TOM I
Rozdział I
Jak wygląda firma J. Mincel i S.
Wokulski przez szkło butelek
Na początku 1878 roku świat
nękały liczne problemy. Ludzie zastanawiali się nad: „pokojem
san-stefańskim, wyborem nowego papieża albo szansami europejskiej
wojny”. Kupcy warszawscy oraz okoliczna inteligencja interesowali
się przyszłością galanteryjnego sklepu pod firmą J.Mincel i
S.Wokulski, położonego na Krakowskim Przedmieściu.
W
każdy wieczór w renomowanej jadłodajni zbierali się „właściciele
składów bielizny i składów win, fabrykanci powozów i kapeluszy,
poważni ojcowie rodzin utrzymujący się z własnych funduszów
i
posiadacze kamienic bez zajęcia” i rozmawiali zarówno na temat
polityki jak o przyszłości sklepu. Byli wśród nich ajent handlowy
Szprot, fabrykant powozów pan Deklewski oraz radca Węgrowicz. Czas
upływał im na rozmowie o Wokulskim. Snuli domysły, dlaczego
porzucił sklep (na szczęście dobrze prosperujący pod opieką i
zarządem przyjaciela „tego wariata” – Ignacego Rzeckiego) i
wyjechał na wojnę turecką, biorąc gotówkę po zmarłej
żonie.
Radca zaczął opowiadać o swojej
osiemnastoletniej znajomości z Wokulskim. Znał go od 1860 roku, gdy
Stanisław był subiektem u Hopfera i miał wówczas nieco ponad
dwadzieścia lat. Radca wspominał, iż młodzieniec w dzień
pracował przy bufecie (w handlu winami i delikatesami), w nocy zaś
pilnie się uczył: „Zachciało mu się być uczonym!...”.
Uczęszczał najpierw do Szkoły
Przygotowawczej, a po pomyślnie zdanych egzaminach
końcowych do Szkoły Głównej, którą rzucił po roku nauki
i wyjechał do Irkucka. W 1870 roku
wrócił do Warszawy z niewielkim funduszem: „Przez pół roku
szukał zajęcia, z daleka omijając handle korzenne, których po
dziś dzień nienawidzi, aż nareszcie przy protekcji swego
dzisiejszego dysponenta, Rzeckiego, wkręcił się do sklepu
Minclowej, która akurat została wdową, i - w rok potem ożenił
się z babą grubo starszą od niego”.
Radca opowiadał
jak półtora roku temu, po czterech latach małżeństwa, Minclowa
zmarła, zostawiając mężowi sklep i trzydzieści tysięcy rubli w
gotówce (na tę sumę pracowały dwa pokolenia Minclów): „Ten
jednak, wariat, rzucił wszystko i pojechał robić interesa na
wojnie. Milionów mu się zachciało czy kiego diabła!”.
Sklepem
pod nieobecność nowego właściciela zarządzał Rzecki: „Ani
jednak ciekawość ogółu, ani fizyczne i duchowe zalety trzech
subiektów, ani nawet ustalona reputacja sklepu może nie uchroniłaby
go od upadku, gdyby nie zawiadował nim czterdziestoletni pracownik
firmy, przyjaciel i zastępca Wokulskiego, pan Ignacy Rzecki”.
Ignacy Rzecki od dwudziestu pięciu lat mieszkał w pokoiku przy sklepie, który przez ten czas kilkakrotnie zmieniał właścicieli. Zajmował ponure mieszkanko z oknem wychodzącym na podwórze, z widokiem na mur stojącego naprzeciwko domu. Umeblowanie pokoiku było liche: skromny stół, krzesła, żelazne łóżko, a nad nim wisząca dubeltówka (nigdy nieużywana). Poza tym można było dostrzec stojące w kącie pudło z gitarą, kanapę, blaszaną miednicę pod piecem oraz starą szafę.
„Równie jak pokój, nie zmieniły się od ćwierć wieku zwyczaje pana Ignacego”: budził się o szóstej rano, ubierał, wypuszczał swego starego psa imieniem Ir na podwórze, by pół godziny później otworzyć tylne drzwi sklepu. O szóstej trzydzieści wraz ze służącym Piotrem, do obowiązków którego należało zamiatanie podłogi, wchodził do swojego miejsca pracy. Po tych czynnościach Rzecki zapisywał w notesie plan dnia. Przeglądał towary w gablotach (spinki, rękawiczki, albumy i tym podobne przedmioty), by punktualnie o godzinie ósmej otworzyć drzwi wejściowe sklepu. Siadał wówczas w kantorku przy oknie, gdzie mieściło się jego stanowisko pracy. W sklepie prócz starego subiekta pracowało jeszcze trzech mężczyzn
.
Tego dnia pierwszy przyszedł pan Klejn (mizerny, o
posiniałych ustach), pracujący na stanowisku przy sprzedaży
porcelany. Drugim subiektem był pan Lisiecki, który po przyjściu
wdał się w dyskusję z Rzeckim. Około dziewiątej spóźniony
wbiegł trzeci subiekt, pan Mraczewski (blondynek z wąsikami),
tłumacząc pośpiesznie powody spóźnienia. Rozpoczął się
codzienny ruch w sklepie. Od razu dało się zauważyć, iż
najlepsze podejście do klientów
i dar
przekonywania do zakupu towarów miał Mraczewski. Sprzedał kalosze
klientowi, choć ten za bardzo ich nie potrzebował.
Około
trzynastej codziennie Rzecki zdawał kasę Lisieckiemu, ponieważ
miał do niego pełne zaufanie i szedł do swego pokoju zjeść obiad
przyniesiony z restauracji. Razem z nim na przerwę wychodził Klejn.
Wracali około czternastej, a wówczas na przerwę wychodzili
Lisiecki z Mraczewskim. Musieli wrócić przed piętnastą. O
dwudziestej zamykano sklep. Rzecki podliczał wtedy dzienny utarg i
robił plany na następny dzień pracy.
Nigdy zbyt daleko
nie oddalał się myślami od swych wyuczonych obowiązków. Nawet w
niedzielę wymyślał plany wystaw okiennych: „W jego pojęciu okna
nie tylko streszczały zasoby sklepu, ale jeszcze powinny były
zwracać uwagę przechodniów bądź najmodniejszym towarem, bądź
pięknym ułożeniem, bądź figlem. Prawe okno przeznaczone dla
galanterii zbytkownych mieściło zwykle jakiś brąz, porcelanową
wazę, całą zastawę buduarowego stolika, dokoła których
ustawiały się albumy, lichtarze, portmonety, wachlarze, w
towarzystwie lasek, parasoli i niezliczonej ilości drobnych a
eleganckich przedmiotów. W lewym znowu oknie, napełnionym okazami
krawatów, rękawiczek, kaloszy i perfum
, miejsce środkowe zajmowały zabawki, najczęściej poruszające
się”.
Lubił czasami wystawiać na stół sklepowe zabawki,
by po nakręceniu ich wszystkich równocześnie, oddawać się chwili
radości i wspomnień z dzieciństwa. Nie pozwalał sobie na to
jednak zbyt często, a jeżeli już, to po chwili uciechy,
zezłoszczony na chwilę zapomnienia, szybko chował zabawki z
powrotem na półki: "Głupstwo handel... głupstwo polityka...
głupstwo podróż do Turcji... głupstwo całe życie, którego
początku nie pamiętamy, a końca nie znamy... Gdzież prawda?... ".
to portrety Napoleona zdobiły szare wnętrze czterech ścian: „Był tam jeden Napoleon w Egipcie, drugi pod Wagram, trzeci pod Austerlitz, czwarty pod Moskwą, piąty w dniu koronacji, szósty w apoteozie”. Starszy pan wpoił synowi fascynację wybitnym Francuzem. Do mieszkania rodziny
Rzeckich przychodziło często dwóch kolegów głowy rodziny: pan Domański (także woźny) i pan Raczek (miał stragan z zieleniną): „Prości to byli ludzie (nawet pan Domański trochę lubił anyżówkę), ale roztropni politycy”. Jak nietrudno się domyślić, cel ich wizyt był zawsze taki sam – nieustanne rozmowy o wybitnym francuskim
cesarzu.
Około 1840 roku ojciec pana Ignacego zaczął opadać z sił i wkrótce umarł. Na łożu śmierci pożegnał syna słowami: „Pamiętaj!... wszystko pamiętaj…”. Po paru miesiącach od tej bolesnej straty koledzy ojca wraz z siostrą nieboszczyka radzili się nad losem autora pamiętnika. Pan Domański proponował zabranie chłopca do swoich biur
(na stanowisko pomocnika woźnego).
Także pan Raczek był gotów wziąć go do siebie.
Gdy
zapytali Ignacego o jego zdanie, wyznał, iż „ciągnie” go
sklepu
Mincla na Podwalu, aby uczyć się
rzemiosła kupieckiego. Wszyscy zgodzili się na tę propozycję,
uradzając przy tym, iż ciotka poślubi pana Raczka.
Kupiec
Mincel zgodził się przyjąć ucznia do siebie w zamian za wikt i
opierunek. „I tak się to zaczęło…” Rzecki wspomina, iż
sklep Niemca zawsze mu się podobał, ilekroć ciotka go po coś do
niego wysyłała: „biegłem po sprawunki i patrzyłem na okna
wystawowe”. Choć był to sklep kolonialno-galanteryjno-mydlarski,
to jego wnętrze było ponure. Prócz Ignacego pracowało tam dwóch
krewnych właściciela: trzydziestokilkuletni Franc Mincel
(„dostawał” od starego za palenie fajki w sklepie) oraz Jan
Mincel (ten z kolei
obrywał za podkradanie kolorowego
papieru, na którym pisał miłosne liściki do kobiet). Rzecki
wspomina, iż sam również został ukarany dyscyplinką: „Franc
odmierzył jakiejś kobiecie za dziesięć groszy rodzynków. Widząc,
że jedno ziarno upadło na kontuar (stary miał w tej chwili oczy
zamknięte), podniosłem je nieznacznie i zjadłem. Chciałem właśnie
wyjąć pestkę, która wcisnęła się mi między zęby, gdy uczułem
na plecach coś jakby mocne dotknięcie rozpalonego żelaza”.
Kolejnym pracownikiem sklepu był August Katz, który
obsługiwał stanowisko mydlarskie: „Mizerny ten człeczyna
odznaczał się niezwykłą punktualnością. Najraniej przychodził
do roboty, krajał mydło i ważył krochmal jak automat; jadł, co
mu podano, w najciemniejszym kącie sklepu, prawie wstydząc się
tego, że doświadcza ludzkich potrzeb”.
Rzecki oddawał
się wspomnieniom swej pierwszej pracy: „Wstawałem rano o piątej,
myłem się i zamiatałem sklep. O szóstej otwierałem główne
drzwi tudzież okiennicę. W tej chwili, gdzieś z ulicy zjawiał się
August Katz, zdejmował surdut, kładł fartuch i milcząc stawał
między beczką mydła szarego a kolumną ułożoną z cegiełek
mydła żółtego. Potem drzwiami od podwórka wbiegał stary Mincel
mrucząc: Morgen!, poprawiał szlafmycę, dobywał z szuflady księgę,
wciskał się w fotel i parę razy ciągnął za sznurek kozaka.
Dopiero po nim ukazywał się Jan Mincel i ucałowawszy stryja w
rękę, stawał za swoim kontuarem, na którym podczas lata łapał
muchy, a w zimie
kreślił palcem albo pięścią jakieś figury.
Franca
zwykle sprowadzano do sklepu (…)”.
|
lepiej ubrani i bardziej zamożni. Stary Mincel był fanatykiem
pracy: nawet w niedzielę przesiadywał w sklepie. Wówczas to
opowiadał Ignacemu tajniki sztuki kupieckiej i sprzedawanych
towarów. Rzecki z sympatią wspominał swojego pierwszego
pracodawcę: „Na każdą Wigilię Mincel obdarowywał nas
prezentami”. Miesięcznym wynagrodzeniem młodego ucznia było
dziesięć złotych, z których musiał się wyliczyć przed Niemcem,
i powiedzieć, ile zaoszczędził.
W 1846 roku handel w
sklepie nieco osłabł, wówczas to w końcu pełnoprawnym subiektem
został Ignacy Rzecki. Po incydencie z wybiciem sklepowej szyby, o
który policja podejrzewała właściciela, Niemiec zaczął słabnąć,
chudnąć. Po krótkim czasie umarł w fotelu oparty o książkę
handlową. Przez kilka lat po śmierci stryja sklep prowadzili
Minclowie.
W 1850 roku Franc został na miejscu
(na Podwalu) z towarami kolonialnymi, a Jan z galanterią przeniósł
się do sklepu na Krakowskie Przedmieście (którym w czasie akcji
powieści kieruje Ignacy Rzecki). Autor pamiętnika na jego kartach
wyjaśnił genezę zajmowania obecnego sklepu: Wokulski ożenił się
z wdową po Janie Minclu, a po jej śmierci odziedziczył majątek
Niemców wraz ze sklepem.
Rozdział IV
Powrót
W
deszczowe i śnieżne, niedzielne popołudnie Ignacy Rzecki grał
na gitarze i rozmyślał nad rychłym
powrotem Wokulskiego. Miał nadzieję, że przyjaciel przejmie od
niego dobrze prosperujący sklep wraz ze wszystkimi skrupulatnie
prowadzonymi rachunkami, a on wówczas wyjedzie po dwudziestu pięciu
latach na wysłużony urlop. Rozmyślania przerwał mu nagły szmer
dochodzący z sieni. Po chwili otworzyły się drzwi i stanął w
nich Stanisław Wokulski.
Rzecki dopiero po dłuższej
chwili rozpoznał druha: „- Staś... jak mi Bóg miły!...Klepie go
po wypukłej piersi, ściska za prawą i za lewą rękę, a nareszcie
oparłszy na jego ostrzyżonej głowie swoją dłoń wykonywa nią
taki ruch, jakby mu chciał maść wetrzeć w okolicę ciemienia”.
Jego serce wypełniało szczęście z niespodziewanego powrotu
wojaka. Po szybkim przygotowaniu poczęstunku mężczyźni
zaczęli rozmawiać o wojnie i o polityce. Wokulski wyznał, iż to dzięki trwającemu konfliktowi zbrojnemu wzbogacił się, a dokładnie dzięki bogatemu wspólnikowi i celnym inwestycjom. Podkreślił, iż wszystko robił uczciwie i że jego pieniądze nie są naznaczone oszustwem: „- Nie bój się - ciągnął Wokulski. - Grosz ten zarobiłem uczciwie, nawet ciężko, bardzo ciężko. Cały sekret polega na tym, żem miał bogatego wspólnika i że kontentowałem się cztery i pięć razy mniejszym zyskiem
niż inni. Toteż mój kapitał ciągle
wzrastający był w ciągłym ruchu. - No - dodał po chwili - miałem
też szalone szczęście... Jak gracz, któremu dziesięć razy z
rzędu wychodzi ten sam numer w rulecie. Gruba gra?... prawie co
miesiąc stawiałem cały majątek, a co dzień życie”.
Poinformował
przyjaciela o swoich planach: miał zamiar rozszerzyć sklep oraz, by
odciążyć Ignacego, zatrudnić dwóch subiektów. Prócz tego
opowiadał o trudach i cierpieniach przeżytych na wojnie, wśród
których najtrudniejsza do zniesienia była samotność i tęsknota
za ojczyzną: „- Nie masz pojęcia, co ja wycierpiałem, oddalony
od wszystkich, niepewny, czy już kogo zobaczę, tak strasznie
samotny. Bo widzisz, najgorszą samotnością nie jest ta, która
otacza człowieka, ale ta pustka w nim samym, kiedy z kraju nie
wyniósł ani cieplejszego spojrzenia, ani serdecznego słówka, ani
nawet iskry nadziei...”. Ogarnęła go tam dziwna choroba,
przejawiająca się „bólem duszy”, doskwierającym mu do tego
stopnia, iż chciało mu się „wyć” z bólu. To było powodem
jego ciężkiej pracy i w konsekwencji poprawienia stanu swoich
funduszy
: robił rachunki, odbierał towary… Ta praca była ucieczką przed samym sobą, przed zwariowaniem: „Ale gdym oderwał się od interesów, a nawet gdym na chwilę złożył pióro, czułem ból, jakby mi - czy ty rozumiesz, Ignacy ? - jakby mi ziarno piasku wpadło do serca. Bywało, chodzę, jem, rozmawiam, myślę przytomnie, rozpatruję się w pięknej okolicy, nawet śmieję się i jestem wesół, a mimo to czuję jakieś tępe ukłucie, jakiś drobny niepokój, jakąś nieskończenie małą obawę. Ten stan chroniczny, męczący nad wszelki wyraz, lada okoliczność rozdmuchiwała w burzę. Drzewo znajomej formy, jakiś obdarty pagórek, kolor obłoku, przelot ptaka, nawet powiew wiatru bez żadnego zresztą powodu budził we mnie tak szaloną rozpacz, że uciekałem od ludzi. Szukałem
ustroni tak pustej, gdzie bym mógł upaść na ziemię i nie podsłuchany przez nikogo, wyć z bólu jak pies."
Wokulski wyjechał, mając trzydzieści
tysięcy rubli, a powrócił z… dwustu pięćdziesięcioma (z tego
część w złocie).
Rzecki powoli dostrzegał zmiany, które
zaszły w „Stasiu” wskutek wojny: „- Boję się twojej
trzeźwości, pod wpływem której gadasz jak wariat. Rozumiesz mnie,
Stasiu?...”. W pewnej chwili Wokulski zapytał o niejakiego
Łęckiego, na co przyjaciel poinformował, iż to bankrut i w tym
roku jego kamienica, w której zajmował ogromne mieszkanie, zostanie
zlicytowana. Nie zapomniał także o tym, iż mężczyzna wraz ze swą
córką miał w ich sklepie otwarty kredyt.
Ignacy wziął
klucze i obaj udali się do sklepu. Stanisław był zachwycony i
zdziwiony widokiem, który ujrzał. Półki uginały się pod ilością
luksusowych towarów. Przeglądając księgę dłużników właściciel
sklepu wyczytał, iż choć wspominany Tomasz Łęcki ma dług
wynoszący sto czterdzieści tysięcy rubli, to ostatnio jego córka
Izabela powiększył go zakupem portmonetki. Zaczął wypytywać
Ignacego o szczegóły tej wizyty. Po powrocie do pokoju służący
Piotr przyniósł mężczyznom obiad.
Rozdział
V
Demokratyzacja pana i marzenia panny z towarzystwa
Tomasz
Łęcki zajmował wielkie ośmiopokojowe mieszkanie w ładnej
kamienicy. Pięknie je urządził bogatymi meblami, a całość
uzupełniały różne ciekawe drobiazgi. Mieszkał z córką Izabelą
i kuzynką, panną Florentyną, kamerdynerem Mikołajem, jego żoną
- kucharką i służącą Anusią. Każdy, kto ich odwiedzał,
zachwycał się subtelnością wystroju mieszkania: „Kto tu wszedł,
miał swobodę ruchu; nie potrzebował lękać się, że mu coś
zastąpi drogę
lub że on coś zepsuje. Czekając na
gospodarza nie nudził się, otaczały go bowiem rzeczy, które warto
było oglądać. Zarazem widok przedmiotów, wyrobionych nie wczoraj
i mogących służyć kilku pokoleniom, nastrajał go na jakiś ton
uroczysty”.
Tomasz Łęcki pochodził z rodziny, w
której było kilku senatorów, a ojciec posiadał kiedyś miliony,
pochłonięte później wydarzeniami politycznymi i podróżami. Pan
Tomasz bywał kiedyś nawet na dworach: francuskim, wiedeńskim i
włoskim, a przez jego dom
przewijała się ówczesna śmietanka towarzyska. Córka wśród kandydatów starających się o jej rękę mogła przebierać: „Wiktor Emanuel, oczarowany pięknością jego córki, zaszczycał go swoją przyjaźnią i nawet chciał mu nadać tytuł hrabiego. Nie dziw, że pan Tomasz po śmierci wielkiego króla przez dwa miesiące nosił na kapeluszu krepę”. Tak było kiedyś…
i srebrach, które były u jubilera,
czekając na nowego nabywcę: „Panna Izabela czuje ściśnięcie
serca za serwisem i srebrami, lecz doznaje niejakiej ulgi na myśl o
kweście i nowej toalecie. Może mieć bardzo piękną, ale
jaką?...”.
Rozmyślania przerwało wejście panny
Florentyny, niosącej list od hrabiny Karolowej, ciotki Łęckiej,
która proponowała wykup srebra za trzy tysiące rubli: „(…)
proponuję ci więc, jeżeli zgodzisz się, trzy tysiące rubli
pożyczki na zastaw wspomnianego serwisu i sreber. Sądzę, że dziś
wygodniej będzie im u mnie, gdy ojciec twój znajduje się w takich
kłopotach. Odebrać je będziesz mogła, kiedy zechcesz, a w razie
mojej śmierci nawet bez zwracania pożyczki” oraz informowała, że
Wokulski ofiarował jej tysiąc rubli na ochronkę dla dzieci. W
dalszej części listu ciotka chwaliła tego człowieka: „Kilku
takich Wokulskich, a czuję, że na starość zostałabym
demokratką." Choć Izabela domyślała się trudnego położenia
swej rodziny, to jej duma nie pozwalała pogodzić się z nową
sytuacją.
Podczas obiadu jej ojciec opowiadał o
Wokulskim, zachwycając się jego majętnością i zacnością.
Izabela przypomniała sobie, iż poznała „tego kupca” kilka dni
temu w sklepie. Zrobił wówczas na niej złe wrażenie swoimi bardzo
czerwonymi dłońmi, których widok wywołał w niej obrzydzenie. Po
obiedzie panna Łęcka otrzymała drugi list od ciotki (hrabina
przepraszała za propozycję w sprawie sreber oraz donosiła, iż
Wokulski zaofiarował kolejną sumę wspomagającą jej działalność
dobroczynną – zobowiązał się pokryć koszty odrestaurowania i
wystroju grobu w kościele). Po lekturze w Łęckiej zrodziła się
pogarda i zniecierpliwienie dla poczynań tego człowieka. Poszła
się położyć, ponieważ nie mogła już wysłuchiwać samych
pochwał na temat Wokulskiego. Z rozmowy z ojcem dowiedziała się
także, iż to właśnie Stanisław wykupił ich srebra oraz jego
weksle. Tomasz wygadał się jeszcze, iż wygrywa w karty z kupcem,
co wzbudziło w pannie pewność, że Wokulski specjalnie daje się
ogrywać. Doszła do wniosku, że mężczyzna
ją osacza i że próbuje wkraść się,
poprzez planowane z nią małżeństwo, do sfery arystokracji.
Słuchanie o jego dobroci bardzo ją oburzało, posądzała go o złe
zamiary.
