200 Clayton Donna Jezioro utkane z mgiel


Donna Clayton

Jezioro utkane z mgieł

WSTĘP

Conner Thunder obudził się gwałtownie. Usiadł na łóżku zlany potem, czując, że serce wali mu jak oszalałe. Oddychał z trudem. Ogarnęło go przerażenie. Choć był silnym mężczyzną, nie potrafił zapanować nad tym uczuciem. Dopiero po dłuższej chwili udało mu się wyrwać z nocnego koszmaru.

Podrapał się po brodzie i przeczesał palcami włosy. Gdy serce wróciło do normalnego rytmu, znów mógł myśleć racjonalnie. Tłumaczył sobie, że co prawda sen był przerażający, ale przecież to tylko nocne zwidy. Wziął głęboki oddech.

Odrzucił koc i wstał z łóżka. Przeszedł do kąta, który służył mu za kuchnię, i nabrał w dłonie trochę wody. Spryskał twarz i kark, a następnie wytarł się włochatym ręcznikiem. Potem sięgnął po dżinsy i sweter, na bose stopy wsunął stare mokasyny. Musiał jak najszybciej wyjść. Miał uczucie, że ściany go przytłaczają.

Ciemność i chłód natychmiast wyostrzyły jego zmysły. Pospiesznie zanurzył się w las, żeby pozbyć się wspomnienia prześladujących go upiornych snów. Domyślał się, co mogło wywoływać koszmary - wypadek, który spowodował, że młody człowiek został na resztę życia sparaliżowany. Ten wypadek nigdy nie powinien się zdarzyć.

Szedł wąską ścieżką, a sosnowe igły drapały go po policzkach. Szum wody spływającej po skałach podpowiadał, że jezioro jest bardzo blisko. Co prawda jeszcze nie można było dostrzec gładkiej powierzchni Smoke Lake, ale w powietrzu wyraźnie czuło się wilgoć.

Dzisiejsze nocne koszmary były takie same jak te, które zatruwały mu dzieciństwo. Wywoływały lęk i bezradność. Już nie pamiętał, ile miał lat, gdy przestały go dręczyć. Teraz wróciły. Wiedział, że dopóki nie uda mu się odczytać ich znaczenia, czekają go noce pełne udręki. Przetarł dłonią zmęczone oczy.

Członkowie plemienia Kolheeków przywiązywali do snów dużą wagę, a on od tylu lat nie odwiedzał rezerwatu Smoke Valley. Był zbyt zajęty. Najpierw studiował w Bostonie, potem zajął się biznesem. Zaczął nawet odnosić sukcesy w swojej branży. Niedawno usłyszał we śnie szept. Jakiś głos wzywał go do powrotu do domu, do rezerwatu w Smoke Valley. Tu, wśród własnego plemienia, było jego miejsce i tylko tu mógł zrozumieć niesamowite, niepokojące senne wizje.

Nagle zatrzymał się i lekko przechylił głowę. Nasłuchiwał. Do jego uszu dotarło coś, co nie było zwykłym odgłosem nocy. Po chwili znów to usłyszał i zmarszczył brwi. Próbował rozpoznać dźwięk, który niósł się wśród mgły. Choć wydawało się to niemożliwe, najwyraźniej słyszał czyjś płacz. A właściwie przejmujący kobiecy szloch. Przyspieszył kroku, starając się jak najciszej stawiać na ścieżce nogi obute w miękkie mokasyny.

Im bliżej jeziora, tym mgła stawała się gęstsza, ale mimo to w bladym świetle księżyca zauważył młodą kobietę. Podszedł bliżej. Długie, proste, jasne włosy spadały jej na plecy. Widocznie wyczuła jego obecność, bo niespodziewanie podniosła głowę. Jej oczy lśniły od łez. Conner, kierując się odruchem, podszedł jeszcze bliżej i wyciągnął dłoń. Nieznajoma bez chwili wahania podała mu rękę. Nie mógł zrozumieć, dlaczego zadrżał, czując jej dotyk. Odruchowo wyciągnął drugą rękę i pogłaskał nieznajomą po policzku. Patrzył na piękną twarz pełną udręki i smutku. Nieoczekiwanie ogarnęło go takie współczucie, jakby to jego samego dotknęło nieszczęście. Myślał tylko o tym, jak mógłby ją pocieszyć.

- Nie płacz - poprosił cicho i ponownie pogłaskał ją delikatnie po policzku. - Wszystko będzie dobrze - zapewnił.

Rozluźniła napięte mięśnie i oparła głowę na jego piersi. Jej włosy pachniały słońcem i polnymi kwiatami. Z trudem opanował chęć, żeby przytulić ją mocniej.

- Cokolwiek się stało, na pewno wszystko dobrze się skończy - szepnął, choć wcale nie mógł być tego pewien. Nie znał jej i nie miał pojęcia, z jakiego powodu płakała. Po prostu chciał jej pomóc.

Nie zdawał sobie sprawy, jak długo stali przytuleni. Wreszcie poczuł, że nieznajoma uspokoiła się. Przestała płakać i natychmiast odsunęła się od niego. Nie odzywając się, przyglądała mu się uważnie. Jej oczy miały niezwykły, intrygujący kolor - niespotykany odcień niebieskiego, coś pomiędzy kobaltowym i indygo. Delikatna szyja kusiła, by obsypać ją pocałunkami. Conner wyobraził sobie, że nieznajoma stoi przed nim bez ubrania, okryta tylko długimi włosami. Poczuł, że robi mu się gorąco. Spojrzał jej w oczy i domyślił się, że z nią dzieje się to samo. Pragnął jej, a ona pragnęła go równie mocno.

Pochylił się i dotknął wargami jej ust. Poczuł językiem ich smak. Rozchyliła je tylko na tyle, żeby delikatnie chwycić zębami jego dolną wargę.

Nagle odsunęła się, odpychając go opuszkami palców. Jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że znalazła się w ramionach obcego mężczyzny.

- Zaczekaj - powiedział Conner, ale dziewczyna cofnęła się o krok, a on opuścił ręce w bezradnym geście, jakby zagubiony. - Posłuchaj...

Nagle zdał sobie sprawę, że nie potrafi jej wyjaśnić tego, co się stało, bo sam nie był w stanie tego zrozumieć. Nim się odwróciła, spojrzała na niego jeszcze raz.

- Nie odchodź! - zawołał.

Ona jednak ruszyła biegiem w stronę drzew i po chwili znikła wśród gęstej mgły.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Mattie Russell objęła dłońmi kubek z gorącą herbatą. Nadal nie mogła uwierzyć, że tak się zachowała. Wciąż myślała o wczorajszym spotkaniu z przystojnym Indianinem. Przed oczami ciągle miała scenę, kiedy odwróciła się i uciekła.

Jak to się stało, że dopuściła, aby zupełnie obcy człowiek pocieszał ją właśnie w taki sposób? Nie mogła uwierzyć, że pozwoliła mu się pocałować. Czy w ogóle zastanowiła się nad tym, co robi? Byłam za bardzo pogrążona we własnych zmartwieniach, żeby logicznie myśleć, tłumaczyła sobie.

Prowadzenie pensjonatu zapewniało jej wprawdzie przyzwoite dochody, ale też wypełniało czas tak, że często czuła się samotna i zagubiona. Czasami nie wytrzymywała napięcia i przestawała panować nad sobą. I właśnie taka chwila słabości zdarzyła się jej poprzedniego wieczoru. A wtedy nadszedł ten Indianin.

Mattie upiła łyk herbaty. Tak, to rzeczywiście tak było. Na dodatek nieznajomy był bardzo przystojnym mężczyzną. Zjawił się zupełnie nieoczekiwanie, jak jakiś książę z mrocznego i tajemniczego świata fantazji.

Nie mogła zapomnieć pocałunku i fali gorąca, która ogarnęła jej ciało, gdy nieznajomy się odezwał. Nawet teraz wspomnienie jego głosu wywoływało dreszcze. Ten mężczyzna miał w sobie coś przyciągającego jak magnes. Zastanawiała się, kim był i co robił w opuszczonym zakątku rezerwatu Smoke Valley.

Widywała go w okolicy pensjonatu już wcześniej. Była zupełnie pewna, że z nikim go nie myliła. Rozmawiała nawet z Nathanem Thunderem, szeryfem Smoke Valley. Powiadomiła go, że w okolicy starej chaty myśliwskiej kręci się ktoś obcy. Nathan prosił, by niczego się nie obawiała i obiecał zbadać sprawę. Od tamtej pory nie myślała o nieznajomym. To nawet nie było zbyt trudne, bo miała poważne kłopoty w związku z wizytą pewnego „specjalnego gościa”. Szczęśliwie ten problem należał już do przeszłości. Teraz Mattie znów mogła spokojnie usiąść przy oknie, patrzeć przed siebie i marzyć o ponownym spotkaniu z tajemniczym księciem.

Niewielka działka, na której znajdował się pensjonat, sąsiadowała z terenem rezerwatu. Aby znaleźć się nad jeziorem, wystarczył krótki spacer. Mattie lubiła tam chodzić i obserwować spokojne wody Smoke Lake. Od lat nic tu się nie zmieniało. Znała to miejsce doskonale i czuła się jak u siebie. Razem z siostrą Susan spędziła tu dzieciństwo. W lecie dziewczęta pływały w jeziorze, a w zimie ślizgały się na jego zamarzniętej tafli. Rzadko spotykały tutejszych Indian, zwłaszcza że główna część rezerwatu znajdowała się w pobliżu przeciwnego, dość odległego brzegu długiego jeziora.

Mattie wiedziała jednak, że w pobliżu pensjonatu stoi stara chata myśliwska. Miała chyba dziewięć lat, gdy wraz z Susan po raz pierwszy natknęły się na nią w czasie jednej ze swoich wypraw. Niewielka chata nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale dziewczynki i tak nie odważyły się wejść do środka. Gdyby ojciec dowiedział się, że zapuściły się na teren rezerwatu, zakazałby im opuszczania domu co najmniej przez tydzień. A za wejście do cudzej chaty kara byłaby jeszcze bardziej surowa.

Czyżby bajkowy książę tam zamieszkał? - pomyślała Mattie. Dlaczego jednak miałby izolować się od innych Kolheeków z rezerwatu? Indianie zazwyczaj trzymają się razem. Najlepiej czują się we wspólnocie. Wyglądało na to, że nieznajomy przybysz był samotnikiem. Im dłużej Mattie rozmyślała o tym, tym bardziej wzrastała jej ciekawość. Nim dotarło do niej, co robi, wyszła na zewnątrz i ruszyła w kierunku lasu.

Zawsze uważała, że górzysta okolica otaczająca jezioro jest najpiękniejszym i najspokojniejszym miejscem na świecie. Majestatyczne wiązy, dęby i klony nad niebieskozieloną wodą Smoke Lake zdawały się żyć własnym życiem. W dzieciństwie nie potrafiła być posłuszna poleceniu ojca, zakazującego córkom wchodzenia na teren rezerwatu. Gdy dorosła, też nie umiała się powstrzymać. Przedzieranie się wąskimi ścieżkami przez las stanowiło zbyt wielką pokusę, chód Mattie zdawała sobie sprawę, że powinna szanować prawa własności. Te tereny należały przecież do Kolheeków. Westchnęła, ale nie była w stanie zmusić się do powrotu z cienistego lasu.

Jednak jej dzisiejsza wędrówka przez las nie wynikała ze szlachetnej miłości do natury. Mattie chciała się dowiedzieć, kim był tajemniczy przybysz, który swoimi pocałunkami zmiękczyłby serce każdej kobiety. Bez namysłu skierowała się ku brzegowi jeziora, w okolicę, gdzie wczoraj go spotkała.

W koronach drzew śpiewały ptaki, a słońce przedzierało się przez liście, malując złote plamy na leśnym poszyciu. Mattie słyszała szum niewielkiego strumyka, który spływał do jeziora, tworząc miniaturowe wodospady. Minęła kępy krzewów rosnących na grząskim podłożu. Wiedziała, że już wkrótce cierniste krzaki stracą liście i bez przeszkód będzie można podziwiać szeroką panoramę jeziora.

Wreszcie dotarła do brzegu i rozejrzała się wokół. Jak zwykle westchnęła z zachwytu. W tym miejscu liście tworzyły obramowanie, zza którego rozciągał się wspaniały widok. Nagle kątem oka spostrzegła w wodzie jakiś ruch. Natychmiast cofnęła się za krzewy. Kilkadziesiąt metrów dalej ujrzała płynącego człowieka. Mimo że nie widziała jego twarzy, szybko zorientowała się, kto jest. Jej książę. Poruszał rytmicznie rękami, jakby nie sprawiało mu to większego wysiłku, rozpryskując wokół krople wody, a jego mokre plecy połyskiwały w słońcu.

Na pewno przemarzł do szpiku kości, pomyślała. Co prawda dzień był wyjątkowo ciepły jak na październik w Nowej Anglii, ale noce już od dawna były zimne. Woda w jeziorze musiała być lodowata. Mattie patrzyła na swego księcia z bijącym sercem. Widziała, jak oddala się od brzegu. Uśmiechnęła się do siebie. Właściwie powinna się wstydzie. Przecież go podglądała! Dotychczas nigdy tak się nie zachowywała.

Roześmiała się głośno i szybko zasłoniła usta, starając się opanować. Przypomniała sobie wczorajszy pocałunek i znów zrobiło się jej gorąco.

- Spokojnie, Mattie - szepnęła do siebie i wreszcie zdołała powstrzymać chichot. Tymczasem mężczyzna zawrócił, dopłynął na płyciznę, wstał i ruszył w stronę brzegu. Miał mięśnie atlety, miedziany odcień skóry, a mokre, czarne włosy spadały aż na kark. Nagle oczy Mattie stały się okrągłe jak spodki. Dopiero teraz zauważyła, że nieznajomy był... całkiem nagi. Nogi ugięły się pod nią. Odwróć się natychmiast! - nakazała sobie w myślach. Odejdź stąd i pozwól mu czuć się swobodnie.

W domu czekało na nią mnóstwo roboty. Jak zwykle zresztą. Wynajmowała pokoje i przygotowywała śniadania dla swoich gości. Powtarzała sobie, że powinna już wrócić i zająć się codziennymi obowiązkami, jednak nie ruszyła się z miejsca. Nie mogła oderwać oczu od wspaniale umięśnionego ciała. Przyszła jej do głowy niesforna myśl, że takie kształty powinno się wystawiać w muzeum, ale w takim, gdzie można by było dotykać eksponatów. Znów uśmiechnęła się do siebie. Przesunęła się o krok i natychmiast zamarła z bijącym sercem. Zauważyła, że nieznajomy uniósł głowę i uważnie rozglądał się po okolicy. Czyżby ją usłyszał? A może po prostu wyczuł obecność intruza?

Na szczęście krzewy wciąż jeszcze miały dość gęste liście, więc na pewno jej nie dostrzegł. W końcu odetchnęła z ulgą, widząc, jak znów zanurza się w jeziorze.

- Mattie Russel - szepnęła do siebie. - Nie powinnaś tu stać. Wstydź się. Zachowujesz się okropnie - strofowała się ze złością. Ale na niewiele się to zdało. Zamiast odwrócić się i odejść, odsunęła gałąź, żeby mieć lepszą widoczność. Ta niecodzienna sytuacja po prostu obudziła w niej pożądanie. I Mattie doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Jesteś wstrętna, skarciła się w myślach. Zwykła podglądaczka. Co prawda facet pływa nago w miejscu, gdzie każdy może go zobaczyć, ale to w końcu prywatny teren. Należy do Kolheeków iw ogóle nie powinno cię tu być.

Zacisnęła usta. Zgodnie z prawem popełniła wykroczenie i na dodatek wcale się tym nie przejmowała. Sytuacja wydawała się jej niezwykle zabawna i Mattie nie zamierzała skromnie spuszczać oczu ani wracać do domu. Przestań się zadręczać i pozwól sobie na trochę radości, pomyślała w końcu.

Tymczasem mężczyzna zanurkował i Mattie z zapartym tchem czekała na moment, kiedy znów się wynurzy. Wydawało jej się, że trwa to w nieskończoność. W pewnej chwili zaczęła się nawet niepokoić. Nikt nie byłby w stanie wytrzymać tak długo bez powietrza. Pomyślała, że mógł się natknąć na jakieś zatopione drzewo, uderzył w nie głową i leży teraz nieprzytomny na piaszczystym dnie. Poczekała jeszcze chwilę, niepokojąc się coraz bardziej. Wreszcie nie wytrzymała, wyszła zza krzaków i podeszła do wody. Uważnie obserwowała powierzchnię, ale nigdzie nie dostrzegła fal ani pęcherzyków powietrza.

Czując, jak ogarnia ją panika, zastanawiała się nerwowo, czy powinna wskoczyć do jeziora, czy raczej pobiec do domu, by zadzwonić po pomoc. Wtedy usłyszała za sobą dyskretne chrząknięcie. Odwróciła się błyskawicznie.

Patrzył na nią czarnymi oczami, dokładnie tak jak poprzednim razem. Na chwilę wstrzymała oddech. Pojawił się tak nagle, że nie mogła zebrać myśli. Poczuła wielką ulgę. Nie spotkało go żadne nieszczęście. Jeszcze raz obrzuciła uważnym spojrzeniem jego mokrą sylwetkę. Nie, nic mu sienie stało. Była zadowolona, ale jednocześnie trochę rozczarowana, bo nieznajomy miał już na sobie wilgotne szorty.

Mattie nie potrafiła opanować gorączkowego natłoku myśli. Przecież nieznajomy mógł ją zauważyć, gdy podglądała go zza krzaków jak jakiś zboczeniec. Może jednak nie zdawał sobie z tego sprawy? Może po prostu... Niemożliwe. Żartobliwy uśmiech, z jakim na nią spoglądał, świadczył, że dobrze wiedział, co tu się święci. Przyłapał ją na gorącym uczynku. Zdecydowała, że w tej sytuacji najlepszą obroną będzie atak.

- Śmiertelnie mnie przestraszyłeś - oświadczyła z wyrzutem, opierając zaciśnięte dłonie na biodrach. - Myślałam, że już nie żyjesz, gdy tak długo nie wypływałeś.

Uniósł wysoko brwi. Mattie z satysfakcją zauważyła, że udało się jej go zaskoczyć. Nie na długo jednak, bo znów się uśmiechnął.

- Jak widzisz, jakimś cudem zdołałem przeżyć - powiedział rozbawionym tonem i spojrzał na nią prowokująco.

I jesteś w całkiem niezłym stanie, pomyślała. Zagryzła górną wargę, żeby się nie roześmiać. Naprawdę powinna się strasznie wstydzić. Jednak z jakiegoś powodu niczego takiego nie czuła, przeciwnie, cały czas walczyła ze sobą, żeby zachować powagę. Zupełnie jakby siedziało w niej psotne dziecko.

- Tak - przyznała. - Widzę, że jesteś zdrów i niczego ci nie brakuje.

Najwyraźniej potraktował jej słowa jako komplement, bo znów odpowiedział zniewalającym uśmiechem. Taki uśmiech mógłby podbić serce każdej kobiety.

- Zdaje się, że winna ci jestem przeprosiny - przyznała po chwili. - Chociaż, prawdę mówiąc, nie powinieneś pływać jak cię pan Bóg stworzył w takim miejscu. Przecież każdy może tu przyjść i cię zobaczyć.

- Każdy? - spytał i znów wysoko uniósł brwi.

- Cóż, słusznie - przyznała, przypominając sobie, że bezprawnie wtargnęła na cudzy teren. - W miejscu, gdzie ja mogłabym cię zobaczyć - dodała.

Roześmiał się.

- Szczerze powiedziane - stwierdził z aprobatą.

- Jestem Mattie Russell - przedstawiła się i wyciągnęła rękę, a gdy ujął jej dłoń, poczuła dreszcz jak przy poprzednim spotkaniu. - Mieszkam niedaleko stąd. Wynajmuję pokoje - wyjaśniła.

Starała się mówić spokojnie, żeby nie zauważył, jak bardzo jest przejęta.

- Pensjonat „Indiańska Ścieżka”? - spytał.

Zrobiła zaskoczoną minę.

- Słyszałeś o tym miejscu?

- Dorastałem w rezerwacie. Odkąd pamiętam, w tym domu zawsze można było wynająć pokój i dostać śniadanie.

Skinęła głową.

- Od lat należał do mojej rodziny. Rodzice kupili go zaraz po ślubie. Siostra i ja urodziłyśmy się właśnie tutaj.

- Rodzice nadal zajmują się prowadzeniem pensjonatu?

- Nie, są już na emeryturze i przenieśli się na Florydę - powiedziała, starając się zachować spokój i nie myśleć o pogrzebie, który nagle zmienił losy całej rodziny.

- Teraz prowadzisz pensjonat razem z siostrą? Choć w jego pytaniu nie było nic szczególnego, Mattie najpierw zacisnęła usta, potem wzięła głęboki oddech i dopiero wtedy odpowiedziała:

- Nie, siostra zmarła pięć lat temu.

- Och, bardzo mi przykro - powiedział i spojrzał na nią ze współczuciem.

Mattie obawiała się dalszych pytań na temat Susan. Nie potrafiła mówić o niej bez poczucia winy i bez łez w oczach. Zdecydowała więc, że najlepszym wyjściem będzie szybka zmiana tematu.

- To jak się nazywasz?

- Przepraszam, rzeczywiście jeszcze się nie przedstawiłem - powiedział zawstydzony. - Jestem Conner Thunder.

Oczywiście, znała rodzinę Thunderów, Greya, Nathana oraz dziadka Josepha. Także o Connerze słyszała już wcześniej, ale nie mogła sobie przypomnieć z jakiego powodu. Nagle olśniło ją. Naturalnie, pisano o nim w miejscowej gazecie, gdy przygotowywano plany budowy centrum tradycji plemienia Kolheeków. Krytykowano go wtedy, bo odmówił przyjazdu z Bostonu i angażowania się w budowę ośrodka. Po raz drugi Conner Thunder powrócił ponownie na łamy lokalnej prasy przed kilkoma miesiącami, kiedy to ukazała się wzmianka o tragicznym wypadku, jaki wydarzył się na jednym z placów budowy, gdzie była zatrudniona jego firma. Conner musiał z tego powodu stawić się w sądzie. Redakcja pozwoliła sobie przy tym na uwagę, że los zemścił się na nim za dawną odmowę. Mattie czytała o tym z niesmakiem, bo sprawę przedstawiono bardzo jednostronnie. Oskarżano Connera, nie dając mu szans na obronę. Z drugiej strony nie mogła wtedy zrozumieć, dlaczego Conner nie chciał pomóc ludziom ze swojego plemienia.

Uśmiechnęła się do swojego rozmówcy, choć jej twarz wciąż pozostawała pochmurna.

Conner uważał, że zna się na ludziach. To była umiejętność niezbędna w jego pracy. Liczne kontakty, negocjacje, pertraktacje. Potrafił wyczuć nastrój, nastawienie, interpretować mimikę twarzy, sposób poruszania się. Obserwując dziś Mattie Russell, odgadywał, że targają nią różnorodne emocje.

Z przyjemnością patrzył, jak jej gładka skóra pokryła się rumieńcem, gdy niespodziewanie zjawił się za jej plecami. Niebieskie oczy spoglądały prowokująco, mimo że starała się udawać zupełną obojętność. Stwarzała aurę zalotności, która natychmiast mu się udzieliła. Tryskała energią i radością życia. Po pierwszej chwili zakłopotania szybko odzyskała pewność siebie. Zdążyła nawet opowiedzieć co nieco na temat rodziny i domu. Jednak teraz wyczuwał, że coś ją niepokoi.

Od wczorajszego spotkania nad jeziorem myślał o niej nieustannie. Jej płacz niemal złamał mu serce. Za wszelką cenę chciał się dowiedzieć, co doprowadziło ją do takiego stanu. Wczoraj nie zadawał żadnych pytań. Kiedy wyciągnął do niej rękę, naprawdę chciał ją tylko pocieszyć. Wyczuł, że bardzo potrzebowała wypłakać się na czyjejś piersi. Jednak rozsądek szybko go opuścił i nagle zaczął ją całować.

Pocałunek podziałał na niego jak wstrząs. Wszystko się skomplikowało. Od wczoraj nie przestawał o niej myśleć. Pojawiła się nawet w jego snach, wypierając koszmary. Ale ta zmiana nie przyniosła mu wewnętrznego spokoju.

Nurtowało go wiele pytań. Na kilka z nich otrzymał już odpowiedź. Wiedział, kim była i gdzie mieszkała. Przekonał się, że wczoraj, mimo gęstej mgły, oczy go nie zawiodły. Wyglądała tak wspaniale, jak ją zapamiętał: niewysoka, delikatna, ponętna.

- Nie widziałam cię nigdy w miasteczku - zauważyła cicho.

Znów odniósł wrażenie, że nurtuje ją jakaś niespokojna myśl. Wydawało mu się, że od chwili, gdy usłyszała jego nazwisko, atmosfera między nimi stała się napięta, i to go dziwiło.

- Jakiś czas temu wyjechałem z rodzinnych stron - wyjaśnił i rozejrzał się wokół. - Tak naprawdę aż do dziś nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo tęsknię za tą okolicą i za jeziorem. Od lat tu nie przyjeżdżałem - przyznał.

Mattie uniosła dłoń i wsunęła kosmyk włosów za ucho. Przechyliła lekko głowę i znów spojrzała badawczo na Connera.

- Dziadek pewnie bardzo się ucieszył, gdy cię zobaczył - powiedziała.

Zauważył jej życzliwy uśmiech i pomyślał, że Mattie Russell ma w sobie dużo uroku. Nawet głaz nie pozostałby obojętny na jej wdzięk.

- Znasz mojego dziadka? - spytał.

Skinęła głową.

- Miałam okazję go poznać.

- Cóż, jeszcze się z nim nie widziałem - przyznał niechętnie.

- A to dlaczego? - spytała zaskoczona.

- On chyba nawet nie wie, że tu jestem. Tak mi się wydaje.

Spojrzała na niego zdziwiona.

- Mc nie rozumiem.

Wziął głęboki oddech, żeby zyskać na czasie. Zastanawiał się, ile powinien jej teraz powiedzieć.

- Właściwie, prawdę mówiąc, ostatnio raczej unikam ludzi - zaczął niepewnym tonem. - Muszę przemyśleć pewne sprawy - dodał i zwilżył usta językiem - a to miejsce idealnie się do tego nadaje.

Jej mina świadczyła o tym, że również doceniała niezwykły spokój sielskich okolic Nowej Anglii, a jego zdawkowa odpowiedź pobudziła jej ciekawość. Ale Conner najwyraźniej postanowił wstrzymać się na razie z dalszymi wyjaśnieniami.

- Masz rację. To najlepszy sposób, by w spokoju poszukać rozwiązania trudnych spraw - przyznała.

Zupełnie go tym zaskoczyła. Odetchnął z ulgą. Najwyraźniej wyczuła jego niechęć do zwierzeń i w ten sposób dawała do zrozumienia, że świetnie to rozumie. Bystra kobieta.

- Nie mogę na długo wyjeżdżać z Bostonu - powiedział. - Prowadzę firmę.

W jej oczach pojawił się błysk zainteresowania.

- Zajmuję się budownictwem. Lubię pracę fizyczną. Zaczynałem jako zwykły stolarz.

Nie bardzo rozumiał, jak to się stało, ale niespodziewanie zaczął opowiadać swój życiorys. Mattie Russell potrafiła zachęcić go do tego bez słów.

- Potem budowałem domy mieszkalne, w końcu zająłem się większymi przedsięwzięciami: biurowce, centra handlowe.

Oczy jej zabłysły, jakby nagle wpadł jej do głowy jakiś wspaniały pomysł. Conner przerwał na chwilę.

- Czy powiedziałem coś śmiesznego? - spytał, widząc jej rozbawioną minę.

- Nie, nie. - Pokręciła gwałtownie głową. - Tylko coś sobie pomyślałam.

Nie spytał, o co chodzi, ale przechylił lekko głowę, nie kryjąc zainteresowania.

