Rozdział drugi
Podaję Ci Rękę
Wszystko się zmienia
Wszystko, co dnia
Wszystko na oślep do przodu gna
Jak w wielkim tyglu
Tętni i wrze
W starym kaftanie ciągle nam źle
Nigdy nie zatrzymasz, nie
Tego, co się życiem zwie
Co za niespokojny duch
Ciągle wszystko wprawia w ruch
Świat się zmienia, a my z nim...*
Harry wszedł do pokoju wspólnego Gryffindoru. Zamrugał i osłonił oczy przed ostrym światłem, a także, żeby ukryć przed innymi widniejące w nich zakłopotanie.
Natychmiast został otoczony przez Gryfonów, którzy chcieli mu pogratulować wygranej.
- Świetnie ci poszło Harry - Seamus.
- Biedny Harry, wyobraźcie sobie, ratować Malfoya! - Ginny.
- To było fantastyczne Harry, ale czy nie mogłeś podtopić go trochę bardziej? - Ron.
- Co powiedział profesor Dumbledore? - Hermiona.
Gdy Hermiona zadała w końcu to pytanie, wszyscy popatrzyli na niego z wyczekiwaniem, pewni, że będzie mógł wszystko wyjaśnić.
Harry poczuł, że jest kompletnie wykończony.
- Nie ma pojęcia, co się stało - odparł. - Podobnie jak ja.
Po krótkiej chwili ciszy, w pokoju wybuchł głośny gwar rozmów.
- Cóż, cokolwiek to było, byłeś wspaniały! - krzyknął Seamus.
- Musiałeś być zszokowany, kiedy ujrzałeś tam Malfoya - podsumowała Hermiona.
Malfoy.
Merlinie. Muszę pomyśleć o Malfoyu.
Musiał się stąd wydostać, żeby spokojnie to wszystko przemyśleć.
Rozglądnął się po pokoju. Neville Longbottom lewitował ku niemu puchar. Harry rozchmurzył się trochę, widząc że chłopak ubrany jest w marynarkę od garnituru i ogrodniczki.
Teraz, gdy świat czarodziejski podzielił się na dwa obozy, wszyscy stali się ekstremistami. Albo kochałeś mugoli, albo ich zabijałeś.
Opozycjoniści Voldemorta przejmowali każdy mugolski zwyczaj. Po lekcjach większość uczniów chodziła w mugolskich ubraniach.
Osoby z rodzin czystej krwi, takie jak Neville, nie bardzo sobie jednak z tym radziły. Harry nadal przechowywał zdjęcie „incydentu ze strojem baletnicy”, które zrobił na piątym roku Colin Creevey.
Hermiona łagodnie dotknęła jego ramienia.
- Wyglądasz na zmęczonego, Harry.
Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Rzeczywiście, jestem zmęczony - przytaknął gorliwie.
- Może powinieneś trochę odpocząć.
Palce Harryego zacisnęły się na jej ręce w wyrazie niemego podziękowania. Oddała uścisk, patrząc na niego z malującym się w oczach okropnym współczuciem.
Gdy wychodził, Gryfoni do niego machali.
W końcu był wolny.
Harry oparł się o drzwi. Teraz musi spróbować to wszystko zrozumieć.
„Zabraliśmy to, czego najbardziej będzie ci brak”.
Dlaczego Malfoya?
*
Mógł zrozumieć dlaczego nie chodziło o Rona. Kochał Rona, zawsze go kochał, ale teraz trochę się od siebie oddalili. Minimalnie, ale pomimo to Harry czuł się opuszczony.
Empatia nigdy nie była silną stroną Rona. Trzy lata temu przyjaciel nie mógł zrozumieć, że Harry nigdy nie zgłosiłby się do Turnieju Trójmagicznego, nie mówiąc mu o tym.
Teraz Harry jeszcze bardziej potrzebował zrozumienia, którego Ron nie mógł mu zaoferować.
Nie pomagało także to, że Ron pochłonięty był teraz bez reszty związkiem z Hermioną, na której punkcie kompletnie oszalał.
Ale dlaczego nie Hermiona...?
Hermiona był mądra - jedyna z całej trójki, która chyba najlepiej rozumiała, co się z nim dzieje.
Albo Syriusz. Syriusz był z dala od Harry`ego przez cały piąty i szósty rok, ale teraz uczył w szkole, pomagając Lupinowi, który prowadząc zajęcia z zielarstwa i obrony przed czarną magią był bardzo przepracowany. Syriusz, który starał się okazać mu tyle ciepła w ostatnich dniach.
Harry nadal miał nadzieję, że uda mu się zbliżyć do ojca chrzestnego, chociaż marzenia, które snuł jako trzynastolatek, że Syriusz mógłby go adoptować, dawno już pogrzebał.
A jednak, gdyby to była Hermiona, albo Syriusz...
Gdyby to był ktokolwiek, tylko nie Malfoy!
Harry przeszedł szybkim krokiem przez pokój i usiadł we wnęce okiennej. Podwinął nogi i oparł policzek o chłodną taflę szyby.
Zamknął oczy.
Malfoy.
Pod jego powiekami pojawił się obraz wykrzywionej w szyderczym uśmiechu bladej twarzy.
Harry był zdumiony, że tak szybko potrafił wywołać z pamięci ten obraz, i że był on tak wyraźny. To prawdopodobnie dlatego, że tak długo go znał. W końcu, od kilku lat chodził z tym kretynem do szkoły.
Ale co to była za znajomość? Znajomość pogłębiająca wzajemną pogardę. W przypadku Harry`ego i Malfoya, pogarda ta była głęboka jak rów Mariański.
