AA Życie bardziej kolorowe 1 15(68)


Życie bardziej kolorowe

Rozdział pierwszy: Zakazany Las

Jeżeli coś denerwowało Harry'ego bardziej niż szlaban w sobotę wieczorem, to chyba tylko szlaban z Draco Malfoyem u boku.
Do tego chwilę wcześniej Hagrid zostawił ich samych i zawrócił do swojej chaty, twierdząc, że czegoś zapomniał. To naprawdę było niedorzeczne! Czekali już dłuższy czas i Harry zdążył doskonale zaznajomić się z późno październikową aurą, co w praktyce oznaczało, że cały trząsł się z zimna. Na domiar złego szlaban był w porze kolacji, a Harry nie jadł niczego od południa i teraz bardzo wyraźnie zdawał sobie sprawę z tego, jakim to było błędem. Jedyną zaletą tej sytuacji było to, że Malfoy wydawał się tak zaniepokojony, że przestał rzucać jadowitymi zaczepkami w jego kierunku.
Harry też nie czuł się zbyt pewnie. W ostatnich czasach Zakazany Las nie był najbezpieczniejszym miejscem. Nie żeby był nim kiedykolwiek wcześniej, ale…
Od półtorej roku - odkąd Voldemort powrócił - z Azkabanu uciekały coraz to większe grupy więźniów. Dlatego Ministerstwo zdecydowało się ponownie pozwolić dementorom na opuszczenie wyspy. W założeniu mieli oni pochwycić uciekinierów, ale, jak to z większością planów Ministra, coś poszło nie tak i teraz Anglia znajdowała się pod ciągłym ostrzałem zjaw, nad którymi nikt już nie miał władzy.
Dumbledore'owi udawało się trzymać ich poza terenem Hogwartu, ale od dawna było wiadomo, że Zakazany Las rządził się swoimi własnymi prawami. I, mimo że jeszcze żaden uczeń nie spotkał w nim dementora, Harry podejrzewał, że to tylko kwestia czasu.
- Zimno mi - burknął Malfoy.
Harry nie zareagował w żaden sposób. Spędzili w lesie już pół godziny i powoli przyzwyczajał się, że Ślizgon musi co chwilę wyrzucić z siebie jakąś skargę. Wcześniej już dwa razy narzekał na wilgoć w powietrzu, raz na ciemność, trzy razy na zimno i przynajmniej pięć razy na „niemożliwie obrzydliwe jeansy” Harry'ego. Harry nie przejął się żadną z tych wypowiedzi. Szczególnie tą odnośnie jego garderoby. Nosił stare spodnie Rona, które może nie były wielce szykowne, ale z całą pewnością prezentowały się lepiej niż lumpy po Dudleyu, za duże na niego o kilka rozmiarów. Ciuchy Rona były prawie dobre w pasie, a przydługie nogawki Hermiona skróciła jednym zaklęciem. Do tego były bardzo wygodne, więc Harry naprawdę, absolutnie nie zastanawiał się nad złośliwościami Malfoya. Wcale a wcale.
- Nie podoba mi się ten zapach. Jak w ubikacji - burknął Ślizgon.
- To świerk, Malfoy - odwarknął Harry.
Przez głowę mu przeszło, że takie warczenie mogłoby doprowadzić do przeprowadzenia prawie normalnej rozmowy, więc upomniał się, żeby już nie odpowiadać na burknięcia blondyna.
Nagle coś zaszemrało z prawej strony i Harry obrzucił zarośla uważnym wzrokiem. Malfoy również spojrzał w tamtym kierunku.
- Słyszałeś? - zapytał niepewnie.
Harry nie odpowiedział, ale wyciągnął różdżkę. Kątem oka dostrzegł, że Ślizgon z lekkim wahaniem zrobił to samo. Coś poruszyło się w krzakach kawałek dalej i Harry'emu momentalnie podskoczyło ciśnienie. Czymkolwiek było stworzenie, musiało być bardzo szybkie, bo dosłownie w sekundę później usłyszeli szelest z zarośli tuż przy drodze.
Harry wymierzył różdżkę i czekał.
Nagle intruz wyskoczył z krzaków i pomknął wprost na nich. Harry, z właściwą sobie szybkością, rzucił pierwsze zaklęcie, które przyszło mu do głowy - zaklęcie rozbrajające.
Stworzenie uchyliło się i klątwa minęła je tylko o milimetry.
Harry zamrugał zdziwiony, kiedy mała, brązowa wiewiórka przystanęła na sekundkę na ścieżce i wlepiła w niego swoje oczka.
Ona też wydawała się być zdziwiona.
Zanim Harry zdążył jakoś zareagować, wiewiórki już nie było, za to zza jego pleców dochodził złośliwy śmiech. Odwrócił się, żeby spotkać rozbawione oblicze Malfoya.
- Sądziłem, że jesteś całkiem zaprzyjaźniony z tym gatunkiem - zakpił blondyn. - Tylko raczej nie mów o tym Weasleyowi, bo może się poczuć dotknięty.
Harry nic nie odpowiedział, głównie dlatego, że w gruncie rzeczy uważał komentarz Ślizgona za zabawny. Poza tym nie chciałby być hipokrytą - sam twierdził, że Ron wygląda jak bardzo wyrośnięta wiewiórka.
Minęły długie minuty ciszy, a Hagrida nadal nie było. Potter był znudzony, zniecierpliwiony, zmarznięty i…
- Głodny jestem - burknął Malfoy.
Harry chrząknął. Twardo trzymał się wcześniejszego postanowienia o nie odwarkiwaniu, które mogłoby prowadzić do prawie-konwersacji.
- To nieodpowiedzialne, że ten… Hagrid zostawił nas tutaj samych na tak długo. Powinniśmy złożyć na niego skargę - powiedział blondyn i Harry zastanowił się, czy nie mógłby ewentualnie warknąć jakiegoś „aha”, bo sto razy lepiej było co jakiś czas otworzyć gębę, nawet do Malfoya, niż stać w zimnym lesie w zupełnym bezruchu.
- Nie wiem jak ty, Potter, ale ja mam zamiar wracać do zamku - oznajmił Ślizgon, jednak nawet nie ruszył się z miejsca.
Harry nadal stał do niego plecami, niepewny czy gdyby podjął temat nie zdradziłby swoich własnych zasad.
Z drugiej jednak strony, zostawanie zupełnie całkiem samemu w Zakazanym Lesie, bez żadnych narzekających i burczących głosów, było raczej ponurą wizją.
Zanim zdążył jednak zdecydować czy warto porzucać swoją milczącą pozycję, tracąc tym samym szacunek we własnych oczach, jego wróg-towarzysz odezwał się ponownie.
- No to… idę - burknął Ślizgon, odpychając się od całkiem pokaźnego kamienia, o którego opierał się do tej pory.
Zrobił krok do przodu, jednak zatrzymał się. Harry obrócił się do niego profilem, bardzo chcąc zobaczyć, czemu chłopak nie poszedł dalej, ale jednocześnie nie będąc przekonanym co do stawania z nim twarzą w twarz.
- Um… zastanawiałem się, Potter, czy nie wiesz przypadkiem, w którą stronę jest zamek - powiedział Ślizgon z prawie obojętną miną.
Harry zauważył, że blondyn czuje się bardzo niezręcznie z tym, że musi prosić o pomoc i że nawet teraz nie zadał pytania bezpośrednio, co w jakiś pokręcony sposób mu się podobało. On sam też bardzo nie lubił być zależnym od innych.
Rozejrzał się po polance na której stali i z tylko lekko złośliwą miną wskazał odpowiedni kierunek.
- W tamtą - warknął.
- Dzięki - odburknął Malfoy i Harry był w pełni świadomy, że mimo wszystko jednak przeprowadzili prawie-konwersację.
Chrząknął, jakby miało to w jakikolwiek sposób zatuszować tę drobną wpadkę. Ponownie odwrócił się plecami do rozmówcy, mając nadzieję, że jeżeli wystarczająco długo będzie go ignorował, to będzie zupełnie tak, jakby nigdy w ogóle się do niego nie odezwał.
Tymczasem blondyn ruszył we wskazanym kierunku. Nim jednak zdążył całkiem zniknąć między drzewami, usłyszeli przerażający krzyk gdzieś na północ od nich.
Malfoy rzucił Harry'emu zaniepokojone spojrzenie. W mgnieniu oka z głowy bruneta wyleciały wszystkie nieistotne myśli o prawie-konwersacjach i zachowywaniu godności w tej sytuacji. Był świadomy tylko tego, że ktoś ma kłopoty.
- Potter, chyba nie masz zamiaru biec tam, sam, jeden, niczym jakiś zakichany bohater i wpakować się prosto w pułapkę, prawda?
- To chodź też! - zakrzyknął wojowniczo Harry. Może krzyknął trochę zbyt bojowo, ale był napędzony adrenaliną.
Nie czekając na odpowiedź wyciągnął różdżkę i pędem rzucił się przez las. Był pewien, że krzyk nie mógł dochodzić z daleka, kilkaset merów najwyżej. Kiedy chwilę później wrzask się powtórzył wiedział już, że się nie mylił.
Krzyk nagle się urwał i Gryfon przyspieszył, zdając sobie sprawę, że cokolwiek się działo, zostało już niewiele czasu.
Zdyszany wbiegł na małą polankę, zarośniętą z lewej strony, tak, że chaszcze połowicznie odcinały z niej wyjście.
Na ziemi leżał mały chłopiec, najpewniej pierwszak, a nad nim pochylało się trzech dementorów, z czego jeden miał już ściągnięty kaptur.
- Expecto Patronum! - krzyknął Harry i natychmiast posłał swojego patronusa w stronę malca.
Na polanie było jeszcze kilka zjaw, ale nie był w stanie zająć się nimi wszystkimi naraz. Jego patronus był silny, ale nie był dżinem z lampy…
Naraz na polanę wbiegł Malfoy, cały zdyszany i rozczochrany. Miał nawet zaróżowione policzki, co było u niego raczej rzadko spotykane.
Rozejrzał się dookoła i dostrzegając małe stadko dementorów od razu zbladł. Rzucił Gryfonowi spanikowane spojrzenie i Harry już wiedział.
Malfoy nie potrafił rzucić patronusa.
Pomyślał, że to naprawdę pechowy dzień. Jego patronus, który nie był dżinem, musiał teraz ochraniać trzy osoby zamiast dwóch. Chyba że pierwszak nagle powstanie i okaże się wybitnie uzdolniony, ale na to nawet Puchon by nie liczył.
Dementorzy niebezpiecznie się do nich zbliżyli. Co prawda jego czar odgonił już trójkę przy nieprzytomnym chłopcu, ale pozostała jeszcze piątka, która najwyraźniej upatrzyła sobie w nich obiad.
Harry czym prędzej pociągnął Malfoya w kierunku pierwszaka. Zawsze łatwiej było się bronić, kiedy wszyscy byli w jednym miejscu. Wysłał patronusa na najbliższe dwie zjawy i, nie chwaląc się, obie natychmiast odskoczyły. Jednakże w tym samym czasie pozostałe trzy stwory natarły z drugiej strony ich małego kręgu, prosto na Malfoya.
Chłopak zgiął się w pół i krzyknął przeraźliwie. Wszystko w Harry'm aż się ścisnęło od tego krzyku. Pozwolił sobie na moment nieuwagi, przez co jego patronus wyblakł i oddalił się na chwilę.
Gryfon z całych sił starał się odsunąć myślami od niepokoju i skupić się na ostatnich świętach z Syriuszem. Kolejny przerażony krzyk Ślizgona nie pomógł mu w tym zbytnio. Chłopak klęczał i podpierał się dłońmi o ziemię, a dementorzy otaczali go, prawie dotykali.
Całym sobą skupił się na swoim ojcu chrzestnym i jego domowych, świątecznych wypiekach. I Remusie, który cały zarumieniony próbował kłamać, że ciasteczką są pyszne, jednocześnie chyłkiem rzucając na nie zaklęcia zmiękczające.
W odróżnieniu od trzeciego roku, Harry nie musiał posługiwać się jakimiś mglistymi marzeniami. Teraz miał prawdziwą, chociaż bardzo nietypową rodzinę i mnóstwo wspaniałych, szczęśliwych wspomnień, po które mógł sięgnąć.
- Expecto Patronum! - krzyknął z mocą, czując spokój i miłość płynące coraz wyraźniejszym strumieniem z jego myśli.
Tym razem jego patronus był silniejszy i wręcz emanował światłem. Przecwałował dookoła i w ciągu kilku sekund posłał smugę energii w stronę ostatnich zjaw, odganiając je bez trudu
Zostali tylko we trójkę na ciemnej polanie. Wszystko dookoła wydawało się być nienaturalnie ciche i Harry był pewien, że to tylko kwesta czasu kiedy przybędą kolejni dementorzy.
Pochylił się nad dzieciakiem, ale ten był nadal nieprzytomny.
Draco Malfoy, mimo iż świadomy, prezentował się tylko odrobinę lepiej. Wciąż klęczał na ziemi, brudząc sobie szatę. Jego włosy były potargane, a jego twarz…
Harry odwrócił się, żeby dać Malfoyowi chwilę na otarcie łez. Pamiętał, że kiedy jeszcze nie potrafił wyczarować patronusa reagował podobnie. Naprawdę wtedy nie chciał, żeby ktoś go oglądał.
Pominął to, że kiedy jednak Ślizgon go zobaczył nie wykazał się nawet odrobiną takiego taktu.
- W porządku, Malfoy? - zapytał po krótkiej chwili, wciąż stojąc do niego plecami.
- Nie - burknął tamten, ale nie miało to nic wspólnego z jego wcześniejszymi burknięciami i to najbardziej zaniepokoiło Gryfona.
Z kieszeni szaty Harry wydobył jedną, bardzo połamaną czekoladową żabę. Co prawda to była jego ostatnia i miał na nią wielką ochotę, ale uznał, że w tak krytycznej sytuacji Malfoyowi przyda się ona bardziej.
- Trzymaj - warknął starym zwyczajem, starając się, żeby jego głos nie był zbyt miły, czy, nie daj Merlinie, współczujący.
