Elleen, „Dwadzieścia lat wcześniej”: http://forum.mirriel.net/viewtopic.php?f=2&t=17431&start=0
Tak
oto nastał dzień zagłady — nie mogłam już dłużej dusić w
sobie wszystkich moich guilty pleasures kanonu HP. Nie mam nic na
swoje usprawiedliwienie — ostrzegam, może być dziwnie. Nigdy
chyba nie miałam większej frajdy z wymyślania fabuły fanfika,
więc możemy się umówić, że ja to sobie będę pisać, Wy mi
będziecie wybaczać... I tak sobie będziemy kooperować, aż
wyrzucę z siebie wszystkie te niedorzeczności ;). (To wszystko to
oczywiście wina Samanthy L., będącej drugą połową mojego mózgu
oraz moją betą od paradoksów czasowych jako ktoś, kto oglądał
Doktora Who i WIE).
"Dwadzieścia
lat wcześniej"
— Zdecydowałem — powiedział Harry podczas jednego ze wspólnych obiadów w Norze — że w przyszłym tygodniu się przeprowadzę.
Ginny podniosła głowę tak szybko, że aż się zakrztusiła zupą i musiała skorzystać zpomocy Hermiony, by móc ponownie złapać oddech. Załzawione oczy przeniosła zpowrotem na Harry'ego i zamrugała szybko.
— Ależ Harry, kochaneczku! — zaprotestowała pani Weasley. — Przecież nie musisz się wyprowadzać! Jesteś najmilszym gościem, jakiego moglibyśmy sobie wyobrazić. Może ci niewygodnie w starym pokoju Billa? Może chciałbyś się przenieść na pierwsze piętro albo...
— Dziękuję, pani Weasley — przerwał jej Harry, który sprawiał wrażenie dość zażenowanego całą sytuacją. A na pewno, jak zauważyła Ginny nie bez rozczarowania, całkowicie pewnego swojej decyzji. — Wydaje mi się, że to już właściwy czas, bym zamieszkał sam. No i z Londynu będę miał bliżej do pracy.
— Z Londynu? — zainteresowała się Ginny. Minę miała na pozór obojętną, ale od środka zżerało ją poczucie niepowodzenia. Ostatnio bardzo się zbliżyli, możliwe, że w końcu do czegoś by między nimi doszło, nawet Harry nie mógł przecież opierać się dłużej temu napięciu... Tymczasem on postanowił — ze wszystkich rzeczy na świecie — wyprowadzić się z Nory! Niedorzeczność.
Harry potoczył nieśmiałym spojrzeniem po wszystkich zebranych.
— Odnalazłem mieszkanie Syriusza. Prosił mnie kiedyś, bym się zastanowił, czy nie chcę z nim tam zamieszkać. Dawno temu, jeszcze w trzeciej klasie...
— GRIMMAULD PLACE? — zagrzmiała pani Weasley i zatrzęsła się z oburzenia. — Myślałam, że chcesz sprzedać ten przeklęty dom! Nie sądzę, by mądrze było...
— Pani Weasley — przerwał jej spokojnie Harry. — Nie mówię o Grimmauld Place. Mówię o starym mieszkaniu Syriusza, tym, do którego się przeprowadził po skończeniu Hogwartu. Znalazłem je. Jestem jedynym spadkobiercą Syriusza, sprawdzałem w ministerstwie. Jest moje.
— Ron!
— zawołała pani Weasley, szukając wsparcia u swojego
najmłodszego syna. Ron, który od początku rozmowy niewzruszenie
przeżuwał gulasz, wzruszył tylko ramionami.
— Rozmawiałem
już z Harrym. Jeśli chce się przeprowadzić, nie możemy mu tego
zabronić.
"Nie?" — zapytał rozczarowany głos w głowie Ginny. Ona sama uśmiechnęła się za to promiennie do Harry'ego i rzuciła:
— Popieram Rona. Sama bym się chętnie wyprowadziła, gdybym tylko miała dokąd.
— Moja panno...
— Oj mamo! Wszyscy kochamy Norę, ale każdy chciałby kiedyś zacząć życie na własny rachunek. Prawda, Harry? — Kiwnął głową i uśmiechnął się do niej blado. — Skończyliśmy już wszyscy szkołę i...
— Masz dopiero dziewiętnaście lat!
— My z Hermioną zaczniemy szukać jakiegoś mieszkania, kiedy tylko skończę kurs — dodał Ron z pełnymi ustami, za co Ginny była mu wdzięczna, bo teraz litania mamy skupiła się na nim i Hermionie, zahaczając po drodze o złe wychowanie, brak kultury i wszystkie inne wady, jakie tylko mogła wymyślić w nadziei na odwiedzenie syna od rychłego wyprowadzenia się z domu. Ale Ginny wiedziała, że Ron już dawno zdecydował. Podobnie jak Harry.
— To gdzie dokładnie masz to mieszkanie? — zapytała, pochylając się lekko w jego stronę, aby wyjść z pola rażenia wściekłości mamy. Nie było to zresztą wcale mądre posunięcie, bo teraz musiała spoglądać na jego zatroskaną twarz z naprawdę niewielkiej odległości.
— Niedaleko świętego Munga, do ministerstwa będzie parę przecznic. Zupełnie nienanoszalne, chronione mnóstwem zaklęć. Bez szans na fotoreporterów pod oknami — dodał i popatrzył w kierunku okna, a kiedy Ginny podążyła za jego spojrzeniem, dostrzegła chudego człowieka kulącego się niezgrabnie za krzakiem dzikiej róży — wjego ręku błyszczał aparat fotograficzny.
— Ciężkie życie bohatera — roześmiała się Ginny i poklepała Harry'ego po ramieniu. Kolejne złe posunięcie. Za bardzo tęskniła za jego dotykiem, by móc sobie beztrosko pozwalać na takie przypadkowe gesty. Szybko cofnęła dłoń i zajęła się swoimi zimnymi już ziemniakami. On wydawał się nawet nie zwrócić uwagi na jej zmieszanie.
— Nawet sobie nie wyobrażasz — westchnął. — Nie wiem tylko, kiedy mi się uda zrobić porządek. Od czasu Syriusza nikt tam nie mieszkał i czuję, że ogarnięcie tego niesamowitego bałaganu, który po sobie pozostawił, zajmie mi wieki.
— Och! — zaszczebiotała Ginny tak radosnym głosem, że przez chwilę zastanawiała się nawet, czy na pewno należał do niej. — Chętnie ci pomogę!
— Nieee — zaczął Harry, ale w jego głosie dosłyszała wahanie. Wykorzystała to więc szybko i pokręciła głową.
— I tak nie mam co robić, siedzę tu w domu z mamą, której ostatnio naprawdę zaczyna ciążyć perspektywa puszczenia nas wszystkich w świat. Sam zresztą wiesz. Proszę!
— W sprawie eliminacji nadal nic? — zmartwił się Harry.
— Mają mi dać odpowiedź w przyszły piątek. Słyszałam zresztą, że ścigająca Harpii jest w piątym miesiącu ciąży i niedługo będą szukać kogoś na zastępstwo, może powinnam...
— Tak! Tak, koniecznie się zgłoś. Prędzej czy później dostaniesz się do jakiejś drużyny, jesteś za dobra, by długo szukać pracy.
— Dzięki, Harry. Ty i George jesteście jedynymi osobami, które nie każą mi się zająć "czymś bardziej pożytecznym" — tu wyjątkowo udanie sparodiowała głos mamy — zamiast lataniem. Jeśli przez coś bardziej pożytecznego rozumieją nurzanie się wstosach papierów i noszenie kawy wyżej postawionym pracownikom ministerstwa, to... och! Nie miałam na myśli ciebie. Jestem pewna, że po szkoleniu zaczną wam przydzielać bardziej odpowiedzialne zadania.
— Nie szkodzi — uśmiechnął się Harry w odpowiedzi. — I tak nie zamieniłbym tej pracy na inną. I ty też nie powinnaś rezygnować ze swoich marzeń.
"Na pewno nie zrezygnuję" — pomyślała Ginny, pozwalając swojemu kolanu na ułamek sekundy oprzeć się o kolano Harry'ego. Natychmiast zrobiła też niewinną minę, zsatysfakcją obserwując nieznaczny rumieniec na twarzy chłopaka.
— No więc kiedy chcesz się zająć tym mieszkaniem? — zapytała.
— Sobota?
— Jesteśmy umówieni.
Przez resztę tygodnia Ginny zdążyła wymyślić co najmniej kilkadziesiąt scenariuszy dotyczących tego, jak potoczy się ich sobotnie spotkanie — w końcu sam na sam, bez obawy, że za chwilę wpadnie do kuchni Molly i zacznie rozstawiać wszystkich po kątach, bez towarzystwa ghula na strychu i obściskujących się we wszystkich pokojach Rona iHermiony. Tylko ona i Harry. Nie wzięła w swoich entuzjastycznych planach pod uwagę tylko dwóch rzeczy.
Pierwszą było zdecydowane niedocenienie rozmiarów nieporządku. Nici z romantycznej atmosfery, odgruzowywanie tego zajmie im wieki.
Drugą z niesprzyjających okoliczności okazała się obecność Neville'a.
— Cześć Ginny — powitał ją Harry wesoło. Miał na sobie absolutnie ohydną flanelową koszulę w kratę, która była co najmniej cztery rozmiary za duża. Ginny wzdrygnęła się lekko na myśl o planie, z jakim tam przyszła, po czym przeskoczyła stos starych pergaminów i usiadła obok Neville'a na jedynym nielepiącym się meblu w całym pomieszczeniu — starym, hebanowym biurku.
— No, chłopaki. To od czego zaczynamy?
— Zaczęlibyśmy od wymiecenia stąd tych wszystkich pajęczyn i kurzu — zaczął niepewnie Harry — ale obaj jesteśmy beznadziejni w zaklęciach gospodarskich.
Ginny się uśmiechnęła. To akurat miała opanowane do perfekcji.
— Najpierw wynieście stąd te zapleśniałe dywany. Do niczego się już nie przydadzą, a tylko cuchną. Jest tu jakieś mniejsze pomieszczenie? Gabinet, magazyn?...
— Pokój Syriusza. Drugie drzwi po prawej obok łazienki — odrzekł Harry.
— Zacznę tam — powiedziała i westchnęła, a Harry popatrzył na nią z taką wdzięcznością, że od razu poczuła więcej zapału do pracy.
Mieszkanie było niezbyt duże, ale znajdowało się w nim wszystko to, czego młody mężczyzna mógł potrzebować, kiedy zaczynał prowadzić życie na własny rachunek. Urządzone typowo po męsku, oszczędnie, tylko tyle mebli, by pomieścić dobytek dwudziestolatka. Teraz w całym pomieszczeniu panował niewyobrażalny bałagan; po rozmieszczeniu niektórych zalegających tam latami książek, części garderoby i różnych szpargałów Ginny mogła poznać, że Syriusz nie należał do osób dbających przesadnie oporządek. Nie żeby oczywiście nie zauważyła tego już dużo wcześniej, kiedy mieszkała na Grimmauld Place. Obszerny salon połączony z kuchnią sprawiał wrażenie przyjaznego miejsca, ale prowadzący od niego wąski korytarz z rzędem czarnych drzwi przywodził na myśl posiadłość rodową Blacków, więc Ginny przyspieszyła kroku i weszła do sypialni Syriusza.
Natychmiast — mimo zalegającego tam od kilkunastu lat brudu, pleśni i zapachu stęchlizny — poczuła, że mogłaby w niej zamieszkać. Ściany pokrywały plakaty różnych drużyn quidditcha poprzylepiane jeden na drugim, tu i ówdzie znalazło się miejsce dla mugolskich fotografii motorów albo naprawdę gorących dziewczyn z rozkładówek. Pośrodku, pod oknem, stało dość duże łóżko, a obok niego tylko dwie niewielkie komody i regał. Z niewyjaśnionych przyczyn czuła się tam tak swojsko, jakby... już kiedyś widziała to miejsce.
Potrząsnęła głową i złapała się pod boki.
— Od czego by tu zacząć...
Wbrew oczekiwaniom nawet niewielka sypialnia Syriusza okazała się niezwykle odporna na wszystkie zaklęcia sprzątające i dopiero w niedzielę popołudniu Ginny zaczęła widzieć jakieś drobiny materii w tej ziejącej czarnej dziurze. Harry i Neville mieli tego dnia dyżur, a do pomocy w mieszkaniu zgłosili się Ron i Hermiona, którzy początkowo podeszli do sprawy z należytą powagą, ale sądząc pod ssąco-mlaszczących odgłosach dochodzących z okolic łazienki, musieli się już swoją misją znudzić i zająć rzeczami daleko bardziej interesującymi. Ginny nie była pewna, czy powinna się cieszyć ich szczęściem, czy zwymiotować na myśl o warunkach, które tej dwójce najwyraźniej nie odbierały ochoty na igraszki. Pochyliła się i wyjęła spod łóżka Syriusza kilka przedmiotów.
Zdjęcie w srebrnej ramce przedstawiające młodego Blacka razem z bardzo do niego podobnym młodszym chłopcem ("To musi być Regulus" — pomyślała) postawiła na komodzie i przez chwilę wpatrywała się w nie z zainteresowaniem. Widziała w albumie Harry'ego kilka zdjęć młodego Syriusza, wiedziała, że był kiedyś bardzo przystojny, ale to zdjęcie jako pierwsze oddawało coś, co później trudno było już w nim dostrzec — wyraźną rysę arystokratycznej nonszalancji.
Kilka listów od Jamesa Pottera, których taktownie nie otwierała, a jedynie odłożyła na bok, by przy najbliższej okazji przekazać Harry'emu. Pismo, którym jego ojciec adresował koperty, było znacznie bardziej staranne od pisma Harry'ego, ale i w pewien sposób wywołujące na twarzy uśmiech — duże brzuszki przy literach, długie, zawijane ogonki, zamaszyste przecinki... Ginny miała irracjonalne wrażenie, że mogłaby się z nim zaprzyjaźnić.
