HARRY POTTER
Nowy dom Harry'ego
Harry's New Home
Spis treści
Rozdział pierwszy
- A więc, Severusie, chciałeś ze mną porozmawiać? O panu Potterze, jak sądzę? - powiedział zachęcająco Albus Dumbledore, podsuwając mu miseczkę cytrynowych dropsów.
- Nie, dziękuję panu, dyrektorze - odparł Snape, ledwie powstrzymując się od przewrócenia oczyma na widok wszechobecnych cukierków. Doprawdy, nawet wziąwszy pod uwagę całą tę magię, jakim sposobem ten człowiek zachował w szczęce chociaż jeden ząb? Ktokolwiek wątpiłby w potęgę mocy Dumbledore'a, powinien jedynie porównać jego umiłowanie do słodkich przekąsek ze stanem uzębienia, aby upewnić się, że jego potęga rzeczywiście jest wprost niezmierzona. - I ta, chodzi o Pottera. Prosił pan - "rozkazał" - abym znalazł odpowiednie zastępstwo za tych koszmarnych mugoli, których pan uznawał za właściwych opiekunów przez ubiegłą dekadę.
Albus westchnął.
- Wątpię, abym kiedykolwiek zdołał to sobie wybaczyć. Cieszę się tylko, że udało ci się tak szybko po dotarciu Harry'ego tutaj dowiedzieć prawdy o tym, że jego krewni stosują przemoc, no i przekonać go do mówienia.
Snape pozwolił sobie na lekki uśmieszek. Oczywiście, wszystko to zawdzięczał własnemu ślepemu szczęściu i kompletnie opacznemu zrozumieniu sytuacji przez chłopca... ale nie zamierzał tego przyznawać.
- Najwyraźniej łączy cię z tym dzieckiem jakaś specjalna więź - kontynuował Dumbledore z aprobatą.
Uśmieszek Snape'a zniknął jak zdmuchnięty. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było, aby ktokolwiek uznał, że on się o tego bachora troszczy. To pomiot Jamesa Pottera, na litość Merlina! Już Minerwa zdążyła wyrazić szalenie nieprawdopodobny pogląd na temat jego związków z chłopakiem, nazywając Snape'a ni mniej, ni więcej tylko jego "obrońcą". Z całą pewnością nie chciał, żeby dyrektor wpadł w tę samą pułapkę i wyobrażał sobie, że Mistrz Eliksirów czuje do tej małej kreatury coś poza wstrętem.
Było, nie było, to przez Harry'ego Pottera Dumbledore zagroził Severusowi śmiercią - i zrobił to najzupełniej poważnie. Snape powstrzymał ochotę zadrżenia. Nadal czuł potęgę Albusowej magii uderzającej w niego, gdy stary czarodziej wystosowywał ostrzeżenie - jedyne ostrzeżenie, jakie Snape w tej kwestii zapewne otrzyma. Bezwzględnie najlepszą strategią było trzymanie się od bachora możliwie daleko, żeby tylko nie zrobić czegoś głupiego. Znowu.
Snape zmusił do cofnięcia się nagły przypływ poczucia winy, który nadal towarzyszył najdrobniejszemu wspomnieniu o chudym, czarnowłosym dziecku o wielkich zielonych oczach. Wcale nie chciał uderzyć dzieciaka... no cóż, owszem. Prawdę mówiąc, chciał, lecz nie zamierzał uderzyć go tak mocno... no cóż, właściwie wtedy zamierzał... Ale natychmiast pożałował swego uczynku. Teraz torturował go nie tylko fakt, że stracił nad sobą panowanie na tyle, że zranił dziecko, lecz również wspomnienie, że, gdy się to zdarzyło, on naprawdę chciał to zrobić.
Kiedy jeszcze był gorliwym śmierciożercą, pocieszał się myślą, że - w przeciwieństwie do wielu innych, jak Lucjusz Malfoy czy sam Voldemort - nigdy nie znajdował przyjemności w torturach i morderstwa, które towarzyszyły ich napadom. Nawet zanim stracił wiarę i uciekł do Dumbledore'a, czuł się lepszy od innych, bo nie dzielił z nimi tych chorych przyjemności. Gdy Dumbledore uchronił go przed Azkabanem i zachęcił do szpiegowania niedawnego pana, był w stanie zrobić to dzięki wiedzy, że jego obecność na każdej kolejnej śmierciożerczej hulance posłuży jedynie wzmocnieniu jego oddania Zakonowi Feniksa i utrwali jego odrazę do Czarnego Pana. Jak więc mógł się pozbyć tego obrazu siebie rozmyślnie policzkującego małego chłopca tak mocno, że cios aż posłał go na ścianę?
Lepiej wcale o tym nie myśleć, a zdecydowanie najlepiej unikać wspomnianego chłopca jak tylko się da.
- Żadna taka więź nie istnieje - stwierdził stanowczo, marszcząc brwi. - Chłopak mi się zwierzył, bo go podszedłem. Jak zwykle gryfońska naiwność nie wytrzymała konfrontacji ze ślizgońską przebiegłością.
- Skoro tak mówisz, mój drogi chłopcze... - powiedział dyrektor wyraźnie ustępliwym tonem.
Snape jeszcze mocniej zmarszczył brwi, na co Dumbledore zareagował jedynie błyskiem w oku.
- Jak wspomniałem - Mistrz Eliksirów uznał, że lepiej kontynuować temat, który przyszedł omówić, niż dać się wmanewrować w sprzeczkę, której zapewne i tak by nie wygrał - jestem tu, aby przedyskutować kwestię, gdzie Potter zostanie umieszczony.
- Tak? - Albus ewidentnie czekał na ciąg dalszy.
- W następstwie szeroko zakrojonych badań w zakresie dziecięcej psychologii, właściwych praktyk wychowawczych i jak najlepszego obchodzenia się z ofiarami maltretowania - Dumbledore na chwilę zamknął oczy; wyraz bólu na jego twarzy nawet w Snapie wzbudził ukłucie litości - uznałem, że Potterowi najbardziej przysłuży się połączenie różnych środowisk. Ponieważ nie ma doświadczenia z normalnymi rodzinami, potrzebuje kontaktu z typowym życiem rodzinnym. Poprzez przestawanie z rodziną będzie w stanie zaobserwować zdrowe stosunki rodzica z dzieckiem, jak również sposób, w który rodzeństwo nawiązuje między sobą normalne kontakty. Jakkolwiek wychowywany był wraz ze swym mugolskim kuzynem, bezsprzecznym jest, że ich stosunki trudno określić jako braterskie. Potter musi poznać zwyczajną braterską rywalizację oraz bliskość, która - jak mi mówiono - jest możliwa. Przyda mu się to później w życiu, jeśli będzie miał własne dzieci, a także wspomoże jego interakcje z rówieśnikami.
- To brzmi bardzo rozsądnie, Severusie. Czy masz jakichś potencjalnych kandydatów do roli tej rodziny?
- Potter już się zaprzyjaźnił z najmłodszym Weasleyem, a ponieważ oboje jego rodzice należeli do Zakonu w czasie wojny, przypuszczam, że będą aż nazbyt zadowoleni z możliwości wychowywania Chłopca, Który Przeżył. Co więcej, biorąc pod uwagę wielkość ich przychówku, dodatkowe dziecko nie zrobi specjalnej różnicy. - Zauważywszy zmarszczone czoło Dumbledore'a, Snape wyzywająco uniósł brew. - Ponadto nieodmiennie ubodzy Weasleyowie niewątpliwie przyjmą wynagrodzenie, które zapewnił pan mugolom. Nie mam wątpliwości, że - bez względu na ich wielkie potrzeby - nieskończenie większa jest możliwość, że zużyją je na potrzeby Pottera i swoich szczeniaków; nie postąpią jak Dursleyowie, którzy zarezerwowali pieniądze wyłącznie dla tego ich wielorybiego synalka.
Dumbledore skinął głową.
- Całkiem niezły pomysł, Severusie. Zauważyłem, że Harry i Ron zaprzyjaźnili się raczej szybko i sądzę, że Ron również zyska na obecności Harry'ego w tej rodzinie. Jest zbyt kuszącym celem dla bliźniaków, nie mając własnego bliźniaka jako wsparcia, i chociaż jego młodsza siostra mogłaby się z nim sprzymierzać, jej status jako pierwszej dziewczynki w rodzinie Weasleyów od siedmiu pokoleń sprawia, że jest chroniona przed przesadzonymi psikusami, a jednocześnie stawia Rona w cieniu. Uważam, że posiadanie równolatka za sojusznika mogłoby być dla niego bardzo dobre.
- Nie uważam, aby interes dziecka Weasleyów stanowił istotny czynnik dla podjęcia tej decyzji - zaoponował Snape.
- Tak, Severusie, wiem - odparł Dumbledore z dezaprobatą. - Dlatego musiałem to rozważyć. Harry nie zdoła zgrać się z rodziną i zdobyć pomocnych doświadczeń, jeśli jego obecność wpłynie negatywnie na jej członków, a szczególnie na tego konkretnego członka, z którym prawdopodobnie zwiąże się najbliżej.
- Ja... nie rozważyłem kwestii w tym świetle - przyznał Snape z wahaniem. - Być może moje doświadczenie jako jedynaka sprawiło, że gorzej się dostroiłem do złożoności stosunków między Weasleyami.
- Nieważne. - Na oblicze Dumbledore'a powrócił oślepiający uśmiech. - Zgodziliśmy się wszakże, że będzie to dobre dla obu chłopców. Sądzę też, że Molly i Artur najpewniej zgodzą się na takie ustalenie. Zdawało mi się jednak, że wspominałeś o połączeniu różnych środowisk? Czy to znaczyć, że nie chcesz, aby Weasleyowie zostali oficjalnymi opiekunami Harry'ego?
Snape wzdrygnął się na myśl o rzuceniu kogokolwiek - nawet któregoś z Potterów - wyłącznie na żer łaski rudowłosego klanu.
- Bezwzględnie, dyrektorze. Wyobrażam sobie Weasleyów jako częsty cel odwiedzin chłopca, ale nie, w żadnym wypadku, jako jego opiekunów. Jakkolwiek istotne dla Harry'ego jest zdobycie doświadczeń z normalnego rodzinnego życia, jeszcze ważniejsze jest, aby miał opiekuna, z którym nawiąże bliskie stosunki oparte na zaufaniu. Biorąc pod uwagę jego historię, nie będzie to łatwe. Przez lata wmawiano mu, że jest bezwartościowy i inny niż wszyscy; będzie więc potrzebował opiekunów, którzy zdołają odwrócić to uwarunkowanie. Będą oni musieli bez reszty poświęcić się pomaganiu mu w tym poprzez skupienie się na jego unikalnych potrzebach. W książkach czarno na białym stało, że Potter sam może nie mieć pojęcia, czego właściwie mu trzeba, nie wspominając już o tym, żeby miał o to prosić. Dlatego jego opiekunowie będą musieli być w stanie poświęcić całą niepodzielną uwagę właśnie jemu. Weasleyowie się do tego nie nadają.
- Hm... Rozumiem twój punkt widzenia. Może jakaś młoda para...
Snape zmarszczył brwi.
- Młode pary się rozmnażają, dyrektorze. Czy nie wyraziłem się jasno? Potter musi znajdować się w centrum ich zainteresowania; nie pozwolę, aby uwagę jego opiekunów odwracały ich własne miauczące bachory. Poza tym Potter najpewniej będzie potrzebował twardej ręki... - Zarumienił się na widok ostrego spojrzenia Dumbledore'a. - Nie mówię dosłownie, dyrektorze - zaprotestował obronnym tonem. - Miałem po prostu na myśli, że nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach Potter musi być uważany za dziecko problematyczne, wobec czego będzie wymagał od opiekunów utworzenia wyraźnych struktur w jego życiu, w tym odpowiednich konsekwencji złego zachowania. - Odkaszlnął. Nie udało mu się znaleźć sposobu, aby wymówić te następne zdania i nie brzmieć ckliwie. - Będą również musieli zapewnić Potterowi tak zwane wzmocnienie pozytywne, co zdaje się odpowiadać pokaźnym ilościom wsparcia, zachęty i otuchy. Krótko mówiąc: m-m-miłości.
Oczy Dumbledore'a błyszczały rozbawieniem, lecz powstrzymał się i jedynie przytaknął.
- Masz więc na myśli starszą parę, z pewnym doświadczeniem rodzicielskim?
- To oczywiście byłoby idealne rozwiązanie, musielibyśmy jednak uważnie sprawdzić, czy dobrze wywiązali się w przeszłości z rodzicielskich obowiązków. Ponadto naturalnie istnieje wówczas ryzyko, że ich uwagę pochłoną wnuki. Dano mi do zrozumienia, że wnuki mogą być nawet bardziej absorbujące niż dzieci. Martwi mnie też, że starsza para może nie mieć wystarczająco wiele energii, aby nadążyć za małym dzieckiem, nie wspominając już o zmartwieniach obecnych nastolatków.
- Hmmmmm... Rozumiem, co masz na myśli...
- Być może najważniejszym aspektem - poza ich chęcią poświęcenia wysiłków Potterowi - jest zrozumienie tego, przez co chłopiec przeszedł. Dla tych, którzy osobiście nie doświadczyli znęcania, zachowanie ofiar może być trudne do pojęcia. Chodzi o to, że nie wolno im żałować chłopca ani pozwalać mu na niewłaściwe zachowanie, aby zadośćuczynić mu za krzywdy z przeszłości. Będą potrzebować ogromnej siły charakteru, aby stawić czoło Potterowi, kiedy będzie patrzył na nich oczkami smutnego szczeniaczka, czym te małe potwory radośnie się posługują.
