ostatnia aktualizacja: wtorek, 14 marca 2006 godz. 11:34
Philippe Claudel
Inaczej niż u Sartre`a
(fot. jb, ONM)
Philippe Claudel (urodzony w 1962 r.) - francuski pisarz i scenarzysta filmowy, wykładowca antropologii kultury na uniwersytecie w Nancy. Zadebiutował w 1999 r. Rozgłos przyniosły mu „Szare dusze”, książka uhonorowana w 2003 r. nagrodą Renaudot. Na jej kanwie powstał film fabularny. Z pisarzem rozmawia Jarosław Butkiewicz: |
Pan jest werystą. Jaki jest Pana stosunek do francuskiej nouveau roman? Czy można ją uznać za nieporozumienie, poza kilkoma książkami? Czy jest już zamkniętym rozdziałem, czy można się spodziewać come backu nowej powieści?
To, co się nazywa nową powieścią, ma już 50 lat. Teoria nouveau roman wydaje mi się bardzo interesująca - pogłębiona refleksja na temat postaci, psychologii, na temat struktury samego tekstu. Ale już utwory, które zaliczamy do nouveau roman, są strasznie smętne i słabe. Jedynym autorem, którego bardzo cenię, jest Marguerite Duras. Jest niesłusznie zaliczana do prądu nouveau roman - być może dlatego, że publikowała u tego samego wydawcy - Les Éditions de Minuit, ale tak naprawdę nie ma nic wspólnego z tym ruchem.
W nurcie nouveau roman bardzo przeszkadzał mi jego totalitaryzm. Robbe-Grillet, główna postać tego ruchu, uważał się za człowieka, który posiadł jedyną wielką prawdę literacką, jaka może istnieć, cała reszta - to zero, totalna pustka. Uważał, że tylko on ma prawo osądzać, co literaturą jest, a co nie jest. Dla mnie literatura powinna być wieloraka, zróżnicowana, każda literatura ma prawo do istnienia.
W Polsce znane są Pana dwa utwory - kryminał „Szare dusze” i „Wnuczka Pana Lihna”, ale to nie wszystkie Pana książki. Od dawna Pan pisze?
Tak. Zaczynałem pisać jako dziecko, mając sześć-siedem lat miałem pierwsze dokonania. Długo pisałem, pisałem, pisałem, ale to wszystko było bardzo złe. Raptem w wielu 34-35 lat zacząłem pisać dobrze. I ostatecznie zadebiutowałem jako pisarz bardzo późno - w 37. roku życia.
Za granicą rzeczywiście jestem znany głównie z tych dwóch książek. We Francji „Szare dusze” były pierwszym moim utworem, który odniósł sukces, choć chyba niewielu ludzi go dogłębnie przeczytało, podobnie jak „Wnuczkę Pana Linha”. Jeśli chodzi o tłumaczenia, to przekłada się to, co uchodzi za bestseller, chociaż niekoniecznie są to dokonania najważniejsze.
Czy te dwie książki uważa Pan za swoje najlepsze utwory?
Obie te rzeczy pisałem z wewnętrzną siłą, przekonaniem, szczerością, uczciwością. W obie zainwestowałem takie same pokłady mojego intelektu i - można powiedzieć - moich trzewi. Zastanawiam się, dlaczego jedna z tych powieści znajduje więcej uznania, odnosi większy sukces niż druga. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. A moja książka, która mi się najbardziej podoba, to ta, której jeszcze nie napisałem.
Czy jest Pan w Polsce pierwszy raz? Jakie są Pana wrażenia z tego pobytu, ze spotkań z czytelnikami?
Pobyt w Polsce odbieram z wielkim wzruszeniem - przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że pochodzę z Nancy, które łączą z Polską bardzo silne więzi historyczne od 250 lat. Można powiedzieć, że jest to najbardziej polskie ze wszystkich francuskich miast. Drugi powód - to moja żona, która jest z pochodzenia Polką. Jej rodzice przybyli z Polski do Francji z powodów ekonomicznych i z powodu wojny. Mój teść wiele mi mówił o tym kraju i teraz, kiedy tu jestem, wszystko to sobie przypominam.
Brak mi jeszcze odpowiedniego dystansu, aby odpowiedzieć na drugie pytanie. Z tych spotkań, które już odbyłem, zapamiętałem bardzo serdeczne przyjęcie. Dostrzegam u polskiego czytelnika apetyt na odkrywanie nowych książek. Książka to przedmiot niewielkich rozmiarów, łatwy do umieszczenia gdzieś w domu. Ale ten mały przedmiot umożliwia prowadzenie ciekawych dyskusji, rodzi liczne więzy, umożliwia spotkania z innymi, które te więzy przekształcają.
Dziękuję za rozmowę.