Orzeszkowa E , Marta


Eliza Orzeszkowa

Marta

Wczesna powieść E. Orzeszkowej - była i jest do dzisiaj jedną z najbardziej poczytnych polskich powieści. Jej nakłady przekroczyły pół miliona egzemplarzy. Liczne przekłady na języki obce spopularyzował książkę na całym świecie. Tłumaczoną ją m.in. na jęz. rosyjski, niemiecki, czeski, japoński, chiński, słowacki, litewski i rumuński. Po raz pierwszy ukazała się w 1873 r., drukowana w odcinkach w „Tygodniku Mód i Powieści”, w tym samym roku wyszło pierwsze wydanie książkowe. Zawrotną ilość wydań uzyskała w okresie powojennym. Najważniejsze z nich to edycja w Pismach zebranych pod red. J. Krzyżanowskiego (Warszawa 1949, nakładem „Książki i Wiedzy”) oraz w czytelnikowskiej edycji Dzieł wybranych E. Orzeszkowej pod red. J. Krzyżanowskiego, J. Z. Jakubowskiego i M. Żmigrodzkiej (Warszawa 1957). [nie ma wstępu w tej książeczce, więc postanowiłam przepisać treść tylnej okładki, bo jest tam parę podstawowych wiadomości]

„Życie kobiety to wiecznie gorejący płomień miłości - powiadają jedni.

Życie kobiety to zaparcie się - twierdzą inni.

Życie kobiety to macierzyństwo - wołają tamci.

Życie kobiety to igraszka - żartują inni jeszcze.

Cnota kobiety to ślepa wiara - chórem zgadzają się wszyscy.”

Kobiety robią wszystko, co nakazuje im świat, a jednak spogląda on na nie krzywo i upomina, ze źle się z nimi dzieje. One same niekiedy powtarzają te słowa, wierząc w nie. Zachariasiewicz w powieści Albina stwierdził, że kobiety chorują fizycznie i moralnie, bo brakuje im wielkiej miłości do mężczyzny. To straszna niesprawiedliwość. Niech Eros zaświadczy, iż całe nasze życie tylko miłości jest poświęcone. Gdy się rodzimy, jesteśmy uświadomione, że będziemy przeznaczone jednemu z panów, jako podlotki marzymy o nim, a potem wychodzimy za mąż. Potem dalej kochamy, jeśli nie tego poślubionego, to innego, a jak nie kochamy to pragniemy kochać. Wynika z tego, że są kobiety szczęśliwie zakochane, prowadzące spokojne życie, ale dużo więcej jest kobiet, które muszą walczyć o swój byt, są nieszczęśliwe i cierpią. Dlatego nie można powiedzieć, że miłość jest lekarstwem na wszystkie choroby kobiet. Karta wydarta z życia kobiety:

*

Ulica Graniczna to jedna z dość ożywionych ulic Warszawy. Parę lat temu, jesienią przejeżdżało nią mnóstwo ludzi, jednak nikt nie zainteresował się tym, co działo się w głębi jednego z dziedzińców. Na ganku stała młoda kobieta, blada, odziana była w żałobną suknię. Za rękę trzymała czteroletnią dziewczynkę również ubraną żałobnie. Po schodach schodzili tragarze, którzy wynosili sprzęty z mieszkania i stawiali je na bruku dziedzińca, albo na wozach. Kobieta nie ruszała się, tylko obserwowała każdy wynoszony sprzęt, widać było, że te przedmioty mają dla niej szczególną wartość. Dziecko wskazało na biurko, które właśnie wynoszono. To biurko ojca, a na nim plama. Dziewczynka opowiada matce jak ta plama powstała - podczas zabawy z rodzicami rozlała atrament, stąd plama. Dodała jeszcze, że ojciec był zawsze dobry dla nich. Dziewczynka tuliła się do kolan matki, kobieta uroniła dwie łzy i pomyślała, że plama powstała podczas zabawy, ale jej istnienie obniżyło wartość sprzętu, co powoduje mniej jedzenia dla niej i córki. Wyniesiono fortepian, a następnie dziecinne łóżeczko. Dziewczynka zaczęła prosić matkę, żeby nie pozwoliła zabrać jej łóżeczka. Kobieta przytuliła tylko mocniej dziecko; łóżko było ostatnim sprzętem wyniesionym z domu. Zabrano wszystko i odjechano. Do kobiety podeszła inna i wręczyła jej pieniądze, mówiąc, że załatwiła i zapłaciła już wszystko, co trzeba było. Kobieta podziękowała Zosi, która zawsze była dobra dla nich. Zosia powiedziała, że służyła u nich 4 lata i nigdzie nie było jej lepiej. Postanowiła odwieść wdowę z dzieckiem do ich nowego mieszkania. Dotarły do kamienicy, kobieta poprosiła stróża o klucz. On kazał im iść na górę, a on zaraz otworzy. Izba była powiedzmy, że skromna, miała tylko jedno małe okno. Kobieta opadła na kanapę, a mała Jancia wyglądała na przestraszoną. Dorożkarz wniósł do izby bagaż kobiet - dwa małe tłumoczki. Zosia pomogła w porządkowaniu, rozpaliła ogień, powiedziała swej pani co gdzie się znajduje i stwierdziła ze łzami w oczach, że pora już iść. Kobiety pożegnały się czułym uściskiem, a Jancia płakała i prosiła Zosię, żeby z nimi została. Jednak Zosia musiała iść do nowej pracy, a kobieta w żałobie również będzie musiała pójść do pracy, żeby zarobić na życie swoje i dziecka. Kiedy służąca wyszła, zrobiło się cicho. Dzieciak płakał, aż w końcu usnął w ramionach matki. Ona rozmyślała o tym, że wraz z odejściem sługi, odeszła ostatnia osoba - świadek jej przeszłości. Jej dom, który mąż dla niej urządził, teraz zamieszka ktoś inny, a mąż już nie żyje. Jancia przebudziła się i poprosiła matkę o jedzenie. Każe dziecku czekać na nią, wyciąga ich cały majątek z kieszeni i idzie po jedzenie. Spotyka stróża, który niósł komuś drewno na opał. Nieśmiało zapytała, czy nie mógłby iść do sklepu i kupić jej mleko i bułki, ale on odmówił. Pomyślała, że stało się tak dlatego, że jest biedna, bogatym stróż niesie ciężkie drewno… Na dziedzińcu spotkała żonę stróża, która ją zaczepiła. Wdowa spytała kobietę, czy nie wie, kto mógłby jej skoczyć do sklepu. Tamta jednak najpierw chciała się dowiedzieć, z którego jest piętra, a dowiedziawszy się, że mieszka w facjatce, kazała jej samej iść do miasta, odwróciła się i odeszła. Wdowa nie wiedziała gdzie ma iść, bała się. W końcu się przełamała i wyszła za furtkę. Był już wieczór, kobieta szukała sklepu z bułkami, jednak błądziła dłuższy czas zanim znalazła. Niestety nie dostała mleka, bo nie było go w sklepie z bułkami, a obawiała się dalej szukać. Biegła prawie z powrotem, obawiając się o córkę. Przed samą furtką zaczepił ją czyjś głoś, więc jeszcze szybciej pobiegła do izby, a na jej widok Jancia rzuciła jej się do nóg, gdyż długo jej nie było (15 min). Córka zwróciła matce uwagę, że znów płakała, że znów wygląda tak, jak wtedy, kiedy wynoszono ojca w trumnie. Wdowa faktycznie nie umiała sobie jeszcze poradzić w nowej sytuacji, ale postanowiła pracować nad sobą. Dała dziecku bułki i zabrała się za robienie herbaty. Zeszła na dół po wodę i z trudem zrobiła herbatę, za godzinę było już po posiłku, a dziewczynka spała. Wdowa rozmyślała nad tym co było i co ją czeka, odgoniła od siebie problemy i rzekła: nowe życie. A jaka była jej przeszłość?