Gardziła nim, mimo iż prócz kilkusekundowego
spotkania, nie znała go lepiej: „- Nic znasz tych ludzi [pokroju
Wokulskiego], a ja widziałam ich przy pracy. W ich rękach stalowe
szyny zwijają się jak wstążki. To straszni ludzie. Oni dla swoich
celów umieją poruszyć wszystkie siły ziemskie, jakich my nawet
nie znamy. Oni potrafią łamać, usidlać, płaszczyć się,
wszystko ryzykować, nawet - cierpliwie czekać...”. Łęcka
uświadomiła sobie, iż zawsze wzbudzali w niej odrazę ludzie
żebrzący na ulicy, co jest dowodem braku współczucia dla biednych
i wywodzących się spoza jej sfery.
Rozdział
VII
Gołąb wychodzi na spotkanie węża
W Wielką
Środę o jedenastej rano panna Izabela z Florentyną pojechały
powozem do sklepu Stanisława Wokulskiego. Obok starego budynku był
budowany nowy, dużo większy i Łęcka pomyślała, że to dla niej
Wokulski go buduje, że chce ją tym kupić. W sklepie poprosiła
pana Mraczewskiego o pomoc w wyborze rękawiczek. Po dokonanym
zakupie
podeszła do kantorku, w który pracował właściciel i z wielką pogardą spojrzała na Wokulskiego, pytając o zakupione srebra Łęckich. Otrzymawszy odpowiedzi na nurtujące ją pytania, wraz z Florentyną opuściła pomieszczenie.
Wokulski był zdziwiony, a jednocześnie
rozczarowany tonem jej głosu i pogardą, która z niego biła
podczas rozmowy: „Po całorocznej gorączce i tęsknocie
przerywanej wybuchami szału skąd naraz ta obojętność? Gdyby
można było jakiegoś człowieka nagle przerzucić z balowej sali do
lasu albo z dusznego więzienia na chłodne obszerne pole, nie
doznałby innych wrażeń ani głębszego zdumienia (...)A jak ona
rozmawiała ze mną. Ile tam było pogardy dla marnego kupca..."
Zapłać temu panu!..." Paradne są te wielkie damy; próżniak,
szuler, nawet złodziej, byle miał nazwisko, stanowi dla nich dobre
towarzystwo, choćby fizjognomią zamiast ojca przypominał lokaja
swej matki. Ale kupiec - jest pariasem... Co mnie to wreszcie
obchodzi; gnijcie sobie w spokoju!"”.
Uświadomił
sobie, że po rocznej tęsknocie, o której jego ukochana nie miała
pojęcia oraz po zdarzeniu, którego był przed momentem
uczestnikiem, nie czuł już do niej chyba nic ponad obojętność:
„No, nigdy bym nie przypuszczał, że mogą istnieć tak cudowne
kuracje. Przed godziną byłem pełen trucizny, a w tej chwili jestem
tak spokojny i - jakiś pusty, jakby uciekła ze mnie dusza i
wnętrzności, a została tylko skóra i odzież. Co ja teraz będę
robił? czym będę żył?... Chyba pojadę na wystawę do Paryża, a
potem w Alpy...".
Rozdział VIII
Medytacje
Aby
ochłonąć i zastanowić się nad wszystkim, Wokulski wyszedł na
spacer. Skierował swoje kroki ulicą Karową w kierunku Wisły.
Przypomniał sobie, jak znajomy wspominał o bulwarach znajdujących
się w tamtej części Warszawy
i postanowił je obejrzeć. Chciał zobaczyć płat nadrzecznej ziemi zasypanej śmieciami. Patrząc na dzielnicę nędzy: Powiśle, obserwował rudery i lepianki, które zajmowali biedacy bez pracy i pieniędzy
. Mimochodem zaglądał w zapadnięte
poniżej bruku okna, z których wyłaniała się nędza.
To
wszystko przypominało mu własne dzieciństwo i młodość, które
upłynęły na ciężkiej pracy i nauce. Zdał sobie sprawę, jak
wiele zawdzięczał pobytowi na Syberii. Wspominał pierwsze
spotkanie Łęckiej w warszawskim teatrze, będące impulsem do
porzucenia naukowych badań przyrodniczych, i usilne zabiegi, aby ją
później ujrzeć: „Siedziała w loży z ojcem i panną Florentyną,
ubrana w białą suknię. Nie patrzyła na scenę, która w tej
chwili skupiała uwagę wszystkich, ale gdzieś przed siebie, nie
wiadomo gdzie i na co. Może myślała o Apollinie?... Wokulski
przypatrywał się jej cały czas. Zrobiła na nim szczególne
wrażenie. Zdawało mu się, że już kiedyś ją widział i że ją
dobrze zna. Wpatrzył się lepiej w jej rozmarzone oczy i nie wiadomo
skąd przypomniał sobie niezmierny spokój syberyjskich pustyń,
gdzie bywa niekiedy tak cicho, że prawie słychać szelest duchów
wracających ku zachodowi. Dopiero później przyszło mu na myśl,
że on nigdzie i nigdy jej nie widział, ale - że jest tak coś -
jakby na nią od dawna czekał. " Tyżeś to czy nie ty?..."
- pytał się w duchu, nie mogąc od niej oczu oderwać. Odtąd mało
pamiętał o sklepie i o swoich książkach, lecz ciągle szukał
okazji do widywania panny Izabeli w teatrze, na koncertach lub na
odczytach. Uczuć swoich nie nazwałby miłością i w ogóle nie był
pewny, czy dla oznaczenia ich istnieje w ludzkim języku odpowiedni
wyraz. Czuł tylko, że stała się ona jakimś mistycznym punktem
(…)”. Dla niej postanowił zostać bogaczem i, w konsekwencji
tego, wyruszył zdobyć fortunę na wojnie z Bułgarią, mimo
sceptycznych uwag swego znajomego doktora Szumana (u którego leczył
się z melancholii).
Z zamyślenia wyrwało go spotka nie z Wysockim,
robotnikiem najemnym, byłym pracownikiem przy rozładowywaniu
transportu w Warszawie, który opowiedział o swoim ciężkim życiu.
Wraz z rodziną żył w strasznej biedzie: zimę spędzili u jego
brata, a teraz nie mają na komorne, zdechł mu koń i pozostają bez
środków na utrzymanie. Wokulski dał mu dziesięć rubli i
powiedział, że od jutra ma przyjść do niego do pracy przy
przewozach. Po wylewnym podziękowaniu, Wokulski zawrócił.
W
drodze powrotnej znowu miał przywidzenia z przeszłości, cały czas
bił się z dręczącymi go myślami. Gdy wrócił do sklepu, zastał
baronową Krzeszowską, oglądającą neseserki. Wokół damy kręcił
się pan Mraczewski, pomagając w wyborze. Sfinalizowanie transakcji
przerwało pojawienie się barona Krzeszowskiego, męża
podirytowanej kobiety. Mężczyzna po zakupie wielu towarów nakazał
odesłanie ich do domu. Przez całą tę scenę małżeństwo nie
zamieniło ze sobą ani słowa. Po wyjściu barona, Krzeszowska
oznajmiła Wokulskiemu, iż był to jej mąż, z którym właśnie
się rozwodzi. Z kolei, gdy ona wyszła, wrócił baron z zapytaniem,
o co „ta dama” pytała i co mówiła. Nie uzyskał jednak od
Wokulskiego odpowiedzi.
Mraczewski skomentował wyjście
barona informacją o trwającej przeszło rok wojnie małżeństwa,
której powodem jest kamienica Łęckiego (kłócili się, kto ma ją
kupić), w której mieszkała baronowa. Wokulski nie mogąc
wysłuchiwać ciągłych plotek subiekta, jego uwag o socjalistach i
Żydach - zwolnił subiekta z pracy. Na drugi dzień, w Wielki
Czwartek, do Wokulskiego przyszło małżeństwo Krzeszowskich
(oddzielnie) z prośbą o ponowne przyjęcie Mraczewskiego. Mimo
wstawiennictwa Rzeckiego, Wokulski był nieugięty i na wolne miejsce
przyjął pana Ziębę.
Rozdział IX
Kładki, na
których spotykają się ludzie różnych światów
W
Wielki Piątek Rzecki zamknął sklep o godzinie czternastej a
Wokulski wziął z kasy półimperiały na datek i poszedł do
kościoła. Gdy już nalazł się w kaplicy, podszedł do panny
Łęckiej i hrabiny Karolowej, kwestujących na rzecz ochronki
sierot, i złożył na ich tacy ofiarę w postaci rulonu imperiałów
wartości sztuki złota. Zaskoczona hrabina podziękowała wylewnie,
a Łęcka podejrzewając, iż Wokulski nie zna angielskiego, zaczęła
komentować jego zachowanie (w tym momencie bohater podjął decyzję
o nauce tego języka). Panie podobnie jak inni znajomi Wokulskiego
wstawiły się za Mraczewskim w sprawie ponownego przyjęcia do pracy
i to spowodowało, iż ten obiecał dać mu posadę w Moskwie.
W
dalszej części rozmowy Karolowa zaprosiła bohatera do siebie na
święcone, po czym mężczyzna
pożegnał się i odszedł do bocznej nawy. Stamtąd z ukrycia obserwował Izabelę oraz krążących po kościele ludzi, jego wzrok przykuła młoda dziewczyna, klęcząca obok krzyża i rozdająca jałmużnę „dziadom”. Gdy wyszła z kaplicy, zaprosił ją do mieszkania Rzeckiego. Dziewczyna po chwili wahania zgodziła się i w zaciszu pokoju
pana Ignacego opowiedziała nowopoznanemu mężczyźnie historię swojego życia. Wokulski zaproponował jej zmianę „pracy” (utrzymywała się z nierządu) i aby nie pozostać gołosłownym dał jej list polecający do magdalenek.
W Wielką Niedzielę Stanisław pojechał do hrabiny, u której zastał wielu gości. Wzbudziło to w nim nadzieję spotkania ukochanej. W towarzystwo arystokratyczne wprowadził go pan Łęcki, przedstawiając śmietankę towarzyską Warszawy. To wszystko nie wzbudziło w Wokulskim takiego podniecenia, jakie odczuł w chwili, gdy dostrzegł Izabelę. Podczas wizyty poznał prezesową Zasławską, która przyznała się do uczucia żywionego niegdyś do jego stryja. W wyniku miłej rozmowy Stanisław obiecał staruszce, iż postawi nieżyjącemu krewnemu nagrobek. Po rozstaniu z prezesową i powrocie do salonu
, zauważył nieobecność panny Łęckiej. Po szybkim pożegnaniu z poznanymi gośćmi wyszedł. W tym samym czasie Izabela wróciła do domu bardzo wzburzona i opowiadała Florentynie, jak to Wokulski, „zwykły kupiec”, oczarował wszystkich gości na przyjęciu .
Rozdział X
Pamiętnik starego subiekta
Pan
Ignacy zachwycał się nowym sklepem, położonym przy Krakowskim
Przedmieściu. Do swojej dyspozycji miał nawet powóz. Subiekt
wspominał czasy powstania na Węgrzech w latach 1846-1847, gdy
podejmował bodaj najważniejsze decyzje w swoim życiu. nie z
Wysockim, robotnikiem najemnym, byłym pracownikiem przy
rozładowywaniu transportu w Warszawie, który opowiedział o swoim
ciężkim życiu. Wraz z rodziną żył w strasznej biedzie: zimę
spędzili u jego brata, a teraz nie mają na komorne, zdechł mu koń
i pozostają bez środków na utrzymanie. Wokulski dał mu dziesięć
rubli i powiedział, że od jutra ma przyjść do niego do pracy przy
przewozach. Po wylewnym podziękowaniu, Wokulski zawrócił.
Rzecki opisał przyjęcie zorganizowane w Hotelu Europejskim z racji poświęcenia nowego sklepu, w którym udział wzięli bogaci kupcy oraz arystokraci. Gościem był też doktor Szuman, który w rozmowie z Rzeckim rozwodził się nad dwoistością natury
Stacha.
Rozdział XI
Stare marzenia i nowe
znajomości
Pani Meliton, w młodości nauczycielka, a
obecnie swatka, miała ciężkie życie. Poślubiła człowieka,
który ją bił i był alkoholikiem. Jej czas wypełniało
organizowanie w swym domu schadzek dla zakochanych. Stanisława
Wokulskiego znała od dawna i w pewnym momencie ich znajomości stała
się źródłem informacji o poczynaniach Izabeli Łęckiej i jej
ojca (to od pani Meliton dowiedział się o długach o złej
sytuacji). Choć nigdy nie powiedział wprost, to kobieta od dawna
domyślała się gorących uczuć Wokulskiego do panny Izabeli.
Donosiła mu o terminach i ulubionych miejscach jej spacerów, a
wtedy on aranżował niby przypadkowe spotkania. Pewnego dnia dała
znać, że Łęcka nazajutrz odwiedzi Łazienki wraz z hrabiną i
prezesową, co niewymownie ucieszyło Stacha, ponieważ prezesowa,
którą od wielkanocnego spotkania odwiedził już kilkakrotnie,
darzyła go dużą życzliwością. Wraz z panią Meliton zaplanował
nonszalancki spacer po Łazienkach.
Następnego dnia, gdy
już miał wychodzić, niespodziewanie odwiedził Wokulskiego poznany
u Karolowej książę z zaproszeniem do siebie. Motywował swoją
prośbę faktem, iż zaprosił już wszystkich przyjaciół na
„sesję” powstającej spółki do handlu
ze Wschodem, podczas której Stanisław będzie gościem honorowym (chciano porozmawiać z nim o interesach). Wokulski nie odmówił, ale zaproszenie nie zrobiło na nim wrażenia. Głowę zaprzątała mu tylko jedna myśl – nie zdąży na „przypadkowe spotkanie” z ukochaną.
Pojechali do pałacu księcia, w którym zastali arystokratycznych
przedsiębiorców, samych ludzi „z tytułami”. Gospodarz
poprosił, by gość wypowiedział się o handlu z Rosją okowitą i
zbożem, na co Wokulski stwierdził, iż zna się jedynie na handlu
towarami (perkalem), opowiadając, jak można na tym zajęciu
zarobić. Słuchacze zadeklarowali się, że wchodzą z nim w spółkę.
Obecny na spotkaniu pan Łęcki, gorący zwolennik
poczynań Stanisława, przedstawił mu młodzieńca ze swego rodu,
Juliana Ochockiego. Wokulski uświadomił sobie, że widział go
wcześniej w towarzystwie Izabeli. Po pożegnaniu ze zgromadzonymi
nowo poznany młodzieniec zapytał kupca, czy może mu towarzyszyć w
drodze powrotnej. Obaj mężczyźni
udali
się w kierunku Łazienek. W drodze Ochocki opowiedział trochę o
sobie. Był przyrodnikiem, chemikiem oraz wynalazcą-pasjonatem,
zakochanym w swoich naukowych i technicznych odkryciach, marzącym o
budowie maszyny latającej. Rozmowa uspokoiła Stacha – Julian nie
był jego rywalem. Po pożegnaniu i powrocie ze spaceru, podczas
którego nie spotkał obiektu swego uczucia, Wokulski znalazł w domu
list od pani Meliton.
Rozdział XII
Wędrówki za
cudzymi interesami
W liście pani Meliton donosiła o
rychłej licytacji kamienicy Łęckich, na którą największą
ochotę ma ich krewna, baronowa Krzeszowska. Autorka listu
przewidywała dalszy bieg wydarzeń po odkupieniu budynku przez
kobietę
: aby nie popaść w ruinę Izabela, dla dobra swego i ojca, będzie musiała wyjść za mąż za jakiegoś marszałka czy barona. Drugim tematem, o którym czytał Wokulski, była klacz Krzeszowskich, którą baronowa odkupiła od męża i wystawiła do wyścigu. Pani Meliton informowała, iż pan Maruszewicz, znajomy skłóconego małżeństwa, ma zaproponować Stanisławowi zakup
zwierzęcia, ulubieńca panny Łęckiej. Była nauczycielka przewidywała, że gdyby Wokulski kupił i kamienicę, i klacz, to z pewnością wkradłby się w łaski Izabeli. Na te słowa mężczyźnie wrócił cały zapał i siły. Wiedział, iż te dwie sprawy musi załatwić anonimowo. Nazajutrz, gdy przyszedł do niego pan Maruszewicz, od razu dobili targu i klacz stała się jego własnością – zapłacił za nią osiemset rubli.
Około
południa, jadąc do adwokata, obejrzał z ulicy ową kamienicę.
Potem od mecenasa dowiedział się o sumie, z jaką baronowa stanie
do licytacji – sześćdziesiąt tysięcy rubli. Wokulski poprosił
adwokata o wzięcie w jego imieniu udziału w sprzedaży budynku. Ten
doradził mu jednak scedowanie licytacji kamienicy staremu
Szlaungbaumowi. Stanisław przystał na tę propozycję i złożył
wizytę Żydowi, którego poprosił o wzięcie udział w licytacji
budynku i jego kupno za dziewięćdziesiąt tysięcy rubli (miał
zrobić to w jego imieniu, ale w zupełnej tajemnicy).
Wrócił
do domu, w którym zastał czekającego Maruszewicza. Razem pojechali
obejrzeć nowy zakup właściciela sklepu – klacz. Przed
zobaczeniem zwierzęcia Wokulski uregulował jeszcze dług barona u
dyrektora stajni za opiekę i schronienie dla konia, prosząc
jednocześnie, by na wyścigi wyprowadzano go bezimiennie.
Parę
dni przed wyścigiem koni Stanisława odwiedził angielski hrabia,
poznany na sesji handlowej w książęcym pałacu. Przyszedł w
imieniu barona Krzeszowskiego z prośbą o odsprzedanie byłej
własności. Wokulski nie zgodził się. Miał za duże plany
związane z koniem…wierzył w zwycięstwo klaczy i od jej sukcesu
uzależnił swoje powodzenie w miłości
.
Rozdział
XIII
Wielkopańskie zabawy
W dzień wyścigów na Polach Mokotowskich Wokulski pojechał
zobaczyć swoją klacz. Poznał dżokeja i obiecał mu sowite
wynagrodzenie za wygraną. Kupił program wyścigów oraz obstawił
zakłady na konia. Ujrzał powóz, w którym siedziała panna Łęcka
z ojcem, hrabina i prezesowa. Przywitał się i zapewnił o wygranej
klaczy Sułtanki, aby nie stało się zadość zakładowi damy. Jego
klacz wygrała, a zarobione na zakładach trzysta rubli złożył na
ręce hrabiny Karolowej na rzecz ochronki. Potem odsprzedał zwierzę
za osiemset rubli.
W pewnym momencie bohatera potrącił baron Krzeszowski. Wokulski za
tę zniewagę oraz za impertynencje podstarzałego adoratora do panny
Izabeli, wyzwał go na pojedynek. Pożegnał dziękującą mu za
wszystko Łęcką, po czym w doskonałym humorze pojechał do doktora
Szumana, prosząc, aby był jego sekundantem podczas pojedynku.
Doktor, zaskoczony udziałem przyjaciela w wyścigach, zgodził
się.
Na drugi dzień Rzecki z Szumanem pojechali do
hrabiego – Anglika, sekundanta Krzeszowskiego, aby uzgodnić
szczegóły pojedynku. Gdy hrabia oznajmił, że baron jest gotów
przeprosić Wokulskiego listownie, pan Ignacy nie wyraził zgody.
Pojedynek został ustalony. Za parę dni do Lasku Bolońskiego
zajechały powozy. Choć Wokulski wygrał pojedynek, postrzeliwszy
barona w twarz, to mecenas zarzucił mu lekkomyślne zachowanie i
ostrzegł przed arystokracją, mogącą w tym momencie odstąpić od
planowanej spółki. Po kilku dniach do Wokulskiego przeszedł
Maruszewicz prosząc, w imieniu barona Krzeszowskiego, o pożyczkę
pieniężną w zamian dając weksel. Bohater nie odmówił.
Poweselał bardzo, gdy służący przyniósł list od
Łęckiego z zaproszeniem na jutrzejszy obiad, argumentując, że
jego córka chce bliżej poznać nowego znajomego. Stanisław poczuł
się szczęśliwy…
Rozdział XIV
Dziewicze
marzenie
Panna Łęcka dużo rozmyślała o Wokulskim,
który wciąż ją zaskakiwał. Wahała się między podziwem dla
jego niespożytej energii, odwagi i zapału, a z drugiej strony
pogardą dla jego kupieckiej profesji. Wyczyny Stanisława ciągle ją zaskakiwały. Nie potrafiła zrozumieć, jak potrafił zjednywać sobie ludzi. Rozważała, ze gdyby posiadał dobra ziemskie, a nie był parweniuszem, wtedy może i miałby u niej szanse. Bardzo zbliżył się do jej ojca, wszyscy na około go zachwalali, a najbardziej prezesowa. Izabela cieszyła się z jego wygranej w pojedynku z baronem, którego nie lubiła po niegdysiejszych umizgach, a który w kilka dni po przegranym pojedynku przysłał jej list z przeprosinami i pochwałami bohatera. Po śnie, w którym Wokulski opiekował się jej domem, dbał o posag, postanowiła zaprosić go na obiad (aby wykorzystać jego dobry charakter).
Po opuszczeniu towarzystwa przez pana
Tomasza, Łęcka zaprosiła Wokulskiego do salonu. Opowiedziała o
liście, który przysłał jej Krzeszowski i szacunku, z jakim wyraża
się o jej gościu baron. Na pytanie o możliwość podziękowania za
jego dotychczasowe uprzejmości, rycerskim tonem poprosił o
pozwolenie służenia jej zawsze i we wszystkim, po czym pożegnał
się i wyszedł.
Rozdział XVII
Kiełkowanie
rozmaitych zasiewów i złudzeń
Powrócił do domu
wieczorem. Cały czas nie opuszczały go myśli, iż powinien sobie
zasłużyć na pannę Izabelę. Zaszedł jeszcze do sklepu
, gdzie okazało się, że inkasent
Oberman zgubił ponad czterysta rubli, które należały do firmy
Wokulskiego. Choć Rzecki był bardzo zły, Stanisław znalazł
rozwiązanie.
Choć Oberman miał u niego kapitał
wynoszący kilkaset rubli, to jednak nie zamierzał go zagarnąć
(pieniądze były przeznaczone na szkołę
dla syna). Zdecydował, że odda za
inkasenta pieniądze dla firmy, a on kiedyś mu je zwróci (Rzecki
nie był zadowolony z takiego rozwiązania). Po wejściu do
mieszkania bohater zabrał się do rachunków i postanowił, że
złoży wizytę baronowi Krzeszowskiemu. Na biurku ujrzał dwa listy,
jeden od magdalenek chwalących skierowaną po Wielkanocy dziewczynę,
a drugi od Marianny. Pisała o zmianie, która w niej zaszła,
prosząc o pomoc w rozpoczęciu życia na własny rachunek. Obiecała,
że już nie zejdzie na złą drogę. Wokulski po przeczytaniu
kartek, wpadł na pomysł rozwiązania sytuacji.
