Rozdział 7
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
SHANE
Kiedy ciecz draug otoczyła mnie, przepłynęła przeze mnie jak syrop, wszystko po prostu… wyblakło na kilka sekund. A potem stało się czarne.
A potem po prostu… obudziłem się.
Zaskoczyło mnie, jak łatwo się obudziłem.
W jednej sekundzie byłem uwięziony w tej lepkiej, grubej, kłującej cieczy – śmierć przez utonięcie w meduzie – a w następnej wyswobadzałem się wolny w górę i znalazłem krańce bańki, która trzymała mnie jako więźnia. Wyciągnąłem moją dłoń, potem łokieć, a potem moja twarz złamała przestrzeń, a ja z trudem zaczerpnąłem powietrze, kiedy wyślizgnąłem się całkowicie wolny. Byłem pokryty śluzem i obrzydliwy i wszędzie pokąsany, ale to nie miało znaczenia. Wysunąłem się z reszty draug i spróbowałem podążać w dół za Claire – ale część niego oddzieliła się i wróciła po mnie.
Zamiast tego wstałem, robiąc po dwa lub trzy kroki na raz. Wyprzedzając go.
I zrobiłem to z powrotem na drugie piętro i dalej szedłem, bo drzwi, które zakotwiczyłem drżały i była tam ciecz pływająca dookoła krańców. Draug były bardzo wściekłe.
Górne piętro.
Uderzyłem w drzwi wyjściowe mocno i potknąłem się o odeskowanie. Na tym obszarze były głównie biura, zamknięte drzwi, a ja musiałem dostać się do głównych schodów w centrum. Musiałem znaleźć Claire, Michaela i Eve i wynosić się stąd, teraz, zanim draug znowu mnie dogonią… ale przeszło mi przez myśl, że jeśli byli za mną, może to dałoby każdemu innemu szansę oczyścić się z nich.
Jeśli tak, to byłoby okej. Nie żebym nie wolał żyć, jeśli by do tego doszło.
Nie wydawało się być żadnych draug płynących swoją drogą w moim kierunku, co było tymczasowym błogosławieństwem. Moje ubrania były przemoczone, a kłucie tylko się pogarszało, jakbym się turlał w milionie malutkich odłamków szkła. Mogłem zobaczyć różowe kropelki krwi rozprzestrzeniające się pod wilgotnym materiałem mojej koszuli. Musiałem się wyczyścić i wysuszyć, szybko; jakiekolwiek kawałki draug były nadal na mnie, próbowały się pożywić, a ja nie miałem pojęcia, co by to znaczyło. Co jeśli one by się dostały wewnątrz mnie? Miałem wizję obcych pasożytów rozrywających klatkę piersiową, co sprawiło że chciałem wyrzygać smak gnijącego szlamu.
Przez ułamek sekundy, to wydawało się takie realne, że było przerażające. Oni mnie zjadają. Zjadają mnie żywcem. A potem w pewnym rodzaju dziwny spokój osiedlił się, bo było ze mną w porządku, żyłem, zamierzałem to zrobić. Po prostu to wiedziałem.
Bo byłem Shane’m Collinsem, a zresztą fakt, że nadal żyłem nadal jakimś cudem trwał.
Ale ubrania musiały zejść.
Kopnąłem drzwi biura i znalazłem szafkę, która miała dodatkowe kombinezony. Rozebrałem się, wytarłem flagą sportową przypiętą do ściany (w końcu, dobry użytek dla pamiątki TPU) i włożyłem kombinezon. Był z grubego, pomarańczowego papieru z refleksyjnymi, białymi paskami na rękawach, na plecach i nogach i akurat ledwo na mnie pasował. Jeśli zrobię wiele zgięć, będzie ciekawie, ale rozdarte spodnie były najmniejszym z moich zmartwień. Kłucie osłabło do ciężkiego, stałego bólu, a ja znalazłem parę ciężkich butów roboczych, które były tylko trochę za małe. Zostawiłem je niezwiązane.
Potem spróbowałem drogi do głównych schodów.
Niedobrze. Draug były w drodze. Wznowiły swoje ludzkie przebrania i wszystkie z nich poruszały się celowo w kierunku głównego wyjścia – gdzie była zaparkowana ciężarówka, prawdopodobnie nadal czekając na mnie, bo wiedziałem, że Claire nie zamierzała odjechać beze mnie. Michael i Eve też by nie chcieli, ale Myrnin? Ten ssący osocze dupek zrzuciłby mnie w ciągu sekundy, a ja to wiedziałem.
- Nad moim martwym ciałem, - wyszeptałem, ale bardzo, bardzo cicho, bo to wszystko było teraz zbyt prawdopodobne. Więc nie mogłem upaść.
To zostało w górę, na dach.
Schody, które wybrałem żeby się tutaj dostać nie szły w górę, ale były rzeczy na szczycie budynku – klimatyzacje, przynajmniej – które ludzie musieli naprawiać, więc gdzieś musiał być dostęp. Znalazłem plan ewakuacji obok milczącej, nieczynnej windy, a on pokazywał dostęp na dach na schodach pożarowych. Skierowałem się w tamtą stronę, poruszając się tak szybko jak mogłem. Draug nie wydawały się teraz zbytnio mną zainteresowane, ale to mogło się zmienić w każdej chwili. Musiałem się dostać do Claire żeby upewnić się, że było z nią w porządku. Pobiegła w dół schodów i może uciekła, ale co jeśli wbiegła w kolejną pułapkę? Co jeśli ją mieli?
Znalazłem drzwi na dach. Żadnych zamków, ale to było niepokojące zgodnie z dużym, czerwonym znakiem. Świetnie; pchanie ich oznaczało, że dawałem draug duży, neonowy znak, który mówił IDIOTA UCIEKA TUTAJ. Niewiele mogłem jednak na to poradzić; był to też dźwięk alarmu i miałem nadzieję znaleźć wyjście, albo zostać tutaj i mieć nadzieję, że mogłem bawić się z rzeczami, które wampiry uważały za przerażające i złe.
Nacisnąłem klamkę drzwi wyjściowych. Alarm zabrzmiał przenikliwym, monotonnym brzęczeniem, które uderzyło mnie jak lodowe ostrze przez moje ucho, a ja pobiegłem ku niemu. Buty wydawały się dziwne na moich nogach, uformowane do równowagi kogoś innego; zimowy chłód i wilgoć szybko wsiąkły w gruby, papierowy kombinezon, a ja miałem wściekłe, sekundowe zmartwienie, że on po prostu mnie rozpuści się koło mnie, jak chusteczka, zostawiając mnie biegającego nago w butach roboczych na dachu, kiedy draug wskazał na mnie i zaśmiał się przed zjadaniem mnie.
Coś mnie zjadało. Przez sekundę, poczułem kłucie, ale to nie było w porządku. Zmieniłem ubrania, wytarłem się. Mogła być reszta draug, ale nie byłaby wystarczająca żeby mnie skrzywdzić.