*

Marta Świcka urodziła się w dworku szlacheckim niedaleko Warszawy. Byłą jedynaczką, rodziców miała dobrych, otaczali ją miłością. Gdy miała 16 lat umarła jej matka, była to pierwsza rana na jej sercu. Ojciec zaczął podupadać na zdrowiu. Pojawił się Jan Świcki, który ją pokochał. Ich ślub odbył się kilka dni przed śmiercią ojca, który los przyjął spokojnie, myśląc, że córka jego ma zagwarantowaną spokojną przyszłość. Majątek rodziców oddany w obce ręce, a młode małżeństwo zamieszkało w mieście. Niedługo potem pojawiło się dziecko. Minęło 5 lat szczęścia. Jan zarabiał na swoją rodzinę, ale nie myślał zbytnio o przyszłości, gdyż był młody. Jednak zachorował, lekarze nie mogli mu pomóc i zmarł. Marta straciła kolejną ukochaną osobę i podstawę materialną. Małżeństwo nie zapewniło jej więc statecznego życia. W ogóle w życiu nie ma nic stałego, co Marta odczuła na własnej skórze. Jednak jej los nie jest wyjątkowy, koleje losu, które ją nawiedziły są na porządku dziennym obecne na świecie. Marta straciła wszystko, ale nie rozstała się z samą sobą. Tak wyglądała jej przeszłość, ale teraz należy tworzyć przyszłość. Ale czy Marta ma w sobie jakąś siłę zdobywczą? Czy uda jej się stworzyć sobie i dziecku przyszłość? Marta siedząc przy ogniu postanowiła, że da radę, że będzie pracować dla siebie i dziecka na jedzenie i mieszkanie. Podeszła do okna i zaczęła zastanawiać się co ją czeka, jak sobie z tym wszystkim poradzi. Za oknem widać było miasto, które żyje własnym życiem. Kiedy uniosła blade czoło ze splecionych dłoni na jej twarzy były ślady łez, był żal i tęsknota, ale nie było obawy i zwątpienia.

