018 00





B/018: L.E.Stefański, M.Komar - Od magii do psychotroniki czyli ars magica







Spis Treści / Dalej

1. Magia i psychotronika
Określenie pojęć
W mniemaniu prawie powszechnym psychotronika uchodzi za domenę raczej magii niż nauki. Zdrowy rozsądek każe podejrzewać ludzi parających się psychotronika o skłonność do nazbyt daleko posuniętej fantazji. Z drugiej strony, ten sam zdrowy rozsądek wskazuje, że np. przedmiot badań biologii submolekularnej lub fizyki nuklearnej albo wyspecjalizowanych dziedzin matematyki wydaje się przeciętnemu człowiekowi równie tajemniczy jak przedmiot zainteresowań psychotroniki. Dlaczego w takim razie biologia, fizyka i matematyka uchodzą za nauki nie kwestionowane, a psychotronika bywa niekiedy określana szyderczym mianem magii? Może dlatego, że przez dłuższy czas ta ostatnia nie była wliczana do zespołu nauk zinstytucjonalizowanych. Gdy wreszcie ją nobilitowano, to wiadomość o tym fakcie pozostała jakby w ukryciu: badaniami psychotronicznymi zainteresowały się przede wszystkim instytucje pracujące na rzecz wojska.
W świecie dzisiejszym na naszych oczach granice nauki poszerzają się niemal z dnia na dzień i to, co dziś może uchodzić za domenę niemal czarów, jutro okaże się czymś oczywistym i użytecznym. Czy zresztą nauka nie lokowała się zawsze na pograniczach fantazji? Dlaczego w takim razie psychotronika uchodzi za domenę tajemniczo-magiczną? Zjawisku przypisuje się charakter magiczny
pisał polski parapsycholog Józef Świtkowski
wtedy, gdy warunki jego powstania wydają się sprzeczne ze znanymi prawami natury". W tym sensie magiczne mogą się wydawać niektóre przedmioty badań psychotronicznych tak, jak ludziom z XIX w. magią trąciły dokonane przez Roentgena doświadczenia z promieniami katodowymi. Cóż w takim razie na pewno jest nauką, a co nie? Nie sposób udzielić odpowiedzi ostatecznej. Jednakże wyuczona konwencja skłania nas, byśmy pewne dziedziny ludzkiego wysiłku poznawczego określali mianem magii, inne zaś uznawali za prawdziwą naukę. Podziały takie są dość zawodne i, prawdę mówiąc, opierają się raczej na przywiązaniu do własnej wiary niż na racjonalnych kryteriach, na doświadczeniu. W średniowieczu ludzie naprawdę oświeceni i uczeni sądzili, że mucha ma osiem nóg, tak bowiem rzekomo twierdził Arystoteles, a twierdzenia zawarte w Piśmie Świętym i w dziełach Arystotelesa nie podlegały w owych czasach dyskusji. W rzeczywistości fałsz zakradł się do dzieł Arystotelesa jeszcze w starożytności z winy nieuważnego przepisywacza rękopisu, który zamiast 6 napisał 8. Errare humanum est..., ale to doprawdy żenujące, że przez setki lat żaden z czytelników Arystotelesa nie złapał muchy, aby policzyć, ile w rzeczywistości ma nóg. A może ci, którzy to uczynili i doliczyli się zaledwie sześciu, nie mieli po prostu odwagi, aby ujawnić światoburczy wynik swego doświadczenia?
Ludzie nie wierzący w zasadność praktyk różdżkarskich stanowią większość w sferach naukowych Polski, Europy i całego świata. A jednak w 1968 r. powstała w ZSRR Mieżwiedomstwiennaja Komisja po Problemie Biofiziczeskogo Effekta, państwowa instytucja zajmująca się przede wszystkim zastosowaniem różdżkarstwa w geologii, a także w archeologii i kryminalistyce. Milionowe oszczędności, jakie daje na co dzień stosowanie metody biofizycznej w poszukiwaniach geologicznych, lepiej przemawiająza różdżkarstwem niż jakiekolwiek argumenty teoretyczne. Czy w takim razie badaczy zajmujących się wyjaśnianiem tajemnicy różdżkarstwa umieścimy w grupie prawdziwych uczonych, czy też w grupie amatorów parających się magią?
Czym więc jest psychotronika? Zdenek Rejdak, prezes Międzynarodowego Towarzystwa Badań Psychotronicznych, tak oto ją definiuje:
Psychotronika jest samodzielną, interdyscyplinarną gałęzią wiedzy, która zajmuje się siłami działającymi na odległość
interakcjami zarówno pomiędzy ludźmi, jak też między ludźmi a otaczającym światem (organicznym i nieorganicznym). Interakcje te wiążą się z energetycznymi formami wyżej zorganizowanej żywej materii i są właśnie przedmiotem badań. W odróżnieniu od parapsychologii, którą interesowały fenomeny, psychotronika bada zjawiska, jakie występują w utajonej postaci w każdej żywej jednostce. Chodzi tu o badanie funkcji psychicznej i fizykalnej w ich naturalnym wzajemnym powiązaniu. Psychotronika bada również energetyczną istotę zjawisk tradycyjnie znanych pod pojęciami telepatii, telekinezy, telegnozji (jasnowidzenia) itp.
Już w samej definicji można spostrzec powody nieufności do psychotroniki. Zajmuje się ona bowiem zjawiskami wciąż jeszcze nie wyjaśnionymi. Czy wynika stąd, że sama jest dziedziną mglistą i tajemniczą, nienaukową? Tak, jakby prawdziwa nauka zajmowała się zjawiskami oczywistymi! Nie znaczy to wcale, że sprawę związków między nauką a magią można teraz spokojnie pominąć. Ostatecznie jedną z elementarnych cnót nauki jest nieustająca ciekawość badawcza, formułowanie coraz to nowych pytań, badanie, nie zaś skłonność do lenistwa umysłowego, które wyraża się w wygodnym oznaczaniu zjawisk wciąż nierozpoznanych mianem magii, pogardliwym i szyderczym.
Inicjatorem naukowych badań nad magią był angielski etnolog i historyk James George Frazer (1854-1941). Zdaniem Frazera z gruntu błędne są zasady myślenia, na których opiera się magia. Magia
powiada Frazer
jest fałszywym systemem praw przyrody i równocześnie zespołem fałszywych wskazówek postępowania. Jest to zarówno fałszywa nauka, jak i zawodna sztuka".
Oczywiście nie mamy tu zamiaru przeprowadzać pełnej rehabilitacji magii, ale też trudno dziś zgodzić się z twierdzeniami Frazera.
Czy rzeczywiście istnieją podstawy, aby wszelką działalność magiczną określić wzgardliwym mianem zawodnej sztuki"? Czy zabiegi magiczne bywają zawsze nieskuteczne? Niezliczone przekazy historyczne i świadectwa podróżników i etnografów świadczą o czymś wręcz przeciwnym. Frazer kategorycznie zaprzeczył prawdziwości jednych i drugich, własnych zaś obserwacji nie miał i mieć ich nie mógł, ponieważ sam nie podróżował, zadowalając się kompilowaniem cudzych spostrzeżeń. Nie miejmy mu tego za złe; jego Złota gałąź jest i tak książką pełną niepowtarzalnego uroku.
Spróbujmy jednak teraz popatrzeć z innego punktu widzenia na rozmaite fakty, słusznie czy niesłusznie, zaliczane do fenomenów magicznych". W ich wyborze pomagać nam będzie definicja magii, którą podaje w swojej książce amerykański znawca przedmiotu Max Freedom Long:
Wszelka działalność wykraczająca poza zakres naszych praw fizycznych jest magią. Obojętne, czy chodzi o natychmiastowe wyleczenie, czy wywoływanie zjawisk parapsychicznych, jak telepatia, jasnowidzenie itp., czy też o skutki tzw. modlitwy śmierci.
Tajemnica fakirów
Znakomity angielski badacz hipnozy James Braid w rozprawie Uwagi nad transem, czyli snem zimowym u ludzi (1850) opisał doświadczenia z Haridasem, sławnym ongiś indyjskim fakirem. Człowiek ten umiał pogrążyć sam siebie w rodzaj pozornej śmierci. W tym stanie zakopywano go do grobu na 3, 10, 30, a nawet 40 dni. Ostatnie z tych doświadczeń przeprowadzono w Lahore pod okiem sir Claude'a Wade'a, ówczesnego rezydenta angielskiego na dworze tamtejszego maharadży, zresztą wielkiego sceptyka w sprawach wszelkich nadzwyczajności.
Na kilka dni przed próbą Haridas zażył środek przeczyszczający i odtąd żywił się tylko mlekiem. W dniu, kiedy miano go zakopać, połknął pas płótna długi na 30 łokci i wyciągnął go z powrotem przez gardło (miało to na celu oczyszczenie żołądka). Potem wykonał coś w rodzaju lewatywy. Wreszcie zatkał sobie wszystkie otwory ciała woskiem, wcisnął język do gardła, skrzyżował ramiona na piersi i zasnął. Wówczas zawinięto fakira w chustę, na której siedział, związano ją, opieczętowano pieczęcią maharadży i złożono do skrzyni. Skrzynię zakopano na pałacowym dziedzińcu. Grobowca i całego pałacu we dnie i w nocy strzegły warty.
Po 40 dniach grobowiec komisyjnie rozkopano i wyjęto zeń ciało Haridasa zupełnie sztywne, wyglądające jak martwe. Służący polał je ciepłą wodą, po czym zaczął okładać ciemię gorącym ciastem pszennym. Z nosa i uszu wyjął wosk, wyciągnął też z gardła język. Powieki nacierał roztopionym masłem. Wtem ciało poruszyło się kurczowo, nozdrza się wydęły. Puls był wciąż ledwie wyczuwalny. Wreszcie źrenice odzyskały blask, a fakir, spostrzegłszy, że radża stoi tuż obok, przemówił ledwie słyszalnym głosem: Wierzysz mi teraz?" I sceptyczny radża musiał uwierzyć.
Od czytelników rzecz jasna aż tak wiele nie żądamy. Niemniej pozostaje faktem, że od kilku lat świat naukowy przestał traktować z żartobliwym lekceważeniem sztuczki" joginów. Wiąże się to z odkryciem zjawiska biologicznego sprzężenia zwrotnego (po angielsku biofeedback) i z konstrukcją urządzeń, które pozwalają tym zjawiskiem sterować.
W dużym uproszczeniu należy powiedzieć, że zjawisko to możemy sztucznie wywołać, wczuwając się w jakiś narząd swego ciała, maksymalnie koncentrując na nim uwagę, a następnie wyobrażając sobie stopniową zmianę w jego działaniu: zwolnienie rytmu serca, zwolnienie rytmów prądów czynnościowych mózgu, zwiększenie elektrycznej oporności skóry itp. Każde spostrzeżenie zmiany powoduje dalsze jej nasilanie się. Proszę zwrócić uwagę: wymieniamy tu takie funkcje organizmu, na które
jak sądzono jeszcze niewiele lat temu
wola człowieka nie może mieć najmniejszego wpływu.
Najprostszym chyba aparatem do biologicznego sprzężenia zwrotnego może być zwykła słuchawka lekarska. Człowiek kładzie się i wsłuchuje w bicie własnego serca, życząc sobie usilnie, aby jego częstotliwość uległa zmianie: zwolnieniu lub przyśpieszeniu. Najmniejsza nawet zauważona zmiana powoduje potęgowanie się zjawiska. Skutek staje się więc przyczyną, a przyczyna z kolei skutkiem, jest to zresztą zasada każdego sprzężenia zwrotnego. Rewelacyjnych wyników oczywiście nie należy oczekiwać podczas pierwszych prób. Wszelkie urządzenia biofeedbackowe" pomagają jedynie w treningu, lecz bynajmniej nie zwalniają od niego.
O ile wspomniane tu dla przykładu trenowanie zmiany rytmu serca byłoby dla przeciętnego człowieka raczej niecelowe, o tyle umożliwienie kontroli swoich rytmów mózgowych daje rezultaty ciekawe i bezspornie pożyteczne.
Jak wiadomo, zapis elektroencefalograficzny uwidocznia w postaci fal" różne rytmy prądów czynnościowych mózgu. Normalnej pracy mózgu odpowiada tzw. rytm beta
nieregularny, o stosunkowo dużej częstotliwości. Stanowi spoczynku, odprężenia fizycznego i psychicznego odpowiada regularny rytm alfa, charakteryzujący się poza tym znacznie większą amplitudą niż wymieniony poprzednio; jego częstotliwość zawiera się w granicach 7-13 Hz. Jeszcze niższy zakres częstotliwości obserwujemy w rytmie theta (4-7 Hz) manifestującym się podczas marzeń sennych i w czasie wytężonej pracy umysłowej o charakterze twórczym. Najniższe częstotliwości (0,5-4 Hz), odpowiadające tzw. rytmowi delta, występują podczas głębokiego snu.
Możliwość osiągnięcia na żądanie stanu pełnego relaksu
i co za tym idzie
szybkiego, a gruntownego wypoczynku jest dla współczesnego człowieka szczególnie kusząca. Zwłaszcza gdy towarzyszą temu rozkoszne marzenia senne na jawie. Wszystko to jest możliwe dzięki aparatowi będącemu uproszczonym elektroencefalografem, bez urządzenia zapisującego, ale za to z ekranem oscyloskopu lub słuchawkami. Sygnał świetlny lub dźwiękowy umożliwia śledzenie własnych rytmów mózgowych i wywieranie wpływu na ich przebieg.
Podobnie skuteczne okazały się urządzenia działające na nieco innej zasadzie. Są to biofeedbacki", które wykorzystują tzw. efekt skórnogalwaniczny. Zjawisko to polega na zmienianiu się oporności elektrycznej skóry pod wpływem czynników emocjonalnych. W celu jego dostrzeżenia przymocowuje się elektrody, np. po obu stronach dłoni, włącza się w obwód źródło słabego, zupełnie nieodczuwalnego prądu i mierzy jego przepływ czułym galwanometrem. Gdy wzrasta napięcie emocjonalne (np. pod wpływem przestrachu), wówczas zmniejsza się opór elektryczny i odwrotnie: psychicznemu odprężeniu towarzyszy stopniowo zwiększająca się oporność skóry.