Było ze mną w porządku.
Nad głową zagrzmiało, a błyskawica zatańczyła w chmurach.
Poszedłem do krańca dachu i zerknąłem. Nie było balustrady; to nie był żaden taras albo balkon – to był po prostu pokryty smołą i żwirem ostry spad o trzech kondygnacjach, prosto na dół na parking.
A duża, kwadratowa, szara, opancerzona ciężarówka nadal stała tam, gdzie ją zostawiliśmy. Oczywiście, że było z nimi w porządku. Wierzyłem w to, wiedziałem to. Tak jak wiedziałem, że nie zostawiliby mnie z tyłu.
Kłucie. Zapierająca dech jego fala, znowu, migocząca przeze mnie, a potem blednąca w falę spokoju. Wszystko jest w porządku. Spójrz, są tutaj. Czekają na mnie. Jest z nami w porządku.
Zobaczyłem drzwi od strony kierowcy otwarte, a Michael wyszedł na stopień przed drzwiami. Nawet w całym tym szarym, przytłumionym świetle, jego okrutny uśmiech zabłysł tak jak jego blond włosy. – Co to za strój więzienny? – krzyknął.
- Znasz mnie. Spędziłem tyle czasu za kratkami, że tęsknię za tą modą. – Spojrzałem na spad. Nie polepszył się ani trochę. – Jestem odcięty, stary. Czy Claire…
- Jest tutaj, wrzeszcząc. Zmusiła nas do zawrócenia po ciebie. Myślę, że jest bliska przebicia kołkiem Myrnina i mnie i może Eve, jeśli nie pozwolimy jej iść ciebie znaleźć, więc uratuj nas, znieś swój tyłek tutaj na dół.
- Uh, chciałbym, ale nie jestem nawet w połowie takim super bohaterem jak ty. A zostawiłem mój kostium Spiker-Mana w domu.
Michael spoważniał. Jednym płynnym ruchem był poza vanem skacząc w górę na dach jak jakiś duży, niebezpieczny kot.
Wpatrywał się w górę we mnie i spokojnym, czystym głosem powiedział, - Skacz.
- Stary, nie skaczę.
- Miałem to na myśli.
- Masz na myśli, że mnie złapiesz jak jakąś starą panienkę w niedoli? Nie ma mowy, stary.
Nic nie powiedział. Ja nic nie powiedziałem. Po prostu spojrzeliśmy na siebie, a potem poczułem wilgotny oddech chłodu z tyłu mojej szyi i wiedziałem, wiedziałem, że draug były tam, powstawały z kałuż na dachu, kapiąc z chmur, nadchodząc cieczą w pośpiechu z klatki schodowej…
Coś mnie zjadało. Część mojego mózgu krzyczała, ale gruba fala spokoju znowu nadeszła, zduszając ją. Wszystko w porządku. Wszystko jest okej. Skacz.
Skoczyłem.
To nie był bohaterski rodzaj rzeczy, nie zrobiłem jaskółki albo nie zrobiłem wojowniczego wrzasku albo czegokolwiek. Właściwie, prawdopodobnie wyglądałem głupio jak cholera. To wydawało się zająć wieczność, ale byłem pewien, że Claire mogłaby powiedzieć mi dokładnie jak długo zajęło mi żeby spaść, prostą matematyką i tym wszystkim, a potem coś zamortyzowało mnie i postawiło na nogi ponownie solidnym uderzeniem, tak łagodnym i szybkim, że to było jakby Michael właściwie w ogóle mnie nie złapał.
Co zrobił, oczywiście, ale udawaliśmy naprawdę mocno, że to się nigdy nie stało.
- Wsiadaj do tyłu, - powiedział mi i zamachnął sobą z powrotem do kabiny ciężarówki. Skoczyłem z góry ciężarówki na ziemię – ał, nawet na mała odległość była ciężka dla moich kolan – i otwarłem tylne drzwi.
Claire walczyła z Myrninem i na Boga, wyglądała jakby mogła właśnie wygrać. Cóż, prawdopodobnie nie, ale z wyrazu na jej twarzy nigdy nie zamierzała się poddać, nigdy. W pewnym rodzaju zamarłem na sekundę, bo nigdy nie widziałem jej tak wyglądającej, tak skupionej i płonącej z wściekłości i po prostu…
Pięknej.
A potem ona zobaczyła mnie, a wyraz twarzy zmienił się i było to coś bardziej niesamowitego. To jest to słowo, z którym zawsze miałem problem w szkole: transcendentna.
Ale to było to, dokładnie tutaj.
Myrnin puścił ją bez słowa, a ona wleciała w moje ramiona tak mocno, że prawie znowu wywaliłem się do tyłu. Cała miała delikatną skórę i była napięta od drżących mięśni. Przytuliłem ją mocno, tylko na sekundę, a potem puściłem żeby zatrzasnąć tylne drzwi i zamknąć je. – Jedź, Mikey! – wrzasnąłem, a potem znowu chwyciłem Claire. Pocałowałem ją. Chciałem ją wiecznie całować. Nie, to nie była prawda – chciałem cholernie o wiele więcej niż to, ale to nie stanie się na tyłach opancerzonej ciężarówki z cholernym wampirem opierającym się o aksamitny tron Amelie, obserwującym nas z wyrazem gdzieś pomiędzy niesmakiem a tęsknotą.
Claire wyglądała przez chwilę niejasno i oniemiało, kiedy ją puściłem, ale chwyciła się – mnie – kiedy ciężarówka się wycofała. – Hej, - powiedziała, - Co ty do cholery masz na sobie?
- Poszedłem na zakupy, - powiedziałem. – Co sądzisz? Prosto z wybiegu.
- Gdzie, w izbie zatrzymań?
Przekomarzanie się było męczące, nagle, więc odwołałem się do prawdy. – Musiałem pozbyć się moich ubrań. Były pełne draug.
Skrzywiła się i odczepiła górę kombinezonu żeby zobaczyć czerwone ślady na mojej skórze. Krwawienie zatrzymało się, przynajmniej, jednak najgorsze ugryzienia przeciekły w papier, sprawiając że wyglądały też uroczyście albo przerażająco, zależnie od tego jaki miałeś humor. Ja, ja po prostu cieszyłem się z tego, że żyję i mam moją dziewczynę trzymającą mnie. Dzisiaj, to było jedno piekło wygranej. – Zraniłeś się gdzieś jeszcze?
- Możemy to zbadać gdzieś indziej niż tutaj, ale sądzę, że ze mną w porządku. Uciekłem czysty. Mam to na myśli jako metaforę, bo naprawdę mógłbym użyć prysznica.
Potem znowu poczułem ukłucie, gorące jak kwaśny deszcz. Uciekłem czysty… Nie, nie mogłem. Nie uciekłem. Nikt nie ucieka. Coś mnie zjada. Wiem to. Czuję to. … Nie. Nie, było ze mną w porządku. Wszystko było w porządku. Claire była tutaj, trzymając się mnie. Wszystko było w porządku.
