NA DRODZE DUCHOWYCH OCZYSZCZEŃ
SPIS TREŚCI
„Zwykła droga do kontemplacji wiedzie przez bezdrzewną pustynię, pozbawioną wody i pięknych widoków. Duch wchodzi w nią i wędruje na oślep w różnych kierunkach, które zdają się oddalać go od zdolności widzenia, od Boga, od radości i wszelkiego celu. I może mu być bardzo trudno uwierzyć, że ta droga jednak gdzieś prowadzi, a nie jedynie w pustkę, pełną wyschłych szkieletów, w miny wszystkich naszych nadziei i dobrych postanowień.
Widok tej pustyni tak przeraża większość ludzi, że nie chcą zapuszczać się na jej palące piaski i błąkać się pomiędzy jej skałami. Nie mogą uwierzyć, że kontemplację i świętość odnajduje się na takim pustkowiu, gdzie nie można znaleźć żadnej ochrony, ani miejsca spoczynku, żadnej ochłody ani pożywienia dla wyobraźni, intelektu i pragnień wrodzonych naszej naturze.
W przekonaniu, ze miarą doskonałości jest bystre wniknięcie w Istotę Boga i gorące postanowienia rozpalonej miłością woli, że świętość jest sprawą uczuciowej żarliwości i namacalnych wyników, nie chcą mieć nic wspólnego z taką kontemplacją, która nie jest rozkoszą dla intelektu i nie dostarcza umysłowi i woli żadnych pociech ani odczuwalnej radości. Chcą widzieć, dokąd idą i widzieć, co robią; i gdy tylko zapuszczą się w dziedziny, gdzie ich własna działalność zostaje sparaliżowana i nie przynosi widomego owocu, zawracają z drogi na urodzajne, zielone pola, gdzie mogą mieć pewność, że skutecznie pracują i zmierzają do jakiegoś celu. A jeżeli nie potrafią osiągnąć tak żarliwie i niespokojnie oczekiwanych wyników, przynajmniej przekonują siebie, że zrobili wielkie postępy, kiedy odmówili wiele modlitw, zadali sobie liczne umartwienia, wygłosili dużo kazań, przeczytali (a może i napisali) wiele książek i artykułów, przejrzeli mnóstwo dzieł o rozmyślaniu, przyswoili sobie setki nowych i różnorodnych praktyk pobożnych i opasali ziemię szeregiem pielgrzymek. Nie można powiedzieć, żeby te rzeczy nie były same w sobie dobre: ale mogą być w życiu człowieka chwile, kiedy one stają się ucieczką, narkotykiem, ochroną przed przyjęciem na siebie odpowiedzialności i cierpienia w ciemności, ubyciu i niemocy - przed pokornym zezwoleniem Bogu, żeby On nas ogołocił z naszej fałszywej osobowości i przetworzył nas w nowych ludzi, jakimi naprawdę mamy być (...). Ten, kto nie dopuści, żeby jego duch zniechęcił się i zaniepokoił tą oschłością i niemocą, ale pozwoli Bogu prowadzić się spokojnie przez pustynię, nie żądając żadnego oparcia ani wskazówki poza czystą wiarą i ufnością, dojdzie do głębokiego i dającego pokój zjednoczenia z Bogiem" (T.Merton, „Posiew kontemplacji", Kraków 1982, s.!64n., 167n.).
I. DROGA KU BOGU
W początkowym okresie życia wewnętrznego - okresie fascynacji Panem Bogiem - często wydaje się nam, że dojście do świętości jest czymś łatwym, i że my sami jesteśmy już na zaawansowanym etapie w drodze do niej. Nie wiemy wtedy, przez jak bolesne doświadczenia przyjdzie nam jeszcze przechodzić.
Etapy
Na pierwszym etapie budzi się w nas pragnienie pogłębiania życia wewnętrznego.
Jeżeli np. narzeczeni poznają się w tym czasie, to będzie przepełniał ich wielki zapał, entuzjazm i nadzieja wspólnego dążenia do świętości. Wszystko wyda się im proste. Będą mogli razem długo i żarliwie modlić się i wspólnie rozwiązywać wiele życiowych problemów. Ich egoizm często w takiej czy innej formie uwidoczni się, ale entuzjazm i zapał sprawią, że oboje gotowi będą pokonywać wszelkie przeszkody. Dojście do świętości wyda się im wówczas czymś bardzo bliskim osiągnięcia.
Pierwsze doświadczenie spotkania z Bogiem nie porusza jednak jeszcze głębszych pokładów naszej osobowości, choć nam wydaje się, że już spotkaliśmy Boga i doświadczamy Jego miłości w sposób szczególny. W rzeczywistości jest to zaledwie okruch, bardzo mała cząstka tego, co On chce nam okazać. Na tym etapie Bóg nie może jednak objawić się nam bardziej, ponieważ nie ma w nas jeszcze odpowiedniego otwarcia na Niego, to znaczy pokory.
Na przeszkodzie stoi nasza pycha i nasze niewłaściwe wyobrażenie Stwórcy, nie oddające tego, kim On jest naprawdę. Najpierw więc musi stopniowo zmieniać się nasz obraz Boga i obraz nas samych.
Pierwsze głębsze otwarcie się na Pana poprzedzają zwykle pewne wydarzenia, poprzez które Bóg pozwala nam w pewnym, choć niewielkim jeszcze stopniu, odkryć Jego miłość. Może to być np. bardzo silne doświadczenie słabości czy samotności - i wtedy możemy bardziej odczuć Jego miłość. Takie doświadczenie naszej słabości, a równocześnie tego. że Bóg kocha nas takich, jakimi jesteśmy, pozostawia wówczas głęboki ślad w naszym sercu.
Jednak pozostawanie na poziomie wiary przeżywanej w sposób emocjonalny uniemożliwiałoby nam dojście do wiary głębokiej i czystej. Dopóki odczuwamy miłość i obecność Boga, dopóty nie ma w nas wiary prawdziwej, która opiera się na woli, a nie na uczuciach.
Pan oczekuje, że uwierzymy Mu bez domagania się dowodów. Do żądającego dowodów Tomasza Chrystus powiedział: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli" (J 20,29).
To dlatego przychodzi w naszym życiu okres, w którym nasz odczuwalny kontakt z Bogiem zaczyna być przeplatany wewnętrznym doświadczeniem oschłości. Również odnoszone wtedy przez nas sukcesy przeplatają się często z porażkami. Wśród wielu przeżywanych w tym czasie prób wiary Bóg co pewien czas pozwala nam jeszcze doświadczać swojej obecności w sposób emocjonalny. Później, kiedy znów tracimy nasz uczuciowy kontakt z Nim, nasila się zwykle nasza bardzo bolesna samotność i słabość. Bóg jednak musi nas w ten sposób doświadczać, ponieważ inaczej nie szukalibyśmy Go z pobudek nadprzyrodzonych, a jedynie dla zaspokojenia własnych pragnień emocjonalnego doświadczania Jego miłości.
Dla kogoś o takim nastawieniu droga do świętości miałaby być zaspokajaniem jego własnych egoistycznych pragnień. A przecież takie nastawienie uniemożliwia pełne zjednoczenie z Bogiem.
Stąd w drugim mieszkaniu (zgodnie z terminologią stosowaną przez św. Teresę od Jezusa w Twierdzy wewnętrznej) Bóg stopniowo nas z tego oczyszcza.
Warunkiem przejścia przez ten etap częstych oschłości i wielu trudności w życiu codziennym jest ufność wobec Boga, pokora i wiara w Jego miłość.
Idąc drogą do świętości, doświadczymy kiedyś prawdziwości słów Chrystusa, który powiedział: „beze Mnie nic nie możecie uczynić" (J 15,5). Zanim jednak do tego dojdziemy, zanim uznamy, że każde dobro nadprzyrodzone, jakie dostrzegamy w sobie, jest dziełem Chrystusa, musimy doznać wielu upokorzeń, musimy też, wzrastając w pokorze, zapragnąć kochać Boga ponad wszystko.
Jeżeli Bóg wprowadza do drugiego mieszkania np. jednego z narzeczonych czy małżonków, wówczas zaczynają się już pewne kłopoty. Ponieważ osoba znajdująca się w drugim mieszkaniu traci co jakiś czas emocjonalny kontakt z Bogiem, pojawia się wiele problemów wynikających i z doświadczania trudności na modlitwie, i z życia codziennego. Wiele spraw nie układa się tak jak dotychczas. Modlitwa takiego człowieka staje się oschła, a przy tym przestaje on odnosić sukcesy tak w życiu zawodowym, jak i w zakresie spraw rodzinnych czy domowych. Pojawiają się więc liczne problemy, które wywołują napięcia psychiczne.
Z uwagi na zaistniałe różnice w kontakcie z Bogiem jednym z pierwszych problemów w relacjach między narzeczonymi czy między małżonkami zaczyna być wtedy wspólna modlitwa. Jeżeli narzeczeni czy małżonkowie wykazują dużo dobrej woli, to jakoś im to jeszcze wychodzi, choć najczęściej osoba doświadczająca oschłości woli modlić się sama, ponieważ trudno jest jej przeżywać to, co przeżywa współmałżonek czy narzeczony.
Co pewien czas występuje też pewna forma braku możliwości porozumienia. Kiedy bowiem w wyniku pierwszych trudności pojawiają się napięcia psychiczne, to niemal automatycznie zwiększa się też liczba zadrażnień i nieporozumień w kontaktach pomiędzy małżonkami czy narzeczonymi. Nieporozumienia te mogą powstawać z byle powodu, a przy długim oddźwięku psychicznym1 nawet jednego z narzeczonych czy współmałżonków odkładają się i kumulują, co wytwarza pewien rodzaj braku kontaktu psychicznego.
1 Oddźwięk psychiczny - zróżnicowane echo wydarzeń w psychice jednostki. Pewne osoby reagują na wydarzenia lub sytuację, która je porusza szybko, i później już o niej nie myślą (zjawisko „prymalności"). Inne, wprost przeciwnie, niewzruszone i pozornie obojętne w danym momencie, niczego nie zapominają, a ich reakcja dojrzewa stopniowo (zjawisko „seksualności") [zob. Dic-Honnaire de la psychologie. Librairie Larousse, 1989. s. 236].
Święty Jan od Krzyża mówi: „Początkujący podlegają jeszcze pożądaniom w związku z przeżyciami duchowymi. Dlatego też popadają zwykle w wiele niedoskonałości wynikających z władz gniewu. Skoro przeminie smak i upodobanie w rzeczach duchowych, z konieczności czują niezadowolenie. Z tego niezadowolenia z siebie wynika rozdrażnienie w ich czynnościach i niekiedy łatwo popadają w gniew za lada przyczyną. W rezultacie takie dusze bardzo często bywają nieznośne dla otoczenia. Bywa i tak, że gdy przeminie smak i przyjemność złączona z głębszym odczuwalnym skupieniem na modlitwie, natura człowieka pozostaje niezadowolona i rozdrażniona, podobnie jak dziecko, gdy je odłączą od piersi, z której czerpało miły smak. Ten stan jest naturalny i jeśli dusza nie poddaje się zniechęceniu, nie ma tu winy, tylko niedoskonałość. Niedoskonałość ta będzie oczyszczona przez oschłość i przykrość ciemnej nocy" (Noc ciemna, I, rozdz.5, nrl).
W drugim mieszkaniu pojawia się już pewien rodzaj samotności pomiędzy narzeczonymi czy małżonkami i niemożność przekazania do końca przeżywanych doświadczeń. Trudności te jednak nie są jeszcze długotrwałe i w okresach łatwiejszych narzeczeni czy małżonkowie mogą porozumieć się i rozwiązać narosłe wcześniej problemy.
