Powrót rozdział‚ 5 [NZ]

5. Niepokój

- Miałaś jakiegoś gościa? – zapytał, ale sprawiał wrażenie, że mało go to obchodzi. Czyli jednak nie wpadł na Jacoba, uff. Inaczej nie zachowywałby się tak spokojnie.
- Nie, a co? – skłamałam. Zobaczyłam, że powoli kiwa głową, po czym wbił we mnie swoje świdrujące spojrzenie. Już się nie uśmiechał. Przełknęłam głośno ślinę.
- Nic. – wzruszył ramionami. - Po prostu zastanawiam się, jak inaczej wytłumaczysz mi fakt, że śmierdzi tu jak w psiarni a od twojej skóry bije taki zapach, jakbyś właśnie walczyła w zapasach z całą sforą kundli.


Szkoda, że nie przyznają nagród w kategorii „Najbardziej porażająca głupota roku” albo coś w tym stylu. Dostałabym w niej najwyższe wyróżnienie, kasując po drodze wszystkich kandydatów. Co ja sobie myślałam? Że Edward nie wyczuje obecności Jacoba w niecałe pięć minut po jego wyjściu?
O nie, nie myślałam. Taką miałam nadzieję. A może po prostu zapomniałam, że wampiry i wilkołaki mają tak rozwinięty węch, że wyczuwają siebie nawzajem przy odległościach dużo większych niż te kilka metrów kwadratowych mojego pokoju. I znów poprawka – miałam taką nadzieję.
A teraz stoję twarzą w twarz nie tylko z niewiarygodnie silnym stworzeniem o ostrych zębach i nadzwyczaj rozwiniętym instynktem zabójcy. Muszę stawić czoło również chłopakowi, w pełni ludzkiej osobie jeśli chodzi o emocje i uczucia, którą właśnie okłamałam z całą premedytacją. Śmieszne, sama nie wiedziałam, co gorsze.
Edward stał przede mną cały ten czas, kiedy w myślach analizowałam swoje wyjątkowo mądre zachowanie. Nie ruszał się, chyba nawet nie oddychał. Po prostu stał, oparty o ścianę, i wyczekiwał mojej odpowiedzi. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, choć sama nie wiedziałam, co by to miało być. Postanowiłam, że najlepiej zacząć rozmowę od zwykłego „przepraszam”. Zobaczymy, jak to się potoczy dalej. Zrobiłam mały krok w jego stronę.
- Ja… - przerwałam, gdy zdałam sobie sprawę, że stanęłam akurat w ostrym świetle popołudniowego słońca wpadającego przez okno. Zmrużyłam boleśnie oczy, rzucając mimochodem krótkie spojrzenie ku bezchmurnemu niebu i nagle zamarłam. Spojrzałam znowu na Edwarda, stojącego przy ścianie tuż obok okna ale jednocześnie tak, że cały czas pozostawał w cieniu. – Jak się tu dostałeś? – wykrztusiłam. – Przecież jest upał.
- Mam w aucie klimatyzację.
- Wiesz dobrze, o co mi chodzi. – Podeszłam do niego bliżej. Teraz dzieliły nas jakieś dwa metry. – Jest gorąco, świeci słońce. Są tłumy na ulicach, nie ma mowy, żebyś dostał się tutaj niezauważony.
W odpowiedzi parsknął śmiechem, jednak jego brzmienie przyprawiło mnie o gęsią skórkę.
- Niewiarygodne – pokręcił głową niedowierzaniem. - Może poczekałem, aż nikt mnie nie zobaczy, może akurat cień padł na wasz dom, może po prostu przeszedłem na piechotę pół miasta. Co to ma za znaczenie? Mam wrażenie, że mieliśmy rozmawiać nie o tym, jak się tu dostałem a o tym, dlaczego tak tu śmierdzi. – Przechylił lekko głowę, mrużąc oczy. – Nowy odświeżacz powietrza o zapachu spoconego kundla?