Malfoy, wciąż siedząc na ziemi, przyjął prezent, a Harry w tym czasie pochylił się nad nieprzytomnym dzieckiem.
Był to pierwszoroczny Gryfon, którego Harry kojarzył z pokoju wspólnego. Nie pamiętał co prawda jego nazwiska, ale wiedział, że miał on bardzo piskliwy głosik, przez który ciągle obrywał od swoich współdomowników.
- Dzięki - burknął Ślizgon, co trochę uspokoiło Harry'ego.
Klepnął dzieciaka w policzek i potrząsnął jego ramieniem. Młody otworzył oczy, ale zamknął je natychmiast. Musiał być bardzo wyczerpany.
Harry nie był pewny, czy maluch nie dostał pocałunku. Wydawało mu się, że dementor jeszcze się do niego nie zbliżył, kiedy przybył, ale mógł oczywiście przybiec już po fakcie.
Gdyby się spóźnił, nigdy by sobie tego nie wybaczył.
- Hej, mały - ponownie potrząsnął ramieniem Gryfona, ale ten pozostawał nieprzytomny. - Cholera - oznajmił gdzieś w przestrzeń.
- Odsuń się, Potter - burknął bardzo słabo Malfoy i na kolanach przysunął się do chłopca. - Enervate - szepnął i dzieciak natychmiast otworzył oczy.
Pierwszoroczny wyglądał trochę jak karykatura samego siebie - trząsł się cały, był biały jak kreda, a jego oczy wyrażały absolutne przerażenie.
- Ja przepraszam! - pisnął nagle zaskakując obu szóstoroczniaków. - Ja chciałem tylko przynieść pędy macierzanki, bo chłopaki mówili, że nie dam rady, bo jestem tchórzem, a ja nie jestem tchórzem i chciałem zaraz wrócić, ale nie mogłem znaleźć macierzanki, bo właściwie nawet nie wiem jak ona powinna wyglądać, bo widziałem tylko suszoną i się zgubiłem i… - Przerwał nagle pod bardzo złym spojrzeniem Draco Malfoya.
- Gryfon - warknął.
- Hej! - zaprotestował Harry, chociaż w głębi duszy się z nim zgadzał. Żaden inny uczeń nie dałby się namówić na taką głupotę… Po powrocie do Wieży będzie musiał przeprowadzić długą rozmowę z pierwszakami na temat odpowiedzialności i nie narażania innych na niebezpieczeństwo. I nocnych spacerach w celu udowodnienia domniemanej odwagi.
- Wracajmy do zamku - powiedział, nagle czując, że zaczyna boleć go głowa. - Malfoy, dasz radę iść, czy wyczarować ci nosze?
Wnioskując po oburzonym prychnięciu Ślizgona, wybrał on pierwszą opcję.
Nie czekając na oklaski Gryfon przerzucił sobie pierwszaka przez ramię i starając się nie oglądać nerwowo za siebie, ruszyli w stronę zamku.
Miał ogromną ochotę napić się piwa.

Rozdział drugi: Flirt

Harry chyba po raz pierwszy w życiu był wdzięczny pani Pomfrey za jej nadopiekuńcze skłonności. Gdyby nie wyrzuciła ciała pedagogicznego za drzwi, z całą pewnością dręczyliby go aż do wschodu słońca. Rozumiał oczywiście, że historia musiała zostać opowiedziana i opowiedział ją. Trzy razy. Z niewiadomych powodów grono pedagogiczne sądziło jednak, że to za mało.
Teraz mógł w spokoju zalec na wyznaczonym łóżku i rozkoszować się chwilą ciszy. Prawie.
- Dlaczego te szpitalne pościele muszą być takie sztywne? - burknęło coś z sąsiedniego posłania, a Harry wiele by oddał, żeby nie wiedzieć co to za „coś”.
- Śpij, Malfoy - warknął.
- I te piżamy, pomarańczowe groszki, doprawdy. Chyba nie ma na świecie człowieka, któremu byłoby do twarzy w pomarańczowych groszkach - zaburknęło owe coś ponownie, najprawdopodobniej w celach konwersacyjnych.
Harry wypuścił powietrze z jękiem. Zaczął się poważnie zastanawiać, czy słusznie zrobił pomagając Malfoyowi w lesie.
- Harry, ja naprawdę nie chciałem robić ci kłopotu. Gdybym wiedział, że tam są dementory… um… dementorowie… um demen… - piszczało coś z drugiego łóżka.
Za uratowanie Malcolma też sobie pluł w brodę.
- Do tego te gatki strasznie uwierają. Jakbym nosił płótno na gołą skórę - burczało dalej z prawej strony.
- O Boże - wyszeptał Harry i zamknął oczy. Co prawda nie był zbytnio wierzący i nie miał wielkiej wprawy w modlitwach, ale ponoć wszystko zależało od gorliwości. A Harry bardzo gorliwie prosił właśnie o utratę przytomności.
Zamiast tego na salę wkroczyła madame Pomfrey, z bardzo srogą miną i delikatnym, ledwie dostrzegalnym, ale zawsze czającym się gdzieś w jej oczach zaniepokojeniem.
- No chłopcy, jeżeli macie problemy z odczytywaniem godziny z zegara, to informuję, że jest po ciszy nocnej. Wszyscy spać, rano możecie wrócić do swoich dormitoriów.
- To niedorzeczne! - zaprotestował ponownie już tego wieczora Malfoy. Wcześniej Harry też protestował, ale po piątej próbie pani Pomfrey zagroziła mu zastosowaniem czopków, więc teraz wolał milczeć. Miał niepokojące wrażenie, że kobiecina nie żartowała. - To było tylko małe spotkanie z dementorami, jesteśmy cali, zdrowi, objedzeni czekoladą, po co mamy tu zostawać na noc?
- Młody człowieku, czyżbyś kwestionował moje decyzje? - zapytała twardo kobieta, posyłając całej trójce takie spojrzenie, że Harry nie był pewny czy nie wolałby czopka. - Spędziliście pół nocy w zimnym lesie, bez odpowiednich ubrań, do tego jesteście wyczerpani emocjonalnie. Chcę mieć was na oku. A teraz dobranoc.
Tym razem nawet Malfoy nie dyskutował i, mimo iż miał bardzo obrażoną minę, ułożył się do snu.
Światło zgasło, ale minęło dobrych pięć minut zanim Harry zaczął się odprężać. Pięć długich minut, pełnych napięcia w oczekiwaniu na kolejne głupie komentarze, buczenie, narzekanie i piszczące przeprosiny. I kiedy Harry zaczął już dziękować Bogu, w którego za bardzo nie wierzył, z sąsiedniego łóżka nadciągnęło burknięcie.
- To naprawdę niedorzeczne.
Najpierw Harry chciał chrząknąć, ale chwilę później uzmysłowił sobie, że może zupełnie nic nie odpowiadać i udawać, że śpi. Przecież Malfoy tego nie sprawdzi…
- Potter, wiem, że nie śpisz. Słyszę, jak wzdychasz - zganił go Ślizgon.
Harry z jękiem schował głowę pod kołdrę. Od razu wiedział, że ta modlitwa jest mocno przereklamowana.
Był zmęczony. Cały dzień gonił za własnym cieniem. Najpierw miał podwójne eliksiry i transmutacje, po obiedzie pobił się z Malfoyem i chwilę później wysłuchał bardzo długiej przemowy Hermiony na temat odpowiedzialności, a potem jeszcze szlaban i ta cała bieganina po lesie. Ledwo przytomnie pomyślał, że w Hogwarcie powinny być zajęcia z w-fu, bo jego kondycja pozostawiała wiele do życzenia…
Jego myśli błądziły coraz bardziej i nie zauważył nawet kiedy odpłynął w ramiona Morfeusza.
Obudził się zanim jeszcze wzeszło słońce. Nie czuł się wiele lepiej niż zanim się położył - jakby całą noc spinał wszystkie mięśnie.
Obrócił się na prawy bok i spojrzał prosto w uśpioną twarz Malfoya.
Ślizgon spał kurczowo obwinięty wokół rogu swojej kołdry. Jego rysy były rozluźnione, a ciało spokojne i Harry pomyślał, że blondyn wygląda jak mały chłopiec. Przyjrzał się uważnie jego twarzy i przez chwilę studiował usta Malfoya, ale w końcu sobie odpuścił i przewrócił się z powrotem na plecy. Nie wiedzieć czemu, spodziewał się, że wokół ust Ślizgona będzie widać ślady po jego złośliwych uśmiechach. Jego twarz jednak była wygładzona i żadna, najmniejsza nawet zmarszczka nie wskazywała, jak wredne potrafi przyjmować pozy.
Nagle Harry zdał sobie sprawę, że nigdy do tej pory nie spędził tyle czasu z Malfoyem. I co było dziwne, mimo iż był ogólnie zmęczony, to raczej nie z powodu Ślizgona.
Harry uśmiechnął się do siebie uzmysławiając sobie o czym właśnie rozmyśla. Nie było takiej możliwości, w żadnym ze wszechświatów, żeby Harry Potter mógł polubić, czy choćby tolerować Draco Malfoya.
Z tą myślą zasnął ponownie.
Pani Pomfrey obudziła ich o szóstej trzydzieści i bez większego ociągania wyrzuciła ich ze Skrzydła.
Harry ubrał wczorajszą szatę, z zadowoleniem odnotowując, że wcale nie pachniała jeszcze źle, chociaż i tak planował przebrać się jeszcze przed śniadaniem. Mimo że była niedziela, nie był to dzień wolny. Od zeszłego roku, dwa razy w miesiącu dyrektor organizował zajęcia w terenie, które miały przygotować uczniów do ewentualnego przetrwania na polu bitwy. Oczywiście nikt nie planował wrzucać dzieci w sam środek wojny, ale zarówno dyrektor jak i większość rodziców sądzili, że lepiej, żeby były przygotowane na każdą możliwość.
Harry już po pierwszym spotkaniu zrozumiał, jak bardzo jest im to potrzebne. Sama wiedza teoretyczna i ćwiczenie zaklęć „na sucho” nie miałyby szans w starciu z Voldemortem i jego Śmierciożercami.
Harry, pogrążony w myślach, nie zauważył nawet jak został sam w Skrzydle Szpitalnym. Nie czekając na ponaglenia madame Pomfrey pozbierał swoje rzeczy i wyszedł z sali. Nie zdążył jeszcze dobrze zamknąć drzwi, kiedy czyjaś ręka pociągnęła go energicznie za szatę.
Harry przyjął minę osoby, której absolutnie nic nie przestraszyło na śmierć chwilę wcześniej i spojrzał prosto w niebieskie oczy Draco Malfoya.
- Potter, możesz na słówko? - zapytał Ślizgon takim tonem, że Harry nie miał wątpliwości, że może.
- Malfoy? - zapytał, jak mu się zdawało, uprzejmie.
Blondyn spojrzał na niego bojowniczo i Harry przez moment zastanawiał się, czy Ślizgon ćwiczył tę minę przed lustrem. Uznał, że prawdopodobnie tak.
- Jeżeli kiedykolwiek powiesz komukolwiek o moim małym problemie z dementorami, przysięgam, że zniszczę twoje życie na przynajmniej sto różnych sposobów. Zrozumiano?
Harry skrzywił się nieprzyjemnie. Był Gryfonem, a przecież wszyscy wiedzą, że żaden Gryfon nie reaguje dobrze na groźby.
- Pieprz się - warknął.
- Później - odburknął Malfoy i nagle Harry stracił cały rezon.
Zmierzył rozmówcę długim spojrzeniem. Zawsze wydawało mu się, że Malfoy jest trochę od niego niższy i teraz ze zdziwieniem odnotował, że są prawie tego samego wzrostu.
- Niby dlaczego miałbym nikomu nie mówić? - zapytał Harry mając nadzieję, że z chytrą miną, jednocześnie wiedząc, że kiepsko mu to wychodzi.
Twarz Malfoya stężała.
- Rób co chcesz - powiedział w końcu, obrócił się na pięcie i odszedł, pozostawiając w Harrym jakieś nieprzyjemne uczucie.
Dopiero po chwili Harry uzmysłowił sobie, że to był wstyd. Na szczęście miał doskonale dopracowany system wypierania niepotrzebnych myśli z umysłu.
Ruszył schodami w stronę Wieży, ale zatrzymał się na czwartym stopniu. Mgliście zdawał sobie sprawę, że musi się bardzo pospieszyć, jeżeli chce się umyć przed śniadaniem. Oczywiście Malfoy nie miał takiego problemu. Dzień wcześniej gnojek pierwszy władował się pod prysznic w niewielkiej łazience dla pacjentów i siedział tam tak długo, że zarówno Harry jak i Malcolm zrezygnowali ze swojej kolejki, postanawiając umyć się rano.
W takich chwilach naprawdę dziękował niebiosom, że był prefektem. W innym wypadku musiałby walczyć o łazienkę ze swoimi pozostałymi czterema współlokatorami.
Szybkim krokiem ruszył na trzecie piętro, postanawiając, że nie będzie już zawracał po ręcznik. Przecież zawsze mógł się wytrzeć koszulką, prawda? Energicznie skręcił w ostatni korytarz, który dzielił go od upragnionego azylu, kiedy wpadł prosto na Parvati Patil.
Pierwszą jego myślą było to, że bardzo niedobrze jest, gdy kobiety oglądają go w stanie wczorajszym. Drugą był lekki niepokój, gdyż Parvati była jedną z niewielu kobiet, które jakimś pokręconym sposobem się nim interesowały.
Mieli nawet jeden pocałunek na ich piątym roku, ale jakoś wszystko rozeszło się po kościach.
Harry przyjrzał się dziewczynie, która trajkotała przed nim jak katarynka, co właściwie nie bardzo go dziwiło. Parvati zawsze trajkotała i już dawno temu odkrył, że nie sposób tego zrozumieć, ale to nic nie szkodzi, bo zazwyczaj wystarczy tylko potakiwać.
