Sanders William - Stwory 2007-04-01
Autor: WILLIAM SANDERS
Tytul: stwory
(Creatures)
Z "NF" 10/99
ALISON SINCLAIR nienawidziła Clei Hardesty, więc, oczywiście, zawsze chodziła
na wydawane przez nią przyjęcia.
Nienawiść ta istniała od bardzo dawna, a jej przyczyny od samego początku były
niejasne. Teraz jednak ju\ nie miały znaczenia, wa\ne pozostało jedynie
wzbudzone przez nie uczucie. Alison odbierała triumfy Clei - zdecydowanie
nazbyt częste - jak totalne katastrofy, nieraz z ich powodu spędzając w łó\ku
całe dnie. Za to nieznośnie rzadkie pora\ki znajomej sprawiały pani Sinclair
czystą, intensywną przyjemność.
(Ten moment na oficjalnym obiedzie, kiedy Clea bezmyślnie zwróciła się do \ony
Prezydenta imieniem jego kochanki - Alison ciągle jeszcze odczuwała miły
dreszczyk na samą myśl o tym, smakowała owo wspomnienie, mimo \e rzecz
wydarzyła się kilka lat temu).
Właśnie to było dla Alison podstawowym i nieodpartym motywem uczestniczenia we
wszystkich przyjęciach Clei: niebezpieczeństwo, \e kiedy coś pójdzie zle -
gospodyni przydarzy się coś upokarzającego albo popełni jakieś faux pas - jej
przy tym nie będzie. Myśl o urzeczywistnieniu się takiego pecha była nie do
zniesienia.
- NIE WIEM czemu musimy tam iść. Nie trawisz Clei, a ja nie znoszę jej przyjęć
- powiedział mą\ Alison, kiedy wje\d\ali windą na górę.
- Ty nie znosisz przyjęć, kropka - odparła, niezbyt ściśle, ale wystarczająco
jak na rutynową sprzeczkę mał\eńską. - Gdyby to od ciebie zale\ało, w ogóle
nigdzie nie wychodzilibyśmy.
- Chyba nie będzie u niej \adnych zwierząt? Nienawidzę zwierząt.
Alison zacisnęła zęby i odetchnęła głęboko przez nos.
- Jeśli powiesz coś takiego w trakcie przyjęcia - warknęła po chwili - w
zasięgu czyjegokolwiek słuchu, to osobiście zepchnę cię z tarasu. Polecisz
bodaj\e pięćdziesiąt dwa piętra. Nawet jeśli potem zdołają cię poskładać - w
co wątpię, w końcu sam mi ciągle przypominasz, \e nikt nie jest naprawdę
nieśmiertelny - to i tak walnięcie o ziemię zaboli jak diabli.
Wzruszył ramionami.
- Och, w porządku. Tak naprawdę to ich nie nienawidzę - wycofał się - dopóki
sÄ… w zoo, czy jak mu tam, albo biegajÄ… sobie tam, gdzie ich miejsce. Ja tylko
nie toleruję \adnych cholernych włochatych paskudztw pętających się w pobli\u.
Co to takiego było ostatnim razem?
- Tygrysiątko. Na świecie, poza ogrodami zoologicznymi, zostało mniej ni\
tysiÄ…c tych zwierzÄ…t.
- No có\ - powiedział Dolan z uczuciem - gdybym dorwał bydlaka po tym, jak
naszczał mi na buty, byłoby o jeszcze jednego mniej.
Alison odwróciła głowę i przyjrzała mu się, ale patrzył przed siebie, prosto
na drzwi windy, z nieruchomą, nic nie wyra\ającą twarzą. To mał\eństwo,
pomyślała, wcale się nie klei. Ile to ju\ są razem? Trudno spamiętać. Tyle
lat, tylu mę\czyzn (kobiet te\, ale to niewa\ne). Czasami zastanawiała się,
jak to mo\e być po kilku stuleciach. Dolan nie był złym mę\em, ale nie miał
wyczucia co jest wa\ne. Albo te\ po prostu go to nie obchodziło. Tak czy siak,
szło kiepsko.
Jednak teraz nale\y przetrwać to przyjęcie. Po prostu trzeba pilnować Dolana.
Będzie musiała trzymać się blisko niego przez cały wieczór, co oznaczało, \e
nie zdoła we właściwy sposób wmieszać się pomiędzy gości, ale na to nie ma
rady. Jeśli nie będzie odpowiednio podtrzymywać kontaktów towarzyskich, mo\e
kiepsko wypaść albo nawet zostanie oplotkowana, lecz w porównaniu ze
skandalem, jaki mogłaby wywołać jedna z tych okropnych uwag mę\a...
- Clea - odezwała się najbardziej lodowatym tonem, na jaki było ją stać -
przejmuje się losem zagro\onych gatunków. Podobnie jak wszyscy, którzy u niej
będą, oprócz ciebie.
Strona 1
Sanders William - Stwory 2007-04-01
- Clea - odparł, wcią\ nie patrząc na \onę - przejmuje się wyłącznie
nadą\aniem za modą. Teraz na tapecie są gatunki zagro\one, więc wykształciła w
sobie międzygatunkowe sumienie. Jeśli następnym szałem staną się polowania na
grubą zwierzynę, wraz z resztą waszej bandy będziecie walczyć o wyjazd na
Alaskę, \eby ustrzelić ostatniego wołu pi\mowego.
- Ty sukinsynu - warknęła Alison.
- O ile wiem, to prawda - wyznał radośnie. - Ale nie pamiętam mamusi a\ tak
dobrze.