- A zatem potrafisz zrobić różne rzeczy - podsumowała jego wypowiedź.

Nie prosiła go wprost o pomoc. Starała się nie narzucać i czekała na jakąś zachętę z jego strony. Uśmiechnął się szeroko.

- Zdaje się, że potrzebny ci stolarz.

- Tak! - przyznała bez wahania. Wyraźnie ucieszyło ją, że to powiedział. - Obok domu mam garaż, a właściwie starą wozownię - tłumaczyła. - Chciałabym ją odnowić, zrobić z niej apartament dla nowożeńców. Taki wiejski domek na miodowy miesiąc. Nowożeńcy mogliby czuć się tam swobodnie. Świetnie by było, gdybyś mógł przyjść i obejrzeć budynek. Powiedziałbyś mi, czy warto go remontować. Może dałbyś mi trochę wskazówek. Opinia fachowca bardzo by mi się przydała.

W pierwszej chwili Conner o mało nie podskoczył z radości. Miał wreszcie pretekst do kolejnego spotkania z piękną Mattie. Z drugiej strony rozsądek przypominał mu, że zostawił w Bostonie pracę, normalne życie i przyjechał tu przede wszystkim dlatego, bo chciał w spokoju zastanowić się nad własnymi problemami. Próbował znaleźć sposób na uwolnienie się od koszmarnego wspomnienia, które prześladowały go we śnie. Jak na razie bez rezultatu. Tymczasem powoli zaczynała mu dokuczać samotność. Czuł się znużony i rozdrażniony. Bywały takie chwile, jak poprzedniej nocy, gdy nagle budził się i ruszał do lasu. Czyżby za bardzo skupił się na sobie? Teraz Mattie prosiła go, żeby obejrzał starą wozownię. Wreszcie mógłby zająć się czymś pożytecznym. Nie było żadnego powodu, żeby jej odmówić.

Przez chwilę nie odzywał się. Mattie cofnęła się o krok.

- Przepraszam - powiedziała i uniosła dłonie. - Zdaje się, że przesadziłam. Przyjechałeś tu nie po to, żeby szukać towarzystwa, a ja narzucam ci się ze swoimi sprawami.

- Nie, Mattie - przerwał łagodnie. - Nie narzucasz się. Po prostu prosisz o radę. Naprawdę nie ma w tym nic złego.

Spojrzała na niego z wdzięcznością.

- Masz czas w sobotę wieczorem? - spytała po chwili. - Nikt nie zapowiadał przyjazdu w czasie tego weekendu. Mógłbyś wszystko obejrzeć. Potem zjemy obiad. Chętnie przygotuję dla ciebie coś specjalnego. Chciałabym jakoś odpokutować za... moje przewinienia.

Domyślił się, o co jej chodziło. Trochę się wstydziła, że podglądała go, gdy pływał.

- Bez przesady - powiedział. - Ja nie uznałbym tego za grzech.

Zaczerwieniła się po cebulki włosów.

- Ale moja mama właśnie tak by to nazwała - stwierdziła, a Conner roześmiał się głośno. - A zatem przychodzisz na obiad w sobotę? - upewniła się.

Spojrzał na jej piękną twarz i zrozumiał, że nie może odmówić.

ROZDZIAŁ DRUGI

Mattie po raz kolejny podniosła kolorową poduszkę, potrząsnęła nią mocno i rzuciła w róg kanapy. Była z siebie niezadowolona. Przecież nie powinna tak się przejmować. Jednak po chwili znów sięgnęła po poduszkę, by ją strzepnąć i ułożyć inaczej.

Nie mogła zrozumieć swojego zachowania. Pensjonat istniał od lat i przewinęły się tu setki ludzi. Nauczyła się zachęcać do rozmowy najbardziej nieśmiałe osoby. W ciągu kilku minut umiała rozśmieszyć największych ponuraków. Właśnie rozbawianie ludzi było jej mocną stroną. Potrafiła oderwać ich myśli od codziennych zmartwień i kłopotów. Dzięki temu chętnie wracali i polecali to miejsce znajomym.

Perspektywa obiadu w towarzystwie jednej osoby nie powinna jej tak poruszyć. Jednak „książę z bajki” nie był zwykłym gościem. Zdała sobie z tego sprawę już wtedy, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Conner Thunder był uderzająco przystojnym mężczyzną. Bardzo ją intrygował. Zafascynował ją od początku znajomości i to w takim stopniu, że znalazła się w jego ramionach już w czasie pierwszego, przypadkowego spotkania.

Prowadzenie pensjonatu stanowiło doskonałą okazję do obserwowania łudzi. Mattie widziała nieudane związki i nieszczęśliwe małżeństwa. Potrafiła dostrzec chyba większość męskich wad. Na szczęście nie była tak naiwna, by sądzić, że wszyscy mężczyźni są tyranami i cierpią na nadmiar agresji. Jednak doświadczenie nauczyło ją, by podchodzić do nich z rezerwą i utrzymywać dystans. Tymczasem człowiek, którego spotkała w nocy, miał w sobie coś, co uśpiło jej czujność. Pocałowała go, nim poznała jego imię. Tak, nie miała wątpliwości, była nim bardzo zainteresowana.

Z drugiej strony z Connerem wiązało się także coś, co działało na nią odpychająco. Choćby wydawał się jej nie wiadomo jak atrakcyjny, musiała przyznać, że jego przyjazd w rodzinne strony wyglądał trochę podejrzanie. Dlaczego zdecydował się wrócić do miejsca, w którym spędził dzieciństwo, jeżeli trzymał się z dala od rodziny i dawnych znajomych?

To zachowanie wilka-samotnika musiało mieć jakąś przyczynę. Mattie postanowiła, że dopóki nie odkryje całej prawdy, nie będzie się bardziej angażować.

Naraz rozległ się dźwięk mosiężnej kołatki u drzwi. Mattie natychmiast zapomniała o wszelkich skrupułach i zastrzeżeniach, które jeszcze przed chwilą nie dawały jej spokoju. Czując radosne podniecenie radości, otworzyła.

Najpierw zobaczyła czarujący uśmiech, a następnie barwny bukiet polnych kwiatów. Przyjęła je z niekłamanym zachwytem.

- Och, dziękuję bardzo - powiedziała i zaprosiła gościa do środka, cofając się nieco, by zrobić przejście.

Conner rozejrzał się dokoła.

- Masz piękny dom - stwierdził z aprobatą.

Mattie odpowiedziała uśmiechem.

- Dziękuję. Wygląda tak, jak urządzili go moi rodzice. To oni zdobyli te wspaniałe antyki, a ja nie widziałam powodu, żeby się ich pozbywać. Co dwa lata maluję ściany, czasem potrzebna jest jakaś drobna naprawa, ale poza tym nic tu się nie zmieniło od czasów, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Masz ochotę się rozejrzeć?

- Oczywiście - przytaknął z zainteresowaniem. Zaczęli od pokoju wypoczynkowego we frontowej części budynku. Było to miejsce, gdzie schodzili się mieszkańcy pensjonatu na pogawędki i popołudniową herbatę. Następnie przeszli do jadalni. Stał tu wiekowy stół i krzesła z klonowego drewna. Widać było, że mebli używano od dziesiątków lat. Ponadto pokój ozdabiał oryginalny kominek zbudowany z ręcznie ciosanych bloków skalnych.

Gdy weszli do kuchni, Mattie zatrzymała się, by napełnić wodą zabytkowy wazon. Umieściła w nim kwiaty i postawiła na okrągłym stole, nakrytym już do posiłku.

Potem zaprowadziła Connera do największego pokoju. Zwykle goście słuchali tu muzyki po powrocie z kolacji w mieście, spotykali się z innymi mieszkańcami lub odpoczywali - przy kieliszku wina, rozkoszując się wspaniałym widokiem na dolinę rozciągającą się za oknami i oszklonymi drzwiami. Teraz w solidnym kominku płonęły szczapy drewna. Na jego kamiennym obramowaniu oraz na stoliku do kawy Mattie umieściła kilka zapalonych świec.

- Ten dom naprawdę jest piękny - powtórzył Conner.

- Przywodzi mi na myśl mnóstwo miłych wspomnień - powiedziała z uśmiechem.

Conner zauważył kulę z dmuchanego szkła. Był to ciężki przycisk na biurko. Podszedł, wziął ją do ręki i delikatnie pogładził.

- To z rezerwatu - powiedział, stawiając ją z powrotem na stole. - Takie rzeczy potrafi robić Córy Snow-Rabbit.

- Tak - przyznała Mattie. - Bardzo mi się podobają oryginalne wyroby artystów i rzemieślników ze Smoke Yalley. Pewnie nie wiesz, że teraz jest tu już nie tylko galeria Cory'ego. Kilku Kolheeków maluje świetne obrazy. Pojawił się nawet dobry złotnik.

Conner spojrzał przez okno w kierunku doliny.

- Rzeczywiście, nie wiedziałem o tym.

- W ostatnich latach zaczęli wracać do rezerwatu ci, którzy kiedyś tu się urodzili, a potem wyjechali. To miejsce bardzo się rozrosło. Kolheekowie zbudowali nowy ośrodek tradycji, a nawet szkołę podstawową.

Mattie natychmiast zauważyła, że dla Connera to niewygodny temat. Poczuła się winna, choć specjalnie zaczęła rozmowę o rezerwacie, żeby sprowokować go do zwierzeń. Chciała wiedzieć, dlaczego wyjechał, poznać powody, dla których tak długo nie wracał w rodzinne strony.

- Goś mi się obiło o uszy na temat tego ośrodka - przyznał w końcu.

Sytuacja stała się niezręczna i Mattie zdawała sobie sprawę, że to jej wina.

- Cóż, teraz wróciłeś - powiedziała szybko. - Sam możesz wszystko zobaczyć: artystów i ich pracownie, ośrodek, szkołę... - wymieniała niemal jednym tchem, chcąc zatuszować gafę.

Spojrzeli na siebie w tym samym momencie.

- Jasne, trochę pozwiedzam - zapewnił Conner życzliwym tonem, choć nadal wydawało się, że rozmowa na temat rezerwatu działa na niego przygnębiająco. Sytuacja stała się na tyle napięta, że Mattie spuściła wzrok. - Czy to ten budynek, o którym mówiłaś? - spytał nagle, podchodząc do oszklonych drzwi.

Skinęła głową.

- Tak, to właśnie stara wozownia.

- Chodźmy obejrzeć ją z bliska - zaproponował.

Wyszli na taras i zeszli po schodach. Mattie trzymała się nieco z boku. Zauważyła, że Conner, mimo silnej budowy, poruszał się lekko i zwinnie. Zatrzymał się przed wozownią i dokładnie jej się przyjrzał.

- Pięknie i solidnie zbudowane - stwierdził i obszedł budynek dookoła. - Mocne fundamenty. Natomiast okna i drzwi są do wymiany - dodał.

Gdy weszli do środka, zagwizdał z podziwu.

- Już dawno nie widziałem podłogi z takich szerokich dębowych desek - przyznał.

- Chyba nie będzie trzeba ich niczym pokrywać? - spytała Mattie. - Miałam nadzieję, że wystarczy je wycyklinować i czymś zabezpieczyć.

- Słusznie. Też nie wyobrażam sobie innego rozwiązania. Przykrycie ich wykładziną to byłby prawdziwy grzech.

Swoją opinią sprawił Mattie radość, bo okazało się, że mają podobny gust.

Następnie zaplanowali, w którym miejscu powinna zostać dobudowana łazienka. Conner tłumaczył, jak powinno się zaizolować podłogę, by ochronić ją przed wilgocią. Na koniec doszedł do wniosku, że przydałby się jeszcze kominek, by wnętrze stało się bardziej przytulne.

- Wystarczy kilka tygodni pracy - oświadczył - i tak, jak sobie wymarzyłaś, to miejsce zamieni się w małe, wygodne gniazdko dla nowożeńców.

Prawdę mówiąc, Mattie nie była całkiem szczera, kiedy mówiła, na co chciałaby przeznaczyć starą wozownię. W jej pensjonacie często zatrzymywały się osoby z problemami życiowymi lub rozpadające się małżeństwa. Wpadła więc na pomysł, że takie miejsce, w którym panuje intymna, zaciszna atmosfera, pomogłoby im jakoś się pozbierać, przemyśleć wszystko i znaleźć wyjście z trudnych życiowych sytuacji. Tymczasem ucieszyła się, że Conner uznał renowację budynku za jak najbardziej realną.

Od pierwszej chwili, gdy znaleźli się w starej wozowni, Mattie czuła na sobie spojrzenia Connera. Sama też nie mogła się powstrzymać, żeby od czasu do czasu nie patrzeć mu prosto w oczy.

- Czy ktoś ci już powiedział, jak cudownie pachniesz? - spytał przyciszonym głosem. - Zupełnie jak kwiaty rozgrzane słońcem - dodał i popatrzył speszony, jakby zawstydził się własnych słów.

Pomyślała zaskoczona, że jego nieśmiałość bardzo ją pociąga. Na dodatek komplement bardzo przypadł jej do serca, choć opuściła ją pewność siebie i zupełnie nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zdobyła się tylko na wdzięczny uśmiech, po czym zapadła chwila kłopotliwej ciszy.

- Chyba już czas na posiłek - odezwała się w końcu Mattie. - Pomyślałam, że moglibyśmy potem usiąść na tarasie. Szkoda byłoby przegapić zachód słońca.

Spojrzała na Connera, ale z jego miny w żaden sposób nie dało się teraz wywnioskować, co kłębi się w jego głowie.

- Tak, oczywiście - zgodził się skwapliwie.

Ruszyli w stronę domu po sprężystym, zadbanym trawniku. Weszli do kuchni. Obszerne pomieszczenie było ulubionym miejscem Mattie. Szybko i sprawnie zajęła się przyrządzaniem steków. Soczyste, marynowane mięso czekało pokrojone w cienkie plastry. Następnie ułożyła na parującym ryżu przyprawionym szafranem pocięte w drobną kostkę warzywa. Tymczasem Conner zajął się winem. Otworzył butelkę i napełnił kieliszki.

Gdy zaczęli jeść, początkowe napięcie dawno już minęło. W serdecznej atmosferze wspominali okres dzieciństwa.

- Wychowywał mnie dziadek Joseph - powiedział Conner.

Mattie znała starego szamana. Gościła go nawet wielokrotnie w swoim domu. Jednak była dyskretna i nie opowiadała na lewo i prawo o swoich kontaktach i znajomościach. Tym bardziej w rozmowach z obcymi. A chociaż Conner Thunder bardzo ją interesował, nadal uważała go za obcego.

- Mnie i moich kuzynów nauczył pływać i nurkować. Pokazał nam także, jak tropić zwierzynę i zapoznał z tajnikami polowania. Zawsze udawało mu się sprowokować nas do współzawodnictwa - mówił z pogodnym uśmiechem. - Dzięki temu żaden z nas nie zadawał zbędnych pytań, no i za żadne skarby nie przyznałby się do strachu. Kolheekowie od niepamiętnych czasów uważają, że młodych należy uczyć rywalizacji. Teraz to taka plemienna tradycja.

Mattie pokręciła głową.

- Aż wierzyć się nie chce, że przy ciągłej rywalizacji żadnemu z was nie przydarzyło się nic złego - zauważyła ze zdziwieniem.

- Dziadek zawsze w porę nas powstrzymywał, nim zdążyliśmy zrobić coś naprawdę głupiego - przyznał i roześmiał się głośno. - Oczywiście, pomysły mieliśmy najdziksze - dodał i zamyślił się na chwilę. - Ktoś mógłby uznać, że metody wychowawcze mojego dziadka wywołają w nas wzajemną niechęć. A skądże! Wprost przeciwnie. Byliśmy ze sobą zżyci, bardziej jak bracia niż kuzyni. Szanowaliśmy się wzajemnie i w młodości byliśmy nierozłączni. - Znów się roześmiał. - Mogliśmy walczyć między sobą jak wilki, ale jeśli w drogę wkroczył nam. ktoś obcy, natychmiast wspólnie stawaliśmy przeciw takiemu nieszczęśnikowi.

Ten temat wyraźnie zainteresował Mattie.

- Jeśli dobrze zrozumiałam, wychowywałeś się z kuzynami pod jednym dachem?

- To prawda - przyznał.

Wydawała się tym faktem bardzo zaskoczona.

- Wszyscy trzej synowie mojego dziadka już nie żyli. Stracił też dwie synowe - ciągnął Conner. - Było nas sześcioro: pięciu wnuków i jedna wnuczka. Joseph zajmował się naszym wychowaniem. Z czasem rodzina stawała się coraz mniejsza. Jedni umarli, inni opuścili rezerwat. Jedynej wnuczki dziadek nie widział już od lat. Moja ciotka Holly wyjechała z nią z rezerwatu. Nigdy więcej się tu nie pojawiły.

- Czyli wszyscy synowie Josepha zmarli, nim zdążyli wychować własne dzieci - podsumowała Mattie przyciszonym głosem i zamyśliła się. Już dawno zauważyła, że szaman Kolheeków robił wrażenie samotnego, ciężko doświadczonego człowieka. Nic dziwnego. Teraz zrozumiała, że życie nie szczędziło mu smutku i cierpienia.

„Rodzice nie powinni przeżyć swoich dzieci”, mawiała jej matka; Mattie niemal słyszała jej głos. To zdanie wypowiedziała nad grobem Susan. Teraz okazało się, że Joseph Thunder i jej rodzice mieli podobne przeżycia.

Pogrzeb własnego dziecka. Pomyślała ze smutkiem, że jest w tym coś przeciwnego naturze. Wyobraziła sobie cierpienia Josepha, gdy kolejno tracił synów i synowe.

- Moja matka zmarła, gdy byłem jeszcze dzieckiem - powiedział Conner. - Zupełnie jej nie pamiętam. Ojca zabił pijany kierowca, gdy miałem sześć lat. Zderzenie czołowe. Nie miał żadnych szans.

- Bardzo ci współczuję, Conner - szepnęła Mattie i dotknęła jego ramienia. Kontakt z jego skórą spowodował, że wstrząsnął nią dreszcz. Powoli cofnęła dłoń, starając się, żeby nie zwrócił uwagi na jej reakcję.

Także w jego spojrzeniu było coś, co powodowało szybsze bicie serca i rumieniec na twarzy. Musiała przyznać, że Conner był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Reagowała na jego obecność niezależnie od swojej woli. Coś takiego jeszcze nigdy jej się nie zdarzyło.

Słuchała z zainteresowaniem opowieści o serdecznych związkach z dziadkiem i kuzynami i jedna rzecz nie dawała jej spokoju. Jeśli rzeczywiście był z nimi tak bardzo zżyty, jak udawało mu się znieść tak długie rozstanie? Cóż, zapewne miał ku temu niezwykle ważne powody. Oddałaby wiele, żeby je poznać.

- Mówiłaś, że twoi rodzice przeszli na emeryturę - Conner nieoczekiwanie zmienił temat.

Matti domyśliła się, że teraz przyszła jej kolej na zwierzenia. Opowiedziała więc o tym, jak matka i ojciec przenieśli się do Belle Glade na Florydzie, tuż nad słynnym jeziorem Okeechobee.

- Doskonale dają sobie radę - stwierdziła. - Nawet kilka razy odwiedzili myszkę Miki - dodała ze śmiechem i opowiedziała o swoim wakacyjnym pobycie na Florydzie i wizycie w Disneylandzie. - Szkoda, że mnie wtedy nie widziałeś. Zachowywałam się jak małe dziecko - przyznała.

Znów na chwilę zapadła cisza, ale tym razem przerwa w rozmowie nie była już krępująca. Conner uniósł swój kieliszek i wypił ostatni łyk wina.

- Twoja siostra zmarła bardzo młodo - zaczął nieoczekiwanie.

Mattie poczuła, że jedzenie rośnie jej w ustach. Zmarszczyła brwi. Próbowała natychmiast wziąć się w garść, ale dobrze wiedziała, że nie potrafi rozmawiać na ten temat.

- Tak, to prawda - przyznała i było to wszystko, na co mogła się zdobyć.

Odłożyła sztućce i wstała od stołu.

- Za chwilę słońce zacznie zachodzić.. - oznajmiła pogodnym tonem, choć sama zauważyła, że radość w jej głosie nie zabrzmiała zbyt szczerze. - Nie możemy tego przegapić. Tam na kuchennym blacie, w kubełku z lodem, chłodzi się butelka deserowego wina - powiedziała, wskazując ręką. - Weź ją. Czyste kieliszki są w szafce. Ja wezmę tacę z owocami i serami. Wyjdziemy na taras.

Za wszelką cenę chciała uniknąć rozmowy na temat Susan, ale jej niepokój stał się wyczuwalny. I Conner to zauważył. Ujął jej ręce w przegubach i spojrzał prosto w oczy.

- Przepraszam - powiedział poważnym tonem. - Nigdy celowo nie zacząłbym tematu, który sprawia ci taką przykrość.

Skąd mógł wiedzieć, że każdego dnia Mattie budziła się z poczuciem winy za śmierć siostry? Nie zdołała jej pomóc. Gdzieś głęboko w podświadomości zawsze dręczyły ją wyrzuty sumienia. Starała się je uciszyć, dyskretnie pomagając kobietom, które znalazły się w takiej samej sytuacji jak Susan. Bezskutecznie. Wciąż nie mogła sobie darować tego jednego razu, kiedy nie zdołała nic zrobić.

Conner uwolnił jej dłonie z uścisku. Spojrzała mu w oczy.

- Nadal zbyt trudno mi o tym mówić - przyznała. Skinął głową i odwrócił się, żeby zrobić to, o co prosiła.

Na tle purpurowego nieba pokazały się wąskie, rozciągnięte chmury. Na ich postrzępione brzegi słońce rzucało złotą poświatę. Mattie przyniosła tacę z serami i owocami. Postawiła ją na szklanym stoliku.

Tymczasem Conner stał jak zaczarowany, patrząc na dolinę. Mattie podeszła do niego. Oparła ręce na szerokiej balustradzie tarasu.

- Wspaniały widok, prawda? - spytała.

Odpowiedział skinieniem głowy.

- Myślę, że to właśnie przyciąga twoich gości. Dla tego widoku przyjeżdżają potem kolejny raz - stwierdził cicho i odwrócił się w jej stronę.

- To jest niemal tak piękne jak ty - dodał po krótkiej chwili.

Jego słowa zaskoczyły ją. Na moment straciła oddech. Podał jej kieliszek wina. Odruchowo wyciągnęła dłoń.

- Oczywiście - mówił, napełniając swój kieliszek - prawda może wyglądać nieco inaczej. Niewykluczone, że gości przyciągają przede wszystkim twoje wspaniałe posiłki. Muszę przyznać, że obiad był świetny - zapewnił.

Nie mogła zrozumieć, dlaczego komplementy i pochwały z jego ust sprawiają jej taką przyjemność. Reagowała na nie silniej niż zwykle i od czasu do czasu czerwieniła się lekko. To niecodzienne zachowanie dziwiło ją i niepokoiło.

Conner postawił butelkę z winem na balustradzie.

- Za nowych przyjaciół - powiedział, unosząc kieliszek.

Mattie upiła łyk. Zdała sobie sprawę, że podświadomie rejestruje wszystko, co się dookoła dzieje: smak wina, chłodny jesienny wiatr, kolor nieba, a jednocześnie, że nie jest w stanie świadomie skupić się na żadnym temacie. Mężczyzna stojący o krok od niej zupełnie ją rozpraszał.

- Mattie.

Właściwie to, co Conner miał teraz do powiedzenia, przestało mieć znaczenie. Czuła, że jej obecność też nie jest mu obojętna i że za chwilę znów ją pocałuje. Czekała na tę chwilę od tamtej nocy, od chwili gdy zrobił to po raz pierwszy.

Teraz wyciągnął dłoń i delikatnie dotknął palcami jej podbródka. Przysunął się tak blisko, że czuła na skórze jego oddech. Potem pocałował ją zdecydowanie i namiętnie. Poczuła jego męski zapach. Przymknęła oczy, jakby chciała czuć więcej i mocniej. Po omacku wyciągnęła rękę i wplotła palce w jego długie włosy. Rozchyliła usta, czując, że za chwilę straci równowagę, jeśli któreś z nich choć na moment zwolni uścisk.

Jego gorące ciało i przyspieszony rytm serca obudziły uśpione pragnienie. Wiedziała, że on też jej pragnie. Przesunęła delikatnie palcami po jego twarzy. Usłyszała jęk, ale nie wiedziała, czy wydobył się z jej ust, czy z jego. Ale jakie to miało znaczenie? W tej chwili nie chciała się nad tym zastanawiać.

Conner przesunął dłoń niżej i delikatnie pogładził jej pierś. Jęknęła, nie zdając sobie z tego sprawy. I nagle cofnął się. Chwila nieprzytomnego zauroczenia minęła. Przestał patrzeć na nią z niepohamowanym pożądaniem. Był wyraźnie zmieszany i ku jej zaskoczeniu spojrzał na nią ze skruchą.

- Wybacz, Mattie. Pozwoliłem sobie na zbyt wiele. Bardzo cię przepraszam - powiedział cicho i odsunął się. Odruchowo poprawił kruczoczarne włosy.

Mattie poczuła się rozczarowana. A więc uznał ten pocałunek za pomyłkę? Zrobiło się jej przykro.

- Nie wiem, co we mnie wstąpiło - mówił dalej. - Jestem przemęczony, nie mogłem zasnąć dzisiejszej nocy. Na dodatek wino i ta atmosfera - dodał, spoglądając na wspaniałe niebo, oświetlone ostatnimi promieniami słońca znikającego za horyzontem. - Zdaje się, że uległem urokowi chwili.

Mattie pomyślała, że przez moment oboje dali ponieść się uczuciom, ale w przeciwieństwie do Gonnera nie uważała, że powinna za to przepraszać.

- Zaparzę kawę - zaproponowała, usiłując zachować spokój. Starała się nie traktować jego przeprosin jako przykrego zakończenia czegoś, co sprawiło jej przyjemność. - Na zewnątrz robi się już chłodno - powiedziała. - Powinniśmy wejść do środka.

Sięgnęła po tacę z deserem, którego Conner nawet nie tknął, i weszła do środka.

- Usiądź i rozgość się. Zaraz wrócę z kawą.

Nastawiła ekspres i czekając, aż kawa się zaparzy, podparła dłonią brodę i zamyśliła się. Jeszcze nigdy żaden człowiek nie podziałał na nią tak jak Conner Thunder. Zupełnie zawrócił jej w głowie. Znali się zaledwie kilka dni, a Mattie już zaczęło się wydawać, że życie nagle stało się bardziej radosne.

Spotkali się nagle w środku nocy, byli sobie zupełnie obcy, a jednak przy nim znikła jej niepewność i obawa, którą zwykle odczuwała wobec mężczyzn. Od początku okazał jej serdeczność i życzliwość, choć nie znał nawet jej imienia. A w dodatku nie żądał nic w zamian.

Przed chwilą poczuła się rozczarowana, bo przeprosił ją za pocałunek. Nie chciała tych przeprosin. Jej nie było przykro. Wręcz przeciwnie. Zresztą nie miała teraz zamiaru analizować swoich uczuć.

Zaskoczyło ją, że natychmiast wziął na siebie odpowiedzialność za chwilowy wybuch emocji. Miało to dla niej duże znaczenie. Starała się pomagać kobietom, które padły ofiarą przemocy w domu, w związku z czym często musiała kontaktować się z mężczyznami mającymi w zwyczaju krytykowanie wszystkich wokół i obwinianie innych za własne niepowodzenia życiowe. Przed chwilą uległa emocjom tak samo jak Conner, a jednak on natychmiast uznał, że to wyłącznie jego wina. To bardzo dobrze świadczyło o jego charakterze. Mattie uśmiechnęła się pod nosem, bo uświadomiła sobie, że stara się wynajdywać same najlepsze cechy Connera.