Nazajutrz
wezwał furmana Wysockiego i zapytał, czy przy jego mieszkaniu nie
ma wolnego pokoju do wynajęcia dla uczciwej szwaczki. Po krótkiej i
rzeczowej rozmowie ustalili warunki: Stanisław zobowiązał się
opłacać pokój i sprzęty, póki Marianna nie stanie na nogi i
poprosił, by żona furmana miała na nią oko i w razie problemów,
by jej pomogła. O jedenastej przyszła do Wokulskiego Marianna,
zmieniona nie do poznania. Poinformował ją o wynajętym pokoju, dał
pieniądze na zagospodarowanie, na maszynę do szycia, i zapewnił,
by o nic się nie martwiła (powiedział, ze na pewno znajdą się
chętni na korzystanie z ich krawieckich usług). Marianna bardzo mu
dziękowała.
O trzynastej Wokulski udał się w odwiedziny do barona.
Do spotkania jednak nie doszło, ponieważ służący Krzeszowskiego
powiedział, że pan jest chory i nikogo nie przyjmuje. W istocie
baron nie był chory tylko zły na nachodzących go komorników.
Poinformowany o danych gościa wpadł we wściekłość, że służący
odprawił Wokulskiego z kwitkiem.
Następnego dnia bohater
odebrał dwa listy: jeden od pani Meliton, donoszący, jak zwykle, o
planach panny Łęckiej, a drugi od adwokata, zapraszającego go do
siebie. Gdy poszedł do mecenasa, zastał tam Żyda Szlangbauma.
Mężczyźni
ustalali zasady licytacji
kamienicy oraz jej cenę - dziewięćdziesiąt tysięcy rubli.
Budynek miał być kupiony dla Wokulskiego, ale nie przez niego, gdyż
figurantem na licytacji miał być Szlangbaum.
O
trzynastej trzydzieści Wokulski był już Łazienkach (pani Meliton
doniosła mu w liście, że Izabela będzie tam o czternastej).
Spacerował, a po chwili dostrzegł Łęcką z ojcem i hrabiną. Byli
zdziwieni przypadkowym spotkaniem, lecz od razu zawiązała się
między nimi w dyskusja. Stanisław z Izabelą oddalili się w stronę
pomarańczarni. Łęcka rozprawiała o Rossim, niedocenianym przez
Warszawiaków wielkim artyście. Wyznała, że jej smutno, gdy po
przedstawieniach zamiast bukietów kwiatów, tragik nagradzany jest
tylko skromnymi brawami. Obserwujący oddalającą się parę,
hrabina Karolowa i pan Tomasz, komentowali słabość kupca
galanteryjnego do pięknej Izabeli. Po powrocie do domu Wokulski
zlecił Obermanowi kupienie na jutrzejsze przedstawienie w Teatrze
Wielkim mnóstwa bukietów i wieńców kwiatów.
Rozdział XVIII
Zdumienia, przywidzenia i obserwacje
starego subiekta
Ignacy Rzecki był zdziwiony
zaniedbywaniem pracy przez Wokulskiego na rzecz nagłego
zainteresowania teatrem (podobnie sprawa się przedstawiała, jeżeli
chodzi o innych subiektów i pana Obermana, nieoczekiwanych
wielbicieli sztuki, którzy co wieczór także chodzili na
przedstawienia). W końcu i Ignacy musiał pójść, ponieważ
Wokulski go poprosił, by w antrakcie spektaklu wręczył aktorowi
Rossiemu album z widokami Warszawy. Rzecki w teatrze zauważył także
Stanisława, a w loży Izabelę Łęcką, rozpromienioną podczas gry
Rossiego. Ignacy zaczął domyślać się uczuć przyjaciela do
arystokratki, pocieszała go jednak w tym wszystkim myśl, iż:
„Stach nie jest taki głupi”.
Rano w sklepie pan Ignacy, który pierwszy raz zaspał (po przedstawieniu wstąpił do restauracji i wypił parę kieliszków), otrzymał anonimowy list, w którym jakaś kobieta
oskarżała
jego przyjaciela o dręczenie chorej kobiety. Z listu wynikało poza
tym, że Wokulski kupuje kamienicę Łęckich, a Klejn dopowiedział,
że robi to za pośrednictwem Szlangbauma. Rzecki udał się do
działu tkanin, gdzie pracował Henryk (syn starego Żyda
Śzlangbauma), ale mimo licznych pytań dotyczących jego ojca, nie
dowiedział się szczegółów.
W końcu postanowił, że
sam pójdzie do sądu w czasie licytacji i tam na własne oczy
skonfrontuje pogłoski z prawdą. Do sklepu
przyszli pan Mraczewski z Rosjaninem Suzinem, partnerem Stanisława w
interesach, który próbował namówić wspólnika na interes w
Paryżu i duży zarobek. Wokulski jednak, mimo iż powszechnie
wiadomo było, że niedługo i tak wybiera się do tego miasta na
wystawę - odmówił. Rzecki był bardzo oszołomiony tą decyzją i
następnego dnia po południu poprosił pana Lisieckiego o zastępstwo
przy kasie, a sam udał się do sądu.
W drodze miał
wrażenie, że ludzie ze zdziwieniem mu się przyglądają i myślą,
co też takiego musiało się stać, że o tej porze nie jest w
sklepie. Ignacy przed sądem zobaczył Łęckiego rozmawiającego ze
swoim adwokatem, a w budynku dostrzegł baronową Krzeszowską
(również z mecenasem). Licytacja miała się rozpocząć za
godzinę, więc poszedł do kościoła nieopodal i do cukierni, gdzie
nasłuchał się różnych wywodów i rozważań Żydów na temat
licytacji. Po powrocie do sądu zastał już tam tłum ludzi,
przeważnie starozakonnych. Rozpoczęła się licytacja. Łęcki był
bardzo zdenerwowany. Miał nadzieję sprzedać kamienicę za sto
dwadzieścia tysięcy rubli (choć była warta siedemdziesiąt).
Krzeszowska z kolei, gotowa zapłacić cenę siedemdziesięciu
tysięcy, była ciągle przebijana przez Żyda Szlangbauma, który w
efekcie nabył budynek za dziewięćdziesiąt tysięcy. Wskutek
niepomyślnego obrotu spraw baronowa dostała spazmów i
wściekłości.
Po opuszczeniu gmachu sądu pan Ignacy
trochę się uspokoił, przekonując się w duchu, iż ktoś napisał
zwykłe plotki w anonimie. Wydedukował sobie, że Wokulski na pewno
nie zrobiłby takiego głupstwa i nie stracił tylu pieniędzy w złym
interesie. Nie wiedział jeszcze, jak bardzo się mylił...
Rozdział XIX
Pierwsze ostrzeżenie
Pan Rzecki
po powrocie do sklepu zastał czekającego Mraczewskiego,
rozprawiającego o tym, jak to Wokulski straci kilkadziesiąt tysięcy
rubli, nie wchodząc w interes z Suzinem. Mówił, że to wielka i
jedyna okazja, i tylko głupiec by ją przepuścił. Tymczasem lokaj
Łęckich przyniósł list od Izabeli do Wokulskiego.
Rzecki
zrozumiał wówczas, jak przyjaciel lekką ręką wydaje ciężko
zarobione pieniądze, aby tylko się przypodobać Łęckiej.
Przypomniał sobie kupno
powozu, wyścigi, ofiary na cele dobroczynne, kwiaty dla Rossiego.
Zaniósł jednak korespondencję. Wokulski dał przeczytać
zafrapowanemu przyjacielowi list, w którym Izabela pisała, że
muszą ładnie pożegnać Rossiego, dziękowała za wieńce dla
artysty oraz wyrażała radość, iż za tydzień wyjeżdżają
wspólnie do Paryża. Ignacy był oburzony łatwością, z jaką
przyjaciel dał się omotać, nie czując przy tym, że się zatraca.
Stanisław jednak wychwalał wyjątkowość autorki listu, żadne
słowa subiekta nie docierały do jego „prywatnego szczęścia”.
W trakcie rozmowy woźny zapowiedział pana Tomasza
Łęckiego, więc Ignacy opuścił pokój. Gość wszedł bardzo
wzburzony i zdenerwowany faktem, że Żyd kupił jego kamienicę za
kwotę dużo niższą, niż była warta. Twierdził, że został
nędzarzem, ponieważ po zabraniu przez komorników należnych im
kwot pozostało mu tylko trzydzieści tysięcy. Zaskoczony
niezadowoleniem Łęckiego, Wokulski troskliwie okładał go
kompresami (pan Tomasz był bliski zapaści) i wyznaczył wyjątkowo
wysoki procent od powierzonego kapitału.
Po wejściu kolejnego gościa, Henryka Szlangbauma (pracownika Wokulskiego, a syna nowego właściciela kamienicy), który oświadczył Łęckiemu, że jego ojciec może w każdej chwili odsprzedać nowy nabytek za taką samą sumę, którą na niego wydał, Łęcki się zdziwił i zamarł. Zubożały arystokrata wrócił do domu powozem Wokulskiego i opowiedział córce o wyniku
licytacji. W swej relacji nie zapomniał
podkreślić pomocy Stanisława. Z wywodów ojca Łęcka nie mogła
pojąć, w jaki sposób, gdy od trzydziestu tysięcy dają dziesięć
procent, on otrzymał od Wokulskiego aż trzydzieści pięć. Gdy
ojciec się położył, zaczęła podejrzewać, iż zbliża się
nieuchronnie termin jej zamążpójścia (nie brała pod uwagę
Wokulskiego). Potem przyjmowała ludzi, którzy pożyczali kiedyś
jej ojcu pieniądze, a teraz, dowiedziawszy się o sfinalizowanej
sprzedaży majątku, przychodzili odzyskać swą własność. Była
przerażona rozmiarem długów.
Tymczasem z nowiną o
powrocie z zagranicy Kazia Starskiego, byłego wielbiciela Izabeli,
przyszła hrabina Joanna. Zapowiedziała jego jutrzejsze odwiedziny.
Izabela dowiedziała się nowych informacji o życiu dawnego
konkurenta: był bardzo zadłużony, ale miał nadzieję na spadek po
ciotce Hortensji oraz na mały kapitał pana Tomasza.
Poza
tym hrabina odradzała młodszej krewnej wyjazd do Paryża z
Wokulskim, roztaczając przed nią wspaniałe perspektywy lata
spędzonego na wsi z Kaziem. Nazajutrz Łęcki wysłał do bohatera
list z prośbą, aby przyszedł i uregulował jego długi u Żydów.
Z kolei Florentyna dała Izabeli list od baronowej Krzeszowskiej,
która pisała, że ich kamienicę kupił Stanisław Wokulski przez
lichwiarza Żyda, dodatkowo podstawiając w sądzie fałszywych
licytantów. Wystraszona, przewidywała, że będzie ją chciał
wyrzucić z domu i prosiła o wstawiennictwo w sprawie niskiego
czynszu.
Adresatka listu była wstrząśnięta jego
treścią. Natychmiast udała się do ojca, także zdziwionego tą
informacją, i po chwili oboje zaczęli kojarzyć i łączyć fakty.
Roztrząsanie tematu przerwało pojawienie się Żydów, ponownie
przychodzących po pieniądze. Z zamieszania i prawdopodobnej
awantury uratowało wszystkich przybycie Wokulskiego, który nakazał
Żydom, aby o osiemnastej przyszli do niego i wtedy dostaną
pieniądze. Podał się za plenipotenta pana Tomasza. Po tym
zapewnieniu goście dłużnika wyszli .
Łęcki poprosił go o wypłacanie pięciu tysięcy procentu z góry,
i poinformował, że nie będzie ich stać na planowany wyjazd do
Paryża, wobec czego Wokulski zobowiązał się pokryć wszystkie
koszty wspólnej podróży. Na koniec rozmowy Łęcki zaciągnął
jeszcze kredyt u Wokulskego na bardzo dogodny procent.
Gdy
do ojca Izabeli przyszli lekarze na konsylium, ona w przedpokoju
czekała na wybawiciela ich rodziny z oburzoną miną. Zapytała, czy
to prawda, że kupił ich kamienicę i skupuje ich rzeczy. Nie
zaprzeczył, mówiąc także, że usuwa jej wszystkie przeszkody spod
nóg. Nagle w czasie rozmowy w salonie
pojawił się Starski. Z rozmowy przez Łęcką z kuzynem w języku angielskim, Stanisław zorientował się, iż nie zamierza wyjechać z nim do Paryża. Zobowiązała się spędzić lato ze swym rozmówcą na wsi. Starski wyrażał radość z planowanych wspólnych wakacji
. Po wejściu służącego, proszącego w imieniu pana do gabinetu,
Wokulski opuścił roześmiane towarzystwo.
Łęcki
poinformował, że lekarze zabronili mu wyjazdu do Paryża i zalecili
udanie się na wieś.
Mężczyźni uzgodnili ostatnie warunki
pożyczki i starszy z nich zapytał, czy to prawda, że Wokulski
kupił jego kamienicę. Ten potwierdził i zaproponował, że
odsprzeda ją za tę samą sumę w każdej chwili, na co panu
Tomaszowi stanęły w oczach łzy. Przy pożegnaniu Izabela spytała
Stanisława, czy będzie jutro przy pożegnaniu Rossiego. Usłyszała,
że w nocy wyjeżdża do Paryża. Zdziwiona jego chłodem, pobiegła
do ojca, lecz Łęcki nie był w stanie
Rozdział XX
Pamiętnik starego subiekta
Rzecki
pisał, że dwa tygodnie temu Stach nagle wyjechał do Paryża, a
przed podróżą wezwał go do siebie i polecił, by już nie robił
tajemnicy z faktu kupna kamienicy. Poprosił także, aby przyjaciel
zbierał od ludzi komorne (bez podwyżki czynszu) i pilnował, by
płacili w terminie. Poinformował Ignacego, który czuł, że
Stachowi dolega „(…) zła miłość”, że w banku są odłożone
pieniądze na prowadzenie interesu. Subiekt odwiózł zmienionego
towarzysza na dworzec. Podczas drogi
nie padło ani jedno słowo. Na stacji spotkali doktora Szumana,
który oznajmił, że bankrut i próżniak Starski będzie podróżował
tym samym pociągiem. Stach odjechał, nie podając terminu powrotu.
Subiekt zaproponował Szumanowi spacer. Rozmawiali o Wokulskim,
nieszczęśliwej i chorej miłości, w której się zatracał, o źle
ulokowanych uczuciach.
Pewnego wieczoru Ignacego
niespodziewanie odwiedził dawny znajomy, niewidziany od piętnastu
lat - kiper Machalski (byli razem na Węgrzech, a później pracowali
w Warszawie). Gość zapytał, czy może się zatrzymać u
przyjaciela na tydzień, na co ten ochoczo się
zgodził.
Przypomniały mu się czasy młodości, gdy w
roku 1857, pracując w winiarni u Hopfera, pierwszy raz spotkał się
z przyjacielem. W pamięci utkwił mu zwłaszcza pewien epizod
związany z poznaniem Stacha: gdy kiedyś, na zaproszenie kipera,
zszedł do jego piwnicy, pierwszy raz ujrzał tam Wokulskiego z ojcem
(wydającym wszystkie pieniądze na proces, twierdząc, że odzyska
dobra po dziadku). Mężczyzna ten wmawiał synowi, żeby nie wydawał
na książki, lecz dokładał mu na kontynuację sprawy. Wokulski był
wtedy młodzieńcem, pracującym u Hopfera od czterech lat.
Machalski powiedział wówczas Rzeckiemu, że Stach zna
się na mechanice i zamierza wyjechać do Kijowa na uniwersytet.
Kiper cieszył się, że choć jeden subiekt byłby uczony. Kasia,
córka Hopfera, podkochiwała się w Stachu, dlatego też jej ojciec
przymykał oko na fakt, iż młodzieniec kosztem nauki zaniedbywał
obowiązki. Stach spędził u niego jeszcze trzy lata, w trakcie
których Rzecki uczył go losów dynastii Bonapartych. Rzecki
wspominał, ze u Hopfera był także dwudziestoletni młodzieniec –
Leon, chłopak bardzo zdolny i motywujący Stacha do dalszej nauki.
W 1861 roku Ignacy zabrał Wokulskiego do siebie i tym samym
Wokulski zaczął pracę u Mincla. Stach zaczął uczęszczać na
uniwersytet jako wolny słuchacz, pracował dniami i nocami, w
międzyczasie udzielając korepetycji, dużo czytając i wciąż się
ucząc. Często odwiedzał go ojciec, zabierając mu zarobione
pieniądze. Nie był to jedyny gość - ze względu na obecność
Wokulskiego, do sklepu Minclów przychodziła Kasia Hopfer. Mówiła
Stasiowi o swoich uczuciach, lecz spotykała się z obojętnością.
Na inne uczucia mogła liczyć Małgorzata Mincell, która
często zapraszała najpierw Ignacego i Stacha do siebie na herbatę,
by po pewnym czasie ograniczyć zaproszenie tylko dla tego drugiego.
Młodzieniec coraz później wracał z tych wizyt, a żona Mincla
oszalała na jego punkcie: chodziła jak osowiała i robiła mężowi
awantury z byle powodu, choć biedak chował się przed nią na całe
dnie.
Pewnego razu kiper zaprosił Ignacego i Stacha do
swej piwnicy. Zastali tam także pana Leona i parę innych osób:
„Poszliśmy tam dobrze po dziewiątej i gdzież by, jeżeli nie do
jego ulubionej piwnicy, w której przy migotaniu trzech łojowych
świeczek zobaczyłem kilkanaście osób, a między nimi pana Leona.
Nigdy chyba nie zapomnę gromady tych, po największej części
młodych twarzy, które ukazywały się na tle czarnych ścian
piwnicy, wyglądały spoza okutych beczek albo rozpływały się w
ciemności. Ponieważ gościnny Machalski już na schodach przyjął
nas ogromnymi kielichami wina (i to wcale dobrego), a mnie wziął w
szczególną opiekę, muszę więc przyznać, że od razu zaszumiało
mi w głowie, a w kilka minut później byłem kompletnie zapity.
Usiadłem więc z dala od uczty, w głębokiej framudze, i odurzony,
w półśnie, półjawie, współbiesiadnikom. Co się tam działo,
dobrze nie wiem, bo najdziksze fantazje przebiegały mi po głowie.
Marzyło mi się, że pan Leon mówi, jak zwykle, o potędze wiary, o
upadku duchów i o potrzebie poświęcenia, czemu głośno wtórowali
obecni. Zgodny chór jednakże osłabnął, gdy pan Leon zaczął
tłomaczyć, że należałoby nareszcie wypróbować owej gotowości
do czynu. Musiałem być bardzo nietrzeźwy, skoro przywidziało mi
się, że pan Leon proponuje, ażeby kto z obecnych skoczył z Nowego
Zjazdu na bruk idącej pod nim ulicy, i że na to wszyscy umilkli jak
jeden mąż, a wielu pochowało się za beczki. - Więc nikt nie
zdecyduje się na próbę?!... - krzyknął pan Leon załamując
ręce. Milczenie. W piwnicy zrobiło się pusto. - Więc nikt?...
nikt?... - Ja - odpowiedział jakiś prawie obcy mi głos.
Spojrzałem. Przy dogorywającej świeczce stał Wokulski. Wino
Machalskiego było tak mocne, że w tej chwili straciłem
przytomność. Po uczcie w piwnicy Stach przez kilka dni nie pokazał
się w mieszkaniu. Nareszcie przyszedł - w cudzej odzieży,
zmizerowany, ale z zadartą głową. Wtedy pierwszy raz usłyszałem
w jego głosie jakiś twardy ton, który do dziś dnia robi mi
przykre wrażenie. Od tej pory zupełnie zmienił tryb życia(…)”.
Przestał zaglądać do książek, często nie wracał na noc: „Swój
balon z wiatrakiem rzucił w kąt, gdzie go niebawem zasnuła
pajęczyna; butlę do robienia gazów oddał stróżowi na wodę, do
książek nawet nie zaglądał”.
Minclowa także chodziła
zła.
Pewnego dnia Staś całkowicie zniknął dwóch oczu
niepokojącemu się subiektowi. Odezwał się dopiero po dwóch
latach pisząc, że jest w Irkucku. Po powrocie wyznał
przyjacielowi, że do Hopfera już nie wróci, ponieważ jest uczonym
i ma na to papiery od petersburskich towarzystw naukowych. Zamieszkał
sam na Starym Mieście, otaczając się mnóstwem książek. W
efekcie nikt nie chciał przyjąć go do pracy: „Kupcy nie dali mu
roboty, gdyż był uczonym, a uczeni nie dali mu także, ponieważ
był eks-subiektem”. Czuł się oszukany.
Pół roku po
śmierci Jana Mincla Stach ożenił się z wdową (Rzecki nie
potrafił wyjaśnić, jak do tego doszło). Odbyło się nawet huczne
wesele, w tydzień po którym młodszy małżonek zajął miejsce
Mincla w sklepie
i wziął się do roboty: nawiązał nowe kontakty z kupcami moskiewskimi, co potroiło obroty sklepu. Minclowa bardzo kochała męża, poza swoim „Stasiulkiem”, nie widziała świata. Przez zaborczość i zazdrość posunęła się nawet do śledzenia, choć Wokulski nie dawał jej powodów do takiego zachowania, był na każde jej skinienie. Pięć lat po ślubie, by się odmłodzić, pani Małgorzata zaczęła się malować. Rzecki pamięta, jak pewnego razu nasmarowała się jakimś mazidłem: „I zmarło biedactwo niespełna we dwie doby na zakażenie krwi, tyle tylko mając przytomności, aby wezwać rejenta i cały majątek przekazać swemu Stasiulkowi. Stach i po tym nieszczęściu milczał, ale osowiał jeszcze bardziej. Mając kilka tysięcy rubli dochodu przestał zajmować się handlem
, zerwał ze znajomymi i zagrzebał się w naukowych książkach”.
Ignacy wspominał, jak w pół roku po śmierci
Minclowej, Stach zmarniał w oczach. Wtedy subiekt zaproponował mu
wyjście do teatru, na co młodszy przyjaciel po pewnym czasie
przystał: „Poszedł do teatru i... na drugi dzień nie mogłem go
poznać: w starcu ocknął się mój Stach Wokulski: Wyprostował
się, oko nabrało blasku, głos siły...”.