Po tym okresie następuje etap trzeciego mieszkania, kiedy zanikają trudności w emocjonalnym kontakcie z Bogiem i wszystko znów zaczyna się dobrze układać, tak w życiu codziennym, jak i w zakresie spraw związanych z życiem duchowym. Wtedy wzrasta w nas zwykle przekonanie, że wiele potrafimy i znów pojawia się przeświadczenie, że świętość jest w zasięgu naszych możliwości. Zaczynamy częściej krytykować innych, bo nie rozumiemy ich słabości; bardzo łatwo zapominamy, że słabość i samotność stwarzają możliwość głębszego spotkania z Bogiem.
Święty Jan od Krzyża mówi: „Ponieważ początkujący czują się pełnymi zapału i gorliwości w rzeczach duchowych i ćwiczeniach pobożnych, z tej pomyślności (z powodu ich niedoskonałości) rodzi się pewien rodzaj ukrytej pychy, skutkiem której zaczynają oni nabierać niejakiego zadowolenia z samych siebie i ze swoich uczynków, mimo iż prawdą jest, że rzeczy święte same z siebie rodzą pokorę. Z tego źródła wypływają próżne, czasem nawet bardzo próżne chęci rozmów o rzeczach duchowych z innymi. Często zresztą w tym celu, by innych nauczyć, niż by się od nich uczyć. Gdy zaś napotykają u nich inny rodzaj pobożności niż ich własny, potępiają ich w swoim sercu, a nawet i zewnętrznie w słowach. Stają się wtedy podobni do owego faryzeusza, który chełpił się przed Bogiem ze swych czynów i pogardzał celnikiem" (Noc ciemna, I, rozdz. 2, nr 1).
Osoba będąca w trzecim mieszkaniu potrafi przezwyciężać widoczne formy pychy, a także ze względu na swoją aktywność praktykować w jakimś stopniu niektóre cnoty. Stwarza to pewnego rodzaju iluzję, iż jest to człowiek autentycznie pokorny. Z tego też powodu pojawia się niebezpieczeństwo naśladowania 20 przez innych, co mogłoby wypaczać ich obraz drogi do świętości. Pozornie wydaje się on czynić rzeczy bardzo pożyteczne. W oczach Boga nie mają one jednak wielkiej wartości, ponieważ kryje się w nich jeszcze wiele pychy.
Na tym etapie niemal wszystko nam wychodzi.
W życiu małżonków czy narzeczonych powraca wtedy możliwość wspólnego porozumienia się, wspólnej modlitwy i wspólnego rozwiązywania problemów. W trzecim mieszkaniu, kiedy znikają przyczyny napięć psychicznych, o wiele lepiej układa się dialog pomiędzy narzeczonymi czy małżonkami. U wielu budzi się wtedy pyszne przeświadczenie, że wystarczy tylko zdecydowanie pracować nad sobą, oczywiście z pomocą łaski Bożej, a świętość stanie się ich udziałem.
W tym okresie jesteśmy w stanie aktywnie „apostołować", tzn. dokonywać wielu rzeczy w naszym mniemaniu „ku czci i chwale Bożej", które tak naprawdę dokonywane są dla naszej własnej „czci i chwały". Naszą gorliwość może „wspierać" wtedy nawet szatan. Św. Jan od Krzyża mówi: „Zresztą i szatan roznieca w początkujących zbytnią gorliwość i chęć wykonywania takich uczynków, aby w nich rozbudzić pychę i zarozumiałość. Zdaje sobie bowiem dobrze sprawę, że wszystkie cnoty i dobre uczynki, jakie te dusze wypełniają, nie tylko nie przynoszą im żadnego pożytku, lecz raczej obracają się w wadę" (Noc ciemna, I, rozdz. 2, nr 2).
Bóg, chcąc choć w pewnym stopniu oczyścić nas z egoizmu i pychy, by przybliżyć nas ku sobie, musi wystawić nas na bardzo trudne próby czwartego mieszkania, które nazywane jest „nocą zmysłów" („W postępie duchowym, opisanym w Twierdzy wewnętrznej - pisze o. Maria Eugeniusz od Dz.J. -noc bierna zmysłów następuje w czwartym mieszkaniu", Jestem córką Kościoła, Kraków 1984, s.73).
Przypomina ono w dużej mierze drugie mieszkanie, z tym że doświadczenia „nocy zmysłów" trwają nieprzerwanie i niekiedy bardzo długo.
W tym okresie występuje pewna trwała niezdolność do przekazania własnych stanów psychicznych i duchowych. Pojawia się tym samym pewien rodzaj samotności, której nie będziemy w stanie przekroczyć. Bóg bowiem będzie chciał nawiązać z nami bardziej intymny kontakt, by kiedyś zająć pierwsze miejsce w naszym sercu - a związane z tym nasze doświadczenia mogą okazać się nieprzekazywalne.
Jest to etap bardzo trudny.
Jeżeli w przypadku małżonków jedno z nich wejdzie w taki trwały stan duchowych oschłości i licznych doświadczeń w życiu codziennym - które będą rodziły coraz to nowe psychiczne napięcia - wtedy drugiemu współmałżonkowi będzie trudno zrozumieć, co się z nim dzieje. Będzie odnosił wrażenie, że współmałżonek stał się nagle dziwnie słaby i niezaradny, jakby miał dwie lewe ręce, bo nic mu nie wychodzi, a przy tym jeszcze z byle powodu płacze.
Doświadczenia te są jednak konieczne, by w nich spalał się nasz egoizm i by rodził się nowy człowiek.
Etap czwartego mieszkania może być bardzo trudny np. dla narzeczonych m.in. z powodu pojawienia się licznych wątpliwości, czy to właśnie ta osoba ma być mężem czy żoną. Występuje bowiem wtedy często niezdolność do obiektywnej oceny życiowych sytuacji.
Wówczas nawet kierownik duchowy nie zawsze może pomóc, ponieważ rozpoznanie i odpowiedź na powołanie musi łączyć się z wewnętrzną pewnością. Jeżeli ktoś w decydującym momencie swojego życia nie ma pewności, czy dokonuje właściwego wyboru, kierownik duchowy też musi zachować się bardzo powściągliwie, chyba że Pan Bóg da mu szczególne światło w danej sytuacji, co jest na ogół zjawiskiem rzadkim. Dlatego również kierownik duchowy zaleca wtedy dużą ostrożność.
Z tego powodu jest to bardzo trudny okres również dla kleryków i osób przygotowujących się do złożenia ślubów zakonnych, ponieważ pewność co do właściwego powołania może ulec wtedy poważnemu zachwianiu. Przyczynia się do tego emocjonalna pustka w kontakcie z Bogiem i coraz większe doświadczenia - np. trudności w zakresie modlitwy, kontaktu z innymi ludźmi, nauki - które wywołują napięcia psychiczne. Wszystko to sprawia, że rodzą się niekiedy bardzo poważne wątpliwości dotyczące powołania.
Niepewność, gdy chodzi o wybór dalszej drogi życiowej, może pojawić się nawet u małżonków. Na tym bowiem etapie współmałżonek, który np. przedtem był bardzo zaradny, troskliwy w stosunku do żony i dzieci, który żył życiem domu, może nagle z uwagi na mniejszą sprawność przedłużać pobyt w pracy, a tym samym mniej zajmować się domem. Może też być często napięty i rozdrażniony. Z człowieka przedtem dobrego, troskliwego i czułego staje się kimś zimnym, oschłym, opryskliwym. Wtedy przychodzą podejrzenia, że może znalazł sobie inną kobietę i dlatego tak się zmienił. Żona, nie wiedząc, co dzieje się z mężem, zaczyna w takiej sytuacji gubić się, bo czuje się niepewna i zagrożona. Jej kierowane do męża uwagi mogą być wówczas bardzo cierpkie. Zaczyna to niszczyć ich więź psychiczną i mogą zrodzić się wątpliwości, czy dokonany wybór współmałżonka był wyborem właściwym.
W tym momencie szatan może podsuwać nawet pokusy rozejścia się. Przez tego typu trudności może przechodzić wielu małżonków i jeżeli zagubią się, jeżeli nie będzie w nich głębokiej wiary, to mogą cofnąć się do wcześniejszych etapów życia wewnętrznego.
Jedną z głównych przyczyn tego rodzaju doświadczeń w drodze do świętości jest pewna niemożność pełnego wyrażenia własnych przeżyć. Występuje wówczas jakby bariera w przekazie informacji, a w rezultacie pogłębiający się brak psychicznego kontaktu i więzi.
Te bardzo trudne próby mogą trwać długo, często szereg lat.
Rodzące się wtedy napięcia psychiczne prowadzą do małżeńskich konfliktów, które niejednokrotnie rozgrywają się na oczach dzieci. I to jest szczególnie bolesne, bo dzieci nasiąkają tą niewłaściwą atmosferą domu rodzinnego, atmosferą nieporozumień i napięć. W konsekwencji jest to jeszcze jeden powód do bardzo bolesnych rozterek współmałżonków.
Dziecko, obserwując postawę swoich rodziców, tworzy sobie wówczas wykrzywiony obraz Boga, co sprawia, że później będzie gubiło się w swoim własnym życiu. Rodzice w jakimś stopniu zwykle zdają sobie z tego sprawę, stąd takie sytuacje będą dla nich tym bardziej dotkliwe.
Oczywiście, jeżeli ktoś przejdzie przez oczyszczenia, to później, gdy pojawią się już akty czystej miłości, Bóg nie tylko naprawi zło, jakie zaistniało w okresie oczyszczeń, ale przez świętość rodziców da tym dzieciom specjalne łaski, które sprawią, że będą one mogły dojść do świętości znacznie łatwiej. Byłoby więc czymś niewłaściwym, gdyby rodzice z powodu pojawiających się na tym etapie trudności rezygnowali z wybranej wcześniej drogi pogłębiania życia wewnętrznego i dążenia do świętości.
Powinniśmy starać się zrobić wszystko, by tej wielkiej i szczególnej łaski nie zmarnować, żeby nie powiedzieć Bogu, który pragnie naszego uświęcenia - nie.
Jeżeli dusza wzrasta w pokorze, to w pewnym momencie doznaje w swoim życiu wewnętrznym szczególnej ingerencji Boga.
Św. Teresa od Dzieciątka Jezus wyznaje, że trzeba jej było wiele czasu, by dojść do wyższego stopnia zdania się na Boga. Musiała doznać wielu porażek, by poznając lepiej prawdę o sobie, wzrastać w pokorze. - I oto po wielu nieudanych próbach stał się cud. Bóg sam wziął ją w swoje ramiona i tak „wysoko" umieścił (zob. Żółty zeszyt, 7 VII 1897). Nagle to, o co długo i z wielkim wysiłkiem zabiegała, zostało jej dane niejako za darmo, już bez jej szczególnych starań.
To Duch Święty obdarza duszę stającą w prawdzie przed Bogiem pewnymi specjalnymi darami: nadprzyrodzoną zdolnością czynienia czegoś, do czego przedtem nie była zdolna.
Duch Święty obdarza, a więc daje za darmo.
Gdyby jednak obdarzył nas swymi darami, zanim poznamy prawdę o sobie, to każdy z nas przypisałby te dary sobie, sądząc, że jakoś na nie „zapracował", że tyle się namęczył, dlatego potrafi teraz być pokorny czy radosny.
Musimy więc najpierw przekonać się, że sami z siebie naprawdę nic nie możemy, musimy dogłębnie doświadczyć swojej nędzy i nicości, by Duch Święty mógł obdarzyć nas swoimi szczególnymi darami.
Święci w pewnym momencie swojego życia stawali się innymi ludźmi; doznawali takiej metamorfozy, że z ludzi zwykłych i szarych stawali się ludźmi emanującymi prawdziwą mocą - mocą Boga. Tę niezwykłą łaskę poprzedzał jednak i w ich życiu okres poznawania własnej nędzy i odkrywania miłości Boga.