Aromatyczny zapach przypomniał jej o parzonej kawie. Szybko sięgnęła do szafki po filiżanki, talerzyki i łyżeczki. Nalała kawę i postawiła parające filiżanki na tacy, potem wzięła cukiernicę i dzbanuszek ze śmietanką.

Chwyciła tacę i ruszyła do pokoju zdecydowanym krokiem. Postanowiła dowiedzieć się, dlaczego Conner uznał, że powinien ją przeprosić. Weszła i... napięcie natychmiast ją opuściło. Zorientowała się, że nie uda się jej przeprowadzić dochodzenia w tej sprawie.

Conner zasnął.

Cicho ustawiła tacę na stoliku, wsypała cukier do jednej z filiżanek i zamieszała. Potem usiadła na krześle obok kanapy. Wspaniały facet śpi tuż obok na twojej kanapie, pomyślała, uśmiechając się do siebie. Wypiła łyk kawy i spojrzała na niego. Był wysoki, silnie zbudowany, szeroki w ramionach. Wąskie, długie palce splótł na płaskim brzuchu. Mattie, wynajmując od lat pokoje, wiedziała z doświadczenia, że ludzie często miewają trudności z zasypianiem w nowym miejscu. Czyżby w jej towarzystwie Connera opuszczało napięcie? Dziewczyno, nie wyobrażaj sobie za wiele, przywołała się w myślach do porządku. Przecież mówił, że jest zmęczony, bo ostatniej nocy nie mógł zasnąć.

W każdym razie musiała przyznać, że obecność Connera bardzo jej odpowiadała. Nawet jeśli tylko spał na jej kanapie. Co prawda byłoby lepiej, gdyby spał w jej łóżku. Właściwie, niezupełnie spał. Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie różne grzeszne możliwości, jakie taka sytuacja mogłaby stworzyć. Pomyślała, że to niewątpliwie uleczyłoby ją z poczucia beznadziejnej samotności.

Jednak uśmiech szybko znikł z jej twarzy. Miała powody, żeby prowadzić samotne życie. Przede wszystkim pomagała pokrzywdzonym kobietom, więc musiała za wszelką cenę utrzymać w tajemnicy, że udziela im schronienia. One desperacko potrzebowały jej wsparcia, a ona już dawno postanowiła, że dla takich osób gotowa jest wiele poświęcić. Na przykład życie osobiste.

Natychmiast pojawiły się też inne wątpliwości. Co prawda przyjemnie było bawić się w romantyczne pocałunki i tęskne spojrzenia, ale nie mogła zapominać o twardej rzeczywistości. Przede wszystkim nie znała tego człowieka. Na pewno był bardzo pociągający, zjedli razem obiad, opowiedzieli sobie historie z dzieciństwa, a jednak mimo wszystko pozostał obcy. Na dodatek z niewiadomego powodu zaszył się w lesie na terenie rezerwatu. Ta sprawa od początku nie dawała jej spokoju. Nie mogła udawać, że nie zauważa nic dziwnego w takim zachowaniu.

Postanowiła sobie, że dopóki nie dowie się czegoś więcej na temat Connera i nie odkryje, dlaczego zamieszkał w leśnej głuszy, nie wolno jej ujawnić, że udziela schronienia kobietom, które uciekły z domu. Kilka lat trwało, nim udało się jej zebrać grupkę zaufanych przyjaciół i specjalistów, gotowych nieść pomoc kobietom, którym ani sądy, ani policja, ani opieka społeczna nie zdołały zapewnić bezpieczeństwa. Z Josephem Thunderem Mattie rozmawiała wielokrotnie. Starała się zorientować, czy może liczyć na jego zaangażowanie. W końcu przekonała się, że stary szaman jest osobą, na której można polegać nawet w najtrudniejszej sytuacji. Podobnym człowiekiem okazał się również doktor Grey Thunder.

Ponownie spojrzała na śpiącego Connera. Była zupełnie zaskoczona, gdy przyznał, że jeszcze nie odwiedził dziadka. Nawet nie dał znać, że zjawił się w rezerwacie. Czyżby między Connerem i jego rodziną doszło do jakiegoś konfliktu? Zmarszczyła brwi. Oczywiście, miała już dość samotnego życia. Musiała jednak kierować się zdrowym rozsądkiem. Jeśli nie ze względu na siebie, to dla dobra tych kobiet, które chroniła.

Odstawiła filiżankę na stolik. Nagle kawa przestała jej smakować. Przypomniała sobie słowa Connera. Wyjechał przed laty ze Smoke Valley i od tego czasu nigdy tu nie przyjeżdżał. Teraz wzbudziło to w niej nieufność. Czyżby zerwał również z honorowymi zasadami postępowania, którymi kierowali się Kolheekowie? Ogarniały ją coraz większe wątpliwości. Zaczęła się wstydzić, że jeszcze przed chwilą gotowa była odrzucić wszelkie zastrzeżenia wobec Connera, żeby tylko znaleźć się w jego ramionach.

Oczywiście, nie mogła wykluczyć, że na wszystkie zarzuty i pytania pod adresem mężczyzny śpiącego na jej kanapie istnieją proste i jasne - wyjaśnienia, ale ona nie miała wyjścia. Wniosek nasuwał się sam - dopóki nie przekona się, że może mu zaufać, musi trzymać się od niego na dystans. Nie powinna tak od razu obdarzać zaufaniem kogoś obcego, nawet jeśli byłby to najprzystojniejszy mężczyzna na świecie.

Jeszcze raz pomyślała o tych wszystkich kobietach, którym los nie szczędził nieszczęść i problemów. Zdecydowała, że raczej spędzi życie w samotności, niż sprowadzi na nie kolejne zagrożenie. Doszła do tego smutnego wniosku, w chwili gdy Conner zaczął przejmująco jęczeć przez sen.

ROZDZIAŁ TRZECI

Dlaczego nie widział wyraźnie? Nie mógł rozpoznać kształtów, które poruszały się przed nim. Mgła była bardzo gęsta. Niczego nie mógł być pewien. Powietrze przypominało lepką zawiesinę. Jak jakaś kleista substancja zatykało oczy i uszy. A do tego ten nieznośny żar. Parzy. Nie zniesie tego ani chwili dłużej. Tylko skąd ten żar? Czy bije od tych dziwnych, ogromnych kształtów, czy wydobywa się z wnętrza ziemi, gdzie skały roztapiają się, tworząc rzeki lawy?

Czuł się przerażony, mały i bezradny. Zasłonił się przed żarem i gniewem. Miał przeczucie, że za chwilę stanie się coś strasznego, a on nie będzie mógł nic na to poradzić. Skulił się najmocniej, jak potrafił. Nagle lodowate szpony chwyciły go za rękę. Conner szeroko otworzył oczy. Oddychał szybko i chrapliwie, a serce waliło mu jak młotem.

Sen. Koszmarny sen. Znów go dopadł. Oczy powoli zaczęły znów widzieć ostro. Za rękę nie szarpały go szpony. To Mattie delikatnie trzymała go palcami za przedramię. Próbowała go obudzić. Pomyślał, że pewnie mówił przez sen, a może nawet rzucał się na wszystkie strony. Jej niebieskie oczy patrzyły na niego z niepokojem.

- Wszystko w porządku? - spytała zmartwionym głosem.

- Tak, oczywiście - zapewnił. - Nie miałem tego snu od... - przerwał nagle. Niewiele brakowało, żeby przyznał, że koszmar nie prześladował go od tamtej nocy, kiedy pocałowali się pierwszy raz. Wtedy zaczęły się miłe sny na jej temat.

Odetchnął głęboko, żeby szybciej oprzytomnieć. Usiłował pozbyć się przerażenia, wywołanego przez senne koszmary. Usiadł na kanapie.

- Zaraz wszystko będzie dobrze - powtórzył. Przetarł dłońmi twarz. - Wystarczy się obudzić i powoli przejdzie.

Mattie usiadła obok.

- Chcesz o tym porozmawiać? - spytała. - Mam na myśli twoje koszmary.

Wzruszył ramionami.

- To z powodu tamtego wypadku. Jestem pewien. Wtedy wróciły sny, które prześladowały mnie wiele lat temu. Jeszcze w dzieciństwie.

Mattie zmarszczyła brwi.

- Jakiś czas temu czytałam w gazecie, że coś wydarzyło się na budowie, za którą odpowiadałeś. Zdaje się, że jeden z robotników został ranny.

- Sparaliżowany - wyjaśnił. - Jednemu z moich ludzi podnośnik zmiażdżył nogi - mówił z napięciem w głosie. - Toby był jeszcze młody i głupi. Kiedy w piątek wrócił po przerwie na lunch, poczułem od niego alkohol. Od razu przy wszystkich powiedziałem mu, co o tym myślę. Kazałem mu iść do domu i przespać się. Jednak mnie nie posłuchał. Prawdę mówiąc, zlekceważył moje polecenie. Gdy tylko odwróciłem się do niego plecami, wrócił do pracy. Wsiadł do podnośnika, cofnął, ale źle ocenił odległość i maszyna stoczyła się z nasypu.

Mattie spojrzała ze współczuciem.

- Zaskarżył firmę do sądu o odszkodowanie - mówił dalej Conner. - Wprawdzie zostaliśmy oczyszczeni z zarzutu jakichkolwiek zaniedbań, ale... - pokręcił głową - to było straszne przeżycie.

- Wyobrażam sobie - odezwała się Mattie.

Conner pochylił się i oparł łokcie na kolanach.

- Właśnie wtedy wróciły te sny. Prześladowały mnie całymi miesiącami.

Wreszcie zdobył się na zwierzenia. Dotychczas nie miał do nikogo tyle zaufania, żeby przyznać się do dręczącego go niepokoju. Czuł się winny, że człowiek, którego zatrudnił, spędzi resztę życia na wózku inwalidzkim.

- Mówiłeś, że takie sny męczyły cię już w dzieciństwie - zaczęła, poprawiając się na kanapie. - Czy możesz mi powiedzieć, co ci się śni?

Westchnął.

- Pewnie nie uwierzysz, ale tak naprawdę nie widzę dokładnie tego, co się dzieje. Jakaś mgła zasłania mi widok. Jednak domyślam się, że są przede mną... - przerwał, szukając odpowiedniego słowa - dwa duże kształty. Jeden bardzo ożywiony. Rozzłoszczony, wściekły jak rozjuszony niedźwiedź. Drugi kształt też jest zły, ale nie porusza się. Właściwie jest nieruchomy jak ogromny dąb. Nieporównanie większy niż ja. Przerażający.

Conner wzruszył ramionami.

- Dlaczego miałbym bać się dębu? To nie ma sensu. Ale kiedy to śnię, czuję, że za chwilę stanie się coś strasznego. Coś, co zmieni moje życie na zawsze. Mam ochotę krzyczeć. Chcę, żeby zamglone kształty przestały ze sobą walczyć. Jednak nie mogę nic zrobić, bo jestem sparaliżowany ze strachu - powiedział i spojrzał jej w oczy.

Patrzyła na niego ze współczuciem.

- Rozmawiałeś z kimkolwiek na ten temat? - spytała cicho.

- Nie - przyznał, starając się uśmiechnąć. - Mówiłem już, że byłem wtedy jeszcze dzieckiem. Wydawało mi się, że jeśli się do tego przyznam, uznają mnie za słabego. Dla moich kuzynów byłaby to świetna zabawa. Mogliby wyśmiewać się ze mnie do woli. Nie. Nie mogłem nikomu powiedzieć. W każdym razie - ciągnął dalej - koszmary znikły. Nawet nie pamiętam kiedy. Po prostu przestały mi się śnić. Wreszcie miałem spokój.

- Dopóki nie zdarzył się wypadek - wtrąciła Mattie.

Conner lekko skinął głową.

- Byłem przekonany - powiedział - że gdy tylko skończy się sprawa w sądzie, przestanę żyć w takim napięciu i wtedy skończą się koszmary. Jednak nic takiego się nie stało. - Zamilkł na chwilę. - Dlatego zdecydowałem się przyjechać do rezerwatu. Chciałem odpocząć i odzyskać spokój.

Przede wszystkim chciał otrzymać odpowiedzi na dręczące go pytania. Zgodnie z wierzeniem Kolheeków sny są wiadomościami płynącymi prosto z duszy. Jednak w tej chwili Conner nie miał najmniejszego zamiaru grzebać głęboko w swojej podświadomości. Zerknął na piękną twarz Matti Russell i zauważył jej współczujące spojrzenie. Przełknął ślinę. Jeszcze przed chwilą uważał, że może jej zaufać i zwierzyć się ze swoich problemów. Teraz poczuł się bezbronny. Miał nadzieję, że dziewczyna nie zacznie analizować każdego jego słowa i zachowania.

Ale pomyślał też, że wcale nie jest taki pewny, czy rzeczywiście tego nie chce. Przecież przyjechał do rezerwatu, by znaleźć wreszcie przyczynę koszmarów. Wątpił tylko, czy jest już na to gotowy.

Zdecydowanym ruchem wstał z kanapy.

- Posłuchaj, Mattie. Powinienem już iść. Nie jestem dziś dla ciebie odpowiednim towarzystwem. Najlepszy dowód, że zasnąłem. Bardzo przepraszam.

- Nic nie szkodzi. Naprawdę - zapewniła.

Trochę się zdziwił, że nie próbowała go zatrzymywać i namawiać do zmiany decyzji.

- Powinieneś wrócić do domu i odpocząć - powiedziała, odprowadzając go do drzwi. - Posłuchaj, Conner.

Odwrócił się i spojrzał na nią.

- Jeśli chciałbyś porozmawiać - powiedziała serdecznym tonem - to wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Kilka godzin później Mattie siedziała na tarasie zawinięta w obszerny, gruby wełniany sweter. Podziwiała krajobraz oświetlony blaskiem księżyca oraz chmury rzucające ruchome cienie na dolinę i porośnięte lasem stoki gór.

Poznała już podstawowe fakty. Conner wrócił do rezerwatu w Smoke Valley, żeby dojść do siebie po wypadku, o którym czytała w gazecie. Chciał się pozbierać po sprawie sądowej, pozbyć się poczucia winy za to, co stało się z tamtym młodym człowiekiem. Wprawdzie nazywał przyjazd tutaj wypoczynkiem, ale w rzeczywistości musiał zmierzyć się z dręczącymi go problemami i uporać się z nimi.

Mattie podejrzewała, że za jego przyjazdem kryje się coś więcej. Prześladujące go koszmary zaczęły się jeszcze w dzieciństwie. Bardzo mu współczuła i zastanawiała się, co mogło nim tak bardzo wstrząsnąć, że od tylu lat nie umiał się uwolnić od przerażających snów. Czyżby chodziło o śmierć matki? Chyba nie. Z tego, co mówił, wynikało, że zmarła tak młodo, że zupełnie jej nie pamiętał. Może śmierć ojca? Dla sześcioletniego dziecka wstrząs spowodowany stratą obojga rodziców musiał być ogromny. W takiej sytuacji nocne koszmary nie powinny w ogóle dziwić. Lęk, złość i poczucie bezsilności to normalne reakcje.

Zastanawiała się, co mogły oznaczać niewyraźne kształty. Gigantyczne i przytłaczające, jak je określał. Mattie nie była psychologiem ani lekarzem, jednak zdawała sobie sprawę, że Conner cierpiał także z powodu tragedii na budowie. Na pewno nieustannie myślał o młodym człowieku przykutym do wózka inwalidzkiego. Być może teraz w czasie nocnych koszmarów wydaje mu się, że sam jest dotknięty paraliżem.

Mattie uniosła stopy i oparła je na krawędzi krzesła, kładąc głowę na kolanach. Najbardziej dziwiło ją to, że Conner po przyjeździe do Smoke Valley ani razu nie kontaktował się z dziadkiem. Bardzo możliwe, że unikał Josepha bez specjalnego powodu, choć uważała to za mało prawdopodobne. Jej zdaniem wszystkie te sprawy musiały się ze sobą jakoś łączyć.

Nagle rozległ się dzwonek telefonu. Mattie wstała i pospiesznie podeszła do aparatu. Głos w słuchawce spowodował, że przestała zaprzątać sobie głowę problemami Connera. Teraz musiała działać szybko i zdecydowanie. Kolejna kobieta potrzebowała jej pomocy.

- Zaraz będę gotowa - zapewniła i energicznie odłożyła słuchawkę.

Nazajutrz wczesnym rankiem Mattie otworzyła tylne drzwi. Wpuściła do środka kobietę i dziecko. Chłopiec wyglądał na dziesięć lat. Drżał ze zmęczenia. Koniecznie chciał spać w jednym pokoju z mamą, więc Mattie szybko przygotowała mu posłanie na kanapie. Zasnął niemal natychmiast.

Kobieta miała na imię Brenda. Kiedy zaczęła mówić, Mattie zauważyła, że brakuje jej trzonowego zęba. Brenda wyjaśniła, że straciła go, gdy mąż pobił ją tydzień temu. Dziś w nocy podbił jej oczy i złamał nos, rozciął czoło i zmusił do szukania ratunku poza domem.

- On mnie zabije. Na pewno mnie zabije - powtarzała, trzęsąc się z przerażenia. Mattie już nieraz widziała taki obezwładniający łęk u innych kobiet, które tu trafiały.

- Uspokój się, nikomu nic się nie stanie - powiedziała stanowczo. - Dobrze zrobiłaś, że uciekłaś i zabrałaś dziecko. Teraz już nie musisz się bać. Pomogę ci.

W oczach Brendy nadal widać było paniczny strach.

- Tak, wzięłam ze sobą Scotty'ego. On mi tego nie daruje. Zabije mnie, jeśli tylko mnie znajdzie.

Z dalszej opowieści Brendy Mattie dowiedziała się, że „on” jest bokserem, który próbuje przejść na zawodowstwo. Występuje pod pseudonimem Tommie Boy. Jego trener uznał, że ma dość talentu, by szukać szczęścia wśród profesjonalistów. Jednak w ciągu ostatniego półtora roku Tommie Boy przegrał wszystkie walki w zawodowej lidze. Brenda oznajmiła Mattie, że w tej sytuacji trudno się dziwić, że był trochę zdenerwowany.

- Kocham go - szepnęła, a łzy spływały po jej bladych policzkach. - Ale już dłużej nie mogę tego znosić. Boję się, że któregoś dnia tak samo skrzywdzi Scotty'ego.

- Nigdy nie bije syna? - Mattie czuła się w obowiązku zadać to pytanie.

Brenda odwróciła wzrok, jakby czuła się winna. Kiedy wreszcie uniosła głowę, w jej oczach malowała się rozpacz.

- Bardzo rzadko. Ale nie bije go tak mocno jak mnie - wyznała. - Jednak bywa coraz gorzej. Wiem, że Tommie nie jest zły, ale jak się zezłości, może mnie zabić. Kto wtedy zaopiekuje się Scottym?

Mattie ogarnęła złość, gdy usłyszała, jak Brenda usprawiedliwia swojego męża. Mogła się jedynie domyślać, że biedna kobieta już go nie kocha, a to, co czuła, należało uznać za psychiczne uzależnienie, rodzaj choroby, podobnie jak chorobą było stosowanie przemocy fizycznej przez Tommiego.

Mattie rozumiała to wszystko i współczuła Brendzie. Ta kobieta nie miała szacunku dla samej siebie. Matie gotowa była zrobić wszystko, żeby biedaczka odzyskała równowagę psychiczną i doceniła własną wartość. Natomiast wobec jej męża czuła wyłącznie pogardę.

Gdy rozmawiała z Brendą, słońce zdążyło już oświetlić Green Mountain. Mattie słuchała podobnych historii wielokrotnie i wielokrotnie zdarzało się, że z jakichś powodów policja, opieka społeczna i inne upoważnione służby niewiele mogły lub chciały zrobić, by w takiej sytuacji pomóc nieszczęsnym kobietom.

Ofiary przemocy pochodziły z różnych środowisk, ale jedno je łączyło - najczęściej nie miały rodziny, w której mogłyby znaleźć wsparcie. Niejednokrotnie wyrastały w domach, gdzie przemoc była traktowana jako normalne zachowanie. Brenda nie znała innego życia.

Mattie zacisnęła pięści, gdy Brenda opowiedziała jej, co usłyszała kiedyś od pewnego sędziego. Prawnik poradził jej, by nie wnosiła oficjalnej skargi na męża, bo Tommie Boy był jego zdaniem szansą dla miasteczka. Gdyby zdobył sławę jako bokser, wszyscy by na tym zyskali. Miasteczko stałoby się bardziej znane. A Brenda powinna się wstydzić, że próbuje temu przeszkodzić. Sędzia dodał jeszcze, że w ten sposób udowodniłaby, że jest nieodpowiednią matką i pozbawiono by ją opieki nad dzieckiem.

- Oczywiście wycofałam skargę - przyznała. - Gdy tylko sprawa przycichła, Tommie pobił mnie i wybił mi ząb. Według niego należała mi się kara. Wiem, że zachowałam się jak tchórz. W końcu jednak zebrałam się na odwagę i powiedziałam, że muszę mieć wstawiony ząb. Tommie odpowiedział, że jak dla niego wyglądam dobrze i że potrzebna mi pamiątka, bym na drugi raz nie wzywała policji.

Drżała, mówiąc o tym. Nie była w stanie zapomnieć doznanych upokorzeń.

- Wiesz, Mattie, ja nigdy nie wzywałam policji. To sąsiedzi dzwonili - tłumaczyła ze łzami w oczach.

Rozległo się ciche stukanie do frontowych drzwi. Brenda zesztywniała z przerażenia.

- Boże, przyszedł po mnie - szepnęła.

Była gotowa do natychmiastowej ucieczki.

- Wszystko w porządku - powiedziała Mattie, starając sieją uspokoić. - To lekarz. Zapomniałaś? Kiedy szłam zaparzyć kawę, powiedziałam, że wezwałam doktora Thundera. Jemu możesz zaufać. Nawet nie zapyta o twoje nazwisko i nikomu nie powie, że cię widział.

Mattie często spotykała się z takim zachowaniem. Lęk powodował, że do ludzi nie docierały najprostsze informacje. Wiedziała, że jest to przejściowe. Brenda potrzebowała po prostu trochę czasu, by się pozbierać, oraz miejsca, w którym czułaby się bezpiecznie.

- Jesteś pewna, że to nie Tommie? - dopytywała się niespokojnie.

- Brenda, twój mąż nie ma pojęcia, gdzie jesteś - Mattie starała się mówić jak najłagodniejszym tonem. Uniosła się z krzesła. - Poczekaj tutaj, a ja pójdę otworzyć. Zgoda?

Grey Thunder miał piękne zielone oczy. Długie czarne włosy jak zwykle splótł w luźny warkocz spadający na plecy. Mattie poznała go przed rokiem. Powrócił wtedy do Smoke Valley, żeby leczyć mieszkańców rezerwatu. Zatrudnił u siebie niejaką Lori Young, którą była w ciąży i próbowała ukryć się przed byłym mężem, agresywnym człowiekiem, który chciał ją dopaść. Żeby zagwarantować dziewczynie bezpieczeństwo, Grey wziął z nią ślub. Potem rzeczywiście zakochali się w sobie i tworzyli teraz doskonałą parę. Mattie nawet do głowy nie przyszło, gdy poznawała ich ze sobą, że tak się to skończy. Jednak teraz była dumna z roli swatki.

- Dziękuję, że przyszedłeś - powiedziała i wprowadziła doktora do holu.

- Gdzie ona jest? - spytał Grey.

- W pokoju. Tylko pamiętaj, musisz rozmawiać z nią bardzo łagodnie. Postaraj się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Ona jest naprawdę śmiertelnie przerażona.

Grey skinął głową ze zrozumieniem. Odstawił pokaźną czarną torbę i założył biały fartuch. To zawsze pomagało w nawiązaniu pierwszego kontaktu i dodawało pewności poszkodowanym.

- Jak ma na imię? - spytał, dopinając guziki.

- Brenda.

Już dawno ustalili, że posługują się tylko imionami, i dla bezpieczeństwa ściśle tego przestrzegali.

Skinął głową i podniósł torbę.

- Chodźmy.

Gdy Mattie weszła do pokoju, Brenda patrzyła wzrokiem zaszczutego zwierzątka, które znalazło się w pułapce bez wyjścia.

- To doktor Grey Thunder.

Grey stanął w drzwiach.

- Witaj, Brendo - powiedział łagodnym tonem.

Kobieta spojrzała na niego, potem na Mattie. Widać było, że nie ma ochoty na rozmowę z nikim obcym, a już na pewno z żadnym mężczyzną.

- Doktor nie zna twojego nazwiska i nikomu nie powie, że tu jesteś. Przyszedł, by ci pomóc - przypomniała Mattie.

Brenda nadal patrzyła z niepokojem. Grey nie ruszył się z miejsca, a Mattie wiedziała, że lekarz nie wejdzie do pokoju, dopóki Brenda w jakiś sposób nie wyrazi zgody. Traktowanie pokrzywdzonych z troską i szacunkiem dodawało ofiarom siły i pewności siebie.

- Nie chcę, żeby oglądano mnie w takim stanie - powiedziała wreszcie Brenda i odwróciła się tyłem.

- Brenda, masz rozcięte czoło - przypomniała Mattie. - Nos chyba jest złamany. A Grey może. ci pomóc. Chyba nie chcesz przez resztę życia chodzić z paskudną szramą na twarzy i krzywym nosem.

Kobieta wzruszyła ramionami.

- Jakie to ma znaczenie?

- Och, daj spokój - zaczęła Mattie i przysunęła krzesło. - Teraz może ci się tak wydawać, ale za jakiś czas inaczej na to spojrzysz.

Grey nadal stał w drzwiach. W końcu Brenda skinęła głową. Lekarz podszedł bliżej.

- Oczyściłam ranę i założyłam opatrunek - wyjaśniła Mattie.

- Bardzo dobrze - pochwalił ją Grey. Delikatnie zdjął opatrunek. - Nie wygląda źle. Nałożę odrobinę środka dezynfekującego. Mam przy sobie taśmę chirurgiczną. Skleję ranę. Powinna zostać mniejsza blizna niż po szyciu.

Mattie zauważyła, że Brenda zaczyna się niecierpliwić. Na szczęście lekarz pracował szybko i sprawnie.

- Jeśli chodzi o nos, to przez chwilę będzie bardzo bolało - uprzedził.

Kobieta zacisnęła zęby. Ból nie był dla niej niczym nowym.

Gdy wreszcie nos zniknął pod opatrunkiem, Brenda zaczęła szlochać.

- Już mam dość - powiedziała błagalnym tonem. - Nie chcę, żeby mnie ktokolwiek oglądał. Mattie, niech on już sobie pójdzie.

Tymczasem Grey zaczaj pakować swoje rzeczy.

- Wrócę, gdy nabierzesz sił - powiedział. - Teraz przede wszystkim musisz odpocząć.

Mattie zostawiła Brendę ze śpiącym dzieckiem i odprowadziła Greya do drzwi.

- Mam tu dla niej łagodny środek uspokajający - powiedział i podał Mattie małe opakowanie. - Po tym łatwiej jej będzie zasnąć. Zostawiam tylko trzy tabletki. Ty zdecydujesz, kiedy je podać.

- Dziękuję za wszystko - powiedziała Mattie.

Grey zatrzymał się przy drzwiach ze smutnym uśmiechem i szepnął:

- Za każdym razem nie mieści mi się w głowie, że coś takiego znów się zdarzyło. Mattie Russell, dobry z ciebie człowiek - powiedział z westchnieniem. - Lori serdecznie cię pozdrawia.

Mattie przyjaznym gestem położyła rękę na ramieniu Greya.

- Jak ona się czuje? - spytała. Wiedziała, że Lori spodziewa się dziecka. Maleństwo miało przyjść na świat około Nowego Roku.

- Dobrze. Dziecko rośnie z dnia na dzień. Niestety brzuch też, a to Lori zupełnie się nie podoba - wyjaśnił i roześmiał się.

Po chwili zamyślił się i zmarszczył brwi.

- Mattie, chciałbym cię o coś spytać, jeśli można.

- Oczywiście.

Najwyraźniej było mu trochę niezręcznie. Starał się dobrać odpowiednie słowa.