Co zmieniło się przez ostatnie trzy lata?
Niewiele.
Malfoy nadal był tym samym złośliwym dupkiem, który tak głęboko zalazł Harry`emu za skórę. Zdumiewające, że Harry nie czuł go jeszcze w kościach.
Harry straszliwie go nie znosił.
Tyle, że teraz, według jakiejś cholernej czary najwyraźniej było inaczej. Jego zdradziecka podświadomość podpowiadała mu to samo.
Czy Malfoy zmienił się przez te ostatnie trzy lata?
Niewiele.
Nie... to nie była do końca prawda.
Przecież była ta... sprawa z Lucjuszem Malfoyem. Ojciec Malfoya zniknął na początku ich piątego roku. Plotki, które rozniosły się po świecie czarodziejów mówiły, że chcąc zyskać więcej władzy, próbował szpiegować Voldemorta. Czarny Pan podobno się o tym dowiedział i kazał go zgładzić.
Harry nie znał szczegółów. W zawierusze wojennej znikały całe rodziny, wszyscy byli przerażeni... nikomu nie zależało, żeby dochodzić prawdy.
Harry skrzywił się z satysfakcją, przypominając sobie, jak Lucjusz Malfoy usiłował zabić Ginny; jak stał w kręgu Śmierciożerców, obserwując chłopca w wieku własnego syna, beznadziejnie walczącego z Czarnym Panem. Pamiętał jego śmiech...
Po głębszym zastanowieniu, ta satysfakcja wydawała się czymś potwornym. Harry nigdy nie czuł nawet odrobiny sympatii do Malfoya. Wtedy pomyślał tylko: „Cóż... nareszcie się zamknie”.
„Oni zginą pierwsi, teraz, gdy Czarny Pan powrócił”.
Draco Malfoy bardzo się mylił - to jego ojciec zginął pierwszy.
A Harry niemal podświadomie zgadzał się z bezlitosnym wyrokiem Rona: „Dostał to, na co zasłużył”.
Nie wyglądało na to, że Malfoy pogrążył się w ciężkiej żałobie. Ku zdumieniu wielu osób, on i jego przyjaciele od razu przyłączyli się do Młodzieżowej Sekcji Zakonu Feniksa, którą opiekował się Lupin. I, co jakoś nikogo nie zaskoczyło, bardzo szybko stali się jego najbardziej niszczycielską siłą.
Dumbledore miał rację. „Pan Malfoy jest po naszej stronie”.
Draco Malfoy nie był Śmierciożercą.
Zaraz... czy to oznacza, że chłopak miał charakter?
„Zapewne znasz go lepiej” - powiedział Dumbledore.
Malfoy zawsze był potwornie irytujący, ale pomimo tego, że jego ojciec był Śmierciożercą, sam nigdy nie wyglądał na mordercę. Nie oddał Hermionie, gdy ta uderzyła go na trzecim roku. Owszem, mówił obrzydliwe rzeczy i grał bardziej nieczysto niż zawodowiec uprawiający zapasy w błocie, ale nie był zabójcą.
W porządku. Harry był gotów przyznać, że Malfoy nie jest czarnym charakterem.
Ale to nie wyjaśniało, dlaczego miałby być kimś, kogo Harry`emu brakowałoby najbardziej na świecie.
Harry przycisnął twarz do okna.
Denerwowało go to, że nie czuje nawet odrobiny sympatii do Malfoya. Harry uważał się za bardzo porządnego człowieka. Powiedział nawet Blaise Zabiniemu, że jest mu przykro z powodu jego matki, chociaż nikt do końca nie wiedział czy pani Zabini zniknęła, bo została zabita, uciekła, czy przeszła na mroczną stronę.
To właśnie było najbardziej denerwujące w Malfoyu. Był jedyną osobą, która potrafiła doprowadzić tego, żeby Harry zniżył się do jego poziomu.
Och, Harry nawet pod klątwą Imperiusa potrafił się sprzeciwić rozkazowi Czarnego Pana... a potem wrócił i zachowywał się jak idiota, z powodu Draco Malfoya.
Nie może pozwolić, by Malfoy zobaczył go brudnego, w zniszczonych okularach. Nie może pozwolić, by Malfoy zobaczył jak prowadzą go do skrzydła szpitalnego po spotkaniu z dementorami. Musi pokonać Malfoya w quidditcha.
Nagle przypomniał sobie początek szóstego roku.
Miał szesnaście lat i marzył o tym, żeby być wyższy. W ciągu lata jego modły zostały w końcu wysłuchane - w bardzo krótkim czasie urósł dość sporo. Nadal, niestety, nie był zbyt umięśniony, ale w końcu przestał być tak śmiesznie niski.
Wiedział za to, kto nadal będzie niski. Dlatego właśnie, ożywiony bardziej niż w ciągu dwóch ostatnich lat, krążył jak oszalały po pociągu, szukając Malfoya, chcąc popatrzeć na niego z góry.
Harry przypomniał sobie jaki ogarnął go gniew, gdy zaglądając do jednego z przedziałów, napotkał szare, zimne oczy - dokładnie na poziomie swoich.
Wpadł w furię. Poczuł się tak, jakby Malfoy urósł specjalnie, by go zdenerwować.
Co oczywiście było absurdem.
Ale nie zmniejszyło jego wściekłości. Tak właśnie działał na niego Malfoy.