Jeżeli w czasie „nocy zmysłów" będzie w nas szalona wiara w miłość Boga, wówczas Bóg w odpowiedzi na naszą postawę może udzielić nam kolejnej szczególnej łaski, jaką jest „noc ducha".
Te drugie oczyszczenia (szóste mieszkanie), które mogłyby nas do końca przemienić i uświęcić, są szczególnym i najwyższym darem. Bóg udziela go tym, którym bardzo ufa. W czasie tych oczyszczeń bez szaleństwa miłości i wiary zagubilibyśmy się, moglibyśmy zdradzić Boga. Bóg więc, aby dać nam tę łaskę, musi widzieć, że świętość staje się rzeczywiście największym pragnieniem naszego serca, choć na wcześniejszych etapach będzie ono jeszcze w dużym stopniu skażone naszą pychą i egoizmem.
Na tym etapie ciemności stają się o wiele większe, a tym samym wzrasta niemożność przekazywania własnych wewnętrznych doświadczeń. Rodzi się wtedy jeszcze większa samotność, wynikająca z coraz intymniejszej więzi z Bogiem, której nie można przekazać komuś, kto do tego etapu jeszcze nie doszedł, nawet gdyby była to osoba bardzo nam droga.
W przypadku małżonków trzeba jednak również wtedy starać się przekazywać własne przeżycia wewnętrzne, by nie niszczyć więzi psychicznej, ale będzie to możliwe tylko w ograniczonym zakresie. Trzeba więc, by małżonkowie wzajemnie uczyli się szanować to, co w ich życiu wewnętrznym staje się nieprzekazywalne.
Schodząc do „wód śmierci"
Etapy życia wewnętrznego przedstawiane są niekiedy jako stopnie prowadzące najpierw w dół, do „wód śmierci", a następnie w górę. Schodzeniu w dół towarzyszą coraz to nowe i większe upokorzenia. Przy czym zejście o kolejny stopień niżej uwarunkowane jest radosnym przyjęciem upokorzeń, jakie spotkały nas na poprzednim stopniu. Jeżeli napotkanych upokorzeń nie akceptujemy, to pozostajemy na tym samym miejscu.
Tylko wtedy, gdy przełamiesz się i uznasz prawdę o sobie, którą pokazują ci inni, a zwłaszcza twój kierownik duchowy, będziesz mógł zejść niżej.
Schodząc będziesz na każdym kolejnym stopniu sądził, że już doszedłeś do „wód śmierci", ponieważ to, czego będziesz doznawał, wyda ci się tak przerażające, że trudno ci będzie wyobrazić sobie coś jeszcze gorszego. Będzie to jednak tylko złudzenie.
Dopiero później zrozumiesz, że dna nie ma, że zło, jakie w sobie odkrywasz, „nie zna granic".
Schodząc niżej, do kolejnych warstw, będziesz naprawdę musiał trzymać się ręki kierownika duchowego i słuchać jego wskazówek, bo inaczej nie zaakceptujesz dostrzeżonego w sobie zła.
Swoistą ilustracją tego etapu życia wewnętrznego jest Księga Hioba. Hiob traci po kolei wszystko i wszystkich - bogactwo, uznanie, rodzinę.
Etapów życia wewnętrznego nie przechodzi się bez wyrzeczenia. Wyrzeczenie duszy schodzącej do „wód śmierci" stale wzrasta, ona jednak odnosi wrażenie, że wyrzeka się coraz mniej, że coraz mniej służy Panu Bogu. Schodzi więc w dół w głębokim przekonaniu, że oddala się od Boga, że kocha Go coraz mniej i coraz mniej daje z siebie. Wtedy wzrasta jej pokora.
Zejście do „wód śmierci" jest jakby włożeniem nogi do ogniska. Będziesz chciał od razu cofnąć się, a tymczasem trzeba, żebyś po tych „wodach śmierci" chodził. Jest to stan, w którym twoja pycha będzie się w tobie wypalać; to rzeczywiście może być bardzo bolesne. Na „wodach śmierci" dusza błądzi, bo nie wie, gdzie jest. Nie wie, czy przybliża się, czy oddala od Boga.
Po przejściu tego etapu następuje w oczach zewnętrznego obserwatora wchodzenie po stopniach do góry, co wiąże się z otrzymaniem specjalnych darów Ducha Świętego.
Bóg obdarza wtedy duszę w sposób szczególny i On sam unosi ją do góry - ku świętości, przy czym człowiek będący w tym stanie subiektywnie odbiera to inaczej. Każdy nowy dar Ducha Świętego odsłania mu jeszcze pełniej jego własną nędzę. A więc nadal schodzi w dół - jego poznanie własnej grzeszności pogłębia się.
Na tym etapie zaczynamy rzeczywiście dawać świadectwo życia wiarą, a jednocześnie zdajemy sobie sprawę z tego, że to nie my je dajemy. Po przejściu przez „wody śmierci" człowiek w oczach zewnętrznego obserwatora staje się kimś niezwykłym, staje się człowiekiem wiary i modlitwy. W jego życiu coraz bardziej widoczne są uczynki wiary i czyny heroiczne, których on już nie przypisuje sobie, co więcej w świetle których widzi jeszcze pełniej swoją nędzę.
W życiu świętych heroiczność cnót staje się widoczna, bo na pewnym etapie życia wewnętrznego dusza zostaje obdarowana cnotami, dzięki którym rzeczywiście promieniuje dobrem.
Jednak to nie człowiek promieniuje. W człowieku zawsze pozostaje jego słabość; pozostaje on „dziedzicem" grzechu pierworodnego, ale na etapie „wód śmierci" zaczyna rodzić się w nim miejsce dla Chrystusa.
To Jezus, który żyje w tym człowieku - w tym człowieku skłonnym do zła promieniuje swoją świętością, tak że może on powiedzieć: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus" (Ga 2,20).
To Jezus fascynuje otoczenie, to On je przemienia, człowiek zaś wie, że jest tylko grzesznikiem i w miarę, jak Bóg coraz bardziej przez niego działa, pogłębia się jego widzenie własnej grzeszności.
W myśleniu o sobie święty pozostaje zawsze na samym dnie, uważa się za najgorszego, a każde dobro, zgodnie z prawdą, przypisuje Bogu.
„Winda" niebieska”
Modlitwa takiego człowieka staje się modlitwą pustych dłoni, bo staje on przed Bogiem tylko ze swoimi grzechami.
Taki człowiek wie, że sam na nic nie zasługuje, dlatego całą swoją ufność pokłada w miłosierdziu Boga. Pogłębia się w nim wtedy świadomość, że z Bogiem może wszystko, ale bez Boga nic nie potrafi. 1 przestają to już być tylko słowa. Ta świadomość zaczyna kształtować w Nim inną postawę - postawę wiary.
Św. Teresa od Dzieciątka Jezus mówi, że tę bardzo trudną drogę poszczególnych etapów życia wewnętrznego możemy przebyć „windą" - jeżeli pozostaniemy zawsze małymi przed Bogiem i powierzymy się Jemu z dziecięcą ufnością (zob. Pisma, t.2, s.266).
Z pewnością taką „windą" będziemy je mogli przebyć również wówczas, gdy całkowicie oddamy się Maryi. Ktoś, kto trzyma się ręki Matki Bożej, możliwie szybko przejdzie przez oczyszczenia, które są konieczne, byśmy doświadczyli, ile jest w nas zła i do czego jesteśmy zdolni sami z siebie.
Jeżeli zawierzysz się Maryi, szybko dojdziesz do poznania własnej nędzy i zjednoczysz się z Jezusem.
Nie pragnij szukać owoców
Mała Święta zachęca, byśmy składali Bogu ofiarę z doświadczeń, jakich doznajemy na skutek braku owoców naszego dążenia do świętości. Powinno być w nas pragnienie pozostawania na tym miejscu, na którym Bóg zechce nas pozostawić, nawet gdyby był to etap początkowy. Mówiła ona do swojej siostry Celiny: „Złóż Panu Bogu ofiarę z tego, że nigdy nie będziesz zbierać owoców, to znaczy, że całe życie będziesz czuła wstręt do cierpienia, do upokorzenia, że będziesz widziała wszystkie owoce twych dobrych pragnień i twej dobrej woli spadające bezużytecznie na ziemię. Pan sprawi, że w chwili twej śmierci w mgnieniu oka na drzewie twej duszy dojrzeją piękne owoce" (Pisma, t.2, s.253n.).
Słuszność tej rady Św. Teresy potwierdzają słowa Mądrości Syracha: „Ufaj Panu i wytrwaj w twym trudzie, albowiem łatwą jest rzeczą w oczach Pana natychmiast i niespodziewanie wzbogacić ubogiego" (Syr 11.21).
W twoim życiu też może być tak, że bardzo długo, może nawet do śmierci, będziesz odczuwał wstręt do cierpienia i upokorzeń, że owoce twoich wysiłków będą ginęły. Twoje zmagania o to, żeby być innym człowiekiem, żeby pełnić wolę Bożą, mogą wciąż spełzać na niczym. Możesz wciąż upadać i wciąż może ci nic nie wychodzić.
Trzeba, byś wtedy, nie zrażając się niepowodzeniami, nadal z pełną ufnością próbował czynić dobro, bez względu na to, czy owoce pojawią się, czy nie. Przecież Pan może chcieć, by owoce twoich wysiłków pojawiły się dopiero w chwili śmierci.
Oderwanie od rezultatów sprawi, że przestaniesz być niewolnikiem własnej wizji doskonałości, że będzie wzrastało w tobie pragnienie pełnienia we wszystkim tylko Bożej woli.
II. DOŚWIADCZENIA „NOCY ZMYSŁÓW"
Dojście do miłości doskonałej wiąże się z przejściem przez oczyszczenia. Mogą one mieć formę oczyszczeń wstępnych (drugie mieszkanie); później wielu wchodzi w „noc zmysłów" (czwarte mieszkanie) i w końcu nieliczni wprowadzani są w „noc ducha" (szóste mieszkanie).
„Noc zmysłów" to okres niezwykle ważny dla rozwoju życia wewnętrznego i przemiany naszych serc. Przechodząc przez ten okres, często nie będziemy rozumieli spotykających nas doświadczeń. Bóg natomiast będzie oczekiwał od nas bezgranicznej ufności - ufności wbrew odczuciom, doświadczeniu, a nawet wbrew naszemu rozumowi.
Znaki rozpoznawcze „nocy zmysłów"
Na etapie „nocy zmysłów" tracimy, często na wiele lat, emocjonalny kontakt z Bogiem, a także zdolność samodzielnego pokonywania różnych życiowych problemów. Poznajemy wtedy lepiej naszą pychę i egoizm.
Św. Jan od Krzyża, mówiąc o znakach pozwalających rozpoznać „noc zmysłów", wymienia jako najbardziej typowe i charakterystyczne trzy spośród nich, zaznaczając, że stają się one takimi znakami tylko wówczas, gdy występują razem. Pozwalają one odróżnić „noc zmysłów" od stanu oziębłości, w jakim możemy trwać na skutek braku gorliwości i dobrowolnych niewierności wobec Boga.
Pierwszy znak „nocy"
„Pierwszym znakiem jest to, że jak dusza nie znajduje upodobania i pociechy w rzeczach Bożych, tak również nie znajduje ich w żadnej z rzeczy stworzonych. Bóg bowiem, wprowadzając duszę w tę ciemną noc dla wysuszenia i oczyszczenia pożądania zmysłowego, nie dozwala, by ją jeszcze jakaś rzecz wabiła i smakowała jej. Stąd więc można poznać, że ta oschłość i zniechęcenie nie jest skutkiem grzechów czy świeżo popełnionych niedoskonałości. Gdyby tak było, dusza czułaby pewną naturalną skłonność lub chęć smakowania w jakiejś rzeczy poza Bogiem. Ilekroć bowiem pożądanie ulega jakiejś niedoskonałości, natychmiast odczuwa ku niej mniejszą lub większą skłonność, według miary upodobania i skłonności uczuciowej tam złożonej. Brak upodobania tak w rzeczach niebieskich, jak i ziemskich mógłby jednak wynikać z jakiejś niedyspozycji fizycznej lub melancholicznego usposobienia" (Noc ciemna, I, rozdz. 9, nr 2).