Dumbledore zdawał się walczyć z uśmiechem, gdy pytał uprzejmie:
- Czy Harry próbował tej taktyki z tobą, Severusie?
- Nie, dyrektorze - odparł Snape. - Prawdę mówiąc, właśnie udowodnił pan moje twierdzenie, że Potterowi niezbędni są opiekunowie obeznani ze skutkami maltretowania. Har... Potter został wytrenowany, niewątpliwie brutalnie, aby akceptować każdy rodzaj traktowania, bez względu na stopień okrucieństwa, jako coś, co mu się należy. W jego aktualnym stanie jest niezdolny do wykręcania się od zasłużonej kary, a nawet od niesłusznej, skoro już przy tym jesteśmy. - Momentalnie na myśl mu przyszło, jak błyskawicznie Harry zaakceptował domniemaną chłostę z jego ręki za nieładne pismo. Zadrżał; trochę za bardzo przypominało mu to jego własne brutalne kary z dzieciństwa. Z jakiegoś powodu podobne wspomnienia ostatnio kłębiły mu się tuż pod powierzchnią rozumowania.
- Jakkolwiek - wraca do tematu, spychając na dno umysłu nieprzyjemne reminiscencje - przy odpowiednim traktowaniu oraz nieuniknionej zachęcie i przewodnictwie potomstwa Weasleyów, można mieć nadzieję, że Potter w końcu osiągnie punkt, w którym będzie zdolny do tego rodzaju emocjonalnego szantażu. Jego opiekunom niezbędna będzie odpowiednia siła charakteru, aby potraktować tak oczywistą manipulację z lekceważeniem na jakie zasługuje i wymusić ustalone wcześniej konsekwencje.
- Mam nadzieję, że nie sugerujesz, jakoby Harry zasługiwał jedynie na służbistę. Bez wątpienia współczucie i troska powinny być na porządku dziennym...
- Dyrektorze, cytrynowe dropsy i uściski w następstwie nagannego zachowania nie sprawią, że wychowa pan zdrowego dorosłego - przerwał Snape niecierpliwie. - Potter musi we właściwy sposób nauczyć się, co oznacza być odpowiedzialnym za własne czyny: nie pobicie za coś, co zrobił jego kuzyn, ale równocześnie nie zwolnienie z wszelkich reguł z uwagi na jego specjalny status. I chociaż znam pana stosunek do kar cielesnych, proszę mi pozwolić powiedzieć, że jeśli potencjalni opiekunowie zechcą zastosować odpowiednie nagany fizyczne, nie może to stanowić powodu ich wykluczenia. Harry - chciałem powiedzieć: Potter - był brutalnie bity za rzekome przewiny przez tyle lat, że możliwym jest, iż nie jest wręcz w stanie rozpoznać niczego innego, jak tylko klapsa jako środek wychowawczy. Co więcej, musi się nauczyć odróżnić właściwe traktowanie od niewłaściwego, a całkowity zakaz każdej czy jakiejkolwiek przemocy skierowanej przeciw niemu z całą pewnością na dłuższą metę mu w tym nie pomoże. Nawet jeśli nie chodziłoby o nic więcej, musi porzucić nawyk zwijania się w kulkę w celu chronienia organów wewnętrznych na każdy pierwszy sygnał niebezpieczeństwa lub - co gorsza - posłusznego pozostawania w bezruchu na życzenie każdej osoby, która mogłaby zapragnąć go skrzywdzić.
- Sugerujesz, że lanie miałoby nauczyć go niepozostawania w bezruchu? - Dumbledore zamrugał z niedowierzaniem.
- Sugeruję, że maltretowane dzieci często uczone są nieopierania się karze. Dla Harry'ego będzie lepiej, aby nauczył się narzekać, kłócić, protestować, uciekać, wyślizgiwać się i wyć. Podejrzewam, że każdy z Weasleyów będzie go w stanie tego nauczyć - dodał Snape sucho. - Gdy już Potter pojmie, że nie musi trwać nieruchomo, kiedy ktoś będzie chciał go pobić, a potem zrozumie, że nie każde uderzenie połamie mu kości, stanie się znacznie lepszym adeptem obrony przed czarną magią. Niezależnie od aktualnego miejsca pobytu Czarnego Pana i prawdopodobieństwa jego powrotu, Potter musi nauczyć się bronić, a obecnie przy każdej aluzji kary fizycznej jest tak przerażony, że praktycznie znajduje się na granicy katatonii. On tam zwyczajnie stoi, Albusie! Nie zamierzam się usprawiedliwiać, ale on nawet nie próbował uchylić się przed tym uderzeniem!
Snape postarał się powstrzymać emocje. Oczyściwszy gardło, kontynuował znacznie ciszej:
- Dlatego to dziecko wymaga całkowicie mu oddanego opiekuna. Ktoś musi pomóc temu dziecku - eee, bachorowi - odzyskać poczucie pewności siebie. Bez tego będzie łatwą zdobyczą dla Czarnego Pana, w ten czy inny sposób - dokończył w czarnowidzeniu.
- Nie musisz mi przypominać, jak doskonałą przynętą Voldemort potrafi być dla zranionych i niekochanych, Severusie - westchnął Dumbledore. - Wielu ludzi zawiodłem w swym długim życiu, ale chyba nikogo tak bardzo, jak ciebie i Harry'ego.
- Błagam, Albusie, skończ z tym samobiczowaniem - warknął Snape. - Rozmawiamy o bachorze Pottera, nie o mnie.
- Yhm. - Dumbledore zapobiegliwie zasznurował wargi.
- Wracając do tematu: jak mówiłem, idealny opiekun nie tylko będzie potrzebował silnego charakteru, żeby znosić pochlebstwa, których Potter niewątpliwie pewnego dnia zacznie używać, ale również siły umysłu. Było nie było, w swoim czasie jego ojciec był w stanie namówić praktycznie całą hogwarcką kadrę do uwierzenia w to, co utrzymywał. Regularnie ratował siebie i tę swoją małą bandę terrorystów od tego, na co słusznie zasłużyli. Można z tego wnioskować, że, nie będąc już bitym do stanu czystej uległości, obecne pokolenie Potterów będzie używać wiarygodnych wymówek z łatwością podobną jego ojcu, aczkolwiek mam nadzieję, że on nigdy nie będzie się musiał stawać w obronie niedoszłego mordercy. - Snape patrzył gniewnie na rozmówcę. - Pamięta pan zapewne, że zdolności starszego Pottera okazały się wystarczające nawet do tego zadania - wyczyn, którego nadal nie jestem w stanie pojąć.
Dyrektor ponownie westchnął i sięgnął po cytrynowego dropsa.
- Jak wyjaśniałem tobie już wiele razy, Severusie, to nie prośby Jamesa spowodowały, że okazałem Syriuszowi taką pobłażliwość, po tym, co ci zrobił. Jeśli koniecznie chcesz kogoś winić za tę decyzję, to cała odpowiedzialność spoczywa na mnie. Postanowiłem nie wyrzucać ze szkoły Syriusza, pragnąc uratować inną osobę zamieszaną w tę sprawę, a jednocześnie niewinną: Remusa.
Snape prychnął z pogardą, a dyrektor spojrzał na niego smutno.
- Wiem, że się ze mną nie zgadzasz, mój drogi chłopcze, ale Remus był niewinny. Po dziś dzień wierzę, że Syriusz nie zamierzał cię zabić. Jestem pewny, że jego zwykła nieodpowiedzialność i niedostatek przewidywania przekonały go, iż po prostu śmiertelnie się przerazisz wilkołaczą postacią Remusa, co sprawi, że już więcej nie będziesz im przeszkadzać, jak również da im możliwość drwienia z twojego strachu. Jestem jednocześnie tak samo pewny, że bez interwencji Jamesa zostałbyś zabity, a nawet ty musisz przyznać, że Remus Lupin nigdy by tego nie chciał.
- Może nie mojej śmierci - zgodził się Snape obrażonym tonem. - Ale to nie oznacza, że Lupin był o wiele lepszy od pozostałej trójki.
- W rzeczy samej - zgodził się Dumbledore. - Lecz kiedy James jednak zainterweniował i uratował cię, musiałem zdecydować, czy wydalenie Syriusza warte było życia Remusa. Jakkolwiek wiem, że uważasz, iż odmówienie wyrzucenia go oznaczało brak uznania twoich racji, faktem jest, że gdybym usunął Syriusza, Remus najprawdopodobniej zostałby zabity. Gdyby to była wyłącznie kwestia tego, czy Syriusz zasługiwał na wydalenie za narażenie twojego życia, wyrzuciłbym go ze szkoły tej samej nocy. Byłem jednak świadom tego, że gdybym usunął dziedzica Blacków, jego rodzice zażądaliby pełnego wyjaśnienia. Mogli nie przepadać za swoim synem - chociaż jeszcze wtedy go nie wydziedziczyli - ale z pewnością nie zaakceptowaliby bez walki wstydu, jaki niosłoby wydalenie. A to oznaczałoby, że sytuacja Remusa ujrzałaby światło dzienne. Blackowie niewątpliwie zażądaliby nie zwykłego wyrzucenia, lecz stracenia za usiłowanie zabójstwa - obaj wiemy, że załamanie, jakie przez to przeszedłby Syriusz, byłoby dla nich jedynie kolejnym powodem, aby to zrobić. Biorąc pod uwagę stosunek Ministerstwa do wilkołaków, wpływy, jakie miała wówczas rodzina Blacków, oraz obawy przed rosnącą potęgą Voldemorta, nadzwyczaj prawdopodobne byłoby, że Remusowi wytoczono by proces i zgładzono go, a na to - szczególnie skoro nie zostałeś poważnie ranny - nie miałem najmniejszej ochoty pozwolić. Naprawdę strasznie mi przykro, że czułeś, iż bardziej troszczyłem się o nich niż o ciebie, mój chłopcze. Mogę mieć tylko nadzieję, że moje postępowanie przez ostatnich parę lat udowodniło ci, jak bardzo jesteś mi drogi i jak bardzo mi na tobie zależy.
Snape sapnął i odwrócił się, ale w głębi ducha był zadowolony, słysząc, jak Dumbledore ogłasza swe uczucia. Jakkolwiek Snape nie zamierzał nigdy zachęcać go do takich rzewnych wystąpień poprzez wypowiadanie podobnie niemądrych słów, to nie zamierzał narzekać na przyznanie się Dumbledore'a, jak czuł się podczas tych (kolejnych) przeprosin za jedno z paru zdarzeń, za które Severus nie czuł się moralnie odpowiedzialny. Nawet po dorośnięciu ofiary dziecięcego maltretowania pozostawały wysoce nieprzekonane o swej wartości.
- Wystarczy tych sentymentalnych bzdur - stwierdził wyniośle, machając ręką lekceważąco. Z pełną świadomością zignorował znaczący błysk w oczach Dumbledore'a. - Schodzimy z tematu. Potter będzie potrzebował kogoś o sprycie wystarczającym do unikania wszelkich pochlebstw, jakie ten bachor zdoła wymyślić. To oznacza osoby, które nie będą na tyle chwiejne, aby reagować na protesty o jakichś pilnych potrzebach albo bohaterskich zamiarach - co wyklucza jakiegokolwiek Gryfona. Nie uważa pan?
- Cóż, Severusie, z pewnością przytoczyłeś tu doskonałe argumenty - odparł Dumbledore wymijająco.
- Wystarczająco dużo czasu spędzi z Gryfonami pomiędzy swoim domem a Weasleyami - sami Gryfoni! Potter powinien się zetknąć również z innymi domami i sposobami myślenia.
- Hm... Twoja logika mnie przekonuje, Severusie. Kogo więc proponujesz? Może jakąś puchońską rodzinę?
- Albusie! Czyś ty słyszał chociaż słowo z tego, co powiedziałem? Całe mnóstwo zidiociałych Puchonów było wystarczająco tępych, żeby uwierzyć Sam Wiesz Komu, a potem zbyt lojalnych, aby wyprzeć się go, nawet po tym, jak jego szaleństwo stało się niezaprzeczalne. Najważniejszym jest, abyś znalazł kogoś, kto nie będzie stanowił zagrożenia dla chłopca. To musi być ktoś, kto walczył przeciwko Czarnemu Panu.
- Wojna się skończyła...
- Zwariowałeś? Kto wie kiedy Czarny Pan znowu powstanie? A gdyby nawet nie wrócił za życia Harry'ego, zdążyłeś już wyrzucić Longbottomów z pamięci? Nawet podczas swej nieobecności, Sam Wiesz Kto wciąż ma oddanych podwładnych i Potter nieustannie znajduje się w niebezpieczeństwie! Nie można go zostawić komuś, kto nie udowodnił, komu naprawdę jest lojalny.
- Tak, rozumiem twój punkt widzenia...
- Musisz więc również zauważać, że żaden Puchon nie ma wystarczającej siły charakteru, aby znieść pierwszą krokodylą łzę chłopaka! Obsypią bachora uściskami i prezentami, i wytłumaczą każdy jego wyskok, siąkając nosami nad jego smutną przeszłością. Nie pozwolę na to!
- No dobrze, Severusie, skoro sprzeciwiasz się temu tak zdecydowanie. Może rzeczywiście Krukon będzie lepszym wyjściem - Lily była całkiem niezłą uczennicą, prawda?
