245 Pickart Joan Elliott Aniolowie i elfy


JOAN ELLIOTT PICKART

Aniołowie i elfy

Angels And Elves

Tłumaczyła: Maria Filimon

PROLOG

Forrest MacAllister przystanął w progu salonu, by przyjrzeć się leżącej na kanapie kobiecie. Wsparta na ułożonych wysoko poduszkach czytała powieść, zupełnie nie zdając sobie sprawy z jego obecności.

Andrea, jego mała siostrzyczka, wyrosła na piękną kobietę, pomyślał. Kasztanowe loki opadały na ramiona w uroczym nieładzie, a brązowe oczy lśniły jasnym, czystym blaskiem. Co najważniejsze jednak, w cudowny sposób emanowało od niej szczęście i autentyczna radość życia.

Andrea, doszedł do wniosku, odznacza się również największym i najokrąglejszym brzuchem, jaki kiedykolwiek widział. Bliźnięta zdecydowanie zajmowały wiele miejsca w łonie swojej ciężarnej mamy. Tak, jego siostrzyczka oczekiwała narodzin dzieci.

- I co nowego, słoneczko? - Tym pytaniem przerwał panującą w pokoju ciszę.

Twarz Andrei rozjaśnił uśmiech.

- Forrest! Wielkie nieba, ty naprawdę wróciłeś. Uściskaj mnie. Nie słyszałam, kiedy wszedłeś.

- John wpuścił mnie, wychodząc - wyjaśnił Forrest, przemierzając pokój. - Twój mąż wygląda jak człowiek sukcesu. - Pochylił się, by objąć siostrę. - To mi się podoba. Mogę uściskać trzy osoby jednocześnie.

Andrea zaśmiała się.

- Wyglądam okropnie. Przypominam wyrzuconego na brzeg wieloryba. A teraz zostałam jeszcze skazana na leżenie w łóżku, na kanapie lub w fotelu, po to, by moje maleństwa nie pojawiły się na świecie za wcześnie.

- Wyglądasz wspaniale.

- Jestem gruba. Gruba, to właściwe słowo. Usiądź, proszę. Chcę się tobie przyjrzeć. Och, Forreście, tak się cieszę, że zdążyłeś wrócić przed narodzinami dzieci. Rok bez ciebie to zdecydowanie za długo. Bardzo za tobą tęskniliśmy.

- Ja także tęskniłem za wami, choć ten wyjazd z pewnością był dla mnie wspaniałym doświadczeniem, o którym nigdy nie zapomnę. Japonia jest piękna, Andreo. A zaprojektowanie domu, który wtopiłby się w krajobraz, zachowując jednocześnie własny, niepowtarzalny charakter, stanowiło wielkie wyzwanie.

- Przysyłałeś wspaniałe listy, chociaż wciąż jesteś na bakier z ortografią.

- Ortografia nadal jest obcą mi sztuką. - Ziewnął. - Straciłem rachubę czasu. Nie mam nawet pojęcia, jaki dzisiaj jest dzień. Przyjechałem tu prosto z lotniska, ale mama i tata będą musieli zadowolić się rozmową przez telefon do czasu, aż się trochę wyśpię.

- I nasi bracia. Do nich też lepiej zadzwoń. Michael i Ryan tak bardzo się cieszą, że wróciłeś do domu na dobre.

- Na pewien czas mam dość podróżowania. Posłuchaj, naprawdę muszę trochę się przespać. Zamierzałem tylko wpaść na chwilę zobaczyć, jak się miewasz.

- Forreście, zanim pójdziesz, chciałam jeszcze o czymś z tobą porozmawiać. To nie potrwa długo.

- Mów śmiało.

- Hm, wiesz, że moją ulubioną autorką jest Jillian Jones-Jenkins i że kilka lat temu spotkałam ją w księgarni Deedee Hamilton. Bardzo się zaprzyjaźniłyśmy od tamtej pory.

Forrest skinął głową.

- Tak, Jillian pisze te ckliwe romansidła, za którymi przepadasz.

- Nie zaczynaj. To naprawdę brzydko drażnić kobietę w błogosławionym stanie. Tak więc, Jillian jeździła ostatnio po kraju, podpisując swoje książki, a jutro zatrzyma się w księgarni Deedee. Proszę, Forreście, czy mógłbyś tam pójść, kupić najnowszą powieść Jillian i poprosić o autograf dla mnie? - spytała nieśmiało Andrea.

- Ale dlaczego ja? Przecież Deedee może to dla ciebie zrobić, a nawet sama Jillian na pewno z chęcią przywiezie ci swoją książkę.

- Cóż... - Andrea uśmiechnęła się. - Chodzi jeszcze o coś.

- Aha. Niedobrze - stwierdził Forrest. - Ten błysk w twoim oku źle wróży. Pamiętam z dzieciństwa, że podobna minka zawsze zwiastowała kłopoty.

- Forreście, Forreście, bądź dobry dla swojej słodkiej małej siostrzyczki. Chodzi mi tylko o drobną przysługę.

- Oszczędź mnie - poprosił, wznosząc wzrok ku niebu.

- Tyle razy zwiodły mnie twoje niewinne słówka, że to zbrodnia znów wykorzystywać moją naiwność.

- Musisz bardziej ufać ludziom - zwróciła mu uwagę.

- Nie zamierzasz wracać do pracy przez pewien czas, prawda?

- Prawda - potwierdził, przyglądając się jej nieufnie.

- Zamierzam trochę odpocząć. W Japonii pracowałem zwykle siedem dni w tygodniu.

- Znakomicie. Widzisz, Deedee i ja bardzo martwimy się o Jillian. Wybrała się w to męczące tournee po kraju, czując się zupełnie wyczerpana jeszcze przed wyruszeniem w drogę. Dlaczego była taka zmęczona? Cieszę się, że spytałeś.

- Nic nie mówiłem.

- Wiem. Mam wrażenie, że Jillian zapomniała, jak odpoczywać, cieszyć się życiem, łączyć ze sobą pracę i relaks. Tak bardzo zaangażowała się w pisanie, że prawie nie widywałyśmy jej ostatnio. Rzadko opuszczała swoją pracownię.

- I?

- Pamiętam czasy, kiedy wszyscy czworo byliśmy dziećmi. Mama wówczas mówiła czasami, że nadeszła pora, by jej elfy i aniołki wzięły się do pracy.

- Tak, pamiętam. Kosiliśmy wtedy trawnik przed domem jakiejś pary staruszków, robiliśmy zakupy dla kogoś chorego, ty czasem opiekowałaś się czyimś dzieckiem. Co kilka miesięcy mama wyznaczała nam takie „anielskie” zadania.

- Dokładnie tak. Forreście, chciałyśmy prosić cię z Deedee, byś podjął się tego rodzaju misji wobec Jillian Jones-Jenkins. Zabierz ją gdzieś, zabawcie się, spraw, żeby znów zaczęła cieszyć się życiem. Mam nadzieję, że Jillian szybko uświadomi sobie, jak bardzo je zubożyła.

- Och, nie - zaprotestował Forrest ze zmarszczonymi brwiami - chyba żartujesz. To bez sensu, Andreo. Nawet nie znam tej kobiety. Chcesz, bym pomógł jej odnaleźć radość życia? To najbardziej bezsensowna anielska misja, o jakiej kiedykolwiek słyszałem.

- Ależ skąd! Jest jakby specjalnie pomyślana dla ciebie. Masz trochę wolnego czasu. Jesteś przystojny, czarujący, inteligentny i podobasz się kobietom. Wszyscy wiemy, że ciągną one do ciebie jak pszczoły do miodu.

- Pochlebstwa nic nie pomogą.

- Nie odmawiaj. Obiecaj chociaż, że zastanowisz się nad tym.

- Andreo...

- Tak?

- Zgoda, zgoda - odparł, unosząc do góry ręce. - Pomyślę o tym.

- Dobrze.

- Przez jakieś pięć sekund. A potem powiem: nie.

- Do licha, Forreście, nie bądź taki uparty. Posłuchaj, pójdź jutro do księgarni i kup dla mnie nową książkę Jillian. Przy okazji będziesz mógł ją poznać.

- Andreo, nie przyszło ci do głowy, że Jillian może nie być zachwycona intrygą, którą uknułyście z Deedee?

- To dla jej dobra. Naprawdę martwimy się o nią. Nie będzie wiedziała, że robisz to dla mnie. To bardzo szlachetna misja, Forreście.

Wstał.

- Pójdę kupić tę książkę - zgodził się wreszcie - i poznam Jillian. Co poza tym? Niczego nie obiecuję. Mam trzydzieści dwa lata. Do tej pory powinienem był nauczyć się, że twoje pomysły zawsze oznaczają kłopoty przez duże „K”. Nie powinienem nawet przechodzić w pobliżu tej księgarni.

- Ale zrobisz to, bo jesteś cudowny i uwielbiam cię. Ogromnie się cieszę, że wróciłeś.

- Wiem - odparł ze śmiechem - że od pierwszego dnia, kiedy pojawiłaś się na świecie, umiałaś owinąć mnie wokół swego małego palca. - Pochylił się, by pocałować ją w czoło. - Do zobaczenia, urocza intrygantko.

- Do zobaczenia, Forreście. I dziękuję.

Andrea poczekała, aż usłyszy trzask zamykanych drzwi, po czym podniosła słuchawkę stojącego obok telefonu. Bez namysłu nacisnęła kilka klawiszy.

- Deedee? Forrest właśnie wyszedł ode mnie. Nie powiedział: tak, ale i nie odmówił. Jutro pojawi się w twojej księgarni, by kupić dla mnie nową książkę Jillian i...

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wszystkiego dobrego, Jillian Jones-Jenkins

Jillian patrzyła na słowa, która napisała na tytułowej stronie leżącej przed nią książki.

Wypisana dedykacja była dla niej jedynie serią liter bez jakiegokolwiek znaczenia. Czuła się tak wyczerpana, że nie była w stanie odczytać nawet własnego imienia.

Potarła czoło i potrząsnęła lekko głową, próbując skupić uwagę na tym, co działo się dokoła. Zdobyła się na słaby, lecz dość przekonujący uśmiech.

- Proszę. - Podała grubą, oprawioną w twardą okładkę książkę uśmiechniętej kobiecie czekającej po drugiej stronie przykrytego koronkową serwetą biurka. - Mam nadzieję, że spodoba się pani „Uścisk nocy”.

- Och, wiem, że tak - zapewniła przyszła czytelniczka, przyciskając książkę do piersi niczym skarb. - Podobały mi się wszystkie pani powieści, panno Jones-Jenkins. Wciąż czytam je od nowa. Są takie cudowne, romantyczne, pełne liryzmu. - Westchnęła. - Och, mogłabym mówić o nich bez końca. Chciałabym, żeby wiedziała pani, jak wiele piękna wniosły pani książki w moje życie.

- To bardzo uprzejme z pani strony. Mam nadzieję, że nigdy pani nie zawiodę.

Kobieta odeszła i następna czytelniczka położyła na biurku książkę. Jillian odszukała stronę tytułową, a potem zawahała się przez moment, podnosząc wzrok, by rozejrzeć się po przestronnej, dobrze zaopatrzonej księgarni.

Mężczyzna wciąż tu był.

Obserwował ją. Była tego pewna.

Jillian, daj spokój, napomniała siebie. Zmęczenie zmęczeniem, ale to już przesada. Gdyby ktoś spojrzał na nią krzywo lub powiedział złe słowo, najprawdopodobniej wybuchnęłaby płaczem niczym rozgrymaszone niemowlę, domagające się snu.

Nic dziwnego, że tak bardzo zaniepokoiła ją obecność tego mężczyzny. Był jedynym przedstawicielem swojej płci w księgarni Deedee Hamilton i za każdym razem, kiedy spoglądała w jego stronę, patrzył na nią.

Ten mężczyzna, rozważała dalej, wypisując kolejny autograf, jest niezwykle przystojny. Zauważyła, że ma około metra dziewięćdziesięciu wzrostu, ciemne, kasztanowe włosy, jest opalony, a jego twarz odznacza się szlachetnymi, wyrazistymi rysami. Oczy nieznajomego wydawały się brązowe, stał jednak za daleko, by mogła być tego pewna.

- Chce pani, żebym napisała „Wesołych Świąt Bożego Narodzenia, Margaret”? - spytała Jillian kolejną miłośniczkę swoich powieści. - Jest dopiero luty.

- Wiem, kochanie. - Kobieta uśmiechnęła się. - Już teraz zaczynam gromadzić prezenty gwiazdkowe. W ten sposób przez cały rok mam wrażenie, że święta są tuż, tuż.

- Ach, rozumiem - odrzekła z pobłażliwym uśmiechem Jillian. Myślami znów powróciła do przystojnego nieznajomego, który tak zaintrygował ją tego dnia.

Był mężczyzną po trzydziestce. Jego sylwetkę doskonale podkreślały ciemnoszare spodnie i czarny pulower włożony na białą, rozpiętą pod szyją koszulę. Taki strój znakomicie nadawał się na tę porę roku w Kalifornii.

Jillian podała książkę zapobiegliwej czytelniczce.

- Życzę udanego lutego dla pani i wesołych świąt Bożego Narodzenia dla Margaret.

- Och, czy nie słodka z pani dziewczyna! - zawołała wielbicielka prozy Jillian. - Cudownie było panią poznać.

Cudownie? zastanowiła się Jillian. Nie, cudownie byłoby zanurzyć się w gorącej, pachnącej kąpieli, słuchając przy tym łagodnych dźwięków muzyki. Potem wślizgnąć się pomiędzy szeleszczące prześcieradła, położyć głowę na miękkiej poduszce, otulić się kocami i spać, spać, spać. Ten scenariusz wydawał się jej cudowny.

Deedee Hamilton, atrakcyjna, trzydziestoletnia kobieta, właścicielka Books and Books, stanęła przy biurku.

- Proszę się pospieszyć, drogie panie - zwróciła się uprzejmie do swoich klientek. - Robi się późno, a nie chcemy zatrzymywać tu panny Jones-Jenkins po zamknięciu księgami. Nasz gość powrócił właśnie z długiej trasy objazdowej po Stanach związanej z promocją swoich najnowszych książek. Pośpieszmy się więc, dobrze? Za dziesięć minut zamykamy. Kto następny?

Aha, pomyślała Jillian, ciekawe, co się teraz zdarzy? Mężczyzna, ten przystojny Casanova, będzie musiał odkryć swoje karty. Nie będzie mógł dłużej ukrywać się w zacienionych zakamarkach sklepu.

Jillian nagle poczuła lęk, choć nie przestawała się uprzejmie uśmiechać.

Nie powinna lekceważyć dziwnego zachowania nieznajomego. Koleżanki pisarki opowiadały jej o incydentach z niezrównoważonymi psychicznie mężczyznami, którzy uznawali, iż sam fakt opisywania scen miłosnych w książkach świadczy o gotowości autorek romansów do przeżycia rzeczywistych przygód erotycznych. Ponieważ była potwornie zmęczona, nie poświęciła czającemu się wśród półek mężczyźnie wystarczająco wiele uwagi. Nie potrafiła jednak znaleźć żadnego wytłumaczenia jego tak długiej obecności w księgarni i uporczywego przyglądania się jej. Jillian ogarniał coraz większy niepokój.

Podniosła wzrok, by zauważyć, że nieznajomy znów przeszedł w inne miejsce. Przeglądał teraz książkę kucharską, którą, o wielkie nieba, trzymał do góry nogami!

Wstrząsnął nią dreszcz. Uśmiech zniknął z jej twarzy. Oddała podpisaną książkę stojącej przed nią uszczęśliwionej kobiecie. Jeszcze tylko jedna osoba czekała na autograf.

Pora działać, pomyślał Forrest MacAllister. Musi zrobić to teraz.

Zerknął na trzymaną w ręku książkę kucharską, teraz dopiero zauważając, że trzyma ją do góry nogami. Zamknął książkę i szybko odstawił na półkę.

Jillian Jones-Jenkins bez wątpienia była kobietą atrakcyjną. Cóż, jeśli urocza pisarka tak wygląda w stanie skrajnego wyczerpania, wypoczęta musi być prawdziwą pięknością.

Tak, zdecydował Forrest, zmęczona czy wypoczęta jest niezwykle atrakcyjna. Jeszcze raz obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Falujące ciemnobrązowe włosy sięgały ramion. Miała delikatne rysy, zmysłowe usta i duże, wspaniałe szare oczy w oprawie czarnych rzęs. Jej oczy były naprawdę piękne.

W pewnym momencie Jillian wstała, pozwalając mu przyjrzeć się swojej szczupłej, lecz bardzo kobiecej figurze doskonale podkreślonej przez kostium w kolorze herbacianej róży. Była dość wysoka i miała, jak sądził, około trzydziestu lat.

Tak, Jillian Jones-Jenkins jest niewątpliwie piękną kobietą, musiał przyznać Forrest.

Westchnął.

Jego ukochana, szalona siostrzyczka zażyczyła sobie, żeby zajął się panną Jones-Jenkins. Andrea zdecydowanie miała zbyt wiele czasu. Jej pomysł był szalony i dziwaczny.

Poprosi pannę Jones-Jenkins o autograf, odda książkę Andrei i zdecydowanie odmówi udziału w jej machinacjach.

- Dobranoc. Proszę nas odwiedzać. - Deedee Hamilton pożegnała ostatnią klientkę. - Christy - zwróciła się do siedzącej za kasą dziewczyny - zmykaj do domu. Dzisiaj przeszłaś prawdziwy chrzest bojowy. Mieliśmy tu niezły tłok.

Chrzest bojowy! Jillian to militarne określenie, którego użyła Deedee, przypomniało o kręcącym się po księgarni tajemniczym nieznajomym. Z pewnością ma przy sobie broń. O, nie, mężczyzna z rewolwerem, który czyta książki kucharskie, trzymając je do góry nogami, szedł w jej stronę. Skradał się. Poruszał się jak pantera czyhająca na swoją ofiarę.

A ofiarą była ona.

On zaś miał rewolwer.

Nie, nie. Chwileczkę. Musi się uspokoić. Ten mężczyzna nie ma przy sobie broni. Przynajmniej ona nic nie wie na ten temat. To zmęczenie daje o sobie znać. Zaczyna wierzyć w bzdury, które sama wymyśliła. Ten facet nie ma rewolweru. A może jednak?

Nieznajomy zbliżał się, a Jillian znów odczuła mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Rzeczywiście miał brązowe oczy. Niezwykle piękne. Prawdę mówiąc, to bardzo przystojny mężczyzna. Szkoda, że jest maniakiem seksualnym, który przyszedł tu, by ją porwać i...

Jillian poderwała się, chwytając jedyną posiadaną przez siebie broń - pióro, którym podpisywała książki.

- Stój! - krzyknęła, wycelowując ostrze stalówki w pierś napastnika. - Jeśli zrobisz jeszcze jeden krok, ty złoczyńco... obleję cię atramentem!

Forrest znieruchomiał, ze zdumieniem przyglądając się grożącej mu kobiecie.

- Słucham? - spytał.

- Jillian? - zawołała Deedee, zajęta zamykaniem drzwi po wyjściu Christy. Po chwili znalazła się u boku przyjaciółki. - Co się dzieje?

- Ten... nikczemnik czaił się między półkami przez ponad dwie godziny.

- Nikczemnik? - powtórzył Forrest, unosząc w górę brwi. - Złoczyńca?

- Nie ruszaj się. - Jillian wciąż trzymała pióro wycelowane w jego pierś. - Deedee, dzwoń po policję. Szybko. Idź do telefonu i...

- O co pani chodzi? - zapytał wciąż nie mogący ochłonąć ze zdumienia Forrest.

- Jillian - zaczęła łagodnie Deedee - kochanie, jesteś zbyt zmęczona, by w tej chwili myśleć logicznie. Jestem pewna, że pan... - Uniosła brwi, spoglądając na nieznajomego.

- MacAllister - odparł szybko. - Forrest MacAllister, ale proszę nazywać mnie Forrestem.

- Jestem pewna - oznajmiła Jillian - że ten łotr wymyślił to imię w chwili, gdy zadałaś mu pytanie, Deedee.

- Łotr? - raz jeszcze zdziwił się Forrest, spoglądając w stronę Deedee. - Czy ona zawsze zwraca się do ludzi w ten sposób? Złoczyńca? Nikczemnik? Łotr?

Deedee wzruszyła ramionami.

- Pisze powieści historyczne. Musi dobrze poznać język danej epoki i czasami również sama go używa. Zwłaszcza wtedy, gdy jest bardzo zmęczona lub zestresowana.

- Och. - Kiwnął głową ze zrozumieniem. - Fascynujące.

- Deedee! - zawołała zniecierpliwiona Jillian. - Czy mogłabyś wezwać policję?

- Uspokój się, Jillian - poprosiła łagodnie Deedee. - Posłuchajmy wyjaśnień pana MacAllistera, dlaczego „czaił” się w księgarni, dobrze?

- Czy mogłabyś zmienić ton? - wycedziła Jillian przez zaciśnięte zęby. - Zwracasz się do mnie jak do czteroletniego dziecka, które boi się kominiarza.

- A więc proszę przestać się zachowywać jak dziecko - poradził Forrest.

- Ach! - z oburzeniem zawołała Jillian. - Jest pan nie tylko podły, ale również grubiański.

- Podły? - powtórzył ze zdumieniem. - Dlaczego pani tak sądzi? Podły i grubiański. - Wybuchnął śmiechem, nie spuszczając wzroku z Jillian. - Jest pani naprawdę oryginalna. - Była urocza, czarująca i bardzo piękna. - Zawsze miałem słabość do ekscentrycznych kobiet. Pani zachowanie jednak przekracza wszelkie granice mojej tolerancji. Jest pani intrygującą kobietą, panno Jones-Jenkins. - Jego uśmiech zbladł. Forrest patrzył teraz prosto w oczy Jillian.

- Tak, niezwykle intrygującą.

Jillian otwierała już usta, kiedy nagle uświadomiła sobie, że nie wie, co powiedzieć. Wzrok Forresta MacAllistera nie pozwalał jej myśleć logicznie, nie mogła mówić. Ledwie była w stanie oddychać.

Wielkie nieba, ten mężczyzna jest naprawdę wspaniały. Opanowany i pewny siebie. A te oczy, te zupełnie odbierające jej siłę woli brązowe oczy...

Jillian, dość, dość, dość, złajała samą siebie. Była wykończona i skłonna wyolbrzymiać wszystko. Dość tych nonsensów!

Oderwała wzrok od oczu Forresta, odkładając pióro na biurko.

- Och, do diabła, chyba rzeczywiście zachowałam się śmiesznie - oświadczyła, unosząc w górę ręce. - A więc, czego właściwie pan chce, panie MacAllister?

Ciebie, pomyślał Forrest. Ogromne szare oczy Jillian były urzekające. To czarodziejka. Panna Jillian Jones-Jenkins mówiła językiem ubiegłych stuleci. Zafascynowała go, zupełnie zawróciła mu w głowie.

- I jak? - spytała Deedee. - Czy ogłosiliście zawieszenie broni?

- Nie jestem łajdakiem - oświadczył Forrest, potrząsając głową. - Czy tę sprawę możemy uznać za wyjaśnioną? Przyszedłem tu w określonym celu.

- Ciekawe, w jakim - zainteresowała się Jillian, krzyżując ręce na piersi.

- Właśnie mam zamiar to wyjaśnić - powiedział z naciskiem. - Zaraz po wejściu kupiłem jedną z pani książek. Leży na ladzie, a na paragonie jest moje nazwisko.

- A więc dlaczego czaił się pan? - spytała Jillian, lekko pochylając się w jego stronę. - Proszę mi odpowiedzieć.

- Ponieważ książkę tę kupiłem dla mojej siostry, Andrei - wyjaśnił. - Andrei MacAllister Stewart. Pani przyjaciółki. Tej, która spodziewa się bliźniąt i nie może wychodzić z domu, by nie sprowokować zbyt wczesnego pojawienia się maleństw na świecie. Andrea bardzo żałuje, że nie mogła sama przyjść tutaj dzisiaj.

- Teraz wszystko rozumiem - rozpromieniła się Deedee. - Forrest MacAllister! Andrea tak często mówiła o panu. Bardzo cieszyła się na pana powrót z Japonii. I proszę, wreszcie się doczekała. Czy to nie cudowna niespodzianka, Jillian? Mamy wreszcie okazję poznać brata Andrei, Forresta.

- No, cóż. - Jillian uniosła głowę. - Pokrewieństwo z Andreą to nie powód, by czaić się między regałami.

- Och, a czego, u licha, spodziewała się pani? - spytał, podnosząc głos. - Miałem może stać w kolejce po autograf na ckliwym romansidle razem z tłumem chichoczących bab? Nigdy w życiu, skarbie.

- No, no - mruknęła Deedee.

Chyba nieco przesadziłem, pomyślał Forrest.

Jillian ogarnęła taka wściekłość, że gotowa była w tym momencie zamordować tego pewnego siebie gbura. Oczy, dotąd szare i łagodne, płonęły gniewem i oburzeniem. Jej policzki pałały, a piersi, bujne, kształtne piersi, unosiły się gwałtownie.

Była zachwycająca.

- Ty... ty... - zaczęła Jillian, - Nic nie mów - próbował powstrzymać ją Forrest. Szybko uniósł w górę obie ręce na znak, że się poddaje. - To źle zabrzmiało. Chciałem tylko powiedzieć... - Myśl, MacAllister! Twoje życie jest w niebezpieczeństwie! - Każdy mężczyzna czułby się nieswojo w otoczeniu tylu kobiet. - Posłał pannie Jones-Jenkins swój najbardziej promienny uśmiech. - Denerwowałem się.

- Jak cholera - stwierdziła Jillian, patrząc na niego spod zmrużonych powiek.

Uśmiech zniknął z twarzy Forresta.

- Nie sądzę, by tego rodzaju słów używały damy w ubiegłych stuleciach. To zresztą nieważne. Jestem przekonany, że pani książka jest wspaniała, naprawdę cudowna. Lubię romanse. Do licha, uwielbiam romanse. Jestem bardzo romantycznym facetem. Poważnie. Może pani spytać jakąkolwiek kobietę, z którą... Przepraszam.

- Panie MacAllister - przerwała mu Jillian.

- Forreście. Proszę zwracać się do mnie po imieniu. Szczerze podziwiam każdego, kto potrafi napisać książkę i doprowadzić do jej wydania. Jeśli chodzi o pisanie, jestem w stanie jedynie wypisywać czeki. Byłbym naprawdę wdzięczny, gdyby zgodziła się pani złożyć autograf na książce, którą kupiłem dla mojej siostry. Lektura pani najnowszej powieści z pewnością pozwoli jej choć na chwilę zapomnieć o obawach związanych z czekającym ją porodem. Proszę mi wierzyć, sam przeczytam tę książkę od pierwszej do ostatniej strony. Przepraszam, jeśli obraziłem panią. Obecność tylu kobiet naprawdę mnie zestresowała. Czy zechce pani podpisać książkę Andrei?

Forrest MacAllister nie gra uczciwie, pomyślała Jillian. Miał jednak w sobie tyle wdzięku, zaś ton jego głosu nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że bardzo kocha swoją siostrę.

Odkąd zaprzyjaźniły się z Andreą, zawsze zdawała sobie sprawę z tego, że MacAllisterowie są bardzo oddani sobie nawzajem. Kiedy była młodsza, zastanawiała się czasem, jak to by było, gdyby miała braci, siostry i rodziców, którzy...

- Jillian? - przerwał jej rozmyślania Forrest.

- Tak, oczywiście - odparła z uśmiechem. - Z przyjemnością zrobię to dla Andrei.

- Chwała Bogu - Deedee odetchnęła z ulgą. Szybko podała książkę Jillian. - Pisz.

Jillian usiadła przy stole i posłusznie wypełniła polecenie przyjaciółki. Kilka minut później wręczyła książkę Forrestowi.

- Proszę - powiedziała. - Mam nadzieję, że „Uścisk nocy” spodoba się Andrei. Proszę jej powiedzieć, że wkrótce zjawię się u niej.

- Dziękuję.

Raz jeszcze spojrzeli sobie w oczy i znów żadne z nich nie poruszyło się, wstrzymując oddech. Ich serca biły szybko i zdawało się im, że świat wokół nich nagle przestał istnieć.

- Cóż, ja... - zaczęła Deedee.

- Co? - zawołali jednocześnie zaskoczeni Jillian i Forrest, kiedy słowa Deedee przerwały tę magiczną chwilę.

Deedee położyła rękę na sercu.

- Chciałam tylko powiedzieć, że księgarnia jest już zamknięta i możesz jechać do domu, żeby odpocząć, Jillian. Z chęcią odwiozłabym cię, ale jestem umówiona na spotkanie.

- Wezwę taksówkę - stwierdziła Jillian, wstając. - W ogóle się mną nie przejmuj.

- Z przyjemnością odwiozę panią do domu, panno... - Forrest urwał na moment - Jillian.

- Och, nie, pojadę taksówką, panie MacAllister. Dziękuję - powiedziała, nie patrząc na niego.

- Forreście - poprawił ją. - Proszę się zgodzić. W ten sposób będę mógł choć trochę zrehabilitować się po tym, jak wystraszyłem cię dzisiaj, „czając” się pomiędzy regałami. Odwiozę cię do domu, zgoda? A więc skoro to już ustaliliśmy, jedźmy.

- Świetny pomysł - poparła go Deedee. - Naprawdę nie masz powodu do niepokoju, Jillian. Znamy Andreę, Forrest jest jej bratem, to wystarczy. Jesteś całkowicie bezpieczna, choć może zbyt zmęczona, by zdawać sobie z tego sprawę.

- Ale... - próbowała zaprotestować Jillian, lecz nikt nie zwracał na nią uwagi.

- Jillian przyjechała tutaj prosto z lotniska - Deedee poinformowała Forresta.

- Idę po samochód - oświadczył Forrest, ruszając w stronę drzwi.

- Dobrze - odparła zrezygnowana Jillian. - Niech będzie, co ma być.

Deedee przekręciła klucz w drzwiach po wyjściu Forresta i Jillian. Potem podeszła do telefonu i wykręciła numer Andrei.

- Było niełatwo - oznajmiła przyjaciółce - ale udało się. Forrest odwozi Jillian do domu. Twój brat jest naprawdę niesamowicie przystojny. Na razie wszystko idzie dobrze... pod warunkiem, że Jillian nie zamorduje go po drodze. Tak więc, jutro...

ROZDZIAŁ DRUGI

Samochód Forresta był starym, czterodrzwiowym modelem BMW z szarą, pluszową tapicerką. Jak bardzo chce mi się spać, pomyślała Jillian, zajmując miejsce obok kierowcy. Od jej domu dzieliło ich dwadzieścia minut jazdy. Wytrzyma jakoś tę podróż, a potem będzie mogła spać do woli. Podczas najbliższych dwudziestu minut nie miała zamiaru zwracać najmniejszej uwagi na Forresta MacAllistera.

Ten mężczyzna był groźny. Emanował męskością, sprawiając, że ona sama czuła się teraz kobietą bardziej niż kiedykolwiek. Jej ciało pulsowało pożądaniem. Gorącym, słodkim i bardzo nie chcianym pożądaniem.

Och, wszystko to było jedynie wytworem jej zmęczonego umysłu. Za chwilę znajdą się przed jej domem, pożegna Forresta i na tym skończy się ich znajomość. Nigdy więcej go nie zobaczy.

Nigdy? Nigdy więcej nie spojrzy w te orzechowo-brązowe oczy? Nie ujrzy zmysłowych ust, wyrazistej twarzy, mocnych szerokich barków? Nigdy więcej nie usłyszy śmiechu Forresta? Nigdy... Och, Jillian, proszę, uspokój się. Pomyśl o śnie i nie bądź idiotką.

Odepchnęła natrętne myśli i zapadła w lekką drzemkę.

Jesteś naprawdę piękna, stwierdził Forrest, zerkając na swoją pasażerkę. Jillian spała. Oddychała wolno i spokojnie, a jej delikatne rysy we śnie złagodniały.

Chciałby wierzyć, że to jego towarzystwo dawało jej tak duże poczucie bezpieczeństwa, że pozwoliła sobie na sen. Takie przypuszczenie sprawiło mu radość, lecz niestety było nieprawdziwe. W rzeczywistości to wycieńczenie fizyczne było powodem, że panna Jones-Jenkins zasnęłaby nawet w obecności Kuby Rozpruwacza.

