Rozdział 6
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
CLAIRE
- Powinna już wrócić, - powiedział Michael., sprawdzając swoją komórkę, kiedy podążali za Myrninem z laboratorium w jeszcze inny labirynt korytarzy. – Claire. Ty napisz do niej.
- Jej komórka nie zadziała, - powiedziała Claire. – Ludzka sieć nadal jest wyłączona, z wyjątkiem dla policji i ratowników. – Wampirza sieć była, oczywiście, w pełni operacyjna… przynajmniej teraz. – Może jeden z facetów z nią…?
- Nie wiem, kim są, - powiedział Michael i zmarszczył się na ekran. – Powinna być z powrotem.
Tym, co naprawdę miał na myśli było, że on powinien być z nią, pomyślała Claire, ale nie powiedziała tego na głos. – Jest z nią okej, - zapewniła go. – Eve zna swoją drogę po mieście, tak jak ty. Tak jak Shane. – To była prawda, ale wiedziała że nie była szczególnie komfortowa. Draug reprezentowały całkowicie nowy wymiar zagrożenia, na którego podjęcie nawet tubylcy z Morganville nie byli w pełni przygotowani. – Ma masę wampirzej siły ognia.
- Tak, - powiedział łagodnie, a przez chwilę zobaczyła błysk czerwieni w jego niebieskich oczach. – Spójrz, jakie to się okazało wcześniej.
Ałć. Miała nagłą, żywą wizję jego przykucającego nad nieruchomym ciałem Eve, jego kłami w jej szyi. Wyraz jego twarzy, zdesperowany i bezbożnie cieszący się z tego… to ją przerażało. Nie mogła sobie wyobrazić, jak to było być teraz w jego głowie, albo w Eve. Ten moment zniszczył wszystkie oczekiwania, jakie mogli mieć wobec siebie.
- Będzie z nią okej, - powiedział Shane. – Pomartwmy się o nas, bracie. Bo nieważne jak wiele z małej operacji Myrnin chce nam powiedzieć, to nie jest.
Michael skinął głową. Nadal wyglądał blado i nieszczęśliwie i nie będzie się miał o wiele lepiej, póki Eve nie wróci… a może i nawet nie wtedy, jeśli rzeczy miały się tak źle jak się obawiała.
Może śmiertelne niebezpieczeństwo było teraz dla niego najlepszą rzeczą.
Na zewnątrz nadal było niechętne światło dzienne, ale nie wyszli na zewnątrz na nie… nie najpierw. Myrnin powiedział, że to nie było potrzebne. Zamiast tego, poprowadził ich w dół labiryntu korytarzy do magazynu, małego i ciemnego, który cuchnął chemikaliami. Claire pamiętała go. Wydawał się o wiele mniejszy z ich piątką wpakowaną do środka, ale Myrnin wił się obok niej, zatrzasnął drzwi i szarpnął żarówkę nad głowami, która zahuśtała się jak z prawdziwego horroru w tył i w przód nad ich głowami. W zasadzie, tylko ledwo nad Shane’a; zgarbił się żeby jej uniknąć.
- Wspaniale, - powiedział Shane. – Spójrz, wolałbym nie mieć obowiązku sprzątania. Mam alergię na odkurzacze.
- I na sprzątanie, - powiedział Michael.
- I kto to mówi. Czy nie zrobili jednego z tych dokumentów Animal Planet o karaluchach w twoim pokoju?
Myrnin zrobił sfrustrowane warknięcie i przeszedł na drugą stronę pomieszczenia, obok regałów przemysłowych, które trzymały wybielacz, rękawiczki, szczotki do szorowania i inne rzeczy o których Claire nie myślała, że miałyby być zbytnim użytkiem przeciwko draug. Była jedna czytelna ściana, a on stanął do niej twarzą, wziął płytki wdech i zamknął oczy.
Ściana zafalowała, jakby gorąca fala przeminęła przez nią, ale potem znowu się złączyła po prostu w… ścianę, zwyczajną białą, z zarysowaniami i rzeczami, które jakakolwiek ściana nabywała w czasie. Claire szturchnęła ją eksperymentalnie. Zamalowana ściana gipsowo-kartonowa pod deskami. – Nie sądzę, że to działa, - powiedziała. – Czy Frank nadal nie jest, wiesz, na służbie?
- Sporadycznie, - powiedział Myrnin. Spróbował ponownie, z tymi samymi rezultatami – migotaniem, które mogło sygnalizować ustanowienie portalu w innej lokalizacji, ale zbyt krótkie i niestabilne żeby przejść. Jeśli prowadziło tam, gdzie powinno iść, co mogło nie być przypadkiem. – Frank był niewiarygodnie późno, żeby być perfekcyjnie szczerym.
Frank był miastowym komputerowym centrum nerwowym – dosłownie. Był mózgiem podłączonym do komputera Myrnina w jego laboratorium, złowrogą miksturą steampunkowej błyskotliwości i wampirzej krwi. Frank rozpoczął jako autochton Morganville, potem opuścił miasto, później powrócił jako przywódca gangu motocyklowego żeby spróbować je przejąć. To nie poszło dobrze, a on sam skończył jako wampir… ostatnia rzecz, jaką kiedykolwiek chciał być. Stamtąd został mózgiem w słoiku, głównie dlatego, że Myrnin potrzebował jednego, a Franka nie był wystarczająco martwy.
Oh, a Frank Collins był – wcześniej był? nadal był? – ojcem Shane’a, fakt, który przerażał Claire przez długi czas, odkąd odkryła co Myrnin zrobił, odkąd Shane pomyślał, że jego ojciec był całkowicie martwy i odszedł. Odkrycie nie przebiegło dobrze, a nawet teraz, na wspomnienie imienia jego ojca, twarz Shane’a staje się sztywna i pusta, jakby sięgnął po maskę. Samoobrona. Frank nie do końca był Ojcem Roku nawet zanim zajął się bieganiem z motocyklistami i polowaniem na wampiry, bardziej stał się takim.
- Co jest nie tak z Frankiem? – zapytał Shane. – Zbyt wiele wódki w jego pochlebcach z krwi? Albo czy jest po prostu w swoim zwyczaju skurwysynem?
- Shane, - wymamrotała Claire, w połowie nagannie i w połowie w sympatii. Naprawdę nigdy nie było tak wiele w jego ojcu, co mogłaby zdołać polubić, a próbowała znaleźć coś dobrego w każdym. Frank był pijakiem, obraźliwym i wściekłym kiedy był człowiekiem; jako wampir, był głównie samobójczy z wściekłości z powodu swojej przemiany. Skrzywdził Shane’a, bardzo, ale syn nigdy nie przestawał kochać ojca, przypuszczała. Nawet jeśli chciał.
- Miał kłopoty adaptując się, - powiedział Myrnin. – Boję się, że Frank nie będzie w sanie dłużej znieść wysiłku rozpuszczenia wojska. Będę musiał go odłączyć i poszukać nowego przedmiotu, jeśli się wkrótce nie ustabilizuje. – Musiał pomyśleć o tym przez chwilę, bo powiedział, nie jakby naprawdę miał to na myśli, - Przepraszam.
Nawet mimo że nie spoglądał w jej stronę, Claire poczuła pewien rodzaj presji osiadającej na niej; oryginalny plan Myrnina, który bardzo dobrze znała, był taki, że ona będzie tą do skończenia w centrum jego maszyny, oczy, uszy i układ nerwowy Morganville. To nie była rola, jaką kiedykolwiek chciała odegrać, a on to wiedział.
To nie oznaczało jednak, że porzucił swoje marzenie.
Jednak mógł niezdecydowanie przepraszać też Shane’a. Kto wiedział?
Po kolejnej próbie, Myrnin westchnął i potrząsnął głową. – Portale nie działają, - powiedział. – Będziemy musieli jechać samochodami. To nie jest moja preferencja, ale to najlepsza opcja, jaką mamy. Pójście piechotą jest śmiesznym ryzykiem. Na pewno będziemy potrzebowali szybkiej trasy ucieczki.
