Nie ma pokolenia lat 70. - twierdzą jego przedstawiciele, ale jednak o nim piszą Trzej autorzy - mieszkający w Krakowie Piotr Marecki i Igor Stokfiszewski oraz wrocławianin Michał Witkowski - ułożyli potężny, liczący ponad 670 stron druku portret "roczników 70.". Na tom składa się antologia utworów, słownik pisarzy i zjawisk literackich oraz blok wypowiedzi krytycznych. Na temat bohaterów książki wypowiadają się autorzy różnych generacji - od 50-letniego Mariana Stali po 20-letniego Wojciecha Rusinka. "Roczniki 70." to pisarze urodzeni w latach 70. Nazwa ma podkreślać, że łączy ich tylko dekada, w której się urodzili, a nie wspólne przeżycie pokoleniowe. Toteż książka staje się siłą rzeczy rejestrem - czasem ciekawych i efektownie zestawionych, kiedy indziej wtórnych gestów literackich. Są więc pisarze, którzy starają się dobrać do rzeczywistości i chwycić ją za gardło, i ci, którzy materią swojego pisarstwa uczynili przede wszystkim język. Jednak tendencją charakterystyczną dla wszystkich jest to, że kierują swoje pisarstwo najczęściej do kręgu wtajemniczonych. Ci wtajemniczeni to w skrajnej wersji grupa przyjaciół, a w łagodniejszej - ludzie mający dostęp do jakiegoś kodu, rozpoznający "mrugnięcia" autora albo utwór, na którym on sampluje, czyli tworzy swój własny tekst. Dlaczego tak się dzieje? Tak "zakodowany" tekst broni się przed komercją, tyle że zarazem słabo funkcjonuje w obiegu czytelniczym. Pisząc w ten sposób, tworzy się elitę, jednocześnie odganiając intruzów tam, skąd przyszli - do krainy ignorancji i niezrozumienia. Większość autorów prezentowanych w "Tekstyliach" ma jeszcze jedną cechę - niechęć do jasnego wyrażania poglądów, do oceny wprost, opowiedzenia się za czymś czy choćby solidaryzowania się z kimś. Taką postawę można oczywiście wywodzić z powszechnego dziś przekonania, że dzieło sztuki nie poddaje się obiektywnej ocenie. Z tym przeświadczeniem idzie w parze niechęć do poczynań poprzedników. Widzą, jak zdewaluowało się słowo, wiedzą, że można przy publicznym przyzwoleniu mówić jedno, a robić drugie, deklarować wiarę w wykluczające się ideały, głosić prawdy, którym się nie hołduje. Jak się przed tym obronić? Choćby tworząc hermetyczne, niedostępne dla profanów języki. Także kryjąc się za naiwnością dziecka albo deklarując swój absolutny brak zainteresowania życiem publicznym. I wszystko to jest w twórczości roczników 70. prezentowanej w "Tekstyliach". Pisarze tej generacji, zniechęceni do instrumentalnego traktowania tradycji, częściej odwołują się do kultury masowej niż do wysokiej, chętniej stosują też schematy, które są bardziej dostępne i atrakcyjne dla ich rówieśników: komiksu, gry komputerowej, filmu fabularnego. Dziś informacje rozchodzą się szybciej, niż tego doświadczali starsi od nich. A zatem jest też większa możliwość naśladownictwa, czerpania ze wspólnych, wielokrotnie zapożyczanych źródeł. Dlatego gdy przyjrzeć się z oddali, roczniki 70. wyglądają na grupę bardziej zwartą, niżby tego chciały i niżby to się wydawało starszym od nich uczestnikom życia literackiego. Ale i tak z tego tłumu już wyłaniają się indywidualności. Zatem na pytanie, czy istnieje pokolenie lat 70., odpowiem: istnieje niepokolenie. Składają się na nie, jak to zwykle bywa, nieliczni artyści i liczni autorzy, których twórczość szybko odejdzie w niepamięć. A co z tego niepokolenia pozostanie? To samo co z wszystkich pokoleń: indywidualności.