Podobnie jak na spotkaniach Młodzieżowej Sekcji Zakonu Feniksa, kiedy Malfoy mimochodem wspomniał o mugolach, a ponury nastój Harry`ego błyskawicznie zamieniał się we wzburzenie. Albo podczas tych nudnych meczów quidditcha, kiedy Harry nagle ruszał do akcji, zelektryzowany widokiem złośliwej twarzy Malfoya. Ten chłopak potrafił udawać nawet wielkiego kibica Puchonów, pod warunkiem, że przeszkadzało to Harry`emu.
Nie wspominając o meczach Gryffindor kontra Slytherin. Podczas ostatniego Malfoy miał ze sobą książkę z zasadami quidditcha i przytaczał każdą regułę, którą właśnie łamał. Oszukiwał brawurowo, bezwstydnie i robił wszystko, żeby wygrać.
W końcu obaj zaczęli na siebie wrzeszczeć i nie wiadomo jak by się to wszystko skończyło, gdyby pani Hooch siłą nie odciągnęła Harry`ego na bok. Harry kipiał ze złości.
Ale czuł wtedy że... żyje.
Harry bardzo powoli zsunął się z parapetu.
Podszedł do łóżka i położył się, obserwując dobrze znany obraz, który na przeciwległej ścianie tworzyły promienie księżyca. Plamy bladego światła przesuwały się po tynku, malując na nim dziwaczne kształty.
Nie lubił Malfoya. Nigdy go nie lubił.
„Zabraliśmy to, czego najbardziej będzie ci brak”.
Ale w jakiś sposób Malfoy był dla niego... ważny. Był wyzwaniem, którym nikt inny nie ważył się być. Sprawiał, że Harry miał ochotę wstać i udusić go, ale sprawiał także, że Harry w ogóle miał ochotę wstać. Dostarczał Harry`emu powodów do działania, do życia.
To wszystko było takie pokręcone.
I tak było przez lata. Nie żeby Malfoy robił coś specjalnego. Był po prostu sobą - solą w oku Harry`ego. Doprowadzał go do wściekłości niczym notoryczny ból głowy.
Harry nigdy nie zdawał sobie z tego sprawy... a teraz, gdy sobie to uświadomił, był zszokowany.
Właściwie żył tak naprawdę tylko w tych momentach, gdy odnajdywał w sobie gniew, który budził w nim ochotę do życia. Tylko wściekłość sprawiała, że w jego żyłach szybciej płynęła krew, że widział świat wyraźnie, i tylko ona wywoływała w nim chęć, aby reagować.
Tak jakby był narkomanem uzależnionym od adrenaliny, a Malfoy dilerem, który mu jej dostarczał. To wszystko... w jakiś sposób musiało stać się dla niego ważniejsze, niż jego przyjaciele.
I jak w takim razie to świadczy o nim i jego życiu?
To wszytko jest obelgą dla tych, których kochał. A jeśli Malfoy jest dla niego tak ważny, jakkolwiek nie byłby to dziwny i przerażający sposób, to w takim razie... to potworne, że Harry`emu nie było przykro z powodu śmierci jego ojca.
Harry usiadł i szarpnął zasłony przy łóżku.
Był wstrząśnięty, gdy uświadomił sobie, jak bardzo w tej chwili jest skoncentrowany na życiu. Depresja odeszła w zapomnienie, oddychał szybko i głęboko.
Skulił się na łóżku, jak gdyby próbował schować się, uciec przed własnymi myślami.
To nie mogła być prawda. Nie był pewien... nie to wszystko nie było prawdziwe.
A jednak, wydawało się to tak niepokojąco bliskie prawdzie.
Musiał dowiedzieć się wszystkiego. Jeśli Malfoy był dla niego ważny, nie mógł dłużej pozostawać jego wrogiem. Musiał być jakiś powód, dlaczego miał taki wpływ na Harry`ego.
I Harry musiał odnaleźć ten powód.
Zrobił już wszystko, co mógł zrobić sam. Tym razem Dumbledore nie potrafił mu pomóc.
Nie było sensu dłużej o tym myśleć.
Ale nadal o tym myślał, przez cały czas.
Myślał o tym, przewracając się niespokojnie na łóżku. Zapomniał nawet rozebrać się i przykryć kocami.
Jutro...
Jutro będzie musiał stanąć twarzą w twarz z Malfoyem.
*
- Harry, wydajesz się być nieco spięty.
Harry wzdrygnął się nerwowo.
- Ja... uh, nie. Czuję się świetnie - odparł niespokojnie.
Hermiona przyglądała mu się z troską, zapominając o trzymanym w ręce toście. Harry rozpaczliwie starał się sprawiać wrażenie, że spokojnie spał przez całą noc, że nie jest w tych samych ubraniach co wczoraj, i że naprawdę, naprawdę nie spogląda cały czas w stronę drzwi, czekając na pojawienie się Malfoya.
Hermiona obserwowała go jeszcze przez chwilę, po czym wróciła do jedzenia tosta.
Po prostu patrzę na drzwi, próbował udowodnić całemu światu Harry. Fascynujące drzwi. Nie doceniałem ich odpowiednio w ciągu sześciu lat i muszę to teraz nadrobić.
Śniadanie dobiegało końca, a Malfoya ciągle jeszcze nie było.
Oh, no, proszę! Przecież to nie w porządku. Śniadanie jest najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia. Nikt nie powinien go tak lekkomyślnie opuszczać.
Nawet Crabbe i Goyle siedzieli przy stole, Pansy Parkinson i Millicenta Bulstrode, i Blaise Zabini, i cała ta jego paczka. Inaczej zwana „Świtą Malfoya”.
Harry gapił się na nich, dopóki tego nie zauważyli i nie obrzucili go paskudnymi spojrzeniami. Szybko odwrócił wzrok.
To nie moja wina. Po prostu chcę z nim porozmawiać. Ludzie powinni jeść śniadanie.