- Dosyć tego! – krzyknęłam. Byłam tak wzburzona a przy tym przerażona, że nie mogłam myśleć o niczym poza faktem, że zaraz wybuchnę płaczem. Znowu. – Tak, był tu Jake i doskonale o tym wiesz. Nie musisz do tego… - zrobiłam nieokreślony ruch ręką, nie wiedząc, jak nazwać jego zachowanie. Poniżał mnie, obrażał? Może wyśmiewał? Nieważne, nie było to miłe. – Nie wiem, o co ci chodzi. Skłamałam i przepraszam. Ale zrobiłam to dlatego, że wiem, jak działa na ciebie jego osoba. Chcesz prawdy? Dobrze, powiem ci. Sama byłam zaskoczona, że przyszedł po tylu miesiącach milczenia.
- Dwóch, o ile mnie pamięć nie myli. – dodał cicho, ale go zignorowałam.
- Powiedział, że przyszedł mnie odwiedzić, bo za mną tęsknił. Ja też za nim tęskniłam, bo dla mnie nadal jesteśmy przyjaciółmi. – Mówiłam zdecydowanie, choć starałam się nie podnosić głosu w obawie, że Charlie przyjdzie sprawdzić, na kogo – albo raczej na co – tak zażarcie wrzeszczę. Edward stał w tym samym miejscu a jedynie jego oczy oraz przyzwyczajone do mrugania powieki zdradzały, że nie jest nieruchomym posągiem. Więcej mi nie przerwał, słuchał w milczeniu i czekał aż skończę.
A ja rozkręcałam się coraz bardziej. Mówiłam, jak mi było źle, kiedy Jacob nie podnosił słuchawki, jego ojciec nie wpuszczał mnie do ich domu, jaką miałam nadzieję, że za godzinę, dwie, może jutro w końcu się do mnie odezwie. Zupełnie nie panowałam nad potokiem słów wypływającym z moich ust, nie zauważyłam też, że ze zdania na zdanie mój głos staje się coraz cichszy, ale mimo to nie traci na swojej mocy. W pewnym momencie wysyczałam, że Jake był przy mnie kiedy on, Edward, zwiał sobie na drugi koniec świata bo tak mu się akurat podobało, bo miał takie widzimisię, podczas gdy tutaj, w Forks, o mało nie zginęłam z rąk jego chorych pobratymców. Zdałam sobie sprawę, co powiedziałam dopiero wtedy, gdy mój ukochany najpierw wciągnął ze świstem powietrze a potem odwrócił głowę, zaciskając zęby.
Wykończona, cofnęłam się parę kroków i usiadłam na brzegu łóżka. Przesadziłam. Wiem, że przesadziłam. Nie powinnam była wypominać mu tej sprawy, tym bardziej, że nie miała ona nic wspólnego z tym, o czym teraz rozmawialiśmy. Schowałam twarz w dłonie, łokcie opierając o kolana.
- Przepraszam za to ostatnie – jęknęłam niewyraźnie. – To nie ma nic do rzeczy.
- Czyżby? – usłyszałam jego miękki głos i z wrażenia aż zaparło mi dech. Czy on… On się uśmiechał?! Uniosłam głowę i rzeczywiście, na jego twarzy dostrzegłam nikły uśmiech. Po chwili podszedł do mnie bardzo wolno – jak na wampira – i usiadł obok mnie. Patrzyłam na niego oniemiała, z szeroko otwartymi oczami.
- To ja powinienem przeprosić, zareagowałem zbyt gwałtownie. Po prostu kiedy zapytałem, czy ktoś tu był a ty odpowiedziałaś, że nie, podczas gdy robiło mi się niedobrze od zapachu wilkołaka, nie mogłem się powstrzymać. – westchnął ciężko, tak jak ja, opierając łokcie na twardych udach.
Czy on mnie przepraszał za to, że go okłamałam?
- Więc nie jesteś zły? – zapytałam dla pewności. Zacisnął szczękę.
- Oczywiście, że jestem. Powinienem złamać mu tę jego włochatą łapę a najlepiej wszystkie cztery.
Boże, daj mi siłę.
- Czy nie jesteś zły na mnie – uściśliłam.
