J R R Tolkien Opowiesc o Tinuviel


Autor: J. R. R. Tolkien

Tytul: Opowieść o Tinuviel

(The Tale of Tinuviel)

Z "NF" 9/95

We wrześniu ubiegłego roku przedstawiliśmy Państwu

fragment jednej z "Niedokończonych opowieści" J. R. R.

Tolkiena, "O Tuorze i jego przybyciu do Gondolinu", tym

razem proponujemy "Opowieść o Tinuviel" z "Księgi zaginionych opowieści", która ukaże się w ekskluzywnej serii wydawnictwa Atlantis "Najpiękniejsze opowieści wszystkich światów".

Niestety, prawdopodobnie ostatni raz możemy Państwu i sobie dać radość obcowania z nieznaną twórczością Tolkiena, bowiem spadkobiercy Mistrza nie godzą się na przekład kolejnych tomów jego notatek i szkiców. Polscy wydawcy będą musieli poczekać na nie, aż wygasną prawa autorskie.

(D.M.)

- Kim zatem była Tinuviel? - zapytał Eriol.

- Nie wiesz? - zdziwił się Ausir. - Była córką Tinwe

Linta.

- Tinwelinta - poprawiła Veanne.

- To jedno i to samo, lecz elfy mieszkające w tym domu i kochające opowieści nazywają go Tinwe Linto. Vaire

powiedziała, że Tinwe było jego właściwym imieniem, kiedy wędrował przez lasy.

- Ucisz się, Ausirze - skarciła go Veanne. - To moja

historia i to ja opowiadam ją Eriolowi. Czyż nie widziałam

kiedyś na własne oczy Gwendeling i Tinuwiel podczas podróży Drogą Marzeń?

- Jaka była Królowa Wendelin (bo tak nazywały ją elfy) - powiedz, Veanne, skoro ją widziałaś? - zapytał Ausir.

- Szczupła, o bardzo ciemnych włosach i mlecznobiałej

cerze - odparła dziewczynka. - Miała przepastne, lśniące

oczy i nosiła zwiewne szaty, najbardziej lubiła czarne,

zdobione srebrem i wyszywane drogimi kamieniami. Ilekroć śpiewała lub tańczyła, wszystkich ogarniała senność. Ich głowy robiły się coraz cięższe i w końcu zapadali w drzemkę.

Była elfiną, która uciekła z ogrodów Loriena, jeszcze zanim wzniesiono Kor i wędrowała po lasach, a towarzyszące jej słowiki śpiewały o niej pieśni. Ich trele dotarły do uszu Tinwelinta, wodza plemienia Eldarów - tych, którzy później stali się Solosimpami, Fletniarzami Wybrzeża. Usłyszał je, kiedy podążał wraz ze swymi towarzyszami za koniem Oromego z Palisoru. Iluvatar posiał ziarno muzyki w sercach wszystkich członków tego rodu, tak przynajmniej powiada Vaire, a jest ona jedną z nich. Owo nasienie zakwitło wspaniale, zaś pieśń słowików Gwendeling była najpiękniejszą melodią, jaką

Tinwelint kiedykolwiek słyszał. Zboczył więc - jak mu się

wydawało, tylko na moment - ze ścieżki, szukając wśród

ciemnych drzew miejsca, skąd dochodziła muzyka.

Powiadają, że tak naprawdę wcale nie była to chwila,

lecz wiele lat i że jego ludzie długo szukali go na próżno.

W końcu udali się w dalszą drogę za Oromem i dotarli aż w pobliże Tol Eressei. Tinwelint nigdy więcej ich już nie

zobaczył. Minęła chwila - jak sądził - a natknął się na

leżącą na posłaniu z liści Gwendeling. Zasłuchana w śpiew

swoich ptaków, patrzyła w gwiazdy. Tinwelint podszedł na

palcach i zatrzymał się przy niej. "Oto istota śliczniejsza

nawet od największych piękności mego ludu" - pomyślał.

Zaiste bowiem Gwendeling nie była elfem ani kobietą, lecz

dzieckiem bogów. Jednak pochylając się, by dotknąć pukli jej włosów, Tinwelint stanął na jakiejś gałązce, a wtedy

Gwendeling zerwała się i uciekła, śmiejąc się cicho. Czasami jej śpiew dobiegał gdzieś z oddali, czasami zaś tańczyła tuż obok, dopóki Eldar nie pogrążył się w sen i nie upadł na rosnący pod drzewem mech. Spał długo, bardzo długo.

Kiedy się obudził, nie myślał więcej o swoich ludziach

(i w istocie mijałoby się to z celem, dawno bowiem dotarli

oni do Valinoru), lecz pragnął jedynie ponownie ujrzeć ową panią półmroku. Ona zaś nie była wcale daleko i przyglądała mu się z uwagą. Nie znam dalszego ciągu tej historii, Eriolu, ale wiem, iż musiał ją w końcu poślubić, ponieważ Tinwelint i Gwendeling przez długi czas pozostawali królem i królową Zaginionych Elfów Artanoru, Odległej Krainy, czy jak to się tutaj nazywa.

Dużo, dużo później, jak wiesz, Melko ponownie wyrwał się z Valinoru na świat i wszyscy Eldarowie razem z tymi, którzy pozostali w ciemnościach lub zagubili się podczas marszu z Palisoru, a także ci Noldolianie, którzy przywędrowali za nim w poszukiwaniu skradzionych im skarbów, musieli ugiąć się pod jego potęgą i stali się niewolnikami. Powiadają jednak, że wielu uciekło i błąkało się po lasach i pustkowiach; z nich właśnie zebrała się u boku króla Tinwelinta dzika leśna gromada. Większość stanowili w niej Ilkorindowie, którzy, jak powiadali Eldarowie, nigdy nie widzieli Valinoru ani Dwóch Drzew, ani też nie mieszkali w Korze. Były to tajemnicze, dziwne istoty, które niewiele wiedziały o świetle lub o pięknie muzyki, wyjąwszy mroczne pieśni i ballady o pełnej trudów wędrówce, dźwięczące z cicha wśród lasów czy też odbijające się echem w głębokich pieczarach. Bardzo się jednak zmienili, kiedy wzeszło słońce. W istocie już przedtem wielu spośród nich przemieszało się z wędrownymi gnomami i krasnoludami, należącymi do zastępów Loriena i mieszkającymi na dworze Tinwelinta. Byli oni poddanymi Gwendeling, nie należeli zatem do rodu Eldarów.

W czasach, które nastąpiły po wzejściu Słońca i Księżyca, Tinwelint wciąż zamieszkiwał w Artanorze i ani on, ani nikt z jego ludzi nie wyruszyli na Bitwę Nieprzeliczonych Łez.

Jednakże tamta historia nie wiąże się z moją opowieścią. W każdym razie jego siły powiększyły się znacząco po tej

nieszczęsnej walce dzięki uchodźcom, którzy przybyli,

prosząc o opiekę. Siedziba Tinwelinta była ukryta przed

wzrokiem i wiedzą Melka za pomocą magii czarodziejki

Gwendeling, która rzuciła czar na ścieżki tak, by nikt prócz Eldarów nie mógł ich odnaleźć. Dzięki niej król także

chroniony był przed wszelkimi niebezpieczeństwami - poza zdradą. Teraz miał on swe komnaty w olbrzymich pieczarach, bardzo jednak przestronnych i jasnych. Owe jaskinie znajdowały się w Artanorze w samym centrum gęstego boru - najpotężniejszego ze wszystkich lasów świata. Przed wejściem płynął strumień i nikt nie mógł dostać się do środka, nie przekraczając go, zaś spinający brzegi most był wąski i porządnie strzeżony. Było to dobre miejsce, pomimo iż znajdowało się niezbyt daleko od Żelaznych Wzgórz, u stóp których rozciągała się równina Hisilome, gdzie mieszkali ludzie i pracowali zamienieni w niewolników Noldolianie i którą odwiedzali bardzo nieliczni wolni Eldarowie.

Teraz zaś opowiem wam o tym, co wydarzyło się w komnatach Tinwelinta po wzejściu Słońca, po którym nastąpiła niezapomniana Bitwa Nieprzeliczonych Łez. Wtedy jeszcze Melko nie osiągnął swojego celu i nie okazał całej swej potęgi i okrucieństwa.

Tinwelint miał dwoje dzieci: Dairona i Tinuviel.

Tinuviel była najpiękniejszą ze wszystkich dziewcząt wśród elfów, a ledwie kilka dorównywało jej szlachetnością urodzenia, jej matka bowiem była córką bogów. Dairon zaś był silnym i wesołym chłopcem, który ponad wszystko uwielbiał grać na fujarce z trzciny i innych leśnych instrumentach, tak że obwołano go jednym z trzech najwspanialszych muzyków na świecie. Pozostałymi dwoma byli Tinfang Śpiewak i Ivare,

który grał na brzegu morza. Tinuviel jednakże najbardziej

radował taniec i nie znajdowano słów podziwu dla piękna i

zwinności jej stóp, które tylko migały w ruchu.

Największą przyjemność sprawiało Daironowi i Tinuviel

wędrowanie z dala od podziemnego pałacu Tinwelinta i

spędzanie wielu godzin w lesie. Dairon często siadywał na

kępie mchu lub na wystających korzeniach drzew i grał, a

Tinuviel tańczyła, kiedy zaś czyniła to w takt muzyki brata,

była jeszcze bardziej zwinna niż Gwendeling i posiadała

większą czarodziejską moc od Tinfanga Śpiewaka. Nikt nie

widział dotąd takich pląsów, poza tymi, którzy w różanych

ogrodach Valinoru mieli szczęście ujrzeć Nessę tańczącą na

wiecznie zielonej murawie.

Nawet w nocy, kiedy na niebie lśnił blady księżyc, oni

nadal grali i tańczyli, nie odczuwając lęku - choć ja na ich

miejscu z pewnością bym się bała - ponieważ władza

Tinwelinta i Gwendeling trzymała zło z dala od lasów i Melko

nie mógł ich niepokoić, ludzie zaś przemykali się za

wzgórzami.

Miejscem, które Tinuviel i Dairon kochali najbardziej,

była cienista polana, na której rosły wiązy, niewysokie buki

i na biało kwitnące kasztany, zaś z wilgotnej ziemi, nad

ścielącymi się pod drzewami mchami, unosiła się szara mgła.

Tam właśnie bawili się pewnego czerwcowego dnia, kiedy siwe

kępki mchu przypominały chmurki przyczepione do pni drzew.

Tinuviel tańczyła aż do chwili, gdy zapadł mrok, a wokół

pojawiło się mnóstwo białych ciem - będąc czarodziejką, nie

obawiała się ich jednak tak jak ludzkie dzieci, choć

podobnie jak one nie lubiła chrząszczy, a jeśli chodzi o

pająki, nikt z Eldarów nie dotykał ich z powodu Ungweliante.

Białe ćmy krążyły więc nad głową dziewczyny, zaś Dairon

ciągnął jakąś niezwykłą nutę, kiedy nastąpiło to dziwne

zdarzenie.

Nigdy nie dowiedziałem się, w jaki sposób Beren trafił

na te wzgórza; wiem wszakże, że był dzielniejszy niż

większość elfów i być może wyłącznie umiłowanie włóczęgi

przywiodło go poprzez przerażające Żelazne Wzgórza do

Odległych Krain.

Beren był gnomem, synem Egnora, mieszkańca lasu, który

polował w ciemnych miejscach na północ od Hisilome. Pomiędzy

Eldarami a tymi spośród ich krewnych, którzy zakosztowali

niewoli u Melka, panowały podejrzliwość i lęk - w ten sposób

złe uczynki gnomów w Łabędziej Przystani same się zemściły.

Kłamstwa Melka na temat tajemniczych elfów krążyły pośród

ludu Berena i lud ten dawał im wiarę. W momencie jednak,

kiedy Beren ujrzał, jak Tinuviel tańczy o zmierzchu w

szaroperłowej sukni, a jej małe, jasne stopy migają wśród

mchu, nie dbał zupełnie o to, czy pochodzi ona z rodu

Valarów, czy jest elfem lub dzieckiem ludzi. Podszedł

bliżej, by na nią popatrzeć i oparł się o rosnący nie opodal

młody wiąz, skąd miał widok na całą polankę, bowiem muzyka

sprawiła, że osłabł. Dziewczyna wydała mu się tak szczupła i

piękna, że w końcu porzucił kryjówkę i jawnie zbliżył się,

aby lepiej jej się przyjrzeć. W tym samym momencie okrągłe

oblicze księżyca w pełni wychynęło zza gałęzi i Dairon

spostrzegł intruza. W mgnieniu oka pojął, że nie jest to

nikt z jego ludu, ponieważ zaś wszystkie leśne elfy uważały

gnomów z Dor Lomin za istoty zdradzieckie, okrutne i

tchórzliwe, natychmiast rzucił swój instrument, wołając:

"Uciekaj, uciekaj, Tinuviel, wróg przywędrował do naszego

lasu!" A sam szybko zniknął wśród drzew. Oszołomiona

dziewczyna nie od razu podążyła w jego ślady, w pierwszej

chwili nie zrozumiała bowiem słów brata. Wiedząc, że nie

potrafi biegać ani skakać równie zwinnie jak Dairon,

przypadła do białych mchów i skryła się wśród wysokich

kwiatów i opadłych liści. W swym jasnym stroju wyglądała

teraz jak ścieląca się po ziemi poświata księżyca.