- Harry, nic nie zjadłeś - odezwała się Hermiona.
Kompletnie rozkojarzony Harry, wziął tosta, posmarował go i ugryzł wielki kęs.
Po czym zorientował się, że je tosta z owsianką.
To jakiś absurd.
I tak było przez cały dzień.
Siedem lat - pomyślał Harry. - Prawie przez siedem lat marzyłem, żeby wpadł w jakąś czarną dziurę, a w dniu, kiedy chcę z nim porozmawiać, on znika, jakby zapadł się pod ziemię.
Och nie. Chyba nie zniknął tak jak inni? Nie teraz!
Harry był zszokowany, gdy poczuł coś w rodzaju lęku.
To dziwne uczucie na szczęście zniknęło, kiedy wśród grupy Ślizgonów wchodzących do sali eliksirów, dostrzegł właściciela najjaśniejszej czupryny w szkole.
Nareszcie!
- Chodźcie - ponaglał Rona i Hermionę. - Szybko, na eliksiry. Nie ma czasu na pieprzenie.
Pieprzenie? Chyba zwariował!
Nie ma czasu na myślenie o tym. Musi iść na eliksiry, potem Malfoy przechodząc obok jego ławki jak zwykle obdarzy go jakimś ohydnym komentarzem, a on zamiast zgrzytać zębami i powstrzymywać się przed uderzeniem go, powinien...
Um. Cóż. Nie doszedł jeszcze do tej części. Ale powinien coś powiedzieć. Zdecydowanie.
Słowa. To był plan.
Zupełnie bezużyteczny zresztą.
Bo Malfoy nie przeszedł obok jego stolika. Każdy inny Ślizgon minął go, mamrocząc nawet więcej obelg niż zwykle. Najwyraźniej byli przekonani, że całe to wydarzenie było intrygą, mającą na celu upokorzenie ich przywódcy.
Harry nie miał pojęcia, co o tym myśli Malfoy. Chłopak usiadł z tyłu klasy i był bardzo cichy.
Byłoby to nawet przyjemne, gdyby Snape był tak samo cicho.
- No, no, no, pan Potter - powiedział, krzywiąc się jeszcze bardziej niż zwykle. - Wygląda na to, że pana plan nie tylko miał przysporzyć panu sławy, ale także przedstawić Ślizgonów w złym świetle. Gratulacje, bardzo dziecinne zagranie.
- Ale profesorze - oburzył się Ron. - Przecież Harry nie mógł...
- To była pomyłka - wtrąciła się Hermiona. - Harry nie...
Harry odwrócił się, żeby sprawdzić, czy Malfoy podziela zdanie Snape`a.
Malfoy siedział z kamienną miną, wbijając wzrok w przestrzeń przed siebie. Ta ascetyczna twarz o ostrych rysach nie zdradzała żadnych uczuć. Harry nie był w stanie domyślić się, jakie emocje kryją się pod ta maską.
- Panie Potter - wycedził Snape. - Proszę się odwrócić. W stronę katedry. Tam, gdzie stoję, prowadząc lekcje. Dziękuję.
Harry poczuł, że się rumieni. To było strasznie żenujące.
No, więc porozmawia z Malfoyem po lekcji.
Nie porozmawiał. Malfoy, otoczony tłumem Ślizgonów, wyszedł z klasy zaraz po lekcji. W ten sam sposób, okrążony przyjaciółmi, przyszedł na lunch, na lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami, na obiad i tak samo cały czas chodził po korytarzach.
Ślizgoni tłoczyli się wokół niego jak pszczoły wokół kwiatu. Harry stwierdził nagle, że to okropnie frustrujące.
Dlaczego tak go lubicie? Przecież to irytujący dupek!
Przez całe lata Malfoy pojawiał się, żeby wyśmiewać Harry`ego, sam, a teraz ludzie postanowili otoczyć go żywą fortecą.
Po całym dniu, Harry wrócił do pokoju wspólnego Gryffindoru bardzo zmęczony. Nie zrealizował swojego postanowienia. Czuł się przygnębiony, sfrustrowany i...
Miał dość. Był wykończony kręceniem się koło Malfoya i oczekiwaniem, aż ten udzieli mu audiencji.
Skoro postanowił, że porozmawia z Malfoyem, to pójdzie i porozmawia z Malfoyem.
- Wchodzę na spacer - ogłosił w pokoju wspólnym i wybiegł, zanim ktoś zdążył zaproponować, że mu będzie towarzyszył.
*
W połowie drogi do lochów Slytherinu Harry zmienił zdanie.
Przecież to śmieszne. Wcale nie chciał rozmawiać z Malfoyem. Nienawidził tego kretyna. Na pewno nie miał zamiaru wkroczyć pomiędzy Ślizgonów i zrobić z siebie idioty przed Malfoyem.
Och Merlinie. Znowu to bezsensowne uczucie niepokoju.
Harry pamiętał, jak na drugim roku usłyszał walentynkę od Ginny, pamiętał jak był zrozpaczony, kiedy zorientował się, że Malfoy też to słyszy. W jakiś sposób zależało mu na opinii tego idioty.
Musiał dowiedzieć się dlaczego.
Wziął głęboki oddech i pospiesznie przeszedł przez korytarze koncentrując się na tym, aby dotrzeć do pokoju wspólnego Slytherinu, zanim straci resztki odwagi.
Kiedy znalazł się w lochach, zaczął walić w nagi kamień, który zagradzał wejście do dormitoriów Ślizgonów.
