Przed nieznanym trybunałem, Jan Józef Szczepański, Przed nieznanym trybunałem


Jan Józef Szczepański, Przed nieznanym trybunałem

W służbie Wielkiego Armatora

Refleksja wyjściowa - co autor zrobiłby na miejscu Lorda Jima, skoczył do szalupy i zostawił „Patnę” swojemu losowi czy też nie...? Wniosek - krytyczny moment próby zawsze przychodzi niespodziewanie, nie można się przygotować. Kiedy myśli „moje pokolenie”, widzi 20-latków z czasów okupacji, bo tamte lata „ukazują ich jako odrębną falę na rzece historii”. Odważni, ofiarni, pierwsze pokolenie, które wyzbyło się piętna przekleństwa i świętości, poczucia pokuty i misji itp. itd. Pokolenie ozdrowieńców, ludzi normalnych. Popularne wśród nich było powiedzenie „świat nieskażony wzniosłym kalectwem” i „sytuacje conradowskie” (określenie zawisłej nad nimi groźby). Chcieli się oderwać od groźby polskiego fatum, odciąć od romantycznych bohaterów i wyznaczyć granice kompromisu między koniecznym ryzykiem i słabością, między obowiązkiem i tchórzostwem. Przed strachem anonimowej śmierci kryli się za wiarą w konieczność walki i zachowania honoru, to była religia ich czasów. Potrzebowali natychmiastowych zapewnień dla niepodważalnego TAK TRZEBA, uzasadnienia ich wyborów. Skuteczniej niż inni, uzasadnień takich dostarczał Conrad.

∗∗Jedna z tzw. „sytuacji conradowskich” z życia Szczepańskiego: do jego warszawskiego mieszkania przyszedł przyjaciel z dzieciństwa, Jurek, teraz ścigany przez gestapo początkujący żołnierz Kedywu - elity podziemia. Przez lata był tzw. klasową ofermą, wydelikaconym jedynakiem, obiektem żartów i różnych „prób”. Jego matka zmarła na zawał w trakcie kampanii wrześniowej ze strachu o życie ukochanego syna, a ojciec wyjechał do Wiednia i został volksdeutschem. Jurek twierdził, że taką hipotekę można opłacić tylko największym ryzykiem, najtrudniejszą walką z samym sobą, z własną przeszłością. Siedział w mieszkaniu i czytał, w końcu wpadł mu w ręce „Lord Jim”. Zwrócił uwagę zwłaszcza na fragment „co życie może być warte, jeśli honor jest stracony”. Postanowił wrócić do Wwy. Tłumaczenia, że to niepotrzebne i dziecinne ryzyko nie trafiały do niego. Ale Jurek w losie Jima wyczytał alegorię swojego własnego losu, wyczytał ostrzeżenie. Nie chciał przedwcześnie ulec panice, kiedy istniała szansa, że może jeszcze uratować jakiś ludzi z Kedywu, wracając do mieszkania i likwidując wszystkie ślady kontaktów z podziemiem. Mówił, że nie chce wiecznej hańby, którą się płaci za jedną chwilę słabości. Wrócił do Wwy, został rozstrzelany w publicznej egzekucji na Solcu, z ustami zalepionymi plastrem.