Beren posmutniał. Zmartwiło go, że jego widok tak

przeraził elfy. Szukał Tinuviel wszędzie dokoła, mając

nadzieję, że nie uciekła, kiedy jednak niespodziewanie

położył rękę na jej szczupłym ramieniu, ukrytym wśród liści

dziewczyna zerwała się z krzykiem i odbiegła szybko znikając

w półmroku wśród drzew. Dotknięcie ciała Tinuviel obudziło w

Berenie jeszcze większą tęsknotę niż ta, jaką czuł

wcześniej. Ruszył za nią, nie dość rączo jednak, bo w końcu

mu umknęła i przepełniona strachem dotarła do siedziby ojca;

później przez wiele dni nie miała odwagi tańczyć samotnie

pośród drzew.

Serce Berena przepełnił wielki smutek. Nie potrafił

opuścić lasu, mając nadzieję, że znowu ujrzy piękną elfinę,

i dzień po dniu błąkał się po okolicy, coraz bardziej

zdziczały i samotny. Szukał Tinuviel o świcie i zmierzchu,

ale z największą nadzieją czynił to wówczas, kiedy na niebie

jasno świecił księżyc. W końcu pewnej nocy dostrzegł w

oddali błysk i ujrzał ją tańczącą samotnie na małej polanie.

Dairona nie było w pobliżu. Odtąd często tam przychodziła,

by tańczyć i śpiewać. Niekiedy towarzyszył jej brat i

wówczas Beren spoglądał na nią zza odległych drzew, gdy

jednak była sama, podchodził bliżej. Tinuviel od początku

wiedziała o jego obecności i udawała tylko, że go nie widzi.

Po jakimś czasie strach opuścił jej serce, na oświetlonej

księżycowym blaskiem twarzy młodzieńca malowała się bowiem

taka tęsknota, że dziewczyna zrozumiała, iż jest on kimś

życzliwym i że zachwyca go jej piękny taniec.

Jeszcze później Beren począł potajemnie podążać za nią

przez las, czasem aż do mostu przy wejściu do jaskini. Kiedy

zaś znikała, wołał do niej przez strumień, cicho wymawiając

imię Tinuviel, które usłyszał z ust Dairona. I choć o tym

nie wiedział, córka Tinwelinta często wyglądała wówczas z

cieni pieczary i śmiała się cicho. Aż w końcu pewnego dnia,

gdy tańczyła samotnie, Beren podszedł do niej i przemówił:

- Tinuviel, naucz mnie tańczyć.

- Kim jesteś? - zapytała dziewczyna.

- Jestem Beren. Pochodzę zza Gorzkich Wzgórz.

- Jeśli chcesz tańczyć, rób to co ja - odrzekła i

zaczęła pląsać, coraz bardziej oddalając się od niego. Nie

czyniła tego jednak aż tak szybko, by nie mógł za nią

nadążyć. Ciągle oglądała się przy tym za siebie i wybuchając

śmiechem powtarzała mu: - Tańcz, Berenie, tańcz! Tak jak

tańczy się za Gorzkimi Wzgórzami!

W ten sposób dotarli do ścieżki wiodącej do domu

Tinuviel i dziewczyna poprowadziła gościa przez strumień ku

obszernym pieczarom swej siedziby.

Stanąwszy przed obliczem Tinwelinta, Beren poczuł się

zmieszany, ogarnął go również pełen szacunku podziw na widok

świty królowej Gwendeling. Kiedy więc król zapytał:

- Kimże jesteś, że nieproszony przekraczasz próg mego

domu? - nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.

Tinuviel zatem odpowiedziała za niego:

- To, mój ojcze, jest Beren, wędrowiec zza wzgórz, który

pragnie nauczyć się tańczyć tak, jak czynią to elfy

Artanoru.

Wybuchnęła śmiechem, ale król, usłyszawszy, skąd

pochodzi jego gość, zmarszczył brwi i rzekł:

- Powstrzymaj te płoche słowa, moje dziecko, i powiedz,

czy ów dziki elf z krainy cieni ośmielił się wyrządzić ci

jakąś krzywdę?

- Nie, ojcze - odparła dziewczyna. - Uważam, że jego

serce wcale nie jest złe. Nie traktuj go surowo, chyba że

chcesz stać się przyczyną łez swojej córki, bardziej bowiem

zachwycał się on mym tańcem niż ktokolwiek inny.

- Czego chcesz, Berenie, synu Noldolian, od leśnych

elfów? - zapytał wówczas Tinwelint. - Co pragniesz dostać,

zanim wrócisz tam, skąd przyszedłeś?

Tak wielka radość i zdumienie napełniły serce Berena,

kiedy Tinuviel ujęła się za nim podczas rozmowy z ojcem, że

natychmiast odzyskał odwagę, a jego żądny przygód duch,

który kazał mu opuścić Hisilome i powiódł go przez Żelazne

Wzgórza, obudził się na nowo. Spoglądając śmiało na Tinuviel

powiedział:

- Cóż, królu, pragnę twej córki, jest ona bowiem

najpiękniejszym i najsłodszym dziewczęciem, jakie w życiu

widziałem lub o jakim śniłem.

W pałacu zaległa śmiertelna cisza i tylko Dairon

roześmiał się głośno. Wszystkich, którzy usłyszeli te słowa,

ogarnęło niepomierne zdumienie. Tinuviel spuściła oczy,

kiedy jednak król popatrzył na Berena z gniewem i

oburzeniem, a potem także wybuchnął śmiechem, poczuła litość

dla oblanego rumieńcem wstydu gościa.

- Cóż, poślub ją zatem. Pojmij za żonę to najpiękniejsze

dziewczę świata i zostań księciem leśnych elfów. To doprawdy

niewielka łaska, o którą prosić może każdy obcy - szydził

Tinwelint. - Przypuszczam wszakże, że i ja mam prawo

poprosić cię o coś w zamian. Nic wielkiego, ot po prostu

dowód twego szacunku. Przynieś mi Silmaril z korony Melka.

Tego dnia, kiedy to zrobisz, Tinuviel cię poślubi - jeśli

taka będzie jej wola.

Wszyscy wokół wiedzieli, iż król traktuje tę sprawę jak

żart i niektórym zrobiło się nawet żal gnoma. Inni

uśmiechali się, ponieważ Silmarile Feanora stały się sławne

na całym świecie, a Noldolianie opowiadali o nich legendy.

Wielu też spośród tych, którzy uciekli z Angamandi, widziało

je, lśniące połyskliwie w żelaznej koronie Melka. Korony

tej nigdy nie zdejmował z głowy, strzegąc swych skarbów jak

źrenicy oka i nikt na świecie, czy to czarodziej, czy elf,

czy człowiek nie mógł mieć nadziei choćby ich dotknąć, nie

płacąc za to życiem. Beren także o tym wiedział, odgadł więc

znaczenie szyderczych uśmiechów dworzan. Płonąc gniewem

odrzekł:

- Ależ to dar zbyt mały dla ojca tak słodkiej

narzeczonej. Obyczaje leśnych elfów są doprawdy równie

dziwne jak surowe prawa ludzi, skoro sam wskazujesz

podarunek, jaki chciałbyś ode mnie otrzymać. Ale niech

będzie! Ja, Beren, myśliwy z plemienia Noldolian, spełnię tę

drobną prośbę.

Z tymi słowami opuścił królewską komnatę, podczas gdy

wszyscy zgromadzeni patrzyli nań ze zdumieniem. Tylko

Tinuviel rozpłakała się w głos.

- Źle postąpiłeś, mój ojcze - szlochała - wysyłając go

na śmierć dla tak żałosnego żartu. Przypuszczam, że

rozzłoszczony szyderstwem spróbuje zdobyć to, czego

zażądałeś, i Melko go zabije. A wówczas nikt już nie będzie

z takim zachwytem patrzył, jak tańczę.

- Nie będzie pierwszym gnomem zamordowanym przez Melka -

odrzekł król. - Zabijał ich już ze znacznie błahszych

powodów. Beren i tak ma szczęście, że nie rzucono tu na

niego potężnego czaru za karę, iż ośmielił się przekroczyć

próg mojego domu i wypowiedzieć tak bezczelne życzenie.

Gwendeling przez cały czas nie odezwała się ani słowem,

nie strofowała też Tinuviel za jej nagły płacz ani nie

wypytywała później córki o nieznajomego wędrowca.

Odszedłszy sprzed oblicza Tinwelinta, Beren, niesiony

gniewem, szybko dotarł przez lasy aż do niewysokich wzniesień

i pozbawionej drzew równiny, co stanowiło znak, iż zbliżył

się do niegościnnych Żelaznych Wzgórz. Dopiero wówczas

zmęczony przerwał marsz. Nocą ogarnęło go głębokie

przygnębienie, nie widział bowiem nadziei na wypełnienie

swojego zadania. Bo też, zaiste, niewielkie miał na to

szanse. Wkrótce, przemierzywszy Żelazne Wzgórza, dotarł do

niegościnnych ziem, gdzie panował Melko. Roiło się tu od

jadowitych węży, często słyszał też wycie wilków, jednak

jeszcze bardziej od nich Beren lękał się wędrówki w pobliżu

siedzib goblinów i orków - plugawego pomiotu Melka - którzy

włóczyli się po tej krainie, w swoich niegodziwych celach,

zastawiając pułapki, by schwytać dzikie zwierzęta, ludzi i

elfy, które później oddawały swojemu panu.

Wielokrotnie Beren był bliski dostania się w łapy orków,

raz natomiast cudem uniknął szczęk wilka i stoczył z nim

walkę uzbrojony jedynie w jesionową pałkę. Każdego dnia swej

podróży do Angamandi przeżywał nowe przygody i stawał wobec

nowych niebezpieczeństw. Często także dręczyły go głód i

pragnienie. Nieraz zawróciłby z drogi - choć było to równie

niebezpieczne jak brnięcie naprzód - ale powstrzymywało go

przed tym odzywające się w jego sercu echo głosu Tinuviel,

kiedy przemawiała do Tinwelinta. W nocy zaś wydawało mu się

niekiedy, że słyszy, jak Tinuviel płacze w swym odległym,

leśnym domu - a tak właśnie było.

Pewnego dnia wielki głód przywiódł Berena w poszukiwaniu

resztek jedzenia do opuszczonego obozu orków, z których

kilku niespodziewanie wróciło i schwytało intruza. Orkowie

torturowali więźnia, ale go nie zabili, bo ich przywódca,

widząc siłę Berena - mimo iż wycieńczony był trudami podróży

- pomyślał, że Melko ucieszy się z niewolnika nadającego się

do ciężkiej, wyczerpującej pracy w kopalni lub kuźni.

Zaprowadzono więc Berena przed oblicze władcy, w nim jednak

serce nie upadało, w rodzie jego ojca wierzono bowiem, iż

panowanie Melka nie będzie trwać wiecznie, gdyż Valarowie

ulitują się w końcu nad łzami Noldolian i powstaną,

pokonując tyrana, i raz jeszcze otworzą Valinor dla

znużonych elfów. A wtedy na ziemię powróci wielka radość.

Melko gniewnie popatrzył na więźnia, pytając, jak gnom,

jego niewolnik z urodzenia, ośmielił się bez pozwolenia

powędrować w lasy. Beren odrzekł, że wcale nie miał zamiaru

uciekać, lecz udał się jedynie do mieszkających w Aryadorze

krewniaków, których wielu żyło wśród ludzi. To wszakże

jeszcze bardziej rozwścieczyło Melka, czynił on bowiem

wszystko, by zniszczyć przyjaźń pomiędzy elfami i ludźmi.

Uznał więc, iż ma oto przed sobą zdrajcę, który zawiązał

spisek przeciwko jego władzy, za co należy wydać go Balrogom

na tortury.

- O najpotężniejszy Ainurze Melku, Władco Świata -

odparł świadom grożącego mu niebezpieczeństwa Beren. -

Dobrze wiesz, że to nieprawda, gdybym bowiem istotnie

spiskował przeciwko tobie, nie znalazłbym się tutaj samotny

i bezbronny. Nie ma przyjaźni pomiędzy Berenem synem Egnora

a rodem ludzkim. Przyznaję, że depcząc ziemie trapione

przez to plemię, zawędrowałem poza granice Aryadoru. Mój

ojciec opowiadał mi niegdyś wiele wspaniałych historii o

twej chwale i potędze; niczego też nie pragnę równie mocno,

jak ci służyć.

Beren oświadczył, że jest mistrzem w polowaniu na drobną

zwierzynę i chwytaniu ptaków i że podczas łowów zgubił się

wśród wzgórz. Po długiej wędrówce dotarł do nieznanej krainy

i nawet gdyby nie został pojmany przez orków, i tak

zamierzał stanąć przed majestatem Ainura Melka, błagając go

o jakieś skromne stanowisko - choćby łowcy, dostarczającego

mięso na stół władcy.

Krew Valarów musiała sprawić, że potrafił wygłosić tę

mowę albo też podziałał tu czar gładkiego wysławiania się,

jaki, zdjęta współczuciem, rzuciła nań Gwendeling. Tak czy

owak ocaliło mu to życie, zaś Melko, widząc siłę gnoma,

przyjął go na służbę do swej kuchni. Pochlebstwo zawsze

miało słodki smak dla tego władcy i pomimo wielkiej

przenikliwości często dawał wiarę kłamstwom tych, którymi

właściwie należałoby pogardzać, a którzy oszukiwali go

przymilnymi słowy. Tak więc Melko oddał Berena na służbę do

Tevilda, Księcia Kotów, który dostarczał mięso na stoły

władcy. Był to wierny sługa Melka, najpotężniejszy na

świecie kot, o którym powiadano, że jest opętany przez złego

ducha. Trzeba wiedzieć, że od czasu służby Berena u

Tevilda, choć rządy Melka dawno się skończyły, a jego bestie

przestały być groźne, aż do dziś panuje głęboka nienawiść

pomiędzy kotami a elfami.