Schemat urządzenia do biologicznego sprzężenia zwrotnego (biofeedback),
wykorzystującego tzw. efekt skórnogalwaniczny. We
wejście, Gł
głośnik,
Pt
potencjometr, R1-R5
oporniki, T1-T3

tranzystory, C1-C2
kondensatory (opr. E. Lepak)

Przyczyna tego zjawiska nie została dotąd w sposób zadowalający wyjaśniona, co bynajmniej nie przeszkadza w praktycznym jego wykorzystaniu, m.in. przez policję w detektorach kłamstwa (ciekawych odsyłamy do książki H. J. Eysencka Sens i nonsens w psychologii).
Urządzenia umożliwiające trenowanie relaksacji, a działające na zasadzie efektu skórnogalwanicznego, produkowane są seryjnie w USA przez firmę Biofeedback Instrument Company".
Aura
Ślaz: Domine, z czego, proszę, są promienie, które ty nosisz na głowie?
Św. Gwalbert: Są ze mnie! Z mojej wewnętrznej wiedzy i z anioła, co w ciele moim pali się tajemnie.
Ślaz: Myślałem, że te płomieniste koła są z włosów.
Św. Gwalbert: Ergo nie byłyby z duszy?
Ślaz: Domine, a kot, kiedy się napuszy, to tak mu iskry z włosów wylatują...
(J. Słowacki, Lilia Wenedd)
Już od czasów starożytnych mówi się o pewnego rodzaju promieniowaniu, które umiejscowione jest wokół żywych organizmów. Bywało ono widywane jednakże tylko przez niektóre osoby szczególnie wrażliwe. Poświatę otaczającą głowy świętych odnajdujemy na większości obrazów o treści religijnej
bez względu na to, jakiej wierze służą, a także niezależnie od miejsca i czasu ich powstania. Promieniowanie to (nazywane również emanacją, aureolą, polami) w tradycji okultystycznej przyjęło nazwę aury i zachowało ją do dziś. Przedstawia się jako rodzaj mglistej poświaty i ma zarysy kształtu ciała; u człowieka najsilniej jaśnieje okolica głowy.
Zdolność widzenia aury posiadał m.in. Stefan Ossowiecki, znany polski jasnowidz z okresu międzywojennego. Twierdził on, że wokół głowy człowieka zajętego pracą umysłową dostrzega niekiedy poświatę zielonkawą. Głowa człowieka zajętego pracą twórczą promieniuje jakoby błękitem. Przy podnieceniu erotycznym poświata staje-się czerwona, w chorobie
żółta, a przed śmiercią bieleje. Czy spostrzeżenia te były subiektywne, czy też odpowiadały im jakieś obiektywnie istniejące fakty, trudno orzec. Niemniej pozostaje faktem, że w kilku przypadkach zdarzyło się Ossowieckiemu przepowiedzieć śmierć ludzi na podstawie zaobserwowanej wokół ich głów białej poświaty, a byli wśród nich i tacy, którym
rozumowo rzecz biorąc
należało raczej wróżyć długie lata życia.
W 1908 r. angielski lekarz Walter Kilner, eksperymentując z dicyjaniną, barwnikiem uczulającym emulsję fotograficzną na podczerwień, dokonał przypadkowego odkrycia. Spostrzegł, że w pewnych warunkach świetlnych głowa człowieka oglądana przez szybkę zabarwioną roztworem dicyjaniny wydaje się otoczona poświatą, której nie mają przedmioty martwe. Kilner przeprowadził badania odkrytego przez siebie fenomenu, udoskonalił technikę jego otrzymywania, a nawet spróbował znaleźć dlań zastosowanie w diagnostyce medycznej. Okazało się bowiem, że wielkość i kształt aury" zmieniają się zależnie od stanu zdrowia badanej osoby.
W latach dwudziestych bieżącego stulecia, w pracowni Towarzystwa Psychicznego w Bordeaux, u dra I. Maxwella, stosowano następującą metodę: osobę badaną umieszczano przed ciemnym tłem koloru głębokiego błękitu indygo. Następnie rzutowano na nią od przodu słaby promień błękitnego światła i obserwowano przez filtr barwy pomarańczowożółtej. Wówczas można było spostrzec jakby halo, które otaczało głowę osoby badanej.
Niestety ani Kilner, ani jego naśladowcy nie umieli orzec, czym jest właściwie obserwowana przez nich aura. Dlatego publikowane przez grono tych osób wyniki przyjmowane były przez świat naukowy z dużym sceptycyzmem.
W 1939 r. miejski szpital w Krasnodarze nad Kubaniem zlecił elektrotechnikowi Siemionowi Kirlianowi reperację aparatu d'Arsonvala
urządzenia do leczniczego masażu prądami wielkiej częstotliwości. Kirliana zafrapowały maleńkie, niebieskie iskierki, przeskakujące pomiędzy szklaną elektrodą a skórą pacjenta, i zapragnął je sfotografować. Skonstruował wówczas własne urządzenie z elektrodą metalową, zabezpieczające kliszę przed dostępem światła z zewnątrz. Na elektrodzie położył kliszę, a na niej własną dłoń. Po wywołaniu ukazał się obraz, który Siemiona wprawił w osłupienie. Ujrzał ciemną sylwetkę swojej dłoni, pokrytą masą świetlistych punkcików, układających się w skupiska i konstelacje, jakby według jakiegoś logicznego, ale niezrozumiałego planu. Natomiast cała sylwetka otoczona była jasną poświatą, która przypominała koronę słoneczną, znaną z fotografii dokonywanych podczas całkowitych zaćmień. Z palców wystrzelały dłuższe promienie, niby protuberancje.
Co to było, Kirlian oczywiście nie wiedział, ale przeczucie mówiło mu (i słusznie!), że jest na tropie jakiegoś wielkiego odkrycia. Przede wszystkim postanowił udoskonalić swój aparat.

Schemat aparatu do fotografii kirlianowskiej
W ciągu kilku następnych lat w pracy pomagała mu tylko żona, Walentyna. Państwo Kirlianowie budowali coraz to nowe urządzenia, które przystosowane były do zdjęć w kolorze, a wreszcie aparaty dające obraz bezpośrednio na ekranie. Równolegle dokonywali nowych obserwacji. Ich wyniki były coraz bardziej zadziwiające. Okazało się, że każda żywa istota ukazuje na fotogramie swój schemat energetyczny", pokrywający się zasadniczo ze schematem anatomicznym, a jednak od niego różny. Także owa świetlista obwódka, której obecność na zdjęciu jest charakterystyczna dla wszystkiego co żyje, ukazywała się w coraz to innych kształtach, rozmiarach i kolorach.
Któregoś dnia chciał Siemion Kirlian pokazać gościowi z Akademii Nauk aurę swojej dłoni. Kilkakrotnie ponawiał próby, lecz obrazy ukazywały się ciągle zamazane i prawie pozbawione jasnej obwódki.
Kirlian sądził już, że aparat jest uszkodzony, ale dłoń żony dała obraz prawidłowy. Czemu tak się działo, zrozumiał to wieczorem, gdy z wysoką gorączką i migreną musiał położyć się do łóżka: aparat wykrył chorobę przed wystąpieniem jej objawów. Innym razem sfotografował świeżo zerwany liść. Potem szybko odciął znaczną jego część i znów wykonał zdjęcia. Chciał po prostu zobaczyć, jak zachowa się po okaleczeniu pozostała część liścia. Tymczasem na fotografii liść ukazał się... w całości. Jego schemat energetyczny" pozostał prawie nienaruszony.
Czyżby więc fotografie Kirliana pozwalały nam widzieć to, co okultyści nazywali zawsze ciałem eterycznym?


