Fragment świadectwa Andrzeja
26 lat temu w wieku 20 lat miałem tragiczny w skutkach wypadek. Całe moje dotychczasowe życie skończyło się w 1984 roku. Termin ślubu, siódmy miesiąc ciąży mojej niedoszłej żony, cała masa planów, wszystko legło w gruzach. Pozostał ból duszy i wyrzuty sumienia tak silne, że chcąc uśmierzyć ból próbowałem złagodzić go gorzałą, co z początku pomagało, ale na krótko.
Oddaliłem się od Boga obwiniając Go, że to wszystko przez „Niego”. Wskutek czego stałem się oschły, zły na cały świat a w szczególności na siebie i na Boga, stałem się jak dzikie, zranione zwierzę żądne zemsty na Stwórcy. (…) Na efekty nie było trzeba długo czekać. Po dwóch miesiącach pobicie milicjanta, wyrok 5-ciu lat. (…)
Moje sumienie odezwało się jeszcze ze zdwojoną siłą kilka razy, najbardziej w 2005 roku 16 maja po śmierci mojej 16-to letniej córki. Wtedy to, wydaje mi się, że sięgnąłem dna.
Pięć lat później zauważyłem-przekonałem się, że sumienie to najwspanialszy dar od Boga, dla nas to drogowskaz jak mamy postępować w życiu, jak mam postępować w życiu. Przekonałem się, że bez wewnętrznego głosu (zwanego sumieniem), zagłuszanego alkoholem, złością, agresją, czy też innym uzależnieniem nie można żyć. Bez sumienia człowiek staje się krwiożerczym stworem niegodnym miana człowieka.
źródło:
[22.11.2012 r.]