7.
Ponowne spotkanie
Rzeczywiście, łoże było iście królewskie.
Kiedy po przebraniu się już w pidżamę siedziałam na nim z
Edwardem, zapytałam go, czemu kupił aż tak duże, wzruszył tylko
ramionami i powiedział, że chciał, by było mi wygodnie.
Mebel
ustawił na środku pokoju, naprzeciwko drzwi. Dzięki temu wyglądał
on niczym wielka biała wyspa wśród morza szaf i szafek z muzyką.
Podobało mi się. Dodatkowo materac był tak miękki, że dość
znacznie zapadał się pod moim czy Edwarda ciężarem i miałam
wrażenie, jakbym leżała na ogromnej górze puchu. Przeżycie było
naprawdę wspaniałe, więc nie dziwiłam się, że wybrał akurat to
łóżko.
Gdy po wieczornej toalecie oboje siedzieliśmy na
nim, a raczej znajdowaliśmy się w pozycji półleżącej, gdzie
Edward opierał się plecami o ramę a ja przytulona do niego,
ułożyłam głowę na jego piersi, mój ukochany poruszył, po raz
pierwszy od dawna, temat małżeństwa. Gdy tylko zapytał, czy
podjęłam już decyzję na temat ślubu, od razu się wzdrygnęłam.
- Znowu zaczynasz? – burknęłam. – Myślałam, że ten
temat został zakończony.
- Może przez ciebie, ja w dalszym
ciągu nie wiem, co masz przeciwko małżeństwu. – Bawił się
moimi wilgotnymi po kąpieli włosami, układając je w sobie tylko
znany sposób. W tle słyszałam Debussy.
- Mówiłam ci już.
Nie uważam, by było nam potrzebne.
- Tak jak ja nie uważam,
by twoja przemiana była potrzebna, a jednak wywalczyłaś ją sobie
bez mojej zgody.
- Tylko mi nie mów, że ty też ożenisz się
ze mną bez mojej zgody.
- Jasne, przywlokę cię siłą pod
ołtarz i będę torturować do czasu aż nie powiesz, że się
zgadzasz.
Uśmiechnęłam się mimo woli, wyobrażając sobie
tą scenę. Palcami jednej dłoni rysowałam koła na żebrach i
brzuchu Edwarda.
- Bello, mówię poważnie. Skoro ty
postawiłaś na swoim to dlaczego nie chcesz, żebym ja też miał
coś, dzięki czemu będę szczęśliwy?
Zamilkłam.
-
Naprawdę tak ci na tym zależy? – zapytałam po chwili, już mniej
zdecydowanym głosem. Skoro dzięki temu go uszczęśliwię…
-
Wyczuwam lekką ironię w tym, że to mnie, mężczyźnie, bardziej
zależy na zalegalizowaniu naszego związku niż tobie, kobiecie, ale
tak, chciałbym tego.
Bo ja tego nie potrzebuję, chciałam
powiedzieć. Bo i bez tej całej ślubnej szopki kocham cię tak
bardzo, że zapiera mi dech w piersi. Bez tych głupich symboli
małżeństwa, jakimi są obrączki, wiem, że jestem twoja na
zawsze, tak jak ty jesteś mój.
- Zdenerwujemy Chaliego –
powiedziałam tylko i usłyszałam, a raczej poczułam, jak Edward
wziął głęboki oddech.
- Isabello Marie Swan, czy chociaż
przez chwilę mogłabyś przestać przejmować się wszystkimi
dookoła i raz, tylko ten jeden raz pomyśleć o sobie?
Miał
rację. Tak naprawdę bardzo pragnęłam ślubu – o Boże, nie
wierzę, że się do tego przyznałam, nawet sama przed sobą – ale
martwiło mnie to, co powiedzą moi rodzice. Charlie pewnie
przyszedłby na ślub z dubeltówką za marynarką. Mama za to
chybaby się przekręciła, słysząc, że chcę wyjść za mąż w
wieku osiemnastu lat. No i jest jeszcze Jacob. On jest ogólnie
przeciwny utrzymywaniu kontaktu z którymkolwiek z rodziny Cullenów,
o Edwardzie nie wspominając. Nie chciałabym widzieć jego miny w
momencie gdy wręczyłabym mu zaproszenie na nasz ślub.