Najprostsze urządzenie do otrzymywania fotografii kirlianowskiej na filmie
35 mm, biało-czarnym lub barwnym.
Jako generator prądów wielkiej częstotliwości może być z powodzeniem użyty
aparat elektromedyczny d'Arsonvala
(stosowany do tzw. elektrycznego masażu).
Na ostateczną odpowiedź jest chyba jeszcze za wcześnie. Na razie na całym świecie trwaj ą intensywne badania. W Krasnodarze powstał Instytut Kirlianowski, prowadzone są też doświadczenia w licznych ośrodkach uniwersyteckich. W USA kilka firm zaczęło produkować aparaty kirlianowskie. Rozporządzeniem Prezydium Rady Najwyższej RFSRR przyznano Siemionowi Dawidowiczowi Kirlianowi w 1974 r. za zasługi na polu działalności badawczej zaszczytny tytuł Zasłużonego Odkrywcy RFSRR.
Trzeba tu dodać, że fotografia kirlianowska"
podobnie jak każde odkrycie czy wynalazek
ma swoich prekursorów. Pierwszym, który opracował metodę otrzymywania podobnych obrazów oraz zrozumiał ich wymowę, był Polak dr Jakub Jodko-Narkiewicz. Za życia niedoceniony, po śmierci prawie zapomniany, jeden z tych, którzy urodzili się za wcześnie". Dziś jest on postacią nieznaną tak dalece, że w literaturze obcojęzycznej wymieniany bywa niekiedy pośród uczonych rosyjskich.
Ojciec Jakuba Jodko-Narkiewicza, Otton, był zamożnym ziemianinem, właścicielem kilku majątków ziemskich w byłej guberni mińskiej, w powiecie ihumeńskim. Matka, Aniela, z domu Estko, chlubiła się pokrewieństwem z bohaterem narodowym Polski i USA Tadeuszem Kościuszką. Jakub urodził się w 1847 r. w majątku Ottonów. Otrzymał staranne i wielostronne wykształcenie: lekarskie, elektrotechniczne, a także artystyczne. Studiował początkowo w Moskwie, później w Paryżu. Tam, w 1870 r. zastała go wojna francusko-pruska. Podczas oblężenia, aby zarobić na życie, udzielał lekcji muzyki. Po powrocie do kraju Jakub ożenił się z Heleną Pieślak, córką sąsiadów z majątku Mohorty. Z pięciorga dzieci tego małżeństwa najmłodszy Konrad, urodzony w 1885 r., zmarł w Krakowie już po zakończeniu II wojny światowej.
W skromnym archiwum rodziny Jodko-Narkiewiczów w Warszawie znajduje się fotografia Jakuba z 1888 roku. Zachował się także afisz reklamujący sanatorium założone przez dra Jodko-Narkiewicza w majątku Nad-Niemen. Jego specjalnością były kuracje kumysowe", a leczniczy napój z kobylego mleka przygotowywali specjalnie w tym celu sprowadzeni specjaliści
Baszkirowie. Jednocześnie w swoim nadniemeńskim laboratorium elektrotechnicznym (dobrze pamięta je do dziś synowa wynalazcy) dr Jodko-Narkiewicz pracował nad telegrafią bez drutu".
W 1892 r. odbyła się w Wiedniu pierwsza na świecie publiczna transmisja radiowa. Aparat nadawczy składał się z cewki Ruhmkorffa, uziemionej i połączonej z anteną. Odbiornikiem była połączona z ziemią i z anteną słuchawka telefoniczna. Pierwszeństwo Jodko-Narkiewicza w dziedzinie radiotelegrafii zostało potwierdzone 2 grudnia 1898 r. na posiedzeniu Francuskiego Towarzystwa Fizycznego w Paryżu. Trudno jednak nazwać go wynalazcą radia, ponieważ
jak orzeczono
nie potrafił w dostatecznym stopniu uzasadnić teoretycznie działania swego aparatu.
W sierpniu 1896 r. w Berlinie demonstruje Jodko-Narkiewicz inne swoje urządzenie. I znów teoria pozostaje w tyle za praktyką. O ile bowiem same elektrografie" przekonywały na ogół wszystkich, o tyle ich interpretacja budziła nieufność. Nie dziwmy się, Jodko-Narkiewicz był zwolennikiem poglądów barona Reichenbacha, uznającego istnienie szczególnej siły życiowej". W akademickich środowiskach naukowych miały one wówczas opinię zupełnej fantazji.
A oto co tygodnik Kraj" pisał w 1896 r. z okazji berlińskiego pokazu, na którym Jodko-Narkiewicz demonstrował swe doświadczenia nad promieniowaniem elektrycznym ciała ludzkiego".
Dr Jodko-Narkiewicz użył w tym celu połączonej z niezbyt silnym elementem galwanicznym małej cewki Ruhmkorffa, od której idzie jednobiegunowy przewodnik do ostrza metalowego przytwierdzonego do ściany, mającego zbierać (?
L.E.S. i M.K.) elektryczność z powietrza. Do cewki dr Jodko-Narkiewicz przytwierdził drut, którego biegun znajduje się w napełnionej do połowy rozcieńczonym kwasem szklanej rurce zamkniętej. Gdy jedna osoba, np. A, ową rurkę weźmie w rękę i jeżeli do niej zbliży się ktoś drugi, B, wówczas na powierzchni ciała osoby A we wszystkich miejscach, gdzie znajdują się węzły nerwowe (?
L.E.S. i M.K.), następuje promieniowanie, czyli wyładowanie elektryczności.
Dalej, jeżeli osoba A weźmie w drugą rękę rurkę Geisslera lub Crookesa, to za zbliżeniem się osoby B w rurce tej ukaże się światło.
Wspomniane wyładowanie, czyli promieniowanie elektryczności z ciała ludzkego, daje się utrwalić na fotografii. Pan Jodko-Narkiewicz pokazywał w Berlinie zdjęcia fotograficzne z różnych części ciała ludzkiego: na fotografiach promienie występują w jednym miejscu bardzo silnie, w innym bardzo słabo lub wcale ich nie ma. Dr Jodko-Narkiewicz objaśnia to, że im dane miejsce jest zdrowsze, tym promieniowanie odbywa się silniej, przy czym
według jego zdania
kierunek, siła itp. cechy promieni zależą od uczuć wzajemnych, jakie żywią względem siebie poddane doświadczeniu osoby. Gdy do ręki kobiety A zbliżył swą rękę kochający ją mężczyzna B, wówczas promienie wystąpiły na fotografii silniej i w kierunku prostym, natomiast gdy mężczyznę B zastąpiła kobieta C, z którą A była w stosunkach oziębłych, promienie okazały się na płycie fotograficznej słabe i w kierunku ukośnym. Wychodząc z zasady, że ciało nasze jest do pewnego stopnia materią elektryczną, w której zachodzą mniejsze lub większe wyładowania, uczony spróbował zbadania tych objawów fotograficznie i porobił nadzwyczaj czułe zdjęcia z pojedynczych części organizmu ludzkiego w stanie zdrowia i choroby, a nawet w pewnych stadiach psychicznego nastroju. Uzyskał tedy szereg obrazów, które ilustrują widocznie jego teorię o rozmaitych fizjologicznych i duchowych objawach życia.
W tym samym roku (1896) Jodko-Narkiewicz kontynuuje swoje prace w Paryżu, korzystając z laboratorium dra Baraduca, z którym łączyła go serdeczna, długoletnia przyjaźń. Nawet przebywając w różnych miastach Europy obaj ci uczeni pozostawali w łączności listownej i telepatycznej; była to jeszcze jedna forma wspólnie przeprowadzanych eksperymentów.
Tygodnik Kraj" reprodukuje już w marcu 1896 r. osiem elektrografii Jodko-Narkiewicza łącznie z artykułem Fotografia na usługach fizjologii. Czytamy tam, że (wg słów badacza) zdrowy człowiek odznacza się wyładowywaniem ze swego ustroju silnych iskier i promieni elektrycznych, chory posiada te właściwości w słabszym stopniu, ciało zaś martwe lub sparaliżowane żadnych tego rodzaju objawów nie daje". Elektrografie były wykonywane przy bezpośrednim kontakcie zdejmowanego obiektu z płytą światłoczułą, na którą oddziaływało światło specyficznych wyładowań dobywających się z obiektu (np. dłoni człowieka).
Pewną sensację wystawy fotograficznej w Rosyjskim Imperatorskim Towarzystwie Technicznym w 1889 r. były elektrografie Jodko-Narkiewicza przedstawiające liście roślin, monety, palce rąk ludzkich. Doświadczenia te spróbowali potem z powodzeniem powtarzać badacze francuscy, niemieccy i amerykańscy.
Jeszcze bardziej zagadkowe są dalsze eksperymenty naszego badacza. Jeśli wierzyć ks. Niteckiemu (który powołuje się na dość niejasny opis w książce dra Surbleda Spiritisme et spiritualisme), Jodko-Narkiewicz nauczył się otrzymywać luminescencję całych postaci ludzkich. Sprawiało to na widzach wrażenie, jakby w ciemnościach wywoływano ducha" żywej osoby.
Śmierć zaskoczyła naszego badacza w Wiedniu, w 1905 roku.
Porozumienie ze zwierzętami
Sensacją prasową lat poprzedzających I wojnę światową było zamieszczone w Progress Thinker" sprawozdanie prof. Choa. Czytamy tam, że sześcioletni Erwin Goward ze stanu Alabama (USA) w zadziwiający sposób porozumiewał się ze zwierzętami domowymi. Na przykład chłopiec opowiadał domownikom, że przed chwilą wy słuchał zwierzeń psa, Tresa, na temat zagryzionej przez niego wczoraj owcy, z podaniem miejsca wypadku. Muł skarżył mu się, że jest chory, bolą go kolana i chyba nie będzie mógł jutro chodzić. Wszystko po sprawdzeniu okazywało się zgodne z rzeczywistością. Sąsiedzi zaczęli korzystać z tej zdolności chłopca, prosząc go o pośrednictwo w razie choroby zwierząt. Kiedyś wezwany do chorego konia pomówił" z nim i oświadczył, że przyczyną dolegliwości jest zepsuty ząb, którego miejsce wskazał; po usunięciu zęba koń wyzdrowiał. Od rozjuszonego byka dowiedział się, że tkwi mu gwóźdź w kopycie, który rzeczywiście znaleziono i wyjęto. Zwierzęta miały do chłopca nieograniczoną ufność i nigdy nie wyrządziły mu żadnej krzywdy. Erwin, będąc niemowlęciem, rzekomo wyczuwał telepatycznie myśli matki: kaprysił, gdy tylko powzięła zamiar wykąpania go, wcale tego głośno nie wypowiadając.
Sławny rosyjski treser zwierząt Władimir Durów (1863-1934) współpracował przez dłuższy czas z prof. Bechteriewem, dostarczając mu materiału do badań nad telepatią. Zwierzęta Durowa wykonywały nawet bardzo nieraz skomplikowane polecenia, wydawane im przez tresera wyłącznie w myśli. Podczas jednego z doświadczeń Bechteriew wręczył Durowowi kartkę z instrukcją, którą Durów miał przekazać telepatycznie psu Marsowi. Treser ujął wówczas głowę psa w dłonie i długo w milczeniu wpatrywał się w jego oczy. Nagle Mars uwolnił się z rąk swego pana i pobiegł do małego pomieszczenia za pracownią; pomieszczenie to było psu dotychczas nie znane. Stały tam trzy stoły pełne papierów i książek. Pies rozejrzał się i stając na tylnych łapach popatrzył na pierwszy i drugi stół, następnie podbiegł do trzeciego. Zrzucił zeń leżącą tam książkę telefoniczną, chwycił ją w zęby i przyniósł ją do laboratorium. Mars wykonał dokładnie to, czego zażądał prof. Bechteriew.
Wyniki wielu eksperymentów telepatycznych wskazują, że przekazywanie myśli tą drogą zdaje się jakby omijać język".
Dr Carl Schleicher, amerykański psychiatra, działający również na polu psychotroniki, zabrawszy głos podczas sesji zamykającej Kongres Badań Psychotronicznych w Pradze (1973), wyraził nadzieję, że być może już w niedalekiej przyszłości rozmowy" ludzi ze zwierzętami przestaną być tylko tematem bajek dla dzieci.
Duchy" stukające
Oto co zdarzyło się na probostwie w Cideville, w departamencie Dolnej Sekwany, w 1850 roku. Okoliczności doprowadziły do śledztwa i wydobyto na jaw wiele faktów, badając ogromną liczbę świadków. Cytujemy za A.R. Wallacem:
Zaburzenia rozpoczęły się od czasu, gdy na wychowanie do ks. Tinela, proboszcza w Cideville, przybyli dwaj chłopcy, dwunasto- i czternastoletni, i trwały przez dwa miesiące i pół, dopóki dzieci nie usunięto z probostwa. Owe zaburzenia polegały na stukaniu jak gdyby młotkiem po lamperiach, na drapaniu i potrząsaniu całym domem tak, iż wszystkie sprzęty trzeszczały; dalej słychać było odgłosy, jak gdyby wszyscy mieszkańcy domu uderzali laskami o podłogę [...] Obok tych dźwięków widzieć można było dziwne i niewytłumaczone objawy siły. Stoły i biurka poruszały się dokoła bez widocznej przyczyny. Drzwiczki pieców wylatywały wielokrotnie na środek pokoju, szyby były tłuczone, młotek rzucony był również na środek pokoju, a jednak upadł bez łoskotu, jak gdyby położony niewidzialną ręką. U osób stojących w zupełnym odosobnieniu poruszało się ubranie. Kiedy miejscowy mer przyszedł zbadać tę sprawę, stół, przy którym usiadł wraz z inną osobą, odsunął się od nich wbrew usiłowaniom zatrzymania go, gdy tymczasem dzieci stały na środku pokoju. Na koniec wiele innych faktów tego rodzaju bywało przedmiotem obserwacji różnych osób cieszących się szacunkiem i stanowiskiem, z których każda, udając się na miejsce w zamiarze wykrycia oszustwa, przekonywała się po rozważnym zbadaniu sprawy, że zjawisk owych nie dokonywała żadna z osób obecnych.
Znamy wszyscy opowieści o miejscach, gdzie straszy", gdzie odzywają się niewiadomego pochodzenia głosy i gdzie przedmioty przesuwają się i unoszą w po wietrze, jakby poruszała nimi jakaś niewidzialna ręka. Są wśród tych opowieści fantazje literatów, bajdy blagierów, ale też relacje świadków, którzy te dziwa jakoby na własne oczy widzieli i na własne uszy słyszeli. Czy są i takie, które zasługują na wiarę? Relacje dawnych autorów zazwyczaj niechętnie skłonni jesteśmy uznawać za wiarygodne, ale i w naszych czasach zdarza się, że nagle gdzieś zaczyna straszyć".
Zjawisko takie wydarzyło się na przykład w lutym 1959 r. w USA. Jego bohaterem był
jak się potem okazało
Jimmy, dwunastoletni syn Jamesa Herrmana, przedstawiciela linii lotniczych. Pewnego dnia do biura zatelefonowała matka chłopca, zawiadamiając, że sześć butelek w domu nagle się otworzyło. Zawierały one takie płyny, jak rozpuszczalnik, wodę utlenioną, spirytus kamforowy i sodę. Trudno więc było znaleźć przyczynę chemiczną, która by spowodowała, aby wszystkie te flaszki naraz wyrzuciły swe korki, zwłaszcza że były w czterech różnych pomieszczeniach. Od tego czasu Hermanowie nie mieli spokoju. Flaszki latały po łazience, cukierniczka fruwała po pokoju, globus został rzucony z impetem przez hali, przenośny gramofon porysował stół drewniany, ciężka półka z książkami, ważąca ponad 35 kg, stanęła do góry nogami. Wezwana policja nie mogła ustalić żadnej przyczyny. Dopiero gdy psycholog dr Pratt z Uniwersytetu Duke'a przyjechał na miejsce i przeprowadził szereg psychoterapeutycznych rozmów z Jimmym, chochliki" przestały psocić.
Już dawniejszym parapsychologom udało się ustalić pewną prawidłowość: tam, gdzie straszy", przebywa zazwyczaj młoda osoba w wieku dojrzewania
chłopiec lub dziewczyna
i ona to bywa nieświadomym źródłem tych zjawisk (jeśli oczywiście zjawiska te nie są wywoływane przez kawalarzy, co zresztą najczęściej ma miejsce). Ustalono, że procesowi pokwitania towarzyszy niekiedy czasowa zdolność do wywoływania spontanicznych zjawisk telekinetycznych, np. przesuwania przedmiotów na odległość. Zdolność ta pojawia się niespodziewanie i przemija. Czasem jednak można ją przywrócić, stosując specjalne treningi. Dzięki temu uczeni radzieccy mieli do swej dyspozycji osoby zdolne do produkowania chochlików" w warunkach laboratoryjnych. Największą wśród nich sławą cieszą się Nina Kułgina i moskiewski reżyser Borys Jermołajew.
Przebieg jednego z doświadczeń telekinetycznych tak oto relacjonuje radziecki dziennikarz I. Huberman:
Pokój prawie pusty. Stoi w nim tylko stół, a na nim piłeczka tenisowa, pudełko od zapałek i ołówek. Do pokoju wchodzi człowiek, zbliża się do stołu, wyciąga nad przedmiotami rękę i nieruchomieje. Mija jedna minuta, druga. Nagle na stole poruszyła się piłeczka, potem przesunęło się pudełko, drgnął ołówek. Człowiek poruszył przedmioty, nie dotykając ich ręką.
Borys Jermołajew swe niezwykłe zdolności demonstrował tym razem w pracowni dra nauk psychologicznych prof. W. Puszkina.
Na czym polega mechanizm tych zjawisk i ich tajemniczość? Na to pytanie prof. Puszkin odpowiada:
Mówiąc o naturze telekinezy, trzeba zauważyć, że jedną z prób wyjaśnienia tego zjawiska było powołanie się na elektryczność statyczną. Przypuszczano, iż między przedmiotami a ręką działają ładunki elektryczne, które powodują przesunięcia lekkich przedmiotów. Ten punkt widzenia i ja podzielałem, lecz późniejsze obserwacje obaliły to mniemanie. Dlatego zwróciłem uwagę na hipotezę Aleksandra Dubrowa, którego zdaniem żywe organizmy emitują! pochłaniają fale grawitacyjne. Dotychczas nie było mowy o tym, aby człowiek mógł wytwarzać pole grawitacyjne i wpływać tym sposobem na przedmioty, a jednak uwidaczniało się to w doświadczeniach z Jermołajewem: Jermołajew brał jakiś przedmiot do ręki, ściskał go w dłoni i następnie stopniowo rozwierał ją, a przedmiot zawisał w powietrzu. Przy tym odległość między przedmiotem a dłonią była rzędu 20 cm. Co najbardziej zadziwiające, że Jermołajew robił kręgi dłonią dokoła przedmiotu, a ten nie upadał. Im większa była płaszczyzna przedmiotu, tym dłużej utrzymywał się on w powietrzu.
Lewitacja
Było to w Wielki Piątek 1505 r. Ładysław z Gielniowa wygłaszał w katedrze warszawskiej kazanie o Męce Pańskiej. Kiedy doszedł do opisu biczowania, wpadł w ekstazę i zachwycony cieleśnie" uniósł się podobno nad amboną. Przez pewien czas trwał tak jakby zawieszony w powietrzu ku zdumieniu wiernych zgromadzonych w kościele.
W opisach żywotów świętych znajdujemy wiele wzmianek na temat lewitacji jeszcze bardziej zastanawiających. Lewitacje zdarzały się św. Teresie z Avila (1515-1582) tak często, że tłumy zjawiały się na każdym nabożeństwie, w którym miała uczestniczyć Teresa, aby nie stracić okazji do niezwykłego widowiska. Ona tymczasem... wstydziła się, że Bóg wyróżnia ją w sposób tak widoczny. W swym pamiętniku Teresa z Avila napisała:
Cierpiałam do ostatnich granic na samą myśl, że coś aż tak nadzwyczajnego nie omieszka wywołać niebawem wielkiej sensacji [...] Innym razem domyślając się, że Bóg ponowi tę łaskę (ściśle mówiąc, było to w imieniny opiekuna naszego klasztoru, kiedy przysłuchiwałam się kazaniu, siedząc na przedzie pań wysokiego urodzenia), padłam nagle plackiem f...] Błagałam Pana, aby zechciał już mnie nie darzyć tą łaską, która przejawiała się oznakami zewnętrznymi [...] Ilekroć chciałam się opierać, wydawało mi się, że czuję pod stopami zadziwiającą siłę, która wyrzucała mnie do góry; nie potrafiłabym porównać jej z niczym...

