Rozdział 11
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
CLAIRE
Przez całą drogę powrotną na Plac Założycielki Claire ciągle powtarzała sobie, że z Shane’m jest wszystko w porządku. Jego skóra była umazana krwią od ugryzień, a on był blady i słaby, ale żył. A wszystko inne mogło być naprawione. Musiało być naprawione.
Minęło tylko dwadzieścia minut, może dwadzieścia pięć od czasu kiedy był pod władzą draug. Michael przeżył o wiele dłużej niż to i jest z nim po prostu w porządku.
Będzie z nim w porządku.
Ale sposób w jaki ją trzymał wydawał się… dziwny. Niepewny. To było coś więcej niż wycieńczenie.
- Hej, - powiedziała do niego, opierając swoją głowę o jego klatkę piersiową. Jego serce szybko biło, ale brzmiało silnie i regularnie. – Co tam się stało?
- Gdzie? – zapytał. Był z nią, ale brzmiał… pusto. Albo przynajmniej bardzo odlegle.
- Tam, gdzie byłeś. – Nadal jesteś.
- Jest w porządku, - powiedział, co w ogóle nie odpowiadało na jej pytanie. – Pachniesz jak proch strzelniczy.
- Nowy perfum, - powiedziała prosto w twarz. – Podoba ci się?
- Ostry, - powiedział, co było prawie nim starym, ale znowu zabrzmiało z daleka.
- Shane…
- Nie mogę, - powiedział bardzo łagodnie. – Nie mogę o tym teraz rozmawiać, okej? Po prostu… zostaw to.
Nie chciała, bo spojrzenie w jego oczach, sposób w jaki ją trzymał… To sprawiło, że znowu była cała niespokojna. To wydawało się, w jakiś sposób, jakby go nie znaleźli, albo przynajmniej nie na czas. Jakby część niego nadal była uwięziona.
Po prostu zwinęła się bliżej niego, chcąc żeby było z nim w porządku i całą drogę z powrotem nie powiedziała już nic więcej. Jego ciało było tam, silne i żyjące, ale było coś jeszcze, czego po prostu tam nie było, a kiedy spojrzała w górę na jego oczy, nie zobaczyła… nie zobaczyła Shane’a. Nie całkowicie.
- Jest z nim okej? – Ze wszystkich rzeczy, to Monica zadawała to pytanie, przykucająca dziwnie na swoich złamanych szpilkach ze swoim bratem stojącym w milczeniu za nią. Wyglądała jakby była rzeczywiście, chwilowo zainteresowana. – Mam na myśli, Jezus, to wiele krwi.
- Jest z nim okej, - odpowiedziała Claire, kiedy Shane tego nie zrobił. Jego oczy były zamknięte, ale nie był nieprzytomny; trzymał się jej mocno drżąc. – Po prostu… musi wydobrzeć, to wszystko. – Jej głos zadrżał, kiedy to powiedziała, a Monica zastrzeliła ją szybkim, niemiłosiernie przeszywającym spojrzeniem. W jej włosach była krew, krew Shane’a, zasychająca w usztywnione płaty.
- Z ostatniej chwili, przedszkolaku, z nikim nie jest teraz okej, a większości z nas nie musiało się to stać. – Nagle wstała, jej wyraz twarzy wyostrzył się, a ona szarpnęła sukienkę. – Wróciłam tutaj żeby otrzymać pomoc, nie żeby zostać porwaną żeby ratować twój ułomny, słaby tyłek, Collins. Więc mógłbyś być choć trochę wdzięczny.
Shane powoli podniósł jedną dłoń i… pokazał jej środkowy palec. To było słabe, ale także tak bardzo typowe dla niego, że Claire prawie się rozpłakała.
Monica prawie się uśmiechnęła. Prawie. – Tak, - powiedziała. – Tak jak myślałam. Koniec rozejmu, dupku. Następnym razem, kiedy zobaczę cię krwawiącego na poboczu, popieram cię i znowu przejeżdżam.
- Monica, - powiedział Richard tonem, który mówił, że miał dość. Więcej niż dość. Zamknęła się i oparła ponownie o ścianę opancerzonej ciężarówki, kiedy trzęsła się i drżała. – Claire, czy on nadal krwawi?
- Trochę, - powiedziała. Mogła poczuć powolne sączenie się przesiąkające przez jej ubrania. – Ale nie tak bardzo. – To mogło być pragnące myślenie, które było jedynym rodzajem myślenia, jakie mogła teraz robić. – Dziękuję ci. Jeśli nie poszedłbyś z nami… - Byłabym martwa. I Eve. I Shane. Może też Michael, bo próbowałby nas wszystkich zabrać z powrotem.
Richard skinął głową, nie
odrzucając przeprosin, ale nie robiąc z tego też wielkiej rzeczy;
po prostu pozwolił temu spłynąć po nim bez wielkiego
zarejestrowania tego. -
Jest silny, Claire, - powiedział. –
Wytrzymał. To wiele znaczy.
- Nigdy nie powinnam go zostawiać, - powiedziała. – O Boże, to moja wina, moja wina. – Zaczęła płakać, ciężko, bolącymi łzami, które przesuwała z rdzenia ciała. Smakowały na takie słone jak krew Shane’a, kiedy pocałował jej policzek i zakopał jej twarz w zagłębieniu swojej szyi.
Poczuła delikatny dotyk Richarda na swoich plecach. – Czasami rzeczy po prostu się zdarzają, - powiedział. – To nie jest właściwe. Nie jest sprawiedliwe. Ale to nie jest niczyja wina, Claire. Więc nie rób tego. Nie bierz tego wszystkiego na siebie. Obiecuję ci, że to jest ostatnia rzecz jaką on chce, żebyś robiła.
Skinęła głową, ale nie czuła tego naprawdę.
- Odnośnie mojej siostry, - powiedział. – Była słodkim dzieckiem, wiesz. Kiedy była mała. Przychodziła do domu płacząc każdego dnia w pierwszej klasie. Wszyscy jej nienawidzili, bo jej ojciec był burmistrzem. Więc do drugiej klasy, odwzajemniła to. Zaczęła walczyć, kiedy nikt w nią nie celował.
- Dlaczego mi to mówisz?
Wzruszył ramionami. – Pomyślałem, że powinnaś wiedzieć, że nie zawsze była… tym, czym jest. Została stworzona w taki sposób. Nie urodzona. Może się zmienić. Mam nadzieję, że się zmieni.
- Tak, - powiedziała Claire. – Ja też.
Richard znowu poklepał ją w ramię i wycofał się do ściany ciężarówki.
Shane przytrzymywał się jej ze zdesperowaną siłą, całą drogę na Plac Założycielki.
Shane potrzebował transfuzji.