Parvati była raczej ładna, choć nie całkiem w jego typie. Miała ciemną cerę i oczy, nosiła czarny warkocz. Figurę też miała nienajgorszą. Mówiła ze śmiesznym akcentem, co nie było wielkim problemem dla kogoś, kto jej i tak nie słuchał.
- Więc Harry, co o tym myślisz? - zapytała nagle przerywając swój monolog.
- Um, tak? - zaryzykował Harry, a sądząc po zadowolonym uśmiechu dziewczyny była to prawidłowa odpowiedź.
- To świetnie, Harry! - zakrzyknęła jeszcze i tyle było ją widać.
Harry naprawdę nie rozumiał co mogło być takiego trudnego w rozmowach z dziewczynami.
Być może miał do tego po prostu wrodzony talent…
Ruszył w stronę łazienki i na szczęście tym razem dotarł do niej bez zakłóceń. Dzięki Merlinowi, bo dwoje intruzów w ciągu pięciominutowego marszu to był już prawdziwy maraton.
Łazienka była duża, wygodna i stanowczo zbyt barokowa dla kogoś kto cenił sobie nowoczesny minimalizm. A jako że Harry akurat cenił sobie nowoczesny minimalizm, nie zamierzał poświęcać ani sekundy cennego czasu na podziwianie pomieszczenia.
Mimo iż kąpiel z pachnącą pianą była bardzo kusząca dla jego obolałego ciała, Harry zdecydował się jedynie na szybki prysznic. Nie miał ze sobą swojego żelu, więc umył się truskawkowym płynem do kąpieli, jednocześnie mając ogromną nadzieję, że duszący aromat szybko się ulotni. Nie dlatego, że jakoś szczególnie mu przeszkadzał, ale dlatego, że obawiał się reakcji Rona na swoją nową nutę zapachową. Inna sprawa, że Ron twierdził, że mężczyzna musi pachnieć mężczyzną - co w jego rozumieniu znaczyło pot i brudne gatki.
Harry tak jak zamierzał, wytarł się koszulką, po czym założył na siebie tylko spodnie i szatę.
Jakkolwiek męski by nie był, lubił czuć komfort płynący z noszenia czystej bielizny, więc brudne bokserki upchnął do kieszeni.
Opuścił łazienkę z zadowoleniem człowieka, który intensywnie pachnie truskawką i zanim nawet pomyślał o ruszeniu w stronę Wieży, zderzył się z Draco Malfoyem.
Drugi raz tego dnia, pamiętając, że nie było jeszcze siódmej.
- Malfoy - warknął. Zauważył, że nie było to całkiem złośliwe warknięcie. Takie raczej… warknięcie na przywitanie.
- Potter - odburknął Malfoy uprzejmie.
- Co tutaj robisz? - zapytał Harry i nawet jeżeli dotarł do niego bezsens jego pytania to nie dał nic po sobie poznać.
- A jak sądzisz, Potter? - blondyn odpowiedział pytaniem na pytanie. - Idę wziąć prysznic.
- Przecież wczoraj brałeś - warknął Harry.
- Mam nadzieję, że żartujesz - odpowiedział Malfoy i zamarkował przestraszoną minę. - A teraz wybacz.
- Um… tak, pewnie - odrzekł Harry do zamykających się drzwi.
Harry zdążył jeszcze zauważyć, że to bardzo niegrzeczne nie poczekać z odchodzeniem do końca rozmowy, kiedy drzwi się nagle otworzyły i wyjrzał za nich Malfoy z wyjątkowo wrednym uśmiechem.
- Ładnie pachniesz, Potter - rzucił i nie czekając na odpowiedź z powrotem zamknął drzwi.
Najpierw Harry się zdenerwował - pomyślał nawet o czymś tak głupim jak dobijanie się do łazienki wraz z bojowym okrzykiem, ale zrezygnował z tego kiedy wyobraził sobie minę Hermiony, gdyby ta się dowiedziała. Ruszył więc z stronę wieży postanawiając, że potraktuje ostatnie słowa Ślizgona jako komplement. Bo może Malfoy faktycznie lubił zapach truskawki?
Pokonując kolejne kondygnacje schodów, Harry powrócił do rozmyślań o swojej kondycji. Oprócz quiddicha nie uprawiał żadnych sportów. I chociaż latanie na miotle było bardzo przyjemnym zajęciem niewiele miało wspólnego z ćwiczeniem forsującym. Podchody dyrektora z kolei wymagały raczej umiejętności strategicznych, niż fizycznych. Przez to wszystko Harry odnosił wrażenie, że w ogóle się nie rusza. Jedynym jego ćwiczeniem było chodzenie po nigdy niekończących się schodach.
Harry zastanawiał się jak Malfoy to robił, że był taki… szczupły. Byłoby to chyba najodpowiedniejszym słowem. Harry z natury był raczej kościsty. Malfoy tymczasem miał zgrabną, bardzo harmonijną sylwetkę. Niemożliwym było, żeby osiągnął ją naturalnie!
Rozmyślając nad niesprawiedliwością losu, Harry dotarł do pokoju wspólnego. Jego znajomych nie było nigdzie w pobliżu, ale to akurat nie było dziwne. Wszyscy chyba wiedzieli jaki Ron ma problem z wczesnym wstawaniem, Hermiona z kolei już zapewne była na śniadaniu.
Harry otworzył drzwi do dormitorium i uśmiechnął się do swoich myśli. Młody Weasley spał zagrzebany w pościeli, z otwartą buzią i rozpostartymi ramionami. Chrapał.
- Obudź się - szturchnął go Harry.
- Yhm - burknął w odpowiedzi, co Harry'emu od razu skojarzyło się z Malfoyem. Ponownie potrząsnął przyjacielem - Ron, spóźnisz się na śniadanie.
Jak na komendę rudzielec otworzył oczy i usiadł prosto na łóżku.
- Śniadanie - powiedział półprzytomnie i spojrzał na Harry'ego. - Chodź, bo spóźnimy się na śniadanie.
Harry pokręcił głową i zaczął grzebać w kufrze w poszukiwaniu czystych ubrań. Co prawda miał swoją własną szafę, ale od początku roku szkolnego nie znalazł jeszcze czasu żeby się wypakować.
Ron ruszył krokiem zombie do łazienki, gdzie umył zęby. Harry mentalnie uderzył się w głowę. Prawie o tym zapomniał.
Kiedy on szorował zęby, Ron narzucił na siebie jakieś ciuchy i byli już gotowi do wyjścia.
- Słyszałem co się wczoraj stało - zagadnął Ron gdzieś w okolicy szóstego piętra. - Współczuję Ci, stary. Żeby ze szlabanu wylądować w Skrzydle Szpitalnym…
- Yhm - potwierdził Harry.
- No, ale opowiadaj co z Malfoyem! Chciałem się wczoraj do ciebie zakraść, ale Pomfrey mnie przyłapała. Słyszałem tylko, że Malfoy nie umie wyczarować Patronusa.
Ron zrobił tak złośliwą minę, przynajmniej jakby sam potrafił wyczarować coś więcej niż srebrną mgiełkę.
- Um, nic takiego - odpowiedział niepewnie Harry. - Właściwie to nawet nie wiem. Wiesz, byłem zajęty.
Weasley rzucił mu niedowierzające spojrzenie, więc Harry odwrócił głowę. Był raczej kiepski w kłamaniu.
- No, ale co z Malfoyem? Płakał? Krzyczał?
- Co?! Nie, skąd! Ron, ponosi cię wyobraźnia - odpowiedział Harry i zaśmiał się histerycznie.
Zdał sobie właśnie sprawę, że dla Malfoya okłamał najlepszego przyjaciela. I co gorsza - wcale nie czuł się z tym źle.

Rozdział trzeci: Podchody

Uczniowie na błoniach rozproszyli się w czterech grupach. Każdy dom próbował wytyczyć sobie jakieś terytorium, możliwie najdalej od innych.
Harry trzymał się blisko Hermiony i innych prefektów, wiedząc już z wcześniejszych spotkań, że to im zostaną wydane pierwsze instrukcje.
Chociaż były to już trzecie `podchody' uczniowie mieli nie wiedzieć do ostatniej chwili co ich czeka. Dyrektor na każde regaty przygotowywał nowe atrakcje i zadania.
Harry rozejrzał się nerwowo po tłumie. Dostrzegł kawałek dalej rudą głowę Rona i pomachał do niego radośnie. Nawet z takiej odległości widział, że jego przyjaciel ma brudny nos.
Obok niego stała reszta jego kolegów z dormitorium, Dean i Seamus dyskutowali radośnie, a Neville przysłuchiwał się ich rozmowie, trochę z tyłu.
Harry poszukał wzrokiem Ginny i znalazł ją dopiero przy gromadce Krukonów, opowiadającą coś żywiołowo Lunie Lovegood. Harry uśmiechnął się na ten widok.
Młodsza siostra Rona przez długi czas podkochiwała się w Harrym, ale kiedy ten dał jej jasno do zrozumienia na piątym roku, że między nimi nigdy nic nie będzie, dziewczyna momentalnie zmieliła swoje zachowanie względem niego. Zamiast kokieteryjnych spojrzeń i figlarnych uśmiechów obdarowywała go teraz żartobliwymi kuksańcami, czy wywalonym językiem. Po jakimś czasie Harry odkrył nawet, że czasami z Ginny rozmawia mu się lepiej niż z Hermioną. Cenił jej inteligencję i cięty dowcip Weasleyów. Ale poza tym - Ginny nie była tak sztywna, jak panna Granger i potrafiła świetnie słuchać, co nie zawsze wychodziło jej bratu. Dlatego często to do niej szedł, kiedy miał jakiś poważny problem.
- Mogliby się pośpieszyć - burknął nagle Malfoy gdzieś w okolicach prawego ucha Harry'ego.
Harry, jako że w ogóle się tego nie spodziewał, momentalnie wyskoczył w górę. Na szczęście udało mu się nie krzyknąć.
- Malfoy - warknął.
- Potter - odburknął Ślizgon towarzysko. - Śledzisz mnie?
- Co?! - wrzasnął Harry, a kilka głów odwróciło się w ich kierunku. - To ty ciągle na mnie wpadasz! - dodał już ciszej, ale starając się jednak zawrzeć w swoim głosie taką samą dozę złości.
- Może wpadam, bo ty to planujesz?
Harry zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Była ledwo dziesiąta, musiał pamiętać o równomiernym rozkładaniu stresu na tle całego dnia. Hermiona mówiła, że tak jest zdrowiej.
- Malfoy, jestem Gryfonem, pamiętasz? My nie knujemy mrocznych planów.
- Racja. Dla was nawet plan zjedzenia owsianki musi być skomplikowany.
Przebywanie z Malfoyem naprawdę nadwyrężało wewnętrzne opanowanie Harry'ego. Inna sprawa, że Harry nie był żadnym pieprzonym Gandhim i jego pokłady spokoju były bardzo ograniczone…
- Ślizgoni z kolei są mistrzami planowania jak zwalić całą najgorszą robotę na innych, a wszystkie zasługi wziąć na siebie.
- Myślisz, że mi tym ubliżysz? Ja jestem z tego dumny.
Harry spojrzał na zadowoloną twarz Malfoya. Właściwie kiedy tak sobie dyskutowali blondyn wydawał się całkiem sympatyczny. Pomijając oczywiście tę jego całą - narcystyczne zaburzenie osobowości - sprawę.
Odchrząknął i szybko spojrzał w drugą stronę. Za nic w świecie Harry by się nie przyznał o czym właśnie myślał.
- Wstydu nie masz - orzekł krótko.
- Dzięki temu moje życie jest takie spełnione - odpowiedział Malfoy z promiennym uśmiechem.
Gnojek miał idealnie równe, białe zęby. Harry po kilku sekundach uzmysłowił sobie, że zanotował to tylko dlatego, że wręcz gapił się na usta Ślizgona. Czym prędzej przeniósł wzrok na własne buty.
Buty były bezpieczną przestrzenią. Mógł je podziwiać godzinami i był pewien, że nie oskarżą go one o śledzenie, albo co gorsza, nie uzna nagle, że mają urocze… sznurówki.
Wsunął dłonie w kieszenie szaty, starając się jakoś ukryć w niej cały.
- W końcu - zaburczał nagle Malfoy i Harry obejrzał się przez ramię. Z tłumu nauczycieli wyłonił się Dumbledore zmierzający w ich kierunku.
Harry czym prędzej obrócił się przodem do mężczyzny, w duchu ciesząc się, że znalazł logiczny pretekst, aby odwrócić się od Malfoya.
- Wspaniały dzień na nasze ćwiczenia, nieprawdaż? - zagadnął wesoło dyrektor.
Wśród ich małej grupy potoczył się szmer aprobaty, Harry również pokiwał głową.
Naraz poczuł jakiś ruch koło swojego policzka i ciche burknięcie Ślizgona:
- Cieplutko niczym w piekle.
Harry chrząknął, zrobił krok z lewo i ponownie skupił całą swoją uwagę na nauczycielu.
- Podzielimy się dzisiaj na trzy grupy - zaczął mężczyzna, nieco przyciszonym głosem. - Pierwszą będą najmłodsi, z klas pierwszych, drugich i trzecich. Reszta rozlosuje między siebie żetony. Żetony fioletowe zostają tutaj, a pomarańczowe zabierają dzieciaki do lasu.
- Pomarańczowy i fioletowy? - wyrwało się Hannie Abbot.
- Tak, panno Abbot - odparł radośnie dyrektor. - Obawiam się, że klasyczna czerń i biel mogłyby się źle skojarzyć.
- I tylko czystym przypadkiem są to ulubione kolory tego starego pierdziela - ponownie zamruczało coś do ucha Harry'ego.
Harry zrobił kolejny krok w lewo.
- Nie umiesz się bawić, Potter - burknął Malfoy ponownie się zbliżając.
Harry przewrócił oczami, jednocześnie zdając sobie sprawę, że Ślizgon nie może tego zobaczyć. W zamian tupnął nogą, żeby podkreślić swoje stanowisko.
- Tak, Harry? - Najwidoczniej tupanie podziałało również na dyrektora.