Rozdział
XXI
Pamiętnik starego subiekta
Pan Ignacy
zastanawiał się nad sytuacją polityczną w Europie. Austriacy, a
raczej Węgrzy, weszli do Bośni i Hercegowiny…
Stach pisał do niego, aby zajął się kamienicą nabytą
od Łęckich. Tak też uczynił. Zdał sklep pod opiekę Lisieckiego
i Szlangbauma, a sam poszedł pierwszy raz zobaczyć zakup
przyjaciela. Wcześniej zapytał pana Klejna, wynajmującego tam
mieszkanie, o drogę. Z zewnątrz trzypiętrowy budynek nie
prezentował się najlepiej. Rzecki dostrzegł wiszącą na niej
tablicę z nazwiskiem Wokulskiego jako obecnego właściciela. Od
strony podwórka widok był jeszcze gorszy: sterta nieuprzątniętych
śmieci i ścieki płynące rynsztokami. Rzecki dowiedział się, że
stróż siedzi w „kozie”, więc poszedł do mieszkania rządcy
jako dysponent pana Wokulskiego.
Po zapytaniu o
lokatorów, otrzymał informację, że połowa z nich płaci czynsz,
a połowa nie. Poza tym dowiedział się, że przecieka dach oraz, że
nikt nie wywozi śmieci. W rozmowie z rządcą Wirskim (zdeklasowany
obywatel ziemski oraz żołnierz wojen napoleońskich) okazało się
również, że podobnie jak pan Ignacy, walczył kiedyś w bitwie pod
Magentą i był bonapartystą. To spowodowała nić sympatii, która
zawiązała się między nimi (Rzecki obiecał nawet, że Stach
umorzy dług Wirskiemu za komorne).
Mężczyźni udali na
przegląd lokatorów. W jednym lokalu mieszkało trzech studentów,
którzy nie dość, że od kilku miesięcy nie płacili czynszu, to i
hardo twierdzili, że płacić nie będą (motywowali to górnolotnymi
ideami i celami społecznymi). W następnym mieszkaniu, zajmowanym
przez baronową Krzeszowską, spotkali pana Maruszewicza. Baronowa z
wielką pretensją oznajmiła, że nie będzie już płaciła
siedmiuset rubli miesięcznie, gdyż w kamienicy mieszkają
niemoralni ludzie. Miała na myśli studentów, do których w nocy
schodziły się praczki i wspólnie urządzali głośne harce,
przeszkadzając jej w spokojnym śnie. Twierdziła, że jej mąż
posyła kwiaty pewnej pani z tego budynku, która się źle prowadzi.
Żądała jej natychmiastowego wyrzucenia, na co Rzecki, mając dość
słuchania tych bzdur, wyszedł, zabierając ze sobą
Wirskiego.
Rządca wprowadził go do jeszcze jednego mieszkania,
w którym wraz z uroczą córką i matką żyła pani Helena Stawska.
Jej mąż Ludwik, oskarżony o morderstwo na lichwiarce, uciekł za
granicę, a gdy prawdziwego mordercę znaleziono, a jego
uniewinniono, nie dał znaku życia. Matka lokatorki była smutna
widząc, jak jej córka w oczekiwaniu na powrót męża, powoli traci
życie. Panie żyły skromnie, utrzymując się z lekcji udzielanych
przez piękną Stawską. Wzruszony Rzecki w imieniu Wokulskiego
umorzył im czynsz do października i na pożegnanie obiecał pani
Stawskiej, że odszuka jej małżonka. Kobieta wyraźnie przypadła
mu do gustu i rozumiał, jak trudno jest jej żyć, niewiedząc, czy
jej mąż żyje. W marzeniach widział Stacha przy boku Heleny.
Dzięki zaproszeniu od pani Stawskiej, Ignacy miał pretekst do
kolejnych odwiedzin.
Tom
II
Rozdział
I
Szare dni i krwawe godziny
Wokulski
pojechał do Paryża. Droga upływała mu na niespokojnych myślach,
ogarnęła go melancholia. Kilka razy zmieniał pociągi, jakby
chciał uciec od prześladującej go Izabeli. Nie mógł zrozumieć,
dlaczego ukochana przedstawiła go Starskiemu jako plenipotenta ojca,
dlaczego wyrażała się o nim z ogromną pogardą (nauki
angielskiego
się opłaciły, ponieważ tamci rozmawiali w tym języku). Podczas
podróży wysłał zawiadomienie o swym przyjeździe do Suzina, i
prosił, aby przyjaciel czekał na niego na dworcu w Paryżu.
Rosjanin, szczęśliwy z przyjazdu wspólnika, zabrał
zmęczonego Stanisława do hotelu, gdzie objaśnił szczegóły ich
przyszłego interesu (Wokulski miał zarobić pięćdziesiąt tysięcy
rubli). Chciał kupić statki z galanterią, a Polak miał być jego
tłumaczem. Wokulski zgodził się na tę propozycję. Po pożegnaniu
i umówieniu się na godzinę szesnastą na sesję z kupcami, Suzin
wyszedł, a Wokulskiego znowu dopadły omamy. Wydawało się mu, że
jego lustrzane odbicie to prawdziwa osoba. Zdenerwowany wybiegł z
pokoju i poszedł na spacer.
Oglądał paryskie uliczki,
kamienice, ludzi, zastanawiając się, dlaczego mieszkańcy stolicy
Francji tak bardzo różnią się od Warszawiaków. Po powrocie do
hotelu zastał w salonie przyjęć kilku interesantów i pakiet
listów. W jednym z nich Suzin donosił o przełożeniu sesji na
godzinę dwudziestą, i prosił o załatwienie czekających petentów.
Miał mu w tym pomóc pan Iumart, wykształcony pracownik Rosjanina,
władający czterema językami. Gdy Wokulski obsłużył już
dziwnych gości (pułkownika oferującego oferty przewodnika
po Paryżu, pana Escabeau sprzedającego karabiny oraz proszącą o pożyczkę baronową malującą portrety), ponownie wyszedł z hotelu podziwiać wspaniałą architekturę Paryża. W czasie pobytu w Paryżu cały czas towarzyszyły mu gorzkie wspomnienia. W przypływie myśli na temat Łęckiej, wmawiał sobie, że Starski, Ochocki, Rossi to jej kochankowie. Z powodu tych chorych myśli coraz częściej smutki topił w alkoholu. Z czasem przyzwyczaił się do tego „dziwnego” miasta, dużo zwiedzał, chodził w najodleglejsze miejsca oraz do teatru, kawiarni, muzeów. Nachodziły go myśli, aby już nie wracać do Warszawy. W tym czasie wyrzucał sobie, że ostatnie dwa lata zmarnował na uganianiu się za Łęcką.
Rozdział
II
Widziadło
Pewnego dnia wśród interesantów,
w salonie przyjęć odwiedził Wokulskiego uczony o tajemniczym
niemieckim nazwisku Geist (słyszał, że Polak latał kiedyś
balonem i interesował się naukowymi odkryciami). Profesor był
chemikiem-wynalazcą, a całą fortunę utopił w badaniach i
odkryciach. Zaproponował Stanisławowi wejście w spółkę i
sfinansowanie dalszych badań nad jego obecnym wynalazkiem. Spotkanie
z uczonym, który miał opinię szarlatana oraz nawiedzonego
szaleńca, w Wokulskim wywołało decyzję wyboru nowej drogi
życiowej – chciał służyć ludzkości oraz zdobyć sławę. Z
kolei
w profesorze, po rozmowach z Polakiem, wzmocniło się przekonanie o destrukcyjnym wpływie miłości. Geist pokazał Wokulskiemu swój wynalazek – metal lżejszy od powietrza, co bardzo zafascynowało bohatera. Dał wynalazcy trzysta franków, obiecując, że kiedyś zjawi się u niego jako pracownik.
Przez następne dni Wokulski dużo pracował. Musiał przejąć
obowiązki Suzina, który wyjechał w celu załatwienia pozostałych
interesów, radząc przedtem przyjacielowi, aby nie zawracał sobie
głowy Łęcką, ponieważ był kupcem z dużą sumą pieniędzy
(zwróciły mu się wydatki poniesione wcześniej w Warszawie). W
liście od Rzeckiego bohater dowiedział się o poznanej przez
subiekta pani Stawskiej. Aby spełnić prośbę przyjaciela i
odszukać zaginionego męża kobiety, pojechał do poznanej
baronowej, niegdyś interesantki w sprawie pożyczki i zlecił jej
odszukanie Stawskiego (płacąc cztery tysiące franków).
Nękany
przez samotność, odwiedził poznanego profesora, od którego
otrzymał kawałek wynalezionego metalu. Schował podarunek z złoty
medalion, który zawiesił na szyi jako szkaplerz. Po kilku dniach
otrzymał list od prezesowej Zasławskiej. Dowiedziawszy się, że
odwiedza ją Izabela, natychmiast wrócił do Warszawy.
Rozdział
III
Człowiek szczęśliwy z miłości
Po
powrocie do kraju, Wokulski otrzymał listowne zaproszenie od
prezesowej do odwiedzin jej majątku w Zasławku. Ponownie ożyły w
nim siły witalne, nie liczyło się już nic, prócz rychłego
ujrzenia Izabeli (nawet kolejny złoty interes, proponowany w liście
Suzina, któremu odpisał, że zgadza się, ale na spotkanie do
Moskwy przyjedzie dopiero w październiku).
W pociągu
jadącym do Zasławka spotkał barona Dalskiego, starszego mężczyznę
również jadącego do majątku. Nowy znajomy opowiedział, że mieszka
u prezesowej już dwa miesiące, ponieważ oświadczył się młodziutkiej Ewelinie Janockiej, wnuczce starszej pani. Pokazał Wokulskiemu cztery pudełka, w których były szafiry (w bransolecie, broszy, naszyjniku oraz kolczykach) dla narzeczonej. Dalski był szalenie zakochany w dziewczynie.
Odnawiał dla niej swój dom, skupywał zagraniczne meble, a nawet sporządził testament, w którym zapisał przyszłej małżonce wszystko, co posiadał. Gdy wysiedli, baron rozmową umilał czas oczekiwania na konie. Opowiadał o niedzielach, gdy do prezesowej zjeżdżało się bardzo dużo gości. Obecnie w majątku przebywała jego narzeczona, Julian Ochocki, Kazimierz Starski (zalecający się do wdowy Wąsowskiej, właścicielki ogromnego majątku), a odwiedzał go często
pan Łęcki z córką.
Rozdział
IV
Wiejskie rozrywki
W Zasławku Wokulski zastał
całą galerię arystokratycznych typów. Już podczas drogi do
majątku spotkał Ochockiego, próżniaka Starskiego z wdową
Wąsowską, narzeczoną barona (był świadkiem bardzo czułego
powitania narzeczeństwa) oraz rezolutną blondynkę Felicję
Janowską. Pobyt upływał na rozmowach, przejażdżkach i spacerach.
Bohater dowiedział się mnóstwa nowych rzeczy. Okazało się, że
Starski to tonący w długach bankrut, widzący jedyne wybawienie w
bogatej narzeczonej.
Poznał też wiele tajników
kobiecej psychiki, które zdradziła mu sympatyczna i oryginalna
arystokratka – Wąsowska. Gdy wybrali się razem na przejażdżkę
konną, podczas której niedwuznacznie dawała mu do zrozumienia, że
darzy go względami, a on dosadnie urwał rodzący się romans –
oburzyła się, kazała mu odjechać i przysłać do siebie
Starskiego, który z pewnością spełni jej zachcianki. Dzięki
wizycie w Zasławku, Wokulski na własne oczy widział przykład
rozumnego gospodarowania. Gdy wraz z prezesową robił codzienny
przegląd stodół, obór i inwentarza, po raz pierwszy spotkał
otyłych parobków i porządne czworaki.
Rozdział
V
Pod jednym dachem
W chwili, gdy Wokulski z panią Wąsowską galopowali konno do
majątku, do Zasławka przyjechała panna Izabela Łęcka (wiedziała,
kogo tu zastanie - ciotka poinformowała ją o przyjeździe
Stanisława w liście). Łęcka sądziła, że prezesowa zapisała
majątek Kaziowi, lecz ta, przyznając mu tylko tysiąc rubli rocznie
dożywotniej renty, całą resztę przeznaczyła „na podrzutków i
nieszczęśliwe matki”. Tym samym Izabela nie mogła liczyć na
oświadczyny Starskiego, który już kiedyś zapowiedział, że nigdy
nie poślubiłby „gołej panny”.
Idealne rozwiązanie
przyszłości kuzynki wymyśliła prezesowa, która chciała zbliżyć
do niej lubianego Stanisława Wokulskiego. Dlatego też zaaranżowała
spotkanie pod swoim dachem. Zdziwiona nieobecnością swego
galanteryjnego amanta przy powitaniu, Łęcka udała się na
odpoczynek. Po krótkiej chwili przyszła do niej Zasławska, która
zachwalała Stanisława, mówiąc, że to dobry i zacny człowiek.
Opowiedziała nawet o tym, jak kiedyś kochała się w jego stryju.
Do Izabeli jednak żadne argumenty nie docierały, dla niej zawsze
kupiec był człowiekiem drugiej kategorii.
Pewne
poruszenie wywołało w niej jednak zainteresowanie Stanisławem ze
strony Wąsowskiej: „Nie był to już jakiś tam kupiec
galanteryjny, ale człowiek, który wracał z Paryża, miał ogromny
majątek i stosunki, którym zachwycał się baron, którego
kokietowała Wąsowska”. Gdy Stanisław dowiedział się o
przyjeździe kobiety, był tak przejęty, iż nerwy odmawiały mu
posłuszeństwa. Ponownie poddał się urokowi Izabeli, która
podziękowała mu za ocalenie swej rodziny i przeprosiła za
poprzednie zachowanie. W czasie obiadu bohater zauważył zalotne
spojrzenia narzeczonej barona – Eweliny - w stronę Starskiego.
Wiedział już, że panienka wychodzi za Dalskiego z litości i
wyrachowania, a tak naprawdę kocha tego drugiego. Zrobiło mu się
żal poznanego arystokraty. Przez parę następnych dni padało, a
gdy się wypogodziło, całe towarzystwo pojechało na
wycieczkę.
Rozdział VI
Lasy, ruiny i
czary
Wyjechali na grzybobranie. Podczas drogi baron
jak zawsze był zauroczony narzeczoną, Starski znowu miał względy
u pani Wąsowskiej, a Ochocki powoził zaprzęgiem i wciąż
umizgiwał się do Izabeli. Po przyjeździe do lasu piękna Wąsowska,
świadoma uczuć Stanisława do Łęckiej, połączyła ich w parę w
czasie poszukiwania grzybów, a sama zniknęła z Kaziem za wzgórzem.
Wokulski po raz pierwszy został z ukochaną naprawdę sam na
sam. Jednak znudzona i egoistyczna Izabela, nieświadoma jego
wewnętrznej walki, wspominała ubiegłoroczną trzydziestoosobową
majówkę, na co bohater odpowiedział, że rok temu o tej porze był
w Bułgarii i myślał o niej. Była zdziwiona i zmieszana. Zaczęła
czynić mu pewne nadzieje. Na pytanie, czy pomimo tego, że nie
należy do arystokracji, może zabiegać o jej względy, nie
odpowiedziała konkretnie. Przez kilka następnych dni Wokulski dużo
czasu spędzał na spacerach i rozmowach z Łęcką. Właśnie w
takich chwilach był gotowy poświęcić dla niej życie…
w Warszawie pod warunkiem, że dobrze wykona obecne zlecenie. Gdy
wszyscy poszli na sąsiednie wzgórze, a Wokulski wskazał kamień do
napisu, Węgiełek opowiedział swemu dobroczyńcy i jego towarzyszce
wzruszającą legendę o śpiącej królewnie. Na zakończenie
opowieści Stanisław zapytał Izabelę: „Obudzisz się ty, moja
królewno?”, a kobieta wymijająco odpowiedziała: „Nie wiem,
może”.
Nazajutrz rano, po liście wzywającym ją do
Warszawy, Łęcka wyjechała. Przedtem zgodziła się na odwiedziny
Wokulskiego w warszawskim mieszkaniu. Wkrótce potem Stanisław także
opuścił Zasławek. Zaprosił do siebie Ochockiego, opowiadając o
wynalazku widzianym w Paryżu, który zaskoczy każdego. Po
pożegnaniu i deklaracji Juliana o rychłych odwiedzinach, Wokulski
wstąpił jeszcze po Węgiełka i razem udali się w kierunku
miasta.
Rozdział VII, VIII, IX
Pamiętnik starego subiekta
Kolejne trzy
rozdziały powieści zajmują zapiski starego subiekta. Występują w
nich rozważania na tematy polityczne, jak również analizy
ówczesnych wydarzeń.
Ignacy Rzecki relacjonował opinie
i sądy krążące po Warszawie o Stanisławie Wokulskim, którego
jedni uważali za nieuczciwego hochsztaplera (plotki traktowały o
zamiarze sprzedania sklepu i ożenku z panną Łęcką), inni
posądzali o rozchwianie umysłu. Pewnego dnia pojawił się u niego
Maruszewicz i próbował wyłudzić od starego subiekta prowizje za
pośrednictwo w sprzedaży kamienicy Łęckich.
Pan
Ignacy bardzo dużo czasu spędzał u pani Stawskiej i jej matki pani
Misiewiczowej oraz relacjonował w swoim dzienniku życie kamienicy,
między innymi dowcipy niepłacących czynszu studentów oraz kłócącą
się z nimi baronową. Udało mu się nawet nakłonić Stacha do
złożenia wizyty swoim lokatorom. Podczas poznawania mieszkańców
budynku, jego uwagę zwróciła pani Helena.
Pewnego dnia,
będąc z wizytą u poznanych kobiet, Rzecki dowiedział się o
zamiarze sprzedaży sklepu przez Wokulskiego. Aby przestać rozmyślać
nad swym losem, jeszcze częściej przesiadywał u pięknej Heleny.
Ta opowiedziała mu pewnego dnia o jednej ze swych wizyt u baronowej
Krzeszowskiej, która pokazała małej Helence piękną lalkę
należącą niegdyś do jej nieżyjącej córki. Od tamtej chwili
dziewczynka zapragnęła posiadać podobną.
Losy
kamienicy rozstrzygnęły się definitywnie, gdy Krzeszowska za sto
tysięcy rubli odkupiła ją od Wokulskiego (wcześniej próbowała
zaniżyć cenę budynku, przysyłając najpierw listy z groźbami i
pomówieniami, a w końcu swojego adwokata). Kobieta zaprowadziła
tam nowe porządki: podwyższyła natychmiastowo czynsz i odmówiła
lokalu studentom. W tym czasie Pani Stawska, ulegając namowom pana
Ignacego, w sklepie Stacha kupiła dla swojej córeczki lalkę po
wyjątkowo niskiej cenie. To spowodowało, że nienawidząca ją za
rzekomy romans z baronem Krzeszowska, przy pomocy Maruszewicza,
posądziła kobietę o kradzież lalki po zmarłym dziecku. Aby
wesprzeć niewinną i przestraszoną Helenę, główny bohater
znalazł dla niej pracę
kasjerki w jednym ze swoich sklepów.
Pewnego dnia
kuzynkę odwiedziła pani Wąsowska wraz z Julianem Ochockim. Na
pytanie o prawdziwość plotki o oświadczynach Stanisława, Izabela
odpowiedział wymijająco: „może tak, może nie”. Kazimiera
opowiadała, jak przy łóżku chorej prezesowej czuwał Starski w
nadziei na pierwsze miejsce w jej testamencie. Izabelę nie bardzo
zmartwił stan ciotki. Zdenerwowała się natomiast zdaniem
Zasławskiej, która negatywnie wypowiedziała się o traktowaniu
przez nią Stanisława. Wąsowska powtórzyła opinię starszej pani,
według której Izabela nie zasługiwała na Wokulskiego, ponieważ
był za dobry dla niej - rozpieszczonej panny.
W rozmowie z Wąsowską kapryśna Izabela szczyciła się
faktem, iż owinięty dookoła jej palca Wokulski gotowy był rzucić
do jej stóp cały swój zgromadzony majątek. Była dumna z
możliwości nieskrępowanego flirtowania i ze swej opinii salonowej
lalki. Bohater natomiast nadal idealizował swą wybrankę, mimo iż
wciąż nie otrzymał konkretnej odpowiedzi o jej zamiarach. Od czasu
do czasu zastanawiał się jednak nad jej skłonnością do
odwzajemniania sympatii adorującym ją mężczyznom. W bohaterze
coraz bardziej wzmagały się wątpliwości, co do trafności wyboru
obiektu swych gorących uczuć.
Wieczorami odwiedzał panią
Stawką, przez co coraz bardziej widział negatywne cechy Łęckiej
(ujawniały się w kontraście z dobrą i prostolinijną naturą pani
Heleny). Między bohaterem a inteligentną Stawską zawiązała się
nić przyjaźni: u niej czuł się dobrze i bezpiecznie. Kobieta
dostrzegła w galanteryjnym kupcu wartościowego i silnego mężczyznę,
a on w niej anielskie serce. Ludzie zaczęli plotkować, iż była
utrzymanką Stanisława. Dostawała szkalujące anonimy, w których
obrzucano ją najgorszymi epitetami. To wszystko jednak pozwoliło
kobiecie uświadomić sobie uczucie, którym obdarzyła bohatera.
Rozdział XI
W jaki sposób zaczynają się otwierać
oczy
Niecne plotki doszły także do uszu Ignacego
Rzeckiego i wywołały w starszym mężczyźnie falę przygnębienia.
Aby podzielić się z kimś swoimi przemyśleniami, złożył wizytę
doktorowi Szumanowi, którego zastał nad rachunkami sklepu kupionego
przez Szlangbauma. Podczas rozmowy na temat ich wspólnego
przyjaciela doktor skrytykował marzycielstwo Wokulskiego, które
według niego było przyczyną tragedii bohatera. Szuman wygłosił
także pochwałę pieniądza, siły napędowej społeczeństwa
(podziwiał finansowe zdolności Żydów). Przyznał, iż niestety
polskie realia nigdy nie pozwolą odnieść sukces wybitnej
jednostce. Wypowiedział się również o marnowaniu talentu przez
Ochockiego, a przyczynę takiego stanu widział w zadufanej
arystokracji, z której Julian się wywodził.
na posag dziewczyny i prosząc, aby przed ślubem kamieniarz go
odwiedził. Podczas koncertu Molinariego Wokulski odkrył niczym
nieuzasadnioną fascynację Izabeli kiepskim artystą (nie odstępował
go na krok). Nie krył swojego obrzydzenia i poirytowany opuścił
towarzystwo, co skomentowali Ochocki i Wąsowska. Kobieta wyraziła
swą obawę o zbliżającej się tragedii, na co Julian odpowiedział,
że Stanisław z pewnością porzuci wszystko by realizować się w
badaniach naukowych. Po powrocie do domu bohater, wskutek doznanego
szoku i zdegustowania, popadł w apatię, ponownie nawiedzały go
przywidzenia. Pocieszenie dawały mu coraz częstsze wizyty u Heleny
Stawskiej, do których zachęcał go pan Ignacy. Po doniesieniach
przyjaciela o listownym szkalowaniu kobiety, Wokulski wysłał
Rzeckiego z propozycją. W imieniu bohatera stary subiekt zachęcił
Helenę do otwarcia swego własnego sklepu (na który Stanisław dał
fundusze).
