ogon



















Janusz A. Zajdel
    
  Ogon Diabła


    Czasy, w których żyjemy przytępiły naszą
wrażliwość na zjawiska zaskakujące i niezwykłe. Realizacja każdej najbardziej
zdawałoby się, wariackiej idei wydaje nam się raczej kwestią cza­ su niż
możliwości technicznych. Może dlatego właśnie przechodzimy nieraz obojętnie obok
wydarzeń czy zjawisk, które ludziom minio­ nych epok dałyby wiele do
myślenia. Nasi przodkowie, w mniejszym stopniu dotknięci iluzją wiary we
wszechmoc i wszechwiedzę - któ- rą skłonni jesteśmy dziś sobie przypisywać -
widzieli wokół sie- bie więcej tajemnic, choć niewątpliwie mniej spośród nich
potra- fili rozwikłać.     Ot, choćby takie, dobrze nam
znane zjawisko... Na pewno każdemu zdarzyło się to niejednokrotnie; istnieje
nawet, odpowiednie na tę okoliczność, ludowe porzekadło: "Diabeł nakrył ogonem".
Mówimy tak nieraz i my, gdy przedmiot, który dosłownie przez chwilą widzieliśmy,
mieliśmy w dłoni - znika. Odłożony gdzieś na bok, przepada w czterech ścianach
pokoju i choć jesteśmy przekonani, że musi być "gdzieś na wierzchu" - on
skutecznie opiera się naszym nerwowym poszukiwaniom...
    Fenomen ów przejawia się jeszcze jaskrawiej gdy
zdarzy się nam upuścić jakiś drobiazg. Czyż nie przytrafiło się wam na przykład,
naprawa czegoś pod maską samochodu stojącego na tra­ wiastym poboczu drogi?
Albo majstrować przy rowerze na ścieżce wśród nieskoszonych łąk? Albo może -
naprawiać zegarek w pokoju, którego podłogę pokrywa puszysty dywan? Zawsze
znajdzie się jakaś taka niewielka, ale diabelnie ważna śrubka czy nakrętka...
    Albo, czy nie wystrzeliła wam nigdy, w nieznanym
kierunku, ta cholerna sprężynka, która drzemie dostępnie we wnętrzu długopisu?
Oraz ta, co lubi wyskakiwać z zapalniczki, w ślad za nowym kamieniem
krzesiwowym, który właśnie próbujemy zain­ stalować? Przykłady można by
mnożyć w nieskończoność. Ileż to razy, łażąc na czworakach po podłodze,
przepatrujemy wszystkie zakamarki, tropiąc tę złośliwą nakrętkę czy sprężynkę,
której brzęk słyszeliśmy dokładnie w chwili upadku... Klniemy przy tym i
wyrzekamy na ewidentną złośliwość rzeczy martwych. A przecież, stojąc na gruncie
racjonalizmu, który nam, ludziom nowoczesnym przystoi, musimy bez wahania
przyznać, że bezduszny ów przedmiot nie ma prawa sam przez się przejawiać
podłości, o jaką go poma­ wiamy.     Te przepadające
drobiazgi odnajdują się zazwyczaj po pewnym czasie samorzutnie, i to w
miejscach, gdzie najmniej byśmy się ich spodziewali.    
Fakty, o których mowa, przyprawiają nas o krótkotrwałe zniecierpliwienie lecz
szybko zapominamy o nich, jak o innych marginalnych, choć drażniących
incydentach i epizodach ser­ wowanych obficie przez naszą życiową
codzienność.     A przecież - zastanowiwszy się głębiej
nad ową rodziną zjawisk - jakże niezwykłe wnioski można z nich wysnuć! Nie
pisałbym o tym tak obszernie, gdyby nie fakt, że oto dziś właśnie zakończyłem
cykl systematycznych eksperymentów wieńczących moje długotrwałe badania nad
"efektem diabelskiego ogona" - bo tak pozwoliłem sobie nazwać ów fenomen,
jeszcze nim poznałem prawdziwą jego naturę.     W dalszym
ciągu tej rozprawy zamierzam w skrócie, w formie lakonicznego doniesienia
naukowego, podać najogólniejsze wnioski wynikające z moich dociekań
teoretycznych i z przeprowadzonych doświadczeń. Dotychczas poczynione uwagi
proszę zatem traktować jako wstępne postawienie problemu i wprowadzenie w
meritum zagad­ nienia.     Przyjmując za podstawowy
aksjomat całkowitą i nieza­ przeczalną apsychiczność śrubek, sprężynek,
