LUSTRO cz7 Alice beta JUSTY(1)


Lustro cz.7 ALICE

Wszystko zdawało się być takie nierealne. Jakbym nie była już sobą, jakbym znalazła się w pułapce własnego umysłu.

Byłam tym wszystkim przerażona. Śmierć Eleazara i te głosy w mojej głowie, to było stanowczo zbyt wiele jak dla mnie!

Chciałam wyrwać się z tego stanu, ale nie mogłam. Czułam jakbym była skuta kajdanami własnej podświadomości. Wizje przyszłości, przeszłości... wszystkie atakowały jednocześnie mój udręczony umysł. Chciałam się od tego uwolnić! Bałam się nawet otworzyć oczy, by nie ujrzeć przed sobą żadnej ze scen, które widniały w mojej głowie. Czułam jak całym ciałem napieram na znajdującą się za moimi plecami ścianę. Chciałam, by mnie pochłonęła, by uwolniła mnie od tego szaleństwa, w którym zdawałam się tkwić całą sobą.

Głosy w mojej głowie, a raczej jeden należący z pewnością do mężczyzny nie dawał mi spokoju. Ciągnął jeden tekst powtarzając go w nieskończoność, przypominało to efekt zacinającej się płyty w gramofonie...

„Gdy ciepło i zimno staną się jednym.
Gdy On pokocha Ją bez granic.
Gdy miłość jasna spowije zmierzch - nadejdzie pojednania nów.
W blasku księżyca zwycięży miłość, a odkupienie przyjdzie przed świtem.
I zstąpi wówczas blady Anioł,  by słońce rozbłysło o północy.  
Zakończy się potępienie me, gdym sprzedał za bezcen krew niewinną. „

Próbowałam skoncentrować się na czymkolwiek innym niż głos, który powodował u mnie bardzo złożone reakcje:

Przerażenie, miłość, obawę i najgorsze co mogłabym tylko poczuć... nieopisaną wręcz tęsknotę.

Zdawało się jakbym znała tą barwę i ton głosu od zawsze.

Czułam jak ogarnia mnie nonsensowny wręcz ból głowy, po stokroć bardziej dokuczliwy niż gdy przebywałam w towarzystwie Renesmee.

Chciałam umrzeć lub choćby znaleźć się pod władaniem daru Aleca. Po prostu nie istnieć!

Od ciągłej litanii powtarzającego się wiersza gorsze były jednak wizje.

Obrazy zamazane jak i te wyraźne, zbyt wyraźne, które wprost wtapiały się w mój umysł.

Trudno było się na nich nie koncentrować, ponieważ jakaś część mnie zmuszała się do tego i zachłannie pragnęła je analizować.

W większości z nich pojawiał się James, ten sam sadystyczny wampir, który chciał zamordować Isabellę i pozbawić mnie życia. To wspomnienie należało do kategorii tych zamazanych.

Nie znajdowaliśmy się w sali baletowej lecz w jakimś ciemnym, strasznym pomieszczeniu. Namacalnie czułam jakby moje dłonie były skrępowane a ciało bezwładne, jakby nie należało już do mnie. Poczułam się osaczona, bezbronna i pokonana. Nie miałam sił by walczyć z kolejnym widzeniem, a było ono przerażające. Leżałam na jakimś łóżku przywiązana do niego skórzanymi pasami. James nie był w ogóle do siebie podobny, ale wiedziałam, że stworzenie pochylone nad moim ciałem to był właśnie On! W najgorszych koszmarach nie umiałabym sobie nawet wyobrazić tak potwornej istoty.

Jego oczy płonęły prawdziwym ogniem, aż zdawało się czuć bijący od nich żar. Jego twarz wykrzywiona w okropnym grymasie przypominała odbicie samego diabła, którego na swoich obrazach przedstawiali malarze. Ponad jego barkami rozpościerały się złowrogo czarne, błoniaste skrzydła jakby za chwilę zamierzał wzbić się w powietrze, a w dłoni spoczywał złoty sztylet. Ten sam, który pozbawił życia moich przyjaciół.

W momencie, gdy przedmiot dzierżony w jego dłoni znalazł się w powietrzu, wszystko zaczęło rozgrywać się jakby w zwolnionym tempie.

