77 Bevarly Elizabeth Dobrana para


ELIZABETH BEVARLY

Dobrana para

Przełożyli

Jarosław i Anna Gwardyś

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Rex Mai one wpadł w niezłe tarapaty. Blondyneczka, którą właśnie położył trupem, wcale nie była kochanką Largo, noszącą gorące imię Carmen. Na domiar złego okazało się, że milczący włóczęga, którego podwiózł wczoraj do miasta, to nikt inny jak Nathan Dobson. Dobson był gliną, cholernie dobrym gliną, udekorowanym odznaczeniami jak choinka w supermarkecie.

Wtem Malone usłyszał za plecami trzask zapalniczki. Odwrócił się błyskawicznie. Miał przed sobą dwoje największych i najbardziej niebieskich oczu, jakie kiedykolwiek zdarzyło mu się widzieć. Miał też kolejny kłopot. Penelopa, żona Largo, spowita w kłąb dymu z przypalanego właśnie papierosa, przyglądała mu się szyderczo. Trzymała palec na spuście beretty wymierzonej prosto w jego brzuch.

- Zdaje mi się, że nie tylko Rex ma problemy - wymamrotał przygnębiony Ramsey Walker. Wlepił wzrok w śnieżnobiałą kartkę, wystającą ze sfatygowanej maszyny do pisania. - To do niczego.

Nagłym szarpnięciem wyrwał irytujący bielą papier, zgniótł w kulkę i cisnął prosto w wiszące nad biurkiem zdjęcie Raymonda Chandlera.

- Puściłbyś taką tandetę, cwaniaku? - rzucił zacietrzewiony.

Westchnął. Przeczesał palcami nieco przydługie, wijące się, ciemnobrązowe włosy. Sięgnął po szklankę z podobizną Freda FLinstone'a. Aromat i smak whisky, pośledniejszego wprawdzie gatunku, pomogły mu nieco opanować emocje. Wziął następny arkusz z niewielkiej sterty, leżącej obok maszyny. Zaczął scenę od nowa. Tym razem jego bohater, prywatny detektyw Rex Malone, tylko zranił blondyneczkę w ramię. Niestety, stukot damskich obcasów o drewnianą podłogę dochodzący z mieszkania piętro wyżej sprawił, że Ramsey znów stracił wątek.

Uniósł kąciki ust w mimowolnym uśmiechu. Alexis była w domu. Sama. Oczywiście, nie było w tym nic nadzwyczajnego. Alexis Carlisle zawsze była sama w domu. Nie wiadomo dlaczego ten fakt niezmiennie sprawiał mu satysfakcję. Ich znajomość ograniczała się do wymiany zdawkowych grzeczności na schodach lub w piwnicznej pralni. Widywali się rzadko, ponieważ on pracował w domu, zaś ona gdzieś w centrum Filadelfii. Ale nawet nieboszczyk musiałby się bardzo starać, żeby jej nie zauważyć. Była jedną z tych kobiet, które skupiają na sobie męskie spojrzenia, wręcz łapią je w zastawione sidła i trzymają tak mocno, że żaden się nie uwolni. Ramsey uśmiechnął się do siebie, przechylił do tyłu i, balansując na dwóch nogach krzesła, oddał się marzeniom.

Postać Alexis Carlisle była dziełem sztuki. Z pewnością niebo spłynęło rzeką anielskich łez, gdy tworzyli ją bogowie. Musiała mieć więcej niż metr siedemdziesiąt, gdyż w butach na ulubionych, kilkucentymetrowych obcasach prawie mu dorównywała wzrostem. W jej dymno-kasztanowych włosach słońce zapalało maleńkie ogniki. Zawsze nosiła je upięte w koszmarny kok, jak dziewiętnastowieczna stara panna, przez co nigdy nie mógł dojść, jakiej były długości. A oczy! Były jak bezkresny ocean, ciemniejszy i bardziej pobudzający niż najczarniejsza kawa. I tylko jedna rzecz skuteczniej wytrącała go ze snu niż myśl o jej oczach: wspomnienie kształtu jej nóg. Długich i idealnie zgrabnych. Można było oszaleć na ich punkcie.

Z zakamarków pamięci wróciło wywołane marzeniami zdarzenie. Pewnego wieczora, niezbyt dawno temu, robił pranie. Niecierpliwie czekał, aż zwolni się jedyna suszarka. Ktoś najwyraźniej zapomniał zejść do piwnicy i wyjąć z maszyny wysuszone już rzeczy. Przez kwadrans uważnie czytał stworzony tego dnia tekst, lecz winowajca nie zjawiał się. Ramsey sam zabrał się do opróżnienia suszarki. Znalazł ją wypełnioną najelegantszą bielizną, jaką widział kiedykolwiek w życiu. Rosła przed nim sterta koronek jak z morskiej piany oraz wijących się jedwabi, mięciutkich i kolorowych. Nazwy niektórych łaszków znał tylko ze słyszenia. Nie miał pojęcia, że ktoś rzeczywiście może je nosić.

Był tak zafascynowany odkryciem, że nie usłyszał wchodzącej Alexis, dopóki nie stanęła tuż obok, patrząc na niego tak, jakby rabował jej rodzinne klejnoty. Przywitała go, jak zwykle, sztywno i wyniośle. Ramsey uśmiechnął się niezręcznie. Uniósł podwiązkę z różowymi kokardkami i zażartował z udawaną nieśmiałością:

- Gdyby kiedykolwiek nie mogła pani sobie z tym poradzić, służę pomocą.

Alexis dumnie zadarła nosek i spłonęła rumieńcem.

Rano, grzebiąc w koszu z upraną bielizną w poszukiwaniu slipów, Ramsey natrafił na parę koronkowych majteczek w kolorze kwiatu lawendy. Widocznie zostały w suszarce. Nie chciał ponownie wprawiać Alexis w zakłopotanie, schował je więc do szuflady.

Lecz wiedział o niej więcej niż to, że ma niesłychanie wyrafinowany gust w wyborze bielizny. Pracowała w Komitecie Wspierania Sztuk Pięknych w Filadelfii. Niedawno w jakimś artykule w „Inquirer” natrafił na jej nazwisko jako rzecznika Komitetu. Nawet gdyby tego nie przeczytał, mógłby się łatwo domyślić. Prenumerowała całe mnóstwo zbzikowanych magazynów, takich jak , JDancer's World”, „TheaterWeek”, „Musicology”, „Art in America” i parę obcojęzycznych, które z ledwością rozpoznawał. Czytywała także miesięczniki „Connoisseur”, „Victoria” i „Gourment”, co świadczyło, że wysoko ceni piękno, jakie życie ma do zaoferowania.

Ramsey musiał przyznać, że czuł się głupio, gdy porównywał lawinę artystycznych wydawnictw trafiających do Alexis z tym, co sam odbierał w popołudniowej poczcie: „Ellery Queen Mystery Magazine”, „Detective Monthly” i „True Confession”. Z bliżej nieokreślonego powodu widok skrzynki pocztowej, w której wdzięk i styl sprofanowany był sąsiedztwem szmiry i tandety, palił go wstydem.

Pociągnął kolejny łyk szkockiej i wsłuchał się w odgłosy dobiegające z góry. Na pewno Alexis zaraz włączy muzykę, jakąś nudną operę lub drętwy koncert fortepianowy. Jak na zamówienie dobiegły go delikatne tony orkiestry, w które wplótł się tenor śpiewający coś po włosku.

- Pewnie o miłości - wymamrotał zdegustowany, sięgając po szklankę. Alexis zdawała się należeć do tej klasy kobiet, które mdleją, słuchając miłosnych pieśni. Typowa babska reakcja.

Gwałtownym ruchem odsunął krzesło i zaczął krążyć po pokoju. Co zrobić z Rexem? Nigdy dotąd nie miał kłopotów z wymyślaniem akcji, w której umieszczał swoich bohaterów. Jego trzecia i ostatnia powieść „Okno we krwi” właśnie uplasowała się na piątym miejscu listy bestsellerów gazety „New York Times”. Czuł presję czasu. Za cztery miesiące mijał termin oddania kolejnej, czwartej książki, a on nawet nie dotarł jeszcze do sedna historii.

- Trzeba być szalonym, żeby tak żyć - rzucił głośną uwagę.

Tenor zdawał się coraz głębiej przeżywać swój dramat. Ramsey zmarszczył brwi. Jak można pisać mrożący krew w żyłach dreszczowiec przy takich odgłosach? Powinien natychmiast pomaszerować na górę i wygarnąć laluni, żeby wyłączyła to cholerstwo, zanim ściągnie tu gliny. Nagle zdał sobie sprawę, że oszukuje sam siebie i roześmiał się rozbrajająco. Jak zwykle rozmarzył się, jak by to było, gdyby znienacka zastukał do jej drzwi. Otworzyłaby mu owinięta w ręcznik, ociekająca jeszcze wodą z prysznica albo przebrana do snu - w koronkach i jedwabiach. Ramsey Walker był w końcu tylko człowiekiem. Znał dobrze pierworodny grzech wszystkich mężczyzn: pożądanie kobiety.

Przywołał się do porządku. Szybko wychylił resztę whisky. Po chwili zastanowienia chwycił wątek. O tak, to był świetny pomysł, najlepszy, jaki przyszedł mu do głowy od paru tygodni. Siadł przy biurku i zaczął z pasją walić w klawisze. Rex Malone wyjdzie z opresji. Pomoże mu piękna baletnica o orzechowych włosach, wspaniałych nogach i oczach barwy czarnej kawy.

Alexis Carlisle tkwiła samotnie w jadalni nad kieliszkiem chardonnay. Bezmyślnie wpatrywała się w różane wzory na koronkowym obrusie. To był okropny dzień. W ostatniej chwili przepadła dotacja, o którą zabiegała w Grayco Corporation. Firma sromotnie przegrała proces z partią „zielonych”. Alexis szanowała obrońców naturalnego środowiska. W końcu planeta Ziemia była także jej domem, lecz czemu wyrok nie zapadł choćby dzień później? Tak niewiele brakowało, a dzięki czekowi na sto tysięcy dolarów powstałby fundusz stypendialny dla tutejszych twórców. Może w ślad Grayco Corporation poszłyby inne wielkie firmy? Z pewnością taki precedens ułatwiłby zadanie stojące przed Alexis. Westchnęła. Dwa miesiące starań poszło na marne. Teraz będzie musiała wszystko zaczynać od nowa.

Uniosła ręce i wyciągnęła szpilki z koka. Włosy spłynęły jej na ramiona czekoladowym strumieniem. Odpięła kameę z jedwabnej bluzki w kolorze kości słoniowej, rozpięła parę guzików. Zamknęła oczy i pozwoliła unieść się muzyce. Tenor właśnie dochodził do jej ulubionego fragmentu arii z opery „Turandot” Pucciniego, fragmentu, który zawsze wzruszał ją do łez. Wtem między takty wspaniałego utworu wdarł się z mieszkania piętro niżej irytujący, nieregularny stukot maszyny do pisania.

Szybko otworzyła oczy. Ścisnęła w dłoni kryształową szklankę tak mocno, że o mało jej nie zgniotła. Znowu Ramsey Walker. Zawsze wybierał sobie do pracy najmniej odpowiednie chwile. Bywało, że pisał na maszynie do trzeciej lub czwartej rano, najwyraźniej nie troszcząc się o to, że może przeszkadzać komuś z sąsiedztwa. Oczywiście, nikt się nie uskarżał. Ramsey Walker był przecież „człowiekiem o niezmierzonym talencie” i „prawdziwym geniuszem słowa”, przynajmniej tak pisano o nim w recenzjach jego ostatnich paru książek.

Rzeczywiście, geniusz. Kiedy Alexis dowiedziała się od pani Fife, sąsiadki z naprzeciwka, że w ich domu, piętro niżej, mieszka pisarz, natychmiast pośpieszyła do księgarni i kupiła wszystkie jego książki. Przecież chciała pomagać ludziom sztuki żyjącym w Filadelfii. Czuła się nieco rozczarowana, gdy spostrzegła, że w tytułach jego ostatnich dzieł ciągle powtarzały się słowa: kula, mord i krew. Zwątpiła w wielkość jego talentu.

Powieść detektywistyczna. On pisał powieści detektywistyczne. Dla kobiety takiej jak Alexis, która zjadła zęby na twórczości Jane Austen i sióstr Bronte, pochłonęła tomy Dantego, Shakespeare'a, Eliota i Thoreau, twórców o niepodważalnym talencie, nazwanie Ramseya Walkera geniuszem oznaczałoby przyznanie, że jego śmieszne książeczki rzeczywiście opisują życie współczesnej Ameryki. Zdaniem Alexis, bohaterowie byli straszliwie stereotypowi, intryga łatwa do odgadnięcia, a nieliczne kobiety, których nie zamordowano, były głupimi, wdzięczącymi się nimfomankami. Było dla niej oczywiste, że kobiety tego pokroju są w jego mniemaniu ideałami. Te książki to nic innego, jak typowa męska szowinistyczna propaganda.

Dochodzący z dołu hałas wskazywał na to, że Ramsey szykuje się do kolejnej literackiej zbrodni. Pozostałym sąsiadom najwyraźniej to imponowało, lecz w opinii Alexis była to kolejna zniewaga dla jej płci i nie mogła się z tym pogodzić. Zastanawiała się, jakim cudem taki typ stał się autorem bestsellerów? Czy tylko ona jedna na całym świecie dostrzegła, że Ramsey to tylko zwyczajny pismak? W oczach pani Fife, aktywnej sufrażystki, był wspaniały. Czy można zrozumieć ten paradoks?

To wszystko nie przeszkodziło jej lubić Ramseya jako człowieka, skonstatowała mimowolnie. Było w nim coś intrygującego. Złym czy dobrym - był jednak pisarzem. Zawsze podziwiała ludzi, którzy życiową karierę opierali na własnej twórczości. No, może nie zawsze. Przebiegła w pamięci listę mężczyzn o twórczych ambicjach, z którymi bliższe kontakty nie dały jej jednak spodziewanej satysfakcji. W każdym razie uświadomiła sobie, że czarujący Ramsey Walker był nie mniej przystojny niż tamci. Można by było zaryzykować twierdzenie, że jest pociągający, oczywiście dla kogoś, komu odpowiada ten typ: wysoki, barczysty, twardy facet o niebezpiecznym wyglądzie i uśmiechu, który zapewnia, że patrząc na kobietę rozbiera ją wzrokiem.

Nie był w jej typie, zdecydowanie nie. Już dawno zauważyła, jak trafna okazała się opinia o artystach, którą przekazał jej ojciec. Poradził jej, żeby w życiu stawiała raczej na ludzi solidnych: lekarzy, prawników, bankowców. Ale... od roku, to jest od czasu, gdy Ramsey Walker sprowadził się tutaj, zajął w jej myślach specjalny, ciepły kącik, z którego bezskutecznie starała się go wyrzucić.

Wmawiała sobie, że zaprzątnął jej umysł hałaśliwym sąsiedztwem, waleniem w maszynę o najmniej odpowiednich porach, jak dziś, gdy chciała odpocząć w spokoju. Także nagrywaniem tekstu na magnetofon, co czynił głosem tak donośnym, że absorbował jej uwagę bardziej, niż sobie tego życzyła.

Czasem nie mogła się opanować. Leżała nocą w łóżku i, zamiast spać, słuchała niskiego głosu dochodzącego z pokoju niżej, który musiał być jego sypialnią. Zwykle fragment książki roił się od zbirów i wypełniony był gwałtem, od czego miała koszmarne sny. Lecz pewnego razu była to scena, którą uważał pewnie za miłosną. Jej zdaniem była pornograficzna, ale wciągnęła ją tak bardzo, że zastanawiała się, co zajdzie między bohaterami książki. Rzecz jasna, nie czuła podniecenia, a raczej... ciekawość. Skończyło się tym, że miała gorące sny. Pomijając jego twórczość, Ramsey Walker był z pewnością wspaniałym kochankiem.

A skąd jej to przyszło do głowy? Alexis zmuszała się do puszczenia w niepamięć innego rodzaju odgłosów, które czasem docierały z jego pokoju. Chciała otrząsnąć się z myśli o pisarzu, lecz wzrastający zapał, z jakim uderzał w klawisze, nie ułatwiał jej zadania. Ostry dźwięk telefonu dobiegający z przedpokoju wybawił ją z kłopotu. Usadowiła się w wygodnym fotelu i podniosła słuchawkę.

- Alexis, to ja, Margaret - usłyszała. Uśmiechnęła się serdecznie, chociaż ton głosu rozmówczyni zdradzał, że sprawa jest poważna. Margaret Warminster była siostrą Evana Warminstera, zaś Evan był aktualnym adoratorem Alexis. Od paru miesięcy sprawy zaczynały przybierać poważny obrót i było jasne, że niebawem zaczną mówić o ślubie. Była dumna z tego związku, ponieważ zawdzięczała go tylko sobie samej, a nie pośrednictwu ojca. I chociaż ojciec niezbyt lubił Evana, ona przekonywała samą siebie, że dokonała idealnego wyboru. Evan, absolwent Ivy League, był godny zaufania, dystyngowany, dobrze sytuowany, elegancki, kulturalny, miał dobry gust... Listę jego zalet mogła ciągnąć w nieskończoność.

Najważniejsze zaś było to, że nie miał żadnych zdolności artystycznych. Naturalnie zgodziłaby się na małżeństwo, gdyż był jej bardzo bliski. Z czasem pewnie by go pokochała.

- Halo, Margaret. Co u ciebie słychać?

Po chwili ciszy usłyszała odpowiedź. Tym razem ton głosu rozmówczyni nie pozostawiał żadnych wątpliwości.

- Nic dobrego, moja droga, naprawdę nic dobrego. Niestety, dotyczy to Evana.

- Co się stało? - Alexis ogarnął niepokój, choć starała się go opanować.

- Nie chcę cię denerwować, ale zdaje się, że zniknął.

- Zniknął? Jak to zniknął? - To była jedna z najbardziej niewiarygodnych wiadomości, jaką kiedykolwiek usłyszała. Evan był bankierem w najbardziej konserwatywnym sensie tego słowa, solidnym, zrównoważonym i szanującym zasady współżycia społecznego. Ludzie tego pokroju nie znikają tak po prostu.

- Wiesz, w zasadzie nie zniknął - sprostowała szybko Margaret. - Wiemy, gdzie jest, tylko nie możemy ściągnąć go z powrotem.

- O czym ty mówisz?

Margaret ciężko westchnęła, po czym odrzekła:

- Prosił, by ci przekazać, że jest mu bardzo przykro, iż tak to wszystko wyszło. Po prostu nie mógł tak dalej żyć.

Alexis poczuła, że coś ściska jej serce. Jak to się mogło stać? Evan nie był jakimś mansardowym artystą, miał być idealną partią. Sama go znalazła, bez żadnych kombinacji i nacisków ze strony ojca. Nie mógł porzucić jej tak jak inni. Nie mógł.

- Margaret, może zacznij od początku - poprosiła.

ROZDZIAŁ DRUGI

Rex Malone był znów na tropie. Ramsey, ogarnięty twórczą weną, śmiało wiódł powikłane koleje losu swego bohatera. Wielkimi krokami zmierzał do ukończenia kolejnego bestsellera.

Do licha, co za wspaniałe uczucie! Prawie tak dobre jak seks, pomyślał, sprawdzając ostatnią linijkę czwartego rozdziału. I prawie tyle samo sprawia satysfakcji.

Trzeba było jeszcze rozegrać do końca sprawy miedzy Penelopą Largo a Rexem, bo przecież w książce nigdy nic samo się nie rozwiązuje.

Wyłączył lampkę i wyszedł z pokoju, który kiedyś miał być jadalnią, a stał się biurem. Musiał się położyć. Zwykle o tej porze dopiero zaczynał pracę, lecz po całym dniu spędzonym na korekcie po prostu leciał z nóg. Przeciągnął dłonią po zarośniętym podbródku i przypomniał sobie, że znów się nie ogolił. To się może zdarzyć pisarzowi, kiedy jest w transie.

Zrzucił z ramion sportową bluzę i zaczął ściągać spłowiałe dżinsy, gdy wtem jakiś dźwięk dobiegł go z pokoju piętro wyżej. W pierwszej chwili nie poznał cichego odgłosu. Nagle stanął jak rażony gromem. Alexis płakała! Bez jęków i szlochów, jakimi zanoszą się egzaltowane kobiety, płakała cichutko, jakby zbrakło jej sił do powstrzymania łez. Przez długą chwilę Ramsey tkwił nieruchomo pośrodku sypialni i słuchał, lecz zamiast cichnąć, płacz narastał.

Kobieta najprawdopodobniej znajdowała się w rogu pokoju. Przeszedł parę kroków w tę stronę. Bezwiednie uruchomił machinę swej wybujałej wyobraźni, która pozwoliła mu zostać pisarzem. Zobaczył Alexis bezradnie zwiniętą w kłębek na krawędzi łóżka, tuż przy ścianie. Przypomniał sobie, że nigdy nie był w jej mieszkaniu, i że nie wie nawet, w którym pokoju stoi jej łóżko. Może skaleczyła się lub oparzyła parą z czajnika? Nie, to nie to. Nie płakałaby tak długo z tak błahego powodu. A może dostała złą wiadomość? A może potrzebowała z kimś porozmawiać? Zanim uświadomił sobie, co robi, włożył z powrotem bluzę i zapiął spodnie.

Przeskakując po dwa stopnie wbiegł na górę. Nie zastanawiał się, co powinien zrobić. Wiedział tylko, że była sama, że było jej źle, i że płakała. Wzruszyło go to bardziej, niż cokolwiek innego do tej pory. Z niewiadomego powodu czuł, że jeśli tylko istnieje sposób na to, by ją pocieszyć, musi go znaleźć. Już uniósł dłoń, by mocno zastukać do drzwi Alexis, gdy zdał sobie sprawę z bezsensu własnych zamierzeń. Czemu przejmował się jej problemami? Nigdy przecież nie omieszkała dać mu do zrozumienia, jak malutki jest w jej oczach.

Uśmiechnął się, pokręcił głową i trzykrotnie zapukał. Nie uda się jej wywieść go w pole. Rzeczywiście, w jej żyłach płynęła błękitna krew, miała wdzięk i wyrafinowany styl. Nienagannymi manierami mogłaby zawstydzić niejedną koronowaną głowę. Wszechstronne wykształcenie zdobyła w jakiejś elitarnej prywatnej szkole, w której dziewczynki noszą białe sukienki z emblematami i nigdy nie spędzają wakacji we własnym kraju. To wszystko wiedział od pani Fife, z którą jadał lunch co wtorek.

Ale wiedział też więcej. Alexis kochała wszystko, co dostarczało jej zmysłowych doznań. Świadczyła o tym muzyka, która stale towarzyszyła jej obecności w domu, aromaty wyszukanych smakowitości, które wypełzały z jej kuchni na klatkę schodową, eleganckie stroje, które zdawały się wołać prowokująco do każdego mężczyzny: dotknij! Ramsey widział to w ognistym błysku jej oczu, gdy mijali się na schodach, słyszał to w jej głosie podczas nieuniknionych przy takich spotkaniach pogwarkach.

Było dla niego jasne, że w jej wnętrzu czaiło się coś gorącego, pasjonującego i ledwie trzymanego w ryzach. Wprawdzie nie był pewien, co to jest, lecz nie mógł odmówić sobie przyjemności rozwiązania tej zagadki.

Poczuł ulgę, gdy zrozumiał, że nikt nie otworzy drzwi. Pewnie Alexis nie życzyła sobie, by ktokolwiek oglądał jej opuchnięte oczy i zaczerwieniony, smutny nosek. No cóż, zrobił wszystko, by przyjść z pomocą zdesperowanemu bliźniemu, nieprawdaż? Właśnie miał odwrócić się na pięcie i ruszyć w dół schodów, gdy usłyszał stuk otwieranej zasuwy i zgrzyt klucza w zamku. Gdy kobieca postać zjawiła się w drzwiach, w mgnieniu oka rozwiały się wszystkie wątpliwości, których był pełen przed chwilą.

Alexis miała rozpuszczone włosy i rzeczywiście zaczerwieniony nos, co nie przeszkodziło jej wyglądać wprost cudownie. Ramsey pierwszy raz widział uwolnione z więzów ciemne, jedwabiste loki i czuł nieprzepartą chęć, by wpleść w nie palce, przyciągnąć jej twarz ku swojej i pocałunkiem zbudzić ich oboje z powrotem do życia. Jej oczy zdały mu się jeszcze ciemniejsze i głębsze, a to za sprawą lśniących w nich łez. Nie miała butów, co wreszcie, zdaniem Ramseya, ustawiło ją na właściwym poziomie. Już nie górowała dumnie nad wszystkim. Była bezbronna. Wysoki kołnierzyk bluzki nie był zapięty i chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo się rozchylił. Chcąc nie chcąc, Ramsey dostrzegł jej kremowy stanik. Wiedział już, że Alexis nosi piękną bieliznę, lecz z prawdziwą przyjemnością podziwiał jedwabny fatałaszek na jego właścicielce.

- Witam, panie Walker. - W drżącym bardziej niż zwykle głosie brzmiało nie ukrywane zaskoczenie.

- Alexis, czy nic się nie stało? - zapytał po krótkim skinieniu głową zastępującym powitanie. Nie ukrywał, że zawsze chciał zwracać się do niej bardziej poufale.

Dziewczyna zesztywniała i spuściła oczy na chusteczkę, którą gniotła w palcach. Ramsey nie mógł powstrzymać uśmiechu. W dzisiejszych czasach tak niewiele kobiet miało chusteczki, a jeszcze mniej ich używało.

- Oczywiście, że nie - odrzekła cicho z lekkim wahaniem. - Skąd to pytanie?

Byłoby głupotą udawać, że nie słyszał jej płaczu. Wszyscy mieszkańcy budynku wiedzieli, jak łatwo wszelkie odgłosy przenikały cienkie ściany. Przez głowę przemknęła mu myśl, że może jednak byłoby lepiej, gdyby jej sypialnia nie była dokładnie nad jego.

- Zdawało mi się, że słyszę... płacz. - Tak bardzo starał się delikatnie wymówić ostatnie słowo, że omal go nie połknął. - Pomyślałem, że może stało ci się coś złego.

Skryła nos w chusteczce. Najchętniej schowałaby w niej także policzki, które pokryły się rumieńcem.

- Nic mi się nie stało, panie Walker - łagodnie zapewniła Ramseya, patrząc mu prosto w oczy. Dostrzegła w nich jednak coś, co kazało jej odwrócić wzrok. Niezależnie od wszystkiego, czym ją irytował, miał najładniejsze niebieskozielone oczy, jakie widziała kiedykolwiek. Wyraźnie była w nich widoczna troska o jej los. Miłe ciepło rozlało się w jej wnętrzu.

- Chciałabym... chciałabym teraz zostać sama - wymamrotała pospiesznie i bez przekonania.

Oboje milczeli przez chwilę. Wtem Alexis poczuła na skroni dotyk jego palców. Delikatnie poprawił jej niesforne loki. Powoli zwróciła twarz ku niemu, lecz cofnął rękę, nim zdążyła zaprotestować. Wyglądał na zaskoczonego swoim gestem nie mniej niż ona sama.

- Słuchaj - nie rezygnował - nie chcesz wybrać się gdzieś na kawę i porozmawiać o tym?

Przecząco potrząsnęła głową.

- Nie, dziękuję. Chciałabym...

- Wiem, chcesz zostać sama.

- Tak.

Patrząc w jej wielkie zmartwione oczy wiedział, że za nic w świecie nie zostawi jej teraz smutkowi na pożarcie. Oparł ramię o framugę drzwi i pochylając się ku niej oświadczył:

- Myślę, że to kiepski pomysł.

Ramsey Walker zawsze działał na jej zmysły, także i teraz. Wmawiała w siebie, że nie ma to nic wspólnego z głębokim brzmieniem jego głosu, a raczej z tym, że nie przywykła do mężczyzn tak znacznie górujących nad nią wzrostem. Gdy tak stał pochylony, siłą woli powstrzymywała się, by nie cofnąć się o krok. Zdołała jedynie przez moment wyrazić wzrokiem dezaprobatę dla niechlujnego ubioru i zarostu.

Ku własnemu zaskoczeniu zauważyła, że dzielące ich jaskrawe różnice prowokują ją do dalszych porównań. Nagle dotarło do niej, że Ramsey cudownie pachnie: wolną przestrzenią, czymś bardzo męskim i wzbudzającym zaufanie. W ostatniej chwili opanowała chęć, by wtulić się w niego. Zaczęła mieć mu za złe, że nie zachowuje właściwego dystansu.

Wyprostowała się i, jąkając się lekko, odparła:

- Tak?... Więc, ja... nie uważam, by miał pan prawo składania mi jakichkolwiek propozycji.

Ma rację, pomyślał Ramsey. Nie miał prawa. W ogóle nie powinno go to wszystko obchodzić. Doskwierało mu jedynie to, że z góry odmówiła przyjęcia pomocy, nie dając mu żadnej szansy. Zacisnął szczęki z determinacją godną detektywa Rexa Malone'a. Cóż, pewnie on postąpiłby tak samo w podobnej sytuacji, pomyślał i cofnął się.

- W porządku. - Starał się, by jego głos brzmiał beznamiętnie. - Do zobaczenia. Przepraszam, że przeszkodziłem.

Nie czekając, aż Alexis zamknie mu drzwi przed nosem, odwrócił się i ruszył w stronę schodów. Patrzyła na potężne plecy i mocne, szerokie barki. Gdy zniknął z pola widzenia, zamknęła drzwi i rozluźniła się, dając upust nagromadzonym emocjom. Łapczywie chwytała powietrze. Ten nieznośny typ napastował ją, mówiła do siebie. Jak śmiał wdzierać się w jej prywatne życie? Jak śmiał wykorzystać jej chwilową słabość do wyłudzenia zgody na randkę? Zresztą, mogła się tego spodziewać po mężczyźnie, który pisał książki pełne wymyślnych aktów gwałtu, mężczyźnie, który odżywiał się głównie pizzą, dostarczaną mu w olbrzymich ilościach, mężczyźnie, który zmieniał kobiety częściej, niż robił pranie. Poza tym, ukradł jej sztukę bielizny! Ale to nie miało sensu. Nieraz próbowała walczyć z sympatią, jaką do niego czuła, lecz tkwiło w nim coś, co wbrew jej woli zawsze brało go w obronę. Nie wiedziała, co to jest i czemu czuje to tak mocno. Zagadka stała się jej obsesją.

Może powinna poważnie zastanowić się nad przeprowadzką? To pytanie pojawiało się na nowo po każdym spotkaniu z sąsiadem z dołu. Uwielbiała mieszkać na Ardmore, uwielbiała stare domy i wielkie drzewa, zwłaszcza jesienią. Drzewa mieniły się wtedy purpurą, ochrą i oranżem liści. Wprost trudno było uwierzyć, że tak malowniczy i spokojny zakątek sąsiadował z majaczącymi w pobliżu wieżowcami ze szkła i stali, stłoczonymi w centrum Filadelfii.

W zasadzie Ardmore można było nazwać przedmieściem, gdyż, w porównaniu z centrum pełnym wpadających na siebie i popychających się przechodniów, wyglądało jak wymarłe miasto. Alexis czerpała wszystkie przyjemności, jakich mogło dostarczyć mieszkanie w spokojnej, zabytkowej mieścinie, nie rezygnując z dostępu do wygód wielkiego miasta. Mogła rozkoszować się parkami, restauracjami, muzeami i galeriami, za którymi tak przepadała.

Jak dalece sięgała pamięcią, zawsze była wrażliwa na otaczające ją piękno, od dziecka karmiona malarstwem, rzeźbą, literaturą i muzyką przez rodziców, dla których kontakt ze sztuką był fundamentem ludzkiego doświadczenia. Wzbudziło to w niej nienasycony apetyt na wszystko, co działa na zmysły. Konsekwencją takiego wychowania było również to, że skończyła studia uniwersyteckie i podjęła pracę polegającą na szukaniu sponsorów dla Komitetu Wspierania Sztuk Pięknych w Filadelfii. Dlatego też łatwo ulegała wpływowi mężczyzn o twórczych talentach, co poróżniło ją z ojcem. Dzisiaj przyznała mu słuszność. Z racji obowiązków służbowych kontaktowała się często z artystami i odkryła, jak wielu geniuszy to po prostu ludzie nieobliczalni. Rzeczywiście, lepiej było przestawać z mężczyznami, których kariery oparte są na solidniejszych podstawach niż chwiejny gust odbiorców sztuki. Na przykład bankierzy, na przykład: Evan Warminster.

Znowu wróciło ponure wspomnienie rozmowy telefonicznej i wycisnęło kolejne łzy. Osuszyła oczy chusteczką. Nie mogła polegać nawet na odpowiedzialnych. Jak mógł ją porzucić? Jak mógł tak po prostu zostawić pracę, rodzinę, cały swój świat i ruszyć na pustynię w poszukiwaniu światła prawdy. Ostatni raz kontaktowała się z nim, gdy na dwa tygodnie wyjeżdżał w interesach do Hongkongu. Miał wrócić właśnie dziś. Margaret powiedziała, że dzwonił do rodziny. Z pasją opowiadał, że w komunie znalazł nowy dom, i że miał pracować w czymś, co nazywało się Kopalnią Kryształu Nowego Wieku. Mieszkał z dziewiętnastoletnią studentką, Desdemoną, i najwyraźniej czuł się tam wyśmienicie.

Właśnie to drażniło Alexis najmocniej. Zawsze odnosił się do niej z rezerwą. Mówił, że nie chce jej skompromitować ani skalać jej reputacji. Nie miał nawet cienia podobnych skrupułów w stosunku do tej, jak jej tam, Desdemony. Alexis ruszyła do kuchni, żeby zapalić gaz pod czajnikiem, gdy nagła myśl zatrzymała ją w pół kroku. Nie będzie miała z kim pójść jutro wieczorem na otwarcie wystawy Penrose'a w Muzeum Sztuki Współczesnej. Ma tam przecież być Cassandra Edmonson. A niech to! Pierwsza poważna wystawa prac Fredericka Penrose'a z Filadelfii stanie się wydarzeniem sezonu. Ma być pełna gala, szampan, stroje wieczorowe i sama śmietanka towarzyska miasta. Alexis miała nadzieję, że może Evan wykorzysta tę okazję do zdeklarowania swych zamiarów wobec niej. Tymczasem on włóczył się po pustyni i bawił we wróżby z kryształowej kuli razem z kociakiem wiadomego autoramentu. Staroświeckie poglądy Alexis nie dopuszczały samotnego pojawienia się na przyjęciu, ale należała do ścisłego grona organizatorów wernisażu, nie mogła więc po prostu zostać w domu.

Dezercja Evana niosła ze sobą jeszcze jeden problem, przyćmiewający pozostałe, a związany z postacią pani Cassandry Edmonson. Była chyba najhojniejszym w Filadelfii sponsorem artystów. Od początku swej pracy w Komitecie Wspierania Sztuk Pięknych Alexis wiązała nadzieje z pozyskaniem jej wsparcia. Pani Edmonson była uroczą, szacowną i bardzo bogatą osobą, żyjącą ciągle wiekiem dziewiętnastym. Bez względu na to, jak była miła, nigdy nie zaaprobowałaby pełnienia jakichkolwiek funkcji społecznych przez kobietę pozbawioną męskiego towarzystwa. Pod żadnym pozorem nie poświęci Alexis ani chwili z jutrzejszego wernisażu, jeżeli dziewczyna nie będzie miała odpowiedniego towarzysza u boku.

Zgrzytnęła zębami na myśl, że padła ofiarą staroświeckich zasad, których przecież sama przestrzegała. Szybko rozpatrzyła możliwe rozwiązania. Dziś straciła już jedną dotację, zaś historia dotychczasowej działalności pani Edmonson wskazywała na to, że jej następna wpłata co najmniej dwukrotnie przewyższy wartość kwoty, która przepadła. Aleris po prostu nie mogła sobie pozwolić na to, by takie pieniądze przeciekły jej przez palce. Jeżeli umizgi do pani Edmonson nie przyniosą rezultatu, to kasa Komitetu straci pieniądze, a Alexis - posadę. Wniosek nasuwał się sam. Musi sobie zapewnić męską eskortę.

Ale kogo? Większość znanych jej mężczyzn potwierdziła przybycie w umówionym już towarzystwie. Jej bracia i ojciec mieszkali zbyt daleko, by przyjechać do Filadelfii na jeden wieczór. Mogła liczyć na towarzystwo profesora Plithidesa z uniwersytetu, lecz miał on już prawie osiemdziesiąt lat i nie starczało mu sił, by uczestniczyć w przyjęciu do tak późnej pory, jak wymagała tego jej rola w Komitecie. Któż pozostał?