Kiedy Theo jej powiedział, Claire znowu wybuchła płaczem, oszalałym. Eve przytulała ją z jednej strony, Michael z drugiej, póki nie uspokoiła się wystarczająco żeby wysłuchać, co doktor Goldman miał do powiedzenia.
- Stracił wiele krwi, - powiedział bardzo łagodnie Theo i chwycił jej zakrwawioną dłoń w obie swoje, kiedy stał przed nią. Ona, Eve i Michael siedzieli na jakiś starodawnych, białych krzesłach w poczekalni tego, co zostało prowizorycznym szpitalem Theo; jak poczekalnie była fantazyjna, ale zimna. – Transfuzja pomoże szybko zastąpić tą objętość i zajmie cztery godziny; wątpię żeby były jakiekolwiek objawy chorobowe, mimo że może dalej odczuwać pewne osłabienie, kiedy jego ciało będzie zdrowieć. Zbadałem go, odkąd draug przenoszą choroby, ale okazuje się, że jest czysty, co jest szczęściem. Wszystko, czego teraz potrzebuje to krew i odpoczynek. Powinno mu się wkrótce poprawić, obiecuję ci. – Przez chwilę milczał, a potem powiedział, - Czy ktokolwiek ci powiedział, jaki to jest cud? Że on, człowiek, przetrwał?
- Jest silny, - wyszeptała Claire. Mówiła to od początku i była pewna, tak ślepo pewna. Ale widzenie go tak bladym, słabym i drżącym… to ją przeraziło.
- Tak, rzeczywiście silny, - powiedział Theo i poklepał jej dłoń zanim ją puścił. – Wojownik, jakim zawsze był. Dzisiaj to mu bardzo służy, ale musisz zrozumieć, że będzie wymagał więcej niż siły fizycznej. Michael może ci to powiedzieć, wprost, ale mogą być… inne okoliczności, dla Shane’a. Tak mało, ile wiemy o napotykaniu przez draug ludzi mówi, że ludzie są zmuszani do świata marzeń… albo koszmarów. Nie wiem, którego Shane doświadczył. Więc bądź dla niego cierpliwa i wypatruj znaków jakiegokolwiek… dziwnego zachowania. Wy wszyscy.
Wszyscy skinęli głowami. Uścisk Eve na dłoni Claire był prawie boleśnie ciasny, ale wzięła głęboki wdech i zelżała, kiedy Theo wstał i odszedł. – To dobre wieści, - powiedziała z wymuszonym entuzjazmem. – Widzisz? Transfuzja go naprawi. Będzie z nim w porządku, CB. Szczerze.
Eve mówiła to tak bardzo żeby siebie rozweselić jak i zdopingować Claire. Claire spojrzała zamiast tego w kierunku Michaela. – Jak złe to jest? – zapytała. – Naprawdę.
Nie wzdrygnął się na pytanie, ale widziała jego koszmary, a on to wiedział. – Złe, - powiedział. – Ale wampiry nie reagują w ten sam sposób na chemikalia, jakie wydzielają draug; nie osiągamy stanu snu, o którym mówił Theo. Więc jesteśmy przytomni i świadomi przez cały czas. Ludzie… nie wiem o czym on śnił, Claire. To mogło być dobre. Mam nadzieję, że było dobre.
- Rozmawiałeś o tym, jak to było? Z kimkolwiek? – Rzuciła okiem na Eve, która odwróciła wzrok, ze sprężonymi ustami. Oczywiście, że nie. Eve byłaby jego słuchaczką, ale była teraz pomiędzy nimi dziura, przez którą musieli krzyczeć. Może była mniejsza niż wcześniej, ale nadal tam była. – Powinieneś, Michael. To musiało być okropne.
- To koniec, - powiedział. – A ja daję sobie radę. Shane też da. – Bo taki jest kodeks facetów, pomyślała Claire z łagodnym niesmakiem. Dawać radę, póki nie rozlecisz się na milion małych kawałeczków. – Daj spokój. Chodźmy go zobaczyć.
Była prawie… niechętna, w jakiś sposób. Nie żeby zobaczyć Shane’a, ale żeby zobaczyć go tak słabego. Ale ulżyło jej, kiedy zobaczyła, kiedy weszli na oddział Theo z jego schludnymi łóżkami polowymi i płachtami zawieszonymi pomiędzy nimi, że Shane był jednym z dwóch pacjentów i wyglądał… lepiej. Theo, albo ktoś, umył go, więc nie wyglądał już jakby się wykąpał w swojej własnej krwi. Nawet jego włosy były czyste, mimo że nadal wilgotne.
W jego ręce była igła i stojak infuzyjny z torebkami krwi. Claire skrzywiła się. Wiedziała, jak bardzo nienawidził igieł.
Trzymała jego dłoń, kiedy pogrążyła się w krześle obok niego. – Hej, - powiedziała i pochyliła się żeby zgarnąć jego brudne włosy z czoła. Jego skóra była nadal blada jak kość słoniowa pod opalenizną, ale już dłużej nie przerażająco biała jak kartka. – Czujesz się lepiej?
- Tak. – Nie otworzył swoich oczu, ale uśmiechnął się, odrobinę. Jego dłoń trochę ścisnęła jej. – Jesteś tutaj, prawda? – To brzmiało jak wzburzone pytanie, ale zdała sobie sprawę, że nim nie było. Było za tym coś innego.
- Tak, jestem tutaj, jestem dokładnie tutaj, - powiedziała i ucałowała jego policzek. Jego twarz nie miała użądleń draug, ale widziała je na jego szyi i klatce piersiowej – trzymali go w wodzie twarzą do góry, najlepiej żeby utrzymać go przy życiu, kiedy oni… Nie, naprawdę nie mogła o tym myśleć. Nie teraz. – Michael powiedział że mogłeś… mogłeś czuć to, co one ci robiły. Czy ty? Czułeś to?
Trochę za długo czasu zajęła mu odpowiedź. To mogło być znużenie, albo kłamstwo. Bardzo ciężko powiedzieć. – Niezbyt, - powiedział. – To było bardziej… jakbym śnił. Albo oni sprawiali, że śniłem.
- Jaki rodzaj snów?
- Nie sądzę… - Otworzył oczy i spojrzał na nią, tylko przez chwilę, potem znowu je zamknął. – Claire, nie sądzę żebym mógł o tym teraz rozmawiać.
To… bolało. Bardzo bolało. Miała nagły lęk, że zamierzał powiedzieć jej coś okropnego, jak Śniłem, że zakochałem się w Monice Morrell i bardziej mi się to podobało. Albo może… może po prostu że miał jakiś szczęśliwy sen, który w ogóle nie dotyczył niej. Bo wiedziała, o tak, że Shane mógł mieć lepszą od niej; były wyższe dziewczyny, ładniejsze dziewczyny, dziewczyny, które wiedziały jak flirtować, droczyć się i ubierać z maksymalnym sukcesem. Nie oszukiwała siebie odnośnie tego. Naprawdę, nie wiedziała, dlaczego Shane ją kochał.