Małżeństwo
samo w sobie nie jest złe, pomyślałam. Poza zostaniem Panią
Cullen i noszeniem złotej obrączki na palcu, w sumie niewiele by
się zmieniło. Skoro i tak mam zostać wampirem...
Eureka!
-
Edward, pamiętasz naszą rozmowę zaraz po przyjeździe z Włoch? –
zaczęłam podekscytowana.
- Tę w której gdy zapytałem cię
czy za mnie wyjdziesz, odparłaś, że to niepoważne?
- Ty i
ta twoja super pamięć – mruknęłam.
- Oczywiście, że
pamiętam.
- No więc po przemyśleniu wszystkich za i przeciw,
doszłam do wniosku, że takie wyjście mi odpowiada – uniosłam
głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Moje, roześmiane i jego,
zszokowane.
- Masz na myśli to, że zgadzasz się na ślub
przed twoją przemianą?
- Niedokładnie. Odwrotnie.
Edward
zmrużył oczy.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał
ostrożnie.
- To znaczy, że zgodzę się na ten twój ślub
ale pod jednym warunkiem. No, w sumie pod dwoma.
Przewrócił
oczami.
- Już się boję.
- Pierwszy to taki, że
odbędzie się po przemianie. A drugi… - kontynuowałam szybko, bo
widziałam, że Edward już otwiera usta by coś powiedzieć. – Tak
jak wtedy powiedziałam, to ty mnie zmienisz, nikt inny.
Skończyłam
mówić i z uśmiechem czekałam na to, co odpowie. Jednak on
zacisnął tylko zęby i odwrócił wzrok.
- Bello, nie zgadzam
się. To jest nie do przyjęcia.
- Ale dlaczego? – zdziwiłam
się. – Tym sposobem oboje dostaniemy to, na czym nam zależy.
-
Nie, to ty dostaniesz to, na co zależy tobie. Chciałaś zamiany w
potwora mimo moich usilnych sprzeciwów, świetnie, masz to
załatwione a ja muszę się z tym pogodzić bo nie mam innego
wyjścia. Chcesz, żebym to ja cię zmienił, świetnie, zrobię to,
bo nie mam innego wyjścia. Nie chcesz ślubu, a przynajmniej jako
człowiek, świetnie, uszanuję to, bo nie mam innego wyjścia.
Możesz mi powiedzieć, gdzie w tym wszystkim jest miejsce na to, na
czym zależy mnie? – spojrzał na mnie z mieszaniną złości i
żalu.
- Ale przecież…
- Wiesz co, nie chcę już o
tym rozmawiać. Zapomnij, że w ogóle cię zapytałem o małżeństwo.
I tak w końcu będzie tak, jak ty chcesz. – westchnął,
zrezygnowany jak nigdy wcześniej. - Idź spać, już późno.
-
Edwardzie…
- Idź spać.
W końcu zasnęłam, lecz nie
był to spokojny sen.
Następnego dnia z zafascynowaniem
przyjęłam fakt, że dowiem się, co wampiry robią w wolne
weekendy. Jednak po zjedzeniu przeze mnie śniadania, Alice wyzbyła
mnie wszelkich złudzeń co do inności zajęć przypadających na te
dni. Wraz z Jasperem i Edwardem – tak dla bezpieczeństwa –
zabrała mnie do centrum handlowego, gdzie ciągała mnie po
wszystkich możliwych sklepach, każąc przymierzać co drugi ciuch,
jaki tylko wpadł jej w ręce. Gdy zapytałam Jaspera, jak wytrzymuje
z żoną-zakupoholiczką, odpowiedział bezradny, że sam się sobie
dziwi.
Na obiad wróciliśmy do domu, gdzie Esme przyrządziła
dla mnie przepysznego kurczaka w cieście. Zadziwiające jak na
kogoś, kogo odrzuca ludzkie jedzenie. Potem postanowiłam odrobić
lekcje, które miałam zadane na poniedziałek aby nie siedzieć po
nocy w niedzielę, po powrocie do swojego domu, czego, swoją drogą,
byłam pewna. Alice przestała nawiedzać moja twarz, nie miała też
tych dziwnych przebłysków, które nękały ją wcześniej.
Zażartowała, że te wizje to pewnie potrzeba wynikająca z chęci
bym z nimi zamieszkała.