Miała ochotę go kopnąć, niemniej zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie
poruszył czegoś istotnego. Gdzie, w końcu, przebiega granica pomiędzy
uleganiem modom, a zwyczajnym brakiem oryginalności? Mo\e, pomyślała, Clea ju\
nie jest w czołówce... ale króciutki przebłysk nadziei zgasł niemal
natychmiast. Clea zawsze znajdowała się na samym szczycie, była jedną z osób
definiujÄ…cych awangardÄ™.
- Zamknij się, Dolan - powiedziała, gdy winda się zatrzymała. - Po prostu się
zamknij.
PRZYJCIE było niedu\e, nie więcej ni\ dwadzieścia, trzydzieści osób. Tyle
zazwyczaj bywało u Clei; dokładnie ile trzeba, pomyślała Alison z pełnym
nienawiści uznaniem. Gdyby zaprosiła więcej, jej słynny apartament na ostatnim
piętrze zacząłby wydawać się nieco zatłoczony. Z drugiej strony mniejsza
liczba gości mogła sprawić wra\enie osuwania się w dół w hierarchii
towarzyskiej. Niech to szlag, ta obrzydliwa suka jest w tym dobra.
Alison zatrzymała się na chwilę, rozglądając się po pomieszczeniu,
przeprowadzając szybką analizę taktyczną zgromadzenia w poszukiwaniu ró\nych
mo\liwości. Przeszkodził jej w tym wysoki mę\czyzna, który nagle
zmaterializował się przed nią, przesłaniając niemal cały widok.
- No, no - odezwał się Zack Chernoff, uśmiechając się z wysoka do nich obojga.
- To\ to moja ulubiona para. Prześwietny zespół Loomis and Sinclair nareszcie
z nami.
- Zack - Dolan uścisnął wyciągniętą dłoń mę\czyzny - a jeśli to nie my, to co?
- Och, no to ktoś po paru zabójczo świetnych zabiegach morficznych.
Wysoki mę\czyzna objął Alison i tu\ koło jej ucha wykonał ustami kilka
skubiących ruchów.
- Moja Alison, stanowczo dziś wyglądasz tak, \e chciałoby się cię zjeść -
ściszył głos. - Ucieszysz się, \e jeszcze niczego nie przegapiłaś. Clea wcią\
nie ujawniła swojej atrakcji wieczoru. Jednak gdzieś zniknęła - dodał,
rozglądając się - więc zapewne to ju\ niedługo.
- Jeśli to będzie miało wielkie zęby - oświadczył Dolan - czy te\
nieprzyzwoicie du\o kończyn, albo spróbuje wychędo\yć mi nogę, zmywam się
stąd. - Teatralnie wzruszył ramionami. - No dobra, ruszam do baru. Alison,
przynieść ci to co zwykle?
- PoproszÄ™.
- Miły chłopak - powiedział Zack, kiedy jej mą\ zniknął wśród gości. - Ale
niezbyt dobrze wytresowany, prawda? - Spojrzał na nią niemal lubie\nie. - Daj
mi znać, kiedy będziesz gotowa spróbować czegoś bardziej dojrzałego.
- Pomarzyć dobra rzecz - odpowiedziała niemal automatycznie. - Nici z tego.
Prawdę powiedziawszy, myśl o zbli\eniu z Zackiem była nawet atrakcyjna. W
gruncie rzeczy to wspaniały mę\czyzna. Oczywiście wszyscy tacy byli, teraz
ka\dy (a przynajmniej praktycznie ka\dy, kto się liczył) mógł mieć taką twarz
i ciało, jakie mu się zamarzyły. Ró\nice jednak wcią\ istniały. Tak samo jak w
przypadku ubiorów i fryzur nie ka\dy morf pasował do osoby - jednak Zacka był
znakomity.
A nie powinien, przynajmniej z konwencjonalnego punktu widzenia. Większość
ludzi nosiła wygląd młodzieńczy - niektóre z obecnych na przyjęciu kobiet
sprawiały wra\enie, \e ledwie co osiągnęły wiek dojrzewania, a przynajmniej
usiłowały tak wyglądać - ale Zack, z typową dla siebie przewrotnością,
postanowił pokazać nieco oznak wieku. Nic wyraznego, ot, kilka drobniutkich
zmarszczek w kącikach oczu, skóra twarzy i dłoni, choć nie zniszczona, ale
wyraznie osmagana - tyle tylko, \eby zaznaczyć intencję...
W prywatnej opinii Alison było to zupełnie bez sensu. To prawda, Zack urodził
się nieco wcześniej od Dolana i niej samej, być mo\e nawet był najstarszym
gościem na przyjęciu, ale wziąwszy pod uwagę przeciętną oczekiwaną długość
Strona 2
Sanders William - Stwory 2007-04-01
\ycia, teraz mierzonÄ… w setkach, prawdopodobnie tysiÄ…cach lat (przypuszczalnie
nawet więcej - ludzie tacy jak Zack czy Dolan ciągle powtarzali, \e na pewno
nie w nieskończoność, ale przecie\ tego nie wiedzieli, prawda?), rozpajęczanie
się nad paroma dziesięcioleciami mniej czy więcej było śmieszne. A jednak Zack
nie rezygnował z odgrywania starszego, nie mając \adnej innej motywacji poza
wewnętrznym przymusem bycia innym.
Właśnie dlatego, pomimo jego niezaprzeczalnej atrakcyjności (te jasne,
niebieskie oczy w opalonej, wyrazistej twarzy! te du\e, kościste dłonie!),
Alison nigdy nie czuła powa\niejszej pokusy, by go spróbować. Stanowił po
prostu zbyt du\ą niewiadomą. Dolana trudno było okiełznać, Zacka w ogóle by
się nie dało.