- Albusie, czy tobie się już uwiąd starczy zaczyna? - warknął Snape ze złością. Jak on śmiał obrazić Lily tak marną pochwałą? - Była jedną z najbystrzejszych osób w naszym roczniku, chociaż nigdy nie zachowywała się jak jakaś arogancka wiem-to-wszystko. Celowała jednocześnie w eliksirach i zaklęciach, a Minerwa ochoczo jadła jej z ręki - najzupełniej dosłownie - przy jej zdolnościach z transmutacji. Jak mogłeś zapomnieć o jej osiągnięciach?
- Mam jednak pewne wątpliwości, Severusie. Obaj wiemy, że Krukoni, pomijając ten cały ich przerażający intelekt, mają tendencję do przesadnego ulegania logicznym argumentom. Jeśli Harry jest w stanie połączyć inteligencję Lily z Jamesową zdolnością przekonywania, zastanawiam się, czy gdziekolwiek na świecie istnieje taki Krukon, który byłby w stanie wygrać z argumentami Harry'ego.
Severus zmarszczył brwi. O tym nie pomyślał...
- Cóż, dyrektorze, ktoś musi. Przecież nie możemy szukać wśród Ślizgonów. Niewielu byłych członków domu Slytherina należało do Zakonu w czasie wojny, a jeszcze mniej ją przeżyło. Poza mną potrafię przypomnieć sobie tylko dwóch, przy czym Giles jest w Australii, a Jeana w ogóle możemy wykluczyć, ponieważ... o nie. Nie, nie, nie. Nigdy w życiu!
- Ależ Severusie - powiedział Dumbledore lekkim tonem - musisz przyznać, że właśnie ty nad podziw doskonale spełniasz kryteria, które sam ustaliłeś.
- W żadnym wypadku! Nie zostanę opiekunem tego bachora! Kompletnie oszalałeś?
- No cóż, skoro aż tak się sprzeciwiasz... - Dumbledore westchnął.
- Sprzeciwiam się! A ty musisz niespełna rozumu, żeby to w ogóle rozważać! Szczególnie po moim zachowaniu ubiegłej nocy - myślisz, że Minerwa albo Poppy wyrażą zgodę na to, by został opiekunem Pottera?
- Cóż, Minerwa wydaje się myśleć...
- Bezsprzecznie ma halucynacje. Od dawna podejrzewam, że menopauza zaszkodziła jej na umysł - warknął Snape, zbyt skonsternowany śmieszną sugestią Dumbledore'a, aby rozważyć, czy mądrze jest powiedzieć coś takiego i nie zobliviatować potem wszystkich znajdujących się w zasięgu słuchu, z sobą włącznie, a nawet na czele.
- Niech ci będzie - stwierdził dyrektor beztrosko. - Pomyślmy więc, kto mógłby być odpowiedni. Bez wątpienia ważne jest, żeby był to ktoś, do kogo Harry zdoła się przywiązać. Po godnym ubolewania sposobie, w jaki traktowali go Dursleyowie, zastanawiam się, jak trudne to będzie.
Severus parsknął, wielce rad, że udało mu się odwieść dyrektora od jego wcześniejszej wysoce niewłaściwej myśli.
- Za bardzo bym się tym nie martwił, Albusie. W końcu chłopak pokazał już pierwsze symptomy przywiązania do mnie.
Trochę za późno zauważył pułapkę.
- Nie! Chwila! Ja...
- Proszę, proszę, mój chłopcze. Zdaje się, że docieramy do tego samego miejsca, nieważne, którą drogę obierzemy - Albus uśmiechnął się promiennie. - Być może twoim przeznaczeniem jest...
- NIE. - Snape zerwał się na równe nogi, rozglądając się dziko, jakby szukał drogi ucieczki. - To jakieś szaleństwo! Ja do tego kompletnie nie pasuję!
- Dlaczego? - przerwał mu Dumbledore z sympatią w głosie. Całkowicie ignorował to, że Snape gorączkowo kręci głową, niespokojnie krążąc po komnacie. - Z pewnością jesteś w stanie poświęcić Harry'emu tyle uwagi, ile potrzebuje. Nie masz żadnych zobowiązań rodzinnych ani planów powstania takowych. Zdążyłeś już przeprowadzić szeroko zakrojone badania dotyczące właściwego traktowania tego rodzaju dzieci. Aż za dobrze rozumiesz, jak to jest być ofiarą maltretowania. Ponadto potrafisz najlepiej ze wszystkich pojąć niebezpieczeństwa, w obliczu których staje - i będzie stawał - Harry, ze strony ciemnych mocy. Masz odpowiednią siłę charakteru, aby przeciwstawić się każdej możliwej manipulacji emocjonalnej, a twój intelekt niewątpliwie strzaska każdy możliwy zmyślony argument, nie mówiąc o zduszeniu w zarodku wszelkich nazbyt "gryfońskich" tendencji. Jestem pewny, że nie będziesz miał najmniejszego problemu w ustanowieniu jasnych ram zasad i odpowiedzialności, a chociaż podejrzewam, że możesz potrzebować wprawy w okazywaniu otwartości i troski, sądzę, że Harry znakomicie ci w tym pomoże.
- Dyrektorze, nie zamierzam...
- A twój pobyt tutaj, w Hogwarcie, jest tym bardziej wygodny, ponieważ dzięki temu będziesz mógł zapewnić Harry'emu wsparcie nawet podczas roku szkolnego. Oczywiście tutejsze potężne zabezpieczenia zapewnią mu bezpieczeństwo, nawet bez magii krwi Dursleyów... Tak, Severusie, myślę, że to najlepsza opcja. Przynajmniej, cokolwiek jeszcze się nie zdarzy, wiem, że ty nigdy nie skrzywdzisz tego dziecka. - "Po raz kolejny" zostało przemilczane, podobnie jak groźba tego, co by się stało, gdyby zaufanie Dumbledore'a okazało się źle ulokowane.
Snape przełknął z trudem. Dyrektor najwyraźniej nie był aż tak zbzikowany, jak lubił udawać, i nawet w połowie tak nieświadom tego, co się wokół działo. Było oczywiste - bardzo, bardzo oczywiste - że wygłoszone jego ustami protesty na nic by się nie zdały, a gdyby dalej się sprzeciwiał, mogłoby to prowadzić do kolejnego pokazu potęgi mocy Dumbledore'a. Czy był gotowy dalej się sprzeczać? Skoro w końcu i tak zapewne by przegrał? Czy, tak szczerze, miał jakiekolwiek szanse?
- Nie mogę. Nawet gdybym chciał, nie mogę. Jeśli Sam Wiesz Kto rzeczywiście wróci i dowie się, że Potter jest moim podopiecznym, będzie oczekiwał, że natychmiast go wydam. Jeżeli tego nie zrobię, będzie wiedział, że już mu nie służę. Nie będę dłużej mógł być twoim szpiegiem.
- To prawda - przyznał Dumbledore bez emocji, wciąż się uśmiechając.
- Nie jestem miłym człowiekiem, Albusie - dowodził Snape z rosnącą desperacją. - Nie mogę uwierzyć, że jestem najlepszym kandydatem w całym magicznym świecie do opieki nad wrażliwym emocjonalnie, maltretowanym dzieckiem.
- Molly Weasley, jestem pewny, znakomicie poradzi sobie z całym przytulaniem i pieszczotami, jakich Harry będzie pragnął. Poza tym spodziewam się, że zaskoczysz sam siebie. Prawdę mówiąc, liczę na to.
W tym momencie Severus wiedział, że jego los został przypieczętowany. Cała ta rozmowa była jedną wielką lipą, sposobem Dumbledore'a na wyciągnięcie od niego zgody - tak czy owak - na wszystko, co dyrektor chciał, żeby się stało. Przez cały ten czas, kiedy myślał, że pouczał starego człowieka o potrzebach Pottera, irytujący dziad kiwał tylko głową i uśmiechał się, i patrzył, jak Severus kopie sobie coraz głębszy grób. Jak mógł to przegapić? On, ze wszystkich ludzi, powinien był zauważyć manipulacje Dumbledore'a już na samym początku! Jak mógł się wciąż nazywać Ślizgonem, po tym, jak dał się tak wzorcowo wyrolować? Mógłby zastąpić Sprout na stanowisku opiekuna Hufflepuffu.
- Już, już, mój drogi chłopcze, nie bądź dla siebie taki surowy - powiedział dyrektor kojącym tonem, udowadniając tym samym, że posiada niesamowitą zdolność czytania w myślach nawet czołowego hogwarckiego oklumenty. - Wiesz, że wszystko, co związane z Lily, zawsze stanowiło twój słaby punkt. Teraz jak najbardziej możesz wrócić do swoich komnat i dąsać się na niesprawiedliwość świata, ale później upewnij się, że uzyskasz zgodę Weasleyów. Sugeruję, abyś Harry'emu przekazał tę radosną nowinę w najbliższy weekend - wiem, że trochę go to martwi.
Snape bardzo wiarygodnie przypominał w tym momencie bazyliszka, lecz niestety Dumbledore okazał się odporny na jego wzrok, być może dzięki stałemu kontaktowi z Fawkesem. Łagodnie skierował młodszego, oniemiałego czarodzieja do wyjścia, klepiąc go po ramieniu i podsuwając puszkę cytrynowych dropsów. Gdy za oburzonym Snape'em zamykały się drzwi, ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, był Dumbledore raczący się gazowanym sorbetem z miną człowieka, który zasłużył na nagrodę za dobrze wykonaną robotę.
Rozdział drugi
Kilka kolejnych godzin Severus spędził w swoich komnatach - myśląc, nie dąsając się, jak sam się pośpiesznie zapewnił - chociaż wiedział, że w końcu i tak będzie musiał zrobić to, co nakazał mu Dumbledore. Odczuwał przemożną ochotę przed nadchodzącą ciężką próbą wzmocnić się szklaneczką ognistej whisky, lecz podejrzewał, że odór alkoholu w jego oddechu nie zostałby dobrze przyjęty przez Weasleyów.
Przez krótką chwilę rozważał, czy nie powinien się im pokazać w sztok pijany. Istniała nadzieja, że w takim wypadku popędziliby do Dumbledore'a, upierając się, że nauczyciel eliksirów nie był odpowiednim opiekunem... Ostatecznie jednak z niechęcią odrzucił ten pomysł. Bez trudu przekonałby Weasleyów o swoim braku kwalifikacji do tej roli, ale Dumbledore niestety był twardszym orzechem do zgryzienia i w mgnieniu oka przejrzałby plan Severusa. Snape zgrzytnął zębami. Takie właśnie miał szczęście. Ze służby prawie wszechmocnemu, egocentrycznemu wariatowi przeszedł do służby prawie wszechmocnemu, uwielbiającemu manipulacje staruchowi.
Dlaczego nie mógł skończyć jak pozostali Mistrzowie Eliksirów? Czytał ich listy w "Dzienniku Nauczycieli Eliksirów". Inni Mistrzowie Eliksirów narzekali, że ich dyrektorzy nie zapewniali im wystarczającej ilości miejsca na składowanie zapasów albo odmawiali sfinansowania zakupu nowych kociołków lub dogryzali im po zdarzających się czasem wypadkach związanych z ich zawodem. Tylko jakoś nikt nie żalił się, że został wrobiony w adopcję naznaczonego przepowiednią dziecka ani że kazano mu uczestniczyć w zakładaniu skomplikowanych pułapek na terenie szkoły, które miały powstrzymać Czarnych Panów, usiłujących zdobyć na poły mityczny skarb.
Severus w myślach skomponował swój list: Drogi "Dzienniku Nauczycieli Eliksirów", bardzo chciałbym wiedzieć, jak inni Mistrzowie Eliksirów radzą sobie ze zmieszczeniem wszystkich obowiązków w czasie. Pewne wyzwanie stanowi dla mnie stworzenie nowych planów lekcji i przygotowania do zajęć praktycznych podczas szpiegowania dla Jasnej Strony. Czy ktoś mógłby mi podpowiedzieć, jak można pogodzić spotkania śmierciożerców z opracowaniem owutemów? Nie, nikt więcej raczej nie miał tego rodzaju problemów. Ależ był szczęściarzem.
Zdał sobie sprawę, że robi się późno. Musiał załatwić to natychmiast albo wyjaśnić zwłokę Dumbledore'owi... Gdyby zaś stanął przed koniecznością stawienia czoła chociaż jednemu więcej błyskowi w oku czy cytrynowemu dropsowi, kompletnie by oszalał. Dokonanie żywota w łóżku sąsiadującym z Longbottomami wyglądało coraz bardziej zachęcająco z upływem godzin. Głęboko zaczerpnął powietrza, wrzucił do kominka garść proszku Fiuu i podał adres.
- Pani Weasley? - zawołał do rudej kobiety, krzątającej się po wyglądającym na przytulny, choć wyświechtanym salonie.
- Tak? Ależ to profesor Snape! - Molly ze zdumieniem uniosła brwi, które zaraz zmarszczyła w groźnym grymasie. - Co oni znowu nawyprawiali?
- Może to zaskakujące, ale tym razem nie chodzi o bliźniaków - odparł Severus sucho. - Mogę wejść?
Wyraz zdziwienia powrócił na twarz Molly.
- Oczywiście.
Gdy tylko znalazł się w Norze, Molly Weasley usadowiła go w najmniej zniszczonym fotelu i postawiła tuż przy jego ręce filiżankę z herbatą. Z trudem oddał jej talerz pełen domowych herbatników.
- Nie, dziękuję - powiedział najuprzejmiej jak zdołał przez zaciśnięte zęby.