Gdy uporałam się z lekcjami, a
raczej gdy Edward w piętnaście minut odrobił za mnie matematykę,
hiszpański i angielski, oboje zeszliśmy na dół do salonu, gdzie
faceci oglądali telewizję, zaś Esme, Alice i Rose siedziały przy
stole, rozmawiając o czymś z ożywieniem. Ponieważ wyrzucały z
siebie słowa z wampirzą prędkością, jedyne, co słyszałam, to
cichy szmer.
Stanęliśmy w progu, obserwując trzech mężczyzn
oglądających mecz.
- Jak grasz, baranie! – krzyknął w
pewnym momencie Emmett, komentując nieudane odbicie amerykańskiego
baseballisty. – Złaź z tego boiska! Patrzcie tylko, jak on biega.
Tylko nóg nie połam, kaleko!
- Emmett, daruj sobie, on i tak
cię nie słyszy – powiedział jak zawsze spokojny Carlisle.
-
Ciii. Nie pozbawiaj go złudzeń – mruknął Jasper, nie odrywając
wzroku od ekranu.
- Widzieliście to, widzieliście to?! Kto
dał mu w ogóle kij do ręki?!
- On tak zawsze? – szepnęłam
do Edwarda, który kątem oka też zaczął obserwować to, co dzieje
się na boisku.
- Hmmm? Tak, Emmett zawsze przeżywa mecze
baseballu. W końcu to nasz sport narodowy. – uśmiechnął się do
mnie.
- Ćwoku!!!
- Braciszku, pozwól, że ukoję twój
ból i po prostu powiem ci, jaki będzie wynik. – odezwała się
Alice z drugiego końca pokoju.
- Nie, to się w pale nie
mieści, koniec z tym. – Emmett wyłączył telewizor, co spotkało
się ze zdecydowanym sprzeciwem ze strony Jaspera, Carlisle’a, a
nawet Edwarda. – Chodźmy pograć, co wy na to? – zapytał. Widać
było, że posiada masę energii, którą chce jakoś wykorzystać. –
Pada deszcz, pewnie niedługo zacznie się burza. Idealna pogoda.
-
Ja jestem za! – odezwał się Jasper.
- My też! – Rose i
Alice uśmiechnęły się, podchwycając pomysł. Esme pokiwała ze
śmiechem głową na znak zgody.
- Edward, Bella? – zapytał
Carlisle, podnosząc się z kanapy. – Co wy na to?
Edward
spojrzał mnie pytająco, lecz ja potrząsnęłam głową.
- Ja
nie mam ochoty, ale wy idźcie. Ty też, Edward. Ja poczytam książkę…
- Nie ma mowy, w takim razie ja zostaję z Bellą – odparł
swobodnie, zwracając się do ojca. – Ale wy idźcie. Emmett ma
rację, szkoda byłoby zmarnować taką pogodę.
- Na pewno?
Możemy zostawić Bellę tylko z tobą, Edwardzie? A co, jeśli coś
się stanie?
- A co ma się stać? – zapytałam wesoło. –
Wizje Alice zniknęły, prawda? Co oznacza, że nic mi nie grozi.
-
Wizje zniknęły a ja nie widzę nic niepokojącego – potwierdziła
brunetka, wstając. – Myślę, że możemy iść zagrać a ich
zostawić samych - mówiąc to, jej oczy lekko rozbłysły a ja
walczyłam z rumieńcem na twarzy – W razie problemów, choć nic
takiego nie wyczuwam, powinnam je zobaczyć wystarczająco wcześnie,
byśmy natychmiast się tu zjawili.
- No dobrze – zgodził
się w końcu Carlisle, pokonany. – Edward i Bella zostają a wy
przebierajcie się, idziemy zagrać.
Tak więc zostałam
sam na sam z Edwardem w tym ogromnym, białym domu, który
przytłaczał mnie swoją przestrzenią, podczas gdy na zewnątrz
szalała burza.
Był wieczór. Siedzieliśmy w salonie,
oglądając w telewizji wszystko, co tylko się nawinęło, dzieląc
się ze sobą opiniami na temat poszczególnych filmów i seriali.