- Zamknąłeś zawory? – zapytał Myrnin.
- Jeden był oblepiony, - powiedziałem. – Wszystkie inne są zamknięte. Nie sądzisz, że mogą je otworzyć?
- Mało prawdopodobne. Magnus może okazywać wystarczająco fizycznej siły żeby dać radę to zrobić, ale będzie miał o wiele więcej zmartwień, - powiedział Myrnin. – Spłukałem linie azotanem srebra. Nie mogą użyć rur z żadnym bezpieczeństwem. Znacznie ich opóźniliśmy, co najmniej.
Ciężarówka zrobiła trzypunktowy obrót i przyspieszyła, co było ulgą. Bałem się, że draug zamierzały zrobić jakiś końcowy bieg dookoła nas i uwiążą nas wszystkich. Ale z ryczenia silnika, Mikey nie zamierzał w ogóle niczemu pozwolić nas teraz zatrzymać, a jeśli draug chciały roztrzaskać przednią szybę, przypuszczałem, że były zaproszone do spróbowania.
Myrnin usiadł na wygodnym tronie, który był ozdobiony symbolem Założycielki na górze i ciężko westchnął. Uśmiechał się. Też niezbyt zwyczajny widok dla niego – ten miał pewne radosne okrucieństwo w nim, które uszczęśliwiło mnie, że nie kierował go do mnie.
- Słyszycie to? – zapytał nas. Miał zamknięte oczy i swoją głowę odrzuconą do tyłu o ciężkie, aksamitne obicie.
- Czy to draug? – niespokojnie zapytała Claire. – Czy oni śpiewają? Czy to dociera do ciebie czy…
- Nie śpiewanie, - powiedział, a uśmiech rozszerzył się. – Krzyczenie. Krzyczą. I to jest cudowne.
Było w nim coś, pomyślałem z dziwnym, przelotnym chłodem. Myrnin, którego pamiętałem był szalonym dupkiem, ale nie był jakiegoś rodzaju sadystą. Potem znowu, przypuszczałem, że bali się draug od tak dawna, że może mały, makabryczny, zwycięski taniec mógł nie być taki dziwny.
Otworzył oczy i spojrzał na mnie, a przez chwilę było w nim coś złego. Coś w ogóle nie z Myrnina.
To boli. Nie powinno nadal boleć. Coś jest nie tak. Muszę... się obudzić…
Nie. Nie było bólu. Było ze mną w porządku. Wszystko było w porządku.
- Zdecydowanie powinniśmy świętować, że nie umarliśmy, - powiedział Myrnin. – Wierzę, że jesteście wystarczająco dorośli na szampana, czy nie jesteście?
- Tak, - powiedziałem i usłyszałem Michaela i Eve chórem z przodu.
- Nie, - wymamrotała Claire, a jej policzki zrobiły się uroczo różowe. – Oh, daj spokój, już to wiedziałeś. I poza tym, żadne z nas nie jest jeszcze legalnym pijącym.
- Jesteśmy wystarczająco dorośli żeby nosić miotacze ognia, - wskazałem. – I wiatrówki.
- Wiem i nie o to chodzi, że bym to odrzuciła. Chciałam po prostu być… oficjalna. Że nie jesteśmy wystarczająco dorośli na żadne z tego.
Pocałowałem jej czoło, bo to było po prostu… słodkie.
Coś mnie zjada. O Boże. Czuję to… Ból…
Ale to nie była prawda, bo uciekłem. Wszyscy uciekliśmy.
Wszystko było po prostu… w porządku.
Do czasu kiedy sięgnęliśmy Placu Założycielki, rzeczy się działy. Nie mogliśmy ich zobaczyć z tyłu ciężarówki, ale Michael przekazywał stały strumień informacji, kiedy prowadził. Policyjne samochody przyspieszały z zabezpieczonego terenu, zamiast do niego. Słowo, że spłukany azotan srebra liniami zadziałał – zadziałał o wiele lepiej, niż kiedykolwiek się spodziewaliśmy. Draug próbowały uciec, ale były zatrute.
Umierały.
Ty umierasz. Obudź się. To wydawało się moim własnym głosem, krzyczącym wewnątrz, ale to nie miało sensu, w ogóle żadnego sensu. Wszystko szło perfekcyjnie.
Przywracaliśmy nasze miasto.
Następne kilka godzin było zmieszaną plamą. Oliver zignorował nas i kazał nam wracać do pokoju, gdzie spaliśmy, a to było okej, bo po całym niebezpieczeństwie i adrenalinie, byłem zmęczony na śmierć i mogłem powiedzieć, że Claire i Eve także zasypiały na stojąco. Nie sądziłem, że którekolwiek z nas oczekiwało, że to będzie takie… szybkie.
Claire i ja zapięliśmy razem nasze śpiwory i zasnęliśmy razem przytuleni. Myślałem, że spałem solidnie; miałem dobry powód, ale zamiast tego ciągle czułem ostre, kopiące ukłucia, igły ryjące i badające moje wnętrze i nawet mimo że wiedziałem, że to był sen, tylko sen, nic, to trzymało mnie czuwającym.
Skomlącego.
Bojącego się.
Coś cię zjada, Shane.
Nie. Było ze mną w porządku. Wszystko było w porządku.
W końcu się zdrzemnąłem i obudziłem się żeby zastać Amelie stojącą w drzwiach. Niezbyt imponują mi wampiry, ale było coś trochę nie w porządku w staniu twarzą w twarz z Królową Pszczół z głową z łóżka i porannym oddechem. Przypuszczam jednak, że najważniejszą rzeczą było, że była czujna i stała i właściwie wydawało się, że było z nią lepiej. Oliver był z nią, wyglądając jak nachmurzony, czarny kruk, ale myślę, że to było głównie dlatego że nadal liczył na walkę.
Najwidoczniej, nie miał jej otrzymać.
- Magnus jest ranny, - powiedziała nam Amelie. Usiadła, wdzięcznie, na krześle i sprawiła, że wyglądało to, jakby to był jej własny pomysł, zamiast czegoś żeby zapobiec swojemu upadkowi. Miała swoją głowę spuszczoną, co sprawiło że wyglądała na prawie nasz wiek, mimo że nie ma niczego w oczach Założycielki, co przypomina mi młodzież. – Teraz się chowa, a jego niewolnicy draug szybko umierają. Wasze akcje mogły zmienić falę. Nie zapomnę tego.
- Ty, - powiedział Oliver i wskazał na mnie. – I ty. – Michael. – Chodźcie ze mną.
Wymieniłem spojrzenie z moim najlepszym przyjacielem i wzruszyłem ramionami i wstaliśmy i podążaliśmy za dwójką wampirów na korytarz. Claire chciała także iść, ale obiecałem jej, że nie zrobię niczego głupiego – mimo że prawdopodobnie wiedziała, że to była szalona obietnica, usłyszana ode mnie.