- Szczęśliwie dla ciebie mam zajebistego pickupa na dole, - powiedział Shane. – Który przy okazji zapewnia wspaniałą platformę dla miotacza ognia.
- Myślałem bardziej o czołgu, - powiedział Myrnin. – Szkoda, że nie mamy żadnego.
- Właściwie, - powiedział powoli Michael, jego czoło było pomarszczone w zamyśleniu, - po prostu moglibyśmy. Chodźcie za mną.
Wszystko było lepsze, pomyślała Claire, niż śmierdzące ciężkimi chemicznymi szafkami środków, a ona zassała głęboki, czysty oddech powietrza, kiedy byli z powrotem w korytarzu. To przyprawiło ją o kaszlnięcie. Mogła sobie prawie wyobrazić jej oddech wydymający chorowicie złoty kolor Pine-Sol’u (Pine-Sol – zarejestrowana nazwa handlowa Clorox’u – czyli amerykańskiego producenta rozmaitego jedzenia i produktów chemicznych, który jest najbardziej znany ze swojego wybielacza, Clorox’u – na linię domowych produktów czystości – przypuszczenie tłumacza). Jej ubrania śmierdziały tymi artykułami. Nie wiedziała, czy to dręczyło kogokolwiek innego, ale zdecydowanie nie był to jej ulubiony zapach na świecie, szczególnie w tak intensywnym wybuchu.
Michael poprowadził ich w dół do wind i nacisnął guzik garażu. Wyglądał.. cóż, na zadowolonego z siebie. Zdecydowanie zadowolonego z siebie.
- Wyduś to, - powiedział Shane. – Wyglądasz, jakbyś wygrał tegoroczny szał zakupów w banku krwi albo coś.
- Zobaczysz, - powiedział, a wtedy drzwi windy zadzwoniły i rozsunęły się…
… A Eve stała tam. Była mokra i ubłocona i było z nią czterech innych wampirów. Rzeczywiście zrobiła zaskoczony krok w tył, kiedy zobaczyła Michaela.
A on zrobił taki sam krok w tył, kiedy zobaczył ją.
Oh, tak niedobrze. Serce Claire praktycznie rozerwało się w połowie na widok twarzy Eve – szybko zmieniającą się mieszankę tęsknoty, złości, strachu, miłości i w końcu, smutku. Sięgnęła do góry, wyjęła swoje zatyczki do uszu i powiedziała, - Przepraszam – byłam zaskoczona.
Michael nie odpowiedział. Wyglądał na… cóż, schorowanego było prawdopodobnie jedynym słowem na to. Myrnin zignorował całą rzecz i wcisnął się obok niego, na zewnątrz windy. Shane, po zawahaniu się, podążał za nim, z Claire. Michael wyszedł ostatni i tylko dlatego, że drzwi zaczęły się na nim zatrzaskiwać.
W nagłej i niekomfortowej ciszy, brązowowłosy wampir stojący obok Eve wyjął swoje słuchawki i powiedział, - Jest jakiś problem? – Mówił do Michaela, ale patrzył na Eve.
- Nie, - powiedziała i uśmiechnęła się jasno. – Dzięki, Stephen. Wszystko dobrze. Wy idźcie chłopaki.
- Dobra robota, - powiedziała wysoka, ciemnowłosa wampirzyca i otwarła ponownie drzwi windy na ich czwórki żeby wejść do środka, kiedy Eve wlekła się z tyłu. – Wołaj nas w każdej chwili, Eve.
Skinęła bez odwracania wzroku od Michaela, jej ciemnymi oczami teraz dużymi i nieczytelnymi.
- Znajdując nowych przyjaciół? – zapytał ją. Nie myląc zazdrości w tym tonie. – Stephen? Myślałem, że zmiatasz wampiry.
- Rozpogodziłam się, - powiedziała Eve. – Uratowałam mu życie. To nie tak, że się umawiamy.
Nawet Shane skrzywił się na to. Michael nie. Przypominał kamienną twarz, wpatrując się w swoją dziewczynę, a potem wzruszył ramionami i powiedział, - Cóż, możesz iść ze swoimi nowymi przyjaciółmi albo iść z nami. Twój wybór, przypuszczam.
- Gdzie idziemy? – zapytała Eve, jakby to nie było nawet prawdziwe pytanie. Którym prawdopodobnie nie było.
- Stacja uzdatniania wody, - powiedział Myrnin. – Wprowadzę cię, jeśli chcesz.
- To – w porządku, - powiedziała Eve i podniosła rękę, kiedy on by dalej mówił. – Jestem tak nie w nastroju, Gadatliwy Nietoperku. Po prostu daj mi coś do roboty.
Oh, - powiedział i potarł ręce razem, - Myślę, że mogę to zrobić. Tak, absolutnie. Michael? Gdybyś prowadził, proszę?
Michael nie był już zadowolony z siebie, ale doprowadził ich w kierunku odległego końca garażu. Wydawało się tutaj przygniatająco i wilgotno i śmierdząc mokrym betonem i pleśnią – zapachy, które przypominały Claire żywo draug, basen, przerażającą walkę o przetrwanie.
Strach.
Chwyciła rękę Shane’a, co było strategicznie głupie, ale emocjonalnie mądre; jego ciepły, stabilny uścisk zakotwiczał ją i sprawiał, że czuła się mniej poza kontrolą. Nie mogła powiedzieć, co myślał, ale nie puścił.
Przypominający prostokątne pudełko, szary kształt wznosił się w ciemnościach, a Myrnin powiedział, - Ahhhhh, - w sposób, w jaki ludzie robią, kiedy w końcu coś rozumieją. Claire zmrużyła oczy, ale nie mogła zobaczyć wiele, póki Eve nie zaświeciła na nią latarką i rzuciła ostre, białe, oślepiające światło na szarą powierzchnię z brązu.
To była opancerzona ciężarówka do przewożenia pieniędzy, z jakimś logo na niej, które było zbyt wyblakłe od słońca do przeczytania. Miał grubą, metalową kryjówkę i bardzo zastraszające drzwi z tyłu.
- Nieźle. Porty broni, - powiedział Shane, prztykając paznokciem w okrągłe, metalowe pokrycie na boku ciężarówki. – Ciężka stal. Opony run-flat (opony run-flat – typ opon, który umożliwia jazdę po przebiciu – przypuszczenie tłumacza). Kuloodporne szyby. Lubię, Mikey.
- To czołg, - powiedział Michael. – Albo przynajmniej tak bliski temu, jaki mamy szanse otrzymać tutaj.
- Pop quiz, - powiedziała Eve i uniosła swoją dłoń z pomalowanymi na czarno paznokciami jak dziecko w szkole. – Czy ta rzecz rzeczywiście, wiecie, działa?
- Oh, tak, - powiedział Myrnin. Chodził dookoła ciężarówki, dotykając palcem swojej górnej wargi. Jego wyraz twarzy był podniecony, ale zamyślony. – To osobisty pojazd bezpieczeństwa Założycielki, dla jej ochrony w nagłych wypadkach. Używany tylko dla jej osobistej ewakuacji.
- Gdzie są kluczyki? – zapytał Shane. Spróbował bocznych drzwi kierowcy, ale były, oczywiście, zamknięte.
- Nikt z wyjątkiem Amelie i jej asystentki by nie wiedział, a jej asystentka została ewakuowana z innymi, obawiam się. Nie kłopotaj się próbą sforsowania zamka, Michael. Jest utwardzony przeciwko wampirom tak samo jak ludziom. Bez właściwych kluczy, nie wejdziemy. A jeszcze… to jest dobry pomysł. Rzeczywiście, bardzo dobry. – Myrnin obrócił się nagle i skupił się prosto na Claire. – Pojdę zapytać Amelie o klucze.