Zaśmiał się w duchu, przypominając sobie słowa, jakimi nazwała go dzisiaj. Jej sposób wyrażania się naprawdę mu się podobał. Jillian Jones-Jenkins była fascynującą kobietą. Wyjątkową. Inteligentną. Utalentowaną. Czarującą. Wspaniałą.

Ale czy Jillian była osobą, którą powinien się zaopiekować?

Z pewnością nie zamierzał spełnić śmiesznej prośby Andrei. Z drugiej jednak strony przyjście na świat bliźniaków było poważną sprawą i zdecydowanie nie chciał drażnić siostry, żeby nie stało się to za wcześnie.

Cóż, umówi się więc z Jillian i podczas tego spotkania porozmawia z nią o tym, jak ważna jest w życiu właściwa hierarchia wartości. To wszystko, co może zrobić dla Andrei, ze względu na stan jej zdrowia, jako dobry i lojalny brat. Tak, nie pozwoli przecież, by manipulowała nim jego zwariowana siostrzyczka.

Zanim Forrest dojechał pod podany przez Jillian adres, zapadł zmrok. Znajdowali się teraz w zamożnej dzielnicy na skraju Ventury pełnej starych, eleganckich domów. Kiedy podjechali bliżej, zapaliły się lampy oświetlające front domu.

Forrest spojrzał na Jillian, by sprawdzić, czy światła nie obudziły jej, lecz dziewczyna nadal spała twardo, również wtedy, gdy zatrzymał się i wyłączył silnik.

Patrzył na nią przez długą chwilę, walcząc z chęcią pocałowania kuszących, lekko rozchylonych ust. Ogromnym wysiłkiem woli skierował swoją uwagę znów na dom. Otynkowany na biało budynek z czerwonym dachem zdobiły wąskie, wysokie okna i rzeźbione drzwi frontowe z ciemnego drewna. Całość otaczała bujna zieleń, starannie utrzymana i doskonale podkreślająca wykwintny charakter posiadłości. Forrest skinął głową z aprobatą, a potem przeniósł wzrok na swoją pasażerkę. Po krótkim wahaniu położył dłoń na ramieniu Jillian i delikatnie nią potrząsnął.

- Jillian? - powiedział cicho. - Jesteś w domu. Obudź się, żebyś mogła pójść spać. - Zmarszczył czoło, bo dziewczyna się nie obudziła. - Jillian, Jillian, słońce, wstań i świeć.

- Nie, powiadam wam, żem zmęczona - mruknęła, układając się wygodniej na fotelu. - Odejdźcie.

Forrest uśmiechnął się, raz jeszcze zachwycony jej słownictwem.

- Czas już, lady Jillian - zaczął ponownie - by udała się pani na spoczynek do swojej komnaty. - Nieźle, MacAllister, zaczynał zasmakowywać w tym szaleństwie. - Lady Jillian?

Spod długich rzęs patrzyła na niego para zdumionych oczu.

- Co? Gdzie? - spytała Jillian, a potem nagle wyprostowała się. - Och, ja... - Spojrzała na Forresta. - Zasnęłam. To bardzo nieuprzejme z mojej strony.

- W ogóle się tym nie przejmuj. Pomyśl, że jestem jedynie zwykłym taksówkarzem, a ty niezwykle zmęczoną pasażerką.

- Nie będę się z tobą sprzeczać - stwierdziła, otwierając drzwiczki wozu. - Teraz marzę tylko o tym, żeby położyć się do łóżka.

To interesujące, pomyślał Forrest. Nawet więcej niż interesujące.

Jillian podeszła do drzwi i ziewając, przekręciła klucz. Forrest wyjął bagaże, jakimś cudem dając radę wziąć na raz wszystkie cztery walizki, po czym podążył za Jillian do środka.

Z zaciekawieniem rozejrzał się wokół. Dom był urządzony w południowo-zachodnim stylu, a w wystroju wnętrza przeważały kolory: łososiowy, jasno-turkusowy i kremowy, tworząc kojącą, spokojną atmosferę.

- Ładnie - pochwalił, kiwając głową. - Bardzo ładnie urządziłaś dom.

- Dziękuję. Oprowadziłabym cię po nim, ale jestem tak zmęczona, że najprawdopodobniej zabłądziłabym sama. - Znów ziewnęła. - Jestem wykończona.

- Czy chciałaby pani, żebym zaniósł bagaże do jej komnaty, lady Jillian?

Zachichotała, po czym szybko zasłoniła usta ręką, sama zaskoczona tą dziecinną reakcją.

- Nie, drogi giermku - odparła, skinieniem ręki dając mu znak do odejścia. - Niech zostaną tutaj. - Potem uśmiechnęła się. - Dziękuję za odwiezienie mnie, Forreście. Miło było cię poznać i przepraszam za moje dziwne zachowanie w księgarni. Byłam zbyt zmęczona, by do końca kontrolować to, co mówię.

- Cóż, lady Jillian - zaczął z uśmiechem - zastanawiałem się, czy nie zechciałaby pani zjeść ze mną jutro kolacji?

- Kolacji? O, tak, oczywiście. Do widzenia. - Obróciła się i ruszyła do sypialni.

- Jillian?

- Tak?

Zatrzymała się, by spojrzeć na niego przez ramię.

- O co chodzi?

- Nie sądzisz, że powinnaś zamknąć za mną drzwi?

- Och. Tak. Oczywiście, że powinnam. Gdzie moja głowa?

- Marzy o poduszce i głębokim śnie.

Jillian stanęła obok niego przy drzwiach, przytrzymując się klamki.

- Siódma trzydzieści - przypomniał jej.

- Naprawdę? - odparła wyraźnie zdziwiona. - Nie, nie jest jeszcze chyba tak późno. Cóż, może jest. - Wzruszyła ramionami. - Jakie to ma znaczenie?

- Przyjadę po ciebie o siódmej trzydzieści - wyjaśnił, a potem popatrzył na nią z zastanowieniem. - Czy będziesz pamiętała o tej rozmowie?

- Oczywiście. Nie mam sklerozy.

Forrest zrobił krok do przodu i szybko pocałował ją w usta.

- Dobrze, a więc do zobaczenia. - Świetnie. Jego misja została oficjalnie rozpoczęta. - Śpij dobrze, Jillian.

Jillian powoli zamknęła drzwi i przekręciła klucz. Czubkami palców bezwiednie dotknęła ust. Na wargach wciąż czuła ciepło pocałunku Forresta.

O pierwszej w nocy Forrest zamknął książkę, którą czytał nieprzerwanie od chwili powrotu do domu.

„Uścisk nocy”, informował widniejący na okładce tytuł. Dzieło Jillian Jones-Jenkins.

Była to niesłychanie dobrze napisana powieść. Nie sądził, że ta lektura go zaciekawi, obiecał jednak Jillian, że przeczyta jej książkę, i dlatego jedynie sięgnął po ten romans.

Ku zaskoczeniu Forresta ciekawa akcja wciągnęła go bez reszty, przygody bohaterów zafrapowały od pierwszej strony i z przejęciem przewracał kolejne kartki, by poznać dalsze losy wymyślonych przez Jillian postaci.

Przez wiele lat kpił z Andrei, że czyta głównie łzawe romansidła. Cóż, teraz będzie musiał ją przeprosić, zwłaszcza że zamierzał pożyczyć od siostry także inne powieści Jillian.

Jillian, pomyślał, obracając książkę, tak by obejrzeć umieszczoną na okładce z tyłu fotografię. Była naprawdę piękna, choć biało-czarne zdjęcie nie oddawało w pełni urody szarych oczu, jedwabistych, ciemnobrązowych włosów i kremowej cery. Przeniósł wzrok na usta Jillian.

Jej piękne, koralowe wargi stworzone były do pocałunków. Nigdy dotąd nie zdarzyło się mu do tego stopnia ulec impulsowi, by pocałować dopiero co poznaną kobietę. Tym razem zrobił to bez zastanowienia. Po prostu pochylił się i pocałował ją. Właściwie tylko musnął wargami. Ot, zwyczajny, przelotny pocałunek.

Nieprawda. Kiedy spotkały się ich usta, ogarnęła go fala cudownych, niespodziewanych wrażeń. Pragnął wziąć Jillian w ramiona, pogłębić pocałunek, czuć odpowiedź jej ciała.

Poznanie panny Jones-Jenkins bez wątpienia wywarło na nim głębokie wrażenie. Raz jeszcze spojrzał na jej fotografię.

- Dobranoc, lady Jillian. Nie mogę się doczekać jutrzejszego wieczoru.

Wczesnym popołudniem następnego dnia Jillian obróciła się na bok i uchyliła jedno oko, próbując przypomnieć sobie, w jakim hotelu przyszło jej spać tej nocy. Po chwili otworzyła także drugie oko, uśmiechnęła się i przeciągnęła jak zadowolony kociak. Nareszcie wróciła do domu.

- Cudownie - powiedziała głośno.

Chwilę później jednak, kiedy Jillian bardziej oprzytomniała, na jej czole pojawiła się zmarszczka.

Miała dziwny i absurdalny sen z Forrestem MacAllisterem w roli głównej. Występował w stroju angielskiego arystokraty z ubiegłego stulecia. Był ubrany w koszulę z żabotem i falbaniastymi mankietami, a całości dopełniały obcisłe spodnie wsunięte w długie skórzane buty. Gęste kasztanowe włosy, ściągnięte czarną wstążką, opadały na plecy.

Ona miała na sobie wspaniałą suknię balową z ciemnozielonego atłasu z głęboko wyciętym dekoltem. Starannie zebrane do góry włosy zdobiły zielone wstążeczki.

Oboje z Forrestem wyglądali niczym bohaterowie jednej z jej powieści. Tańczyli na zatłoczonej sali balowej, później w księgarni Deedee, a na koniec w jej własnym salonie.

- Co za nonsens - zawołała, odrzucając kołdrę.

Ruszyła przez pokój, po to, by znów przystanąć zaledwie po kilku krokach. Dotknęła ust czubkami palców, gdy wspomnienie pocałunku Forresta znów wywołało w niej dreszcz. Zaraz, zaraz. Ten pocałunek nie zdarzył się we śnie. Forrest MacAllister pocałował ją naprawdę.

Z lekkim niesmakiem poszła do łazienki i chwilę później stała pod gorącym strumieniem prysznica. Cóż, musiała przyznać, że choć krótki, był to pocałunek bez wątpienia niezwykły. I raczej... kurtuazyjny... Tak, to było właściwie słowo. Może odrobinę zbyt śmiały, jeśli wziąć pod uwagę, że dopiero co się poznali, ale bez wątpienia przyjemny.

Wycierając się dużym, miękkim ręcznikiem, Jillian miała dręczące poczucie, że zapomniała o czymś istotnym. Ale o czym? Była tak zmęczona wczorajszego wieczoru, że w żaden sposób nie mogła przypomnieć sobie, o jakiej to ważnej rzeczy miała dzisiaj pamiętać.

Kwitując wszystko wzruszeniem ramion, wyszła ostatecznie z łazienki i poszła przebrać się w sprane dżinsy, workowatą czerwoną koszulkę z napisem „Pisarze zawsze mają ostatnie słowo” i skarpetki ozdobione biało-czerwonymi kropkami.

Po wypiciu filiżanki herbaty i zjedzeniu muesli z jogurtem, zadzwoniła do swojej sekretarki, Lorraine, by powiadomić ją, że wróciła do domu.

Niezawodna jak zawsze Lorraine poinformowała Jillian, że wszystkie rachunki zostały opłacone, dostawa prasy będzie wznowiona od dziś, gosposia uzupełniła zapasy w spiżarni oraz w lodówce i wszystko jest pod kontrolą.

- Jesteś nieocenionym skarbem - stwierdziła Jillian.

- Wiem - odparła Lorraine. - Jestem fantastyczna. Mam tu listy od twoich wielbicieli, lecz nie martw się, nie mam zamiaru odwiedzać cię przez najbliższe dwa tygodnie. Oficjalnie dziś rozpoczynasz swój urlop. Czym zamierzasz zająć się tym razem?

- Nie wiem jeszcze - przyznała Jillian. - Program trasy był tak zaplanowany, że nie miałam czasu o tym pomyśleć.

- Cóż - odparła sekretarka Jillian. - Nie mogę się doczekać, by poznać twój tegoroczny Plan. Plan przez duże P, oczywiście. W ostatnich latach podczas swoich dwutygodniowych wakacji jeździłaś na wycieczki, uczyłaś się szydełkowania, czytałaś bajki dzieciom w szpitalu lub podejmowałaś się innych pożytecznych zajęć. Najbardziej podziwiałam cię wówczas, gdy postanowiłaś wytapetować łazienkę.

Jillian zaśmiała się.

- Którą później i tak musiał zająć się fachowiec.

- To prawda. Wielkie nieba, Jillian, trudno mi uwierzyć, że nie masz jeszcze żadnego planu. Dziś jest pierwszy dzień twych wakacji i sama rozumiesz, że marnujesz czas nawet teraz, gdy rozmawiamy.

- Wiem. Przez cały czas zastanawiam się nad tym i odpowiem ci później, Lorraine. Aha, a jak miewają się twój mąż i wnuki?

- Mój mężuś wciąż najbardziej lubi wylegiwać się na kanapie, a dzieciaki są wspaniałe i niewiarygodnie bystre. Do usłyszenia, moja droga.

Jillian powoli odłożyła słuchawkę, której przyglądała się potem jeszcze przez długą chwilę.

Lorraine miała rację. Zawsze szczegółowo planowała swoje wakacje na długo przed nadejściem tych oczekiwanych przez długie miesiące dwóch tygodni. Jej wydawca zajmował się teraz przygotowaniem do druku kolejnej powieści, mordercze tournee dobiegło końca, a ona miała dla siebie całych czternaście dni przed przystąpieniem do pisania nowej książki.

- Pomyśl, czym się zająć, Jillian - powiedziała głośno. Rozpakowując bagaże, piorąc i susząc rzeczy, przez cały czas zastanawiała się, jak zaplanować ten cenny czas. Myślała nad tym, sortując papiery i przygotowując listę księgarzy, którym powinna podziękować, odnosząc całą korespondencję do dużego, słonecznego gabinetu, którego drzwi następnie stanowczo zamknęła, obiecując sobie nie otwierać ich przez najbliższe dwa tygodnie.

Myślała o tym wciąż, jedząc kanapkę z masłem orzechowym i bananem, a potem oglądając telewizję.

Kiedy zaczął zapadać zmrok, zaciągnęła zasłony, włączyła lampy i rozpaliła ogień w kominku, myśląc ciągle o tym samym.

Wreszcie usadowiła się na kanapie, wyciągając przed siebie stopy w kolorowych skarpetkach. Nadal nie przychodził jej do głowy żaden genialny pomysł, jak wykorzystać te wyjątkowe dwa tygodnie.

- Muszę coś zjeść - powiedziała, wstając gwałtownie. - Głodny człowiek nie ma inwencji.

Kilka minut później, zamówiwszy oryginalną włoską pizzę Super Supreme Deluxe, nerwowo przechadzała się po salonie, mrucząc do siebie:

- Skoki na spadochronie? Och, nie, najprawdopodobniej połamałabym sobie nogi. Kurs wykwintnego gotowania? - Potrząsnęła głową. - Zrobiłabym się gruba jak beczka. Nauka rosyjskiego? Japońskiego? Francuskiego? - Zmarszczyła czoło. - Z kim będę rozmawiała po rosyjsku? Och, do licha, zmarnowałam już jeden z moich cennych czternastu dni.

Z westchnieniem rezygnacji opadła na kanapę, by obserwować płonący na kominku ogień. Z tego hipnotycznego niemal transu wyrwał ją dźwięk telefonu.

- Jillian? Tu Deedee. Od rana zamierzałam zadzwonić do ciebie, miałam tu jednak tak wielu klientów, że dopiero teraz mogłam wyrwać się na chwilę. Jest coś ważnego, o czym chciałam z tobą porozmawiać. Wolałabym zrobić to osobiście, ale... Czy masz czas na pogawędkę?

- Oczywiście. W czym problem?

- Przede wszystkim chciałam podziękować za to, że również Books and Books zaszczyciłaś swoją obecnością.

- Och, to jest dla mnie zawsze sama przyjemność. Twoi klienci są przemili. A więc, o czym to tak ważnym chciałaś porozmawiać?

- Och, cóż... - Deedee urwała na moment. - Skoro słyszę twój głos, rozumiem, że Forrest MacAllister dowiózł cię wczoraj bezpiecznie do domu. Ty zaś nie zamordowałaś go po drodze ani nie oblałaś atramentem.

- Przespałam całą drogę.

- Och, nie. Jesteś zupełnie beznadziejna. To najbardziej seksowny facet, jakiego znam, Jillian. I w dodatku jest sympatyczny. A ty przespałaś całą drogę do domu?

- I kto to mówi? Nigdy dotąd nie wypowiedziałaś ani jednego dobrego słowa pod adresem jakiegokolwiek mężczyzny. Tępisz ich na każdym kroku.

- To nieprawda. W tej chwili spotykam się z trzema różnymi mężczyznami. Kłopot w tym, że kiedy któryś z nich zaczyna traktować naszą znajomość zbyt poważnie, tracę do niego sympatię.

- Masz serce zimne jak lód, Deedee. W tym problem. Czy to właśnie było tak „ważne”?

- Nie. Mmm, to znaczy w pewnym sensie...

- Deedee!

- Dobrze, już przechodzę do istoty sprawy. - Odetchnęła głęboko. - Jillian, chciałabym, żebyś wysłuchała spokojnie tego, co mam ci do powiedzenia. Czy zaplanowałaś, czym zajmiesz się tym razem w czasie urlopu?

- Jeszcze nie, co bardzo mnie niepokoi. Zmarnowałam już cały jeden dzień. A dlaczego pytasz?

- Mm, cóż, Andrea zamartwia się z powodu Forresta. Bardzo ciężko pracował w Japonii, prawie w ogóle nie odpoczywając. Teraz przyrzekł przez kilka tygodni nie wracać do pracy, lecz Andrea mówi, że z pewnością nie dotrzyma słowa. Znów będzie ślęczał godzinami nad deską kreślarską. Była tak przejęta, że niemal płakała, kiedy rozmawiałyśmy o Forreście. Tak bardzo martwi się o niego, Jillian. Chcąc ją uspokoić, obiecałam, że spróbujemy wymyślić jakiś sposób, żeby pomóc mu zrelaksować się, zapomnieć choć na trochę o pracy, cieszyć się okresem odpoczynku.

- Wciąż nie rozumiem jednak - zauważyła Jillian - jaki związek praca zawodowa Forresta MacAllistera może mieć ze mną.

- W tobie jedyna nadzieja. Zajmij się Forrestem MacAllisterem. Potraktuj to jako swoje wakacyjne zadanie.

- Co? - pisnęła Jillian.

- Jillian, proszę, wysłuchaj mnie do końca. Wiesz przecież, że Andrei nie wolno się denerwować, a właśnie to robi z powodu Forresta. Andrea potrzebuje twojej pomocy, Jillian. Jesteś jedyną osobą, która może wpłynąć na Forresta, przekonać go, by rozsądniej dzielił czas pomiędzy obowiązki i odpoczynek. Andrea jest tak przygnębiona z jego powodu. - Deedee westchnęła. - To naprawdę może jej zaszkodzić.

- Wy dwie kwalifikujecie się do domu wariatów - stwierdziła Jillian. - Forrest nie jest dzieckiem, którym trzeba się zajmować. To dorosły mężczyzna, za którego nikt nie może podejmować decyzji.

- Oczywiście, że może. Kto się do tego najlepiej nadaje? Ty. Wyświadczysz w ten sposób przysługę swojej drogiej przyjaciółce Andrei. Miej na względzie te słodkie maleństwa, które niedługo pojawią się na świecie. Ona naprawdę cię potrzebuje. Podobnie jak Forrest. Jak możesz jej odmówić?

- Deedee, Forrest MacAllister nie wygląda na mężczyznę, któremu brakowałoby damskiego towarzystwa.

- Rzeczywiście, masz rację. Problem jednak w tym, że on nigdy nie ma czasu, żeby cieszyć się tym, co oferuje życie. Musisz być śmiała i odważna. Wystąp z inicjatywą, zaproś go gdzieś, pomóż mu uporządkować życie. To wspaniałe i szlachetne zadanie, Jillian. Pomyśl, jaką przysługę wyświadczysz Andrei i Forrestowi.

- Pomyślę raczej o tym, gdzie uzyskać fachową pomoc dla was dwóch. Musicie być niespełna rozumu, Deedee. To szalony pomysł.

- Nieprawda! Posłuchaj, kiedy MacAllisterowie byli mali, ich matka co pewien czas wysyłała ich do ludzi z konkretną misją. Kosili trawniki, trzepali dywany i tym podobne. Czy to nie urocze?

- Zbyt urocze, by to wyrazić słowami - odparła Jillian z ironią.

- A więc prosimy cię teraz, żebyś została dobrym duszkiem Forresta MacAllistera.

- Deedee...

- Nie odmawiaj, Jillian. Obiecaj chociaż, że o tym pomyślisz. Kiedy się nad tym dobrze zastanowisz, zrozumiesz, że to rozwiązanie idealne dla wszystkich zainteresowanych. Ty będziesz miała zajęcie, Forrest uporządkuje swoje życie, Andrea przestanie się martwić.

- Deedee, ja naprawdę nie chcę... - Dzwonek u drzwi sprawił, że Jillian urwała w pół zdania. - Ktoś przyszedł. Przynieśli pewnie zamówioną przeze mnie pizzę.

- Dobrze, kończmy tę rozmowę. Obiecaj tylko, że zastanowisz się nad moją propozycją.

- Dobrze, zgoda, zastanowię się. Muszę iść, cześć, Deedee. - Jillian odłożyła słuchawkę i wstała szybko. - Pizza! Sytemu człowiekowi nie przychodzą do głowy głupie pomysły. - Przemaszerowała przez salon. - Andrea i Deedee powinny zacząć lepiej się odżywiać.

Po drodze wzięła ze stojącego w holu kredensu dwudziestodolarowy banknot.

- Naprawdę nie czekałam długo - zaczęła, otwierając drzwi. - Dzwoniłam zaledwie kilka minut... - Zamilkła, zapominając jednak zamknąć usta. Jej oczy rozszerzyły się.

Przed nią, ubrany w ciemnoszary garnitur i jasnoniebieską koszulę z doskonale dobranym jedwabnym krawatem, stał Forrest MacAllister.

- Andreo! - powiedziała do słuchawki Deedee. - Na razie wybawił nas dostawca pizzy. Jillian nie spodobał się nasz pomysł. Udało mi się jedynie uzyskać od niej obietnicę, że się nad nim zastanowi.

- Zobaczymy, co z tego wyniknie. Bądźmy w kontakcie. Naprawdę, kiedy zdecydowałyśmy, że Forrest i Jillian idealnie pasują do siebie, nawet nie podejrzewałam, że Amor będzie musiał tak ciężko pracować. Ale ostateczny sukces wynagrodzi nam te trudy! Pa!

ROZDZIAŁ TRZECI

Jillian spoglądała z niedowierzaniem na stojącego przed nią Forresta MacAllistera. Promienny uśmiech rozjaśniający jego twarz w pierwszej chwili ustępował teraz miejsca wyrazowi zaniepokojenia, kiedy Forrest przyjrzał się jej strojowi.

Jillian patrzyła na niego wyraźnie zaskoczona. Dopiero po dłuższej chwili odzyskała głos.

- Forrest? - spytała. - Myślałam, że to dostawca pizzy.

- Nie - odparł powoli. - Nie jestem dostawcą. Jestem mężczyzną, z którym umówiłaś się na kolację.

- Ja?

- Tak, ty. Czy mogę wejść?

- Tak, oczywiście - powiedziała, ustępując mu z drogi. Wyglądał wspaniale. Pachniał cudownie. Jego woda kolońska miała bardzo przyjemny, piżmowy zapach.

Kiedy zamknęła drzwi, Forrest przyjrzał się jej dokładniej.

No pięknie, pomyślał. Jillian miała na sobie workowatą koszulkę, sprane do białości dżinsy i dziwaczne skarpetki. Mimo to emanowała kobiecością, sprawiając, że jego serce zaczęło mocniej bić.

- Musieliśmy się źle zrozumieć - zasugerowała niepewnie Jillian.

- Prawdę mówiąc, obawiałem się tego - stwierdził. - Chciałem zadzwonić, by potwierdzić nasze spotkanie, ale masz zastrzeżony numer. Wątpiłem, czy będziesz pamiętać, że umówiłaś się ze mną na kolację.

Jillian dotknęła dłonią piersi, a w jej oczach wciąż malowało się zdumienie.

- Ja umówiłam się z tobą na kolację?

- Oczywiście. Staliśmy wczoraj w tym samym miejscu, kiedy powiedziałem, że przyjadę po ciebie o siódmej trzydzieści.

- Och, Forreście, przepraszam. Nie pamiętałam o tym. Coś mnie niepokoiło, nie wiedziałam jednak, co to takiego. Naprawdę bardzo mi przykro.

- Nie szkodzi - odparł z uśmiechem. - Byłaś wczoraj tak zmęczona, że wcale nie miałem pewności, czy zdajesz sobie sprawę, o czym rozmawiamy.

Zamilkł, kiedy znów odezwał się dzwonek u drzwi.

- Przynieśli pizzę - oznajmiła Jillian, a kilka minut później stała przed nim, trzymając ogromne, płaskie pudełko.

- Mmm - zamruczała - wdychając głęboko zapach jednej ze swych ulubionych potraw. - Czy to nie cudowne?

- To największe opakowanie pizzy, jakie kiedykolwiek widziałem.

- Forreście, posłuchaj. Naprawdę przykro mi, że zapomniałam o naszym spotkaniu. Czy nie zechciałbyś zostać i zjeść ze mną tej pizzy? Wystarczyłoby jej dla pułku piechoty. Mógłbyś zdjąć marynarkę i krawat, poczuć się swobodniej i urządzilibyśmy sobie pizza party.

- Dzięki za zaproszenie.

- Świetnie - ucieszyła się. - Przyniosę obrus i rozłożę go na podłodze przed kominkiem. Tutaj będzie nam przyjemniej niż w kuchni. Zaraz wracam - obiecała, wychodząc szybko z pokoju.

To będzie prawdziwy piknik, pomyślał, zdejmując krawat. Jillian Jones-Jenkins jest bez wątpienia oryginalną kobietą. Kiedy spotkał ją po raz pierwszy w Books and Books, w każdym calu wyglądała na wysokiej klasy profesjonalistkę. Kto mógł wówczas przypuszczać, że ma ona w swojej garderobie także skarpetki w kropki i że jada pizzę, siedząc na podłodze.

Lady Jillian była kobietą intrygującą i z pewnością wiele razy go jeszcze zaskoczy. Z przyjemnością zabierze ją kiedyś do eleganckiej restauracji, ale dzisiejszy wieczór także zapowiadał się ciekawie.

Forrest wepchnął krawat do kieszeni, powiesił na krześle marynarkę i zdjął buty. Potem rozpiął dwa górne guziki koszuli i podwinął mankiety.

Był gotów na pizza party oraz inne niespodzianki, jakie mogły przynieść najbliższe godziny.

Jillian wróciła z kraciastym plastykowym obrusem, który rozłożyli razem przed kominkiem. Przyniosła także szklanki, lemoniadę w dzbanku i serwetki, a pośrodku umieściła pudło z pizzą.

Siedząc na ziemi niczym Indianie, oparci plecami o kanapę, oboje wstrzymali oddech, gdy Jillian podnosiła wieczko pudełka.

- Niebiański zapach - zauważył Forrest z uśmiechem. - Mam nadzieję, że nie każesz mi zgadywać, z czym jest ta pizza.

- To dzieło sztuki - powiedziała Jillian. - A więc do dzieła, Forreście.

Oboje zjedli z wielkim apetytem po dwa kawałki tego imponującego dania, a potem przez chwilę odpoczywali.

Jakie to dziwne, zastanawiała się Jillian, pijąc lemoniadę. Doświadczała uczucia przyjemnego ciepła i spokoju, a jego źródłem był niewątpliwie siedzący obok niej na podłodze mężczyzna. W jakiś sposób pasował do jej domu i dobrze czuła się w jego towarzystwie.

- Jillian - głos Forresta wyrwał ją z zamyślenia. - Przeczytałem wczoraj „Uścisk nocy” i bardzo spodobała mi się twoja powieść.

- Dziękuję - powiedziała i znów ugryzła kawałek pizzy.

- Najwyraźniej miałem mylne wyobrażenie na temat romansów. Oddając dzisiaj książkę Andrei, musiałem przeprosić za to, że przez lata wyśmiewałem jej lektury.

- To miłe. Poprosiłam, by nie dodawali sardeli do tej pizzy, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Nie znoszę tych małych, ościstych rybek.

- Co takiego? Nie, ja też ich nie lubię. Tak więc, twoja powieść jest rzeczywiście doskonała. Siedziałem do późna, żeby ją skończyć. Tak bardzo byłem ciekaw, jak bohaterowie rozwiążą swoje problemy. Ich sytuacja przez długi czas wydawała się beznadziejna, a jednak wspaniale udało ci się ostatecznie rozwikłać skomplikowaną intrygę.

- Dziękuję. Czy dolać ci lemoniady?

- Nie, dziękuję. Czy sama prowadzisz badania? Bardzo wiernie oddałaś realia historyczne. Wszelkie szczegóły dotyczące ubioru, mebli, jedzenia, zwyczajów towarzyskich są zgodne z duchem epoki. Czy zatrudniasz kogoś, by wynajdywał dla ciebie te informacje?

- Nie, sama prowadzę badania. Mam obszerną bibliotekę, w której zgromadziłam opracowania dotyczące różnych epok. Uff, dość. Cztery kawałki pizzy to dla mnie zdecydowanie za dużo.

- Ja też się najadłem. Pizza była wyśmienita i dziękuję, że zaprosiłaś mnie do wspólnego posiłku. Czy sama zatytułowałaś tę powieść „Uścisk nocy”, czy to pomysł wydawcy?

- Ja wymyśliłam ten tytuł, choć czasami w wydawnictwie dokonują zmian z powodów, które wydają mi się zupełnie bez sensu.

- Czy to cię irytuje?

- Nie, teraz już nie. Nie ma dla mnie znaczenia, czy moi czytelnicy będą pamiętać tytuł. Chcę, żeby zapamiętali moich bohaterów, ich przygody. Zaniosę resztę pizzy do lodówki.

- Zgoda. A ja zwinę obrus - zaproponował.

To interesujące, stwierdził, kiedy Jillian odeszła do kuchni. Miał wrażenie, że Jillian nie chce mówić o swoim pisarstwie. Sądził, że autorka równie utalentowana jak ona z przyjemnością będzie rozmawiała o swoich książkach z każdym, kto okaże choć minimalne zainteresowanie. Ale nie.

Pracujące zawodowo kobiety, z którymi spotykał się do tej pory, były zwykle tak oddane swojej karierze, że nie potrafiły rozmawiać na żaden inny temat. Pod tym względem zachowanie Jillian przyjemnie go zaskoczyło.

Jillian wróciła po obrus, a potem znów wycofała się do kuchni. Po drodze zastanawiała się, jak powinna pokierować dalej ich rozmową. Forrest interesował się jej pisarstwem. Zwykle lubiła mówić na ten temat nawet podczas wakacji, dziś jednak miała inny cel. Chciała poznać bliżej Forresta, dowiedzieć się, dlaczego pracuje więcej niż powinien.

Wróciła do salonu, znów siadając obok swojego gościa. W tym samym momencie i ona, i Forrest obrócili się lekko, by lepiej widzieć swoje twarze. Ich spojrzenia spotkały się, lecz oboje milczeli.

Jej oczy są niewiarygodne, pomyślał Forrest. Kolor przywodził na myśl londyńską mgłę albo puszyste, szare kocięta. Czy ich odcień zmieniłby się pod wpływem pożądania? Chciał znaleźć odpowiedź na to pytanie. Pragnął kochać się z Jillian Jones-Jenkins.

Jillian odwróciła wzrok, by strzepnąć z koszulki niewidzialny pyłek.

Ile czasu patrzyła w orzechowo-brązowe oczy Forresta? Nie potrafiłaby powiedzieć. Nie była w stanie wykonać najmniejszego ruchu, a jej serce biło jak oszalałe.

Forrest MacAllister jest niebezpiecznym mężczyzną, ponieważ wzbudza pożądanie, skłaniając jej umysł do zdecydowanie niepokojących rozważań.