kluczy do piwnicy, karteluszek z numerem ważnego telefonu i wszelkich innych
przed­ miotów, które "lubią" znikać, wykluczyłem na wstępie ich złośli­
wość i możliwości samoistnych migracji.     Założenie
takie implikuje konieczność postulowania Czynnika Sprawczego, kierującego
poczynaniami "złośliwych" rzekomo obiektów.     Byt ów
hipotetyczny w sposób oczywisty wymyka się bezli­ tosnemu cięciu ostrza
brzytwy Ockhama: powołanie go do istnienia jest niezaprzeczalnie konieczne
jeżeli w ogóle chcemy jakkolwiek "ugryźć" postawiony problem.
    Pozostawiając chwilowo poza obszarem dociekań ów
Czynnik Sprawczy, o naturze którego nie poczyniłem a priori żadnych założeń,
zająłem się na początek fenomenologicznym ujęciem mecha­ nizmu zjawiska.
Posługując się uproszczonym modelem poglądowym, można heurystycznie rzecz
wyjaśnić w sposób następujący.     Postawmy się (a
raczej: połóżmy) w sytuacji dwuwymiarowych, płaskich istot, żyjących na
płaszczyźnie gładkiego parkietu naszego pokoju. Figlarny nasz przedmiot niech
będzie reprezen­ towany przez płaski krążek.     W
jaki sposób krążek ów może w jednej chwili zniknąć z pola widzenia mieszkańców
podłogi? Odpowiedź nasuwa się sama. Nawet laik, nie mający pojęcia o geometrii
P-wymiarowej, odpowie naty­ chmiast: krążek musi zostać przesunięty w
kierunku prostopadłym do podłogi uniesiony nieco ponad jej powierzchnię. Poprzez
trzeci (w tym przypadku) wymiar, może zostać przemieszczony i ponownie
opuszczony na podłogę - w innym miejscu. Każdy, kto przeczytał choćby kilka
książek typu science-fiction, wie o tym doskonale. A zatem istota operująca w
czterech wymiarach może wtargnąć jakimś narzędziem lub organem w nasz
trójwymiarowy świat i porwać z niego trójwymiarowy przedmiot równie łatwo, jak
my poślinionym palcem z podłogi uparty krążek papieru, który wypadł z biurowego
dziurkacza. Można to zresztą uczynić także przy użyciu na przykład, jakiegoś
"odkurzacza" z odpowiednią rurą ssącą... .     Ta druga
analogia okazuje się trafniejszą i płodniejszą w dalszych rozważaniach.
Wyobraźmy sobie więc, jak wygląda końcówka rury odkurzacza, obejmująca krążek
confetti leżący na podłodze: plaski mieszkaniec parkietu ujrzy tylko pierścień,
okrąg stanowiący przekrój poprzeczny rury. Będzie mógł obejść go ze wszystkich
stron, lecz papierek zniknie za tą przegrodą. Analogi­ cznie, dla nas,
trójwymiarowców, końcówka "rury ssącej" jawić się będzie przez moment w postaci
powierzchni kulistej, za­ mykającej znikający przedmiot. Eksploatując dalej
ten wielce adekwatny model poglądowy, musimy dojść do wniosku, że porwanie
papierka nie wymaga wcale zetknięcia końcówki rury z podłogą: wystarczy jej
zbliżenie, by prąd powietrza pochwycił go i wessał. A zatem, nawet nie musimy
zauważać obecności, "końcówki ssącej" w naszej przestrzeni.
    Model powyższy nie opisuje, rzecz jasna, wszystkich
aspektów zjawiska. Wiemy jednakże - choćby z teorii jądra atomowego - że nawet
jednostronne, uproszczone modele pozwalają nieraz na zbu­ dowanie zupełnie
niezłej hipotezy, dobrze zdającej sprawę z faktów doświadczalnych. Uzbroiwszy
się więc w elementarną, fenomenologiczną teorię opisującą kinetykę badanego
efektu, rozpocząłem prace eksperymentalne. By wyjaśnić zasadę doświad­
czenia, posłużę się inną analogią.     Każdy wie, na czym
polega połów ryb na wędkę. Podstawowym elementem najprostszej wędki jest
odpowiednio cienka nylonowy żyłka. Na jej końcu umieszcza się przynętę z ukrytym
w niej haczykiem.     Oczywiście, złowienie ryby nie jest
rzeczą łatwą. Przynęta musi być odpowiednia, żyłka mało widoczna, a przede