- Ma pan alergię na czekoladę? - spytała ze współczuciem. - W kuchni mam trochę z masłem orzechowym. A może woli pan owsiane z rodzynkami? Albo kruche? Mogłabym też zaraz upiec babeczki...
- Nie! - Zorientował się i zmusił do zmiany swego tonu z rodzaju "zacznijcie mnie wreszcie słuchać albo wybuchnie wam kociołek, a wtedy nakarmię kałamarnicę waszymi wnętrznościami". To był rodzic, nie uczeń. Irytujący rodzic, bez wątpienia, ale nadal rodzic. - Chciałem powiedzieć, że dziękuję, ale nie skorzystam. Nic mi nie potrzeba.
Molly wyglądała na zranioną.
- Nie smakuje panu moja kuchnia?
Severus czuł, jak w błyskawicznym tempie rośnie mu ciśnienie, kiedy brał herbatnik z talerza.
- Mmm. Przepyszne - warknął.
Molly uśmiechnęła się, siadając.
- Co mogę dla pana zrobić?
- Chciałbym coś przedyskutować z panią i pani mężem. Czy jest w pobliżu?
- Tak, odgnomia ogród na tyłach, z Ginny. Może mi pan zdradzić, o co chodzi?
- Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli wyjaśnię to państwu jednocześnie. I czy moglibyście odesłać córkę na jakąś godzinę? - Przerwał, zastanawiając się, w jaki sposób zapewnić sobie jej współpracę, nie musząc jednocześnie a.) wyjaśniać nic więcej, b.) jeść kolejnych herbatników. - Jestem tu na prośbę Dumbledore'a. - No, mniej więcej.
Oczywistym było, że Molly aż płonęła z ciekawości, będąc jednak weteranem Zakonu, zareagowała na nazwisko dyrektora zgodnie z przewidywaniami.
- Naturalnie.
Pięć minut później Ginny została odesłana kominkiem do babci, a Artur, Molly i Severus zebrali się w salonie.
- Przepraszam, że przeszkodziłem państwu w rodzinnym wieczorze i prosiłem o odesłanie panny Weasley, lecz mam wrażenie, że najlepiej będzie, jeśli nasza rozmowa nie zostanie przez nikogo podsłuchana.
Teraz już miny obojga Weasleyów wyrażały troskę i ciekawość.
- Czy coś się stało, profesorze? - zapytał Artur, marszcząc brwi. - Czy chłopcom nic nie jest?
- Wszystkie wasze dzieci czują się świetnie - zapewnił go Severus. - Jestem tu, aby zapytać, czy nie zechcielibyście jeszcze jednego.
Hm. To chyba nie zabrzmiało odpowiednio. Teraz oboje gapili się na niego z otwartymi ustami.
- Nie w pełnym wymiarze godzin - zapewnił pośpiesznie. - Raczej coś w rodzaju krótkoterminowej dzierżawy.
- Wynajmuje pan dzieci? - zaskrzeczała Molly.
Artur chwycił ją za rękę.
- Jestem pewny, że nie o to chodzi, kochanie.
Severus zmarszczył brwi. To przecież nie było aż tak skomplikowane. Doprawdy, Gryfonom wszystko trzeba przeliterować. Postanowił zabrać się do tego bardzo, ale to bardzo powoli.
- Spotkali państwo, o ile się orientuję, pana Pottera...
- Harry'ego? - krzyknęła zaskoczona Molly. - Tego słodkiego, małego chłopca w okularach? Na niebiosa, jakim jest cudownym dzieckiem!
- Ron chyba już się z nim zaprzyjaźnił - przytaknął Artur. - A bliźniacy i Percy również napisali o nim w listach same miłe rzeczy. Rozumiem, że trafił do Gryffindoru. - "Oczywiście" z uprzejmości pozostało niewypowiedziane, biorąc pod wzgląd skład towarzystwa.
- W rzeczy samej - przyznał Severus beznamiętnie. - Odkryłem, że to, co się dzieje w domu pana Pottera, jest niedopuszczalne, wobec czego...
- Co chce pan przez to powiedzieć? - przerwała mu Molly. - Czy Dumbledore nie umieścił go u rodziny po śmierci Jamesa i Lily? Pamiętam, jak się burzyliśmy, bo nie chciał nikomu powiedzieć, gdzie trafił Harry, ale zapewnił nas wszystkich, że dziecko było bezpieczne i pod dobrą opieką.
Severus skrzywił wargi.
- Najwyraźniej nie. Albus absurdalnie założył, że więzy krwi są tożsame z więzami uczuciowymi. Chłopiec zamieszkał ze swoją mugolską rodziną, która, jak się okazało, zaniedbywała go i znęcała się nad nim. Oględnie mówiąc.
Molly wybałuszyła oczy.
- Znęcała się? Nie! Biedne maleństwo!
Artur klepał ją po ramieniu, ale sam również miał ponurą minę.
- Czy Ministerstwo o tym wie? - spytał.
Severus wzruszył ramionami.
- Może pan tę kwestię poruszyć z Albusem, jeśli pan chce. Mnie interesuje obecna sytuacja pana Pottera, a nie powód, dla którego przez ostatnią dekadę pozwolono, aby przebywał pod opieką nieodpowiednich osób.
- Chce pan więc, abyśmy zajęli się Harrym? - podsumował Artur.
Siedząca obok niego Molly przestała chlipać i spojrzała na niego z entuzjazmem.
- Mamy zająć się Harrym? Oczywiście, że to zrobimy! Mówiłam Dumbledore'owi dziesięć lat temu, że chcielibyśmy...
- Nie przybyłem tutaj prosić państwa o zaadoptowanie Harry'ego ani nawet wzięcie go pod opiekę. Chodzi mi raczej o to, aby rozważyli państwo możliwość przyjmowania go w swoim domu regularnie na dłuższy pobyt w trakcie ferii.
Artur spojrzał na żonę, a następnie odwrócił się do Severusa.
- Po listach Rona podejrzewałbym, że zapewne i tak by nas to czekało, biorąc pod uwagę, jak blisko chłopcy są związani.
Molly zmarszczyła brwi.
- Dlaczego nie możemy adoptować Harry'ego? Przed chwilą pan powiedział, że potrzebny mu dom. Jeśli my się nim nie zajmiemy, to kto to zrobi?
- Dyrektor pomyślał o innym opiekunie. - Severus cały aż się zjeżył.
- O kim? - rzuciło małżeństwo równocześnie.
- O mnie - odparł zimno, mając nadzieję uniknąć nieuchronnej reakcji.
Była ona jednakże - zgodnie z jego podejrzeniami - nieuchronna.
- PAN?
Molly otrząsnęła się pierwsza. Kompletnie ignorując Snape'a, zwróciła się do męża.
- To koniec. Dumbledore zdziecinniał na starość. Będziesz musiał rano powiadomić Ministerstwo.
Artur rzucił Severusowi przepraszające spojrzenie.
- Spokojnie, Molly, nie spieszmy się tak. Przypuszczam, że profesor Snape...
- Arturze! On był śmierciożercą! I takiego człowieka Dumbledore chce uczynić odpowiedzialnym za Harry'ego? Za Chłopca, Który Przeżył?
- Był szpiegiem - wytknął jej mąż. - Dumbledore tak mówił.
Molly parsknęła.
- Ostatecznie. Może. Ale nosi Mroczny Znak. Myślisz, że zdobył go umyślnie, tylko po to, aby szpiegować? Skąd on się w ogóle wziął?
- Myślę, że jest jednym z Prince'ów, nieprawdaż? - Artur poszedł za przykładem żony i kompletnie zapomniał o Severusie.
- No proszę! Czego ci jeszcze trzeba? Wszyscy Prince'owie byli Czarniejsi od smoły i nawet bardziej szaleni niż Blackowie! - Przerwała na moment. - No, poza tą jedną biedaczką. Jak też ona miała na imię?... Wiesz, ta, co była od nas o parę lat starsza. Elżbieta? Elaine?
- Była moją matką - wyjaśnił Snape z, w jego mniemaniu, godną pochwały powściągliwością.
- Ale nawet z nią było coś nie tak - kontynuowała Molly, klepiąc się palcem w podbródek. - Niech pomyślę, co to było?... Co to było?... Ach tak, wyszła za tego okropnego mugola.
- Był moim ojcem - zauważył Snape.
- Tak, no cóż, chyba musiał nim być - zgodziła się Molly nieuważnie. - Och, Arturze, to straszne. Nie możemy pozwolić na to Dumbledore'owi. Harry potrzebuje miłości i rodziny, i...
- Potter potrzebuje uwagi, stałości i przewodnictwa. - Snape miał dosyć bycia ignorowanym. - Czego zapewne nie otrzyma w tym domu, jako jedno z gromady waszych dzieci.
- Pięknie! - Molly spojrzała na niego gniewnie. - Po prostu cudownie! Ma pan czelność zjawiać się tutaj i obrażać nas, chociaż chce pan od nas przysługi?
Artur poklepał ją po ręce.
- Wysłuchajmy go, Molly. Ma rację, Harry potrzebuje więcej uwagi niż jest w stanie otrzymać w tak dużej rodzinie jak nasza.
Snape ostro skinął głową, dziękując Arturowi.
- Dokładnie. Nie chciałem państwa urazić, lecz pomimo tego, że państwa dom jest dla Harry'ego dobrym przykładem zdrowych relacji rodzinnych, to chłopiec potrzebuje również kogoś, kto skupi się wyłącznie na jego dobru. Biorąc pod uwagę jego... trudną... przeszłość - Molly znowu zaczęła pochlipywać - umieszczenie go w tak dużej rodzinie, gdzie jego szczególne potrzeby mogłyby nie zostać zauważone, byłoby krzywdzące. Dzięki temu, że odwiedziny w Norze pozostaną dla niego specjalną nagrodą, nauczy się tych istotnych kwestii, nie tracąc uwagi, którą otrzyma jako jedyne dziecko - z trudem przełknął ślinę - w moim domu.
- A dlaczego jest pan chętny do spełnienia tej roli? - spytał Artur, patrząc dziwnie na Severusa.
- Moje powody to nie państwa sprawa - warknął Snape.
- Wręcz przeciwnie - odparł niezrażony Artur. - Prosi nas pan, abyśmy, w gruncie rzeczy, byli wraz z panem współrodzicami, a potrzeby takiego dziecka jak Harry komplikuje nie tylko jego przeszłość, lecz również przypuszczalna przyszłość. - Snape wzdrygnął się, nie mógł jednak zaprzeczyć, że delikatna sugestia Weasleya o zainteresowaniu śmierciożerców Harrym, była całkiem na miejscu. - Musimy wiedzieć, w co się pakujemy. - Widząc, że Severus nie jest do końca przekonany, Artur uśmiechnął się szeroko. - Poza tym, jeśli będziemy grać tak ważną rolę w życiu Harry'ego, z pewnością wiele się o panu nasłuchamy. Skoro zaś większość jego komentarzy będzie zapewne miała formę narzekań, dobrze by było, gdybyśmy mogli pana bronić.
Snape skrzywił się z dziką złością. Jak Weasley śmiał sugerować, że Potter będzie miał na co narzekać!
- Severusie - odezwał się Artur z głębokim rozbawieniem - wszystkie dzieci narzekają na rodziców. To normalne. Ale jeżeli mamy bez strat przetrwać okres dorastania Harry'ego, to musimy pracować razem. Zaufaj nam w tym względzie.
Snape'owi wcale się to nie podobało, musiał jednak przyznać, że coś w tym było.
- Zgodziłem się na to - niechętnie! - ponieważ mam pewne... doświadczenia... z tym, czego doświadczył Potter. - Spojrzał gniewnie na parę, wyzywając ich wzrokiem do zapytania o szczegóły, lecz oboje siedzieli cicho. - W dodatku Lily Evans była mi bardzo bliska. Dorastaliśmy w tej samej okolicy i byliśmy przyjaciółmi prawie do końca naszej nauki w Hogwarcie.
- Ojej. - Molly westchnęła współczująco. - Czy to James was rozdzielił?
Snape zepchnął emocje na bok, odwracając wzrok od jej życzliwych oczu.
- Można tak powiedzieć. Byłem... byłem kompletnym idiotą. Nigdy do końca nie odzyskaliśmy tej przyjaźni. - Głęboko zaczerpnął powietrza. - Pragnę jednak zaopiekować się chłopcem. Przewiduję, że przy państwa pomocy, jak również mojej, zdoła dojść do siebie po tym, jak go traktowali ci mugole. - Ostatnim słowem praktycznie splunął.
Molly i Artur spojrzeli na siebie wymownie. Severus nie był pewny, czy wzięli jego pogardę za poglądy tkwiącego głęboko w nim śmierciożercy, czy za oczywiste oddanie dziecku. Być może uznali, że - dopóki będzie oddany dziecku - pewne śmierciożercze tendencje mogły być pozytywne, szczególnie kiedy miałoby dojść do rozliczenia się z mugolami, którzy skrzywdzili chłopca.
- Musimy przedyskutować jeszcze jedną sprawę - dodał szybko, z ochotą zmieniając temat rozmowy. - Będziecie państwo otrzymywać uposażenie związane z waszym przystąpieniem do tego planu.
Zgodnie z oczekiwaniami, oboje się żachnęli.
- Nie potrzebujemy łapówki, żeby pomóc Harry'emu! - oznajmiła Molly z oburzeniem.
Severus westchnął. Gryfoni byli tak przewidywalni...
- To nie łapówka. To tylko zwrot dodatkowych kosztów, jakie państwo poniesiecie.