Jakiż to dowód świętości!
mógłby zawołać człowiek religijny.

Co za wspaniałe medium telekinetyczne!
wykrzyknąłby ktoś niewierzący.
I obaj
każdy ze swojego punktu widzenia
mieliby rację. Mówiąc nawiasem, pół żartem pół serio, ich bezowocny spór byłby przykładem jeszcze raz dowodzącym, że zjawiska paranormalne dostarczają bardzo kiepskich argumentów w dyskusjach światopoglądowych.
Istnieje też wiele relacji o lewitujących fakirach. Francuski historyk i etnograf Louis Jacolliot tak opisuje zaobserwowane przez siebie zjawisko:
W chwili gdy fakir odchodził ode mnie na śniadanie i na parę godzin odpoczynku, co dlań było najpilniejsze, gdyż od 24 godzin nie jadł nic i nie spał, zatrzymał się we framudze drzwi, które prowadziły na taras, a skrzyżowawszy ręce na piersiach z wolna wzniósł się bez widocznej podpory na wysokość 25 do 30 cm. Mogłem oznaczyć dokładnie tę wysokość dzięki znakowi, który upatrzyłem podczas trwania zjawiska. Za fakirem znajdowała się zasłona jedwabna, służąca za portierę, w pasy białe i złote jednakiej odległości; otóż zauważyłem, że nogi fakira były na wysokości pasa szóstego. Widząc zaczynające się wznoszenie, chwyciłem za chronometr. Trwanie całkowite zjawiska od chwili, gdy czarodziej zaczął się wznosić, aż do czasu, gdy stanął znów na ziemi, trwało nieco więcej nad osiem minut. W najwyższym punkcie wzniesienia się pozostawał nieruchomy około pięciu minut.
Trzeba dodać, że fakir Kowindazami nie był bynajmniej wędrownym sztukmistrzem wydrwigroszem, lecz myślicielem zdolnym do ekstazy.
Istniej ą przekazy historyczne, na których podstawie można mniemać, że w opisywanych wydarzeniach miała miejsce jak gdyby niepełna lewi-tacja- częściowe zmniejszenie się wagi ciała. Tak bywało nieraz, gdy przeprowadzano tzw. próbę wody, chcąc się przekonać o winie kobiety oskarżonej o czary. Jak świadczą dokumenty, niektóre z tych kobiet
nagie i związane sznurami
wrzucone do wody nie tonęły. Pacjentka dra Justyna Kernera, sławna później jako Jasnowidząca z Prevorst", którą kiedyś usiłowano wykąpać w czasie, gdy była w transie hipnotycznym, nie dawała się pogrążyć w wodzie, a ciało jej pływało na powierzchni jak korek".
Jeśli wierzyć doniesieniom prasowym, częściowe zmniejszenie wagi ciała zaobserwowano ostatnio u amerykańskich kosmonautów, którym w trakcie treningu usilnie sugerowano, że pozostają w stanie nieważkości. Co o tym wszystkim sądzi psychotronika?
Dr Aleksander Dubrow jest zdania, że fakty takie potwierdzają po prostu słuszność jego hipotezy biograwitacyjnej. Istotnie, łatwiej nawet wyobrazić sobie, że żywa komórka emitując ujemne pole grawitacyjne (bio-antygrawitacyjne") zmniejsza tym własny ciężar, niż udziela tej właściwości znajdującemu się opodal przedmiotowi martwemu. A przecież to ostatnie zjawisko było już wielokrotnie obserwowane w warunkach laboratoryjnych.
Magia zwana czarną
O działających jeszcze na początku naszego wieku hawajskich magach kahunach
opowiada amerykański etnograf Max Freedom Long w swej książce wydanej
w 1948 r. pt. Secret Science Behind Miracles (Cuda a wiedza tajemna).
Pewien młody Irlandczyk przybył do Honolulu, przywożąc ze sobą pierwszą nowoczesną taksówkę. Ten rudowłosy młodzieniec był żywy, prędki i charakter miał nieskomplikowany. Nie bał się nikogo i niczego. Niedługo po przybyciu na wyspę zainteresował się jakąś wiejską dziewczyną, która się w nim zakochała, zrywając zaręczyny z tubylczym narzeczonym. Babka dziewczyny, wiedząc, że przybysz nie ma wobec młodej Hawajki uczciwych zamiarów, starała się zerwać ich związek różnymi sposobami. Zagroziła Irlandczykowi nawet karą niebios, jeżeli się od panny nie odczepi.
Oczywista rzecz, że intruz kary niebios się nie bał, będąc zdaje się przyzwyczajony do tego rodzaju wystąpień rozwścieczonych matek i babek. Tak więc usiłowania babki nie odniosły skutku.
Aż tu jakiegoś dnia młodemu człowiekowi zdrętwiały nogi. Doraźne środki domowe nie pomagały i zdrętwienie postępowało coraz wyżej. W ciągu dnia obejrzeli go dwaj lekarze i przekazali do szpitala. Tam robiono wszystko, aby wyjaśnić przyczynę choroby, lecz nie można było niczego ustalić. Nie przepisano zatem żadnej kuracji. Po 50 godzinach zdrętwienie sięgało już do połowy ciała. Wielu lekarzy zainteresowało się tym przypadkiem, wśród nich jeden z moich przyjaciół, lecz nikt nie potrafił postawić właściwej diagnozy. Wszyscy tylko kiwali głowami i mieli jak najgorsze przeczucia. Wówczas wezwano doktora, który już od wielu lat praktykował na wyspie. Ten od razu zorientował się po symptomach, że są to skutki modlitwy śmierci", i zajął się leczeniem chłopca. Zadawszy mu szereg pytań, dowiedział się o jego perypetiach z hawajską dziewczyną, o groźbach babki, które chłopiec sobie zlekceważył, wcale bowiem nie uważał, że w związku z nimi mógłby zachorować. Stary lekarz nie rzekł nic, lecz poszedł wpierw odszukać babkę. Później opowiedział mi treść ich rozmowy.

Wiem, że nie jesteś kahunką i że nie masz nic wspólnego z tym przypadkiem, babciu
rzekł lekarz
ale może z przyjaźni powiesz mi, co by można zrobić, aby ocalić życie tego chłopca?
Na to odpowiedziała babka:

Nic nie wiem o tej sprawie i nie jestem kahunką, jak tobie wiadomo. Przypuszczam jednak, że jeżeli ten człowiek obieca, że wyjedzie najbliższym statkiem do Ameryki i że nigdy już tu nie powróci ani nie napisze, to myślę, że może wyzdrowieje.

Ręczę za to, że tak zrobi
powiedział lekarz.