*

O 10 nazajutrz Marta była już na mieście. Miała w sobie jakąś motywację, która pchała ją do działania. Doszła na ulicę Długą, gdzie wypatrzyła odpowiedni numer domu. Weszła na schody, z których właśnie schodziły dwie kobiety - starsza i młodsza. Starsza była pewna siebie i zadowolona, a młodsza pogrążona była w smutku. Rozmawiały o tym, że młodsza nie dostała lekcji i nie wie jak to powiedzieć matce, starsza stwierdziła, że nie ma ona talentu, ale cóż zrobić (to ją pocieszyła…). Marty nawet nie zauważyły, ale ona przystanęła i chwilę za nimi patrzyła - którą z nich będzie ona, kiedy będzie schodzić ze schodów - szczęśliwą czy smutną? Zadzwoniła z drżącym sercem do drzwi z napisem BIURO INFORMACJI DLA NAUCZYCIELI I NAUCZYCIELEK LUDWIKI ŻMIŃSKIEJ. Weszła do ładnej izby, gdzie były trzy osoby. Na powitanie jej wstała kobieta w średnim wieku i zapytała, czy przybyła do biura informacyjnego. Poprosiła, aby zaczekała, aż skończy rozmawiać z paniami, które przyszły wcześniej. Marta zwróciła uwagę na dwie osoby diametralnie się od siebie różniące. Jedna z nich to dwudziestoletnia, piękna panna, jak wywnioskowała z rozmowy - Angielka. Po krótkiej rozmowie pani Ludwika wzięła kartkę, na której napisała po francusku 600 rubli, nazwę najpiękniejszej ulicy Warszawy i jedno z hrabiowskich nazwisk. Angielka podziękowała i wyszła lekkim krokiem. Marta pomyślała, że 600 rubli rocznie to fortuna i byłaby spokojna o siebie i córkę, gdyby dostała połowę tego. Pani Ludwika zaczęła rozmowę z drugą osobą - ok. 60-letnią staruszką. Rozmowa nie szła dobrze, staruszka mówiła po francusku, ale robiła sporo błędów językowych. Odpowiadała na pytania pani Ludwiki, okazało się, że nie była nigdy nauczycielką, że straciła jedynego syna. Niestety liczyła na nauczanie francuskiego, jednak gospodyni pytała o muzykę i niemiecki, których to staruszka nie potrafiła nauczać. W końcu wprost zapytała staruszkę czego mogłaby uczyć, a ona kalecząc francuski wymieniała geografię i historię. Gospodyni wstała i powiedziała, że przykro jej, ale nie ma dla niej miejsca pracy. Staruszka nie mogła wstać, jak wstała - nie mogła odejść. Upewniła się czy może kiedyś owe miejsce się znajdzie, ale gospodyni nic jej nie mogła obiecać. Łzy się polały i staruszka wyszła. Przyszła kolej na Martę, która nie bała się, ale pozostawała smutna, po tym, czego była świadkiem. Rozmawiały po francusku, Marta mówiła poprawnie choć nie doskonale. Przyznała, że nigdy nie pracowała, że uczyła się w domu. Zapytana o to, jakich przedmiotów może nauczać, po namyśle odparła, że muzyki i francuskiego. Pani Ludwika przyznała, że z francuskim powinna sobie Marta poradzić, jednak co do muzyki, musi znać stopień artystyczny jej wykształcenia. Marta pobladła trochę, bo przecież nie zdawała żadnych egzaminów, uczyła się tylko w domu. Rozumiała, że pytanie to jest naturalne, jednak czuła się dziwnie. Podeszła do fortepianu i rozmyślała nad tym, co zagrać, kiedy do pokoju wpadła kobieta, wołając coś po francusku (sorry, ale nie znam francuskiego, a nie ma tu żadnych przypisów). Kobieta, kiedy spostrzegła Martę znów powiedziała coś po francusku, usiadła i zaczęła się w nią wpatrywać. Pani Ludwika ponaglała Martę wzrokiem. Zaczęła więc grać, najpierw jeden utwór, a potem drugi. Jednak nie grała dobrze, myliła się i choć się starała wiedziała już, że utraciła jedno z narzędzi pracy, na które liczyła, nie dostanie lekcji muzyki. Słyszała komentarze Francuski, która śmiała się z niej, a gospodyni ją uspokajała. Marta odeszła od fortepianu, usprawiedliwiła się, że nie miała nigdy talentu do muzyki, więc sporo zapomniała, zwłaszcza, że przez pięć lat małżeństwa w ogóle nie grała. Francuska nie zrozumiała polskich słów, zwróciła się do gospodyni, zapytała o hrabinę. Dowiedziała się, że hrabina przyjęła wszystkie jej warunki (400 rubli, osobny pokój, może zatrzymać przy sobie siostrzenicę, dostęp do koni, długie wakacje) i przyjedzie za kilka dni. Zapowiedziała, że pojawi się za kilka dni, ale jak hrabiny nie będzie to zrywa umowę, bo podobnych posad może mieć dziesiątki. Kiwnęła na pożegnanie i wyszła. Marta poczuła zazdrość, też chciałaby mieć takie możliwości jak tamta kobieta. Zwróciła się do gospodyni, że pragnie dostać stałą posadę. Dowiedziała się jednak, że nie jest to ani wykluczone, ani łatwe. Jej francuski jest poprawny, ale mało paryski, a uzdolnienia muzyczne znikome. Mogłaby jedynie zostać nauczycielką tylko na początki. Oznacza to wynagrodzenie w wysokość 600, 800, najwyżej 1000 złotych rocznie. Marta stwierdza, że gotowa jest pracować za taką stawkę, byleby mogła zatrzymać przy sobie córeczkę. Okazało się, że nie da rady znaleźć jej posady z dzieckiem. Marta zdziwiona, powiedziała, że przecież przed chwilą wyszła stąd kobieta, która stawiała tyle warunków, a dostała pracę. Gospodyni powiedziała, że owszem, nie ma tamta super wykształcenia, ale jest cudzoziemką, co zapewnia jej takie możliwości i uśmiechnęła się chłodno. Marta nie mogła tego wiedzieć, pochodziła z domu, w którym nie musiała się o takie rzeczy martwić. Pani Ludwika stwierdziła, że da radę znaleźć jej pracę, jeśli odda gdzieś córkę. Marta wykrzyknęła, że nie, bo dziecko to wszystko, co jej zostało. Porosiła więc o prywatne lekcje francuskiego, geografii i historii. Jednak gospodyni znów nie mogła jej pomóc, bo tymi przedmiotami zajmują się wyłącznie mężczyźni. Dlaczego? Bo są mężczyznami… Tego Marta też nie mogła wiedzieć. Jednak nie poddała się, stwierdziła, że może przecież nauczać tylko początków tych przedmiotów, jeśli nie małych chłopców, to chociaż dziewczynek - nie, to zajęcie mężczyzn, kobiety zajmują się tylko językami i talentami. Marta wpadła na pomysł nauczania rysunku, więc gospodyni kazała jej przynieść próbki jej prac. Marta przyznała jednak, że jej umiejętności nie są z najwyższej pułki, ale nadadzą się na nauczanie początków. Okazuje się jednak, że i to zarezerwowane jest dla mężczyzn. Marta przeprosiła, że zajmuje jej tyle czasu i za swe niedoświadczenie, przyznała, że jej rozum nie pojmuje tych nierówności, przecież chodzi jej tylko pracę, aby przeżyć. Gospodyni popatrzyła na nią ciepłym wzrokiem, jednak kiedy się odezwała to tonem suchym - nie ty pierwsza. Stwierdza, że odkąd tu pracuje przychodzą do niej różne kobiety i one też nie rozumieją, jednak ona nie podejmuje się tłumaczeń, których dostarczy życie. Kobieta może liczyć na pracę, tylko wtedy, gdy jest doskonała w jakiejś dziedzinie. A mężczyźni? - spytała Marta. Nie oni nie muszą, dlaczego? Niestety gospodyni za odpowiedź uznała fakt, że to mężczyźni są głowami rodzin. Obiecała, że zrobi wszystko, co w jej mocy, aby znaleźć jej pracę, ale niech nie liczy na to zbyt szybko, kazała jej przyjść za tydzień. Do drzwi dzwoniła już kolejna osoba. Marta wyszła, nie płakała, ale była zamyślona. Wstąpiła do garkuchni, gdzie za 10 zł tygodniowo obiecano jej przynosić obiady. Kupiła cukier, herbatę, lampkę i naftę, zapłaciła miesięczny czynsz i z majątku, który wynosił 200 zł, niewiele zostało. Jancia ucieszyła się na widok matki, po całym dniu spędzonym w samotności. Dzieci szybko zapominają przeszłość, a o przyszłości nie myślą wcale. Jancia była wesoła, a Marta choć wczoraj chciał tylko wywołać uśmiech dziecka, dziś ta wesołość ją przeraża. Myśli o tym, co będzie kiedy nie uda jej się znaleźć zarobku, ogarnia ją strach o dziecko.