Harry chrząknął. Przez kilka sekund szukał odpowiednich słów i prawie odetchnął z ulgą, kiedy je w końcu znalazł.
- Do lasu, dyrektorze? Zdaje się, że nie jest tam teraz bezpiecznie.
- Och, tym się nie martwcie. Wyznaczyliśmy specjalny kawałek terenu, który został ówcześnie sprawdzony. Nie ma tam nic, oprócz naszych własnych pułapek. Ponad to, profesor Snape z przyjemnością będzie kontrolować poczynania uczniów w lesie, aby w razie prawdziwego niebezpieczeństwa natychmiast im pomóc.
Harry wyparzył Snape'a w nielicznej grupie nauczycieli. Jego mina niezbyt wiele miała wspólnego z „przyjemnością”. Mężczyzna wyglądał raczej jak wampir wybierający się na wycieczkę przy wschodzie słońca.
Nagle Harry dostrzegł, że wśród grona pedagogicznego znajduje się również Remus Lupin. Natychmiast na twarz wypłynął mu niekontrolowany uśmiech. Remus był dla niego jak członek rodziny. Mieszkał razem z Syriuszem i razem z nim udawał się na wszystkie akcje dla Zakonu. Kiedy Harry spędzał wakacje u swojego chrzestnego, czuł zupełnie jakby miał dwóch ojców. I Harry musiał przyznać, że była to miła odmiana po całym życiu zupełnie bez żadnego ojca.
Remus również go zauważył i pomachał do niego.
Nagle Harry poczuł szturchnięcie w żebra i z wyrzutem spojrzał na Malfoya. Gnojek natychmiast przybrał niewinny wyraz twarzy.
- Fioletowi będą próbować odbić dzieci, ale pomarańczowi muszą zrobić wszystko, żeby nie wypuścić zakładników - kontynuował dyrektor, a Harry uświadomił sobie, że przegapił sporą cześć jego przemowy. Prawie jęknął z frustracji, kiedy uzmysłowił sobie, że będzie musiał poprosić Hermionę o streszczenie - dziewczyna bywała niewyobrażanie protekcjonalna w takich sytuacjach.
- Czy to nie jest zbyt zachowawcze, żeby traktować młodszych uczniów tyko jako marionetki? - zapytała nagle Hermiona swoim wykładowym tonem. W ten sposób zwykle dawała nauczycielom do zrozumienia, że niezależnie od ich odpowiedzi i tak nie zmieni swojego zdania.
- Daj spokój, Granger - odezwał się Malfoy czystym głosem. Kiedy mówił w ten sposób wydawał się wyższy. - Przecież nikt nie zakazuje tym dzieciakom się bronić. Mają swoje różdżki i swoje rozumy.
- Ale ja uważam… - zaczęła Hermiona, jednakże przerwał jej dyrektor. Hermiona wyglądała na naburmuszoną i Harry upomniał się w duchu, żeby przez jakiś czas do niej nie podchodzić.
- Pan Malfoy ma rację. Dzieci mogą uciekać. Zadaniem pomarańczowych jest żeby do tego nie dopuścić. Pamiętajcie, że na całych błoniach porozsiewane są różne pułapki. Musicie uważać, żeby w żadną nie wpaść. Wy, jako prefekci, musicie ustalić między sobą strategię działania. Na tę bitwę mianuje was generałami - zaśmiał się staruszek.
Dumbledore wyciągnął z kieszeni małą sakiewkę i podał ją Padmie Patil.
- Te żetony są dla was. Cztery pomarańczowe i cztery fioletowe, niech każdy z was wylosuje jeden.
- Jest nas tylko siódemka - natychmiast zaprotestował Terry Boot i Harry pomyślał, że w stereotypach o Krukonach jest jednak dużo prawdy.
Malfoy odchrząknął.
- Pansy jest chora - oznajmił tylko. Nawet jeżeli ktoś miałby jakieś dalsze pytania, blondyn nie wyglądał jakby miał zamiar udzielić odpowiedzi.
Przez głowę Harry'ego przeleciały dwie myśli. Pierwszą było, że Pansy na pewno nie była chora. Drugą natomiast - że gdyby tylko Parkinson zechciało się ruszyć tyłek na ćwiczenia, to on sam nie musiałby teraz słuchać zrzędzenia drugiego prefekta Ślizgonów.
Westchnął zrezygnowany i sięgnął do woreczka.
- Fioletowy - powiedział w powietrze i przybił piątkę z Hermioną.
- Fioletowy - oznajmił po chwili Malfoy, posyłając Harry'emu długie, pozowane spojrzenie. - Ten twój spisek działa, Potter.
- Masz na myśli plan nakarmienia cię owsianką? - zapytał Harry, sądząc, że z przekąsem.
- Nigdy dotąd nie sądziłem, że Gryfoni mają w sobie tyle perwersji - odparł luźno Ślizgon.
Padma, stojąca najbliżej Harry'ego, zaśmiała się perliście i Malfoy posłał jej miłe spojrzenie.
Harry ze zdziwieniem odnotował, że do tej pory nawet nie podejrzewał Ślizgona o posiadanie „miłego spojrzenia”.
- Pomarańczowy - powiedział Ernie MacMillan.
- Och, fioletowy - oznajmiła Hanna Abbot, patrząc tęsknie na drugiego Puchona.
- Och, mój Boże… - zajęczał Malfoy, stojąc ponownie, jak na gust Harry'ego, zbyt blisko jego ucha. - Dwóch Gryfonów i Puchon. Czemuś mnie tak pokarał?
- Zamknij się Malfoy - burknął Harry, zdeterminowany, żeby się nie roześmiać na teatralne miny Ślizgona.
- Błagam was - kontynuował tymczasem blondyn - wymyślmy jakiś lepszy plan niż raz, dwa, biegiem! Nie mówiłem do ciebie, Abbot, ty możesz dalej doskonalić swoją sztukę kamuflażu.
- Zamknij się, Malfoy - odparowała tym razem Hermiona. Jednak w jej głosie nie było nawet śladu rozbawienia - Od twojego gadania boli mnie głowa.
- A mnie boli głowa od patrzenia na twoją fryzurę.
Harry przymknął oczy.
Najważniejsze to równomiernie rozkładać stres…
- Tak - odezwał się nagle Dumbledore, przywołując Harry'ego na ziemię. Był pewien, że dyrektor już wrócił do reszty nauczycieli. Harry odnalazł w sobie tyle przyzwoitości żeby się zaczerwienić i spojrzał na mężczyznę. - Opiekunowie już zabrali najmłodszych na bok. Rozdajecie, proszę, resztę żetonów i za pięć minut rozpoczynamy zabawę!
Harry przyjął jeden z woreczków i ruszył w stronę reszty uczniów. Malfoy deptał mu po piętach. Dosłownie.
- Tylko Dumbledore nazywa latanie z różdżkami, po magicznym polu minowym zabawą - burknął mu prosto do ucha, a Harry nawet nie podskoczył. Najwidoczniej jego system obronny zaczął przyzwyczajać się do Ślizgona. Dla Harry'ego było to nawet bardziej przerażające niż podejrzana, jakiś czas temu, gra wstępna Rona i Hermiony.
Potrząsnął głową, żeby odgonić niechciane myśli. Bardzo niechciane.
Panujący na błoniach harmider trochę go zdezorientował. Harry czuł, że gdyby zamiast rozmyślania nad swoimi koneksjami rodzinnymi z Remusem, skupił się na wykładzie Dumbledore'a, wiedziałby co teraz robić. Przystanął, próbując ustalić dalszy plan działania. Tylko po części, Harry przyznawał się przed samym sobą, że właściwie czeka na cud z nieba.
- Harry, na miłość Boską, czy ty nigdy niczego nie słuchasz? - zbeształa go Hermiona, pojawiając się nagle nie wiadomo skąd. - Ty rozdajesz żetony chłopakom z Gryffindoru, ja dziewczynom. Przy każdym żetonie jest krótka instrukcja.
- O, my też mieliśmy jakieś informacje? - zagaił Harry jednocześnie przeszukując kieszenie. Był pewien, że na jego żetonie nic nie było!
Hermiona westchnęła z frustracją.
- Nie, przecież Dumbledore nam wszystko powiedział. Jesteś nieodpowiedzialny Harry, nie mam pojęcia jakim sposobem wybrano cię prefektem.
- Ja…
- Nie przerywaj mi. Gdybyś wkładał chociaż połowę energii, którą marnotrawisz na myślenie o niebieskich migdałach w swoje obowiązki, nie przegralibyśmy w starciu o Puchar Domów w tamtym roku!
Harry przewrócił oczami. Miał już całkowicie dość tego, że Hermiona wypominała mu tę wpadkę w każdej pogadance.
- Nie udawaj Greka, Harry.
- Och, skończ już tymi mugolskimi mądrościami, Granger - dobiegł ich nagle głos Malfoya. Hermiona spojrzała na niego ze złością.
- To nie twój interes, Malfoy.
- Przez twoje krzyki nie słyszę własnych myśli, kobieto.
- Więc niewiele tracisz - odparowała Hermiona.
Harry pomyślał, że Hermiona wyjątkowo źle reaguje na krytykę. Jednakże nie miał zamiaru jej o tym mówić.
- Och, tracę. Słuch od twoich pisków!
Harry zagryzł szczeki. Wszyscy w Gryffindorze wiedzieli, że pod żadnym pozorem Hermionie nie można zarzucać, że ma piskliwy głos.
- Ja piszczę? - zapiszczała. Harry z przerażeniem odnotował, że nawet nauczyciele, oddaleni o kilkaset metrów zwrócili głowy w jej kierunku. - Ja piszczę? Ty chyba…
- Silencio - wypowiedział ktoś z tłumu, tym samym skutecznie uciszając dziewczynę. Granger otworzyła usta jeszcze kilka razy, a potem z furią spojrzała na uczniów, szukając winnego.
- Hermiono, uspokój się, to rzucę na ciebie przeciwzaklęcie. - Hermiona przez chwilę wyglądała, jakby planowała jednoosobowe pospolite ruszenie, ale już po chwili wzięła głęboki oddech i kiwnęła głową.
- Finite Incantatem - mruknął Harry, jednocześnie przyglądając się przyjaciółce z niepokojem.
Hermiona uśmiechnęła się i odrzuciła włosy w twarzy. Harry pomyślał, że już nawet on ma większe zdolności aktorskie.
- Och, bierzmy się do roboty, Harry. Zaraz minie nasz czas - zaświergotała Hermiona jakby nigdy nic i ruszyła w stronę dziewcząt.
Harry mógł przysiąc, że usłyszał jeszcze wymamrotane pod nosem „piskliwy głos, niedorzeczność…” kiedy Gryfonka już odwróciła się do niego plecami.
Wzruszył ramionami i ruszył w kierunku swoich kolegów z klasy. Dean chichotał dziko, a Neville starał się patrzeć wszędzie, byle nie na Harry'ego. Tylko Seamus miał neutralny wyraz twarzy, ale on jako Irlandczyk pokerowe miny miał we krwi.
- Wyłaź, Ron - mruknął w kierunku nóg kolegów i po chwili faktycznie, rudzielec wstał z ziemi, gdzie chwile wcześniej leżał zupełnie rozpłaszczony. Nie było łatwo ukrywać się, kiedy miało się prawie dwa metry wzrostu i płomienno pomarańczowe włosy.
- Skąd wiedziałeś?
- Wydawało mi się, że widziałem rudą grzywkę, nurkującą w tłumie - wyjaśnił Harry spokojnie.
- Tylko jej nie mów, że to ja. Wiesz, że nie mogę znieść jej piszczenia.
- Jak my wszyscy - dodał Dean ze śmiechem.
- Właściwie zrobiłem to dla jej dobra - orzekł rudzielec przyjmując pobożną minę. - Gdyby piszczała tak dalej, to ktoś by ją w końcu ogłuszył!
Dean ponownie wybuchnął śmiechem. Osobiście Harry sądził, że Thomas wygląda jak hiena.
- Och, dobra. Wylosujcie sobie po żetonie - powiedział, przypominając sobie o swoich obowiązkach.
Bo wbrew temu co mu zarzucała Hermiona, Harry sądził, że całkiem dobrze się z nich wywiązuje.
- Instrukcje są na odwrocie - dodał i żegnając się uśmiechem, ruszył w dalszą trasę.
W Gryffindorze nie było zbyt wielu uczniów płci męskiej, w klasach od cztery do siedem, może z dwudziestu - dlatego skończył w ciągu kilku minut.
Rozejrzał się po polanie i odkrył, że inni prefekci też już wykonali swoje zadanie. Dołączył do Hermiony, Malfoya i Abbot, oczekując na resztę grupy fioletowych.
- Trzeba ustalić taktykę - podjęła Hermiona.
Harry pomachał do Ginny i Rona, którzy szli w stronę lasu. Oboje wylosowali pomarańczowe żetony.
Ich drużyna też już powoli się zbierała. Liczyła trochę ponad pięćdziesiąt osób i Harry wypatrzył w niej wiele znajomych twarzy.
- Dumbledore mówił, że uczniowie podzieleni są na łamaczy zaklęć, aurorów, transfiguratorów, wywiadowców i tropicieli. Musimy zebrać ich w odpowiednie grupy i ustalić priorytety. Naszym głównym celem jest odbicie dzieciaków, celami pobocznymi przejęcie żetonów wroga.
- Tak, Granger. Wszyscy słyszeliśmy, co mówił dyrektor. Nie musisz nam odtwarzać jego przemowy. - Malfoy przewrócił oczami. Wyglądał jak ktoś, komu bardzo się nie podoba, że próbują nim rządzić.
- Ja właściwie nie słuchałem - wtrącił Harry, ale kiedy tylko Malfoy zmierzył go spojrzeniem, od razu pożałował, że się odezwał.
Malfoy umiał tak patrzeć, że Harry czuł się jak ostatni wsiowy głupek.
- To ja może porozdzielam ludzi na grupy - zaproponowała nieśmiało Hanna Abbot.