Co jeśli po wszystkim sen pokazał mu, że naprawdę jej nie potrzebował?
Michael pochylił się do niej i wyszeptał, - Zostawimy was dwoje samych, Claire. Jeśli będziesz nas potrzebować, wiesz że będziemy blisko.
Skinęła głową i patrzyła jak odchodzą; Eve wydawała się niechętna i zrobiła mały gest zadzwoń do mnie podczas swojej drogi przez drzwi. Claire przełknęła przez nagle suche jak pustynia gardło i zapytała, - Dlaczego nie chcesz mi o tym opowiedzieć, Shane?
- To może cię przestraszyć, - powiedział. Jego głos brzmiał cienko i trochę drżał. – Mnie przeraża jak diabli. – Po krótkim zawahaniu się, kontynuował, - Część z niego była dobra. Nasza dwójka, my mieliśmy się dobrze, Claire.
- My, - powtórzyła. Pięść dookoła jej serca rozluźniła się, tylko trochę. – Nasza dwójka?
- Tak, - wyszeptał, a ona zdała sobie sprawę, że w kącikach jego ciasno zaciśniętych oczu formowały się łzy. Łzy. Złapała oddech i poczuła ukłucie prawdziwego bólu. – Ja po prostu… to było dobre, Claire, to było naprawdę dobre, a ja nie chciałem… nie chcę… nie wiem, co ja…
Przerwał i obrócił swoją głowę od niej, potem przewrócił się na bok.
Ukrywając się przed nią.
Jeśli to było naprawdę dobre, chciała zapytać, to dlaczego płaczesz? Ale nie zapytała, bo nie mogła znieść patrzenia, jak to go tak bolało. Była przepełniona pytaniami, wszelkimi rodzajami pytań, bo nie mogła zrozumieć, jak coś, co było dobre, mogło wyrządzić taką krzywdę.
Ale on nie zamierzał jej powiedzieć; wiedziała to.
I może, tylko może, miał rację, że nie powinna nawet pytać. Nie teraz, kiedy to było takie świeże i bolesne, otwarta rana.
W końcu wtuliła się obok niego, swoim ciepłem łagodząc jego drżenie. Tuż zanim odpłynęła zasypiając, usłyszała jak szeptał, - Proszę powiedz mi, że naprawdę tutaj jesteś.
- Jestem tutaj, - wyszeptała. Jej serce bolało za niego, a ona zacieśniła swoje ramiona dookoła niego. – Jestem dokładnie tutaj, Shane. Szczerze, jestem.
Nie odpowiedział.
Rano Shane wydawał się… czuć lepiej. Cichy i z ostrożnym spojrzeniem w swoich oczach, która trochę przerażała, ale wyglądał dobrze. Czerwone ślady na jego skórze goiły się, a transfuzja wydawała się zrobić dobrą robotę przywracając jego zdrowe rumieńce. Theo upierał się przy podaniu glukozy w ciągu ostatniej godziny, nawet mimo że Shane zaczął odmawiać przyjęcia igły.
Claire w końcu go zostawiła, ale nie samego; Eve pokazała się jasno i rychle, z kawami w dłoni balansując małą tacą upieczonych towarów. Shane zaakceptował kawę i przypatrywał się ciastkom, kiedy Claire w końcu wyszła żeby odwiedzić niesamowicie dziwne chemiczne toalety i zrobić to, na co pozwalała gąbczasta łazienka z żelem pod prysznic i butelką wody. Czuła się tez lepiej przez zrobienie tego. Spała niewiarygodnie głęboko, nie poruszając się przez całą noc; przypuszczała, że były to łagodzące efekty odpływającej adrenaliny.
Shane nie powiedział tego rana wiele do niej, ale wtedy dopiero się obudził. Powie, pomyślała. Dzisiaj znowu będzie sobą.
Była w drodze z powrotem do pokoju, kiedy Myrnin wyszedł z jednego z korytarzy, zobaczył ją i zamarł na swojej trasie. Jego oczy były szerokie i czarne, a jego wyraz twarzy spięty i ostrożny. – Claire, - powiedział. – Słyszałem, że już mu lepiej. – Żadnych wątpliwości kim był ten, o którym mówił Myrnin.
- W ogóle nie dzięki tobie, - rzuciła i zaczęła go omijać. Stanął przed nią.
- Claire, ja nie… musisz mi uwierzyć, nigdy nie miałem na myśli jego krzywdy. Myślałem…
- Źle myślałeś, prawda? Wolałeś pozwolić mojemu chłopakowi tam umrzeć. Teraz zejdź mi z drogi.
- Nie mogę, - powiedział delikatnie. – Nie póki nie zrozumiesz, że nie chciałem żeby umarł. W żaden sposób nie jest to prawdą. Wierzyłem, że był już martwy i próbowałem zaoszczędzić tobie bólu…
- Zamknij się. Po prostu zamknij się i zejdź mi z drogi.
- Nie! – Szokująco szybkim ruchem oparł ją o ścianę z dłońmi zakotwiczonymi po obu stronach jej głowy, kiedy pochylił się nad nią. – Znasz mnie, Claire. Czy wierzysz tak małostkowo, tak… żałośnie, że zrobiłbym to dla samolubnych, osobistych powodów? Draug nie są do zabawy. Podjęłaś wielkie i potężne ryzyko wracając tam i musisz zrozumieć, że jestem wampirem. To nie jest w mojej naturze, żeby być tak… nieostrożnym z moim własnym bezpieczeństwem. Nie dla pojedynczego człowieka.
Wpatrywała się w niego przez kilka sekund, a potem powiedziała, bardzo cicho, - Włączając mnie?
Był błysk w jego spojrzeniu, lekkie cierpienie, a on puścił i odszedł od niej. Zraniła go. Dobrze. Miała to na myśli. – Tak, - powiedział w końcu, ostro i odwrócił się do niej kilka stóp dalej. – Tak, nawet ciebie. Przestań myśleć o mnie jako jakimś… osobistym, okiełznanym tygrysie! Nie jestem nim, Claire.
- A ja nie jestem twoją marionetką, - powiedziała. – Albo twoją asystentką. Rezygnuję.
- To nie będzie pierwszy raz, prawda? – Oh, był teraz wściekły, z oczami błyszczącymi migoczącą czerwienią. – Jeśli nie jesteś wystarczająco dorosła żeby zrozumieć, dlaczego próbowałem zminimalizować nasze straty, to nie mam z ciebie żadnego pożytku, dziewczyno. Lgnij do swoich przyjaciół i szaleństw. Skończyłem z rozpieszczaniem ciebie.