- Poradzimy sob...
- Harry będzie potrzebował ubrań i jedzenia. Jeśli zechcą się państwo wybrać na rodzinną wycieczkę, dojdą koszty jego uczestnictwa i przejazdów.
- Nigdy byśmy nie wyłączyli...
- Nie zrobicie Harry'emu przysługi, jeśli będziecie go traktować jak cel dobroczynny - powiedział Snape złowróżbnie. - A w ten sposób oczywistym jest, że obie strony odnoszą korzyści.
- Będzie sobie wyobrażał, że robimy to tylko dla pieniędzy! - nie zgodziła się Molly.
- Będzie się od was oczekiwać, w przeciwieństwie do tych mugoli, rozliczenia finansowego. Jeśli więc taka kwestia w ogóle powstanie, dla Harry'ego będzie jasne, że dzięki jego obecności nie odnosicie żadnych korzyści majątkowych. Po prostu nie będziecie musieli przez to znosić dodatkowych trudności.
Artur i Molly długo na siebie patrzyli. Snape robił, co mógł, żeby nie przewracać oczami z irytacji.
- Cóż... podejrzewam, że moglibyśmy zaakceptować niewielki zasiłek, który byłby wydawany na Harry'ego.
- Albo na jego korzyść, na przykład mógłby zasilić wasz budżet spożywczy albo utrzymanie domu, skoro on tu będzie regularnie przebywał - zauważył Snape, bohatersko powstrzymując się od wskazania kilku miejsc, gdzie pieniądze były pilnie potrzebne, zaczynając od pełnego nierówności fotela, w którym właśnie siedział. - A jeśli się na to nie zgodzicie, poszukam innej rodziny.
Molly prawie wstała.
- Nie zrobiłby pan tego!
Snape tylko na nią spojrzał. Ze zmartwieniem zerknęła na męża.
- W porządku. Zgadzamy się - przytaknął Artur.
- Musimy jeszcze wzmocnić osłony wokół Nory - powiedział Snape. - Zdaję sobie sprawę z tego, że już teraz są całkiem silne, biorąc pod uwagę wasz udział w wojnie i zajęcia waszych najstarszych synów, jeśli jednak ma to być częste miejsce pobytu Chłopca, Który Przeżył...
- O to nie zamierzamy się kłócić - stwierdził Artur natychmiast. - Mamy poprosić Billa i gobliny czy Dumbledore woli to zrobić sam?
- Zapytam dyrektora i przekażę wam jego odpowiedź. Przypuszczam, że będzie wolał zająć się tym osobiście.
- Chętnie się z nim zobaczę! - ogłosiła Molly z wojowniczym błyskiem w oku. Snape zdusił śmiech w zarodku. Albus dozna niezłego wstrząsu, kiedy się tu zjawi.
- Zgadzacie się więc? - naciskał, wymagając jasnej odpowiedzi.
Artur rzucił okiem na żonę.
- Z radością pomożemy tobie i Harry'emu, Severusie. Proponuję, abyś przyprowadził tu Harry'ego, żeby mógł spędzić trochę czasu z Molly i ze mną. Jeśli to spotkanie się uda, sprowadzimy chłopców na weekend do domu i na rodzinnym spotkaniu poinformujemy ich oraz Ginny, co się będzie działo. Wtedy ty i Harry możecie przyjść na kolację, a po niej może Harry spędziłby u nas sobotnią noc. Co o tym myślisz?
Severus czuł niechętny podziw. Weasley wymyślił całkiem rozsądny plan. Było nie było, on i Harry nigdy się nie spotkali, więc sprawdzenie, czy Harry będzie się czuł w towarzystwie dorosłych Weasleyów równie dobrze, jak wśród ich obecnej szkolnej trzódki, było dość rozsądne.
- Bardzo dobrze. Porozmawiam z chłopcem za dzień czy dwa.
- Może przyprowadziłby pan Harry'ego na kolację jutro? - zaproponowała Molly. - O wygodnej dla was godzinie. Artur może wcześniej wrócić z pracy i wszyscy będziemy mieli szansę poznać się lepiej, jak zasugerował. To, że pan też tu będzie, da Harry'emu poczucie bezpieczeństwa.
Snape prawie parsknął. Da chłopcu poczucie bezpieczeństwa? Biorąc pod uwagę, jak do tej pory traktował to dziecko, jego obecność prędzej zdenerwuje Harry'ego. Nie zamierzał jednak mówić tego Weasleyom.
- Znakomicie.
Wstali. Artur i Severus podali sobie ręce. Molly uśmiechnęła się trochę niepewnie. Najwyraźniej nadal martwiła ją reputacja rodziny Prince'ów. Mąż objął ją uspokajająco.
- A więc do czwartku. - Artur się uśmiechał.
- Do czwartku.
Snape dał nura w kominek, a potem jak najszybciej poratował się ognistą whisky.
Rozdział trzeci
- A co pan tu, u licha, robi? - zdziwiła się Gruba Dama.
- Otwieraj - warknął Snape do portretu zasłaniającego wejście do wieży Gryffindoru.
- W żadnym wypadku - odparła wyniośle. - Uciekaj stąd, mały Ślizgonie.
- Nie jestem już uczniem, ty durny bohomazie. Jestem opiekunem domu Slytherina oraz szkolnym Mistrzem Eliksirów i chcę rozmawiać z jednym z moich uczniów. Natychmiast otwieraj!
- Ani mi się śni - odmówiła beztrosko.
Snape zmrużył oczy.
- Otwieraj albo...
Co niby Snape miał zamiar zrobić, nigdy nie stało się jasne, ponieważ właśnie w tym momencie obraz otworzył się, a z pokoju wspólnego na korytarz zaczął przechodzić gryfoński trzecioklasista. Spostrzegłszy, że drogę blokuje mu wyniosła postać najmniej przez ogół uczniów lubianego nauczyciela, chłopiec kwiknął z przerażenia i ciężko usiadł na tyłku.
- Wzorcowy Gryfon - zadrwił Snape. - Byerly, przyprowadź mi tu Pottera.
- Ja... ja... tak jest! - wydusił z siebie Byerly, po czym uciekł.
Gruba Dama próbowała na powrót zasłonić wejście, lecz Snape złapał ramę portretu i zatrzymał ją.
Po rekordowo krótkiej chwili przy drzwiach zrobiło się tłoczno, jakby zgromadziła się tam co najmniej połowa Gryffindoru.
- Eee, panie profesorze Snape, co mogę dla pana zrobić? - Oliver Wood, kapitan drużyny quidditcha, najwyraźniej został obrany rzecznikiem zebranych.
- Chcę Pottera - wyjaśnił lakonicznie z groźbą w głosie.
Wood z trudem przełknął ślinę.
- Eee, a co pan od niego chce, panie profesorze? Znaczy - dodał szybko, widząc wyraz twarzy Snape'a - może powinienem sprowadzić profesor McGonagall? Skoro Potter wpadł w tarapaty, ona powinna zostać o tym powiadomiona...
- Nie mówiłem o waszej opiekunce domu, tylko o Potterze - zauważył Snape, goniąc resztkami cierpliwości. - Bądź tak miły i mi go znajdź.
- Zrobi z niego eliksir! - wyszeptał głos z tłumu.
- Co będzie, jeśli wyda go śmierciożercom? - zainteresował się inny.
- Idioto! On jest śmierciożercą! - oświecił towarzystwo kolejny.
- Nie możemy mu wydać Harry'ego!
- Szybko! Ukryjcie go!
- Mówiłem wam, że dla Pottera był jeszcze paskudniejszy.
- Czy ktoś poszedł po McGonagall?
- Zaprowadźcie Harry'ego z powrotem do jego pokoju!
- Eee, czy Harry ma z panem szlaban? - spytał Wood niepewnie.
- Gryffindor traci dziesięć punktów za wścibstwo - warknął Snape. Kątem oka dostrzegł ruch na tyłach zgromadzenia, jakby ktoś próbował się przepchnąć, ale nie przepuszczano go. - I po pięć punktów za każdą osobę, która nie pozwala przejść Potterowi!
Niczym za pomocą czarów, tłum nagle się rozstąpił przed zarumienionym Harrym. Chłopiec jeszcze bardziej poczerwieniał, a następnie podbiegł do nauczyciela.
Snape zauważył, że niektóre zmartwione spojrzenia stały się podejrzliwe, kiedy Harry dobrowolnie przyszedł do niego. Momentalnie złapał więc chłopca za kark i powiedział:
- Gryffindor traci pięć punktów za twoje ociąganie się, Potter!
- Ale panie profesorze, ja wcale...
Protesty Pottera urwały się ze skrzekiem, gdy Snape uniósł rękę, zmuszając Harry'ego do stanięcia na palcach i prawie nie pozwalając mu oddychać. Odwrócił się na pięcie i oddalił się energicznie, ciągnąc chłopca ze sobą. Za plecami, przez skrzypienie zamykającego się obrazu, usłyszał kilka komentarzy, w większości zawierających słowo "dupek". Cóż, przynajmniej nie byli już źli na Pottera.
Gdy tylko skręcili za róg, puścił chłopca. Harry rozprostował sobie kołnierz, patrząc na Snape'a szeroko otwartymi oczyma.
- Nie kłóć się ze mną kiedy odbieram punkty, głupi dzieciaku - zbeształ go Snape. - Jedynym skutkiem będzie utrata większej ich liczby za brak grzeczności.
- Przepraszam, proszę pana. - Harry przełknął z trudem. - Ale wcale nie zamierzałem się ociągać. Naprawdę! Po prostu nie mogłem ich zmusić, żeby się ruszyli.
- I sądzisz, że ja o tym nie wiem? - rzucił Snape, łapiąc Harry'ego za ramię i ciągnąc dalej. - Czyżbym nie miał oczu?
- Ale... ale skoro pan wiedział, to czemu zabrał pan punkty? - zdziwił się Harry.
- Dlatego, że twoi gryfońscy koledzy zaczynali reagować podejrzliwością na posłuszeństwo, z jakim wypełniłeś moje polecenie - odparł Snape. - W obliczu ich niepokoju twoja gotowość została odebrana jako coś dziwnego, a Gryfoni, ze względu na ich małe móżdżki, nie lubią odmienności.
Harry rozważał słowa nauczyciela, truchtając u jego boku. Zrozumiawszy wreszcie znaczenie wypowiedzi, zmarszczył brwi.
- Moim zdaniem Gryfoni wcale nie mają małych móżdżków. Hermiona Granger jest strasznie mądra.
- Hm. Istny Krukon w lwiej skórze - stwierdził Snape sarkastycznie.
Harry przygryzł wargę. Nie potrafił wymyślić, czemu Snape miałby chcieć z nim rozmawiać. Nawet nie miał tego dnia lekcji eliksirów. Ostatnio rozmawiał ze Snape'em rano po szlabanie, kiedy wciąż jeszcze był w skrzydle szpitalnym.
Wtedy zaraz po przybyciu Snape został zaciągnięty do gabinetu madame Pomfrey. Po dłuższym czasie wyszedł stamtąd z dwiema jaskrawymi plamami na policzkach, podczas gdy na twarzy pielęgniarki widniał wyraz ponurego triumfu. Zaprowadziła nauczyciela do łóżka Harry'ego, a następnie zostawiła ich samych, rzucając na pożegnanie:
- I będę cię obserwować, Severusie!
- Potter - warknął Snape.
- Tak, proszę pana?
Harry pozwolił sobie poczuć ostrożny optymizm. Snape złożył mu obietnicę i chłopiec miał ogromną nadzieję, że profesor zamierza ją spełnić. To, że potrafił uderzyć równie mocno jak wuj Vernon, nie oznaczało przecież, że nie dotrzymywał obietnic... prawda?
- Potter. Winien ci jestem przeprosiny - powiedział Snape raczej zduszonym głosem.
Harry przestał oddychać. Przeprosiny? Od dorosłego? Za co? Za co Snape miałby przepraszać jego?
Och, nie! Przepraszał, bo nie mógł dotrzymać obietnicy? Dyrektor mimo wszystko postanowił wyrzucić Harry'ego? To prawda, że miał okropny charakter pisma i nie wiedział tego wszystkiego, co wiedziała Granger, a o świecie czarodziejów nawet nie tyle, co Ron, ale naprawdę bardzo, bardzo się starał. Minęło tylko kilka dni! Na pewno pozwoliliby mu popróbować jeszcze trochę zanim uznaliby, że rzeczywiście był nic nie wartym świrem?
Ale nie, skoro Snape przepraszał, to musiało chodzić o to, że nie był w stanie zrobić tego, co obiecał, czyli nie dopuścić do wyrzucenia Harry'ego ze szkoły albo jego powrotu do Dursleyów.
- W porządku, proszę pana - udało mu się wykrztusić przez wielką, gorącą gulę, która niespodziewanie pojawiła się w jego gardle. - To nie pana wina. - Zamrugał szybko parę razy, aby przegonić łzy. Nikt nie lubił mazgajów.
Miał tylko nadzieję, że wuj Vernon nie będzie bardzo wściekły, kiedy zjawi się z powrotem. Madame Pomfrey dopiero co dała mu obrzydliwe w smaku lekarstwo, które pozbyło się wszystkich pręg i siniaków na jego tyłku, tak samo jak rozcięcia i guza na głowie. Naprawdę nie chciał dostać następnego lania teraz, kiedy wreszcie czuł się lepiej.