Oczywiście, pomyślał. Tylko Ślizgoni mogą mieć wejście ukryte przed uczniami z innych domów. Tylko Ślizgoni robili takie rzeczy, i tylko Ślizgon mógł pojawić się na dnie jeziora, gdzie nikt nie chciał go ujrzeć, a następnie przez cały dzień nie odzywać się do kogoś, kto chciał z nim porozmawiać.
Zaczął dobijać się gwałtowniej.
Ściana przed nim rozsunęła się. Harry rozglądnął się próbując zorientować się w sytuacji.
- Znowu zapomniałeś hasła, Pritchard? - zapytał Malcolm Baddock, mały, podejrzanie wyglądający typek z czwartego roku.
Zamarł ujrzawszy Harryego Pottera, championa Gryffindoru, który strasznie rozczochrany i wyraźnie zdenerwowany stał u progu kwater Slytherinu.
- Eeee - wyksztusił Harry, w krytycznym momencie tracąc władze nad własnym językiem.
Baddock zamrugał i nadal stał zdumiony faktem, że Harry nie zniknął.
Harry rozpaczliwie starał się opanować.
- Eeee... - wydukał, przeklinając się w duchu. - Eeee... Um. Czy mógłbym zobaczyć się z Malfoyem?
Tak. Niezbyt elokwentnie może, ale w końcu wystarczająco wyraźnie.
Malcolm Baddock gapił się na niego jeszcze przez moment, a potem odwrócił się i pobiegł, krzycząc:
- Ej, wszyscy! Chodźcie tu szybko!
Nie minęło kilka sekund i Harry nagle stał przed wielkim tłumem Ślizgonów, przepychających się, aby zobaczyć ten nieprawdopodobny widok.
Tuż przed nim znajdowali się Pansy Parkinson i Blaise Zabini. Oboje mieli identyczne, groźne miny.
To nie był dobry pomysł.
- Czego chcesz, Potter? - zapytał wrogo Blaise, przyglądając mu się podejrzliwie.
Pansy skrzyżowała ręce na piersiach i zagrodziła przejście, jak gdyby Harry przemocą usiłował wedrzeć się do pokoju wspólnego.
Harry przełknął ślinę.
- Czy mógłbym zobaczyć się z Malfoyem?
Och, Merlinie. Teraz zamienił się w papugę, histerycznie powtarzającą to samo zdanie.
- Po co? - spytała Pansy lodowaty tonem. - Co jeszcze chcesz zrobić?
- Nic! Nic nie zrobiłem! - zaprotestował Harry. - Po prostu muszę z nim porozmawiać!
Blaise i Pansy wymienili twarde spojrzenia i najwyraźniej podjęli jakąś decyzję.
- No to nie porozmawiasz - poinformowała go lakonicznie Pansy i zaczęła zamykać mu drzwi przed nosem.
- Co się tu do diabła dzieje? - zapytał ktoś władczym, rozdrażnionym tonem. - Niektórzy próbują się tu uczyć, wiecie...
Nie można było nie rozpoznać tego arystokratycznego głosu. Podobnie jak nie dało się pomylić z niczym niemal białych włosów Malfoya, którego głowa pojawiła się, gdy chłopak zaczął przepychać się przez tłum.
Harry jednocześnie poczuł ulgę i strach, podobnie jak wtedy, gdy myślał, że Malfoy zniknął.
Uzmysłowił sobie, że nie tylko bał się, czy coś złego nie stało się Malfoyowi, ale także tego, co Malfoy mógł zrobić jemu. Skoro Malfoy był dla niego ważny - Malfoy mógł również go skrzywdzić. A Malfoy uwielbiał krzywdzić ludzi.
Kiedy Malfoy w końcu pojawił się przy drzwiach, gapił się przez chwilę z szeroko otwartymi oczami. Wydawał się być tak samo zaskoczony jak Malcolm Baddock.
- Ty! - krzyknął bezmyślnie. Potem, ku wielkiej zazdrości Harry`ego, opanował się błyskawicznie i spytał chłodno - Czego chcesz?
Będę spokojny.
- Chcę z tobą porozmawiać - powiedział Harry i zaczerwienił się.
Malfoy skrzyżował ręce na piersiach i niedbale oparł się o framugę drzwi. Spoglądał na niego nieprzeniknionym wzrokiem. Srebrzystymi, błyszczącymi, nic nie zdradzającymi oczami.
Harry zauważył, że Malfoy ubrany jest w dżinsy i biały sweter. Był jednym z nielicznych Ślizgonów noszących mugolskie ubrania.
- No? Czekam - ponaglił go. - Mów.
Harry rozglądnął się. Otaczający ich Ślizgoni, mieli wyjątkowo groźne miny. Skupieni przy wejściu wyglądali niczym zęby w paszczy rekina.
- Moglibyśmy porozmawiać sam na sam? - rzucił rozpaczliwie.
Malfoy był wyraźnie zaskoczony, ale gestem uciszył rozlegający się w pokoju szmer oburzenia.
- Sądzę, że tak - powiedział wolno. Wyszedł za próg i podszedł do Harryego, który oddalił się kilka kroków od wejścia.
Kamienna ściana zamknęła się przed nosem osłupiałych Ślizgonów. Harry poczuł się zdecydowanie lepiej.
Spojrzał na Malfoya, który opierał się nonszalancko o ścianę i nagle powróciła do niego wcześniejsza nerwowość.
Zaczynał rozumieć dlaczego robienie z siebie idioty w oczach Malfoya było takie okropne. Malfoy był zdecydowanie zbyt opanowany jak na chłopca w jego wieku, a to automatycznie stawiało innych w niekorzystnym położeniu.