W procesie, do którego doszło i który został
połączony z innym przeciwko studentom (baronowa wytoczyła im
sprawę za niepłacenie czynszu, co zbytnio ich nie zmartwiło i nie
ukróciło żartów), Stanisław udowodnił, że przedmiot sporu
został zakupiony w jego sklepie. Dzięki temu wszystko wyjaśniło
się na korzyść pani Stawskiej.
Pan Rzecki nie
przestawał marzyć o ożenku Stacha z panią Heleną, aby nie być
teoretykiem, podjął się swatania pary. Dowiedział się, że
przyjaciel sprzedał sklep Szlangbaumom oraz o tym, że ludzie śmieją
się ze Stacha, który według nich na siłę wpycha się do salonów.
Z kolei główny bohater przeżywał kolejne rozterki miłosne –
nie dostał zaproszenia na bal u księcia, jeszcze większą
dezorientację wywołało w nim nadejście spóźnionego bileciku na
dzień przed przyjęciem, co było wyrazem lekceważenia jego osoby.
Po namowach starszego przyjaciela, wieczór spędził w
towarzystwie pani Stawskiej. Plany Rzeckiego jednak się nie
spełniły: przypadkiem ujrzał Stacha spacerującego pod oknami
pałacu księcia, tęsknie spoglądającego w jego okna. Nie poddając
się, nadal planował związek głównego bohatera z córką pani
Misiewiczowej. Wirski opowiedział subiektowi o zabawnej scenie
eksmisji studentów w asyście komornika i ślusarza, odbywającej
się przez okno.
Rozdział X
Damy i kobiety
Podczas
trwającego karnawału triumfy w salonach święciła znowu panna
Izabela. Do kobiety docierała czasem myśl, iż to być może efekt
częstej bytności u nich pana Stanisława i jego pomocy przy
pomnażaniu kapitalików gości. Coraz częściej także słyszała,
jak niektóre damy „z towarzystwa” zachwalały bohatera jako
dobrą partię na męża (twierdził tak nawet sam książę).
Pewnego razu Wokulski spotkał
Kazimierę Wąsowska. Rozmowa z nią była kolejnym bodźcem
wyrywającym go z otępienia. Arystokratka zapewniła go, iż
zachowanie kuzynki na raucie z Molinarim było jedynie odwetem za
zainteresowanie Stanisława panią Heleną i podkreśliła, iż Łęcka
darzy skrzypka jedynie pogardliwym stosunkiem. Wokulski, w przypływie
nowej nadziej na wspólną przyszłość, natychmiast złożył
wizytę ukochanej, wyznał skruchę i podarował medalion z próbką
metalu od Geista, co było równoznaczne z oświadczynami, ze
złożeniem swego losu w ręce panny Izabeli. Kobieta przyjęła
dowód miłości i poinformowała o tym panią Wąsowską, chłodno
nastawioną do ich związku.
Któregoś dnia pan Ignacy
poinformował przyjaciela o ważnej nowinie: Ludwik Stawski żył pod
przybranym nazwiskiem w Algierze, wskutek czego jego żona
zrezygnowała z założenia sklepu i, by uniknąć dalszego wstydu -
zastanawiała się nad wyjazdem pod Częstochowę.
Rozdział XII
Pogodzeni
małżonkowie
Baronowa Krzeszowska bardzo się
zmieniła, czuła się samotna w wielkim mieszkaniu. Na wieść o
nowych długach męża i podejrzewając jego rychłego powrotu –
zleciła Maruszewiczowi kupno nowych kapci i szlafroka. Nie myliła
się. Parę dni później lokaj barona oznajmił powrót pana.
Małżeństwo się pogodziło. Zadłużony na trzydzieści dziewięć
tysięcy rubli baron Krzeszowski powrócił do domu
z jedną walizką, wiernym służącym Leonem i kucharzem, co
spowodowało koniec procesów żony z lokatorami. Baronowa zaczęła
po cichu spłacać długi męża, a on w swoim zwyczaju ożywił
domowe pielesze wizytami ludzi z towarzystwa.
Gdy
Krzeszowski przyszedł do Rzeckiego, chcąc odebrać zaległe
pieniądze ze sprzedaży klaczy Wokulskiemu, na jaw wyszły
malwersacje Maruszewicza przy pośredniczeniu w kupnie zwierzęcia
(zawłaszczył dwieście rubli i sfałszował podpis barona).
Malwersant pojawił się po kilku dniach u Stanisława. Zaczął
szantażować byłego szefa, iż jeśli zamierza wtrącić go do
więzienia, to on popełni samobójstwo. Wokulski, pochłonięty
jedynie świadomością, że ukochana przyjęła oświadczyny i gotów
„umrzeć u nóg panny”, w przypływie wspaniałomyślności
zniszczył sfałszowany i hańbiący Maruszewicza weksel, co
potraktowano w środowisku jako wyraz bezsilności kupca (a przecież
uratował niegodziwca przed więzieniem).
W gorączce uniesienia i wzburzenia
Stanisław na najbliższej stacji poprosił konduktora, by ten
przyniósł mu fikcyjny telegram wzywający do natychmiastowego
powrotu do Warszawy. Tak też się stało. Wysiadł w Skierniewicach
(oświadczając Łęckiemu, że woli „powracać na lokomotywie, niż
czekać parę godzin na pociąg do Warszawy” oraz Starskiemu, że
może żądać od niego satysfakcji, ponieważ do tej pory nie był
świadomy, iż wchodzi do czyjegoś ogródka). Co ciekawe, dopiero
wówczas wydał się Izabeli godny zainteresowania.
Po
opuszczeniu pociągu błądził po nasypie wzdłuż stacji. W myślach
był na siebie zły za romantyczny idealizm, który spowodował
ubóstwianie niegodnej tego kobiety. Mając poczucie emocjonalnego
wyniszczenia, upadając i powstając, usiłował popełnić
samobójstwo i rzucił się pod koła pociągu. Spod kół wyciągnął
go dróżnik Wysocki, brat furmana, któremu kiedyś pomógł (na
jego prośbę kolejarza przeniesiono z Częstochowy do Skierniewic).
Bohater czuł się zdruzgotany i wykończony psychicznie. Dając
dróżnikowi kilka sturublówek poradził, by na drugi raz nie
ściągał żadnego człowieka z torów.
Rozdział XIV
Pamiętnik
starego subiekta
Ignacy Rzecki nie czuł się
najlepiej, był zmęczony życiem, a jedyne swe nadzieje pokładał w
Stachu Wokulskim i Napoleonie IV, do takiego stanu doprowadziło go
odsunięcie od czynnego życia, jakim było dla niego prowadzenie
sklepu (który Wokulski sprzedał Henrykowi Szlangbaumowi). Subiekt
obserwował, jak Żyd, czując się właścicielem w pełnym tego
słowa znaczenie, zachowywał się pogardliwie i arogancko wobec
podwładnych, wyrzucił z pracy inkasenta za rzekomy brak właściwego
szacunku.
Niepokoił się zachowaniem Wokulskiego, gdyż
od Szumana dowiedział się o zerwaniu zaręczyn z Łęcką.
Obserwując nagły wyjazd i jeszcze szybszy powrót Stacha,
podejrzewał tajemnicze interesy z Suzinem. Zamieszkał u niego
Mraczewski, od którego dowiedział się, że pomagał pani Stawskiej
urządzać sklep w Częstochowie oraz, że gdy wyznał jej miłość
, ta wybuchła płaczem. Do opowieści konkurenta o rękę Heleny odnosił się z dystansem i chłodem, nadal bowiem marzył o małżeństwie Stacha z tą dobrą kobietą. W końcu postanowił zrealizować swoje długoletnie marzenie i wyjechać na wieś, nie doszło jednak do tego, ponieważ, mimo kupna biletu i spakowania bagaży, z pociągu wyskoczył po trzecim dzwonku. Uświadomił sobie, ze nie może zostawić Warszawy.
Rozdział XV
Dusza w letargu
Tytuł
rozdziału odnosi się do stanu emocjonalnego Wokulskiego po
rozstaniu z Łęcką. Bohater przypominał sobie, w jaki sposób
dostał się ze Skierniewic do Warszawy. Po powrocie dzień mylił mu
się z nocą, stracił rachubę czasu. Zamknął się w mieszkaniu na
całe tygodnie, pragnąc jedynie zapaść się pod ziemię, co wyznał
odwiedzającemu go doktorowi Szumanowi. Czując, że traci pamięć –
przypominał sobie tabliczkę mnożenia. Z namiętnością czytał
książki z lat młodzieńczych, w szczególności zaś „Don
Kichota” – powieść o błędach idealizmu. Oglądał reprodukcje
malarstwa oraz rozważał ucieczkę do bezpiecznej przestrzeni
pracowni profesora Geista.
Na początku czerwca jego
obowiązki i pozycję społeczną przejął Henryk Szlangbaum. Nie
zainteresował go nawet fakt, iż Żyd złamał obietnicę
pozostawienia w sklepie jego pracowników. Po jakimś czasie otworzył
list z Paryża, który otrzymał jakiś czas temu. Baronowa, której
powierzył misję odszukania Ludwika Stawskiego donosiła, iż
mężczyzna nie żyje. Nie miał siły poinformować o ty czekającą
na wiadomości Helenę.
Podjął ostateczną decyzję
rezygnacji z prowadzenia spółki do handlu ze Wschodem (mimo starań
i próśb księcia, był nieugięty w swym postanowieniu, a
kierownictwo powierzył Szlangbaumowi i Szumanowi, co spowodowało,
że książę również od niej odstąpił). Gdy Szuman próbował go
od tego odwieść, starania doktora spełzły na niczym. To skłoniło
go do wygłoszenia zdania na temat upadłej arystokracji, polskim
społeczeństwie pozbawionym inteligencji
oraz sile żydowskiego narodu.
W trakcie wizyty Węgiełka, zamierzającego założyć fabrykę,
Stanisław dowiedział się o trudnej historii małżeństwa i urazie
do żony w skutek jej wcześniejszej znajomości ze Starskim (wyznał,
iż to on pierwszy ja „zbałamucił”). Kamieniarz wyznał, że od
poznania tej tajemnicy, zmienił sposób traktowania Marianny.
Od
Ochockiego dowiedział się z kolei o rozejściu barona Dalskiego z
żoną Eweliną, czego przyczyną był jej romans z Kazimierzem
(baron nawet pojedynkował się, ale na szczęście żaden z nich nie
zginał) oraz o próbach obalenia testamentu prezesowej przez
Starskiego, który uciekł za granicę ścigany przez wierzycieli.
Podczas tej rozmowy Stanisław zaproponował wspólny wyjazd do
Paryża, do pracowni profesora Geista. Ta rozmowa dostarczyła
Stanisławowi energii. Kupił precyzyjną wagę i zaczął robić
badania i analizy chemiczne. Po propozycji właściciela domu,
odstąpił mężczyźnie swoje mieszkanie.
Zaczął
częściej wychodzić do miasta, a nawet spotkał się z Wąsowską.
Gdy czyniła mu wymówki o sposób, w jaki potraktował Izabelę i
podjęła próbę ich pogodzenia (przywiozła list, w którym Łęcka
pisała o nudzie i samotności), ten uświadomił sobie urok
zmysłowej negocjatorki. Stanął po stronie
Dalskiego
i poparł jego rozwodową decyzję, co wywołało w rozmówczyni
oburzenie (uważała, że żona może romansować, a mąż nie ma
prawa sprzeciwu, twierdząc, że w ich środowisku wychodzi się za
mąż dla pieniędzy, a nie z miłości).
Gdy pan Ignacy,
podupadający na zdrowiu i tęskniący za Augustem Katzem, zachęcał
go do złożenia wizyty pani Helenie, ten puszczał jego propozycję
mimo uszu i obwieścił planowany wyjazd w interesach do Moskwy.
Spotkał się jeszcze dwa razy z Wąsowską, adwokatem i rejentem, a
po uregulowaniu wszystkich spraw wyjechał, a jego majątek (sprzęty,
konie, powóz i inne rzeczy) wykupił Henryk Szlangbaum.
Rozdział
XVI
Pamiętnik starego subiekta
Z migawkowych i
urywkowych zapisów starego subiekta dowiadujemy się o śmierci
Ludwika Napoleona w Afryce w 1873 roku, o wyjeździe do Astrachania
jego ulubionego subiekta – Lisieckiego, o narastaniu wrogich
nastrojów do przejmujących polski handel
Żydów oraz o pogarszającym się stanie zdrowiai przygnębieniu autora pamiętnika. Subiekt pisał także o wyjeździe Stacha do Moskwy w sprawie interesów z Suzinem oraz o przyjęciu przez panią Stawską Mraczewskiego. Mimo tak niekorzystnego obrotu wydarzeń, Rzecki nie przestawał wierzyć w politykę i niespodziewany powrót Stacha.
Rozdział XVII
…?...
Relacja
narratora w trzeciej osobie.
Gdy sklep został
przejęty przez Henryka Szlangbauma, pan Rzecki nie widział już dla
siebie miejsca wśród nowych subiektów. Odwiedzali go liczni
znajomi, a wśród nich doktor Szuman (podczas jednej z wizyt nazwał
Wokulskiego „polskim romantykiem”) oraz Julian Ochocki, egzekutor
testamentu prezesowej, który doniósł panu Ignacemu o śmierci
Łęckiego (o apopleksję zakończoną śmiercią przyprawiło go
odesłanie marszałka przez swoją córkę) i w konsekwencji tego o
wycofaniu się wszystkich adoratorów panny Izabeli. W rozmowie ze
starym subiektem młody wynalazca przedstawił swoje zdanie o
bezczynności arystokracji oraz zapewnił o ogromnym szacunku, którym
darzył Wokulskiego.
Do uszu Rzeckiego dochodziły liczne
plotki o miejscu pobytu Wokulskiego. Z jednej strony miał przebywać
na wschodzie, a później przedostać się do Ameryki, a z drugiej
widziano go przy zakupie naboi dynamitowych w Zasławku.
Na
początku października adwokat Wokulskiego publicznie odczytał jego
testament, z którego wynikało, że część majątku przypadała
Ochockiemu, Rzeckiemu, pani Stawskiej, jak również Węgiełkowi
oraz braciom Wysockim. Gdy do subiekta przyszedł list od Węgiełka,
pan Ignacy dowiedział się o wybuchu w zasławskim zamku, z czego
doktor Szuman wysnuł hipotezę o śmierci Wokulskiego w ruinach.
Niewierzący w takie zakończenie, przekonany o pobycie przyjaciela w
pracowni Geista, stary subiekt postanowił otworzyć sklep będący
konkurencją dla Szlangbauma. Dowiedziawszy się, że jego były
podwładny, a obecny właściciel sklepu podejrzewa go o wynoszenie
towarów zdenerwowany pan Rzecki nagle zasłabł, a później
zmarł.
Przybyli do jego mieszkania na zawołanie
służącego, doktor Szuman z Ochockim i Maruszewiczem dowiedzieli
się od wynalazcy o zamiarze wstąpienia panny Izabeli do klasztoru.
Julian ponadto nazwał pana Ignacego ostatnim romantykiem i obwieścił
wszystkim nowinę o swoim planowanym wyjeździe do Paryża. Na
pytanie Szumana, kto zostanie w Warszawie, jednogłośnie
odpowiedzieli: Henryk Szlangbaum, żydowski lichwiarz, i
Maruszewicz, polski malwersant.
W powieści czytelnik ma kontakt z tzw. „dwugłosem
narracji”, czyli narracją prowadzoną w pierwszej oraz
trzeciej osobie, dzięki czemu występują dwa różne spojrzenia na
poczynania głównego bohatera.
Rodzaje narracji:
-
pierwszoosobowa, pokrywająca się z czasem opisywanej akcji.
Przykładem jest Pamiętnik starego subiekta, w którym Ignacy
Rzecki w pierwszej osobie liczby pojedynczej wspomina bujne losy
swego życia. Ten typ narracji odznacza się:
-
emocjonalnością,
- uczuciowością opisów,
-
subiektywnością sądów i przemyśleń na temat głównego
bohatera, Stanisława Wokulskiego.
Poprzez liczne
retrospekcje narratora akcja powieści cofa się do wydarzeń Wiosny
Ludów (1848)
- trzecioosobowa, dominująca,
widoczna we wszystkich innych rozdziałach. Cechuje ją:
-
wszechwiedza na temat opisywanych sytuacji i osób (narrator znajduje
się wewnątrz świata przedstawionego, lecz nie jest jego
uczestnikiem, bohaterem),
- obiektywne spojrzenie na
bohaterów i zdarzenia, w których uczestniczą,
- nie
zwracanie uwagi na siebie samą, przejrzystość opisów,
często
posługuje się mową pozornie zależną, oddając głos głównemu
bohaterowi oraz pannie Izabeli, co jest widoczne w ich monologach
wewnętrznych,
- narrator dokładnie opisuje ulice
Warszawy, historyczną przeszłość stolicy.
Czas i miejsce akcji w „Lalce”
Czas akcji
Czas w powieści, w imię przestrzegania
konwencji realistycznej, jest ściśle określony.
Akcja
właściwa powieści obejmuje niecałe dwa lata, okres od marca 1878
(„W początkach roku 1878, kiedy świat polityczny zajmował się
pokojem san-stefańskim, wyborem nowego papieża albo szansami
europejskiej wojny, warszawscy kupcy tudzież inteligencja
pewnej okolicy Krakowskiego Przedmieścia niemniej gorąco
interesowała się przyszłością galanteryjnego sklepu pod firmą
J. Mincel i S. Wokulski” – początek powieści) do
schyłku października 1879 roku, natomiast pamiętniki Ignacego
Rzeckiego (czas akcji uprzedniej, czyli retrospekcje)
rozszerzają ją do początków XIX w. (subiekt rozpoczyna
swoje wspomnienia od lat 30. XIX wieku), a nawet, w przytoczeniach
opowieści jego ojca, do czasów napoleońskich.
Dzięki
wprowadzeniu Pamiętnika starego subiekta autor wzbogacił swą
powieść o perspektywę historyczną, opisując w niej zamkniętą
epokę narodowowyzwoleńczych walk: Wiosny Ludów (1848) i powstania
styczniowego (1863).
Wskutek tego zabiegu czas fabularny
„Lalki” to prawie pół wieku, co w konsekwencji powoduje,
iż dzieło Prusa staje się panoramą życia społecznego i przemian
w nim zachodzących.
Miejsce akcji
Właściwa
akcja powieści toczy się w realiach dziewiętnastowiecznej
Warszawy, a dokładniej na ulicach (przykładem tego jest
obszerny opis warszawskiej ulicy w czerwcu, umieszczony w rozdziale
jedenastym tomu pierwszego: „W czerwcu fizjognomia Warszawy
ulega widocznej zmianie. Puste przedtem hotele
napełniają się i podwyższają ceny
(…)Na ulicach, w ogrodach, teatrach, w restauracjach, na wystawach, w sklepach i magazynach strojów damskich widać figury nie spotykane w zwykłym czasie. Są nimi tędzy i opaleni mężczyźni
w granatowych czapkach z daszkami, w zbyt obszernych butach, w ciasnych rękawiczkach, w garniturach pomysłu prowincjonalnego krawca. Towarzyszą im gromadki dam, nie odznaczających się pięknością ani warszawskim szykiem, tudzież niemniej liczne gromadki niezręcznych dzieci, którym z ust szeroko otwartych wygląda zdrowie
. Jedni z wiejskich gości przyjeżdżają tu z wełną na jarmark, drudzy na wyścigi, inni, ażeby zobaczyć wełnę i wyścigi; ci dla spotkania się z sąsiadami, których na miejscu mają o wiorstę drogi, tamci dla odświeżenia się w stolicy mętnej wody i pyłu, a owi męczą się przez kilkudniową podróż sami nie wiedząc po co”), w parkach, sklepach, budynkach i kościołach.
Powieść, dzięki realistycznym i dokładnym opisom (sprecyzowane
miejsca pobytu bohaterów: sklep Mincla był na Podwalu, Wokulskiego
na Krakowskim Przedmieściu; główny bohater z okien swego
mieszkania widział pomnik Kopernika, chodził na spacery do
Łazienek, jeździł Alejami Ujazdowskimi) jest świadectwem epoki
pozytywizmu (bohaterowie noszą właściwe dla ducha epoki
stroje, wygłaszają wyznawane i popularne wówczas poglądy) oraz
czyni z ówczesnej Warszawy pełnoprawnego bohatera.
Wraz
z głównym bohaterem odwiedzamy także Paryż (przytoczę
opis umieszczony w rozdziale pierwszym tomu drugiego: „Wyszedł
przed bramę [Wokulski] i zatrzymał się na chodniku. Ulica
szeroka, wysadzona drzewami. W jednej chwili przelatuje około niego
ze sześć powozów i żółty omnibus, naładowany podróżnymi
wewnątrz i na dachu. Na prawo, gdzieś bardzo daleko, widać plac,
na lewo - pod hotelem - niedużą markizę, a pod nią gromadę
mężczyzn i kobiet, którzy siedzą przy okrągłych stoliczkach,
prawie na chodniku, i piją kawę”) oraz Zasławek:
„Znajdowali się już na terytorium należącym do prezesowej i
właśnie Wokulski przypatrywał się rezydencji. Na dość wysokim,
choć łagodnym wzgórzu wznosił się piętrowy pałac z dwoma
parterowymi; skrzydłami. Za nim zieleniły się stare drzewa parku,
przed nim rozścielała się jakby wielka łąka, poprzecinana
ścieżkami, tu i ówdzie ozdobiona klombem, posągiem albo altanką.
U stóp wzgórza połyskiwała obszerna płachta wody, oczywiście
sadzawka, na której kołysały się łódki i łabędzie. Na tle
zieloności pałac jasnożółtej barwy z białymi słupami wyglądał
okazale i wesoło. Na prawo i na lewo od niego widać było między
drzewami murowane budynki gospodarskie” [opis odnajdziemy w
rozdziale czwartym tomu drugiego].
Kompozycja cechuje się:
- zwartością,
-
spójnością,
ale także:
-
wielowątkowością, epizodycznością,
- luźnymi związkami, a
nawet niekiedy lukami między opisem poszczególnych wydarzeń, czego
przykładem może być brak powiązania przyczynowo-skutkowego
(często utrudniający lekturę powieści),
-
fragmentarycznością świata przedstawionego,
- „dwugłosem
narracyjnym”,
- panoramicznym przekrojem wszystkich warstw
społecznych ówczesnej Warszawy,
- realizmem szczegółu,
-
prawdopodobieństwem sytuacji,
- otwartym, niejasnych
zakończeniem.