Zaprowadzono więc Berena do mrocznych komnat Księcia

Kotów. Gnoma przepełniał lęk, nie spodziewał się bowiem

takiego obrotu sprawy. Wszędzie siedzieli totumfaccy

Księcia, machając i kołysząc swymi pięknymi ogonami, a ich

lśniące oczy jarzyły się w ciemnościach jak zielone, żółte i

czerwone lampki. Sam Tevildo zasiadał najwyżej; był

potężnym, czarnym jak węgiel kotem, o wąskich skośnych

oczach, które na zmianę lśniły to czerwonym, to zielonym

blaskiem. Jego wielkie siwe wąsy były sztywne i ostre jak

igły. Wydawał się uosobieniem zła. Mruczenie Tevilda

przypominało warkot bębnów, a jego prychnięcia brzmiały jak

pomruki burzy. Kiedy zaś z jego gardła dobywał się mrożący

krew w żyłach ryk gniewu, zwierzęta i ptaki nieruchomiały

jak kamienie lub nawet padały bez życia. Na widok Berena

Tevildo zmrużył oczy tak, że wyglądało, jakby je zamknął i

powiedział:

- Śmierdzi psem.

W tym samym momencie poczuł do Berena gwałtowną niechęć,

gnom był bowiem wielkim miłośnikiem psów, które hodował w

swym domu w dziczy.

- Cóż to? - odezwał się ponownie Tevildo, tym razem

zwracając się do służących Melka. - Ośmielacie się

przyprowadzać tę istotę przed moje oblicze, nie czekając, aż

rozkażę, by stawiła się na spotkanie?

Ci jednak, którzy przywiedli doń Berena, odparli:

- Uczyniliśmy to na rozkaz króla, ten nieszczęsny elf

ma spędzić bowiem resztę życia jako twój podwładny, łowiąc

zwierzęta i ptaki.

- Doprawdy, wydając to polecenie mój pan musiał spać lub

błądzić myślami - parsknął pogardliwie wielki kocur. - Jakże

bowiem mogło przyjść mu do głowy, iż dziecię Eldarów okaże

się pomocne Księciu Kotów i jego pobratymcom w chwytaniu

ptaków lub zwierząt. Równie dobrze mógłby przysłać mi

jakiegoś ślamazarnego człowieka. Wiadomo wszak, że zarówno

wśród elfów, jak i wśród ludzi nie ma nikogo, kto mógłby

rywalizować z nami w łowieckich umiejętnościach.

Mimo to postanowił poddać Berena próbie, każąc mu

schwytać trzy myszy, bo jak powiedział "moje apartamenty aż

się od nich roją". W rzeczywistości nie było to prawdą, choć

istotnie żyło tam kilka myszy, należących do nadzwyczaj

dzikiego, złego, czarodziejskiego gatunku, bo tylko takie

odważyły się zamieszkać w owym miejscu. Były większe od

szczurów i bardzo silne. Tevildo pozwolił im znaleźć

schronienie w ciemnych zakamarkach swoich komnat - po to, by

urządzać na nie prywatne polowania. Dbał też, aby ich liczba

zanadto się nie zmniejszała.

Beren polował na myszy przez trzy dni, nie mając jednak

nic, z czego mógłby zbudować pułapkę - a nie skłamał, mówiąc

Melkowi, iż jest zręczny w konstruowaniu takich mechanizmów.

Łowił myszy na próżno, a cały jego wysiłek nie przyniósł nic

prócz pokąsanych palców. Tevildo rozgniewał się i szydził

zeń bezlitośnie, jednak ani on, ani jego pobratymcy nie

wyrządzili Berenowi żadnej krzywdy, ponieważ Melko stanowczo

im tego zakazał. Mimo to wiele złych chwil przeżył gnom w

niewoli u Tevilda. Uczyniono zeń pomywacza i dni upływały

mu na myciu podłóg i naczyń, szorowaniu stołów, rąbaniu

drewna oraz noszeniu wody. Często też rozkazywano mu obracać

rożen, na który nadziane były piekące się dla kotów ptaki

lub tłuste myszy. Sam jednak rzadko miał czas na jedzenie i

sen, wychudł więc i wyglądał jak starzec. Często żałował, że

jego noga w ogóle postała w Hisilome i że kiedykolwiek

ujrzał tańczącą Tinuviel.

Piękna córka Tinwelinta długo płakała po odejściu Berena

i nie tańczyła już więcej pośród drzew, choć Dairon, nie

rozumiejąc przyczyn jej smutku, gniewał się na nią za to.

Ona jednak zdążyła już pokochać wyzierającą zza gałęzi twarz

Berena i odgłos jego kroków, kiedy biegł jej śladem przez

las. Pragnęła ponownie usłyszeć głos gnoma tęsknie wołający

ponad strumieniem u wrót siedziby jej ojca: "Tinuviel,

Tinuviel". Nie mogła tańczyć, skoro Beren odszedł do

straszliwej siedziby Melka, a może nawet już nie żył. Jej

myśli stały się w końcu tak ponure, że udała się po pomoc do

matki - nie ośmieliłaby się bowiem pójść do ojca lub choćby

pozwolić, by ten zobaczył jej łzy.

- O, Gwendeling, matko moja - rzekła. - Użyj swej magii

i powiedz mi, co dzieje się z Berenem? Czy jest bezpieczny?

- Nie - odparła kobieta. - Żyje wprawdzie, ale źle mu

się wiedzie. Nadzieja umarła w jego sercu, stał się bowiem

niewolnikiem w służbie Tevilda, Księcia Kotów.

- W takim razie - oświadczyła Tinuviel - muszę wyruszyć,

by mu pomóc, nikt bowiem prócz mnie tego nie uczyni.

Gwendeling nie roześmiała się, jako że niezależnie od

wielu innych zalet była także mądra i przewidująca, uważała

jednak za rzecz nie do pomyślenia, by elfina, a w dodatku

panna, córka króla, wyruszała bez opieki do ziem Melka.

Nawet w tamtych czasach, przed Bitwą Łez, kiedy potęga Melka

nie była aż tak wielka, gdyż nie zdążył jeszcze wprowadzić w

życie swoich planów i utkać misternej sieci kłamstw,

wydawało się to czymś niewyobrażalnym. Gwendeling jednakże

poprzestała na łagodnym upomnieniu córki, by nie mówiła

podobnych głupstw.

- Musisz wobec tego ubłagać o pomoc mojego ojca -

powiedziała Tinuviel. - Niechaj wyśle do Angamandi

wojowników i uwolni Berena z rąk Ainura Melka.

Z miłości do córki Gwendeling spełniła jej prośbę, ale

to jedynie rozgniewało Tinwelinta tak, że dziewczyna

żałowała, iż w ogóle wyjawiła swoje pragnienia. Ojciec

zakazał jej zarówno wspominać, jak i myśleć o Berenie i

poprzysiągł, iż zabije go, jeśli raz jeszcze pojawi się na

jego ziemiach. Wobec tego po głębokim namyśle Tinuviel udała

się do Dairona, błagając, aby brat wyruszył razem z nią do

Angamandi. Dairon nie żywił jednak do Berena ciepłych uczuć,

odrzekł więc:

- Czemu miałbym narażać się na najgorsze na świecie

niebezpieczeństwo dla jakiegoś wędrownego leśnego gnoma? W

rzeczy samej nie mogę darzyć go sympatią, popsuł bowiem

naszą wspólną zabawę, nasze muzykowanie i taniec.

Co gorsza, Dairon opowiedział królowi, czego zażądała

odeń Tinuviel. Nie uczynił tego w złych zamiarach, lecz z

obawy, że wiedziona szalonym porywem serca siostra ucieknie,

narażając się na śmierć.

Usłyszawszy to, Tinwelint wezwał do siebie córkę i rzekł

jej:

- Czemu, moja panno, nie porzuciłaś owych głupstw i

budzisz mój gniew?

Tinuviel nic nie odpowiedziała na te słowa, król zaś

zażądał, by obiecała mu, że nie będzie więcej myślała o

Berenie ani nie próbowała poszukiwać go, podążając w swym

szaleństwie do krainy zła - czy to samotnie, czy to

nakłoniwszy kogoś, by jej towarzyszył. Dziewczyna odrzekła

jednak, że co do pierwszego, nie może tego przyrzec, co zaś

tyczy drugiej kwestii, obiecuje jedynie, że nie będzie

namawiać nikogo z poddanych ojca, aby razem z nią udał się

do krainy Melka.

Jej słowa ogromnie rozgniewały Tinwelinta, prócz złości

zaś czuł także lęk, bardzo bowiem kochał Tinuviel i bał się

o nią. Zdając sobie sprawę, że nie jest w stanie na zawsze

zamknąć swej córki w pieczarach, dokąd dochodziły jedynie

słabe przebłyski światła, powziął pewien plan.

Nad wejściem do jego podziemnego pałacu wznosiła się

opadająca ku rzece skarpa, nad którą rosły potężne buki.

Jeden z nich zwał się Hirilorna, Królowa Drzew, był bowiem

niezwykle potężny i rozłożysty. Miał tak rozszczepiony pień,

iż wydawało się, że to nie jedno, lecz trzy drzewa razem

wyrastają z ziemi. Wszystkie trzy pnie były piękne: okrągłe

i proste, zaś ich szara kora wyglądała jak jedwab i aż do

wysokości znacznie przewyższającej człowieka była idealnie

gładka, nie zeszpecona żadnymi gałęziami ani sękami.

Tinwelint rozkazał, by tak wysoko, jak tylko sięgały

najwyższe drabiny, wybudować na tym dziwnym drzewie mały

drewniany domek. Znalazł się on wyżej niż pierwsze konary,

tak więc całkowicie skrywały go liście. Chatka miała trzy

kąty i trzy okna, po jednym na każdej ścianie. Każdy róg

opierał się o jeden pień Hirilorny. Tinwelint rozkazał

córce, żeby zamieszkała w tym domku do czasu, póki nie

zmądrzeje, kiedy zaś weszła do środka, zabrano drabinę, tak

że nie było sposobu, by Tinuviel mogła się stamtąd wydostać.

Przynoszono jej jednak wszystko, czego zażądała - służba

codziennie przystawiała drabinę, aby podawać królewskiej

córce pożywienie, później jednak drabinę ponownie odsuwano,

król bowiem zagroził śmiercią każdemu, kto by zostawił ją

opartą o pień. U stóp drzewa cały czas siedział strażnik,

często też przychodził tam Dairon, zasmucony tym, co się

stało, jako że bez siostry czuł się bardzo samotny. Tinuviel

jednak początkowo wolała mieszkać w domku wśród liści niż w

jaskini. Wyglądając przez maleńkie okienko słuchała, jak

brat wygrywa pod drzewem swe najsłodsze melodie.

Pewnej nocy nawiedził wszakże Tinuviel sen o Berenie, a

jej serce powiedziało: "Chcę odejść i poszukać go, mimo że

wszyscy inni już o nim zapomnieli". Kiedy się zbudziła,

przez gałęzie przeświecały promienie księżyca, ona zaś

zamyśliła się głęboko, w jaki sposób mogłaby stąd uciec.

Jako córce Gwendeling magia i czary nie były jej obce,

powzięła zatem pewien plan. Następnego dnia poprosiła

służącego, aby przyniósł jej trochę czystej wody z płynącego

nie opodal strumienia.

- Musi ona jednak zostać nabrana o północy w srebrne

naczynie - zastrzegła. - I temu, kto ją będzie niósł, nie

wolno wypowiedzieć ani słowa.

Następnie zażądała wina.

- Chcę je dostać w samo południe, w złotej karafce, zaś

człowiek, który tu z nim przyjdzie, musi, niosąc je,

śpiewać.

Służba wypełniła jej rozkazy, nie mówiąc o nich ani

słowa Tinwelintowi.

- Idź teraz do mojej matki - poleciła następnie

służącemu - i powiedz jej, że chciałabym dostać wrzeciono,

muszę czymś wypełnić długie, nużące godziny.

Ubłagała też w sekrecie Dairona, by zrobił dla niej

niewielki kołowrotek, który zmieściłby się w jej maleńkim

domku.

- Co jednak będziesz przędła i tkała? - zapytał brat.

- Czary i zaklęcia - odparła Tinuviel, zaś Dairon nie

odgadł jej zamiarów, nie powiedział też o prośbie siostry

królowi ani Gwendeling.

Nucąc magiczną melodię Tinuviel zmieszała ze sobą wino i

wodę, po czym wlała je do złotego naczynia i zaśpiewała

pieśń o rosnących włosach. Następnie przelała napój do

srebrnej misy i zaśpiewała inną piosenkę, w której pojawiały

się nazwy wszystkich najwyższych i najdłuższych rzeczy na

ziemi: brody Indravangów, ogona Karkarasa, tułowia Glorunda,

pnia Hirilorny, miecza Nandorów. Nie zapomniała również o

łańcuchu Angainorze wykonanym przez Aulego i Tulkasa ani o

szyi olbrzyma Gilima. W końcu, jako rzecz najdłuższą ze

wszystkich, wymieniła włosy Uineny, Pani Mórz, której loki

rozciągają się na wszystkie wody świata. Kiedy skończyła,

polała sobie głowę wodą pomieszaną z winem, śpiewając przy

tym trzecią pieśń o najgłębszym śnie. Wtedy jej ciemne,

piękne jak najdelikatniejsze nitki zmierzchu włosy zaczęły

bardzo szybko rosnąć i już po dwunastu godzinach zakryły

całą podłogę małej izdebki. Uszczęśliwiona powodzeniem

czarów dziewczyna udała się na spoczynek, a gdy się

obudziła, pokój pełen był czarnych loków. Wkrótce jej włosy

spłynęły przez okna i oplotły trzy pnie drzewa. Z trudem

udało się Tinuviel odnaleźć nożyczki i obciąć gęste pukle,

które wtedy odrosły jej na głowie już tylko na taką długość,

jaką miały poprzednio.