W końcu złapała niewielki kieszonkowy zegarek i przysunęła go sobie pod nos, by móc mu się lepiej przyjrzeć. Kształt miał okrągły, wygląd raczej niepozorny, a jedyną wzbudzającą zainteresowanie cechą było ciche tykanie na granicy słyszalności, choć wskazówki się nie poruszały. Ginny postanowiła odłożyć znalezisko aż do powrotu Harry'ego.
Chociaż...
Może powinna spróbować go nakręcić?
— Hermiono! — krzyknęła w głąb ciemnego korytarza. Mlaskanie ustało. — Hermiono! Znalazłam coś ciekawego!
Chwila ciszy i nerwowe szuranie, a po chwili:
— Zaraz u ciebie będę!
Ginny pokręciła głową na ten całkowity upadek moralności, wspominając jednocześnie upojne chwile z Harrym nad jeziorem kilka lat temu. Wiele by dała, by móc być z nim teraz tak szczęśliwa, jak Hermiona była z Ronem.
Przyłożyła zegarek do ucha. Tykanie nie dawało jej spokoju. Tik—tak—tik—tak—tik—tak...
Może wskazówki się zepsuły?
Potrząsnęła nim lekko. Tik—tak—tik—tak—tik—tak... Pewnie wystarczy go nakręcić.
Odblokowała maleńkie pokrętło i chwilę się zawahała — może faktycznie powinna zaczekać na Hermionę? — a potem delikatnie przekręciła je w prawo.
Poczuła mocne szarpnięcie, a potem ssanie, jakby wciągał ją potężny wir. Chciała poruszyć ręką, ale nie panowała nad swoim ciałem. Wirowała coraz szybciej i szybciej, zawroty głowy stały się nie do zniesienia, zrobiło jej się niedobrze, a potem wir zaczął się oddalać, szum wokół niej cichł, a ona sama robiła się cięższa, aż w końcu straciła świadomość.
Głowa pulsowała jej bólem nie do zniesienia. Otworzyła oczy, ale pokój zlał się wwielobarwną plamę, a łupanie w czaszce przybrało na sile, więc ponownie je zamknęła.
"Co, u licha?..." — pomyślała i przyłożyła dłonie do twarzy. Wszystko było w porządku, każdy element na swoim miejscu, żadnych drastycznych zmian. Spróbowała zamrugać. Ból zelżał nieco, ale wzrok nie zdążył się jeszcze dostosować — plama powoli formowała się w znajome kształty. Łóżko Syriusza, regał, komody, stos ciuchów na podłodze... Podniosła się szybko na łokciach i rozejrzała niepewnie dookoła. Ile musiała tam leżeć? Dlaczego nie pamięta, by dokończyła sprzątanie pokoju?
"O nie! Straciłam pamięć!" — pomyślała z przerażeniem.
Ulga spowodowana wcześniej uświadomieniem sobie, że nie aktywowała jednak międzynarodowego świstoklika do Australii, została szybko zastąpiona przez poczucie niepewności. Gdzie jest Hermiona? Harry? Ron? KTOKOLWIEK? Czemu pozwolili jej tutaj leżeć, a sami...
Jej rozważania zostały gwałtownie przerwane przez wtargnięcie do sypialni półnagiego mężczyzny z różdżką wycelowaną prosto w jej pierś. To było zbyt absurdalne, by mogła się poruszyć.
— Kim jesteś? — zapytał nieznajomy, a Ginny pomyślała, że to dość zabawne, bo właśnie zamierzała mu zadać identyczne pytanie. W końcu miała większe prawo tu przebywać niż ten... ten...
— SYRIUSZ?!
Dyskretnie przesunęła rękę w okolice podołka, gdzie trzymała zazwyczaj różdżkę, ale nie wyczuła znajomego kształtu. Mężczyzna zaczął groźnie dyszeć. To nie był Syriusz, którego zapamiętała z Grimmauld Place. Ten stojący przed nią mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat, był też jakby bardziej energiczny i zdecydowanie lepiej wyglądający. Ukryła twarz w dłoniach i westchnęła.
— To się nie może dziać naprawdę — powiedziała, bardziej do siebie niż do niego. On zaś wciąż stał przed nią z uniesioną różdżką i miną wyrażającą zarówno uprzejme zainteresowanie, jak i kończącą się powoli cierpliwość.
— Dowiem się, kim jesteś i, co ważniejsze, jak się przedostałaś przez zaklęcia ochronne? Kto cię przysłał? Masz minutę i lepiej, żebyś brzmiała wiarygodnie.
Ginny prychnęła. Za kogo on się uważał? Na wszelki wypadek uszczypnęła się jeszcze wprzedramię, mając cichą nadzieję, że to tylko sen, ale magicznie ożywiony Syriusz nie zniknął. Ba, stał się może jeszcze bardziej nawet realny, kiedy odepchnął się od ściany izbliżył o kilka kroków, tak że jego różdżka celowała w nią z naprawdę bardzo, bardzo bliska.
— Nazywam się Ginny Weasley — powiedziała w końcu. Drgnął, kiedy usłyszał nazwisko.
— Weasley. To interesujące, bo, o ile mi wiadomo, w rodzinie Weasleyów od kilku pokoleń nie urodziła się ani jedna dziewczynka.
— Cóż, urodziłam się ja — odpowiedziała chłodno Ginny. — Jestem córką Artura i Molly Weasley.
Syriusz roześmiał się tak głośno, że zadrżały poustawiane na komodzie modele motocykli.
— Pamiętasz, kiedy wspominałem, że powinnaś brzmieć wiarygodnie? — Machnął różdżką, a cienkie sznurki oplotły jej ciało, zanim zdążyła sięgnąć za pazuchę. Nie była zresztą pewna, czy znalazłaby tam to, czego potrzebowała. Wciąż nie rozumiała, co się wydarzyło. — Nie spodobało mi się twoje wyjaśnienie. A jeśli zaczniesz opowiadać kolejne bajki, które mi się nie spodobają... — Skinął od niechcenia nadgarstkiem, ależący pod oknem słoik wybuchł, pryskając w Ginny kawałkami szkła. — Mów.
Niepewność zaczęła ustępować miejsca wściekłości. To, w jaki sposób potraktował ją Syriusz, nie dało się wytłumaczyć żadnymi środkami ostrożności. Przecież nawet nie sięgnęła po różdżkę!
— Posłuchaj mnie. A kiedy mówię "posłuchaj mnie", mam na myśli "posłuchaj mnie uważnie, bo nie będę powtarzać". Nie wiem, co się stało. Nie wiem, jak tu trafiłam. Na dodatek zaczynam się niepokoić, że odkręcanie tego może nie należeć do prostych ibezbolesnych. W jednej chwili robiłam porządek pod łóżkiem Harry'ego, a w drugiej... znalazłam się tutaj. Wydaje mi się, że... jeśli zaczniesz się śmiać, przysięgam, że cię przy najbliższej okazji przeklnę, a jestem prawdziwą mistrzynią Upiorogacka, nie poznasz po tym swojej twarzy... Wydaje mi się, że przeniosłam się w czasie.
Nastała kilkusekundowa cisza, podczas której Syriusz wydawał się intensywnie nad czymś myśleć. W końcu, kiedy Ginny zaczynała się już niecierpliwić, zmarszczył brwi izapytał:
— Upiorogacka? Co to takiego?
Ginny otworzyła usta w wyrazie niedowierzania.
— Czy naprawdę ze wszystkich tych informacji uznałeś Upiorogacka za najciekawszą?!
— Wybacz, dziewczyno. Laska z przyszłości trafiająca prosto do mojego łóżka brzmi odrobinę mniej wiarygodnie.
— Znam przyszłego ciebie.
Syriusz wyszczerzył zęby.
— I pewnie jesteś w przyszłości moją dziewczyną. Nie, nie, czekaj... Żoną!
— Jesteś niepoważny. Mama miała co do ciebie rację. Nie, nie jestem twoją dziewczyną, żoną, kochanką, siostrą, córką ani matką.
Szarpnęła rękami, ale sznurki oplatały ją ciasno. Zaczęła żałować, że dała się omamić temu okropnemu tykaniu!
Tykanie...
— Zegarek! — krzyknęła i zaczęła się rozglądać dookoła. — To wszystko przez ten przeklęty zegarek!
— Przeniosłaś się w czasie za pomocą zegarka?
— TAK!
Na twarzy Syriusza po raz pierwszy od początku tego niecodziennego spotkania pojawił się rumieniec.
— Ale nie takiego... okrągłego...
— ... którego wskazówki się nie poruszały...
— ... a mimo wszystko...
— ... nieznośnie tykającego? Tak.
Chłopak podrapał się po głowie i rzucił Ginny niemal przepraszające spojrzenie.
— Znalazłem go dziś rano. Potrzebowałem zegarka, a ten wydawał się całkiem gustowny. Mogłem go... nakręcić. Dla próby. — Oczy Ginny zaczęły ciskać błyskawice. — Ale nie działał.
— Cóż. Działał. Tylko nie był zegarkiem. Czy możesz mnie rozwiązać?
— Nie sądzę.
— CO MAM CI JESZCZE POWIEDZIEĆ, ŻEBYŚ MI UWIERZYŁ?
— Może cokolwiek interesującego, bo na razie wciąż najbardziej podobał mi się Upiorogacek. Co to?
Ginny westchnęła, a potem wytłumaczyła Syriuszowi działanie zaklęcia. Ku jej zaskoczeniu, natychmiast uwolnił ją z więzów. Pokonała chęć odpłacenia mu pięknym za nadobne, usiadła i zaczęła rozcierać sobie nadgarstki.
— Wymyśliliśmy z Jimem tę klątwę. Upiorogacek to idealna nazwa, żałuję, że sami na to nie wpadliśmy. Dzięki.
— Nie ma za co.
— A więc kim jesteś?
— Już ci mówiłam. Ginny Weasley, córka Artura i...
— Nie urodziłaś się jeszcze.
— Celne spostrzeżenie.
— Łał. Szkoda. Zacząłem się przyzwyczajać do myśli, że jesteś moją żoną — zakpił Syriusz, a Ginny przewróciła oczami.
Spuściła nogi z łóżka i dopiero teraz zauważyła, że sypialnię Syriusza w obecnym jej stanie różnił od stanu z przyszłości jedynie brak pokładów kurzu i pleśni. Chłopak podążył za jej spojrzeniem, ale nie miał nawet wystarczająco przyzwoitości, by się zawstydzić. "A powinien" — pomyślała Ginny, czując, że nie będzie mogła dłużej ignorować jego nagiego torsu. Jakby wyławiając tę myśl z setek innych, Syriusz zanurkował pod łóżko i wyciągnął stamtąd koszulę, którą po szybkim obwąchaniu zarzucił na ramiona.
— Który mamy rok? — zapytał i ponownie skupił wzrok na Ginny.
— Wy? Nie mam pojęcia. My dwutysięczny.
— Sądząc po twoim czułym powitaniu... znamy się, tak?
"Znaliśmy".
— Tak — odpowiedziała zdawkowo. Miała nadzieję, że Syriusz nie zacznie wypytywać oszczegóły.
— Skąd?
— Z Zakonu.
— A więc Voldemort...
— Nie żyje.
— Kiedy?
— Dwa lata temu.
Wciągnął szybko powietrze, jakby nie dowierzając, że wojna mogła trwać tak długo.
— Jak?...
— Słuchaj, nie jestem pewna, czy mogę ci to mówić. Hermiona wspominała...
— Kto?
— Moja przyjaciółka. Nieistotne. Słuchaj, myślisz, że mogłabym się zobaczyć zDumbledore'em?
Na tę myśl jej żołądek zawiązał się w ciasny supeł. Żywy Dumbledore w pełni swoich magicznych mocy. Czy będzie musiała mu powiedzieć, jak umarł? A może sam to z niej wyczyta? A jeśli zmieni bieg historii, czy... czy będzie mogła wrócić? Zaschło jej wgardle, kiedy pomyślała, że mogłaby już nigdy nie zobaczyć Harry'ego. Wydawało jej się, że poprzedni wieczór zdarzył się lata temu.
Syriusz nagle jakby skulił się w sobie.
— Dumbledore jest pewnie... bardzo zajęty — powiedział bez przekonania. — A poza tym...
— Nie powiem mu, że to ty zacząłeś zabawę zegarkiem — przerwała mu Ginny zirytacją. — Po prostu pozwól mi się z nim zobaczyć. Chcę wrócić do domu.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a potem Syriusz sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małe lusterko. Pochylił się i — ku zaskoczeniu Ginny — szepnął do niego:
— Sytuacja krytyczna. Moje mieszkanie. Teraz.
— Co?... — zaczęła Ginny, ale jej towarzysz pokręcił głową.
— Poczekaj — powiedział.
Nie wiedziała, na co czekali. Czy Syriusz wezwał Dumbledore'a? Usiedli obok siebie na łóżku, a Ginny próbowała nie skupiać się zanadto na absurdzie tej sytuacji. Oto siedziała w sypialni Syriusza z jego dwudziestoletnią wersją — bardziej żywą i realną niż kiedykolwiek mógłby się stać jego poazkabanowy odpowiednik. Atrakcyjny, inteligentny, zabawny... I wszystko to miało się niedługo skończyć, a Ginny — wedle wszelkiego prawdopodobieństwa — nie mogła nic zrobić, by temu zapobiec. Zacisnęła zęby iodwróciła twarz w drugą stronę, by Syriusz nie mógł dostrzec jej miny.
Nagły łomot w drzwi sprawił, że podskoczyła.