∗∗Jurek traktował literaturę zbyt poważnie, przypłacił to życiem. Nie przyszło mu do głowy, że Patna i Patusan to część teoretycznej gry, rodzaj teatru. Szczepański gani impulsywność i lekkomyślność decyzji przyjaciela, ale podziwia jego decyzję i jej mitologiczne uzasadnienie, bo chociaż było to działanie bezskuteczne, a może nawet niepotrzebne nikomu, to jednak zgodne z nie podlegającym dyskusji nakazem TAK TRZEBA. Ich pokolenie potrzebowało metafizyki - działający przeciw Dekalogowi, anonimowi, szukali jakiejś wyższej instancji, zdolnej ich uświęcić we własnych oczach. Metafizyka Conrada jest nacechowana dumną rozpaczą, determinacją własnoręcznego stworzenia sobie sensu istnienia. Teza „świat jako zasadzka?”. Wszystko co nas w życiu spotyka jest potencjalnym zagrożeniem, a my musimy starać się wrócić z tej „awanturniczej włóczęgi po morzach” z czystym sumieniem, dla „zdania rachunku”. Przed kim? Przed duchem kraju, „niemym przyjacielem, sędzią i natchnionym doradcą”, słowem - przed duchem cywilizacji. Skoro sfera ładu doskonałego jest niedostępna naszemu poznaniu, musimy przynajmniej okazać się godni tego ładu, który nas ukształtował, dochowanie mu wierności ma być celem i jednocześnie nagrodą. Zachowanie „czystych rąk”. Patriotyzm Szczepańskiego to patriotyzm cywilizacji europejskiej, ale np. słowa „Bóg i Ojczyzna” czy „Za Wolność” były dla nich tabu, można je było wykrzyczeć tylko przed plutonem egzekucyjnym. Dlatego zalepiano usta. A oni musieli uczyć się żyć tak, by wszystko się dało wytłumaczyć bez wielkich słów, bez tych pojęć. Pamiętano tylko o surowym i nie podlegającym interpretacjom prawie, w imię którego umierali. Nie potrzebowali identyfikacji conradowskiego Prawodawcy, bo nie osoby, ale reguł postępowania potrzebowali przede wszystkim. Nigdy nie sformułowana dosłownie alegoria Wielkiego Armatora, rządzącego kupiecką cywilizacją Anglii nawiązuje do Boga Starego Testamentu - brak mu miłosierdzia. Wszystkie statki Wielkiego Armatora toną u kresu podróży. A mimo to, dla pokolenia okupacyjnego Conrad był prorokiem nadziei. Ludzie wierzyli, że po prostu nie potrafił albo nie odważył się jej nigdy wyrazić słowami, ale to nie znaczy, że jej nie miał...

Święty

Pod koniec lipca albo na początku sierpnia 1941 r. Karl Fritzsch wybierał na placu apelowym w Oświęcimiu 10 więźniów, którzy mieli umrzeć śmiercią głodową. Zaskakując wszystkich, więzień nr 16670, franciszkanin Rajmund Kolbe, znany pod zakonnymi imionami Maksymilian Maria, poprosił o zastąpienie jego osobą Gajowniczka w bunkrze głodowym. Zdarzenie powszechnie znane. Autor zastanawia się nad zgodą Karla Fritzsch - przecież propozycja, którą przyjął, była jawnym zamachem na wszystko, co udowodnić miała jego działalność. Obozy koncentracyjne służyły represji i eksterminacji, miały też wykazać, że etyka ludzkiego bohaterstwa to fikcja. Ludzie mieli umierać jak robaki - masowo, anonimowo, bez godności, w upodleniu. Tylko w ten sposób tryumf nadludzi mógł zyskać moralne uzasadnienie. Gestapowiec wierzył, że zwycięstwo mistyki siły nad dawnymi wartościami już się dokonało. Wszyscy więźniowie mieli przecież umrzeć w przeciągu kilku miesięcy. Jakie więc znaczenie mogły mieć gesty ludzkości, świadczone sobie przez trupy? Ale Fritzsch się mylił. Gruźlik Kolbe z jednym płucem umierał powoli, a jego nieugięty duch godności ożywiał cały Oświęcim przez 10 długich dni głodowego konania, wypełnionego zbiorową modlitwą. Postawa wyrażająca suwerenność człowieka wobec jego męki jest aktem niewyobrażalnego męstwa. Śmierć w bloku 13 nie była śmiercią robaka wdeptanego w błoto, ale dramatem i obrzędem, oczyszczającą, odradzającą ofiarą. Gestapowcy mogli zwyciężyć tylko za cenę ludzkiej solidarności. Akty samozaparcia i bohaterstwa gasły bez rezonansu w piecach krematoryjnych. Kolbe to przełom. Śmierć owocująca życiem już nie była pozbawiona sensu. Źródłem heroizmu Maksymiliana była jego wiara, ona podsunęła mu symbol ofiary za człowieka-brata, zgodny z prawem ewangelicznej miłości. Słusznie został uznany za świętego. Jednak, jak zauważa autor, współczesny świat prawdopodobnie potrzebuje świętości bardziej niż kiedykolwiek dotychczas, ale - mniej niż kiedykolwiek potrzebuje hagiografii.