- Nathan mówił mi, że spotkałaś naszego kuzyna Connera. Podobno zamieszkał w starym domku myśliwskim. Czy tak?

- Tak, rozmawiałam o tym z Nathanem.

- Zwykle staram się do nikogo nie wtrącać, ale Conner zaczyna mnie niepokoić. Widzisz, on jest w rezerwacie od tygodni, ale nie pojawił się w miasteczku. Do tej pory nie skontaktował się z nikim z rodziny.

Teraz Mattie poczuła się niezręcznie. Wiedziała, że z jakichś powodów Conner starał się izolować od rodziny. Pomyślała jednak, że dopóki nie zrozumie jego zachowania, nie, powinna z nikim rozmawiać na ten temat.

- Możesz jeszcze kiedyś się z nim zobaczysz? - dodał Grey. - Wiesz, chciałbym wiedzieć, czy z nim wszystko w porządku.

Najwyraźniej niepokoił go los kuzyna. Mattie nie miała serca trzymać go w niepewności, zwłaszcza że tyle razy służył jej bezinteresowną pomocą.

- Spotkałam się z nim - przyznała w końcu. - Szczerze mówiąc, wczoraj był u mnie na obiedzie.

Grey odetchnął z ulgą.

- Świetnie - powiedział z uśmiechem. - Cieszę się, że przestał zachowywać się jak pustelnik.

Mattie poklepała go po ręce.

- Naprawdę nic złego się z nim nie dzieje - zapewniła i zaczerwieniła się.

- Słuchaj. - poprosił Grey. - Jeśli będziesz miała okazję, przekonaj go, żeby nas odwiedził, dobrze? Wszyscy chcemy się z nim spotkać.

- Zgoda. Myślę, że dla niego też byłoby to wskazane - powiedziała.

Grey uniósł dłoń na pożegnanie i wyszedł.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Mattie usłyszała delikatne pukanie do drzwi sypialni. Natychmiast się rozbudziła. Brenda i Scotty mieszkali w jej domu już od trzech dni i nigdy jeszcze tu nie zaglądali. Schodzili na dół niemal wyłącznie na posiłki.

Tak zachowywała się większość” kobiet, które korzystały z jej pomocy. Zwykle czuły się uzależnione od swoich prześladowców i musiało minąć sporo czasu, nim wreszcie docierało do ich świadomości, że doskonale sobie poradzą bez swoich krzywdzicieli. Jednak jeszcze nigdy nie udało się tego osiągnąć bez pomocy i fachowych porad.

Mattie wyskoczyła z łóżka. Wciągnęła dżinsy i sweter.

- Wejdź, Brenda - zawołała. Domyślała się, że coś musiało się stać, jeśli kobieta zdecydowała się obudzić ją tak wcześnie.

- Z tyłu za domem kręci się jakiś mężczyzna - tłumaczyła przerażona Brenda.

Mattie wciągnęła tenisówki, nie zawracając sobie głowy zawiązywaniem sznurowadeł.

- Znasz go? - spytała, zastanawiając się jednocześnie, ile czasu potrzebuje policja, żeby tu dojechać, oczywiście jeśli okaże się to konieczne.

Kobieta pokręciła przecząco głową.

- Kręci się przy tamtym starym budynku - wyjaśniła cicho.

Conner, pomyślała Mattie. Nie widziała go od tamtego dnia, kiedy był u niej na obiedzie. Później w nocy zjawiła się Brenda.

- Wiem, kto to jest - wyjaśniła. - Nie ma powodu do obaw.

Jednak widać było, że Brenda nie wierzy.

- A jeśli... - zaczęła.

- Już dobrze. Pójdę zapytać, co go tu sprowadza - uspokoiła ją Mattie.

- Możesz mu powiedzieć, żeby sobie poszedł?

- Najpierw dowiem się, dlaczego przyszedł - powiedziała i poklepała przerażoną kobietę po ramieniu.

- Możesz tymczasem przygotować Scotty'emu śniadanie. Ja zaraz wrócę.

- Tylko nikomu nie mów, że tu jesteśmy. Tommie na pewno nas szuka.

- Pamiętam o tym - zapewniła i zdobyła się na uśmiech.

- Zostaniemy na górze, dopóki nie odejdzie - powiedziała Brenda niepewnym tonem.

Strach i niepokój Brendy przypomniały Mattie chwilę, gdy jej siostra Susan przybiegła, błagając o pomoc. Jednak potem zrobiła największy błąd. Wybaczyła mężowi i wróciła do niego. Uwierzyła w obietnicę, że tym razem wszystko się odmieni. W swoim krótkim życiu słyszała wiele takich obietnic.

Mattie poczuła zapach kawy, nim weszła do kuchni. Nie mogła się oprzeć i napełniła kubek, chociaż nie potrzebowała kofeiny. Perspektywa rozmowy z Connerem już odpędziła resztki snu. Z kubkiem gorącego napoju przeszła przez trawnik. Drzwi wozowni były szeroko otwarte, więc weszła do środka. Conner klęczał na podłodze. Pochylony nad kartką papieru zapisywał coś, zapewne wyniki pomiarów.

- Dzień dobry - zawołała z daleka.

Uniósł głowę i uśmiechnął się, a Mattie od razu straciła pewność siebie.

- Miałam zamiar przynieść ci kawę - powiedziała - ale nie wiedziałam, czy pijesz z mlekiem i z cukrem.

Położył ołówek obok metalowej taśmy i kartki, wstał i podszedł do niej.

- Cóż za wspaniały zapach - powiedział. - Mogę się napić z twojego kubka?

- Oczywiście.

Objął jej dłonie trzymające kubek, pochylił się i upił kilka łyków. Spojrzała na jego wilgotne usta i natychmiast przypomniała sobie pocałunki. Wzięła głęboki oddech.

- Co tu robisz? - spytała, siląc się na spokój.

- Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Spisuję materiały potrzebne do remontu.

- Ale... - zawahała się. - Przecież ja poprosiłam cię jedynie... Nie oczekiwałam, że będziesz tu coś robił.

- Wiem. - Zdecydowanie skinął głową, a długie włosy opadły mu na ramiona. - Ale kiedy pomyślałem o tym, co cię tu czeka: naprawa podłogi, dobudowanie ściany, wymiana okien i drzwi, do tego łazienka, wyliczał po kolei. - Chętnie wszystkiego dopilnuję. Chwilowo niczego nie wynajmujesz, więc jest najlepszy moment, żeby...

- To prawda - przyznała. Właściwie nie było to kłamstwo. Brenda i Scotty nie wynajmowali pokoju. - Może jednak... - zaczęła.

Conner nie zamierzał słuchać jej protestów. Odruchowo przeczesał włosy palcami.

- Potrzebujemy elektryka i hydraulika. Inspektor budowlany będzie mógł przyjść na ostateczny odbiór może już nawet za trzy tygodnie, najpóźniej za miesiąc.

- Sama nie wiem.

Dla niej na pewno nie był to najlepszy moment. Musiała zająć się Brendą i Scottym. Należało załatwić matce stałą pracę i mieszkanie, a dla dziecka miejsce w szkole. Powinni jak najszybciej stanąć na własnych nogach. Ale teraz Conner patrzył jej w oczy i nie potrafiła mu odmówić.

- Mattie, muszę się tym zająć - powiedział. - Siedzę w lesie, w tej starej chacie już kilka tygodni i zaczynam wariować. Dokucza mi samotność. Mówiłem ci, że chcę przemyśleć pewne sprawy, ale potrzebuję jeszcze czasu, nim dojdę do jakichś wniosków. Muszę jakoś spożytkować energię.

- Cóż, myślę, że to dobry pomysł - stwierdziła Mattie, nawet przez chwilę nie zastanawiając się nad tym, jak bardzo komplikuje sobie życie.

Niedługo potem siedziała obok niego w półciężarówce. Jechali do Mountview, sąsiedniego miasteczka, gdzie był najbliższy tartak. Przedtem, na koniec rozmowy ustalili, że ona pójdzie się przebrać, a on wróci do swojej chaty, gdzie zaparkował samochód.

Brenda, jak obiecała, starała się pozostać niezauważona. Mattie zajrzała do obszernej sypialni na górze. Scotty oglądał kreskówki w telewizji, a jego matka siedziała zamyślona w fotelu.

- Jadę do miasta - powiedziała Mattie.

Kobieta tylko skinęła głową.

- Potrzebujesz czegoś?

Brenda westchnęła i przecząco pokręciła głową.

Mattie uśmiechnęła się do Scotty'ego. Od dnia, gdy zjawili się w jej domu, chłopiec nie odstępował matki na krok. Nic dziwnego. Życie bardzo go doświadczyło. Widział już sceny, których żadne dziecko nie powinno oglądać. Jego rówieśnicy grali teraz w piłkę lub jeździli z kolegami na rowerach, a on nieustannie pilnował, by matce nie stało się nic złego.

Mattie zdawała sobie sprawę, że Scotty powinien znów chodzić do szkoły. Będzie musiała przekonać o tym Brendę jak najszybciej. Niewątpliwie oboje potrzebowali jeszcze kilku dni, żeby dojść do siebie, ale powrót do normalnego życia byłby najlepszy dla dziecka. Mattie postanowiła poruszyć tę sprawę następnego dnia. Teraz miała co innego na głowie.

Spojrzała na Connera. Siedział wyprostowany za kierownicą i patrzył na drogę. Wiedziała, że to tylko pozorny spokój. Co prawda w odróżnieniu od Brendy nikt mu nie zagrażał, ale cierpiał równie mocno.

Przejechała dłonią po wygodnym, skórzanym fotelu.

- Ładna ciężarówka - zauważyła.

- Jedna z ośmiu.

Spojrzała z niedowierzaniem.

- Masz ich więcej?

Roześmiał się.

- Używamy ich w firmie do przewozu pracowników na plac budowy. W ten sposób tracimy mniej czasu. A i ludzie są zadowoleni. Muszę przyznać, że dobrze pracują i można im zaufać. Przez ostatnie miesiące firma działała właściwie bez mojego udziału. Od dnia, kiedy dostałem wezwanie do sądu, zaczął się prawdziwy koszmar. Ciągłe spotkania z prawnikami, przygotowywanie dowodów, przesiadywanie w sądzie - mówił z ironią w głosie. - Tymczasem moi pracownicy świetnie dawali sobie radę. Prace posuwały się planowo. Nawet zdobyli nowe zamówienia.

- Jesteś z mmi w kontakcie?

- Jasne - powiedział i znów się roześmiał. - Co prawda mieszkam teraz na strasznym odludziu, ale nadal mam telefon komórkowy.

Przez chwilę milczeli.

- Jak się ostatnio czujesz? - spytała wreszcie Mattie.

Conner natychmiast domyślił się, że chodzi jej o nocne koszmary.

- Złe sny zdecydowanie rzadziej mnie prześladują - odparł. - Zmieniły się - dodał po chwili.

- Zmieniły się? - powtórzyła pytająco i z zaciekawienia wyprostowała się na fotelu.

Conner potwierdził skinieniem głowy.

- Mówiłem ci o parzącym upale, gniewnych głosach i strachu - przerwał i zwilżył usta językiem. - Cóż, teraz wszystko jest jasno oświetlone, a ja czuję się tak, jakbym znajdował się poza tym, co się dzieje. Już nie jestem w środku, nie biorę w tym udziału. Stałem się raczej widzem.

Ciekawe, skąd się wzięła ta zmiana, zastanawiała się Mattie. Było jasne, że Conner zadawał sobie to samo pytanie.

- Już nie budzę się przerażony - dodał.

- Czyli zmieniło się na lepsze - podsumowała zadowolona.

Potwierdził skinieniem głowy.

- Jednak nadal nie zbliżyłem się do wyjaśnienia, co to wszystko znaczy.

Mattie przypomniała sobie słowa doktora Greya Thundera: „Jeśli będziesz miała okazję, przekonaj go, żeby nas odwiedził, dobrze? Wszyscy chcemy się z nim spotkać”.

Zdawała sobie sprawę, że jeśli wspomni o doktorze, rozmowa może potoczyć się w niewłaściwym kierunku, a przynajmniej na razie nie chciała nic mówić na temat Brendy i Scotty'ego. Zaczęła zatem inaczej.

- Conner, myślę, że powinieneś spotkać się z dziadkiem, bo wtedy.

- Nie - zaprotestował natychmiast. - To mi w niczym nie pomoże.

- Dlaczego tak sądzisz? - spytała i mówiła dalej, nie czekając na odpowiedź. - Dlaczego jeszcze tego nie zrobiłeś? Jesteś tu już od tygodni. Pokłóciliście się? Może stało się coś złego?

- Nic się nie stało - powiedział takim tonem, że na chwilę straciła ochotę do dalszej rozmowy.

Zapadła dłuższa cisza. W końcu Conner westchnął.

- Mattie, możesz mi wierzyć. Nie doszło między nami do sprzeczki.

- W takim razie, dlaczego jeszcze go nie odwiedziłeś? - pytała dalej. - Właściwie dlaczego od lat nie przyjeżdżałeś do rezerwatu?

Zatrzymał się na światłach na skraju miasta i spojrzał na nią.

- Naprawdę nie wiem - przyznał lekko zmieszany.

- Spotkaj się z nim - powiedziała łagodnym tonem. - Wychował cię. Na pewno cię kocha. Może wyjaśni ci jakieś wydarzenia z przeszłości. Poza tym on jest przecież szamanem. Nie zapominaj o tym. To bardzo mądry człowiek.

Trochę się przestraszyła, że może powiedziała za dużo. Miała nadzieję, że Conner nie zapyta, skąd tak dobrze zna Josepha. On jednak był zbyt zajęty własnymi problemami, by zwrócić uwagę na taki szczegół.

Wyjrzał przez okno.

- Naprawdę nie wiem - powtórzył pod nosem.

- Mogę pójść z tobą - zaproponowała.

Conner spojrzał na nią zaskoczony. Najwyraźniej zastanawiał się, dlaczego tak jej na tym zależy.

- Mówię poważnie - zapewniła, nim zdążył znaleźć jakąś wymówkę. - Z przyjemnością z tobą pojadę. Wpadnij po mnie jutro rano. Pojedziemy do rezerwatu drogą wzdłuż jeziora.

Conner patrzył na nią bez słowa. Samochód za nimi zaczął trąbić, bo już od dłuższej chwili mieli zielone światło. Conner nacisnął pedał gazu. Milcząc, wjechali do Mountview.

- Conner. - Nie wytrzymała w końcu Mattie. - Pojedziesz czy nie?

Powoli skinął głową.

- Jeśli wybierzesz się ze mną, to tak.

Mattie wysiadła przed ratuszem. Wypełniła wniosek o zezwolenie na przebudowę budynku. Zajęło jej to dwadzieścia minut. Urzędnik zapewnił, że rozpatrzą sprawę w ciągu tygodnia. Potem przeszła kilka domów dalej, gdzie za sklepem z narzędziami mieścił się skład drewna. Właśnie tam umówiła się z Connerem.

Zza chmur wyszło słońce i od razu zrobiło się weselej. Mattie odwróciła twarz, żeby nacieszyć się ciepłymi promieniami. Kończył się październik i takich chwil mogło już nie być zbyt wiele przed zimą. Co prawda lubiła jazdę na nartach i szare wieczory z książką przy rozpalonym kominku, ale pozostałe pory roku uważała za bardziej atrakcyjne.

Minęła kino, radośnie uśmiechając się do przechodniów. Cieszyła się, że Conner zgodził się spotkać z dziadkiem. Stary szaman na pewno będzie szczęśliwy. Zamyślona, nie zwróciła uwagi na nastolatka, który przyklejał ogłoszenie na szybie apteki. Jednak po chwili zauważyła zdjęcie Brendy na najbliższej latarni. „Nagroda za informację o tej kobiecie!” - przeczytała.

Zaschło jej w ustach. Rozejrzała się i dyskretnie zerwała zdjęcie. Odwróciła się. Dwa domy dalej ten sam nastolatek przyklejał kolejne zdjęcie do skrzynki pocztowej. Szybko podeszła do niego.

- Możemy chwilę pogadać? - spytała.

Wyglądał na trzynaście lat. Niemal równocześnie wzruszył ramionami i skinął głową. Leniwie odwrócił się do niej.

- O co tu chodzi? - spytała, pokazując zdjęcie zerwane z latarni.

Odpowiedział kolejnym wzruszeniem ramion.

- Nie wiem. Zaginęła jakaś kobieta. Facet obiecał mi pięćdziesiąt dolarów i swój autograf, jeśli rozlepię to po całym mieście. Powiedział, że będzie sławny i jego autograf będzie wart majątek.

Tommie Boy, pomyślała Mattie od razu.

Chłopiec zmarszczył nos.

- Nie potrzebuję autografu - stwierdził. - Ale facet przypomina atletę, więc nie wypadało odmówić - tłumaczył z uśmiechem. - A forsa przyda się na nową deskorolkę.

- Czyli zapowiada się niezła zabawa - powiedziała Mattie. - Dużo dostałeś tych plakatów ze zdjęciem?

- Nie, chyba z piętnaście.

Mattie zastanawiała się przez chwilę.

- Mogłabym ci pomóc?

- Dziękuję pani, ale zostały mi już tylko trzy.

- Ja się nimi zajmę - zaproponowała. - A ty będziesz mógł pędzić już do sklepu po deskę.

- Super, dzięki! - zawołał chłopak, wcisnął jej plakaty do ręki i pobiegł wzdłuż ulicy.

Trzy dostała od chłopca, jeden już zerwała z latarni, została apteka i skrzynka. To oznaczało, że musiała wytropić jeszcze dziewięć plakatów. Ruszyła wzdłuż ulicy. Zerwała plakat z okna wystawy sklepu z narzędziami. Starała się robić to jakby od niechcenia. Nikt nie powinien jej zauważyć. Tommie Boy na pewno znów zjawi się w miasteczku w ciągu kilku dni. Pomyślała, że dla Brendy i Scotty'ęgo byłoby bezpieczniej, gdyby wyjechali do innego stanu.

Minęła trzy ulice, zanim udało jej się znaleźć wszystkie plakaty ze zdjęciem Brendy. Zmęczona usiadła na ławce i zaczęła drzeć je na kawałki. Papiery wyrzuciła do kosza. Wzięła głęboki oddech, starając się zapanować nad obrazami, które kłębiły się przed jej oczami: przerażone spojrzenie Scotty'ego, gdy zjawił się w jej domu, Brenda z pokaleczoną i poobijaną twarzą, zapłakana twarz Susan, jej głos, gdy pytała Mattie, dlaczego mąż, który miał ją kochać, tak bardzo ją skrzywdził. Mattie zamknęła oczy i wróciła myślami do wydarzeń sprzed pięciu lat.

Nad świeżo wykopanym grobem stała trumna. Lakier i metalowe uchwyty połyskiwały w promieniach słońca. Na to wspomnienie Mattie ogarnęła rozpacz. Pomyślała, że teraz właśnie ona odpowiada za to, żeby Brendy nie spotkał los Susan. Nie powinna dopuścić, by obcy ludzie kręcili się koło domu, w czasie gdy ukrywa się tam Brenda ze Scotty'm. Hydraulik, elektryk, inspektor budowlany i nie wiadomo kto jeszcze.

Chyba straciłam rozum, pomyślała. Ktoś mógłby ich zauważyć i wspomnieć coś na ten temat w miasteczku. Jakiś plakat ze zdjęciem i informacją o nagrodzie mógł nadal wisieć gdzieś na latarni. Pieniądze zawsze były przekonującym argumentem. A co z Connerem? - pomyślała. Przecież dziś rano doszła do wniosku, że on też potrzebuje zrozumienia i pomocy. Musiał mieć jakieś zajęcie.

- Mattie Russell, pozwoliłaś, żeby zamiast głowy myślało twoje ciało - powiedziała do siebie z wyrzutem.

Conner Thunder na pewno potrafił samodzielnie uporać się ze swoimi problemami. Nie potrzebował pomocy, a już na pewno nie w takim stopniu jak Brenda i Scotty. Miał w rezerwacie kochającą rodzinę. Wystarczyłoby, żeby się z nią skontaktował. A Brenda mogła liczyć tylko na Mattie. No i jemu nikt nie zagrażał, podczas gdy życie Brendy zależało od humoru rozwścieczonego boksera. Tym bardziej teraz, kiedy odważyła się uciec od niego.

Mattie westchnęła smutno. Wciąż sobie powtarzała, że ma istotne powody, by żyć w samotności. Musiała zapewnić bezpieczeństwo kobietom, które szukały u niej schronienia. Jak mogła o tym zapomnieć. Jednak po chwili zdobyła się na szczerość wobec samej siebie. Wszystko z powodu Connera.

Od chwili gdy go poznała, intrygował ją i pociągał. Świadomość, że on również jest nią zainteresowany, sprawiała jej prawdziwą przyjemność. Jednak Conner nie powinien kręcić się koło domu, gdy w środku ukrywała się Brenda. Przynajmniej nie wtedy, gdy Tommie Boy obiecywał nagrodę za informację o niej. Mattie zdawała sobie sprawę, że Brenda i Scotty byli ważniejsi od jej osobistych spraw. Nie miała innego wyjścia. Podjęła decyzję i od razu poczuła się lepiej.

Musiała teraz wyjaśnić Connerowi, że zmuszona była zmienić plany. Tylko jak znaleźć sensowne wytłumaczenie? Mogłaby powiedzieć prawdę. Wyjawić, że ukrywa matkę z dzieckiem. „Tylko nikomu nie mów, że tu jesteśmy”, zadźwięczało jej w uszach. Brenda prosiła ją o to z oczami pełnymi przerażenia. Mattie obiecała dyskrecję i zamierzała dotrzymać słowa. Zdobycie zaufania tej kobiety kosztowało ją wiele trudu. Nie mogła jej teraz zawieść.

Wprawdzie nie miała najmniejszych wątpliwości, że Connerowi można zaufać, ale skoro obiecała, musiała milczeć. Przynajmniej na razie. Może później uda się jej przekonać Brendę, że Conner jest człowiekiem, który potrafi zachować absolutną dyskrecję. Teraz z całą pewnością nie powinien zajmować się remontem starej wozowni. Miała nadzieję, że uda się jej wymyślić jakąś sensowną wymówkę.

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Czy w końcu powiesz mi, co się stało? - spytał Conner. Mówił łagodnym tonem, ale Mattie podskoczyła zaskoczona.

- Co się stało... - zaczęła i zdała sobie sprawę, że zaczyna powtarzać jak jakaś głupia papuga. Przybrała poważną minę, jakby doskonale wiedziała, o co chodzi. W rzeczywistości przez całą drogę do domu siedziała głęboko zamyślona. Gdy dojechali, Conner wyładował pięciolitrowe pojemniki z farbą. Dwa zaniósł do wozowni. Mattie wzięła dwa pozostałe i poszła za nim. W środku odwrócił się do niej.

- Słuchaj, Mattie. Widzę, że coś musiało się stać po tym, gdy wysiadłaś przed ratuszem i zanim spotkaliśmy się przed sklepem. Nie odzywasz się, jakby coś cię gryzło. Miałaś jakieś kłopoty z zezwoleniem?

Oczywiście! To była doskonała wymówka. Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej?

- Zezwolenie mogą wydać dopiero w przyszłym tygodniu - powiedziała. - Musimy odłożyć wszelkie prace do tego czasu.

- I tym się tak przejęłaś? Może nie będę mógł spisać umowy z hydraulikiem czy z elektrykiem, dopóki nie podam im numeru zezwolenia, ale to jeszcze nie znaczy, że nie mogę tu przyjść i...

- Naprawdę wolałabym poczekać. Wszystko powinno być robione oficjalnie i legalnie. Zresztą tak powiedział urzędnik.

- Tak, ale...

- Chcę zaczekać - powtórzyła twardo.

Conner spojrzał zaskoczony jej obcesowym tonem.

- Mam tysiące rzeczy do zrobienia - zaczęła nerwowo tłumaczyć, widząc jego spojrzenie. - Jeśli odłożymy remont do przyszłego tygodnia, to... będę mogła ci pomóc - starała się mówić z przekonaniem. - Wiesz, chciałabym przy okazji nauczyć się czegoś od ciebie, na przykład o stolarstwie, malowaniu, waleniu młotkiem i... no i w ogóle.

Dokładała wszelkich starań, by nie wyjść na kompletną idiotkę. Przecież kilka godzin wcześniej zgodziła się na jego pomoc, a teraz wykręcała się, jak mogła. Zależało jej jednak, by go nie obrazić. A jednocześnie miała ochotę kopnąć się w kostkę za to, co robi. Przecież przyrzekła sobie, że będzie wiodła samotne życie i pomagała innym, tymczasem w towarzystwie Connera wszystkie dotychczasowe plany natychmiast ulegały unieważnieniu.

Conner zupełnie nie wiedział, co myśleć o tej nagłej zmianie decyzji. Wyglądał na zupełnie zagubionego. Mattie zauważyła jego minę i niewiele brakowało, by wyznała prawdę.

- Dobrze, Mattie - powiedział w końcu. - Zrobimy tak, jak chcesz.

Z tylnej kieszeni wyciągnął wizytówkę.

- Tu jest numer mojej komórki. Zadzwoń, gdy zdecydujesz się na rozpoczęcie prac.

Przeszli po trawniku do ciężarówki.

- Mam nadzieję, że nie jesteś zły z powodu zwłoki? - spytała.

Otworzył drzwiczki samochodu.

- Nie, nie jestem, chociaż powinnaś wiedzieć, że po złożeniu wniosku możesz spokojnie rozpoczynać remont. Z tego powodu na pewno nie zjawią się tu uzbrojeni po zęby agenci federalni, żeby cię aresztować.

- Rozumiem i postaram się znaleźć czas jak najszybciej - zapewniła. - Zadzwonię do ciebie.

Conner skinął głową. Widać było, że zgodził się tylko dlatego, bo nie dała mu możliwości wyboru. „Włączył silnik i zaczął cofać samochód. Odjechał kilka metrów, gdy Mattie zawołała go i podbiegła do auta.

- Mieliśmy jutro pojechać do Josepha - przypomniała mu.

Zawahał się na moment.

- Odpowiada ci dziesiąta? - spytał.

- Świetnie. Będę gotowa.

Czarne oczy szamana dosłownie zabłysły na widok Connera. Mattie przekonała się, że dzisiejsza wyprawa była warta zachodu.

- Conner!

- Witaj, dziadku.

Mężczyźni objęli się serdecznie, a twarz Josepha zmarszczyła się ze wzruszenia jeszcze bardziej. Zwilgotniałymi oczami spojrzał na Mattie stojącą za Connerem. Jednak chwila męskiej słabości nie trwała długo. Conner wyprostował plecy. Położył dłonie na ramionach dziadka i odsunął się. Mattie zauważyła, że starał się unikać patrzenia mu w oczy. Opowiedział Josephowi, jak poznał Mattie nad brzegiem Smoke Lake. Nie miał pojęcia, że ona i dziadek znają się od dawna. Kiedy po raz pierwszy zwróciła się do starego szamana o poradę i pomoc dla kobiet, którymi się opiekowała, przyrzekł nie rozmawiać na ten temat z nikim więcej. Wielokrotnie miała okazję przekonać się, że zawsze dotrzymywał słowa. Wiedziała, że nie wspomni o tym także Connerowi, dopóki nie będzie miał jej pozwolenia.

Poprzedniego dnia, gdy Conner odjeżdżał ciężarówką, Mattie postanowiła porozmawiać z Brendą. Chciała, żeby kobieta zgodziła się na wtajemniczenie Connera. Zależało jej, by móc szczerze wyjaśnić mu, dlaczego obcy ludzie nie byli teraz mile widziani w pobliżu jej domu.

Jednak gdy wróciła do środka, zastała Scotty'ego kręcącego się bezradnie wokół Brendy szlochającej z bezsilnej złości. Jak się okazało, zadzwoniła do banku i dowiedziała się, że mąż zlikwidował ich, obydwa rachunki oszczędnościowe. Została bez grosza.