Aleris nalała sobie filiżankę herbaty, nie skąpiąc cukru ani mleka. Z tomikiem poezji Emily Dickinson ruszyła do sypialni i rozsiadła się wygodnie w zabytkowym bujanym fotelu. Właśnie z tego miejsca, pogrążoną w smutku, wyrwał ją swoim pojawieniem się Ramsey Walker. Chciała przez najkrótszą z chwil wyobrazić go sobie w czarnym smokingu z czerwoną różą w klapie i białej koszuli z plisami. Długimi palcami trzymał stopkę wąskiego kieliszka wypełnionego bladozłotym szampanem. Lecz całkiem inny obraz przyszedł jej na myśl z zakamarków wyobraźni. Ramsey Walker leżał nago w jej łóżku. Ponętną klatkę piersiową porastały ciemne włosy, kontrastujące z bielą prześcieradła. W jednej ręce, wyciągniętej w stronę Alexis, trzymał kieliszek szampana, zaś drugą znacząco poklepywał puste miejsce u swego boku.

Z trudem otworzyła oczy, lecz jej wzrok sam powędrował w stronę łóżka i tam pozostał. To pewnie ze zmęczenia, tłumaczyła sobie. Wyczerpanie, nic więcej. To tylko desperacja, z jaką szukała pary, sprawiła, że pomyślała o każdym dobrze wyglądającym mężczyźnie, nawet tak nieodpowiednim jak Ramsey Walker. Nic więcej nie miało tu znaczenia. Pierwszą sprawą, jaką zajmie się jutro rano, będzie znalezienie partnera odpowiedniego na tę okazję. W końcu może to być ktokolwiek, pomyślała optymistycznie. Ktokolwiek, byle nie Ramsey Walker.

ROZDZIAŁ TRZECI

Wieczorem następnego dnia Alexis wzięła kąpiel, jaką najbardziej lubiła. Mrok łazienki rozjaśniało światło świec. Siedząc w wannie pełnej piany, sączyła lekkie beaujolais. To był dzień równie czarny jak wczorajszy. Nie zdołała znaleźć żadnego mężczyzny, który mógłby jej towarzyszyć na dzisiejszej uroczystości. Prosiła nawet Henry'ego, portiera w biurze Komitetu. Odmówił, gdyż w piątki grywał w karty i czuł, że to będzie szczęśliwy dzień.

Pozostały dwa wyjścia. Albo w ciągu dwóch godzin wyczaruje z kapelusza wyjątkowy okaz istoty ludzkiej płci męskiej, albo wymyśli na tyle dobre kłamstwo, że pani Edmonson wybaczy jej samotne stawiennictwo na tak oficjalną uroczystość. Żadna z ewentualności nie wyglądała obiecująco. Alexis nigdy nie umiała ani czarować, ani kłamać.

W głębi duszy już pożegnała się z pieniędzmi pani Edmonson, a chodziło jej tylko o to, by nie stracić ukochanej posady. Postanowiła odprężyć się w nadziei, że może wtedy jakiś dobry pomysł przyjdzie jej do głowy. Ciepła i pachnąca woda przyjemnie opływała jej ciało, a łagodne wino koiło starganą duszę. Patrząc na sprawę z filozoficznego punktu widzenia, postanowiła nie zastanawiać się, dlaczego tak szybko i łatwo zapomniała o Evanie. Miała teraz ważniejsze sprawy na głowie.

Gdy woda nieco przestygła, starannie wypielęgnowanym palcem u nogi otworzyła oznaczony na czerwono kurek. Zanurzyła się głębiej. Przez dłuższy czas rozkoszowała się przenikającym ją ciepłem. Nagle, w najmniej oczekiwanym momencie, narastający odgłos pukania wyrwał ją z błogiego stanu. Po chwili zrozumiała, że to ktoś natarczywie dobija się do jej drzwi. Zamarła. Sięgając do kurka, by go zakręcić, zauważyła, że poziom wody niepostrzeżenie podniósł się prawie do samej krawędzi wanny. Łomotanie w drzwi trwało nadal. Usłyszała pokrzykiwania:

- Alexis! Do cholery, otwórz te drzwi! Wiedziała, że takie gromy mogły padać tylko z jednych ust. Poczuła, że krew szybciej zaczyna krążyć w jej żyłach. Pomyślała, że nie otworzy drzwi, dopóki nie będzie do tego gotowa. Wytarła się mięciutkim ręcznikiem. Owijając szarfą krótkie, kwieciste kimono próbowała coś nucić, lecz co chwila brakowało jej tchu. Im głośniejszy rumor dochodził od drzwi, tym trudniej było jej panować nad sobą. Pan Walker nie powinien się tak awanturować, pomyślała. Cokolwiek się dzieje, musi poczekać, aż będzie mogła pokazać się światu. Zmierzała ku sypialni, by włożyć coś na siebie, ale walenie w drzwi było tak natarczywe, że zaczęła się obawiać o ich wytrzymałość.

- Alexis, woda z twojej wanny zalewa mi szafę! Otwieraj, do jasnej cholery!

Wiadomość zelektryzowała ją. Przebiegła przez sypialnię i otworzyła zasuwkę. Zgrzytnęły zawiasy i Ramsey Walker jednym ruchem silnego ramienia utorował sobie drogę, odsuwając dziewczynę razem z drzwiami. Bez słowa ruszył do łazienki, porwał z wieszaka ścierkę i zanurzył w wannie, zatykając ujście wody.

- Proszę pana, wolałabym, żeby... - Alexis obserwowała jego poczynania z korytarza. Widok jego dłoni manipulującej w wannie nasunął jej dziwne skojarzenia.

Zamilkła, odsunięta powtórnie. Ramsey bez słowa zaproszenia wtargnął do sypialni, po czym, ignorując jej protesty, otworzył szafę i bezceremonialnie odsunął na bok wiszące w niej ubrania. Następnie śrubokrętem odkręcił ekran osłaniający rury biegnące z łazienki. Spojrzał na nią dopiero wtedy, gdy kładł zdemontowany ekran na orientalny dywan w kolorze kości słoniowej, leżący przy jej łóżku. Wymownym wzrokiem dał do zrozumienia, że nie powinna teraz protestować choćby jednym słowem.

- Być może żądam zbyt wiele - wymamrotał opryskliwie, wyraźnie siląc się na zachowanie resztek ogłady - lecz czy nie ma pani przypadkiem zestawu narzędzi? Zdaje się, że zapchał się odpływ bezpieczeństwa. Zdołałem zatamować wyciek tylko tymczasowo. Mógłbym to naprawić solidniej, gdyby znalazło się u pani parę podstawowych narzędzi.

- Oczywiście, że mam taki zestaw - odrzekła. - Wiem nawet, jak się ich używa. Może trudno to panu sobie wyobrazić, ale z tego, że jestem kobietą, nie wynika jeszcze...

- Alexis, daruj sobie ten wykład i przynieś mi te pieprzone narzędzia, dobrze?

- Doprawdy niepotrzebnie pan tak klnie. Podam je panu z największą przyjemnością - odparła atak i odwróciła się na pięcie.

Gdyby Ramsey nie miał całej szafy mokrych ubrań, pewnie by się roześmiał. Właśnie nadawał ostatnie szlify napisanemu dziś fragmentowi książki, gdy usłyszał, że gdzieś we wnętrzu pokoju kapie woda. Natychmiastowe śledztwo wykazało obecność małej kałuży przed drzwiami szafy umieszczonej we wnęce. Jak na ironię, tuż po ich otwarciu woda zaczęła lać się strumieniem z sufitu szafy wprost na jej zawartość. Nie mając chwili do stracenia, ruszył na górę, a tu zastał Alexis oburzoną profanowaniem jej gniazdka.

- Czy to wystarczy? - spytała stawiając przed nim skrzynkę z narzędziami.

Dopiero wtedy spojrzał na nią uważniej i dostrzegł, że oto spełnia się jedno z jego najgorętszych marzeń. Kiedy przykucnął nad skrzynką, stanęła tuż obok niego w króciutkim szlafroku. Widok jej zgrabnych, nagich nóg z kilkunastocentymetrowej odległości gwałtownie przyspieszył akcję jego serca. Ledwo powstrzymał chęć, by sięgnąć do luźno związanej szarfy. W niewielkiej dolince między piersiami, którą odsłaniał dekolt szlafroka, lśniło na skórze parę kropelek wody. Chyba wyczuwała to, co kłębiło się w jego myślach. Widział, że jej szeroko otwarte oczy pociemniały. Przez chwilę rozkoszował się pomysłem, by rozebrać ją naprawdę, tylko po to, by sprawdzić, na jak dużo mu pozwoli. Zrezygnował jednak z tego zamiaru. To tak bardzo nie było w stylu Alexis Carlisle, jak bardzo chciał, żeby było.

- Hmmm... pójdę coś włożyć na siebie, kiedy pan tu będzie majstrował - powiedziała zakłopotana.

- No tak, jasne.

Odwróciła wzrok od jego oczu i spojrzała na łóżko.

- Z tym, że najpierw... - urwała.

W ułamku sekundy przebiegł go dreszcz na myśl o tym, że mogliby znaleźć się w nim razem. Niestety, jej słowa nie miały nic wspólnego z jego pragnieniami.

- To znaczy... oczywiście mogę przebrać się w łazience.

- Dobry pomysł.

O, nie! Musi się stąd wynieść. Ramsey pracował szybko. Gdy skończył, wstał, by zamknąć szafę. Nagle jego wzrok przykuły szlafroczki i piżamy wiszące na wewnętrznej stronie drzwi. Były uszyte z wzorzystego jedwabiu w najpiękniejszych odcieniach błękitu, zieleni i purpury, jakie kiedykolwiek widział. Bezwiednie powiódł palcami po materiale, rozkoszując się delikatnym chłodem jedwabiu. Pomyślał, że to samo czułby dotykając Alexis. Delikatna, lecz chłodna. Chyba nie było na świecie takiego mężczyzny, któremu pozwoliłaby się rozpalić. No cóż, to nie znaczyło, że nie można spróbować.

Kiedy Alexis usłyszała, że Ramsey wychodzi z sypialni, wyjrzała, by zaofiarować mu swą pomoc. Spostrzegła, że z zaciekawieniem przygląda się do połowy opróżnionemu kieliszkowi z winem i nadal palącym się świecom. Ich oczy spotkały się w półmroku.

- Kąpiel z pianą, przy świecach i w dodatku z winem - podsumował. - I tak samotnie? Trzeba mieć niezwykłe upodobania. Lubię to w kobiecie.

Zatem ma zamiar znowu zacząć ze mnie szydzić, pomyślała. Wzięła głęboki oddech i zaczęła szykować się do obrony przed spodziewaną szarżą. Spojrzała mu prosto w oczy i dostrzegła, że nadal patrzy na nią tak, jakby ciągle miała na sobie króciutki szlafroczek. Znów poczuła przyspieszone bicie serca. Odruchowo uniosła dłoń do kołnierza beżowego golfu, jakby sprawdzając, czy zasłania wszystko jak należy. Przez ostatnie dwadzieścia minut spędzonych w kuchni staczała wewnętrzną walkę, czy zapytać Ramseya Walkera o plany na dzisiejszy wieczór. Wmawiała sobie, że kieruje się tylko desperacką potrzebą znalezienia partnera, który mógłby zaspokoić wymagania pani Edmonson, nie zaś równie desperacką chęcią poznania go bliżej. W końcu zwalczyła w sobie opory i zaryzykowała pytanie.

- Panie Walker, nie wydaje mi się, żeby miał pan dzisiaj wolny wieczór, nieprawdaż?

Zadane pytanie wywarło na nim potężne wrażenie, które można porównać tylko do wybuchu wulkanu w centrum Filadelfii.

- W... wolny? Dziś? Ja? - wyjąkał.

Alexis miała nadzieję, że to, co robi, nie okaże się największą pomyłką jej życia.

- Wolny, dziś, pan. Tak czy nie?

- Hmmm... chyba tak... tak - wydukał. Nie mógł otrząsnąć się z zaskoczenia. - Alexis, czemu chce się pani umówić właśnie ze mną?

Alexis westchnęła z rezygnacją. Powinna mu wyjaśnić, że powody jej zaproszenia leżą wyłącznie w sferze stosunków społecznych. Nie była do końca pewna, czy tym wyjaśnieniem chciała oszczędzić mu złudzeń, czy też przekonać samą siebie.

- Będę z panem szczera. Koniecznie muszę znaleźć osobę, która mogłaby towarzyszyć mi na pewnej ważnej uroczystości dziś wieczorem. Prawdę mówiąc jest pan moją ostatnią deską ratunku. Co pan o tym sądzi?

Przez długą chwilę przyglądał się jej tak, jakby chciał przymrużonymi lekko oczami przejrzeć ją na wylot. Zaczęła już nawet podejrzewać, że poczuł się urażony. Zawstydziła się i zakłopotała. Jak mogła zachować się tak prostacko i nietaktownie?

- Przepraszam - dodała szybko w nadziei, że nie jest zbyt późno na dodatkowe wyjaśnienia. - To wyszło okropnie, prawda? Nie będę miała pretensji, jeżeli wypadnie pan stąd teraz jak burza, nawet nie zaszczycając mnie odpowiedzią.

- A skądże! - Na jego twarzy zjawił się uśmiech. - Od miesięcy konam z tęsknoty, by przekroczyć próg pani drzwi. Alexis, nie jestem aż tak dumnym facetem. Pójdę z panią wszędzie, o każdej porze i w każdych okolicznościach.

Nie była pewna, czy właśnie to chciała usłyszeć.

- W zamian - zastrzegł - spodziewam się rewanżu, kiedy ja będę w podobnej potrzebie.

Po chwili zastanowienia Alexis przyznała, że trudno będzie odmówić. Na myśl o następnej wyprawie z Ramseyem poczuła dziwny skurcz żołądka. Wolno skinęła głową w odpowiedzi.

Nagle się zaniepokoiła.

- To jest niezwykle oficjalne przyjęcie w strojach wieczorowych. Czy ma pan czarny krawat?

- Oczywiście, że mam - zapewnił. - Dostałem go kiedyś w prezencie. Ma wprawdzie wymalowaną tancerkę hula w stroju topless, ale jest czarny.

Alexis westchnęła znacząco i dodała:

- Chodzi mi również o to, czy ma pan smoking. Pewnie nie ma, pomyślała. Uświadomiła sobie nagle, że bardzo byłaby rozczarowana jego odmową, i że to rozczarowanie nie ma żadnego związku ze stratą dotacji od pani Cassandry Edmonson.

- Ma pani szczęście, Alexis. Tak się składa, że mam smoking, a w dodatku trzymam go w szafie w przedpokoju, więc nie jest przesiąknięty wodą pachnącą gardenią.

Dziewczyna spuściła wzrok.

- Naprawdę mi przykro, panie Walker. Wszystko, co mogę zrobić, to zapłacić za pralnię. Domyślam się, że mężczyzna pachnący gardenią może mieć kłopoty towarzyskie - wymamrotała potulnie.

Uniosła oczy i dostrzegła, że Ramsey uśmiecha się szeroko i wygląda bardziej interesująco, niż uchodzi to jakiemukolwiek mężczyźnie.

- Jak na razie, nie narzekam - odparł i znacząco uniósł brwi, po czym delikatnie pogłaskał ją pod brodą jak małą dziewczynkę.

W co ja się pakuję? Wyjście w towarzystwie Ramseya wydało jej się czystym szaleństwem. Gotów jeszcze zacząć sobie coś wyobrażać. Zaczęła zastanawiać się nad sposobem cofnięcia zaproszenia, lecz ubiegł ją pytaniem, o której ma być gotów.

- Uroczyste otwarcie wystawy odbędzie się o ósmej, ale o siódmej będzie poczęstunek szampanem.

- Świetnie - powiedział, zmierzając w stronę drzwi. - Wrócę po panią za jakieś dwie godziny. Powiedzmy, szósta piętnaście. Pasuje?

Zdołała jedynie skinąć głową w odpowiedzi. Wiedziała tylko, że znów została sama. I zwątpiła w swój zdrowy rozsądek.

Agent Ramseya namówił go kiedyś do kupna smokingu w celach reprezentacyjnych. Pisarz uznał to wtedy za wariactwo. Dzisiaj skłonny był wysłać mu w podzięce butelkę najlepszej brandy, jaką mógł dostać w sklepie. Po raz ostatni sprawdził swój wygląd w lustrze wiszącym nad komódką na bieliznę. Przyznał, że po doprowadzeniu się do porządku wygląda co najmniej o połowę lepiej. Znalazł nawet pewnego rodzaju przyjemność w tych wszystkich ceregielach, które przeszedł, szykując się na randkę z Alexis. Gdy ponawiał kolejną bezowocną próbę zawiązania krawata, przypomniał sobie, że minął już rok od czasu, gdy ujrzał ją pierwszy raz.

Zamieszkał wtedy w starym domu o dwóch wejściach, w którym było tylko osiem mieszkań. Już po paru dniach zauważył, że sąsiadką z góry, która katuje go nudną muzyką, jest wspaniała długonoga dziewczyna, jeżdżąca bardzo drogim samochodem. Za każdym razem, gdy słyszał stuk jej drzwi wejściowych, biegł do okna w salonie i patrzył, jak samotnie wyrusza do pracy. Wieczorami wychodziła gdzieś w towarzystwie bubka w garniturze z kamizelką. Wielekroć bezwstydnie podsłuchiwał pod drzwiami, o czym mówili na schodach. Usprawiedliwiał się sam przed sobą twierdząc, że w ten sposób zbiera pomysły do pracy literackiej.

Szczególnie zirytowało go, gdy pewnego razu usłyszał, jak bubek, posługując się oklepanymi grzecznościowymi frazesami, odrzuca subtelne zaproszenia Alexis. Ramsey miał wtedy ochotę wpaść na górę, chwycić faceta za klapy i wykrzyczeć mu w twarz, że jest zakałą męskiego rodu. Zresztą, ` mężczyzna najwyraźniej oficjalnie starał się o względy Alexis i chociaż tym razem znalazł powód do odmowy, prędzej czy później skorzysta z zaproszenia.

Znowu zamiast węzła na krawacie zjawił się bezkształtny supeł. Ramsey w złości zacisnął zęby. Bubek pewnie nigdy nie miał kłopotów z krawatem. Zawsze, gdy przychodził po Alexis, wyglądał jak z żurnala.

- Pewnie ma krawaty na gumkę - wymamrotał, setny chyba raz szarpiąc czarny jedwab.

Zależało mu na tym, by nic nie zakłóciło tego wieczoru. To mogła być jedyna szansa na bliższy z nią związek. Tu przerwał pasmo marzeń i szybko zrewidował je w myślach. Związek? Powtórzył to słowo parokrotnie, przeplatając koniec krawata przez utworzoną zeń pętlę. Czy kiedykolwiek, do diabła, chciał związku z jakąś kobietą? W hierarchii najohydniejszych słów to właśnie plasowało się tuż za słowem „miłość”. Obu tych wyrazów próżno by szukać w jego słowniku. Chciał tylko mile spędzić z nią czas, nic więcej.

Ona może jeszcze nie jest świadoma tego, że wkrótce dowie się, jak żyć na luzie i umieć się zabawić. Och, z pewnością będzie usilnie starała się pozostać wyrafinowaną tradycjonalistką w ciasno związanym gorsecie. Ale Ramsey wiedział aż nadto dobrze, że nadejdzie chwila, w której spełnią się jego marzenia. Dwa oczywiste dowody utwierdzały go w tym przekonaniu. Pierwszym była zawartość jej bieliźniarki, zupełnie nie przystająca do konserwatywnych norm, zaś drugim - błysk ognia w jej oczach. Było w niej coś, co aż błagało, by wziąć ją na przechadzkę po ciemnych stronach życia. Ramsey Walker był facetem, który miał ją tam zaprowadzić.

Ona była piękną kobietą, on zaś atrakcyjnym mężczyzną, a to, co mogło sprawić radość im obojgu, od zarania dziejów podtrzymywało życie na matce Ziemi. Przypomniał sobie, że jako trzydziestoośmioletni kawaler, czego można mu było tylko pozazdrościć, nie zdawał się w tych sprawach na przypadek. To był w końcu kawał ciężkiej roboty. Ale, na Boga, wartej wysiłku. Nie było na świecie takiej kobiety, która mogłaby go zmusić do zmiany stylu życia. Za następny, bajoński czek sprawi sobie pierwszorzędną wiejską rezydencję w Bucks County. Zostanie typowym artystą odludkiem. Ramsey Walker jako samotny lew, nonkonformista, pustelnik...

- Psiakrew - zmełł w ustach przekleństwo, zmagając się nadal z krawatem. Tym razem węzeł był perfekcyjny, lecz powstał na lewym kciuku.

- Jak to się stało, do licha? - zamruczał.

Rozwiązując jeszcze raz niepokorny kawałek czarnego jedwabiu, rzucił okiem na zegarek i dostrzegł, że spóźnił się już pięć minut. Porwał swoje rzeczy i pognał na górę po Alexis. Pomyślał, że może ona wybawi go z kłopotu. Stłumił w sobie głos, który zaczął z niego szydzić: „I to ma być wielki, samotny myśliwy?”

Tym razem Alexis otworzyła drzwi, gdy tylko w nie zapukał i serdecznie zaprosiła do środka. Wchodząc chciał odpowiedzieć na przywitanie, lecz na jej widok słowa uwięzły mu w gardle. Widział ją już w niejednej kreacji, lecz tak pięknie nie wyglądała nigdy dotąd. Jej oczy płonęły ciemnym blaskiem, a we włosach wieńczących jej głowę koroną misternie plecionego warkocza igrały czerwone ogniki.

Jej suknia czyniła wyobraźnię zbędną. Jedynie długie rękawy i kryjący kark skrawek łudziły udawaną skromnością. Wszystkie linie jej ciała, każda krągłość, każde zagłębienie były wyraźnie widoczne. Po raz pierwszy w życiu Ramsey zrozumiał, jak powinna wyglądać świetnie ubrana kobieta. Dłuższy czas gapił się na nią, nie mogąc mówić, myśleć ani oddychać.

- Czy coś jest nie w porządku, panie Walker? Zamrugał oczami i przypomniał sobie, gdzie jest i co powinien robić.

- Ach, nie, skądże. Wszystko jest w porządku. Ja tylko... hmmm... - gorączkowo poszukiwał w zakamarkach mózgu jakiegoś tematu, na który mógłby skierować rozmowę. W końcu, czując panikę, zapytał: - No a jak tam Eagles, co? Jak im leci w tym sezonie?

Alexis nie była do końca pewna, lecz mogłaby prawie przysiąc, że przez chwilę Ramsey Walker nie mógł wydać z siebie głosu. Nigdy dotąd nie podejrzewała go o taką przypadłość. Bardzo to dziwne.

- W rzeczy samej, panie Walker, niezbyt dobrze orientuję się w sporcie. To drużyna baseballowa czy hokejowa?

- Futbolowa.

- Rozumiem, przepraszam.

- Nie ma sprawy.

Zaległo milczenie i trwało dłuższą chwilę. Przez ten czas Alexis powtórnie rozważyła swój pochopny pomysł. Czy naprawdę zamierzała przez to przejść? Czy było to rozsądne? Zwłaszcza że w smokingu był taki elegancki i przystojny, tak obezwładniająco... seksowny.

- Czy zdaje pan sobie sprawę, że stan pańskiego krawata w zupełności nie odpowiada powadze dzisiejszego wieczoru? - spytała nagle, jakby dopiero to dostrzegła.

- Zauważyłem to już jakiś czas temu. Miałem nadzieję, że może pani pomoże mi się z tym uporać. Wiązanie krawatów nie jest moją najmocniejszą stroną.

- To widzę - odparła, zbliżając się z rezerwą. Stała na wprost niego, a on czuł, że tonie w dwu głębokich, brązowych oceanach, że wiruje, spada i traci zmysły. Pachniała cudownie, jak łąka pełna egzotycznych, odurzających woni, w której chciałby się nurzać nago całe wieki. Zamknął oczy. Czuł, jak jej palce zwinnie ujarzmiają krawat. Im bardziej zbliżała się do niego, tym bardziej rosło prawdopodobieństwo, iż porwie ją w ramiona tak mocno, że dzielić ich będzie tylko cienka warstwa ubrań.

Alexis, zajęta krawatem, przypatrywała się twarzy, której widok dręczył ją w myślach od dwóch godzin. Najpierw przykuły jej uwagę niebieskozielone oczy, zresztą było tak zawsze, gdy go spotykała. Zwykle pełne były wesołości, i kiedy Ramsey chciał jej zawrócić w głowie zabawną uwagą, bez trudu odgadywała z nich jego knowania. A dzisiaj widziała w nich coś jeszcze, coś, czego nie umiała określić.

Zupełnie niepotrzebnie poprawiała gotowy węzeł, by zyskać więcej czasu na przyjrzenie się jego twarzy. Po zmarszczkach w kącikach oczu oszacowała, że dobiega czterdziestki. To znaczyło, że jest osiem, może dziewięć lat starszy od niej. Zabawne, nigdy przedtem jej to nie interesowało. Tym razem był gładko ogolony. Miał prosty nos i namiętne usta, idealne do tego, by je całować.

Na myśl o całowaniu Ramseya Walkera poczuła wewnątrz rozgrzewające ciepło. Szybko wygładziła krawat i odsunęła się.

- Gotowe - zakomunikowała. - Wygląda pan świetnie.

- Dziękuję - odparł zniżonym głosem, od którego ugięły się pod nią kolana. - Pani też nie najgorzej.

Też mi komplement, pomyślała melancholijnie. Nie mogła stłumić w sobie głosu, który przypomniał jej, że Ramsey Walker był drugim mężczyzną, który w ciągu ostatnich paru dni ocenił ją umiarkowanie. Może powinna była przekazać sprawę darowizny pani Edmonson komuś innemu w Komitecie?

- Ależ bardzo panu dziękuję, panie Walker - odpowiedziała, siląc się na radosny ton.

Zrozumiał swoją gafę. Właśnie miał się poprawić, kiedy odwróciła się plecami i wtedy aż rozdziawił usta ze zdziwienia. Ktokolwiek uszył suknię Alexis, zapomniał zszyć ją z tyłu. Ona chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest naga od ponętnego karku aż po kuszącą do bólu talię. Wodził zgłodniałym wzrokiem po odsłoniętej kremowej skórze. Zachodził w głowę, jak ma, do jasnej cholery, powstrzymać się przez cały wieczór od dotknięcia jej. Znów przemknął mu przez myśl błysk nadziei. A może chodziło o to, by się nie wstrzymywał?

- Cóż, jeśli się nie pośpieszymy, spóźnimy się - oświadczyła nagle Alexis. Obawiała się, że jeśli zostaną w mieszkaniu choć chwilę dłużej, gotowa jest popełnić głupstwo. Na przykład odwiązać tak pracowicie uformowany węzeł krawata, rozpiąć każdy perłowy guzik jego plisowanej koszuli, aż odsłoni tak bardzo fascynujący ją tors.

- Musimy... musimy już ruszać, tylko jeszcze narzucę szal.

Ramsey wykorzystał chwilę jej nieobecności, by rozejrzeć się po mieszkaniu, czego z pośpiechu nie uczynił dzisiejszego popołudnia. Swoje lokum urządził w spartańskim stylu, nie zagracając go niczym, co było zbędne. Lecz Alexis zdawała się nie podzielać tej filozofii. Chyba że ktoś uznaje za niezbędne mnóstwo pluszowych mebli w wiktoriańskim stylu, obsypanych piramidami poduszek z frędzelkami i wyściełanych chińskimi narzutami. Chyba że ktoś absolutnie nie może się obejść bez oryginalnych obrazów Renoira, Degasa czy Cassatta.

Przez chwilę skupił uwagę na obrazach. Czy to możliwe, by wiszące między biblioteczkami dzieła były oryginalne? Nie, to wykluczone. Każdy z nich wart był fortunę. Gospodyni z pewnością życzyłaby sobie, żeby się rozgościł, śmiało wkroczył więc do jadalni i rozejrzał się ciekawie. Odkrył kolekcję, której skompletowanie musiało zająć kilka lat: obrus z belgijską koronką, świeczniki z rżniętego kryształu, dwie ozdobne półeczki pełne filiżanek do herbaty i jeszcze dwa malowidła. Ramsey odczytał podpisy widniejące w rogach: Rossetti i Millais.

- Czy interesuje się pan sztuką? - usłyszał za plecami.

- Właśnie... właśnie podziwiałem pani zbiór. Rozumiem, że są to oryginały, nieprawdaż?

Wyglądała na przerażoną tym pytaniem.

- Oczywiście, że tak - odparła.

- Oczywiście - powtórzył za nią machinalnie.

- To prezenty od ojca. Co piąte urodziny kupuje nam, każdemu ze swych dzieci, obraz. Dla mnie wybiera coś z impresjonistów lub prerafaelitów, Sarze kubistę lub któregoś z prymitywistów amerykańskich, Charlesowi...

- Czym właściwie zajmuje się pani ojciec? - przerwał Ramsey. Zaczynał domyślać się, jak musiało wyglądać jej dzieciństwo.

- Jest filantropem - oznajmiła takim tonem, jakby był to najpopularniejszy zawód świata.

- Nie o to mi chodzi. Jak zarabia na życie?

- Przecież już powiedziałam.

- Jest zawodowym filantropem?

- Tak - potwierdziła i wzruszeniem ramion okazała zdziwienie, czemu Ramsey nie może zrozumieć tak oczywistej sprawy. Następnym pytaniem wykroczył poza granice uprzejmości, lecz, jak zwykle, nie przejął się tym zbytnio.

- Skąd bierze forsę na to wszystko?

Alexis potraktowała pytanie jako zupełnie naturalne.

- Od swojego ojca - przyznała otwarcie.

- A skąd tamten ją miał?

- Od własnego ojca. - Dla niej było to jasne jak słońce.

Wyszło zatem na jaw, że Alexis jest autentyczną arystokratką, i to z szacownego, wielopokoleniowego rodu. Ta wiadomość w pewnym stopniu nie była dla Ramseya zaskoczeniem, a dzięki niej poczuł rosnący szacunek do dziewczyny. Nie wiedział, dlaczego tak się stało, przecież pieniądze nigdy mu nie imponowały. Z drugiej zaś strony, świadomość jej pochodzenia wzbudziła w nim respekt.

- Więc rodzina zajmowała się filantropią z pokolenia na pokolenie, nieprawdaż? - zapytał.

- W zasadzie tak. Sądzę, że wywodzimy się z bocznej gałęzi jakiegoś królewskiego rodu gdzieś z Europy. Szczegóły uszły mojej uwagi, wiem tylko, że ta monarchia od wieków znana była z patronowania artystom. Mniemam, że gdzieś, w jakimś maleńkim państewku do dzisiaj stoi tron, do którego mógłby rościć sobie prawa mój brat Edward, ale najpierw musiałyby zemrzeć ze trzy albo cztery setki ludzi. Zresztą to i tak nieważne, dążenie do władzy nie leży w jego naturze.

Ramsey stłumił w sobie wybuch histerycznego śmiechu. Gdy ona snuła dywagacje o swym drzewie genealogicznym, przypomniał sobie własne dzieciństwo, które przeżył w południowej dzielnicy Filadelfii. Miał dwóch braci. Ojciec pracował na poczcie, matka zajmowała się domem. Inaczej spojrzał na swoje zwykłe dorastanie, gdy porównał je z dorastaniem Alexis. Nie okazał jednak nic i wzruszył tylko ramionami.

- Rozumiem. Czy mogę pomóc? - Wskazał na szal. Spostrzegł, że był utkany z kremowej wełny przetykanej złotą i miedzianą nicią. Spodziewał się, że kobieta taka jak Alexis ma całą szafę futer. Wspomniał o tym, kładąc okrycie na jej ramionach.

- Wielkie nieba, co to, to nie - odparła łagodnie. - Tego wprost nie znoszę. Ciągle pamiętam, że kiedy Sarah i ja byłyśmy małe, ojciec woził nas saniami po lasach niedaleko naszego domu. Pewnego razu, gdy padał śnieg i było bardzo cicho, natknęliśmy się na dwa srebrzyste lisy bawiące się przy zwalonym drzewie. Pamiętam, jak ojciec przyłożył palec do ust, żebyśmy były cicho. Długo im się przypatrywaliśmy, aż poczuły nasz zapach i uciekły. Wiele lat później, już w szkole średniej miałam koleżankę, która była w zarządzie koła uczniowskiego i na uroczyste okazje nakładała futro ze srebrnych lisów. Naturalni właściciele futra wyglądali w nim o niebo piękniej, rozumie pan?

Oczywiście, że rozumiał. Sam nie był tak sentymentalny, lecz szanował i respektował takie poglądy u innych. Niestety, nie było mu dane spotkać wielu osób, a zwłaszcza kobiet, które czułyby to samo. Jego szacunek dla Alexis wzrósł jeszcze bardziej.

- No, naprawdę musimy już ruszać - powtórzyła, a Ramsey mógłby przysiąc, że usłyszał w jej tonie nutkę żalu, że ich sam na sam się kończyło.

Wyprowadził ją na zewnątrz i czekał cierpliwie, aż zrobi użytek z pęku kluczy do mnóstwa zamków, jakie miała w drzwiach. Nie mógł zrozumieć, dlaczego kobieta na takim poziomie i z takimi pieniędzmi wynajęła mieszkanie. To prawda, że dom w tej okolicy nie był tani, mieszkanie miało wszelkie wygody, lecz kobieta z taką pozycją zwykle wybiera przytulną, wiejską posiadłość.

- Alexis, czemu pani tu mieszka? - spytał, zanim zdał sobie sprawę z tego, co robi.

- Co ma pan na myśli? - Wrzuciła klucze do zdobionej perłami torebki.

- Może pani mieszkać, gdziekolwiek pani zechce. Czemu wybrała pani budynek, w którym ściany są cienkie jak papier? - wyjaśnił swą wątpliwość.

Wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę schodów.

- To pewnie zabrzmi dziwnie, ale lubię mieszkania. Po pierwsze, i tak mam więcej prywatności, niż miałam w naszej siedmioosobowej rodzinie, zaś po drugie, czuję się znacznie bezpieczniejsza, gdy wiem, że zawsze jest ktoś o parę drzwi dalej.

- Dobrze, lecz przecież stać panią na luksusowy apartament w śródmieściu.

- Tak - zgodziła się. - Ale lubię starocie, stare domy i samo Ardmore jest urocze. Liczyło się również i to, że rok temu wszyscy sąsiedzi byli mi niezwykle przychylni - przyznała z rozbrajającym uśmiechem.

- Ze mną można się dogadać w wielu sprawach - powiedział wyjątkowo miękkim głosem. - Może nie doszła pani jeszcze do właściwego tematu?

Przy końcu chodnika Alexis skierowała się w prawą stronę, gdzie stał jej samochód. W tej samej chwili Ramsey skręcił w lewo do swojego. Spostrzegłszy to zatrzymali się oboje.

- Weźmiemy mój samochód - oznajmiła Alexis.

- Nie, weźmiemy mój - odrzekł.

- Nie można pokazać się przy tak uroczystej okazji w pańskim dżipie, panie Walker. Zresztą, nie jest to chyba zbyt wygodny środek lokomocji.

- Ależ skąd, same wygody, obiecuję. Będę jechał bardzo spokojnie.

Alexis ucięła dyskusję szczerym, lecz grzecznym oświadczeniem.

- Jedziemy na wystawę, a nie do buszu. Myślę, że wypada, żebyśmy jednak pojechali moim.

- Jaguarem? Mogę poprowadzić? - W oczach Ramseya pojawił się błysk, jak w oczach dziecka obdarowanego nową zabawką.

Olbrzymi zapas uprzejmości, jakim Alexis była obdarowana, stopniał nieco.

- Słyszałam, w jaki sposób rusza pan z parkingu i rozwaga nakazuje mi odmówić.

Ramsey rzucił jej szelmowskie spojrzenie. Chciał ją podejść czymś, co w jego mniemaniu miało być chłopięcym urokiem.

- No nie, Alexis, obiecuję, że będę grzeczny. Szczerze powiem, że schlebia mi to, iż zwróciła pani uwagę na moją technikę jazdy.

Zbliżył się do niej i kciukiem powoli unoszonej dłoni musnął jej policzek, jakby strząsając nie istniejący pyłek z jej twarzy. Jej skóra była tak miękka, jak oczekiwał. Trudno mu było powstrzymać się od śmiałej wyprawy dłonią wzdłuż linii jej ust, kusząco nabrzmiałych. Całą siłą woli tłumił ciepło, które nagle poczuł dotykając jej. Alexis przygryzła dolną wargę. Czekał na odpowiedź z zapartym tchem.

- Niech już będzie - przytaknęła w końcu. - Ale jeśli przekroczy pan prędkość choćby o kilometr na godzinę lub zlekceważy choć jeden znak „stop”, natychmiast wysiadam - oświadczyła, podając mu kluczyki.

- To może nie być takie proste, kiedy ja prowadzę - odparł Ramsey.