- O czym ty mówisz, Potter? - spytał profesor ze złością. Oto przyszedł, osobiście, aby przeprosić ucznia, a ten mały idiota w ogóle go nie słuchał. Jak śmiał twierdzić, że to nie jego wina! Co on sugerował, że Snape'a kontrolował duch Voldemorta?
- W porządku - upierał się Harry, pośpiesznie wycierając oczy, z których wymknęło się kilka zdradzieckich łez. - Wiem, że pan próbował. To moja wina. Powinnem ciężej pracować. - Choć, szczerze mówiąc, nie miał pojęcia jak. Już teraz każdej nocy kładł się bardzo późno, usiłując przeczytać wszystko, co miał zadane, i ćwiczyć charakter pisma, i uczyć się o czarodziejskim społeczeństwie. - Nic się nie stanie. Pewnie nie będą aż tak wściekli. - No bo skoro wuj Vernon powiedział mu na pożegnanie: "Oni nie polubią cię ani trochę bardziej niż my, ty mały świrze!", to chyba będzie zadowolony, kiedy się okaże, że miał rację. To mogło zaoszczędzić Harry'emu bicia przez dzień czy dwa. Może nawet dłużej, jeśli od razu weźmie się do roboty i pomaluje szopę albo coś.
Rozgniewany Snape zgrzytnął zębami. Co on plótł, ten mały bachor? Dlaczego po prostu triumfalnie nie przyjął przeprosin, jak by to zrobił jego ojciec-łajdak, i nie pozwolił mu wrócić do jego lochów? Lecz nie, teraz szlochał i mazał się, zupełnie jakby Snape rzucił na niego piekącą klątwę. Lada chwila wpadnie tu Poppy, która zapewne tym razem spełni swoją groźbę. Snape naprawdę nie chciał się przekonać, co utalentowana uzdrowicielka uważała za "odpowiednią karę dla człowieka znęcającego się nad dzieckiem". Że też ten mały potwór ośmielił się tak udawać, aby tylko sprowadzić na głowę Snape'a jeszcze więcej kłopotów!
- Natychmiast przestań wyć, Potter!
W tym samym momencie część słów bachora przykuła jego uwagę:
- Kto nie będzie wściekły?
Dumbledore i reszta grona pedagogicznego już byli na niego wściekli, a ta mała kreatura musiała o tym znakomicie wiedzieć. Z jakiego innego powodu Poppy miałaby go zaciągnąć do swojego gabinetu, gdy tylko przekroczył próg szpitala? Gdyby nie udało mu się tak szybko rzucić zaklęcia wygłuszającego, jej wrzaski docierałyby aż do pokoju wspólnego Ślizgonów.
- Moi krewni - odparł zaskoczony Harry.
Snape nachmurzył się paskudnie. Czy ten mały drań uważał, że może grozić Snape'owi niezadowoleniem jego mugolskich krewnych? Czy ten jego okropny wuj poczułby się urażony tym, że ktoś inny użył chłopca jako worka treningowego?
- O czym ty mówisz? Co mają z tym wspólnego twoi krewni?
- Jak... jak mnie odeślecie. Myśleli, że zobaczą mnie dopiero w przyszłym roku. Chcę tylko powiedzieć, że...
- Co? Kto cię odsyła do tych mugoli? - krzyknął Snape. - Czy dyrektor stwierdził, że...
Złe posunięcie. Gdy tylko zaczął się na bachora wydzierać, Pomfrey wyleciała ze swojego gabinetu jak harpia.
- Severusie Snapie, ostrzegałam cię! Zobaczysz...
Znacznie bardziej zaniepokojony jej zawziętą miną niż pragnąłby przyznać, Snape pośpiesznie wskazał Pottera.
- On mówi, że Albus odsyła go do mugoli!
To wystarczyło do odwrócenia uwagi Poppy.
- CO? - Była nawet głośniejsza i bardziej rozgniewana od Snape'a. - ŻE CO ON MÓWI?
Spanikowany Harry patrzył to na jednego dorosłego, to na drugiego.
- Nie, nie!
Z jakiegoś powodu wszystko się wszystkim pomieszało, a on miał złe przeczucie, że to była jego wina. Jak zwykle.
- ALBUSIE DUMBLEDORZE, CHCĘ CIĘ TU WIDZIEĆ! - krzyczała Poppy w zielony płomień.
Chwilę później w pomieszczeniu pojawił się dyrektor, którego oczy jak zwykle błyszczały wesoło. Nie spodziewał się chyba, że przyjdzie mu stawić czoła dwóm rozwścieczonym czarodziejom.
- Co miałeś na myśli, mówiąc Harry'emu, że będzie musiał wrócić do swoich krewnych? - spytała Poppy.
Dumbledore mrugnął z konsternacją.
- Co?
Zdenerwowana Poppy odwróciła się do Snape'a.
- Czy nie to właśnie mi powiedziałeś?
Snape odwrócił się, aby wziąć na spytki chłopca, lecz znalazł za sobą jedynie puste łóżko.
- Gdzie jest ten mały potwór? - warknął.
- Ekhm. - Dyrektor pokazał palcem.
Snape i Poppy ukucnęli i zajrzeli pod łóżko. W najdalszym kącie siedział Harry zwinięty w ciasną kulkę; tylko zielone oczy wyglądały znad kolan.
- Przepraszam - szepnął. - Nie gniewajcie się za bardzo, proszę.
- Potter, wyłaź stamtąd! - rozkazał Snape.
Poppy uderzyła go pięścią w ramię. Mocno.
- Zamknij się! - syknęła. - Panie Potter - powiedziała znacznie słodszym tonem - proszę stamtąd wyjść. Nikt pana nie skrzywdzi.
Harry zerknął na Snape'a i Poppy znowu go rąbnęła.
- Uciekaj stąd!
Dotknięty Snape wycofał się, aby zatroszczyć się o swoje bolące ramię.
- No dalej, Harry - zachęcała go. - Nikt ci nie zrobi krzywdy. Chodź do Poppy.
Snape cieszył się w duchu, bo jej zachęty okazały się najzupełniej bezowocne. Po paru minutach pielęgniarka przyznała się do porażki.
- Co mu jest, do licha? Przecież obiecałam, że nie ma się czego bać...
Albus spojrzał na nią z iskierkami w oczach.
- Tak, moja droga, ale on dopiero co widział, jak uderzyłaś Severusa. Dwa razy. Całkiem mocno. Domyślam się, że mógł uznać, iż skoro bijesz jednego z kolegów, to tym bardziej możesz uderzyć ucznia.
Zmartwiona Poppy szeroko otworzyła oczy.
- Och! O tym nie pomyślałam! Albusie, ty spróbuj.
Dyrektor pochylił się.
- Harry, mój chłopcze, czy byłbyś tak miły i wyszedł stamtąd?
Cisza.
- Harry? Proszę?
Nic.
Dumbledore wyprostował się i westchnął.
- Najwyraźniej będę musiał zapracować na jego zaufanie.
Snape uśmiechnął się szyderczo.
- Biorąc pod uwagę, że to panu zawdzięcza warunki, w jakich się wychowywał przez ostatnie dziesięć lat, uważam, że wykazuje godną podziwu ostrożność. - Ignorując zgorszone spojrzenie Poppy, odwrócił się w stronę łóżka. - Potter - powiedział, ukucnąwszy ponownie - zamierzasz stamtąd wyjść?
- Bardzo... bardzo jest pan zły? - Potter przełknął ślinę.
- Będę, jeśli nie wyjdziesz spod łóżka - zapewnił Snape. - Pośpiesz się!
Poppy była wstrząśnięta, kiedy Potter rzeczywiście wyczołgał się spod łóżka. Wstał i na wpół się wzdrygnął - ale nie odsunął - gdy Snape podniósł go i posadził z powrotem na posłaniu.
- Proszę. - Snape nie mógł się powstrzymać i posłał triumfujące spojrzenie zdegustowanej pielęgniarce.
- Harry - powiedziała, podchodząc do niego bardzo wolno i ostrożnie - przyrzekam, że nie zrobię ci krzywdy.
- Tak, psze pani - odparł Harry nerwowo. Zawsze tak twierdzili, no nie? Dobra, poza Snape'em. On nigdy nie dawał takich bzdurnych zapewnień. Dlatego jemu mógł ufać. Kiedy się wściekał, widać to po nim było od razu. Nie kłamał ani nie udawał. Harry był dość zaskoczony, że Snape nie wlał mu od razu po wyjściu spod łóżka. Ale, z drugiej strony, czy on właśnie nie przeprosił za to, że odsyłają go do Dursleyów? Może czuł się z tego powodu na tyle źle, że przez palce patrzył na ucieczkę Harry'ego.
- Dlaczego powiedziałeś wszystkim, że dyrektor zamierza odesłać cię do mugoli? - spytała Poppy łagodnie.
O nie. Tylko nie to - znowu. Najbardziej ze wszystkiego Harry nienawidził pytań, dlaczego powiedział albo zrobił coś, czego wcale nie powiedział ani nie zrobił. Oczywiście miał dość rozumu, aby nie zaprzeczać, ale kary, które z tego powodu dostawał, sprawiały, że był o wiele bardziej rozgniewany. Lecz przecież nie mógł na to nic poradzić. Zmusił się do stłumienia złości, którą poczuł rozmyślając o tym, jak pełne niesprawiedliwości jest jego życie. Wściekanie się czy też pyskowanie zawsze kończyło się znacznie gorzej.
- Praszam, psze pani.
Zacisnął powieki i zgarbił się, czekając na pierwszy cios.
- Potter!
Znów Snape. Harry przełknął z trudem. Wiedział już, jak bardzo potrafiło boleć walnięcie przez tego wysokiego, mrocznego mężczyznę.
- Patrz na mnie!
Nie chciał otwierać oczu, naprawdę nie chciał, miał jednak świadomość tego, że z każdą sekundą są na niego coraz bardziej źli. Wuj Vernon też czasem chciał, żeby Harry patrzył, jak był bity. Zmusił się więc do rozwarcia powiek, po czym ostrożnie zerknął spod grzywki. Nauczyciel patrzył na niego niezbyt zadowolonym wzrokiem, ale ręce miał założone na piersi. Harry zamrugał. Jak on go zamierzał bić w takiej pozycji?
Wtedy zorientował się, że cała trójka dorosłych cofnęła się trochę. Żadne z nich nie miało go w zasięgu ramion. Wyprostował się nieco.
- Potter. - Profesor Snape dziwnie mu się przyglądał. - Kiedy przeprosiłem, stwierdziłeś, że to nie moja wina. - Dyrektor i pielęgniarka spojrzeli na niego ze zdumieniem. - Tak było?
Harry niezwłocznie skinął głową. Ten sposób był znacznie lepszy. Wciąż mógł oberwać, ale tym razem przynajmniej za coś, co rzeczywiście powiedział.
- Co miałeś przez to na myśli?
- T... tylko tyle, że wiem, że się pan starał. Bo powiedział pan, że się postara. Więc pana nie winię.
- Za co? - naciskał Snape. Coś tu było nie w porządku. Na Merlina, o czym ten chłopak mówił?
- Za wyrzucenie mnie ze szkoły.
Teraz oboje, Snape i Pomfrey, wlepili wzrok w Dumbledore'a.
- Wyrzuciłeś go? - szepnęła pielęgniarka.
Nawet Snape był zdumiony. W głosie chłopca nie było cienia fałszu. On naprawdę wierzył, że został wyrzucony, a gdzie niby miałby się tego dowiedzieć, jeśli nie od dyrektora? Tylko dlaczego, do diaska, Albus miałby zrobić coś takiego? Owszem, stary głupiec grał w wyjątkowo zagmatwane gierki, ale żeby wyrzucać chłopaka? Przeganiać go z jednego z niewielu miejsc, w których był względnie bezpieczny?
- Harry.
Dyrektor podszedł o krok i Harry odskoczył do tyłu. No dobra, więc to teraz. Nadal nie był pewny, co takiego zrobił, ale najwyraźniej robił to dalej. Dumbledore wyciągnął rękę, a Harry ze wszystkich sił próbował się nie kulić ze strachu. Oni nienawidzili, kiedy się kuliłeś.
- Cytrynowego dropsa? - zaproponował dyrektor.
Harry ze zdumieniem zorientował się, że starszy pan trzyma w dłoni puszkę cukierków. Patrzył, jak dyrektor bierze jednego z nich i wkłada do ust, uśmiechając się zachęcająco.
Rzucił nerwowo okiem na dyrektora i pozostałych dorosłych. Jaka była prawidłowa odpowiedź? Ale wiekowe oczy błyszczały, patrząc na niego, i chociaż były smutne, wydawały się przyjazne. Harry powoli wyciągnął rękę, a kiedy nikt nie zaczął na niego krzyczeć ani nie pacnął go w dłoń, ostrożnie wziął jednego cukierka.
- Dziękuję panu - powiedział grzecznie. Nawet jeśli chwilę później wyśmialiby go i odebrali dropsa, wiedział, że musiał być uprzejmy, kiedy ktoś go czymś częstował.
Równie pomału przysunął cukierek do ust, czekając na warknięcie lub uderzenie. Nic takiego jednak się nie stało i po chwili pyszny cytrynowy smak rozlał mu się na języku. Nie zdołał powstrzymać uśmiechu; dyrektor odpowiedział w ten sam sposób.
- Posłuchaj, Harry, zastanawiam się, czy nie mógłbyś mi pomóc - odezwał się Albus moment później.
- Postaram się, proszę pana - przytaknął Harry.
Spojrzał na Snape'a. Dobrze robił? Mistrz Eliksirów stał wciąż w tym samym miejscu, patrząc spode łba, ale nie wydawał się bardziej zły niż zwykle, z czego Harry wywnioskował, że najpewniej nie zrobił niczego wyjątkowo głupiego. Jeszcze.
