Jedi Nadiru Radena
Gwiezdne Wojny
Epizod III Zemsta Sithów:
Koniec Jedi
19 lat przed zniszczeniem Pierwszej Gwiazdy Śmierci
Oparte na wątkach z filmu Star Wars Episode III Revenge of the Sith
**********
Oślepiająca błyskawica rozdarła na dwoje mroczne niebo Coruscant. Jej blask naznaczył czarne wizjery hełmów szturmowców-klonów refleksami blado-niebieskiego światła, a grzmot na krótką chwilę zagłuszył rytmiczny tupot nóg żołnierzy Republiki Galaktycznej.
Dziesiątek. Setek. Tysięcy żołnierzy Republiki Galaktycznej.
Kamienne stopnie monumentalnych schodów Wielkiej Świątyni Jedi zalał ocean niezliczonych szeregów identycznych uzbrojonych postaci w błękitno-białych zbrojach.
Dziesiątek. Setek. Tysięcy uzbrojonych postaci w zbrojach.
Na ich czele szła inna postać, ubrana w szeroki, czarny płaszcz. Bohater bez Strachu. Kroczył po wielkich schodach nieustępliwym, stanowczym chodem. Ostatnia Nadzieja. Jego twarz zakrywała głęboka czerń kaptura, łagodnie opadającego na ramiona. Wybraniec. W jego prawej, niegdyś ludzkiej dłoni, chłodnym blaskiem lśnił metalowy cylinder. Obrońca Światów.
Kolejna potężna błyskawica rozerwała chmurny nieboskłon Stolicy Galaktyki, ukazując na moment ściśnięte i nieprzejednane oblicze postaci kroczącej powoli na czele nieprzebranych szeregów żołnierzy Republiki.
Anakin Skywalker. Rycerz Jedi.
Na czele dziesiątek. Setek. Tysięcy żołnierzy Republiki Galaktycznej.
Naprzeciw Rycerzom Jedi.
Główna brama Świątyni Jedi otworzyła się cicho, nie stawiając żadnego oporu.
Błękitny błysk mignął w postaci świetlistego odbicia w czarnych wizjerach pierwszych szeregów klonów, a niewyraźna sylwetka ubrana w brązową tunikę, bez życia runęła na ziemię.
Anakin Skywalker przestąpił bezgłowe ciało niczym przerażająca zjawa, a pierwsza linia klonów rozproszyła się za jego plecami, trzymając w dłoniach broń gotową do strzału. Broń gotową do wykonania najbardziej potwornego rozkazu w historii Znanej Galaktyki.
Głuchy odgłos butów stukających o lśniącą posadzkę, wypełnił osnute mrokiem wnętrze wejściowego korytarza Świątyni Jedi. Anakin Skywalker - w przeciwieństwie do żołnierzy - nie rozglądał się. Wiedział gdzie idzie. Wiedział, co ma zrobić. Nie wahał się więc. Płonące ostrze błękitnego miecza świetlnego nadawało mu upiorny wygląd, lecz dla szturmowców-klonów nie miało to najmniejszego znaczenia.
Dla nich liczył się tylko ostateczny cel. Rozkaz. Nic więcej.
Z obu stron korytarza nagle pojawiły się światła. Nienaturalne świata. Dziesiątki, setki, jeżeli nie tysiące błękitnych błyskawic wyleciało na raz z luf karabinów blasterowych żołnierzy Republiki w daremnej próbie ich zgaszenia.
I gdyby nie było wśród nich Wybrańca, Bohatera bez Strachu, Obrońcy Światów, Ostatniej Nadziei, zapewne ich atak byłby odparty, wielu żołnierzy-klonów pożegnałoby się z istnieniem, Rycerze Jedi wygraliby, a rozkaz nie zostałby wykonany.
Ale Anakin Skywalker był wśród nich.
Koniec Jedi był bliski.
ND-419 starannie wymierzył i beznamiętnie pociągnął za spust. Błękitny pocisk z łatwością rozdarł ciemności i zasłonę szmaragdowego ognia - jako jedyny uderzył dokładnie tam, gdzie miał uderzyć. Zielona klinga miecza świetlnego zgasła wraz z kruchym życiem jego właściciela. Rękojeść potoczyła się po kamiennej podłodze i zamarła.
Zanim ND-419 przykucnął i namierzył kolejny cel, ciało trafionego przezeń Jedi zostało rozerwane na strzępy dziesiątkami plazmowych wiązek. W ciągu jednej, krótkiej chwili kilkanaście strug energii zredukowało istnienie pełne życia do nic niewartej martwej materii.