Syriusz jedynie wdzięcznie zsunął się z łóżka, jakby niczego innego nie oczekiwał, iwybiegł przez korytarz do salonu. Rozległ się dźwięk odsuwanych rygli, a potem:
— Lepiej, żebyś umierał, bo przerwałeś mi w połowie meczu.
Ginny trochę wbrew sobie zachichotała.
— To jest gorsze od umierania. W moim pokoju jest dziewczyna, która...
— Masz panienkę w pokoju i wzywasz mnie na pomoc?! Stary, odbiło ci?
— ... która twierdzi, że przybyła tu z przyszłości.
Ginny wstrzymała oddech. Spodziewała się salw śmiechu — już po powitaniu zorientowała się, kto był tym wyczekiwanym przez Syriusza gościem (jak mogła się nie domyślić wcześniej?), teraz całe jej ciało z niewiadomych przyczyn zesztywniało iprzestało reagować na polecenia — usłyszała tylko szuranie, jakieś szepty, a w końcu zza framugi wychyliła się, jakże znajoma, czarna czupryna.
James był niezwykle podobny do Harry'ego, a jednocześnie różnił się od niego każdym najdrobniejszym szczegółem. Ginny nie miała czasu na zastanawianie się, jak to wogóle możliwe, bo teraz już cały Potter, nie tylko jego głowa, zmaterializował się przed nią ze skrzyżowanymi ramionami i rozbawioną miną.
— A więc to ty jesteś tajemniczą nieznajomą z przyszłości.
— Nie taką tajemniczą — odezwała się Ginny, bo już nie mogła wytrzymać napięcia. Iwtamtej chwili miała w nosie, jaką ilość informacji wszechświat uzna za nazbyt dużą. — Jestem przyjaciółką twojego syna.
Syriusz zagwizdał, gotów się roześmiać razem z Jamesem — wyglądał, jakby tylko czekał na znak. Ale James nie sprawiał wrażenia osoby przesadnie rozbawionej, był raczej zaciekawiony i trochę... przestraszony?
— Mam syna? — zapytał cicho.
— Harry. Jest wspaniały.
Obaj z Syriuszem wydawali się dość mocno wstrząśnięci tą informacją. James przekrzywił w końcu głowę, jakby się nad czymś zastanawiał, a potem nieoczekiwanie spojrzał Ginny w oczy i uśmiechnął się łobuzersko. Kogoś jej przypominał, kogoś, kto nie był Harrym...
A potem mrugnął i Ginny już wiedziała. Fred. Potrząsnęła głową, próbując odsunąć od siebie tę niezbyt szczęśliwą myśl.
— Słuchaj, eee... James — powiedziała, czując się odrobinę nierealnie. Nigdy nie próbowała sobie nawet wyobrazić ojca Harry'ego inaczej niż idei spoczywającej pod kamienną płytą w Dolinie Godryka. Teraz stał przed nią żywy, realny, namacalny. — Czy możesz być odrobinę bardziej pomocny od swojego przyjaciela? Potrzebuję się spotkać z Dumbledore'em.
Wzruszył ramionami i wymienił z Syriuszem znaczące spojrzenia. Z boku wyglądało to tak, jakby czytali sobie w myślach, bo Black jedynie skinął głową, obrócił się na pięcie iwyszedł z pokoju. Ginny i James zostali sami.
Jego oczy były zupełnie inne niż oczy Harry'ego — jasnobrązowe, roześmiane, błyszczące... trochę jak oczy psa, który czeka na rzucenie mu piłki, merdając ogonem. W niczym nie przypominały skupionych, zmęczonych oczu jego syna, w kącikach których trudno było dostrzec choćby jedną zmarszczkę świadczącą o tym, że w życiu Harry'ego zdarzały się również radosne chwile. Oczy Jamesa były ich całkowitym przeciwieństwem — Ginny nie mogła oderwać od nich wzroku.
— Nie zmyślasz? Naprawdę znasz mojego syna?
— Nikogo poza moimi braćmi nie znałam nigdy lepiej.
— Więc wy?... — James wykonał dziwny ruch szyją i znowu do niej mrugnął.
— Nie. Kiedyś... Ale teraz nie.
— Powiedz mi coś o nim. Jaki jest?
— Bardzo dzielny — odrzekła Ginny czule. Na samo wspomnienie o Harrym poczuła rozpływające się po jej ciele ciepło. Tak bardzo chciałaby wrócić. Nie mogła powiedzieć zbyt wiele, ale doskonale wiedziała, co powinno zadowolić Jima. — Na swoim pierwszym roku został wybrany najmłodszym szukającym stulecia.
Miała rację — Potter wypiął pierś tak dumnie, że przez chwilę obawiała się, że pęknie.
— A ja?
Spuściła wzrok na jego dłonie. Nie miała pojęcia, jaki mógłby być dorosły James Potter, nigdy go przecież nie poznała.
— Wiesz — mruknęła. Z niewiadomych przyczyn znacznie trudniej było jej skłamać wtym przypadku niż wcześniej w rozmowie z Syriuszem. — Ty... nic się nie zmieniłeś.
— Naprawdę? — zapytał, siadając obok niej na łóżku, za co była mu wdzięczna, bo poczuła się zdecydowanie swobodniej, nie musząc ciągle unikać tego przeszywającego spojrzenia. Roześmiał się, a potem, ku przerażeniu Ginny, dodał: — Nie żyję, prawda?
Kiwnęła głową.
— Wybacz.
— Kiedy?
— Nie mogę ci powiedzieć.
— To prawda, nie powinnaś. A... matka? Nie powiedziałaś, kto jest jego matką.
— Wiesz, chyba w ogóle nie powinnam otwierać ust. Jeśli jeszcze nie wiesz, to znaczy, że mogłabym sporo namieszać, zdradzając ci jej tożsamość. Spotykasz się z kimś?
— Nie. Tak. Nie. — Podniosła głowę, by na niego spojrzeć. Jego mina wyrażała zrezygnowanie. — Nie wiem. Kocham... wydaje mi się, że kocham... Ale nie wiem, którą z nich.
— To jest ich więcej niż jedna? — zapytała Ginny ze zgorszeniem, zapominając, że nie powinna się angażować emocjonalnie w ten świat. Harry pół życia karmił się mitem nierozłączności swoich rodziców, a teraz James mówił jej, że kochał kogoś oprócz Lily Evans?
— Ooo tak — rozległ się głos od progu, oznajmiający powrót Syriusza.
Ginny odwróciła głowę. Black nie był sam — towarzyszył mu Albus Dumbledore. Oczy dyrektora ledwie zauważalnie błysnęły, kiedy ich spojrzenia się spotkały.
— Dzień dobry Ginny Weasley — powiedział wesoło i skłonił się, jakby witał dawno niewidzianą znajomą. — Syriusz wspominał, że masz mi do opowiedzenia bardzo ciekawą historię.
Co się będziemy czarować — informacja zwrotna w postaci komentarzy jest nie tylko miła, ale i niezwykle motywująca :). Dziękuję bardzo serdecznie wszystkim i zapraszam na kontynuację.
Albus Dumbledore rzucił jedno spojrzenie chłopcom, a oni natychmiast opuścili pokój, zostawiając Ginny sam na sam z dyrektorem.
— A więc przeniosłaś się tutaj w czasie z roku...
— Dwutysięcznego — odpowiedziała Ginny.
— Oczywiście, oczywiście — mruknął i zacmokał ze zrozumieniem. — I w ciągu zaledwie... — spojrzał na zegarek — dwudziestu minut zdążyłaś poważnie zachwiać naszą rzeczywistością.
— Ja... Zachwiać? Przecież nie powiedziałam...
— Niczego znaczącego? Dla ciebie może nie — odrzekł uprzejmie Dumbledore. Przez cały czas na jego ustach błąkał się delikatny uśmiech, jakby Ginny dostarczyła mu swoim pojawieniem się rozrywki, za którą tęsknił. — Powiedziałaś Syriuszowi, kiedy skończyła się wojna. Nie sądzę, by miało mu to w czymkolwiek przeszkodzić, rzecz jasna, ale osobę słabszą psychicznie mogłoby zaniepokoić, może załamać, może doprowadzić do... Ale o czym to ja?... Ach tak. Panno Weasley. Ginny. Nawiasem mówiąc, bardzo ładne imię. To od Ginewry, nie mylę się? — Ginny skinęła tylko głową, zbyt onieśmielona, by przerwać monolog Dumbledore'a. — Chyba je podsunę Arturowi i Molly, kiedy przyjdzie na ciebie pora.
— A więc... — upewniła się Ginny, bo z oczu dyrektora trudno było cokolwiek wyczytać. — Wierzy mi pan, tak?
— Ależ oczywiście, że ci wierzę, moja droga. Obawiam się jednak, że nie potrafię rozwiązać twojego problemu.
Ginny zamrugała. Słowa Dumbledore'a nie od razu pokonały drogę z jej uszu do odpowiedniego obszaru mózgu, ale całe ciało natychmiast zesztywniało. "Nie potrafię rozwiązać twojego problemu". Czy on naprawdę właśnie to powiedział?
— To znaczy, że... nie będę mogła wrócić do domu? — zapytała z przerażeniem. W ustach poczuła nagłą suchość, a przed oczami pojawiły jej się kolorowe plamy. Harry. Rodzice. Ron. George. Hermiona. Nigdy ich już nie zobaczy?
— Och, tego nie powiedziałem — ucieszył się dyrektor. — Stwierdziłem jedynie, że w tej chwili nie jestem w stanie ci pomóc. Obawiam się, że będziesz musiała z nami zostać na jakiś czas.
— Jakiś czas — powtórzyła Ginny. Dumbledore wciąż uśmiechał się dobrotliwie, co powoli zaczynało wyprowadzać dziewczynę z równowagi. Ona prawdopodobnie nigdy już nie zobaczy swojej rodziny, przyjaciół, Harry'ego, a on spogląda na nią, jakby była ciekawym okazem tykwobulwy! — Jakiś czas. Może do jutra, może na miesiąc, może na rok, czy tak?
— Dokładnie tak.
— I... nic pan nie może zrobić?! — zawołała niemal rozpaczliwie. Przecież to Dumbledore, Dumbledore znajduje wyjście z każdej sytuacji! Musi jej pomóc wrócić, musi zrobić cokolwiek, przecież nie mogła utknąć tam na zawsze! Przeklęty Syriusz i jego zegarek! Przeklęta ochota, by go nakręcić! Przeklęty Harry, który nie potrafił się zdecydować!
— Widzisz, Ginny... Mogę ci mówić po imieniu? — Kiwnęła sztywno głową. Miała w nosie, jak się będzie do niej zwracał, byle ją z tego wyciągnął. Był jej ostatnią deską ratunku. Był Dumbledore'em. — Nie istnieje taka magia, taka kontrolowana magia, która przenosi ludzi w czasie o dziesiątki lat. Parę godzin, kilka dni... Do tego służą nam zmieniacze czasu. Ale żeby przetransportować kogoś wiele lat wstecz, potrzeba skomplikowanych zaklęć i ogromnej precyzji. Jeśli będziemy pewni, że potrafimy cię zwrócić odpowiedniej płaszczyźnie czasowej, niezwłocznie wyślemy cię z powrotem. Tymczasem sugeruję, byś nie opuszczała tego mieszkania i nie próbowała zdradzać jego bywalcom szczegółów dotyczących ich przyszłości. Teleportuję się stąd natychmiast do ministerstwa, Augustus Rookwood jest specjalistą od podróży w czasie, on...
— NIE! — wyrwało się Ginny, zanim zdążyła pomyśleć. Ale przecież musiała temu zapobiec, musiała się przyznać do tej wiedzy. Nie mogła pozwolić, by Rookwood wszedł w posiadanie tak cennej dla Voldemorta informacji. — Augustus Rookwood jest śmierciożercą.
To zdanie zrobiło na Albusie Dumbledorze olbrzymie wrażenie. W końcu — co Ginny powitała z ulgą — przestał się uśmiechać, pochylił za to głowę i spoglądał na swoją rozmówczynię poważnie sponad okularów-połówek. Uznał najwyraźniej, że mówiła prawdę, bo w końcu skłonił się lekko i splótł palce na podołku.
— To bardzo poważne oskarżenie, ale wierzę, że masz powód, by je wysuwać.
— Owszem — odpowiedziała Ginny chłodno. — Jestem tego najzupełniej pewna. Rookwood jest sługą Lorda Voldemorta. Który mamy rok?
— Dwudziesty szósty marca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego dziewiątego.
— A więc za niecałe trzy lata zostanie skazany na dożywocie w Azkabanie.
— Augustus Rookwood był dotychczas naszym głównym konsultantem z Departamentu Tajemnic — powiedział Dumbledore bardzo cicho, jakby do siebie. — To bardzo cenna wiadomość, Ginny. Myślę, że powinniśmy zmodyfikować trochę plany.
— Zmodyfikować plany — powtórzyła Ginny.
Zaczynało jej powoli szumieć w głowie od nadmiaru informacji. Voldemort zginął, wojna się skończyła, wszyscy mieli szansę po latach strachu zacząć w końcu prowadzić normalne życia. Tymczasem w tym świecie wojna dopiero się zaczynała, ba, zaczynała się pierwsza wojna, a jeśli Ginny się nie uda w miarę szybko tego świata opuścić, być może wymaże z historii całą swoją powojenną rzeczywistość, swoje szczęśliwe życie, być może będzie musiała przeżyć wojnę jeszcze raz. Jęknęła w duchu, ale wyraz jej twarzy pozostał niezmieniony, kiedy przeniosła wzrok z powrotem na dyrektora, a ten zmrużył oczy i ponownie się uśmiechnął.
— To ogromna odpowiedzialność i wielki sprawdzian dla twojej siły ducha, Ginny Weasley. Czy jesteś gotowa na podjęcie się bardzo ryzykownej misji?
— Tak — odpowiedziała bez zastanowienia.
