Styl męża stanu
Václav Klaus przed głosowaniem w parlamencie Czech, które miało zadecydować o jego ponownym wyborze lub nie na prezydenta Republiki Czeskiej zwrócił się do swoich elektorów z takimi oto słowy (cytuję za blogiem Marka Jurka):
„Jeżeli nie chcecie brać pod uwagę tysiącletnich tradycji naszej cywilizacji, jej wartości chrześcijańskich, znaczenia tradycyjnej rodziny i szacunku dla życia ludzkiego, nie głosujcie na mnie, bo ja wartości te wyznaję. Jeżeli chcecie żyć w przyszłości wyznaczonej przez modne trendy, gdzie palenie będzie zabronione, a narkotyki będą tolerowane, gdzie małżeństwo będzie instytucją zagrożoną wymarciem, a na Ratuszu pojawiać się będą wyłącznie pary w celu rejestracji związków partnerskich, gdzie starych i chorych będziemy z litości pozbawiać życia, gdzie ktoś będzie nam nakazywał, co mamy jeść, pić i jak mamy mówić, wówczas ostrzegam, że to nie jest mój program. To nie jest moja wizja przyszłości.
Jeżeli pragniecie przyszłości, w której Republika Czeska nie ma bronić swoich interesów, a tylko biernie poddawać się woli urzędników z tej czy innej instytucji międzynarodowej - wtenczas także przyznaję, że jestem człowiekiem przeszłości. Jeżeli uważacie czeską koronę za taki przeżytek, że trzeba się go jak najszybciej pozbyć, wybierzcie któregoś z pozostałych kandydatów, bowiem ja będę wspierał istnienie naszej własnej waluty tak długo, dopóki będzie to korzystne dla obywateli Republiki Czeskiej. (…)
Wierzę w Republikę Czeską. Wierzę w ludzi, którzy w niej mieszkają. Kocham swój kraj i będę tutaj nadal pracował, niezależnie od tego, jakim wynikiem skończą się dzisiejsze wybory. Ale przede wszystkim zawsze będę walczył o zachowanie naszej wolności i naszej suwerenności.”
Kto zna moje poglądy, ten wie, że zgadzam się ze wszystkim, co powiedział w cytowanym oświadczeniu prezydent Klaus. Ale nie to, nie treść politycznego credo prezydenta Czech jest powodem, dla którego kreślę tych kilka słów. Tym, co mnie poruszyło nie mniej od treści oświadczenia jest jego forma (wynikła także z okoliczności) - styl, na który zdobyć się może tylko ktoś „sformatowany” na miarę prawdziwego męża stanu. Ażeby wytłumaczyć się jaśniej, przytoczę jeszcze jedno podobne - przedwyborcze - przemówienie, wygłoszone atoli już bardzo dawno temu (w 1837 roku) przez świetnego myśliciela i pisarza, a także jednego z ówczesnych przywódców obozu konserwatywnego w Hiszpanii (tzw. moderados) - Juana Donoso Cortésa:
„Ja nie reprezentuję jedynie dwustu czy trzystu wyborców z mojego okręgu. Co to jest dwustu czy trzystu wyborców? Czymże jest okręg wyborczy? Ja nie reprezentuję jedynie narodu. Czymże jest naród? Czym jest naród hiszpański czy jakikolwiek inny, wyrażony przez jedno pokolenie i jeden dzień powszechnych wyborów? Niczym. Ja reprezentuję coś więcej. Reprezentuję tradycję, przez którą narody są tym, czym są na przestrzeni dziejów. Jeśli mój głos ma jakikolwiek autorytet, to nie dlatego, że jest moim, ale dlatego, że jest głosem naszych ojców. Wasze karty oddane w głosowaniu są mi obojętne. Nie kieruję się waszymi życzeniami, jakimi są głosy oddane na mnie, lecz kieruję się waszymi sumieniami, które osądzają. Nie podejmowałem się uznać waszej woli za własną, lecz zobowiązałem się szanować wasze sumienia”.
Chyba wszyscy, nawet najbardziej zaślepieni wielbiciele zasady demokratycznej (bo przecież też raz po raz na to utyskują), zdają sobie sprawę z tego, jak zachowuje się typowy, statystycznie prawie każdy, polityk stający w szranki wyborczej „cyfrokracji”. Aby zyskać upragniony mandat czy urząd gotów jest na wszystko: na każdą, najbardziej demagogiczną obietnicę, na każde, najbardziej uniżone i kłamliwe pochlebstwo - takie, którego wstydziłby się wypowiedzieć najpodlejszy dworzanin Ludwika XIV - wobec swojego ludowego „suwerena”. Dzieje się tak nie tylko z powodu również statystycznie niskiego niveau moralnego pretendentów do władzy w demokracji, lecz również dlatego, że sami są oni w umysłowej niewoli „ludowładczych” doksai; do głów nie przychodzi im nawet, że cokolwiek innego mogłoby usprawiedliwiać ich rządy niż Demos gratias, toteż czują się zobligowani do schlebiania każdej zachciance ludu i pochwalania każdego modnego głupstwa. Nie mają oni ani tej virtus ani przenikliwości Koriolana, który brzydzi się używaniem ran odniesionych w obronie ojczyzny jako żetonu w grze wyborczej i który otwarcie wypowiada swoją pogardę wobec takiej koncepcji władzy, W której ród, tytuł, mądrość nie są w stanie / Podjąć decyzji, póki nie policzy / Swych „za” i „przeciw” gromada matołów - bo Tego rodzaju system zaniedbuje / Potrzeby rzeczywiste, w zamian za to / Brnąc coraz głębiej w doraźne błahostki (W. Shakespeare, Koriolan, akt III, sc. 2, przeł. S. Barańczak).
Odmawiać, jak Koriolan, obnoszenia się z ranami przed pospólstwem, oświadczać, jak Donoso Cortés, że obojętne mu są głosy wyborców, mówić otwarcie, jak Klaus, „nie głosujcie na mnie”, bo ja wyznaję zasady, których wy nie podzielacie - znaczy umieć dumnie przeciwstawić się ilościowej dyktaturze nierozumu i niecnoty, być prawdziwym arystokratą nawet w demokracji i, jeśli trzeba, przeciw niej; być przeto mężem stanu właśnie, o którym przyszłe pokolenia będą z podziwem uczyć się z annałów historii, a nie sezonowym politykiem, którego po zakończeniu kadencji ścigają komornik i prokurator.
Nie widzę w dzisiejszym świecie ani jednej głowy państwa (żałosnych królów w „ukoronowanych demokracjach” nie wyłączając) czy szefa rządu, który by potrafił wznieść się na taki poziom, jak prezydent Czech. Gdybym akurat znalazł się w Pradze, to poszedłbym na Hrad i powiedział: „Nie przyszedłem o nic prosić i niczego nie oczekuję. Chciałbym tylko podziękować i pokłonić się Panu nisko, Panie Prezydencie”.