- Nie – westchnął. – Wiem doskonale, co się z tobą… jak było ci ciężko. Przepraszam, ta ironia nie była potrzebna. Jacob może tu przychodzić bez względu na to, co o nim myślę. Ale na przyszłość – znów na mnie spojrzał tymi swoimi przenikliwymi oczami koloru płynnego złota, które były teraz śmiertelnie poważne – nie okłamuj mnie, bo po pierwsze ci to nie wychodzi a po drugie nawet nie wiesz… - przerwał, jakby w ostatniej chwili powstrzymał się przed powiedzeniem mi czegoś, czego nie chciał mi mówić. – Po prostu tak będzie najlepiej – dokończył, już spokojniej.
- Czego nie wiem? – zapytałam, zaciekawiona, ale on tylko machnął ręką.
- Nieważne, tak tylko powiedziałem. Bello… - zaczął, ale w następnej chwili zamarł, mrużąc oczy. Spojrzał na mnie i widząc moje pytające spojrzenie, powiedział:
- Charlie.
Rzeczywiście, po kilku sekundach usłyszałam skrzypienie drewnianych schodów.
- Cholera.
Niewiele myśląc, poderwałam się z łóżka i, ciągnąć za sobą Edwarda, podeszłam do szafy, otworzyłam ją i wepchnęłam go między wieszaki. Nie zważając na pełną zaskoczenia minę ukochanego, zatrzasnęłam drzwiczki, sama znowu sadowiąc się na łóżku.
- Bello, proszę… - dobiegł mnie urywany szept Edwarda, który, najpewniej skręcając się ze śmiechu, zdążył już lekko rozkołysać szafę.
- Cicho bądź i nie ruszaj się. – syknęłam w tym samym momencie, w którym ojciec stanął w drzwiach pokoju.
- Co tu się dzieje? Z kim ty rozmawiasz, Bello? – zapytał podejrzliwie, rozglądając się po pomieszczeniu. Spojrzałam ukradkiem na mebel, do którego upchałam Edwarda, ale nie kiwał się już na wszystkie strony. Odetchnęłam w duchu.
- Z nikim, po prostu… uczę się roli. – odparłam wesoło. – Wiesz, mamy przedstawienie w szkole, zgłosiłam się do jednej z głównych ról.
Charlie patrzył na mnie zdezorientowany. Doskonale wiedział, że sama nigdy nie zgłosiłabym się do żadnego przedsięwzięcia, które wymagałoby stanięcia przed grupą większą niż trzy osoby i wygłoszenia nawet jednego krótkiego zdania. Cóż, miał rację. Sama zaśmiewałam się w myślach ze swojego pomysłu, ale lepsze to niż przyznanie, że odwiedził mnie mój chłopak, którego, delikatnie mówiąc, nie darzył zbytnią sympatią.
- Przedstawienie, mówisz? To świetnie. – uśmiechnął się w końcu. – Jakie? Pewnie jakiś dramat Szekspira, sądząc po twoim żywym, podniesionym głosie.
Przełknęłam ślinę, nie wiedząc, czy śmiać się czy płakać. Nagle usłyszałam stukot i oboje, ja i ojciec, spojrzeliśmy na szafę, która delikatnie się zachwiała. Ratujcie mnie!
- Co to było? – zapytał Charlie, chcąc do niej podejść, ale ja już stałam przed nim i wypychałam go stanowczo na korytarz.
- Co? Nic nie słyszałam. Muszę się teraz pouczyć, za jakąś godzinę zrobię obiad, dobrze?
Zamknęłam za nim drzwi i odetchnęłam głęboko. Boże, co za wariactwo, pomyślałam, przymykając na chwilę oczy. Dlaczego to Edward nie może wchodzić sobie, tak jak Jake, przez frontowe drzwi, nie bojąc się, że w każdej chwili możemy zostać przyłapani? Dlaczego za każdym razem musi się chować a ja wymyślać nowe wymówki na odgłosy dobiegające z pokoju? Dlaczego ojciec nie zaakceptuje go po prostu i nie polubi, tak jak lubi Jacoba?