Głos wewnątrz mojej głowy wzrósł do ogłuszającego krzyku. Łamiesz swoje wszystkie obietnice. Poddajesz się, ty dupku. Obudź się! To wydawało się jak bycie pogrążonym w lodowatej wodzie i przez odbierającą dech sekundę, nie mogłem oddychać, nie mogłem żyć z kłującym bólem tego.
Michael chwycił moje ramię. – Wszystko okej, stary?
Tak. Oczywiście, że było. Zawsze było ze mną okej, prawda? Wszystko było w porządku.
- Kieruję grupą żeby zabrać Magnusa, - powiedział Oliver mi i Michaelowi na zewnątrz w korytarzu; wspierał Amelie ramieniem pod jej, jakby ją eskortował do jakiegoś fantazyjnego tańca, ale to było oczywiste, że trzymał ją wyprostowaną. – Chcę waszej dwójki z nami.
- Dobrze, - powiedziałem. Zawsze byłem gotowy na dobrą walkę, nawet przeciwko draug – może zwłaszcza przeciwko draug. Nigdy nie wyrzucę z mojej głowy wspomnień Claire leżącej tak sztywnie i połamanie na podłodze Domu Glassów, nawet jeśli było z nią teraz okej. To był najniższy moment mojego życia, w życiu z kilkoma wydarzeniami z nurkowaniem w piwnicy. Ciężko próbowałem nie przeżywać tego, jak się czułem, widząc ją w ten sposób. – Gdzie idziemy?
Oliver nie kłopotał się dawaniem informacji, ale to było typowe. Uzbroił nas, co było miłe – wiatrówki, które wydawały się solidne i zabójcze w moich dłoniach. Potem wpadliśmy w zgodzie z bandą wampirów i nawet tuzinem ludzi – zaskakująco, nowym liderem ludzkiego oporu (wszyscy liderzy oporu byli nazywani Kapitan Oczywisty) był jednym z nich, obnosząc się ze swoim tatuażem kołka nienawidzę-wampirów, ale niosąc tak samo wiatrówkę. Ostrożnie do mnie skinął głową; skinąłem w odpowiedzi. To było jak cała rozmowa dla kogoś takiego jak on.
- Jak cię do tego namówili? – zapytałem go pod nosem, kiedy zaczęliśmy poruszać się w kierunku wyjścia. Amelie obserwowała nas idących, jak królowa wysyłająca swoje wojsko na bitwę – plecy wyprostowane, dłoń podniesiona, błyszcząca, blada i twarda jak diament.
- Tymczasowo, - powiedział kapitan. Jego oczy ciągle wbijały się w wampiry, nigdy nie ufając nawet na sekundę; znałem to uczucie – cholera, żyłem nim. – Wspólny wróg i całe to gówno, ale to nie jest tak, że zapisuję się do bycia najlepszymi przyjaciółmi. To robactwo zabija ludzi. To wszystko, o co dbam. – Obdarował mnie dłuższym spojrzeniem. – Ty?
- Draug skrzywdziły kogoś, na kim mi zależy, - powiedziałem. – I odpowiedzą za to.
To była odpowiedź do przyjęcia, a on szarpnął swoim podbródkiem w zatwierdzeniu – ale jego oczy stały się puste i zimne, kiedy spojrzał przeze mnie na Michaela. Dla niego, Michael był Wrogiem. Zastanawiałem się, czy to kiedykolwiek miało się zmienić. Prawdopodobnie nie, nie póki wampiry same to zmieniały. I stawmy temu czoło, szanse na to były nikłe. Nikt nie lubi rezygnacji z władzy, zwłaszcza rodzaj, który trzyma ich bogatych, bezpiecznych i dobrze nakarmionych.
Kapitan Oczywisty spojrzał w tył, prosto w moje oczy i powiedział, - Coś cię zjada. Obudź się.
Coś cię zjada! Słuchaj!
Znowu zmagałem się z falą, tym razem gorącą i czerwoną zamiast lodowatego zimna i wyszedłem na jej drugą stronę, w spokojne, stałe wody. – W porządku, - powiedziałem mu. – Wszystko jest po prostu w porządku. Wszyscy mamy się okej.
- Jasne że mamy, - powiedział i uśmiechnął się. – Cholernie jasne.
Wampiry przywłaszczyły więcej autobusów do transportu wojska; to przytrafiło się szkolnym autobusom Morganville. Ah, wspomnienia. Tanie siedzenia z błyszczącą skórą pachnące jak roztopione kredki, siki i strach; chciałem zdobyć smarkacza pobitego przeze mnie kilka razy w autobusie takim jak ten, zanim wziąłem za to odpowiedzialność. To było jednak sprawiedliwe; wskoczyłem kiedy Sammy Jenkins z dziewiątej klasy policzkował szóstoklasistę Michaela. Dobre czasy.
Wampiry oczywiście nie przejmowały się nostalgiczną atmosferą, bo otwarły okna i pozwoliły zimnemu, wilgotnemu powietrzu przelecieć przez autobus. Deszcz przestał padać, a chmury przerzedzały się i odpływały żeby ujawnić czyste, błękitne niebo. Mogło się nawet trochę ocieplić, wypalając cienkie kałuże stojące na asfalcie.
Pustynia pozbywała się wody tak szybko, jak spadła. W ciągu dnia, deszcz będzie odległym wspomnieniem. To dlatego wampiry przeniosły się tutaj – bo woda nie zostałaby. To dawało draug coraz mniej miejsc do schowania się.
Toniesz, Shane. Obudź się. Coś cię zjada. OBUDŹ SIĘ!
Tym razem, mogłem to prawie zignorować. Prawie. Z wyjątkiem okropnego, palącego bólu, który nie odszedłby. Nie pozwoliłby mi myśleć.
Mogłem poczuć napięcie i oczekiwanie w wampirach dookoła mnie. Po raz pierwszy w długim czasie, szły na wojnę – przeciwko wrogowi, który polował na nie, zabijał je, od wieków. I były gotowe. Przemoc w powietrzu była gruba, a każdy z nich wyglądał na tak twardego jak nóż z kości słoniowej. Kiedy Michael rzucił na mnie okiem, jego oczy stały się krwistoczerwone. Zazwyczaj to by mnie przestraszyło, albo przynajmniej obrzydziło, ale nie teraz.
Teraz, chciałem żeby moje mogły zrobić to samo, bo to co paliło wewnątrz mnie było tak jaskrawe, jak szkarłat. Chciałem skrzywdzić draug za to, co zrobiły Claire.
Nam wszystkim. Mnie.
To nie jest prawda…
Zamknij się, powiedziałem czemukolwiek, co było w mojej głowie. Nic nie jest źle. Wszystko jest w porządku.
Nikt nie rozmawiał. Nawet nie inni ludzie. Nawet nie Michael. Po prostu koncentrowaliśmy się na tym, co było przed nami.
