WzM 12 Black Dawn 2 rozdział PL

Rozdział 2

 

*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi

 

MICHAEL

 

Tęsknię za moją gitarą.

To brzmiało głupio w mojej głowie i prawdopodobnie było głupie, ale moje palce bolały trzymając jej ciężar. Muzyka zawsze uspokajała hałas wewnątrz mnie, sprawiała że wszystko wydawało się uporządkowane, logiczne, nie tak poza kontrolą i przerażające. Od pierwszego razu, kiedy podniosłem instrument, zdałem sobie sprawę, że te dźwięki, które robią inne osoby, sławne osoby… te mogłyby być moje, moje do kontrolowania, moje do używania do mówienia bez słów. A to było czymś więcej niż magią.

To było przetrwaniem.

Teraz, bez mojej gitary, czułem się nagi, samotny, poza kontrolą. Ale to byłoby głęboko ryzykowne żeby wrócić do domu żeby odzyskać cokolwiek, tym bardziej coś, co każdy widziałby jako nonsens. Może mógłbym dostać się do sklepu muzycznego, gdzie dawałem lekcje; to było dalej na przedmieściach, z dala od miejsca, gdzie zaszywały się draug. Nie ważne, czy był zamknięty. Wampir nie musiał się poważnie martwić o rzeczy takie jak zamknięte drzwi i stalowe zasłony na szybach, a ograniczenia do wejścia nie odnosiły się do sklepów.

Nadal nie mogłem do końca pogodzić się z tym. Byłem wampirem.

Wiem, to nie była rewelacja, właściwie… byłem wampirem już od pewnego czasu, a przed tym, byłem w połowie wampirem, w połowie duchem, uwięzionym w moim domu, zawieszonym pomiędzy życiem a śmiercią. Ale do dzisiaj, nie czułem się tak… źle. Tak obco.

Tak bardzo nie sobą.

Naomi, która interesowała się mną bardziej niż inni, ostrzegała mnie, że to się stanie, że zacznę czuć odległość pomiędzy mną, a ludzkością, którą kiedyś miałem; ostrzegła mnie, że życie tak jak żyłem, próbując nadal być tym, czym byłem, zacznie mnie boleć i boleć ludzi, o których dbałem.

I miała rację. Udowodniłem to, prawda? Straciłem kontrolę. Ugryzłem Eve.

Prawie ją zabiłem.

Koszula, którą dali mi żebym ją założył, żeby zmienić tą przemoczoną wstrętną wodą i mokrą od krwi Eve… ta koszula swędziała. Wydawała się zła. Zdarłem ją przez głowę i rzuciłem ją na podłogę, kiedy szedłem. Kiedy spojrzałem w dół, moja skóra była zbyt biała, żyły zbyt niebieskie. Wyglądałem jak żyjący marmur, i czułem się też tak zimny.

A wewnątrz drżałem. Mój cały świat drżał. To nie były tylko draug, mimo że wszyscy się ich baliśmy… bałem się siebie, tego czym byłem, do robienia czego byłem zdolny ludziom, których rzekomo kochałem.

Miłość. Czy nawet naprawdę wiedziałem teraz, co to znaczyło? Czy kiedykolwiek naprawdę wiedziałem? Co ja do diabła robiłem? Co myślałem, ryzykując jej życie za każdym razem, kiedy byłem w pobliżu niej? Myślałem, że miałem to wszystko pod kontrolą, trzymane, ustalone, a potem… potem wszystkie moje iluzje bycia odpowiedzialnym za potwora złamały się.

Kroczyłem i próbowałem nie myśleć o tym, jak dobrym się to wydawało. Nie zdawałem sobie sprawy, jak na straży, jak spięta, jak desperacko ściśnięta moja kontrola była, póki nie byłem zmuszony jej puścić.

Coś szło bardzo spokojnie wewnątrz mnie, a ja przerwałem moje wędrowanie, bo nadchodziła Eve.

Słyszałem ją idącą w moim kierunku w korytarzu, mimo grubej wykładziny; mogłem wyczuć skórę Eve, indywidualne i delikatne perfumy na niej.

Drzwi otwarły się i zamknęły za mną. Teraz mogłem poczuć brzoskwiniowo pachnący szampon, którego używała i mydło i słoną, gorącą krew pod tym wszystkim.

Nie odwróciłem się.