*

Marta wracała wesoła do domu mimo okropnej pogody. Uściskała w progu córeczkę, płakała i śmiała się na przemian. Rozpaliła ogień w kominku, co uradowało Jancie, gdyż w izbie było zimno, ogień od dawna się nie palił. Marta postanowiła opowiedzieć córce, co się stało. Po miesiącu czekania dostała lekcje francuskiego za pół rubla dziennie, co pozwoli im żyć. Pani Ludwika zaznaczyła, że jeśli Marta będzie nauczycielką sumienną i umiejętną, to nie wykluczone, że dostanie następne lekcje. Marta o sumienność się nie obawiała, gorzej z umiejętnościami. Marta o wyznaczonej godzinie udała się na ulicę Świętojerskiej. Przywitała ją ładna kobieta, żona sławnego literata. Za nią wbiegła 12-letnia dziewczynka - Jadwisia. Kobieta przedstawiła córce jej przyszłą nauczycielkę i upomniała, aby była grzeczna jak przy pani Dupont. Dziewczynka ukłoniła się grzecznie, rozległ się dzwonek do salonu, jednak nikt nie wszedł, za tkaniną, okrywającą drzwi pojawiła się tylko para męskich, ciemnych oczu. Gospodyni domu - Maria Rudzińska, wskazała Marcie gabinet przeznaczony do nauki, jeśli zacznie już dzisiaj. Prosi, aby nauka była rozległa, aby dziecko wiedziało jak najwięcej. Dodała, że ostatnia nauczycielka Jadwigi była cudzoziemką, a ona wraz z mężem doszli do wniosku, że to chore zatrudniać obcych, kiedy tyle swoich szuka pracy. Dziewczynka usiadła już na fotelu przy stole, ale Marta przez chwile stała nieruchomo i rozmyślała. Maria zauważyła czarną suknię i spytała po kim nosi żałobę. Marta odparła, że po mężu, co wzbudziło współczucie Marii. Zapytała, czy ma ona dzieci, Marta przyznała, że ma córkę. Zaczęła przeglądać książki i doszła do wniosku, że dziewczynka sporo już się uczyła. Zaczęła zadawać jej pytania. Maria chciała zająć się jakąś robótką, ale zza drzwi portierni zawołał ją męski głos, nazywający ją kuzynką. Maria udała się do kuzyna - Olesia (Aleksandra), który okazał się młodym, przystojnym lekkoduchem. Gdy wchodziła przybrał on teatralną pozę z rękami uniesionymi do sufitu i powtarzał „Bogini!”. Maria uśmiechnęła się, usiadła i zaczęli rozmowę, była ciekawa, jakie kolejne głupstwo wpadło młodzieńcowi do głowy. On przyznał, że ową boginię ujrzał przed chwilą w jej domu. Wskazał oczywiście na gabinet, w którym trwała lekcja. Oleś chciał wiedzieć jak najwięcej o nowej nauczycielce Jadzi. Maria skarciła go mówiąc, że kobieta ta nosi żałobę po mężu, ale chłopak stwierdził, że najlepsze są młode wdówki. Maria zaczęła, jak to określił Oleś, prawić kazanie. O tym, że siedzi tu, zamiast w biurze i że jest taki pusty, tylko o kobietach myśli, ale lekceważy je, liczy na tuziny, nic dobrego z tego nie będzie. Oleś tłumaczył się tym, że przecież nie jest śledziem, więc nie może się dusić cały dzień w biurze, jak śledź w beczce, a poza tym jest młody, z wiekiem przybędzie mu rozumu. Poprosił Marię, żeby przedstawiła go Marcie, ale tamta nie zgodziła się. Podsłuchiwał więc lekcję i zachwycał się głosem Marty. Marcie nie szło najlepiej, nie znała odpowiedzi na pytania dziewczynki, szukała ich w książkach. Oleś zauważył panią Malwinę przez okno i czym prędzej poleciał za nią. Marta wróciła zamyślona do domu, córka zauważyła smutek matki i wypytywała, ale nie odczekała się żadnej odpowiedzi. Marta w końcu wstała, powiedziała, że musi się nauczyć, ale do tego potrzebuje książek. Wzięła jakiś przedmiot, wyszła, a po chwili wróciła z 3 książkami. Była to gramatyka francuskiego, chrestomatia i historia piśmiennictwa francuskiego dla szkół. Uczyła się wieczorami, a nawet nocami, chcąc nauczyć się wszystkiego od razu. Jednak nie można osiągnąć wyników bez spokoju i czasu. Minął miesiąc od pierwszej lekcji. Maria przyjmowała Martę uprzejmie, ale widać było, że coś leży jej na sercu, a mała Jadwisia w myślach tylko mówiła sobie, że umie więcej od swej nauczycielki. Pewnego dnia Oleś zapytał Marię co ją gryzie. Po dłuższych namowach zwierzyła się, że chodzi o Martę, która jest taka nieszczęśliwa, a jeszcze brak jej umiejętności. Do salonu weszła Marta i oznajmiła, że skończyła już lekcję, która była ostatnią, bo nie może już uczyć Jadwisi. Zawiodła się sama na sobie, nie potrafi uczyć, jej umiejętności nie są dostateczne, a mała Jadwiga umie więcej od niej. Wie, że nie może pozwolić sobie na utratę zarobku, ale to jest niezgodne z jej sumieniem. Wzruszyło to Marie ogromnie, przytuliła wdowę i zapytała jak jej może pomóc. Muzyka, biologia odpada, bo Marcie brak umiejętności. Rysunek niestety też nie, bo ciężko znaleźć takie zajęcie dla kobiety. Wtedy odezwał się Oleś, który przypomniał Marii, iż jej mąż zajmuje się pismem, w którym są rysunki, więc może znajdzie się praca dla Marty. Oleś pobiegł wywołać męża Marii z sesji, aby z nim o tym porozmawiać. Maria chciała zapłacić Marcie za miesiąc pracy, jednak ta nie przyjęła pieniędzy, twierdząc, że byłoby to nieuczciwe, gdyż niczego nie nauczyła Jadwigi. Maria poprosiła ją o adres, żeby dostarczyć jej wiadomość w sprawie pracy, ale Marta wolała przyjść sama się dowiedzieć, bała się, że o niej zapomną. W domu, kiedy Jancia poprosiła ją o rozpalenie ognia, a Marta musiała jej odmówić, pożałowała, iż nie przyjęła koperty z pieniędzmi, jednak szybko poczuła wstyd za swój żal. Poszła do zarządcy i uprzedziła, że nie wyrobi się z zapłaceniem czynszu w terminie. On stwierdził, że jednorazowa taka sytuacja nie pozbawi ją mieszkania, ale nie może się to powtórzyć. Nie stać już jej było na obiady z garkuchni, zrobiła drobne zakupy, kupiła kaszę, garnek, wędzoną szynkę, żeby Jancia nie opadła całkiem z sił, musi jeść coś ciepłego. Pozostały jej 3 zł, które starczą na tydzień. Marta ma nadzieję, że przez ten czas znajdą jej pracę. Adam Rudziński miał wysoką pozycję, przejął się całą sytuację i przyłożył wszelkich starań, aby pomóc Marcie. Udało się, pozostało sprawdzić uzdolnienia Marty, od czego zależało jej przyjęcie. Dla niego tydzień to krótko - tyle trwało załatwianie, jednak dla Marty był to szmat czasu. Postanowiła zapukać raz jeszcze do drzwi biura informacyjnego. Pani Żmińska słyszała o tym, co się stało. Przyjęła Martę chłodno, wysłuchała tłumaczeń, ale nie mogła nic jej obiecać (Marta poprosiła o możliwość nauczania początków języka). Poszła