Ponieważ przekomarzania się z Edwardem zawsze były nad wyraz
męczące, po pewnym czasie zgłodniałam, postanowiłam więc zrobić
sobie lekką kolację. Stałam więc w kuchni przy blacie kuchennym,
krojąc żółtą paprykę, podczas gdy Edward niedaleko mnie opierał
się o niego biodrem i z uśmiechem na ustach śledził każdy mój
najmniejszy nawet ruch. W radiu Jason Wade zaczął właśnie śpiewać
rockową balladę (Lifehouse – „Everything”) mocnym,
lecz kojącym głosem. Wsłuchując się w słowa i melodię, kroiłam
po kolei warzywa – dzięki Bogu Esme wyposażyła lodówkę we
wszystko, o czym tylko śmiertelnik mógł zamarzyć – chcąc je
potem trochę podsmażyć na patelni. Uwielbiałam smażone warzywa.
Były lekkie ale bardzo pożywne.
Znajdź mnie tutaj,
mów do mnie
Chcę cię poczuć, muszę cię słyszeć
Jesteś
światłem, które prowadzi mnie do miejsca
W którym znów
odnajdę ukojenie
Kątem oka widziałam Edwarda,
który bez słowa obserwował moje poczynania. Ubrany dzisiaj w
sprane dżinsy i jasnoniebieską koszulę z podwiniętymi rękawami,
prezentował się wspaniale. No cóż, on zawsze wyglądał
wspaniale. Błyskając białymi zębami za każdym razem, gdy
uniosłam na niego swój wzrok, sprawiał, że niemal cały czas
czułam fascynację połączoną z zażenowaniem. Nic jednak nie
mówił, po prostu patrzył a ja byłam coraz bardziej zakłopotana.
Postanowiłam skupić się na przygotowywaniu posiłku oraz na
słowach piosenki lecącej cicho w radiu.
Jesteś
siłą, która sprawia, że idę
Jesteś nadzieją, która
sprawia, że ufam
Że też puścili akurat taką,
która zamiast mnie odprężyć, powoduje, że jeszcze bardziej się
denerwuję! A Edward nadal na mnie patrzył. Wydawało mi się nawet,
że odległość między nami się trochę zmniejszyła.
Nie
przestawałam kroić warzyw.
Jesteś światłem mojej
duszy
Jesteś moim celem
Jesteś wszystkim
-
Długo jeszcze? – zapytał w końcu, lecz w jego głosie nie było
ani śladu zniecierpliwienia. Był raczej zaciekawiony.
-
Trochę – odparłam, siląc się na normalny ton. – Dokończę
kroić a potem parę minut na patelnię i gotowe. – Zerknęłam na
niego i zobaczyłam jak w zamyśleniu kiwa tylko głową.
-
Dobrze, więc czekam.
Na co? – chciałam zapytać. Na co
czekasz? Dlaczego patrzysz się na mnie, jakbyś…
Nie
zapytałam. Wróciłam do krojenia. Spokojnie, Bello, tylko
spokojnie.
Uciszasz burzę i dajesz mi odpocząć
Trzymasz mnie w swoich dłoniach
Nie pozwalasz mi upaść
Edward wciąż na mnie patrzył. I znowu miałam
wrażenie, że stoimy bliżej siebie. Dużo bliżej niż na początku.
Teraz niemal pochylał się nade mną, ale nie byłam pewna, czy
patrzy na to co robię, czy bezpośrednio na mnie. Nie chciałam
wiedzieć, już teraz ledwo mogłam się skupić.
- Edward,
przez ciebie zaraz obetnę sobie palca – wykrzyknęłam, kiedy
poczułam, że niepostrzeżenie przybliżył się jeszcze bardziej i
stanął bezpośrednio za mną.
- Przepraszam – powiedział,
chociaż słyszałam w jego głosie, że wcale nie jest mu przykro.
Podczas gdy ja, z gorącymi wypiekami na policzkach i zaciętym
wyrazem twarzy próbowałam dokończyć przygotowywanie kolacji dla
siebie, on położył mi dłonie na biodrach i po chwili stał tak
blisko mnie, że bez problemu wyczuwałam jego ciało. Wstrzymałam
oddech, gdy pochylił ku mnie głowę i zaczął nucić wraz z
radiem:
- Jak więc mogę stać tu z tobą i nie być tobą
poruszonym?
Gdy jego zimny oddech owionął moją skórę,
nóż wyślizgnął mi się z ręki. Obiema dłońmi chwyciłam się
blatu. Zadrżałam. Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam wykrztusić
z siebie jednego słowa. Nie panowałam już nad własnym ciałem.