Patrzyłam z przerażeniem jak kończyna mojego kata powoli opada w dół kierując się w stronę mojej klatki piersiowej. Chciałam krzyczeć i błagać o litość, wołać o pomoc, jednak z mojego gardła nie wydobywał się żaden dźwięk. Najgorsza z rzeczy, która mogła się przytrafić komuś tkwiącemu w przerażającym koszmarze.

Moja panika narastała.

Szarpałam się chcąc oswobodzić dłonie z krępujących je więzów, co jednak nie przynosiło żadnych efektów oprócz bólu.

Patrzyłam właśnie na swój koniec, przeżywałam własną śmierć!

W momencie, w którym narzędzie zbrodni przylgnęło do mej piersi by zakończyć moją egzystencję rozbłysło się w pomieszczeniu oślepiające światło.

Gdy straciło na swej intensywności mogłam spostrzec, że nie jestem już więźniem sadystycznego potwora lecz stoję z Bellą nad rzeką. Dziewczyna otoczona była jasną poświatą. Dawało to wrażenie jakby promienie pochodziły z jej wnętrza. Była w jakimś stopniu podobna do Jamesa, nie była sobą, nie przypominała mojej przyjaciółki. Była taką samą nierealną istotą jak mój kat. Jej oczy były koloru ognistej czerwieni, jakby jej tęczówki były wypełnione krwią, a kolor skóry był wprost nienaturalnie blady. Zdawała się być bryłą lodu, bił od niej przeszywający chłód. Odczuwałam to całą sobą. Moje plecy natomiast płonęły. Coś okrutnie gorącego stało za mną składając na mojej szyi swoje parzące oddechy. Zapach jaki dosięgał moich nozdrzy był znajomy, poczułam przypływ zaniepokojenia, stał za mną wilkołak.

Zajrzałam głęboko w oczy swojej przyjaciółki chcąc odnaleźć w nich jakąś część mojej Belli, ale to nie była ona. Z jej ust wydobył się jedynie głuchy szept:

„ wszyscy przeze mnie zginiecie”

Spod jej powiek uroniła się łza, szkarłatna kropla torująca sobie drogę po jej policzku.

Nie mogłam oderwać od niej wzroku, czując jednocześnie, że coś zimnego przylgnęło do tyłu mojej szyi. Rozhisteryzowana spojrzałam raz jeszcze na swoją powierniczkę. Jej postać się rozmyła, znikła pozostawiając przede mną jednak starszego mężczyznę. Poczułam się dziwnie bezpieczna. Wiedziałam, że z jego strony nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo. Nie znałam go, nie wiedziałam kim był i jakie były jego intencje, ale nie bałam się go.

„ kocham Cię Mary” szepnął w momencie, w którym światło na nowo mnie oślepiło.

Cierpiałam płonęłam... wiłam się w męczarniach umierałam. Te wszystkie odczucia mogłam jedynie skojarzyć z opowiadaniami na temat wampiryzacji. Jakby mój własny umysł poprzez te dziwaczne wizje starał się naprowadzić mnie na jakiś trop, dać mi wskazówki.

„ Trzeba ją uciszyć, heretyczkę!”- moje własne rozmyślania zostały brutalnie przerwane krzykami rozwścieczonego tłumu... tłumu, który tkwił gdzieś w odległych zakamarkach mojej pamięci.

Nikogo już przy mnie nie było. Zostałam sama w swoim szaleństwie.

Ból głowy stawał się być coraz bardziej dokuczliwy. Pochwyciłam ją dłońmi, jakbym chociaż w ten niedorzeczny sposób mogła sobie pomóc.

I nagle zrobiło się przerażająco ciemno, co nie powinno mnie w żaden sposób zaniepokoić. My wampiry mieliśmy przecież idealnie wyostrzony zmysł wzroku. Jednak ta ciemnia sprawiała, iż poczułam się ślepa i zagrożona.

Nadal było mi zimno, nie tak wprost, odbierałam ten stan jako drobne ukłucia, co było przecież niedorzeczne! Ja nie mogłam czuć bólu! My wszyscy nie mieliśmy prawa go czuć!

`Co się ze mną dzieje?'

Moje bezwładne ciało pochylało się miarowo w tył i w przód jakby jakaś niewidzialna siła kołysała mną by mnie uspokoić.

Z ciemności powoli zaczęła wyłaniać się jasność, której towarzyszyła delikatna nuta. Edward grał kiedyś tą melodię, ale nie byłam w stanie odnaleźć w myślach jej tytułu. Ten potworny ból głowy nie pozwalał skupić się na niczym.