- No có\, nie wiesz, co tracisz - rzekł Zack z ironicznie sztucznym smutkiem,
kiedy stało się ju\ oczywiste, \e ona nie zamierza kontynuować tego wątku. -
Im starsze wino, i tak dalej.
- Daj sobie z tym spokój - rzuciła niecierpliwie Alison, usiłując wyjrzeć zza
niego, aby przekonać się, kto tak hałasuje koło północnych okien. - Poza tym
wcale nie jesteś tak du\o starszy ode mnie. Czterdzieści czy pięćdziesiąt lat,
wielkie mi co.
- Trzydzieści osiem - poprawił, krzywiąc się. - Proszę, nie dobijaj mnie. Ale,
drogie dziecko, jakie\ to były lata! Kiedy ja się urodziłem, Proces w ogóle
nawet nie istniał poza kilkoma eksperymentalnymi laboratoriami. Lata, które
mnie ukształtowały, oraz spory okres dorosłości prze\yłem - tak samo jak
wszyscy na całym świecie - wiedząc, \e pewnego dnia, stanowczo zbyt wcześnie,
zbrzydnę, osłabnę i w końcu umrę.
Potrząsnął głową, twarz miał teraz zupełnie powa\ną.
- Twoje pokolenie przeszło Proces we wczesnym dzieciństwie, zanim dorośliście
na tyle, by w ogóle pojąć, przed czym was uchroniono. Uwierz mi, to bardzo
zmienia sposób pojmowania świata. A teraz - dodał - mamy następne pokolenie,
tak odmienne od twojego, jak twoje od mojego. Mo\e nawet bardziej...
Alison właściwie nie zwracała uwagi na jego słowa, słyszała to wszystko ju\
wcześniej od Zacka i innych w jego wieku, poza tym hałasy dobiegające z
przeciwległego krańca pomieszczenia nasilały się. Wyciągnęła szyję, usiłując
coś zobaczyć, Zack w końcu spostrzegł, o co jej chodzi i odsunął się na bok.
- No, no - mruknął. - Jeśli ju\ mowa o brutalach... dlaczego, na miłość boską,
Clea musiała zaprosić coś takiego?
Spora część gości zgromadziła się przy północnych oknach, ale pomiędzy nimi
Alison wyraznie widziała postać znajdującą się w centrum zainteresowania:
niskiego, bezwłosego mę\czyznę, wymachującego rękami i gadającego bardzo głośno.
- To zwykłe gówno - krzyknął do kogoś, kogo nie potrafiła rozpoznać. - Wiesz,
\e to gówno. Nie udawaj, \e nie.
- No, ju\ jestem. - Dolan pojawił się koło niej, trzymając kilka szklanek. -
Alison? - Kiedy wzięła drinka od niego, dodał: - Zdaje się, \e Troy się
rozpędza.
- Właśnie mówiłem Alison - odezwał się Zack - o odmiennościach w punkcie
widzenia ró\nych pokoleń. Tacy jak Troy, którzy przeszli Proces przed
urodzeniem - oni mnie przera\ajÄ…, a ciebie nie? SprawiajÄ…, \e czujÄ™ siÄ™ tak
stary i zagro\ony, jak te cholerne wieloryby, o których Clea ciągle paple.
- Chodzi mi o to - ciągnął bezwłosy facet, prawie krzycząc - \e te wszystkie
stare sztuki, ksią\ki, opery i to wszystko, mo\e i znaczyły coś, kiedy zostały
napisane, ale kogo to obchodzi teraz? Nikt ju\ nie \yje w taki sposób, no nie?!
- Nie wiem - powiedział Dolan z namysłem. - Sądzę, \e Troy Wagner byłby
potworem niezale\nie od czasu, w którym by się urodził. Wielka szkoda, \e nie
narzucono Moratorium nieco wcześniej. O ile wiem, on jest z ostatniej partii.
- Mo\e postanowiono załatwić to retroaktywnie - dodał Zack z nadzieją. - Mo\e
właśnie dlatego się tu znalazł, w roli dzisiejszego zagro\onego gatunku. O
północy pojawi się oddział Władz, wyprowadzi go na taras i zastrzeli.
- Ka\dy by tego chciał - dorzucił Dolan. - Nigdy więcej nie narzekałbym na
przyjęcia Clei.
- Skoro ju\ mówimy o zagro\onych gatunkach - Zack zwrócił się do Alison -
słyszałem dziś coś, co cię zainteresuje. Ponoć natrafiono na parę płetwali
błękitnych, gdzieś w okolicach Antarktydy.
- Naprawdę? - Dolan uniósł brwi. - śywych i świetnie się mających, co?
- Najwyrazniej tak. Oczywiście śledzą je, ze sporej odległości, wszystkie
Strona 3
Sanders William - Stwory 2007-04-01
mo\liwe pojazdy powietrzne i pływające. - Zack westchnął. - śyczę tym
biedactwom szczęścia. Mo\emy sobie podkpiwać z Clei ile wlezie, ale w
dzisiejszych czasach zwierzętom jest bardzo cię\ko z tymi masami ludzi
rozła\ącymi się po całej planecie. Moratorium zostało wprowadzone o wiele za
pózno, rozumiecie, i stanowczo zbyt du\o luk jeszcze nawet teraz...
No có\, pomyślała Alison, przynajmniej mogę się przestać obawiać, \e Dolan
wprawi mnie w zakłopotanie. Niezale\nie, jak straszną gafę towarzyską zdoła
popełnić - a jeśli razem z Zackiem zaczęliby jedną z ich typowych rozmów,
mo\liwości byłyby nieograniczone - nikt tego nie zauwa\y. Nie w obecności
Troya Wagnera.