Jeżeli nie ma w nas stałej wierności Bogu i przezwyciężania niedoskonałości, jeżeli świadomie i dobrowolnie sprzeniewierzamy się Bogu, wchodzimy w stan oziębłości i zniechęcenia. Taki stan nie oznacza, że przechodzimy przez „noc zmysłów", w której Bóg sam chce w sposób szczególny nas oczyszczać.
Oziębłość jest skutkiem grzechów i niewierności, jest bolesnym doświadczeniem, które sami na siebie sprowadzamy.
Św Jan od Krzyża mówi, że podczas „nocy zmysłów" w niczym nie znajdujemy upodobania. Zaznacza jednak, że taki stan może być również wynikiem choroby czy melancholijnego usposobienia.
Kiedy jesteśmy chorzy, zwykle nie mamy na nic ochoty, ani na rzeczy Boże, ani na rzeczy tego świata. Nawet ktoś łakomy traci apetyt.
Podobnie jest w przypadku osób z melancholijnym usposobieniem. Jeżeli ktoś z takim usposobieniem doznaje porażki, jeżeli nie czuje się kochany i akceptowany, to też nie znajduje upodobania ani w rzeczach Bożych, ani w rzeczach tego świata.
Trzeba więc być bardzo ostrożnym w stwierdzeniach, że spotykające nas doświadczenia wewnętrzne są przejawem „nocy zmysłów".
Drugi znak „nocy"
„Drugim znakiem - pisze dalej św. Jan -potwierdzającym, że to oczyszczenie wynika z ciemnej nocy, jest ciągłe zwracanie pamięci ku Bogu z zatroskaniem i bolesną obawą, gdyż dusza sądzi, że nie służy należycie Bogu, ale cofa się, skoro odczuwa to zniechęcenie w rzeczach Bożych. 1 z tego właśnie można poznać, że ta oschłość i zniechęcenie nie pochodzą z oziębłości i słabości, bo zasadą oziębłości jest niedbałość i brak wewnętrznej pilności w rzeczach Bożych" (tamże, rozdz. 9, nr 3).
Gdy więc ktoś nie znajduje upodobania w rzeczach Bożych ani w rzeczach tego świata na skutek doświadczeń „nocy zmysłów", to towarzyszy temu zawsze bolesna obawa, że oddala się on od Boga z powodu licznych niewierności i odejścia od przestrzeganej wcześniej zasady, by czynić wszystko dla czci i chwały Bożej. Jeżeli takiej obawy nie ma, a występują liczne zaniedbania, opuszczenie się w wysiłkach i brak gorliwości w służbie Bożej, nie można mówić o oczyszczeniach związanych z „nocą zmysłów".
Dusza, która mimo braku upodobania w rzeczach Bożych pragnie służyć Bogu. przeżywa swoisty dramat. Każdy przejaw niewierności Bogu jest dla niej źródłem wielkiej udręki.
Te dwa pierwsze znaki nie wystarczą jednak jeszcze do określenia „nocy zmysłów".
Trzeci znak „nocy"
„Trzeci znak, po którym dusza poznaje, że jest to oczyszczenie zmysłów, polega na tym, że chociaż dusza wiele czyni ze swej strony, nie może już rozmyślać ani rozważać przy użyciu wyobraźni jak przedtem. Bóg bowiem zaczyna się tu udzielać duszy nie przez zmysły, jak to przedtem czynił za pomocą rozumowania (...), lecz za pomocą czystego ducha (...). Odnośnie do trzeciego znaku należy zauważyć, że ta niewydolność władz i ich niesmak nie wypływa z żadnej niedyspozycji. Gdy to bowiem zachodzi, z zanikiem niedyspozycji, która przecież nie może trwać bez końca, dusza, gdy zechce, może wrócić do tych czynności, a jej władze na powrót znajdują oparcie" (tamże, rozdz. 9, nr 8n.).
Z własnego doświadczenia wiemy, że w okresie ciężkiej i bolesnej choroby trudno nam we właściwy sposób prowadzić rozmyślanie. Niedyspozycja fizyczna może nam ten rodzaj modlitwy utrudniać bądź wręcz uniemożliwiać. Kiedy jednak powracamy do zdrowia, powracamy też, o ile chcemy, do praktykowanych wcześniej form modlitwy.
W przypadku wejścia w „noc zmysłów" staje się to zwykle niemożliwe.
Przed „nocą zmysłów", gdy znajdujemy się na etapie, który charakteryzuje duża aktywność, dochodzimy na skutek wyrzeczeń, licznych ofiar i żarliwej modlitwy do tak zwanego „triumfu działalności rozumowej".
Przez pewien czas odnosimy wtedy liczne sukcesy i wydaje się nam, że nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Dzieje się tak między innymi za przyczyną gorliwej modlitwy medytacyjnej, która sprawia, że „naczynie" naszej duszy napełnia się Bożą łaską i światłem. Dzięki temu zdobywamy się wówczas na wiele wyrzeczeń i ofiar w życiu codziennym, tak że niejednokrotnie stajemy się znakiem dla swojego otoczenia.
Kiedy wchodzimy w „noc zmysłów", nie jesteśmy już w stanie prowadzić rozmyślania w taki sposób, jak czyniliśmy to przed oczyszczeniami. Stosowana poprzednio forma modlitwy medytacyjnej staje się dla nas czymś zupełnie niemożliwym.
Dlaczego tak się dzieje?
- Ponieważ Bóg chce obdarzyć nas zupełnie innym rodzajem modlitwy, taką modlitwą, która będzie napełniała nas w sposób szczególny Bożą łaską, światłem i mocą.
Przygotowaniem na przyjęcie tego nowego rodzaju modlitwy jest stan, w którym bardzo często na skutek ciągłych rozproszeń i wielu wątpliwości - pojawiających się w związku z brakiem odczuwania obecności Boga - nie możemy modlić się tak jak dotąd.
Taki stan jest dla nas próbą wiary.
Jeżeli próby te pogłębiają naszą wiarę, to przygotowują nas na przyjęcie szczególnych Bożych łask.
Człowiek, który przechodzi przez „noc zmysłów", doświadcza swoistej niemocy w odniesieniu do różnych sfer swojej osobowości.
Św. Jan od Krzyża mówi, że Bóg ogranicza wtedy jego władze wewnętrzne, „odbierając rozumowi oparcie, woli słodycz, a pamięci rozważanie" (Noc ciemna, I, rozdz. 9, nr 7).
Trudna próba wiary dotykająca rozumu
Na etapie „nocy zmysłów" rozum nie znajduje oparcia w rzeczach stworzonych.
W zależności od stopnia intensywności oczyszczeń człowiek doznaje wrażenia mniejszej efektywności pracy swojego rozumu. Jego umysł, przedtem sprawny, teraz nie daje mu możliwości zgłębiania pewnych tajemnic, niekiedy staje się wręcz niezdolny do myślenia dyskursywnego.
Może to być niezwykle trudny proces oczyszczeń. W pewnym momencie możesz stwierdzić, że nie wiesz, co się z tobą dzieje. Kiedyś nie miałeś żadnych problemów z myśleniem dyskursywnym, dobrze rozumiałeś poznawane prawdy, a teraz coraz częściej czegoś nie rozumiesz i w ogóle trudno ci zebrać myśli. Twoja analiza rozumowa zostaje w jakimś stopniu zachwiana. - A dotyczy to nie tylko modlitwy i zgłębiania spraw Bożych, ale również pracy zawodowej i spraw życia codziennego.
Możesz stać się wtedy mało aktywny w swojej pracy zawodowej, a dziedziny, w których kiedyś miałeś osiągnięcia i w których umiałeś wykazać się znajomością wielu zagadnień, mogą stać się twoją najsłabszą stroną.
Jak musi to być bolesne dla kogoś, kto będąc specjalistą w jakiejś dziedzinie, odnosi nagle wrażenie, że właściwie nie potrafi zrozumieć najprostszych rzeczy. Jest to rzeczywiście trudna próba wiary, ponieważ ta swoista niewydolność umysłu staje się widoczna nie tylko dla niego, ale i dla otoczenia.
Jak musi cierpieć wtedy w nas nasza duma.
Oto wydawało ci się, że jesteś kimś, że dobrze znasz dziedzinę wiedzy, w której kształciłeś się i specjalizowałeś, a dziś niewiele potrafisz zrobić i wydaje ci się, że w ogóle do niczego nie jesteś zdolny.
Najtrudniej jest przejść przez to oczyszczenie ludziom wielkim w oczach tego świata. Jeżeli Bóg zechce oczyścić przez „noc zmysłów" np. wybitnego naukowca czy artystę, będzie on musiał zaznać goryczy skrajnej słabości i bezradności. Ktoś, kto był znany i ceniony, czy to w swoim miejscu pracy, czy na skalę krajową bądź międzynarodową, teraz, nie znajdując oparcia w rozumie, staje się jak „dziecko" bezradny.
Oczywiście, Bóg może sprawić, że człowiek ten również w tym czasie dokona czegoś twórczego, ale wtedy będzie on już wiedział, że jest to interwencja Boga, że to Bóg uczynił, nie on.
Próby wiary dotykające woli i pamięci
To doświadczanie własnej słabości dotyczy również woli.
Bóg „odbiera woli słodycz", jak określa to św. Jan od Krzyża.
Wola nasza staje się „jałowa", bez odczuć upodobania; niby podejmujemy decyzje zmierzające do pełnienia woli Bożej, ale są one jakby pozbawione smaku, nie czujemy, że pełnimy wolę Bożą. - Tak jak potrawa bez soli i przypraw nie ma właściwego smaku, tak podejmowane w tym okresie nasze decyzje nie dają nam zadowolenia, bo pozbawione są odczucia, że rzeczywiście pełnimy wolę Bożą.
To samo dotyczy pamięci, której Bóg „odbiera rozważanie".
Praktykowane przedtem rozmyślanie przestaje być dla nas możliwe. Stajemy się niezdolni do dogłębnych analiz, myślenie dyskursywne przychodzi nam z wielką trudnością, a niekiedy staje się wręcz niemożliwe.
Udręki pokus
Oprócz tych wielkich doświadczeń oczyszczeniom „nocy zmysłów" towarzyszą najczęściej również bardzo bolesne pokusy, których rodzaj i natężenie są różne u poszczególnych osób, bo każdy człowiek idzie ku Bogu własną drogą.
„Z nocą tą - pisze św. Jan od Krzyża -zwłaszcza u tych dusz, które później mają wejść w inną, boleśniejszą noc ducha, by przez nią dojść do Boskiego zjednoczenia miłości (niewielu przez tę noc przechodzi), łączą się wielkie udręki i pokusy zmysłowe. Trwają one zazwyczaj długo, choć nie u wszystkich jednakowo. Niektórym dany jest «anioł szatana» (2 Kor 12,7), tj. duch nieczystości, aby smagał zmysły gwałtownymi i obrzydliwymi pokusami. Ducha zaś nęka wstrętnymi obrazami i bardzo żywymi myślami w wyobraźni; są one czasem dla niej większym udręczeniem niż śmierć" (Noc ciemna, I, rozdz. 14, nr 1).
Jeżeli Bóg chce podnieść kogoś do najwyższych etapów zjednoczenia z sobą, to często wystawia go na szczególnie dotkliwe pokusy związane z grzechem przeciwko czystości.
Może on być nękany prowokującymi jego wyobraźnię obrazami i natarczywymi myślami, które są dla niego wielkim udręczeniem. Muszą to być niezwykle bolesne przeżycia dla kogoś, kto chce być wierny Bogu i dla kogo Bóg jest jedyną i największą miłością.