Westchnęła, zdając się na szczęśliwy los. Ruszyła w stronę zaparkowanego samochodu. Widziała lekko kołyszące się ramiona Ramseya. Wpatrywała się w szerokie barki, podkreślone świetnie skrojonym smokingiem. Pomyślała, że jej eskorta powinna przypaść do gustu pani Edmonson. Pozostało tylko znaleźć sposób na to, żeby Ramsey Walker nie zabierał głosu przez resztę wieczoru.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Muzeum Sztuki Współczesnej w Filadelfii mieściło się w rozległym gmachu, słynnym z nieskazitelnie białych wnętrz i kręconych schodów, które zdawały się nie mieć końca. Ściany rozbłyskały kolorowymi plamami obrazów, a pomieszczenia wypełnione były awangardowymi dziełami o rozmaitych formach przekazu. Wprawdzie Alexis gustowała raczej w sztuce klasycznej, doceniała jednak nowatorskie i nieskrępowane talenty młodych artystów, których rola w społeczeństwie miasta stale rosła. Ze szczególną radością brała udział w promowaniu filadelfijczyków. Frederick Penrose był, w jej mniemaniu, jednym z największych talentów.

Gdy u boku Ramseya wkroczyła do obszernej galerii, przeznaczonej na ekspozycje zapraszanych artystów, dostrzegła olbrzymi fresk malowany akwarelą, w odcieniach zieleni, żółci i szarości. Nie było jej dane dłużej się nim rozkoszować. Z przerażeniem zauważyła, jak Ramsey dopada kelnera z tacą smukłych kieliszków pełnych złocistego szampana, i zaczyna domagać się „czegoś mocniejszego”.

- O, Alexis, tu jesteś, kochanie!

Usłyszała głos Cassandry Edmonson i odwróciła się, by z ciepłym uśmiechem przywitać starszą panią. Nieodmiennie pani Edmonson w dziwaczny sposób kojarzyła jej się z chmurką. Zawsze nosiła długie białe suknie zdobione piórami, najczęściej marabuta. Zdawało się, że za chwilę pofrunie gdzieś wysoko. Miała pewnie z dziewięćdziesiąt lat, lecz nikt, kto spędził z nią więcej niż dziesięć minut, nie przyznałby tego. Otaczała ją aureola wiecznej młodości, ochoty do życia i radości, których próżno by szukać u innych ludzi, młodszych od niej nawet o sześćdziesiąt lat. Dla Alexis była uosobieniem wdzięku i elegancji.

Aż do dzisiejszego dnia nie kwestionowała zasad społecznych uznawanych przez bogatą filantropkę. Jednakże, mając w perspektywie cały wieczór z Ramseyem Walkerem, pomyślała, że należałoby zrewidować regułę obowiązkowego posiadania przez kobietę współtowarzysza przy tak uroczystych okazjach. Bardzo jej odpowiadało to, że Ramsey tymczasowo zniknął z pola widzenia. Może wszystko dałoby się załatwić bez jego obecności? Zaraz potem mogliby wrócić do domu.

- Witam panią, pani Edmonson - powiedziała ciepło. - Bardzo się cieszę, że panią widzę. Co pani sądzi o obrazach Penrose'a?

- Są po prostu wspaniałe - odrzekła entuzjastycznie starsza pani. - Twojej spostrzegawczości zawdzięczamy tę wystawę. To wielki talent. Dziękuję, że zwróciłaś na niego moją uwagę. Już kupiłam dwie jego prace do oranżerii w moim domu w Palm Beach.

- Myślę, że sama coś kupię - oznajmiła Alexis. - Obraz zatytułowany „Pochodzenie języka” idealnie pasowałby do pracowni mojego ojca.

Pani Edmonson skinęła głową i uśmiechnęła się.

- Bardziej podoba mi się to, co wisi tutaj - wyraziła opinię, po czym, wskazując na młodzieńca stojącego u jej boku, dodała: - Alexis, przedstawiam ci mojego prawnuka, Malcolma Edmonsona, który oderwał się od nauki do trudnego egzaminu, by mi towarzyszyć. Malcolmie, to jest panna Alexis Carlisle.

- Bardzo mi miło - przywitał się.

- Miło mi pana poznać - odpowiedziała.

- Alexis, komu dzisiaj pozwoliłaś sobie towarzyszyć?

- spytała pani Edmonson. - Nie mów mi, że przyszłaś... bez opieki - dodała zniżonym nieco głosem. Dziewczyna cichutko westchnęła z ulgą.

- Ależ skądże. To byłoby wysoce niestosowne, nieprawdaż? Mój towarzysz właśnie oddani się, by...

Nie miała chęci tłumaczyć starszej damie, że wybrał się na poszukiwanie mocniejszego trunku, gdyż pani Edmonson z pewnością uznałaby taki powód za nieprzystojny. Dlatego szybko przemknęła wzrokiem po sali, by dać mu znak do powrotu. Chyba odgadł jej myśli, gdyż wynurzył się z tłumu tuż za Malcolmem i wyciągnął do niego rękę na przywitanie.

- Oto i on - dokończyła Alexis takim tonem, jakby doskonale wiedziała, gdzie szukać Ramseya.

Pod żadnym pozorem nie mogła zdradzić pani Edmonson, że wyboru partnera dokonała pod przymusem. Chociaż z drugiej strony, coraz silniej odzywał się w niej wewnętrzny głos, który wzywał do częstszego spędzania wieczornych przyjęć w jego towarzystwie. Głos ten wzmógł się wyraźnie, gdy dostrzegła na twarzy Ramseya wspaniały, szeroki uśmiech. Z autentyczną serdecznością przedstawiła go obecnym.

- Pani Edmonson, panie Edmonson, oto mój towarzysz, pan Ramsey Walker. Panie Ramseyu, to pani Cassandra Edmonson ze swoim prawnukiem, panem Malcolmem Edmonsonem.

Ramsey usłyszał tylko tyle, że Alexis wymienia jego nazwisko, gdy obezwładniło go dziwne wrażenie, kiedy podczas prezentacji odruchowo objął talię Aleris ramieniem i przytulił dziewczynę do siebie. Natychmiast znalazł wytłumaczenie, że to ona spodziewała się takiego gestu, lecz wydało się ono ułomne nawet jemu. Wyglądało na to, że gotowa jest raczej przyłożyć mu pasem, niż pasować na swego rycerza. Później będzie czas na to, żeby się dotrzeć, pomyślał.

- Co słychać, proszę państwa? - zagaił przyjaźnie.

Spostrzegł, że Alexis z dezaprobatą wywraca oczami, jakby wołając o pomstę do nieba. W odpowiedzi posłał jej najbardziej czarujący uśmiech, na jaki go jeszcze było stać. To, że rozmawiał z nadętymi arystokratami, nie znaczyło wcale, że sam miał zachowywać się tak jak oni. Wręcz przeciwnie, w im bardziej napuszonym był towarzystwie, tym chętniej prowokował swoim zachowaniem. Sądził nawet, że to dodaje mu uroku w oczach innych.

- Ramsey Walker, ten Ramsey Walker? To pan jest tym pisarzem? - spytał Malcolm z nie ukrywanym entuzjazmem.

Ramsey wsadził ręce w kieszenie, skromnie spuścił głowę i zgarbił ramiona. Dopiero przybrawszy właściwą pozę odrzekł:

- Tak... to ja.

- Przeczytałem wszystkie pana książki. Są świetne. Myślę, że jest pan wspaniałym pisarzem - Malcolm piał z zachwytu.

- Ależ dziękuję. Bardzo mi przyjemnie.

- W „Oknie we krwi” zawarł pan bodaj najlepszy obraz prawników, jaki spotkałem. Ma pan pozdrowienia od całej naszej klasy.

Alexis spod przymrużonych powiek obserwowała ożywioną wymianę zdań między mężczyznami. Świetne? powtórzyła w myśli z niesmakiem. Cóż, może komuś takiemu jak Malcolm Edmonson banalne bzdury autorstwa Ramseya mogły zdawać się wspaniałościami. W końcu obaj należeli do męskiej kasty. Lecz dla każdej szanującej się kobiety były niczym więcej niż obelgą.

- Ja również z przyjemnością sięgam po pańskie książki - powiedziała pani Edmonson. Zaszokowana Alexis nie wierzyła własnym uszom. - Najbardziej lubię tę pierwszą, „Kula dla nieboszczyka”. Spodobał mi się pański bohater, Rex Malone. Jest, jak to mówią, przebojowy.

- Bardzo mnie cieszy, że się pani podobał. - Ramsey znów kurtuazyjnym ukłonem podziękował za komplementy.

Z każdym słowem pochwały akcje Ramseya rosły, rósł także upór Alexis. Co gorsza, dostrzegała wyraźnie, że starsza pani była rzeczywiście zauroczona Walkerem. Ze zgrozą zrozumiała, że czuje się zazdrosna o swego towarzysza. To idiotyczne, pomyślała. Pani Edmonson, filar lokalnej społeczności, była wzorem w przestrzeganiu najsurowszych zasad etykiety. Nigdy nie zniżyłaby się do odebrania drugiej kobiecie jej mężczyzny, w dodatku znacznie młodszego. Alexis czuła, że traci rozum. Czemu tak uparcie starała się przekonać samą siebie o nienagannych manierach pani Edmonson? Jeżeli którakolwiek z pań ma ochotę na towarzystwo Ramseya Walkera - proszę bardzo!

To szaleństwo, pomyślała, opanuj się. Co to w końcu za różnica, co kto myśli o Ramseyu? Cóż takiego się z nią stało, że zaczyna postępować jak zupełnie inna kobieta? Wykorzystała chwilę milczenia, by włączyć się do rozmowy i umiejętnie skierować ją na inne tory.

Malcolm i Ramsey, pochłonięci dyskusją o wydawnictwach, odeszli na bok. Alexis skorzystała więc z okazji poruszenia z panią Edmonson tematu stypendiów dla filadelfijskich artystów, które komitet zamierzał stworzyć. Zanim panowie ponownie przyłączyli się do rozmowy, uzyskała od sędziwej damy obietnicę, że następnego dnia rano wyśle do komitetu czek na ten cel. Suma, na którą miał opiewać, przekroczyła najśmielsze oczekiwania Alexis.

- Wygląda pani jak przysłowiowa kotka po złowieniu myszy - rzucił Ramsey, gdy razem przeciskali się przez tłum.

- Przyszło mi na myśl inne powiedzonko: „ten, kto czeka, nie żałuje” - odparła z uśmiechem.

Ramsey znacząco uniósł brwi.

- Doprawdy? A ja tak długo czekam, żeby panią... Tu przerwał im kolejny miłośnik książek, który rozpoznał swego ulubionego autora i chciał z nim zamienić parę słów. Alexis rozbawiona obserwowała, że ilekroć znaleźli się w towarzystwie obcej osoby, Ramsey demonstrował nienaganne maniery. Wielu gości znało choćby jedną jego książkę. Bardzo imponowało mu, że mógł z nimi porozmawiać o swojej pracy. Alexis wbrew sobie dała się porwać jego opowieściom. Głęboka dezaprobata, jaką żywiła dla jego pisarstwa, nie przeszkodziła jej dowiedzieć się o nim wielu zupełnie nowych faktów.

Nie miała pojęcia o tym, że był rodowitym filadelfijczykiem. Ani o tym, że miał rodzinę o parę kilometrów stąd. Nie wiedzieć czemu była zaskoczona, że ma matkę, ojca i dwóch braci. Ramsey nie zdawał się być człowiekiem rodzinnym, nie był nawet towarzyski. Ramsey Walker był... Ramseyem Walkerem. Unikalnym. Jedynym w swoim rodzaju. Takim właśnie.

- To musi być wspaniałe uczucie, co krok to fan.

I każdy w kółko plecie te same bzdury - półgłosem rzuciła Alexis, przyglądając się wystawie z antresoli.

- Jak miło... - wyszeptał jej w ucho z bardzo, bardzo bliska. - Czy przypadkiem nie jest pani zazdrosna o moją popularność?

Powoli odwróciła głowę.

- Panie Walker, ja...

- Daj spokój z tym „panowaniem”, mów mi Ramsey. Raz już pozwoliłaś sobie na poufałość i nie nadwerężyłaś sobie przez to reputacji, no nie?

Myśl o utracie reputacji z powodu Ramseya zakłóciła rytm jej serca. Spojrzała na niego ze złością.

- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi. - Zignorowała jego propozycję. - Jeżeli są na świecie tak ograniczone jednostki, że widzą w panu talent, to ich problem, nie mój.

- Ograniczone? - zaperzył się. - Może nie wiesz, że moja ostatnia książka idzie w górę na każdej liście bestsellerów w kraju? Sporo musi być tych ograniczonych. A czy zadałaś sobie trud przeczytania chociaż jednej z moich książek?

- Przyjmij do wiadomości, że jakimś cudem przebrnęłam przez wszystkie. Ostatnia to ta z nieboszczykami. - Z rozpędu zaczęła mu jednak mówić po imieniu.

Ramsey się uśmiechnął. Nie mogła nawet przypomnieć sobie tytułu.

- I co o niej sądzisz?

- Naprawdę chcesz wiedzieć?

Ku własnemu zaskoczeniu pomyślał, że tak. Nagle pojął, że jej zdanie ma dla niego olbrzymią wartość.

- Tak, chciałbym usłyszeć, co taka wyrafinowana, wrażliwa koneserka, taka dama jak ty, ma o niej do powiedzenia.

Uniosła wysoko brwi, chyba zaskoczona.

- Dobrze, powiem. To niemądra, niedojrzała, antykobieca bzdura. Twój bohater kieruje się anarchiczną pogardą dla ludzkiej natury, bez wątpienia chorobliwie boi się kobiet i traktuje pistolet jako alegoryczny dowód swej męskości. Zbrodnie są stereotypowe i łatwe do przewidzenia. Główny wątek to banał i niewypał.

Ramsey patrzył na nią dłuższą chwilę. Powoli docierał do niego sens jej słów. W końcu podjął obronę.

- No, dobra, a dialogi?

- Moim zdaniem - nienaturalne.

- Rozumiem. A opisy?

- Niezbyt porywające.

- I nie zaskoczyło cię, że to Lionel Hanover jest mordercą?

Na twarzy Alexis pojawił się wyraz zadowolenia. Musnęła ustami kieliszek z szampanem.

- Odgadłam to w trzecim rozdziale.

- Nie mogłaś zgadnąć w trzecim! To niemożliwe!

- upierał się.

- Ramsey, gdy tylko ujawniłeś, że on i ofiara potajemnie kochali się jeszcze w szkole średniej, domyśliłam się, że to musiał być on. - Mówiła to takim tonem, jakim trzynastoletnia uczennica opowiadałaby całą historię swojej mamie. - Jak wszyscy mężczyźni w książce, on też nienawidzi kobiet. Chciał zamordować swoją kochankę, żeby nikt inny nie mógł jej posiąść. To historia stara jak świat, a ty w dodatku przedstawiłeś ją w wyjątkowo sztampowy sposób.

- Jeżeli to taka sztampa, to czemu nikt inny dotąd jej nie skrytykował? I czemu tak dobrze się sprzedaje?

- Ramsey pociągnął łyk szkockiej.

- Myślę, że dobry smak przestał się liczyć - odparła melancholijnie. Błądziła wzrokiem wśród kłębiącego się w dole tłumu.

- Ta wystawa zdaje się to potwierdzać - zauważył.

- A cóż to miało znaczyć? - podjęła temat. - Musisz wiedzieć, że należę do ścisłego grona organizatorów dzisiejszej imprezy. Sądzę, że Frederick Penrose jest jednym z najbardziej utalentowanych współczesnych artystów.

- Chyba żartujesz. - Ramsey o mało nie zakrztusił się drinkiem. - A ja myślałem, że przyszłaś tu tylko dlatego, że nie mogłaś się wykręcić.

- Czekałam parę miesięcy, żeby zobaczyć kolekcję prac pana Penrose'a - udzieliła mrożącej odpowiedzi.

- Jeśli o mnie chodzi - odparł Ramsey tonem wykładowcy - to uważam, że malarstwo Penrose'a to niemądra, niedojrzała, antykobieca bzdura. Twój artysta kieruje się anarchiczną pogardą dla ludzkiej natury, bez wątpienia chorobliwie boi się kobiet i traktuje pędzel jako alegoryczny dowód swej męskości. Tematy prac są stereotypowe i łatwe do przewidzenia. Cała wystawa to banał i niewypał. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Po długim milczeniu, podczas którego przypatrywała mu się z wściekłością, wymamrotała wreszcie:

- Panie Walker, nie spotkałam jeszcze nikogo, z kim byłoby tak trudno się dogadać, jak z panem.

- Wiem. - Uśmiechnął się szeroko.

Przez resztę wieczoru Alexis starała się dyskretnie trzymać z dala od niego. Jak na złość, w którąkolwiek zwróciła się stronę, zderzała się z potężną postacią Walkera. Gdziekolwiek skierowała spojrzenie, trafiała na jego wzrok, którym ścigał ją z przeciwległego końca sali. Za każdym razem musiała walczyć z pokusą, by zbliżyć się do niego. Spędzony wspólnie długi wieczór wzmógł w niej tęsknotę, by widywać go częściej, i obawę, by się do niej nie zraził. Te uczucia wprawiały ją w zakłopotanie, którego nie mogła pozbyć się aż do chwili, gdy Ramsey odprowadził ją do drzwi.

W milczeniu włożyła klucz do zamka. Tradycyjny ceremoniał wieczoru przewidywał, że w tym momencie powinna pocałować na dobranoc swego towarzysza lub zaprosić go na ostatniego drinka. Oczywiście nie miała zamiaru go całować, ale czemu nie zaproponować mu odrobiny brandy? W końcu był jej sąsiadem. Okazał się być tak sympatyczny, że poświęcił dla niej cały wieczór i pomógł w tarapatach. Musiała przyznać, że coś dziwnego ciągnęło ich ku sobie, choć nie było to jej najgorętszym życzeniem. Nawet to, że niemal się pokłócili, miało swój urok. A jednak cała sytuacja stawała się niezręczna.

W końcu, pchnięta nagłą decyzją, zwróciła się do niego z propozycją.

- Miałbyś ochotę na lampkę czegoś mocniejszego przed snem albo...

Dalszy rozwój wypadków kompletnie ją zaskoczył.

W dokończeniu zaproszenia przeszkodziły jej usta Ramseya, których ciepło nagle poczuła na swoich wargach. Cały świat niebezpiecznie zawirował, jakby wyrwał się spod kontroli. To był wspaniały pocałunek, zdołała pomyśleć w oszołomieniu. Nigdy dotąd nie doświadczyła niczego tak porywającego. Początkowo delikatny jak muśnięcie, stopniowo przeistoczył się w gorący, namiętny, pełen pożądania. Poczuła jego ręce. Najpierw objął ją w talii, by ruszyć w górę aż do uroczych krągłości jej biustu.

Zdobyła się na słabiutki jęk protestu, lecz odniósł on skutek odwrotny do zamierzonego. Ramsey pieścił jej piersi. Oderwał usta od jej ust, lecz gdy tylko nabrała tchu, ponowił pocałunek. Chwycił jej ramiona i oparł ją o drzwi.

Przyparta do framugi czuła, że słabnie. Wtem, nie zdając sobie sprawy z własnych poczynań, przyciągnęła go do siebie jeszcze mocniej, nie bacząc na to, że i tak już bliżej być nie można. Niecierpliwie napierał biodrami na jej biodra. Nie mogła powstrzymać jęku rozkoszy.

Ogień palił jej ciało. Język Ramseya podniecająco pieścił wnętrze jej ust. Rytm ruchu jego warg zbiegł się z rytmem, w którym kołysały się ich biodra. Z wolna docierało do niej, dokąd razem zmierzają. Po prostu nie mogła już dłużej się opierać. Nikt nigdy nie zdołał jej podniecić tak, jak zrobił to Ramsey w ciągu tych paru minut. To była ostatnia chwila, w której mogła się jeszcze zatrzymać.

- Nie - wyszeptała bez tchu, gdy tylko zdołała oderwać usta od jego warg. - Ramsey, proszę, nie.

Nadal przypierał ją potężnym ciałem do drzwi, lecz cofnął głowę. Przeraził ją wyraz jego twarzy. Wyglądał jak ktoś, kto nie panuje nad sobą. Zdawało się, że nie wie, co ma zrobić. W końcu westchnął głęboko.

- Tak, chętnie bym się czegoś napił - oznajmił.

Te słowa pozwoliły jej wrócić do rzeczywistości. Uprzytomniła sobie, że oto stoi oparta o drzwi w jednoznacznej pozie i pozwala się całować mężczyźnie, którego jeszcze kilka godzin temu miała za nieokrzesanego, przerośniętego wyrostka. Suknia zsunęła jej się z ramienia i odsłoniła znacznie więcej, niż zwykle pozwalała sobie odkryć. Palce jej dłoni tkwiły mocno wplecione w jedwabiste włosy Ramseya. Zaskoczona zauważyła, że sytuacja, w której się znalazła, była wprawdzie kompromitująca, lecz nie przykra.

Delikatnie cofnęła dłonie z jego włosów i majestatycznym gestem poprawiła suknię. Potem równie dystyngowanie przywróciła ład własnej fryzurze.

- Świetnie - odparła. - Myślę, że znajdę jeszcze odrobinę brandy, chyba że wolisz cabernet sauvignon.

Ramsey grymasem ust skwitował tempo, w jakim zdołała przeistoczyć się w dostojną matronę. Powstrzymał się od komentarzy.

- Wolę brandy, jeśli można - odpowiedział.

Skinieniem głowy potwierdziła zaproszenie. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Posadziła gościa w salonie i, nie zatrzymując się ani na chwilę, zniknęła w kuchni. Tam oparła się ciężko o blat, by nie upaść.

Jak do tego doszło? - pytała samą siebie, ciągle jeszcze oszołomiona. I dlaczego czerpała z tego aż tyle przyjemności?

Nie mogła ani zrozumieć, ani usprawiedliwić swego postępku. Musiała otwarcie przyznać, że ochoczo oddała Ramseyowi podniecający pocałunek. Skarciła się za tak impulsywne i nierozsądne uleganie słabości. Takie zachowanie z pewnością nie odpowiadało zasadom wpajanym jej od dziecka i wymaganym w jej środowisku.

Zmusiła się do pominięcia faktu, że zdecydowanie większa część jej wewnętrznego , ja” uznała to, co się zdarzyło, za wynik naturalnych dla normalnego, zdrowego i dojrzałego człowieka emocji. Przypomniała sobie, że te emocje były przyczyną jej wcześniejszych kłopotów, a nawet kilkakrotnie nieomal doprowadziły do zerwania stosunków z ojcem.

Może gdyby wytłumaczyła Ramseyowi, w jakiej znajduje się sytuacji, zrozumiałby jej rozterki. Kogo chcesz oszukać? - spytała samą siebie, sięgając po butelkę i dwa kieliszki. Ramsey będzie dręczył ją aż do śmierci. Wkradł się w jej myśli i marzenia. Czuła, że radość połączenia, której dopiero co doświadczyli, wywoła w niej nieprzepartą potrzebę wiązania przyszłości z tym mężczyzną. Jednak miała także obowiązek, wobec niego i wobec siebie, przestrzegania reguł, według których toczyło się jej życie. Dawny konflikt z ojcem zakończył się porozumieniem, które po zniknięciu Evana Warminstera musiała wypełnić, choćby najmniej chętnie...

Tymczasem Ramsey tkwił na pluszowej, przesadnie zdobionej kanapie w salonie, pogrążony we własnych myślach. Przypatrywał się cienistym, bladoniebieskim motywom, które otaczały go zewsząd. Co za licho podkusiło go, by rzucić się na nią? Ta przygoda miała oczywiście swój urok, ale było w niej coś, co go zaniepokoiło. Musiał przyznać, że po raz pierwszy stracił panowanie nad sobą. Nie spotkało go to nigdy dotąd. Kiedy otwierała drzwi, stał tuż za nią i obserwował grę delikatnych mięśni pod aksamitną skórą jej pleców. Ten widok zbijał go z nóg. Przez cały wieczór na wystawie jej nagie plecy hipnotyzowały - go, a w przyćmionym świetle korytarza kusiły z mocą, której nie był w stanie się oprzeć.

Zabawne, gdy ją całował, nawet ich nie dotknął. Westchnął z tęsknotą, zmrużył oczy i przywołał w pamięci kształt jej piersi.

To niemożliwe. Mózg opętała mu tylko jedna myśl: naga Alexis wije się z rozkoszy pod jego ciałem.

Gdyby pozwoliła mu wrodzona duma, pewnie klęczałby teraz w drzwiach kuchni i błagał o to, by móc ją pokochać.

Przygnębiony przyznał, że oddałby każdy fant za jedno zerknięcie na jej bieliznę.

- Proszę bardzo. - Alexis wręczyła mu koniakówkę z ciętego kryształu, godziwie napełnioną bursztynowym płynem.

W zamyśleniu uniósł naczynie do ust. Przez przymrużone powieki obserwował dziewczynę, która przysiadła na brzegu fotela obitego błękitnym adamaszkiem. Aha, chce zachować dystanans, pomyślał. Niech tak będzie. Wziął głęboki oddech i zaczął gorączkowo poszukiwać w myślach tematu do rozmowy. Cisza przedłużała się i z każdą mijającą sekundą była coraz bardziej krępująca. Już miał się poddać i przeprosić Aleris za nieudany wieczór, gdy odezwała się pierwsza.

- Ramsey - zaczęła z wahaniem - muszę ci powiedzieć coś o sobie.

Natychmiast skupił całą uwagę na tym, co miała do powiedzenia. Jego wyraz twarzy speszył ją nieco. Krzyżowały się w nim ciekawość i rezerwa, niecierpliwość i nuta niechęci.

- A cóż to takiego? - spytał, rozgrzany od dojrzałej brandy.

Alexis zatopiła wzrok w trzymanym kieliszku.

- Pewnie zauważyłeś - zaczęła ostrożnie - że jestem trochę staroświecka i zwykle przywiązuję wagę do przestrzegania konwenansów...

- Nie - przerwał jej delikatnie i dodał z udawanym zaskoczeniem: - Ty? Staroświecka? Nie uwierzę w to nigdy.

Zignorowała tę uwagę i kontynuowała.

- Teraz mężczyźni nie darzą tych przymiotów taką estymą jak kiedyś.

- Jasne, łatwo sobie wyobrazić, czemu.

- W związku z tym - zmierzała do konkluzji, przenosząc wzrok na obraz wiszący nad Ramseyem - w moim życiu towarzyskim nie ma miejsca na dzikie ekscesy czy... lekkie prowadzenie się.

Ramsey nie zadał sobie trudu, by jej odpowiedzieć, a jego twarz przybrała dziwny wyraz. Mocno złączone wargi rysowały się cienką, zbielałą linią. W oczach pojawił się zimny blask. Przypatrując mu się dostrzegła lekki skurcz, który przez moment wykrzywił zaciśnięte usta.

- Chcesz powiedzieć, że nigdy nie... że jesteś...

- Nerwowo przeciągnął dłonią po włosach i spojrzał z dezaprobatą.

Wtem zrozumiała, że opacznie pojął jej wypowiedź, pośpieszyła więc z wyjaśnieniem.

- Och, nie. Oczywiście, że... to jest... jeszcze na uczelni byłam prawie zaręczona z muzykiem, wiolonczelistą. Przez parę miesięcy chodziłam też z pewnym malarzem. Zresztą, tego nie biorę pod uwagę, bo my nigdy nie... to znaczy... a niech to! - przerwała, gdy uświadomiła sobie bezsens własnych wyjaśnień. Wzięła głęboki oddech i pośpiesznie podsumowała. - Chodzi mi tylko o to, że, w odróżnieniu od ciebie, nie odnoszę licznych i chwalebnych zwycięstw na seksualnej arenie. Jak to się mówi, w tych zawodach nie startuję.

- Alexis...

- Ale to nie to, co chciałam ci o sobie powiedzieć - wyjaśniła, nie dając mu cienia szansy na zmianę tematu. - Ja... tu chodzi o mojego ojca.

- Twojego ojca? - teraz Ramsey był naprawdę zaskoczony.

Przytaknęła skinieniem głowy i ciągnęła dalej.

- Zawarłam z nim kiedyś układ.

- Jaki układ?

- On... - zawahała się. Jak można to wytłumaczyć, żeby uniknąć skojarzeń ze średniowieczem? - On wybierze mi męża.

- Proszę? - Ramsey był pewien, że się przesłyszał.

- Wiesz, to nie jest tak całkiem niezwykłe - wydukała na swą obronę. - Zwłaszcza w bogatych rodzinach. Nawet w dzisiejszych czasach sporo małżeństw jest zawieranych na zasadzie kontraktu, zresztą z najróżniejszych powodów.

- Alexis, to przejaw największego zacofania i nieważne, której klasy społecznej dotyczy. Nikt przy zdrowych zmysłach, żadna kobieta, żaden mężczyzna, nie powinni zgodzić się na coś takiego. Być staroświeckim to jedno, a dać się wodzić za nos, to drugie.

- Ramsey, ty niczego nie rozumiesz - oponowała.

- Jasne, że nie, do cholery. Westchnęła głośno i podjęła kolejną próbę.

- Chyba zacznę jeszcze raz, dobrze?

- Zaczynaj.

Przez dłuższą chwilę szukała w myślach sposobu, jak najlepiej przedstawić swoją sytuację. W końcu zdecydowała się powtórzyć wszystko od początku.

- Przypominasz sobie tego muzyka z uczelni, o którym ci przed chwilą mówiłam?

- Tego, z którym...

- Tak - przerwała mu, zanim zdążył powiedzieć coś, czego nie chciała słuchać.

- Wiolonczelistę - wyjaśnił.

- Tak. Reynaldo wolał, żeby nazywać go raczej wiolonczelistą awangardowym.

- Awangardowym? A czy mogę wiedzieć, czym Reynaldo różnił się od reszty jako wiolonczelista awangardowy?

- Jego instrument miał tylko dwie struny.

- Już rozumiem. A czy to nie utrudniało mu grania?

- Wręcz przeciwnie. Ramsey nic nie odpowiedział.

- W każdym razie - dodała szybko - dostał propozycję udziału w tournee z eksperymentalną inscenizacją przedstawienia „Peter and the Wolf. Poderwał flecistkę i więcej o nim nie słyszałam.

- No, nieźle - skomentował Ramsey bez śladu żenady. Skinęła głową, wpatrzona w niesforny frędzelek sterczący w rogu narzuty.

- Wtedy zaczęłam chodzić z artystą malarzem, który wydał mi się bardzo utalentowany.

- I jak się to skończyło? - spytał Ramsey.

- Miał zadaną pracę, w której chodziło o to, żeby namalować coś zawinięte w coś innego. Cóż, jego pomysł niezbyt przypadł mi do gustu i obraził się na mnie.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że to ciebie chciał w coś zawinąć... - Ramsey powstrzymał uśmiech cisnący się na usta.

- W celofan - wyjaśniła.

- W sam celofan? Skinęła głową.

- Po studiach poznałam tancerza. Niestety, trafiła mu się okazja angażu do Eksperymentalnego Teatru Jazzu w Abu Dhabi i wybrał drogę kariery. Nie chciałam być dla niego zawadą, więc...

- Więc odsunęłaś się na bok, by mógł podążyć śladem swoich marzeń.

- Tak.

Musiał zagryźć wargi, by nie parsknąć śmiechem. Nie mógł jeszcze zrozumieć, czemu Alexis trafiała na takich głupków. Najważniejsze, że pojęła wreszcie swój błąd, i że przestała zadawać się z nieudacznikami. Wtem przypomniał sobie, że tematem jej opowieści nie miały być perypetie miłosne, lecz coś związanego z ojcem.

- Dobrze, ale co twój ojciec ma z tym wszystkim wspólnego?

- Cóż, muszę przyznać, że nigdy nie był zachwycony żadnym z moich chłopaków. Jest bardzo hojnym sponsorem dla wielu artystów. To on wraz z mamą nauczyli mnie doceniać piękno, jakie niesie świat. Zawsze spodziewał się, że wyjdę za mąż, że urodzę mu wnuki. Zresztą, sama mu to obiecałam. Ale on spodziewa się, że wyjdę za kogoś podobnego do niego. Kogoś rozsądnego, z głową do interesów, realistę mocno stojącego nogami na ziemi.

Kogoś całkiem różnego ode mnie, pomyślał Ramsey i zaskoczony zauważył, że to spostrzeżenie wywołało nagły i nieprzyjemny skurcz żołądka.

- Tak czy inaczej - ciągnęła Alexis - kiedy przeprowadziłam się do Filadelfii, powiedział, że daje mi jeszcze jedną szansę znalezienia kogoś odpowiedniego, i jeżeli tym razem mi się to nie uda, wtedy on sam dokona wyboru. Byłam pewna, że spotkam kogoś, kogo bardzo polubię i kogo on zaaprobuje, więc zgodziłam się. Przecież Filadelfia jest taka duża, mieszka tu tylu mężczyzn. Byłam przekonana, że znajdzie się ten jeden jedyny ktoś, komu się spodobam.

- Alexis...

- A Evan, oczywiście, wyruszył do Arizony, żeby kopać minerały...

- Hej, zwolnij nieco. - Ramsey przerwał nowy potok słów kręcąc głową tak mocno, jakby miała mu odpaść. Czuł, że nie nadąża. - Co Evan zrobił?

- To dłuższa historia.

Więc tak do tego doszło, pomyślał. Została porzucona. Czuła się zraniona i poniżona, gotowa oddać swój los w czyjeś ręce. Długo przyglądał się jej badawczo. Uniósł kieliszek i wychylił ostatni łyk brandy, po czym spojrzał jej prosto w oczy.

- W gruncie rzeczy chodzi o to, że twój stary od dawna wtrąca się w twoje sprawy, więc żeby zrobić mu na przekór, przyprowadzasz do domu najbardziej postrzelonych i wypaczonych artystów, jakich udaje ci się spotkać. W tym tkwi sedno, tak?

- Oczywiście, że nie - zaprzeczyła. - Nic z tych rzeczy.

- Jesteś pewna?

- Absolutnie. - Lekko zadrżał jej głos. To przecież nie tak, pomyślała. Każdego ze swych byłych adoratorów traktowała poważnie. Każdy był interesującym, utalentowanym człowiekiem. A że każdemu z nich udało się zirytować ojca, to tylko dlatego, że bardzo łatwo wpadał w gniew. Dlaczego miałaby czuć się urażona tym, że ojciec nie ufał żadnym jej osądom? Nie mogła mieć o to do niego pretensji. Miał po prostu rację. Trafność jej opinii, zwłaszcza o mężczyznach, pozostawiała wiele do życzenia. Tym bardziej należało unikać Ramseya Walkera. To, że jej serce ciągnęło ku niemu, bez wątpienia nie wróżyło nic dobrego.

- Ramsey, chyba już czas powiedzieć sobie dobranoc - powiedziała i zaczęła rozcierać czoło, by odegnać nadchodzący ból głowy.

- Czemu? Dlatego, że boisz się spojrzeć prawdzie w oczy? - nie dawał za wygraną.

Opuściła dłoń i rzuciła mu mroczne spojrzenie.

- Nie, po prostu rozmowa dobiegła końca, to wszystko.

Ramsey wstał. Wiedział, że trafił ją w czułe miejsce, lecz nie chciał posunąć się za daleko. Trzeba poczekać, aż sama zrozumie, że ma obsesję na punkcie swego ojca. Będzie jeszcze mnóstwo czasu, by nad tym popracować. Nie tylko znalazł wreszcie furtkę do jej świata, a jeszcze zaskarbił sobie dług wdzięczności. Nie mógł się doczekać chwili, gdy go odbierze. Zrobi to niebawem.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Tydzień później Alexis lustrowała salę balową hotelu „Cztery Pory Roku” w śródmieściu Filadelfii. Dekoracja wypadła wyśmienicie, pomyślała. Wszystko było dokładnie zgodne z jej życzeniem: dyskretna i wyszukana elegancja. Stojące w rzędach stoliki przykryte były śnieżnobiałymi obrusami. Czerwone róże i białe goździki o karmazynowych krawędziach płatków stanowiły przybranie. W rogu olbrzymiej sali przygotowano dyskretny kącik dla orkiestry, przed którą stało zadanie stworzenia właściwego nastroju.

Komitet wydawał coroczny bal na cześć filadelfijskich literatów oraz ich wkładu w rozwój wydawnictw i całej tutejszej społeczności. Alexis uwielbiała zajmować się tym. Nic nie mogło jej sprawić większej radości niż myśl o spotkaniu tylu wspaniałych pisarzy. Przy odrobinie szczęścia, może po rozdaniu nagród, starczy czasu na taniec.

Posłała uśmiech młodszemu bratu. Ciemnowłosy, przystojny, Andrew wspaniale prezentował się w smokingu. Dzięki temu, że przyjechał z Pittsburgha w interesach, mogła poprosić go o dotrzymanie jej towarzystwa na dzisiejszej uroczystości. W przeciwnym razie musiałaby przyjść sama.