Wcześniej Mattie próbowała ją namówić, by przynajmniej skorzystała z bankomatu i wzięła trochę pieniędzy na niezbędne wydatki. Jednak Brenda nie była w stanie wykonać żadnego ruchu. Leżała skulona i płakała. To wszystko, na co było ją stać. Mattie zastanawiała się wtedy, czy należy ją zmuszać do podjęcia jakiegoś działania. Może powinna powiedzieć, by wzięła się w garść, choćby ze względu na Scotty'ego. W końcu jednak zrezygnowała. Na to było chyba jeszcze za wcześnie.

Mattie wiedziała już z doświadczenia, że niektóre kobiety, gdy wreszcie uwolniły się od swojego prześladowcy, bardzo długo nie mogły się pozbierać. Inne reagowały złością i agresją. Z kolei jeszcze inne - podobnie jak Brenda - były tak ciężko poranione, że zatracały całkowicie poczucie własnej godności. Nie można było zmuszać ich do niczego, nawet jeśli byłoby to dla ich dobra. Wymagały przede wszystkim łagodności i serdeczności. Potrzebowały też czasu, by zaplanować samodzielne życie w przyszłości.

Brenda spędziła dzień w takim napięciu, że Mattie nie brała nawet pod uwagę możliwości rozpoczęcia rozmowy na temat wtajemniczania Connera. Zajęła się przekonywaniem nieszczęsnej kobiety, że ona i jej syn mają teraz szansę na normalne życie, wolne od strachu i przemocy. W końcu Brenda uspokoiła się. Usiadły razem w kuchni i zaplanowały najbliższe dni. Przede wszystkim musiały pojechać do sądu, by jak najszybciej uzyskać od sędziego zakaz zbliżania się Tommiego do rodziny. Mattie uznała, że zgoda Brendy na podjęcie tego kroku to pierwszy wielki sukces.

- Może macie ochotę napić się czegoś? - usłyszała nagle.

Słowa szamana przywróciły ją do rzeczywistości.

- Ja dziękuję - odpowiedziała. - Prawdę mówiąc, chętnie poszłabym na spacer. Kilka domów stąd jest stragan z warzywami. Przejdę się tam i może coś kupię - powiedziała i spojrzała na Connera. - Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza? Będziesz mógł swobodnie porozmawiać z dziadkiem o... wszystkim.

Zdawała sobie sprawę, że Conner ma silny charakter i jej słowa nie zmuszą go do niczego. On jednak spojrzał na nią porozumiewawczo i odprowadził do drzwi.

- Dobrze - powiedział. - Na pewno porozmawiam o wszystkim.

Uśmiechnęli się do siebie.

- Daleko nie pójdę - obiecała.

- Mattie to niezwykła kobieta - usłyszała jeszcze głos Josepha.

- Zgadzam się - przyznał Conner.

Uśmiechnęła się do siebie z radości, choć powinno być jej obojętne, co Conner myśli na jej temat. A jednak nie było.

Przeszła w dół ulicy i zatrzymała się przed straganem. Zamieniła kilka słów z kobietą siedzącą pod płóciennym daszkiem. Przez ramię miała przerzuconą chustę, w której spało małe dziecko. Mattie poprosiła o dwa zielone kabaczki i pół kilograma świeżo zerwanej fasoli.

Dyskretnie przyglądała się kobiecie, która bezwiednie dotykała chusty, głaskała dziecko, a czasem delikatnie klepała je po plecach. Czy ja też kiedyś będę tak pieściła własne maleństwo? - pomyślała Mattie. Już nie pamiętała, kiedy ostatni raz nachodziły ją takie myśli. W dzieciństwie z wielkim przejęciem zajmowała się lalkami. Bawiła się w mamę jak miliony innych małych dziewczynek. Jednak w miarę upływu lat instynkt macierzyński powoli zaczął w niej wygasać. Chodziła do szkoły i jednocześnie starała się pomagać starzejącym się rodzicom w prowadzeniu pensjonatu. Spodziewała się, że kiedyś trzeba będzie prowadzić go bez ich pomocy, więc usiłowała nauczyć się wszystkiego, co w przyszłości mogłoby się przydać. Potem była świadkiem życiowej klęski swojej siostry. Susan uparła się, że uda się jej zmienić agresywnego męża w księcia z bajki, jakim wydawał się przed ślubem. Mattie wraz z rodzicami starała się przemówić siostrze do rozsądku. Próbowali ją przekonać, że dla własnego dobra powinna rozstać się z mężem na zawsze. Ale Susan nie zamierzała ich słuchać.

W pewnym momencie Mattie poczuła żal do siostry. Z powodu jej decyzji ucierpiała cała rodzina. Jednak gdy siostra straciła życie, Mattie wpadła we wściekłość. Nie sądziła, że jest zdolna do tak silnych reakcji. Kierowana złością zajęła się studiowaniem przypadków psychicznego i fizycznego znęcania się nad członkami rodziny. Dużo czytała na ten temat i zdobyła sporą wiedzę. Dzięki temu potrafiła pomóc własnym rodzicom przetrwać najtrudniejsze chwile i wrócić do normalnego życia. Wiele zrozumiała i przemyślała. W końcu podjęła decyzję, że poświęci się pomocy maltretowanym kobietom. Wtedy uważała, że wiąże się to z rezygnacją z własnego życia, z małżeństwa, z posiadania dzieci. Albo zajmowanie się problemami innych, albo własnymi. I nagle dziś, po raz pierwszy zaczęła żałować tamtej decyzji.

Poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciła się. Od strony, gdzie stał dom Josepha, nadchodził Conner. Mattie szybko zapłaciła za zakupy i życząc sprzedawczyni miłego dnia, ruszyła na spotkanie.

- Nie poświęciłeś mu zbyt dużo czasu - zauważyła.

Conner tylko wzruszył ramionami.

- Słuchaj - zaczęła tonem wymówki - nie widziałeś dziadka od lat. Powinieneś spędzić z nim cały dzień, do późnego wieczora.

- Nie mógłbym. Przecież cały czas myślałbym tylko o tym, że zmuszam cię, byś na mnie czekała.

Mattie aż otworzyła usta ze zdumienia.

- Chyba nie chcesz mi wmówić, że to przeze mnie?

Conner roześmiał się.

- Zbyt łatwo się denerwujesz. Najpierw wysłuchaj mnie do końca. Dziadek miał kilka pilnych spraw do załatwienia. Umówiliśmy się na następne spotkanie. Zadowolona?

Uśmiechnęła się i skinęła głową, po czym ruszyli w dół ulicy w kierunku ciężarówki Connera.

- Wspomniałeś mu o snach? - spytała.

- Tak - odparł - ale nic z tego nie wynikło. Dziadek nie powiedział na ten temat ani słowa.

Odpowiedź Connera zaskoczyła Mattie. Stary szaman miał ogromną wiedzę i bogate doświadczenie. Rozumiał problemy innych i zawsze służył pomocą. Potrafił doradzić każdemu, kto się do niego zwrócił. W przeszłości Mattie niejednokrotnie była świadkiem, jak świetnie mu się udawało docierać do kobiet, które przygarniała pod swój dach. Dzięki tym rozmowom nieszczęsne ofiary przemocy potrafiły jasno spojrzeć na dotychczasowe życie. Joseph często powtarzał, że jeśli rozumiesz swoją przeszłość, łatwiej ci będzie zaplanować przyszłość.

- Ale dał mi to - powiedział Conner i uniósł jakąś papierową torebkę. - Tu są zioła, po których zasypia się głęboko, a sny są wyjątkowo wyraziste. Dziadek uważa, że może dzięki temu wreszcie coś zrozumiem.

Zatrzymali się przed ciężarówką.

- Cieszysz się, że w końcu go odwiedziłeś? - spytała z wahaniem.

Conner otworzył jej drzwi kabiny. Zanim wskoczyła do środka, ujął ją za przedramię.

- Cieszę się przede wszystkim dlatego, że jesteś dziś ze mną - powiedział ochrypłym głosem, który i tym razem wywołał w niej dreszcz. Zorientowała się szybko, że próbował zmienić temat, by uniknąć rozmowy o dziadku. Jednak gdy tylko spojrzała mu w oczy, natychmiast przestała o tym myśleć. Końcami palców delikatnie dotknął jej policzka. Pomyślała, że serdeczne gesty między nimi nie powinny mieć miejsca, jeśli nadal zależy jej na samotnym życiu. Jednocześnie zapragnęła, żeby ją pocałował. Natychmiast.

Musnął wargami jej usta, jakby potrafił czytać w myślach. Przytulił ją mocno, a potem cofnął się o krok. Dotknął palcem jej warg.

- Cokolwiek się stanie w przyszłości - szepnął - uważam, że miałem wielkie szczęście, bo poznałem ciebie.

Patrzyli na siebie przez chwilę, a potem Conner odsunął się, by Mattie mogła wsiąść do samochodu. Trzasnęły drzwi i Mattie oprzytomniała. Natychmiast przypomniała sobie, jak zaplanowała własne życie.

Siekiera wbiła się w kawał drewna z głośnym hukiem, ale nie rozcięła go na pół. Conner uderzył ponownie i obydwa kawałki upadły na ziemię. Odłożył siekierę, dorzucił polana do sporego stosu i sięgnął po kolejny kawałek pnia.

Chata myśliwska służyła wszystkim członkom plemienia. Można było korzystać z niej dowolnie długo, jednak zgodnie z tradycją Kolheeków należało zostawić to miejsce w takim stanie, w jakim się je zastało. Poranne jesienne chłody zmusiły Connera do korzystania z pieca. Musiał zatem uzupełnić zapas drewna, który zużył w ciągu kilku ostatnich tygodni. Teraz wyszło słońce i zrobiło się ciepło. Conner zdjął koszulę i otarł pot z czoła. Ponownie chwycił siekierę. Nagle usłyszał szelest. Ktoś przedzierał się przez krzewy. Odwrócił się. Promień słońca oświetlił jasne włosy Mattie. Conner uśmiechnął się zaskoczony. Od chwili, gdy się poznali, był nią bardzo zainteresowany i powoli nabierał przekonania, że ona czuje to samo. Jednak nie mógł zrozumieć, dlaczego jednego dnia zaczynała z nim flirtować, a następnego za wszelką cenę usiłowała trzymać się na dystans..

- Cześć! - zawołała.

Uniósł dłoń na powitanie, po czym odruchowo sięgnął po koszulę i włożył ją.

- Wyszłam się przejść - wyjaśniła, zatrzymując się w pewnej odległości od niego. - Usłyszałam, że ktoś rąbie drewno. Podeszłam sprawdzić - powiedziała, odwracając wzrok.

Conner pomyślał, że zachowywała się tak, jakby jednocześnie szukała jego towarzystwa i nie chciała być w pobliżu.

- A ja właśnie uzupełniam zapas drewna - odezwał się po chwili.

Skinęła głową i zagryzła wargę. Natychmiast przypomniał sobie smak jej pocałunków.

- I... co u ciebie? - spytała, bawiąc się długim źdźbłem trawy, zerwanym gdzieś po drodze.

Nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie znów cię zobaczę, pomyślał. Jednak nie zamierzał głośno o tym mówić.

- Nie mam dziś najlepszego humoru - przyznał. Nie mógł zrozumieć, jak to się działo, że za każdym razem, gdy się spotykali, Mattie udawało się zmusić go do zwierzeń.

Dziewczyna podeszła bliżej, jakby zachęcając go do mówienia. Westchnął zrezygnowany. Żałował, że znów dał się podejść.

- Zastanawiałem się, dlaczego Wielki Duch jednych obdarza szczęściem, a innych cierpieniem.

Zrobiła wielkie oczy. Domyślił się, że musi mówić jaśniej.

- Dlaczego Bóg jednego człowieka przykuwa do wózka na całe życie, a drugi może być ciągłe zdrowy i silny, tak jak ja?

Zrozumiała, co go gnębiło. Podeszła tak blisko, że poczuł jej świeży zapach.

- To nic nowego. Ludzie od tysięcy lat szukają odpowiedzi na pytanie, dlaczego dla jednych los jest łaskawy, a inni muszą cierpieć. Myślę, że nie da się zrozumieć wszystkiego - powiedziała.

Oczywiście, miała rację, ale to nie poprawiło mu humoru.

- Conner, z tego, co mówiłeś o wypadku, wynika, że nie masz powodu czuć się winny. Nie możesz się winić za nieodpowiedzialne zachowanie innych ludzi.

Znów miała rację. Zwilżył językiem wargi i nie odzywał się. Mattie uniosła dłoń i położyła na jego śniadym przedramieniu.

- Sąd oczyścił cię z zarzutów. Sam mi to powiedziałeś. Nie masz powodu, by nadal się zamartwiać. Niczemu nie byłeś winny. Daj już sobie wreszcie spokój i przestań o tym rozmyślać.

Zdawał sobie sprawę, że Mattie chciała tylko go pocieszyć, a jednak działała na niego jak magnes. Kiedy była w pobliżu, natychmiast poddawał się jej wpływowi. Wziął głęboki oddech.

- Nie rozumiem, jak to się dzieje, ale za każdym razem, gdy przebywamy razem, nie jestem w stanie logicznie myśleć.

Mattie patrzyła na niego niebieskimi oczami i nie odzywała się.

- Cóż, wydaje mi się - mówił dalej - że między nami... coś zaczyna się dziać. Jesteśmy oboje coraz bardziej zaangażowani. Jednak zauważyłem, że z jakiegoś powodu starasz się do tego nie dopuścić.

Bardzo chciał wiedzieć, dlaczego tak postępowała i zdecydował, że już czas porozmawiać na ten temat bez owijania w bawełnę. Ostatnio dużo o tym myślał.

- Ja też chciałbym tego uniknąć - przyznał nagle, a Mattie wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Spodziewała się usłyszeć zupełnie coś innego. - Przez całe życie unikałem stałych związków - mówił. - Nie zrozum mnie źle. Oczywiście, spotykałem się z kobietami.

Z wieloma kobietami. Jednak gdy tylko znajomość stawała się poważna, uciekałem z podkulonym ogonem.

Z twarzy Mattie zniknął wyraz zaskoczenia. Słuchała z rosnącym zainteresowaniem.

- Naprawdę nie wiem, dlaczego tak siedziało. - Wzruszył ramionami, zdając sobie sprawę, że jest z nią zaskakująco szczery. - Może dlatego, że w moim życiu wszystkie poważne uczucia kończyły się cierpieniem, Przecież mama zmarła, gdy byłem zupełnie mały. Ojciec już nigdy potem nie doszedł do siebie. Umarł, gdy miałem sześć lat. Potem umarła także moja ciotka i dwaj wujowie. O drugiej ciotce już ci opowiadałem. Wyjechała z rezerwatu, zabierając córkę. Od tego czasu nikt już nie słyszał ani o ciotce Holly, ani o Alissie. Dziewczyna powinna mieć teraz niewiele ponad dwadzieścia lat.

Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo zmienił mu się głos, gdy mówił o przeszłości.

- Twoja ciotka nagle wyszła z domu i znikła? - zaczęła Matie.

- Zostawiła w rezerwacie dwóch synów - przerwał jej Conner. - Nigdy nie zadała sobie trudu, żeby skontaktować się z kimkolwiek. Rodzina zupełnie się rozpadła. Chyba można powiedzieć, że cały ród Thunderów prześladują nieszczęścia i cierpienie.

Zamilkł na chwilę.

- Chciałem ci tylko wyjaśnić - dodał - że swoje już wycierpiałem. Nie chciałbym wiązać się z kimś tak mocno, by znów znosić ból, gdybym tego kogoś utracił.

Mattie cały czas słuchała uważnie. Teraz spojrzała na Connera, bezwiednie próbując rozerwać źdźbło trawy.

- Conner, rozumiem, że los nie szczędził twojej rodzinie ciężkich przeżyć - przerwała i wzięła głęboki oddech.

- Ale wszystkich nas spotykają jakieś nieszczęścia, wcześniej czy później. Mnie także. Nie znam nikogo, kto w jakiś sposób nie zetknął się ze śmiercią: Jednak to nie przekreśla twojego dzisiejszego życia. Masz prawo kogoś pokochać i być szczęśliwym człowiekiem.

Conner zauważył, że mówiła z takim przejęciem, jakby chciała przekonać samą siebie. Uśmiechnął się lekko.

- Jednak coś cię powstrzymało przed ułożeniem sobie życia właśnie w taki sposób - zauważył.

Mattie roześmiała się głośno.

- Wierzę w prawdziwą miłość - zapewniła - ale mówiliśmy o tobie. Właśnie chciałam spytać, czy skorzystałeś z ziół, które dał ci dziadek?

- Nie - przyznał niechętnie i potarł dłonią skronie.

- Prawdę mówiąc, trochę się...

- Boisz? - podpowiedziała. - Nie dziwię się. Większość ludzi boi się prawdy o sobie. Jednak jeśli chcesz zrozumieć, co cię dręczy, musisz zdobyć się na odwagę.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Conner szedł leśną ścieżką targany niepokojem. Nie zwracał uwagi ani na bogactwo jesiennych kolorów, ani na śpiew ptaków. Myślał tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć Mattie. Wreszcie dotarł do pensjonatu, przeskoczył kilka schodów i zapukał do drzwi. Nie otworzyła natychmiast, więc nerwowo zastukał jeszcze głośniej. W jednym z okien ktoś odsunął dyskretnie zasłonę. Po chwili otworzyły się drzwi.

- Conner?

Mattie była najwyraźniej zaskoczona. Zupełnie nie zwrócił uwagi, że na jego widok odetchnęła z ulgą, jakby obawiała się wizyty kogoś innego.

- Wiesz, która godzina? - spytała.

- Wiem, jest bardzo wcześnie - przyznał bezceremonialnie. Nie zamierzał jednak przepraszać. Był niezwykle roztargniony, choć zdołał spostrzec, że Mattie miała na sobie białą koszulę nocną. - Muszę z tobą natychmiast porozmawiać - oświadczył, dając do zrozumienia, że nie miałby nic przeciw temu, by wpuściła go do środka.

Ale Mattie najwyraźniej nie zamierzała tego zrobić.

- Chodźmy się przejść - zaproponowała, zamykając za sobą drzwi. - Wyjątkowo piękny poranek - dodała.

Musiał przyznać, że w kłopotliwych sytuacjach potrafiła zachować spokój. Teraz pierwsza zeszła po schodach. Uniosła twarz do słońca i odruchowo uśmiechnęła się. Spojrzał na jej złote włosy i zdał sobie sprawę, że już sam jej widok działał na niego kojąco.

- Conner? - zawołała ponaglająco.

Zamrugał, uświadamiając sobie, że wciąż stoi przy drzwiach. Dogonił ją pospiesznie.

- To nie jest sen - zaczął wyjaśniać. - To pamięć, podświadomość... jakieś wspomnienia.

Spojrzała z uwagą.

- Wiesz już, co cię prześladuje?

Skrzywił się i westchnął.

- Nie. To, co mi się śni, nadal nie jest zupełnie wyraźne, ale...

- Skorzystałeś z ziół od Josepha? - spytała.

Conner skinął głową.

- Tak, ale nie są zbyt mocne. Dobrze się po nich śpi, to wszystko.

- Więc skąd wiesz, że twoje sny to wspomnienia?

- Cóż, teraz patrzę jakby z innego miejsca - machnął ręką, usiłując znaleźć odpowiednie słowa. - Stoję z boku i patrzę na to, co się dzieje, jakby przez błyszczącą sieć.

Zdał sobie sprawę, że jego wyjaśnienia brzmią dość głupio. Zamilkł, jakby się zawstydził. Spojrzał na Mattie.

- Zioła pomogły o tyle, że chociaż nie rozpoznaję postaci, mogę rozróżnić głosy. Jeden należy do ojca, drugi na pewno do Josepha.

Dopiero teraz przyjrzał się dokładniej strojowi Mattie i zauważył, że jej koszula wcale nie była gładka. Miała na sobie wzór z drobnych kwiatków. Zwilżył wargi językiem. Tkanina podkreślała piersi Mattie. Usiłował patrzeć w inną stronę. Bezskutecznie.

- Dobrze, rozpoznałeś te głosy i co myślisz? Czy ta scena ma związek z jakimś wydarzeniem z twojego dzieciństwa?

Skinął głową bez słowa.

- Słuchaj, Conner, jeśli Joseph występuje w twoim śnie, to przecież musiał uczestniczyć w tym wydarzeniu. Pójdź z nim porozmawiać. Zapytaj. Na pewno będzie mógł ci wyjaśnić.

- Nie, już się z nim nie spotkam - powiedział i zachmurzył się. - Nigdy więcej.

Mattie zatrzymała się gwałtownie. Spojrzała z niedowierzaniem. Odruchowo zacisnęła dłoń w pięść i oparła ją na biodrze.

- Tak? A dlaczegóż to?

Spodziewał się raczej, że będzie próbowała go zrozumieć, a tymczasem zareagowała absolutnym zdumieniem, jakby uznała, że zupełnie zwariował. Poczuł narastającą złość.

- Przecież ci tłumaczę - zaczął. - Pamiętam ich głosy. Doszło do strasznej kłótni między ojcem i dziadkiem. Część tego, co mówili, ciągle odbija się echem w mojej głowie. - Conner rozejrzał się wokół. - Joseph krzyczał do ojca, żeby natychmiast opuścił Smoke Valley i nigdy nie wracał - mówił dalej, po czym spojrzał na Mattie z udręczoną miną. - Pozbawił mnie ojca, rozumiesz? Za kogo on się uważa? Ludźmi nie można manipulować w ten sposób. Gdyby nie on, mógłbym być z ojcem jeszcze przez kilka miesięcy, aż do dnia, kiedy zginął. Mattie, tak się nie postępuje!

- Chwileczkę! - zawołała z irytacją. - Przecież nadal nie wiesz, co naprawdę się wydarzyło. Sam mówisz, że rozumiesz tylko fragment rozmowy. Analizujesz zdanie wyrwane z kontekstu i od razu dorabiasz do niego całą teorię. Nie mogę pozwolić, żebyś formułował bezsensowne oskarżenia pod adresem człowieka tak życzliwego ludziom jak Joseph Thunder.

- Życzliwego? - spytał. Nie wierzył własnym uszom. - Dlaczego go bronisz? Nie słyszałaś, co ci opowiedziałem?

- Słyszałam każde słowo - zapewniła, krzyżując ręce na piersi. - Ale ty chyba nie słyszysz tego, co ja mówię. Zbyt jesteś zajęty wymyślaniem historyjek na temat własnych snów. Lepiej byś zrobił, gdybyś porozmawiał z jedynym człowiekiem, który może ci pomóc - roześmiała się nerwowo. - Wiesz, Conner, nie wierzę, że w ogóle interesuje cię prawda.

Conner z trudem panował nad sobą. Nie dość, że był zły na dziadka, to jeszcze Mattie, stając w obronie Josepha, dolewała oliwy do ognia.

- Powiem ci, jak wygląda prawda - stwierdził. - Od lat mam żal do Josepha. Dlatego nie wracałem do rezerwatu. Z tego powodu szukałem różnych wymówek, by niczego tu nie budować. Podświadomie unikałem kontaktu z nim. Gdzieś w głębi duszy miałem do niego pretensję, że właśnie z jego powodu ojciec opuścił Smoke Valley, ale nigdy nie widziałem tego w tak oczywisty sposób jak teraz.

Mattie zaczepnie uniosła głowę.

- Conner, nic nie jest oczywiste. Powinieneś przestać oskarżać Josepha i ukrywać prawdę przed samym sobą. Musisz poznać wszystkie szczegóły. Znam Josepha na tyle, by wiedzieć, że nie skrzywdziłby nawet muchy, a co dopiero ukochanego wnuka.

Conner spoglądał na nią przez dłuższą chwilę. Mówiła z ogromną pewnością w głosie. Powinno go to zastanowić. Jednak był zbyt rozzłoszczony, żeby logicznie myśleć.

- Wprost nie mogę uwierzyć, że właśnie ty to mówisz - stwierdził w końcu. - Przyszedłem tu po pomoc i po radę.

- Staram się cię zrozumieć - przerwała. - Chcę ci pomóc, ale jak mam to zrobić, jeśli jesteś tak uparty i sam nie zamierzasz sobie pomóc - dodała spokojnym, przyciszonym głosem.

Przez chwilę spoglądali na siebie bez słowa. W końcu Conner najwyraźniej uznał, że odmówiła mu pomocy, bo odwrócił się na pięcie i odszedł.

Po tygodniu Mattie otrzymała zezwolenie na przebudowę starej wozowni. Duża szara koperta leżała na stoliku w holu. Mattie nawet nie próbowała jej otwierać. Wiedziała, że teraz powinna wynająć fachowców, ale wciąż poświęcała zbyt dużo czasu Brendzie, by móc się tym zająć. Wysłuchiwała zwierzeń, a przede wszystkim starała się przekazać nieszczęśliwej kobiecie mnóstwo użytecznych informacji. Brenda nigdy dotychczas nie korzystała z książeczki czekowej i nie zakładała własnego konta w banku. Nie wiedziała też, jak przygotować się do pierwszej poważnej rozmowy o pracy.

Mattie spojrzała na stolik. Obok dużej koperty leżała mniejsza. Wyjęła z niej zaproszenie. Lori i doktor Grey urządzali przyjęcie. Ich ślub odbył się w pośpiechu i w dość nerwowej atmosferze, więc teraz próbowali nadrobić towarzyskie zaległości. Mattie wahała się, czy powinna pójść. Mimo wszystko Brenda i Scotty byli ważniejsi niż miły wieczór z przyjaciółmi.

Mattie mogła pochwalić się już pewnymi sukcesami. Brenda rzeczywiście bardzo się starała. Nabrała optymizmu i przestała obawiać się przyszłości. Mattie zachęciła ją, by zapisała się na jakiś kurs, który mógłby okazać się przydatny w poszukiwaniu pracy. Brenda zgodziła się też na wizytę u adwokata w sprawie rozwodu. Ale to wszystko zostało przekreślone z powodu jednego telefonu, który Brenda wykonała tego ranka.

- Wydawało mi się, że dogadałyśmy się w tej sprawie - mówiła Mattie. - Miałaś nie kontaktować się z nikim, dopóki wszystkie twoje sprawy nie zostaną załatwione.

- Tak, ale czułam się taka samotna - usprawiedliwiała się Brenada.

- Domyślam się - powiedziała Mattie i uśmiechnęła się ze zrozumieniem. - Ale chyba nie muszę ci przypominać, że powinnaś zachować dyskrecję. Życzyłaś sobie, żebym nikomu nawet słowem nie pisnęła o twoim pobycie u mnie, a sama...

- Sheila nikomu nie powie, że do niej dzwoniłam. No i nie zdradziłam jej, gdzie jestem.

- Dobre i to - stwierdziła Mattie i uścisnęła jej rękę. - Lepiej, że zadzwoniłaś do przyjaciółki niż do męża.

- O to nie musisz się martwić - zapewniła Brenda. - Tommie i ja już nie mamy ze sobą nic wspólnego. Nie chcę być jego workiem treningowym.

Powiedziała to z ogromnym przekonaniem i Mattie z ulgą pomyślała, że ta kobieta jest na najlepszej drodze, by szybko ułożyć sobie normalne życie.

- Po rozmowie z Sheilą - odezwała się nagle Brenda - znów zaczęłam się bać. Tommie poszedł do niej. Okropnie ją przestraszył. Podobno urządził koszmarną awanturę. Groził jej. Była pewna, że zaraz ją uderzy.

Przerwała i bezwiednie dotknęła gojącej się rany na skroni.

- Odgrażał się, że gdy tylko mnie spotka, spuści mi porządne lanie. Podobno mówi to każdemu, kto chce słuchać - tłumaczyła z lękiem w głosie. - To prawda, Mattie. Zabiłby mnie, gdyby wiedział, że ujdzie mu to na sucho. Z pomocą tego trenera, który zrobiłby wszystko dla pieniędzy, mogłoby mu się to udać. Tak sobie marzę - powiedziała, patrząc w przestrzeń - żeby wziąć Scotty'ego i uciec jak najdalej.