- OCZYWIŚCIE, ja ich nie rozumiem - mówił gwałtownie Troy, kiedy Alison
torowała sobie drogę przez pokój. - Ani nikt z was. Udajecie tylko, bo dzięki
temu czujecie siÄ™ takimi mÄ…drymi gnojkami.
Wypowiedz Zacka była czysto retoryczna, nawet on nie był a\ tak pozbawiony
wyczucia. Doskonale wiedział, dlaczego Clea zaprosiła Troya Wagnera. Choć
ohydny, bez wątpienia był atrakcją towarzyską sezonu, gościem najbardziej
rozchwytywanym na przyjęcia i zdobycie go było kolejnym (Alison zgrzytnęła
zębami) wielkim osiągnięciem Clei.
Rzecz nie w tym, \e Troy był niesamowicie bogaty; to oczywiście prawda, ale
nie ustępował mu nikt z obecnych, praktycznie, jeśli się zastanowić, to nikt
na całym świecie. Całe pojęcie bogactwa było pozbawione wszelkiego
rzeczywistego znaczenia, choć niektóre dinozaury, takie jak jej rodzice,
nalegały, by zachowywać się, jakby je miało... Równie\ nie z powodu jego
osobowości, choć byli i tacy, którzy udawali, \e ich bawi. Nie, Troy Wagner
liczył się, bo się liczył i ju\, tak to działa.
("Ale czym on się zajmuje?" - wielokrotnie pytał Dolan. No i właśnie masz, ta
jego beznadziejna niezdolność, by w ogóle to pojąć. Jakby ktokolwiek w ogóle
cokolwiek robił - ale próba wytłumaczenia mu tego była czystą stratą czasu.)
- Powiem wam jednak, \e mieli wtedy jedną dobrą rzecz: słu\bę - ciągnął Troy
nieco ciszej. - Tak - potwierdził, gdy kilku gości okazało głośno zaskoczenie.
- Mam na myśli \ywych słu\ących, ludzi. Boty są w porządku, ale bywają takie
głupie i poza tym tak naprawdę to w ogóle się nie przejmują, nie? Chciałbym po
prostu wrócić do domu i mieć parę rąk prawdziwej, \ywej osoby, która pomogłaby
mi się przebrać, przyrządziłaby mi porządnego drinka - przysiągłbym, \e barman
bot, którego mam, dostał obwody z mieszalnika pestycydów - i przynajmniej
udawałaby, \e w ogóle ją obchodzę.
Pociągnął porządny łyk ze swojej szklanki.
- Poza tym - dorzucił cynicznie - w razie ochoty mo\na by ją zer\nąć.
Alison znalazła się ju\ wystarczająco blisko, by dostrzec wyszukane szczegóły
abstrakcyjnego wzoru bezustannie zmieniajÄ…cego barwy holotatua\u pokrywajÄ…cego
jego łysą czaszkę. Troy był jednym z pierwszych, którzy nosili bezwłosy wygląd
i niewątpliwie będzie jednym z pierwszych, którzy go porzucą, gdy stanie się
nazbyt popularny.
Nigdy wcześniej nie widziała Troya Wagnera z tak bliska, nie zdawała sobie
sprawy jak jest niski. Była to jedna z rzeczy, które nie poddały się
współczesnej technologii: nikt jeszcze nie wymyślił sposobu na zmorfowanie
długości kości. Mo\e właśnie dlatego był tak hałaśliwy.
- Któryś z moich przyjaciół ma kolekcję antycznej erotyki - kontynuował. - Na
jednym ze zdjęć facet przegina pokojówkę przez fortepian i r\nie ją na
stojąco. Spróbujcie to zrobić z domowym botem.
On jest, pomyślała Alison, absolutnie odra\ający. Zastanawiała się, jak
mogłaby go zdobyć na swoje następne przyjęcie. Oczywiście, sprawiałoby to
wra\enie, \e małpuje Cleę albo usiłuje jej dorównać, ale rzecz jest nie do
uniknięcia, niech to szlag.
- Mo\esz mieć niejakie problemy z zatrudnieniem, Troy. - To był Ron, dupkowaty
mą\ Clei. W jego głosie pobrzmiewały tony fałszywej \artobliwości człowieka
próbującego kontynuować dowcip, którego nie do końca rozumie. - Nie sądzę,
\eby ktokolwiek był zainteresowany oczekiwaniem na ciebie na czworakach,
nieprawda\?
- Prawdopodobnie nie - zgodził się Troy radośnie. - Uwa\am, \e powinno zostać
przywrócone niewolnictwo. Miło by było mieć pod ręką paru niewolników. Mógłbym
ich wybato\yć, gdybym się nudził.
Strona 4
Sanders William - Stwory 2007-04-01
Ron powiedział coś, czego Alison nie dosłyszała. Troy zamachał upierścienioną
dłonią, błyskając pozłacanymi paznokciami o mandaryńskiej długości.
- Kto mówił o przeprowadzaniu ich przez Proces? Śmiertelni niewolnicy,
nieśmiertelni panowie, to jak najbardziej klasyczne. Teraz ju\ za pózno, a
szkoda.
Rozległ się chóralny, nieco niepewny śmieszek, a raczej chichot.
- Skąd Clea go wytrzasnęła? To\ to wariat - mruknęła kobieta stojąca łokieć w
łokieć z Alison.
Clea? Alison nagle zdała sobie sprawę, \e gospodyni ciągle jeszcze się nie
pojawiła. Znikać z własnego przyjęcia, z Troyem Wagnerem spuszczonym ze
smyczy? Co ta kobieta knuje?