-
Powiesz mi, czy możliwe jest coś lepszego niż to?
Pocałował mnie w szyję, nie przestając śpiewać. Jęknęłam.
Boże, zaraz upadnę.
Zamknęłam oczy, starając się pamiętać
o oddychaniu. Wdech, wydech. Wdech…
Edward odwrócił mnie
twarzą do siebie tak szybko, że chcąc utrzymać równowagę,
musiałam chwycić się jego ramion.
Wyraz jego twarzy sprawił,
że ugięły się pode mną kolana. Ukazywała zarazem wszystko i
nic. Jego błyszczące oczy uwięziły moje spojrzenie i dopiero
teraz zdałam sobie sprawę, jaki mają kolor.
Czarne jak
węgiel. Głębokie niczym ocean. Płonące głodem. Pożądaniem.
Osunęłam się i gdyby nie to, że Edward trzymał mnie mocno
za biodra, wylądowałabym na kuchennej podłodze. Delikatnym ruchem
uniósł mnie i posadził na blacie. Teraz stał między moimi nogami
a nasze usta dzieliły centymetry. Wciąż będąc pod hipnotyzującym
wpływem jego spojrzenia, nie wykonałam żadnego ruchu. Moje dłonie,
którymi nadal trzymałam go za ramiona, lekko drżały. Drżało
całe moje ciało.
Widziałam, że chce coś powiedzieć, że
układa usta w niemej prośbie, rozpaczliwym pytaniu, jednak zbyt
oszołomiony sytuacją, przyciąga tylko moje ciało jeszcze bliżej
swojego.
Nasze oddechy zaczęły się mieszać i w momencie gdy
prawie omdlewająca już z rozkoszy pomyślałam, że dłużej tego
nie zniosę, Edward wpił się w mojej wargi.
Ponieważ
jesteś wszystkim, czego pragnę
Wszystkim, czego potrzebuję
Jesteś wszystkim
Wszystkim
Potężne
uderzenie pioruna – albo huk zderzających się wampirów na
polanie niedaleko stąd - zagłuszyło kulminacyjny moment piosenki
dokładnie w momencie, w którym poczułam jego usta na swoich. Świat
zawirował. Krew szumiąca w moich uszach zagłuszała odgłosy burzy
a smak Edwarda i jego dotyk sprawiał, że nie myślałam o niczym
innym. Oplotłam go nogami w pasie a drżące z podniecenia dłonie
wsunęłam w czuprynę miedzianorudych włosów. Swoimi twardymi,
chłodnymi wargami zmusił mnie do otwarcia ust i już po chwili
nasze języki zetknęły się i splotły we wspólnym tańcu. Gdybym
mogła wydobyć ze ściśniętego pożądaniem gardła choć jeden
dźwięk, pewnie byłby to okrzyk zdumienia i nieoczekiwanej
rozkoszy. Z całą pasją na jaką mnie było stać i jaką
odczuwałam w tym momencie oddałam pocałunek, aż usłyszałam
ciche jęknięcie wydobywające się z gardła ukochanego.
Po
dłuższej chwili jego usta oderwały się od moich i powędrowały
ku szyi. Miałam więc okazję do złapania oddechu, którą
postanowiłam maksymalnie wykorzystać. Jednak gdy wpijając się
wargami we wrażliwe miejsce między szyją a ramieniem, jego dłonie,
dotąd trzymające mnie za biodra, powędrowały ku górze i
zatrzymały się dopiero, gdy dotknęły nagiego ciała pod
materiałem bluzki, znów zapomniałam, do czego służą płuca.
Umieram. Umieram, proszę…
Powiedziałam to głośno?
Chyba musiałam, bo Edward nagle uśmiechnął się z wargami tuż
przy mojej skórze i przytrzymując mnie tak, bym nie osunęła się
z niego, w mgnieniu oka przemieścił się z kuchni do swojego
pokoju. Nie zamykając nawet drzwi, cały czas pieszcząc skórę
ustami, położył mnie na białej pościeli.
Coraz ciężej mi
się myślało, umysł zaczynał się wyłączać w zetknięciu z
tyloma emocjami, które otulały moje ciało. Jednak przez jedną
krótką chwilę zdołałam zmusić się do myśli: Czy on naprawdę
tego chce? Naprawdę się zdecydował?