Mattie spojrzała na jej podbite oczy, na opatrunek na nosie i gojącą się ranę na skroni. Biedna kobieta, przeszła prawdziwe piekło.

- W każdej chwili możesz to zrobić - powiedziała cicho do Brendy. - Pomogę ci, jeśli naprawdę tego chcesz. Ty i Scotty możecie zmienić nazwisko i zacząć nowe życie w nowym miejscu. Znam ludzi daleko stąd, którzy nie odmówią pomocy. Już tak robiłam. Wiele razy pomagałam kobietom, które zdecydowały, że nie ma innego wyjścia.

Brenda uniosła brwi i słuchała z rosnącym zainteresowaniem.

- Jednak muszę cię ostrzec - mówiła dalej Mattie. - Takie życie jest bardzo trudne. Nigdy już nie będziesz mogła wrócić do dawnego domu. Nie będziesz mogła kontaktować się z rodziną ani z przyjaciółmi. Musisz zostawić wszystko i wszystkich. Naprawdę będzie ci ciężko - podkreśliła.

- Ciężej niż dotychczas? - spytała Brenda głosem pełnym emocji. - Nie wiem, czy to w ogóle możliwe. Tommie bił mnie za każdym razem, gdy coś mu się nie podobało. Miałam już złamaną rękę, palce i szczękę. Nie pamiętam nawet, ile razy zamykaliśmy się ze Scottym w ciemnym schowku, żeby rozwścieczony Tommie nas nie zauważył. Chcę zacząć od nowa. Ja i mój syn zasługujemy na taką szansę.

To była prawda, ale Mattie zdawała sobie sprawę, że takich decyzji nie powinno się podejmować w nerwowym pośpiechu.

- Przemyśl to jeszcze - poprosiła i poklepała Brendę po ramieniu.

- Mattie, nie muszę więcej myśleć. Nic innego nie robię od dłuższego czasu - stwierdziła stanowczo. - Pomóż mi wyjechać z Vermontu, i w ogóle z Nowej Anglii. Chcę tego. Pojadę dokądkolwiek. Kalifornia, Alaska, Timbuktu. Wszystko jedno. Tylko żebyśmy ze Scottym byli bezpieczni.

Mattie milczała przez dłuższą chwilę. Wreszcie skinęła głową.

- Mogę wam załatwić wyjazd w ciągu kilku dni.

Brenda rozluźniła mięśnie. Opuściło ją napięcie. Po raz pierwszy, od chwili gdy zjawiła się w tym domu, uwierzyła, że jest jakaś nadzieja na przyszłość. Mattie pomyślała, że to najprzyjemniejsza część jej pracy. Wszystkie kobiety, które szukały schronienia pod jej dachem, miały poczucie, że przegrały swoje życie, ale dzięki niej odzyskiwały optymizm i próbowały zacząć od nowa.

Brenda wyciągnęła rękę i dotknęła lekko rękawa Mattie, chcąc zwrócić jej uwagę.

- Ten twój facet przestał tu przychodzić - zaczęła. - Pewnie za nim tęsknisz, prawda? Wszystko przeze mnie. Nie chciałam, żeby ktokolwiek dowiedział się o mnie i Scotty'm.

Mattie odpowiedziała nieco wymuszonym uśmiechem. Nie spodziewała się, że Brenda zacznie rozmawiać na temat Connera i nie miała ochoty poruszać tego tematu. Było jej przykro, że Conner pochopnie wyciągnął niewłaściwe wnioski z jej zachowania. Myślała o tym już wielokrotnie. Powiedziała mu prawdę. Była gotowa mu pomóc. Jednak nie była w stanie nic zrobić, jeśli on uparcie odmawiał rozmowy z dziadkiem. Joseph był jedyną żyjącą osobą, która znała prawdę o tragicznych wydarzeniach sprzed lat, a Conner zapowiedział, że już nigdy się z nim nie spotka. Zupełnie tego nie rozumiała.

Wzięła głęboki oddech i spojrzała na Brendę.

- Nie tęsknię za nikim - zapewniła.

- Szkoda - stwierdziła Brenda. - Obserwowałam was z okna tamtego ranka, gdy poszliście na spacer. Ten facet dosłownie pożera cię oczami.

- Och, przestań - powiedziała Mattie, wstając. - Nie mogę tęsknić za czymś, czego nie było.

Zauważyła, że Brenda patrzy na nią z niedowierzaniem. Nagle znów ogarnęło ją poczucie osamotnienia. Wyszła z pokoju pod byle pretekstem.

Mattie przejrzała zawartość półek w niewielkim sklepie kosmetycznym w rezerwacie Smoke Valley. Wzięła butelkę szamponu, odżywkę do włosów, tubkę pasty do zębów, bezzapachowy dezodorant i kostkę mydła w podróżnej mydelniczce. Zwykle robiła zakupy w dużym sklepie w Mountview, jednak tym razem zajrzała tu przy okazji wizyty u Josepha Thundera. Przyjechała poprosić, żeby poświęcił trochę czasu na rozmowę z Brendą, zanim ta zdąży wyjechać.

W pewnej chwili zadzwonił dzwonek przymocowany do drzwi sklepiku. Mattie odruchowo uniosła wzrok. W wejściu stał Conner patrzył na nią. Mattie była równie zaskoczona, ale za wszelką cenę starała się niczego nie dać po sobie poznać. Zastanawiała się, jak powinna się zachować. Mogła go pozdrowić, jakby nigdy nic się nie stało, lub udać, że go nie dostrzega. Gdy widzieli się ostatnim razem, był na nią strasznie rozzłoszczony. Chciał, żeby pomogła mu rozwiązać jego problemy, a ona odesłała go do Josepha. Nie wiedziała, jak teraz zareaguje na jej widok, więc postanowiła zaczekać.

Minęło kilka sekund pełnych napięcia. Nagle Mattie zdała sobie sprawę, że jeśli Conner bez słowa wyjdzie ze sklepu, ona wpadnie w rozpacz.

Trzasnęły drzwi. Conner wszedł do środka i skierował się prosto do Mattie, nie odrywając od niej wzroku. Kamień spadł jej z serca. Podszedł tak blisko, że poczuła od niego zapach sosnowego lasu.

- Cześć - powiedział bez śladu uśmiechu na twarzy.

Mattie pomyślała, że prawdopodobnie czuł się teraz równie niepewnie jak ona.

- Muszę przyznać, że jestem zdziwiona. Co robisz w rezerwacie? - spytała. - Wydawało mi się, że starasz się unikać tego miejsca.

Uśmiechnął się lekko.

- Starałem się, ale chciałem też odwiedzić kuzyna. Ożenił się, więc postanowiłem wpaść z wizytą i poznać jego żonę.

- Lori - domyśliła się natychmiast. - Byłam druhną na jej ślubie z doktorem Greyem - dodała z uśmiechem. Zrobił nieco strapioną minę. Pomyślała, że chyba za dużo mówi. Natychmiast postanowiła trzymać język za zębami.

Znów zamilkli na chwilę. Wreszcie Conner wskazał głową jej koszyk z zakupami.

- Wyjeżdżasz gdzieś?

Odruchowo spojrzała na zawartość koszyka i pokręciła przecząco głową.

- Nie - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Nigdzie nie jadę.

Najwyraźniej spodziewał się dalszych wyjaśnień, ale Mattie uparcie milczała. Opuścił wzrok.

- Słuchaj, Mattie - zaczął po chwili i znów spojrzał jej w oczy. - Przepraszam, że tak ostro z tobą rozmawiałem ostatnim razem. Mam swoje problemy. To nie dotyczy ciebie, uwierz mi. Nie powinienem cię dodatkowo nimi obciążać.

Niespodziewane przeprosiny ujęły ją za serce.

- Conner, wiem, że sam musisz rozwiązać własne problemy. Przepraszam, że wsadzałam nos w nie swoje sprawy. Nie powinnam wyrywać się z dobrymi radami. Zaczęłam cię ponaglać, bo chciałam...

Chciałam, byś wiedział, że mi zależy, że nie jesteś mi obojętny, miała już na końcu języka. Na szczęście zdołała się powstrzymać. Jeśli nie chciała zmienić wszystkiego w swoim życiu, powinna nauczyć się milczeć.

- Cóż, uważałam, że musisz znaleźć odpowiedzi na dręczące cię pytania.

Mówiąc to, zdała sobie sprawę, jak ważną osobą w jej życiu stał się Conner. Chciała, by był szczęśliwy, żeby pozbył się koszmarów, żeby między nimi...

- Czy nadal jesteś na mnie zła? - spytał cicho.

Mattie pokręciła głową.

- Nie.

- To dobrze - stwierdził z ulgą.

Znów na chwilę zapadła cisza. Mattie spojrzała Connerowi w oczy.

- Idziesz dziś do Greya i Lori? - spytał.

- Jeszcze nie wiem.

Uśmiechnął się, a Mattie dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo jej tego brakowało.

- Zdaje się, że byłaś jej druhną - zauważył. - Nie wierzę, byś mogła opuścić takie spotkanie.

Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

- Mógłbym cię podwieźć - nie ustępował.

Znów pokręciła przecząco głową.

- Dziękuję, ale jeszcze się nie zdecydowałam.

- Czekałem na obiecany telefon od ciebie - powiedział po chwili.

- Nie sądziłam, że nadal masz ochotę pomóc mi w remoncie.

- Oczywiście, że tak. Pozwolenie już przysłali?

- Tak, ale potrzebuję jeszcze kilku dni. Potem możemy zaczynać.

Spojrzał na nią badawczo, jakby szukał w jej słowach jakiegoś ukrytego znaczenia.

- Nie rozumiem, dlaczego teraz ciągle próbujesz mnie zbyć.

Miała wielką ochotę opowiedzieć mu wszystko, ale decyzja Brendy o rozpoczęciu nowego życia pod przybranym nazwiskiem wymagała całkowitej dyskrecji. Mattie nie mogła nikogo wtajemniczyć. Brenda zaufała jej, więc musiała milczeć jak grób. Nawet Joseph nie wiedział zbyt wiele, choć Mattie miała do niego całkowite zaufanie.

W końcu zdecydowała, że wtajemniczy Connera dopiero wtedy, gdy Brenda i Scotty będą już w drodze do nowego domu.

- Conner, mam twój numer telefonu - powiedziała z westchnieniem. - Zadzwonię na pewno - obiecała przekonana, że to najlepsze wyjście.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Conner zastukał po raz drugi do frontowych drzwi. Mattie nie otworzyła, więc obszedł budynek dookoła, żeby sprawdzić kuchenne wejście. Był bardzo przejęty. Poranna rozmowa w sklepie zakończyła się dość obiecująco. Sprawa remontu nareszcie zaczęła wyglądać realnie. Tymczasem przyszły mu do głowy świeże pomysły. Naszkicował nawet dwa rozwiązania - pierwsze nie wymagało rozbudowy budynku, zaś w drugim przypadku należało zrobić niewielką przybudówkę.

Właśnie ten drugi pomysł tak bardzo go ożywił. Dodanie przybudówki pozwoliłoby stworzyć niewielką kuchnię i pokój dzienny. Jeśli Mattie marzyła o spokojnym domku dla nowożeńców, zyskałaby komfortowy apartament, zupełnie niezależny od głównego budynku. Conner uśmiechnął się do siebie z przekonaniem, że Mattie będzie zachwycona.

Pamiętał, ze planowała rozpocząć prace dopiero za kilka dni, i nie zamierzał zabierać jej dziś zbyt dużo czasu. Chciał tylko pokazać szkice i ruszyć w swoją stronę. Podszedł do garażu. Był zamknięty. Nie mógł nawet sprawdzić, czy Mattie gdzieś wyjechała. Nie widział jej nigdzie w pobliżu. Może poszła nad jezioro, pomyślał i w tej samej chwili zauważył kątem oka, że w jednym z okien na piętrze poruszyła się zasłona. Czyżby Mattie miała jakichś gości? Możliwe, że właśnie z tego powodu nie chciała zaczynać remontu natychmiast. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nie powiedziała mu o tym wprost. Przecież to zupełnie oczywiste, że w takiej sytuacji trzeba odłożyć sprawę na później, kiedy goście wyjadą.

W czasie dzisiejszej rozmowy w sklepie nie podała jasnego powodu przesunięcia terminu prac remontowych. Conner nie mógł sobie przypomnieć, czy w ogóle podała jakikolwiek powód. Spojrzał ponownie w górę, ale cień w oknie na piętrze już zniknął. To wszystko wyglądało bardzo tajemniczo.

- Oj, Conner - mruknął do siebie. - Za dużo czasu spędzasz w samotności. Przestajesz odróżniać rzeczywistość od wyobrażeń.

Usłyszał odgłos kół wjeżdżających na żwir. Odwrócił głowę. Mattie nadjeżdżała swoim małym samochodem. Zatrzymała się tuż obok niego i wysiadła z zaniepokojoną miną.

- Conner, co cię tu sprowadza? - spytała pospiesznie.

Jej ton powinien zniechęcić go do rozmowy, ale Conner był zbyt zaaferowany planami, by zwracać uwagę na takie drobiazgi.

- Coś ci przywiozłem - powiedział, wyciągając arkusze papieru.

Jednocześnie zerknął na tylne siedzenia samochodu.

- Na pewno nigdzie nie wyjeżdżasz? - upewnił się, wskazując dwie nowiutkie walizki.

- Po prostu zrobiłam drobne zakupy - odpowiedziała, nie odrywając wzroku od rysunków.

Zauważył jeszcze elegancko zapakowane pudełko.

- Jednak idziesz na przyjęcie? - spytał.

Chociaż usiłował nie pokazywać tego po sobie, było mu przykro, że dziś rano odmówiła pójścia w jego towarzystwie.

- Ciągle jeszcze nie wiem, czy będę mogła - stwierdziła obojętnie. - Postaram się wpaść na chwilę, ale na pewno nie zostanę długo.

Uniosła głowę.

- Conner, to jest świetne. Dziękuję. Bardzo mi się podoba ta wersja z przybudówką. Doskonały pomysł. Marzyłam właśnie o czymś takim.

Conner uśmiechnął się z zadowoleniem.

- Byłem pewien, że ci się spodoba.

Spojrzeli sobie w oczy. Conner zorientował się natychmiast, że Mattie coś trapi.

- Co się dzieje, Mattie? Jakiś problem?

Wyciągnął rękę, żeby ją objąć, ale odchyliła się lekko i wyciągnęła dłoń z rysunkami, jakby chciała osłonić się przed jego dotykiem. Zaskoczony taką reakcją opuścił rękę i zmarszczył brwi.

- Mówiłaś w sklepie, że nie gniewasz się na mnie. Ale jak widzę, nadal masz do mnie jakiś żal.

- Nie, Coriner. Naprawdę. Tu nie chodzi o ciebie.

- W takim razie o co? - spytał.

Widział, że przez chwilę była bliska, by powiedzieć coś więcej, jednak w ostatniej chwili powstrzymała się. Opuściła głowę.

- Niedługo wszystko będzie załatwione. Już naprawdę niewiele brakuje - odparła z westchnieniem i spojrzała w stronę domu.

To chyba byłby najlepszy moment, aby wreszcie wszystko wyjaśnić Connerowi i na koniec szczerze powiedzieć, że chętnie spędziłaby wieczór u Greya i Lori w jego towarzystwie. Jednak nie mogła odłożyć wyjazdu Brendy i Scotty'ego. Spojrzała w kierunku domu. Czuła, że Brenda ich obserwuje. Biedaczka, ciągle bała się, że ktoś mógłby zdradzić jej bezpieczną kryjówkę. Mattie przyrzekła nie pisnąć ani słowa na jej temat przynajmniej do północy. Wtedy matka i dziecko powinni siedzieć już w autokarze jadącym do Nowego Meksyku.

- Co masz na myśli? - spytał Conner.

- Chodzi mi o to, że już jutro możemy zaczynać pracę w starej wozowni. Wszystko gotowe, ale teraz... - spojrzała znacząco na zegarek - mam umówione spotkanie dosłownie za dziesięć minut.

Na razie nie mogła wyjaśnić, że Joseph miał przyjść na rozmowę z Brendą.

Conner spojrzał na nią bez słowa. Zupełnie nie wiedział, co o tym myśleć. W końcu skinął głową.

- Jeśli nie zobaczymy się dziś u Greyów, zjawię się tu jutro wczesnym rankiem.

Mattie była naprawdę zła, że nie może mu niczego wyjaśnić, ale uważała, że nie ma innego wyjścia.

Scotty ustawił trzy talerze na stole i poszedł do szuflady po sztućce. Był smutny i wcale nie próbował tego ukrywać. Mattie stała przy kuchence. Duszona wołowina pachniała smakowicie. W pokoju Brenda rozmawiała z Josephem.

- Już nigdy się nie . zobaczymy? - spytał chłopiec i skrzywił się.

- Kochanie, nie zamierzam cię okłamywać. Pewnie już nie będzie okazji do spotkania.

Scotty zrobił zmartwioną minę, ale nadal rozkładał serwetki i nakrycia.

- Dlaczego mój tata jest taki niedobry? Dlaczego bije mamę? Nienawidzę go i nie chcę więcej znać.

Mattie przykryła brytfannę ciężką pokrywą i spojrzała na chłopca.

- Koniecznie musimy wyjechać? - spytał.

Skinęła głową.

- Twoja mama uważa, że to najlepsze rozwiązanie. Przynajmniej będziecie bezpieczni.

Teraz z kolei Scotty skinął głową. Mattie pomyślała ze współczuciem, że w jego krótkim życiu zdążyły wydarzyć się sprawy, o których dzieci nie powinny nawet wiedzieć.

- Lubię cię - powiedział nagle - i podoba mi się twój dom.

Mattie uznała to za podziękowanie. Poklepała go po ramieniu.

- Scotty, chyba wiesz, że też cię lubię, a tam, dokąd jedziesz, jest równie ładnie. Przekonasz się. A tamtejsi ludzie są także chętni do pomocy. Ty i mama dacie sobie świetnie radę - dodała z uśmiechem. Uniosła wzrok. W drzwiach do pokoju stał Joseph Thunder.

- Może pójdziesz umyć ręce przed jedzeniem? - poprosiła Scotty'ego. - I powiedz mamie, że zaraz podam kolację.

Chłopiec wybiegł z kuchni.

- Dziękuję, że przyszedłeś - zwróciła się do Josepha. - Jak myślisz, czy Brenda poradzi sobie sama?

- Nie martw się - stary szaman odezwał się przyciszonym głosem. - Wszystko będzie dobrze. Ma dziecko i to ją mobilizuje do działania.

Mattie zauważyła już wcześniej, że w sprawach dotyczących Scotty'ego Brenda była gotowa walczyć jak lwica.

Joseph podszedł bliżej.

- Wydaje mi się, że jest jeszcze jedna osoba, o której powinniśmy porozmawiać. Mam na myśli ciebie.

Zaskoczona Mattie uniosła wzrok.

- Mnie?

Joseph roześmiał się cicho i uspokajającym gestem ujął jej dłoń.

- Zauważyłem, że ciągle czymś się martwisz.

Mattie pokiwała głową.

- Strasznie się martwiłam o Brendę i.. .

- Nie - przerwał Joseph, - Mówię o tym, że niepokoisz się z powodu mojego wnuka.

Była zbyt zaskoczona, by próbować to ukryć. Stary Indianin potrafił wyciągać wnioski z pozornie drobnych, nic nieznaczących zachowań. Niemal czytał w myślach. Mattie nie powinna się temu dziwić, w końcu szamanem Kolheeków zawsze zostawał ktoś nieprzeciętny. Joseph Thunder miał wrodzone zdolności, które wyróżniały go spośród innych członków plemienia. Dla Mattie był uosobieniem mądrości przekazywanej z pokolenia na pokolenie od setek lat.

Spojrzał jej głęboko w oczy.

- Byłoby najlepiej, gdyby Conner obwiniał o przeszłość właśnie mnie - powiedział dobitnie.

Mattie westchnęła z dezaprobatą.

- Przecież nie zrobiłeś tego, o co cię oskarża. Powinieneś z nim porozmawiać, wytłumaczyć.

- Moje dziecko - zaczął Joseph przyciszonym głosem. - Conner nie jest jeszcze gotów, by poznać prawdę. I może nigdy nie będzie. Żeby zobaczyć prawdę, nie wystarczy szeroko otworzyć oczy. Czasem trzeba otworzyć serce.

- Joseph - szepnęła Mattie. - Jesteś dobrym człowiekiem. Wiem, że kochasz Connera. Zauważyłam twoje spojrzenie, gdy do ciebie przyszliśmy. - Zawahała się przez chwilę. - Jaka jest prawda? Odebrałeś Connera jego ojcu?

Stary szaman spojrzał na nią ze smutkiem.

- Tak - przyznał. - Ale wyłącznie dla dobra mojego wnuka. Mój najstarszy syn Joe bardzo kochał swoją żonę. Niestety, zmarła bardzo młodo, gdy Conner był jeszcze małym dzieckiem. Joe nie mógł się pogodzić z jej śmiercią i zaczął szukać pocieszenia w alkoholu - mówił szaman, nie spuszczając wzroku. - Starałem się pomóc synowi wszelkimi sposobami. Próbowałem dotrzeć do niego dobrym słowem. Kilkakrotnie zmusiłem go do kuracji odwykowej. Jednak to na nic się nie zdało. Joe chciał jak najszybciej połączyć się z Dee na tamtym świecie. Do dziś jestem przekonany, że właśnie o to mu chodziło. Wówczas najbardziej obawiałem się, że może zrobić krzywdę Connerowi, bo miał zwyczaj jeździć samochodem po pijanemu. Zabierał wtedy dziecko ze sobą.

Przerwał na chwilę.

- Poświęciłem syna, żeby ratować wnuka - powiedział w końcu.

Mattie spojrzała ze współczuciem.

- On musi się dowiedzieć - powiedziała ochrypłym głosem. - Ma do ciebie ogromny żal, a przecież niesłusznie. Powinien poznać prawdę.

- Najważniejsze, żeby był szczęśliwy. Jeśli ma do mnie pretensje, to znaczy, że pamięta o ojcu tylko to, co dobre. Gdy go wspomina, nadal może go kochać i podziwiać.

Mattie poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Kolejny raz przekonała się, jak bardzo życzliwym człowiekiem był Joseph i jak bardzo kochał wnuka.

- Nie my decydujemy o losie innych. Możemy tylko starać się im pomóc. To tak jak z Brendą. Ty nie podjęłaś za nią trudnej decyzji o nowym życiu w nowym miejscu, jednak próbujesz jej pomóc najlepiej, jak potrafisz.

Mattie pokiwała głową.

Conner zjawił się na przyjęciu w nie najlepszym nastroju. Ostatnio Mattie bardzo się zmieniła. Nie dawało mu to spokoju. Gdy się poznali, była czymś załamana. Potem odzyskała dobry nastrój i traktowała go bardzo przyjaźnie. Dobrze się czuli w swoim towarzystwie. Nagle coś się stało i znów stała się inna. Czuł, że ukrywa przed nim jakąś tajemnicę.

Co prawda dał jej do zrozumienia, że chociaż jest nią zainteresowany, przede wszystkim zależy mu na wyjaśnieniu wydarzeń z przeszłości, które wciąż prześladują go w koszmarnych snach, jednak nie sądził, że to właśnie z tego powodu zaczęła traktować go inaczej niż dawniej.

Różnili się zasadniczo w ocenie Josepha. Fakt. Ale nie było w tym nic nadzwyczajnego. Każdy ma prawo do swojego zdania. Tym bardziej że nie mogła przecież wiedzieć, jak bardzo dokuczała mu samotność, gdy zabrakło ojca.

Usłyszał jej głos przy drzwiach wejściowych i podszedł bliżej. Właśnie witała się kuzynem Greyem, a potem objęła ciężarną Lori. To serdeczne powitanie zaskoczyło Connera. Wszyscy czworo wyglądali na bardzo zaprzyjaźnionych. Bardzo dziwne, pomyślał. Mattie nie wspomniała nawet słowem, że tak świetnie zna jego rodzinę.

Grey pomógł jej zdjąć płaszcz. Chociaż Conner nie zwracał szczególnej uwagi na modne stroje, musiał przyznać, że wyglądała świetnie w czerwonym swetrze, obcisłym topie i czarnej spódnicy odsłaniającej długie, zgrabne nogi. Natychmiast go zauważyła i ruszyła w jego kierunku, witając się po drodze ze znajomymi. Uśmiechała się, choć napięte rysy twarzy świadczyły, że coś ją gnębi. Conner zauważył to i natychmiast poczuł ochotę, by zrobić cokolwiek, co pozwoliłoby jej odzyskać spokój. Przyszedł mu na myśl namiętny pocałunek. Tak, to na pewno zajęłoby jej myśli chociaż na chwilę. Uśmiechnął się.

- Czy tu jest tak gorąco, czy tylko ja tak się czuję? - spytała, podchodząc do niego.

- Myślę, że to ty jesteś gorąca - zapewnił z przekonaniem.

Zaczerwieniła się, co tylko podkreśliło jej urodę. Rozpięła sweter i przerzuciła go przez poręcz krzesła. Conner nie mógł oderwać wzroku od jej zgrabnej figury.

- Może kieliszek wina? - zaproponował. - Woda mineralna, a może piwo?

- Poproszę wodę. Nie mogę dziś pić alkoholu, bo będę jeszcze prowadzić samochód.

- Gdybyś zgodziła się przyjechać ze mną, mogłabyś teraz wypić całą beczkę - zauważył.

Roześmiała się w odpowiedzi.

Conner podszedł do barku i napełnił dwie szklanki. Zauważył, że do Mattie zbliżył się jego kuzyn Nathan ze swoją narzeczoną. Rudowłosa Gwen była nauczycielką. Ku zaskoczeniu Connera, przywitali się jak starzy znajomi. Rozmawiali przez chwilę, po czym wyszli na patio. Conner ruszył za nimi ze szklankami w ręku. Tamci prowadzili ożywioną rozmowę. W pewnej chwili Nathan zrobił coś zupełnie zaskakującego: sięgnął do portfela i wręczył Mattie kilka banknotów. Schowała je do torebki. Conner pomyślał, że dzieje się tu coś bardzo dziwnego. Mattie stała się dla niego kompletną zagadką.

Idąc przez pokój, zaczepił biodrem o krzesło, na którym Mattie zostawiła sweter. Odstawił szklanki i podniósł go. Ciągle zastanawiał się nad jej zachowaniem w ciągu ostatnich tygodni. Usiłował sobie przypomnieć, kiedy nastąpiła zmiana jej nastawienia do niego. O ile pamiętał, stało się to następnego dnia po wieczornym spotkaniu, kiedy zaprosiła go na obiad. Uświadomił sobie, że od tego czasu ani razu nie wpuściła go do domu. Nawet tamtego ranka, gdy zjawił się niespodziewanie, zaproponowała spacer, chociaż była w nocnej koszuli. Potem uparła się, żeby odłożyć remont do czasu uzyskania oficjalnej zgody, choć wszyscy zwykle przystępowali do prac zaraz po złożeniu wniosku. Dziwiło go też, że tak dobrze znała jego rodzinę. Przyjaźniła się z żoną Greya i z narzeczoną Nathana, a jednak nigdy nie pisnęła słowa na ten temat. Kiedy powiedział, że Joseph rozdzielił go z ojcem, natychmiast bardzo przejęta stanęła w obronie dziadka. Musiała go dobrze znać, jeśli gotowa była bronić go tak zawzięcie.

Przypomniał sobie dzisiejsze spotkanie, gdy przyjechał do niej z planami rozbudowy. Nan się zjawiła, stał jakiś czas przed domem i nagle poczuł na karku czyjeś spojrzenie. Ktoś był w domu. Na pewno nie przypadkowy turysta, zwiedzający Nową Anglię. Ta osoba musiała się tam ukrywać przed nim lub jeszcze przed kimś innym. Był o tym przekonany.