Zaśmiała się. – Zaczekaj… ty rozpieszczający mnie? Żartujesz? To ja jestem tą, która podąża za tobą i podnosi kawałki szaleństwa, które rozrzucasz dookoła, Myrnin. Ja. Nie dbasz o mnie. To ja dbam o ciebie. A ty przynajmniej mogłeś dla mnie wrócić po Shane’a. Ale nie zrobiłeś tego.
Migotanie wyblakło pozostawiając jego oczy czarnymi i trochę zimnymi. – Nie, - powiedział. – Nie zrobiłem. A nie zrobiłem tego, bo z mojego doświadczenia, nigdy nie zostało nic do ocalenia. Nie mogłem pozwolić ci zobaczyć go takim, Claire, zredukowanym do kości i krwi. To była życzliwość.
Zaczęła walczyć, ale nie mogła znaleźć słów. Był poważny odnośnie tego. Bardzo poważny.
- Ponadto, - powiedział, - Zdałem sobie sprawę, dlaczego oni go zabrali. Ty nie.
- Myrnin, po prostu… nie wiem o czym mówisz, ale po prostu…
- Używali go żeby dostać się do ciebie, Claire. – Pozwolił jej pomyśleć o tym w milczeniu przez długą chwilę, a potem kontynuował, - Masz perfekcyjną rację żeby mnie nienawidzić. Poczuj się wolna. Ale cieszę się, że jest z nim w porządku, tak samo. Używali go żeby zwabić cię z powrotem i to zadziałało. Magnus chce ciebie. Możesz to rozważyć, bo sądzę, że jest to dość ważne.
Magnus. Stojący tam, obserwując ją. Czekając nie na Shane’a, nie na Michaela, ale na nią.
Claire poczuła zimny dreszcz po kręgosłupie, a chłód wywołał drżenie jej rąk.
- Hej, - powiedział Shane. Opierał się o drzwi, prawie wyglądając znów na siebie; z powrotem miał kolor na twarzy i przebrał się w czyste ubrania – swoje własne, przyniesione przez Eve. Zdołała zabrać jego ulubioną, ironiczną koszulkę; ta mówiła WABIK ZOMBIE. – Czy wy dwoje jesteście szalonymi dzieciakami walczącymi o mnie? W jego głosie nie było rozbawienia, pomyślała Claire. – Bo nie róbcie tego. Myrnin miał rację. Powinniście mnie zostawić i dobrze to nazwał.
- Shane…
- Jesteś zła, bo zrobił coś mądrego, nie dlatego że było to głupie. Wróciłaś, tak, ale miałaś pomoc, a to było ważne. Jeśli spróbowałabyś sama, nie zrobiłabyś tego i wiesz, że to prawda. Miał rację uciekając. – Zassał głęboko powietrze i napotkał oczy Shane’a. – Dzięki też za zmuszanie jej do bycia mądrą. Nawet jeśli to nie zadziałało.
- Oh, - powiedział Myrnin, wyraźnie zaskoczony. – Cóż, tak, w porządku.
Claire wpatrywała się w Shane’a. Jak on mógł powiedzieć, że zostawienie go było mądre? I tak, okej, dostała wsparcie i może to było mądre, ale wróciłaby całkiem sama, a on o tym wiedział.
- Hej, - powiedziała. – Zrobiłbyś dokładnie to samo, gdybym to była ja.
- Tak, - powiedział i wzruszył ramionami. Była nawet próba uśmiechu. – Ale nigdy nie powiedziałem, że jestem mądry, prawda? – Uśmiech – niezbyt przekonywujący – nie trwał długo. – Nie możemy sobie pozwolić na walczenie w taki sposób. Nie teraz. On jest w Naszej Drużynie. Nie wykopuj go. Nie mamy wystarczająco graczy na polu, jakie jest.
- Naprawdę zamierzasz teraz mówić analogią sportową?
- Tak, - powiedział i upił swoją kawę. – Tak jak normalnie. – Ale w jego oczach był cień, błysk, który sprawił, że zastanawiała się jak głęboko sięgały pęknięcia. – Theo luźno mnie przeciął. Jestem uzupełniony i gotowy żeby ruszać.
Myrnin obserwował go ostrożnym spojrzeniem, a potem w końcu powiedział, - Przypuszczam więc że potrzebujesz odpoczynku.
- Nie do końca. Spałem i miałem transfuzję. Czuję się… właściwie dość dobrze. – Fizycznie, to mogła być prawda, ale Claire miała wątpliwości, czy czuł się w porządku wewnątrz. Pamiętała ten szept w ciemności. Naprawdę tutaj jesteś?
Zawsze, pomyślała. Zawsze tutaj będę.
- Miałeś jakiś rodzaj misji, na jaką chciałeś nas wysłać? – zapytał Shane. – Widząc jak cudowna okazała się ostatnia?
- Ostatnia misja zabiła wystarczająco draug żeby zapobiec ich śpiewaniu, - kontynuował Myrnin, - i nikogo nie straciliśmy.
- Nie dzięki tobie, - wymamrotała Claire. Widziała jak jego plecy zesztywniały.
Oliver chciałby żebyśmy rozważyli bardziej… naukowe podejścia. Będę do tego potrzebował twojej pomocy, Claire. Będę ciebie oczekiwał w laboratorium o… - Cisnął spojrzenie z niej na Shane’a i z powrotem. – O twoim własnym, dobrym czasie. Miłego dnia.
Złączył dłonie za plecami i odszedł. Po raz pierwszy, Claire zdała sobie sprawę, co miał na sobie: szalony, laboratoryjny płaszcz. Spodnie bojówki. I swoje wampirze królicze kapcie, przemoczone, ale nadal trzepoczące swoimi czerwonymi mordkami z każdym krokiem. Zastanawiała się, czy po prostu to narzucił, czy tym razem ubrał się żeby sprawić by pomyślała o nim jako o… bezradnym. Nieszkodliwym.
Było dużo więcej odnośnie Myrnina niż tylko mile szalone okaleczenie; pod nim, była kalkulacja i zimny, martwy potwór, którego głównie trzymał w klatce.
Nie zdała sobie sprawy, że znowu drżała, póki Shane nie owinął swoich ramion dookoła niej. Był teraz ciepły, a ona obróciła się i otoczyła go ramionami. Oparła swoją głowę na jego klatce piersiowej i słuchała powolnego, stabilnego bicia jego serca. Żywy, żywy, żywy.
- Hej, - powiedział i przechylił jej podbródek w górę. – Nie dałem rady właściwie się przywitać ostatniej nocy. Przepraszam. Będziesz miała coś przeciwko jeśli ja…
Pochyliła się do przodu i uwięziła jego usta w połowie zdania, a pocałunek był silny, słodki i namiętny. Jego usta wydawały się takie delikatne i mocne w tym samym czasie, a on zatonął w krześle i przyciągnął ją na swoje kolana, co było ulgą od stania na palcach żeby go dosięgnąć. To był długi, potrzebujący, prawie zdesperowany pocałunek, a kiedy w końcu go przerwała, musiała zaczerpnąć powietrze.
