn¹ stronê, na jego ni¿sze-
go towarzysza; ma³y zapiszcza³ przeraliwie, trac¹c równowagê,
30
i zwali³ siê na ziemiê, ods³aniaj¹c kó³ka napêdu przymocowane do
dolnego piercienia cylindrycznego korpusu.
I co wy na to? Zamkniecie siê teraz?
Mylê, ¿e to doskona³y pomys³. Wy¿szy robot cofn¹³ siê
i rozp³aszczy³ plecami o nadal zamkniêt¹ klapê bezpieczeñstwa.
Dziewczyna nerwowo prze³knê³a linê. Spróbowa³a uspokoiæ
bicie serca i dr¿enie r¹k samym wysi³kiem woli. Do tej pory nie-
czêsto musia³a odwo³ywaæ siê do przemocy o ile wiedzia³a; bo
nie pamiêta³a nic ze swojego ¿ycia przed pojawieniem siê w pa³acu
Jabby i nawet taka drobnostka jak wbicie odrobiny rozumu do
g³owy dwóch robotów medycznych wystarczy³a, ¿eby j¹ przypra-
wiæ o dreszcze. Zacznij siê do tego przyzwyczajaæ, nakaza³a sobie
surowo. Ju¿ wczeniej uwiadomi³a sobie, ¿e to nie ostatnia strasz-
na rzecz, jak¹ bêdzie musia³a zrobiæ w swoim ¿yciu. Ale nie mar-
twi³a siê tym; liczy³o siê tylko to, ¿e nadal ¿y³a. Inni w podobnej
sytuacji nie mieli tyle szczêcia. Nadal ¿ywo w niej tkwi³o wspo-
mnienie innej tancerki, jak wpada do jamy pod pod³og¹ pa³acu
Jabby. To wspomnienie koñczy³o siê krzykiem i oblinionym war-
kotem rankora, ulubieñca Jabby.
Przepraszam, szanowna pani...
To j¹ zaskoczy³o. Ani Jabba Hutt, ani nikt na jego dworze
nigdy nie zwraca³ siê do niej w taki sposób.
Pani wymaga opieki medycznej. Wy¿szy robot obni¿y³
do minimum g³onoæ syntezatora mowy. Podobny do rêki modu³
badawczy, ze wiat³owodow¹ sond¹ umocowan¹ na nadgarstku,
wysun¹³ siê niepewnie ku jej policzkowi. Ta rana wygl¹da bar-
dzo powa¿nie...
Odepchnê³a rêkê robota, zanim dotkn¹³ brzegów szarpanej rany
biegn¹cej przez policzek.
Zagoi siê.
Ale zostanie blizna. Wy¿szy robot skierowa³ promieñ pod-
rêcznej latarki na ranê, pami¹tkê po spotkaniu z pik¹ Gamorreani-
na, która rozora³a jej policzek a¿ po szyjê. Moglibymy temu
zaradziæ, sprawiæ, ¿e nie bêdzie tak widoczna.
Po co tyle zachodu? Przez g³owê przelecia³y jej inne wspo-
mnienia, równie ma³o przyjemne jak to z jam¹ rankora. Nie wie-
dzia³a, jak wygl¹da³o jej ¿ycie wczeniej, ale w pa³acu Jabby prze-
kona³a siê, ¿e uroda bywa niebezpieczna. Przyci¹ga³a do niej lepkie
³apy Jabby i tych z jego podw³adnych, którzy akurat cieszyli siê jego
³ask¹, ale nie wystarcza³a, by j¹ ochroniæ, kiedy znudz¹ go jej wdziêki.
31
Obejdzie siê odpar³a gorzko.
Gniew zauwa¿y³ drugi robot; niepotrzebnie, bo aura ne-
gatywnych emocji by³a tak silna, ¿e prawie mo¿na by³o jej do-
tkn¹æ. Odmowa kuracji.
Pamiêtam ciê powiedzia³ wy¿szy robot, cichym, uspoka-
jaj¹cym g³osem. Z pa³acu Jabby. Promieñ latarki przesun¹³ siê
po jej twarzy. By³a jedn¹ z tancerek.
By³am... obejrza³a siê, by sprawdziæ, czy nikt nie zbli¿a
siê do kryjówki, po czym odwróci³a siê z powrotem w stronê ro-
botów. Ale ju¿ nie jestem.
Naprawdê? Zza receptorów optycznych robota wydawa-
³o siê wyzieraæ pytaj¹ce spojrzenie. Wiêc kim teraz jeste?
Ja... ja nie wiem...
Nazwisko odezwa³ siê ni¿szy robot. Pochodzenie.
Nazywa³am siê... Jabba mówi³ na mnie Neelah. Zmarsz-
czy³a brwi. Co... raczej brak wspomnienia ni¿ cokolwiek, co na-
prawdê pamiêta³a powiedzia³o jej, ¿e to nieprawda.
To imiê to k³amstwo, pomyla³a.
Ale tak... tak mnie nazywali....
No có¿, s¹ gorsze imiona. G³os wy¿szego robota zabrzmia³
raniej, pocieszaj¹co. Proszê wzi¹æ na przyk³ad mój subkod to¿-
samoci. Skomplikowana koñczyna robota wskaza³a na tablicz-
kê danych na ciemnym, metalowym ciele. SH
Σ
1-B. Wiêkszoæ
istot rozumnych nie jest w stanie nawet go powtórzyæ. Mój towa-
rzysz ma wiêksze szczêcie.
1e-XE. Ma³y robot wyci¹gn¹³ ramiê podajnika tabletek
i delikatnie poklepa³ jej d³oñ. Znajomoæ. Przyjemnoæ.
Wziêli mnie w obroty, pomyla³a Neelah. Wiedzia³a doæ o ro-
botach medycznych ale sk¹d? ¿eby znaæ parê sztuczek, jakie
stosowali, by uspokoiæ pacjentów. Promieniowanie anestetyczne...
czu³a, jak s³abe pole elektromagnetyczne dopasowuje siê do fazy
pola emitowanego przez neurony w jej mózgu, wyzwalaj¹c koj¹ce
endorfiny.
Skoñczcie z tym! warknê³a. Potrz¹snê³a g³ow¹, by uwol-
niæ siê spod wp³ywu robotów. Tego te¿ nie potrzebujê. Nie te-
raz. Zacisnê³a d³oñ w drobn¹, ale skuteczn¹ piêæ. Jeli bêdê
musia³a jeszcze raz wam przy³o¿yæ, zrobiê to.
Pole znik³o jak no¿em uci¹³.
Jak sobie ¿yczysz powiedzia³ SH
Σ
1-B. Chcielimy tyl-
ko ci pomóc.
32
Wystarczy, jeli powiecie mi, gdzie on jest. Rana na po-
liczku zapiek³a j¹, ale zignorowa³a ból.
Kto?
Kiwnê³a g³ow¹ w kierunku klapy bezpieczeñstwa.
£owca nagród. Ten, który ma tu kryjówkê.
Dengar? Jednym ze swoich metalicznych ramion SH
Σ
1-B
wskaza³ na klapê zamykaj¹c¹ wejcie do kryjówki. Wróci³ do pa-
³acu Jabby.
Zaopatrzenie doda³ 1e-XE. Ekwipunek.
W³anie. SH
Σ
1-B otworzy³ ma³¹ kapsu³ê baga¿ow¹ przy-
piêt¹ do korpusu. Przys³a³ nas tu z powrotem ze rodkami, któ-
rych potrzebuje. Proszê: antybiotyki, katalizatory przemiany ma-
terii, sterylne opatrunki ¿elowe...
W porz¹dku. Neelah przerwa³a robotowi wyliczankê.
A Dengar zosta³ w pa³acu, tak?
SH
Σ
1-B skin¹³ g³ow¹.
Powiedzia³, ¿e chce znaleæ jedn¹ ze skrzyñ Jabby z pro-
wiantem pozaplanetarnym. Zajmie mu to pewnie trochê czasu.
Byli pracownicy Jabby z³upili pa³ac.
Ba³agan. 1e-XE obróci³ kopu³k¹ wieñcz¹c¹ jego bary³ko-
waty korpus w prawo, a potem w lewo. Obrzydliwoæ.
Nie by³o czasu na zastanawianie siê.
Otwieraj w³az poleci³a Neelah, pokazuj¹c na dysk zamka
magnetycznego. Na jego wywietlaczu nadal b³yska³y cyferki.
Chcê wejæ do rodka.
Dengar nie pozwoli³, ¿ebymy wpuszczali... Wysoki ro-
bot pochwyci³ niebezpieczne iskierki w oczach Neelah. Dobrze,
dobrze. Otwieram.
Po drugiej stronie w³azu zobaczy³a tunel prowadz¹cy ostro
w dó³, pod k¹tem prawie czterdziestu piêciu stopni. Skierowa³a siê
tam, a roboty postukiwa³y ko³ami za jej plecami. Poczu³a uk³ucie
klaustrofobicznego lêku. Ciemnoæ i ciê¿kie, duszne powietrze tu-
nelu przypomnia³y jej, jak wydosta³a siê z pa³acu Jabby. Po tym,
co sta³o siê z jej biedn¹ przyjació³k¹ Ool¹, ka¿de ryzyko wydawa-
³o siê warte podjêcia, byle tylko nie staæ siê karm¹ dla rankora.
Prawie siê przeliczy³a, prawie spotka³a w³asn¹ mieræ. Ostra
jak kosa pika gamorreañskiego stra¿nika pozostawi³a na jej twarzy
piek¹c¹ ranê, ale zaraz utkwi³a do po³owy w gardle Gamorreanina,
wbita rêk¹ Neelah. Jabba zawsze pope³nia³ ten sam b³¹d, najmuj¹c
opryszków, których szybkoæ nie dorównywa³a rozmiarom. Strach
33
3 Mandaloriañska zbroja
poczu³a dopiero potem, kiedy przeskoczy³a nad ka³u¿¹ krwi i wy-
bieg³a na pustyniê.
W pó³mroku centralnej kryjówki mog³a w koñcu stan¹æ wy-
prostowana.
A gdzie ten drugi? Spojrza³a przez ramiê na roboty me-
dyczne, które wy³oni³y siê za ni¹ z tunelu i stanê³y w swoich nor-
malnych miejscach. Ten, którym siê zajmujecie?
Dengar kaza³ nam... SH
Σ
1-B zamilk³. Tam powie-
dzia³ w koñcu niechêtnie. Poprowadzi³ j¹ pomiêdzy porzuconymi
bez³adnie stertami rzeczy, gdzie broñ i zapasowe magazynki mie-
sza³y siê z podartymi opakowaniami autotermicznych pojemników
na racje polowe.
To naprawdê niew³aciwe... tego pacjenta nale¿a³oby nie-
zw³ocznie przewieæ do szpitala... ale zrobilimy, co siê da³o.
Neelah go nie s³ucha³a. Przy niskim, zaokr¹glonym przejciu
do bocznej komory zatrzyma³a siê i zajrza³a do rodka.
Czy on... czy jest przytomny?
W pomieszczeniu panowa³ pó³mrok; czarny kabel bieg³ od os³o-
niêtej lampy do generatora mocy w centrum g³ównej komory.
Czy mo¿e mnie zobaczyæ?
Nie po tym, co mu zaaplikowalimy. SH
Σ
1-B stan¹³ tu¿
zza ni¹. Zaordynowa³em mu piêcioprocentowy roztwór oblivia-
nu z zapasów 1e-XE, podawany przez kroplówkê. Obra¿enia tego
pacjenta s¹ niezwykle powa¿ne. To by³ jeden z powodów, dla
których musielimy wróciæ do pa³acu... ¿eby znaleæ wiêcej tego
rodka. Gdybymy tego nie zrobili, ból wywo³any obra¿eniami
móg³by ca³kowicie wypaliæ centralny system nerwowy pacjenta.
Neelah wesz³a do komory, pochylaj¹c siê pod niskim ³ukiem
przejcia. Prowizoryczne ³ó¿ko multipianka wype³niaj¹ca elastycz-
n¹ poszewkê ze standardowego wyposa¿enia frachtowców nie
pozostawia³o wiele miejsca miêdzy nieprzytomnym mê¿czyzn¹ a ze-
stawem do¿ylnym i innym sprzêtem medycznym. Przecisnê³a siê
wród pomrukuj¹cych cicho urz¹dzeñ, monitorów i wywietlaczy
pulsuj¹cych wolnym rytmem rozb³ysków i zatrzyma³a, by popa-
trzeæ na tego cz³owieka, którego twarzy nigdy dot¹d nie widzia³a.
Wyci¹gnê³a jedn¹ rêkê, by go dotkn¹æ, ale zatrzyma³a j¹ kilka
centymetrów od brwi mê¿czyzny. Wygl¹da jeszcze gorzej ni¿ ja,
pomyla³a. Skóra zdarta do ¿ywego miêsa, tak samo jak wtedy,
gdy znalaz³a go po raz pierwszy, na pustyni; wypalona sokami
trawiennymi Sarlacka. Teraz pokrywa³a j¹ przezroczysta b³ona,
34
po³¹czona przewodami t³ocz¹cymi ze cian¹ urz¹dzeñ medycznych
ustawionych wzd³u¿ ³ó¿ka.
Co to jest? dotknê³a przezroczystej substancji; by³a zim-
na i liska.
Sterylny opatrunek od¿ywczy. SH
Σ
-1B wyci¹gn¹³ ramiê
i delikatnie wyregulowa³ jeden z prze³¹czników na tablicy kontroli
urz¹dzenia. Zwykle stosujemy go w przypadku powa¿nych po-
parzeñ, ze znacznymi ubytkami skóry. W s³u¿bie u Jabby mieli-
my do czynienia z wieloma przypadkami poparzeñ.
Eksplozje wyjani³ 1e-XE.
W³anie. SH
Σ
1-B uniós³ górn¹ czêæ pancerza w gecie
przypominaj¹cym ludzkie wzruszenie ramionami. Osobniki pra-
cuj¹ce dla Jabby, a przynajmniej ci bardziej nieokrzesani, ci¹gle
wysadzali siê nawzajem w powietrze... na wiele ró¿nych sposobów.
Rotacja. Wysoka.
To prawda. Zawsze znalaz³ siê ten czy inny, którego nie
moglimy ju¿ odratowaæ. Ale 1e-XE wyspecjalizowa³ siê w lecze-
niu poparzeñ. Urazy somatyczne tego osobnika s¹ jednak nieco
inne. SH
Σ
1-B pochyli³ siê nad nieprzytomnym mê¿czyzn¹. Nikt,
na ile jestemy w stanie sprawdziæ w naszych bankach pamiêci,
nie prze¿y³ dot¹d po³kniêcia przez Sarlacka. Robimy wiêc co siê
da, u¿ywaj¹c tego, czym dysponujemy.
Neelah spojrza³a na robota medycznego.
Czy on prze¿yje?
Trudno powiedzieæ. Nie mo¿emy postawiæ dok³adnej pro-
gnozy dla tego pacjenta, zarówno ze wzglêdu na rozleg³oæ, jak
i niecodzienny charakter obra¿eñ. Nie chodzi tylko o ubytki skóry.
1e-XE i ja ustalilimy, ¿e w trzewiach Sarlacka ten cz³owiek by³
wystawiony na dzia³anie nieznanych toksyn. Próbowalimy prze-
ciwdzia³aæ skutkom wywo³anym przez te substancje, ale wynik
jest niepewny. Gdybymy mieli dostêp do zapisów z innych tego
rodzaju spotkañ humanoidów z Sarlackiem, mo¿na by obliczyæ
prawdopodobieñstwo prze¿ycia. Ale nie mamy. Chocia¿ jeli mia³-
bym wyraziæ osobist¹ opiniê... SH
Σ
1-B zni¿y³ g³os, udaj¹c po-
ufa³oæ ...dziwiê siê, ¿e ten cz³owiek jeszcze ¿yje. Co jeszcze
musi podtrzymywaæ go przy ¿yciu. Co w nim samym.
S³owa robota zaskoczy³y dziewczynê.
Na przyk³ad co?
Nie wiem odpar³ SH
Σ
1-B. Pewne zjawiska wykraczaj¹
poza wiedzê medyczn¹. W ka¿dym razie tak¹, jak¹ ja dysponujê.
35
Spojrza³a z powrotem na postaæ le¿¹cego. Nawet w takim
stanie, z ods³oniêt¹ twarz¹ i nieprzytomny, zdany na opiekê robo-
tów medycznych, przyprawia³ j¹ o dreszcz.
Co nas ³¹czy, pomyla³a Neelah. Jaka niewidzialna si³a, któ-
rej przeb³ysk odczu³a tam, w pa³acu Jabby, kiedy spojrza³a w górê
na galeriê i zobaczy³a tego mê¿czyznê. Nie sposób by³o pomyliæ
go z nikim innym nawet wtedy, gdy skrywa³ twarz za mask¹. Zo-
baczy³a go i poczu³a uk³ucie strachu. Nie z powodu tego, co pa-
miêta³a, ale tego, czego nie mog³a sobie przypomnieæ. Jeli ten
cz³owiek odegra³ jak¹ rolê w jej przesz³oci, fakt ten okrywa³
cieñ, który siêga³ dalej i g³êbiej ni¿ wspomnienie jamy rankora.
A co z Dengarem? Jeszcze jednym wysi³kiem woli Ne-
elah powróci³a do rzeczywistoci. Dlaczego to robi? Dlaczego
siê nim opiekuje?
Nie mam pojêcia. Receptory optyczne SH
Σ
1-B patrzy³y
na ni¹ obojêtnie. Nie powiedzia³ nam tego, kiedy przyszed³ do
pa³acu, ¿eby nas odszukaæ. I szczerze mówi¹c, nie ma to dla nas
wiêkszego znaczenia.
Nieistotnoæ powiedzia³ 1e-XE.
Zostalimy zaprogramowani do udzielania opieki medycz-
nej. Po mierci Jabby bylimy zadowoleni, ¿e mamy kolejn¹ oka-
zjê, ¿eby to robiæ.
Plany drugiego ³owcy g³ów pozosta³y zatem dla niej tajemnic¹.
Ryzykowa³a, zostawiaj¹c tego cz³owieka na pustyni, gdzie Dengar
móg³ go odnaleæ. By³a przera¿ona, jak powa¿ne odniós³ obra¿enia;
nie by³o sposobu, by sama mog³a zaopiekowaæ siê krwawi¹cym na
ca³ym ciele mê¿czyzn¹. Na dworze Jabby widzia³a dosyæ, by zda-
waæ sobie sprawê z wrogoci, rywalizacji zawodowej i zwyk³ej nie-
nawici pomiêdzy ³owcami nagród ale ten facet by³by dawno mar-
twy, gdyby Dengar, znalaz³szy go, posun¹³ siê dalej i po prostu
wdepta³ mu gard³o w piasek, póki ranny nie przestanie siê poruszaæ.
Zamiast tego z niezrozumia³¹ ulg¹ przygl¹da³a siê zza wystêpu skal-
nego, jak ³owca nagród kuca, by zbadaæ kolegê po fachu. To samo
niewyt³umaczalne uczucie mia³a, gdy posz³a za robotami medycz-
nymi do tej kryjówki i przekona³a siê, ¿e mê¿czyzna nadal ¿yje.
Nie mia³a teraz czasu, ¿eby siê nad tym zastanawiaæ. Zbyt
d³ugo ju¿ tu jestem, pomyla³a. Niezale¿nie od powodów, które
sk³oni³y Dengara do utrzymania przy ¿yciu swojego rywala, w¹tpi-
³a, by okaza³ siê równie ³askawy dla niej. £owcy nagród byli bar-
dzo tajemniczy, tego wymaga³a ich profesja. Dengar zapewne nie
36
by³by zachwycony, gdyby siê dowiedzia³, ¿e kto wie nie tylko
o jego kryjówce, ale tak¿e co i kogo w niej ukry³.
Zostawiê was teraz powiedzia³a Neelah do robotów.
Pracujcie dalej. Ten mê¿czyzna musi prze¿yæ, rozumiecie?
Zrobimy, co w naszej mocy. Po to nas skonstruowano.
I jeszcze jedno: nie powiecie Dengarowi ani s³owa o mnie.
Ale on mo¿e nas o to spytaæ! powiedzia³ SH
Σ
1-B. Mo¿e
chcieæ siê dowiedzieæ, czy kto tu zagl¹da³! Zostalimy zaprogra-
mowani w taki sposób, ¿e musimy mówiæ prawdê.
Pozwólcie, ¿e co wam wyjaniê. Neelah zbli¿y³a rozciê-
ty policzek do receptorów optycznych robota. Jeli powiecie
o mnie Dengarowi, wrócê tu i rozszarpiê was na kawa³ki, a potem
rozw³óczê je po ca³ym Morzu Wydm. Obu. A wtedy nie bêdziecie
ju¿ mogli dalej wykonywaæ swojej pracy.
SH
Σ
1-B zastanawia³ siê nad jej s³owami tylko przez kilka se-
kund.
To niew¹tpliwie uniewa¿nia wymóg prawdomównoci.
To dobrze. Rozejrza³a siê po pomieszczeniu, by spraw-
dziæ, czy nie zostawi³a jakiego ladu swojej bytnoci w tym miej-
scu. Pod nierówn¹ cian¹ zauwa¿y³a co, co do tej pory umknê³o
je uwadze. Podesz³a bli¿ej i zobaczy³a stertê szmat wystrzêpione
kawa³ki, których poszarpane nitki, mokre od p³ynów trawiennych
Sarlacka, tkwi³y nadal przyczepione do piersi rannego mê¿czyzny.
Na samej górze sterty le¿a³ inny przedmiot metalowy, nadtra-
wiony przez soki ¿o³¹dkowe potwora, ale nadal rozpoznawalny.
Neelah pochyli³a siê i podnios³a he³m z charakterystycznym wizje-
rem w kszta³cie litery T.
Widzia³a ju¿ wczeniej ten he³m w pa³acu Jabby okrutna,
nieprzejednana maska, a za ni¹ wzrok ostry jak skalpel. Neelah
chwyci³a he³m w obie d³onie; trzyma³a go przed sob¹ jak czaszkê
albo fragment martwej maszyny. Nawet pusty, patrzy³ na ni¹ w mil-
czeniu. Poczu³a strach.
Boba Fett...
S³ysza³a to imiê w g³owie, choæ nie ona je wypowiada³a. Tak
siê nazywa³. Tyle wiedzia³a; imiê wypowiada³ szeptem kto, kto
zarazem ba³ siê go i nienawidzi³.
Proszê ju¿ iæ. G³os robota medycznego przerwa³ jej roz-
mylania. Dengar nied³ugo wróci.
Rêce jej dr¿a³y, gdy odk³ada³a he³m z powrotem na stertê szmat.
Przy wejciu do komory zatrzyma³a siê i odwróci³a, spogl¹daj¹c
37
na le¿¹c¹ postaæ. Co jakby skurcz litoci wkrad³o siê w jej serce,
ciniête strachem.
Odwróci³a siê i pospiesznie wysz³a w¹skim tunelem, który mia³
j¹ wyprowadziæ w koj¹c¹ ciemnoæ.
S³ysza³ g³osy. Nadchodzi³y z drugiego krañca morza lepoty.
Przypuszcza³ t¹ czêci¹ mózgu, która jeszcze funkcjonowa-
³a ¿e te g³osy s¹ czêci¹ umierania. Z kory mózgowej, spod ciê-
¿aru bólu i otêpiaj¹cego niebólu, resztki jego umys³u i ducha wy³a-
wia³y strzêpki danych zmys³owych, narzucanych przez ¿yj¹ce
zw³oki, w które siê zamieni³. By³y jak wiadomoci z innego wiata,
frustruj¹co fragmentaryczne i niezrozumia³e.
Ze wszystkich g³osów, które s³ysza³, tylko jeden nale¿a³ do
kobiety. Nie tej, któr¹ s³ysza³ wczeniej, do której, jak pamiêta³,
kto zwraca³ siê imieniem Manaroo; wtedy le¿a³ jeszcze na pusty-
ni, wyrzygany przez Sarlacka.
Tamten g³os nale¿a³ do przesz³oci; teraz mówi³a inna kobieta.
To jej g³os go torturowa³, to on zamieni³ sen umierania w ciem-
noæ, z której wy³aniaj¹ siê wspomnienia.
Jego powieki drgnê³y, by ods³oniæ oczy; nie da³y rady, zasnute
jak¹ lepk¹ substancj¹, która ciasno przylega³a do jego twarzy. By³
s³aby, a to co owija³o go cile jak karbonit, który wiêzi³ Hana
Solo, gdy przywióz³ go do Jabby. Zdo³a³ jednak unieæ powieki na
u³amek centymetra, tylko na tyle, by dostrzec rozmyty obraz ko-
biety. Widzia³ j¹ na dworze Jabby zwyk³a tancerka... wiedzia³
jednak, ¿e by³a kim wiêcej. Kim znacznie wa¿niejszym. Jabba
nazywa³ j¹... Neelah. Tak, to pamiêta³. Ale nie tak siê nazywa³a.
Naprawdê nazywa³a siê...
Okruchy pamiêci kr¹¿y³y, by rozprysn¹æ siê na wszystkie stro-
ny, gdy wysi³ek widzenia zepchn¹³ go znów w absolutn¹ ciem-
noæ.
W tej ciemnoci ni³, choæ nie pogr¹¿ony we nie; umiera³,
choæ ci¹gle ¿ywy.
I pamiêta³.
38
R O Z D Z I A £
"
...I WCZORAJ
TU¯
PO
WYDARZENIACH
N
OWEJ
N
ADZIEI
Trzymaj siê mnie powiedzia³ Bossk nowemu cz³onkowi
Gildii a zobaczysz, jak siê to robi.
Czu³, jak w jego towarzyszu wzbiera gniew, niczym promienio-
wanie ze stopionego rdzenia reaktora. W³anie takiej reakcji oczeki-
wa³, po to wypowiedzia³ te s³owa. Nie by³o takiego momentu, choæ-
by najkrótszego odcinka standardowego cyklu czasowego, kiedy
Bossk nie czu³by choæby cienia gniewu. Nawet kiedy spa³, by³ wku-
rzony tak jak wszyscy Trandoszanie, ni¹cy o tym, jak wbijaj¹
ostre jak brzytwa pazury w gard³a odwiecznych wrogów swojego
gatunku. Wciek³oæ i ¿¹dza krwi by³y jak najbardziej na miejscu
w trandoszañskiej wizji wszechwiata. Na tym polega³o ¿ycie.
Nie musisz odgrywaæ przede mn¹ wa¿niaka. Zakres czê-
stotliwoci przenoszonych przez wbudowany w maskê oddechow¹
Zuckussa komunikator wystarcza³, by przekazaæ irytacjê w jego g³o-
sie. Zdoby³em niemal tyle nagród, co ty. A swoje stanowisko w Gildii
zawdziêczasz tylko i wy³¹cznie koneksjom rodzinnym.
Bossk wykrzywi³ bezwarg¹ jamê gêbow¹ w z³oliwym umie-
chu. Poczu³ przemo¿n¹ ochotê, by siêgn¹æ i oderwaæ g³owê przy-
dzielonego mu partnera, a potem patrzeæ, jak wtyki nosowe i prze-
wody komunikatora k³êbi¹ siê bez³adnie jak pêdy b³otnych rolin
okalaj¹cych jamê rodn¹ na planecie Trandosza. Mo¿e potem, po-
myla³ w duchu, po robocie.
Wskaza³ pazurem na korytarz przed nimi. Obaj z Zuckussem
mocno przywarli plecami do jego cian; zza zamkniêtych drzwi od-
leg³ych o jakie dwadziecia metrów dochodzi³y weso³e dwiêki
39
orkiestry jizzowej, zmieszane z przenikliwymi odg³osami rozmów
klientów kasyna przepuszczaj¹cych kredyty na kole fortuny. Ha-
zard nie poci¹ga³ Bosska; wola³ pewniejsze rzeczy. Najlepiej mieræ
innej istoty myl¹cej, zw³aszcza jeli móg³ na niej zyskaæ finansowo.
Czasami jednak jak w tym przypadku zwierzynê nale¿a³o po-
chwyciæ ¿ywcem, aby zarobiæ na wyp³atê. To komplikowa³o sprawy.
£adunki termiczne s¹ na swoim miejscu. Koñcem pazura
Bossk wskaza³ dwa ma³e wybrzuszenia na p³ycie drzwi do dzia³u
ksiêgowoci kasyna. Zmiennokszta³tna tarcza okrywaj¹ca ³adunki
zapobiega³a ich wykryciu przez czujniki optyczne. Kiedy je zdeto-
nujê, masz ruszyæ prosto przez te drzwi. Nie zawracaj sobie g³owy
rozgl¹daniem siê za stra¿nikami, po prostu daj nura do rodka.
Dlaczego ja? Zuckuss spojrza³ na niego wielkimi ocza-
mi. Dlaczego ty tego nie zrobisz?
Dlatego wyjani³ Bossk, nieudolnie udaj¹c cierpliwoæ
¿e bêdê os³ania³ twoje ty³y. Uniós³ rusznicê blasterow¹ zmodyfi-
kowan¹ w taki sposób, by pasowa³a do jego pazurów, du¿ych na-
wet jak na Trandoszanina. Odci¹gnê ewentualny ostrza³, pod-
czas gdy ty zabezpieczysz pokój ksiêgowych. To standardowa
procedura w takich sytuacjach, prosto z podrêcznika Gildii.
Aha. Wychylony zza wêg³a Zuckuss przygl¹da³ siê uwa¿-
nie drzwiom. To ma sens... chyba tak.
Idiota, pomyla³ Bossk. Prawdziwy powód by³ taki, ¿e ten,
kto pierwszy wtargnie do pokoju, bêdzie bardziej nara¿ony na po-
szatkowanie na krwawe strzêpy skoncentrowanymi laserami stra¿-
ników. I lepiej, ¿eby to by³ ty, a nie ja, pomyla³, zw³aszcza ¿e
mieræ partnera oznacza³a, ¿e nie bêdzie siê musia³ dzieliæ z nikim
nagrod¹ po odliczeniu dzia³ki p³aconej na rzecz Gildii.
Idziemy! Wypchn¹³ Zuckussa do przodu, wciskaj¹c jed-
noczenie detonator przypiêty do rêkawa. Przyt³umione odg³osy
muzyki i wyuzdanych rozrywek utonê³y w basowym huku, z ja-
kim ³adunki termiczne rozerwa³y drzwi.
Bossk wskoczy³ do korytarza na szeroko rozstawionych no-
gach, z okiem na celowniku rusznicy. Jednym pazurem dotyka³
spustu, gotowy do strza³u; pod wp³ywem oczekiwania zimne serce
w jego piersi zabi³o mocniej, gdy wpatrywa³ siê w k³êby dymu...
¯aden strza³ nie pad³ zza rozerwanych, stopionych metalo-
wych drzwi.
Zuckuss! krzykn¹³ do mikrofonu komunikatora tkwi¹ce-
go przy okrytym skórzast¹ ³usk¹ gardle. Co jest grane?
40
Minê³a chwila, zanim us³ysza³ odpowied drugiego ³owcy.
Hmm... powiedzia³ Zuckuss mam dobr¹ wiadomoæ: nie
musimy siê martwiæ o stra¿ników...
Bossk ruszy³ z rusznic¹ zaciniêt¹ w obu szponiastych d³o-
niach w dó³ korytarza, a potem do pokoju ksiêgowych. A w³aci-
wie tego, co z niego pozosta³o dym po eksplozji ³adunków ter-
micznych uniós³ siê ju¿ na tyle, ¿e móg³ dostrzec rozbite sto³y do
gry i terminale wideofonu. Wzd³u¿ nich le¿a³y cia³a szeciu stra¿ni-
ków. Ka¿dy z nich mia³ w piersi dziurê wypalon¹ laserem z godn¹
podziwu precyzj¹. I szybkoci¹, zauwa¿y³ Bossk. ¯aden ze stra¿-
ników nawet nie zd¹¿y³ siêgn¹æ po broñ; ktokolwiek ich zastrzeli³,
zrobi³ to b³yskawicznie.
Popatrz powiedzia³ Zuckuss. Pochyli³ siê i dotkn¹³ dziury
w pancerzu okrywaj¹cym pier stra¿nika. Mam odczyt termicz-
ny. Tworzywo nie zd¹¿y³o siê sch³odziæ. Zostali zastrzeleni do-
k³adnie wtedy, kiedy my czekalimy w korytarzu! £owca nagród
wsta³ i pokaza³ palcem dziurê w przeciwleg³ej cianie pokoju. Mia-
³a poszarpane brzegi i dostateczne rozmiary, by Bossk móg³ przez
ni¹ swobodnie przejæ; po drugiej stronie widaæ by³o konwertery
zasilania za cian¹ budynku kasyna. Kto nas wyprzedzi³...
To niemo¿liwe! warkn¹³ Bossk. Ta ciana jest zbudo-
wana z ³añcuchów monokrystalicznych; musielibymy us³yszeæ
wybuch na tyle silny, ¿eby j¹ rozwali³. Chyba ¿e... nag³e podej-
rzenie kaza³o mu obejrzeæ siê przez ramiê na przeciwleg³¹ cianê.
Rozpraszacz dwiêkowy, z rozedrgan¹ od przeci¹¿enia skal¹ na
srebrzystej, owalnej tarczy, wisia³ na niej przyczepiony chwytny-
mi mackami. Wskaniki na potencjometrze zaczyna³y cofaæ siê
z czerwonego pola w miarê, jak ha³as wywo³any eksplozj¹ prze-
chodzi³ w niegrony, wiszcz¹cy szmer.
Gniew zala³ Bosska z si³¹, która wystarczy³aby na wyrwanie
drugiej takiej samej dziury w cianie, a nawet jeszcze wiêkszej.
Bêkarci pomiot... przekleñstwo zamar³o miêdzy zaciniêty-
mi k³ami. Tylko jeden ³owca nagród u¿ywa³ tak wyrafinowanego
i kosztownego sprzêtu. Albo musia³ go przemyciæ do pokoju ksiê-
gowych, albo, co by³o bardziej prawdopodobne, wprowadziæ przez
otwór wywiercony w cianie. T¹ sam¹ drog¹ powêdrowa³ równie¿
³adunek wybuchowy kiedy rozpraszacz by³ ju¿ w rodku, by
poch³on¹æ odg³osy eksplozji.
Nie by³o sensu szukaæ zwierzyny, po któr¹ tu przyszli z Zuc-
kussem. Bossk przytrzyma³ siê krawêdzi dziury wyrwanej w cianie
41
kasyna i rozejrza³ po okolicy. Denerwuj¹co znajomy kszta³t szyb-
kiego statku miêdzygwiezdnego unosi³ siê znad horyzontu w ciem-
niej¹cy fiolet nieba, pozostawiaj¹c za sob¹ d³ug¹ smugê ognia z sil-
ników.
Chod! Bossk chwyci³ Zuckussa za ramiê i wyci¹gn¹³ przez
otwór w cianie. W korytarzu rozdzwoni³y siê alarmy, uruchomio-
ne wybuchem ³adunków termicznych, które zdetonowa³y drzwi;
mieli tylko kilka sekund, zanim ci¹gn¹ tu stra¿nicy z innych czêci
kasyna. Zarzuci³ rusznicê na ramiê i przygotowa³ siê do skoku.
Ale... Zuckuss cofn¹³ siê. Jestemy co najmniej dzie-
siêæ metrów nad ziemi¹!
I co z tego? warkn¹³ Bossk. Umiesz wymyliæ szybszy
sposób na wydostanie siê z tego miejsca?
Kilka sekund póniej gramolili siê na nogi. Mordercza ¿¹dza
wezbra³a w Bossku, gdy us³ysza³, ¿e Zuckuss jêczy z bólu.
Chyba sobie co z³ama³em...
Bossk zerwa³ siê do biegu, gdy lasery stra¿ników ze wistem
uderzy³y w ziemiê wokó³ nich, zmieniaj¹c krzemionkê w lni¹ce
plamy szkliwa. Tu¿ za sob¹ wyczuwa³ obecnoæ Zuckussa.
Dopadli swojego przeciwnika dopiero poza atmosfer¹ planety.
Bossk wcisn¹³ koñcem szpona przycisk komunikatora, pod-
czas gdy Zuckuss, siedz¹cy obok, w fotelu nawigatora Wciek³e-
go Psa usi³owa³ pod³¹czyæ zerwany przewód wtyku nosowego.
Wy³¹cz silniki warkn¹³ do komunikatora. Nie by³o sensu
bawiæ siê w uprzejmoci; w okolicy nie by³o ¿adnego innego stat-
ku, który móg³by odebraæ ten komunikat. Masz na pok³adzie
towar, który nale¿y do nas, a konkretnie humanoida, niejakiego
Nila Posonduma, by³ego pracownika Transgalaktycznego Przed-
siêbiorstwa Hazardowego...
Nale¿y do was? z g³oników umieszczonych nad instru-
mentami pok³adowymi Psa odezwa³ siê zimny, beznamiêtny
g³os. A niby z jakiej racji ten osobnik... przyjmijmy, ¿e rzeczy-
wicie znajduje siê na pok³adzie mojego statku... mia³by byæ wa-
sz¹ w³asnoci¹?
Chyba nie powinnimy denerwowaæ tego typka szepn¹³
Zuckuss. To twarda sztuka.
Zamknij siê. Bossk ponownie wcisn¹³ aktywator komuni-
katora. Z racji tego, ¿e nale¿ymy do Gildii £owców Nagród. To
w³anie daje nam nad nim w³adzê. Przeka¿ go nam, a obêdzie siê
bez k³opotów.
42
Bardzo zabawne. W zimnym g³osie nie by³o s³ychaæ rozba-
wienia. Ani ¿adnych innych emocji. Chyba siê g³êboko mylicie.
Tak? Bossk spojrza³ przez przednie iluminatory Wcie-
k³ego Psa. Niby dlaczego?
Nie podlegam w³adzy tej waszej Gildii. Stosujê siê do zasad
wy¿szej instancji.
Niby jakiej?
Mnie samego. Tych kilka atomów, które znalaz³y siê
w pró¿ni pomiêdzy statkami, nie mog³o mieæ temperatury ni¿szej
ni¿ g³os dobiegaj¹cy z g³onika. A ju¿ na pewno nie oddajê niko-
mu czego, co nale¿y do mnie, dopóki mi za to nie zap³ac¹.
Bossk z trudem wycedzi³ odpowied przez zaciniête zêby:
S³uchaj no, ty zdradziecki, oparszywia³y...
Kontrolka ³¹cznoci zgas³a, gdy rozmówca Bosska wy³¹czy³
komunikator.
Smuga p³omieni z dysz wylotowych silników Niewolnika I,
transportowca najbardziej bezwzglêdnego i skutecznego ³owcy na-
gród w galaktyce, rozp³ynê³a siê w mg³ê i znik³a, gdy statek wsko-
czy³ w nadprzestrzeñ. Zimne, kpi¹ce gwiazdy wype³ni³y miejsce,
gdzie znajdowa³ siê jeszcze przed chwil¹.
Bossk zmru¿y³ oczy, wpatruj¹c siê w pustkê. Statek tamtego,
jego pilot i zdobycz mog³y znikn¹æ ale nie wciek³a furia w po-
krytej ³usk¹, gadziej piersi Bosska.
Postaæ w klatce odsunê³a siê ze strachem od krat, gdy Boba
Fett wszed³ do ³adowni.
Nie musisz siê baæ. Szara, jadalna papka na tacy pocho-
dzi³a z modu³u kuchennego Niewolnika I. Posi³ek nie wygl¹da³
apetycznie, ale zawiera³ wszelkie substancje od¿ywcze, jakich po-
trzebowa³y humanoidy. Fett umieci³ tackê na metalowej pod³odze
i pchn¹³ czubkiem buta do wnêtrza klatki przez szparê miêdzy jej
prêtami. Nie zap³acono mi, ¿ebym ci zrobi³ krzywdê. A wiêc nic
ci siê tu nie stanie.
A gdyby ci za to zap³acono? by³y g³ówny ksiêgowy Trans-
galaktycznego Przedsiêbiorstwa Hazardowego patrzy³ ponurym wzro-
kiem zza prêtów jedynej zajêtej w tej chwili klatki. Co wtedy?
Wtedy kona³by z bólu. Boba Fett pokaza³ palcem na tacê.
Odrobina szarej papki wyla³a siê na pod³ogê klatki. Jako towar
jeste dla mnie wiêcej wart ¿ywy ni¿ martwy. Powiem wiêcej: martwy
43
nie przedstawiasz sob¹ ¿adnej wartoci. Dostarczenie ciê w stanie
nieuszkodzonym... stosunkowo nieuszkodzonym... jest warunkiem
koniecznym do odebrania nagrody, któr¹ wyznaczono za twoj¹ g³o-
wê. Jeli bêdziesz próbowa³ zag³odziæ siê na mieræ, nakarmiê ciê
si³¹. Jestem znany z tego, ¿e nie bawiê siê w ceregiele. Jeli oka¿esz
siê na tyle g³upi, ¿eby próbowaæ zrobiæ sobie krzywdê, zwi¹¿ê ciê
i zamknê w miejscu znacznie mniej wygodnym ni¿ to.
Nil Posondum rozejrza³ siê po swojej klatce.
Tego miejsca te¿ nie nazwa³bym wygodnym.
Mog³e trafiæ gorzej. Okryte bojowym kombinezonem ra-
miona Boby Fetta unios³y siê lekko i opad³y. Ten statek ma byæ
szybki, a nie wygodny. Przed przyjciem do ³adowni Boba Fett
w³¹czy³ autopilota; miniaturowy monitor na ramieniu ³owcy pozwa-
la³ mu kontrolowaæ niezak³ócony lot Niewolnika I przez nadprze-
strzeñ. Powiniene siê jednak postaraæ, ¿eby twój pobyt tutaj by³
jak najprzyjemniejszy. Tam, dok¹d ciê zabieram, bêdzie gorzej.
Tak naprawdê Boba Fett wiedzia³, ¿e okrelenie gorzej by³o
subtelnym eufemizmem. Posondum pope³ni³ gruby b³¹d okaza³
siê nielojalny, zmieniaj¹c pracê w rodowisku, w którym lojalnoæ
by³a nagradzana, a jej brak surowo karany. Co gorsza, ksiêgowy
mia³ nieszczêcie prowadziæ rachunkowoæ sieci nielegalnych spe-
lunek do gry w skefta, rozrzuconych po planetach Zewnêtrznych
Odleg³ych Rubie¿y i kontrolowanych przez huttañski syndykat.
Huttowie mieli tendencjê do traktowania pracowników jak swojej
w³asnoci by³ to jeden z powodów, dla którego Boba Fett wola³
zachowaæ status wolnego strzelca w czêstych kontaktach z jed-
nym ze swoich najwa¿niejszych klientów, Jabb¹. Ksiêgowy nie
mia³ jednak na to doæ rozumu. Okaza³ siê nawet jeszcze g³up-
szy uda³ siê do konkurentów by³ego pracodawcy z pe³nym pa-
kietem danych ci¹gniêtych z centralnego systemu fa³szowania
wyników gier losowych i informacji o pó³legalnych przelewach na
najrozmaitsze konta. Obsesyjna skrytoæ Huttów by³a chyba jesz-
cze wiêksza ni¿ ich mania posiadania. Boba Fett zastanawia³ siê
czasem, czy nie rosn¹ do takich rozmiarów dziêki nieopanowanej
chciwoci, która nie pozwala im wyzbyæ siê niczego, co raz wpa-
d³o w ich niedorozwiniête przednie koñczyny i olbrzymie usta.
Nawet jeli by³by to tylko jeden przera¿ony ksiêgowy, z kompute-
rowo wspomaganym mózgiem pe³nym liczb.
Dlaczego mnie po prostu od razu nie zabijesz? Poson-
dum przysiad³ ciê¿ko pod cian¹ klatki, opieraj¹c siê o ni¹ plecami.
44
Spróbowa³ posi³ku z tacy i odsun¹³ j¹ ze wstrêtem. Na pewno
zrobi³by to szybciej ni¿ Huttowie.
Prawdopodobnie tak. Nie czu³ litoci dla tego cz³owieka,
który wpakowa³ siê w paskudn¹ sytuacjê na w³asne ¿yczenie. Kto
z Huttem przestaje, pomyla³, pokarmem siê staje. Ale jak mó-
wi³em, robiê to, za co mi p³ac¹. Ani wiêcej, ani mniej.
Dla kredytów zrobi³by wszystko, co?
Boba Fett widzia³ swoje podwójne odbicie w lusterkach p³o-
n¹cych niechêci¹ oczu ksiêgowego. G³owa okryta he³mem, popla-
mionym i poobijanym, ale w pe³ni sprawnym; twarz schowana za
w¹skim wizjerem w kszta³cie litery T; kombinezon naszpikowany
broni¹, od goleni po nadgarstki; d³ugi, w¹ski nos rakiety manewro-
wej wychyla siê zza pleców. Chodz¹cy arsena³, postaæ ludzka zbu-
dowana z urz¹dzeñ mechanicznych. Gatunek: zabójca.
Pokiwa³ g³ow¹.
To prawda powiedzia³. Robiê to, w czym jestem dobry
i za co dobrze mi p³ac¹. Spojrza³ na czytnik danych. Nie mam
do ciebie osobistej urazy.
W takim razie mo¿e ubijemy interes. Posondum spojrza³
z nadziej¹ na swojego przeladowcê. Co ty na to?
Jaki interes?
A jak mylisz? ksiêgowy wsta³ i chwyci³ za prêty krat tu¿
obok stoj¹cego po drugiej stronie Fetta. Lubisz dostawaæ pieni¹-
dze.. a wiem, jak skandalicznie wysokie wynagrodzenie otrzymu-
jesz za swoje us³ugi... a ja lubiê ¿yæ. Pewnie lubiê to tak samo, jak
ty kredyty.
Boba Fett zwróci³ wzrok na spocon¹ twarz mê¿czyzny.
Trzeba by³o pomyleæ, jak cenne jest twoje ¿ycie, zanim
narazi³e siê na mciwoæ Huttów. Trochê za póno na ¿ale.
Ale nie za póno dla ciebie, ¿eby trochê zarobiæ. Wiêcej ni¿
to, co zap³ac¹ ci za mnie Huttowie. Posondum przycisn¹³ twarz
do prêtów klatki, jakby chcia³ przecisn¹æ siê przez nie si³¹ w³asnej
desperacji. Pucisz mnie, a ja sprawiê, ¿e dobrze ci siê to op³aci.
W¹tpiê odpar³ zimno Fett. Huttowie wyznaczaj¹ wyj¹t-
kowo wysokie nagrody. Dlatego tak lubiê dla nich pracowaæ.
A dlaczego, twoim zdaniem, tak bardzo chc¹ mnie dostaæ
z powrotem? K³ykcie ksiêgowego zbiela³y, tak mocno ciska³ kra-
ty. Dla tych kilku starych rejestrów ksiêgowych, które mam w g³o-
wie? Albo po to, ¿eby konkurencja nie pozna³a paru ich sekretów
handlowych?
45
Nie p³ac¹ mi za to, ¿ebym pyta³, dlaczego moi klienci po¿¹-
daj¹ ró¿nych rzeczy. Na przyk³ad takich jak ty. Na czytniku
danych przymocowanym do nadgarstka zapali³a siê kontrolka; musia³
wracaæ do sterowni Niewolnika I. Wystarcza mi, ¿e ich pra-
gn¹. I ¿e p³ac¹ za ich dostarczenie.
Ja te¿ ci zap³acê. Posondum ciszy³ g³os. Kiedy ucie-
k³em Huttom, zabra³em co wiêcej ni¿ tylko informacje. Wzi¹³em
te¿ ich kredyty.
To bardzo g³upio zrobi³e. Fett wiedzia³, jak Huttowie trzêli
siê nad swoimi kredytami; chciwoæ by³a jedn¹ z cech charaktery-
stycznych ich gatunku. Zdarza³o mu siê dawniej, ¿e musia³ posu-
n¹æ siê do ostatecznoci, ¿eby wydostaæ od nich pieni¹dze, które
mu siê nale¿a³y za wykonan¹ pracê, nawet jeli wszystko zosta³o
wczeniej uzgodnione. Ukraæ co Huttom i myleæ, ¿e siê z tym
ucieknie, by³o szczytem g³upoty.
Mo¿e i tak... ale tyle tego by³o! A ja myla³em, ¿e uda mi
siê zwiaæ. ¯e ukryjê siê przed nimi. I ¿e moi nowi szefowie zapew-
ni¹ mi ochronê...
Zrobili, co by³o w ich mocy. Boba Fett wzruszy³ ramiona-
mi. Niestety, to nie wystarczy³o. ¯adne rodki bezpieczeñstwa
nie wystarcz¹, kiedy ja wchodzê w grê.
S³uchaj, dam ci te kredyty. Wszystkie! Posondum a¿ siê
trz¹s³, tyle ¿arliwoci w³o¿y³ w swoj¹ probê. Co do jednego
kredytu... wszystko, co ukrad³em Huttom, bêdzie twoje. Tylko
mnie wypuæ!
A gdzie niby s¹ te kredyty?
Posondum cofn¹³ siê od prêtów klatki.
S¹ ukryte.
£atwo móg³bym siê dowiedzieæ gdzie. Fett mówi³ równie
beznamiêtnym i pozbawionym wyrazu g³osem jak przed chwil¹.
Wyci¹ganie u¿ytecznych informacji jest moj¹ specjalnoci¹.
S¹ zakodowane w pamiêci powiedzia³ szybko ksiêgowy.
Pod poziomem wiadomoci. I chronione implantem z czujnikiem
bólu. Pokaza³ ma³¹ bliznê nad lewym uchem. Jeli spróbujesz
co ze mnie wydostaæ, implant wyczyci odpowiednie segmenty
kory mózgowej. A wtedy nikt siê nie dowie, gdzie s¹ te kredyty.
S¹ sposoby, ¿eby tego unikn¹æ. Boba Fett widzia³ to ju¿
kiedy w przesz³oci. Obejcia i obwody równoleg³e. Nic przy-
jemnego, ale dzia³a. Przypuszcza³, ¿e Huttowie ju¿ szykuj¹ salê
dla neurochirurga, ¿eby by³a gotowa, gdy tylko dostan¹ ksiêgowego
46
w swoje rêce. To zreszt¹ bez znaczenia. I tak nie ubijê z tob¹
targu.
Ale dlaczego? Posondum wyci¹gn¹³ chud¹ rêkê przez kra-
ty, ¿eby z³apaæ Fetta za ramiê. To fortuna! Wiêcej ni¿ obiecali za
mnie Huttowie!
Bardzo mo¿liwe. Odsun¹³ siê od klatki, by surowymi, ale
funkcjonalnymi korytarzami przejæ do sterowni statku. Mo¿e
i jeste równie dobrym z³odziejem co ksiêgowym. A jeli ju¿ okra-
dasz Huttów, to równie dobrze mo¿esz ukraæ jeden kredyt, jak
i milion. Skutki bêd¹ takie same. Jednak nawet jeli rzeczywicie
ukry³e te kredyty, nie jestem nimi zainteresowany. A w ka¿dym
razie, nie doæ zainteresowany. Muszê myleæ o swojej reputacji.
O twojej... Posondum a¿ otworzy³ usta ze zdziwienia i roz-
czarowania. O czym...?
Huttowie i inni moi klienci p³ac¹ mi tyle, bo wiedz¹ jedno:
¿e zawsze dostarczam towar. Kiedy schwytam zdobycz, nic mnie
nie powstrzyma przed dowiezieniem jej na miejsce. Absolutnie
nic. Jeli podejmujê siê jakiej pracy, zawsze j¹ wykonujê. I ka¿dy
w galaktyce o tym wie.
Ale... ale przecie¿ s³ysza³em, ¿e... ¿e inni ³owcy... czasem
dobijaj¹ targu....
Inni ³owcy nagród mog¹ prowadziæ swoje interesy, jak im
siê podoba. Fett z trudem ukrywa³ pogardê, jak¹ czu³ dla cz³on-
ków tak zwanej Gildii £owców Nagród. Ten w³anie rodzaj krót-
kowzrocznej chciwoci sprawia³, ¿e nie mia³ zamiaru wchodziæ
w jakiekolwiek uk³ady z Gildi¹. Oni maj¹ swoje standardy, a ja
swoje. Jedn¹ rêk¹ chwyci³ szczebel drabinki; obejrza³ siê przez
ramiê na klatkê. I to ja mam towar, a oni nie.
Kolana ugiê³y siê pod ksiêgowym, a rêce zeliznê³y wzd³u¿
prêtów, gdy ciê¿ko opad³ na pod³ogê klatki. Jeli mia³ jak¹kolwiek
nadziejê, to w tej chwili zgas³a.
Radzê ci, ¿eby zacz¹³ jeæ. Boba Fett kiwn¹³ g³ow¹, wska-
zuj¹c na tacê z nieapetyczn¹ papk¹. Musisz byæ silny.
Nie czeka³ na odpowied. Wspi¹³ siê po drabinie, by przejæ
z ³adowni do sterowni i czekaj¹cych na niego instrumentów pok³a-
dowych.
47
R O Z D Z I A £
#
Nadlatuje. Wypatrywacz zauwa¿y³ zbli¿aj¹cy siê statek.
Widzê go wyranie.
Pewnie, ¿e widzisz powiedzia³ Kudar Mubat. Dobry
z ciebie zawi¹zek. Koñcem wielostawowej, chitynowej koñczy-
ny pajêczarz pog³aska³ g³owê podkomponentu. Zewnêtrzny zawi¹-
zek obserwacyjny mia³ najprostsz¹ konstrukcjê umys³ow¹ wród
wszystkich podkomponentów pajêczyny. Kudar Mubat umieci³
w jego wnêtrzu tylko tyle tkanki mózgowej, by zawi¹zek by³ w sta-
nie skoncentrowaæ swoje ogromne soczewki na otaczaj¹cych gwiaz-
dach i na ich tle dostrzec ruch obiektów. Powiedz Kalkulatoro-
wi, co zobaczy³e.
Dane pop³ynê³y wzd³u¿ spl¹tanych neuronów pajêczyny. Inny
podkomponent, z niepotrzebnymi szcz¹tkowymi odnó¿ami i miêkk¹,
delikatn¹ skorup¹ okrywaj¹c¹ wyspecjalizowan¹ korê mózgow¹,
trawi³ przez chwilê otrzymane informacje, przek³adaj¹c surowe
impulsy wizualne w u¿yteczne dane cyfrowe.
Oklêt psyleci... drobne usteczka Kalkulatora poruszy³y siê
pod fa³d¹ tkanki nerwowej ...za co najwyzej tsy standaldowe
chlonojednostki.
Wiem, kto to jest! Identyfikator wdrapa³ siê na ramiê
Kudar Mubata, o ile o paj¹kowatych mo¿na powiedzieæ, ¿e maj¹
ramiê, i papla³ podniecony do jego otworu usznego. Ma³y pod-
komponent archiwalny s³ysza³, co Wypatrywacz powiedzia³ Kal-
kulatorowi. Wiem, wiem! To Niewolnik I! Identyfikacja po-
twierdzona!
48
Mój ty ma³y m¹dralo. Kudar Mubat odczepi³ Identyfi-
katora od swojego korpusu jednym z odnó¿y. Gdyby im pozwoli³,
zawi¹zki wesz³yby mu na g³owê jak niesforne dzieciaki. Umieci³
go w jednym ze strukturalnych w³ókien pajêczyny. Ale teraz
uspokój siê.
Na pok³adzie musi byæ Boba Fett! Identyfikator drobi³
w miejscu miniaturowymi odnó¿ami, pomniejszon¹ replik¹ koñczyn
swojego rodzica wprawiaj¹c w dr¿enie naprê¿on¹, jedwabist¹ niæ.
Boba Fett! Podkomponent nie by³ szczególnym wielbicielem ³ow-
cy nagród; po prostu ekscytowa³ siê przybyciem ka¿dego gocia,
który odwiedza³ sieæ.
Kudar Mubat westchn¹³ znu¿ony gdzie w g³êbi swojego
niemal idealnie kulistego brzucha. Sam by³ doæ powolny i leniwy,
o ile mo¿na w ten sposób okreliæ jak¹kolwiek paj¹kowat¹ istotê.
Nieustanna paplanina Identyfikatora czasami dzia³a³a mu na ner-
wy. Byæ mo¿e, zastanawia³ siê Kudar Mubat, powinienem pod-
daæ ten zawi¹zek reabsorbcji i zaprojektowaæ, a potem zbudowaæ
nowy. Mniej gadatliwy. Teraz jednak problemem by³y nie surow-
ce móg³ zawsze wysnuæ nowe w³ókna protokomponentów ale
czas. A w³aciwie jego brak. Nawet tak stosunkowo nieskompliko-
wany zawi¹zek wymaga³by setek chronojednostek pracy, zanim
by spe³nia³ odpowiednie standardy funkcjonalne. Przy tej skali in-
teresów, którymi zajmowa³ siê teraz Kudar Mubat, nie poradzi³-
by sobie bez sprawnego Identyfikatora.
Mo¿e póniej, pomyla³ pajêczarz, zawieszony w oku grub-
szych nici pajêczyny. Kiedy skoñczê interesy z Bob¹ Fettem. Kudar
Mubat przewidywa³, ¿e jego konta kredytowe bêd¹ wtedy dosta-
tecznie pe³ne, by móg³ sobie pozwoliæ na ma³e wakacje. Musi o tym
porozmawiaæ z Bilansem.
Ju¿ dawno temu uzna³, ¿e to w³anie najgorsza czêæ jego
pracy. Chyba wolê zadawaæ siê z Huttami, pomyla³ Boba Fett.
By³a to wiele mówi¹ca deklaracja pa³ace Huttów, takie jak ten
na Tatooine, w którym rezydowa³ Jabba, by³y siedliskami niepra-
woci i zepsucia. Za ka¿dym razem, gdy trafia³ w takie miejsce
czy to ¿eby dostarczyæ jeñca, czy to osobicie odebraæ nagrodê
mia³ wra¿enie, ¿e znalaz³ siê w cieku, do którego sp³ywaj¹ najgor-
sze odpadki i mieci galaktyki. Beztroska ³atwoæ, z jak¹ kreatury
w rodzaju Jabby pozbywa³y siê swoich podw³adnych Boba Fett
49
4 Mandaloriañska zbroja
s³ysza³ o rankorze, którego Jabba trzyma³ dla zabawy pod pod³og¹
pa³acu, choæ nie widzia³ go jeszcze niepomiernie go irytowa³a.
Po co zabijaæ, jeli to nie przyniesie ¿adnego zysku? Strata czasu,
kredytów i cia³a. Jednak nawet pa³ac Huttów by³ lepszy ni¿ pajê-
czyna Kudar Mubata.
Zwê¿aj¹cy siê ku jednemu koñcowi cylinder dryfowa³ za szyb¹
iluminatorów Niewolnika I, coraz wiêkszy, w miarê jak statek
podchodzi³ coraz bli¿ej. Nie wygl¹da³ jak wiadoma konstrukcja,
a raczej jak przypadkowy zlepek drutów i spoiwa, po³¹czony ze
zrêcznoci¹ debilnego koreliañskiego szczura-padlino¿ercy. W mia-
rê jak statek Fetta podchodzi³ coraz bli¿ej, a pajêczyna Kudar Mubata
zaczê³a przes³aniaæ coraz wiêcej gwiazd widocznych przez ilumina-
tor, widaæ by³o kolejne fragmenty maszyn o krawêdziach ostrzej-
szych ni¿ zakrzep³e w³ókna, w które by³y wplecione. Boba Fett pro-
wadzi³ interesy z odra¿aj¹cym pajêczarzem od doæ dawna, by
wiedzieæ, ¿e ten nie potrafi siê oprzeæ korzystnej ofercie kupna,
niezale¿nie od tego, czy oferowany obiekt jest mu potrzebny, czy
nie. Jego pajêczyna by³a prawdziwym cmentarzyskiem uszkodzo-
nych miêdzygwiezdnych statków i innych martwych skorup. Nawet
prymitywni Jawowie, którzy trudnili siê handlem porzuconymi mie-
ciami i u¿ywanymi robotami, robili to z myl¹ o zysku. Tymczasem
Kudar Mubat najwyraniej w wiecie po prostu lubi³ gromadziæ
najrozmaitsze przedmioty, wplataj¹c je w swój dryfuj¹cy w prze-
strzeni dom, wysnuty z w³asnych wnêtrznoci.
Nie wszystkie nabytki by³y jednak bezwartociowe; Boba Fett
by³ tego pewien. To, co móg³ zobaczyæ na powierzchni, stanowi³o
zapewne tylko swojego rodzaju ochronny kamufla¿. Nie ka¿demu
dobrze sz³o w kontaktach z pajêczarzem; tych kilka razy, kiedy
Boba Fett mia³ okazjê zajrzeæ w g³¹b pajêczyny, dostrzeg³ praw-
dziwe skarby, które mniej fortunni kontrahenci Kudara Mubata
musieli pozostawiæ w tym miejscu, by uregulowaæ d³ugi, jakie mie-
li u pajêczarza. Chyba lepiej ju¿ by³o zgubiæ w³asn¹ skórê ni¿ pró-
bowaæ go oszukaæ.
Po³yskuj¹cy s³abym zielonkawym wiat³em kr¹g ukaza³ siê na
powierzchni pajêczyny w miejscu, gdzie znajdowa³ siê dok cumow-
niczy. Jeden z podkomponentów Kudara Mubata o ile Boba Fett
dobrze pamiêta³, nazywa³ siê Sygnalista by³ fosforyzuj¹cym za-
wi¹zkiem, dostatecznie d³ugim, by otoczyæ jedn¹ z koñcówek pajê-
czyny swoim jarz¹cym siê, wê¿opodobnym cia³em. Kudar Mubat
wyposa¿y³ ten zawi¹zek w szcz¹tkow¹ inteligencjê, dziêki której
50
potrafi³ b³yskaæ prostym kodem naprowadzaj¹cym, by sprowadziæ
nadlatuj¹ce statki do l¹dowiska. Inna grupa podkomponentów, u³o-
¿ona w wachlarz wewn¹trz pulsuj¹cego wiat³em okrêgu, pozba-
wiona by³a nawet tej ladowej iloci mocy umys³owych. Jedyne, co
potrafi³y, to wyczuæ podchodz¹cy do l¹dowania statek i jak macki
trendriañskiego wnykokwiatu z³apaæ go pewnym chwytem, dopa-
sowuj¹c cile i bezpiecznie do portu wejciowego pajêczyny. Boba
Fett nienawidzi³ tych bezmózgich wyrostków, z ich ruchomymi ³u-
skami, chroni¹cymi przez mrozem pró¿ni, które przypomina³y po-
rdzewia³¹ zbrojê. Powiedzia³ kiedy Kudarowi Mubatowi, ¿e jeli
kiedykolwiek zauwa¿y choæby jedn¹ ³uskê przylepion¹ do kad³uba
swojego statku po opuszczeniu pajêczyny, zawróci i wytnie wszyst-
kie zawi¹zki krótkozasiêgowym promieniem naprowadzaj¹cym.
Kudar Mubat odczu³by to bardzo bolenie by³ po³¹czony z ka¿-
dym elementem pajêczyny wi¹zk¹ neurow³ókien.
Fett wy³¹czy³ silniki Niewolnika I, pozwalaj¹c, by statek
sam¹ si³¹ rozpêdu powoli i spokojnie przycumowa³ do doku pajê-
czyny. Wewn¹trz wietlnego piercienia koñcówki zawi¹zków
mocuj¹cych zaczê³y siê rozwijaæ, przyjmuj¹c odpowiedni¹ pozy-
cjê; podkomponenty budzi³y siê z rozmarzonego pó³snu.
Ach, mój drogi Fett! powita³ go piskliwy g³os, gdy wygra-
moli³ siê z ciasnego doku do w¹skiego korytarza prowadz¹cego do
wnêtrza pajêczyny. Jaka¿ to rozkosz móc znowu ciê zobaczyæ.
Po tak przeraliwie d³ugim czasie od naszego ostatniego...
Oszczêd sobie tej gadki. Boba Fett podniós³ wzrok i zo-
baczy³ nad czubkiem swojego he³mu jeden z ruchomych wyrost-
ków g³osowych Kudara Mubata podkomponent, przypomina-
j¹cy prymitywne usta, oplecione po³yskuj¹cym sznurem w³ókien.
Pajêczarz musia³ go wysnuæ niedawno, bo jedwabiste neurow³ók-
na by³y nadal bia³e i nieska¿one gromadz¹cym siê od stuleci w pa-
jêczynie brudem. Przylecia³em w interesach, a nie po to, by æwi-
czyæ sztukê konwersacji.
Wyrostek g³osowy podrepta³ po w³óknistym suficie tunelu. Par¹
maleñkich szczypiec nawija³ na siebie jak na szpulkê ci¹gn¹ce siê
za nim pasmo w³ókna ³¹cz¹cego go z pajêczyn¹, próbuj¹c dotrzy-
maæ kroku ³owcy.
Ach, doprawdy, to ten sam dobrze mi znany ³owca nagród,
którego tak jasno i ¿ywo zachowa³em w pamiêci. Jaki¿ smutek mnie
ogarnia, kiedy pomylê, ¿e tak d³ugo by³em pozbawiony przyjem-
noci rozkoszowania siê twoim zwiêz³ym i czaruj¹cym dowcipem.
51
Fett nie odpowiedzia³. Przeciska³ siê pomiêdzy cianami tune-
lu, którego spleciona tkanka ugina³a siê pod ciê¿arem jego butów.
Gdziekolwiek dotkn¹³ cian grub¹ rêkawic¹, zmarszczki rozb³y-
skuj¹cych jak iskry synapsów rozchodzi³y siê w coraz bledsze kon-
centryczne krêgi, jak od kamienia wrzuconego w wype³niony fos-
foryzuj¹cym planktonem ocean. Kilka zawi¹zków wietlnych,
m³odszych braci Sygnalisty pulsuj¹cego wiat³em na zewnêtrznej
powierzchni pajêczyny, zapala³o siê przed nim i gas³o, gdy je mija³.
Fett przypuszcza³, ¿e kiedy Kudar Mubat nie ma goci, to pajê-
czyna nie jest owietlona. Pajêczarz nie potrzebowa³ wiat³a, by
poruszaæ siê we wnêtrzu wysnutej z w³asnej tkanki konstrukcji.
A otó¿ i on w ca³ej okaza³oci! ten sam g³os, metaliczny
jak rozdzierane arkusze blachy, zabrzmia³ tu¿ przed nim, gdy schyli³
g³owê pod nawisem jedwabistej tkanki. Wiedzia³em, ¿e powró-
cisz w aureoli zas³u¿onego sukcesu. S³owa brzmia³y teraz g³o-
niej, wypowiadane w³asnymi ustami Kudara Mubata, bez po-
rednictwa wyrostka g³osowego. Nie mo¿na doprawdy zarzuciæ
ci braku chwalebnej punktualnoci.
Boba Fett wszed³ do centralnej komory sieci, dostatecznie wy-
sokiej, by móg³ siê wyprostowaæ. Wra¿enie, ¿e znalaz³ siê w samym
rodku mózgu pajêczarza by³o czym wiêcej ni¿ tylko efektownym
porównaniem to by³ fakt, namacalna rzeczywistoæ cia³a i domu
Kudara Mubata, nierozerwalnie splecionych w jednoæ. ¯yje we-
wn¹trz swojej zbroi, pomyla³ Fett, jak ja wewn¹trz mojej.
Wróci³em zgodnie z zapowiedzi¹. Fett zwróci³ okryt¹ ma-
sk¹ twarz w stronê pajêczarza. Zadanie, które mi zleci³e, by³o
proste.
Ach, nie w¹tpiê... zw³aszcza dla kogo obdarzonego tak
wszechstronnymi talentami. Z³o¿one oczy Kudara Mubata skon-
centrowa³y wzrok na gociu. Jedna z jego wielostawowych, naje-
¿onych ostrymi w³oskami koñczyn wykona³a wdziêczny gest za-
proszenia w dusznym powietrzu komory. Jak rozumiem, oby³o
siê bez komplikacji?
Jak zwykle. Fett skrzy¿owa³ ramiona na chronionej zbro-
j¹ piersi. Kilku innych ³owców nagród mia³o nadziejê przy³apaæ
go przede mn¹.
Oooch! w czarnych, b³yszcz¹cych oczach dostrzeg³ wy-
raz oczekiwania. Ale zaj¹³e siê nimi?
Nie musia³em. Fett wiedzia³, jak bardzo pajêczarz uwiel-
bia³ opowieci o walkach im bardziej pe³nych przemocy, tym lepiej.
52
Nie zamierza³ jednak folgowaæ upodobaniom paj¹kowatego stwo-
rzenia. Zwyk³a zgraja nieodpowiedzialnych partaczy, których
rozsy³a Gildia £owców Nagród. Lepiej omin¹æ nerfi gnój ni¿ w nie-
go wdepn¹æ.
A to dopiero pocieszne! Rozbawi³e mnie, doprawdy!
Kudar Mubat siêgn¹³ tylnymi odnó¿ami sufitu i uniós³ siê z miej-
sca, w którym wczeniej spoczywa³ jego blady odw³ok. To na-
prawdê smakowita nagroda, ¿e mogê cieszyæ siê twoimi b³yskotli-
wymi ripostami. Zawi¹zek wypoczynkowy z sykiem nadyma³
w nowym miejscu wycie³ane, pneumatyczne pêcherze. Kudar
Mubat posuwa³ siê po suficie, a¿ jego owadzia paszczêka znalaz³a
siê tu¿ przed twarz¹ ³owcy.
Czy mo¿na nazwaæ nasze stosunki czysto handlowymi, mój
drogi ³owco? Proszê, powiedz, ¿e nie. Powiedz, ¿e jestemy przy-
jació³mi, ty i ja.
Przyjaciele powiedzia³ ch³odno Boba Fett w moim fa-
chu stanowi¹ niepotrzebne obci¹¿enie. Odwróci³ wzrok, zas³o-
niêty szczelin¹ wizyjn¹ he³mu, od b³yszcz¹cych oczu pajêczarza
i jego krzywego umiechu. Nie przyjecha³em tu, ¿eby ciê zaba-
wiaæ. Wyp³aæ mi nagrodê, której jeste gwarantem, ja wydam ci
towar... i do widzenia.
Do nastêpnego razu. Kudar Mubat odwróci³ g³owê, spo-
gl¹daj¹c na niego inn¹ par¹ lni¹cych jak klejnoty oczu. Mam
nadziejê, ¿e nie bêdê musia³ d³ugo czekaæ.
W³anie to, pomyla³ Boba Fett, jest najgorsz¹ czêci¹ mojej
pracy. Wytropienie ofiary, przemierzanie galaktyki wzd³u¿ i wszerz
w pocigu za ni¹, pochwycenie, przewóz, zabicie tego, kogo trze-
ba, by zadanie zosta³o wykonane to by³y przyjemnoci, smako-
wane jako okazja do sprawdzenia siê i potwierdzenia w³asnych
umiejêtnoci. Natomiast kontakty z klientami czy to takimi, jak
imperialny Lord Vader, czy oliz³a góra miêsa Jabba Hutt albo
negocjacje przez porednika, jak Kudar Mubat, by³y czym praw-
dziwie odpychaj¹cym. Zreszt¹ za ka¿dym razem okazywa³o siê to
samo. Nigdy nie chc¹ p³aciæ, rozmyla³ Fett. ¯ycz¹ sobie dostaæ
swój towar, ale niespieszno im w zamian rozstaæ siê z kredytami.
Z Huttami sprawy mia³y zawsze wymiar emocjonalny, przynaj-
mniej na pocz¹tku. Ich megalomania i wynikaj¹ce z niej wariackie
ataki wciek³oci w przypadku najmniejszej oznaki rzekomej nie-
lojalnoci sk³ania³y ich do wyznaczania wielkich, przyci¹gaj¹cych
uwagê nagród; póniej, kiedy trochê och³onêli, ich zimnokrwista
53
chciwoæ wchodzi³a w paradê i kaza³a im podejmowaæ próby ob-
ni¿enia ceny. Cz³onkowie tak zwanej Gildii £owców Nagród zga-
dzali siê przyj¹æ u³amek pierwotnej nagrody, czasem zaledwie dzie-
siêæ procent. By³ to jeden z powodów, dla których Boba Fett tak
nimi gardzi³ nigdy nie zdarzy³o mu siê odejæ z sum¹ choæby
o jeden kredyt ni¿sz¹ ni¿ uzgodniona kwota i nie mia³ zamiaru
zaniechaæ tej chwalebnej praktyki.
Mam teraz na g³owie inne zlecenia powiedzia³ Boba Fett.
I nie sk³ama³. Galaktyka by³a wielka i pe³na zakamarków, odle-
g³ych planet czy nawet ca³ych uk³adów planetarnych, które mog³y
wietnie pos³u¿yæ za kryjówkê. I zawsze byli tacy, którzy mieli
powody siê ukrywaæ, ju¿ to, ¿eby chroniæ skórê przed eksplozjami
gniewu Imperatora Palpatinea, ju¿ to, by zacisn¹æ spocone d³onie
na sk¹pych och³apach podwêdzonych z kufrów Jabby albo innego
Hutta. I nawet bior¹c pod uwagê liczbê zleceñ, jakie mia³ na g³o-
wie Boba Fett, nadal pozostawa³o mnóstwo och³apów dla Gildii
i jej cz³onków, zadañ zbyt skromnych, by zawraca³ sobie nimi g³o-
wê. Ale im d³u¿ej Kudar Mubat bêdzie go niepotrzebnie zatrzy-
mywa³, sapi¹c i postêkuj¹c, w spl¹tanych korytarzach w³asnego
rozbudowanego mózgu, tym wiêksza szansa, ¿e który z zabija-
ków Gildii zdo³a sprz¹tn¹æ mu sprzed nosa hojn¹ nagrodê. Co
takiego by³o w stanie doprowadziæ Fetta do furii, jeli s³owo tak
pe³ne emocji mo¿na by³o w ogóle zastosowaæ w stosunku do zim-
nej, nieczu³ej logiki, która kierowa³a jego dzia³aniami. Tak czy owak,
najwy¿szy czas, by skierowaæ zimne niczym wyostrzona szpada
spojrzenie ukrytych za wizjerem he³mu oczu na owadzi¹ paszczê
Kudara Mubata i powiedzieæ:
Wyp³aæ mi moj¹ nagrodê, a nie bêdê d³u¿ej odrywa³ ciê od
twoich w³asnych... interesów.
Ca³a galaktyka wiedzia³a, na czym polega³y interesy Kudara
Mubata. Nie by³o pod gwiazdami drugiego takiego osobnika jak
s³ynny pajêczarz. Jeli na jakiejkolwiek planecie istnieli inni przed-
stawiciele jego gatunku, spowici w przêdzê i sieæ wysnutego z w³a-
snego brzucha nerwowego w³ókna, to taka planeta nie zosta³a jesz-
cze odkryta. Byæ mo¿e Kudar Mubat by³ jedynym istniej¹cym
pajêczarzem; Boba Fett s³ysza³ kiedy plotki, jeszcze sprzed cza-
sów, kiedy sta³ siê najgroniejszym ³owc¹ nagród w galaktyce, ¿e
Kudar Mubat mia³ kiedy poprzednika, który stworzy³ go jako
w³asny zawi¹zek, na pó³ niezale¿n¹ istotê w rodzaju tych, które
biega³y po jego pajêczynie ci¹gn¹c za sob¹ pasmo neurow³ókien.
54
Ten starszy pajêczarz, ojciec obecnego, musia³ widocznie pope³niæ
pomy³kê, pozwalaj¹c jednemu ze swoich tworów i dzieci rozwin¹æ
siê zbyt mocno i zbyt niezale¿nie. Zap³aci³ za to gorzk¹ cenê
mieræ i strawienie przez nowego w³aciciela pajêczyny, uzurpato-
ra Kudara Mubata. Umar³ pajêczarz, pomyla³ Fett, niech ¿yje
nowy pajêczarz! Nawet Huttowie, mimo zach³annych apetytów
i podstêpnej rywalizacji pomiêdzy rodzinami, nigdy nie przekro-
czyli tej granicy nie po¿erali cz³onków w³asnego klanu, nawet
wtedy, gdy musieli ich wyeliminowaæ, by przej¹æ kontrolê nad któ-
rym z ich przedsiêwziêæ.
Dryfuj¹ca w przestrzeni miêdzygwiezdnej pajêczyna i jej za-
wartoæ sta³y siê narzêdziem pracy pajêczarza. Kto musia³ pe³niæ
rolê pangalaktycznego porednika pomiêdzy wiatem przestêpczym
a tymi, którzy chcieli prowadziæ interesy z jego cz³onkami. Jeli by³y
kiedy w galaktyce czasy z³odziejskiego honoru, nale¿a³y do zapo-
mnianej przesz³oci. Boba Fett nigdy nie oszuka³ ¿adnego ze swoich
klientów, choæ kilku musia³ zabiæ. Gdyby ka¿dy trzyma³ siê jego
standardów etyki zawodowej, porednik taki jak Kudar Mubat nie
mia³by racji bytu. Niestety nale¿a³o to do rzadkoci, wiêc Kudar
Mubat móg³ pobieraæ stosown¹ prowizjê za wiadczone przez sie-
bie us³ugi: zawieranie transakcji pomiêdzy p³atnymi mordercami a ich
zleceniodawcami, przechowywanie w depozycie nagród, przekazy-
wanie zak³adników tym, którzy zap³acili za ich pojmanie. Gildia £ow-
ców Nagród niemal przy wszystkich zleceniach korzysta³a z us³ug
Kudara Mubata; Boba Fett tylko wtedy, gdy takie by³o ¿yczenie
zleceniodawcy i gdy to on wyp³aca³ prowizjê pajêczarza.
Ale¿ mój wielce szacowny przyjacielu... wisz¹c na suficie
pomieszczenia, Kudar Mubat pociera³ najmniejszymi i najbar-
dziej zrêcznymi ze swoich przednich odnó¿y. Nie chodzi mi wy-
³¹cznie o rozkoszowanie siê twoim jak¿e przyjemnym towarzy-
stwem i nie z tego wzglêdu zatrzymujê ciê w progach mojej
skromnej siedziby. Mówisz o interesach, do których oczywicie ci
spieszno. Dobrze, porozmawiajmy zatem o interesach. Znasz
mnie... z³o¿one oczy pajêczarza zaiskrzy³y siê. To dla mnie
prawdziwa rozkosz podj¹æ ten temat, podobnie jak ka¿dy inny.
A tym razem twoje interesy i moje znów siê spotykaj¹. Czy to nie
urocza okolicznoæ?
Boba Fett przygl¹da³ siê w¹skiej twarzy pajêczarza, szukaj¹c
w niej oznak, które zdradzi³yby mu jego prawdziwe intencje, skry-
wane za parawanem przypochlebnej paplaniny.
55
Jakie interesy masz na myli? Zwykle ka¿da wiadomoæ
o wyznaczeniu nagrody by³a przechwytywana bezporednio przez
modu³ ³¹cznoci Niewolnika I. To prywatne zlecenie?
Ach, có¿ za przebieg³oæ! przednie odnó¿a pajêczarza
zaklekota³y jak cienkie p³ytki plastiku. Trudno siê dziwiæ, ¿e od-
nosisz tak wielkie sukcesy w obranym przez siebie fachu. Tak,
mój drogi ³owco, to zaiste bardzo prywatne zlecenie.
To brzmia³o interesuj¹co. Ze wszystkich rzeczy, które móg³
powiedzieæ Kudar Mubat, ta w³anie w najwiêkszym stopniu przy-
ci¹gnê³a uwagê Fetta. Zlecenia prywatne by³y mietank¹ w profe-
sji ³owców nagród. Zdarza³o siê czasem, ¿e klient, z sobie tylko
znanych powodów, ¿yczy³ sobie dostarczenia jakiego zbiega przy
zachowaniu maksymalnej dyskrecji. Wyznaczenie nagrody za jego
g³owê i rozg³oszenie tego po ca³ej galaktyce pozbawi³oby tak¹ oso-
bê wszelkich szans na zachowanie tajemnicy; w takich sytuacjach,
¿eby dostaæ to, co chce, klient móg³ zleciæ zadanie tylko jednemu,
wybranemu ³owcy. W wiêkszoci przypadków tym ³owc¹ by³ Boba
Fett. W ci¹gu dziesiêcioleci dorobi³ siê opinii nie tylko skuteczne-
go, ale i dyskretnego.
Kto jest klientem? Boba Fett nie musia³ tego wiedzieæ,
choæ czasem u³atwia³o to robotê. Jeli sprawa mia³a byæ za³atwio-
na przez Kudara Mubata, mo¿liwe, ¿e klient domaga siê ca³ko-
witej poufnoci, tak by nawet ³owca nie wiedzia³, dla kogo pracu-
je. Który z Huttów?
Nie tym razem. Kudar Mubat wykrzywi³ paszczê w gry-
masie, który jego zdaniem mia³ wyobra¿aæ umiech. Mielimy
ostatnio wiele zleceñ od Jabby i jego wspó³braci. Kiedy przeka¿ê
im naszego ma³ego przyjaciela Posonduma, nie bêdê zaskoczony,
jeli przez pewien czas bêd¹ musieli oszczêdniej gospodarowaæ
swoim kufrem. Nie, nie, nie mów ani s³owa... zamacha³ przedni-
mi odnó¿ami. Nie musisz mi przypominaæ, ¿e nic im nie przeka-
¿ê, dopóki nie otrzymasz swojej zap³aty. Bilans! skrzekliwy g³os
pajêczarza rozleg³ siê echem po zakamarkach pajêczyny. Chod¿e
no tutaj! Natychmiast!
Ksiêgowy Kudara Mubata, zawi¹zek nazwany przez niego jak-
¿e stosownym imieniem Bilans, ostro¿nie wybiera³ drogê po w³ók-
nach pajêczyny, zanim wszed³ do komory. Ze wszystkich podkompo-
nentów ten w³anie najbardziej przypad³ ³owcy do gustu i nie dlatego,
¿e to w³anie on wrêcza³ mu nagrody, przechowywane w depozycie
przez jego twórcê i ojca. Podobny do kraba Bilans charakteryzowa³
56
siê tym samym rzeczowym, zdroworozs¹dkowym podejciem do
obowi¹zków, jakim szczyci³ siê Boba Fett. By³oby mu przykro na
tyle, na ile by³ zdolny do takich uczuæ gdyby Kudar Mubat uzna³
w koñcu, ¿e zawi¹zek sta³ siê zbyt inteligentny, by mo¿na go by³o
dalej tolerowaæ. Bilans zosta³by wówczas po¿arty przez rodzica, uprze-
dzaj¹cego niebezpieczeñstwo, ¿e jego potomek rozwinie w sobie we-
wnêtrzn¹ niezale¿noæ w stopniu podobnym do tego, który doprowa-
dzi³ pajêczarza do zaw³adniêcia pajêczyn¹.
Boba Fett, rachunek bie¿¹cy. Saldo wynosi... ksiêgowy
wysun¹³ sk³adane wypustki oczne, ustawiaj¹c je równolegle do
pod³ogi, by potwierdziæ to¿samoæ ³owcy na podstawie charakte-
rystycznych cech jego specyficznego he³mu. Chwileczkê...
Nie spiesz siê powiedzia³ Fett. Dok³adnoæ jest cnot¹.
Bilans nie odpowiedzia³, ale krótki b³ysk w jego oku potwier-
dza³, ¿e ³¹czy ich ze sob¹ pokrewieñstwo, jeli nie ras, to w ka¿-
dym razie dusz.
Poprzednie saldo zero. Bilans zakoñczy³ swoje oblicze-
nia. Polecenie przelewu na kwotê dwunastu tysiêcy piêciuset kre-
dytów po dostarczeniu niejakiego Nila Posonduma, humanoida,
na zlecenie huttañskiego przedsiêbiorstwa pod firm¹ Miêdzystre-
fowe Konsorcjum Budowlano- Eksploatacyjne. Ksiêgowy zwróci³
szypu³ki oczne na rodzica. Nasza prowizja jest ju¿ op³acona przez
Huttów. Ca³a kwota nagrody znajduj¹cej siê w depozycie jest prze-
znaczona do wyp³aty na rzecz Boby Fetta.
Ale¿ oczywicie. zagrucha³ miêkko Kudar Mubat. Kto
temu zaprzecza?
Szypu³ki oczne zawi¹zka ksiêgowego zwróci³y siê z powro-
tem w stronê Fetta.
Czy rzeczony Nil Posondum jest ¿ywy i w dobrym stanie,
z wyj¹tkiem pewnych nieistotnych obra¿eñ, zgodnie ze standardo-
w¹ praktyk¹ ³owców nagród?
Boba Fett uniós³ wbudowany w nadgarstek modu³ komunika-
cyjny przed wizjer he³mu. Ma³a czerwona lampka wskazywa³a, ¿e
³¹cze z instrumentami kontrolnymi Niewolnika I dzia³a bez zarzutu.
Otworzyæ ³¹cze wizyjne Gamma Osiem. £¹cze pozwala-
³o obejrzeæ zawartoæ klatek przymocowanych w ³adowni stat-
ku. Pe³na gotowoæ tarcz ochronnych.
Chwilê póniej Bilans skierowal szypu³ki oczne w stronê rodzica.
Towar wydaje siê nienaruszony. Ta deklaracja przezna-
czona by³a bardziej dla uszu Boby Fetta ni¿ dla pajêczarza; dane
57
sensoryczne z wysiêgnika optycznego powêdrowa³y bezporednio
siatk¹ nerwow¹ ³¹cz¹c¹ Kudara Mubata z zawi¹zkiem ksiêgo-
wym i ka¿dym innym podkomponentem w jego pajêczynie. Uru-
chamiam przelew.
W³anie to mog³o staæ siê zgub¹ zawi¹zka ksiêgowego nie
zaczeka³ na polecenie Kudara Mubata. Boba Fett przypuszcza³,
¿e kiedy nastêpnym razem odwiedzi pajêczynê, nowy zawi¹zek
ksiêgowy bêdzie kontrolowaæ zawik³ane finanse pajêczarza.
Mam najszczersz¹ nadziejê, ¿e posiadanie tych jak¿e zas³u-
¿onych kredytów sprawi ci radoæ. Kudar Mubat obserwowa³,
jak Fett chowa zalakowany pakiet kredytowy do jednej z kieszeni
kombinezonu. Bilans po dokonaniu p³atnoci wycofa³ siê do dalszej
czêci komory. Czêsto zastanawiam siê... pajêczarz zwróci³ ku
³owcy umiechniêt¹ paszczê... co tak naprawdê robisz z tymi wszyst-
kimi kredytami, które zarabiasz. Jasne, ¿e masz spore wydatki, ¿eby
utrzymaæ taki poziom swoich operacji... sprzêt, informatorzy i tak
dalej. Ale masz z tego i tak o wiele wiêcej, wiem o tym dobrze.
Kudar Mubat przyjrza³ mu siê dok³adniej kilkoma parami oczu.
I na co to wydajesz?
Boba Fett poczu³, ¿e nadchodzi jeden z rzadkich u niego wy-
buchów gniewu.
Nie twój interes. Odebra³ w³anie wiadomoæ z Niewol-
nika I, ¿e jeniec zosta³ przeniesiony z ³adowni do jednej z posêp-
nych komór pajêczyny; systemy statku by³y gotowe do odlotu.
Pokusa, by odwróciæ siê na piêcie, wyjæ z komory, wróciæ na
statek i odlecieæ w ch³odn¹, czyst¹ pustkê przestrzeni, by³a niemal
nie do pokonania. Porozmawiajmy lepiej o tych interesach, któ-
re jakoby nas ³¹cz¹.
Ach! Ale¿ jak najbardziej! Kudar Mubat wygi¹³ korpus,
unosz¹c wielosegmentowe cia³o przed swoim gociem. To niety-
powe zlecenie; nie chodzi o wytropienie kogo i dostarczenie na
miejsce, spêtanego jak szynkê nerfa. Ale ty jeste tak wszech-
stronny... prawda, mój przyjacielu?... ¿e na pewno poradzisz so-
bie z tym zadaniem z w³aciw¹ sobie skutecznoci¹.
Boba Fett zawsze robi³ siê podejrzliwy, gdy kto wspomina³
o nietypowym zleceniu. Zwykle oznacza³o to wiêksze niebezpie-
czeñstwo albo trudniejsz¹ do wyegzekwowania p³atnoæ, albo obie
te rzeczy naraz. Jabba Hutt próbowa³ wykrêcaæ takie numery, na-
k³aniaj¹c go do nadstawiania karku za marny grosz.
Zada³em ci pytanie warkn¹³. Kto jest klientem?
58
Nie ma klienta. Kudar Mubat wydawa³ siê niezmiernie
zadowolony, ¿e mo¿e wyg³osiæ to zaskakuj¹ce owiadczenie.
W ka¿dym razie nie w normalnym sensie tego s³owa. Nie dzia-
³am w tym wypadku na zlecenie osoby trzeciej. Ja sam bêdê zlece-
niodawc¹.
Sprawa wygl¹da³a coraz bardziej podejrzanie. Kudar Mubat
zawsze by³ idealnym porednikiem i skrupulatnie przestrzega³ nie-
zale¿noci w stosunku do klienta. Jego rola mediatora by³a tak
wysoko ceniona, ¿e nawet najbardziej bezwzglêdni przedstawicie-
le wiata przestêpczego, jak choæby Jabba, nigdy nie próbowali
oszukaæ pajêczarza. Trudno by³o sobie wyobraziæ, kto móg³ siê
mu naraziæ do tego stopnia, by ten chcia³ skorzystaæ z us³ug same-
go Boby Fetta.
Z drugiej za strony Boba Fett w u³amku sekundy przepro-
wadzi³ w g³owie pobie¿ne obliczenia nie by³o w¹tpliwoci, ¿e
Kudar Mubat móg³ zap³aciæ ka¿d¹ cenê. Fett nie mia³ w zwycza-
ju kwestionowania zachcianek swoich klientów, w koñcu p³acono
mu za ich zaspokajanie. Nie ka¿de zlecenie wymaga³o dostarcze-
nia ¿ywego osobnika; czasami wystarcza³o zostawiæ okrwawione
cia³o na jakiej z rzadka uczêszczanej planecie.
Wiêc co dok³adnie chcia³by, bym dla ciebie zrobi³?
Kudar Mubat wycelowa³ w jego stronê jedno z przegubo-
wych odnó¿y.
Powiedz mi najpierw, a raczej powtórz to, co ju¿ wielokrot-
nie mówi³e: co mylisz o Gildii? Wiesz, o Gildii £owców Nagród.
Nic powiedzia³ Fett. Wzruszy³ ramionami. Szkoda na
to mojego czasu. Gdyby jej cz³onkowie byli choæ trochê skutecz-
niejsi, nie byliby jej cz³onkami. Taka organizacja s³u¿y tylko s³a-
bym i nieszkodliwym nieudacznikom, którzy s¹dz¹, ¿e wspólnymi
si³ami zdzia³aj¹ wiêcej ni¿ w pojedynkê. Myl¹ siê.
Ostre s³owa, mój drogi ³owco! Zaprawdê surowa ocena.
Jest wród nich przecie¿ kilku uznanych ³owców, których dokona-
nia niemal dorównuj¹ twoim. Od wielu lat Gildii przewodzi Tran-
doszanin Cradossk; by³ legend¹ ju¿ wtedy, gdy ty dopiero zaczy-
na³e w tym fachu.
Rzeczywicie tak by³o przytakn¹³ Fett. Ale teraz jest sta-
ry i s³aby, nawet jeli nie straci³ dawnej przebieg³oci. Jego potomek
Bossk by³ jednym z tych, którzy weszli mi w drogê, kiedy ³apa³em
Nila Posonduma. Gdyby syn by³ choæ w jednej dziesi¹tej tak do-
brym ³owc¹, jak jego ojciec, móg³bym go uwa¿aæ za konkurencjê.
59
Ale nie jest, wiêc tak nie uwa¿am. Dni chwa³y Gildii £owców Na-
gród to dawno przebrzmia³a przesz³oæ.
Ach, mój drogi ³owco! A zatem nie zmieni³e opinii. Kudar
Mubat potrz¹sn¹³ zakurzon¹ g³ow¹. Dzier¿ysz j¹ jak broñ ze
swojego zabójczego arsena³u. A zatem bêdê musia³ siê naprawdê
wykosztowaæ, ¿eby sk³oniæ ciê do przyjêcia mojego zlecenia.
A konkretnie? Boba Fett nie spuszcza³ wzroku z pajêczarza.
To doprawdy bardzo prosta sprawa. Kudar Mubat z³¹-
czy³ przednie odnó¿a. Chcê, ¿eby wst¹pi³ do Gildii £owców
Nagród.
Z³o¿one oczy pajêczarza nie by³y jedynymi, które go obser-
wowa³y. Boba Fett wyczuwa³ za nimi po³¹czon¹ uwagê ksiêgowe-
go i pozosta³ych zawi¹zków, skupion¹ w tkance mózgowej ich
pana i rodzica. Wszyscy patrzyli na niego i czekali na odpo-
wied.
Masz racjê co do jednej rzeczy powiedzia³ Boba Fett.
Oczy Kudara Mubata rozb³ys³y jeszcze janiejszym blaskiem.
Tak? Jakiej?
Podejrzenia nie rozwia³y siê; wrêcz przeciwnie, sta³y siê bar-
dziej wyostrzone. Proste zlecenia, powiedzia³ sobie w duchu Fett,
to te, przy których naj³atwiej zgin¹æ.
To twoje zlecenie...
Tak? zebrane w komorze podkomponenty skupi³y siê
wokó³ pajêczarza, jakby sama sieæ zaciska³a siê coraz mocniej.
Boba Fett skin¹³ g³ow¹.
Bêdzie ciê drogo kosztowaæ.
60
R O Z D Z I A £
$
Przez niewielki iluminator, wtopiony w cianê ze spl¹tanych
w³ókien, fioletowe szparki oczu obserwowa³y jasny lad miêdzy-
gwiezdnego statku przes³aniaj¹cego szeroko rozrzucone gwiazdy.
Chwilê póniej ogieñ z dysz wylotowych zamruga³ i znikn¹³ Nie-
wolnik I skoczy³ w nadprzestrzeñ.
Wasza Ekscelencjo... jeden z zawi¹zków Kudara Mubata
zawaha³ siê, po czym przydrepta³ bli¿ej i dotkn¹³ obr¹bka bogato
zdobionej, ciê¿kiej szaty ocieraj¹cej siê o spl¹tan¹ pod³ogê. Go-
spodarz pragnie, by zaszczyci³ go swoj¹ obecnoci¹.
Ksi¹¿ê Xizor odwróci³ siê od iluminatora. Ch³odnym wzro-
kiem gada obrzuci³ dr¿¹cy podkomponent. Byæ mo¿e gdyby roz-
gniót³ stworzenie pod podeszw¹ swojego buta, ból rozszed³by siê
po neurow³óknach pajêczyny, trafiaj¹c prosto do wnêtrza chityno-
wej czaszki Kudara Mubata. Warto by przeprowadziæ taki eks-
peryment; ciekawi³o go wszystko, co mog³o wywo³aæ strach u naj-
rozmaitszych ras i odmian mieszkañców galaktyki. Kiedy to zrobiê,
powiedzia³ w duchu Xizor, ale nie dzi.
Powiedz swojemu panu odpar³ ³agodnym g³osem ¿e ju¿
do niego idê.
Kiedy wszed³ do g³ównej komory, zobaczy³, ¿e Kudar Mubat
umieci³ swój kulisty brzuch z powrotem w wymoszczonym gnie-
dzie.
Ach, mój wielce szanowny ksi¹¿ê! Ten sam s³u¿alczy g³os,
który s³ysza³, gdy pajêczarz rozmawia³ z ³owc¹ nagród. Mam naj-
szczersz¹ nadziejê, ¿e nie by³o ci niewygodnie w tym niegodnym
61
pomieszczeniu! Jak¿e haniebnie jestem zawstydzony, ¿e musia³em
zaproponowaæ ci...
Miejsce by³o ca³kowicie zadowalaj¹ce powiedzia³ Xizor.
Nie trap siê tym. Skrzy¿owa³ wêz³owate ramiona na piersi. Nie
zawsze otacza mnie splendor imperialnego dworu. Czasami...
uniós³ k¹cik ust w pó³umiechu... czasami odwiedzam miejsca i isto-
ty znacznie mniej wyrafinowane.
Ach! Kudar Mubat przytakn¹³ ochoczo. Istotnie.
Pajêczarz nie by³ taki g³upi, ¿eby wypowiadaæ na g³os to, co
jego szlachetny goæ w³anie zasugerowa³. Nawet te dwa proste
s³owa: Czarne S³oñce by³y tabu, choæby w tak odosobnionym
miejscu jak jego pajêczyna. Milczenie jako zasada ogólna gwaran-
towa³o, ¿e nikt nie odkryje podwójnego ¿ycia ksiêcia Xizora. W jed-
nym z wszechwiatów by³ lojalnym s³ug¹ Imperatora Palpatinea;
w drugim, skrytym w mrocznym cieniu tamtego kierowa³ orga-
nizacj¹ przestêpcz¹ o zasiêgu a mo¿e i w³adzy równie rozle-
g³ym jak Imperium Galaktyczne.
Przyj¹³ zlecenie. To by³o proste stwierdzenie faktu, nie
pytanie.
Ale¿ naturalnie. Kudar Mubat wierci³ siê niespokojnie
na pêcherzach powietrznych wycie³aj¹cych jego gniazdo. Boba
Fett to bardzo rozs¹dny osobnik. Na swój sposób. Ma bardzo prak-
tyczne podejcie do interesów; to w³anie uwa¿am w nim za naj-
bardziej czaruj¹ce.
Kiedy mówisz praktyczne podejcie do interesów za-
uwa¿y³ Xizor masz na myli, ¿e mo¿na go kupiæ.
A jak¿e inaczej to rozumieæ? We wzroku Kudara Mubata
by³a sama niewinnoæ. Mój drogi ksi¹¿ê, wszyscy jestemy ludmi
interesu. Ka¿dego z nas mo¿na kupiæ.
Mów za siebie. Pó³umieszek na twarzy Xizora rozsze-
rzy³ siê w szyderczy umiech. Ja wolê byæ tym, który kupuje.
Ach, jak¿e jestem szczêliwy, ¿e nale¿ê do grona tych, któ-
rych us³ugi kupujesz! Kudar Mubat usadowi³ siê w koñcu wy-
godnie w swoim gniedzie. Mam nadziejê, ¿e ten twój wielki
plan, którego jestem znikom¹ wprawdzie, ale, jak s¹dzê, nieodzow-
n¹ czêci¹, powiedzie siê dok³adnie tak, jak w swojej niewys³o-
wionej m¹droci by sobie ¿yczy³.
Powiedzie siê powiedzia³ Xizor jeli odegrasz dalej swoj¹
rolê równie skutecznie jak w przypadku wmanewrowania Fetta
w cz³onkostwo Gildii.
62
Mój pan mi pochlebia. Kudar Mubat nisko sk³oni³ g³o-
wê. Moje talenty aktorskie s¹ niezbyt wyrobione, ale zdaje siê,
¿e w tym przypadku okaza³y siê wystarczaj¹ce.
Pajêczarz nie musia³ siê wysilaæ bardziej ni¿ zwykle, by zasta-
wiæ pu³apkê, która zaciska³a siê w³anie wokó³ Boby Fetta. Jeden
z zawi¹zków w g³ównej komorze by³ prostym przekanikiem g³oso-
wym, b³on¹ bêbenkow¹ na nogach, po³¹czon¹, jak wszystkie inne
zawi¹zki, z rozleg³ym systemem nerwowym pajêczyny. Ze swojej
kryjówki ksi¹¿ê Xizor móg³ s³yszeæ za porednictwem szepcz¹cego
mu do ucha potomka pajêczarza ka¿de s³owo, które pad³o pomiê-
dzy Kudarem Mubatem a Bob¹ Fettem. Otaczaj¹ca ich pajêczyna
nie by³a jedyn¹, któr¹ Kudar Mubat potrafi³ rozsnuæ. Fett jeszcze
o tym nie wiedzia³, ale w³ókna zbyt cienkie, by mo¿na je by³o wy-
kryæ, ju¿ oplata³y jego buty, wci¹gaj¹c w pu³apkê bez wyjcia.
Xizor prawie ¿a³owa³ ³owcy nagród. Litoæ nie by³a uczuciem,
którego dowiadcza³by czêsto. Czy to dzia³aj¹c w s³u¿bie Impera-
tora Palpatinea, czy to potajemnie rozwijaj¹c przestêpcz¹ dzia³al-
noæ Czarnego S³oñca, Xizor manipulowa³ ka¿dym, kto wszed³
w kr¹g jego wp³ywów, z t¹ sam¹ obojêtnoci¹, z jak¹ przestawia³-
by pionki na planszy. Nale¿a³o je umieciæ i wykorzystaæ w spo-
sób, jaki nakazywa³a koniecznoæ, a potem powiêciæ i porzuciæ,
jak wymaga³y wzglêdy strategiczne.
Mimo wszystko jednak, pomyla³ Xizor, kto taki jak Boba
Fett...
£owca nagród zas³ugiwa³ na jego szacunek. Spojrzenie ukryte
za wizjerem he³mu Fetta by³o równie bezwzglêdne i pozbawione
emocji jak jego w³asny wzrok. Bêdzie walczy³ o ¿ycie. I to nie
byle jak...