Walka, prawdziwa, autentyczna, bezpośrednia walka. W pewnym stopniu byłem przestraszony, przestraszony w sposób, w jaki nigdy wcześniej nie byłem, ale byłem teraz częścią czegoś większego. To tak czuło się, kiedy było się w armii, włożyć mundur i nagle być braćmi (i tak, siostrami) z ludźmi, których mogłeś nawet nie lubić w prywatnym życiu? Wyobrażałem sobie, że tak było, teraz, w tym momencie, zabiłbym albo zginął za kogokolwiek w tym autobusie. Nawet wampiry. W pewien sposób to wydawało się złe, ale także wydawało się dobre. Lepsza wersja życia, z którym zmagałem się prowadząc je przez ostatnie kilka lat.
Nawet walczyłbym albo zginął za Myrnina, który siedział w przednim kierunku. Zmienił ubrania. Bardziej go lubiłem kiedy był szalenie ubrany, ale miał teraz czarną skórę, a to wyglądało cholernie niebezpiecznie. Byłem wdzięczny, że Claire nie była tutaj żeby to widzieć. Jakaś część mnie zawsze będzie się martwić tym, co ona do niego czuła, więc lepiej było, że nie widziała go wyglądającego tak twardo. To była moja robota.
Kiedy chmury rozłączyły się, wampiry zamknęły z powrotem okna i przyciemnianie – zresztą dlaczego do diabła było przyciemnianie jako wampirza cecha w szkolnym autobusie? To nie miało sensu…
Obudź się, Shane!
Przyciemnianie odcięło mi widok tego, gdzie jedziemy. Nie żeby to miało znaczenie. Miałem moją wiatrówkę i byłem gotowy żeby zatrząść. To było o wiele prostsze żeby zrobić coś niż po prostu… myśleć.
Bo kiedy przestałem myśleć, wszystko się rozpadło. Zdruzgotane. Rozpuszczone.
Obudź się.
Zatrzymaliśmy się, a wampiry siedzące za mną otwarły drzwi ewakuacyjne; ci z nas w pobliżu wypiętrzyli się przez nie, a wampiry poruszyły się w mignięciu do schronienia w najbliższym cieniu, kiedy ludzie mieli swój czas uporządkowując się tam, gdzie byliśmy.
To była Szkoła Morganville.
Stary gmach nie poprawił się od ostatniego czasu, kiedy chodziłem po halach i uczęszczałem na lekcje. Był brzydki, kiedy został zbudowany w latach pięćdziesiątych i nie stał się ani trochę ładniejszy przez lata. Solidna, kwadratowa, czerwona cegła z łatami, gdzie ludzie (włączając mnie) dodali je, które były pokryte białą farbą (wszystkie uszkodzenia, żadna sztuka). Znak na zewnątrz miał obraz szkolnej maskotki, Żmii; wszyscy wiedzieliśmy, jak głupio ironiczne to było, ale teraz w pewnym rodzaju podobały mi się jej wyblakłe, plastikowe kły błyszczące w słońcu. Napis na znaku mówił ZAMKNIĘTE DO RENOWACJI, ale nie remontowali. Był po prostu zamknięty, jak wszystko inne w Morganville.
Bez uczniów biegających dookoła wyglądał i wydawał się upiornie martwy. Woda kapała z rynien na dachu, ale powoli; gwałtowne deszcze teraz już dawno zniknęły, a kałuże na podwórzu były wysuszone to cienkich skorup wilgotnego piasku pod rzadką, walczącą trawą. Za szkołą było boisko piłkarskie, jedno z najważniejszych miejsc w jakimkolwiek małym Teksańskim miasteczku, ale nie kierowaliśmy się tam, oczywiście.
Wampiry roztrzaskały jedno z dużych stalowo-uzbrojonych okien w cieniu i zaczęły gromadzić się wewnątrz. Dołączyłem z Michaelem i Kapitanem Oczywistym. – Gdzie do diabła idziemy? – zapytał Kapitan Oczywisty, co było – heh – perfekcyjnie oczywistym pytaniem, naprawdę.
A ja znałem odpowiedź, nawet bez myślenia o niej. – Basen. – MHS miała swój własny kryty basen. Byłem w drużynie pływackiej, więc wiedziałem o tym wszystko. To nie był wspaniały basen, a w retrospekcji byłem zaskoczony, że wampiry zostały przekonane do pozwolenia wybudowania w ogóle jednego, ale przypuszczałem, że myślały, że jeden więcej zamknięty kryty basen nie skrzywdziłby ich.
Nie. Zamknęli basen. Osuszyli go. Wypełnili go. Nie ma go już tam. Obudź się, idioto.
Głos w mojej głowie nie zamknąłby się. Oczywiście, że basen tam był. Teraz przetrwałe draug wycofały się w to jedno miejsce, to miejsce, gdzie pływałem i wygrywałem nagrody. To było dla mnie osobiste miejsce, a oni je naruszyli.
Byli uwięzieni.
Tak jak ty jesteś!
Byli opuszczeni z powodu zamkniętych zaworów na rurach i azotanu srebra w wodzie.
Obudź się, Shane!
Zastrzeliłem mojego pierwszego draug w połowie drogi przez korytarz; chował się w klasie i sączył się z cienia żeby chwycić wampirzycę za tył szyi. Wampirzyca wyswobodziła się i tak szybko jak była poza zasięgiem, wrzasnąłem i strzeliłem, a srebrne granulki z wiatrówki rozerwały draug w plusk bezbarwnej cieczy, która wypaliła się na podłodze. Spróbował się zreformować, ale inny wampir – Myrnin, w swojej czarnej skórze – wyjął coś, co wyglądało jak solniczka ze swojej kieszeni i wystukał trochę metalicznego pudru w bałaganie.
Srebro. Posłało skrawki draug w ogień, a kiedy płomień zniknął, nie było niczego poza wilgotną plamą na podłodze.
Myrnin wyszczerzył swoje kły w okrutnym uśmiechu, a my kontynuowaliśmy.
Nic nie zmieniło się w szkole, odkąd ostatnim razem byłem w środku – te same schowki, wgniecione i podrapane; te same drzwi do klas; te same trofea w szafce. Wygrałem przynajmniej dwa z nich.
Nadal tam były z moim imieniem lśniącym na nich.
Nigdy nie wygrałeś żadnych trofeów, Shane. Oczywiście, że wygrałem. Zawsze chciałem je wygrać i zrobiłem to. To fantazja – nie pojmujesz tego? Obudź się!