- Gdzie twoja koszula? – zapytała mnie.

- Swędzi, - powiedziałem. – Nie ważne. Nie jest mi zimno. – Ale było. Pokojowa temperatura, z wyjątkiem kiedy jej skóra ogrzewała mnie. Zimnego jak śmierć. – Zamierzam iść poszukać czegoś innego.

Wtedy się odwróciłem, ale Eve blokowała moją drogę do drzwi. Moje serce już nie biło – w każdym razie nieczęsto – ale nadal czułem, jakby kołek prosto przez nie, kiedy patrzyłem prosto na nią. Stała tam, nieustraszona z podbródkiem podniesionym do góry, z białym bandażem na swojej szyi i szalikiem próbującym zamaskować szkodę, jaką wyrządziłem. To była Eve, w całej postaci – zraniona i ukrywająca to. Gotycki wygląd zawsze był zbroją przeciwko jej strachowi przed wampirami. Retro sukienka w groszki, buty, to wszystko było teraz tylko kolejną formą zbroi. Pewien rodzaj tarczy do trzymania pomiędzy prawdziwą dziewczyną a światem.

I mną.

- To wszystko? – zapytała mnie. – Twoja koszula cię swędzi, a ty zamierzasz wziąć sobie inną? To wszystko, w czym idziesz w tej rozmowie, tutaj.

Nie mogłem jej spojrzeć w oczy. Zamiast tego, usiadłem na łóżku polowym i śpiworze – nie moim, mój był rozdrobnionym stosem puchu. Bawiłem się koszulą w moich dłoniach i włożyłem ją znowu przez głowę. Zresztą to nie ubranie było problemem. To byłem ja swędzący dookoła, pamiętając… pamiętając, jak to było całkowicie poddać się głodowi. Nie powstrzymałem się. Nie powstrzymałbym się. Picie jej krwi było… rozkoszą. Niebem. Teraz, tak blisko, jakbym nigdy do tego nie doszedł.

Myślałem, że rozumiałem o co chodziło w byciu wampirem, aż do tego momentu czystej, czerwonej przyjemności, kiedy chwyciłem Eve i bezmyślnie pożywiłem się. To wydawało się, jakby podłoga załamała się pode mną i moimi założeniami, a teraz swobodnie spadałem, chwytając się życia, które odsuwało się ode mnie w prędkości światła.

Gdyby nie jakoś Claire – podejrzewałem, że używając siły desperacji – odciągając mnie wystarczająco daleko żeby jakieś zdrowe psychiczne powróciło, zabiłbym kobietę, którą kochałem.

Kobietę stojącą teraz dokładnie przede mną, czekającą na moją odpowiedź.

- Nie mogę tego zrobić, - powiedziałem. Słowa wydawały się matowo szare w moich ustach, jak łyk ołowiu i wylądowały na niej tak samo ciężko. Nie patrzyłem na jej twarz – nie mogłem – ale miałem żywy, mentalny obraz cierpienia w jej oczach. I gniewu. – Zostaw to w spokoju, Eve.

- Masz na myśli, zostawienie ciebie w spokoju, - powiedziała i przykucnęła, idealnie zrównoważona na tych śmiesznie pruderyjnych retro szpilkach, żeby wpatrywać mi się w twarz. Jej oczy były duże i ciemne i tak, były nawiedzone i pełne bólu, bólu który spowodowałem ja, teraz powodowałem. – Michael, to nie była twoja wina, ale skrzywdziłeś mnie i musimy o tym porozmawiać, zanim to wejdzie… wewnątrz nas. Wiesz co mam na myśli, prawda?

Wiedziałem. I to już było wewnątrz nas. W każdym razie wewnątrz mnie, wyżerając jak kwas, palący, skwierczący i toksyczny. – Porozmawiać o tym, - powtórzyłem. – Chcesz o tym porozmawiać.

Skinęła głową.

- Chcesz rozmawiać o tym, jak chwyciłem cię i rzuciłem na dół i odebrałem ci coś bardzo osobistego, kiedy krzyczałaś i próbowałaś walczyć ze mną, - powiedziałem. – Jak ktoś inny mnie powstrzymał, bo zachowywałem się jak zwierzę.

Nie była idiotką, moja Eve; wiedziała, co mówiłem i zblakła prawie tak bardzo, jakby była w swoim Gotyckim makijażu. – Michael, nie zgwałciłeś mnie.