By³a to jednak czêæ pu³apki, która ju¿ zaczê³a siê zamykaæ
wokó³ Boby Fetta. Okrutna ironia, któr¹ Xizor nie przestawa³ siê
rozkoszowaæ, polega³a na tym, ¿e doprowadziæ Fetta do zguby
mia³a jego w³asna gwa³towna natura.
Wszystko to, co do tej pory trzyma³o go przy ¿yciu, myla³
Xizor, w tylu mierciononych sytuacjach, teraz obróci siê przeciw
niemu.
Jaka szkoda, pomyla³ ksi¹¿ê. W innej grze pionek tak zdolny
jak ten znalaz³by lepsze zastosowanie. Tylko prawdziwy arcymistrz
powa¿y³by siê na strategiê, w której musia³ powiêciæ kogo takie-
go. ¯a³owa³, ¿e musi utraciæ tak skutecznego zabójcê i ³owcê na-
gród. Niestety, widzia³ koniecznoæ takiego ruchu.
63
Wybacz mi, ksi¹¿ê, ¿e tak niezdarnie jestem zmuszony prze-
rwaæ twoje rozmylania ostry g³os pajêczarza wdar³ siê w jego
myli ale jest jeszcze jedna drobna, niemal nieistotna sprawa,
któr¹ z najwy¿sz¹ przykroci¹ zmuszony jestem poruszyæ. Aby
zagwarantowaæ ca³kowite powodzenie twoich wysi³ków, które pod-
j¹³e z tak typow¹ dla siebie b³yskotliwoci¹...
Oczywicie. Xizor spojrza³ na usadowionego w gniedzie
pajêczarza. Chcesz, by ci zap³aciæ.
Tylko po to, by nie wprowadzaæ ba³aganu w ksiêgach. To
czysta formalnoæ. Unosz¹c przednie odnó¿e Kudar Mubat
wezwa³ zawi¹zek ksiêgowy, by podszed³ do ksiêcia. Jestem pe-
wien, ¿e kto o tak przenikliwej inteligencji jak twoja rozumie, ¿e
to konieczne.
A¿ za dobrze. Ksi¹¿ê patrzy³, jak zawi¹zek zwany Bilan-
sem podchodzi w jego kierunku. Kudar Mubat nie kiwn¹³by naj-
mniejszym ze swoich odnó¿y bez zap³aty. Dostatecznie czêsto
robilimy razem interesy, ¿ebym wiedzia³ bez przypominania.
Parê chwil póniej, gdy przelew by³ zakoñczony, Bilans skie-
rowa³ szypu³ki oczne w stronê rodzica.
Nale¿na p³atnoæ zosta³a uregulowana. Na rachunku ksiêcia
nie ma zaleg³oci. Zgodnie z obowi¹zuj¹c¹ umow¹ ostateczna p³at-
noæ nast¹pi po zadowalaj¹cym rozwi¹zaniu problemów z Gildi¹
£owców Nagród. Bilans kiwn¹³ g³ow¹ ksiêciu i wycofa³ siê na
swoj¹ grzêdê na cianie komory.
Sprawy tocz¹ siê jak nale¿y powiedzia³ Xizor. Jak do-
t¹d.
Jego statek Megiera lecia³ ju¿ w tym kierunku, wezwa-
ny z kryjówki w cieniu ksiê¿yca pobliskiego uk³adu planetarnego.
Bêdê trzyma³ rêkê na pulsie, by upewniæ siê, ¿e podobnie
bêdzie w przysz³oci.
Ale¿ naturalnie! gestem patykowatej koñczyny Kudar
Mubat pos³a³ stadko drepcz¹cych zawi¹zków, by przygotowa³y
dok cumowniczy. Niewolnik I Boby Fetta dopiero co odlecia³,
pozostawiaj¹c jeñca w jednej z najciemniejszych komór pomocni-
czych pajêczyny. Porzuæ obawy, mój ksi¹¿ê. Xizor wiedzia³,
¿e gdy tylko odleci, pajêczarz skontaktuje siê z Huttami, by prze-
kazaæ im towar dostarczony przez ³owcê i odebraæ swoj¹ prowi-
zjê. Wszystko pójdzie jak z p³atka.
Echo skrzecz¹cego g³osu pajêczarza towarzyszy³o Xizorowi,
gdy kroczy³ tunelem w kierunku doku. Postanowi³, ¿e zaraz po
64
powrocie na dwór Imperatora spêdzi kilka relaksuj¹cych godzin,
s³uchaj¹c s³odkiej muzyki w³asnego zespo³u altówek z Falleen, co
powinno zatrzeæ wszelkie wspomnienie tego widruj¹cego, roz-
strajaj¹cego dwiêku.
Có¿ za g³upiec. Kudar Mubat wypowiedzia³ te s³owa
z ponur¹ satysfakcj¹. W tej chwili to okrelenie mog³o odnosiæ siê
do obydwu z jego goci. I ksi¹¿ê Xizor, i Boba Fett byli ju¿ gdzie
w nadprzestrzeni, mkn¹c ku swojemu przeznaczeniu: ³owca na
spotkanie ze znienawidzon¹ Gildi¹ £owców Nagród, Xizor ku
mrocznym korytarzom imperialnej w³adzy. ¯aden z nich nie po-
dejrzewa³, w co siê wpakowa³ w niewidzialn¹ pajêczynê, która
zaczyna³a siê nieub³aganie zaciskaæ wokó³ nich. Nic nie wiedz¹,
pomyla³ Kudar Mubat. Wola³, by sprawy toczy³y siê w taki spo-
sób. Rozsnuwam pu³apki, pomyla³, a potem zaciskam niæ.
Wyci¹gn¹³ jedno z przednich odnó¿y, by pog³askaæ zawi¹zek
ksiêgowy.
Ju¿ wkrótce... powiedzia³. Ju¿ wkrótce bêdziesz mia³
mnóstwo kredytów do policzenia i zaksiêgowania. W przypadku
Kudara Mubata prawdziwa w³adza oznacza³a bogactwo, co co
móg³ przeliczaæ palcami. Tylko szaleñcy w rodzaju Palpatinea albo
jego posêpnego adiutanta Vadera zadowalali siê wzbudzaniem strachu
w swoich poddanych, dr¿¹cych i ca³uj¹cych ich buty. Tego rodza-
ju w³adzy po¿¹da³ równie¿ ksi¹¿ê Xizor; jego partnerzy z Czarne-
go S³oñca zapewne nie domylali siê, jak daleko siêgaj¹ jego ambi-
cje. Pewnie nigdy siê nie dowiedz¹. Niektóre pu³apki snuto tak, by
ofiara ponios³a w nich mieræ.
Doskonale. Bilans poruszy³ pazurkami, jakby w ten pro-
sty sposób chcia³ przeliczyæ astronomiczne kwoty, o jakie toczy³a
siê rozgrywka. Twoje ksiêgi s¹ prowadzone nienagannie.
Co w uprzejmej odpowiedzi zawi¹zka ksiêgowego zaniepo-
koi³o pajêczarza. Ju¿ doæ dawno wysnu³ ten zawi¹zek, czyni¹c
z niego jeden z najcenniejszych komponentów pajêczyny. Cia³o
z mojego cia³a, pomyla³ Kudar Mubat, niæ z mojej nici. No
i mózg. Kiedy Kudar Mubat patrzy³ w z³o¿one oczy Bilansa, wi-
dzia³ za nimi replikê swojego ch³odno kalkuluj¹cego umys³u. Czy
zawi¹zek odkry³ ju¿ rozkosze chciwoci? Wa¿kie pytanie. Muszê
go obserwowaæ, uzna³ pajêczarz. Chciwoæ by³a jednym z wy-
¿szych zmys³ów, mo¿e nawet najwa¿niejszym ze wszystkich. Kiedy
65
5 Mandaloriañska zbroja
Kudar Mubat dostrze¿e ten zmys³ w swoim ulubionym zawi¹z-
ku, nadejdzie czas mierci i po¿arcia. Pajêczarz nie chcia³ skoñ-
czyæ tak, jak jego w³asny rodzic wiele lat temu jako posi³ek zbun-
towanego potomka.
Obserwowa³, jak Bilans wycofuje siê w g³¹b ciemnych tuneli
pajêczyny. Mam nadziejê, ¿e to jeszcze trochê potrwa, pomyla³.
Jego zagmatwane interesy znajdowa³y siê w kluczowym punkcie.
By³oby bardzo niepo¿¹dane, gdyby musia³ teraz radziæ sobie bez
funkcjonalnego ksiêgowego.
Kudar Mubat postanowi³ pomyleæ o tym póniej. Zamkn¹³
kilka par oczu, rozmylaj¹c z zadowoleniem, jak bardzo wzbogac¹
siê wkrótce jego kufry.
Po ka¿dej pracy przychodzi³ czas na sprz¹tanie. Niewolnik I
by³ jego narzêdziem pracy, a nie luksusowym jachtem, s³u¿¹cym
do ¿eglowania miêdzy gwiazdami. Mimo to Boba Fett lubi³, by
jego statek by³ w jak najlepszym stanie. Mniejsze skazy i zadrapa-
nia zewnêtrznego poszycia by³y jak blizny wojenne widome znaki,
¿e walczy³ i prze¿y³, podczas gdy kto inny poniós³ mieræ. Jednak
w przysz³oci przetrwanie mog³o zale¿eæ od tego, czy Fett zdo³a
w u³amku sekundy dotkn¹æ okrytym rêkawic¹ palcem zdalnego
sterowania systemów uzbrojenia statku, nie obawiaj¹c siê, ¿e brud
czy krew zak³óc¹ ich pracê.
Poza tym, pomyla³ Boba Fett, nie znoszê tego smrodu. ci-
sn¹³ mocniej piêæ wyciskaj¹c antyseptyczne mydliny do wiadra
ustawionego na pod³odze ³adowni. W zapachu ludzkiego strachu,
ws¹czaj¹cego siê w metal klatek, by³o co przyprawiaj¹cego o md³o-
ci. Ze wszystkich wra¿eñ zmys³owych, jakie zdarzy³o mu siê ode-
braæ od kwanych oparów bagiennych wysp Andoan po olepia-
j¹cy stwórczy wir antypró¿ni w systemie Vinnax, te w³anie
moleku³y, sygnalizuj¹ce panikê i rozpacz, Boba Fett odczuwa³ jako
najbardziej obce. Wydawa³ siê byæ pozbawiony tych drobnych
podskórnych komórek, wydzielaj¹cych mierdz¹cy strachem pot.
Nie dlatego, ¿e siê bez nich urodzi³ mia³a je ka¿da myl¹ca isto-
ta ale dlatego, ¿e wyeliminowa³ ich obecnoæ, wycinaj¹c je
ostrzem w³asnej woli. Staro¿ytni mandaloriañscy wojownicy, któ-
rych zbrojê bitewn¹ nosi³ na sobie, byli równie bezlitoni i zimni,
jeli wierzyæ legendom nadal powtarzanych szeptem z ucha do
ucha jak galaktyka d³uga i szeroka. Dawno temu, kiedy po raz
66
pierwszy wzrok Fetta spocz¹³ na ich pustych he³mach reliktach
dawno wygas³ego terroru w w¹skich, nieprzeniknionych szczeli-
nach wizyjnych zobaczy³ odbicie w³asnej przysz³oci, mierciono-
nej istoty ja, któr¹ siê kiedy stanie.
Mniej ni¿ cz³owiek, pomyla³ Boba Fett, szoruj¹c prêty klatki,
w której przewozi³ jeñca. To w³anie robi³ z tob¹ strach, jeli po-
zwoli³e, by zagniedzi³ siê w twoim umyle. To co w klatce,
stworzenie o nazwisku Nil Posondum, pod koniec podró¿y sta³o
siê ¿a³osnym, rozgadanym, bezowocnie targuj¹cym siê zwierzê-
ciem. Strach przed mierci¹ i przed bólem, którego Huttowie uwiel-
biali przysparzaæ adresatom swojej mciwoci, wytrawi³ z ma³ego
ksiêgowego wszystko, co by³o w nim ludzkie.
Dziwna myl zawita³a w g³owie Boby Fetta. Ogl¹da³ j¹ ze
wszystkich stron jak kiedy gwiazdê griniañsk¹ bezcenny klej-
not. Mo¿e, myla³, sta³em siê cz³owiekiem bardziej ni¿ inni ludzie.
Nie przez wzbogacanie swojej osobowoci, ale przez wykorzenie-
nie z niej wad i niedoskona³oci charakterystycznych dla tej rasy.
Antyseptyczna szmata w jego d³oni zsunê³a siê wzd³u¿ sztaby klat-
ki, nie pozostawiaj¹c nawet jednej bakterii. Staro¿ytni mandalo-
riañscy wojownicy mieli swoje sekrety, które zginê³y wraz z nimi.
A ja mam moje sekrety, pomyla³ Boba Fett.
Ponownie zanurzy³ szmatê w wiadrze. Móg³ zleciæ tê pracê
jednemu z robotów konserwuj¹cych, ale wola³ robiæ to sam. Mia³
wtedy czas na mylenie o sprawach takich, jak na przyk³ad ta.
Mydliny sp³ynê³y po ³okciu bojowej zbroi, gdy Fett uniós³
przedramiê, by spojrzeæ na jeden z wywietlaczy wbudowanych
w naramiennik i po³¹czonych z kokpitem Niewolnika I. Zbli¿a³
siê do miejsca, gdzie mieci³a siê wysuniêta placówka Gildii £ow-
ców Nagród. By³ gotów na spotkanie zawsze by³ gotów na wszyst-
ko, co mia³o siê wydarzyæ ale mimo wszystko ¿a³owa³, ¿e koñ-
czy siê ten krótki wycinek bezczasu, okres ciszy i spokoju pomiêdzy
kolejnymi zleceniami. Inne myl¹ce istoty mog³y cieszyæ siê d³u¿-
szym wypoczynkiem, ostatecznymi, nieustaj¹cymi wakacjami, ja-
kie przynosi³a mieræ. Czasami im zazdroci³.
Otworzy³ pust¹ klatkê i wszed³ do rodka. Woñ strachu by³a
ledwie wyczuwalna, gdy wci¹gn¹³ powietrze przez filtry maski. Na
szczêcie Posondum nie nabrudzi³ zbytnio; czasem ofiarê ogarnia-
³a panika tak nieopanowana, ¿e osobnik przestawa³ kontrolowaæ
funkcje swojego cia³a. Pod³oga klatki nosi³a jednak lady zadra-
pañ. Pod podeszwami butów Boby Fetta jasne, metaliczne linie
67
lni³y wród ciemniejszej powierzchni plastoidu. Zastanawia³ siê,
co mog³o zostawiæ takie lady. Zawsze uwa¿a³, by zabieraæ towa-
rom wszelkie ostre, twarde obiekty, którymi mogliby siê uszko-
dziæ. Niektórzy jeñcy woleli samobójstwo ni¿ zabiegi, którym mie-
li zostaæ poddani po dostarczeniu zleceniodawcy.
Fett spojrza³ w k¹t ³adowni Niewolnika I, gdzie ustawi³ tacê
z jedzeniem. Nil Posondum nawet nie tkn¹³ szarej papki, ale jeden
z rogów tacy by³ zagiêty, na kszta³t trójk¹ta. To wystarczy³o, ¿eby
wydrapaæ rysy w pod³odze klatki ksiêgowy musia³ siê tym zaj-
mowaæ a¿ do chwili, gdy podkomponenty Kudara Mubata wpe³-
z³y do ³adowni przez portal wejciowy. Paj¹kowate stworzenia
oplot³y go unieruchamiaj¹c¹ siatk¹ i przenios³y z jednego wiêzienia
do drugiego. Móg³ mieæ doæ czasu, ¿eby wydrapaæ wiadomoæ,
jaka by ona by³a.
Boba Fett nie mia³ jednak teraz czasu, ¿eby j¹ odczytaæ. Czer-
wona lampka na czytniku danych wzywa³a go do sterowni. Nie móg³
wyskoczyæ z nadprzestrzeni na autopilocie; silniki manewrowe Nie-
wolnika I by³y ustawione zbyt precyzyjnie z zerowym opónie-
niem na wypadek, gdyby który z licznych wrogów lub konkuren-
tów Fetta zechcia³ go powitaæ po wyjciu z nadprzestrzeni. A teraz
w³anie lecia³ prosto do gniazda tych, którym szczególnie czêsto
nastêpowa³ na odcisk. Przypuszcza³, ¿e jaszczurowaty niezdara Bossk
wróci³ ju¿ do kwatery Gildii, li¿¹c rany i narzekaj¹c, ¿e jego rodzic
Cradossk przydzieli³ mu misjê nie do wykonania. Bossk nie wspo-
mni zapewne, dlaczego by³a niewykonalna i kto sprz¹tn¹³ im zdo-
bycz sprzed nosa. Cradossk by³ znacznie bardziej przebieg³ym sta-
rym gadem Boba Fett po kilku dawnych spotkaniach czu³ pewien
niechêtny podziw dla zwierzchnika Gildii £owców Nagród i do-
k³adnie wiedzia³, jakie szanse mia³ jego potomek w tym starciu.
Mandaloriañska zbroja mia³a wbudowan¹ nagrywarkê optycz-
n¹, której miniaturowe soczewki stercza³y nad wizjerem he³mu.
Boba Fett pochyli³ siê nad rysami wydrapanymi przez ksiêgowego,
nie trac¹c czasu na próby ich odczytania. Sekundê zajê³o mu ze-
skanowanie ladów i zachowanie ich w trwa³ym banku pamiêci
modu³u nagrywaj¹cego. Zajmie siê nimi póniej, jeli przyjdzie mu
ochota sprawdziæ, jakie¿ to ¿a³osne epitafium wymyli³ dla siebie
Nil Posondum. Rozklejanie siê nad sob¹ nie by³o dla niego specjal-
nie interesuj¹cym zajêciem. W tej chwili sygna³ dwiêkowy do³¹-
czy³ do czerwonej lampki kontrolnej Niewolnik I, jego jedyny
prawdziwy towarzysz, domaga³ siê uwagi.
68
Zostawi³ zimne pomyje na pod³odze ³adowni. Jeli wiadro siê
przewróci, rozlewaj¹c pomyje, jeli stopy wszystkich przysz³ych
jeñców zadepcz¹ wiadomoæ wydrapan¹ na pod³odze, nie bêdzie
to wielka strata. Tak w³anie dzia³a³a pamiêæ pozosta³oci po
zmar³ych najlepiej wyczyciæ i zapomnieæ po odebraniu zap³aty za
ich spocone cielesne pow³oki. Chwila, kiedy mia³ pochwyciæ za
kark kolejn¹ ofiarê, by³a jedyn¹, która siê liczy³a. Najwa¿niejsza
by³a czujnoæ.
Boba Fett wspi¹³ siê po drabince do sterowni statku. Metalo-
we szczeble dwiêcza³y pod jego butami. Zaczyna³ w³anie nowe
zlecenie, ten dziwaczny plan wysnuty przez pajêczarza Kudar
Mubata. Wkrótce przyjdzie czas, by policzyæ nowe nagrody, któ-
re wp³yn¹ na jego konto.
I kolejne trupy, o których lepiej zapomnieæ...
69
R O Z D Z I A £
%
Chcê go zobaczyæ. Mia³a wzrok ostry i zimny jak ostrze
no¿a. I porozmawiaæ z nim.
Dengar z trudem rozpozna³ dziewczynê. Pamiêta³ j¹ z pa³acu
Jabby; by³a jedn¹ z licznej trupy tancerek opas³ego Hutta. Jabba
lubi³ piêkne rzeczy; cieszy³y jego zmys³y, tak samo jak te wij¹ce
siê stworzenia, które wpycha³ w g³¹b swojego pojemnego prze³y-
ku. I podobnie jak w przypadku tych smakowitych delikatesów,
rozkoszowa³ siê mierci¹ piêknych i m³odych. Rankor, trzymany
przez niego w us³anych koæmi lochach pod pa³acem, by³ niczym
innym ni¿ tylko przed³u¿eniem apetytów swojego pana. Dengar
by³ wiadkiem, jak jedna z tancerek wystraszona drobna Twile-
kianka o imieniu Oola zosta³a rozerwana na strzêpy przez tê
bestiê. To by³o zanim jeszcze Luke Skywalker zabi³ rankora, a nie-
d³ugo potem wyprawi³ w zawiaty równie¿ i jego pana.
Ma³a strata, pomyla³ Dengar, ¿adnego z nich nie bêdê ¿a-
³owa³.
Dlaczego? Oparty plecami o cianê g³ównej komory wy-
dr¹¿onej w skale kryjówki utrzymywa³ bezpieczn¹ odleg³oæ od
kobiety. W tej chwili nie jest specjalnie rozmowny.
Mia³a na imiê Neelah; przynajmniej tyle zdo³a³ z niej wydusiæ,
gdy z³apa³ j¹, jak skrada³a siê w dó³ tunelu prowadz¹cego na po-
wierzchniê. Uda³o mu siê j¹ zaskoczyæ od ty³u, zza sterty pustych
skrzynek na prowiant. Z gard³em w zgiêciu jego ramienia i rêk¹
bolenie wykrêcon¹ w nadgarstku a¿ na ³opatki, odpowiedzia³a na
parê jego pytañ. A potem nagle kopnê³a go do ty³u w goleñ, szybko
70
i mocno, by zaraz poprawiæ kolanem wbitym w krocze, a¿ ca³a
konstelacja gwiazd eksplodowa³a mu pod czaszk¹.
To sprawa osobista. Teraz stali naprzeciwko siebie po obu
stronach ciasnego pomieszczenia, przygl¹daj¹c siê jedno drugie-
mu. Mam do niego interes.
Jaki interes mog³a mieæ by³a tancerka do ³owcy nagród? Zw³asz-
cza tak bliskiego mierci jak Boba Fett w tej chwili. Mo¿e wydaje
jej siê, zastanawia³ siê Dengar, ¿e zdo³a wytargowaæ lepsz¹ cenê,
skoro facet jest w takim stanie. Tylko na kogo chcia³a go nas³aæ?
Spojrza³ w kierunku przejcia do drugiej komory.
W jakim stanie jest dzisiaj nasz goæ?
Wy¿szy z robotów medycznych pochyli³ g³owê, by przestu-
diowaæ wskazania funkcji ¿yciowych na wywietlaczu przymoco-
wanym do cylindrycznego korpusu.
Stan pacjenta jest stabilny oznajmi³ SH
Σ
1-B. Prognozy
nie zmieni³y siê od poprzedniego odczytu, kiedy to wynosi³y zero
przecinek zero zero dwanacie.
Co to znaczy?
¯e on umiera.
Oto kolejny problem: dlaczego te durne roboty nie mog¹ po-
wiedzieæ wprost, o co im chodzi? Musia³ niele potrz¹sn¹æ we-
wnêtrznymi obwodami tego g³upka, zanim zacz¹³ wyra¿aæ siê zro-
zumiale.
Rany doda³ ni¿szy towarzysz SH
Σ
1-B. Powaga. 1e-XE
pokrêci³ kopu³kowat¹ g³ow¹. Niedobroæ.
Mniejsza o to. Dengar nie móg³ siê doczekaæ, kiedy pozbê-
dzie siê tej irytuj¹cej dwójki... czyli kiedy Boba Fett umrze albo
wyzdrowieje. To drugie stawa³o siê coraz mniej prawdopodobne.
Jeli tak to wygl¹da powiedzia³a Neelah to tylko tracê tu
czas. Muszê z nim porozmawiaæ natychmiast.
Jaka mi³a osoba! Dengar skrzy¿owa³ ramiona na piersi
i kiwn¹³ g³ow¹, nie spuszczaj¹c oka z dziewczyny. Nie obchodzi
ciê, czy jaki tam ³owca nagród wy¿yje, czy zdechnie, ty po prostu
chcesz wycisn¹æ z niego okrelone informacje. Tak?
Nie odpowiedzia³a, ale Dengar wiedzia³, ¿e trafi³ w dziesi¹tkê.
Pos³a³a mu spojrzenie jeszcze bardziej mordercze ni¿ poprzednie.
Wiele siê zmieni³o od czasu, gdy by³a tylko ponêtn¹ zabawk¹ na
dworze Jabby; nawet ten krótki czas na smaganej ostrymi wiatra-
mi powierzchni Morza Wydm wystarczy³, by wychud³a i stward-
nia³a, a ¿ar podwójnego s³oñca opali³ jej skórê. Dawniej miêkkie,
71
dziewczêce cia³o w sk¹pych jedwabnych fata³aszkach okrywa³y
teraz szorstkie, poplamione krwi¹ spodnie i kamizelka zapewne
spadek po jednym z martwych ochroniarzy Jabby; gruby skórzany
pas ciska³ j¹ ciasno w talii, podkrelaj¹c zapadniêty z g³odu brzuch.
Zag³odzona na mieræ, pomyla³ Dengar. Morze Wydm nie
obfitowa³o w jadalne ród³a bia³ka.
Masz... Nie spuszczaj¹c wzroku z dziewczyny pogrzeba³
w jednej ze skrzynek i wyci¹gn¹³ porcjê sprasowanych racji ¿yw-
nociowych, uratowan¹ z imperialnego statku zwiadowczego, któ-
ry rozbi³ siê przy l¹dowaniu kilka lat temu. Rzuci³ jedzenie dziew-
czynie. Chyba ci siê przyda.
Oczy jej zab³ys³y ciemnym fioletem, kiedy zobaczy³a spraso-
wany baton. Palce szybko rozdar³y cienk¹ metalow¹ foliê; podnio-
s³a do ust bochenek, który zaczyna³ ju¿ miêkn¹æ pod wp³ywem
absorbowanej z powietrza wilgoci, ale w ostatniej chwili powstrzy-
ma³a siê przed ugryzieniem go.
mia³o zachêci³ j¹ Dengar. Nie mam zwyczaju trucia
ludzi. Wyci¹gn¹³ rêkê w kierunku jednej z nisz w kamiennych
cianach komory. Gdybym chcia³ siê ciebie pozbyæ cofn¹³ d³oñ
zaciniêt¹ na rêkojeci blastera; podniós³ broñ i wycelowa³ w czo³o
Neelah znam ³atwiejsze sposoby.
Skoncentrowa³a wzrok na miotaczu, jakby to jego lufa mówi³a.
A widzisz powiedzia³ Dengar. Krocze nadal bola³o od kop-
niaka, jaki mu zafundowa³a. Mylê, ¿e teraz siê rozumiemy.
Minê³o kilka sekund, zanim dziewczyna wolno kiwnê³a g³o-
w¹. Odgryz³a kawa³ek porcji ¿ywnociowej, prze¿u³a i po³knê³a.
Czujê siê w obowi¹zku poinformowaæ pana doszed³ go
g³os SH
Σ
1-B z wejcia do mniejszej komory ¿e wszelkie dalsze
ofiary w ludziach mog¹ powa¿nie zaszkodziæ naszej zdolnoci do
pe³nienia zaprogramowanych obowi¹zków w sposób odpowiada-
j¹cy wymogom praktyki medycznej.
Dengar wycelowa³ miotacz w robota.
Jeli bêd¹ tu jeszcze jakie ofiary, posprz¹tam je magne-
sem. Jasne?
SH
Σ
1-B cofn¹³ siê i potkn¹³ o swojego towarzysza.
Zrozumienie odpowiedzia³ za oba roboty 1e-XE. Ca³-
kowitoæ.
Cieszê siê. A teraz idcie zaj¹æ siê swoim pacjentem po-
wiedzia³ Dengar, wciskaj¹c miotacz za pasek. Spojrza³ znowu na
Neelah. Smakuje?
72
Zach³annie poch³ania³a kêsy po¿ywienia. Zbiela³ymi palcami
wygrzebywa³a ka¿dy okruszek z foliowego opakowania.
Odpowiesz na parê pytañ powiedzia³ Dengar to dam ci
jeszcze jeden.
Zgniot³a foliê w ma³¹, b³yszcz¹c¹ kulkê, któr¹ zacisnê³a w drob-
nej d³oni.
Robiê siê miêkki, pomyla³ Dengar. By³ taki czas, kiedy nie
zawraca³by sobie g³owy zadawaniem pytañ. Nie opuci³by te¿
blastera, dopóki u jego stóp nie le¿a³yby zw³oki z dziur¹ wypalo-
n¹ na wylot przez czaszkê. Oto, co zrobi³a z niego mi³oæ nie
do tej kobiety, tylko do jego narzeczonej, Manaroo. Dla ³owcy
nagród pozwolenie sobie na luksus zakochania zawsze koñczy³o
siê le. Boba Fett prze¿y³ w tej grze tak d³ugo w³anie dziêki
temu, ¿e pozby³ siê z serca takich niepotrzebnych emocji. Kiedy
Dengar patrzy³ na Fetta nawet kiedy ten le¿a³ nieprzytomny na
palecie w drugim pokoju widzia³ niezawodn¹ broñ, utrzyman¹
w pierwszorzêdnym stanie i nastawion¹ na maksimum. Zdejmij
tê jego mandaloriañsk¹ zbrojê, a zobaczysz pod spodem narzê-
dzie równie niebezpieczne i miercionone. Dengar nie mia³ cie-
nia w¹tpliwoci, ¿e na tym w³anie polega³a ró¿nica miêdzy nim
a najgroniejszym ³owc¹ nagród galaktyki. W Dengarze nadal po-
zosta³o co z cz³owieka, mimo ¿e trudni³ siê tym samym fachem,
ze wszystkimi jego niszcz¹cymi ducha wymaganiami. To w³anie
t¹ czêci¹ siebie dostrzeg³ Manaroo i postanowi³, na przekór swojej
pokrêtnej, bezdusznej naturze, zwi¹zaæ z ni¹ swój los. Manaroo
poprosi³a, ¿eby siê z ni¹ o¿eni³, a on odpowiedzia³ tak. To, co
w nim by³o z cz³owieka, chcia³o pozostaæ ludzkie, jak pe³gaj¹cy
p³omyk, który nie pozwala siê zdmuchn¹æ. Nie chcia³ skoñczyæ
jak Boba Fett maszyna do zabijania ze lep¹, nieprzeniknion¹
mask¹ zamiast twarzy.
To dziêki tej cz¹stce cz³owieczeñstwa zdecydowa³ siê odes³aæ
Manaroo, kiedy ju¿ pomog³a mu przenieæ Bobê Fetta do jego
kryjówki. Ich separacja mia³a potrwaæ przynajmniej do czasu, gdy
ca³a ta sprawa siê zakoñczy. Dengar zdawa³ sobie sprawê z ryzy-
ka, jakim by³o mieszanie siê w sprawy kogo, kto mia³ tylu wro-
gów co Fett. W samej Gildii £owców Nagród by³o wielu twardzie-
li, którzy nienawidzili nawet wspomnienia o nim. Gdyby siê
dowiedzieli, ¿e Boba Fett ¿yje, przylecieliby gremialnie na Tato-
oine, ¿eby go wykoñczyæ. A przy okazji mnie, pomyla³ Dengar.
Ten krewki Trandoszanin Bossk na pewno uzna³by, ¿e ka¿dy, kto
73
przestaje z jego odwiecznym rywalem, jest wrogiem, którego na-
le¿y zabiæ bez zbêdnej zw³oki. Kryjówkê Dengara szybko wype³-
ni³yby trupy.
Z drugiej strony jednak... w jego fachu ryzyko oznacza³o zy-
ski. A Dengar potrzebowa³ zysków, ¿eby sp³aciæ kolosalne d³ugi,
których siê dorobi³, i zdobyæ jak¹kolwiek szansê na sensowne ¿y-
cie z Manaroo. Chcia³ siê wycofaæ z tej gry, a jedynym sposobem,
by to osi¹gn¹æ, by³o graæ dalej, przynajmniej jeszcze przez kilka
rund. Najlepszym za sposobem, ¿eby siê to uda³o, by³o przy³¹-
czenie siê do kogo takiego jak Boba Fett. A on w³anie to mi
zaproponowa³, pomyla³ Dengar. Kiedy go znalaz³, na pó³ strawio-
nego w prze³yku Sarlacka, wyrzyganego na przypiekanym s³oñ-
cem pustkowiu, Fettowi pozosta³o doæ si³, by mówiæ, nie doæ
jednak, by siê broniæ. Dengar móg³ zakoñczyæ jego cierpienia w jed-
nej chwili, ale nie zrobi³ tego, gdy Fett zacz¹³ mówiæ o partner-
stwie. To by³ jedyny atut, jaki mu pozosta³...
W dodatku nie najgorszy. Moglibymy zbiæ maj¹tek, uzna³
Dengar, pracuj¹c do spó³ki. Naprawdê udany zespó³. Wszystko
zale¿a³o od jednej sprawy.
Od tego, czy Boba Fett go ok³ama³.
Móg³ przecie¿ tylko graæ o czas. Czas na zaleczenie ran, czas
na pozbieranie siê do kupy. Dengar zastanawia³ siê nad tym od
pierwszej chwili, gdy sprowadzi³ Fetta do swojej kryjówki. Nigdy
dot¹d Boba Fett nie pracowa³ zespo³owo; zawsze dzia³a³ w poje-
dynkê. Po co mu nagle kompan? Znany by³ za to z tego, ¿e za³a-
twia³ sprawy szybko i czêsto mija³ siê z prawd¹. Pod tym wzglê-
dem Boba Fett nie ró¿ni³ siê od kolegów po fachu; tak to ju¿ by³o
w tej robocie. Fett by³ w tym po prostu lepszy, i tyle. To, co siê
sta³o z Gildi¹ £owców Nagród, tylko to potwierdza³o.
Sprawy bêd¹ wygl¹daæ inaczej, kiedy Boba Fett odzyska si³y.
Dengar wiedzia³ o tym. Fett mo¿e uznaæ, ¿e przyjêcie go do spó³ki
jest zbyt wysok¹ cen¹ za utrzymanie go przy ¿yciu i zapewnienie
kryjówki. Mo¿e odpowiedniejsz¹ cen¹ bêdzie strza³ z miotacza,
dziura wypalona w piersi i doæ du¿a, by zmieciæ piêæ humano-
ida. Obsesja Fetta na punkcie dyskrecji by³a dobrze znana we
wszystkich zakazanych spelunkach i szemranych melinach po ca-
³ej galaktyce; niewiele wiedziano o jego przesz³oci i niewiele wska-
zywa³o, by mia³o siê to zmieniæ, jeli siê wziê³o pod uwagê, jak
czêsto osoby, które za bardzo wtyka³y nos w jego sprawy, koñ-
czy³y na cmentarzu. Jednak nara¿anie siê na zbrodnicz¹ zdradê ze
74
strony Fetta by³o jednym, a podstawianie mu pod muszkê blastera
ukochanej kobiety czym zupe³nie innym.
Wiêc co chcia³e wiedzieæ?
Dengar porzuci³ ponure rozwa¿ania i skupi³ siê na twardym
wzroku kobiety, obserwuj¹cej go spod przeciwleg³ej ciany po-
mieszczenia.
To samo co wczeniej. Kiwn¹³ g³ow¹ w stronê wejcia do
mniejszej komory. Co ciê ³¹czy z Bob¹ Fettem?
Neelah potrz¹snê³a g³ow¹.
Nie wiem.
Akurat! Dengar rozemia³ siê szyderczo. Wkradasz siê tu-
taj, co nie by³o najm¹drzejszym pomys³em, i nawet nie wiesz po co!
Tego w³anie chcê siê dowiedzieæ. Dlatego muszê z nim
porozmawiaæ. Neelah zajrza³a do mniejszej komory, a potem
znów popatrzy³a na Dengara. I dlatego zostawi³am go tam, gdzie
nie mog³e go nie zauwa¿yæ.
Zaraz, zaraz... powiedzia³ Dengar. Ty go zostawi³a?
Przytaknê³a.
Znalaz³am go przed tob¹. Ale wiedzia³am, ¿e nie zdo³am
mu pomóc, nie po tym, co zrobi³ z nim Sarlacc. Potrzebowa³ leka-
rza, a to przerasta³o moje mo¿liwoci. Zaryzykowa³am, ¿e posta-
nowisz siê nim zaj¹æ. ¯e utrzymasz go przy ¿yciu.
Ale dlaczego to dla ciebie takie wa¿ne? On jest ³owc¹ na-
gród, a ty tancerk¹ w pa³acu Jabby. Dengar przyjrza³ jej siê uwa¿-
nie. Co on mo¿e mieæ z tob¹ wspólnego?
Ju¿ ci mówi³am... g³os dziewczyny przeszed³ w pe³en pasji
krzyk. Nie wiem! Wiem tylko tyle, ¿e co nas ³¹czy, ¿e jest jaki
zwi¹zek miêdzy mn¹ a nim. Wiedzia³am o tym od pierwszej chwili,
kiedy go zobaczy³am. W pa³acu, na dworze Jabby. Kiedy ten spa-
siony limak zabi³ biedn¹ Oolê... kiedy ci¹gnê³a za ³añcuch, a pu³ap-
ka przed tronem Jabby siê otwiera³a... obie piêci Neelah trzês³y siê,
zaciniête, z pobiela³ymi kostkami. Inne dziewczyny przygl¹da³y
siê temu z korytarza... i ¿adna z nas nie mog³a nic zrobiæ...
Tak to ju¿ jest powiedzia³ Dengar. Czu³ w ustach gorycz.
Tak to ju¿ jest w tym wszechwiecie.
Dziewczyna by³a teraz gdzie indziej nie w komorze z Den-
garem, ale zagubiona we w³asnych wspomnieniach.
A potem s³ychaæ by³o jej krzyk... i nie mog³am ju¿ d³u¿ej
patrzeæ. To wtedy go zobaczy³am. Po prostu tam sta³... i siê przy-
gl¹da³...
75
£owcy nagród powiedzia³ sucho Dengar maj¹ w zwy-
czaju trzymaæ siê z dala od spraw innych istot. Chyba ¿e kto im
zap³aci, ¿eby siê w nie wmieszali.
A kiedy krzyk ucich³, a Jabba i jego dworacy ci¹gle siê
miali... on nadal tam by³. Tak jak przedtem. I nadal patrzy³.
Neelah na chwilê przymknê³a oczy, a przez jej drobne cia³o prze-
bieg³ dreszcz. A potem... to w³anie jest najdziwniejsze... od-
wróci³ siê i spojrza³ na mnie. Prosto w moje oczy. W jej g³osie
brzmia³ teraz nie tylko strach, ale i zdumienie. Przez ca³¹ szero-
koæ sali... a ja mia³am wra¿enie, jakby oprócz nas dwojga nikogo
tam nie by³o. Tak w³anie to odczu³am. I wtedy zrozumia³am, ¿e
co jest miêdzy nami. Przenios³a wzrok na Dengara. Nie po-
wiem, ¿e co nas ³¹czy, to nie by³oby odpowiednie okrelenie. Nie
o to chodzi. To ma zwi¹zek z przesz³oci¹. Od razu wiedzia³am,
jak siê nazywa, bez pytania. Neelah powoli pokrêci³a g³ow¹.
Ale nic poza tym.
W porz¹dku. Opowieæ zaintrygowa³a Dengara. Sprawa
by³a interesuj¹ca równie¿ z praktycznego punktu widzenia: jeli ta
kobieta znaczy³a co dla Boby Fetta, mia³by w rêku kolejny argu-
ment przetargowy. Powiedzia³a, ¿e to ma jaki zwi¹zek z prze-
sz³oci¹. Twoj¹ przesz³oci¹?
Przytaknê³a.
To ju¿ zawsze jaki pocz¹tek. Ale nie pamiêtasz, co to by³o,
tak?
Kolejne kiwniêcie g³ow¹.
Wiêc jak to siê sta³o, ¿e znalaz³a siê na dworze Jabby?
Tego te¿ nie wiem. Neelah rozluni³a zaciniête w piêci
d³onie, puste i dr¿¹ce. Nie wiem, jak tam trafi³am. Pamiêtam
tylko Oolê... i inne dziewczêta. Pomog³y mi. Pokaza³y mi... jej
g³os zmiêk³ ... co mam robiæ.
Kto musia³ wyczyciæ jej pamiêæ; Dengar rozpoznawa³ symp-
tomy. Zmieszanie i wzbieraj¹cy strach, i strzêpki wspomnieñ, ode-
rwane fragmenty z innego ¿ycia, przeciekaj¹ce na powierzchniê.
Czyszczenie pamiêci nigdy nie by³o ca³kowite; wspomnienia kry³y
siê w zbyt wielu czêciach ludzkiego mózgu. Odnalezienie ka¿de-
go kawa³ka, wymazanie do czysta wszystkiego prawdopodobnie
musia³oby zakoñczyæ siê mierci¹ osobnika, uniemo¿liwiaj¹c mu
podstawowe procesy podtrzymania ¿ycia. By³y ³atwiejsze i tañsze
sposoby pozbawienia ¿ycia istoty myl¹cej. A wiêc kto, pomyla³
Dengar, chcia³, ¿eby ¿y³a. Fett?
76
A twoje imiê? Dengar pokrêci³ g³ow¹. Neelah... to te¿
zapamiêta³a?
Nie. To Jabba mnie tak nazwa³. Nie wiem dlaczego. Ale
wiedzia³am... zmarszczy³a brwi, usi³uj¹c sobie co przypomnieæ
...wiedzia³am, ¿e to nie jest moje imiê. Moje prawdziwe imiê. Kto
mi je odebra³... i nie mog³am go sobie przypomnieæ. Choæbym nie
wiem jak siê stara³a...
Jej s³owa pasowa³y do tego, co Dengar i tak podejrzewa³. Ne-
elah to by³o imiê niewolnicy nie pasowa³o do niej. Nawet w nie-
dopasowanym, wyszabrowanym ubraniu, które mia³a teraz na so-
bie, by³o w niej co arystokratycznego. Nie prze¿y³aby zreszt¹ tak
d³ugo, a wêdrowne drapie¿niki zamieszkuj¹ce Morze Wydm ju¿ daw-
no chrupa³by jej koci, gdyby nie mia³a w sobie twardoci i ducha
walki. Sprawy potoczy³yby siê pewnie inaczej, gdyby Jabba j¹, a nie
Oolê wrzuci³ do jamy rankora. To pewnie Neelah, a nie ksiê¿niczka
Leia, zacisnê³aby ³añcuch wokó³ ¿ar³ocznego gard³a Jabby i wydusi-
³a z niego ostatni oddech.
Dengar mia³ jeszcze inne podejrzenia, którymi nie zamierza³
siê w tej chwili dzieliæ. To musia³ byæ Fett, pomyla³. To on musia³
j¹ sprowadziæ do pa³acu Jabby; pewnie on te¿ wyczyci³ jej pa-
miêæ. Pozostawa³o pytanie: dlaczego? Dengar nie móg³ uwierzyæ,
by sta³o siê to na rozkaz Jabby; Hutt uwielbia³ wprawdzie m³ode
i piêkne zdobycze, ale by³ zbyt sk¹py, by zdecydowaæ siê na po-
rwanie córki którego z arystokratycznych rodów galaktyki. Jedy-
nym powodem, dla którego ksiê¿niczka Leia znalaz³a siê na dru-
gim koñcu ³añcucha Jabby, by³o to, ¿e sama, z w³asnej woli wesz³a
do jego pa³acu, próbuj¹c ratowaæ zamro¿onego w karbonicie Hana
Solo. Porwana arystokratka z wymazan¹ pamiêci¹ to jednak nie
by³o to samo.
A zatem Fett musia³ pracowaæ na zlecenie kogo innego
w czasie, gdy by³ rzekomo na ¿o³dzie Jabby. Nie by³oby w tym nic
nadzwyczajnego; Dengar wiedzia³ z w³asnego dowiadczenia, ¿e
³owcy nagród niemal zawsze pracowali nad wiêcej ni¿ jednym zle-
ceniem naraz i nie poczuwali siê do ¿adnej lojalnoci wobec tego,
kto im p³aci³ w danej chwili. By³a te¿ inna mo¿liwoæ Boba Fett
móg³ mieæ w³asny interes w wyczyszczeniu pamiêci tej dziewczy-
ny, kimkolwiek by³a, i wprowadzeniu jej do pa³acu Jabby w prze-
braniu zwyk³ej tancerki.
Fragmenty uk³adanki kr¹¿y³y w umyle Dengara. Mo¿e Fett
chcia³ j¹ po prostu ukryæ w miejscu, gdzie nikt nie bêdzie jej szuka³.
77
To by³a jedna z paskudniejszych sztuczek stosowanych przez ³ow-
ców nagród odnalezienie osoby, za któr¹ wyznaczono nagrodê
i trzymanie towaru w ukryciu, dopóki cena nie wzronie. Dengar
nigdy tego nie robi³, ale te¿ nie s³ysza³, ¿eby w ten sposób postê-
powa³ Boba Fett. Fett nie musia³ odwo³ywaæ siê do takich sztu-
czek po prostu od pocz¹tku ¿¹da³ astronomicznych kwot za swoje
us³ugi.
Czy pamiêtasz co oprócz tego? Dengar potar³ szorstk¹
szczecinê na podbródku, obserwuj¹c przy tym dziewczynê. Co-
kolwiek?
Nie. Neelah potrz¹snê³a g³ow¹. Nic. Wszystko przepa-
d³o. Oprócz...
Oprócz czego?
Pamiêtam jeszcze jedno nazwisko. To znaczy... oprócz jego
nazwiska. Przechyli³a g³owê na bok, jakby próbowa³a us³yszeæ
odleg³y szept. Mylê, ¿e to imiê jakiego mê¿czyzny.
Tak? Dengar zatkn¹³ kciuki za pasek. Co to za nazwi-
sko?
Nil jakitam. Chwileczkê... potar³a jedn¹ brew. Tak...
przypominam sobie. Nil Posondum, albo co w tym stylu. Na jej
twarzy pojawi³a siê nadzieja. Czy to kto wa¿ny? Kto, o kim
powinnam wiedzieæ?
Dengar potrz¹sn¹³ g³ow¹.
Pierwsze s³yszê.
Ale zawsze to co, od czego mo¿na by zacz¹æ. Neelah
wygl¹da³a na stropion¹.
Mo¿e i tak. W¹tpi³, by ta informacja mia³a im siê na cokol-
wiek przydaæ. Jeszcze wiêksze w¹tpliwoci budzi³a w nim sama
Neelah... czy jak tam siê naprawdê nazywa, pomyla³. Nadstawia-
nie ucha, by wy³owiæ istotne informacje, by³o jednym z podstawo-
wych elementów jego fachu; nie raz i nie dwa odwiedza³ Mos Eisley
i inne miejsca, gdzie spotyka³ siê pó³wiatek, nas³uchuj¹c i zadaj¹c
odpowiednie pytania, i nigdy nie s³ysza³ o nikim, kto odpowiada³by
jej opisowi. Jeli ktokolwiek jej szuka³, robi³ to po cichu. To mog³o
nieco utrudniaæ odebranie nagrody za jej odnalezienie.
Przez myl przemknê³a mu inna mo¿liwoæ. A mo¿e kto nie
chce, by j¹ odnaleziono? Boba Fett móg³ pracowaæ dla kogo, kto
chcia³ siê pozbyæ tej dziewczyny, ale w taki sposób, by zachowaæ j¹
przy ¿yciu. A jaki sposób by³by lepszy ni¿ wyczyszczenie jej pamiê-
ci i porzucenie w zapad³ej dziurze w rodzaju Tatooine? Z drugiej
78
strony kwestia utrzymania siê przy ¿yciu w pa³acu Jabby na d³u¿sz¹
metê by³a co najmniej dyskusyjna, jeli siê zna³o jego zami³owanie
do morderczych rozrywek. Ktokolwiek j¹ tam wys³a³, niespecjalnie
siê troszczy³ o to, czy Neelah prze¿yje. W takim razie dlaczego po
prostu jej nie zabi³, zamiast umieszczaæ tam, gdzie najgorsze mêty
galaktyki przestêpcza szumowina zatrudniana przez Jabbê mo-
g³y j¹ zauwa¿yæ?
Czu³, ¿e g³owa mu pêka od wszystkich tych pytañ, z których
jedno zaraz rodzi³o nastêpne. Tajemnice i podstêpy by³y chlebem
powszednim ³owców nagród; wszystko to przypomnia³o Dengaro-
wi, dlaczego chcia³ siê wycofaæ z tego zawodu. Musz¹ byæ ³atwiej-
sze sposoby zarabiania na ¿ycie, uzna³.
I bezpieczniejsze. Mia³ teraz w rêku dwie potencjalne bomby,
z których ka¿da mog³a mu przynieæ szybk¹ mieræ, jeli bêdzie
mia³ szczêcie, albo prawdziwe k³opoty, jeli mu siê nie powiedzie.
Jakby nie wystarczy³o, ¿e wmiesza³ siê w sprawy Boby Fetta, te-
raz dosz³a jeszcze zagadkowa Neelah. Sama w sobie by³a jak bez-
pañskie dzia³o laserowe; gdyby mia³a miotacz, Dengar przypusz-
cza³, ¿e by³by ju¿ martwy. A by³y jeszcze te duchy przesz³oci,
przez które znalaz³a siê w tym miejscu. Mo¿e siê okazaæ, ¿e nie
bêd¹ zadowoleni, kiedy dziewczyna znów siê objawi. Jeli nie za-
wahali siê przed wynajêciem Boby Fetta, by odwali³ za nich brud-
n¹ robotê, nie bêd¹ mieæ pewnie wiêkszych skrupu³ów, by pozbyæ
siê ka¿dego, kto siê do niej przy³¹czy.
Sprawy nie wygl¹da³y dobrze, ale mia³o to tak¿e swoje plusy.
Im wiêksze ryzyko, pomyla³ Dengar, tym wiêkszy zysk. Ta zasa-
da, bardziej ni¿ którakolwiek inna zapisana w tak zwanym Mani-
fecie £owcy, rz¹dzi³a dzia³aniami ³owców nagród, od Boby Fetta
do samego Dengara. Jeli by³ choæby cieñ szansy, ¿e zostanie wspól-
nikiem Fetta i bêdzie mia³ udzia³ w jego lukratywnych zleceniach,
musia³ przewartociowaæ swoje wyobra¿enia o odwadze.
W porz¹dku powiedzia³ na g³os. Wyci¹gn¹³ kciuki zza pasa
i wycelowa³ palec w kobietê stoj¹c¹ po przeciwnej stronie komo-
ry. Musimy ustaliæ pewne zasady. Punkt pierwszy: nie próbuj
mnie zabiæ. Jeli cokolwiek ma siê nam tutaj udaæ, to jest podsta-
wowa sprawa.
Neelah zastanawia³a siê przez chwilê, po czym przytaknê³a.
Zgoda.
A gdyby jednak spróbowa³a, upewniê ciê, ¿e to twoje zw³oki
st¹d wynios¹. Jasne?
79
Kiwnê³a g³ow¹, zdradzaj¹c oznaki lekkiego zniecierpliwienia.
Punkt drugi: ja tu rz¹dzê.
To j¹ wyranie rozwcieczy³o.
Zaraz, zaraz...
Zamknij siê przerwa³ jej Dengar. To dla twojego w³a-
snego dobra. I tylko na pewien czas. Kiedy ju¿ wrócisz tam, sk¹d
ciê tu przynios³o, odzyskasz swoje prawdziwe imiê i wszystko, co
siê z nim wi¹¿e, wtedy bêdziesz mog³a robiæ wszystko, na co ci
przyjdzie ochota. Na razie jednak nawet nie wiesz, kim jeste, nie
wiesz, kto mo¿e na ciebie polowaæ, nie masz pojêcia o tym, co na
ciebie czeka, kiedy ju¿ wyrwiesz siê z tej zapiaszczonej dziury.
Nawet jeli uda³oby ci siê znaleæ jaki sposób, ¿eby odlecieæ z tej
planety bez mojej pomocy, mo¿e siê zdarzyæ, ¿e trafisz do Mos
Eisley czy gdzie indziej, gdzie z miejsca skróc¹ ciê o g³owê. Jest
ca³e mnóstwo najrozmaitszych typów, które chêtnie by to zrobi³y,
nawet nie wiedz¹c, kim jeste.
Ten wyk³ad najwyraniej przemówi³ jej do rozs¹dku.
W porz¹dku odpowiedzia³a ponuro. Ty tu rz¹dzisz. Do
czasu.
Dlaczego ja to znoszê? pomyla³ Dengar. To wszystko dla
dobra Manaroo; musia³ o tym pamiêtaæ. Na drugim koñcu tej ca³ej
afery czeka³a ona i wspólne ¿ycie u boku kobiety, któr¹ kocha³.
Je¿eli do¿yjê, doda³ w duchu.
To mi³o, ¿e siê rozumiemy. Wskaza³ palcem du¿¹, otwar-
t¹ niszê na koñcu komory. Rozgoæ siê tam. Nie chcê, ¿eby siê
w³óczy³a po powierzchni. Mam tu prowiant i zapasy; jeli czego
potrzebujesz, po prostu powiedz. Ka¿ê tym dwóm robotom me-
dycznym, ¿eby ciê zbada³y, tak na wszelki wypadek. Tatooine ma
parê gatunków paskudnych paso¿ytów, które mog³a z³apaæ.
Neelah spojrza³a mu prosto w oczy.
A Boba Fett? Po to tu przysz³am.
Zasada numer trzy: nie wchodzisz do niego, nie rozmawiasz
z nim, nie robisz z nim nic, kiedy mnie tu nie ma.
Dlaczego?
Ju¿ ci mówi³em. To dla twojego dobra. Dengar kiwn¹³
g³ow¹ w stronê drugiej komory. Ten facet jest naprawdê niebez-
pieczny. Jeli rzeczywicie co ciê z nim ³¹czy, ta wiê nie musi
wcale byæ dla ciebie korzystna. Jak ju¿ dojdzie do siebie, mo¿e ciê
zabiæ nawet nie mrugn¹wszy powiek¹. I ju¿ nie bêdziesz mia³a
wiêcej pytañ, uwierz mi.
80
Chyba do niej dotar³o.
Dobrze powiedzia³a. Bêdzie jak powiedzia³e.
By³ jeszcze jeden powód, o którym jej nie powiedzia³. rodki
ostro¿noci, jakie podj¹³, mia³y chroniæ nie tylko j¹. Nie chcê, ¿eby
tych dwoje spiskowa³o przeciwko mnie, pomyla³ Dengar. Nawet
zanim Boba Fett w pe³ni odzyska si³y, jego wyostrzony umys³ bê-
dzie ju¿ pracowa³ na najwy¿szych obrotach, spiskuj¹c i intryguj¹c.
Fett by³by w stanie wykoncypowaæ i zaproponowaæ Neelah taki
uk³ad, któremu nie zdo³a³aby siê oprzeæ. Nie mia³by na koncie tylu
trupów, gdyby tylko wymachiwa³ broni¹ i dziurawi³ je kulami; hi-
storia stosunków Boby Fetta z Gildi¹ £owców Nagród wskazywa-
³a, ¿e by³ mistrzem we wci¹ganiu istot rozumnych w najsubtelniej-
sze sid³a. Tak czy owak, pomyla³ Dengar, koñczysz jako trup.
A jeli Boba Fett go ok³ama³, by zyskaæ na czasie, gdy Dengar
znalaz³ go na pustkowiu Morza Wydm, naj³atwiejszym sposobem
wycofania siê ze spó³ki by³o pos³u¿enie siê dziewczyn¹.
Teraz muszê mieæ oko na ich oboje, pomyla³ Dengar. To by³
kolejny powód, dla którego wola³, ¿eby Neelah siedzia³a w kry-
jówce, zamiast pêtaæ siê na powierzchni. I tak mia³ pe³ne rêce
roboty; nie chcia³, ¿eby Neelah znalaz³a sobie innego towarzysza,
niezale¿nie od tego, jakie mieliby plany.
Wydawa³a siê czytaæ w jego mylach. Na jej ustach pojawi³
siê w¹t³y umiech, gdy zapyta³a:
Ufasz mi?
Oczywicie, ¿e nie. W tej kwestii móg³ sobie pozwoliæ na
szczeroæ. Nikomu nie ufam. Prawie nie sk³ama³; zawsze jed-
nak zostawa³a Manaroo. Ale to by³o co innego. W tym biznesie
nie po¿yjesz d³ugo, jeli bêdziesz ufaæ ludziom dooko³a. Powiedz-
my raczej, ¿e teraz ju¿ wiem, czego siê po tobie spodziewaæ. A je-
li masz doæ rozumu, by graæ po tej samej stronie co ja, mo¿e
dostaniesz to, czego szukasz.
Krótkim skinieniem g³owy da³a znak, ¿e rozumie.
Nadal chcê go zobaczyæ.
To nic trudnego powiedzia³ Dengar. Ale jeli mia³a za-
miar uci¹æ sobie z nim pogawêdkê, to bêdziesz siê musia³a wstrzy-
maæ przez d³u¿szy czas. Jest ci¹gle nieprzytomny.
I bardzo dobrze. Umiech znikn¹³ z twarzy Neelah.
Zmieni³am zdanie na ten temat. Zaczynam dostrzegaæ m¹droæ
twojego ostro¿nego podejcia. Mo¿e bêdzie lepiej, jeli nie bêdzie
o mnie wiedzia³... o tym, jak go znalaz³am na Morzu Wydm, i ¿e
81
6 Mandaloriañska zbroja
jestem tutaj i czekam. Jak s³usznie zauwa¿y³e, cokolwiek mnie
z nim ³¹czy, mo¿e siê okazaæ niebezpieczne.
Jak sobie chcesz. Dengar poczu³, jak jego podejrzliwoæ
wzrasta o jeszcze jedn¹ kreskê. Szybko siê uczy, pomyla³. Tym
bardziej powinien na ni¹ uwa¿aæ. Chod oderwa³ siê od cia-
ny. Z³ó¿my wizytê naszemu gociowi.
Koñczyny wysokiego robota medycznego poruszy³y siê ostrze-
gawczo, gdy Dengar i Neelah wchodzili do bocznej komory.
Proszê siê cile stosowaæ do wymogów higieny. Na wy-
wietlaczu monitora funkcji ¿yciowych w cylindrycznym korpusie
SH
Σ
1-B przesunê³a siê seria liczb. Stan pacjenta jest wci¹¿ kry-
tyczny...
Dobra, dobra... Dengar odepchn¹³ robota na bok, a sam
podszed³ do palety zajmuj¹cej rodek komory. Ten facet prze¿y³
co znacznie gorszego ni¿ twoja opieka medyczna. Jeli ty go nie
dobi³e, nic go nie zmo¿e.
Neelah podesz³a bli¿ej do platformy i spojrza³a na nieprzy-
tomnego mê¿czyznê.
To on? w jej g³osie brzmia³ niemal zawód. To jest Boba
Fett?
Nie. Ze sk³êbionego stosu ubrañ w k¹cie komory Dengar
podniós³ zmaltretowany he³m, wytrawiony sokami ¿o³¹dkowymi
Sarlacka. Odwróci³ he³m w¹sk¹ szczelin¹ wizjera w stronê dziew-
czyny. To jest Boba Fett.
Skurczy³a siê w sobie, widz¹c pusty he³m, z oczami nagle
rozszerzonymi ze strachu. Jedn¹ rêk¹ niepewnie siêgnê³a po zapla-
miony metalowy kask, ale zaraz cofnê³a d³oñ jak poparzona. Po-
woli pokiwa³a g³ow¹.
To w³anie widzia³am. Ledwie s³ysza³ jej szept. I wie-
dzia³am... wiedzia³am, ¿e to on...
Takiego go wszyscy znaj¹. Dengar obróci³ he³m twarz¹
w swoj¹ stronê. Móg³ siê domyliæ, co czuje Neelah; ch³odna oba-
wa zagniedzi³a siê gdzie w okolicach jego ¿o³¹dka. Jak galakty-
ka d³uga i szeroka. Wskaza³ g³ow¹ na postaæ na platformie.
Niewiele istot widzia³o go w takim stanie. A jeli widzieli, to nie
prze¿yli doæ d³ugo, by nam o tym powiedzieæ.
Przez chwilê jedynym dwiêkiem w pomieszczeniu by³y wisz-
cz¹ce westchnienia aparatury wspomagaj¹cej czynnoci p³uc i ser-
ca, któr¹ umieci³y tam roboty medyczne. Nagle Neelah zwróci³a
ponury wzrok w stronê Dengara.
82
Ja widzia³am powiedzia³a cicho.
Dengar nie wiedzia³, co odpowiedzieæ. Mroczna pustka jej
oczu i to, co siê mog³o za ni¹ kryæ, przyprawia³o go o podobny
niepokój jak pusty he³m. Odwróci³ siê, ¿eby od³o¿yæ go z powro-
tem na stos ubrañ Boby Fetta.
Pamiêtaj powiedzia³a Neelah. Nie mów mu. Nie mów
mu nic na mój temat.
Kiedy siê odwróci³, dziewczyny nie by³o ju¿ w komorze. Zo-
sta³ sam na sam z ³owc¹ nagród. Obecnoæ robotów medycznych
ledwie dociera³a do wiadomoci Dengara.
Sta³ patrz¹c na Bobê Fetta jeszcze przez chwilê. Cieñ strachu
nie opuszcza³ go, k³uj¹c wzd³u¿ krêgos³upa. Nawet nieprzytomny,
Fett by³ w stanie wystraszyæ przeciêtn¹ istotê.
Zbyt wiele tajemnic przesz³oci, pomyla³ Dengar. Wewn¹trz
czaszki Boby Fetta ca³a galaktyka sekretów. Kto móg³ wiedzieæ,
co siê tam dzia³o, podczas gdy Fett spa³, ni¹c swoje czarne sny.
83
R O Z D Z I A £
&
WCZORAJ
Nie móg³ uwierzyæ we w³asne szczêcie.
Tym razem go mam powiedzia³ Bossk. Od ostatniego spo-
tkania z Fettem zwiêkszy³ zarówno si³ê ognia, jak i zasiêg aparatu-
ry namierzaj¹cej Wciek³ego Psa. Fakt, ¿e tamten wykrad³ mu
Nila Posonduma, tkwi³ jak bolesna drzazga pod ³uskami Bosska;
poprzysi¹g³ sobie, ¿e jeli kiedykolwiek trafi mu siê okazja, raz na
zawsze wyeliminuje rywala z konkurencji. A nic nie za³atwi tego
lepiej, pomyla³ Bossk, ni¿ rozpylenie Fetta na atomy. Jak z nim
skoñczê, nie zostanie z niego nic, co mo¿na by wykryæ bez mikro-
skopu elektronowego.
Z ty³u za nim Zuckuss przytkn¹³ wtyki swojej maski do ekra-
nu komputera celowniczego.
No, nie wiem...
Czego nie wiesz? ¯e to Boba Fett? Olep³e, czy co? Bossk
popuka³ szponem w ekran dostatecznie mocno, by zostawiæ trwa-
³y lad pomiêdzy rozjarzonymi liniami wektorów. Oczywicie,
¿e to on! Komputer zidentyfikowa³ statek jako Niewolnika I.
Kolumna maleñkich liczb przewija³a siê przez ekran na tle ma³ej
strza³ki poruszaj¹cej siê po przek¹tnej. To jego statek, wiêc musi
byæ na pok³adzie.
Tak, to na pewno Boba Fett. Zuckuss pokiwa³ g³ow¹. Co
do tego nie ma w¹tpliwoci. Tylko nie jestem pewien, czy powinie-
ne... jak to powiedzia³e? rozpyliæ go na atomy w³anie teraz.
Bossk spojrza³ gniewnie na ni¿szego ³owcê.
A kiedy bêdê mia³ lepsz¹ okazjê?
84
Hmm, mo¿e wtedy, gdy nie bêdzie podró¿owa³ z gwaran-
cj¹ bezpieczeñstwa od twojego ojca. G³os Zuckussa sta³ siê jesz-
cze bardziej nerwowy i pe³en w¹tpliwoci. Z wtyków powietrz-
nych dobywa³ siê przyspieszony i g³ony oddech. Boba Fett
kontaktowa³ siê z Rad¹ Gildii, wiesz przecie¿... a Cradossk i inni
dali mu s³owo, ¿e mo¿e przycumowaæ do stacji granicznej, nie
obawiaj¹c siê choæby jednego strza³u.
Oni dali mu swoje s³owo. Bossk zmru¿y³ szparki oczu.
Nie dali mu mojego.
Mimo wszystko...
Ty ma³a pluskwo, pomyla³ Bossk. Kiedy odziedziczy przy-
wództwo Gildii £owców Nagród... a pozabija³ ju¿, zgodnie z tran-
doszañskim zwyczajem, ca³y pozosta³y m³odszy miot Cradosska...
zamierza³ zmieniæ wymagania stawiane jej cz³onkom. Do tej robo-
ty, myla³, trzeba mieæ jaja. Co oznacza³o, ¿e mazgajowaty part-
ner, którego mu narzucono, znajdzie siê po drugiej stronie luzy
powietrznej, jak gnij¹ce koci wczorajszego obiadu.
Mo¿e powiniene skamla³ znów Zuckuss przemyleæ to
przez chwilê...
Nie mam czasu na przemylenia. Szpony Bosska przesu-
nê³y siê w stronê sekcji kontroli uzbrojenia Wciek³ego Psa.
Wemy siê do roboty.
Twojemu ojcu siê to nie spodoba.
To siê dopiero oka¿e. Ta sama krew p³ynê³a w ¿y³ach
Bosska i starego gada; mia³ ten komfort, ¿e wiedzia³, i¿ ojciec jego
miotu by³ równie pod³y i niegodziwy jak on sam. Jeli chcesz
wiedzieæ, to jest dok³adnie to, czego i on, i ca³a rada Gildii ode
mnie oczekuj¹.
Zniszczyæ innego ³owcê nagród bez ostrze¿enia? z niedo-
wierzania g³os Zuckussa sta³ siê piskliwy. To wbrew Manifesto-
wi £owcy!
Bosska zawsze ogarnia³a irytacja, kiedy kto wspomnia³ o Ma-
nifecie.
Boba Fett wystarczaj¹co czêsto gwa³ci³ Manifest wark-
n¹³. Nie zas³uguje na to, ¿eby podlegaæ jego gwarancjom.
Ale nigdy dot¹d Manifest go nie wi¹za³! Nie by³ cz³onkiem
Gildii!
Oszczêd mi swoich nu¿¹cych analiz prawnych. Bossk
zablokowa³ koncentryczne piercienie celownika na odleg³ym stat-
ku. Jeli Boba Fett zechce z³o¿yæ na mnie skargê, bêdzie to musia³
85
zrobiæ zza grobu. O ile zostanie z niego cokolwiek, co mo¿na by
w nim z³o¿yæ.
Zignorowa³ dalsze protesty Zuckussa. Szponem wskazuj¹cym
wcisn¹³ g³ówny przycisk spustowy, a szkieletem Psa wstrz¹sn¹³
nag³y huk. Na ekranie celowniczym jaskrawobia³y lad wystrzeli³
w kierunku strza³ki symbolizuj¹cej statek Fetta.
Trafiony!
Strza³ musia³ byæ kompletnym zaskoczeniem dla Fetta; nawet nie
próbowa³ uniku. G³upiec, pomyla³ Bossk z pogard¹. To w³anie cze-
ka frajerów, którzy ufaj¹ innym ³owcom nagród. Dobr¹ stron¹ opinii
odra¿aj¹cej szumowiny, jak¹ mia³ u zdecydowanej wiêkszoci miesz-
kañców galaktyki, by³o to, ¿e nie musia³ siê troszczyæ o reputacjê.
Wiesz co? powiedzia³ Bossk. Jestem niemal zawiedziony...
Czym? Zuckuss odwróci³ wzrok od ekranu. ¯e nie by³o
walki?
Nie. Bossk rzuci³ okiem na czerwone liczby, sp³ywaj¹ce
w dó³ ekranu. ¯e cokolwiek z niego zosta³o. Wstuka³ w kom-
puter komendê oceny strat obiektu, który sta³ siê celem dzia³a lase-
rowego. Ten statek Fetta musi mieæ wzmocniony pancerz. Na-
dal trzyma siê kupy.
B³yszcz¹ca strza³ka zatrzyma³a siê w centrum ekranu, ale nie
znik³a. ¯eby przyj¹æ na siebie tak¹ salwê, wystarczaj¹c¹ do prze-
dziurawienia g³ównego pok³adu imperialnego kr¹¿ownika bojowe-
go, i nadal pozostaæ w jednym kawa³ku, mimo uszkodzeñ zadzi-
wiaj¹ce! Nie pasowa³o to do prêdkoci, jak¹ mog³y rozwin¹æ silniki
Niewolnika I, dysponuj¹ce du¿ym przyspieszeniem, ale niezdolne
poci¹gn¹æ wiêkszej masy, takiej jak jednostka produkcji Mandal
Motors. Jak wiêkszoæ ³owców nagród, Boba Fett zawsze przedk³a-
da³ szybkoæ i zwrotnoæ nad ochronê. W tej chwili jednak Bossk
nie mia³ czasu zastanawiaæ siê nad tym dziwnym zjawiskiem.
Wykoñczmy go!
Charakterystyczny pó³okr¹g³y kszta³t Niewolnika I coraz
bardziej wype³nia³ iluminatory, gdy Bossk podprowadza³ do niego
swój statek. Trzyma³ szpony tu¿ nad aktywatorem awaryjnego
wstecznego ci¹gu na wypadek, gdyby Boba Fett, znany ze swojej
diabelskiej przebieg³oci, przycupn¹³ w swoim statku, by zaatako-
waæ napastnika.
Wygl¹da na czysty strza³. Zuckuss wskaza³ na przednie
iluminatory. Przeszed³ przed sam rodek i wyszed³ z drugiej strony.
Niemo¿liwe, ¿eby kto na tym statku pozosta³ ¿ywy.
86
Uwierzê w to powiedzia³ Bossk jak zobaczê zwêglone
zw³oki Boby Fetta. Zacz¹³ podprowadzaæ Wciek³ego Psa do
dryfuj¹cego wraku. Wchodzê do rodka.
Hmm, jeli upierasz siê, ¿e chcesz zobaczysz dowód...
Zuckuss wzruszy³ ramionami. To chyba nie masz wyjcia.
Bossk nawet na niego nie spojrza³.
Ty te¿ wchodzisz?
Aha.
Uda³o im siê po³¹czyæ korytarzem Wciek³ego Psa z tym,
co pozosta³o z Niewolnika I. Nie potrzebowali sztucznej atmos-
fery; systemy Niewolnika I nadal dzia³a³y na tyle, by zaplombo-
waæ uszkodzon¹ centraln¹ sekcjê statku.
Co mi tu nie gra powiedzia³ Zuckuss, rozgl¹daj¹c siê po
wnêtrzu pustej ³adowni Niewolnika I.
Tobie zawsze co siê nie podoba. Tym razem jednak
Bossk zacz¹³ siê zastanawiaæ, czy jego partner nie ma racji. Czu³
siê coraz bardziej nieswojo; wyci¹gn¹³ miotacz i powoli zajrza³
przez otwarty w³az.
Zuckuss wyci¹gn¹³ rêkê i d³oni¹ w rêkawicy dgn¹³ jedn¹ z gro-
dzi. Powierzchnia ugiê³a siê pod palcem i cofnê³a z powrotem.
Kolejne dgniêcie palec Zuckussa przedziurawi³ gród na wylot.
To pu³apka! Zuckuss jeszcze kilka razy dgn¹³ ciany gro-
dzi, z tym samym skutkiem. To dlatego nikogo tu nie ma! To
tylko atrapa! Odwróci³ siê w stronê Bosska. Nic dziwnego, ¿e
twój strza³ przeszed³ na wylot. Nie ma tu doæ masy, by wzi¹æ na
siebie si³ê uderzenia. To jak strzelanie przez arkusz flimplastu.
Bossk zagotowa³ siê z wciek³oci, która o ma³o go nie olepi³a.
A to oliz³y... nie znalaz³ odpowiednich s³ów. Ciê¿kim kro-
kiem przeszed³ do sekcji rufowej statku, rozrywaj¹c ramionami
kolejne arkusze pseudogrodzi.
Oto jak go zidentyfikowalimy. Zuckuss, który wszed³ za
nim do pomieszczenia, które na prawdziwym statku by³oby ste-
rowni¹, wskaza³ na transmiter sygna³owy, przymocowany do jed-
nej z ob³ych cian kabiny. Zobacz, zosta³ zaprogramowany, ¿eby
emitowaæ sygna³ z transpondera Niewolnika I. Zuckuss pokrê-
ci³ g³ow¹ w pe³nym niedowierzania podziwie. Przygotowanie cze-
go takiego wymaga³o mnóstwa czasu; trzeba porobiæ obejcia a¿
na poziomie subatomowym. A potem jeszcze za³adowaæ fa³szywe
dane... Cofn¹³ siê na krok od urz¹dzenia. Fett musia³ mieæ tê
atrapê przygotowan¹ ju¿ od dawna i trzymaæ j¹ gdzie w ukryciu,
87
na wypadek gdyby kiedy jej potrzebowa³. Nawet zza maski
okrywaj¹cej twarz w g³osie Zuckussa brzmia³ podziw. Spojrza³ na
Bosska. Na przyk³ad na okazjê, gdy bêdzie musia³ siê udaæ na
terytorium kogo, komu mocno nadepn¹³ na palec.
Zabijê go... S³owa dobywa³y siê z sykiem zza zaciniê-
tych k³ów Bosska. Przysiêgam. Znajdê go i zabijê... i to jak...
Najprawdopodobniej Fett ju¿ nas min¹³. Tracimy tu tylko
czas. Zuckuss zacz¹³ siê przygl¹daæ kolejnemu urz¹dzeniu. By³
to czarny, metalowy cylinder naszpikowany biosensorami. A to
dopiero ciekawostka. Nie spodziewa³bym siê czego takiego na
pok³adzie prostego statku-pu³apki.
Bossk wiedzia³, ¿e jego partner lepiej od niego zna siê na tech-
nice; w tej chwili w jego g³owie wirowa³y wy³¹cznie wciek³e wizje
³amanych koci i tryskaj¹cej krwi. Nawet siê nie rozejrza³ dooko³a,
tylko sta³, przypatruj¹c siê drwi¹cym z niego gwiazdom widocz-
nym przez w³az.
Co to takiego?
Na pierwszy rzut oka... powiedzia³bym, ¿e to bomba.
G³upcze! Bossk zawirowa³ na uzbrojonej w szpony sto-
pie w sam¹ porê, by zobaczyæ jak rz¹d wiate³ek na pokrywie
cylindra gwa³townie budzi siê do ¿ycia. Urz¹dzenie zaczê³o cicho
buczeæ; dwiêk stawa³ siê z ka¿d¹ chwil¹ g³oniejszy i wy¿szy.
W³anie j¹ uzbroilimy! Zaraz wybuchnie!
Da³ nura przez w³az sterowni do dalszej czêci statku; u³amek
sekundy póniej wyl¹dowa³ na nim Zuckuss. Obaj ³owcy podnieli
siê na nogi. Przez wejcie do sterowni Bossk zobaczy³, jak bomba
odczepia siê od cienkiej ciany grodzi; z powoln¹, z³owieszcz¹ gra-
cj¹ miniaturowe repulsory bomby obróci³y j¹, kieruj¹c lepy wzrok
czujników na obu ³owców.
Zejd mi z drogi! Bossk odepchn¹³ partnera na bok i rzu-
ci³ siê pêdem w stronê rêkawa przycumowanego do ³adowni stat-
ku-pu³apki. Tu¿ za sob¹ s³ysza³ Zuckussa, jak potykaj¹c siê i zata-
czaj¹c z trudem przepycha siê przez za³omy i zakrêty rêkawa na
pok³ad Wciek³ego Psa.
Pierwsza eksplozja oderwa³a rêkaw od obu statków. Roz-
darte pasy plasteksu wirowa³y w pró¿ni, przes³aniaj¹c rodkowe
iluminatory. Ze skurczonym ¿o³¹dkiem i krêgos³upem wciniê-
tym w oparcie fotela pilota Bossk uderzy³ przyciski kontroli szczel-
noci kad³uba, plombuj¹c statek, zanim zacznie z niego uciekaæ
powietrze.
88
Ju¿ chyba... wszystko w porz¹dku... dysz¹c ciê¿ko, Zuc-
kuss opiera³ siê o ekrany komputera nawigacyjnego. Ta bom-
ba... nie by³a zbyt silna...
Bossk nie mia³ czasu na wyt³umaczenie partnerowi, jakim jest
idiot¹. Drugi wybuch, znacznie silniejszy ni¿ pierwszy, wstrz¹sn¹³
Wciek³ym Psem. Eksploduj¹ce k³êby ognia wype³ni³y ilumina-
tory, a fala uderzeniowa rzuci³a Bosskiem o sufit z si³¹, która po-
zbawi³a go tchu i wtr¹ci³a w ciszê odrêtwia³ej pó³wiadomoci. Krew
sp³ywa³a po ³uskach jego twarzy, gdy generatory sztucznego przy-
ci¹gania statku próbowa³y zatrzymaæ jego oszala³e kozio³kowanie.
Bossk wyr¿n¹³ piêci¹ w pulpit sterowniczy, próbuj¹c uruchomiæ
dopalacze; ich nag³y ci¹g wepchn¹³ go w fotel, którego trzyma³ siê
kurczowo, ¿eby nie wylecieæ z kabiny przez otwarty tylny w³az.
Skaner rufowy przekazywa³ im obraz bomby, mniejszej teraz,
ale wcale nie mniej mierciononej, nieprzerwanie kr¹¿¹cej b³êd-
nym ladem Wciek³ego Psa.
Ona... ona nas goni... Zuckuss zdo³a³ dope³zn¹æ do fotela
pierwszego oficera. Wycelowa³ palec w ekran nad instrumentami
pok³adowymi. Nadlatuje...
Bossk wiedzia³, jak dzia³aj¹ bomby sekwencyjne. Pierwsze
dwa ³adunki maj¹ ci przetrzepaæ skórê, powiedzia³ sobie w duchu.
Trzeci ma ciê zabiæ.
Nie tym razem... wycharcza³.
Wcisn¹³ pozosta³e aktywatory napêdu pomocniczego, jedno-
czenie wprowadzaj¹c Psa w morderczy ³uk. Gwiazdy rozmy³y
siê w iluminatorach, gdy statek wchodzi³ w coraz mocniejszy skrêt.
Basowy jêk poszycia, rozci¹ganego przeciwstawnymi wektorami
si³, przybiera³ na sile, przerywany ostrym stukotem modu³ów na-
wigacyjnych, odrywaj¹cych siê od cian wnêtrza.
Trzecia i ostatnia eksplozja dokoñczy³a dzie³a zniszczenia.
Desperacki manewr Bosska pozwoli³ statkowi nabraæ dostateczne-
go dystansu od bomby; kad³ub zatrz¹s³ siê pod wp³ywem fali ude-
rzeniowej, ale pozosta³ ca³y. Zuckuss upad³ na swoj¹ maskê twa-
rzow¹, przywalony grodzi¹, która pod wp³ywem si³y wybuchu
zmieni³a siê z wklês³ej w wypuk³¹. Fotel pilota pêk³ na dwoje,
posy³aj¹c Bosska na pod³ogê sterowni, z pazurami kurczowo przy-
ciskaj¹cymi do piersi miêkkie oparcie fotela. Deszcz iskier, tryska-
j¹cych od strony w³azu, wiszcza³ nad g³owami ³owców.
Kilka sekund póniej na pok³adzie Wciek³ego Psa zapanowa³a
cisza. Gryz¹cy sw¹d przepalonych obwodów wype³ni³ powietrze,
89
zmieszany z woni¹ gazu ganiczego z automatycznych systemów
przeciwpo¿arowych statku. Ostatnich kilka iskier uk¹si³o Zuckussa,
ale ugasi³ je kilkoma klapniêciami okrytej rêkawic¹ d³oni.
Trochê tu posiedzimy. Bossk nie musia³ siê ruszaæ z miej-
sca, ¿eby oceniæ zniszczenia Wciek³ego Psa. Dopóki nie po³a-
taj¹ modu³ów nawigacyjnych, bêd¹ tkwili z Zuckussem w tym
odleg³ym sektorze przestrzeni. Gdyby Trandoszanie byli zdolni do
odczuwania wdziêcznoci, cieszy³by siê, ¿e bomba sekwencyjna
nie rozerwa³a Wciek³ego Psa na strzêpy. Byliby wtedy martwi,
a nie tylko unieruchomieni. Poniewa¿ jednak takie emocje by³y
poza zasiêgiem jego rasy, czu³ po prostu g³êbok¹ irytacjê, kiedy
pomyla³, ile pracy bêdzie wymaga³o przywrócenie statku do stanu
jakiej takiej u¿ywalnoci narzêdziami i próbnikami, które niew¹t-
pliwie le¿a³y teraz porozwalane po ca³ym pok³adzie.
Popatrz tam... Zuckuss wskaza³ na jeden z nadal funkcjonu-
j¹cych iluminatorów, ustawionych pod k¹tem do sekcji centralnej Psa.
Siedz¹c na rodku pod³ogi, Bossk obejrza³ siê przez ramiê, by
popatrzeæ na ekran. Smuga wiat³a, z dobrze znan¹ ob³¹ sylwetk¹
na przedzie, przes³oni³a na chwilê gwiazdy.
To Niewolnik I powiedzia³ Zuckuss. Niepotrzebnie, bo
ka¿dy g³upiec ju¿ by siê tego domyli³. Prawdziwy.
Oczywicie, ¿e tak, idioto! Gdyby Bossk mia³ w szpo-
nach m³otek, nie wiedzia³by, czy rzuciæ nim w partnera, czy w nie-
nawistny ekran, tak jakby móg³ w ten sposób wyrz¹dziæ faktyczn¹
szkodê statkowi Boby Fetta. O to w³anie chodzi³o z t¹ pu³apk¹
i bomb¹. Niewolnik I oddala³ siê coraz bardziej w stronê stacji
granicznej Gildii £owców Nagród. Fett wiedzia³, ¿e kto bêdzie
na niego czeka³.
Najwidoczniej. Zuckuss przytakn¹³ powolnym kiwniêciem
g³owy. Kto taki jak on... musi mieæ wielu wrogów.
Teraz nie ma ich ani o jednego mniej. Bossk spojrza³ na pu-
sty ekran. Pope³ni³e b³¹d, powiedzia³ w mylach do znikaj¹cego Boby
Fetta. Trzeba by³o u¿yæ wiêkszej bomby. Takiej, która by zabi³a, za-
miast tylko poni¿yæ. Bossk by³ nadal ¿ywy. Jego g³ód zemsty te¿.
Kolejny pêk iskier eksplodowa³ gwa³townie zza ekranu. K³¹b
spl¹tanych kabli, stopionych razem i dymi¹cych, wypad³ dyndaj¹c
zza jednego z ekranów nad ich g³owami. Wizerunek gwiazd na
ekranie iluminatora zamruga³ i znikn¹³.
Wstawaj powiedzia³ Bossk. Podniós³ siê, chwyci³ Zuc-
kussa i szarpn¹³ go do góry. Przed nami kupa roboty.
90
R O Z D Z I A £
'
Wszystko by³o przygotowane jak nale¿y, kiedy syn Crados-
ska w koñcu siê pojawi³.
Boba Fett od razu zauwa¿y³, ¿e m³odszy Trandoszanin nie by³
w dobrym humorze, gdy wkroczy³ do sali rady Gildii £owców
Nagród. Nieudane próby zabójstwa czêsto dzia³a³y w ten sposób
na istoty rozumne. Naprawdê nie ma nic gorszego ni¿ podj¹æ de-
cyzjê o zabiciu kogo, a potem nie móc wcieliæ tego zamiaru w ¿y-
cie. Te wszystkie emocje, które budzi przemoc, zastanawia³ siê
Boba Fett. On sam nigdy ich nie dowiadcza³, ale wiedzia³, ¿e jest
wyj¹tkiem. I przy tym ¿adnych korzyci. Smutne, naprawdê.
D³ugi, pó³kolisty stó³ rady nakryto do bankietu. Jeden z uwija-
j¹cych siê s³u¿¹cych Cradosska postawi³ przed Bob¹ Fettem krysz-
ta³owy puchar; zmieszane odcienie kobaltu i ametystu zdradza³y
kosztowny, wymienity rocznik napoju. Fett zanurzy³ w ciemnej
powierzchni p³ynu koniuszek okrytego rêkawic¹ palca, tylko na
tyle, by wywo³aæ kilka zmarszczek na jego powierzchni. Wymóg
etykiety; gdyby tego nie zrobi³, stara gadzina usadowiona obok
niego uzna³aby to za powód do obrazy. Jeli inne istoty rozumne
¿yczy³y sobie obracaæ siê w krêgu pustych symboli, zamiast sta-
wiaæ czo³o rzeczywistoci, Fett nie mia³ nic przeciwko temu. Cra-
dossk i starszyzna Gildii mogli siê og³upiaæ mocnymi trunkami;
jego kielich pozostanie nietkniêty.
Patrzy³ jak wysokie, ³ukowate drzwi sali rady otwieraj¹ siê
z hukiem, a ich z³ocone, inkrustowane skrzyd³a odskakuj¹ na boki,
by wpuciæ szturmuj¹cego je Bosska. S³u¿¹cy z dzbanami na wino
91
i ciê¿kimi tacami rozpierzchli siê na boki; gniewni Trandoszanie
byli znani z szorstkiego traktowania najemnych pracowników.
Ach, mój syn i nastêpca! Cradossk mia³ ju¿ niele w czu-
bie. Jego stêpione wiekiem k³y by³y poplamione winem, a ¿ó³te szparki
oczu patrzy³y z pijack¹ czu³oci¹ na potomka. Mia³em nadziejê,
¿e dotrzesz na tê uroczystoæ. Wino rozla³o siê, skapuj¹c mu po
ramieniu a¿ do ³okcia, gdy uniós³ swój puchar w toacie. Powiemy
muzykom, by przywo³ali dawne pieni, te, które piewali nasi ojco-
wie, i odtañczymy na dziedziñcu taniec jaszczura.
Kielich upad³ ze stukiem na kafelki, którymi wy³o¿ona by³a
pod³oga sali, gdy Bossk gwa³townym ruchem uzbrojonej w pazury
d³oni wytr¹ci³ go z rêki swojego rodzica. W wysoko sklepionej
sali, ozdobionej pustymi zbrojami i innymi trofeami zdobytymi na
dawnych wrogach Gildii, zapad³a cisza. Oczy ca³ej rady zwróci³y
siê w stronê przewodnicz¹cego i jego rozwcieczonego potomka.
Twoje maniery odezwa³ siê miêkkim g³osem Cradossk
pozostawiaj¹ wiele do ¿yczenia. Jak zwykle.
Boba Fett przez wiele lat dowiedzia³ siê o Trandoszanach doæ,
by wiedzieæ, ¿e kiedy mówi¹ takim cichym, z³owró¿bnym g³osem,
nie jest to dobry znak. Kiedy krzyczeli i warczeli, byli gotowi zabiæ.
Kiedy mówili szeptem, byli gotowi zabiæ ka¿dego. Ostro¿nie odsu-
n¹³ siê od Cradosska, by nie znaleæ siê na jego drodze, gdyby stary
gad postanowi³ przeskoczyæ stó³ i rzuciæ siê jedynakowi do gard³a.
Podobnie jak twoje rozumowanie. Bossk przemówi³ g³o-
sem, w którym mimo ch³odnego opanowania nadal s³ychaæ by³o
gniew. Trzeba byæ kompletnie stetrycza³ym starym durniem, by
dzieliæ siê winem z odwiecznym wrogiem! Machn¹³ rêk¹ w stro-
nê Fetta. Czy¿by ju¿ wszystko zapomnia³? Czy skleroza zaæmi-
³a ci umys³ do tego stopnia, ¿e historia Gildii jest dla ciebie ju¿
tylko bia³¹ plam¹? Ten cz³owiek zrobi³ z nas g³upców wiêcej razy,
ni¿ jestemy w stanie spamiêtaæ. Bossk obróci³ siê najpierw w jed-
n¹, potem w drug¹ stronê, upewniaj¹c siê, ¿e ka¿dy ze zgroma-
dzonych w komnacie us³ysza³ jego s³owa. Doskonale wiesz, kim
jest ten, kto siedzi dzi przy twoim boku. Z³odziej, wykradaj¹cy
kredyty z naszych kieszeni i odejmuj¹cy nam jedzenie od ust.
Spojrza³ znów na swojego seniora. Gdyby nie by³ pijany g³os
Bosska brzmia³ jak suchy ¿wir drapi¹cy o zardzewia³y metal
wykorzysta³by okazjê i zatopi³ zêby w sercu Boby Fetta.
Nie by³em pijany, kiedy tu przyby³. Odpowied Crados-
ska by³a ³agodna, ale zadziwiaj¹ca. Ale zamierzam siê dzi upiæ,
92
i to na weso³o, teraz, kiedy wys³uchalimy, co Fett mia³ nam do
powiedzenia. Propozycja, z jak¹ siê do nas zwróci³, sprawi³a mi
ogromn¹ przyjemnoæ. Uniós³ puchar i poci¹gn¹³ solidny ³yk,
który pozostawi³ mokre lady po bokach jego szyi, a potem cisn¹³
pucharem o pod³ogê. To jedna z ró¿nic pomiêdzy nim.... a tob¹.
Z trudem powstrzymywany miech rozleg³ siê wzd³u¿ boków
pó³okr¹g³êgo sto³u. Nie odwracaj¹c g³owy, Boba Fett widzia³ in-
nych cz³onków rady i ich lokai, jak szepcz¹ miêdzy sob¹, rzucaj¹c
sardoniczne spojrzenia na stoj¹cego przed nimi m³odego ³owcê
nagród. Upewnij siê, kim s¹ twoi przyjaciele, chcia³ go ostrzec
Boba Fett. Ta banda pokroi ciê na plasterki, gdy tylko trafi im siê
okazja.
O czym ty mówisz? Bossk przytrzyma³ siê sto³u pazurami
i pochyli³ w stronê ojca. Co ci powiedzia³a ta podstêpna gnida?
Boba Fett z³o¿y³ nam ofertê. Ze stoj¹cej przed nim boga-
to zdobionej emali¹ tacy Cradossk wzi¹³ nowy puchar i trzyma³ go
w górze, póki s³uga nie nape³ni³ go winem. Wyci¹gn¹³ wino w stro-
nê syna. Doskona³¹ ofertê. Dlatego w³anie wiêtujemy. Na-
krapiane usta Cradosska rozci¹gnê³y siê w umiechu. Powinie-
ne do nas do³¹czyæ.
Ofertê? Bossk nie przyj¹³ kielicha z r¹k starego Trando-
szanina. Niby jak¹ ofertê?
Tak¹, któr¹ tylko g³upiec by odrzuci³. Tak¹, która rozwi¹-
zuje wiele problemów. Nam wszystkim.
We wzroku Bosska, gdy spogl¹da³ to na ojca, to na Bobê
Fetta, pojawi³o siê zmieszanie.
Nie rozumiem...
Oczywicie, ¿e nie. Tym razem odezwa³ siê Boba Fett.
Odchyli³ siê na obite skór¹ oparcie krzes³a. Jest wiele rzeczy,
których nie rozumiesz. Równie dobrze móg³ ju¿ teraz zacz¹æ
doprowadzaæ Bosska do nieopanowanej wciek³oci. To dlatego
twój ojciec nadal stoi na czele Gildii £owców Nagród. Musisz siê
jeszcze wiele nauczyæ, zanim ty staniesz przed tak¹ szans¹.
Wyjanij mu to. Ruchem zakrzywionego pazura Cradossk
przywo³a³ jednego z cz³onków rady. Ja mêczê siê teraz tak ³atwo...
To id siê zdrzemn¹æ, stary. Bossk odwróci³ siê w stronê
ubranego w paradne szaty cz³onka rady, który podszed³ do nie-
go. No, wykrztu to z siebie!
To takie proste, prawda? Wodniste renice na koñcach
szypu³ek wzrokowych cz³onka rady patrzy³y na Bosska z ³agodn¹
93
wyrozumia³oci¹. I jak dobrze wiadczy o dalekowzrocznoci
zarówno twojego ojca, jak i naszego gocia. Choæ nie powinnimy
nazywaæ Boby Fetta gociem, nieprawda¿?
Ju¿ ja wiem warkn¹³ Bossk jak powinnimy go na-
zywaæ.
Byæ mo¿e, ale czy¿ nie powiniene nazywaæ go teraz swo-
im bratem?
Bossk oniemia³ z wra¿enia.
Bo czy¿ nie to w³anie Boba Fett zaproponowa³ Gildii?
cz³onek rady z³¹czy³ haczykowate przedramiona, dziêki którym
przypomina³ pasikonika. ¯e bêdzie jednym z nas? Naszym bra-
tem i koleg¹? Czy nie zaproponowa³, ¿e po³¹czy swoje jak¿e zna-
cz¹ce si³y i przebieg³oæ z naszymi, staj¹c siê tym samym cz³on-
kiem przewietnej Gildii £owców Nagród?
To niemo¿liwe! Bossk zacisn¹³ pazury w piêci, jakby
chcia³ siê rzuciæ albo na swojego partnera, albo na cz³onka rady...
albo na obu naraz. Niby po co mia³by to robiæ?
Fett przyjrza³ siê mu, nie ujawniaj¹c emocji.
Mam swoje powody.
No chyba!
I czy¿ nie s¹ to wa¿kie powody? Cz³onek rady zwróci³
szypu³ki oczne na Bosska. Gdyby tylko wszystkie propozycje
by³y tak sensowne! Czy¿ nie odniesiemy wszyscy korzyci z umie-
jêtnoci szanownego Boby Fetta, znanych jak galaktyka d³uga i sze-
roka? Podobn¹ do pi³y przedni¹ koñczyn¹ wskaza³ na siedz¹ce-
go po drugiej stronie sto³u Fetta. A czy¿ i on nie zyska na
przy³¹czeniu siê do Gildii? Nasz szacunek, towarzystwo kolegów
po fachu, doskona³e warsztaty naprawcze sprzêtu bojowego, wiad-
czenia medyczne... choæby to jedno zas³uguje na rozwa¿enie przy
naszym niebezpiecznym trybie ¿ycia.
On was ok³amuje! Bossk rozejrza³ siê po twarzach in-
nych cz³onków rady. Uniós³ do góry zaciniête piêci; drobny Zuc-
kuss w ostatniej chwili uchyli³ siê, unikaj¹c ciosu. Nie widzicie
tego? Ma w tym swój cel, a do tej pory zawsze jego cele...
To ty nie widzisz przerwa³ mu Boba Fett ¿e czasy siê
zmieni³y. Galaktyka nie jest ju¿ tym, czym by³a, kiedy twój ojciec
wyklu³ siê z jaja, jak niedawno ty. Obszary, na których mo¿emy
polowaæ na nasz¹ zwierzynê, kurcz¹ siê w miarê, jak ronie potêga
Imperatora Palpatinea. Zauwa¿y³, ¿e cz³onkowie rady zgroma-
dzeni wokó³ pó³kolistego sto³u potakuj¹, potwierdzaj¹c s³usznoæ
94
jego oceny sytuacji. Gildia £owców Nagród musi siê zmieniæ
albo spotka j¹ zag³ada. Tak¿e i ja muszê siê zmieniæ.
Dawne czasy... mrukn¹³ Cradossk. Opad³ na krzes³o i pa-
trzy³ têsknie w pusty kielich. Dawne czasy minê³y...
Ka¿dy, kto ma oczy i rozum widzi, ¿e ³owcy nagród spy-
chani s¹ coraz bardziej i bardziej na margines. Niektóre ze zdañ
Boby Fetta dok³adnie powtarza³y to, co powiedzia³ mu Kudar
Mubat podczas ostatniej wizyty w jego dryfuj¹cej przez kosmos
pajêczynie. By³y dostatecznie prawdziwe, a przynajmniej mog³y
wydawaæ siê prawd¹ tym g³upcom z rady Gildii. Jestemy spy-
chani nie tylko przez Imperium. S¹ jeszcze inni. Czarne S³oñce...
Wystarczy³o tylko wspomnieæ nazwê tej przestêpczej organi-
zacji. Szepty wokó³ sto³u zamilk³y.
£owcy nagród tacy jak my zawsze dzia³ali po obu stronach
prawa. I tak powinno byæ, na tym polega ta gra. Ale kiedy obie
strony zwracaj¹ siê przeciw nam, musimy zjednoczyæ siê, aby prze-
trwaæ. Nie ma ju¿ miejsca dla niezale¿nych, dla wolnych strzelców
takich jak ja. Albo po³¹czymy swoje si³y, albo pójdziemy osobno,
w³asnymi drogami, na których czeka nas osobna zag³ada.
Dziwny, rw¹cy ból zacisn¹³ gard³o Boby Fetta. Od dawna nie
wypowiedzia³ tak wielu s³ów naraz. Jego ¿ycie nie polega³o na
wyg³aszaniu mów, tylko na dokonywaniu czynów: im bardziej nie-
bezpiecznych, tym bardziej zyskownych. Zlecenie, które przyj¹³
od Kudara Mubata, by³o w pewnym sensie takie samo jak pozo-
sta³e. Trzeba zrobiæ wszystko co konieczne, pomyla³ Boba Fett.
Jeli tym razem chodzi³o o to, by kadziæ bandzie podstarza³ych
najemników o stêpionych k³ach, takich jak Cradossk i reszta cz³on-
ków rady Gildii, trudno. Zlecenie to zlecenie. Dowodzi³o tylko, ¿e
s³owa mog¹ wci¹gaæ w pu³apkê i zabijaæ równie skutecznie jak
ka¿da inna broñ.
Czy¿ nie powiniene podziêkowaæ Bobie Fettowi? star-
szy cz³onek rady stoj¹cy obok Bosska wykona³ zamaszysty gest
zêbatym ramieniem. Czy¿ nie powtórzy³ na twój u¿ytek tego, co
ju¿ wczeniej tak elokwentnie wyjani³ nam wszystkim?
A wy dalicie siê nabraæ na jego gadkê. Bossk prychn¹³
szyderczo na cz³onków rady, w tym w³asnego ojca. Nie macie
doæ jaj, ¿eby z nim walczyæ, wiêc wolicie uwierzyæ, ¿e jest teraz
po waszej stronie.
Boba Fett poczu³, ¿e jego uznanie dla Trandoszanina ronie.
Bêdzie z nim k³opot, pomyla³. To kto wiêcej ni¿ tylko kolejny
95
têpy miêso¿erca. Gdyby dosz³o do tego, ¿e Bossk odziedziczy prze-
wodnictwo Gildii £owców Nagród, móg³by staæ siê dla niego po-
wa¿n¹ konkurencj¹. Na razie jednak spryt i gor¹cy temperament
Bosska by³y broni¹, któr¹ nale¿a³o wykorzystaæ przeciwko niemu
i reszcie Gildii.
Widzisz, mój ma³y... Cradossk wysila³ siê, by sprawiaæ wra-
¿enie trzewego. Gdybym nie kocha³ ciê tak, jak ciê kocham, zdar³-
bym z ciebie skórê i kaza³ ni¹ obiæ kwaterê naszego nowego cz³on-
ka. Wyci¹gn¹³ dr¿¹cy szpon w stronê Bosska. Ale poniewa¿
chcê, ¿eby mój potomek mia³ kiedy czym w³adaæ, tak jak ja w³a-
dam dzi Gildi¹, i poniewa¿ jeszcze nie umieram, wiêc masz jeszcze
trochê czasu, by nabraæ nieco og³ady i dowiadczenia. Dlatego nie
proszê ciê, ¿eby by³ bratem Bobie Fettowi, tylko nakazujê ci to.
Doskonale. Szparki oczu Bosska zwêzi³y siê w ledwo wi-
doczne szczeliny, jakie mog³aby wyci¹æ w twarzy dobrze naostrzona
brzytwa. Jak sobie ¿yczysz. Mo¿e jest co, czego mogê siê na-
uczyæ od kogo równie... starego jak ty. Umiechn¹³ siê paskud-
nym umiechem charakterystycznym dla swojej rasy. W koñcu
przecie¿ musia³e wymordowaæ pó³ Gildii, by obj¹æ nad ni¹ przy-
wództwo, podczas gdy ja muszê tylko poczekaæ, i bêdzie moja.
Czy¿ cierpliwoæ nie jest cnot¹, nawet wród morderców?
Bossk odepchn¹³ cz³onka rady, który przewróci³ siê na stoj¹-
cego obok Zuckussa. Trandoszanin podszed³ do sto³u i stan¹³ do-
k³adnie naprzeciwko Boby Fetta. Jedn¹ ze szponiastych d³oni chwy-
ci³ za nó¿kê kielicha.
Twoje zdrowie. Bossk wychyli³ kielich i rzuci³ nim do
ty³u o cianê; puchar zadwiêcza³ jak dzwon, a potem poturla³ siê
z metalicznym stukiem po twardych p³ytkach pod³ogi. Na jak
d³ugo ci go starczy.
Przypuszczam Fett wytrzyma³ wzrok tamtego ¿e star-
czy mi go na d³ugo.
Ciemne wino cieka³o spomiêdzy k³ów Bosska, gdy pochyla³
siê w stronê Fetta.