Jarosław Klejnocki Więcej o recenzencie
"Tekstylia", imponującą (głównie objętością) antologię tekstów dwudziestoletnich prozaików, poetów i krytyków literatury, uznano przede wszystkim (dosadnie zrobiła tak na przykład Kinga Dunin w tekście "Małolepsi", "Res Publica Nowa" 12/2002) za gest autopromocyjny, pierwszy tak wyrazisty od czasów marketingowych zabiegów twórców z tzw. pokolenia "bruLionu" (m.in. Marcin Świetlicki, Jacek Podsiadło, Marcin Baran, Krzysztof Koehler) z początku lat dziewięćdziesiątych. Zapewne patronuje tej antologii chęć zaprezentowania dorobku "roczników siedemdziesiątych" szerszej publiczności, a żeby taka prezentacja była choć odrobinę skuteczna, trzeba dokonać jej przez przedstawienie całej grupy jako całości. Zweryfikujmy więc od razu: wśród młodych dwudziestoletnich pisarzy próżno szukać jakichś wyrazistych środowisk artystycznych, które dysponują klarownym programem twórczym. "Tekstylia" to raczej panorama osobliwości; pisarze, najogólniej mówiąc dziwaczni, sąsiadują z interesującymi talentami, na przykład Dorotą Masłowską - laureatką Paszportu Polityki 2002, Wojciechem Kuczokiem, nominowanym do Nike 2001, czy, niestety zmarłą tragicznie, Dominiką Kiwerską, niegdyś laureatką konkursu literackiego "Machiny". A wierszom czy fragmentom prozy ambitnej i intrygującej towarzyszą kuriozalne wypociny. Jednym słowem, "Tekstylia" - jak każda zresztą antologia - to książka nierówna. Niemniej jest to jedyna tak zwarta prezentacja naprawdę młodych pisarzy, tych, którzy stanowią nadzieję polskiej literatury na przyszłość. I choć Krzysztof Masłoń w artykule omawiającym wszechstronnie (acz krytycznie) antologię na łamach "Rzeczpospolitej" ("Świat o smaku balonówy" - "Plus Minus" nr 52/2002) uznał tę tezę za szczególnie ryzykowną, to książka jednak warta jest przejrzenia, jeśli chcemy - choćby ogólnie - zorientować się, co słychać wśród debiutantów i co z nich może wyrosnąć. Podobna intencja - z jednej strony przypomnienia, a z drugiej prezentacji - patronuje najnowszej inicjatywie edytorskiej oficyny Lampa i Iskra Boża Pawła Dunin-Wąsowicza (wydawcy głośnej i kontrowersyjnej "Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną" wspomnianej Doroty Masłowskiej). Oto dziesięć lat temu ukazała się słynna w młodoliterackich (i nie tylko) kręgach tzw. fioletowa seria książek poetyckich, którą niegdyś magazyn artystyczny "bruLion" wprowadzał związanych z nim literatów na salony. Z tej rocznicowej okazji Dunin-Wąsowicz wznowił obecnie "Zimne kraje", debiutancki tom poetycki Marcina Świetlickiego, niewątpliwie najgłośniejszego poety z całej "stajni" "bruLionu". W podobnej, fioletowej, szacie graficznej wydał też książki debiutujących poetów, udatnie łącząc dojrzałość z młodością. Spośród nowych, promowanych przez szefa Lampy i Iskry Bożej autorów zwraca uwagę przede wszystkim Michał Kaczyński tomikiem "Warszawa płonie". Ten dwudziestoośmioletni poeta, krytyk sztuki oraz dziennikarz telewizyjnego "Pegaza" pisze wiersze gniewne, emocjonalne, ale też ilustracyjne, portretujące życie miejskie. Jego obrazki Warszawy czy też po prostu wielkiego urbanistycznego organizmu przynoszą dojmująco realistyczny portret miasta, które żyje nerwowo i szybko, które fascynuje i denerwuje jednocześnie. Czyta się je z niewątpliwym zaintrygowaniem, konfrontując rozpoznania autora z własnymi doświadczeniami. Kaczyński tworzy więc poezję nieobojętną, godną uwagi. Oby tylko znalazła swoich czytelników.