Tak oto zaczęła się praca dziewczyny, a choć wykonywała

ją ze zręcznością właściwą elfom, przędzenie i tkanie trwało

wiele dni. Każdemu więc, kto zbliżał się do drzewa,

nakazywała, by odszedł.

- Jestem zmęczona i pragnę jedynie spać - mówiła.

Najbardziej zdumiewało to Dairona, który często wołał

siostrę, ta zaś nie odzywała się doń ani słowem.

Z gęstych loków utkała Tinuviel kruczoczarną suknię,

nasączoną magiczną sennością. Ów czar był większy nawet od

tego, jaki spowijał szatę, noszoną przez jej matkę, kiedy

tańczyła dawno, dawno temu przed wzejściem Słońca. Tinuviel

okryła tą suknią swe lśniące, białe szaty, a pozostałe włosy

splotła w mocną linę, którą przyczepiła do pnia drzewa.

Słońce już zachodziło i w lesie zapadał zmierzch, kiedy

cichym, niskim głosem zaczęła śpiewać dziwną pieśń,

jednocześnie spuszczając w dół linę. Wówczas to senna mgła

otuliła głowy i twarze pełniących wartę strażników, którzy

zasłuchani w śpiew Tinuviel zapadli nagle w głęboki sen.

Wtedy przebrana w swój ciemny strój dziewczyna zwinnie

niczym wiewiórka zsunęła się na ziemię. Tańcząc wbiegła na

most i zanim pilnujący go strażnicy zdołali choćby krzyknąć,

minęła ich, muskając skrajem szaty. Wtedy i oni zapadli w

sen, Tinuviel zaś uciekła tak szybko, jak tylko były w

stanie ją nieść roztańczone stopy.

Na wieść o ucieczce córki Tinwelint zmartwił się

ogromnie i rozgniewał. Cały dwór wypełnił nieopisany zgiełk,

a wszystkie lasy rozbrzmiały odgłosami pościgu. Jednak

Tinuviel znajdowała się już daleko, dotarła bowiem aż do

mrocznego podnóża Gór Nocy. Powiadają, że podążający jej

śladem Dairon zgubił się i nigdy nie wrócił już do

Elfinesse, lecz przybył do Palisoru, gdzie nadal wygrywał

czułe, magiczne melodie i przepełniony tęsknotą błąkał się

samotnie pośród lasów południa.

Znalazłszy się z dala od domu, na myśl o tym, na co się

porwała i co ją jeszcze czeka, Tinuviel poczuła nagły lęk.

Zatrzymała się i zapłakała z żalu, że nie ma razem z nią

Dairona. W rzeczywistości, jak powiadają, znajdował się on

niedaleko, błądząc wśród wysokich sosen Lasu Nocy, gdzie

później Turin zabił przez pomyłkę Belega. Tinuviel

przechodziła obok owych miejsc, nie wkroczyła jednak w tę

ciemną strefę. Odzyskawszy spokój, ruszyła przed siebie,

dzięki zaś magicznym zdolnościom oraz cudownemu zaklęciu i

czarowi snu nie groziły jej niebezpieczeństwa, na jakie

narażony był Beren. Mimo to miała przed sobą długą, trudną i

wyczerpującą podróż.

Musisz zaś wiedzieć, Eriolu, że w owych czasach Tevild

miał kłopoty z jedna tylko rzeczą na świecie - z rodem Psów.

Wiele spośród nich nie odnosiło się do Kotów ani przyjaźnie,

ani wrogo, ponieważ jako poddani Melka stali się równie

dzicy i okrutni jak inne zwierzęta. Z najdzikszych i

najokrutniejszych władca wyhodował rasę wilków, szczególnie

miłą jego sercu. Czyż właśnie to nie wielki szary wilk,

Karkaras Stalowy Kieł, ojciec wszystkich wilków, strzegł

wówczas i jeszcze długo później bram Angamandi? Wiele było

jednakże psów, które ani nie płaszczyły się przed Melkiem,

ani nie żyły w lęku przed nim. Mieszkały w siedzibach ludzi,

strzegąc ich przed złem, lub też błąkały się po lasach

Hisilome, przemierzając górskie przełęcze i zapędzając się

niekiedy aż po granice Artanoru czy też innych krain

leżących na południu.

Jeśli zaś którykolwiek z nich spostrzegł Tevilda bądź

jego krewniaków czy poddanych, zaczynał wściekle ujadać i

rzucał się za nimi w pogoń. I choć rzadko zdarzało się, by

jakiś kot stracił życie - odznaczały się one bowiem wielką

zwinnością, wspinaąc się na drzewa i ukrywając się, a

wspomagała je moc Melka - obecność psów wywoływała w nich

lęk. Sam Tevildo nie musiał się bać - był równie silny co

najwięksi z przeciwników, a jednocześnie szybszy i

zwinniejszy od nich wszystkich, wyjąwszy Huana, Przywódcy

Psów. Huan był tak zręczny, że pewnego razu udało mu się

posmakować futra Tevilda i choć przeciwnik odpłacił mu za to

ciosem swych potężnych pazurów, duma Księcia Kotów została

urażona, toteż gorąco pragnął zemścić się na wrogu.

Wielkie szczęście miała Tinuviel, że spotkała w lesie

Huana, chociaż w pierwszej chwili przeraziła się śmiertelnie

i rzuciła do ucieczki. Huan dogonił ją jednak dwoma susami i

łagodnym, głębokim głosem powiedział w języku Porzuconych

Elfów, by się go nie obawiała.

- Czemuż to widzę tu najpiękniejszą ze wszystkich elfin,

jak wędruje samotnie tak blisko siedziby Złego Ainura? -

zapytał. - Czyżbyś nie wiedziała, że jest to bardzo

niebezpieczne miejsce, moja mała, nawet dla kogoś, kto

przybywa tu ze swą drużyną, zaś dla samotnych może okazać

się śmiertelną pułapką?

- Wiem o tym - odrzekła Tinuviel. - Nie przywiodło mnie

tu jednak wcale zamiłowanie do włóczęgi. Szukam Berena.

- Co wiesz o Berenie? - zdziwił się Huan. - Czy naprawdę

znasz Berena, syna słynnego myśliwego wśród elfów, Egnora

bo-Rimiona, mojego przyjaciela z dawnych czasów?

- Nie wiem, czy to mój Beren jest twym przyjacielem,

szukam bowiem Berena, który przywędrował tutaj zza Gorzkich

Wzgórz. Poznałam go w lesie nie opodal siedziby mego ojca.

Moja matka, Gwendeling, dzięki swej mądrości dowiedziała

się, iż uczyniono zeń niewolnika okrutnego Tevilda, Księcia

Kotów. Nie wiem, czy to prawda i czy nie spotkało go coś

jeszcze gorszego. Przybyłam tu, by go odszukać, choć nie mam

pojęcia, jak tego dokonać.

- Wobec tego może ja poddam ci jakąś myśl - rzekł Huan.

- Powinnaś mi zaufać, jam bowiem jest Huan, Przywódca Psów,

największy wróg Tevilda. Odpocznij teraz w cieniu drzew, ja

zaś rozważę, co możemy zrobić.

Tinuviel postąpiła tak, jak jej radził i znużona podróżą

szybko zapadła w sen, Huan zaś cały czas czuwał u jej boku.

- Chyba za długo odpoczywałam - rzekła, obudziwszy się.

- Powiedz mi, co wymyśliłeś, Huanie?

- Zawiłe i trudne to zadanie - odparł Przywódca Psów -

toteż zdołałem ułożyć jedynie następujący plan: kiedy słońce

znajdzie się wysoko na niebie, zakradniesz się, jeśli

starczy ci odwagi, w pobliże siedziby Księcia. O tej porze

Tevildo oraz większość jego domowników wylegują się na

tarasach pod bramą zamku. Spróbujesz dowiedzieć się, czy

Beren jest pośród nich, zgodnie z tym, co powiedziała ci

matka. Ja będę czekał nie opodal, ukryty wśród drzew.

Uradujesz mnie i pomożesz samej sobie, jeśli, niezależnie od

tego, czy spostrzeżesz Berena, czy nie, staniesz przed

Tevildem i opowiesz mu, że przypadkowo natknęłaś się na

Huana, który ciężko chory leży w pobliskim lesie. Nie

wskażesz mu oczywiście miejsca, lecz zaproponujesz, że sama

przywiedziesz go do mnie. Zobaczysz wówczas, jaką będę miał

dla niego niespodziankę. Sądzę, że jeśli przyniesiesz mu

takie wieści, Tevildo nie potraktuje cię źle ani nie

spróbuje zatrzymać.

W ten sposób Huan zamierzał jednocześnie wyzwać Tevilda

na pojedynek - a nawet, gdyby było to możliwe, zabić go -

oraz uwolnić Berena, który, jak sądził, był umiłowanym przez

psy z Hisilome synem Egnora. Usłyszawszy imię Gwendeling,

domyślił się, że napotkana dziewczyna jest księżniczką

Leśnych Elfów i pragnął jej pomóc, tym bardziej że jej

słodycz zmiękczyła mu serce.

Tinuviel odzyskała już równowagę ducha i Huan podziwiał

jej odwagę. Tak długo, jak to było możliwe, podążał za nią

ukradkiem, aż w końcu zniknęła mu z oczu, opuszczając

schronienie wśród drzew i wychodząc na porośniętą wysoką

trawą łąkę, na której gdzieniegdzie rosły krzewy. Tu,

poniżej skalnego rumowiska, świeciło słońce, jednak ponad

wzgórzami, jak zawsze w Angamandi, kłębiły się czarne

chmury. Tinuviel nie starczyło odwagi, by popatrzeć na to

ponure kłębowisko obłoków, tak wielki przytłaczał ją strach.

Miała wrażenie, że ziemia pod jej stopami unosi się, a trawa

wydziela silniejszy zapach i kołysze się mocniej niż zwykle.

Zdjęta lękiem dotarła do skalnego urwiska, opadającego

zupełnie pionowo w dół - tam, pod kamienną półką, mieścił

się zamek Tevilda. Nie prowadziła doń żadna ścieżka; zbocze

góry opadało po prostu, taras za tarasem, aż do skraju lasu.

Nikt nie mógł dostać się do siedziby Księcia Kotów inaczej

jak tylko czyniąc wielkie skoki ze stopnia na stopień. Im

bliżej zamku, tym owe stopnie stawały się coraz bardziej

strome. Budowla posiadała zaledwie kilka okien, z których

żadnego nie umieszczono tuż nad ziemią - nawet wielka brama

sięgała tam, gdzie w ludzkich siedzibach buduje się okna na

piętrze. Szeroki i płaski dach zamku wystawiony był na

działanie słonecznych promieni.

Przestraszona Tinuviel zbliżyła się do najniższego

tarasu i z przerażeniem popatrzyła na ciemne gmaszysko

zajmujące szczyt wzgórza. Podeszła do skalnego załomu i

ujrzała przed sobą samotnego kota, który leżał w słońcu i,

jak się zdawało, spał. Kiedy jednak stanęła przed nim,

otworzył żółte oczy i zerknąwszy na nią, powstał.

- Uciekaj stąd, mała panienko - powiedział, przeciągając

się i podchodząc do niej. - Czyżbyś nie wiedziała, że

wkroczyłaś na słoneczne ziemie jego wysokości Tevilda i jego

pobratymców?

Tinuviel ogarnął jeszcze większy lęk, postarała się

jednak odpowiedzieć na te słowa tak śmiało, jak tylko

potrafiła:

- Wiem o tym, łaskawy panie.

Owo "panie" sprawiło staremu kotu wielką przyjemność,

był on bowiem w rzeczywistości jedynie zwykłym strażnikiem

bram zamku.

- Chciałabym wszakże - ciągnęła dziewczyna - abyś był

tak łaskawy i zaprowadził mnie teraz przed oblicze twego

Księcia. Nawet jeśli śpi - dodała, bowiem zdumiony strażnik

wyprostował ogon i wyraźnie miał zamiar odmówić jej prośbie.

- Mam pilną i ważną wiadomość, która jednak przeznaczona

jest wyłącznie dla jego uszu. Prowadź mnie więc do niego,

łaskawy panie - zażądała.

Ponownie tytułowany "panem" kot tak głośno zamruczał z

zadowolenia, że Tinuviel odważyła się pogłaskać jego brzydką

głowę, większą nie tylko od jej własnej, ale nawet od głów

wszystkich znanych jej psów.

- Chodź zatem za mną - powiedział przebłagany tym gestem

Umuiyan, tak bowiem miał na imię strażnik. Chwycił

niepodziewanie Tinuviel za ramiona i, ku jej przerażeniu,

posadził ją sobie na grzbiecie. Uczyniwszy to, jednym susem

przeskoczył na wyższy taras. - Masz szczęście - dodał,

zatrzymując się i pomagając dziewczynie zsunąć się na ziemię

- że akurat dziś mój pan, Tevildo, odpoczywa na tym niskim

tarasie, z dala od zamku. Ogarnęła mnie bowiem dziwna

słabość i senność, tak że pewnie nie byłbym w stanie zanieść

cię wyżej. - Tinuviel miała na sobie swą czarną suknię.