Występujące w „Lalce”
gatunki literackie to między innymi:
- powieść
psychologiczna (przejawiająca się w opisie losów
Wokulskiego),
- powieść społeczna (panorama
społeczeństwa),
- elementy pastiszu, satyry, groteski
(charakterystyka arystokracji),
- elementy humoreski
(fragmenty o studentach),
- powieść historyczna
(przebijająca z 9 rozdziałów Pamiętników starego subiekta),
- powieść fantastyczno – naukowa, której to Prus
był prekursorem (wynalazki Ochockiego i zainteresowanie nimi Stacha
Wokulskiego, spotkanie profesora Geista).
Bolesław Prus, zapytany o powody napisania „Lalki”, powiedział, iż chciał „przedstawić naszych polskich idealistów na tle społecznego rozkładu”. |
Pisarz tę grupę postrzegał jako niezrozumiałych przez
mieszkańców Polski, postrzeganej jako zbiorowość w stanie
rozkładu: „Jest to (…) obraz stojącej wody, gdzie
drzemią ślimaki i pływają drobne rybki, ale zupełnie brakuje
dużych ryb i szerszego ruchu. Z sadzaweczki tej (…) od czasu do
czasu wydobywają się na wierzch jakieś bąble, te puste bańki
wydobywające się na powierzchnię społeczeństwa może dadzą
początek jakimś odświeżającym prądom; dzisiaj są one dowodem,
że… duch społeczeństwa jeszcze nie skrzepnął i nie zamarł”,
bez współpracy poszczególnych warstw: „Jest prawdą niezbitą,
a nad wszelki wyraz smutną, że inteligencja nie ma żadnej
spójni z chłopem, nie zna go, nie rozumie, nie widzi i nie wpływa
na niego. Żydowski szynkarz i lichwiarz, pokątny doradca,
nawet złodziej zesłany na pobyt w jakiejś okolicy posiada u
chłopów więcej zaufania i powagi aniżeli inteligencja, mianująca
się kierownikiem społeczeństwa”. Pisarz twierdził, iż: „Nie
ma większej boleści, większego wstydu, jak stać się obcym wśród
swoich i dla swoich. Jest to zaś punkt, do któregośmy już
doszli”.
Główne wątki
-
głównym wątkiem jest nieodwzajemniona miłość Stanisława
Wokulskiego do Izabeli Łęckiej. Wokół niego kręci się akcja
utworu, zbudowana według techniki „nawarstwiania motywów”.
Takie kompozycyjne rozwiązanie umożliwiło autorowi ukazanie
przekroju warstw społecznych, dokładnego sportretowania
reprezentantów poszczególnych środowisk.
Wątki
poboczne
-
dzieje Ignacego Rzeckiego,
- losy Heleny Stawskiej,
-
losy prezesowej Zasławskiej,
- historia Minclów,
-
historia rodziny Łęckich,
- historia rodziny Krzeszowskich.
Wątki
epizodyczne
Przykładem wątku epizodycznego
jest historia studentów (pełniący funkcję humorystyczną)
czy proces o lalkę.
Powieść Prusa ma wiele
różnych perspektyw, odczytań interpretacyjnych. Oto kilka
problemów, które porusza:
- aspekt filozoficzny -
opowieść o ludzkich dążeniach, sposobie postrzegania świata (np.
idealizm Rzeckiego czy scjentyzm Ochockiego), wielości ludzkich
charakterów i motywów postępowania,
- aspekt
społeczno-obyczajowy – sportretowana różnorodna i bogata
struktura społeczna XIX-wiecznych mieszkańców Warszawy
.
Występuje dokładny, panoramiczny opis stolicy,
- aspekt
patriotyczny – idealistyczne wspomnienia powstania i
marzenia o przyszłości, ujawniające się w Pamiętniku starego
subiekta (Ignacego Rzeckiego),
- aspekt psychologiczny
– historia nieodwzajemnionej miłości, odrzuconych uczuć,
niespełnionych pragnień (Stanisław Wokulski).
Lalka
to powieść o:
- polskim społeczeństwie, w
której odnajdziemy drobiazgowy przekrój przez panoramę warstw:
arystokratycznych, mieszczańskich oraz biedoty miejskiej.
-
Warszawie, opisanej z zachowaniem topograficznych szczegółów. Wraz
z głównym bohaterem wędrujemy po Krakowskim Przedmieściu,
dzielnicy biedoty – Powiślu, spacerujemy w Łazienkach, oglądamy
wystawy sklepowe opisane z niezwykłą dokładnością, bierzemy
udział w kościelnych kwestach, konnych wyścigach na Służewcu,
balach i przedstawieniach teatralnych, które naprawdę się odbyły
(Prus czytał o nich w kronikach).
W
utworze wspomniane są:
- epoka napoleońska,
pobrzmiewająca w opowiadaniach zafascynowanego Napoleonem ojca
Rzeckiego. Starszy pan, podobnie jak jego przyjaciele, był
bonapartystą. Wpajał swoje zasady i zamiłowanie dla francuskiego
cesarza małemu Ignacemu, wychowując go w otoczeniu portretów
Napoleona i opowieści o jego miłości do Polski,
-
powstanie listopadowe w opowieści prezesowej Zasławskiej o
stryju Wokulskiego, z którym została rozdzielona przez wybuch
zrywu. Jej ukochany, choć zginął w walce o niepodległość
Królestwa Polskiego, nie doczekał się godnego nagrobka (prezesowa
zobowiązała Wokulskiego do wybudowania godnej mogiły walecznemu,
acz „ubożuchnemu oficerowi”),
- okres
Wiosny Ludów, a dokładniej rewolucja na Węgrzech w 1848 roku,
której szczegóły poznajemy z relacji starego subiekta: „Jeżeli
dzień udał się dobrze, pan Ignacy był kontent. Wówczas przed
snem czytał historię konsulatu i cesarstwa albo wycinki z gazet
opisujących wojnę włoską z roku 1859, albo też, co trafiało się
rzadziej, wydobywał spod łóżka gitarę i grał
na niej Marsza Rakoczego przyśpiewując wątpliwej wartości
tenorem. Potem śniły mu się obszerne węgierskie równiny,
granatowe i białe linie wojsk, przysłoniętych chmurą dymu...
Nazajutrz miewał posępny humor i skarżył się na ból głowy”
[rozdział drugi, tom I],
- powstanie styczniowe –
jego echa odnajdujemy w biografii głównego bohatera, za czynny
udział w walkach partyzanckich skazanego na Syberię. W zesłaniu
towarzyszyło mu dwóch Żydów – Szuman i Szlangbaum,
-
wydarzenia lat 1878-1879, a wśród nich szczegóły zamachu
autorstwa anarchisty Maxa Hodla na cesarza Wilhelma 11 maja 1878
roku, wydarzenia w 1878 roku (rozpoczęcie wojny z Afganistanem,
konflikty austriacko-bośniackie, powstanie w Macedonii, zamach na
króla Alfonsa hiszpańskiego i króla Humberta włoskiego, śmierć
hrabiego Józefa Zamoyskiego, a w końcu kolejna wojna Anglii, tym
razem z afrykańskimi Zulusami czy dżuma w okolicach Astrachania),
jak i w 1879 roku (zwycięstwo Anglików w Afganistanie), działalność
Garibaldiego czy śmierć Ludwika Napoleona w 1873 roku.
- r.2., t.1.
(…)dokąd wy
jedziecie, podróżni?... Dlaczego narażasz kark, akrobato?... Co
wam po uściskach, tancerze?... Wykręcą się sprężyny i
pójdziecie na powrót do szafy. Głupstwo, wszystko głupstwo!...a
wam, gdybyście myśleli, mogłoby się zdawać, że to jest coś
wielkiego!...
- r.2., t.1.
(…)głupstwo
całe życie, którego początku nie pamiętamy, a końca nie
znamy... Gdzież prawda?..
- r.4., t.1.
Czasami
w tej ucieczce przed samym sobą doganiała mnie noc.
(Wokulski)
- r.7., t.1.
Głupie
życie!... Po ziemi gonimy marę, którą każdy nosi we własnym
sercu, dopiero gdy stamtąd ucieknie, poznajemy, że to był obłęd
(…)
- r.8., t.1.
Oto miniatura kraju
- myślał - w którym wszystko dąży do spodlenia i wytępienia
rasy. Jedni giną z niedostatku, drudzy z rozpusty. Praca
odejmuje sobie od ust, ażeby karmić niedołęgów; miłosierdzie
hoduje bezczelnych próżniaków, a ubóstwo nie mogące zdobyć się
na sprzęty otacza się wiecznie głodnymi dziećmi, których
największą zaletą jest wczesna śmierć.
- r.9.,
t.1.
Bywają wielkie zbrodnie na świecie, ale chyba
największą jest zabić miłość.
- r.10.,
t.1.
Czy bitwy nie są hałaśliwymi komediami, które
wojska urządzają dla narodów, nie robiąc z resztą sobie
krzywdy.
- r.10., t.1.
Stopiło się w
nim dwu ludzi: romantyk sprzed roku sześćdziesiątego i pozytywista
siedemdziesiątego. To, co dla patrzących jest sprzeczne, w nim
samym jest najzupełniej konsekwentne. [Szuman o Wokulskim]
-
r.13., t.1.
Gdyby mi się ziemia rozstąpiła pod
nogami... rozumiesz?... Gdyby mi niebo miało zawalić się na łeb -
nie cofnę się, rozumiesz?... Za takie szczęście oddam życie...
[Wokulski do Rzeckiego]
- r.15., t.1.
We
mnie jest dwu ludzi (…) jeden zupełnie rozsądny, drugi wariat.
Który zaś zwycięży? [Wokulski o sobie]
-
r.19., t.1.
(…) Taki sobie zwyczajny kupiec!... [Łęcki o Wokulskim]
- r.19., t.1.
Jak on się wydobywa!... Pysznie
się wydobywa!... – zawołał drugi stołownik.
-
r.19. ,t.1.
Mnie przywiązać mogłaby taka tylko kobieta
jak ja sam. A takiej jeszczem nie spotkał. [Wokulski]
-
r.1., t.2.
Jestem człowiek zmarnowany. Miałem ogromne
zdolności i energię, lecz – nie zrobiłem nic dla cywilizacji.
[Wokulski]
- r.9., t.2.
A tymczasem
on – prawił Szuman – czy to w piwnicy Hopfera, czy to na stepie
tak się karmił Aldonami, Grażynami, Marylami i tymi podobnymi
chimerami, że w pannie Łęckiej widzi bóstwo (…) Bo choć to
romantyk pełnej krwi, jednak nie będzie naśladować Mickiewicza,
który nie tylko przebaczył tej, co z niego zadrwiła (…)
-
r.11., t.2.
Człowiek jest jak ćma: na oślep rwie się
do ognia, choć go boli i choć się w nim spali. Robi to jednak
dopóty (…) dopóki nie oprzytomnieje. I tym różni się od
ćmy…
- r.15., t.2.
Ale czy może być
szczęściem to, czego nie pragniemy?...
- r. 17.,
t,2.
Czystej krwi polski romantyk, co to wiecznie
szuka czegoś poza rzeczywistością (…)
-
r.17., t.2.
Ale jaki to człowiek stylowy!... –
zakończył. – Umarł przywalony resztkami feudalizmu… zaginął,
aż ziemia zadrżała. [Szuman o Wokulskim].
Stanisław Wokulski jest reprezentantem pokolenia dwóch
epok.
Cechy romantyka:
-
romantyczna biografia młodzieńczego okresu, wątek walki o wolność:
Wokulski bierze udział w postaniu styczniowym, poświęcając
młodość patriotycznej walce o wolność i niepodległość, za swą
miłość do ojczyzny cierpi na syberyjskim zesłaniu;
-
romantyczna, nieszczęśliwa i nieodwzajemniona miłość,
która jest motorem jego działań, a w której przeszkodą według
bohatera są konwenans i stosunki społeczne; idealizowanie swej
wybranki do takiego stopnia, iż nie wyobraża sobie życia bez swej
„bliźniaczej duszy” i być może nawet popełnia z jej powodu
samobójstwo (jedną nieudaną próbę odebrania sobie życia z
powodu Izabeli miał już za sobą); jest romantycznym kochankiem
podobnym do Gustawa;
- skłonność bohatera do depresji,
stanów apatycznych i melancholijnych, głębokich przemyśleń,
rozpamiętywania setki razy tej samej sytuacji, wspominania każdego
gestu, uśmiechu czy słowa ukochanej;
- indywidualizm;
-
skłonność do częstych zmian nastroju, do popadania ze stanów
euforycznych a depresyjne;
- niejasne zakończenie życia.
Cechy pozytywisty:
- realizm,
racjonalizm, scjentyzm - kluczowe pojęcia epoki; szacunek do
nauki
, pragnienie wiedzy;
- realizacja ideałów pracy
organicznej:
* otworzył nowy sklep,
* założył
spółkę do handlu ze Wschodem,
* prowadził interesy z
Rosjaninem Suzinem,
oraz pracy u podstaw:
*
udzielał się charytatywnie,
* pomógł między innymi
prostytutce Mariannie, furmanowi Wysockiemu oraz kamieniarzowi
Węgiełkowi;
- popierał działalność naukowców i
badaczy (Ochocki, Geist);
- tolerancja dla poglądów
i postaw innych;
- akceptował hasła głoszące
asymilację Żydów i innych narodowości zamieszkujących
Polskę
(Szlangbaum,
Mincel);
- energia i determinacja w zdobywaniu
wykształcenia, majątku (do fortuny
doszedł własną pracą i wysiłkiem) oraz w pokonywaniu własnych
słabości;
- próbuje zdobyć Izabelę w pozytywistyczny
sposób, chcąc uzależnić jej byt od własnego majątku.
Autor
powieści dał nam jednoznacznej odpowiedzi, co do kwestii, które
cechy zwyciężyły w bohaterze. Nie wiemy czy romantycznie
zginął pod gruzami zasławskiego zamku, czy raczej pojechał do
Paryża, aby pracować naukowo (pozytywistyczne rozwiązanie).
Obraz
społeczeństwa polskiego w „Lalce”
Na
kartach powieści ukazani są reprezentanci różnych grup
społecznych, środowisk i zawodów Warszawy lat
siedemdziesiątych XIX wieku. Oto, w jaki sposób diagnozuje je
Stanisław Wokulski, przechadzając się po biednej dzielnicy
Warszawy - Powiślu:
„Oto miniatura kraju
- myślał - w którym wszystko dąży do spodlenia i
wytępienia rasy. Jedni giną z niedostatku, drudzy z
rozpusty. Praca odejmuje sobie od ust, ażeby karmić
niedołęgów; miłosierdzie hoduje bezczelnych próżniaków, a
ubóstwo nie mogące zdobyć się na sprzęty otacza się wiecznie
głodnymi dziećmi, których największą zaletą jest wczesna
śmierć. Tu nie poradzi jednostka z inicjatywą, bo wszystko
sprzysięgło się, ażeby ją spętać i zużyć w pustej walce –
o nic. (…) Lecz u nas wyższa warstwa zakrzepła jak woda na mrozie
i nie tylko wytworzyła osobny gatunek, który nie łączy się z
resztą, ma do niej wstręt fizyczny, ale jeszcze własną. martwotą
krępuje wszelki ruch z dołu. Co się tu łudzić: ona i ja to dwa
różne gatunki istot, naprawdę jak motyl i robak. Mam dla jej
skrzydeł opuszczać swoją norę i innych robaków?... To są moi -
ci, którzy leżą tam na śmietniku, i może dlatego są nędzni, a
będą jeszcze nędzniejsi, że ja chcę wydawać po trzydzieści
tysięcy rubli rocznie na zabawę w motyla. Głupi handlarzu,
podły człowieku!... (…) Trzydzieści tysięcy rubli znaczą tyle,
co sześćdziesiąt drobnych warsztatów albo sklepików, z
których żyją całe rodziny. I to ja mam byt ich zniszczyć, wyssać
z nich ludzkie, dusze i wypędzić na ten śmietnik?...”
[rozdział 8, tom I]
-oraz snując refleksje w Paryżu:
„Jeżeli do ciężkich warunków klimatycznych dodać jeszcze arystokrację, która opanowała wszystkie oszczędności narodu i utopiła je w bezmyślnej rozpuście, to zaraz wyjaśni się, dlaczego ludzie niezwykle zdolni nie tylko nie mogą rozwijać się tam, ale wprost muszą ginąć" [rozdział 1, tom II] czy po powrocie do stolicy: "Wyjadę
stąd - szeptał - wyjadę!... Chyba że ona mnie zatrzyma...Bo co mi da nawet ten majątek, jeżeli nie mogę go zużytkować w taki sposób, jaki mnie najlepiej przypada do gustu? Co warte życie, pleśniejące między resursą, sklepem i prywatnymi salonami, gdzie trzeba grać w preferansa, ażeby nie obmawiać, albo obmawiać, ażeby nie grać w preferansa?..." [rozdział 3, tom II].
Wokulski zauważa ogromne dysproporcje społeczne,
dzielące poszczególne warstwy: „Szczególny kraj, w którym od
tak dawna mieszkają
obok siebie dwa całkiem różne narody: arystokracja i
pospólstwo. Jeden mówi, że jest szlachetną rośliną, która ma
prawo ssać glinę i mierzwę, a ten drugi albo przytakuje dzikim
pretensjom, albo nie ma siły zaprotestować przeciw krzywdzie. A jak
się to wszystko składało na uwiecznienie monopolu jednej klasy i
zdławienie w zarodku każdej innej! Tak silnie wierzono w powagę
rodu, że nawet synowie rzemieślników i handlarzy albo kupowali
herby, albo podszywali się pod jakieś zubożałe rody szlachetne.”
[rozdział 2, tom II].
Ignacego Rzeckiego, sklepu Jana Mincla, salonu arystokracji czy
kamienicy Łęckich).
Aby jeszcze bardziej uwypuklić
nędzę miejskiej biedoty, pisarz opisał warunki jej życia pośród
gór cuchnących i zalegających śmieci, ze stojącymi nieopodal
zbiornikami z pitną wodą. W takim otoczeniu główny bohater
spotkał polskich obywateli, nie przypominających już zanadto
ludzi: „ (…) Na stoku i w szczelinach obmierzłego wzgórza
spostrzegł niby postacie ludzkie. Było tu kilku drzemiących na
słońcu pijaków czy złodziei, dwie śmieciarki i jedna kochająca
się para, złożona z trędowatej kobiety i suchotniczego mężczyzny,
który nie miał nosa. Zdawało się, że to nie ludzie, ale widma
ukrytych tutaj chorób, które odziały się w wykopane w tym
miejscu szmaty. Wszystkie te indywidua zwietrzyły obcego człowieka;
nawet śpiący podnieśli głowy i z wyrazem zdziczałych psów
przypatrywali się gościowi” [rozdział ósmy, tom I].
Autor
tego drastycznego, a jednak prawdziwego opisu, w sposób pośredni
pokazał bezradność i bezsilność ludu, biedaków, którzy
nie wyjdą ze swego tragicznego położenia bez pomocy kogoś tak
wrażliwego, empatycznego, jak stworzony przez niego bohater.
Dla
skontrastowania na dalszych kartach powieści odnajdujemy za to
przestrzenie, w których żyją i umilają sobie czas ludzie
bogaci, arystokraci (pola wyścigowe czy majątek w Zasławku).
Jeżeli chodzi o przestrzenie zamknięte, sprawa
przedstawia się podobnie. Biedacy egzystują w barakach bez
kanalizacji, a często nawet na ulicy, a spadkobiercy znanych nazwisk
czy właściciele pokaźnych majątków – z ośmiopokojowych,
luksusowych mieszkań
(Łęcki) przenoszą się na arystokratyczne salony: „Wokulski był odurzony. Nie wiedział, którędy idzie, nie zdawał sobie sprawy z tego, o czym rozmawiali z prezesową. Czuł tylko, że znajduje się w jakimś odmęcie dużych komnat, starodawnych portretów, cichych stąpań, nieokreślonej woni. Otaczały go kosztowne meble, ludzie pełni delikatności, o jakiej nigdy nie marzył, a nad tym wszystkim, jak poemat, unosiły się wspomnienia starej arystokratki, przesiąknięte westchnieniami i łzami. "Cóż to za świat?... Co to za świat?..." Lokaj otworzył drzwi do sali. Znowu wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę i ucichły rozmowy jak szum odlatującego ptactwa. Nastała chwila ciszy, w której wszyscy patrzyli na Wokulskiego” [rozdział dziewiąty, tom I].
Ciekawym, a może i miejscami przygnębiającym, jest opis pokoju sumiennego i pedantycznego Rzeckiego: „Pan Ignacy od dwudziestu pięciu lat mieszkał w pokoiku przy sklepie. W ciągu tego czasu sklep zmieniał właścicieli i podłogę, szafy i szyby w oknach, zakres swojej działalności i subiektów; ale pokój pana Rzeckiego pozostał zawsze taki sam. Było w nim to samo smutne okno, wychodzące na to samo podwórze, z tą samą kratą, na której szczeblach zwieszała się być może ćwierćwiekowa pajęczyna, a z pewnością ćwierćwiekowa firanka, niegdyś zielona, obecnie wypłowiała z tęsknoty za słońcem. Pod oknem stał ten sam czarny stół obity suknem, także niegdyś zielonym, dziś tylko poplamionym. Na nim wielki czarny kałamarz wraz z wielką czarną piaseczniczką, przymocowaną do tej samej podstawki - para mosiężnych lichtarzy do świec łojowych, których już nikt nie palił, i stalowe szczypce, którymi już nikt nie obcinał knotów. Żelazne łóżko z bardzo cienkim materacem, nad nim nigdy nie używana dubeltówka, pod nim pudło z gitarą, przypominające dziecinną trumienkę, wąska kanapka obita skórą, dwa krzesła również skórą obite, duża blaszana miednica i mała szafa ciemnowiśniowej barwy stanowiły umeblowanie pokoju”.
Mężczyzna ten od ćwierć wieku mieszka w tym samym małym pokoiku przy sklepie, nie narzekając na liche umeblowanie czy mały metraż. Prus doskonale powiązał charakter tego minimalistycznego pomieszczenia ze skromną naturą jego lokatora. Pan Ignacy mało że nie robił żadnych uwag dotyczących surowego wystroju, to jeszcze był zadowolony ze swego otoczenia: „(…) który ze względu na swoją długość i mrok w nim panujący zdawał się być podobniejszym do grobu aniżeli do mieszkania” [rozdział drugi, tom I]. Czuł się tam bezpieczny, mógł do woli wspominać czasy Napoleona, snując marzenia o wspólnej przyszłości Stacha i panny Heleny.
Wątek miłosny występujący w „Lalce”
jest jednym z najsłynniejszych w polskiej literaturze. Każdy
czytelnik, śledząc zmagania Wokulskiego w walce o „prywatne
szczęście” czuje dla niego współczucie.