Jednak sąd, czy takie pokusy wynikają z doświadczeń „nocy zmysłów", winniśmy pozostawiać spowiednikom i kierownikom duchowym.
Sens pokus
Dlaczego Bóg dopuszcza takie pokusy?
- Przede wszystkim po to, by oczyścić nas z pychy.
Pokusy tego rodzaju rzeczywiście dotkliwie miażdżą naszą pychę, skoro św. Jan mówi, że stają się one często „większym udręczeniem niż śmierć".
Walka z nimi na etapie „nocy zmysłów" nie może ograniczać się do odcięcia się od zewnętrznego źródła pokus i rezygnacji z tego, co pobudza naszą wyobraźnię, a więc z pewnych kontaktów z ludźmi, nieodpowiedniej lektury, z oglądania niewłaściwych filmów - to wszystko za mało, bo szatan potrafi wywlekać w naszej wyobraźni obrazy z przeszłości, które mogą nękać nas bardzo długo. Nie wystarczy odwrócenie uwagi i próba myślenia o czymś innym, ponieważ nękające nas obrazy i wyobrażenia i tak będą ciągle powracały.
Naszym zadaniem w takiej sytuacji jest walka z pychą, zwłaszcza z pokusą wielkości i bycia kimś, bo to one są jedną z głównych przyczyn tego typu doświadczeń.
Każdy człowiek, przynajmniej do tego etapu, chce być kimś, chce być ważny, doceniony, zauważony, czy to w domu, wśród najbliższych, czy w pracy i własnym środowisku.
Pokusy przeciwko czystości są dla nas wezwaniem do walki z pragnieniem bycia kimś wielkim.
Chciej być nikim w oczach innych, chciej być zapomnianym, wzgardzonym, odrzuconym. Przyjęcie takiej postawy nie jest łatwe, ale jeżeli chcesz, by tego rodzaju pokusy mniej cię nękały, musisz chcieć być ostatnim. Chciej stawać przed Bogiem w czasie modlitwy jak żebrak w obliczu największej świętości.
W wyzbywaniu się pragnienia wielkości mogą dopomóc nam kierowane pod naszym adresem różnego rodzaju oskarżenia.
Jeżeli są to oskarżenia słuszne, to przypominają nam one o naszym złu i chronią przed niedostrzeganiem go w sobie. Wszelkiego zaś rodzaju oskarżenia niesłuszne winny nam uzmysławiać, co mogłoby w naszym życiu zaistnieć, gdyby Bóg nas od tego nie zachował. Dlatego ciesz się, a przynajmniej chciej się cieszyć, kiedy jesteś niesłusznie oskarżany. To pomoże ci w twoich oczyszczeniach, a może nawet zostaniesz dzięki temu uwolniony od natrętnych pokus przeciwko czystości.
Pokusy, które niszczą bastion dobrego mniemania o sobie
Drugi rodzaj pokus, które nękają dotkliwie przechodzących przez „noc zmysłów", to pokusy bluźnierstw przeciw Bogu: „Kiedy indziej przypada w tej nocy na duszę duch bluźnierstwa. Nęka on duszę we wszystkich jej myślach i pojęciach straszliwymi bluźnierstwami, których gwałtowność i wpływ na wyobraźnię bywa czasem tak wielki, iż sądzi dusza, jakoby je wypowiadała. Jest to bardzo ciężka męczarnia" (tamże, Rozdz. 14, nr 2).
Dotyczy to w szczególny sposób tych, którzy przedtem uważali się za nieskazitelnych wobec Boga.
Ktoś, kto będąc w trzecim mieszkaniu, uważał, że jest doskonały, musi zaznać goryczy tego rodzaju pokus, które będą miażdżyły jego dobre mniemanie o sobie. Jeżeli bowiem nasuwają się nam natrętne myśli bluźniercze wobec Boga, często na przykład w czasie Komunii Św., w czasie adoracji i modlitwy, wówczas rzeczywiście jesteśmy miażdżeni ciężarem takich myśli. Ty wcale nie chcesz tak myśleć, a jednak te myśli ciągle w tobie są. Chcesz być otwarty, chcesz kochać Boga, a tymczasem widzisz w sobie przeciwieństwo tych pragnień. Nic dziwnego, że zaczynasz wtedy czuć się kimś najgorszym, po czym to odczucie przechodzi w pewność, że rzeczywiście jesteś najgorszy.
Twoja modlitwa zacznie być wtedy modlitwą celnika, a więc kogoś, kto nie ma żadnych złudzeń i wie, że wszyscy inni są lepsi od niego.
Udręka skrupułów
Bardzo częstą próbą „nocy zmysłów" są doświadczenia skrupułów. „Kiedy indziej znów - pisze św. Jan - przychodzi na duszę inny obrzydliwy duch, którego Izajasz nazywa «duchem przewrotności» (Iz 19,14). Przychodzi ten duch nie dlatego, by duszę doprowadzić do upadku, lecz żeby ją wyćwiczyć. Zaciemnia on zmysły i rozpoznanie do tego stopnia, że nabawia duszę tysięcznych skrupułów i powikłań. Zaćmiewa on tak bardzo jej umysł, że nic jej nie może zaspokoić i nie może oprzeć sądu na zdaniu czy radzie innych. Jest to jeden z najboleśniejszych cierni i okropności tej nocy" (Noc ciemna, I, rozdz. 14, nr 3).
Nękające nas wówczas wątpliwości mogą dotyczyć wszystkiego, nawet spraw najbardziej pewnych i nie nasuwających żadnych znaków zapytania na etapie wcześniejszym, nawet wskazówek kierownika duchowego.
Nie bój się tego - to kolejna próba. Pamiętaj, że najważniejsza jest twoja wola, twoje - „tak" mówione Bogu.
Wystarczy, że chcesz, choćbyś równocześnie wątpił w to, czy w ogóle chcesz. Ważna jest twoja wewnętrzna decyzja, nawet gdy obarcza ją ciężar różnorodnych wątpliwości w sferze myśli, odczuć, doznań.
O kimś, kto nigdy nie doznawał pokus wątpienia, można powiedzieć, że właściwie nie był wystawiany na poważne próby wiary.
Dlatego nie bój się, „chciej chcieć", nawet gdy nie widzisz, że chcesz. Wystarczy, że podejmujesz wysiłek, i to już ma wielką wartość w oczach Boga. Próbuj wtedy przede wszystkim ufać kierownikowi duchowemu, a Chrystus przez niego wyprowadzi cię z tych bardzo trudnych prób.
Czas trwania oczyszczeń
Czas oczyszczeń może być różny.
Św. Jan pisze: „Trudno oznaczyć, przez jaki okres muszą dusze trwać w tym poście i pokucie zmysłów. Okres ten nie jest jednakowy u wszystkich, jak również nie wszystkie dusze przechodzą jednakowe pokusy. Wszystkim kieruje tutaj wola Boga odpowiednio do niedoskonałości, z jakich się dusze muszą oczyścić" (tamże, I, rozdz. 14, nr 5).
Zapewne znacznie łatwiej przejdzie przez oczyszczenia dziecko niż człowiek dorosły, bo w dziecku jest mniej zła i niedoskonałości, z których będzie ono musiało być oczyszczone. Dlatego idąca drogą dziecięctwa duchowego św. Teresa od Dzieciątka Jezus szybko przeszła przez oczyszczenia związane z „nocą zmysłów", które - jak twierdzą jej niektórzy biografowie - zakończyły się wspominaną przez nią łaską Bożego Narodzenia.2
Jest wielu świętych, którzy szybko przechodzili przez różne etapy swoich oczyszczeń. Do świętości doszli przecież nawet ludzie bardzo młodzi.
Stąd tak ważne jest, jak wychowujemy dzieci - czy stwarzamy im optymalne warunki, by przez gorliwość mogły już w wieku dziecięcym wejść w oczyszczenia.
Zaoszczędzilibyśmy im wówczas wielu cierpień.
Jak trudne są te doświadczenia i jak długo one trwają, zależy również „od stopnia miłości, do której Bóg chce podnieść duszę. Jeśli dusza jest podatna i wytrwała w cierpieniu, oczyszcza ją Bóg
Jeżeli Bóg chce podnieść duszę do wyższych etapów zjednoczenia z sobą, oczyszczenia będą boleśniejsze i dłuższe.
Każdy z nas boi się cierpienia, zwłaszcza gdy jest w oczyszczeniach i poznaje, jak jest słaby. Kogoś, kto jest w trzecim mieszkaniu, cierpienie nie przeraża, bo w swojej pysze sądzi, że gotów jest na każde poświęcenie. O tym. że niewiele może, przekona się dopiero, gdy wejdzie w oczyszczenia.
Tym niemniej są dusze, które są bardziej wytrwałe w cierpieniu, i te oczyszczane są intensywniej i szybciej. Dusze zaś słabe oczyszczane są wolniej i nieraz bardzo długo. „Dusze tego rodzaju późno dochodzą do czystości doskonałej w tym życiu, a niektóre z nich nigdy". - To bardzo mocne słowa.
Jeżeli nie chcesz współpracować z łaską możliwie najlepiej, jeżeli jesteś leniwy i zbyt ociężały w przyjmowaniu tego, czym Bóg cię obdarza, aby cię oczyścić, jeżeli buntujesz się i nie chcesz dźwigać krzyża cierpień związanych z oczyszczeniami, to może nigdy nie przejdziesz przez nie albo nawet cofniesz się do etapów wcześniejszych.
Bóg ufa ci, że nie cofniesz się
Gdy w czasie oczyszczeń nie doznajesz żadnych pociech, dziękuj za to Bogu, bo to znak, że Bóg ufa ci - ufa, że w obliczu ciemności i intensywnych oczyszczeń nie cofniesz się.
To najwyższe wyróżnienie, gdy Bóg może oczyszczać kogoś w sposób bardzo intensywny.
Kiedy czujesz się bardzo słaby i cierpienie przeraża cię, stawaj w obliczu Boga jak bezradna „owca nie mająca pasterza" i szaleństwem swoich pragnień „zniewalaj" Boga, by rzucił przed ciebie swoje perły - by oczyszczał cię intensywniej.
Trzeba, byś był oderwany od wszelkich łask, jakie od Boga otrzymujesz. Przywiązanie do otrzymywanych łask może sprawić, że stanie się z tobą to, co stało się z ludźmi, dla których Chrystus uczynił pierwszy cud rozmnożenia chleba. - Musiał ich opuścić, bo stali się pyszni i chcieli narzucić Mu własną wolę.
Drogą intensywnych oczyszczeń przez „noc zmysłów", a później przez „noc ducha" Bóg prowadzi tylko te dusze, które wybiera w sposób szczególny.
„Zupełnie inna jest droga tych - pisze św. Jan - którzy nie idą przez kontemplację. Noc oschłości nie trwa ciągle w ich zmysłach, raz ją odczuwają, kiedy indziej nie. Raz mogą rozmyślać, kiedy indziej nie mogą. Bóg bowiem w tym celu tylko wprowadza je w tę noc, aby je wypróbować, nauczyć pokory i poskromić w nich zbytnie pożądanie i zgubne łakomstwo rzeczy duchowych. Nie czyni zaś tego w tym celu, by je podnieść na drogę ducha, czyli kontemplacji. Nie wszystkie bowiem dusze, choćby się usilnie ćwiczyły w życiu wewnętrznym, podnosi Bóg do kontemplacji ani nawet do jej początków, a dlaczego tak czyni, to już On sam wie" (tamże, I, rozdz.9, nr 9).
Jeżeli dostępujesz łask oczyszczenia przez „noc zmysłów", bądź wdzięczny Bogu, bo przez niewdzięczność, która jest korzeniem wszelkiego zła (Św. Bonawentura, List o naśladowaniu Chrystusa, w: Pisma ascetyczno-mistyczne, Warszawa 1984, s.206), możesz tę łaskę utracić.
