Do księdza w pewnej parafii ma przyjechać biskup. No to ksiądz postanowił pójść na ryby i własnoręcznie coś złowić na obiad. Siedzi nad rzeką wśród innych wędkarzy, nagle trach ... coś potężnego się złapało. Ciągnie, ciągnie, ale nie może dać rady. Widzi to inny wędkarz, podbiega do księdza I mówi:
- Niech ksiądz da mi wędkę, wyciągnę sukinsyna.
Wyciągnęli rybę. Ksiądz patrzy i mówi:
- Ale duża ryba. Dziękuję za pomoc, ale to słownictwo trochę nie na miejscu..
- Ale proszę księdza, sukinsyn to nazwa tej ryby. Jedne się nazywają śledzie, inne pstrągi, a te sukinsyn.
- Aha, no to w takim razie biorę tego sukinsyna do domu i na obiad. Biskup
przyjeżdża dzisiaj, będzie zadowolony. Ksiądz wrócił do kościoła. Wychodzi do niego zakonnica:- O, jaka duża ryba.
- Niezłego sukinsyna złapałem, nie?
- Oj, proszę księdza, ryba duża, ale to słownictwo...
- Proszę się nie przejmować, sukinsyn to nazwa tej ryby. Jedne się nazywają śledzie, inne pstrągi, a te sukinsyn.
- Aha, no to ja wezmę tego sukinsyna i go oczyszczę, później gosposia go przyrządzi, biskup dzisiaj przyjeżdża, będzie zadowolony...
Zakonnica oczyściła rybę i idzie do gosposi, a ta, widząc rybę mówi:
- O, jaka duża ryba.
- Niezłego sukinsyna złapał ksiądz, prawda?
- No, ryba duża, ale to słownictwo...
- Oj, proszę się nie przejmować, sukinsyn to nazwa tej ryby. Jedne się nazywają śledzie, inne pstrągi, a te sukinsyn.
- Aha, no to ja wezmę tego sukinsyna i go przyrządzę, biskup przecież dzisiaj przyjeżdża...
Późne popołudnie. Ksiądz, zakonnica i biskup siedzą przy stole,
rozmawiają. Wchodzi gosposia z rybą. Biskup mówi:
- O, jaka duża ryba.
Ksiądz: - Tak, niezłego sukinsyna złapałem.
Zakonnica: - A ja tego sukinsyna wyczyściłam.
Gosposia: - A ja sukinsyna przyrządziłam.
Biskup popatrzył, wyjął flaszkę wódki ze swojej torby i mówi:
- K*rwa, widzę, że jesteście sami swoi. No, to zjedzmy tego ch*ja.