Przeczesał przez jej włosy swoimi palcami, delikatnie z haczykami i przeszukiwał jej twarz ciemnym, intensywnym spojrzeniem. Nie wiedziała, czego szukał.
- Co jest? – zapytała go i położyła swoje dłonie po obu stronach jego twarzy. Jego broda była trochę szorstka pod jej skórą. Musiał się ogolić. – Shane?
- Wydajesz się taka… - Przerwał, jakby nie mógł naprawdę wymyślić słowa. Mała linia uformowała się nad jego brwiami, a ona chciała ją pocałować. – Inna, - powiedział w końcu. – Jesteś? Inna?
- Nie, - powiedziała zaskoczona. – Nie, nie sądzę. Jak?
- Bardziej… - Wtedy potrząsnął głową i pocałował wierz dłoni bez odrywania wzroku z jej twarzy. – Bardziej prawdziwa.
To powinno się wydawać romantyczne, ale zamiast tego poczuła kolejny chłód, silny. Głęboko w tym spojrzeniu było zmieszanie, niepewność.
Strach.
- Shane, jestem sobą, - powiedziała i znowu go pocałowała, oszalała z potrzeby udowodnienia tego. – Oczywiście, że jestem prawdziwa. Ty jesteś prawdziwy. My jesteśmy prawdziwi.
- Wiem, - powiedział, ale kłamał. Mogła to wyczuć z drżenia jego palców i nacisku jego ust, kiedy odwzajemnił jej pocałunek. – wiem.
Zapytałaby go wtedy, co mu się przytrafiło, czym były te sny, ale głos nad jej ramieniem powiedział, - Przypuszczam, że to oznacza, że czujesz się lepiej, bracie.
Michael wchodził, ziewając, pijąc kubek czegoś, co Claire szczerze miała nadzieję było kawą. Widziała w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin wystarczająco krwi na całe życie.
- Tak, - powiedział Shane i obdarował ją szybkim, przepraszającym spojrzeniem, kiedy zsunął ją z kolan. – Lepiej. – Zaoferował pięść, a Michael przybił ją. – Dzięki za przybycie żeby mnie zabrać.
- Nie mogłem zrobić nic innego. – Michael wzruszył ramionami. – Claire jest jedyną której możesz dziękować. Zebrała nas wszystkich razem. Hannah też na to zasługuje; nie musiała wskakiwać, ale zrobiła to. I nienawidzę tego mówić, ale możesz chcieć podziękować Drużynie Morrellów.
- Już to zrobiłem, - powiedział Shane i zmarszczył się trochę. – Uh, tak myślę, że zrobiłem. Zrobiłem?
- Zrobiłeś, - powiedziała Claire. – Jest okej. – Ale to też ją zmartwiło. Nadal, szok mógł sprawić, że ludzie tracili wspomnienia, prawda? Nie wszystko było podejrzane. Nie mogła myśleć w ten sposób, albo doprowadzi siebie do szaleństwa. – Nie bagatelizuj tego, Michael. Użyłeś siebie jako przynętę na draug. To poważne.
- Przynętę? – powtórzył Shane i zamrugał. – Co?
Michael znowu wzruszył ramionami i upił kawę. – Ktoś musiał, - powiedział. – Jestem ich ulubionym smakiem i jestem szybki. Miało sens.
- Miało zero sensu dla was wszystkich żeby ryzykować swoje życia przybywając po mnie. Skąd wiedzieliście, że nie byłem martwy?
- Nawet gdybyś był, - powiedział Michael, nagle całkowicie poważny, - wrócilibyśmy po ciebie. Mam to na myśli. I to moja wina, że zostawiliśmy cię żeby to zacząć. Claire nie chciała jechać. Ja miałem klucze i użyłem ich żeby odjechać i zostawić cię tam. Moja wina. Nikogo innego.
- Nagle każdy chce wziąć na siebie winę, - powiedział Shane. – Myślałem, że to była moja broszka, stary.
- Możemy się podzielić. Wiele rąk, lżejsze ładunki, całe to gówno. – Michael wziął kolejny łyk i zmienił temat. – Eve przywiozła moją gitarę. Myślałem o pograniu trochę jeśli chcesz się odprężyć. Nowe piosenki grzechoczące dookoła w mojej głowie. Chciałbym opinii.
Shane posłał mu jeden ze swoich surferskich gestów, trzy środkowe palce zwinięte, kciuk i mały palec wyciągnięte. – Shaka, brudda.
Michael odwzajemnił go i uśmiechnął się szeroko. – Claire. Mam coś dla ciebie. – Zdjął łańcuszek ze swojej głowy i rzucił jej naszyjnik; złapała go i zobaczyła jakąś szklaną buteleczkę, zapieczętowaną, pełną nieprzejrzystej cieczy. – Kiedy odgrywałem swoją rolę przynęty, zebrałem trochę wody z jednego z basenów.
Prawie ją upuściła. – Draug?
- Nie. Żadnych draug w tym basenie. Był pusty. Jedyny, który był. – Wzruszył ramionami. – Pomyślałem, że to może być ważne. Zrób nad nią swoje naukowe rzeczy. Może to być coś, co może pomóc.
Potrząsnęła butelką, obserwując zawartość, ale ta nie powiedziała jej niczego. To nie była wielka próbka, może pełna kropla. Jednak wystarczająca. – Dzięki.
- Jasne, - powiedział. – Do zobaczenia. – Zaczął iść.
- Zaczekaj, - powiedziała i złapała go. Zniżyła głos. – Mógłbyś… mógłbyś mieć na niego oko przez resztę dnia? Upewnić się, że jest z nim na pewno okej?
Michael obserwował ją przez chwilę, potem skinął głową. – Wiem, przez co przeszedł, - powiedział. – Cóż, część z tego. Więc tak. Będę się trzymał blisko. Idź robić to, co musisz.
- Dzięki. – Ucałowała go w policzek. – I wyświadcz mi przysługę. Pogódź się z Eve, okej? Nie mogę tego wytrzymać. Nie mogę wytrzymać widoku was obu…
- To nie zależy ode mnie, - powiedział. – ale próbuję.
Wróciła do Shane’a i znowu usiadła na jego kolanach, z ramionami dookoła jego szyi. Owinął jej talię. – Myślałem, że musisz iść, - powiedział. – I nie myśl, że nie widziałem ciebie całującej mojego najlepszego przyjaciela.
- Zasłużył na to.
- Tak. Może też powinienem go ucałować.
Michael, w swojej drodze na zewnątrz, nawet nie kłopotał się żeby się obrócić na to. – Oh jasne, zawsze obiecujesz.