Pochłonęło mnie światło...

Czułam się jakbym była pijana lub pod wpływem jakiś środków odurzających. Nie znałam tego uczucia, nie pamiętałam bym tego doświadczała, ale byłam otępiałą i odurzoną dziewczyną wałęsającą się między tłumem zebranych ludzi. To takie nielogiczne doświadczenie. Z trudem utrzymywałam się na nogach, co w następstwie miało spowodować mój upadek. Podtrzymałam się jednak jakiejś kamiennej figury - Kobiety - anioła tulącej do swojej piersi maleńkie dziecko. Półprzytomnym wzrokiem spojrzałam w dół kamiennego posągu.

MARY ALICE BRANDON

UR. 1901 ZM.

Zrobiło mi się słabo. Stałam nad własnym pustym grobem.

Z tłumu dobiegł mnie rozżalony śpiew kobiecego głosu.

Ta łaska przeniosła mnie bezpiecznie w jakiś sposób i łaska zawiedzie mnie do domu.

Pan obiecał mi dobro, Jego słowo upewnia moją nadzieję.

Będzie mą tarczą i częścią mnie tak długo aż me życie nie ustanie...”

Jej głos podświadomie kazał mi spocząć w wykopanym dla mnie miejscu, ale nie mogłam się do tego zmusić. Nie chciałam umierać, nie mogłam! Ja już przecież nie żyłam!

Ktoś pochwycił moją dłoń ciągnąc mnie w stronę maszerującego tłumu. Z trudem podniosłam głowę. Bella, moja najukochańsza Bella uśmiechała się do mnie czule. Szłyśmy w moim orszaku pogrzebowym, doznawałam tego całą sobą.

- „ Zadziwiająca łaska nieprawdaż?”- Szepnęła wskazując na rząd wykopanych grobów. Naliczyłam ich dokładnie sześć!

Wszystko znikło. Byłam wolna od atakujących mnie wizji i głosów dudniących w moim zbolałym umyśle.

Dlaczego ona stała się na nowo ogniwem moich widzeń? Od około dwóch miesięcy była przecież niewidocznym składnikiem mojego mentalnego jestestwa! Co z tą dziewczyną było nie tak? Co ze mną było nie tak?! Dlaczego w tych obrazach, które tak mnie dręczyły była dwoma różnymi osobami? Dobro i zło. Tak miałam ją postrzegać? Była dla nas zagrożeniem? Zbawieniem? Dlatego Eleazar wskazał w chwili śmierci swój palec na te napisy na płycie?

O mój Boże, tak mój Boże! Co to wszystko miało oznaczać? Te napisy wyryte na mogile, na ołtarzu Eleazara... Te słowa w mojej głowie... To był ten sam tekst. Jak wcześniej mogłam tego nie zauważyć? Jak mogłam nie zauważyć, że Bella była kimś naprawdę wyjątkowym?

Już samo jej pojawienie się w Forks było początkiem czekających nas zmian.

Edward stał się silny, zakochał się, pokonał własne słabości. Mogłabym to nawet ująć jako Jego totalne odrodzenie.

Mój ukochany Jasper - on starał się najbardziej, ciążyło na nim brzemię bycia najsłabszym w naszej rodzinie. Przeszedł na dietę Cullenów stosunkowo niedawno, obawiałam się o niego każdego dnia będąc przy tym nieopisanie wręcz dumną z jego postępów.

Oczywiście kilka razy podwinęła mu się noga, ale alogicznie takie przypadki uzmysławiały nam tkwiące w naszej naturze problemy, tkwiące również w naturze Isabelli. Dostosowywaliśmy się do siebie, uczyliśmy i staraliśmy zrozumieć.

Rosalie dzięki dziewczynie przeszła zapewne największą metamorfozę z nas wszystkich. Bynajmniej miała ją przejść, widziałam to! Wiedziałam, że ta zmiana nastąpi, tylko czas był niepewny.

A może to już się stało tylko my byliśmy zbyt zaabsorbowani innymi rzeczami?! To dlatego była w ostatnim czasie tak nieznośna i uprzykrzająca? Postrzegaliśmy ją jako bezduszną i zazdrosną wampirzycę, a Ona z całą pewnością cierpiała niewyobrażalne męki. Dlatego czas był niepewny! Ona była już odmieniona tylko my nie pozwalaliśmy się jej otworzyć! My ją blokowaliśmy! My zmuszaliśmy do bycia nieuprzejmą.