Nie narzekaj więc i przynajmniej w postawie woli bądź wdzięczny za ten bezcenny skarb, poprzez który Bóg chce pociągnąć cię ku sobie.
Bóg „oddala się", aby pogłębić w nas wiarę i miłość
Dusze, które nie chcą współpracować z łaską oczyszczeń, marnują ją. „Takie dusze nie czują się dobrze w nocy ani poza nią, chociaż bowiem nie postępują naprzód, Pan Bóg, aby je nauczyć pokory i dać im poznanie siebie, zsyła na nie od czasu do czasu pokusy i oschłości. Czasem znowu nawiedza je swą pociechą, aby się nie zniechęciły i nie wróciły do szukania pociech świata. Innym, jeszcze słabszym duszom, Bóg jakby się raz ukazuje, to znów ukrywa, aby rozbudzić w nich miłość. Gdyby bowiem nie oddalił się od nich, nie nauczyłyby się postępować ku Niemu. Doświadczenie wskazuje, że choćby Bóg szybko prowadził dusze, to jednak takie, które mają dojść do wzniosłego stanu zjednoczenia miłości, przez dłuższy czas pozostają wśród tych oschłości i pokus" (tamże, I, rozdz. 14, nr
Bóg „oddala się" od nas i pozbawia nas odczuć swojej obecności przy nas, byśmy bardziej wierzyli.
Jeżeli ktoś pozostaje długo w stanie wielkich oschłości i pokus, może to oznaczać, że Bóg wybiera taką duszę do tym większego zjednoczenia z sobą. Dlatego nie lękaj się. Jeżeli będziesz wierny wskazaniom kierownika duchowego, Bóg doprowadzi cię do celu, jaki ci wyznaczył.
Od naszej postawy w czasie „nocy zmysłów" zależy w dużej mierze, czy wejdziemy w późniejszą „noc ducha", w którą - jak stwierdza św. Jan od Krzyża - wchodzą tylko nieliczni.
Bądź „szalony" w czasie swoich oczyszczeń, niech będzie w tobie konieczne dla rozwoju życia wewnętrznego „ziarno szaleństwa".
Jeżeli będziesz jak „owca nie mająca pasterza", to kto wie, czy swoją ufnością i szaleństwem pragnień nie „zniewolisz" Boga do obdarowania cię najcenniejszymi łaskami, łaskami oczyszczeń.
III. SAMOTNOŚĆ JAKO ŁASKA OCZYSZCZEŃ
W naszej drodze do świętości będziemy odkrywali coraz bardziej miłość Boga ku nam i coraz pełniej będziemy poznawali tajemnicę największego znaku Bożej miłości, jakim jest zbawcza Ofiara.
Każdy, kto wejdzie na drogę odkrywania wielkiej miłości Boga, będzie stawał się na niej coraz bardziej samotnym, niezależnie czy wejdzie na nią sam, czy razem z rodziną bądź z jakąś braterską wspólnotą. Naszemu zbliżaniu się do Boga towarzyszy zawsze pogłębiająca się samotność.
W zetknięciu z wielką tajemnicą miłości Boga ku nam musimy pozostawać samotni.
Nasza droga będzie stawała się podobna do tej, jaką szedł Chrystus, który powiedział o sobie: „Lisy mają nory i ptaki powietrzne - gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć" (Mt 8.20).
W słowach tych, wypowiedzianych do pewnego uczonego w Piśmie, który wyraził swoją gotowość pójścia za Chrystusem, nie ma cienia braku akceptacji własnego ogołocenia i samotności. Jest w nich jedynie niebudzące żadnej wątpliwości określenie drogi wszystkich, którzy kiedykolwiek, podobnie jak ten uczony w Piśmie, powiedzą do Chrystusa: „Nauczycielu, pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz" (Mt 8,19).
Ból niezrozumienia
Pójście za Chrystusem, a tym samym wejście na drogę do świętości prowadzi poprzez coraz większe ogołocenie i samotność na Golgotę. Ci, którzy tę drogę wybierają, bardzo często już na jej początku spotykają się z niezrozumieniem przyjaciół, znajomych, kolegów z pracy, a często również ze strony rodziny i osób najbliższych. Nasi bliscy, nie rozumiejąc tej szczególnej relacji, jaka zaczyna istnieć pomiędzy nami a Bogiem, nie będą akceptowali wybranej przez nas drogi. Może pojawić się wtedy pierwszy w naszym życiu rozdźwięk pomiędzy nami a otoczeniem z powodu Jezusa.
Na dalszych etapach życia wewnętrznego i na nas mogą sprawdzić się słowa Chrystusa: „Przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy" (Mt 10,35-36).
Sytuacja ta będzie dla nas źródłem wielkiego cierpienia, dlatego Chrystus każdego dnia ponawia swoją zbawczą Ofiarę i oddaje się nam w Eucharystii, by udzielać nam na tej drodze własnej, Bożej mocy.
Samotność Maryi i Józefa
Gdy patrzymy na Maryję, widzimy, że Ona już od momentu Zwiastowania była samotna. Nie dzieliła się tajemnicą swojego Bożego macierzyństwa nawet ze św. Józefem, choć z pewnością zdawała sobie sprawę, że z tego powodu może utracić swojego wiernego przyjaciela i opiekuna.
Również św. Józef, który dowiedział się o tej wielkiej tajemnicy w wyniku specjalnej interwencji Boga, zachowuje ją w swoim sercu.
Samotność towarzyszy Świętej Rodzinie przez cały okres życia w Nazarecie. Nikt nie wiedział, że obok nich mieszka z Maryją i św. Józefem Syn Boży. Przedstawione w Ewangelii wydarzenia z życia Maryi ukazują wyraźnie Jej stałe pozostawanie w samotności.
To dlatego Jej życie było życiem w Bogu, w ścisłej jedności z Nim, że zawsze wybierała wyłącznie Jego i w Nim odnajdywała pełnię szczęścia. W konsekwencji w relacji z ludźmi była w pewnym sensie samotna.
Samotność jako miejsce spotkania z Bogiem
Zaakceptowanie samotności, choć przychodzi nam to zwykle z wielką trudnością, jest w drodze do świętości czymś koniecznym.
Bez doświadczenia jej nie moglibyśmy odkryć niepojętej miłości Boga ku nam. Samotność jakby przymusza nas do skierowania się ku Bogu, bo w sytuacji samotności doświadczamy, że tylko On kocha nas naprawdę i tylko w Nim możemy znaleźć pełnię szczęścia.
To dzięki samotności możemy w Bogu odnaleźć wszystko.
Ktoś, kto nie zaznał samotności, nie spotkał się jeszcze tak naprawdę z Bogiem, bo to spotkanie dokonuje się w ciszy naszego serca wtedy, gdy Bóg staje się dla nas wszystkim.
Św. Jan od Krzyża mówi: „Miłość jest zjednoczeniem dwóch osób samotnych, które wobec tego chcą się udzielać sobie w samotności" (Pieśń duchowa, strofa 36, nr l).
Tylko Bóg cię kocha
Gdy myślimy o samotności, ogarnia nas zwykle lęk i przerażenie. Przypomina się nam wtedy samotność Chrystusa, zwłaszcza w godzinach Jego modlitwy w Ogrójcu, a później w czasie Jego męki i śmierci.
W Ogrójcu Jezus prosił swoich umiłowanych Apostołów, by czuwaniem i modlitwą wspierali Go w Jego niewypowiedzianej udręce - a oni mimo tej gorącej i ponawianej prośby zasypiają.
Dlatego i ty nie powinieneś dziwić się, gdy w chwilach szczególnych prób będziesz pozostawał sam, gdy będą zawodzić cię twoi najbliżsi i przyjaciele.
Doświadczysz wtedy, że prawdziwym oparciem dla każdego z nas jest tylko Bóg.
Jeżeli w miejsce Boga zawierzysz swoje życie ludziom, będziesz musiał się zawieść. Często więc w drodze do świętości zaznasz goryczy opuszczenia, samotności, a nawet zdrady. Doświadczenia te uwolnią cię od złudzeń, że w ludzkiej przyjaźni i miłości możesz znaleźć oparcie również poza Bogiem.
Jeżeli inni staną się dla ciebie prawdziwym oparciem, to dlatego, że to sam Bóg poprzez tych, których postawi na twojej drodze, będzie okazywał ci swoją szczególną miłość. Przyjdą jednak chwile, kiedy Bóg będzie chciał wystawić cię na wyjątkowo trudne próby, na próby Ogrójca. Wtedy, jeśli dana ci będzie ta wyjątkowa łaska, nie będzie przy tobie nikogo, kto byłby dla ciebie znakiem obecności Boga.
Ale właśnie wówczas będzie przy tobie w sposób szczególny Matka Boża, tak jak była przy Chrystusie w godzinach Jego męki i śmierci. Wiara w Jej obecność powinna umacniać twoją nadzieję i wyzwalać cię od lęków. Jeżeli czasem będzie wydawało ci się, że i Jej przy tobie nie ma, będzie to tylko złudzenie. Maryja będzie przy tobie, choć Jej obecność też może być ukryta przed tobą, abyś jeszcze bardziej wyciągał ręce ku Jej Synowi.
Samotność, która pogłębia wiarę
Już począwszy od drugiego mieszkania zaczniemy doświadczać samotności również w naszej relacji z Bogiem. W miejsce odczuwalnego kontaktu, jaki mieliśmy wcześniej, zaczną coraz częściej pojawiać się stany oschłości i brak poczucia obecności Boga. Wtedy nasza modlitwa będzie wyciąganiem rąk w pustkę i ciemność, w której Bóg będzie pozostawał dla nas ukryty.
Ta samotność zacznie pogłębiać naszą wiarę.
Tylko wówczas, gdy wyciągamy ręce ku Bogu ukrytemu, kiedy zdobywamy się na ufność wbrew wszystkiemu, czego doświadczają nasze zmysły, wzrasta i pogłębia się nasze zawierzenie, które prowadzi do całkowitego oddania się Bogu.
Dlatego trzeba, byśmy nieustannie wyciągali ręce ku Panu, a jednocześnie, by nieustannie pogłębiała się nasza świadomość, że na tych wyciągniętych dłoniach są tylko nasze grzechy, że nie możemy Bogu ofiarować niczego poza naszą nędzą i poza tą szaloną ufnością, że On kocha nas pomimo naszego zła.
Czas, w którym obumiera ziarno
Sytuacje, w których jesteś doświadczany przez samotność, słabość i ciemności wiary, w których wyciągasz ku Bogu ręce, uznając swoją nędzę i oczekując wszystkiego od Niego, są dla ciebie najcenniejsze. Ziarno, dopóki nie obumrze, nie wyda plonu. W życiu wewnętrznym liczy się przede wszystkim ten czas, w którym ziarno obumiera - a ono obumiera w samotności.
Chwile trudnych doświadczeń i wewnętrznych ciemności to chwile, w których Bóg wzywa cię do szczególnej więzi z sobą, do więzi na płaszczyźnie wiary. Jednak na skutek niewierności Bóg może zsyłane ci doświadczenia cofnąć i wtedy ziarno nie będzie mogło obumierać. Jeżeli więc nie jesteś zmuszany do wyciągania w swojej samotności rąk ku Bogu, który pozostaje dla ciebie za zasłoną wiary, to może dzieje się tak z twojej winy.
Samotność przywołuje obecność Boga
Dopóki nie zgodzisz się na samotność, Bóg nie będzie mógł zbliżyć się do ciebie tak, by twój kontakt z Nim był kontaktem na płaszczyźnie ciemności wiary.
On pozostawia nam emocjonalny kontakt z sobą najczęściej dlatego, że brak nam wiary i w dużym stopniu jesteśmy na Niego zamknięci.