Denerwujący głos w jej głowie przypominał, że mogła zaprosić Ramseya. W tamtą sobotę stało się oczywiste, że był bardziej niż chętny do spotkania się z nią z najbardziej błahego powodu. Przebiegł ją dreszcz. Tak, to by był horror, wzdrygnęła się. A jednak coś w niej szepnęło, że był to dreszcz rozkoszy.

Chyba ze sto razy powtórzyła sobie w ciągu ostatnich siedmiu dni, że tamten weekend okazał się wielką pomyłką. I ta teoria, że wybiera mężczyzn specjalnie na złość ojcu... Doprawdy, cóż to za dziwaczny pomysł?! Przecież bezgranicznie kocha i szanuje ojca. Nie postąpiłaby tak tylko dlatego, że uważana jest za niezdolną do samodzielnego wyboru partnera. Co za idiotyzm. Tylko Ramsey Walker mógł dojść do tak bzdurnego wniosku.

Alexis ujęła palcami sznur pereł, który oplatał jej szyję, i westchnęła. Musiała jednak przyznać, że Ramsey całował wspaniale. Uścisku, który ich splótł, nie mogła porównać z niczym, czego dotychczas doświadczyła.

- Alexis - usłyszała głos brata. - Coś nie w porządku?

Wzięła głęboki oddech i wyprostowała się. Była niewiele niższa od Andrew. Wygładziła dłonią maleńką zmarszczkę szmaragdowej sukni bez ramiączek.

- Ależ skąd - zapewniła. - Zastanawiałam się tylko, czy o czymś nie zapomniałam. Przy takich okazjach nigdy nie można zakładać, że wszyscy dopilnują swoich obowiązków.

- A to dlaczego, Alexis? - usłyszała z bliska drugi znajomy głos. Odwróciła się z niechęcią w stronę nadchodzącego Ramseya Walkera. Dostrzegła uczepioną jego ramienia szałową, drobniutką blondynkę.

- Alexis Carlisle - kontynuował z przesadną kurtuazją - powiedzże, proszę, cóż sprowadza cię tutaj dzisiejszego wieczoru?

- Witam, panie Walker - rzuciła chłodno, ignorując dziwne drżenie, którego nagle doznała. Widok takiego mężczyzny, jak Ramsey Walker w smokingu, działał na nią z siłą, której nie mogła się oprzeć.

Uśmiechał się ujmująco. Uwolnił ramię od blondynki i żartobliwie pogroził palcem.

- No, no, Alexis. Myślałem, że po tym wszystkim, co przeszliśmy razem, przywitasz mnie po imieniu. Wiesz, po tym...

- Ramsey - ucięła krótko, zanim zdążył ujawnić zeszłotygodniowe niedyskrecje. Chrząknęła delikatnie, ufając, że właściwie zrozumie jej przesłanie. - Ależ oczywiście. Z pewnością. W końcu sąsiadujemy ze sobą, nieprawdaż? - dokończyła.

Lekki, figlarny uśmiech zjawił się na jego ustach.

- Sąsiadujemy. Hm. Nie wiedziałem, że „sąsiadowanie” to najwłaściwsze określenie, lecz niech tak zostanie na początek. W końcu oznacza to pewnego rodzaju zbliżenie. To tylko kwestia nazewnictwa.

Usilnie starała się zignorować zarówno treść jego komentarza, jak i falę gorąca, która zalała jej piersi, szyję i policzki.

- Nie przypominam sobie, żebym widziała twoje nazwisko na liście gości. - Miała nadzieję, że uda jej się opanować drżenie głosu, lecz była w błędzie.

W to nie wątpię, pomyślał. W przeciwnym razie spędziłabyś pewnie wieczór w domu z dobrą książką i wanną pełną piany.

- Szczerze mówiąc, z początku odrzuciłem zaproszenie, gdyż sądziłem, że będę musiał wyjechać - odparł.

Prawda wyglądała nieco inaczej. Kiedy dwa miesiące temu otrzymał zaproszenie, odrzucił je. Po prostu nie miał ochoty przyjść. Aż do czasu, gdy dowiedział się, że będzie tu Alexis Carlisle.

- W ostatniej chwili znalazłem lukę w szalenie napiętym terminarzu i pomyślałem: A czemu nie, do licha!

Wcale nie miał luki. Z przerażeniem przypomniał sobie, że był na dzisiaj umówiony. Przez ostatni tydzień gorące, szalone myśli o Alexis zaprzątały jego uwagę, przez co nie pamiętał o spotkaniu z Melissą.

Byli starymi kumplami. Melissa nie znała tej części miasta, w której mieścił się hotel „Cztery Pory Roku”. Dopiero co przybyli, dziewczyna zdążyła ledwie łyknąć szampana i rozejrzeć się wokół. Prawdopodobnie większe wrażenie wywarło na niej urocze otoczenie niż obecność Ramseya, lecz nie miał o to żalu. Skorzystał z okazji, by odnaleźć Alexis i zirytował go fakt, że nie była sama.

Z zazdrością zauważył, że jej towarzysz, kimkolwiek był, pasował do niej idealnie. Ciemnowłosy, milcząco zamyślony, sprawiał wrażenie obytego z atmosferą oficjalnych przyjęć, jaka panowała w sali. Pewnie zawsze dobrze wiązał krawat za pierwszym razem. Kąciki ust Ramseya opadły, gdy spostrzegł, że Alexis bierze swego towarzysza pod ramię i czarująco się doń uśmiecha. Nie powinna była pozwalać sobie na takie poufałości z innymi mężczyznami, przynajmniej od tygodnia, pomyślał stanowczo. Winna byk zrozumieć, że naznaczył ją swoim pocałunkiem, zauroczył swym zaklęciem i męską mocą. Gdy znów przysunęła się do nieznajomego, Ramsey poczuł potężną łapę ściskającą mu wnętrzności.

- Mogę zamienić z tobą słowo? - Pytanie, które mu się wyrwało, zaskoczyło i jego, i Alexis. - Melisso, nie będzie ci przeszkadzać, jeśli przez chwilę zajmę się panną Carlisle? - zwrócił się do swej partnerki.

Dziewczyna spojrzała na Ramseya, potem na przystojnego, wysokiego bruneta uśmiechającego się do niej. Walker, z sobie tylko znanych powodów, gotów był uściskać bruneta za flirt z Melissą. Nie chodziło mu tak bardzo o tę dziewczynę, raczej o to, że facet był z Alexis i nie miał żadnego prawa, do jasnej cholery, pozwalać sobie na tak nonszalanckie zachowanie. Był zadowolony, że obcy okazuje zainteresowanie Melissą, zostawiając Ramseyowi pole do popisu. Siłą woli powstrzymał rozbiegane myśli. Do licha, co za pomysły kotłowały się w jego głowie.

- W porządku. - Melissa lekko wzruszyła smukłymi ramionami w kolorze kości słoniowej. - Chętnie porozmawiam z panem... - zawiesiła głos, wyczekująco spoglądając na partnera Alejus.

- Mów mi Drew - odezwał się brunet. Z szerokim uśmiechem uwolnił się od Alexis i wyciągnął dłoń do Melissy. - A jak ty się nazywasz? - spytał.

Ramsey odebrał z jego rąk Alexis i zawiódł do przytulnej wnęki.

- Gdzieś ty wynalazła tego faceta? - wymamrotał z niesmakiem, spoglądając na Drew, który już zdążył otoczyć ramieniem talię Melissy. - Kwestionujesz moje morale, a sama pokazujesz się z takim palantem.

Posłała mu chłodne spojrzenie, skrzyżowała nagie ramiona i odrzekła po chwili namysłu.

- Ten, jak go określiłeś, „palant”, to mój młodszy brat, Andrew. Cieszy się bardzo dobrą opinią w kręgach finansjery jako bystry i wnikliwy makler giełdowy.

Ramsey ugryzł się w język. Tracę duży punkt za obrazę rodziny swojej damy, pomyślał.

- A tak w ogóle, ilu masz braci? - brnął dalej ostrożnie, chociaż nie był do końca pewien, czy chce poznać prawdę. Bracia dziewczyny mogą przysporzyć wielu kłopotów, gdy staną na straży dobrego imienia siostry.

- Trzech - odparła. - Oprócz Andrew, który pracuje w Pittsburghu, jest jeszcze Edward, wiceprezes United Industries Bank w Nowym Jorku, i Charles, który jest prawnikiem w Waszyngtonie. Chociaż pozycja zawodowa kobiet znacznie mniej cię interesuje, dodam, że mam jeszcze siostrę, która jest neurologiem i także pracuje w Pittsburghu. Teraz wiesz wszystko o mojej rodzinie - podsumowała i odwróciwszy się plecami rzuciła: - Czy teraz mogę wrócić do brata?

- Nie tak szybko - odpowiedział niskim głosem i delikatnie oplótł palcami jej ramię, by zapobiec ewentualnej próbie ucieczki. - Jeszcze nie skończyłem.

Ten pomysł nie przypadł jej do gustu. Chciała krzyknąć, jak śmie traktować ją tak, jakby była jego własnością? Jak śmie przeszkodzić jej w powrocie do brata, który jest jej ostatnią szansą obrony przed namiętnością, jaka ją ogarnia? I jak śmie patrzeć na nią w taki sposób?!

Znów odwróciła się do niego. Spuścił wzrok na dół jej sukni, bo z bocznego rozcięcia wyłoniła się zgrabna łydka. Serce Alexis biło w przyśpieszonym rytmie, gdy wędrował oczami po jej figurze. Otwarcie pożerał ją wzrokiem. Zatrzymał spojrzenie na wypukłościach piersi, widocznych w małym dekolcie sukni. Mogłaby przysiąc, że jego oddech stał się nieregularny, tak jak jej własny. Już miała skarcić go za gruboskórne zachowanie, gdy ich oczy spotkały się w półmroku.

Gdy zrozumiała, że jej pożąda, krew wzburzyła się w jej żyłach. Teraz, tutaj, bez względu na ludzi, którzy mogliby dostrzec, jak czyni ją swoją zdobyczą. Ta myśl przeraziła ją i zafascynowała zarazem. Nagle zobaczyła oczami wyobraźni, jak wymyka się z Ramseyem do szatni, gdzie przekupują obsługę, by oddaliła się i choć na chwilę zostawiła ich samych pośród cudzych płaszczy.

Z wrażenia aż zakryła dłonią usta. Uśmiech na twarzy Ramseya z każdą sekundą stawał się coraz bardziej drapieżny.

- Niezła sztuczka - mruknął niewyraźnie i lekkim pociągnięciem za ramię ustawił ją tuż przy sobie. - Teraz już nie uciekniesz przede mną.

- Ramsey, nie - nieśmiało zaprotestowała. Zaprzeczył powolnym ruchem głowy. Wyraz jego oczu nie pozostawił w niej cienia wątpliwości. Ramsey nie miał najmniejszego zamiaru respektować jej sprzeciwu. Jego usta były niebezpiecznie blisko.

- Alexis! - Głos Andrew dobiegał jak z innego świata. - Wyobrażasz sobie? Melissa chodziła do szkoły razem z Tedem Branhamem, jednym z moich wspólników. Pamiętasz go chyba?

- A niech to... - wymamrotał Ramsey pod nosem. Puścił ramię Alexis, lecz posłał jej najgorętsze, najbardziej wymowne spojrzenie, na jakie było go stać. - Wrócimy później do sprawy, dokładnie do tego punktu, kiedy będziemy w domu - dodał znacząco.

- Na twoim miejscu nie liczyłabym na to - uprzedziła, odzyskując oddech.

Na ustach Ramseya pokazało się coś, co miało być uśmiechem.

- A jednak - rzucił zaczepnie.

Alexis zignorowała wrażenie, jakie uczyniła na niej jego obietnica. Zapanowała nad własnym głosem, by zapytać:

- O czym chciałeś mi powiedzieć?

Dałby głowę, żeby sobie przypomnieć. Jedno dokładne spojrzenie na Alexis wystarczy, by wymieść wszystkie myśli z jego mózgu, a ich miejsce zajmują już tylko jednoznaczne skojarzenia.

- Chciałem... to jest... chciałem ci tylko powiedzieć, że świetnie dziś wyglądasz.

Ten niewinny i w pełni dopuszczalny komplement z jego strony sprawił jej niezmierną przyjemność. Dlaczego oczekiwała wyrazów aprobaty z ust człowieka, którego zachwycały kształty samochodów lub krótka broń palna, pozostawało dla niej zagadką. Ostatnio jej umysł płatał różne figle, reagując w najbardziej absurdalny sposób na raczej niecodzienne bodźce.

Pewnie to tylko niekorzystna faza w biorytmie. Nie ma się czym martwić, pomyślała. Po prostu jest przepracowana. Tak, to musi być to. Za dużo stresu, za mało rozrywek. Musi zadbać o siebie w ten weekend. Sen i dobra lektura to jest to, czego jej trzeba. I co z pewnością będzie dobrym lekarstwem na wszelkie dolegliwości wywołane przez niejakiego Ramseya Walkera.

- Dziękuję - odparła skromnie i spuściła wzrok, by nie zdradzić, jak silnie działa na nią jego bliskość. - Ty też wyglądasz nieźle. Melissa musi być dobra w wiązaniu krawatów.

Gdyby to zdanie padło z innych kobiecych ust, odparłby, że Melissa jest znacznie lepsza w rozwiązywaniu krawatów niż w ich wiązaniu. Zamiast tego dumnie wypiął pierś i oświadczył:

- Dzisiaj zrobiłem to całkiem sam.

Zdawało mu się, że dostrzegł iskierkę uśmiechu w jej oczach.

- Cóż, zatem myślę, że nie będziesz mnie już nigdy więcej potrzebował, prawda?

- Do tego już nie. Ale, jak wiesz, są jeszcze inne, bardziej... palące potrzeby. Chyba nie powinniśmy ich pomijać?

Uśmiech w jej oczach zmienił się w coś innego. Ramsey nie zdawał sobie sprawy, co znaczył płomień, który rozgorzał na ich dnie. Alexis raptownie uniosła głowę i nerwowym ruchem poprawiła wspaniale ułożoną fryzurę.

- Ja raczej jestem skłonna je pominąć - ostro zareplikowała. - Mogłabym właściwie pominąć je wszystkie.

- Pewnie byś to zrobiła, gdyby wybór należał do ciebie. Niestety, moja droga, myślę, że obojgu nam nie dopisało szczęście. Zdaje się, że to przeznaczenie podjęło za nas tę decyzję. - Postanowił iść za ciosem. Skoro już ją podekscytował i wzburzył, może złamie jej opór. - Tak więc, o której godzinie mam złożyć ci wizytę i jaki wybierzesz zapach do naszej kąpieli? Czekaj, już wiem, lubczyk.

Alexis zacisnęła wargi. Siłą woli odegnała szaleńcze myśli, od których zakręciło jej się w głowie. Musiała sobie powtórzyć, że nie powinna okazywać gwałtownych emocji w obecności kolegów i współpracowników. Nie należała do kobiet, które łatwo tracą zimną krew z jakiejkolwiek przyczyny, czy to związanej z siłami natury, czy też działaniem ludzkim. Ponieważ ten człowiek wywołał w niej reakcje, których wolała unikać, zdecydowała przemóc je rozważnym i kulturalnym zachowaniem. Zamiast go skarcić ostrą repliką, postanowiła okazać całkowity brak zainteresowania dalszym przebywaniem w jego towarzystwie. Odwróciła się i ruszyła w kierunku brata, nadal żywo dyskutującego z partnerką Ramseya.

Wzięła Andrew pod ramię i wysiliła się na coś, co miało przypominać olśniewający uśmiech.

- Wybaczy nam pani - zwróciła się do Melissy - muszę jeszcze sprawdzić z maître d'hôtel, czy wszystko jest przygotowane jak należy.

Czując opór ze strony brata, posłała mu wiele mówiące spojrzenie starszej siostry, po czym odciągnęła go na bok. Następnie upewniła się, że wszystko biegnie zgodnie z planem, poszukali wiec swego stolika. Siedział już przy nim Ramsey Walker ze swą przyjaciółką. Zajęci byli sympatyczną pogawędką ze starszą parą z przeciwka.

Cudownie, pomyślała Alexis czując rosnącą rozpacz. Jak to się stało? Podejrzewała, że Ramsey maczał w tym palce. Sama przeglądała plan rozsadzenia gości i z pewnością umieściłaby go jak najdalej od siebie.

Wtem dostrzegła, że Melissa, widząc ich wahanie, posłała Andrew uśmiech pełen radości i wstała z krzesła, ustępując jej miejsca obok Ramseya. Alexis nie chciała odebrać młodszemu bratu żadnej szansy na znalezienie kobiety swego życia. Ustąpiła niechętnie i z rezerwą zajęła miejsce na krześle, które podsunął jej Ramsey.

- Znowu się spotykamy. Wiem, że nie możesz mi się oprzeć - rzucił z jednoznacznym uśmiechem.

- Przeciwnie, panie Walker. To raczej pan nie potrafi trzymać się z dala ode mnie, o co tyle razy prosiłam.

Ramsey rozsiadł się wygodnie i objął ramieniem oparcie jej krzesła, jakby miał do tego jakiekolwiek prawo, po czym przysunął się do niej bardzo blisko. Serce Alexis zatrzepotało, gdy zaczął szeptać do jej ucha:

- Alexis, proszę po raz ostatni, mów mi po imieniu. Jeśli tego nie zrobisz, to postaram się, żebyś tak łatwo nie zapomniała naszego następnego spotkania sam na sam.

Ciepło jego oddechu pieściło nagą skórę jej karku. Gdyby tylko odwróciła głowę, przemknęło jej przez myśl, ich usta nieuchronnie spotkałyby się i znów poczułaby wściekłe bicie jego serca tuż przy swoim. Leciutko zwilżyła wargi językiem. Jego słowa zaparły jej dech w piersiach i nie umiała tego przed nim skryć.

- Dobrze... Ramsey, nie będę cię więcej nazywać panem Walkerem.

Spojrzał na nią wymownie i dotknął kącika ust koniuszkiem języka, dając do zrozumienia, że jej gest nie umknął jego uwagi. Nim zdołała go powstrzymać, dotknął dłonią jej twarzy i wolniutko, delikatnie przeciągnął opuszkiem kciuka po dolnej wardze.

- Tak - powiedział niskim głosem, w którym czaiła się niebezpieczna nutka. - Teraz się rozumiemy.

Przez długą chwilę Alexis nie była w stanie oderwać wzroku od jego niebieskozielonych, hipnotyzujących oczu. Przepełniały ją nadzieja i lęk, że zechce ją pocałować. Właśnie wtedy, gdy myślała, ze to zrobi, odchylił się do tyłu i rozsiadł wygodnie na krześle. Odetchnęła z ulgą. Zdziwiło ją tylko, czemu w sali zrobiło się tak ciepło i czemu powietrze stało się tak rzadkie. Zajęta bez reszty Ramseyem, przegapiła porę swojego wystąpienia. Na podium zastąpiła ją Doris Scarborough, przewodnicząca Komitetu Wspierania Sztuk Pięknych w Filadelfii. Nie mogła wybrać lepszej pory na swoją przemowę, pomyślała Alexis. Po raz pierwszy w życiu zabrakło jej słów. Boże, do czego ten człowiek był zdolny...

Starała się skoncentrować na wystąpieniu Doris, która, ubrana w wyszukaną kreację, wyglądała jak różowosrebrna pufka do pudru. Alejus nie ustawała w wysiłkach, by przywrócić naturalne tempo oddechu i bicia serca, co powoli zaczęło jej się udawać. Uznała jednak, że nie osiągnie spokoju ducha, dopóki Ramsey jest tak blisko.

Patrzyła na postacie zjawiające się na scenie, nieświadoma tego, co dzieje się na sali. Przewinęła się przed nią parada mówców i laureatów. Jej uwagę przykuło jedynie nazwisko Ramseya Walkera, wyróżnionego za pozytywne przedstawianie Filadelfii. W tym mieście rozgrywała się akcja wszystkich jego książek. Szkoda, pomyślała, że nie można go wyróżnić za pozytywne przedstawianie kobiet. Przypomniała sobie swój wcześniejszy pogląd na jego temat. Był mężczyzną, którego najlepiej pozostawić samemu sobie. Po tym stwierdzeniu nie miała już żadnych trudności z zapanowaniem nad własnymi emocjami.

Dopóki nie zaprosił jej do tańca.

- Co? - Tylko tyle zdołała z siebie wykrztusić w odpowiedzi na jego propozycję.

- Powiedziałem: zatańcz ze mną - powtórzył łagodnie, lecz dobitnie.

- Ale uroczystość, rozdanie nagród...

- Dawno się skończyły. Gdybyś nie spędziła ostatniej godziny w krainie marzeń, zauważyłabyś, że gra orkiestra. Zresztą ten kawałek powinien ci się spodobać, coś naprawdę wolnego i nudnego. Sporo ludzi, w tym twój brat z Melissą, świetnie bawi się na parkiecie.

Alexis próbowała jeszcze oponować, lecz Ramsey jej nie słuchał.

- A o czym tak dumałaś tyle czasu? - spytał ze znaczącym uśmiechem, który nagle zjawił się na jego ustach. - Natchniony wyraz twojej twarzy sugerował, że chyba o szczegółach wykończenia twojej sukni.

- Tak, rzeczywiście o wykończeniu, ale nie sukni - odparła i poczuła, że uśmiech zagościł także na jej ustach.

- Punkt dla ciebie - z leciutkim grymasem rzucił po chwili.

Z niezrozumiałego powodu drobna utarczka słowna z Ramseyem zaczęła sprawiać jej przyjemność. Może należał do tego typu ludzi, których poznaje się powoli, stopniowo. A może, przyznała w końcu, jakaś część jej duszy naprawdę lubiła Ramseya Walkera. Lubiła, i to bardzo.

- A teraz zatańczysz? - ponowił zaproszenie.

- Raczej nie.

- Świetnie - powiedział i porwał ją z krzesła.

- Wiedziałem, że cię namówię.

Zanim zdobyła się na słowo* protestu, była już na parkiecie pośród par kołyszących się w takt uwielbianej przez nią kompozycji Borodina. Szybko odkryła, że, jeśli chodzi o taniec, Ramsey nie miał żadnych zahamowań. Mocnym ramieniem otoczył jej kibić i przygarnął do siebie. Ujął jej dłoń i oparł na swej klatce piersiowej. Czuła nieregularne bicie jego serca przez gładki materiał marynarki.

Chcąc uniknąć jego wzroku, nie podniosła głowy.

Patrzyła wprost na jego usta. Już dawno uświadomiła sobie, że tylko jedna rzecz bardziej ją podnieca niż oczy Ramseya Walkera: wargi Ramseya Walkera. Och, nie.

Dłuższy czas tańczyli w milczeniu. Przy każdym ruchu jego twarde, ciepłe ciało stykało się w intymny sposób z jej własnym, co doprowadzało ją do skraju szaleństwa. Właśnie doszła do wniosku, że nie zniesie tego dłużej, gdy dostrzegła, że fascynujące wargi rozchylają się jak do pocałunku. Zmrużyła powieki. Nie była już w stanie dłużej mu się opierać, ani chwili...

- Ale numer, przecież ja znam ten kawałek!

- wykrzyknął radośnie Ramsey, jakby znalazł sposób na przerwanie chłodnej ciszy.

Niechętnie otworzyła oczy. Uczucie rozedrganego oszołomienia zastąpiło rozczarowanie.

- Co? O co ci chodzi? - spytała zaskoczona.

- O melodię, którą gra orkiestra - wyjaśnił z wyraźnym zadowoleniem. - Poznaję ją, pochodzi z takiego starego filmu, „Ogniste dziewice z Kosmosu”, dokładnie ze sceny, w której tańczyły taniec płodności.

- Znacząco uniósł brwi. - To był świetny numer. Alexis zwolniła i zatrzymała się po kilku krokach.

Wpatrywała się w niego dłuższą chwilę, chcąc zgłębić przyczynę nagłej erupcji jego muzycznych zainteresowań. Zachodziła w głowę, jakim cudem pomyliła się aż tak bardzo w ocenie tego, co działo się między nimi.

- To Borodin - poprawiła go wolno i dobitnie, jak mówi się do trzylatka. - Ten fragment pochodzi z „Tańców połowieckich” z „Kniazia Igora” i jest powszechnie znany pod tytułem „Obcy w raju”.

- Zaakcentowała słowo „powszechnie” w taki sposób, by nie pozostawić żadnych wątpliwości, co sądzi o jego znawstwie.

Ramsey uśmiechnął się ironicznie.

- Słuchaj, Alexis. Nie musisz wysilać się na subtelne aluzje. Wiem, że masz mnie za prostaka. Powiedziałem tylko, że to melodia z „Ognistych dziewic z Kosmosu”. Mam ten film na video, możemy go razem obejrzeć.

- Przyciągnął ją ku sobie, by powrócić do tańca.

- Poza tym - dorzucił - wiele kobiet, nawet tych z klasą, lubi odrobinę prostactwa od czasu do czasu. Nadaje smak ich życiu, jak szczypta soli. Chyba wiesz, o co mi chodzi?

Alexis zagryzła wargi i, by nie stracić cierpliwości, z zamkniętymi oczami policzyła w myśli do dziesięciu. Chciała powiedzieć Ramseyowi, żeby zmienił tok swojego rozumowania na zupełnie przeciwny. Chciała wyjaśnić, że nie należy do kobiet, którym sprawiała przyjemność, jak to zgrabnie nazwał, „odrobina prostactwa”. Chociaż, szczerze mówiąc, nie była tego do końca pewna.

Przeszła jej chęć do walki. Pomyślała, że dobrze byłoby znaleźć się już w domu i przy filiżance świeżo zaparzonej herbaty zastanowić się nad burzą emocji, którą wywołał pocałunek Ramseya, i która nie dawała jej spokoju przez ostatni tydzień. Andrew wyłonił się z tłumu, jakby czytał w jej myślach. Zdał się jej rycerzem w srebrnej zbroi, co wyrwie ją ze szponów niebezpiecznie zmysłowego, ziejącego ogniem smoka. Lecz zamiast pomknąć z nią w bezpieczne zacisze, odezwał się niwecząc wszelkie nadzieje:

- Przykro mi to mówić, Lexie, ale miałem telefon z biura. Muszę tam zaraz pojechać, żeby wyjaśnić kilka problemów z nowym kontem.

- Nic nie szkodzi, Andrew - odparła z lekkim żalem, że oznacza to koniec dzisiejszych awansów Ramseya. - Nie mam nic przeciwko zakończeniu wieczoru. Możemy wyjść choćby zaraz.

- Nie, Lexie, nie rozumiesz. Muszę być w firmie zaraz, to bardzo ważne. Nie mam czasu, żeby odwieźć cię do Ardmore i wrócić do śródmieścia. To by mi zajęło przeszło godzinę, a biuro jest dziesięć minut stąd.

- Ale...

- Nie martw się, Drew - Ramsey włączył się do rozmowy. - Ja mogę zabrać naszą dziewczynę do domu. Mieszkamy w tym samym budynku, więc to żaden kłopot. - Po czym z niewinnym uśmiechem zwrócił się do Alexis: - Prawda, sąsiadko?

Poczuła, że wpada w niezłe tarapaty.

- Pojadę z tobą do biura, Andrew - zaproponowała ochoczo. - Będę siedzieć cichutko jak mysz pod miotłą, żeby ci nie przeszkadzać w pracy, a potem odwieziesz mnie do domu.

- Nonsens - rzucił Ramsey. Alexis pomyślała, że gdyby użył określenia „paranoja”, mówiłby nareszcie swoim naturalnym językiem. - Zatroszczyć się o twój powrót do domu będzie dla mnie najwyższą przyjemnością - dodał.

- Och - zdołała wyjąkać.

- Widzisz? - tryumfalnie obwieścił Ramsey. - Już nie może się doczekać.

Alexis westchnęła głęboko, co Andrew poczytał za oznakę ulgi.

- Wielkie dzięki, Ramsey. I tobie też, Alexis. Stracę tylko parę minut, żeby podrzucić Melissę do Palm Room, gdzie dzisiaj śpiewa.

- Co? - Alexis nie wytrzymała. Jej brat poświęca swój czas kobiecie, którą dopiero co spotkał w barze, a nie ma go dla własnej siostry?

- To zupełnie logiczne - Andrew zaczął filozofować. - Mam zamiar spotkać się z nią, gdy skończę w biurze.

Alexis westchnęła i jednoznacznym gestem skrzyżowała ramiona. Nabrała przekonania, że przebieg dzisiejszego wieczoru został misternie ukartowany przez Ramseya, który w ten sposób chciał wkraść się w jej łaski. Próbowała wytłumaczyć sobie, że to absurd. Chociaż, z drugiej strony, wszystkiego mogła się po nim spodziewać.

- Mam dziwne wrażenie, że ktoś mnie zrobił w konia - rzuciła, patrząc na brata znikającego z uczepioną ramienia kobietą, która miała towarzyszyć stojącemu obok mężczyźnie.

Nie tyle dostrzegła, co domyśliła się uśmiechu na ustach i makiawelicznego błysku w oczach Ramseya.

- W konia? - spytał łagodnie, otaczając ją ramieniem. - Jak ty się wyrażasz? Skąd ci to przyszło do głowy?

Zwróciła twarz ku niemu. Skąd? Stąd, że pewien niesamowicie przystojny i całkowicie nieczuły facet sprawił, że wszystkie jej zmysły wymykają się spod kontroli i fikają koziołki. Że dręczona delirycznymi majakami nie śpi po nocach. Nie może jeść, pracować, oddychać. Każda jej komórka przesączona jest myślą o nim. Pierwsze, co słyszy rano, to stuk jego maszyny do pisania, a ostatnie, co pamięta przed zaśnięciem, to wspomnienie jego ust na swoich.

- Ramsey, chciałabym już wrócić do domu. - By jej nic przejrzał, spuściła wzrok na parkiet ułożony w misterne wzory. - Jestem zmęczona.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Trzy kwadranse później znaleźli się przed wejściem do domu. Alexis podjęła szybko decyzję, że tym razem najpierw otworzy wszystkie zamki, a potem zaprosi Ramseya na drinka. W ten sposób chciała uniknąć powtórki sceny z korytarza. Nagle olśnił ją szalony pomysł. A może, pomyślała chytrze, atak jest najlepszą obroną przed Ramseyem? Może mała zmiana układu dobrze by mu zrobiła? Może, gdy z prześladowcy zmieni się w ofiarę, podkuli ogon i zrejteruje? Chciałaby zobaczyć coś takiego.

Podzwaniając pękiem kluczy, wstąpiła na ostatni stopień schodów. Odwróciła się do swego towarzysza z najbardziej czarującym uśmiechem.

- Może zajrzysz na drinka, nim powiemy sobie dobranoc? - wyszczebiotała i prowokacyjnie zatrzepotała rzęsami. - Co ty na to?

Był tak zaskoczony, że z wrażenia o mało nie sturlał się ze schodów. Jeszcze nigdy jej twarz nie zdawała się być tak piękna i tak kusząca.

- Proszę? - wymamrotał, gdyż nic mądrzejszego nie przyszło mu do głowy.

Alexis świadomie zmieniła uśmiech tak, by pokazać dołeczek w policzku. To kusi prawie każdego mężczyznę. O, tak. W grze, którą zaczął Ramsey, powinno brać udział dwoje zawodników.

- Zapraszam cię na kieliszeczek przed snem - powtórzyła. - Myślałam, że masz ochotę na odrobinę brandy...

Skąd u niej taki przypływ animuszu? Czy to naprawdę ta nieśmiała Alexis flirtowała tak otwarcie? I kiedy nauczyła się znajdować w tym tyle przyjemności?

- No jasne - Ramsey wspiął się na szczyty elokwencji. - Z największą przyjemnością napiję się czegoś przed... przed snem.

Poczuła krótkie jak błyskawica, pyszne uczucie satysfakcji z jego zakłopotania. Zaraz potem pozbierał się i dostrzegła w jego oczach błysk, który nie wróżył niczego dobrego. Gdy wyjmował klucze z jej zesztywniałych nagle palców, z przerażeniem zrozumiała, że wpakowała się w niezłą kabałę.

- Proszę bardzo - wymamrotał, z galanterią ustępując jej pierwszeństwa w drzwiach.

Jeszcze nigdy nie była tak zdenerwowana we własnym, zdawałoby się bezpiecznym, mieszkaniu. Próbowała walczyć z rosnącym w niej napięciem. By odzyskać poczucie pewności siebie, wmawiała sobie, że głupio tak się bać. Lecz gdy zobaczyła Ramseya, nonszalancko opartego o framugę i powoli, systematycznie, pętla za pętlą, rozwiązującego krawat, zrozumiała, że czekają porażka. Za późno, pomyślała, niezdarnie próbując pełnić honory pani domu.

- Brandy? - spytała drżącym głosem.

Ramsey się uśmiechnął. Z pewnością zauważył jej zakłopotanie.

- Tak, chętnie - odparł, katując ją powolnym odpinaniem dwóch pierwszych guzików plisowanej, białej koszuli.

Szybko wyszła do kuchni. Nie mogła bezradnie czekać, aż Ramsey skończy obnażać tors. Wróciła z dwoma kieliszkami leciutko podgrzanego koniaku. Musiała stłumić uczucie paniki. Sytuacja łudząco przypominała tę z zeszłego tygodnia. Zastała Ramseya na wiktoriańskiej, obitej jasnobłękitnym aksamitem kanapie, rozglądającego się ciekawie po mieszkaniu.

Rozsiadł się w taki sposób, że gdyby chciała zająć miejsce obok niego, nie zostałaby między nimi nawet szparka. Zatem podała mu trunek i wycofała się na fotel, wywołując tym wyraźną konsternację gościa.

- Alexis, ja nie gryzę - odezwał się i niedbałym gestem zawirował ciemno-bursztynowy płyn w trzymanym kieliszku. Podniósł, do ust i posmakował. - Przynajmniej nie od razu - dorzucił.

- Nigdy cię o to nie podejrzewałam - odpowiedziała, bezskutecznie próbując zapanować nad drżeniem głosu.

Akurat, pomyślał Ramsey. Z niechęcią dostrzegł, że Alexis przysiadła na krawędzi fotela jak na szpilkach, gotowa poderwać się, gdyby tylko dotknął jej spojrzeniem.

Spływający do gardła koniak dobrze mu zrobił. Ukoił nerwy roztrzęsione spektaklem, w którym udała zainteresowanie seksem. A niech to! Kusiła go tak mocno, że skorzystałby z jej propozycji bez oglądania się na to, że mógł to być jedynie objaw jej przewrotnej wyobraźni. Nie lubił, gdy ktoś bawi się w ten sposób. Zwłaszcza kobieta. Ale zachowanie Alexis tak rażąco odbiegało od sposobu, w który na co dzień zbywała jego propozycje, że żadną miarą nie mógł gniewać się na nią za to, co zrobiła.

Nie, nadal żywił gorące i niebezpieczne uczucia do sąsiadki z wyższego piętra. Dałby głowę, że wie, co będzie dalej. Może nie do końca, poprawił się. Dokładniej: wiedział, jak mógł wyglądać scenariusz dalszych wydarzeń. Niestety, był całkowicie pewien, że to, co według niego było świetnym pomysłem, nie znajdzie aprobaty u Alexis. Chociaż już prawie wyraziła na to zgodę.

- Alexis - zaczął, łypiąc na nią spod oka - czy pamiętasz porozumienie, jakie zawarliśmy tydzień temu?

Dziewczyna zbladła.

- Porozumienie? Jakie porozumienie?

- Och, na pewno pamiętasz nasz układ. Grzeczność za grzeczność. Ręka rękę myje.

Wzięła głębszy łyk brandy i grymasem twarzy zdradziła, że popełniła błąd w domyśle. To już druga pomyłka i pewnie, tak jak poprzednia, nie uszła uwagi Ramseya.

- Nie wiedziałam, że już ją gdzieś zbrudziłeś - odparła zaczepnie, odzyskując pewność siebie.

- Nie zbrudziłem. - Zarechotał rubasznie. - Nie, jeszcze nie, ale naprawdę potrzebuję twojego towarzystwa...

- Ramsey...

- ... w Atlantic City.

- W Atlantic City? - Była zdumiona.

Potwierdził powolnym skinieniem głowy. Z niekłamaną przyjemnością kontemplował wyraz jej twarzy, w którym ścierały się uczucia zakłopotania, ulgi i żalu. Czy to możliwe, by czuła się zawiedziona tym, że nie stawia jej wyraźniejszych, bardziej konkretnych wymagań? Bezwiednie potarł podbródek. Może jeszcze nie powinien spisywać Alexis na straty?

- Tak, w Atlantic City - powtórzył. - Proszę, byś dotrzymała obietnicy danej mi wtedy, gdy zgodziłem się pójść z tobą na tę kiczowatą wystawę. Mam u ciebie dług wdzięczności i teraz proszę, byś go spłaciła. Jesteś mi winna to spotkanie.

- Ale Atlantic City jest o dobre dwie godziny jazdy stąd - opierała się. - Cóż to będzie za atrakcja, jechać tam i zaraz wracać?

Ramsey wychylił alkohol do dna. Z niedbale uniesionej nogi zsunął mu się rozsznurowany but i upadł z głośnym stuknięciem.