- A więc - zaczęła odrobinę za głośno. Nie śmiała podnieść wzroku i spojrzeć na Forresta. - Andrea mówiła mi, że jesteście rodziną architektów. Wasz ojciec założył podobno firmę, mając za cały kapitał własne marzenia i zatrudniając żonę na stanowisku sekretarki. Teraz wszyscy pracujecie razem.

- Tak. Rodzice przeszli na emeryturę i odpoczywają, podróżując po całym świecie. Mój brat, Ryan, nie jest architektem, lecz świetnym, naprawdę oddanym pracy policjantem.

- Nie pamiętam, jak nazywa się twój najstarszy brat.

- Michael. Jest żonaty i ma syna. Wspaniały dzieciak. Michael lubi wyzwania, jakie niosą ze sobą renowacje starych budynków. Wykonał wiele projektów prac restauracyjnych i w tej chwili dostaje mnóstwo zleceń. Czasami nie jest w stanie ich wykonać. Następny, jeśli chodzi o wiek, jest Ryan. Ożenił się jakieś trzy miesiące temu. Andrea to nasza maskotka.

- Czy zatrudniliście kogoś na miejsce Andrei, kiedy lekarz kazał jej pozostać w łóżku?

Forrest skinął głową.

- Andrea znalazła na swoje miejsce bardzo zdolną dziewczynę. Moja siostra jest nie tylko architektem, ale zna się też na projektowaniu zieleni. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że jest to dziedzina na tyle skomplikowana, by wymagać studiów uniwersyteckich. Dzięki Andrei nasza firma może świadczyć pełny zakres usług. Jesteśmy w stanie zaprojektować nie tylko dom, lecz również jego otoczenie, jeśli otrzymamy takie zamówienie. Naprawdę jesteśmy dumni z Andrei. Brak nam jej, od kiedy wycofała się w swoje domowe zacisze.

Jillian uśmiechnęła się, napotykając wzrok Forresta.

- Nie ma wątpliwości, że jesteście bardzo sobie bliscy. To naprawdę urocze.

- Zawsze tak było. - Wzruszył ramionami. - Czasem można mieć tego dość, jako że wszyscy czują się upoważnieni do dawania sobie nawzajem dobrych rad bez pytania, czy ktoś sobie tego życzy. Ogólnie jednak dobrze wiedzieć, że jest na kim polegać w razie potrzeby.

- To wspaniale. Ja jestem jedynaczką. Zawsze marzyłam o tym, by mieć braci, siostry i rodziców, którzy... To znaczy braci i siostry.

Dlaczego nagle zamilkła, wspomniawszy o rodzicach, zastanawiał się Forrest. Co Jillian chciała powiedzieć?

- Teraz wiem znacznie więcej o twojej rodzinie - stwierdziła.

Gromadziła informacje dotyczące Forresta na wypadek, gdyby jednak... choć nie wydawało się to zbyt prawdopodobne. Postanowiła pomóc zapracowanemu panu MacAllisterowi.

- Masz więc teraz - podjęła z uśmiechem przerwaną na chwilę rozmowę - około trzydziestu lat?

- Trzydzieści dwa.

- Ja skończyłam trzydzieści kilka miesięcy temu. Sądząc z tego, co słyszałam lub przeczytałam, powinnam spodziewać się, że w moim życiu nastąpi niebawem okres depresji. - Wzruszyła ramionami. - Moje samopoczucie jednak wciąż jest dobre.

- Cóż, wielu ludzi zapewne uważa, że jeśli ktoś nie założył rodziny przed trzydziestką, jest skazany na przegraną.

- Ja wyszłam za mąż w wieku dwudziestu lat, a rozwiodłam się dwa lata później. To tamten związek był skazany na przegraną.

- Co się stało?

- To stara historia - powiedziała, wykonując lekceważący gest ręką. - Nie warto o tym mówić. Rozmawiamy teraz o tobie. Jesteś jedynym pośród swego rodzeństwa, który nie założył rodziny. - Zaśmiała się. - Jeśli jesteś żonaty, musiałbyś być przy tym bardzo bezczelny, by przyjąć dziś moje zaproszenie.

Forrest położył dłoń na sercu.

- Nie jestem żonaty - oświadczył z poważną miną - ani nigdy nie byłem.

- Wiem, żartowałam tylko. Andrea wspominała, że jesteś kawalerem. Ale - pochyliła się lekko w jego stronę - dlaczego?

- Nie spotkałem dotąd właściwej kobiety.

Bingo, pomyślała Jillian. Mężczyźni zupełnie nie mają fantazji. W pewnych sytuacjach wszyscy powtarzają te same, oklepane frazesy. To zdanie słyszała już zbyt wiele razy i doskonale wiedziała, co oznacza naprawdę: Forresta nie interesuje małżeństwo.

- Wyobrażam sobie, biorąc pod uwagę sposób, w jaki ty, Andrea i Michael zarabiacie na życie - odrzekła swobodnym tonem - że twój dom przypomina rezydencję z okładek katalogów.

- Nie mam domu - odparł. Kiedyś marzył o domu. Dużym i przestronnym, którego ściany odbijałyby echo dziecięcego śmiechu i tupot małych stópek. Miał być tam także duży ogród, w którym biegałyby dzieci i pies. Może również i kot. - Mieszkam w wieżowcu.

Nie chciał mieć prawdziwego domu, skonstatowała Jillian. Wolał mieszkanie w bloku, by uniknąć kłopotów związanych z koszeniem trawnika, naprawianiem cieknących kranów i dachu, wywożeniem śmieci. Nie był typem domatora.

Spoglądała na swoje skarpetki. Poruszała palcami, wprawiając tym w ruch kolorowe kropki.

- Myślałam o Andrei i Johnie - odezwała się po chwili. - Urodzą im się bliźniaki. Cała wasza rodzina musi być podekscytowana!

Forrest zaśmiał się.

- Narodziny bliźniaków to rzeczywiście niecodzienne wydarzenie. Podwójna radość, ale też i praca.

- Na pewno - potwierdziła, kiwając głową. - Doskonale rozumiem, co chcesz powiedzieć. - Forrest MacAllister nie marzył o dzieciach i ojcostwie.

Dobrze się spisałaś, panno Jones-Jenkins, Jillian w duchu pochwaliła samą siebie. Zebrała dane i przeanalizowała je. Forrest był robiącym karierę młodym mężczyzną, wolnym i nie pragnącym zobowiązań, jakie nieuchronnie wiązały się z posiadaniem domu, rodziny, dziecka.

- Proszę, nie zrozum mnie źle, Jillian - powiedział Forrest. - Ja chcę się ożenić, mieć dom i dzieci.

Oczy Jillian rozszerzyły się.

- Naprawdę? Ale mówiłeś przecież... to znaczy... Naprawdę chcesz?

- Tak. Podejrzewam, że tak bardzo boję się tego, gdyż wiele małżeństw moich przyjaciół skończyło się rozwodami. Kiedy mąż i żona poświęcają się karierze zawodowej, brakuje czasu na życie rodzinne. Praca zawsze jest stawiana na pierwszym miejscu.

- Och - zdziwiła się Jillian. Czy rzeczywiście jej domysły były aż tak dalekie od prawdy? Nigdy dotąd nie myliła się tak bardzo. - Istnieje coś takiego jak kompromis, panie MacAllister.

Zmarszczył brwi.

- Nieczęsto udaje się go osiągnąć. Wszystko zaczyna się dobrze, lecz coraz więcej znanych mi osób ma kłopoty. Oczywiście, nie jestem człowiekiem zacofanym, uważającym, że miejsce kobiety jest w domu przy dzieciach. Dochodzę po prostu do wniosku, że nie odpowiada mi styl życia, jaki wymusza model rodziny, w którym oboje małżonkowie pracują. Obawiam się, że jestem skazany na starokawalerstwo, a moje kontakty z dziećmi będą musiały ograniczyć się do zabaw z siostrzeńcami i bratankami.

- Aha, rozumiem - powiedziała z namysłem Jillian. - Czasem umawiasz się z kimś na randkę, lecz generalnie wolisz koncentrować się na pracy.

Wzruszył ramionami.

- Lubię swoją pracę. Projektowanie daje mi wiele satysfakcji.

- Hmm - mruknęła Jillian, patrząc przed siebie.

Nic dziwnego, że Andrea martwi się o brata. Najwyraźniej na podstawie dokonanych przez siebie obserwacji nabrał bardzo pesymistycznego wyobrażenia o świecie i życiu rodzinnym. Ona sama nie miała ochoty wyjść za mąż.

Nigdy więcej! Była jednak szczerze przekonana o tym, że małżeństwo może być wspaniałym związkiem dwojga ludzi, nawet gdy oboje małżonkowie pracują zawodowo. Forrest zbyt łatwo rezygnował ze swoich marzeń i nadziei, poświęcając się pracy, zamiast dążyć zdecydowanie do tego, czego naprawdę pragnął.

Niedobrze. Ten mężczyzna potrzebuje pomocy. Ktoś powinien udowodnić mu, jak bardzo się myli. Skazywał siebie na samotne życie i było to naprawdę smutne. Zapracowywał się, by zapełnić pustkę, jaką stwarzał brak prawdziwej więzi uczuciowej z drugą osobą. Ona sama była zadowolona z tego, jak pokierowała swoim życiem. Forrestowi jednak najwyraźniej nie służył wybrany przez niego styl życia.

A więc stało się. Postanowiła zająć się Forrestem MacAllisterem i spełnić prośbę Andrei i Deedee. Będzie musiała zaprogramować od nowa jego słaby, źle funkcjonujący umysł i wykazać, jak bardzo myli się w kwestii małżeństwa i równoczesnej kariery zawodowej zarówno męża, jak i żony.

Na początek spróbuje przekonać go, by nie pracował tak wiele. Tędy prowadziła droga do kompromisu, który mógł mieć dla ich obojga tak istotne znaczenie.

- Jillian? - głos Forresta wyrwał ją z zamyślenia. - Czy mógłbym dołożyć jeszcze jedno polano do kominka? Ogień ledwie się tli.

Skinęła głową, a potem obserwowała w milczeniu, jak Forrest krząta się koło ognia. Kucnął przed kominkiem, balansując na stopach w sposób możliwy jedynie dla osoby o doskonałej kondycji fizycznej.

Koszula, wsunięta w spodnie o wąskiej talii, napięła się na szerokich barkach, kiedy sięgnął po drewno. Pod kosztownym materiałem spodni widziała wyraźnie zarys mocnych mięśni nóg.

Rumieniec na policzkach i gorąco, które ogarnęło ją nagle, nie miały nic wspólnego z płonącym na kominku ogniem. Tego była pewna.

Coś, co emanowało z Forresta MacAllistera sprawiło, że straciła kontrolę nad swoimi emocjami. Będzie musiała mieć się na baczności, jeśli ostatecznie ma podjąć się zadania wyznaczonego jej przez Andreę i Deedee. W żadnym razie nie chciałaby zostać uwiedziona przez tego mężczyznę; wolny i przypadkowy seks nie był w jej stylu.

- Gotowe - oznajmił Forrest, odchodząc od kominka.

Teraz jednak usiadł znacznie bliżej niej, dotykając Jillian ramieniem.

O tak, pomyślała, perspektywa spędzenia dwóch tygodni z Forrestem MacAllisterem przedstawia się zdecydowanie przyjemniej niż kurs szydełkowania. Dużo, dużo przyjemniej.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Przez następne dwie godziny Jillian i Forrest gawędzili, siedząc przed kominkiem, i wciąż nie brakowało im nowych tematów do rozmowy.

- Opowiedz mi o Japonii - poprosiła Jillian.

- Było cudownie - odparł. - Pracowałem siedem dni w tygodniu, lecz mimo to udało mi się zobaczyć choć niektóre z ich najsłynniejszych zabytków. W Japonii wszystko nacechowane jest wdziękiem i elegancją.

- Och, jak pięknie to ująłeś.

- Cóż, to prawda. A ludzie? Są fantastyczni. Przysięgam, Jillian, japońskie dzieci w pięć sekund podbiłyby twoje serce. Zostałem zaproszony kiedyś na przyjęcie urodzinowe, na którym dzieciaki wystąpiły w tradycyjnych japońskich strojach. Były urocze. Te maluchy przypominały chodzące i gadające lalki. Zrobiłem im tak wiele zdjęć, że dzieci zapamiętały mnie pewnie jako wysokiego pana z aparatem fotograficznym zamiast twarzy. Najchętniej zabrałbym je wtedy wszystkie ze sobą do Ameryki.

Jakim wspaniałym ojcem byłby Forrest, pomyślała Jillian. Jego wyraziste, brązowe oczy rozbłysły, kiedy opowiadał o japońskich dzieciach. Powinien mieć własną rodzinę, naprawdę powinien.

- Dość już o mnie - stwierdził. - Ile czasu zajmuje ci napisanie książki?

- Kilka miesięcy. Kiedy nadchodzi termin oddania maszynopisu, rzadko kiedy wychodzę ze swojej pracowni, by choć przez chwilę odetchnąć.

Aha, pomyślał Forrest. Pierwsze sygnały wskazujące na nadmierne zapracowanie Jillian, które tak niepokoiło Andreę.

- Czy nie mogłabyś ustalić z wydawcą dłuższego terminu, aby móc czasem odetchnąć?

Jillian wzruszyła ramionami.

- Ten system pracy mi odpowiada.

Jego siostra i Deedee miały rację, doszedł do wniosku Forrest. Ta dziewczyna rzeczywiście potrzebuje pomocy. Spełni prośbę Andrei i pokaże Jillian, jak należy godzić wypoczynek i pracę.

Rozważania Forresta przerwała Jillian, prosząc, by opowiedział więcej historii z dzieciństwa, o tym jak wychowywał się z dwoma braćmi i małą psotną siostrzyczką. Kiedy skończył mówić, Jillian śmiała się głośno, przyciskając ręce do brzucha.

Co za rozkoszna istota, pomyślał Forrest, przyglądając się jej z rozbawieniem. Śmiech Jillian brzmiał jak dźwięk delikatnych dzwoneczków, a jej oczy lśniły radośnie. Wyglądała czarująco.

- Ojej - westchnęła Jillian, kiedy zdołała wreszcie złapać oddech. - Mam nadzieję, że nie dostanę czkawki. To mi się czasem zdarza. Twoi rodzice musieli mieć świętą cierpliwość, żeby wychować czwórkę urwisów.

- Przyznasz jednak, że sami nawarzyli sobie piwa - odparł. - Rzeczywiście była z nas banda rozrabiaków. - Zamilkł na chwilę. - Opowiedz mi o swoich rodzicach.

Jillian przestała się śmiać.

- Nie mam nic ciekawego do opowiedzenia. Mój ojciec jest ambasadorem. To znakomity dyplomata, dlatego zachował swoje stanowisko mimo zmieniających się ekip rządzących. Mieszkaliśmy w Anglii, Meksyku, Francji... Mogłabym długo wymieniać różne państwa. Teraz rodzice są we Włoszech.

- To dopiero musiało być ciekawe dzieciństwo. Wprost fantastyczne.

- Nic bardziej mylnego - powiedziała cicho. - Dyplomata musi prowadzić bardzo aktywne życie towarzyskie. Moja mama jest bez reszty oddana ojcu i jego karierze. Rozumiem to i szanuję. Byłam wciąż zostawiana pod opieką niańki, gosposi lub innej osoby zajmującej się w danym momencie domem. Mam jeszcze w pamięci sceny, kiedy rodzice przychodzili pocałować mnie na dobranoc przed wyjściem na przyjęcie. Nigdy nie przytulali mnie wtedy, by nie pognieść swoich wieczorowych strojów.

- Byłaś bardzo samotna - zauważył Forrest.

- Tak. Szkołę średnią kończyłam w Stanach Zjednoczonych. Posłali mnie do bardzo dobrej szkoły z internatem. Potem studiowałam w Stanford. Kiedy moje książki zaczęły być wydawane, o czym zawsze marzyłam, od początku odkładałam pieniądze, by kupić dom. Miałam dość ciągłego przenoszenia się z miejsca na miejsce.

- Twój dom jest uroczy.

- Dziękuję. Lubię go i dobrze mi tutaj. Zawsze... To niebywałe. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz rozmawiałam z kimś o moim dzieciństwie. Z pewnością za bardzo się nad sobą rozczulam. Nie było mi aż tak źle. Moi rodzice są wspaniałymi ludźmi i wiem, że mnie kochają. Po prostu nigdy nie mieli dla mnie zbyt wiele czasu.

Forrest zmarszczył brwi.

- Przykro mi.

- Wielkie nieba! - zawołała, zmuszając się do uśmiechu. - Ostatecznie wszystko obróciło się na dobre. To dzięki temu, że w dzieciństwie tak często zostawałam sama, udało mi się osiągnąć sukces literacki. Wymyślałam przeróżne historie, żeby się nie nudzić. Ogromnie rozwinęłam swoją wyobraźnię. I jestem pisarką.

- Bardzo utalentowaną pisarką. Twój ojciec nazywa się Jones czy Jenkins?

- Jones. Po rozwodzie wróciłam do panieńskiego nazwiska, ale kiedy sprzedałam pierwszą książkę, mój agent przekonał mnie, bym używała także nazwiska byłego męża. Uważał, że Jillian Jones-Jenkins brzmi lepiej niż tylko Jillian Jones. I tak przedstawia się, proszę pana, historia mojego życia. Nieciekawa historia.

- Bynajmniej. - Spojrzał jej prosto w oczy. - A twoje małżeństwo?

- To była pomyłka. Jak mówiłam wcześniej, to dawne dzieje i nie warto o tym rozmawiać. - Lekko przechyliła na bok głowę. - Wiesz, Forreście, wspaniale potrafisz słuchać. Jestem osobą skrytą, mimo iż niekiedy muszę stanąć w świetle reflektorów dla dobra mojej kariery. Mogłabym policzyć na palcach jednej ręki ludzi, którym opowiedziałam o swoim dzieciństwie, a jednak obarczyłam ciebie tymi wspomnieniami.

- Podzieliłaś się nimi ze mną, a nie obarczyłaś, i czuję się zaszczycony z tego powodu. Naprawdę. - Dotknął dłonią policzka Jillian, a potem z bliska spojrzał jej w oczy. - Bardzo... - Musnął wargami jej usta - bardzo... - także drugą dłonią obejmował teraz jej twarz - zaszczycony.

Rozchylił jej wargi, kosztując językiem słodkiej głębi ust.

Jillian zamknęła oczy i objęła go. Poczuła dreszcz i gorąco, które ogarnęło ją całą.

Jej skórę drażniły przyjemnie szorstkie ręce Forresta, podniecał ją leśny zapach jego wody kolońskiej, mydła i aromat płonących na kominku polan.

Pożądanie wyostrzyło jej zmysły, nabrzmiałe piersi domagały się kojącej pieszczoty. Odpowiedziała na jego pocałunek, nie myśląc i nie zastanawiając się, czy powinna to robić. Była w ekstazie, ważny był jedynie obejmujący ją mocno mężczyzna.

Jillian, moja droga Jillian, powtarzał w myśli. Ten pocałunek miał być wyrazem sympatii i zrozumienia. Forrest chciał odsunąć od niej wspomnienia smutnego i samotnego dzieciństwa, pragnął, by zapomniała o małej dziewczynce, której jedynymi towarzyszami zabaw były wymyślone przez nią samą postacie. Chciał odegnać pamięć o ponurej, niezbyt szczęśliwej młodości. Chciał, by Jillian znów powróciła do teraźniejszości, do niego.

Więc pocałował ją.

Lecz teraz z trudem kontrolował swoje zachowanie od momentu, gdy zetknęły się ich usta. Chciał kochać się z nią. Nigdy dotąd nie doświadczył tak silnego pożądania.

Jillian Jones-Jenkins. Jej imię było niczym melodia, czarowne dźwięki odbijające się echem najsłodszej muzyki. Wyobrażenie opuszczonego, samotnego dziecka odsunęła w niepamięć bliskość cudownej, intrygującej kobiety, jaką Jillian była teraz.

Poprzez mgłę pożądania zaczął docierać do jego świadomości dziwny, nie słyszany wcześniej głos. Było to ostrzeżenie. Instynkt podpowiadał mu, że zbyt szybki bieg wydarzeń może zrazić i spłoszyć Jillian.

Choć Jillian z lekceważeniem mówiła o swoim krótkim małżeństwie, wyczuwał w jej słowach dawne cierpienie i niechęć przywoływania zapomnianego bólu.

Wiedział z całą pewnością, że nie wolno mu zrobić niczego, co mogłoby skłonić Jillian do unikania jego towarzystwa. Miał do spełnienia misję. Ogarnięty pożądaniem zapomniał, że Jillian Jones-Jenkins jest nie tylko czarującą kobietą, ale też osobą, która potrzebuje jego pomocy.

Nadludzkim wysiłkiem woli przerwał pocałunek, a potem powoli, z niechęcią opuścił ręce.

Jillian uniosła głowę i Forrest jęknął cicho, widząc pożądanie w jej zamglonych, szarych oczach.

- Jillian? - przerwał ciszę, nie poznając własnego, zachrypniętego teraz, głosu.

- Hmm? - mruknęła. Na jej ustach igrał uśmiech. - Tak, Forreście?

- Chyba powinniśmy trochę ochłonąć, nie sądzisz? Pragnę kochać się z tobą, możesz mi wierzyć, ale...

- Masz rację - powiedziała, a potem westchnęła głęboko. - Wszystko stało się zbyt szybko. Dziękuję. Większość mężczyzn nie umiałaby w tym momencie powiedzieć „dość”.

- Naprawdę cię pragnę. Jesteś bardzo piękną kobietą. Inteligentną i fascynującą. Kiedy całowałem ciebie, czułem, że tracę panowanie nad sobą. Czułem też, że nie jestem ci obojętny. Odpowiadałaś na moje pieszczoty.

- Tak - potwierdziła cicho. - To prawda.

- Możesz uznać to za zwykłe frazesy - ciągnął - ale powiem ci, że nie interesuje mnie przygodny seks. Nigdy mnie to nie pociągało, nawet wtedy, kiedy nie mówiło się jeszcze tak wiele o wiążącym się z nim zagrożeniu.

Jillian patrzyła na niego z uwagą.

- Jeśli jestem z kobietą, musi mi na niej zależeć. Nigdy nie byłem zakochany, ale swoją partnerkę muszę szanować i troszczyć się o nią. Wtedy nie jest to seks, lecz kochanie się. To naprawdę ma dla mnie duże znaczenie.

Spojrzał jej prosto w oczy.

- Nie wiem, jakie jest twoje stanowisko w tej sprawie, Jillian, ale moje poglądy są skrystalizowane. Kiedy będziemy się kochać, seks stanie się wówczas wyrazem naszego uczucia.

- Och - szepnęła cicho. Nic więcej nie potrafiła powiedzieć.

Nigdy wcześniej, teraz zdała sobie z tego sprawę, nie spotkała mężczyzny, który, jak Forrest MacAllister, przestrzegałby równie staroświeckich zasad. Mężczyźni, z którymi spotykała się dotąd, byli zawsze gotowi i chętni do nawiązywania kontaktów seksualnych już na pierwszej randce.

Rozmawiała kiedyś z Deedee na ten temat i obydwie zgodziły się co do tego, że słowo „nie” musi zawsze wypowiedzieć kobieta. Forrest MacAllister był jednak wyjątkowy. Co za niezwykły i interesujący mężczyzna.

A jej odpowiedź na pocałunek Forresta? Cóż, odwzajemniła go, doznając przy tym ogromnej przyjemności. Będzie musiała zastanowić się nad wrażeniami, których doświadczyła w tamtej chwili...

Kilka minut przesiedzieli bez słowa, oboje pogrążeni we własnych rozważaniach.

- Forreście - odezwała się nagle Jillian - czy lubisz pływać motorówką?

- Oczywiście. Dlaczego pytasz?

- Moi przyjaciele mają łódź, z której mogę skorzystać, gdyż oni wyjechali właśnie do Grecji. Czy miałbyś ochotę popływać ze mną jutro?

- Zamierzałem pojechać z Michaelem, żeby obejrzeć dom, którego przebudowy się podjął, ale...

- To praca. Nie chciałbyś zafundować sobie dnia wolnego od obowiązków?

Skinął głową.

- Tak, powinienem to zrobić. Ale co z tobą? Z twoim rygorystycznym rozkładem zajęć i terminami?

- Mam wakacje - odparła z uśmiechem.

- To dobrze. - Jego misja rozpoczynała się pomyślnie. - Postanowiłaś trochę odpocząć i robisz to.

- Hm, nie jest to aż tak proste, ale powinnam pamiętać, że mam teraz wakacje.

- Z przyjemnością popływam jutro z tobą łodzią, Jillian. Zapowiada się zimny dzień, więc musimy włożyć na siebie ciepłe rzeczy, ale z pewnością będziemy się dobrze bawić.

- Ja przygotuję lunch. - Zaśmiała się. - No, niezupełnie. Mam przepastny kosz wiklinowy, który kilka lat temu otrzymałam na gwiazdkę. Po drodze do portu możemy zatrzymać się w delikatesach i napełnić go.

- O której mam po ciebie przyjechać?

- Powiedzmy: o dziesiątej. Kiedy jestem na wakacjach, pozwalam sobie na luksus późnego wstawania.

Zerknął na zegarek, a potem wstał, podnosząc się z podłogi jednym zwinnym ruchem.

- Robi się późno. Wracam do domu, żeby przeczytać następną powieść. Pożyczyłem od Andrei wszystkie twoje książki.

Jillian wstała.

- Naprawdę to zrobiłeś?

- Tak - odparł, wkładając buty. - Mówię zupełnie serio. - Przysiadł na brzegu kanapy, by zawiązać sznurowadła. - Słyszałem kiedyś, że w każdej książce pisarz zdradza jakąś prawdę o sobie.

- Ale nie ja.

Przeszedł przez pokój, by wziąć marynarkę.

- Jesteś tego pewna? - zapytał.

- Oczywiście. Moi bohaterowie i ich przygody są jedynie wytworami mojej wyobraźni.

- Może tak, a może nie.

- Cóż, nie zamierzam dyskutować na ten temat. Odprowadzę cię do drzwi.

Forrest odwinął mankiety koszuli, zapiął je i włożył marynarkę. Przy drzwiach zatrzymał się, objął Jillian i pocałował mocno, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć.

- Dobranoc - szepnął, a potem zwolnił uścisk. - Przyjadę jutro o dziesiątej.

Jillian skinęła głową, nie próbując nic mówić. Wiedziała, że po tym pocałunku długo nie będzie mogła złapać tchu.

Forrest wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Jillian stała nieruchomo, raz jeszcze przeżywając pocałunek Forresta, każdy rozkoszny szczegół tej pieszczoty.

Kiedy znów poczuła pulsujące pożądanie, odwróciła się, by wrócić do salonu. Opadając na kanapę, tłumaczyła sobie, że skoro Forresta nie ma już w jej domu, powinna przestać o nim myśleć.

Nic z tego nie będzie, doszła do wniosku po chwili. Forresta MacAllistera niełatwo było wymazać z pamięci.

- Och, do czarta, Jillian - powiedziała głośno. - Na czym polega twój problem?

Dość tego, postanowiła w następnej chwili. Do tej pory starała się nie analizować swojej reakcji na pieszczoty Forresta. Teraz była bardziej stanowcza. Postanowiła w ogóle zrezygnować z rozmyślania na ten temat. Pomoże Forrestowi odzyskać radość życia i nic więcej.

O, tak, jego pocałunki rzeczywiście przenosiły ją w nowy, nieznany świat. Ponieważ jednak zdawała sobie z tego sprawę, nie czuła niepokoju.

- Doskonale panuje pani nad sytuacją, pani Jones-Jenkins - stwierdziła zdecydowanie. - Może pani realizować swój plan.

Poczyta książkę, aż poczuje się na tyle zmęczona, by zasnąć, postanowiła, wstając. Zaś jeśli chodzi o rodzaj lektury, sięgnie z pewnością po coś zdecydowanie odmiennego niż pisane przez nią samą powieści. Wybierze thriller, będzie się jednocześnie bała i bawiła wyśmienicie.

Jakie to przyjemne uczucie, wiedzieć, że samemu decyduje się o własnym losie.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Nazajutrz było słonecznie, lecz chłodno. Typowa lutowa aura.

Jillian, ubrana w dżinsy, płócienne buty i wełniany sweter rybacki, sięgnęła do szafy po ocieplany sztormiak. Położyła kurtkę obok pustego kosza piknikowego i białego, szmacianego worka, który tego dnia miał służyć jej za torebkę. Wcześniej zadzwoniła do kierownika portu, prosząc, by napełniono bak łodzi. Była gotowa do wyjścia. Godzinę przed umówionym spotkaniem.

Zawsze spała długo podczas wakacji. Późne wstawanie było wówczas jej przywilejem. Ale dzisiaj? Obudziła się o siódmej i od początku czuła, że nie ma szans, by znów zasnęła.

Zerknęła na zegarek.

Dziewiąta dwie. To śmieszne. Jeśli nie zajmie się czymś, będzie się jej zdawało, że upłynął tydzień, zanim przyjdzie wreszcie Forrest. Opisze w liście do rodziców swoje ostatnie tournee, postanowiła. Doskonały pomysł. Po niedługim czasie list był napisany, zaklejony i czekał w skrzynce na listonosza, który wybierał pocztę o dziewiątej czterdzieści pięć.

Z uczuciem niesmaku wobec samej siebie przeszła się po salonie, poprawiając poduszki, które leżały idealnie równo, zbierając różne drobiazgi, podlewając podlane wcześniej przez gosposię kwiatki.

Och, to okropne, pomyślała. Zachowuję się niczym nastolatka umówiona na randkę z kapitanem drużyny koszykówki. Jej zdenerwowanie było zupełnie absurdalne.

Słysząc chrzęst żwiru na podjeździe, ruszyła szybko do okna, po czym przystanęła w połowie drogi. Zmusiła się do tego, by usiąść na krześle, i z wielką uwagą zaczęła oglądać własne paznokcie, jakby była to najbardziej fascynująca rzecz na świecie.

Kiedy odezwał się dzwonek u drzwi, postanowiła najpierw policzyć do sześćdziesięciu, a potem dopiero pójść i przywitać Forresta.

Forrest wysiadł z samochodu i przez chwilę stał, przyglądając się domowi Jillian.

Był to naprawdę piękny budynek, podobny do tego, który Andrea zaprojektowała dla siebie i Johna, utrzymany w typowym dla tej części Kalifornii stylu. Podobał mu się ten dom i urządzone przez Jillian wnętrze.

Jillian. Wczoraj po powrocie przeczytał jej kolejną powieść i lektura znów sprawiła mu ogromną przyjemność.

Bohater był kapitanem statku, na którego pokładzie ukryła się główna bohaterka, chcąc uniknąć poślubienia lubieżnego starca. Ich tak burzliwie rozpoczęta znajomość powoli przerodziła się w miłość. Razem pokonali wiele przeciwności losu, walcząc między innymi z mściwym niedoszłym małżonkiem, któremu wyrachowany ojciec dziewczyny przyrzekł jej rękę.

Ostatecznie bohater zrezygnował z pełnego przygód życia na morzu, aby osiąść na lądzie i zająć się kierowaniem przedsiębiorstwem przewozów morskich. Szczęśliwa para wybrała dla siebie dom, wyznaczyła datę ślubu i rozmawiała o tym, ile chcieliby mieć dzieci, kiedy Jillian Jones-Jenkins zakończyła opowiadanie ich historii.

Szkoda, że to tylko produkt pisarskiej fantazji, pomyślał z żalem Forrest. Parze bohaterów los przyniósł to, o czym zawsze marzył on sam: miłość, małżeństwo, dom.

Ale w czasach, o których pisała Jillian, kobiety nie miały zbyt wielu możliwości samorealizacji poza domem. Teraz, pod koniec dwudziestego wieku, to, o czym marzył, było po prostu nieosiągalne. Małżeństwa, w których oboje partnerzy pracowali zawodowo, nie spełniały jego wyobrażeń o tym, jak powinna funkcjonować rodzina.

Odsunął na bok ponure myśli, kierując się w stronę drzwi, by rozpocząć swą randkę z Jillian. Nie mógł się doczekać się, kiedy pani Jones-Jenkins zaprosi go do środka i obdarzy jednym ze swych promiennych uśmiechów.

Nacisnął dzwonek, słuchając, jak jego dźwięk rozchodzi się echem po całym domu.

- Dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć - liczyła Jillian - trzydzieści.

Poderwała się na równe nogi.

Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak długo trwa jedna minuta. Ona sama doceniła to, dopiero kiedy zaczęła liczyć upływające sekundy. Trzydzieści sekund to wystarczające opóźnienie.