- Edward… - wydusiłam
wreszcie, chcąc poznać odpowiedź na moje pytanie. W tym samym
momencie dłonie, które zdawały się ignorować resztki zdrowego
rozsądku, zaczęły walczyć z guzikami jego koszuli.
Edward
uniósł leniwie głowę.
- Nie bój się, kochanie –
wymruczał, całując mnie najpierw w jeden policzek, potem w drugi a
na koniec namiętnie w usta. – Wszystko będzie dobrze, nie bój
się. Nie skrzywdzę cię, przysięgam.
To, co powiedział
musiało mi wystarczyć, bo niestety, nie mogłam wydusić z siebie
nic więcej, poza jego imieniem. Powtarzałam je więc szeptem, w
przerwie między pocałunkami.
Umieram? Nie, umarłabym, gdyby
przestał.
Nawet nie zauważyłam kiedy jego koszula znalazła
się na podłodze, podobnie jak moja bluzka. Teraz cała, od szyi po
pasek spodni mogłam czuć jego wspaniałe, marmurowe ciało. Było
nienaturalnie chłodne, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz
przeciwnie, pod jego dotykiem jeszcze bardziej się rozgrzewałam.
Podczas gdy on wyznaczał wilgotny szlak przez obojczyki,
wgłębienie między piersiami aż po granicę między zaróżowioną
skórą a materiałem biustonosza, ja wędrowałam nienasyconymi
dłońmi po jego plecach, co jakiś czas drapiąc go lekko w
odpowiedzi na pieszczotę. Nasze nogi były splecione, uda raz po raz
ocierały się o siebie, wywołując kolejną falę rozkosznych
dreszczy.
To było więcej niż chciałam, więcej niż mogłam
sobie wymarzyć. Po mojej ostatniej próbie uwiedzenia własnego
chłopaka, szczerze powiedziawszy, bałam się chociażby wspomnieć
o tym, w przeświadczeniu, że Edward znowu straci nad sobą
panowanie. Ale teraz… O Boże, teraz stracił panowanie ale w
zupełnie innym znaczeniu. I wcale mi to nie przeszkadzało. A raczej
mojemu ciału, bo choć rozsądek się wyłączył, nadal mogłam
usłyszeć jego echo gdzieś głęboko w środku. Czerwona lampka w
mojej głowe świeciła mocno, niemal mnie oślepiając, ale ja jej
nie dostrzegałam. Mój świat skurczył się teraz do rozmiarów
Edwarda Cullena, jego smaku, zapachu i dotyku.
Poczułam, jak
przesuwa się nade mną, ocierając się swoim ciałem o moje,
wywołując u nas obojga kolejny dreszcz pożądania. Unosząc się
na łokciach, oparł się czołem o moje czoło i spojrzał głęboko
w oczy.
- Chcesz tego, prawda? – wychrypiał. – Powiedz, że
chcesz, proszę.
Oddychając szybko, płytko, wdychałam jego
słodki oddech, od którego zapachu kręciło mi się w głowie.
Widziałam jak za mgłą, słyszałam jak z bardzo daleka. Jedynie
zmysł czucia miałam wyostrzony jak nigdy wcześniej.
O co on
pytał?
- Bello – zamknął oczy i znów swoimi ustami
zaatakował miejsce na szyi, gdzie pulsująca krew była najbardziej
wyczuwalna. – Moja słodka Bello… - w tym wrażliwym miejscu
poczułam najpierw jego wilgotne wargi, potem język.
Krzyknęłam
cicho.
- Moja mała Bello… - jego uścisk się wzmógł,
zaczął wbijać mi place w ciało. Nie zwracałam na to uwagi, w
końcu zdawałam sobie sprawę z tego, jaki jest silny. Ale w
momencie, gdy jego dłonie zaczęły sprawiać mi ból a z jego
gardła wydobywało się coraz głośniejsze warczenie, strach
pokonał pożądanie i zaczął falami rozchodzić się po moim
ciele.
- Edwardzie… Edwardzie, proszę, przestań –
powtarzałam, próbując go odsunąć, ale równie dobrze mogłabym
chcieć gołymi rękami przesunąć Mur Chiński.