M. Kolbe był ponoć wybitnie uzdolniony matematycznie (w czasie I wojny światowej napisał pracę poświęconą lotom kosmicznym z projektem rakiety). Newtonowskie prawo akcji i reakcji wykorzystuje w teologii. Pojęcia fizyczne stają się metaforami. To pomieszanie „języków” wprawia Szczepańskiego w zakłopotanie. Jedność nauki i religii w życiu codziennym dziwią. Jednak sam Kolbe do intelektualizmu odnosił się z nieufnością, pokładanie nadziei w rozumie ludzkim koliduje z pokorą, wg niego pierwszą z cnót chrześcijańskich. Dlatego też wybrał kult maryjny jako najbardziej ludowy, najb. emocjonalny, a także typowo polski wątek chrześcijaństwa. Autor stwierdza, że pewnie gdyby Kolbe nadal żył, to on by go nie lubił a priori - jako osobę nawiązującą do antyintelektualnych i szowinistycznych poglądów. Opór wzbudza w nim działalność Kolbego jako prozelity i ideologa.

∗∗ Idea Rycerstwa Niepokalanej zrodziła się z polskiej tradycji (Bogurodzica, Polonus defense Mariae, Maria Królowa Korony Polskiej). Kolbe czyn pojmował zawsze jako ofiarę, poświęcenie siebie było probierzem jakości intencji. Jego ideał rycerstwa (wg autora egzaltowany) był przede wszystkim ideałem służby wiernej do granic wyrzeczenia się własnego ja. Szczepański przywołuje charakterystykę przedwojennej publicystyki niepokalańskiej - głosy absolutnie nieekumeniczne, klerykalne fobie, antysemityzm itp. Trochę po części dlatego, że w laicyzującej się wówczas Europie obowiązywała aktywna obrona szańców ortodoksji. Jednak bezkompromisowa ortodoksyjność Kolbego wynikała nie z polityki, ale z pokory. Wybór kultu Maryi to następstwo poczucia bezradności umysłu wobec abstrakcyjnych pojęć nieskończoności i doskonałości.

∗∗człowiek współczesny - twórca i użytkownik cywilizacji technicznej - kroczy ku zwątpieniu. Ale oczywiście nie jest to konformista, który znajduje ukojenie w automatyzmie zewnętrznych praktyk religijnych ani też osoba ślepo wierząca w samowystarczalną skuteczność mechanizmów. Jednak konformiści nie przyczyniają się do zmian, żyją więc poza czasem. Kolbe nie był ani pasywny, ani obojętny. Jak sam pisał „w połatanym habicie, w połatanych butach, na samolocie najnowocześniejszego typu - jeśli to będzie potrzebne dla zbawienia i uświęcenia większej ilości dusz - oto co pozostaje naszym ideałem”. Istota jego działalności to ubóstwo i pokora, a jej paradoks - połączenie tej pokory z agresywnością. Chciał podbić świat, wszystko „robił z niczego”, żeby tylko „zdobyć świat dla Maryi”. Miał globalne plany. Szczepański uważa, że o. Kolbe jako rycerz Niepokalanej poniósł porażkę, bo jego dzieło nie spełniło założeń. Jednak, jak sam pisze, dokonał on rzeczy bez porównania ważniejszej - jego głodowa śmierć nie była aktem ani protestu, ani rozpaczy, ale aktem afirmacji, heroicznym gestem miłości w obliczu nienawiści. I to gestem uczynionym nie przed światem, ale przed Bogiem (pamiętacie izdebkę?). Jego czyn był owocem esencji chrześcijaństwa.

Czy nas życie nie zmusi do zadania sobie pytań ostatecznych? Czy ominą nas czasy katastroficzne? Kim będzie dla nas Kolbe?