- To jest dokładnie to, co zrobiłem, - powiedziałem. – Wiesz jak Shane to nazywa? Gwałt kłami.

- Shane nie ma pojęcia, o czym mówi. – Jednak słowom zabrakło trochę siły, a Eve brzmiała na bardziej niż odrobinę wstrząśniętą. – Ty po prostu – nie byłeś pod kontrolą, Michael.

- Więc to jest teraz żywa wymówka dla mnie, kiedy nie jest dla żadnego innego faceta tam, który kogoś krzywdzi? – Chciałem jej dotknąć, ale szczerze nie ośmieliłem się. Otwarła usta, ale nic się nie wydobyło i w końcu po prostu je zamknęła. Jej oczy wypełniły się łzami, ale odgoniła je mruganiem. – To nie jest wymówka i wiesz to. Nie może nią być, jeśli mamy być razem.

- Byłeś ranny. Nie byłeś świadomy. To ma znaczenie, Michael.

Wyciągnąłem i położyłem moją dłoń na jej ramieniu – z wampirzą szybkością, nie próbując jej zwolnić. Obije czuliśmy szarpnięcie, kiedy próbowała się odsunąć, zanim nie odzyskała kontroli nad swoją instynktowną reakcją.

To udowodniło moje stwierdzenie, a ona to wiedziała.

- Eve, drgnęłaś, kiedy cię dotknąłem, - powiedziałem. – Odsunęłaś się. Pamiętasz, jak to było mieć mnie raniącego ciebie, przytrzymującego cię, nie wiedząc czy kiedykolwiek zamierzałem przestać, albo czy zamierzałem zabić cię, kiedy skończę. Oczywiście, że to ma znaczenie. To ma znaczenie dla nas oboje.

- Ja… - Słowa zamarły w jej ustach, zanim mogła je wymówić i po prostu wpatrywała się we mnie. Bo oczywiście miałem rację. Widziałem to, a ona to wiedziała.

- Nie ma znaczenia, czy to była moja wina czy nie, czy byłem świadomy czy po prostu chorym draniem, który zgasł na tym, - powiedziałem. – Jestem wampirem, Eve. A to jest to, co robimy. Zabieramy krew ludzi. Czasami oni ją oferują, a to jest miłe, to naprawdę wygodne, ale czasami po prostu zabieramy to, czego chcemy. Fakt, że to jest instynkt, nie usprawiedliwia tego. To wszystko kończy się na końcu tak samo: z tobą zranioną, może zabitą, nawet mimo że cię kocham. Po prostu jakby próbowali powiedzieć nam od początku. Jesteśmy tragedią czekającą na zdarzenie się.

- Nie! – Pochyliła się do przodu i spróbowała otoczyć swoje ramiona dookoła mojej szyi, ale jestem wampirem; chwycenie mnie nie jest tak łatwe, kiedy nie chcę być chwycony. Przesunąłem się w tył tylko wystarczająco i zanim ona mogła zarejestrować fakt, że zrobiłem to, trzymałem jej przedramiona w moich dłoniach. Mocno. Drgnęła a ja poczułem to drżące całą drogę przez jej ciało, ale nie spróbowała się odsunąć. – Michael, nie, nie rób tego. Po prostu potrzebuję czasu, to wszystko. To po prostu zdarzyło się ostatniej nocy. Daj mi trochę przestrzeni żeby poradzić sobie z tym, a będzie ze mną…

- W porządku? – Pozwoliłem moim oczom powoli stać się czerwonymi. Pozwoliłem moim kłom ukazać się. – Naprawdę. Będzie z tobą w porządku ze mną, takim.

Teraz się odsunęła. Mocno. A ja jej nie puściłem. Jej siła była niczym w porównaniu z moją, nie tutaj, gdzie miałem wpływ. – Próbujesz mnie przestraszyć, a to nie będzie działać!

Puściłem jej jedną rękę i użyłem paznokcia żeby przeciąć szalik z jej szyi. Ślady krwi na bladym kwadracie bandażu sprawiły, że coś we mnie zawarczało, głęboko wewnątrz i nawet mimo że byłem niechętny tej bestii, wiedziałem także, że nie mogłem trzymać jej w klatce na zawsze.