Mimo iż Hanna była prefektem już drugi rok, wciąż nie mogła się przyzwyczaić do odgrywania tak ważnej roli w grupie. Harry sądził, że to dlatego, że jest skromna, ale podejrzewał, że Malfoy nazwałby to inaczej.
- Świetny pomysł - odezwała się Hermiona widząc, że Ślizgon już otwiera usta, żeby wygłosić jakiś komentarz.
Hanna czym prędzej ruszyła w stronę innych Puchonów.
- Może i racja - zaczął Malfoy. - I tak by nie pomogła - Puchoni z reguły nie miewają błyskotliwych pomysłów.
Blondyn zmierzył wzrokiem Hermionę, a później Harry'ego, który akurat próbował przesunąć kamyszek w bucie, bez jednoczesnego zdejmowania go.
- Gryfoni też zresztą intelektem nie grzeszą.
- Dobrze, że chociaż Ślizgoni są tacy inteligentni - zakpiła Hermiona.
- Cieszę się, że się rozumiemy - odrzekł Malfoy z uśmiechem.
- Malfoy, jesteś ostatnim palantem, jeżeli sądzisz…
- Hej, to może wyślemy aurorów do lasu? - zakrzyknął Harry, wiedząc, że nie mówi zbyt mądrze, ale modląc się by dzięki temu Hermiona nie zaczęła piszczeć.
- Zgłupiałeś - zakrzyknął chór mieszany Granger-Malfoy.
- Ekhm, to może wywiadowców?
- Harry, najpierw musimy ustalić, kto jest w jakiej grupie, poznać ich możliwości, nie możemy…
- Rzucać się z piskiem w ręce wroga, idioto.
- Więc... Co proponujecie? - Harry doskonale sobie zdawał sprawę, że nie jest jakimś Napoleonem. Był dobry w zaklęciach i urokach, i miał świetny refleks. I jeżeli o niego chodziło - sądził, że to wystarczy, żeby wyjść cało z każdych tarapatów.
- Myślę…
- A to nowina, Granger. - burknął Malfoy i Harry z nutą satysfakcji zanotował, że na niego Malfoy burczał w inny sposób. Taki bardziej koleżeński.
- Masz coś do powiedzenia, Malfoy? - warknęła dziewczyna, na co Ślizgon prychnął oburzony.
- Gdybyś myślała, ty mugolska dziewczynko, to z pewnością nie chciałabyś omawiać taktyki na polu pełnym wrogów!
Harry rozejrzał się dookoła i odkrył, że faktycznie, na polanie było o wiele więcej osób niż sądzili.
- Może… chodźmy pod tamto drzewo - Harry wskazał oddaloną o kilkaset metrów wierzbę. - Tam raczej nie będą nam przeszkadzać.
- Świetnie - warknął Malfoy i ruszył w wskazanym kierunku. Zaraz za nim podążyła bardzo obrażona Hermiona.
Harry po raz kolejny tego dnia, zdał sobie sprawę, że jego przyjaciółka naprawdę kiepsko reaguje na krytykę.
Harry obrócił się przez ramię i posłał Hannie przyjacielski uśmiech. Dziewczyna dzielnie wskazywała uczniom pomniejsze grupki, do których mieli dołączyć. Kiedy wykonywała jakieś zadanie, nie wymagające od niej działań decyzyjnych, wydawała się całkiem pewna siebie. Harry pomyślał, że to bardzo dobrze mieć w zespole również takie osoby - przy jeszcze jednym Ślizgonie najpewniej by zwariował.
Podszedł do dziewczyny.
- Hanno, Malfoy i Hermiona postanowili przenieść stanowisko dowódcze - powiedział pół żartem, pół serio.
- Och, ja chyba jeszcze tutaj zostanę - odpowiedziała, przywołując na twarz przepraszający uśmiech. Harry zauważył, że jest naprawdę ładna.
- Gdybyś nas szukała, będziemy pod tamtym drzewem. - Wskazał ręką i sam również spojrzał we wspomnianym kierunku. Momentalnie napiął mięśnie. Hermiona i Malfoy mierzyli w siebie różdżkami. Nawet z takiej odległości było widać, że się kłócili.
- Muszę… - powiedział w kierunku dziewczyny i nie kończąc zdania ruszył. W biegu wyciągnął różdżkę z rękawa szaty.
- Ty ślizgonśki gnoju, jeżeli sądzisz, że pozwolę się tak obrażać, to się grubo mylisz! - zakrzyknęła Hermiona, kiedy Harry był już całkiem blisko.
Harry zdał sobie sprawę, że naprawdę nie chce, żeby ta dwójka się kłóciła. Nigdy nie był ze Ślizgonami w dobrych stosunkach i nie uważał Malfoya za swojego kolegę, ale ostatni wieczór dał mu do myślenia. Harry sądził nawet, że mógłby się z blondynem jakoś dogadywać. Gdyby tylko nie jego…
- I co mi zrobisz, szlamo?
…rasistowskie poglądy.
Harry prawie zaśmiał się do swoich myśli. Sam nie wiedział, jak mógł pomyśleć, że Malfoy może być choć odrobinę inny niż sądził? Ślizgon pozostanie Ślizgonem i nic tego nie zmieni.
Malfoyowi nie wolno było ufać.
Przyspieszył jeszcze, żeby czym prędzej pokonać dzielący ich dystans i, mimo iż trzymał różdżkę w dłoni, kiedy tylko znalazł się wystarczająco blisko drugiego chłopaka rzucił się na niego z pięściami. Wyprowadził piękny prawy sierpowy, którym trafił Malfoya prosto w kość policzkową i tym samym odrzucił w bok. Ślizgon jednak pozbierał się w mgnieniu oka i rzucił się na Harry'ego z obiema dłońmi, próbując dosięgnąć jego szyi. Harry zablokował mu ręce w ramionach i wyprowadził cios kolanem, trafiając w podbrzusze. Malfoy krzyknął z bólu, ale zamiast się cofnąć, natarł na Harry'ego jeszcze mocniej, tak, że Harry poleciał na drzewo, z wciąż uczepionym siebie Ślizgonem. Harry zdążył poczuć jak szorstka kora drzewa drapie jego plecy, kiedy Malfoy popchnął go jeszcze mocniej i nagle Harry stracił oparcie. Poczuł, że leci do tyłu więc zakleszczył dłonie na ramionach Malfoya. Spojrzał w przerażoną twarz swojego wroga i obaj zaczęli spadać.

Rozdział czwarty: W zamknięciu

Harry upadł na plecy, a Malfoy upadł na Harry'ego. Gryfon poczuł to bardzo dotkliwie, ale nie na tyle, żeby na głos powiedzieć, jak bardzo go boli. Otworzył oczy i spojrzał na twarz Malfoya. Gnojek wyglądał raczej na zdziwionego, niż obolałego. Zamrugał.
- Złaź ze mnie! - warknął. Bynajmniej nie warknięciem powitalnym.
- Już, już - odburknął Malfoy. - Ale jesteś pewien?
Zanim jednak Harry zdążył zademonstrować, jak bardzo był pewien, Ślizgon był już na nogach.
- Masz paskudną śliwę - oznajmił Harry.
Malfoy natychmiast złapał się za policzek. Harry pomyślał, że drugi chłopak wygląda jak przerażona pensjonarka.
- Rany są męskie - odparł blondyn bardzo niepewnym głosem. Dalej trzymał rękę przy policzku.
- To wszystko twoja wina, Malfoy - orzekł Harry ze swojego miejsca na ziemi.
- „Twoja wina” - przedrzeźnił go Ślizgon. - To ty się na mnie rzuciłeś!
- Bo obrażałeś Hermionę!
- Ona jakoś się na mnie nie rzucała…
Malfoy nie wyglądał jak ktoś, kto żałuje, że Hermiona się jednak na niego nie rzuciła i Harry pomyślał, że to dziwne. On sam zawsze doceniał spontaniczne kontakty cielesne z rozemocjonowanymi kobietami.
- Teraz jak nic przegramy te Podchody - powiedział jeszcze Ślizgon i Harry w duchu przyznał mu rację. Jeżeli nie uda im się wrócić, fioletowi nie będą mieli żadnych szans. Co jak co, ale dwie kobiety u steru nigdy nie dawały zbyt dużych nadziei.
- Cholera - charknął Harry. Powoli podniósł się do siadu i przyłożył ręce do klatki piersiowej. Ledwo mógł oddychać. - Chyba sobie obiłem płuca. Czy coś.
- To prędzej ten „czycoś” - odpowiedział Malfoy z roztargnieniem. Stał i rozglądał się po pomieszczeniu, w którym się znajdowali. Harry zauważył, że to bardzo dobry pomysł i nawet chciał zrobić to samo, ale, jako że aktualnie każdy ruch sprawiał, że ból rozrywał go od środka, postanowił odłożyć to na później.
- Ja nie żartuję, Malfoy.
Ślizgon w końcu na niego spojrzał. Ponieważ ciągle trzymał się za policzek, Harry wywnioskował, że jeszcze jest na niego zły. Kiedy więc blondyn sięgnął po różdżkę, przez głowę Harry'ego przemknęła myśl, żeby uciekać. Przełknął głośno ślinę, jednak nie ruszył się z miejsca. Nie żeby nagle zaczął ufać Malfoyowi, po prostu nie miał za bardzo siły się ruszyć…
- Znam kilka zaklęć leczniczych. Nie zamierzam cię torturować - wyjaśnił Malfoy przyklękając przy Harrym. - Przynajmniej na razie - dodał z wrednym uśmiechem.
Harry wypuścił ze świstem powietrze i dopiero kiedy to zrobił, uzmysłowił sobie, że je wstrzymywał.
Malfoy delikatnie dotknął jego klatki piersiowej i przesunął po niej dłonią. Drugą rękę oparł o jego plecy.
- Możesz zakasłać? - zapytał miękko.
Harry kaszlnął dwa razy, a jego pierś skurczyła się z bólu.
- W porządku, tylko się poobijałeś. - Harry pomyślał, że jeżeli to dla Malfoya jest „w porządku” to nie chciał poznać jego definicji poważnego problemu. - Mogę rzucić zaklęcie znieczulające. Nie jest tak dobre jak eliksir i za jakąś godzinę będę musiał je powtórzyć, ale powinno podziałać. Najlepiej by było, gdybyś obwiązał czymś klatkę piersiową, tak na wszelki wypadek. Jeżeli któreś żebro jest złamane.
Harry kiwnął głową, a Malfoy wykonał skomplikowany gest różdżką.
- Skąd znasz takie zaklęcia? - zapytał zdziwiony.
Harry poczuły śmieszne mrowienie w całym ciele i już po chwili ból zaczął go opuszczać. Czuł się tylko trochę odrętwiały. Uśmiechnął się do Ślizgona i bez większych problemów wstał.
Malfoy w tym czasie transmutował swoją chustkę do nosa w bandaż elastyczny.
- Rozbierz się - polecił.
Harry nie często słyszał w życiu takie komentarze od swoich rówieśników, więc w pierwszym odruchu miał ochotę na niezręczne umizgi. Przywołał się jednak szybko do porządku mentalnym kopniakiem w tyłek. Malfoy to Malfoy. Nie żadna ładna dziewczyna polująca na jego cnotę. Nawet nie żadna brzydka dziewczyna polująca na jego cnotę. Po prostu… Malfoy.
- Byłem bardzo… swawolnym dzieckiem - zaczął Ślizgon, kiedy Harry zdjął już koszulkę.
Powolnymi ruchami ciasno owijał bandaż wokół jego piersi i Harry odnotował, że blondyn ma bardzo delikatne dłonie. - Ojciec zabronił skrzatom mnie uzdrawiać. Uważał, że każdy mężczyzna musi umieć radzić sobie sam. Dlatego znam dużo zaklęć leczniczych.
- To dziwne - mruknął Harry. Czuł się naprawdę niezręcznie, kiedy inny facet dotykał go opowiadając mu swoje intymne historie z dzieciństwa.
Malfoy wzruszył ramionami, nie puszczając opaski.
- Kiedy byłem mały, to faktycznie. Ale później naprawdę polubiłem magomedycynę.
Skończył owijać jego żebra i odsunął się na kilka kroków. Pomieszczenie do którego wpadli nie dawało im dużej swobody ruchów.
- To ile miałeś lat? - zdziwił się Harry.
- Och, pięć. Może. Nie pamiętam dokładnie - odrzekł Malfoy neutralnym głosem.
- Pięć? Dzieci w tym wieku nie potrafią czarować!
Zapewne Harry nie był specjalistą od magicznego świata, ale mieszkał w nim na tyle długo, żeby mieć o nim jako takie pojęcie!
- To zależy, Potter - burknął Ślizgon, a jego głos brzmiał jakby zaczynał się irytować. - Ja zawsze byłem bardzo zdolny - dodał po chwili, już przyjemniejszym głosem.
Harry prychnął w odpowiedzi.
- Nawet gdybyś był Merlinem dwudziestego wieku, to i tak dzieciom nie wolno czarować poza szkołą.
Tym razem to Malfoy prychnął.
- Właśnie dlatego tak bardzo nienawidzę mugolaków. Żadnej konkretnej wiedzy. Żadnego przygotowania!
Ślizgon usiadł przy ścianie i rozejrzał się po pomieszczeniu. Harry również spojrzał.
Znajdowali się wewnątrz małej, drewnianej chaty, nie szerszej niż na pięć i nie dłuższej niż na dziesięć kroków. Nie było żadnego okna, czy drzwi, a otwór, którym wlecieli, już dawno się zasklepił. Jedynym źródłem światła były trzy świece uwieszone za sprawą magii pod sufitem. Harry wyciągnął różdżkę, zdeterminowany, żeby utorować sobie jakieś wyjście.
- Nie kłopocz się, Potter. - Ślizgon nawet nie ruszył się ze swojego miejsca, za to Harry, w słabym świetle świec, dostrzegł jego podirytowany wyraz twarzy.
- Chyba żartujesz, Malfoy. Nie mam zamiaru tutaj gnić do końca życia.
Blondyn pokręcił głową, ale nie odezwał się już ani słowem. Harry'ego niezmiernie denerwowało takie zachowanie - skoro nie chciał pomóc, to mógł chociaż nie marudzić.