zrezygnowana do domu Rudzińskich. Tam Maria przywitała ją radośnie i dała jej rysunek, który miała skopiować - od tego zależało jej przyjęcie, a stawka od jakości rysunku. Marta wzięła go do domu i tam mu się przyjrzała. Rysunek przedstawiał zwykłą scenę z życia na wsi - młodą kobietę, dwójkę dzieci, domek wiejski. W Marcie widok ten obudził wspomnienia, skontrastowane z przykrą teraźniejszością. Płakała, a córka spała na jej kolanach, przebudziła się i znów poprosiła o zapalenie ognia w kominku. Marta obiecała córce, że jak będzie się grzecznie bawić, to ona wykona pracę i za kilka dni rozpali ogień. Udobruchała Jancie tymi słowami, czułymi całusami i uściskami. Zaczęła przyglądać się technicznej stronie rysunku, kopiowała już kiedyś rysunki. Zabrała się za robotę, czasem tylko odzywając się do dziecka, które cicho bawiło się w kącie. Nadszedł dzień, w którym Marta przyszła dowiedzieć się jak oceniono jej pracę. Usiadła w salonie naprzeciw Adama Rudzińskiego, który chwilę milczał, stwierdził, że nie ma dla niej dobrych wiadomości. Zaczął nawijać o sztuce, umiejętnościach, talencie, w skrócie trochę owijał w bawełnę, aż żona go upomniała. Ale Marta powiedziała, że chce się dowiedzieć wszystkiego o sobie, nawet przykrego, bo to jej pomoże w dalszej walce o przetrwanie. Więc kontynuował swój wywód, na koniec wytknął jej błędy, które popełniła w kopiowaniu, wyraził ubolewanie. Marta przyznała mu rację, że za późno już dla niej na naukę i zbyt mało czasu na to. Marta nie płakała, nie rozpaczała, co zdziwiło Adama, który poczuł potrzebę usunięcia się na bok. Maria wyraziła swój smutek tym niepowodzeniem, zapytała czy bieda zaskoczyła Martę nagle i dlatego nie może sobie poradzić. Marta potwierdziła, chciała wyjść, ale Maria zaproponowała jej wspólne pójście do Eweliny D. Była ona właścicielką sklepu i właśnie utraciła subiekta, warto więc zapytać o pracę dla Marty, zwłaszcza, że jest to stara znajoma Marii. Udały się do sklepu dorożką. Niestety pani Eweliny nie było, ale miała zaraz przyjść. Kobiety postanowiły zaczekać na kanapie w sklepie, Maria chciała, żeby Marta poobserwowała codzienne zajęcia w sklepie. Mężczyźni obsługiwali dwie kobiety, które wybierały materiały. Po chwili wróciła pani Ewelina, Maria kazała zaczekać Marcie, żeby w razie odmowy nie było jej przykro, a jak wszystko pójdzie dobrze, to zaraz ją zawoła. Ewelina ucieszyła się na widok starej znajomej, zaczęła wypytywać co tam u niej słychać, ale Maria przerwała jej grzecznie i powiedziała, że przychodzi z interesem. Ewelina kiedy usłyszała o biednej kobiecie chciała dać jej jałmużnę, jednak Maria uświadomiła jej, że chodzi o pracę w jej sklepie. Odpowiedź brzmi nie, bo: interesami zajmuje się mąż, jako sklepowi pracują mężczyźni, bo taki jest obyczaj, przyciągają kobiety, są głowami rodzin…. itd. Każdy argument Maria zbijała zanim doszło do kwestii umiejętności tj. szybkie rachowanie, ścisłe porządkowanie itd. Niestety Maria nie mogła zagwarantować, że Marta wszystkie te umiejętności posiada, Ewelina wykorzystała okazję i pożegnała się z koleżanką. Marta po wyrazie twarzy Marii od razu odgadła, że jej nie przyjęto, odgadła nawet tego powody. Kobiety pożegnały się na ulicy, gdy Maria odeszła, Marta zobaczyła w dłoni kopertę z pieniędzmi. Zaczęła gonić Marię, żeby zwrócić kasę, ale po dłuższym wysiłku zrezygnowała. Duma nie pozwoliłaby jej przyjąć jałmużny, ale musi przecież myśleć o dziecku. Tego wieczora na kominku palił się ogień, Jancia wcinała rosołek, a Marta płakała wyrzucając sobie swą bezużyteczność. Kiedy mała zapytała co się stało, tylko ją uściskała. Klękła przed oknem i poprosiła Boga o najmniejsze nawet miejsce na ziemi, gdzie będą mogły żyć we dwie, byleby nie musiała brać więcej jałmużny. Nie spała tej nocy. Nazajutrz udała się do magazynu, w którym kiedyś kupowała suknie dla siebie. Zapytała się o pracę i nawet był wolny etat, ale przecież Marta nie potrafiła szyć. Nie chcieli jej przyjąć nawet na szkolenie, potrzebowali na już rąk do pracy. Jedna z pracownic - Klara, wyszła za Martą na ulicę i opowiedziała jej swoją historię. Jako jedyna pracowała na swoją rodzinę, a od dziecka była uczona szycia, więc z pracą nie było kłopotu. Jej siostra cioteczna Emilka jednak, całe życie rozpieszczana, nagle znalazła się w trudnej sytuacji, gdy rodzice zachorowali. Emilka szukała pracy jako nauczycielka, ale nie przyjęto jej, aż w końcu znalazła pracę w szwalni Szwejcowej. Niestety warunki i wynagrodzenie są bardzo nędzne. Martę jednak i to ratowało, więc udały się obie na ulicę Freta, gdzie mieścił się zakład Szwejcowej. Na miejscu Klara przywitała się z przygaszoną i zmizerniałą Emilią, która okazała się tą samą dziewczyną, którą Marta spotkała na schodach do biura informacji. Ta sama, która płakała z powodu braku pracy, tyle, że wynędzniała od tamtej pory. Pani Szwejcowa na początku mówiła, że ma sporo robotnic, ale Klara odważnie kazała jej nie owijać w bawełnę, tylko podać stawki. W końcu stanęło na tym, że Marta dostanie 40 gr za 10 godzin. Klara radziła Marcie, żeby nie przyjmować takich warunków, ale ona nie miała innej opcji, więc się zgodziła. Miała zacząć od dnia następnego. Wracając do domu nie czuła radości, nie wiedziała, czy uda jej się wyżywić siebie i dziecko za taką sumę, ale nie miała wyboru. Kiedy przyszła do pracy, uważnie przyjrzała się całemu zakładowi. Wykrajaniem zajmowała się Szwajcowa wraz z córką przy stole na środku szwalni. Wszystkie robotnice odpowiedzialne były za szycie, ale ręcznie, bo nie było tam żadnej maszyny. Jedne z pracownic siedziały wpatrzone jedynie w swoją robotę, nic nie mówiące, z trudem wstawały i ciężko odchodziły do domu po pracy. Drugie siedziały pod oknami i zdobywały się jeszcze na uśmiechy i żarty, ale biła od nich nędza. Jedne i drugie były bliskie upadku; pierwsze biernego, a drugie czynnego. Czasami Szwajcowa wygłaszała mowę, w której udowadniała, że maszyn nie ma dla zdrowia pracowników i apelowała do pracownic, aby dbały o swe dobre obyczaje. Wszystkie słuchały tych mów, wiedząc, że są wykorzystywane, ale wiedząc również, że poza tym nie mają na co liczyć. Marta wychodząc z pracy ledwo trzymała się na nogach, tak ją to wszystko przerażało.