Około stu draug później dosięgliśmy basenu i nie straciliśmy żadnego z naszego oddziału podczas drogi. Ale basen był inną historią. Strzelanie z wiatrówek naładowanych srebrem w pomieszczeniu pełnym wampirów było dość cholernie niebezpieczne, więc tylko pierwsze i drugie szeregi mogły mieć siłę ognia; reszta z nas musiała zaczekać, aż pierwszy szereg nie będzie się musiał przeładować, a potem my pchnęliśmy się do przodu, upadając na jedno kolano i strzelaliśmy stale w masę draug – identyczne twarze, słodkie i puste nieludzkie z rzeczami drżącymi wewnątrz nich – kiedy podchodzili. Drugi rząd strzelał nad naszymi głowami. Moje uszy stały się szybko zdrętwiałe od łomotania, roztrzaskującego wydzierania się broni, ale nie dbałem o to. To czym się przejmowałem, to sprawienie, że każdy pojedynczy strzał liczył się.
Chciałem Magnusa. Chciałem skurwysyna, który to zaczął, który to uznał, który zabił Claire i prawie zabił mnie razem z nią, nawet mimo że przywróciłem ją z powrotem.
Magnus, oczywiście, nie narażał siebie.
Myrnin się tego domyślił, bo to było to, co Myrnin robił; jak Claire, był bocznym myślicielem, a kiedy reszta nas idiotów Przeciętnych Joe (Przeciętny Joe czyli oryginalnie Average Joe jest używanym głównie w Stanach Zjednoczonych określeniem żeby odnieść się do całkowicie przeciętnej osoby, typowego przeciętnego Amerykanina – przypuszczenie tłumacza) strzelała w draug przed nami, cofnął się w kierunku krańca basenu i przykucnął. Miał w swojej ręce zlewkę, błyszczącą i wypełnioną po brzegi zabójczym srebrem i odłożył ją żeby podpatrzyć pod luźną czapką.
- Jest w wodzie! – krzyknął Myrnin. – Trzymajcie ich zajętych…
Ale nie miał czasu dokończyć czegokolwiek, co zamierzał powiedzieć, bo Magnus sięgnął z wody, chwycił go i pociągnął go na dół.
Upuściłem moją wiatrówkę i pobiegłem po zlewkę, podważyłem wieko i opróżniłem ją do wody.
Srebro wewnątrz wyślizgnęło się do wody rozprzestrzeniającym się, toksycznym strumieniem. Myrnin trzymał coś, co musiało być Magnusem, panem draug, pierwszym draug, i ciągnął go nieubłagalnie w kierunku srebra.
I w nie.
Teraz w ogóle nie mogłem zobaczyć Myrnina, bo woda stała się z ciemnej w czarną, mieszającą się z żywymi żyłami srebra. A potem gotując się.
Wampiry po prostu tam stały, nawet Oliver, wpatrując się w dół w wodę. Nikt się nie poruszał. Kapitan Oczywisty tez nie zamierzał biec na ratunek.
Nie zamierzam kłamać; mogłem ocalić Myrnina. Prawdopodobnie byłem jedynym, który mógł, który mógł przeżyć nurkując w tym gotującym się, wściekłym basenie, gdzie draug umierały.
Ale nie spróbowałem.
Zostawiłem go tam na śmierć.
Tak jak on zostawił ciebie. Pamiętasz? Zostawił cię do zostania zjedzonym. Musisz się obudzić. TERAZ.
Nikt nie zostawił mnie z tyłu. Było ze mną w porządku. Było ze mną po prostu w porządku.
To jest tam w tobie. Jesteś konsumowany, Shane. Zjadany. Nie czujesz tego?
Czułem, przez bolesną sekundę zupełnego horroru. Czułem to rozbierające mnie do naga. Czułem inwazję.
A potem spokój opadł na mnie i wszystko było okej.
Wszystko było okej.
Zawsze.
Zegar biegł po tym szybciej.
Czas pomiędzy basenem a osiemnastymi urodzinami Claire był lekką jak mgiełka plamą; nie pamiętam wiele, ale nic wielkiego też nie zdarzyło się do zapamiętania. Amelie się polepszyło. Wampiry wróciły. Morganville zostało odbudowane. Nic nigdy się nie zmienia, naprawdę – to takie Morganville jest. Po prostu… egzystuje.
Byłem po prostu szczęśliwy. Wszyscy byliśmy… szczęśliwi. Claire opłakiwała Myrnina, ale była szczęśliwa, że nas uratował, szczęśliwa, że umarł jako bohater.
Bohater Morganville.
Męczennik.
Nie jesteś męczennikiem. Jesteś wojownikiem. Więc walcz. TERAZ. Zatrzymaj to!
Wszystko było w porządku.
Jeden rok od dnia ich nie tak udanego przyjęcia zaręczynowego, Michael i Eve w końcu weszli w związek małżeński, w kościele z Ojcem Joe jako przewodniczącym. Amelie dała swoje błogosławieństwo, a ja musiałem ubrać smoking i krawat. Eve była w krwistej czerwieni. Oczywiście, że była. Claire była jedyną, która wyglądała jak panna młoda, naprawdę; miała na sobie jakiś inny kolor, ale naprawdę nie zauważyłem nic z wyjątkiem blasku w jej oczach i uśmiechu na jej ustach, kiedy Michael i Eve pocałowali się pod kwiatowym łukiem. Eve rzuciła bukiet i jak zwykle, jej rzucająca ręka była do dupy, zwłaszcza do tyłu, bo jakimś sposobem dała radę rzucić go do mnie. Posłałem go z powrotem. Po drugiej próbie trafiła Monikę Morrell, Królową Suk, co się nie zdarzy; żaden facet o zdrowych zmysłach nie poszedłby tam.
W pewnym momencie, kiedy przechodziliśmy przez szampan, krojenie tortu i tańczenie, pamiętam Eve kręcącą się w moich ramionach, jasną i wilgotną od potu, a ona spojrzała mi w oko i powiedziała, - To jest kłamstwo, Shane. To wszystko jest kłamstwem, a ty wiesz to głęboko wewnątrz. Obudź się. Musisz się obudzić. – Ale potem zniknęła, tańcząc z Michaelem, a ja zapomniałem.
To było o wiele łatwiejsze żeby po prostu… zapomnieć. Odpuścić. Płynąć.
Myślę, że to było mniej więcej w tym czasie, kiedy pojechałem żeby zobaczyć rodzinę Claire. Jej mama i tata wyprowadzili się z Morganville, z powodu jego problemów zdrowotnych bardziej niż czegokolwiek innego, jednak ona była szczęśliwa mając ich poza walką; w pewnym rodzaju pamiętali Morganville, ale nie wampiry. Pojechałem sam, z pozwoleniem Amelie i skończyłem stojąc przed rodzicami Claire – jej tata wyglądał o wiele zdrowiej, co było dziwne – żeby powiedzieć im, co było w moich myślach.
- Chcę poślubić waszą córkę, - powiedziałem. Prawie tak jak to… żadnego witam, żadnego nagromadzenia, niczego, bo byłem zdenerwowany i to po prostu wyszło.