Mo¿esz nabieraæ innych szepn¹³ ale mnie nie uda ci siê
oszukaæ. Nie wiem, w co grasz, ale nie s¹dzê, ¿eby wiedzia³, w co
gram ja. Zni¿y³ g³os, który przybra³ gard³owe tony, gdy Bossk
zbli¿y³ pysk do wizjera he³mu Fetta. Bêdê twoim bratem, proszê
bardzo. I b¹d spokojny, wiem, jak traktowaæ brata. Mia³em kie-
dy braci... wtedy, kiedy siê wyklu³em. I wiesz co? Oddech Bos-
ska cuchn¹³ winem i krwi¹. Po¿ar³em ich!
96
Odwróci³ siê i zacz¹³ iæ w stronê drzwi wejciowych. Jedn¹
ze szponiastych stóp zahaczy³ o pusty puchar, który polecia³ odbi-
jaj¹c siê od cian, jak maleñki robot z przepalonymi obwodami.
Partner Bosska, Zuckuss, rozejrza³ siê dooko³a, popatrzy³ na wy-
czekuj¹ce twarze i wybieg³ za towarzyszem.
Usadowiony obok Boby Fetta Cradossk westchn¹³ ciê¿ko.
Nie oceniaj go zbyt ostro, przyjacielu. Siêgn¹³ po dzban
i nape³ni³ swój puchar. Czasami uk³ada nam siê lepiej ni¿ dzi.
97
7 Mandaloriañska zbroja
R O Z D Z I A £
Dawno ciê tu nie by³o powiedzia³ Imperator. Pomarsz-
czona, starcza g³owa pochyli³a siê powoli. Liczne s¹ gwiazdy,
miêdzy którymi podró¿owa³e.
Wszystkie moje podró¿e odbywam w twojej s³u¿bie, pa-
nie. Ksi¹¿ê Xizor sk³oni³ g³owê w dwornym gecie podporz¹d-
kowania. Ciemny w¹¿ warkocza musn¹³ jego ramiê. I dla chwa-
³y Imperium.
Dobrze powiedziane, jak zwykle. Imperator Palpatine
obróci³ swój tron w kierunku drugiej czêci wielkiej sali. Cokol-
wiek by o nim nie mówiæ, musisz przyznaæ, ¿e ksi¹¿ê jest bardzo
wymowny. Nie s¹dzisz, Vader?
Xizor zwróci³ siê w stronê hologramu przedstawiaj¹cego spo-
wit¹ w czerñ postaæ, oniemielaj¹co du¿ych rozmiarów, transmito-
wan¹ z pok³adu Dewastatora, flagowego okrêtu lorda Vadera.
Jego nie przegadam, powiedzia³ do siebie w duchu Xizor. Zbyt
wiele razy widzia³, co sta³o siê z istotami, których s³owa wyprowa-
dzi³y Ciemnego Lorda Sithów z równowagi. Imperator trzyma³ go
wprawdzie na krótkiej smyczy, ale nie tak krótkiej, pomyla³ Xi-
zor, ¿eby nie zdo³a³ chwyciæ mnie za gard³o.
Twój os¹d, mój panie, przewy¿sza mój. Vader postara³
siê, by jego s³owa by³y równie dyplomatycznie nieprzeniknione,
jak maska okrywaj¹ca jego twarz. Ty wiesz najlepiej, kogo ob-
darzyæ swoim zaufaniem.
Czasem mylê, ¿e wola³by, gdybym nie darzy³ zaufaniem
nikogo oprócz ciebie. Imperator z³¹czy³ palce. Za jego plecami,
98
ujête w ³uki wysokich okien sali tronowej, skrêcone ramiona ga-
laktyki rozci¹ga³y siê jak ³awice klejnotów na atramentowoczar-
nym morzu. Poni¿ej gwiazd strzeliste wie¿e i masywne kszta³ty
imperialnej stolicy wznosi³y siê jak grzywacze zamarzniêtego mo-
rza na powierzchni Coruscant monumentalny pomnik z durasta-
li, s³awi¹cy ambicjê i w³adzê Palpatinea.
Zagl¹dam w serca tylu istot i znajdujê w nich tylko strach.
Tak zreszt¹ powinno byæ. G³êboko osadzone oczy kontemplo-
wa³y pust¹ klatkê palców, jakby widz¹c w niej wyobra¿enie wia-
tów, spojonych w³adz¹ Imperium. Kiedy jednak patrzê w twoje,
Vader, widzê... co innego. Jak zakapturzony ¿ebrak, a nie w³ad-
ca wiatów, imperator Palpatine przygl¹da³ siê palcom pod ró¿ny-
mi k¹tami. Co na podobieñstwo... po¿¹dania.
Ksi¹¿ê Xizor zdo³a³ opanowaæ umiech. Po¿¹danie u Falle-
enów, przedstawicieli jego gatunku, oznacza³o tylko jedno. Jego
okrutna uroda, ostro wyrzebione p³aszczyzny twarzy, królewska
postawa, w po³¹czeniu z bogatym w feromony pi¿mem, które
umyka³o wszelkim wiadomym zmys³om wszystko to sprawia-
³o, ¿e na ¿adnej z planet nie by³o kobiety, która mog³aby mu siê
oprzeæ. Humanoidalnej kobiety, o typie urody, który przemawia³
do jego zmys³u estetyki; jeli cz³onkinie co bardziej odra¿aj¹cych
gatunków reagowa³y podobnie, nie mia³ ochoty tego sprawdzaæ.
Jedyna rzecz, której po¿¹dam, to s³u¿yæ tobie powiedzia³
Lord Vader. I Imperium.
Oczywicie! Czegó¿ innego móg³by pragn¹æ? Palpatine
umiechn¹³ siê ³askawie, co mia³o skutek nie mniej oniemielaj¹cy
ni¿ wszelkie inne grymasy, które pojawia³y siê na jego starczej
twarzy. Przecie¿ otaczaj¹ mnie wy³¹cznie ci, którzy pragn¹ mi
s³u¿yæ. Wemy na przyk³ad Xizora... wskaza³ na niego rêk¹.
Powtarza mi to samo co ty. Jeli jeste bli¿szy ni¿ inni temu, co
zosta³o z mojego serca, jeli pok³adam w tobie nieco wiêksze za-
ufanie ni¿ w innych, to z powodu czego wiêcej ni¿ s³owa.
Czyny powiedzia³ Xizor z zimn¹ wynios³oci¹ mówi¹
wiêcej ni¿ s³owa. Os¹d moj¹ lojalnoæ wed³ug tego, co osi¹gam
dla Imperium.
Czyli czego? Vader zwróci³ pal¹co przenikliwy wzrok
w stronê Xizora. W³óczysz siê po galaktyce, za³atwiaj¹c te ta-
jemnicze zadania, które sam sobie wyznaczasz; obracasz siê w krê-
gach stworzeñ, których oddanie dla naszej sprawy jest dalekie od
idea³u. Strach motywuje wiele istot, ale nadal zostaje wielu takich,
99
którzy wierz¹, ¿e ich ¿a³osny spryt pozwoli im wypchaæ sobie kie-
szenie. Kryminalici, intryganci, z³odzieje... ale buduj¹ w³asne ma³e
imperia. Zbyt wielu takich znasz, Xizor. Czasami zastanawiam siê,
co ciê w nich tak poci¹ga.
Gdy tak sta³ przed Vaderem nawet w niematerialnej for-
mie Xizor czu³ siê jak wystawiony na promieniowanie o sile zdol-
nej wytrawiæ cia³o do koci. Nie po raz pierwszy zdawa³o mu siê,
¿e niewidzialna rêk¹ ciska go za gard³o. Tylko niez³omna si³a woli
pozwala³a mu wci¹gaæ i wypuszczaæ powietrze z p³uc. Xizor widy-
wa³ nawet najwy¿szych oficerów si³ zbrojnych Imperium, jak ³a-
pi¹ siê za gard³o, walcz¹c o ³yk powietrza i wij¹ siê jak dantooiñska
ryba z³apana na kolczast¹ ¿y³kê. Vader unika³ takich manifestacji
przed obliczem Imperatora. M¹dra decyzja; po co kusiæ starucha
pokazuj¹c mu, z jakim mistrzostwem w³ada Moc¹, przenikaj¹c¹
i spajaj¹c¹ ca³¹ galaktykê?
Nic mnie w nich nie poci¹ga, lordzie Vader odpowiedzia³.
Podobnie jak zawsze przy takich okazjach, zastanawia³ siê, ile tam-
ten wie. Jak wiele podejrzewa i jak wiele jest w stanie udowodniæ.
Pogarda Vadera dla mniej szacownych mieszkañców galaktyki by³a
powszechnie znana; korzysta³ z pomocy takich na przyk³ad ³ow-
ców nagród w sporadycznych przypadkach. Co dzia³a na moj¹
korzyæ, uzna³ Xizor. Dla Vadera i dowództwa imperialnej armii
przestêpcy i najemnicy byli robactwem, które nale¿a³o wypleniæ,
i to jak najszybciej. I mog³o siê to powieæ, gdyby uda³o im siê
wcieliæ w ¿ycie najnowsze plany. Tak wiêc ta kategoria istot pozo-
staje na moich us³ugach, pomyla³. Zbudowa³ w³asne imperium,
niczym cieñ tamtego Czarne S³oñce w³anie z takich osobni-
ków. Imperator i Vader nie chcieli sobie brudziæ r¹k, ale on nie mia³
takich skrupu³ów.
Robiê to, co konieczne powiedzia³ Xizor, nie ca³kiem mi-
jaj¹c siê z prawd¹. Fakt, ¿e nadal sta³ tutaj, w prywatnym sanktu-
arium Imperatora, zamiast dowiadczaæ szybkiego gniewu Palpati-
nea czy Vadera, oznacza³, ¿e Czarne S³oñce nadal dzia³a³o,
chronione zas³on¹ tajemnicy. Jak dot¹d, pomyla³ Xizor. Tê ofia-
rê sk³ama³ równie¿ ponoszê dla ciebie, panie. Os¹d równie¿
i tych, co nie s¹ do tego zdolni.
Doskona³a odpowied! Imperator umiechn¹³ siê zimno.
Nawet gdyby nie mia³ dla mnie ¿adnej innej wartoci, Xizor, na-
dal bym ciê trzyma³, choæby dla pobudzaj¹cego wp³ywu, jaki masz
na lorda Vadera.
100
On ju¿ i tak nienawidzi mnie jak zarazy, pomyla³ Xizor, spogl¹-
daj¹c na czarn¹ postaæ. Nic mu nie umknê³o w tej wymianie zdañ.
Nadal jednak nie odpowiedzia³e na moje pytanie. Impe-
rator pochyli³ siê, skupiaj¹c ostry wzrok na Xizorze. Nie wezwa-
³em ciê tu bez przyczyny. Od³ó¿my na razie na bok te nudne licy-
tacje, który z was jest bardziej lojalnym s³ug¹. Twierdzisz, ¿e by³e
zajêty moimi sprawami.
Twoimi, mój panie, i Imperium.
To jedno i to samo, Xizor. Wkrótce wszyscy siê o tym
przekonaj¹. Imperator rozpar³ siê na swoim tronie. Bardzo do-
brze. Nie omawia³e swoich dzia³añ ani ze mn¹, ani z lordem Va-
derem. Wykaza³e siê albo godn¹ podziwu inicjatyw¹, albo g³upi¹
pochopnoci¹. Z g³osu Imperatora znik³ wszelki lad rozbawie-
nia. Masz teraz szansê przekonaæ mnie, ¿e ta pierwsza opinia
jest s³uszna.
Wiedzia³, ¿e ten moment nadejdzie. Czym innym by³o opra-
cowywaæ plany i wcielaæ je w ¿ycie (ca³kiem prosta sprawa), a czym
innym staæ tu i broniæ ich, gdy twoje ¿ycie lub mieræ zale¿¹ od
w³asnej elokwencji. A w tym przypadku, pomyla³ Xizor, tak¿e od
umiejêtnoci przekonuj¹cego k³amania.
Choæ twoje imperium jest ogromne, mój panie, nie znaczy
to, ¿e nie gro¿¹ mu niebezpieczeñstwa. Pod po³¹czonym wzro-
kiem Vadera i Imperatora poczu³ siê przezroczysty jak szk³o, jak
gdyby ich umiejêtnoæ w³adania Moc¹ pozwala³a im przenikn¹æ do
samego sedna tego, co tak skrzêtnie ukrywa³. Wielka jest twoja
w³adza, ale nie wystarcza, by osi¹gn¹³ wszystko, czego chcesz.
Nie powiedzia³e nic nowego. W oczach Imperatora po-
jawi³ siê wyraz pogardy. To samo mówi¹ mi moi admira³owie.
Nie s¹ moimi wyznawcami, jak lord Vader; w¹tpi¹ w istnienie mocy
innych ni¿ te, które potrafi¹ wyzwoliæ przyciniêciem guzika. W¹t-
pi¹ nawet wtedy, gdy maj¹ znakomit¹ okazjê dowiadczyæ dzia³a-
nia Mocy, która wyciska z nich ostatnie tchnienie. Zw¹tpienie czy-
ni s³abymi i g³upimi istoty takie jak oni. D³oñ unios³a siê, wskazuj¹c
na Xizora. Ty nie jeste g³upcem jak oni, prawda?
Xizor sk³oni³ g³owê.
Ja nie w¹tpiê, mój panie.
Dlatego w³anie ciê s³ucham. Rêka Imperatora opad³a
na oparcie fotela. Moja cierpliwoæ jest tak wielka, ¿e s³ucham
nawet imperialnych genera³ów, choæ s¹ g³upcami. Nawet g³up-
com czasem zdarza siê powiedzieæ co m¹drego. Dlatego w³anie
101
wyrazi³em zgodê na ich wielki projekt, budowê stacji zwanej
Gwiazd¹ mierci...
Powiniene by³ pos³uchaæ mnie powiedzia³ Vader. Jego
wiszcz¹cy oddech zabrzmia³ g³oniej i bardziej gniewnie. Ju¿
wtedy Rebelia ros³a w si³ê, a admira³owie tylko marnowali twój
czas. Powiedzia³em im, ¿e Gwiazda mierci, kiedy zostanie ukoñ-
czona, bêdzie tylko maszyn¹ i niczym wiêcej. Jej si³a bêdzie ni-
czym wobec mocy, którymi ju¿ dysponujesz. G³os Vadera po-
sêpnia³ z ka¿dym s³owem, zdradzaj¹c g³êbiê jego niszcz¹cego
gniewu. I mia³em racjê, prawda, mój panie?
Istotnie mia³e racjê, Vader przytakn¹³ Imperator. Ale
nawet w swojej g³upocie admira³owie mieli racjê w jednym. Ich
mia³kie umys³y tworzy ta sama nieowiecona materia, co umys³y
wiêkszoci mieszkañców galaktyki. Patrz¹ na sprawy w ten sam
sposób, a na inne s¹ lepi. Rycerze Jedi ju¿ nie istniej¹; oni jedyni
oprócz nas rozumieli istotê Mocy. Pomniejsze istoty s¹ lepe na
si³ê, która porusza s³oñcami na niebach ich wiatów i t³oczy krew
w ich ¿y³ach. Oni potrzebuj¹ czego widomego. To w³anie chcieli
im daæ moi admira³owie, kiedy zbudowali Gwiazdê mierci. Jej
si³a by³a odbierana w granicach ciasnego pojmowania ni¿szych istot;
to ona budzi³aby strach i pos³uszeñstwo, których wymuszenie za
pomoc¹ subtelnoci Mocy potrwa³oby znacznie d³u¿ej. Mia³e ra-
cjê, ¿e by³a niczym wiêcej ni¿ tylko maszyn¹. Ale jednak przydat-
n¹ maszyn¹. Narzêdziem. Jeli potrzebujesz m³otka, g³upot¹ by³o-
by zaprzêgaæ do tak banalnej pracy pierwotn¹ energiê wszechwiata.
Dartha Vadera nie poruszy³y s³owa Imperatora.
Ufam, ¿e bêdziesz pamiêta³ o jednym: m³otek mo¿na z³a-
maæ, jak ka¿de inne narzêdzie. Gwiazda mierci zosta³a zniszczo-
na. A Moc jest wieczna.
Nie zapomnê o tym, Vader. Na razie jednak to w³anie te
proste narzêdzia zaprz¹taj¹ myli moich admira³ów. Pozwólmy im
zaj¹æ siê budow¹ lepszych narzêdzi, jeli potrafi¹. Ju¿ i tak ode-
szlimy od celu, który nas tu sprowadzi³. Imperator zwróci³ siê
znowu w stronê ksiêcia Xizora. Mówisz, ¿e Imperium jest w nie-
bezpieczeñstwie. To nic nowego. Jestem wiadom zagro¿enia ze
strony Rebelianckiego Sojuszu... zagro¿enia, które zostanie usu-
niête we w³aciwym czasie. Zdumiewa mnie jednak si³a twoich
obaw, Xizor. S³yszê w twoim g³osie zw¹tpienie, bez wzglêdu na to,
jak ¿arliwie siê od niego od¿egnujesz. A zw¹tpienie nale¿y wyeli-
minowaæ u ród³a.
102
To nie zw¹tpienie, lecz prawda. Brzegi misternie hafto-
wanej szaty Xizora otar³y siê o jego buty, gdy krzy¿owa³ ramiona
na piersi. Nie zdo³asz zd³awiæ Sojuszu, nie tworz¹c nowych za-
gro¿eñ dla twojej w³adzy. Im wiêksza bêdzie twoja si³a, im bar-
dziej zbli¿y siê do absolutu, tym bardziej urosn¹ nieuniknione za-
gro¿enia. Zagro¿enia wplecione w sam¹ tkankê Imperium.
To nonsens, mój panie.
Nonsens dla tego, kto patrzy nie widz¹c. K¹tem oka Xi-
zor spojrza³ na czarno odzian¹ postaæ stoj¹c¹ obok niego. Byæ
mo¿e lorda Vadera zalepia Moc, której nie opanowa³ tak dobrze
jak ty, mój panie.
Niewidzialna d³oñ, któr¹ Xizor wyczuwa³ na swoim gardle, za-
cisnê³a siê gwa³townie, ciasna i twarda jak ¿elazna obrêcz. Nawet
sam wizerunek Vadera mia³ doæ si³y, by zabiæ. Xizor cofn¹³ podbró-
dek, czuj¹c jak wzrok przes³ania mu krew, uwiêziona w czaszce.
Puæ go, Vader. G³os Imperatora dochodzi³ zza ciemnie-
j¹cej czerwonej mg³y. Zaintrygowa³ mnie. Chcê wiedzieæ, co jesz-
cze ma mi do powiedzenia, zanim podejmê decyzjê.
Rêka rozluni³a chwyt, wpuszczaj¹c powietrze do p³uc Xizo-
ra. Podczas tej krótkiej próby si³ ramiona trzyma³ ca³y czas skrzy-
¿owane na piersi, by nie chwyciæ rozpaczliwie za gard³o, jak inne,
s³absze ofiary Vadera. Ale nie zapomnê ci tego, myla³. Ucisk
tamtego, widzialny czy nie, by³ obraz¹ dla wynios³ej dumy Falle-
enów, z jakiej s³ynê³a jego rasa. Przyjdzie dzieñ zap³aty za afronty
takie jak ten.
S³owa przychodz¹ mi ³atwiej odezwa³ siê gdy Impera-
tor krótko trzyma swoich podw³adnych. Gard³o go piek³o, a kie-
dy prze³kn¹³ linê, wyczu³ smak w³asnej krwi. Ale w³anie o po-
ziomie tych, którzy s³u¿¹ mojemu panu, chcê porozmawiaæ.
Zwê¿onymi renicami przypatrywa³ siê Vaderowi i Imperatorowi.
Obaj wspomnielicie o g³upcach, którzy s³u¿¹ Imperium; potrzeb-
nych g³upcach, ale jednak g³upcach. Czy s¹dzicie, ¿e sytuacja po-
prawi siê, zw³aszcza teraz, gdy Rebelia mizdrzy siê do ka¿dego,
kto ma w sobie choæ cieñ niezale¿noci?
W g³osie Vadera zabrzmia³a drwina.
T¹ swoj¹ niezale¿noci¹, by u¿yæ twoich s³ów, przypie-
czêtowali swój los. Rebelianci zostan¹ zniszczeni.
Niew¹tpliwie zgodzi³ siê Xizor. Ale sama potêga Impe-
ratora odwleka ten dzieñ triumfu. Brzmi to jak zagadka, mo¿liwa
jednak do rozwi¹zania dla tych, którzy patrz¹, by wiedzieæ.
103
Mów dalej. Imperator kiwn¹³ rêk¹ w stronê Xizora. S³u-
cham ciê z ca³¹ uwag¹. U¿yj jej w³aciwie.
By³ gotów na ten moment; ju¿ wczeniej przygotowa³ s³owa.
Wystarczy³o je wypowiedzieæ. A potem czekaæ, jak zakoñczy siê
ta gra.
Jak powiedzia³em, problemem s¹ ci, którzy s³u¿¹ Imperato-
rowi. Xizor pokaza³ na wysokie okno z transpastali za tronem,
za którym widaæ by³o niezliczone gwiazdy. Na wszystkich wia-
tach, które trzymasz w rêku, ci, którzy siê przeciwstawi¹, zostan¹
zg³adzeni; lord Vader mia³ racjê. Ale z czym ciê to zostawia? Z g³up-
cami, takimi jak imperialni admira³owie; g³upcami niezdolnymi, by
dostrzec potêgê Mocy. Jeli maj¹ trochê rozumu, zanim wst¹pi¹
w szeregi twojej armii, g³upiej¹ w twojej s³u¿bie. Czy mo¿e byæ
inaczej? Twoja si³a unicestwia ich wolê, zdolnoæ do w³asnego
os¹du i podejmowania decyzji, ich umiejêtnoæ dzia³ania na w³a-
sn¹ rêkê. Nie ka¿dy mieszkaniec galaktyki ma wolê równie siln¹
jak moja czy lorda Vadera.
To prawda powiedzia³ Imperator Palpatine. I nie jest to
kwestia, któr¹ bym przeoczy³. Widzê tych, którzy przeszli na stronê
Rebelii i dostrzegam ich si³ê. To okrutne marnotrawstwo niszczyæ
taki potencja³, nawet jeli to konieczne. Mówi³ teraz powoli, jakby
siê zastanawia³. O ile lepiej by³oby, gdyby mo¿na ich skaptowaæ...
Xizor ukry³ odruch niesmaku. Niezale¿nie od tego, jak daleko
siêga³a jego ambicja, blad³a w porównaniu z Palpatineem. W jego
pomarszczonej twarzy widaæ by³o, ¿e zadowoli siê tylko kontrolo-
waniem wszystkich myl¹cych istot zamieszkuj¹cych galaktykê,
ale chcia³by je poch³on¹æ w taki sposób, jak chciwy Hutt po³yka
wij¹ce siê pêdraki. S³abi i mali pójd¹ na pierwszy ogieñ, pomyla³
Xizor, a potem, pewnego dnia, przyjdzie kolej na Vadera i na mnie.
To mia³a byæ nagroda za ich lojalnoæ... Po³kniêcie na deser.
Instynkt samozachowawczy i ambicja podyktowa³y mu utwo-
rzenie Czarnego S³oñca. Rebelianci byli odwa¿nymi idiotami, sko-
ro porywali siê otwarcie na Imperatora; co do Xizora, ten ju¿ daw-
no uzna³, ¿e ukrycie siê w cieniu, egzystencja w mrokach, w które
zawsze chowali siê przestêpcy, jest lepsza ni¿ nienasycone apetyty
Imperium.
S¹ wród nich tacy powiedzia³ którzy woleliby mieræ
ni¿ s³u¿bê w szeregach Imperium.
Palpatine wzruszy³ ramionami.
Niech i tak bêdzie.
104
Przez ten czas jednak musisz zaj¹æ siê tymi, którzy znajdu-
j¹ siê pod twoim dowództwem, panie. A wielu z nich, b¹dmy
realistami, nie reprezentuje najwy¿szego poziomu. Niektórzy z nich
urodzili siê g³upcami, inni doszli do tego stanu dziêki w³asnym wy-
si³kom, ale u wiêkszoci pozosta³ych rozum i ducha zgniot³a twoja
w³asna potêga. Xizor roz³o¿y³ rêce na boki, d³oñmi do góry.
Strach skutecznie motywuje, ale i niszczy. Korumpuje od rodka
tych, którzy siê mu poddaj¹...
A czy ty, Xizor, jeste jednym z nich?
Potrz¹sn¹³ g³ow¹.
Nie bojê siê mierci, wiêc nie obawiam siê te¿ tego, co mo-
g³oby byæ jej przyczyn¹. Jedyne, czego siê bojê, to twoje niezado-
wolenie, panie. Kolejne k³amstwo. Jeli ono wystarcza, by
usprawiedliwiæ moj¹ mieræ, nie zas³u¿y³em na inny los.
Nie jestem niezadowolony powiedzia³ Imperator. Na
razie. Mów dalej.
Niewielu twoich s³ug, mój panie, zaryzykowa³oby twój
gniew, mówi¹c ci to, co powiniene wiedzieæ. Nawet jeli s¹ tacy,
którzy wziêliby mi za z³e pochopne dzia³anie... spojrza³ na Vade-
ra. Mimo wszystko ty mo¿esz uznaæ moj¹ odwagê za cenn¹. Bo
prawda jest taka: to, co czyni ciê potê¿nym, co przekszta³ca istoty
myl¹ce w twoje pos³uszne narzêdzia, jednoczenie sprawia, ¿e
staj¹ siê one s³abe i zawodne. To nieod³¹czny paradoks w³adzy.
Sam dzier¿ê w³adzê nad innymi, choæ oczywicie na skalê niepo-
równanie mniejsz¹, i zawsze staram siê im to uwiadomiæ. A jeli
chcesz zgnieæ Rebeliê, musisz powo³aæ do s³u¿by najlepszych.
Mam pewne kontakty... szpiegów, których umieci³em w Sojuszu.
Od nich wiem, jakie plany maj¹ Rebelianci i jak bardzo s¹ zdeter-
minowani, by wcieliæ je w ¿ycie. Nic ich nie powstrzyma przed
zrzuceniem ciê z tronu... a¿ tak ich og³upi³ g³ód wolnoci. Do-
skonale rozumia³, co czuj¹ Rebelianci; gdyby nie zwi¹za³ swoich
planów z Czarnym S³oñcem, przy³¹czy³by siê pewnie do Soju-
szu. Ty, mój panie, zwyciê¿ysz, to oczywiste; potêga taka jak
twoja zawsze wygrywa. Ale nie obêdziesz siê bez przebieg³oci ani
bez us³ug tych, co ci s³u¿¹. I w tym tkwi problem. Im dok³adniej
bêdziesz kontrolowa³ swoje imperium, im wiêcej istot rozumnych
znajdzie siê pod twoim panowaniem, tym wiêksze ryzyko, ¿e utra-
cisz to, czego najbardziej potrzebujesz, by utwierdziæ swoj¹ hege-
moniê w galaktyce i obroniæ j¹ przed niewielkimi, ale stale rosn¹-
cymi si³ami Rebeliantów.
105
Teraz odezwa³ siê lord Vader:
Kiedy powiedzia³bym, ¿e takie s³owa to bzdura, mo¿e na-
wet zdrada. Dzi jednak zmuszony jestem przyznaæ, ¿e ksi¹¿ê
Xizor mówi prawdê. Kontakty z dowódcami imperialnej armii nie
nastrêcza³yby mi tylu trudnoci, gdyby rozumu nie miesza³ im
strach. Gdyby twoi genera³owie byli m¹drzejsi, Gwiazda mierci
nie zosta³aby tak ³atwo zniszczona.
W rzeczy samej. Sprawy toczy³y siê lepiej, ni¿ Xizor móg³
oczekiwaæ; fakt, ¿e Vader zgodzi³ siê z nim w czymkolwiek, by³
niespodziank¹. Imperium z samej swojej natury niszczy to, co
powinno stymulowaæ i wspieraæ. Wemy na przyk³ad imperial-
nych szturmowców; szkolisz ich, by byli pos³uszni, walczyli i ginê-
li w s³u¿bie Imperium, a nie ¿eby myleli. To samo odnosi siê
praktycznie do ka¿dego, kto znajduje siê w imperialnym ³añcuchu
dowodzenia, a¿ do najwy¿szych szczebli dowództwa. Wiêkszoæ
twoich podw³adnych, mój panie, niezdolna jest do najmniejszej
improwizacji, pog³êbionej analizy czy prawdziwej przebieg³oci;
pozbawiona jest cienia oryginalnoci. Tymczasem nieopierzeni
Rebelianci maj¹ wszystkie z wymienionych cech... w³anie dlatego
s¹ Rebeliantami. Mog¹ byæ g³upi, wrêcz samobójczo g³upi, ale w³a-
nie ten buntowniczy duch czyni z nich zagro¿enie dla Imperium.
Imperator pochyli³ g³owê, zastanawiaj¹c siê nad s³owami Xi-
zora.
Bardzo wymownie mi to przedstawi³e. Nie muszê siê mar-
twiæ, ¿e ty jeste niezdolny do wykazania siê inicjatyw¹, praw-
da? Palpatine uniós³ g³owê i umiechn¹³ siê nieprzyjemnie. Co
wiêc mam wed³ug ciebie zrobiæ z moimi podw³adnymi? Mo¿e po
prostu powinienem byæ dla nich... milszy? Czy to by pomog³o?
Sarkazm zabarwi³ jego g³os przykr¹ nut¹. A mo¿e mam odrzuciæ
w³adzê, jak¹ nad nimi posiadam? Tylko jaka w³adza mi wtedy
pozostanie?
Nie chodzi o to, by odrzuca³ w³adzê, mój panie. Nawet
tacy, jacy s¹, twoi s³udzy potrafi¹ byæ po¿yteczni. M³otek nie po-
trzebuje umys³u ani ducha, by zrealizowaæ zamiary tego, kto trzy-
ma go w rêku. Twoi admira³owie wype³niaj¹ rozkazy; to wystar-
czy. Imperialni szturmowcy s¹ narzêdziem, które s³u¿y utrzymaniu
po¿¹danego poziomu strachu na poddanych ci planetach; nie byli-
by tak przera¿aj¹cy, gdyby umieli myleæ. Ale s¹ jak maszyny, a¿
do samego rdzenia swojej osobowoci, której ju¿ nie posiadaj¹.
Popchniête w jednym kierunku, bêd¹ wykonywaæ rozkazy, zabijaæ
106
i umieraæ. Nic ich nie powstrzyma od wykonania rozkazu, ¿adne
próby odwo³ania siê do rozumu czy uczuæ. I tak w³anie powinno
byæ; w taki w³anie sposób najlepiej s³u¿¹ tobie i chwale Impe-
rium. Ruchem g³owy Xizor wskaza³ na gwiazdy wiruj¹ce powoli
za tronem. Nic nie osi¹gniemy, odrzucaj¹c te narzêdzia, mój pa-
nie, mimo ich ograniczonej u¿ytecznoci. Musisz jednak znaleæ
inne narzêdzia, takie, które znajduj¹ siê poza uciskiem twojej ab-
solutnej w³adzy.
S¹dzê powiedzia³ Imperator ¿e ju¿ mam takie narzê-
dzia... i takie s³ugi. Stoj¹ tu przede mn¹.
Nie inaczej. Lord Vader zerkn¹³ na Xizora, po czym od-
wróci³ siê znów w stronê Imperatora. I musisz zdecydowaæ, czy
u¿ytecznoæ tych narzêdzi jest wiêksza czy mniejsza ni¿ zagro¿e-
nie, jakie stwarzaj¹ dla Imperium.
Wrócilimy do punktu wyjcia, pomyla³ Xizor. Jeli Vader siê
z nim zgadza³, to tylko przez chwilê, i tylko po to, by wbiæ kolejny
klin pomiêdzy siebie a wszystkich rywalizuj¹cych z nim o wp³ywy.
Którego dnia skoczymy sobie do gard³a, pomyla³ Xizor. Z ponu-
r¹ determinacj¹ oczekiwa³ konfrontacji z Darthem Vaderem. Wte-
dy wszystko siê rozstrzygnie raz na zawsze.
Imperator przemówi³.
Kiedy to siê stanie powiedzia³ ch³odno Palpatine rów-
nie¿ i ciebie bêdzie dotyczyæ ten os¹d.
Niech twój os¹d oprze siê na naszych dokonaniach, mój
panie. Xizor wskaza³ gestem na siebie i Vadera. I na us³ugach,
które ci oddajemy. Ale jak wspomnia³em, Imperium potrzebuje
innych narzêdzi i s³ug. Nie takich jak twoi szturmowcy i admira³o-
wie, a nawet nie takich jak lord Vader i ja. Aby zd³awiæ Rebeliê,
aby zdusiæ raz na zawsze wszelki opór przeciw twojej w³adzy,
musisz zatrudniæ tych, którzy nie przysiêgali ci lojalnoci.
Wydaje mi siê, ksi¹¿ê, ¿e w tej chwili raczej zwiêkszasz
zagro¿enia stoj¹ce przed imperium, zamiast je ograniczaæ.
W takim razie muszê janiej ci wyt³umaczyæ o co mi cho-
dzi, mój panie. Niezwyk³e czasy wymagaj¹ niezwyk³ych rodków.
Nadejdzie dzieñ, gdy Rebelia przestanie istnieæ, gdy twoja w³adza
nad wiatami galaktyki stanie siê ostateczna i wieczna. Nie bê-
dziesz wtedy potrzebowa³ narzêdzi i s³ug posiadaj¹cych w³asny
rozum. Byæ mo¿e nie bêdziesz równie¿ potrzebowa³ mnie. Ale
tym siê nie przejmujê; mój los jest niczym wobec chwa³y Impe-
rium. Ten czas jednak jeszcze nie nadszed³. Dzi musisz wzi¹æ do
107
rêki najbardziej niebezpieczne narzêdzia. Brzeszczot wibroostrza
jest doæ ostry, by ci¹æ z obu stron, dlatego ten, kto go dzier¿y,
musi byæ wyj¹tkowo ostro¿ny. Ale jedyn¹ rzecz¹ bardziej niebez-
pieczn¹ ni¿ chwycenie go w d³oñ jest zaniechanie tego.
Musia³e d³ugo o tym myleæ, ksi¹¿ê. Zimne, g³êboko osa-
dzone oczy Imperatora wpatrywa³y siê w niego. S³yszê w twoich
s³owach dwiêk dobrze naoliwionych przek³adni. Chcesz mnie prze-
konaæ. Doskonale ci siê uda³o. Do pewnego stopnia. Nie us³ysza-
³em jednak wci¹¿ od ciebie, jakie to wyostrzone narzêdzia powi-
nienem nagi¹æ do swoich celów.
Odpowied jest bardzo prosta powiedzia³ Xizor. Narzê-
dzia, których potrzebujesz, to osoby zwane ³owcami nagród.
S³owa Vadera jeszcze bardziej ni¿ przedtem przepe³nione po-
gard¹, przerwa³y jego wypowied.
A wiêc przechodzimy od zwyk³ych bzdur do szaleñstwa.
To, do czego próbuje ciê przekonaæ ksi¹¿ê, jest czystym nonsen-
sem. Tracimy tylko czas, s³uchaj¹c tego. Podczas gdy ksi¹¿ê Xi-
zor zabawia siê tymi idiotycznymi pomys³ami, Rebelia gromadzi
si³y i spiskuje przeciwko Imperium.
Twoja niechêæ do pomys³u ksiêcia jest cokolwiek przesad-
na, lordzie Vader. Okryta kapturem g³owa Imperatora przechyli-
³a siê na bok. Czy sam nie zatrudnia³e niekiedy ³owców nagród?
Nawet wspomina³e mi o jednym, doæ tajemniczym indywiduum
o nazwisku Boba Fett. Trudni siê tym fachem od doæ dawna, by
zd¹¿y³ wyrobiæ sobie reputacjê niemal dorównuj¹c¹ twojej.
£owca nagród mo¿e byæ u¿yteczny powiedzia³ Vader
sztywno. Ksi¹¿ê ma w tym wzglêdzie racjê. Jeli obdarowa³em
kilku z nich, w tym Bobê Fetta, twoimi kredytami, to dlatego, ¿e
sk³onni byli podj¹æ siê zadañ równie plugawych jak ich sprzedajna
natura. £owcy nagród rekrutuj¹ siê ze cieków galaktyki; znajduj¹
przyjemnoæ w przesiadywaniu w przestêpczych spelunkach, sie-
dliskach nieprawoci, które mo¿na znaleæ na ka¿dej z planet. S¹
wród nich tacy, których chciwoæ, a nie le pojêty idealizm sk³o-
ni³a do kontaktów z Rebeliantami. Takie mêty ci¹gnie do innych
wyrzutków; nawet imperialni szturmowcy ograniczaj¹ siê tylko do
bardzo pobie¿nego przeszukania podobnych miejsc.
W³anie powiedzia³ Xizor. Nawet gdyby by³ to jedyny
sposób wykorzystania ³owców nagród, nadal mieliby nieocenio-
n¹ wartoæ dla Imperium. Ale jest co wiêcej. Lord Vader u¿y³
s³owa sprzedajny; to mówi wiêcej ni¿ sam sobie zdaje sprawê.
108
Wyczuwa³, nawet spoza czarnych soczewek maski, gniewn¹ re-
akcjê, jak¹ sprowokowa³ u Vadera. £owca nagród to nikt, to
wy³¹cznie najemnik. Boba Fett i inni jemu podobni zrobi¹ wszyst-
ko dla kredytów. Motywuje ich chciwoæ, nie strach, a to odró¿-
nia ich od twoich admira³ów i szturmowców, mój panie. Prze-
moc to dla ³owców nagród towar, a nie prosta konsekwencja
wykonywanych lepo rozkazów. Istoty takie jak te, które s³u¿¹
w si³ach zbrojnych Imperium, s¹ lepe na strach i terror, jakiego
s¹ przyczyn¹. Robi¹ to, co im nakazano, a potem przestaj¹, jak
dziecinne zabawki, którym wyczerpa³a siê bateria. Natomiast ³ow-
cy nagród staraj¹ siê zmaksymalizowaæ korzyci p³yn¹ce ze swo-
ich wysi³ków. Maj¹ w sobie ducha przedsiêbiorczoci, który rzadko
mo¿na spotkaæ... jeli w ogóle... u twoich popleczników.
Doæ czêsto za to mo¿na go znaleæ powiedzia³ Vader
w szeregach galaktycznych przestêpców.
Zaalarmowany jego s³owami Xizor znów zacz¹³ siê zastana-
wiaæ, jak wiele Vader wie. Albo ile mo¿e udowodniæ. Ta ró¿nica
mog³a sprawiæ, ¿e Vader milcza³. Do tej pory, pomyla³ Xizor.
Jeli mówisz o istotach takich jak Huttowie, to masz ra-
cjê. Xizor pokaza³ na okna pe³ne gwiazd. A oprócz nich jest
jeszcze wielu innych, zajêtych swoimi sprawami, mozolnie budu-
j¹cych swoje ma³e imperia i strefy wp³ywów. Przyjdzie kiedy
czas, by rozprawiæ siê i z nimi. Jedynym powodem, dla którego
nie powinnimy ich wyeliminowaæ ju¿ teraz, jest Rebelia, która
stanowi znacznie bardziej nagl¹ce zagro¿enie. Huttowie i osobnicy
ich pokroju stwarzaj¹ rodowisko, w którym mog¹ kwitn¹æ ³owcy
nagród. To za dzia³a na nasz¹ korzyæ. Przestêpcy tacy jak nie-
s³awny Jabba oferuj¹ regularne utrzymanie cz³onkom Gildii £ow-
ców Nagród, których bêdziemy mogli wykorzystaæ, gdy zajdzie
taka potrzeba; wolni strzelcy w rodzaju Boby Fetta znajduj¹ spo-
sób, by prze¿yæ, a nawet prosperowaæ, niezale¿nie od okoliczno-
ci zewnêtrznych. Skoro ³owcy nagród oferuj¹ swoje us³ugi temu,
kto za nie daje najwiêcej, Imperium zawsze mo¿e wybieraæ spo-
ród najlepszych do za³atwiania, jak nazwa³by to lord Vader, brud-
nej roboty. A w tej chwili mamy jej pe³ne rêce.
cieki warkn¹³ Vader i plugastwo, które w nich ¿yje,
lepiej wyniszczyæ, osuszaj¹c je ni¿ podlewaj¹c.
Rebelianci nie maj¹ takich skrupu³ów, lordzie Vader. Xi-
zor spojrza³ na postaæ w czerni spod zmru¿onych powiek. I dla-
tego w³anie Rebelia staje siê dla nas coraz bardziej niebezpieczna.
109
Determinacja Rebeliantów pcha ich w miejsca, do których impe-
rialni szturmowcy i wszyscy nasi szpiedzy czy informatorzy nie
maj¹ wstêpu... chyba ¿e chc¹ je opuciæ w charakterze zw³ok.
Istoty, które ¿yj¹ w tych mrocznych miejscach, to rzeczywicie
miecie, ale nieg³upie miecie, przynajmniej w przewa¿aj¹cej wiêk-
szoci. Rebelianci radz¹ sobie z nimi, podczas gdy Imperium nie.
Potrzebujemy poredników, którzy bêd¹ równie sprytni i bez-
wzglêdni, a jedyna kategoria, która spe³nia te warunki, to ³owcy
nagród.
Wasze sprzeczki mnie nie interesuj¹. G³os Imperatora by³
jak trzaniêcie bata, które natychmiast zwróci³o uwagê i Vadera,
i Xizora, z powrotem ku tronowi. Palpatine przeniós³ wzrok na
Xizora.
Nawet jeli to, co mówisz, jest prawd¹... jeli uda³o ci siê
mnie przekonaæ, ¿e twoje s³owa nie s¹ pozbawione m¹droci...
dzia³ania, jakie proponujesz, nie przestaj¹ byæ kontrowersyjne. To
prawda, preferujê strach i terror jako rodki wymuszania pos³u-
szeñstwa; strach pozbawia istoty rozumne ich koæca, a to zawsze
jest skutek wart podjêtych rodków. Nie czujê jednak awersji do
kupowania us³ug potrzebnych Imperium, czy to od ³owców na-
gród, czy kogokolwiek innego. Byæ mo¿e Boba Fett i jemu podob-
ni pozbawieni s¹ ducha, którego mo¿na by z³amaæ; jeli pozosta³
w nich jednak odruch, który kieruje siê chciwoci¹, mo¿emy to
wykorzystaæ. Nadal jednak nie przekona³e mnie, ¿e ci ³owcy na-
gród s¹ tak skutecznymi narzêdziami, jak utrzymujesz.
Mój panie, mówiê tylko o...
Milczeæ! Imperator chwyci³ za porêcze fotela i pochyli³ siê
do przodu, wbijaj¹c wzrok w szparki renic Xizora. Niewiele jest
rzeczy w galaktyce, o których bym nie wiedzia³. Wiem wiêcej, ni¿
mo¿esz sobie wyobraziæ, Xizor; pamiêtaj o tym. Wiem te¿ du¿o na
temat Boby Fetta i innych, tych z Gildii £owców Nagród. Zanim
jeszcze trafi³e na mój dwór, ja ju¿ wiedzia³em o Fetcie; nie wszyst-
ko, co ty uwa¿asz za jego tajemnicê, jest tajemnic¹ dla mnie. Nosi
zbrojê mandaloriañskiego wojownika; zapracowa³ na prawo jej no-
szenia w³asnym mêstwem. Lord Vader zna niektóre tajniki wiedzy
Mandalorian; ja znam ich jeszcze wiêcej. Uwierz mi, igrasz z Bob¹
Fettem na w³asne ryzyko. Ale on jest wyj¹tkiem wród ³owców
nagród. Polecasz mi ich jako narzêdzie, którego mogê u¿yæ prze-
ciwko Rebeliantom; twierdzê, ¿e w ten sposób zdradzasz siê jako
g³upiec, Xizor. Gildia £owców Nagród to ¿art, który mnie nie bawi.
110
Xizor sk³oni³ g³owê.
Wyprzedzasz moje argumenty, mój panie.
Wyprzedzam tylko twoje dalsze bzdurne gadanie. £owcy
nagród, którzy ciê najwyraniej tak bardzo fascynuj¹, s¹ zaledwie
bledn¹cym cieniem tego, czym byli w przesz³oci. Ich Gildia jest
klubem zniedo³ê¿nia³ych staruchów i niekompetentnych m³odzi-
ków. Gdyby którykolwiek z nich mia³ choæ trochê talentu, umy³by
rêce od Gildii i dzia³a³ na w³asn¹ rêkê, jak Boba Fett. W g³osie
Imperatora brzmia³a g³êboka pogarda. Cz³onkowie Gildii trzy-
maj¹ siê razem, bo wiedz¹, ¿e w pojedynkê nie mieliby najmniej-
szej szansy. To dlatego Boba Fett nie chce mieæ z nimi nic wspól-
nego.
W tej kwestii, mój panie, zmuszony jestem uwiadomiæ ci
z ca³ym szacunkiem, ¿e jeste w b³êdzie. Xizor umiechn¹³ siê
blado. Os³awiony Boba Fett, budz¹cy najwiêkszy postrach ³ow-
ca nagród w galaktyce, w³anie z³o¿y³ podanie o przyjêcie do Gil-
dii. I przewidujê, ¿e Cradossk oraz pozostali cz³onkowie Rady Gil-
dii nie bêd¹ oponowaæ przeciwko jego cz³onkostwu.
To niemo¿liwe. S³owa Vadera zabrzmia³y dobitnie i sta-
nowczo. Znam Bobê Fetta dostatecznie dobrze, ¿eby wiedzieæ,
¿e nigdy by nie zrobi³ czego takiego. Zbyt sobie ceni niezale¿-
noæ, a dla Gildii ma tylko pogardê. Przechodzisz od ma³o zabaw-
nych ¿artów do ma³o przekonuj¹cych k³amstw, ksi¹¿ê.
Ani nie ¿artujê, ani nie k³amiê, lordzie Vader. Odwróci³ siê
w stronê tronu Imperatora. Boba Fett z³o¿y³ podanie o przyjêcie
do Gildii £owców Nagród za moj¹ namow¹. Nie wie, ¿e to ja za
tym stojê, ani ¿e jego dzia³ania w tej sprawie s³u¿¹ sprawom Impe-
rium. By go do tego przekonaæ, pos³u¿y³em siê porednikiem, któ-
rego dyskrecji, przynajmniej w tej kwestii, mo¿na ca³kowicie za-
ufaæ. Xizor nie mia³ zamiaru ujawniaæ swoich kontaktów
z pajêczarzem Kudarem Mubatem; przyznanie siê do tego tylko
wzmog³oby podejrzenia Vadera co do jego siatki podejrzanych czy
wrêcz przestêpczych kontaktów. Jak we wszystkich dzia³aniach,
tak¿e i w tym przypadku Bobê Fetta motywuje chciwoæ. To
samo dotyczy³o Kudara Mubata; uda³ siê do pajêczarza, by pod-
sun¹æ mu ten plan jako szef organizacji Czarne S³oñce, nie jako
lojalny s³uga Imperium. Jego chciwoæ dorównuje chciwoci Cra-
dosska i ca³ej reszty Gildii. Wszyscy oni myl¹, ¿e co zyskaj¹ na
tej zmianie stosunków. Ale tak naprawdê to ty, panie, Imperator
Palpatine, zbierzesz wszystkie korzyci z tego posuniêcia.
111
To nie ma sensu warkn¹³ Vader. Jak zdo³a³e przekonaæ
Bobê Fetta, ¿e przy³¹czenie siê do Gildii £owców Nagród przy-
sporzy mu korzyci?
Xizor odwróci³ siê w stronê Vadera z porozumiewawczym
umiechem.
To prostsze ni¿ mylisz. Mój porednik przekona³ Bobê Fetta,
by przy³¹czy³ siê do Gildii nie po to, by zostaæ jednym z jej cz³on-
ków, ale by staæ siê narzêdziem jej zag³ady.
Imperator kiwn¹³ g³ow¹ z uznaniem.
Zaczynam dostrzegaæ w tobie przebieg³oæ, ksi¹¿ê Xizor.
Wcale ciê o to nie podejrzewa³em.
Zdoby³em j¹ w twojej s³u¿bie, mój panie. Pomyl tylko:
znasz nie gorzej ni¿ lord Vader charakter Fetta. Jego przebieg³oæ
i okrucieñstwo sta³y siê legendarne. W Gildii £owców Nagród te
jego cechy oka¿¹ siê zapewne destrukcyjne. Ostre podzia³y ju¿
istniej¹ w ³onie Gildii, podzia³y pomiêdzy star¹ gwardi¹, cz³onka-
mi rady w rodzaju Cradosska, a m³odszym pokoleniem, repre-
zentowanym przez jego syna. Gildia £owców Nagród jest w po-
mniejszonej skali odbiciem Republiki, któr¹ zast¹pi³o twoje
Imperium... starym, biurokratycznym organizmem, który najlep-
sze dni ma dawno za sob¹. Podczas gdy kiedy Gildia dzia³a³a
równie bezwzglêdnie i skutecznie jak Boba Fett, dzi dzieli zlece-
nia pomiêdzy swoich cz³onków, przydziela terytoria i obowi¹zki,
op³aca ró¿ne galaktyczne instytucje policyjne, dzieli coraz bar-
dziej szczup³e wp³ywy swoich wykonawców, zawsze wiêksz¹
czêæ oddaj¹c kierownictwu, a mniejsz¹ ni¿szym rangom cz³on-
kom, mimo ¿e to w³anie oni wykonuj¹ ciê¿k¹ i niebezpieczn¹
pracê, od której organizacja jest uzale¿niona. Oczywicie ci m³od-
si, jeli maj¹ w sobie choæ krztynê inteligencji i zdrowego ego-
izmu, powiêcaj¹ wiêcej czasu, próbuj¹c siê wspi¹æ po szcze-
blach hierarchii Gildii ni¿ cigaj¹c tych, za których g³owê kto
naznaczy³ nagrodê.
Xizor nie ukrywa³ pogardy. Nie zamierza³ dopuciæ, by jego
w³asna organizacja powtórzy³a los Gildii £owców Nagród. Sko-
rzysta³ przy tym z lekcji Imperatora Palpatinea autokracja, gra-
nicz¹ca z tyrani¹, pozwala³a mu utrzymaæ cz³onków Czarnego S³oñ-
ca na najwy¿szych obrotach.
Republika zas³ugiwa³a na mieræ, ksi¹¿ê. Imperator uniós³
d³oñ z porêczy tronu. Wygl¹da na to, ¿e podobny wyrok wyda-
³e na Gildiê £owców Nagród.
112
Zrobi³em to, mój panie, bo wiedzia³em, ¿e tego by sobie
¿yczy³. Twoja uwaga skupiona jest na sprawach najwa¿niejszych
dla galaktyki, na przekszta³ceniu jej z nieudolnej demokracji w wy-
ostrzony, twardy instrument twojej woli. Los Gildii £owców Na-
gród, który musimy rozstrzygn¹æ w sposób zadowalaj¹cy dla cie-
bie, panie, jest tylko cz¹stk¹ tego procesu. Nie bêdzie to trudne,
jeli tylko wemie siê za wzór twoj¹ m¹droæ. Gildia siê chwieje,
szarpana przeciwstawnymi si³ami. Gdyby Rada Gildii mia³a choæ
u³amek twojej m¹droci, nigdy by nie dopuci³a, ¿eby Boba Fett
zosta³ jej cz³onkiem. Potrafiliby przewidzieæ, ¿e jego obecnoæ spro-
wadzi na nich zgubê. Zalepia ich jednak chciwoæ; wszystko,
o czym myl¹, to jak wykorzystaæ jego umiejêtnoci, by zape³niæ
kredytami kufry Gildii. M³odsi cz³onkowie Gildii równie¿ to do-
strzeg¹, ich chciwoæ te¿ zostanie pobudzona. Ka¿da z frakcji bê-
dzie próbowa³a przeci¹gn¹æ Fetta na swoj¹ stronê, niszcz¹c deli-
katn¹ równowagê, w jakiej pozostawa³a do tej pory Gildia.
Musia³e du¿o o tym myleæ, ksi¹¿ê. Imperator wycelo-
wa³ w niego kocisty palec. Jeli wszystko potoczy siê zgodnie
z twoim planem, nie ominie ciê nagroda.
A co mo¿e pójæ niezgodnie z moimi przewidywaniami?
Xizor uniós³ g³owê, napotykaj¹c oniemielaj¹cy wzrok Imperato-
ra. Mój porednik przekona³ Bobê Fetta, ¿e zniszczenie Gildii
£owców Nagród przyniesie mu same korzyci; dlatego Fett zgo-
dzi³ siê wzi¹æ w tym udzia³. Gildia przeszkadza mu w rozwiniêciu
w³asnej dzia³alnoci. Choæ ¿a³onie nieudolni, cz³onkowie Gildii
czasem jednak wchodz¹ mu w drogê. Gdy ta organizacja zostanie
rozbita i rozproszona, nic nie przeszkodzi Fettowi w objêciu wy-
³¹cznej kontroli nad profesj¹ ³owców nagród. Wynagrodzenie, ja-
kiego ¿¹da za swoje us³ugi, ju¿ dzi osi¹ga astronomiczn¹ wyso-
koæ; przy braku konkurencji klienci tacy jak Huttowie bêd¹ musieli
p³aciæ, ile tylko za¿¹da.
Mo¿liwe powiedzia³ Vader. Ale jak¹ widzisz korzyæ dla
Imperium z rozbicia Gildii £owców Nagród? Dzi te¿ mo¿emy
zap³aciæ Fettowi, ile za¿¹da, a nie widzê powodu, by p³aciæ mu
wiêcej ni¿ jest wart.
Korzyæ, jak¹ odniesie z tego Imperium odpar³ Xizor to
powrót do czasów sprzed utworzenia Gildii. Do czasów, kiedy
galaktyczni najemnicy byli równie niezale¿ni, wyg³odniali i bezlito-
ni jak Boba Fett. Do czasów, kiedy rzucali siê sobie do garde³,
bez pretensji do fa³szywego braterstwa. Kiedy ich chciwoci nie
113
8 Mandaloriañska zbroja
ogranicza³y biurokratyczne struktury ich w³asnego stowarzysze-
nia. Cradossk i inni ³owcy z jego pokolenia obroli w t³uszcz i piór-
ka, a potem zapadli w pó³sen za bezpiecznymi cianami Gildii.
Kiedy w koñcu Gildia uwiêdnie i umrze, ale nie mamy czasu,
¿eby na to czekaæ. Rebelia jest zagro¿eniem ju¿ dzi. Imperium
potrzebuje wielu takich jak Boba Fett, g³odnych i chciwych, i do-
statecznie niezale¿nych, by poradziæ sobie z brudn¹ robot¹. M³od-
si ³owcy nagród maj¹ doæ Gildii, jej ciê¿aru na ramionach i ³añcu-
chów krêpuj¹cych ich ruchy. Rozbicie Gildii pozwoli im wyrwaæ
siê na wolnoæ, prosto w s³u¿bê Imperium.
Przeceniasz te szumowiny...
Nie s¹dzê przerwa³ Imperator Vaderowi. Ksi¹¿ê Xizor
ma racjê, kiedy mówi, ¿e si³y, którymi dowodzê, nie s¹ w stanie
dokonaæ tego, do czego s¹ zdolni ³owcy nagród. Albo do czego
byliby zdolni, gdyby Gildia zosta³a wyeliminowana. Chciwoæ ma
dla mnie wartoæ tylko wówczas, gdy towarzyszy jej sk³onnoæ do
stosowania przemocy, a w³anie to wyzwoli znikniêcie Gildii £ow-
ców Nagród. Ci, którzy prze¿yj¹ rozpad organizacji wywo³any przez
Fetta, bêd¹ musieli siê przystosowaæ do znacznie trudniejszych
warunków. Zdo³aj¹ w nich prze¿yæ tylko ci, którzy potrafi¹ roz-
deptaæ gard³o tego, który jeszcze niedawno by³ ich bratem. Okrut-
ny umiech Imperatora sta³ siê jeszcze szerszy. Bêdziemy wtedy
mieli z kogo wybieraæ... z tych dzikusów o nieposkromionych ape-
tytach. Ksi¹¿ê ma racjê, te narzêdzia bêd¹ prawdziwie ostre i mor-
dercze.
Mój pan mi pochlebia. Xizor roz³o¿y³ rêce otwartymi d³oñ-
mi do góry. To m¹droæ, któr¹ otrzyma³em od ciebie, panie,
kieruje moimi mylami i czynami.
To ty jeste pochlebc¹, Xizor, w tym mnie nie oszukasz.
Ale wartoæ, jak¹ masz dla mnie, wzros³a dziêki temu, czego do-
kona³e. Umiech znikn¹³ z twarzy Imperatora, zast¹piony twar-
dym spojrzeniem. Podj¹³e spore ryzyko, wprowadzaj¹c w ¿y-
cie ten plan bez konsultacji ze mn¹. Gdyby nie uda³o ci siê przekonaæ
mnie do jego wartoci, konsekwencje by³yby jak najsurowsze.
Wiem to, mój panie, ale jestemy pod presj¹ czasu i wyda-
rzeñ. Rebelianci nie bêd¹ czekaæ, a¿ uporz¹dkujemy swoje sprawy.
Lord Vader potrz¹sn¹³ g³ow¹. wiat³o gwiazd zalni³o na czar-
nych krawêdziach he³mu.
Powinnimy raczej pok³adaæ zaufanie w Mocy. Jej si³a jest
nieporównanie wiêksza ni¿ jakiekolwiek korzyci, jakie mo¿emy
114
uzyskaæ z tych ma³ostkowych manipulacji. Gwiazda mierci, ³ow-
cy nagród spuszczeni ze smyczy przez ksiêcia Xizora... wszystko
to tylko odwraca nasz¹ uwagê od prawdziwej si³y Imperium.
Vader uniós³ czarn¹ piêæ, jakby chcia³ zdusiæ ni¹ zbuntowane wia-
ty. Nie pozwól, panie, by zwiod³y ciê puste machinacje tych,
którzy nie maj¹ pojêcia o mocy, jak¹ masz w sobie...
Nie potrzebujê twoich rad, Vader. Gniew Imperatora za-
p³on¹³ nagle jak p³omieñ spod szarych popio³ów. Masz pewne
wyszkolenie w cie¿kach Mocy, przeros³e nawet swoich by³ych
mistrzów Jedi. Ale nie uwa¿aj siê za równego mnie.
Xizor milcza³ i obserwowa³ konfrontacjê pomiêdzy Palpati-
neem a postaci¹ w czerni stoj¹c¹ na wprost niego. Niech na nim
siê skupi gniew Imperatora, pomyla³ nie bez satysfakcji. Kuszenie
Imperatora stworzy³o Vadera; zwabi³o go na cie¿kê ciemnej stro-
ny, która zrobi³a z niego to, czym by³ teraz. Ale Imperator móg³ te¿
go zniszczyæ; Xizor by³ tego pewien. A gdyby do tego dosz³o...
Mój najwiêkszy wróg zosta³by unicestwiony, pomyla³ Xizor. wiaty
galaktyki sta³yby przed nim otworem. Promienie Czarnego S³oñca
siêgnê³yby jeszcze dalej w g³¹b galaktyki. Mo¿e... mo¿e nawet tak
daleko, jak cieñ rêki Imperatora.
Zyska³by jeszcze inn¹ nagrodê, gdyby Vader zosta³ zniszczo-
ny. Jeszcze bardziej po¿¹dan¹ nagrodê zemsty. Tylko moja ze-
msta, myla³ Xizor, nie Czarnego S³oñca. Vader nie mia³ na razie
pojêcia o sile nienawici, kipi¹cej w tym, co pozosta³o jeszcze z jego
serca. Xizor postara³ siê o to, nie szczêdz¹c kredytów i wp³ywów,
aby imperialne dokumenty wyczyszczono z wszelkich wzmianek
o mierci jego rodziny na planecie Falleen; mierci spowodowanej
eksperymentami Vadera z nowymi formami broni biologicznej dla
Imperium. Rodzice Xizora, jego brat i siostry, a wraz z nimi æwieræ
miliona innych niewinnych Falleenów zostali obróceni w popió³,
gdy na rozkaz Vadera w³¹czono lasery sterylizuj¹ce, by powstrzy-
maæ gwa³towny rozwój bakterii. W sercu Xizora ten popió³ by³
nadal gor¹cy.
Z twarz¹ zastyg³¹ w maskê przymru¿onymi oczami obserwo-
wa³ swojego wroga.
Nie mia³bym byæ zuchwa³y wobec ciebie, panie. Darth
Vader sk³oni³ g³owê w gecie podporz¹dkowania.
Ale pozwalasz sobie na zuchwa³oæ za ka¿dym razem, gdy
obdarzam wzglêdami innego z moich s³ug. Imperator umiechn¹³
siê i kiwn¹³ g³ow¹. Mo¿e to powinno byæ miar¹ twojej lojalnoci.
115
Pomarszczon¹ d³oni¹ wskaza³ na Vadera i Xizora. Wasza wzajem-
na wrogoæ dobrze s³u¿y moim celom. Nie ma chwili, ¿ebycie nie
skakali sobie do gard³a, szukaj¹c wszelkich korzyci, jakie mo¿ecie
odnieæ w tych potyczkach, a które by mnie zadowoli³y. Niech tak
bêdzie; ostrzcie swoje zêby. W³anie dlatego s¹dzê, ¿e plan ksiêcia
Xizora ma pewn¹ szansê powodzenia. £owcy nagród bêd¹ wobec
siebie tacy, jak wy dwaj wobec siebie: g³odni i bezlitoni. Ta walka
siê rozstrzygnie; kiedy jeden z was zniszczy drugiego. Nie jestem
pewien, który bêdzie zwyciêzc¹, i niewiele mnie to obchodzi. Im-
perator zdawa³ siê smakowaæ obie mo¿liwoci. Przez ten czas
Imperium korzysta na waszej ma³ej wojnie.
To ja zwyciê¿ê tê wojnê, pomyla³ Xizor. A potem nadejdzie
czas na inne intrygi i plany. Moc i w³adza, jak¹ mia³ nad nim Impe-
rator, nie obchodzi³y go w najmniejszym stopniu. Jaki móg³ byæ
po¿ytek z najwiêkszej potêgi we wszechwiecie jeli istnia³a w rze-
czywistoci, a nie tylko w wyobrani Vadera i Palpatinea kiedy
dzier¿y³ j¹ g³upiec? Starzej¹cy siê g³upiec, tak opêtany myl¹ o Re-
belii, ¿e pozwoli³by, ¿eby znacznie wiêksze niebezpieczeñstwo kro-
czy³o korytarzami jego pa³acu. Nic nie wie, pomyla³ Xizor, za-
chowuj¹c niewzruszony wyraz twarzy pod przenikliwym
spojrzeniem Imperatora. Chocia¿ odda³ siê ciemnej stronie Mocy,
Imperator Palpatine nawet nie podejrzewa³, co kry³o siê w cie-
niach, które go otacza³y.
Zajmij siê wiêc swoj¹ misj¹, Xizor. Rêka Imperatora wy-
kona³a przyzwalaj¹cy gest. Twoje intrygi i spiski prowadz¹ do
zniszczenia wielu istot; to mi siê podoba. Wiedz¹c to, co wiem, na
temat Boby Fetta i cz³onków ¿a³osnej Gildii £owców Nagród, nie
przewidujê, ¿eby osi¹gniêcie wyznaczonych celów potrwa³o d³u-
go. Zamelduj mi, kiedy te wyostrzone narzêdzia bêd¹ gotowe, ¿eby
trafiæ do mojej s³u¿by.
Jak sobie ¿yczysz, mój panie. Xizor uk³oni³ siê i odwróci³.
Brzegi jego szaty za³opota³y; gruby warkocz w³osów zako³ysa³ siê,
ods³aniaj¹c ostre wypuk³oci krêgów szyjnych.
Ja równie¿ chcia³bym us³yszeæ o twoich sukcesach prze-
mówi³ lord Vader, gdy Xizor oddala³ siê od tronu. Lub o ich braku.
Xizor umiechn¹³ siê pod nosem, opuszczaj¹c Imperatora i jego
g³ównego s³ugê. Sukcesy nadejd¹, tego by³ pewien. Ale nie takie,
jakich spodziewali siê tamci.
116
Muszê ciê ostrzec, mój panie. Wielkie odrzwia sali trono-
wej zamknê³y siê, pozostawiaj¹c Vadera sam na sam z Imperato-
rem. Lepiej, by otaczali ciê g³upcy, ni¿ istoty o takich ambicjach.
Przyjmujê twoje ostrze¿enie, lordzie Vader. Imperator
Palpatine umiechn¹³ siê porozumiewawczo. Choæ jest zgo³a nie-
potrzebne. Ksi¹¿ê Xizor lubi mieæ przede mn¹ tajemnice, ale wi-
dzê w jego sercu wiêcej, ni¿ siê spodziewa.
W takim razie pozwól, ¿e go dla ciebie wyeliminujê, ¿eby
zapobiec niebezpieczeñstwu jego zdrady.
I usuwaj¹c zarazem korzyci, jakich mo¿e mi przysporzyæ?
Imperator powoli pokrêci³ g³ow¹. On sam jest wyostrzonym na-
rzêdziem, Vader. Z ³atwoci¹ przecina trudnoci. Ten plan, który
wymyli³ przeciwko ³owcom nagród... jest w nim odrobina geniu-
szu. Nawet Boba Fett, mimo ca³ego swojego sprytu, nie bêdzie
mia³ pojêcia, jakie si³y rozpêtano przeciwko niemu. Starcza twarz
znowu zmarszczy³a siê w umiechu. Odczuwam ogromn¹ satys-
fakcjê widz¹c, jak zalety istoty rozumnej obracaj¹ siê przeciwko
niej. Fett i jemu podobni wkrótce przekonaj¹ siê, jak to siê dzieje.
Lord Vader milcza³ przez chwilê, zanim siê odezwa³ g³osem
cichszym ni¿ jego wiszcz¹cy oddech:
A ksi¹¿ê Xizor?
Na niego te¿ przyjdzie pora powiedzia³ Imperator. Wte-
dy i on siê o tym przekona. Wykona³ d³oni¹ ten sam odprawiaj¹-
cy ruch. A teraz odejd. Imperator obróci³ swój tron w stronê
gwiazd, rozci¹gaj¹cych siê przed nim w bezmiarze kosmicznej pust-
ki. Mam co innego do kontemplowania.
117
R O Z D Z I A £
Pierwsza kwatera, jak¹ mu przydzielili, by³a obwieszona je-
dwabnymi gobelinami, bogato haftowanymi z³ot¹ nici¹, które od-
bija³y siê w lni¹cej pod³odze wy³o¿onej szlachetnymi metalami.
Chyba jednak nie o to chodzi powiedzia³ Boba Fett.
Przekona³ kamerdynera Cradosska, s³u¿alczego Twilekiani-
na, których tak wielu mo¿na spotkaæ na wysokich stanowiskach
wród s³u¿by, by zaprowadzi³ go do bardziej spartañsko urz¹dzo-
nych pokoi w kompleksie zabudowañ Gildii. Niewiele potrzebo-
wa³, by nak³oniæ nerwowo umiechniête i k³aniaj¹ce siê w pas stwo-
rzenie do spe³nienia jego ¿yczeñ; wystarczy³o, ¿e je wypowiedzia³,
obracaj¹c budz¹cy grozê wizjer he³mu w jego stronê.
Mam nadziejê, ¿e ten pokój bardziej przypadnie panu do
gustu. Twilekiañski kamerdyner nazywa³ siê Ob Fortuna; jego
warkocze g³owne rozga³êziaj¹ce siê wyrostki wyrastaj¹ce ³ukiem
z czaszki i spoczywaj¹ce na ramionach jak przekarmione wê¿e
lni³y od potu. Przypomina³ swojego dalekiego krewniaka z tego
samego klanu, którego Fett widywa³ na dworze Hutta Jabby. W nie-
wielkim, pustym kwadratowym pokoju wy¿³obionym w warstwach
skalnych planetoidy i w prowadz¹cym do niego korytarzu, którym
przyprowadzi³ Bobê Fetta, panowa³ ch³ód, który skropli³ w ob³ok
pary jego oddech. Pot wywo³a³a sama obecnoæ ³owcy.
Jeli masz jeszcze jakie ¿yczenia...
Ten jest w porz¹dku. Boba Fett odwróci³ siê od Twile-
kianina i rozejrza³ po nagich kamiennych cianach pokoju. Zo-
staw mnie.
118
Ale¿ oczywicie. Nie przestaj¹c siê k³aniaæ, kamerdyner
wycofywa³ siê w kierunku topornie wyciosanych drzwi. Ocze-
kujê na rozkazy Waszej Straszliwoci.
wietnie. Tylko rób to z daleka. Boba Fett kopn¹³ drzwi,
by zamkn¹æ je za kamerdynerem. W tej chwili nic wiêcej od
ciebie nie potrzebujê.
S³ysza³ kroki kamerdynera biegn¹cego korytarzem, coraz cich-
sze w miarê jak siê oddala³, a¿ zapad³a cisza, przerywana tylko
wolnym kapaniem wody w rogu pokoju. Jaki owad, poruszaj¹c
czu³kami i szypu³kami ocznymi miniaturowa wersja cz³onka rady,
który odzywa³ siê tylko po to, by zadawaæ pytania zainteresowa³
siê obecnoci¹ ciep³ego humanoidalnego cia³a. Próbowa³ uciec, gdy
Boba Fett wyci¹gn¹³ rêkê w rêkawicy, ale nie zdo³a³ palec wska-
zuj¹cy rozgniót³ chitynowy pancerzyk, rozmazuj¹c owada po wil-
gotnej cianie. Fett patrzy³, jak chmara mniejszych insektów roz-
pierzcha siê w pop³ochu. Robactwo i ch³ód nie przeszkadza³y mu.
Bywa³ w gorszych miejscach.
Ten pokój mia³ jeden plus ³atwo by³o w nim znaleæ inne
pluskwy, takie, które przekaza³yby jego s³owa Cradosskowi i jego
doradcom. Fett nie musia³ nawet badaæ pierwszego pomieszcze-
nia, do którego wprowadzi³ go Twilekianin, ¿eby wiedzieæ, ¿e by³
nafaszerowany miniaturowymi urz¹dzeniami przekazuj¹cymi g³os
i obraz. Powitalny bankiet urz¹dzony przez Trandoszanina, za-
koñczony pijañstwem, nie wywiód³ go w pole. Wiedz¹, ¿e co siê
wiêci, pomyla³ Fett. Gildia £owców Nagród by³a niegdy znacz-
nie twardsz¹ organizacj¹; Cradossk nie zosta³by jej szefem, gdyby
by³ g³upcem.
Boba Fett za nie prze¿y³by samotnie, gdyby nim by³. Cra-
dossk niew¹tpliwie spodziewa³ siê, ¿e odrzuci luksusowe aparta-
menty i zawczasu przygotowa³ inne. Takie, które równie dobrze
mog³y s³u¿yæ jego celom. Boba Fett wysun¹³ anteny skanuj¹ce
wmontowane w he³m; w polu widzenia w¹skiego wizjera pojawi³a
siê precyzyjnie skalibrowana siatka wspó³rzêdnych.
Co my tu mamy? Dok³adnie to, czego mo¿na siê by³o spo-
dziewaæ: obracaj¹c siê powoli dooko³a, Fett zauwa¿y³ pulsuj¹c¹
czerwon¹ iskrê na siatce wspó³rzêdnych, wskazuj¹c¹ na po³o¿enie
miniaturowego modu³u szpiegowskiego. Dokoñczy³ badania, znaj-
duj¹c dwie kolejne na ró¿nych wysokociach przeciwleg³ej kamien-
nej ciany. £atwo by³oby wyd³ubaæ je z zag³êbieñ w cianie i zgnieæ
miêdzy palcami, tak jak to zrobi³ z ¿ywymi pluskwami. Zamiast
119
tego wyj¹³ z jednej z sakiewek przy pasie trzy ma³e audiotrutnie,
nastawione ju¿ wczeniej na odtwarzanie niemal nies³yszalnych
odg³osów jego oddechu i innych funkcji ¿yciowych. Przylepi³ trut-
nie na miejsce, dok³adnie na ka¿dej z pluskiew. Nie przepuszcz¹
¿adnego innego dwiêku; sygna³ emitowany przez jego zbrojê wy-
³¹czy je, gdy opuci pokój, pozostawiaj¹c tylko ciszê.
Nie spodziewa³ siê spêdziæ tu zbyt wiele czasu; tak naprawdê
chcia³ tylko daæ Cradosskowi szansê popisania siê gocinnoci¹.
I przebieg³oci¹. Na sen i posi³ki przyjdzie czas, kiedy wróci na
pok³ad Niewolnika I, bezpiecznie przycumowanego i zaplombo-
wanego na drugim koñcu zabudowañ Gildii. Tu mam zbyt wielu
wrogów, uzna³. Nie ma sensu u³atwiaæ im zadania.
A gdyby mieli ochotê na pogawêdkê twarz¹ w twarz ta wil-
gotna nora by³a zupe³nie wystarczaj¹ca.
Dok³adnie tak, jak siê spodziewa³, nie musia³ d³ugo czekaæ.
Rozleg³o siê stukanie w surowe deski, a potem skrzypienie zardze-
wia³ych zawiasów, gdy uzbrojona w pazury, okryta ³usk¹ rêka
pchnê³a skrzyd³a drzwi, otwieraj¹c je na ocie¿.
A wiêc mamy byæ braæmi. W drzwiach sta³ Bossk;
w oczach o renicach przypominaj¹cych w¹skie szparki czai³y siê
niechêæ i prymitywna przebieg³oæ. Có¿ to bêdzie za przyjem-
noæ dla nas obu.
Boba Fett spojrza³ przez ramiê na m³odszego Trandoszanina.
To dla mnie nic nie znaczy. Przyjemnoæ znajdujê w pracy.
I w inkasowaniu zap³aty.
S³yniesz z tego. Bossk wszed³ do pokoju, rzucaj¹c za sob¹
d³ugi cieñ w wietle pochodni przymocowanych do cian koryta-
rza. Ciê¿ko usiad³ na jednej z ³aw wyciêtych w skalnej cianie.
Ja te¿ znajdowa³bym w tym przyjemnoæ, gdyby nie ty.
Mówisz o przesz³oci. Fett sta³ na rodku wilgotnej pod-
³ogi z rêkami za³o¿onymi na piersi. Czy¿by zapomnia³, co po-
wiedzia³ twój ojciec? Bankiet nadal trwa³, gdy twilekiañski ka-
merdyner prowadzi³ Bobê Fetta do jego kwatery. Nadesz³y dla
nas nowe czasy. Dla wszystkich ³owców nagród.
A, tak... mój ojciec. Bossk pokrêci³ g³ow¹ z niesmakiem i opar³
siê o cianê. Mój ojciec przemawia szlachetnie i godnie. Zawsze tak
by³o. To jeden z powodów, dla których go nienawidzê. Nadejdzie taki
dzieñ, kiedy bêdê ostrzy³ zêby na szcz¹tkach jego koci.
Rodzinne niesnaski mnie nie interesuj¹. Boba Fett wzru-
szy³ ramionami. Od dawna by³o dla niego oczywiste, dlaczego
120
Trandoszanie nie nale¿¹ do najliczniejszych gatunków. Rad so-
bie ze starym wedle uznania. Jestem pewien, ¿e dasz sobie radê.
Z g³êbi gard³a Bosska wydoby³o siê niskie warkniêcie. Pochy-
li³ siê do przodu, mru¿¹c oczy, jakby wpatrywa³ siê w wizjê prze-
znaczon¹ tylko dla niego.
Pewnego dnia... pokiwa³ g³ow¹. Kiedy Gildia bêdzie
moja...
G³upiec, pomyla³ Boba Fett. Trandoszanin nie mia³ pojêcia,
w jakie tryby siê dosta³; te tryby kruszy³y przysz³oæ, nadaj¹c jej
inny kszta³t, ni¿ widzia³ to w marzeniach.
Dlatego tu jeste, co? Bossk spojrza³ na niego. Dlatego
przelecia³e niez³y kawa³ galaktyki, ¿eby tu dotrzeæ. Jednym ze
szponów siêgn¹³ do ma³ego pojemnika, dyndaj¹cego na pasku na
jego piersi, otworzy³ pokrywkê i wydoby³ wij¹cego siê owada.
Chcesz jednego? Bossk wyci¹gn¹³ do niego pojemnik.
Boba Fett potrz¹sn¹³ g³ow¹. W pude³ku by³y owady identycz-
ne jak ten, którego rozgniót³ o cianê.
Co masz na myli?
Nie oszukasz mnie. Bossk wyszczerzy³ zêby w umiechu
i przypi¹³ pojemnik z powrotem do paska. Jak mówi³em, mo¿esz
robiæ g³upka ze zniedo³ê¿nia³ego gada w rodzaju mojego ojca, ale
nie ze mnie. Wiem dok³adnie, dlaczego tu przylecia³e.
A wiêc dlaczego?
To proste. Bossk rozkruszy³ owada przednimi k³ami i po³-
kn¹³ dwa ociekaj¹ce posok¹ kawa³ki. Wiesz, ile Cradossk ma lat.
Musisz to wiedzieæ; spotyka³e siê z nim nieraz w przesz³oci, za-
nim jeszcze z³o¿y³ jaja, z których siê urodzi³em. Jego czas siê koñ-
czy. A przywództwo Gildii przejdzie w moje rêce. To ju¿ postano-
wione. W radzie nie ma nikogo m³odszego od mojego ojca; niektórzy
z nich s¹ tak starzy, ¿e pazury zaros³y im pajêczyn¹. Bêd¹ siê
cieszyæ, ¿e to ja przej¹³em dowództwo.
Mo¿liwe, ¿e masz racjê. Fett s³ysza³ o innych mo¿liwo-
ciach. W Gildii by³o wiêcej takich, równie m³odych i g³odnych jak
Bossk. Przywództwo Gildii nie zostanie przekazane bez walki.
Oczywicie, ¿e mam racjê. Koñcem pazura Bossk wy-
skroba³ kawa³ek pancerzyka spomiêdzy k³ów. A ty jeste tego
dowodem.
Co ka¿e ci tak s¹dziæ?
Daj spokój, b¹dmy szczerzy. Nie od dzisiaj krêcimy siê po
galaktyce. Mo¿e nie mam tyle dowiadczenia co ty, ale szybko siê
121
uczê. Bossk umiechn¹³ siê do Fetta jak do starego znajomego.
Powiniene siê cieszyæ, ¿e spotykamy siê w takich okolicznociach,
a nie wyszarpuj¹c sobie byle nagrodê. W tym fachu jest kupa kredy-
tów do zarobienia, znacznie wiêcej, ni¿ kiedykolwiek ni³o siê moje-
mu ojcu i tym wysuszonym staruchom. Wiesz o tym, nie?
Fett nie zawraca³ sobie g³owy odpowiedzi¹.
Zawsze rozgl¹dam siê za dochodowymi zamówieniami.
I dlatego w³anie jeste jednym z tych pod³ych drani, któ-
rych naprawdê lubiê. Bossk wyszczerzy³ zêby jeszcze szerzej
w drapie¿nym umiechu. Mój ojciec mia³ racjê w jednym: ty i ja
jestemy faktycznie jak bracia. Na pewno bêdzie nam siê dobrze
uk³adaæ, bior¹c pod uwagê zmiany, jakie tu zajd¹. Opar³ siê o ka-
mienn¹ cianê. Jak powiedzia³em, czasy siê zmieniaj¹, a my ra-
zem z nimi. Musimy siê tylko upewniæ, ¿e te zmiany potocz¹ siê
po naszej myli, prawda?
Pajêczarz wiedzia³, o czym mówi, pomyla³ Boba Fett. Mu-
sia³ przyznaæ Kudarowi Mubatowi, ¿e jego ocena stosunków
wewn¹trz Gildii by³a trafna. Fett nie przebywa³ tu nawet przez
jedn¹ standardow¹ jednostkê czasu, a kawa³ki uk³adanki ju¿ wcho-
dzi³y na swoje miejsce. Nawet lepiej wskakiwa³y. Syn przywód-
cy Gildii sam siê pcha³, by zaj¹æ swoje miejsce w spisku, który
mia³ rozedrzeæ Gildiê £owców Nagród na strzêpy.
Sprytny jeste. Boba Fett kiwn¹³ g³ow¹ z uznaniem.
Bardzo sprytny.
Doæ sprytny, ¿eby wykombinowaæ, co ci chodzi po g³o-
wie, ch³opie. Szparki renic przygl¹da³y siê Fettowi z zadowole-
niem. Jeste znany z wielu rzeczy. Jedn¹ z nich jest to, ¿e za-
wsze dot¹d dzia³a³e w pojedynkê. Nigdy nie mia³e partnera, nawet
w najtrudniejszych sytuacjach.
Nigdy nie musia³em odpar³ Fett. Potrafiê zatroszczyæ
siê o siebie.
Jasne, i to siê nie zmieni³o. Jak mówi³em, mnie nie oszu-
kasz. Ca³e to gadanie w sali bankietowej o tym, jak Imperium nas
¿y³uje... co za kupa nerfiego gówna! Jedynym powodem, dla któ-
rego uda³o ci siê przekonaæ mojego ojca i resztê towarzystwa jest
to, ¿e oni chc¹ w to wierzyæ. S¹ starzy i zmêczeni, i tylko szukaj¹
wymówki, ¿eby odejæ i le¿eæ brzuchem do góry. Ja tego nie ku-
pujê. Zmiany nie zachodz¹ w taki sposób. Znam Imperium doæ
dobrze, ¿eby wiedzieæ, ¿e zawsze znajdzie siê co do roboty dla
³owcy nagród. S¹ takie rzeczy, których nie podejmie siê nikt inny.
122
M¹dra obserwacja.
Za³o¿ê siê, ¿e mylisz tak samo. Bossk pogmera³ miêdzy
zêbami i przyjrza³ siê pazurom. Jeli cokolwiek ma siê zmieniæ,
to raczej na plus. Bêdziemy mieæ wiêcej roboty przy Imperatorze
Palpatinie ni¿ kiedykolwiek za czasów Republiki. Znajdzie siê mnó-
stwo stworzeñ, które Imperator bêdzie chcia³ dostaæ w swoje ³apy
i które dobrze siê przed nim schowaj¹. I w tym momencie wcho-
dz¹ do gry ³owcy nagród. No i jeszcze Rebelianci, oni te¿ maj¹
swoje potrzeby. To jest w³anie wspania³e, kiedy siê nie trzyma ani
jednej, ani drugiej strony. Mo¿na sprzedaæ swoje us³ugi ka¿demu,
kto zap³aci nasz¹ cenê. A znajdzie siê mnóstwo kupców.
Ten Trandoszanin zas³ugiwa³ na uznanie, musia³ przyznaæ Boba
Fett. Bossk móg³ byæ g³upcem, w dodatku wyj¹tkowo prymityw-
nym i z³aknionym krwi, ale mia³ doæ rozumu, ¿eby poj¹æ najwa¿niej-
sz¹ rzecz o istocie z³a: ¿e zawsze rodzi kolejne z³o. Czyli wiêcej pra-
cy dla nas, pomyla³ Fett równie ch³odno i bez emocji jak zawsze.
To proste, prawda? Boba Fett wypowiedzia³ g³ono na-
stêpn¹ myl. Po prostu musimy mieæ pewnoæ, ¿e dostaniemy
cenê, jakiej za¿¹damy.
W³anie. I dlatego przyszed³e tu i poprosi³e o przyjêcie do
Gildii £owców Nagród, nie? Nie dlatego, ¿e gdzie tam co siê zmie-
nia Bossk machn¹³ uzbrojon¹ w pazury i ³uski d³oni¹ gdzie w bez-
kres poza zaplenia³ym kamiennym sufitem tylko dlatego, ¿e sama
Gildia siê zmienia. Albo zaraz zacznie. Do tej pory by³o ci ³atwo, co?
Nawet mój ojciec, kiedy mia³ jeszcze ostre pazury, nie dorównywa³ ci
jako ³owca nagród. Ani ¿aden z tych staruchów. A w miarê jak siê
starzeli, umieli ju¿ tylko wchodziæ w drogê mnie i innym m³odym
³owcom, tym, którzy stanêliby do walki o twoje kredyty, Fett, wiêc
tak naprawdê mog³e spijaæ mietankê, co? To musia³o byæ mi³e.
Fett wzruszy³ lekko ramionami.
Nie nazwa³bym tego ani ³atwym, ani mi³ym.
Jasne, ale by³oby ci znacznie trudniej, gdyby musia³ mieæ
do czynienia ze mn¹. W oczach Bosska zapali³ siê gniewny b³ysk,
gdy wycelowa³ pazur we w³asn¹ pier. Gdybym móg³ stan¹æ prze-
ciwko tobie w jednym z tych zleceñ, tak jak chcia³em. Nie móg³-
by zdzieraæ z klientów takich wyrubowanych nagród, jakie p³ac¹
Jabba i inni Huttowie, gdyby mia³ prawdziw¹ konkurencjê.
Tak zgodzi³ siê Fett. Gdybym mia³ prawdziw¹ konku-
rencjê, sprawy mog³yby wygl¹daæ zupe³nie inaczej.
Bossk nie wychwyci³ ironii w s³owach Fetta.
123
Ale to siê koñczy, co? To jest prawdziwy powód, dla które-
go tu przyjecha³e. Wiesz, ¿e z mojego ojca i reszty rady Gildii
wkrótce zostan¹ ogryzione koci. I kto inny przejmie przywódz-
two. Kto znacznie twardszy i trudniejszy, kto nie pozwoli ci tak
po prostu odejæ ze wszystkimi tymi kredytami.
I tym kim bêdziesz ty, jak s¹dzê.
Zbêdna ironia, Fett. Nadszed³ czas, ¿ebymy ustalili pewne
rzeczy. Nie znalaz³e siê tutaj tylko po to, ¿eby wst¹piæ do Gildii.
Zrobi³e to, bo wiesz, ¿e wkrótce ja tu bêdê rz¹dzi³. Wiem, jak
dzia³a twój umys³.
Doprawdy?
Bossk przytakn¹³.
Bo jest tak podobny do mojego. Obaj chcemy tego samego:
najwy¿szych cen i ¿eby nikt siê nie miesza³ w nasze sprawy. Ale
musimy parê rzeczy uzgodniæ. Cieñ umiechu znik³ z twarzy
Trandoszanina. Jak równy z równym.
Ty idioto, pomyla³ Fett.
Negocjacje miêdzy równymi mog¹ przynieæ zyski. Albo
mieræ.
Zostañmy przy zyskach. Oto moja propozycja, Fett. Bossk
uniós³ jeden pazur i pochyli³ siê do przodu na kamiennej ³awie.
Nie ma sensu, ¿ebymy rzucali siê sobie do gard³a. Nawet jeli
mia³oby nam to sprawiæ przyjemnoæ. To by tylko pozwoli³o sta-
ruchom takim jak mój ojciec utrzymaæ w³adzê jeszcze przez jaki
czas, a doæ ju¿ siê narz¹dzili. Nie mam ochoty czekaæ d³u¿ej ni¿
muszê, tylko po to, ¿eby którego dnia dostaæ swoj¹ szansê.
Co chcesz, ¿ebym z tym zrobi³?
Nie chodzi tylko o to, czego ja chcê; ty te¿ tego chcesz.
Lepiej, ¿eby mia³ mnie po swojej stronie ju¿ dzisiaj, ni¿ ¿ebym
mia³ kiedy zostaæ twoim wrogiem. Koñcem pazura pokaza³ naj-
pierw na siebie, potem na Fetta. Zostañmy partnerami, ty i ja.
Wiem, ¿e w³anie po to tu przyjecha³e.
Widzê, ¿e mia³em racjê, twierdz¹c, ¿e jeste m¹drym stwo-
rzeniem powiedzia³ Fett. Tyle ¿e nie doæ m¹drym, pomyla³.
Kiedy indziej bêdziesz mi siê podlizywa³, dobra? Kiedy ju¿
przejmiemy Gildiê £owców Nagród. Bossk znów ods³oni³ k³y
w umiechu. Kiedy potnê na kawa³ki zw³oki mojego ojca, zosta-
wiê dla ciebie najlepszy kawa³ek.
Nie ma potrzeby powiedzia³ Fett. Wystarczy mi, jeli
bêdê wiedzia³, ¿e osi¹gn¹³em to, po co tu przyjecha³em. Pytanie,
124
czy Bossk bêdzie z tego równie zadowolony, pozostawa³o do roz-
strzygniêcia.
Cieszê siê, naprawdê siê cieszê, ¿e zgadzamy siê w tej spra-
wie. Bossk wsta³ z wilgotnego kamienia. Podszed³ do Boby Fet-
ta i przysun¹³ twarz tak blisko, ¿e niemal dotyka³a wizjera he³-
mu. Bo w przeciwnym razie musia³bym ciê zabiæ.
Byæ mo¿e. Fett nie cofn¹³ siê. Chocia¿ mylê, ¿e to ty
masz szczêcie. Popatrz w dó³.
W¹skie szparki oczu Bosska rozszerzy³y siê, gdy spojrza³ i zo-
baczy³ lufê blastera przystawion¹ do swojego brzucha. Fett opar³
kciuk na spucie broni.
Wyjanijmy sobie jedno. Boba Fett nie podniós³ bezna-
miêtnego g³osu. Mo¿emy byæ partnerami, ale nie bêdziemy przy-
jació³mi. Tych potrzebujê jeszcze mniej.
Bossk patrzy³ na broñ jeszcze przez chwilê, a potem podniós³
g³owê i rozemia³ siê, co zabrzmia³o jak szczekniêcie.
A to dobre! To mi siê podoba. Wysun¹³ szpony i zajrza³
twardo w ciemny wizjer. Ty uwa¿aj na siebie, a ju¿ ja zatroszczê
siê o swój ty³ek. To lubiê!
wietnie. Fett wsun¹³ broñ z powrotem do kabury.
Dobijemy interesu.
Wychodz¹c na korytarz, Bossk przystan¹³ i obejrza³ siê przez
ramiê.
Aha, i oczywicie... doda³ z przebieg³ym umieszkiem
ta sprawa pozostanie miêdzy nami, co? Taki prywatny uk³ad.
Oczywicie. Boba Fett nie ruszy³ siê ze rodka pokoju.
Tak bêdzie lepiej.
Dla mnie, pomyla³, kiedy Trandoszanin oddali³ siê, mijaj¹c
migoc¹ce pochodnie. A czy dla ciebie, to ju¿ ca³kiem inna sprawa.
Twilekiañski kamerdyner mia³ te¿ inne prace domowe. Naj-
wa¿niejsz¹ z nich by³o szpiegowanie.
Twój syn w³anie odby³ d³ug¹ rozmowê z Bob¹ Fettem.
Ob Fortuna wiedzia³ o ka¿dym, kto wchodzi³ i wychodzi³ z które-
gokolwiek pokoju w siedzibie Gildii £owców Nagród. O ile mo-
g³em siê zorientowaæ, twój syn wydawa³ siê zadowolony z jej re-
zultatów.
Nie dziwi mnie to. Stêpionymi pazurami Cradossk rozpina³
haftki ceremonialnej szaty. Ciê¿ka tkanina, wyhaftowana w sceny
125
obrazuj¹ce staro¿ytne bitwy i zwyciêstwa jego rasy, by³a zapla-
miona winem rozlanym w czasie bankietu. Dar wymowy ma po
mnie. Wzruszy³ ramionami. Dar przekonywania to jego w³a-
sna specjalnoæ.
Czy jednak nie martwi ciê to, panie? D³ugie, zwê¿aj¹ce
siê ku do³owi warkocze Twilekianina polecia³y do przodu, gdy
pochyla³ siê, by podnieæ sukniê. Nie martwisz siê, o czym tych
dwóch mog³o rozmawiaæ? Powiesi³ strój na lakierowanym wie-
szaku na jednej ze cian bawialni Cradosska. Twój syn ma... jak
by to powiedzieæ... umiech Twilekianina by³ jednoczenie ner-
wowy i s³u¿alczy zami³owanie do intryg.
Oczywicie! Nie by³by moim synem, gdyby go nie mia³!
Cradossk usiad³ na brzegu wycie³anej platformy i rozprostowa³
nogi. Pazury go bola³y od ci¹g³ego wstawania, kiedy wznosi³ toa-
sty i wita³ s³ynnego Boba Fettê wród braci ³owców nagród. Sam
talent do umiercania istot rozumnych nie wystarczy, by obj¹æ przy-
wództwo Gildii.
Twilekianin uklêkn¹³, by zdj¹æ ozdobne tamy umieszczone
miêdzy pazurami Cradosska.
Mylê powiedzia³ miêkko ¿e twój syn nie mo¿e siê do-
czekaæ przejêcia w³adzy. Powiedzia³bym nawet, ¿e... a¿ siê pali do
tego.
To dobrze. Bêdzie bardziej wyg³odnia³y. Cradossk od-
chyli³ siê do ty³u na stos poduszek. Wiem doskonale, czego chce
mój syn. Tego samego, czego ja chcia³em w jego wieku: krwi na
pazurach i kredytów w kieszeni.
Ach! oczy Oba Fortuny zalni³y na wzmiankê o kredy-
tach. Ale mo¿e... by³oby dla ciebie lepiej, gdyby by³ ostro¿ny.
By³oby dla mnie lepiej, gdybym by³ m¹dry, to masz na my-
li? Nie zamierzam skoñczyæ jako danie na talerzu mojego syna.
To dlatego jestem po jego stronie w tym wszystkim.
Warkocze g³owne przetoczy³y siê po ramionach Twilekiani-
na, gdy spojrza³ w górê.
Nie rozumiem.
Nic dziwnego. Nie jeste na to doæ przebieg³y. Trzeba byæ
Trandoszaninem, ¿eby zrozumieæ subtelnoci takich podchodów.
Rodzimy siê z tym, jak z ³uskami. Czy naprawdê mylisz, ¿e jestem
a¿ takim idiot¹, ¿eby pozwoliæ Bobie Fettowi tak po prostu wejæ do
Gildii £owców Nagród i ¿eby przyjmowaæ wszystko, co on mówi,
za dobr¹ monetê? Cradossk nie przejmowa³ siê, ¿e ujawnia swoje
126
myli i plany kamerdynerowi; Twilekianie byli zbyt tchórzliwi, ¿eby
wykorzystaæ w dzia³aniu informacje, które pods³uchali. Ten facet
to ³ajdak. Oczywicie, nie mam o to do niego pretensji; po prostu ten
³ajdak nie nale¿y do nas. Nadal troszczy siê tylko o siebie, i co
w tym z³ego? Ale nie dam siê nabraæ na tê jego gadkê, jak to chce
siê sprzymierzyæ z Gildi¹ £owców Nagród. A jeli wzi¹³ na powa¿-
nie moj¹ bajeczkê o braterstwie ³owców nagród, to naprawdê wielki
Boba Fett mnie rozczarowa³. Schyli³ siê i podrapa³ miêdzy pazura-
mi. To dlatego wys³a³em mojego syna Bosska, ¿eby z nim poroz-
mawia³. Bossk jest mo¿e trochê narwany... to kolejna cecha, w któ-
rej przypomina mi mnie samego w jego wieku... ale doæ bystry,
¿eby zrealizowaæ dobry, podstêpny plan.
To ty wys³a³e go do Boby Fetta?
A dlaczego nie? Cradossk by³ zadowolony ze wszech-
wiata i z tego, jak toczy³y siê sprawy w jego w³asnym ma³ym
zak¹tku. Powiedzia³em mu te¿, co ma mówiæ. To znaczy nic,
czego Boba Fett nie spodziewa³by siê po niecierpliwym m³odym
nastêpcy przywódcy Gildii. Partnerstwo miêdzy nimi dwoma prze-
ciwko mnie.
Twilekianin wytrzeszczy³ oczy.
Przeciwko tobie?
Oczywicie. Gdybym nie pos³a³ Bosska do Boby Fetta i nie
kaza³ mu tego zaproponowaæ, pewnie zrobi³by to samo z w³asnej
inicjatywy. Nie dlatego, ¿eby Bossk naprawdê chcia³ przeciwko
mnie spiskowaæ. Jest na to zbyt lojalny i zbyt sprytny. Poza tym
wie, ¿e wypatroszy³bym go i zjad³ jego bebechy na niadanie, gdy-
by to zrobi³. Zadowolony z siebie Cradossk pokiwa³ g³ow¹.
Tak bêdzie o wiele lepiej. Teraz mamy wtyczkê u naszego tajem-
niczego gocia i przysz³ego brata... wtyczkê, której Boba Fett wy-
jawi prawdziwe powody, dla których przyby³ tu, do Gildii. Mój
syn zarobi parê punktów nie tylko u kochaj¹cego ojca, ale równie¿
u paru cz³onków rady, którzy wyrazili swoje zaniepokojenie z po-
wodu jego ambicji. A ja bêdê móg³ nadal kontrolowaæ sytuacjê. To
jest najwa¿niejsze.
Wyraz zdziwienia nie znika³ z twarzy Twilekianina, gdy od-
wi¹zywa³ skórzane tamy opasuj¹ce stopy i chowa³ je w szkatu³ce
na ozdoby swojego pracodawcy.
A czy nie jest mo¿liwe warkocze g³owne Twilekianina
zalni³y od wysi³ku umys³owego ¿e twój syn mo¿e mieæ inne
plany? Inne ni¿ te, które ty mu podpowiedzia³e?
127
Cradossk po³o¿y³ pazury na po¿ó³k³ych ze staroci ³uskach
brzusznych.
Na przyk³ad jakie?
Mo¿e Bossk nie zamierza tylko udawaæ, ¿e wchodzi w spi-
sek z Bob¹ Fettem. Spisek przeciw tobie i reszcie rady Gildii.
Twilekianin potar³ podbródek, patrz¹c w jaki odleg³y punkt poza
cian¹ ozdobion¹ makatami, w którym zogniskowa³y siê jego nie-
czêste myli. Mo¿e i tak poszed³by do Boby Fetta, ¿eby z nim
porozmawiaæ... czy pos³a³by go do niego, czy te¿ nie. I z³o¿y³by
mu tê propozycjê. Na serio.
No có¿, to ciekawy pomys³. Cradossk usiad³ prosto i spod
ciê¿kich powiek popatrzy³ bez weso³oci na kamerdynera. Za
sam¹ tak¹ myl powinienem zdzieliæ ciê w ten durny ³eb. Czy ty
zdajesz sobie sprawê, co w³aciwie sugerujesz?
Umiech Twilekianina sta³ siê jeszcze bardziej nerwowy.
Kiedy teraz siê zastanawiam...
Trzeba siê by³o zastanowiæ, zanim otworzy³e usta. Cra-
dossk poczu³ kipi¹cy w nim gniew. Tylko dlatego nie oderwa³ g³o-
wy Twilekianinowi, ¿e trudno by³o znaleæ dobrego kamerdyne-
ra, przyzwyczajonego do ró¿nych jego humorów i zachcianek.
Kwestionujesz nie tylko inteligencjê mojego syna, ale i jego lojal-
noæ. Zdajê sobie sprawê, ¿e cz³onkowie twojej rasy maj¹ tylko
mgliste pojêcie o znaczeniu tego s³owa. Ale Trandoszanie Cra-
dossk uderzy³ piêci¹ we w³asn¹ pier maj¹ j¹ we krwi. Honor
i lojalnoæ, i ta wiara, która ³¹czy cz³onków rodziny a¿ po najdal-
sze pokolenia, to zasady nie podlegaj¹ce dyskusji.
Dopraszam siê o wybaczenie... ze z³o¿onymi b³agalnie
d³oñmi Twilekianin kiwa³ siê w przód i w ty³ przed Cradosskiem
na miêkkich ze zdenerwowania nogach. Nie mia³em zamiaru oka-
zaæ braku szacunku...
Dobrze, ju¿ dobrze. Cradossk odes³a³ s³u¿¹cego szybkim,
pogardliwym gestem. Poniewa¿ jeste idiot¹, pominê milczeniem
twoje obraliwe uwagi. Ale ich nie zapomni. Pielêgnowanie przez
ca³e lata pe³nych urazy wspomnieñ by³o jeszcze jedn¹ z charakte-
rystycznych cech Trandoszan. A teraz precz z moich oczu, za-
nim znowu dasz mi powód, bym zg³odnia³.
Twilekianin wycofywa³ siê z komnaty zgiêty w pó³ w uk³o-
nach.
Mo¿e powinienem go po¿reæ, zastanawia³ siê Cradossk, wk³a-
daj¹c swobodny, domowy strój uszyty ze skór swoich by³ych
128
podw³adnych. Zachowanie pracowników wynajmowanych przez
Gildiê stawa³o siê coraz bardziej niedba³e. Znalezienie odpowied-
niego personelu by³o problemem od dziesiêcioleci; pod tym wzglê-
dem Gildia mia³a te same problemy co Huttowie. Niewiele by³o
istot w galaktyce na tyle zdesperowanych, by szukaæ zatrudnienia
w miejscach, gdzie zagro¿enie mierci¹ nale¿a³o do codziennoci.
Zastanawia³ siê, czy zd³awienie Republiki przez Imperatora Palpa-
tinea poprawi tê sytuacjê, czy wrêcz przeciwnie. Ustanowienie
Imperium zapowiada³o zwiêkszenie odsetka nieszczêników w ga-
laktyce co bardzo odpowiada³o Cradosskowi ale z drugiej stro-
ny zapowiada³o cilejsz¹ kontrolê nad mieszkañcami rozmaitych
wiatów. A to rokowa³o niedobrze...