Cokolwiek mogło sprawić, że wróciłaby do domu, który wciąż byłaby w stanie nazywać domem — była zdeterminowana, by to zrobić.
Inaczej nie nazywa się Ginny Weasley.
— Dobrze — powiedział Dumbledore poważnie, ale z błyskiem w oku. — Bardzo dobrze. Co wyznałaś już Jamesowi i Syriuszowi?
Opowiedziała o wszystkim, co się wydarzyło od początku jej podróży aż do tamtej chwili. Dyrektor słuchał jej uważnie i bez choćby mrugnięcia okiem, choć powieka mu wyraźnie zadrżała, kiedy przyznała się, że nie okłamała Jamesa w sprawie jego śmierci.
— To bardzo ważne, Ginny, byś się nauczyła panować nad świadomością własnej rzeczywistości. Każdy najdrobniejszy nawet szczegół może zaważyć na losach całej czarodziejskiej społeczności. Krótka wymiana zdań z drugim człowiekiem może zmienić decyzje, które kiedyś okażą się istotne. Wierzę, że to rozumiesz.
— Oczywiście. Ale dlaczego... dlaczego pan mi to mówi? Przecież miałam zostać tutaj i czekać, aż będę mogła wrócić.
Dumbledore zacmokał w bardzo niepokojący sposób. Ginny odruchowo przygryzła policzki, czekając na cios.
— Twoja wzmianka o... politycznych sympatiach Augustusa każe mi przypuszczać, że świat, z którego pochodzisz, nie jest czystą kartką, na której ktoś zrobił właśnie kleksa. Podróże w czasie to jedna z najsłabiej poznanych dziedzin magii. Nie mogę być niczego pewny, zwłaszcza biorąc pod uwagę niezwykłość twojego przybycia tutaj. Zalecałbym ci jednakże szczególną ostrożność podczas podejmowania jakichkolwiek decyzji. Wydaje się, że historia mogła zostać zapisana już na wspomnianej kartce z kleksem, a próba wywabienia go mogłaby się skończyć równie źle jak tworzenie nowych plam.
Z całej tej wyszukanej metafory Ginny wyłuskała dla siebie jedną informację, która stawiała na głowie całe jej życie.
— Tym kleksem... jestem ja, prawda?
Dumbledore kiwnął głową.
— To znaczy, że jeśli nie zachowam równowagi w tym świecie, mój... mój może przestać istnieć?
— Obawiam się, że twoje rozumowanie jest słuszne. Jesteś teraz panią swojego czasu.
"O nie!" — krzyknął jej mózg bardzo słabo, jakby chciał się bronić, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że każda próba ucieczki będzie bezcelowa. Usta Ginny wydawały się w ogóle nie współpracować z resztą ciała, bo kiedy odezwała się, by podsumować tę rozmowę, głos wydobywający się z jej gardła brzmiał bardzo pewnie, sucho i rzeczowo.
— Jeśli jest cokolwiek, cokolwiek, co sprawi, że będę mogła wrócić, zrobię to bez wahania.
Ostatecznie — to było jedyne wyjście.
Po wysłuchaniu litanii rad i wskazówek Dumbledore'a Ginny w końcu mogła opuścić sypialnię i przejść do salonu, gdzie zastała Jamesa i Syriusza siedzących naprzeciwko siebie okrakiem na oparciu kanapy i dyskutujących o czymś przyciszonymi głosami. Odchrząknęła głośno, ale zupełnie się tym nie przejęli — Syriusz dokończył niewzruszenie rozpoczętą myśl, a dopiero potem zwrócił ku niej twarz.
— Podobno masz tu zamieszkać — powiedział z rozbawieniem. — Myśleliśmy właśnie nad twoim nowym imieniem. Co powiesz na Hiacyntę Abigail McDonald?
— Imię prawie równie urocze jak Walburga — odcięła się Ginny, a James wybuchnął śmiechem. Black skrzywił się niemiłosiernie, jakby zmusiła go właśnie do przełknięcia syropu z czyrakobulwy.
— Znasz moją mamuśkę?
— Miałam tę wątpliwą przyjemność. Myślałam o czymś zwyczajnym... Hermiona Thomas?
— Mówiłaś, że Hermiona to jakaś twoja przyjaciółka. Nie chcemy, żeby...
— Tak, to moja przyjaciółka, ale ma inne nazwisko i pochodzi z mugolskiej rodziny. Nikt się nigdy nie zorientuje, że Hermiona Thomas z przeszłości miała cokolwiek wspólnego z Hermioną Granger, która o świecie czarodziejskim dowie się dopiero za jedenaście lat z hakiem.
— No nie wiem — mruknął Syriusz, wciąż wyglądając na nieprzekonanego. — Dziwne jakieś to imię. Nie znam żadnej Hermiony...
W głowie Ginny rozległo się natrętne bzyczenie, niczym ostrzeżenie o jakimś przeoczonym szczególe. Zamknęła oczy i pozwoliła swoim myślom wędrować w poszukiwaniu brakującego elementu...
— Masz bardzo ciekawe imię, Hermiono — mówi Syriusz, wyciągając swoje długie nogi na dywanie salonu domu przy Grimmauld Place 12. Zrobili sobie przerwę od pracy, teraz on, Ginny, Ron i Hermiona siedzą pod ścianą i obserwują, jak Molly wrzeszczy na bliźniaków za nakarmienie Stworka krwotoczkami.
— Moi rodzice są wielkimi fanami mitologii greckiej — odpowiada Hermiona i uśmiecha się szeroko. Długo jeszcze wymienia słynne postacie z mugolskiej kultury noszące to imię, ale Ginny jest zbyt zmęczona, by się temu przysłuchiwać. Ron też wygląda, jakby przysypiał. Zastanawia się, czy grzecznie będzie położyć głowę na jego ramieniu i odpłynąć na chwilę w trakcie monologu przyjaciółki, ale wtedy dostrzega spojrzenie Syriusza. Black patrzy na Ginny uważnie, a jego mina wyraża rozczarowanie.
"Święty Syriusz Black" — myśli dziewczyna ze złością, przecierając zmęczone oczy i zmuszając się, do skupienia uwagi na wywodach Hermiony. "Założę się, że ciebie też to nie interesuje. Mam w nosie twoje karcące grymasy".
— Znałem kiedyś jedną Hermionę — mówi w końcu Syriusz, kiedy Hermiona przerywa na chwilę, by zaczerpnąć powietrza. Ron wzdycha z ulgą. — Była do ciebie bardzo podobna.
— Naprawdę? — jąka Hermiona i rumieni się okropnie. Nie widzi, że kiedy Syriusz wypowiada ostatnie zdanie, jego wzrok wciąż skupiony jest na Ginny.
— Hermiona Thomas, tak się nazywam. Jestem Brytyjką, która spędziła dzieciństwo we Francji. Skończyłam Beauxbattons i jestem...
To ostatnie nie mogło jej przejść przez gardło. Wyręczył ją Syriusz.
— Moją nową dziewczyną — oznajmił i wyszczerzył zęby w bardzo niepokojącym uśmiechu. — A więc od czego zaczniemy nasz związek?
— Od posprzątania twojego mieszkania. Jak można żyć w takim chlewie?
Ginny czuła, że salon stanie się jej ulubionym pomieszczeniem. Było w nim wszystko to, co zapamiętała z mieszkania Harry'ego, ale też wiele dziwacznych przedmiotów, które musiały zostać zarekwirowane, kiedy ministerstwo przeszukiwało lokal po ucieczce Syriusza z Azkabanu. Wykrywacze wrogów, kilka magicznych zwierciadeł, których właściwości Ginny była niezmiernie ciekawa, zakurzone księgi z kruszącymi się kartami... A pod ścianą motocykl wielkości dziecięcego rowerka — zapewne potraktowany zaklęciem zmniejszającym. Ginny dobrze znała ten model.
Syriusz przerzucił prawą nogę przez oparcie i osunął się na poduszki z wyrazem lekceważenia wymalowanym na twarzy.
— Czuj się jak u siebie w domu — powiedział i machnął ręką w nieokreślonym kierunku, jakby liczył na to, że Ginny lada moment rzuci się na kolana i zacznie szorować podłogę.
Nie skomentowała tego, a jedynie posłała w jego kierunku ironiczny uśmiech.
— To nie ja będę sprzątać — odrzekła chłodno i zwróciła się do Jamesa, który słuchał tej wymiany zdań ze szczerze ubawioną miną. — To gdzie masz ten mecz?
— U siebie. Dom moich rodziców jest chroniony tak wieloma zaklęciami, że od jakiegoś czasu nasz ogród służy wszystkim znajomym za centrum sportu. Grasz?
— A mogę?! — podekscytowała się Ginny. Jeśli pobyt w tamtym świecie nie oznaczał zrezygnowania z quidditcha, może nie będzie aż tak źle?
— Jaka pozycja?
— Ścigająca, choć jako szukająca też daję radę.
James złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.
— Dobra, bracie, poradzisz sobie sam ze sprzątaniem? Porywam twoją laskę na mecz.
— Nie nazywaj mnie tak — prychnęła Ginny, obserwując zbolałą minę Syriusza. — W każdym razie nie kiedy jesteśmy we troje i nie musimy udawać, że jestem Hermioną Thomas.
Odwróciła się, by wraz z Jamesem opuścić mieszkanie, gdy zatrzymał ich głos Blacka.
— Hej, dziewczyno, myślisz, że możemy powiedzieć Remusowi i...
— NIE! — warknęła ostrzegawczo, a kiedy Syriusz dostrzegł ogień w jej oczach, zamknął usta i nie powiedział nic więcej. Remus nie powinien wiedzieć, to prawda, ale tym, co przeraziło ją o wiele bardziej, była perspektywa poinformowania o sytuacji Petera Pettigrew. Ta informacja byłaby o wiele cenniejsza niż miejsce kryjówki Potterów, o to mogłaby się założyć. — Dumbledore powiedział, że już wasza trójka to zbyt wielu wtajemniczonych. Musicie przysiąc, że nie powiecie nikomu, nawet Remusowi i Peterowi.
Bardzo się starała, by jej mina nie wyrażała obrzydzenia, kiedy wymawiała ostatnie imię. Cokolwiek się stanie, nie może im powiedzieć. Spojrzała Jamesowi w oczy i ta perspektywa zabolała ją bardziej niż jakakolwiek inna rzecz od początku podróży. Chłopcy pokiwali głowami, Syriusz wyraźnie niepocieszony.
Ginny nie mogła przestać myśleć o tym dziwnym wspomnieniu sprzed kilku minut. Czy naprawdę była w tym świecie już wcześniej i wpłynęła na kształt swojej własnej rzeczywistości? Jeśli tak — dlaczego nikt jej tego nigdy nie powiedział, by nie błądziła po omacku i wiedziała, kiedy nie będzie już potrzebna. Czy domyśli się sama w miarę rozwoju wydarzeń? Te i inne pytania dręczyły ją, kiedy teleportowała się z Jamesem na skraj jakiegoś parku i ramię w ramię zmierzali w kierunku dużego, pięknego domu z ogrodem, który musiał być jego domem rodzinnym. Okolica była niezwykle malownicza, prawie jak obrazek z mugolskiego kalendarza. Ginny wcale się nie dziwiła, dlaczego Syriusz zdecydował się na jakiś czas zamieszkać u rodziców Jamesa przed ukończeniem szkoły.
Rodzice Jamesa. Zatrzymała się w pół kroku.
— Czy... czy będą tam twoi rodzice? — zapytała ze strachem. Poznać ojca Harry'ego to jedno, poznać jego dziadków...
— Tato umarł w zeszłym roku.
— Przykro mi.
— Dzięki. Mama pewnie będzie, o ile nie jest właśnie u pani Longbottom. Ale my nie zamierzamy siedzieć w domu, zagramy w ogrodzie, jest jeszcze dość ciepło i jasno. Myślę, że sporą frajdę sprawi ci poznanie dwóch osób. — Popatrzyła na niego z zainteresowaniem. — Są tutaj twoi ee... wujkowie.
— Moi wujkowie? — zapytała Ginny z umiarkowanym zainteresowaniem. Nie przypominała sobie, by bracia taty wyrażali zainteresowanie quidditchem. Tak naprawdę to nie przypominała sobie, by bracia taty wyrażali zainteresowanie czymkolwiek, co nie było jedzeniem, spaniem i świętym spokojem.
— Gideon i Fabian Prewett — powiedział powoli James, obserwując minę Ginny, jakby trochę w obawie, że powiedział coś niestosownego.
Wszystkie jej kończyny stały się nagle niezwykle ciężkie, tak że kroczyła przez trawnik, czując się jak niezgrabny troll. Mimo to uśmiechnęła się do Jima szeroko.
— Nikt w naszej rodzinie nigdy nie nazwałby ich wujkami — powiedziała ze śmiechem. — Te same geny co Fred i George, wiesz, moi bracia, ten sam poziom nicponiowatości.
Musiała go usatysfakcjonować ta odpowiedź, bo rzucił jej jeszcze tylko jedno niepewne spojrzenie i wyprzedził ją o kilka kroków, by otworzyć drzwi domu.
Poruszał się zupełnie inaczej niż Harry — było w nim coś beztroskiego i ulotnego, coś, czego Harry nie miał szans nigdy w sobie odnaleźć. Nie na tym poziomie doświadczeń. Zaczęła się zastanawiać, jaki byłby Harry, gdyby wojna nie pozbawiła go ojca, gdyby miał szansę zostać przez Jamesa wychowanym i ukształtowanym. Słyszała o Potterze seniorze wiele skrajnych opinii w swoim życiu — z jednej strony posągowy ideał, urwis, ale bystry, gotów oddać życie za przyjaciół, kochający do szaleństwa swoją żonę, z drugiej pozer, arogancki palant i lekkoduszny idiota. Prawdziwy James Potter nie był żadnym z nich, za co Ginny była mu niewymownie wdzięczna.