wszystkim, trzeba zarzucić wędkę we właściwe miejsce i... wykazać dużo cier­
pliwości.     Postąpiłem podobnie. Na początek, jako
przynęty użyłem maleńkiej śrubki z zegarka. Przywiązałem ją do końca nylonowej
nitki wysuniętej ze starej pończochy. Drugi koniec nitki owinąłem wokół palca i
udając, że naprawiam zegarek, niby to przypadkiem, upuściłem śrubkę. Stuknęła o
podłogę gdzieś między biurkiem a re­ gałem i oczywiście natychmiast zniknęła
mi z oczu. Aby dopełnić wszystkich reguł gry, zamarkowałem bezskutecznie
poszukiwania, z odpowiednią porcją okolicznościowych przekleństw. Potem
zasiadłem w fotelu i chytrze przymknąwszy oczy, czekałem.
    Obudziłem się z drzemki z niejasnym poczuciem, że coś
się zdarzyło. Nie mogłem sobie uprzytomnić, co to takiego mogło być... Po chwili
dopiero zdałem sobie sprawę, że musiało to być lekkie szarpnięcie za palec,
wokół którego owinąłem koniec nitki.     Szybko
ściągnąłem nitkę. Na jej drugim końcu nie było nici. A więc nie doceniłem siły
"ryby", na którą się zasadziłem. Zachę- cony tym połowicznym sukcesem,
powtarzałem eksperyment wielokrot- nie. Nie będę opisywał poszczególnych etapów
tych żmudnych prób. Dość, że wreszcie osiągnąłem mój cel. Nie udało mi się
wprawdzie spostrzec samego momentu znikania przynęty (którą była tym razem spora
nakrętka uwiązana na żyłce wędkarskiej 0,20) lecz dokładnie widziałem napiętą
żyłkę, kończącą się w jakimś punkcie przestrzeni, tuż nad podłogą. Drugiego
końca nie było. To znaczy: był, ale nie w naszych trzech wymiarach.
    Po chwili napięcie żyłki zelżało, jej drugi koniec
wraz z przynętą pojawił się na podłodze. Tym razem "ryba" wypluła przynętę,
czując, że coś nie jest w porządku... Późniejsze eksperymenty pozwoliły mi ponad
wszelką wątpliwość utwierdzić się w przekonaniu, że ginące drobiazgi są
porywane, a następnie zwracane do naszej przestrzeni... Kolejne pytania: "kto?"
i "w jakim celu?" nasuwały się nieodparcie same. Cel potrafiłem sobie wyobrazić
dość łatwo: ów "ktoś" pobiera po prostu próbki do ba­ dań, podobnie jak
mikrobiolog, pobierający pipetą kropkę z hodowli bakterii w celu umieszczenia
między szkiełkami na stoliku mikroskopu. Eksperymentatorzy działają z zasadą
"minimalnego zakłócenia" - starając się nie wprowadzać istotnych zmian w badanym
środowisku. Dlatego pobierają tylko przedmioty drobne, których zniknięcie możemy
sobie od biedy wyjaśnić okolicznościami z naszego świata; zniknięcie drobiazgu
nie powoduje zazwyczaj zbyt dużego zamieszania i poważnych skutków. Podobnie
dyskretnie następuje zwrot pobranej próbki...    
Postanowiłem teraz wyjaśnić istotę hipotetycznego Czynnika Sprawczego, który
jest odpowiedzialny za "efekt diabelskiego ogo­ na". Koncentrując się na
drobnych przedmiotach - bo one giną naj­ częściej - nie zastanowiłem się nad
górną granicą wymiarów tych znikających detali. W pewnej chwili zdałem sobie
sprawę z tego, że... czasem giną przecież całe statki z pasażerami, samoloty,
samochody... Czyżby sławetny "Trójkąt Bermudzki" i badane przeze mnie zjawiska
miały jakiś związek ze sobą? Rozpocząłem nowe doświadczenia i jestem właśnie w
trakcie ustalania, mówiąc w up­ roszczeniu, "średnicy przekroju rury
ssącej"... Zdaje się, że się nie omyliłem. Wszystko zależy od wymiarów użytej
ssawki, jak w odkurzaczu... Moje dotychczasowe wyniki wskazują jednoznacznie
kierunek, jak owa napięta żyłka urywająca się nagle w przestrzeni, w miejscu
gdzie opuszcza nasz świat, będący pro­ jekcją jakiegoś wielowymiarowego
tworu na trójwymiarową przestrzeń.