Jest nad czym myleæ. Czuj¹c ciê¿ar wieku, Cradossk pocz³a-
pa³ do komnaty koci pamiêci po³¹czonej z bawialni¹. Zapali³ jed-
n¹ ze wiec stoj¹cych we wnêce o okopconych cianach, na gru-
bej warstwie stê¿a³ego, ciekaj¹cego wosku; pe³gaj¹cy p³omyk pos³a³
dr¿¹c¹ mozaikê cieni na ciany i wisz¹ce na nich skarby.
Od dawna nie mia³ okazji powiêkszyæ swojej kolekcji o kolej-
ne memento. Czas polowañ ju¿ dla mnie min¹³, pomyla³ Cra-
dossk nie bez ¿alu. Zag³êbia³ siê coraz bardziej w rozjaniony bia-
³ymi koæmi mrok komnaty, pozwalaj¹c p³yn¹æ wspomnieniom
o pokonanych rywalach i g³upich, krn¹brnych jeñcach.
A¿ doszed³ do najstarszych, najcieñszych koci. Wygl¹da³y,
jakby pochodzi³y z gniazda ptaka, znalezionego na planecie, na
której wszystkie formy ¿ycia wyginê³y przed wiekami. Cradossk
wzi¹³ kilka do rêki i przyjrza³ siê im uwa¿nie. Widnia³y na nich
lady zêbów maleñkich, ostrych z¹bków pisklaka. Zêbów nie
stêpionych przez twarde cia³a wrogów. To by³y lady jego zêbów,
zostawione w chwilê potem, jak wyszed³ z torby jajowej swojej
matki. Koci nale¿a³y do jego braci, wyklutych z jaj o sekundy
póniej ni¿ on. Za póno, jak dla nich.
Cradossk westchn¹³. Zastanawia³ siê nad zagadk¹ w³asnej wro-
dzonej m¹droci, która zaprowadzi³a go tak daleko. Ostro¿nie od³o¿y³
koci swoich braci na wypolerowan¹ nag¹ cianê, gdzie je trzyma³.
To by³o co, czego istoty mniej znacz¹ce, takie jak ten skretynia³y
Twilekianin, nigdy nie zrozumiej¹. Rodzina, lojalnoæ i honor...
Litowa³ siê nad takimi istotami. Nie mia³y ¿adnego poczucia
tradycji.
129
9 Mandaloriañska zbroja
Twilekianin przymkn¹³ drzwi do bawialni, pozostawiaj¹c szpa-
rê. Tylko na tyle, by widzieæ, co stary Trandoszanin zamierza te-
raz robiæ.
Cradossk przeszed³ do komnaty ze swoj¹ makabryczn¹ ko-
lekcj¹. P³omieñ wiecy rysowa³ cieñ jego sylwetki wród stosów
koci. wietnie, pomyla³ Twilekianin. Jego szef zwykle przesia-
dywa³ w tej komnacie godzinami, g³aszcz¹c koci, wspominaj¹c
i czasami zapadaj¹c w sen. ni³ wtedy pochrapuj¹c i powistuj¹c,
tuli³ w pazurach czyj¹ rozszczepion¹ goleñ.
Mia³ zatem mnóstwo czasu. Bezszelestnie domkn¹³ drzwi
i szybko przeszed³ do innej czêci kompleksu mieszkaniowego Gildii
£owców Nagród. Do kwater Bosska.
Doskonale podsumowa³ jego raport m³odszy Trandosza-
nin. Jeste pewien?
Ale¿ oczywicie. Twilekianin nawet nie próbowa³ ukryæ
z³oliwoci w umiechu. S³u¿ê twojemu ojcu ju¿ od d³u¿szego
czasu. D³u¿ej ni¿ którykolwiek z jego poprzednich kamerdyne-
rów. Nie prze¿y³bym tak d³ugo, gdybym nie rozumia³ jego proce-
sów mylowych. Umiem odgadn¹æ, co staremu chodzi po g³owie,
tak samo dok³adnie, jakbym odczytywa³ wykresy z ekranu. I mogê
ci powiedzieæ jedno: ten stary g³upiec darzy ciê absolutnym zaufa-
niem. Sam mi powiedzia³, ¿e w³anie dlatego pos³a³ ciê na rozmo-
wê z Bob¹ Fettem.
Rozparty w z³oconym krzele Bossk z aprobat¹ kiwn¹³ g³ow¹.
Jestem pewien, ¿e mój ojciec mia³ wiele do powiedzenia.
O lojalnoci i honorze. I o innych rzeczach wartych tyle, co ³ajno
nerfa.
Jak zwykle.
To musi byæ najtrudniejsze w twojej pracy zauwa¿y³
Bossk. S³uchanie tego, co plot¹ g³upcy.
Nawet sobie nie wyobra¿asz, jak bardzo, pomyla³ Twile-
kianin.
Przyzwyczai³em siê powiedzia³ na g³os.
Bossk znowu pokiwa³ g³ow¹.
Zbli¿a siê chwila, kiedy nie bêdziesz ju¿ musia³ d³u¿ej wy-
s³uchiwaæ tego akurat g³upca. Kiedy ja bêdê kierowa³ Gildi¹, spra-
wy bêd¹ wygl¹daæ inaczej.
Tego w³anie siê spodziewam przytakn¹³ Twilekianin,
w duszy mówi¹c sobie: Akurat!. Uwa¿a³ jednak, by wyraz twa-
rzy nie zdradzi³ jego myli. Do tego czasu za...
130
Do tego czasu na twoje prywatne konto wp³ynie okr¹g³a
sumka. Wyraz wdziêcznoci za wszystkie us³ugi. Bossk odpra-
wi³ go niedba³ym gestem uniesionych pazurów. Mo¿esz odejæ.
Ten g³upiec ma racjê co do jednego, pomyla³ Twilekianin.
Poczucie zadowolenia z siebie rozgrzewa³o go od wewn¹trz, kiedy
szed³ w stronê swoich pokoi.
Odwala³ kawa³ dobrej roboty... dla siebie samego.
Boba Fett us³ysza³ szczêkniêcie otwieranych drzwi. Musia³
zapanowaæ nad najg³êbiej zakodowanymi odruchami, dziêki któ-
rym zdo³a³ prze¿yæ w tym twardym wszechwiecie, by nie odwró-
ciæ siê do nich przodem. Wiêcej ³owców straci³o ¿ycie od blastera
przepalaj¹cego ich krêgos³up ni¿ w starciu z przeciwnikiem twarz¹
w twarz. Fett wiedzia³ o tym lepiej ni¿ ktokolwiek inny sam
wypraktykowa³ ten sposób.
Przepraszam... da³ siê s³yszeæ od drzwi ostro¿ny g³os.
To dlatego sta³ ty³em. ¯eby tym, którzy przyjd¹ do tej wilgot-
nej nory, aby z nim porozmawiaæ, daæ wra¿enie psychologicznej
przewagi. Niektórzy z cz³onków Gildii £owców Nagród byli co-
kolwiek upoledzeni, jeli chodzi o odwagê. Trudno mu by³o wy-
obraziæ sobie, dlaczego w takim razie uwierzyli, ¿e nadaj¹ siê do
tego rzemios³a. Gdyby wchodz¹c do pokoju zobaczyli wprost przed
sob¹ czarny, w¹ski wizjer jego he³mu, pewnie czmychnêliby z po-
wrotem, zanim zdo³a³by otworzyæ usta.
Tak? Boba Fett odwróci³ siê powoli i na tyle niegronie,
jak tylko by³o to mo¿liwe u kogo o jego reputacji. O co chodzi?
Tak sobie myla³em... w drzwiach sta³ ma³y ³owca nagród
z du¿ymi owadzimi oczami i wtykami oddechowymi. ... czy móg³-
bym zamieniæ z panem s³ówko...
Jak on siê nazywa³? W oczach Boby Fetta nie ró¿nili siê ni-
czym od siebie. Zuckuss, przypomnia³ sobie. Partner Bosska, przy-
najmniej ostatnio, kiedy sprz¹tn¹³ im sprzed nosa tego ksiêgowe-
go, Nila Posonduma.
Oczywicie, jeli pan jest zajêty... Zuckuss z³¹czy³ d³onie
nerwowym gestem. Mogê przyjæ kiedy indziej...
Ale¿ proszê, nie mam nic do roboty. Boba Fett widzia³ te¿
tego ³owcê na bankiecie, blisko Bosska. A zatem najwyraniej na-
dal co ich ³¹czy³o. W wa¿nych sprawach doda³ nie ma sen-
su odwlekaæ rozmowy.
131
Rozmowa nie trwa³a d³ugo. Zuckuss wymkn¹³ siê z kwatery
Fetta najwy¿ej kilka minut póniej i znik³ w g³êbi korytarza, zanim
ktokolwiek z Gildii zdo³a³ go zauwa¿yæ. P³otka, pomyla³ Boba
Fett. ¯adna z grubych ryb trzês¹cych Gildi¹, o których opowiada³
mu Kudar Mubat. Ale nie pozbawiony znaczenia. Prosta linia do
ucha Bosska, który, jako niecierpliwy dziedzic szykuj¹cy siê do
przejêcia w³adzy w Gildii, móg³by zaprotestowaæ przeciwko roz-
darciu jej na strzêpy.
Rozmowa potoczy³a siê dok³adnie tak, jak siê Boba Fett spo-
dziewa³, i tak samo jak przewidzia³ Kudar Mubat. Zuckuss by³
taki sam, jak tylu innych na ni¿szych szczeblach Gildii £owców
Nagród idealna mieszanka chciwoci i naiwnoci. Ma doæ rozu-
mu, by zabijaæ, pomyla³ Fett, kiedy Zuckuss wyszed³. Niedu¿y
³owca nagród rozejrza³ siê nerwowo po korytarzu, ¿eby siê upew-
niæ, ¿e nikt nie zobaczy, jak wymyka siê w g³¹b owietlonego po-
chodniami tunelu. Ale nie doæ, by samemu ujæ z ¿yciem, dokoñ-
czy³ myl Fett. Mo¿e Zuckuss zdo³a, przy sprzyjaj¹cym g³upcom
szczêciu, prze¿yæ roz³am w Gildii, ale pewnego dnia przyjdzie na
niego pora.
Na tym w³anie, jak s¹dzi³, polega³a ró¿nica miedzy nim a nie-
szczêsnym Zuckussem, miêdzy nim a Bosskiem czy jego starzej¹-
cym siê ojcem i reszt¹ cz³onków Gildii. Boba Fett usiad³ na chwilê
na kamiennej ³awie; pancerz i uzbrojenie, które mia³ na sobie, a któ-
re sta³o siê czêci¹ jego samego w stopniu nie mniejszym ni¿ w³a-
sny krêgos³up, nie pozwala³y mu oprzeæ siê plecami o cianê. Ni-
gdy nie traci³ czasu na autorefleksjê, tak jak nie traci³by go zabójczy
pocisk wystrzelony z wyrzutni przypiêtej do jego pleców, nios¹c
zag³adê namierzonemu celowi. Wiedzia³ jednak, ¿e powodem, dla
którego on sam by³ ¿ywy, podczas gdy inni ponieli mieræ lub
wkrótce ponios¹ by³o to, ¿e pozna³ najg³êbsz¹, podstawow¹ ta-
jemnicê dobrego ³owcy nagród...
Niezale¿nie od tego, jak dobrze sobie radzi³ w ³apaniu i, jeli
zachodzi³a taka potrzeba, zabijaniu innych istot rozumnych, jesz-
cze lepszy by³ w unikaniu mierci z r¹k tych, którzy próbowali go
zabiæ. Ca³a reszta by³a kwesti¹ przewagi uzbrojenia.
Boba Fett wsta³ z kamiennej ³awy. Jeli zostanie tu d³u¿ej,
pojawi¹ siê nastêpni chêtni do rozmowy. Nastêpni, którym siê
wydaje, ¿e potrafi¹ ujæ z ¿yciem tak jak on, a nie wiedz¹, ¿e ju¿
tkwi¹ w sid³ach pajêczyny rozsnutej przez Kudara Mubata. Nikt
jej jeszcze nie dostrzega³ ani nie móg³ wyczuæ, jak naprê¿aj¹ siê
132
nici. Oprócz Bosska i Zuckussa móg³ jeszcze wpaæ jeden z g³ów-
nych doradców Cradosska w Radzie Gildii, albo jego twilekiañski
kamerdyner, który chêtnie uci¹³by sobie z nim pogawêdkê d³u¿sz¹
ni¿ tamta, gdy wprowadza³ go do tej wilgotnej nory. Ka¿dy z nich
chcia³ mu zaproponowaæ jaki uk³ad, ka¿dy by³ gotów pomóc mu
rozerwaæ Gildiê na strzêpy, a przy okazji wyrwaæ dla siebie jak
najwiêkszy kawa³ z tego, co z niej pozostanie.
W tej chwili nie mia³ jednak ochoty na ¿adne rozmowy. Czy-
ny znaczy³y wiêcej ni¿ s³owa; to by³a jedna z tych prawd, w które
Boba Fett wierzy³. Mê¿czyznê, którego zabij¹ s³owa, uratowaæ
mog¹ czyny. Powiêcanie czasu na gadanie z innymi istotami ro-
zumnymi równa³o siê grzêniêciu w mierteln¹ pu³apkê. Teraz Fett
chcia³ znaleæ siê z powrotem na pok³adzie Niewolnika I, jego
azylu przycumowanego do g³ównego kompleksu Gildii, w³¹czyæ
kolejne elementy systemu bezpieczeñstwa, gotowego usma¿yæ ka¿-
dego, kto spróbuje je naruszyæ, i tam udaæ siê na spoczynek. Mo¿e
nie bêdzie to sen sprawiedliwego Fett nie mia³ w tej kwestii
¿adnych z³udzeñ, ale i niczego nie ¿a³owa³ ale przynajmniej za-
s³u¿ony sen po ca³ym dniu ciê¿kiej pracy. W jego fachu oznacza³o
to pomaganie innym w sprowadzeniu na siebie zguby.
Obecnoæ istot rozumnych, naznaczonych piêtnem mierci,
choæ niewiadomych tego, k³ad³a siê ch³odem na sercu Boby Fet-
ta, czy na tym, co z niego pozosta³o po tylu latach sprowadzania
na innych mierci. By³a jak proroctwo jego w³asnej mierci, choæ
mia³ pewnoæ, ¿e by³a jeszcze od niego daleko, tak w czasie, jak
i w przestrzeni.
Powrót do wnêtrza statku przyniesie mu ulgê, tak jak powrót
do pustki rozci¹gaj¹cej siê pomiêdzy gwiazdami. Bêdzie sam, od-
ciêty od innych, czy to ¿ywych, czy martwych...
Tego w³anie potrzebowa³. Zamkn¹³ za sob¹ drewniane drzwi
i ruszy³ korytarzem w pe³gaj¹cym wietle pochodni. Wszêdzie,
byle nie tutaj, pomyla³ Boba Fett. Tunel ci¹gn¹³ siê przed nim,
a nad nim grube warstwy ska³y ci¹¿y³y jak grób, na który jeszcze
nie zas³u¿y³.
133
R O Z D Z I A £
DZI
Mówi³e co. Dengar poda³ postaci le¿¹cej na palecie me-
talowy kubek z wod¹. Przez sen.
Sen to nie by³o odpowiednie s³owo, wiedzia³ to. Agonia pa-
sowa³aby lepiej. Tyle ¿e Boba Fett jednak nie umar³. Mimo wszystko.
Doprawdy? Nawet bez he³mu Boba Fett mia³ spojrzenie
równie zimne i nieprzejednane jak to, które wyziera³o zza w¹skie-
go wizjera. Le¿enie na zaimprowizowanym ³ó¿ku w najmniejszej
komorze kryjówki nie umniejsza³o jego mierciononego poten-
cja³u, jakby poparzona kwasem skóra by³a tylko tymczasowym
kostiumem, mniej realnym ni¿ znoszona zbroja le¿¹ca w k¹cie.
I co mówi³em?
Nic wa¿nego odpar³ Dengar. Nie by³ taki g³upi, ¿eby ukry-
waæ prawdê, gdyby mamrotanie nieprzytomnego, nafaszerowane-
go lekami Fetta z³o¿y³o siê w sensown¹ ca³oæ. Ten facet to cho-
dz¹ca tajemnica, pomyla³ Dengar. Gdyby przejrza³ który z tych
sekretów, by³oby to tak, jakby go okrad³, a konsekwencje takiego
czynu nie by³yby przyjemne. Dengar doskonale zdawa³ sobie z te-
go sprawê. Co o tym, ¿e nie lubisz wokó³ siebie innych istot
rozumnych. Takie tam rzeczy.
Mhm. Boba Fett uniós³ g³owê i z trudem poci¹gn¹³ ³yk
podanej wody. Jego umiech wygl¹da³ jak rana wyciêta w ¿ywym
miêsie twarzy. Nadal za nimi nie przepadam.
Proszê nie niepokoiæ pacjenta wy¿szy z robotów medycz-
nych zwróci³ uwagê Dengarowi. Razem ze swoim ni¿szym partne-
rem by³ zajêty zmian¹ banda¿y owiniêtych wokó³ torsu Boby Fetta.
134
Zakrwawione opatrunki i plastry sterylnego ¿elu trudno by³o ode-
rwaæ od poparzonego cia³a. Rany takie jak Fetta goi³y siê d³ugo;
soki ¿o³¹dkowe Sarlacka trawi³y cia³o do koci jeszcze d³ugo po
mierci potwora. Gdybym mia³ takie uprawnienia ci¹gn¹³ SH
Σ
1-
B nakaza³bym panu natychmiast opuciæ ten teren.
Ale nie masz. Dengar opar³ plecy o krusz¹c¹ siê skaln¹
cianê komory. Powietrze w kryjówce by³o gor¹ce i suche jak wnê-
trze staro¿ytnego kopca pogrzebowego, które stercza³y z powierzchni
najdalszych obrze¿y Morza Wydm, gdzie podwójne s³oñca Tato-
oine momentalnie mumifikowa³y zw³oki. Zreszt¹ doda³ Dengar
jeli do tej pory go nie zabilicie, nic nie zdo³a tego zrobiæ.
Sarkazm odezwa³ siê ma³y 1e-XE, przygotowuj¹c kolej-
na mieszankê rodków przeciwbólowych i antyseptyków. Nie-
docenienie.
Jest tu kto jeszcze, prawda? Boba Fett odsun¹³ usta od
metalowego kubka, który przytrzymywa³ Dengar. Wysi³ek, jaki
sprawi³o mu wymówienie tych s³ów, przyspieszy³ oddech, a wska-
niki i odczyty na ekranach otaczaj¹cej go aparatury rozjarzy³y siê
czerwieni¹. Kobieta.
Dengar nie odpowiedzia³. Umieci³ nape³niony do po³owy ku-
bek na szczycie sztucznego p³uca, przy którym krz¹ta³y siê oba
roboty. Mia³ co innego na g³owie, inne rzeczy do roboty ni¿ poga-
wêdki ze z³owrogim mê¿czyzn¹ le¿¹cym na palecie, który balan-
sowa³ na krawêdzi mierci jeszcze kilka dni temu. Jeden z genera-
torów dostarczaj¹cych energiê do kryjówki wysiad³; strzela³ bia³ymi
iskrami i wypuszcza³ gêste k³êby bia³ego dymu. Trzeba by³o wy³¹-
czyæ niemal wszystkie klimatyzatory, przez co powietrze wewn¹trz
kryjówki zamieni³o siê w gor¹cy, gêsty opar. Dengar powinien by³
zaj¹æ siê generatorem i doprowadziæ go do stanu u¿ywalnoci, za-
miast warowaæ przy ³ó¿ku Boby Fetta. Ale zimne spojrzenie ³ow-
cy nagród trzyma³o go na miejscu równie skutecznie jak zakrzy-
wiony hak pa³ki gafi.
Nie ma potrzeby, ¿eby k³ama³ powiedzia³ Boba Fett. Jego
s³owa by³y równie zimne i beznamiêtne jak wzrok. Widzia³em
j¹. Wesz³a tutaj. Chyba wczoraj. Nadal trudno mi okreliæ takie
rzeczy. By³o ciemno, a ona musia³a myleæ, ¿e piê. Albo ¿e umar-
³em.
Proszê... powiedzia³ SH
Σ
1-B, kontroluj¹c rurki biegn¹ce
od cia³a Fetta do aparatury medycznej. Znacz¹co utrudnia nam
pan nasz¹ pracê.
135
Dengar zignorowa³ roboty. Mia³ w³anie powiedzieæ Fettowi,
kim by³a kobieta, kiedy spad³y bomby. Prawdziwe bomby.
Py³ posypa³ siê z sufitu komory na soczewki optyczne SH
Σ
1-B,
który uniós³ g³owê w stronê, sk¹d dobieg³ nag³y huk. Niekiedy na
powierzchniê Morza Wydm spada³y huragany, smagaj¹c potokami
piasku strome w¹wozy i znikaj¹c równie szybko, jak siê pojawi³y pod
bliniaczymi s³oñcami. Dengar zawsze uwa¿a³, ¿e kryjówka, któr¹
sobie wykopa³, znajdowa³a siê zbyt g³êboko pod powierzchni¹ plane-
ty, by odnieæ szkody w wyniku samych tylko kaprysów rozszala³ej
pogody. Trzeba czego wiêcej, uzna³, ¿eby nas tu dostaæ.
Ta myl nie przebrzmia³a jeszcze w jego g³owie, gdy od³amek
skalny, przy wtórze jeszcze g³oniejszego grzmotu, trafi³ go prosto
w twarz.
Spojrza³ w górê, podobnie jak oba roboty medyczne. W prze-
b³ysku wspomnienia zobaczy³ wiat³o ostrzejsze ni¿ nó¿ i janiejsze
ni¿ po³¹czony blask bliniaczych s³oñc Tatooine. W nastêpnej chwili
plu³ ¿wirem i krwi¹, a kto, kogo nie widzia³, ci¹gn¹³ go za ramiê.
Chod! G³os nale¿a³ do Neelah; zacisnê³a mocno rêce na
jego przedramieniu i poci¹gnê³a. Kamienie i piach osypywa³y siê
z jego piersi, gdy próbowa³ siê wygrzebaæ, najpierw s³abo, a potem
z si³¹ nag³ej determinacji, która w po³¹czeniu z wysi³kami dziewczy-
ny pozwoli³a mu wydostaæ siê spod rumowiska. On tu nadal jest!
Oczywicie mia³a na myli Bobê Fetta. wiat³a awaryjne za-
mruga³y, gdy ocala³y generator obudzi³ siê do ¿ycia. Dengar nadal
s³ysza³ huki na powierzchni, ale oddala³y siê coraz bardziej. Huki
powróc¹, by³ tego pewien; zna³ siê dostatecznie dobrze na techni-
kach zmasowanego ataku bombowego, ¿eby wiedzieæ, co dzia³o
siê na górze. Po pierwszej fali przyjdzie nastêpna, krzy¿uj¹ca siê
z tamt¹ pod odpowiednim k¹tem. Nie pozostanie kamieñ na ka-
mieniu, ¿aden w¹wóz, ¿aden zerodowany s³up; wszystko roztrza-
skane w py³. A jeli chodzi o ¿ycie, jakie mog³o kryæ siê pod po-
wierzchni¹...
Neelah ju¿ przekopywa³a siê przez zwa³owisko zagradzaj¹ce
wyjcie z komory. Py³ zacz¹³ osiadaæ, dziêki czemu Dengar zdo³a³
siê zorientowaæ, ¿e si³a eksplozji rzuci³a go z powrotem do g³ównej
komory. Gdyby znalaz³ siê trochê g³êbiej, tam gdzie roboty me-
dyczne zajmowa³y siê opatrywaniem pacjenta, spadaj¹ce od³amki
skalne spad³yby prosto na niego i roztrzaska³y mu czaszkê.
Pomieszanie. Zakrwawione place Neelah odgrzeba³y w³a-
nie mniejszego robota. Z podziurawionym korpusem i wgniecionym
136
ekranem z mrugaj¹cymi odczytami, 1e-XE wyczo³ga³ siê spod ru-
mowiska i z trudem stan¹³ prosto. Ha³as. Niedobroæ.
Na co czekasz? Neelah odwróci³a siê i spojrza³a na niego
oczami b³yszcz¹cymi w pokrytej py³em i potem twarzy. Pomó¿ mi!
Oszala³a? Dengar wyci¹gn¹³ rêkê i szarpn¹³ dziewczynê, sta-
wiaj¹c j¹ na nogi. Nie ma na to czasu! Ktokolwiek spuci³ te bomby,
za minutê bêdzie tu z powrotem! Musimy siê st¹d wydostaæ!
Nie idê bez niego! Neelah wyrwa³a ramiê z ucisku Den-
gara. Ratuj siê sam, jeli chcesz. Odwróci³a siê i zaczê³a siê
si³owaæ z g³azem niemal tak du¿ym jak ona sama.
Pod kryjówk¹, g³êboko w macierzystej skale planety, bieg³y
tunele, krête i g³adkie. Dengar zbada³ je na odleg³oæ wystarczaj¹-
c¹, by stwierdziæ, ¿e ³¹czy³y siê z Wielk¹ Jam¹ Carcoona; skoro
za Sarlacc by³ ju¿ martwy, mogli siê tam bezpiecznie skryæ przed
bombardowaniem. Tylko wtedy jednak, kiedy dotr¹ tam na czas,
zanim kolejna niszczycielska fala spowoduje zawalenie siê tego,
co zosta³o z jego kryjówki.
Waha³ siê tylko przez chwilê, zanim przeklinaj¹c w³asn¹ g³u-
potê po³o¿y³ rêce na g³azie, tu¿ nad d³oñmi Neelah. Powierzchnia
kamienia by³a liska od jej krwi. Dengar wbi³ palce w g³az i szarp-
n¹³, napieraj¹c ca³¹ swoj¹ mas¹, by pokonaæ opór ska³y. Gdzie
w oddali, ponad nimi, s³ysza³, ¿e bombardowanie ustaje jak burza,
która traci na sile. To tylko na chwilê, pomyla³. Wróc¹ tu, i to
szybko.
Napar³ ramieniem na g³az. Zakrzywi³ palce, by zacieniæ chwyt.
Uderzy³o go miêdzy jednym haustem powietrza a drugim, ¿e nie
wie nawet, kim jest ten, kto postanowi³ zamieniæ Morze Wydm
ponad nimi w spalony py³. Mo¿e si³y Imperium albo Sojuszu Re-
beliantów, albo Huttowie, albo Czarne S³oñce na tym etapie nie
by³o to nawet w po³owie tak istotne jak po prostu prze¿ycie mor-
derczego deszczu. Jedno, co wiedzia³ na pewno, w g³êbi swojej
istoty, to ¿e mia³o to co wspólnego z Bob¹ Fettem. Zwi¹zanie siê
z tym gociem by³o pewn¹ przepustk¹ do katastrofy.
Wielki g³az poruszy³ siê gwa³townie i pos³a³ Neelah na zasypa-
n¹ gruzem pod³ogê g³ównej komory. Dengar zdo³a³ utrzymaæ rów-
nowagê, zmieniaj¹c chwyt i uginaj¹c nogi, by g³az nie przestawa³
siê toczyæ. Neelah podnios³a siê, by zejæ z drogi g³azu i potrzaska-
nych drzwi komory, które runê³y na ziemiê tu¿ za ni¹.
Marnujecie czas oznajmi³ SH
Σ
1-B z ods³oniêtej nagle jamy
za rumowiskiem i osiadaj¹cym py³em. Robot medyczny zagrzeba³
137
siê w niej, od³¹czaj¹c rurki i przewody przymocowane do cia³a
Boby Fetta. Procedury medyczne nakazuj¹ niezw³ocznie zabraæ
pacjenta z tego niebezpiecznego miejsca.
Le¿¹cy na palecie Boba Fett straci³ przytomnoæ, czy to po-
walony si³¹ bombardowania, czy te¿ od rodków nasennych poda-
nych mu przez robota medycznego. Dengar i Neelah minêli rumo-
wisko; ka¿de z nich chwyci³o za jeden koniec palety, unosz¹c Fetta
na tyle wysoko, by mo¿na go by³o wynieæ do g³ównej komory.
Zaczekaj chwilê. Neelah wydosta³a siê na woln¹ prze-
strzeñ, po³o¿y³a swój koniec palety i ruszy³a z powrotem do wnê-
trza bocznej komory. Siatka pêkniêæ pokry³a sufit, sypi¹c desz-
czem py³u i lunych kamieni, gdy ostre uderzenia nad nimi zaczê³y
przybli¿aæ siê z powrotem. Chwilê póniej wy³oni³a siê stamt¹d
z wytrawionym i powgniatanym he³mem Boby Fetta i reszt¹ jego
rynsztunku bojowego; z³o¿y³a je w nogach nieprzytomnego ³owcy
nagród, po czym chwyci³a za swój koniec palety. Dobra, idziemy.
Oboje padli na ziemiê wyczerpani, gdy dotarli do bezpiecz-
nych tuneli wydr¹¿onych przez Sarlacka. Roboty medyczne zajê³y
siê swoim pacjentem, podczas gdy Dengar i Neelah odpoczywali,
oparci plecami o g³adkie, stopione ciany ob³ego tunelu. Odg³osy
bombardowania wydawa³y siê tak odleg³e, jakby dochodzi³y z in-
nej, bardziej pechowej planety.
Co tak cuchnie? Neelah zmarszczy³a nos, kieruj¹c wzrok
w dó³ mrocznego, smrodliwego korytarza.
Dengar uniós³ latarniê, któr¹ zdo³a³ pospiesznie wygrzebaæ z za-
pasów swojej kryjówki. Jej w¹t³e wiat³o rozprasza³o ciemnoæ
tylko na parê metrów, zanim znik³o, poch³oniête przez mrok.
Pewnie Sarlacc powiedzia³. Czy raczej to, co z niego
zosta³o. Z Wielkiej Jamy Carcoona wystawa³a zaledwie g³owa
i paszcza potwora; jego macki siêga³y daleko w g³¹b ska³y. Nie-
którzy twierdzili, ¿e a¿ po same granice Morza Wydm. Kiedy
nasz przyjaciel wysadzi³ w powietrze bebechy Sarlacka Dengar
wskaza³ palcem na spoczywaj¹cego na platformie Fetta pod
powierzchni¹ pozosta³a du¿a czêæ cia³a potwora, która teraz roz-
k³ada siê i gnije. Nie powinna siê spodziewaæ, ¿e co takiego
bêdzie pachnieæ.
Woñ rozk³adu przybiera³a na sile, jakby wibracje wywo³ane
bombardowaniem otworzy³y ropiej¹cy wrzód. Neelah zblad³a, szyb-
ko wsta³a i odesz³a za za³om korytarza. Dengar s³ysza³, jak krztusi
siê i wymiotuje.
138
Nie przywyk³a do takich rzeczy, pomyla³. W ka¿dym razie
jaka jej czêæ; co, co kry³o siê w mroku jej zapomnianych wspo-
mnieñ. To go zaintrygowa³o. Zwyk³a tancerka, ³adna s³u¿¹ca na
dworze Jabby powinna by³a szybko przyzwyczaiæ siê do zapachu
mierci. Ta woñ przenika³a ciany jego pa³acu, s¹cz¹c siê z jaskini
rankora pod sal¹ tronow¹. Huttowie na ogó³ lubili ten zapach. Jed-
n¹ z obrzydliwszych cech tej rasy by³a potrzeba otaczania siê wo-
ni¹ mierci, która mia³a im przypominaæ, ¿e oni sami nadal ¿yli,
podczas gdy cia³a ich wrogów albo obiekty ich mierciononych
rozrywek gni³y i rozk³ada³y siê tu¿ pod ich nosem. Miêdzy innymi
to w³anie sprawia³o, ¿e dla Dengara praca u nie¿yj¹cego Jabby
czy innego z cz³onków jego klanu by³a ostatecznoci¹. Zw³aszcza
po tym, jak spotka³ Manaroo i zakocha³ siê w niej. Jak móg³ wra-
caæ do niej, najbli¿szej mu osoby, która by³a kwintesencj¹ niespo-
tykanej czystoci i wdziêku, otoczony miazmatami mierci? To
by³o niemo¿liwe.
Neelah te¿ widaæ nie mog³a tego znieæ. Mia³a usposobienie
kobiety szlachetnie urodzonej, wrodzony dar dowodzenia i wymu-
szania pos³uszeñstwa. Dengar zauwa¿y³ to ju¿ wtedy, gdy prze-
ciwstawi³a mu siê podczas ich pierwszego spotkania. Ka¿da inna
osoba, poddana rygorom odra¿aj¹cego dworu Jabby, a potem wy-
stawiona na bezlitosny ¿ar Morza Wydm, ust¹pi³aby wobec ewi-
dentnej przewagi si³y i uzbrojenia Dengara. Jednak jaka iskra od-
wagi w dziewczynie w tych warunkach rozb³ys³a jeszcze janiej,
doæ gor¹ca, by poparzyæ jego wyci¹gniêt¹ rêkê, gdyby powa¿y³
siê j¹ tkn¹æ.
Ta arystokratyczna duma widoczna by³a te¿ w twarzy dziew-
czyny, nawet spalonej i wyostrzonej przez blask podwójnego s³oñ-
ca i pal¹ce wiatry smagaj¹ce Morze Wydm. Bêdzie z ni¹ k³opot,
uwiadomi³ sobie Dengar. Mia³ doæ na g³owie, zanim siê pojawi³a,
ale jej obecnoæ stanowi³a w tym równaniu czynnik, który po-
wiêksza³ mo¿liwoæ komplikacji.
Neelah wróci³a z twarz¹ jeszcze bledsz¹ w wietle latarni.
Przepraszam powiedzia³a.
Nie ma za co. Dengar wzruszy³ ramionami. Pierwszy
przyznam, ¿e nie jest to najprzyjemniejsze s¹siedztwo. Podniós³
siê na nogi. Lepiej zobaczmy, w jakim jestemy stanie.
Roboty medyczne zajê³y miejsce po obu stronach platformy
Boby Fetta.
Jak siê czuje pacjent?
139
SH
Σ
1-B spojrza³ na Dengara.
Tak, jak siê mo¿na tego spodziewaæ odpowiedzia³ ziryto-
wanym g³osem bior¹c pod uwagê, na co zosta³ nara¿ony.
S³uchaj no! Dengar wycelowa³ palec we w³asn¹ pier.
Czy to ja zarz¹dzi³em to bombardowanie? Nie wiñ mnie za wszystko
z³e, co nas spotyka.
To nieg³upie pytanie. Staj¹c obok niego, Neelah spojrza³a
na nieprzytomnego ³owcê. Kto je zarz¹dzi³?
A kto to mo¿e wiedzieæ? Dengar postawi³ lampê na wy-
stêpie skalnym. Ten facet ma potê¿nych wrogów. To by³ pewnie
jeden z nich.
W takim razie to oznacza, ¿e kto wie, ¿e on ¿yje. Kto
oprócz nas.
Uwiadomienie sobie tego faktu Dengar odczu³ jak pr¹d, któ-
ry przebieg³ przez jego mózg jak przez dwa koñce zerwanych prze-
wodów. Ma racjê, pomyla³. Kto musia³ siê dowiedzieæ i przeka-
zaæ dalej temu, kto uzna³ za bardzo wa¿n¹ informacjê, ¿e Boba
Fett nie umar³; ¿e oddech, choæ p³ytki, nadal unosi³ jego pier.
Temu komu siê to nie spodoba³o. Komu, kto by³ w stanie wys³aæ
na Tatooine ³adunki wybuchowe zdolne zlikwidowaæ ca³¹ armiê,
tylko po to, ¿eby upewniæ siê, ¿e Boba Fett ju¿ nigdy wiêcej nie
zdo³a nabraæ powietrza w p³uca.
Kto nas ledzi³ stwierdzi³ Dengar. Wyeliminowa³ siebie
samego jako ród³o przecieku, a Manaroo przysiêg³a mu trzymaæ
sprawê w tajemnicy. Neelah nie by³a zbyt prawdopodobn¹ podej-
rzan¹; nie mia³a dok¹d pójæ ani komu tego powiedzieæ, kiedy
wydosta³a siê na Morze Wydm. A od czasu, kiedy Dengar j¹ spo-
tka³, nie opuszcza³a jego kryjówki. Mo¿e kto z pa³acu Jabby, za-
stanawia³ siê. Znalaz³oby siê tam wielu ³ajdaków, nawet po mierci
Jabby, którzy potrafiliby niezauwa¿eni obserwowaæ, kto przycho-
dzi z pustyni i na ni¹ wraca. Straciwszy lukratywn¹ posadê u Jab-
by, ka¿dy z nich by³by sk³onny sprzedaæ cenn¹ wiadomoæ temu,
kto zap³aci³by za ni¹ najwiêcej. Na przyk³ad agentom imperialnym
albo komukolwiek, kto chowa³ g³êbok¹ urazê do Boby Fetta.
Tak w³anie musia³o siê staæ. Dengar pokiwa³ g³ow¹. Kto musia³
zauwa¿yæ, jak zabieram Fetta do mojej kryjówki.
Nie b¹d g³upi. Neelah potrz¹snê³a g³ow¹. Gdyby ten kto
dok³adnie wiedzia³, gdzie znajduje siê Fett, nie bombardowa³by
wszystkiego, co znajduje siê w zasiêgu wzroku od Wielkiej Jamy
Carcoona. Jeden pocisk, wycelowany prosto w tunel wejciowy,
140
za³atwi³by sprawê. Prosto i czysto. Wskaza³a na milcz¹c¹ postaæ
na platformie. Gdyby tylko tego by³o potrzeba, ¿eby go zabiæ,
wybraliby ³atwiejszy sposób. Na dodatek cichy.
Mia³a racjê, musia³ przyznaæ Dengar. Boba Fett nie by³ jedy-
nym, który mia³ swoje tajemnice; jego klienci i wrogowie byli w tym
do niego podobni. Precyzyjne jak skalpel chirurga uderzenie wy-
eliminowa³oby Fetta bez ryzyka, jakie musia³o siê wi¹zaæ ze zma-
sowanym bombardowaniem. Kiedy Dengar ostatnio kontaktowa³
siê ze swoim informatorem w Mos Eisley, nie s³ysza³, ¿eby za
g³owê Fetta wyznaczono nagrodê. A zatem jeli ktokolwiek próbo-
wa³ go sprz¹tn¹æ, stara³ siê trzymaæ to w tajemnicy.
Chyba ¿e... powiedzia³ Dengar ... jest jaki inny powód
tego ataku.
Neelah wywróci³a oczami.
Naprawdê mylisz, ¿e jest jaki inny powód?
Odpowied by³a oczywista. W tunelu zaleg³a cisza; Dengar
spojrza³ w górê, nas³uchuj¹c i czekaj¹c.
Chyba skoñczyli.
Mo¿emy wracaæ?
¯artujesz? Dengar potrz¹sn¹³ g³ow¹, podniós³ latarniê
i skierowa³ jej wiat³o w tê stronê tunelu, z której nadeszli. wiat³o
wy³owi³o bez³adne rumowisko, tarasuj¹ce przejcie. Jestemy
odciêci. Nawet jeli cokolwiek pozosta³o z mojej kryjówki, co jest
bardzo w¹tpliwe, bior¹c pod uwagê to, co siê dzia³o na górze, nie
dostaniemy siê tam teraz. Musimy iæ do przodu i sprawdziæ, czy
jest jaka inna droga na powierzchniê.
Dreszcz obrzydzenia wstrz¹sn¹³ ramionami Neelah. Smród by³
wyranie silniejszy w nieowietlonym koñcu korytarza.
Czy mo¿na go przenosiæ? Dengar wskaza³ na Bobê Fetta.
Z medycznego punktu widzenia powiedzia³ SH
Σ
1-B le-
piej by³oby go nie ruszaæ.
Nie o to pyta³em.
Nie wiem, po co w ogóle zada³ pan sobie trud postawienia
tego pytania. W g³osie robota s³ychaæ by³o ura¿on¹ dumê.
Wyobra¿am sobie, ¿e i tak zrobi pan to, co pan zaplanowa³, nieza-
le¿nie od tego, co ja albo 1e-XE panu powiemy.
Idziemy! Dengar skin¹³ na Neelah, by chwyci³a za swój ko-
niec palety. Te roboty nie maj¹ pojêcia, jaki twardziel z tego gocia.
Podnieli paletê. Dengar wzi¹³ na siebie wiêksz¹ czêæ ciê¿a-
ru nieprzytomnego ³owcy. Kiedy potkn¹³ siê na lunym ¿wirku,
141
przekona³ siê, jak silna naprawdê by³a Neelah; przytrzyma³a pa-
letê, nie pozwalaj¹c, by przechyli³a siê na bok. Dengar poleci³
wiêkszemu z robotów, by obwi¹za³ jeden z pasów do przenosze-
nia palety wokó³ swojej szyi. W chybotliwym wietle latarni ru-
szyli w dó³, w mrok i skrêcaj¹cy ¿o³¹dek smród.
Sk¹d wiesz... trzymaj¹ca drugi koniec palety Neelah z tru-
dem ³apa³a oddech. Sk¹d wiesz, ¿e zdo³amy têdy wyjæ?
Nie wiem odpowiedzia³ po prostu Dengar. Ale wyczu-
wam powiew powietrza, który stamt¹d dochodzi. Nie czujesz go
na twarzy? Spojrza³ na ni¹ przez ramiê. Przyzwyczai³a siê ju¿ do
smrodu rozk³adaj¹cego siê truch³a Sarlacka, pogrzebanego w reszt-
kach jego gniazda pod Wielk¹ Jam¹ Carcoona. Neelah wziê³a g³ê-
boki oddech, rozszerzy³a nozdrza i lekko zakas³a³a. Nawet przy
tym smrodzie ci¹gn¹³ Dengar mogê powiedzieæ, ¿e powiew
dochodzi sk¹d spoza tych tuneli. Jeli pójdziemy za nim do ró-
d³a, mo¿e znajdziemy miejsce, gdzie uda nam siê wyczo³gaæ czy
przekopaæ na powierzchniê. Albo i nie... wzruszy³ ramionami.
Atak bombowy móg³ spowodowaæ zawalenie tuneli tak¹ iloci¹
gruzu i od³amków, ¿e siê nie wydostaniemy. A wtedy niewiele da
siê zrobiæ.
Nie wygl¹dasz na specjalnie zaniepokojonego t¹ perspek-
tyw¹.
A jaki mam wybór? Sam siê pcha³em do tej roboty. Jeden
k¹cik ust Dengara uniós³ siê w posêpnym umiechu. Póniej, jak
ju¿ faktycznie bêdê umiera³, mo¿e pozwolê sobie na wiêcej emo-
cji. Do tego czasu lepiej oszczêdzaæ si³y, bo nie wiemy, przez co
przyjdzie nam siê przekopaæ. Uniós³ wy¿ej swój koniec palety.
Chodmy. Lepiej zobaczmy, co nas czeka.
Roboty medyczne sz³y za nimi.
To wbrew wszelkim zasadom medycyny. SH
Σ
1-B od-
wa¿y³ siê znów wyg³osiæ swoje obawy. Nie bierzemy odpowie-
dzialnoci za to, co stanie siê z naszym pacjentem.
Rozgrzeszenie. Mniejszy robot z trudem posuwa³ siê po
nierównym terenie. Brak winy.
Tak, jasne. Mniejsza o to. Dengar nawet nie spojrza³ na
narzekaj¹ce roboty. Nikt nie bêdzie mia³ do was pretensji. wia-
t³o latarni ginê³o w mroku korytarza. Tylko skoñczcie ju¿ gadaæ.
Mylisz, ¿e nic mu nie bêdzie? W g³osie Neelah wyranie
s³ysza³ niepokój. Trochê mu siê dosta³o. Mo¿e powinnimy po-
zwoliæ robotom, ¿eby rzuci³y na niego okiem.
142
wietny pomys³. Dengar szed³ dalej, ciskaj¹c brzeg pale-
ty za plecami. To da tym na górze mnóstwo czasu, ¿eby do³o¿yæ
nam jeszcze raz.
Och! Neelah wygl¹da³a na pokonan¹. Chyba masz racjê.
W tym przypadku tak. Wszyscy poczujemy siê lepiej, jak
ju¿ st¹d wyjdziemy. Myla³ o tym, kiedy znowu zobaczy Mana-
roo. Jeli w ogóle jeszcze j¹ zobaczy. Zaczyna³ ¿a³owaæ wielu ze
swoich niedawnych decyzji, planów i pomys³ów. Ten mo¿e siê
okazaæ ostatnim, pomyla³, czuj¹c jak ciê¿ar palety i jej nieprzy-
tomnego pasa¿era coraz silniej wbija siê w obola³e d³onie. Nawet
wra¿enia zmys³owe zwodniczy powiew wie¿ego powietrza na
spoconym policzku mog³y siê okazaæ u³ud¹, przys³aniaj¹c¹ pro-
st¹ prawdê, ¿e kroczy³ przez swój w³asny grób.
Jego w¹tpliwoci ust¹pi³y nieco, gdy poczu³, ¿e pod³oga tunelu
zaczyna biec prosto; do tej pory korytarz, którym razem z Neelah
niós³ Bobê Fetta, zaprowadzi³ ich w dó³ co najmniej na sto me-
trów. Wiedzia³, ¿e to nie wystarcza³o, ¿eby wyprowadziæ ich z ob-
szaru nastêpnego bombardowania. Ale zna³ dobrze skaliste wznie-
sienia na powierzchni Morza Wydm w okolicach wejcia do swojej
kryjówki; istnia³o du¿e prawdopodobieñstwo, ¿e dotarli do miej-
sca, gdzie ska³a macierzysta nie zosta³a ca³kowicie rozbita w py³.
Bombardowanie mog³o otworzyæ nowe przejcia na powierzchniê,
ku powietrzu wolnemu od smrodu rozk³adaj¹cego siê Sarlacka.
Tutaj odór sta³ siê tak silny, ¿e Dengar móg³ go niemal posmako-
waæ; przyprawiaj¹ca o torsje warstwa oblepiaj¹ca jêzyk...
Popatrz! zawo³a³a z ty³u Neelah.
Dengar spojrza³ w kierunku, który wskazywa³a uniesion¹ d³o-
ni¹. Promieñ latarni omiót³ pochy³¹ stertê rozkruszonych g³azów.
Nic nie widzê.
Wy³¹cz latarniê poleci³a mu Neelah.
Kciukiem pstrykn¹³ wy³¹cznik. wiat³o by³o na tyle s³abe, ¿e
jego oczy w ci¹gu zaledwie kilku sekund przyzwyczai³y siê do
ciemnoci. Nie by³a to zreszt¹ kompletna ciemnoæ promieñ wiat³a
dziennego, przebijaj¹c chmurê drobinek kurzu, rysowa³ postrzê-
pion¹, jasn¹ plamê o kilkanacie centymetrów od czubków jego
butów. Dengar odchyli³ g³owê do ty³u i zauwa¿y³ szczelinê w skale
nad g³ow¹. Nie by³a szersza ni¿ jego d³oñ.
To bêdzie wymagaæ trochê pracy. Dengar rozwa¿a³ sytu-
acjê. Postawili na ziemi paletê z Bob¹ Fettem. W³¹czy³ latarniê
i obejrza³ poszarpane ciany szczeliny. Dam radê siê tam wspi¹æ,
143
bez problemu. Ty te¿; nie wygl¹da mi to na trudn¹ wspinaczkê.
Wskaza³ na Fetta. Ale z nim bêdzie problem.
Masz chyba zwój liny? ruchem g³owy Neelah wskaza³a
na jedn¹ z kieszeni z ekwipunkiem Dengara. Jeli uda ci siê wspi¹æ
na górê i poszerzyæ szczelinê, albo nawet wydostaæ siê na po-
wierzchniê, przewi¹¿ê go lin¹ wokó³ piersi, pod ramionami, a ty
wyci¹gniesz go na górê.
Roboty medyczne nie odezwa³y siê ani s³owem przez ca³¹
drogê, cz³api¹c z ty³u za Dengarem i dziewczyn¹. Teraz jednak
SH
Σ
1-B przemówi³.
Stan pacjenta zaprotestowa³ g³ono absolutnie nie pozwala
na manewry, jakie pani opisa³a. Mówi¹c po prostu, to go zabije.
Jasne, ale jeli zostawimy go na dole, te¿ czeka go pewna
mieræ. Nawet w najbardziej sprzyjaj¹cych okolicznociach Den-
gara zmêczy³oby wydziwianie robota. Wzi¹³ linê i przywi¹za³ je-
den z jej koñców do paska, ¿eby mieæ wolne rêce w czasie wspi-
naczki. Resztê zwoju poda³ Neelah, a potem kiwn¹³ g³ow¹ w stronê
Fetta. Cofnij go trochê, ¿eby nie spad³o na niego to, co tam
wykopiê.
By³a jeszcze inna mo¿liwoæ, o której nie wspomnia³. Mog³o
siê zdarzyæ, ¿e próbuj¹c poszerzyæ szczelinê, doprowadzi do za-
walenia ca³ego fragmentu sklepienia tunelu, grzebi¹c siebie i pozo-
sta³ych pod kilkoma tonami ska³. Atak bombowy pozostawi³ ten
obszar w stanie kruchej równowagi; usuniêcie choæby najmniej-
szego kamienia mog³o spowodowaæ zawa³ ca³ego otaczaj¹cego ich
obszaru.
Zostawi³ latarniê Neelah i poleci³ jej skierowaæ promieñ w stronê
jasnej szczeliny, nad któr¹ zamierza³ pracowaæ. Kiedy zaczyna³ siê
wspinaæ, szukaj¹c pod lunym ¿wirem oparcia dla palców, s³ysza³
jak dziewczyna odsuwa paletê w najdalszy k¹t pomieszczenia. Je-
den z kamieni poruszy³ siê, kiedy napar³ na niego d³oni¹, oderwa³
siê od pod³o¿a i polecia³ w dó³; on sam poszed³by w jego lady,
obijaj¹c siê bolenie o kamienn¹ cianê, któr¹ ju¿ pokona³, gdyby
nie uda³o mu siê uchwyciæ ramieniem wiêkszego wyrostka skalne-
go stercz¹cego z boku nad jego g³ow¹. Przez chwilê jego stopy
znalaz³y siê bez oparcia, dyndaj¹c w powietrzu, podczas gdy ko-
lejne obluzowane kamienie stacza³y siê spod butów.
Nic ci nie jest? Dengar us³ysza³ glos Neelah z do³u. Latar-
nia wy³owi³a jego rêkê, kurczowo obejmuj¹c¹ wystêp skalny, i dru-
g¹, która próbowa³a uchwyciæ siê go obok tamtej.
144
A jak ci siê wydaje? Niebezpieczeñstwo bardziej ziryto-
wa³o, ni¿ wystraszy³o Dengara. Nie odwracaj¹c g³owy krzykn¹³ do
dziewczyny:
Przesuñ wiat³o trochê na bok!
Promieñ przesun¹³ siê, a on zdo³a³ z³apaæ równowagê, przyci-
skaj¹c mocno pier do górnej krawêdzi wystêpu skalnego. Wyci¹-
gn¹³ w górê jedn¹ rêkê i uchwyci³ siê brzegów niewielkiej dziury,
któr¹ dostrzeg³ z do³u. Jedno szarpniêcie i ska³a ust¹pi³a. Oderwa³
kamieñ, odwracaj¹c g³owê, by os³oniæ oczy od ¿wiru i py³u.
Wiêcej wiat³a przedosta³o siê w dó³ z powierzchni Morza Wydm,
kiedy Dengar odchyli³ g³owê do ty³u, zauwa¿y³ nawet skrawek bez-
chmurnego nieba. Uda siê, pomyla³ z ulg¹. Pot sp³ywa³ mu wzd³u¿
szyi i po piersi, kiedy woln¹ rêk¹ odrywa³ kolejne kamienie stercz¹-
ce ze ciany komina. Spad³y w ciemnoæ, stukaj¹c o inne, które
str¹ci³ poprzednio. Poczu³ wdziêcznoæ, czuj¹c jak wie¿e powie-
trze, nawet tak suche i gor¹ce jak rozpra¿ona pustynna atmosfera,
oblewa mu twarz i wdziera siê do p³uc. Wszystko by³o lepsze ni¿
smród, który wype³nia³ tunele i jaskinie pod powierzchni¹...
Promieñ latarni nagle zgas³.
Hej! krzykn¹³ Dengar w dó³, do Neelah. Powieæ mi tu
z powrotem! Odblask wiat³a dziennego, wpadaj¹cy przez po-
szerzony otwór, nie wystarcza³, by rozró¿niæ szczegó³y otaczaj¹-
cej go szczeliny; nie móg³ dostrzec, który fragment ska³y powinien
chwyciæ i oderwaæ w nastêpnej kolejnoci. Nadal potrzebujê...
Co tu jest! okrzyk Neelah odbija³ siê echem od zakrzy-
wionych cian pokruszonej ska³y. W jej nastêpnych s³owach wy-
czu³ nag³y strach. Co du¿ego!
145
10 Mandaloriañska zbroja
R O Z D Z I A £
!
Dengar zdo³a³ siê obróciæ, ¿eby spojrzeæ w dó³. Z jego gard³a
wyrwa³ siê gard³owy miech, kiedy rozpozna³ upstrzon¹ powierzch-
niê, zaokr¹glon¹ i siêgaj¹c¹ wy¿ej ni¿ najwy¿szy humanoid.
To Sarlacc powiedzia³. A w ka¿dym razie to, co z niego
zosta³o. Ze swojego niebezpiecznego stanowiska obserwowa³,
jak Neelah wy³awia wiat³em latarni olbrzymie, wê¿owe kszta³ty,
których masa blokowa³a dalszy koniec jaskini. Nie by³o widaæ ani
g³owy, ani ogona, a fragment widoczny w wietle latarni trwa³ ca³-
kowicie nieruchomo. To dlatego tak tu mierdzi, pamiêtasz? Jego
resztki s¹ pewnie rozwleczone po wszystkich tunelach.
Marszcz¹c nos z obrzydzenia, Neelah podesz³a bli¿ej do ol-
brzymiego cielska. Od jego ³usek, po³yskuj¹cych plamami rozk³a-
daj¹cej siê tkanki i zasch³ej krwi, odbija³o siê doæ wiat³a, by
mo¿na by³o zobaczyæ paletê z Bob¹ Fettem, z³o¿on¹ kilka metrów
dalej. Oba roboty medyczne, po³yskuj¹c lampkami czujników
wmontowanych w korpusy, wykazywa³y niewielkie zainteresowa-
nie czynnociami badawczymi Neelah.
Dengar powróci³ do pracy nad poszerzaniem drogi ich ucie-
czki.
Powieæ mi tu do góry...
On ¿yje!
Krzyknê³a tak g³ono, ¿e Dengar o ma³o nie puci³ skalnego
wystêpu.
Co takiego? podci¹gn¹³ siê wy¿ej, zanim spojrza³ w dó³.
Wystarczy pow¹chaæ, ¿eby wiedzieæ, ¿e jest bardziej martwy ni¿...
146
Poruszy³ siê! z wciek³oci¹ i panik¹ w g³osie Neelah po-
kaza³a na fragment cielska Sarlacka. Zobaczy³am to przed chwi-
l¹. Jak go tr¹ci³am.
Nie ma siê czym martwiæ powiedzia³ Dengar. Ramiê,
obejmuj¹ce skalny wystêp, zaczyna³o mu drêtwieæ. To pewnie
z powodu rozk³adu tkanki. Musia³a trafiæ na podskórny b¹bel ga-
zów. Pewnie zacznie mierdzieæ jeszcze bardziej, i to ju¿ nied³ugo...
Zamilk³, widz¹c nag³y spazm przebiegaj¹cy wzd³u¿ wypuk³ej cia-
ny cielska Sarlacka. Wyranie dostrzeg³ ruch, przypominaj¹cy pery-
staltyczn¹ falê biegn¹c¹ wzd³u¿ ³usek i plam rozk³adaj¹cej siê tkanki.
Widzisz? Neelah skierowa³a wiat³o na po³yskuj¹ce ciel-
sko. To samo zrobi³ przed chwil¹! A mówi³e, ¿e jest martwy!
Lepiej, ¿eby by³, pomyla³ Dengar. Niepokój, zogniskowany
w jego ¿o³¹dku, zacz¹³ podpe³zaæ w górê, ciskaj¹c za gard³o. Boba
Fett zabi³ przecie¿ to drañstwo; wydosta³ siê z jego wnêtrznoci
wysadzaj¹c je w powietrze. Taki uraz musia³ zabiæ Sarlacka; nie
by³o innej mo¿liwoci. Absolutnie ¿adnej innej mo¿liwoci. Ta myl
kr¹¿y³a w g³owie Dengara, podszyta panicznym strachem.
Ten strach narodzi³ siê z mroków nieproszonych myli. Nikt
nie widzia³ nigdy Sarlacka w ca³oci; potwór zagniedzi³ siê w Wiel-
kiej Jamie Carcoona na d³ugo przedtem, gdy na Tatooine pojawi³y
siê jakiekolwiek istoty rozumne. Jedcy Tusken, którzy od niepa-
miêtnych stuleci przemierzali po³acie Morza Wydm na swoich ku-
d³atych banthach, opowiadali sobie legendy, jak to Sarlacc narodzi³
siê sam z siebie w j¹drze tej planety, zanim jeszcze jej s³oñce pêk³o
na dwoje. Narodzony i rozwijaj¹cy siê z powolnym uporem istoty
wiecznej, bêdzie dr¹¿y³ tunele i rozprzestrzenia³ siê w nich, póki
nie po¿re wszystkiego, co siê da, by w koñcu poch³on¹æ samego
siebie w odwiecznym cyklu zniszczenia i powtórnych narodzin.
Dengar wiedzia³, ¿e to wszystko bzdury. Grzebanie siê w tu-
skeñskich mitach nie mia³o sensu. Z drugiej strony jednak nikt do
tej pory, ani na Tatooine, ani poza ni¹, nie zdo³a³ ustaliæ zasad
fizjologii Sarlacka. Mo¿e ma wiêcej ni¿ jeden ¿o³¹dek, pomyla³
Dengar. Albo potrafi siê regenerowaæ, jak rolina. Przyjemna per-
spektywa, nie ma co; zw³aszcza dla kogo, kto zawêdrowa³ do
legowiska potwora. Jak my...
Jego obawy okaza³y siê s³uszne. Ob³y fragment cielska Sarla-
cka wystrzeli³ nagle w górê, jak w¹¿ prostuj¹cy swoje zwoje. Siê-
gn¹³ nawet wy¿ej ni¿ Dengar, kurczowo uczepiony wystêpu skal-
nego i przeci¹gn¹³ ³uskami po sklepieniu jaskini kilka metrów od
147
niego. Deszcz kamieni i ostrych od³amków sypn¹³ w dó³, na Ne-
elah, która próbowa³a skryæ siê w prowizorycznej kryjówce obok
palety i robotów medycznych.
Wnêtrzem jaskini wstrz¹snê³a sejsmiczna fala, gdy zwoje
Sarlacka uderzy³y ponownie. Dengar mocniej uchwyci³ siê wystê-
pu skalnego, by nie spaæ. Coraz wiêcej kamieni odrywa³o siê i spa-
da³o w dó³ poszerzonej szczeliny, siek¹c rozpra¿onymi kamienia-
mi i piachem jego ramiona i odwrócon¹ twarz.
Zanim jeszcze dobrze siê przyjrza³ temu, co dzieje siê w dole,
Dengar owin¹³ swój koniec liny wokó³ wystêpu i szybko zawi¹za³.
£ap linê! krzykn¹³. Wci¹gnê ciê do góry!
Wyczu³, jak dziewczyna szarpie za drugi koniec liny. Ale kiedy
znów móg³ cokolwiek dostrzec w pó³mroku jaskini, rozpraszanym
s³abym wiat³em dnia i przewróconej latarni, zobaczy³, ¿e Neelah zwlo-
k³a nieprzytomnego Fetta z palety i postawi³a go na nogi. Zarzuciwszy
sobie jego ramiê wokó³ barku, mocowa³a mu linê wokó³ piersi.
Ju¿! cofnê³a siê o krok i krzyknê³a do Dengara. Zabierz
go na górê! Zacznij ci¹gn¹æ!
Rêce Boby Fetta zwisa³y bezw³adnie wzd³u¿ boków; naprê¿o-
na lina nie pozwala³a cia³u osun¹æ siê na pod³ogê. G³owa opad³a
mu na pier. Jedyn¹ oznak¹, ¿e nadal ¿yje, by³ nierówny oddech,
poruszaj¹cy pier.
Nie by³o sensu siê k³óciæ. Dengar wiedzia³, ¿e w przypadku tej
upartej kobiety by³aby to tylko strata czasu. Wspi¹³ siê na górn¹
powierzchniê wystêpu, a potem uj¹³ linê obiema d³oñmi. Plecami
uderzy³ o skaln¹ cianê, zapar³ siê i zacz¹³ ci¹gn¹æ linê. Cia³o nie-
przytomnego ³owcy wyprostowa³o siê, stopy oderwa³y siê do zie-
mi i dynda³y, gdy Dengar ci¹gn¹³ go ku sobie.
Jaskinia siê zatrzês³a, gdy fragment Sarlacka, czy to w ostat-
nich przedmiertnych spazmach, czy to z g³odu, podra¿nionego
obecnoci¹ ludzi, uniós³ siê konwulsyjnie i uderzy³ o skaln¹ cianê
tu¿ pod Dengarem. Serce ³owcy nagród zabi³o mocniej, gdy po-
czu³ jak wystêp skalny zadr¿a³ i stêkn¹³, jak gdyby wiêkszy frag-
ment ska³y, którego by³ czêci¹, mia³ siê zaraz oderwaæ od górnej
czêci sklepienia jaskini. Dengar wyci¹gn¹³ rêkê i chwyci³ za linê,
podci¹gaj¹c Bobê Fetta w górê szczeliny; cielsko Sarlacka minê³o
stopy ³owcy o centymetry, kiedy wyprê¿y³o siê w g³onej agonii.
Fett znajdowa³ siê nadal kilka metrów poza zasiêgiem chwytu
Dengara, gdy Sarlacc kolejny raz uderzy³ o pod³ogê jaskini. Nie wi-
daæ by³o ani jego g³owy, ani ogona, tkwi¹cych gdzie w ciemnociach.
148
Odg³os uderzenia odbi³ siê echem wród cian jaskini jak podziemny
grzmot; ostre od³amki siek³y Dengara po plecach. Jedna ze cian
komina ich droga ucieczki, któr¹ próbowa³ poszerzyæ osunê³a
siê w dó³, mijaj¹c wisz¹cego na linie Bobê Fetta o centymetry. Bez-
w³adne cia³o ³owcy nagród wirowa³o na linie, gdy Dengar próbowa³
podci¹gn¹æ go wy¿ej. By³ to jedyny ruch jego cia³a, jakby pêtla
wokó³ piersi wycisnê³a z niego resztki si³ ¿yciowych.
Za dyndaj¹cym cia³em Fetta Dengar zobaczy³, jak oba roboty
uciekaj¹ na drug¹ stronê jaskini, podczas gdy cielsko Sarlacka wije
siê na ziemi, mia¿d¿¹c na py³ le¿¹ce na niej kamienie. Neelah cof-
nê³a siê, omiot³a wiat³em latarni bok Sarlacka, a potem rzuci³a siê
do ucieczki, gdy stromy stok jego cielska zacz¹³ siê przetaczaæ
w jej stronê. Dengar patrzy³, jak dziewczyna potyka siê na lu-
nych kamieniach, pada na kolana i podpiera siê d³oñmi. Latarnia
wypad³a jej z rêki i potoczy³a siê stukaj¹c po pod³odze, by zatrzy-
maæ siê kilka metrów dalej. wieci³a teraz do góry pod dziwnym
k¹tem prosto na cia³o potwora.
Jasna elipsa wiat³a na ³uskach Sarlacka powiêksza³a siê, w mia-
rê jak jego cielsko skrêca³o siê nadal, niczym ohydna fala przyp³y-
wu poszarpanego pancerza i chorej tkanki. Neelah krzyknê³a ze
strachu i bólu, kiedy przetoczy³o siê na jej stopê i ³ydkê, przy-
gwa¿d¿aj¹c j¹ do ziemi. Sarlacc zatrzyma³ siê, jakby jaki zmys³
podpowiedzia³ mu, ¿e uda³o siê pochwyciæ ofiarê. Wypiêtrzy³ siê
nad dziewczyn¹, która przekrêci³a siê na bok i spróbowa³a ze-
pchn¹æ ob³e cielsko z nogi go³ymi rêkami. Wystarczy³oby, ¿eby
Sarlacc dalej siê toczy³ i skrêca³, mia¿d¿¹c ciê¿k¹ fal¹ swojego
masywnego cielska wszystko, co znalaz³o siê na jego drodze, aby
zamieniæ Neelah w nieruchome zw³oki. Dengar podci¹gn¹³ linê wy-
starczaj¹co wysoko, by owin¹æ j¹ wokó³ koñca wystêpu. Nieprzy-
tomny Boba Fett wisia³ bezw³adnie na drugim jej koñcu nad cia-
³em Sarlacka. Przytrzymuj¹c siê jedn¹ rêk¹, Dengar drug¹ siêgn¹³
do kabury, przyciniêtej ciê¿arem jego cia³a do ciany komina.
Zdo³a³ wydostaæ miotacz, choæ bolenie otar³ o szorstk¹ cianê
naskórek z wierzchu d³oni. Zmieni³ pozycjê i ustawi³ siê w taki
sposób, by móc oddaæ czysty strza³ i nie trafiaj¹c przy tym zawie-
szonego na linie Fetta, wcelowaæ w zwaliste cielsko Sarlacka...
Zmiana pozycji i wynikaj¹ca z niej zmiana obci¹¿enia wystê-
pu, w po³¹czeniu z uszkodzeniem i tak ju¿ niebezpiecznych cian
jaskini przez konwulsyjne ruchy Sarlacka wystarczy³y, by wystêp
skalny oderwa³ siê, wzbijaj¹c ob³ok py³u i mijaj¹c ³okieæ Dengara
149
o milimetry. Przedni fragment wystêpu run¹³ w dó³, podczas gdy
Dengar usi³owa³ przytrzymaæ siê jego resztek. Ostry czubek od³a-
manej ska³y zaklinowa³ siê w szczelinie o jaki metr poni¿ej miej-
sca, w którym znajdowa³ siê wystêp, z tak¹ si³¹, ¿e Dengar uderzy³
zêbami dolnej szczêki o górn¹. Pêtla liny, na której wisia³ Boba
Fett, zeliznê³a siê w dó³ i utkwi³a zablokowana pomiêdzy oderwa-
n¹ iglic¹ a cian¹ szczeliny.
Ten ostry, gwa³towny ruch wyrwa³ blaster z d³oni Dengara.
Przytrzymuj¹c siê kurczowo ska³y, patrzy³ bezradnie czas jakby
zwolni³, rozci¹gaj¹c sekundy i zwalniaj¹c upadek miotacza jak
broñ wiruje w przesyconym dusz¹cym py³em powietrzu pod sufi-
tem jaskini, by spaæ na jej dno. To rêkojeæ, to lufa widzia³, jak
powoli oddalaj¹ siê poza zasiêg jego chwytu, gdyby nawet zdo³a³
oderwaæ jedn¹ z d³oni wpijaj¹cych siê kamienn¹ cianê.
Wtedy zobaczy³ co jeszcze, co obudzi³o siê do ¿ycia równie
niespodziewanie jak pochowany Sarlacc. Gwa³towne szarpniêcie lin¹
odchyli³o g³owê Boby Fetta do ty³u, odwracaj¹c jego blad¹, odkryt¹
twarz w stronê Dengara i wiat³a dziennego wpadaj¹cego z góry
przez szczelinê. £owca nagród wygl¹da³ jak martwy, jak gdyby lek-
cewa¿one ostrze¿enia robotów medycznych okaza³y siê w koñcu
prawdziwe; niewykluczone, ¿e Dengar i Neelah nieli podziemnymi
tunelami trupa, który wisia³ teraz nieruchomo w powietrzu...
Boba Fett otworzy³ oczy, patrz¹c prosto na Dengara. Biegn¹-
cy w zwolnionym tempie czas zatrzyma³ siê ca³kowicie, gdy zimne
spojrzenie przewierci³o Dengara na wylot.
Potem czas ruszy³ do przodu, a nastêpne wydarzenia rozegra³y
siê w u³amkach sekundy. Boba Fett uniós³ rêkê i z³apa³ spadaj¹cy
blaster, równie zrêcznie i szybko jak w¹¿ atakuj¹cy z ukrycia ofiarê.
Broñ wpad³a w jego d³oñ tak pewnie, jakby by³a przed³u¿eniem jego
w³asnej istoty, czêci¹ cia³a w stopniu nie mniejszym ni¿ krêgos³up.
Fett odwróci³ wzrok. Dengar widzia³ z góry, jak rozgl¹da siê
po jaskini, zatrzymuj¹c spojrzenie w miejscu, gdzie ciê¿kie cia³o
Sarlacka uwiêzi³o Neelah w ucisku. Wyci¹gn¹³ wyprostowan¹ rêkê
z luf¹ miotacza wycelowan¹, jak przed³u¿enie ramienia, prosto
w ogromny zwój cielska Sarlacka.
Jaskiniê wype³ni³y ostre, poszarpane cienie; to blaster miota³
przerywany ogieñ, przecinaj¹c pulsuj¹c¹ energi¹ otwart¹ przestrzeñ
jaskini. Si³a wystrza³ów odchyli³a od pionu linê i jak miniaturowa
rakieta odrzuci³a Bobê Fetta w stronê przeciwn¹ ni¿ rozb³yski ostrza³u.
Fett celowa³ stale w to samo miejsce na ob³ej powierzchni segmentu
150
Sarlacka, dodaj¹c sw¹d palonego cia³a do wisz¹cej w dusznym po-
wietrzu jaskini woni rozk³adu i gnicia.
W tym samym momencie segment Sarlacka poderwa³ siê do
góry, u¿¹dlony rozgrzanymi do bia³oci ig³ami laserowego ognia. Na
pod³ogê jaskini zaczê³y opadaæ fragmenty ³usek i zwêglonego cia³a;
otwarta rana na cielsku potwora, rozcinana coraz g³êbiej nieprze-
rwanym ogniem miotacza, sycza³a pod k³êbami kwanego dymu.
Neelah wbi³a koñce palców w usian¹ gruzem pod³ogê jaskini,
otoczona deszczem iskier i p³atków sczernia³ej tkanki, rozprysku-
j¹cych ka³u¿ê krwi Sarlacka. Z widocznym bólem czo³ga³a siê do
przodu, ci¹gn¹c za sob¹ nogê, wyrwan¹ z pu³apki ogromnego ciel-
ska. Nieprzerwany strumieñ energii z miotacza Boby Fetta otwie-
ra³ coraz szerzej i g³êbiej cia³o potwora, tworz¹c czerwone wrota
w ¿yj¹cej skale.
Ryk agonii, dziki wrzask zranionej bestii dochodzi³ do nich z nie-
owietlonych tuneli rozci¹gaj¹cych siê daleko poza jaskiniê. Coraz
g³oniejszy i bardziej przenikliwy, a¿ sta³ siê niemal fizycznym by-
tem, wstrz¹sa³ cianami i odrywa³ od nich obluzowane kamienie.
Neelah przykucnê³a z boku jaskini, niedaleko robotów medycznych,
podczas gdy sufit jaskini pêka³ i obsuwa³ siê w dó³. Ostre od³amki
trafia³y w krwawi¹cy i poparzony bok segmentu Sarlacka i turla³y
siê dalej, by zatrzymaæ na rosn¹cej stercie obok niego.
Krzyk ucich³ równoczenie ze spazmatycznym ruchem, który
wstrz¹sn¹³ widoczn¹ czêci¹ Sarlacka. Kamienie usypane wzd³u¿
jego boku stoczy³y siê w dó³, gdy segment wycofa³ siê do jednego
z tuneli w najdalszym koñcu jaskini. Ze swojego miejsca na górze
Dengar przez chwilê widzia³ wystrzêpiony koniec, szary i pokryty
strupami w miejscu, gdzie segment oderwa³ siê od wiêkszej ca³oci.
Potem znikn¹³, pozostawiaj¹c za sob¹ tylko kamienie i czarny py³.
Blaster w d³oni Boby Fetta umilk³. £owca spojrza³ w górê,
w zalan¹ wiat³em szczelinê, na niebezpiecznie przechylony frag-
ment wystêpu skalnego. Dengar widzia³ w jego twarzy, ¿e ten cz³o-
wiek siêgn¹³ do ostatnich rezerw si³, by zdobyæ siê na taki wyczyn.
Opuæ mnie... wychrypia³ Fett g³osem brzmi¹cym tak, jak-
by dobywa³ siê z zamkniêtego grobu. Szybko...
Dengar zdo³a³ zaprzeæ siê stopami o ciany szczeliny na tyle
mocno, by odwi¹zaæ linê zamocowan¹ wokó³ wystêpu. Zacz¹³ lu-
zowaæ j¹ powoli, opuszczaj¹c Bobê Fetta na pod³ogê jaskini. Kie-
dy napiêcie liny zel¿a³o, Dengar zarzuci³ pêtlê na ramiê i pomóg³
sobie drug¹ d³oni¹ we wspinaczce w górê komina. Wydosta³ siê na
151
powierzchniê i opad³ ciê¿ko na gor¹ce piaski Morza Wydm. Wy-
cieñczony, nabra³ haust powietrza, usiad³ i mocno chwyci³ linê.
Kiedy poczu³ szarpniêcie na drugim jej koñcu, wsta³ i zacz¹³
ci¹gn¹æ, cofaj¹c siê krok za krokiem od szczeliny. Ciê¿ar uwieszo-
ny na koñcu liny pozwoli³ mu wywnioskowaæ, ¿e wci¹ga do góry
nie tylko Bobê Fetta.
Wiêcej miêni ni¿ rozumu, pomyla³ Dengar, wyci¹gaj¹c linê
kawa³ek po kawa³ku nad ska³y i piasek. Przypuszcza³, ¿e to w³anie
pozwoli³o mu znaleæ sobie takie, a nie inne miejsce wród ³owców
nagród, gdy tymczasem Boba Fett zajmowa³ znacznie bardziej spek-
takularne. Zapar³ siê piêtami o piach. Napiêcie liny nie pozwoli³o mu
przewróciæ siê do ty³u i w koñcu zobaczy³ jedn¹ rêkê Boby Fetta
w otworze szczeliny, jak zapiera siê o piach, pozwalaj¹c ³owcy wy-
dwign¹æ siê na powierzchniê. Drug¹ rêk¹ przytrzymywa³ Neelah,
przyciskaj¹c j¹ mocno do siebie. Dziêki po³¹czonym wysi³kom
Dengara i konwulsyjnym drgawkom Sarlacka, szczelina by³a na tyle
szeroka, ¿e pozwala³a siê przecisn¹æ ich ciasno splecionym cia³om.
Lina zwiotcza³a; pozbawiony nagle podparcia Dengar upad³
na piasek. Boba Fett wyci¹gn¹³ Neelah ze szczeliny, by ostatnim
podrzutem cia³a, zapieraj¹c siê rêkami o brzegi szczeliny, wydo-
staæ siê i opaæ bez si³ obok niej.
Wszêdzie wokó³ nich rozci¹ga³y siê ciche p³aszczyzny Morza
Wydm. Zmêczony Dengar wsta³ i rozejrza³ siê dooko³a, po szczy-
tach niskich pagórków. Odchyli³ g³owê do ty³u, wpatrzy³ siê w bez-
chmurne niebo; a blask s³oñca prawie go olepi³. Nie widzia³ ¿ad-
nych statków. Atak bombowy, który osmali³ i rozora³ kraterami
powierzchniê pustyni, chyba ju¿ siê skoñczy³, a jego sprawcy opu-
cili atmosferê Tatooine. Zreszt¹ nawet gdyby wrócili, Dengar nie
mia³ ju¿ si³ na nic. Móg³ tylko le¿eæ na piasku i czekaæ, a¿ wykoñ-
cz¹ go eksploduj¹ce bomby.
Podszed³ do pozosta³ej dwójki. Boba Fett le¿a³ na plecach
z zamkniêtymi oczami; jedyn¹ oznak¹ ¿ycia by³o powolne wzno-
szenie siê i opadanie klatki piersiowej. Jeli mia³ w sobie jeszcze
jakie resztki si³, wystarcza³y zaledwie na podstawowe czynnoci
oddechowe i nic poza tym.
Jak siê czujesz? cieñ Dengara pad³ na twarz Neelah.
Powoli kiwnê³a g³owa.
W porz¹dku. Wierzchem ubrudzonej d³oni odsunê³a mo-
kre od potu w³osy, zas³aniaj¹ce jej oczy; na twarzy pozosta³ brudny
lad. Usiad³a i przyci¹gnê³a kolana do piersi, ¿eby zbadaæ kostkê,
152
przygwo¿d¿on¹ cielskiem Sarlacka. Skrzywi³a siê z bólu i zamknê-
³a na chwilê oczy, kiedy dotknê³a otartego cia³a. Chyba nic nie
jest z³amane. Przy pomocy Dengara wsta³a i ostro¿nie przenio-
s³a ciê¿ar cia³a na chor¹ nogê. Tak, wszystko w porz¹dku.
Z g³êbi szczeliny, przez któr¹ przed chwil¹ uciekli, odezwa³ siê
g³os.
Bior¹c pod uwagê okolicznoci, które mia³em okazjê zaob-
serwowaæ zagrzmia³ SH
Σ
1-B zak³adam, ¿e wszystkie osoby
znajduj¹ce siê w najbli¿szym otoczeniu wymagaj¹ natychmiasto-
wej pomocy medycznej. Ponadto pacjent, którego powierzono
naszej opiece, niew¹tpliwie potrzebuje...
Gderliwe uwagi umilk³y, kiedy Neelah podnios³a z ziemi ka-
mieñ i wrzuci³a go w szczelinê. Us³yszeli, jak uderza o metal i two-
rzywo, uciszaj¹c na chwilê robota.
Nie zejdê tam drugi raz oznajmi³a Neelah. Pierwszy mi
wystarczy na ca³e ¿ycie.
Dengar westchn¹³ ciê¿ko. Wszystko jak zwykle znalaz³o siê na
jego g³owie. Roboty medyczne nadal by siê im przyda³y; SH
Σ
-1B
niew¹tpliwie mia³ racjê, kiedy twierdzi³, ¿e Boba Fett potrzebuje
dalszej pomocy medycznej, zw³aszcza po wysi³ku, na jaki zdoby³
siê w jaskini pod Morzem Wydm. By³y te¿ jeszcze zapasy niewie-
le tego, ale zawsze które razem z Neelah zdo³ali zabraæ z kryjów-
ki. Na pewno siê przydadz¹ w ich obecnej sytuacji.
W porz¹dku powiedzia³ Dengar. Rozejrza³ siê dooko³a,
szukaj¹c g³azu, wokó³ którego móg³by owin¹æ linê. Ale jak skoñ-
czê, oboje bêdziecie mi co d³u¿ni. I to du¿e co.
Nie martw siê o to. Umiechnê³a siê do niego Neelah.
Twoja nagroda ciê nie ominie.
Nie by³ pewien, co mia³a na myli. Znikaj¹c w skalnej szczeli-
nie, przez któr¹ siê wydostali, z paskiem od lampy w zêbach, za-
stanawia³ siê, czy ta nagroda kiedy siê jej w koñcu doczeka
wyjdzie mu na dobre, czy na z³e.
Ha³as wystraszy³ felinksa; dr¿a³ w ramionach Kuata, gdy ten
g³aska³ jego jedwabist¹ sieræ.
No ju¿, ju¿ dobrze uspokaja³ przera¿one zwierzê ju¿ po
wszystkim. Nie ma siê czym martwiæ. Na tym w³anie polega³a
ró¿nica pomiêdzy stworzeniami takimi jak felinks a rozumnymi miesz-
kañcami galaktyki. Id spaæ i nij, o czym tylko zamarzysz.
153
Sta³ przy wielkim iluminatorze na pok³adzie statku flagowego
Zak³adów Stoczniowych Kuat, patrz¹c, jak nakrapiana tarcza Ta-
tooine brudna kula poród czystych, zimnych gwiazd kurczy
siê w oddali. Znaczna czêæ tego brudu by³a teraz w du¿o gorszym
stanie ni¿ poprzednio; oddzia³ wojskowy, który star³ na proch po-
wierzchniê Morza Wydm, by³ ju¿ w drodze. Powraca³ do systemu
Kuat krêtym kursem, wskakuj¹c i wyskakuj¹c z nadprzestrzeni,
by udaremniæ wszelkie próby wyledzenia go i powi¹zania z za-
koñczonym w³anie bombardowaniem Tatooine. Wszelkie ozna-
czenia i sygna³y identyfikacyjne, które pozwala³yby zidentyfiko-
waæ statek, zosta³y starannie usuniête, zanim wyruszy³ w swoj¹
misjê. Kiedy wiadomoæ o ataku bombowym dotrze do spelunek
i melin Mos Eisley albo podobnych miejsc na innych wiatach,
spekulacje i podejrzenia skieruj¹ siê najpewniej ku Imperium albo
organizacji Czarnego S³oñca. Cieszy³o to Kuata, wiêc drapa³ za
uchem cicho pomrukuj¹cego felinksa. Pokrêtne cie¿ki, myla³
Kuat, lepiej zaprowadz¹ nas do koñca naszej drogi.
Jeszcze bardziej cieszy³ go fakt, ¿e Boba Fett osi¹gn¹³ w koñ-
cu kres w³asnej drogi. Taki by³ sens ataku bombowego. Wiado-
moæ o mierci ³owcy nagród dotar³a ju¿ do niego z wielu róde³;
wiele istot rozumnych humanoidów i innych ras s³ysz¹c o kim,
kto trafi³ do ¿o³¹dka Sarlacka pomyla³oby, ¿e to koniec tej osoby.
Kuat zna³ jednak Bobê Fetta lepiej ni¿ oni; ³owca nagród mia³
zawsze denerwuj¹c¹ umiejêtnoæ wychodzenia ¿ywcem, nawet jeli
nie w pe³nym zdrowiu, z sytuacji, w których zwyk³y cz³owiek
poniós³by pewn¹ mieræ. To w³anie koncentracja na szczegó³ach
zrobi³a z Zak³adów Stoczniowych Kuat pierwszego producenta
galaktyki, dostawcê floty dla Imperatora Palpatinea i tajemniczych
mocodawców Czarnego S³oñca. Legendarna dok³adnoæ Kuatów
by³a równie¿ nieod³¹czn¹ cech¹ obecnego szefa koncernu.
Nie wystarczy wiedzieæ, ¿e kto jest martwy szepn¹³ do
felinksa, przytulaj¹c szyjê do delikatnego futra zwierzêcia. Chce
siê zobaczyæ ich cia³a w grobie, albo jeszcze lepiej rozw³óczone po
okolicy w maleñkich kawa³eczkach...
Przepraszam bardzo, sir...
Kuat obejrza³ siê przez ramiê i zobaczy³ jednego z kierowni-
ków sekcji ³¹cznoci.
S³ucham. Nawet na pok³adzie flagowego statku nie zamierza³
wprowadzaæ sztywnego ceremonia³u tak charakterystycznego dla
dworu Palpatinea. Zak³ady Stoczniowe Kuat by³y przedsiêbiorstwem,
154
a nie scen¹ do kultywowania ob³¹kañczej manii wielkoci. O co
chodzi?
Dostalimy w³anie ocenê strat. Kierownik pokaza³ cienki
czytnik danych, po³yskuj¹cy równymi rz¹dkami liczb. Przysz³a
z urz¹dzeñ nadawczych pozostawionych na powierzchni Tatooine.
Oczekiwa³ tych danych.
Co mówi analiza?
Osi¹gniêto maksymaln¹ penetracjê gruntu. Kierownik zer-
kn¹³ na cyfry. Ca³a okolica Wielkiej Jamy Carcoona zosta³a do-
szczêtnie zbombardowana. Prawdopodobieñstwo prze¿ycia form
biologicznych na powierzchni Morza Wydm oraz pod ni¹, do g³ê-
bokoci dwunastu metrów, wynosi... wcisn¹³ kilka przycisków
na klawiaturze czytnika zero przecinek zero zero jeden. Zak³a-
dany poziom tolerancji wynosi³ zaledwie dwa miejsca po przecin-
ku. Na twarzy mê¿czyzny pojawi³ siê wyraz zadowolenia. Po-
wiedzia³bym, ¿e s¹ spore szanse, ¿e nasz cel zosta³ osi¹gniêty.
Mhm... Kuat pokiwa³ g³ow¹. Powiedzia³ pan spore szan-
se, tak?
Wyraz zadowolenia znikn¹³ z twarzy kierownika; w gronie
pracowników podlegaj¹cych bezporednio dziedzicowi i w³acicie-
lowi koncernu by³ jednym z najm³odszych.
To takie powiedzenie, proszê pana. Nadal musia³ siê wie-
le nauczyæ. Nasz cel zosta³ niew¹tpliwie zrealizowany.
To sformu³owanie podoba mi siê du¿o bardziej. Felinks
mrucza³ sennie pod palcami Kuata. A w ka¿dym razie na tyle
niew¹tpliwie, na ile to mo¿liwe w tym upartym wszechwiecie.
Obdarzy³ podw³adnego umiechem. Wszystko zale¿y od tych
miejsc po przecinku, co?
S³ucham, proszê pana...?
Mniejsza o to. Felinks zaprotestowa³ niemrawo, gdy Kuat
pochyli³ siê, by postawiæ go na zawi³ej mozaice pod³ogi. Dziêku-
jê za informacjê. Jest pan wolny.
Kierownik sekcji ³¹cznoci wyszed³, a Kuat powróci³ do kon-
templacji Tatooine, nie wiêkszej teraz ni¿ plamka wielkoci pa-
znokcia widoczna przez iluminator. Felinks ociera³ siê o jego nogi,
mrucz¹c coraz g³oniej, by wy¿ebraæ powrót na rêce pana.
Taka d³uga droga... Kuat pokiwa³ g³ow¹, wypowiadaj¹c
na g³os swoje myli. I wszystko na pró¿no...
Nie podziela³ pewnoci podw³adnego co do tego, ¿e osi¹gnêli
zak³adany cel. Uznawanie czego za pewnik w tym wszechwiecie
155
by³o jednym z g³upich zwyczajów m³odoci. Mimo wszystko, po-
myla³ Kuat, warto by³o spróbowaæ. Choæby po to, by zadowoliæ
swoje d¹¿enie do perfekcji i nie zaniedbaæ szansy, ¿e uda siê jed-
nak zabiæ Bobê Fetta. Stawka by³a tak wysoka tyle planów i in-
tryg, na tak g³êbokim poziomie i o takim znaczeniu dla przetrwania
koncernu ¿e warto by³o zaryzykowaæ ka¿d¹ iloæ czasu i rod-
ków na próbê usuniêcia Boby Fetta z planszy, na której pionki
Imperium zyskiwa³y przewagê. Byli te¿ inni gracze Czarne S³oñ-
ce, Rebelia, mniejsze, ale wcale przez to nie mniej smakowite im-
peria wykrojone przez Huttów i im podobnych ale Kuat chwilo-
wo nie martwi³ siê nimi.
Jego przeciwnicy nie wiedzieli, podobnie jak ich pionki, jak
niezwykle wa¿n¹ postaci¹ w tej grze sta³ siê Boba Fett. Dla Kuata
by³o to jeszcze jedno ród³o podszytego drwin¹ zadowolenia. Gdyby
Fett lub Imperator Palpatine zdali sobie z tego sprawê, rozgrywka
sta³aby siê znacznie powa¿niejsza. I bardziej mordercza. Zak³ady
Stoczniowe Kuat nie doczeka³yby siê kolejnego dziedzica, bo same
przesta³yby istnieæ. Padlino¿ercy Imperatora rozkradliby je do ko-
ci, jak obwieszonego klejnotami trupa...
Pozosta³o jednak jeszcze wiele ruchów w tej grze, zanim mo-
g³oby do tego dojæ. Kuat by³ zdecydowany je wykorzystaæ.
Przypuszczam powiedzia³ do felinksa ¿e znowu go zo-
baczymy. To by³ g³ówny powód, dla którego kaza³ odwo³aæ drugi
atak bombowy na Tatooine. Gdzie w g³êbi tkwi³o w nim przeko-
nanie, ¿e to bezcelowe; jeli Boba Fett mia³ zostaæ wyeliminowa-
ny, to na pewno nie przy u¿yciu tak prymitywnych rodków.
Trzeba siê sporo namêczyæ, ¿eby zabiæ takiego jak on.
S¹dzi³ jednak, ¿e atak nie by³ ca³kiem bezcelowy. Mo¿e spo-
wolniê jego ruchy, myla³. Mia³bym wtedy czas poprzestawiaæ parê
innych pionków, przyjrzeæ siê planszy i opracowaæ now¹ strategiê.
Felinks doæ siê naczeka³; teraz informowa³ o tym swojego
pana.
Ju¿ nied³ugo. Kuat u³o¿y³ zwierzê w zgiêciu ramienia i po-
drapa³ je od niechcenia za uszami, tam gdzie lubi³o najbardziej.
Jeszcze chwila. To nie potrwa d³ugo.
To nigdy nie trwa³o d³ugo, kiedy chodzi³o o Bobê Fetta. Tak
jak wczeniej, na innej czêci planszy, gdy pionkami byli ohydny
pajêczarz Kudar Mubat i Gildia £owców Nagród. Ta gra, jak
wiedzia³ Kuat, toczy³a siê w zabójczym tempie.
Ju¿ nied³ugo powtórzy³ Kuat. Ca³kiem nied³ugo.
156
R O Z D Z I A £
"
WCZORAJ
Szykuje siê co wiêkszego. Bossk wyszczerzy³ zêby w pa-
skudnym umiechu. Jak zwykle. Naprawdê du¿a rzecz.
Boba Fett opar³ siê o cianê za kamienn¹ ³aw¹. Nic, o czym
mówi³ mu Trandoszanin, nie by³o dla niego niespodziank¹; ale ten
wielki gad jeszcze nie wiedzia³, ¿e jego przeznaczeniem jest zosta-
waæ zawsze o parê kroków w tyle. Mo¿e to zrozumie, pomyla³
Fett, zanim umrze.
Tak? powiedzia³. Udawanie, ¿e sam nie zdaje sobie z tego
sprawy, mia³o siê przydaæ. Powiedz mi o tym.
Poczekaj chwilê. Bossk odwróci³ pokryt¹ ³uskami g³owê,
lustruj¹c posêpne wnêtrze tymczasowej kwatery Boby Fetta
w g³ównym kompleksie Gildii £owców Nagród. Ju¿ wczeniej, jed-
nym pchniêciem uzbrojonej w pazury d³oni, zamkn¹³ za sob¹
umocowane na ¿elaznych zawiasach drzwi. Nie ka¿dy wark-
n¹³ cicho musi o tym wiedzieæ.
Inspekcja najwyraniej go zadowoli³a; upewni³ siê, ¿e w szcze-
linach pomiêdzy wilgotnymi kamieniami nie ma ¿adnych urz¹dzeñ
pods³uchowych.
Przynajmniej na razie.
Masz skrytoæ we krwi. Fett w duchu pomyla³: Idio-
ta!. W pomieszczeniu mog³a byæ ukryta setka urz¹dzeñ pods³u-
chowych, których nie sposób wykryæ przy u¿yciu wzroku. To
cenna cecha.
Trzeba uwa¿aæ. Bossk rozsiad³ siê na ³awce i pochyli³
w jego stronê. Zw³aszcza przy czym takim.
157
To znaczy?
Wokó³ sk¹po umeblowanego, prymitywnego pomieszczenia
korytarze Gildii £owców Nagród skrêca³y i wi³y siê jak wê¿e, od-
bijaj¹c pokrêtne myli jej mieszkañców. A te myli stawa³y siê
coraz bardziej pokrêtne od czasu przybycia Boby Fetta. Wyczu-
wa³ to, jakby znalaz³ siê we wnêtrzu replikuj¹cego siê w nieskoñ-
czonoæ labiryntu, rozga³êziaj¹cego siê fraktalowymi cie¿kami
paranoi i k³amstwa. Nie przeszkadza³o mu to. Tego wymaga³y jego
plany, a tak¿e plany pajêczarza Kudara Mubata. £owcy nagród
zaczynali siê ju¿ gubiæ w tym labiryncie; niektórzy nie prze¿yj¹ na
tyle d³ugo, by znaleæ drogê wyjcia.
W moim przypadku bêdzie inaczej, pomyla³ Fett. Nie mar-
twi³ siê rosn¹c¹ w postêpie geometrycznym z³o¿onoci¹ labiryntu.
Nie mia³o znaczenia, czy bêdzie mia³ mapê lub k³êbek nitki, po
której trafi do wyjcia. Kiedy przyjdzie czas, wyr¹bie sobie drogê
przez zawi³e ciany, jakby by³y z flimplastu, a nie z kamienia chci-
woci i wrogoci innych istot rozumnych. Ju¿ nied³ugo...
Du¿a robota powiedzia³ Bossk. Odruchowo wysun¹³ pa-
zury, jakby zamierza³ zatopiæ je w karku ofiary albo zacisn¹æ wo-
kó³ sakiewki pe³nej kredytów. Taka, jakie lubisz.
Fett odezwa³ siê g³osem pozbawionym emocji, s³owami obo-
jêtnymi jak spojrzenie wizjera jego he³mu.
Jak du¿a?
Bossk nachyli³ siê jeszcze bli¿ej i zacz¹³ szeptaæ chrapliwie do
receptora dwiêkowego wmontowanego z boku he³mu Fetta. Wy-
szczerzony umiech Trandoszanina ci¹gn¹³ siê jeszcze, kiedy po-
wiedzia³ sumê.
Rozumiem. Boba Fett nie by³ zdziwiony wysokoci¹ wy-
znaczonej nagrody; mia³ w³asne ród³a informacji, znacznie lepsze
i poza zasiêgiem któregokolwiek z cz³onków Gildii. To obiecuj¹-
ca kwota. Nie zdziwi³o go te¿, ¿e Bossk odj¹³ æwieræ miliona
kredytów od faktycznej sumy nagrody. Jak wiêkszoæ ³owców na-
gród, Bossk specyficznie pojmowa³ znaczenie s³ów uczciwy po-
dzia³ zysków. Naprawdê obiecuj¹ca.
Tak, no w³anie! Rozpamiêtywanie tak wysokiej sumy
wydawa³o siê wprowadzaæ Bosska na nowe poziomy chciwoci.
Wiedzia³em, ¿e na to pójdziesz.
A kim dok³adnie jest ten towar? Boba Fett ju¿ to wie-
dzia³, ale zada³ to pytanie, ¿eby ci¹gn¹æ maskaradê. Bossk musia³
wierzyæ, ¿e ujawnia mu szczegó³y, a nie tylko je potwierdza.
158
Kto musi byæ porz¹dnie zdeterminowany, ¿eby wyznaczyæ a¿ tak
wysok¹ nagrodê.
No chyba! Bossk uniós³ jeden pazur. Oto najwie¿sze
wiadomoci. Chodzi o pewnego Lyunezjañczyka, speca od komu-
nikacji. Nazywa siê Oph Nar Dinnid. Wpakowa³ siê w jak¹ super-
erotyczn¹ aferê. Bossk wyszczerzy³ zêby w lubie¿nym umie-
chu. Wiesz jak to z nimi jest. Zawsze to samo.
Fett wiedzia³, o czym mówi Trandoszanin. Lyunezjañczycy
byli jednym z szeciu inteligentnych gatunków na Ryoone, plane-
cie w odleg³ej czêci spirali Zewnêtrznych Odleg³ych Rubie¿y.
Ciê¿kie warunki ¿ycia na planecie, wywo³ane tysi¹clecia temu
zawieszonym w górnych warstwach atmosfery popio³em wulka-
nicznym sprawi³y, ¿e walka o przetrwanie by³a wyj¹tkowo trud-
na. Inni mieszkañcy Ryoone zmietliby Lyuzjañczyków z po-
wierzchni planety wieki temu, gdyby nie to, ¿e te kruche istoty
opanowa³y w zadziwiaj¹cym stopniu sztukê komunikacji miê-
dzygatunkowej. Ich umiejêtnoci wykracza³y daleko poza zwyk³y
przek³ad s³ów i znaczeñ; otoczeni wrogami, kiedy przetrwanie
ich gatunku zale¿a³o od tego, jak dobrze odczytaj¹ i zinterpretuj¹
najdrobniejsze niuanse ich jêzyka i gestów, Lyunezjañczycy ku-
pili sobie ¿ycie umiejêtnociami przek³adu wykraczaj¹cymi dale-
ko poza mo¿liwoci robotów protokolarnych. Na Ryoone ozna-
cza³o to, ¿e umo¿liwili p³ynne i stale zmieniaj¹ce siê uk³ady,
szaleñcze zawi¹zywanie i rozwi¹zywanie sojuszy, wypowiadanie
wojny i szybko zrywane traktaty pokojowe pomiêdzy gatunka-
mi, które ró¿ni³y siê miêdzy sob¹ nie tylko jêzykiem, ale nawet
podstaw¹ metabolizmu. Poza ich rodzinn¹ planet¹ Lyuzjañczy-
ków mo¿na by³o znaleæ w ka¿dym wêle komunikacyjnym;
wymieniali i ucilali wiadomoci albo prowadzili negocjacje miê-
dzy kompletnie ró¿nymi sektorami Imperium.
Tyle tylko, ¿e ten niezwyk³y talent do odczytywania ukrytych
intencji i zamiarów innych gatunków obraca³ siê czasem przeciw-
ko nim. Od czasu do czasu ten czy ów Lyunezjañczyk pada³ ofiar¹
w³asnej wra¿liwoci, ogarniêty p³omieniem lepej na wszystko na-
miêtnoci. Co gorsza, obiekt jego uczucia prawie zawsze je od-
wzajemnia³. W przeciwieñstwie do gadziego gatunku Falleenów,
których podbojom erotycznym towarzyszy³ godny podziwu ch³ód
emocjonalny i brak uczuæ, roznamiêtnieni Lyunezjañczycy i ich
wybranki tracili g³owê do tego stopnia, ¿e nie pozostawa³o w nich
nawet db³o instynktu samozachowawczego. A, ¿e ze wzglêdu
159
na swoje dyplomatyczne talenty Lyunezjañczycy obracali siê zwy-
kle w najwy¿szych sferach i tam znajdowali swoje wybranki, skutki
by³y zwykle katastrofalne.
Albo wrêcz miertelne.
Wiem, jak to z nimi jest powiedzia³ Boba Fett. Wiedzia³
o ca³ej rasie, a tak¿e o konkretnym przypadku Oph Nar Dinnida,
o którym opowiedzia³ mu jego informator. Kobieta z wy¿szych
sfer powinna raczej szukaæ kogo takiego jak ksi¹¿ê Xizor. Wra¿e-
nia s¹ podobno znacznie bardziej intensywne, a jak przyjdzie ko-
niec, kobieta ma szansê pozostaæ przy ¿yciu. Jeli nie straci g³o-
wy. Fett przypuszcza³, ¿e w przypadku kogo takiego jak jego
czêsty zleceniodawca Xizor, to w³anie uchodzi³o za rycerskoæ
wobec dam. Problem z Lyunezjañczykami polega na tym, ¿e nie
s¹ doæ m¹drzy, by wyeliminowaæ uczucia.
No w³anie, tak jak ten Dinnid. Wpakowa³ siê do wielkiej
kadzi nerfiego gówna. Bossk umiechn¹³ siê szyderczo; sam uro-
dzi³ siê bez baga¿u niepotrzebnych, sentymentalnych uczuæ. Pra-
cowa³ dla jednego z wa¿niejszych klanów feudalnych w systemie
Narranta, nie powiem dla którego...
Nie musisz. One wszystkie s¹ takie same. Boba Fett do-
brze zna³ te klany; w³aciwie by³y to lune konfederacje powi¹za-
nych genetycznie gatunków, które rozbudowanym rytua³em po-
k³onów, ho³dów i przysi¹g krwi usi³owa³y za³ataæ dziel¹ce ich
ró¿nice. Dawa³o to marne efekty; bez Lyunezjañczyków i ich dy-
plomatycznych talentów ju¿ dawno by siê powyrzynali. Niez³a fu-
cha dla takich prowincjuszy jak mieszkañcy Ryoone o ile nie
spartaczyli sprawy.
A zawsze partaczyli.
Niech zgadnê powiedzia³ Boba Fett. Pracodawcy Din-
nida znaleli go... jakby to powiedzieæ?... w kompromituj¹cej sy-
tuacji z ¿on¹ albo córk¹ jednego z g³ównych rodów.