- Descendo* - mruknął Harry, ale nic się nie stało.
- Sezam Materio**- spróbował.
- Potter, tutaj nawet nie ma drzwi - burknął Malfoy, wciąż siedząc.
Harry wzruszył ramionami i celując w największą ścianę chatki krzyknął:
- Bombarda***
Jednakże ściana nawet nie drgnęła.
- Potter, odpuść sobie - burknął Malfoy ponownie. Harry pomyślał, że Ślizgon jest coraz mniej zirytowany, a coraz bardziej rozbawiony.
- Deprimo**** - mruknął sfrustrowany w kierunku podłogi, jednakże zaklęcie i tym razem nie zadziałało. - To koniec, nie mam więcej pomysłów!
- Muszę przyznać, że dwa ostatnie były całkiem dobre, Potter - oznajmił Malfoy, na co Harry prychnął zniechęcony. - Jednakże, skoro już zaspokoiłeś swoje gryfońskie żądze, to czy możesz usiąść? Kiedy stoisz mam wrażenie, że tu jest jeszcze mniej miejsca niż w rzeczywistości…
- Cholera, Malfoy! Ugrzęźliśmy tutaj! Czy do ciebie dociera w ogóle powaga sytuacji?! Stąd nie ma wyjścia!
- Ależ oczywiście, że jest - odparł spokojnie Ślizgon, co na chwilę uciszyło Harry'ego. - Tyle, że nie od wewnątrz.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Za twoimi plecami - blondyn wskazał brodą kierunek - jest bilecik od dyrektora.
Harry odwrócił się natychmiast i od razu spostrzegł świstek pa papieru. Zmierzył go złym wzrokiem, zanim w końcu po niego sięgnął.

Drogi nieostrożny uczestniku dzisiejszych podchodów,
zostałeś uwięziony w mojej pułapce. Poczekaj spokojnie, aż ktoś Cię uwolni, albo skończy się gra.
Miłego dnia,
Albus Dumbledore.

Harry poczuł jak przez jego ciało przechodzi zimny dreszcz. Był wściekły!
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?! - krzyknął do drugiego chłopaka. Kiedy jednak zobaczył, że na Malfoyu nie robi to żadnego wrażenia, jego złość jakby uleciała. Harry zawsze uważał, że nie było sensu robić sceny, skoro nie było dla kogo…
- Przecież nie pytałeś, Potter - oznajmił blondyn gładko. Harry po trochu go podziwiał za opanowanie. Była to kolejna rzecz, której nie miał zamiaru nigdy powiedzieć głośno.
- Mogłeś… - przerwał na chwilę, sam nie wiedząc, o co właściwie ma pretensje. - To nie fair.
Ślizgon zaśmiał się teatralnie.
- Bo wy Gryfoni uważacie, że wszystko w życiu jest takie fair.
Harry usiadł na podłodze, naprzeciw blondyna. Pomieszczenie było tak małe, że stykali się butami.
Zapanowała nieprzyjemna cisza. Harry prawie histerycznie przerzucał w głowie tematy ewentualnej rozmowy. Miał wrażenie, że jeżeli czegoś nie wymyśli spłonie od niezręczności.
- Wcześniej mówiłeś coś o czarowaniu poza szkołą?
- Tak - odparł Malfoy i Harry'emu przez głowę przeszło, że Ślizgon chyba nie ma takiej ochoty na zapełnienie ciszy, jak on sam.
- Więc można tak? Czarować poza szkołą, znaczy się?
- Och, oczywiście, że nie można - odrzekł Ślizgon takim tonem, że Harry jednak uznał, że można. - Tyle tylko, że nie można tego w żadnej sposób sprawdzić.
- Chyba żartujesz! - zakrzyknął oburzony Harry - Ja już dwa razy dostałem powiadomienie od Ministerstwa o wykryciu użycia magii!
- Więc to prawda, co mówią? Mieszkasz z mugolami?
- Co…? - Harry zająknął się przez chwilę. Oczywiście wiedział, że kilka osób zdawało sobie sprawę z jego życia poza szkołą, ale absolutnie nie miał pojęcia, jak Malfoy mógł to wywnioskować z ich krótkiej rozmowy.
- Teraz już tylko przez pierwszy tydzień wakacji - postanowił w końcu powiedzieć prawdę. A przynajmniej część prawdy.
- Cóż. Magia jest łączona z miejscem, nie osobą. Ministerstwo dostaje zgłoszenia o każdym użyciu czarów - informacje przesyłane są Czakrami Ziemi. Nie ma jednak możliwości wykrycia w ten sposób poszczególnego czarodzieja. Chyba że dzieje się to w mugolskim domu - wyjaśnił Malfoy. Nawet jeżeli zauważył wcześniejsze wahanie Harry'ego, to postanowił to przemilczeć i Harry był mu za to bardzo wdzięczny.
- Czekaj, Malfoy - zagadnął nagle. Nie mógł się za bardzo skupić, bo dziwnie szumiało mu w głowie. Chociaż Harry tak naprawdę zawsze miał problemy ze skupieniem… - Ron też nie może używać magii w lecie!
- Weasleyowie mają chyba z piętnastkę dzieci. Dziwisz się im, że podtrzymują tę bajeczkę Ministerstwa? Przecież inaczej by nad nimi nie zapanowali.
- Siódemkę - zamruczał Harry.
Ślizgon przewrócił oczami i kontynuował swój wykład.
- Tyle oczywiście, że jeżeli magia zostanie użyta przez czarodzieja, który mieszka w niemagicznym domu, można delikwenta z łatwością namierzyć.
Kiedy Malfoy tłumaczył, jego oczy błyszczały, a twarz była skupiona. Wyglądał trochę jak Hermiona, kiedy mówiła o „Historii Hogwartu”.
- Ministerstwo musi w jakiś sposób panować nad bandą mugolaków, którym się wydaje, że jak mają w sobie trochę magii, to są panami świata - podsumował w końcu z taką pogardą w głosie, że Harry aż się skrzywił.
- Dlatego tak nie lubisz czarodziejów mugolskiego pochodzenia… wydaje ci się, że są niedoinformowani i stwarzają niebezpieczeństwo?
- Jest wiele powodów, Potter.
Malfoy zamilkł nagle, patrząc na świece nad ich głowami. Siedzieli przez chwilę w ciszy i kiedy Harry był już niemal pewny, że to koniec rozmowy, Ślizgon odezwał się ponownie.
- Wiesz, że tylko co dziesiąty mugolak zostaje w magicznym świecie?
Harry spojrzał na rozmówce zaciekawiony. Był pewien, że Hermionę zainteresowałyby te statystyki.
- To znaczy, że dziewięciu z nich wraca do mugolskiego świata, żeby szorować tam kible i robić karierę w jakiś marnych jadłodajniach. Bo raczej nie mogą się pochwalać magicznym wykształceniem. Żyją tam, przekreślając wszystko czego nauczyli się w Hogwarcie… a ci, którzy mimo wszystko chcą połączyć oba światy tylko niepotrzebnie nas narażają.
- Malfoy, to stereotypy. Nie wszyscy mugole są zagrożeniem! - zaprotestował natychmiast Harry. Mimo iż w swoim życiu nie spotkał zbyt wielu życzliwych okazów, był pewien, że zdarzają się oni tak samo często jak i w magicznym świecie.
- Nie bądź naiwny. Jesteśmy inni, lepsi, silniejsi. Każdy mugol boi się magii, to wpisane w ich bezmagiczne rdzenie. Nie uczyłeś się o średniowieczu, o polowaniu na czarownice? Wiesz co robili z czarodziejami, kiedy już udało im się ich złapać?
- Czytam podręczniki do historii, Malfoy. Nie uda ci się wmówić mi tych rasistowskich kłamstw. Mugole nie potrafią ranić czarodziejów!
- Nie? A czy przypadkiem przed chwilą nie obiłeś sobie żeber? Przecież nie użyłem do tego magii…
Harry zapatrzył się na Malfoya, kiedy sens jego słów do niego dotarł. Uzmysłowił sobie, że większość jego dotychczasowych wypadków miała jakieś fizyczne przyczyny. Wcale nie trzeba było magii, żeby bolało jak cholera…
- Ale… - Sam nie wiedział, co chce powiedzieć. - Sądziłem, że magiczni mają jakiś system, który chroni ich przed śmiercią…
- Nic o tym nie wiem - odparł Malfoy. - Chociaż słyszałem, że niektórzy samowolnie odbijają avadę - dodał łobuzerskim tonem.
W Harrym zawrzało.
- Zamknij się - syknął ze złością. - Nic o tym nie wiesz!
Malfoy zmierzył go zaskoczonym spojrzeniem, ale nie odezwał się nawet słowem.
Wszystkie wspomnienia związane ze śmiercią rodziców powróciły do Harry'ego jak migawki. Pamiętał krzyk swojej matki i zielone światło. Pamiętał rozpacz… ich poświęcenie. „Odbicie avady” miało większą cenę niż było warte. Harry wiele by oddał, żeby nigdy nie kopnął go taki zaszczyt.
Przyjrzał się jasnej twarzy Malfoya. Nawet w migoczącym, pomarańczowym świetle świec wydawał się chorobliwie blady. Jego białe włosy spływały mu na policzki. Od kilku lat nosił je luźno, odcinając się od tradycyjnego arystokratycznego uczesania. Ślizgon miał wystające kości policzkowe i wysunięty podbródek. Do tego jego nos był stanowczo zbyt szpiczasty. Harry po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że Malfoy nie jest przystojny. To aura, którą wokół siebie rozsiewał, niezwykła pewność siebie i pogarda dla świata, sprawiały, że Malfoy wydawał się nieziemsko piękny. I nieziemsko niedostępny - o czym często szeptały dziewczęta w pokoju wspólnym.
- Poza tym - zaczął ponownie Malfoy, wyrywając Harry'ego z transu, w który wpadł na dłuższą chwilę - zdajesz sobie sprawę, ile osób uczy się teraz w Hogwarcie?
Harry zastanowił się chwilę, starając się szybko policzyć w myślach.
- Sto pięćdziesiąt? Dwieście?
- Sto osiemdziesiąt dwie - poprawił Ślizgon. - Na samym naszym roku dwadzieścia sześć. Z tego tylko czternaście osób z magicznych rodów.
Harry wzruszył ramionami. Trochę śmieszyły go te wszystkie liczby, które Ślizgon zdawał się mieć w małym palcu. Zupełnie jakby miał w głowie komputer z danymi.
- To trochę więcej niż połowa, ale nasz rocznik i tak jest wyjątkowy pod tym względem. Na pierwszym roku jest tylko sześciu czystokrwistych. Znaczy to, że już wkrótce wśród mugoli będzie więcej wykształconych magicznie niż w naszym świecie.
- Och, przecież to są tylko przypuszczenia - przerwał mu Harry. - To, że ktoś nie jest czystokrwisty, nie znaczy od razu, że będzie mieszkał w świecie mugoli.
- Skup się, Potter - zbeształ Malfoy. - Dziewięciu na dziesięciu mugolaków wróci do świata mugoli! Zdajesz sobie sprawę, że ponad połowa uczniów przyjmuje wykształcenie, z którego nigdy nie skorzysta? Przez to cierpi też reszta populacji, bo zobacz - gdyby w klasach było o połowę mniej uczniów, profesorowie mogliby nam poświęcić o połowę więcej czasu. Bylibyśmy lepiej przygotowani, mielibyśmy większą wiedzę - czy nie do tego powinniśmy dążyć?
- Malfoy, nie możemy się doskonalić kosztem innych! To nie jest metoda!
- Oczywiście, że jest.
Na chwilę obaj zamilkli. Harry zwalczał w sobie usilną chęć do nakrzyczenia na Ślizgona za jego arogancję. Bo chociaż niektóre z poglądów Malfoya były śmieszne i rasistowskie… nie można im było odmówić konsekwencji. Argumentacja blondyna wydała mu się w gruncie rzeczy logiczna i po części potrafił zrozumieć jego postawę. Ale Harry sądził też, że wszystkie przywary, które Malfoy przypisywał mugolakom, mogły powodować co najwyżej niechęć, nie nienawiść.
- Wyobrażałeś sobie kiedyś co by było, gdyby mugole się o nas dowiedzieli? - zapytał blondyn po kolejnej chwili ciszy.
Harry tylko pokręcił głową. Jego zdaniem było to raczej niemożliwe, w końcu Ministerstwo bardzo dobrze dbało o zacieranie śladów potwierdzających istnienie magii.
- Więc pomyśl teraz - nakazał Ślizgon. - Coraz więcej mugolaków dostaje listy, wie o nas coraz więcej ludzi - ich rodziny, przyjaciele. W pewnym momencie mugole się zorientują. Wiesz, co w tedy zrobią?
Harry ponownie pokręcił głową, skupiając się na wpatrywaniu w oczy rozmówcy. Malfoy miał naprawdę dziwne oczy. Czasem szare, czasem niebieskie, a czasem zupełnie srebrne. Harry pomyślał, że lubi je obserwować.
- Zrobią wojnę.
- Malfoy, to najczarniejszy scenariusz! Mamy dwudziesty pierwszy wiek, ludzie nie zabijaliby za coś takiego!
- Nie? Mugole potrafią zabijać za mniejsze rzeczy - za religię, czy kolor skóry.
- Och, tak, bo magiczni są tacy święci! - zakrzyknął Harry. - A Voldemort zabija tylko w obronie własnej, prawda?
Malfoy zająknął się na chwilę i urwał kontakt wzrokowy.
- Nigdy nie mówiłem, że go popieram - szepnął w końcu, bardziej do swoich butów niż do Harry'ego.
- A popierasz?
- Ja… nie chcę o tym mówić.
Harry również spojrzał na swoje buty i siedzieli w ciszy, pozwalając minutom się ciągnąć.
- Wiesz, co będzie najgorsze? - odezwał się znowu Malfoy, wybudzając Harry'ego z zamyślenia. - Te wszystkie mugolaki, których jest już tyle, co prawdziwych czarodziejów, staną po stronie swoich rodzin. Magiczny świat nie będzie miał szans przetrwać, jest nas o wiele mniej i mimo że jesteśmy silniejsi, nie damy im rady.
