ROZDZIAŁ 3
Czerwone loki Bonnie rozwiały się, gdy spiesznym krokiem szła doskonałym trawnikiem Dalcrest. Było tu tak pięknie. Mała brukowana ścieżka dzieliła trawnik, prowadząc do różnych akademików i budynków uczelni. Kolorowe kwiaty- petunie, niecierpki i stokrotki rosły wszędzie dookoła ścieżki i budynków. Ludzie dookoła też byli niesamowici.
-Zbyt niesamowici- pomyślała Bonnie ukradkiem spoglądając na opaleniznę faceta, leżącego na ręczniku w pobliżu ścieżki. Jej spojrzenie było jednak niezbyt dyskretne i facet podnosząc kudłatą, ciemną głowę, mrugnął do niej. Bonnie zachichotała i zaczerwieniona przyspieszyła kroku. Szczerze mówiąc, czy on nie powinien się rozpakowywać albo oglądać swojego pokoju, czy co? A nie wylegiwać się na wpół nagi i filuterny na środku przejścia dla dziewczyn, jak wielki…adonis.
Torba z rzeczami Bonnie, które kupiła w księgarni na terenie kampusu, szeleściła delikatnie w dłoni. Oczywiście nie udało jej się jeszcze kupić książek, jako że nie można było się zapisać do odpowiedniej klasy aż do następnego dnia, ale okazało się, że księgarnia sprzedaje wszystko. Zdobyła wspaniałe rzeczy: kubek Dalcrest, misia ubranego w uroczą koszulkę uczelni i kilka innych przydatnych rzeczy, na przykład kolekcję piór w kolorze tęczy. Musiała przyznać, że była bardzo podekscytowana tym, że rozpoczynała College.
Bonnie przełożyła torbę do lewej ręki i rozprostowała zdrętwiałe palce prawej. Ekscytujące, czy nie, wszystkie te rzeczy były bardzo ciężkie. Ale potrzebne. Miała plan: stanie się nową osobą w College. Nie całkowicie nową; lubiła siebie w przeważającej większości. Ale stanie się bardziej przywódcza, dojrzała, będzie typem osoby, o której ludzie mówią „Zapytaj Bonnie” lub „Zaufaj Bonnie”, a nie „Oh, Bonnie”, która była zupełnie inna. Była zdecydowana wyjść z cienia Meredith i Eleny. Obie były wspaniałe oczywiście, jej absolutnie najlepsze przyjaciółki, ale nie zdawały sobie sprawy, jak przeraźliwie jest być zdanym na czyjąś ochronę przez cały czas. Bonnie chciała stać się wspaniałą, w pełni niezależną osobą, jedyną w swoim rodzaju. No i może spotka tego jedynego faceta. To byłoby miłe. Bonnie nie mogła winić Meredith, czy Eleny za to, że przez całe liceum miała mnóstwo randek, ale żadnego chłopaka na poważnie. Ale sam fakt, że nawet, jeśli wszyscy uważają Cię za uroczą, a masz przy sobie przyjaciółki, które są wspaniałe, mądre i potężne, facet, który mógłby się zakochać, widzi Cię nieco…jako maskotkę… w porównaniu z nimi. Musiała jednak przyznać, że poczuła ulgę, że ona, Meredith i Elena będą mieszkać razem. Ona może tkwić w ich cieniu, ale one wciąż były jej przyjaciółkami. I po wszystkim…
Usłyszała jakiś łoskot. Ktoś uderzył Bonnie w bok i wybiło ją to z zamyślenia. Zatoczyła się do tyłu. Duże męskie ciało przechyliło się na nią znów, zgniatając piersią jej twarz, a ona potknęła się o kogoś innego z boku. Wokół niej stali faceci, którzy popychali się i żartowali nie zwracając uwagi na to, że ją poturbowali do chwili, kiedy silna ręka chwyciła ją i przytrzymała. W tym czasie odzyskała równowagę, a pięciu, a może sześciu facetów popychało się nadal nie zatrzymując się nawet, żeby ją przeprosić, jakby nie zauważając jej jako coś więcej, niż nieożywionej przeszkody na ich drodze. Z wyjątkiem jednego z nich. Bonnie złapała się za jego niebieską koszulkę i umięśnione ramiona. Wyprostowała się, wygładziła włosy i puściła jego ramię.