Zgad³e. Oczy Bosska wieci³y siê równie mocno jak jego
k³y. Radoæ, jak¹ Trandoszanom sprawia³a wiadomoæ o cudzych
k³opotach, by³a niezale¿na od oczekiwania, ¿e co na nich zyska-
j¹. Tylko ¿e nie jednego z g³ównych, a najg³ówniejszego. Facet
zadar³ z samym najwy¿szym feuda³em. Jak to Lyunezjañczyk, oni
nie maj¹ krzty rozumu. Sprawa wysz³a na jaw w miejscu publicz-
nym, na jednej z oficjalnych ceremonii odnowienia przysiêgi feu-
dalnej klanu, w obecnoci paru tysiêcy wasali i ich wity, zgroma-
dzonych w wielkiej sali suwerena. Kto przypadkiem poci¹gn¹³ za
160
kurtynê za podium, kurtyna spad³a, a tam nasz Oph Nar Dinnid
i pierwsza konkubina feuda³a. Widzia³a ich ca³a galaktyka. Mówi-
³em przecie¿, ¿e oni nie maj¹ rozumu.
Opis wydarzeñ, który przedstawi³ mu Bossk, zgadza³ siê z tym,
co Fett us³ysza³ od swojego informatora.
Dziwiê siê, ¿e ten Dinnid w ogóle uszed³ z ¿yciem.
Cofam to, co powiedzia³em. Facet ma jednak trochê rozu-
mu. Bossk wzruszy³ ramionami. Nie tyle, ¿eby trzymaæ siê
z dala od k³opotów, ale przynajmniej doæ, ¿eby mieæ zaplanowa-
n¹ trasê ucieczki, kiedy nerfie bobki trafi¹ do systemu wentylacyj-
nego. W sali zrobi³o siê wielkie zamieszanie, a Dinnid zdo³a³ siê
wymkn¹æ do migacza, który sta³ zatankowany i gotowy do drogi,
z wprowadzonymi wspó³rzêdnymi miejsca, w które mia³ siê udaæ.
Ale dok¹d mia³by siê udaæ? To znaczy gdzie by³by bez-
pieczny? Boba Fett zna³ ju¿ odpowied, ale dalej udawa³ niewie-
dzê. Ci feuda³owie z Narranta maj¹ bardzo rozwiniête poczucie
honoru, które nie pozwoli im zapomnieæ takiego upokorzenia. Nic
ich nie powstrzyma, póki nie dostan¹ w swoje rêce osoby, która
publicznie ich poni¿y³a.
To prawda przyzna³ Bossk. W³anie dlatego ten feuda³
wyznaczy³ tak wysok¹ nagrodê za towar, który chce dostaæ. Nie
mo¿e przecie¿ rozes³aæ po prostu swoich wojsk, ¿eby wytropi³y
mu tego ma³ego kretyna, pochwyci³y go i dostarczy³y mu po to,
¿eby móg³ siê nacieszyæ jêkami Dinnida, czy co tam chce z nim
zrobiæ. Chyba ¿e ¿yczy sobie, ¿eby wiadomoæ o tym wydarzeniu
roznios³a siê jeszcze szerzej. Wiêc oczywicie feuda³ chce, ¿eby-
my odwalili za niego brudn¹ robotê.
Milczenie zawsze by³o cennym towarem w rodowisku ³ow-
ców nagród. Boba Fett by³ specjalist¹ od zadañ wykonywanych
szybko, skutecznie i po cichu.
Przy tak wysokiej nagrodzie wyobra¿am sobie, ¿e ka¿dy
³owca w Gildii wypuci siê za Oph Nar Dinnidem.
To nie takie proste zauwa¿y³ Bossk. Ten spryciarz nie
tylko zaplanowa³ sobie ucieczkê, ale i doskona³e miejsce na kry-
jówkê. Jest u Pancernych Huttów.
Boba Fett wiedzia³ i o tym. Ze wszystkich huttañskich klanów
Pancerni byli najmniej liczni i trzymali siê z dala od najrozmait-
szych aliansów i wzajemnych interesów, które wi¹za³y innych przed-
stawicieli ich gatunku. Pancerni wygl¹dem te¿ ró¿nili siê od swoich
odleg³ych kuzynów. Mieli wprawdzie podobne rozmiary, wagê
161
11 Mandaloriañska zbroja
i twarze o du¿ych oczach i ustach jak szparka, jakby stworzona do
tego, by wpychaæ przez ni¹ ró¿ne wij¹ce siê stworzenia. Pod wzglê-
dem chêci kontrolowania wszystkiego, na czym spoczê³o spojrze-
nie ich ogromnych oczu, nie ró¿nili siê te¿ niczym od pozosta³ych
Huttów.
Byli identyczni pod wzglêdem budowy anatomicznej, o gru-
bej skórze odpornej na strza³y z blastera i dzia³anie kwasów, z or-
ganami wewnêtrznymi zagrzebanymi tak g³êboko pod warstwami
³oju, ¿e nie sposób by³o siê do nich dostaæ nawet za pomoc¹ wi-
broostrza. Jedynym zagro¿eniem fizycznym, jakiego obawiali siê
Huttowie, by³o szczególne pasmo twardego promieniowania, któ-
rego szkodliwe skutki gromadzi³y siê w ochronnej warstwie t³usz-
czu, nie poddaj¹c siê normalnym procesom wydalania. Ta cecha
powstrzymywa³a Huttów od rozszerzania przestêpczej dzia³alno-
ci na pewne obszary galaktyki. Przynajmniej dopóki jeden z hut-
tañskich klanów kiedy, w odleg³ej przesz³oci, nie podarowa³ im
tego, czego odmówi³a im natura ochronnych pancerzy, z zespa-
wanych i zanitowanych arkuszy durastali, unoszonych i sterowa-
nych wbudowanymi repulsorami. Okrywa³y one miêkkie, galare-
towate cia³a Pancernych Huttów, ods³aniaj¹c tylko ich szerokie
twarze, stercz¹ce jak ze skorupy ¿ó³wia ponad têczowymi ko³nie-
rzami na przedzie owalnych pancerzy. Nawet delikatne, ma³e r¹czki
by³y schowane i manipulowa³y od rodka zewnêtrznymi urz¹dze-
niami chwytnymi. Te mechaniczne chwytaki wygl¹da³y na równie
skuteczne w zagarnianiu i trzymaniu nielegalnych bogactw ich w³a-
cicieli.
Ale dlaczego Pancerni Huttowie mieliby siê interesowaæ
poszukiwanym specjalist¹ od komunikacji? Boba Fett prowadzi³
swego czasu interesy z kilkoma przedstawicielami tego klanu. Wie-
dzia³, ¿e nie kiwn¹ palcem, jeli nie dostan¹ za to du¿ej kwoty
kredytów. Pod tym wzglêdem nie ró¿nili siê od innych Huttów.
Jeli potrzebuj¹ t³umacza i dyplomaty tej klasy, mog¹ przecie¿ ku-
piæ ka¿dego innego, kto dzia³a na tym rynku. Kogo bez ceny
wyznaczonej za jego g³owê.
Oph Nar Dinnid zatroszczy³ siê o to, by chcieli w³anie
jego. W szorstkim g³osie Bosska da³o siê s³yszeæ niechêtny po-
dziw. Podobno kaza³ sobie wszczepiæ w tkankê mózgow¹ eks-
pandery pamiêci i napcha³ je mnóstwem najbardziej poufnych da-
nych, transakcji i archiwów systemu Narrant, do których mia³ dostêp
jako porednik dyplomatyczny najwy¿szego feuda³a. W g³owie
162
Dinnida tkwi mnóstwo informacji, które Pancerni Huttowie mog¹
uznaæ za niezwykle interesuj¹ce. I zyskowne.
I co z tego? Nie zapewni to Dinnidowi bezpieczeñstwa na
d³ugo. Skorupiaki nie s³yn¹ z delikatnoci w wyci¹ganiu danych
z pamiêci. Zwykle po takiej operacji z delikwenta zostaj¹ marne
szcz¹tki.
Bossk nachyli³ siê bli¿ej, tak blisko, ¿e Boba Fett poczu³ woñ
krwi i miêsa poprzez filtry powietrzne he³mu.
Dinnid jest mo¿e g³upi, ale nie a¿ tak. Ekspandery pamiêci
zainstalowane w jego czaszce maj¹ wbudowany system czasowe-
go uwalniania danych. Wszystkie te sekrety handlowe z systemu
Narrant s¹ dawkowane w ma³ych porcjach, no i zakodowane na
autodestrukcjê. Jeli Pancerni spróbuj¹ roz³upaæ mu g³owê i wy-
ci¹gn¹æ dane, wszystko zostanie wymazane do czysta. Ale to jesz-
cze nie wszystko. Oni nawet nie wiedz¹, ile tych informacji jest
w pamiêci Dinnida. W rezultacie Dinnid bêdzie mia³ wartoæ dla
Huttów przez niemal nieograniczony czas. Mog¹ min¹æ dziesiêcio-
lecia, zanim wyci¹gn¹ z niego te wszystkie informacje.
Sprytnie to wymyli³. Podobnie jak w przypadku pozo-
sta³ych rewelacji Bosska, Boba Fett udawa³, ¿e s³yszy je po raz
pierwszy. Ale to oznacza równie¿, ¿e Pancerni nie wypuszcz¹ go
od siebie tak szybko.
Nie inaczej zgodzi³ siê Bossk. Stukn¹³ pazurem o pier
Boby Fetta. Wyrwanie go z ich ³ap nie bêdzie ³atwe. To dlatego
³owcy nie pal¹ siê do tej roboty. Potrzeba kilkuosobowej dru¿yny,
¿eby przej¹æ ten towar.
Fett spodziewa³ siê i tego.
Czy to propozycja?
Byæ mo¿e. Bossk cofn¹³ siê, znów mierz¹c wzrokiem
pokój i surowe drzwi. Spójrzmy prawdzie w oczy: od kiedy tu
przyby³e, pojawi³y siê tarcia pomiêdzy ³owcami. Szparki renic
Trandoszanina widrowa³y ciemny wizjer he³mu Fetta. Wszyscy
gadaj¹, od starej gwardii, jak mój ojciec i reszta rady, a¿ po naj-
mniej licz¹cych siê cz³onków Gildii.
O czym tak gadaj¹?
Nie zadzieraj ze mn¹! warkn¹³ Bossk. W tej chwili masz
dla mnie pewn¹ wartoæ, ale jeli zaczniesz siê wyg³upiaæ, wy¿rê ci
mózg z tego he³mu jak zupê z miski. Jeli sk³adam ci propozycjê,
to nie tylko po to, ¿eby ³apaæ tego Oph Nar Dinnida... chocia¿
to powinno wystarczyæ, ¿eby ciê zainteresowaæ. Tu chodzi o co
163
wiêcej: o przysz³oæ ca³ej Gildii £owców Nagród. Szykuj¹ siê tu
wielkie zmiany, a ludzie opowiadaj¹ siê albo po jednej, albo po
drugiej stronie, w zale¿noci od tego, jak ich zdaniem potocz¹ siê
sprawy. Szczerze mówi¹c, wola³bym mieæ ciê po swojej stronie,
ale niezale¿nie od tego, za kim siê opowiesz, i tak wygram. Po
prostu bêdzie mi ³atwiej z tob¹ ni¿ bez ciebie. I lepiej, jeli ty i ja,
i jeszcze paru starannie dobranych goci, wemiemy siê za tego
Dinnida. Nagroda, któr¹ za niego zdobêdziemy, zjedna nam wielu
przyjació³. Ale nie tylko to. Przede wszystkim poka¿e niezdecydo-
wanym, kto ma doæ ikry, ¿eby zaj¹æ siê naprawdê trudn¹ robot¹.
Ci, którym uda siê przyszpiliæ ten towar, zas³uguj¹ na to, ¿eby
rz¹dziæ Gildi¹.
Widzê, ¿e dobrze sobie wszystko przemyla³e. Boba Fett
mówi³ g³osem równym i beznamiêtnym. Jeszcze raz mi zaimpo-
nowa³e.
Oszczêd sobie wazeliny. Czubek pazura Bosska wbi³ siê
mocniej w klatkê piersiow¹ Fetta. Wszystko, czego chcê od cie-
bie, to wiedzieæ, czy piszesz siê ze mn¹ na tê robotê.
Oczy Bosska rozszerzy³y siê ze zdumienia, gdy Boba Fett
z³apa³ go nagle za piêæ i cisn¹³ tak mocno, ¿e koci zazgrzyta³y
pod ³uskami. Potem powoli odsun¹³ j¹ od siebie, jakby odstawia³
na bok dziwne i nie³adne dzie³o sztuki.
W porz¹dku. Wypuci³ piêæ Bosska z twardego jak du-
rastal ucisku. Jestem z tob¹.
Nad¹sany Bossk rozciera³ stawy d³oni.
Dobrze powiedzia³ po chwili. Pogadam z innymi. Taki-
mi, którzy stworz¹ dru¿ynê, jakiej potrzebujemy. Wsta³ z ka-
miennej ³awki. Dam ci znaæ, jak mi idzie.
Boba Fett patrzy³, jak Trandoszanin zamyka za sob¹ drzwi
komory, a potem s³ucha³ oddalaj¹cego siê w korytarzu echa jego
kroków. To w³aciwie smutne, pomyla³. Biedny facet nawet nie
zdaje sobie sprawy, jak dobrze wszystko siê toczy.
Ale dowie siê. I to ju¿ wkrótce...
Twój syn w³anie zakoñczy³ wizytê, panie. Kamerdyner
zarz¹dzaj¹cy kwaterami Gildii £owców Nagród sk³oni³ g³owê ze
s³u¿alczym umieszkiem na twarzy. A jego rozmowa z tym po-
dejrzanym osobnikiem, znanym jako Boba Fett, przebieg³a do-
k³adnie tak, jak w swojej niezmierzonej m¹droci przewidzia³e.
164
Cradossk spojrza³ na nadskakuj¹cego Twilekianina, ca³ego
w lansadach, z oczami b³yszcz¹cymi chciwoci¹. Lni¹ce, rozdwa-
jaj¹ce siê warkocze g³owne podw³adnego przypomina³y mu jedno-
czenie limaki ziemne z Nirelli i nie ugotowane kie³baski. To sko-
jarzenie spowodowa³o, ¿e poczu³ siê g³odny ale w koñcu niemal
wszystko tak na niego dzia³a³o.
Oczywicie, ¿e tak. W swojej luksusowo wyposa¿onej
kwaterze Cradossk bawi³ siê ciê¿kimi tamami stroju, w jakim za-
³atwia³ interesy: ciemne, ale gustowne szaroci i czernie materia³u
tworzy³y smutn¹ dla oczu symfoniê. Paradny strój, w jakim po-
dejmowa³ Bobê Fetta na bankiecie, zosta³ odwieszony przez ka-
merdynera do pró¿niowej szafy o kontrolowanej wilgotnoci.
Sprawy uk³adaj¹ siê zgodnie z moimi przewidywaniami... nie dla-
tego, ¿ebym by³ wyj¹tkowo m¹dry, tylko ze wzglêdu na mêcz¹c¹
g³upotê innych istot.
Wasza Wielebnoæ jest zbyt skromny. Ob Fortuna krêci³
siê wokó³ Cradosska, strzepuj¹c tkaninê bladymi, wilgotnymi d³oñ-
mi, ¿eby dopasowaæ codzienny strój swojego pracodawcy. Czy
ja przewidzia³bym taki bieg wypadków? Albo pañscy szacowni
koledzy z rady Gildii? Nie wydaje mi siê.
To dlatego, ¿e jeste takim samym g³upcem jak oni. Ta
myl przygnêbi³a Cradosska; ciê¿ar w³adzy przyt³acza³ go. Nie mia³
nikogo, kto móg³by mu pomóc przeprowadziæ Gildiê £owców Na-
gród przez niebezpieczne mielizny, gdzie spiskuj¹cy wrogowie t³o-
czyli siê jak stada rekinów. Nawet w³asny syn. Krew z mojej krwi,
pomyla³ ponuro Cradossk. Widocznie prawdziwa ¿y³ka do intere-
sów by³a bardziej kwesti¹ dowiadczenia ni¿ wrodzonych umiejêt-
noci. Nie powinienem by³ traktowaæ go tak wyrozumiale, pomy-
la³, kiedy by³ jeszcze ma³ym gadem.
Przyszed³ tu kto, kto chce siê z panem spotkaæ. Kamer-
dyner wykona³ ostatnie poprawki, by strój Cradosska wygl¹da³
nieskazitelnie. Czy pan go wzywa³? Czy mam go do pana wpro-
wadziæ?
Tak, w obydwu przypadkach. Nadskakuj¹cy Twilekia-
nin zaczyna³ mu dzia³aæ na nerwy. To sprawa prywatna. Twoja
obecnoæ jest zbêdna.
Kamerdyner wprowadzi³ ³owcê nagród Zuckussa i znikn¹³ za
drzwiami, które starannie za sob¹ zamkn¹³.
Ze wszystkich m³odszych, mniej dowiadczonych ³owców
nagród, którzy zostali przyjêci do Gildii, Zuckuss zawsze sprawia³
165
wra¿enie najmniej nadaj¹cego siê do tego fachu. Cradossk spoj-
rza³ na stoj¹c¹ przed nim postaæ w masce oddechowej. Zastana-
wia³ siê, co mog³o sk³oniæ istotê myl¹c¹ do podjêcia takiego ryzy-
ka; by³ jak dziecko, które bawi siê w niebezpieczn¹ grê doros³ych,
w której stawk¹ jest w³asne ¿ycie, a przegrana oznacza ból i mieræ.
Jego pierwotn¹ motywacj¹, gdy przydziela³ Bosskowi Zuckussa
z jego ma³o imponuj¹c¹ postaw¹ i dyndaj¹cymi rurkami aparatu
oddechowego, by³a chêæ zapewnienia mu towarzysza, którego ten
móg³by powiêciæ bez ¿alu i wiêkszej szkody dla organizacji, gdy-
by znalaz³ siê w trudnej sytuacji. Takich jak Zuckuss by³o wiêcej
tam, sk¹d pochodzi³; kandydaci na ³owców nagród, z wygórowa-
nym wyobra¿eniem o w³asnych zdolnociach i twardoci, zawsze
t³oczyli siê u drzwi Gildii. W tym przypadku jednak sytuacja siê
zmieni³a; Cradossk znalaz³ inn¹ rolê dla Zuckussa.
Przyszed³em tak szybko, jak siê da³o. Zdenerwowanie Zu-
ckussa by³o widoczne i s³yszalne: rurki oddechowe wygiête ku do³o-
wi trzepota³y g³ono. Mam nadziejê, ¿e nie sta³o siê nic, co...
Uspokój siê. Cradossk usiad³ ciê¿ko na sk³adanym krze-
le zrobionym z koci goleniowych wzmocnionych durastalowymi
prêtami. Gdyby narobi³ sobie k³opotów, uwierz mi, ju¿ by o tym
wiedzia³.
Zuckuss nie wygl¹da³ na podniesionego na duchu. Spojrza³
przez ramiê na drzwi, jakby prowadzi³y do pu³apki, która w³anie
siê za nim zamknê³a.
W³aciwie w ogóle nie ma powodu do zmartwieñ. Koci,
z których zrobiono krzes³o, by³y mile wyg³adzone pod dotykiem
d³oni Cradosska. Wiele z tego, co dokona³e, zas³uguje na moj¹
aprobatê.
Naprawdê? Zuckuss odwa¿y³ siê spojrzeæ w twarz przy-
wódcy Gildii.
Oczywicie k³ama³ dalej Cradossk. S³ysza³em co nieco
o tobie. W moim synu Bossku nie³atwo jest wzbudziæ podziw... to
znaczy podziw dla kogokolwiek innego oprócz niego samego. Ale
o tobie wyra¿a³ siê z najwy¿szym uznaniem. Ta sprawa z ksiêgo-
wym... jak on siê nazywa³?
Posondum. Zuckuss kiwn¹³ g³ow¹. Nazywa³ siê Nil Po-
sondum. To naprawdê wstyd, ¿e nie posz³o nam lepiej. Ju¿ prawie
go mielimy.
Cradossk roz³o¿y³ szeroko rêce i wzruszy³ ramionami uspoka-
jaj¹cym, wystudiowanym gestem.
166
Trzeba robiæ wszystko, co siê da. Ale nie zawsze sprawy
tocz¹ siê po naszej myli. Wypowiedzenie takiego stwierdzenia
wymaga³o od Cradosska prawdziwego talentu aktorskiego. Ka¿dy
ma czasem pecha. W duszy Cradossk nadal mia³ ochotê urwaæ
g³owê swojemu synowi i Zuckussowi za spartaczenie tej sprawy.
Boba Fett zrobi³ z nich durniów, pog³êbiaj¹c jeszcze tê hañbê, kiedy
przemkn¹³ obok nich w drodze do kwatery Gildii. Nie przejmuj siê
tym. Bêd¹ inne okazje, inne zlecenia. Zawsze trafi siê jaki towar.
Ja... cieszê siê, ¿e pan tak na to patrzy.
W tym fachu trzeba patrzeæ perspektywicznie. Tê sam¹
lekcjê wyg³osi³ kiedy wobec Bosska, który tylko go wydrwi³.
Raz siê wygrywa, raz siê przegrywa. Ca³a sztuka polega na tym,
¿eby wygrane trafia³y siê czêciej ni¿ pora¿ki. Chodzi o redni¹.
Chyba tak. Zuckuss uspokoi³ siê nieco. Z wyj¹tkiem
Boby Fetta. On chyba zawsze wygrywa.
Nawet Boba Fett... Cradossk zatoczy³ rêk¹ szerokie ko³o.
Mog³e o tym nie wiedzieæ, ale znam go od bardzo dawna, wiêc
mogê ci powiedzieæ, ¿e i jemu zdarza³o siê wyjæ z pustymi rêka-
mi. Nie daj siê zwieæ tej aurze niezwyciê¿onoci, któr¹ wiado-
mie wokó³ siebie roztacza.
No tak... ale trudno go nie podziwiaæ. Historie, które o nim
opowiadaj¹...
Cradossk pochyli³ siê w krzele i dgn¹³ Zuckussa pazurem
w pier.
Ch³opcze, pracujê w tym interesie od wielu lat i mówiê ci,
jeste równie twardym gociem jak wielki Boba Fett.
Ja?
Jasne, ¿e tak zapewni³ Cradossk, dodaj¹c w duchu Prê-
dzej mi tu nerf wyronie!. Ci¹gn¹³ dalej zanêcanie. To od razu
widaæ. Istniej¹ pewne... jakby to powiedzieæ?... nie dla wszystkich
widoczne cechy, po których mo¿na rozpoznaæ urodzonego ³owcê
nagród. Kogo, kto ma ochotê i umiejêtnoci, ¿eby odnieæ sukces
w tym fachu. Ja je wyczuwam. To dlatego jestem szefem Gildii
£owców Nagród... bo tak dobrze oceniam charaktery. Popuka³
siê pazurem po nosie. I ten instynkt podpowiada mi, ¿e masz
wszystkie niezbêdne cechy.
Có¿... zaskoczony Zuckuss pokrêci³ g³ow¹. Pan mi po-
chlebia...
£atwo posz³o, pomyla³ Cradossk. Mówienie tego, co dany
osobnik chcia³ us³yszeæ, w g³êbi serca czy serc, ile ich tam w sobie
167
mia³, by³o najszybszym i najpewniejszym sposobem obezw³adnie-
nia ich, zanim wbijesz im nó¿ w to serce. Wszelkie bariery ochron-
ne, jakie mieli, puszcza³y niczym tarcze z wysadzonym przetworni-
kiem mocy.
Ale¿ sk¹d! Mia³ teraz Zuckussa dok³adnie tam, gdzie chcia³;
czas zaci¹gn¹æ resztê sieci. Musimy byæ wobec siebie absolutnie
szczerzy. Bo jest co, co musisz dla mnie zrobiæ. Co bardzo wa¿-
nego.
Zrobiê wszystko powiedzia³ szybko Zuckuss. Roz³o¿y³
swoje os³oniête rêkawicami rêce. Bêdê zaszczycony...
wietnie. Cradossk uniós³ d³oñ i przerwa³ m³odemu ³ow-
cy. Rozumiem. Lojalnoæ jest jedn¹ z cech niezbêdnych w na-
szym fachu, które w tobie dostrzeg³em. Przechyli³ g³owê na bok
i umiechn¹³ siê krzywym, aluzyjnym umieszkiem. Ale trzeba
wiedzieæ, wobec kogo byæ lojalnym, prawda?
Nie jestem pewien, czy wiem, co pan ma na myli...
Pracowa³e z moim synem Bosskiem przy paru zleceniach.
Musisz wiêc byæ lojalny wobec niego, zgadza siê?
W g³osie Zuckussa nie by³o ani odrobiny wahania.
Oczywicie. Ca³kowicie.
No có¿, zapomnij o tym. Umieszek znikn¹³ z jego twa-
rzy, gdy Cradossk odchyli³ siê na oparcie krzes³a. Musisz byæ
lojalny wobec mnie. A to z tego prostego powodu, ¿e nadchodz¹
dla nas ciê¿kie czasy. Tak naprawdê to ju¿ nadesz³y. Niektórzy
nie doczekaj¹ lepszych czasów; Gildia £owców Nagród przetrwa,
ale bêdzie znacznie mniej liczna. Chyba chcia³by byæ jednym
z tych, którzy przetrwaj¹ to zamieszanie... bo alternatyw¹ jest
mieræ. Przysun¹³ siê bli¿ej. Patrzy³ w oczy Zuckussa, widz¹c
w nich swoje powiêkszone odbicie. Czy wyra¿am siê jasno?
Zuckuss zdecydowanie przytakn¹³.
Jak najbardziej.
To dobrze powiedzia³ Cradossk. Lubiê ciê i dlatego sk³a-
dam ci tê propozycjê. Jedn¹ z charakterystycznych cech Tran-
doszan by³a pogarda dla wszelkich innych form ¿ycia, a forma
¿ycia stoj¹ca teraz przed Cradosskiem nie by³a wcale wyj¹tkiem.
Jeli bêdziesz trzyma³ ze mn¹, masz du¿e szanse, ¿e ci siê uda.
I nie mówiê teraz tylko o utrzymaniu siê przy ¿yciu, ale tak¿e
o zajêciu odpowiedniej pozycji w tej organizacji. Lojalnoæ, kiedy
siê wie, wobec kogo byæ lojalnym, mo¿e siê op³aciæ.
Co... co mia³bym zrobiæ?
168
Po pierwsze, wy³¹cz swój aparat g³osowy, jeli przyjdzie ci
ochota powiedzieæ komu o tym, o czym tu sobie rozmawiamy.
Lojalnoæ wymaga dochowania tajemnicy. Ka¿dy ³owca nagród,
który nie umie trzymaæ gêby na k³ódkê, nie utrzyma siê d³ugo
w tej galaktyce, a w ka¿dym razie na pewno nie w organizacji,
któr¹ ja kierujê.
Kolejne kiwniêcie g³ow¹.
Umiem byæ cicho.
Tak w³anie myla³em. Cradossk pozwoli³, by na jego usta
znów wyp³yn¹³ umiech. Pochyli³ siê tym razem do przodu tak
mocno, ¿e oddech z jego nozdrzy zamgli³ par¹ soczewki oczu Zuc-
kussa. Oto nasza umowa. S³ysza³e o zleceniu na Oph Nar Din-
nida?
Oczywicie. Wszyscy w Gildii mówi¹ tylko o tym.
Nie wy³¹czaj¹c mojego syna Bosska, jak przypuszczam?
Zuckuss przytakn¹³.
To od niego us³ysza³em o tym zleceniu.
Wiedzia³em, ¿e nie przepuci takiej gratki. Cradossk po-
czu³ zadowolenie; jego potomek by³ przynajmniej ambitny, nawet
jeli niezbyt m¹dry. Lubi du¿e zlecenia, z du¿¹ nagrod¹. Sprawa
Dinnida jest dok³adnie tym, co sprawia, ¿e lina mu cieknie. Czy
wspomnia³ co, ¿e bêdzie organizowa³ dru¿ynê do tego zlecenia?
Nic mi nie mówi³.
Zrobi to zapewni³ Cradossk. Osobicie siê o to postaram.
Mój syn mo¿e byæ pocz¹tkowo niechêtny pomys³owi w³¹czenia ciê
do tej dru¿yny, ale sprawiê, ¿e mu siê op³aci zabraæ ciê ze sob¹.
Bêdzie potrzebowa³ sprzêtu, do którego ja mogê zapewniæ mu do-
stêp, albo róde³ informacji z pierwszej rêki, które na pewno uzna
za cenne... takie tam rzeczy. A¿ za du¿o, ¿eby zrekompensowaæ im
utratê tej czêci nagrody, która przypadnie tobie.
To bardzo... szlachetna propozycja. Za wypuk³ymi so-
czewkami oczu Zuckussa czai³a siê podejrzliwoæ. Ale dlaczego
mia³by pan tyle dla mnie robiæ?
Istnia³a jeszcze nadzieja dla tego stworzenia; nie by³o kom-
pletnym idiot¹.
To proste powiedzia³ cicho Cradossk. Ja zrobiê co dla
ciebie postuka³ pazurem o maskê twarzow¹ m³odego ³owcy
a ty... zrobisz co dla mnie.
Przy tym ostatnim s³owie Cradossk stukn¹³ pazurem we w³a-
sn¹ pier.
169
To chyba nietrudno zrozumieæ?
Zuckuss powoli pokiwa³ g³ow¹, jakby pazur, na który patrzy³,
zahipnotyzowa³ go.
Ale co mia³bym zrobiæ?
To te¿ jest bardzo proste. Cradossk po³o¿y³ obie rêce na
oparciach krzes³a. Do³¹czysz do dru¿yny, któr¹ tworzy mój syn,
¿eby pochwyciæ delikwenta o nazwisku Oph Nar Dinnid. Ró¿nica
pomiêdzy tob¹ a Bosskiem bêdzie jednak taka, ¿e ty wrócisz...
Zuckuss potrzebowa³ kilku sekund, zanim go owieci³o.
Och... kiwn¹³ g³ow¹ jeszcze wolniej ni¿ zwykle. Rozu-
miem.
Cieszê siê, ¿e rozumiesz. Cradossk wskaza³ na drzwi.
Porozmawiamy o tym jeszcze kiedy. Póniej.
Kiedy Zuckuss wymkn¹³ siê z komnaty, Cradossk pozwoli³
sobie na chwilê pe³nych samozadowolenia rozwa¿añ. By³o jeszcze
du¿o wiêcej do zrobienia: sznurki do poci¹gniêcia, s³owa do wy-
szeptania do odpowiednich uszu. Na razie jednak musia³ przy-
znaæ, ¿e polubi³ tego ma³ego Zuckussa. Do pewnego stopnia, po-
myla³. Wystarczaj¹co sprytny, by mo¿na go by³o wykorzystaæ,
ale nie doæ sprytny, by zdaæ sobie sprawê z tego, ¿e kto go
wykorzystuje... zanim nie zrobi siê za póno. Mo¿e nawet bêdzie
mu przykro, kiedy przyjdzie czas, by usun¹æ Zuckussa.
Ale to w³anie, jak wiedzia³ Cradossk, by³y ciê¿ary w³adzy.
Wymaga³o to trochê pracy wêszenia i d³ubania rozmaitymi
narzêdziami, które zrobi³ z kawa³ków sztywnego, ostro zakoñczo-
nego drutu. Ale z tymi umiejêtnociami Twilekianie siê rodzili.
Efektem, po prawie roku ukradkowej pracy kamerdynera, by³a
maleñka, niewykrywalna dziurka do pods³uchiwania pod sufitem
antyszambrów Cradosska. Lepsza ni¿ jakiekolwiek urz¹dzenie elek-
troniczne; te mo¿na by³o ³atwo wykryæ zwyk³ym skanem. S³ucha-
j¹c rozmowy Cradosska z m³odym ³owc¹ nagród Zuckussem, ka-
merdyner gratulowa³ sobie sprytu. Trzeba by³o wiele sprytu, ¿eby
utrzymaæ siê przy ¿yciu, pracuj¹c dla tych drapie¿ników.
Wciskaj¹c stopy w szczeliny miêdzy masywnymi kamieniami
ciany i przytrzymuj¹c siê ozdobnej makaty, przedstawiaj¹cej mo-
menty minionej chwa³y Gildii, Ob Fortuna opuci³ siê na pod³ogê ze
swojego stanowiska pods³uchowego. Od d³u¿szego czasu s³ucha³ tej
rozmowy, us³ysza³ wiêc i to, jak stary gad odprawia m³odego ³owcê.
170
Dawne dowiadczenia pozwoli³y mu dok³adnie okreliæ czas potrzeb-
ny rozmówcy Cradosska na odwrócenie siê od siedziska, które ten
zwykle zajmowa³, i przejcie kilku metrów dziel¹cych go od drzwi
do przedpokoju. W sam raz tyle, by kamerdyner zd¹¿y³ znaleæ siê
na dole, otrzepaæ z siebie kurz i pajêczyny i stan¹æ, jakby nie rusza³
siê z miejsca przez ca³y czas s³uga dobry i wierny, i na pewno nie
spiskuj¹cy za plecami pana.
Mam nadziejê, ¿e rozmowa by³a przyjemna? kamerdy-
ner odprowadzi³ Zuckussa do nastêpnych drzwi, oddzielaj¹cych
przedpokój od korytarzy kwatery Gildii £owców Nagród. I in-
spiruj¹ca?
Zuckuss wygl¹da³ na rozkojarzonego; odpowiedzia³ dopiero
po chwili.
Tak... kiwn¹³ g³ow¹. Bardzo... inspiruj¹ca. To jest w³a-
nie odpowiednie s³owo.
Kretyn, pomyla³ kamerdyner. S³ysza³ ka¿d¹ sylabê, jaka pa-
d³a miêdzy Cradosskiem a tym stworzeniem. Czy Cradossk wie-
dzia³ o tym, czy nie, w Gildii nie sposób by³o utrzymaæ niczego
w tajemnicy. Nie przede mn¹, pomyla³.
To wietnie. Kamerdyner umiechn¹³ siê, pokazuj¹c ca³y
garnitur ostrych zêbów. Otworzy³ drzwi do przedpokoju, drug¹
rêk¹ przytrzymuj¹c warkocze g³owne, ¿eby nie opad³y mu na ra-
miê, gdy sk³ada³ starannie odmierzony uk³on. Ufam, ¿e bêdzie-
my jeszcze mieli okazjê cieszyæ siê pana towarzystwem.
Co? stoj¹c w korytarzu Zuckuss spojrza³ na kamerdyne-
ra, jakby te proste s³owa bardzo go zdziwi³y. Ach... tak. Wy-
obra¿am sobie, ¿e tak. Odwróci³ siê i odszed³, jak kto przyt³o-
czony ciê¿arem nowej i nieprzewidzianej odpowiedzialnoci.
Kamerdyner obserwowa³, jak odchodzi. By³ lepiej ni¿ tamten
oswojony z subtelnociami wypowiedzi Cradosska. Nigdy nie zna-
czy³y tego, co wydawa³o siê z pozoru. Biedny ³owca nie mia³ pojê-
cia, w jak miertelnie gron¹ aferê siê wpl¹tuje.
Ale Ob Fortuna wiedzia³. Spojrza³ za siebie, przez ca³¹ d³u-
goæ przedpokoju, by upewniæ siê, ¿e drzwi do pokoi Cradosska
s¹ nadal zamkniête. Wtedy pospieszy³ na drugi koniec korytarza,
gdzie czekali na niego inni zainteresowani rozmow¹, jaka siê w³a-
nie odby³a. Schowa³ rêce w fa³dach d³ugiej szaty i oblicza³ ju¿
w myli zyski, jakie przyniesie mu sprzeda¿ tej informacji.
171
R O Z D Z I A £
#
Na co czekamy? Bossk wyszczerzy³ k³y w napadzie wcie-
k³oci. Do tej pory powinnimy byæ ju¿ w drodze!
Cierpliwoci poradzi³ mu Boba Fett. W tym przypadku
jest ona nie tyle cnot¹, co koniecznoci¹. Oczywicie jeli chcesz
wykonaæ to zadanie i prze¿yæ na tyle d³ugo, ¿eby móc o nim opo-
wiedzieæ.
Patrzy³, jak Trandoszanin przeklina i wciekle mruczy pod
nosem, spaceruj¹c tam i z powrotem po doku l¹downiczym, naj-
bardziej oddalonym od kompleksu zabudowañ Gildii £owców Na-
gród. Fetta uderzy³a myl, ¿e nie bêdzie siê musia³ specjalnie wysi-
laæ, by upewniæ siê, ¿e Bossk zginie; wystarczy³o mu pozwoliæ, by
pêk³ z gniewu, który w nim kipia³.
A przynajmniej, myla³, wystarczy poczekaæ, a¿ pod wp³y-
wem tego gniewu pope³ni fataln¹ w skutkach pomy³kê. To, ¿e
prze¿y³ do tej pory, Boba Fett zawdziêcza³ w równej mierze stoso-
waniu przemocy, co beznamiêtnej precyzji swoich planów i dzia-
³añ. Bez tej pierwszej wszystkie intrygi galaktyki nie na wiele by
siê zda³y; przemoc by³a czym, co Imperium od najni¿szych pod-
w³adnych Dartha Vadera a¿ po samego Palpatinea rozumia³o
doskonale. Tym, czego nie rozumia³y stworzenia takie jak Bossk,
by³ fakt, ¿e przemoc, choæ konieczna, przy braku skrupulatnego
planu stawa³a siê bomb¹ pod³o¿on¹ pod w³asne serce.
Zrozumie to, pomyla³ Fett. Ju¿ wkrótce.
Mniejszy z ³owców, Zuckuss, przenosi³ nerwowe spojrzenie
z Boby Fetta na Bosska i z powrotem.
172
Mo¿e powinnimy wys³aæ kogo przodem do Pancernych
Huttów powiedzia³. Na rekonesans, ¿eby reszta dru¿yny mo-
g³a od razu zacz¹æ akcjê.
Nie b¹d g³upi. Boba Fett potrz¹sn¹³ g³ow¹. Jedyne, co
bymy na tym zyskali, to ostrze¿enie Pancernych Huttów o naszych
zamiarach. I tak trudno bêdzie nam zaatakowaæ z zaskoczenia.
Ale statki s¹ gotowe do drogi! Bossk obróci³ siê gwa³tow-
nie na piêcie. Jeli bêdziemy d³u¿ej czekaæ, inni ³owcy zbior¹
w³asne dru¿yny i rusz¹ po Dinnida. Uprzedz¹ nas!
Boba Fett nie podniós³ g³owy znad czytnika danych, na któ-
rym sprawdza³ listê uzbrojenia Niewolnika I.
Nie bêdzie tragedii, jeli kto to zrobi. Poniewa¿ i tak nie
ma szans na sukces, nasz towar poczeka na nas bezpiecznie w rê-
kach Pancernych Huttów. To nam mo¿e wrêcz u³atwiæ plany, kie-
dy ju¿ zaczniemy. Pancerni Huttowie od razu zauwa¿¹ ró¿nicê
miêdzy nami a jak¹ paczk¹ ¿ó³todziobów, szturmuj¹cych ich wa-
rowniê z blasterami w rêkach.
Ci¹gle nam opowiadasz o tym, jakie to masz wspania³e pla-
ny. Bossk spojrza³ zjadliwie na Fetta. Kiedy zamierzasz nam
powiedzieæ dok³adnie, o co chodzi?
Jak ju¿ wspomnia³em Boba Fett spojrza³ na Bosska rów-
nie twardo i nieugiêcie powiniene wyrabiaæ w sobie cierpliwoæ.
Bossk odwróci³ siê, zrzêdz¹c coraz g³oniej.
W doku l¹downiczym by³ z nimi jeszcze jeden cz³onek dru¿y-
ny. IG-88, robot, który zdo³a³ staæ siê jednym z bardziej szanowa-
nych cz³onków Gildii £owców Nagród jedyny, którego Boba
Fett móg³by uznaæ za powa¿nego rywala zwróci³ swoje skanery
optyczne w stronê Fetta.
Czym innym jest cierpliwoæ powiedzia³ IG-88 szorstkim
g³osem z syntezatora a czym innym wahanie. To ostatnie wyp³ywa
ze strachu i niezdecydowania. Zdecydowalimy, ¿e to ty bêdziesz
kierowa³ nasz¹ dru¿yn¹ w przekonaniu, ¿e jeste pozbawiony tych
cech. Gdyby okaza³o siê, ¿e jest inaczej, nasze rozczarowanie by-
³oby ogromne.
Jeli mylisz, ¿e da³by sobie radê z tym zleceniem beze
mnie Fett opuci³ czytnik danych to proszê bardzo.
IG-88 przygl¹da³ mu siê jeszcze przez chwilê, zanim kiwn¹³
g³ow¹.
Pozostajesz naszym przywódc¹. Ale ostrzegam ciê, nie nad-
u¿ywaj naszej cierpliwoci, bo j¹ wyczerpiesz.
173
Moj¹ ju¿ wyczerpa³. Bossk wygl¹da³, jakby siê mia³ za-
raz udusiæ; jego spojrzenie mog³o ju¿ nie tylko zamordowaæ, ale
wrêcz unicestwiæ. Jedna rêka zawis³a niebezpiecznie nad blaste-
rem, schowanym w kaburze na biodrze. Zmieni³em zdanie. Ten
ca³y pomys³ z dru¿yn¹ by³ g³upi...
Hmm, Bossk... To by³ twój pomys³ przypomnia³ mu Zuc-
kuss.
Jeli ja to zacz¹³em, to równie dobrze mogê skoñczyæ.
Powoli przenosi³ wzrok z jednego ³owcy na drugiego. Mo¿ecie
sobie robiæ, co chcecie. Ja siê z tego wypisujê. Sam siê zajmê tym
Oph Nar Dinnidem.
Obawiam siê, ¿e nie masz takiej mo¿liwoci. Boba Fett
w³o¿y³ czytnik do kieszeni w swojej zbroi. Jego g³os, w kontracie
z wciek³ym podnieceniem Bosska, wydawa³ siê jeszcze bardziej
beznamiêtny ni¿ zwykle. Wiesz o tej operacji zbyt wiele, by siê
z niej teraz wypisaæ. Kiedy podejmujesz siê pracy ze mn¹, zo-
stajesz, póki nie zostanie wykonana. Masz tylko jeden sposób,
¿eby siê wycofaæ.
Tak? prychn¹³ Bossk. Niby jaki?
IG-88 pozosta³ tam, gdzie by³, obserwuj¹c spiêcie z bezna-
miêtnym ch³odem robota. Zuckuss cofn¹³ siê, gotów zanurkowaæ
pod os³onê kad³uba jednego ze statków stoj¹cych w doku, kiedy
d³oñ Boby Fetta opad³a na wygiêt¹ rêkojeæ jego blastera.
Proszê, droga wolna powiedzia³ Boba Fett. Spróbuj st¹d
wyjæ, a siê przekonasz.
Atmosfera zagêci³a siê, jakby wype³ni³ j¹ strumieñ subfoto-
nowych cz¹stek z dysz wylotowych kr¹¿ownika. W pe³nej napiê-
cia ciszy Boba Fett wyda³ milcz¹cy rozkaz stoj¹cej przed nim ciê¿-
ko uzbrojonej postaci. No, ruszaj! pomyla³. Zaoszczêdzisz nam
wszystkim mnóstwo czasu...
Kto nadlatuje! g³os Zuckussa przerwa³ zamro¿ony adre-
nalin¹ moment. Ma³y ³owca wskazywa³ palcem odleg³y ³uk, który
tworzy³ wejcie do doku l¹downiczego; za nim pasmo jasnego wia-
t³a przes³oni³o gwiazdy. Jaki statek!
Bossk wpatrywa³ siê w Bobê Fetta jeszcze przez chwilê, a po-
tem obejrza³ siê przez ramiê. Nadlatuj¹ca plamka wiat³a rozb³ys³a
janiej, gdy p³omieñ silników wylotowych otoczy³ j¹ jak korona
s³oneczna. Bossk spojrza³ znowu na Fetta.
Czy to ten, na którego czekamy?
Niewykluczone. Boba Fett nie puci³ rêkojeci blastera.
174
Masz szczêcie.
To prawda przyzna³ Fett. Gdybym ciê zabi³, musia³bym
szukaæ nowego cz³onka dru¿yny. Opuci³ d³oñ. Denerwuj¹ mnie
zmiany personelu w trakcie zlecenia.
Zuckuss patrzy³ na zbli¿aj¹cy siê statek.
Nie poznajê tego typu. By³ doæ blisko, by da³o siê odró¿-
niæ jego zarysy, niczym siê nie wyró¿niaj¹ce jajo, niewiele wiêksze
ni¿ myliwiec typu TIE, ci¹gn¹ce metalow¹ siatkê jako sztywno
splecion¹ pajêczynê z ty³u za dyszami silników. Jakim cudem
dosta³ pozwolenie...
Postara³em siê o to. Boba Fett wymin¹³ Zuckussa i pozo-
sta³ych, podchodz¹c do platformy, ku której kierowa³ siê statek.
Ale to bez ró¿nicy, czy dosta³ pozwolenie, czy nie.
Jak to? Zuckuss podrepta³ za Fettem.
Uwierz mi, ten goæ zawsze wchodzi tam, gdzie zechce.
Statek, opadaj¹cy na l¹dowisko z wy³¹czonymi silnikami od-
rzutowymi, tylko na repulsorach, widaæ by³o teraz znacznie wy-
raniej. Jego ob³a powierzchnia, podrapana i podziurawiona, nosi-
³a lady trafieñ ró¿nymi rodzajami wysokoenergetycznej broni.
Widaæ by³o du¿¹ wypalon¹ plamê w miejscu, gdzie metal roztopi³
siê i stê¿a³ ponownie. Statek zawis³ nad l¹dowiskiem, a siatka,
któr¹ ci¹gn¹³ za sob¹, unios³a siê i zakrzywi³a do przodu, jak wy-
giêty ogon skorpiona, podczas gdy druga jej czêæ utworzy³a pod
brzuchem statku rodzaj ko³yski, na któr¹ pojazd wolno opad³ i znie-
ruchomia³.
Popatrzcie tylko! zafascynowany Zuckuss podszed³ do
owalnego kad³uba i stan¹³ na metalowej siatce. D³oñ w rêkawicy
po³o¿y³ na sfatygowanej i pordzewia³ej powierzchni. Wygl¹da,
jakby uczestniczy³ w ka¿dej bitwie od czasu Wojen Klonów...
Uwa¿aj powiedzia³ Boba Fett. Ostrze¿enie przysz³o jed-
nak za póno.
W¹ska jak w³os szczelina biegn¹ca wokó³ owalu kad³uba po-
szerzy³a siê, z sykiem wpuszczaj¹c do rodka powietrze. Eliptycz-
na czêæ statku oddzieli³a siê od reszty i unios³a do góry na niewi-
docznych wczeniej zawiasach. Przez chwilê w rodku nie by³o
widaæ nic wiêcej.
Jak wypchniêta sprê¿onym powietrzem, lufa laserowego dzia-
³a bliskiego zasiêgu unios³a siê do góry, ze ród³em zasilania i obu-
dow¹ odrzutu przymocowanymi bezporednio z ty³u. Lni¹ce po-
wierzchnie czarnego metalu b³yszcza³y niczym zwoje pobudzonego
175
wê¿a, skrêcone i miercionone. Potê¿ne systemy celownicze bro-
ni skoncentrowa³y siê z cichym, elektronicznym sykiem na Zuc-
kussie i obróci³y lufê, a¿ zatrzyma³a siê o metr od piersi ³owcy.
Kolejna seria ostrych, przerywanych dwiêków zabrzmia³a z wnê-
trza urz¹dzenia, gdy lampki wskaników zmieni³y barwê z ¿ó³tej
na jaskraw¹ czerwieñ, na³adowane i gotowe do strza³u. Potem za-
pad³a cisza; Zuckuss zamar³, zahipnotyzowany czarn¹ dziur¹ znaj-
duj¹c¹ siê niemal w zasiêgu rêki, gotow¹ jednym strza³em rozbiæ
go na chmurê bez³adnych atomów nad zwêglonymi szcz¹tkami
butów.
Cofnij siê powiedzia³ cicho Boba Fett. Tylko powoli, to
prawdopodobnie nie stanie ci siê krzywda.
Krzywda? Stoj¹cy obok Zuckussa Bossk wpatrywa³ siê
zafascynowany w po³yskuj¹c¹, ciemn¹ lufê dzia³a laserowego.
To co zmiecie go z powierzchni ziemi!
Zuckuss nie by³ w stanie odwróciæ wzroku od zabójczej ma-
szynerii wycelowanej prosto w niego. Zdo³a³ jednak zrobiæ jeden
ostro¿ny krok do ty³u, a potem jeszcze jeden; system celowniczy
ledzi³ ka¿dy jego ruch, zmieniaj¹c k¹t ustawienia tak, by ca³y czas
mieæ go na muszce.
Jeszcze kilka kroków do ty³u i Zuckuss znalaz³ siê wród resz-
ty ³owców nagród.
Zostañ tu poleci³ mu Boba Fett.
O to siê nie martw. Ubranie Zuckussa by³o przesi¹kniête
zapachem potu, wywo³anego nag³ym strachem. Nie zamierzam
siê st¹d ruszyæ.
Boba Fett zd¹¿y³ ju¿ go wymin¹æ, zostawiaj¹c z ty³u tak¿e Bos-
ska i IG-88. Szed³ bez cienia obawy przez l¹dowisko w stronê owal-
nego statku spoczywaj¹cego w swoim po³yskuj¹cym koszu. Dzia³o
laserowe obróci³o siê, celuj¹c prosto w niego. Zatrzyma³ siê.
Dawno siê nie widzielimy przemówi³ do broni, jakby na³a-
dowana lufa by³a tak¹ sam¹ mask¹ twarzow¹ jak jego he³m, a syste-
my celownicze wszystkowidz¹cymi oczami. Bardzo dawno.
Czerwone lampki wskaników zblad³y, przechodz¹c przez bla-
dy oran¿ do spokojnej ¿ó³ci. Soczewki optyczne i czujniki syste-
mu celowniczego skrêci³y lekko, jakby d³oñ i mózg kontroluj¹ce
spust rozluni³y siê od stanu natychmiastowej agresji do zwyk³ego
czuwania.
Dzia³o laserowe zaczê³o siê powoli unosiæ, jakby dwiga³ je
jaki mechanizm we wnêtrzu owalnego statku. Otoczy³a je chmura
176
sycz¹cej pary, na chwilê zacieraj¹c kontury broni, która przypomi-
na³a teraz wystêp czarnej ska³y na szczycie góry, targanej gwa³tow-
n¹ nawa³nic¹. Dzia³o wynurzy³o siê z mg³y, ukazuj¹c poni¿ej potê¿-
ny, humanoidalny tors, dwigaj¹cy na barkach przyt³aczaj¹cy ciê¿ar
broni. Pod luf¹ wygina³a siê w dó³ naje¿ona licznymi dwigniami
metalowa tarcza w kszta³cie æwiartki ko³a, zakotwiczona w piersi
istoty, z zêbatk¹ pozwalaj¹c¹ kontrolowaæ k¹t nachylenia lufy. Ciê¿-
kie przewody, niektóre po³yskliwie czarne, inne ze srebrzystej dura-
stali, wisia³y zwiniête pod pachami, wokó³ muskularnej piersi i ¿e-
ber, ³¹cz¹c siê z zapewniaj¹cymi balast ród³ami mocy na plecach.
Zobaczyli to wszystko, gdy osobnik wydosta³ siê z owalnego statku.
Podpiera³ siê rêkami w czarnych rêkawicach, stawiaj¹c ciê¿kie buty
na metalowych pasmach sieci. Spod skomplikowanych z³¹czy broni
wydoby³a siê para, tworz¹c ob³ok, który po chwili rozwia³ siê w cien-
kie smugi. Wskazywa³o to na obecnoæ starowieckiego systemu
ch³odniczego, opartego na p³ynach. Ta prymitywna technologia da-
towa³a siê z samych pocz¹tków Republiki. Dzia³o laserowe obróci³o
siê w swojej wie¿yczce o sto osiemdziesi¹t stopni, jak gdyby so-
czewki systemu celowniczego by³y rzeczywicie jego oczami, osa-
dzonymi w czaszce pe³nej czystej destrukcji.
Sekcja tylna, przypominaj¹ca prymitywny rybi ogon, tyle ¿e
wykonany z czarnego metalu i przytwierdzony przegubowymi trzpie-
niami do bioder, by³a ostatni¹, która wydosta³a siê z kabiny statku.
Z górn¹ czêci¹ odchylon¹ do ty³u na zawiasach i pilotem stoj¹-
cym na ziemi, statek przypomina³ ogromne jajo, które pêk³o, by
pozwoliæ siê wykluæ nowej istocie, kombinacji ¿ywej materii i za-
bójczej maszyny.
Ogon obcego rozwin¹³ siê w poprzek sztywnej, metalowej sieci.
Jedn¹ rêk¹ osobnik otworzy³ ma³¹ klawiaturê na metalowej tamie
biegn¹cej od bolców na biodrach przez ca³¹ szerokoæ brzucha;
drug¹ wstuka³ szybk¹ sekwencjê ideogramów, a potem wcisn¹³
wiêkszy klawisz w rogu urz¹dzenia.
Bardzo... dawno. G³oniki urz¹dzenia zatrzeszcza³y, kie-
dy obcy uniós³ je przed sob¹. W tle, oprócz s³ów z syntezatora
mowy, s³ychaæ by³o syk pary wydobywaj¹cej siê z obudowy dzia-
³a. Ale ty... Boba Fett... Nie starzejesz siê.
A powinienem? Zadziwi³o go to owiadczenie. Bêdê mia³
na to doæ czasu po mierci.
Za sob¹ s³ysza³ pozosta³ych ³owców nagród. G³os Bosska
wybija³ siê ponad resztê:
177
12 Mandaloriañska zbroja
Nie podoba mi siê to...
Obcy zareagowa³ w jednej chwili; Boba Fett wiedzia³, ¿e co
musia³o uruchomiæ sekwencjê reagowania. Na obudowie dzia³a la-
serowego wskaniki znów rozjarzy³y siê czerwieni¹; systemy ce-
lownicze zogniskowa³y siê na jednym punkcie za Fettem. Para
wystrzeli³a ze szczelin obudowy, a segmenty ogona zesztywnia³y,
tworz¹c trzeci¹ nogê, co zapewnia³o obcemu podstawê dostatecz-
nie stabiln¹, by wytrzymaæ si³ê odrzutu wysokoenergetycznej eks-
plozji.
Boba Fett spojrza³ przez ramiê i zobaczy³, ¿e Bossk instynk-
townie przesun¹³ d³oñ w stronê rêkojeci blastera zawieszonego na
biodrze; Trandoszanin zawsze tak robi³, kiedy co wzbudzi³o jego
podejrzenia.
Nie radzê powiedzia³ Fett. Kiwniêciem g³owy wskaza³ na
d³oñ Bosska, która znieruchomia³a, gdy dzia³o laserowe zaczê³o
gotowaæ siê do strza³u. Dharhan zwykle najpierw zabija, a po-
tem te¿ nie zawraca sobie g³owy sprawdzaniem, czy s³usznie.
Bossk odsun¹³ rêkê od broni.
Dobrze. Boba Fett spojrza³ na Zuckussa i IG-88. Teraz
wszyscy cz³onkowie naszej dru¿yny s¹ na miejscu.
Znamy siê z Dharhanem od bardzo dawna. Boba Fett za
sterami Niewolnika I szybko i zrêcznie wprowadza³ wspó³rzêd-
ne punktu, w którym mieli wyskoczyæ z nadprzestrzeni. D³u¿ej
ni¿ mo¿esz sobie wyobraziæ.
Jak to mo¿liwe, ¿e nigdy o nim nie s³ysza³em? Sterownia
statku by³a tak ma³a, ¿e Zuckuss musia³ staæ w przejciu za Fet-
tem, jeli chcia³ zamieniæ z nim parê s³ów. Jest... robi wra¿enie.
Zuckuss móg³ wybraæ podró¿owanie z Bosskiem i IG-88 na
pok³adzie Wciek³ego Psa, ale coraz gorszy humor Trandoszani-
na spowodowa³, ¿e wola³ znaleæ siê na pok³adzie Niewolnika I.
Niech robot sobie z nim radzi, uzna³ Zuckuss. Roboty nie bior¹ tak
do siebie jego zrzêdzenia i narzekania.
Ale lot z Fettem do siedziby Pancernych Huttów sztucznej
planetoidy w kszta³cie dysku zwanej Okr¹glakiem okaza³ siê chyba
jeszcze bardziej przykry. Obcy imieniem Dharhan, dawny przy-
jaciel czy towarzysz, czy kimkolwiek by³ niegdy dla Boby Fetta,
znalaz³ dla siebie najbezpieczniejszy k¹t na dolnym pok³adzie ³a-
downi, gdzie usadowi³ siê na pod³odze, oparty plecami o ciany
178
pok³adu. Dharhan obj¹³ muskularnymi rêkami kolana, by odci¹-
¿yæ ramiona dwigaj¹ce ciê¿ar dzia³a laserowego, którego b³ysz-
cz¹c¹ lufê pochyli³ nieco do przodu. Kiedy Zuckuss wszed³ do
³adowni najciszej jak umia³, us³ysza³ nagle szmer wypuszczanej
pary; system namierzaj¹cy obcego zarejestrowa³ jego obecnoæ,
obracaj¹c dzia³o laserowe poziomym ³ukiem w jego kierunku. Na
szczêcie wskaniki zap³onu na pokrywie dzia³a pozosta³y ¿ó³te,
w trybie czuwania.
Zuckuss potrzebowa³ kilku chwil, ¿eby siê zorientowaæ, ¿e ta
oniemielaj¹ca i nieznana istota by³a w tym momencie tylko czêcio-
wo wiadoma. Kwadratowa, opancerzona skrzynka umocowana pod
wypuk³¹ przedni¹ podstaw¹ dzia³a, przypominaj¹ca gruby napier-
nik wyposa¿ony w rzêdy gniazdek wejciowych i migoc¹cych diod,
kry³a w sobie wszystkie funkcje mózgowe Dharhana. Zosta³y tam
przeniesione i zamkniête chirurgicznie z opró¿nionej czaszki, odrzu-
conej niczym pusty pojemnik na racje ¿ywnociowe, gdy potê¿n¹
podstawê dzia³a przytwierdzono do koci obojczyków i krêgos³upa.
To, co Boba Fett opowiedzia³ mu o tej operacji, wystarczy³o, ¿eby
Zuckuss poczu³ dreszcz. Co innego wspomagaæ siê uzbrojeniem i sys-
temami wykrywania Zuckuss szczerze zazdroci³ Fettowi impo-
nuj¹cego wachlarza czujników i urz¹dzeñ niszcz¹cych; facet by³ cho-
dz¹cym arsena³em ale pójæ dalej, daæ sobie wyci¹æ ca³e uk³ady
wewnêtrzne, zastêpuj¹c je durastal¹ i ogniwami zasilania, po to, by
praktycznie zamieniæ siê w broñ, nie za tylko j¹ nosiæ... Zuckuss
poczu³, ¿e go mdli, kiedy patrzy³ na pi¹cego Dharhana. Tak to siê
koñczy, pomyla³ posêpnie, jeli siê chce byæ konsekwentnym. Seg-
menty ogona trzeciej nogi trójnoga, na której wspiera³o siê dzia-
³o owinê³y siê wokó³ Dharhana jak bariera ochronna, oddzielaj¹-
ca go od wiata istot ¿ywych...
Zuckuss zrobi³ jeden ostro¿ny krok w stronê ³adowni Niewol-
nika I. Wiedzia³, ¿e Dharhan nie tyle pi, co raczej wy³¹czy³ czêæ
swoich systemów, oszczêdza³ w ten sposób energiê dla zawsze czuj-
nej broni nad jego korpusem, po³yskuj¹cej w ciemnoci konstelacj¹
diod i czujników. To wystarczy³o, by uruchomiæ upiony obwód;
jedna z d³oni w czarnej rêkawicy odwróci³a na zewn¹trz aktywny
ekran klawiatury z syntezatorem mowy. Nie przeszkadzaj mi, g³osi³
napis na ekranie; funkcja mowy by³a wy³¹czona. Zostaw mnie. Jak
upiony smok, którego ognisty oddech ledwo siê tli...
Milcz¹ce ostrze¿enie wystarczy³o; Zuckuss z radoci¹ wycofa³
siê ku drabince prowadz¹cej do sterowni Niewolnika I. Mroczna,
179
upiona, a mimo to straszna istota, która przekszta³ci³a sam¹ siebie
w broñ, przyprawia³a Zuckussa jednoczenie o strach i md³oci.
Kiedy, zanim jeszcze postanowi³ zostaæ ³owc¹ nagród, widzia³
przez chwilê Dartha Vadera, Mrocznego Lorda Sithów, jak dowo-
dzi³ karnym atakiem imperialnych szturmowców na stolicê plane-
ty, która zbyt zwleka³a ze z³o¿eniem ho³du odleg³emu Imperatoro-
wi. Uderzy³a go wtedy myl, podobnie jak w tej chwili, ¿e pewne
cie¿ki, nawet jeli prowadz¹ do potêgi przekraczaj¹cej wszystko,
o czym siê marzy³o, jednoczenie w jaki sposób umniejszaj¹. Jakby
istota osobowoci okrytej zbroj¹ stopniowo ginê³a, zastêpowana
nieczu³ym metalem i obwodami.
Nie by³o sensu zag³êbiaæ siê w takich mylach, zw³aszcza te-
raz, gdy przy³¹czy³ siê do tej samej dru¿yny co istoty takie, jak
Boba Fett i Dharhan. Póniej siê nad tym zastanowiê, postanowi³
Zuckuss, wdrapuj¹c siê po drabince do sterowni. Jeli bêdzie ja-
kie póniej.
Nie rozumiem, dlaczego nosi ze sob¹ ten prymitywny syn-
tezator mowy. Zuckuss kiwn¹³ g³ow¹ w stronê kabiny i znajdu-
j¹cej siê poni¿ej ³adowni. Trochê to niezgrabne. Powiedzia³bym,
¿e znacznie wygodniej by³oby mu porozumiewaæ siê za pomoc¹
czego innego, tak, ¿eby mieæ wolne rêce.
Dharhan nie czuje wielkiej potrzeby komunikowania siê.
W suchym g³osie Boby Fetta pojawi³ siê cieñ rozbawienia. A w prze-
sz³oci, gdy by³o wiêcej takich jak on, koordynowali swoje dzia³ania
przy u¿yciu w³asnej, wewnêtrznej sieci komunikacyjnej.
To byli inni? Tacy jak on? ta perspektywa zaniepokoi³a
Zuckussa. Co siê z nimi sta³o?
Fett nie odpowiedzia³.
Zuckuss spróbowa³ innego pytania.
A jaki on by³ wczeniej? Nie móg³ siê zmusiæ, by wy-
powiedzieæ na g³os jego imiê. Zanim sta³ siê... tym, czym jest
teraz?
Nie twój interes. Boba Fett nie spuszcza³ wzroku z instru-
mentów pok³adowych Niewolnika I. Jest taki jak teraz od bar-
dzo dawna. Jeli nigdy dot¹d nie s³ysza³e o Dharhanie, to dlate-
go, ¿e zajmuje siê w³asnymi sprawami w rejonach galaktyki, do
których tacy jak ty nigdy nie podró¿uj¹. Fett spojrza³ przez ra-
miê na Zuckussa. Powiniene siê z tego cieszyæ.
Rozmowa na temat ostatniego cz³onka dru¿yny by³a skoñczo-
na; Zuckuss wiedzia³, ¿e lepiej nie dr¹¿yæ sprawy. Bêdê szczêliwy,
180
kiedy to zlecenie siê skoñczy, pomyla³ smêtnie. Sytuacja w Gildii
£owców Nagród stawa³a siê coraz bardziej napiêta, atmosfera gêst-
nia³a od knowañ i spisków, rozmaite podstêpne sojusze tworzy³y
siê i rozpada³y, zmienia³y cz³onków i wrogów z dnia na dzieñ albo
nawet z godziny na godzinê. Zlecenie na Oph Nar Dinnida, cho-
cia¿ niebezpieczne ze wzglêdu na os³awione systemy obronne Pan-
cernych Huttów, wydawa³o siê przy tym kaszk¹ z mlekiem. Ale
nawet tu, w bezgwiezdnej pustce nadprzestrzeni, Zuckuss wie-
dzia³, ¿e nadal tkwi w niepokoj¹cej pajêczynie niebezpiecznych
spisków; wystarczy³oby tylko, ¿eby Bossk albo Boba Fett dowie-
dzieli siê, ¿e jest wtyczk¹ Cradosska, a wypchnêliby go w pró¿niê
butami do przodu przez kana³ usuwania nieczystoci Niewolnika
I albo Wciek³ego Psa. Udzia³ w intrygach Cradosska przesta³
siê wydawaæ Zuckussowi takim dobrym pomys³em teraz, kiedy
móg³ liczyæ tylko na w³asn¹ pomys³owoæ i instynkt samozacho-
wawczy.
Przestañ siê krêciæ odezwa³ siê Boba Fett, nie patrz¹c na
Zuckussa. Przypnij siê; zaraz wchodzimy do przestrzeni pod-
wietlnej.
Zuckuss mia³ ju¿ okazjê poznaæ gwa³towne manewry nawiga-
cyjne Niewolnika I. Roboczy statek Fetta pozbawiony by³ ja-
kichkolwiek buforów redukcji prêdkoci, które mog³yby niekorzyst-
nie odbiæ siê na jego prêdkoci czy zdolnoci do walki. W zwi¹zku
z tym statek przeskakiwa³ z jednego trybu lotu do drugiego z wy-
wracaj¹c¹ wnêtrznoci szybkoci¹. Zuckuss chwyci³ siê obu stron
w³azu i odwróci³ spojrzenie pozbawionych powiek oczu, by unik-
n¹æ przyprawiaj¹cego o md³oci widoku ogniskuj¹cej siê nagle mg³y
gwiazd w iluminatorach sterowni.
Jest Bossk.
Zuckuss zobaczy³ dryfuj¹cego przed nimi z wy³¹czonymi sil-
nikami Wciek³ego Psa. Zamigota³y wiat³a sygnalizacyjne, a Boba
Fett w³¹czy³ przycisk modu³u ³¹cznoci.
Mówi Fett. Skontaktowalicie siê z kontrolerem lotów na
Okr¹glaku?
Tak rozleg³ siê z g³oników p³aski, beznamiêtny g³os IG-88.
Nie otrzymalimy, powtarzam, nie otrzymalimy pozwolenia na po-
dejcie i l¹dowanie.
Nie spodziewa³em siê, ¿e je dostaniemy powiedzia³ sucho
Boba Fett. Kiedy nadlatuje kto taki jak my, rzadko kiedy wysy-
³a siê komitet powitalny.
181
Przed koñcem rozmowy Pancerni Huttowie oznajmili, ¿e
wysy³aj¹ do nas negocjatora.
Na jakim poziomie?
Do rozmowy do³¹czy³ g³os Bosska.
Ten opas³y limak powiedzia³, ¿e Alfa Zero.
Boba Fett nie cofa³ palca z przycisku komunikatora.
To poziom najwy¿szych w³adz Pancernych Huttów. Wy¿ej
nie ma ju¿ nikogo. A to oznacza, ¿e po pierwsze, nie bêdziemy
musieli siê u¿eraæ z jakim ma³ym urzêdniczyn¹, a po drugie po-
traktowali nasze przybycie bardzo powa¿nie.
A jak ju¿ przyleci ten negocjator, co robimy? W g³osie
Bosska s³ychaæ by³o g³ód dzia³ania, jakby podró¿ z Gildii £owców
Nagród trwa³a przez irytuj¹co bezczynn¹ wiecznoæ.
Ca³y Bossk, pomyla³ Zuckuss, powoli krêc¹c g³ow¹. Zna³ ju¿
Trandoszanina na tyle dobrze, by wiedzieæ, ¿e w jego mniemaniu
plan to natychmiastowe podjêcie nieprzemylanych dzia³añ. A pla-
nu awaryjnego zwykle nie by³o.
Fett obejrza³ siê przez ramiê na Zuckussa.
Nie przejmuj siê. Odwróci³ siê i jeszcze raz wcisn¹³ przy-
cisk komunikatora. Musimy byæ subtelni. Ty i IG-88 powinni-
cie przejæ na pok³ad Niewolnika I, zanim przybêdzie negocja-
tor Pancernych Huttów. Tylko pamiêtaj: ja bêdê mówi³.
Ciê¿kozbrojny statek Bosska, Wciek³y Pies, pozosta³ w try-
bie autoczuwania, z systemami alarmowymi zaprogramowanymi
na odmowê wstêpu dla ka¿dego do czasu powrotu w³aciciela.
Zuckuss zdawa³ sobie sprawê z paranoi Bosska i liczby zabój-
czych pu³apek, którymi naszpikowa³ Psa, bo nie chcia³ dopu-
ciæ, ¿eby ktokolwiek wdar³ siê do jego bazy operacyjnej. To by³
jeden z g³ównych powodów, dla których Zuckuss wola³ podró¿o-
waæ z Fettem; nie uspokoi³ siê jeszcze od poprzedniego lotu na
pok³adzie Wciek³ego Psa, kiedy to musia³ nieustannie uwa¿aæ,
by nie uruchomiæ którego z niezliczonych zabezpieczeñ. Wola³,
¿eby IG-88 zaryzykowa³, nawet jeli oznacza³o to stracenie z oczu
Bosska na czas podró¿y.
Zszed³ na dó³ do ³adowni Niewolnika I, ¿eby otworzyæ kla-
pê w³azu ³¹cz¹c¹ oba statki. Zgarbiona sylwetka czêciowo wy³¹-
czonego Dharhana nadal tkwi³a w rogu pomieszczenia; czu³, jak
systemy optyczne dzia³a laserowego rejestruj¹ jego obecnoæ. Lufa
broni unios³a siê lekko i zwróci³a w jego stronê, kiedy stan¹³ na
ostatnim szczeblu drabinki.
182
Przez niewielki iluminator obok w³azu Zuckuss widzia³, jak
Wciek³y Pies manewruje, by ustawiæ siê w dogodnej pozycji
do cumowania. Kiedy po³¹czy³ siê z Niewolnikiem I, Zuckuss
wcisn¹³ klawisze kontrolki uruchamiaj¹ce luzê; rozleg³ siê g³ony
syk, gdy cinienie powietrza na obu statkach zaczê³o siê wyrówny-
waæ. Klapa siê otworzy³a, a Bossk i IG-88 weszli na pok³ad. Bossk
wcisn¹³ parê przycisków zdalnej kontroli na przypiêtym do pasa
urz¹dzeniu, a wtedy Wciek³y Pies od³¹czy³ siê od statku, by
kr¹¿yæ po orbicie parkingowej wokó³ Okr¹glaka.
Gdzie Fett? Bossk rozejrza³ siê po ³adowni Niewolni-
ka I. Choæ by³o to najwiêksze otwarte pomieszczenie na statku,
trzech ³owców wystarczy³o, by zrobi³ siê w nim t³ok. Statek Boby
Fetta mia³ s³u¿yæ szybkoci i zniszczeniu, a nie wygodzie.
Zuckuss wskaza³ na drabinkê prowadz¹c¹ do sterowni.
Jest ca³y czas na górze. Chyba szykuje siê do spotkania
z negocjatorem Pancernych Huttów.
Jego domys³y okaza³y siê s³uszne. G³os Boby Fetta zatrzesz-
cza³ w g³onikach.
Musimy zrobiæ wiêcej miejsca powiedzia³ do mikrofonu
pok³adowego systemu ³¹cznoci. W³anie siê dowiedzia³em, ¿e
negocjatorem jest jeden z Pancernych Huttów; nie wys³ali ¿adnego
z pomniejszych poredników. Jeli ma siê tu zmieciæ z tym swoim
pancernym cylindrem, musimy zrobiæ tyle miejsca, ile siê da.
Nie bardzo widzê, jak mamy tego dokonaæ. Zuckuss od-
wróci³ siê i rozejrza³ po wnêtrzu ³adowni Niewolnika I. Naj-
wiêcej miejsca tutaj jest w tych klatkach.
I co z tego? odezwa³ siê znowu Fett. Nie widzê pro-
blemu.
Bossk spojrza³ na klatki, w których Boba Fett trzyma³ ofiary
podczas dostarczania ich na miejsce, sk¹d móg³ odebraæ swoj¹
nagrodê.
Nie zamierzam siê tam ³adowaæ warkn¹³.
Jeste najwiêkszy z nas wszystkich zauwa¿y³ uczynnie
Zuckuss. Oczywicie, z wyj¹tkiem.... wskaza³ na potê¿n¹ syl-
wetkê Dharhana z luf¹ dzia³a stercz¹c¹ nieco powy¿ej podci¹-
gniêtych kolan i zwiniêtego metalowego ogona. ...jego.
Trzej ³owcy nagród spojrzeli na Dharhana.
No, nie wiem powiedzia³ Bossk. Nawet on wydawa³ siê
oniemielony obecnoci¹ na³adowanego dzia³a laserowego w ich
dru¿ynie. Mo¿e to nie jest najlepszy pomys³, ¿eby go budziæ.
183
Za póno. Jedn¹ rêk¹ Dharhan wystuka³ wiadomoæ na
milcz¹cym ekranie urz¹dzenia g³osowego i odwróci³ ekranem w ich
stronê. S³yszê wszystko co mówicie.
Zuckuss i pozostali ³owcy cofnêli siê o krok i przywarli pleca-
mi do cian kad³uba, podczas gdy rozbudzony Dharhan powoli
wsta³, przenosz¹c do ty³u metalowy ogon. Podstawa dzia³a lasero-
wego przytwierdzonego do ramion i piersi siêga³a wy¿ej ni¿ czu-
bek g³owy Bosska. Systemy celownicze dzia³a w milczeniu przy-
patrywa³y siê pozosta³ym trzem ³owcom.
Uwaga! Okrzyk wyrwa³ siê z piersi Zuckussa instynk-
townie, gdy zobaczy³, ¿e lampki wskaników dzia³a laserowego
nagle zap³onê³y czerwieni¹. Pad³ p³asko na pod³ogê, podczas gdy
Bossk i IG-88 rozpierzchli siê w przeciwne strony ³adowni.
Przyciniêty do kratownic pod³ogi, os³aniaj¹c g³owê rêkami
Zuckuss us³ysza³ szybki, ostry wist wystrza³u laserowego, a po-
tem jeszcze jeden; ich blask rozwietli³ pomieszczenie, k³u-
j¹c w oczy. W ciszy, która nast¹pi³a po wystrza³ach, czuæ by³o
zapach ozonu i spalonego metalu.
Zuckuss podniós³ g³owê i zobaczy³, ¿e wiate³ka wskaników
kontrolnych dzia³a przechodz¹ z powrotem w bezpieczn¹ ¿ó³æ.
Kul¹cy siê pod cianami ³adowni Bossk i IG-88 spojrzeli najpierw
na Dharhana, a potem w kierunku celu jego gwa³townego ataku.
Trafienie, precyzyjnie obliczone i wymierzone, roztrzaska³o prêty
kraty g³ównej klatki; odpryski stopionej durastali, rozrzucone po
pod³odze, wci¹¿ jarzy³y siê czerwieni¹. Pasma kwanego dymu
unios³y siê nad drzwiami do klatki, gdy z hukiem upad³y na ziemiê.
Gotowe. odezwa³ siê Dharhan g³osem z syntezatora mo-
wy. Teraz nie powiniene mieæ... obiekcji.
Twoja uwaga jest s³uszna. Obwody IG-88 dosz³y ju¿ ca³-
kiem do siebie po nag³ej salwie laserowego ognia. Robot przest¹pi³
nad prêtami le¿¹cych drzwi i wszed³ tam, gdzie przed chwil¹ by³a
klatka.
Bossk przygl¹da³ siê Dharhanowi jeszcze przez chwilê. Szpar-
kami oczu obejrza³ stygn¹c¹ lufê niemal z wyrazem zazdroci, a po-
tem poszed³ w lady robota i wszed³ do wnêki, której teraz ju¿ nie
mo¿na by³o zamkn¹æ.
Naprawa bêdzie wymaga³a sporo pracy, pomyla³ Zuckuss.
Bior¹c pod uwagê raczej zaborczy stosunek Boby Fetta do swojej
w³asnoci, cieszy³ siê, ¿e to Dharhan, a nie on, wysadzi³ prêty
klatki.
184
W tym momencie na szczeblach drabinki prowadz¹cej do ste-
rowni pojawi³ siê Boba Fett. Cz³onkowie dru¿yny patrzyli, jak
zwraca spojrzenie swojego wizjera tam, gdzie do tej pory by³a
jego klatka towarowa, a potem na go³¹ pod³ogê.
Zap³acisz za to ze swojego udzia³u powiedzia³ Fett do
Dharhana.
Czarna rêkawica poruszy³a siê nad klawiatur¹ syntezatora
mowy.
Nie.
Jeszcze przez chwilê stali naprzeciwko siebie jeden z twarz¹
ukryt¹ za wizjerem he³mu, drugi w ogóle pozbawiony twarzy, jeli nie
liczyæ lufy dzia³a laserowego zanim Boba Fett powoli kiwn¹³ g³ow¹.
Porozmawiamy o tym póniej.
Nadlatuje jaki statek. Zuckuss pokaza³ na iluminator.
To pewnie negocjator Pancernych Huttów.
Przez iluminator widaæ by³o jak kulisty obiekt przybli¿a siê do
Niewolnika I prosty prom orbitalny z emblematem Pancer-
nych Huttów, wyobra¿aj¹cym ¿ó³wia i dyplomatycznym oznacze-
niem wskazuj¹cym, ¿e nie jest uzbrojony. Wokó³ przedniej luzy
promu wysunê³y siê ju¿ kotwice cumownicze, gotowe przy³¹czyæ
statek do rêkawa transferowego Niewolnika I.
Kilka chwil póniej, kiedy Zuckuss otworzy³ klapê w³azu, ³ow-
com ukaza³a siê szeroka twarz z w¹sk¹ szpar¹ ust. D³ugi, zwê¿aj¹-
cy siê z jednej strony cylinder negocjatora Pancernych Huttów
wp³yn¹³ z powoln¹ gracj¹ do ³adowni, odpychany od kratownic
pod³ogi niewidocznymi repulsorami. Kiedy drugi koniec wyd³u¿o-
nego zbiornika przekroczy³ progi ³adowni, Zuckuss wcisn¹³ przy-
cisk kontroli w³azu i klapa siê zamknê³a.
Ach, Boba Fett! Pancerna skorupa, nabijana nitami i naj-
rozmaitszymi gniazdkami kontaktowymi, minê³a ³owców i podp³y-
nê³a ku Fettowi, stoj¹cemu przy drabince. Obleny umiech poja-
wi³ siê na twarzy Pancernego Hutta. Drobne mechaniczne rêce
zwisa³y pod b³yszcz¹cym chromowanym ko³nierzem, dopasowa-
nym ciasno do pociêtej zmarszczkami, szarej skóry szyi; chwytaki
tych r¹k, delikatne niby koñczyny kraba, postukiwa³y radonie o sie-
bie. Jak to mi³o znowu ciê zobaczyæ.
Odpowied Fetta by³a sucha i wyprana z emocji.
Moje uczucia, Gheeta, nie zmieni³y siê od naszego ostatnie-
go spotkania.
Bossk odezwa³ siê zdziwiony:
185
Znasz tê kreaturê?
Prowadzilimy... interesy. Fett nie spojrza³ na Trandosza-
nina. Kilka razy, dawno temu.
I do tego bardzo dochodowe. Cylinder z Pancernym Hut-
tem podskoczy³ lekko, gdy ten odwróci³ siê w stronê Bosska.
Przynajmniej... dla niektórych. Umiech na twarzy Gheety sta³
siê kwany.
Mam nadziejê powiedzia³ do Boby Fetta ¿e nie spo-
dziewasz siê podobnego zaufania, jakim obdarzylimy ciê poprzed-
nim razem, kiedy przyby³e na Okr¹glak. Krabie chwytaki splo-
t³y metalowe pazury z tak¹ si³¹, ¿e a¿ iskry posz³y. Po twoim
ostatnim dokonaniu nie powitamy ciê z otwartymi ramionami.
Nie ma takiej potrzeby. Boba Fett patrzy³ prosto w twarz
Pancernego Hutta. Prowadzisz interesy, Gheeta, podobnie jak
ja. Ciep³e uczucia nie maj¹ z nimi nic wspólnego. Jeli jeste gotów
ubiæ ze mn¹ interes, mamy o czym rozmawiaæ. Jeli nie, rozmowy
na nic siê nie zdadz¹.
Ten sam stary Boba Fett. Pancerny Hutt zdo³a³ wykonaæ
olbrzymi¹ g³ow¹, ujêt¹ w ko³nierz cylindra, pe³en aprobaty gest.
Dobrze wiedzieæ, ¿e s¹ w tym wszechwiecie rzeczy, które siê nie
zmieniaj¹. Jaki¿ to interes chcesz robiæ na Okr¹glaku?
Mylê, ¿e doskonale wiesz, jaki.
Twarz Gheety przybra³a przebieg³y wyraz; przymru¿y³ po-
wieki olbrzymich oczu.
Chyba nie chodzi ci o niejakiego Oph Nar Dinnida, co?
To strata czasu! przerwa³ mu gniewnym warkniêciem
Bossk. Cholernie dobrze wiesz, po co tu jestemy!
Rozbawione zerkniêcie spod przymru¿onych powiek... a po-
tem Gheeta znów spojrza³ na Fetta.
Twój towarzysz odznacza siê czaruj¹c¹ bezporednioci¹.
Fett kiwn¹³ g³ow¹.
Wród innych zalet.
Te inne musz¹ byæ dobrze ukryte stwierdzi³ sucho Ghe-
eta. Uniós³ jedn¹ z metalowych r¹k, by podrapaæ siê pod fa³d¹ na
szyi. Zdajesz sobie oczywicie sprawê, ¿e osoba, o której mowa...
ten Dinnid... przebywa na Okr¹glaku w charakterze gocia. Wiesz,
jaki jest stosunek Huttów do gocinnoci. Uszczêliwienie gocia
jest dla naszego gatunku wiêtym obowi¹zkiem.
Oszczêd nam tego, pomyla³ Zuckuss, obserwuj¹c wymianê
zdañ miêdzy Bob¹ Fettem a Pancernym Huttem. Jak galaktyka
186
d³uga i szeroka, zdradzieckie i z³oliwe traktowanie ka¿dego, kto
trafi³ do pozbawionego okien pa³acu Hutta by³y przys³owiowe.
Zuckuss s³ysza³ wiele opowieci o tym, jak nies³awny Jabba, szef
jednej z najpowa¿niejszych organizacji przestêpczych, zwyk³ postê-
powaæ ze swoimi tak zwanymi goæmi i mniej wartociowymi s³u-
¿¹cymi. Naprawdê cierp³a skóra. Na tym, jak s¹dzi³, polega³a ró¿nica
miêdzy Bob¹ Fettem a kreatur¹ tak¹ jak ten Gheeta. Fett nie zba-
cza³ z drogi tylko po to, by zadaæ komu ból albo go zabiæ robi³
to tylko wtedy, gdy zachodzi³a koniecznoæ, podczas gdy Hutto-
wie zwykle szukali okazji, by nacieszyæ siê cierpieniem innej istoty.
S¹ tacy powiedzia³ Boba Fett których nie mniej ni¿ cie-
bie interesuje szczêcie Dinnida.
Ach, tak... olbrzymia g³owa wystaj¹ca z przedniego koñ-
ca antygrawitacyjnego cylindra przytaknê³a. Byli pracodawcy
Dinnida. Jak rozumiem, jeste tu w ich imieniu?
Jestem tu wy³¹cznie we w³asnym imieniu.
Ale¿ oczywicie. Gheeta umiechn¹³ siê szeroko, ukazuj¹c
wilgotny, drgaj¹cy jêzyk. Dok³adnie tego siê spodziewa³em. Altru-
izm jest deficytowym towarem wród praktykuj¹cych twoj¹ profe-
sjê. Wyobra¿am sobie, ¿e podobnie jest z towarzysz¹cymi ci przyja-
ció³mi. Uniós³ mechaniczn¹ koñczynê i zatoczy³ ni¹ kr¹g
obejmuj¹cy wszystkich obecnych w ³adowni. Cokolwiek oniemie-
laj¹ca za³oga, nie s¹dzisz, Fett? Sam ich widok przyprawia o dr¿enie
moje serce, schowane pod pancerzem. Gheeta przyjrza³ siê bli¿ej
Bosskowi. Kogo tu mamy... jeste synem Cradosska, tak?
Oczy Bosska zamieni³y siê w w¹skie szparki, a g³os zabrzmia³
jak warkniêcie.
Co ci do tego?
A wiêc tak, teraz widzê to wyranie. Gheeta rozszerzy³
oczy w udawanym strachu. Przeka¿ moje uk³ony staremu gado-
wi, kiedy go spotkasz nastêpnym razem. Czyli ju¿ wkrótce. Pan-
cerny Hutt odwróci³ siê w stronê Boby Fetta. Bo jeli s¹dzisz, ¿e
pozwolê twojej morderczej bandzie wyl¹dowaæ na Okr¹glaku, to
chyba przepali³o ci siê parê obwodów pod tym he³mem, Fett.
Uwaga nie wywar³a wra¿enia na adresacie.
Trudno o tym dyskutowaæ tutaj powiedzia³ Boba Fett.
Z zasady rozmawiam o interesach tylko wtedy, gdy towar le¿y na
stole, ¿e tak powiem.
Muszê ciê ostrzec. Mechaniczne chwytaki zastuka³y je-
den o drugi. Rozmawiamy o niezwykle kosztownym towarze.
187
Dlatego w³anie ten interes jest taki dochodowy. Boba
Fett wskaza³ na pozosta³ych ³owców. I dlatego tu jestemy.
W to mogê uwierzyæ, bez dwóch zadañ. Gheeta podrapa³
jednym z chwytaków niemal pozbawiony koci podbródek. Nie
wiem tylko, czy to mo¿liwe, mój drogi Fetcie, ¿e zmieni³e spo-
sób, w jaki zwykle wchodzi³e w posiadanie tak dochodowego
towaru. S³ysza³em oczywicie, ¿e wst¹pi³e do Gildii £owców Na-
gród... i muszê przyznaæ, ¿e ca³y mój klan, tu na Okr¹glaku, by³
zaskoczony t¹ wiadomoci¹. Starzejemy siê, co, Fett?
Nie starzejemy. Boba Fett wolno pokrêci³ g³ow¹. Tylko
m¹drzejemy.
Z twojej strony to na pewno m¹dry krok, nie w¹tpiê.
Pancerny Hutt obdarzy³ pozosta³ych przebieg³ym, pe³nym insynu-
acji umiechem. Zastanawiam siê tylko... co twoi nowi przyja-
ciele bêd¹ z tego mieæ.
Zuckuss zobaczy³ wbity w siebie wzrok Pancernego Hutta,
gdy ten odwróci³ siê w jego stronê w swoim antygrawitacyjnym
cylindrze. Poczu³ siê tak samo jak wtedy, gdy systemy celownicze
Dharhana wziê³y go na muszkê, obliczaj¹c dok³adny k¹t i si³ê
uderzenia potrzebn¹, by go unicestwiæ. Szczeliny renic Gheety
by³y jak okna, zza których wygl¹da³a chciwoæ i nienasycone ape-
tyty. Rozpylenie na atomy od strza³u lasera w porównaniu z tym
by³oby litociwie szybkie.
Kolejne uczucie, jeszcze bardziej niepokoj¹ce, pojawi³o siê
w sercu Zuckussa: poczu³, ¿e ciemne renice, przygl¹daj¹ce mu
siê z takim rozbawieniem i pogard¹, nie s¹ oknem, lecz zwiercia-
d³em, w którym odbija siê jego w³asne serce. Ty ma³a istoto,
s³ysza³ w g³owie g³os Gheety, jestem tym, czym ty chcia³by byæ.
Same usta, trzewia i g³ód. W tej zimnej galaktyce rz¹dzi³o przy-
kazanie: Zjedz lub zostañ zjedzony od samego tronu Impera-
tora Palpatinea a¿ po najdrobniejszego miêso¿ercê, szczura prze-
biegaj¹cego pustynne po³acie Tatooine.
Ten moment prawdy przyprawi³ go o skurcz w ¿o³¹dku. Byli
kiedy inni, którzy ¿yli, by walczyæ, a ich walk¹ kierowa³o inne
przykazanie; by³y czasy, kiedy nawet on s³ucha³ opowieci o ry-
cerzach Jedi strzeg¹cych Republiki. Dzi to ju¿ tylko legendy, po-
wiedzia³ sobie w duchu Zuckuss. Te dni i te dzielne istoty, które
wówczas ¿y³y, nigdy nie wróc¹. A bez nich Rebelianci walcz¹cy
z Imperium byli tylko nieszczêsnymi, ¿a³osnymi g³upcami, skaza-
nymi na pora¿kê. Ich koci bêd¹ bieleæ porzucone na planetach,
188
które nawet nie maj¹ nazwy. Ci, których trawi g³ód, nieopanowa-
na chciwoæ i ¿¹dza w³adzy, zawsze wygraj¹...
Przerwa³ posêpne rozmylania, gdy Pancerny Hutt z domyl-
nym umiechem na twarzy odwróci³ siê od niego. We siê w garæ,
nakaza³ sobie Zuckuss. Podpisa³ ju¿ swój pakt z wszechwiatem,
w jakim przysz³o mu ¿yæ; by³ teraz ³owc¹ nagród, i to dostatecznie
dobrym, by podró¿owaæ w towarzystwie najtwardszych przedsta-
wicieli swojej profesji. Jeli oka¿e teraz choæby cieñ s³aboci, to na
pewno nie bêdzie siê ju¿ musia³ martwiæ Imperatorem Palpatineem
czy Pancernym Huttem; jego towarzysze rozerw¹ go na strzêpy.
Drapie¿nik Bossk z chêci¹ pewnie by go po¿ar³... w dos³ownym
znaczeniu tego s³owa. Ta myl sprawi³a, ¿e Zuckuss pozby³ siê
przynajmniej czêci skrupu³ów, jakie wywo³ywa³ w nim fakt, ¿e
da³ siê wci¹gn¹æ w podstêpne intrygi Cradosska. Lepiej Bossk ni¿
ja, pomyla³ patrz¹c na kolegê.
Nie martw siê o nas tak brzmia³a gniewna odpowied
Bosska na s³owa Gheety. Wyjdziemy na swoje.
Nie w¹tpiê. Hutt nie przestawa³ siê umiechaæ. W koñ-
cu... uczycie siê od najlepszego w tym fachu, prawda? Boba Fett
zawsze wychodzi na swoje.
Poradzi³bym sobie jeszcze lepiej powiedzia³ Fett gdy-
bymy ograniczyli nasze dyskusje do tego, po co tu przybylimy.
A konkretnie do Oph Nar Dinnida.
Tylko ¿e ten towar nie le¿y przed nami na stole w oczach
Gheety b³ysn¹³ gniew. I nie bêdzie le¿a³. W ka¿dym razie nie
tutaj. Jeli chcecie dyskutowaæ o losie naszego gocia, bêdziecie
musieli rzeczywicie wyl¹dowaæ na Okr¹glaku, tak jak chcielicie.
Jestem tu tylko po to, by wam wyjaniæ, na jakich warunkach. Nie
po to, by dobiæ interesu.
Dlaczego nie? odezwa³ siê Zuckuss. Nie rozumiem.
Pozostali cz³onkowie twojego klanu nie wys³aliby ciê tu, gdyby
nie mia³ prawa mówiæ w ich imieniu. Jeli chcieli nam tylko prze-
kazaæ wiadomoæ, mogli to zrobiæ przez komunikator albo przy-
s³aæ tu jakiego wycierucha innego gatunku, Twilekianina albo
co w tym rodzaju. Wiêc po co to zamieszanie? Jeli chcesz pod-
j¹æ rozmowy na temat Dinnida, dlaczego nie tutaj?
Jowialny umiech Hutta zmieni³ siê w szyderczy.
Twój kolega Boba Fett nie zada³by równie g³upiego pyta-
nia, na które jest prosta odpowied. Jestemy teraz na pok³adzie
Niewolnika I, tak? A Niewolnik I to statek Boby Fetta; tylko
189
on ma nad nim kontrolê. A wiêc jak d³ugo tu zostaniemy, bêdzie
kontrolowaæ równie¿ rozmowy. Zdarza³o siê w przesz³oci, ¿e roz-
mowy z Bob¹ Fettem stawa³y siê... nieco przykre. Zaczyna³o siê
bardzo przyjemnie, a potem... sprawy przestawa³y wygl¹daæ ró¿o-
wo. Gheeta przerwa³, udaj¹c, ¿e rozmyla nad t¹ kwesti¹. Mo¿e
dlatego, ¿e strony nie mog³y dojæ do porozumienia co do wartoci
towaru, o którym dyskutowano. Spojrza³ na Fetta. Zawsze
lubisz dostaæ to, co chcesz, jak najtaniej, co?
Boba Fett nie odpowiedzia³.
Tak... ci¹gn¹³ Gheeta. Boba Fett nie lubi szafowaæ kre-
dytami. Jeli chodzi o przemoc... có¿, to inna historia, prawda?
cylinder Pancernego Hutta obróci³ siê, tak ¿e Zuckuss znów pa-
trzy³ mu w twarz. Jeli chodzi o przemoc, twój kole¿ka ma lekk¹
rêkê. Zw³aszcza gdy chodzi o skórê innych istot. A krew p³ynie
szerokim strumieniem wszêdzie tam, gdzie pojawi siê Boba Fett.
Kolejny æwieræobrót i Pancerny Hutt znalaz³ siê twarz¹ do wszyst-
kich ³owców. Jeli zatem mylicie, ¿e zamierzam pozostaæ tutaj,
w samym sercu tego cyrku zag³ady, w otoczeniu jego przyjació³...
a jeli nie przyjació³, to w ka¿dym razie istot, z którymi ³¹cz¹ go
jakie interesy... i rozmawiaæ na temat towaru, nie wspominaj¹c
nawet o sprowadzeniu go tutaj... policzki Gheety otar³y siê o me-
talowy ko³nierz, gdy pokrêci³ g³ow¹ ... to widzê, ¿e nie tylko
Bobie Fettowi pomiesza³o siê w g³owie. Wszyscy musicie byæ na
bakier z rzeczywistoci¹, jeli mylicie, ¿e to nast¹pi.
Z pozbawionej drzwi wnêki towarowej dobieg³o basowe war-
czenie.
Skoñczy³e swoj¹ gadkê? Bossk skrzy¿owa³ rêce na piersi.
Gheeta spojrza³ na Trandoszanina.
Tak, skoñczy³em.
I teraz zje¿d¿asz st¹d?
Jakkolwiek ciê¿ko mi opuszczaæ tak czaruj¹ce towarzystwo,
nie widzê powodu, by traciæ wasz czy mój czas.
I mylisz, ¿e ciê st¹d wypucimy?
Pancerny Hutt westchn¹³ ciê¿ko i wywróci³ oczami.
Naprawdê spodziewa³em siê czego lepszego po twoich to-
warzyszach, Fett. Powiesz im, czy ja mam to zrobiæ?
Odleci st¹d, kiedy zechce powiedzia³ Boba Fett. Po pierw-
sze, towar jest nadal na dole, na Okr¹glaku. Jeli cokolwiek nieprzy-
jemnego spotka negocjatora, którego przys³ali do nas Pancerni Hut-
towie, tylko utrudni nam to zadanie póniej, jak ju¿ wyl¹dujemy.
190
Bossk opar³ d³oñ o kaburê miotacza.
Mo¿e powinnimy siê zacz¹æ tym martwiæ wtedy, jak ju¿
bêdziemy na dole. Nie widzê wiêkszej ró¿nicy pomiêdzy za³atwie-
niem jednego zapuszkowanego Hutta a ca³ej ich bandy.
W tej puszcze jest co wiêcej ni¿ jeden Hutt. Mia³em swe-
go czasu do czynienia z ich negocjatorami. Nie wysy³aj¹ ich bez
ca³ego arsena³u termicznych ³adunków wybuchowych.
Widzisz? Gheeta teatralnym gestem wskaza³ jedn¹ z me-
chanicznych koñczyn na Fetta. To dlatego on jest najlepszy wród
³owców nagród. Dlatego prze¿y³ tak d³ugo, podczas gdy innych
spotka³a tragicznie wczesna mieræ. Bo on siê nauczy³, ¿e inne
istoty mog¹ byæ równie sprytne jak on... i równie sk³onne do prze-
mocy, jeli zajdzie taka potrzeba. Metalowe ramiê rozsunê³o siê,
pozwalaj¹c, by chwytak na jego koñcu dotkn¹³ klapy dostêpu w cen-
tralnej sekcji zwê¿aj¹cego siê cylindra. Jeden z pazurów otworzy³
klapkê i ods³oni³ mechanizm zegarowy, pod³¹czony do kilku ko-
stek szarej substancji.
Ze swojego miejsca Zuckuss móg³ dostrzec symbol kodowy
jednego z g³ównych sk³adów broni imperialnej marynarki. £adun-
ki wybuchowe musia³y zostaæ stamt¹d wykradzione albo prze-
mycone przez którego z dostawców, przez co nie stawa³y siê mniej
zabójcze. Od samego patrzenia na ten miercionony potencja³
Zuckussowi zabrak³o powietrza we wtykach oddechowych zwisa-
j¹cych spod jego maski twarzowej.
IG-88, stoj¹cy tu¿ obok Bosska, równie¿ przyjrza³ siê ³adunkom.
By³oby po¿¹dane oznajmi³ robot by nikt nie próbowa³
na si³ê od³¹czyæ mechanizmu zegarowego. Jest niew¹tpliwie wy-
posa¿ony w podsystem detekcji i autodestrukcji, maj¹cy zapobiec
takiej ewentualnoci.
Naturalnie. Gheeta wygl¹da³ na zadowolonego z siebie.
Jak wspomnia³ wam Fett, negocjatorzy Pancernych Huttów nie
pojawiaj¹ siê w takich sytuacjach nieprzygotowani. Gdyby który-
kolwiek z was okaza³ siê na tyle g³upi, ¿eby choæ tkn¹æ palcem
mnie czy to maleñstwo, które mam ze sob¹, konsekwencje mia³y-
by skalê wrêcz astronomiczn¹. Umiechn¹³ siê jeszcze szerzej.
Jasna chmura radioaktywnego py³u.... mo¿e nawet z Gildii £ow-
ców Nagród by³oby j¹ widaæ. Wtedy przynajmniej przyjaciele wie-
dzieliby, co siê z wami sta³o.
Mylê, ¿e wszyscy powinnimy zachowaæ rozs¹dek po-
spiesznie odezwa³ siê Zuckuss; Bossk po przeciwnej stronie ³adowni
191
wygl¹da³ na dostatecznie rozwcieczonego, by samemu rzuciæ siê
na Pancernego Hutta i zacz¹æ wyrywaæ przewody pod³¹czone do
³adunku, niezale¿nie od konsekwencji. Nikt nie zamierza ciê za-
trzymywaæ.
To dobrze. Gheeta kiwn¹³ g³ow¹ z aprobat¹. Przynaj-
mniej ty wykazujesz siê tu jak¹ tak¹ inteligencj¹. Tak trzymaj,
a którego dnia byæ mo¿e i ty zdo³asz wspi¹æ siê w swoim fachu
na wy¿yny, które dzi okupuje Boba Fett. Chwytak zatrzasn¹³
klapkê z powrotem. Swêdzi mnie to okropnie. Z przyjemnoci¹
siê tego pozbêdê. Podrapa³ mechaniczn¹ rêk¹ o klapê w³azu.
W takim razie ¿egnam panów. Choæ wyobra¿am sobie, ¿e wkrótce
znów siê spotkamy... na Okr¹glaku, rzecz jasna.
Cylinder Pancernego Hutta obróci³ siê o sto osiemdziesi¹t stopni
i ustawi³ przodem do w³azu transferowego. Zuckussowi nie trzeba
by³o mówiæ, ¿eby zaj¹³ miejsce przy kontrolce w³azu.
Kiedy klapa siê rozsunê³a, Gheeta odwróci³ siê w swoim cy-
lindrze tylko na tyle, by móc spojrzeæ do ty³u na Bobê Fetta i po-
zosta³ych ³owców.
Oczywicie powiedzia³ obojêtnie to zale¿y tylko od was.
Czy chcecie ubiæ interes, czy nie. Bo muszê wam powiedzieæ, ¿e
bardzo niechêtnie odnosimy siê do goci, którzy odwiedzaj¹ nas
uzbrojeni po zêby, tak jak wy.
Pancerny Hutt ruszy³ przez otwart¹ klapê. Zamknê³a siê za
nim z sykiem; kilka minut póniej us³yszeli, jak statek negocjatora
przy wtórze stuków i trzasków od³¹cza siê od Niewolnika I.
Przez niewielki iluminator widzieli, jak rozpoczyna podró¿ ku po-
wierzchni Okr¹glaka.
Bossk, nie mniej rozgniewany ni¿ przed chwil¹, wyszed³ z po-
zbawionej drzwi wnêki towarowej.
Co mia³ oznaczaæ ten ostatni kawa³ek?