Im więcej ciemności w twoim życiu wewnętrznym, tym lepiej, bo tym szybciej ziarno będzie obumierało - i w tej twojej samotności pojawi się Bóg. Samotność bowiem przywołuje obecność Boga.
W miarę postępowania na drodze ku świętości lepiej zrozumiesz, że Bóg musi pozostawać wobec ciebie za zasłoną wiary, że twoje poznanie intelektualne jest niewystarczające dla zgłębienia Jego tajemnicy i poznania Jego miłości.
IV. UŚWIĘCENIE PRZEZ PRACĘ
Czas naszego życia jest wypełniony łaską, a tym samym nieustanną szansą naszego jednoczenia się z Bogiem. „Jak w przyrodzie działają na nas ustawicznie fale atmosferyczne, tak w porządku nadprzyrodzonym dochodzą nas ciągle fale łask. Każda chwila niesie nową pomoc łaski, każdy obowiązek, jaki na nas spada, związany jest z osobną łaską uczynkową, każde zdarzenie, każda okoliczność życia jest brzemienna w moc nadnaturalną dla nas" (ks. A. Żychliński, Wtajemniczenie w umiejętność świętych słów.).
Bóg chce, abyśmy tak wykorzystywali dany nam czas, by On mógł przeobrazić nasze dusze. Dotyczy to również pracy zawodowej, bo i ona ma wymiar uświęcający. Ona też ma jednoczyć nas z Bogiem. Trzeba więc, byśmy patrzyli na nią od strony nadprzyrodzonej.
Praca zawodowa nie musi przynosić nam widzialnych sukcesów. Niekiedy może przynosić nawet same porażki, a mimo to prowadzić do naszej wewnętrznej przemiany.
Niebezpieczeństwo sukcesów
Bóg posługuje się naszą pracą zawodową, otoczeniem w pracy i pojawiającymi się w niej trudnościami jako narzędziem przemieniania naszych dusz. Niebezpieczna może okazać się dla nas sytuacja, gdy stale odnosimy zawodowe sukcesy, ponieważ może to zahamować nasze wzrastanie w wierze. Dopóki odnosimy sukcesy, trudniej jest nam w pełni otworzyć się na Boga, ponieważ często uważamy wówczas, że jesteśmy doskonali, i nie widzimy potrzeby interwencji Boga w nasze życie. Uważamy, że odnoszone sukcesy to owoc naszych własnych wysiłków czy zdolności. Bóg poddaje zatem również tę dziedzinę naszego życia próbie oczyszczeń.
Gdy pojawiają się oczyszczenia, zaczynają znikać naturalne, egoistyczne motywy do pracy, takie jak np. chęć zdobycia wiedzy czy uzyskania lepszej pozycji społecznej. W sytuacji oczyszczeń wartości tego typu przestają nas nęcić.
Rozwój życia wewnętrznego polega m.in. na dostrzeżeniu, że czymś najistotniejszym w naszym życiu jest przemiana duszy i wolność serca zarówno w odniesieniu do dóbr materialnych, jak i intelektualnych. Pojawia się wtedy inna, nadprzyrodzona motywacja do pracy. Podejmujemy jakąś konkretną pracę dlatego, że taka jest wola Boża. Inaczej też zaczynamy interpretować doświadczenia, jakie spotykają nas w związku z naszą pracą zawodową.
Trudności są wezwaniem do nawrócenia, mają one wciąż na nowo przypominać ci o konieczności modlitwy.
Ktoś, kto odnosi w pracy sukcesy, jest o wiele bardziej narażony na trwanie w postawie faryzeizmu, która w oczach Boga odbiera wartość naszemu zaangażowaniu. Ten zaś, kto doznaje wielu porażek, ma szansę odkryć, że bez Boga nie da sobie rady. Zaczyna więc modlić się - i to jest pierwszy pozytywny owoc przeżywanych doświadczeń.
Pracując myśl, że to jest może już ostatni dzień
Mamy żyć tak, jakby podejmowany przez nas nowy dzień pracy miał być ostatnim dniem w naszym życiu. Nie znaczy to, że jesteśmy zwolnieni od planowania przyszłości związanej z naszą pracą zawodową; powinniśmy myśleć o przyszłości, ale bez utwierdzania się w przekonaniu, że to na pewno my będziemy te plany realizowali. - A może Bóg zechce, by realizował je ktoś inny?
Dla nas najważniejsze jest to, czy nasza praca jest zgodna z wolą Bożą. Ważne jest, czego Bóg od nas oczekuje.
Jeżeli pracując myślisz o tym, że może to być ostatni dzień w twoim życiu, to tym usilniej będziesz szukał woli Bożej i będziesz chciał wypełnić ją jak najwierniej.
Naśladować w pracy ewangelicznego celnika
Byśmy zaczęli patrzeć na naszą pracę w świetle wiary, musimy stawać w prawdzie przed Bogiem, ze świadomością, że wszystko, co jest w naszym życiu dobre, a więc i nasze osiągnięcia w pracy zawodowej są własnością Boga.
W naszej pracy, podobnie jak na modlitwie, mamy naśladować ewangelicznego celnika. - Jeżeli zechcesz stawać przed Bogiem w prawdzie, będziesz wyzbywał się złudzeń co do tego, że jesteś dobrym pracownikiem, dobrym specjalistą w jakiejś dziedzinie, że masz doskonałe pomysły albo umiesz kierować zespołem, w związku z czym jesteś w swoim zakładzie pracy niezastąpiony. Zrozumiesz wtedy, że jeżeli jest w twojej pracy jakiekolwiek dobro nadprzyrodzone, to dlatego, że czyni je przez ciebie Bóg.
Może dziwisz się, że masz kłopoty - one sygnalizują ci, że przywłaszczasz sobie Boże dary.
To dlatego, że jesteś pyszny, Bóg musi cię oczyszczać.
Bóg chce, byś doświadczył, że nawet twoje pragnienie dobrego wykonania pracy - jeżeli wynika już nie z pobudek egoistycznych, a z chęci pełnienia woli Bożej - rodzi się na skutek działania łaski. To łaska Boża skłania cię do tego. By dobrze pracować, by przełamywać czy to wrodzone lenistwo, czy dotychczasowe szukanie w pracy samego siebie.
Trzeba, żebyś pracował w postawie ewangelicznego celnika - ze świadomością, że tak naprawdę to jedynie grzechy są twoją własnością. Twoje zaś zdolności czy umiejętność rozwiązywania problemów to dary Boże. Jeżeli będziesz starał się być wobec Boga jak ewangeliczny celnik, to zrozumiesz, że to Bóg posługuje się twoim rozumem, że ty sam z siebie nic nie możesz. „Cóż masz, czego byś nie otrzymał?" (1 Kor 4,7)
Trzeba też, byś był jak ewangeliczny celnik wobec tych, z którymi pracujesz, tak wobec podwładnych, jak i przełożonych. Nie miej złudzeń, że potrafisz coś sam z siebie. Nie daj się zwieść komplementami, którymi czasem możesz być zachęcany do pracy.
Trwanie w iluzji jest przeciwieństwem dążenia do świętości.
Jeżeli Bóg obdarza cię różnorodnymi łaskami, aby cię uświęcić, a ciebie wbija to w pychę, to niweczysz swoje życie wewnętrzne.
Żyjąc iluzjami mógłbyś sobie powiedzieć: Życie wewnętrzne nie interesuje mnie, bo ja przecież mam żonę, dzieci, rodzinę i muszę przede wszystkim pracować. Dotychczas za dużo się modliłem, teraz muszę się wziąć do pracy, pomyśleć o przyszłości.
Takie widzenie sensu życia i pracy byłoby czymś tragicznym, byłoby dojściem do wniosku, że Bóg nie jest ci potrzebny, że ty sam dasz sobie radę.
Przez swoją pracę będziesz się uświęcał
Twoje porażki w pracy powinny być dla ciebie przypomnieniem, że nie ma jeszcze w tobie postawy celnika. Bóg czasem udaremni ci realizację twoich własnych planów czy nawet zaleceń przełożonych; dopuści, że pomimo wysiłków niczym nie będziesz mógł się wykazać.
Wtedy łatwiej spostrzeżesz, jak bardzo zależy ci na odnoszeniu sukcesów, a tym samym ile jest jeszcze w tobie pragnień i marzeń faryzeusza - żeby być wzorowym pracownikiem, żeby inni to zauważyli, żeby się wreszcie czymś wykazać.
Dlaczego dziwisz się, że Pan Bóg niekiedy udaremnia ci realizację takich pragnień? - Przecież ty przez swoją pracę zawodową masz się uświęcać. Nie możesz zmarnować około jednej trzeciej swojego życia, którą przeciętnie zajmuje nam praca zawodowa. Nie możesz tego czasu roztrwonić na coś, co w chwili śmierci okaże się bez wartości.
Kiedy będziesz umierał, nie będą ważne twoje zawodowe sukcesy.
Nie będzie ważne, ile języków obcych poznałeś i jaką zdobyłeś wiedzę, jeżeli to wszystko nie zbliżało cię do Boga i nie budowało piękna twojej duszy. Chciej wykonywać swoją pracę zawodową jak najlepiej, ale po to, by przez posłuszeństwo woli Bożej okazywać Bogu swoją miłość.
Wtedy praca stanie się dla ciebie drogą ku uświęceniu.
Jeżeli będziesz dobrym pracownikiem, to dobrze, ale jeżeli w wyniku dopuszczonych przez Boga doświadczeń związanych z oczyszczeniami będziesz ponosił porażki - żeby spokornieć, to też dobrze.
Ważne jest, by twoja dusza ulegała przemianie, by dzięki pracy i przeżywanym doświadczeniom rodził się w tobie nowy człowiek. Wtedy, gdy staniesz przed Bogiem w chwili swojej śmierci, będziesz mógł powiedzieć: Ty widzisz, Panie, że jestem do niczego, ale ja wierzę, że kochasz mnie.
Dla Boga jesteś ważny ty, a nie twoje osiągnięcia
Jeżeli będziesz pracował jedynie z myślą o tym, by okazać Bogu swoje posłuszeństwo i wierność, to w chwili śmierci będziesz wolny, nie będziesz martwił się o swój zakład pracy, o prace, których nie dokończyłeś. Wszystko to odejdzie w zapomnienie, bo przecież nie jesteś niezastąpiony.
Ty masz żyć pragnieniem jednoczenia się z Panem i temu ma służyć twoja praca.
Nie zniechęcaj się licznymi próbami wiary, przez które przechodzisz; przecież to twój umiłowany Ojciec niebieski daje ci je, a dla Niego ty jesteś ważny, a nie twoje osiągnięcia.
Jeżeli podejmujesz swoją pracę zawodową nie ze względu na Boga, jeżeli praca staje się dla ciebie bożkiem i celem samym w sobie, to marnujesz jedną trzecią swojego życia. Nie korzystasz wtedy z łask wysłużonych ci przez Chrystusa na krzyżu.
A On chce, by również twoja praca pomagała ci w nawróceniu, by i ona cię przemieniała.
Wybór cytatów do medytacji
1
-Idąc drogą do świętości, doświadczymy kiedyś prawdziwości słów Chrystusa, który powiedział: „beze Mnie nic nie możecie uczynić" (J 15,5). Zanim jednak do tego dojdziemy, zanim uznamy, że każde dobro nadprzyrodzone, jakie dostrzegamy w sobie, jest dziełem Chrystusa, musimy doznać wielu upokorzeń, musimy też, wzrastając w pokorze, zapragnąć kochać Boga ponad wszystko.
2
Jeżeli dusza wzrasta w pokorze, to w pewnym momencie doznaje w swoim życiu wewnętrznym szczególnej ingerencji Boga.