ND-419 wystrzelił kilka serii i rzucił się do przodu, nie chcąc stracić z oczu upiornej sylwetki Skywalkera, poruszającego się w klatce przerażającego niebieskiego ognia. W momencie, gdy klon przeładowywał magazynek, Anakin Skywalker rzucił o najbliższą ścianę postać kilkunastoletniego Jedi i bez okazywania żadnych emocji, wbił świetlistą klingę swej broni w krtań innego ucznia. Rzucony o ścianę padawan w ułamku sekundy został zmasakrowany skoncentrowanym ogniem karabinów blasterowych, zanim jeszcze rozpłaszczył się na podłodze. Kolejny padawan Jedi natarł na mordercę, wywijając na oślep ostrzem miecza świetlnego. Skywalker bez wysiłku zablokował rozpaczliwe ciosy i błyskawicznym ruchem nadgarstka pozbawił go prawego ramienia, jakby to była jakaś dziecinna zabawa.
ND-419 w mgnieniu oka doskoczył do leżącego na ziemi Jedi i natychmiast wycelował lufę karabinu w przeraźliwie wystraszoną twarz młodzieńca pozbawionego ręki. Wystarczyło już tylko pociągnąć za spust i zapomnieć.
Lecz klon zawahał się.
Nagle przed oczyma mignęły mu wspomnienia blisko trzyletniej służby u boku Jedi. Wspomnienia wszystkich wygranych i przegranych bitew. Wspomnienia mieczy świetlnych ratujących go w ostatniej chwili przed nieuniknioną śmiercią. Wspomnienia radości i smutku, które przeżywał na równi z każdym Jedi. Wspomnienia wszystkich złych i dobrych rzeczy, związanych z Jedi. Wreszcie wspomnienia samych Jedi: odważnych, silnych i szlachetnych. Niezniszczalnych.
Aż do dziś.
Wszystkie wspomnienia wyparowały z umysłu ND-419 jak jezioro, na które skierowano coruscańskie zwierciadło orbitalne. Już przestały się liczyć - zastąpił je bowiem obowiązek wobec Wielkiego Kanclerza. Wobec Republiki.
Klon ostatni raz spojrzał w błagalne, pełne łez oczy padawana Jedi.
Strzelił.
Raz. Drugi. Trzeci.
Nie czuł złości. Nie czuł nienawiści. Nie czuł satysfakcji.
Nie czuł nic, naciskając na chłodny kawałek metalu, który był spustem jego broni.
Zabijał bez uczuć i emocji. Tak go wytrenowano. Takie miał rozkazy. Tylko one miały znaczenie. Tylko one się liczyły.
Takie było jego przeznaczenie - i jednocześnie przeznaczenie wszystkich klonów.
Miał zabijać i wypełniać rozkazy. Być lojalnym Wielkiemu Kanclerzowi i Republice. Niczego więcej od niego nie oczekiwano, a on odpłacał się tym samym. Litość nie miała więc znaczenia. Moralność i przyjaźń także.
Nic innego niż to, co zaprogramowano mu na Kamino.
Biegł. Mierzył. Strzelał. Zabijał.
Oddziały szturmowe prowadzone przez Anakina Skywalkera, dotarły już do Wielkiej Sali, na każdym kroku siejąc zamęt i zniszczenie. Szlak, po którym stąpali, ścieliły dziesiątki potwornie okaleczonych ciał Rycerzy Jedi i ich niedoszłych zabójców. Nie było skrawka Świątyni, który nie nosiłby śladów śmiertelnej walki. Potężne filary podtrzymujące strop monumentalnej budowli, pokryte były dziwaczną mozaiką poczerniałych smug po blasterowych błyskawicach i płomienistych eksplozjach granatów udarowych. Podłoga, niegdyś czysta i wypolerowana na idealny błysk, zaczerwieniła się kałużami krwi, wokół których, jak wyspy na morzu leżały stopione kawałki gładkiego marmuru, wyrwanego siłą z przydymionych ścian. Gdzieniegdzie niespokojnie tliły się płomienie żółtopomarańczowego ognia, obejmując swym piekielnym istnieniem pogięte szczątki białych pancerzy szturmowców-klonów i poszarpane szaty martwych obrońców Świątyni.
A noc jeszcze się nie skończyła.
Kurtyna błękitnego ognia runęła na kilkunastoletnich Jedi, skupionych wokół dorosłego Jedi ze złocistym mieczem świetlnym w kurczowo zaciśniętych dłoniach. Pomimo gigantycznej przewagi napastników, świetliste klingi zdołały odbić niebieskie strugi plazmy, a nawet część z nich skierować z powrotem.
