ROZDZIAŁ II
Leżałam teraz w bagażniku swojego vana. Zanim usadowiłam się wygodnie, przykryłam się starannie upchaną w kącie płachtą. Z ciemnego nieba spadały ogromne deszczowe krople. Dudniły odbijając się od sztywnego materiału. Było strasznie wietrznie. Chłodniej niż kiedykolwiek. Zimna skóra, zimny oddech, zimne wargi, zimne palce. Ciemność. Wymarzona błogość.
Nagle poczułam, że materiał odrywa się od mojego ciała. Gwałtownie otworzyłam oczy, ale oślepiło mnie poranne słońce.
Kto zapalił światło - wychrypiałam.
Zanim przyzwyczaiłam wzrok do normalnych warunków minęło parę minut. Zaczęłam zdawać sobie sprawę, gdzie się znajduję.
Uczucie zdezorientowania zastąpiło zdziwienie.
Jacob, co ty tutaj robisz?
Nie odpowiedział od razu. Zdążyłam przyglądnąć mu się uważnie.
Jego krótko ostrzyżone włosy były wypłowiałe, a cera szara. Wyglądał na bardzo zmęczonego.
Miał spuszczony wzrok, ale kiedy spojrzał mi w oczy jego policzki zaróżowiły się.
Wiesz, akurat przechodziłem obok i postanowiłem zajrzeć. Tak dawno się nie widzieliśmy! - podrapał się w kark i zagryzł wargi. Tak, to był „mój” Jacob. - Po prostu stęskniłem się za tobą.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Postanowiłam wyjść z przyczepy i przytulić się do jego gorącego torsu. Jake był moim słońcem, tylko on mógł sprawić, że poczuję się lepiej.
Niestety moje mięśnie odmówiły posłuszeństwa i w połowie drogi upadłam na puste kanistry po benzynie. Nie musiałam długo czekać na pomoc. Jacob jednym zgrabnym ruchem wskoczył na panterkę, wziął na ręce i zeskakując delikatnie położył na ziemi. No tak, przecież nie był zwykłym człowiekiem.
Wszystko w porządku? - zapytał nieśmiało.
Tak. Przepraszam, ale właśnie miałam wyjeżdżać do szkoły. - palnęłam bezmyślnie.
Spojrzał na mnie z politowaniem.
Bella, siedzisz tutaj już od dobrych kilku godzin. A poza tym są wakacje.
Wspaniale. Jeszcze on się w to wszystko wplątał. Naprawdę nie można zostawić mnie samej na chociażby pięć minut? Cóż, nadarzyła się okazja na wyciągnięcie niezbędnych informacji. Jeśli współpracował z Cullenami, musiał wiedzieć więcej ode mnie. Dodatkowo miałam szansę wyrwać się z rąk Alice.
Co powiesz na spacer? - powiedziałam starając wykrzywić usta w uśmiechu.
Pogoda była beznadziejna. Deszcz siekał na tysiące kawałków wszystko co napotkał. Wystawiłam twarz w kierunku zakrytego chmurami słońca.
Jacob, co u Ciebie słychać? - zagadnęłam.
Wszystko w porządku. Mamy teraz niezłą zabawę. - spojrzał na mnie niepewnie. - To znaczy nasza wataha.
Problem z wampirami? - zapytałam niby to od niechcenia.
Nie. - odpowiedział patrząc gdzieś w bok. - Po prostu dołączyło do nas kilka nowych osób. Wiesz jak zachowują się nowicjusze. - uśmiechnął się, ale wiedziałam, że coś kręci.
Musiałam zmienić tor rozmowy. Ukrywał przede mną jakiś fakt, ale nie był w tym za dobry.
Skąd wiedziałeś, że spędziłam w van'ie kilka godzin skoro wpadłeś na mnie przypadkiem?
Bella, takie rzeczy po prostu widać.. - Był bardzo rozproszony. Dopiero teraz to zauważyłam. Kiedy zamilkłam, jego szeroka szczęka zacisnęła się w skupieniu. Zastanawiałam się, czy właśnie w ten sposób porozumiewa się ze swoimi braćmi. Po kilku sekundach usłyszałam głośne wycie. Spojrzałam na las za przyjacielem. Warczenie było tak wyraźne, że czułam je w swoim ciele. Obeszły mnie dreszcze, bo zdałam sobie sprawę, że na przeciw mnie nie stoi już Jacob, ale ogromny, rdzawobrązowy wilk. Stanęłam nieruchomo. Kiedy jego rozumne oczy zwróciły się w moim kierunku zrozumiałam, że nie mam się czego obawiać.
Nie skrzywdzi mnie. Wyciągnęłam lekko jeszcze drżącą dłoń w jego kierunku i delikatnie musnęłam jego sierść.
Nie miałam czasu na rozmyślenia, bo w jakiś przedziwny sposób znalazłam się na pędzącym przez las wilkołaku. Z przerażeniem wpatrywałam się w połamane drzewa, które omijał z taką łatwością. Złapałam się kurczowo jego karku. Poranny wiatr mierzwił moje włosy. Dokąd tak szybko zmierzaliśmy? Czy była to ucieczka, czy polowanie?
Zatrzymaliśmy się po kilkunastu minutach szaleńczego biegu. Byłam wdzięczna za możliwość
stąpania po ziemi. Rozglądałam się podczas gdy Jacob popijał wodę z pobliskiego strumyka.
Wydawało mi się, że znam to miejsce. Powietrze wciąż przypominało świeżą bryzę z La Push.
Może nie zaszliśmy tak daleko jak myślałam?
Zmęczona usiadłam na trawie i czekałam. Szmer wody delikatnie łaskotał moje uszy. Szum
spadających liści zgrywał się z echem. Kontury rozmywały się w błogim chaosie. Powieki
wolno opadały, aż w końcu poczułam, że zostałam uwięziona we własnym ciele.
Słyszałam tylko rozpaczliwe skowycie. Odgłosy drżącej ziemi.
Warczenie i metaliczny zapach krwi wypełniający nozdrza. Metaliczny zapach mojej krwi.