A pan Danvers uśmiechnął się i powiedział, - Oczywiście, że chcesz. – Było coś wspaniałego w tym uśmiechu i także coś… poza. To było dokładnie to, co miałem nadzieję zobaczyć. I to było… dziwne.
Nie, nie było niczego dziwnego w dostawaniu tego, co chciałem dla odmiany. Zasłużyłem na bycie szczęśliwym. Musiałem być szczęśliwy.
To kłamstwo, Shane. Obudź się.
Pani Danvers powiedziała, - Shane, nie mogła mieć lepszego, młodego mężczyzny. – A jej mąż skinął głową. Patrzyłem na nich w milczeniu przez kilka sekund. Siedziałem w ich salonie, który wyglądał naprawdę jak salon, który mieli w Morganville – ale przecież, zatrzymaliby te same meble, prawda? Nawet rozpoznałem wszystkie obrazki na ścianach. Powiesili je z powrotem w te same miejsca.
Ostatnim razem, kiedy usiadłem z nimi w ten sposób, nie poszło tak dobrze. Oh, nie. Pan Danvers był wściekły, a ja nie obwiniałem go, bo nigdy nie zamierzałem żeby to wszystko poszło tak szybko z Claire, ale powiedziałem, że ją kochałem i miałem to na myśli. Nadal miałem.
- Nie są państwo źli? – w końcu zapytałem. Pan Danvers zachichotał. Brzmiał dokładnie tak jak jeden z tych ojców w starym programie telewizyjnym, zapomniałem którym.
- Oczywiście, że nie, - powiedział. – Dlaczego mielibyśmy? Zawsze byłeś tam dla niej, Shane. Zawsze się nią opiekowałeś. A my wiemy, że ona cię kocha.
Zorientowałem się, że mówiłem, - Co z rzeczami, które powiedzieli państwo ostatnim razem? Że musi poczekać aż do końca studiów? O MIT i karierze i wszystkim?
- Cóż, - powiedziała pani Danvers, z ciepłym, słodkim uśmiechem, którym moja własna matka nigdy mnie nie obdarowywała, mimo że dawała z siebie wszystko, - to decyzja Claire, oczywiście, ale wesprzemy cokolwiek, co ona uważa za ważniejsze.
To wszystko jest takie proste, prawda? Jak sen. Dokładnie jak sen. Obudź się.
Nie chciałem się obudzić. Podobało mi się tutaj.
Zorientowałem się, że potrząsałem dłonią pana Danvers i dostałem uścisk od mamy Claire i obiecywałem żeby pracować z nią przy ślubie i nagle byłem w moim samochodzie – kiedy dostałem samochód? Nie pamiętałem, ale wydawał się, jakbym miał go cały czas, mój własny czarny, lśniący, zamordowany samochód – i jadąc z powrotem do Morganville, z obrączką babci Claire w mojej kieszeni. To był diament z rubinami po obu stronach.
Nie, to był pierścionek twojej mamy. Twój ojciec zastawił go, pamiętasz? Żeby dostać pieniądze żeby odesłać cię z powrotem do Morganville. Nie chciałeś żeby to robił. Nie możesz go teraz mieć, prawda?
Oczywiście, że mogłem.
Żeniłem się.
Jednym problemem było, że nic z tego nie wydawało się prawdziwe, kiedy przyspieszyło do przodu. Nie dni, które mijały we mgle, nie kiedy Michael i Eve wyprowadzili się z ich własnego domu i zostawili mnie i Claire Dom Glassów (i dlaczego zrobiliby to, to był dom Michaela, dlaczego zostawiłby go nam?).
Nowożeńcy potrzebowali swojego własnego miejsca, powiedziała mi Eve i mrugnęła. Ale nie wydawała się już jak Eve. Była prawie… cieniem. Wyświechtana. Wspomnienie kogoś, kogo kiedyś znałem.
Ale Claire… Claire była nadal prawdziwa. Prawda? Nie mogłem już powiedzieć. To było jakbym obserwował nas, nie będąc nami. Podglądacz w moim własnym ciele.
Nie żeby to było złą rzeczą, czasami, ale były inne czasy, kiedy czas po prostu wydawał się ślizgać bokiem, a ściany wydawały się uginać i wszystko migotało… ale to były tylko maszyny w laboratorium Myrnina, powiedziała Claire. Były uszkodzone. Musiała je naprawić. Była teraz za nie odpowiedzialna. Amelie powiedziała, że była mądrzejsza niż Myrnin kiedykolwiek był. Zbawca Morganville.
Obudź się! Nie widzisz, jak złe to jest?
Claire i ja wzięliśmy ślub w kościele przez Ojca Joe, a Eve i Michael byli naszą druhną i drużbą. Eve miała na sobie czerwień, a Michael miał na sobie ten sam smoking, a my staliśmy pod kwiatowym łukiem, tym samym kwiatowym łukiem, pod którym oni wzięli ślub, a kiedy obróciłem się wydawało się, że to byli ci sami ludzie, siedzący w tych samych miejscach, mający na sobie te same ubrania, a wszystko było blade i niejednolite przez chwilę, a ja poczułem panikę rozrywającą mnie…
A potem Claire wzięła moją dłoń. Jej palce wydawały się chłodne i delikatne, ale trochę tez kłuły. Pocałowała mnie i to smakowało słodko, słono i trochę też kłuło, jak cytryna na ranie, ale to była Claire, a ja musiałem to kochać, bo ją kochałem. Złoty pierścionek z diamentem i rubinami zamrugał na jej dłoni, a ona była moją żoną.
Pierścionek mojej mamy. Nie mogę mieć pierścionka mojej mamy – zniknął…
OBUDŹ SIĘ.
Potem wampiry opuściły Morganville. Pewnego dnia po prostu… zniknęły. Amelie zostawiła notatkę, mówiąc że zostawiała nam miasto i e ufała nam że będziemy je prowadzić odpowiednio. Eve odziedziczyła kawiarnię, gdzie pracowała przez tyle lat. Michael został gwiazdą rocka w ciągu nocy i wyjechał w trasę, a ja nigdy nie pomyślałem żeby zastanowić się, jak dawał sobie z tym radę, z piciem krwi i wszystkim, tym bardziej światłem słonecznym. Widzicie, byłem zajęty. Zajęty będąc nowym burmistrzem Morganville. Zasada rodziny Morrellów się skończyła, Richard był właścicielem parceli z używanymi samochodami, a Monica pracowała w salonie kosmetycznym, póki pewnego dnia nie została przejechana przez autobus. Bardzo smutne.
Wymyślasz to, Shane, w swojej głowie. Musisz się teraz obudzić, albo będzie za późno.
A Claire, moja słodka i piękna Claire, zaszła w ciążę sześć miesięcy po tym, jak się pobraliśmy. Pamiętam tylko części tego, małe części, gdzie słuchałem bicia serca dziecka i zobaczyłem USG i Claire w pracy i płaczącą z radości po całych tych wrzaskach, a potem ciężar mojej córeczki w moich ramionach i jej oczy, niebieskie jak woda oczy szerokie i wpatrujące się we mnie.