Piąty Anioł

12 październik 1969 r., Dolina Śmierci, aresztowanie 27 osób za kradzieże i paserstwo. Przywódcą grupy był 34-letni Charles Manson (po każdym jego słowie ludzie mówili „amen”). W USA to era szczytowego nasilenia się akcji protestacyjnych i rozkwitu hippisowskiej subkultury. Atmosfera narkotycznego mistycyzmu, erotyki, negacji i rozczarowania cywilizacją. Manson połowę życia spędził w więzieniu (zaczął jako 13-latek). W latach 1960-1967 siedział za handel żywym towarem. To był czas teoretycznych przygotowań do późniejszej działalności. Główne przedmioty więziennej nauki to psychiatria, hipnoza, magia, religia i gra na gitarze. Ulubione książki to eseistyczne studium z zakresu psychologicznej terapii grupowej, fantastyczna powieść o przygodach demonicznego Marsjanina i Biblia. Wyszedł z paki w Kalifornii, na uniwersytecie w Berkeley szybko pozyskał zwolenników swojej wizji świata (można mieć wszystko za darmo, bo rzeczy jest dużo, a więc nie znaczą one nic i trzeba je mieć za nic). Śpiewał rzeczy typu „nigdy nie ucz się kochać”, a potem pytał (zawsze jakiejś ładnej dziewczyny) czy „gotowa jesteś umrzeć?”. Zyskał sławę mędrca i ogromną popularność. Przenosi działalność do mekki ruchu hippisowskiego. Haight-Ashbury, dzielnicy San Francisco. Tam „skombinował” sobie dziewczyny do późniejszego haremu i komuny. Oprócz wspaniałych ponoć doznań seksualnych, młode adeptki czekało wiele rytuałów, np. postrzyżyny. W czasie transu po LSD Manson przeżył Drogę Krzyżową. Doświadczenie to korespondowało z jego nazwiskiem (Man-son, Syn Człowieczy). Uznał się za Chrystusa. Dokonał orientalno-chrześcijańskiego synkretyzmu, w myśl którego jego nowa gmina stała się komuną erotyczną. „Mesjasz” z rodziną przeniósł się do Hollywood, gdzie próbował zrobić karierę piosenkarza. Bez skutku. Ale za to rola Chrystusa-Fauna świetnie sprawdzała się na nowym terenie. Poznał tam aktora Beausoleil, który uważał się za szatana i praktykował czarną magię, sadyzm i wszelkie perwersje seksualne. Do spodziewanej walki dusz nie doszło, „diabeł podporządkował się Jezusowi”. Sam Manson od tego momentu też zaczął określać siebie szatanem. Do swojej świty zaczął przyjmować mężczyzn, a cała rodzina osiedliła się na ranczo budowanym na potrzeby filmów. Właściciel. G. Spahn nie miał wiele do gadania ;). Komunikowano się z „okolicznymi” sektami i gangami, np. motocyklistów, którzy hołdowali satanistycznym praktykom i sadystycznym gwałtom. Od nich Manson kupował np. broń. Sam dążył do utwierdzenie swojej władzy absolutnej nad wyznawcami. Technika „programowania” psychologicznego w stanie narkotycznych transów oddawała mu znaczne usługi. Działał też strachem. Na ranczu ukształtował się nowy styl życia rodziny - kobiety były niczym, jadły po psach, rozdawano je jako prezenty do łóżka, nieposłuszeństwo było bardzo brutalnie karane. Zakazano czytania książek poza Apokalipsą, noszenia okularów i słuchania murzyńskiego jazzu. Natomiast muzyką nowej „religii” stała się twórczość Beatlesów. Manson dopatrywał się w niej rozwinięcia i uzupełnienia dialektycznej metafizyki. W piosenkach zespołu dopatrywał się przepowiedni, aluzji, proroctw, znalazł tam artykulację własnych obaw - koncepcję zbliżającego się kataklizmu. Miała to być mordercza wojna rasowa (wybuch przewidziany na 1969), którą on uzupełnił zaczerpniętym od Indian Hopi „Mitem Dziury” (zejdą do podziemia, przeczekają katastrofy, a potem będą rządzić). Poprzez rasizm, Beatlesów (ich piosenka Helter-Skelter miała być kryptonimem kataklizmu) i mit Wielkiej Dziury dochodził do Apokalipsy. A więc ogólna zagłada na pierwsze danie, potem powrót Chrystusa i na deser - przedstawiciele zbuntowanej ludzkości mają zawisnąć na krzyżu. Przez cały ten czas, kiedy tworzył swój ruch, Manson był pod dozorem kuratora (sic!).wydaje się, że wszyscy traktowali go i jego grupę jako ekstrawaganckich dzieciaków, hippisów (którymi zresztą Manson po przyjeździe do Hollywood zwalczał). Liberałowie mieli kompleksy, bo a nuż okaże się, że młodzi jednak mieli rację? (najmłodsza, 13-letnia adeptka kultu Piątego Anioła, córka pary wybitnych działaczy na rzecz praw obywatelskich, wstąpiła do sekty z pismem od rodziców oświadczającym, że dobrowolnie przekazują ją pod opiekę Mansona). Jeszcze w 1968 r. zaczęto produkować na farmie łaziki (konie Apokalipsy), wszyscy uczyli się posługiwania bronią i przeniesiono z całym dobytkiem na górzyste pogranicze Nevady i Kalifornii, do Barker Ranch. Odosobnienie i niedostępność miejsca miały też odwzorowanie ich religii - skowyt kojota stał się plemiennym zawołaniem. Zabawa w bóstwo przestała być na niby, przeszła do sfery rzeczywistości (Manson miał ponoć nawet dokonywać cudów). Marzył, by ranczo przyozdobić ludzkimi czaszkami - w okolicy szybko zaczęto znajdować zmasakrowane zwłoki. Przy okazji spodziewanej katastrofy, Manson załatwiał też krwawo własne porachunki. Technika przeistaczania aktów terroru, rabunku i zemsty w religijny obrzęd doprowadziła do tego, że masonistów ogarnął rodzaj szału, żądzy krwi. Manson wydał wyrok na mieszkańców domu przy Cielo Drive (powód - uraza do świata filmu). Zginęła wtedy Sharon Tate (żona Polańskiego) i trójka jej przyjaciół. Na rozkaz Mansona ciała miały zostać poćwiartowane i powieszone na ganku jak w rzeźni. Tak się nie stało, więc nazajutrz (8 sierpień 1969) zarządził nową wyprawę. Totalnie przypadkowy wybór padł na bogate małżeństwo La Bianca. Po zamordowaniu, oprawcy całą kuchnię zapisali krwią, czerpiąc z piosenek Beatlesów. Groza w mieście, prasa pisze o mordach rytualnych. Po krótkim aresztowaniu całej grupy, mansonidzi uciekają do Doliny Śmierci. Zaczęły się dezercje, Manson karał je wyłupywaniem oczu i obcinaniem piersi. Policja zgarnęła niektóre uciekinierki, zaczęto łączyć zeznania z zabójstwami i mordami, znaleziono listę dalszych, planowanych ofiar. Manson trafił do celi śmierci.

