KAMIENIE I GŁAZ
Pewien Kamień, wbrukowany w bardzo ważną drogę, był szalenie dumny ze swej ważnej, życiowej pozycji. Tkwił w tym samym miejscu od niepamiętnych czasów, mógł się więc uważać za niezwykle doświadczoną i w związku z tym, niezwykle szacowną osobę. Niejedno widział, niejedno słyszał, nie wspominając już o tym, że niejeden król i wódz wojsk postawił na nim swoją nogę. Był to więc bardzo ważny kamień, bez którego zapewne historia świata wyglądałaby inaczej.
Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że Kamień był szczęśliwy. Było coś, co go denerwowało, a od czego, niestety, nie potrafił uciec.
Otóż nieopodal leżał sobie duży Głaz… no, może nie taki znów duży, ale na pewno większy, niż wbrukowany w drogę Kamień. To złościło go już od samego początku.
- Jak to tak! - myślał sobie Kamień. Leży toto nieprzydatne przy drodze, mchem obrosło, a wielkie, jakby było najważniejsze na świecie. Nie rozumiem, jak takie coś może wygrzewać się bezczelnie na słońcu i szpecić bez powodu piękną okolicę!
Tymczasem Głaz, leżący sobie w tym samym miejscu chyba od początku świata, smutniał z dnia na dzień coraz bardziej. Kiedyś był szczęśliwy, ale od kiedy ludzie wybudowali nieopodal niego drogę, stracił cały dobry humor. Docinki kamienia wbrukowanego w ziemię sprawiły, że w końcu Głaz zaczął się zastanawiać nad tym, po co właściwie żyje, skoro nikomu do niczego nie jest potrzebny. Zazdrościł Kamieniom, że codziennie chodzą po nich ludzie, przejeżdżają powozy, biegają dzieci… Z dnia na dzień coraz bardziej sobie uświadamiał, że jest właściwie zupełnie zbędny.
Aż tu pewnego dnia ludzie chodzący dotąd spokojnie, zupełnie zwariowali. Matki brały na ramiona swoje dzieci i biegły w stronę pobliskiego miasteczka, staruszkowie dziwnie szybko zaczęli chodzić, nawet kulawi poruszali się tak sprawnie, jak nigdy dotąd.
- Co to znaczy? - szeptały Kamienie. Może ktoś ważny przyjechał do miasta?
- Niemożliwe! - odpowiadały inne. Gdyby ktoś ważny pojawił się w mieście, wiedziałybyśmy o tym pierwsze. Do miasta prowadzi tylko jedna droga - czyli my! Mogłybyśmy nie zauważyć kogoś ważnego?
Kamienie rozmawiałyby pewnie ze sobą jeszcze długo, gdyby nie to, że nagle tłum zaczął się wylewać szerokim strumieniem z miejskiej bramy. Ludzie otaczali szczelnie kogoś, kto akurat szedł w kierunku Głazu. Szedł polami, obok drogi, tak że Kamienie wciąż nie wiedziały, kto to taki. Nie wiedziały do czasu, kiedy jeden z chorych krzyknął:
- Jezusie, jeżeli chcesz, możesz mnie uzdrowić!
- To sam Jezus - szepnęły Kamienie i prawie w tym samym momencie zaczęły z niecierpliwością i drżeniem czekać na moment, w którym Mesjasz postawi na nich swoją świętą nogę.
Jednak żaden z nich się tego nie doczekał. Jezus szedł polami i jakoś nie miał ochoty zejść w kierunku drogi.
W pewnym momencie przystanął i usiadł… - no, jak myślicie, gdzie?
Na Głazie leżącym nieopodal!
Od tamtego czasu Kamienie nie docinały już przydrożnemu Głazowi, a on przestał być nieszczęśliwy. Zrozumiał wreszcie, po co żyje.
W końcu to na nim usiadł kiedyś Jezus, by nauczać tłumy.
Mariusz Kozubek
Promyk Jutrzenki 4/96 s. 28