Rozdział Jedenasty
Znalezisko
Pan Jezus kiedyś powiedział,że jak Judejczycy zburzą Świątynię (J.2.19-22), to On odbuduje ją w trzy dni. Nie wiedzieli, że mówił o świątyni Swojego ciała.
Niestety, Kendalla nie da się pozbierać w trzy dni. Za krótko. A czterdzieści sześć lat? Za długo.
Więc jak długo Kendall będzie dochodził do siebie? Tydzień? Dwa? Miesiąc?
Wstałam z parapetu, otrzepując czarną, bawełnianą koszulkę, którą miałam na sobie. Kiedyś Oliver w niej trenował, a teraz ja w niej śpię. Ma tyle takich samych, że jedna w tę, czy we tę nie robi mu różnicy.
Przeszłam cicho do salonu, a potem do kuchnio ścianki. Monotonnym ruchem wyjęłam z szafki szklankę i wlałam do niej wodę.
Spojrzałam na pogrążonego we śnie Tony'ego. Wyglądał tak spokojnie na mojej kanapie. On sam wiele przeszedł. Jakieś dwie próby zabójstwa, dżuma i kilka porwań. Mimo to, nie załamał się i właśnie dlatego nie mogę dać po sobie poznać, że są we mnie jakieś oznaki słabości. Pewnie zaraz przyjdzie Jethro i go obudzi. Pójdą do miejscowej jednostki NCIS i zajmą się sprawą. A ja pójdę do pracy, zarobię kilka tysięcy, pójdę do wujka, odwiedzę Chucka, żeby mu się wypłakać i pójdę do szpitala. Pogadam z Neelą, później z Zatanną i popatrzę jak Kendall śpi.
Dobrze wiedziałam, co tu robią Jethro, Tony i Ziva. Timmy i Abby później do nas dołączą. Jethro ufa tylko im, a tutejszy technik nie bardzo mu odpowiada. Dlatego chce opinii Abby. Niestety, prokurator wojskowy nie wyraził zgody na wysyłkę dowodów do Waszyngtonu. Na razie. Nie było żadnego morderstwa, więc Ducky nie będzie potrzebny. Sama ich wezwałam. Aż za dobrze pamiętam tę chwilę. To trochę jak myślodsiewnia z książek Rowling. Jakbym zwów znalazła się w środku tego wydarzenia.
Otworzyłam teczkę z dokumentami Kendalla. Czułam na sobie spojrzenie Carlosa, który obserwował każdy mój ruch. Dokumentacja Kendalla była spora, chociaż nie tak duża jak moja.
Zaczęłam przeglądać historię. Nagle coś rzuciło mi się w oczy. Agent Leloy Jethro Gibbs? Co tu robi jego nazwisko? I dlaczego przesłuchiwał Kendalla?
Odwróciłam się w stronę Pani Knight, wyciągając z kieszeni zdjęcie Jethra i rozłożyłam je tak, żeby mogła zobaczyć.
-Zna go pani? - zapytałam najspokojniej jak mogłam.
-Skąd masz to zdjęcie? - wykrztusiła drżącym głosem. - Dlaczego je nosisz?
-To mój ojciec chrzestny. Więc go pani zna?
-Tak. On... - Pani Knight przełknęła ślinę. - Bardzo nam pomógł. Kiedyś. Wiele bym dała, żeby móc teraz do niego zadzwonić.
-Nie będzie pani musiała. - oznajmiłam, wyjmując z kieszeni komórkę.
Właśnie wtedy zadzwoniłam do niego bez chwili wahania.
Zalałam rozpuszczalną kawę gorącą wodą i dodałam cukier. Dużo cukru. Tony lubi słodką kawę. Bardzo mocną i bardzo słodką.
Teraz Kendall był już w szpitalu. Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy zobaczyłam go nieprzytomnego w łóżku. Takiego bladego, bez żadnych oznak życia.
Biegłam za Jethrem najszybciej jak tylko mogłam. Pomimo jesieni wieku, wciąż zachowywał świetną kondycję fizyczną, a mnie trudno było dotrzymać mu kroku w chwili słabości.
-Możesz mi powiedzieć, co jest nie tak? - krzyknęłam za nim, nic nie robiąc sobie z karcących spojrzeń pielęgniarek.
-Za chwilę sama się przekonasz.
Wtedy pokazał mi Kendalla po odnalezieniu.
Wyglądał okropnie, delikatnie mówiąc. Był cały posiniaczony i pokaleczony. Krew przesiąkła już przez gazę, która był przylepiona do jego czoła. Spod rękawów szpitalnej koszuli wystawał bandaż, który zaczynał się na dłoniach, a kończył nie wiadomo jak wysoko. Na lewej ręce zostawiono miejsce na igły. Wkłucia z kroplówką, worka z krwią i dializatora.