— No w końcu! — zawołała jakaś postać, kiedy tylko James i Ginny przekroczyli próg kuchni. Siedem osób siedziało dookoła stołu, racząc się herbatą i ciastkami — w dwóch z nich Ginny rozpoznała Gideona i Fabiana, bo choć włosy mieli nieco ciemniejsze, wpadające niemal w brąz, to łobuzerski błysk w oku trudno było zignorować. "Oni też nie żyją" — pomyślała ze smutkiem, przypominając sobie srebrny zegarek, jedyny element nierozniesiony w pył podczas ataku śmierciożerców, a fala nienawiści większa niż jakiekolwiek inne uczucie w jej życiu prawie pozbawiła ją tchu.
— Wybaczcie, Syriusz znalazł się w sytuacji zagrożenia życia, gdyż inaczej nie korzystałby przecież z naszego tajnego sposobu komunikowania się przeznaczonego właśnie na sytuacje zagrożenia życia. Innymi słowy dostał robotę, a właśnie zabawiał swoją uroczą przyjaciółkę rozmową — wyjaśnił wszystkim i mrugnął, dając do zrozumienia, że mówiąc "rozmowa", wcale nie ma na myśli rozmawiania. Ginny nie mogła się powstrzymać i przewróciła oczami. — Pomyślał, że francuska gwiazda quidditcha może nam się dzisiaj przysłużyć.
— Pensez-vous jouer au Quidditch? — odezwała się jakaś dziewczyna siedząca między bliźniakami. — Comme qui?
Ginny wymieniła z Jamesem szybkie spojrzenia. Nie znała francuskiego i miała nadzieję, że nikt nie będzie od niej tej znajomości wymagał.
— Mieszkałam we Francji, ale pochodzę stąd, więc możemy rozmawiać po angielsku — powiedziała. — Nazywam się Hermiona Thomas.
— To Fabian Prewett — rzucił natychmiast James i zaczął wskazywać kolejno osoby siedzące przy stole, a one uśmiechały się do Ginny na powitanie albo kiwały głowami. — Alicja Serkins. Gideon Prewett. Larry Albright. Marissa Huntington. Stewart Lincoln. I Dorotea Potter, moja mama.
Ginny dopiero teraz zauważyła, że siedząca w cieniu kobieta, którą wzięła wcześniej za jasnowłosą nastolatkę, była tak naprawdę zupełnie siwą starszą panią o pięknej, ale poznaczonej czasem twarzy.
— Dzień dobry — powiedziała pani Potter i uśmiechnęła się lekko. — Wyglądasz na dość stanowczą osóbkę, moja droga. Cieszę się, że Syriusz przestał się w końcu uganiać za eterycznymi mimozami, przyda mu się odrobina kobiecej dominacji.
Ginny posłała mamie Jamesa ciepły uśmiech i odwróciła się, żeby spojrzeć jeszcze raz na tę dziewczynę, która odezwała się do niej po francusku. Nie było w niej nic szczególnego, ot, niewysoka, dość pulchna blondynka o rumianej twarzy i roześmianych oczach. Jak przedstawił ją James? Alicja Serkins. Serkins. Serkins. Serkins. Nic jej to nazwisko nie mówiło. Może Alicja też zginęła na wojnie? Westchnęła i oderwała od dziewczyny wzrok, bo James właśnie rzucił w jej stronę miotłę. Nie mogła jednak przestać o tym myśleć. Skądś znała tę twarz. Coś jej przypominała.
Mecz trwał prawie trzy godziny, podczas których Ginny mogła się w końcu odprężyć — poczuć się wolna, szczęśliwa i spełniona. Od kiedy po raz pierwszy ukradła miotłę ze schowka za Norą wiedziała, że nic nie będzie jej w życiu sprawiało większej przyjemności niż pęd wiatru we włosach, kiedy wzbija się coraz wyżej w powietrze, wirowanie dookoła własnej osi dziesiątki stóp nad ziemią, uczucie niepewności, kiedy w ostatniej chwili podrywa miotłę kilka cali nad boiskiem. Zapach mokrej trawy i szelest targanych wiatrem szat — tym była i z tym kojarzył jej się Harry.
Zgrabnie wylądowała tuż przy ogrodzeniu i przez chwilę obserwowała jeszcze Jamesa, który zataczał nad ziemią coraz szersze kręgi, jakby próbując oddalić w czasie chwilę, kiedy będzie musiał zsiąść z miotły i ponownie zamknąć ją w schowku. Pozostali gracze już się pożegnali i powoli opuszczali ogród, ale Ginny wiele frajdy sprawiało obserwowanie powietrznych akrobacji Jamesa i porównywanie go do jego syna.
Obaj mieli olbrzymi talent. Ginny nie była jednak pewna, czy Harry sprawdziłby się na innej pozycji niż szukający — zawsze skryty, zawsze wycofany, chory na myśl, że mógłby się komuś zwierzyć ze swoich problemów... Dobrze, że znalazł takich przyjaciół jak Ron i Hermiona, którzy siłą wyrywali z niego te sekretne plany i tajemnicze odkrycia, by nie musiał ratować świata w pojedynkę. Czasem irytowało ją to bezustanne stwarzanie dystansu — jakby zupełnie nie pamiętał, że bez ich pomocy, bez pomocy wszystkich innych zaangażowanych w Zakon i Gwardię ludzi, zginąłby już przy pierwszej próbie.
James był innym rodzajem bohatera — może muszkieterem, może rycerzem Okrągłego Stołu. To, w jaki sposób rozmawiał z ludźmi, czym się z nimi dzielił; jego relacja z Syriuszem, a pewnie też z Remusem i Glizdogonem... To wszystko sprawiało, że trudno było w nim dostrzec choćby cień tego zamkniętego w sobie człowieka, którym został później jego syn. Trochę się tego wstydziła, ale musiała przyznać sama przed sobą, że ta wersja chłopięcej odwagi była dużo bliższa jej sercu niż wyobcowanie Harry'ego.
— Zamarzniesz tam! — krzyknął James, lądując kilka stóp od niej i śmiejąc się z jej zamyślonej miny. — Czemu nie latasz?
— Chciałam cię poobserwować. Jesteś niezły. Harry odziedziczył twój talent.
— Żartujesz?! Jeśli już jesteśmy przy talencie, to popatrz na siebie! Te zwisy, te rzuty... Kto cię tego nauczył?
Ginny wzruszyła ramionami.
— Trochę moi bracia, trochę sama się uczyłam, trochę podpatrywałam moich ulubionych graczy. Lubię latać. Nigdzie się nie czuję bardziej wolna niż tam w powietrzu. — Wskazała brodą bliżej nieokreślony punkt na niebie.
— Czuję, że się zaprzyjaźnimy, Ginny Weasley — uśmiechnął się James, po czym objął ją przyjacielskim gestem i razem ruszyli przez mokrą trawę w kierunku domu.
— A więc to jest jedna z nich — powiedziała po chwili Ginny, nie mogąc już dłużej wytrzymać. — Alicja jest jedną z tych kobiet, o których mówiłeś.
— Pytasz czy informujesz?
— A jaka to różnica?
— Jeśli informujesz, to pewnie rozpoznałaś w niej matkę mojego syna. Jeśli pytasz, to nie rozpoznałaś w niej nikogo znaczącego.
— Wiesz doskonale, że nie mogę ci nic powiedzieć. Pytam, bo nie mogę znieść tego, jak oboje unikacie swoich spojrzeń. Jeśli ją kochasz, to dlaczego jej tego nie powiesz?
"Proszę, cokolwiek czujesz, nie rób tego, nie rób tego, nie rób tego..."
— Nie wiem, czy ją kocham. Nie wiem, czy ona kocha mnie. Czy możemy o tym nie rozmawiać? Czuję się dziwnie, omawiając swoje życie uczuciowe z przyjaciółką mojego syna, która przybyła tu z przyszłości, więc i tak potrafi w nim czytać jak w otwartej księdze.
"Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo nie potrafię, James".
— Okej. Słuchaj, możemy coś zjeść, zanim wrócę do mieszkania Syriusza? Umieram z głodu, a szczerze wątpię, że znajdę tam coś, co będzie na tyle czyste, bym chciała to zbliżyć do ust.
James wyszczerzył się do niej radośnie.
— Jasne! Mama zrobiła pyszne purée, będziesz błagać o dokładkę.
Kiedy wróciła do mieszkania, zastała Syriusza dokładnie tak, jak go zostawiła — siedzącego na kanapie z nogami wyciągniętymi na stole w samym środku apokalipsy. James wyczytał awanturę w jej spojrzeniu i szybko się teleportował z powrotem do domu, natomiast Syriusz zmierzył ją nieprzeniknionym spojrzeniem i mruknął:
— Czy księżniczka życzy sobie spać w sypialni, czy niegodna kanapa będzie wystarczająca?
Uśmiechnęła się do niego słodko i warknęła:
— Księżniczka może spać choćby i na podłodze, byle ta podłoga nie była oblepiona dwudziestoletnim kurzem. Czego w "zaczniemy od posprzątania twojego mieszkania i to nie ja będę sprzątać" nie zrozumiałeś?
— Czego w "to moje mieszkanie" TY nie rozumiesz? — zapytał wściekle i podniósł się z kanapy. — Zjawiasz się tutaj z przyszłości, informujesz, że wiesz, co się z nami stanie, ze wszystkimi naszymi przyjaciółmi, ze wszystkimi naszymi rodzinami i wrogami. Wiesz, kto zginie, a kto przeżyje, wiesz, kiedy to się stanie. Ale oprócz tego dodajesz, że wojna skończy się za dwadzieścia lat, że nie mamy szansy, żeby to przyśpieszyć, że nic nam nie możesz powiedzieć, a my nie możemy na tobie niczego wymóc. Wiesz, kim jesteś?! Jesteś zbędnym elementem tej układanki! I jeszcze próbujesz mi rozkazywać w moim WŁASNYM MIESZKANIU!
Ginny aż sapnęła z oburzenia. Jak śmiał?...
— A tobie się wydaje, że pojawiłam się tutaj dla własnego widzimisię! Ot, postanowiłam pewnego dnia opuścić mój wolny od wojny i nudny świat, w którym wszyscy są szczęśliwi i w końcu pozbierani, w którym zaczynamy nowe życia... By pojawić się tutaj, dwadzieścia lat wcześniej, gdzie od moich decyzji zależy przyszłość całego czarodziejskiego świata, gdzie jeden błąd może sprawić, że mojego świata nie będzie, że nie będę miała do czego wracać. Ty egoistyczny dupku!
Pchnął ją na ścianę i sięgnął po różdżkę, ale Ginny była zwinniejsza — stali naprzeciwko siebie, dysząc ciężko, jej różdżka celowała prosto w jego klatkę piersiową, która opadała i unosiła się bardzo szybko. Napięcie między nimi można było kroić nożem. Patrzyli sobie prosto w oczy, nie spuszczali z siebie wzroku jak dwa dzikie zwierzęta, każde gotowe, by ukąsić, kiedy tylko drugie pozwoli sobie na moment nieuwagi. To szalone spojrzenie Syriusza przypomniało jej...
Schodzi na chwilę do kuchni. Dom pogrążony jest w mroku, śpią nawet portrety przodków Syriusza, a głowy skrzatów przybite do ścian — paradoksalnie — sprawiają o wiele mniej przerażające wrażenie. Ich karykaturalne obrysy ust w świetle sączącym się spod ciężkich zasłon wydają się uśpionymi uśmiechami. Ginny zsuwa kapcie ze stóp i boso pokonuje resztę schodów, ale kiedy przekracza próg kuchni, musi zatkać sobie usta dłonią, żeby nie krzyknąć. Na podłodze siedzi Syriusz — Ginny przyklęka i patrzy mu ze strachem w oczy, które w otaczającym ich półmroku są prawie czarne, czarne jak oczy Toma... Mruga, żeby odpędzić od siebie tę myśl.
— Syriuszu, co?...
Chwyta ją za ramiona i potrząsa mocno, jego niewidzący wzrok wędruje gdzieś ponad nią, a Ginny nie wie, czego szuka. To szaleństwo przeraża ją i przyciąga jednocześnie. Czuje, że łączy ją z Syriuszem jakaś straszliwa tajemnica, mroczny sekret z pogranicza snu i jawy. Palce mężczyzny zaciskają się na jej ramionach — boli, Ginny ma ochotę krzyczeć...
— Tak bardzo chciałem cię wtedy zabić. Tak bardzo chciałem... — Ponownie zwraca ku niej wzrok, jego oczy nagle stają się na powrót szare. Szaleństwo topnieje. — Idź spać, Ginny Weasley — mówi.
Ginny jest pewna, że zagrała jedynie rolę widma z jego upiornej przeszłości.
Teraz zrozumiała, że tym widmem była ona sama.
Odepchnęła Syriusza od siebie i schowała różdżkę do kieszeni.
— Idź spać — powiedziała. — Ja ogarnę trochę salon, bo nie zasnę w takim bałaganie.
Wahał się tylko kilka sekund.
— Pomogę ci. Już dawno zamierzałem tu posprzątać, ale prawie nie bywam w tym mieszkaniu.
Połączeni na chwilę wyraźnie niezrozumiałą dla Syriusza niemą zgodą stanęli do siebie plecami i jednocześnie mruknęli:
— Chłoszczyść.
Ginny przygryzła wargę. Czym dla Syriusza z jej przeszłości musiało być spotkanie jej na Grimmauld Place 12 i ciągłe milczenie o wszystkim, co się wydarzyło? Była jedną z nielicznych osób z jego otoczenia, która doświadczyła ich czasów, poznała jego i Jamesa — choćby tylko przelotnie... Ale tego nie pamiętała, nie była świadoma wspólnej przeszłości, a żyjący w zamknięciu Syriusz powoli umierał na jej oczach. Aż w końcu umarł naprawdę.