- Przepraszam? – Claire zamrugała. – To… naprawdę nie jest dobry pomysł. Oliver nie wpuści mnie nigdzie blisko niej. Powiedział, że była…
- Nieprzewidywalna, - powiedział raźnie Myrnin. – Cóż, jeśli ktokolwiek może sprostać nieprzewidywalności, powinienem pomyśleć, że to byłbym ja. Nie martw się. Oh, w porządku, więc się martw, jeśli to cię zadowala, potrzebujemy klucza, a Amelie go ma. Nie ma wyboru.
- Pickup, - powiedział Shane. – To jest wybór.
- Niezbyt dobry tam, gdzie jedziemy, - powiedział Myrnin. Wyciągnął palec w kierunku Michaela, potem Shane’a, potem Eve i powiedział, - Zostańcie.
- Przepraszam, nie jesteśmy twoimi zwierzakami, - powiedziała Eve. – Nie musisz rozkazywać nami dookoła… - Ale mówiła do pustego powietrza. Myrnin już się rozpłynął, z wampirzą prędkością. Jedynym, który mógł go złapać był Michael, ale Michael się nie ruszał.
Kiedy Claire ruszyła za nim, Michael chwycił ją za ramię. – Nie, - powiedział. – On ma rację. Nikt nie jest lepiej wykwalifikowany do poradzenia sobie z nieprzewidywalnymi wampirami, niż on. Na pewno nie ty. Jesteś zbyt podatna.
- Nie zostaję tutaj, - powiedziała. – Idziesz czy nie? Bo nie sądzę, że chcesz być zmuszonym mnie związać żeby sprawić, żebym została.
Shane westchnął. – Nikt jej nie związuje, - powiedział. Przepraszam, Mike. To nie tak, że myślę, że nie masz racji, to dlatego, że znam moją dziewczynę. Ona idzie. Albo możemy pilnować jej tyłów, albo zostać tutaj. A ja nie zostaję tutaj, głównie dlatego, że nie przyjmuję rozkazów od tego – jak ty go nazwałaś?
- Gadatliwym Nietoperkiem, - powiedziała Eve. – Hej, to pasuje.
- Podoba mi się.
Claire strząsnęła dłoń Michaela. Puścił ją. – Więc chodźmy, zanim się zabije.
Shane prawdopodobnie nie miał tego na myśli, kiedy powiedział, - Zaczekaj, to była opcja? Bo nadal mogę zostać.
Myrnin był już dobrze przed nimi, oczywiście, a oni musieli uporać się z ochroniarzami, ale odkąd Claire już została dzisiaj raz wpuszczona, z Theo, wpuścili ją.
Ale tylko ją.
- Jesteśmy z towarzystwem, - powiedział Shane i spróbował pchać się swoją drogą do przodu. To przyprawiło go o żelazny uścisk na jego ramieniu, który sprawił, że się skrzywił i zatrzymał go zimno. – Claire, nie. Zostań ze mną. Będzie z nim w porządku.
Ale w swoich kościach Claire nie sądziła naprawdę, że będzie. Spojrzała na ochroniarza trzymającego ramię Shane’a i zapytała, - Czy Oliver nadal też tam jest?
- Poszedł żeby znaleźć doktora, - powiedział ochroniarz. – Myrnin po prostu wszedł.
- Więc jest sam? – Poczuła falę niepokoju. – Cóż, chce nas ze sobą.
- Nas? – Wampir tego nie kupował. – Ciebie, może. Inni pozostają tutaj. Nie są na liście.
- Jest lista? A ja nie jestem na niej? – powiedziała Eve. – Jestem głęboko poruszona. Zawsze jestem na liście.
- To nie jest klub, - powiedział Michael.
- Nadal.
Claire wycofała się, w dół korytarza, wypowiedziała ustami, Przepraszam, do Shane’a i pośpieszyła. Z wyrazu jego twarzy wiedziała, że będą mieli poważną rozmowę odnośnie tego później, ale nie mogła czekać żeby spróbować wyjaśnić to teraz.
Myrnin był w kłopotach. Mogła to po prostu wyczuć.
Wewnątrz pokoju, Claire zatrzasnęła ciężkie drzwi, ale nie zamknęła ich za sobą; przedpokój był przestrzenią siedzącą, przyciszoną i duszną. Śmierdział wilgocią i chorobą i wydawał się także trochę jak muzeum… jakby ktoś stworzył go na pokaz, nie dla użytku. To tak wampiry żyły w dwudziestym pierwszym wieku, mówiłaby kartka wystawy. Udając, że wszystko było normalne.
Claire wzięła powolny, spokojny wdech i otwarła drzwi do sypialni. Połowicznie oczekiwała okazania się pustym, ale Myrnin był tam, stojąc nieruchomo kilka stóp od łóżka.
Patrząc na Amelie.
Wyglądała jak swój własny posąg – nieruchomy i biały, leżąc dokładnie na środku łóżka ze swoimi dłońmi zgiętymi na swoim brzuchu. Prześcieradła były sporządzone i zwinięte dokładnie pod jej ramionami. To wyglądało, jakby miała na sobie jakiś rodzaj grubej, białej koszuli nocnej, z bardzo delikatnymi sznurkami na kołnierzu i mankietach. Jej włosy były rozpuszczone i rozlewały się na poduszce w blady, jedwabisty wachlarz.
Był gruby bandaż na jej gardle, ale był przesączony ciemną, mokrą krwią.
Widzenie jej taką było... dziwne. Wyglądała bardzo młodo i wrażliwie i w jakiś sposób smutno. Claire pamiętała oglądanie zdjęć grobów królowych, marmurowych obrazów wyrzeźbionych na wierzchu nich, że były replikami ciał poniżej. Amelie wyglądała po prostu tak jak… wieczny pomnik jej własnej śmiertelności.
Myrnin podniósł głowę i zobaczył Claire stojącą tam, a jego wyraz zmienił się z pustego na udręczony. – Wyjdź, - powiedział. – Wyjdź teraz, kiedy nadal możesz!
Brzmiał absolutnie poważnie, a Claire zrobiła krok w tył, zamierzając podążać według jego instrukcji.
A wtedy Amelie otwarła swoje oczy.
To był nagły, błysk ruchu, który sprawił, że serce Claire pominęło rytm. Oczy Amelie były jeszcze jaśniejsze niż zawsze były, bardziej jak brudny lód.
- Ktoś tu jest, - wyszeptała. – Ktoś…
- Claire, wyjdź, - powiedział Myrnin i zrobił krok bliżej jej łóżka. – Jestem tutaj, Amelie. Myrnin. Dokładnie tutaj.
- Nie powinieneś być tutaj, - wyszeptała. Jej głos był cienki jak jedwab i tak samo delikatny. – Gdzie jest Oliver?
- Wyszedł na chwilę, - powiedział Myrnin. – Oh, moja najdroższa. Jesteś o wiele zbyt blada. Pozwól mi przynieść ci coś do zjedzenia. – Miał na myśli krew, pomyślała Claire. Amelie nie miała koloru pod swoją skórą. Wyglądała prawie przeświecająco.
- Nie masz na myśli kogoś? – zapytała Amelie. To był prawie żart, ale nie był zabawny. – Poprosiłam Olivera o zakończenie mojego cierpienia. Nie miałam na myśli takiego zezłoszczenia go, ale on naprawdę musi stawić czoło faktom, wkrótce. Zrobisz to dla mnie, Myrnin? Jako mój przyjaciel?
- Jeszcze nie, - powiedział i wziął jej dłoń w swoją. – Nie jestem jeszcze do końca gotowy żeby pozwolić ci odejść. Nikt z nas nie jest.