- Wszystko w porządku?- zapytał niski głos. „Byłoby lepiej, gdybyś mnie prawie nie przewrócił” miała ochotę powiedzieć Bonnie. Była zdyszana, jej torba była ciężka, a ten facet i jego znajomi powinni uważać, gdzie idą. Spojrzała w górę i jej oczy spotkały się z jego oczami. Wow. Ten facet był wspaniały. Jego oczy były jasne, niesamowicie niebieskie, niebieskie, jak błękit nieba w letni poranek. Jego rysy były ostre, brwi łukowate, ale jego usta miękkie i zmysłowe. I nigdy przedtem nie widziała włosów w takim kolorze z wyjątkiem małych dzieci, tak czysto białych, które kojarzyły jej się z tropikalnymi plażami pod letnim niebiem.
-Wszystko w porządku?- powtórzył głośniej, marszcząc troską czoło.
Boże. Bonnie poczuła się zawstydzona, aż do korzeni swych włosów. Stała gapiąc się na niego z otwartą buzią.
- W porządku- powiedziała starając wziąść się w garść- myślę, że nie patrzyłam, gdzie idę.
Uśmiechnął się. Jego uśmiech był piękny, tak piękny, że rozświetlił jego oblicze.
- To miłe, że tak mówisz- powiedział- ale myślę, że może my powinniśmy byli patrzeć, gdzie idziemy, zamiast rozpychać się po całej ścieżce. Moi przyjaciele czasem są trochę… awanturni.
Spojrzał obok niej , a Bonnie spojrzała przez ramię. Jego przyjaciele przystanęli i czekali na niego. Kiedy Bonnie patrzyła, jeden z nich, wysoki, ciemny facet uderzył w tył głowy innego i chwilę później znów się popychali.
-Tak, właśnie widzę-powiedziała Bonnie i wspaniały blond facet zaczął się śmiać. Jego wspaniały śmiech spowodował, że Bonnie też się uśmiechnęła i spojrzała ponownie w jego oczy.
-W każdym razie, proszę przyjąć moje przeprosiny- powiedział- Jest mi naprawdę przykro. Wyciągnął rękę.
- Nazywam się Zander.
Jego uścisk był miły, jego duża ręka ciepła. Bonnie poczuła, że się rumieni ponownie i odrzuciła swoje czerwone loki, uniosła dzielnie podbródek. Nie będzie się peszyła. Co z tego, że był wspaniały? Przyjaźniła się z Damonem i powinna być odporna na wspaniałych facetów.
-Jestem Bonnie- powiedziała uśmiechając się do niego- To mój pierwszy dzień tutaj. Czy ty też jesteś studentem pierwszego roku?
-"Bonnie"- powiedział w zamyśleniu, wymawiając jej imię trochę, jakby próbował, jak mu smakuje-Nie, jestem tu na chwilę.
-Zander… Zander,”- chłopcy zaczęli skandować jego imię coraz szybciej i głośniej. Zander skrzywił się, jego uwaga skierowała się na jego przyjaciół.
-Przepraszam, Bonnie, muszę już lecieć- powiedział- Mamy coś w rodzaju…- zamilkł- …klubu. Ale, jak mówiłem, jest mi przykro, że Cię poturbowaliśmy. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy.
Ścisnął jej rękę jeszcze raz, uśmiechnął się i pospiesznie odszedł do grupy facetów. Bonnie przyglądała mu się jeszcze chwilę. Kiedy zbliżali się do akademiku, Zander odwrócił się i spojrzał na nią, posłał jej uroczy uśmiech i pomachał. Bonnie podniosła rękę, żeby odmachać i uderzyła ciężką torbą w bok.
„Niesamowite- pomyślała- zapamiętać kolor jego oczy. Mogłabym się zakochać”.
Matt oparł się o chwiejny stos walizek ułożony przy drzwiach do jego pokoju w akademiku.
-Cholera!- powiedział, kiedy nie mógł otworzyć drzwi. Czyżby dali mu niewłaściwy klucz?
-Hej- odezwał się głos za nim i Matt drgnął, a jego walizka upadła.
-Ups, przepraszam. Jesteś Matt?
-Tak- powiedział Matt przekręcając ostatni raz klucz, a drzwi po prostu się otworzyły. Odwrócił się z uśmiechem.
-A ty jesteś Christopher?