Ruszyła w stronę holu nieświadoma faktu, że w rzeczywistości biegnie. Kiedy otworzyła drzwi, jej twarz rozjaśniał szczery i radosny uśmiech.

Forrest MacAllister, powtarzała w myśli. Naprawdę ucieszyło ją jego przyjście.

- Cześć - powiedziała, cofając się o krok. - Wejdź.

W spłowiałych dżinsach, granatowym swetrze i białym sztormiaku, Forrest wydawał się niezwykle przystojny.

- Jak się czujesz? - spytała, zamykając za nim drzwi.

- Jestem gotów żeglować z tobą po morzach i oceanach - odparł z uśmiechem. Jak to możliwe, że za każdym razem, kiedy ją widział, Jillian wyglądała piękniej niż przy poprzednim spotkaniu? - Żałuję, że nie mam takiej koszuli z bufiastymi rękawami, jakie nosił Roman.

- Roman? - powtórzyła, najwyraźniej zdumiona Jillian. - Mój Roman?

- Tak, bohater „Morskiej opowieści”. Przeczytałem ją wczoraj wieczorem. To wspaniała książka.

- Hm, dziękuję - odparła, lekko pochylając głowę. - Naprawdę ci się spodobała? Lepiej ruszajmy w drogę. Musimy jeszcze zatrzymać się w delikatesach i napełnić ten kosz.

- Masz rację, jedźmy. - Zamilkł, a w jego twarzy nie było teraz nawet cienia uśmiechu. - Wszedłem tu, będąc wciąż pod wrażeniem wczorajszej lektury i nie przywitałem cię tak, jak tego pragnąłem - powiedział.

- Nie?

Zrobił krok do przodu i ujął w dłonie jej twarz. Przeszedł ją dreszcz, kiedy spojrzała w orzechowo-brązowe oczy Forresta.

- Nie, jeszcze nie.

Ich wargi spotkały się w gorącym, zmysłowym pocałunku.

Jillian objęła jego talię, a potem przesunęła dłonie w górę, rozkoszując się dotykiem twardych mięśni. Odwzajemniła pocałunek, czując, jak znów zaczyna ogarniać ją pożądanie. Forrest pachniał miętową pastą, mydłem i wiatrem. W jego ramionach czuła się jak w niebie.

- Dzień dobry, Jillian - powiedział.

- Dzień dobry, Forreście - szepnęła.

Powoli, z ociąganiem, odstąpili o krok od siebie, wciąż patrząc w swoje oczy rozpalone tym samym pragnieniem. Zmysłowy czar ustępował pomału miejsca poczuciu rzeczywistości.

- Wyruszamy, pani - oznajmił Forrest. - Być może napotkamy w czasie morskiej żeglugi piratów, ale nie lękaj się, obronię cię przed wszelakim niebezpieczeństwem.

- Wspaniale - powiedziała, wybuchając śmiechem. - Kto pisze twoje dialogi?

- Ja sam - odparł z dumą. - Niezłe, co?

- Zajmuj się lepiej architekturą, Forreście. Lub też, jak się mówi czasami, nie porzucaj zajęcia, które pozwala ci uczciwie zarobić na chleb.

- Tak uważasz?

Dwie godziny później byli już na wodzie, a Forrest wprawnie sterował luksusową łodzią przyjaciół Jillian. Ona zaś siedziała na ławce obok niego, osłonięta od wiatru nadbudówką.

Ocean był wzburzony i wydawał się bardziej zielony niż błękitny. Niebo, dotąd jasne i przejrzyste, teraz sposępniało, przybierając grafitowo-szarą barwę.

- Spróbujmy złapać prognozę pogody straży przybrzeżnej - zaproponował Forrest. - Nie chcielibyśmy chyba, żeby zaskoczyła nas tu burza.

Jillian zajęła się nastawieniem radia, wypełniając po kolei instrukcje zamieszczone na przyklejonej do obudowy odbiornika kartce.

- Nawet gdy ocean jest wzburzony - zaczął Forrest - jego widok napełnia mnie przedziwnym spokojem. Nie ma wokół żadnych ludzi.

- Nie ma telefonu, komputera - dodała Jillian, zginając kolejne palce - korekt, terminów...

- Zrozumiałem - przerwał jej ze śmiechem. - Masz teraz wakacje.

Skinęła głową.

- Bez wątpienia.

- Szanuję to. Założę się, że jeśli naprawdę chciałabyś tego, umiałabyś pogodzić ze sobą pracę i przyjemność. Wielu ludzi tego nie potrafi. Koncentrują się na karierze i nie ma w ich życiu miejsca na nic innego. Ty przynajmniej wiesz, jak się powinno żyć.

Forrest chyba się myli, pomyślała Jillian. Według Deedee, Lorraine, kilku innych przyjaciół, a nawet jej agenta, w czasie pisania książki zachowywała się jak klasyczny Pracoholik. Wracała do normalnego życia tylko w trakcie dwutygodniowych wakacji, które miewała dwa lub trzy razy do roku. Czy powinna wyjaśniać to wszystko Forrestowi? Nie, to nie było konieczne. Najprawdopodobniej ich znajomość za kilkanaście dni będzie należała do przeszłości, gdy jej wakacje dobiegną końca. Może nawet nie uda się jej zrealizować swojego planu i wpłynąć na zmianę poglądów Forresta dotyczących pracy i zabawy, kompromisu i małżeństwa.

Jillian zerknęła na Forresta, a potem przeniosła wzrok na spienione fale.

Poczuła dziwny smutek na myśl, że Forrest może niedługo zniknąć z jej życia.

Och, daj spokój, przywołała samą siebie do porządku. Wiesz doskonale, co się zdarzy. Za dwa tygodnie ich wspólna przygoda i tak się skończy. To wszystko. Kaput. Adieu. A dziwne uczucie w żołądku to po prostu głód. Oczywiście! Była głodna.

- Forreście, kilka kilometrów stąd jest mała zatoczka.

Może nie będzie tak wiało i uda się nam zjeść lunch bez przeszkód.

- To znakomity pomysł. Poszukajmy jej.

Zatoczkę osłaniały od wiatru drzewa i rzeczywiście było tam zacisznie. Forrest wyłączył silnik, rzucił kotwicę i zeszli na dół. Kabina była niewielka, ale każdy jej centymetr został maksymalnie wykorzystany. Ściany z ciemnego drewna ożywiały zielone akcenty.

Stół, na którym Jillian kładła zakupione wcześniej wiktuały, był przytwierdzony do podłogi. Maleńka kuchenka i lodówka zawsze przywodziły jej na myśl domek dla lalek. Podobało jej się podwójne łoże ze wszystkich stron otoczone wbudowanymi szufladami.

- Czujesz się tam, jakbyś spał w ukrytej grocie - powiedziała, zasiadając przy stole.

Forrest zaśmiał się, zajmując miejsce przy stole naprzeciw Jillian.

- To porównanie najwyraźniej podsunęła ci wyobraźnia pisarska. Ktoś inny stwierdziłby pewnie, że owo łóżko to dziura w ścianie, którą zostawił cieśla znudzony robieniem kolejnych szuflad.

- Zajmuj się architekturą, Forreście - przypomniała mu, chichocząc wesoło. - Wyłącznie architekturą.

- Naprawdę lubię twój śmiech - stwierdził z powagą. - Jego dźwięk przypomina odgłos dzwoneczków lub śpiew ptaków.

- Ja... Dziękuję. Jesteś bardzo miły.

Patrzyli sobie w oczy, tracąc poczucie czasu i czując, jak znów zaczyna ogarniać ich ogień pożądania, w każdej chwili gotowy przerodzić się w pożar zmysłów.

- Jestem głodna - oznajmiła wreszcie Jillian, zaskoczona brzmieniem własnego głosu.

- O, tak - potwierdził Forrest. Lekko potrząsnęła głową.

- Jeść. Chce mi się jeść. - Odwróciła wzrok i sięgnęła po talerz. - Kupiliśmy mnóstwo smakołyków. Zapowiada się prawdziwa uczta.

Forrest zaczął nakładać na talerz jedzenie, starając się odzyskać spokój i skierować swoje myśli ku mniej niebezpiecznym sprawom. Teraz pragnął bowiem jedynie porwać Jillian w ramiona, i zanieść do łóżka, i kochać się z nią, aż oboje opadną z sił.

Przez kilka minut jedli w milczeniu, a łódź kołysała się łagodnie na falach.

- Wiesz - zaczął wreszcie Forrest - przeczytałem jak dotąd dwie twoje powieści. Twierdzisz, że w książkach nie ujawniasz niczego na swój temat, a jednak w obu powieściach znalazłem coś, co mnie zainteresowało.

Jillian podniosła wzrok.

- Co? - Wzięła do ust porcję krewetek.

- Zaufanie. Kładziesz ogromny nacisk na zaufanie. Bohaterki ufają, że ich partnerzy ochronią je przed niebezpieczeństwem, nie wahają się także powierzyć im swojego losu. Kochankowie składają sobie nawzajem dar ze swojej miłości. W obu książkach bohaterowie rozmawiają często o tym, jak ważną rolę w życiu odgrywa zaufanie.

- O, wielkie nieba - zawołała Jillian, starając się, by zabrzmiało to żartobliwie - muszę bardziej uważać, żeby nie powtarzać się w kolejnych powieściach. Tego zdecydowanie chciałabym uniknąć. Chociaż w tym konkretnym przypadku... - zawiesiła głos.

- Mów? - zachęcił ją.

- Wzajemne zaufanie jest tak ważne w związku dwojga ludzi, że nie waham się poruszać tego tematu w każdej z moich powieści. Cóż pozostaje, jeśli zabraknie zaufania? Nic. To fundament, na którym można budować uczucie, pożywna gleba, w której miłość może rozkwitać niczym starannie pielęgnowana roślina.

Pochyliła się do przodu, ciągnąc dalej z przekonaniem:

- Jeśli w związku brakuje zaufania, ludzie jedynie bawią się sobą, myląc pociąg fizyczny z miłością. Jeśli zaufanie zostanie zniszczone, wówczas nie ma nadziei dla takiej pary. Ich uczucie wypali się jak garść suchej trawy.

- To dosyć radykalne stanowisko.

Jillian znów odchyliła się do tyłu, krzyżując ręce na piersi.

- Tak właśnie czuję.

- To interesujące, zwłaszcza jeśli twierdzisz, że nigdy nie przenosisz osobistych doświadczeń na karty książek.

- Och. - Jej policzki oblał rumieniec. - Cóż... ja... - Zmarszczyła brwi.

- Nie ma powodu do niepokoju, Jillian - powiedział, uśmiechając się do niej. - Po prostu zależy mi na tym, żeby poznać cię lepiej, inaczej nie byłoby mnie tutaj. Cóż złego w tym, że poszukuję informacji o tobie także w twoich książkach? - Wzruszył ramionami. - Wydaje mi się to sensowne.

- A mnie nie. W jaki sposób odróżnisz, które poglądy są moimi, a które wymyśliłam na użytek moich postaci, aby wydawały się bardziej rzeczywiste?

- Cóż...

- Na przykład - chwyciła z koszyka paluszek z makiem i wycelowała go w pierś Forresta - w powieści, którą mój wydawca teraz przygotowuje do druku, bohaterka ma talizman przynoszący szczęście. To mała muszelka, którą nosi zawsze przy sobie, w torebce, kieszeni lub w zawieszonej na szyi portmonetce. Nigdy nie wychodzi bez niej. Kiedy podarowała tę muszelkę mającemu wyruszyć do walki z przestępcą mężczyźnie, było to znakiem jej uczucia.

- I?

- Ja zaś - ciągnęła, wymachując w powietrzu ręką - nigdy w życiu nie miałam talizmanu. Po przeczytaniu tej powieści gotów byłbyś uznać, że fascynują mnie tego rodzaju magiczne przedmioty. Wyciągnąłbyś całkowicie błędny wniosek.

Forrest chwycił i przytrzymał jej dłoń, a potem odgryzł kawałek bułki. Żując, spoglądał w zamyśleniu w sufit. Później wypił łyk lemoniady i przeniósł wzrok na najwyraźniej bardzo zadowoloną z siebie Jillian.

- Nie - stwierdził - bynajmniej nie byłbym w błędzie. Dlaczego? Z przyjemnością to wyjaśnię.

- Oho - powiedziała oschle. - Nie mogę się doczekać.

- Robi się pani pulchna, lady Jillian, czy zamierza pani zjeść resztę tej bułeczki? - spytał.

Podała mu pieczywo.

- Dziękuję. Kontynuując chciałbym stwierdzić, że nie skupiałbym się na samym problemie talizmanu, nie kupowałbym ci na szczęście zasuszonej króliczej łapki, lecz zinterpretowałbym to bardziej ogólnie.

- Jak?

- Co oznaczał gest podarowania cennej muszli? Zaufanie. Raz jeszcze to samo, Jillian. Jasno i wyraźnie.

Spokojnie, MacAllister, napomniał siebie. Nie naciskaj zbyt mocno. Lecz, do licha, założyłby się o ostatniego centa, że małżeństwo Jillian legło w gruzach, gdyż mężczyzna, którego wybrała na swojego towarzysza życia, zawiódł jej zaufanie.

On zaś pragnął, by Jillian zaufała mu i zechciała opowiedzieć o swojej przeszłości. Na razie jednak nie była do tego gotowa, zdecydowanie nie. Dlaczego stało się to dla niego tak ważne, by Jillian mu zaufała? Do licha, nie miał pojęcia.

- Koniec rozważań - oświadczył lekko. - Mam zamiar zjeść teraz trochę truskawkowego ciasta. A ty?

- Co takiego? Och, raczej nie. Może zjem trochę później.

Och, do diabła, pomyślała. Czuła się całkiem obnażona, jakby Forrest zerwał zasłonę, za którą ukrywała się dotąd, i poznał najtajniejsze sekrety jej duszy.

Jak udało się mu tego dokonać? Nie wiedziała i nie była tym zachwycona.

Nie pozwoli, żeby to się znów kiedykolwiek powtórzyło.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Kiedy Jillian zaczęła pakować do koszyka puste pojemniki po jedzeniu, Forrest natychmiast poderwał się, by jej pomóc. Spojrzała na niego zaskoczona.

Mama, wyjaśnił, nauczyła ich bardzo wcześnie, że w domu MacAllisterów nie ma podziału na prace kobiece i męskie. Byli rodziną, w której obowiązywały jasne i proste zasady i każdy włączał się do pomocy, niezależnie od tego, co trzeba było akurat zrobić.

- Masz mądrą mamę - zaśmiała się Jillian.

- Jest wspaniała - stwierdził Forrest. - Wszyscy umiemy gotować, sprzątać, przyszywać guziki, sortować i prać ubrania. W myśl tej samej zasady Andrea potrafi zmienić koło, sprawdzić poziom oleju w swoim wozie, naprawić cieknący kran i wykonywać inne typowo męskie prace. Jesteśmy wszechstronni i zawdzięczamy to mamie.

- To niegłupie - zgodziła się Jillian, kiwając głową. - Takie właśnie innowacyjne pomysły są potrzebne w nowoczesnych rodzinach, w których oboje małżonkowie pracują, a których istnienie tak uparcie wciąż uważasz za największe zło naszego stulecia.

- Bo tym właśnie są. Pomyśl, mąż pomaga sprzątnąć kuchnię po kolacji. A potem co? Znika w swoim gabinecie wraz z teczką przyniesionych do domu papierów. A może to akurat żona musi popracować tego wieczoru. Gdzie czas dla rodziny? Dzieci są pozostawione same sobie.

- Nie musi tak być, Forreście. Czy rzeczywiście codziennie trzeba przynosić do domu jakąś pracę?

Ustawił w koszyku plastykowe pudełko z resztką zielonych winogron, a potem wyprostował się.

- W dzisiejszych czasach trzeba bardzo usilnie zabiegać o zachowanie swojej pozycji. Czy ty sama nie pracujesz często wieczorami?

- Hm, tak, ale ja...

- Nie mam nic więcej do dodania.

- Ale ja mam. Pracuję wieczorami, bo mogę sobie na to pozwolić. Odpowiadam tylko przed sobą. Jako mąż i ojciec mógłbyś po pracy poświęcać swój czas rodzinie.

- Nie mógłbym, jeśli chciałbym zapewnić mojej rodzinie odpowiednie warunki bytu. Zadbać o jej dostatek. Nie, to nie mogłoby się udać, nie w obecnych czasach.

- Do licha, Forreście, nie przyjmujesz żadnych argumentów. Zbyt wielką wagę przywiązujesz do pracy i tylko pracy. Ograniczyłeś swoje życie do niewolniczego ślęczenia nad deską kreślarską.

- To konieczność. Ty też koncentrujesz się przede wszystkim na pracy.

- Ale ja mam inne marzenia niż ty. Ty pragniesz założyć rodzinę. Dla mnie najważniejsze są moje książki.

- Czyżby? - spytał cicho.

- Tak. Oczywiście. Ale ty? Forreście, musisz znaleźć w sobie odwagę, zacząć działać. Skażesz się na ponurą, samotną wegetację, jeśli nie spróbujesz poszukać innych rozwiązań. Model małżeństwa partnerskiego naprawdę sprawdza się doskonale, lecz ty dostrzegasz jedynie te pary, którym się nie powiodło. Czy słyszysz mnie?

- Krzyczysz tak głośno, że nie mógłbym cię nie słyszeć.

- Nie krzyczę! - Urwała, a potem westchnęła. - W porządku, przepraszam. - Opadła na krzesło. - Nie zwracaj na mnie uwagi.

Forrest pochylił się nad stołem i pocałował ją w czoło.

- To niemożliwe - oświadczył. - Musiałbym chyba być nieczuły jak głaz, żeby nie zwracać na ciebie uwagi, kiedy jesteśmy razem. Nie mogę zapomnieć o tobie także wtedy, gdy nie ma cię obok. Nawet gdy cię nie widzę, wciąż myślę o tobie, Jillian.

Spojrzała na niego.

- Ja także dużo o tobie myślę, Forreście - wyznała z nutą rozmarzenia w głosie. Chwilę później wyprostowała się, otwierając szeroko oczy. - Nie powiedziałam tego.

Forrest obszedł stół dookoła, zatrzymując się przed Jillian, a potem lekko uniósł ją do góry i objął. Spuściła wzrok.

- Popatrz na mnie - poprosił.

Powoli podniosła głowę, a w jej oczach dostrzegł zakłopotanie.

- Jillian, nie rozumiem, co tak nagle zaniepokoiło cię czy zdenerwowało. Przecież rozmawialiśmy tylko o podziale obowiązków domowych.

- Ale potem poruszyliśmy problem zbytniego angażowania się w pracę zawodową oraz wpływu nadmiaru obowiązków na życie rodzinne i tak dalej. Straszliwie irytuje mnie świadomość, że nigdy nie będziesz w pełni szczęśliwy, ponieważ bez istotnych powodów wyrzekasz się tego, czego najbardziej pragniesz.

- Z tego, co pamiętam, ty również postanowiłaś nigdy nie wychodzić za mąż - zauważył.

Jillian była kiedyś mężatką i miała pecha. Została zraniona i to było powodem, dla którego postanowiła nigdy więcej nie ryzykować.

- Cóż, nie wszyscy pragną tego samego od życia, Forreście.

- To prawda - zgodził się, kiwając głową. Oczekiwania i poglądy Jillian bardzo różniły się od jego własnych, a jednak bez wątpienia czuli do siebie niezwykle silny pociąg. Forrest chciał dowiedzieć się, co tak bardzo fascynuje go w tej kobiecie.

Och, cała ta sytuacja była naprawdę niezwykła. Forrest chciał ożenić się i założyć rodzinę. Jillian nie. On uważał, że nie uda mu się mieć owej upragnionej rodziny, gdyż warunki ekonomiczne zmuszające do pracy oboje małżonków wykluczają możliwość szczęśliwego życia rodzinnego. Jillian wierzyła, że tego rodzaju małżeństwa partnerskie mogą doskonale funkcjonować przy pewnej gotowości do kompromisów z obu stron.

Niewłaściwe poglądy i postawy zostały przypisane niewłaściwym osobom. Gdyby Forrest miał choć trochę sprytu, zebrałby swoje zabawki i zrezygnował z dalszej gry, póki nie stracił jeszcze reszty rozsądku. Nigdy jednak nie rościł sobie pretensji do genialności.

Nie chciał i nie zamierzał zniknąć z życia Jillian Jones-Jenkins. Powinien, lecz nie zrobi tego. Nie potrafiłby tego zrobić.

Cóż, zgadzali się przynajmniej co do jednego: oboje doceniali wagę zaufania.

Forrest znieruchomiał nagle, cały zamieniając się w słuch.

- Grzmot - powiedział, unosząc głowę. - Lepiej zobaczmy, co się dzieje na zewnątrz. Nadchodzi burza, madame.

Pocałował ją szybko i mocno, a potem wbiegł po schodkach na pokład. Jillian podążyła za nim.

Ciężkie, czarne chmury powlekały niebo, a otaczające zatoczkę drzewa uginały się smagane silnym wiatrem.

- Spróbujmy skontaktować się ze strażą przybrzeżną - zaproponowała Jillian. - Może powiedzą nam, co robić.

Pobiegli w stronę mostka w świetle przecinających niebo błyskawic. Z trudem słyszeli się wzajemnie w huku uderzających piorunów.

Forrest szybko przeczytał instrukcję obsługi radia i kilka minut później połączył się z oficerem pełniącym służbę w nadbrzeżnej stacji morskiej. Wtedy właśnie poczuli na twarzy pierwsze krople deszczu.

- Roger - powiedział wreszcie Forrest. - Dziękuję, bez odbioru. - Chwycił rękę Jillian. - Chodźmy na dół - zawołał, starając się przekrzyczeć ryk wiatru.

Choć do schodów nie było daleko, zanim skryli się pod pokładem, całkiem przemokli.

- Mamy pecha - powiedział Forrest, chwytając w ostatniej chwili zsuwający się ze stołu koszyk i stawiając go na podłodze.

Jillian skuliła się, nie potrafiąc powstrzymać szczękania zębami.

- Już zamarzam. Zmieniam się w sopelek.

- Słyszałaś całą rozmowę. Chcą, żebyśmy zostali tu, aż ustanie wicher. Twierdzą, że jesteśmy bezpieczniejsi w zatoce niż na otwartym morzu. Musimy zdjąć te mokre ubrania, zanim nabawimy się zapalenia płuc. Czy wiesz, jak rozwiązany jest tutaj problem ogrzewania, światła, ciepłej wody?

Jillian kiwnęła głową i odrzekła:

- Jest tu generator, który wytwarza prąd potrzebny do zapewnienia oświetlenia na łodzi, uruchomienia niewielkiego bojlera i tego małego grzejnika na ścianie. Wątpię, żebyśmy znaleźli jakieś ubrania poza zapasowymi kostiumami kąpielowymi, ale w szufladzie pod łóżkiem jest zawsze kilka ręczników plażowych.

- To dobrze.

Forrest zapalił dwa ścienne kinkiety, a potem wyjął ze wskazanej przez Jillian szuflady cztery kolorowe ręczniki. Przeszedł przez pokój i dwa z nich podał Jillian.

- Weź prysznic - powiedział. - Ja sprawdzę, czy nie musimy czegoś zabezpieczyć. Czeka nas trudny rejs.

Jillian skinęła głową, a potem zniknęła w maleńkim pomieszczeniu pełniącym rolę łazienki.

Z trudem udało się jej zdjąć mokre dżinsy, a potem resztę ubrania. Westchnęła z ulgą, czując na skórze ciepły strumień prysznica.

Wiedziała, że musi się śpieszyć, gdyż w małym zbiorniku nie ma zbyt wiele wody.

Kilka minut później wyszła spod natrysku i energicznie wytarła się ręcznikiem, aż jej skóra nabrała różowego odcienia. Ale co teraz, przeraziła się nagle. Ubranie było całkiem przemoczone, także bielizna. Ręcznik, którego przed chwilą użyła, był wilgotny, tak więc pozostawał jej jedynie drugi ręcznik plażowy. Cóż, niech i tak będzie. Mogła albo wykorzystać ręcznik, albo wymaszerować z łazienki goła jak ją Pan Bóg stworzył.

Przeczesała palcami włosy i owinęła się ręcznikiem. Wyglądała w nim jak w sarongu, sięgającym nieco powyżej kolan. Zebrała mokre ubranie i westchnąwszy, wyszła z łazienki.

- Możesz się wykąpać - oznajmiła, starając się, by jej głos zabrzmiał normalnie. Rozejrzała się po pokoju, zauważając rozesłane na stole i krzesłach ręczniki.

- Możemy tu rozłożyć nasze ubrania - powiedział Forrest, rozpościerając ręcznik na ostatnim krześle. - Miejmy nadzieję, że w ten sposób trochę przeschną i nie zniszczą mebli. Uruchomiłem ogrzewanie i... - Spojrzał na Jillian i urwał w pół słowa. - Wielkie nieba! - szepnął.

Jillian podeszła bliżej i rzuciła swoje ubranie na stół.

Nie wolno ci, nakazała sobie, spojrzeć na tego mężczyznę. Słyszała, jak zareagował na widok jej stroju czy raczej jego braku. Doskonale pamiętała o tym, że pod ręcznikiem jest zupełnie naga, a Forrest również był dosyć spostrzegawczy. Wiedziała, co mogłaby wyczytać teraz w jego twarzy i ciemnych, brązowych oczach.

Zajęła się rozwieszaniem swoich rzeczy i odetchnęła z ulgą dopiero wówczas, gdy w łazience rozległ się szum wody. Zawahała się przez chwilę, trzymając w rękach wilgotną koronkową bieliznę, po czym zdecydowała, że tak przystojny mężczyzna jak Forrest MacAllister z pewnością zdążył zapoznać się w życiu z wszystkimi partiami damskiej garderoby.

Teraz rozejrzała się za miejscem do wypoczynku. Przy ścianie stała skrzynia, na której wieku można było się położyć. Jillian pamiętała dobrze, że jest to miejsce wyjątkowo twarde i niewygodne.

Nic z tego. Tym razem zastosuje zasadę „kto pierwszy, ten lepszy” i zajmie łóżko. Forrest może ułożyć się na skrzyni.

Wyjęła spod narzuty jedną z poduszek i oparła ją o ścianę. Wdrapała się na łóżko, a potem usiadła sztywno z wyprostowanymi nogami, układając ręce grzecznie przed sobą.

Po chwili doszła do wniosku, że przypomina w tym momencie pannę młodą z epoki wiktoriańskiej, oczekującą w noc poślubną swego małżonka. Skrzyżowała nogi, pragnąc, by jej poza stała się bardziej nonszalancka, a potem przyjrzała się krytycznie swoim rękom, nie wiedząc, czym mogłaby je zająć.

- Wezmę czasopismo - mruknęła cicho. - Doskonale.

Słysząc, że w łazience ucichł szum wody, szybko zeskoczyła z łóżka, omal nie gubiąc przy tym ręcznika, po czym pobiegła przez pokój, by chwycić jedną z leżących na półce gazet. Po chwili wskoczyła z powrotem do łóżka.

Leżała ze skrzyżowanymi nogami i nosem utkwionym w gazecie, kiedy Forrest wrócił do pokoju.

- Prysznic to wspaniały wynalazek - oświadczył. - Było to naprawdę przyjemne.

- Mmm - zgodziła się Jillian, nie podnosząc na niego wzroku.

- Nasze ubrania nieźle przemokły, jeśli wziąć pod uwagę, że wcale nie byliśmy na deszczu tak długo.

- Mmm.

- Nawet tak bardzo nie rzuca łodzią. Możemy sobie wyobrazić, że znaleźliśmy się w ogromnym hamaku.

- Mmm.

Forrest przeszedł przez pokój i połaskotał stopę Jillian.

- Słyszysz, co do ciebie mówię?

Zaskoczona otworzyła szeroko usta, opuszczając czasopismo na kolana.

A kiedy spojrzała na Forresta, z wrażenia zabrakło jej tchu.

Jest piękny, pomyślała, nabierając wreszcie powietrza do płuc. Owinął się ręcznikiem wokół bioder, a w przyćmionym świetle lamp jego ciało wydawało się wykute z brązu. Miała ochotę gładzić jego wilgotną skórę, wędrując dłońmi po twardych, idealnie zarysowanych mięśniach.

Uosobienie męskości. Cudowny. Doskonały samiec. I nagi jak w dniu narodzin, okryty jedynie kawałkiem miękkiej tkaniny.

- Jillian?

- Co? - spytała trochę nieprzytomnie, a potem zamrugała powiekami. - To znaczy, słucham?

Forrest wziął do ręki drugą poduszkę.

- Posuń się.

- Dlaczego?

- Ponieważ najprawdopodobniej spędzimy tu trochę czasu, a ja nie zamierzam siedzieć na tej twardej jak kamień skrzyni. Na wszystkich krzesłach wiszą mokre ubrania, więc... proszę, posuń się i zrób dla mnie trochę miejsca na łóżku.

Forrest chce położyć się obok mnie, pomyślała. Ma zamiar nie tylko ułożyć się na łóżku, lecz zapewne także wykorzystać okazję i...

Jillian, przestań, nakazała sobie. Popadasz w histerię. Jesteś przecież dorosłą kobietą, a nie egzaltowaną nastolatką. Potrafisz zachować się w takiej sytuacji. Tak! Jesteś dojrzałą kobietą. Forrest zaś, niestety, najprzystojniejszym ze znanych ci mężczyzn.

- Zrób mi miejsce obok siebie - poprosił raz jeszcze.

- Tak, posuwam się. Proszę, już robię dla ciebie miejsce. - Przytrzymując ręcznik, przesunęła poduszkę. - Gotowe, panie MacAllister. - Wróciła do poprzedniej pozycji, znów zasłaniając twarz gazetą.

Wszystkimi zmysłami chłonęła każdy jego ruch, kiedy wchodził na łóżko, poprawiał poduszkę, a wreszcie ułożył się obok niej.

Przez chwilę leżeli w milczeniu.

- Zadziwiające - odezwał się Forrest.

- Co jest zadziwiające? - spytała, nie odrywając wzroku od druku.

- Jest pani fascynującą kobietą, lady Jillian. Nigdy nie przypuszczałbym, że zainteresuje panią lektura czasopisma dla majsterkowiczów.

Jillian otworzyła szeroko oczy, teraz dopiero zdając sobie sprawę, co „czyta”.

- Cóż, oczywiście, że to mnie interesuje - odparła, przewracając kartkę. - Nigdy nie wiadomo, kiedy zajdzie potrzeba naprawienia czegoś w domu...

- Doprawdy? - zdziwił się, wybuchając śmiechem.

- Często przeglądam takie czasopisma - upierała się. - Mam dom i wiesz przecież, że czasami trzeba coś naprawić.

- Jakieś urządzenie mechaniczne - dodał.

- Cokolwiek - odrzekła niepewnie.

- Powiedz mi coś, Jillian.

- Hmm. - Przewróciła kolejną stronę czasopisma.

- Jak ci się udaje czytać? Te lampy nie dają zbyt mocnego światła. Jest tu dosyć ciemno. Musisz mieć doskonały wzrok.

Jillian zmrużyła oczy, po raz pierwszy rzeczywiście starając się odróżnić litery.

- Och. - Odwróciła głowę, by spojrzeć na niego. - Tak, to prawda, mam świetny wzrok. Faktycznie doskonały. Ja... Aaau! - krzyknęła w następnej chwili.

Łódź nagle jakby uniosła się nad wodę, a potem przechyliła na jedną stronę. Gazeta wypadła Jillian z rąk, a ona sama wpadła prosto na Forresta.

Przytrzymał ją, jedną ręką chwytając Jillian pod biustem, a drugą pod kolanami. Mocno przygarnął ją do siebie.

- Już jesteśmy bezpieczni - powiedział, kiedy łódź po chwili znów zaczęła się łagodnie kołysać na falach. - Albo jakiś idiota ściga się z wiatrem, albo minęła nas łódź patrolu straży przybrzeżnej. Teraz wszystko jest w porządku.

Nie, nie wszystko jest w porządku, pomyślała w panice. Leżała przytulona do Forresta MacAllistera. Jej serce tłukło się w piersi jak oszalałe, a ciało płonęło pożądaniem. Wszystko jest w porządku? Brzmiało to jak żart lub kpina.

- Jillian - powiedział cicho Forrest, patrząc prosto w jej oczy.

Teraz nie było już dla niej ratunku.

Nie potrafiła walczyć dłużej z pragnieniem, by dotknąć gładkiej, napiętej skóry na muskularnym torsie.

Więc zrobiła to.