- Wszystkie rzeczy umierają, nawet wampiry. – Ten sam odległy głos, jakby nic z tego nie miało już dłużej znaczenia. – Gdyby to była jedyna śmierć, jakiej stawiałabym czoło, chętnie bym odeszła. Ale mogę to teraz poczuć, wewnątrz mnie. Ciągnięcie morza. Pływy. Głód. – Oczy Amelie znowu skupiły się na Myrninie i był dziwnie świecący błysk w nich. – Morza przychodzą jako pierwsze. Cale życie płynęło od nich i musi na końcu powrócić tam. Jak ja powracam. Jak ty powrócisz. Byłam wariatką wierząc, że draug mogą być pokonani. Oni są falą. Morzem. Początkiem i końcem nas. – Błysk zrobił się intensywniejszy, a Claire zorientowała się, że była dziwnie… uspokojona tym. Amelie wydawała się taka spokojna, leżąc tam. A bycie przy niej wydawało się takie bezpieczne. Myrnin musiał czuć to samo; zatonął w siedzącej pozycji na skraju jej łóżka. – Nie ma uciekania przed falami, nie widzisz? Nie dla mnie, albo ciebie, albo Morganville. Bo fala zawsze przychodzi.
Myrnin wciągnął ostry wdech i spojrzał w dół na jej dłoń, trzymaną w swoich. Spróbował się uwolnić, ale nie mógł. – Przestań, - powiedział, głosem tylko w połowie tak silnym jakim powinien być. – Amelie, przestań. Nie musisz tego robić.
- Nie robię, - powiedziała, brzmiąc bardzo smutno. – Jest tak wiele wewnątrz, co już dłużej mną nie jest. Nie powinieneś przychodzić. Żadne z was.
Jej blady jak lód wzrok opanował Claire, a ona wiedziała, że szła do przodu, ciągnięta przez siły, których nie mogła zrozumieć i nie mogła kontrolować. Nie mogła się zatrzymać. Naprawdę nie chciała się zatrzymać.
A potem wyciągnęła swoją dłoń, a blade, silne palce Amelie zamknęły się na jej.
Poczuła mrowienie, a potem płonięcie, jak milion igieł przenikających jej skórę.
Obserwowała przenikliwe zimno skóry Amelie zmieniające się, przybierające ciepło.
Krew.
Krew wyciągana z Claire. Przez dotyk.
Claire zdała sobie sprawę, że to samo przydarzało się Myrninowi. Teraz dyszał, bełkocząc szalone zarzuty, próbując podważyć jej dłoń ze swojej, ale przegrywając.
Amelie już dłużej nie potrzebowała kłów do pożywiania się. Jak draug, żywiła się dotykiem.
I to działo się tak szybko. Claire poczuła się lekkomyślnie, przyjemnie zmęczona, nawet mimo że gdzieś głęboko wewnątrz wrzeszczała w proteście.
Po prostu zamknij oczy, głos Amelie mówił delikatnie, daleko. Po prostu zamknij oczy i zaśnij teraz.
A potem coś uderzyło ją i odepchnęło, przez połowę pokoju na ciężki, drewniany stół z gigantyczną miską wysuszonych kwiatów. To wszystko rozbiło się na dywanie, posyłając roztrzaskane szkło i połamane płatki, a Claire leżała na boku, patrząc na ścianę. Był tam obraz, coś znanego, z ciemną farbą i jaskrawymi wybuchami koloru, wszystkimi zrobionymi w gwałtownych warstwach i wierzchołkach. Zamrugała powoli, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie stało i zobaczyła jaskrawe miejsce czerwieni bliżej niej niż obrazu.
Krew. Krew na jej dłoni – nie, na jej palcach, tryskającą jakby była przebita setką szpilek.
To bolało nagłym, płonącym zapłonem uczucia, a ona zdała sobie sprawę, co się właśnie stało. To roztrzaskało się o nią szybko i mocno, a ona poczuła strach przeszywający ją. Skręciła się w tył i w przód, siedząc o kąt, trzymając swoją ranną dłoń blisko swojej klatki piersiowej.
Oliver pomagał Myrninowi rozwinąć palce Amelie od jej nadgarstka. Tak szybko jak to zrobił, Myrnin upadł na podłogę i w połowie się czołgał, w połowie zsuwał do innego kąta, kołysząc swoim nadgarstkiem, tak jak Claire trzymała swoje własne ranne palce. Wyglądał na… przerażonego. I przestraszonego.
Oliver stał pomiędzy ich dwójką a łóżkiem. Amelie się poruszyła się. W ogóle. Oliver wyglądał na tak wściekłego jakim Claire nigdy go nie widziała, twarz jak ostra i blada jak kość, oczy jak węgle tlące się czerwienią pod czernią. – Wy idioci, - rzucił i podszedł w kierunku Claire. Kiedy drgnęła, wyglądał na nawet jeszcze bardziej wściekłego. – Nie zabieram się do skrzywdzenia cię, głupia dziewczyno. Pokaż mi swoją rękę.
Była zbyt świadoma czerwieni rozlewającej się w jej dłoni, ale nie zaczekał na zgodę; chwycił jej rękę, z wampirzą szybkością i wyciągnął ją żeby sprawdzić ranę. Jeśli krew sama w sobie wywierała na niego wpływ, nie pokazywał żadnych oznak tego. Poświęcił chwilę, potem puścił ją, odszedł i wrócił z małym, białym ręcznikiem, który wpakował na jej kolano. – Wyczyść się, - powiedział. – Powiedziałem ci bardzo jasno, że nie możesz wejść do tego pokoju. Nigdy nie brałem cię za taką idiotkę. A ty, Myrnin. Co ty do diabła sobie myślałeś?
- Potrzebujemy klucza, - powiedziała Claire. Jej zęby niewytłumaczalnie klekotały, a ona poczuła lodowate zimno wewnątrz, jakby straciła mnóstwo krwi, nie tylko trochę. Może to był szok. – K-k-klucz do opancerzonej ciężarówki, na dole. M-my musimy użyć jej żeby d-dostać się do stacji wody. Myrnin powiedział, że ona go miała.
- Klucz? – Oliver prawie się zaśmiał. – Nie bądź śmieszna. To nie był tylko klucz, prawda?
Wtedy Myrnin uniósł głowę. – Musiałem po prostu dowiedzieć się, jak bardzo mnie okłamywałeś odnośnie jej stanu. Wydaje mi się, że poważnej ilości.
Claire nigdy nie widziała Olivera uderzającego go; po prostu wywnioskowała to, co się stało z maźnięcia i głowy Myrnina odrzucanej. Starł krew ze swoich ust tyłem dłoni, nigdy nie odciągając wzroku od Myrnina i powiedział, - Powiedziałeś, że trzymała się siebie. Ona właśnie poprosiła mnie o zabicie jej.
- Walczy, - powiedział Oliver. – I walczy lepiej bez tych śmiesznych rozgrywek. Zabierz dziewczynę i wynoś się. Ryzykowałeś siebie i ją, na nic. Myślałem, że lubiłeś dziecko bardziej niż to.
- Lubię je obie bardziej niż to. Ale przyszedłem dla powodu, a powód ona nadal trzyma.
- Twoja ciekawość jest nałogiem, który zabije cię jednego z tych dni. Nie jestem Amelie. Nie będę się godził na twoje humory. Rozważ to sprawiedliwe ostrzeżenie, Myrnin: kiedy mówię ci żebyś trzymał się z daleka, trzymaj się z daleka i trzymaj swoje zwierzątka na smyczach.
Myrnin spojrzał przez niego na Claire. – Wszystko w porządku? – Nadal wydawał się roztrzęsiony, ale trzymał się szybko razem. Wstał i także pomógł jej się podnieść. Nie sądziła, że było z nią w porządku, nie do końca, ale i tak siknęła głową. Siniaki, na pewno, ale nic złamanego. Jej dłoń była z tego najgorsza, a ręcznik, który rzucił jej Oliver przesiąkał krwią. – Oliver. Nadal potrzebujemy tych kluczy.
- Kluczy? – Oliver przerwał i zaśmiał się. – Kluczy do czego?
- Samochodu transportowego Założycielki. Tego opancerzonego. Wymagam ich, - powiedział Myrnin.
- Pomiatam tobą. Nie mam ich.
- Nie, Założycielka je ma. – Myrnin podkreślił rzeczownik trochę bardziej, niż to było potrzebne i to wydawało się nadal bardziej rozwścieczyć Olivera, jeśli to w ogóle było możliwe. – A Założycielka mi je da, jeśli w ogóle nadal jest sobą. Wie, że nie pytałbym bez powodu.