W porządku
odparła babka.
Irlandczykowi trzeba było tłumaczyć kilkakrotnie, w jakiej znajduje się sytuacji, a kiedy wreszcie zrozumiał, co się z nim dzieje, zgodził się na postawione mu warunki. Działo się to po południu. Późnym wieczorem już był na nogach i mógł wsiąść na japoński statek płynący do USA.
Opowieści podobne do powyższej znane są etnografom badającym życie ludów nie tylko pierwotnych i nie tylko egzotycznych.
Stanisław Przybyszewski w swym pamiętniku Moi współcześni wspomina własne przeżycia z lat dziecięcych, które całkiem nieźle wytrzymują porównanie z relacjami Longa.
Gdy Przybyszewski był małym chłopcem, służąca, chcąc zemścić się na jego ojcu za to, że ją ukarał, nasłała na dziecko potworny ból głowy:
Ulicha (bo takie było imię tej dziewczyny) chwyciła mię, wcisnęła między kolana, rozcięła mi skórę na czole
dotychczas mam bliznę
wtarła w rankę sok niedojrzałych śliwek, które przedtem opluła; mnie zaś kazała powiedzieć, żem sam sobie czoło rozciął o kant stołu, bo inaczej żywcem do piekła się dostanę. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że już po paru godzinach wiłem się z bólu głowy i trzęsła mną zimna febra, czyli
jak to na Kujawach nazywają
zimna ogroszka.
Lekarz nie znalazł żadnego ratunku, a chłopiec milczał. Kto wie, czy nie byłby się rozstał z tym światem, gdyby nie pomoc jego matki mlecznej, Łuchy.
Gdy noc zapadła, nagrzebała Łucha w swoim ogródku korzeni żywokostu, zgotowała je na miazgę, o północy wyjechała na Gopło, nazrywała liści baczy-wia" (białych lilii wodnych), skropiła je wywarem korzeni żywokostu ostudzonego w święconej wodzie, zaczerpniętej w Źródełku Gietrzwałdzkim, przy którym kilka miesięcy temu Matka Boska się objawiła. Całą noc przykładała mi te liście na głowę i na piersi
wciąż coś mamrotała
wiem tylko, że nie były to słowa modlitwy. Na drugi dzień stał się cud: wstałem zdrów i rześki jak nigdy. Natomiast Ulichę znaleziono w stogu słomy trzęsącą się z zimna mimo upalnego lata, kłapiącą i szczękającą zębami wskutek srogiej zimnicy. Ulichę trzeba było odwieźć do szpitala w Inowrocławiu, gdzie niezadługo potem umarła.
Śmierć jej, zgodnie z magicznymi wierzeniami, była nieuchronną konsekwencją rzuconych uroków. Siła niszczycielska bowiem raz powołana do działania musi się wyładować. Albo gubi tego, przeciw któremu była skierowana, albo tego, który tę siłę wywołał.
Jak powiada Przybyszewski, ten drugi wypadek zachodzi zawsze tam, gdzie złej woli czarownika przeciwstawi się albo wyższy poziom moralny atakowanego, albo
jak w cytowanym przykładzie
świadome przeciwdziałanie magiczne kogoś, kto wie, jak ten cios odparować. Zawsze niezmiennym warunkiem zwycięstwa jest wyższy stopień etyczny, modlitwa i posługiwanie się przedmiotami kultu, a więc białej" magii (w powyższym wypadku wody z uświęconego źródła).
Praktyki magii czarnej", mającej działać na czyjąś szkodę, są odwieczne. W dawnym Rzymie mściwe kobiety lepiły z wosku lub gliny figurkę rywalki albo niewiernego kochanka i przekłuwały ją szpilkami. W Rzymie posługiwano się też tabliczkami klątewnymi"
płytkami ołowianymi, na których czarownik wypisywał formułę przekleństwa. Znaleziono m.in. tabliczkę z takim oto napisem:
Rufę oddaję demonom. Oddaję jej ręce, zęby, oczy, ramiona, piersi, kości, nogi, usta, stopy, czoło, paznokcie, palce, brzuch, pępek. Wszystkie części ciała Rufy oddaję demonom na tej tabliczce.
Głośna we Francji była sprawa fanatyków, którzy wyrabiali z wosku figurki Henryka III, króla Navarry. Przebijali oni owe figurki w różnych miejscach przez dni czternaście, czternastego zaś uderzali je w serce, wierząc gorąco, że tym sposobem sprowadzą śmierć na władcę, którego one wyobrażały.
Podobna technika czarnomagiczna praktykowana była również
i to od dawna
w Indiach. A oto jej zasady wg L. Jacolliota:
Ugniatając ziemię wydobytą z 64 miejsc najbrudniejszych [...] i mieszając z nią włosy oraz obrzynki paznokci wroga
robi się figurki, na których piersiach pisze się imię tego, na kim ma być zemsta wywarta. Następnie wypowiada się nad nimi wyrazy i zaklęcia magiczne oraz poświęca się je przez składanie ofiar. Przed ich skończeniem grahaowie (czyli złe duchy planet) chwytają osobę wskazaną i wyrządzają jej tysiące nieszczęść. Niekiedy figurki symbolizujące wrogów przebija się na wylot szydłem lub sieje kaleczy na różne sposoby, aby w zamian osoba będąca przedmiotem zemsty była w ten sam sposób zabita lub okaleczona.
Czy określanie wszelkich tego rodzaju praktyk wzgardliwym epitetem wierutne bzdury" jest uzasadnione? Czy we wszystkich tych głupstwach nie tkwi maleńkie choćby ziarenko prawdy?
Doświadczenia z woskowymi laleczkami przeprowadzał
i to jakoby z powodzeniem
francuski badacz zjawisk hipnotycznych Albert de Rochas (1895). Przenosił on eksterioryzowane czucie osoby mesmerycznie zahipnotyzowanej na figurkę z wosku. Jeśli potem tę lalkę woskową ukłuto np. szpilką w główkę, osoba ta odczuwała ból w odpowiednim miejscu głowy; gdy lalkę kłuto w rękę, osoba poddana eksperymentowi z krzykiem chwytała się za dłoń. Kłucie lalki odbywało się w oddaleniu od ofiary", która nie wiedziała, jakie manipulacje robiono z lalką. Celem rzekomo kompletnego wyłączenia tła telepatycznego kłucie woskowej figurki przeprowadzała osoba obca tak, że nawet de Rochas nie widział, które miejsca były nakłuwane. Czy zastosowany środek, mający wykluczyć działanie telepatii, istotnie spełniał to zadanie
można wątpić.
Doświadczenia de Rochasa powtarzał z powodzeniem moskiewski psychiatra Władimir Rajkow (znany jako twórca reinkarnacyjnej" techniki kształcenia talentów twórczych). Osoba w głębokiej hipnozie odczuwała ból, kiedy w innym pomieszczeniu kłuto igłą powierzchnię wody w szklance. Przedtem do wody tej jakoby zebrano" wrażliwość na ból osoby poddawanej doświadczeniu.
W 1967 r. w laboratorium Sekcji Bioinformacji Towarzystwa im. Popowa w Moskwie przeprowadzono serię eksperymentów z telepatycznym przekazywaniem negatywnych emocji na odległość. Nadawcą był Aleksander Monin, odbiorcą- Jurij Kamieński. Przekazywano m.in. strach przed śmiercią przez powieszenie, astmatyczny atak kaszlu, omdlenie na skutek uderzenia w głowę. Znajdujący się obok w izolowanym pomieszczeniu Kamieński odczuwał poszczególne emocje i był ich z całą wyrazistością świadom w 80 procentach przypadków.
Kamieński (jako nadawca) przesyłał z kolei negatywne emocje Karolowi Nikołajewowi
z Moskwy do Leningradu. Odbiorcę kontrolował zespół prof. Siergiejewa. Stwierdzono, że zapis EEG Nikołajewa zmieniał się znacząco, podczas gdy odbierał on drogą telepatyczną impulsy emocjonalne. W jednym z doświadczeń zadanie Kamieńskiego polegało na tym, aby przez kilka sekund wyobrażał sobie, że chwycił Nikołajewa za gardło i że go dusi. Elektroencefalograf rejestrował każdą reakcję Nikołajewa. Ten ostatni nie wiedział, co tym razem będzie mu przekazywał Kamieński: obraz czy dźwięk, zapach czy stan emocjonalny. Gdy Kamieński skoncentrował się na swoim wyobrażeniu, w zapisie EEG Nikołajewa nastąpiły jaskrawe zmiany
pojawiły się fale theta i delta. Osoby obsługujące aparat wszczęły alarm i zażądały natychmiastowego przerwania eksperymentu, aby móc rozpocząć akcję ratunkową. Prof. Siergiejew zaprotestował, wiedział bowiem, że fatalny zapis potrwa tylko niewiele sekund, i tak faktycznie było.
Telepatyczne przenoszenie wrażenia bólu stanowiło wielokrotnie przedmiot doświadczeń, które L. E. Stefański przeprowadzał z panią A. B. i panem K. S., o czym będzie jeszcze mowa.
A zatem
zaszkodzenie drugiemu człowiekowi' na odległość nie jest niemożliwe. Wymaga jednak ścisłego, telepatycznego kontaktu, takiego np., jaki daje związek hipnotyzera z osobą hipnotyzowaną.
Nie jest wykluczone, że nawiązaniu podobnego kontaktu służy woskowa lalka, zwłaszcza gdy w jej skład wchodzą cząstki ciała (np. ścinki paznokci i włosy) ofiary magicznego ceremoniału. Przecież dotykanie przedmiotów blisko związanych z osobą poszukiwaną jest środkiem stosowanym przez jasnowidzów psychometrów do nawiązania z niąłączno-ści. Dobre wyniki miał w tym zakresie Czesław Andrzej Klimuszko
współczesny jasnowidz polski, którego pamiętniki drukował tygodnik Literatura" w latach 1974-1975. W latach międzywojennych wiele osób zaginionych odnaleziono dzięki pomocy Stefana Ossowieckiego.
Złe oko
Wiara w możliwość rzucania złego czaru samym tylko spojrzeniem rozpowszechniona była u starożytnych Rzymian, jak świadczy o tym choćby wiersz Wergiliusza, gdzie czytamy: Nescio quis teneros oculus mihifascinat agnos [Nie wiem, czyje to oko czar rzuca na me owce łagodne].
Mieli oni swego bożka Fascinusa i amulety tejże nazwy, przeznaczone dla ochrony dzieci od czarów tego rodzaju. Posążek bożka, zawieszony na wozie triumfatora, chronił go przed złymi spojrzeniami" zazdrosnych. Ludzie ze średniowiecza wierzyli święcie w złe oko". Wiara w nie (mai occhio) do dziś utrzymuje się powszechnie we Włoszech. Również i w Indiach istnieje rodzaj czarodziejstwa, zwany driszti-docza, czyli urok rzucony oczyma. Na ten temat Jacolliot napisał:
Wszystkie istoty żyjące, wszelkie rośliny i owoce samu podległe. Dla uchronienia się odeń panuje tam zwyczaj wbijania w ogrodach wysokiej żerdzi, na której wierzchołku przymocowane jest naczynie gliniane, pobielone z wierzchu wapnem. Przedmiot ów, jak najbardziej widoczny, ma na celu ściągać na siebie spojrzenia przechodniów o złej woli i przeszkadzać, aby nie kierowali wzroku na płody ziemi, które inaczej z pewnością spotkałoby coś złego...
Hindusi są w tym względzie tak przesądni, że przy każdej czynności, nawet najbłahszej, na każdym niemal kroku, jaki stawiają, boją się doznać od sąsiada, od przechodnia, od krewnego nawet driszti-docza. Nic na pozór nie pozwala rozpoznać ludzi mających ten dar zgubny złego wzroku; ci nawet, którzy go posiadają, często nie domyślają się tego. Dlatego każdy Hindus spełnia kilka razy na dzień nad sobą, nad swą rodziną, domem i polami swymi obrzęd aratty, obmyślony dla odwrócenia wszelkich uroków pochodzących z oczarowania wzrokiem.
Czy wiara w złe oko" jest zupełnie pozbawiona podstaw? Czy też może choćby w jednym przypadku na wiele dziesiątków tysięcy naprawdę może się zdarzyć, aby ktoś komuś zaszkodził tylko spojrzeniem? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy wpierw postawić dwa inne:
1. Czy można drogą telepatyczną przesłać komuś sugestię, która dla odbiorcy będzie nieprzyjemna lub nawet szkodliwa?
2. Czy kontakt wzrokowy nadawcy z odbiorcą telepatii jest okolicznością sprzyjającą dokonaniu się przekazu?
Na pierwsze pytanie odpowiedzieliśmy już twierdząco. Częściowa odpowiedź na drugie znajduje się w rozdziale Mechanizm oddziaływania bioenergetycznego".
Czy zatem mamy wierzyć w złe oko"? Absolutnie nie! Rzecz nie jest wprawdzie całkiem niemożliwa, ale jej urzeczywistnienie wymaga spełnienia takich warunków, że... możemy spać spokojnie.
Psychochirurgia
[termin psychochirurgia ma dwa znaczenia. Jedno oznacza operacje
zmieniające osobowość, a drugie
zabiegi chirurgiczne bez użycia noża
(przyp. red.)]
Amerykański lekarz dr Nelson Decker był świadkiem kilku tysięcy operacji przeprowadzonych przez filipińskiego maga Tony Agpaoa. Oto urywek jego długiego sprawozdania, zamieszczonego w Psychic News" w 1966 roku.
Tony Agpaoa trzyma rękę nad brzuchem pacjenta. W powietrzu wykonuje ostry ruch, jakby ciął powietrze, a skóra rozchyla się jak rozcięta nożem. Uzdrawiacz rozchyla skórę i mięśnie. Podczas całego zabiegu pacjent zachowuje pełną świadomość. Nie czuje bólu i przygląda się operacji ze zdziwieniem [...]. Agpaoa znajduje owrzodzenie. Przedtem wykazał to samo rentgen, lecz pacjent wolał poddać się operacji u znachora, niż pójść do szpitala i dać się operować zwykłym sposobem [...]. Znachor po otwarciu jamy brzusznej wykonuje palcem cięcie w powietrzu, usuwa chorą część jelita, a następnie styka ze sobą oba jego końce, które błyskawicznie zrastają się. Operacja skończona. Agpaoa wpycha trzewia z powrotem do jamy brzusznej i wykonuje nad raną koliste ruchy dłonią. Otwór w brzuchu zrasta się momentalnie, nie pozostawiając nawet blizny. Pacjent utracił dość dużo krwi podczas operacji, lecz czuje się dobrze. Po 15 minutach rekonwalescent wstaje i udaje się do pracy; jest wyleczony, tylko brak mu kawałka jelita.