KRZYSZTOF MASŁOŃ Więcej o recenzencie
Urodziłem się za późnego Gierka - stawia pierwsze zdanie życiorysu bohater opowiadania Jerzego Franczaka i ten fakt (smutny? radosny?) określić ma miejsce w literaturze i autora tomu "Trzy historye", i licznych jego kolegów po piórze, chóralnie przedstawiających się jako "roczniki siedemdziesiąte". Ich głośną już prezentacją stała się obszerna antologia "Tekstylia", w której postawiono bardzo ryzykowną tezę, że to od tych autorów właśnie zależy przyszłość literatury. I zadane zostało naprawdę ważne pytanie: "czy będzie to jeszcze literatura polska, czy już tylko literatura w Polsce"?
Oczywiście, przede wszystkim chcemy czytać książki ciekawe, dobrze napisane, mądre, a przynajmniej niegłupie, świetnie, jeśli prowokujące do dyskusji, wspaniale - jeżeli odkrywające jakieś prawdy, jakieś wartości, jakieś nieznane dotąd światy. Sęk w tym, że takich książek od dłuższego już czasu w literaturze polskiej nie uświadczy się.
W młodej i najmłodszej literaturze zatriumfował banalizm, czyli pisanie w nudny sposób o nudzie życia. Z niewielką tylko dozą przesady można orzec, że upadek komuny w 1989 r. skazał czytelników rodzimej prozy (w mniejszym stopniu i poezji) na wszechogarniającą nudę, choć - gwoli ścisłości - nie należy zapominać o banalizmie, jaki istniał, zanim jeszcze terminem tym posłużył się Paweł Dunin-Wąsowicz. Jak się zdaje, o nudzie życia w nudny sposób pisywano zawsze i wszędzie.
Gesty, grymasy, miny
A jednak 1989 rok wciąż przypomina o sobie. To wtedy młodzi adepci literatury ostentacyjnie odżegnali się od wszystkiego, co było wcześniej, z pogardą zerkając na cuchnące ścierwo Peerelu, a z politowaniem na literackich kombatantów "Solidarności", jednodniowych bohaterów drugoobiegowych publikacji i powracających do kraju (ciałem lub tylko słowem) emigrantów. Ale w efekcie - na co zwraca uwagę krytyk młodego pokolenia, Michał Witkowski - w latach 90. niewiele się zmieniło. Jak wcześniej pisarze pluli na rzeczywistość komunistyczną, tak po przełomie - przynajmniej politycznym, bo estetycznym, jak się okazało, niekoniecznie - "pluć nie przestali". Zamiast tępych sekretarzy partyjnych mamy mafiosów, zomowców zastąpili dresiarze, wódkę - narkotyki, propagandę - reklama, niewolniczą pracę - bezrobocie. Itd., itp.
Powtarzają się gesty, grymasy, miny. W pierwszej połowie lat 50. o Nowej Hucie śpiewano pieśni, w drugiej - okazało się, że wobec życia w nowohuckich osiedlach piekło Dantego jest niczym. Z kolei w latach 70. "Polak potrafił" wybudować z wielkiej płyty taki np. Ursynów. Otrzymanie tam mieszkania stawało się nieomal świętem. Dziś dzieci tamtych szczęśliwców przy wtórze hip-hopu użalają się nad spapranym życiem, na jakie skazali ich lekkomyślni rodzice, przeprowadzając się do tak straszliwego "blokowiska".
Ursynowski krąg piekła to - znów zacytuję Michała Witkowskiego - "blok, trzepak, potem klub w garażu albo kiosk warzywny (...). Taki blok to jest ewenement i nadaje się do badań dla teoretyków kultury i socjologów". Bardzo to być może, ale wolałbym, żeby nie stał się on dziwnie trwałym "ewenementem" dla młodej literatury.
Jaki jest dorobek tych, którzy swoje miejsce w literaturze znaleźli około 1989 r.? Nie pojawiło się wtedy nowe pokolenie - twierdzi Robert Ostaszewski - "a jedynie kilka wyrazistych postaci: Gretkowska, Magdalena Tulli, Olga Tokarczuk, Filipiak, Stasiuk, Krzysztof Varga... Chociaż zaznaczyć przy tym trzeba, że w latach 90. z najciekawszymi propozycjami w prozie wystąpili pisarze jeszcze starsi, tacy jak Marek Bieńczyk, Zbigniew Kruszyński, Jerzy Pilch czy nawet prozaicy w wieku senioralnym, tacy jak Marian Pankowski czy Andrzej Czcibor-Piotrowski. Jak na tym tle jawią się najmłodsi"?...