- Trzy dni - rzucił.

- Co?!

- To doroczny zjazd pisarzy kryminałów. Zaczyna się w piątek, a kończy w niedzielę.

- Ramsey, to niemożliwe. Nie mogę poświęcić całego weekendu na coś tak błahego, jak...

- Hola, to nie jest takie błahe, to moja praca - przerwał jej upomnieniem.

- Ale...

- Obiecałaś.

Patrzyła z wyraźną niechęcią. To oszustwo, pomyślała. Kiedy obiecywała mu spotkanie, miała na myśli kolację, przyjęcie czy jakiś mecz. Owszem, mogła to być okazja służbowa, ale trwająca trzy godziny, a nie trzy dni.

- Przykro mi, ale to po prostu niemożliwe - powiedziała stanowczo. - Nawet gdyby przyjąć, że twoja prośba nie wykraczałaby poza granice naszej umowy, to ogrom obowiązków ciążących na mnie w związku z pracą w komitecie absolutnie wyklucza tak długą nieobecność. Zwłaszcza że znaczna większość spotkań toczy się właśnie w weekendy.

- Ale nie dwudziestego - odparł pewnie. - Nie masz ani jednej sprawy do załatwienia w ciągu całych trzech dni. Sprawdziłem.

- Co zrobiłeś?

Ramsey uśmiechnął się z arogancją typową dla kogoś, kto został dopuszczony do tajemnicy wielkiej wagi.

- To zabawne, ile mężczyzna może dowiedzieć się o kobiecie, gdy któryś z jej kolegów jest jego zagorzałym fanem.

Alexis pokręciła głową. Nie mogła uwierzyć, że ktoś z jej otoczenia okazał się aż tak dwulicowym i fałszywym człowiekiem.

- A może nie pracuję w ten weekend dlatego, że mam inne plany?

- Błąd - poprawił ją Ramsey. - Jedyne plany, jakie masz na ten weekend, to wyjazd ze mną do Atlantic City. Dobrze znam historię pośpiesznej ucieczki Evana do raju na ziemi. Wiem także, że po Evanie nie masz żadnych oficjalnych konkurentów, poza mną, oczywiście.

- I tu się mylisz, Ramsey - zawołała z nie skrywaną dumą, że tym razem ona mogła go poprawić. - Nigdy nie byłeś, nie jesteś i nie będziesz moim konkurentem, ani oficjalnym, ani nieoficjalnym.

- Doprawdy? - spytał i oparł łokcie na kolanach w pozie pełnej zwątpienia. - A nasza upojna chwila tydzień temu przed twoimi drzwiami?

Alexis nerwowo poruszyła się w fotelu. Poczuła falę gorąca, wywołaną dręczącymi ją wspomnieniami. W oczach Ramseya dostrzegła błyski igrających ogników. Coś knuł, lecz nie chciała wiedzieć, co.

- To było jedynie rażące naruszenie prywatności, którego się dopuściłeś, nic więcej.

- Rzeczywiście? - Skwitował jej oświadczenie uśmieszkiem. - To ciekawe. Jeszcze przed chwilą byłem gotów przysiąc, że to był kawał całusa, po którym oboje mieliśmy ochotę naruszyć znacznie więcej niż prywatność.

Była zła na siebie za to, że przez ułamek sekundy przyznała mu rację.

- To tylko świadczy o tym, jak bardzo źle bywasz poinformowany - wymamrotała.

- Źle poinformowany, powiadasz - odrzekł. - W porządku. W takim razie mogę przyjąć, że to ty źle mnie poinformowałaś twierdząc, że dotrzymasz danej obietnicy.

Rzucona obelga sprawiła, że dziewczyna spłonęła rumieńcem.

- Jestem, bez cienia wątpliwości, najbardziej godną zaufania kobietą, z jaką kiedykolwiek miałeś lub będziesz miał do czynienia - wykrzyknęła z emfazą.

Mężnie oparła się pokusie, by go nie złajać i nie wyprosić za drzwi.

- Udowodnij, że dotrzymujesz obietnic - napierał.

- Załóż się ze mną.

Wiedziała, że wciąga ją w pułapkę, lecz z wielkopańską dumą uniosła głowę.

- Jakie stawiasz warunki? - spytała.

Ramsey wstał i wyprostował się. Zdawało jej się, że napiął i wyeksponował każdy mięsień swego ciała. Powoli zlustrował pokój, udając zainteresowanie każdą stojącą na półce książką i każdym bibelotem. Nieznacznie poprawił figurkę psa rasy Staffordshire i w końcu zwrócił się do Alexis:

- Jeżeli wygram, jedziesz ze mną do Atlantic City - powiedział.

- A jeżeli ja wygram?

- Natychmiast wyjdę z twojego mieszkania i nigdy nie będę cię zaczepiał. Jeśli tego naprawdę chcesz.

Patrzyła na niego podejrzliwie i zastanawiała się, co to wszystko miało znaczyć.

- Żadnych insynuacji, gdy spotkamy się przypadkiem w pralni?

- Obiecuję.

- Żadnych pożądliwych spojrzeń w korytarzu?

- upewniała się.

- Żadnych takich, które mogłabyś dostrzec.

- Żadnych kradzieży mojej bielizny? - Ze skrywanym uśmiechem dostrzegła, że cios był celny.

- A skąd... Zgoda, żadnych kradzieży twojej bielizny. Muszę jednak przyznać, że to cios poniżej pasa. Nie wybaczysz mi tego żartu?

Głośnym westchnieniem pominęła pytanie.

- Sądzę, że to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Co jest przedmiotem zakładu?

Ramsey odstawił kieliszek na podstawkę. Równym, pewnym krokiem zbliżył się do Alexis. W jego oczach płonął ciepły blask.

- Twierdzę, że gdy cię teraz pocałuję, będziesz podniecona bardziej niż kiedykolwiek w życiu. - Mówiąc te słowa powoli nachylał się ku niej, tak że w końcu ich twarze dzieliło tylko kilka centymetrów przestrzeni wypełnionej gorącym powietrzem.

Nic nie mogła poradzić na to, że jej serce zgubiło rytm, a zmysły rozpalił płomień. W jej oczach było niedowierzanie.

- Myślę... myślę, że to nie wypada... - wyjąkała tak cicho, że ledwie było ją słychać. - Nie wypada proponować takiego zakładu kobiecie.

- Weź pod uwagę, o co w nim idzie. - Ramsey skrzywił się znacząco. - Więc jak, zakład stoi?

Muszę szybko zdecydować, pomyślała. Jeżeli odmówi, on z pewnością zakwestionuje wartość jej obietnic. Nie mogła znieść myśli o tym, że ktoś taki jak Ramsey Walker mógłby mieć jej cokolwiek do zarzucenia. W dodatku oświadczyła mu przed chwilą, że zeszłotygodniowy wybryk nie wywarł na niej żadnego wrażenia. Czemu miałaby robić tyle szumu o zwykły pocałunek, przecież nie pierwszy w jej życiu? Czemu miałaby zareagować inaczej niż z innymi mężczyznami?

Zgódź się, proszę, nalegał cichutki głosik, który nagle odezwał się w jej myślach. Bądź szczera wobec siebie i przyznaj, że Ramsey rzeczywiście podniecił cię bardziej niż jakikolwiek mężczyzna. Nagle zaświtał jej pomysł. Tak, to było to. Powiedział, że rozpali ją bardziej niż kiedykolwiek, nieprawdaż? To znaczy, że jej wrażenia przewyższą tamte zawroty głowy i omdlenia sprzed tygodnia. Uśmiechnęła się. Jeżeli myśli, że przeskoczy sam siebie, jeżeli zdaje mu się, że potrafi więcej niż wtedy...

Chociaż z drugiej strony, nigdy nic nie wiadomo.

Ramsey był człowiekiem o olbrzymich możliwościach... Ale gdy ona wygra, będzie go miała z głowy na zawsze. Już samo to było wystarczająco kuszącą wizją, by zdecydować się na tę próbę. A co będzie, jeżeli Alexis sama zacznie oddawać mu pocałunek? Szybko wykluczyła tę ewentualność. To zbyt wielka bzdura, by ją w ogóle rozważać.

Spojrzała mu prosto w oczy. Wspaniałe, głębokie, niebieskozielone oczy; wpatrywał się w nią, jakby była ósmym cudem świata.

- Dobrze - wydusiła. - Zakład stoi.

Myślała, że wstanie i wtedy przyjmą dogodną pozycję. Nie spodziewała się, że Ramsey po prostu pochyli się ku niej i bez ostrzeżenia, bez dotknięcia jej dłońmi, delikatnie złączy jej usta ze swymi.

To było bardzo... niepokojące uczucie, ale nie przykre. Zwłaszcza gdy delikatny dotyk zmienił się w subtelną grę ich ust. Była tak zafascynowana tym, co ma się zdarzyć, że zapomniała o wszystkim oprócz pocałunku. Kiedy koniuszkiem języka powędrował wokół jej ust, nie zdołała pohamować cichego jęku. Rozchyliła wargi, by westchnąć, a on natychmiast wykorzystał okazję. Pieścił językiem wnętrze jej ust. Pobudzał zakamarki, o wrażliwości których nie miała nawet pojęcia.

Nagle poczuła, że koniuszki jego palców miękko przesuwają się po jej nagich ramionach w najmilszej pieszczocie, jaką mogła sobie wyobrazić. Potem ujął jej twarz w swoje dłonie i odchylił w tył, aż spoczęła na oparciu fotela. Wiedziała, że z chęcią przystanie na wszystko, co z nią teraz zrobi. Z radosną ulgą spostrzegła, że uwolnił jedną rękę i zanurzył ją w gęstwinę jej włosów. Powoli i systematycznie uwalniał je od spinek i grzebieni.

Nie wiedząc jak i kiedy znalazła się na jego kolanach. To tak jakoś... samo się stało. Jedną ręką oplatał jej biodra, drugą zaś buszował we włosach spływających ciemną kaskadą po nagich ramionach. W jego pocałunku była wielka pasja. Ona zaś wtulała się w niego z całej siły.

Wtem szósty czy siódmy zmysł przesłał jej ostrzeżenie. Wpółprzytomna, nie zdawała sobie sprawy, że jej ciche wpierw westchnienia zmieniły się w głośne jęki. Gdy zaś poczuła, że jego dłoń tułająca się po jej ciele napotyka piersi i chciwie je przykrywa, przyznała, że jednej tylko rzeczy jest pewna: Ramsey Walker podniecił ją tak, jak nikt inny dotąd. Nawet epizod z ubiegłego piątku wypadał blado w porównaniu z tym.

Zanim stała się zdolna wyrazić swą myśl w jakimkolwiek języku, Ramsey przerwał pocałunek. Wpatrywał się w jej ciemnobrązowe oczy, rozjaśnione i omdlewające z olbrzymiej, niezaprzeczalnej rozkoszy. Widział biust falujący nierównym, łapczywym oddechem, takim jak jego własny, a także pełne, czerwone wargi, które uczynił nabrzmiałymi. Dostrzegł też malutki, nabiegły krwią siniak na jej karku. Był gotów przysiąc, że zniknie przed świtem.

Potem spojrzał w dół, na rękę ułożona na jej piersi. Słowa, które odnalazł, uwięzły mu w krtani. Pchnięty impulsem zwarł mocniej uścisk palców i, zataczając niewielkie kręgi, rozkoszował się kształtem ciała skrytego pod sukienką. Nim całkiem ją oswobodził, przeciągnął jeszcze kciukiem po zielonym, ciemnym aksamicie w miejscu, w którym sterczała brodawka jej piersi. Nieznacznym uśmiechem skwitował jej krótkie i szybkie westchnienie.

- Zadzwonię w tygodniu i powiem ci, co powinnaś spakować - powiedział z wyraźnym przekonaniem o wygranej.

Alexis, osłupiała i zażenowana rozstrzygnięciem sporu, patrzyła błędnym wzrokiem. Ramsey delikatnie uwolnił się od niej i posadził ją na fotelu. Bez słowa podszedł do kanapy, na której zostawił swój krawat i marynarkę, podniósł je niedbałym gestem i ruszył do drzwi. Modlił się tylko w duchu, żeby nogi nie odmówiły mu posłuszeństwa, zanim dotrze na korytarz. Zdecydowanym, szybkim ruchem chwycił za klamkę, po czym odwrócił się, by spojrzeć na Alexis ostatni raz.

Siedziała na samej krawędzi fotela w pozycji, jaką przyjęła w rozmowie z Ramseyem. Różnica polegała tylko na tym, że poprzednio dziewczyna miała elegancko ułożoną fryzurę, zaś teraz długie, ciemnobrązowe pasma były splątane i potargane. Miejsce zrównoważonego i chłodnego spojrzenia zajął w jej oczach ogień, który zdawał się wymykać spod kontroli. Rozpalony przez Ramseya po to, by trawił Alexis, teraz zagrażał także i jemu.

Zamknął za sobą drzwi. Był już poza zasięgiem jej wzroku. Do jego świadomości dotarł fakt, że wyczerpał do ostatka posiadaną energię. Zaczął powoli schodzić, gdy nogi ugięły się pod nim. Chwycił poręcz, by nie zlecieć w dół schodów na złamanie karku.

Nigdy nie przydarzyło mu się nic podobnego. Nigdy dotąd żadna kobieta nie zdołała odwzajemnić mu pocałunku w taki sposób. Nigdy, w najśmielszych oczekiwaniach nie dopuściłby myśli, że to Alexis Carlisle rozpali go do białości. Zawsze uważał, że jest zbyt zimna, zbyt lodowata, by podniecić mężczyznę. Jak bardzo się mylił! Mam tylko nadzieję, że ochłonę do rana, pomyślał wkładając klucz do zamka.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Alexis z głośnym westchnieniem ulgi rozejrzała się po pokoju hotelowym. Tysięczny raz od przyjazdu do Atlantic City, to jest od dwóch godzin, zastanawiała się, jakim cudem wpadła w tę kabałę. Raz po raz rzucała nerwowe spojrzenie na drzwi łączące jej pokój z pokojem Ramseya, jakby miał się w nich zaraz zjawić i, uśmiechając się szelmowsko, wodzić na pokuszenie.

Powinna być mu wdzięczna. Po pierwsze, starczyło mu przyzwoitości na to, żeby zarezerwować oddzielne pokoje. Po drugie, przez całą długą drogę z Ardmore nie wspomniał choćby słowem o tym, co zaszło między nimi tydzień temu. Szczerze mówiąc, nie potrafiłaby opisać tego, co wtedy przeżyła. Wiedziała tylko, że najpierw Ramsey zademonstrował jej całkiem interesujący sposób całowania, potem zaś bez reszty uniosło ją najbardziej niezwykłe przeżycie, jakiego kiedykolwiek doznały jej zmysły.

To właśnie znaczyło być prawdziwie podnieconą, pomyślała. Poczuła charakterystyczny dreszcz, który przebiegł ją od stóp do głów. Do tej pory nie miewała takich myśli, lecz od dwóch tygodni nie mogła zastąpić ich żadnymi innymi. Po prostu nie mogła już dłużej pomijać faktu, że jej sąsiad z dołu, jakkolwiek uważany przez nią dotychczas za nieznośnego, wstrętnego i niedojrzałego egoistę, wzniecił w niej płomień namiętności, jakiego nie potrafił rozpalić żaden inny mężczyzna.

Zaskoczona, choć także i zażenowana, przyznała, że nie czuje się zdruzgotana tym odkryciem. Teraz mogła patrzeć prosto w oczy zbudzonej ze snu bestii własnego seksualnego „ja”. Mogła pogrozić jej palcem i zapewnić, że w żadnym wypadku nie pozwoli już więcej wodzić się za nos. Alexis sama decydować będzie o swoim losie. No, może nie całkiem sama, zaprotestował jakiś piskliwy, nieproszony wewnętrzny głosik, ojciec na pewno będzie się wtrącać. W każdym razie nic, ale to absolutnie nic nie zajdzie więcej między nią a Ramseyem.

Pukanie do wspólnych drzwi zachwiało jej postanowieniem.

- Alexis? - doszedł ją stłumiony głos Ramseya. - Czy jesteś gotowa do wyjścia?

Z determinacją potarła zmarszczone czoło. Próbowała odnaleźć sposób wymigania się z weekendu w Atlantic City. Nie zdzierży następnych siedemdziesięciu dwóch godzin w towarzystwie Ramseya Walkera.

- Za chwilę - odpowiedziała spokojnie.

- Pośpiesz się, za dwadzieścia minut zaczyna się przyjęcie u mojego wydawcy.

Na przekór zdrowemu rozsądkowi podeszła do drzwi, otworzyła je i oniemiała. Najczęściej, wręcz zbyt często, widywała Ramseya w obszarpanych, niechlujnych ciuchach. Widziała go także w smokingu, czarującego i dystyngowanego. Ale nigdy nie miała okazji widzieć go właśnie takim. Świeżo ogolony, nieomal prosto spod prysznica, pachniał jak północny, sosnowy las. Świetnie leżały na nim grafitowo-szare spodnie i biała, elegancka koszula pod tweedową szarą marynarką. Zaskoczył ją szafirowy kolor krawata, a jeszcze bardziej - mieszanina barw mieniących się w jego oczach. Nigdy nie przyjrzała im się na tyle dokładnie, by mocje opisać. Nagle zapragnęła poznać je bliżej.

- Całkiem nieźle wyglądasz - wyznała szczerze, omal nie zdradzając mu swych myśli.

- A ty jesteś jeszcze w lesie - ignorując komplement odparł z wyraźnym niezadowoleniem.

Spojrzała na hotelowy szlafrok, który ją otulał. W myślach opatrzyła rankę, którą jej zadał ostrym tonem reprymendy.

- Tak, przepraszam - odrzekła ze spuszczoną głową. - Daj mi dziesięć minut.

Zanim szybko zamknęła drzwi, Ramsey zdążył dostrzec ból w jej oczach i cierpienie w głosie. Usłyszał, jak odchodzi w głąb pokoju. Cholera, pomyślał, dlaczego nigdy nie można dojść z nią do ładu? Dlaczego zawsze musi palnąć coś, co ją płoszy? Z desperacją machnął potężną dłonią i siadł na krawędzi łóżka.

Po co w ogóle zapraszał ją tutaj? Zapraszał? Uśmiechnął się ironicznie. Nie zaprosił: ściągnął ją podstępem, sprowokował... Zrobił wszystko, co w jego mocy, by zmusić ją do towarzyszenia mu w tym wyjeździe. Minęło dziewięć miesięcy od dnia, gdy otrzymał z rąk organizatorów zjazdu propozycję poprowadzenia seminarium. Już wtedy fantazjował, jak dobrze byłoby pokazać się tam z piękną sąsiadeczką. Wiedział oczywiście, że nigdy nie przyjęłaby jego zaproszenia. Kiedy trzy tygodnie temu skorzystała z jego pomocy, zrozumiał, że okazja sama pcha mu się do rąk. I, jak dotąd, wszystko szło jak z płatka.

Czemu więc przez ostatnie dwa tygodnie nerwy odmawiały mu posłuszeństwa? Dlaczego tak bardzo irytowała go świadomość, że Alexis nie przyjechałaby tu z nim z własnej woli? Jakim sposobem udało jej się wejść tak głęboko w mroczną część jego wnętrza i poruszyć je tak, jak nikt dotąd? Kiedy zdołała wziąć we władanie wszystkie jego żądze i marzenia? I czemu, do licha, nie mógł przestać o niej myśleć?

Położył się w poprzek łóżka. Leżąc na plecach, bezmyślnie gapił się w sufit. Nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań. Nieźle się wkopałem, stwierdził w duchu.

Tkwił nadal w tej pozycji, gdy kilka minut później rozległo się pukanie do drzwi.

- Otwarte! - zawołał, ciągle leżąc.

Usłyszał zgrzyt zamka i szelest materiału. Odwrócił głowę i spojrzał w stronę wchodzącej Alexis. Miała prostą, czarną suknię bez ramiączek, skrywającą długie nogi zwiewną mgłą. Zdała się Ramseyowi jakaś inna niż zwykle. Jej strój mógł zdziałać wszystko oprócz schłodzenia atmosfery. Dzielącą ich przestrzeń wypełniało gorące, przesycone igiełkami pole wzajemnego przyciągania. Wyraz oczu Alexis zdradzał, że dziewczyna jest o krok od zerwania krępujących ją więzów. Ramsey mógł tylko żywić nadzieję, że droga jej ucieczki zawiedzie ją ku niemu.

- Źle się czujesz? - spytała widząc, że się nie poruszył.

Przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Nie mógł nic powiedzieć, tylko wpatrywał się we włosy, które miękkimi lokami spływały na jej ramiona. W głowie kołatała mu się tylko jedna myśl, że nigdy, przenigdy nie zapomni tego, jak ona teraz wygląda. Chciał krzyczeć z radości, że spędzą razem cały weekend.

Alexis niepewnie postąpiła kilka kroków w stronę łóżka.

- Ramsey? Czy coś jest nie w porządku? Westchnął głęboko i usiadł.

- Skądże - niewyraźnie wymamrotał. - Jest świetnie. Wyglądasz...

Nie byłby w stanie skryć przed nią tego, co czuł na jej widok, więc nawet nie próbował. Przyłożył tylko dłoń do czoła, jakby chciał powstrzymać rozpalającą je gorączkę.

- Alexis, wyglądasz oszałamiająco...

Spłonęła rumieńcem i spojrzała na swą sukienkę tak, jakby nie widziała jej nigdy przedtem. Nie miała pojęcia, co skłoniło ją do zakupu akurat tej kreacji. Naprawdę, to nie w jej stylu, coś tak bardzo seksownego. Ramsey uprzedził ją, że będą zaproszeni na koktajl do jego wydawcy. Chciała tylko wyglądać modnie i może... atrakcyjnie. Oczywiście, zwykle nie nosiła podobnych ubrań i teraz, gdy uwięziła się w tej sukni na najbliższe kilka godzin, będzie musiała mieć się na baczności.

- Nie uważasz, że to zbyt... zbyt śmiałe? - spytała. Nie przesadzaj, odparł w myślach, bezskutecznie starając się powstrzymać od wędrowania spojrzeniem wzdłuż jej zgrabnych nóg. Dziś wieczorem będzie musiał odganiać od niej każdego mężczyznę w zasięgu wzroku.

- E tam... - wydukał w końcu. - Jest dobrze, w porządku.

Odpowiedź nie rozwiała jej wątpliwości, lecz było zbyt późno, by się przebierać.

- Może już pójdziemy? - zaproponowała.

By dostać się na przyjęcie, musieli przejść przez hotelowe kasyno. Alexis mimo woli rozglądała się na prawo i lewo, w górę i w dół. Nie spodziewała się, że Atlantic City zrobi na niej pozytywne wrażenie. Już sam pomysł utrzymywania miasta z hazardu wydał jej się niesmaczny. Pachniało zewsząd tandetą, pełną jaskrawych, błyskających świateł i ludzi ubranych skąpo lub dziwacznie.

Tu, w kasynie, czuła to wyraźnie. Otaczał ją tłum, który kłębił się wokół automatów i stołów do gry w kości lub ruletkę, miętosząc w garściach pliki banknotów tak, jakby były makulaturą. Dzwoniły dzwonki, a starsze panie piszczały z emocji, gdy niklowany pojemnik automatu wypełniał się monetami.

Dżentelmeni w strojach wieczorowych, ramię w ramię z młodzieńcami w skórzanych kurtkach, cisnęli się do stołów, gdzie wykrzykiwali polecenia krupierkom mieszającym kości. Zanim Alexis zdołała się zorientować, ją także ogarnął szał miejsca, w którym ludzie chcieli robić pieniądze na zgadywaniu, którą stroną odwróci się na wierzch mała, kropkowana, plastikowa kostka.

- Chcesz spróbować? - wyszeptał jej Ramsey do ucha.

- Och, nie - odparła, nie odrywając wzroku od stołu, przy którym tak wiele było śmiechu i radości. - Nie pochwalam hazardu. Ci ludzie mogliby z pewnością znacznie lepiej spożytkować swoje pieniądze, zamiast trwonić je tak beztrosko. A jeśli tego nie umieją, to niech przeznaczą je na nieskończenie lepszy cel, jakim jest dobroczynność.

- Daj spokój, Alexis, rozchmurz się. Odwróciła się do niego, by dobitniej wyrazić swą dezaprobatę, lecz nie dał jej dojść do słowa.

- Czemu potępiać ludzi za trochę zabawy i nadzieję na powrót do domu z paroma dodatkowymi groszami w kieszeni?

- To udaje się tylko nielicznym - skwapliwie zaoponowała. - Znaczna większość traci tu nie tylko pieniądze.

- Wręcz przeciwnie.

Zmarszczyła brwi. Powinna była spodziewać się takiej odpowiedzi z jego strony.

- I tak mnie nie przekonasz - trwała przy swoim zdaniu.

- Pewnie nigdy nawet nie spróbowałaś.

- Nie, ja...

- Chodź.

Chwycił ją mocno za rękę i pociągnął w stronę stołu, który przed chwilą przykuł jej uwagę. Alexis przypomniała mu, że spóźnią się na przyjęcie.

- Nie martw się, wybaczą nam. A teraz pozwól, że krótko wytłumaczę ci reguły gry.

Przez następne kilka minut Alexis posłusznie kiwała głową na znak zrozumienia w tych momentach, w których sądziła, że powinna. Ramsey równie dobrze mógłby wygłosić swój wykład po chińsku, ponieważ i tak kompletnie nie miała pojęcia, o czym mówi. Słowa takie jak „przejście”, „punkt”, „wypłata”, mocno zakorzeniły się w jej umyśle, lecz niestety nie zanosiło się na to, by mogły zaowocować. Gdy wreszcie dopchali się do stołu, postanowiła najpierw trochę popatrzeć.

Ramsey położył znaczną, jej zdaniem, sumę pieniędzy na zielonym suknie i poprosił o coś, co nazwał kuponami, po czym umieścił niewielką stertę żetonów na polu, które wszyscy nazywali linią przejścia. Bacznie śledziła każdy jego ruch. Mężczyzna z prawej strony Ramseya kilkakrotnie rzucał kością. Wszyscy wokół niej bawili się świetnie aż do chwili, gdy padła trójka. Powód zmiany nastroju pozostał dla niej zagadką. Trójka nigdy nie była w jej mniemaniu pechową liczbą. Historycznie rzecz biorąc, pomyślała Ałexis, trójka miała duże znaczenie symboliczne w świecie sztuki i literatury, by nie wspomnieć o jej znaczeniu metafizycznym.

- Zmiana strzelca! - głośny głos krupiera wyrwał ją z kontemplacji. Cokolwiek znaczyło to zawołanie, dotyczyło ono Ramseya. Spojrzała pytająco na kości, które podniósł ze stołu i trzymał przed nią na otwartej dłoni.

- Teraz ja rzucam - wyjaśnił.

- Aha, rozumiem. - Z trudem przyswoiła sobie nową porcję informacji, która i tak nie pomogła jej pojąć zasad gry. Starała się udawać, że śledzi akcję. Ramsey mocno potrząsnął zamkniętymi w dłoni kośćmi i zbliżył zaciśniętą pięść do ust Alexis.

- Chuchnij - poprosił.

- No wiesz?

- Chuchnij na kości - wyjaśnił. - Na szczęście. Spojrzała na niego podejrzliwie, po czym bez przekonania spełniła polecenie.

- Teraz daj im pożegnalnego całusa.

- Co znowu?

- Dalej, dziewuszko - z drugiego końca stołu ponaglił ją starszy mężczyzna, który miętosił w ustach koniec cygara. - Czy mam tu czekać aż do śmierci?

Zbieranina wokół stołu zjednoczyła się w głośnym, zgodnym pomruku. Alexis skwitowała ich reakcję spojrzeniem w sufit, po czym musnęła wargami podsuniętą dłoń. Ramsey z błyskiem w oku rzucił kości daleko w drugi koniec stołu.

- Dalej! - zawołał. - Ta mała potrzebuje na nowe pantofelki!

- Oczywiście, że nie - zaprotestowała Alexis. - Mam je pierwszy raz na nogach. Kupi...

- Jedenaście - krzyknął krupier, a zgromadzony tłumek aż zawrzał z radości.

- Kupiłam je w zeszłym tygodniu. Potrzebowałam czegoś do tej sukienki - dokończyła.

- Właśnie wygraliśmy stówę - rzucił Ramsey niedbale.

- Co?! - zawołała z zapartym tchem.

- Wyrzuciłem jedenaście. Podwoiliśmy pieniądze, które postawiłem na linii przejścia.

- Naprawdę?

- Proszę, teraz twój rzut. - Zwrócił się do obsługi stołu: - Pani prosi o kości, będzie rzucać.

- Zmiana strzelca! - zawołał krupier i przysunął w jej stronę osiem kości.

- Mam rzucać wszystkimi? - mocno skonsternowana spytała szeptem Ramseya. - Ty miałeś tylko dwie. Jak mam zmieścić w dłoniach tyle kości? To najgłupsza gra, jaką znam.

- Weź dwie - wyprostował dwa palce i odpowiedział tonem, jakby udzielał pomocy sześciolatkowi rozwiązującemu pierwsze w życiu zadanie arytmetyczne. - Dostałaś osiem, z których masz wybrać dwie.

Alexis zrobiła zdegustowaną minę, po czym wybrała dwie najbliższe kości i rzuciła je w drugi koniec stołu, zupełnie nie troszcząc się o wynik.

- Siedem - zawołał krupier.

Podniecenie tłumu zgromadzonego wokół stołu wyraźnie wymknęło się spod kontroli. Jakaś kobieta pochyliła się nagle w stronę Alexis i radośnie ucałowała ją w policzek, zaś mężczyzna na prawo od Ramseya klepnął ją w plecy tak mocno, że straciła oddech.

- Co się stało? - spytała z zaciekawieniem.

- Pamiętasz te dwieście dolarów, które mieliśmy minutę temu? - spytał cicho Ramsey.

Kiwnęła głową.

- Więc teraz mamy czterysta. Szeroko otworzyła oczy.

- O, kurczę - wyrwało się jej.

- Właśnie tak. - przytaknął. - Wiesz, to się nazywa fartowny wieczór. Mówi ci coś to określenie?

Posłał Alexis ciepłe, zmysłowe spojrzenie, od którego nieomal zamarło bicie jej serca. Mogła wyraźnie odczytać jedno z wielu zawartych w nim znaczeń. Chciał, by znów rzuciła kości. Nic prawie nie ważyły, lecz biorąc je do rąk czuła ciężar oblepiających je zewsząd oczekiwań. Nieśmiało uśmiechnęła się do Ramseya, po czym, naśladując jego ruchy, zagrzechotała zawzięcie kośćmi. Podsunęła mu zwiniętą piąstkę.

- Chuchniesz? - poprosiła.

Przyciągnął jej dłoń bliżej ust i ogrzał ciepłym oddechem. Zadrżała leciutko.

- Pocałujesz?

Delikatnie otoczył jej dłoń swoją. Leciutkim, kuszącym muśnięciem końca języka obdarował najpierw każdy z jej palców.

- Czego potrzebuje mój chłopak? - zaskoczona usłyszała swój własny, lekko zachrypnięty głos.

Zapadła cisza, nawet krupier zamilkł. Wszyscy niecierpliwie czekali na odpowiedź Ramseya. Zatoczył spojrzeniem krąg po zaciekawionych twarzach i zdecydował, że zatrzyma dla siebie najgłębszą potrzebę.

- Teraz potrzebuje drinka. Koniecznie - potwierdził. Alexis uśmiechnęła się doń ze zrozumieniem. Po raz ostatni gwałtownie potrząsnęła dłońmi. Rozległy się pełne emocji okrzyki, prośby o to, by znów wyrzuciła siódemkę lub jedenaście. Złożyła razem dłonie i potarła je tak, jakby chciała ogrzać uwięzione kości, po czym trzykrotnie na nie chuchnęła.

- Dalej, mój chłopak chce się napić! - zawołała rzucając.

- Znowu siedem! - krzyknął krupier zbytecznie, bowiem gdy tylko kości szczęśliwie wylądowały na drugim końcu stołu, wywołały wybuch radosnej histerii. Figlarny uśmiech zamarł na twarzy Alexis, gdy zwróciła się do swego towarzysza. Dostrzegła nagle w jego oczach wyraźny obraz tego, co kłębiło się w jego duszy. On naprawdę potrzebuje drinka, pomyślała, ja chyba też.

- Spóźnimy się - przypomniała.

Ramsey wziął głęboki oddech, by przywrócić sercu równy rytm.

- Rzeczywiście - rzucił krótko i, wzbudzając głośne protesty wśród pozostałych graczy, zebrał ze stołu stertę kolorowych, cudownie pomnożonych żetonów. - Pani wygrana, panno Carlisle - oświadczył, wręczając Alexis połowę żetonów.

- Przecież początkowy wsad był twój - odparła, zwracając mu jeden z żetonów. - Należy ci się to z powrotem.

- Początkowy wsad? - podchwycił. - Szybko łapiesz żargon hazardzistów.

Zawstydzona dziewczyna spuściła głowę.

- Zatrzymaj go - poprosił z uśmiechem. - Wiem, że przeznaczysz to na jakiś pożyteczny cel.

- O, tak - zapewniła. - Całą wygraną przekażę na fundusz naszego komitetu.

- Tego się właśnie spodziewałem.

- A ty pewnie swój postawisz w kasynie - odrzekła, patrząc na niego z wyrzutem. Przypomniała sobie, że przecież była przeciwniczką hazardu, chociaż ostatni kwadrans przyniósł jej więcej radości niż ostatnich kilka lat.

Zanim odpowiedział, omiótł kilkakrotnie wzrokiem jej postać od góry do dołu.

- Nie, będą mi zaraz potrzebne, dziś wieczorem mam zamiar osuszyć bar.

W rewanżu obrzuciła go podobnym spojrzeniem. Jeszcze nie mogła opanować rozedrganych emocji, od których kręciło jej się w głowie.

- Wiesz, chyba się przyłączę - oświadczyła.

Przez długą chwilę stali pod olbrzymim kryształowym żyrandolem rozświetlającym środek sali kasyna, niepomni panującej wokół wrzawy i kłębiącego się tłumu. Tkwili nieruchomo, wpatrzeni w siebie nawzajem. Każde chciało odgadnąć myśli drugiego, aż w końcu Alexis zrozumiała, że chyba już wie. Zaskoczyło ją to odkrycie. Była prawie pewna, że tym razem oboje myśleli o tym samym.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Następnego dnia Ramsey znalazł trochę czasu dla Alexis dopiero wieczorem. Rano, przy pośpiesznym śniadaniu, umówili się na siódmą na kolację w restauracji hotelowej. Właśnie szykował się na spotkanie. Prostował zawiązany, ku własnemu zaskoczeniu, po mistrzowsku krawat. Zdumiało go również to, jak bardzo brakowało mu towarzystwa Alexis na seminariach wypełniających cały dzień. Pozostało tajemnicą, czemu tęsknił za kimś, kto żył tylko po to, by prowokować i drażnić jego męskie ego.

Strzepnął pyłek z rękawa ciemnego garnituru, jednego z dwóch, jakie miał. Drugi, jasny, wydał mu się nieodpowiedni na tę okazję. Wyruszył po Alexis. Otworzyła natychmiast, gdy tylko zapukał. I znowu stanął jak wryty, urzeczony jej pięknem. Pomyślał, że pewnie tak już będzie zawsze. Za każdym razem będzie w milczeniu oddawał hołd temu pięknemu zjawisku.

Coraz częściej nosiła rozpuszczone włosy i chyba miało to jakiś związek z tym, że to on pojawił się w jej życiu. Dzisiejszego wieczora powróciła do wiktoriańskiego stylu ubierania się. Ciemno-bordowa spódnica szczelnie kryła nogi aż do połowy łydek, zaś śnieżnobiałą bluzkę wieńczył stojący koronkowy kołnierzyk, przez który prześwitywała delikatna, kremowa skóra smukłej szyi. Czarna szarfa, wyszywana w kwieciste wzory, przewiązana była w wiotkiej, dziewczęcej talii. Ramsey nie mógł powstrzymać się od ciekawskiej myśli, czy włożyła dziś pas do podwiązek, zdobiony różowymi kokardkami?

- Czy jesteś gotowa do przypięcia... to jest przyjęcia?

- burknął tak niewyraźnie, że nie była pewna, czy zrozumiała go właściwie.

Na wszelki wypadek szybko sprawdziła swój wygląd w obawie, czy przypadkiem nie eksponuje fragmentu bielizny, co byłoby dla niej raczej krępujące. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, złożyła niefortunne przejęzyczenie Ramseya na karb jego nadmiernie rozbudzonej fantazji erotycznej.

- Tak, jestem gotowa - odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem.

Ramsey wyraźnie nie chciał ograniczyć programu wieczoru tylko do posiłku. Podczas deseru, przy kawie, usilnie starał się namówić Alexis do powtórnej wizyty w kasynie. Próbowała wytłumaczyć mu, że nie planowała na dziś takiej eskapady, że najchętniej wróciłaby do swego pokoju, gdzie czekało na nią kilka powieści kupionych na targach towarzyszących zjazdowi.