Podeszłam bliżej i odgarnęłam mu grzywkę do tyłu, która spadała na jego zamknięte oczy.
-W skutek urazu – powiedział cicho Jethro. - Nerki odmówiły posłuszeństwa. Wdało się zakażenie i doszło do sepsy. Na szczęście łagodnej. W jego organizmie jest za dużo potasu, ale to minie. Nerki wrócą do swojej funkcji, kiedy się zagoją.
Klatka piersiowa Kendalla unosiła się i opadała nierównomiernie, jakby, pomimo podawanych leków i tlenu, miał kłopoty z zaczerpnięciem tchu. Położyłam dłoń na jego rozpalonym czole.
Podeszłam do Tony'ego. Postawiłam kubek naprzeciwko jego twarzy i potrząsnęłam delikatnie jego ramieniem.
-Tony, jest ósma. - powiedziałam, lekko podniesionym głosem. - No już. Koniec spania.
Tony przeciągną się jak kot i ziewnął szeroko.
-Nie idziesz do szkoły? - Zapytał, siadając i drapiąc się po tyłku.
-Nie dzisiaj. Teraz wstawaj. Jethro i Ziva zaraz tu przyjdą.
-Stawiam śniadanie w kawiarni, w której masz pierwsze spotkanie. - oznajmił, podchodząc do okna z widokiem na basen.
-Czemu tu nikogo nie ma? - zapytał. - Wczoraj roiło się tu od dzieciaków.
-Ludzie zaczynają się schodzić dopiero po południu. Od rana chodzą do szkoły i na castingi.
-Właśnie, czemu nie chodzisz do szkoły?
-Odrobiłam lekcje na miesiąc z góry.
Ktoś zapukał do drzwi, a potem wszedł przez nie Logan.
-Cześć, pani Knight ma dla was bułki z owocami. - powiedział, stawiając na stole spory pakunek. - Chciała upiec trochę dla Kendalla i odrobinę przesadziła.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Dzięki Logan. - powiedziałam, wręczając mu kopertę od Jethra. - Daj to, proszę Pani Knight.
-Nie ma sprawy. A ta twoja koleżanka w kabaretkach naprawdę zna się na opiekowaniu chorym człowiekiem. Wczoraj Kendall wymiotował jak sobie poszłaś. Dobrze wiedziała co robić. Kiedy już mu przeszło, pielęgniarka rzuciła do niej „Pani też z branży?” Była niezła akcja. Mówię ci!
-Ma na imię Zatanna. - przypomniałam mu z uśmiechem.
Właśnie. Zatanna. Moment, w którym pojawiła się na szpitalnym korytarzu był bardzo w jej stylu. Tak bez uprzedzenia. To do niej podobne.
Ja, Pani Knight, Carlos, Logan i James szczelnie otoczyliśmy doktor Rasgotrę, która próbowała wszystko nam wyjaśnić.
-Nie jestem w stanie powiedzieć jak długo Kendall będzie dochodził do siebie. - oznajmiła na koniec. - Wiem tylko, że Kendall nie może przebywać sam. Ktoś stale musi przy nim siedzieć.
Gustavo i Kelly wstali ze swoich krzeseł.
-To kompletnie niemożliwe. - żachnął się Gustavo. - Gryffin chce serię coverów. Wszystko przygotowane. Zgody od właścicieli, rozpisanie wokali na trójki. Nie uwzględniłem w nim Kendalla, bo wiem, że nie jest w stanie pracować.
-Te covery będą dla Kendalla. - odezwał się nagle James. - Nie wiem, czy by tego chciał, ale coś mi mówi, że musimy.
-Dobry pomysł. - zauważyła Kelly. - Poza tym pani Knight i Laura też pracują przez większość dnia. A szpital to nie jest miejsce dla małych dziewczynek, więc Katie też odpada.
Usłyszałam stukot obcasów. Odwróciłam się w ich stronę. Na korytarzu stała Zatanna w swoim stroju roboczym.
-Słyszałam, że potrzebujecie opiekunki. - oznajmiła, zdejmując swój cylinder teatralnym ruchem. - Zgłaszam się na ochotnika.
Teraz było już po południu. Przy akcjonariuszach starałam się tryskać dobrym humorem, ale nie bardzo wiem, co mi z tego wychodziło.
Teraz pojadę do Chucka, skłamię, że wszystko gra, kupię następny dziewczyński film dla Kendalla, pojadę do szpitala... Może pogadam na korytarzu z Jethro...
Zaparkowałam pod sklepem. Wujek wyjechał za granicę jakieś dwa tygodnie temu, więc na pewno go nie zastanę.