To powiedziawszy, Umuiyan ziewnął potężnie i

przeciągnąwszy się, zaprowadził gościa przez taras ku

szerokiemu legowisku z nagrzanych kamieni, na którym

spoczywało przerażające cielsko Tevilda. Kot miał zamknięte

oczy. Strażnik podszedł do niego i cicho szepnął mu do ucha:

- Pewna dziewczyna liczy na twą łaskawość, mój panie. Ma

ci ponoć do przekazania coś tak ważnego, że nie posłuchała

nawet, kiedy kazałem jej odejść.

Jego słowa sprawiły, że Tevildo machnął gniewnie ogonem

i otworzył jedno oko.

- Cokolwiek ma do powiedzenia - mruknął - niech zrobi to

szybko, jako że nie jest to pora, by domagać się audiencji u

Tevilda, Księcia Kotów...

- Wybacz, mój panie - odezwała się Tinuviel - i nie

złość się. Nie sądzę, byś miał mi za złe, że tu przyszłam,

kiedy usłyszysz, z czym przybywam. Jest to jednak sprawa, o

której nawet szeptem wolę nie mówić tutaj, gdzie wieje wiatr

- dodała, zerkając w stronę lasu, jakby w obawie przed czymś,

co kryło się między drzewami.

- W takim razie wynoś się stąd - warknął Tevildo. -

Śmierdzisz psem, a cóż za dobrą nowinę może przynieść kotu

elf, który mieszka wśród psów?

- To, że czuć ode mnie psa, nie jest niczym dziwnym,

panie, bowiem właśnie jednemu z nich uciekłam. Jest to

zaiste wyjątkowo potężny pies, którego imię zapewne nie jest

ci obce.

Tym razem udało się jej zaciekawić Tevilda. Otworzył

oczy i przeciągnąwszy się trzykrotnie, nakazał strażnikowi,

by wprowadził Tinuviel do wnętrza zamku. Umuiyan, tak jak

poprzednio, ponownie posadził sobie dziewczynę na grzbiecie.

Tinuviel ogarnął strach, ponieważ osiągnęła już to, czego

pragnęła - zaproszenie do zamku Tevilda oraz szansę

przekonania się, czy jest tam Beren - lecz nie znając

dalszych planów Huana, nie miała pojęcia, co się z nią teraz

stanie. W istocie rzeczy, gdyby tylko mogła, pewnie

uciekłaby z tego miejsca. Koty wszakże zaczęły już wspinać

się z tarasu na taras do zamku. Niosący Tinuviel Umuiyan

zdołał jednakże zrobić ledwie dwa susy w górę, a już przy

trzecim potknął się, sprawiając, że dziewczyna krzyknęła

przestraszona.

- Co się z tobą dzieje, ty niedołęgo? - zapytał

Tevildo. - Może nastał czas, byś porzucił służbę u mnie,

skoro wiek tak prędko dał ci się we znaki?

- Nie, nie, panie - odrzekł strażnik. - Sam nie wiem, co

mi się stało. Moje oczy zaszły mgłą, a głowa dziwnie mi

ciąży. - Wypowiadając te słowa zachwiał się jak pijany i

upadł. Tinuviel ześlizgnęła się z jego grzbietu,

pozostawiając kota pogrążonego w głębokim śnie. Bardzo

rozgniewało to Tevilda, który pochwycił dziewczynę - nie

czyniąc tego bynajmniej łagodnie - i sam zaniósł ją do

zamku. Tam rozkazał, by zsunęła się z jego grzbietu, a potem

ryknął tak potężnie, że ściany i ciemne korytarze budowli

rozbrzmiały przerażającym echem. Natychmiast zewsząd

pośpieszyli ku niemu służący, z których jednemu polecono

wrócić do Umuiyana, związać go i zrzucić ze skał.

- Na północną stronę, tam gdzie urwisko jest bardziej

strome - dodał władca. - Nie może mi się więcej na nic

przydać, gdyż wiek sprawił, iż nie potrafi pewnie stawiać

kroków.

Tinuviel zadrżała słysząc, z jak bezlitosną bestią ma do

czynienia. Sam Tevildo także jednak ziewał i potykał się

nieustannie, jakby zapadając w drzemkę. Mimo to polecił

służbie, by zaprowadziła dziewczynę do jednej z komnat w

głębi zamku - tej, gdzie zwykle zasiadał do posiłków ze

swymi najwyższymi dostojnikami. W sali unosił się

przeraźliwy smród, a wszędzie wokół leżały kości. Nie było

tu okna, a jedynie pojedyncze drzwi oraz prześwit łączący

komnatę z wielkimi zamkowymi kuchniami. Wpadał przezeń

czerwony blask, który lekko rozświetlał ciemność panującą w

pomieszczeniu.

Kiedy Tinuviel została sama, poczuła się tak przerażona,

że przez chwilę nie była zdolna do najlżejszego ruchu.

Wkrótce jednak strach minął, a jej wzrok przywykł do mroku i

mogła rozejrzeć się wokoło. Była zwinna, nie zastanawiając

się więc specjalnie, bez wysiłku wskoczyła na szeroki,

znajdujący się niezbyt wysoko nad ziemią parapet, należący

do owego kuchennego prześwitu. Uchyliwszy ciężką pokrywę,

zerknęła w głąb i zobaczyła obszerną podziemną kuchnię, w

której płonął wielki ogień. Ujrzała też pracujących tam

kucharzy, z których większość stanowiły koty, chociaż...

potężne płomienie oświetliły nagle skrzywionego z wysiłku

Berena i Tinuviel rozpłakała się, widząc jego niedolę. W tej

samej chwili usłyszała ochrypły głos Tevilda.

- Gdzież, w imię Melka, zniknął ten szalony elf?

Przestraszona Tinuviel przypadła do muru, ale potężny

kot zobaczył ją już i krzyknął:

- A więc mały ptaszek nie chce więcej śpiewać. Chodź

tutaj albo sam cię stamtąd wyciągnę, nie dopuszczam bowiem

elfów przed swe oblicze po to, aby ze mnie kpiły.

Wówczas, po części ze strachu, po części zaś mając

nadzieję, że jej czysty głos dotrze do uszu Berena, Tinuviel

poczęła opowiadać swoją historię tak głośno, że aż echo

odbijało się od ścian.

- Ciszej, droga panienko - upomniał ją Tevildo. - Jeśli

sprawa, z którą przychodzisz, jest taką tajemnicą, nie

należy o niej wrzeszczeć.

- Nie mów do mnie w ten sposób - zażądała z urazą

dziewczyna - bo choć jesteś potężnym Władcą Kotów, to czyż

nie stoi przed tobą Tinuviel, księżniczka elfów, która

zboczyła z drogi tylko po to, by wyświadczyć ci przysługę? -

Wypowiadając te słowa krzyczała zaś jeszcze głośniej niż

poprzednio. Z kuchni dobiegł nagle głośny brzęk, jak gdyby

ktoś przewrócił całe stosy metalowych i glinianych naczyń.

- To na pewno ten głupi elf Beren - warknął Tevildo. -

Melko ciągle obdarowuje mnie takimi niedołęgami.

Tinuviel, odgadłszy, że Beren usłyszał ją i upuścił coś

ze zdumienia, przemogła wreszcie strach. Nie żałowała już

swej zuchwałości. Tevilda jednakże tak bardzo rozgniewały

śmiałe słowa dziewczyny, że w pierwszej chwili nie pojął, iż

usłyszał właśnie coś, co mogło przynieść mu wielkie

korzyści. Nad Tinuviel zaś, gdy zdradziła Księciu Kotów, kim

jest, zawisło wielkie niebezpieczeństwo, ponieważ Melko i

wszyscy jego wasale traktowali lud Tinwelinta jak wyjętych

spod prawa zbójów, których należy pojmać i poddać okrutnym

torturom. Tevildo, poznawszy imię dziewczyny, winien więc

natychmiast zabrać ją przed oblicze swego władcy.

Zaskarbiłby sobie w ten sposób jego łaskę, ale, prawdę

mówiąc, spryt Tevilda był tego dnia nieco przytępiony.

Zapomniał nawet zapytać, czemu Tinuviel wdrapała się na

parapet, nie zawracał też sobie więcej głowy Berenem. Ciekaw

wielce opowieści, z którą przybyła, powściągnął swój gniew i

powiedział:

- Już dobrze, moja damo, nie złość się i przestań

wystawiać na próbę moją cierpliwość. Cóż to za nowinę masz

dla moich uszu, którymi, jak widzisz, strzygę z ciekawości.

- Chodzi o wielką bestię, złą i gwałtowną, imieniem Huan

- odparła Tinuviel.

Usłyszawszy imię wroga, Tevildo groźnie wygiął grzbiet w

pałąk, zaś jego sierść zjeżyła się i naelektryzowała. W

oczach kota zalśnił czerwony blask.

- Uważam, że to wstyd - ciągnęła dziewczyna - iż ten

okrutnik śmie włóczyć się po lesie tak blisko siedziby

potężnego Księcia Kotów.

- Nie ma odwagi tego robić - przerwał jej Tevildo - i

nigdy tutaj nie przychodzi. Chyba że czyni to ukradkiem, jak

tchórz.

- Mogło tak być - zgodziła się Tinuviel - ale wydaje mi

się, iż jego życie dobiegło wreszcie końca. Wędrując dziś

przez las zobaczyłam bowiem, jak jakieś wielkie zwierzę

upadło na ziemię jęcząc z bólu, a kiedy się zbliżyłam,

przekonałam się, że to Huan. Może rzucono nań zły czar albo

też pokonała go choroba. Z pewnością wciąż jeszcze leży

bezradnie w lesie, nie dalej niż o milę na zachód od twego

zamku. Nie zawracałabym ci tym głowy, mój panie, gdyby nie

to, że to bydlę warknęło na mnie, gdy zbliżyłam się, by mu

pomóc, a nawet próbowało mnie ugryźć. Uznałam więc, że ten

potwór zasłużył na to, co go spotkało.

Wszystko, co mówiła Tinuviel, było wielkim kłamstwem,

wymyślonym przez Huana. Elfy z plemienia Eldarów nigdy nie

splamiły ust nieprawdą. Mimo to nie słyszałam, by ktokolwiek

z tego rodu miał jej za złe to, co uczyniła, podobnie jak

nie potępiał jej za to Beren. Ja także usprawiedliwiam ów

czyn, Tevildo bowiem był złym kotem, zaś Melko

najokropniejszą ze wszystkich istot na ziemi i znajdującej

się w ich rękach Tinuviel zagrażało wielkie

niebezpieczeństwo. Tevildo, jako że sam był wielkim i

zręcznym kłamcą i miał ogromne doświadczenie w oszukiwaniu

wszelkich stworzeń, nie zawsze wiedział, czy powinien

wierzyć w to, co mu się mówi. Z reguły nie wierzył w nic,

prócz rzeczy, co do których gorąco pragnął, by były prawdą.

To właśnie dlatego często bywał oszukiwany przez uczciwszych

od siebie. Wieść o niemocy Huana wydała mu się jednak tak

radosna, że wątpił w jej prawdziwość, postanowił zatem ją

sprawdzić. Z początku udawał obojętność, twierdząc, że

Tinuviel niepotrzebnie otaczała tajemnicą taką błahostkę,

mogła bowiem bez obaw mówić o tym poza murami pałacu,

dziewczyna odrzekła jednak, iż nie sądziła, by Księcia Kotów

trzeba było pouczać, że Huan słyszy każdy dźwięk z

odległości mili, głos kota rozpozna zaś z jeszcze większego

oddalenia.

Tevildo, udając niedowierzanie, wypytywał, gdzie

dokładnie znajduje się Huan, ale Tinuviel udzielała

wymijających odpowiedzi, widząc w tym jedyną szansę

wydostania się z zamku. W końcu Książę, owładnięty

ciekawością, grożąc elfinie śmiercią, jeśli okaże się, że

został oszukany, wezwał do siebie dwóch ze swoich

dostojników - jednym z nich był Oikeroi, silny i wojowniczy

kot - i wszyscy trzej wraz z Tinuviel opuścili siedzibę

Księcia Kotów. Ponieważ zaś dziewczyna zdjęła swój magiczny

czarny strój i złożyła go tak, że wydawał się nie większy od

chustki do nosa (potrafiła bowiem czynić takie sztuki),

mogła bez przeszkód przemierzać w dół kolejne tarasy na

grzbiecie Oikeroia, nie obawiając się, że i tego kota zmorzy

sen. Wędrowali przez las, posuwając się we wskazanym przez

dziewczynę kierunku i wkrótce Tevildo poczuł zapach psa.

Sierść na jego wielkim, wyprężonym ogonie zjeżyła się

groźnie. Natychmiast wspiął się na rozłożyste drzewo i w

oddali ujrzał wielkie cielsko Huana, który leżał bezwładnie

na trawie, skamląc i jęcząc. Uszczęśliwiony Tevildo

pośpiesznie zszedł na dół. Pragnąc jak najszybciej dopaść

wroga, zapomniał o Tinuviel, która drżąc z lęku o

przyjaciela, skryła się wśród paproci. Zamiarem Tevilda i

jego dwóch kompanów było podejść po cichu do psa z trzech

stron i znienacka go zaatakować. Chcieli go zabić, w wypadku

zaś, gdyby okazał się zbyt słaby na stoczenie walki,

postanowili zabawić się, poddając go torturom. Kiedy jednak

doskoczyli do wroga, Huan szczekając poderwał się z ziemi, a

w chwilę później jego szczęki zacisnęły się na karku

Oikeroia, tak że kot padł martwy. Drugiemu z towarzyszy

Księcia Kotów udało się skamląc uciec na wysokie drzewo i

tak oto Tevildo pozostał sam na sam z Huanem. Wcale mu nie

zależało na takim spotkaniu, pies był bowiem zbyt szybki,

aby dało się pokonać go w pojedynku. Mimo to walczyli

zaciekle. W końcu Huan chwycił wroga za gardło i kot

najpewniej straciłby życie, gdyby nie to, że udało mu się

dosięgnąć pazurami oczu przeciwnika i na chwilę go oślepić.