- Ugryź mnie! – zawołał za nim Shane. Uśmiechał się, a tym razem wyglądało to na prawdziwy. To było dobre. Nawet obrócił się do Claire i przytrzymał się tego, mimo że odrobina tego cienia wkradła się z powrotem w jego oczy. Ta… niepewność. – Nie ty. Ty, myślałem bardziej o pocałowaniu mnie. Jeśli to okej.
- Zawsze, - powiedziała i udowodniła to.
Pójście do laboratorium Myrnina było bardzo dziwną i niezręczną rzeczą; normalnie czułaby się dookoła niego okej, nawet kiedy był dziwny albo psychiczny… w pewnym stopniu, poziomie podstawowym, było pewne zaufanie.
Nie teraz. Nie w tym momencie.
Spojrzał w górę, kiedy weszła, a jego pełne nadziei spojrzenie złagodniało, kiedy wyczytała jego wyraz twarzy. – Ah, - powiedział neutralnym tonem. – Dobrze. Dziękuję ci za oddanie mi swojego czasu. – To było zbyt miłe jak na niego, normalnie; to było tak niezręczne jak uczeń próbujący pamiętać swoje maniery. – Jak Shane?
Przeskoczyła to, bo fakt, że nawet wypowiedział imię Shane’a sprawił, że się wściekła. – Michael mi to dał, - powiedziała i pokazała mu fiolkę pełną cieczy. – To z jednego z basenów w oczyszczalni. Draug unikały wody.
Myrnin skupił się na fiolce, jakby to, co powiedziała było filtrowane przez cokolwiek, co się działo w jego głowie, zerwał łańcuszek z dala od niej żeby podnieść ją do jasnej, bezcieniowej, rozżarzonej żarówki. – Interesujące, - powiedział. – Miło z jego strony, że uzyskał dla nas próbkę.
- Niebezpiecznie, - powiedziała. – Ma szczęście, że nie został tam zabity.
- Że my wszyscy nie zostaliśmy. – Myrnin chwycił probówkę i ostrożnie wlał do niej zawartość fiolki. Była to skromna ilość, ale wydawał się wystarczająco szczęśliwy. – Wspaniale. Wspaniale. Dobra gwiazda do naszej dzisiejszej inkwizycji. – Przerwał, potem podniósł smukłą, szklaną pipetę i oddzielił próbkę wody żeby wprowadzić ją w suwak, który przykrył drugim szklanym talerzem i włożył pod mikroskop. – Myślałem o środkach wiążących. Alchemicznie mówiąc, naszym celem było przetransformowanie obiektu z jednego miejsca do drugiego – poprowadzenie do złota, oczywiście, ale dużo innych…
- Nie mamy czasu na alchemię, - powiedziała bez wyrazu Claire. – Alchemia nie działa, Myrnin.
- Ah, tak, ale czytałem – zaczekaj, mam to gdzieś tutaj – ah! – Wypakował książki dookoła i przyszedł z kawałkiem papieru, który wyglądał, jakby został wydrukowany z komputera. – Alchemicy wierzyli, że było możliwym zmienić zasadniczy charakter rzeczy i spójrz, mieliśmy rację. Odnosząc się do Czasopisma Chemii Fizycznej, ładunek bardzo wysokiego napięcia prowadzący przez wodę może rzeczywiście przynieść przejście fazowe, zamrażając ruch dyfuzyjny i formując pojedynczy, trwały kryształ, który…
- Czytałam to, - powiedziała Claire. Przeraziło ją, że on to przeczytał. Z komputera, nie papieru? Myrnin nie był do końca typem surfującym po Internecie. – To interesujące, ale zabiera wiele mocy i nie trwa; plus, to nie jest trwała zmiana fazy. Tak szybko jak usuniesz prąd, woda powróci do swojego ciekłego stanu. – Ale to było imponujące, że znalazł to, pomyślała; rozważyła to, bo wizja zamieniania wody w ciało stałe była… dokładnie tym, czego rzeczywiście potrzebowali. Po prostu bez tak bardzo szalonej konsumpcji mocy.
- Ale to jest rozruch, prawda? – powiedział Myrnin. Pochylił się nad mikroskopem i cmoknął językiem. – Jestem szczerze przekłamany tym, jak wy ludzie robicie wszystko prymitywnym sprzętem w dłoni. To bezużyteczne. – Wziął suwak i zanim mogła go zatrzymać, przesunął szklany wierzch i zlizał próbkę.
Poczuła chęć udławienia się. On nie wydawał się w ogóle przejmować. Stał dość spokojnie, zamykając oczy, a potem powiedział, - Hmmm. Trochę słona, gorzki posmak… żelazo… wodorotlenek. – Wtedy się uśmiechnął i spojrzał na nią jakby był z siebie dosyć dumny. – Zdecydowanie wodorotlenek żelaza. To środek wiążący, prawda?
- Jesteś szalony, - powiedziała. – Nie możesz iść naokoło… zlizując rzeczy, które pochodzą z oczyszczalni. To po prostu… niezdrowe.
- Życie jest niezdrowe, - powiedział. – Śmierć jeszcze bardziej, jak się okazuje. Nie wierzę, że wodorotlenek żelaza ma jakikolwiek efekt na mnie, ale oczywiście powinienem spróbować większych dawek. Jeśli rzeczywiście ma efekt na draug, to jest niezły postęp… - Obrócił się i szperał dookoła w szufladach. – Udręka. Możesz stworzyć wodorotlenek żelaza, prawda? Zrób trochę. Myślę, że mamy wszystko, czego potrzebujemy w zaopatrzeniu.
Znalazła okulary ochronne, rękawice i dodatkowy płaszcz laboratoryjny o trzy rozmiary za duży – musiała podwinąć rękawy – przed rozłożeniem chemikaliów, których potrzebowała i narzędzi. – To zabierze chwilę, - powiedziała. – Spróbuj nie zlizać niczego więcej.
- Przeszyję swoje serce, - powiedział uroczyście i tak zrobił.
- Nie sądzę, żeby to naprawdę działało jako obietnica, kiedy twoje serce już dłużej nie bije. – To było ostrzejsze, niż prawdopodobnie musiało być, ale zamknęło go, na chwilę. Skoncentrowała się na swojej pracy. To było jak bycie z powrotem w szkole, z określoną zagadką chemiczną przed nią – coś kojącego i prostego, kroki do podążania i stabilny, dobrze udokumentowany wynik. Lubiła naukę, bo była schludna. Podążała według zasad.
I nigdy nie złamała jej serca.