To proste. Boba Fett chwyci³ za jeden ze szczebli drabin-
ki. Jak wszystko u Pancernych Huttów. Jeli chcemy z nimi ne-
gocjowaæ, mamy byæ nieuzbrojeni. Przyl¹ prom, który zabierze
nas na powierzchniê, a ca³a broñ zostanie tutaj.
Chyba ¿artujesz! Bossk spojrza³ na niego bezbrze¿nie
zdumiony. Nie zamierzam tam lecieæ zupe³nie bezbronny!
Jak chcesz. Przy w³azie do sterowni Boba Fett zatrzyma³
siê i spojrza³ na Trandoszanina. Oczywicie istnieje wybór. Mo-
¿emy wykluczyæ ciê z dru¿yny. Wyci¹gn¹³ miotacz i wycelowa³
w Bosska. Sam zdecyduj.
192
Minê³o kilka sekund, zanim Bossk w koñcu kiwn¹³ g³ow¹.
W porz¹dku powiedzia³. Wygra³e. Rozegramy to tak,
jak chcesz. Na jego twarzy pojawi³ siê paskudny, szyderczy
umieszek. Jest tylko jeden problem. Co z nim?
Zuckuss i pozostali odwrócili siê w stronê, któr¹ wskaza³
Bossk. W bocznej czêci ³adowni, milcz¹cy i czujny, sta³ Dhar-
han. Systemy celownicze, przytwierdzone nierozerwalnie do jego
korpusu, zwróci³y siê w stronê Fetta.
On te¿ powiedzia³ cicho Fett. On te¿ z nami idzie.
Dharhan wystuka³ seriê s³ów na klawiaturze swojego synte-
zatora mowy i odwróci³ j¹ w ich stronê.
Musia³by mnie zabiæ rozleg³ siê g³os z syntezatora ¿eby
pozbawiæ mnie broni. G³os Dharhana brzmia³ jak grzmot spod
k³êbi¹cych siê ob³oków pary. System celowniczy dzia³a laserowe-
go twardo koncentrowa³ siê na Fetcie, kiedy na ekranie pojawi³y
siê kolejne s³owa:
Nie ma ró¿nicy... pomiêdzy mn¹ a moim uzbrojeniem.
Mo¿e... Zuckuss z rosn¹cym zaniepokojeniem spojrza³
na olbrzymiego Dharhana. ¯ó³te lampki z boku podstawy dzia³a
zaczyna³y ciemnieæ, jakby ju¿ za chwilê mia³y zmieniæ kolor na
czerwieñ nieuchronnej zag³ady. Mo¿e nie musimy tak naprawdê
go zabieraæ. To znaczy... jeli lecimy na Okr¹glaka tylko po to,
¿eby rozmawiaæ... to raczej nie jego specjalnoæ, prawda?
Nikogo nie zostawimy oznajmi³ Fett zimnym g³osem, który
ucina³ wszelk¹ dyskusjê. Leci ca³a dru¿yna. Taki jest plan.
Czyj plan? zapyta³ Bossk.
Mój. Kolejne proste, beznamiêtne stwierdzenie. Boba
Fett odwróci³ siê w stronê Dharhana. Wiem lepiej ni¿ ktokol-
wiek inny, ¿e zabraæ ci broñ znaczy³oby to samo, co ciê zabiæ.
By³em przy tym, kiedy sta³e siê tym, czym jeste teraz. Ale
wiem tak¿e co innego: ¿e twoj¹ broñ mo¿na wy³¹czyæ, pozba-
wiaj¹c mo¿liwoci oddania strza³u, za pomoc¹ stosunkowo pro-
stej procedury. Wystarczy wyj¹æ rdzeñ. A wtedy Pancerni Hut-
towie nie bêd¹ mieli podstaw, ¿eby odmówiæ ci pozwolenia na
odwiedzenie ich wiata.
Zuckuss przywar³ plecami do cian kad³uba. Zobaczy³, ¿e
Dharhan wstaje, tak wysoki, ¿e koniec obudowy dzia³a laserowe-
go ociera siê ze zgrzytem o durastalowy sufit. W pomieszczeniu
zrobi³o siê nagle ciemniej, jakby rozprzestrzeniaj¹ca siê sylwetka
istoty poch³ania³a wiat³o. Dharhan wypi¹³ pier tê jej czêæ,
193
13 Mandaloriañska zbroja
która nadal by³a z krwi i koci podaj¹c naprzód wygiêt¹ tablicê
kontroln¹ dzia³a przytwierdzon¹ do koci klatki piersiowej; cofn¹³
barki, napinaj¹c ramiona. Jedn¹ d³oñ zacisn¹³ w piêæ, drug¹ nadal
trzyma³ milcz¹cy syntezator mowy. Przez k³êby sycz¹cej pary lni¹-
cy olejem metal t³oków b³yszcza³ jak naga klinga miecza; wskani-
ki na lufie dzia³a p³onê³y wciek³¹, mglist¹ czerwieni¹.
Sta³o siê, pomyla³ Zuckuss, a wnêtrznoci skrêci³ mu bolesny
strach. Teraz wszyscy umrzemy.
Niczym zahipnotyzowany patrzy³, jak Boba Fett podchodzi
z przodu do Dharhana, otoczony aur¹ czerwonych wiate³ roz-
mytych przez k³êby pary, która spowija³a go jak p³omieñ widziany
przez gêst¹ burzow¹ chmurê.
Mylisz siê. Dharhan odwróci³ ekran syntezatora mowy
w stronê Fetta. To nie bêdzie wcale proste.
Wiem, co znacz¹ jego s³owa. Nawet w g³osie robota IG-88
zabrzmia³ cieñ strachu. Rdzeñ jest chroniony siatk¹ zazêbiaj¹cych
siê os³on. To standardowe wyposa¿enie broni tej klasy, maj¹ce
zapobiec podobnym uszkodzeniom. Usuniêcie rdzenia nie jest zale-
cane, nawet jeli ma to zrobiæ wyszkolony technik zbrojeniowy.
Móg³by przeci¹¿yæ obwody i uruchomiæ sekwencjê autodestrukcji,
która zniszczy³aby ten statek jeszcze skuteczniej ni¿ ³adunki wybu-
chowe Pancernego Hutta.
Pos³uchaj go! domaga³ siê Bossk. Pozabijasz nas wszyst-
kich!
Wiem, co robiê odezwa³ siê Boba Fett z denerwuj¹cym,
lodowatym spokojem. Nie mieszajcie siê do tego, jeli cenicie
w³asne ¿ycie.
Przecie¿ wiesz z podstawy dzia³a z sykiem wydosta³a siê
kolejna chmura pary, gdy systemy celownicze zogniskowa³y siê na
stoj¹cym przed nimi mê¿czynie. Broñ jest moj¹ dusz¹. Jeli
zabierzesz mi to, czym zabijam innych... zabijesz mnie.
Tylko pozornie powiedzia³ Boba Fett. Jest ró¿nica miê-
dzy tak¹ mierci¹ a prawdziw¹ mierci¹. Powoli wyci¹gn¹³ rêkê
w kierunku lni¹cej maszynerii, której obwody steruj¹ce ukryte
by³y g³êboko w piersi Dharhana. Zaufaj mi.
Fett... nie rób tego...
Zuckuss nie wiedzia³, czy to jego g³os, czy którego z pozosta-
³ych. Kul¹c siê w obliczu pewnej zag³ady, odwróci³ twarz. Ostatni¹
rzecz¹, jak¹ zobaczy³, by³ Boba Fett otoczony k³êbami pary, z jedn¹
rêk¹ zatopion¹ miêdzy obwodami i przewodami zamkniêtymi pod
194
obudow¹ dzia³a, jakby by³ chirurgiem przeprowadzaj¹cym w wa-
runkach polowych prymitywn¹ transplantacjê serca. Przy wtórze
zgrzytów metalowych przek³adni lufa broni konwulsyjnie wycelo-
wa³a w górê, jakby obwodami wbudowanymi w Dharhana wstrz¹-
sn¹³ spazmatyczny ból wysokiego napiêcia, nie do umierzenia rod-
kami anestetycznymi przeznaczonymi dla miertelników. Lampki
wskaników pulsowa³y i migota³y jeszcze janiej ni¿ do tej pory.
Zuckuss us³ysza³ jak kto mo¿e Bossk? pada na kratownicê pod-
³ogi, jakby mia³ jakiekolwiek szanse ukrycia siê przed eksplozj¹,
która zaraz rozedrze statek na strzêpy.
Z odruchowo napiêtymi miêniami, przytulony do poszycia
cian kad³uba, Zuckuss czeka³ na szorstki, og³uszaj¹cy huk, który
mia³ byæ ostatnim dwiêkiem, jaki kiedykolwiek us³yszy.
Zamiast tego zapad³a cisza, zakoñczona sykiem wydobywaj¹-
cej siê pary, jak westchnieniem umieraj¹cej maszyny, której ró-
d³o zasilania odciêto jednym zaworem.
Spojrza³ w górê, opuszczaj¹c ramiê, którym zas³ania³ oczy.
Czerwone wiat³a, które p³onê³y za mg³¹ pary, znik³y. Zuckuss
patrzy³, jak bezw³adna metalowa lufa dzia³a zmienia k¹t, centy-
metr po centymetrze opuszczaj¹c siê ku pod³odze z poprzedniej,
wycelowanej w sufit pozycji. Milcz¹cy ekran syntezatora mowy
zwisa³ na kablu u pasa Dharhana, a on sam z trudem próbowa³
rozprostowaæ dr¿¹ce palce d³oni w czarnych rêkawicach. Kolana
ugiê³y siê pod nim i nagle, pozbawiony dominuj¹cego wzrostu,
zamieni³ siê w istotê znacznie s³absz¹ i bardziej ludzk¹ ni¿ maszy-
na. Dharhan upad³ na pod³ogê i przetoczy³ siê ciê¿ko na lewe
ramiê, luf¹ dzia³a rysuj¹c zgrzytliwy ³uk na pod³odze statku tu¿
pod czubkami butów Fetta.
Zuckuss oderwa³ wzrok od znieruchomia³ej broni i spojrza³ na
³owcê. Boba Fett nie poruszy³ siê, jakby upadek dzia³a by³ fal¹
oceanicznego przyp³ywu, o której wiedzia³, ¿e rozbije siê nieszko-
dliwie, o milimetry od niego. W d³oni Fetta tej, któr¹ zag³êbi³
w skomplikowane obwody i przek³adnie w piersi Dharhana spo-
czywa³ metalowy prêt d³ugi na nieca³e pó³ metra, gruby jak piêæ,
która siê wokó³ niego zacisnê³a. Kiedy Fett go puci³, prêt upad³ na
pod³ogê z przyt³umionym, o³owianym brzêkiem; resztki ciep³a
w rdzeniu zamieni³y ze wistem w parê krople wody, które osiad³y
na powierzchni kratownicy.
Lufa dzia³a laserowego unios³a siê z trudem, jak bezw³adny
cz³onek kaleki. Systemy celownicze skoncentrowa³y siê na sylwetce
195
stoj¹cego przed nim Boby Fetta; Dharhan jedn¹ rêk¹ z³apa³ pu-
de³ko syntezatora mowy i powoli wystuka³ kilka s³ów.
Jeste mi co winien. Dharhan odwróci³ ekran urz¹dze-
nia. I to niema³o.
Boba Fett nic nie powiedzia³, tylko odwróci³ siê i podszed³ do
drabinki prowadz¹cej do sterowni. Zatrzyma³ siê z butem na naj-
ni¿szym szczeblu drabiny i spojrza³ na pozosta³ych ³owców.
Czekaj¹ ju¿ na nas powiedzia³ cicho. Na dole, na Okr¹-
glaku.
I ju¿ go nie by³o. Ma³y ³owca spojrza³ na Bosska, który wsta-
wa³ w³anie z pod³ogi w pozbawionej drzwi wnêce towarowej.
Mamy szczêcie powiedzia³ Zuckuss ¿e ¿yjemy.
Bossk zerkn¹³ w górê, na otwarty w³az do sterowni, a potem
z powrotem w dó³. Krzywy umiech, skierowany do Zuckussa,
nie kry³ odrobiny podziwu.
Mylê, ¿e nied³ugo siê przekonamy Bossk powoli poki-
wa³ g³ow¹ na jak d³ugo jeszcze nam tego szczêcia starczy.
196
R O Z D Z I A £
$
Co w³aciwie zasz³o miêdzy tob¹ a Pancernymi Huttami?
Zuckuss pyta³ nie tylko po to, ¿eby zabiæ czas. Siedz¹c wreszcie
na powierzchni Okr¹glaka, w otoczeniu opancerzonych durastal¹
Huttów i, co gorsza, najprzeró¿niejszych stra¿ników i najemni-
ków, nie czu³ siê wcale bezpieczniej ni¿ przedtem. Coraz gorzej
i gorzej, myla³ ponuro Zuckuss. Jak tak dalej pójdzie, nied³ugo
bêdzie marzyæ o tym, ¿eby wszyscy cz³onkowie tego nieustraszo-
nego zespo³u zostali rozpyleni na wiruj¹ce atomy. To znaczy...
z tego, co mówi³ negocjator....
Boba Fett sta³ z za³o¿onymi rêkami, obserwuj¹c jak celnicy
Pancernych Huttów przeczesuj¹ wnêtrze Niewolnika I. Nie szu-
kali kontrabandy Pancerni Huttowie, podobnie jak inni przedsta-
wiciele ich gatunku, nie mieli nic przeciwko przemytowi, o ile do-
stali swój procent tylko nie zadeklarowanej broni. Bez swojego
zwyk³ego zestawu wyrzutni rakietowych i innych mierciononych
narzêdzi Fett co najdziwniejsze wygl¹da³ jeszcze groniej ni¿
zwykle; jakby z trudem powstrzymywany gniew, wywo³any wtar-
gniêciem na jego prywatny teren, obudzi³ w nim now¹, miercio-
non¹ si³ê.
Huttowie mówi¹ ró¿ne rzeczy odpowiedzia³ Boba Fett, nie
odwracaj¹c siê w stronê Zuckussa. Wiêkszoæ z tego mo¿esz spo-
kojnie zignorowaæ. Wiele istot w galaktyce wierzy, ¿e wszyscy Hut-
towie to skuteczni biznesmeni, którzy myl¹ tylko o kredytach, ale
tak nie jest. Zbyt wiele czasu trac¹ na rozpamiêtywanie przesz³oci
i hodowanie starych pretensji, na pielêgnowanie dawnych urazów.
197
Takie emocje nie pozwalaj¹ im postêpowaæ w sposób naprawdê
racjonalny.
Nikt nie móg³by tego powiedzieæ o samym Fetcie, myla³ Zuc-
kuss. Im wiêcej czasu spêdza³ w jego towarzystwie, tym wiêksze
wra¿enie robi³o na nim ch³odne rozumowanie ³owcy i tym wiêk-
szy budzi³o strach. Na przyk³ad to, ¿e ich zespó³ musia³ pozbyæ siê
uzbrojenia, by wyl¹dowaæ u Pancernych Huttów; jeli Boba Fett
siê z tym pogodzi³, oznacza³o to, ¿e musia³ ju¿ wczeniej uwzglêd-
niæ ten czynnik w swoich zawi³ych planach. Mo¿e i odlecimy st¹d
¿ywi, myla³ Zuckuss. A przynajmniej niektórzy z nas. Plany, któ-
rych zgodzi³ siê byæ czêci¹ plany Cradosska wymaga³y, by
pozostawili na tym wiecie przynajmniej jednego trupa, jeli nie
wiêcej.
Jednak to, co powiedzia³ Gheeta, brzmia³o trochê dziwnie.
Nie dawa³ za wygran¹ Zuckuss. Kiedy mówi³ o tym, co siê kie-
dy sta³o... masz jakie nie za³atwione porachunki z Pancernymi
Huttami?
Celnicy wielono¿ne roboty, po³yskuj¹ce próbnikami i mier-
nikami poziomu energii kontynuowa³y inspekcjê Niewolnika I.
Ich czarne, pajêcze kszta³ty widaæ by³o przez otwarte luki i prze-
zroczyste os³ony sterowni. Jeden z inspektorów, po³yskuj¹c ¿a³o-
nie kilkoma lampkami, le¿a³ roztrzaskany na kawa³ki, na osmalo-
nym ogniem z dysz wylotowych l¹dowisku. W poszukiwaniu ukrytej
broni trochê zbyt obcesowo rewidowa³ Trandoszanina Bosska, który
odp³aci³ mu szybkim i niezwykle widowiskowym demonta¿em.
Nie przejmuj siê tym powiedzia³ Boba Fett. To sprawa
osobista pomiêdzy mn¹ a Gheet¹. By³ czas, kiedy by³ kim wiêcej
ni¿ tylko zwyk³ym negocjatorem, wysy³anym na statki, które po-
prosi³y o pozwolenie na l¹dowanie. Sta³ bardzo wysoko w hierar-
chii Pancernych Huttów. Odpowiada³ wtedy za projekt i budowê
kosmoportu i centrum dyplomatycznego, czyli tego wszystkiego,
co tu widzisz. Fett zatoczy³ rêk¹ ko³o; przez ³uki doków widaæ
by³o iglice i kopu³y monumentalnej budowli. Dysponowa³ bu-
d¿etem pozwalaj¹cym na niemal nieograniczone wydatki, nawet
na sprowadzenie jednego z najlepszych architektów w galaktyce.
Nazywa³ siê Emd Grahvess...
S³ysza³em o nim! Zuckuss rzeczywicie s³ysza³, tylko nie
móg³ sobie przypomnieæ gdzie.
Byæ mo¿e s¹ lepsi od niego, ale jeli tak, to pracuj¹ wy³¹cz-
nie dla takich klientów jak Imperator Palpatine albo ksi¹¿ê Xizor.
198
Tak wiêc Grahvess by³ na samej górze listy Pancernych Huttów,
a Gheeta o tym wiedzia³. Dlatego go zatrudni³. Jedyny problem
polega³ na tym, ¿e Gheeta mia³ pewne plany co do Grahvessa,
kiedy ten zakoñczy ju¿ prace nad projektem. Na nieszczêcie dla
Gheety Grahvess nie by³ g³upcem. Wiedzia³, jak niebezpiecznie
jest pracowaæ dla Huttów. Nie lubi¹ p³aciæ, ale lubi¹ mieæ rzeczy,
jakich nikt inny nie bêdzie mia³. Jeli nie mog¹ kupiæ wy³¹cznoci,
maj¹... inne sposoby, by j¹ sobie zapewniæ. I tego w³anie dowie-
dzia³ siê Grahvess: ¿e kiedy zakoñczy pracê, nie podejmie siê ju¿
¿adnej innej. Fett spojrza³ na Zuckussa. Nigdy.
To doæ cyniczne powiedzia³ Zuckuss. Zabiæ kogo za-
raz po tym, jak odwali³ dla ciebie kawa³ dobrej roboty.
Lepiej do tego przywyknij. £owcom nagród te¿ siê to przy-
trafia, jeli nie s¹ ostro¿ni. Boba Fett powoli kiwn¹³ g³ow¹.
¯yjemy w zdradzieckiej galaktyce. Nikomu nie mo¿na tak naprawdê
zaufaæ...
To ci dopiero motto na ¿ycie, pomyla³ Zuckuss. Albo na
mieræ...
Wiêc co siê sta³o z tym architektem, tym Grahvessem? Ghe-
eta zabi³ go w koñcu czy nie?
Nie. W tym jednym s³owie wypowiedzianym przez Bobê
Fetta s³ychaæ by³o satysfakcjê. Bo Grahvess by³ odrobinê spryt-
niejszy od Gheety. Dostatecznie sprytny, by skontaktowaæ siê ze
mn¹ i zaproponowaæ obopólnie korzystny interes.
To znaczy?
Nie ma sensu wdawaæ siê w szczegó³y. Boba Fett nie
spuszcza³ wzroku z celników krêc¹cych siê po pok³adzie Niewol-
nika I. Przynajmniej nie w tej chwili. Powiem tylko, ¿e zanim
Grahvess skoñczy³ pracê na Okr¹glaku, mielimy ju¿ wszystko
ustalone, tak ¿e Gheeta i jego cyngle nie zdo³ali po³o¿yæ ³apy na
architekcie. Krótko mówi¹c, Grahvess wyznaczy³ nagrodê za sie-
bie samego. Du¿¹, ³adn¹ nagrodê, któr¹ z przyjemnoci¹ odebra-
³em, wpadaj¹c tu i zwijaj¹c go sprzed nosa Gheety. To g³ówny
powód, dla którego Pancerni Huttowie stosuj¹ teraz tak cis³e pro-
cedury bezpieczeñstwa; nie chc¹, ¿eby taka akcja siê powtórzy³a.
Wyszliby znowu na g³upców, a tego nie znosz¹.
Ca³kiem sprytne. Zuckuss pokiwa³ g³ow¹ z aprobat¹.
Jedyn¹ istot¹, która le wysz³a na tym interesie, by³ ten Gheeta.
Architekt ocali³ skórê, a ty dosta³e kredyty. Nieg³upio.
Zyska³em na tym interesie jeszcze co.
199
Zdziwiony Zuckuss przyjrza³ siê ³owcy nagród.
Co wiêcej, oprócz kredytów, móg³by na tym zyskaæ?
Nie móg³ sobie wyobraziæ, na czym jeszcze mog³oby zale¿eæ ko-
mu takiemu jak Fett.
Inwestycjê. W pewnym sensie. Boba Fett patrzy³, jak ro-
boty inspekcyjne Pancernych Huttów wy³aniaj¹ siê z jego stat-
ku. D³ugofalow¹ inwestycjê. Bardzo op³acaln¹.
Zuckuss nie mia³ czasu, ¿eby dopytywaæ siê, co mia³ na myli
Fett. Celnicy podeszli do oczekuj¹cych ³owców na swoich paj¹ko-
watych koñczynach. Kilku z nich zosta³o w tyle, by pozbieraæ
porozrzucane szcz¹tki przymusowo zdemontowanego towarzysza,
którego uszkodzone obwody portu danych sensorycznych nie prze-
stawa³y buczeæ i piszczeæ.
Dziêkujemy za wspó³pracê. G³ówny robot inspekcyjny
zatrzyma³ siê przez Bob¹ Fettem. Inspekcja pañskiego statku nie
wykaza³a ukrytego uzbrojenia o sile zdolnej zak³óciæ spokój i po-
rz¹dek na Okr¹glaku.
Zuckuss zdziwi³by siê, gdyby inspektorzy znaleli co takiego.
Razem z IG-88 (Bossk nie chcia³ siê do nich przy³¹czyæ, nad¹sa-
ny, ¿e musi z³o¿yæ broñ) pomogli Fettowi wymontowaæ albo ca³e
systemy, albo najwa¿niejsze komponenty arsena³u Niewolnika I,
a potem zapakowaæ je do wyposa¿onego w zamek szyfrowy kon-
tenera, który kr¹¿y³ teraz po orbicie Okr¹glaka, oczekuj¹c na po-
wrót Fetta. Kiedy skoñczyli, statek by³ równie bezbronny i, co
wa¿niejsze, niezdolny do ataku jak ka¿dy inny nieuzbrojony
wahad³owiec towarowy wlok¹cy siê pomiêdzy gwiazdami.
Broñ osobist¹ ³owców nagród potraktowano inaczej; tê, któr¹
przywieli ze sob¹ na powierzchniê Okr¹glaka, oddali od razu ro-
botom inspekcyjnym.
Oto pokwitowanie za przedmioty, które oddali panowie do
depozytu. Jeden z robotów otworzy³ niewielk¹ klapkê miêdzy
wielosoczewkowymi oczami i wysun¹³ z niej miniaturowy holo-
projektor. Czy moglibycie panowie sprawdziæ i upewniæ siê, ¿e
nie zapomnielimy o niczym...?
Boba Fett wzi¹³ od robota urz¹dzenie i w³¹czy³ je. Po³ysku-
j¹ce pole wywietli³o przed nim i Zuckussem przewijaj¹ce siê
obrazy najrozmaitszego uzbrojenia ³owców nagród. Lista by³a
d³uga. Boba Fett przejrza³ j¹ tylko pobie¿nie, zanim wy³¹czy³
holoprojektor.
Wygl¹da na kompletne.
200
To doskonale. G³ówny inspektor wysun¹³ jedn¹ z tulejek
optycznych prosto do góry i obróci³ ni¹ dooko³a, patrz¹c przez
niewielk¹ soczewkê na pozosta³e roboty, nadchodz¹ce z fragmen-
tami swojego towarzysza, którego Bossk rozerwa³ na strzêpy. Kil-
ka ostatnich kawa³ków wk³ada³y w³anie do bezw³adnociowego
drucianego kosza przy wtórze st³umionych jêków zdemontowane-
go robota. Inspektor odwróci³ od nich wzrok i znowu spojrza³ na
Fetta.
Wystarczy zachowaæ pokwitowanie i pokazaæ je kierowni-
kowi l¹dowiska, kiedy bêd¹ panowie gotowi do odlotu, a wszyst-
kie te przedmioty zostan¹ wam zwrócone. Ciemna plama oleju
i kilka rozbitych, b³yszcz¹cych tranzystorów to by³o wszystko, co
pozosta³o z robota na p³ycie l¹dowiska. Mi³o mi by³o s³u¿yæ pa-
nom pomoc¹.
Oficjalne formu³ki brzmia³y jeszcze bardziej sztucznie w wy-
konaniu robotów; Zuckuss by³ zadowolony, widz¹c jak roboty cel-
ne oddalaj¹ siê ostro¿nie przez p³ytê l¹dowiska ze swoim zdemon-
towanym towarzyszem w koszu.
Kiedy opuci³y dok, do Zuckussa i Fetta podszed³ Bossk, a za
nim IG-88. Robot wygl¹da³ równie beznamiêtnie jak zwykle, nato-
miast w oczach Bosska p³onê³a niechêæ.
I to ma byæ ten twój wielki plan? szybkim, lekcewa¿¹cym
gestem pokaza³ na pust¹ kaburê blastera obijaj¹c¹ mu siê o uda.
Utkn¹æ na l¹dowisku u Pancernych Huttów? Jeli postanowi¹ na-
s³aæ na nas swoich zbirów, nie bêdziemy mogli nic na to pora-
dziæ! Pokrêci³ g³ow¹ z niesmakiem. Nie wiem, po co musia³e
ci¹gn¹æ ze sob¹ ca³¹ dru¿ynê. Jeli chcia³e, ¿eby w koñcu kto ciê
stukn¹³, trzeba by³o jechaæ samemu.
Boba Fett spojrza³ w milczeniu na Trandoszanina.
Wiesz co? odezwa³ siê po chwili. Dam ci co za darmo.
Nieczêsto mi siê to zdarza, nawet jeli chodzi po prostu o dobr¹
radê. Zazwyczaj dajê innym lekcjê, pozwalaj¹c im cierpieæ konse-
kwencje ich w³asnych czynów.
Tak? prychn¹³ Bossk. Wiêc co to za dobra rada?
Przestañ skamleæ, zanim naprawdê mnie zdenerwujesz.
Fett odwróci³ siê w stronê pozosta³ych ³owców. Lepiej chodmy.
Dosta³em wiadomoæ od Gheety, kiedy roboty przeczesywa³y sta-
tek. Pancerni Huttowie przygotowali dla nas przyjêcie.
Taa... na pewno mrukn¹³ Bossk pod nosem. Fett nie za-
reagowa³ na ten komentarz, o ile w ogóle go us³ysza³.
201
IG-88 zaszed³ drogê Zuckussowi, id¹c za Bob¹ Fettem w stronê
otwartego poduszkowca, który mia³ ich zabraæ do centrum kom-
pleksu administracyjnego Okr¹glaku. Zuckuss cofn¹³ siê jeszcze
o krok, gdy masywna postaæ Dharhana ruszy³a ciê¿ko do przodu
z luf¹ dzia³a laserowego teraz bezw³adn¹ i nieszkodliw¹ zwie-
szon¹ smutno i ukonie, z muszk¹ niemal na p³ycie l¹dowiska.
Unieruchomione systemy namierzania zosta³y wy³¹czone, jakby ta
na pó³ humanoidalna, na pó³ mechaniczna istota sz³a za g³osem
pana, który pozbawi³ j¹ wzroku.
Jak mylisz, co siê teraz stanie?
G³os zaskoczy³ Zuckussa; odwróci³ gwa³townie g³owê i zoba-
czy³ stoj¹cego obok Bosska, który nachylony, szepta³ mu do ucha.
Zuckuss by³ zupe³nie zatopiony w rozwa¿aniach o tym, ¿e zmodyfi-
kowany Dharhan wygl¹da jak ostatni przedstawiciel wymar³ego
gatunku, z trudem wlok¹cy stare koci i rdzewiej¹cy metalowy pan-
cerz na cmentarzysko swoich braci. Kiedy Bossk podszed³ do niego,
zastanawia³ siê akurat nad tym, po co Boba Fett zabra³ Dharhana
ze sob¹, jeli od pocz¹tku wiedzia³, ¿e serce laserowego dzia³a
a zarazem serce Dharhana, o ile kto taki jak on w ogóle je posia-
da³ trzeba bêdzie usun¹æ. Zdaniem Zuckussa, zrobienie czego
takiego staremu towarzyszowi by³o rzecz¹ szokuj¹co okrutn¹. Ni-
gdy by nie przypuci³, ¿e Boba Fett jest do czego takiego zdolny.
Mnie pytasz? Zuckuss spojrza³ na Bosska i wzruszy³ ra-
mionami, rozk³adaj¹c d³onie w gecie wyra¿aj¹cym zak³opotanie.
Nie mam pojêcia, co siê tutaj dzieje. Sprawy wygl¹da³y o wiele
³atwiej w siedzibie Gildii, kiedy przysta³ na plan Cradosska... ale nie
mia³ ochoty opowiadaæ o tym Bosskowi. Po prostu od tego czasu
wszystko siê pokomplikowa³o i zrobi³o znacznie bardziej niebez-
pieczne; jego ówczesne przekonanie, ¿e ujdzie z ¿yciem po prostu
trzymaj¹c siê blisko Boby Fetta, zosta³o mocno nadw¹tlone. Fett
pakuj¹cy prywatny arsena³ miotaczy i rakietnic to jedno; nieuzbro-
jony Fett, prowadz¹cy swoj¹ dru¿ynê w sam rodek ¿ywi¹cych do
niego stare urazy wrogów to ca³kiem co innego. Mo¿e Bossk ma
racjê, zastanawia³ siê Zuckuss. Mo¿e Fett prowadzi nas na pewn¹
mieræ. Nagle przysz³a mu do g³owy inna myl: mo¿e taki w³anie
plan mia³ Cradossk od samego pocz¹tku. Mo¿e stary Trandoszanin
chcia³ wyeliminowaæ nie tylko swojego syna, ale tak¿e paru innych
wybijaj¹cych siê, m³odych cz³onków Gildii. Zuckuss móg³ zrozu-
mieæ, dlaczego Cradossk i starszyzna Gildii chc¹ siê pozbyæ zimnej
i niezawodnej maszyny do zabijania w rodzaju robota IG-88, ale
202
zdziwi³by siê, gdyby kto uzna³, ¿e on te¿ dorasta do tego poziomu.
A nawet jeli taki by³ plan Cradosska, jak to siê mia³o do Fetta? Czy
Fett prowadzi³ Bosska i pozosta³ych ³owców prosto w starannie przy-
gotowan¹ wczeniej pu³apkê co oznacza³oby, ¿e Cradossk zdo³a³
jakim cudem wci¹gn¹æ w swoje plany Pancernych Huttów? A mo¿e
najsprytniejszy i najtwardszy ³owca nagród galaktyki da³ siê równie¿
wystrychn¹æ na dudka i zostanie wyeliminowany wraz z reszt¹ dru-
¿yny? A mo¿e...
Od tych wszystkich gor¹czkowych myli Zuckussa rozbola³a
g³owa. Jeli mia³ zgin¹æ tu, na Okr¹glaku, mia³ nadziejê, ¿e przed
mierci¹ zdo³a choæ w czêci zrozumieæ, o co w tym wszystkim
chodzi³o. Zacz¹³ w¹tpiæ, czy pomys³ zostania ³owc¹ nagród by³ na
pewno taki dobry.
Przypuszczam warkn¹³ Bossk ¿e wkrótce siê dowiemy.
Tak czy owak.
Mo¿liwe. Reszta grupy czeka³a na nich przy promie; Zuc-
kuss kiwn¹³ g³ow¹ w ich stronê. Lepiej chodmy. Przezwyciê-
¿ywszy niechêæ, zacz¹³ iæ w stronê promu.
Jeszcze zanim prom uniós³ siê na repulsorach i ruszy³ w stronê
iglic zabudowañ Pancernych Huttów, Zuckuss dozna³ objawienia.
Widzia³ odbicie swojej maski twarzowej z dyndaj¹cymi wtykami
nosowymi w ciemnym metalu milcz¹cego, bezsilnego dzia³a lase-
rowego Dharhana. To bez znaczenia, uwiadomi³ sobie w jednej
chwili, czy mamy broñ, czy nie. Cokolwiek mia³o siê wydarzyæ
który z nich zginie, a który prze¿yje zdarzy siê niezale¿nie od
tego, czy bêd¹ na to przygotowani czy nie.
Jeden z nich by³ pewnie gotów. Zuckuss spojrza³ na Bobê
Fetta, siedz¹cego z przodu pojazdu. Jeli ktokolwiek z nich mia³
prze¿yæ, na pewno bêdzie to on.
Ta myl nie poprawi³a Zuckussowi humoru.
Gheeta dop³yn¹³ ku nim z powitalnym umiechem tak szero-
kim, ¿e prawie przecina³ jego twarz na pó³.
Nareszcie! roz³o¿y³ szeroko mechaniczne rêce pod nabi-
janym nitami cylindrem. Teraz macie okazjê dowiadczyæ na-
szej gocinnoci.
Nie przybylimy tu dla zabawy. Boba Fett na czele swo-
jej grupy zatrzyma³ siê i rozejrza³ doko³a po wielkiej sali bankieto-
wej Pancernych Huttów. Jestemy tu wy³¹cznie w interesach.
203
By³bym ci wdziêczny, gdybymy mogli niezw³ocznie przejæ do
rzeczy.
Wszystko w swoim czasie, mój drogi Fett. Cieñszym koñ-
cem cylindra Gheeta wskaza³ na inn¹ czêæ sali, o wysoko sklepio-
nym suficie pociêtym z³otymi rozetami i ozdobnymi æwiekami.
Zbyt ³atwo odrzucasz zarówno przyjemnoci, jak i przesz³oæ...
przyjemnoci cia³a, którymi mo¿emy siê dzi cieszyæ, i wspomnie-
nia przesz³oci, które mo¿emy dzieliæ.
IG-88 i niewysoki Zuckuss stanêli po obu stronach Fetta; ro-
bot lustrowa³ otoczenie z metodyczn¹ dok³adnoci¹, a pe³en obaw
ma³y ³owca rozgl¹da³ siê po sali z wyranym zdenerwowaniem.
Powolnym i ciê¿kim krokiem nadszed³ Dharhan i stan¹³ za nim.
Przesz³oæ siê skoñczy³a powiedzia³ Boba Fett. Trzês¹ca
siê jak galareta twarz Pancernego Hutta, wystaj¹ca znad ko³nierza
unoszonego na repulsorach cylindra, wywo³a³a w nim zimn¹ odra-
zê. Jeli nie dla ciebie, to na pewno dla mnie.
Zastanawiam siê nad tym... Gheeta uniós³ jedn¹ z mecha-
nicznych r¹k i podrapa³ siê koñcem sztucznego pazura po grubej
fa³dzie na podbródku. Jak wiele naprawdê zapominamy? Mam
nadziejê, ¿e wybaczysz mi te filozoficzne dywagacje... wiem, jak
jeste niecierpliwy, ale czasem wydaje mi siê, ¿e tak naprawdê nie
zapominamy niczego. Wszystko pozostaje w nas upione, g³êboko
albo tu¿ pod powierzchni¹, czekaj¹c na rozbudzenie, na ponowne
wydobycie na wiat³o dzienne.
Boba Fett bez trudu odczyta³ prawdziwe znaczenie s³ów Pan-
cernego Hutta. Chce mi powiedzieæ, pomyla³, ¿e on nie zapo-
mnia³. Przypomnienie dawnych wydarzeñ na pok³adzie Niewol-
nika I nie dawa³o wyobra¿enia o tym, jak mocno to poni¿aj¹ce
wspomnienie wbi³o siê w pamiêæ Gheety. Gdyby odrzuciæ wyszu-
kane maniery i obliczony na schlebianie pokaz, jaki odstawi³ pod-
czas ich powitania na Okr¹glaku, jasno by³o widaæ, ¿e Hutt pa³a
¿¹dz¹ zemsty.
Co by³o do przewidzenia. On ma swoje plany, pomyla³ Boba
Fett, a ja swoje.
Przez u³amek sekundy, kiedy patrzy³ w du¿e, na pó³ przys³o-
niête powiekami oczy Gheety, zastanawia³ siê, czy s³owa wypo-
wiedziane przez Pancernego Hutta nie mia³y jeszcze innego, ukry-
tego znaczenia. Rozbudzenie.... wydobycie na wiat³o dzienne...
Kiedy siê prowadzi ryzykown¹ grê, zawsze istnieje niebezpie-
czeñstwo, ¿e przeciwnik jest o jeden ruch do przodu. Fett wiedzia³,
204
¿e w przypadku jego gry oznacza³oby to pewn¹ mieræ. Jeli siê
dowiedzia³, rozmyla³ Boba, wypatruj¹c wskazówek w szerokiej
twarzy Gheety, jeli domyli³ siê wszystkiego, co tu zasz³o wtedy,
w przesz³oci... Wówczas gra by³a skoñczona; nie pozostawa³ ani
jeden ruch do wykonania poza str¹ceniem z planszy po³amanych
figur. Wród tych figur znalaz³by siê on sam i pozostali ³owcy na-
gród, których ze sob¹ zabra³. A mo¿e kto jeszcze...
Cokolwiek siê stanie, uzna³ w koñcu Boba Fett, nie odrywaj¹c
wzroku od ciemnych renic Gheety, cokolwiek siê stanie, on pój-
dzie ze mn¹.
Ale skoñczmy z tym. Cylindryczny pancerz Hutta odwró-
ci³ siê trochê, dziêki czemu Gheeta móg³ wskazaæ jedn¹ z mecha-
nicznych r¹k rodek sali bankietowej. Jak raczy³e nam przekonu-
j¹co przypomnieæ, spotykamy siê, niestety, w interesach, a nie
towarzysko. Chodmy wiêc. Oprócz mnie s¹ inni, jeszcze bardziej
niecierpliwie oczekuj¹cy spotkania z tob¹ i twoimi towarzyszami.
Proszê przodem powiedzia³ Boba Fett. To twój gatu-
nek, nie mój.
Wiele lat temu podj¹³ siê zyskownego zlecenia na prowincjonal-
nej planecie, gdzie powszechnie stosowanym rodkiem transportu
na wiêksze odleg³oci by³y powietrzne sterowce powolne i wielkie,
ob³e cylindry wype³nione helem i innymi gazami l¿ejszymi od po-
wietrza. Niebo tej planety wype³nia³y takie statki wyd³u¿one, sre-
brzyste kszta³ty, z podwieszonymi w cieniu wypuk³ego brzucha gon-
dolami dla za³ogi i kontenerami towarowymi. Ten obraz przypomnia³
siê Fettowi, kiedy wszed³ do sali bankietowej na Okr¹glaku: oprócz
Gheety by³ tam z tuzin innych Pancernych Huttów, w nitowanych
cylindrach unosz¹cych siê nad pod³og¹ dziêki repulsorom. Kr¹¿yli
po sali i obijali siê o siebie leniwie i bez wdziêku. Z ka¿dego cylindra
stercza³a twarz kolejnego Hutta, przypominaj¹ca porcjê nieprzyjem-
nej substancji organicznej umieszczonej w okr¹g³ym metalowym
ko³nierzu. Twarze niektórych Huttów wygl¹da³y na m³odsze ni¿
Gheety; mieli oczy b³yszcz¹ce chciwoci¹, nozdrza rozszerzone pod
wp³ywem zapachów dra¿ni¹cych ich nienasycone apetyty. Cylin-
dryczne pancerze m³odszych Huttów by³y mniejsze; Boba Fett wie-
dzia³, ¿e Pancerni Huttowie lubi¹ urz¹dzaæ huczne przyjêcia z okazji
przenosin wyroniêtego cia³a do nowego, wiêkszego cylindra.
Maj¹c swoje sztuczne egzoszkielety unoszone repulsorami
cylindry Pancerni Huttowie wyzwolili siê z ograniczeñ, które na-
rzuca³a im grawitacja. Ich wzrost zale¿a³ teraz tylko od tego, ile ze
205
skarbów galaktyki zdo³aj¹ z³apaæ i wepchn¹æ w swoje bezuste gêby.
Gheeta plasowa³ siê mniej wiêcej w rodku skali pod wzglêdem
rozmiarów; w sali bankietowej Boba Fett dostrzeg³ kilku starszych
klanu, którzy przy Gheecie wygl¹dali jak imperialny kr¹¿ownik
przy dwuosobowym myliwcu. Ich twarze, wystaj¹ce znad meta-
lowych ko³nierzy cylindra, by³y straszliwie pomarszczone od brwi
po gard³o. W tkankê t³uszczow¹ wszczepiono im chirurgicznie ostre,
metalowe haczyki, po³¹czone z pajêczyn¹ cienkich, niezwykle
wytrzyma³ych drucików, których koñce przymocowano do górnej
czêci cylindra. Gdyby nie to, oczy i nozdrza najstarszych Pancer-
nych Huttów przykry³yby grube fa³dy zwiotcza³ego cia³a.
Kiedy Boba Fett i pozostali ³owcy nagród wchodzili do sali,
najwiêkszy z podtrzymywanych repulsorami cylindrów odwróci³
siê majestatycznie, niby luksusowy miêdzygwiezdny statek, od-
prowadzany na orbitê parkingow¹. Gargantuiczny Hutt, okryty ni-
towanymi blachami z durastali, zadudni³ niskim g³osem:
Jestem znu¿ony, Gheeta. Wbi³ zirytowane spojrzenie
w m³odszego cz³onka klanu. Ka¿esz nam czekaæ... tylko na co?
Niektórych to mo¿e bawi, ale zapewniam ciê, ¿e mnie nie.
Gheeta podskoczy³ do przodu, unosz¹c ma³e, krabie d³onie
i machaj¹c nimi uspokajaj¹co.
Cierpliwoæ zostanie nagrodzona, Wasza Wielkoæ. Nasi...
hmm... gocie w koñcu przybyli. Pokaz rozpocznie siê ju¿ za chwilê.
Pokaz? nachmurzy³ siê, s³ysz¹c to Bossk. Co znowu za
pokaz? Przylecielimy tu w interesach!
Oczywicie, oczywicie... wasz szef Boba Fett nie pozwala
mi o tym zapomnieæ. Gheeta odwróci³ siê w stronê Trandoszani-
na z ociekaj¹cym lin¹ umiechem. Wasza cierpliwoæ równie¿
zostanie wynagrodzona, zapewniam was. Ale przylecielicie z tak
daleka... wy wszyscy mechaniczn¹ rêk¹ zatoczy³ ko³o, obejmu-
j¹c nim wszystkich ³owców. I to przez najbardziej puste i niego-
cinne po³acie galaktyki. Nie chcia³bym, bycie st¹d odlecieli po
za³atwieniu swoich interesów i rozpowiedzieli innym istotom ro-
zumnym na wszystkich wiatach galaktyki, ¿e Pancerni Huttowie
sk¹po i biednie zastawili stó³ dla goci. S³yniemy przecie¿ z gocin-
noci. Co by powiedzieli inni Huttowie, na przyk³ad nasz kuzyn
Jabba, gdyby us³ysza³, ¿e nie zaspokoilimy apetytów wyg³odnia-
³ych przybyszów?
Nie jestemy g³odni oznajmi³ Boba Fett. Nie mamy ape-
tytu na nic, co moglibycie nam zaserwowaæ.
206
Ach! Jestem innego zdania, mój drogi Fett. Ten posi³ek przy-
gotowywa³em od dawna, od bardzo dawna. Od czasu twojego ostat-
niego pobytu na Okr¹glaku, kiedy to sprawy nie potoczy³y siê zbyt
g³adko... dla niektórych.
Znowu narzekania? Najwiêkszy z Pancernych Huttów
(Boba Fett przypomnia³ sobie, ¿e nazywa³ siê Nullada) przewróci³
¿ó³tymi oczami pod fa³dami i bruzdami brwi. Nic, tylko narzeka-
nia zadudni³ ociekaj¹cym t³uszczem g³osem. Twoja obsesja trwa
ju¿ zbyt d³ugo, Gheeta. Mo¿e powinnimy uwolniæ ciê nawet od
tych obowi¹zków, które zachowa³e do tej pory, by móg³ odpo-
cz¹æ i oczyciæ umys³.
Przez twarz Gheety przemkn¹³ b³ysk gniewu, jak zygzak b³y-
skawicy wród ciê¿kich burzowych chmur. Zacisn¹³ mechaniczne
rêce, jakby powstrzymuj¹c je od ciosu, wymierzonego w równole-
g³e krwawe bruzdy na twarzy starszego i wiêkszego Hutta.
Mia³em doæ czasu. G³os Gheety brzmia³ jak skaml¹ce
warczenie. Nie traæmy go wiêcej. Chodmy. Po jego szero-
kiej twarzy, stercz¹cej znad ko³nierza pancernego cylindra, wi-
daæ by³o, ¿e z trudem siê opanowuje. Cylinder obróci³ siê lekko
i skierowa³ w stronê rodka sali bankietowej, gdzie wiêksza gru-
pa opancerzonych huttañskich postaci t³oczy³a siê wokó³ prosto-
k¹tnego podium, otoczonego niskimi schodkami. Wszystko zo-
sta³o przygotowane na wasze przybycie. Puci³ chwytaki
mechanicznych koñczyn, jedn¹ z nich zataczaj¹c zapraszaj¹cy
kr¹g. Proszê do przodu...
Boba Fett nie zamierza³ ci¹gn¹æ konwersacji z gospodarzem.
Pierwszy ruszy³ w kierunku podium, zostawiaj¹c pozosta³ych cz³on-
ków dru¿yny za sob¹. Wokó³ niego by³o doæ lustrzanych powierzch-
ni strzelistych filarów z polerowanej durastali podtrzymuj¹cych
kopu³ê sklepienia by móg³ zobaczyæ, ¿e Bossk i robot IG-88
poszli w jego lady szybkim krokiem. Bossk przygl¹da³ siê przy
tym wrogo i podejrzliwie ka¿demu z przep³ywaj¹cych obok w pod-
skokach Pancernych Huttów. Za t¹ par¹ kroczy³ ciê¿ko Dharhan,
z luf¹ dzia³a laserowego bezw³adn¹, ale nie mniej imponuj¹c¹
w swojej po³yskliwej czerni, jak symbol utajonej zag³ady spowity
w k³êby sycz¹cej pary.
£okieæ w ³okieæ z Fettem drepta³ Zuckuss, staraj¹c siê dotrzy-
maæ mu kroku.
Nie podoba mi siê to wysapa³. Ani trochê mi siê to nie
podoba...
207
Boba rozumia³, co Zuckuss ma na myli. Z wnêk i korytarzy
odchodz¹cych od centralnie po³o¿onej sali bankietowej wy³oni³y
siê sylwetki nie przypominaj¹ce Pancernych Huttów.
Najemnicy szepn¹³ Boba Fett.
W czarnych, pozbawionych insygniów mundurach, uzbrojeni
i czujni... gdyby chcia³, potrafi³by zidentyfikowaæ wielu z nich, tych,
z którymi mia³ ju¿ do czynienia w przesz³oci. Po galaktyce, miêdzy
mniej cywilizowanymi wiatami, krêci³a siê zawsze luna zbieranina
kryminalistów i morderców, której liczebnoæ i jakoæ zale¿a³a
w wiêkszym stopniu od tego, kogo ostatnio zabito, a w mniejszym
kto gni³ akurat w najrozmaitszych instytucjach karnych galaktyki.
Jej cz³onkowie wynajmowali siê do ci¹gania d³ugów i do mokrej
roboty. Daleki krewny Pancernych Huttów os³awiony Jabba na
le¿¹cej na uboczu planecie Tatooine zwykle p³aci³ najwy¿sze stawki,
w zwi¹zku z czym móg³ przebieraæ wród nich, zatrudniaj¹c takich,
którzy najszybciej siêgali do kabury i mieli najmniej skrupu³ów co
do tego, dla kogo pracuj¹.
A czego siê spodziewa³e? zapyta³ Fett Zuckussa.
Ale a¿ tylu? Nie odstêpuj¹c Boby Fetta, Zuckuss rozej-
rza³ siê po sali. Jest ich tu kilkudziesiêciu. Co najmniej. Spró-
bowa³ przeliczyæ, wygl¹daj¹c poza podwy¿szenie ustawione w cen-
trum sali. Chyba z piêædziesiêciu...
Gheeta mówi³ nam, ¿e d³ugo siê na to przygotowywa³.
Boba Fett, nie odwracaj¹c g³owy, sam oszacowa³ liczebnoæ si³
rozrzuconych po sali. Musia³ niele potrz¹sn¹æ kies¹. Taka si³a
ognia wymaga³a sporych nak³adów; wiêkszoæ najemników przy-
ciska³a do piersi najnowsze modele rusznic laserowych. Gheeta
musia³ ich sam wyposa¿yæ, bo uzbrojenie mieli znacznie bardziej
kosztowne ni¿ tani i byle jaki, choæ równie zabójczo skuteczny,
sprzêt, którym zwykle siê pos³ugiwali. Takie typy budzi³y niesmak
Fetta: zupe³nie nie troszczyli siê o swoj¹ broñ, o narzêdzia pracy,
którymi zarabiali na ¿ycie. W przeciwnym razie nie wydawaliby
ca³ych zarobków na folgowanie swoim z³ym nawykom. Sam nie
zdo³a³by za to wszystko zap³aciæ ci¹gn¹³ Fett g³one rozmyla-
nia. Musia³ siê zad³u¿yæ po uszy u innych cz³onków klanu.
Ale po co? w wypuk³ych okularach maski twarzowej Zuc-
kussa odbija³y siê z³owrogie, czarne postacie. Jestemy nieuzbrojeni...
Wiem, jak pracuje umys³ Gheety. On po prostu woli nie
ryzykowaæ. W ka¿dym razie wyjani³ Fett nie po tym, co go
spotka³o ostatnim razem, kiedy ze mn¹ negocjowa³.
208
Bossk us³ysza³ ostatni¹ uwagê.
Ju¿ ja z nim ponegocjujê. warkn¹³ zza pleców Boby Fet-
ta. I to zaraz. Szponiast¹ rêk¹ siêgn¹³ do kabury przy boku.
Nawet bez broni, Bossk wygl¹da³ na gotowego, by rzuciæ siê choæ-
by na ca³¹ armiê zgromadzon¹ przez Pancernych Huttów. Zupe³-
nie jakby by³ zdolny ka¿dego po kolei najemnika rozerwaæ na strzê-
py sam¹ tylko si³¹ ramion i pazurów. Koñczmy z tym!
Wygl¹da na to zauwa¿y³ IG-88 ¿e twoje ¿yczenie wkrót-
ce siê spe³ni.
Unosz¹c siê na repulsorach swojego nitowanego zbiornika,
Gheeta min¹³ ³owców nagród. Zanim doszli do pierwszego ze schod-
ków otaczaj¹cych podium, Gheeta ju¿ by³ na jego szczycie. Pod-
skakiwa³ obok prostok¹tnej konstrukcji, d³ugiej na dwa metry i na
pó³ metra szerokiej, nakrytej ciê¿k¹, z³otolit¹ tkanin¹, której ze-
brane luno rogi sp³ywa³y na schody. Na szczycie tej konstrukcji
sta³a kompozycja z egzotycznych, pozaplanetarnych kwiatów,
o b³yszcz¹cych p³atkach grubych i ciê¿kich jak skóra dewbacka
z Tatooine. Z ich wilgotnego, spl¹tanego g¹szczu unosi³ siê prze-
s³odzony, dusz¹cy zapach. Mimo filtrów w he³mie Boba Fett czu³,
jak kwane moleku³y zbieraj¹ mu siê na jêzyku, nie zak³óca³o to
jednak jasnoci jego umys³u. Kilku Pancernych Huttów zebra³o
siê wokó³ podwy¿szenia. Mru¿yli oczy i rozszerzali nozdrza, by
napawaæ siê ciê¿kim zapachem. Ich pozbawione warg usta wygiê-
³y siê w wyrazie bezbrze¿nej, wszechogarniaj¹cej rozkoszy.
Boba Fett us³ysza³, jak stoj¹cy za nim Bossk prycha z obrzydze-
nia. Wiedzia³, ¿e system nerwowy Trandoszan pozbawiony by³ recep-
torów zdolnych odebraæ zapach kwiatów; ka¿dy zapach mniej subtel-
ny ni¿ gnij¹ce miêso by³ poza zasiêgiem jego zmys³u powonienia.
Cudownie! parskn¹³ Bossk. Wygl¹da na to, ¿e macie
gotowe miejsce na pogrzeb.
Co za spostrzegawczoæ! Gheeta wci¹gn¹³ zapach chyba
zbyt mocno, choæ w jego przypadku mia³ on efekt raczej pobudza-
j¹cy ni¿ nasenny. Nie inaczej!
Cylinder z pancernym Huttem okrêci³ siê wokó³ osi, by usta-
wiæ siê twarz¹ b³yszcz¹c¹ od toksycznego potu w stronê ³owców
nagród. Wykorzystuj¹c si³ê repulsorów, Gheeta przep³yn¹³ nad
kwiatami, których grube p³atki, wydzielaj¹ce ostry, dusz¹cy za-
pach, zadr¿a³y pod wp³ywem niewidocznej si³y.
Jak¿e czêsto, niestety, nie pojmujemy... Mechanicznym
chwytakiem siêgn¹³ w dó³, zerwa³ garæ jaskrawych, miêsistych
209
14 Mandaloriañska zbroja
p³atków i przybli¿y³ je do nosa. Przez chwilê rozgniecione roli-
ny zakry³y doln¹ czêæ twarzy Gheety; zaraz jednak ukaza³a siê
znowu z wyrazem ekstatycznego zachwytu, a po³yskliwe meta-
lowe chwytaki opad³y na boki, rozrzucaj¹c kwiaty po stopniach
podium. Nie spodziewamy siê, jak radosn¹ okazj¹ mo¿e byæ
pogrzeb!
Przejrza³y zapach kwiatów wype³ni³ wnêtrze he³mu Fetta, gdy
ich p³atki, pogniecione i rozdarte mechanicznymi rêkami Gheety,
rozsypa³y siê wokó³ jego butów. Przyjrza³ siê im przez chwilê,
a potem kopn¹³ je od siebie; najciê¿sze z kwiatów pozostawi³y
wilgotne, krwawi¹ce lady na mozaice pod³ogi.
Niespecjalnie interesuj¹ mnie pogrzeby powiedzia³ bez-
namiêtnie. Czyjekolwiek by by³y.
Ale¿ powinny! Ten na pewno ciê zainteresuje! Gheeta
by³ coraz bardziej podniecony, a jego ruchy sta³y siê nerwowe.
Cylinder Hutta zacz¹³ wibrowaæ, jakby wewnêtrzna gor¹czka jego
w³aciciela w jaki sposób udzieli³a siê metalowemu zbiornikowi.
Niektórzy z Pancernych Huttów odsunêli siê od podwy¿szenia,
jakby obawiali siê, ¿e zaraz eksploduje. Podniecenie Gheety zdo-
³a³o wyrwaæ z ekstatycznego upojenia nawet tych, którzy najbar-
dziej poddali siê odurzaj¹cej woni kwiatów. Zapewniam ciê!
Uwa¿aj powiedzia³ cicho Zuckuss. K¹tem oka, zza ciem-
nego wizjera swojego he³mu, Boba Fett zobaczy³, jak Zuckuss
ostrzegawczo kiwa g³ow¹ w stronê obrze¿y sali. Ale Fett ju¿ wie-
dzia³, co siê tam dzieje czêæ najemników wyst¹pi³a do przodu
z nisz i korytarzy prowadz¹cych do sali, w których siê wczeniej
pojawi³a. Zauwa¿y³ te¿ inne ruchy unoszonej broni, luzowanych
pasów, na których przewieszone by³y rusznice laserowe, ustawia-
nie ich luf w pozycji bojowej, przystawienie kolb rusznic do bio-
dra. Widzia³, jak Bossk i IG-88 odwracaj¹ g³owy i przygl¹daj¹ siê,
jak pu³apka zaciska siê coraz bardziej wokó³ nich. G³os Zuckussa
by³ pe³en napiêcia i lêku.
Chyba ruszaj¹...
Fett wiedzia³, ¿e nic siê nie wydarzy jeszcze przez dobrych
kilka chwil. Cylindryczne kszta³ty Pancernych Huttów nadal unosi³y
siê i podskakiwa³y dooko³a, zbyt blisko podium i dru¿yny ³owców
nagród. Chocia¿ najemnych zbirów palce wierzbi³y do strzelania,
nie byli a¿ tak g³upi, by zaczynaæ kanonadê, gdy ich pracodawcy
znajdowali siê na linii ognia. Poza tym, Fett by³ absolutnie pewien,
¿e pokaz Gheety jeszcze siê nie skoñczy³...
210
Chcia³e rozmawiaæ o interesach? G³os Pancernego Hutta
przeszed³ w piskliwy skrzek, dostatecznie g³ony, by wprawiæ
w dr¿enie pobru¿d¿one fa³dy skóry na jego bladym gardle. Do-
skonale! Zróbmy to! Ale, jak sam powiedzia³e, nie ma sensu ne-
gocjowaæ, dopóki towar nie le¿y na stole, na naszych oczach!
Gheeta! Starszy Hutt, Nullada, chwyci³ ko³nierz cylindra
Gheety metalowym chwytakiem mechanicznej rêki. Nie rób z sie-
bie jeszcze wiêkszego g³upca ni¿ do tej pory...
Cisza! Pomagaj¹c sobie jedn¹ z krabich r¹k, Gheeta wy-
rwa³ siê wciekle z ucisku tamtego. Wy te¿ to zobaczycie! Wszy-
scy zobaczycie! Twarze pozosta³ych Huttów, stercz¹ce ponad
metalowymi ko³nierzami, zwróci³y siê w stronê Gheety, niektóre
z wyrazem niepewnoci i zdziwienia, inne delektuj¹c siê okrutnym
spektaklem, który rozgrywa³ siê na ich oczach. Cieszylicie siê,
gdy ten ³ajdak mechaniczna rêka wystrzeli³a w stronê Boby Fet-
ta, celuj¹c w niego metalowym pazurem kiedy ten z³odziej ukrad³
mi to, co mia³o byæ ukoronowaniem mojej chwa³y! Gheeta uniós³
obie rêce, wskazuj¹c nimi na strzeliste sklepienie sali bankietowej.
Oszala³ym wzrokiem potoczy³ po Nulladzie i innych Pancernych
Huttach. Nie mylcie, ¿e nie s³ysza³em waszych szyderczych
chichotów! Bylicie szczêliwi, widz¹c mnie poni¿onym i w nie³a-
sce, tak?
Boba Fett stwierdzi³, ¿e pog³êbiaj¹ce siê niezrównowa¿enie
Gheety wywo³ane jest nie tylko truj¹cymi wyziewami wilgotnych,
lepkich kwiatów. Gruba szyja Gheety wystawa³a ponad ko³nierz
pancernego cylindra na tyle, ¿e dawa³o siê chwilami zauwa¿yæ cienk¹
rurkê, prawie ukryt¹ pod zwa³ami szarej skóry; rurka koñczy³a siê
wszczepionym w skórê drenem i cienk¹ ig³¹ wbit¹ w ¿y³ê Hutta.
Drugi koniec rurki gin¹³ gdzie we wnêtrzu cylindra. Fett domyla³
siê, ¿e jest pod³¹czony do kroplówki, podaj¹cej do centralnego
systemu nerwowego Gheety jaki rodek pobudzaj¹cy, wyzwala-
j¹cy wciek³oæ. Widok rurki potwierdzi³ podejrzenia Fetta, ¿e
Gheeta przygotowa³ siê do tej konfrontacji. Pozbawi³ swój umys³
za pomoc¹ rodków chemicznych wszelkiej ostro¿noci i rozwagi,
jaka mu jeszcze pozosta³a. By³ to krok zgo³a samobójczy po-
zwalaj¹c sobie na brak kontroli nad emocjami, Gheeta pozbawia³
siê mo¿liwoci dalszej egzystencji i pracy wród Pancernych Hut-
tów. Od pewnego punktu krytycznego honor i chêæ zemsty zaczy-
na³y przeszkadzaæ w interesach, a Gheeta w³anie tê granicê prze-
kroczy³.
211
Pozostali zaczynali siê orientowaæ, co siê wiêci. Wyczuwa³o
siê w sali narastaj¹c¹ panikê. Cylindry Pancernych Huttów wpa-
da³y na siebie; ich u¿ytkownicy próbowali oddaliæ siê od podium,
tylko po to, by natrafiæ na uzbrojonych i gotowych do strza³u na-
jemników rozstawionych pod cianami. Niektórych Huttów tak
widaæ otêpi³ ciê¿ki, duszny zapach rozgniecionych kwiatów, ¿e
ca³kiem stracili zdolnoæ rozumowania. To dlatego w³anie Boba
Fett zaprogramowa³ filtry powietrzne swojego he³mu w taki spo-
sób, by wychwyci³y i unieszkodliwi³y truj¹ce moleku³y; co wiêcej,
zap³aci³ ogromne honorarium najlepszym czarnorynkowym mikro-
chirurgom galaktyki, by usunêli zakoñczenia nerwowe z odpowied-
nich receptorów w jego uk³adzie nerwowym. Niewa¿ne, jakich
podniet dla swoich orodków przyjemnoci pozbawi³ siê w ten
sposób z nawi¹zk¹ rekompensowa³a to mo¿liwoæ panowania
nad sob¹ w sytuacjach takich jak ta. W jego fachu nie móg³ sobie
pozwoliæ na prymitywn¹ histeriê, której zaczynali w³anie ulegaæ
Pancerni Huttowie. K¹tem oka bo koncentrowa³ wzrok na syl-
wetce Gheety na podwy¿szeniu widzia³, jak unoszone repulsorami
cylindry coraz mocniej obijaj¹ siê o siebie, a zgrzytanie i szczê-
kiem durastalowych blach brzmi, niczym atonalna perkusja; chwy-
taki mechanicznych r¹k zaczepiaj¹ jedne o drugie albo trafiaj¹
w zmêczone twarze Huttów o oczach rozszerzonych strachem,
którzy daremnie próbuj¹ przecisn¹æ siê przez mur uzbrojonych
najemników.
Gheeta nakrêca³ siê coraz bardziej. Jego nienaturalne podnie-
cenie wzmaga³o frenetyczny, pulsuj¹cy strachem ruch pozosta³ych
Pancernych Huttów.
Ty te¿ siê mia³e! Wiem, ¿e siê mia³e! Jedna z mecha-
nicznych r¹k dyndaj¹cych pod cylindrycznym pancerzem wycelo-
wa³a nagle oskar¿ycielsko w Bobê Fetta; metal po³yskiwa³ wstrz¹-
sany dzik¹ furi¹ Hutta. Przez ca³¹ drogê do tej zatêch³ej dziury,
gdzie mia³e odstawiæ tego ³ajdackiego architekta...
Usta Gheety wykrzywi³ spazmatyczny grymas, tak szeroki,
¿e w bia³awej linie w k¹cikach jego ust pojawi³a siê krew.
Dobry ¿art, Fett! Ale za dobre ¿arty zawsze trzeba p³aciæ,
co?
To zamierzch³a przesz³oæ powiedzia³ Boba Fett. Prawie
wspó³czu³ Pancernemu Huttowi. Wiedzia³, ¿e jego inwestycja ni-
gdy nie przyniesie dochodu. Prawie wspó³czu³, ale nie posun¹³ siê
tak daleko; wspó³czucie by³o kolejnym niepotrzebnym zbytkiem,
212
który usun¹³ ze swojego systemu nerwowego skalpelem niez³om-
nej woli. Przylecielimy tu rozmawiaæ na temat innego towaru.
Przylecielimy po Oph Nar Dinnida.
Ach! Oczywicie! Oczy Gheety o ma³o nie wysz³y na
wierzch. Przybiera³y coraz bardziej ob³¹kañczy wyraz, w miarê
jak dren umieszczony w fa³dach podbródka pompowa³ w niego
p³yn niby sztuczna ¿y³a. A towar powinien zawsze le¿eæ na sto-
le, zanim zaczniemy rozmawiaæ, prawda? Tak w³anie lubisz, co?
W takim razie...
Mechaniczne rêce wystrzeli³y nagle spod cylindra, chwytaj¹c
za krawêd platformy stoj¹cej porodku podium. Le¿¹ce na niej
kwiaty, oblepione gêstym sokiem s¹cz¹cym siê z rozgniecionych
p³atków, zsunê³y siê z powierzchni platformy i spad³y na schodki,
a Gheeta napi¹³ swoje metalowe ramiona i uniós³ j¹ z jednej stro-
ny. Silniki repulsorów cylindrycznego pancerza Gheety zawy³y,
zmagaj¹c siê z dodatkowym ciê¿arem. Potem rozleg³ siê zgrzyt
i trzask; dekoracyjna kamienna konstrukcja pêk³a, a ca³a platfor-
ma oderwa³a siê od podium i przechyli³a na jedn¹ stronê. Gheeta
pchn¹³ j¹ ostatnim, konwulsyjnym ruchem, a platforma spad³a po
schodach na dó³.
W jednej chwili panika w sali bankietowej przycich³a. Platfor-
ma rozbi³a siê u stóp Boby Fetta i pozosta³ych ³owców nagród
z takim ³oskotem, ¿e przyci¹gnê³a uwagê Pancernych Huttów pró-
buj¹cych uciec z sali. Przy wyjciach, nadal zablokowanych przez
najemników, cylindry odwróci³y siê, zwracaj¹c twarze ich w³aci-
cieli ku postaciom zgromadzonym na rodku pomieszczenia. Gip-
sowy kurz wzbi³ siê znad szcz¹tków platformy. Wygl¹da³a teraz
jak trumna, któr¹ rozbito przy niezdarnej próbie ekshumacji cien-
kie boki z tworzywa sztucznego pêk³y pod wp³ywem uderzeñ o stop-
nie schodów. Poród szcz¹tków, okryta niby ca³unem haftowan¹
tkanin¹, z pojedynczym u³amanym kwiatem z³o¿onym na piersi
w kiepskim ¿arcie, le¿a³a ludzka postaæ z martwym wzrokiem skie-
rowanym w odleg³y sufit. Nie patrz¹c nawet na twarz mê¿czyzny,
Boba Fett wiedzia³, kto to taki.
Oto i twój Oph Nar Dinnid! dobieg³ g³os Gheety ze szczy-
tu podwy¿szenia. Hutt sta³, triumfuj¹cy, napawaj¹c siê widokiem
zniszczeñ. Trochê straci³ na wartoci, co?
Zza pleców Boby Fetta wydosta³ siê starszy Pancerny Hutt,
Nullada, roztr¹caj¹c na boki Bosska i IG-88. Nitowany cylinder
skrzesa³ iskry, kiedy otar³ siê o nieruchome ¿elastwo Dharhana.
213
Fett spojrza³ w twarz przep³ywaj¹cego obok zwalistego Hutta i zo-
baczy³, ¿e Nullada a¿ dr¿y z wciek³oci. Jedwabne nici podtrzy-
muj¹ce zwa³y t³uszczu nad oczami i ustami po³yskiwa³y jak ciêci-
wa antycznej broni miotaj¹cej.
To szaleñstwo! wrzasn¹³ starszy Hutt na Gheetê. Wyma-
chiwa³ mechaniczn¹ koñczyn¹ z chwytakiem zaciniêtym w piêæ.
Zemsta to inna sprawa i wszyscy jej po¿¹damy, ale to... stary
Hutt by³ tak rozwcieczony, ¿e przez chwilê nie by³ w stanie wy-
krztusiæ s³owa. to nara¿a na szwank nasze interesy!!! Ta istota
mia³a dla nas wartoæ! Oznacza³a kredyty!!! A teraz jest tylko ka-
wa³kiem padliny...
Uspokój siê prychn¹³ na niego Gheeta. Zaj¹³em siê na-
szymi interesami. Mo¿e nie w sposób idealny dla ciebie, ale zupe³-
nie zadowalaj¹cy dla mnie... a tak¿e tego klanu z systemu Narran-
ta, których tajemnice handlowe wykrad³ i tak chêtnie nam udostêpni³
nasz zmar³y goæ. Nawi¹za³em bezporedni kontakt z nieszczê-
snymi ofiarami z³odziejskiego Oph Nar Dinnida i zachêci³em ich,
by okrelili cenê tych tajemnic. Nie obchodzi³o mnie, ile bêdzie ich
kosztowa³o ich odzyskanie, tylko ile s¹ gotowi zap³aciæ za gwaran-
cjê, ¿e nikt inny ich nie dostanie. Innymi s³owy, mia³a to byæ cena
natychmiastowej mierci Oph Nar Dinnida. Klan dokona³ obliczeñ,
wyznaczy³ cenê, a ja zgodzi³em siê na ni¹ w imieniu Pancernych
Huttów.
Ty... nie mia³e prawa tego zrobiæ!
To tylko wiadczy o tym, jak stary i zniedo³ê¿nia³y siê zro-
bi³e. Szyderczy umiech znik³ z ust Gheety. Zapomnia³e, ¿e
nie ma ¿adnych praw, z wyj¹tkiem tych, które sam sobie narzu-
cisz. Uniós³ mechaniczn¹ rêkê, zwijaj¹c ostre pazury chwytaka
w piêæ. Nasz skarbiec jest pe³niejszy ni¿ kiedykolwiek dziêki
transakcji, któr¹ przeprowadzi³em z w³asnej inicjatywy.
Ty idioto! Z ust Nullady pryska³y kropelki liny. To nie-
mo¿liwe, ¿eby uzyska³ z systemu Narranta cenê choæby zbli¿on¹
do tego, ile by³y warte informacje w g³owie Dinnida!
Mo¿e i nie. Gheeta rozpostar³ rêce z zupe³n¹ obojêtno-
ci¹. Ale ca³¹ sumê, któr¹ wynegocjowa³em, dosta³em teraz, za-
miast drobnych kwot roz³o¿onych na dwadziecia lat. Lepszy je-
den kredyt w kieszeni ni¿ dwadziecia rozsypanych na twoim
grobie. Paskudny umiech wyp³yn¹³ na twarz Hutta, jak dryfuj¹-
cy pieñ na powierzchniê zm¹conej, brudnej wody. Na grobie, do
którego ty trafisz prêdzej ni¿ ja.
214
Cisza! Ten og³uszaj¹cy ryk wydoby³ siê z gard³a Bosska,
który rzuci³ siê do stóp schodów otaczaj¹cych podwy¿szenie. Jed-
n¹ rêk¹ odepchn¹³ dryfuj¹cy cylinder Nullady, drug¹ z³apa³ za ubra-
nie trupa, przygl¹daj¹c siê przepalonej ogniem lasera i sztywnej od
krwi tkaninie. Mam ju¿ doæ waszych k³ótni! Unosi³ martwego
Oph Nar Dinnida nad pod³og¹. To po to tu przylecielimy?
Trup zatañczy³ jak marionetka, potrz¹sany gniewnie przez Bos-
ska. Nikt nie us³ysza³ jednak odpowiedzi z obwis³ych ust Dinnida,
osadzonych w twarzy równie bladej i zszarza³ej jak otaczaj¹cych
go Pancernych Huttów. Z nieartyku³owanym rykiem Bossk cisn¹³
cia³em o roztrzaskan¹ platformê. Ten kretyn nie ¿yje od tygodni!
mierdzi jak stara padlina! Rozszerzy³ nozdrza i skrzywi³ siê
z niesmakiem. Podobnie jak Huttowie, Trandoszanie byli miêso-
¿ercami, ale preferowali wie¿e miêso. Bossk odwróci³ siê, by szpar-
kami renic spojrzeæ na Bobê Fetta.
By³ martwy, zanim jeszcze wylecielimy z Gildii! Wyszli-
my na g³upców, wybieraj¹c siê w tê podró¿! Wykrzywi³ usta
w drwi¹cym pó³umiechu. Wielki Boba Fett, najlepszy z ³ow-
ców nagród, a nie wiedzia³ nawet, ¿e towar jest bez wartoci!
Boba Fett od dawna podejrzewa³, ¿e ta chwila oskar¿eñ na-
st¹pi. Przez chwilê zastanawia³ siê, jak zareagowaæ. Móg³bym nic
nie powiedzieæ, pomyla³. Nie zwyk³ siê przed nikim t³umaczyæ ze
swoich operacji czy planów, a ju¿ najmniej prymitywnemu, za-
ch³annemu opryszkowi w rodzaju Bosska. Albo móg³by sk³amaæ,
twierdz¹c, ¿e nic nie wiedzia³, do g³owy mu nie przysz³o, ¿e Oph
Nar Dinnid zosta³ zabity na d³ugo przedtem, zanim on sam zacz¹³
organizowaæ dru¿ynê na wyprawê na Okr¹glaka. Albo...
Wiedzia³em powiedzia³ cicho Boba Fett. Dlaczego mia³-
bym nie wiedzieæ? Pracowa³em z tym gatunkiem ju¿ wczeniej
i wiem, jak dzia³aj¹ ich umys³y. Zw³aszcza wskaza³ na Gheetê,
nadal zawieszonego w cylindrze nad podwy¿szeniem to co z nich
zostaje, gdy ogarnie ich ¿¹dza zemsty.
Zaraz, zaraz... stoj¹cy przy drugim boku Fetta Zuckuss
popatrzy³ na niego z zaskoczeniem widocznym na twarzy mimo
okrywaj¹cej j¹ maski. Wiedzia³e o tym przez ca³y czas? Ale
skoro mia³e pewnoæ, ¿e Oph Nar Dinnid i tak ju¿ nie ¿yje... nie
by³o sensu tu przylatywaæ!
Nie by³o sensu, jasne warkn¹³ Bossk. Chyba ¿e Fett
chcia³ przy okazji pozabijaæ nas wszystkich. Podniós³ g³owê
i rozejrza³ siê po sali bankietowej. Mo¿e by³e w samobójczym
215
nastroju, mo¿e masz doæ fachu ³owcy nagród i postanowi³e za-
braæ kilku z nas ze sob¹. To dlatego tak chêtnie odda³e broñ,
pozbawiaj¹c nas mo¿liwoci obrony.
Nie b¹d g³upi. Fett spojrza³ Bosskowi w oczy. A przy-
najmniej nie rób z siebie wiêkszego idioty ni¿ jeste. Nawet jeli
nie masz broni w tej chwili, nie jeste bezbronny. Nikt nie wchodzi
go³y pomiêdzy takie istoty.
Nikt... chyba ¿e jest gotów zgin¹æ.
Dam ci znaæ odpar³ Boba Fett kiedy przyjdzie na to
pora. Na razie jednak mam tu co do za³atwienia. Podniós³ rêkê
do twarzy; na wewnêtrznej stronie przedramienia mia³ wbudowa-
ny w rêkaw nadajnik. Palcem wskazuj¹cym drugiej d³oni Fett za-
cz¹³ wstukiwaæ sekwencjê poleceñ.
Wzywasz swój statek, co? Gheeta zauwa¿y³, co robi Fett.
Naprawdê wierzysz, ¿e twój ukochany Niewolnik I zdo³a siê
wydostaæ z naszych doków cumowniczych? Jest uwiêziony pro-
mieniami ci¹gaj¹cymi. A nawet gdyby zdo³a³ siê wyrwaæ, jaki
z niego po¿ytek? Jest tak samo pozbawiony wszelkiej broni jak
wasze ¿a³osne osoby.
Boba Fett nie zwraca³ na niego uwagi. Musia³ wprowadziæ
d³ug¹ seriê liczb, aby wy³¹czyæ obwody szyfruj¹ce p³ytki, a potem
nastêpn¹, by uruchomiæ program, o który mu chodzi³o. Ta se-
kwencja tkwi³a pogrzebana w jego umyle od wielu lat, ale w ta-
kich sprawach pamiêæ mia³ niezawodn¹. Musia³ mieæ w sytu-
acjach takich jak ta nie trafia siê druga szansa.
W takim razie to blef, tak? drwi¹cy g³os Pancernego Hut-
ta dobieg³ z podium. Jakie to smutne, ¿e chcia³e tak prostack¹
sztuczk¹ wyprowadziæ mnie w pole! Jeli chcesz, ¿ebym uwierzy³,
¿e masz jaki sekretny plan, który pozwoli wam uratowaæ skóry,
musisz wymyliæ co bardziej wyrafinowanego ni¿ wstukanie przy-
padkowej kombinacji liczb.
Stoj¹cy obok Boby Fetta Zuckuss wierci³ siê i rozgl¹da³ z naj-
wy¿szym niepokojem dooko³a wielkiej sali.
A jest jaki plan? wyszepta³. Jego oczy, jak wypuk³e lu-
stra, ukazywa³y zniekszta³cone sylwetki najemnych ¿o³nierzy.
Masz co w zanadrzu, prawda?
Jeden z ³owców nagród mia³ doæ czekania. Z gard³owym tran-
doszañskim przekleñstwem Bossk pochyli³ siê i z³apa³ d³ugi, wy-
szczerbiony fragment szcz¹tków roztrzaskanej platformy. Uniós³
go do góry, do poziomu ramion, zaciskaj¹c szponiaste piêci na
216
jednym jego koñcu; przyczepiony do drugiego koñca dr¹ga frag-
ment zakrwawionej i zwêglonej tkaniny, oderwanej od trupa Din-
nida, powiewa³ jak proporzec.
Ze mn¹ nie pójdzie wam tak...
S³owa Bosska zag³uszy³ nag³y huk eksplozji. Jej si³a uderzy³a
w Fetta tward¹ jak durastal fal¹ gor¹cego powietrza. Wytrzyma³,
ju¿ wczeniej przygotowany na cios. Wizjer he³mu ciemnia³ na
u³amek sekundy, chroni¹c jego wzrok przed olepiaj¹cym blaskiem.
Ostro zakoñczone szcz¹tki spad³y mu na ramiona. Po chwili k³êby
ciemnego dymu buchnê³y z miejsca, w którym dopiero co znajdo-
wa³o siê podium i otaczaj¹ce je schody.
Kiedy dym zacz¹³ siê rozwiewaæ, przywracaj¹c widzialnoæ
na rodku sali recepcyjnej, Boba Fett cofn¹³ palce od p³ytki nadaj-
nika. Sekwencja polecenia, przekazana do dawno upionego od-
biornika zatopionego w fundamentach budynku, zadzia³a³a. Do-
k³adnie tak, jak zaplanowa³ i jak siê spodziewa³.
Wybuch zaskoczy³ Gheetê tego Fett te¿ siê spodziewa³ a je-
go si³a pchnê³a cylinder Hutta, który wpad³ na jedn¹ z kolumn pod-
trzymuj¹cych sklepienie sali i odbi³ siê od niej tak mocno, ¿e
jeden z nitowanych arkuszy wgniót³ siê, a kolumna wygiê³a i ode-
rwa³a siê od ¿ebrowañ sufitu. Gheeta powiód³ dooko³a zdezoriento-
wanym wzrokiem. By³ bliski omdlenia; stru¿ka krwi wyciek³a spod
fa³d i za³omów skóry na jego szerokiej twarzy, z miejsca, w którym
dren od rodka stymuluj¹cego zosta³ wyrwany z ¿y³y. Plastikowa
rurka le¿a³a teraz na zamieconej pod³odze jak martwy w¹¿, s¹cz¹-
cy z pojedynczego k³a kropla po kropli przezroczysty p³yn.
W pewnej odleg³oci od Boby Fetta wiêkszy cylinder, w któ-
rym by³ zamkniêty starszy Hutt Nullada, powoli powróci³ do pio-
nu, jak statek oceaniczny przechylony fal¹ przyp³ywu. Cylinder
buja³ siê na boki, a Nullada jêcza³ w oszo³omieniu. Jedwabne nici
podtrzymuj¹ce fa³dy skórzastej tkanki na twarzy popêka³y; odra-
¿aj¹ce rysy twarzy Hutta, jego wielkie ¿ó³te oczy i oblinione, po-
zbawione warg usta ukazywa³y siê i chowa³y pod fa³dami szarej
skóry w takt ruchów cylindra.
Co... co to...? Rêka w rêkawicy wy³oni³a siê sporód dy-
mi¹cych nadal gruzów tu¿ na obok Boby Fetta. Eksplozja prze-
wróci³a Zuckussa na plecy i pokry³a jego maskê warstw¹ py³u i sza-
rymi p³atkami popio³u. Pier przygniot³y mu szcz¹tki materia³ów
konstrukcyjnych platformy, spod których próbowa³ siê wydostaæ,
u¿ywaj¹c ³okci.
217
Nie mogê...
W tej chwili Boba Fett nie by³ w stanie pomóc Zuckussowi.
Chaos, jaki zapanowa³ w sali bankietowej po wybuchu, dochodzi³
do szczytu zza k³êbów dymu s³ychaæ by³o przekleñstwa uzbro-
jonych najemników, a przera¿eni Pancerni Huttowie wpadali na
siebie, be³kotali i zderzali siê cylindrami, napieraj¹c na wyjcia
z budynku. Nie potrwa to d³ugo, Fett doskonale o tym wiedzia³.
Nawet tak kiepsko wyszkoleni i marnie op³acani stra¿nicy jak ci
zdo³aj¹ w koñcu opanowaæ sytuacjê. Przest¹pi³ szamocz¹cego siê
Zuckussa, który jedn¹ rêk¹ spróbowa³ na pró¿no z³apaæ go za but,
i szybko przeszed³ do tl¹cych siê szcz¹tków podium.
Kiedy siêga³ po przeciwwstrz¹sowy pojemnik z twardej dura-
stali, który jak wiedzia³, bêdzie siê tam znajdowa³, wystrza³ z kara-
binu blasterowego min¹³ jego g³owê o centymetry, by trafiæ w ogniu
iskier w pobliski filar. Fett odwróci³ siê szybko i napi¹³ miênie, by
uchyliæ siê od kolejnego strza³u...
... który nie nast¹pi³. Ciemno ubrany najemnik, który bieg³ ku
rodkowi sali, zosta³ ciêty z nóg d³ugim dr¹giem, który trafi³ go
w brzuch. Owin¹³ siê wokó³ zaimprowizowanej broni, a potem upad³
na twarz, gdy piêæ Bosska uderzy³a go w kark ciosem zdolnym
pogruchotaæ koci. Bossk odrzuci³ dr¹g i wyrwa³ karabin z r¹k
najemnika. Fett dostrzeg³ wyraz dzikiego zadowolenia w oczach
Trandoszanina, który pos³a³ seriê dooko³a, kosz¹c jasnym ³ukiem
ognia najemników, którzy byli doæ g³upi, by opuciæ swoje bez-
pieczne wnêki w otaczaj¹cym salê murze.
To ich na chwilê zatrzyma, pomyla³ Boba Fett, szarpi¹c za
jeden z koñców pod³u¿nego pojemnika, który utkwi³ wród gruzu.
Kolejne strza³y przeciê³y powietrze p³on¹c¹ koronk¹ ognia; ogl¹-
daj¹c siê przez ramiê zobaczy³ Bosska, stoj¹cego na szeroko roz-
stawionych nogach, jak wciska bolec spustowy z dzik¹ dezynwol-
tur¹, nie przejmuj¹c siê strza³ami dochodz¹cymi ze wszystkich
stron. IG-88, z zimnym wyrachowaniem charakterystycznym dla
robota, wyrwa³ broñ innej umundurowanej postaci, prawie prze-
ciêtej na pó³ pierwsz¹ seri¹ Bosska. Przykucn¹³ obok trupa i po-
szarpanych p³atów materia³u konstrukcyjnego; starannie celowa³
i po kolei eliminowa³ przeciwników.
Boba Fett otoczy³ obiema rêkami durastalow¹ tubê, zapar³ siê
jedn¹ nog¹ o nadpalone fragmenty bocznej cianki podium i moc-
no poci¹gn¹³; kiedy odchyli³ siê do ty³u ci¹gn¹c pojemnik, strza³
laserowy ze wistem przelecia³ w miejscu, gdzie jeszcze przed chwil¹
218
znajdowa³a siê jego g³owa. Rozb³ysk wiat³a spowodowa³, ¿e wi-
zjer jego he³mu ciemnia³ na chwilê, ale pod powiekami utrwali³
mu siê obraz Dharhana, wyrwanego z milcz¹cego odrêtwienia przez
odg³osy walki rozbrzmiewaj¹ce w sali. Strza³y najemników oto-
czy³y Dharhana jak ogromna p³on¹ca pajêczyna; lufa jego dzia³a,
bezw³adnego i milcz¹cego, unios³a siê w górê niczym ³eb pradaw-
nej bestii, doprowadzonej do szaleñstwa przez przeladowców.
Kontrolki optyczne systemu celowniczego dzia³a pulsowa³y czer-
wieni¹ przez chmurê pary wydobywaj¹cej siê z sykiem spomiêdzy
po³¹czeñ czarnej pokrywy; wspieraj¹c siê na nogach jak gad, któ-
ry utrzymuje równowagê za pomoc¹ ogona, Dharhan roz³o¿y³
szeroko ramiona, drgaj¹ce ¿¹dz¹ zniszczenia. Przenikliwe, niear-
tyku³owane wycie wydobywa³o siê z wnêtrza maszynerii wyrasta-
j¹cej z jego serca.
Wizjer he³mu Boby Fetta rozjani³ siê; zobaczy³ pojemnik
uwiêziony w szcz¹tkach podwy¿szenia. Jeszcze jedno szarpniêcie,
w które w³o¿y³ ca³¹ swoj¹ si³ê, i metalowa tuba poruszy³a siê ze
zgrzytem, osypuj¹c p³atki rdzy. Zielona plamka wiat³a obok uchwy-
tu wskazywa³a, ¿e zawartoæ pojemnika jest nienaruszona, goto-
wa do u¿ytku tak samo jak wtedy, kiedy j¹ tu ukryto podczas
budowy wielkiej sali.
Ze zgrzytem metalu skrobi¹cego o metal pod³u¿ny pojemnik
uwolni³ siê. Boba Fett odchyli³ siê w ty³ i dwign¹³ ciê¿ki pojemnik
w ramionach. Kiedy siê odwróci³, zobaczy³ parê metrów za sob¹
Zuckussa, który zdo³a³ wstaæ. Zamêt w g³owie ma³ego ³owcy na-
gród, wywo³any wybuchem, najwyraniej ust¹pi³; Fett zobaczy³
w jego owadzich oczach b³ysk nag³ego olnienia, zrozumienia
wszystkiego, co do tej pory us³ysza³. Mimo ha³asu i szybkich roz-
b³ysków laserowego ognia wszêdzie dooko³a, Zuckuss zdo³a³ kiw-
n¹æ porozumiewawczo g³ow¹. Dawa³ w ten sposób znaæ Fettowi,
¿e ju¿ wie, co tamten mia³ na myli, kiedy podawa³ mu szczegó³y
swojej transakcji z architektem. D³ugofalowa inwestycja. Bardzo
op³acalna....
Tutaj! g³os Bosska dochodzi³ z odleg³oci kilku metrów.
Kolejny najemnik, odwa¿niejszy albo g³upszy ni¿ reszta, zacz¹³ siê
zbli¿aæ, strzelaj¹c do Trandoszanina; uda³o mu siê podejæ na tyle
blisko, ¿e Bossk powali³ go jednym ciosem kolby w podbródek
wyprowadzonym zamaszystym ³ukiem. Kolejne dgniêcie kolb¹
karabinu, tym razem miêdzy oczy, gwarantowa³o, ¿e najemnik nie
sprawi im ju¿ k³opotu. Bierz siê do roboty! Bossk pochyli³ siê
219
i wyj¹³ z kabury na biodrze powalonego najemnika miotacz, który
rzuci³ Zuckussowi. Przyda³aby nam siê pomoc!
Zuckuss z³apa³ blaster w obie rêce. Ju¿ po chwili wciska³ raz
za razem spust, strzelaj¹c dzik¹ seri¹ dooko³a; pad³ bokiem na
ziemiê i przeturla³ siê, by uchyliæ siê przed strza³em, który wytopi³
dziurê w pod³odze, dok³adnie tam, gdzie przed chwil¹ klêcza³.
Pod os³on¹ jego ognia Boba Fett móg³ siê odwróciæ z durasta-
low¹ tub¹ w ramionach i podbiec do Dharhana, który nadal wy³
z bezsilnej wciek³oci w ob³okach czerwonej pary, przecinanej
seriami lasera. Nie zrobi³ nawet kilku kroków, gdy para cienkich
mechanicznych chwytaków otoczy³a jego szyjê, drapi¹c wizjer jego
he³mu krabimi chwytakami.
Ghetta, z wyba³uszonymi oczami w napuch³ych od t³uszczu
oczodo³ach, wy³ oszala³y od gniewu; krew nap³ynê³a mu do twa-
rzy, gdy wysila³ siê w swoim repulsorowym cylindrze, by powaliæ
Bobê Fetta. £owca zdo³a³ utrzymaæ siê na nogach, choæ przez
u³amek sekundy Gheeta uniós³ go odrobinê ponad zakrwawion¹
pod³ogê. Fett szarpn¹³ siê w ucisku Pancernego Hutta i trzyma-
nym w rêkach pojemnikiem uderzy³ Gheetê z ca³ej si³y w skroñ.
Si³a uderzenia pozostawi³a trwa³e zag³êbienie w szarym, skórza-
stym cielsku; Gheeta spojrza³ b³êdnym wzrokiem, a jego mecha-
niczne rêce opad³y bezw³adnie, uwalniaj¹c Bobê Fetta.
Nie by³o czasu nie doæ, jak na gust Fetta by skoñczyæ
z Gheet¹. Z drugiej strony sali, zza wysokiej, wyj¹cej postaci Dhar-
hana, pad³a w stronê Fetta seria wiszcz¹cych strza³ów. Z pojem-
nikiem pod pach¹ ³owca chwyci³ za nitowan¹ krawêd cylindra
Gheety, pilnuj¹c, by palce w rêkawicy nie zeliznê³y siê z metalu.
Oczy Gheety uciek³y do ty³u, gdy Boba Fett pchn¹³ cylinder przed
siebie, zas³aniaj¹c siê nim jak tarcz¹. Pisk przera¿enia wydoby³ siê
z gard³a Hutta, gdy wystrza³y najemników zaczê³y krzesaæ iskry,
trafiaj¹c w ob³¹ powierzchniê jego cylindra.
Kiedy Fett dobieg³ do Dharhana, odepchn¹³ Gheetê na bok
tak mocno, ¿e jego cylinder zacz¹³ wirowaæ i podskakiwaæ w krzy-
¿owym ogniu przecinaj¹cym rodek sali bankietowej. Olbrzymia
postaæ Dharhana wznosi³a siê za Fettem z ciê¿kimi ramionami
rozkrzy¿owanymi w blasku wystrza³ów. Bezw³adne dzia³o spo-
wija³a sycz¹ca para. Ponad jego luf¹, soczewki systemu celowni-
czego Dharhana zogniskowa³y siê na okrytej he³mem twarzy
postaci, która wchodzi³a w³anie w zasiêg jego mocarnych ra-
mion.
220
Boba Fett przystan¹³ i jednym szybkim ruchem odkrêci³ po-
krywê pojemnika. Gdy powietrze wdar³o siê do pró¿ni, zwalniany
zamek zasycza³, odg³osem o wy¿szej czêstotliwoci ni¿ wist pary
uwalnianej spomiêdzy metalowej obudowy dzia³a laserowego. Przy-
trzymuj¹c pojemnik, Fett wysun¹³ z niego na³adowany rdzeñ reak-
tora. Uniós³ jeden koniec rdzenia, jakby celowa³ z karabinu, pod-
szed³ krok bli¿ej i wcisn¹³ rdzeñ w pust¹ dziurê w piersi Dharhana.
Kiedy znajdowali siê na pok³adzie Niewolnika I i Boba Fett
wyci¹ga³ identyczne urz¹dzenie z cia³a Dharhana, ten zawy³ z bó-
lu wobec tak straszliwego aktu gwa³tu. Teraz z gardzieli ukrytej za
luf¹ dzia³a rozleg³ siê g³ony wist wdychanego powietrza; plecy
Dharhana wygiê³y siê, segmenty ogona t³uk³y konwulsyjnie o za-
walon¹ gruzem pod³ogê. Ka¿dy neuron i ka¿de ciêgno napina³o
siê i rozlunia³o w takt przyspieszonego pulsu, gdy piêæ ³owcy
nagród obraca³a siê wewn¹trz ods³oniêtej piersi, blokuj¹c rdzeñ
reaktora na miejscu.
Pulsowanie krwi Dharhana zdawa³o siê kruszyæ barierê miê-
dzy maszyn¹ a cz³owiekiem. wietlne wskaniki na obudowie dzia³a
w ci¹gu mikrosekundy przesz³y przez ¿ó³æ do ognistej czerwieni.
Kiedy Boba Fett z trzaskiem zamkn¹³ klapê obudowy reaktora,
lufa dzia³a mignê³a w dó³, z pozycji niemal pionowej do poziomu
celowniczego. ¯ar pierwszego wystrza³u Dharhana osmali³ ³opat-
ki i plecy Boby Fetta, który zas³aniaj¹c siê znalezionym trupem
odczo³giwa³ siê na bezpieczn¹ odleg³oæ.
Natrafi³ na karabin najemnika i przycisn¹³ go do piersi, prze-
wracaj¹c siê jednoczenie na plecy. Kiedy siê unosi³ na jednym
³okciu, zobaczy³ kolejny promieñ dzia³a, setki razy szerszy i bar-
dziej niszcz¹cy ni¿ wszystkie pozosta³e wystrza³y tn¹ce powietrze
sali bankietowej, tak silny, ¿e móg³by przewierciæ dziurê w pance-
rzu imperialnego kr¹¿ownika. Prawdê mówi¹c znacznie silniejszy,
ni¿ by³o trzeba, by ca³e jedno skrzyd³o budynku zamieniæ w zwê-
glone, dymi¹ce szcz¹tki. Przez py³ rozkruszonego kamienia Boba
Fett us³ysza³ krzyki i jêki Pancernych Huttów i ich najemnych
zbirów, gdy jeden, a potem drugi filar wspieraj¹cy sklepienie run¹³,
ods³aniaj¹c widok ciemnego nieba Okr¹glaka.
Dharhan obróci³ siê, nie ruszaj¹c z miejsca; podpar³ siê tylko
ogonem, by zrekompensowaæ si³ê odrzutu dzia³a tkwi¹cego w jego
tu³owiu. Lufê odrzuci³o do ty³u, gdy kolejny rozpalony do bia³oci
promieñ przeci¹³ salê, powalaj¹c ca³¹ grupê najemnych ¿o³nierzy.
Krzyki Pancernych Huttów przycich³y; ich panika osi¹gnê³a punkt,
221
gdy porzucili ju¿ wszelk¹ myl o ucieczce. Jak ¿ó³wie pochowali
g³owy w bezpieczne skorupy swoich pancerzy. Kiedy ostatnie fa³-
dy skóry znalaz³y siê pod krawêdzi¹ metalowych ko³nierzy, otwór
przes³oni³y koncentryczne blachy w kszta³cie pó³ksiê¿yca, za-
mykaj¹c Huttów w bezpiecznym wnêtrzu ich pancerzy. lepe cy-
lindry podskakiwa³y i wpada³y na siebie, odpychane i obracane
ogniem laserowych strza³ów, odbijaj¹cych siê od ich nitowanych
pancerzy.
Kilka metrów za Bob¹ Fettem strza³ z miotacza zmiót³ kawa-
³ek sufitu; rzut oka w tamt¹ stronê pozwoli³ mu zobaczyæ, ¿e jeden
ze strzelców trafi³ Bosska w pier. Trandoszanin straci³ równowa-
gê i przewróci³ siê na dymi¹ce gruzy podwy¿szenia. Fett przerzuci³
karabin w d³oniach i zastrzeli³ najemnika, którego zakrwawione
zw³oki zwali³y siê na ziemiê.
Inny z najemników obj¹³ dowództwo nad grup¹ postaci w czar-
nych mundurach. Fett widzia³, jak spod cian sali rzuca rozkazy
i kieruje ogniem. Przestali celowaæ w Fetta, a tak¿e w IG-88 i Zuc-
kussa. Skoncentrowana kanonada przeciê³a powietrze obok trójki
³owców. Odwracaj¹c siê do ty³u, Fett zobaczy³ Dharhana w sa-
mym rodku ostrza³u. Sta³ jak wie¿a stra¿nicza wród napieraj¹cej
burzy; laserowy ogieñ odbija³ siê jasnymi iskrami od czarnego me-
talu, jakby ka¿dy strza³ by³ b³yskawic¹ rozdzieraj¹c¹ wiat³em bu-
rzowe chmury.
Dharhan zdo³a³ oddaæ jeszcze jeden strza³, zanim go trafili.
Z og³uszaj¹cym hukiem dzia³o laserowe wyplu³o kolejny rozpalony
³adunek, który otworzy³ ogromn¹ wyrwê w osmalonej cianie sali,
zabijaj¹c jednoczenie ca³¹ grupê najemników. Metal wytrzyma³-
by ostrza³ d³u¿ej, ale cia³o Dharhana by³o s³absze; jego tors pod
obudow¹ dzia³a pokry³y czerwone plamy. Kolana powoli ugiê³y siê
pod nim i pad³ do przodu. Lufa dzia³a uderzy³a w pod³ogê jak
kolejna przewracaj¹ca siê kolumna, ¿³obi¹c d³ugi na metr lad.
Nadal ¿y³; Boba Fett widzia³, ¿e serce i p³uca Dharhana nie
przestaj¹ pracowaæ, unosz¹c zakrwawion¹ klatkê piersiow¹ pod
wypuk³¹ obudow¹ dzia³a. Rêce w czarnych rêkawicach unios³y
siê, rozdrapuj¹c rany, jak gdyby mieræ by³a czym, co mo¿na
wyrwaæ z rannego cia³a, spod ods³oniêtych fragmentów mostka
i ¿eber.
Dzia³o równie¿ jeszcze ¿y³o; wskaniki wzd³u¿ lufy lni³y czer-
wieni¹ zza ob³oków pary. Brakowa³o tylko rêki, która uruchomi
mechanizm spustowy, i woli, by oddaæ strza³...
222
Boba Fett odrzuci³ blaster, który odebra³ wczeniej jednemu
z najemników. Uchylaj¹c siê przed wciek³ym ogniem krzy¿uj¹-
cym siê w sali bankietowej, stan¹³ za masywnym cia³em Dharha-
na. Ze zdwojon¹ pod wp³ywem adrenaliny si³¹ obj¹³ pó³przytomn¹
postaæ i na pó³ ci¹gn¹c, na pó³ podnosz¹c opar³ Dharhana o pod-
stawê zdruzgotanej kolumny. Dharhan zach³ysn¹³ siê, gdy Fett
nag³ym ruchem szarpn¹³ za grube przewody doprowadzaj¹ce im-
pulsy systemu nerwowego z jego krêgos³upa i wyrwa³ je z gniazd-
ka osadzonego tu¿ pod ³opatkami. System celowniczy dzia³a mo-
mentalnie przeszed³ z trybu rêcznego na automatyczny; Boba Fett
kucn¹³ przy czarnej, metalowej obudowie, gdy lufa unios³a siê do
góry. Do pozycji celowniczej.
Ma³y ekran przymocowany pod tyln¹ czêci¹ obudowy w³¹-
czy³ siê, pokazuj¹c siatkê namiaru, zogniskowan¹ na najemnikach
stoj¹cych po przeciwnej stronie sali. Lufa obróci³a siê lekko, gdy
Boba Fett dotkn¹³ przyrz¹dów kontrolnych, szukaj¹c konkretnego
celu; linie siatki celowniczej zbieg³y siê i zatrzyma³y na czarnym
mundurze ¿o³nierza dowodz¹cego si³ami najemników. Czujniki ter-
miczne dalekiego zasiêgu narysowa³y wyrany zarys sylwetki za
os³on¹ poskrêcanych i wygiêtych warstw materia³u konstrukcyjne-
go. Wystarczy³y, by go ukryæ... ale nie, by go ocaliæ. Fett wcisn¹³
przycisk spustowy. Si³a odrzutu wprawi³a w dr¿enie metalow¹ obu-
dowê, przenosz¹c siê na ramiona i pier Fetta.