Innym takim współczesnym uzdrawiaczem na Filipinach jest Terte, mieszkający wysoko w górach. Przyjmuje chorych w brudnej szopie. Setki chorych czekają na swoją kolejkę, niektórzy przynoszeni są na noszach.
Terte rozpoczyna ordynowanie w półtransie. Do pomocy ma 4 innych uzdrawiaczy i około 20 pomocników. Na środku szopy stoi stary, kulawy stół, operacje następują z fantastyczną szybkościąjedna po drugiej. Jak dr Decker zaobserwował, od chwili, kiedy pacjentów kładziono na stole, do chwili, gdy schodzili już zoperowani, mijało około 15 sekund.
Dr Decker przyglądał się operacjom Terte'a przez miesiąc i naliczył ich około tysiąca. Wspomina m.in. o pewnej Kanadyjce chorej na raka. Lekarze dawali jej jeszcze najwyżej 6 tygodni życia. Jej mąż sprzedał farmę i oboje przyjechali do znachora na Filipiny. Dr Decker opisuje w swym sprawozdaniu przeprowadzoną na owej kobiecie operację. Terte potwierdził diagnozę: rak płuc. Kobietę położono na stole. Terte bez użycia noża rozciął błyskawicznie skórę i żebra pacjentki, sięgnął do klatki piersiowej kobiety i podał doktorowi Deckerowi strzęp różowawej tkanki wielkości piłki do ping-ponga. Lekarz zbadał ją i stwierdził, iż był to kawałek rakowatego płuca.
Operacje Terte'a są bezkrwawe, u Agpaoa natomiast pacjenci krwawią. Na zapytanie dra Deckera, dlaczego tak jest, Agpaoa oznajmił: Mógłbym również operować bezkrwawo, lecz gdy ukazuje się krew, pacjentom wydaje się, że przechodzą normalną" operację.
Jak twierdzi dr Decker, każdy z filipińskich uzdrawiaczy
a jest ich około 30
ma swój własny sposób gojenia pooperacyjnych ran. Jedni magowie potrafią przy tym całkowicie obejść się bez plastra i bandaża, inni natomiast nie umieją zamknąć rany działaniem na odległość.
Inny amerykański lekarz, dr Belk, tak mówi o Agpaoa i Terte:
Otwierają oni ludzkie ciała i wyjmują jak z szafy guzy rakowe, operują schorzenia mózgu, żołądka, oczu, zatok, jednym słowem wszystko, i to błyskawicznie, bezboleśnie, aseptycznie i skutecznie.
O filipińskich magach napisano już tysiące artykułów, nakręcono też wiele filmów, na których oglądamy ich zabiegi psychochirurgiczne. Jednego z magów odwiedził polski dziennikarz Wiktor Osiatyński. W swojej relacji w tygodniku Kultura" (1974) z całą powagą opowiada o próbie, jaką na jego prośbę wykonał mag na nim samym: skóra i mięśnie ręki rozchyliły się jakby pod wpływem niewidzialnego cięcia, a potem ciało zamknęło się i po zabiegu nie pozostał żaden ślad.
Stosunkowo najmniej dziwne wydaje się zakończenie owego opisanego przez Osiatyńskiego eksperymentu. Szybkie gojenie się ran w specyficznych warunkach, np. w hipnozie, jest zjawiskiem znanym w Europie, i to od dawna. W drugiej połowie XIX w. zetknął się z nim również dr Julian Ochorowicz, docent uniwersytetu lwowskiego, zasłużony badacz zjawisk paranormalnych. Oto jego relacja:
Przed paru laty na życzenie jednego z chirurgów usypiałem chorą do operacji dwóch kaszaków na głowie. Operacja przecięcia i wyłuskania, a następnie zeszycia skóry w dwóch miejscach odbyła się bez wiedzy chorej, która nie tylko na jawie, ale nawet w somnambulizmie wierzyć nie chciała, że operacja już się odbyła. Po obudzeniu, to znaczy pół godziny potem, ranki były zagojone. Chirurg, jakkolwiek zdumiony tym rezultatem, nie uważał jednak za stosowne zakomunikować obserwacji Towarzystwu Lekarskiemu z obawy posądzenia o szarlatanerię.
Trochę nam to zbliża filipińską psychochirurgię, ale jej nie wyjaśnia. Mechanizm pozostaje ciągle nie poznany.
Dr Zdenek Rejdak przypomina o sztucznej stygmatyzacji", jaką u niektórych osób pogrążonych w transie hipnotycznym wywołać można stosowną sugestią. Jeżeli można spowodować otworzenie się rany w hipnozie, to nie jest wykluczone, że wywołanie takiego efektu jest możliwe za pomocą bardzo silnej sugestii również i poza hipnozą. A może pacjent uzdrawiaczy filipińskich jest po prostu nieświadom działania hipnotycznego maga?
Dr Jurij Kamieński sądził, że działanie ręki maga, powodujące rozstąpienie się ciała pacjenta, zbliżone jest do działania urządzenia elektrodiatermicznego, stosowanego we współczesnej chirurgii. Aparat taki wytwarza prąd o częstotliwości ok. 1 MHz, przy napięciu ok. 20 kV. Wystarczy, aby igłę aparatu tylko zbliżyć do powierzchni ciała, a już tnie ona tkanki na określoną głębokość. Wszystkie komórki, które znajdują się po drodze, zostają oczywiście przy tym zniszczone.
Istnieją- twierdził Kamieński
podstawy do tego, aby przypuszczać, że ręka człowieka może emitować pewne rodzaje energii w postaci bardzo skupionych wiązek (przemawiają za tym np. również wyniki prac L. Wienczunasa w moskiewskim laboratorium Sekcji Bioinformacji Towarzystwa im. Popowa). Działanie takiej wiązki pochodzenia organicznego zapewne różni się od mechanicznego działania urządzenia do elektrodiatermicznego cięcia tkanek. Kamieński sądził, że cięcie psychochirurgiczne" polega na naruszeniu dynamicznej równowagi sił (oddziaływań van der Waalsa), które spajają molekuły błon komórkowych poszczególnych komórek. Tym sposobem cięcie" powoduje rozstąpienie się komórek bez uszkodzenia żadnej z nich.
Hipoteza Kamieńskiego zdaje się tłumaczyć przyczynę natychmiastowego znikania wszelkich śladów cięcia: w chwili zbliżenia brzegów rany siły van der Waalsa na powrót zespalają rozdzielone molekuły, wchodzące w skład błon komórkowych. Jest to możliwe, jeśli zburzona była tylko dynamiczna równowaga sił związanych ze sobą molekuł, a nie naruszona pozostała struktura wiązanych przez te siły drobin.
Obie hipotezy
Rejdaka i Kamieńskiego
brzmią dość przekonująco i, co więcej, łączą się w całkiem logiczną całość. Psychochirurgia polegałaby na swoistej współpracy obu organizmów: osoby leczącej i osoby leczonej. Ale... wstrzymajmy się lepiej na razie od wszelkich wniosków. Obaj wymienieni tu uczeni zastrzegają się, że psychochirurgię znają tylko ze sprawozdań i fotografii.
Zjawy i duchy"
W styczniu 1918 r. w wielkiej sali medycznej College de France dr Gustaw Geley (1868-1924)
pierwszy dyrektor Międzynarodowego Instytutu Metapsychicznego w Paryżu
wygłosił odczyt dla członków Instytutu Psychologicznego. Zreferował w nim wyniki badań nad zdolnością pewnych organizmów do wydzielania z siebie przybierającej różne kształty substancji, która po krótszej lub dłuższej chwili jest z powrotem wchłaniana. Zadziwiające to zjawisko nazwał Geley teleplastią", proponując ten termin zamiast bardzo niefortunnej, wprowadzonej przez spirytystów nazwy materializacja". Oto fragmenty odczytu:
Szanowni Państwo! Nie zamierzam tutaj przedstawić krytycznego expose ani historycznego obrazu zjawisk telekinezji i teleplastii. Zjawiska, o których tutaj mówię, rozwijały się przed moimi oczami od powstania aż do końca, a świadectwo moich zmysłów potwierdzały aparaty rejestrujące i zdjęcia fotograficzne. Medium dawało zawsze dowody dobrej woli i bezwzględnej uczciwości. Rezygnacja, z jaką p. Ewa C. poddawała się przykrym nieraz badaniom jej zdolności medialnych, zasługuje ze strony ludzi nauki na szczerą podziękę i wdzięczność. Medium jęczy, narzeka, przypomina kobietę w bólach porodowych. Cierpienia dochodzą do najwyższego paroksyzmu w chwili powstawania zjawy, ustają, gdy materializacja się kończy. Określenie objawów byłoby takie: od ciała medium odłącza się substancja początkowo bezpostaciowa. Zapowiada się ona przez powstawanie białych, świecących, wilgotnych płatów na czarnej sukni medium, najczęściej z lewej strony. Czasami nie ma innych zjawisk. Substancja ta wydziela się właściwie z całego ciała medium, w szczególności z palców, głowy, wgłębień i otworów. Najczęściej występuje z ust: widzieć można, jak wypływa z wewnętrznej strony policzków, podniebienia i dziąseł. Wygląd ma najrozmaitszy: rozciągliwego ciasta, to znów masy protoplazmatycznej, przybiera kształty licznych cienkich niteczek lub sznurków różnej grubości, wąskich, sztywnych promieni albo szerokiej wstęgi bądź też tkaniny z frędzlami i guzami, przypominającej sieć. Ilość występującej materii jest rozmaita. Bywa, że tworzy taką masę, iż okrywa całe medium niby płaszczem. Barwę ma najczęściej białą, czasem szarą, a nawet czarną. Widzialność jej jest również zmienna. Może maleć lub wzrastać. W dotknięciu bywa owa substancja najczęściej chłodna i wilgotna, niekiedy kleista i ciągnąca się, rzadko sucha i twarda.
Substancja ta jest ruchliwa. Ruch jej przypomina jakby pełzanie: po kolanach, piersiach i plecach medium; podnosi się i opada. Nieraz ruchy jej są błyskawiczne
ukazuje się i znika momentalnie. Substancja ta jest wysoce czuła; wrażliwość jej ma związek z wrażliwością medium. Każde dotknięcie jej odbija się boleśnie na medium, raptowne lub dłuższe dotknięcie wywołuje szok konwulsyjny i dłużej trwające boleści. Światło na ogół powoduje jej znikanie i przykre wstrząsy u medium.
W omawianej substancji wrażliwość łączy się z pewnego rodzaju instynktem zwierzęcia bez możliwości obrony, istoty, której jedynym środkiem obrony jest ucieczka, powrót do organizmu, z którego wyszła. Obawia się ona dotykania i jest w pogotowiu do natychmiastowej ucieczki, aby być wchłonięta w organizm medialny. Substancja ta ma skłonność do kształtowania się; nie pozostaje długo w stanie bezpostaciowym. Nierzadko widać bezkształtną masę, w której tkwią twory jak palec lub dłoń wisząca na strzępach materii, widać też głowy osłonięte welonem tejże substancji. Twory są różne: widziałem palce cudownie modelowane z paznokietkami, doskonałe ręce, posiadające kosteczki, stawy, łokieć, patrzyłem na twarze artystycznie modelowane
żywe oblicza, oblicza ludzkie. Potem głowy jakby cofają się, twarze zasnuwają się mgłą substancji, pod którą coś się kłębi. Wyciągam rękę, przesuwam po bujnych, gęstych włosach, dotykam kości czaszki
twarde, mocne. Mgnienie oka i już wszystko znikło. Twory wykazują pewną samodzielność; narządy zmaterializowane nie są martwe, lecz żywe. Ręka ma pełne funkcjonalne zdolności. Byłem nie tylko dotykany, ale i taką ręką chwytany. Przez cały czas zjawiska materializacja pozostaje w ścisłej łączności z medium
widoczny jest delikatny sznurek substancji łączący zjawę z ciałem medium. Jest tu analogia z pępowiną łączącą embrion z matką.
Sądzę, że najważniejszym punktem biologicznego zagadnienia jest istota tej substancji organicznej. Wszystko dzieje się tak, jakby cały zespół organizmu kształtowany był przez wyższy dynamizm, następnie kierowany i utrzymywany. Zmaterializowane kształty, ukazujące się na seansach mediumicznych, nie są ani mniej, ani bardziej cudowne niż materializacja płodu kosztem ciała matki, albowiem widzimy kształtowanie form materializacji, które się odbywa kosztem ciała medium. I cierpienia medium są podobne.
Tajemnicza substancja, obserwowana niekiedy podczas seansów mediumicznych, nazwana została ektoplazmą albo teleplazmą. Czym jest ona właściwie?
Parokrotnie udało się przekonać lękliwe media, że uszczknięcie niewielkiej jej ilości nie będzie zabiegiem szczególnie bolesnym ani niebezpiecznym. Pierwszemu, któremu udało się uzyskać taką próbkę, był chemik, inż. Piotr Lebiedziński, dawczynią zaś Stanisława Popielska. Seans odbył się 20 lutego 1916 r., a nazajutrz w pracowni bakteriologicznej Muzeum Przemysłu i Rolnictwa w Warszawie dokonano mikroskopowego i chemicznego badania części próbki. Druga jej część przesłana została do Monachium, do pracowni dra Alberta von Schrenck-Notzinga. Ektoplazma" okazała się substancją o konsystencji podobnej do piany ubitej z białka jaja kurzego, składającą się głównie z wody i białek. Nie była to niespodzianka
należałoby się raczej dziwić, gdyby ektoplazma", czyli tworzywo wyłonione" (z greckiego ektos
na zewnątrz i plasma
tworzywo), okazała się np. substancją mineralną i krystaliczną.
Czy rzeczywiście to tworzywo było kiedykolwiek naprawdę. wyłonione"? Czy badacze nie padali za każdym razem ofiarą oszustwa?
Jest faktem, że wiele mediów zdemaskowano i oskarżono o oszustwo; nie miejmy złudzeń
przeważnie słusznie. Ale... czy zawsze słusznie?