Stanisław,
z chwilą ujrzenia Izabeli Łęckiej w teatrze, uczynił ją
motorem wszystkich swoich wyborów i decyzji. To dla niej
postanowił się wzbogacić i dlatego też wyjechał na wojnę
bułgarsko-turecką, dla niej znosił wszystkie ucinki ze strony
arystokracji (w łaski której próbował się wkraść) oraz kupiectwa (nie rozumieli jego nagłego zainteresowania wyścigami, spektaklami i częstych kontaktów z warszawską śmietanką towarzyską), zaczął uczyć się języka angielskiego
(by zrozumieć, o czym Izabela mówiła
w jego obecności), dbać przesadnie o strój i maniery, a także
stracił ciężko zarobione pieniądze, kupując zniszczoną
kamienicę i ratując jej zadłużonego ojca od całkowitego
bankructwa. To panna Izabela kierowała jego życiem.
Ciekawe
w tym wątku jest połączenie cech romantyka i pozytywisty,
dających o sobie najbardziej znać właśnie w relacjach z Łęcką,
którą kochał jak romantyk (szalenie, beznadziejnie, idealizując
obiekt swego uczucia), a zdobywał jak pozytywista (przez
uzależnienie jej przyszłości od swego majątku).
Uświadomiwszy
sobie prawdziwe, egoistyczne usposobienie ukochanej, Wokulski
próbował wypędzić ją ze swego serca, jednak, wbrew jego
dojrzałości życiowej, kobieta
wciąż był dla niego jedyną. Na koniec powieści bohater poniósł klęskę (tak, jak Izabela), podobnie jak inni romantyczni kochankowie. Nie potrafił sobie uświadomić, że być może gdyby nie traktował Izabeli tak idealistycznie, a był bardziej stanowczy, to wówczas mogłoby coś ich połączyć.
Przejawy realizmu w
powieści:
Prawdopodobieństwo wydarzeń
oznacza, że opisane na kartach powieści wydarzenia mogły zdarzyć
się naprawdę (Prus na przykład śledził kroniki
prasowe).
Prawdopodobieństwo istnienia bohaterów.
Prus stworzył bardzo szczegółowe biografie, stosowne do ówczesnych
realiów epoki. Wokulski czy Ochocki posługują się
zindywidualizowanym stylem wypowiedzi.
Osadzenie akcji w
istniejącym, realnym mieście. Opisy Warszawy są przykładami
opisów realistycznych, z dokładnymi nazwami ulic, skrzyżowań czy
placów („Lalka” mogłaby być przewodnikiem
turystycznym).
Chronologia wydarzeń – ta cecha
jest zachowana, choć nie bez pewnej kompozycyjnej modyfikacji, tzn.
niektóre rozdziały w powieści odnoszą się do wydarzeń
opisywanych kilka części przedtem (funkcję „przerywników” od
akcji właściwej pełnią pamiętniki, będące urozmaiceniem i
odwołaniem do historii Polski).
„Lalka”,
poprzez dokonany na jej kartach przekrój warstw społecznych,
jest dokumentem
dziewiętnastowiecznej epoki pozytywizmu. Z tego powodu nazywana jest także powieścią realizmu krytycznego (Prus na jej kartach skrytykował współczesną mu rzeczywistość, przy czym nie wolno zapomnieć, że krytyka tyczyła się społeczeństwa niepotrafiącego sprostać wymogom epoki, a nie zasadom rodzącego się wówczas kapitalizmu).
Pozytywizm, epoka zbudowana w
opozycji do romantycznego światopoglądu, na kartach powieści
przejawia się w:
- Krytyce idealizmu (Wokulski
przez wyidealizowanie ukochanej, nie dostrzegał jej prawdziwego
oblicza, kochając jej wymyślony wskutek lektury romantycznych
tekstów wizerunek: "Dobrze ci tak! tam twoje miejsce... -
myślał Wokulski. - Bo któż to miłość przedstawiał mi
jako świętą tajemnicę? Kto nauczył mnie gardzić codziennymi
kobietami, a szukać niepochwytnego ideału?... Miłość jest
radością świata, słońcem życia, wesołą melodią w pustyni a
ty co z niej zrobiłeś?... Żałobny ołtarz, przed którym śpiewają
się egzekwie nad zdeptanym sercem ludzkim!"[rozdział
drugi, tom II].
Energiczności i zapale głównego
bohatera, który dzięki swej ciężkiej pracy (nie nienawidzi Rosjan
jak romantycy, lecz prowadzi z nimi interesy) dorabia się majątku,
a potem finansuje działalność charytatywną.
-
Przekonaniu o potrzebie silnej polskiej gospodarki, która
podniosłaby kraj z kryzysu.
- Poglądach, takich jak
scjentyzm, kult wiedzy i nauki, racjonalizm, wiara w
postęp jako poprawę życia ludzkości (takie ideały wyznają
Stanisław Wokulski, Julian Ochocki oraz profesor Giest, a cytatem
oddającym siłę fascynacji bohatera postępem i wynalazki jest
fragment z rozdziału pierwszego tomu drugiego, opowiadającego o
Paryżu: „Praca nad szczęściem we wszystkich kierunkach - oto
treść życia paryskiego. (…)Posągi i obrazy są dostępne nie
tylko dla amatorów, ale dla artystów i rzemieślników, którzy w
galeriach mogą zdejmować kopie. Francuz, gdy coś wytwarza, dba
naprzód o to, ażeby dzieło jego odpowiadało swemu celowi, a potem
- ażeby było piękne. I jeszcze nie kończąc na tym troszczy się
o jego trwałość i czystość. (…) Tym sposobem Paryż jest arką,
w której mieszczą się zdobycze kilkunastu, jeżeli nie
kilkudziesięciu wieków cywilizacji... Wszystko tu jest, zacząwszy
od potwornych posągów asyryjskich i mumii egipskich, skończywszy
na ostatnich rezultatach mechaniki i elektrotechniki, od dzbanków, w
których przed czterdziestoma wiekami Egipcjanki nosiły wodę, do
olbrzymich kół hydraulicznych z Saint-Maur” .
- Pracy organicznej i pracy u
podstaw – sztandarowych hasłach pozytywizmu (otworzył nowy
sklep, założył spółkę do handlu ze Wschodem oraz udzielał się
charytatywnie - pomógł między innymi prostytutce Mariannie,
furmanowi Wysokiemu i jego bratu – Węgielkowi).
- W
ogólnej apoteozie pracy - fragment wypowiedzi Stanisława o
spostrzeżeniach poczynionych podczas pobytu w Paryżu [rozdział
piąty, tom II] doskonale oddaje zasadność tego przejawu epoki: ”U
nas praca ludzka wydaje mierne rezultaty: jesteśmy ubodzy i
zaniedbani. Ale tam praca jaśnieje jak słońce. Cóż to za gmachy,
od dachów do chodników pokryte ozdobami jak drogocenne
szkatułki. A te lasy obrazów i posągów, całe puszcze machin, a
te odmęty wyrobów fabrycznych i rękodzielniczych!... Dopiero w
Paryżu zrozumiałem, że człowiek jest tylko na pozór istotą
drobną i wątłą. W rzeczywistości jest to genialny i
nieśmiertelny olbrzym, który z równą łatwością przerzuca
skały, jak i rzeźbi z nich coś subtelniejszego od koronek”.
1.Filozofia pracy, będąca jednym z
haseł pozytywizmu.
Wyznawcą filozofii pracy w
powieści był Stanisław Wokulski. Przechadzając się po dzielnicy
biedoty – Powiślu – myślał: „Strach, co się tu stanie za
kilka generacji... A przecie jest proste lekarstwo: praca obowiązkowa
- słusznie wynagradzana. Ona jedna może wzmocnić lepsze indywidua,
a bez krzyku wytępić złe i... mielibyśmy ludność dzielną, jak
dziś mamy zagłodzoną lub chorą” [rozdział VIII, tom I].
Takiej aktywnej postawy uczył go w młodości, gdy pracowali razem u
Mincla, kolega Leon: „- Pracuj - mówił nieraz do Stacha - i
wierz, bo silna wiara może zatrzymać słońce w biegu, a nie
dopiero polepszyć stosunki ludzkie”. [rozdział XX, tom
I]. Uważał, że solidna praca jest wyjściem z trudnej sytuacji
społeczeństwa, sam nawet oddał się jej po zawodzie miłosnym.
2.
Organicyzm - kolejne hasło epoki.
Główny bohater
uważał, iż społeczeństwo funkcjonuje i rozwija się jak żywy
organizm, a instytucje społeczne są ze sobą powiązane tak,
jak części organizmu: „- Natura miewa kaprysy i - analogie -
dodał. - Motyle istnieją także w rodzaju ludzkim: piękna
barwa, latanie nad powierzchnią życia, karmienie się
słodyczami, bez których giną - oto ich zajęcie. A ty, robaku,
nurtuj ziemię i przerabiaj ją na grunt zdolny do siewu. Oni bawią
się, ty pracuj; dla nich istnieje wolna przestrzeń i światło, a
ty ciesz się jednym tylko przywilejem: zrastania się, jeżeli cię
rozdepcze ktoś nieuważny. I tobież to wzdychać do motyla,
głupi?... I dziwić się, że ma wstręt do ciebie?... Jakiż
łącznik może istnieć między mną i nią?... No, gąsienica jest
także podobna do robaka, póki nie zostanie motylem. Ach, więc to
ty masz zostać motylem, kupcze galanteryjny?... Dlaczegóż by nie?
Ciągle doskonalenie się jest prawem świata”.[rozdział VIII,
tom I] oraz doktor Szuman: „(…) Społeczeństwo jest jak
gotująca się woda: co wczoraj było na dole, dziś pędzi w
górę...” [rozdział XI, tom II]. Uważał, że aby ludziom
żyło się lepiej, zarówno biedota, jak i arystokracja, muszą
współpracować i słuchać się wzajemnie.
3. Socjalizm, czyli sprzeciw wobec rodzącego się
kapitalizmu
Mraczewski, subiekt w sklepie Wokulskiego, często opowiadał
zdziwionemu Rzeckiemu o swej wizji społeczeństwa: „Jak żyję,
nie słyszałem nic równego. Młodzieniec ten dowodził mi
przytaczając nazwiska ludzi, podobno bardzo mądrych, że wszyscy
kapitaliści to złodzieje, że ziemia powinna należeć do tych,
którzy ją uprawiają, że fabryki, kopalnie i maszyny powinny być
własnością ogółu, że nie ma wcale Boga ani duszy, którą
wymyślili księża, aby wyłudzać od ludzi dziesięcinę. Mówił
dalej, że jak zrobią rewolucję (on z trzema "prykaszczykami"),
to od tej pory wszyscy będziemy pracowali tylko po ośm godzin, a
przez resztę czasu będziemy się bawili, mimo to zaś każdy będzie
miał emeryturę na starość i darmo pogrzeb. Wreszcie zakończył,
że dopiero wówczas nastanie raj na ziemi, kiedy wszystko będzie
wspólne: ziemia, budynki, maszyny, a nawet żony”[rozdział X,
tom I]. Prus zwrócił uwagę czytelników na rodzący się
socjalizm.
Bolesław Prus ujął w powieści te
trzy najbardziej charakterystyczne dla pozytywizmu prądy myślowe.
Poprzez apoteozę, wywyższenie roli pracy na pozycję
decydującą o poprawie losu społeczeństwa, autor przedstawił
alternatywę dla obserwowanego pogorszenia sytuacji ludzi
najbiedniejszych. Poprzez wypowiedzi Wokulskiego, twierdzącego, iż
jedynym wyjściem z pogłębiającego się kryzysu jest ciężka,
ale dobrze opłacana praca, Prus ujawnił swój pogląd na
poprawę dziewiętnastowiecznych realiów Polski (w której szerzył
się analfabetyzm, choroby, wyzysk najbiedniejszych). Popierał także
organicyzm, wierząc, iż nie będzie poprawy bez współpracy
wszystkich warstw.
Panoramę tej warstwy społecznej,
odnajdziemy w rozdziale 5 pierwszego tomu, gdy Wokulski, zakochując
się w Izabeli, poznaje ten zamknięty świat: „Ten świat
wiecznej wiosny, gdzie szeleściły jedwabie, rosły tylko
rzeźbione drzewa, a glina pokrywała się artystycznymi malowidłami,
ten świat miał swoją specjalną ludność. Właściwymi jego
mieszkańcami były księżniczki i książęta, hrabianki i
hrabiowie tudzież bardzo stara i majętna szlachta obojej płci.
Znajdowały się tam jeszcze damy zamężne i panowie żonaci w
charakterze gospodarzy domów, matrony strzegące wykwintnego
obejścia i dobrych obyczajów i starzy panowie, którzy zasiadali na
pierwszych miejscach przy stole, oświadczali młodzież,
błogosławili ją i grywali w karty. Byli też biskupi, wizerunki
Boga na ziemi, wysocy urzędnicy, których obecność
zabezpieczała świat od nieporządków społecznych i trzęsienia
ziemi, a nareszcie dzieci, małe cherubiny, zesłane z nieba
po to, ażeby starsi mogli urządzać kinderbale”.
Reprezentanci
Na
pierwszym planie są następujące postacie:
- Tomasz
Łęcki wraz z córką Izabelą. Choć jest bankrutem, to
jednak stan, do którego doprowadził, nie zaniża jego poczucia
wartości, nie powoduje zmiany trybu życia (oto opis mieszkania
podupadłego arystokraty, obecny w rozdziale 5 pierwszego tomu: „Pan
Tomasz Łęcki z jedyną córką Izabelą i kuzynką panną
Florentyną nie mieszkał we własnej kamienicy, lecz wynajmował
lokal, złożony z ośmiu pokojów, w stronie Alei
Ujazdowskiej. Miał tam salon
o trzech oknach, gabinet własny, gabinet córki, sypialnią dla siebie, sypialnią dla córki, pokój
stołowy, pokój dla panny Florentyny i garderobę, nie licząc kuchni i mieszkania dla służby, składającej się ze starego kamerdynera Mikołaja, jego żony, która była kucharką, i panny służącej,
Anusi.
Mieszkanie posiadało wielkie
zalety. Było suche, ciepłe, obszerne, widne. Miało marmurowe
schody, gaz, dzwonki elektryczne i wodociągi. (…)Kto tu wszedł,
miał swobodę ruchu; nie potrzebował lękać się, że mu coś
zastąpi drogę lub że on coś zepsuje. Czekając na gospodarza nie
nudził się, otaczały go bowiem rzeczy, które warto było oglądać.
Zarazem widok przedmiotów, wyrobionych nie wczoraj i mogących
służyć kilku pokoleniom, nastrajał go na jakiś ton
uroczysty(…)”.
Łęcki
wierzy w swój zmysł do interesów. W rzeczywistości nie wyróżnia
go nieprzeciętna żyłka do interesów, lecz niski poziom
umysłowy i ślepe zamiłowanie do salonowego życia. Z kolei
jego piękna latorośl to osóbka odznaczająca się egocentryzmem
i wiarą w swój urok, czar i powab (rozpieszczona przez ojca,
Izabela od wszystkich czegoś wymaga, w zamian oferując jedynie
znajomość etykiety i dobrych manier (a i to nie pozostaje bez
zastrzeżenia).
- Kazimierz Starski - amoralny i
cyniczny bawidamek, stawiający sobie za cel życia cielesne
uciechy i ciągłą zabawę, by gdy przyjdzie czas – poślubić
jakąś majętną pannę z posagiem lub bogatą wdówkę (dlatego też
tak usilnie zabiegał o względy pani Wąsowskiej). Aby stać się
właścicielem majątku umierającej ciotki, prezesowej Zasławskiej,
czuwał przy jej łóżku dniami i nocami, a gdy okazało się, że
zapisała mu tylko niewielką cześć – zamierzał unieważnić
testament.
Książę - choć popiera projekt założenia Spółki
do handlu ze Wschodem i jako z nielicznych sportretowanych w powieści
arystokratów - pragnie coś zrobić dla „nieszczęsnego kraju”,
to jednak brak mu energii i zdolności umysłowych potrzebnych do
wyprowadzenia ojczyzny ze złej sytuacji (do jakiej doprowadzili ją
jego przodkowie).
- hrabina Karolowa, czyli ciotka
Izabeli, będąca kobietą lubującą się w plotkach, rautach
spotkaniach towarzyskich. panna Florentyna, uboga krewna państwa
Łęckich, niezdolna do innego życia niż dotychczasowe, upływające
na prowadzeniu domu swych krewnych
Na drugim planie
powieści występują:
skłócone małżeństwo baronostwa Krzeszowskich (baron,
zamiast wspierać żonę po stracie jedynej i ukochanej córeczki,
roztrwonił majątek grając na wyścigach, a znerwicowana żona,
nie mogąc liczyć na jego wsparcie, wplątała się w zatargi z
sąsiadami),
- baron Dalski. W chwili poznania go
w książce, ten podstarzały mężczyzna zachwyca się urodą swej
dużo młodszej narzeczonej, wypełniając sobie oczekiwania do
sakramentu meblowaniem domu i wizytami w majątku prezesowej
Zasławskiej, babki dziewczyny. Potem w następnych rozdziałach
dowiadujemy się o rozwodzie zakochanego niegdyś barona z niewierną
Eweliną (zdradziła go z przystojnym Kaziem Starskim). W efekcie
przedstawia się nam jako zdziecinniały, zaślepiony uczuciem do
młodziutkiej wybranki swego serca, a potem jako ośmieszony
rozwodnik.
Jedynymi pozytywnymi postaciami
pochodzącymi z tej grupy społecznej są:
- Starsza
pani, prezesowa Zasławska, zakochana niegdyś w stryju
Stanisława Wokulskiego, a w momencie akcji powieści dająca
przykład wzorowo prowadzącego majątku (z ochronkami dla
chłopskich dzieci, dbałością o służbę i fornali). Pozytywne
cechy tej postaci uwypuklają się w wyniku nie zaaprobowania
sposobu, w jaki Izabela traktowała głównego bohatera. Kobieta nie
darzyła wybranki lubianego Stanisława względami twierdząc, iż w
prawdziwej miłości nie istnieją klasowe bariery,
-
Julian Ochocki, pozytywistyczny entuzjasta nauki i wynalazca,
Przy pierwszym poznaniu na kartach powieści wydała się odrobinę
cyniczna i kokietująca wszystkich pani Wąsowska (pozbawiona
nadziei ze strony głównego bohatera na przyszły romans,
skierowała swą pozorną życzliwosć w stronę swego stałego
adoratora – fircyka Starskiego), a tak okazała się mądrą i
ciepłą kobietą, zaufaną prezesowej Zasławskiej.
Prócz
tej trójki, Prus oskarża całą arystokrację o poważne
przewinienie, a mianowicie o przyczynienie się do upadku kraju, o
dbanie jedynie o własne sprawy, kosztem narodowych interesów.
Przypisuje arystokracji w powieści takie cechy, jak:
-
pasożytnictwo („- Nie, pani, nie mogę być wrogiem
tych, którzy w niczym mi nie szkodzą. Sądzę tylko, że zajmują
oni uprzywilejowane miejsca bez zasługi i że dla utrzymania się
na nich apostołują w społeczeństwach pogardę dla pracy, a cześć
dla próżniaczego zbytku” [Wokulski w
rozmowie z Izabelą; rozdział piąty, tom II],
|
- nieuzasadniona
pycha z powodu swego arystokratycznego pochodzenia („-Szacunek!...
- zawołał śmiejąc się Wokulski. - Czy książę sądzi, że nie
zrozumiałem, na czym on polegał i jakie zapewniał mi stanowisko
między wami?... Pan Szastalski, pan Niwiński, nawet... pan
Starski, który nigdy nic nie robił i nie wiadomo skąd brał
pieniądze, o dziesięć pięter stali wyżej ode mnie w
waszym szacunku. Co mówię... Lada zagraniczny przybłęda bez
trudu dostawał się do waszych salonów, które ja musiałem
dopiero zdobywać, choćby... piętnastym procentem od powierzonych
mi kapitałów!... To oni, to ci ludzie, nie ja, posiadali wasz
szacunek, ba! mieli nierównie rozleglejsze przywileje... Choć
każdy z tych wyżej oszacowanych mniej jest wart aniżeli mój
szwajcar sklepowy, bo on coś robi i przynajmniej nie gnoi ogółu...”
[Wokulski w rozmowie z księciem; rozdział piętnasty, tom II],
-
pogarda dla ludzi pracy, dla służby („- Proszę
pana!... - odparła pani Misiewiczowa trzęsąc ręką. Znamy tu
jedną magazynierkę, której te panie dają roboty, bo jest bardzo
zręczna i tania. Łzami się nieraz zalewa, kiedy od nich wraca.
Ile się trzeba naczekać z przymierzeniem sukni, z poprawieniem, z
rachunkiem... A jaki ton w rozmowie, jakie impertynencje, jakie
targi... Ta magazynierka mówi (jak dobrze życzę!), że woli mieć
do czynienia z czterema Żydówkami aniżeli z jedną wielką damą.
Choć teraz i Żydówki psują się: gdy która zbogaci się, zaraz
zaczyna mówić tylko po francusku, targować się i grymasić”
[rozdział dziewiąty, tom II]),
- brak
patriotyzmu,
- brak własnej godności
(gonitwa za posagiem), czego przykładem jest fragment traktujący o
zajęciach arystokracji: „Od południa składano sobie i
oddawano wizyty i rewizyty albo zjeżdżano się w magazynach. Ku
wieczorowi bawiono się przed obiadem, w czasie obiadu i po
obiedzie. Potem jechano na koncert lub do teatru, ażeby tam
zobaczyć inny sztuczny świat, gdzie bohaterowie rzadko kiedy jedzą
i pracują, ale za to wciąż gadają sami do siebie- gdzie
niewierność kobiet staje się źródłem wielkich katastrof i
gdzie kochanek, zabity przez męża w piątym akcie, na drugi dzień
zmartwychwstaje w pierwszym akcie, ażeby popełniać te same błędy
i gadać do siebie nie będąc słyszanym przez osoby obok stojące.
Po wyjściu z teatru znowu zbierano się w salonach, gdzie służba
roznosiła zimne i gorące napoje, najęci artyści śpiewali, młode
mężatki słuchały opowiadań porąbanego kapitana o murzyńskiej
księżniczce, panny rozmawiały z poetami o powinowactwie dusz,
starsi panowie wykładali inżynierom swoje poglądy na inżynierią,
a damy w średnim wieku półsłówkami i spojrzeniami walczyły
między sobą o podróżnika, który jadł ludzkie mięso. Potem
zasiadano do kolacji, gdzie usta jadły, żołądki trawiły, a
buciki rozmawiały o uczuciach lodowatych serc i marzeniach głów
niezawrotnych. A potem - rozjeżdżano się, ażeby w śnie
rzeczywistym nabrać sił do snu życia” [rozdział 5, tom
I].