- Nie, to zbyt nudne - nalegał. Uniósł filiżankę i pociągnął łyk kawy. - Jesteś w Atlantic City i chcesz przesiedzieć wieczór nad książką? Czy nie rozumiesz, że to idiotyczny pomysł?

- Nie, wcale nie - oponowała z udawanym zaskoczeniem. - Nie sądzę, żeby czytanie książek było idiotyzmem w jakichkolwiek okolicznościach. Gdyby reszta społeczeństwa zaczęła podzielać podobne poglądy na lekturę książek, to ktoś taki jak ty, kto utrzymuje się dzięki ich pisaniu, byłby skończony.

- Dobrze wiesz, że nie to miałem na myśli.

- Szatański uśmieszek zakradł się w kąciki jego ust. Ręka Ramseya przemierzyła całą szerokość stołu, by przykryć dłoń Alexis. - Chodzi mi tylko o to, że nie można spędzić całego życia, skrywając się w pokoju. Jest tyle innych przyjemności.

Alexis odstawiła filiżankę z kawą na spodeczek, po czym uwolniła rękę z uścisku i podparła nią brodę.

- W rzeczy samej. Muzyka i plastyka potrafią poruszyć zmysły, wykwintne potrawy i wino mogą dogodzić podniebieniu. A zniewalający zapach ściętych świeżo kwiatów? A dotyk aksamitu opuszkami palców... - tu przerwała. Spostrzegła, że jej słowa chyba w nich obojgu wywołały wspomnienie dotyku, nie tylko aksamitu, opuszkami palców. Palców Ramseya.

- Mów dalej, proszę - nalegał. W jego niebieskozielonych oczach rozbłysły maleńkie ogniki.

Wyprostowała się sztywno i wbiła wzrok w obrus.

- I dobra książka w pokoju hotelowym, gdy wokół chyba cały świat oszalał - dokończyła.

- Nie cały świat - sprostował - tylko Atlantic City. Tutaj trudno nie zwariować, choćby odrobinę.

- Łatwo zauważyć.

- Jak mogłaś zauważyć tu cokolwiek, jeżeli nie wysunęłaś nawet czubka nosa poza hotel? - atakował.

- A czego mogę spodziewać się na zewnątrz, jeżeli już sam hotel tak pełen jest chaosu, że aż trzeszczy w szwach?

- Alexis - starał się zachować spokój, tłumacząc jej prawdę tak oczywistą - tutaj odbywa się zjazd. Pisarzy - znacząco zawiesił głos, jakby to jedno słowo miało usprawiedliwić otaczający ich zewsząd obłęd. - W dodatku pisarzy powieści sensacyjnych. Nie wiesz, że każdy z nas jest po prostu szalony?

- Tak, z pewnością jeden z was ma wyraźne ku temu skłonności - odparła spokojnie.

- No, cóż, jest tu więcej takich jak ja. Są nawet gorsi.

- Zatem normalnym nie pozostaje nic innego, jak uciekać - odrzekła przesadnie przejęta.

Ramsey potrząsnął przecząco głową i zatoczył rękami szeroki krąg.

- Ja tylko próbuję cię przekonać, że Atlantic City to nie tylko hipnotyczny błysk kasyna.

- Trzymam cię za słowo.

- Nie musisz. Dziś wieczorem zabieram cię na małą przechadzkę. Można powiedzieć: przechadzkę ciemną stroną życia.

- Świetnie, tego mi właśnie brakowało - wymamrotała Alexis, gapiąc się w resztkę kawy na dnie filiżanki.

Gdyby ktokolwiek wywróżył jej, że któregoś dnia będzie, ręka w rękę, spacerować z jakimś pismakiem po wietrznych trotuarach Atlantic City, pośród ciżby ludzi odzianych najdziwaczniej, począwszy od eleganckich futer, na znoszonych pantofelkach skończywszy, doradziłaby temu komuś wizytę u psychiatry, i to dobrego. Teraz okazało się, że gdyby taka osoba istniała naprawdę, byłaby, jak Kasandra i Terezjasz, i wróżbiarz Cezara, nie zrozumianym, choć prawdomównym prorokiem.

Już całkiem się ściemniło, gdy ruszali z hotelu, lecz panujący mrok zdawał się nie przeszkadzać nikomu z przechodniów pędzących w swych codziennych sprawach. Tłok na promenadzie dorównywał temu, jaki zastali poprzedniego popołudnia. Alexis przyglądała się mijającym ją w pośpiechu ludziom. Zafascynowała ją różnorodność tłumu. Tu przemknął ktoś w eleganckim, nieskazitelnie wyszczotkowanym, wieczorowym stroju, a tuż obok włóczył się ktoś w wyświechtanym łachu. Widziała starszych ludzi ubranych zgodnie z modą sprzed czterdziestu lat, i nastolatków ze stojącymi czuprynami w zwariowanych, typowo młodzieżowych kreacjach. Ile barw, pomyślała, coraz bardziej zaintrygowana.

- A widzisz? Mówiłem! - powiedział Ramsey, gdy minęli grupę chłopców i dziewczyn śpiewających i tańczących wokół stojącego na chodniku olbrzymiego, przenośnego radiomagnetofonu. - Oto największy spektakl w świecie.

Odpowiedziała uśmiechem na jego zachwyty. Rzeczywiście, uwielbienie dla cyrku musiało tkwić mocno w jego naturze.

- Myślę, że na swój sposób masz sporo racji. Widziałam dziś i klownów, i akrobatów, i połykaczy ognia. I dzikie bestie - dodała, znacząco spoglądając na swego towarzysza.

- To kiedy zaczniesz mnie tresować? - burknął ze ściągniętymi brwiami. - Akurat mam przy sobie bicz i składane krzesełko. Nie muszę dodawać, że znajdzie się i zgrabny kostium. Uniwersalny, pasuje na każdego.

- Nie wątpię. - Alexis nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.

Zamilkł, a ona przypomniała sobie, że przecież Ramsey był zawsze dumnym, zatwardziałym kawalerem, gotowym na krótko związać się z każdą kobietą, która ma ochotę na przelotny romans. Z jej punktu widzenia to nie wchodziło w grę. Nawet gdyby udało im się przezwyciężyć dzielące ich różnice, co wydawało jej się coraz bardziej możliwe, pozostawało parę istotnych powodów, dla których nie była skłonna rzucić mu się w ramiona.

Po pierwsze, był pisarzem. Twórczość była jego źródłem utrzymania i sposobem na życie. Uświadomiła sobie, że nie tylko ojciec nigdy nie zaakceptuje Ramseya, lecz także sama Alexis nie będzie umiała w pełni mu zaufać. Nie ukrywał, że nie ma ochoty wiązać się na stałe. To był drugi z powodów, który powstrzymywał ją od zakochania się. Pragnęła mężczyzny, który byłby z nią zawsze.

Pochodziła z licznej rodziny i doskonale znała korzyści płynące z mocnych więzi. Wiedziała, że nie chce samotnie się zestarzeć. Małżeństwo jej rodziców było bardzo udane, nadal oboje kochali się do szaleństwa. Nie widziała przyczyny, dla której miałaby pozbawiać się podobnego szczęścia. Wreszcie, chciała też mieć dzieci. Mogłaby je nauczyć, jak cenić piękno, jakie życie ma do zaoferowania.

Krótko mówiąc, potrzebowała kogoś na teraz i na przyszłość. Kogoś na stałej, konkretnej posadzie. Kogoś, kto zapewni utrzymanie założonej przez nich rodzinie. Kogoś, na kim może polegać i czyje zachowanie może przewidzieć. Zwykłego, statecznego, odpowiedniego mężczyzny. Ramsey Walker nigdy takim nie będzie, choćby życzyła sobie tego najgoręcej. Chyba właśnie wtedy dotarło to do niej.

- Alexis.

Głos Ramseya przebił się przez mgliste myśli, plączące się jej po głowie. Spojrzała na niego. Jakże żałowała, że nie był właściwym dla niej mężczyzną. Lecz to, co chciał powiedzieć, pozostało tajemnicą. Utkwił wzrok gdzieś za nią, gdzie tylko mroczna ciemność spowijała ocean, po czym potrząsnął głową w geście beznadziei.

- Chodźmy na kawę - zaproponował w końcu.

- Znam tu niedaleko małą grecką knajpkę. Mają świetną kawę z ekspresu, rzeczywiście stawia na sztorc wszystkie włosy na piersiach.

W pierwszej chwili Alexis chciała odpowiedzieć, że posiadanie włosów na piersiach nie jest jej największym marzeniem, lecz gdy spostrzegła jego uśmiech, mogła go tylko odwzajemnić.

- Dobrze - zgodziła się, choć było późno, i choć przed chwilą właśnie próbowała przekonać samą siebie, że nie powinno dojść do niczego między nimi.

- Z przyjemnością. A może potem zabierzesz mnie do kasyna? Ta ruletka wyglądała całkiem interesująco. A co to jest to oczko, o którym tyle się ostatnio nasłuchałam?

Ramsey roześmiał się. Gdy zawrócili, poufale objął ją ramieniem.

- Alexis, stajesz się hazardzistką.

- Owszem - odparła. W duchu żywiła nadzieję, że nie straci swoich żetonów, i że będzie umiała wycofać się z gry, zanim wzrośnie stawka.

Po raz pierwszy w życiu zdarzyło się Alexis nie spać przez całą noc. Siedziała blisko Ramseya na ławce stojącej na plaży tuż obok ich hotelu i przyglądała się pierwszym zwiastunom świtu, różowo-żółtym promykom rozjaśniającym mrok nad horyzontem. Zdała sobie sprawę, że mijający weekend obfitował w czynności, które robiła pierwszy raz.

Między nimi tkwiła pusta butelka po winie, oczywisty dowód kolejnego „pierwszego razu”. Złamała nie jeden, a dwa przepisy. Po pierwsze, wynieśli butelkę z kasyna, które nie miało zezwolenia na sprzedaż alkoholu na wynos. Po drugie, wypili ją na plaży, co z pewnością było zakazane. Nie zatroszczyli się nawet o kieliszki, po prostu podawali ją sobie z ust do ust, jak dwoje włóczęgów. Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu na myśl, że kiedyś taki postępek wydawałby się jej nie do przyjęcia. Na domiar złego, przez cały wieczór zupełnie zapomniała o dystyngowanym zachowaniu, a nawet sprawiło jej to pewną przyjemność.

- O czym myślisz? - ciepło spytał Ramsey. Spojrzała na niego. Siedział w samej kamizelce, bowiem oddał jej marynarkę, gdy nad ranem powiało chłodną bryzą od morza. Rozluźniony krawat otaczał kołnierzyk rozpiętej pod szyją koszuli. Alexis przypomniała sobie, że to ona sama zluzowała węzeł i odpięła guziki. Oblała się rumieńcem na myśl o tak śmiałym geście. I jeszcze coś zrobiła pierwszy raz tej nocy.

Gdzieś koło czwartej nad ranem, gdy w barze kwartet jazzowy resztkami sił wykonywał ostatni utwór zatytułowany „Noc i dzień”, Alexis zrozumiała, że jest zakochana. Zakochana w Atlantic City, w dziwacznym tłumie szalonych, obcych ludzi, którzy objęli tę noc we władanie. I beznadziejnie zakochana w Ramseyu. Był to dla niej prawdziwy szok. Desperacko szukała w myślach odpowiedzi, co ma z tym dalej począć.

- Alexis? - ponaglił ją jego głos. Spróbowała sklecić jakąś odpowiedź.

- Zastanawiałam się nad tym, że nigdy jeszcze nie spędziłam takiego wieczoru - przyznała w końcu szczerze.

- To prawda. A czy dobrze się bawiłaś?

- O, tak - odrzekła entuzjastycznie. - Od dawna nie bawiłam się tak dobrze. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się nie spać całą noc.

- Daj spokój, w to nie uwierzę.

- Naprawdę.

- A na uczelni? Czy razem z koleżankami nie opowiadałyście sobie do rana o chłopakach? Nie porównywałyście ich, nie zmyślałyście historii o tym, co działo się na randkach? Myśmy nieraz gadali tak o dziewczynach.

Alexis spuściła oczy i nerwowo splotła ręce.

- Inne tak robiły. Ja naprawdę nie miałam o czym opowiadać, więc zamykałam się w pokoju i się uczyłam.

Ramsey spojrzał na nią ze zrozumieniem.

- A co z chłopakiem, z którym byłaś prawie zaręczona?

- Brianem? Nie, nie mogłam o tym mówić. On i ja... Nie chciałam licytować się z dziewczynami tym, co nas łączyło. Chociaż się skończyło, uważałam, że to... - zawahała się - było czymś wyjątkowym.

Ramsey wprawdzie skinął głową ze współczuciem, lecz za żadne skarby nie mógł pojąć, co znaczyło „wyjątkowy”. Nigdy nie czuł do żadnej kobiety niczego takiego, co musiałby zachować dla siebie w obawie przed zbeszczeszczeniem. Nie przechwalał się podbojami, gdyż nie było to w jego stylu. Uważał to za niesmaczne. Powód ten nie miał nic wspólnego z uczuciami, jakie żywił.

- Poza tym - dodała cicho - tak naprawdę niewiele było do opowiadania.

Nim Ramsey zdążył odpowiedzieć, na plażę wpadła hałaśliwa grupka ubranych w kolorowe kombinezony surfingowców, gotowych do porannego rekonesansu, trzeba więc było przenieść rozmowę w inne miejsce. W czynnej całą dobę nadmorskiej kawiarence kupili kawę i zabrali parujące filiżanki na dwór. Oparci o balustradę podziwiali świt. Patrzyli bez słowa, jak ognista kula wolno unosi się w niebo, witając ich ciepłem i nadzieją nowego dnia.

Coś się zmieniło tej nocy, pomyślał Ramsey. Nie wiedział dokładnie ani co się stało, ani kiedy. Czuł jakąś różnicę. Zjawiło się coś, czego nie było jeszcze dwanaście godzin temu. Bliżej nieokreślone coś nie było nawet takie złe, wręcz całkiem przyjemne. Słoneczny krąg odrywał się od horyzontu, gdy Ramsey w prostym, spontanicznym odruchu otoczył talię Alexis ramieniem i uśmiechnął się do niej serdecznie. Spędzili razem wspaniały, pełen radości wieczór. Może wcale nie była sztywną, konserwatywną damą? Może miała jeszcze szansę?

Wzmocnił uścisk, a ona nie stawiała oporu. Uśmiechnął się szeroko. Nie mógł doczekać się tego, co przyniesie im dzisiejszy dzień.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

W niedzielne popołudnie zjazd miał się ku końcowi. Ramsey tkwił w ciemnym kącie sali balowej, w której urządzono pożegnalne przyjęcie. Całą uwagę skupił na tym, co działo się po przeciwległej stronie obszernego pomieszczenia. Stała tam Alexis, oddzielona gwarnym tłumem, i była zajęta serdeczną pogawędką z Maćkiem MacAlpinem, wydawcą Ramseya. Uroczysta i miła atmosfera zdawała się być udziałem wszystkich obecnych, oprócz Ramseya. W zamyśleniu sączył drinka. Był o coś zły, przez cały dzień, lecz nie miał pojęcia, o co tak naprawdę mu chodzi.

Wmawiał sobie, że jego ponury nastrój nie miał żadnego związku z ciemnowłosą pięknością, która tak blisko pochylała głowę do swego rozmówcy. I nie dlatego był zirytowany, że przez cały weekend ani o krok nie posunął się w swych erotycznych zamiarach. Ramsey był całkowicie pewien, że zżerająca go złość nie ma nic wspólnego z... z uczuciem żywionym do Alexis Carlisle. Ani z tym, że wesołymi uśmiechami i spojrzeniami zdradzała, jak świetnie bawi się w towarzystwie jego wydawcy. Absolutnie nic.

Cholera, a co za różnica, z kim ona rozmawia? Spędził cały rok na przyglądaniu się, jak wychodziła na spotkania i przyprowadzała do siebie gości, głównie mężczyzn. Szczerze mówiąc, nigdy nie troszczył się zbytnio, kim byli i co ich z nią łączyło. No, może nie całkiem, przyznał, wspominając pełne napięcia chwile, kiedy tkwił z uchem przyklejonym do swych drzwi i modlił się, by nie zrobiła jakiegoś głupstwa z nowym adoratorem lub ponaglał faceta, by znów odmówił jej zaproszeniu.

No, dobrze. Mozę rzeczywiście przejmował się tym, z kim się spotykała i co robiła. I co z tego? Był zwyczajnym mężczyzną o normalnych potrzebach. Czemu nie miałby myśleć o pięknej kobiecie? Niestety, z czasem zwykłe myśli przerodziły się w obsesję. Wszystko, o czym marzył, to Alexis i jej fascynująca bielizna. To chyba zupełnie zrozumiałe, prawda? Prawda? - przekonywał w myślach sam siebie. Błądził wzrokiem po krągłościach ciała dziewczyny i stłamsił w sobie jęk, który zrodziła rozbudzona wyobraźnia. Obsesje mogą być bardzo niebezpieczne, pomyślał, najlepiej uciąć je szybko i zdecydowanie. Zacisnął zęby i miarowym, pełnym determinacji krokiem ruszył w jej stronę.

Alexis i Mack byli nadal pochłonięci rozmową, gdy do nich dotarł. Nie słyszał, o czym mówili. Zdecydował, że najlepiej będzie zostać na uboczu i się nie wtrącać. Przecież Alexis nie znaczy dla niego więcej niż inne dziewczyny, myślał. Wtem dotarł do niego jej dźwięczny śmiech. Poufałym gestem oparła dłoń na barczystym ramieniu Macka. Ramsey poczuł, jak coś w nim twardnieje, po czym pęka.

- Czy ty specjalnie mnie unikasz? - zadał ciche pytanie za jej plecami.

Pełna skruchy obróciła się ku niemu. Nagle zdała sobie sprawę, że zbyt dużo naopowiadała o Ramseyu osobie, którą przedstawiono jako jego wydawcę.

- Nie - odparła szybko, może nawet za szybko. Odchrząknęła speszona i zaczęła misternie układać długi kosmyk włosów za uchem, by zyskać na czasie. - Wcale cię nie unikam, po prostu wydawało mi się, że jesteś bardzo zajęty i nie chciałam ci przeszkadzać.

Miał na końcu języka odpowiedź, że już dawno temu zaczęła mu przeszkadzać, że całkowicie zburzyła ład jego świata, lecz zamiast tego potrząsnął tylko głową.

- To niemożliwe - oznajmił. - Twoje towarzystwo jest zawsze mile widziane, gdziekolwiek i z kimkolwiek jestem.

Uśmiechnęła się ciepło w podzięce za tak serdeczne słowa, lecz spuściła skromnie oczy, by nie dostrzegł w nich zadowolenia. Ciągle nie mogła przywyknąć do uczuć, które w niej wzbierały, gdy Ramsey był w pobliżu. Nie wiedziała, jak się ma zachować. Nim się połapała, ciągnął dalej.

- Poza tym - wskazał na stojącego obok blondyna, który uważnie śledził każdy gest ich obojga - wiem, jak ten facet potrafi nudzić na przyjęciach i jestem przekonany, że nie byłabyś zadowolona, gdybyś słuchała jego przechwałek przez całą noc.

- Hola, lepiej pomyśl o tym, jak szybko „ten facet” będzie czytał twój rękopis - zaczepnie rzucił blondyn uśmiechając się kpiąco. - Na wieki ugrzężnie na dnie szuflady, jeśli nie zachowasz ostrożności.

- Nie ze mną te numery - odparował Ramsey, po czym zwrócił się do Alexis. - Ćwiczyliśmy to z Maćkiem miliony razy. On ciągle nie może pojąć, że dla każdego wydawcy to ja jestem najbardziej łakomym kąskiem w naszych kręgach literackich.

Mack uśmieszkiem skwitował ripostę i wskazał kobietę stojącą w sąsiedniej grupie gości.

- Dobra, lepiej obejrzyj się za siebie, chłopie. Audrey Lomond depcze ci już po piętach. Daleki jestem od siania plotek, ale... Nie uwierzysz, jaką dostała propozycję zaliczki za następny rękopis. Gdzieś w szefostwie wydawnictwa obiła mi się o uszy uwaga o „klasycznych proporcjach” rzucona na temat jej prac.

Ramsey powoli sączył drinka. Zdawał się zbytnio nie przejmować wygłoszonymi rewelacjami.

- Prędzej mi kaktus wyrośnie na dłoni, niż kobieta napisze książkę według „klasycznych proporcji”.

Aleris nagłym ruchem odwróciła głowę ku niemu. Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Dopiero co zdołała zmienić zdanie o swym sąsiedzie z niższego piętra, dopiero co doszła do ładu ze swoimi uczuciami do niego. Przez cały dzień starała się uczciwie osądzić ich szczerość i zastanawiała się nad tym, czy nie powinna unieważnić zawartej z ojcem umowy dotyczącej swojej przyszłości. Rozpatrzyła nawet bardziej konkretne aspekty związku z Ramseyem. Perspektywy intymnych kontaktów przyprawiały ją o zawrót głowy.

Jak mogła dać mu się tak nabrać? - spytała sama siebie. Jak mogła dopuścić myśl, że Ramsey nie jest taki, jak sobie do tej pory wyobrażała? Czy rzeczywiście uwierzyła w to, że pomyliła się w swej pierwotnej ocenie? Cóż, wyszło szydło z worka. Teraz ukazał swoje prawdziwe oblicze. Jego zaściankowa, nierozważna i bezmyślna uwaga o kobietach raz na zawsze udowodniła, jak boleśnie trafny był jej pierwszy osąd.

Ogarnęła ją wściekłość, na policzkach wykwitły gorące rumieńce. Spojrzała na niego z oburzeniem.

- Duma i uprzedzenie - rzuciła krótko. Ramsey miał odpowiedzieć coś Maćkowi, lecz wyrażony trzema słowami sprzeciw zwrócił jego uwagę ku Alexis. Nie zrozumiał, czy miały one opisywać jego postawę, czy może były komentarzem do uwagi, którą poniewczasie uznał za niezręczną.

- Co? - spytał.

- „Dumę i uprzedzenie”, książkę o klasycznej proporcji, napisała Jane Austen, która, wyobraź sobie, była kobietą. Są jeszcze inne pozycje: „Wichrowe wzgórza”, „Jane Eyre”, „Małe kobietki”, „Przeminęło z wiatrem”, „Bicie dzwonu”, „Kolor purpury”...

- Daj spokój. To nie klasyka, tylko babskie romansidła.

W oczach Alexis przemknął niebezpieczny błysk.

- Rozumiem - odparła, zdziwiona tym, że jeszcze panuje nad sobą i może mówić spokojnie i rzeczowo. - Domyślam się, że z tego samego powodu wykluczysz „Frankensteina” Mary Shelley i „Chatę wuja Toma” Harriet Beecher Stowe. Oczywiście, nie mają one nic wspólnego z szeroko pojętym humanizmem, prawda? To tylko takie niefrasobliwe obyczajowe komedyjki pisane po to, by kobiety bez szemrania znosiły własną pozycję w zdominowanym przez mężczyzn społeczeństwie. Pozycję, do zajęcia której jeszcze poprzednie pokolenie kobiet było zmuszane siłą.

- Alexis...

- Jeszcze w poprzednim stuleciu kobietom nie wolno było się kształcić i stoczyły o to prawo potężną batalię. Biorąc to pod uwagę, ośmielam się twierdzić, że tak znaczna ilość napisanych przez nie wielkich powieści jest prawdziwym cudem. Wy, mężczyźni, mieliście szansę dostarczenia społeczeństwu niezmierzonej liczby klasyków w przeciągu setek lat. Weźmy proporcję ilości stworzonych przez nich dzieł do liczby autorów. Ile wypada? Naprawdę niewiele. Tymczasem gdy odniesie' my dorobek kobiecej literatury klasycznej do liczby wykształconych kobiet, które zresztą miały znacznie mniej czasu do dyspozycji, otrzymamy wynik znacznie wyższy. Dlatego, Ramseyu, lepiej obejrzyj się uważnie, zanim okaże się, że zostałeś w tyle.

Po skończonej tyradzie odwróciła się na pięcie i majestatycznie ruszyła do wyjścia, odprowadzana dziesiątkami oczu śledzących każdy jej ruch. Szła równym, miarowym krokiem. Uniesiona wysoko głowa świadczyła o determinacji, z którą gotowa była bronić swych przekonań.

- A niech to! - w głosie Macka wyraźnie brzmiała nutka podziwu. - Gdzieś ty ją wynalazł? - spytał, gdy ostatni błysk bursztynowej furii zniknął im z oczu.

- W wannie. Trzeba mi było ją utopić, przepuściłem taką okazję... - wymamrotał z żalem i niechęcią Ramsey przez zaciśnięte zęby.

Mack ściągnął brwi. Pewnie wyobraził sobie tę scenę. Powstrzymał się jednak od komentarzy.

- To znaczy, że między wami wszystko już skończone? - spytał. - Czy miałbyś... No wiesz, czy miałbyś mi za złe, gdybym chciał się z nią spotkać, kiedy będę w Filadelfii?

- Tylko spróbuj, a wy łupię ci oczy.

- Spokojnie, nie ma sprawy - mruknął Mack i poklepał Ramseya przyjacielskim gestem.

Co za licho podkusiło go rzucić tak bezsensowną uwagę w obecności Alexis? Ramsey dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wyszedł na tęgiego gbura. Tak, dopiero teraz dokładnie zrozumiał to, co zrobił. Alexis unikała go przez cały wieczór, wiec czuł się odtrącony. Kiedy dostrzegł, z jakim uśmiechem patrzyła na Macka, coś w nim pękło, coś, co ściskało tak boleśnie. Musiał zwrócić na siebie jej uwagę, musiał powiedzieć coś, na co nie mogła pozostać obojętna, i powiedział. Sęk w tym, że chyba przesadził. Czekała go teraz niełatwa odbudowa rozejmu osiągniętego poprzedniego wieczora.

Jednym haustem opróżnił trzymany kieliszek.

- To ciągnie się zbyt długo - ponownie zwrócił się do Macka. - Najwyższy czas, żebym uciął z nią małą pogawędkę i wyjaśnił parę spraw.

Zanim Mack zdążył zareagować, Ramsey odwrócił się na pięcie i odszedł w ten sam sposób, w jaki przed chwilą zrobiła to Alexis. Wiedział, że ona pewnie cieszy się na myśl, że to już koniec ich historii. Jego zdaniem był to dopiero początek.

- Otwórz, Alexis!

Ramsey dobijał się do drzwi łączących ich pokoje.

Z początku było to łagodne pukanie, które przerodziło się w coraz głośniejszy i bardziej natarczywy łomot. W odpowiedzi odwróciła się na drugi bok i poklepała poduszkę pod głową. Czas, jaki zajęło jej dzisiaj położenie się do łóżka, był wart odnotowania w księdze Guinnessa. Wolała spać, niż prowadzić konwersację z ograniczonym, fanatycznym i niedojrzałym głupkiem.

- Alexis, wpuść mnie.

Aha, akurat, pomyślała. Nic się teraz nie działo, żadnej wody cieknącej do szafy, nic, co skłoniłoby ją do ruszenia ku drzwiom. Rano spakuje walizkę i weźmie taksówkę na dworzec kolejowy, żeby zdążyć na poranny ekspres do Filadelfii. Kiedy tylko wyląduje w domu, przewertuje dokładnie rubrykę ogłoszeń o mieszkaniach do wynajęcia. Może przeprowadzka gdzieś bliżej centrum nie była takim złym pomysłem? Będzie miała bliżej do pracy i dalej od wielce dokuczliwego pana Ramseya Walkera.

- Alexis...

Jeżeli on myśli, że groźbą zmusi ją do czegokolwiek, to...

- Przepraszam.

Gwałtownie siadła na łóżku, jak pajacyk na sprężynce. Zanim zdążyła pomyśleć, co robi, odrzuciła koc i pomknęła do drzwi, które nadal bezpiecznie odgradzały ją od niego.

- Coś ty powiedział? - spytała z niedowierzaniem. Po długiej chwili ciszy usłyszała zirytowany głos Ramseya.

- Do diabła, powiedziałem „przepraszam”. A teraz mnie wpuść.

Alexis zwolniła zamek i uchyliła zabezpieczone łańcuchem drzwi. Zerknęła na niego podejrzliwie. Widać było wyraźnie, że ciągle jest zły. Pierwszy raz dostrzegła w jego niebieskozielonych oczach tak wściekłe błyski. Serce dziewczyny zgubiło rytm.

W pierwszym odruchu chciała się cofnąć i zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Nie obawiała się Ramseya, lecz własnego, nagłego pragnienia, by przyciągnąć go ku sobie i pocałować do utraty tchu.

- Za co przepraszasz? - spokojnie zażądała wyjaśnień. Zmusiła się, by nie myśleć o tym, że jej wzorzysta piżama staje się nieznośnie zbędna.

- Przepraszam za tę głupią uwagę - wykrztusił gdzieś z samego dna duszy.

- Tylko za to? - zabrzmiało suche pytanie. - W takim razie, panie Walker, nie mamy o czym rozmawiać. Dobranoc.

Chciała zamknąć drzwi, lecz nie spostrzegła, że Ramsey zapobiegł takiej ewentualności. Wcześniej włożył nogę w szparę przy futrynie i teraz mocno pchnął dłonią skrzydło drzwi, aż naprężył łańcuch.

- Miałaś nie mówić do mnie po nazwisku. Pamiętasz, co obiecałem, jeśli to zrobisz?

Pamiętała aż za dobrze. Jej oszalałe serce załomotało, jakby chciało wyrwać się z piersi.

- Powiedziałeś, że nie zapomnę naszego następnego spotkania sam na sam - odpowiedziała, siląc się na spokój.

- Nie, powiedziałem, że łatwo nie zapomnisz naszego następnego spotkania sam na sam. A teraz otwieraj.

- Przecież jest otwarte - nieśmiało zaprotestowała.

- Alexis... - ostrzegł ją ponownie. Nie była pewna, czy jego twarz wyraża gniew, czy obietnicę. - Otwórz... drzwi... - powiedział dobitnie.

Po chwili wahania skinęła głową. Ramsey zabrał stopę, by mogła zwolnić łańcuch. Dłonią opartą o drzwi zezwolił przymknąć je tylko na tyle, na ile było to konieczne. Gdy zostały otwarte, zdecydowanym gestem utorował sobie drogę do Alexis. Zanim zdążyła wymówić choćby słówko, jedną ręką objął ją wpół i przygarnął, drugą zaś zanurzył w jej włosy. Pochylił głowę i pocałował ją. Jej serce znów zgubiło rytm. Poczuła, że już nie chce dłużej stawiać oporu.

W oszołomieniu zrozumiała, że pragnie Ramseya bardziej niż czegokolwiek na świecie. Zakochała się w nim, choć sama nie wiedziała, jak do tego doszło. Czy to ma sens, by dalej zaprzeczać własnym uczuciom? Czy to ma sens, by z nimi walczyć? Czemu nie spędzić tej nocy z Ramseyem? Tylko tej jednej nocy, i tylko po to, by przekonać się, co straciła przez te wszystkie lata. Wiedziała, że próbuje rozsądkiem usprawiedliwić żądzę, której i tak nie może okiełznać, lecz było jej już wszystko jedno. Wplotła dłonie w jego włosy. Wspięła się na palce, by wzmóc siłę pocałunku. Nie liczyło się już nic więcej. Nic, oprócz tego, by być z nim jak najbliżej.

Gdy mężczyzna spostrzegł, że Alexis go nie odpycha, że najwyraźniej zmierzają do wspólnego celu, śmielej posunął się w pocałunku. Walczyli ze sobą o pierwszeństwo, kto kogo obejmie. Alexis udało się zdjąć z niego marynarkę i stłamszony ubiór wylądował na podłodze. Zabrała się do krawata, którego jedwab bezlitośnie tarmosiła po omacku, aż osiągnęła cel.

Kiedy odpinała guziki jego koszuli, Ramsey wsunął dłonie pod bluzę jej piżamy. Rozkoszował się ciepłem jej ciała. Jak mógł kiedykolwiek pomyśleć, że jest zimna? Czuł, że jej skóra płonie pod jego dotykiem. Dotarł do wypukłości piersi i jedną skrył w dłoni. Oboje, niemal równocześnie, cichutko westchnęli.

Kręgi, które kciukiem zataczał wokół brodawki piersi, doprowadzały ją do szaleństwa. Omal nie osunęła się na podłogę bez sił. Oderwała swe usta od jego ust tylko po to, by obwieść kształt jego warg końcem języka. Zastygła w ramionach Ramseya, przeżywając swoje doznania.

Chwila jej bezruchu nie przeszkodziła mu w niczym.

Drugą dłoń położył na tej piersi Alexis, której brakowało pieszczoty. W hipnotyzującym rytmie pieścił ją przez miękką materię piżamy. Alexis zacisnęła powieki. Mocno przywarła całym ciałem do Ramseya. Usłyszała jego jęk i otworzyła oczy. Wyglądał, jakby był w narkotycznym transie.

- Chyba wiesz, że dziś będziemy się kochać? - spytał chrapliwym szeptem, w którym nie było nawet cienia wątpliwości.

- Tak - odparła cicho.

- Dobrze, że się rozumiemy.

Na dowód tego, że wiedziała, co mówi, sięgnęła do ostatniego, zapiętego jeszcze guzika koszuli. Wyciągnęła ją ze spodni, po czym zsunęła miękką tkaninę z jego ramion. Stał przed nią wpółnagi, dyszący. Nie mogła oderwać oczu od jego torsu ani powstrzymać dłoni, rozgarniających ciemne włosy kryjące gładką, ciepłą skórę, pod którą prężyły się imponujące mięśnie. Nie wiedziała, że męskie ciało może być tak mocne, tak twarde, że tyle siły może kryć się w nim tuż pod miękką powierzchnią. Przyciągane magnetyczną siłą palce Alexis wplątały się w zarost kryjący tors Ramseya. Powoli gładziła jego piersi.

- Jak dobrze... - zamruczał Ramsey z zadowoleniem, zaskoczony jej pieszczotą.

Przytuliła twarz do miejsca, gdzie biło jego serce, i pocałowała je.

Westchnął cicho, delikatnie ujął otuloną puszystymi lokami głowę Alexis i odchylił tak, by spojrzeć jej w oczy.

- Wspaniale... - szepnął ponownie. Potrząsnęła powoli głową. Spróbowała ostudzić emocje, które zaczęły wymykać się spod jej kontroli.

- Nigdy nie byłam z mężczyzną tak... tak władczym jak ty.

- Przestraszyłem cię? - zapytał łagodnie. Pragnął być dla niej czuły i delikatny. Gdyby zaczęła się go bać, nie zniósłby tego.

- Nie - odparła szybko. - To nie to. Wiem, że nie zrobisz mi krzywdy.

- To dobrze.

- Po prostu...

- Co?

- Nie wiem. Jestem przerażona - wyznała. - Po prostu nigdy dotąd nie przytrafiło mi się nic podobnego. Nigdy nie bałam się... wszystkiego. Dotykasz mnie i wtedy jakiś ogień rozpala się we mnie. Ogień, który może nigdy nie zagaśnie.

- Aleris - wyszeptał przytulając ją. - Myślę, że zapalamy się oboje. Ale to nie znaczy, że musimy spłonąć.

Chciała coś jeszcze dodać, czuła, że powinna to zrobić, lecz on dłońmi, które ciągle tkwiły wplątane w jej włosy, przyciągnął jej twarz ku swojej. Coraz namiętniej smakował jej usta i coraz mocniej tulił ją do siebie.

Aleris nie wiedziała, kiedy znaleźli się w łóżku. W ostatniej chwili, nim nogi odmówiły jej posłuszeństwa, spostrzegła, że spoczywa na miękkim materacu. Znów poczuła ręce Ramseya pod bluzą piżamy, głaszczące ją delikatnie tuż poniżej piersi. Zrozumiała, że musi coś zrobić i szybko zabrała się do rozpinania najwyraźniej zbędnej odzieży. Nim uporała się z pierwszym guzikiem, poczuła, że potężne ręce Ramseya delikatnie wstrzymują jej dłonie.

- Nie, ja to zrobię - wyszeptał łagodnie.

Złożył jej ręce nad głową. Wsunął muskularne udo między jej nogi. Jęknęła i skryła pod powiekami nieprzytomne oczy. Ramsey wolno odpinał guziki, z premedytacją rozciągając to w nieskończoność. Wiedziała, że oszaleje, zanim on skończy.

Gdy to uczynił, oparł gorące dłonie na jej talii i począł przesuwać je w górę, rozchylając stopniowo poły piżamy. Z otwartych drzwi jego pokoju padał promień światła. W intymnym półmroku Ramsey sycił oczy widokiem gładkiej, jasnej skóry. Wreszcie schylił głowę, by ją pocałować.