Chrząknęła i pochyliła się, by ręcznie zetrzeć ostatnią plamę na dywanie. Wiedziała, że tego również pod żadnym pozorem nie mogła mu powiedzieć.
Przede wszystkim - musicie mi wybaczyć. To nie moja wina, że kolejny odcinek pojawia się dopiero teraz! Uwielbiam pisać ten tekst, niestety osoba pełniąca funkcję mojej bety (patrzę na Ciebie) w końcu przełamała moją barierę oporu i nakłoniła mnie do obejrzenia serialu "Przyjaciele". Kto oglądał, ten wie, ile czasu potrzeba na pochłonięcie tych dziesięciu sezonów ;). Trudno łączyć tę przyjemność z pracą, uczelnią i jeszcze do tego pisaniem, dlatego z czegoś musiałam zrezygnować i - wierzcie mi lub nie - pisanie wygrało z uczelnią zaledwie o włos! Ale oto jestem z nowym rozdziałem (i nie jest to nawet primaaprilisowy żart). Miłego czytania!
Obudził ją monotonny odgłos deszczu uderzającego o szyby w salonie. Przez chwilę leżała, gapiąc się w sufit i próbując wpaść na powód swojego beznadziejnego samopoczucia — a potem sobie przypomniała. Podróż w czasie. Mieszkanie Syriusza.
Podniosła się na łokciach i rozejrzała. W kuchni nie było już ani śladu po wczorajszych porządkach. Zlew pełen był brudnych naczyń, a blaty i podłoga uwalane resztkami jedzenia. "Jak skomplikowane może być zrobienie sobie kanapki?" — pomyślała z irytacją i zwlekła się z łóżka z zamiarem ofukania Syriusza, ale jego sypialnia była pusta. Westchnęła i podeszła do okna, żeby rozsunąć zasłony i wpuścić do środka tę odrobinę światła, której nie udało się chmurom zasłonić. Spojrzała na zegarek — dochodziła dziewiąta. Deszcz zelżał nieco, ulicą śpiesznie przemykali mugole w płaszczach przeciwdeszczowych, a po drugiej stronie placyku, przy którym znajdowało się mieszkanie... Tak, to był Syriusz. Stał tam odwrócony do niej plecami, z daleka wydawał się jakby mniejszy, przykurczony. Na ramiona zarzucił płaszcz, ale niczym nie osłonił głowy — stał nieruchomo i wydawał się wpatrzony w jeden punkt gdzieś daleko na horyzoncie.
Ginny pokręciła głową, złapała parasolkę i zbiegła na dół, czując się trochę winna jego nastrojowi. Trochę jej zresztą przypominał poazkabanową wersję siebie — ponurego dzieciaka uwięzionego w ciele dorosłego mężczyzny. Zatrzymała się, zamknęła na chwilę oczy, wciągnęła w płuca powietrze przesiąknięte zapachem deszczu, a potem otworzyła parasolkę i ruszyła w kierunku Syriusza.
— Skoro już ci powiedziałam, że się spotkaliśmy, mógłbyś chociaż spróbować nie umrzeć przez najbliższych kilka lat — powiedziała karcąco.
Syriusz powoli odwrócił ku niej twarz i wtedy zdała sobie sprawę, że... to nie był Syriusz.
— Znamy się? — zapytał Regulus cicho, na pozór spokojnie, ale jego ręka natychmiast powędrowała do kieszeni. Ginny na wszelki wypadek rozstawiła szerzej nogi i niby od niechcenia pogładziła się po prawej ręce, gdzie w rękawie spoczywała jej własna różdżka.
— Przepraszam, pomyliłam cię z Syriuszem — wyjaśniła. Regulus nie spuszczał z niej wzroku. Jego twarz miała o wiele mniej szlachetne rysy niż twarz jego brata, była trochę bez wyrazu, płaska, beznamiętna, zwyczajna.
— Gdzie on jest? — zapytał młodszy Black szybko, a szare oczy poruszyły się niespokojnie. Ginny mogłaby przysiąc, że jego głos lekko zadrżał ze źle skrywanej niecierpliwości. Powróciła pamięcią do drzewa genealogicznego na ścianie domu przy Grimmauld Place — Regulus jako ten bardziej godny potomek Walburgi i Oriona Blacków nie został z niego przecież wymazany. Codziennie na wakacjach przed swoim czwartym rokiem mogła obserwować Syriusza wpatrującego się chmurnie w kropkę podpisaną imieniem jego brata. Regulus Arcturus Black... Regulus Arcturus Black 1961—1979... 1979! Zamrugała szybko i instynktownie odsunęła się o krok. Stał przed nią śmierciożerca, który albo już poznał, albo był bardzo bliski poznania tajemnicy horkruksów.
— Dopóki się nie odwróciłeś, myślałam, że jest tutaj — odpowiedziała z wahaniem. — Spałam, kiedy wychodził.
Usta chłopca wykrzywiły się w trudnym do rozszyfrowania grymasie — mógł to być zarówno niezdarny uśmiech, jak i mina wyrażająca zdegustowanie.
— Ach, więc to ty jesteś jego nową dziewczyną. Francja, ha?
— Widzę, że plotka podróżuje w tym świecie równie szybko — mruknęła Ginny bez zastanowienia. Regulus uniósł brwi.
— W tym świecie?
— W Wielkiej Brytanii — poprawiła się szybko.
— Najwidoczniej. W każdym razie... mam swoje źródła. Muszę się z nim zobaczyć. To pilne.
— Powiedziałam ci już, że wyszedł, nie racząc mnie o tym poinformować.
Była zła na Syriusza. Mógł jej chociaż zostawić kartkę.
— Nie mam za wiele czasu — burknął Regulus nieprzyjemnie i rozejrzał się dookoła. — Muszę... muszę iść. Muszę coś zrobić.
Ukraść medalion i zginąć.
Zrobiło jej się żal Regulusa, a potem zrobiło jej się żal siebie samej, bo znała przyszłość tego niewysokiego, przemoczonego, sprawiającego dość żałosne wrażenie Ślizgona i nie była to przyszłość ani szczęśliwa, ani długa. Całe szczęście on również musiał sobie z tego zdawać sprawę, co uczyniło łatwiejszym opanowanie się i niewykrzyczenie mu w twarz jak wielką głupotę robi. Ostatecznie medalion pojawił się w przyszłości Harry'ego, a ona musiała uważać, by nic nie zmienić, by nie zburzyć swojego świata, by...
— Nie rób tego — powiedziała.
"I to by było na tyle, jeśli chodzi o niemieszanie" — pomyślała z goryczą, bo Regulus zmrużył oczy i napiął wszystkie mięśnie jak dzikie zwierzę gotowe do ucieczki. Nie mogła jednak znieść myśli, że za kilka... — godzin? dni? — stojący przed nią człowiek zginie, i to zginie w imię zemsty za skrzywdzenie jego skrzata domowego. Prawdziwa Hermiona na pewno nie pozwoliłaby mu odejść. Harry nie pozwoliłby mu odejść.
— Nie rób czego? — zapytał młody Black z irytacją. — Nie próbuj dawać mi rad, francuska paniusiu, nie masz pojęcia...
— Nie idź do jaskini.
Twarz Regulusa straciła jakiekolwiek resztki koloru. On sam wyglądał, jakby był rozdarty między przeklęciem Ginny a natychmiastowym deportowaniem się z placu. Najchętniej pewnie zrobiłby obie rzeczy, ale zbyt był niepewny refleksu swojej przeciwniczki, wzrok miał utkwiony w niewielkiej wypukłości na jej rękawie.
— Skąd?... — zaczął pełnym nienawiści głosem. — Kto?... Czy Syriusz?...
— Syriusz nie wie. Nikt nie wie. Ja... mam dar jasnowidzenia — skłamała Ginny bez mrugnięcia okiem.
— Jasnowidzenie! — prychnął Regulus wściekle. — Wróżysz z fusów? Z dłoni? Z dna oka?
Ginny stała nieporuszona. Regulus tak bardzo przypominał jej Harry'ego, tak bardzo chciała go ocalić...
— Poznałam przyszłość i ciebie w niej nie ma.
Nie ugiął się pod brzemieniem tej wiadomości — wręcz przeciwnie. Jego oczy błysnęły lekko, jakby Ginny przekazała mu dobrą nowinę.
— To znaczy, że się nie zawaham — ucieszył się irracjonalnie. — Bałem się, że stchórzę — dodał bardziej do siebie niż do niej, cicho i niepewnie.
— Regulusie — powiedziała Ginny ostro i zmusiła go, żeby na nią popatrzył. — Zginiesz. Nie ma nic bohaterskiego w udawaniu się na pewną śmierć — warknęła i poczuła falę zawodu zalewającą ją zupełnie niespodziewanie po wielu miesiącach tamowania goryczy. Zawsze chciała powiedzieć Harry'emu, co myślała o jego hierarchii wartości, wielokrotnie wyobrażała sobie, jak wyrzuci w końcu z siebie obraz jego martwego ciała niesionego przez Hagrida. Co by się z nimi wszystkimi stało, gdyby nie miał w sobie cząstki duszy Voldemorta? Czemu przysłużyłaby się ta bezsensowna śmierć?
Ale Regulus wcale jej nie słuchał. Wydawał się patrzyć przez nią, zupełnie jakby była tylko mokrą szybą. W duchu widział już na pewno tę radość płynącą z oszukania największego czarnoksiężnika na świecie. Mogłaby go powstrzymać chyba tylko oplatając jego ciało grubymi sznurami i trzymając go w tajemnicy przed wszystkimi w piwnicy. Regulus wyciągnął w jej kierunku lekko trzęsącą się rękę i zapytał drżącym szeptem:
— Jeśli... jeśli naprawdę poznałaś przyszłość... Czy on?... On, Czarny Pan... Czy on?...
— Tak.
— I ja... pomogę?
Nie potrafiła go okłamać.
— Tak.
Uśmiechnął się.
— Wiesz, jesteś pierwszą dziewczyną Syriusza, którą byłbym w stanie polubić.
— I ostatnią — skomentowała Ginny krótko. Wciąż nie mogła uwierzyć, że Regulus naprawdę chciał to zrobić. A może... a może wcale nie chciał, dopóki jej nie spotkał? Zamrugała, zszokowana tą możliwością, ale nie zdążyła poddać tej myśli choćby krótkiej analizie, bo Regulus nagle padł u jej stóp jakby rażony piorunem.
Wyszarpnęła z rękawa różdżkę i skuliła się, by nie podzielić jego losu, ale kiedy odwróciła głowę, dostrzegła biegnącego w ich kierunku Syriusza.
— ZWARIOWAŁAŚ?! — wrzasnął, a jego oczy były oczami szaleńca. Celował różdżką w swojego brata bez choćby cienia rozpoznania, ale jego wzrok przeskakiwał z niego na Ginny i z powrotem, jakby Syriusz nie był pewien, przed kim powinien się bronić. — Zostawiam cię na pięć minut, a ty wychodzisz z mieszkania i ucinasz sobie pogawędki ze śmierciożercami?! Mówiłem Jimowi, że będą z tobą same kłopoty!
— Jeśli na co dzień jest równie troskliwy, to zupełnie się nie dziwię, dlaczego z nim jesteś — odezwał się z przekąsem Regulus, próbując się wyczołgać z olbrzymiej kałuży, do której wpadł po straceniu równowagi. Ginny spojrzała na Syriusza z wściekłością, jej wzrok ciskał gromy.
— Rozwiąż go — rozkazała.
Syriusz się nie poruszył.
— Co Dumbledore mówił ci o kontaktach ze śmierciożercami? Było takie słowo, hmm, jestem prawie pewien, że go użył. O tak, to chyba to... UNIKAĆ. UNIKAĆ, ty głupia, nieodpowiedzialna dziewczyno!
— Znalazłaś prawdziwy skarb — wtrącił się Regulus. Syriusz zaczął głośno sapać.
— Zamknij się — powiedział jadowitym tonem. — Zamknij się, albo pożałujesz, że się kiedykolwiek urodziłeś. Co tu robisz? Szpiegujesz mnie? Jestem na czarnej liście Voldemorta? — Regulus przygryzł wargę. — Nie mów, że boisz się jego głupiego imienia. Voldemort. Voldemort. VOLDEMORT.
— DOSYĆ! — krzyknęła Ginny, kiedy ból na twarzy Regulusa był już tak widoczny, że prawie czuła go w swojej głowie. Jednym ruchem różdżki unieruchomiła Syriusza i pochyliła się, by pomóc Regulusowi uwolnić się z więzów. — To twój brat, do cholery! Gdybyś wiedział, co... — zaczęła, ale jedno spojrzenie na twarz Regulusa wystarczyło, by ugryzła się w język. — Mógłbyś z nim porozmawiać jak z człowiekiem, przyszedł tu bez złych zamiarów!
Syriusz nie mógł wprawdzie nic powiedzieć, bo zamroziła mu wszystkie mięśnie, ale groźny błysk w jego oczach sugerował, że Ginny pożałuje swojego czynu. Najchętniej zaśmiałaby mu się w twarz.
— Dzięki, dziewczyno — powiedział Regulus, kiedy stanął już o własnych siłach i osuszył płaszcz różdżką. — A ty... — zwrócił się do Syriusza. — Ty powinieneś wiedzieć, że Czarny Pan... że on jest... Nieważne, zapomnij. Przyniosłem ci coś.
Wyciągnął zza pazuchy szare zawiniątko i podał je Ginny.
— Przekażę mu, kiedy do siebie dojdzie.
Chłopiec pochylił się tak, że Syriusz nie mógł go usłyszeć.
— Nie mów mu, w porządku?
"I tak bym nie mogła".
— Masz moje słowo.
— Dzięki.
— Reg...