Noo... E... - zaczął Harry. - Może powinniśmy znaleźć jakąś pustą klasę, czy coś takiego?
Nie miał zamiaru zostać w lochach, gdzie każdy mógł na nich wpaść, a potem rozsiewać po całej szkole nie wiadomo jakie plotki.
Malfoy uniósł jasną brew.
- I tak zbyt wiele czasu spędzam w klasach, dzięki. Możemy się przejść nad jezioro.
- Malfoy, na błoniach jest zimno, a żaden z nas nie ma płaszcza!
- No i? - odparł Malfoy. - Powiedziałeś, że chcesz porozmawiać. Ja chcę się przespacerować nad jeziorem. Tam możemy pogadać... o ile oczywiście nie zmieniłeś zdania.
W tym momencie Harry przypomniał sobie, że nienawidzi Malfoya.
- Dobrze - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Malfoy posłał mu triumfalny uśmiech. Harry poczuł jak krew zaczyna buzować mu w żyłach.
- Świetnie - podsumował Malfoy. - Chodźmy.
*
Ponad błoniami wiał zimny, silny wiatr. Wszystko zdawało się płaszczyć i giąć pod jego naporem. Tylko na ponurej tafli jeziora pojawiały się małe, buntownicze fale. Wiatr był ostry i porywisty, a całe niebo skrywały chmury i tylko czasem w rozległej bieli pojawiały się plamy stalowej szarości.
Harry odczuwał przejmujące zimno, a podmuchy wiatru targały jego włosami i szatami
Malfoy szedł powoli, tuż przed nim, z rękami w kieszeniach, jakby wyszedł na spacer w ciepły letni dzień. Jego włosy minimalnie poruszały się na wietrze, jakby niewidzialne palce przeczesywały je odgarniając z czoła niesforne kosmyki.
Harry zastanawiał się, co na Merlina ma mu powiedzieć.
To na tyle jeśli chodziło o jego plan. Teraz miał wyniosłego Ślizgona w swoich rękach, czekającego na słowa, które do tej pory nie pojawiły się w głowie Harry`ego.
Przez chwilę szli w milczeniu. Malfoy wydawał się być zadowolony z tej ciszy, podobnie jak i z pogody. Stracił wszystkie oznaki niepewności, które okazywał wcześniej.
Nagle odwrócił się. Jego oczy zdawały się być ciemniejsze, przybrały odcień niejednolitej szarości, niemal identycznej jak kolor jeziora, które znajdowało się za jego plecami.
Mówił wolno i przeciągle, jak zwykle.
- Chciałeś po prostu trochę z kimś pomilczeć, Potter? Bo mam randkę z gorącą czekoladą i podręcznikiem, a to powoli staje się nudne.
- Z... podręcznikiem? - wydukał Harry. Nie mógł wyobrazić sobie Malfoya zajmującego się czymś tak przyziemnym jak nauką.
- No cóż, Potter. Jesteśmy w szkole. Wydawało mi się, że nawet ty uczyłeś się trochę przez te wszystkie lata. Lekcje wymagają nieco zaangażowania.
- Zamknij się, Malfoy - prychnął Harry. - Próbuję ci coś powiedzieć.
- Więc mów.
Malfoy zatrzymał się i spojrzał na Harry`ego wyzywająco, ale z czającym się w oczach rozbawieniem.
- Eeee... - powiedział Harry. - Ech. Um. Tak.
- Zdaje się, że to nie jest twój dobry dzień?
- Malfoy! - wybuchnął Harry. - Czy mógłbyś po prostu być przez chwilę cicho i udawać, że jesteś choć trochę ludzki? Naprawdę muszę ci coś powiedzieć, a nie mogę tego zrobić, gdy ciągle przerywasz mi tymi głupimi komentarzami.
- Jasne - Malfoy wzruszył ramionami.
- Będziesz cicho? - zapytał Harry podejrzliwie.
- Nie mam całego dnia na wysłuchiwanie twojego żałosnego bredzenia. Przyrzekam, że będę grzeczny - obiecał. - Na honor Ślizgona.
Harry bardzo wątpił w wagę takiej obietnicy, ale...
- W porządku. Więc... Ja... uh, wiesz ta sprawa z jeziorem, wczoraj, pamiętasz?
Harry zamilkł czekając na reakcję Malfoya. Malfoy obserwował go w milczeniu, dopóki Harry nie zauważył, że na jego ustach igra kpiący uśmieszek. Wtedy zdał sobie sprawę...
- Na różdżkę Merlina! Możesz mówić, kiedy zadaję ci pytania!
- Och, naprawdę mogę? - spytał Malfoy niewinnie. - Bardzo przepraszam. Nie chciałem przerywać ci potoku słów. Oczywiście, że pamiętam, ty idioto.
- Eee... Czy nie zastanawiałeś się, o co w tym chodzi?
- Nie bardzo. Złożyłem to karb mojego nieodpartego uroku osobistego. Zdaję sobie sprawę, że jestem bardzo seksowny, więc przeszedłem nad tym do porządku dziennego. Życie jest zbyt krótkie, by zastanawiać się nad bzdurami.
Harry ułożył nowy plan. Zabije Malfoya, ukryje jego zwłoki w jeziorze, a potem sprawdzi, czy naprawdę będzie mu go brakowało.
- Malfoy, przestań się wygłupiać! - wrzasnął. - Myślałem o tym.
- I do jakich wniosków doszedłeś, Cudowny Chłopcze? Nie wątpię, że są niezmiernie błyskotliwe.
Oczy Malfoya powiedziały: „Imbecyl”.
Harry odwrócił oczy i zagapił się w jezioro. Gdy patrzył na Malfoya, bieg jego myśli wyraźnie zakłócało pragnienie obicia go do nieprzytomności.