- Myrnin. – Cichy, bezbarwny głos Amelie ledwie złamał przestrzeń pomiędzy ciszą, ale oboje natychmiast obrócili się w jej kierunku. Był błysk czegoś w twarzy Olivera, czegoś jak – strach, pomyślała Claire. Zniknął zbyt szybko dla niej żeby być pewną.
- Przepraszam, ale nie mogę tego kontrolować, - powiedziała Amelie. – Najlepiej jeśli teraz wyjdziesz. Wszyscy. Zostawcie mnie z tym. Walczę z tym jak mogę. – Jej oczy powoli zamknęły się, potem znowu otworzyły. – Klucze. Klucze są w czarnej skrzyni w moim biurku. Zabierz je. – Bolało ją robienie czegokolwiek, co robiła – nawet Claire mogła to zobaczyć – ale nawet się uśmiechnęła, tylko trochę, mimo bólu. – Nie chcę krzywdzić moich przyjaciół. Oliver próbował was chronić, powinniście to wiedzieć.
- Oh, moja droga, - powiedział Myrnin i odgonił łzy. – Amelie, trzyma się. Musisz się trzymać. Wrócę i znajdziemy sposób żeby to zatrzymać.
- Nie, - powiedziała. – Nie wracaj. Nigdy nie wracaj, Myrnin, Albo będę cię miała. – Nagle spojrzała w kierunku Claire, a wpływ tego sprawił, że Claire wzięła ostry, bolący wdech. – Zapamiętam twój smak. Nie pozwól mi znowu się tak zbliżyć.
To było nagie, chłodne ostrzeżenie, a Claire wzięła je poważnie. Tak jak Myrnin, zobaczyła.
Ale Oliver musiał poprowadzić to do końca. – Jeśli wrócisz, - powiedział, - Zabiję cię zanim ona cię złapie. To będzie przyjemność.
Myrnin potrząsnął głową. – Najpierw ciebie złapie, wiesz o tym.
- Nie jestem tak łatwy jak to wszystko. – Oliver przytrzymał dla nich drzwi, a jego oczy przeszły przez Claire, potem zatrzymały się na Myrninie. – Ty ze wszystkich ludzi powinieneś wiedzieć.
Potem pozwolił drzwiom zatrzasnąć się za nim.
- Pokaż mi, - powiedział Myrnin, w nagłej ciszy przedpokoju, a ona zdała sobie sprawę, że prosił o jej dłoń. Rozwinęła ją, wyciągnęła i drgnęła, kiedy jego chłodne palce dotknęły jej gorących, okrwawionych. – Są trochę spuchnięte, ale to dobrze. Twoje ciało zwalcza infekcję. Będzie z tobą w porządku. – Jego ręka odeszła z plamą krwi na niej, a on spojrzał na nią, potem westchnął i wytarł ją w ręcznik. – To wielka strata.
- Co, krew?
- Oczywiście że nie. – Westchnął. – Amelie, oczywiście. Nie powinniśmy widzieć jej ponownie w tym słabych czasach.
Ustawił niegodziwie szybkie tempo w dół korytarza; Claire ponuro przemierzała wzdłuż jej egzekwowanego aerobiku i zastanawiała się, czy jej ręka mogłaby poczuć się lepiej, gdyby po prostu go uderzyła. Był tak daleko z przodu, że prawie przegapiła, jakie kierunki obiera; ten budynek zawsze sprawiał, że się odwracała, jakby oczekiwała, że miał to zrobić. Nie było znaków, żadnych nazw na drzwiach, tylko te drogie, rodowe obrazy. Przypuszczała, że gdyby mogła odróżnić jeden stary mistrzowski krajobraz od innego, znałaby swoją drogę dookoła, ale jej mózg nie był naprawdę ukierunkowany w ten sposób.
- Zwolnij! – w końcu wrzasnęła, kiedy Myrnin zniknął za odległym rogiem. Była zmęczona, drżąca i drażliwa, a siniaki, które zebrała stawały się odczuwalne, zdecydowanie. Miała także gorący ból głowy formujący się w centrum jej czoła.
Myrnin wystrzelił głową – tylko głową – do tyłu za rogiem pod bardzo dziwnym kątem żeby powiedzieć, - Oh, po prostu pośpiesz się! – a potem rozpłynął się. Jeśli Claire miałaby w zwyczaju przeklinanie jak, powiedzmy, Shane, przypaliłaby nimi wykładzinę. Zamiast tego, po prostu zagryzła zęby, mocno i poruszała się szybciej.
Biuro Amelie, bez jego zwyczajowego kompletu ochroniarzy, było w połowie drogi następnego korytarza, albo przynajmniej to były drzwi, które Myrnin otwierał kopaniem. Zabrało to kilka prób, co musiało oznaczać, że Amelie zbudowała swoją ochronę przeciwko wampirom, nie ludziom – naprawdę sensowne. Zanim Claire dosięgła go, Myrnin skopał zamki, a ciężkie drewniane drzwi roztrzaskały się z hukiem. – Szybciej byłoby lepiej, - powiedział, - zważywszy że jej ochroniarze nie są w pełni poza służbą, a oni mogą nie docenić tego, że podjąłem straszne środki, nawet za pozwoleniem. Muszą ostatecznie naprawić drzwi, wiesz.
Wleciał do środka, kopnął otwarte drzwi wewnętrznej pracowni Amelie z kilkoma bardziej gwałtownymi podmuchami, a do czasu kiedy Claire dostała się tam, był przy biurku, rozpruwając kolejną (zamkniętą) szufladę i wyjmując czarną skrzynię.
Zasyczał i upuścił ją na biurko z zaskoczenia. Jego palce wyglądały na spalone – w zasadzie, była blada zawiązka dymu lecącego z nich. Ale to była czarna skrzynia, nie…
Claire podniosła ją, albo spróbowała. Była bardzo ciężka. Kiedy ją podparła paznokciem kciuka, farba odleciała a jasny metal został ujawniony.
Srebro.
- Zamknięta, - powiedziała. – Masz klucz?
- Aniołeczku, czy ja wyglądam jakbym miał jakiekolwiek klucze do czegokolwiek w tym pokoju? Myślę, że drzwi, które właśnie wywarzyłem spierałyby się o to. Tutaj. – Porwał otwieracz do listów – stalowy, nie srebrny – i ustawił go przed zamkiem. – Potrzymaj nieruchomo skrzynię.
Tak zrobiła, a on uderzył otwieraczem do listów ostro w koniec skrajem swojej dłoni, a ona weszła w zamek i roztrzaskała go. Claire odgięła wierzch na zawiasach i powiedziała, - Oh, nie.
Bo były dosłownie tuziny kluczy w skrzyni i nie jeden z nich był oznaczony. Miały kolorowe etykietki, ale to niczego nie oznaczało dla niej, albo, mogła to powiedzieć, dla Myrnina. Potrząsnął głową i powiedział, - Weź skrzynkę. Cholera, przypuszczam, że jej ochrona nadchodzi. – Rzucił okiem na jej ranną prawą dłoń, potem chwycił ciężką, aksamitną zasłonę na oknie i pociągnął ją w dół. To nie zrobiło pokoju o wiele jaśniejszym, odkąd ciemność szybko nadchodziła. Myrnin zdusił skrzynię grubym aksamitem i zebrał ją. – Cóż? Na co czekasz? Biegnij!
Nie wiedziała, przed czym dokładnie uciekali i w ogóle nie była w humorze żeby się dowiedzieć. Tym razem zapamiętała skręty – wprost od drzwi, w dół korytarza, w lewo, potem kolejne lewo – a potem dostrzegła wampirzych ochroniarzy na końcu długiego odcinka korytarzy.
I jej przyjaciół, czekających.
- Dlaczego na twojej dłoni jest okrwawiony ręcznik? – domagał się Shane, a potem dostrzegł Myrnina za nią. – Może to pytanie jest do ciebie, dupku. Co się stało?