Dlaczego Edward nie może być po prostu zwykłym chłopakiem, człowiekiem?
Zmroziła mnie ta nagła myśl. Nie. To nie byłby mój Edward. A ja nie byłabym taka, jak jestem teraz. A jednak…
Podszedł, wiedziałam to. Poczułam na policzku dotyk delikatniejszy niż muśnięcie skrzydłem motyla. Uniosłam powieki, na wysokości moich oczu dostrzegając guziki jego koszuli. Był tak blisko, że nie mogłam złapać tchu. Uniosłam rękę i drżącą dłonią dotknęłam miękkiego materiału, przez który wyczuć mogłam twardość mięsni oraz chłód wampirzego ciała. To jest mój Edward, pomyślałam z westchnieniem. Nie chcę innego.
- Bello… - bardziej poczułam, niż usłyszałam czuły szept tuż przy swoim uchu. – Mam nadzieję, że powiesz mi, kiedy wystawiacie ten szekspirowski dramat. Chciałbym przyjść na premierę.
Oboje roześmieliśmy się cicho, po czym oplotłam go rękami i przytuliłam głowę do marmurowego torsu. Edward głaskał mnie leniwie po plecach.
- Bello… - powiedział znowu, lecz tym razem innym głosem. Uniosłam głowę, zerkając na niego pytająco. – Nie chciałbym być niegrzeczny, ale czy… Czy mogłabyś się umyć? – wyszeptał, lekko wykrzywiając usta. – Naprawdę śmierdzisz spoconym psem.
Znów przytuliłam twarz do jego ciała, próbując zapanować nad drżeniem mojego, wywołanym zduszonym śmiechem.

Wiedziałam, że coś jest nie tak. Wiedziałam to od pierwszej chwili, gdy zobaczyłam samochód Alice na podjeździe. Był koniec tygodnia a ja wracałam właśnie z zakupów, które miały uzupełnić zapas jedzenia w świecącej już pustkami lodówce.
Alice? Czego tu szuka Alice? Dlaczego jest samochodem? Przyjechała z Edwardem? Może coś zobaczyła? Coś…
Najszybciej jak mogłam, wygramoliłam się z dopiero co odebranej z warsztatu furgonetki i z zakupami w obydwu rękach, weszłam do domu, otwierając przy tym drzwi łokciem. Od razu usłyszałam dźwięczny śmiech przyjaciółki i niższy, męski, czyli mojego ojca. Siedzieli w kuchni przy stole.
- O, Bello, nareszcie jesteś. – Dziewczyna zauważyła mnie i poderwała się z miejsca, by pomóc mi położyć siatki na blacie kuchennym.
- Co ty tu robisz? – zapytałam ze szczerym zdziwieniem, przenosząc wzrok z niej na Charliego i odwrotnie.
- Twoja przyjaciółka przyjechała zapytać, czy puszczę cię do niej na weekend. – odparł wesoło, uśmiechając się do Alice. Cholera, gość wpadł po uszy.
- Na weekend? – spojrzałam na nią wyczekująco, mając nadzieję, że powie mi coś więcej.
- Oh, wiesz, w szkole zapomniałam ci powiedzieć. – trajkotała, wyjmując produkty z toreb. – Urządzam w ten weekend małe pidżama party. Same dziewczyny, zero chłopaków. Chciałabym, żebyś przyszła.
- Same dziewczyny? – zadziwiłam się. – A co z Jasperem, Emmettem, Edwardem…
- Wyjechali z Carlislem, wracają dopiero w niedzielę. Rose też nie ma, pojechała z nimi. – Odpowiedziała na moje nieme pytanie. – Przyjdzie kilka dziewczyn z naszej szkoły. Już kupiłam jedzenie, popcorn, pożyczyłam parę filmów. No, nie daj się prosić. Twój tato się zgodził – uśmiechnęła się z wdzięcznością do Charliego. No tak, pomyślałam, nic dziwnego, przecież Alice owinęła sobie mojego ojca wokół małego palca.