Nawet z destylowaną wodą, reakcja chemiczna drutu żelaznego, wody i prądu elektrycznego zajęła prawie trzy godziny żeby stworzyć gruby, zielony żel i pienistą powierzchnię; zmieszała je, potem gotowała w wodzie nad palnikiem Bunsena (palnik Bunsena - rodzaj palnika laboratoryjnego, w którym mieszanie powietrza atmosferycznego z gazem następuje w dyszy. Powietrze jest w tym palniku zassane przez otwory w dolnej, "zimnej" części dyszy, z wykorzystaniem efektu kominowego i prawa Bernoulliego – przypuszczenie tłumacza) póki nie zostały zredukowane do proszku. Cały proces wyprodukował tylko kilka łyżeczek wodorotlenku żelaza. Zgubiła szlak tego, co robił Myrnin, ale do czasu kiedy skończyła, wziął kawałek jej wytworu, zmieszał ze szklanką wody i wypił.
Żadnej reakcji. Nie była pewna, czy była z tego powodu szczęśliwa czy smutna.
- Do następnej fazy. – Podniósł zapieczętowaną fiolkę ciemnej cieczy i położył ją na ladzie przed nią. – Nie wylej niczego.
Woda w pojemniku poruszała się, wirowała. Claire włożyła do niej rękę, potem cofnęła, ponieważ zareagowała na nią. – Czy to draug?
- Próbka, - powiedział. – Nie chcesz wiedzieć, co musiałem zrobić żeby ją dostać i czego nie będę znowu robił, więc proszę, małe, pojedyncze próbki, oto dziewczyna. Naszym celem jest wyjść z czymś, co je unieruchomi, albo jeszcze lepiej, zatruje je bez wpływu wampira w niewoli.
- Czy nie jest niebezpiecznym, trzymanie tego tutaj?
- Niezbyt. Jest zbyt małe żeby uformować jakikolwiek rodzaj spójnej jednostki. Jeśli spróbuje samemu się zorganizować… - Podał jej małą solniczkę, której przyglądała się ze zmarszczonymi brwiami. – Płatki srebra. Potrząśnięcie lub dwa zniszczy próbkę, ale użyj tego tylko w nagłym wypadku. Teraz. Pracuj.
Claire potrząsnęła głową, podniosła zakraplacz i zaczęła eksperyment z wodorotlenkiem żelaza.
Po kolejnych kilku długich godzinach, mieli wynik. To nie było to, na co liczyli – i było akurat na czas żeby zdać raport Oliverowi, który przetoczył się jak najbardziej zastraszający CEO (CEO – skrót od chief executive officer – obowiązki organizacji CEO są ustalane przez zarząd dyrektorów organizacji albo inną władzę, w zależności od legalnej struktury organizacji; CEO ma obowiązki jako komunikator, decydent, lider i kierownik; w Polsce określeniem pokrewnym jest Dyrektor Generalny – przypuszczenie tłumacza) na świecie. – Więc? – zażądał. – Jakie macie wyniki?
- Nauka nie jest szybka, - syknął Myrnin. – Prawdopodobnie jesteś złudzony tymi śmiesznymi programami telewizyjnymi, gdzie są zarazem rozwiązywane zbrodnie, a jeden macha magicznym kroplomierzem. Ale co my odkryliśmy to, że mimo że oni pokazują obietnicę, środki wiążące nie będą wystarczające. Nie w sile, jaką my mamy obecnie dostępną.
- Czym do diabła jest środek wiążący?
- Na przykład wodorotlenek żelaza, - powiedziała Claire. – W zasadzie, wiąże się chemicznie z zanieczyszczeniami w wodzie i ciągnie je na dół. To rani draug; może ostatecznie je nawet zabić, ale to nie jest szybkie. Jednak są inne środki wiążące takie jak te. Możemy popracować z każdym z nich.
- Jak szybko?
- Niewystarczająco, - powiedział Myrnin. – I szczerze, większość jest bardziej ezoteryczna, niż możemy wyprodukować tutaj w naszym surowym, małym laboratorium. To był fantastyczny pomysł. Po prostu nie tak praktyczny, jak miałem nadzieję.
- Nadal, jest większy postępom tego, jaki wampiry kiedykolwiek wcześniej same zrobiły, - powiedziała Claire. Jej głowa bolała tak jak plecy, a ona bardzo pragnęła kanapki. I Shane’a. – To jest coś.
- Nie powiedziałbym, że wampiry nigdy nie zrobiły postępu. Ja zapewniłem strzelby, powiedział Myrnin.
- Ludzie wymyślili strzelby. I miotacze ognia.
- Nie próbuj twierdzić, że wy wymyśliliście srebro!
- Nauczyliśmy się jak je wydobywać, wąchać, pracować z nim, - powiedziała Claire. – Przepraszam, ale oprócz ciebie, Myrnin, wampiry nie są wielkie na odkrywczej części odkrywania. Ty po prostu… ukradłeś.
- Adaptacja jest kluczem do przetrwania, - powiedział. – Wierzę, że Darwin wykazał to, dość wspaniale. Nadal, potrzebujemy więcej czasu, Oliver. O wiele więcej. A jak jeszcze nie mam żadnych innych pomysłów.
- Ja mam, - powiedziała Claire. Myrnin obrócił się żeby na nią spojrzeć, a ona wzruszyła ramionami. – Nie pytałeś. Ale mam.
- Jak?
- Jest wiele innych zastosowań dla środków wiążących poza oczyszczaniem wody. Są także wykorzystywane na przykład w czyszczeniu toksycznych wycieków. Jest wiele takich, które możemy znaleźć w Morganville, albo stworzyć. Ale będziemy potrzebowali większego wyboru chemikaliów.
- Które gdzie dokładnie znajdziemy? Morganville nie do końca jest siedliskiem naukowym… - Myrnin przerwał w połowie zdania, kiedy zaświeciła mu się lampka. – Ah. Tak. Oczywiście.
Oliver nie wyglądał na zadowolonego. Albo pobłażliwego. – Mam wiele do zrobienia. Możecie udowodnić nam że broń, którą możemy użyć nie jest toksyczna dla wampirów, czy nie? Potrzebuję odpowiedzi. Teraz.
- Może, - powiedziała Claire. Oliver warknął, a ona zobaczyła, jak bliski był odpuszczenia i stania się całkowitym wampirem. Kiedyś, to by ją przestraszyło. Teraz z trudem podniosło w ogóle jej puls. – Nie mogę ci powiedzieć, póki nie dostaniemy chemikalia, nie zrobimy plików i nie przetestujemy ich na wampirach. Niektóre mogą być toksyczne. Niektóre prawdopodobnie nie będą. Pytanie jest, co jest skuteczne na draug? A to zabierze czas żeby się dowiedzieć. Myrnin ma rację. To nie jest magiczna różdżka.
- Więc nie mam z tego pożytku, - warknął Oliver. – Będziemy postępować bez waszej pomocy. Jeśli to, co zostało powiedziane jest prawdziwe, odcięliśmy główną metodę rozwoju draug. Są uwięzieni w dwóch miejscach: ten koniec miasta – uderzył w mapę bladą, silną dłonią – i tutaj, w oczyszczalni. – Kolejne mocne uderzenie. – Czas zaatakować. Użyjemy broni, którą mamy, jeśli musimy, ale nie możemy zwlekać.