To dlatego Morganville miało licencje na polowania i pozwalało wampirom polować dokładnie regulowanych zasadach. Bestia była powodem, dla którego Amelie pozwalała na niektóre miary przemocy w Morganville – bo bez nich, stawaliśmy się toksyczni. Tak jak ja stałem się toksyczny, dla Eve.

- Przestań, - powiedziała. Jej głos nie brzmiał teraz tak silnie. – Pieprzyć to, ty dupku, przestań!

- Czy to nie jest to, co powiedziałaś mi ostatniej nocy? – zapytałem ją i potrząsnąłem nią, mocno. – Czy to nie jest to? Czy przestałem, Eve? Przestałem?

Wykręciła się i uderzyła mnie w twarz. To nie bolało, ale eksplozja nagłego ciepła na mojej skórze od niej sprawiła, że zamrugałem. Puściłem jej drugą rękę. Odchyliła się a potem, nagle, coś dźgnęło mnie. Nie w serce, ale po boku, a uczucie tego wsuwającego się było zimne, okropne i jeszcze także palące.

Srebro.

Spojrzałem w dół. Był tam mały, srebrny nóż wbity w mój prawy bok do rękojeści. Skóra zaczynała tlić się i palić dookoła niego.

Eve oddychała teraz z trudem i były łzy spływające po jej twarzy, ale wyglądała jednocześnie na bardzo twardą. Nieustępliwą.

- Mogę cię powstrzymać, - powiedziała. – Zawsze mogę cię powstrzymać, jeśli muszę, Michael, cholerny ty. Mogłam włożyć to w twoje serce, bo nie byłeś na to gotowy, bo zawsze będziesz podatny na mnie, nawet jeśli nie chcesz być. Więc nawet jesteśmy. Bo zawszę będę też w ten sposób na ciebie. To się nazywa zaufanie. To się nazywa miłość. – Chwyciła nóż i szybko go wyjęła, a ja dławiłem się i opadłem bokiem na śpiwór.. Boże, to bolało. Okropnie. Zadrżałem i wiłem się, kiedy wpływ srebra kontynuował uderzanie mnie, ale to nie była fatalna rana – nawet nie bliska. Wybrała swoje miejsce, a czas uderzenia, bardzo dobrze. I w dziwny sposób, kochałem ból. Potrzebowałem go.

Zasługiwałem na niego.

- Słyszysz mnie, Michael? Nie próbuj nawet myśleć, że jesteś jedynym dupkiem w pokoju. Nie pozwolę ci ponownie mi tego zrobić, nigdy, więc możesz przestać mieć obsesję na punkcie tego, jak cholernie silny jesteś i jak słaba ja jestem. Nie jestem słaba. Pieprz się za nawet myślenie tak. Przebolej, swój wampirzy niepokój i swoje silne potknięcie się.

Wstała na nogi, wpatrując się we mnie przez chwilę, potem odeszła ze srebrnym nożem lśniącym w jej dłoni.

Zaczerpnąłem tylko wystarczający wdech żeby odetchnąć z trudem, z prawdziwym zaskoczeniem, - Szalonym jest teraz powiedzieć ci, że cię kocham?

Nawet nie przerwała. – Zważywszy, że właśnie cię dźgnęłam? Tak, wydaje się trochę dziwne.

- Kocham, - powiedziałem i znowu położyłem moją głowę. – Boże, Eve. Tak bardzo cię kocham, że to mnie zabija. Nie chcę po prostu żeby to zabiło też ciebie.

Patrzyłem jak odchodzi, wolnymi i pewnymi krokami, kobieta całkowicie pod kontrolą samej siebie i tego, co czuła.

Po prostu nie wiedziałem, co to było, ale obawiałem się… obawiałem się, że to już nie była miłość.

Opadłem na bok, zamknąłem oczy i spróbowałem wyzdrowieć.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
WzM 12 Black Dawn 9 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 3 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 8 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 6 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 1 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 9 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 7 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 1 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 4 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 5 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 6 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 7 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 3 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn pierwsze próbne rozdziały PL
WzM 12 Black Dawn 11 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn pierwsze próbne rozdziały PL
WzM 12 Black Dawn 10 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn pierwsze próbne rozdziały ENGLISH
WzM 12 Black Dawn pierwsze próbne rozdziały ENGLISH

więcej podobnych podstron