- Mylisz się, Malfoy. - Harry odpowiedział dopiero po dłuższej chwili. - Gdyby doszło do wojny, magiczni by sobie poradzili. A wielu mugolaków stanęłoby po stronie czarodziejów.
- Kto? - zakpił Ślizgon. - Granger?
Harry sapnął zaskoczony.
- Myślę, że ona nie. Ona trzymałaby się z daleka i robiła plakietki przeciw przemocy - zaśmiał się Harry. - Ale ja tak. Ja bym został z czarodziejami.
Malfoy nie spojrzał na niego i Harry zdał sobie sprawę, że Ślizgon nie pomyślał wcześniej o tym, że Harry nie jest czystokrwisty. Sama idea wydała mu się zabawna, ale nie miał zamiaru dokuczać drugiemu chłopakowi na głos, w obawie, że zniszczy to dopiero co odkrytą nić porozumienia. Zamiast tego podśmiewywał się w swojej głowie.
- Dlaczego tak nie lubisz Hermiony? Nigdy nie widziałem, żebyś tak bardzo dręczył jakiegoś innego mugolaka. - "Oprócz mnie” pomyślał Harry, ale uspokoił te myśli natychmiast. W końcu dla Malfoya Harry nie był mugolakiem.
- Granger to zupełnie inna historia. Mam ze sto powodów, żeby jej nie cierpieć. - orzekł Malfoy, ponowie odnajdując oczy Harry'ego - Sądzę, że gdyby nawet miała najczystszą krew na świecie i tak bym jej nie lubił.
- No ale musi być coś konkretnego? - zaczął Harry kpiarskim tonem. On sam Hermionę kochał, ale bywały dni, kiedy miał ochotę porządnie nią potrząsnąć. Dlatego Harry był ciekawy, co innych w niej irytuje.
- Granger zawsze wszystko wie. Nauczyciele sądzą, że to dlatego, że jest taka mądra, ale na dobrą sprawę to ona jest chodzącą biblioteką. Wykuła cały materiał chyba jeszcze przed pierwszym rokiem, a przez całą szkołę tylko go powtarza i powtarza.
- Mówisz tak, bo jesteś zazdrosny…
Malfoy przybrał śmieszną minę. Zmarszczył nos, a oczy dziwnie przymrużył.
- Ja nie bywam zazdrosny - oznajmił wyniośle, ale po chwili uśmiechnął się swawolnie.
Harry'emu tak rzadko zdarzało się go takim oglądać, że w nielicznych momentach, kiedy się jednak zdarzało, zawsze był zdziwiony.
- Chodzi mi o to, że Granger może i ma ogromną wiedzę, ale nie pokrywa się to z jej zdolnościami.
- Niby dlaczego? - zaprotestował od razu Harry. Co jak co, ale znał możliwości swojej przyjaciółki i wiedział, jak zdolna była!
- Byłem z nią w jednej grupie na ostatnim treningu. Ze trzy razy znaleźliśmy się w sytuacji, gdzie trzeba było walczyć i za każdym z tych trzech razów Granger zasłoniła się kimś innym. Stała z wyciągniętą różdżką i czekała, aż ktoś ją uratuje.
Kiedy Harry sięgnął wspomnieniami do jakiejkolwiek walki z udziałem Hermiony, przypominał sobie, że Hermiona faktycznie nie była zbyt dobra na froncie. Mimo iż znała o wiele więcej przydatnych zaklęć niż on, bała się po jakieś sięgnąć.
- Nie możesz jej nie lubić, tylko dlatego, że nie umie walczyć - orzekł Harry przyznając się w duchu, że nie potrafi zakwestionować argumentu Ślizgona.
- Mogę.
- Nie możesz.
- Mogę.
Zaśmiali się prawie w tej samej chwili, jednak Harry szybko się otrząsnął. Nie mógł dopuścić do sytuacji, w której Malfoy pomyśli, że Harry go lubi.
Bo nie lubił.
W ogóle.
- To nie tylko to, Potter. Jak już mówiłem - mam ze sto powodów.
- Co jeszcze?
- Granger to hipokrytka. Największa jaką znam. Mówi jedno, a robi drugie. Ciągle komuś rozkazuje, mówi co wypada, a co nie, a sama łamie wszystkie swoje reguły. Do tego ona w ogóle nie potrafi się bawić! Najchętniej dałaby szlaban każdemu, kto robi coś zabawnego.
- Tak zabawnego, jak dręczenie pierwszaków?
- Nie dręczenie, tylko wymuszanie słodyczy. To taki ślizgoński zwyczaj. Służy do nawiązywania więzi z pierwszakami…
- Kradzież słodyczy?
- Właściwie to uprzejme nakłanianie do przekazywania swoich słodyczy w imię przyjaźni między domowej.
Hary odchylił głowę do tył i zaśmiał się gardłowo. Sam przed sobą musiał przyznać, że Malfoy go bawi. Czasami i tylko trochę, ale jednak.
Siedzieli kolejną chwilę w ciszy, ale tym razem nie przeszkadzało to już Harry'emu. Liczył w myślach, ile czasu spędził z Malfoyem w ciągu ostatnich dni i powoli dochodził do wniosku, że jakieś trzykrotnie więcej niż w całym swoim życiu.
To było niepokojące.
- Zimno mi w tyłek - burknął niespodziewanie Malfoy.
- Mi też jest zimno - odparł Harry niezbyt przytomnie.
- A boli cię? - zainteresował się nagle Ślizgon i Harry uzmysłowił sobie, że faktycznie boli. Kiwnął więc głową.
Blondyn ponownie wyciągnął różdżkę i rzucił na Harry'ego czar leczniczy.
Harry pomyślał, że to bardzo miłe, że Malfoy tak o niego dba. Do tej pory tylko Hermiona o niego dbała, ale ona zawsze go przy tym pouczała, przez co Harry wolał już cierpieć w ciszy.
- Mówiłeś, że będzie działać godzinę - zamruczał z lekkim wyrzutem Harry. Znowu czuł się przyjemnie odrętwiały, ale wiedział już, że to za chwilę przejdzie.
- I działało - odparł Malfoy. - A nawet trochę dłużej. Myślę, że niedługo po nas przyjdą.
Kiedy do Harry'ego dotarł sens słów Ślizgona, poczuł się zaniepokojony. Przez chwilę sam nie wiedział dlaczego, a później nagle go olśniło. Harry bał się, że w realnym świecie, pozbawionym chatki bez drzwi i okien, nie będzie już mógł rozmawiać z Malfoyem. Nie żeby wychodziło im to jakoś nadzwyczaj dobrze - bo po prawdzie szło im raczej kiepsko… - ale nagle, po raz pierwszy w życiu, chciał lepiej poznać Draco Malfoya.
- To miłe, Potter - zakpił złośliwy głos.
Harry otworzył oczy zdziwiony.
- Powiedziałem to na głos?
- Tylko to o poznawaniu bliżej. Tak z ciekawości, czy wcześniejsze myśli zawierały coś o moich pięknych oczach, idealnej figurze i ujmującym poczuciu humoru?
- Jesteś chory - orzekł Harry, starając się brzmieć jakby był zniesmaczony.
- I to cię we mnie tak pociąga? - zagadnął Malfoy gawędziarskim tonem.
Harry przewrócił oczami. Był gotów cofnąć wszystko, co pomyślał o byciu rozśmieszanym przez Malfoya.
- Nie musisz się tego wstydzić, Potter. - ponownie odezwał się Malfoy i Harry miał wrażenie, że Ślizgon próbuje ukryć śmiech. - Ludzie kochają się we mnie z różnych powodów, a kim ja jestem, żeby je kwestionować, czy osądzać?
- Mówiąc ludzie masz na myśli gobliny? Słyszałem, że mają kiepski gust.
- Jeżeli sam jesteś goblinem, to pewnie.
Harry zaśmiał się, a Ślizgon mu zawtórował. I w takiej koleżeńskiej atmosferze, zaśmiewających się z jakiegoś kiepskiego żartu, siedzących na podłodze i stykających się stopami, zastał ich Remus Lupin. A za Remusem cała szkoła, gdyż Lupin sprawił, że zniknęła przednia ściana chatki.
Bynajmniej ani Harry, ani Malfoy nie przestali się śmiać - wprost przeciwnie, widok przerażonych twarzy ich szkolnych znajomych sam w sobie był tak komiczny, że obaj zaczęli śmiać się jeszcze głośniej.
Remus tymczasem przyglądał się im z uśmiechem. Harry klasyfikował tę minę jako dobroduszne politowanie i doskonale wiedział, że zazwyczaj była przeznaczona dla Syriusza, kiedy ten zrobił coś naprawdę, naprawdę głupiego. Powoli się uspokoił, ale posłał jeszcze jedno rozbawione spojrzenie do Malfoya.
Ślizgon wstał z drewnianej podłogi, otrzepał ubranie i wyciągnął rękę do Harry'ego.
Harry spojrzał na jego rękę, dziwnie świadomy tego, ile par oczu im się przygląda. Rzucił okiem na twarz Malfoya, nagle lekko spiętą. Cisza wydawała się gęstnieć. I wtedy Harry chwycił wyciągniętą do niego rękę, jednocześnie słysząc, jak prawie wszyscy zebrani wciągają ze świstem powietrze.
Harry postanowił, że później pomartwi się nad znaczeniem tego gestu.
- Um, dzięki.
- Pewnie - odparł Malfoy, trochę przytłumionym głosem i poprawił sobie szatę.
Dopiero rejestrując ten gest, Harry zdał sobie sprawę, że sam jest tylko w koszulce - szatę zdjął, kiedy Malfoy bandażował mu żebra.
Starając się zrobić to dyskretnie, Harry rozejrzał się po podłodze i sięgnął po rzuconą tam wcześniej odzież.
- Harry! - zapiszczało nagle coś z tłumu i rzuciło mu się prosto na szyję.
Po nieziemskiej ilości włosów, które znacznie przysłoniły mu pole widzenia, Harry wywnioskował, że była to Hermiona.
- Tak bardzo się martwiłam! Przepraszam Harry! To wszystko moja wina! Nic ci nie jest?
- Och, w porządku, Hermiono - odparł lekko ogłuszony Harry, jednoczenie próbując trochę odsunąć od siebie dziewczynę.
Kochał ją jak siostrę i uwielbiał to jak się o niego martwiła - ale głos miała naprawdę wysoki…
- Yy, Draco - zadudnił kolejny głos, gdzieś z progu chatki. Goyle posłał drugiemu Ślizgonowi zmartwione spojrzenie, ale zanim zdążył powiedzieć coś więcej, zza jego ramienia, prawie że wyskoczył Zabini, od razu podbiegając do Malfoya.
- Draco, cóż za nieszczęście cię kopnęło, półtorej godziny z tym gryfońskim nudziarzem. Mam nadzieję, że nie zakrzepł w tobie jakiś nieodpowiednich haseł, jak „ratujmy Puchonów” czy „ Hej, wszyscy! Przestańmy nagle myśleć!”
Malfoy zaśmiał się dźwięcznie i Harry rzucił mu spojrzenie spomiędzy włosów Hermiony, spod których wciąż próbował się wykręcić.
- Och, nie, B., właściwie to bawiłem się całkiem dobrze - powiedział niskim głosem.
Harry odetchnął z ulgą, kiedy Hermiona w końcu go puściła i spojrzał prosto w skośne oczy Zabiniego. Ślizgon sondował go z góry do dołu i Harry nagle zdał sobie dokładnie sprawę ze swojego braku szaty, bardziej niż zwykle potarganych włosów i policzków aż czerwonych od podduszenia przez Hermionę.
- Draco, ty bestio! Wykorzystałbyś każdą okazję! - zaśmiał się Ślizgon odwracając do kolegi.
Zanim jednak do Harry'ego dotarł prawdziwy sens słów Zabiniego, odezwał się Lupin.
Harry zauważył, że Remus wygląda jak ktoś, kto bardzo stara się utrzymać powagę, ale za cholerę mu to nie wychodzi.
- Tak. Obawiam się, chłopcy, że musicie mi oddać swoje żetony. Skoro wpadliście w pułapkę, jesteście jeńcami pomarańczowych.
Harry poszukał w kieszeni swojej monety.
- To już koniec treningu, zaraz zostaną podliczone żetony, a wyniki dyrektor ogłosi na obiedzie. Wszyscy są już wolni.
Ludzie zaczęli się rozchodzić plotkując głośno, a Harry domyślał się, że o nim. Spróbował wyszukać Malfoya w tłumie, ale nigdzie nie mógł dostrzec jego jasnych włosów.
Remus zbliżył się trochę do nich i uśmiechnął serdecznie.
- Zgadnij, kto czeka na ciebie w gabinecie dyrektora - zagadnął przyjacielsko, a na usta Harry'ego momentalnie wypłynął uśmiech. Syriusz!
- Och, pójdę poszukać Rona - oznajmiła Hermiona. Wydawała się być zakłopotana, ale jednocześnie szczęśliwa. - Zobaczymy się później, do widzenia, profesorze!
Harry'ego trochę śmieszyło, że Hermiona, mimo iż spędzała z Remusem prawie tyle samo czasu, co on, nie potrafiła przestać go tytułować.
- Chodźmy - powiedział do Remusa.
Harry naprawdę go lubił. Był o wiele spokojniejszy niż Syriusz. Do tego udzielał świetnych rad. No i zawsze potrafił pomóc z wyjątkowo nieprzyjemną pracą domową.
W drodze do gabinetu rozmawiali o nadchodzących świętach - Harry tłumaczył, że przyjedzie dopiero dziewiętnastego grudnia, Remus opowiadał o nowym zacięciu Syriusza w dziedzinie cukiernictwa - jego ojciec chrzestny postanowił, że w tym roku przynajmniej jeden z jego wypieków będzie jadalny, więc ćwiczył w każdej wolnej chwili. Harry czuł się naprawdę szczęśliwy mając taką rodzinę.