Pokręcił tylko głową i deportował się z trzaskiem, pozostawiając Ginny z uczuciem niewytłumaczalnej straty. Była tak zła na Syriusza i rozczarowana jego zachowaniem, że opuściła mu na podołek pakunek od brata, cofnęła zaklęcie i obróciła się na pięcie, rzucając tylko przez ramię:
— Mam nadzieję, że jesteś zadowolony z jakości waszego pożegnania, bo to był ostatni raz w tym życiu, kiedy spotkałeś swojego brata.
Zostawiła Syriusza, pakunek i porwaną przez wiatr parasolkę i wróciła do mieszkania, ale na samą myśl o wracającym tam lada chwila chłopaku rozbolała ją głowa, więc nabazgrała tylko na skrawku papieru: "Będę u Jima" i wbiegła na poddasze, by się stamtąd teleportować. W innej sytuacji nigdy, przenigdy nie powiedziałaby Syriuszowi o losie Regulusa, to zupełnie jakby to ją ktoś poinformował podczas bitwy o Hogwart: "Wiesz, Ginny, ten raz, kiedy oddaliłaś Freda gestem, bo chciałaś odszukać wzrokiem Harry'ego, był waszym ostatnim, za chwilę Fred zginie" — ale z Syriuszem było inaczej. On z rozmysłem skrzywdził Regulusa, choć ten nie miał nawet zamiaru użyć przeciwko któremukolwiek z nich różdżki. Nie zrozumiał — ani teraz, ani później w swojej dorosłości — że Regulus nigdy nie był złym człowiekiem.
Dom Potterów znajdował się dobrych kilkadziesiąt mil na północny zachód od Londynu, gdzieś pomiędzy wioskami okalającymi St Albans. W promieniu kilkuset stóp nie sposób było się natknąć na człowieka niezmierzającego właśnie do posiadłości, zwłaszcza jeśli mowa o mugolach. Swego czasu Charlus Potter, zaniepokojony wzmagającym się w świecie czarodziejskim poczuciem zagrożenia, rozszerzył naturalne bariery ochronne, by zapewnić swojej żonie i synowi bezpieczeństwo. James opowiadał Ginny nie bez dumy, jak w dzieciństwie cały wolny czas spędzał na beztroskim wymykaniu się poza granice barier, znajdując ich słabe punkty i łamiąc czary ojca. "Krew z krwi" — pomyślała wtedy Ginny z rozbawieniem — było dla niej oczywistym to, czego James zdawał się nie dostrzegać: Charlus Potter z pewnością nie pozostawił w barierze luk ani przez roztargnienie, ani z powodu magicznej niekompetencji. Wychowywał w ten sposób swojego syna na prawdziwego Huncwota.
Kiedy dotarła w końcu do drzwi wejściowych, zdziwił ją nieco panujący wewnątrz domu gwar — zupełnie jakby w środku odbywało się właśnie huczne przyjęcie. Zapukała głośno, a kiedy nie doczekała się żadnej reakcji, przekręciła gałkę i wsunęła się cicho do środka.
Salon pełen był ludzi — głównie nastolatków, z pewnością licznych znajomych Jamesa — wszyscy kołysali się lekko do płynącej jakby z sufitu muzyki albo rozmawiali donośnie, a przez wszystkie te dźwięki od czasu do czasu przebijał się czyjś radosny śmiech. Ginny poczuła się, jakby trafiła do zupełnie innego świata — nieogarniętego wojną i poczuciem niepewności.
— Gin! — krzyknął James z drugiego końca przedpokoju, a kiedy się odwróciła, ujrzała jego potarganą czuprynę przyozdobioną wymyślną, szpiczastą tiarą.
— Ciszej! — syknęła, podchodząc bliżej. — Dla wszystkich tutaj obecnych jestem Hermioną, pamiętasz?
James wyszczerzył zęby w uśmiechu, w którym nie znać było poczucia winy.
— Nikt nas stąd nie usłyszy. Są zbyt pochłonięci zażywaniem beztroski, która, jak wiesz, rzadko się nam przydarza. Gdzie Łapa?
Ginny przygryzła wargę. Miała nadzieję zastać Jima samotnie spędzającego to deszczowe przedpołudnie — jak miała mu teraz wyjaśnić tę sprawę z Regulusem?
— W mieszkaniu.
— Pokłóciliście się? ZNOWU?
— Nie do końca. — James popatrzył na nią z ukosa. — Właściwie to tak. Widziałam się z Regulusem.
— Aahaa — powiedział powoli Potter i zmarszczył czoło. — Zgaduję, że Syriusz nie był szczęśliwy.
— Wściekł się. Spętał go, wrzeszczał na mnie... Zachowywał się trochę jak oszalały.
— Czego chciał Młody?
W tonie Jamesa Ginny nie wyczuła zdegustowania ani dezaprobaty, raczej rezygnację.
— Nie wiem. Nie mieli okazji porozmawiać, jeśli wiesz, co mam na myśli. Z tego co ja zrozumiałam... przyszedł się pożegnać.
— Masz na myśli?...
— Tak.
"Gdzie jest Jim?" — dało się słyszeć dziewczęcy głos z salonu. Ginny uznała, że musiał należeć do Alicji Serkins. James pociągnął ją za kotarę oddzielającą przedpokój od komórki na miotły i po raz pierwszy tego dnia popatrzył na nią z całkowitą powagą.
— Syriusz wie?
— Regulus nic mu nie powiedział. Ja tak. — Źle interpretując minę Jima, dodała: — Byłam na niego zła! Ja, w przeciwieństwie do niego, wiem, co się stanie z Regulusem! To dobry chłopiec, któremu zabrakło odwagi jego brata.
Ale James wcale nie zamierzał jej strofować, wręcz przeciwnie.
— Niestety nie jesteśmy w stanie wybić Łapie z głowy tej obsesji na punkcie Regulusa. Zazwyczaj udaje, że zupełnie go nie interesują poczynania Młodego, ale gdyby mógł... Gdyby mógł, pewnie zabijałby go i wskrzeszał w nieskończoność, niepewny, czy tak bardzo go kocha, czy może tak szalenie nienawidzi. To, że w ogóle ze sobą nie rozmawiają, pogarsza jeszcze sprawę, bo Syriusz zdecydowanie woli otwarte konflikty. Wrzaski, pojedynki, potem ewentualnie pełne pasji godzenie się, o ile nazwisko delikwenta nie brzmi Snape... W przypadku Regulusa to jest zawsze wojna psychologiczna. Żadne środki nie działają, Syriusz jest zupełnie niereformowalny.
A więc było dokładnie tak, jak Ginny podejrzewała. Uczucie Syriusza do brata było bardzo silne, a skoro on sam nie wiedział, czy bardziej chciałby go ochronić, czy własnoręcznie zamordować... To tłumaczyło, dlaczego w dorosłym życiu wolał wyrażać się o nim z pogardą — nie musiał już dłużej próbować zdecydować, kim był dla niego Regulus.
— To... smutne — powiedziała Ginny. James wzruszył ramionami.
— Co się z nim stanie?
— Zginie, kradnąc Voldemortowi to, co jest jednym z... gwarantów jego niezniszczalności.
— I co się stanie z tym... czymś?
— Zniknie na wiele lat. Ale potem ktoś to znajdzie i zniszczy.
— A nie mogłabyś powiedzieć, co?...
— Nie.
— Warto było spróbować.
Uśmiechnął się do niej i poprawił tiarę, która podczas rozmowy zdążyła mu zjechać na ramię.
— Co to za okazja? — zapytała Ginny.
— Moje urodziny.
— Och. Naprawdę? A ja wpadłam tutaj z opowieściami o Regulusie, na dodatek z pustymi rękoma — zmartwiła się.
— W przeciwnym razie na pewno zaoferowałabyś mi jeden z tych niezliczonych skarbów, wraz z którymi przeniosłaś się w czasie. Nie wiem, czy bardziej chciałbym ten porywający człowieka dziesiątki lat wstecz zegarek, czy może twoją prawą skarpetkę — zaśmiał się Jim.
Ginny zrobiła przepraszającą minę.
— Niestety zegarek skonfiskował Dumbledore, więc w tej chwili mogę ci zaoferować jedynie skarpetkę.
— Może potem. Wystarczą mi życzenia stu lat życia — tu mrugnął do niej znacząco — oraz... — i stuknął palcem wskazującym w swój policzek.
Uśmiechnęła się w duchu — czyż nie poprosił właśnie o podobny prezent, jaki ona zdecydowała się dać Harry'emu w jego siedemnaste urodziny? Z Harrym było rzecz jasna inaczej, pocałunek nie był ani odrobinę przyjacielski, choć czasy zdawały się równie niepewne. Nie wiedziała wówczas, czy kiedy pozwoli mu odejść, będzie im dane się jeszcze w tamtym świecie spotkać. Wspomnienie drugiej wojny było już blade, a twarz Harry'ego niewyraźna — trudno jej było oddzielić ją od tak podobnej twarzy jego ojca, która promieniała teraz dziwną mieszanką beztroski i powagi. Wspięła się na palce i pocałowała go lekko w nadstawiony policzek.
— Wszystkiego najlepszego, Jim.
— A sto lat? — droczył się.
"Co powiesz na dwadzieścia jeden?"
— Sto lat!
— No! Teraz zdecydowanie lepiej! Chodź, poznasz parę osób.
I pociągnął ją w stronę salonu. Rozpoznała Gideona i Fabiana, wyższe i szczuplejsze pierwowzory Freda i George'a, stojącą obok nich Alicję Serkins, Larry'ego i Marissę z wczorajszego meczu quidditcha, a nieco dalej... "Tak, to musi być Peter Pettigrew" — pomyślała i wzdrygnęła się z obrzydzeniem. Ledwie się powstrzymała przed rzuceniem w niego jakimś zaklęciem. Wiedziała, wiedziała, że nic nie może zrobić, ale dopiero teraz w pełni zrozumiała Syriusza i wszystkie uczucia, które musiały nim targać w Azkabanie i potem tego dnia, w którym prawie udało mu się złapać i zabić Glizdogona. James oddalił się w kierunku grupki nieznanych Ginny osób, a ona pochyliła się nad stołem, udając, że nie może się zdecydować, co chce sobie nałożyć na talerz, ale tak naprawdę nie spuszczała wzroku z grubego, roześmianego chłopca o szczurzej twarzy. Nie sprawiał w ogóle wrażenia osoby, która za nieco ponad dwa lata uklęknie przed Voldemortem i wyzna drżącym głosem: "To już się stało, mój Panie... P-potterowie uczynili mnie ich Strażnikiem Tajemnicy". Potrząsnęła głową i wzięła dwa głębokie oddechy. "Przestań analizować!" — rozkazała sobie. — "To się musi wydarzyć".
Peter musiał dostrzec jej spojrzenie, gdyż po chwili wahania podszedł do stołu i posłał Ginny niepewny uśmiech.
— Cześć — bąknął i zarumienił się.
— Hej — odpowiedziała Ginny, nawet nie siląc się na uprzejmość. Odwróciła się i zrobiła parę kroków w stronę Alicji i braci Prewett, ale Pettigrew dogonił ją i pisnął z zachwytem:
— Jesteś znajomą Jima?
— Można tak powiedzieć. Chodzę z Syriuszem.
— Och.
Kiedy ponownie na niego spojrzała, dostrzegła na jego twarzy cień zawodu i ledwie się powstrzymała przed pogardliwym prychnięciem. Chyba nie liczył, że zechce z nim flirtować! Nie poświęcając mu już więcej uwagi, złapała swój talerz i odeszła, byle dalej od niego i jego oślizgłego spojrzenia. Zrugała się za to w myślach, ale nic nie mogła poradzić — wystarczająco wiele energii kosztowało ją udawanie przed Jamesem, że Peter był do końca jednym z jego najwierniejszych przyjaciół. Gdyby zasiała w nim ziarno podejrzenia — w nim albo, co gorsza, w porywczym Syriuszu — nie uczyniłby Glizdogona swoim Strażnikiem Tajemnicy, nie zostałby zdradzony, być może by nie umarł... Jej serce zatrzepotało dziko, jakby uznało, że pomysł ten godny jest rozważenia, ale wtedy odezwał się cichy głos w jej głowie:
"Harry".
A tego głosu nie mogła zignorować niezależnie od tego, co dyktowało jej serce. Czy Harry wybaczy jej, kiedy się dowie, że miała szansę uratować jego rodziców, ale nie podjęła ryzyka?
— Nie jesteś Francuzką — usłyszała za plecami dość jadowity szept, a kiedy odwróciła się szybko, by sprawdzić, do kogo należał, przed oczami ujrzała jedynie czyjś gustownie wyeksponowany biust. Cofnęła się o krok, by móc objąć wzrokiem również twarz kobiety. Wyglądała znajomo. Grube, brązowe włosy splecione w warkocz, ciemne, zmrużone oczy, arystokratyczne rysy i ten pełen pobłażania uśmiech... Andromeda.
— Masz rację, nie jestem Francuzką. Moi rodzice pochodzą z Wielkiej Brytanii, ale...
— Nie zrozumiałaś mnie — przerwała jej Andromeda cicho. — Nigdy nie widziałaś nawet Beauxbattons. Nie grasz w żadnej ze znanych mi francuskich drużyn quidditcha, a uwierz mi... znam chyba wszystkie ligi. Sprawdziłam cię. Nikt nie słyszał nigdy o żadnej Hermionie Thomas. Gdybym cię przepytała, idę o zakład, nie potrafiłabyś sklecić nawet zdania po francusku.
— Co tu robisz? — zapytała Ginny dla zyskania kilku sekund. Jej umysł pracował gorączkowo. Co jeśli Andromeda zdemaskuje ją za chwilę przed wszystkimi? Dlaczego w ogóle się nią zainteresowała? Czy wystarczy jej potwierdzenie Jamesa, że nie ma powodu do paniki? Wytężała umysł boleśnie, by przypomnieć sobie, czy kobieta nigdy, przenigdy w swojej przeszłości nie miała żadnych związków z ludźmi Voldemorta.