*

Czytelnicy muszą wybaczyć, iż nie ma tu historii pełnej uczuć dwóch istot, że nie ma intryg, mnóstwa wątków. Historia ta jest zaczerpnięta z życia. Muszą również wybaczyć prostotę środków w opowiadaniu o jednym z najrozpaczliwszych zjawisk.

*

Był tydzień świąteczny, zbliżał się nowy rok. Na ulicach było mnóstwo ludzi, zajętych swoimi sprawami. Wśród nich była Marta, która liczyła grosze zarobione, wydane i dochodziła do wniosku, że już nic nie zostało. Nagle pomyślała, że przecież nie może być tak cały czas. Prosiła Boga o nawet najmniejsze miejsce pod słońcem, ale dostała miejsce w ciemnej otchłani. Uważana była kiedyś za oświeconą i sama się za taką miała. A teraz przebywa na samych nizinach. Mocno podupadła na zdrowiu. Ostatnio jedna z pracownic umarła, pozostawiając dwójkę dzieci. Marta odnajdywała w tej historii analogię do siebie samej. W sumie mogłaby umrzeć, ale nie może pozostawić dziecka nieznanemu losowi. Spojrzała na księgarnie, odezwały się wspomnienia, kiedyś chodziła tam z mężem. Spostrzegła na okładce jednej z książek nazwisko znanej jej kobiety, której nikt by o talent nie podejrzewał, która też była uboga. Weszła do księgarni i zaczęła rozmowę z właścicielem, który po chwili rozpoznał w niej panią Świcką. Przypomniała mu jego dobre stosunki z jej mężem, oddane przysługi i zapowiedziała, że przyszła z dziwną prośbą. Poprosiła go w końcu, żeby ją naprowadził na jakąś drogę, nauczył, co ma robić, żeby mieć pracę. Przyznała, że pracuje za 40 gr. dziennie, co go oburzyło. Ona powiedziała, że byłoby to nic, gdyby była sama, ale nie może skazywać swego dziecka na taki los. Popłakała się - po raz pierwszy przy świadku. Księgarz ubolewał nad zmiennością losu, nigdy by nie pomyślał, że życie takiej szczęśliwej pary tak się skończy. Kazał się jej uspokoić i powiedzieć czy próbowała czegoś poza szyciem, co potrafi. Zwierzyła mu się z wszystkiego, pomijała tylko uczucia i emocje. Księgarz stwierdził, że nie może ona mieć wielkich nadziei na polepszenie swego losu, bo działalność ludzka, to nie to samo co działalność kobiet. Ta druga ma dużo węższy zakres, a ona wykorzystała już prawie wszystkie możliwości. Jednak postanowił jej pomóc. Dał jej francuską książkę do przełożenia. Zapłaci za to 600 złotych, a jak jej dobrze pójdzie to dostanie więcej zleceń. Za jakiś czas może zarobi na lekcje niemieckiego i będzie miała większą możliwość zarobku. Marta poczuła wielkie szczęście, po drodze do domu kupiła nowe trzewiki dla córki. Odebrała Jancię z mieszkania stróża, gdzie przebywała pod opieką jego żony, kiedy Marta była w pracy. Jancia też bardzo podupadła na zdrowiu, schudła, zmizerniała, już nie skakała z radości na widok matki. Udały się na górę, gdzie Marta rozpaliła ogień. Córka zapytała, czy matka już nigdzie dziś nie idzie. Marta nie musiała już wracać do pracy w związku z jutrzejszym świętem. Chciała uściskać Jancię, ale ta cofnęła się ledwo ją matka dotknęła. Okazało się, że ma na ramieniu ogromny siniak. Przez łzy przyznała się, że Antoniowa potknęła się o jej sukienkę i wylała wodę, za co uderzyła dziecko. Marta pocieszała dziecko w milczeniu czułymi gestami, jakoś nie umiała znaleźć słów. W końcu dała jej nowe buciki. W nocy zasiadła przed książką, papierem i piórem i zaczęła marzyć. Marzyła, że zarobi pieniądze, wynajmie służącą, która ma dzieci do zajmowania się Jancią, potem przeprowadzą się do miłego dwupokojowego mieszkania na czystej ulicy. A potem może uda jej się zamieszkać w takim miejscu, jak na rysunku, który odrzuciła redakcja gazety, a którym ozdobiła ściany izby. Zaczęła czytać książkę, rozumiała i radziła sobie z nową pracą. Zerkała na dziecko śpiące na łóżku, aż nastał świt i Warszawa zaczęła witać nowy rok.