Pies zawył, zaś Tevildo, prężąc się z całych sił, wyrwał mu

się i wspiął na rosnące nie opodal wysokie, smukłe drzewo,

podobnie jak zrobił to wcześniej jego towarzysz. Pomimo bólu

zraniony Huan skakał pod drzewem ujadając zajadle, Tevildo

zaś przeklinał go, miotając obelgi.

- Zapamiętaj, Tevildo - powiedział w końcu Przywódca

Psów - słowa Huana, którego miałeś nadzieję dopaść i zabić

bezbronnego, jak te nieszczęsne myszy, na które polujesz:

zostaniesz już na zawsze, poraniony, na tym samotnym drzewie

i wykrwawisz się na śmierć, chyba że zechcesz ponownie

posmakować moich zębów. Jeśli zaś żadna z tych propozycji ci

się nie podoba, możesz uczynić jeszcze jedno: powiedzieć mi,

gdzie jest księżniczka elfów oraz Beren syn Egnora. Są oni

moimi przyjaciółmi i żądam, by przyprowadzono ich tutaj jako

okup za ciebie, choć wiem, że w gruncie rzeczy każde z nich

jest warte o wiele więcej niż ty.

- Jeśli chodzi o tę przeklętą elfinę, to, o ile mnie

uszy nie mylą, leży w pobliskich paprociach i jęczy -

odrzekł Tevildo. - Co zaś się tyczy Berena, to mam wrażenie,

iż dostał porządne cięgi od Miaule'a, mojego kucharza, za

bałagan, jakiego przed godziną narobił w zamkowej kuchni.

- Pozwól im zatem przybyć do mnie bezpiecznie -

powiedział Huan - a wówczas i ty będziesz mógł wrócić do

domu i lizać rany.

- W zamian za bezpieczeństwo mego pobratymca, który jest

tu ze mną, przyślę ich do ciebie, gdy tylko znajdę się w

zamku - obiecał Tevildo.

- Akurat! - warknął w odpowiedzi Huan. - A razem z nimi

przybędzie tu całe twe plemię oraz hordy orków i innych

potworów Melka. Nie jestem taki głupi. Daj raczej Tinuviel

coś, co będzie dla twych strażników znakiem, że może zabrać

z zamku Berena. Sam jednak zostaniesz tutaj, czy ci się to

podoba, czy nie.

W ten sposób zmusił Tevilda do zdjęcia złotej obroży -

znaku, którego żaden kot nie ośmieliłby się zlekceważyć.

Huan wciąż jednak nie był zadowolony.

- Potrzeba czegoś więcej - stwierdził - bo sama obroża

sprawi tylko, że cały twój lud wyruszy, aby cię szukać.

Pies miał oczywiście rację, bo Tevildo właśnie na coś

takiego liczył. W końcu jednak znużenie, głód i strach

pokonały jego dumę i pozostający w służbie u Melka Książę

wyjawił wielki sekret kotów: powierzone im przez Władcę

zaklęcie - magiczne słowa spajające ze sobą kamienie jego

zamku, słowa, za pomocą których Tevildo utrzymywał posłuch

wśród wszystkich zwierząt i kotów, napełniając je złą mocą,

większą od tej, jaką posiadały z natury. Od dawna zresztą

powiadano, iż Tevildo jest złym czarownikiem, który przybrał

postać zwierzęcia. Słysząc magiczne słowa Huan począł się

śmiać, wiedział bowiem, że w tym momencie skończyła się już

władza kotów.

Wziąwszy złotą obrożę, Tinuviel pośpieszyła z powrotem

na najniższy taras zamku, po czym czystym głosem

wypowiedziała zaklęcie. I oto powietrze wypełniło się

głosami kotów, siedziba Tevilda zadrżała w posadach, a jej

mieszkańcy niemal w oczach skurczyli się i zmaleli. Z obawą

spoglądali na dziewczynę, ona zaś, machając obrożą Tevilda,

wyrzekła do nich słowa, jakie w jej obecności Książę Kotów

wyjawił Huanowi. Wówczas zebrani zatrzęśli się z lęku, a

Tinuviel rozkazała:

- Niech wszystkie elfy i ludzie, więzieni dotąd w tym

zamku, wystąpią naprzód.

Wtedy to przed tłum wyszedł Beren, nie było tu jednak

żadnych innych niewolników, poza Gimlim, wiekowym gnomem,

który w niewoli zestarzał się i oślepł. Miał jednak, jak

śpiewano we wszystkich pieśniach, najlepszy na świecie

słuch. Gimli wystąpił przed zebranych, wspierając się na

lasce, Beren zaś pomagał mu iść. Tinuviel zauważyła, że jej

ukochany wychudł i ubrany jest w łachmany. W ręku dzierżył

wielki nóż, który chwycił w kuchni, obawiając się, że

drżenie zamku i wrzask kotów wróżą nowe nieszczęście. Kiedy

jednak ujrzał Tinuviel i trzęsącą się przed nią ze strachu

gromadę kotów oraz spostrzegł potężną obrożę Tevilda,

ogarnęło go wielkie zdumienie i nie wiedział, co o tym

myśleć. Wtedy rozradowana dziewczyna zwróciła się do niego w

te słowa:

- O, Berenie zza Gorzkich Wzgórz, czy zechcesz zatańczyć

teraz ze mną? Nie tutaj wszakże - dodała i odciągnęła Berena

na bok, podczas gdy koty siedziały, miaucząc i jęcząc, tak

że usłyszeli je nawet Huan i Tevildo. Nikt jednak nie ruszył

na pomoc Księciu Kotów, wszystkie zwierzęta zdjął bowiem lęk

pod wpływem zaklęcia Melka.

Później gorzko tego żałowały, jako że Tevildo

powróciwszy wraz ze swym towarzyszem do domu, zawrzał

strasznym gniewem i machając ogonem wymierzał ciosy

wszystkim, którzy znaleźli się w pobliżu. Huan natomiast,

kiedy przekonał się, że Tinuviel i Beren są już bezpieczni,

martwił się - choć może wydawać się to niemądre - iż zły

Książę wymknął mu się bez kolejnego pojedynku. Pewne

pocieszenie stanowiła dlań wszakże złota obroża, którą

założył teraz na własną szyję. To rozwścieczyło Tevilda

bardziej niż cokolwiek innego, przedmiot ten posiadał bowiem

magiczną moc. Huan żałował, że Tevildo wciąż pozostaje przy

życiu, teraz jednak nie bał się już kotów, których plemię od

tamtej pory zawsze już uciekało przed psami. Te zaś, od

czasu upokorzenia Tevilda w lasach nie opodal Angamandi,

traktowały swych przeciwników z pogardą. Było to największe

zwycięstwo w życiu Huana. Kiedy zaś Melko usłyszał o

wszystkim, przeklął Tevilda i jego pobratymców, skazując ich

na banicję. Odtąd koty nie miały już ani pana, ani króla,

ani nawet przyjaciół. Często słyszało się, jak skamlą z

żalu, skarżąc się na swą samotność. Gorzko żałowały tego, co

straciły - bo nie istniał nikt, kto okazałby im choć cień

życzliwości.

Jednak w czasach, o których opowiada ta historia,

największym pragnieniem Tevilda nadal było schwytanie Berena

i Tinuviel oraz zabicie Huana, dzięki czemu mógłby odzyskać

utraconą magiczną moc. Książę Kotów obawiał się przy tym

ogromnie Melka i nie ośmielił się prosić władcy o pomoc,

musiałby bowiem ujawnić swoją klęskę i przyznać się do tego,

że zdradził zaklęcie. Nieświadom tego pies drżał na myśl, że

te wszystkie wydarzenia zbyt szybko dotrą do uszu Melka, jak

to bywało z większością rzeczy, które działy się na świecie,

dlatego pragnął jak najrychlej oddalić się od zamku Tevilda.

Beren odzyskiwał siły stracone podczas niewolniczej pracy,

zaś zakochana w nim Tinuviel czule go pielęgnowała.

Mimo wszystko smutno i samotnie upływały im te dni, nie

napotkali bowiem po drodze ani elfa, ani człowieka.

Tinuviel zaczęła rozpaczliwie tęsknić za Gwendeling i

pieśniami pełnymi słodkiej magii, które matka śpiewała jej w

dzieciństwie, kiedy w lasach wokół ich zamku zapadał

zmierzch. Często też podczas podróży wydawało się

dziewczynie, że na pięknych polanach słyszy flet swego

brata, Dairona, i czuła, jak na sercu kładzie się jej

nieznośny ciężar.

- Muszę wrócić do domu - rzekła w końcu Berenowi i

Huanowi. Serce gnoma wypełniło się żalem, ponieważ pokochał

już leśne życie w towarzystwie psów (bo tymczasem dołączyli

do nich pobratymcy Huana), ale nie chciał też rozstawać się

z Tinuviel.

- Nigdy nie będę mógł powrócić z tobą na ziemie Artanoru

- powiedział - ani nawet udać się tam w przyszłości, by cię

odnaleźć, słodka Tinuviel. Chyba że przyniosę ze sobą

Silmaril. Ale tego klejnotu nie zdobędę nigdy, bo czyż nie

jestem uciekinierem z dworu Melka, któremu grozi straszliwe

niebezpieczeństwo, gdyby został wyśledzony przez jego sługi?

- Wypowiadając te słowa czuł, że serce zamiera mu z żalu.

Tinuviel także przeżywała katusze, z jednej strony bowiem

nie mogła znieść myśli o opuszczeniu Berena, z drugiej zaś

nie wyobrażała sobie życia na wygnaniu. Długo siedziała

pogrążona w smutnej zadumie, nie odzywając się ani słowem.

- Możemy zrobić tylko jedno - powiedział siedzący obok

niej Beren. - Zdobyć Silmaril.

To rzekłszy, udał się na poszukiwanie Huana, pragnąc

zasięgnąć jego rady i prosić o pomoc. Pies zasmucił się

ogromnie, bo próba zdobycia Silmarilu wydała mu się

szaleństwem. Wtedy Tinuviel poprosiła, by Huan dał jej skórę

kota Oikeroia, którego zabił podczas walki na polanie. Huan

nosił futro tego potężnego zwierzęcia na sobie jako trofeum.

Raz jeszcze uciekła się córka Tinwelinta do magii,

zaszywając Berena w skórę Oikeroia i nadając mu wygląd

wielkiego kota. Potem nauczyła go, jak ma siadać i kłaść

się, chodzić, skakać i biegać w koci sposób. W końcu czynił

to wszystko tak doskonale, że kiedyś nawet Huan zjeżył się

na jego widok, budząc tym śmiech Tinuviel. Beren nigdy

jednak nie nauczył się miauczeć, prychać i mruczeć jak

prawdziwy kot, dziewczynie nie udało się też nadać blasku

martwym kocim oczom.

- Będziemy musieli obyć się bez tego - zdecydowała. -

Wystarczy, że powściągniesz swój język, aby sprawiać

wrażenie wyjątkowo szlachetnie urodzonego kota.

Pożegnawszy Huana, Beren i Tinuviel wyruszyli ku

pałacowi Melka. Na szczęście, nie mieli przed sobą dalekiej

podróży, bowiem gnom czuł się w skórze wroga niewygodnie i

nienawidził tego stroju, zaś jego ukochana, której od dawna

nie było tak lekko na sercu, dodatkowo jeszcze drażniła się

z nim, głaszcząc go lub ciągnąc za ogon. Złościło to Berena,

szczególnie że skrępowany futrem kota nie mógł się bronić.

W końcu dotarli w pobliże Angamandi, czego domyślili się po

głośnym brzęku i hałasie czynionym przez potężne uderzenia

młotów dziesięciu tysięcy pracujących tu nieprzerwanie

kowali. Nie opodal znajdowały się warsztaty, gdzie pracowali

noldoliańscy niewolnicy dozorowani przez orków i gobliny ze

wzgórz. Panowały tu tak głębokie ciemności, że serca

przybyszów zamarły z trwogi. Tinuviel natychmiast

przywdziała swą szatę głębokiego snu i dopiero wtedy

przybysze zbliżyli się do ohydnej, wykutej z żelaza,

najeżonej nożami i dzidami bramy Angamandi. Przed nią leżał

największy wilk, jakiego widział świat - Karkaras, Stalowy

Kieł, który nigdy nie zasypiał. Widząc zbliżającą się

Tinuviel, Karkaras warknął, na kota nie zwrócił jednak

uwagi, jako że zwierzęta te bez przerwy wchodziły i

wychodziły z zamku.

- Nie warcz, Karkarasie - powiedziała dziewczyna -

bowiem przybywam tu, aby zobaczyć się z mym panem, Melkiem,

ten zaś dostojnik z dworu Tevilda towarzyszy mi jako

eskorta.