Ten jeden strza³ zabi³ wiêkszoæ pozosta³ych przy ¿yciu na-
jemników. Boba Fett wychyli³ g³owê zza obudowy dzia³a i przez
ob³oki pary, sycz¹cej teraz jeszcze g³oniej, by rozproszyæ ciep³o
z metalowej obudowy, oceni³ sytuacjê na sali. Przeciwleg³a ciana
pomieszczenia przesta³a istnieæ; widaæ by³o fioletowe wiat³o nieba
w obramowaniu poskrêcanych belek konstrukcyjnych o stopio-
nych koñcach. Na placyku przed sal¹ bankietow¹ le¿a³y cia³a mar-
twych najemników, porzucone niczym niechciane zabawki. We-
wn¹trz tych kilku ¿o³nierzy, którzy pozostali przy ¿yciu, wstrzyma³o
ogieñ, kieruj¹c lufy karabinów do góry; brutalna skutecznoæ dzia-
³a laserowego kaza³a im powtórnie przemyleæ swoje zaanga¿owa-
nie w przegran¹ sprawê, do której naj¹³ ich Gheeta. Kilku najem-
ników ci najbardziej bystrzy, jak siê domyli³ Boba Fett rzuci³o
karabiny na pokryt¹ gruzem pod³ogê i unios³o rêce nad g³owê.
Tchórze! Zdrajcy! dobieg³ histeryczny wrzask zza Boby
Fetta. Nie zdejmuj¹c d³oni z instrumentów kontrolnych dzia³a, od-
wróci³ g³owê i zobaczy³, ¿e repulsorowy cylinder Gheety pêdzi na
223
rodek sali. Zap³aci³em wam za wyniki! krzycza³ Gheeta. A nie
za to, ¿ebycie siê pochowali i uciekli! Krabie chwytaki ramion
trzês³y siê w bezsilnej furii. Bierzcie go! Natychmiast! Dryfuj¹-
cy cylinder obróci³ siê, a mechaniczna rêka wycelowa³a w stronê
Fetta. Rozkazujê wam...
S³owa umilk³y, gdy Gheeta zobaczy³, ¿e lufa dzia³a laserowe-
go obraca siê w jego kierunku. Jego oczy, g³êboko osadzone w fa³-
dach t³uszczu, wysz³y na wierzch, kiedy czerwone wskaniki roz-
pala³y siê coraz janiej, niby plamki krwi wyciskane z czarnego
metalu twardym uciskiem Fetta.
Nie... jêkn¹³ Gheeta w nag³ym przera¿eniu. Zas³oni³ siê
mechanicznymi rêkami, odp³ywaj¹c cylindrem w ty³. Nie mo-
¿esz... Schowa³ g³owê w g³¹b pancerza, którego otwór zacz¹³ siê
zamykaæ.
Nie doæ szybko jednak. Boba Fett pchn¹³ do przodu obudo-
wê dzia³a; para syknê³a miêdzy jego palcami, kiedy pochyli³ siê
i napar³ na dzia³o ca³ym swoim ciê¿arem. Ci¹gn¹c cia³o nadal od-
dychaj¹cego Dharhana, pchn¹³ lufê w przód. Jej czarny wylot,
po³yskuj¹c od resztek ciep³a, uderzy³ w ko³nierz pancerza Gheety
w tej samej chwili, gdy zakrzywione ³uski mechanizmu zamknê³y
siê ze szczêkiem.
Boba Fett napar³ teraz na obudowê dzia³a, pchaj¹c j¹ w dó³.
Lufa unios³a siê do góry wraz z uczepionym na jej koñcu niczym
dojrza³a dynia cylindrem Gheety. Kiedy osi¹gnê³a najwy¿szy punkt
przechy³u, Fett wcisn¹³ spust.
Oczy wszystkich obecnych w sali bankietowej ³owców na-
gród, tych z najemników, którym uda³o siê pozostaæ przy ¿yciu,
a nawet Pancernych Huttów, którzy mieli doæ odwagi, by wysu-
n¹æ g³owê znad ko³nierzy, gdy strzelanina ucich³a zwróci³y siê na
ob³y metalowy kszta³t, który przez chwilê wisia³ na koñcu lufy
dzia³a laserowego. Kilku obserwatorów skuli³o siê, ale patrzyli da-
lej, gdy dzia³o zarycza³o g³osem tylko trochê przyt³umionym przez
ciê¿ar zawieszony na koñcu lufy.
Huk wystrza³u d³ugo odbija³ siê echem po sali, by ucichn¹æ jak
grom burzy ustêpuj¹cej przed wiat³em dnia. Ostatnia b³yskawica
rozjarzy³a siê, powstrzymywana cylindrem zatykaj¹cym lufê; i eks-
plodowa³a wzd³u¿ szwów zaryglowanych durastalowych blach cy-
lindra, rozbryzguj¹c po ca³ej sali grad rozpalonych do bia³oci nitów.
Spad³y skwiercz¹c na pod³ogê, pe³n¹ szcz¹tków po bitwie. Promieñ
wystrza³u zgas³ równie szybko jak siê pojawi³. P³yty pancerza Gheety,
224
osmalone wzd³u¿ krawêdzi, postukiwa³y zapadaj¹c siê w sobie. Ob-
raz rozdêtej eksplozj¹ rednicy cylindra pozosta³ tylko w oczach
obserwatorów.
Boba Fett opuci³ lufê dzia³a, a cylinder zsun¹³ siê z jego koñ-
ca. Upad³ na pod³ogê z martwym brzêkiem. Powoli uformowa³a
siê wokó³ niego czerwona plama. To roztopione cia³o Gheety za-
czê³o przes¹czaæ siê przez z³¹czenia p³yt pancerza i puste otwory
po nitach.
No i dobrze odezwa³ siê wiszcz¹cy g³os innego Pancer-
nego Hutta. Nullada podp³yn¹³ do martwego cylindra, który wy-
gl¹da³ jak mechaniczne jajo, pêkniête, ale jeszcze nie pozbawione
swojej metalowej skorupy. Chwytakami jednej z mechanicznych
r¹k Nullada odsun¹³ zwa³y przeroniêtej t³uszczem tkanki znad
oczu; drug¹ szturchn¹³ w bok pancerza martwego Gheety. Cylin-
der zako³ysa³ siê cicho w przód i w ty³ w ka³u¿y czerwonego b³o-
ta. Sprawi³ nam ju¿ i tak wiêcej k³opotu, ni¿ mia³ do tego prawo.
To owiadczenie, jak przypuszcza³ Fett, mia³o byæ jedynym
nekrologiem Gheety. Huttowie ¿adna z ich odmian nie mieli
w sobie sentymentalizmu. Jeli po otrzymaniu zap³aty od feuda-
³ów z systemu Narrant i zatrudnieniu najemników choæ tych pew-
nie uda³o siê za³atwiæ tanio co pozosta³o z maj¹tku nieboszczy-
ka Gheety, masa spadkowa zostanie szybko rozdzielona pomiêdzy
innych Pancernych Huttów, a Nullada niew¹tpliwie zagarnie lwi¹
czêæ.
W stronê starszego Hutta ruszy³o kilku umundurowanych na-
jemników. Szybko wydobyli cia³o Oph Nar Dinnida spod gruzów
centralnego podwy¿szenia.
To w najwy¿szym stopniu irytuj¹ce powiedzia³ Nullada
z autentycznym ¿alem. Tak w³anie siê dzieje, kiedy kto po-
zwala, by uczucia wziê³y górê nad interesami. Moglimy uzyskaæ
znacznie wiêcej od stron zainteresowanych t¹ spraw¹.
Boba Fett nie s³ucha³ starego Hutta. Zuckuss i IG-88 stali
z opuszczon¹ broni¹ i patrzyli, jak k³adzie na pod³odze cia³o Dhar-
hana. Lufa dzia³a laserowego obróci³a siê powoli i spoczê³a na zie-
mi, skrobi¹c zwêglone szcz¹tki.
Okryte czarnymi rêkawicami d³onie Dharhana powêdrowa³y
w stronê syntezatora mowy przypiêtego do pasa. Jego pier, przy-
szpilona obudow¹ dzia³a, unosi³a siê i opada³a ciê¿kim, szybkim
rytmem. Klêkaj¹c obok niego, Boba Fett przeczyta³ s³owa, które
pojawi³y siê na ekranie czytnika:
225
15 Mandaloriañska zbroja
Nie powinienem by³ ci ufaæ.
To prawda odpar³ Fett. Pope³ni³e b³¹d.
Mylisz siê. Palec porusza³ siê coraz wolniej. Podj¹³em...
tak¹... decyzjê.
Fett nie odpowiedzia³. Czeka³ na dalsze s³owa Dharhana.
Ja mogê teraz skoñczyæ... ale ty... Palec w czarnej rêka-
wicy przesuwa³ siê od jednej litery do drugiej. Ty musisz iæ
dalej...
Rêka opad³a na bok i uderzy³a o pod³ogê. Pier Dharhana
przesta³a siê unosiæ, puls zamar³; po chwili Boba Fett wyci¹gn¹³
rêkê i wy³¹czy³ ostatnie lni¹ce czerwieni¹ wskaniki na tablicy
kontrolnej dzia³a.
Wsta³ i odwróci³ siê w stronê pozosta³ych cz³onków swojej
dru¿yny.
Nic tu po nas powiedzia³. Mo¿emy wracaæ.
226
R O Z D Z I A £
%
Zuckuss spojrza³ w górê, w czarne szparki oczu starego Tran-
doszanina. Zobaczy³ twardy gadzi wzrok.
Wszystko posz³o po pana myli powiedzia³.
To dobrze. Cradossk powoli pokiwa³ g³ow¹. Spodzie-
wa³em siê tego.
No chyba! pomyla³ Zuckuss. Ponowne odwiedziny w pry-
watnych kwaterach przywódcy Gildii £owców Nagród przyprawi-
³y go o gêsi¹ skórkê. To tutaj Cradossk wci¹gn¹³ go w swoj¹ odra-
¿aj¹c¹ ma³¹ intrygê, której celem by³a mieræ Bosska. Zuckuss
pomyla³ nie po raz pierwszy, ¿e ci Trandoszanie s¹ naprawdê
zimnokrwici, obojêtni do szpiku koci. Jedyn¹ rzecz¹, która t³u-
maczy³a ich gor¹cy temperament, by³a si³a drapie¿nych apetytów.
Nigdy nie uwiadamia³ sobie tej zimnokrwistoci wyraniej
ni¿ teraz, kiedy opowiada³ Cradosskowi szczegó³owo, co wyda-
rzy³o siê na Okr¹glaku.
Widzia³e to? Cradossk domaga³ siê potwierdzenia, ¿e na
w³asne oczy widzia³ mieræ jego syna. Widzia³e, jak go trafiaj¹?
Prosto w pier odpowiedzia³ Zuckuss. Nie wsta³ ju¿ wiê-
cej. Krew ciê³a siê w ¿y³ach Zuckussa na widok umieszku na
twarzy Cradosska.
Przyszed³e prosto tutaj? Cradossk nie odwróci³ siê, by
spojrzeæ na niego, tylko nadal bawi³ siê od niechcenia kilkoma ka-
wa³kami koci na drugim koñcu przestronnego pokoju. Zaraz po
wyl¹dowaniu? Koci by³y bia³e, o lekko ¿ó³tawym odcieniu, cien-
kie i wygiête; Zuckuss poczu³, jak jego w³asne ¿ebra odpowiadaj¹
227
wspó³czuj¹cym bólem, gdy rozpozna³, czym by³y. Nie rozma-
wia³e z nikim innym?
Wtyki nosowe aparatu oddechowego Zuckussa przelecia³y na
jedn¹, a potem na drug¹ stronê, gdy potrz¹sa³ g³ow¹.
Nikomu. Takie by³y pañskie rozkazy, kiedy... no wie pan...
kiedy zleci³ mi pan to zadanie.
Nadal ¿a³owa³, ¿e siê wtedy zgodzi³. Nawet mimo faktu, ¿e
uda³o mu siê wróciæ z Okr¹glaka w jednym kawa³ku, z kilkoma
zaledwie zadrapaniami i siniakami, które zarobi³ podczas walki w sali
bankietowej Pancernych Huttów. Sprzymierzenie siê z kim, kto
zorganizowa³ mierteln¹ pu³apkê na w³asnego syna a o to przecie¿
chodzi³o w tej daremnej podró¿y po i tak ju¿ martwy towar nadal
przyprawia³o go o md³oci. Mo¿e Boba Fett ma racjê, pomyla³
ponuro, mo¿e rzeczywicie nie nadajê siê na ³owcê nagród.
Cieszê siê, ¿e potrafisz cile wype³niaæ rozkazy. Cradossk
zbli¿y³ ¿ebro do swoich starych oczu. Wzd³u¿ koci bieg³o imiê
pokonanego wroga, do którego kiedy nale¿a³a, wydrapane w³a-
snym pazurem Cradosska. Podziwiam twoj¹... lojalnoæ. I inteli-
gencjê. Obie te cechy przydadz¹ ci siê bardzo w trudnych czasach,
które nas czekaj¹. Westchn¹³, opuszczaj¹c bia³e memento daw-
nej chwa³y, i skoncentrowa³ wzrok na niewidocznym, odleg³ym
horyzoncie. Jak¿ebym chcia³, by mój syn cieszy³ siê podobnymi
przymiotami. Albo, mówi¹c inaczej odwróci³ lekko g³owê, tylko
na tyle, by zerkn¹æ k¹tem oka na m³odego ³owcê gdyby kto taki
jak ty by³ moim potomkiem.
Jasne, pomyla³ Zuckuss; powstrzyma³ siê jednak od jakiej-
kolwiek reakcji. I ¿ebym skoñczy³ martwy, jak tylko zaczniesz
popadaæ w paranojê? Dziêkujê bardzo.
Zapamiêtaj moje s³owa. Cradossk zacisn¹³ szponiaste
pazury na koci, jakby to by³a pa³ka na nieudaczników. Jego g³os
dudni³ basowo, co pasowa³o do ponurego grymasu pokrytej ³u-
sk¹ twarzy. Gdyby inni ³owcy nagród twojego pokolenia byli
równie sprytni jak ty i podobnie jak ty szanowali m¹droæ star-
szyzny, da³oby siê unikn¹æ wielu k³opotów. Ale oni maj¹... w³a-
sne pomys³y. Wymówi³ to s³owo z prawdziw¹ nienawici¹.
Jak mój syn. Dlatego by³o tak wa¿ne, ¿eby zosta³ wyeliminowa-
ny, i to w taki sposób, by nikt nie podejrzewa³, ¿e mia³em w tym
swój udzia³. Dziêki temu, ¿e sta³o siê to na odleg³ej planecie,
wród sprytnych, chciwych istot, jakimi s¹ Pancerni Huttowie...
jego mieræ wygl¹da na nieuniknion¹ konsekwencjê jego w³asnej
228
g³upoty i niekompetencji. I to by by³o na tyle, jeli chodzi o nowe
pomys³y prychn¹³ Cradossk. Stare pomys³y to sprawdzone
pomys³y. Zw³aszcza wtedy, gdy chodzi o zabijanie.
Znalaz³ siê ekspert! mrukn¹³ cicho Zuckuss.
Mówi³e co? Cradossk spojrza³ na niego.
Zuckuss pokrêci³ g³ow¹.
Co zagulgota³o wskaza³ na wtyki nosowe w moim apa-
racie oddechowym.
Aha. Cradossk powróci³ do kontemplacji ¿ebra dawno
zmar³ego wroga, co zawsze prowokowa³o go do g³êbokich, leni-
wych rozmylañ. Dobrze jest pamiêtaæ o takich rzeczach. Do-
brze jest byæ m¹drym. A nawet wiêcej ni¿ m¹drym... przebieg³ym.
Poniewa¿ kiwn¹³ g³ow¹ wielu jeszcze zginie, zanim sprawy
tutaj powróc¹ do normy.
Jak to? Zuckuss wiedzia³ ju¿, co mia³ na myli stary Tran-
doszanin, ale i tak zapyta³. Stary drapie¿nik ma ochotê pogadaæ,
pomyla³, niech wiêc gada. Poza tym by³y jeszcze inne sprawy do
za³atwienia, o których Cradossk najprawdopodobniej nie wiedzia³.
I trzeba by³o czasu, ¿eby siê do nich przygotowaæ.
Us³ysza³ cichy dwiêk dochodz¹cy od strony drzwi. Obejrza³
siê przez ramiê i zobaczy³ kamerdynera Cradosska, Twilekianina,
który stale wêszy³ dooko³a, szpieguj¹c dla siebie i innych. Ob For-
tuna przytkn¹³ jeden z wyd³u¿onych palców do ust, daj¹c Zuckus-
sowi znak, by siê nie odzywa³. K¹tem oka Zuckuss spojrza³ na
szefa Gildii £owców Nagród; stary gad by³ nadal zatopiony w roz-
mylaniach. Zuckuss i Twilekianin porozumiewawczo kiwnêli do
siebie g³owami, po czym Ob Fortuna znikn¹³ w ciemnych koryta-
rzach Gildii.
Nie czas teraz na udawanie g³upiego. Stare ¿ebro pêk³o
na dwoje. Cradossk mocno ciska³ w zaciniêtych piêciach rozsz-
czepione koñce. Przyjrza³ siê zagniewany i zdumiony swojemu
dzie³u, po czym odrzuci³ szcz¹tki za siebie. Rzuci³ Zuckussowi
twarde spojrzenie. Nie próbuj mi wmawiaæ, ¿e nie jeste doæ
sprytny, ¿eby siê domyliæ, co siê tu dzieje.
No có¿...
Bossk poszed³ na pierwszy ogieñ. Pierwszy zosta³ usuniê-
ty. Kostna drzazga utkwi³a w d³oni Cradosska, uwiêziona miê-
dzy ³uskami. Wyci¹gn¹³ j¹ i zacz¹³ d³ubaæ pod pazurami, rozmy-
laj¹c przez d³u¿sz¹ chwilê. Ale bêd¹ inni. Mam ca³¹ listê.
Za³o¿ê siê, ¿e tak, pomyla³ Zuckuss.
229
Nie wszyscy na tej licie s¹ m³odzi i g³upi. Cradossk po-
patrzy³ na wij¹ce siê resztki posi³ku, które wyd³uba³ zaimprowizo-
wan¹ wyka³aczk¹, po czym podj¹³ w¹tek. Niektórzy z moich
najstarszych i najbardziej zaufanych doradców... ³owcy nagród,
których zna³em, z którymi pi³em krew przez ca³e dziesiêciolecia,
¿e tak powiem... smutno pokrêci³ g³ow¹. Powinienem by³ siê
tego spodziewaæ... ale z drugiej strony, kto móg³ przypuciæ? Ja
naprawdê kocha³em tych zabójców...
Czego powinien siê pan spodziewaæ? Zuckuss wiedzia³
i to, ale s¹dzi³, ¿e pytanie to zajmie Cradosska jeszcze przez chwi-
lê. Ocenia³, ¿e Twilekianin potrzebuje jeszcze trochê czasu, ¿eby
obejæ wszystkich spiskowców.
Zdrajcy... wbijaj¹ mi nó¿ w plecy... warkn¹³ cicho Cra-
dossk. Oto, co ciê spotyka w tej galaktyce, gdy próbujesz byæ
mi³y dla innych. Bierzesz ich do siebie, kiedy s¹ jeszcze zasmarka-
nymi ma³ymi padlino¿ercami, które nie wiedzia³yby, jak schwytaæ
ofiarê, nawet gdyby podano j¹ im zapakowan¹ i obwi¹zan¹ wst¹-
¿eczk¹. Nauczy³em wiêkszoæ cz³onków Gildii wszystkiego, co trze-
ba wiedzieæ w tym fachu.
Wyobra¿am sobie, ¿e jest tego sporo.
I bardzo s³usznie! powiedzia³ gwa³townie Cradossk. Wiele
z tego sam wymyli³em! A te szumowiny uwa¿aj¹, ¿e mog¹ mi to
wszystko odebraæ... spojrza³ na wyka³aczkê i skruszy³ j¹ miêdzy
palcami. Lepiej niech to przemyl¹ jeszcze raz.
Kogo konkretnie ma pan na myli, mówi¹c o szumowi-
nach? Wzmianka Cradosska o licie zaniepokoi³a Zuckussa. Sta-
ry Trandoszanin móg³ byæ na tyle zniedo³ê¿nia³y, ¿e zapomnia³, do
kogo mówi. To by dopiero by³o, pomyla³ ponuro Zuckuss, gdy-
bym znalaz³ tam swoje imiê.
Oni wiedz¹, kim s¹. Ja te¿ to wiem. Chocia¿ mo¿e... Cra-
dossk znowu kiwn¹³ g³ow¹. Mo¿e nie powinienem ryzykowaæ.
Mo¿e powinienem zabiæ ich wszystkich. Wyczyciæ ca³y rejestr
Gildii £owców Nagród. Zacz¹æ od nowa...
Wspaniale, pomyla³ Zuckuss. Boba Fett ostrzega³ go przed
tym, kiedy wracali z Okr¹glaka. W sterowni Niewolnika I Fett
opowiedzia³ mu, jak dzia³a umys³ Cradosska. Trandoszanin od za-
wsze mia³ maniê przeladowcz¹, zanim jeszcze wspi¹³ siê na szczyty
Gildii £owców Nagród pewnie w³anie dziêki temu, a w ka¿dym
razie z du¿¹ pomoc¹ tej szczególnej cechy. Ale nie³atwo byæ jego
towarzyszem, pomyla³ Zuckuss.
230
Najpierw jednak powiedzia³ Cradossk trzeba siê po-
zbyæ oczywistych wrogów. Tych, którzy ju¿ og³osili swoje za-
miary, którzy chc¹ przej¹æ Gildiê albo od³¹czyæ siê od niej i za³o-
¿yæ w³asn¹ organizacjê ³owców nagród. Jakby myleli, ¿e na to
pozwolê!
Zuckuss i pozostali cz³onkowie dru¿yny powracaj¹cy z Okr¹-
glaka us³yszeli o tym przez modu³ ³¹cznoci Niewolnika I. Frak-
cja separatystów stara³a siê przeci¹gn¹æ na swoj¹ stronê jak naj-
wiêksz¹ liczbê cz³onków Gildii a zw³aszcza wielkiego Bobê Fetta.
Wystarczy³o, ¿e Zuckuss razem z IG-88 by³ w dru¿ynie zorgani-
zowanej przez Fetta do zlecenia na Oph Nar Dinnida, by i do niego
zaczêli siê umizgiwaæ ³owcy, którzy chcieli za³o¿yæ w³asn¹ organi-
zacjê, nie podlegaj¹c¹ kontroli starszyzny reprezentowanej przez
Cradosska. Zawsze jest mi³o, kiedy kto ciê chce, pomyla³ Zuc-
kuss... jeli tylko Cradossk i wierni mu cz³onkowie Gildii nie wpadn¹
na to, ¿e sprzymierzy³ siê z tamtymi.
Wszyscy? Zuckuss pomyla³, ¿e Trandoszanin powinien
raczej mówiæ o osobach, których nie by³o z nim teraz w komna-
cie. To znaczy... sam pan powiedzia³, ¿e niektórzy z nich s¹
w Gildii od dawna. Od samego pocz¹tku albo przynajmniej od
czasu, kiedy obj¹³ pan przewodnictwo.
To w³anie tych z przyjemnoci¹ siê pozbêdê. Na twarzy
Cradosska pojawi³ siê paskudny umiech, jakby ju¿ zacz¹³ rozko-
szowaæ siê szczegó³ami. M³odym ³owcom nagród mo¿na wiele
wybaczyæ, bo s¹ g³upi. Nie byli w Gildii doæ d³ugo, by wiedzieæ,
na co siê nara¿aj¹. Ale inni, weterani, którzy siê do nich przy³¹czy-
li... powinni byli przewidzieæ, jak zareagujê na ich zdradê, na za-
mach na nasze wiête braterstwo.
Zuckuss przewróci³ oczami; dobrze, ¿e Cradossk nie widzia³
jego reakcji. Dowiedzia³by siê wtedy, ¿e braterstwo z miêso¿erca-
mi, przynajmniej z gatunku Trandoszan, nie ka¿demu jest mi³e.
Nadchodz¹ wielkie zmiany mówi³ dalej Cradossk. Ka¿-
dy, kto o tym mówi³, mia³ racjê. Gildia £owców Nagród nie bêdzie
ju¿ tym, czym by³a; galaktyka nale¿y teraz do Imperatora Palpati-
nea, a my musimy sobie z tym jako radziæ. Gdyby frakcja sepa-
ratystów poczeka³a trochê i pozosta³a lojalna wobec Gildii, pewnie
wkrótce dostaliby wszystko, czego chc¹.
Z wyj¹tkiem podpowiedzia³ Zuckuss pozbycia siê pana.
Cradossk spojrza³ na niego ze zjadliw¹ wciek³oci¹, wystar-
czaj¹co siln¹, by Zuckuss cofn¹³ siê o krok.
231
S³usznie warkn¹³. To jedyna rzecz, do której nie do-
puszczê. Mo¿esz byæ tego pewien. Gildia £owców Nagród bêdzie
znacznie mniej liczna ni¿ dzi. Trzeba powycinaæ trochê starych
ga³êzi. Przyznajê, powinienem by³ dostrzec wczeniej, ¿e niektó-
rzy ze starszyzny stracili pazur. Có¿, i tak by³oby wkrótce po nich,
niezale¿nie od tego, czy przy³¹czyliby siê do separatystów, czy
trzymali siê mnie. Struktura organizacji mocno siê przerzedzi, a to
oznacza, ¿e bêdzie w niej wiele miejsca dla awansuj¹cych. Dla
takich jak ty. Wyci¹gn¹³ rêkê i dziobn¹³ Zuckussa pazurem w pier,
tu¿ pod zwisaj¹cymi rurkami wtyków oddechowych. Sprytny,
m³ody ³owca nagród, taki jak ty, móg³by zajæ wysoko, jeli m¹-
drze to rozegra.
Ja... postaram siê.
Ach, o to siê nie martw. Cradossk cofn¹³ pazur i podrapa³
siê w ³uskowaty podbródek. Najwa¿niejsze, ¿eby wiedzia³, za
kim iæ i w czyim towarzystwie. Zrobi³e dobry pocz¹tek, zgadza-
j¹c siê byæ moim narzêdziem, czêci¹ moich planów. Nie zaprze-
paæ tego, co ju¿ osi¹gn¹³e, roj¹c sobie, ¿e mo¿esz siê zaprzyja-
niæ z... pewnymi osobnikami.
Na przyk³ad z kim?
Cradossk przez chwilê nie odpowiada³. Wzrok starego Tran-
doszanina dryfowa³ gdzie w przestrzeni.
Widzisz powiedzia³ w koñcu chocia¿ s¹dzê, ¿e to by³o
nieuniknione, kryzys wywo³a³ jeden osobnik. Gdyby nie on, Gildia
£owców Nagród mog³aby pracowaæ po staremu jeszcze przez ja-
ki czas, niezale¿nie od poczynañ Imperatora.
Zuckuss wiedzia³, o kim mówi Trandoszanin.
Ma pan na myli Bobê Fetta?
A kogó¿ by innego? Cradossk powoli kiwn¹³ g³ow¹, jak-
by w podziwie dla nieobecnego. To wszystko przez niego. Wszyst-
ko, co ju¿ siê sta³o i co dopiero ma siê wydarzyæ; wszystkie te
zmiany, wszyscy zabici. No... w ka¿dym razie wiêkszoæ. Jest
nieobliczalnym czynnikiem wprowadzonym do równania. To ka¿e
siê zastanowiæ, jakie s¹ prawdziwe powody jego przybycia tutaj.
Ale przecie¿ powiedzia³ nam odezwa³ siê Zuckuss. Za-
raz po przybyciu. ¯e ze wzglêdu na wszystkie te zmiany, Impe-
rium i tak dalej...
A ty mu uwierzy³e? Cradossk potrz¹sn¹³ g³ow¹. Czas
na kolejn¹ lekcjê, ch³opcze. Nikomu nie mo¿na ufaæ, a najmniej
komu, kto zajmuje siê zabijaniem i sprowadzaniem na innych
232
zguby. Mo¿esz sobie wierzyæ Bobie Fettowi, ale zarêczam ci: przyj-
dzie taki dzieñ, kiedy bêdziesz tego ¿a³owa³.
Zuckuss poczu³ ch³ód w duszy, o ile zosta³o mu z niej co
jeszcze po tym, jak sta³ siê ³owc¹ nagród. Co mu mówi³o, ¿e stary
Trandoszanin ma racjê; inny g³os ³udzi³ nadziej¹, ¿e ten dzieñ jest
jeszcze bardzo odleg³y.
No có¿... chyba ju¿ pójdê. Zuckuss wskaza³ na drzwi do
prywatnych apartamentów Bosska. Mam sporo do zrobienia.
By³ niemal pewien, ¿e Twilekianin zd¹¿y³ ju¿ skontaktowaæ siê
z kim trzeba. Rozumie pan... od czasu, jak wróci³em z tego zle-
cenia...
Oczywicie. Cradossk pochyli³ siê i podniós³ kawa³ki po-
gruchotanej koci. Muszê siê nauczyæ kontrolowaæ mój tempe-
rament. Chwyci³ bia³e drzazgi pazurami jednej rêki i umiechn¹³
siê do Zuckussa. A mo¿e mylisz, ¿e ju¿ na to za póno?
Zuckuss cofn¹³ siê o krok ku drzwiom.
Szczerze mówi¹c... siêgn¹³ do ty³u i przytrzyma³ siê fu-
tryny. Rzeczywicie za póno.
Chyba masz racjê. Cradossk nagle zacz¹³ wygl¹daæ staro,
jakby przygniót³ go ciê¿ar przywództwa. Nios¹c trofea z czasów
swojej m³odoci, podszed³ pow³ócz¹c nogami do drzwi sk³adnicy
swoich najpiêkniejszych wspomnieñ, komnaty, w której trzyma³
koci. Zawsze jest na co za póno...
Drzwi do prywatnych apartamentów Cradosska zgrzytnê³y,
gdy Zuckuss otworzy³ je szerzej, nie wychodz¹c jednak na kory-
tarz. Zosta³ tam, gdzie by³, ¿eby przygl¹daæ siê temu, co mia³o
zaraz nast¹piæ.
Trwa³o to zaledwie sekundy. Cradossk zobaczy³ nagle, ¿e drogê
blokuje mu jego potomek, Bossk. M³odszy Trandoszanin sta³ ze
skrzy¿owanymi ramionami; jego twarz rozcina³ na pó³ szeroki
umiech. Patrzy³ w zdumione oczy ojca.
Ale przecie¿... Cradossk a¿ otworzy³ usta. Ty... ty mia-
³e zgin¹æ...
Wiem, ¿e taki mia³e plan powiedzia³ Bossk z pozorn¹
³agodnoci¹. Ale wprowadzi³em do niego parê zmian.
Cradossk obróci³ siê na piêcie, patrz¹c w stronê drzwi do swo-
ich pokoi, gdzie sta³ Zuckuss.
Ok³ama³e mnie!
Tylko trochê. Zuckuss wzruszy³ ramionami. Wtedy, kie-
dy powiedzia³em, ¿e nie wsta³ po tym, jak go postrzelili.
233
Jednym pazurem Bossk wskaza³ na sterylne banda¿e, opasu-
j¹ce ukonie jego pier od ramienia po pachê.
Rana by³a powa¿na powiedzia³, nie przestaj¹c siê umie-
chaæ. Ale mnie nie zabi³a. Kto jak kto, ale ty powiniene wie-
dzieæ, jak trudno siê pozbyæ kogo z naszego gatunku. I jeszcze
jedno: pamiêtaj, ¿e ten, komu nie uda³o siê nas zniszczyæ, wkurza
nas tylko jeszcze bardziej.
W ¿ó³tych oczach Cradosska pojawi³a siê panika; cofn¹³ siê
o krok od stoj¹cej przed nim postaci.
Zaczekaj chwilê... bia³e od³amki koci wypad³y mu z r¹k,
gdy uniós³ je otwartymi d³oñmi do góry. Mylê, ¿e przyj¹³e nie-
co... pochopne za³o¿enia...
Rêka Bosska wystrzeli³a do przodu i chwyci³a ojca za gard³o.
Mylisz siê. Umiech znik³ z jego twarzy. Nawet z drugie-
go koñca komnaty Zuckuss widzia³ czerwone b³yski gniewu
w oczach m³odszego Trandoszanina. To te same za³o¿enia, któ-
re przyj¹³em ju¿ dawno, zanim jeszcze polecielimy na Okr¹glak.
A wiesz, jakie to za³o¿enia? ¯e w Gildii £owców Nagród nie ma
miejsca dla nas dwóch.
Ja... ja... nie wiem, co masz na myli... Cradossk chwyci³
syna za nadgarstek w daremnej próbie poluzowania ucisku i z³apa-
nia powietrza w p³uca. Gildia... Gildia jest dla nas wszystkich...
Mam na myli to samo, o czym ty mówi³e dok³adnie przed
chwil¹. Pazurem drugiej rêki Bossk wycelowa³ w mroczne wnê-
trze komnaty z kolekcj¹ koci. By³em tam przez ca³y czas, kiedy
gada³e. I s³ysza³em wszystko, co powiedzia³e. Ca³¹ tê gadkê
o oczyszczeniu Gildii £owców Nagród z niepo¿¹danych elemen-
tów. I wiesz co? Bossk zacisn¹³ ucisk na szyi Cradosska, zmu-
szaj¹c go, by stan¹³ na czubkach pazurów. Ca³kowicie siê z tob¹
zgadzam. Masz absolutn¹ racjê: liczebnoæ Gildii znacznie siê
zmniejszy. Ju¿ nied³ugo.
Nie b¹d... nie b¹d idiot¹. Cradossk zdo³a³ zebraæ ostat-
nie rezerwy odwagi. Nie mo¿esz mnie zabiæ... nie ujdzie ci to...
zatopi³ g³êbiej pazury w piêci Bosska, na tyle mocno, by po przed-
ramieniu jego syna zaczê³a sp³ywaæ krew. Mam... poparcie...
przyjació³. Jego g³os, coraz s³abszy, rwa³ siê w miarê jak Bossk
coraz mocniej ciska³ go za gard³o. Ca³a... rada starszych...
Ci starzy g³upcy? prychn¹³ pogardliwie Bossk. Obawiam
siê, ¿e jeste trochê nie na czasie. Wydarzy³o siê tu ostatnio parê
rzeczy, o których najwyraniej nie masz pojêcia. Mo¿e gdyby nie
234
traci³ tyle czasu, mamrocz¹c pod nosem i g³aszcz¹c swoje zatêch³e
pami¹tki dawnej chwa³y, sprawy nie wymknê³yby ci siê z r¹k tak
szybko. Nadal trzymaj¹c Cradosska w pozycji pionowej, od-
wróci³ siê i cisn¹³ starym gadem o stolik przy drzwiach do jego
izby pamiêci. Si³a uderzenia wyranie oszo³omi³a Cradosska.
Niektórzy z twoich starych przyjació³, z twojej ukochanej starszy-
zny, ju¿ przejrzeli na oczy i przeszli na moj¹ stronê. Tak naprawdê
to czêæ z nich trzyma³a ze mn¹ ju¿ od dawna, czekaj¹c tylko na
w³aciwy moment, ¿eby... jak by tu powiedzieæ... zachêciæ ciê do
przejcia na emeryturê. W taki czy inny sposób. Wyszukane
s³ownictwo, tak ró¿ne od zwyk³ego u Bosska prymitywnego jêzy-
ka, by³ jeszcze jedn¹ okrutn¹ drwin¹ z ojca. Oczywicie, nie ca³a
starszyzna mia³a na to doæ rozumu; niektórzy tkwili w b³êdzie.
Do samego koñca.
Co?... Cradossk z trudem wydobywa³ z siebie s³owa.
Co masz na myli?...
Och, daj spokój. A jak s¹dzisz? Bossk wygl¹da³ na zde-
gustowanego. Powiedzmy tylko, ¿e mam parê nowych ekspona-
tów do mojej w³asnej izby pamiêci. Czaszki paru twoich dobrych
przyjació³ bêd¹ wietnie wygl¹daæ na cianach...
Uwa¿aj! wykrzykn¹³ ostrzegawczo Zuckuss.
Cradossk cofn¹³ jedn¹ rêkê i z³apa³ ozdobny, ceremonialny
sztylet; klejnoty osadzone w rêkojeci b³ysnê³y, gdy zatoczy³ ra-
mieniem ³uk, celuj¹c koñcem klingi prosto w gard³o Bosska.
Bossk nie by³ w stanie unikn¹æ ostrza; gdyby odchyli³ siê do
ty³u, da³by tylko ojcu wiêksz¹ powierzchniê celu. Zamiast tego
pochyli³ g³owê, a ostra jak brzytwa klinga trafi³a go w ³uk brwiowy.
Si³a uderzenia koci o metal wystarczy³a, by sztylet wypad³ z rêki
Cradosska i poszybowa³ w przeciwleg³y k¹t pokoju.
Bossk puci³ gard³o ojca, po czym otar³ krew sp³ywaj¹c¹ po
³uskach i zalewaj¹c¹ mu oko.
Nie wiem dlaczego powiedzia³ z dziwnym jak na niego
opanowaniem ale wcale mnie to nie bola³o. Potrz¹sn¹³ g³ow¹,
opryskuj¹c krwi¹ twarz Cradosska, jakby chcia³ na niej wypisaæ
jaskrawy ideogram wyroku mierci. Ale obiecujê, ¿e ciebie za-
boli.
Stoj¹c przy drzwiach, Zuckuss s³ysza³ krzyki i strza³y z bla-
sterów dochodz¹ce z g³êbi kompleksu Gildii. Nie zdziwi³y go
tego mniej wiêcej siê spodziewa³, odk¹d twilekiañski kamerdyner
poszed³ zawiadomiæ innych z frakcji separatystów.
235
Odwróci³ siê z powrotem w stronê prywatnych komnat Cra-
dosska i obserwowa³ to, co siê tam dzia³o. Tak d³ugo, jak móg³.
Potem wyszed³ na korytarz, krêc¹c g³ow¹.
Bossk niew¹tpliwie mia³ racjê co do jednego. Rzeczywicie
trudno by³o zabiæ Trandoszanina.
Odg³osy broni separatystów dosz³y bardzo daleko.
Nie dos³ownie; wiadomoæ dotar³a do Kudara Mubata z dru-
giej rêki.
Ach! mrukn¹³ do siebie pajêczarz. To doskonale! Iden-
tyfikator przekaza³ mu wszystkie szczegó³y, jakie us³ysza³ od za-
wi¹zka nas³uchowego wplecionego w zewnêtrzne w³ókna pajêczy-
ny. Czy to nie mi³o zapyta³ Kudar Mubat czysto retorycznie
kiedy sprawy tocz¹ siê dok³adnie tak, jak powinny? Otoczy³ kil-
koma parami cienkich, chitynowych odnó¿y w³asny korpus, gratu-
luj¹c sam sobie sukcesu. Wszystkie moje plany i intrygi, wszyst-
ko! Wspaniale! Po prostu cudownie!
Z³o¿onymi oczami pajêczarz rozejrza³ siê po sali tronowej.
Patrzy³, jak jego radoæ i podniecenie rozchodz¹ siê koncentrycz-
nymi krêgami przez wszystkie zawi¹zki po³¹czone pasmami z jego
systemem nerwowym. Nawet najbardziej rozwiniête i stosunkowo
niezale¿ne zawi¹zki, jak na przyk³ad Bilans, by³y wyranie rozra-
dowane. Drobi³y pazurkami i pajêczymi odnó¿ami po splecionych
cianach, niczym czyste wcielenie jego zadowolenia.
Mo¿e s¹ nawet zbyt rozradowane; zbyt ostentacyjnie rozrado-
wane, zastanowi³ siê Kudar Mubat. Czasami w sposobie okazy-
wania entuzjazmu przez Bilansa wyczuwa³ fa³szyw¹ nutê. Jak na
zwyk³y zawi¹zek ksiêgowy, myla³ Kudar Mubat, to chyba prze-
sada. Postanowi³, starannie os³aniaj¹c tê decyzjê od synaptycznych
po³¹czeñ, które pozwoli³yby zawi¹zkom je poznaæ, ¿e zdekompo-
nuje tego Bilansa i zacznie hodowaæ nowy zawi¹zek ksiêgowy. Jak
tylko rozstrzygnie siê sprawa Boby Fetta i Gildii £owców Nagród...
Wszystko zdawa³o siê wskazywaæ, ¿e nie potrwa to d³ugo, s¹-
dz¹c z tego, co w³anie powiedzia³ mu Identyfikator. Ignoruj¹c pod-
niecone trajkotanie otaczaj¹cych go zawi¹zków, pajêczarz u³o¿y³ swój
po³yskliwy brzuch w wygodniejszej pozycji w gniedzie; teraz móg³
przemyleæ wiadomoci spokojnie i na ch³odno. Nie ma sensu podnie-
caæ siê czym, co i tak mia³o siê wydarzyæ, napomnia³ sam siebie.
Imperia mog³y rosn¹æ w si³ê i upadaæ sama galaktyka mog³a zapaæ
236
siê w siebie, w ciemn¹ kulê nieprzezwyciê¿onej grawitacji. Zanim
jednak do tego dojdzie, Kudar Mubat i jemu podobni bêd¹ nadal
handlowaæ g³upstwami, które maj¹ znaczenie dla innych istot myl¹-
cych. Tak¹ ju¿ mia³ naturê, podobnie jak natur¹ mniej rozumnych
stworzeñ by³o daæ siê wci¹gn¹æ w pu³apkê rozsnut¹ przez niego...
Czasami rozmyla³ na g³os Kudar Mubat o niczym nie
wiedz¹, dopóki nie jest za póno. A czasem nigdy siê nie dowiaduj¹.
O czym nie wiedz¹? Bilans, uspokojony ju¿ po pocz¹tko-
wym wybuchu entuzjazmu, zawis³ w pobli¿u kolczastych ¿uchw
swojego rodzica. Co masz na myli?
Taka ciekawoæ ze strony podkomponentu wiadczy³a o znacz-
nym stopniu niezale¿noci, któremu Kudar Mubat pozwoli³ siê
rozwin¹æ u tego zawi¹zka. Nie wymieni³ przecie¿ ¿adnych liczb,
a mimo wszystko zêbaty potomek chcia³ wiedzieæ. Ojcowska duma
wype³ni³a Kudara Mubata; wielka szkoda choæ zarazem ko-
niecznoæ ¿e bêdzie musia³ wyrwaæ potomkowi odnó¿a, jedno
po drugim, i rozgnieæ jego pancerz, by dostaæ siê do odzyskiwal-
nych protein i materii komórkowej w jego wnêtrzu.
Kudar Mubat wyci¹gn¹³ jedno z czarnych odnó¿y i pog³a-
ska³ Bilansa po ma³ej g³ówce.
Stworzenia umieraj¹ zacz¹³ mu wyjaniaæ nawet teraz,
gdy rozmawiamy. To by³a esencja wiadomoci, przekazanych
do pajêczyny przez wspó³pracuj¹ce ze sob¹ zawi¹zki: nas³uchuj¹-
cy i identyfikuj¹cy. Pos³uguj¹c siê silnikami transportowymi ocala-
³ymi dziesiêciolecia temu i wplecionymi w zewnêtrzn¹ strukturê
pajêczyny, Kudar Mubat powoli podprowadzi³ swoje cia³o-dom
w zasiêg urz¹dzeñ komunikacyjnych Gildii £owców Nagród. Chcia³
byæ bli¿ej miejsca, gdzie toczy³y siê wypadki, gdzie zaciska³y siê
w³ókna pu³apki, któr¹ rozsnu³, nie trac¹c czasu potrzebnego na
odebranie w¹skopasmowego, zaszyfrowanego sygna³u od infor-
matorów w kompleksie Gildii. Oczywicie doda³ po tych tru-
pach bêd¹ nastêpne. To wszystko jest czêci¹ planu. Jedna pu-
³apka poci¹ga³a za sob¹ kolejn¹, jak kontinuum splatanych w³ókien,
jak gdyby wnêtrze pajêczyny Kudara Mubata przenicowa³o siê
na zewn¹trz i przekszta³ci³o w pu³apkê tak wielk¹, by mog³y w ni¹
wpaæ ca³e planety. Kudar Mubat ci¹gn¹³ dalej rzeczowym to-
nem, bez sympatii czy wyrzutów sumienia:
Nawet ci, którzy myl¹, ¿e s¹ po mojej stronie, którzy wie-
rz¹, ¿e s¹ nadal wolni, wkrótce dowiedz¹ siê prawdy. Nikt siê nie
wymknie.
237
Bilans z³o¿y³ parê odnó¿y na brzuchu.
Nawet Boba Fett?
To pytanie zaskoczy³o Kudara Mubata. Nie chodzi³o o to,
¿e nie zna³ na nie odpowiedzi, tylko o to, ¿e wysz³o od jego w³a-
snego zawi¹zka. Choæby tak rozwiniêtego jak Bilans. Wskazywa³o
to na taki poziom mylenia strategicznego, którego Kudar Mubat
nie spodziewa³ siê u swojego podkomponentu.
Nawet Boba Fett odpowiedzia³ powoli. Jedn¹ z par oczu
wpatrywa³ siê w swój zawi¹zek ksiêgowy, zwisaj¹cy z zawile utka-
nego sufitu sali tronowej. W w¹skiej twarzy zawi¹zka, tak bardzo
podobnej do w³asnej, szuka³ wyrazu, jakiego do tej pory nie zna³.
Jak móg³by siê wymkn¹æ? ¯eby to zrobiæ, musia³by byæ m¹drzej-
szy ode mnie. Kudar Mubat spojrza³ na Bilansa. Mylisz, ¿e
to mo¿liwe?
Oczy stercz¹ce w twarzy Bilansa by³y jak para czarnych pe-
re³, po³yskuj¹cych ciemno i nie pozwalaj¹cych zajrzeæ pod po-
wierzchniê.
Oczywicie, ¿e nie powiedzia³ podpajêczarz. Chór innych
zawi¹zków, podskakuj¹cych lub biegaj¹cych dooko³a jak uposta-
ciowane myli samego Kudara Mubata, odpowiedzia³ tym sa-
mym uczuciem podziwu. Nikt nie jest tak m¹dry jak ty. Nawet
Imperator Palpatine.
To prawda powiedzia³ Kudar Mubat. Musia³ co prawda
przyznaæ, ¿e Imperator dzia³a na wiêksz¹ skalê. Ale to tylko mega-
lomania, pomyla³ pajêczarz. Palpatine s¹dzi³, ¿e zdo³a kontrolo-
waæ ca³¹ galaktykê, przygnieæ zimn¹ rêk¹ kark ka¿dej rozumnej
istoty na ka¿dej planecie... nawet takich, co nie mieli karków, mó-
wi¹c cile. To by³o szaleñstwo, czyste szaleñstwo. A nawet go-
rzej, jak ocenia³ Kudar Mubat to by³a czysta g³upota. Skoncen-
trowaæ siê na wydarzeniach w wielkiej skali, historii rozpatrywanej
z kosmicznej perspektywy, a jednoczenie przegapiæ szczegó³y
oznacza³o ryzyko kompletnej ruiny i za³amania planów. Pod sa-
mym nosem Imperatora Palpatinea rozgrywa³y siê sprawy, o któ-
rych nie mia³ pojêcia; nie tylko ukryte poczynania Rebeliantów
i ich sympatyków, ale i stosunki pomiêdzy istotami tak potajemne,
¿e nawet Kudar Mubat nie móg³ ich wyledziæ. Pog³oski i plotki,
historie o dawno wymar³ych rycerzach Jedi... sam Kudar Mubat
nie wiedzia³, do czego to prowadzi. Mia³o to co wspólnego z pla-
net¹ Tatooine i grupk¹ istot ludzkich, które na niej ¿y³y, niewinne
i niewiadome swojej donios³ej roli. A mo¿e wiadome? Mo¿e jeden
238
z nich przenikn¹³ te tajemnice, mo¿e ten stary mê¿czyzna, ¿yj¹cy
na bezkresnych przestrzeniach Morza Wydm, o którym s³ysza³
Kudar Mubat...
Smutek wdar³ siê w rozmylania Kudara Mubata, gdy pajê-
czarz przypomnia³ sobie, jak wiele dzia³o siê nadal poza zasiêgiem
w³ókien jego pajêczyny.
Nawet lepiej, uzna³ filozoficznie, ¿e to zmartwienie Palpati-
nea, a nie moje. Prawdziwa m¹droæ polega na tym, by znaæ
swoje ograniczenia.
W³anie zapiewa³ Bilans. Odebra³ myli swojego rodzica
biegn¹ce po jedwabistej sieci neuronowej, która ich ³¹czy³a i by³a
ich domem. To wiadczy o tym, jaki jeste m¹dry. Czy Impera-
tor Palpatine kiedykolwiek o tym pomyla³?
Przez chwilê Kudar Mubat by³ zirytowany, ¿e ma³y zawi¹-
zek podpajêczarza pods³ucha³ jego prywatne rozmylania myla³
dot¹d, ¿e wybra³ odpowiednie neurony, by zapobiec takiemu prze-
p³ywowi danych. Zaraz jednak z³agodnia³.
Teraz ty pokaza³e, ¿e jeste naprawdê m¹dry powiedzia³
ciep³o Kudar Mubat. Wyci¹gn¹³ czarne, kolczaste odnó¿e i pozwoli³
zawi¹zkowi ksiêgowemu wdrapaæ siê na nie. Bêdê ogromnie ¿a³o-
wa³, gdy przyjdzie czas, by... Kudar Mubat przerwa³ w sam¹ porê.
By co? Z koñca odnó¿a zawi¹zek ksiêgowy spojrza³ w górê
na rodzica.
Nic. Nie zawracaj sobie tym g³owy. Kudar Mubat by³
pewien, ¿e ma³y zawi¹zek nie odczyta³ tej konkretnej myli, która
dotyczy³a jego w³asnej nieuchronnej i bliskiej mierci. Zostaw
filozofowanie mnie.
Oczywicie powiedzia³ Bilans. Nie zamierzam post¹piæ
inaczej. Jedynym powodem, dla którego zapyta³em o Bobê Feta...
Tak?
Zapyta³em dlatego ci¹gn¹³ zawi¹zek bo nale¿y siê spo-
dziewaæ, ¿e koszty jego us³ug wzrosn¹ w wyniku tak dramatycz-
nego rozpadu Gildii £owców Nagród. Przecie¿ liczba i jakoæ jego
konkurentów ulegn¹ radykalnemu zmniejszeniu. Nale¿y to uwzglêd-
niæ w naszych obliczeniach co do ewentualnych przysz³ych nego-
cjacji z tym osobnikiem. Chyba ¿e powiedzia³ figlarnie Bilans
rozwi¹¿emy problem Boby Fetta w inny sposób...
To by³a s³uszna uwaga; Kudar Mubat uwiadomi³ sobie, ¿e
sam powinien by³ o tym pomyleæ. Z drugiej strony, posiadanie
dobrze rozwiniêtego, pó³niezale¿nego zawi¹zka w rodzaju Bilansa
239
mia³o tê zaletê, ¿e cokolwiek umknê³o uwadze Kudara Mubata,
móg³ wy³apaæ jego podpajêczarz.
Dziêkujê ci powiedzia³ Kudar Mubat do ma³ego zawi¹z-
ka, nadal przytulonego do jego nogi. Pomylê o tym.
W³aciwie doda³ Bilans mam pewne sugestie.
G³êboko w sercu pajêczyny, któr¹ Kudar Mubat wysnu³ dla
siebie, unosz¹c siê w zimnej pró¿ni pomiêdzy gwiazdami, pajê-
czarz s³ucha³ jakby w³asnych m¹drych i precyzyjnych kalkulacji,
szeptanych mu do ucha przez kogo z zewn¹trz; kogo niemal
autonomicznego.
Z doku cumowniczego na obrze¿ach kompleksu Boba Fett
s³ysza³ krzyki i odg³osy wystrza³ów z miotacza. ¯aden z tych strza-
³ów nie by³ wycelowany w jego stronê, wiêc nie przerywa³ pracy,
kalibruj¹c i reguluj¹c systemy uzbrojenia Niewolnika I.
Odk¹d razem z reszt¹ dru¿yny wystartowali na spotkanie sa-
modzielnego modu³u ³adunkowego orbituj¹cego wokó³ Okr¹glaka,
nie by³o czasu, ¿eby doprowadziæ ca³y sprzêt do u¿ywalnoci.
Zw³aszcza ¿e musia³ dowieæ Bosska do Gildii £owców Nagród
na czas, by móg³ poprowadziæ powstanie separatystów przeciwko
starszynie.
Nituj¹c ogranicznik odrzutu zewnêtrznych dzia³ laserowych,
Fett przypuszcza³, ¿e stary Cradossk ju¿ nie ¿yje. To by³a pierw-
sza rzecz, jak¹ Bossk poprzysi¹g³ zrobiæ po powrocie, kiedy zro-
zumia³, ¿e stary Trandoszanin wys³a³ go po Oph Nar Dinnida tylko
po to, by tam zgin¹³. Kilka zakodowanych transmisji wys³anych
z Niewolnika I do kompleksu Gildii podczas jego podró¿y po-
wrotnej pozwoli³o równie¿ tak zorganizowaæ sprawy, by mieræ
Cradosska sta³a siê pocz¹tkiem przewrotu.
Wystrza³y nie ustawa³y, gdy Boba Fett spawa³ punktowo g³ówne
po³¹czenia uprzê¿y dzia³a. Uzbrojenie Niewolnika I by³o bardzo
rozbudowane i tak zaprojektowane, by nie³atwo da³o siê je usun¹æ;
niektóre obwody siêga³y do najg³êbszych trzewi statku. Zamonto-
wanie wszystkiego z powrotem wymaga³o czasu i drobiazgowej
dok³adnoci; nieraz ju¿ ¿ycie Feta zale¿a³o od uzbrojenia statku
w stopniu nie mniejszym ni¿ od broni przewieszonej przez plecy
i zamontowanej w nadgarstkach i nagolennikach jego stroju. By³ tak
skupiony, ¿e nawet gwa³towne zawirowania polityczne w ³onie Gildii
£owców Nagród nie by³y w stanie rozproszyæ jego uwagi.
240
Zreszt¹, pomyla³, zrobi³em, co do mnie nale¿a³o. Dotkn¹³ son-
d¹ nagich przewodów, odczyta³ napiêcie, cofn¹³ przyrz¹d i pozwo-
li³, by samoreplikuj¹ca siê izolacja pokry³a przewody ¿ó³t¹ war-
stw¹ materia³u ochronnego. A w ka¿dym razie to, co najwa¿niejsze,
poprawi³ siê w mylach. Wkrótce zakoñczy naprawê statku; wie-
dzia³ jednak, ¿e pozostawa³o jeszcze parê spraw, które nale¿y za-
³atwiæ, zanim zadanie zniszczenia Gildii £owców Nagród zostanie
do koñca wykonane. Jeden podzia³, pomiêdzy starym dowódz-
twem a nowicjuszami, nie wystarczy. Z jego obliczeñ wynika³o, ¿e
frakcje podziel¹ siê niemal po po³owie, kiedy agenci Cradosska
zostan¹ wyeliminowani. Niektórzy ze starszyzny, których przy-
wództwo starego Trandoszanina zawsze irytowa³o, przy³¹cz¹ siê
do m³odych, niecierpliwych ³owców, z których czêæ, niechêtna
Bosskowi jako przywódcy separatystów, opowie siê po stronie nie-
dobitków Rady Gildii. W obu frakcjach Boba Fett bêdzie mia³
swoich informatorów i agentów, przekazuj¹cych mu u¿yteczne in-
formacje i podsycaj¹cych podzia³y, podejrzenia i chciwoæ pomiê-
dzy ³owcami. Teraz by³y dwa od³amy; wkrótce bêdzie ich tuzin.
A potem, pomyla³ Boba Fett ch³odno i bez emocji, ka¿dy ³owca
nagród bêdzie musia³ dzia³aæ na w³asn¹ rêkê.
Tego w³anie oczekiwa³ z niecierpliwoci¹.
Zamkn¹³ panel dostêpu wypuk³ego, lni¹cego kad³uba Nie-
wolnika I i popatrzy³ na jego burtê. Lufa dzia³a laserowego, now-
szej i elegantszej wersji instrumentu zag³ady, który dwiga³ na so-
bie Dharhan, celowa³a w przestwór gwiazd widoczny nad g³ow¹.
Dharhan by³ martwy kolejny fragment przesz³oci zosta³ wy-
mazany z pamiêci, jakby nigdy siê nie wydarzy³. W koñcu ca³a
przesz³oæ zniknie, jakby wessana anihiluj¹c¹ energi¹ w serca naj-
starszych gwiazd...
Kolejny powód do zadowolenia.
Boba Fett podszed³ do innego panelu w pobli¿u przednich sil-
ników manewrowych. Za pomoc¹ dekodera wbudowanego w rê-
kawicê otworzy³ pokrywê i zabra³ siê do pracy, odszukuj¹c i od-
twarzaj¹c odpowiednie po³¹czenia w zawi³ych obwodach.
Strzelanina w g³ównym budynku nadal trwa³a. Brzmia³a jak
wy³adowania burzy elektrycznej.
Pewnego dnia, uzna³ Fett, zag³ada Gildii £owców Nagród bê-
dzie tylko wspomnieniem. Ale nic go to nie obchodzi³o; wspo-
mnienia nie mia³y dla niego wiêkszej wartoci.
Nie warto rozpamiêtywaæ przesz³oci...
241
16 Mandaloriañska zbroja
R O Z D Z I A £
&
DZI
Patrzy³a, jak pracuje, a w³aciwie przygotowuje siê do pracy.
Do swojej pracy, pomyla³a Neelah. O jej charakterze mówi³o uzbro-
jenie wszystkie te urz¹dzenia przeznaczone do tego, by reduko-
waæ mieszkañców galaktyki do porzuconych fragmentów okrwa-
wionej albo zwêglonej tkanki. Boba Fett powróci³ z krainy mierci,
z jej szarego przedsionka, w którym przebywa³, i by³ gotów znów
zaj¹æ rêce zadawaniem mierci.
Co to jest? Neelah wskaza³a na przedmiot, który Boba
Fett trzyma³ w rêku. Na pierwszy rzut oka wygl¹da³ na brutalnie
skuteczn¹ broñ, ca³¹ z matowoczarnego metalu, nafaszerowan¹
elektronik¹. Pusta soczewka w tylnej czêci lni¹cej, metalowej
konstrukcji po³yskiwa³a wypuk³oci¹ szk³a. Do czego s³u¿y?
Wyrzutnia rakiet. Boba Fett nie przerwa³ precyzyjnego
zajêcia, by na ni¹ spojrzeæ. Narzêdziem cienkim jak ludzki w³os,
zaimprowizowanym z jednej ze strzykawek robotów medycznych,
zdrapywa³ wysch³¹, grzybopodobn¹ substancjê pozosta³oæ
z pobytu w trzewiach Sarlacka ze skomplikowanych obwodów.
A s³u¿y do tego, jeli umiesz siê ni¹ pos³ugiwaæ, by zabijaæ wiêk-
sz¹ liczbê istot naraz. Z przyjemnie bezpiecznej odleg³oci.
Dziêki za wyjanienie. K¹cik ust Neelah wykrzywi³ siê
w grymasie, który ewentualnemu obserwatorowi wyda³by siê nie-
przyjemny. Ale tego sama mog³am siê domyliæ. Nie myl, ¿e
mo¿esz mnie traktowaæ protekcjonalnie. Po prostu próbowa³am
zacz¹æ z tob¹ co na kszta³t rozmowy. Ale widzê, ¿e nie mieci siê
to w wachlarzu twoich umiejêtnoci.
242
Nie odpowiedzia³. Ruchy zaostrzonej koñcówki sztywnego
drutu odbija³y siê w wizjerze jego he³mu.
G³owica bojowa pocisku umocowanego w wyrzutni z czym
siê dziewczynie kojarzy³a. Z czym, co tkwi³o w jej pamiêci. Ju¿
j¹ kiedy widzia³a, stercz¹c¹ wê¿szym koñcem znad ramienia Fet-
ta równolegle do jego krêgos³upa. Teraz, kiedy broñ le¿a³a pozio-
mo na skrzy¿owanych nogach ³owcy, wydawa³a siê celowaæ w po-
kryty py³em wystêp skalny poród piasków Morza Wydm.
Bliniacze s³oñca zeszkli³y horyzont przyt³aczaj¹cym, suchym ¿a-
rem; Neelah pod zamkniêtymi powiekami nadal widzia³a otaczaj¹-
cy krajobraz w odwróconych kolorach. Nawet w cieniu pochy³ego
wejcia do podziemnej groty Boby Fetta ostre promieniowanie pu-
stynnego wiat³a wysusza³o jej popêkane usta i piek³o w p³ucach
przy ka¿dym oddechu.
Powinna pani piæ wiêcej p³ynów. Nieostry kszta³t wy¿szego
robota medycznego przes³oni³ jej widok. ¯eby uzupe³niæ te, któ-
re nieustannie wyparowuje pani cia³o. Przegubowa koñczyna
podawa³a jej pojemnik z wod¹, czêæ ¿elaznych racji, które Boba
Fett ukry³ na pustyni zaraz po przyjêciu krótkoterminowego zlece-
nia od Hutta Jabby, który zgin¹³ nied³ugo póniej. Fizjologiczne
skutki zaniechania tej czynnoci mog¹ byæ bardzo powa¿ne.
Neelah wziê³a pojemnik od SH
Σ
1-B i wypi³a wodê duszkiem,
z odrzucon¹ do ty³u g³ow¹. Stru¿ki p³ynu cieka³y jej po policz-
kach. Otar³a usta wierzchem d³oni i odstawi³a pojemnik na ¿wiro-
we pod³o¿e obok. SH
Σ
1-B podrepta³ w drug¹ stronê, gdzie w cie-
niu pod nawisem skalnym siedzia³ jego mniej wymowny towarzysz.
Drugi pojemnik na wodê sta³ paruj¹c obok Boby Fetta; ³owca nie
tkn¹³ go od czasu, gdy poda³ mu go robot. Kiedy znowu w³o¿y³
zbrojê zestaw, który trzyma³ w swojej grocie zabezpieczonej za-
szyfrowanym zamkiem, nastawionym na autodestrukcjê w razie
próby w³amania do kryjówki zamieni³ siê z odartego ze skóry
inwalidy w imponuj¹cego eksperta od zabijania, którym by³, za-
nim wpad³ do gard³a Sarlacka. Przymocowanie odzyskanego he³-
mu do ko³nierza bojowego stroju dope³ni³o transformacji. Ju¿ nie
potrzebowa³ wody, uwiadomi³a sobie Neelah, bo sta³ siê samowy-
starczaln¹ jednostk¹, odporn¹ na s³aboci miertelników. A przy-
najmniej takie stwarza³ wra¿enie.
Opar³a siê o wylot jaskini. Ciep³o zgromadzone w kamieniu
grza³o jej plecy. By³ to martwy czas, czas oczekiwania na powrót
Dengara z Mos Eisley. Kiedy wróci jeli wróci, poprawi³a siê
243
w duchu; dostatecznie du¿o s³ysza³a o Mos Eisley, by wiedzieæ, ¿e
w zau³kach i uliczkach kosmoportu mo¿e wydarzyæ siê wszyst-
ko ustal¹ ostateczne plany. Uzale¿nione, rzecz jasna, od tego,
czego Dengar zdo³a siê dowiedzieæ i co za³atwi dziêki swoim kon-
taktom w miecie.
Boba Fett mia³ przynajmniej czym siê zaj¹æ, gdy podwójne
cienie ska³ wyd³u¿a³y siê na piasku. Od ucieczki ze zbombardowa-
nej podziemnej kryjówki Dengara i od zregenerowanego Sarlacka,
który rozci¹gn¹³ macki pomiêdzy pogruchotanymi ska³ami, spê-
dzili tylko jedn¹ mron¹ noc na otwartej przestrzeni, przyciniêci
ciasno jedno do drugiego, by nie zamarzn¹æ. Nawet gdyby mieli
czym rozpaliæ ogieñ, nie omieliliby siê z obawy przed przyci¹-
gniêciem uwagi nocnych jedców Tusken, przemierzaj¹cych Morze
Wydm na grzbietach banthów, które potrafi³y wywêszyæ lady nie-
widoczne w wietle dziennym. Kiedy w koñcu nadszed³ ranek,
³ami¹c fioletem szczyty odleg³ych gór wyrastaj¹cych z pustyni,
Boba Fett wydawa³ siê mieæ najwiêcej si³ z nich trojga, jakby
w ciemnoci zdo³a³ wch³on¹æ wyciekaj¹c¹ energiê pozosta³ej dwójki.
Poprowadzi³ ich, najpierw b³¹dz¹c trochê, ale z coraz wiêksz¹ pew-
noci¹ w miarê, jak rozpoznawa³ punkty orientacyjne w okolicy.
Podobnie jak inni najemnicy i podejrzane typy pracuj¹ce dla zmar-
³ego Jabby a przynajmniej ci, którzy mieli na tyle rozumu, by nie
ufaæ z³owrogiemu Huttowi Boba Fett umieci³ najpotrzebniejsze
zapasy poza ¿elaznymi drzwiami roz³o¿ystego pa³acu Jabby. Kie-
dy w jednym miejscu zgromadzi³o siê tylu intrygantów i zdrajców,
zawsze istnia³a mo¿liwoæ, ¿e wczeniej czy póniej trzeba bêdzie
stamt¹d uciekaæ, walcz¹c o przetrwanie. Sprzêt, który ukry³ Fett
broñ, zapasowa zbroja, modu³y ³¹cznoci gwarantowa³, ¿e cen¹
za zmuszenie go do ucieczki bêdzie mieræ jego przeladowców.
Z drugiej strony Neelah zauwa¿y³a, ¿e ³owca nie mia³ zwycza-
ju marnowania czegokolwiek. Siedzia³a u wejcia do groty, wydr¹-
¿onej w macierzystej skale, a potem zakamuflowanej, i patrzy³a,
jak Boba Fett odtwarza samego siebie kawa³ek po kawa³ku. Nie
odrzuci³ ¿adnego elementu uzbrojenia ani zbroi, uszkodzonego so-
kami trawiennymi Sarlacka, dopóki nie obejrza³ go dok³adnie i nie
uzna³, ¿e nie da siê go naprawiæ. Ocali³ wiêkszoæ osobistej broni
i sprzêtu, które mia³ ze sob¹, gdy widzia³a go w pa³acu Jabby;
tylko ma³y miotacz pod wp³ywem pobytu w ¿o³¹dku Sarlacka za-
mieni³ siê w stopion¹ bry³kê metalu, a ³adunki wybuchowe stano-
wi¹ce napêd dla grubszej amunicji wyciek³y, pozostawiaj¹c naboje
244
puste i bezu¿yteczne. Zosta³y zast¹pione swoimi dok³adnymi du-
plikatami wyjêtymi z zapieczêtowanych pojemników, które Fett
przechowywa³ w g³êbi groty.
Jakby siê obserwowa³o robota, pomyla³a Neelah nie po raz
pierwszy. Albo jak¹ imperialn¹ machinê bojow¹, zdoln¹ do na-
prawiania w³asnych usterek i uszkodzeñ. Otoczy³a kolana ramio-
nami i patrzy³a dalej, jak ludzkie elementy Boby Fetta chowa³y siê
pod kolejnymi warstwami zbroi i sprzêtu bojowego, jak gdyby
twarda maszyneria zastêpowa³a miêkk¹, poranion¹ tkankê ukryt¹
pod spodem. W¹ski wizjer he³mu skry³ ostatnie lady tego, co by³o
w nim ludzkie: oczy takie same jak u ka¿dego innego miertelnika
i wytrawione kwasem cia³o, którego zatruta krew wys¹cza³a siê
przez pory.
Pacjent lekcewa¿y wszelkie nakazy terapii. Do wiado-
moci Neelah przebi³ siê wysoki g³os SH
Σ
1-B. I ja, i 1e-XE
próbowalimy mu to zakomunikowaæ, staraj¹c siê uwiadomiæ ko-
niecznoæ odpoczynku. W przeciwnym wypadku powa¿na recesja
fizjologiczna mo¿e zagroziæ jego ¿yciu.
Neelah spojrza³a na robota, który przydrepta³ i stan¹³ obok
niej.
Naprawdê? Koñcówki przegubowych koñczyn robota
stuknê³y o siebie, imituj¹c nerwow¹ reakcjê ¿ywej istoty. I dlate-
go tak siê gor¹czkujesz?
Oczywicie. SH
Σ
1-B zwróci³ w jej stronê soczewki apa-
ratu diagnostycznego. Tak nas zaprogramowano. Gdyby by³ ja-
ki sposób, by zainicjowaæ zmianê naszych podstawowych za³o-
¿eñ konstrukcyjnych, nawet przez ca³kowite wymazanie pamiêci,
mo¿e byæ pani pewna, ¿e 1e-XE i ja natychmiast bymy siê jej
poddali, niezale¿nie od tego, jak dezorientuj¹ce by to by³o. £atanie
i naprawianie rzekomo rozumnych istot, które wci¹¿ od nowa na-
ra¿aj¹ siê na sytuacje zagra¿aj¹ce ¿yciu, jest niewdziêcznym zajê-
ciem, od którego nigdy nie ma odpoczynku.
Wiecznoæ. Zapia³ 1e-XE, który do³¹czy³ do towarzysza.
Znu¿enie.
Zwiêle powiedziane. SH
Σ
1-B kiwn¹³ g³ow¹ z uznaniem.
Spodziewam siê, ¿e bêdziemy nak³adaæ sterylne banda¿e i apliko-
waæ anestetyki, dopóki zêby naszych przek³adni ca³kiem siê nie
zetr¹.
Taki wasz los westchnê³a Neelah. A jeli chodzi o Bobê
Fetta odwróci³a g³owê w stronê ³owcy nagród, który nadal czyci³
245
wewnêtrzne obwody wyrzutni rakietowej to nie martwi³abym siê
o niego. Zajêlicie siê nim, kiedy naprawdê tego potrzebowa³. Ale
teraz... pokrêci³a g³ow¹ z niechêtnym, ale autentycznym podzi-
wem ...teraz wasze lekarstwa nie s¹ mu ju¿ potrzebne.
Trudno daæ wiarê takiej diagnozie. Robot by³ wyranie
wzburzony. Osobnik, o którym mówimy, sk³ada siê z cia³a i ko-
ci jak ka¿da inna ¿ywa istota...
Naprawdê? Neelah wiedzia³a, ¿e to prawda, jednak pa-
trz¹c na Bobê Fetta nie mog³a nie zadaæ sobie tego pytania.
Ale¿ oczywicie. Robot podskoczy³ jak oparzony.
I w zwi¹zku z tym istniej¹ pewne granice jego wytrzyma³oci i mo¿-
liwoci.
I tu siê mylicie. Neelah opar³a siê znowu o cianê przy
wejciu do jaskini. Mia³a nadziejê, ¿e Dengar nied³ugo wróci. Gdyby
ci, którzy odpowiadali za bombardowanie, postanowili wróciæ i po-
prawiæ robotê, Boba Fett pewnie by prze¿y³, ale jej szanse by³y
znacznie mniejsze. Fett planowa³, ¿e wyprawi j¹ i Dengara i oczy-
wicie siebie samego poza Tatooine, w przestrzeñ miêdzygwiezd-
n¹, gdzie bêd¹ bezpieczni przynajmniej przez chwilê. Mo¿e dosta-
tecznie d³ugo, by zacz¹æ realizowaæ nowe plany. Jedyn¹ przeszkod¹
by³ brak sprzêtu komunikacyjnego, którego potrzebowa³ Fett. Nie
móg³ udaæ siê do Mos Eisley, by go kupiæ lub ukraæ, nie zdradza-
j¹c faktu, ¿e nadal ¿yje; to dlatego zamiast niego do kosmoportu
wyprawi³ siê Dengar. Ale jeli mu siê nie uda, pomyla³a Neelah,
co wtedy? Razem z Fettem utknie tu, czekaj¹c ju¿ nie na Dengara,
tylko na nastêpn¹ istotê, która spróbuje ich wyeliminowaæ.
Przez ten czas robot medyczny nie przestawa³ argumentowaæ:
Jak mogê siê myliæ? Moje oprogramowanie z zakresu ludz-
kiej fizjologii jest niezwykle obszerne...
W takim razie wolno siê uczysz. Neelah zamknê³a oczy
i opar³a g³owê o tward¹ poduszkê ska³y. Kiedy masz do czynie-
nia z kim takim jak Boba Fett, nie ma decyduj¹cego znaczenia to,
co jest w nim ludzkiego. Tylko to, co jest w nim nieludzkie.
Dengar zostawi³ grawicykl na suchym, pokrytym py³em wzgórzu
niedaleko Mos Eisley, a resztê drogi do kosmoportu pokona³ pieszo.
Uzna³, ¿e w ten sposób bêdzie mniej zwraca³ uwagê. A w tym mo-
mencie ostatni¹ rzecz¹, jakiej by sobie ¿yczy³, by³o przyci¹ganie
uwagi w ka¿dym razie uwagi nie tych istot, co trzeba.
246
Zanim ruszy³ jedn¹ z pieszych cie¿ek, które prowadzi³y do
zau³ków Mos Eisley, wyrwa³ parê suchych krzaków i pospiesznie
zamaskowa³ nimi grawicykl. Sfatygowany, jednoosobowy pojazd
o napêdzie antygrawitacyjnym nale¿a³ kiedy do kogo innego
Big Gizz, jego poprzedni w³aciciel, a zarazem przywódca jednego
z najokrutniejszych gangów grawicyklistów, rozbi³ go i spali³. Gizz
by³ dostatecznie twardy i zdeprawowany, by nale¿eæ do najbar-
dziej cenionych pracowników Jabby, nie doæ jednak twardy, by
ocaliæ swoj¹ skórê; zreszt¹ osobom pracuj¹cym dla Jabby nikt nie
wró¿y³ d³ugiego ¿ycia. Jeli nie zginê³y podczas pracy, w³asna gwa³-
towna natura sprowadza³a na nie zgubê. Dengar zawsze uwa¿a³,
¿e wysokie stawki, jakie p³aci³ Jabba, nie s¹ warte takiego ryzyka.
Big Gizz i tak mia³ wiêcej szczêcia ni¿ inni po wypadku zosta³o
z niego doæ, by da³o siê go zeskrobaæ i po³ataæ. Cokolwiek teraz
robi³, na pewno za³atwi³ sobie nowy rodek transportu.
Przysadzista, niechlujna sylwetka Mos Eisley pojawi³a siê w za-
siêgu wzroku Dengara, gdy schodzi³ w dó³ ostatniego, ¿wirowego
zbocza. Na piechotê nie porusza³ siê wcale du¿o wolniej ni¿ grawi-
cyklem, którym przejecha³ Morze Wydm od miejsca, gdzie zostawi³
Neelah i Bobê Fetta. Kiedy Dengar go znalaz³, pojazd by³ bezu¿y-
tecznym wrakiem, a jego pogruchotane fragmenty dobitnie wiad-
czy³y o tym, jak zakoñczy³a siê ostatnia przeja¿d¿ka Big Gizza.
Dengar wymieni³ uszkodzone czêci, dokupi³ nawet niektóre obwo-
dy silnika repulsorowego, które by³y zbyt spalone, by da³o je siê
naprawiæ, a potem ukry³ pojazd w pobli¿u swojej g³ównej kryjówki
na pustyni. W ¿yciu ³owcy nagród dzia³aj¹cy pojazd, nawet tak po-
obijany i powolny, móg³ zadecydowaæ o tym, czy odbierze siê na-
grodê za cenny towar, czy te¿ skoñczy w charakterze koci rozw³ó-
czonych przez padlino¿erców zamieszkuj¹cych Morze Wydm.
Bliniacze s³oñca Tatooine zabarwi³y wieczorne niebo jaskra-
wym oran¿em, gdy Dengar zbli¿a³ siê do granic kosmoportu. Wy-
kopanie grawicykla spod zwa³owiska ska³ i usypanych od nowa
wydm zajê³o mu wiêcej czasu, ni¿ siê spodziewa³. Pojazd le¿a³ na
g³êbokoci ponad dwóch metrów, a znalaz³ go tylko dziêki temu,
¿e by³ doæ przewiduj¹cy, by wyposa¿yæ go w krótkozasiêgowy
znacznik naprowadzaj¹cy. Mia³em szczêcie, pomyla³ kwano,
kiedy w koñcu zdo³a³ wygrzebaæ maszynê spod piasku i urucho-
miæ silnik. P³yty przednich stabilizatorów zgiê³y siê niemal w pó³
przywalone g³azem, który uderzy³ w pojazd; ka¿dy ruch choæ odro-
binê szybszy ni¿ pe³zanie powodowa³ wibracje i wstrz¹sy wzd³u¿
247
ramy i przechodzi³ zaraz w ruch wirowy, który pos³a³by Dengara
na ziemiê, gdyby nie zredukowa³ ci¹gu silnika. Uszkodzenia grawi-
cykla spowodowa³y, ¿e musia³ obraæ bardziej krêt¹ ni¿ normalnie
trasê przez pustkowia Morza Wydm; mo¿e zdo³a³by przegoniæ ban-
tha jedców Tusken, ale na pewno nie wystrza³ z ich starowiec-
kiej, ale nadal skutecznej broni.
Szukasz czego konkretnego? zakapturzona postaæ, z cha-
rakterystyczn¹ wygiêt¹ tr¹b¹, przy³¹czy³a siê do Dengara, gdy tyl-
ko min¹³ pierwsze niskie, bezkszta³tne budynki. Znam w tej dziel-
nicy istoty, które zaspokoj¹... ka¿de gusta.
Taa... za³o¿ê siê. Dengar przepêdzi³ gestem natrêtn¹ isto-
tê. Zabieraj siê st¹d, jasne? Znam to miejsce.
Przepraszam. Stworzenie obr¹bkiem ³achmana zamiot³o
kurz, k³aniaj¹c siê lekko. Przez pomy³kê wzi¹³em pana... za nowo
przyby³ego.
Dengar ruszy³ dalej szybszym krokiem. To by³o niefortunne
spotkanie; mia³ nadziejê, ¿e dotrze niezauwa¿ony do kantyny w cen-
trum Mos Eisley. W kosmoporcie roi³o siê od ró¿nej maci infor-
matorów i kapusiów, którzy zarabiali na ¿ycie, wydaj¹c innych
imperialnym si³om bezpieczeñstwa albo komukolwiek sporód prze-
stêpców i pok¹tnych handlarzy, zainteresowanych czyim przyby-
ciem czy wyjazdem z miasta. Z tego w³anie wzglêdu Mos Eisley
rozwalaj¹cy siê port na prowincjonalnej planecie przyci¹ga³ ³ow-
ców nagród z ca³ej galaktyki. Jeli siê posiedzia³o tu wystarczaj¹co
d³ugo, zawsze us³ysza³o siê o czym, na czym mo¿na by³o zarobiæ.
Mia³o to jednak swoje z³e strony, o czym Dengar doskonale wie-
dzia³: trudno by³o utrzymaæ w ukryciu swoje sprawy. Parê s³ów
wyszeptanych do w³aciwego ucha i cz³owiek czy inna istota
sam stawa³ siê zwierzyn¹.
W tej chwili nie przypuszcza³ jednak, by kto go szuka³; by³
przecie¿ tylko p³otk¹. Mog³o siê to jednak szybko zmieniæ, gdyby
kto siê dowiedzia³, ¿e pracuje teraz z Bob¹ Fettem. Wspó³praca
z najlepszym ³owc¹ nagród galaktyki sprowadza³a jednoczenie na
g³owê Dengara ma³o po¿¹dany baga¿ intrygi, spiski i wrogoæ in-
nych istot, które mog³y dojæ do wniosku, ¿e pozbycie siê kogo,
kto jest tak blisko Fetta jak Dengar, bêdzie dla nich ze wszech miar
korzystne. Atak bombowy udowodni³, ¿e Boba Fett mia³ bardzo
zdeterminowanych wrogów. Gdyby siê dowiedzieli, ¿e drugoligowy
³owca nagród sta³ siê pomocnikiem tego, który ci¹gn¹³ na siebie ich
zapiek³y gniew, mogliby go wyeliminowaæ choæby dla zasady.
248
Te i inne niepokoj¹ce myli kr¹¿y³y po g³owie Dengara, gdy
szed³ ma³o przyjemnymi i rzadko uczêszczanymi zau³kami. Na
jego widok stadko chudych szczurów mietnikowych rozpierzch³o
siê, nurkuj¹c do swoich nor wygrzebanych w grubej warstwie za-
legaj¹cych ulicê odpadków. Skrzecza³y z oburzenia i wymachiwa-
³y za nim prymitywnymi, ostrymi narzêdziami do przetrz¹sania
mieci. Szczury przynajmniej nikomu nie donios¹ o jego obecno-
ci w kosmoporcie; zwyk³y trzymaæ siê razem, zachowuj¹c wy-
nios³y stosunek do istot wiêkszych od siebie.
Dengar zatrzyma³ siê, ¿eby wyjrzeæ zza wêg³a. Z miejsca,
w którym siê znalaz³, mia³ dobry widok na centralny plac Mos
Eisley. Nie zobaczy³ nic specjalnie niepokoj¹cego tylko parê im-
perialnych szturmowców na leniwym patrolu, którzy dgali lufami
blasterów zawartoæ osmalonego wózka towarowego Jawów. Ka-
wa³ki wyszabrowanych robotów oderwane cz³onki, g³owy z na-
dal migaj¹cymi sensorami optycznymi i syntezatorami mowy po-
jêkuj¹cymi pod wp³ywem szoku pozrywanych obwodów wypad³y
z wózka i rozsypa³y siê po ziemi. Jawa potrz¹sn¹³ piêciami ukry-
tymi w obszernych rêkawach, wykrzykuj¹c piskliwym g³osem swo-
je ¿ale do ubranej w bia³¹ zbrojê postaci.
Nikt z przechodz¹cych przez plac i krêc¹cych siê po nim stwo-
rzeñ nie zaszczyci³ tej sceny wiêcej ni¿ spojrzeniem lekkiego zacieka-
wienia, z wyj¹tkiem pary osiod³anych dewbacków, przywi¹zanych
w pobli¿u. Zwierzêta prycha³y i drapa³y pazurami, z instynktown¹
awersj¹ usuwaj¹c siê jak najdalej od ha³aliwego Jawy. Szturmowcy
nie przeszkadzali Dengarowi. Bardziej przejmowa³ siê tymi, co znaj-
dowali siê po drugiej stronie barykady najrozmaitszymi ciemnymi
typami, które lepiej siê orientowa³y w aktualnej sytuacji i szuka³y
tylko okazji, by tê wiedzê zamieniæ na garæ kredytów.
Dengar cofn¹³ g³owê. Z ostro¿noci¹ zawsze ³atwo przesa-
dziæ w obie strony. Jej nadmiar spowalnia³ dzia³ania, niedostatek
za móg³ byæ zabójczy. Dengar ju¿ dawno zdecydowa³, ¿e woli
byæ przesadnie ostro¿ny ni¿ martwy.
Trzymaj¹c siê blisko rozwalonych bia³ych cian znalaz³ tylne
wejcie do kantyny. Zerkn¹³ przez ramiê, wszed³ w znajom¹ ciem-
noæ i zacz¹³ przeciskaæ siê miêdzy klientami. Niewiele oczu i in-
nych organów sensorycznych zwróci³o siê w jego stronê, by za
chwilê powróciæ do dyskretnego szmeru rozmów o interesach.
Opar³ siê ³okciami o bar.
Szukam Codeka Santhananana. By³ tu ostatnio?
249
Ten sam paskudny barman, którego pamiêta³ ze wszystkich
poprzednich wizyt, pokrêci³ g³ow¹.
Tego gocia przewiercili ju¿ parê miesiêcy temu. Tu¿ przed
drzwiami. Dwa roboty naprawcze skroba³y plamê przed dwie stan-
dardowe jednostki czasu, ale nie zesz³a. Barman pamiêta³, co
Dengar zwyk³ u niego zamawiaæ: izotan z wod¹, podwójna porcja,
stan¹³ na kontuarze. Blizny na twarzy barmana zmieni³y kszta³t,
gdy przymru¿y³ jedno oko, spogl¹daj¹c na Dengara.
Mia³ u ciebie d³ugi?
Dengar poci¹gn¹³ ³yk trunku; odwodni³ siê, jad¹c na zdezelo-
wanym grawicyklu przez Morze Wydm.
Mo¿liwe.
Hmm, u mnie mia³ je na pewno warkn¹³ barman. Nie
podoba mi siê, kiedy moi klienci daj¹ siê zabiæ, a ja wychodzê na
g³upca. Gwa³townymi ruchami wyciera³ szklankê poplamion¹
cierk¹. Tutejsze stworzenia powinny czasem pomyleæ o in-
nych, a nie tylko o sobie.
Wys³uchiwanie narzekañ barmana nie posuwa³o Dengara do
przodu. Wypi³ napój do po³owy i odsun¹³ od siebie.
Dopisz to do mojego rachunku.
Przeszed³ przez pogr¹¿ony w cieniu rodek kantyny. Rozgl¹da³
siê dooko³a jak najuwa¿niej, unikaj¹c jednak bezporedniego kon-
taktu wzrokowego. Wród sta³ych bywalców kantyny by³y i takie
gor¹ce g³owy, które na podobn¹ niedyskrecjê reagowa³y z wyj¹tko-
w¹ gwa³townoci¹; nawet gdyby nie skoñczy³ rozci¹gniêty na mo-
krej pod³odze, nie chcia³ w ten sposób zwracaæ na siebie uwagi.
Proszê mi wybaczyæ po¿a³owania godny brak manier d³oñ
o rozdwojonych pazurach chwyci³a Dengara za rêkaw ale zupe³-
nie niechc¹cy pods³ucha³em...
Dengar zerkn¹³ w bok i zobaczy³ wpatrzone w siebie czarne
paciorki oczu o rednicy nie wiêkszej ni¿ kilka centymetrów, nale-
¿¹ce do aeropteryksa z Qnithian. Stworzenie trzyma³o drugim ze-
stawem pazurów szk³o powiêkszaj¹ce przy jednym oku, które przez
to wygl¹da³o jak napuchniête.
Dengar nie by³ zaskoczony. W kantynie trudno by³o utrzymaæ
w tajemnicy swoje sprawy, jeli podnios³o siê g³os choæby o ton
powy¿ej szeptu.
Przejdmy do jednej z nisz zaproponowa³. By³y dosta-
tecznie oddalone od zat³oczonego rodka kantyny, by zapewniæ
pewn¹ dozê prywatnoci. Chodmy!
250
Qnithianin pocz³apa³ za nim na sp³aszczonych koñcach wy-
strzêpionych szarych skrzyde³, ca³kowicie niezdatnych do lotu.
Z trudem usadowi³ siê naprzeciwko Dengara we wnêce, otaczaj¹c
siê skrzyd³ami jak pierzastym p³aszczem.
S³ysza³em, jak wspomnia³e o biednym Santhanananie.
Spod skrzyde³ wysunê³a siê uzbrojona w pazury rêka; pos³u¿y³a
Qnithianinowi do podrapania siê r¹czk¹ od lupy. Spotka³ go,
niestety, smutny koniec.
Taa... to prawdziwa tragedia. Dengar opar³ ³okcie o stó³ i po-
chyli³ siê do przodu. Chcia³ zakoñczyæ sprawê, zanim barman zacznie
go naciskaæ, ¿eby uregulowa³ swój rachunek. Przede wszystkim
jednak chcia³bym wiedzieæ, czy kto przej¹³ po nim interes.
Aeropteryks przeniós³ szk³o powiêkszaj¹ce do drugiego oka.
Zmar³y Santhananan by³ zaanga¿owany w mnóstwo przed-
siêwziêæ zaskrzecza³. Prowadzi³ wiele rodzajów dzia³alnoci,
niektóre nawet legalne. Które konkretnie ma pan na myli?
Nie ze mn¹ ta gadka. Dobrze wiesz, co mam na myli.
Dengar rozejrza³ siê po kantynie i dopiero potem spojrza³ znów na
Qnithianina. Us³ugi komunikacyjne, którymi siê zajmowa³. To
one mnie interesuj¹.
Ach, tak... Qnithianin w zamyleniu k³apn¹³ parê razy
dziobem. Ma pan doprawdy niezwyk³e szczêcie. Tak siê sk³a-
da, ¿e nad tym segmentem jego dzia³alnoci... ja w tej chwili spra-
wujê kontrolê.
Rzeczywicie, niezwyk³e szczêcie mo¿na to by³o i tak na-
zwaæ. Dengar zastanawia³ siê przez chwilê, w jakich okoliczno-
ciach zgin¹³ Santhananan i jak wiele wspólnego mia³ z tym ten
Qnithianin. Ale tak naprawdê to nie by³a jego sprawa.
Oferujemy wszelkie rodzaje us³ug komunikacyjnych ci¹-
gn¹³ Qnithianin md³ym, ³agodnym g³osem. Jestem pewien, ¿e
bêdê móg³ panu pomóc.
Nie w¹tpiê. Dengar spojrza³ twardym wzrokiem na lupê
i b³ysk inteligencji w oczach po jej drugiej stronie. A wiêc do
rzeczy. Muszê wys³aæ hiperprzestrzenn¹ kapsu³ê komunikacyjn¹...
Doprawdy? Pióra nad jednym z oczu unios³y siê pytaj¹-
co. To kosztowna propozycja. Nie twierdzê, ¿e nie da siê tego
za³atwiæ. Ale... poniewa¿ nie robilimy do tej pory ze sob¹ intere-
sów, oczekujê p³atnoci z góry.
Dengar wyci¹gn¹³ z kieszeni kurtki niewielk¹ sakiewkê. Roz-
sup³a³ j¹ i wysypa³ na stó³ zawartoæ.
251
Wystarczy?
Nawet bez lupy oczy Qnithianina rozszerzy³y siê.
Mylê... rozdwojone pazury siêgnê³y po kupkê kredytów
...¿e ubijemy interes.
Nie tak prêdko. Dengar chwyci³ cienki przegub tamtego
i przycisn¹³ cienkie koci jego rêki do sto³u. Teraz dostaniesz po³o-
wê, a drugie pó³, kiedy us³yszê, ¿e wiadomoæ dotar³a na miejsce.
Doskonale. Qnithianin patrzy³, jak Dengar dzieli kredy-
ty na dwie kupki, z których jedna powêdrowa³a z powrotem do
sakiewki, a potem do kieszeni jego kurtki. Niestety, jest to stan-
dardowa procedura. Ale mogê to znieæ. Chwyci³ w pazury po-
zosta³e kredyty i wetkn¹³ gdzie pod przypominaj¹ce p³aszcz skrzy-
d³a. A zatem... jak ma brzmieæ wiadomoæ?
Dengar zawaha³ siê. Wiedzia³, do jakiego stopnia mo¿e zaufaæ
Codekowi Santhanananowi prowadzi³ z nim interesy ju¿ wcze-
niej ale ten Qnithianin by³ niewiadom¹. Mimo wszystko... w tej
chwili nie mia³ wyboru. A jeli Qnithianin chcia³ otrzymaæ drug¹
po³owê p³atnoci za swoje us³ugi, liczba innych transakcji, jakie
móg³by wymyliæ, by³a ograniczona.
W porz¹dku. Dengar pochyli³ siê jeszcze bardziej nad sto-
³em, a¿ zobaczy³ w³asne odbicie w czarnych, lni¹cych oczach
Qnithianina. Tylko trzy s³owa.
Jakie?
Boba Fett powiedzia³ Dengar ¿yje.
Qnithianin uniós³ obie pierzaste brwi.
To ma byæ ta wiadomoæ? Ca³a? Uniós³ i opuci³ skrzy-
d³a, co mia³o oznaczaæ wzruszenie ramionami. To trochê... Wy-
dajesz tak¹ dzik¹ kwotê kredytów, ¿eby wys³aæ jaki g³upi ¿art?
Qnithianin przygl¹da³ mu siê przez swoj¹ lupê. Zreszt¹ i tak nikt
w to nie uwierzy. Wszyscy wiedz¹, ¿e Bobê Fetta po¿ar³ Sarlacc.
Kilku by³ych pracowników Jabby przysz³o zaraz tutaj, ¿eby wszyst-
ko opowiedzieæ.
I bardzo dobrze. Mam nadziejê, ¿e kto postawi³ im drinka.
Wygl¹da pan na powa¿n¹ osobê. I p³aci pan powa¿nymi
kredytami. Oko za szk³em powiêkszaj¹cym zamruga³o. Czy
chce pan powiedzieæ... ¿e s³ynny Boba Fett naprawdê ¿yje?
Nie twój interes warkn¹³ Dengar. P³acê ci za to, ¿eby
wys³a³ tê wiadomoæ tam, gdzie powinna dotrzeæ.
Jak pan sobie ¿yczy odpar³ Qnithianin. To znaczy do-
k³adnie gdzie?
252
Na planetê Kuat. Ma j¹ otrzymaæ pan Kuat.
Ho, ho... pióra Qnithianina zadr¿a³y, gdy zako³ysa³ siê na
swoim siedzeniu. To dopiero ciekawostka. Co ka¿e panu przy-
puszczaæ, ¿e dyrektor generalny Zak³adów Stoczniowych Kuat
by³by zainteresowany tego rodzaju wiadomoci¹? Niezale¿nie od
tego, czy jest prawdziwa czy nie?
Ju¿ ci mówi³em odpar³ Dengar przez zaciniête zêby. Jesz-
cze chwila, a z³apie za lupê Qnithianina i zgniecie j¹ go³ymi rêka-
mi. To nie twój interes.
Ach... A jednak... aeropteryks otworzy³ dziób w nieuda-
nej imitacji umiechu humanoida. Jestemy teraz partnerami w in-
teresach. Jeli Boba Fett ¿yje... na pewno s¹ inni, którzy byliby
zainteresowani tym raczej intryguj¹cym faktem.
Dengar spojrza³ na Qnithianina.
Kiedy Santhananan kierowa³ tym interesem, wiedzia³, ¿e
jego klienci kupuj¹ co wiêcej ni¿ tylko us³ugi komunikacyjne.
Kupowali równie¿ to, ¿e trzyma³ gêbê na k³ódkê.
Ale teraz nie rozmawia pan z Santhanananem. Spojrzenie
za szk³em powiêkszaj¹cym pozosta³o niezm¹cone. Tylko ze mn¹.
I tymi, którzy za mn¹ stoj¹. Nie jestem ca³kowicie niezale¿nym
agentem, jak to by³o za czasów Santhananana... Z drugiej strony,
mo¿e w³anie dlatego on jest martwy, a ja nie. Powiedzmy po
prostu, ¿e mam pewne dodatkowe koszty... które muszê pokryæ.
Skierowa³ uchwyt lupy na Dengara. Za co powinien mi pan byæ
wdziêczny.
Jasne, jestem ci bardzo wdziêczny. Dengar pokrêci³ g³o-
w¹ z niesmakiem. Na tym polega³ problem z robieniem interesów
w Mos Eisley; zawsze trzeba siê by³o komu op³acaæ, wrêczaæ
³apówki... kredyty albo informacje. A po odliczeniu tego, co zosta-
wi³ sobie na drug¹ ratê p³atnoci, by³ praktycznie bez pieniêdzy. To
pozostawia³o mu tylko jeden towar na wymianê.
Chcesz wiedzieæ, dlaczego Kuat bêdzie zainteresowany t¹
wiadomoci¹? Powiem ci. Dlatego, ¿e bardzo siê stara³ o to, ¿eby
Boba Fett zgin¹³. Dotar³a do was wiadomoæ o ataku bombowym
na Morzu Wydm?
Oczywicie powiedzia³ Qnithianin. Wstrz¹sy sejsmicz-
ne naruszy³y nawet ciany none w ca³ym Mos Eisley. Dopraw-
dy... Imperialna Marynarka nie mo¿e organizowaæ takich operacji
i oczekiwaæ, ¿e nikt tego nie zauwa¿y.
To nie by³a Imperialna Marynarka. To sprawa prywatna.
253
Tak? A jak to udowodnisz?
Dengar siêgn¹³ do kieszeni kurtki, obok sakiewki z kredytami,
i wyj¹³ co wiêkszego i ciê¿szego, co znalaz³, kiedy odkopywa³
uszkodzony grawicykl. Ju¿ tam na miejscu otrzepa³ piasek z urz¹-
dzenia matowej kuli, która wype³ni³a jego d³oñ swoim ciê¿arem
i gronym potencja³em mo¿liwoci i odczyta³ s³owa i numer se-
ryjny wyryty na jego grubej, opancerzonej powierzchni. Kiedy za
je czyta³ i kiedy uwiadomi³ sobie, co oznacza³y, wszystkie jego
plany w jednej chwili uleg³y zmianie. To one spowodowa³y, ¿e
przyjecha³ do Mos Eisley i rozmawia³ teraz z ekspedytorem wia-
domoci w rodzaju tego Qnithianina. Ta rozmowa nie by³a czê-
ci¹ planów Boby Fetta. Dengar dzia³a³ teraz na w³asn¹ rêkê.
Poda³ Qnithianinowi kulê, z której wystawa³y na zewn¹trz
dwa wyrostki.
Przyjrzyj siê temu.
Kula znalaz³a siê w pazurach aeropteryksa, zanim ten zorien-
towa³ siê, z czym ma do czynienia. O ma³o jej nie upuci³, ale
nerwowym ruchem zdo³a³ przycisn¹æ j¹ do blatu sto³u, by nie pod-
skakiwa³a. Z nerwowym, nieartyku³owanym skrzekiem z g³êbi pie-
rzastego brzucha rzuci³ kulê z powrotem w stronê Dengara.
O co chodzi? Dengar pozwoli³ sobie na okrutny umiech,
rozkoszuj¹c siê jego przera¿eniem. Co ciê wystraszy³o?
Oszala³e? Qnithianin gapi³ siê na niego, nie pomagaj¹c
sobie nawet lup¹. Wiesz, co to jest?
Oczywicie odpar³ lekko Dengar. To zmiennofazowy
detonator atmosferyczny do imperialnej bomby zmiataj¹cej klasy
M-12. Jeli jest taki sam jak inne, z jakimi mia³em do czynienia,
zosta³ ustawiony na zdetonowanie doczepionego ³adunku przy od-
notowaniu ró¿nicy cinienia o dwadziecia milibarów. Umiech-
n¹³ siê szerzej. Dobrze, ¿e nie jest pod³¹czony do ³adunku, co?
Ty kretynie! kula w pazurach Qnithianina dr¿a³a. W tym
zapalniku jest i tak doæ materia³u wybuchowego, ¿eby wysadziæ
w powietrze po³owê Mos Eisley!
Uspokój siê. Dengar odebra³ detonator Qnithianinowi.
Jest zimny. Wy³¹czony. Bezpieczny. Popatrz... odwróci³ kulê
w stronê tamtego, pokazuj¹c mu niewielki czytnik danych wielko-
ci paznokcia. Widzisz te cztery czerwone diody? wiec¹ siê?
Qnithianin potrz¹sn¹³ g³ow¹.
Nie. Uniós³ lupê i przyjrza³ siê kuli bli¿ej. W ogóle nie
widzê ¿adnych wiate³.
254
W³anie. Dengar po³o¿y³ detonator na stole miêdzy nimi.
To niewypa³. Te zapalniki w warunkach polowych maj¹ wspó³-
czynnik awaryjnoci siêgaj¹cy niemal dziesiêciu procent. Dlatego
w³anie Imperialna Marynarka ju¿ ich nie u¿ywa; przeszli na bar-
dziej niezawodne detonatory oparte na falach grawitacyjnych,
wmontowane w obudowê bomby. Nie da siê ich od³¹czyæ od ³a-
dunku wybuchowego tak jak te. To powiniene uznaæ za pierwszy
dowód, ¿e to nie Imperium zbombardowa³o pustyniê.
Hmm... nastroszone pióra Qnithianina opad³y. Wygl¹-
da na to, ¿e masz... niezwykle bogat¹ wiedzê w tym zakresie.
Pracowa³em nie tylko jako ³owca nagród.
Podziwiam twoj¹ wszechstronnoæ powiedzia³ Qnithia-
nin. To bardzo u¿yteczna cecha u istoty rozumnej. Ostro¿nie
dotkn¹³ kuli r¹czk¹ lupy. Przyznajê... przekona³e mnie, ¿e nie
jest to urz¹dzenie wojsk Imperium. Nie widzê jednak zwi¹zku miê-
dzy tym zapalnikiem a Kuatem.
Obejrzyj go dok³adnie. Dengar podsun¹³ kulê pod lupê.
Widzisz numer seryjny? Wszystkie takie urz¹dzenia zosta³y wy-
produkowane przez jeden zak³ad zbrojeniowy, który jest podwy-
konawc¹ Zak³adów Stoczniowych Kuat na planecie Kuat. S¹ ko-
lejno ponumerowane, a ich liczba siêga æwieræ miliona. Wszystkie
zapalniki oznaczone numerami poni¿ej dwunastu milionów s¹ za-
rezerwowane do wy³¹cznego u¿ytku Zak³adów Stoczniowych Kuat,
na potrzeby testów i projektowania sk³adów na amunicjê na ciê¿-
kich kr¹¿ownikach i niszczycielach, które wybudowano tam dla
imperialnej floty. Dengar postuka³ w maleñkie cyferki czubkiem
palca. To jedno z tych urz¹dzeñ. Najwyraniej w stoczniach
Kuata uznano, ¿e pewnego dnia mog¹ siê przydaæ do wiêkszego
ataku bombowego. Ta firma nie wyros³a na czo³owego dostawcê
imperialnej floty tylko dlatego, ¿e s¹ tañsi ni¿ konkurencja. Zatrzy-
mali wiêc sobie czêæ bomb i zapalników po zakoñczeniu testów
na pok³adach imperialnych okrêtów. Gdyby ten wybuch³ razem
z innymi, nikt by siê nie dowiedzia³, kto przeprowadzi³ atak bom-
bowy na Morze Wydm.