- Zdaje się, że doszło tutaj do małego nieporozumienia - kontynuował dyrektor. - Dlaczego uważasz, że zostałeś wyrzucony?
- Chce pan powiedzieć, że nie zostałem? - zdziwił się Harry.
- Odpowiedz na pytanie dyrektora, Potter! - warknął Snape i Harry podskoczył.
- Tak, proszę pana! - Przełknął z trudem. - Przepraszam, proszę pana!
Rzucił okiem na dyrektora i, chociaż stary czarodziej nie wyglądał na rozgniewanego, odsunął się nieco. Przecież nawet Snape, całkiem duży i przerażający, słuchał dyrektora. To musiało oznaczać, że dyrektor miał jeszcze więcej władzy. I czy to nie on wysłał go do Dursleyów za pierwszym razem? Najwidoczniej nie musiałby się zastanawiać dwa razy, zanim odesłałby go tam znowu.
- Mówiłeś mi właśnie, dlaczego uważasz, że zostałeś wyrzucony - przypomniał Dumbledore łagodnie.
- Bo profesor Snape przeprosił, proszę pana - wyjaśnił Harry.
- A przeprosił, ponieważ...
- Nie mógł dotrzymać obietnicy, proszę pana. Obiecał, że nie zostanę wyrzucony, więc... - Harry zamilkł. Widział, że coś było nie tak, ale nie potrafił się domyśleć, co konkretnie.
- Harry, czy profesor Snape powiedział wyraźnie, że nie mógł dotrzymać tej obietnicy?
- N... nie, proszę pana - przyznał Harry. - Ale za co innego miałby mnie przepraszać?
Poppy wydała z siebie dziwny dźwięk, coś między szlochem a prychnięciem, i raptownie wyszła. Albus przez kilka chwil tylko klepał nogę Harry'ego schowaną pod kocem.
- Rozumiem - powiedział w końcu. I poklepał jeszcze trochę.
Harry przeniósł wzrok z dyrektora na nauczyciela. Snape miał minę, jakby gotowy był wybuchnąć, podczas gdy dyrektor sprawiał wrażenie bardzo starego i smutnego.
- Proszę pana? Przepraszam - zaoferował. Wciąż nie wiedział, co takiego zrobił, ale przeprosiny były zwykle dobrym pomysłem.
- Potter, przestań przepraszać! - warknął profesor Snape.
W porządku, może jednak nie był to najlepszy pomysł.
- Tak, proszę pana, przepraszam, proszę pana - odparł Harry automatycznie, po czym zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. - Przepra... - urwał zanim zrobił to znowu.
Dumbledore roześmiał się cicho, choć nie brzmiało to, jakby coś faktycznie go rozbawiło.
- Widzę, że musisz nad tym jeszcze popracować, mój chłopcze. - Wstał, klepnął nogę Harry'ego ostatni raz, a następnie położył na łóżku puszkę cytrynowych dropsów. - Dla ciebie, Harry.
Potem wyszedł, zostawiając Harry'ego znowu sam na sam z profesorem Snape'em.
- Proszę pana? Prze... - Z trudem zdołał się powstrzymać od kolejnych przeprosin. - Eee, co ja złego zrobiłem? - spytał. Wiedział, że nie uniknie dzięki temu kary, ale może jeśli dowie się, co zrobił, zdoła uniknąć tego w przyszłości.
Snape spojrzał na niego, marszcząc brwi.
- Nie ruszaj się, Potter. Po prostu słuchaj.
Harry posłusznie wyprostował się i zwrócił na nauczyciela całą uwagę.
- Nie zostaniesz wyrzucony, Potter. Mówiłem dokładnie to, co miałem na myśli, kiedy twierdziłem, że nie wrócisz do twoich krewnych. Nie będziesz z nimi więcej mieszkał. Nigdy.
W oczach Harry'ego rozbłysła nadzieja i Snape wstrzymał oddech. Lily patrzyła na niego; musiał się bardzo postarać, aby zachować kontrolę nad głosem.
- Zostaniesz tutaj, w Hogwarcie, i nawet gdybyś rzeczywiście zrobił coś tak poważnego, że zostałbyś wydalony - co trudno sobie wyobrazić, biorąc pod uwagę obecnego dyrektora - wtedy również nie wrócisz do tych odrażających mugoli. Czy wyrażam się jasno?
Harry przytaknął. Nie ufał sobie na tyle, żeby się odezwać. Mógł zostać! Mógł zostać!
- Moje przeprosiny dotyczyły obrażeń, które spowodowałem u ciebie wczoraj - ciągnął Snape. - Nie powinienem był uderzyć się w ten sposób i za to przepraszam.
Z jakiego powodu to dziecko teraz patrzyło na niego z takim wyrazem twarzy? To były bardzo przyzwoite przeprosiny - nawet Minerwa byłaby pod wrażeniem.
- Co? - rzucił z rozdrażnieniem.
- Czemu przeprasza pan za to? - spytał osłupiały Harry. Źle się zachowywał na lekcji, brzydko napisał zadane linijki i próbował wcześniej wyjść ze szlabanu. Dlaczego nauczyciel przepraszał, że go ukarał?
Snape wlepił w niego wzrok. Czy chłopiec próbował być zabawny? Lecz nie, i bez legilimencji było oczywiste, że Harry szczerze nie widział niczego złego w tym, jak został potraktowany.
- Przedyskutujemy to później - zagrał na zwłokę. - Chwilowo zwyczajnie przyjmiesz do wiadomości, że było to niewłaściwe.
- Tak, proszę pana - zgodził się Harry posłusznie.
- Kontynuuj rekonwalescencję - polecił Snape głosem, który wrócił do wcześniejszego, oficjalnie chłodnego brzmienia. - Porozmawiamy, gdy poczujesz się lepiej.
- Tak, proszę pana. - Harry skinął głową. - Dziękuję panu.
A teraz Snape wyciągnął go z dormitorium - pewnie żeby przeprowadzić tę odłożoną na później rozmowę? Przynajmniej taką nadzieję miał Harry. Nie sądził, aby miał jakieś kłopoty... Z drugiej strony, wiele razy popełnił błąd, myśląc w ten sposób. Lepiej sprawdzić.
- Proszę pana, czy zrobiłem coś złego? - spytał, starając się nie brzmieć zbyt nerwowo.
- Wiesz o czymś, o czym ja nie wiem, a powinienem? - odpowiedział pytaniem Snape.
- Nie, proszę pana! - zapewnił go Harry, gwałtownie kręcąc głową.
- To dobrze. Wejdź. - Snape otworzył portret wymamrotanym hasłem.
Harry usłuchał i znalazł się w przestronnym salonie. Na niskim stole czekała już herbata i ciasteczka.
- Siadaj, Potter. - Severus wskazał sofę i Harry niepewnie usiadł.
To było trochę dziwne. Dlaczego przebywał w miejscu, które najwyraźniej było prywatnymi komnatami nauczyciela?
W następnym momencie zahuczał kominek i w płomieniach pojawiła się głowa profesor McGonagall.
- Severusie? Czy masz... Ach, panie Potter, jest pan tutaj.
- Tak, psze pani - potwierdził Harry posłusznie.
- Severusie, może mógłbyś mi wyjaśnić, dlaczego połowa mojej wieży przybiegła do mojego gabinetu, informując mnie, że porwałeś pana Pottera i najpewniej jesteś właśnie w trakcie wypruwania z niego wnętrzności?
- Być może dlatego, że twoi podopieczni są bezczelnymi, pozbawionymi grama szacunku idiotami, którzy naczytali się zbyt wielu eposów o bohaterach?
- Severusie Snapie, nie ma potrzeby być tak niegrzecznym!
Poirytowana Minerwa użyła tego samego tonu, którym karciła swoje małe lwy; Severus usłyszał za plecami tłumiony chichot. Posłał bachorowi siedzącemu na kanapie spojrzenie zwiastujące rychłą śmierć i Harry pośpiesznie ukrył się za filiżanką.
- Poszedłem po Pottera, a twoi uczniowie natychmiast uznali, że mam złe zamiary. Czy oni zawsze ulegają skłonnościom do takich paranoicznych wyobrażeń? Miałem wrażenie, że podobny sposób myślenia przynależny jest raczej mojemu domowi.
Spojrzała na niego z uśmieszkiem wyższości.
- Tylko gdy ty w to jesteś zamieszany, Severusie. Zapewnię ich, że panu Potterowi nic się nie stało.
- Lepiej daj im także trochę punktów za ten eufemizm, którym określisz ich bezmyślną brawurę w przebraniu nadopiekuńczości, albo pan Potter może zostać skrytykowany za swój udział w sprowadzeniu mnie do ich progów - dodał Snape niechętnie.
Bolało go - och, jak go bolało! - choćby rozważanie przyznania punktów Gryffindorowi, nie chciał jednak, żeby dzieciak źle zaczął znajomość z kolegami. Aż za dobrze wiedział, jak to jest, spędzić siedem lat w Hogwarcie bez przyjaźni i wsparcia własnego domu.
Minerwa była wyraźnie zaskoczona, lecz wystarczyło, że rzuciła okiem za jego ramię, i jej spojrzenie złagodniało.
- Jesteś dobrym człowiekiem, Severusie Snapie - uznała niespodziewanie. Zanim Severus zdążył skomentować jadowicie ten jej nowy zwyczaj głoszenia błędów formalnych, zwróciła wzrok na niego. - Sądzę, że dwadzieścia punktów za bronienie kolegi będzie odpowiednią nagrodą.
- Piętnaście w zupełności wystarczy! - oburzył się Snape. - A nawet dziesięć, wziąwszy na wzgląd ich nieuprzejme komentarze odnośnie mojej higieny osobistej.
To wywołało za nim kolejny chichot, szybko zamaskowany kaszlem.
- Dziękuję ci za sugestię, Severusie. Dopilnujesz, aby pan Potter bezpiecznie wrócił?
- Nie, Minerwo - warknął. - Puszczę go luzem, żeby sobie pozwiedzał korytarze, aż złapie go Filch albo zje Puszek.
- Sarkazm jest tu najzupełniej zbędny - prychnęła i, skinąwszy Harry'emu na pożegnanie, znikła.
Harry skupił wzrok na swojej herbacie. Może śmiech ujdzie mu na sucho. Może profesor Snape wcale go nie słyszał. Może...
- Uważasz, że to zabawne, Potter?
Spojrzał na nauczyciela z przestrachem.
- Przepraszam, proszę pana!
Przyjrzawszy się jednak mężczyźnie bliżej, Harry zorientował się, że Snape nie był jakoś strasznie rozgniewany. Och, krzywił twarz, ale on zawsze ją krzywił. Za to jego oczy nie miały wyrazu, jakby tracił nad sobą panowanie. Jeśli w ogóle coś wyrażały, to raczej sprawiały wrażenie - cóż - zrezygnowanych. Lecz to nie mogła być prawda, czyż nie?
- Przepraszam, proszę pana.
Snape przewrócił oczyma.
- Za to teraz przepraszasz, Potter?
- Eee, że tutaj jestem?
- To ja cię tu przyprowadziłem, Potter. Zdążyłeś już zapomnieć o tym detalu?
- Nie, chciałem powiedzieć, że przepraszam, że tu byłem, kiedy profesor McGonagall mówiła te rzeczy. Ona, eee, czasem traktuje pana trochę jakby był pan uczniem, prawda?
Snape warknął, lecz Harry wiedział, że nie było to skierowane do niego.
- Nigdy nie przyjmuj posady nauczyciela w swojej alma mater, Potter. Przynajmniej dopóki całkowicie nie wymienią w niej grona pedagogicznego.
- Eee, dobrze, proszę pana - zgodził się Harry posłusznie.
Biedny profesor Snape, nic dziwnego, że przez cały czas był taki złośliwy. To nie tylko dlatego, że uczniowie mogliby wysadzić w powietrze pół zamku, gdyby go nie słuchali, ale też ponieważ nawet inni nauczyciele nie okazywali mu szacunku. Harry wiedział, jak to jest, nie pasować do otoczenia. Spojrzał na Snape'a z sympatią.
Snape zmarszczył brwi. O co mu chodziło? Mina dzieciaka była prawie przyjazna. Jakim cudem ten łobuz mógł czuć do niego cokolwiek poza lękiem i wstrętem?
- Potter, musimy porozmawiać o twojej przyszłości - oświadczył stanowczo.
Żołądek Harry'ego ścisnął się konwulsyjnie. Wierzył Snape'owi, że nie będzie musiał wrócić do Dursleyów, ale gdzie w takim razie pójdzie? Do domu dziecka? Czy mógł nadal się uczyć w Hogwarcie, a do sierocińca wracać tylko w wakacje i święta? Niespokojnie zagryzł wargę.
Snape zamyślił się, siadając naprzeciw chłopaka. Po rozmowie z Weasleyami wpadł na genialny pomysł. Gdyby Harry sprzeciwił się jego nominacji na opiekuna, Dumbledore z pewnością nie nalegałby. Stary dureń wydawał się szczerze przejęty poprzednią sytuacją dziecka, jeśli więc Harry wpadnie w szał na wieść o tym, że Severus został jego opiekunem, dyrektor nie zmusi go chyba do przyjęcia w tej roli kolejnego znienawidzonego dorosłego.