ND-419 niemal wyczuł jak dwaj jego kompani tracą życie, trafieni w sam środek napierśników. Bez namysłu zrobił unik, schodząc z drogi upadającym ciałom. Żołnierz Republiki skupił całą uwagę na zlikwidowaniu ucznia Jedi najbardziej wysuniętego w lewo.
Trzy strzały w pierś. Jeden w nogę. Jeden w ramię. Dwa w głowę. Żaden nie trafił w cel. Wszystkie uderzyły ze świstem w szmaragdowe ostrze miecza świetlnego.
Niespodziewanie jeden z jego towarzyszy zdołał rzucić granat pod nogi padawana. Zmuszony do odrzucenia go potęgą Mocy, na moment odsłonił prawy bok.
ND-419 wystrzelił jeszcze raz.
Sekundę później Jedi już nie żył.
Ten sam los spotkał drugiego ucznia, gdy w półmroku Wielkiej Sali rozbłysła kolejna klinga miecza świetlnego. Jednym ruchem przepołowiła na pół filigranowe ciało rudowłosej uczennicy Jedi. W powietrzu rozległ się przepełniony bólem okrzyk „Scout!”, a naprzeciw mordercy stanął drugi padawan.
Nie zdołał nawet zaatakować. Skywalker z zimną krwią rozpłatał mu klatkę piersiową.
W chwilę potem przeznaczenie w postaci energetycznego ostrza dopadło dorosłego rycerza Jedi i pozostałych jego podopiecznych. Całość zwieńczyła lawina blasterowego ognia.
ND-419 podążał za Anakinem Skywalkerem niczym nierozłączny cień, aż do momentu, w którym dowódca klonów wsiadł do jednej z turbowind.
Od tej pory ND-419 był tylko jednym z wielu klonów.
Jego karabin plunął ogniem w kierunku kolejnego celu, lecz tym razem żaden pocisk nie trafił. Ciemnoskóry, najwyżej dwunastoletni Jedi, rozdwoił czaszkę jednego z klonów i wbił purpurowe ostrze w pierś drugiego, po to by chwilę później bez problemu sparować kilka błękitnych strzałów. Kiedy spostrzegł, że uwaga paru najbliższych żołnierzy zwróciła się dokładnie na niego, wystrzelił do przodu jak z procy i znalazł się niecały metr przed nieruchomą maską hełmu ND-419.
Klon błyskawicznie podniósł broń w górę i nacisnął na spust - jednakże ułamek sekundy przed chwilą, w której lufa jego karabinu stałaby na równi z obliczem Jedi, potężny kopniak uniósł go w powietrze, pozbawiając dechu.
ND-419 boleśnie upadł na okryte pancerzem plecy, wypuszczając z rąk broń. Jego ochronny hełm również grzmotnął o posadzkę i zleciał mu z głowy.
Jedi zamachnął się mieczem, by zakończyć żywot klona, lecz jedno krótkie spojrzenie brązowych oczu bezbronnego żołnierza spowodowało, iż padawan na jedną krytyczną chwilę zawahał się.
Kilkanaście błyskawic z dzikim jazgotem wżarło się w ciało ucznia Jedi. Ciemnoskóra postać zgięła się wpół i bezwładnie rozłożyła się obok ND-419, gubiąc broń.
Klon niepewnie spojrzał w bok.
Oto jak to jest być ND-419 - na zawsze.
Patrzysz w martwe oczy zabitego Jedi.
Początkowo widzisz jedynie zagrożenie. Wroga Republiki. Twojego wroga. Cel, który należy natychmiast zlikwidować.
Nic więcej.
Po chwili uświadamiasz sobie, że twój cel nie żyje. Nie jest już wrogiem Republiki - czy kiedykolwiek nim był? Nie jest już twoim wrogiem - zresztą nigdy nim nie był. Nie jest już nawet zagrożeniem - nie może nim być.
Marszczysz brwi.
Patrzysz w martwe oczy zabitego Jedi i dostrzegasz coś nowego.
Przeraża cię to.
Twój wróg. Wróg Republiki. Zagrożenie. Cel… jest…
Dzieckiem.
Sięgasz pamięcią w nieodległą przeszłość i widzisz siebie, celującego w bezbronnego Jedi.
Dziecko.
Gdybyś był normalnym człowiekiem, wiedziałbyś to od samego początku.
A tak… cały twój, ściśle ułożony świat… wszystko w co do tej pory wierzyłeś, przewraca się do góry nogami.
Nagle pojmujesz prawdę.
Jesteś mordercą.
I nic cię nie usprawiedliwia. Żadne szkolenie. Żadna lojalność. Żaden punkt widzenia. Żaden rozkaz.
Nic.
Kompletnie nic.
Oto jak to jest być ND-419.
Na zawsze.