- Dotknęła czegoś, czego nie powinna, a my nie mamy na to czasu. Tutaj. – Myrnin wpakował owiniętą zasłoną skrzynkę do Eve, która zaskamlała na to, jak ciężka była. Michael wziął ją od niej. – Jest pełna kluczy. Znajdź ten, którego potrzebujemy. Uważaj na srebro, zuch chłopak. – Nie zatrzymał się, tylko pośpieszył z Michaelem i Eve swoim nurtem. – Do garażu!
To zostawiło Shane’a nadal trzymającego Claire. Nie puścił. – Co się stało z twoją ręką? – zapytał. – Bo jeśli to był on…
- Nie był. – Cóż, to było dyskusyjne, ale nie chciała powiedzieć Shane’owi; było już wystarczające napięcie pomiędzy nim a Myrninem. – To była Amelie. Ona zmienia się w… jedną z nich. Draug. – Zrzuciła ręcznik i pokazała mu swoją rękę i czerwone ukłucia ugryzień – albo użądleń – które pokrywały palce. Skrzywił się. – Nie mamy wiele czasu żeby ją ocalić.
- Jeśli możemy, - powiedział i podniósł jej ranną dłoń do swoich ust. Jego pocałunek wydawał się taki dobry, że obmył ją całą ulgą. – Znam cię. Zamierzasz próbować jak diabli żeby sprawić żeby wszystko było znowu w porządku.
- Do diabła, co się zbliża, - powiedziała. – Po prostu próbuję unikać tego. No chodź.
Tak szybko jak drzwi windy się otwarły, usłyszeli dźwięk kaszlenia silnika, zazębianie i zaczynające się ciężkie, bezczynne brzdąkanie. Shane zwrócił swoją głowę w tamtym kierunku. – To nasz sygnał, - powiedział. – Gotowa?
- Nie. – Zaśmiała się trochę, a on pocałował ją, a ona po prostu chciała tego, więcej tego i mniej krwi i terroru. Morganville zawsze było złe, ale to musiało się polepszyć. Musiało.
Ale najpierw, silnie oczekiwała, że miało się pogorszyć.
Claire zorientowała się, że jazda wewnątrz opancerzonej ciężarówki była nudna. Zabrała miejsce na wiatrówki, które były bezużyteczne, mimo że nawet rzeczywiście miała wiatrówkę, bo okna były przyciemniane dla wampirów, a ona nie mogła niczego zobaczyć. Michael prowadził w ciszy, z okazjonalnym mamrotaniem „Przepraszam” kiedy ciężka ciężarówka uderzała w wybój. Nie była stworzona do wybojów. W ogóle. Trójka z tyłu była odbijana dookoła jak szalona – nie, dwójka z nich, Eve i Shane. Myrnin zajął jedyne siedzenie, to jedno tak włochate jak tron, z pasem bezpieczeństwa. Był oczywiście zbudowany dla Amelie. Były wiszące pasy dla, cóż, wieszaków, a Shane i Eve przylgnęli do nich, nie żeby to bardzo pomagało.
- Myślę, że mogę rzygać, - zawołał Shane, co napotkało chor żeby lepiej nie. Przynajmniej, nie był poważny. Albo Claire miała nadzieję, że nie był. – Możesz wypełnić to wodą, detergentami i ubraniami podróżnymi. Czy to ma w ogóle wstrząsy?
- Przestań narzekać, - powiedział Myrnin, siedząc perfekcyjnie wygodnie na swoim pokrytym aksamitem siedzeniu. – To jest najbardziej ochronny pojazd, w jakim mógłbyś możliwie chcieć być. Jest kuloodporny, przyciemniany i co najważniejsze, wodoodporny, jeśli jednak mógłbyś nie testować tego przez wjeżdżanie w głębokie kałuże, byłbym wdzięczny.
Michael spojrzał bokiem na Claire i powiedział, - Mogłabyś proszę zobaczyć, czy możesz go zmusić do zamknięcia się, zanim Shane go uderzy, albo ja?
- Myrnin, - powiedziała ze znużeniem, - po prostu zamknij się.
- Zraniłaś mnie.
- Jeszcze nie, ale podtrzymuj to.
Myrnin nie odpowiedział na to, ale jego uśmiech, na który Claire spojrzała przez swoje ramię, był wystarczający żeby sprawić, że chciała go mimo wszystko spoliczkować. Wyraźnie czuł się lepiej.
Odbijanie zwolniło do czołgania się, w końcu, a Michael powiedział, - Widzę z przodu oczyszczalnię. Bramy są zatrzaśnięte. Chcesz żebym je przejechał?
- Tak. Im mniej czasu spędzimy na nogach, tym lepiej, - powiedział Myrnin. – Przejedź bramę za wszelką cenę i zabierz nas tak blisko jak możesz do głównego wejścia. Żadnej dyskusji, kiedy dojedziemy, po prostu się poruszamy a każdy musi znać swoje zadania. Michael, ty i Eve zostaniecie z tyłu żeby zamknąć pojazd; nie chcemy żadnych nieprzyjemnie wilgotnych niespodzianek czekających na nas, kiedy wrócimy. Kiedy będzie zamknięty, wejdziecie na drugie piętro do północnej części. Są wyraźnie zaznaczone panele sterowania zaworami ręcznymi na końcu korytarza; zatrzaśnijcie je i natychmiast ewakuujcie się z powrotem. Wasz jest najkrótszym dystansem, więc najszybciej powinniście wrócić do ciężarówki. To dlatego będziecie mieli klucze.
- Co jeśli coś się stanie? Czy to są jedyne klucze?
- Tak, - powiedział Myrnin, - więc nie pozwólcie żeby cokolwiek się stało, za wszelką cenę. Wolałbym nie musieć nikogo ratować na tej szczególnej wycieczce. Shane, ty i Claire weźmiecie kontrolę ręcznych zaworów na drugim piętrze, w południowej części. Macie większy dystans do przejścia, więc powinniście zrobić to samo co Michael i Eve – zatrzasnąć zawory i biec z powrotem do wozu.
- A co z tobą? – zapytała Claire.
- Będę w centrum na pierwszym piętrze, główne pomieszczenie kontrolne na najdalszym krańcu budynku. Będę tam żeby wyłączyć uruchomione panele i zaprogramować system żeby odwrócił przepływ rur. Ten proces zabierze najdłużej.
Shane podniósł rękę. – Uh, pytanie?
- Tak?
- Nie zaprojektowałeś tego zakładu, prawda? Nie jest zrobiony z – nie wiem, krowich wnętrzności i kół zamachowych albo czegokolwiek?
Myrnin obdarował go chłodnym, psutym spojrzeniem i powiedział, - W zasadzie wierzę, że zostało to zbudowane przez firmę inżynieryjną z Houston. W latach pięćdziesiątych. Jest smutny brak wnętrzności, krowy i innych. Skończyłeś?
- Tak sądzę. – Shane wzruszył ramionami. – Hej, czy będzie okej, jeśli tym razem założę miotacz ognia?
- Czy ktokolwiek może cię powstrzymać? – zapytał Myrnin. – Za wszelką cenę.
Shane uśmiechnął się szeroko i założył paski, zawieszając przyrząd na swoje plecy i sprawdzając zapłon żeby być pewnym, że się włączył. – Dobrze aby iść.
- Poczekaj, - powiedział Michael i wcisnął pedał gazu. Shane i Eve zaskomlili i trzymali się panicznie swoich pasków obiema rękami. Claire poczuła, że pędzili przez przestrzeń ślepo, a ona zwalczyła pokusę żeby wrzasnąć na niego żeby zwolnił, bo nie mogła zobaczyć, ale on mógł, a wtedy był dreszcz, ciężarówka ciężko uderzyła, a on nacisnął na hamulce żeby ich zatrzymać.