- Och, Potter, wyduś to wreszcie.
Harry wziął głęboki oddech i rzucił się w wir wyjaśnień.
- No więc... Dumbledore powiedział, że to nie był przypadek. Nie miałem pojęcia, co o tym sądzić, ale wiedziałem, że muszę sam rozwiązać tę kwestię, wiec myślałem o tym całą noc i znalazłem tylko jeden powód, dlaczego tak się stało. Wiesz, że jesteśmy czymś w rodzaju rywali?
- Nie - zaprzeczył Malfoy. Harry obrócił się ku niemu z niedowierzaniem. - Jesteśmy wrogami, Potter - sprostował protekcjonalnym tonem. - Ty mnie nie cierpisz i ja ciebie nie cierpię. Obaj pragnęlibyśmy ujrzeć drugiego w piekle. To nie jest jakieś tam współzawodnictwo w quidditchu. To czysta, zajadła nienawiść.
Och... cóż, to było obiecujące.
Harry badawczo przyglądał się rozmówcy. Malfoy uniósł rękę, chwycił w palce jeden kosmyk włosów i zaczął się nim bawić czekając na dalszą wypowiedź Harry`ego. Wyglądał na zamyślonego.
- Obojętne - zgodził się Harry i pospiesznie ciągnął. - Po prostu... myślałem o tym i to jedyny powód, który znalazłem. A teraz nie mam pojęcia co z tym zrobić, ale eee... doszedłem do wniosku, że twoja opinia w jakiś sposób jest dla mnie ważna. Oczywiście, to głupi wniosek, ale nadal nie potrafię wymyślić niczego innego i dlatego chciałem sprawdzić, czy to prawda. I nie jestem sobie w stanie wyobrazić, dlaczego tak by miało być, skoro ty wydajesz się być, nie obraź się, jednym z najpotworniejszych ludzi na świecie, ale jeśli nie jesteś, to mogłoby coś wyjaśnić, więc chciałem dowiedzieć się i zrozumieć dlaczego um... Eee...
Harry był głęboko wdzięczny, że musiał przerwać to trajkotanie, by zaczerpnąć oddechu.
Malfoy przekrzywił głowę, najwyraźniej oszołomiony i trochę ubawiony.
- Potter, ty wariacie, czy ty próbujesz zaoferować mi przyjaźń?
Harry ze świstem wypuścił powietrze.
- Tak.
- Och. Hmmm.
Malfoy znowu się zamyślił. Harry był nieprzyzwyczajony do takiej miny na obliczu Malfoya. Roztargnienie, które zastąpiło jego zwykły, drwiący uśmiech, było niemal urocze.
Przyglądał mu się przez chwilę.
W końcu Malfoy odezwał się.
- A co ja z tego będę miał?
To bezceremonialne, ślizgońskie pytanie kompletnie zbiło Harry`ego z tropu.
- C... co?
- Cóż, jeśli będę twoim przyjacielem, to czy powiesz mi jakie jest hasło do dormitoriów Gryffindoru, żebym mógł wślizgiwać się tam i podrzucać Weasleyowi do łóżka martwe zwierzęta?
- Nie!
- Ok, zdradzisz mi wszystkie brudne sekrety Weasleya i Granger, żebym mógł je odpowiednio ubarwić i rozprzestrzenić po szkole?
Harry nie mógł się zdecydować, czy jest przerażony, czy chce mu się śmiać.
- Nie!
- Czy mogę namówić cię, żebyś przeszedł na mroczną stronę?
- N... - zaczął Harry i spojrzał na niego z zakłopotaniem. To, pomimo wszystko, było bardzo poważne pytanie. - A chciałbyś?
Malfoy wydął wargi.
- Niekoniecznie. Chociaż to mogłoby być zabawne.
Harry potrząsnął głową z niedowierzaniem.
I tak, owszem, z pewną dozą rozbawienia. Nikt inny nie miał tak rażąco paskudnego charakteru jak Malfoy, a to, że obnosił się z nim tak bezwstydnie budziło niemal chęć wybaczeniu mu.
- Dobrze - powiedział w końcu Malfoy.
Harry zamrugał
- Ty... ty się zgadzasz?
- To właśnie zwykle oznacza słowo „tak”.
Harry był kompletnie zdezorientowany.
- Dlaczego?
- Achhh... - Malfoy odchylił głowę i spojrzał w niebo. Jego nagle odsłonięta szyja wydawała się tak łatwa do zranienia. - Nie wiem. Możesz to nazwać niezdrową ciekawością.
Harry poczuł się dziwnie zagubiony, Osiągnął to, co sobie postanowił, a teraz... Właśnie, co teraz powinien powiedzieć Malfoyowi? Ma zacząć narzekać na wstrętnego Snape`a? Ma do niego mówić Draco? Ten pomysł wydawał się niedorzeczny.
Szli obok siebie przez chwilę, aż w końcu Harry zaryzykował i popatrzył na Malfoya.
Chłopak odwzajemnił spojrzenie. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć. Niepewnie spoglądał na Harry`ego spod srebrnej grzywki.
- Co zwykle robisz ze swoimi przyjaciółmi? - zapytał Harry niezręcznie.
- Mówię im co mają robić, a oni potem odchodzą i zostawiają mnie w spokoju.
- Och... - ten pomysł nie wydawał się Harry`emu zbyt zachęcający.
- Zrobisz to, co ci powiem? - zapytał Malfoy wprost.
- Nie!
- Ech - powiedział Malfoy ponuro. - Cóż... no więc, co ty zwykle robisz z przyjaciółmi?