Ciemna suknia przesłaniała teraz jaśniejącą urodę

Tinuviel i Karkaras nie żywił wobec przybyszów żadnych

podejrzeń, mimo to jednak podszedł do nich, węsząc, a

wówczas dotarła do niego słodka woń Eldarów, jakiej stroje

nie zdołały ukryć. W tej chwili wszakże dziewczyna zaczęła

pląsać w magicznym tańcu, zarzucając wilkowi na oczy czarne

fałdy swego welonu. To sprawiło, że pod ogarniętym sennością

zwierzęciem ugięły się nogi i, zwinąwszy się w kłębek,

strażnik zapadł w drzemkę. Śniło mu się, że bierze udział w

wielkiej pogoni przez lasy Hilisome, jak to zdarzało się w

czasach, gdy był szczenięciem. Zanim się obudził, dwójka

przybyszów minęła czarny portal i przemierzywszy liczne

mroczne korytarze, dotarła w końcu przed oblicze Melka.

Beren radził sobie w półmroku równie dobrze jak

krewniacy Tevilda, a ponieważ Oikeroi często bywał na dworze

władcy, nikt nie zwracał na niego uwagi. Dzięki temu gnom

mógł niepostrzeżenie prześlizgnąć się aż do stóp tronu

Ainura. Jednak kłębiące się tam żmije oraz inne wstrętne

stworzenia napełniły go takim lękiem, że nie odważył się

postąpić choćby kroku dalej.

Ku jego wielkiej uldze dopisało im szczęście, bowiem

gdyby Tevildo gościł akurat u Melka, ich podstęp zostałby

natychmiast odkryty. Oczywiście, brali pod uwagę takie

niebezpieczeństwo, nie wiedząc, iż Książę Kotów w ogóle nie

opuszcza swego zamku, rozmyślając, co pocznie, jeśli wieść o

jego klęsce dotrze do Angamandi. Tymczasem Melko zauważył

Tinuviel i ze zdumieniem zapytał:

- Kimże jesteś, ty, co przemierzasz komnaty mego zamku

cicho jak nietoperz? I jak tu weszłaś, skoro bez wątpienia

nie należysz do moich dworzan?

- Nie należę - potwierdziła dziewczyna - choć, być może,

dzięki twej życzliwości, będę należeć, panie mój. Stoi oto

przed tobą Tinuviel, córka wyjętego spod prawa Tinvelinta,

który wygnał mnie ze swego zamku za to, że nie

podporządkowałam swojej miłości jego rozkazom.

Melko był szczerze zdumiony, że córka Tinwelinta z

własnej woli przybyła do jego przerażającego zamku i

podejrzewając podstęp zapytał, czego chce:

- Czyżbyś nie wiedziała - powiedział - że nie darzy się

tutaj sympatią twego ojca ani jego poddanych? Porzuć zatem

nadzieję, że zdołasz mnie oczarować gładkimi słówkami.

- Tak właśnie mówił mi mój ojciec - odrzekła Tinuviel. -

Czemu jednak miałabym mu wierzyć? Wiedz panie, że umiem

pięknie tańczyć i jeśli pozwolisz, bym pokazała, co

potrafię, na pewno znajdziesz dla mnie skromny kąt na swoim

dworze. Tancereczka Tinuviel czekałaby wtedy gotowa na twe

wezwanie, ilekroć zapragnąłbyś oglądać jej pląsy.

- Takie rzeczy niewiele dla mnie znaczą - skrzywił się

Melko. - Jeśli jednak przebyłaś tak daleką drogę tylko po

to, aby przede mną zatańczyć, uczyń to, potem zaś zdecyduję,

co z tobą zrobić. - Wypowiadając te słowa łypał złośliwie

oczyma, ponieważ w swym ciemnym umyśle powziął już pewne

wstrętne plany.

Wówczas to Tinuviel rozpoczęła taniec, jakiego ani ona

sama, ani żaden krasnolud, wróżka czy elf nigdy przedtem ani

potem nie odtańczył. Ów pląs wzbudził podziw nawet w Melku.

Dziewczyna wirowała po sali szybko jak jaskółka i

bezszelestnie jak nietoperz. Promieniowała przy tym tak

magicznym pięknem, jakim tylko ona jedna na świecie była

obdarzona. Przemykała obok władcy, to znów pojawiała się tuż

przed nim albo zbliżała się doń od tyłu, a zwiewne fałdy

sukni muskały jego twarz lub trzepotały mu przed oczyma.

Siedzący pod ścianami dworzanie jeden po drugim zapadali w

głęboki sen, śniąc o wszystkim, czego pragnęły ich złe

serca.

Leżące pod tronem władcy żmije zamarły w bezruchu niby

skamieniałe, zaś skulone u stóp swego pana wilki ziewały,

ogarnięte nagłą sennością. Jeden Melko, oczarowany tańcem

dziewczyny, nie drzemał. Wtedy to Tinuviel zaczęła obracać

się przed nim w jeszcze szybszym tańcu, cicho śpiewając przy

tym pięknym, podobnym do słowiczego trelu głosem pieśń,

której dawno temu nauczyła ją Gwendeling. Pieśń ową

młodzieńcy i dziewczęta nucili pod cyprysami w ogrodach

Loriena, kiedy gasło Złote Drzewo i zaczynał jaśnieć

Silpion. Gdy zaś tancerka muskała podłogę lekkimi jak wiatr

stopami, wydawało się, że cuchnącą komnatę Melka wypełniają

piękne, delikatne wonie. Nigdy wcześniej ani później nie

oglądano tu tak pięknego widoku ani nie słyszano równie

pięknego śpiewu i Ainur Melko, mimo całej swej potęgi i

majestatu, uległ czarowi elfiny. Pewnie nawet Lorienowi,

gdyby tam był, zaczęłyby ciążyć powieki. Wreszcie Melka

zaczęła morzyć senność, zasnąwszy zaś głęboko, zsunął się z

tronu, a wówczas jego żelazna korona spadła mu z głowy i

potoczyła się po podłodze.

Tinuviel umilkła nagle. W komnacie nie słyszało się

teraz niczego prócz równych oddechów śpiących. Nawet Beren

spał obok tronu Melka i dziewczyna musiała mocno nim

potrząsnąć, by się w końcu obudził. Z drżeniem serca gnom

zdjął swoje przebranie i uwolniwszy się, stanął na dwóch

nogach. Wyciągnął zabrany z kuchni Tevilda nóż i sięgnął po

olbrzymią koronę. Tinuviel nie była w stanie jej poruszyć, a

i siła Berena wystarczyła zaledwie na to, aby ją obrócić.

Owładnięty szaleńczym strachem przed śpiącym w ciemnej

komnacie złem, tak cicho, jak to tylko było możliwe, Beren

podważył nożem Silmaril. Ocierając pot z czoła powoli

obluzował wielki, wprawiony w samym środku korony klejnot,

kiedy nagle nóż wysunął mu się z ręki i z głośnym brzękiem

upadł na podłogę.

Tinuviel stłumiła okrzyk trwogi, Beren zaś, trzymając w

ręku Silmaril, odskoczył przestraszony. Śpiący dworzanie

poruszyli się niespokojnie, Melko zaś jęknął, jak gdyby

jakieś złe myśli zakłócały mu sen. Jego twarz przybrała

ponury wyraz. Zadowoliwszy się tą zdobyczą, dwójka

przybyszów desperacko rzuciła się do ucieczki, gnając przez

plątaninę ciemnych korytarzy, póki nie ujrzała błysku

szarego światła - znaku, że znaleźli się już blisko wyjścia.

Tu jednak czekała ich niemiła niespodzianka: leżący w progu

Karkaras zdołał się już obudzić i znowu pilnował bramy.

Na jego widok Beren - choć dziewczyna powiedziała mu, by

tego nie robił - wystąpił przed Tinuviel, co miało fatalne

skutki, uniemożliwił jej bowiem ponowne rzucenie na bestię

czaru snu. Na widok gnoma wilk obnażył zęby i warknął

gniewnie.

- Na kogo się złościsz, Karkarasie? - zapytała Tinuviel.

- Na tego gnoma, który wcale tu nie wchodził, a teraz w

pośpiechu opuszcza zamek - odrzekł Stalowy Kieł, rzucając

się na Berena. Ten zdążył jednak jedną ręką wymierzyć cios

między oczy wilka, drugą zaś chwycić go za gardło.

Karkaras okazał się wszakże silniejszy, chwycił dłoń

gnoma swymi przerażającymi zębiskami - a była to ta dłoń, w

której Beren dzierżył lśniący Silmaril - i odgryzł ją. W

ułamku sekundy tak ręka gnoma jak i klejnot zniknęły w

czerwonej gardzieli bestii. Ogromne było cierpienie Berena

oraz strach i zdumienie Tinuviel, ale kiedy oboje oczekiwali

kolejnych kłapnięć szczęk wilka, stała się rzecz dziwna i

przerażająca. Trzeba pamiętać, że Silmaril ze swej natury

płonął białym, ukrytym ogniem i że posiadał wielką, magiczną

moc, nie pochodził bowiem z Valinoru i Błogosławionego

Królestwa, lecz został stworzony za pomocą czarów przez

bogów i gnomy, zanim zapanowało zło - dlatego też nie mógł

go dotknąć nikt zły lub bezbożny. Kiedy więc znalazł się w

piekielnych wnętrznościach wilka, bestia poczuła straszliwy,

palący ból, a jej upiorne wycie odbiło się echem we

wszystkich wykutych w skale korytarzach zamku. W jednej

chwili obudził się cały śpiący dwór. Tinuviel i Beren jak

wiatr przemknęli przez bramę, daleko przed nimi pędził zaś

Karkaras, gnając jak ścigany przez Balrogów. Kiedy Tinuviel

i Beren mogli się wreszcie zatrzymać i złapać oddech,

dziewczyna zapłakała nad okaleczoną ręką ukochanego,

obsypując ją pocałunkami, a wówczas ból ustąpił, rana zaś

przestała krwawić i zagoiła się. Od tamtej pory Beren zyskał

wśród rodu Ermabwedów przezwisko Jednorękiego, które w

języku Samotnej Wyspy brzmiało Elmavoite.

Oboje musieli teraz pomyśleć o ucieczce - jeśli mogli

liczyć na to, że dopisze im szczęście. Tinuviel okryła

Berena skrajem swej szaty, kiedy więc nadszedł zmierzch i

wzgórza przesłoniła ciemność, nikt nie zdołał ich już

dostrzec, choć Melko wysłał w pogoń za nimi wszystkich

orków. Nigdy dotąd nie widziano go ogarniętego taką furią

jak wówczas, kiedy stracił swój klejnot.

Wkrótce Beren i Tinuviel zdali sobie jednak sprawę, że

pętla pogoni coraz silniej zaciska się wokół nich i choć

dotarli już do skraju nieco lepiej znanych im lasów i minęli

posępną knieję Taurfuina, od pieczar Tinwelinta dzieliło ich

jeszcze wiele mil, których przebycie niosło ze sobą wielkie

niebezpieczeństwo. Nawet zaś gdyby zdołali się tam

przedostać, pogoń z pewnością podążyłaby za nimi i w ten

sposób ściągnęliby nienawiść Melka na cały leśny lud. Wielki

zaiste musiał być to pościg, skoro znajdujący się tak daleko

od przyjaciół Huan usłyszał jego odgłosy i zdumiał się,

zrozumiawszy, na co poważyła się ta dwójka. Jeszcze bardziej

niepojęte było dlań to, że Berenowi i Tinuviel udało się

uciec z Angamandi.

Huan wędrował właśnie wraz z innymi psami po lasach,

polując na orków oraz pobratymców Tevilda. Odniósł przy tym

liczne rany, ale też zabił wielu wrogów, a innym napędził

takiego strachu, że uciekali w popłochu. Tropił przeciwników

aż do chwili, kiedy pewnego wieczoru, o zmierzchu, Valarowie

przywiedli go na polanę w północnej części Artanoru, którą

zwano później Nan Dumgorthin - krainą ciemnych bóstw, ale to

już inna opowieść. Był to wówczas porośnięty karłowatymi

drzewami ciemny, ponury i nieszczęśliwy kraj, przez który

tak samo jak przez Taurfuinie lękano się wędrować. Mimo to

Tinuviel i Beren właśnie tu zatrzymali się, żeby odpocząć.

Leżeli wyczerpani i pozbawieni nadziei, gnom zaś cały czas

obracał w palcach nóż, dziewczyna zaś popłakiwała cicho.

Ujrzawszy ich, Huan nie tracił czasu na zbędne słowa,

lecz po prostu posadził Tinuviel na swym potężnym grzbiecie

i nakazał Berenowi, aby biegł za nim tak szybko, jak tylko

zdoła. (...)

Cała trójka ruszyła więc w drogę i w końcu dotarła do

tak dobrze znanych Tinuviel umiłowanych lasów w pobliżu

dworu jej ojca. Kiedy jednak znaleźli się w tej bliskiej

sercu dziewczyny okolicy, odkryli, że panuje tam zamęt i

trwoga. Siedzący na przyzbach zapłakani ludzie opowiedzieli

im, że od czasu potajemnej ucieczki Tinuviel spadają na nich

same nieszczęścia. Oszalały z bólu król pozwolił, by osłabła

jego słynna ostrożność i posłał swych wojowników, aby

przemierzyli lasy wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu

księżniczki. Wielu z nich zaginęło lub zostało zabitych,

kiedy więc na północnych i wschodnich granicach kraju

rozgorzała wojna z wojskami Melka, poddani Tinwelinta bali

się, że Ainur okaże się silniejszy i wzmocniwszy swą armię,

spustoszy ich wioski. Lękali się też, że magia Gwendeling

stała się zbyt słaba, żeby powstrzymać zastępy orków.