*

Minęło sześć tygodni. Marta w dzień 10 godzin spędzała w szwalni, a w nocy 9 pracowała nad książką, która właśnie został ukończona. Marta spała cztery godziny na dobę i jedną godzinkę poświęcała na rozmowy z dzieckiem, ale mimo takiego trybu życia jej wygląd i zdrowie polepszyły się. Na 3 miała być w szwalni, po drodze chciała wstąpić do księgarni, Jancie odprowadziła do mieszkania stróża. Oddała rękopis, na który czekał księgarz i miała przyjść nazajutrz. I w pracy i w domu nie mogła przestać myśleć o wyniku jej pracy, o reakcji księgarza. Na drugi dzień bijąc się z emocjami poszła do księgarni. Jednak dowiedziała się, że jej rękopis niestety, ale nie nadaje się do druku. Zapytała go jeszcze przez łzy, czy nie ma gdzieś miejsca, w którym mogłaby się nauczyć czegoś. Pan Laurenty - księgarz nie znał jednak takiego miejsca, zwłaszcza dla kobiety. Marta zabrała swój rękopis i wyszła, a człowiek obecny w księgarni wybuchnął śmiechem. Był to pan Antoni - literat. Śmiał się z Marty, że zachciało się jej sławy literatki, że jest zwykłą awanturnicą. Zdziwiło go współczucie pana Laurentego, który bronił Martę i podobne jej kobiety, jako skrzywdzone przez los. Pan Antoni stwierdził, że kobieta powinna siedzieć na gospodarstwie i wychowywać dzieci, a nie biegać po mieście i urządzać sceny. Był głuchy na argumenty Laurentego. Weszli klienci i rozmowa została przerwana. Marta szła ulicą, mijała uniwersytet. Obserwowała młodzieńców z księgami i rumieńcami. Uznała, że są oni bardzo szczęśliwi, dlaczego ona nie ma prawa do tego samego, powinna je mieć. Marta zastanawiała się nad tym, jakie są między nimi różnice. Poczuła gniew. Upuściła swój rękopis, a z niego wypadło 6 rubli, jałmużna od księgarza. Skoro nie chcą dać jej pracy to niech płacą za darmo. Nagle opuściły ją siły, upadła na schody kościoła świętokrzyskiego. Tymczasem ulicą szła kobieta z mężczyzną. Był to Oleś z Julcią, opowiadał jej o tym, jak zakochał się w Marcie. Szukał jej, ale nie znalazł nagle dojrzał Martę, a Julia również ją poznała. Podeszli do niej, okazało się, że Marta i Karolina (tak nazywała Julię) znają się od dziecka. Karolina wypytała Martę o jej losy. Ona sama też próbowała być szwaczką, ale nie wyszło, nie wyszła też za mąż, ale mimo to ubrana była elegancko. Zaprosiła Martę do siebie, ale Marta nie mogła z nią pojechać ze względu na Jancie. Umówiły się za godzinę, aby opowiedzieć sobie swoje historie, Marta miała przyjść na ulicę Królewską. Oleś bardzo się ucieszył, wspomniał, że taką kobietę jak Marta, on ubierałby w najdroższe atłasy.

*

Karolina mieszkała w małym, ale bogato urządzonym saloniku. Jej krewna Herminia wygnała ją z domu, gdy odkryła miłosną korespondencję Karoliny i Edwarda (syna Hermini). Edward bawił się uczuciami Karoliny, a kiedy spotkał ją potrzebującą i biedną na ulicy, udał, że jej nie zna, wkrótce po tym ożenił się z inną. Karolina jednak nie ma do niego żalu, bo nie on jest winien, lecz panujące obyczaje. Już tak jest, że mężczyźni, którzy łamią kobiece serca, są poważani i zasługują na szacunek. Kobiety są stworzone tylko do tego ,aby spełniać zachcianki mężczyzn. Tak trwała rozmowa między Martą i Karoliną, przerywana często milczeniem. Karolina uznała, że Marta jest piękną kobietą, pomimo biedy. Marta nie rozumie po co jej to mówi, nieśmiało pyta, jak się dorobiła swego majątku. Karolina przyznała że nie osiągnęła tego, ani dzięki umiejętnościom, ani dzięki talentowi, czy bogatym krewnym. Była piękna i znalazła na to zastosowanie. Martę przeraziła ta wiadomość i zasłoniła twarz rękami. Karolina pozwoliła jej pogardzać sobą, ale niech najpierw jej wysłucha. Kobieta w społeczeństwie nie jest człowiekiem, lecz przedmiotem. Bez mężczyzny jest zerem. Karolina pracowała w sklepie na ulicy Ptasiej, jedynie za miejsce do spania i skromne jedzenie. Czasem przychodził tam pan Witalis, który pomógł jej i wprowadziła się tutaj. Jeżeli Marta chce to może dostać takie samo lokum. Marta nie gardzi Karoliną, nawet ją rozumie, ale nie może robić tego co ona. Marta pożegnała się i chciała wyjść, ale Karolina jeszcze ją zatrzymała i namawiała do zmiany decyzji. Marta nie zmieniła zdania, więc Karolina powiedziała jej jeszcze, że Oleś kocha ją i gotów jest zrobić wszystko dla niej. Marta wyszła, a po chwili przyszedł Oleś. Zapytał kiedy Marta wróci, ale dowiedział się że nie wróci, gdyż wciąż kocha swego zmarłego męża. Oleś chciałby być obiektem uczuć Marty, ale nie wie jak to zrobić. Karolina podpowiada że mógłby poprosić ją o rękę. Jednak on nie chce jeszcze małżeństwa. Zapytał o adres Marty, ale ona go nie miała, powiedziała mu jedynie, że pracuje u Szwejcowej. Oleś zapowiedział, że tam pójdzie, ale ma jeszcze tyle rozrywek….