Aksamit. To jedno określenie kołatało się w jego myślach, gdy krążył końcem języka wokół nabrzmiałego sutka. W dotyku była jak aksamit, a w smaku jak marzenie. Łapczywie sięgnął ustami jej ust, jakby całą chciał naraz objąć jednym pocałunkiem. Gwałtownie pieścił jej gorące ciało. Słyszał jej oddech, coraz bardziej chrapliwy. Czuł jej palce, coraz mocniej wczepione we włosy.

Stopniowo przesuwał dłonie wzdłuż jej ciała, aż dotarł do granicy wyznaczonej drugą, dolną częścią jej piżamy. Opuszczał krawędź materiału niżej i niżej. Ponowił atak na jej zmysły, rzucając do walki i usta, i dłonie. W chwilę później zmięty dół dziewczęcej piżamy podzielił los koszuli i marynarki Ramseya. Teraz mógł mieć ją całą.

Nie, jeszcze nie teraz.

- Ramsey, proszę - westchnęła, jakby czytając w jego myślach.

Serią pocałunków zawędrował wzdłuż szyi wprost do ucha.

- Alexis, powiedz, czego chcesz - wyszeptał. Sięgnęła do sprzączki u paska jego spodni.

- Ciebie - odrzekła niecierpliwie, pokonując skórzaną przeszkodę. - Chcę ciebie.

- Alexis... - zamilkł niezdecydowany, byle tylko nie przerywała.

- Hmmm... - zamruczała rozpinając suwak. - Czego ty chcesz?

Wsunęła dłonie pod rozchylone spodnie i rozpostarła na jego biodrach, znów zaskoczona twardością i siłą swego znaleziska. Usłyszała cichy jęk, gdy opuściła dłonie niżej. Uśmiechnęła się na myśl, że teraz ona może sprawić mu tyle rozkoszy, ile sama doznała.

Przez kilka chwil pozwolił jej buszować po swym ciele, aż poczuł, że nie wytrzyma dłużej pulsującego wewnątrz dreszczu, i zatrzymał się tuż przed krawędzią przepaści. Delikatnie ujął jej nadgarstki i znów złożył ramiona nad głową. Patrzyła niecierpliwie, jak wstał, by zrzucić resztę ubrania. Zachwycała się wspaniałą sylwetką, oświetloną padającym z sąsiedniego pokoju snopem światła. Był bez wątpienia najbliższym ideału okazem mężczyzny, jakiego kiedykolwiek widziała. I cały należał do niej. Przynajmniej w tę jedną noc.

W tym momencie poczuła króciutkie ukłucie niepewności, lecz szybko odegnała tę myśl. Wiedziała, co robi. Była przecież dorosła. Wolno jej było spędzić tę noc z Ramseyem, chociaż raz w życiu poczuć się kobietą. Jutro wrócą do Ardmore, do codziennego życia, i wtedy może dotrzymać umowy zawartej z ojcem. W końcu nie była już głupiutką nastolatką. Dobrze wiedziała, jakim mężczyzną jest Ramsey i nie żywiła żadnych złudzeń, że mógłby pragnąć od niej więcej niż to, co sam chciał dać. Łatwo jej przyszło przekonać samą siebie, że ta jedna noc w zupełności jej wystarczy.

- Ciebie - odpowiedział na pytanie, o którym zdążyła już zapomnieć. - Ciebie chcę, Alexis.

Otworzyła szeroko ramiona, a Ramsey położył się u jej boku. Myślała tylko o nim i czuła tylko jego dotyk. Splątali się w uścisku, pieszczotach, pocałunkach. Trwało to wieki, aż się połączyli. Ramsey posiadł ją głębokim, mocnym pchnięciem, po którym przyszło następne, i następne, i jeszcze następne...

Kiedy myślała, że nie można już czuć niczego więcej, że niczego więcej wprost nie zniesie, że dalej jest już tylko ból, zadrżała od nieoczekiwanej pieszczoty. Dopiero teraz zrozumiała, że właściwie po raz pierwszy jest z mężczyzną...

Leżeli potem nieruchomo w ciszy i mroku. Kołysała do snu jego głowę, leżącą na jej piersiach, a on słuchał bicia jej serca. Spokojnym, równym oddechem przyjemnie ogrzewał jej skórę. Czuła się syta, pełna, usatysfakcjonowana. I kochana. Jak nigdy dotąd. Spojrzała na mężczyznę, który spał w jej ramionach. Kochała jego siłę i uwielbiała jego delikatność tak bardzo, że aż nie mogła powstrzymać łez, które stanęły jej w oczach.

Sądziła przedtem, że jedna spędzona z nim noc pozwoli jej odejść z poczuciem satysfakcji skażonej śladem melancholii. Lecz zamiast pozbyć się go ze swej duszy, pozwoliła mu wniknąć w nią głębiej, w najintymniejsze jej zakamarki. Nikt jeszcze nie dotarł tu przed nim i wiedziała, że już tu zostanie. Nie będzie nawet odrobiny miejsca dla kogokolwiek innego. Zawsze będzie go kochać. Nie było to najwłaściwsze odkrycie w tej sytuacji. Nieważne, kogo ojciec uzna za godnego jej ręki, nigdy, przenigdy go nie pokocha.

Nad ranem, gdy jeszcze noc nie podniosła zasłony ciemności, Alexis otworzyła oczy w najsłodszej pobudce swego życia. Leżała nago na brzuchu pod przykryciem cieplejszym od kołdry, pod Ramseyem. Czuła miłe łechtanie jego warg na swym ramieniu. Właśnie rozpoczął wędrówkę końcem języka w dół jej kręgosłupa, czym sprawił jej niemałą przyjemność.

Muskał palcami jej długie nogi, łaskotał leciutko, po czym rozsunął, torując drogę językowi, którym sięgał tam, gdzie nie pozwoliła sięgnąć żadnemu innemu mężczyźnie. Wstrząsnął nią dreszcz rozkoszy i bezwiednie uniosła biodra. Niemal natychmiast poczuła siłę, z jaką znów przylgnął do najintymniejszych części jej ciała. Wszedł w nią i oszołomił zmysły. Jego ręce odnalazły ciasne przejście miedzy prześcieradłem a jej brzuchem i sięgnęły piersi. Pulsował w jej wnętrzu głębiej i głębiej, aż zdało się jej, że stopią się w jedno.

Zawiódł ją na skraj rozedrganej, zmysłowej rozkoszy, i nie panowała już nad emocjami.

- Kocham cię, Ramsey - szept wyrwał się z jej ust. - Kocham.

- Nie, Alexis - zdawało jej się, że słyszy jego głos. - Nie kochaj mnie, bo nie będę mógł tego odwzajemnić.

Słowa dotarły do niej jak przez mgłę tak gęstą, że nie była pewna, czy w ogóle je usłyszała. Wtem nagły błysk poraził jej zmysły. Z wolna wracała jej świadomość, a odebrane słowa zaczęły wsiąkać w jej duszę. Znów była sama.

- Alexis?

Odwróciła głowę i ujrzała jego przystojną twarz, pełną radości po spełnionym miłosnym akcie. Nie, nie miłosnym, poprawiła się w myśli. Przed chwilą sam jej powiedział, że to nie miłość. Dla niej było to nadal coś niezwykłego, coś pięknego. To było coś, co zachowa w sercu do końca swoich dni. Pogłaskała dłonią jego szorstki policzek i ze smutnym uśmiechem przymknęła oczy. Jutro pomyśli o tym, dzisiaj będzie tylko czuć.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Ramseyowi nie zdarzyło się jeszcze obudzić u boku kogoś, z kim spędzał noc. Była to jedna z niepisanych zasad, które przyjął dawno, i których przestrzegał za wszelką cenę. Kiedy był u kobiety, wychodził przed świtem, zaś kiedy dama zostawała u niego, subtelnie, choć jednoznacznie dawał jej do zrozumienia, że nad ranem przestanie być mile widziana. Gdy wiec obudził się w poniedziałkowy ranek, szczęśliwy i pogodny, wręcz osłupiał na widok Alexis pogrążonej we śnie.

Jak, do cholery, to się stało? - zaczął się zastanawiać, czując przenikliwy lęk. Czemu nie wstał w środku nocy i nie wrócił do swego łóżka? Nigdy, przenigdy nie zasypiał po akcie miłości, nawet gdy wraz z partnerką decydowali się na powtórkę. A dziś słońce stało wysoko na niebie i zegarek leżący na nocnej szafce wskazywał dziewiątą. Przespał całą noc z Alexis, jakby znali się od lat, i od lat co noc ze sobą sypiali.

I wtedy wpadł w panikę.

- Ramsey?

Głos należał do Alexis, lecz był inny niż zwykle, niewyraźny i zaspany. Wypowiedziane słowo brzmiało raczej jak erotyczne zaklęcie niż jak jego imię. Przez mgnienie oka zapragnął kochać się z nią cały dzień, aż do wieczora, i jutro, i pojutrze, i zawsze...

Zebrał się w garść i wytłumaczył sobie, że nie jest już niedoświadczonym nastolatkiem. To był zwykły ranek, taki jak wszystkie, i leżąca obok kobieta była zwykłą kobietą, taką jak wszystkie. Musi zdobyć się na wysiłek, by się jej pozbyć, uświadomił sobie brutalną prawdę. Cóż, miłość zawsze była próbą sił, nieprawdaż? Twarde postanowienie zaczęło upadać, gdy Alexis obróciła się ku niemu, układając ręce nad głową. Zsunięta kołdra odsłaniała jej piersi i długą, zgrabną, wyprostowaną nogę. Jej ciało było ciepłe i zaróżowione od całonocnego kontaktu z jego ciałem, a twarz wydawała się jeszcze piękniejsza niż zwykle, choć mógłby przysiąc, że to niemożliwe. Uśmiechnęła się do niego, a jej uśmiech pełen był radości i zadowolenia. Miękkim wnętrzem dłoni okryła jego policzek.

- Dzień dobry - przywitała go łagodnie.

Kiedy postanowił zostać jej kochankiem, długo i na wiele sposobów przygotowywał się do tego poranka, który rozświetli ich wspólną noc. Mógł być rozczarowany, gdyby nie spełniła jego oczekiwań, zachwycony, gdyby je przekroczyła, pełen nadziei, gdyby zechciała spotkać się z nim znowu i smutny, gdyby ich pierwszy raz okazał się ostatnim. Nie przygotował się tylko do tego, co właśnie czuł. Do poczucia niezaprzeczalnej, niewyobrażalnej winy.

Patrzył w jej oczy i widział w nich uwielbienie zmieszane z pożądaniem. Serce w nim zamarło. Dobry Boże, ona się w nim zakochała. Nagle zrozumiał, co się dzieje. Nie, nie mógł do tego dopuścić. To się nigdy nie uda. Nie chciał, żeby cokolwiek do niego czuła. Jasna cholera, na tym miał polegać cały urok. Mieli spędzić cudowny wieczór i rozstać się. Przecież zupełnie do siebie nie pasowali.

Mam rację? - spytał sam siebie. Taki był plan? No tak, czyż nie stawiał jasno sprawy od początku? Chodziło o to, żeby się zabawić. Alexis wiedziała, w co się z nim pakuje. Więc czemu było mu głupio, czemu było mu wstyd? Właśnie dlatego, że była tak naiwna i łatwowierna, a on ją oszukał. Dlatego, że zwabił ją do łóżka, jak samolubny Don Juan nie panujący nad swym popędem. I dlatego, że nocą usłyszał jej wyznanie.

- Ramsey?

Znów ten głos. Nie mógł już tego znieść. Jeszcze nie wiedział, co się stanie, lecz był pewien, że musi wydostać się z jej pokoju. Natychmiast. Zachował się jak szczur w pułapce. Z niesmakiem skojarzył, że zasłużył na podłe miano szczura. Chwycił jej dłoń, oderwał od swego policzka i położył na prześcieradle, jak najdalej od swego ciała. Zmusił się, by nadać spojrzeniu zimny, obojętny i obcy wyraz. W jej oczach znalazł potwierdzenie tego, że trud nie poszedł na marne.

- Jak ci się podobało? - rzucił bezceremonialnie, tłumiąc w głosie najmniejszy ślad burzy targającej jego wnętrzem.

Nie była pewna, co się stało, czemu nagle Ramsey był taki zły, lecz czuła, że dzieje się coś niedobrego. Skryła nogę pod kołdrą i przykryła się po szyję. Poczuła się niezręcznie, leżąc przy nim w łóżku.

Czego spodziewała się rano? - spytała samą siebie. Że zbudzą się razem, tak jakby było to najnormalniejsze pod słońcem? Że będą się cieszyć i kochać znowu? Że uczczą ten dzień szampanem na tarasie, zanim razem powrócą do Ardmore?

Być może jej wyobrażenia były tylko owocem rozpalonej wspólną nocą wyobraźni, lecz na pewno nie spodziewała się odrzucenia. Nawet wcześniej, wtedy gdy boczyli się na siebie, była między nimi jakaś więź, coś ciągnęło ich ku sobie. Teraz w spojrzeniu Ramseya nie tylko zabrakło wątłej nici porozumienia, była wręcz odraza.

- Czy coś się stało? - dociekała ostrożnie. Wstał z łóżka, wyraźnie nieświadomy własnej nagości, i zbierał ubranie porozrzucane po pokoju. Raczył odpowiedzieć na jej pytanie. Nadał słowom taki ton, jakby jej los zupełnie przestał go obchodzić.

- Złego? Skądże, nie. Byłaś wspaniała w nocy. Lepsza, niż się spodziewałem.

Jego słowa ukłuły serce Alexis niczym długie sople lodu, lecz zanim zdążyła powstrzymać go od dalszych komentarzy, dokończył myśl, która do reszty ją zmroziła.

- Sądziłem, że w łóżku będziesz spięta. Wiesz, niechętna do wypróbowania czegoś nowego. A ty zaskoczyłaś mnie zupełnym brakiem zahamowań. Powiedziałbym nawet, że ta noc plasuje się w mojej pierwszej piątce...

- Ramsey, proszę... - przerwała Alexis. Czuła, że trzęsie się ze złości i płonie ze wstydu. Nie rozumiała, na czym polega jego gra. Nie wiedziała nawet, czy to w ogóle jest gra. Jednego była pewna: człowiek przebywający w jej pokoju nie był tym samym człowiekiem, w którym się zakochała.

- Proszę cię... nie rób mi tego.

Prośba szarpnęła czułą strunę jego duszy. Był równie zdegustowany swymi słowami, jak ona była nimi dotknięta. Nie wiedział, co robić. Nigdy przedtem nie czuł do nikogo tego, co czuł teraz do Alexis. Był tym przerażony do szpiku kości.

- Czego mam nie robić? - zapytał, udając zdziwienie.

- Nie mów tak, jakbym była kolejną... kolejną pozycją na liście członkowskiej twojego fanklubu - odcięła mu się.

Ciekawe, czy on tak naprawdę uważa? - zastanawiała się. Czy rzeczywiście była tylko nowym nabytkiem jego kolekcji, kolejną zdobyczą? Nagle poczuła mdłości. Była taka chwila, gdy szczerze wierzyła w to, że Ramsey Walker jest zdolny ją pokochać. Snuła nawet nie sprecyzowane bliżej plany wspólnej przyszłości. Mimo dzielących ich różnic w poglądach i w stylu życia, zaczęła wierzyć, że powstała między nimi znacząca, choć nieokreślona więź, zdolna utrzymać ich razem.

Ramsey rzucił jej krótkie spojrzenie, gdy wkładał koszulę. Potem skupił całą uwagę na starannym zapięciu guzików.

- Alexis, posłuchaj - zaczął z wyraźną nonszalancją. - Nikt z nas nie zaprzeczy, że byliśmy siebie ciekawi od dnia, w którym się wprowadziłem, nieprawdaż? To całkiem naturalne, że dwoje zupełnie obcych ludzi czuje do siebie pociąg fizyczny. To się często zdarza. Ty imponowałaś mi przynależnością do niedostępnego dla mnie świata. Świata zamożności, dostatku, elegancji, wybrednego gustu. Ja dla ciebie byłem kompanem do spaceru mroczną stroną życia. Cóż, teraz każde z nas już wie, jak smakuje życie tam, gdzie nas nie ma. Mam nadzieję, że twój kawałek smakował ci tak bardzo, jak mnie. Myślę, że teraz pora powrócić na właściwe miejsca. W końcu oboje zaspokoiliśmy już ciekawość. Chyba rozumiesz, co mam na myśli, prawda?

Nic nie rozumiała. Wiedziała tylko tyle, że mylił się głęboko w ocenie jej uczuć. Być może na początku rzeczywiście zaciekawiło ją to, że tak bardzo różni się od znanych jej do tej pory mężczyzn, lecz na pewno nie poszła z nim do łóżka z ciekawości. Zrobiła to, bo go kochała. Bo miała cień nadziei, że może on ją pokocha.

W jak wielkim była błędzie, wyrzucała sobie. Nie powinna wdawać się z nim w jakikolwiek związek. Czyż w głębi duszy nie spodziewała się takiego zakończenia? Był pisarzem, upomniała się, człowiekiem o artystycznych skłonnościach. Czyż nie dostała już raz nauczki, jak płochą, samolubną i nieobliczalną naturę mają artyści? Czyż ta lekcja nie powtórzyła się kolejny raz, i jeszcze kolejny? Teraz mogła jeszcze dodać do listy życiowych pomyłek grafomańskiego pismaka, który pewnie lada dzień wyruszy w Himalaje z grupą nawiedzonych obszarpańców.

Czy rzeczywiście wyznała mu miłość tej nocy? Nie, nie mogła tego zrobić. Winna była pamiętać to, co ojciec mówił jej o artystach. Powinna bardziej ufać jemu niż własnej opinii. No tak, teraz mogła już tylko umieścić Ramseya Walkera pośród innych „nauczycieli”, których nie szczędził jej los. Lepiej jej będzie bez niego.

Ramsey widział na jej twarzy grę targających nią uczuć: żal, wściekłość, zwątpienie. Czuł, że serce mu się kraje. Tak będzie lepiej, wmawiał sobie. Nie chciał rujnować życia kobiecie, zwłaszcza takiej jak Alexis. I tylko po to, by ją uchronić, zachowywał się tak, jakby go nie obchodziła.

- Lepiej już wstań i ubierz się, jeśli chcesz wrócić ze mną do Ardmore. Muszę być w domu przed południem. Wieczorem mam randkę - skłamał.

Kłamstwem osiągnął swój cel. Z jej szeroko otwartych oczu wyzierał ogromny ból i żal. Podciągnęła kołdrę prawie po uszy, jakby w ten sposób chciała uchronić się od dalszych przykrości z jego strony. Był o włos od załamania. Miał ochotę klęknąć przy łóżku, przeprosić ją i przyznać się do kłamstwa. Lecz zanim słabość wzięła nad nim górę, Alexis ulżyła mu, odrzucając jego propozycję.

- W porządku - odparła. Jej głos zabrzmiał bezdźwięcznym echem w gęstej ciszy wypełniającej pokój. - Wrócę pociągiem.

- Alexis...

- Naprawdę - potwierdziła bez przekonania. Jej wzrok był przeraźliwie pusty. - Chciałabym przejść się trochę plażą, może wpadnę do paru sklepów. Rzadko bywam nad morzem. Niech i ja skorzystam z okazji.

Jej słowa były jak policzek. A więc Alexis też potrafiła użądlić, pomyślał. Cóż, przecież już wcześniej o tym wiedział. Zresztą, to była jedna z wielu rzeczy, które w niej kochał.

Nagle zmarszczył czoło, zafrasowany pojawieniem się tego słowa w swoich myślach. Kochanie nie miało tu nic do rzeczy, zapewniał siebie samego. Za parę dni wszystko wróci do normy. Alexis Carlisle była po prostu kobietą, taką jak inne, które poznał w swoim życiu. No dobrze, inną od pozostałych, tym niemniej kobietą. Lepiej mu będzie bez niej.

Alexis jest tylko kobietą, będzie mi lepiej bez niej, powtarzał sobie przez całą drogę do Ardmore. Powtarzał te słowa w kółko przez dwie długie godziny, aż stały się zaklęciem. Tylko kobietą. Lepiej bez niej. Kiedy zatrzymał samochód przed domem, prawie wierzył w to, co mówił.

Przez resztę dnia odganiał troskę i ciekawość, czemu jeszcze nie wróciła. Wmawiał sobie, że nie obchodzi go, gdzie ona jest. Przecież miał milion innych zmartwień. Czekało go tyle telefonów, tyle listów, tyle spraw do załatwienia. Jasne... milion spraw.

Zachodził w głowę, gdzie ona jest i co porabia.

- No, wreszcie oprzytomniałaś.

Patrzyła na ojca, siedząc w skórzanym fotelu w jego pracowni. Czuła się tak, jakby znów była małą dziewczynką, lecz starała się tego nie okazywać. Targały nią wątpliwości, czy przyjazd do domu nie był dużym błędem. Leland Carlisle był człowiekiem wielkiego formatu, w każdej dziedzinie swej aktywności. Był twórcą i zarządcą jednej z największych we Wspólnocie Brytyjskiej i najprężniej działającej sieci filantropijnej - Fundacji Carlisle, honorowym wykładowcą wielu lokalnych uniwersytetów, członkiem rad najlepszych okolicznych muzeów, przewodniczącym Turystyczno-Żeglarskiego Klubu Południowowschodniej Pensylwanii, kapitanem drużyny polo, która dzierżyła mistrzowski tytuł nieprzerwanie przez czternaście lat. Zaś Alexis najbardziej onieśmielał rolą ojca.

Był wysokim mężczyzną, szczupłym, wysportowanym i, odkąd tylko pamiętała, siwym. Lubił, gdy sprawy szły po jego myśli, uwielbiał być u steru. Z pewnością tym przymiotom zawdzięczał swe życiowe sukcesy. Nikt nie mógł go pokonać. Szaleństwem byłoby namawiać go do czegoś, na co nie miał ochoty. Dorastanie w domu, w którym ojciec zawsze miał rację, i w dodatku zawsze stawiał na swoim, wywołało u całego rodzeństwa Carlisle głęboko zakorzenioną potrzebę dogadzania seniorowi. Nie z miłości do niego, lecz ze strachu.

- Nie nazwałabym tego oprzytomnieniem - odparła Alexis. - Po prostu chcę wywiązać się z naszej umowy.

Leland przyglądał się córce badawczo.

- Cóż cię skłoniło do zmiany decyzji? Co z tym okropnym typem, jak mu tam, Ethanem?

- Evanem - poprawiła odruchowo. To były jego stare sztuczki. - Evanem Warminsterem.

- Nieważne, jak temu draniowi bez charakteru.

- Tatusiu...

- Dobrze, skończmy z tym. Co się z nim stało? Odchrząknęła.

- On... - nie mogła powiedzieć ojcu otwarcie, jakim idiotą okazał się Evan. Nie zniosłaby kolejnej litanii pod hasłem „a nie mówiłem!”.

- Evan... przyjął ofertę pracy na Zachodnim Wybrzeżu.

- A ty nie chciałaś z nim wyjechać - odparł kiwając głową - bo zobaczyłaś, jaki z niego drań bez...

- Nie chcę wyjeżdżać z Pensylwanii - ucięła krótko. - Nie chcę żyć tak daleko od rodziny. - Akurat w tym momencie ten pomysł wydał się jej wspaniały.

- Cóż, ja już wybrałem odpowiednią partię dla ciebie - zakomunikował, wstając z bogato rzeźbionego fotela stojącego za masywnym, mahoniowym biurkiem.

- Już to zrobiłeś? - nie mogła ukryć zaskoczenia. - A skąd wiedziałeś, że nie wyjdzie mi z Evanem?

- Lexie, dobrze wiesz, skąd.

Ponieważ miał go za drania bez charakteru, dokończyła w myśli.

- Robert Brewster - oznajmił wprost. - Przypuszczam, że spotkaliście się na świątecznym przyjęciu fundacji w zeszłym roku. Wygląda nieźle, jest w twoim wieku. Uważam, że świetnie orientuje się we wszystkich aktualnych sprawach dotyczących działania fundacji. I jest lojalnym, godnym zaufania pracownikiem.

I pewnie zdolnym utopić własną babcię w łyżce wody w zamian za obietnicę kariery, dodała w duchu. Rzeczywiście był przystojnym mężczyzną, starszym od niej o rok. Spędziła z nim sporą część świątecznego przyjęcia, głównie na opędzaniu się od jego natrętnych awansów. Robert Brewster byłby bez wątpienia oddanym i dbającym o nią mężem. Może nie tyle z miłości, co z obawy, by nie uczynić niczego, co mogłoby zagrozić jego pozycji w fundacji.

- Tato, ja go właściwie nie znam...

- Nonsens - przerwał. - To idealny typ. Ślub będzie we wrześniu. Już zarezerwowałem klub na przyjęcie weselne.

- Czy Robert o tym wie? - spytała ozięble. Ojciec spojrzał na nią ze zgorszeniem.

- Ależ oczywiście, dałem mu obietnicę w zeszłym miesiącu, tuż po jego awansie.

Więc to tak, pomyślała Alexis. Nic dziwnego, że tak bardzo przykładał się do pracy, miał motywację. Nie ma to jak przynęta w postaci apetycznej córeczki szefa.

- Wiesz, tato, im więcej o tym myślę, tym bardziej...

- Zawsze miałaś z tym kłopoty, Lexie. Za dużo myślisz. Idź teraz przywitać się z matką. Chyba nie wie, że przyjechałaś.

Audiencja skończona. Wstała ociągając się i ruszyła odnaleźć matkę w zakamarkach olbrzymiego domu. Spodziewała się, że znajdzie ją we wschodnim skrzydle, w oranżerii. Ciągle nie mogła uwierzyć, że jeszcze rano przemierzała brudny deptak w Atlantic City. Był to świat tak odległy od jej domu rodzinnego, jak Pluton odległy był od Ziemi. Po odjeździe Ramseya wsiadła w ekspres do Filadelfii. Drogę z dworca kolejowego do Ardmore szybko pokonała wahadłowo kursującym po tej trasie mikrobusem.

Czuła się jak złodziejka, gdy po cichu weszła do swego mieszkania i zaczęła szykować do nowej podróży, tym razem do domu rodziców na przedmieściach Pittsburgha. Nie chciała, by Ramsey dowiedział się, że wróciła. Nieprzerwany stukot maszyny do pisania zdawał się potwierdzać jej nadzieję. Było jednak bardziej prawdopodobne, że po prostu nie dbał o to, czy wróciła. Złodziejka, pomyślała z goryczą. Jakby to ona ukradła cokolwiek. To przecież on skradł jej godność, szacunek do samej siebie, jej serce.

Wiedziała, że w żaden sposób nie zdoła wymazać z pamięci tego, co stało się w Atlantic City, że wspomnienie tamtej nocy będzie ją prześladowało do końca życia. Usiłowała przekonać samą siebie, że chłód i ból, które wdarły się w jej duszę, z czasem znikną. Że nadejdzie taka chwila, gdy z rozrzewnieniem wspomni wspólnie spędzone chwile. Lecz zanim to nastąpi, będzie musiała pozbierać się i brnąć przez szare dni pełne zwykłych obowiązków.

Zanim dojechała do domu, myślała, że lepiej będzie spędzić życie u czyjegoś boku. Nawet z kimś wybranym przez jej ojca. Lecz po rozmowie z Lelandem zrozumiała, że to pomysł staroświecki i okrutny. Przecież prawie nie znała Roberta Brewstera. Z drugiej zaś strony, czyż to nie było lepsze rozwiązanie niż samotność? Może kiedyś go pokocha. W końcu gorsze rzeczy zdarzały się już na świecie. Marzyła o tym, by móc zostać w domu rodziców na zawsze. By ukryć się przed błędami, które popełniła w przeszłości i tymi, które na nią jeszcze czyhały. Wszystko wydawało się lepsze niż ponowne spotkanie z Ramseyem. Nie mogłaby znieść codziennych kontaktów wiedząc o tym, co do niej czuje. Jego słowa wypowiedziane poprzedniej nocy będą brzmiały w jej uszach jeszcze bardzo długo: „Nie będę mógł odwzajemnić twojej miłości”. Pewnie powiedział tak dlatego, że nie była taką kobietą, jaką mógłby pokochać. Alexis nie wątpiła w to, że Ramsey był zdolny do miłości. Wyczuwała to nieraz, gdy opowiadał o rodzinie lub mówił o swojej pasji - pisaniu. Widziała tę dziwną iskierkę w jego oczach i łudziła się marzeniem, że była jej przyczyną. Nie, jedynym powodem, dla którego nie mógł jej pokochać, było to, że uważał ją za nieodpowiednią dla siebie kobietę. Była dla niego wyzwaniem. Nigdy nie krył się z tym, że pragnie jedynie krótkiego romansu, a kiedy zdobył to, co chciał, przestała go interesować. Mógł teraz wrócić do tych kobiet, z którymi miał więcej wspólnego, pomyślała. To był ciężar nie do zniesienia.

- Mamo? - zawołała wchodząc do oranżerii.

- Alexis! - odpowiedziała Isobel radośnie. - Co za wspaniała niespodzianka! Kiedy przyjechałaś? Dlaczego nie uprzedziłaś nas o wizycie?

Alexis poczuła, jak ogarnia ją ciepło, które utraciła dzisiejszego ranka, opuszczając ramiona Ramseya. Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. Matka wciąż ją zadziwiała. Nie mogła zrozumieć, jakim sposobem Isobel Carlisle zdołała wychować pięcioro niesfornych dzieci na porządnych ludzi i pozostać dystyngowaną damą. Wiotka, wysoka, z włosami przyprószonymi szronem siwizny, acz modnie przyciętymi, śmiało mogła uchodzić za starszą siostrę Alexis. Ubrana w prostą tweedową spódnicę i szary sweter, pasowała do tej olbrzymiej sali z oknami od sufitu do podłogi, doniczkowymi roślinami i meblami pokrytymi jasnozielonym pluszem.

- Dzień dobry, mamo. Przyjechałam samochodem z Ardmore dziś rano.

- To strasznie daleka podróż jak na tak krótką wizytę - stwierdziła Isobel i podeszła do córki, by ją uściskać. - Dlaczego nie przyjechałaś pociągiem?

Alexis objęła matkę.

- Miałam nastrój i ochotę na dłuższą przejażdżkę. Isobel spojrzała znacząco na córkę i poprowadziła w stronę wygodnej kanapy na środku pokoju.

- Co się stało tym razem?

Alexis z wdzięcznością poddała się troskliwej opiece matki. Miała ogromną ochotę rozpłakać się, wyrzucić z siebie wszystkie problemy, cały smutek, który ciążył jej od dwunastu godzin. Zamiast to uczynić, wzięła głęboki oddech i upomniała się w myśli, że duże dziewczynki nie płaczą. Oparła łokcie na kolanach i skryła twarz w dłoniach.

- Mamo, czy kochałaś tatę, kiedy wychodziłaś za niego? - zapytała po chwili.

Jeżeli pytanie to zaskoczyło Isobel, to nie pokazała tego po sobie. Objęła córkę ramieniem i przytuliła delikatnie. Spojrzała głęboko w ciemnobrązowe oczy, które odziedziczyły po niej wszystkie jej dzieci, i powoli skinęła głową.

- Tak, bardzo go kochałam. Nadal kocham. Mimo że lubi się przechwalać, wtrącać w wasze życie i ma bzika na punkcie polo - dorzuciła z lekkim uśmiechem.

Żałosny grymas przebiegł twarz Alexis.

- Co sądzisz o Robercie Brewsterze? - zapytała. Isobel zastanowiła się nad odpowiedzią, nie okazując zdziwienia z powodu nagłej zmiany tematu.

- Robi dużo dobrego dla fundacji. Jest jednak lizusem, jako człowiek nie bardzo mi odpowiada. Dlaczego pytasz?

- Tatuś sądzi, że będzie dla mnie dobrym mężem. Na twarzy Isobel pojawił się wyraz zrozumienia.

- Aha, o to chodzi? O ten bzdurny układ, który zawarłaś z ojcem w zeszłym roku.

- Uważałaś, że był bzdurny? - zapytała Alexis szczerze zdziwiona.

Matka była świadkiem jej rozmowy z ojcem na temat wyjazdu do Filadelfii. Słyszała warunek stawiany przez niego. Nie odezwała sie wtedy ani słowem, a Alexis sądziła, że jej milczenie jest oznaką zgody na wymuszoną umowę.

- Oczywiście, że tak - odparła stanowczo Isobel.

- Powiedziałam twemu ojcu, że rozwiodę się z nim, jeżeli zażąda od ciebie dotrzymania obietnicy. Jakież to staroświeckie.

Alexis zamyśliła się. Czyż Ramsey nie powiedział dokładnie tego samego? Od niego nie mogła oczekiwać zrozumienia, ale matka powinna łatwo wczuć się w jej położenie.

- Przecież nie poznałam mężczyzny, którego chciałabym poślubić - rzuciła bez przekonania, a w duchu dodała: I takiego, który chciałby mnie za żonę.

- Obiecałam tatusiowi...

- Aleris, kochanie, wiele osób nie znalazło dla siebie odpowiedniego partnera. Nie oznacza to, że mają poślubić pierwszą lepszą osobę, która się nawinie. Ani tę, którą wybiorą im ojcowie - dorzuciła znacząco Isobel.

- Tak, ale...

- Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, jaka byłabyś nieszczęśliwa, gdybyś poślubiła kogoś, kogo nie kochasz? - spytała matka łagodnie.

Alexis milcząco przyglądała się Isobel i rozważała jej słowa.

- Samotność ma różne oblicza. Przebywanie z kimś, kogo się nie kocha, jest stokrotnie gorsze od samotności. Kiedy jesteś sama, przynajmniej odpowiada ci towarzystwo, prawda?

- Raczej tak...

- Domyślam się, że jest chyba ktoś, kim się interesujesz. Mam rację?

Widocznie jakiś hormon, pomyślała Alexis, powstaje w organizmie kobiet w czasie ciąży i potem pozwala matkom odczytywać myśli swoich dzieci.

- Prawdę mówiąc - przyznała Alexis - poznałam ostatnio człowieka, którego... którego bardzo lubię.

- Nie rozumiem, czemu zatem przejechałaś taki szmat drogi po to, żeby spełnić bzdurne żądanie ojca?

Alexis spuściła głowę i utkwiła wzrok w splecionych dłoniach.

- Ponieważ ten, którego chcę, nie chce mnie - odparła cicho.

- Musi być więc ślepym egocentrykiem - żachnęła się Isobel.

Alexis spojrzała matce w oczy i uśmiechnęła się.

- No, może jest odrobinę egocentryczny - zawahała się przed ujawnieniem następnej rewelacji. - On jest także... on jest pisarzem.

- I... ? - matka czekała na dalszy ciąg, okazując całkowite niezrozumienie dla rozterek Alexis.

- Wiesz przecież, że nigdy nie miałam szczęścia do artystów, z którymi się spotykałam.

- Kochanie - powiedziała matka z pobłażliwym uśmiechem. - Nie przypominam sobie, byś kiedykolwiek spotykała się z prawdziwym artystą. To byli bufoni, pozerzy i pijawki, z których tyle można wycisnąć talentu, co wody z kamienia.

- Mamo!

- Nie zgodzisz się ze mną?

Alexis chciała unieść się oburzeniem, zaprzeczyć słowom matki, przytoczyć rzeczowe argumenty na swą obronę. Po chwili namysłu jednak skapitulowała.

- Nie, chyba nie.

Już bez zaskoczenia przyznała rację Ramseyowi. Zawsze wybierała najdziwniejszych facetów, gdyż wiedziała, iż dotknie tym ojca do żywego. Już od pierwszej randki instynktownie wyławiała najoryginalniejszych, najmniej odpowiednich mężczyzn, by przedstawić ich w domu. Wyraz twarzy Isobel świadczył wyraźnie, że Alexis zdołała oszukać tylko ojca i siebie. Dziewczyna westchnęła głośno i roześmiała się. Niestety, nie był to śmiech szczęścia ani nawet zadowolenia. Może tak śmiał się Romeo, gdy zbyt późno odkrył oszustwo, jakie zgotował mu los. Alexis bez udziału losu zrozumiała, że oszukała samą siebie.

Zamilkła i nerwowo poprawiła włosy.

- Czy mogę zostać tu parę dni? - spytała. Czuła, że potrzebuje odrobiny spokoju przed spotkaniem z Ramseyem Walkerem.

- Tak, pod warunkiem, że odpowiesz mi na dwa pytania - odparła matka.

- Jakie?

- Po pierwsze, czy młody człowiek, który ci się podoba, wie, co do niego czujesz?

- Tak - Alexis potwierdziła ze smutkiem. - Niestety, wyrwało mi się, że go kocham.

Isobel kiwnęła głową. Dobrze znała swą córkę i potrafiła zrozumieć więcej z przemilczanych słów niż z wypowiedzianych.

- A drugie pytanie? - zapytała Alexis.

- Czy naprawdę zamierzasz poślubić Roberta Brewstera tylko dlatego, że chce tego ojciec?