Właśnie wtedy, jakby nigdy nic, stanęła w drzwiach holu, klaszcząca w dłonie,
wołająca tym swoim czystym, nośnym głosem:
- Uwaga wszyscy! ProszÄ™ o uwagÄ™!
Alison, tak samo jak pozostali, odwróciła się, czując napływ krwi do twarzy,
pełna oczekiwania.
CLEA wyglądem zwalała z nóg, ale to było normalne. Długie, gęste,
kruczoczarne, wysoko upięte włosy miała zwinięte we fryzurę, która w jakiś
sposób wyglądała jednocześnie na wyszukaną i niedbałą. Ubrana była w strój z
migotliwego, ciemnoniebieskiego materiału, właściwie w spódnicę o podwy\szonej
talii z dwoma skrzy\owanymi, spiętymi na szyi ramiączkami, które zupełnie nie
okrywały jej wspaniałego biustu. Delikatny, srebrny łańcuszek - Alison
widziała go ju\ z bliska i wiedziała, \e tworzyły go drobne ogniwka w
kształcie morświnów - łączył kolczyki wpięte w brodawki sutkowe. Modne, nawet
pomysłowe, ale nic nazbyt śmiałego. Cała Clea.
Obok niej stała wysoka, siwowłosa kobieta w prostej, białej sukience. Alison
nie widziała jej nigdy przedtem.
- Uwaga wszyscy! - powtórzyła, choć obecni co do jednego ju\ milczeli i
słuchali, nawet Troy Wagner. - Chciałabym was powitać i podziękować, \e
zechcieliście uczestniczyć w tym skromnym, nieformalnym spotkanku.
- Czy ona powiedziała coś o nieformalnych spotkaniach? - głos Zacka zaszemrał
tu\ przy uchu Alison.
Rozejrzała się. Zack i Dolan, niezauwa\eni, podeszli do niej z obu stron.
- Tu jesteś - mruknął z uśmiechem jej mą\.
Wściekłym gestem nakazała im milczenie.
- ... pewna, \e wszyscy pojawiliście się tu w nadziei ujrzenia jakiegoś
rzadkiego i zagro\onego wymarciem zwierzęcia, tak samo jak poprzednim razem...
- mówiła Clea.
- Ju\ nie mogę się doczekać - prychnął z przekąsem Dolan.
- ...lecz dziś wieczorem - Clea olśniła wszystkich na moment uśmiechem - dziś
coÅ› nieco odmiennego.
Obróciła się i wskazała siwowłosą kobietę.
- Moi drodzy, oto Grace.
O co tu, u diabła, chodzi?
- Powitajcie ją, proszę - dodała Clea, kiedy kobieta z wahaniem postąpiła
naprzód, a po chwili, wymachując rękami, dorzuciła: - No ju\, bawmy się!
- śadnych zwierzaków? - W głosie Dolana brzmiały jednocześnie ulga i
niedowierzanie. - Czy\by Bóg istniał naprawdę?
Alison właściwie go nie słyszała, była kompletnie ogłuszona. Co ta Clea...
Siwe włosy?
- Och, chyba \artujesz. - Dolan nawet nie próbował ściszyć głosu. - Nie mów
mi, \e to prawda.
Siwe włosy?
- Ja te\ nie mogę uwierzyć. - Zack pokręcił głową. - Niewiarygodne.
- Ale jak ona uzyskała taki wygląd? - zapytała jakaś kobieta w pobli\u. - Ma
farbowane włosy, czy...
- Jak? - rzuciła inna. - Niewa\ne jak, ale dlaczego? Nie mów mi tylko, \e to
nowa moda. Jeśli tak, mam ją gdzieś.
Siwowłosa bardzo powoli posuwała się naprzód, rozglądając się niepewnie,
niemal z przestrachem. Alison gapiła się na nią, wszyscy gapili się na jej
krótkie, siwe włosy - srebrzyste, niemal białe - i siatkę zmarszczek
pokrywajÄ…cÄ… jej twarz.
Strona 5
Sanders William - Stwory 2007-04-01
- Jasna cholera! - odezwał się nazbyt głośny męski głos. - Śmiertelna!
Przez moment Alison czuła pewność, \e Clea w końcu podpadła, posunęła się za
daleko. Nawet w tak wyrafinowanym towarzystwie istniały jakieś granice, było
coś takiego, jak zły gust. Gwałtowny przypływ nadziei zakotłował się jej w
duszy, a\ się zatchnęła... ale wtedy dotarł do niej narastający,
podekscytowany gwar. Goście zaczęli otaczać siwowłosą kobietę, uśmiechając się
i paplając, a Alison Sinclair ogarnął mrok, kiedy zrozumiała, \e Clea Hardesty
wygrała po raz kolejny.
- DOPRAWDY nadzwyczajne... - Ron mówił do kogoś przy barze. - Nale\ała do
grupy odkrytej w zeszłym miesiącu na wysepce koło wybrze\a Georgii. Chyba
jakieś kilkanaście osób, naprawdę malutka społeczność. Oczywiście Władze
odizolowały to miejsce, przynajmniej na razie - wszyscy mówią, \e to bezcenna
okazja dla nauki, nieoceniony materiał do badań - ale znasz Cleę, zawsze zna
właściwych ludzi, zawsze dostaje czego chce.
Alison wpatrywała się w kobietę z tępą fascynacją, tu\ pod powierzchnią
świadomości kotłowały się w niej jakieś niewyrazne wspomnienia z dzieciństwa.
Widziała stare fotografie, jak wszyscy, ale... Czuła jakiś impuls popychający
ją naprzód, by dotknąć pomarszczonej twarzy, musnąć srebrzystobiałe włosy.
Niektórzy z gości właśnie to robili. Kobieta cofała się leciutko przed ich
ciekawskimi dłońmi, ale po chwili odprę\yła się.