— Jestem przyjaciółką rodziny, bliską kuzynką twojego, hmm... chłopaka. Bardziej interesujące jest jednak: co TY tu robisz? Kim naprawdę jesteś?
Ginny wzruszyła ramionami. Rozejrzała się szybko dookoła, ale, jak na złość, Jamesa nie było nigdzie w pobliżu.
— No cóż... Jak już ustaliłaś, na pewno nie Hermioną Thomas.
— A więc jak się nazywasz?
— Nie mogę ci tego powiedzieć.
— Chcesz, żebym cię ujawniła?
— Nie rób tego, póki nie porozmawiasz z Jamesem i Syriuszem. Albo z Dumbledore'em. Oni wszystko wiedzą. Masz rację, nie jestem Hermioną Thomas, nie mówię po francusku i nie byłam nigdy w Beauxbattons. Nie jestem też dziewczyną Syriusza — dodała chłodno.
— Dumbledore... wie? — zapytała Andromeda już nieco mniej jadowicie. — A więc nie jesteś szpiegiem?
Ginny — mimo kołaczącego głośno serca — zaśmiała się serdecznie.
— Uwierz mi, jestem ostatnią osobą, która mogłaby być szpiegiem Voldemorta.
Na dźwięk tego imienia kobieta wzdrygnęła się ze strachem, ale popatrzyła na Ginny łagodniej, tak że przestała wyglądać jak surowa nauczycielka, a zaczęła być po prostu dwudziestoparoletnią wersją babci Teddy'ego.
— Mogę porozmawiać z Jamesem? — zapytała.
— Szczerze mówiąc... nawet powinnaś. Ale musisz wiedzieć, że on nie może ci niczego powiedzieć. Z pewnością jednak przekona cię, że nie jestem, nigdy nie byłam i nigdy nie zamierzam być czyimkolwiek szpiegiem. Z prawdziwych informacji o mnie: naprawdę gram w quidditcha — uśmiechnęła się Ginny i z głęboką satysfakcją obserwowała, jak Andromeda kluczy pomiędzy ludźmi w poszukiwaniu solenizanta.
Oto odnalazła swoją kroplę miodu w otaczającym ją morzu goryczy — spotkała Andromedę Tonks, jedyną z dotychczas poznanych w tym świecie osób, którą będzie mogła zapytać: "Dlaczego? Dlaczego mi nie powiedziałaś?! Dlaczego mnie nie uprzedziłaś?". A wtedy, och nie, wtedy Andromeda zada jej podobne pytanie, ale na to Ginny nie będzie potrafiła znaleźć satysfakcjonującej odpowiedzi. Zdała sobie nagle sprawę, że jednak dużo łatwiej będzie jej sobie radzić po powrocie z cierpieniem Syriusza, który umarł, niż z tragedią Andromedy, której to Ginny przyszła po Bitwie o Hogwart powiedzieć o śmierci Tonks. Usłyszane z właściwych ust, choć o dziewiętnaście lat za późno. Gdyby wówczas wiedziała, na pewno nie pozwoliłaby Dorze iść za Remusem.
Ginny miała serdecznie dość całego tego świata — tego, jak psuła nastroje innym, a także tego, że nie mogła nic na to poradzić, psując tym samym nastrój sobie. Od rana chodziła za nią myśl, by zignorować wszystkie zakazy i nakazy i spróbować uratować te życia, które były według niej warte uratowania — począwszy od Regulusa. Ale czy ktokolwiek był jej w stanie zagwarantować, że to rozwiązanie nie będzie jedynie doraźne? Że porządek w świecie jest zachowany tylko wtedy, kiedy pozwala mu się toczyć jego własnym, z góry ustalonym torem; że nie pogrąży ostatecznie wszystkich tych, których próbowała uratować, z sobą i Harrym na czele? Osunęła się na najbliższe krzesło i schowała twarz w dłoniach. "Niech ktoś mnie w końcu zwróci mojej rzeczywistości, zanim oszaleję" — pomyślała z rezygnacją.
— Ciężki dzień? — zapytała Alicja, przysiadając się do niej.
— Nie wyobrażasz sobie.
— Co się stało?
"Pozwoliłam Regulusowi umrzeć, pogłębiłam znieczulicę Syriusza, zaczęłam rozważać, czy cenniejsza jest nienaruszalność kolei losu, czy może życie Jima...".
— Pokłóciłam się z Syriuszem.
Alicja uśmiechnęła się blado.
— Nie przejmuj się. Wprawdzie łatwo go wyprowadzić z równowagi, ale równie łatwo udobruchać. Ja jestem zbyt niecierpliwa, by znosić takie humory, ale zapewniam cię, że niemal cała żeńska połowa Hogwartu życzy ci teraz powolnej i bolesnej śmierci za ośmielenie się na zdobycie jego serca.
— Dzięki, Alicjo, to bardzo pocieszające — roześmiała się Ginny. — Świetnie wczoraj grałaś.
— Ty też. Pewnie wszyscy ci to mówią, w końcu grasz zawodowo, ale naprawdę, naprawdę masz talent. Gdybyśmy cię mieli w drużynie za czasów szkolnych, ach, co by to były za mecze!
— Daj spokój. Ty i Jim wystarczacie za siedmiu zawodników.
— Ja za jednego, on za sześciu — mruknęła Alicja i popatrzyła przed siebie, bo w drzwiach do salonu pojawił się w końcu James, rozmawiający przyciszonym głosem z Andromedą. Od czasu do czasu zerkali w ich stronę, Andromeda kiwała tylko głową, a James coś jej intensywnie tłumaczył. Ginny właśnie zamierzała zapytać Alicję, czym się zajmuje na co dzień, kiedy dostrzegła coś niesamowitego — spojrzenie jej niebieskich oczu, kiedy wpatrywała się w Jamesa, było tak znajome i kojące, że Ginny poczuła się, jakby wróciła na chwilę do swojej rzeczywistości i siedziała na bujanym krześle w bibliotece domu... Neville'a.
Żołądek zawiązał jej się w ciasny supeł.
Alicja Serkins była Alicją Longbottom. Szalona matka Neville'a, którą spotkała kiedyś w Mungu, siedziała właśnie obok niej i była absolutnie, bezgranicznie i do nieprzytomności zakochana — być może z wzajemnością — w Jamesie Potterze.
Ta kropla przepełniła czarę — Ginny poczuła kłębiące się w jej umyśle pourywane wątki i niedokończone historie, wszystkie elementy układanki rozsypały się nagle jak karty w grze Eksplodujący Dureń, zrobiło jej się ciemno przed oczami. Nie wiedziała, w jaki sposób powinna to wszystko naprawić. A może zostawić wydarzenia własnemu biegowi, zamknąć się w mieszkaniu Syriusza i czekać na jakiś pomysł Dumbledore'a? Musiał przecież wpaść na cokolwiek, cokolwiek, byle nie tkwiła dłużej w tym świecie pełnym idealnego Jamesa Pottera i zakochanej w nim matki Neville'a, pełnym Regulusa i opętanego obsesjami Syriusza, pełnym ludzi, których Ginny nie chciała już spotykać, żywych czy martwych za jej czasów. Chciała się obudzić następnego dnia w sypialni Syriusza w roku dwutysięcznym. Przeżyła opętanie przez Voldemorta i śmierć Freda, przeżyła wojnę, terror w Hogwarcie, odejście Harry'ego... Ale dopiero teraz zaznała w pełni tego, czego Harry doświadczał przez całe swoje życie: odpowiedzialności za losy świata. Zacisnęła pięści i wstała. Skoro miała zacząć naprawiać ten świat czy też nie pozwolić mu się rozpaść — nie była do końca pewna, jakie stało przed nią zadanie — zamierzała zacząć w tej konkretnej chwili, w bardzo konkretnym miejscu. W umyśle Syriusza.
— Musimy pogadać — rzuciła tylko, kiedy wpadła do mieszkania i zastała go siedzącego na kanapie i odbijającego gumową piłkę od ściany. Zaświtała jej nawet myśl, że mógł nie ruszyć się z miejsca przez wszystkie te godziny, które spędziła w domu Potterów.
— Jeśli o Regulusie, to możesz sobie darować — odpowiedział chłodno.
— Nie, nie o Regulusie, choć należy ci się taki wykład, że pożałowałbyś wszystkich tych myśli, w których posyłałeś w jego kierunku Avadę Kedavrę. Tak, tak, rozmawiałam z Jimem — dodała od niechcenia, kiedy popatrzył na nią ostro. — Ale zasłużyłeś na tę niewiedzę, więc nie będę cię już nigdy dręczyć twoim bratem. Chcę pogadać o Jimie i powiem to wprost. Alicja nie jest matką Harry'ego.
Nie poruszył się, ale jego oczy błysnęły — tak jak przypuszczała, musiała go ta informacja ucieszyć. Nie mogła się nadziwić, jak kruchy był ten z pozoru pewny siebie, zbuntowany i nonszalancki łamacz kobiecych serc. Uciekł z domu, postawił wszystko na jedną kartę, przyłączył się do Zakonu, a jednak wciąż gdzieś w środku bał się, że miłość Jamesa do Alicji mogłaby się stać ważniejsza niż przyjaźń, która łączyła tych dwóch (Ginny — choć znała Jima zaledwie dwa dni — była przekonana, że nic takiego nie mogłoby mieć miejsca, bo James, gdyby zaistniała taka potrzeba, umarłby za Syriusza wielokrotnie).
— Gdyby nasz drogi Jim był typem wskakującym z byle kim do łóżka po pijaku, mógłbym mieć jeszcze wątpliwości, ale skoro tak nie jest, pozostaje tylko jedno wyjście — burknął Syriusz z pewną dozą niezadowolenia, choć już nie strachu. — Księżniczka Evans.
Ginny kiwnęła głową.
— Mamy czas mniej więcej do Halloween. Jest szansa?
— Na wrzucenie tych dwoje do łóżka ze skutkiem... brzemiennym?
— W wersji minimalistycznej. Ślub, miłość i tego typu dodatki mile widziane.
— A co z Serkins?
Ginny wzruszyła ramionami. Musiała się jeszcze upewnić, choć z rozmowy z Jamesem tuż po meczu wynikało, że sam nie jest do końca pewien, na której z dziewczyn zależy mu bardziej. Tylko dlaczego Lily nie pojawiła się na jego przyjęciu urodzinowym?
— Przy odrobinie szczęścia wyjdzie za kogoś innego, urodzi mu dziecko i będą żyli długo i... szczęśliwie.
Ostatnim słowem prawie się zakrztusiła.
— Możesz mi o tym mówić? — zainteresował się Syriusz.
— NIE. Nie mogę ci o tym mówić, bo inaczej cały świat, który znamy przyszły ty i przeszła ja legnie w gruzach. Przy czym jeśli Harry się nie urodzi, ten świat i tak legnie w gruzach, więc chyba nic złego się nie stanie, jeśli mi pomożesz.
— A co JA będę z tego miał?
Ginny zaśmiała się gorzko.
— Co? Ale przecież ty doskonale wiesz, co będziesz z tego miał. Jamesa. Alicja nie będzie zagrożeniem dla waszej przyjaźni, czy nie o tym marzysz?
Wyprostował się groźnie i zacisnął pięści.
— Jak śmiesz sugerować, że traktuję Jima jak... jak własność?!
— Jak śmiesz traktować go jak własność, hm? — zapytała Ginny chłodno. — Możesz udawać przed innymi, Syriuszu. Ba, przyznam, że całkiem nieźle ci to wychodzi. Zwłaszcza starszemu tobie. Ale mnie nie oszukasz ani w kwestii Jamesa, ani w kwestii Regulusa. Darzysz ludzi chorymi uczuciami, a chociaż w przypadku Jima jest to przyjaźń niemal wzorcowa, to twoja nienawiść do Regulusa...
Doskoczył do niej w ułamku sekundy — nie zdążyła wyjąć różdżki, więc musiała się bronić gołymi rękoma. Próbowała go przewrócić, a w konsekwencji sama straciła równowagę, ciągnąc go za sobą na ziemię. Uderzenie podziałało na niego jak zimny prysznic. Natychmiast przestał ją szarpać, teraz tylko przygniatał ją do ziemi całym swoim ciałem i oddychał ciężko w jej ucho.
— Nigdy. Więcej. Nie zaczynaj. Tematu. Regulusa — wychrypiał.
— Jesteś szalony — odpowiedziała na to Ginny.
— A ty nawiedzona.
Popatrzyła mu w oczy, prawie spodziewając się, że znów ujrzy w nich zgnębionego więźnia jego własnego domu rodzinnego niemal dwadzieścia lat później, ale ujrzała tylko troskę i ciekawość. Widziane z tej odległości, oczy te wydawały się niemal czarne. Odchrząknęła znacząco, bo jego oddech na jej twarzy zaczął wprawiać ją w zakłopotanie, a Syriusz natychmiast pojął sugestię i sturlał się z niej na podłogę.
— Zdecydowanie zbyt często się kłócimy — powiedziała po chwili Ginny.
— To ty na mnie tak działasz. Nigdy wcześniej nie miałem ochoty kogoś jednocześnie zabić i napić się z nim wódki.
Ginny się zaśmiała.
— Gdybyś powiedział wcześniej, że chcesz się ze mną napić wódki, zaoszczędzilibyśmy sobie wielu nieprzyjemności.
Syriusz podniósł się z ziemi i wyciągnął do Ginny rękę.
— Aktualnie mam tylko kremowe, ale możemy od tego zacząć. Nie zaobserwowałaś u siebie przypadkiem zjawiska rozplątywania się języka pod wpływem alkoholu?...
Przewróciła oczami i ujęła jego dłoń.
— Zaczynam rozumieć uczucie, o którym wspominałeś...