Generalnie autor opowiada o tym wszystkim, żeby poruszyć problem korupcji kulturowych wzorców, aż do zmiany znaków na przeciwne. Cała cywilizacja jest zbudowana na kontraście dobra i zła (zanegowanego przez Mansona), a postać Chrystusa jest ostateczną wykładnią tego podziału. Mistycyzm Mansona jest regresem do religijności najpierwotniejszej, religijności strachu i magii. Nastąpiła supremacja demonizmu. Chrystus jako postać został wybrany, bo cieszył się największym prestiżem. Pytanie, jakie stawia sobie autor, nawiązuje jednak nie do Piątego Anioła, ale do ludzi, których za sobą pociągnął - jak to się stało, że normalni Amerykanie stali się sadystami, mordercami, bandytami? Z jaką nadzieją młodzi ludzie wkraczali w świat Mansona? Na pewno magnesem była coś, co wydawało się wolnością (także od tradycji, autorytetów itp.), swoboda seksualna i narkotyczne oszołomienia. Mogli to samo znaleźć w jakiejś hippisowskiej komunie, ale tylko Manson ofiarowywał im to jako religię, z obietnicą wiecznego zbawienia. Przeprowadzone nad nimi badanie wykazały, że po przebywaniu w tej komunie u wszystkich zaszły głębokie zmiany myślowe i spadek inteligencji o ok. 30 % (narkotyki, „miłość” jako rutyna gwałtów i orgii zdewaluowały poczucie człowieczeństwa). „Wolność” Mansona polegała na zniszczeniu woli i zdolności do kierowania się własnymi sądami oraz zniweczeniu poczucia osobistej odpowiedzialności za czyny. A poza tym, to po prostu Manson miał szczęście - trafił na czas, kiedy wszyscy występowali przeciw obecnym czasom, ale nikt nie miał żadnej wizji przyszłości. Dał ją więc tym ludziom. „Przyszedł na gotowe i działał. A społeczeństwo odwracało oczy, niepewne, czy przysługuje mu jeszcze moralne prawo sądu.”