- Nie - odpowiedziała bez chwili wahania. - Powiem mu o tym rano. Masz rację, mamo, lepiej być samą niż z kimś niekochanym. Nie byłabym szczęśliwa z nikim innym, tylko z Ramseyem. Widzę, że będę musiała przywyknąć do własnego towarzystwa, tylko ono mi pozostało.

- Ramsey - powtórzyła Isobel. - To ładne, mocne imię. On może cię jeszcze zaskoczyć, kochanie.

Alexis uśmiechnęła się z powątpiewaniem. Wstała i ruszyła w stronę schodów. To prawda, Ramsey Walker kipiał niespodziankami. Tylko jedno, niestety, nigdy się nie zmieni, tego była pewna. Nigdy nie pokocha dziewczyny takiej jak ona, nigdy nie pokocha jej. Sam się do tego przyznał. Teraz ona będzie mieszkać tuż nad nim, żyć tak blisko niego i wiedzieć, że jest poza jej zasięgiem. Będzie się przyglądać, jak spotyka się z kolejnymi kobietami, szukając jedynej, która da mu szczęście. Świadomość, że nie będzie tą wybraną, ściskała duszę Alexis tępym bólem.

Może jednak po powrocie do Ardmore zacznie rozglądać się za nowym mieszkaniem. Jeśli ma być samotna do końca życia, lepiej zabrać się do tego porządnie.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Alexis została u rodziców do soboty. Gdy w poniedziałek zadzwoniła do biura fundacji, by nieśmiało prosić o dwa dodatkowe wolne dni, usłyszała, że może wziąć choćby cały tydzień. Poczuła się dotknięta wiadomością, że doskonale dadzą sobie radę bez niej.

Oznajmiła ojcu, że nie zamierza wyjść za Roberta Brewstera. Leland zdenerwował się i zapowiedział, że nie odwoła rezerwacji sali w klubie, gdyż później trudno będzie ją ponowić. Wrześniowe soboty szybko znajdują amatorów. Wierzył, że Aleus zmieni w końcu zdanie i ślub dojdzie do skutku. Córka jednoznacznie dała mu do zrozumienia, że to płonne nadzieje. Uprzedziła go, by nie czuł się rozczarowany, gdy ceremonię ślubną zaszczyci tylko dwóch gości: on i Robert Brewster. W końcu ruszyła z matką na zakupy do Pittsburgha.

Przez całą drogę powrotną do Ardmore Alexis rozmyślała o swojej przyszłości. Dzięki rozmowie z matką spojrzała na wiele spraw z właściwej perspektywy. Dostrzegła mnóstwo szczegółów, których istnienie dotychczas ignorowała. Kochała Ramseya, to było jasne jak słońce. Równie jasne było to, że Ramsey jej nie kochał. Co więcej, szczycił się swoim niezaangażowaniem. Taka postawa nie rokowała nadziei na stały związek, a jedynie na okazjonalne spotkania w łóżku, które skończą się wtedy, gdy pryśnie czar zmysłów. Spotkania te z pewnością byłyby przyjemne, lecz Alexis szukała czegoś więcej.

Nagle przypomniała sobie ich rozstanie w Atlantic City i zdała sobie sprawę, że Ramsey prawdopodobnie już znudził się zdobyczą. Teraz nawet na seks nie ma co liczyć.

Mieszkanie, do którego wracała, wydało się jej puste. Oczywiście, w każdej chwili mogła tłumić samotność koncentrując uwagę na tym, co działo się piętro niżej. Mogła wsłuchiwać się w głęboki głos, kiedy nagrywał tekst na taśmę lub rozmawiał przez telefon. Stukot jego maszyny do pisania będzie nadal przeszkadzał jej w zaśnięciu, co zresztą miało i dobrą stronę. Od tygodnia dręczył ją w snach.

Może powinna zafundować sobie jakiegoś zwierzaka? Był to pomysł, który rozważała już wcześniej.

Przyjemnie byłoby wracać do domu i być witaną przez przyjaciela, nawet jeżeli będzie miał cztery łapy i ogon. Koty są miłe i dają się lubić, ale tak naprawdę nie potrzebują nikogo. A Alexis chciała się czuć potrzebna. Natomiast psy... psy potrafią dać kobiecie poczucie, że jest królową ich świata. Tak, może pies. Ktoś, z kim mogłaby porozmawiać, i kto nie wytykałby jej błędów. To podniosłoby ją na duchu. Pójdzie do schroniska w przyszłym tygodniu.

Kiedy z okna samochodu dostrzegła znajome widoki, uśmiechnęła się po raz pierwszy od tygodnia. Wracam do domu, pomyślała. Zawsze przyjemnie jest wracać do tego, co najbardziej się kocha i ceni. Odgoniła natrętną myśl, że teraz ta definicja obejmuje również Ramseya. Usiłowała wmówić sobie, że on i dom mają tylko tyle wspólnego, że znajdują się w tym samym budynku. Przecież wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nie widzi dla siebie miejsca w jej życiu. Alexis musi przyzwyczaić się do tej myśli, nauczyć się z nią żyć.

Kiedy zjechała z autostrady i zbliżała się do domu, poczuła dziwny skurcz ściskający jej serce. Będzie musiała nauczyć się żyć bez Ramseya Walkera, ale nigdy nie przyzwyczai się do tego.

Rex Malone znów miał kłopoty. Z niewiadomego powodu przestał sobie radzić z płcią piękną. Nigdy dotąd nie miał takich problemów, cóż to w końcu dla prawdziwego mężczyzny. Zaś ostatnio twardy, zdawałoby się, detektyw, nie potrafił zaciągnąć do łóżka nawet Penelopy Largo. Wyglądało to tak, jakby Rex miał dosyć kobiet. Co by powiedział na to Raymond Chandler? Dobrze, że stary Ray nie może zobaczyć, co Ramsey zrobił z takim twardzielem jak Rex Malone. Wielki Człowiek niewątpliwie wzgardziłby nim okrutnie.

- To zaczyna wymykać mi się z rąk - wymamrotał Ramsey i poczuł nagle ogromną ochotę na drinka.

Ruszył do kuchni, powłócząc nogami. Otworzył szafkę, w której trzymał kolekcję whisky. W jej skład wchodziło kilka butelek o różnej cenie i jakości, zależnie od przeznaczenia trunku. Była tam szkocka, którą sączył tworząc, taka, którą smakował, kiedy chciał uczcić sprzedaną książkę i taka, po którą sięgał, kiedy chciał się spić jak bela. Wyciągnął rękę po tę ostatnią. Napełnił szklankę bursztynowym płynem i smętnie pokiwał głową. Było źle. Było bardzo źle. Będzie pił przez Alexis. W głębi duszy wiedział, że ona była winna temu, że opuściło go natchnienie.

Krótko mówiąc, po prostu nie mógł przestać o niej myśleć. Była przy nim ciągle, nocą rozpalała jego sny, a w dzień mąciła myśli. Do diabła, ostatnio zaczęła pojawiać się nawet w jego książce. Oskarżała Rexa Malone o męski szowinizm i uświadamiała Penelopie Largo, że każda rozsądna kobieta trzymałaby się z daleka od takiego faceta. Ostatnio Alexis Carlisle bardzo utrudniała mu życie.

I gdzie, do cholery, podziewała się przez ostatni tydzień?!

Po trzech szklaneczkach whisky Ramsey poczuł się nieco lepiej. Nalał sobie jeszcze jedną, zakręcił butelkę i wrócił do pokoju, gdzie zwykle pracował. Wołała go maszyna do pisania, namawiała, by wyładował złość na jej klawiszach, lecz Ramsey wahał się. Pamiętał, jak Alexis skrytykowała go. Nazwała jego postacie stereotypowymi, a wątki banalnymi. Zarzuciła, że dialogi są nienaturalne, a fabuła bez polotu. Zamiast obrazić się za te słowa, zaczął się nad nimi zastanawiać.

Czy to, co powiedziała, było prawdą? - zaczął rozmyślać i niemal jednocześnie poczuł niechęć do siebie za to, że przyjął jej tok rozumowania. Jeżeli pisarz nie wierzy szczerze w to, co pisze, to jaki jest sens pisania? Nigdy przedtem nie dręczyły go wątpliwości. Do tej pory wierzył święcie, że każda stronica tekstu, którą oddał wydawcy czy redaktorowi, była produktem w najlepszym gatunku, na jaki było go stać. Jeżeli Alexis uważała, że jego twórczość jest nic niewarta, to był jej problem, a nie jego. Przecież miliony czytelników manifestowały zgoła odmienną opinię. Czy miał przejmować się krytyczną opinią jednostki?

Tak, przejmował się, i to go złościło. Choć ciężko było mu się do tego przyznać, dbał o to, co Alexis myśli o jego pisarstwie. Do końca nie wiedział, dlaczego. Nie wiedział również, co z tym fantem zrobić. Z niechęcią usiadł do maszyny i sięgnął po teczkę, w której trzymał najnowszy rozdział swej książki. Spojrzał na pierwszą stronę, jednym haustem skończył resztę whisky i zaczął czytać. To prawda, że ta powieść szła mu gorzej niż inne. Pierwsze trzy pisało mu się wyjątkowo łatwo, jakby maszyna sama podsuwała mu słowa. Może problem tkwił w tym, że Rex Malone stawał się zbyt zarozumiały, pomyślał Ramsey. Nie było sprawy, z którą nie mógłby sobie poradzić. Może potrzebował zadania, z którym nie mógłby dać sobie rady bez czyjejś pomocy?

Uśmiechnął się przebiegle na tę myśl. Tak, może stary Rex potrzebował pomocnika. I może go znajdzie pod postacią kobiety, równie twardej jak on. Usadowił się wygodniej i uderzył w klawisze.

W głowie kołatało mu ciągle pytanie: kiedy Alexis wróci do domu?

Wtedy usłyszał znajome kroki na schodach. Przyjechała! Najwyższy czas, do diabła. Odruchowo wstał, by podejść do drzwi. Chciał je otworze na oścież i zażądać, by wyjaśniła, gdzie podziewała się przez ostatnie sześć dni. Zapanował jednak nad emocjami.

To nie twoja sprawa, upomniał się. To, jak spędzała swój wolny czas, nie powinno go obchodzić. Przecież wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nic ich nie łączy poza pociągiem fizycznym, który też jakby zanikał. Jej pożegnalne spojrzenie świadczyło dobitnie, że ją przekonał. Problem zaś polegał na tym, że on sam nie bardzo w to wierzył.

Ramsey z uwagą przysłuchiwał się dźwiękom dochodzącym z zewnątrz. Najpierw delikatny stukot obcasów na schodach, potem cichy zgrzyt otwieranych drzwi, aż wreszcie lekkie kroki po lakierowanej podłodze. Kroki ustały w sypialni i usłyszał odgłos butów zrzuconych na miękki dywan. Zapadła cisza. Był pewien, że Alexis rozbiera się. Cholera, dlaczego to stało się właśnie teraz? Wiedział, że to koniec pracy na dzisiaj, że do wieczora nie będzie mógł myśleć o niczym innym, tylko o jej bieliźnie. A najbardziej frustrujące było to, że choć spędzili razem intymne chwile, nie miał okazji oglądać jej w tym stroju.

Musi wyjść z domu, w przeciwnym razie myśli o Alexis rozsadzą mu mózg na strzępy. Ach, te kobiety, jęknął w duchu. Nie, nie kobiety. Kobieta. Nigdy przedtem żadna nie zawróciła mu tak w głowie. Tylko Alexis Carlisle była do tego zdolna i, na Boga, nie rozumiał, dlaczego.

Świeżego powietrza, tego mu było trzeba. I to w dużych ilościach. Musi wyruszyć gdzieś, gdzie będzie w stanie uwolnić się od myśli o niej. Znaleźć takie miejsce, gdzie przestanie czuć, jak ważną rolę Alexis pełni w jego życiu. Wciągnął starą bluzę do baseballu i zaśmiał się ironicznie. Dobrze wiedział, że nie ma takiego miejsca ani na ziemi, ani w całym wszechświecie. Pozostała tylko nadzieja, że starczy mu sił, by stawić jej opór.

Lecz wniosek ten nie podbudował go na duchu, wywołał jedynie śmiech, gorzki śmiech.

Przez sześć kolejnych dni Ramsey i Alexis za wszelką cenę unikali się wzajemnie. Na ogół udawało im się to, choć zdarzył się wyjątek. W środę rano Alexis zaspała i śpieszyła się, by zdążyć do pracy. Wyszła z mieszkania trzymając buty w jednej ręce, a neseser w drugiej. Na półpiętrze, tuż nad mieszkaniem Ramseya, poczuła, jak obsuwa się jej jedna z podwiązek, widocznie w pośpiechu źle zapięta. Jęknęła ze złości, włożyła buty i, rozglądając się, czy ktoś nie nadchodzi, podciągnęła spódnicę. W tym właśnie momencie Ramsey otworzył drzwi i wyszedł na klatkę schodową, by zabrać gazetę. Miał na sobie tylko granatowe spodnie od dresu.

Rzucił w jej stronę krótkie spojrzenie, ale wyraz jego twarzy powiedział jej bardzo wiele. Aleris mogła przysiąc, że zaczerwienił się, gdy stał tak i patrzył na jej nogę ledwie skrytą pod jedwabną pończochą, na drobne palce walczące z podwiązką, zdobioną różową kokardką. Ich oczy spotkały się przez sekundę i wtedy poczuła, że cały dom staje w płomieniach. Nim zdążyła wyrzec choćby słowo, odwrócił się na pięcie i wszedł do mieszkania, zapominając o gazecie. Zdawało jej się, że wymamrotał pod nosem: O rany, dłużej tego nie zniosę.

Z bliżej nieokreślonego powodu słowa te sprawiły, że na jej twarzy zjawił się uśmiech.

W piątek wieczorem Ramsey znów siedział sam w domu. Tak jak w każdy wieczór, odkąd wrócił z Atlantic City. Jak zwykle - pracował nad książką. Redagował najnowszy rozdział, w którym akcja przybierała niespodziewany obrót. Czytał tekst, czując mieszaninę dumy i złości. Już wiedział, że jego najnowsze dzieło będzie najlepszym, jakie do tej pory stworzył. Złościł się zaś, gdyż walorem utworu była nowa postać, której z początku nie planował. Był to ktoś, kto w mistrzowski sposób uzupełniał Rexa Malone'a. Osoba przystojna, bystra, potrafiąca dać sobie radę z najgorszym przestępcą. Była to kobieta-detektyw, Alexandra Carson.

Była bez wątpienia najlepszą postacią, jaką do tej pory wykreował. W jej kontaktach z Rexem wyczuwało się lekki pociąg fizyczny. Był on na tyle silny, że ożywiał ich rozmowy i na tyle stonowany, że nie psuł ich współpracy. Ramsey czuł, że ta para ma przed sobą długą przyszłość, że razem rozwiążą jeszcze niejedną zagadkę w wielu książkach. Nawet Aleris będzie zadowolona, pomyślał.

Marzył, by pójść na górę, przeczytać jej najnowszy rozdział i zobaczyć, jak zareaguje. To zdarzało mu się po raz pierwszy. Ramsey Walker był typem samotnika, który nie pozwalał nikomu, z wyjątkiem Theo i Macka, czytać swych książek, zanim trafią do księgarń. Teraz jednak sprawa wyglądała inaczej. Czuł silną potrzebę podzielenia się pomysłami z Alexis. Zapragnął, by była częścią jego pracy i jego życia.

Przez ostatnie dwa tygodnie ciągle widział w myślach jej twarz i słyszał jej głos. Bezustannie pragnął mieć ją blisko.

Jest teraz u siebie. Słyszał, jak wchodziła jakieś piętnaście minut temu. Nie było takiego prawa, które zabraniałoby mu pójść na górę i zamienić z nią parę słów, prawda? Przecież nikomu jeszcze nie zaszkodziła rozmowa. Może wybraliby się gdzieś na kawę lub obiad. A potem na spacer do parku. Jeszcze nie było tak zimno. Rześkie powietrze oczyściłoby ich zmącone myśli. Chociaż, jeżeli chodziło o Ramseya, jego myśli od pewnego czasu stawały się coraz bardziej przejrzyste.

Decyzja została podjęta. Zmienił roboczy strój, czyli wytarte dżinsy i starą bluzę, na ciemnobrązowe sztruksowe spodnie i gruby, beżowy sweter. Teraz mógł się pokazać. Właśnie czesał niesforne włosy, gdy nagle ręka z grzebieniem zamarła w pół ruchu. Przechylił głowę, wsłuchując się w dobiegające z góry odgłosy.

Alexis znów była w wannie. Ale tym razem nie sama.

Przez chwilę Ramsey starał się uspokoić rozdygotane serce. Próbował wytłumaczyć sobie, że to, co słyszał, było odgłosami zwykłej kąpieli. Niestety, głośne dziewczęce okrzyki i chlupot wody wskazywały na coś mniej niewinnego. Do diabła, jak ona mogła zabawiać się w wannie, kiedy on nadal płonął na myśl o niej? Czy to, co razem przeżyli, tak mało dla niej znaczyło? Czy był tylko kolejną zdobyczą, którą wpisała do swojego rejestru?

Koniec z tym, postanowił. Miał tego serdecznie dość. Najwyższy czas, by Alexis i on wyjaśnili sobie parę spraw. Po pierwsze, on ją kocha i nie może bez niej żyć. Po drugie, nie opuści jej mieszkania, dopóki ona nie poczuje tego samego. Jeżeli będzie musiał przekonywać ją przez najbliższe dziesięć lat, to cóż, trudno. Najwyżej nie odda książki w terminie. Są sprawy ważniejsze niż pisanie książek. Na przykład zdobycie ukochanej kobiety.

Pędem wbiegł po schodach.

Z uczuciem déjà vu stał przed jej drzwiami i walił w nie z całych sił krzycząc, by je otworzyła. Obawiał się, że Alexis będzie udawała, iż nie ma jej w domu, aby uchronić swego kochanka.

Kochanka. Ramsey o mało nie udławił się tym słowem. Do diabła, tylko on był jej kochankiem. Nikt nie kochał jej tak jak on.

- Alexis! Otwórz te cholerne drzwi!

Ponownie zamierzył się w nie pięścią, choć sam nie był pewien, czy po to, by załomotać w nie kolejny raz, czy je rozwalić, gdy drzwi zostały otwarte i stanęła w nich Alexis w ubraniu ociekającym wodą. Miała na sobie wytarte dżinsy i starą, czerwoną bluzę umazaną zaschniętą farbą. Przyszła mu do głowy nieśmiała myśl, że nie jest to strój, w którym przyjmuje się gości. Ale nawet w nim wyglądała piękniej, niż pamiętał.

Jej ciemne włosy, splecione w luźny warkocz, zwisały na ramieniu. Niesforne pasemka, które wymknęły się splotowi, zaczesała niedbale za ucho. Twarz pozbawioną makijażu ozdobił lekki rumieniec podniecenia. Ramsey łudził się nadzieją, że on był jego sprawcą, a nie ktoś obcy, skryty w jej mieszkaniu. Poczuł, że jego serce odzyskało zwykły rytm i krew w żyłach przestała rwać szalonym pędem. Całe wieki nie stał tak blisko Alexis. Bez zastanowienia objął jej ramiona i przyciągnął dziewczynę do siebie, aby ją pocałować.

Zabrakło jej czasu, by dochodzić, co go tu sprowadziło. Jedyne, co mogła zrobić, to tylko wtulić się w niego i oddać mu pocałunek. To był najlepszy sposób na smutek i napięcie, towarzyszące jej od dwóch tygodni. Tak bardzo tęskniła za Ramseyem. Bez niego wszystko było nie takie. Praca, dom, życie, nic nie sprawiało jej radości. Wtuliła się mocniej, czując, jak mokre ubranie paruje od rozgrzanej skóry.

- Tęskniłem za tobą - wyszeptał Ramsey.

- Ja też za tobą tęskniłam - odrzekła niemal bez tchu.

Nie czekając na zaproszenie wkroczył do mieszkania i zamknął za sobą drzwi. Oparł się o nie plecami i spojrzał groźnie w jej stronę.

- Gdzie on jest? - zażądał wyjaśnień.

- Kto? - spytała zdezorientowana.

- Wiesz dobrze, kto - odparł. - Gdzie schowałaś tego durnia, z którym tak świetnie bawiłaś się w wannie? Mam zamiar dać mu dobrą nauczkę, zanim zrzucę go ze schodów. Nie podoba mi się, że jakiś facet pakuje się tam, gdzie ja byłem pierwszy... No, wiesz, co mam na myśli.

Alexis spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi. A więc o to mu chodziło. Usłyszał odgłosy z łazienki i sądził, że ktoś obcy grasuje po jego terenach łowieckich. Jeżeli pan Ramsey Walker sądził, że należała do niego tylko dlatego, że zaszczycił ją spędzoną wspólnie nocą, to mylił się głęboko.

- Jak śmiesz? - zawołała, zaczepnie opierając ręce na biodrach. - To, że byliśmy razem jedną noc, nawet jeśli przyjemną, nie daje ci prawa wkraczać do mego mieszkania i wyrzucać stąd moich gości. Zwłaszcza takich, których sama tu zaprosiłam, ponieważ uważam, że będą miłym dla mnie towarzystwem.

Ramsey zatrząsł się ze złości.

- Nie? - powiedział powoli, ledwo panując nad głosem. - A czy to, że cię kocham, daje mi to prawo?

Nim zdążyła zareagować, stanowczo odsunął ją na bok i ruszył zdecydowanym krokiem w stronę zamkniętych drzwi łazienki. Alexis szła tuż za nim. Z trudem hamowała śmiech wzbierający na myśl o jego mało romantycznym wyznaniu i o tym, co zrobi na widok „mężczyzny” w jej wannie.

Ramsey ostrym szarpnięciem otworzył drzwi, nie bawiąc się w takie grzeczności jak pukanie. Był gotów walczyć z intruzem. To, co ujrzał, wstrzymało go w pół kroku. W rogu łazienki, na stosie mokrych ręczników, siedział najżałośniejszy psiak, jakiego widział w życiu.

- Och, Ramsey, przestraszyłeś go. Biedne maleństwo - usłyszał za sobą szept Alexis.

Ominęła go zwinnie i wzięła na ręce małą, czarną kuleczkę futra. Zmoczyła się przy tym doszczętnie, ponieważ psiak ciągle ociekał wodą.

- Biedny, mały Pagliacci - szepnęła zwierzątku do ucha. - Wystraszył cię? Już dobrze... Obronię cię.

Ogłupiały Ramsey patrzył przez chwilę na tę dwójkę.

- Nazwałaś go Pagliacci? - spytał z pretensją w głosie. - Czy chcesz, żeby w przyszłości poniewierały nim wszystkie psy w okolicy? Cóż to za zniewieściałe imię!

Alexis odwróciła się i rzuciła mu piorunujące spojrzenie.

- Pagliacci to bardzo piękne imię. Tak nazywa się bohater jednej z moich ulubionych oper. Niezwykle tragiczna postać.

- Właśnie o to mi chodzi. - Ramsey energicznie skinął głową. - Dostanie po tyłku za każdym razem, gdy wyjdzie z domu.

- Ach tak? - odparła. Wezbrała w niej fala złości, gromadzonej od dwóch tygodni. Ostro zaatakowała Ramseya, pragnąc zranić go do żywego. - A jakie imię pan proponuje, panie Walker? Panie Przystojniaczku... Panie Pismaku Szowinisto. - Zacisnęła pięści, szykując się do kolejnego ciosu. - Panie Tchórzu-Bojący-Się-Inteligentnych-Kobiet...

To podziałało. Na jego twarzy pojawił się niebezpieczny uśmiech. Znacząco postąpił krok do przodu. Alexis cofała się, aż uderzyła plecami o ścianę. Przyparta do muru, z trudem łapała oddech. Ramsey oparł ręce o ścianę po obu stronach jej ciała, odcinając drogę ucieczki. Zerknął na psiaka, którego trzymała w ramionach, po czym spojrzał prosto w jej oczy.

- Czy temu maleństwu nic się nie stanie, jeżeli zostawimy je na chwilę samo? - zapytał z pozornym spokojem.

Alexis przez chwilę milczała, rozkoszując się bliskością jego ciała. Wreszcie westchnęła głęboko i odparła łamiącym się głosem:

- Nie... chyba nie. Ale tylko na krótką chwilę. Ramsey uśmiechnął się drapieżnie, kiedy wziął psiaka z rąk Alexis i postawił na podłodze.

- Idź się bawić, Rex - zakomenderował. - Muszę nauczyć twoją panią paru rzeczy o mężczyznach.

- Rex? - Alexis zaczęła protestować. - Nie chcesz chyba nazwać go Rex. To imię tego okropnego dętek...

- Boję się inteligentnych kobiet, tak? - Ramsey przerwał jej niskim, groźnym głosem. - Jestem szowinistycznym pismakiem, tak?

W jego wzroku Alexis dostrzegła czułość i obietnicę. Nagle poczuła, że w parnej łazience zrobiło się jeszcze bardziej gorąco.

- No cóż, może zbyt pochopnie oceniłam....

- Choć nie pomyliłaś się zbytnio z tym przystojniakiem.

Spojrzał głęboko w jej oczy. Błyszczały z podniecenia. Wiedział, że był jego sprawcą. Pochylił się ku niej i musnął jej wargi swoimi w najdelikatniejszym pocałunku, na jaki było go stać. Alexis zamknęła oczy i oddała się rozkoszy. Dłonie, które z początku miękko spoczywały na swetrze kryjącym potężnie sklepioną klatkę piersiową Ramseya, zsunęła teraz niżej i ujęła go nimi w pasie. Przyciągnęła go mocniej do siebie, a on nie pozostał dłużny. Wzmocnił pocałunek, przytulając się do niej z całej siły. Skrył w dłoni jej pierś i usłyszał najsłodsze i najbardziej podniecające westchnienie, jakie kiedykolwiek wyrwało się z jej ust.

Nie mógł dłużej wytrzymać i delikatnie wsunął rękę pod jej bluzkę, by gładzić ciepłą, aksamitną skórę. Z rozkoszą zauważył, że pod spodem nie miała nic więcej. Znów dotknął jej piersi. Krążąc delikatnie kciukiem wokół sutka, wiódł dziewczynę ku szczytowi pożądania.

- Och, Ramsey - szepnęła Alexis łamiącym się głosem. - Tak za tobą tęskniłam.

Zaczął delikatnie całować jej policzek, czoło i skroń. Końcem języka wykreślił zarys jej ucha, a później błądził po ciepłej szyi. Czuła, że uginają się pod nią kolana. Z wolna zaczął biodrami ocierać o jej biodra i dopiero wtedy uświadomiła sobie, gdzie się znajdują. Lekko oparła ręce na jego piersi i powstrzymała przed dalszymi pieszczotami.

- Co się stało? - spytał Ramsey zdławionym z podniecenia głosem.

Alexis miała zamęt w głowie. Wiedziała, że kocha go nad życie, lecz musiała wyjaśnić pewną kwestię, zanim złączą się ponownie w miłosnym uścisku.

- Czy to, co powiedziałeś wcześniej, to prawda? - spytała cicho.

Ramsey spojrzał na nią uważnie. Wiedział, o co pytała, lecz nie był do końca pewien jej uczuć. Nigdy dotąd nie czuł się tak bezbronny wobec kobiety. Musi się zdobyć na odwagę.

- Tak, mówiłem szczerze - oświadczył stanowczo.

- Nigdy w życiu nie byłem zakochany, ale kiedy zobaczyłem ciebie, Aleris, wpadłem jak śliwka w kompot.

Na jej usta zawitał uśmieszek zadowolenia. Ramsey czuł się wspaniale, miał ochotę roześmiać się z radości.

- Kocham cię, Alexis.

Rzuciła mu się na szyję i ucałowała gorąco.

- I ja ciebie kocham, Ramsey.

Pocałowała go jeszcze raz i, trzymając za rękę, poprowadziła do sypialni. Było jeszcze coś, co chciała wyjaśnić.

- Zanim... mmm... no wiesz...

Ramsey uśmiechnął się, słysząc, że nagle zbrakło jej słów. Spłonęła rumieńcem.

- Tak?

- Zanim to zrobimy, chcę ci coś wyznać.

- Cóż takiego?

- Pamiętasz, kiedy ci powiedziałam, że dialogi w twoich książkach są nienaturalne, a fabuła bez polotu? - zapytała z wahaniem.

- Jak mógłbym o tym zapomnieć - odparł sucho.

- Tak... - Urwała myśl, lecz po chwili spojrzała mu prosto w oczy i dokończyła: - Przez ostatnie dwa tygodnie czytałam twoje książki...

- Naprawdę?

- Tak. I zdałam sobie sprawę, że podoba mi się ich akcja, a dialogi mają w sobie coś ciekawego.

- Czyżby?

Alexis skinęła szybko głową.

- Sądzę jednak - dodała - że powinieneś popracować nad postaciami kobiecymi, Ramsey. Musisz je koniecznie unowocześnić.

- Wiesz, „ to ciekawe, że wspomniałaś o tym teraz - odrzekł i usadowił się wygodniej na brzegu łóżka.

- Tak się akurat składa, że skończyłem rozdział, który chętnie dam ci do przeczytania.

- Naprawdę? - była zachwycona.

- Mhm - mruknął. Zaczepił palce o szlufki jej dżinsów i przyciągnął ją do siebie. - Ale to później. Znacznie później.

Aleris uśmiechnęła się i skinęła głową przyzwalająco. Patrzyła zafascynowana, jak Ramsey rozpina zatrzask przy jej spodniach. Powoli wsunął ręce pod materiał i objął pośladki. Delikatnie zaczął całować jej brzuch, kreśląc językiem drobne kółeczka wokół pępka. Stopniowo jego usta schodziły niżej, aż natrafiły na brzeg bielizny. Wtedy zdecydował, że Alexis ma stanowczo zbyt dużo na sobie.

- Zdejmij bluzkę - wymamrotał, wciąż wtulony w jej brzuch. Ocierał swój szorstki policzek o jej delikatną skórę i radował się tą różnicą.

Gdy spełniła prośbę, spojrzał do góry. Uśmiechając się przeczesała palcami jego włosy i splotła dłonie na jego karku. Ramsey oswobodził rękę i stworzył z niej schronienie dla jej piersi. Posadził Alexis na kolanach i całował nęcące go ciało. Dziewczyna westchnęła z zadowolenia i przytrzymała jego głowę, by nie przerwał pieszczoty zbyt wcześnie. Rozkoszowała się myślą, że on jej pragnie tak mocno, jak ona jego. Dopiero drapanie szorstkiego swetra uświadomiło jej, że on nie wywiązał się z umowy.

- Ściągaj sweter - rozkazała zalotnie. - I spodnie, i buty, i skarpetki.

- Kobiety - rzucił żartem i zaczął się śmiać. - Strasznie są wymagające.

Spełnił jednak jej życzenia i zażądał, by uczyniła podobnie. Aleris z radością zdjęła dżinsy, ale nim zabrała się do tego, co pod nimi zostało, Ramsey powstrzymał ją ruchem ręki.

- Zawsze chciałem dotknąć twej bielizny, kiedy masz ją na sobie - wyjaśnił, gdy napotkał jej zdziwione spojrzenie. - Obiecaj mi, że od tej pory tylko ja będę ją zdejmował.

- Obiecuję - odrzekła z uśmiechem.

- I przyrzeknij, że kiedy następnym razem będziemy się kochać, co powinno nastąpić za jakąś godzinę, założysz te podwiązki z różowymi kokardkami.

- Ramsey!

- Mało brakowało, a wziąłbym cię w zeszłą środę, gdy poprawiałaś sobie tę podwiązkę - wyjaśnił. - Kiedy zobaczyłem cię na schodach z zadartą spódnicą...

- Wcale nie była zadarta - zaprzeczyła Alexis. - Po prostu podciągnęłam ją odrobinę, żeby... poprawić pewien drobiazg.

Ramsey zaśmiał się ponownie.

- Niech już będzie, ale pozwól, abym to ja od tej pory zajmował się takim poprawianiem.

Twarz Alexis rozpromienił uśmiech.

- W porządku. Chciałabym jednak wiedzieć, kto wytłumaczy wszystkie twoje obietnice mężczyźnie, którego mam poślubić?

Ramsey położył ją na łóżku i przykrył swym potężnym ciałem.

- Myślałem, że to ja nim jestem.

Jej serce zadrżało. Nie spodziewała się tak szybkich i bezceremonialnych oświadczyn.

- No tak, ale... widzisz, byłam w zeszłym tygodniu z wizytą u rodziców...

- Aha, więc to tam się schowałaś - wymamrotał, obsypując jej szyję lekkimi pocałunkami.

- O, taaak - stwierdziła Alexis, a Ramsey nie był pewien, czy odpowiedź nawiązywała do jego słów, czy uczynków. - I... i ojciec zarezerwował już salę w klubie na mój ślub we wrześniu. Wydaje mu się, że... Och Ramsey, o tak, dobrze, dobrze...

- Tak? - szepnął całując jej piersi. - Co mu się wydaje?

- Komu? Aha, ojcu. - Alexis usiłowała odnaleźć wątek. Nie było to łatwe, gdyż dreszcze rozkoszy wciąż przebiegały jej ciało. - Chce, żebym we wrześniu wyszła za jednego z jego pracowników.

- Hmmm, to dziwne - odparł. - Do września będziemy już dawno po ślubie. Może nawet poczniemy małego Walkera. Obawiam się także, że moi rodzice będą domagać się, byśmy wzięli tradycyjny ślub w naszej dzielnicy, na południu Filadelfii.

Alexis zachichotała.

- To będzie cudowne. Już widzę ojca, jak tańczy przy akordeonie.

Ramsey rzucił jej ostre spojrzenie.

- Nie śmiej się, lubię taką muzykę. Dziewczyna pieszczotliwym gestem przeczesała palcami jego włosy.

- Więc zadzwonisz do mego ojca i oznajmisz mu nowinę. W ten sposób on zrozumie, że mój mąż nie jest bezmyślnym mięczakiem.

Zakłopotany Ramsey zmarszczył czoło.

- Będziesz mi musiała więcej opowiedzieć o tym swoim tatusiu - powiedział z obawą. Spojrzał na ich nagie ciała i dorzucił: - Ale później, znacznie później.

- I jeszcze jedno - mruknął Ramsey, kiedy leżeli objęci i rozprawiali o przyszłości.

- Tak? - zapytała Alexis leniwie. Nie do wiary, że można czuć się tak wspaniale.

Ramsey wskazał na futrzaną kulkę, która spała na ich łóżku i lekko pogłaskał stopą psa. Szczeniak podniósł głowę i ziewnął szeroko, po czym znów ułożył się do snu.

- Czy zdajesz sobie sprawę, że Rex sporo urośnie? - zastanawiał się. - Widziałaś jego łapy? To może być nowofunlandczyk.

- Nie szkodzi - odparła beztrosko Alexis. Teraz nie obchodziło jej nic poza ciepłym, kochanym mężczyzną u jej boku. - Pagliacci będzie miał u nas bardzo dobrze.

- Rex będzie większy niż twoją kanapa.

- Pagliacci będzie miał tu dość miejsca.

- Nie, kochanie, musisz mi zaufać. Będziemy musieli poszukać większego domu. Oglądałem już parę miejsc w Bucks County...

- Bucks County - szepnęła rozmarzona. - Kocham Bucks County. Tam zawsze pachnie jabłkami.

Ramsey milczał przez chwilę, po czym wubuchnął śmiechem.

- Nie do wiary - powiedział cicho.

- Co?

- Zgodziliśmy się. Jest jednak coś na tym świecie, na co oboje się zgadzamy.

- Oczywiście, że jest, Ramsey - odpowiedziała ze znaczącym uśmiechem. - Ale chyba wiedziałeś o tym, zanim wspomniałeś o Bucks County, prawda?

Spojrzał na nią. Leżała naga w świetle księżyca. Podobał mu się wyraz jej twarzy, który jednoznacznie wskazywał na to, o czym teraz myśli. Wplotła palce we włosy na jego piersi, po czym schyliła głowę, by złożyć tam delikatny pocałunek. Ramsey uśmiechnął się. To prawda, Alexis i on mieli ostatnio wiele wspólnego. Byli idealnie dobraną parą.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
77 Bevarly Elizabeth Dobrana para
077 Bevarly Elizabeth Dobrana para
Bevarly Elizabeth Dobrana para
077 Bevarly Elizabeth Dobrana para
Elizabeth Bevarly Dobrana para
AR dobrana para
Macomber Debbie Dobrana para(1)
Bevarly Elizabeth Swiateczne zyczenia
209 Bevarly Elizabeth Idealny tata
214 Bevarly Elizabeth Gliniarz na całe życie
Ferrarella Marie Dobrana para
383 Roberts Alison Dobrana para
Bevarly Elizabeth Pomocna dłoń
Bevarly Elizabeth Seks pod gwiazdami
GR0451 Bevarly Elizabeth Prezent
132 Ferrarella Marie Dobran para

więcej podobnych podstron