Nie mogła ignorować dłużej faktu, że dzielą ich jedynie dwa frotowe ręczniki i że wyczuwa pod sobą jego twarde uda. Pragnęła, aby Forrest objął ją jeszcze mocniej. Miała ogromną ochotę pieścić go, dotykać, całować.

I zrobiła to.

Nie mogła nie słyszeć chrapliwego oddechu Forresta, nie dostrzegać jego kuszących ust tak blisko swojej twarzy. Pragnęła błądzić wargami po pachnącej mydłem, gładkiej brązowej skórze.

I... zrobiła tak.

Pochyliła się i odnalazła jego usta, spragnione i wyczekujące. Objął ją ramieniem, przygarniając mocniej do siebie. Pod opartą na piersi Forresta dłonią czuła jego szybko bijące serce.

- Jillian - szepnął. - Chcę kochać się z tobą. To, co się dzieje, jest dla mnie ważne i wyjątkowe.

To prawda, ich znajomość stała się czymś więcej niż tylko sposobem pożytecznego wykorzystania wolnego czasu.

- Tak - powiedziała cicho. - Tak, Forreście, ja też tego pragnę.

Jillian, opanuj się, apelował do niej głos rozsądku. Co robisz? Pomyśl. Ten mężczyzna zniknie z twojego życia za niecałe dwa tygodnie. Jillian!

Zignorowała jednak te ostrzeżenia, słuchając jedynie tego, co dyktowało jej serce.

Raz jeszcze spotkały się ich usta. Zsunął z niej ręcznik, który teraz okrywał jedynie biodra Jillian. Pieścił dłonią jej pierś, a Jillian pojękiwała cichutko, czując, jak rozpala się w niej ogień pożądania.

Uniósł ją lekko do góry i położył delikatnie na łóżku, a sam ułożył się tuż obok.

Wsparty na łokciu, drugą ręką odsunął okrywający wciąż jej biodra ręcznik. Potem odsłonił także własną nagość.

- Wielkie nieba! - szeptał z zachwytem. - Jesteś taka piękna, Jillian.

Spojrzał w jej oczy, jakby tam szukając i znajdując odpowiedź na nie zadane głośno pytanie. Potem pochylił się, by całować jej piersi.

Przymknęła na chwilę oczy, by rozkoszować się symfonią cudownych doznań, jaką wzbudzały w niej jego pieszczoty.

Forrest powędrował dłonią do drugiej piersi, a potem, wzdłuż płaskiej krawędzi brzucha, niżej i jeszcze niżej, aż do zwieńczenia ud.

Potem zaś jego wargi podążyły śladem wytyczonym palcami na spragnionej pieszczot skórze. Jillian drżała leciutko, pieszczona w ten cudownie rozkoszny sposób.

- Forreście, proszę - szeptała, zaciskając dłonie na jego ramionach. - Proszę.

- Za chwilę, Jillian - odpowiedział, zaskoczony brzmieniem własnego głosu.

Nie potrafił już dłużej czekać. Pragnął znaleźć ukojenie w gorącym wnętrzu jej kobiecości. Teraz. Natychmiast. Musiał jednak odzyskać panowanie nad sobą, gdyż najważniejsza była przyjemność Jillian, to o nią przede wszystkim chciał zadbać. Wiedział o tym z pewnością, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczał.

- Forreście - odezwała się drżącym z emocji głosem. Zawisł nad nią swoim ciężarem. Wsparł się na łokciach i spoglądał w szare, zamglone teraz oczy Jillian. Jej policzki były zaróżowione, a usta, wilgotne od pocałunków, rozchylone i drżące.

Pocałował ją, a potem uniósł głowę, chcąc widzieć jej twarz w przyćmionym blasku lamp, kiedy stawali się jednością.

Powoli, delikatnie wszedł w jej ciasną, gorącą kobiecość.

Ogarnęła ich ekstaza.

Jillian westchnęła z zachwytem, zdając sobie sprawę, że dzieje się coś niezwykłego, że kochają się. Rozumiała, że Forrest pragnie, aby doznała rozkoszy, ona zaś chciała dać ukojenie jego pożądaniu. Lekko uniosła biodra.

- Jillian...

- Tak bardzo cię pragnę.

Z każdym poruszeniem Forresta narastała w niej rozkosz, unosząc ją coraz dalej i dalej, aż poza krawędź rzeczywistości.

- Forreście!

Kilka sekund później znalazł się razem z nią tam, gdzie zjednoczeni w ekstazie trwali poza czasem i przestrzenią w cudownym niebycie.

Powoli uspokajały się ich oddechy, serca wracały do normalnego rytmu.

Łódź kołysała się łagodnie, o pokład uderzały miarowo krople deszczu.

Forrest sięgnął po koc, a potem położył się znowu, okrywając nim Jillian i siebie.

Leżeli bez słowa, zasłuchani w szum deszczu i bicie własnych serc.

Kiedy Jillian otworzyła oczy, nie pamiętała, gdzie jest i dlaczego tu się znalazła. Obróciła głowę i wstrzymała oddech, widząc Forresta śpiącego tuż obok niej.

Kiedy patrzyła na niego, na jej wargach pojawił się delikatny uśmiech. Nawet we śnie emanowała z niego siła, lecz teraz także pewna bezbronność. Spokojny oddech świadczył o ufności, która wydała się jej wzruszająca.

Forrest MacAllister jest moim kochankiem, pomyślała uszczęśliwiona.

Po chwili zmarszczyła brwi, rozglądając się wokół.

Śpij, Forreście, nakazała mu w duchu. Musiała mieć trochę czasu, by zastanowić się nad tym, co zaszło pomiędzy nimi.

Kochała się z Forrestem MacAllisterem.

Stało się. Teraz musi uporządkować swoje myśli i uczucia. Czy było jej przykro? A może żałowała tego, co się wydarzyło? Czy była wściekła na siebie, za to, że pozwoliła, by uczucia wzięły górę nad rozsądkiem?

Zmrużywszy oczy, zamyśliła się, próbując znaleźć odpowiedź na te pytania. Za każdym powinna była powiedzieć wyraźnie i stanowczo „nie”.

Zachowujesz się nieodpowiedzialne, Jillian Jones-Jenkins, napomniała siebie. Wiedziała przecież, że znajomość z Forrestem może przetrwać najwyżej kilka, a może kilkanaście dni. Nie było w jej życiu miejsca na tego rodzaju związki, kiedy pisała powieść.

Miała do wypełnienia zadanie, które jednak przerodziło się w coś znacznie ważniejszego. Nie chodziło tu jedynie o seks i fizyczne pożądanie. To, co się stało, było wyrazem prawdziwego uczucia. Jillian zupełnie nie wiedziała, jak powinna postąpić teraz, kiedy owo uczucie pokrzyżowało jej plany.

Wkrótce Forrest się obudzi i, jak każdy mężczyzna w podobnej sytuacji, będzie obserwował ją uważnie, ciekaw jej reakcji po tym, co wydarzyło się pomiędzy nimi. A więc niech tak będzie. Nie żałowała niczego, a Forrest powinien o tym wiedzieć. Ze swoimi rozterkami musi uporać się sama.

Tym postanowieniem Jillian zakończyła wewnętrzny dialog ze sobą i rozejrzała się dokoła.

W kabinie było dosyć ciemno, niewielkie lampki dawały mało światła i niemal całe pomieszczenie tonęło w półmroku. Łódź nie kołysała się już i Jillian zdała sobie sprawę, że nie słyszy melodyjnego szumu deszczu.

Zmrużywszy oczy, spróbowała dojrzeć w mroku tarczę zegara. Ku swemu przerażeniu stwierdziła, że dochodzi szósta. Przespali całe popołudnie.

- Forreście - powiedziała, dotykając palcem jego piersi. - Forreście, obudź się.

- Mmm, później - mruknął.

Jillian zachichotała cicho. Forrest wymamrotał jeszcze kilka słów, których nie mogła zrozumieć, po czym wreszcie otworzył oczy.

- Witaj - szepnęła.

Lekko potrząsnął głową i dopiero po chwili na jego ustach pojawił się uśmiech.

- Śniłem o dziwnych rzeczach - wyjaśnił ochrypłym głosem.

Brzmienie tych słów wywołało w Jillian dreszcz podniecenia.

- Byłem Romanem żeglującym po głębokich morzach - ciągnął Forrest. - Miałem fantastyczną koszulę z bufiastymi rękawami. Oczywiście, nie wymagały prasowania, bo tego nie lubię.

- Musiał to być bardzo przyjemny sen - odrzekła pogodnie. - Teraz jednak wracaj do rzeczywistości. Jest szósta.

- Żartujesz. - Usiadł. - Nie żartujesz - stwierdził i zamilkł na chwilę. - Sądzę, że burza minęła. Lepiej, żebyśmy popłynęli w stronę portu.

- Tak.

Obrócił się, żeby spojrzeć prosto w jej oczy. Na jego twarzy nie widać było teraz nawet cienia uśmiechu.

- Jillian - zaczął cicho. - Kochaliśmy się i było to niewiarygodnie pięknym i wyjątkowym przeżyciem. Chcę, żebyś o tym wiedziała.

- Ja odczuwam to podobnie.

- Żadnego żalu?

Zawahała się tylko przez moment.

- Nie, Forreście, niczego nie żałuję.

Pochylił głowę i pocałował ją mocno. Wciąż jeszcze tlący się w nich żar namiętności natychmiast wybuchnął silnym płomieniem. Kiedy uniósł głowę, jego oddech był szybki i nierówny.

- Dość tego, panie MacAllister - powiedziała - albo noc dzisiejszą noc spędzi pan na tej barce.

Uśmiechnął się.

- To znaczy, skarbie, że albo w tym momencie przestanę cię całować, albo naszym śniadaniem będzie pół tuzina zielonych winogron.

Jillian roześmiała się, a potem szybko zsunęła się z łóżka i przeszła przez pokój, zbierając po drodze ich ubrania.

Forrest rozkoszował się widokiem jej ciała, smukłego i kobiecego, które tak kontrastowało z jego masywną, muskularną sylwetką.

Cóż to za urocza istota, stwierdził. Jillian była tak piękna. To, co się stało, było czymś niezwykłym i cudownym. Nigdy nie przeżył niczego podobnego. Wiedział, że w jego życiu dzieje się coś ważnego, lecz nie potrafiłby tego nazwać.

- Ubrania są suche - oznajmiła Jillian, wyrywając Forresta z zamyślenia - ale sztywne jak zbroja. - Zaczęła się ubierać. - Marzy mi się gorąca kąpiel, a potem miękki, ciepły szlafrok.

Forrest sięgnął po sweter.

- A mnie marzą się dwa albo trzy hamburgery, gęsty koktajl mleczny i podwójne frytki.

- Zgoda. Najpierw hamburgery, potem gorąca kąpiel.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Zjemy coś, a potem...

- O nie. Ty wrócisz do domu, a ja wezmę gorącą kąpiel.

- Do czarta!

Jillian roześmiała się, zarażając Forresta swoją radością.

Byli głodni, mieli na sobie sztywne jak blacha ubrania i znajdowali się wiele kilometrów od lądu i wszelkich wygód. Przez całą drogę jednak z ich twarzy nie znikał uśmiech.

- Deedee? - upewniła się Andrea. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam ci w czasie obiadu. Zgadnij, co się stało? Przez cały dzień nie mogłam dodzwonić się ani do Jillian, ani do Forresta. Za każdym razem zgłaszały się tylko ich automatyczne sekretarki.

- Rozumiem, że nie powinnam za bardzo się tym ekscytować, ale jest przynajmniej szansa, że może wybrali się gdzieś razem.

- Och, czy to nie byłaby katastrofa, gdyby spędzili cały dzień na kłótni?

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Następne dwa dni upłynęły im na wykonywaniu przeróżnych zajęć. Jillian czuła się cudownie, przepełniała ją radość i wiedziała, że są to najwspanialsze wakacje, jakie kiedykolwiek miała.

W piątek zrobiła porządki w szafach, wyrzucając niepotrzebne ubrania i sporządzając listę rzeczy, które chciała kupić.

Tego wieczora wraz z Forrestem wybrali się na koncert piosenkarza śpiewającego w stylu country. Oboje mieli na sobie dżinsy, wysokie buty i koszule z perłowymi guzikami.

- To niesamowite - zauważyła Jillian, kiedy stali przed lustrem w jej salonie. - Wyglądamy jak postacie z westernu. Jesteśmy wspaniali, naprawdę wspaniali, Forreście.

- Słuchaj, panienko - odparł, przeciągając słowa - niewiele jeszcze widziałaś. Chodź ze mną, ślicznotko, a poznasz prawdziwe życie.

Ku radości Jillian Forrest pożyczył na wieczór dżipa od swojego brata, Ryana.

- Teraz dopiero jesteśmy wspaniali - stwierdził Forrest.

- Ruszaj, kowboju. Czas w drogę.

Po koncercie, który im obojgu bardzo się podobał, zdecydowali się na kolację w chińskiej restauracji. Nie potrafiąc oprzeć się pokusie, zamówili tak wiele jedzenia, że z powodzeniem wystarczyłoby go dla czterech osób.

- Przepyszne - powiedziała Jillian, próbując potrawy, której nazwy nie potrafiła wymówić.

- Wiesz - odezwała się po chwili namysłu - właśnie tak mógłby wyglądać wieczór dwojga pracujących zawodowo osób...

- To prawda, bilety na koncert, a potem kolacja byłyby zbyt poważnym uszczerbkiem dla budżetu rodziny utrzymującej się z jednej pensji. Ale gdzie są dzieci?

- W domu, z solidną, godną zaufania opiekunką. My, rodzice, musimy mieć trochę czasu tylko dla siebie.

- Ile czasu poświęciliśmy naszym dzieciom w ciągu tygodnia? Pracowaliśmy wieczorami. Czy tak? Oboje robimy karierę i lubimy rozrywki. W niedzielę wybieramy się całą rodziną na lunch, a potem do zoo. To także kosztuje. Jedno z nas albo oboje musi podjąć dodatkową pracę.

- Nie - powiedziała Jillian, pochylając się w jego stronę. - Wybraliśmy kompromis. To właśnie to słowo, o którym wciąż zapominasz. Kompromis. Poszliśmy na koncert, a potem przyrządziliśmy sobie deser lodowy w naszej własnej kuchni.

- Rozumiem - odparł, kiwając powoli głową.

- A w niedzielę spakujemy jedzenie do koszyka i pójdziemy do zoo. Kompromis, Forreście. Jesteśmy ludźmi pracującymi zawodowo, a nie niewolnikami kariery i określonego stylu życia. Możemy znaleźć czas zarówno dla siebie, jak i dla dzieci. Gdybyś nie był tak uparty i zaślepiony, już dawno dostrzegłbyś, że z powodzeniem możesz stworzyć wymarzoną przez siebie, szczęśliwą rodzinę.

- Cóż, z pewnością dałaś mi wiele do myślenia - stwierdził. - Żona Michaela, Jenny, zrezygnowała z pracy i wychowuje ich syna, Bobby'ego. W czasie weekendu zwykle wybierają się gdzieś tylko we dwoje.

- Doskonale. Nie widzę powodu, dla którego dwoje pracujących ludzi nie mogłoby zorganizować sobie życie podobnie.

- Ile mamy dzieci?

- Co takiego? - spytała, marszcząc czoło.

- Ilu małych psotników zabieramy w niedzielę do zoo?

- Zjedz bułeczkę, Forreście. Musisz się pokrzepić.

- Sprawiłaś, że moja potencjalna rodzina zaczęła wydawać mi się bardzo rzeczywista.

Wzruszyła ramionami.

- Jestem pisarką o bujnej wyobraźni. Uśmiech zniknął z twarzy Forresta.

- Dla ciebie, oczywiście, nie ma miejsca w tym scenariuszu?

Jillian wytrzymała jego wzrok.

- Nie, mnie tam nie ma.

- A więc, kiedy ja zaczynam przekonywać się do proponowanego przez ciebie kompromisu i zostawiam dokumenty w biurze, ty wciąż jesteś zajęta wieczorami.

- Ponieważ mogę sobie na to pozwolić - odparła. - W przeciwieństwie do ciebie nie mam rodziny, o którą musiałabym się troszczyć.

- Jillian, czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że ten wspaniały kompromis powinien dotyczyć także ciebie?

- Dlaczego?

- Pomyśl. Czy rzeczywiście chcesz, żeby twoje życie składało się tylko z pracy, od której czasem tylko odrywałoby cię jakieś spotkanie towarzyskie?

Uniosła głowę.

- Moje życie jest wystarczająco ciekawe. Dziękuję za troskę.

- To ty tak twierdzisz.

Otwierała już usta, by mu odpowiedzieć, lecz zrezygnowała po chwili.

- Nie mam zamiaru dłużej dyskutować na ten temat, ponieważ grozi nam sprzeczka. Dzisiejszy wieczór był tak uroczy. Nie psujmy go, Forreście. - Uśmiechnęła się. - Zjedz tę bułeczkę.

Wziął do ręki pieczywo.

- Zgoda. Naprawdę mam zamiar zastanowić się nad tym, co powiedziałaś. Nikt dotąd nie przedstawił mi tak obrazowo, na czym może polegać kompromis. Było to bardzo pouczające. Prawdziwy pokarm - ugryzł kawałek bułki - dla umysłu.

- Cieszę się, że tak uważasz - powiedziała.

Odniosła pierwszy sukces, jej wakacyjna misja zapowiadała się doskonale. Tylko... Czuła dziwny, nieprzyjemny ucisk w żołądku, kiedy wyobrażała sobie przy boku Forresta żonę i dzieci. Ona też musiała pokrzepić czymś swój umysł.

- A więc - zaczęła - Michael i Jenny mają synka, tak?

- Och, tak. Bobby to wspaniały dzieciak. Opowiadałem ci, że przy jego urodzeniu wygrałem zakład o bardzo wysoką stawkę?

- Co takiego?

- Wymyśliliśmy bardzo ciekawy zakład. Było nas za dużo, żeby zakładać się tylko o to, czy urodzi się chłopiec, czy dziewczynka. Dodaliśmy więc pytanie o dzień i, uwaga, godzinę narodzin.

- Bardzo ciekawe.

- Rzeczywiście. Wygrałem. Odgadłem płeć dziecka, dzień i godzinę narodzin z dokładnością do dwudziestu minut.

- Wciąż nie przestaje mnie pan zadziwiać swoimi rozlicznymi talentami, panie MacAllister.

- Kochanie - powiedział głosem niskim i gardłowym - niewiele jeszcze o mnie wiesz.

W pamięci Jillian ożyły nagle bardzo realne i zmysłowe obrazy ich dwojga splecionych w miłosnym uniesieniu. Spłoniła się i spuściła wzrok.

- Czas na ciasteczka szczęścia - zauważyła cicho. - Mogę przeczytać swoją karteczkę, ale nic już nie zjem.

- Rozłamała kruche ciastko, a potem szybko przeczytała słowa wypisane na wąskim pasku papieru.

- No i jak? - Forrest pochylił się w jej stronę. - To dobra wróżba? Pozwól mi spojrzeć. - Wziął od niej kartkę i przeczytał z poważną miną: - „Czeka cię poważna zmiana w sferze emocjonalnej, a nie materialnej”.

Mocny rumieniec oblał policzki Jillian. Widziała pożądanie w brązowych oczach Forresta, pożądanie, które budziło się także w niej.

- Poważna zmiana w sferze emocjonalnej - powtórzył Forrest.

Jillian odwróciła wzrok i lekko drżącą ręką sięgnęła po drugie ciastko.

- Teraz przeczytaj swoją wróżbę, Forreście. Skruszył ciastko i wyjął karteczkę. Roześmiał się głośno, czytając przepowiednię. Jillian zerkała mu przez ramię.

- „Twoja łajba nie przypłynie, ponieważ utonęła”.

- Błąd - stwierdził Forrest. - Nie wiedzą, z kim mają do czynienia. Ja i Roman nigdy nie pozwolilibyśmy utonąć naszym statkom.

- Oczywiście, że nie - zgodziła się. - Prędzej przemoczylibyście wasze wspaniałe koszule.

- Dokładnie tak by było.

- Jesteś szalony.

- A ty jesteś piękna - powiedział, całując ją delikatnie. - Chodźmy do domu, lady Jillian.

Kochali się do późna i dopiero nad ranem Jillian słyszała przez sen, jak Forrest wychodzi, żeby zmienić w domu ubranie, a potem pograć w golfa z Michaelem.

W sobotę Jillian zadzwoniła do Deedee, by umówić się z nią na lunch i zakupy. Deedee zgodziła się od razu, oświadczając, że w księgarni zostanie jeden z praktykantów.

- I co nowego? - Deedee nie kryła ciekawości.

- Porozmawiamy przy lunchu.

- Obiecujesz?

- Tak, oczywiście, Deedee. Zawsze przecież trajkoczemy jak nakręcone, kiedy się widzimy.

- Będę liczyła godziny do naszego spotkania, Jillian.

- Mówi pani dziwne rzeczy, pani Hamilton. Do zobaczenia jutro.

Deedee odłożyła słuchawkę, mrucząc do siebie.

- Dziwne? Nie, to po prostu obawy zatroskanego Kupidyna.

Przez resztę dnia Jillian załatwiała sprawunki. Była w pralni, drogerii, zamówiła papier firmowy i odwiedziła kilka innych wymienionych na jej liście miejsc.

Zwykle nie lubiła zajmowania się tego rodzaju drobiazgami i załatwienie większości podobnych spraw zlecała swojej sekretarce, Lorraine, tym razem jednak przez całą drogę nie opuszczał jej pogodny nastrój.

A więc dobrze, przyznała się sama przed sobą, leżąc wygodnie w pachnącej wodzie i zażywając kąpieli, rzeczywiście najwięcej myślała tego dnia o czekającym ją wieczorem spotkaniu z Forrestem. To jednak nie stanowiło przecież poważnej zmiany w jej sferze emocjonalnej.

Forrest był miłym, przystojnym i czarującym mężczyzną. To zrozumiałe, że obcowanie z nim sprawiało jej przyjemność. Uczucia, jakie budziła jego bliskość, podobnie jak wspomnienia cudownych, spędzonych razem chwil, są cennym skarbem, który długo jeszcze po rozstaniu z Forrestem będzie przechowywać w sercu.

Po rozstaniu z Forrestem!

Jillian zmarszczyła czoło, raz jeszcze powtarzając w myśli ostatnie słowa. Wyszła z wanny i sięgnęła po miękki, frotowy ręcznik.

Po rozstaniu z Forrestem!

Weź się w garść, Jillian, napomniała samą siebie. Znała fakty i wiedziała, jaką dyscyplinę musi zachować, chcąc osiągnąć sukces w sferze zawodowej. Nic i nikt nie może odrywać jej od pracy.

Wkrótce jej wakacje się skończą, a Forrest MacAllister zniknie z jej życia.

Poza tym, ciągnęła swój wewnętrzny monolog Jillian, zaczynając się ubierać, nie interesuje mnie żaden poważny związek. Nigdy więcej nie ofiaruję nikomu swojej miłości, nie będę już nigdy bezbronna i bezradna obserwowała, jak ktoś depcze moje uczucia. Życie nie oszczędziło mi tej lekcji i nigdy więcej nie popełnię podobnego błędu.

Przez cały wieczór Jillian czuła się jak Kopciuszek na balu. Kolacja była pyszna, zaś po niej przeszli z Forrestem do ogromnej sali, gdzie dziesięcioosobowa orkiestra grała cudowne, romantyczne melodie. Forrest okazał się doskonałym tancerzem, w jego ramionach czuła się bezpieczna, szczęśliwa i pożądana.

W przeciwieństwie do Kopciuszka wcale nie miała ochoty uciekać z balu przed północą. Czekało ich jeszcze wiele długich, spędzonych razem godzin. Mieli przed sobą całą noc.

Kilka minut po dwunastej w niedzielne popołudnie Jillian zasiadła naprzeciw Deedee w tłocznej restauracji.

- Wiem, spóźniłam się, ale tylko o parę minut - powitała przyjaciółkę. - Nawet dzisiaj są korki.

- Tak się cieszę, że cię widzę, Jillian - odparła z uśmiechem Deedee. - Zamówmy coś. Jestem straszliwie głodna.

Jillian zerknęła w kartę, szybko decydując się na sałatkę firmową, a potem obserwowała Deedee zajętą lekturą menu.

Deedee jest taka ładna, doszła do wniosku Jillian. Jej przyjaciółka miała trzydzieści jeden lat, lecz delikatne rysy i drobne piegi na nosie sprawiały, że wyglądała na znacznie młodszą.

Nikt nie odgadłby, że ta sympatyczna, zawsze uśmiechnięta kobieta owdowiała osiem lat temu, gdy jej mąż zginął w katastrofie samolotowej podczas lotu treningowego.

Po roku żałoby i rozpaczy, kiedy Deedee funkcjonowała jedynie dzięki wsparciu najbliższych, wzięła się w garść, uzyskała specjalistyczną pomoc i przeznaczyła pieniądze z ubezpieczenia męża na założenie księgarni.

Poznały się przed pięciu laty, kiedy Deedee zaprosiła Jillian do Books and Books na spotkanie z czytelnikami połączone z podpisywaniem książek. Ich znajomość powoli przerodziła się w przyjaźń, a któregoś dnia Deedee zdecydowała się opowiedzieć Jillian o swojej przeszłości.

To dziwne, pomyślała Jillian, popijając wodę. Ona sama nigdy nie zdradziła Deedee szczegółów własnego małżeństwa i późniejszego rozwodu. Podobnie jak Forrestowi, powiedziała przyjaciółce jedynie, że jej zamążpójście okazało się wielkim błędem, o którym nie warto rozmawiać.

Pojawienie się kelnerki przerwało rozmyślania Jillian. Kiedy złożyły zamówienie, Deedee oparła łokcie na stole i podparła dłońmi brodę. Krótkie blond loki okalały twarz promieniującą radością.

Jillian zaśmiała się.

- No dobrze, pani Hamilton, proszę opowiadać. Tak się pani wierci, że zaraz pani spadnie z krzesła.

- Zdecydowałam się.

- Wychodzisz za mąż? - spytała niewinnie Jillian. Deedee zmarszczyła nos.

- Co to za pomysł? Nie wychodzę za mąż, pani Jones-Jenkins, i dobrze pani o tym wie.

Jillian wzruszyła ramionami.

- Pomyślałam, że nic nie szkodzi zapytać. Opowiedz, co się stało.

- Hm, wiesz, jak bardzo lubię „białe kruki”. Przez lata zgromadziłam ich ponad dwa tuziny. Nie jest to bardzo dużo, ale na początek wystarczy. Tak więc nawet teraz, gdy rozmawiamy, stolarz przygotowuje specjalną szafkę, którą zamontuję na ścianie księgarni. Będzie miała wzmacniane szyby i zamek w drzwiczkach. Rozpocznę kampanię reklamującą skup i sprzedaż rzadkich wydawnictw w Books and Books. Jestem strasznie podniecona.

- I masz ku temu powody. Och, Deedee, to cudownie. Wiem, że zawsze o czymś takim marzyłaś. A więc ja stawiam dzisiejszy lunch, aby uczcić w ten sposób rozszerzenie profilu działalności Books and Books.

- Proszę, proszę. A przy okazji dowiesz się, że twoje powieści idą jak ciepłe bułeczki od dnia, w którym podpisywałaś u mnie książki. Twoja gotowość składania autografów w Books and Books za każdym razem, kiedy pojawiał się na rynku twój nowy tytuł, bardzo korzystnie wpływała na wzrost obrotów mojej księgarni - dziękowała przyjaciółce Deedee. - Że nie wspomnę o przyjaciołach pisarzach, na których prośbą, a niekiedy groźbą, wymusiłaś, by poszli za twoim przykładem. Dzięki twojej i ich uprzejmości mogłam znacznie wcześniej, niż przewidywałam, pomyśleć o realizacji własnego marzenia.

- Bardzo się z tego cieszę. A przy okazji, na wszystkich moich przyjaciołach Books and Books zrobiło doskonałe wrażenie i z przyjemnością przyjadą tu ponownie.

- Dziękuję, Jillian.

Pojawienie się kelnerki z zamówionymi potrawami przerwało ich rozmowę. Obie kobiety przez kilka minut jadły w milczeniu.

- Wiesz już, co u mnie słychać - odezwała się wreszcie Deedee. - A co ty porabiałaś ostatnio?

- Och. - Jillian machnęła lekceważąco ręką. - Nic szczególnego...

- Czy mogłabyś przestać udawać, że nie wiesz, o co pytam? - przerwała jej Deedee. - Wiesz dobrze, że interesuje mnie, czy postanowiłaś zająć się Forrestem MacAllisterem. W czasie naszej ostatniej rozmowy obiecałaś zastanowić się nad tym, zanim odłożyłaś słuchawkę, żeby pójść i odebrać pizzę.

- Cóż, to nie był dostawca pizzy, lecz Forrest.

- Co takiego?

Jillian opowiedziała o tym, jak umówiła się na kolację z Forrestem, a potem zapomniała o tym. Tak, tak, ciekawska Deedee, Jillian postanowiła zająć się Forrestem. Ten mężczyzna rzeczywiście potrzebuje pomocy. Odniosła już pewne sukcesy, jeśli chodzi o jego poglądy w sprawie kompromisu i zachowania właściwej proporcji pomiędzy pracą a rozrywką.

- Teraz już wiesz wszystko - zakończyła Jillian.

- Niezupełnie. A ty? Polubiłaś go?

- Tak.

Deedee przyglądała się jej przez dłuższą chwilę.

- To wszystko? - spytała wreszcie. - Tak? Och, Jillian, czy mogłabyś powiedzieć coś więcej, podać jakieś szczegóły?

- Nie.

Na twarzy Deedee odmalowało się zaskoczenie.

- Och, wielkie nieba! Ty i Forrest zostaliście kochankami! - odgadła.

- Tego nie powiedziałam.

- Twoje milczenie jest wystarczająco wymowne. Och, Jillian, to cudownie. Jak długo trwa wasz związek?

- Zrozum, moja droga. - Jillian pochyliła się do przodu. - Nie ma żadnego związku. Ty i Andrea zleciłyście mi tylko pewne zadanie, pamiętasz?

- Cóż, być może wasza znajomość zaczęła się w ten sposób, lecz nie znaczy to, że...

- Owszem, znaczy - oświadczyła stanowczo Jillian. - Poważny związek mnie nie interesuje. Nie chcę żadnych zobowiązań. Forrest jest tego świadomy.

- Mówiliście o tym?

- Wspominałam o tym przy okazji jakiejś rozmowy. Koncentruję się na zmianie jego stosunku do pracy. O to prosiłyście mnie z Andreą.

- To prawda. Oczywiście. Ale, Jillian, znam ciebie.

Wiem, że nie interesuje cię przypadkowy seks. W grę muszą więc wchodzić uczucia... szacunek... wzajemna troska... Czy mam rację?

- Cóż, ja... Tak, masz rację.

- Więc jak możesz mówić, że nie łączy was nic poważnego? W jaki sposób zdusisz w sercu te uczucia, kiedy skończą się wakacje? Kochanie, przerażasz mnie. Miałyśmy z Andreą nadzieję, że... Och, Jillian. Nie chcę, żebyś cierpiała, i tak samo martwię się o Forresta.

- Nic złego się stanie. Zaufaj mi. Tak, zgoda, rzeczywiście sprawy zaszły dość daleko i uczucia odgrywają tu pewną rolę, ale oboje z Forrestem wiemy, że mamy zupełnie różne oczekiwania wobec życia. Kiedy moje wakacje dobiegną końca, wrócę do pracy, a Forrest odejdzie na zawsze z mojego życia. To znaczy, on również wróci do swoich zajęć.

- Czy mają panie ochotę na deser? - Po raz kolejny kelnerka przerwała ich rozmowę.

- Potrzebuję aspiryny - poprosiła Deedee, przyciskając dłoń do czoła. - Okropnie rozbolała mnie głowa.

Kilka godzin później Jillian przymierzała przed lustrem w swojej sypialni nowy jasnoczerwony sweter.

Forrest zaproponował, żeby spędzili wieczór w jego mieszkaniu, oglądając wideo i zjadając ogromne ilości popcornu. Zapowiadała się świetna zabawa połączona z błogim lenistwem, na które Jillian tak bardzo miała ochotę po wyczerpujących zakupach z Deedee.

Bez dłuższych dyskusji zgodzili się z Forrestem, że tego wieczora będą oglądali klasyczne filmy sensacyjne. Dźwięk dzwonka wywołał na jej twarzy natychmiastowy uśmiech. Otworzyła drzwi, wpuszczając do środka Forresta, który na powitanie wziął ją w ramiona i mocno pocałował.