Nagła cisza trwała tylko chwilę, zanim Myrnin nie zaryczał, - Ruszać się, teraz! – i popędził z wampirzą prędkością, odrzucając tylne drzwi. Shane wygrzebał się za nim i zabujał Eve na dół, dokładnie kiedy Michael wyszedł z części kierowcy, a Claire wydostała się ze strony pasażera. Michael zamknął drzwi elektronicznym pilotem i wręczył go Eve.
- Ty trzymasz klucze, - powiedział. – Ubezpieczenie.
Obdarowała go zaciekawionym spojrzeniem, ale przynajmniej nie było już złe. Po prostu… kolidowali. Potem ich dwójka pobiegła za Myrninem, który już zniknął wewnątrz.
Shane wziął dłoń Claire w swoją. Stacja uzdatniania wody była rozwaloną masą betonu, rur i cieni, a nic się nie poruszało.
Nad głowami, zaburczał grzmot i wydawało się, że chmury pogrubiały się. Jeszcze bez deszczu, ale nadchodził. Czy draug mogły rzeczywiście pchać chmury? Sprawić żeby szły tam, gdzie chcieli? To wydawał się niemożliwe, ale wtedy, myśl o czymś będącym w stanie rozwalić się na części w pojedyncze kropelki i zreformowanie się było niemożliwe samo w sobie.
- Zostań ze mną, - powiedział Shane, a ona skinęła głową. Ciężar jej wiatrówki był ciężki w jej prawej dłoni, ale nie spowalniał jej kiedy biegli za swoimi przyjaciółmi, w ciemność.
Stacja uzdatniania wody miała okropny zapach, zgniłe jajka zmieszane z wymiocinami, a Claire nie spodziewała się tego. Jej oczy wypełniły się łzami, a ona zakaszlała, zadławiła się i zrobiła całkowicie niepotrzebny ruch wachlowania przed swoim nosem, jakby smród był czymś, co mogła odmachać. Shane wydawał się także zmarnowany, ale stoicki odnośnie tego. – Prawdopodobnie wybuch rury, - powiedział. – Nieczyszczonych ścieków. Spróbuj nie oddychać zbyt głęboko, ale ciągle oddychaj. Przyzwyczaisz się do tego.
- Część o nie oddychaniu zbyt głęboko jest łatwa, - powiedziała. – To naprawdę obrzydliwe.
- Czy kiedykolwiek ci mówiłem, że pracowałem jako przetwornik śmieci i martwych zwierząt? Jedna z wielu czarujących prac, które miałem w Morganville. Nie każdy może być gwiazdą rocka albo asystentem szalonego naukowca wampira. Ktoś musi czyścić gówno. W moim przypadku, dosłownie.
Światła w fabryce były włączone, ale wydawały się w jakiś sposób przyciemnione i pozbawione koloru i mrugały od czasu do czasu. Sieć elektryczna nie była zbyt stabilna, przypuszczała Claire, albo inne miejsce działało na awaryjnej mocy. Poszukała małej lampki błyskowej LED, którą przypięła do pętelki do paska od swoim dżinsów – nadal tam. Nie była super jasna, ale pomogłaby. Eve przyniosła jakąś potworną, obudowaną aluminium rzecz, która mogła podwoić kij baseballowy, oczywiście; przyozdobiła ją kryształkami Swarovskiego, ale to była po prostu Eve. Zawsze szukając zabawnego użytku dla kleju, którego natura nigdy nie planowała.
Były schody idące w górę i w dół. – Drugie piętro, - powiedział Shane, a ona skinęła głową. Poszli szybko na górę po cichu, a kiedy sięgnęli podestu drugiego piętra, Claire usłyszała coś, co brzmiało jak odległy wytrysk wody przez rury, a potem światła po prostu… zgasły. Potem ponownie walczyły, źle mrugając.
- Niedobrze, - powiedział Shane. – Chodź. Tędy.
Korytarz był długi, prosty i nieskomplikowany, z wyjątkiem rur biegnących nad głowami, które rozwijały przecieki… jakieś powolne kapanie, jakieś srebrne (albo brązowe) strumienie wody, która tworzyła grube kałuże na podłodze. Zapach był tutaj silniejszy. Dobrze, pomyślała Claire. Za wszelką cenę unikaj brązowej wody. Nie żeby widocznie czysta woda była bezpieczniejsza; była po prostu mniej obrzydliwa.
- Odchyl się, - powiedział Shane i odpiął dyszę od paczki na swoich plecach. Odczepił stacyjkę po boku, a niebieski płomień pilota zapalił się, lekko sycząc. – Pożar w otworze!
I odpiął niesamowicie gęsty strumień płomienia, który przewrócił kałuże, doprowadzając je do wrzenia. Kiedy zdjął swój ogień z wyzwolenia, a płomienie umarły, Claire zamrugała żeby przywrócić swoje oczy z powrotem do skupienia przed miotaczem ognia i poszukała jakiegokolwiek śladu draug.
Nic. Droga wydawała się czysta.
- Idź! – powiedziała i pobiegła do przodu. Shane dopasował się do niej. Dyszę miał nadal gotową, a lampkę kontrolną palącą się, ale po wszystkim jej nie potrzebowali; z wyjątkiem odprysków, basenu wody nie produkowały żadnych złych stworzeń, nie chwytały się jej stóp, albo nie robiły w ogóle niczego. Pobieli bez tchu na koniec korytarza, a Claire wskazała na panel przełączników zaznaczonych czerwonymi znakami po ich prawej. ZAWÓR RĘCZNY WYŁACZAJĄCY KONTROLĘ, mówił. UŻYWAĆ TYLKO W UPOWAZNIONYCH WYPADKACH.
- Myślę, że to się kwalifikuje, - powiedział Shane. Zawory były pokryte szklanymi panelami, ale był ręczny, mały, wiszący młot na łańcuchu, a on użył go do roztrzaskania wszystkich paneli, jednego po drugim. – Ty zaczynasz od tego końca. Ja wezmę ten.
To był okej plan, póki Claire nie spróbowała przekręcić zaworu – to był duży, ciężki i najważniejszy, nie był ruszany (prawdopodobnie) odkąd był zatrzymany przez szkło w latach pięćdziesiątych. Próbowała, ale on po prostu się nie ruszał. Shane stawiał czoło swojemu pierwszemu, z trudnością, ale Shane miał jakieś dziesięć razy większą siłę w górnych częściach ciała.
Nagwintowała swoją wiatrówkę przez szprychy na zaworze i użyła jej jako dźwigni, ostrożnie żeby trzymać swoje dłonie z dala od mechanizmu spustowego. Z głębokim, metalicznym jękiem, który zawibrował przez podłogę, zawór zaczął się przesuwać. Kiedy obrócił się, to stało się trochę łatwiejsze, a ona zacieśniła go, zabrała wiatrówkę i przesunęła się do następnego.
- Claire, - powiedział Shane.
- Prawie go mam! – Zacisnęła zęby i rzuciła swoje ramiona na niego, a drugi zawór zapiszczał kiedy płaty rdzy odchodziły.
- Claire!
Tym razem spojrzała w górę i zobaczyła, że stał z twarzą odwróconą od niej, w dół korytarza. Wyraz na jego twarzy… nie chciała patrzeć.
Draug nadchodziły w zupełnej ciszy, ślizgając się przez metalowe komory jak duchy. Identyczni mężczyźni, wszyscy szarzy, nie do odróżnienia i jeszcze tak bardzo źli, falujący i bez kości.
Musiało ich być z dwudziestu nadchodzących tą drogą.
- Chodź za mnie, - powiedział Shane.
- Nie skończyłam! – Rzuciła się znowu w przesuwanie zaworu, ostatniego i więcej rdzy odpadło, kiedy metal zadrżał i obrócił się, niechętnie cal po calu. Jej dłonie zsunęły się, zręczne od potu, a potem Shane odciągając ją na bok i chwytając prowizoryczną dźwignię z wiatrówki i stosując do niej swoją własną siłę. Obrócił się o kolejną połowę koła i zablokował się mocno.