Powiedziano mu, jak nazywa się jego współlokator oraz to, że był także w drużynie piłkarskiej. Christopher wyglądał na porządnego gościa. Był wielkim facetem o przyjaznym uśmiechu i krótkich piaskowych włosach. Teraz przesunął się, aby zrobić miejsce dla pogodnej osoby w średnim wieku, stojącej tuż za nim.
-Cześć, musisz być Matt- powiedziała kobieta, która niosła zrolowany dywan i proporzec Dalcrest- Jestem Jennifer, mama Christophera, a to jest Mark, jego tata. Miło Cię poznać. Czy Twoi bliscy są tutaj?
-O, nie. Przyjechałem sam- powiedział Matt- Moje rodzinne miasto, Fell`s Chuch, jest niedaleko stąd- chwycił swoje walizki i taszczył je pospiesznie do pokoju, robiąc przejście dla rodziny Christophera.
Ich pokój był całkiem mały. Było tam łóżko piętrowe pod jedną ścianą, wąskie przejście pośrodku pokoju, a dwa biurka i komody stłoczone obok siebie na drugiej ścianie. Dziewczyny i Stefan z pewnością żyli w luksusie, ale wydawało się to zupełnie zrozumiałe, bo Stefan musiał użyć swojej mocy, by uzyskać dobry przydział pokoju dla Matta. Mało tego, że Matt dostał czyjeś lokum, dostał też czyjeś miejsce w drużynie. Stefan tłumaczył mu, dlaczego to robią.
-Zrozum, Matt- powiedział, a jego zielone oczy zrobiły się poważne-Rozumiem, jak się czujesz. Nie lubię wpływać na ludzi, ale faktem jest, że musimy trzymać się razem. Przez linie mocy, które biegną pod tą częścią kraju, musimy mieć się na baczności. Jesteśmy jedynymi, którzy o tym wiedzą.
Matt musiał się z nim zgodzić, gdy w ten sposób to przedstawił. Zrezygnował z luksusowego pokoju, jaki zaproponował mu Stefan i wziął ten pokój, przydzielony mu. Uznał to za sprawę honoru. Poza tym, będąc w tym samym akademiku, co wszyscy, byłoby mu ciężko odmówić mieszkania w jednym pokoju ze Stefanem. Lubił go, ale mieszkanie z nim i oglądanie go z Eleną, dziewczyną, którą Matt stracił i wciąż kochał pomimo wszystko , było to dla niego zbyt wiele. Poza tym byłoby fajnie poznać nowych ludzi, poszerzyć swoje horyzonty po tym, jak całe dotychczasowe życie spędził w Fell 's Chuch. Ale ten pokój był okropnie mały. A Christopher, zdawało się, że miał mnóstwo rzeczy. On i jego rodzice kursowali w górę i na dół po schodach, ciągnąc małą lodówkę, telewizor, sprzęt. Matt upchnął swoje trzy walizki w rogu i pomógł im upychać to wszystko.
-Mamy lodówkę i inne atrakcje oczywiście- Christopher powiedział przyglądając się bagażom Matta, które najwyraźniej zawierały jedynie ubrania, może ręczniki i pościel.
-Musimy jakoś to wszystko urządzić- mama Christophera krzątała się po pokoju dyrygowana przez jego ojca i rozmieszczała wszystkie rzeczy.
-Swietnie, dzięki- zaczął mówić Matt, ale ojcu Christophera właśnie udało się ulokować telewizor na szczycie jednego z komód i zwrócił się do Matta:
-Hej- powiedział- powiedz mi, jesteś z Fell`s Chuch, wygraliście mistrzostwa stanowe w zeszłym raku. Musisz być zawodnikiem. Na jakiej pozycji grasz?
-Tak- powiedział Matt- jestem rozgrywającym.
-Rozgrywającym?- zapytał ojciec Christopha.
-Tak- zarumienił się Matt.
Teraz wszyscy patrzyli na niego.
-Wow!- powiedział Christopher- Bez obrazy, człowieku, ale dlaczego zatem jesteś w Dalcrest? To znaczy, jestem podekscytowany tym, żeby grać w drużynie college, ale ty powinieneś być w Division One.
Matt wzruszył ramionami.
-E… Musiałem pozostać blisko domu.
Christopher otworzył usta, by coś powiedzieć, ale jego matka delikatnie potrząsneła głową i ten zrezygnował.