Och jak to przyjemnie znów przytulić się do niego, pomyślała z rozmarzeniem, odwzajemniając uścisk. I móc powiedzieć: Dobry wieczór, panie MacAllister.

Nikt nie będzie cierpiał, przypomniała sobie słowa, które z takim przekonaniem wypowiedziała w czasie lunchu.

Wścibska Deedee, pomyślała z irytacją Jillian, zasiała w niej ziarno niepokoju. Nie miała zamiaru stać się ofiarą niczym nie uzasadnionych obaw przyjaciółki. Oboje z Forrestem traktowali podobnie swoją znajomość i wiedzieli, że nie jest to poważny związek.

Forrest uniósł głowę.

- Witaj, Jillian. Tęskniłem za tobą.

- Co takiego? - spytała wyraźnie zaskoczona. Wypuścił ją z objęć i skrzyżował ręce na piersi.

- Tęskniłem za tobą. Myślałem o tobie przez cały dzień.

- Och, cóż, cieszę się, że tak było - powiedziała z niepewnym uśmiechem.

Tęsknił za nią? Cóż, to nic takiego. Ona w zasadzie też za nim tęskniła. Dlaczego? Bo lubi z nim rozmawiać i uprawiać seks. Czy tylko dlatego? Och, u licha, zdaje się, że będą kłopoty.

Po drodze Forrest powiedział Jillian, że przeczytał kolejną jej powieść. Jęknęła w duchu, wiedząc, że nic nie powstrzyma go przed dokładnym przeanalizowaniem treści książki. Naprawdę nie chciała myśleć dziś wieczorem o pracy. Zrobiła sobie przecież wakacje i powinna raczej myśleć o wykonaniu zadania, którego się podjęła. Och, litości!

- Odnalazłem w tej powieści takie samo jak w innych twoich książkach przesłanie - oświadczył Forrest. - Chodzi mi o zaufanie. Po krótkim okresie narzeczeństwa młoda para wyjeżdża w podróż poślubną. Niestety, oboje ukryli przed sobą prawdziwe powody, dla których zdecydowali się na małżeństwo. On potrzebował dziedzica, by spełnić warunki testamentu dziadka, ona zaś miała nadzieję z otrzymywanych od męża pieniędzy spłacić hipotekę domu, w którym mieszkała jej owdowiała matka i czworo rodzeństwa.

- Wiem, Forreście - przerwała mu Jillian znużonym głosem. - Sama to napisałam.

- Czas mija - ciągnął nie zrażony Forrest - i małżonkowie zakochują się w sobie. Ale, jak to w życiu bywa, przypadkiem każde z nich dowiaduje się prawdy o swoim partnerze. Oboje czują się zdradzeni i oszukani. Do diabła, każde z nich stało się przyczyną cierpienia kochanej osoby.

- Niedokładnie: cierpienia - zaprotestowała bez przekonania Jillian. - To znaczy, zgoda, cierpieli, ale ty mówisz o tym w taki sposób, jakby oboje przeżywali jakiś straszliwy koszmar.

- W pewnym sensie tak właśnie było - odrzekł, kiwając głową. - Oboje zostali głęboko zranieni. Cierpieli, a ty doskonale opisałaś ich ból.

- Nie masz racji - powiedziała gniewnie, a potem westchnęła. - Przepraszam. Nie chciałam na ciebie warczeć. Jestem trochę poirytowana, pewnie z powodu zmęczenia. Zakupy to niezwykle wyczerpujące zajęcie. Kiedy już ułożę się wygodnie przed telewizorem, moje samopoczucie na pewno się poprawi.

- I zjesz trochę popcornu - dodał ze śmiechem. Nikt nie będzie cierpiał.

- Tak, kilogramy popcornu.

Och, Jillian, zwróciła się w duchu do samej siebie, zamknij się.

Dwie godziny później Forrest, wychodząc z kuchni z kolejną misą popcornu, zatrzymał się w progu salonu. Przez chwilę przyglądał się zwiniętej w rogu kanapy Jillian, a potem obejrzał pokój, jakby widział go po raz pierwszy.

Jillian powiedziała, że podoba się jej to mieszkanie i nie miał powodu, by nie wierzyć jej słowom. W wystroju wnętrza przeważały brązy i beże z pomarańczowymi i żółtymi akcentami. Ciężkie meble z czarnego drewna pasowały doskonale do całości.

Wiele kobiet przewinęło się przez ten pokój. Nigdy jednak obecność żadnej z nich nie cieszyła go tak jak teraz widok siedzącej przed telewizorem Jillian.

Ku własnemu zdziwieniu i niezadowoleniu, przez cały dzień liczył ciągnące się w nieskończoność, jak mu się zdawało, godziny. Uspokoił się dopiero wtedy, kiedy Jillian otworzyła mu drzwi i mógł wreszcie wziąć ją w ramiona.

MacAllister, powtarzał sobie, nie trać głowy. Miał przekonać Jillian, by nie poświęcała tak wiele czasu pracy, lecz chyba nie wywiązywał się z tego zadania. Zamiast skoncentrować się na swojej misji, dał oczarować się kobiecie, której zamierzał pomóc.

Och, do diabła, nietrudno zrozumieć jego zachowanie. Jillian była fantastyczna. Inteligentna, fascynująca, sympatyczna i miała wspaniałe poczucie humoru. Ich zbliżenia były czymś wyjątkowym. Miał wrażenie, że stapiają się wtedy ich serca, umysły i dusze.

Wiedział jednak, że ich oczekiwania wobec życia są zupełnie różne. Jillian wciąż twierdziła stanowczo, że najbardziej odpowiada jej samotne życie, jakie prowadziła do tej pory. Gnębiło go coś innego. Był przekonany, że Jillian inaczej patrzyłaby w przyszłość, gdyby umiała pozostawić za sobą złe wspomnienia.

Forrest zmarszczył czoło, spoglądając na Jillian.

We wszystkich jej powieściach, które przeczytał do tej pory, odnajdywał to samo przesłanie: najważniejsze jest zaufanie. Jillian zaufała mu na tyle, by opowiedzieć o swoim samotnym dzieciństwie. Ich cudowne miłosne zbliżenia również stanowiły wyraz jej zaufania.

Nie zawierzyła mu jednak do końca. Nie chciała rozmawiać o przeszłości, cierpieniu, o tym, co zrujnowało jej krótkie małżeństwo. Musiał pomóc jej zdecydować się na ten krok. Inaczej nie będzie mógł uwierzyć, że Jillian rzeczywiście pragnie samotnego życia. Musiał być pewien, że to nie złe mary przeszłości wpływają na jej wybór.

- Hura! - wykrzyknęła Jillian, klaszcząc w ręce. - Rozwiązali zagadkę. Uwielbiam to. I wiesz, kto wyjaśnił tajemnicę? Ochmistrz. Słyszysz, Forreście? Ochmistrz!

Forrest przeszedł przez pokój, by postawić na stoliku następną porcję popcornu. Usiadł obok Jillian, a potem nacisnął przycisk wideo.

- Zróbmy sobie przerwę przed następnym filmem - zaproponował. - Zgoda?

- Dobrze - odrzekła, biorąc garść popcornu. - Jesteś mistrzem prażenia kukurydzy, Forreście.

- Dobrze wiedzieć. Jeśli zapanuje kiedyś kryzys w branży architektonicznej, będę mógł zarabiać na życie, sprzedając popcorn. - Przerwał na chwilę. - Czym zajmował się twój mąż?

Jillian podniosła gwałtownie głowę, spoglądając na niego ze zmarszczonym czołem.

- Skąd przyszło ci do głowy takie pytanie? - zapytała zaskoczona.

Forrest wzruszył ramionami.

- Tak jakoś nasunęło mi się samo, kiedy pomyślałem o swojej pracy.

- Ale dlaczego?

- Ponieważ, Jillian, jesteśmy dzisiaj tacy, jakimi ukształtowała nas przeszłość. Byłaś mężatką, lecz ci się nie powiodło. Najprawdopodobniej wiążą się z tym bolesne dla ciebie wspomnienia, lecz nigdy nie chcesz do nich wracać.

- Nie lubię o tym rozmawiać.

- Wiem, ale jeśli nie opowiesz mi o swojej przeszłości, nigdy nie będę mógł powiedzieć, że naprawdę ciebie znam. Być może nie brzmi to zbyt sensownie, ale to dla mnie ważne - ciągnął, przez cały czas patrząc jej prosto w oczy.

- Jillian - powiedział cicho. - Zaufaj mi. Och, Jillian, proszę. - Czy opowiesz mi o tym?

Odetchnęła głęboko.

- Czy wiesz, o co mnie prosisz?

- Tak. Proszę, żebyś mi zaufała.

- Właśnie. Zaufanie...

- A także prawda, uczciwość, szacunek. Czy ufasz mi, Jillian?

Tak, podpowiadało jej serce.

Nie miała żadnych wątpliwości, obaw. Nie odczuwała niepewności.

- Mój mąż był o ponad dwadzieścia lat starszy ode mnie - zaczęła lekko drżącym głosem. - To jeden z moich byłych wykładowców na uniwersytecie. Uwielbiałam go, a przynajmniej tak mi się wtedy zdawało. Wiele razy zastanawiałam się później, czy nie zakochałam się w tym człowieku, bo przypominał mi ojca, z którym kontaktu brakowało mi w dzieciństwie.

Serce Forresta biło gwałtownie, a on sam prawie nie mógł oddychać. Jillian ofiarowywała mu najwspanialszy dar - swoje zaufanie. Tak bardzo się z tego cieszył.

- Zaszłam w ciążę - ciągnęła cicho. - On... miał na imię Roger. Zbeształ mnie, a potem poślubił i kazał przeprowadzić się do siebie. Wszystko zdarzyło się tak szybko, że nie bardzo zdawałam sobie wówczas sprawę z tego, co się dzieje. Nie przerwałam nauki, lecz dwa miesiące później straciłam dziecko.

- Och, Jillian, tak mi przykro.

- Byłam załamana, ponieważ naprawdę pragnęłam tego dziecka. - Jej oczy wypełniły się łzami, które Jillian szybko otarła. - Roger zbagatelizował sprawę poronienia, nie podzielał mojego żalu i nie próbował mnie pocieszyć. Czułam się wtedy tak samotna... jak w dzieciństwie. Nie było nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić. Nikogo.

- A twoi rodzice?

- Nie wiedzieli o ciąży. Nie powiedziałam im.

- Och, Jillian, dlaczego... Gestem dłoni nakazała mu milczenie.

- Ponieważ mogę liczyć tylko na siebie - odparła, podnosząc głos. - Zawsze tak było.

- Nie, ja...

- Roger zachowywał się tak, jakby zapomniał, że ma żonę. Nigdy nie wiedziałam, gdzie jest i kiedy wróci do domu. Och, oczywiście, przy ludziach potrafił udawać czarującego i troskliwego męża, ale... Któregoś dnia źle się czułam i wróciłam wcześniej z zajęć. W domu zastałam Rogera w łóżku z jedną ze studentek. Forrest zaklął cicho.

- Była okropna scena - mówiła dalej Jillian. - Dziewczyna wpadła w histerię i oświadczyła, że jest w ciąży z Rogerem. Żądała ode mnie zgody na rozwód, po to, by Roger mógł ożenić się z nią, kobietą, którą rzeczywiście, jak twierdziła, kocha.

- A co powiedział ten drań? - spytał Forrest, a w jego głosie słychać było gniew.

- Gdybym nie była wówczas tak przygnębiona, pewnie ubawiłaby mnie ta scena. Wydawał się przerażony, a wreszcie przyznał, że rzeczywiście najlepiej będzie, jeśli poślubi tę głośno broniącą swoich praw pannę, skoro jest ona z nim w ciąży. Doskonale rozumiałam jej sytuację, gdyż mnie przydarzyło się to samo.

- Jillian...

- To wszystko - powiedziała, unosząc głowę. - Nie wiem, dlaczego tak bardzo chciałeś poznać tę obrzydliwą historię, Forreście. Byłam młoda, naiwna, łatwowierna. I bardzo głupia. Ale wiele się nauczyłam. Bez wątpienia.

Forrest przysunął się bliżej i ujął w dłonie jej twarz.

- Tak mi przykro, że musiałaś przejść przez ten koszmar, Jillian. Gdybym mógł cofnąć czas i móc wówczas być przy tobie! Ale to niemożliwe. Mogę jedynie podziękować ci za to, że zaufałaś mi i opowiedziałaś o swoim cierpieniu. Dziękuję, Jillian.

- Powinieneś zrozumieć teraz, dlaczego nie interesuje mnie małżeństwo. Nigdy więcej nikogo nie poślubię. Mój styl życia w zupełności mnie satysfakcjonuje. Mogę pracować tak dużo, jak chcę, nie martwiąc się o kompromisy. Mój rozkład zajęć bardzo mi odpowiada. To ty musisz pomyśleć o zmianie sposobu życia, by móc założyć rodzinę, o której marzysz. Jest nam razem dobrze, Forreście, ponieważ rozumiemy, że nasze oczekiwania wobec życia są całkowicie różne. Ale na razie nie ma to znaczenia.

To nieprawda, pomyślał Forrest, całując ją mocno. Zdecydowanie ma to dla nich ogromne znaczenie. Należało ukręcić łeb hydrze przeszłości, która wciąż przerażała Jillian, zanim jej życie będzie mogło wypełnić coś więcej niż tylko praca.

Zadanie, którego się podjął, okazywało się znacznie bardziej skomplikowane, niż przypuszczał. Ale wywiąże się z niego. Jillian jest tego warta. Robił to, oczywiście, tylko ze względu na nią.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Wczesnym popołudniem następnego dnia Forrest zatelefonował do Jillian, by powiedzieć jej, że musi nieoczekiwanie wyjechać na Zachodnie Wybrzeże do San Francisco. Kobieta, która zastępowała Andreę w MacAllister Architects, miała zaprezentować grupie inwestorów zainteresowanych budową dużego osiedla mieszkaniowego serię projektów. Niestety, Jennifer zachorowała, a Forrest musiał pojechać zamiast niej.

- Och, rozumiem - odparła Jillian, czując nagłe rozczarowanie.

Forrest roześmiał się.

- Nie mów mi tylko, co sądzisz o pracy podczas wakacji. To naprawdę sytuacja awaryjna.

- Rozumiem, naprawdę. Na jak długo wyjeżdżasz?

- Jeśli wszystko pójdzie według planu, wrócę w środę po południu. Dziś mamy poniedziałek, więc... powinno mi się udać załatwić wszystko do tego czasu. - Umilkł na chwilę. - Będę za tobą tęsknił, Jillian.

- Posłuchaj, mogłabym przygotować kolację na środę wieczorem. Nie oczekuj niczego specjalnego, ponieważ umiem przyrządzić jedynie kilka prostych potraw, ale do tej pory nikogo jeszcze nie otrułam.

- To pocieszające - odparł ze śmiechem. - Przyjmuję zaproszenie i proszę dbać o siebie, lady Jillian. Do widzenia.

- Do widzenia, Forreście - pożegnała go, a potem powoli odłożyła słuchawkę.

Przez długi czas patrzyła jeszcze na telefon, zanim wreszcie przeszła do salonu i usiadła na kanapie. Po chwili wstała i znów przeszła kilka kroków, nie mogąc usiedzieć w miejscu.

Zdała sobie sprawę, że odczuwa pustkę. Co się z nią dzieje? Nie chciała, żeby Forrest wyjeżdżał do San Francisco. Nie miała ochoty czekać do środy, chciała być z nim już teraz.

Och, wielkie nieba, co to wszystko znaczy?

Musi zachować spokój. Po prostu przyzwyczaiła się do codziennych spotkań z Forrestem, a skoro wyjedzie, to naturalne, że będzie go jej brakowało.

Uff, na chwilę wpadła w panikę, obawiając się, czy przypadkiem nie postąpiła głupio i nie zakochała się w Forreście MacAllisterze.

Na szczęście nic takiego się nie stało. Wszystko jest pod kontrolą. Musi tylko zaplanować sobie na tych parę dni jakieś zajęcie. Będzie czytać, oglądać filmy, wymyśli menu na środę, zrobi zakupy. Pomaluje paznokcie, napisze list do rodziców, odwiedzi księgarnię Deedee i wyda tam furę pieniędzy na książki, a potem umyje samochód.

Wszystko to przedstawiało się równie atrakcyjnie jak perspektywa wizyty u dentysty. Chciała być z Forrestem!

Późnym wieczorem tego dnia Forrest leżał w pokoju hotelowym z podłożonymi pod głowę rękami i patrzył w sufit.

Jillian, Jillian, Jillian, wciąż powtarzał w myślach jej imię. Przypominał sobie, jak opowiadała mu historię swego małżeństwa, drżenie głosu i wyraz bólu w ogromnych, szarych oczach. Miał ochotę odnaleźć tego Rogera i skręcić mu kark.

Zaufanie, jakie okazała mu Jillian, opowiadając tę smutną historię, uważał za wspaniały i cenny dar. Miał nadzieję, że podzielenie się z nim tymi ponurymi wspomnieniami pomoże jej się od nich uwolnić.

Będzie mogła z nowej perspektywy spojrzeć na swoje życie i być może zmieni swój stosunek do kwestii małżeństwa i posiadania dzieci.

Jillian poślubiona innemu mężczyźnie? Mająca z nim dziecko?

Zaklął. Wolał sobie tego w ogóle nie wyobrażać. Myśl, że ktoś inny ma dotykać Jillian, spać z nią, wzbudzała w nim gniew. Nie!

- Spokojnie, MacAllister! - mruknął.

To on był obecnie partnerem Jillian, dlatego tak bardzo zdenerwowała go myśl, że ktoś może zająć jego miejsce. Jego gwałtowna reakcja nie oznaczała wcale, że zakochał się w niej wbrew wszelkiemu rozsądkowi.

Tak. Podjął się trudnego zadania, ale musi się z niego wywiązać. Ziewnął i chwilę później zasnął, marząc o żeglujących po morzach statkach.

Jillian zajrzała do piekarnika, po czym z rozmachem zatrzasnęła drzwiczki.

- Och, uparciuchu - zawołała, zwracając się do leżącego w środku kurczaka - dlaczego nie chcesz się piec? Tkwisz tam tylko jak góra niepotrzebnego nikomu mięsa. - Zatrzymała wzrok na panelu lśniących, tajemniczych pokręteł. - O rany! - wykrzyknęła, uderzając się ręką w czoło. - Przecież nie włączyłam kuchenki.

Przekręciła gałkę z większą energią, niż było to konieczne, a potem wybuchnęła śmiechem. Gotowanie zdecydowanie nie było jej domeną. Potrafiła pisać powieści, lecz zajęcia kuchenne przerastały jej możliwości. Idąc do drzwi, kątem oka dostrzegła kalendarz i z jej twarzy natychmiast zniknął uśmiech. Czas mija tak szybko, pomyślała z przerażeniem. Zostało już tylko parę dni wakacji. Jeszcze tylko parę dni dzieli ją od rozstania z Forrestem.

Oczami wyobraźni widziała siebie za biurkiem w swojej pracowni. Ślęczała nad książkami, sprawdzając historyczne realia, robiąc notatki i obmyślając fabułę kolejnego romansu. Tym razem jednak gabinet, w którym spędziła większość swego dorosłego życia, wydał jej się dziwnie nieprzytulny i bardzo, bardzo pusty.

Na drżących nogach podeszła do stołu i opadła na jedno z krzeseł.

Tak cudownie spędzała czas z Forrestem. Lubiła jego śmiech, uwielbiała, kiedy patrzył na nią z czułością i aprobatą. Wspomnienie ich miłosnych igraszek wzbudziło w niej falę gorąca. Tęskniła za dotykiem jego rąk, delikatną pieszczotą ust. Chciała znów wirować na parkiecie, unoszona w jego mocnych ramionach jak tamtej nocy na balu. Uśmiechnęła się, wspominając ich pełen przygód rejs i wieczór, kiedy poszli na koncert.

A potem pomyślała, że za parę dni Forrest odejdzie z jej życia, nie oglądając się nawet za siebie.

- Och, Forreście, proszę, nie! - jęknęła, walcząc z łzami, które nagle napłynęły jej do oczu.

W następnej chwili wstała i unosząc wysoko głowę, wyszła z kuchni.

Zachowujesz się śmiesznie, w duchu skarciła samą siebie. Forrest był tylko osobą, której miała zamiar pomóc. Rzeczywiście polubiła go i przez pewien czas po ich rozstaniu będzie go jej brakowało. Przecież jednak nie zakochała się w nim. Nie zrobiłaby czegoś tak nierozsądnego. Nie, z całą pewnością nie.

Siedziała na łóżku, mając wrażenie, że ze wszystkich kątów wypełzają ku niej cienie przeszłości, przybrawszy formę ludzkich niemal postaci.

Cierpienie. Zdrada. Rozczarowanie. Bezradność. Porzucenie. Samotność. Atakowały ją ich okrutne, natrętne głosy.

Nie! Nigdy więcej! Nie wolno jej zakochać się w Forreście. Już nigdy nikt nie będzie miał nad nią takiej władzy. Nie pozwoli, by ktoś jeszcze mógł zadać jej ból.

Praca jest teraz treścią jej życia. Pisanie wymagało całkowitego oddania się i poświęcenia. Nic nie mogło przeszkadzać jej w dążeniu do celów, jakie sobie postawiła. Kariera pisarska była dla niej najważniejsza.

Jillian poderwała się gwałtownie, kiedy dźwięk dzwonka przerwał jej rozmyślania. Ruszyła w stronę drzwi, coraz bardziej przyśpieszając kroku.

- Forrest - szepnęła, stając w progu.

- Jillian.

Zamknął drzwi i przygarnął ją do siebie. Jillian przytuliła się do niego, a ich usta odnalazły się w słodkim, gorącym pocałunku.

Forrest wrócił, powtarzała w myśli. Forrest jest tutaj. Tak bardzo za nim tęskniła i cieszyła się, że znów go widzi.

Forrest uniósł głowę, by spojrzeć w jej oczy, lecz wciąż nie wypuszczał Jillian z objęć.

- Tak strasznie za tobą tęskniłem - powiedział.

- Mnie też brakowało ciebie.

- Przysięgam, Jillian, nigdy przedtem plany kondygnacji, rozmieszczenie łazienek, metraż pomieszczeń nie wydawały mi się tak błahymi problemami. Przez cały czas myślałem tylko o tym, żeby jak najszybciej zakończyć te nudne rozmowy i wrócić do domu i do ciebie.

Serce Jillian zabiło szybciej.

„Wrócić do domu i do ciebie”.

Do domu.

Jillian, przestań, skarciła samą siebie. Forrest nie miał na myśli jej domu, ich domu. Tutaj mieszkała tylko ona, sama.

- Czy otrzymałeś to zlecenie?

- Tak. Umowa podpisana leży w mojej teczce. - Spojrzał ponad jej ramieniem, wciągając w nozdrza powietrze. - Albo masz nowe i oryginalne perfumy, albo czuję zapach pieczonego kurczaka.

Jillian zaśmiała się i odstąpiła krok do tyłu, już w następnej chwili żałując, że to zrobiła.

- Przez pewien czas będziesz musiał zadowolić się samym zapachem - oświadczyła z powagą. - Przyznaję szczerze, że kiepska ze mnie kucharka. Nie włączyłam w porę piekarnika. Posiedzimy przed kominkiem. Na razie mogę zaproponować ci jedynie drinka i krakersy.

Forrest usiadł na kanapie.

- Wino, ser i krakersy? - powtórzyła swoją propozycję Jillian.

- Wspaniale. Czy nie trzeba ci pomóc?

- Nie, dziś wieczorem jestem twoją hostessą.

- Powinnaś więc spytać: „Kawa, herbata czy ja?” Kiedy Jillian wracała z tacą, zadzwonił telefon.

- Czy mógłbyś odebrać? - poprosiła. Odstawiła tacę na mały stolik. - Och, nie - jęknęła, patrząc na Forresta, który siedział teraz sztywno wyprostowany na brzegu kanapy. Jego czoło przecinała głęboka zmarszczka.

- Forreście, co się stało? - spytała.

- Czy to nie kolejny fałszywy alarm? - zapytał swego rozmówcę, wyraźnie zaniepokojony. - Było ich już kilka, Michaelu. Wiem, mówiła, że tym razem jest inaczej. Dlatego podałem wam ten numer... Tak powiedział doktor...? O Boże, a więc to już. - Zerwał się na równe nogi, niemal wyrywając przy tym kabel z aparatu. - Ty i Jenny wyjeżdżacie w tej chwili...? Nie powtarzam każdego twojego słowa jak papuga... Oczywiście, że przyjadę. Przestań czepiać się mnie, żebym mógł już wyruszyć! - Cisnął słuchawkę na widełki.

- Forreście? - zaczęła Jillian.

- Zachowaj spokój, MacAllister - mruknął. - Wpakujesz się na drzewo, jeśli szybko nie weźmiesz się w garść.

- Forreście MacAllister! - krzyknęła Jillian. - Czy mógłbyś powiedzieć mi, o co chodzi?

- Och - powiedział zaskoczony jej wybuchem. - Przepraszam. Chodzi o Andreę. Ona i John pojechali do szpitala, a lekarz twierdzi, że zbliża się poród. Dzwonił Michael. On i Jenny właśnie wyjeżdżają do kliniki. - Chwycił Jillian za rękę. - Chodź, my też musimy ruszać w drogę.

- Chcesz, żebym pojechała z tobą? Zmarszczył brwi.

- Nie masz ochoty?

- Oczywiście, że mam, ale to wydarzenie rodzinne, Forreście. Nie chciałabym być intruzem. To znaczy, Andrea jest moją przyjaciółką, ale...

- Zaufaj mi, wszystko będzie dobrze. Jestem pewien, że spotkamy tam także Deedee.

- Cóż, skoro jesteś o tym przekonany. - Zastanowiła się przez chwilę. - Muszę wyłączyć kurczaka.

- Tak mi przykro, że nie zjemy razem kolacji.

- Och, nie ma o czym mówić. I tak przypaliłabym pewnie tego kurczaka. Wezmę tylko szal i możemy jechać.

Po kilku minutach wróciła gotowa do drogi.

- Jesteś taki zdenerwowany - zauważyła z troską w głosie. - Czy martwisz się o Andreę?

- Tak, chyba tak. Można by się spodziewać, że będę chłodny i opanowany, bo już raz przeszedłem przez to wszystko przy narodzinach Boba. Ale to chyba jedna z tych rzeczy, do których nigdy nie można się przyzwyczaić. Najprawdopodobniej zemdlałbym już dawno, gdyby to moja żona miała rodzić teraz dziecko. Ruszajmy.

Drogę do szpitala przebyli w milczeniu, gdyż Forrest, znacznie przekraczając dopuszczalne limity prędkości, musiał bardziej niż zwykle skoncentrować się na prowadzeniu samochodu.

Jillian zaś, korzystając z chwili ciszy, pogrążyła się w rozmyślaniach. Kiedy Forrest wspomniał o żonie, która miałaby rodzić jego dziecko, Jillian, ku swemu przerażeniu, oczami wyobraźni ujrzała w tej roli siebie.

Dlaczego tak się stało? Przecież nie chciała nigdy więcej wychodzić za mąż. W jej życiu, podporządkowanym karierze zawodowej, nie było miejsca dla męża i dzieci.

Nawet jeśli popełniła błąd i zakochała się w Forreście MacAllisterze, nie zmieni to jej przeszłości ani nie wpłynie na decyzje, jakie powzięła z myślą o przyszłości.

Kiedy teraz zdała sobie sprawę, że niedługo wraz z całą rodziną MacAllisterów będzie uczestniczyć w radosnym oczekiwaniu narodzin, zaczęła żałować, że zgodziła się towarzyszyć Forrestowi.

Obawy Jillian okazały się zupełnie bezpodstawne. Rodzina Forresta przyjęła ją niezwykle ciepło i już po chwili Jillian miała wrażenie, jakby znała ich wszystkich od lat.

Synowie zdecydowanie odziedziczyli wzrost i posturę po ojcu, Robercie, który wciąż był doskonale zbudowanym mężczyzną o gęstych siwych włosach i szczerym, sympatycznym uśmiechu.

Margaret MacAllister, matka Forresta, miała błyszczące oczy i uśmiech, który rozświetlał jej twarz. Przetykane srebrem, wciąż jeszcze kasztanowe włosy układały się w miękkie loki.

Żona Ryana, Sherry, pełniła w tej chwili nocny dyżur w szpitalu po przeciwległej stronie miasta. Żona Michaela, Jenny, okazała się niesłychanie atrakcyjną blondynką, która z pewnością zwracała uwagę wszystkich mijanych na ulicy mężczyzn. Jej zachowanie cechowała ogromna bezpośredniość i serdeczność. Z drugiego końca pokoju pomachała do Jillian uśmiechnięta Deedee.

Jillian przedstawiono również Teda Sharpe'a, kolegę Ryana z policji. Ten był wysokim, opalonym blondynem o błękitnych oczach. Ryan i Ted, pomyślała Jillian, powinni pozować do policyjnych plakatów reklamowych.

Oto rodzina Forresta, pomyślała, prawdziwa rodzina, o jakiej marzyła przez długie lata samotnego dzieciństwa. Maleństwa, które miały wkrótce pojawić się na świecie, będzie od pierwszej chwili otaczała jej ogromna miłość.

- Przyjmuję zakłady, Forreście - oznajmił Michael. - Oto możliwości: dwie dziewczynki, dwóch chłopców, po jednym noworodku różnej płci. Dziewczynka urodzi się pierwsza, chłopiec pierwszy, pierwsze dziecko waży więcej, drugie dziecko waży więcej. Dokonaj wyboru i daj mi dwadzieścia dolarów.

- Nie popędzaj mnie. Jako mistrz w tej dyscyplinie, muszę się spokojnie zastanowić. - Forrest przez chwilę spoglądał w sufit. Potem wyjął portfel i wręczył Michaelowi pieniądze. - Parka, chłopiec urodzi się pierwszy i będzie cięższy. - Umilkł na chwilę. - A jak się miewa przyszły ojciec?

- Nikt z nas go jeszcze nie widział - odparł Robert.

- Jest z Andreą. Chce być także przy Andrei podczas porodu. Dawniej na szczęście nie pozwalano na takie rzeczy.

Margaret uśmiechnęła się do męża.

- Wytrzymałbyś, kochanie.

- Nie postawiłbym dwudziestu dolarów na ten zakład - stwierdził ze śmiechem Robert. - Ale cieszę się, że John jest z naszą małą. Andrea wprawdzie wyszła za mąż, ale wciąż traktujemy ją poniekąd jak dziecko.

- Jest najmłodsza z rodzeństwa - dodała Margaret, całując męża w policzek. - Zawsze będzie naszą córeczką.

Nie w każdej rodzinie jest to tak oczywiste, pomyślała ze smutkiem Jillian.

- Bardzo lubię twoje książki, Jillian - zwróciła się do niej matka Forresta. - Pisanie powieści wymaga z pewnością ogromnego wysiłku. Większość z nas zwykle wyobraża sobie pisarza jako osobę otoczoną sławą i żyjącą w dobrobycie, ale ja podejrzewam, że jest to po prostu ciężka i żmudna praca.

- Tak - potwierdziła zaskoczona Jillian. - Wymaga dużej samodyscypliny i wielu spędzonych samotnie godzin.

- Samotność? - zdziwiła się Jenny. - Prawie nie pamiętam, co znaczy to słowo. Kiedy cały dzień trzeba ganiać za małym łobuziakiem, chwile samotności są rzadkie i bardzo cenne. Nasz Bobby jest ruchliwym dzieckiem.

Rozmowa skoncentrowała się wokół Bobby'ego. Michael opowiadał o najnowszych wyczynach synka, Robert zauważył, że jest to chłopczyk rozwinięty ponad wiek, a Forrest dodał, że jego bratanek odziedziczył inteligencję po mamie.

Jillian zamyśliła się. Samotność, którą dotąd tak bardzo lubiła, straciła nagle dla niej cały swój urok. Zadrżała.

- Zimno ci? - zatroszczył się Forrest. - Czy podać ci szal?

- Co takiego? Och, nie, dziękuję - odparła, z trudem zdobywając się na uśmiech.

- Jestem głodny - oświadczył Michael.

- Ty zawsze jesteś głodny - zauważyła Jenny.

- Święte słowa - zgodził się Robert. - I przez wzgląd na dobro waszego domowego budżetu, mam nadzieję, że Bobby nie odziedziczył po tobie apetytu.