Już kilkakrotnie pytał Mattie, co ją dręczy, ale nie doczekał się odpowiedzi. Zdumiała go też sprawa pieniędzy. Nathan wręczył je Mattie z bardzo poważną miną. Wyglądało to na tajemniczą transakcję. Conner potarł dłonią brodę. Miał wrażenie, jakby leżały przed nim elementy układanki, z których nie potrafił ułożyć niczego sensownego.

Złożył sweter Mattie i położył go na krześle. Dzięki temu nie rzucał się w oczy. Pomyślał, że może wszyscy o nim zapomną. Mógł się przydać jako pretekst do spotkania i wyjaśnienia paru spraw.

Conner wziął szklanki i ruszył na patio. Przez następne pół godziny rozmawiał i żartował, słuchał Nathana, który zaśmiewając się, cytował powiedzonka swojej sześcioletniej córeczki. Potem Conner głośno zachwycał się prezentami, jakie dostała Lori, choć uprzedzała gości, żeby niczego nie przynosili. Kilkakrotnie zauważył, jak Mattie spoglądała na zegarek.

- Wydaje mi się, że się spieszysz - stwierdził, gdy na chwilę zostali sami.

- Tak - przyznała. - Powinnam uprzedzić o tym gospodarzy. Wypada ich przeprosić.

Odstawiła szklankę i chciała wstać, ale Conner zdążył ją powstrzymać.

- Zaczekaj, Mattie - powiedział, dotykając dłonią jej przedramienia. - Mówiłem ci, że nie chcę się angażować w żaden związek, dopóki nie wyjaśnię wydarzeń z dzieciństwa, które dręczą mnie do dziś. Myślę jednak, że doszedłem już do pewnych wniosków.

- Conner, chwileczkę - przerwała. - Muszę ci przypomnieć, że doszliśmy do zupełnie różnych wniosków.

Conner już był gotów zacząć rozmowę o ich ewentualnej wspólnej przyszłości, ale wyglądało na to, że Mattie woli udowadniać swoje racje.

- Jeśli naprawdę uważasz, że twój dziadek jest tak strasznym człowiekiem - mówiła, starannie dobierając słowa - to dlaczego nadal siedzisz w Smoke Valley? Dlaczego nie powiedziałeś mu, co o nim myślisz i nie wróciłeś do Bostonu?

Nie czekając na odpowiedź, dodała:

- Myślę, że wcale nie jesteś przekonany o swojej racji. Spojrzała na niego ze smutkiem i popatrzyła nerwowo na zegarek.

- Naprawdę muszę już iść - powiedziała, wstając.

- Pójdę pożegnać się z Lori i z Greyem. Jeśli odprowadzisz mnie do samochodu, powiem ci coś, co pozwoli ci lepiej mnie zrozumieć.

Conner ruszył za nią. Mattie weszła do kuchni, gdzie zastała gospodarzy. Pocałowała Lori i Greya. Przeprosiła, że musi wyjść tak wcześnie. Conner pomyślał, że zwykle w takiej sytuacji gospodarze namawiają gościa, by został dłużej. Jednak tym razem nic takiego się nie stało. Wszyscy zachowywali się tak, jakby łączyła ich jakaś tajemnica.

Conner domyślał się, że tej nocy stanie się coś niezwykle ważnego, bo Mattie umówiła się z nim na rozpoczęcie remontu następnego dnia.

Gdy pomagał dziewczynie włożyć płaszcz, pomyślał o czerwonym swetrze zostawionym w pokoju. Powinien przypomnieć jej o tym przed wyjściem. Jednak milczał. Ten sweter mógł się okazać doskonałym pretekstem, żeby niespodziewanie odwiedzić Mattie i sprawdzić, w co się wplątała.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Mattie szła do samochodu z poczuciem winy. Conner kroczył tuż obok, tak blisko, że czuła leśny zapach jego wody kolońskiej. Wstydziła się swojego zachowania. Zatajając prawdę, okłamywała go. Jutro mu wszystko opowiesz, pocieszała się w myślach. Wtedy Brenda i Scotty będą już bezpieczni w drodze do Albuquerque. Wreszcie nie będziesz musiała milczeć.

Tymczasem mogła powierzyć mu inną tajemnicę. Sekret swojego życia. Spojrzała na niebo pełne migających gwiazd, jakby szukała dodatkowej siły. Chciała zachować zimną krew, uniknąć zbędnych emocji. Tego wieczora nie mogła rozczulać się nad sobą.

- Gdy się spotkaliśmy pierwszy raz - zaczęła powoli - zapytałeś mnie o moją siostrę. Zdaje się, że niezbyt zręcznie zmieniłam wtedy temat. - Westchnęła głęboko. - Trudno mi mówić o Susan. To, co się z nią stało, wstrząsnęło mną i wszystkimi, którzy ją znali.

Conner wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia.

- Jeśli sprawia ci to przykrość - powiedział - nie musimy o tym rozmawiać.

- Chcę, żebyś lepiej zrozumiał, co jest dla mnie ważne i dlaczego ułożyłam sobie życie w taki sposób - oświadczyła stanowczo i spojrzała na niego. Ciemnozielony sweter podkreślał jego szeroką klatkę piersiową. Miała ochotę podejść bliżej i oprzeć o nią głowę, jak wtedy nad jeziorem, gdy spotkali się po raz pierwszy.

- Susan była ode mnie starsza o pięć lat. Opiekowała się mną, gdy byłyśmy jeszcze dziećmi - mówiła Mattie. Odruchowo uśmiechnęła się na wspomnienie cudownego dzieciństwa w górach Vermontu. - Rodzice byli zajęci budową, a potem prowadzeniem tego pensjonatu. Ja i Susan mogłyśmy swobodnie buszować po okolicy. Wszystko się zmieniło, gdy wyjechała do szkoły w Bostonie. Gdy przyjeżdżała w odwiedziny, nie miała już ochoty na włóczęgę w okolicach jeziora. Opowiadała o szkole, prywatkach i chłopcach.

Mattie splotła ręce na piersi. Teraz musiała powiedzieć o człowieku, który wzbudzał w niej nienawiść, chociaż zawsze starała się zwalczyć w sobie to uczucie.

- Jim był kapitanem drużyny piłkarskiej - mówiła dalej. - Dobrze się uczył, był bystry i dowcipny. Susan zakochała się w nim nieprzytomnie. Jego rodzina mieszkała na północy, w Burlington. Ojciec prowadził dochodowy interes: urządzał wycieczki dla wędkarzy wzdłuż brzegów jeziora Champlain i dalej aż do Kanady. Po ślubie Susan zamieszkała z mężem w Burlington. Jim pracował razem z ojcem. - Wzięła głęboki oddech. - Kiedy Susan pierwszy raz zjawiła się u nas ze śladami pobicia... - przerwała. Odżyły straszne wspomnienia i przez chwilę nie była w stanie mówić. Na moment zakryła usta dłonią, jakby wybuch płaczu wydawał się nieunikniony. Jednak w końcu zapanowała nad emocjami. - Jim strasznie ją pobił - powiedziała cicho. - Na całym ciele miała sińce, a w wielu miejscach rozciętą skórę. Potem przyznała się nam, że to nie był pierwszy raz.

Mattie mocniej ścisnęła splecione ręce. Miała ten obraz przed oczami: zapłakana Susan, przerażone twarze rodziców. Pamiętała, że czuła się zupełnie bezradna. Nie wiedziała, jak pomóc siostrze.

- Byłam zdumiona i zdruzgotana, gdy Susan wróciła do niego. Wybaczyła temu bydlakowi i pojechała do Burlington. Powtarzało się to wielokrotnie.

Nieświadomie zagryzła mocno dolną wargę.

- On ją zabił - dodała z furią. - Jim zamordował Susan. Pchnął ją, a ona upadając, uderzyła o coś głową. Nie potrafiliśmy zapobiec tej tragedii - dodała cicho.

Conner spojrzał na nią ze współczuciem i wyciągnął ręce. Przycisnął ją mocno do siebie.

- Już dobrze, Mattie - powiedział uspokajającym tonem.

Oparła policzek na jego ramieniu i zamknęła oczy.

- To musiał być dla was prawdziwy koszmar - dodał cicho.

Mattie skinęła głową.

- Mama i tata nie potrafili mieszkać tu nadal - mówiła dalej. - Zdecydowali się przejść na emeryturę i wyjechać na Florydę. Pensjonat zostawili mnie. Sami jakoś sobie tam radzą w nowym miejscu. Usiłują zapomnieć, chociaż wszyscy dobrze wiemy, że to się im nigdy nie uda.

- Kochanie - zaczął Conner, głaszcząc ją po policzku i patrząc w oczy. - Nie można zapomnieć o czymś takim.

- Tak bardzo bym chciała wymazać to z pamięci. Moja siostra cierpiała, groziło jej niebezpieczeństwo, a ja nie potrafiłam jej pomóc. Ta myśl mnie wciąż prześladuje.

Spojrzała mu w oczy. Zwierzyła mu się i przynajmniej na chwilę zrobiło się jej lżej na sercu.

- Wtedy w nocy, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz - mówiła - była właśnie rocznica śmierci Susan i znów naszły mnie koszmarne wspomnienia, przytłaczające mnie, ale dzięki tobie łatwiej mi było je przezwyciężyć. Jestem ci za to wdzięczna - dodała z lekkim uśmiechem.

- Cieszę się, że mogłem się na coś przydać - powiedział Conner. - A co z nim? Mówię o mężu Susan.

- Jim jest w więzieniu. Powinien tam spędzić resztę życia. Rzadko się zdarza tak wysoki wyrok za przestępstwo wobec rodziny, ale mieliśmy szczęście. Nie wywinął się sprawiedliwości.

Conner jeszcze raz delikatnie pogładził ją po policzku, jakby czuł, że za chwilę będą musieli się rozstać.

- Naprawdę powinnam już jechać - powiedziała Mattie. - Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. Chciałam, żebyś zrozumiał.

- Co miałem zrozumieć? - spytał zakłopotany.

- Mnie - wyjaśniła krótko i skinęła głową. Nie mogła powiedzieć nic więcej. Jutro opowiem mu wszystko, powtarzała w myślach.

- Wreszcie do mnie dotarło - niemal wykrzyknął Conner. Uśmiechnął się i cofnął o krok. - Chyba próbujesz mi wytłumaczyć, dlaczego jesteś samotna. No właśnie, dlaczego nie założyłaś rodziny?

Jego wnioski były słuszne tylko częściowo. Mattie czuła się winna, że nie powiedziała mu nic na temat swojej działalności, choć swoją opowieść o Susan traktowała jako wstęp do tego, co chciała mu opowiedzieć następnego dnia.

- Posłuchaj, Mattie - zaczął Conner. - Chyba nie chcesz mnie przekonać, że z powodu nieszczęścia, jakie spotkało twoją siostrę, postanowiłaś żyć w samotności? - mówił powoli, starając się uważnie dobierać słowa.

- To tak, jakbyś sama skazała się na więzienie. Zrezygnowałaś z normalnego życia? Chyba nie sądzisz, że zasłużyłaś na karę jak twój szwagier?

Z oczu Mattie popłynęły łzy. Nie spodziewała się, że Conner tak zinterpretuje jej zwierzenia. Dotychczas była przekonana, że nie wolno jej angażować się w żaden związek, bo niesienie pomocy pokrzywdzonym kobietom wymagało poświęcenia i całkowitej dyskrecji. Tymczasem Conner patrzył na to zupełnie inaczej. Pewnie uważał, że nie była całkiem normalna.

Oparła się o samochód.

- Nie jestem idiotką - oświadczyła dobitnie. - Nie uważam, że każdy mężczyzna tylko czeka, by znęcać się nad kobietą - mówiła ze złością.

Conner cofnął się o krok.

- Spokojnie, Mattie. Nic nie mówiłem na temat twojej inteligencji - zaczął. - Przecież, Odwróciła się i otworzyła drzwi samochodu.

- Nie zawsze żyłam jak zakonnica - powiedziała, zajmując miejsce za kierownicą. - Chodziłam na randki. Spotykałam się z wieloma chłopakami. Jednak są sprawy ważniejsze niż... niż mężczyźni.

Mattie zastanawiała się, jak to się stało, że zaczęła się kłócić z Connerem. Po prostu nie mogła w to uwierzyć. Zła na siebie wjechała na podjazd przed domem. Cóż, zaskoczył ją zupełnie swoimi poglądami.

Zawsze uważała, że jej samotne poświęcenie było czymś szlachetnym. W ten sposób mogła pomagać potrzebującym kobietom, nie wzbudzając podejrzeń. Samotność wydawała się jej do tego absolutnie niezbędna. Przynajmniej tak przekonywała samą siebie, tymczasem Conner najwyraźniej miał zupełnie inne zdanie. Gdy powiedział, co myśli na ten temat, poczuła się obrażona. Teraz jednak wyłączyła silnik i siedząc za kierownicą, zaczęła się zastanawiać, czy nie miał racji. Czyżby sama, nie zdając sobie z tego sprawy, dobrowolnie wymierzyła sobie karę za niepopełnienie przestępstwa? Czy w jej życiu nie ma już miejsca na prawdziwe uczucie?

Nieświadomie dotknęła ust, przypominając sobie pocałunki Connera. Za każdym razem, gdy się spotykali, czuła, że jakaś niewidzialna siła popycha ją do niego. Wzajemna sympatia zmieniała się stopniowo w prawdziwe uczucie. Mattie zdawała sobie z tego sprawę. Dotychczas udawało jej się z tym walczyć, ale teraz straciła pewność, czy powinna przeciwstawiać się temu, co naprawdę czuje.

Wzięła torebkę z sąsiedniego siedzenia, wysiadła z samochodu i ruszyła w kierunku domu. Od pięciu lat pomagała potrzebującym kobietom, a teraz jedno zdanie Connera sprawiło, że zaczęła wątpić, czy właściwie ułożyła sobie życie. Przypomniała sobie, jak na przyjęciu u Lori i Greya usiłował ją przekonać, że zrozumiał wreszcie przyczynę nocnych koszmarów. Jednak do niej taka argumentacja nie przemawiała. Nie mogła się z nią zgodzić. Miała ochotę wyjawić mu całą prawdę. Niechby się wreszcie dowiedział, że Joseph nie był jego wrogiem i prawdopodobnie ocalił mu życie. Ale nie mogła. Joseph jasno dał jej do zrozumienia, że Conner może nigdy nie pogodzić się z faktami. Lepiej będzie, jeśli zachowa dobre wspomnienia o ojcu. Mattie doskonale to rozumiała. Nie miała prawa zmuszać kogokolwiek do zaakceptowania prawdy.

Otworzyła drzwi.

- Brenda? - zawołała od progu.

Zbliżała się pora wyjazdu. Teraz nie było czasu na roztrząsanie osobistych spraw. Wyjazd Brendy i jej dziecka był najważniejszym zadaniem na najbliższe godziny.

Brenda zeszła ze schodów. Sprawiała wrażenie osoby zdecydowanej i pewnej siebie. Bardzo się zmieniła od czasu, gdy zjawiła się w pensjonacie, drżąc z przerażenia. Stary szaman miął rację. Macierzyński instynkt dodał jej siły do działania. Dla dobra dziecka gotowa była przenosić góry.

- Jesteście już spakowani? - spytała Mattie. - Niedługo trzeba wyjeżdżać.

Kobieta skinęła głową.

- Scotty ogląda telewizję. Zaparzyłam kawę. Pomyślałam, że zdążymy jeszcze spokojnie usiąść i wypić po filiżance - powiedziała. - Mattie, jest kilka spraw, o których chciałabym z tobą porozmawiać przed wyjazdem - dodała nieśmiało.

Usiadły w kuchni nad parującymi filiżankami i Brenda mówiła dalej:

- Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś nam nie pomogła. Przyjęłaś nas pod swój dach, pozwoliłaś zamieszkać w swoim domu, karmiłaś nas, kupiłaś nam ubrania. Pomyślałaś nawet o walizkach na wyjazd - dodała ze łzami w oczach. - Rozmawiałaś ze mną godzinami, tłumaczyłaś, przekonywałaś. Dzięki tobie zrozumiałam, że są jeszcze na świecie ludzie gotowi do pomocy, którzy chcą, żebym ja też była szczęśliwa - mówiła drżącym głosem. - Nigdy jeszcze nie spotkałam kogoś takiego jak ty.

Mattie pochyliła się nad stołem i wyciągnęła rękę, ale w tej samej chwili za oknem pojawił się jakiś cień. Brenda krzyknęła przeraźliwie, a filiżanka wypadła jej z dłoni. Gienka porcelana rozprysła się na podłodze.

Mattie błyskawicznie zaczęła obmyślać plan ucieczki. Rozwścieczony Tommie Boy mógł być groźny dla całej trójki. Zerwała się z miejsca, żeby zasłonić Brendę. Spojrzała w stronę drzwi i zobaczyła... Connera, wlepiającego w nią zdumiony wzrok.

- Co tu się dzieje? - spytał, marszcząc brwi. Jednym spojrzeniem ogarnął całą sytuację: przerażone twarze, żółte sińce na twarzy Brendy, stłuczona filiżanka, Mattie gotowa do obrony.

Wydawało się, że czas zatrzymał się na chwilę. Mattie oddychała ciężko. Gdy w końcu dotarło do niej, że nic im nie grozi, poczuła ulgę, ale to uczucie szybko zamieniło się w złość.

- Conner, co ty tu robisz? - spytała ostro. - Nie możesz tak po prostu wpadać jak bomba.

- Zapukałem, a drzwi były otwarte.

Jak mogłam być taka głupia, pomyślała Mattie. Otwarte drzwi?

Tymczasem Conner podał jej sweter.

- Zostawiłaś u Lori - powiedział i spojrzał na nią uważnie.

- Nie słyszałam, żebyś podjeżdżał ciężarówką - rzuciła oskarżycielskim tonem i prawie natychmiast pomyślała, że po raz kolejny ma do niego pretensję bez specjalnego powodu. Nie mogła zrozumieć, co w nią nagle wstąpiło.

- Przyszedłem ze swojej chaty ścieżką przez las. Noc jest wyjątkowo jasna - wyjaśnił. - Czy dowiem się, co tu się dzieje? - spytał, spoglądając na przemian to na Brendę, to na Mattie.

- Nie - odpowiedziała krótko i stanowczo Mattie. Nadal była rozgniewana, choć próbowała sobie tłumaczyć, że Conner przyszedł tylko oddać jej sweter i wcale nie chciał jej przestraszyć, ale to na niewiele się zdało. - Niczego się ode mnie nie dowiesz. To po prostu nie twoja sprawa.

Zapadła nieprzyjemna cisza. Po chwili niespodziewanie odezwała się Brenda.

- Mattie mi pomaga - wyjaśniła rzeczowo. - Mój mąż... nie traktował mnie dobrze. Dziś wsiadam do autobusu i wyjeżdżam. Mattie kupiła mi bilet.

Conner przyglądał się Mattie bez słowa. Po chwili odwrócił się na pięcie i wyszedł.

- Mattie - zaczęła Brenda. - On się rozzłościł. Powinnaś za nim pójść i wszystko wyjaśnić. - Wskazała za okno. - Spójrz, idzie tam. Zaraz zniknie w lesie.

- Brenda, nie biega się za mężczyznami tylko dlatego, że się złoszczą - odparła Mattie z irytacją. - Z tego biorą się tylko kolejne kłopoty. Rozmawiałyśmy o tym wielokrotnie, od pierwszego dnia, kiedy się tu zjawiłaś.

Brenda wyprostowała się na krześle.

- Tak, jeśli chodzi o mojego męża, na pewno masz rację - przyznała. - Ale nie zapominaj o jednym - to nie jest Tommie Boy. Obie o tym wiemy. Po prostu przyszedł, bo chciał być pomocny, a ty wypłoszyłaś go z domu z mojego powodu.

Mattie przełknęła ślinę. Powoli zaczynała się uspokajać.

- Chciałam mu wszystko powiedzieć jutro, gdy już wyjedziecie - powiedziała, spoglądając przez okno.

- Lepiej się pospiesz - ponaglała ją Brenda. - On naprawdę zasługuje na wyjaśnienia.

Obie kobiety nie zdawały sobie sprawy, że z okna na piętrze odejście Connera obserwuje jeszcze jedna osoba - mały, przerażony chłopiec.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Conner dopiero teraz zrozumiał, że popełnił wielki błąd. Nie powinien bez zaproszenia wchodzić do domu Mattie ani wtrącać się do jej spraw. Idąc powoli w stronę starej chaty, ominął wielki konar, który wystawał nad ścieżką. Chociaż czuł, że Mattie coś ukrywa, powinien mieć do niej zaufanie. Taka uczciwa i prostolinijna dziewczyna nie mogła mieć przecież żadnych wstydliwych tajemnic.

Jednak nie umiał się powstrzymać. Gdy zorientował się, że coś przed nim ukrywa, zaczęło go wręcz skręcać z ciekawości. Nurtowało go to do tego stopnia, że zrobił coś, do czego normalnie nigdy by się nie posunął. Schował jej sweter, by mieć pretekst do odwiedzin. Z takiego postępowania nie mogło wyniknąć nic dobrego. Powinien się wstydzić. Obie kobiety były śmiertelnie przerażone, gdy zjawił się bez uprzedzenia.

A zatem Mattie zajmuje się pomaganiem ofiarom domowej przemocy. Nigdy nie przyszłoby mu to do głowy. Ale z drugiej strony nie było w tym nic dziwnego po tym wszystkim, co spotkało jej rodzinę. Wyobrażał sobie, co musiała czuć Mattie, gdy Susan została zamordowana.

Kiedy zobaczył tę pobitą kobietę, zrozumiał, że znalazł brakujący fragment łamigłówki. W końcu dotarło do niego, kim naprawdę była Mattie Russell. Westchnął, wchodząc na najszerszy odcinek ścieżki. Z tego miejsca widać było błyszczącą powierzchnię jeziora.

Tak, powinien czuć się winny. Nieproszony wtrącił się w osobiste sprawy Mattie. Dlaczego w takim razie czuł się dotknięty i zraniony? Cóż, Mattie potraktowała go zbyt surowo i nie okazała mu nawet odrobiny zaufania. Odebrał to jak policzek.

Nagle zatrzymał się. Instynkt podpowiedział mu, że nie jest sam. Usłyszał delikatny odgłos zbliżających się kroków.

- Conner? - niepewnie spytał znajomy głos, a światło księżyca błysnęło na złotych włosach.

- Tu jestem - zawołał.

Mattie podeszła bliżej.

- Chciałabym cię przeprosić - powiedziała cicho. - Zamierzałam opowiedzieć ci o wszystkim, ale Brenda prosiła, bym z nikim nie rozmawiała na jej temat. Była zbyt przerażona całą sytuacją - tłumaczyła nerwowo Mattie. - Przyrzekłam jej, że będę milczeć. Widzisz, jej mąż jest gwałtownym człowiekiem. Kiedy zjawiła się u mnie, nikomu nie ufała. Nawet mnie. Mąż na nią poluje. Rozwiesił w Mountview plakaty z jej zdjęciem. To niebezpieczny człowiek. Widziałeś jej twarz? Musiałam spełnić jej życzenie. Powinna komuś zaufać. Bardzo mi na tym zależało. W przeciwnym razie mogłaby uznać, że powrót do męża-tyrana stanowi najlepsze rozwiązanie. - Mattie zniżyła głos do szeptu. - Niesteyty, wiele maltretowanych kobiet tak robi.

Zmarszczyła czoło.

- Conner, spróbuj zrozumieć. Musiałam dochować tajemnicy.

Rozumiał doskonale, jednak urażona duma znów dała znać o sobie.

- Widziałem, że rozmawiałaś z Greyem i Lori, a potem z Nathanem i Gwen - mówił z wyrzutem. - Wygląda na to, że byłem jedyną osobą, przed którą utrzymywałaś to w tajemnicy. Zastanawiająca jest również twoja zażyłość z moim dziadkiem. Czy on też wie o wszystkim?

- Tak - przyznała.

To podziałało na niego tak, jakby wbiła mu paznokcie w skórę. Roześmiał się złośliwie.

- Mattie, i to ma być tajemnica? Wynajdujesz najdziwniejsze powody, żebym nie zbliżał się do ciebie i do twojego domu, a tymczasem wszyscy wiedzą, o co chodzi. Oczywiście poza mną.

- Nie wszyscy, Conner.

Spojrzał z niedowierzaniem.

- Przecież słyszałem. Grey i Lori bez słowa komentarza przyjęli twoje oświadczenie, że musisz wyjść z przyjęcia. Nathan dał ci jakieś pieniądze. Gwen stała obok, więc też musiała być wtajemniczona. Chyba nie zaprzeczysz, że mój kuzyn wspiera twoje działania?

- Nie, nie mogę temu zaprzeczyć.

Powinien być zadowolony. Wreszcie powiedział wprost, co myśli. Zdawał sobie jednak sprawę, że Mattie kierowała się szlachetnymi pobudkami i nie powinien mieć do niej żalu.

- To prawda. Twoja rodzina wie, czym się zajmuję - przyznała. - Nathan sam zaofiarował się z pomocą, gdyby zaszła taka potrzeba. A Lori i Gwen... Cóż, kiedyś zjawiły się w moim pensjonacie, prosząc o pomoc. Przyjechały do Vermontu, uciekając przed przemocą. Lori była bita przez męża, a Gwen naraziła się ojczymowi. Znęcał się nad jej bratem i gdy stanęła w jego obronie, sama znalazła się w tarapatach.

Mattie uniosła głowę.

- Oczywiście, wiedzą o tym, co robię. Są moimi dobrymi przyjaciółmi, pomagają mi, jak potrafią i nie zadają pytań. I nigdy z nikim niewtajemniczonym nie rozmawiają na ten temat. Ostatnio Grey opatrywał rany Brendy, a Joseph przyszedł z nią porozmawiać. Pomógł jak najlepszy psycholog. Tylko oni dwaj wiedzą, że ta kobieta przebywa w moim domu. Teraz ty też już wiesz - dodała cicho. Westchnęła i podeszła bliżej.

- Pewnie mi nie uwierzysz - mówiła - ale chciałam ci o wszystkim powiedzieć jutro rano, gdy Brenda będzie już w drodze.

Nagle usłyszeli trzask łamanej gałązka. Oboje odwrócili się w stronę, z której przyszli. Na ścieżce stał mały chłopiec.

- Scotty? Co ty tu robisz po ciemku? - spytała zaskoczona Mattie. - Kochanie, czy mama wie, że tu jesteś? Powiedziałeś jej?

Chłopiec pokręcił głową.

- Będzie zła, gdy zauważy, że wyszedłem z domu, ale martwiłem się o ciebie, Mattie. Możesz już wracać?

Patrzył zmartwiony na dziewczynę, a Connerowi rzucił pełne lęku spojrzenie, jakby się obawiał, że mężczyzna uderzy go.

- Chyba nie chcesz, żebyśmy spóźnili się na autobus - ponaglał Scotty. - Musimy zaraz jechać do miasta.

Conner dopiero teraz zrozumiał wszystko do końca.

- Zabieracie dziecko jego ojcu! - zawołał takim tonem, jakby oskarżał Mattie o morderstwo. Według niego to, co Mattie i Brenda zamierzały zrobić, było ciężkim przestępstwem.

- Mattie, chcę stąd iść - nalegał Scotty.

Conner zbyt był pochłonięty własnymi emocjami, żeby zwrócić uwagę na prośby przerażonego dziecka. Nie odrywał oczu od twarzy Mattie.

- Czy ty wiesz, co robisz? Czy zdajesz sobie sprawę, jak to jest dorastać bez ojca? Mattie, chłopiec go potrzebuje. Nie rozumiesz?

Conner starał się pomóc Scotty'emu. Z własnego doświadczenia wiedział, jakie będzie jego życie bez ojca. On sam nigdy nie zapomniał, jak bardzo cierpiał w dzieciństwie.

- Nie mogę pozwolić, żebyś to zrobiła - powiedział. - Nie mam zamiaru uczestniczyć w czymś takim.