Weszłam do środka i skręciłam do działu z filmami na DVD. Nawet się nie zatrzymując wzięłam pudełko ze zdjęciem Julii Roberts na okładce i podeszłam do Chucka, który siedział za kasą.
-Cześć. - powiedziałam smętnie, rzucając pudełko na blat i szukając gotówki w kieszeni.
-„Mój chłopak się żeni”? - zapytał, skanując kod kreskowy. - Koleżanka ma urodziny?
-To dla Kendalla. - odpowiedziałam. - Nie wiem co to jest, ale może przemocy w tym nie będzie.
Chuck zaśmiał się pod nosem i włożył do kasy pieniądze, które mu dałam.
-Wszystko w porządku? - wyszeptał, oddając mi resztę.
-Jasne. - skłamałam, wychodząc ze sklepu. - Do zobaczenia.
Wybiegłam ze sklepu, wrzucając pudełko z filmem do torebki i wskoczyłam do samochodu, odpalając silnik.
Jechałam szybko. Nie jeździłam wcześniej z taką prędkością. Chyba, że motorem, ale to się nie liczy.
Wolne miejsce parkingowe. Fart. Chyba sama w to nie wierzę. Wysiadłam, gasząc silnik i zatrzasnęłam drzwi.
Idąc korytarzem, spotkałam Zivę pod salą Kendalla.
-Cześć. Co tu robisz? - zapytałam, zdejmując torebkę z ramienia.
-Szef rozmawia teraz z Twoim chłopakiem. - powiedziała półszeptem, kiedy usiadłam obok niej.
-To znaczy, prowadzi przesłuchanie? - uściśliłam, wiedząc, że pod słowem „rozmowa” kryje się coś więcej. - Nie uważasz, że jeszcze za wcześnie na zeznania?
-Jest za wcześnie. Szef powiedział, że to nie jest przesłuchanie. Jest z nim ta twoja wyuzdana koleżanka. Twierdzi, że nie wzięła torby z normalnymi ciuchami. - pokręciła głową, jakby nie rozumiała stylu ubierania się Zatanny. - To na razie rozmowa. Ja też mam wejść, kiedy Tony skończy się odwadniać.
Pokiwałam głową, na znak, że zrozumiałam.
Siedziałyśmy tak jeszcze przez chwilę, dopóki nie dołączył do nas Tony. Wtedy mogłyśmy wejść.
Kendall wyglądał tak jak zwykle. Strasznie blady, maska tlenowa na twarzy, dużo bandaży, plastrów i rurek. Pogłaskałam go po policzku, powodując, że otworzył oczy.
Odruchowo spojrzałam na Jethra i Zatannę, którzy siedzieli w nogach łóżka.
-Nie śpisz? - zapytałam z uśmiechem, ponownie na niego spoglądając. Pokręcił głową.
-Bez leków szybko nie zaśnie. - wyszeptała Zatanna.
Przez dłuższą chwilę wszyscy milczeliśmy. Jedyny słyszalny dźwięk to odgłosy kardiomonitora i oddech Kendalla, który parował na ściankach maski tlenowej.
Odruchowo głaskałam go po głowie. Widziałam, że robi się coraz spokojniejszy i powoli zasypia. Nuciłam mu cicho jakąś francuską piosenkę, którą kiedyś Ben śpiewał mi wieczorami. Nie pamiętałam jej słów, ani nawet tytułu, ale bardzo mi się podobała jak byłam mała.
-Jego stan trochę się polepszył. - odparł nagle Jethro, który wciąż siedział bez ruchu. - Powinien wiedzieć, że...
-Mów do rzeczy, dobra? - przerwałam mu, wiedząc, że to aroganckie, ale inaczej nie mogłam. Z tych nerwów nie mogłam wytrzymać. A świetnie zdawałam sobie sprawę, że próbuje powiedzieć coś konkretnego. On nie lubi owijania w bawełnę i ja też nie.
Jethro wyprostował się na oparciu krzesła.
-Kendall, są z nami agenci David i DiNozzo. - oznajmił już trochę śmielej. - Prowadzą ze mną śledztwo dotyczące Ciebie i Twojego ojca.
Jakie znowu śledztwo? Przecież wszystko jest jasne. Co on znowu pieprzy? Wiem, że brakuje zeznań Kendalla, który jeszcze nie jest w stanie opowiedzieć co się stało. A jego ojciec? Chętnie posłałabym bydlaka na stryczek. Żeby mieć pewność, że już nie skrzywdzi ani Kendalla, ani nikogo więcej. Miałam w głębokim poważaniu jego wyjaśnienia.
Kendall zamrugał powiekami, spoglądając na Zivę i Tony'ego.