Św. Teresa od Dzieciątka Jezus wyznaje, że trzeba jej było wiele czasu, by dojść do wyższego stopnia zdania się na Boga. Musiała doznać wielu porażek, by poznając lepiej prawdę o sobie, wzrastać w pokorze. - I oto po wielu nieudanych próbach stał się cud. Bóg sam wziął ją w swoje ramiona i tak „wysoko" umieścił (zob. Żółty zeszyt, 1 VII 1897). Nagle to, o co długo i z wielkim wysiłkiem zabiegała, zostało jej dane niejako za darmo, już bez jej szczególnych starań.
3
W myśleniu o sobie święty pozostaje zawsze na samym dnie, uważa się za najgorszego, a każde dobro, zgodnie z prawdą, przypisuje Bogu.
4
Mała Święta zachęca, byśmy składali Bogu ofiarę z doświadczeń, jakich doznajemy na skutek braku owoców naszego dążenia do świętości. (...) Mówiła ona do swojej siostry Celiny: „Złóż Panu Bogu ofiarę z tego, że nigdy nie będziesz zbierać owoców, to znaczy, że całe życie będziesz czuła wstręt do cierpienia, do upokorzenia, że będziesz widziała wszystkie owoce twych dobrych pragnień i twej dobrej woli spadające bezużytecznie na ziemię. Pan sprawi, że w chwili twej śmierci w mgnieniu oka na drzewie twej duszy dojrzeją piękne owoce" (Pisma, t.2, s.253n.).
5
Pokusy przeciwko czystości są dla nas wezwaniem do walki z pragnieniem bycia kimś wielkim.
Chciej być nikim w oczach innych, chciej być zapomnianym, wzgardzonym, odrzuconym. Przyjęcie takiej postawy nie jest łatwe, ale jeżeli chcesz, by tego rodzaju pokusy mniej cię nękały, musisz chcieć być ostatnim. Chciej stawać przed Bogiem w czasie modlitwy jak żebrak w obliczu największej świętości.
6
W wyzbywaniu się pragnienia wielkości mogą dopomóc nam kierowane pod naszym adresem różnego rodzaju oskarżenia.
Jeżeli są to oskarżenia słuszne, to przypominają nam one o naszym złu i chronią przed niedostrzeganiem go w sobie. Wszelkiego zaś rodzaju oskarżenia niesłuszne winny nam uzmysławiać, co mogłoby w naszym życiu zaistnieć, gdyby Bóg nas od tego nie zachował.
Dlatego ciesz się, a przynajmniej chciej się cieszyć, kiedy jesteś niesłusznie oskarżany. To pomoże ci w twoich oczyszczeniach, a może nawet zostaniesz dzięki temu uwolniony od natrętnych pokus przeciwko czystości.
7
Gdy w czasie oczyszczeń nie doznajesz żadnych pociech, dziękuj za to Bogu, bo to znak, że Bóg ufa ci - ufa, że w obliczu ciemności i intensywnych oczyszczeń nie cofniesz się.
8
Trzeba, byś był oderwany od wszelkich łask, jakie od Boga otrzymujesz. Przywiązanie do otrzymywanych łask może sprawić, że stanie się z tobą to, co stało się z ludźmi, dla których Chrystus uczynił pierwszy cud rozmnożenia chleba. - Musiał ich opuścić, bo stali się pyszni i chcieli narzucić Mu własną wolę.
9
Każdy, kto wejdzie na drogę odkrywania wielkiej miłości Boga, będzie stawał się na niej coraz bardziej samotnym, niezależnie czy wejdzie na nią sam, czy razem z rodziną bądź z jakąś braterską wspólnotą. Naszemu zbliżaniu się do Boga towarzyszy zawsze pogłębiająca się samotność.
10
Pójście za Chrystusem, a tym samym wejście na drogę do świętości prowadzi poprzez coraz większe ogołocenie i samotność na Golgotę. Ci, którzy tę drogę wybierają, bardzo często już na jej początku spotykają się z niezrozumieniem przyjaciół, znajomych, kolegów z pracy, a często również ze strony rodziny i osób najbliższych. Nasi bliscy, nie rozumiejąc tej szczególnej relacji, jaka zaczyna istnieć pomiędzy nami a Bogiem, nie będą akceptowali wybranej przez nas drogi. Może pojawić się wtedy pierwszy w naszym życiu rozdźwięk pomiędzy nami a otoczeniem z powodu Jezusa.
11
Samotność jakby przymusza nas do skierowania się ku Bogu, bo w sytuacji samotności doświadczamy, że tylko On kocha nas naprawdę i tylko w Nim możemy znaleźć pełnię szczęścia.
12
Ktoś, kto nie zaznał samotności, nie spotkał się jeszcze tak naprawdę z Bogiem, bo to spotkanie dokonuje się w ciszy naszego serca wtedy, gdy Bóg staje się dla nas wszystkim.
13
Jeżeli w miejsce Boga zawierzysz swoje życie ludziom, będziesz musiał się zawieść. Często więc w drodze do świętości zaznasz goryczy opuszczenia, samotności, a nawet zdrady. Doświadczenia te uwolnią cię od złudzeń, że w ludzkiej przyjaźni i miłości możesz znaleźć oparcie poza Bogiem.
14
Jeżeli inni staną się dla ciebie prawdziwym oparciem, to dlatego, że to sam Bóg poprzez tych, których postawi na twojej drodze, będzie okazywał ci swoją szczególną miłość.
15
Tylko wówczas, gdy wyciągamy ręce ku Bogu ukrytemu, kiedy zdobywamy się na ufność wbrew wszystkiemu, czego doświadczają nasze zmysły, wzrasta i pogłębia się nasze zawierzenie, które prowadzi do całkowitego oddania się Bogu.
16
Trzeba , byśmy nieustannie wyciągali ręce ku Panu, a jednocześnie, by nieustannie pogłębiała się nasza świadomość, że na tych wyciągniętych dłoniach są tylko nasze grzechy, że nie możemy Bogu ofiarować niczego poza naszą nędzą i poza tą szaloną ufnością, że On kocha nas pomimo naszego zła.
17
Sytuacje, w których jesteś doświadczany przez samotność, słabość i ciemności wiary, w których wyciągasz ku Bogu ręce, uznając swoją nędzę i oczekując wszystkiego od Niego, są dla ciebie najcenniejsze. Ziarno, dopóki nie obumrze, nie wyda plonu.
18
W życiu wewnętrznym liczy się przede wszystkim ten czas, w którym ziarno obumiera - a ono obumiera w samotności.
19
Chwile trudnych doświadczeń i wewnętrznych ciemności to chwile, w których Bóg wzywa cię do szczególnej więzi z sobą, do więzi na płaszczyźnie wiary.
20
On pozostawia nam emocjonalny kontakt z sobą najczęściej dlatego, że brak nam wiary i w dużym stopniu jesteśmy na Niego zamknięci.
Im więcej ciemności w twoim życiu wewnętrznym, tym lepiej, bo tym szybciej ziarno będzie obumierało - i w tej twojej samotności pojawi się Bóg. Samotność bowiem przywołuje obecność Boga.
21
Bóg posługuje się naszą pracą zawodową, otoczeniem w pracy i pojawiającymi się w niej trudnościami jako narzędziem przemieniania naszych dusz. Niebezpieczna może okazać się dla nas sytuacja, gdy stale odnosimy zawodowe sukcesy, ponieważ może to zahamować nasze wzrastanie w wierze.
22
Dopóki odnosimy sukcesy, trudniej jest nam w pełni otworzyć się na Boga, ponieważ często uważamy wówczas, że jesteśmy doskonali, i nie widzimy potrzeby interwencji Boga w nasze życie. Uważamy, że odnoszone sukcesy to owoc naszych własnych wysiłków czy zdolności.
23
Trudności są wezwaniem do nawrócenia, mają one wciąż na nowo przypominać ci o konieczności modlitwy.
24
Ktoś, kto odnosi w pracy sukcesy, jest o wiele bardziej narażony na trwanie w postawie faryzeizmu, która w oczach Boga odbiera wartość naszemu zaangażowaniu. Ten zaś, kto doznaje wielu porażek, ma szansę odkryć, że bez Boga nie da sobie rady. Zaczyna więc modlić się - i to jest pierwszy pozytywny owoc przeżywanych doświadczeń.
25
Mamy żyć tak, jakby podejmowany przez nas nowy dzień pracy miał być ostatnim dniem w naszym życiu.
26
Jeżeli pracując myślisz o tym, że może to być ostatni dzień w twoim życiu, to tym usilniej będziesz szukał woli Bożej i będziesz chciał wypełnić ją jak najwierniej.
27
Byśmy zaczęli patrzeć na naszą pracę w świetle wiary, musimy stawać w prawdzie przed Bogiem, ze świadomością, że wszystko, co jest w naszym życiu dobre, a więc i nasze osiągnięcia w pracy zawodowej, są własnością Boga.
28
Trzeba , żebyś pracował w postawie ewangelicznego celnika - ze świadomością, że tak naprawdę to jedynie grzechy są twoją własnością. Twoje zaś zdolności czy umiejętność rozwiązywania problemów to dary Boże.
29
Twoje porażki w pracy powinny być dla ciebie przypomnieniem, że nie ma jeszcze w tobie postawy celnika. Bóg czasem udaremni ci realizację twoich własnych planów czy nawet zaleceń przełożonych; dopuści, że pomimo wysiłków niczym nie będziesz mógł się wykazać. Wtedy łatwiej spostrzeżesz, jak bardzo zależy ci na odnoszeniu sukcesów, a tym samym ile jest jeszcze w tobie pragnień i marzeń faryzeusza - żeby być wzorowym pracownikiem, żeby inni to zauważyli, żeby się wreszcie czymś wykazać.
30
Kiedy będziesz umierał, nie będą ważne twoje zawodowe sukcesy?
31
Nie zniechęcaj się licznymi próbami wiary, przez które przechodzisz; przecież to twój umiłowany Ojciec niebieski daje ci je, a dla Niego ty jesteś ważny, a nie twoje osiągnięcia.
W serii „Ku Nowej Ewangelizacji" ukazały się:
„Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci..."
Wezwanie do życia w duchu Błogosławieństw
Zawierzyć miłości
Kiedy się modlisz
„Abym spełniał wolę Twoją, Boże"
„Nie troszczcie się więc zbytnio"
Pokora - czynienie miejsca dla Pana
„Nie gardzisz, Boże, sercem pokornym i skruszonym"
„Oto Matka twoja"
„...Bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki"
Oczekiwać na Eucharystię w postawie ewangelicznego żebraka
W przygotowaniu do druku:
Postawieni wobec prób wiary
Na szlaku pustyni duchowej
Modlitwa w okresach oczyszczeń
Komunia życia z Maryją
Kościół zawsze, ale przede wszystkim w czasach dzisiejszych, potrzebuje świętych - świętych, którzy według słów Jana Pawła II nigdy się nie starzeją i nie „przedawniają", stale pozostają świadkami młodości Kościoła. Nowa Ewangelizacja jako nasza odpowiedź na powszechne powołanie do świętości zachęca nas do niezwykłej wędrówki prowadzącej do całkowitego zjednoczenia się z Bogiem. Seria Ku Nowej Ewangelizacji" proponuje rady i konkretne wskazania jak kroczyć tą drogą ku pełnemu zjednoczeniu z Chrystusem w miłości.
Kościół zawsze, ale przede wszystkim w czasach dzisiejszych, potrzebuje świętych - świętych, którzy według słów Jana Pawła II nigdy się nie starzeją i nie „przedawniają", stale pozostają świadkami młodości Kościoła. Nowa Ewangelizacja jako nasza odpowiedź na powszechne powołanie do świętości zachęca nas do niezwykłej wędrówki prowadzącej do całkowitego zjednoczenia się z dogiem. Seria Ku Nowej Ewangelizacji" proponuje rady i konkretne wskazania jak kroczyć tą drogą ku pełnemu zjednoczeniu z Chrystusem w miłości.