- Niestety, tak - powiedział Michael. - Chyba cię poproszę o podwyżkę.

- Zapomnij o tym - oświadczył Forrest. Dalszą sprzeczkę przerwało wejście pielęgniarki.

- Wiadomości z ostatniej chwili - zaczęła. - Przenosimy pacjentkę do sali porodowej. Maleństwa spieszą się na świat. Andrea radzi sobie znakomicie. John trzęsie się ze strachu, ale wciąż jest z nami. To już nie potrwa długo.

- Boże... - Forrest zbladł i chwycił się za żołądek - to wszystko jest naprawdę przerażające.

- To prawda - potwierdził Michael. - A poczekaj, aż sam, występując w zielonym fartuchu, staniesz się jednym z bohaterów tego dramatu. To, mój drogi bracie, horror w najczystszej postaci.

Forrest skinął głową.

- Bez wątpienia. Ale nie zabraknie mnie przy tym. - Mocniej objął Jillian. - Możesz na mnie liczyć.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Forrest wygrał zakład.

- Syn - oznajmił dumny i rozpromieniony John, kiedy wreszcie pojawił się w pokoju, gdzie czekała na niego niespokojna rodzina - i córka. Andrea spisała się fantastycznie. Naprawdę fantastycznie. Była o wiele dzielniejsza niż ja.

- Chwileczkę! - przerwał mu Michael. - Kto urodził się pierwszy? Chłopiec czy dziewczynka?

- Chłopiec - odparł John, najwyraźniej zaskoczony tym pytaniem. - Dlaczego?

Michael zerknął na trzymaną w ręku kartkę.

- Powiedz, ile każde z nich ważyło?

- Ach, rozumiem - powiedział John. - Zakłady. Z tego co pamiętam, Forrest zwykle je wygrywa. Mam rację? A więc, John Matthew, który ma być nazywany Mattem, by uniknąć nieporozumień, ważył dwa kilo pięćset czterdzieści gramów. Andrea Noel, która ma być nazywana Noel, by uniknąć późniejszych nieporozumień...

- John, streszczaj się, bo...! - ostrzegł go Michael.

- ...ważyła dwa kilo... - zamilkł na moment i zmarszczył brwi. - Czyżby pamięć mnie zawodziła?

- Lepiej, żeby tak nie było, jeśli chcesz wyjść żywy z tego pokoju - oświadczył zimno Michael.

John zachichotał.

- ...i czterysta gramów - dokończył.

- Wygrałem! - Forrest z triumfalną miną wyciągnął otwartą dłoń w stronę Michaela. - Płać.

W tym czasie reszta rodziny składała Johnowi gratulacje.

- Synek i córeczka! Cudownie! - powiedziała z uśmiechem Jillian, podając Johnowi rękę. - Oby tylko dzieci rosły zdrowo.

- Dziękuję - odparł John. - Nie umiałbym nawet wyrazić w słowach tego, co czuję w tej chwili. - Lekko przechylił głowę. - Fantastycznie. Będę mógł powiedzieć bliźniakom, że słynna pisarka była z nami w dniu ich narodzin - powiedział, zwracając się do Jillian.

Jillian zaśmiała się.

- „Słynna” to pewna przesada - zauważyła skromnie.

- Absolutnie nie - zaprotestował John. - Dziwi mnie tylko, po co tracisz czas z takim nieudacznikiem jak Forrest?

- Sam się też nad tym zastanawiałem - przyznał Ted.

- Hej, co to znaczy? Z jakim znowu nieudacznikiem? - wtrącił się do rozmowy Forrest.

- Cisza! - przerwała im Margaret. - Nie zaczynajcie znowu tych bzdurnych kłótni. Mnie interesuje, kiedy będziemy mogli zobaczyć dzieci?

- I Andreę - dodał Robert. - Chcę uściskać moją małą córeczkę.

- Przykro mi, Robercie - powiedział John - ale nie będziesz mógł jej dzisiaj zobaczyć. Kiedy przywiozą ją z sali porodowej, będę mógł wejść do niej na dwie sekundy pocałować ją na dobranoc, a później Andrea musi spać. Jeśli zaś chodzi o dzieci, to zaraz się dowiem. - Odwrócił się i wyszedł.

Ryan zerknął na matkę, a potem szybko pochylił się w stronę Jillian i szepnął:

- Forrest naprawdę jest nieudacznikiem, Jillian.

- Ryanie Robercie - skarciła syna Margaret - teraz nie czas i miejsce na to, by rozważać, czy Forrest jest nieudacznikiem, czy też nie.

- Zgadzasz się z nim? - oburzył się Forrest. - Co z ciebie za matka? Nie jestem nieudacznikiem.

- Oczywiście, że się nie zgadzam - uspokoiła Forresta Margaret, gładząc go po policzku.

- Matki mają słabość do synów - zauważył Robert.

- Jillian - zaczął z powagą Forrest - jeśli kiedykolwiek będziesz miała o cokolwiek żal do losu, pomyśl, że jednak jesteś prawdziwą szczęściarą - nie masz bowiem rodzeństwa.

- Panie, panowie i ty, Forreście - powtórne zjawienie się Johna przerwało ich żarty - John Matthew i Andrea Noel są gotowi na odwiedziny gości. Proszę za mną.

Maleństwa Andrei i Johna nie miały jeszcze nawet godziny. Jak będą wyglądać, zastanawiała się Jillian, z bijącym sercem podążając za Johnem w głąb korytarza. Czy będą spały? Płakały? Czy...?

Za wielką szklaną szybą stała pielęgniarka, trzymając na rękach dwa zawiniątka: różowe i niebieskie.

Oba niemowlęta miały brzoskwiniową cerę i główki pokryte miękkim, kasztanowym puszkiem. Były piękne. Dwie prześliczne kruszyny. Jillian miała ochotę wziąć je w ramiona i przytulić ich drobne ciałka.

Przez wiele lat nie dopuszczała do siebie myśli o dziecku, które straciła. Nie chciała pamiętać o bólu i dojmującym uczuciu pustki. Odsunęła od siebie wspomnienia o zdradzie Rogera wraz z tęsknotą za utraconym maleństwem. Teraz pragnienie dziecka znów odezwało się w niej ze zdwojoną siłą. O, tak, chciała dziecka. Pragnęła urodzić dziecko Forresta.

- Jillian? - spytał cicho Forrest. - Czy wszystko w porządku?

- Co mówisz? - Podniosła głowę. - O, tak, oczywiście, nic mi nie jest. To znaczy... - Obróciła się w stronę Johna. - Są wspaniałe, Johnie, prześliczne.

- To prawda - potwierdził, lecz wzruszenie nie pozwoliło mu powiedzieć niczego więcej.

Forrest zmarszczył czoło, przyglądając się Jillian.

Nareszcie uświadomił sobie, czego naprawdę pragnie. Chciał ożenić się z Jillian Jones-Jenkins i wraz z nią powołać do życia kolejną cudowną istotę, jaką będzie ich dziecko. Tego właśnie pragnął.

W drodze powrotnej Forrest paplał bez przerwy.

- A potem żyli długo i szczęśliwie - zakończył opowieść o perypetiach, jakie towarzyszyły Andrei i Johnowi na początku ich znajomości. - Podobnie jak Michael i Jenny, Sherry i Ryan, a także moi rodzice. W realnym świecie również tak bywa - ciągnął.

- Twoja rodzina - odezwała się cicho Jillian - stanowi chwalebny wyjątek.

- Nie, nie wierzę w to, Jillian. Tych, którym się nie powiodło, jest wprawdzie wielu, ale żyje wokół nas także mnóstwo kochających się par.

Spokojnie, MacAllister, ostrzegł siebie w duchu. Bądź bardzo ostrożny.

- Wiem, że twoje małżeństwo przyniosło ci jedynie ból i rozczarowanie, Jillian. Ale to już przeszłość. Jeśli pozwolisz, aby decydowała ona o twojej przyszłości, może ominąć cię coś wspaniałego i naprawdę wyjątkowego. Czy rozumiesz, o czym mówię?

Forrest mówi o sprawach, o których nic nie wie, pomyślała ze złością Jillian. Jemu łatwo powiedzieć: „To było dawno temu i trzeba o tym zapomnieć”. W rzeczywistości nie jest to takie proste.

Poza tym, nawet jeśli zdołałaby uwolnić się od bolesnych wspomnień, i tak najważniejsza była teraz jej praca. Nie miała czasu na romans, poważny związek, męża i rodzinę.

Ale te maleństwa, te śliczne, cudowne bliźnięta wzbudziły w niej tęsknotę, pragnienie, by urodzić dziecko, dziecko Forresta, mężczyzny, którego kochała całym sercem.

- Hej, Jillian - z zamyślenia wyrwał ją głos Forresta. - Nie śpisz?

- Co powiedziałeś? Och, zastanawiałam się, czy nie zadedykować następnej książki bliźniakom Andrei i Johna. To był dla mnie wielki zaszczyt, że mogłam być dzisiaj z wami.

Jillian patrzyła na swój dom, kiedy podjeżdżali bliżej. Potem wysiadła i ruszyła w stronę drzwi.

Jej schronienie, jej dom, wydał się nagle Jillian o wiele za duży i bardzo nieprzytulny. Ogarnęła ją fala żalu i rozpaczy. Odwróciła się, szukając pocieszenia w ramionach Forresta. Objął ją mocno, choć na jego twarzy odmalowało się zdziwienie.

- Kochaj mnie, Forreście - powiedziała drżącym głosem Jillian. - Proszę.

Na jego czole zarysowała się zmarszczka.

- Z pewnością nie odmówię takiej prośbie, ale... Jillian, co się stało? Czy coś cię trapi? Porozmawiajmy o tym, zgoda?

- Nie. Nie chcę rozmawiać.

Forrest zamierzał coś jeszcze powiedzieć, lecz Jillian wspięła się na palce i zamknęła jego usta pocałunkiem. Mocno wtuliła się w niego, chcąc czuć jego ciepło i siłę.

Wziął Jillian na ręce i zaniósł na górę. Na łóżku w sypialni, przy blasku nocnej lampki, znów splotły się ich ciała w miłosnej pieszczocie.

- Jillian - odezwał się cicho Forrest, kiedy dużo później leżeli obok siebie cudownie nasyceni i uspokojeni.

- Co chcesz powiedzieć? - spytała, nie poruszając się.

- Kocham cię.

Czuł, jak Jillian zesztywniała w jego ramionach, i przeklinał siebie w duchu za własną nierozwagę. Po chwili jednak jego gniew zwrócił się w zupełnie innym kierunku.

Jego uczucia także się liczyły. Forrest MacAllister również miał własne pragnienia, potrzeby, marzenia. Był czas milczenia, ale teraz nadeszła chwila szczerości. Moment, kiedy powinien wyznać Jillian swą miłość. A może... może się mylił?

- Jillian?

- Nie - szepnęła.

Forrest delikatnie ujął ją palcem pod brodę, unosząc do góry jej twarz, tak by spojrzała na niego.

- Posłuchaj mnie - poprosił łagodnie.

- Forreście, nie, ja...

- Nic nie mów - przerwał jej. - Proszę, najpierw mnie wysłuchaj. - Zamilkł na moment i pogładził dłonią jej policzek. - Naprawdę kocham cię, Jillian. Wiem, że moje wyznanie przeraża cię z powodu tego, czego doświadczyłaś w przeszłości. Nie oczekuję od ciebie deklaracji wzajemnej miłości. Wierzę, że darzysz mnie głębokim uczuciem, może nawet kochasz. Jednak wyznanie tego, co czujesz, byłoby krokiem w przyszłość, do którego nie jesteś przygotowana. Jillian, zrób coś dla mnie dzisiaj, dobrze? Nie mów nic. Pomyśl tylko o tym, co powiedziałem, pamiętając, że jest to najszczersza prawda. Przypomnij sobie, co czułaś, kiedy zobaczyłaś nowo narodzone maleństwa Andrei i Johna, i pomyśl, że nasze dziecko byłoby takim samym cudem. Pocałował ją w czoło.

- Dobranoc, lady Jillian.

Wstał, ubrał się szybko i wyszedł z pokoju, nie odwracając się za siebie.

Jillian patrzyła za nim oczyma pełnymi łez, które nagle napłynęły jej do oczu. Potem ukryła twarz w poduszce i płakała.

Nie wiedziała, ile minęło czasu, kiedy wreszcie obróciła się na plecy i przycisnęła dłonie do pulsujących skroni. Westchnęła głęboko, a potem jęknęła, czując ostre ukłucie bólu.

Jedyne, co przyniosły jej te szlochy, pomyślała ponuro długi czas później, to ból głowy. Musi zastanowić się nad tym, co się stało.

„Kocham cię, Jillian”.

- Oo-o-och - jęknęła, czując, jak łzy znów wypełniają jej oczy.

Forrest MacAllister kochał ją. Wyznał jej miłość i dał do zrozumienia, że chciałby poślubić ją, uczynić z niej swoją towarzyszkę życia i mieć z nią dzieci.

Forrest MacAllister kochał ją, a ona odwzajemniała to uczucie.

To wspaniale!

Nie, nie, nie! Już raz kogoś pokochała i drogo za to zapłaciła. Nie może powtórzyć tego błędu.

Nie powie Forrestowi, że go kocha.

Nie zrezygnuje z kariery, która kosztowała ją tak wiele trudu i wyrzeczeń.

Za miłość Forresta MacAllistera musiałaby zapłacić zbyt wysoką cenę. Nie była w stanie poświęcić dla niej tak wiele.

Jillian ułożyła się na brzuchu i z całej siły uderzyła pięścią w poduszkę.

- Do licha, Forreście - powiedziała głośno. - Miałam ci tylko pomóc. Wszystko zepsułeś.

Ogarnęła ją rozpacz, bo przecież także i ona pokochała Forresta.

Ale on nigdy nie pozna prawdy i nie dowie się, że po jego odejściu jej serce rozpadnie się na milion kawałków.

Andrea, siedząc wygodnie podparta w szpitalnym łóżku, z zadowoleniem patrzyła na dwa ogromne pluszowe misie.

- Są cudowne, Forreście - powiedziała. - Mają rozmiary dwuletniego dziecka, więc przez pewien czas pozostaną jedynie uroczą dekoracją dziecinnego pokoju.

- Na szczęście nie są groźne - zażartował Forrest, siadając na krześle.

- Ponieważ odwiedzasz mnie o godzinie trzeciej po południu, rozumiem, że jeszcze nie wróciłeś do pracy w słynnej firmie MacAllister Architects.

Forrest skinął głową.

- Skoro mowa o sławie - ciągnęła - John powiedział mi, że Jillian była tu z tobą wczoraj.

- To prawda - potwierdził cicho.

- Nic nie mówiłeś mi o was, łajdaku. Forrest wzruszył ramionami.

- Miałaś inne zmartwienia.

Andrea złożyła ręce na kołdrze i uważnie przyjrzała się bratu. Forrest przez moment patrzył w jej oczy, a potem przeniósł wzrok na pluszowe misie.

- Powiedz, braciszku, co się stało?

- Stało się? - powtórzył, unosząc brwi. - Nic się nie stało. To znaczy, owszem, zostałem wujkiem dwójki cudownych malców. To wspaniałe uczucie. Ty i John jesteście wspaniali. Wszystko jest wspaniałe. Mógłbym długo wyliczać...

- Przestań - powiedziała. - To ja, Andrea, pamiętasz mnie? Znam cię bardzo dobrze, kochanie, i wiem z pewnością, że coś jest nie tak. - Zamilkła, zmrużyła oczy, a potem pokiwała głową. - Jillian Jones-Jenkins.

- Żartujesz.

- Trafiłam w dziesiątkę.

- Skoro mowa o trafianiu w dziesiątkę, mam zamiar podzielić się z tobą pieniędzmi, które wygrałem. To w dużej mierze twoja zasługa, bo ty urodziłaś bliźniaki tak, jak to przewidziałem. Wciąż wygrywam zakłady, proszę pani.

- Czy mógłbyś przerwać tę paplaninę? Co zaszło pomiędzy tobą a Jillian, że wyglądasz równie nieciekawie jak wczorajsza owsianka? A nawet znacznie gorzej. Wyglądasz tak ponuro jak lunch, który podano mi dzisiaj. Forreście?

- Andreo, nie przyszedłem tutaj po to, żeby obarczać ciebie swoimi problemami. Przecież ty niedawno urodziłaś bliźnięta, nie pamiętasz? Teraz jesteś przede wszystkim matką. Zapomnij o mnie.

- Nie mam zamiaru. Albo zaraz opowiesz mi o wszystkim, albo będę wyznaczać ci dyżury przy bliźniakach, kiedy my z Johnem zechcemy wyjść, żeby trochę się rozerwać.

Forrest otwierał już usta, by coś powiedzieć, potem jednak zrezygnował i tylko potrząsnął głową. Westchnął, popatrzył w sufit i znów napotkał zaniepokojony wzrok Andrei.

- Zakochałem się w Jillian, siostrzyczko - wyznał cicho.

- To cudownie! Długo czekałeś na miłość, na to, by kochać i być kochanym. Wiem, jak bardzo pragniesz mieć żonę i dzieci. Ale ponieważ nie promieniejesz szczęściem, domyślam się, że nie wszystko układa się między wami pomyślnie. Czy chodzi o jej karierę, Forreście? Pisarstwo jest dla Jillian bardzo ważne i wymaga ogromnej samodyscypliny. Ale, jak sam wiesz, moja przyjaciółka zdecydowanie zbyt wiele czasu poświęca pracy.

- Nie, nie chodzi o jej pracę. Tu nie ma żadnego problemu. Podziwiam jej talent i to, co osiągnęła. Bardzo lubię jej książki. Pisarstwo to trudne zajęcie, ale Jillian potrafi dzielić czas pomiędzy pracę i odpoczynek. Teraz jest na wakacjach, ponieważ uznała, że musi trochę odetchnąć. W tym, o czym mówiłyście z Deedee, było zdecydowanie wiele przesady.

- Cóż, być może. W takim razie biję się w piersi. A więc w czym problem?

- Z nikim nie rozmawiałbym o życiu prywatnym Jillian, z wyjątkiem... ciebie.

- Och, dzięki - odparła ze śmiechem Andrea.

- Wiesz, o co mi chodzi.

- Oczywiście, że tak - powiedziała z powagą.

- Jillian ma za sobą koszmarne małżeństwo z prawdziwym łajdakiem. Od czasu rozwodu zamknęła się w sobie. Stała się ostrożna i nieufna. Wiedziałem o tym. Obserwowałem bowiem jej zachowanie. Wiedziałem też, że nie wolno mi niczego przyśpieszać, gdyż w ten sposób mogę ją tylko spłoszyć.

Forrest pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach i kryjąc w dłoniach twarz.

- Wiem, że nie jestem jej obojętny. Może nawet mnie kocha, ale boi się powiedzieć mi o tym, czy nawet przyznać się do tego uczucia przed samą sobą. Wiem też, że wszystko zepsułem.

- Jak?

- Powiedziałem Jillian, że ją kocham. Nie mogłem się powstrzymać i wyznałem, że ją kocham i chciałbym wraz z nią powołać do życia nową wspaniałą istotę, nasze dziecko. Nie poprosiłem otwarcie o jej rękę, ale moje zamiary były zupełnie oczywiste.

- Mówiłeś szczerze i otwarcie - stwierdziła Andrea. - To bardzo ważne. Uważam, że wyznając jej swoje uczucie, zachowałeś się wspaniale.

- A ja sądzę, że to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem.

- Och. Cóż. Co powiedziała Jillian?

- Nic.

- Nic? Wyznałeś kobiecie miłość, a ona nic na to nie powiedziała?

- Nie pozwoliłem jej - odparł, znów odchylając się wraz z krzesłem. Przeczesał palcami włosy. - Paplałem jak wariat i dopiero wtedy, gdy było już za późno, zdałem sobie sprawę, że popełniłem straszliwy błąd. Jillian nie była jeszcze gotowa. Potrzebowała więcej czasu, a ja powinienem okazać jej cierpliwość. Prosiłem, żeby nic nie mówiła, a jedynie zastanowiła się nad tym, co usłyszała ode mnie. Potem wyszedłem szybko. Na nic więcej nie starczyło mi odwagi. Powtarzam, zepsułem wszystko. Całkowicie.

- No, cóż - westchnęła Andrea. - Kobieta zakochana pozostawiona samej sobie może popełnić ogromny błąd. Mamy bardzo bogatą wyobraźnię. Każdy ważny problem najlepiej z nami od razu omówić.

- Miałem zamiar przez parę dni w ogóle się z nią nie kontaktować.

- Błąd! Powinieneś jak najprędzej się z nią spotkać, kazać jej usiąść i szczerze z nią porozmawiać. Tylko bądź delikatny!

- To kiepski pomysł. Wolę dyżur przy bliźniakach.

- Forreście MacAllister, jesteś tchórzem.

- Chyba masz rację. Jestem śmiertelnie przerażony, siostrzyczko. Kocham Jillian i chcę spędzić z nią resztę życia. Myśl, że mógłbym ją stracić, przeraża mnie.

- Idź do niej, Forreście. Wstał.

- Uparta z ciebie sztuka. Twój mąż z pewnością nie ma lekkiego życia.

- Szczęściarz z niego - odparła z uśmiechem.

- To prawda. - Forrest pochylił się i pocałował siostrę w czoło.

- Zrobisz to? Pójdziesz porozmawiać z Jillian? Forrest skinął głową.

- Najpierw muszę trochę ochłonąć, ale zadzwonię do niej i spróbuję umówić się na jutro.

- Porozmawiaj z nią.

- Zgoda. Zrobię to. - Skinął z namysłem głową, a potem odwrócił się i wyszedł z pokoju.

- Deedee? - powiedziała Andrea do słuchawki. - Usiądź szybko.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- O-o-och - jęknęła Jillian, przyciskając dłonie do pulsujących skroni.

Czuła się fatalnie. Poprzedniego wieczoru zadzwonił Forrest, powiedział, że muszą porozmawiać, i spytał, czy może przyjść o siódmej następnego dnia.

Jego głos brzmiał ponuro i oficjalnie, jakby umawiał się na spotkanie, by sprzedać jej pakiet ubezpieczeń na życie. Przystała na jego propozycję, lecz od tamtej pory była całkiem roztrzęsiona.

Czuła się zupełnie zdezorientowana i bardzo nieszczęśliwa. W jej umyśle toczyła się od dwóch dni wyczerpująca walka pomiędzy fantazją a rzeczywistością.

W marzeniach wszystko układało się wspaniale. Nie miała zawodu, który wymagałby od niej całkowitego poświęcenia się wykonywanej pracy. Pisanie książek stanowiło jej hobby. Właśnie tak, hobby, od czasu do czasu, kiedy miała odpowiedni nastrój, kreśliła kilka zdań.

A naprawdę? Och, rzeczywistość była całkowitym przeciwieństwem tej pogodnej, bajkowej wersji. I to właśnie za kilka minut musi oznajmić Forrestowi. Miała powiedzieć mu prawdę, lecz nie całą. Forrest MacAllister nigdy nie dowie się, że go kocha. To i tak nie zmieniłoby faktu, że nie ma dla nich nadziei na wspólną przyszłość.

Słysząc dźwięk dzwonka, Jillian westchnęła ciężko i z ociąganiem ruszyła w stronę drzwi.

Gdyby tylko mogła przenieść się teraz w jakiekolwiek inne miejsce na świecie. Syberia czy Afganistan wydawały się bardzo atrakcyjne. Gdziekolwiek, byleby tylko nie pozostać w tym domu.

- Jillian, uspokój się - mruknęła pod nosem. Zatrzymała się w holu, odetchnęła głęboko, a potem otworzyła drzwi z nadzieją, że jej uśmiech wygląda choć trochę mniej sztucznie, niż jej się wydawało.

- Witaj, Forreście - powiedziała, cofając się o krok. - Proszę, wejdź.

- Witaj - odparł, pozdrawiając ją skinieniem głowy. W jego twarzy nie było widać nawet cienia uśmiechu.

Zamknęła drzwi i odwróciła się, by spojrzeć na niego. W czarnym golfie i dżinsach prezentował się znakomicie.

Forrest spojrzał prosto w jej oczy, dotknął dłonią policzka Jillian, a potem delikatnie musnął wargami jej usta.

- Dobrze cię znowu widzieć - powiedział, opuszczając rękę.

- Ja też się cieszę, że cię widzę. Czy usiądziemy przed kominkiem?

Nie czekając na odpowiedź, ruszyła przed siebie, a za nią powoli podążył Forrest. Usiadła na kanapie, splatając dłonie na kolanach i żałując, że nigdy nie nauczyła się szydełkowania, którym mogłaby zająć teraz ręce.

Postępuj delikatnie, nakazał sobie Forrest. Andrea kładła specjalny nacisk na to, żeby zachował szczególną delikatność. Zapowiadało się to ciekawie, zważywszy, że on sam był niezwykle spięty.

Do licha, pomyślał, spojrzawszy na Jillian. Wyglądała niczym wystraszone dziecko wezwane do gabinetu dyrektora. W jej szarych oczach widział napięcie, ręce złożyła na kolanach, a stopy w fioletowych skarpetkach ustawiła prosto na dywanie.

- Cholera - zaklął niespodziewanie. Jillian popatrzyła na niego zaskoczona.

- Cholera?

Wepchnął ręce w kieszenie dżinsów, nie wiedząc, co z nimi zrobić, i zmarszczył czoło.

- To naprawdę śmieszne. Dla nas obojga powinna to być pamiętna chwila, moment przełomowy w naszym życiu, a czuję się tak, jakbym miał zawiadomić cię o śmierci twojego psa.

- Cóż, ja...

- Do licha z tym, Jillian - przerwał jej stanowczo. - Kocham cię. Chcę się z tobą ożenić. Czy zrozumiałaś mnie? Czy wyraziłem się wystarczająco jasno?

Popatrzył w sufit.

Wyciągnął dłonie z kieszeni i na chwilę ukrył w nich twarz.

- No, dobrze - powiedział, krzyżując ramiona przed sobą. - Będę cierpliwy, łagodny i delikatny. Jillian, czy wierzysz, że kocham cię całym sercem?

- Tak - odparła cicho.

- Och. Cóż, to wspaniale. - Zamilkł na chwilę. - Posłuchaj, bardzo ważne jest, byś uporała się ze swoją przeszłością, stawiła jej czoło, a potem zostawiła za sobą. Tylko w ten sposób będziesz mogła w pełni zrealizować się w przyszłości.

- Tak, wiem, ale...

- Naprawdę? To doskonale, naprawdę znakomicie. - Podszedł bliżej i usiadł na kanapie obok niej. - To cudownie, Jillian.

- Nie, nie rozumiesz, co...

- Jillian, proszę - przerwał jej, unosząc w górę rękę. - Pozwól mi dokończyć, zanim wszystko poplączę. - Przykrył rękoma jej dłonie. - Kocham cię i nie musisz obawiać się, gdybyś chciała wyznać mi to samo. - Tak wiele przeżyliśmy razem, nasz związek ma solidne podstawy.

- Ale...

- Nie przerywaj mi - szybko pocałował ją w usta. - Wszystko może się między nami ułożyć, jeśli zaczniesz patrzeć w przyszłość. Ponieważ ufam ci. Uwierzyłem, że dwoje pracujących zawodowo ludzi może stworzyć szczęśliwą rodzinę. Naprawdę uwierzyłem w to, co mówiłaś na temat kompromisu. Och, Jillian, będziemy mieli dom, prawdziwy dom, rozbrzmiewający śmiechem naszych dzieci. Nie będę zostawał w biurze do późna ani przynosił projektów do domu, a twoja praca też nie stanowi przeszkody, więc...

- Stop! - Uniosła do góry dłonie. - Dlaczego moja praca nie stanowi, twoim zdaniem, przeszkody?

Forrest zmarszczył brwi, najwyraźniej zaskoczony jej wybuchem.

- To bardzo proste - powiedział, wzruszając ramionami. - Szanuję twoją pracę bardziej, niż umiałbym to wyrazić. To ważne, jak wiesz, by mąż i żona szanowali nawzajem to, co każde z nich robi. Cieszyłbym się twoimi sukcesami i byłbym dumny, że potrafisz zarabiać na życie.

- I?

- I co?

- Forreście, moje książki nie piszą się same. Napisanie powieści zajmuje wiele miesięcy.

- Ach, tak?

Jillian zmrużyła oczy.

- To znaczy?

- Cóż, w czym problem? Od początku było dla mnie oczywiste, że jesteś osobą, która potrafi zachować właściwe proporcje pomiędzy pracą i odpoczynkiem. Potrzebowałaś relaksu, więc zrobiłaś sobie wakacje. Jesteś profesjonalną, inteligentną i świetnie zorganizowaną pisarką. Z pewnością bez trudu będziesz mogła w ten sposób ustalić godziny swojej pracy, by znalazło się w twoim życiu miejsce dla męża i dzieci. Ja, oczywiście, będę miał swój wkład w nasze rodzinne obowiązki. Mogę, na przykład, zajmować się domem, kiedy ty będziesz musiała wyjechać. Twoja praca nie powinna z niczym kolidować.

Jillian poderwała się gwałtownie.

- Kolidować z niczym? - krzyknęła, ujmując się pod boki.

- Co cię tak zirytowało? Próbuję cię jedynie przekonać, że zmieniłem zdanie na temat małżeństw par pracujących zawodowo i uważam, że możemy stworzyć sobie naprawdę szczęśliwe życie. Ustalimy razem wszystkie szczegóły. Nic nie stanie nam na przeszkodzie, Jillian.

Tak wiele sprzecznych uczuć walczyło ze sobą w sercu Jillian. Obawy zrodzone z przeżytego cierpienia dręczyły ją równie boleśnie jak wiedza, że kocha Forresta, lecz nie może mu tego wyznać.

I gniew. O, tak. Wściekłość i oburzenie. Forrest MacAllister uważał jej pracę za coś mało ważnego, za coś, co da się dostosować do wszelkich innych ważniejszych zajęć. Jej praca, jego zdaniem, nie powinna w niczym przeszkadzać.

- Jillian? - zaczął niepewnie Forrest. - O co chodzi? Jesteś wściekła, ale ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego.

- Ty nic nie rozumiesz - mówiła dalej podniesionym głosem. - Powiedziałeś, co miałeś do powiedzenia, Forreście MacAllister, a teraz lepiej wysłuchaj mnie. Być może, ale tylko być może, udałoby mi się zapomnieć o bólu, jakiego doświadczyłam w moim małżeństwie. Nie warto jednak rozwodzić się zbyt długo nad tą możliwością, bo nie to jest sprawą najważniejszą.

- Nie to?

- Z pewnością nie, mądralo.

- Mądralo? Jesteś rzeczywiście na mnie wściekła. Cóż złego zrobiłem? Co cię tak rozgniewało?

- Jestem kobietą - oświadczyła, przykładając rękę do piersi - i pisarką, uznaną pisarką. Pisarstwo jest częścią mojego życia. Bez niego nie byłabym tym, kim jestem. I, panie MacAllister, nie piszę wtedy, kiedy mam dobry humor. To cel i sens mojego życia. Wszystko inne jest mało ważne.

- Ale...

- Spotkałeś mnie w momencie, kiedy akurat zaczynały się moje dwutygodniowe wakacje. Czternaście dni i ani godziny dłużej. Takie wakacje urządzam sobie dwa, najwyżej trzy razy w roku. Przez resztę czasu pracuję. Spędzam w swoim gabinecie osiem, dziesięć, dwanaście godzin dziennie. Rzadko spotykam się z kimkolwiek czy dokądkolwiek wychodzę. Całkowicie pochłania mnie historia, którą tworzę, losy bohaterów. Śmieję się z nimi, płaczę, wczuwam w ich psychikę, po to, by uczynić ich prawdziwymi dla moich czytelników. W czasie tych miesięcy nie mam czasu na nic innego i dla nikogo innego.

- No, nieźle - szepnął Forrest, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami. - Sądziłem...

- Wiem, co sądziłeś - nie dała mu dojść do słowa. - Przydałby mi się odpoczynek? No cóż, doskonały pomysł. Zrobię sobie dwutygodniowe wakacje. Dziecko? Czemu nie? Prowadzenie domu? Żaden problem. Moje małe hobby nie powinno w tym przeszkadzać. Tak bardzo się pan myli, panie MacAllister, że mnie to wręcz doprowadza do szewskiej pasji.

Forrest poderwał się gwałtownie.

- Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś mi tego? Kazałaś mi wierzyć...