- Dotykajcie mnie, jeśli taka wasza wola - powiedziała łagodnym głosem. - Po
có\ radości wam wzbraniać.
- Grace jest kwakierką - wyjaśniła Clea pogodnie. - Nale\y do grupy
religijnej. Oni nie wierzÄ… w Proces ani morfing, ani... no, rozumiecie.
Religijnej? Samo to nale\ało do rzadkości. Ju\ niemal nikt nie zawracał sobie
głowy \adną wiarą. Po co martwić się Lepszym Światem, skoro w ogóle nie trzeba
było się tam udawać?
- A ja zapomniałem - powiedział Zack tu\ koło Alison, zmienionym głosem. - Jak
mogłem zapomnieć?
Popatrzyła na niego. Oczy lśniły mu dziwnie, na jego policzkach pojawiły się
dwie pionowe wilgotne smugi.
- Jest piękna - wyszeptał.
Alison przez chwilę zastanawiała się, co mu jest. Lecz nie miało to znaczenia,
wa\ny był tylko sposób na wyrównanie rachunków. Nie mogła pozwolić, \eby Clei
uszło to na sucho. Niewa\ne, ile ją to będzie kosztować, ile jej to zajmie,
musi oddać cios. Ale jak?
- Nie potępiamy was - mówiła Grace do najbli\ej stojących - za chęć
przedłu\enia \ycia waszego. Nie nam osądzać. Lecz my wierzymy, \e w słuszności
i sprawiedliwie \yć nale\y, a\ do godnego końca, drogę następnemu pokoleniu
dusz dajÄ…c.
To spowodowało chwilowe milczenie. Ludzie popatrywali na siebie nawzajem,
kilka osób wzruszyło ramionami, kilka uniosło brwi, ale nikt nie skomentował
tego głośno ani nie próbował odpowiadać.
- W zgodzie z prawem \yjemy - dodała kobieta. - Prosiliśmy tylko, by
zostawiono nas w spokoju, byśmy \yli i umarli w zgodzie z własnymi sumieniami.
Najwyrazniej Władze wasze nawet tego nam dać nie zechciały.
- No có\ - stwierdził Dolan - w ka\dym razie to interesująca odmiana.
SÄ…dzisz, \e Clea wsiadÅ‚a na nowego konia? GinÄ…ce gatunki stajÄ… siÄ™ passé?
- Nie... - Zack wyraznie miał kłopoty z mówieniem. Odchrząknął. - Nie -
powtórzył. - Clea nie zmieniła zakresu zainteresowań, choć mo\e z technicznego
punktu widzenia to co innego, a na pewno z naukowego, ale... - PotrzÄ…snÄ…Å‚
głową. - Jakkolwiek na to patrzeć, Grace reprezentuje rzadki i wymierający
gatunek tak samo, jak ta para płetwali koło Antarktydy.
Wieloryby, pomyślała Alison, to jest to. Właśnie to. To zadziała.
- Dlatego, \e jest śmiertelna? - zapytał Dolan.
- Dlatego - odparł Zack - \e jest człowiekiem.
Oczywiście trzeba będzie zorganizować przyjęcie na wodzie. Polecieć ze
wszystkimi gośćmi na Antarktydę, załatwić oczekujący statek, z barem, i
orkiestrÄ…, i...
- To bardzo kategoryczne stwierdzenie! - rozzłościł się Dolan.
Głos Troya Wagnera zagrzmiał w pomieszczeniu, przerywając rozmowę i gwar.
- Och, nonsens! Nie wierzę w ani jedno pieprzone słowo z tego!
Strona 6
Sanders William - Stwory 2007-04-01
- Oskar\enie odpoczywa - mruknÄ…Å‚ Zack.
- To znaczy, słuchajcie - protestował Troy. - Nie ma ju\ \adnych śmiertelnych,
nie? Sądziłem, \e pozbyli się wszystkich.
Zebrani wyraznie czuli się nieswojo. Rozległo się kilka kaszlnięć i szuranie
stóp. O tym się po prostu nie mówiło w towarzystwie. Mo\na było ufać Troyowi,
\e zrobi coś oburzającego, ale nawet jak na niego było to za du\o.
- Hej - jego głos przybrał obronny ton - nie zrozumcie mnie zle. To po prostu
musiało być zrobione. A ja jestem kurewsko szczęśliwy, \e ktoś inny miał dość
jaj i oleju we łbie, \eby się za to wziąć. - Machnął szklanką z drinkiem,
rozlewając trochę. Twarz mu poczerwieniała. - W \aden sposób nie dałoby się
Sprocesować ich wszystkich - nawet w tym kraju było ich za du\o, nie mówiąc
ju\ o reszcie świata, te wszystkie odra\ające zakamarki, w których się tylko
r\nęli, sypali dzieciakami jak ulęgałkami, oczekiwali, \e my ich wy\ywimy i
jeszcze spodziewali się od nas załatwienia im wiecznego \ycia? Ha, ha. -
Prychnął głośno. - W dodatku te brudne hordy nie zamierzały tak po prostu
do\yć do końca tych swoich krótkich, plugawych istnień, podczas gdy lepsi od
nich dostawali nieśmiertelność wraz z przyległościami. Zaczęli sprawiać
kłopoty, prędzej czy pózniej i tak musielibyśmy coś z nimi zrobić, więc czemu
nie od razu? Poza tym nie było \adnej realnej potrzeby istnienia takiej du\ej
liczby ludzi, nie? Skoro boty i nano odwalały całą robotę.
Przerwał, \eby pociągnąć drinka z trzymanej w dłoni szklanki.