Masakra na Oxford Street

Czerwiec 1973, śródmieście Londynu służy za antologię współczesnej religijności. Chrześcijańskie (lub nawiązujące) musicale, patrole Armii Zbawienia, „kącik mówców” w Hyde Parku z przedstawicielami różnych kościołów. Autor odpoczywa na ławce, obok dosiada się wyznawca Kriszny. Typowy Londyńczyk, tym razem z ogoloną głową i w różowych szatach. Szczepański pisze o nim „przebieraniec”. Nie zagaduje go, bo i tak nie spodziewa się niczego ponad garść propagandowych sloganów, bo boi się, że zgniecie tego chłopaka własną ironią. Została mu przelotna pokusa rozmowy, kłopotliwe przeczucie jej przebiegu i świadomość, że jedyna rzecz, o jakiej chciałby rozmawiać, jest poza zasięgiem interlokutorów. No i egzemplarz „Bhagawadgity” w bagażu. Znał ją niemal na pamięć, było to dzieło poświęcone dialektyce kontemplacji i działania. Stamtąd właśnie wziąłby temat do tej nieobytej rozmowy. Zapytałby, dlaczego ten chłopak szuka tak daleko, w obcych religiach. I jednocześnie podsunął odpowiedź - „bo tęskni za tajemnicą, której nie da się oswoić. Że odwraca się od swojej własnej tradycji, bo jej rozsądek wydaje mu się bluźnierczy (...), ponieważ nie o zrozumienie mu chodzi, ale o niewyczerpane zdziwienie, o pokłon z najeżonymi od radości włosami. I może jeszcze zaryzykowałbym sugestię, że maskarada, jaką uprawia, nie jest tu najkonieczniejszym środkiem...(choć żadnego w zamian nie proponuje)” Ale do tej rozmowy nie doszło..

List do Juliana Stryjkowskiego

Potrzebna mu forma sprawiająca wrażenie prywatności, dlatego ten list. Choć z adresatem bardzo się różnią, to łączą ich wspólne niepokoje i tęsknoty „pierwotne”. Nawiązuje do pewnej ich rozmowy, gdy obaj zgodzili się, że ich powołaniem jest „obijanie się o mur, w którym nie ma przejścia, szukanie tego, czego znaleźć nigdy nie potrafimy”. Podejmowanie wysiłków skazanych na niepowodzenie jest ich największym obowiązkiem, bo służy ludzkiej godności. Analogia do literatury, której funkcją jest „wymierzanie sprawiedliwości widzialnemu światu” (słowa J. Conrada). Jednak żadne istniejące prawa nie są uniwersalne, są cząstkowe wobec nieobliczalności świata. Dlatego literatura poddaje je w wątpliwość. Ludzie boją się życia. Chronią się przed strachem w ortodoksję religijną lub ideologiczną albo materialny praktycyzm, co prowadzi do trywializacji istnienia (żyje się tylko wycinkiem rzeczywistości, złotą klatką). Racjonalny praktycyzm „stąd dotąd” też potrzebuje uzasadnień (tak jak ortodoksja), uzasadnień na miarę człowieka i wszystkich jego lęków. Świat funkcjonujący „stąd dotąd”, nie wiadomo dlaczego i nie wiadomo w jakim celu, jest światem niekoniecznym, a więc trywialnym. Ostatecznie - tragicznym. Conradowi poczucie godności nie pozwalało żyć w takim świecie. Wiedział, że małość człowieka zawiera w sobie cień szansy. Szansy na co? W widzialnym świecie obowiązują prawa jakiegoś Wyższego Porządku, których źródeł ludzie nie potrafią dociec, ale które decydują o wyjątkowym miejscu człowieka w naturze. Człowiek - nietrwała drobina, musi wobec chaosu świata być kimś, być sobą, żeby samemu nie rozpłynąć się w chaosie. I właśnie ta konieczność zachowanie własnej odrębności jest szansą na „wymierzanie sprawiedliwości widzialnemu światu”, które polega na „postrzeganiu go w dramatycznej perspektywie tych proporcji, które ujawniając nieskończoną naszą znikomość, nakazują człowiekowi pokorę i równocześnie dają mu prawo do dumy.”