Bolesław Prus na kartach „Lalki” bardzo
dokładnie sportretował tę grupę społeczną, pełniącą w
dziewiętnastowiecznej Polscejuż nie tak znaczącą rolę, tak jak
w czasach Pierwszej Rzeczpospolitej. Płaszczyzną, na której
wykazywała się klasa arystokratyczna, nie była już aktywność w
dziedzinie polityki czy stosunkówmiędzynarodowych, a jedynie sfera
przyjęć czy ogromnych balów, urozmaicających realia tamtej
Warszawy
. Pisarz doskonałe przedstawił
powolny proces, gdy w miejsce zapatrzonych w przeszłość Tomaszów
Łęckich czy próżnych i cynicznych fircyków w stylu Kazia
Starskiego, wchodzili ludzie typu aktywisty Juliana Ochockiego czy
dbającej o godny poziom życia swej służby – prezesowej
Zasławskiej.
W swym realistycznym spojrzeniu okiem
wnikliwego obserwatora nie dokonał jednostronnej, a co za tym
idzie prostej oceny arystokratycznego środowiska.
Widać
to bardzo wyraźnie w postawach postaci wobec ojczyzny: od
kosmopolityzmu, zachwytu tym, co obce, przy jednoczesnej
negacji tego, co polskie (Starski), poprzez, najczęściej widoczną,
obojętność na sprawy narodu (przykładem mogą być poglądy
wygłaszane przez Tomasza Łęckiego czy barona Krzeszowskiego,
pragnących jedynie przyjęć, dóbr materialnych, i przede wszystkim
niezmienności swej społecznej pozycji wśród hierarchii
arystokratycznych osobliwości), aż do patriotycznej postawy
tajemniczego Księcia (któremu jednak ewidentnie brak zdolności
przywódczych do wyciągnięcia kraju z marazmu).
W ich
świecie prawdę i prostolinijność zastąpiły obłuda i
zakłamanie. Panna Izabela zaangażowała się w działalność
filantropijną nie z potrzeby niesienia pomocy, lecz w celu
podtrzymania kontaktów towarzyskich i zwielokrotnienia możliwości
pokazania się w nowych kreacjach. Dla niej wyznacznikiem wartości
człowieka były nie jego czyny, lecz pochodzenie i nazwisko.
Ślepo zapatrzona w podrzędnych, lecz popularnych w „wielkim
świecie” artystów typu tragik Rossi czy skrzypek Molinari, dawała
wielokrotne przykłady nie swej rozgłaszanej wszem i wobec
znajomości sztuki, lecz całkowitego braku zmysłu estetycznego. Ta
salonowa lalka była do kupienia dla każdego, kto gotów był
zaoferować oczekiwane przez nią warunki. Na szczęście Wokulski
szybko dojrzał prawdziwe oblicze arystokratki i nie doszło do
transakcji, czyli jej pojmowania sakramentu małżeństwa. Jej
postawa była żywym przykładem zasad panujących w środowisku, w
którym się urodziła.
Na szczęście arystokracja ma na kartach powieści
także pozytywnych przedstawicieli. Jednostką godną podziwu jest
między innymi Julian Ochocki, entuzjasta nauki, gotowy
poświęcić całe życie dla dobra postępu w technice i
wynalezieniu maszyny latającej. Nie interesują go rauty, podróże,
wizyty w teatrze czy salonowe miłostki. Jest to w stanie zamienić
na ciasną pracownię, w której, pracując nad doskonaleniem
niedoskonałego świata, byłby szczęśliwy.
„Lalka”
to bogaty przegląd salonowych osobistości.
W polskiej zbiorowej świadomości
stosunki polsko-żydowkie są chyba najmocniej obciążone
stereotypami. Gdy w połowie dziewiętnastego wieku, w dobie epoki
pozytywizmu, pojawiła się idea asymilacji nacji wyznania
mojżeszowego, czyli wyrwania jej z izolacji społecznej i
politycznej i zaakceptowania jej aktywności na różnych polach
życia – Bolesław Prus swym realistyczno-krytycznym okiem pokazał,
iż hasło głoszone wszem i wobec jest tylko złudnym marzeniem,
nie dostosowanym do ówczesnej rzeczywistości.
W swej
powieści opisał dzieje Henryka Szlangbauma. Mężczyzna w
młodości za udział w powstaniu styczniowym został zesłany na
Syberię. Po powrocie , aby się spełnić wymagania mieszkańców
Warszawy i zasymilować się – zmienił nazwisko na Szlangowski.
Nie przyniosło to jednak efektu, ponieważ ze strony polskiego
społeczeństwa spotkał go ostracyzm. Przykładem złego traktowania
jest zachowanie sklepowych subiektów, o którym czytamy w rozdziale
dziesiątym tomu pierwszego: „- Stachu - rzekł pokornym głosem
- utonę na Nalewkach, jeżeli mnie nie przygarniesz. - Dlaczego żeś
od razu do mnie nie przyszedł? - spytał Stach. - Nie śmiałem...
Bałem się, żeby nie mówili o mnie, że Żyd musi się wszędzie
wkręcić. I dziś nie przyszedłbym, gdyby nie troska o dzieci.
Stach wzruszył ramionami i natychmiast przyjął Szlangbauma z
pensją półtora tysiąca rubli rocznie. Nowy subiekt od razu wziął
się do roboty, a w pół godziny później mruknął Lisiecki do
Klejna: - Co tu, u diabła, tak czosnek zalatuje, panie Klejn?... Zaś
w kwadrans później, nie wiem już z jakiej racji, dodał: - Jak te
kanalie Żydy cisną się na Krakowskie Przedmieście! Nie mógłby
to parch, jeden z drugim, pilnować się Nalewek albo Świętojerskiej?
Szlangbaum milczał, tylko drgały mu czerwone powieki”.
To
okazywanie pogardy i szykanowanie nie mogło się pomieścić w
romantycznej i idealistycznym postrzeganiu świata przez Ignacego
Rzeckiego: „Otóż Szlangbaum jest w całym znaczeniu porządnym
obywatelem, a mimo to wszyscy go nie lubią, gdyż – ma
nieszczęście być starozakonnym (…)”.
Na pytanie
starego subiekta, dlaczego Henryk się nie ochrzci, co byłoby
równoznaczne z ostatecznym zerwaniem ze społecznością żydowską
i przystąpieniem do Polaków, nękany wyzwiskami i groźbami
Szlangowski odpowiedział: „Zrobiłbym to przed laty, ale nie
dziś. Dziś zrozumiałem, że jako Żyd jestem tylko nienawistny dla
chrześcijan, a jako meches [przechrzta] byłbym wstrętny i dla
chrześcijan, i dla Żydów” po czym gorzko podsumował:
„Trzeba przecie z kimś żyć”. W końcu wrócił na łono
rodziny, by stać się prawdziwym Szlangbaumem, zajętym robieniem
pieniędzy.
W finale powieści zajął
miejsce opuszczone przez głównego bohatera.
Jacek Ingot, autor rozdziału „Żydzi” w „Maturze pisemnej 2003” napisał: „(…) wizjonera i społecznika zastępuje bezwzględny dorobkiewicz”. |
Henryk
Szlangbaum z patrioty marzącego o uczestniczeniu w poprawie życia
społeczeństwa, wskutek odrzucenia przez to społeczeństwo,
zamienił się w bezwzględnego, aroganckiego i pogardliwego
(kazał śledzić Rzeckiego, posądzając starego subiekta o
wynoszenie towarów) spadkobiercę żydowskiej fortuny i
zasad.
Dopiero po tej przemianie społeczeństwo,
które go najpierw odrzuciło, pokazało mu miejsce w swych
szeregach. Można powiedzieć, iż samo stworzyło podstępnego
lichwiarza (podobne rozczarowanie wykluczeniem ze
społeczeństwa spotkało głównego bohatera, nie mogącego znaleźć
miejsca ani wśród uczonych, ani wśród kupców).
Ignacy
Rzecki, komentator obserwowanych tendencji, zauważył w
dziewiętnastowiecznej Warszawie niepokojące skłonności,
wśród których wyróżnił lekceważący stosunek mieszczaństwa do
nacji żydowskiej, czego przykładem może być wypowiedź
Lisieckiego: „Żydzi, panie, Żydzi - dodał - jak zwąchają
jego projekta, dadzą mu łupnia. - Co tam Żydzi...- Żydzi, mówię,
Zydzi!... Wszystkich trzymają za łeb i nie pozwolą, ażeby im
bruździł jakiś Wokulski, nie Żyd ani nawet meches” (cytat z
rozmowy Lisieckiego, Rzeckiego i Klejna z rozdziału siódmego
pierwszego tomu) czy nawet obawy samego autora pamiętników: „-
Z tymi Żydami to może być kiedyś głupia awantura.
Tak nas duszą, tak nas ze wszystkich miejsc wysadzają, tak nas
wykupują, że trudno poradzić z nimi. Już my ich nie
przeszachrujemy, to darmo, ale jak przyjdzie na gołe łby i pięści,
zobaczymy, kto kogo przetrzyma” (fragment obaw Ignacego
Rzeckiego z jego pamiętnika – rozdział dziewiąty, tom II),
rodzenie się wskutek tego haseł antysemickich, wygłaszanych
przez bohaterów utworu, np. w rozdziale ósmym tomu pierwszego
czytamy słowa wspomnianego już Lisieckiego: „- Zerwać z
Żydami - wtrącił półgłosem Lisiecki. - Bardzo dobrze robi szef
wycofując się z tych parszywych stosunków. Nieraz aż wstyd
wydawać reszty, tak pieniądze zalatują cebulą”.
Przedstawicieli tej warstwy w powieści nie odnajdziemy wielu. Są to
między innymi: ojciec Wokulskiego (przeznaczający wszystkie
pieniądze na odzyskanie spadku po ojcu, oceniający ludzi według
urodzenia i statusu majątkowego i przejawiający wielokrotnie
skłonności do popadania w nieuzasadniona złość) oraz Wirski
(popadł w ruinę trwoniąc swój majątek, którego nie potrafił
utrzymać po zaprowadzeniu zmian formy własności). Po uwłaszczeniu
chłopów ludzie ci nie potrafili już gospodarować, a zamiast
odnaleźć się w nowej rzeczywistości – nadal trwonili pieniądze
(byli w tym względzie podobni do arystokracji). W końcu spadli
bardzo boleśnie ze społecznych szczytów.
Dopiero
następne pokolenie po nich, reprezentantką którego jest pani
Stawska, przyzwyczaja się do nowych realiów. Kobieta
pozostawiona przez ucieczkę męża za granicę bez środków do
życia, nie czekała na cud, lecz śmiało o prężnie podjęła się
udzielania korepetycji, a potem, dzięki pomocy Wokulskiego,
zastanawiała się nawet nad otworzeniem własnego sklepu
.
swemu pracodawcy: „Nierobienie oszczędności, a raczej
nieodkładanie co dzień choćby kilku groszy, było w oczach Mincla
takim występkiem jak kradzież. Za mojej pamięci przewinęło się
przez nasz sklep paru subiektów i kilku uczniów, których
pryncypał dlatego tylko usunął, że nic sobie nie oszczędzili.
Dzień, w którym się to wydało, był ostatnim ich pobytu. Nie
pomogły obietnice, zaklęcia, całowania po rękach, nawet upadanie
do nóg. Stary nie ruszył się z fotelu, nie patrzył na petentów,
tylko wskazując palcem drzwi wymawiał jeden wyraz: fort!
fort!... Zasada robienia oszczędności stała się już u niego
chorobliwym dziwactwem.” - rozdział trzeci, tom I), jak
również ograniczone postrzeganie świata, brak wrażliwości czy
przyziemność (przykładem tego może być zdziwienie matki Mincla,
gdy dowiaduje się, iż Rzecki i Katz porzucają „doskonałą”
pracę w sklepie i udają się walczyć o „cudzą” sprawę –
chodzi o powstanie na Węgrzech).
Ewa Paczoska, autorka
książki „Lalka czyli rozpad świata”, stawia tezę, iż
starsi reprezentanci omawianej rodzinny stanowią „(…)
uosobienie stereotypu Niemca, na który składają się takie cechy,
jak: nade wszystko »ordnung«, oszczędność posunięta do
sknerstwa, (…) dbałość o interes przybierająca postać fobii”
(np. w momencie sfingowania przez starego Mincla napadu na sklep w
celu napędzenia klientów), ograniczoność horyzontów
intelektualnych, brak wyobraźni, porywów fantazji, nieuleganie
emocjom).
W tej rodzinie jedynie horyzonty i plany Jana
Mincla wykraczały poza budynek i sprawy związane ze sklepem. Prus
stworzeniem tej postaci dał literacki przykład Niemca
zafascynowanego naszym narodem (z tego oryginalnego
wśród jego rodaków zainteresowania drwi jego brat Franz). Aby choć w najmniejszej część potwierdzić polskość swych przodków – poszukuje wśród dziadów i pradziadów Polaków, próbuje odnaleźć „stare dyplomy”, z okazji polskich świąt nakłada kontusz oraz uczestniczy w naszych
narodowych wiecach i manifestacjach.
To środowisko zróżnicowane pod względem narodowościowym
(na niemieckie, żydowskie i polskie, posiadające cechy i przywary
charakterystyczne dla swej nacji, np. obrotni i sprytni Żydzi) i
majątkowym można podzielić według dwóch kryteriów:
1)
pod względem wieku na:
- stare
Przykładem
może być kupiec Jan Mincel, spolszczony Niemiec. Ten
pracowity i uczciwy mężczyzna ciężką pracą dorobił się sklepu
w centrum Warszawy: „Obiady w dzień powszedni jadaliśmy w
sklepie, naprzód dwaj młodzi Minclowie i August Katz, a następnie
ja z pryncypałem. W czasie święta wszyscy zbieraliśmy się na
górze i zasiadaliśmy do jednego stołu. Na każdą Wigilię Bożego
Narodzenia Mincel dawał nam podarunki, a jego matka w największym
sekrecie urządzała nam (i swemu synowi) choinkę. (…)Za mojej
pamięci przewinęło się przez nasz sklep paru subiektów i kilku
uczniów, których pryncypał dlatego tylko usunął, że nic sobie
nie oszczędzili. Dzień, w którym się to wydało, był ostatnim
ich pobytu. Nie pomogły obietnice, zaklęcia, całowania po rękach,
nawet upadanie do nóg. Stary nie ruszył się z fotelu, nie patrzył
na petentów, tylko wskazując palcem drzwi wymawiał jeden wyraz:
fort! fort!... Zasada robienia oszczędności stała się już u
niego chorobliwym dziwactwem.” [rozdział trzeci, tom I]. Jest
reprezentantem oszczędnych i zapobiegliwych handlowców (w
myśl takich zasad wychował syna Jana, który odziedziczył po nim
rodzinny interes);
- średnie
Reprezentanci
średniego pokolenia mieszczan to między innymi Ignacy Rzecki
oraz August Katz, którzy, oddając się sumiennej pracy –
realizują przy tym romantyczne ideały w młodości, walcząc „za
wolność naszą i waszą”;
- nowe
Główny
bohater powieści, przedsiębiorczy i energiczny Stach, robi
błyskawiczną karierę, dziesięciokrotnie powiększając
pozostawiony przez żonę majątek dzięki sytuacji powstałej na
ziemiach polskich po powstaniu styczniowym (zajmuje się
międzynarodowym handlem).
2) według narodowości na:
- polskie:
- handlowiec Wokulski,
-
drobni kupcy i rzemieślnicy Szprot i Węgrowicz,
- inteligenci:
pani Meliton oraz pani Stawska,
- subiekci: Mraczewski, Zięba,
Lisiecki,
- adwokaci,
- studenci: Patkiewicz i Maleski,
-
służące,
- lokaje,
|
- pochodzenia
niemieckiego – Minclowie, Hopfer,
- pochodzenia
żydowskiego – Szlangbaumowie, Klejn, Szuman.
Ówczesna
sytuacja gospodarcza kraju (polski przemysł zdominowany przez obcy
kapitał, wykluczający obsadzanie wyższych stanowisk Polakami,
zajmującymi zazwyczaj źle płatne posady parobków) spowodowała,
iż mieszczanie mieli w Polsce nieduże możliwości rozwoju.
To jednak nie usprawiedliwia ich w oczach Prusa, który negatywnie
ocenił tę warstwę w utworze (przykładem tego mogą być postacie
Lisieckiego i Mraczewskiego, nieodpowiedzialnych w pracy, myślących
tylko o zabawie, pozbawionych krzty refleksji).
Mieszczaństwo
w powieści nie wykazuje, podobnie jak arystokracja,
inicjatywy i energii. Każdy przejaw samodzielnej pracy jest
traktowany jako objaw szaleństwa i przybiera postać inicjatywy
skazanej z góry na niepowodzenie. Przykładem może być tutaj działalność przedstawicielki biednej inteligencji
Heleny Stawskiej. Gdy podjęła się jakiejś aktywności
zarobkowej, spotkało się to nie tylko ze zdziwieniem, ale nawet z
posądzeniem ją o złe prowadzenie (baronowa Krzeszowska zarzuciła
kobiecie romans z jej mężem, posądziła o kradzież lalki, a gdy
pani Helena zaprzyjaźniła się z Wokulskim i korzystała z jego
rad – nazwano ją utrzymanką tego galanteryjnego kupca).
Aby
jeszcze bardziej uwypuklić niezorganizowanie i niechęć do pracy
mieszczaństwa polskiego, Prus opisał bardzo szczegółowo
działalność handlową pracowitych, oszczędnych Żydów i
konsekwentnych Niemców. Ci, w przeciwieństwie do Polaków,
byli solidarni w swych inicjatywach, mieli poczucie narodowej
spójności.
Bolesław Prus z wiernością szczegółu i dokładnością godna przewodnika
turystycznego przedstawił w powieści przestrzenie otwarte
(przykładem jest naturalistyczny opis
dzielnicy biedoty miejskiej – Powiśla, szczegółowa
charakterystyka pola bitwy na Węgrzech, jak również pola
wyścigowego, warszawskiej ulicy, Paryża czy Zasławka) oraz
przestrzenie zamknięte (wśród których godny przytoczenia
jest szczegółowy opis pokoju Ignacego Rzeckiego, sklepu Jana
Mincla, salonu arystokracji czy kamienicy Łęckich).
Aby
jeszcze bardziej uwypuklić nędzę miejskiej biedoty, pisarz opisał
warunki jej życia pośród gór cuchnących i zalegających śmieci,
ze stojącymi nieopodal zbiornikami z pitną wodą. W takim otoczeniu
główny bohater spotkał polskich obywateli, nie przypominających
już zanadto ludzi: „ (…) Na stoku i w szczelinach obmierzłego
wzgórza spostrzegł niby postacie ludzkie. Było tu kilku
drzemiących na słońcu pijaków czy złodziei, dwie śmieciarki i
jedna kochająca się para, złożona z trędowatej kobiety i
suchotniczego mężczyzny, który nie miał nosa. Zdawało
się, że to nie ludzie, ale widma ukrytych tutaj chorób, które
odziały się w wykopane w tym miejscu szmaty. Wszystkie te indywidua
zwietrzyły obcego człowieka; nawet śpiący podnieśli głowy i z
wyrazem zdziczałych psów przypatrywali się gościowi”
[rozdział ósmy, tom I].
Autor tego drastycznego, a
jednak prawdziwego opisu, w sposób pośredni pokazał bezradność
i bezsilność ludu, biedaków, którzy nie wyjdą ze swego
tragicznego położenia bez pomocy kogoś tak wrażliwego,
empatycznego, jak stworzony przez niego bohater.
Dla
skontrastowania na dalszych kartach powieści odnajdujemy za to
przestrzenie, w których żyją i umilają sobie czas ludzie
bogaci, arystokraci (pola wyścigowe czy majątek w Zasławku).
Jeżeli chodzi o przestrzenie zamknięte, sprawa
przedstawia się podobnie. Biedacy egzystują w barakach bez
kanalizacji, a często nawet na ulicy, a spadkobiercy znanych nazwisk
czy właściciele pokaźnych majątków – z ośmiopokojowych,
luksusowych mieszkań (Łęcki) przenoszą się na arystokratyczne
salony: „Wokulski był odurzony. Nie wiedział, którędy idzie,
nie zdawał sobie sprawy z tego, o czym rozmawiali z prezesową. Czuł
tylko, że znajduje się w jakimś odmęcie dużych komnat,
starodawnych portretów, cichych stąpań, nieokreślonej woni.
Otaczały go kosztowne meble, ludzie pełni delikatności, o jakiej
nigdy nie marzył, a nad tym wszystkim, jak poemat, unosiły się
wspomnienia starej arystokratki, przesiąknięte westchnieniami i
łzami. "Cóż to za świat?... Co to za świat?..." Lokaj
otworzył drzwi do sali. Znowu wszystkie głowy zwróciły się w
jego stronę i ucichły rozmowy jak szum odlatującego ptactwa.
Nastała chwila ciszy, w której wszyscy patrzyli na Wokulskiego”
[rozdział dziewiąty, tom I].
|
Ciekawym, a może i miejscami przygnębiającym, jest opis pokoju sumiennego i pedantycznego Rzeckiego: „Pan Ignacy od dwudziestu pięciu lat mieszkał w pokoiku przy sklepie. W ciągu tego czasu sklep zmieniał właścicieli i podłogę, szafy i szyby w oknach, zakres swojej działalności i subiektów; ale pokój pana Rzeckiego pozostał zawsze taki sam. Było w nim to samo smutne okno, wychodzące na to samo podwórze, z tą samą kratą, na której szczeblach zwieszała się być może ćwierćwiekowa pajęczyna, a z pewnością ćwierćwiekowa firanka, niegdyś zielona, obecnie wypłowiała z tęsknoty za słońcem. Pod oknem stał ten sam czarny stół obity suknem, także niegdyś zielonym, dziś tylko poplamionym. Na nim wielki czarny kałamarz wraz z wielką czarną piaseczniczką, przymocowaną do tej samej podstawki - para mosiężnych lichtarzy do świec łojowych, których już nikt nie palił, i stalowe szczypce, którymi już nikt nie obcinał knotów. Żelazne łóżko z bardzo cienkim materacem, nad nim nigdy nie używana dubeltówka, pod nim pudło z gitarą, przypominające dziecinną trumienkę, wąska kanapka obita skórą, dwa krzesła również skórą obite, duża blaszana miednica i mała szafa ciemnowiśniowej barwy stanowiły umeblowanie pokoju”. Mężczyzna ten od ćwierć wieku mieszkał w tym samym małym pokoiku przy sklepie, nie narzekając na liche umeblowanie czy mały metraż. Prus doskonale powiązał charakter tego minimalistycznego pomieszczenia ze skromną naturą jego lokatora. Pan Ignacy mało że nie robił żadnych uwag dotyczących surowego wystroju, to jeszcze był zadowolony ze swego otoczenia: „(…) który ze względu na swoją długość i mrok w nim panujący zdawał się być podobniejszym do grobu aniżeli do mieszkania” [rozdział drugi, tom I]. Czuł się tam bezpieczny, mógł do woli wspominać czasy Napoleona, snując marzenia o wspólnej przyszłości Stacha i panny Heleny.