On zdawał
się mnie nie słyszeć. Jego palce nadal wbijały się z bólem w
mój brzuch, żebra, ramiona. Z jękiem zaczęłam odpychać jego
ciało, mając jedynie nadzieję, że Edward sam się zorientuje.
-
Edwardzie, to boli. Robisz mi krzywdę!
Bałam się. Byłam
przerażona, bo zrozumiałam, że mój ukochany nie zdaje sobie
sprawy z tego co robi. Chciałam się przekonać, jak daleko sięga
granica jego samokontroli? Proszę, teraz mam odpowiedź. Odpowiedź
oraz wampira, który w każdej chwili może wgryźć się w moje
ciało, chcąc ukoić pragnienie.
Trzęsąc się jak w febrze,
nie rezygnowałam z prób zepchnięcia ze mnie Edwarda, ale
oczywiście nic mi z tego nie przyszło.
- Mmmmm, twoje serce
tak mocno bije, krew tak szybko krąży w żyłach… - mruczał,
zupełnie nie rejestrując moich rozpaczliwych ruchów. W pewnym
momencie poczułam na szyi jego ostre zęby, przesuwające się z
lekkim naciskiem po skórze a potem dziwną, zimną substancję
spływającą z jego ust, połączoną z głośnym warknięciem.
Jad. O Boże. O Boże.
Krzyknęłam przeraźliwie,
rzucając się na wszystkie strony. I wtedy on, jakby rażony prądem,
odskoczył ode mnie. Ciężko dysząc, zerwałam się z łóżka i
próbując zakryć swoją nagość, wbiłam pełne przerażenia
spojrzenie w Edwarda.
Stał z zamkniętymi oczami, plecami
niemal przylepiony do ściany. Zaciskając zęby, próbował nad sobą
zapanować.
- Edward… - zaczęłam, ale zamilkłam, gdy wbił
we mnie pełen gniewu wzrok. Widząc jego tęczówki barwy onyksu,
mimowolnie skuliłam się w sobie.
- Zamknij się! –
wrzasnął, pokazując na mnie palcem, jakby wskazywał winnego. –
Zamknij się, do cholery!
Zadrżały mi wargi.
- Ale…
Nie zdążyłam dokończyć. Edward zerwał się z miejsca i
wybiegł z pokoju ze swoją normalną wampirzą prędkością.
Zostałam sama. Łzy popłynęły mi po gorących policzkach,
kapiąc na białą pościel. Wszystko mnie bolało, łącznie z
sercem. Co za koszmar.
Z trudem sięgnęłam po bluzkę leżącą
koło łóżka, założyłam ją i na drżących nogach wyszłam na
korytarz, chcąc znaleźć Edwarda. Zawołałam go cicho, ale nikt
nie odpowiedział. Zeszłam schodami na dół, rozglądając się na
wszystkie strony. Nigdzie go nie było. Zajrzałam do kuchni. Na
widok porzuconych warzyw stłumiłam w sobie szloch. Nie chciałam o
tym myśleć. Chciałam tylko wiedzieć, gdzie jest Edward. W tym
momencie – zresztą, co tu dużo ukrywać, jak zawsze – mój
instynkt samozachowawczy równał się zero.
Weszłam do
salonu, obracając się wokół własnej osi. Nie widziałam go.
Zawołałam. Nie odpowiedział. Zrozumiałam w końcu, że go nie ma.
Wyszedł. Pewnie chce się uspokoić. Pewnie niedługo przyjdzie i
zacznie mnie przepraszać, pocieszałam się. Na pewno.
Gdybym
była w stanie, westchnęłabym. Ostatni raz spojrzałam w stronę
okien wychodzących na ciemny las i odwróciłam się, idąc do
kuchni z zamiarem dokończenia mojej kolacji. Jednak gdy tylko
przekroczyłam próg pomieszczenia, dobiegł mnie cichy szmer gdzieś
za moimi plecami. Z bijącym sercem odwróciłam się w nadziei, że
Edward już wrócił. Ale nie.
To był ktoś inny.
Pierwsze,
co zobaczyłam, to burza płomiennorudych włosów i czerwona,
krwistoczerwona para oczu wpatrująca się we mnie z ironicznym
uśmiechem.
- Witam ponownie, Isabello Swan.
Ciało
sparaliżował strach a krzyk zamarł mi w gardle.