    Ulepszyłem technikę eksperymentu. Używam teraz
grubszego sznura i coraz większych przynęt. Dzięki specjalnej metodzie, którą
opisuję poniżej, udało mi się wreszcie stwierdzić, że:...
    co każdy we własnym zakresie może bez trudu sprawdzić
w wyżej opisany sposób. Być może, przy odrobinie szczęścia, uda się niektórym
eksperymentatorom to, co udało się mnie: zobaczyć Ich trójwymiarowe projekcje,
powstające w przecięciu Ich postaci z naszą przestrzenią.
    Znając metody, jakimi operują, należy się spodziewać,
że doświadczenia moje nie powinny pociągać za sobą specjalnego ryzy­ ka,
jednakże środki ostrożności, o których wspomniałem, radzę bezwzględnie
przedsięwziąć!











    Nota redaktora:    W
maszynopisie nadesłanym przez Autora stwierdziłem brak prze­ dostatniej
strony. Nie ma jej zarówno w oryginale, jak też w obu kopiach tekstu. Przed
oddaniem książki do składania, mimo starań, nie udało mi się porozumieć z
Autorem. Z uwagi na naglące ter­ miny, odesłałem tekst do drukami licząc na
to, że wcześniej czy później Autor się ze mną skontaktuje i zdążymy brak
uzupełnić w ramach korekty autorskiej. Jednakże Autor nie zgłosił się również na
wezwanie dla przeprowadzenia korekty. Musiałem, zgodnie z umową wydawniczą,
zlecić korektę innej osobie, obciążając koszta­ mi Autora. Niestety,
brakującego fragmentu nie sposób odtworzyć, za co Czytelników serdecznie
przepraszam. Na swoje usprawiedli­ wienie musze dodać, że (znając długość
przeciętnego cyklu wydawa­ nia pozycji książkowej) mieliśmy nadzieję
odszukać Autora w odpowiednim czasie. Obecnie, w chwili podpisywania pozycji do
druku, trwają usilne poszukiwania Autora, który - jak się okazuje - przepadł bez
śladu. Dla uniknięcia dalszych kosztów i kar umownych, postanowiliśmy wydrukować
tekst w takim stanie w jakim został dostarczony przez Autora. Jeśli zaś o niego
chodzi, to nadal żywię uzasadniona nadzieję, że najprawdopodobniej zgłosi się w
wydawnictwie nie później niż w miesiąc po przystąpieniu do rozpowszechniania
niniejszej książki, to znaczy w umownym ter­ minie wypłaty reszty honorarium
za nakład.



    powrót















Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ogon diabla
ogon
janusz a zajdel ogon diabła
Zajdel A Janusz Ogon diabla
Dlaczego pies podkula ogon, gdy jest wystraszony
Kuchnia francuska po prostu (odc 09) Ogon tuńczyka w ziarnach maku
OGON POLI A

więcej podobnych podstron