*

W każdym mieście są mężczyźni, którzy zajmują się łamaniem kobiecych serc. Nic innego nie robią, tylko szukają nowych „ofiar”. Już sama obecność takiego mężczyzny psuje kobiecie reputację. Takim mężczyzną był Oleś. Córki i wnuczki Szwejcowej również go znały. Nic więc dziwnego że zwróciła ona uwagę na Olesia odprowadzającego Martę do pracy. Marta weszła do szwalni i usiadła bez słowa nad robotą jednak szefowa zwróciła jej od razu uwagę na to, że nie było jej wczoraj w pracy. Marta tłumaczyła się załatwianiem interesów ale Szwejcowa widziała ją na mieście. Zwróciła jej również uwagę na niestosowność towarzystwa Karoliny i zapytała o bliskość jej stosunków z Olesiem. Córka zauważyła, że muszą być bliskie skoro codziennie razem spacerują. Martę bardzo burzyły te słowa, w kilku zdaniach wyrzuciła Szwejcowej, co o niej myśli i zrezygnowała z pracy. Wyszła i wiedziała że pozbawiła się właśnie ostatniego kęsa chleba. Zaczepił ją Oleś, któremu również wyrzuciła co o nim myśli i uświadomiła mu że przez niego straciła pracę. On się tylko nią bawi, a ona walczy o życie. Zaskoczyła go reakcja kobiety, chciał iść za nią, ale wzrok jego przyciągnęła Eleonora - wnuczka Szwejcowej. Którą wybrać bogaczkę czy biedaczkę, a po co wybierać? „Mężczyzno! Puchu marny!”

A Marta wróciła do domu, zapłaciła 6 rubli za mieszkanie na dwa tygodnie, jednak musiała oddać ostatnie sprzęty z izby, na które już nie było ją stać - dwa kulawe krzesła, stolik i łóżko. Spały z Jancią na ziemi, a dziecko płakało długo. Na drugi dzień Marcie została tylko złotówka. Poszła więc do księgarni i raz jeszcze poprosiła księgarza o pomoc w znalezieniu pracy. On powiedział, że jego znajomi Rzętkowscy szukają służącej. Dostała kartkę, z którą miała udać się na ulicę Świętokrzyską. Zawiedziona, że do kartki Laurenty nie dołączył datku, udała się we wskazane miejsce. Oddała kartkę, ale po chwili dowiedziała się, że już nie potrzebują pokojowej. Kiedy jednak mąż zapytał kobietę, z którą rozmawiała z Marta, dlaczego nie przyjęła jej, ta uznała, że wygląda ona na taką, która sobie nie poradzi, a w dodatku ma dziecko. Postanowiła dać kobiecie datek, ale pozbyć się kłopotu, wysłała więc swą córkę za Martą. Ta przeprosiła ją za niepotrzebną fatygę i dała jej rubla, którego Marta przyjęła. Kupiła za to chleb, mąkę i mleko. Ugotowała ciepły posiłek, ale Jancia niewiele zjadła, wyglądała coraz mizerniej. Marta wiedziała, że jak tak dalej pójdzie, to dziecko jej zachoruje. Poszła więc przeprosić Szwejcową, ale ona nie chciała już jej przyjąć do pracy, jako, że na jej miejsce przyjęła już inną robotnicę. Udała się do sklepu jubilerskiego i z wielkim trudem zaoferowała chęć sprzedaży obrączki ślubnej. Kiedy jubiler ważył jej obrączkę, ona przyglądała się pracy jego pomocników. Zapytała jubilera o możliwość dołączenia do nich, wyrysowała mu nawet wzór pięknej bransolety, ale kobiety jubiler przyjąć nie mógł, chociaż najpewniej interes jego by na tym zyskał. Dał jej 4 ruble za obrączkę (pół rubla więcej niż była warta). Znów Marta dostała jałmużnę zamiast pracy. Miała za równowartość obrączki kupić jedzenie dla Janci, ale ogarnęła ją wielka niemoc. Poszła do domu i położyła się spać obok Janci. Jednak obudził ją w nocy kaszel dziecka, Jancia ciężko zachorowała. Przyszedł lekarz, który poradził ogrzać izbę i kupić lekarstwa, na szczęście odmówił zapłaty za swą usługę, gdy rozejrzał się po izbie. Marta robiła co trzeba, ale w końcu zabrakło pieniędzy. Dziecko w gorączce wołało ojca, co przerażało Martę. Postanowiła iść żebrać. Pobiegła do pani Rudzińskiej, ale sługa ją odprawiła, bo trwało u nich przyjęcie. Chciała iść do księgarza, ale w sklepie byli klienci, więc zrezygnowała.

*

Poszła na Krakowskie Przedmieście. Kwadrans tam spędziła, nie mając odwagi żebrać. W końcu udało jej się zaczepić starszego mężczyznę, który ofiarował jej 10 gr. Weszła do bogatego sklepu i poprosiła bogatego kupującego o datek na chore dziecko. On jedynie zakpił z niej, że skoro młoda i zdrowa to do pracy niech się weźmie, a nie bezwstydnie żebra. Marta poczuła mnóstwo rzeczy, szala goryczy się przelała. Kiedy kupujący i sprzedawca odeszli w inną stronę sklepu, Marta zauważyła pozostawiony portfel, z którego wysunęły się pieniądze. Chwile walczyła ze sobą, ale w końcu zabrała 3 ruble i wybiegła. Mężczyźni zauważyli kradzież, sprzedawca wezwał rewirowego, aby ścigał złodziejkę. Marta biegła szaleńczo chodnikiem, a za nią rewirowy zwoływał pościg. Ludzie słysząc słowo „złodziejka” pomagali ją schwytać, zachodzili jej drogę. Marta musiała w końcu zbiec na ulicę, a tłum za nią. Za sobą miała ścigających ludzi, przed sobą pędzący omnibus kolejowy ciągnięty przez konie. Zatrzymała się, nie chciała się zabijać, instynkt jej nie pozwalał. Jednak gdy policjant złapał jej chustę, ona upadła wprost na tory. Koło wozu zmiażdżyło jej klatkę piersiową.

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Eliza Orzeszkowa Marta
Orzeszkowa Marta
Eliza Orzeszkowa Marta
Eliza Orzeszkowa Marta
Eliza Orzeszkowa Marta
Orzeszkowa Marta streszczenie
E Orzeszkowa Marta
Eliza Orzeszkowa Marta 2
Eliza Orzeszkowa MARTA
Eliza Orzeszkowa Marta
7 Eliza Orzeszkowa Marta
Eliza Orzeszkowa MARTA (streszczenie)
Orzeszkowa E , Marta (zarys fabuły)
Orzeszkowa E , Marta
Eliza Orzeszkowa MARTA (streszczenie)
!MARTA E Orzeszkowa

więcej podobnych podstron