- Eeee... dużo rozmawiamy, jaki jesteś wstrętny.
- Więc możesz to robić. Traktuję to jako komplement.
Harry zamilkł. Jakaś jego część domagała się, by powiedział Malfoyowi, że to była pomyłka, a potem uciekł.
Ale tak naprawdę... wcale nie chciał tego zrobić.
Malfoy skrzywił się trochę, gdy powiał silniejszy wiatr.
- Skoro i tak zapadło to niezręczne milczenie... - zauważył niezwykle słabym głosem. - Moglibyśmy wejść do środka? Zamarzam.
Harry nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
- Zamknij się Potter.
- Mówiłem ci, Malfoy.
- A ja ci powiedziałem, żebyś się zamknął!
Malfoy odwrócił się i zaczął szybko iść z powrotem, porzucając udawanie spokojnego spacerowicza.
- Chciałem tylko przyjrzeć się posępnemu krajobrazowi, na Magię Kreatywną - narzekał.
- Na...? - Harry niejasno przypomniał sobie listę i rozmowy o nauce w pokoju wspólnym. - Ach, taki przedmiot? Ciekawy?
Malfoy zatrzymał się raptownie.
- Żartujesz? To najlepszy przedmiot w szkole!
- Och, ja wybrałem to, co Ron - przyznał się Harry. - I tak nie wiedziałem czego będą uczyć.
- Na wrota Azkabanu... To właśnie dzieje się, gdy ludzi wychowanych przez mugoli zapisuje się do szkół magii. - Harry zamierzał z oburzeniem skomentować tę rasistowską wypowiedź, ale Malfoy najwyraźniej nieświadomy popełnienia faux pass, szedł pod wiatr i głośno mówił przez ramię. - Magia Kreatywna... polega na transcendencji talentów.
Harry gapił się na niego bezmyślnie.
Malfoy westchnął z irytacją.
- To jakby... są czarodzieje i czarownice, którzy potrafią tworzyć fantastyczne księgi, sztuki czy obrazy, przekształcając magię i własny talent w dzieło, które potrafi oczarować nawet mugoli... Nawet mugole mówią o takiej rzeczy, że jest magiczna.
Harry nigdy przedtem nie widział tak rozentuzjazmowanego Malfoya. Zauważył także, że teatralne gesty, których Malfoy używał zwykle okrutnie wyśmiewając się z innych, osobliwie pasują do tego żywiołowego opisu. Oczy Malfoya błyszczały, a chłopak wydawał się bardzo otwarty. Harry nie pamiętał, by kiedykolwiek wcześniej widział takiego Malfoya.
Mógł się założyć, że wszyscy Ślizgoni byli chorzy, słysząc jak Malfoy opowiada o Magii Kreatywnej, która najwyraźniej była jego ulubionym przedmiotem.
Jednakże musiał przyznać, że jest niemal oczarowany. Malfoy zachowywał się jak szczęśliwe dziecko.
Nawet kiedy byli młodsi, Malfoy nigdy nie zachowywał się jak dziecko.
Chyba, że wliczyć w to częste momenty, kiedy starał się udowodnić, że jest lepszy niż inni.
- Mugole tracą poczucie czasu, gdy wsłuchują się w magicznie wykreowany koncert, albo wpatrują w magicznie wykreowany obraz. Ponieważ magia wysysa czas, przenosi ich nagle w inny wymiar, a kiedy wracają, nie wiedzą co się stało, ale są świadomi, że przeżyli... coś - kontynuował Malfoy żarliwie - i... możemy się pospieszyć Potter? Robi się ciemno i umieram z zimna.
- Wy, Ślizgoni, jesteście tacy delikatni - stwierdził Harry.
- Och, zamknij się. I idź szybciej. Pewnie umrę na zapalenie płuc. Nie możesz iść szybciej? Zimno mi, zimno mi, zimno mi!
Ach, kolejny pokaz rozwydrzonego dzieciaka.
Harry przyspieszył. Oczywiście nie można było pozwolić, żeby Malfoy zachowywał się w ten dyktatorski sposób, ale... w jego wykonaniu wyglądało to jakoś... naturalnie.
I było to tak odmienne od gryfońskiej taktyki „nie oddychaj zbyt mocno na Harry`ego bo się może załamać”.
Malfoy nie przestał narzekać, dopóki nie znaleźli się bezpiecznie w zamku.
- Już jest ciepło - roześmiał się Harry. - Przestań lamentować.
- Nie lamentowałem, niemal umarłem z hipotermii - zrzędził Malfoy. - Ja... hm...
Malfoy wpatrywał się w coś i Harry podążył za jego wzrokiem.
Zbliżali się do nich Ron i Hermiona.
- Harry, szukaliśmy cię wszę... - zawołał Ron i nagle zamilkł.
Oczy Malfoya błyszczały w cieniu, który padał na jego zadumaną twarz.
- No to do zobaczenia jutro - wymruczał. - W tym samym miejscu, o tej samej porze.
Odwrócił się i odszedł, zanim Harry miał szanse odpowiedzieć.
Harry zdał sobie sprawę, że tak czy inaczej, nie było to pytanie. Brzmiało raczej jak rozkaz.
Ten chłopak był nieznośny. Ale możliwe, że zdradliwa podświadomość Harry`ego i tym razem miała tu coś do powiedzenia.
Potrząsnął głową, roześmiał się trochę ponuro i ruszył na spotkanie przyjaciół.
- Harry... czy to był Malfoy? - zapytał zdumiony Ron.
- Eeee... - odparł Harry.
* Golec uOrkiestra „Świat się zmienia”