- Chryste, niech ktoś mi załatwi jeszcze jeden taki... Mówię więc - wrócił do
tematu - \e to kurewsko dobrze, i\ wtedy zrobiono, co zrobiono. śałuję tylko,
\e nie zostawili paru słu\ących.
Alison słyszała tylko grzmiący głos, nie rejestrując słów. Wcią\ myślała o
przyjęciu poświęconym obserwacji wielorybów. Oczywiście, będą trudności,
Władze niewątpliwie wydadzą zakaz zbli\ania się prywatnych statków czy
samolotów do płetwali, lecz przy wpływach i koneksjach Dolana nie będzie to
tak trudne do ominięcia. Zack te\ miał znajomości, pomo\e, pewnie trzeba się
będzie z nim w zamian przespać, ale to właściwie \adne poświęcenie...
Troy Wagner przeciskał się przez tłum, zatrzymał się na moment przy barze, by
zgarnąć drinka przygotowywanego przez robota dla kogo innego.
- Z drogi! - warknął. - Muszę to zobaczyć.
Goście cofnęli się, kiedy zatrzymał się przed siwą kobietą, chwiejąc się lekko.
- Cześć - zwrócił się do niej. - Jesteś prawdziwa, serdeńko?
Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po krótkich włosach, zmierzwił je, a potem nagle
uszczypnÄ…Å‚ jÄ… w policzek, kciukiem i palcem wskazujÄ…cym.
- No nic, kurwa - powiedział - chyba naprawdę jesteś. Wszystko prawdziwe, a
nikt nie załatwi sobie takiego morfingu, nawet dla \artu. - Wyszczerzył się do
niej w uśmiechu. - Szukasz roboty? Potrzebuję pokojówki.
Grace podniosła rękę i odsunęła jego dłoń.
- Pijanyś - rzekła cicho.
- A pewnie - potwierdził Troy, ciągle się uśmiechając. - A tyś jest starą, i
wkrótce martwą ty będziesz. Ale ja wytrzezwieję, jeśli zechcę.
Clea powiedziała coś cicho do niego.
- Och jej - mruknął. - Wszystko w porządku. Po prostu poznawaliśmy się ze
starą Gracie, prawda? - Zamachał szklanką. - Niech da jej drinka.
- Ja nie piję - oświadczyła kobieta.
- Nie pieprzysz? - Troy sprawiał wra\enie zszokowanego. - Cholera, to jest
chore. Mo\e więc szpryckę?
Ron pojawił się obok Clei, z nieruchomym uśmiechem wpatrując się w Troya.
- Poluzuj, Troy - powiedział z desperacko sztuczną sympatią. - Wiesz, Grace
urodziła się mniej więcej w tym samym czasie, co ty.
- Nie! Gracie, to prawda? - zdumiał się przesadnie Troy. - Czy to znaczy, \e
tak bym teraz wyglądał bez morfingu i bez Procesu? Chryste, niech ktoś mi
przypomni, \ebym znalazł tych naukowców i wycałował im dupska. - Nagle
spowa\niał. - To prawda, Gracie, nie? Nie robiłabyś nas w konia, co?
Helikopter, pomyślała Alison. śeby znalezć wieloryby i mo\liwić gościom
znalezienie się trochę bli\ej zwierząt. A mo\e wielka motorówka byłaby lepsza.
Trzeba się kogoś poradzić.
- Chodzi mi o to - ciągnął Troy całkiem innym tonem - \e przecie\ niemo\liwe
jest, byś była troszeczkę młodsza, ni\ twierdzisz? - Przysunął twarz do jej
twarzy, cofnęła się nieco z wyraznym przestrachem. - Mo\e, powiedzmy,
Strona 7
Sanders William - Stwory 2007-04-01
urodziłaś się odrobinkę po Moratorium?
Rozległy się liczne westchnienia. "Dobry Bo\e..." powiedział ktoś.
Twarz kobiety poszarzała, jak jej włosy. Zachwiała się w bok, opierając się
jedną ręką o krzesło, drugą chwytając się za pierś. Najwyrazniej miała kłopoty
z oddychaniem. Szeroko otwarła usta, głośno wciągając powietrze.
- Uhum... - Troy był wyraznie zadowolony z siebie. - Tak jak myślałem. To
pieprzona nielegalka.
Kobieta usiłowała usiąść, ściskała oparcie krzesła, walcząc o utrzymanie
równowagi. Ron niepewnie zrobił ruch w jej kierunku, wyciągnął niezdarnie
ręce, ale za pózno. W chwilę pózniej osunęła się na podłogę, przewróciła na
plecy, z gardła wydarł się jej dziwny dzwięk i znieruchomiała. Jej oczy
nieruchomo wpatrywały się w sufit.
- No co jest? - zapytał głośno Troy. - Co knujesz, Gracie?
- Nie! - odezwał się Zack. Zaczął przeciskać się przez tłum, który otaczał
le\ącą postać. - Przepuście mnie, cholera jasna...
Przyklęknął na jedno kolano obok kobiety, chwycił ją za nadgarstek, potem
przycisnął palce do boku jej szyi. Po chwili podniósł głowę i potoczył dookoła
zszokowanym wzrokiem.
- Ona nie \yje - wykrztusił.
Wszyscy gapili się na niego. Nawet Troya Wagnera najwyrazniej zatkało.
- Och, to znaczy... - odezwała się w końcu Clea.
- śe nie \yje - powtórzył Zack. - Jest martwa. Trup. Jestem pewien - dorzucił
z jadowitym sarkazmem w głosie - \e to pojęcie nie jest wam obce. Przynajmniej
w teorii.