Siostro wybacz....

Emmett - on zdawał się nie zmienić w ogóle, od zawsze narwany i bezproblemowy duży miś. Najukochańszy brat jakiego mogłabym sobie kiedykolwiek wymarzyć.

Ten brat nie był jednak idealny, jego ego było równie wielkie co on sam!

Tylko Bella mogła coś na to poradzić... i poradziła. Porażka przegranej wryła się w mojego brata głęboko.

Zrozumiał, że siłą nie można pokonać wszystkich.

Rodzice nie zmieniali się nigdy, kochali nas bezgranicznie... pokochali również moją przyjaciółkę, byli zdolni poświecić własne istnienie, by tylko ją uratować.

Na udowodnienie swojej bezinteresownej miłości dziewczyna poświęciła własny byt dla miłości i nowego życia.

Renesmee - mała Nessi była bardzo wyjątkową postacią już w momencie swoich narodzin. Wpoił ją sobie Jacob, zdawało mi się czasami, że to jednak Ona sprawiła, że to wszystko się zdarzyło. Byli tacy, aż nadto idealni dla siebie, jedno uzupełniało drugie, zdawali się być jednością.

Zdolności Nessi były wręcz niewiarygodne. Jakby wszechświat stworzył ją idealną dla jakiegoś wyższego celu.

Anioł Potępionych? „ gdy zimno i ciepło” - Boże, to mogłoby oznaczać wilkołaka i wampira. Ta dwójka idealnie pasowała do tego wszystkiego: „ gdy on pokocha ją bez granic” - Jacoba wpojenie oznaczało przecież bezwarunkową miłość!

Moje koszmarne wizje miały naprowadzić mnie na ten trop? Tak! Oddech na mojej szyi, to gorąco, ten zapach... Boże, to był Jacob!

Inna Bella? To była Nessi! Krwiste spojrzenie mogło oznaczać, że odebrała swojej matce ludzkie życie.

Rozwiązałam zagadkę! Eleazar chciał nam powiedzieć, że to Renesmee jest kluczem! Że mamy jej strzec!

Otworzyłam oczy!

Wszyscy byli smutni i wpatrzeni w łóżko na którym Edward tulił do siebie swoją żonę. Słyszałam bijące serce? Tak, zapach krwi unosił się w powietrzu, niezapomniany, słodki zapach mojej ludzkiej powierniczki.

Esme stała przy łóżku w zastygłej pozie gotowa do ataku, każdy mięsień jej ciała był napięty. Co tu się działo? Aa... krew... dawno nie polowali. Kochana matka, czujna i zawsze w pełnej gotowości by bronić swoich bezbronnych dzieci. Cała najukochańsza Esme.

Jacob! Musiałam mu powiedzieć wszystko! Musiał wiedzieć! Musiał strzec Nessi! W ogóle co on tu robił? Nie namyślając się długo wstałam z godną siebie gracją i z takową prędkością rzuciłam się w stronę okna.

- Stój! - wrzask Carlisle'a zdawał się uderzyć we mnie z impetem.

To nie był jego głos. Coś faktycznie we mnie uderzyło... Esme.

Tuż za nami rozległo się gardłowe warknięcie wściekłego psa, odwróciłam głowę. Potężna ruda kula leciała wprost na mnie ukazując mi rząd ostrych białych kłów...

........Cisza.......



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
LUSTRO cz6 - Carlisle - BETA jUSTY, twilight rozne
LUSTRO cz3 Emmett beta justy
LUSTRO cz5 Esme beta justy
LUSTRO cz4 Rosalie (beta Justy)
LUSTRO cz8 Edward vs Jacob beta justy(1)
JAWA I SEN BETA jUSTY
Agoni Ťci receptor w alfa i beta adrenergicznych
malarstwo niderlandzkie XV w beta
Kwasy beta, Szkoła PSWIS, Kosmetologia, Semestr I, Peelingi, PEELINGI
sciaga cz7, notatki ze studiów rok1, makroekonomia
LUSTRO scenariusz przedstawienia na podstawie bajki terapeutycznej M.Molickiej, Muzykoterapia
lm317 lustro
belka podsuwnicowa algorytm cz7
DIMER beta gamma BIAŁKA G — CZĄSTECZKA SYGNAŁOWA
Lustro (3)

więcej podobnych podstron