„Świetnie- pomyślał Matt- teraz pewnie myślą, że mam problemy rodzinne”.
Musiał przyznać, że trochę się ożywił, będąc w towarzystwie ludzi znających się na piłce. Dziewczyny i Stefan nie rozumieli footbalu. Nawet wtedy, gdy Stefan grał w drużynie w liceum z Mattem, jego nastawienie było wciąż, jak u renesansowego arystokraty: sport był przyjemną rozrywką, utrzymującą sylwetkę w dobrej kondycji. Stefan nie dbał o to. Ale Christopher i jego rodzina rozumieli, co znaczy dla Matta stracić szansę grania w topowej drużynie.
-Więc- powiedział Christopher trochę nazbyt gwałtownie, chcąc zmienić temat- które łóżko bierzesz? Jak dla mnie wszystko jedno, czy moje będzie na górze, czy na dole.
Wszyscy spojrzeli na piętrowe łóżko i Matt przyjrzał mu się po raz pierwszy. To musiało się tu znaleźć, kiedy wnosili rzeczy Christophera. Kremowa koperta wykonana z finezyjnego papieru, jakby zaproszenie na ślub, leżała na dole pryczy. Z przodu było wykaligrafowane „Matthew Honeycutt”.
-Co to jest, kochanie?- zapytała z zaciekawieniem mama Christophera.
Matt wzruszył ramionami, ale poczuł drżenie w piersiach. Słyszał coś o otrzymywaniu zaproszeń przez niektóre osoby w Dalcrest, które pojawiały się w tajemniczy sposób, ale zawsze myślał, że to mit. Rzucił okiem na kopertę i zobaczył niebieską pieczęć lakową, a na niej ornament w kształcie litery „V”. Ha! Popatrzył na kopertę sekundę, złożył ją i wsunął do tylnej kieszeni. Jeśli to to, o czym myślał, musiał otworzyć ją w samotności.
-Myślę, że los zdecydował, ze to łóżko jest twoje- rzekł uprzejmie Christopher.
-Tak- odparł Matt z roztargnieniem, jego serce mocno biło- Przepraszam na chwilę, OK.?
Dał nura do holu, wziął głęboki oddech i otworzył kopertę. Wewnątrz był bardziej gęsty, fantazyjny papier z kaligrafami i wąskim kawałkiem czarnej tkaniny. Przeczytał:
„Fortis Aeturnus
Od pokoleń, najlepsi i najzdolniejsi z Dalcrest College zostali wybierani do Towarzystwa Vitale. W tym roku, Ty zostałeś wybrany. Jeżeli chcesz przyjąć ten zaszczyt i stać się jednym z nas, przyjdź jutro o ósmej do głównej bramy kampusu. Musisz być z zawiązanymi oczami i ubrany, jak na poważną okazję przystało. Nie mów o tym nikomu.”
Mały impuls emocji w klatce piersiowej Matta wzrósł tak, że słyszał dudnienie swego serca. Osunął się wzdłuż ściany i wziął głęboki oddech. Słyszał historie o Towarzystwie Vitale. Garstka znanych aktorów, pisarzy i innych osobistości, które były absolwentami Dalcrest, było podobno jego członkami. Przynależność do legendarnego bractwa miała zapewnić sukces, powiązać z niesamowitą tajną siecią, która pomogłaby całkowicie w twoim życiu. Co więcej, mówiono o tajemnych czynach, o sekretach znanych tylko jego członkom. No i o niesamowitych imprezach. Ale to były tylko plotki i nikt nigdy nie przyzał się do przynależności do Towarzystwa Vitale. Matt zawsze myślał, że sekretne towarzystwo jest mitem. College tak gwałtownie zaprzeczał istnieniu Towarzystwa, że Matt podejrzewał, iż nabór mógł być wyróżnieniem i przez to ten College wydał mu się bardziej ekskluzywny i tajemniczy, niż w rzeczywistości był. Ale to, spojrzał na kremowy papier w swoim ręku, to dowód, że wszystkie opowieści to prawda. To mógł być żart- taki psikus, jakie robi się pierwszoklasistom. Ale on czuł, że to nie żart. Pieczęć, wosk, drogi papier: wydawało się, że to byłby zbyt wielki wysiłek, by miało się okazać, ze to tylko żart. Najbardziej ekskluzywne, najbardziej tajne stowarzyszenie w Dalcrest było prawdziwe. I chcieli jego.