- Conner! - zawołała z determinacją. - Zabieram Brendę i Scotty'ego na dworzec autobusowy - oświadczyła stanowczo. - I nic mnie nie powstrzyma. Jeśli byłby jakikolwiek inny sposób, żeby im pomóc, już dawno bym z niego skorzystała.

Scotty stanął obok Mattie.

- Chodźmy już, Mattie, proszę.

Conner zauważył wreszcie, że chłopiec drży z przerażenia. Kucnął przed nim i spojrzał mu w oczy.

- Nie rozumiesz, co tu się dzieje, Scotty. Podaj mi swoje nazwisko. Chcę ci pomóc.

- Conner, to ty niczego nie rozumiesz. Ten chłopiec widział i przeżył już za dużo zła - odezwała się rozzłoszczona Mattie. - On naprawdę nie marzy o tym, żebyś odsyłał go do ojca. Nie zdajesz sobie sprawy, co to za człowiek. Wiem, że chcesz jak najlepiej, ale Scotty nie potrzebuje twojej pomocy.

Conner podniósł się i spojrzał na nią.

- Dobrze, że w końcu dowiedziałem się, jaka jesteś naprawdę - zaczął. Na szczęście zdołał się powstrzymać przed ostrzejszymi słowami. Od dzieciństwa wpajano mu, że mężczyzna nie powinien ujawniać wrogowi, co naprawdę o nim myśli. W tej chwili traktował Mattie właśnie jak wroga.

A Mattie poczuła nagle, że opuszcza ją złość. Przełknęła ślinę, odetchnęła głęboko i odezwała się spokojnie:

- Conner, proszę, posłuchaj mnie przez chwilę. Spróbuj zrozumieć, że niektórzy mężczyźni nie zasługują, by być ojcami - powiedziała, po czym wzięła chłopca za rękę i ruszyła ciemną ścieżką przez las w stronę domu.

Conner uderzył w pień siekierą i jednym ciosem ściął niewielkie drzewo. Potem poobcinał gałęzie i rzucił je na szczyt sterty drewna. Nigdy dotąd nie zdawał sobie sprawy, że można tak szybko zmieniać spojrzenie na pewne sprawy. Dopiero ostatniej nocy zdarzyło mu się coś takiego. Gdy wydawało mu się, że dochodzi wreszcie do jakichś wniosków, nagle nieoczekiwanie okazało się, że zupełnie nie miał racji.

Pewne było tylko jedno: zakochał się w Mattie. Co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości. I nie przewidywał, by w tej kwestii mógł kiedykolwiek zmienić zdanie. Mattie była ładna, atrakcyjna i bardzo mu się podobała, ale przede wszystkim była wspaniałym człowiekiem. Podziwiał ją za to, co robiła. Szanował za odwagę i poświęcenie.

Popełnił wiele niewybaczalnych błędów właśnie z powodu emocji. Najpierw nieproszony wtrącił się do jej osobistych spraw, potem obraził się, gdy dała mu do zrozumienia, że sobie tego nie życzy. No i wreszcie, gdy dogoniła go na leśnej ścieżce, by go przeprosić i wszystko wytłumaczyć, oskarżył ją, że robi przed nim tajemnicę ze spraw, które znają wszyscy wokół. Na dodatek nie był przekonany, czy rzeczywiście postąpiła słusznie, pomagając odseparować Scotty'ego od ojca.

Przypomniał sobie jej słowa: „Niektórzy mężczyźni nie zasługują, żeby być ojcami”. Może zbyt pochopnie próbował wtrącić się do tej sprawy? Ostatecznie nie znał wszystkich faktów. Przecież Mattie to rozsądna kobieta. Nie próbowałaby rozdzielać rodziny bez powodu. Przez krótką chwilę wydawało mu się, że odnajduje w tej sytuacji coś znajomego, jakieś analogie do mglistych wspomnień z własnego dzieciństwa.

Podniósł kilkanaście kawałków drewna i przeniósł w pobliże paleniska. Czekały już tam zebrane duże kamienie, które miał zamiar ogrzać. Wcześniej z długich gałęzi zbudował niskie rusztowanie i obłożył je korą. Była to najprostsza sauna, którą można było przygotować w tych warunkach. Wciąż analizował ostatnie wydarzenia. Przypomniał sobie przerażoną minę Scotty'ego. Nie spodziewał się, że chłopiec będzie drżał właśnie z jego powodu. Najlepiej by było, gdyby wtedy w ogóle się nie odzywał. Wspomnienie zalęknionych oczu dziecka znów przywołało mgliste obrazy z dzieciństwa. „Niektórzy mężczyźni nie zasługują, żeby być ojcami” - . ostatnie słowa Mattie ciągle brzmiały mu w uszach. Zaczął się zastanawiać, czy nie chciała mu w ten sposób dać czegoś do zrozumienia. Uważała, że Scotty będzie szczęśliwszy z dala od ojca. Czyżby jednocześnie chciała powiedzieć, że ojciec Connera nie był dużo lepszy? Ta myśl wyprowadziła go z równowagi.

Chwycił grubą, rozwidloną gałąź i przeciągnął kolejno rozgrzane kamienie do zaimprowizowanej sauny. Wszedł do środka i zasłonił wejście koszulą. Wodą z wiadra polał kamienie. Para wypełniła niewielką przestrzeń. Usiadł wygodnie i zamknął oczy. Teraz wreszcie nadszedł odpowiedni moment, żeby przemyśleć dręczące problemy z dzieciństwa. Pogrążył się we wspomnieniach, zapominając o rzeczywistości. Wrócił koszmar od dawna wywołujący bezsenność. Rozzłoszczony niedźwiedź i mocarny dąb, światło i mgła. Jednak tym razem Connerowi wydawało się, że wszystko widzi wyraźniej. Mgła zaczęła się rozwiewać.

Ostatni raz śnił o tym, gdy zdrzemnął się w domu Mattie. Dziwne, ale od tego czasu wspomnienie koszmarnych sennych obrazów nie wywoływało w nim przerażenia. Nie wiedział, czy mogło to mieć jakikolwiek związek z Mattie, ale i tak był jej wdzięczny.

Zdał sobie teraz sprawę, że chłopiec ze snu to właśnie on. Stał oparty o pień sosny tuż obok sauny dziadka. Słuchał rozmowy toczącej się w środku, nie zwracając uwagi na parę osiadającą mu na twarzy. Teraz najchętniej wymazałby te wspomnienia z pamięci. Obawiał się ich. Jednak musiał poznać prawdę, a podobnie jak każdy Kolheek miał od dzieciństwa wpojoną zasadę, że prawda nie może skrzywdzić. Zdecydował, że nie będzie przed nią uciekał.

W saunie, w kłębach pary wewnątrz sauny siedzieli ojciec i dziadek. Wyobrażenie niedźwiedzia, które tak długo go prześladowało, musiało odnosić się do ojca. Mówił podniesionym głosem, był zły i... pijany.

- Nie możesz zabrać mi Connera - wrzeszczał. - To mój syn! Jesteś głupcem, jeśli myślisz, że ukradniesz mi dziecko.

Joseph Thunder pozostał nieugięty jak dąb.

- Opuścisz Smoke Valley - powiedział do syna. - Nie wrócisz, dopóki nie przestaniesz pić. Do tego czasu Conner zostanie ze mną. Jeśli nie posłuchasz, zwołam radę starszych.

Postanowienia rady starszych plemienia były równie ważne jak wyrok sądu. Conner jak wtedy poczuł ból i ogarnęło go poczucie winy. To on poszedł do dziadka. Skarżył się, że boi się jeździć samochodem w towarzystwie ojca. Opowiadał o tym, jak pojazd pędzi od jednej strony drogi do drugiej. Dziadek przytulił go. Powiedział, żeby już się nie martwił, bo wszystkim się zajmie.

Dotrzymał słowa. Zakazał synowi wstępu do rezerwatu, a sam zaopiekował się Connerem. Wychował go jak syna. I co dostał ode mnie w zamian? - pomyślał Conner. Doniosłem na ojca, mając sześć lat. Bardzo wygodnie było zapomnieć o tym fakcie. Ojciec musiał opuścić rezerwat, a on w samotności tęsknił za człowiekiem, którego zdradził. To poczucie winy spowodowało, że jako dziecko wymazał prawdę z pamięci. Teraz to zrozumiał.

Jego ojciec zajmował się dostarczaniem do rezerwatu różnych towarów. Przemierzał duże odległości na terenie Nowej Anglii. Często zabierał ze sobą Connera. Właśnie z powodu tych wyjazdów chłopiec poskarżył się dziadkowi. Joe Thunder musiał opuścić rezerwat, a trzy miesiące później już nie żył. Conner poczuł łzy napływające do oczu. Przypomniał sobie, że jego ojca nie zabił pijany kierowca. To ojciec był pijany i spowodował wypadek.

Conner zawsze chciał wierzyć, że miał wspaniałego ojca. W jego wspomnieniach prawdę zastąpiły marzenia. Okłamywał sam siebie i podsycał w sobie niechęć do człowieka, który w niczym nie zawinił. Dziadek kochał go. Dzięki niemu nie siedział w samochodzie obok pijanego ojca, gdy doszło do wypadku.

Nie mógł nic zrobić, żeby przywrócić ojcu życie, ale mógł wyjaśnić z Josephem wszystkie dawne sprawy. Nie zamierzał tego odkładać. Wreszcie kamień spadł mu z serca. Zniknęły koszmarne obrazy. Conner odzyskał spokój. Pomyślał o Mattie. Wyobraził sobie jej szafirowe oczy i długie włosy rozwiane na wietrze. Przypomniał sobie, że to właśnie ona na różne sposoby wspierała go w poszukiwaniu prawdy. Zależało jej, by wreszcie zrozumiał, dlaczego prześladują go nocne koszmary. Nagle wszystko się uporządkowało. Conner uśmiechnął się do siebie. Pozbył się także wszelkich wątpliwości w sprawie, która teraz stała się najważniejsza. Bez Mattie nie wyobrażał sobie przyszłości.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Conner zaparkował ciężarówkę przed domem dziadka. Słońce dopiero zaczynało oświetlać szczyty gór, a w dolinach zalegała jeszcze poranna mgła. Conner przeszedł na tył budynku i zapukał. Cicho otworzył drzwi. Zastał Josepha tam, gdzie przewidywał. Dziadek siedział przy kuchennym stole, grzejąc dłonie o gorący kubek z kawą. Lata mijają, a pewne sprawy nigdy się nie zmienią, pomyślał Conner i uśmiechnął się.

- Witaj, dziadku - powiedział.

- Conner? Wejdź i rozgość się - odpowiedział Joseph, a oczy rozbłysły mu z radości. - To wspaniała niespodzianka. Chodź, napij się kawy.

Conner usiadł przy stole naprzeciwko dziadka.

- Przyszedłem, bo muszę ci coś wyjaśnić.

- Conner, nic nie musisz mówić - odparł Joseph.

Wyciągnął dłoń i dotknął ręki wnuka.

- Proszę - nalegał Conner. - Pozwól mi powiedzieć, co mi leży na sercu. Od dawna pewne sprawy nie dawały mi spokoju.

Na chwilę spuścił oczy, jednak zaraz podniósł wzrok.

Szacunek wobec starszych wymagał patrzenia prosto w oczy w czasie rozmowy.

- Nie byłem takim wnukiem, na jakiego zasługujesz.

Joseph oparł ręce o krawędź stołu.

- Zawsze byłem z ciebie dumny. Wyjechałeś i doskonale dałeś sobie radę w wielkim mieście. Odniosłeś sukces i jesteś szczęśliwy. Właśnie tego dla ciebie pragnąłem.

- Dziadku, właśnie o to chodzi, że nie byłem szczęśliwy - przyznał Conner z ciężkim westchnieniem. - Jak może być szczęśliwy człowiek, który nie próbuje być odpowiedzialny za własne życie? Jeśli za swoje błędy obwinia innych?

Joseph zamierzał chyba coś powiedzieć, ale Conner nie dał mu dojść do głosu.

- Miałem do ciebie pretensję o to, że zabrałeś mi ojca.

- Conner, wtedy byłeś jeszcze dzieckiem.

- Ale już od dawna jestem dorosły. Powinienem patrzeć na pewne sprawy inaczej niż dziecko. Jak mężczyzna.

Przerwał na chwilę, po czym dodał:

- Teraz już znam prawdę. To ja przyszedłem do ciebie szukać pomocy. Bałem się nierozważnego zachowania ojca. Wiem, że kazałeś ojcu opuścić rezerwat dla mojego dobra. Zrobiłeś to, bo mnie kochałeś.

Joseph spojrzał na niego ze smutkiem.

- Conner, twój ojciec miał dobre serce. Po prostu nie mógł dojść do siebie po śmierci twojej matki. Szukał ukojenia w alkoholu i to go zabiło.

- Gdybyś nie zmusił ojca, żeby zostawił mnie z tobą, pewnie tamtej nocy jechałbym razem z nim?

Starzec smutno pokiwał głową w odpowiedzi. Przez chwilę obaj milczeli, wspominając przeszłość.

- Początkowo nieustannie czułem się winny - odezwał się w końcu Conner. - Z mojego powodu kazałeś mu odejść. W pewnej chwili wina stała się nie do zniesienia. Fakty przestały się liczyć. Wymyśliłem inną rzeczywistość i... uwierzyłem, że ty byłeś za wszystko odpowiedzialny. Czy będziesz umiał mi wybaczyć? - spytał niepewnie.

- Nie muszę ci niczego wybaczać. Kocham cię i zrobiłbym dla ciebie wszystko.

- Ja też cię kocham i jestem ci wdzięczny - powiedział Conner i położył dłoń na ręce dziadka.

- Zrobiłem, co tylko możliwe, by pomóc twojemu ojcu - odezwał się Joseph po chwili milczenia. - Starałem się też wytłumaczyć mu, że nie powinien przekreślać swojego życia tylko dlatego, że nie był w stanie uratować życia innej osoby.

- To właśnie starałem się wytłumaczyć niedawno Mattie - wtrącił Conner.

Joseph uśmiechnął się.

- Ta dziewczyna jest twoim przeznaczeniem - stwierdził.

Zaskoczony Conner pochylił się do przodu.

- Mówisz tak, jakbyś był tego pewien. Skąd możesz wiedzieć?

- Zaczęliście sobie wzajemnie pomagać, zanim zdążyliście się dobrze poznać - zauważył Joseph. - Będziecie zgodną parą.

Conner potarł dłonią podbródek i skrzywił się.

- Nie wiem, czy przyznałaby ci rację - powiedział i pokręcił głową. - Ostatniego wieczora skrytykowałem wszystko - jej sposób życia, pracę, poświęcenie, nawet jej zdrowy rozsądek. Obawiam się, że moje bezpardonowe słowa zniszczyły szansę na wspólną przyszłość.

- Bzdury pleciesz - roześmiał się Joseph. - Oczywiście, ludzie zachowują się czasem niemądrze, ale potrafią sobie to wzajemnie wybaczyć. Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz i powiesz, co do niej czujesz.

Mattie spoglądała na spokojną taflę jeziora. Miała nadzieję, że urok tego zakątka uciszy w niej wszystkie emocje. Rozpierała ją duma, bo Brenda i Scotty byli już bezpieczni daleko stąd. Mattie skontaktowała się z pewną kobietą w Albuquerque, która obiecała im dach nad głową do czasu, gdy Brenda znajdzie pracę i stanie na własnych nogach.

Po powrocie z dworca autobusowego Mattie znów poczuła się samotna w pustym domu. Nie mogła zasnąć, a wczesnym rankiem zerwała się z łóżka i okryta kocem wyszła na taras. Zwykle wspaniałe kolory budzącego się dnia napełniały ją optymizmem, jednak dziś tak się nie stało. Wróciła więc do pokoju, ubrała się szybko i poszła na spacer wzdłuż jeziora.

Poprzedniego wieczora usłyszała od Connera sporo niemiłych słów. Jak się okazało, miał na jej temat niezbyt pochlebne zdanie. Bardzo ją to zabolało, choć na pewno na jego zachowanie wpłynęła również obecność Scotty'ego. Z udręczonego wyrazu jego twarzy domyśliła się, że powróciły wspomnienia z dzieciństwa. A ona odwróciła się wtedy i odeszła, zostawiając go samego. Teraz żałowała.

Pocieszało ją tylko, że w tamtej chwili dwie osoby oczekiwały od niej pomocy. Conner i tak był zbyt wzburzony, by cokolwiek do niego dotarło. Teraz przypominała sobie jego serdeczne gesty, pocałunki, spojrzenia. Od pierwszej chwili okazywał jej troskę i zainteresowanie. Potrafił ją rozśmieszyć i zawsze był gotów do pomocy. Dopiero przy nim zaczynała czuć, że naprawdę żyje.

Dzięki niemu zrozumiała, że poświęcając się dla innych, zapomniała o własnym życiu. W pierwszej chwili nie chciała się z tym zgodzić, jednak w końcu doszła do wniosku, że Conner mógł mieć rację. Ale to i tak nic nie zmieniło. Zdecydowała się na takie życie przed pięcioma laty i tak zostanie, nawet jeśli oznaczało to samotność. Trudno, sama wybrałaś, pomyślała i łzy popłynęły jej po policzkach.

- Mattie? - usłyszała za plecami głos Connera.

Starła palcami łzy i spojrzała w jego kierunku.

- Wszędzie cię szukam - powiedział i podszedł bliżej.

- Conner - zaczęła i odwróciła głowę, żeby nie zauważył łez. - Nie mam ochoty na żadne sprzeczki.

- Jesteś smutna - stwierdził.

Usiadł obok, nim zdążyła zaprotestować, i objął jej dłonie.

- Jak tamta kobieta i dziecko? Wszystko w porządku? Nic im się nie stało?

Mattie spojrzała mu w oczy. Nie drwił i nie żartował. Posprzeczał się z nią, zwątpił w jej zdrowy rozsądek, a jednocześnie nadal przejmował się losem Brendy i jej syna. W tym momencie zdała sobie sprawę, że go kocha. Nie znała nikogo takiego jak on. Intrygował ją, fascynował i pociągał.

- Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się, że pragnąłeś czegoś do bólu, a jednocześnie wiedziałeś, że to niemożliwe? - spytała nagle.

Conner długo się nie odzywał. Uważnie patrzył jej w oczy. Mattie poczuła się nieswojo. Miała nadzieję, że nie uznał jej za wariatkę.

- O co naprawdę chodzi, Mattie? - Spytał w końcu. - Dlaczego jesteś taka smutna?

Z twojego powodu, miała ochotę powiedzieć, ale w tej chwili jeszcze nie potrafiła się na to zdobyć. Coraz trudniej znosiła samotne życie i równie trudno było jej przyznać się do tego.

- Nie martw się o Brendę i Scotty'ego - powiedziała, zamiast odpowiedzieć na pytanie. - U nich wszystko w porządku - zapewniła z westchnieniem i spojrzała na gładką taflę jeziora. - Po prostu jestem trochę przygnębiona. Czasem mi się to zdarza. Zwłaszcza, gdy tak jak teraz w pensjonacie nie ma żadnych gości.

- Biedactwo - powiedział Conner ze zrozumieniem. - Wkładasz tyle serca i wysiłku w pomaganie innym. A kto ma pomagać tobie?

Cofnęła dłonie.

- Nie gniewaj się na mnie - szepnął. - Nie chciałem sprawić ci przykrości. Po prostu nie zgadzam się z tobą. Każdy czasem potrzebuje pomocy. Mnie na pewno była potrzebna.

Spojrzała zaskoczona.

- Mattie, to właśnie ty pomogłaś mi dojść do prawdy - mówił dalej. - Dziś rano rozmawiałem z dziadkiem. Wybaczył mi. Myślę, że teraz rozumiemy się lepiej niż kiedykolwiek przedtem. Jestem ci za to bardzo wdzięczny.

Nie wiedziała, co powiedzieć.

- Tylko tobie udało się mnie przekonać, bym szukał prawdy. Jak widzisz, skorzystałem z twojej pomocy - dodał z uśmiechem i znów objął jej dłonie. - Pozwól, żebym teraz ja ci pomógł. Chcę cię wyrwać z samotności.

Poczuła bezsensowny lęk. Miała ochotę uciec. Próbowała wyrwać dłonie, ale nie wypuścił ich z uścisku.

- Conner, wiesz, że to niemożliwe.

- Nie musisz poświęcać własnego szczęścia, żeby pomagać innym - oświadczył. Nieoczekiwanie poczuła złość.

- Naprawdę nic nie rozumiesz? Zawsze będę pomagać ludziom. Nigdy nie przestanę. Jak możesz żądać tego ode mnie?

- Mattie, przecież nie powiedziałem nic takiego. Albo mnie nie słuchasz, albo wyraziłem się nie dość jasno. Kochanie, chcę być z tobą i chcę ci pomagać. Naprawdę wierzę, że nic nie dzieje się bez powodu. Dlatego los sprawił, że się spotkaliśmy. Tak musiało być. Po prostu przeznaczenie. Najpierw ty mi pomogłaś, a teraz moja kolej.

- Los i przeznaczenie? Brzmi bardzo tajemniczo.

Uśmiechnął się szeroko.

- Cóż, życie składa się z tajemnic. Nie musimy wszystkiego rozumieć. Sama mówiłaś coś podobnego. Jeśli los daje nam prezent, najlepiej go przyjąć i nie zastanawiać się. Powiedzmy, że ty jesteś prezentem dla mnie, a ja dla ciebie. To jak? Przyjmujemy takie podarki? - spytał, patrząc jej w oczy z nadzieją.

Mattie nie dowierzała własnym uszom. Conner proponował jej wspólną przyszłość.

- Ale... - zawahała się. - Prowadzę pensjonat w Vermoncie, a ty masz firmę w Bostonie. Jak...

Roześmiał się, uniósł jej dłonie i pocałował.

- Kochanie, to są drobiazgi. Wszystko da się załatwić. Chętnie zacznę od początku. Najważniejsze, żeby być razem.

- Wiesz, Conner, wydaje mi się, jakbym była w tobie zakochana przez całe życie.

Spojrzał jej głęboko w oczy i delikatnie dotknął palcami jej policzka.

- Ja też zawsze cię kochałem - powiedział i namiętnie pocałował jej usta.

EPILOG

Mattie z niepokojem spojrzała na twarze Gwen i Lori. Czekała niecierpliwie na opinię przyjaciółek.

- Wyglądasz pięknie - zawyrokowała Lori, wzdychając. Ze wzruszenia miała łzy w oczach. Mattie uśmiechnęła się do niej. Lori była w zaawansowanej ciąży i hormony wyraźnie wpływały na jej nastrój.

- Naprawdę pięknie - przytaknęła Gwen. - Ten strój jest po prostu wspaniały.

Conner zaproponował Mattie, by włożyła ślubny strój jego matki. Zgodziła się natychmiast. Teraz, w dniu ich ślubu, stała przed przyjaciółkami w sukni uszytej z delikatnej skóry łani, ozdobionej polerowanymi muszelkami, przepasanej szarfą obszytą długimi frędzelkami. Suknia falowała przy każdym kroku, odsłaniając białe, skórzane mokasyny.

Fryzjer w rezerwacie ułożył włosy Mattie zgodnie z tradycją Kolheeków. Dwa grube warkocze ozdobione drobnymi perłami spływały na ramiona dziewczyny.

- Nie za dużo tych ozdób? - spytała Mattie.

- Wyglądasz jak prawdziwa indiańska księżniczka - zapewniła Gwen. - Conner będzie zachwycony.

Lori pociągnęła nosem i sięgnęła po chusteczkę.

- Ślub w Wigilię - szepnęła. - Czy może być coś bardziej romantycznego?

- Przestań beczeć - zażądała Mattie - bo zaraz i ja rozpłaczę się jak dziecko.

- Nawet nie próbuj - ostro zaprotestowała Gwen i pogroziła jej palcem. - Popsujesz cały makijaż.

Rozległo się pukanie do drzwi. Grey wsadził głowę do środka.

- Już czas - poinformował.

Zauważył łzy na twarzy żony, więc podszedł do niej, objął ją czule i pocałował.

- Kochanie, wszystko w porządku?

- Tak, nic mi nie jest - chlipnęła Lori. - Po prostu cieszę się z ich szczęścia.

Rozległ się uroczysty dźwięk bębnów. Grey zerknął znacząco na przejęte przyjaciółki.

- Czas się pokazać. Wszyscy członkowie plemienia czekają - przypomniał.

- Grey, nie ponaglaj mnie! - zawołała Mattie. - I tak cała się trzęsę.

Gdy Conner i Mattie zwrócili się do Josepha z prośbą, by udzielił im ślubu zgodnie z tradycją Kolheeków, stary szaman spytał, czy chcieliby zaprosić na uroczystość wszystkich członków plemienia. Wtedy Mattie była zachwycona, ale teraz na myśl, że z jej powodu zebrał się cały tłum, poczuła drżenie nóg. Przeszła przez hol budynku, w którym mieściło się centrum kultury Kolheeków. Na końcu czekali jej rodzice. Uśmiechnęła się szeroko na ich widok. Przywitali się serdecznie.

- Gotowa? - spytał ojciec.

Skinęła głową, zbyt rozemocjonowana, by coś powiedzieć. Matka, wyraźnie przejęta i wzruszona, też nie mogła wydobyć z siebie słowa. Wręczyła córce kolorowy bukiet polnych kwiatów. Mattie ruszyła naprzód w otoczeniu rodziców. Uniosła wysoko głowę. Tłum zaszemrał, po czym ucichł. Słychać było tylko donośny głos bębnów. Joseph wystąpił do przodu. Jego głowę ozdabiał wspaniały pióropusz misternie wykonany z orlich piór.

Mattie zobaczyła Connera. Wydawało jej się, że serce bije jej głośniej niż bębny. Nie mogła uwierzyć, że za chwilę zostanie panią Thunder. Conner wyglądał wspaniale. Skórzany, jasnobrązowy strój bez rękawów podkreślał muskularne ramiona. Długie włosy, przewiązane kolorową opaską wokół głowy, luźno spadały na ramiona.

Jego czarne oczy spoglądały na pannę młodą z czułością i pożądaniem. A ona nie mogła opanować radosnego uśmiechu szczęścia. Szła na spotkanie miłości swojego życia.

Późnym wieczorem leżeli nadzy w ciemnościach, rozjaśnionych jedynie nastrojowym światłem świec. Byli zmęczeni i szczęśliwi. Conner uniósł się na łokciu. Pocałował czubek jej nosa. Powoli dotykał końcami palców jej policzka, szyi, piersi.

- Bardzo jesteś nieszczęśliwa, że nie pojechaliśmy na miesiąc miodowy do jakiegoś egzotycznego zakątka? - spytał. - Na Bermudy albo do Cancun?

Pokręciła przecząco głową.

- Nie ma piękniejszego miejsca w zimie niż Nowa Anglia - zapewniła z przekonaniem.

- Ale tu jest zimno - zauważył.

Mattie zachichotała w odpowiedzi.

- To dobry pretekst, żeby nie wychodzić spod kołdry.

- Ach, więc o to chodzi - domyślił się Conner.

Uśmiechnął się szeroko i pocałował ją.

- Conner, naprawdę myślisz, że jesteśmy dla siebie stworzeni? - spytała nagle, tuląc się do niego.

- Jestem pewien - oświadczył i mocno ją przytulił.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Clayton Donna Jezioro utkane z mgiel 03
Donna Clayton Jezioro utkane z mgieł
725 Harlequin Romans Clayton Donna Miasteczko Smoke Valley 01 Idealny plan
Clayton Donna Tajemnica niani
Clayton, Donna Nicht so stuermisch Hannah
871 Clayton Donna Tajemnica niani
Clayton Donna Szamanka
Clayton Donna Matka chrzestna
Clayton Donna Tajemnica niani
01 Donna Clayton Tajemnica niani
Donna Clayton Nanny in the Nick of Time
05 GEOLOGIA jezior iatr morza
200 Faszyzm 2id 21545 ppt
Warunki tlenowe w jeziorach binowo glinna szmaragdowe
43 Appl Phys Lett 88 013901 200 Nieznany (2)

więcej podobnych podstron