Stryjkowski zapytał Szczepańskiego, czy jest człowiekiem wierzącym. Ten nie umie odpowiedzieć jednoznacznie. Stwierdza tylko, że naukowy sceptycyzm podkopuje zarówno wiarę, jak i programową niewiarę. W pytaniu Stryjkowskiego nie chodziło o dogmaty, ale o elementarną, nie podlegającą redukcji postawę. A my żyjemy w czasach wielkiego rozczarowania. Historia Kościoła w końcu zaczęła być postrzegana jako sprawa ludzka - „w całej swej ludzkiej nędzy”. Wzrastające zainteresowanie kultami orientalnymi spowodowane jest, wg Szczepańskiego, przez brak poczucia osobistej odpowiedzialności za ich dzieje. Fotografowanie się z azjatyckimi guru świadczy o prawdziwych tęsknotach i niepokojach (mały skrót myślowy ;)) Jeśli w świecie komputerów ludzie szukają egzotycznych mistycyzmów albo prawd życia w horoskopach, to dlatego, że ich poczucie rzeczywistości nie pokrywa się z granicami widzialnego świata, a dotychczasowe zabezpieczenia przed wynikającym stąd lękiem utraciły autorytet i emocjonalną świeżość. W świecie śródziemnomorskim od zawsze współistniały dwa systemy postrzegania rzeczywistości - racjonalistyczno-empiryczny i religijny, zwalające się lub dążące do nieosiągalnej syntezy. Religie egzotyczne nie niosą dla Europejczyków razem ze sobą całego bagażu intelektualnych rozczarowań, dlatego tak chętnie po nie sięgają. Dla autora konsekwentna sekularyzacja życia wydaje się być niemożliwa, człowiek bez wymiaru transcendentalnego jest okaleczony i zdegradowany. Okrucieństwo, szukanie kultów zastępczych i pogarda dla świata to skutki utraty wiary. Ćeline („zuchwały denuncjator cnotliwej hipokryzji, żałosny wyrzutek”) w Podróży do Kresu Nocy tworzy własną wizję wymierzenia sprawiedliwości światu - gdy świat staje się przypadkowym i ślepym mechanizmem, zaczyna się podróż przez zło i brzydotę, poprzez wulgarność i idiotyczną błahość wszystkiego ku bezsensownej zagładzie. „Ćeline to haniebna ofiara pustki”, przeciwstawiana Conradowi, uosobieniu niezachwianej prawości. Literatura może dawać sromotne usprawiedliwienia i rzucać wspaniałe wyzwania. Tych dwóch pisarzy na samym początku łączył sceptycyzm, tylko że jeden doszedł do cynicznej negacji wszelkich wartości, a drugi starał się odnaleźć w sobie jako człowieku oręż przeciwko chaosowi widzialnego świata, uczynić z niego prawo. Współcześni ludzie nic chcą tworzyć praw, ani sądzić, ani nawet upominać. Jesteśmy tylko świadkami. Pisarz, biorąc na siebie rolę świadka, deklaruje tym samym (nawet nieuświadomioną) wiarę w istnienie jakiegoś Trybunału. Conrad czuł się powołany do zasiadanie w nim, my już nie. My możemy co najwyżej gromadzić dowody prawdy o nas samych - dla obrony, dla oskarżenia, dla suplikacji o łaskę... Życie układa się na kształt procesu, każdy podświadomie czeka na wyrok. Niektórych jednak bardziej od wyroku interesuje osoba Sędziego. Razem z Beckettem czekamy na Godota.



Wyszukiwarka