- I już, jesteśmy martwi, - powiedział i wyciągnął wiatrówkę żeby ją jej wręczyć. Prawie ją upuściła, ale wzięła ją pod kontrolę i skierowała ją w nadchodzące draug. Mocno pod ramię. Była już tam mocno posiniaczona, ale kilka więcej krwiaków było małą ceną do zapłacenia. Spojrzała milcząco na Shane’a, a on zrobił krok do przodu, chwytając dyszę miotacza ognia. Przycisnął przycisk zapłonu, a kiedy niebieski płomień wskoczył w życie, ostro się wyszczerzył.
- Kocham tę robotę, - powiedział i prawdopodobnie dodałby do tego coś jeszcze, coś dowcipnego i zabawnego, ale zanim mógł, draug najbliższe niemu rzuciły swoją rękę, która rozciągnęła się niemożliwie daleko i zmieniła się w wodę, czystą i bezkształtną, a ona uderzyła dyszę z mokrym, skwierczącym plaśnięciem.
Stłumiła zapłon.
Shane spojrzał w dół, zszokowany i ponownie uderzył w przycisk. Potem znowu. Miał dźwięk klikania, ale bez lampki kontrolnej.
- Kurwa, - wyszeptał, ale nie marnował czasu na ubolewanie; po prostu wsadził dyszę do kabury (kabura – rodzaj futerału lub pokrowca, przeznaczonego do noszenia pistoletu lub rewolweru; najczęściej przeznaczona do przypięcia do pasa, niekiedy wraz ze specjalną uprzężą skonstruowaną tak, aby broń nosić pod pachą – przypuszczenie tłumacza) i chwycił wiatrówkę z konstrukcji na jego plecach. – Claire, schody. Teraz.
Już była na nich. Nad jej ramieniem było przyciemnione światło znaku wyjścia, z pocieszającą figurą małego ludzika idącego w dół schodów. Cofnęła się w jego kierunku i wyglądał czysto.. ale korytarz też wyglądał czysto, kiedy szli tą drogą. Draug były bardziej niż paskudne – były mądre. Naprawdę mądre.
Kopnęła drzwi i nic nie zobaczyła. Znowu. Żadnego wyboru, naprawdę; draug stale teraz przyspieszali w ich kierunku, a Shane zachowywał ładunki w swojej wiatrówce żeby sprawić że się będą liczyć. Pomiędzy ich dwójką mogli usunąć może połowę draug, które zmierzały ku nim. Wycofanie się było jedyną opcją.
- Dalej! – krzyczała i zanurzyła się w dół pierwszych sześciu stopni. Na półmetku, gdzie schody skręcały, spojrzała w tył. Shane przeszedł tyłem przez drzwi, a teraz oddał jeden roztrzaskujący ucho strzał ze swojej wiatrówki, wskoczył i zatrzasnął drzwi. Potem nacisnął przycisk szybkiego uwolnienia na miotaczu ognia. Jego wielki ciężar zabrzęczał o metalową podłogę, a on chwycił luźną dyszę i zablokował nią drzwi żeby przytrzymać je zamknięte. To nie zatrzyma draug na długo, jeśli w ogóle je zatrzyma, ale zrobił, co mógł.
Szedł w dół schodów w jej kierunku, kiedy usłyszała dźwięk… jak woda przez rury, ale tym razem inny. Bliżej. Odbijający echem.
A ona zobaczyła falę powodzi w dół stopni z następnego piętra, grubą i mroczną.
Uderzyła Shane’a w tył i strąciła z nóg. Potem, zamiast kontynuowania płynięcia w dół stopni jak nakazywała grawitacja, po prostu… zatrzymała się, uformowała grubą, drżącą bańkę i spożywała go.
Utonął w cieczy, jakby miała większą gęstość niż prawdziwa woda. Spierał się, ale nie mógł się udźwignąć.
- Nie! – krzyknęła Claire i podniosła swoją wiatrówkę, ale nie było niczego, co mogła zrobić; strzelanie w to było strzelaniem w niego, a ona nie mogła, nie mogła.
Więcej płynu popłynęło w dół schodów w jej kierunku, a ona zobaczyła jego twarz przez zniekształcone soczewki cieczy topiącej go, zobaczyła strach, wściekłość i przerażenie i zobaczyła go mówiącego coś. Może to było jej imię.
Może to było po prostu biegnij.
Pobiegła.
Ciecz pobiegła za nią, teraz bardziej jak macki niż fala, chwytając i sięgając po nią, kiedy rzuciła się do przodu i dookoła rogu klatki schodowej. Shane nie był teraz w drodze, a ona wystrzeliła dziwko w górę w tą rzecz. Dźwięk uderzył ją jak fizyczny powiew, a młotek wiatrówki uderzył jej ramię z brutalną siłą. Z trudem to poczuła, bo prawdziwy ból był w środku, gdzie krzyczała imię Shane’a.
Zostawiłam go. Zostawiłam go.
Siła podmuchu wiatrówki pchnęła ją w tył, strąciła z równowagi, a ona poczuła ostatnie kilka stopni. Srebro rozprzestrzeniło się i uderzyło kształt draug z niesamowitą siłą, rozrywając go na części, ale on tylko popłynął do góry w odwrocie. Zrobił dźwięk, okropny, wrzeszczący chór.
Nie mogła zobaczyć Shane’a.
Zostawiłam go.
Drzwi otwarły się za nią, a dłoń chwyciła jej ramię i szarpnęła ją w tył. Walczyła z tym ślepo, próbowała obrócić wiatrówkę, ale chłodna, blada dłoń chwyciła lufę i przytrzymała ją z dala, a potem zdała sobie sprawę, że to był Myrnin. Spojrzał na nią i zobaczył draug płynącego w dół schodów w ich kierunku i bez słowa, chwycił ją dookoła talii, podniósł i pobiegł.
- Nie! – krzyknęła i zmagała się żeby się uwolnić. W tym procesie straciła wiatrówkę, ale to nie miało teraz znaczenia; jedyną rzeczą, jaka się liczyła było, że musiała sprawić żeby zrozumiał, że musieli się wrócić. Dalej krzyczała, kiedy ściany migały z koszmarną prędkością i był dźwięk dookoła nich, który zagłuszał nawet jej własny zdesperowany płacz, coś brutalnego, triumfalnego i okropnego. Tam tez były draug. Mogła zobaczyć ich nadchodzących po nich, ale Myrnin wystrzelił swoja wiatrówką jedną dłonią żeby oczyścić drogę i wcale się nie zatrzymywać, wcale się nie zawahać. – Nie, wracaj!
Potem byli na zewnątrz, a Michael i Eve byli w ciężarówce na miejscach kierowcy i pasażera. Claire zobaczyła ich przez pokrytą łzami smugę, kiedy Myrnin minął ich, otworzył tylne drzwi i wrzucił jej ciało do środka. Wszedł, zatrzasnął drzwi i krzyknął, - Jedź! Teraz!
- Gdzie jest Shane? – zapytała Eve. Obróciła się, wpatrując się, a prześwitujące przerażenie w jej oczach było niczym w porównaniu z oczernioną furią i terrorem wewnątrz Claire. Chwyciła po drzwi, ale Myrnin trzymał ją nieruchomo.
- On odszedł, - powiedział Myrnin, wcale nie odwracając tych ciemnych oczu od twarzy Claire. – Shane odszedł.
Twarz Michaela była ponura i szara. – Nie możemy po prostu…
- On nie żyje, - powiedział Myrnin, a to była tak zimna i przeszywająca rzecz, jaką kiedykolwiek słyszała od niego. – On nie żyje, a ty zabijesz nas wszystkich, jeśli nie wydostaniesz nas, teraz. Chcesz zobaczyć, jak twoja śliczna Eve będzie wyglądać w ich basenach, kiedy rozbiorą ją do kości? Bo obiecuję ci, Magnus sprawi, że będziesz oglądał.
Michael drgnął, zawahał się, a potem…
Potem odwrócił ciężarówkę i nie ważne jak Claire próbowała krzyczeć, walczyć, powstrzymać go, odjechał.
I zostawił Shane’a z tyłu.