Pochylił się nad kobietą i czubkami palców zamknął jej oczy. Musnął dłonią
siwe włosy. Przez chwilę Alison myślała, \e powie coś jeszcze, ale wstał
gwałtownie i ruszył w stronę holu. Ludzie usuwali mu się z drogi. Jakąś minutę
pózniej usłyszeli odgłos otwierających się i zamykających drzwi windy.
- Och, ale\ to nieprawda! - Troy Wagner zrobił kilka kroków i znienacka mocno
kopnął le\ące ciało w \ebra. - Wstawaj! - wrzasnął. - Dalej, kurwa, podnieś
siÄ™!...
Cofnął nogę do kolejnego ciosu, ale z tyłu podeszła do niego Clea i chwyciła
go za ramiÄ™.
- W porządku, Troy, dosyć, przestań! - powiedziała zdecydowanie i
odprowadziła go w stronę tylnego holu.
Nikt inny ani się nie poruszył, ani nie odezwał. Wszyscy stali, wpatrując się
w kobietę na podłodze. Na ich twarzach malowało się zdumienie. Dopiero po
długiej chwili ktoś odzyskał głos.
- O rany... - jęknął.
- Nigdy jeszcze nie widziałem, jak ktoś umiera - stwierdził w zadumie Ron. - A
nawet martwego człowieka...
Zawsze mo\na było się spodziewać, \e powie coś oczywistego.
- Na miłość boską, Ron! - zniecierpliwiła się jakaś kobieta. - A kto widział?
W tym cała rzecz. Kto widział? Och, ludzie nadal umierali, a raczej tracili
\ycie, Proces miał swoje ograniczenia. Samoloty spadały, trzęsienia ziemi
rozwalały budynki wraz z ich mieszkańcami, ludzie nadal popełniali głupstwa
albo po prostu znajdowali się w niewłaściwych miejscach w niewłaściwym czasie.
Pomimo największych starań Władz od czasu do czasu ktoś kogoś zabijał i w
konsekwencji sam był tracony. A czasami, z jakichś osobistych powodów, ktoś
wychodził przez okno na wysokim piętrze albo podcinał sobie \yły ostrym
narzędziem, opowiadając się w ten sposób przeciwko nieśmiertelności...
Zdarzało się to ciągle, wszyscy o tym wiedzieli. W końcu były to jedne z
elementów rzeczywistości, które umo\liwiały działanie Moratorium. Jednak
zawsze zdarzało się to innym ludziom, w innym miejscu. Nie było w pełni realne.
- Sądzę - powiedział ktoś - \e gdzieś, dla kogoś oznacza to pozwolenie na
dziecko.
Dolan pokręcił głową.
- Nie, jeśli była nielegalna. Nie policzą jej.
Zapadło kolejne długie milczenie, przerywane jedynie delikatnymi odgłosami
poruszeń gości próbujących znalezć miejsce, z którego lepiej widać.
- Ehm, to wszystko? - odezwała się w końcu jakaś kobieta. - To znaczy,
rozumiecie, ona ju\ nie zrobi nic więcej...?
- Raczej tak - odpowiedział jej mę\czyzna. - Myślę, \e to ju\ koniec.
Strona 8
Sanders William - Stwory 2007-04-01
- Rany! - jęknął ktoś. - Vivian będzie \ałować, \e to przegapiła.
No có\, pomyślała Alison, patrząc przez jedno z północnych okien na światła
miasta rozciągające się w dal a\ do krańca świata, no có\, te biedne, durne
wieloryby w końcu będą mogły sobie popływać w ciszy i spokoju. Teraz ju\ nie
ma \adnego powodu, by je niepokoić. Płetwale, słonie czy hippogryfy, to ju\
\adna ró\nica. Nic, NIC nigdy tego nie przebije.
Alison Sinclair naprawdę nienawidziła Clei Hardesty bardziej ni\ kogokolwiek
\ywego.
Przeło\ył Jarosław Cieśla
WILLIAM SANDERS
Ma 57 lat, mieszka w Tahlequah w stanie Oklahoma w małym domu o ścianach z
ciosanego kamienia wraz z nienawidzÄ…cym wszystkiego i wszystkich kotem o
imieniu Billie i komputerem o imieniu Gwendolyn, z którym (komputerem, nie
kotem) łączy go niejednoznaczny moralnie, burzliwy związek. Nie ma samochodu,
ma za to wielki stary motocykl. Du\o (chyba za du\o) pije, od czasu do czasu
uczestniczy w rytualnych indiańskich tańcach, gra na gitarze (tak sobie) i
maluje (jeszcze gorzej). Aha, równie\ pisze: w ciągu minionego ćwierćwiecza
spłodził 16 powieści i ponad setkę opowiadań, które przyniosły mu sporą
popularność wśród czytelników, umiarkowaną wśród krytyków, nominacje do kilku
wa\nych oraz mnóstwa zupełnie nieistotnych nagród, a tak\e niewielką fortunę.
Maleńką. Tak małą, \e, szczerze mówiąc, trudno mu związać koniec z końcem. Mam
nadzieję, \e honorarium za "Stwory" oraz za kolejne opowiadania, które
niebawem uka\ą się w "Nowej Fantastyce" pozwoli mu przynajmniej na dzień lub
dwa wybrnąć z problemów finansowych.
(anak)
Strona 9
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
William Sanders Jennifer, Just Before MidnightWilliam Gibson Fragments Of A Hologram RoseWilliams, WJ Aristoi (v2 0)092 Sanders Glenda Doktor HunkCathy Williams The Price of DeceitWilliam Varner The Christian Use Of Jewish NumerologyWilliam Shakespeare The Passionate PilgrimWilliam F Wu Wong s Lost and Found EmporiumSanders OWMovewięcej podobnych podstron