Miało to wyświechtane piękno, jak stary film i to dalej wydawało się coraz mniej moim życiem i bardziej jak sny, sny, które uginały się na krańcach moich oczu, sny, które rozpływały się, rozpuszczały i chowały w cieniu.
Bo to nie jest realne.
Wtedy to było jak skok w film, żadnego przejścia. Chodziłem, padało, po prostu jasna, zimna mgła, która skraplała się w drobne kropelki na mojej skórzanej kurtce. Drżałem i nie wiedziałem dlaczego byłem na zewnątrz w deszczu, kiedy Dom Glassów był tuż za mną, z jego ciepłymi światłami i Claire uśmiechającą się z okna z moją córką w swoich ramionach. Gdzie szedłem? Co ja robiłem? Poczułem bulgoczące uczucie paniki, a potem skręciłem za rogiem i zatrzymałem się, bo mój ojciec, Frank Collins, stał tam przede mną i powiedział, - Witaj, synu. Próbowałem cię dosięgnąć.
To nie był Frank, który mnie nadużywał, zdradzał i używał. To był Frank, którego nigdy nie znałem, który nigdy nie istniał. Rodzaj człowieka z twarzą Franka i uśmiechem ojca z telewizji, oczami o bezwzględnym kolorze wody na szkle. – Ojcze, - powiedziałem. Nie czułem się w ogóle zaskoczony widząc go, co było dziwne, bo był w pewnym rodzaju martwy. – Jak się masz?
- W porządku, Shane. Słyszałem, że się ożeniłeś.
- Tak.
- Jesteś szczęśliwy?
Powinienem być szczęśliwy. Nie, byłem szczęśliwy. Byłem. – Tak, - powiedziałem. Ból przewałkował mnie, tak jak robił to teraz przez cały czas, gorący i lodowato zimny, kłując, gryząc i ścierając.
Coś cię zjada.
- Cieszę się, że jesteś szczęśliwy, - powiedział. – Zasłużyłeś żeby być. Sprawiłeś, że jestem dumny, Shane.
Przez chwilę milczałem, walcząc z tym. Nie mrugnął. Były łzy ściekające po jego policzkach, co było dziwne, bo mój ojciec nie płakał, nigdy nie płakał, nawet nie wtedy kiedy moja siostra, Alyssa, umarła.
To było tak jakby jego twarz się roztapiała.
- Jesteś martwy, Tato. I nigdy taki nie byłeś.
- Jaki?
- Prawdziwym człowiekiem, - powiedziałem. – Nigdy nie byłeś ze mnie dumny, albo przynajmniej nigdy tego nie powiedziałeś. Zawsze chciałeś więcej. Nigdy nie byłem dla ciebie wystarczająco dobry, nawet zanim nie zabiłem Alyssy.
- Nie zabiłeś jej.
- Powinienem ją ocalić. Ta sama rzecz. Nie powiedziałeś mi tego milion razy?
Łzy były lodowate, a lód się roztapiał. – Przepraszam, jeśli to powiedziałem. Nie miałem tego na myśli, Shane. Zawsze byłem z ciebie dumny.
Kłamca. Kłamca kłamca kłamca kłamca.
Pchnąłem się ku temu, bo tak bardzo jak zawsze chciałem to usłyszeć, zawsze, było coś innego niepokojącego mnie. – Ale ty nie żyjesz. – Frank Collins, który istniał w laboratorium Myrnina był oszustwem, duchem, dwuwymiarowym obrazem, mózgiem w słoiku, nie tą osobą z ciała i krwi, która nawet nie wyglądała w porządku. Sięgnąłem i potrząsnąłem jego ramieniem. Zahuśtał się w przód i w tył, realny w dotyku. – To nie jesteś ty.
- To jest to, czego chcesz, - powiedział nie-Frank. – To jest to, czego zawsze chciałeś. Ojca będącego dumnym z ciebie.
- Chcę prawdziwego życia! – To wyleciało ze mnie krzykiem, a ja wiedziałem, że to było prawdziwe, jedyna prawdziwa rzecz w długim czasie. – Tato, pomóż mi.
- Próbowałem ci pomóc, - powiedział. – Obudź się, Shane. Nie możesz dostać tego, czego chcesz. Czy to nie jest to, co bym ci powiedział? Nie możesz być bohaterem. Nie możesz chcieć wampirów z dala. Nie możesz poślubić idealnej dziewczyny i mieć idealnego, małego dziecka i mieć swojego ojca z powrotem żywego i przekształcić go w model, którego zawsze chciałeś. Ale teraz masz to wszystko. Jakbyś to nazwał?
- Fantazja, - powiedziałem.
- Czy to jest to, czego chcesz?
- Nie.
- Więc obudź się zanim będzie za późno.
Jego oczy były wodą, były pełne wody, a ja poczułem falę oślepiającego przerażenia i nudności. Poczułem znowu to mrowiące palenie, na całej mojej skórze. Nawet mimo że skręciłem za rogiem i pamiętałem skręcanie za nim, mogłem zobaczyć Dom Glassów dokładnie przede mną. Ktoś go pomalował i świecił neonową bielą w deszczu, a Claire patrzyła na mnie przez okno, uśmiechając się, trzymając nasze dziecko.
Jakie było imię naszej córki? Powinienem to wiedzieć. Ale nie wiedziałem. Nie wiedziałem.
Bo ona nie istnieje. Obudź się!
- Ojcze… - spojrzałem do tyłu. Frank zniknął. Był tylko chodnik, szara mgła i deszcz, deszcz spadający na moją twarz, spadający na moją skórę. – Jeśli się obudzę, stracę ich. Mogę stracić wszystko z wyjątkiem nich. Ojcze… - Nie chciałem tego, ale nie chciałem tego opuścić. Nie mogłem. Zacząłem wracać do domu, do Claire, do dziecka, o którego imieniu jeszcze nie zdecydowałem, do przyszłości bez wampirów, gdzie byłem szanowany, ważny, a mój ojciec kochał mnie i…
I wiedziałem, że nie mogłem tego mieć.
Bo jestem Shane Collins i nie dostaję takich rzeczy.
Bo to nie jest takie, jakim jest mój świat.
OBUDŹ SIĘ!
Zrobiłem to.
Była solidna warstwa szkła nade mną, a woda gromadziła się na niej jak perełki i kapała w dół na moją twarz. Byłem zanurzony w wodzie, z wyjątkiem moje twarzy. I wszystko płonęło.
Woda była gruba i robiła się różowa od mojej krwi.
Nie uciekłem draug. W ogóle nigdy nie uciekłem. Niektórzy ludzie widzą swoje życia migoczące przed ich oczami; błysnęło mi do przodu, do wszystkich rzeczy, których nie zobaczę, nie będę miał. Uciekłem do snów.
Byłem więźniem draug.
A one zjadały mnie żywcem.