Jak napisał znakomity fizjolog, laureat Nagrody Nobla, Charles Richet:
Już w wiekach ubiegłych panowało przekonanie, że jakikolwiek zamach na zjawę ludzi żywych oddziaływa na ich ciało fizyczne. Niekiedy zbyt pochopne zdemaskowania" mediów polegały na nieznajomości tego związku. Oto np. ktoś podejrzliwy obsypuje podczas materializacji mediumicznej zjawę miałkim węglem lub oblewa ją atramentem, a potem ten węgiel czy atrament znajduje się na odzieży medium. Na pozór jest to niezbity dowód oszustwa. Tymczasem medium było za kotarą, o kilka metrów oddalone od zjawy, ale łączyła ją z nim owa pępowina eteryczna i po niej przeniósł się węgiel lub atrament na ciało medium. Crawford [profesor mechaniki w Queen Uniyersity w Belfaście, pierwszy uczony, który dowiódł, że przy lewitacji jakiegoś przedmiotu ciężar ciała medium zwiększa się o wagę owego przedmiotu (przyp. red.)] posługiwał się nawet w swych doświadczeniach barwnikami, którymi obsypywał ciało medium, aby barwnik znaczył mu drogę, po której wysuwa się z ciała teleplazma.
Pytia
Chcąc poznać bieg przyszłych wydarzeń, starożytni Grecy udawali się do Delf, gdzie w świątyni Apollina przebywała wieszczka, zwana Pytią. Nie było to imię własne kapłanki-prorokini, lecz raczej rodzaj przydomka związanego ze sprawowanym urzędem, kapłanki bowiem musiały
rzecz jasna
zmieniać się w ciągu paru stuleci.
Czy instytucja wyroczni oparta była li tylko na oszustwie kapłanów i bezkrytyczności ludzi zasięgających jej opinii? Chyba nie. Plutarch np. wydaje Pytii świadectwo bardzo pozytywne:
Odpowiedzi jej, jakkolwiek poddawane najsurowszemu badaniu, nigdy [czyżby?
przyp. L.E.S. i M.K.] nie okazały się fałszywe lub nieodpowiednie. Przeciwnie, sprawdzanie się ich napełniało świątynię darami ze wszystkich części Grecji tudzież z krajów obcych [...] Odpowiedź Pytii zmierza wprost ku prawdzie, bez wszelkich zboczeń, wykrętów, fałszu i dwuznaczności.
Zastanówmy się, czy w ogóle możliwe jest poznanie czegokolwiek z przyszłości w wyniku paranormalnego odbioru informacji?
Dr I. Maxwell, sumienny badacz i autor książki Phenomenes psychiques (1903), podaje opis faktu wiele dającego do myślenia. Osoba, z którą Maxwell eksperymentował, ujrzała w kuli kryształowej taką scenę:
Na pełnym morzu płynie wielki parowiec, o fladze trójbarwnej w pasy poziome, czarno-biało-czerwone, z wypisaną nazwą Deutschland. Nagle para otacza statek, marynarze i podróżni wybiegają na pokład, a statek tonie.
O tej dziwacznej i niezrozumiałej wizji powiadomił Maxwell w ciągu następnych dni wiele osób, spodziewając się, że może któraś z nich pomoże mu wyjaśnić znaczenie tej wizji. Tydzień później doniosły dzienniki o katastrofie parowca Deutschland, wywołanej pęknięciem kotła.
Wybitny parapsycholog zachodnioniemiecki, kierownik Instytutu Nauk z Pogranicza Psychologii i Psychohigieny we Freiburgu, prof. dr Hans Bender opisał w swej książce Telepathie, Hellsehen und Psychokinese (Telepatia, jasnowidzenie ipsychokineza) m.in. następujące zdarzenie:
Urzędniczka XX, Holenderka, miała 27 listopada 1937 roku sen, który zaraz rano zapisała. Widziała we śnie, jak mały samochód, prowadzony przez księcia Bernharda, pod mostem kolejowym zderzył się z ciężarówką, i to w szczególnych, precyzyjnie przedstawionych przez nią warunkach. Dwa dni później, 29 listopada, doszło w dokładnie takich samych okolicznościach do zderzenia na terenie gminy Weest, pod mostem kolejowym. Ciężko rannego księcia przewieziono do szpitala.
Czym to wytłumaczyć? Dlaczego dwie przypadkowe osoby mogły ni stąd, ni zowąd poznać przyszłe wydarzenia, które z nimi samymi nie miały nic wspólnego, dotyczyły obcych osób i rozegrały się na odległym, nie znanym im terenie? Nie wiemy. Fakty z dziedziny, o której mowa, należą do najmniej zbadanych zjawisk psychotronicznych. Trudno mówić o ich ewentualnych mechanizmach w sytuacji, kiedy fizyka nie bardzo wciąż sobie radzi z odpowiedzią na pytanie, czym jest czas. Prowizoryczny model zjawiska prekognicji (przewidywania) próbowano wywodzić z teorii Einsteina. Powiedział on kiedyś żartem, że człowiek, który biegłby dostatecznie prędko wokół słupa, dogoniłby i schwytałby wreszcie sam siebie. Zanim zaczniemy poznawać mechanizm prekognicji, musimy postarać się, aby mieć to zjawisko na laboratoryjnym stole", aby móc wywoływać je sztucznie, w każdej chwili i w warunkach naukowej kontroli.
Czasem udaje się to... przypadkiem.
Do jednego ze słynnych doświadczeń z parą telepatów Kamieński
Nikołajew [profesor Andrzej Kajetan Wróblewski w swojej książce Prawda i mity w fizyce", a także w jednym z wywiadów prasowych, podważa prawdziwość wyników doświadczeń telepatycznych Kamieński
Nikołajew, powołując się na poważne" i naukowe" źródła radzieckie, jakimi były dla prof. Wróblewskiego jeszcze w roku 1987 artykuły w osławionych Woprosy filozofii" oraz Literaturnaja gazieta". O innych eksperymentach Kamieński
Nikołajew patrz także str. 97-98], które w latach sześćdziesiątych przeprowadzono w laboratorium Sekcji Bioinformacji Towarzystwa im. Popowa w Moskwie, zamówiono u obcych i nie zorientowanych w całej sprawie osób większą liczbę skrzyneczek zawierających najrozmaitsze, drobne przedmioty. Ich wybór zależał od przygotowujących paczki. Każdy przedmiot zawinięto w watę. Skrzyneczki były jednakowego formatu, tak samo opakowane i zalakowane. Pośrednicy, którzy je dostarczyli do laboratorium, nie wiedzieli, jakie przedmioty zawierają. O ich zawartości nie mieli też pojęcia prowadzący eksperyment. Paczki zostały zamknięte w kasie pancernej na kilka miesięcy, aby ci, którzy je przygotowywali, przestali o nich myśleć.
Podczas eksperymentu Nikołajew (odbiorca) znajdował się w miejscu znacznie oddalonym od nadawcy. Po otwarciu kasy pancernej wybraną przypadkowo paczkę podano Kamieńskiemu (nadawcy), a kasę z powrotem zamknięto. Kamieński rozpieczętował paczkę i wyjął z niej przedmiot: była to duża, różowawa muszla ślimaka morskiego. Podczas gdy trzymał ją w rękach i koncentrował na niej uwagę, Nikołajew mówił:
to błyszczy... jest gładkie, polerowane, jak popielniczka... ale to nie metal ani masa plastyczna... ale gładkie... jak muszla!
Po kilku minutach wyjęto z kasy pancernej drugą paczkę. Zawierała czarny, bakelitowy kontakt elektryczny. Gdy Kamieński starał się przekazać myśl o nim, Nikołajew mówił:
to jest czerwone, drewniane, wypukłe... jakby owalne, a u dołu cienkie, białe, gładkie
coś takiego jak nóżka... jakby to był grzybek.
W trzeciej paczce wyjętej z kasy Kamieński znalazł ustnik od akwalungu. Został on trafnie rozpoznany przez Nikołajewa.
Gdy Kamieński otworzył czwartą paczkę, okazało się, że zawiera... drewniany grzybek do cerowania, u góry czerwony, u dołu biały!
Rezultat doświadczenia był absolutnie zaskakujący. Przecież to tak, jakby ktoś włączywszy radio w poniedziałek nagle odebrał wtorkowe wiadomości dziennika! A wnioski? Wnioski nasuwają się dwa: pierwszy, że wprowadzony przez parapsychologię model zjawiska telepatycznego (nadawca-odbiorca) jest zbytnim uproszczeniem, a drugi, że słusznie włączono prekognicję do klasy zjawisk spostrzegania pozazmysłowego, traktując ją na równi z telepatią i różnymi formami jasnowidzenia.
Systematyczne badania nad prekognicją prowadzono w nowojorskim Laboratorium Snu w Maimonides Medical Center. Mówił o nich dr Stanley Krippner:
W naszym laboratorium prowadziliśmy także badania nad prekognicją. Na przykład: polecaliśmy osobie badanej, aby próbowała śnić o doświadczeniu, w którym weźmie udział dopiero w następnym dniu. Rano, gdy osoba ta budziła się, opisywała swoje sny. Potem porównywaliśmy treść tych snów z wybranym przypadkowo i przeprowadzonym w tym samym dniu doświadczeniem, w którym oczywiście brała udział dana osoba. Raz dano osobie badanej do słuchania śpiew ptaków przez 20 minut, podczas pokazywania jej slajdów przedstawiających 50 różnych gatunków ptaków. Inne przeprowadzone przez nas doświadczenie polegało na wprowadzeniu osoby do biura pokrytego białymi kartkami dla imitacji śniegu. Osoba ta otulona była ciepłym ubraniem i podczas słuchania poematu symfonicznego Finlandia" oglądała wizerunek Eskimosa. I oto w pierwszym przypadku osoba badana miała poprzedniej nocy kilka snów o ptakach, a w drugim sny o lodzie i pobycie w pokoju pokrytym bielą.
Przeprowadziliśmy te badania tylko z jedną osobą, Malcolmem Bessentem. Miał on przedtem szereg snów prekognicyjnych o wypadkach w kraju i na świecie oraz o wypadkach ze swego życia osobistego. Przeprowadziliśmy z nim dwudziestodniowe badania i otrzymaliśmy znaczące rezultaty. Rok później spotkaliśmy się z nim w celu przeprowadzenia nowych doświadczeń i znowu udało się uzyskać dobre wyniki.
Wydaje się, że szczególnie interesującą drogę laboratoryjnych badań nad prekognicją wskazał eksperyment, który w 1968 r. przeprowadził francuski biolog dr Remy Chauvin. Opracował on metodę całkowicie zautomatyzowanych doświadczeń, służących badaniu prekognicji u myszy.
Klatkę przedzielił niską przegrodą, którą mysz mogła bez trudu przeskoczyć. W podłodze
po jednej i po drugiej stronie przegrody
umieścił miedziane druty. Klatkę połączył z generatorem wybierającym na chybił trafił cele" oraz z urządzeniem kontrolnym w innym pokoju. Generator włączał co pewien czas prąd wywołujący lekki wstrząs elektryczny, nieregularnie
po jednej lub po drugiej stronie podłogi klatki. Urządzenie kontrolne rejestrowało, gdzie w tym czasie mysz się znajdowała, gdzie odbierała wstrząsy i kiedy przeskakiwała przez barierę, aby się od nich wyzwolić. Mysz Chauvina poddana 10 000 razy takiej próbie potrafiła uniknąć szoku częściej (o 53 razy), niż gdyby rządził nią przypadek. Szansa uzyskania takiego wyniku wynosi mniej niż 1 na 1000, a więc można wnosić, że mysz wykazała zdolność przewidywania przyszłości.
Odkrycie Chauvina, dokonane w toku doświadczeń, podczas których wpływ eksperymentatora na zachowanie myszy był ograniczony do minimum, a kontrola bardzo rygorystyczna, zostało wielokrotnie potwierdzone w Instytucie Parapsychologii w Durhan (USA).
Piramida Cheopsa i piramidka Drbala
Psychotronika jest interdyscypliną rozwijającą się przede wszystkim na podstawie zdobyczy nauk ścisłych (jak fizyka), ale nie lekceważy sobie bynajmniej wiedzy magów i okultystów. Jan Komarek (Czechosłowacja) zaproponował nawet nazwę dla nowej pomocniczej dyscypliny naukowej"
preteritologia [praeteritus (łac.) znaczy dawny]. Jej przedmiotem ma być studiowanie (z punktu widzenia współczesnej wiedzy) starych ksiąg poświęconych naukom hermetycznym: alchemii, magii, astrologii i innych. Nie bez słuszności inż. Komarek twierdził, że takie studia mogą nas w wielu przypadkach uchronić przed daremnym trudem odkrywania na nowo tego, co dawno już było znane.
Preteritologia nie przypadkiem narodziła się w Czechosłowacji. Mniej więcej przed dwudziestoma laty praski elektronik Kareł Drbal przeczytał sprawozdanie francuskiego badacza Andre Bovisa, który jako samotny turysta zwiedził kiedyś piramidę Cheopsa. Dotarłszy do wnętrza piramidy, do tzw. komory królewskiej, ku swemu zdumieniu stwierdził, że powietrze jest w niej stosunkowo chłodne i przesycone wilgocią, chociaż komorę łączą ze światem zewnętrznym korytarz oraz dwa kanały wentylacyjne. Co więcej: martwy kot, wrzucony tam do pojemnika ze śmieciami, nie tylko nie rozkładał się, lecz uległ zupełnej mumifikacji.
Po powrocie do domu dociekliwy turysta rozpoczął doświadczenia. Zbudował mały model piramidy i zamknął w nim martwego kota. Po pewnym czasie ciało było odwodnione, zmumifikowane. To samo stało się z rybami, jajkami, kawałkami mięsa.
Kareł Drbal powtórzył te eksperymenty i poszedł dalej. W małych piramidkach umieszczał substancje nieorganiczne. Zainteresowało go np., jak oddziała na strukturę krystaliczną metalu przetrzymywanie jej w piramidzie? Wyniki badań były ze wszech miar intrygujące, a ich rezultat praktyczny
dość zabawny. W 1959 r. Drbal zgłosił w urzędzie patentowym prosty, a praktyczny przyrząd: tekturową piramidkę Cheopsa do ostrzenia żyletek. Otrzymał patent nr 91304. Po użyciu żyletkę wystarczy nakryć piramidką, gdzie do następnego rana jej ostrze zregeneruje swą uszkodzoną strukturę krystaliczną.