-Rozumiem. - wydyszał stłumionym głosem.
-To może my już wyjdziemy. - powiedziała nagle Ziva, ciągnąc za sobą Tony'ego.
Jethro wyszedł za nimi. Wiedziałam, że w ten sposób zaczynają przyzwyczajać Kendalla do swojej obecności. Dobrze znam całą listę i na następnym miejscu jest prokurator. Nie wiem co zrobią z pierwszym spotkaniu z sędzią.
Kendall stawał się coraz spokojniejszy. Wydawało mi się, że zasnął.
Drzwi ponownie się otworzyły i do środka wszedł Carlos.
-Cześć. Co z nim? - zapytał, stawiając na podłodze wiklinowy koszyk ze słodyczami.
Zatanna wstała stukając obcasami. Zobaczyłam, jak zakłada swoją półeczkę ze sprzętem magicznym i znowu odwróciła się w naszą stronę.
-Chciałabym jeszcze skoczyć na pediatrię - odparła nieśmiało. - Jak wyglądam?
Wymieniliśmy z Carlosem spojrzenia. Zatanna stała przed nami, ukazując całą swoją sylwetkę.
-Jakąś spódnicę mogłabyś założyć. - powiedział Carlos, pokazując na jej kabaretki.
-I zrezygnowałabyś z tych bodów, przynajmniej jak idziesz do małych dzieci.
-W sumie... - powiedziała powoli spoglądając na czubki swoich długich butów. - Trochę racji macie, ale nie mam tu innych ciuchów. Zapominałam.
-Poza tym, wyglądasz świetnie – oznajmiłam szybko.
-Bardzo świetnie. - potwierdził Carlos.
-Wspaniale! To co... Zostaniecie przy nim, puki mnie nie będzie?
-Jasne. - odpowiedział Carlos, wzruszając ramionami.
-Daj czadu.
Zatanna wyszła, śmiejąc się do nas bezgłośnie.
Przez dłuższą chwilę nikt z nas nic nie mówił. Dopiero Carlos przerwał milczenie.
-Martwisz się o niej, prawda? - zapytał, patrząc na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami.
-Wszyscy się martwimy. - wychrypiałam, przełykając łzy. - To oczywiste.
Carlos speszył się na moment, jakbym powiedziała nie to co chciałby usłyszeć.
-Nie o to mi chodziło. - pokręcił głową, bawiąc się palcami. - Zachowujesz się inaczej niż my wszyscy. Zupełnie, jakbyś już coś takiego raz przeżyła. To samo Zatanna. Obie zachowujecie się za bardzo... jakby to powiedzieć... profesjonalnie.
Zrozumiałam, co miał na myśli. Musiałam być naprawdę kiepską aktorką, skoro nawet Carlos to zauważył.
-Przepraszam Carlos. - wyszeptałam. - Nie chce teraz o tom gadać. Wybacz.
Carlos tylko pokiwał głową.
Przez cały czas nic nie mówiliśmy. Czas był odmierzany tylko przez kardiomonitor i ciężki, miarowy oddech Kendalla. Nie mam pojęcia, czy upłynęła godzina.
Drzwi otworzyły się z cichym trzaskiem. Wróciła Zatanna.
-Wiecie, że nawet się nie poruszyliście? - zauważyła zdejmując z szyi pasek od półeczki.
Pokręciłam głową z dezaprobatą. Żarty Zatanny nie zawsze roby na mnie wrażenie. A teraz szczególnie nie było mi do śmiechu.
-Przepraszam, muszę na chwilę wyjść. - powiedział Carlos, wyjątkowo grzecznie.
Cicho podniósł się ze stołka i wyszedł z sali.
-Przypomina Olivera, prawda? - zauważyła, siadając naprzeciwko mnie.
-Co masz na myśli? - zapytałam, odchylając trochę koc, którym Kendall był przykryty po same uszy. Domyślałam się, co jej chodzi po głowie, ale mogłam się mylić.
-Przykrywa się szczelnie kocem, żebyśmy nie patrzyli na jego rany. Najchętniej przespałby cały dzień i całą noc, żeby nie myśleć o traumatycznych wydarzeniach, Jest chory i ranny, a mimo to robi co może, żeby o własnych siłach zjeść owsiankę. Nie znałam go wcześniej, ale wiem, że teraz jest w zupełnej rozsypce. I my musimy mu pomóc się pozbierać.
Łzy same lały mi się oczu. Jej wypowiedź zwolniła wszystkie blokady. Pękłam. Nie mogłam już dłużej powstrzymać płaczu.
-Przepraszam.
Podniosłam się ze swojego krzesła i wybiegłam z sali. Przez łzy zobaczyłam jak Jethro obejmuje Panią Knight.