Ciekawe... Qnithianin przeniós³ wzrok z detonatora na
twarz Dengara. Byæ mo¿e rzeczywicie s¹ powody, by wierzyæ,
¿e Kuat ¿yczy sobie mierci Boby Fetta... jeli Fett naprawdê ¿yje.
Rodzi to jednak wiele nowych pytañ.
Które musz¹ pozostaæ bez odpowiedzi. Na razie. Dengar
odchyli³ siê na oparcie i schowa³ metalow¹ kulê z powrotem do
255
kieszeni kurtki. Nie mam czasu, ¿eby zdaæ ci pe³n¹ relacjê z te-
go, co siê tu wydarzy³o. W pewnych sprawach musisz mi po pro-
stu zaufaæ.
Zaufaæ? Szare pióra poruszy³y siê, gdy Qnithianin wzru-
szy³ ramionami. Zaufanie to towar przechodni, przyjacielu. Jak
wiele innych. I ma swoj¹ cenê.
Któr¹ ju¿ zap³aci³em powiedzia³ Dengar. A dostaniesz
jeszcze drugie tyle jeli wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Mo¿esz rozmylaæ nad odpowiedziami na twoje nie zadane pyta-
nia póniej, jeli wolisz to od liczenia kredytów.
W liczeniu kredytów oznajmi³ Qnithianin znajdujê naj-
wiêksze upodobanie. Jest jednak jedno pytanie, które muszê za-
daæ ju¿ teraz. Chcesz poinformowaæ bogatego i potê¿nego pana
Kuata, ¿e pomimo wszelkich jego starañ, by wyeliminowaæ Bobê
Fetta, ten nadal ¿yje. Kiedy Kuat przyleci tu i odnajdzie ciê, a na
pewno to zrobi... jak s¹dzê, to w³anie jest twoim zamiarem... co
wtedy?
Dengar nie odpowiedzia³. Dobre pytanie, pomyla³ w duchu.
Zastanawia³ siê nad tym przez ca³¹ drogê do Mos Eisley. By³o to
równie¿ niebezpieczne pytanie, bo przecie¿ spiskowa³ teraz za ple-
cami jednego z najskuteczniejszych zabójców galaktyki. Jeli Boba
Fett siê zorientuje, ¿e Dengar go zdradzi³ a tym mog³o siê skoñ-
czyæ wys³anie wiadomoci do Kuata ¿ycie Dengara bêdzie warte
mniej ni¿ najmniejsza moneta w jego kieszeni. Z drugiej strony,
zastanawia³ siê, muszê wreszcie zatroszczyæ siê o swoje sprawy.
Jeli nie dla siebie, to przecie¿ by³a jeszcze Manaroo; nadal by³
z ni¹ zarêczony. Jego decyzja, ¿eby trzymaæ j¹ na dystans od tego
niesmacznego interesu, w który siê wpakowa³, wywo³ywa³a w nim
mieszane uczucia. Dengar bardzo za ni¹ têskni³, jakby wyciêto mu
bez znieczulenia czêæ w³asnego cia³a, pozostawiaj¹c ranê, która
nigdy siê nie zagoi. Ale musia³em to zrobiæ, powiedzia³ do siebie
w duchu. Mieszanie siê w sprawy Boby Fetta w jakikolwiek spo-
sób wydawa³o siê wystarczaj¹co niebezpieczne, a rednia d³ugoæ
¿ycia tych, którzy mu zaufali, by³a zastraszaj¹co krótka. Propozy-
cja Fetta, by zostali partnerami, nie przestawa³a niepokoiæ Denga-
ra. Teraz, kiedy Boba Fett prawie doszed³ do siebie po przejciach
w ¿o³¹dku Sarlacka i odzyska³ dawne si³y i umiejêtnoci jak d³u-
go jeszcze bêdzie mu potrzebny inny ³owca g³ów, który wtr¹ca
siê w jego operacje? Zawsze dzia³a³ w pojedynkê. Podejrzenie,
¿e w tej sprawie nic siê nie zmieni³o, ca³y czas tkwi³o jak zadra
256
w umyle Dengara. Fett móg³ pos³u¿yæ siê nim tak jak innymi,
których wielu prze¿y³o tylko na tyle d³ugo, by zd¹¿yæ po¿a³owaæ,
¿e zaufali komu takiemu jak on, a zaraz potem skoñczyæ jako
jego ofiara. Popió³ albo nawet mniej.
Nie by³ to los, jakiego chcia³by zaznaæ. Chodzi tylko o to,
powiedzia³ sobie po raz kolejny, kto kogo sprzeda pierwszy. A ja-
ko kupiec kto tak bogaty i potê¿ny jak Kuat mia³ wiele zalet. Nie
tylko jeli chodzi³o o cenê, jak¹ by³ w stanie zap³aciæ, ale i ochro-
nê, któr¹ móg³ mu zaoferowaæ. Boba Fett mia³ du¿o szczêcia, ¿e
atak bombowy nie zredukowa³ go do chmury swobodnych ato-
mów. Nastêpna próba, jak¹ podejmie Kuat, bêdzie na pewno znacz-
nie skuteczniejsza. Dosta³bym kredyty, myla³ Dengar, a Boba Fett
nie móg³by na to nic poradziæ. Bo by³by martwy.
B³yszcz¹ce paciorki oczu Qnithianina zdawa³y siê czytaæ w je-
go mylach.
Prowadzisz ryzykown¹ grê zauwa¿y³.
Wiem. Dengar powoli kiwn¹³ g³ow¹. Ale nie mam wy-
boru.
Pozosta³o do za³atwienia kilka szczegó³ów, z którymi szybko
siê uporali. Dengar wiedzia³, ¿e Boba Fett szykowa³ siê do opusz-
czenia Tatooine; co znacznie utrudni³oby Kuatowi skontaktowanie
siê z nadawc¹ wiadomoci. Qnithianin mia³ byæ zatem osob¹ kon-
taktow¹. Dziêki temu móg³ byæ te¿ pewien, ¿e dostanie swój udzia³
w ewentualnej nagrodzie, jak¹ Kuat wyp³aci za wiadomoæ o miej-
scu pobytu Boby Fetta.
Wiêc kiedy wylesz kapsu³ê? Dengar zaj¹³ siê swoim ubra-
niem. Chocia¿ w kantynie nie by³o okien, wiedzia³, ¿e nad Mo-
rzem Wydm zapad³a ju¿ noc. Powrót na siode³ku odkrytego gra-
wicykla do miejsca, gdzie pozostawi³ Fetta i Neelah, zajmie mu
du¿o czasu. Im wczeniej, tym lepiej.
Nie martw siê uspokoi³ go Qnithianin. Za³o¿y³ rozdwojo-
ne pazury jeden na drugi na blacie sto³u, odk³adaj¹c na bok lupê.
Wyprawiê j¹ do systemu Kuata i jego w³aciciela w ci¹gu kilku
godzin.
wietnie. Dengar wyszed³ z wnêki, w której siedzieli.
Wpadnê tu, ¿eby sprawdziæ, czy dotar³a na miejsce.
Przez to samo ³ukowate przejcie wyszed³ z wnêki. Klientów
przyby³o; z trudem torowa³ sobie drogê miêdzy najrozmaitszymi
pozaplanetarnymi gatunkami odwiedzaj¹cymi to miejsce. Z boku
pod cian¹ niewielk¹ estradê zajmowa³ zespó³ jizzowy, który zwykle
257
17 Mandaloriañska zbroja
przygrywa³ w kantynie; ich stukoty i zawodzenie stanowi³y dodat-
kow¹ porcjê ha³asu ponad rozgwarem rozmów. Nikt tak naprawdê
nie s³ucha³ muzyki, stanowi³a jednak u¿yteczn¹ zas³onê akustycz-
n¹ dla rozmów o interesach, które klienci kantyny woleli za³atwiæ
dyskretnie.
Dengar wszed³ po kilku stopniach prowadz¹cych na ulicê.
Odwróci³ siê w drzwiach i, ponad g³owami t³umu, na drugim koñ-
cu pomieszczenia, zobaczy³ siedz¹cego w niszy Qnithianina. Na-
wet gdyby Dengar nie sta³ w cieniu, krótki wzrok aeropteryksa
wyklucza³, by móg³ zobaczyæ, ¿e w³asny klient go obserwuje.
Minê³o kilka minut, a Qnithianin nie ruszy³ siê z miejsca; nie
podszed³ te¿ do niego nikt z pozosta³ych klientów kantyny. Den-
gar uzna³ to za dobry znak; gdyby aeropteryks chcia³ wbiæ mu
nó¿ w plecy, sprzedaj¹c informacjê na temat Boby Fetta innej
zainteresowanej stronie, zrobi³by to natychmiast. Nas³ane przez
niego zbiry mog³yby go zwin¹æ, zanim by zd¹¿y³ opuciæ Mos
Eisley, a potem bolenie wycisn¹æ z niego informacje o miejscu
pobytu Fetta.
Kilka razy zosta³ potr¹cony przez istoty wchodz¹ce do kanty-
ny, ale w koñcu uzna³, ¿e mo¿e zaufaæ Qnithianinowi przynaj-
mniej w takim stopniu, w jakim mo¿na by³o ufaæ typkom spod
ciemnej gwiazdy w Mos Eisley. Dengar odwróci³ siê i wszed³ na
ostatnich kilka schodów. Po chwili by³ ju¿ na zewn¹trz, w ciem-
nych zau³kach kosmoportu. Mia³ do za³atwienia jeszcze jedn¹ spra-
wê tê, z któr¹ wys³a³ go Boba Fett. Dopiero potem bêdzie móg³
wyjæ z miasta i wróciæ na wzgórza otaczaj¹ce Mos Eisley, gdzie
zostawi³ swój pojazd.
Czego jednak Dengar nie zauwa¿y³. By³o to ma³e stworzon-
ko, które zsunê³o siê powoli po metalowej nodze stoj¹cego w ni-
szy sto³u, a potem rozpoczê³o d³ug¹, pracowit¹ wêdrówkê po pod-
³odze kantyny. Nie wiêkszy ni¿ d³oñ Dengara i cienki jak papier,
wy³oni³ siê ukradkiem spomiêdzy piór Qnithianina. Zanim jednak
skoñczy³ pods³uchiwaæ rozmowê miêdzy dwiema wiêkszymi isto-
tami siedz¹cymi we wnêce, spuch³ jak poduszka, osi¹gaj¹c gru-
boæ stawu ludzkiego palca.
Mleczna, pó³przezroczysta tkanka organizmu membranowca
po³yskiwa³a energi¹ fal dwiêkowych zgromadzonych w ciele, a pry-
mitywne nó¿ki wokó³ korpusu pozwoli³y mu przemkn¹æ miêdzy
258
stopami klientów kantyny. Rz¹d elementarnych organów sensorycz-
nych na górnej powierzchni umo¿liwia³ mu odró¿nianie wiat³a od
cienia; nawigacjê zapewnia³a wszczepiona pamiêæ. Pozwoli³a mu
zapamiêtaæ trasê, której nauczy³ go Qnithianin trasê do drugiej
istoty, która na niego czeka³a.
Wysoko nad powolnie pe³zn¹cym membranowcem jedna
z sióstr Tonnika, o delikatnej, ale pe³nej chciwoci twarzy w obra-
mowaniu misternych warkoczy, rozemia³a siê z dowcipu, który
w³anie opowiedzia³a jej siostra bliniaczka; jego miesznoæ pole-
ga³a na brutalnym porównaniu praktyk godowych Wookiech i kwa-
nych, ci¹gniêtych twarzy admira³ów Imperialnej Marynarki. Szare
pasemko znad pa³eczki, któr¹ pali³a Senni Tonnika, trzymaj¹c j¹
w drobnokocistej d³oni, narysowa³o zawi³¹ liniê w parnym powie-
trzu kantyny, gdy dziewczyna cofnê³a siê o krok, zbyt szybko, by
membranowiec zd¹¿y³ uciec spod jej obcasa. But zawadzi³ o jeden
z boków amorficznego cia³a i nacisn¹³ go z si³¹ wystarczaj¹c¹, by
uwolniæ ostatni¹ rzecz, jak¹ wch³on¹³, przyczepiony pod sto³em
niszy.
S³ysza³a? Senni przesta³a siê miaæ i zaskoczona rozej-
rza³a siê dooko³a.
S³yszê mnóstwo rzeczy. Jej siostra Brea wci¹gnê³a w noz-
drza dym, który przed chwil¹ wypuci³a jej siostra.
Nie... Senni zmarszczy³a brwi i spojrza³a w dó³, na pod³o-
gê lisk¹ od rozlanych napojów i zamiecon¹ wyrzuconymi opako-
waniami niewielkich, nie oznakowanych paczuszek. Jako tak
z do³u... potrz¹snê³a g³ow¹. Bardzo wyranie us³ysza³am cichy
g³os, który powiedzia³: Wpadnê tu czasem, ¿eby sprawdziæ, czy
dotar³a na miejsce.
Zmylasz!
Membranowiec zd¹¿y³ ju¿ znikn¹æ, spiesz¹c jak najszybciej
do celu. Kiedy dotar³ do wnêki w najdalszym zak¹tku kantyny, nie
musia³ wspinaæ siê po nodze sto³u. T³uste palce z brudem pod
paznokciami siêgnê³y w dó³ i podnios³y go.
Ale grubasek, co? Vol Hamame by³ kiedy cz³onkiem gra-
wicyklowego gangu Big Gizza. Ich drogi siê jednak rozesz³y... i nie
by³o to przyjazne rozstanie. Od tego czasu Hamame znalaz³ sobie
inne zajêcie, równie ma³o legalne, za to nieco bardziej dochodowe.
Pod wieloma wzglêdami jego ¿ycie siê poprawi³o, kiedy uwolni³
siê od Spikera, obmierz³ego zastêpcy Gizza. Wygl¹da na to, ¿e
przys³a³ go Qnithianin... wypchanego informacjami.
259
A co niby mia³ z nim zrobiæ? partner Hamame wygl¹da³ rów-
nie odra¿aj¹co; pokryte luzem fa³dy skórne jego nosogardzieli dr¿a³y
pod wp³ywem wilgotnego oddechu. Po to s¹ te ma³e dzwoñce.
Tylko jeden z ksiê¿yców systemu Qnithian mia³ atmosferê; to
tam, na cianach g³êbokich szczelin skalnych, ocieraj¹cych siê o sie-
bie nieustannie pod wp³ywem oddzia³ywania grawitacyjnego naj-
bli¿szej planety, grube kolonie membranowców ros³y i rozmna¿a³y
siê jak grzyby szelfowe na drzewiastych planetach. ¯y³y wykorzy-
stuj¹c energiê fal dwiêkowych; absorbowa³y wibracje i wbudowa³y
je, warstwa po warstwie, w swoje proste organizmy. Tysi¹clecia
ruchów tektonicznych zosta³y zarejestrowane w najstarszych mem-
branach, pogrzebanych pod warstwami swojego potomstwa, two-
rz¹cymi faluj¹c¹ masê, dostatecznie wielk¹, by otuliæ imperialny kr¹-
¿ownik niczym migotliwy koc.
Ma³e, wie¿e membranowce mia³y bardziej praktyczne zasto-
sowania. By³y idealnymi urz¹dzeniami do pods³uchu, rejestruj¹cy-
mi w swoich galaretowatych w³óknach ka¿dy dwiêk, jaki dotar³
do komórek bêbenkowych, którymi by³y okryte. Jako twory orga-
niczne, przechodzi³y niewykryte przez ka¿d¹ kontrolê przeciwpod-
s³uchow¹.
Hamame przycisn¹³ koñcem z³amanego paznokcia wypuk³¹,
rodkow¹ czêæ membranowca. Zmagazynowana energia uwolni-
³a siê, przekszta³caj¹c z powrotem w dwiêk.
S³ysza³em, jak wspomnia³e o biednym Santhanananie
zabrzmia³y skrzekliwe s³owa Qnithianina. Spotka³ go, niestety,
smutny koniec.
wiêta racja. Phedroi umiechn¹³ siê z wy¿szoci¹. Za-
bilimy go dla ciebie.
Zamknij siê powiedzia³ Hamame. Pos³uchajmy reszty.
Ponownie nacisn¹³ stworzenie.
Taa... to prawdziwa tragedia dobieg³ z membranowca
nagrany g³os Dengara. Przede wszystkim jednak chcia³bym wie-
dzieæ, czy kto przej¹³ po nim interes.
Dwóch opryszków wys³ucha³o do koñca ca³ej rozmowy miê-
dzy Dengarem a Qnithianinem.
No, to dopiero ciekawostka. Hamame opar³ siê o cianê
wnêki. Ten Qnithianin to kretyn, ale tym zarobi³ na swoje utrzy-
manie. Membranowiec le¿¹cy na stole pomiêdzy nim a Phedroi
uwolni³ ca³¹ energiê akustyczn¹ ze swoich komórek i by³ teraz
ca³kiem p³aski. A wiêc Boba Fett nadal ¿yje.
260
Twardy z niego goæ. Phedroi pokrêci³ g³ow¹ z podzi-
wem, skrobi¹c szorstk¹ i brudn¹ brod¹ o ko³nierz tuniki. Po pro-
stu nie sposób go zabiæ. Jeli nie wystarczy wrzucenie go do pasz-
czy Sarlacka, to nie wiem, czego potrzeba.
Hamame siêgn¹³ pod po³ê kurtki i wyci¹gn¹³ miotacz. Wycelo-
wa³ w sufit.
Tego.
261
ROZDZIA£
'
Du¿o czasu zajê³o mu wspiêcie siê na szczyt, odebranie tego
wszystkiego, co powinno nale¿eæ do niego od pocz¹tku. Opinia
najtwardszego, najgroniejszego, najbardziej morderczego ³owcy
nagród galaktyki...
Bossk odchyli³ siê w fotelu pilota Wciek³ego Psa. Rozko-
szowa³ siê swoim sukcesem. Zadowolenie miesza³o siê ze stale
æmi¹cym gniewem, który nigdy do koñca nie opuszcza³ serca
Trandoszanina. Po³o¿y³ pazury obu d³oni na ³uskowatej piersi
i patrzy³ oczami jak szparki na gwiazdy widoczne przez ilumina-
tor. Zbyt d³ugo, rozmyla³, to wszystko trwa³o zbyt d³ugo. Gdy-
by wszystkie stworzenia na wszystkich tych wiatach mia³y choæ
odrobinê rozumu, ju¿ dawno uzna³yby, ¿e jest najlepszy. Abso-
lutnie najlepszy.
Zamiast tego, pomyla³ Bossk i gniew rozpali³ siê w nim gorêt-
szym p³omieniem, musia³em czekaæ, a¿ umrze Boba Fett. A to
trwa³o zdecydowanie zbyt d³ugo.
Wród emocji targaj¹cych Bosskiem pojawi³ siê ¿al. ¯a³owa³,
¿e sam nie zabi³ Fetta, ¿e nie rozszarpa³ gard³a rywala jednym
zamaszystym ruchem pazurów. Dobrze by te¿ by³o zobaczyæ, jak
linie celownika rusznicy blasterowej ogniskuj¹ siê na tym jego he³-
mie z w¹skim wizjerem, i wcisn¹æ guzik spustowy, obserwuj¹c jak
zamaskowane oblicze Fetta zamienia siê w gwa³town¹ eksplozjê
krwi i od³amków koci...
Bossk pokiwa³ g³ow¹. Tak, to by³aby prawdziwa przyjemnoæ.
Zas³u¿y³ na to, by siê ni¹ rozkoszowaæ, tak samo jak smakiem krwi
262
Fetta ciekaj¹cej z jego k³ów, skoro tyle razy zosta³ upokorzony
przez tego podstêpnego, perfidnego drania.
Od gniewu stopniowo przeszed³ do u¿alania siê nad sob¹. Tyle
razy go w ¿yciu oszukano. Przywództwo Gildii £owców Nagród
te¿ powinno nale¿eæ do niego. Teraz trudno by³o nawet powie-
dzieæ, czy Gildia nadal istnieje. Jasne, wielk¹ satysfakcjê sprawi³o
mu zabicie starego Cradosska, jego ojca to by³a jedna z tych
rzeczy, które kszta³towa³y wiêzi miêdzypokoleniowe u Trandoszan
ale niewiele na tym zyska³. Zamiast zostaæ szefem galaktycznego
zwi¹zku najdrapie¿niejszych z drapie¿ników, zamiast zgarniaæ pro-
cent od ka¿dej nagrody, od ka¿dej ofiary, za któr¹ kto chcia³ za-
p³aciæ, skoñczy³ dzia³aj¹c w pojedynkê, wyszukuj¹c na w³asn¹ rêkê
zlecenia jak ka¿dy inny ³owca nagród. To wszystko by³a wina Boby
Fetta. Rozpad Gildii £owców Nagród nast¹pi³ ju¿ dawno, zanim
Bossk nauczy³ siê jednej z najwa¿niejszych lekcji w tym interesie:
Nie ufaj konkurencji. Zabijaj j¹.
To jest prawdziwa m¹droæ, powtarza³ sobie w duchu Bossk.
By³y jeszcze inne ród³a gniewu, inne upokorzenia, które musia³
cierpieæ ze strony Fetta. Kiedy sta³ w odleg³oci strza³u od tego
³ajdaka, wtedy gdy Vader zwo³a³ najlepszych ³owców nagród w ga-
laktyce, ¿eby namierzyli i dostarczyli mu Hana Solo i jego Soko³a
Millennium, musia³ przywo³aæ na pomoc ca³¹ swoj¹ samokontro-
lê, ¿eby nie skoczyæ Fettowi do gard³a. A potem ten jego ostatni
manewr, który naprawdê go rozwcieczy³ kiedy Fett przechy-
trzy³ Bosska i jego partnera Zuckussa, dostarczaj¹c Hana Solo
zatopionego w karbonicie do pa³acu Jabby tu¿ pod ich nosami. To
doprowadzi³o Bosska do bia³ej gor¹czki.
Kiedy wiêc us³ysza³, ¿e Boba Fett zgin¹³, rozpuszczony w so-
kach trawiennych potwora Sarlacka, poczu³ jednoczenie radoæ
i frustracjê. Gdyby wszechwiat by³ sk³onny po prostu daæ mu
to, o czym najgorêcej marzy³, przyj¹³by to z filozoficznym spo-
kojem, na tyle, na ile by³o go staæ. Có¿, teraz mia³ na zawsze
pozostaæ sfrustrowany. Skoro sam musi sobie szukaæ pracy, sko-
ro pozbawiono go przyjemnoci wyeliminowania Fetta sporód
¿ywych doszed³ do wniosku, ¿e wszechwiat po prostu nie jest
sprawiedliwy. Teraz jednak Bossk na maksymalnej prêdkoci le-
cia³ Wciek³ym Psem w kierunku jak¿e dobrze mu znanej pla-
nety Tatooine, tylko po to, by zanurzyæ siê w jej atmosferze
i pooddychaæ powietrzem planety, na której jego wróg wyda³ ostat-
nie tchnienie.
263
Nie dotar³ jednak a¿ tak daleko; Tatooine wisia³a jak pomarañ-
czowa smuga na ekranie rufowych iluminatorów. Zanim zd¹¿y³ usta-
wiæ wspó³rzêdne do l¹dowania w kosmoporcie Mos Eisley, zauwa-
¿y³ co dobrze znajomego i niezwykle intryguj¹cego na orbicie
parkingowej nad atmosfer¹ Tatooine. W pierwszej chwili, gdy zoba-
czy³ sylwetkê Niewolnika I w dziobowym iluminatorze i rozpo-
zna³ w nim statek Boby Fetta, jego rêce same pod¹¿y³y ku syste-
mom celowniczym i kontroli ognia dzia³ blasterowych Wciek³ego
Psa. Jedyn¹ rzecz¹, jaka powstrzyma³a go przed rozpyleniem Nie-
wolnika I na atomy, by³o uwiadomienie sobie, ¿e systemy celow-
nicze statku wroga nawet nie drgnê³y, by wzi¹æ go na muszkê. To,
i jeszcze przypomnienie, ¿e przecie¿ Boba Fett nie ¿yje. Proste wy-
wo³anie Niewolnika I upewni³o go, ¿e statek jest pusty, choæ nadal
chroniony wewnêtrznymi obwodami stra¿niczymi.
To zbyt piêkne, pomyla³ Bossk. Odziedziczyæ walkowerem
pozycjê pierwszego ³owcy nagród galaktyki to ju¿ niele. Ale na
dok³adkê natkn¹æ siê na osobisty statek nie¿yj¹cego Boby Fetta,
sk³adnicê jego broni i danych wywiadowczych, wszystkich mozol-
nie zdobytych sekretów i strategii, dziêki którym wspi¹³ siê na szczy-
ty tego niebezpiecznego fachu... Bossk po prostu nie móg³ przepu-
ciæ takiej okazji.
Nie by³ taki g³upi, ¿eby samemu próbowaæ prze³amaæ rodki
bezpieczeñstwa Niewolnika I. Niektórych podobne próby zabi-
³y. Boba Fett wyposa¿y³ swój statek w takie mnóstwo pu³apek
i samonaprowadzaj¹cej broni, ¿e by³by w stanie zmieæ redniej
wielkoci armiê, gdyby ta próbowa³a wedrzeæ siê na pok³ad jego
statku, nie podaj¹c odpowiedniego has³a. Skoro jednak Fett by³
martwy, nie trzeba siê spieszyæ z ³amaniem zabezpieczeñ statku;
Bossk mia³ doæ kredytów i wolnego czasu, by wezwaæ na pomoc
specjalistê.
Ca³e szczêcie, ¿e sta³o siê to w³anie w pobli¿u Tatooine;
o tego rodzaju us³ugi ³atwo by³o w Mos Eisley. Jeli mog³o siê za
nie zap³aciæ.
Z g³oników modu³u ³¹cznoci Wciek³ego Psa rozleg³o siê
elektroniczne brzêczenie. Najwyraniej nadesz³a wiadomoæ, i to
ta, na któr¹ Bossk czeka³. Przysun¹³ siê bli¿ej do konsoli instru-
mentów pok³adowych i co go zaskoczy³o.
Czeka³y na niego dwie wiadomoci.
Pierwsza z Niewolnika I, tak jak siê spodziewa³. Druga
nadesz³a niemal jednoczenie kapsu³a komunikacyjna, wys³ana
264
z powierzchni Tatooine. Niewielkie urz¹dzenie o w³asnym napê-
dzie spoczywa³o w tej chwili w doku za³adunkowym Wciek³ego
Psa. Bossk wcisn¹³ parê przycisków pazurem wskazuj¹cym i prze-
czyta³ informacje o przesy³ce.
Zakodowana jednostka komunikacyjna pochodzi³a od qni-
thiañskiego nadawcy wiadomoci z Mos Eisley, z którym Bossk
mia³ d³ugoterminow¹ umowê. Qnithianin wiedzia³ z grubsza, jakie
sprawy mog³y zainteresowaæ Bosska. Ka¿da wiadomoæ, której
wys³anie mu zlecono, a która spe³nia³a okrelone kryteria, w pierw-
szej kolejnoci dociera³a do Bosska, by dopiero potem kontynu-
owaæ podró¿ do miejsca przeznaczenia.
Bossk odczyta³, dok¹d zosta³a wys³ana kapsu³a. Mia³a dotrzeæ
do odleg³ego orodka budowlano-monta¿owego na planecie Kuat,
do samego szefa Zak³adów Stoczniowych Kuat, pana Kuata. Bossk
pokiwa³ g³ow¹, czytaj¹c adres. Qnithianin mia³ racjê, Bossk rze-
czywicie chcia³by zapoznaæ siê z t¹ informacj¹. Wszystko co wy-
sy³ano do osobnika tak wp³ywowego i bogatego jak Kuat, musi
byæ w najwy¿szym stopniu interesuj¹ce. Skuteczny ³owca nagród
powinien dbaæ, by jego ród³a informacji obejmowa³y szeroki za-
kres, tak aby móg³ wy³owiæ sporód sekretów i plotek kr¹¿¹cych
po galaktyce te, na których mo¿na zarobiæ.
Postanowi³ jednak, ¿e odczyta zakodowan¹ informacjê pó-
niej kiedy ju¿ za³atwi drug¹ sprawê, na któr¹ czeka³ tyle czasu.
Koñcem pazura wcisn¹³ przycisk na tablicy kontroli modu³u ko-
munikacyjnego.
Skoñczy³em rozleg³ siê nagrany suchy i beznamiêtny g³os
g³ównego technika Us³ug Deszyfracyjnych, jednej z wielu pó³le-
galnych firm, w jakie obfitowa³o Mos Eisley. Kody bezpieczeñ-
stwa zosta³y przejrzane i ma pan teraz pe³ny dostêp do statku ozna-
czonego jako Niewolnik I. Po uregulowaniu p³atnoci, rzecz jasna.
A zatem ta sprawa by³a ju¿ za³atwiona. Bossk przes³a³ polece-
nie p³atnoci do czarnorynkowego porednika z Mos Eisley, po czym
odpali³ g³ówne silniki nawigacyjne. Zanim dobije do burty Niewol-
nika I, technik od deszyfracji otrzyma potwierdzenie przelewu.
Cieszê siê, ¿e nie kaza³ mi pan czekaæ. Technik by³ po-
marszczonym humanoidem, którego ³ysa g³owa siêga³a zaledwie
piersi Bosska. Nie lubiê, kiedy to trwa zbyt d³ugo. Gdyby pan to
zrobi³, policzy³bym panu potrójnie za nadgodziny.
Niech ciê o to g³owa nie boli. Bossk poczeka³, a¿ luza rê-
kawa transferowego pomiêdzy Psem a Niewolnikiem I zamknie
265
siê za nim. Rozejrza³ siê po mrocznym wnêtrzu ³adowni Niewolni-
ka I i zauwa¿y³ dobrze znane z poprzedniego pobytu na pok³adzie
kraty klatek towarowych. Zawiasy drzwi do g³ównej klatki zosta³y
naprawione, ale nadal widnia³y na nich lady promieni laserowych
wystrzelonych przez Dharhana. To by³o dawno temu, kiedy Boba
Fett jeszcze ¿y³ i usilnie pracowa³ nad rozwaleniem Gildii £owców
Nagród.
Droga wolna?
O ile siê orientujê, to tak. Technik, z mocnymi trójogni-
skowymi okularami zsuniêtymi na ró¿owe brwi, pakowa³ swoje
walizki ze sprzêtem.
Co to ma znaczyæ?
Technik zamruga³ krótkowzrocznymi oczami.
Nic nie jest doskona³e. W ka¿dym razie nie w tej galakty-
ce. Wzruszy³ ramionami. Dziewiêædziesi¹t dziewiêæ procent,
tyle mogê zagwarantowaæ. Jest jeden procent szans, ¿e na statku
znajduje siê jeszcze jakie zabezpieczenie, którego nie by³em w sta-
nie zlokalizowaæ i unieszkodliwiæ.
Tak? Bossk spojrza³ na niego kwano. I co ja bêdê wte-
dy mia³ z twojej gwarancji? Jaka zakamuflowana pu³apka urwie
mi ³eb, a ty co? Mo¿e oddasz mi wtedy te kredyty?
Po³o¿ê kwiatek na twoim grobie. Technik stukn¹³ pokry-
w¹ ostatniej ze swoich skrzynek i wyprostowa³ siê. Jeli zostanie
z ciebie co, co bêdzie mo¿na do niego w³o¿yæ.
Kiedy fachowiec od zabezpieczeñ wsiad³ na pok³ad swojego
malutkiego wahad³owca, od³¹czy³ go od Niewolnika I i skiero-
wa³ siê ku powierzchni Tatooine, Bossk odwróci³ siê od klapy ko-
rytarza transferowego i wyj¹³ z kabury blaster. Jednoprocentowe
prawdopodobieñstwo, ¿e co pójdzie nie tak, wystarczy³o, ¿eby
go zdenerwowaæ. Ostro¿nie wszed³ do ³adowni statku. W¹tpi³, by
znajdowa³o siê w niej co cennego. Chwytaj¹c siê woln¹ rêk¹ szcze-
bli drabinki, wspi¹³ siê do sterowni.
Przez przedni iluminator widzia³ w³asny statek i jego pazur
l¹downiczy, przymocowany do Niewolnika I. Ogarnê³a go prze-
mo¿na chêæ, by przerwaæ inspekcjê i wróciæ na bezpieczny pok³ad
Psa; ka¿da cz¹steczka Niewolnika I, nawet powietrze z pok³a-
dowego systemu oczyszczania atmosfery, którym oddycha³, by³y
przepojone aur¹ nieobecnego w³aciciela. Boba Fett móg³ byæ mar-
twy, ale pamiêæ o nim nadal odbiera³a odwagê. D³oñ, któr¹ Bossk
ciska³ blaster, zrobi³a siê liska od potu; mia³ niemal pewnoæ, ¿e
266
jeli obróci siê przez ramiê, zobaczy w¹ski wizjer w kszta³cie litery
T, przygl¹daj¹cy mu siê od wejcia.
Nie usiad³ w fotelu pilota. Pochyli³ siê nad nim i wprowadzi³
kilka szybkich poleceñ do komputera pok³adowego. Dobrze wy-
da³em te kredyty, uzna³ Bossk, kiedy zobaczy³, jak na ekranie przed
jego oczami pojawia siê katalog plików. Technik z³ama³ i usun¹³
zabezpieczenie has³em; wszystkie sekrety Boby Fetta mia³ teraz
jak na d³oni, gotowe, by zacz¹æ je badaæ.
Napiêcie w krêgos³upie i miêniach nieco zel¿a³o. Jeli gdzie
mia³a byæ jeszcze jaka pu³apka, instynktownie spodziewa³ siê jej
w³anie tu. Powinna chroniæ to, co dla Fetta by³o najcenniejsze
esencjê jego przebieg³ego umys³u i ciê¿ko wywalczone dowiad-
czenie. Bossk wyci¹gn¹³ rêkê i wygasi³ ekran komputera. Analiza
tych plików zajê³aby mnóstwo czasu. Musi przynieæ z pok³adu
Wciek³ego Psa zapasow¹ pamiêæ, na któr¹ bêdzie móg³ zgraæ
zawartoæ komputera i zabraæ z powrotem na swój statek, ¿eby
tam w spokoju przegl¹daæ j¹ w wolnych chwilach. Mog³o to po-
trwaæ ca³e lata. Ale co tam, pomyla³ Bossk, mam czas. A Boba
Fett ju¿ go nie ma. Ani chwili.
Schowa³ blaster do kabury i odwróci³ siê od instrumentów
pok³adowych. Poczu³ g³êboki spokój. Goæ by³ martwy. W bran-
¿y, gdzie samo prze¿ycie by³o nieod³¹czn¹ sk³adow¹ zwyciêstwa,
Boba Fett skoñczy³ jako przegrany. Ciep³o triumfu, jak bogaty
w krew posi³ek rozgrzewaj¹cy wnêtrznoci, wype³ni³o Bosska, prze-
pe³niaj¹c ka¿de w³ókno jego cia³a.
Za wejciem do sterowni Bossk zauwa¿y³ niedomkniête drzwi,
których nie pamiêta³ z poprzedniego pobytu na pok³adzie Niewol-
nika I. Zauwa¿y³ teraz ich przemyln¹ konstrukcjê, z ukrytymi
zawiasami i krawêdziami o tych samych wymiarach jak otaczaj¹ce
je p³yty poszycia; ka¿dy, kto nie wiedzia³, ¿e tam s¹, mia³by trud-
noæ z ich zlokalizowaniem. Bossk domyli³ siê, ¿e kiedy technik
wy³¹czy³ systemy bezpieczeñstwa, zamek drzwi musia³ puciæ.
A mo¿e... rêka Bosska zamar³a na drzwiach, które próbowa³
otworzyæ... mo¿e to jest ta pu³apka?
Cofn¹³ rêkê, odruchowo siêgaj¹c do kabury. Przestrzeñ po
drugiej stronie drzwi by³a nieowietlona. Ale tylko przez chwilê;
szybki strza³ z blastera momentalnie rozjani³ wnêtrze.
Si³a wystrza³u pchnê³a drzwi do rodka; Bossk kopniakiem
otworzy³ je do koñca. wiat³o ze sterowni wpada³o obok niego
przez drzwi. W schowku znajdowa³ siê tylko jeden przedmiot
267
niemal idealny szecian, o g³adkich krawêdziach, o boku niemal
równym wzrostowi Bosska. Przez chwilê Bossk myla³, ¿e to ro-
dzaj sejfu, dopóki nie zauwa¿y³ pary krótkich, grubych nóg. To
by³ robot niewykrywalny przy kontroli transporter ³adunków.
Bossk rozpozna³ ten model stosowany w wielu zak³adach kon-
strukcyjnych i stoczniach. Jego masywny kszta³t pe³ni³ najczêciej
rolê opancerzonego pojemnika do przenoszenia materia³ów rozsz-
czepialnych. Ten konkretny robot nosi³ lady u¿ycia mia³ podra-
pane i podziurawione boki, ale najwyraniej zosta³ odka¿ony. De-
tektor promieniowania, który Bossk nosi³ przypiêty do paska
zasygnalizowa³by, gdyby by³o inaczej.
¯aden z obwodów sensorycznych robota nie zap³on¹³, gdy
Bossk podszed³ bli¿ej. Prosty elektroniczny mózg równie¿ zosta³
usuniêty. Bossk zastanawia³ siê, dlaczego Boba Fett zawraca³ so-
bie g³owê czym takim, i po co w ogóle ten nieciekawy typ robota
znalaz³ siê na pok³adzie Niewolnika I.
Klapa dostêpu na korpusie nie by³a zablokowana; Bossk otwo-
rzy³ j¹ i pochyli³ g³owê, by zajrzeæ do rodka. Odpi¹³ niewielk¹
elektroniczn¹ latarkê od paska i owietli³ ni¹ wnêtrze pojemnika.
Co by³o nie tak, od razu to wyczu³. Pojemnik nie by³ wy³o¿o-
ny materia³em izolacyjnym. Nie pozosta³o te¿ zbyt wiele miejsca
na materia³y rozszczepialne; wnêtrze wype³nia³y najrozmaitsze urz¹-
dzenia i sprzêt, bez w¹tpienia szpiegowski. Znajomoæ dyskret-
nych technik monitoruj¹cych by³a w bran¿y ³owców nagród po-
wszechna. Niektóre aparaty zgromadzone w pojemniku by³y bardzo
wyrafinowane; Bossk rozpozna³ ca³y wachlarz urz¹dzeñ do pod-
s³uchu i podgl¹du, pod³¹czonych kablami do elementów stercz¹-
cych na sfatygowanym pancerzu robota.
A mo¿e nie tak bardzo sfatygowanym? Wiedziony przeczu-
ciem, Bossk poskroba³ pazurem pordzewia³y pancerz rudy nalot
znikn¹³ w jednej chwili. Ta rdza nie jest prawdziwa, uzna³ Bossk.
Kto siê napracowa³, ¿eby ten robot wygl¹da³ na nie nadaj¹cego
siê do u¿ytku.
Zauwa¿y³ kolejn¹ fa³szywkê: przewody od odbiornika zdalnych
sygna³ów prowadzi³y do maleñkiego emitera promieniowania przy-
mocowanego na krawêdzi klapy robota. Stara sztuczka: kiedy emi-
ter zostawa³ w³¹czony zdalnie albo czyim kciukiem wciskaj¹cym
przycisk nadajnika emitowa³ promieniowanie o natê¿eniu wystar-
czaj¹cym, by uruchomiæ wszelkie alarmy na urz¹dzeniach detekcyj-
nych, które znalaz³yby siê w pobli¿u. Zwykle to wystarcza³o, by
268
odstraszyæ wszelkich szabrowników, nawet Jawów, którzy woleli
nie ryzykowaæ ska¿enia radioaktywnego.
Bossk jeszcze przez chwilê bada³ wnêtrze unieruchomionego
robota. Jeli swego czasu to samo robi³ Boba Fett na przyk³ad
zanim wyl¹dowa³ na Tatooine i zatrudni³ siê w pa³acu Hutta Jab-
by co musia³o mu nagle przeszkodziæ. Wiêkszoæ sprzêtu by³a
nadal nie odpieczêtowana. Kiedy Bossk z³apa³ jeden przyrz¹d i wy-
rwa³ z obwodów, dokona³ ciekawego odkrycia na srebrzystej
metalowej tamie, zwieszaj¹cej siê pomiêdzy jego pazurami, wy-
ryty by³ znak towarowy Zak³adów Stoczniowych Kuat.
A to ci dopiero zbieg okolicznoci, pomyla³ Bossk. Wiedzia³,
¿e co musia³o w tym byæ. Kapsu³a komunikacyjna, któr¹ wys³a³
Qnithianin z Mos Eisley zboczy³a na jego statek po drodze na
planetê Kuat, do siedziby Zak³adów Stoczniowych Kuat; mia³a
trafiæ prosto do szefa koncernu. Instynkt najemnika w Bossku za-
dzwoni³ na alarm. Sk¹d te powtarzaj¹ce siê oznaki zainteresowa-
nia sprawami Fetta ze strony jednego z najbogatszych i najbardziej
wp³ywowych osobników w ca³ej galaktyce?
Pozostawa³o pytanie, co mia³ wywêszyæ dla Kuata ten rzeko-
mo zdezelowany robot. Bossk pogrzeba³ jeszcze trochê w jego
wnêtrznociach i w koñcu znalaz³ to, czego szuka³ i wiedzia³, ¿e
musia³o tam byæ. Wyj¹³ g³owê z brzucha robota, trzymaj¹c w rêku
wieloladow¹ nagrywarkê, pod³¹czon¹ do licznych czujników.
Tego samego szuka³ zapewne Boba Fett, zanim co mu prze-
rwa³o. Jedynym prócz tego urz¹dzeniem w sekretnej kabinie by³
trójno¿ny odtwarzacz holograficzny z pe³nym asortymentem ³¹czy
samoadaptacyjnych i kana³ów danych. Bossk przejrza³ ³¹cza a¿
natrafi³ na takie, które pasowa³o do nagrywarki. Oba urz¹dzenia
obudzi³y siê do ¿ycia; po kilku sekundach kontroli formatu przed
Bosskiem pojawi³ siê miniaturowy obraz o zamazanych krawê-
dziach.
Niew¹tpliwie przedstawia³ kawa³ek Tatooine; Bossk rozpozna³
charakterystyczne wiat³o z podwójnymi cieniami, rzucanymi przez
bliniacze s³oñca planety. Pochyli³ siê, by obejrzeæ hologram z bli-
ska, i spróbowa³ rozró¿niæ szczegó³y. Wygl¹da³o to na jedn¹ z tych
¿a³osnych, przygnêbiaj¹cych farm odzyskiwaczy wilgoci, które
z trudem pozwala³y wy¿yæ na obrze¿ach Morza Wydm.
Równoleg³e linie g¹sienicowego transportera odcisnê³y siê
w ¿wirowatym pod³o¿u. Mimo niskiej rozdzielczoci obrazu Bossk
móg³ stwierdziæ, ¿e powsta³y co najmniej na dzieñ przed nagraniem
269
lady by³y czêciowo zasypane naniesionym przez wiatr piaskiem.
Domyli³ siê, ¿e pozostawi³ je czo³g piaskowy Jawów, którzy wy-
rzucili zdezelowanego robota, kiedy uwierzyli, ¿e jest ska¿ony mier-
ciononym promieniowaniem. Przypuszczalnie sta³o siê to w pew-
nej odleg³oci od farmy, gdzie robot móg³ wyszukaæ sobie odpowiednie
miejsce, by ukradkiem obserwowaæ i nagrywaæ wszystko, co siê
dzia³o wokó³ niego.
A cokolwiek to by³o, nie wygl¹da³o zbyt interesuj¹co. Bossk
zobaczy³ paskudny czarny dym, unosz¹cy siê w górnej czêci holo-
gramu, kiedy holoprojektor pokaza³ zbli¿enie. Obwody szpiegow-
skie robota musia³y uznaæ, ¿e mo¿na bezpiecznie wyjæ z ukrycia,
skoro wszystkie stworzenia zamieszkuj¹ce farmê by³y ewidentnie
martwe. Z obojêtnoci¹ naukowca Bossk studiowa³ zwêglone
szcz¹tki szkieletów rozci¹gniête przed tym, co pozosta³o z kopula-
stych zabudowañ farmy. Wygl¹da na standardow¹ robotê sztur-
mowców, oceni³. Wskazywa³y na to wszelkie znaki, oczywiste na-
wet dla nieczu³ego na subtelnoci Bosska. Imperialni zabójcy
w swoich bia³ych uniformach zawsze pozostawiali charakterystycz-
ny podpis na swoich ofiarach, ¿eby odstraszyæ ka¿dego, kto na-
tknie siê na nie póniej.
Ciszê nagrania z³ama³ narastaj¹cy wist migacza zbli¿aj¹cego
siê z oddali. Przez chwilê punkt widzenia holokamery przeskaki-
wa³ i zmienia³ p³aszczyznê; najwyraniej robot szpiegowski musia³
odpe³zn¹æ na okalaj¹ce farmê wydmy, ¿eby go nie zauwa¿ono.
Ujêcie ustabilizowa³o siê na dalekim planie, a potem, kiedy
obwody szpiegowskie uruchomi³y potê¿ne teleobiektywy, jego miej-
sce zast¹pi³o zbli¿enie. Pozwoli³o to Bosskowi rozpoznaæ postaæ,
która wysiad³a z zatrzymanego migacza. To Luke Skywalker, po-
myla³ Bossk; trudno by³o pomyliæ tê m³od¹ ludzk¹ twarz, otoczo-
n¹ rozczochranymi jasnymi w³osami.
Pochyli³ siê nad hologramem, nagle zafascynowany tym, co
ogl¹da. Powoli pokiwa³ g³ow¹. To musia³ byæ najazd szturmowców
na farmê, na której dorasta³ Skywalker. Wiedzia³ na ten temat wiê-
cej ni¿ przeciêtni mieszkañcy galaktyki. W pewnym kosmoporcie,
w spelunce znacznie bardziej zakazanej i ciesz¹cej siê jeszcze gor-
sz¹ s³aw¹ ni¿ kantyna w Mos Eisley, postawi³ drinka i wys³ucha³
zwierzeñ podryguj¹cego wraku cz³owieka, by³ego szturmowca wy-
rzuconego z Imperialnej Marynarki z powodu problemów psychicz-
nych. Poczucie winy, przypuszcza³ wtedy Bossk; sam nigdy nie do-
wiadczy³ tego rodzaju emocji. Ten by³y szturmowiec nie uczestniczy³
270
bezporednio w ¿adnej akcji na Tatooine, ale us³ysza³ wiele maka-
brycznych szczegó³ów od kolegów z baraku. W sposób typowy dla
³owcy nagród Bossk zarejestrowa³ w pamiêci te dane i ich zwi¹zek
z Lukiem Skywalkerem, by czeka³y tam na odpowiedni¹ okazjê.
Zastanawia³ siê, czy ten moment w³anie nie nadszed³.
Bossk odsun¹³ siê od dr¿¹cego hologramu. Patrzy³, jak Sky-
walker odkrywa zwêglone szkielety ciotki i wuja, którzy wycho-
wywali go od dzieciñstwa. Wiedzia³, ¿e tego rodzaju wiêzy by³y
znacznie silniejsze u innych ras. Wiedzia³ te¿ o powi¹zaniach Sky-
walkera z Sojuszem Rebeliantów; pog³oski i opowieci na ten te-
mat rozpowszechni³y siê ju¿ po ca³ej galaktyce, wraz z holozdjê-
ciami i innymi danymi identyfikacyjnymi. Ten zwyk³y ch³opak
z pozbawionej znaczenia, prowincjonalnej planety jakim cudem
sta³ siê ogromnie wa¿ny dla Imperatora Palpatinea, a chyba nawet
bardziej dla Lorda Vadera, czarnej piêci Imperium. Podw³adni
Vadera, jego osobisty legion szpiegów i informatorów, nadal krêcili
siê po wszystkich zamieszkanych wiatach w poszukiwaniu choæ-
by ladu Skywalkera. Dlaczego? To akurat pozostawa³o pilnie strze-
¿onym sekretem.
Unieruchomiony robot i jego zawartoæ wzbudza³y coraz wiêk-
sze zainteresowanie Bosska. Mo¿e nie pomo¿e mu to odkryæ miej-
sca pobytu Skywalkera co by³oby warte sporo kredytów; Vader
wiele by da³ za takie informacje ale niechby chocia¿ znalaz³ ja-
k¹ wskazówkê, która powiedzia³aby mu, dlaczego w³aciwie Im-
perator Palpatine i Mroczny Lord Sithów s¹ nim tak zainteresowa-
ni. A dla spryciarza takiego jak Bossk podobna informacja mog³a
siê okazaæ jeszcze cenniejsza.
Byæ mo¿e inni zap³aciliby mu jeszcze wiêcej ni¿ Vader i Palpa-
tine. Bossk rozwa¿a³ w myli ró¿ne mo¿liwoci. W koñcu przecie¿
robot i starannie zakamuflowany w jego wnêtrzu sprzêt szpiegowski
nosi³y wszelkie znamiona produktów Zak³adów Stoczniowych Ku-
ata. Dlaczego Kuat mia³by siê interesowaæ Skywalkerem? Tego te¿
warto by siê by³o dowiedzieæ.
Holograficzny obraz przed Bosskiem zamar³, kiedy nagranie
dobieg³o koñca. Czarny dym, efekt najazdu szturmowców na far-
mê wilgoci, wisia³ nieruchomo w odleg³ym fragmencie przesz³oci,
niczym nabazgrany podpis mrocznych si³, kontroluj¹cych wszech-
wiat...
Jaka czêæ mózgu Bosska ta najbardziej zaawansowana
w ewolucji i najbardziej ostro¿na powiedzia³a mu, ¿e to ostatnia
271
rzecz, w któr¹ powinien siê mieszaæ. Im bli¿ej kto podchodzi³ do
krêgu intryg i oszustwa, w centrum którego tkwi³ Darth Vader, tym
bardziej zbli¿a³ siê do swojej w³asnej mierci. Wystarczy popa-
trzeæ, co siê sta³o z Fettem, upomnia³ sam siebie. Byæ mo¿e bez-
porednim sprawc¹ ostatecznej, miertelnej pora¿ki Fetta by³ Luke
Skywalker, ale... przecie¿ Fett nie znalaz³by siê w ogóle na barce
¿aglowej Jabby, nad Wielk¹ Jam¹ Carcoona, gdyby nie manipula-
cje Vadera.
G³os rozs¹dku w g³owie Bosska umilk³, zag³uszony inn¹, bar-
dziej ¿ar³oczn¹ czêci¹ natury Trandoszanina. Boba Fett zgin¹³, bo
by³ g³upcem; jego mieræ dowodzi³a, ¿e nim by³. To ca³a logika,
której potrzebowa³ Bossk. On jest martwy, a ja ¿yjê, pomyla³. To
równie¿ dowodzi³o, ¿e by³ sprytniejszy od Fetta. Czego wiêc siê
ba³?
To ten statek, pomyla³ Bossk. Nic tu nie zrobiê. Czu³, ¿e
prêdzej rozwi¹¿e zagadkê hologramu, jeli zabierze go na Wcie-
k³ego Psa i tam nad nim pomyli. Obraz znikn¹³, gdy siêgn¹³ rêk¹
do wnêtrza korpusu robota i zacz¹³ roz³¹czaæ obwody.
Jeden z przewodów transmisji danych zaskoczy³ go. By³ pod-
³¹czony do czujnika wêchowego na zewnêtrznej powierzchni ro-
bota. Ma³y czytnik danych na ukonym pancerzu pokazywa³, ¿e
urz¹dzenie jest nastawione na wykrywanie anomalii organicznych,
których nie powinno byæ w miejscu, które szpiegowa³ akurat ro-
bot. Bossk wyci¹gn¹³ analizator i spojrza³ z bliska na ekran. W ob-
rêbie holonagrania urz¹dzenie co wykry³o; liczby i symbole prze-
latywa³y po ekranie, gdy analizowa³o zarejestrowany zapach.
Po chwili liczby zwolni³y, ich miejsce zajê³y litery, a potem s³o-
wa: WYKRYTO FEROMONY. Minê³o jeszcze kilka sekund, zanim
pojawi³a siê reszta: PODTYP SEKSUALNY, P£EÆ MÊSKA. I w koñ-
cu: IDENTYFIKACJA RASY: FALLEEN. S³owa pozosta³y, dopóki
Bossk nie wy³¹czy³ ekranu wskazuj¹cym pazurem.
To by³o jeszcze bardziej intryguj¹ce. Bossk pokiwa³ g³ow¹,
patrz¹c na nieruchomy analizator, który trzyma³ w rêkach. Falleeni
nie s³u¿yli jako imperialni szturmowcy; z powodu wrodzonej aro-
gancji nie potrafili poddaæ siê dyscyplinie. Byli wrogami, których
nale¿a³o siê baæ ale dzia³ali w pojedynkê. Byli te¿ urodzonymi
intrygantami, a ich machinacjom dorównywa³y tylko zawi³e plany
Imperatora Palpatinea.
Znalaz³ siê wród Falleenów jeden, który wspi¹³ siê prawie
na sam szczyt na dworze Palpatinea. Ksi¹¿ê Xizor by³ chyba
272
jedynym, któremu uchodzi³o na sucho przeciwstawianie siê rozka-
zom Vadera, ale Xizor ju¿ nie ¿y³. Wyzwanie, jakie rzuci³ Impe-
rium, siêga³o jeszcze g³êbiej, o czym Imperator nie mia³ pojêcia;
kr¹¿y³y jednak pog³oski, ¿e Vader podejrzewa³ prawdê, a ksi¹¿ê
Xizor by³ w rzeczywistoci szefem nies³awnego Czarnego S³oñ-
ca, organizacji przestêpczej rozci¹gaj¹cej swoj¹ dzia³alnoæ na
ca³¹ galaktykê imperium w Imperium.
W g³owie Bosska spekulacja goni³a spekulacjê. Czy ksi¹¿ê
Xizor by³ na Tatooine, kiedy szturmowcy Vadera najechali ubog¹
farmê na obrze¿ach Morza Wydm i zabili wuja i ciotkê Lukea
Skywalkera? Na to by wskazywa³y zapisy wêchowe w szpiegow-
skich obwodach robota. Nie mówi³y jednak nic o tym, co Xizor
tam robi³ ani po co Kuat wys³a³ robota szpiegowskiego, który wy-
kry³ obecnoæ Xizora. Ani w jaki sposób Boba Fett wszed³ w po-
siadanie tego nagrania...
Tyle pytañ bez odpowiedzi przyprawi³o Bosska o ból g³owy,
która zaczê³a pulsowaæ, jakby mia³a wybuchn¹æ. Trochê potrwa,
pomyla³ ponuro, zanim to rozgryzê. Wyci¹gn¹³ resztê urz¹dzeñ
rejestruj¹cych z wnêtrza robota i z narêczem metalowych pude³ek
skierowa³ siê w stronê wyjcia z tajemniczej kabiny.
Kiedy wróci³ na pok³ad Wciek³ego Psa, po³o¿y³ urz¹dzenia
szpiegowskie w k¹cie obok g³ównej konsoli instrumentów pok³a-
dowych. G³owa go bola³a, a ³uski na ³uku brwiowym niemal za-
uwa¿alnie pulsowa³y w rytm gor¹czkowych myli. Uzna³, ¿e najle-
piej bêdzie, jak trochê zaczeka mo¿e nawet przepi siê chwilê,
ze zwolnionym oddechem i powolnym biciem serca zimnokrwiste-
go Trandoszanina zanim zabierze siê za rozgryzanie tajemnicy
przebojowego nagrania z tatooiñskiej farmy. Trzeba siê do tego
zabraæ ze wie¿ym umys³em, pomyla³.
Przez ten czas musia³ siê zaj¹æ jeszcze jedn¹ spraw¹ zako-
dowan¹ wiadomoci¹, któr¹ podes³a³ mu Qnithianin z Mos Eisley.
Bossk ju¿ siê zacz¹³ zastanawiaæ, czy co ³¹czy³o tê sprawê z jego
odkryciami na pok³adzie Niewolnika I Boby Fetta. Imiê Kuata
zaczê³o wyp³ywaæ podejrzanie czêsto zakodowana wiadomoæ
by³a adresowana do Kuata, a unieruchomiony robot szpiegowski
by³ niew¹tpliwie produktem jego Zak³adów Stoczniowych.
Bossk usiad³ przy tablicy instrumentów pok³adowych Wcie-
k³ego Psa i przyci¹gn¹³ do siebie kapsu³ê. Qnithianin wyposa¿y³
go w prosty klucz do obejcia zabezpieczeñ i rozszyfrowania kodu,
dziêki któremu bêdzie móg³ odczytaæ informacjê i wys³aæ j¹ w dalsz¹
273
18 Mandaloriañska zbroja
drogê, nie pozostawiaj¹c ¿adnych ladów, po których adresat móg³-
by siê zorientowaæ, ¿e tajemnica jego korespondencji zosta³a na-
ruszona.
Bossk wyci¹gn¹³ z kapsu³y pojedyncz¹ kartkê papieru. I to
ma byæ to? pomyla³ rozczarowany. Kiedy kto stara³ siê zapew-
niæ taki poziom poufnoci, chodzi³o zwykle o informacje wielkiej
wagi na przyk³ad kompletne imperialne podrêczniki szyfrowa-
nia, plany bitew czy co w tym rodzaju. Odwracaj¹c kartkê nie
móg³ sobie wyobraziæ, co mog³oby siê na niej znaleæ wa¿nego...
Chwilê póniej ockn¹³ siê; le¿a³ na pod³odze, a zm¹cona wia-
domoæ wraca³a mu powoli. Fotel pilota le¿a³ przewrócony tam,
gdzie z niego spad³.
Dr¿¹cymi pazurami zdj¹³ kartkê papieru z piersi. Wyci¹gn¹³ j¹
przed siebie i spojrza³ niechêtnie. Te same trzy s³owa nadal tam
by³y. S³owa, które zmieni³y wszystko, które wywróci³y wszech-
wiat na nice, wyrzucaj¹c Bosska z jego wietlistego centrum...
BOBA FETT ¯YJE.
Nie móg³ w to uwierzyæ. Ale jednak... wiedzia³, ¿e to prawda.
To zawsze okazywa³o siê prawd¹.
274
R O Z D Z I A £
S¹ tam. Phedroi u¿y³ lufy rusznicy blasterowej, by wska-
zaæ na szczyt wydmy. Prawdopodobnie damy radê zdj¹æ ich
wszystkich bez problemu.
Le¿¹cy obok niego brzuchem na piasku Hamame pokrêci³ g³ow¹.
Nie... jego karabin le¿a³ równolegle do broni partnera,
wycelowany w trzy odleg³e postacie. Piêæ, jeli liczyæ roboty. S¹
wiêcej warci ¿ywi ni¿ martwi. A przynamniej Boba Fett.
Chyba ¿artujesz! Phedroi spojrza³ na niego zaskoczony.
Chcesz próbowaæ wzi¹æ Bobê Fetta ¿ywcem? To szaleñstwo! Ten
goæ jest na to zbyt niebezpieczny! Po co ryzykowaæ? Powinni-
my siê cieszyæ, ¿e trafi³a nam siê okazja, ¿eby go zabiæ.
Wydma oddawa³a ciep³o, chocia¿ s³oñca Tatooine zasz³y ju¿
dawno. Ale nie tylko ró¿nica temperatur pomiêdzy ziemi¹ a obsypa-
n¹ gwiazdami noc¹ sprawia³a, ¿e obaj mê¿czyni byli spoceni. Czym
innym, jak siê przekona³ Hamame, by³o ledzenie tego ³owcy na-
gród, Dengara, przez ca³¹ drogê z Mos Eisley, z bezpiecznej odle-
g³oci, ¿eby nie zostali wykryci, a zupe³nie inna spraw¹ porzucenie
grawicykli i podczo³ganie siê na odleg³oæ strza³u do tak trudnych
klientów jak ci. S³ysza³ wiele smutnych historii o tym, co siê przytra-
fi³o istotom, które myla³y, ¿e uda im siê pojmaæ Bobê Fetta.
Hamame obserwowa³, co siê dzieje u wejcia do groty wydr¹-
¿onej w zboczu niewysokiej wydmy.
Jest jeszcze Dengar powiedzia³ g³osem niewiele g³oniej-
szym od szeptu. I ta kobieta... przypuszczam, ¿e j¹ te¿ chcesz
odstrzeliæ.
275
Jasne, pewnie, ¿e chcê. Tak w³anie pracowa³ umys³ Phe-
droi. Pewnie wydawa³o mu siê to oczywiste. Dengar nie cieszy³ siê
jak¹ nadzwyczajn¹ reputacj¹, ale jeli on i ta kobieta trzymali siê
teraz z Bob¹ Fettem, lepiej by³o przesadziæ z brawur¹. Phedroi nie
zna³ bezpieczniejszego sposobu za³atwienia sprawy ni¿ po prostu
zastrzeliæ wszystkich, gdy tylko bêdzie mia³ tak¹ okazjê. Czy nie
taki by³ twój plan?
Nie, zanim siê nie dowiem czego wiêcej. Hamame kiw-
n¹³ g³ow¹ w stronê Fetta i jego towarzyszy. Dengar w Mos Eisley
za³atwi³ sobie podwietlny modu³ przekanikowy. Fett w³anie pra-
cuje nad zsynchronizowaniem go ze swoim sprzêtem komunika-
cyjnym. £atwo siê domyliæ, ¿e zamierza nawi¹zaæ kontakt z kim
poza atmosfer¹ planety. Pytanie brzmi: kto to jest?
A sk¹d mam wiedzieæ?
W³anie! powiedzia³ Hamame. Nie wiesz. I chcesz od-
strzeliæ Bobê Fetta nie dowiedziawszy siê, z kim chce rozmawiaæ?
Mo¿e to kto, komu zale¿y na tym, ¿eby prze¿y³. Kto zap³aci³by
kupê kredytów, gdybymy go pojmali i nie zabili.
Phedroi zastanowi³ siê.
Przypuszczam, ¿e to mo¿liwe.
Taa... ty sobie tu przypuszczasz, a ja to wiem. Hamame
obserwowa³ spod pó³przymkniêtych powiek scenê, owietlon¹ przez
Dengara niewielk¹ przenon¹ lamp¹. Cienie jego i kobiety rozci¹-
gnê³y siê i stopi³y z otaczaj¹cym ich mrokiem, kiedy patrzyli, jak
Boba Fett dotyka ods³oniêtych obwodów sycz¹c¹ koñcówk¹ lu-
townicy. Dzieje siê tu o wiele wiêcej, ni¿ wygl¹da na pierwszy
rzut oka. Czujê to w kociach.
Zaczynam mieæ z³e przeczucia. Phedroi pokrêci³ g³ow¹.
Mo¿e powinnimy wróciæ i wzi¹æ ze sob¹ wiêcej ludzi. Wiesz, tak
jest zawsze bezpieczniej. Gdyby potrafi³ za³atwiæ pomoc ca³ego
imperialnego batalionu, poczu³by siê mo¿e odrobinê mniej zdener-
wowany. To znaczy, zw³aszcza jeli mamy wzi¹æ ¿ywcem Bobê
Fetta...
I co, mamy siê dzieliæ zyskami z ka¿dym zapchlonym ma-
³ym z³odziejem w Mos Eisley? Hamame spojrza³ na niego z nie-
smakiem. S³uchaj, za to, co dostaniemy za Bobê Fetta od tego
kogo, bêdziemy mogli wycofaæ siê z tej gry. Jedna du¿a akcja
i jestemy ustawieni do koñca ¿ycia.
Nie pierwszy raz przekonywa³ swojego towarzysza. To w ten
sposób w³anie wyl¹dowali na zapomnianym mietniku Tatooine.
276
Ale tym razem, poprzysi¹g³ sobie Hamame, bêdzie inaczej. Musie-
li tylko rozegraæ sprawê jak nale¿y.
W porz¹dku. Phedroi spojrza³ wzd³u¿ lufy swojej ruszni-
cy blasterowej na postacie tamtych w mroku, a potem znów na
partnera. Wiêc co dok³adnie zamierzasz zrobiæ?
Hamame wsta³, kopi¹c butami zbocze wydmy.
To proste. Umiechn¹³ siê, przewieszaj¹c broñ przez ra-
miê. Zamierzam zejæ tam na dó³ i pogadaæ z nimi.
No, no... mrukn¹³ Phedroi, patrz¹c jak jego partner idzie
w stronê wiat³a. To zdecydowanie najtrudniejszy towar, za jaki
siê kiedykolwiek wziêlimy.
Patrzy³a, jak naci¹ga i lutuje ostatnie po³¹czenia.
I co, jest ju¿ gotowy? Neelah wskaza³a na modu³ ³¹czno-
ci stoj¹cy obok na ¿wirowym pod³o¿u, ciemny od ich cieni, po-
wodowanych przez wiat³o lampy trzymanej wysoko przez Den-
gara.
Musi jeszcze przejæ kontrolê logiczn¹ powiedzia³ Boba
Fett zanim zsynchronizuje siê z baz¹ danych kodów transmisyj-
nych. Od³o¿y³ serworubokrêt, którego u¿ywa³, i podniós³ prób-
nik do kontroli obwodów. Dotkn¹³ nim swojego he³mu.
Mamy prawdziwe szczêcie. Modu³y pamiêci nie uleg³y
awarii, chocia¿ tak im siê dosta³o. Gdybym musia³ od nowa budo-
waæ protokó³ komunikacyjny, potrwa³oby to dobrych parê dni. Co
najmniej.
Przez chwilê myla³a, ¿e ma na myli zawartoæ w³asnej g³o-
wy, tkankê mózgow¹ zamkniêt¹ w czaszce i wszystkie wspomnie-
nia, jakie w niej kry³a jego twarda, nieczu³a osobowoæ. Prawdziwy
Boba Fett, pomyla³a Neelah, powróci³ z martwych. Potem uwia-
domi³a sobie, ¿e mówi³ o skomplikowanych obwodach wbudowa-
nych w he³m, o komunikatorze pozwalaj¹cym mu kontaktowaæ
siê ze statkiem kr¹¿¹cym po orbicie nad atmosfer¹ planety. Jak siê
nazywa³? Mówi³ jej tê zimn¹ i z³¹ nazwê, wypran¹ z emocji, jakie
³¹czy³y zwykle istotê rozumn¹ z jej narzêdziami. Niewolnik I,
przypomnia³a sobie Neelah, to by³ Niewolnik I. Co, czego siê
u¿ywa, a potem porzuca, kiedy przestaje nadawaæ siê do u¿ytku.
Przypuszcza³a, ¿e Fett mia³ podobny stosunek do wszystkich lu-
dzi i innych istot rozumnych. Podobnie wygl¹da³o ¿ycie w pa³a-
cu Jabby. Hutt uzna³, ¿e wiêcej rozrywki sprawi mu wrzucenie
277
biednej Ooli do jaskini rankora ni¿ trzymanie jej na dworze; nic
innego nie liczy³o siê dla jej pana, trzymaj¹cego drugi koniec ³añ-
cucha.
By³a tam i mia³a szczêcie, ¿e uciek³a. Nie tylko szczêcie;
wywalczy³a sobie i zaplanowa³a ucieczkê, licz¹c siê z nieuniknion¹
mierci¹. Lepiej umrzeæ na pustkowiu Morza Wydm, z koæmi
rozw³óczonymi przez pustynnych padlino¿erców, ni¿ skoñczyæ jako
ofiara znudzenia opas³ego bezkrêgowca. I dok¹d mnie to zaprowa-
dzi³o? pomyla³a. To pytanie kr¹¿y³o po g³owie Neelah, gdy ob-
serwowa³a obu ³owców nagród. Zwi¹zaæ siê z najemnikiem w ro-
dzaju Boby Fetta, kiedy jeszcze by³ dla niej niczym wiêcej ni¿
zagadk¹, czarn¹ plam¹ jej w³asnej nieznanej przesz³oci to jed-
no. Co innego teraz, gdy doszed³ do siebie i znowu dzia³a³ wed³ug
w³asnych planów. Zemsta i kredyty, jak przypuszcza³a Neelah,
w ró¿nych proporcjach; to by³y jedyne rzeczy, którymi przejmo-
wali siê ³owcy nagród. Nawet ten Dengar, chocia¿ wydawa³o siê
niekiedy, ¿e poza tymi dwiema fundamentalnymi ¿¹dzami zacho-
wa³ pewne ludzkie cechy. Wiedzia³a, ¿e nie powinna ufaæ ¿adne-
mu z nich. Stworzenia, które zaufa³y ³owcy nagród, koñczy³y albo
jako jego ofiara, albo jako zw³oki, w zale¿noci od tego, który
wariant by³ bardziej dochodowy.
Pytania kr¹¿¹ce w jej g³owie wkrótce mia³y znaleæ odpo-
wied. Neelah nie wiedzia³a jeszcze, jakie bêd¹ te odpowiedzi, ale
ju¿ zaczê³a siê na nie przygotowywaæ. Cokolwiek siê wydarzy,
powtórzy³a sobie, nie pozwolê zostawiæ siê z ty³u. Wszystkie naj-
wa¿niejsze pytania wi¹za³y siê z Bob¹ Fettem; jeli mia³a odkryæ
swoj¹ przesz³oæ i przeznaczenie, nie mog³a pozwoliæ, by ³owca
siê jej wymkn¹³. Nawet gdyby oznacza³o to, ¿e musi ryzykowaæ
w³asnym ¿yciem, by iæ za nim. Albo nawet straciæ ¿ycie, ¿eby
poznaæ odpowiedzi.
Neelah odwróci³a siê od plamy wiat³a i odesz³a kilka kroków
w ciemnoæ pustyni. Odpowiedzi znajdowa³y siê pewnie gdzie in-
dziej, nie na tej planecie, ale noc zapewnia³a dostateczn¹ pustkê,
by pomieciæ jej myli.
Ani kroku dalej us³ysza³a g³os mê¿czyzny. Nie ruszaj
siê.
Zobaczy³a naprzeciwko siebie ospowat¹ i pociêt¹ bliznami
twarz, pod grub¹ warstw¹ podró¿nego brudu, zakoñczon¹ nie-
chlujn¹ brod¹. Mê¿czyzna uniós³ k¹cik ust, ods³aniaj¹c ¿ó³te zêby.
Zanim zd¹¿y³a zareagowaæ, uniós³ lufê blastera, przewieszonego
278
na skórzanym pasku przez ramiê. Broñ celowa³a prosto w ni¹, na
poziomie talii.
Nie ma siê czego baæ powiedzia³ mê¿czyzna. To ma
tylko ci pokazaæ, ¿e nie ¿artujemy. Ty te¿ nie bêdziesz ¿artowaæ.
¯adnych sztuczek, a wszystko bêdzie dobrze.
Czego chcesz? odezwa³a siê Neelah cichym g³osem. Nie
wiedzia³a, co by³oby gorsze: zaalarmowanie tego cz³owieka czy
dwóch ³owców nagród gdzie za jej plecami. Ka¿dy z nich móg³
zacz¹æ strzelaæ, tylko po to, by szybko za³atwiæ sprawê. Gdyby
sta³a na linii ognia, sprawy mog³y potoczyæ siê kiepsko. Dla niej.
Nie ciebie. Przynajmniej nie teraz. Drugi k¹cik ust mê¿-
czyzny uniós³ siê powoli, jakby ci¹gn¹³ go niewidzialny haczyk.
Póniej mo¿e pogadamy, jak moglibymy siê zabawiæ. Ale w tej
chwili chcê porozmawiaæ z twoimi kolesiami.
Obaj, i Boba Fett, i Dengar, spojrzeli na ni¹, gdy wesz³a w kr¹g
wiat³a lampy. Kiedy zobaczyli za ni¹ mê¿czyznê, Fett wsta³, po-
zostawiaj¹c modu³ komunikacyjny z ostatnim bolcem nie przylu-
towanym. Dengar siêgn¹³ do kabury po pistolet blasterowy, ale
zatrzyma³ d³oñ w powietrzu.
No proszê, co za milutkie spotkanie. Mê¿czyzna opuci³
broñ, któr¹ wbija³ przedtem w kark Neelah. Tacy starzy przyja-
ciele jak my powinni siê czêciej spotykaæ.
Vol Hamame stwierdzi³ Dengar, krzywi¹c siê kwano i po-
kiwa³ g³ow¹. Tak mi siê wydawa³o, ¿e zauwa¿y³em ciê w Mos
Eisley.
Powiniene by³ siê przywitaæ. Nie musia³bym wtedy wlec
siê za tob¹ a¿ tutaj. Nie ¿eby to miejsce nie mia³o pewnego uro-
ku. Hamame rozejrza³ siê po zboczach wydm, ledwie widocz-
nych poza obszarem owietlonym lamp¹ Dengara. Ale ja wolê
uroki miasta, jeli rozumiecie, co mam na myli.
Wiêc powiniene by³ w nim zostaæ odezwa³ siê Boba Fett
równym i beznamiêtnym g³osem. ¯eby siê móg³ zajmowaæ w³a-
snymi sprawami, zamiast wtykaæ nos w cudze.
Neelah obejrza³a siê przez ramiê i zauwa¿y³a, ¿e mê¿czyzna
pokrêci³ g³ow¹ z udawanym ¿alem.
Tak naprawdê, to jest moja sprawa. Hamame wyci¹gn¹³
woln¹ rêkê, pokazuj¹c na Dengara. To dlatego szed³em tu za
Dengarem. £atwo posz³o, z tym jego zdezelowanym grawicyklem.
Lecia³ tak wolno, ¿e mo¿na by³o zasn¹æ. Ale warto by³o, ¿eby siê
przekonaæ, ¿e jednak naprawdê ¿yjesz.
279
Boba Fett spojrza³ na Dengara.
Wygl¹da na to, ¿e nie bardzo ci siê uda³o za³atwiæ sprawê
po cichu.
Nie wiñ go powiedzia³ Hamame. Powiedzmy, ¿e mamy
bardzo dobre kontakty w Mos Eisley. Niewiele rzeczy umyka moim
uszom. S³yszê o wszystkich ma³ych sprawkach, wiêc nic dziwne-
go, ¿e us³ysza³em i o du¿ej. Ca³a galaktyka dowiedzia³a siê, ¿e nie
¿yjesz; wiêkszoæ jej mieszkañców s¹dzi, ¿e zosta³e strawiony
przez Sarlacka. Niektórzy... a ja wiem, kto... ucieszyliby siê, s³y-
sz¹c, ¿e prze¿y³e. Jest te¿ kupa innych, którzy byliby mniej szczê-
liwi, gdyby siê dowiedzieli, ¿e znowu jeste na chodzie.
To ich problem. Fett wzruszy³ lekko ramionami. A za-
nim siê dowiedz¹, minie trochê czasu. Zw³aszcza ¿e nie bêdzie
nikogo, kto im o tym powie.
Nie ruszaj siê! Jednym szybkim ruchem Hamame odepchn¹³
Neelah na bok, drug¹ rêk¹ unosz¹c broñ gotow¹ do strza³u. Pchniê-
cie by³o tak silne, ¿e upad³a na kolana, cieraj¹c skórê z d³oni o ¿wir
i piasek. Rêce do góry kiwn¹³ luf¹ karabinu. I odejd od tego
pud³a.
Tego? Boba Fett, z rêkami na poziomie he³mu, kopn¹³
modu³ komunikacyjny. Nie dzia³a.
Nie obchodzi mnie, czy dzia³a. Ty za to nie powiniene.
Kilka lampek zamigota³o na tablicy kontrolnej modu³u komuni-
kacyjnego. Hamame uniós³ broñ wy¿ej, celuj¹c z biodra prosto
w he³m Boby Fetta. Po prostu odsuñ siê od niego. Sam wiesz,
co o tobie mówi¹, jaki to z ciebie spryciarz. Nie chcê ¿adnych nie-
spodzianek.
Fett przysun¹³ siê do Dengara, stoj¹cego obok z rêkami nad
g³ow¹.
Spokojnie powiedzia³. Uwierz mi, za trupa nie dosta-
niesz nawet po³owy tego, co za ¿ywy towar.
Wezmê, ile dadz¹ powiedzia³ Hamame. Zw³aszcza ¿e
nie macie wielkiego wyboru. Umiechn¹³ siê, nie spuszczaj¹c
celownika z Dengara i Boby Fetta. Zdumiewaj¹ce, jak ³atwo jest
przekonaæ kogo, kto patrzy w lufê karabinu. Jest parê pytañ, na
które chcê us³yszeæ odpowiedzi. Cenne odpowiedzi.
Nie b¹d idiot¹ powiedzia³ Dengar. Jeli chcesz kredy-
tów, s¹ inne sposoby, by je dostaæ. I znacznie mniej niebezpiecz-
ne. Pozwól nam odejæ, a ju¿ my siê postaramy, ¿eby ci siê to
op³aci³o.
280
Och, jasne! Wierzê, ¿e wylecie mi te kredyty. Mo¿ecie je
przes³aæ na adres kantyny w Mos Eisley. Potrz¹sn¹³ g³ow¹ z gry-
masem niesmaku na twarzy. B¹d realist¹, Dengar. Niezale¿nie
od tego, ile wy dwaj bylibycie sk³onni zap³aciæ za w³asn¹ skórê, to
drobiazg w porównaniu z tym, co zap³ac¹ inni. Spojrza³ prosto
na drugiego ³owcê. Samopoczuciem Boby Fetta zainteresowa-
nych jest paru powa¿nych graczy, a ja zamierzam siê upewniæ, ¿e
uszczêliwi¹ mnie, zanim bêd¹ mogli wzi¹æ siê za ciebie.
Neelah le¿a³a na ziemi tak, jak upad³a, nie odzywaj¹c siê i s³u-
chaj¹c rozmowy. Sposób mówienia tego mê¿czyzny da³ jej do
mylenia. Niezale¿nie od tego, ile wy dwaj bylibycie sk³onni za-
p³aciæ za w³asn¹ skórê. To by³ w³anie jeden z tych typów, którzy
zapominali o obecnoci kobiety, jeli tylko nie zamierzali jej wyko-
rzystaæ. Tak jakby w ogóle jej tu nie by³o... albo jakby nie by³a
w stanie nic zrobiæ.
Zapomnia³e o czym. Jej g³os zaskoczy³ Hamame, jakby
nagle nadlecia³ z nicoci. Mê¿czyzna rozejrza³ siê nerwowo do-
oko³a i spojrza³ w dó³ w jej stronê. Za ruchem g³owy poszed³ skrêt
tu³owia; teraz Neelah mog³a, opieraj¹c siê ³okciami o ziemiê, przy-
cisn¹æ p³asko stopê zgiêtej nogi do pod³o¿a, a drug¹ wyprostowaæ
gwa³townie w kopniaku, który trafi³ mê¿czyznê prosto w krocze.
Hamame wreszcie by³ w pe³ni wiadom jej obecnoci.
Przewróci³ siê, wal¹c ciê¿ko bokiem o ziemiê, spróbowa³ jed-
nak odzyskaæ kontrolê nad swoimi ruchami. Wbi³ kolbê karabinu
w biodro, przyci¹gaj¹c odruchowo kolana do ¿eber do pozycji
embrionalnej. Zacisn¹³ palce na spucie i puci³ seriê, która minê³a
o centymetry g³owê Neelah. Dziewczyna zd¹¿y³a ju¿ wstaæ i po-
biec w kierunku pozosta³ych. Musia³a zanurkowaæ jeszcze raz,
gdy Boba Fett chwyci³ swój miotacz ze sterty sprzêtu, który zgro-
madzi³ obok, naprawiaj¹c modu³ komunikacyjny. Nie by³o czasu
na celowanie; Fett strzeli³, wybijaj¹c ¿wir i piasek spod stóp ich
napastnika, który przeturla³ siê teraz i skry³ w piaszczystej niecce.
Strza³y, które odda³ w odpowiedzi, choæ desperacko niecelne, wy-
starczy³y, by zmusiæ Fetta do cofniêcia siê pod skaliste zbocze
wzgórza.
Tutaj! Dengar chwyci³ Neelah za rêkê i wci¹gn¹³ j¹ do
bezpiecznej, p³ytkiej groty. Pchn¹³ j¹ za siebie i podniós³ blaster,
który le¿a³ u wejcia do jaskini. Chwyci³ broñ i zacz¹³ strzelaæ.
Kurtyna ognia owietli³a noc, ukazuj¹c podskakuj¹ce, ostre cienie
na powierzchni ska³ i piaszczystej wydmy. Ostrza³ zmusi³ tamtego,
281
by schowa³ g³owê poni¿ej krawêdzi niecki. Da³o to czas Bobie
Fettowi, który podbieg³ skulony do swoich towarzyszy.
Kiedy ju¿ byli w jaskini, Neelah i dwaj ³owcy nagród us³yszeli
podniesiony g³os mê¿czyzny, który pozosta³ na zewn¹trz.
Phedroi! Nie krzycza³ do nich, lecz do kogo innego, nie-
widocznego w otaczaj¹cych ich ciemnociach. Bierz siê za nich!
Ale ju¿!
Komenda nie by³a potrzebna. Partner mê¿czyzny, który mu-
sia³ obserwowaæ ca³¹ scenê, teraz skierowa³ na nich ostr¹ kanona-
dê z miejsca, sk¹d mia³ ich wszystkich na widoku. Cofnêli siê
w g³¹b jaskini.
I co teraz? Neelah rozejrza³a siê dooko³a po grocie, owie-
tlonej wiat³em ognia zaporowego ich napastników. Ca³a broñ ze
starannie ukrytych zapasów Boby Fetta zosta³a wczeniej wywle-
czona na zewn¹trz. Fett i Dengar przywarli plecami do przeciwle-
g³ych cian groty, wychylaj¹c siê tylko na tyle, ¿eby oddaæ kilka
szybkich strza³ów; zaraz cofali g³owy przed promieniami lasera,
które mija³y ich ze wistem. Utknêlimy tu! Z tej dziury nie ma
wyjcia!
Nie mia³o byæ. Boba Fett nie odwróci³ siê, by na ni¹ spoj-
rzeæ. Niewiele siê zyska, uciekaj¹c przed takimi osobnikami.
Doskona³a teoria. Po drugiej stronie jaskini Dengar przy-
ciska³ rusznicê do piersi. Obserwowa³ ruch cieni w ciemnoci na
zewn¹trz groty i czeka³, a¿ bêdzie móg³ oddaæ precyzyjnie wycelo-
wany strza³. Tylko trochê s³abo sprawdza siê w praktyce.
Boba Fett wzruszy³ lekko ramionami, skrobi¹c zbroj¹ ska³ê za
swoimi plecami.
Nie przejmuj siê tym. Jego g³os by³ równie spokojny i wy-
prany z emocji jak poprzednio. Wszystko jest pod kontrol¹.
O czym ty mówisz? Z g³êbi groty Neelah spojrza³a na
niego z niepokojem. Nie mog³a cofn¹æ siê dalej; dotar³a do koñca,
choæ by³o to tylko kilka metrów od zbocza wzgórza. St¹d nie ma
wyjcia! Przyszpilili nas. Teraz mog¹ albo czekaæ, a¿ skoñczy wam
siê amunicja, albo przywo³aæ posi³ki. Kilka kolejnych strza³ów
rozwietli³o grotê, trafiaj¹c w sklepienie nad jej g³ow¹ i odrywaj¹c
deszcz osmalonych skalnych od³amków. Tak czy owak, ju¿ nas
maj¹!
Powiedzia³em ju¿: nie przejmuj siê.
Spokojna odpowied ³owcy nagród rozwcieczy³a Neelah.
Myl, ¿e mia³aby zgin¹æ w tej dziurze albo co gorsza, daæ siê
282
z niej wywlec tamtym, kiedy ju¿ uporaj¹ siê z Bob¹ Fettem i Den-
garem doprowadzi³a j¹ do pasji. Nie po to ucieka³am z pa³acu
Jabby, pomyla³a, ¿eby skoñczyæ w taki sposób. Nadal zbyt wielu
rzeczy nie wiedzia³a, zbyt wiele pytañ pozosta³o bez odpowiedzi
jej prawdziwe imiê, sk¹d pochodzi³a, jak tu trafi³a ¿eby mia³a siê
tu wykrwawiaæ na piasku. Gdyby mia³a najmniejsz¹ szansê, wy-
szarpnê³aby blaster jednemu ze swoich towarzyszy i wyrwa³a siê,
strzelaj¹c bez opamiêtania w kierunku dwóch oblegaj¹cych ich
mê¿czyzn. Wszystko by³o lepsze ni¿ bezczynne czekanie na nie-
uniknion¹ mieræ.
Dengar odwróci³ g³owê od wylotu jaskini.
Jeli masz jaki plan zwróci³ siê do Fetta by³bym ci
wdziêczny, gdyby mnie w nim uwzglêdni³.
Gdyby by³o co, co móg³by zrobiæ, mo¿e nawet bym ci
powiedzia³. Boba Fett odda³ kilka strza³ów, zanim spojrza³ na Den-
gara. Ale nie ma. Mo¿esz tylko czekaæ. I przekonaæ siê o tym.
No to piêknie! powiedzia³a kwano Neelah. Musia³a pod-
nieæ g³os, by zag³uszyæ ha³as kolejnej kanonady. Strza³y skrzesa³y
iskry na tylnej cianie jaskini. Dosz³a ju¿ do takiego etapu, ¿e nic,
nawet strza³y lasera, nie sk³oni³oby jej, ¿eby siê uchyli³a. Przez
ca³y czas myla³am, ¿e dochodzisz do siebie po tym, co ci siê
przytrafi³o, ale teraz widzê, ¿e mózg usma¿y³ ci siê na dobre.
Boba Fett nie odpowiedzia³.
Wstrzymaj ogieñ poleci³ Dengarowi.
Ale wtedy podejd¹ bli¿ej. Dengar wskaza³ luf¹ broni na
zewn¹trz. Ten, który by³ na wydmach, zmieni³ pozycjê. Ma te-
raz jeszcze lepsze pole ostrza³u.
To nic. Chcê, ¿eby ci dwaj byli razem, a w ka¿dym razie
blisko siebie.
Dlaczego? Dengar wygl¹da³ na zaskoczonego. Mylisz,
¿e zastrzelisz ich obu naraz? Mogê ciê os³aniaæ, jeli chcesz spró-
bowaæ.
To nie bêdzie konieczne.
Rozb³yski ognia na zewn¹trz powiedzia³y Neelah, ¿e Dengar
mia³ racjê; dwaj napastnicy byli teraz o kilka metrów od siebie,
przykucniêci za niskim skalnym murkiem. Z miejsca, w którym
siê znaleli, mogli strzelaæ prosto do wnêtrza jaskini.
Nie próbuj przemawiaæ mu do rozs¹dku. Neelah pokaza-
³a g³ow¹ na Fetta. Zapuci³ siê tak daleko, ¿e nawet nie wie,
kiedy nie mo¿na ju¿...
283
Przerwa³ jej nag³y ha³as z góry, jakby noc pêk³a na dwoje;
dwiêk narasta³, przechodz¹c od odleg³ego wycia do coraz bli¿sze-
go huku, który wykracza³ poza s³yszaln¹ czêstotliwoæ. Grota za-
czê³a wibrowaæ, jak tamta, w której napotkali ¿ywy segment Sarlac-
ka. Sypnê³o py³em z pajêczyny pêkniêæ otwieraj¹cych siê w skale
nad ich g³owami; potem przysz³a kolej na drobne kamienie, a w koñ-
cu od³amki skalne doæ du¿e, by rozci¹æ rêkê Neelah, któr¹ os³oni-
³a oczy. Spod ramienia widzia³a Dengara, jak pochyla siê, opusz-
cza rusznicê i spogl¹da na zewn¹trz w oszo³omieniu.
Jego cieñ podskoczy³ bli¿ej, podobnie jak cieñ Fetta. Sylwetki
obu ³owców obrysowa³a wiat³oæ, która ca³kowicie rozproszy³a
ciemnoci nocy. Otaczaj¹ce ich wydmy by³y jasne, jakby nagle
spad³y na nie bliniacze s³oñca Tatooine. U wylotu groty widaæ
by³o dwóch napastników, jak odwracaj¹ siê i unosz¹ rêce, jakby
próbowali powstrzymaæ spadaj¹cy na nich ciê¿ar.
Wszystko to trwa³o zaledwie kilka sekund, zanim jasna plama
zamieni³a siê w zaokr¹glony z jednej strony kszta³t, który zawis³
tu¿ nad powierzchni¹ pustyni, wsparty na ognistych kolumnach
silników l¹downiczych. Jeden z mê¿czyzn zdo³a³ wstaæ i zanurko-
waæ g³ow¹ naprzód poza obrêb gwa³townego hamowania statku.
Drugiemu uda³o siê tylko podnieæ na kolana i przycisn¹æ karabin
do piasku w tej samej chwili ogon statku, z dyszami osmalonymi
i nadal rozgrzanymi, przygniót³ go do ziemi.
A niech to! g³os Dengara przerwa³ ciszê, gdy ryk silników
ust¹pi³ miejsca szklistemu brzêczeniu stopionego piasku, który pê-
ka³ stygn¹c. To twój statek! Niewolnik I!
Neelah zrozumia³a, co siê sta³o. Uda³o mu siê, pomyla³a,
uda³o mu siê uruchomiæ modu³ komunikacyjny. £¹cze miêdzy
oprzyrz¹dowaniem wewn¹trz he³mu, ma³a antena przekaniko-
wa na jego boku i to, co Dengar przywióz³ z Mos Eisley Boba
Fett musia³ widaæ z³o¿yæ to wszystko do kupy, zanim jeszcze
pojawili siê tamci dwaj. I przez ca³y czas, kiedy ten o nazwisku
Hamame gada³ i potem, kiedy przystawi³ karabin do biodra, Fett
wysy³a³ sygna³ do swojego statku, orbituj¹cego ponad atmosfer¹
Tatooine. Poda³ Niewolnikowi I dok³adne wspó³rzêdne miej-
sca, w którym siê znajdowa³ wystarczaj¹co dok³adne, by spro-
wadziæ go prosto na g³owy tych dwóch facetów. Noga i rêka
jednego z nich nadal czêciowo wystawa³a spod statku; broñ le-
¿a³a zaledwie parê centymetrów od palców. Goæ nie ubije ju¿
¿adnego interesu.
284
Szybko. Boba Fett ruszy³ ku wylotowi groty. Zbieramy
siê. Nie ma po co tu dalej sterczeæ.
Nie wiedzia³a, czy mówi³ tylko do Dengara, czy do niej te¿.
Ale wola³a nie ryzykowaæ. Zaczeka³a, a¿ pobiegn¹ szybkim sprin-
tem w stronê w³azu Niewolnika I. Z mroku wydm rozleg³a siê
kanonada strza³ów, topi¹c ogniem laserowym piasek pod ich sto-
pami ich drugi przeladowca nie podda³ siê jeszcze. Nie powstrzy-
ma³o to Neelah przed pójciem w lady Boby Fetta i Dengara.
Zd¹¿y³a po drodze wyrwaæ karabin blasterowy z r¹k martwego
mê¿czyzny.
Stójcie! przy wejciu do statku Neelah unios³a broñ z pal-
cem na spucie. Ani kroku dalej!
Dengar by³ ju¿ w rodku; Boba Fett, trzymaj¹c siê jedn¹ rêk¹
klapy w³azu, odwróci³ siê i spojrza³ przez ramiê. Wzrok zza wizje-
ra napotka³ wylot lufy.
Beze mnie nigdzie nie polecicie powiedzia³a zimno Ne-
elah.
D³oñ Boby Fetta wystrzeli³a, zanim dziewczyna zd¹¿y³a zare-
agowaæ, ruchem szybszym ni¿ zdo³a³o zarejestrowaæ jej oko. Jego
piêæ zacisnê³a siê na lufie karabinu; szybkim skrêtem ramienia
wyrwa³ jej broñ z rêki. Rusznica mignê³a w powietrzu, by wyl¹-
dowaæ kilkanacie centymetrów od trupa.
Przez chwilê stali, patrz¹c na siebie. Potem Boba Fett wyci¹-
gn¹³ rêkê, z³apa³ dziewczynê za nadgarstek i wci¹gn¹³ j¹ do rodka.
Nie b¹d g³upia. Zacisn¹³ piêæ, prawie mia¿d¿¹c jej ko-
ci. To ja decydujê, kto leci, a kto zostaje. Ale w tej chwili jeste
zbyt cennym towarem, bym mia³ ciê zostawiæ.
Sekundê póniej by³a ju¿ na pok³adzie, a klapa w³azu zatrza-
snê³a siê za ni¹.
Zapnij pasy powiedzia³ Fett, wchodz¹c po szczeblach
metalowej drabinki przymocowanej po drugiej stronie pomiesz-
czenia. Startujemy.
Neelah rozmasowa³a bol¹cy nadgarstek. Rozejrza³a siê dooko³a.
Patrz¹c na posêpne metalowe prêty klatek, uwiadomi³a sobie, ¿e
kiedy nie wiedzia³a kiedy, w jakim momencie swojej nieznanej
przesz³oci ¿e ju¿ kiedy tu by³a.
To takie typowe. SH
Σ
1-B odchyli³ w ty³ g³owê, patrz¹c
jak statek pospiesznie unosi siê ku nocnemu niebu. Starasz siê
285
jak mo¿esz, sk³adasz ich do kupy, pielêgnujesz i leczysz, a oni
nawet ci nie podziêkuj¹.
Niewdziêcznoæ. 1e-XE sta³ obok wy¿szego robota me-
dycznego. Obaj wygramolili siê z kryjówki, gdy strza³y umilk³y na
dobre. Do tej pory pewnie nawet cz³owiek czaj¹cy siê wród wydm
opuci³ to miejsce, kieruj¹c siê z powrotem w stronê niegodziwego
miejsca, z którego musia³ nadejæ; w ka¿dym razie nic nie wskazy-
wa³o na jego obecnoæ. To by³o kolejne rozczarowanie dla obu
robotów; po spotkaniu z Bob¹ Fettem mê¿czyzna móg³ mieæ ja-
kie ciekawe rany, które wymaga³y leczenia. Bezmylnoæ.
Oczywicie, czego innego mo¿na siê po nich spodziewaæ?
Lni¹cy ogon z dysz wylotowych statku zd¹¿y³ ju¿ zamieniæ siê
w niewielk¹ plamkê wiat³a wród gwiazd. Wewn¹trz obwodów
SH
Σ
1-B zagoci³a nadzieja... jeli roboty w ogóle miewaj¹ nadzie-
jê... ¿e tamci ludzie, a zw³aszcza ten, którego pielêgnowali w cho-
robie, Boba Fett, zabior¹ jego i 1e-XE ze sob¹. Z pewnoci¹ zaro-
biliby na swoje ogniwa energetyczne przy tej obfitoci uszkodzeñ
cia³a, jakie Fett zazwyczaj powodowa³ wokó³ siebie. Taka ju¿
ich natura, jak s¹dzê. Wszyscy cieleni myl¹, ¿e s¹ niemiertel-
ni. SH
Σ
1-B przeniós³ wzrok z rozgwie¿d¿onego nieba na ota-
czaj¹ce ich pustynne pustkowia. I co teraz?
Bezrobocie. pisn¹³ 1e-XE. Niepotrzebnoæ.
SH
Σ
1-B przygl¹da³ siê przez chwilê towarzyszowi. Potem
wysun¹³ jedno z ramion, zakoñczone skalpelem, i zdrapa³ plamkê
rdzy ze sfatygowanego korpusu 1e-XE.
Wiesz co? odezwa³ siê z namys³em. Przyda³oby ci siê
trochê konserwacji...
286
R O Z D Z I A £
Nie cierpia³ nawet myli, ¿e musi to zrobiæ. Ale wiedzia³, ¿e
nie ma wyjcia.
G³os chciwoci w jego trandoszañskim mózgu prawie przezwy-
ciê¿y³ wszelkie inne rozwa¿ania. S³ysza³ w g³owie te s³owa, odwieczn¹
m¹droæ ³owców nagród, wypowiadan¹ g³osem jego ojca: ¿ywi s¹
wiêcej warci ni¿ martwi. Stary Cradossk wiedzia³, co mówi, przy-
najmniej pod tym wzglêdem; za ka¿dym razem, gdy Bossk g³adzi³
pazurami ogryzione do czysta koci, które zatrzyma³ na pami¹tkê,
doznawa³ g³êbokiego poczucia ³¹cznoci z przodkami. Mimo wszystko
istnia³a jeszcze inna prawda, równie niepodwa¿alna i twarda: spra-
wy wygl¹da³y inaczej, gdy w grê wchodzi³ Boba Fett.
Na ekranie skanera dalekiego zasiêgu Wciek³ego Psa, w cia-
snej sterowni, Bossk widzia³ ma³¹ plamkê wiat³a, oznaczaj¹c¹ sta-
tek Fetta. Niewolnik I oderwa³ siê ju¿ od powierzchni Tatooine.
Wkrótce wyjdzie z atmosfery planety i znajdzie siê w zasiêgu jego
systemów naprowadzaj¹cych i celowniczych. Bosskowi zosta³o bar-
dzo ma³o czasu na wciniêcie przycisku i dokonanie tego, co ko-
nieczne. Nie móg³ ju¿ sobie pozwoliæ na ponowne roztrz¹sanie de-
cyzji czy na ¿al nad utraconymi zyskami.
W³anie wróci³ na pok³ad Niewolnika I, by ci¹gn¹æ kilka
interesuj¹cych plików z jego banku danych, kiedy kontrolki modu-
³u komunikacyjnego rozjarzy³y siê jak jasne iskry zestrzelonej aste-
roidy. To mog³o oznaczaæ tylko jedno ¿e wiadomoæ o tym, i¿
Boba Fett ¿yje, by³a prawdziwa, i ¿e on sam nawi¹za³ w³anie
³¹cznoæ ze swoim statkiem orbituj¹cym wokó³ Tatooine. Bossk
287
wiedzia³ te¿, co teraz nast¹pi. Niewolnik I pos³usznie wykona
zdalne rozkazy Boby Fetta, uruchomi g³ówny napêd i skieruje siê
ku powierzchni Tatooine na spotkanie ze swoim panem. A Boba
Fett bêdzie nie tylko ¿ywy, ale i wolny, gotów znów ruszyæ na
galaktyczne szlaki. Wolny i aktywny najlepszy ³owca nagród na
wszystkich wiatach rozproszonych po galaktyce.
Bossk nadal czu³ gniew i strach, jaki wywo³a³a w nim ta wia-
domoæ. Gniew to uczucie dobrze znane Trandoszanie co rano
budzili siê gniewni ale strach by³ czym nowym. I potê¿nym.
Pobudzi³ go do dzia³ania, szybkiego i skutecznego.
Nie traci³ czasu na rozgryzanie tajemnic. Jeli bogaty i wp³ywo-
wy Kuat interesowa³ siê Bob¹ Fettem, ¿ywym lub martwym niech
tak bêdzie; byæ mo¿e Bossk mimo wszystko bêdzie w stanie ode-
braæ nagrodê za potwierdzenie wiadomoci wys³anej do w³aciciela
Zak³adów Stoczniowych Kuat. A jeli istnia³ jaki zwi¹zek miêdzy
ksiêciem Xizorem, tajnym w³adc¹ Czarnego S³oñca, a najazdem
szturmowców na farmê wilgoci na obrze¿ach Morza Wydm... od-
powied nie wyjdzie od Boby Fetta. Ju¿ Bossk siê o to postara.
Mia³ doæ czasu, by przydwigaæ odpowiedni¹ iloæ ³adunków
wybuchowych z Wciek³ego Psa, ukryæ je w klatkach towaro-
wych ³adowni statku Fetta i zamontowaæ zdalny detonator. Zaraz
potem zamkn¹³ luzê Niewolnika I, od³¹czy³ rêkaw w³asnego
statku i obserwowa³ przez iluminatory w sterowni, jak statek Fetta
kieruje siê ku powierzchni planety.
Teraz wraca³ z powrotem w przestrzeñ, nios¹c na pok³adzie swo-
jego pana. Plamka wiat³a uros³a; jeszcze sekunda i bêdzie za póno.
Bossk wykorzeni³ z serca wszelki ¿al. Wcisn¹³ guzik na panelu kon-
troli swojego statku. W jednej chwili ma³a plamka wiat³a zamieni³a
siê w kulê jaskrawego ognia, gasn¹c¹ w kosmicznej pró¿ni. Z Nie-
wolnika I pozosta³ tylko py³ i atomy.
Bossk odchyli³ siê na oparcie fotela pilota, wyczerpany. Czu³,
jak napiêcie zaczyna opuszczaæ jego miênie. I to by by³o na tyle,
pomyla³ z ulg¹. Boba Fett nie ¿yje. Na dobre.
Nie ¿a³owa³; wiedzia³, ¿e trzeba by³o to zrobiæ.
Tylko jedna rzecz zastanawia³a Bosska, gdy wpatrywa³ siê
w miêdzygwiezdn¹ pustkê.
Dlaczego nadal siê ba³?