Piramidka Drbala
Na pozór rzecz wygląda na absurdalny żart. Tak jednak nie jest
urządzenie rzeczywiście działa. Ale jak? Dlaczego?
Oto co wiadomo na pewno: piramida skupia (a może i akumuluje) energię, którą czerpie z zewnątrz. Czyżby nią była grawitacja? Piramidka Drbala jako rodzaj rezonatora wnękowego" (taka była opinia prof. Stefana Manczarskiego), a pamiętajmy, że grawitacja ziemska nie jest polem statycznym, są to drgania o częstotliwościach... akustycznych. A może piramida jest samoładującym się akumulatorem energii podobnej lub identycznej z tą, która pochodzi z ludzkiego organizmu? Jest i taka hipoteza.
Patent Drbala odkupiła pewna amerykańska firma i obecnie wyrabia piramidki masowo, zasadniczo do ostrzenia żyletek, ale ilustrowany prospekt zachęca nabywców także do eksperymentowania.
Spróbujmy i my. Należy w tym celu użyć tektury dość grubej (do 2 mm) i sztywnej. Wycinamy z niej 4 trójkąty. Podstawa każdego z nich powinna mieć 24 cm, a pozostałe boki po 22,6 cm. Trójkąty sklejamy (np. paseczkami przezroczystego plastra) w taki sposób, aby powstała piramida. Ustawiamy ją- bardzo dokładnie
na magnetycznej osi północ-południe tak, aby dwa boki jej podstawy były równoległe do linii N-S. Żyletka powinna leżeć w środku piramidy także na osi północ-południe, na pudełku od zapałek lub innej, na 5 cm, wysokiej podstawce (5 cm stanowi jedną trzecią wysokości piramidy); ostrza żyletki powinny być zatem skierowane na wschód i zachód. Ważna jest duża precyzja ustawienia, w przeciwnym bowiem razie piramida źle funkcjonuje. Piramidy nie wolno ustawiać na żadnym urządzeniu elektrycznym. Wielokrotnie używana żyletka musi przebywać we wnętrzu piramidy około sześciu dni, zanim znów stanie się zdatna do użytku. Potem może być używana przez wiele dni codziennie, pod warunkiem że w czasie pomiędzy jednym a drugim goleniem będzie stale przechowywana we wnętrzu piramidy.
Czy przebywanie we wnętrzu piramidy rzeczywiście mumifikuje materię organiczną, czy wpływa dodatnio albo ujemnie na siłę kiełkowania nasion, czy mrówki chętniej będą wyjadały cukier spod piramidy, czy spod nakrycia o innym kształcie
może warto by się przekonać? Amerykańscy producenci piramid twierdzą, że można pozbyć się uporczywej migreny, trzymając przez pewien czas głowę pod piramidą (innych rozmiarów niż wyżej opisana) dokładnie na jednej trzeciej jej wysokości.
Czyżby ceremonialne nakrycia głowy magów również miały kształty i proporcje, które czyniły z nich akumulatory tajemniczej energii?
Czyżby nieznany rodzaj energii?
Kongres Badań Psychotromcznych, Praga 1973 rok. Na stole stoi małe, czarne pudełeczko o podstawce podobnej do nóżki kieliszka. Czeski inżynier Robert Pavlita bierze je do ręki, kilkakrotnie przykłada do skroni, przez chwilę wpatruje się w zagłębienie w bocznej ściance, znów przykłada do skroni, znów patrzy, wreszcie stawia na stole. Obok montuje mały wirnik: plastikowy krążek na pionowej osi. Wirnik zaczyna się obracać, początkowo wolno, potem coraz szybciej. Z im większym napięciem wpatruje się Pavlita w małe, czarne pudełeczko, tym szybciej obraca się plastikowy rotorek. Dlaczego się obraca? Ponieważ Robert Pavlłta tego chce. Jesteśmy świadkami przedziwnego zjawiska
telekinezy. Tym ponadto dziwniejszego, że tym razem pomiędzy człowiekiem a przedmiotem pośredniczy przyrząd o budowie nie znanej nikomu poza Pavlitą- akumulator energii psychotronicznej".
Robert Pavlita demonstruje też inne doświadczenie. Ma przed sobą okruchy różnych materiałów: szkła, papieru, rozmaitych metali i mas plastycznych. Do ręki bierze podłużny przyrząd, podobny trochę do wiecznego pióra, zaopatrzony w przykręcaną metalową końcówkę. Dotyka nią kawałeczka żelaznej blachy, która przyczepia się do końcówki" jak do magnesu. Ale żelazna blaszka, przytknięta z kolei do okruszyny szkła, przyczepia do siebie szkło. I dalej
szkło przyciąga papier, on zaś miedziany drucik. Z końcówki przyrządu zwisa zatem łańcuszek złożony z kawałków najróżniejszych materiałów, połączonych ze sobą zagadkową siłą przyciągania. Nie jest to siła magnetyczna
co do tego nie ma wątpliwości
więc może działają tu elektrostatyczne siły przyciągania?
Pavlita odpowiada eksperymentem. Na dnie szklanej szalki z wodą leżą podobne okruchy różnych substancji. Pavlita zanurza w wodzie końcówkę swego akumulatora" i zbiera nią kawałeczki szkła i metalu, którym końcówka udziela swej zdolności przyciągania wszystkiego przez wszystko. A zatem nie jest to zjawisko elektrostatyczne
tego rodzaju siły przyciągania przestają funkcjonować pod powierzchnią wody. Cóż więc to takiego? Pavlita wyjaśnia:
Już ponad 30 lat zajmuję się zagadnieniem oddziaływania energii, którą-jak przypuszczani na podstawie doświadczeń
wydziela ludzki organizm. Jej skutki można obserwować na odpowiednio skonstruowanych przyrządach. Za pośrednictwem urządzeń można zmieniać tę energię na energię ruchu, przy czym ilością i jakością oddziaływania można sterować. Skonstruowane urządzenie umożliwia pełną powtarzalność przeprowadzanych eksperymentów i po odpowiednim treningu może być obsługiwane przez kogokolwiek. Energię tę będziemy dalej nazywać energią biologiczną.
Przeprowadzone doświadczenia wskazują, że energię biologiczną można wykorzystywać i mierzyć za pomocą fizykalnych urządzeń. Prace nie mają już tylko laboratoryjnego charakteru; istnieje możliwość ich konkretnego, praktycznego zastosowania.
To ostatnie twierdzenie Pavlita popiera dwiema efektownymi demonstracjami.
Porcję nasion podzielono na dwie części. Jedną z nich poddano wpływowi energii biologicznej" we wnętrzu skonstruowanego przez Pavlitę akumulatora", drugą pozostawiono do doświadczenia kontrolnego. Obie porcje nasion zasiano jednocześnie w takich samych doniczkach, z taką samą ziemią itd., innymi słowy, stworzono im identyczne warunki do rozwoju. Ziarna napromieniowane" dały w tym samym czasie rośliny prawie dwukrotnie większe niż ziarna nienapromieniowane.
Dwie butelki napełniono ciemnym, mętnym płynem, pochodzącym ze ścieków fabryki chemicznej. Na dnie jednej z butelek znajdowała się warstwa drobnych kulek, nasyconych energią biologiczną", druga butelka zawierała próbkę kontrolną. Już po paru godzinach płyn w pierwszej butelce zaczął się przejaśniać i klarować. Po upływie doby na dnie leżały kulki zmieszane ze skawalonym osadem, a nad nim znajdowała się całkowicie oczyszczona woda, zdatna nawet do picia. Zawartość drugiej butelki pozostała niezmieniona.
Na czym polega działanie tajemniczych akumulatorów" Pavlity? Nie wiadomo. Wynalazca od lat trzyma rzecz całą w tajemnicy. Chętnie demonstruje skutki, ale zataja ich przyczyny. Może liczy się z możliwością sprzedaży wynalazku?
Uczeni bardzo nie lubią kolegów, którzy jak cyrkowi magicy pokazują sztuczki z czarną skrzynką". Iluzjoniści to rzetelni artyści, natomiast autorów utrzymywanych w tajemnicy wynalazków" z zasady (i przeważnie nie bez racji) podejrzewa się o szarlatanerię. W tym właśnie duchu przeprowadził ostrą krytykę doświadczeń Pavlity znany fizyk rosyjski prof. Aleksander Kitajgorodski.
Zarzuty prof. Kitajgorodskiego są być może słuszne. Trzeba jednak pamiętać, że odnoszą się tylko do trzech doświadczeń. A co z resztą? Znów nie wiemy. Spróbujmy więc (dla próby) uwierzyć Pavlicie na słowo. Powołuje się on, jako na swoich prekursorów, na staroegipskich kapłanów oraz na szwajcarskiego naukowca Eugeniusza Konrada Mullera, który już w 1932 r. rzekomo odkrył zagadkową energię biologiczną i nazwał ją antropoflux R". Ma ona emanować z organizmu człowieka, przejawiając przy tym szereg właściwości, tak opisanych przez Mullera:
1. Fluid ten jest ogromnie przenikliwy. Z większą lub mniejszą łatwością przenika rozmaite ciała, jak miedź, cynę, mikę, szkło, skórę, kolodium, żelatynę, o czym świadczy fakt, że działanie jego było prawie takie samo, gdy ekraniki z tych materiałów umieszczano między ręką a elektrodami.
2. Drewno, woda, stearyna, papier i płótno wchłaniają ten fluid, nasycają się nim. Tak nasycone np. drewno, znajdujące się w pobliżu elektrod, wywołuje skutek identyczny jak ręka zbliżona do tychże elektrod.
3. Antropoflux R promieniuje w przestrzeń na mniejszą lub większą odległość (zależnie od człowieka, który go wydziela), najdalej na dystans 50 cm, jak wykazały doświadczenia. Przypuszczalnie sięga dalej, tylko nasze przyrządy rejestracyjne nie wystarczają już do jego uchwycenia na dalszych odległościach.
4. Wydziela się z całej powierzchni ciała, najsilniej jednak z zewnętrznej strony palców lewej ręki. Gdy z ranki na ręce płynie krew, wypływ fluidu wzmaga się; zależny jest również od oddechu, wysiłku mięśni, a nawet od wysiłku woli.
5. Pewne pokarmy oddziaływają nań swoiście, jedne działają dodatnio, inne ujemnie. Do tych ostatnich należy kawa.
Stosowane przez Mullera urządzenia do wykrywania działania antropofluksu składały się z obwodu prądu stałego, w który włączono elektroskop, galwanometr lub cewkę Ruhmkorffa, oraz dwóch oddalonych od siebie elektrod (obwód nie był więc zamknięty). Pomiędzy elektrodami umieszczono np. rękę człowieka lub badaną substancję.
Odkrycie Mullera, zdające się potwierdzać zasadność hipotezy siły życiowej" (prany" filozofów staroindyjskich, odu" Reichenbacha), wywołało krótkotrwałą sensację i poszło w zapomnienie na równi z doniesieniami o wyrobie złota z piasku i rzekomo udanych próbach skonstruowania perpetuum mobile. Ta sprawa jest jednak chyba znacznie poważniejsza, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się komuś wydawać. Jak powiada biofizyk z PAN-u dr Włodzimierz Klonowski (Wiedza i Życie", 1973 nr 12):
Na naukowe wyjaśnienie czekają [...] nie tylko zjawiska parapsychiczne, ale i procesy podstawowe dla życia. W promieniowaniu Słońca stwierdzono występowanie tzw. promieniowania zet, nie znanej dotychczas natury, być może natury neutrinowej. Promieniowanie to powoduje np. osiadanie białka w surowicy krwi, ma więc niewątpliwie wielki wpływ na procesy życiowe. Również bardzo mało wiemy jeszcze w gruncie rzeczy o wodzie, która stanowi przeszło 50 procent masy ciała ludzkiego. Stwierdzono np., że jeśli poddać wodę działaniu pola magnetycznego o natężeniu 1000 Oe, to pojone nią świnki morskie ciężko chorują, chociaż żadnych zmian w strukturze tej wody nie udało się dotychczas wykryć. Jak widać już z powyższych, wyrywkowych przykładów, biofizyka f...] jest rzeczywiście nauką przyszłości. Chyba psychotronika tak samo.
Czy zagadkowa energia, gromadząca się w piramidach, ma coś wspólnego z promieniowaniem zet"? Jaki jest związek tego promieniowania z energią psychotroniczną" Pavlity? Czy nieznana energia, będąca hipotetyczną istotą życia, rozpuszczona jest w całej przestrzeni kosmicznej, a w stanie silnej koncentracji stanowi to, co ożywia materię? Oto niektóre z pytań formułowanych przez psychotronikę. I niezależnie od tradycyjnego odruchu, który każe szukać powiązań między psychotronika a magią, trzeba przyznać, że przedmiot zainteresowań psychotroniki jest weryfikowalny naukowo. Czym w takim razie jest psychotronika?
Sekcja Psychotroniki Polskiego Towarzystwa Cybernetycznego we Wrocławiu, opierając się na cytowanej już przez nas definicji pióra dra Zdenka Rejdaka, zaproponowała robocze określenie psychotroniki. Brzmi ono tak:
Psychotronika jest nauką o charakterze interdyscyplinarnym, która bada właściwości i funkcje materii żywej, a w szczególności jej przejawy psychiczne w zakresie ich wzajemnych oddziaływań informacyjnych za pośrednictwem pól energetycznych z przyrodą żywą i martwą, jak również energetyczne podstawy życia biologicznego i psychicznego. Badania tych zjawisk prowadzi przy użyciu metod i narzędzi stosowanych przez nauki matematyczne i biologiczne.
Jest to
jak już powiedziano
definicja robocza, ale też trudno byłoby wobec jakiejkolwiek rozwijającej się dyscypliny wysuwać żądania definicji pełnej i ostatecznej. Taka definicja
jak to zauważył kiedyś prof. dr Włodzimierz Sedlak
może być punktem dojścia, a nie punktem wyjścia. Z tego też powodu także terminologia, z którą spotykamy się w opisach badań psychotronicznych, jest niejednorodna. Część słownictwa zaczerpnięto z terminologii nauk biologicznych i fizycznych, a część z konieczności wzięta została z terminologii parapsychologicznej i trudno się temu dziwić. Parapsychologia była poprzedniczką psychotroniki. Badała te same zjawiska, którymi obecnie zajmuje się psychotronika, lecz w węższym zakresie i posługiwała się innymi narzędziami badawczymi.
Interesowały j ą raczej wielkie fenomeny paranormalne, a metody ich badania wywodziły się przeważnie z psychologii eksperymentalnej. Parapsychologia zajmowała się zjawiskami paranormalnymi, które przybierają bądź postać psychiczną (zjawiska spostrzegania pozazmysłowego), bądź postać fizyczną (zjawiska psychokinetyczne).
Parapsychologia dzieliła zjawiska spostrzegania pozazmysłowego na telepatię, jasnowidzenie i prekognicję. Telepatia stanowi przenoszenie informacji (mogą być to zarówno pojęcia, jak i obrazy, dźwięki, uczucia itd.) z mózgu jednego człowieka do mózgu innego człowieka bez pośrednictwa znanych zmysłów, jak wzrok, słuch, węch i inne. Parapsychologia zakłada istnienie co najmniej jednego nie znanego dotąd zmysłu człowieka, nazywając go umownie szóstym zmysłem". Pojęcie to funkcjonuje też w języku codziennym. Zjawiska określane terminem Jasnowidzenie" polegają- podobnie jak telepatia- na odbiorze informacji bez pomocy zmysłów, ale też bez pośrednictwa człowieka
nadawcy". Zdarza się niekiedy, że bez żadnych racjonalnych powodów odczuwamy niepokój o osobę nam bliską w tym właśnie momencie, gdy znajduje się ona w prawdziwym niebezpieczeństwie
tak działa telepatia. Przykładem jasnowidzenia może być przypadek, w którym osoba otrzymująca list potrafi określić jego treść przed otworzeniem koperty
trudno bowiem tym razem sobie wyobrazić, aby nie znający momentu otrzymania listu jego autor był tu nadawcą telepatycznego przekazu. Prekognicja jest zdolnością przeczuwania lub przewidywania wydarzeń mających dopiero nastąpić, a których nie da się wyrozumować na podstawie dostępnych informacji. Psychokineza stanowi zdolność paranormalnego oddziaływania człowieka na materię. Jest to duża grupa zjawisk takich, jak zdalne wprawianie przedmiotu w ruch, wpływanie na ruch przedmiotu (przykładem byłoby tu zatrzymanie obracającej się ruletki na żądanej liczbie), zaczernianie emulsji fotograficznej w zamkniętych pojemnikach itd.
Zakres zainteresowań tradycyjnej parapsychologii był
jak już powiedziano
znacznie węższy od zakresu badań psychotronicznych, które obejmują także hipnozę, sugestię, igłolecznictwo (akupunkturę), radiestezję (m.in. różdżkarstwo) oraz te zjawiska, które w okresie kształtowania się parapsychologii w ogóle nie były znane (tj. zjawisko dermooptyczne i efekt Backstera). O tym wszystkim napisaliśmy w dalszej części książki.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ustawa o umowach miedzynarodowych 14 00
00 Notatki organizacyjne
Nokia? 00 UG pl
00 Spis treści, Wstęp, Wprowadzenie
Dz U 00 40 470 bezpieczeństwo i higiena pracy przy pracach spawalniczych
00
b100 alg1

więcej podobnych podstron