- Dlaczego nie? Magnus już ma wszystkie wampiry, które może wziąć do swoich krwawych ogródków; jeśli osuszy niefortunnych ludzi, nie przeżyją, a to jest odpowiednik zwierzęcej krwi dla nas. Nie może go długo podtrzymywać. Nie mogą wznieść wołania. Nie mogą się teraz reprodukować. Pozwólmy im czekać, póki nie będziemy gotowi, - powiedział Myrnin. Brzmiał na zadowolonego z siebie. Zbyt zadowolonego z siebie, pomyślała Claire, a Oliver musiał też tak pomyśleć, bo sięgnął, chwycił klapy od laboratoryjnego płaszcza Myrnina i przyciągnął go bardzo blisko.
- Ja. Nie. Otrzymuję rozkazów. Od ciebie, - syknął Oliver. – Ty otrzymujesz rozkazy ode mnie, czarownico. A tak długo jak ja uznaję cię za użytecznego, będziesz się cieszył swoim uprzywilejowanym statusem. Kiedy będziesz ciężarem, skorygujemy okresy twojego… zatrudnienia. Zrozumieliśmy się?
- Amelie…
- Umiera, - powiedział Oliver. Jego twarz wyglądała na twardą jak nóż z kości. – Sentyment na bok, nie możemy zostawić pustki władzy, a ty o tym wiesz. Bez przywództwa, wampiry będą walczyć ze sobą w konfliktach krwi, staną się dzikie, przyciągną uwagę. Ona była silnym, sprawiedliwym liderem. Mam nadzieję, że mogę być takim choć w połowie.
- Której połowie? – zapytał Myrnin. – Na pewno nie sprawiedliwej.
Kły Olivera rozciągnęły się do pełnej, przerażającej długości, a on syknął jak kobra. Myrnin nie drgnął. I nie walczył.
Oliver odepchnął go od siebie. – Rób jak chcesz, - powiedział. – Ale nie wchodź mi w drogę. Żadne z was.
Wyszedł, rzucając drzwiami żeby je otworzyć i zostawiając je w taki sposób, a Claire wciągnęła długi, nieznacznie drżący wdech. Myrnin wyprostował klapy na swoim laboratoryjnym płaszczu z poirytowanym trzaskiem materiału.
A kolejna postać weszła drzwiami.
Shane. Niosąc szklankę czegoś, co wyglądało jak słodka, pyszna, dająca życie Cola i kanapkę. Michael był z nim, niosąc inny talerz. Na nim była… torebka z typem 0, tak wyglądała.
- Hej, - powiedział Shane. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy. Jest w humorze.
- Jesteś greckim bogiem, - powiedziała Claire i chwyciła Colę i kanapkę. Wtedy się zawahała, upokorzona i powiedziała, - Uh, te są dla mnie?
- Pomyślałem, że możesz być głodna, - powiedział. Michael w milczeniu wręczył talerz Myrninowi, który wgryzł się w torebkę bez nawet udawania grzeczności. – Okej, to przeszkadza.
- Przepraszam, - wymamrotał Myrnin i dalej ssał. Claire obróciła się tyłem. Zabawne; rok temu, widzenie czegoś takiego całkowicie pozbawiłoby ją chęci posiłku, ale nic nie odseparuje jej od teraz od kanapki z indykiem. Zrobiła gigantyczny, pyszny kęs, przezuła i popiła mrowiącą wodą sodową.
Tak bardzo lepiej.
- Jaki dramat? – zapytał Shane i wskazał na drzwi. – Mam na myśli, z Lordem Wysoko Zepsutym? – Claire pomyślała, że brzmiał jak dawny on. Może dzień przebywania dookoła Michaela był dla niego naprawdę dobry. Może było… wszystko okej.
- Chce szybszej akcji, - powiedziała Claire. – Powiedziałam, że potrzebujemy chemikaliów z uniwersyteckiego laboratorium.
- Nigdy właściwie nie zaszłaś tak daleko, - powiedział Myrnin, - ale wiedziałem, o co ci chodziło. I masz rację. Mieliby tam o wiele bardziej elegancki i obszerny wybór tych rzeczy. Powinniśmy iść.
Shane powiedział, - Żartujesz. Naprawdę myślisz, że ona gdziekolwiek z tobą pójdzie. Nigdy. – Obdarował Myrnina małym uśmiechem bez humoru. – Oczywiście tym bardziej ze mną. Ale obiecuję ci, że ona nie idzie beze mnie. – Obserwował jak Claire wpycha więcej kanapki do ust, jęcząc trochę z powodu smaku prawdziwego jedzenia, a potem powiedział, - Więc co to dokładnie jest, że znowu robisz ze swoimi chemikaliami?
- Środki wiążące, - powiedziała, ale to wydobyło się brzmiąc trochę jak w obcym języku. Może Klingon (język Klingon – jest to stworzony język używany przez fikcyjnych Klingonów (?) w Star Trek’u – przypuszczenie tłumacza). Przełknęła i wypiła więcej wody sodowej. – Przepraszam. Środki wiążące.
- Które są…?
- Środkami chemicznymi, które powiązują zanieczyszczenia w wodzie. Albo środkami chemicznymi, które mogą zmienić skład samej wody – coś, co powoduje reakcję albo zmianę stanu skupienia.
- Z cieczy do ciała stałego?
- Dokładnie.
- Jak… Jell-O (Jell-O – nazwa firmy należącej do Kraft Foods – Amerykańskich wielonarodowych wyrobów cukierniczych, jedzenia i konglomeratu napojów – na wiele żelatynowych deserów, włączając żele owocowe, puddingi i nie-pieczone kremowe ciasta. Popularność marki doprowadziła do używania jej jako ogólnego określenia na żelatynowe desery w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie – taki był najprawdopodobniej też kontekst w książce – przypuszczenie tłumacza), - powiedział Shane. Brzmiał na zamyślonego. Claire zamrugała, nagle ogarnięta wizją wywrotki pełnej żelatyny będącej wylewaną do basenu. Była prawie pewna, że to byłby jakiś rodzaj światowego rekordu w tym. Ale nie do końca użyteczny.
Myrnin powoli wyprostował się, odłożył pustą torebkę po krwi i zlizał typ 0 ze swoich ust. – Póki jestem w wielkim błędzie, masz coś do powiedzenia, Panie Collins. Proszę nie mów mi, że tu chodzi o przekąski.
- Nie do końca, - powiedział Shane. – Ale myślę, że znam dokładnie te środki chemiczne, których szukasz. A nie znajdziesz ich na uniwersytecie. Ale wiem, gdzie je znajdziesz.
- Gdzie?
- Morganville High School.