- Nie! To ty wyciągnąłeś błędne wnioski. Ja postępowałam ściśle według reguł ustalonych przeze mnie wiele lat temu, które nakazują mi całkowite oderwanie się od świata własnych książek podczas wakacji. Skoncentrowałam się na zadaniu, które zleciły mi Deedee i Andrea, nazywając to misją dobrej woli. Twierdziły, że zbyt dużo czasu poświęcasz pracy i że ktoś musi pokazać ci, jak można się rozerwać, odpocząć.

Och, litości! Nie! Nie chciała tego powiedzieć, nie powinna wspominać o swoim zadaniu. Zabrzmiało to tak okropnie.

Forrest znieruchomiał. Każdy muskuł jego ciała wydawał się napięty aż do bólu.

- Zadaniu - powtórzył złowieszczo spokojnym głosem. - Ustaliłaś reguły, które wymagają, żebyś podczas wakacji oderwała się od pisania, zajęła jakimś „zadaniem” nie związanym z pracą i tym razem postanowiłaś zabawić się moim kosztem? - W słowach Forresta brzmiał gniew. - A więc posłuchaj. Andrea i Deedee przekonały mnie, bym spełnił wobec ciebie dobry uczynek, podjął się misji dobrej woli, gdyż uważały, że zbyt wiele pracujesz.

- Zabawiły się w swatki - domyśliła się Jillian, a w jej oczach odmalowało się zdumienie.

- Bingo. Z pewnością działały w dobrej wierze, choć ich plan się nie powiódł. Ze mną im się udało. Zakochałem się. Ale ty? Ach, do licha, Jillian, ty... - Zamilkł i potrząsnął głową.

Jillian przytknęła do ust drżące palce, kiedy Forrest przez długą chwilę patrzył w sufit, najwyraźniej próbując opanować wzburzone emocje. Kiedy znów spojrzał na nią, w jego płonących dotąd gniewem piwnych oczach dostrzegła ból. Pod powiekami poczuła piekące łzy.

- Dla ciebie była to tylko gra, prawda? Misja dobrej woli, zadanie, które miało uchronić cię od nudy podczas wakacji.

- Forreście...

- Boże, ależ ze mnie głupiec! - ciągnął, nie zważając na nią. - Jak udało ci się zachować powagę i nie wybuchnąć śmiechem, kiedy mówiłem o małżeństwie, dzieciach, spędzeniu przy twoim boku reszty moich dni?

Niespokojnym gestem przeczesał palcami włosy.

- Ach, rozumiem! - Pstryknął palcami. - Szukałaś materiału do następnej książki. Zgadłem? Chciałaś zapewne opisać kilka namiętnych scen miłosnych. Nie, nie tak chciałem się wyrazić. Chodzi ci o seks. Sądzę, że tylko to nas ze sobą połączyło, po prostu seks.

- Forreście, nie - powiedziała ze łzami w oczach. - Mylisz się! To nie była ani gra, ani zbieranie materiału. Przysięgam. - Po jej policzkach potoczyły się dwie słone krople.

- Łzy, lady Jillian? - Jego słowa brzmiały teraz gorzko i ponuro. - Doskonale! Jest pani nie tylko autorką znanych powieści, ale również znakomitą aktorką.

Zamilkł na chwilę.

- Nie... - powiedział wolno. - Ten przypadek jest chyba bardziej skomplikowany, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

- Co... to znaczy? - spytała, ocierając łzy.

- Chowasz się przed światem, Jillian. Zostałaś kiedyś zraniona i tak bardzo obawiasz się, by znów nie przeżyć podobnego zawodu, że ukryłaś się przed życiem w świecie książek. Rzeczywistość tak bardzo cię przeraża, że wszelkie uczucia wolisz przelać na swoich bohaterów.

- To nieprawda.

- Czyżby?

- Swoje postacie możesz kontrolować, decydować o tym, co powiedzą, zagwarantować im szczęście, sterując ich wszelkimi poczynaniami. Parę razy do roku pojawiasz się w normalnym świecie, a potem znów wracasz do swojej kryjówki, do pracowni, tam, gdzie czujesz się bezpieczna. Przenosisz się do innej epoki, żeby to, co dzieje się tu i teraz, nie mogło cię zranić. W tym czasie i miejscu, które wybierzesz, możesz przebywać tylko ty.

- Nie!

- Pomyśl o tym. Albo nie. Do diabła. Nie zależy mi na tym.

Obrócił się i ruszył do wyjścia.

- Forreście, zaczekaj.

Zawahał się, a potem przystanął, odwracając się lekko, by ją widzieć.

- Żegnaj. Jesteś świetną pisarką, Jillian. Uwierzyłem, że prawda, zaufanie, uczciwość są dla ciebie ważne, ponieważ znaczenie tych właśnie wartości eksponowałaś we wszystkich swoich książkach. Doskonały żart. Mną też bawiłaś się tylko i to mnie boli. Boli jak diabli. Mam nadzieję, że uda mi się zapomnieć o tobie. Zapomnieć, że cię kocham. Nie sądzę, żeby miało to być szczególnie trudne, bo tak naprawdę nigdy cię nie znałem. Wszystko okazało się jedynie grą pozorów.

Odwrócił się i wyszedł z pokoju. Chwilę później Jillian usłyszała trzask zamykanych drzwi. Drgnęła, kiedy hałas ten rozniósł się echem po jej ogromnym domu.

- Forreście, nie odchodź! - zawołała, powstrzymując łkanie. Łzy płynęły po jej twarzy. - Mylisz się. Kocham cię, Forreście MacAllister.

Opadła na kanapę i ukryła twarz w dłoniach.

W pokoju słychać było trzaskający na kominku ogień i głośny płacz samotnej Jillian Jones-Jenkins.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Tydzień później Jillian wyłączyła komputer i przez dłuższą chwilę patrzyła na ciemny ekran. Potem zerknęła na zegarek, wstała i zaczęła spacerować po swoim przestronnym gabinecie.

Wielokrotnie odtwarzała w myślach swoje ostatnie spotkanie z Forrestem. Znów widziała ból w jego pięknych brązowych oczach, słyszała oskarżenia wypowiadane tonem gniewnym i pełnym żalu.

Wspomnienia usłyszanych wtedy słów budziły w niej na zmianę oburzenie i łzy.

Jedynie dwa fakty wciąż pozostawały te same: kochała Forresta MacAllistera i bardzo za nim tęskniła.

Teraz jednak nie chciała analizować stanu swych uczuć. Coś innego skłoniło ją do rozmyślań.

W dzień po rozstaniu z Forrestem zasiadła przed komputerem. Wiedziała, że zostało jej jeszcze kilka dni wakacji, lecz nie chciała spędzać ich bezczynnie.

Nie oczekiwała, że uda się jej wiele zdziałać tego dnia, ku swemu zdziwieniu jednak przekonała się, że po kilku godzinach plan nowej powieści był gotowy.

Następnego dnia ponownie pojawiła się w gabinecie, pamiętając, że wcale nie musi tu wracać i że dobrze będzie, jeśli w ogóle cokolwiek napisze.

Tego dnia kolejny raz poczuła się zaskoczona. Pisało się jej znakomicie, zaś w momencie przekroczenia progu swojego gabinetu zapominała o osobistych kłopotach. Jej pracownia pozostała miejscem zastrzeżonym dla twórczego wysiłku.

Przez cały tydzień kolejne strony powieści pojawiały się w tempie dwukrotnie szybszym niż zazwyczaj. Dwukrotnie!

Dlaczego, zastanawiała się, wędrując po pokoju.

Przystanęła, obejmując się ramionami. Odpowiedź wydawała się prosta, choć, niestety, trudno było jej przyznać się do tego przed sobą.

Przez długie lata podświadomie pozwalała, by praca zajmowała jej więcej czasu, niż było to konieczne.

- Och, do czarta - szepnęła.

Oskarżenia Forresta okazały się słuszne. Uciekała do swojej pracowni, przenosiła się w świat swoich bohaterów, zamiast żyć własnym życiem. Ukrywała się w wyimaginowanej rzeczywistości niczym przestraszone dziecko.

- Och, Jillian, coś ty zrobiła?

Zraniła mężczyznę, który ją kochał i którego uczucie odwzajemniała. Odtrąciła jego miłość. Przyszłość znów jawiła się w ponurych barwach. Nie będzie ani ślubu, ani przestronnego, tętniącego gwarem domu, nie będzie maleństwa, owocu ich miłości.

Jej oczy wezbrały łzami i Jillian przeszła do salonu, by popatrzeć na blask płonącego w kominku ognia. Teraz wszystko wydawało się jasne. Już w dzieciństwie świat fantazji był jej azylem, gdzie mogła uciec przed smutkiem i samotnością.

Kiedy odważyła się porzucić swój bezpieczny kokon i wyjść za mąż, została zdradzona i poniżona. Wróciła więc do świata pozorów, gdzie nie istniało ryzyko, a o wszystkim decydowała ona sama.

Dawno już powinna była wydorośleć i zacząć zachowywać się jak dojrzała kobieta, za którą przecież się uważała. Musi zebrać w sobie odwagę i odegnać w zapomnienie złe mary przeszłości.

Jillian pociągnęła nosem i otarła płynącą po policzku łzę.

Będzie odtąd nowym człowiekiem, kobietą gotową przyjąć wyzwania, jakie stawiało życie, w pełni z niego korzystać i cieszyć się tym, co oferowało.

Ale nie będzie z mężczyzną, którego kochała!

- Och, do czarta! - zawołała, starając się opanować szloch. - Kocham go, chcę spędzić z tym mężczyzną resztę życia. Chcę urodzić mu dziecko, dwoje dzieci, czworo, całą gromadę dzieci. Pragnę tego wszystkiego, ale jest już za późno. Straciłam szansę. I wszystko to moja wina.

Jeśli nie przestanie gadać do siebie, wkrótce znajdzie się w specjalnym domu z okratowanymi oknami, gdzie mieszkają podobni jej dziwacy.

Nagle poderwała się z kanapy i zmrużyła oczy.

Dość, musi pokonać swego największego wroga, samą siebie. Tym razem nie podda się bez walki.

Siadając na kanapie, przymknęła oczy i zaczęła obmyślać plan. Miała przecież bujną wyobraźnię! Czas wykorzystać ten talent w prawdziwym życiu. Bohaterka postanowiła odzyskać względy ukochanego. Zwycięstwo będzie należało do niej.

Kilka dni potem, późnym popołudniem Michael przystanął przy biurku brata w MacAllister Architects Incorporated.

- Forreście?

- O co chodzi?

- Widzisz moją twarz? Forrest podniósł wzrok na brata.

- Wygląda równie paskudnie jak zawsze. Co jeszcze chcesz wiedzieć?

- Czy pamiętasz, co to takiego? - zapytał Michael, wskazując na swoje usta. - To nazywa się uśmiech. Przypominasz sobie?

Forrest skupił uwagę na leżącym przed nim katalogu.

- Nie. - Zerknął na zegarek. - Skończyłem pracę. Wychodzę.

- Nie - zaprotestował Michael. - Nie wolno ci jeszcze wyjść.

- Dlaczego nie?

- Może zadzwonić telefon.

- Zdaje się, że w celu odbierania telefonów zatrudniliśmy sekretarkę. - Forrest wstał. - Mam nadzieję, że nie przekazałeś Bobby'emu genu dziwactwa. Biedny chłopiec. To byłoby fatalne obciążenie. Z tobą na pewno nie wszystko jest w porządku, Michaelu.

Na biurku Forresta odezwał się telefon.

- Aha. - Michael wskazał palcem aparat. - Zadzwonił. Należy słuchać tych, którzy są od ciebie starsi i mądrzejsi, Forreście.

- Bzdura.

- Odbierz ten telefon!

Forrest obrzucił brata gniewnym spojrzeniem, a potem podniósł słuchawkę.

- MacAllister Architects Incorporated, słucham?

- Forrest? Tu Andrea.

- Cześć, Andreo. Jak tam brzdące?

- Pierwszy punkt planu - mruknął pod nosem Michael - mamy z głowy.

- Maleństwa są cudowne - powiedziała Andrea. - Chociaż wolałabym, żeby częściej sypiały w tym samym czasie. Na razie, kiedy Matt zasypia, natychmiast budzi się Noel.

- Porozmawiam z nimi na ten temat - obiecał Forrest. - Na pewno posłuchają wujka Forresta.

- Dziękuję. Nie wychodzisz przypadkiem z biura? To znaczy, zupełnie nie orientuję się, jak teraz pracujecie. Czy miałam może akurat nieco szczęścia?

- Owszem, właśnie zbierałem się do wyjścia.

- Ale mi się udało! Jeśli nie masz na dzisiaj żadnych planów, czy mógłbyś wyświadczyć mi drobną przysługę?

- Andreo, od dnia twoich urodzin nie potrafiłem ci niczego odmówić i wiesz dobrze o tym. A więc o co chodzi?

- Jesteś taki kochany. John wraca dzisiaj późno i Deedee zaprosiła mnie do baru na hamburgery. Nie masz nawet pojęcia, jak atrakcyjny wydaje mi się ten pomysł, zwłaszcza że Matt i Noel nie będą mogli zepsuć mi swoim płaczem tej wspaniałej uczty. Czy zgodziłbyś się przyjść i pobyć trochę z bliźniakami?

- Ja? Andreo? Nie mam pojęcia o tym, jak opiekować się niemowlętami.

- Niczego nie będziesz musiał robić. Zastaniesz dzieci nakarmione, przewinięte i pogrążone w głębokim śnie. Obiecuję.

- Tak, z pewnością - zgodził się bez entuzjazmu.

- Przecież to dzięki nim wygrałeś zakład. Myślisz, że moje maleństwa spłatałyby jakiegoś figla swojemu ukochanemu wujkowi?

Forrest westchnął.

- Och, muszę być chyba szalony, ale zrobię to. Tak naprawdę to w ogóle nie powinienem odzywać się do ciebie i Deedee po tych nieudanych swatach. Wasza misja dobrej woli zakończyła się totalną klęską.

- Przepraszam, Forreście. Obu nam jest naprawdę ogromnie przykro z powodu tego, co zaszło lub raczej nie zaszło między tobą a Jillian.

- Nie chcę o tym rozmawiać. Będę u ciebie za godzinę.

- Cudownie. Zostawię drzwi otwarte, więc po prostu wejdź. Chciałabym skończyć makijaż. Muszę wyglądać szałowo.

- Ponieważ wybierasz się do baru?

- Matki bliźniaków cieszą się każdą chwilą swobody. Nawet idąc do baru, pragną zrobić się na bóstwo.

- Skoro tak twierdzisz.

- Twierdzę. Do zobaczenia wkrótce, Forreście. Andrea odłożyła słuchawkę i z triumfem w głosie zwróciła się do przyjaciółki.

- Punkt drugi planu zrealizowany.

- Fantastycznie - ucieszyła się Deedee.

Któregoś wieczoru ona i Jillian odbyły długą rozmowę przed kominkiem, której wspomnienie wywołało teraz uśmiech na twarzy Deedee.

Jillian opowiedziała jej wówczas smutną historię swego małżeństwa i wyznała, że chciałaby wyzwolić się wreszcie spod władzy złych wspomnień. Mówiła też o swojej pracy i o Forreście, a blask jej oczu świadczył o tym, jak bardzo pokochała tego mężczyznę.

Tamta noc bardzo zbliżyła je do siebie.

- Nasz plan się powiedzie. Musi.

Z powodu korków na drogach Forrest jechał bardzo wolno, co wzmagało jego irytację. Czekając na kolejnym skrzyżowaniu, niecierpliwie bębnił palcami po kierownicy.

Światło zmieniło się i Forrest nacisnął na gaz.

Oczywiście zrozumiał aluzję Michaela. W ten niekoniecznie subtelny sposób Michael chciał dać mu do zrozumienia, że martwi go ponury nastrój brata.

Dobrze więc, popracuje nad sobą.

Jego rodzina nie jest przecież winna temu, że okazał się nieudacznikiem życiowym, który obdarzył uczuciem niewłaściwą kobietę.

To nie ich wina, że nie mógł spać, nie miał apetytu i czuł się bardzo nieszczęśliwy.

To nie ich wina, że wciąż kochał Jillian Jones-Jenkins.

Nie, to nie do końca było prawdą. Kochał Jillian, lecz tę, której obraz nosił w sercu, a nie rzeczywistą kobietę, tak niepodobną do istoty z jego marzeń.

Miał nadzieję, że czas zaleczy rany, pomoże mu przywyknąć do pustki i samotności. Być może kiedyś zapomni o tym, że został zdradzony i oszukany.

Forrest zaparkował samochód przed domem Andrei i wysiadł. W ostatniej chwili, przypominając sobie instrukcje Andrei, cofnął dłoń, którą dotykał już dzwonka.

- Robi się na bóstwo, by wstąpić do baru. Kobiety to naprawdę istoty zadziwiające.

W holu zatrzymał się na chwilę i ze zdziwieniem wciągnął w nozdrza powietrze.

Mógłby przysiąc, że wyczuwa zapach pieczonego kurczaka, ale to było zupełnie nieprawdopodobne. Po co ktoś szykujący się do wyjścia na hamburgerową ucztę miałby piec kurczaka?

Nie, z pewnością się mylił. To głód podsunął mu tę myśl o chrupiącym kurczaku.

Przechodząc do salonu, Forrest zdjął krawat i wsunął go do kieszeni. Potem zdjął marynarkę i zawiesił ją na oparciu krzesła.

- Hej, Andreo, twoja niania już przyszła, by czuwać nad śpiącymi maleństwami. Zwróć uwagę na słowo „śpiącymi”, siostrzyczko. Czy jesteś wystarczająco piękna, by wybrać się do baru? - Zamilkł na moment. - Hej, gdzie się ukrywasz, mała?

- Witaj, Forreście - usłyszał za sobą czyjś głos. Obrócił się szybko, a w jego oczach odmalowało się zdumienie.

Otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz stwierdził, że brakuje mu powietrza i musi najpierw odetchnąć.

- Jillian? - zapytał z niedowierzaniem.

- Tak, Forreście, to ja... Jillian.

W milczeniu patrzył na nią, a jego serce łomotało w piersi gwałtownie.

Miała na sobie dżinsy, czerwoną koszulkę ozdobioną podobizną różowego słonia i czerwone skarpetki. Była najatrakcyjniejszą wśród znanych mu kobiet. Wydawała się samym uosobieniem piękna. Och, Boże, jak bardzo ją kochał.

Zrobił krok w jej stronę, po czym przystanął, a jego czoło przecięła głęboka zmarszczka.

Spokojnie, MacAllister, ostrzegał sam siebie w duchu. Myśl trochę, idioto. Nie miał pojęcia, skąd i po co zjawiła się tutaj ta kobieta, ale lepiej, by pamiętał, że to właśnie ona wykorzystała go i oszukała. Po raz drugi śliczna pani Jones-Jenkins nie nabierze go na swoje sztuczki.

- A więc o co chodzi? - zapytał, starając się nie okazywać wzruszenia. - Czy wybierasz się razem z Andreą i Deedee na hamburgera i frytki?

- Nie. Andrei nie ma w domu, Forreście. Dzwoniła do ciebie z księgarni Deedee. Jestem tutaj tylko ja i dzieci. Z różnych przyczyn ty i ja będziemy tu dzisiaj sami.

Aha, pomyślał Forrest, kolejny spisek. Najpierw Michael i jego dziwaczne żądanie, by nie wychodził, dopóki nie odezwie się telefon, a potem prośba Andrei, żeby został z bliźniakami. W jej mieszkaniu czekała na niego Jillian, która najwyraźniej zaplanowała to wszystko, gdyż z jakichś powodów zapragnęła spotkać się z nim sam na sam.

O co im wszystkim chodzi?

Czego chce Jillian?

Postanowił dowiedzieć się tego.

Tym razem na szczęście miał nad Jillian przewagę. Wiedział, że został zwabiony podstępem. Zachowa szczególną ostrożność. Posłucha głosu rozsądku, a nie serca.

- Dobrze. - Skinął powoli głową. - Proszę powiedzieć, o co chodzi, pani Jones-Jenkins.

Uff! Jillian odetchnęła z ulgą. Forrest nie zamierzał obrócić się na pięcie i wyjść stąd natychmiast. Nie uśmiechał się - tak bardzo chciałaby zobaczyć jego cudowny uśmiech - ale też nie okazywał jej otwarcie niechęci. Jej plan musiał się powieść, po prostu musiał. Tak bardzo go kochała.

- Czy możemy usiąść? - spytała.

- Jak sobie życzysz - odparł obojętnym tonem. Usiadł na krześle, zaś Jillian opadła na kanapę naprzeciw niego, wdzięczna, że jej drżące nogi doniosły ją aż tak daleko.

- Forreście - zaczęła nieśmiało - przez ostatni tydzień co dzień przychodziłam tutaj.

Skrzyżował ramiona.

- Po co?

Jillian patrzyła na niego przez długą chwilę. Bliskość Forresta, jego męska uroda znów wzbudzały w niej pożądanie. Wstrzymała oddech, gdy jej spojrzenie zatrzymało się na mocnych, pięknie umięśnionych ramionach. Doskonale pamiętała, jak dobrze jest znaleźć się w ich objęciu.

A jego usta... Och, wielkie nieba. Nagle oblała ją fala gorąca. Jak cudowny był dotyk jego rąk.

Przestań, Jillian, strofowała się w myśli. Masz do wypełnienia niezwykle trudną misję, która wymaga rozważnego działania.

- Jillian - głos Forresta wyrwał ją z zamyślenia - pytałem, po co przychodziłaś tutaj każdego dnia. - Zmarszczył brwi. - Twoje wakacje dawno się skończyły. Jak znalazłaś na to czas? W twoim życiu przecież nie ma miejsca dla nikogo i niczego, kiedy jesteś w trakcie pisania powieści, pamiętasz? Przecież zawsze tak twierdziłaś.

Skinęła głową.

- Tak, zawsze to powtarzałam i było to jak najbardziej zgodne z prawdą... wtedy.

Ich rozmowa zadecyduje o wszystkim. To ostatni punkt planu. Ta chwila przesądzi o jej przyszłości.

Wzięła głęboki oddech, wyprostowała się i uniosła głowę.

- Wiem, co czujesz. Uważasz, iż cię zdradziłam, wykorzystałam, że byłeś dla mnie tylko kimś, kto urozmaicał mi chwile wypoczynku.

W twarzy Forresta było napięcie, lecz nie odezwał się.

- Poproszono mnie, bym spełniła wobec ciebie dobry uczynek, i tobie także zlecono podobną misję. Pomysł Andrei i Deedee, by w ten sposób zbliżyć nas do siebie, wynikał z troski o nas.

- Rozumiem to i nie mam do nich pretensji. Ty jednak jesteś, jak sądziłem, osobą wystarczająco wrażliwą, by zauważyć, że dzieje się coś wyjątkowego i ważnego. Jestem przekonany, że doskonale wiedziałaś, iż się w tobie zakochałem, lecz nic cię to nie obchodziło. Kontynuowałaś swoją grę, ponieważ zostało ci kilka dni wakacji, które pragnęłaś czymś zapełnić.

- Nie! To nieprawda. Och, Forreście, wiem, co myślisz. Wciąż słyszę te słowa, które wypowiedziałam podczas naszego ostatniego spotkania.

Forrest przesunął ręką po włosach, potem pochylił się do przodu i opierając łokcie na kolanach, ukrył twarz w dłoniach.

- Ja także pamiętam każde wypowiedziane wówczas słowo - wyznał cicho. - Chciałbym móc o tym zapomnieć.

Łzy napłynęły do oczu Jillian, kiedy usłyszała pełne żalu słowa Forresta i zobaczyła ból malujący się na jego twarzy.

- Och, Forreście, nie chciałam cię zranić - powiedziała, z trudem powstrzymując się od płaczu. - Byłam przerażona. Przeszłość więziła mnie w żelaznym uścisku, z którego nie umiałam się wyzwolić. Zachowywałam się jak dziecko, które boi się duchów istniejących jedynie w jego wyobraźni. Forreście, czy słuchasz mnie uważnie? Używam czasu przeszłego. Pokonałam te zmory, Forreście, naprawdę wyzwoliłam się spod ich mocy.

- Cieszę się... ze względu na ciebie - powiedział, patrząc na nią ze smutkiem. - Kiedyś sądziłem, że twoja przeszłość to jedyna przeszkoda, którą muszę pokonać. - Potrząsnął głową. - Myliłem się. Bestią, której nigdy nie pokonam, jest twoja kariera. Ona daje ci wszystko, czego pragniesz i potrzebujesz.

- Oskarżałeś mnie - ciągnęła drżącym głosem - że uciekam od rzeczywistości w świat fantazji. Mówiłeś, że boję się życia i jedynymi uczuciami, jakie przeżywam, są te, których doświadczają moi bohaterowie.

- Nie powinienem był tego mówić - stwierdził zmęczonym głosem. - Czułem się zraniony, zagniewany i wyładowałem swoją złość na tobie.

- Forreście - ciągnęła wzruszona - wszystko, co powiedziałeś, było prawdą.

- Co takiego?

- Wiele dowiedziałam się o sobie od czasu naszej ostatniej rozmowy. Nie jestem dumna z wniosków, do jakich doszłam. Ukrywałam się przed życiem, Forreście. Szukałam azylu w moim pisarstwie, które dawało mi poczucie bezpieczeństwa, chroniło mnie przed prawdziwym światem. Po naszym rozstaniu stało się to dla mnie jasne.

- I co z tego wynika? - zapytał, czując, że jego serce nagle zaczyna bić jak szalone. Spokojnie, MacAllister, Jillian nie skończyła jeszcze mówić. Nie usłyszał wszystkiego, co chciała mu powiedzieć. Nie powinien robić sobie zbyt wielkich nadziei, gdyż znów mogło spotkać go bolesne rozczarowanie. Ale tak bardzo ją kochał. - Mów dalej, Jillian.

- Jest coś, o czym chcę, żebyś wiedział. Forreście, uwierz, że kochałam cię głęboko jeszcze przed naszym rozstaniem. Ta miłość mnie przerażała. Choć poprzysięgłam sobie nigdy nikogo nie kochać, w moim sercu zrodziło się mocne i głębokie uczucie. Och, Boże, Forreście, tak bardzo się bałam!

- Jillian! - Wstał powoli.

- Nie, zaczekaj - powstrzymała go. - Proszę, pozwól mi skończyć. Dobry pisarz musi być zdyscyplinowany, pisać codziennie, wiem jednak, że bojąc się opuszczać swoją kryjówkę, poświęcałam pracy zbyt wiele czasu. Moje życie może być czymś więcej niż tylko robieniem kariery. Bo pragnę czegoś więcej. Pragnę ciebie. Kocham cię, Forreście MacAllister. Chcę zostać twoją żoną i matką naszych dzieci, słodkich, cudownych maleństw. Uniosła w górę rękę.

- Ten plan, w którego realizacji pomagali mi Andrea, Michael i Deedee, wymyśliłam, żeby ci dowieść, że to, co mówię, jest najszczerszą prawdą. Masz powody, by mi nie wierzyć, ale modlę się o to i ufam, że zdołam cię przekonać o swojej miłości. Przychodziłam tu przez cały tydzień, żeby nauczyć się od Andrei pielęgnacji niemowląt. Chcę być naprawdę dobrą matką, a Andrea okazuje mi wiele cierpliwości. Nawet nie umiałabym opowiedzieć, jakie to wspaniałe uczucie opiekować się Noel i Mattem, trzymać ich w ramionach, kąpać, kołysać do snu. Wreszcie udało mi się pogodzić ze stratą mojego dziecka przed laty. Teraz patrzę z nadzieją w przyszłość, modląc się o to, by pewnego dnia przytulić do piersi nasze dziecko. - Po policzkach Jillian potoczyły się dwie łzy.

- Próbowałam też nauczyć się gotować, lecz Andrea w końcu dała za wygraną. Chciałam przygotować dziś dla ciebie obiad, ale znów zapomniałam włączyć piekarnik i kurczak teraz dopiero zaczął się piec. - Westchnęła zrezygnowana. - W tej dziedzinie niewiele, niestety, zdziałam.

- Jillian...

- Kocham cię, Forreście MacAllister - powiedziała, ledwie opanowując łkanie. - Proszę, przebacz, że cię zraniłam. Swoim tchórzostwem naraziłam cię na cierpienie, ale kocham cię, Forreście. Proszę, uwierz mi.

- Boże, pracowałaś tak ciężko i wykazałaś tak wiele odwagi. Odrzuciłaś przeszłość, opuściłaś swój bezpieczny azyl, by ofiarować mi swoją miłość, zaufać mi. Nigdy - Forrest zamilkł na chwilę, gdy wzruszenie odebrało mu głos - nie zapomnę tej nocy i tego, jak cudownie obdarowałaś mnie dzisiaj.

Uśmiechnął się, nie próbując dłużej walczyć ze łzami.

- Lady Jillian - zaczął tonem poważnym i uroczystym - jeśli spotka mnie ten honor, że zechce pani łaskawie przyjąć moje oświadczyny, będę najszczęśliwszym rycerzem w tym kraju czy też królestwie, czy... Och, Jillian, proszę, zostań moją żoną. Nie, zaczekaj - poprosił. - Zanim odpowiesz, także chciałbym ci o czymś powiedzieć. Ja również dojrzałem i zmieniłem się, Jillian. Szczerze wierzę, że małżeństwa pracujących zawodowo par mogą być wspaniałe i szczęśliwe. Kompromis! To wymaga kompromisu. Dlatego pragnę cię poinformować, że jestem doskonałym kucharzem i to ja będę przygotowywał nasze posiłki. Och, Jillian, razem poradzimy sobie ze wszystkim, nasza miłość pomoże nam pokonać wszelkie przeciwności. Czy wyjdziesz za mnie? Odpowiedz, Jillian! Czy zostaniesz moją żoną i matką moich dzieci?

- Och, Forreście, tak!

W następnej chwili ich spragnione siebie usta spotkały się w pocałunku, a Jillian przytuliła się do Forresta. Nagle Forrest, zaniepokojony, uniósł do góry głowę.

- Co to za hałas? - spytał. - Jakby pisk małych kociąt. Jillian roześmiała się.

- Bliźnięta się budzą. Będą domagały się zmiany pieluszek i butelek. Najedzą się, znów zostaną przewinięte, chwilę pobawimy się z nimi, ukołyszemy do snu i...

- Rozumiem - powiedział z uśmiechem. - Jesteś ekspertem w tej dziedzinie. Chcę, żebyś pokazała mi wszystko, czego nauczyłaś się do tej pory. Sądzę jednak, że przez wzgląd na dobro i zdrowie naszej przyszłej rodziny zabronię ci wstępu do kuchni.

- Pogodzę się z tym. Och, Forreście, kocham cię.

- Ja też kocham cię, lady Jillian.

Obejmując się nawzajem, wyszli z pokoju. Wiedzieli, że są to ich pierwsze kroki ku wspaniałej, radosnej i wspólnej przyszłości.

- To ty, Deedee? - Andrea upewniła się, trzymając przy uchu słuchawkę telefonu. - Udało mi się wreszcie kupić przepiękną suknię na ślub Jillian i Forresta. Zamówiłam też śliczne stroje dla bliźniąt. Noel będzie aniołkiem, a Matt elfem.

- Większość gości może uznać ten pomysł za zwariowany, ale wtajemniczeni będą wiedzieli, o co chodzi. Aniołek i elf! Wspaniale!

- Zastanawiałam się też nad przyszłością. Jillian i Forrest z pewnością nie będą zwlekać z powiększeniem rodziny. To chyba niemożliwe, żeby Forrest po raz kolejny wygrał zakład. Jak sądzisz?



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
245 Pickart Joan Elliott Aniołowie i elfy
245 Pickart Joan Elliott Aniołowie i elfy Mężczyzna miesiąca
D245 Pickart Joan Elliott Aniolowie i elfy
Pickart Joan Elliott Tęcza marzeń
Pickart Joan Elliott Cynamonowy wirus
Pickart Joan Elliott Każde nowe jutro
Pickart Joan Elliott Posłuchaj głosu serca
Pickart Joan Elliot Wspólny dom
34 Pickart Joan Elliott Namiętności 34 Cynamonowy wirus
591 Pickart Joan Elliot Miłość z lat szkolnych 2
5 Pickart Joan Elliott Wyszeptane życzenia
138 Pickart Joan Elliott Wspólny dom
0036 Pickart Joan Elliott Każde nowe jutro
2007 08 Dowody miłości 3 Pickart Joan Elliott Wyrok ślub

więcej podobnych podstron