- Stała się rzecz najgorsza z możliwych - wzdychali - bo

królowa od dawna już nie uśmiecha się ani z nikim nie

rozmawia. Całymi dniami siedzi tylko wpatrzona w dal. Nić

jej czarów zrobiła się cienka jak pajęczyna i wiatr rozniósł

ją po lasach, które, odkąd Dairon nie powrócił do domu i na

polanach nie rozbrzmiewa już jego muzyka, stały się posępne

i ponure. Najgorszym zaś nieszczęściem, jakie na nas spadło,

jest przybycie w te strony olbrzymiego, rozwścieczonego

szarego wilka, który przemierza lasy gnany jakimś

szaleństwem, tak że nikt nie może czuć się bezpiecznie.

Zabił już wielu, pędząc na oślep przez knieję i tylko

nieliczni mają odwagę zapuszczać się nad brzeg strumienia,

przepływającego przed wejściem do królewskiego pałacu, gdzie

ów straszliwy wilk często przychodzi, by napić się wody.

Wygląda przy tym jak zły Książę we własnej osobie, ze swymi

przekrwionymi oczyma i wywalonym na wierzch jęzorem. Pali go

chyba jakiś wewnętrzny ogień i nigdy nie może zaspokoić

pragnienia.

Wieść o nieszczęściach, jakie spadły na jej lud,

zasmuciła Tinuviel, największy ból sprawił zaś jej sercu los

Dairona. Mimo to nie żałowała, że Beren przywędrował z nią

do Artanoru. Wspólnie pośpieszyli na spotkanie z

Tinwelintem. Powrót całej i zdrowej Tinuviel sprawił, że

leśne elfy, choć dawno już straciły nadzieję, że

kiedykolwiek to nastąpi, uznały, iż zły czas nareszcie

minął.

Zastali Króla pogrążonego w wielkim przygnębieniu,

jednak na widok córki z jego oczu popłynęły łzy szczęścia.

Gwendeling także zaczęła śpiewać z radości i odrzuciwszy

żałobne, czarne szaty, stanęła przed nimi w dawnym perłowym

blasku. Na całym dworze zapanowała wesołość i upłynęło

trochę czasu, nim Tinwelint zwrócił swe oczy ku Berenowi.

- A więc i ty powróciłeś tutaj. Bez wątpienia przynosisz

ze sobą Silmaril, aby wynagrodzić mi wszystkie nieszczęścia,

jakie sprowadziłeś na mój kraj. Jeśli jednak nie masz

klejnotu, niepotrzebnie tu przybyłeś.

Słysząc te słowa Tinuviel podbiegła do ojca i pałając z

gniewu zawołała:

- Jak ci nie wstyd, mój ojcze? Oto masz przed sobą

dzielnego Berena, którego twe niewczesne żarty pognały ku

ciemnym miejscom i straszliwej niewoli. Oto samotny Valar,

który uniknął gorzkiej śmierci. Myślę, że królowi Eldarów

przystoi raczej wynagrodzić go niż lżyć.

Zarówno Tinwelinta jak i jego dworzan zdumiała ta śmiała

przemowa, bo Tinuviel nigdy dotąd nie zwracała się w ten

sposób do króla.

- Twój ojciec ma rację - rzekł Beren. - Wiedz, panie mój

- dodał - że Silmaril znajduje się teraz w mojej dłoni.

- Pokaż mi go zatem - zażądał zdziwiony król.

- Nie mogę - odparł Beren - ponieważ mojej dłoni tutaj

nie ma. - Mówiąc to wyciągnął przed siebie okaleczone ramię.

Wówczas na widok odważnej i dumnej postawy gnoma serce

króla zmiękło i nakazał, by Beren i Tinuviel opowiedzieli mu

o swoich przygodach. Pragnął dowiedzieć się o wszystkim, co

im się przydarzyło, nie do końca pojął bowiem sens słów

Berena. Wysłuchawszy całej historii, poczuł wielki szacunek

do gnoma. Podziwiał miłość, jaka rozgorzała w sercu Tinuviel

i sprawiła, że córka dokonała czynów większych i śmielszych

niż jakikolwiek spośród jego wojowników.

- Nigdy więcej - poprzysiągł - nie rozkażę ci, Berenie,

byś odszedł z tego dworu lub opuścił moje dziecko. Jesteś

bowiem wielkim elfem i nasze plemię zawsze będzie sławiło

twe imię.

- Nigdy nie zapomnę o złożonej ci, królu, obietnicy i

przyniosę tu Silmaril - odrzekł dumnie Beren. - Nie mógłbym

zamieszkać w spokoju w twym zamku, dopóki tego nie uczynię.

Tinwelint jednak począł namawiać go, by porzucił myśl o

kolejnej wyprawie ku ciemnym i nieznanym krainom.

- Nie trzeba, bym wędrował tak daleko - odparł gnom. -

Klejnot ów bowiem znajduje się nie opodal tych pieczar.

Wyjaśnił władcy, że - choć nikt się tego nie domyślał -

napadająca na poddanych Tinwelinta bestia jest nikim innym,

jak właśnie Karkarasem, wilkiem strzegącym niegdyś bramy

pałacu Melka. Gnom dowiedział się o tym od Huana, który

posiadł największy wśród psów - a wszystkie miały wszak do

tego zdolności - talent odczytywania i tropienia śladów.

Huan także znajdował się teraz na królewskim dworze i kiedy

władca w rozmowie z Berenem planował wielkie polowanie, pies

poprosił, by pozwolono mu wziąć w nim udział. Oczywiście,

przystano na to z ochotą i cała trójka poczęła czynić

przygotowania do uwolnienia ludu od terroru wilka. Beren

poprzysiągł, że zabije Karkarasa oraz wydobędzie z jego

trzewi Silmaril, który raz jeszcze zajaśnieje w Elfinesse.

Tinwelint sam poprowadził pogoń, Beren zaś jechał u jego

boku. Za nimi podążał Huan, najsilniejszy z psów, pochód

zamykał zaś Mablung, odważny wódz królewskich wojowników.

Dzierżył on w dłoni potężną dzidę, zdobytą w bitwie z

żyjącymi w odległych krainach orkami. Władca nie życzył

sobie, by towarzyszył mu ktoś poza tą trójką.

- Czterech wystarczy, by zabić nawet tego przeklętego

wilka z piekła rodem - stwierdził.

Ale ci, którzy widzieli Karkarasa, wątpili w to, zdając

sobie sprawę, jak przerażająca jest to bestia. Wilk

dorównywał wielkością hodowanym przez ludzi koniom, zaś z

pyska buchał mu tak straszliwy żar, że swym oddechem mógł

spopielić wszystko, ku czemu się zwrócił. Wyruszyli o świcie

i wkrótce przy strumieniu, niedaleko wejścia do królewskich

pieczar, Huan znalazł świeży trop.

- To ślady Karkarasa - powiedział.

Czterej myśliwi przez cały dzień wędrowali brzegiem

strumienia, w wielu miejscach natykając się na pogniecioną

trawę i połamane krzewy oraz kałuże wody, które wyglądały

tak jakby jakieś ogarnięte szaleństwem zwierzę krótko

wcześniej tarzało się tutaj lub toczyło z kimś walkę.

Kiedy słońce zaszło, kryjąc się za drzewami, a leśny

dzień obumarł za sprawą nadciągającej z Hisilome ciemności,

wędrowcy dotarli do miejsca, gdzie trop się urywał. Być może

ginął w zaroślach lub gubił się w wodzie, w każdym razie

Huan nie mógł już dalej nim podążać. Myśliwi rozbili więc

obóz nad strumieniem, i spali, kolejno trzymając wartę, aż

do chwili, kiedy mrok zaczął rzednąć, zwiastując koniec

nocy.

Wtedy to, podczas warty Berena, z oddali dobiegł ich

nagle potężny i przerażający ryk, jak gdyby gdzieś zawyło

jednocześnie siedemdziesiąt oszalałych wilków. Trzask

łamanych krzaków wskazywał, że Karkaras jest coraz bliżej.

Beren ledwie zdążył obudzić swoich towarzyszy, kiedy ogromne

cielsko wilka przesłoniło migotliwe światło księżyca. Wilk

jak szalony gnał w stronę wody. Wówczas to Huan szczeknął i

bestia, miast skręcić ku strumieniowi, rzuciła się prosto na

nich, tocząc pianę z pyska i błyskając w ciemnościach

czerwonymi ślepiami, w których strach mieszał się z

wściekłością. Gdy tylko wilk wypadł zza drzew, nieustraszony

Huan rzucił się nań, ale Karkaras jednym potężnym skokiem

przesadził wielkiego psa, bowiem cała jego wściekłość

skierowana była teraz przeciwko Berenowi, w którym rozpoznał

tego, kogo w swym ciemnym umyśle winił za doznawane katusze.

Gnom błyskawicznie ruszył przed siebie, celując dzidą w

gardło bestii. Huan zaś skoczył ponownie, chwytając wilka za

tylną nogę. W tym samym momencie dzida króla dosięgła serca

potwora i Karkaras jak kamień runął na ziemię. Zły duch

bestii opuścił ciało i cicho skamląc poszybował ponad

ciemnymi wzgórzami ku Mandosowi, gdy tymczasem Beren leżał

na ziemi, przygnieciony cielskiem wroga. Wkrótce jednak

zdjęto zeń ten ciężar, bo król wraz z Mablungiem zabrali

wilka, aby rozpłatać mu brzuch. Tylko Huan pozostał przy

przyjacielu, liżąc jego twarz, po której spływała krew.

Niebawem potwierdziła się prawdziwość słów gnoma: kiedy

wydobyto na wpół spalone, jakby strawione wewnętrznym ogniem

wnętrzności bestii, wydało się naraz, że noc rozjaśnił

wspaniały blask jasnych, tajemniczych barw, jakimi świecił

tkwiący w trzewiach Karkarasa Silmaril. Mablung wydobył

klejnot i trzymając go w dłoniach podszedł do władcy.

- Weź go, królu - powiedział, ale Tinwelint odrzekł:

- Nie, nigdy nie dotknę Silmarila. Chyba że otrzymam go

z rąk Berena.

- A to, zdaje się, nie nastąpi nigdy - wtrącił Huan -

chyba że szybko udzielimy mu pomocy, jest bowiem ciężko

ranny.

Słysząc to Mablung i król zawstydzili się ogromnie.

Wszyscy trzej łagodnie unieśli Berena i obmyli jego

rany. Gnom oddychał, ale nie wypowiedział ani słowa, nawet

na chwilę nie otworzył też oczu. Kiedy wzeszło słońce i

myśliwi odpoczęli nieco po walce, tak delikatnie jak to

tylko możliwe ułożono Berena na zrobionych z gałęzi noszach

i zaniesiono do zamku. Podróż trwała bardzo długo i

śmiertelnie zmęczeni łowcy znaleźli się na miejscu dopiero

koło południa. Przez całą drogę ranny gnom nie poruszył się

ani nie przemówił, chwilami jedynie jęczał boleśnie.

Wśród leśnego ludu głośno było o ich wyprawie, dlatego

też widząc zbliżający się orszak elfy wybiegły z chat,

witając myśliwych i przynosząc im jadło, napoje i bandaże.

Pomimo że żałowano ogromnie rannego Berena, wielka zaiste

była radość ludu, że wróg został pokonany. Zrobione z

zielonych gałęzi nosze, na których spoczywał gnom, przykryto

pięknymi tkaninami i poniesiono ku dworowi króla, gdzie

szalejąc z niepokoju oczekiwała myśliwych Tinuviel. Na widok

tego, co się stało, złożyła głowę na piersi ukochanego,

płacząc i całując go, a wówczas Beren ocknął się i ją

rozpoznał. Po chwili, wziąwszy z rąk Mablunga Silmaril,

długi czas wpatrywał się weń, oczarowany jego pięknem.

- Oto, królu - rzekł w końcu, z trudem dobywając głosu,

bo wypowiedzenie każdego słowa sprawiało mu ból - ofiarowuję

ci ów cudowny klejnot, którego tak pożądałeś. Jego piękno

jest wszakże niczym w porównaniu z urodą twej córki, która

teraz należy do mnie.

Kiedy jednak wypowiadał te słowa, na jego twarzy kładł

się już cień Mandosa. Wkrótce duch Berena powędrował na

kraniec świata, skąd nawet czułe pocałunki Tinuviel nie

mogły przywołać go z powrotem. (...)

Przełożyli Magda i Tomasz Merta

4



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tolkien J R R Opowieść o Tinuviel
Tolkien J R R Opowieść o Tinuviel
Tolkien J R R Opowieść o Tinuviel Notatnik
Tolkien J R R Opowieść o Tinuviel
Tolkien J R R Opowieść o Tinuviel
Tolkien J R R Opowieść o Tinuviel
J R R Tolkien Niedokonczone opowiesci t 1
J R R Tolkien Niedokończone opowieści tom 2
J R R Tolkien Niedokończone opowieści tom 2
Tolkien J R R Niedokonczone Opowiesci t 2 (www ksiazki4u prv pl)
Tolkien J R R Niedokonczone Opowiesci
Tolkien J R R Niedokonczone opowiesci T III
Tolkien J R R Niedokończone opowieści 2
Tolkien J R R Niedokończone opowieści 1
Tolkien J R R Niedokonczone opowiesci t 2 (SCAN dal 874)
Tolkien J R R Niedokonczone opowiesci t 2 (SCAN dal 874)

więcej podobnych podstron