Ale chwileczkę. Edward wyjechał? Gdzie? Na polowanie? Czemu mi o tym nie powiedział? Przecież wczoraj obiecywał, że przyjdzie dzisiaj wieczorem. No i to jedzenie, popcorn, filmy, a do tego Alice zapraszająca którąkolwiek z dziewczyn do swojego domu. Nie, żeby nie mogła lub nie chciała, po prostu nie sądzę, by chociaż jedna z nich odważyłaby się to zrobić.
Dziwne.
- Gdzie pojechali? – zapytałam po chwili milczenia.
- No wiesz, jakieś głupie łażenie po górach czy coś takiego. Zupełnie nie da mnie dlatego pomyślałam o tej weekendowej imprezie.
I dlaczego rozmawia w obecności Charliego, zamiast wyjaśnić mi wszystko w moim pokoju? Co ukrywa?
Jakby czytając mi w myślach, ojciec przeprosił i powiedział, że będzie w salonie. Gdy wyszedł z kuchni, spojrzałam poważnie na dziewczynę.
- Alice, posłuchaj…
- Proszę cię, przyjedź – szepnęła, chwytając mnie za rękę. Czy mi się wydawało, czy jej dłoń lekko drżała? Przeniosłam wzrok na jej palce dotykające mojej dłoni, ale zanim zdążyłam nabrać pewności, ona już je zabrała. – Po prostu przyjedź.

Pół godziny później jechałam już z nią w stronę domu Cullenów. Ze swojego zabrałam wszystko, co mogło mi się przydać na ten weekendowy wypad do wampirzego miejsca. Ze zdumieniem przyjęłam fakt, że Alice rzeczywiście kazała mi wziąć ubranie na zmianę, bieliznę, szczotkę, szczoteczkę do zębów, ręcznik, pidżamę! Co ona knuła?
- O co tu chodzi, Alice? Czego nie chcesz mi powiedzieć? – zapytałam, gdy wyjechałyśmy na drogę.
- Nie wiem, o co ci chodzi. – odparła tylko, uważnie wpatrując się w jezdnię.
- Pidżama party? Przecież wy nie macie łóżek, nie śpicie, skąd ten pomysł? No i gdzie jest Edward?
- W domu, Bello. Porozmawiamy w domu.
- Do cholery, chcę wiedzieć. Powinnam wiedzieć.
- Niekoniecznie. – mruknęła do siebie, ale ja i tak ją usłyszałam.
- Co? Dlaczego niekoniecznie?
- Oh, Bello, nieważne, tak tylko powiedziałam. Siedź spokojnie i daj mi prowadzić, bo nie mogę się skupić.
Zamilkłam, opadając ciężko na fotel pasażera. Nie podobało mi się to. Bardzo mi się nie podobało. Przypomniałam sobie rozmowę z Edwardem sprzed kilku dni, kiedy zbył mnie podobnymi słowami, gdy chciałam się czegoś dowiedzieć. Czegoś, co w moim mniemaniu wyraźnie go poruszyło.
Bello, nieważne, tak tylko powiedziałem…
Nie pozostawało mi nic innego jak siedzieć i czekać aż sprawy same się wyjaśnią.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Powrót - rozdział‚ 1 [NZ], Powrót
powrót - rozdział‚ 2 [NZ], Powrót
Powrót - rozdział‚ 3 [NZ], Powrót
Powrót rozdział‚ 4 [NZ]
Powrót rozdział‚ 8 [NZ]
Powrót rozdział‚ 7 [NZ]
Powrót rozdział‚ 6 [NZ]
powrót- PROLOG [NZ], Powrót
Zmrok rozdział 1 [NZ]
Zmrok rozdział 2 [NZ]
Jego głos rozdział 3 [NZ]
Jego głos rozdział 5 [NZ]
Jego głos rozdział 4 [NZ]
Jego głos rozdział 6 [NZ]
Jego głos rozdział 1 [NZ]
Jego głos rozdział 2 [NZ]
Poison of love (prolog rozdział I) [NZ]
Powrót rozdział‚ 9 [Z]
Impreza rozdział V [NZ]

więcej podobnych podstron