Tak więc Severus musiał teraz tylko przedstawić plan Potterowi, zaczekać, aż dzieciak zacznie się drzeć, i wezwać wówczas Albusa. Raczej nikt nie będzie winić Snape'a, że młody Gryfon nie chce tłustowłosego dupka jako opiekuna; zwyczajnie będzie musiał ponownie poszukać odpowiedniego rodzica. Prawie uśmiechnął się z wyższością. Możliwe, że dyrektor wybierze Minerwę. Oczyma wyobraźni zobaczył wyraz twarzy starej wiedźmy w momencie, kiedy Potter po raz pierwszy schowa się po łóżkiem. A może Dumbledore sam zajmie się chłopcem? Lecz nie, Severus przypomniał sobie z więcej niż odrobiną satysfakcji, że Harry aż nadto wyraźnie okazał, iż nie ufa dyrektorowi.
- Potter, jak wcześniej mówiłem, nie wrócisz do twoich mugolskich krewnych - zagaił Snape, podając chłopcu ciastko. Równie dobrze mógł zacząć powoli i spokojnie, i pozwolić Dumbledore'owi zobaczyć, że próbował przypochlebić się dzieciakowi. To nie jego wina, że Harry był Gryfonem w każdym calu i nigdy nie zaakceptowałby nadzoru Ślizgona.
- Dziękuję panu!
Z radości w oczach chłopca Snape wywnioskował, że wyrazy wdzięczności nie dotyczyły wyłącznie jedzenia.
- Sposób, w jaki cię traktowali, był niedopuszczalny i...
Dzieciak zaczął coś mówić, ale chwilę później najwidoczniej to przemyślał. Snape westchnął. Ta jego nieśmiałość niebawem mu się znudzi. Nie żeby chciał, aby chłopak odziedziczył aroganckie zachowanie swego ojca, lecz patrzenie na to, jak się kulił ze strachu, było dziwnie przygnębiające.
- O co chodzi, Potter? Chciałeś o coś zapytać?
- No, tak się tylko zastanawiałem, które z tych rzeczy, jakie robili, były złe. Wcale nie chcę tam wracać! - zapewnił pośpiesznie. - Ale... czemu odchodzę stamtąd akurat teraz? Z powodu listu?
Snape zmarszczył brwi.
- Jakiego listu?
- Listu z Hogwartu. Czy to dlatego, że nie pozwolili mi na niego odpisać? Czy przeszkadzanie sowiej poczcie jest aż taką straszną rzeczą?
Niewinność chłopca spowodowała, że Snape prawie zadrżał. To było raczej niepokojące. Bo będzie następne? "Przepraszam, proszę pana, ale skąd pan wie, że śmierciożercy są źli? No bo przecież nie noszą znaków, które o tym mówią. Jest pan pewny, że zamierzają mnie zabić? Może jednak powinnem zacząć z nimi rozmawiać, kiedy się spotkamy, zamiast rzucić zaklęcie tarczy, no wie pan, żeby się upewnić." Potter nie przeżyje dłużej niż mucha domowa, jeśli ktoś nie przekaże mu kilku prostych prawd życiowych.
- Nie, ty zidiociały dzieciaku. Złe było to, że bili cię, głodzili cię, wyzywali cię od najgorszych i okłamywali cię. Są odrażającymi, złymi stworzeniami, które własne niedostatki wyładowywały na niewinnym i bezbronnym dziecku.
Harry zamrugał.
- Ale...
- Co?
To zaczynanie zdania i przerywanie na samym początku doprowadzało Snape'a do szału. Dobrze, że niedługo nie będzie już musiał zajmować się tym bachorem.
- Ale oni robili to wszystko od zawsze! - wybuchł Harry. - Więc czemu nie zostałem zabrany stamtąd wcześniej?
Ach. Może jednak nie był aż takim durniem. Severus zastanowił się. Co powinien powiedzieć? Naprawdę czuł się lojalny wobec Dumbledore'a i wiedział, że nieufność Pottera głęboko raniła staruszka. Z drugiej strony trudno mu było uwierzyć, że decyzja wiekowego czarodzieja o pozostawieniu Pottera u Dursleyów rzeczywiście była tak niewinnym błędem, jakim się wydawała. A jeśli Dumbledore doskonale wiedział, jak Potter będzie wychowywany, a mimo to umieścił go tam z jakichś swoich powodów? O ile Snape nauczył się czegoś ze swojej działalności szpiegowskiej, to tego, że Dumbledore naraziłby ludzi na niebezpieczeństwo, gdyby według niego prowadziło to do większego dobra. Gdyby był przekonany, że dorastanie w niekochającej go, znęcającej się nad nim rodzinie uczyni z Harry'ego lepszą broń przeciw Voldemortowi, czy Albus zawahałby się? Snape doprawdy nie miał pojęcia.
Ostatecznie powiedział tę jedną rzecz, której mógł być pewny.
- Gdy tylko dowiedziałem się o twojej sytuacji, Potter, podjąłem kroki, aby to zakończyć.
Harry szeroko otworzył oczy, a potem skinął głową. Patrzył na Snape'a jakimś dziwnym spojrzeniem, którego Severus nie rozpoznał, zignorował je jednak jako nieistotne i mówił dalej:
- Jak powiedziałem, nie wrócisz do mugoli. Jesteś jednak zdecydowanie zbyt młody, aby żyć na własną rękę, toteż trzeba ci znaleźć nowy dom i opiekuna.
- Czy mógłbym zamieszkać z Ronem? - spytał Harry, po czym od razu zasłonił usta dłońmi. Wiedział przecież, że nie należy przerywać dorosłym.
Snape postarał się nie zwracać uwagi na ten gest.
- Rozmawiałem już z rodzicami pana Weasleya. Zaprosili nas na kolację jutro, żeby podyskutować o spędzaniu przez ciebie u nich części czasu w każde wakacje. - Oczy Harry'ego błyszczały zachwytem. - Sugerowałbym, abyś nie mówił o tym jeszcze swoim kolegom, dopóki nie zostało to ustalone. Musisz najpierw poznać pana i panią Weasley i sprawdzić, jak się będziesz z nimi czuł.
- Tak, proszę pana.
- Lecz nawet jeśli wszystko pójdzie dobrze, Weasleyowie cię nie adoptują.
Snape poczuł ukłucie, gdy zobaczył, jak radość spełza z twarzy Harry'ego. Poczuł dziwną konieczność szybkiego wyjaśnienia, prawie jakby obchodziło go przygnębienie chłopca... ale to przecież nie było możliwe. Był wszak okropnym, paskudnym, śmierciożerczym Mistrzem Eliksirów. Nie przejmował się płaczącymi uczniami. Mimo wszystko jednak kontynuował pośpiesznie:
- Weasleyowie są dużą rodziną i z radością powiększyliby ją tak, abyś również ty się w niej znalazł. Lecz ty potrzebujesz czegoś więcej niż krzesła przy stole. Potrzebujesz także własnej rodziny. Takiej, której uwagi nie będzie rozpraszać zaspokajanie potrzeb innych dzieci. Będziesz miał więc opiekuna skupionego wyłącznie na tobie oraz możliwość spędzania czasu w rodzinnej oprawie z Weasleyami. Rozumiesz?
Smutek Harry'ego zniknął jak za dotknięciem różdżki.
- Chce pan powiedzieć, że będę miał dwie rodziny?
Snape rozważył jego słowa.
- Zapewne można to tak określić.
- Łał!
- Tak, cóż... - Snape odkaszlnął. - Jeżeli zaś chodzi o osobę, która będzie twoim opiekunem...
Oto i ta chwila. Przygotował się psychicznie na napad złości i upewnił, że ma pod ręką proszek Fiuu. Będzie musiał skontaktować się z Dumbledore'em dokładnie w momencie, kiedy dzieciak wejdzie w kulminacyjny punkt ataku histerii.
- Czy to mógłby być pan?
Głos Harry'ego był tak cichy, że Snape nie był pewny, czy faktycznie to usłyszał.
- Co!
Harry schował głowę w ramionach. Głupi! Był taki głupi! Jak mogło mu się to wymsknąć? Powinien wiedzieć lepiej i nie pytać o takie rzeczy. Teraz profesor Snape wścieknie się na niego. Dlaczego ktoś taki jak Snape miałby chcieć takiego świra jak Harry? Przecież nie był nawet członkiem jego domu. Był tylko jednym z uczniów, których profesor szkolił z eliksirów, jak praktycznie każdego dzieciaka w Hogwarcie.
Harry zerknął spod grzywki, po czym jak najszybciej opuścił wzrok. O tak, Snape rozzłościł się na dobre. Miał te szeroko otwarte oczy i szaloną minę, którą Harry widział ostatnio tuż przed tym, jak nauczyciel go walnął. Ukradkiem wbił palce w obicie, mając nadzieję, że pozwoli mu to pozostać na miejscu, jeśli znowu zostanie uderzony.
- Coś ty powiedział?
Harry z trudem przełknął ślinę.
- Przepraszam. To pytanie było naprawdę niegrzeczne.
- Coś ty powiedział?
- Spytałem, czy mógłby pan być moim opiekunem - wyjaśnił Harry najciszej jak mógł i zebrał się w sobie. Wzrok wlepiał w podłogę, woląc oberwać niespodziewanie niż widzieć odrazę, która z pewnością malowała się w tej chwili na obliczu profesora.
Wstrząśnięty do głębi Snape mrugnął. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio był tak zaskoczony. No, może poza tym wieczorem, gdy dowiedział się o warunkach domowych Harry'ego. Dlaczego ten irytujący bachor wciąż go szokował? Podobno był niewrażliwy na wstrząsy, nieporuszony, nieposiadający uczuć. A jednak ten wkurzający dzieciak wciąż przemykał się za jego osłony.
- Dlaczego miałbyś chcieć, abym to ja był twoim opiekunem? - zapytał. Z zadowoleniem odnotował, że jego zdumienie zabrzmiało niczym czystej wody gniew.
Harry nie spojrzał na niego. Uniósł tylko jeden bark, jakby w połowie wzruszał ramionami.
- Odpowiedz mi - rozkazał Snape ostro.
Harry nie był pewny, czy to, że nie został jeszcze uderzony ani wyśmiany, było dobrym znakiem, czy złym. Wiedział, że Snape nie zgodzi się na jego prośbę - kiedy właściwie Harry dostał coś, o co poprosił? - pomyślał jednak, że może, tylko może, mógłby wyjaśnić, aby mężczyzna wiedział, że został choć odrobinę doceniony, a nie odczuwał wyłącznie wstręt.
- J... jest pan miły.
- Potter! Ja nie jestem miły!
Brzmiało to jakby nauczyciel właśnie został oskarżony o jakieś wyjątkowo plugawe praktyki.
- Dla mnie był pan miły - upierał się Harry. - Jak nikt inny. No, poza Hagridem albo Ronem. I już pan zdążył powiedzieć, że z Weasleyami będę spędzał czas, a Hagrid... no nie sądzę, żeby był dobrym opiekunem. Jest świetnym kumplem i wogle, ale nie uważam, żeby był całkiem, no wie pan...
Snape zdusił w zarodku rozbawione prychnięcie. Cóż, chłopak nie był kompletnym matołem. Najwyraźniej poznał się na Hagridzie.
- Mów dalej.
- I nie okłamał mnie pan. I wszyscy twierdzą, że jest pan naprawdę mądry. I nikt się nigdy pana nie czepia, więc gdyby był pan moim opiekunem, to mnie też by się nie czepiali.
Harry umilkł i, zrozpaczony, osunął się na poduszki. "To ci się udało, Harry. Ze wszystkich rzeczy, które mogłeś powiedzieć, koniecznie musiałeś wybrać to, co pokazuje, jak wymagający i zdesperowany jesteś. No pewnie, że cię teraz wybierze. Kto by nie chciał takiego bezużytecznego, skomlącego, małego świra?"
Snape nagle poczuł, że ma problemy z przełknięciem śliny. To chude, ciemnowłose dziecko, kulące się żałośnie w kąciku sofy, niespodziewanie sprowadziło na niego falę wspomnień. Desperackie pragnienie należenia, potrzeba czyjejś ochrony lub chociaż skrawka troski, marzenie o czyjejś - czyjejkolwiek - czułości... I, oczywiście, otrzymywanie wyłącznie okrucieństwa z każdej możliwej strony: jego ojca, Huncwotów, jego kolegów z domu. Tak, Hogwart rzeczywiście był sanktuarium. Owszem, zaoszczędził mu najgorszych wybryków ojca, lecz nie do końca oferował bezpieczeństwo, nie osobie, na którą nieustannie zastawiano pułapki i nabijano się z niej. Nic dziwnego, że dał się złapać na pochlebstwa Czarnego Pana. Jakkolwiek, naturalnie, ostatecznie okazał się on kolejnym sadystycznym, okrutnym dręczycielem.
Snape zmusił się do stłumienia emocji z brutalną skutecznością. Tu nie chodziło o niego. Chodziło o pomiot Pottera... Chociaż on wcale nie wyglądał jak pomiot, taki skulony w kącie. Raczej jak jakiś żałosny, złamany... "Stój. Stój w tej chwili. Stajesz się śmiesznie sentymentalny" - powiedział sobie stanowczo. - "Jaką to dla ciebie stanowi różnicę, jeżeli syn Jamesa Pottera miał równie okropne dzieciństwo jak ty? Dlaczego miałbyś się przejmować..."
I wtedy dziecko podniosło wzrok, i oczy Lily spojrzały na niego błagalnie.
- Tak.
Prawie rozejrzał się dokoła, aby sprawdzić, kto to powiedział. Bo przecież to nie mógł być on, prawda?