*(łac. ''descendo, -ere'' - ''zstępować'', ''schodzić'' ) zaklęcie otwierające ukryte przejścia.
** silniejsza wersja zaklęcia Wadiwashi, tyle, że zamiast otwierać, dematerializuje zamki. Do jego rzucenia przede wszystkim potrzebne są drzwi
***zaklęcie niszczy nawet duże obiekty, mieląc je na proch.
****(łac. ''deprimere'' - ''przygniatać'', ''zgnieść'') zaklęcie może wyrwać dziurę w podłodze.

Rozdział piąty: Remus

Harry i Remus zatrzymali się pod pomnikiem Chimery, gdzie Harry, śmiesznie marszcząc nos, orzekł, że nie ma zielonego pojęcia jakie jest nowe hasło. Remus uśmiechnął się uspokajająco.
- Ciągutki - powiedział i już po chwili obaj znaleźli się w gabinecie dyrektora.
Remus zawsze podziwiał zaznajomienie Albusa z mugolskim przemysłem cukierniczym. On sam nie był w stanie wymienić z pamięci więcej niż dziesięciu ulubionych smakołyków. Przy czym nie jadał słodyczy, a Albus przez całe swoje długie życie zdążył już trzy razy wymienić wszystkie zęby…
- Syriusz! - zakrzyknął Harry, kiedy tylko ujrzał swojego ojca chrzestnego.
Remus nie zakrzyknął, bo po pierwsze, widział Syriusza kilka godzin wcześniej, a po drugie, nie miał w zwyczaju pokrzykiwania.
Usiadł na jednym z foteli, oddalonym trochę od reszty - tak, żeby mógł objąć wzrokiem całe pomieszczenie.
- Remi - mruknął Black znad ramienia chrześniaka. - Uciekasz, bo boisz się, że cię ugryzę?
- Akurat w naszym przypadku to chyba powinno być na odwrót - zaśmiał się Remus.
- W takim razie siedzisz tak daleko, żeby nacieszyć swoje piękne oczy mną w pełniej krasie? - dociekał Syriusz, prawie pożerając Remusa wzrokiem.
Remus pokręcił głową z rozbawieniem - Syriusz był nieuleczalnym flirciarzem.
- Nacieszyłem się tobą w pełniej krasie już dość, przez całe moje życie. Teraz od ciebie odpoczywam.
Harry wybuchnął śmiechem, a Syriusz przybrał zbolałą minę. Remus sądził, że jego przyjaciel był naprawdę okropnym aktorem.
Albo przebywali ze sobą już tyle lat, że nic nie potrafili przed sobą ukryć.
- Och, Remi, Remi. Łamiesz mi serce.
- Nie nazywaj mnie „Remi”. To imię dobre dla szczeniaka, nie dla dużego wilka.
Syriusz wybuchnął tubalnym śmiechem, jak to Syriusz, a Harry chichotał w rękaw. Ogólnej wesołości nie przerwał nawet nagle wychodzący z kominka Albus.
- Oj, goście! - zauważył staruszek, lekko zdezorientowany. - No tak, goście, w końcu sam ich zaprosiłem - mruczał do siebie. - Może dropsa? - zapytał nagle wydobywając z szaty opakowanie cukierków i uśmiechał się jowialnie. Właściwie Remus sądził, że Albus zawsze uśmiechał się jowialnie, nawet jak próbował inaczej. Zresztą powiedział to kiedyś dyrektorowi, ale on jedynie uśmiechnął się jowialnie…
Harry siedział najbliżej Syriusza, jak tylko było to możliwe, jakby znajdowanie się w pobliżu Blacka dodawało mu energii. Obaj dyskutowali żywiołowo o tym, jakie to niebezpieczne, a co za tym idzie - fajne, że Syriuszowi udało się dostać do Hogwartu.
Remus osobiście sądził raczej, że to naiwnie głupie, ale Łapa się uparł i nie dało rady go nakłonić do pozostania w domu.
Zresztą… Remus sądził też, że jego przyjaciel powinien spędzać jak najwięcej czasu ze swoim chrześniakiem. Obu im to bardzo dobrze robiło.
- …prawda, Remusie? - wyrwało go nagle zamyślenia. Mrugnął, wracając do rzeczywistości.
- Przepraszam, możesz powtórzyć? - zapytał uprzejmie, bo Remus uważał, że uprzejmym należy być zawsze i wszędzie. Chyba, że akurat była pełnia księżyca i akurat było się wilkołakiem, ale to były sytuacje wyjątkowe. Akurat.
- Syriusz mówił, że teraz będziecie się mogli częściej pojawiać w Hogwarcie, bo dyrektor dał ci jakieś specjalne zadanie - powtórzył usłużnie Harry.
- Ach, tak. Faktycznie, będę się teraz częściej pojawiał w szkole - będę opiekunem na Podchodach.
- Będziemy się pojawiać - podkreślił Black, z łobuzerskim uśmiechem, a Remus przez grzeczność nie zaprzeczył.
- To może herbatki? - zagadnął wesoło Albus. Remus poczuł się nawet trochę winny, że musi mu odmówić.
- Ja niestety muszę na chwilę wyjść, ale jestem pewny, że reszta się napije.
Dyrektor pokiwał domyślnie głową.
- Rozmawiałem z nim dzisiaj rano i zapewnił, że eliksir będzie na ciebie czekać.
Remus uśmiechnął się na poły dziękująco, a na poły przepraszająco, gdyż nie mógł się zdecydować i ruszył do wyjścia. Przy samych drzwiach odwrócił się jeszcze i przyjrzał się Harry'emu. Chłopiec podejrzanie trzymał się za żebra. Większość ludzi nie zwróciłaby na to uwagi, ale Remus zbyt długo przyjaźnił się z huncwotami, żeby nie wiedzieć, że takie zachowanie zazwyczaj wiązało się z kłopotami…
- Harry, wszystko z tobą w porządku? - zapytał miękko.
- Jasne - odparł natychmiast Gryfon.
Syriusz spojrzał zdziwiony na chrześniaka i Remus był pewien, że on również dostrzegł coś niepokojącego.
- Nic cię nie boli? - inwigilował dalej Remus, przypatrując się twarzy rozmówcy. Potter trochę zbladł.
- Uch, trochę… troszeczkę się poobijałem… - przyznał w końcu Harry. - Ale to nic takiego! - zakrzyknął od razu, widząc miny dorosłych.
- Może… - zaczął Remus, ale Syriusz mu przerwał.
Remus z lekkim rozbawieniem zauważył, że jego przyjaciel zrobił twarz „zatroskanego opiekuna”. Co prawda Syriusz nie robił tego zbyt często i jeszcze nie do końca mu wychodziło, ale Remus był pewny, że na Harry'ego to działa.
- Wezmę go zaraz do skrzydła szpitalnego, Remi - orzekł w końcu. - No idź, idź - dodał, widząc, że Remus wciąż waha się, co robić.
Jednak po krótkiej chwili, widząc, że najwyraźniej dwaj panowie nie potrzebują jego interwencji, wzruszył ramionami.
- No to… idę. Znajdę was później.
Syriusz skinął tylko głową, ale nie powiedział już nic i Remus poczuł, że pora na niego.
Nie ma nic gorszego niż siedzieć na siłę w miejscu, kiedy się już pożegna, a wszyscy oczekują, że zaraz sobie pójdziesz.
Remus wyszedł po cichu z gabinetu, starając się nie robić niepotrzebnego hałasu i ruszył w dobrze sobie znanym kierunku. Odkąd trzy lata wcześniej uczył w Hogwracie, Severus Snape, raz w miesiącu, przygotowywał mu wywar tojadowy. Remus oczywiście wiedział, że Severus nie robił tego z własnej inwencji i zapewne niezbyt chętnie, ale i tak był mu wdzięczny z całego serca.
Kiedy tylko zszedł do lochów od razu poczuł nieprzyjemny chłód i wilgoć. Wiedział, że pokoje Severusa były solidnie odrestaurowane i zabezpieczone, ale i tak przez lata nie mógł przestać się dziwić, że ktoś mógł chcieć mieszkać w takim miejscu z własnej woli. Jemu ciemne i mokre miejsca nie kojarzyły się najlepiej….
Kiedy był na pierwszym roku, a dyrektor nie wpadł jeszcze na zamykanie go podczas pełni we Wrzeszczącej Chacie, trzymano go w lochach na czas przemiany. Zakutego w łańcuchy.
Nie były to jego ulubione wspomnienia z dzieciństwa.
Pogrążony w myślach nawet nie zauważył jak przebył ostatni kawałek drogi dzielący go od komnat Mistrza Eliksirów. Załomotał ciężką kołatką - mimo iż był regularnym gościem, Severus nigdy nie podał mu hasła do swoich kwater.
Remus wolał nie rozważać tego w kwestii osobistego policzka.
Drzwi otworzyły się nagle i Remus spojrzał prosto w czarne oczy Severusa Snape'a.
Snape zmierzył go nieprzychylnym spojrzeniem, a Remus poczuł, że dreszcze przechodzą przez całe jego ciało. Spiął minimalnie mięśnie. Nigdy nie potrafił się rozluźnić w pobliżu tego faceta.
- Mogę wejść? - zapytał cicho, gdyż Severus zawsze działał na niego trochę wyciszająco… uspokajająco.
Snape odsunął się od drzwi i kpiarskim gestem zaprosił Remusa do środka.
Remus już dawno przyzwyczaił się do nieprzyjemnego zachowania mężczyzny. Potrafił już na przykład udawać, że nie widzi jego wykrzywionych ust, kiedy rozmawiali, czy odwracania wzroku, kiedy Remus był w pobliżu. Nauczył się nawet nie reagować na podłe słowa, chociaż czasami raniły tak mocno, że marzył tylko o ucieczce.
- Ja po eliksir - wyjaśnił i spróbował posłać gospodarzowi uprzejmy uśmiech, ale obawiał się, że wyszedł mu tylko przytłumiony grymas.
- Poczekaj tutaj, mam go w laboratorium.
Mężczyzna odwrócił się łopocząc szatami, a Remus uśmiechnął się w myślach. Paranoja Severusa nigdy nie pozwoliłaby mu zaprosić kogoś do swojej prywatnej pracowni. Remus podejrzewał, że nawet innego Mistrza Eliksirów Severus by nie wpuścił.
A co dopiero brudnego wilkołaka…
Komnaty Severusa nie różniły się bardzo od komnat, które Remus zamieszkiwał, kiedy jeszcze uczył w Hogwarcie. Jasny salon, umeblowany tak jak większość pokoi nauczycieli, ładny kominek, żadnych osobistych akcentów, oprócz jednego zdjęcia na regale. Remus wiedział, że za zamkniętymi drzwiami kryje się sypialnia, ale nigdy nawet nie próbował tam zajrzeć. Severus bardzo bronił swojej prywatności. Drzwi po lewej prowadziły do gabinetu Snape'a, do którego można też było wejść od strony korytarza. Właściwie komnaty mogłoby należeć do każdego - nie było tam prawie nic, co wskazywałoby, że to właśnie Severus jest ich właścicielem.
Remus zrobił kilka kroków, żeby móc chwycić ramkę ze zdjęciem. Było ono mugolskie, czarno-białe i bardzo stare. Przedstawiało małego Severusa owiniętego raczkami wokół nóg wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny. Remus doskonale znał tę fotografię i wiedział, że była jedynym, co pozostało Snape'owi po jego ojcu - mugolu, który kiedy tylko dowiedział się kim, a raczej czym są jego żona i syn, natychmiast spakował się i odszedł.
Severus nie lubił o tym mówić, ale Remus wiedział, że mężczyzna, mimo wszystko, kochał swojego ojca. Nawet jeżeli twierdził, że nie chciałby już nigdy go spotkać.
Lupin uśmiechnął się z rozczuleniem, głaszcząc policzek dziecka ze zdjęcia.
- Co robisz, wilku? - warknął nagle bardzo zły głos, gdzieś zza pleców Remusa.
Remus odchrząknął i odłożył ramkę.
- Chciałem… oglądałem zdjęcie - wytłumaczył płasko. Przy Severusie zawsze czuł się nie na miejscu, zagubiony i ogólnie… nieodpowiedni. Spuścił wzrok nie chcąc patrzeć w oczy Snape'a.
- Widzę - mruknął mężczyzna. Głos miał jeszcze niski od gniewu i Remusa przeszedł mimowolny dreszcz.
Nikt nie miał tak erotycznego głosu, jak Severus Snape - a szczególe kiedy był zły, czy nabuzowany emocjami.
Remus spróbował przełknąć ślinę, żeby pozbyć się suchości w gardle.
- Jeżeli byłbyś łaskaw, nie dotykaj moich rzeczy. Nie lubię zbierać z nich później sierści.
I to by było na tyle jeśli chodzi o erotyzm. Nieważne jak Remus by się nie starał, dla Severusa był dawno skreślony. I nie ważne jak bardzo Remus by nie chciał… nie miał już żadnych szans.
A Snape nie omieszkał mu o tym przypomnieć przy każdym spotkaniu.
Remus wzruszył ramionami.
- Przepraszam - powiedział słabo. Miał niepisaną zasadę, żeby nigdy nie myśleć o przeszłości w pobliżu Severusa, bo wtedy jego docinki wydawały się jeszcze bardziej bolesne.
- To już wszystko? Mam spotkanie - warknął Mistrz Eliksirów nawet nie patrząc na Remusa.
Remus pomyślał, że to nawet dobrze, że Severus na niego nie patrzył, bo inaczej najpewniej zobaczyłby skurcz przechodzący przez twarz Remusa na myśl, że mężczyzna się z kimś spotyka.
- Tak, ja… dziękuję - mruknął, już odwracając się i śpiesząc do drzwi. Jedyne, o czym teraz marzył, to żeby jak najprędzej znaleźć się poza zasięgiem tego mężczyzny.
Czyli jak zawsze po rozmowie w cztery oczy z Severusem Snape'em.
Nawet nie wiedział, jak pokonał powrotną drogę do gabinetu Dumbledore'a. Jeżeli miałby być szczery sam ze sobą, musiałby przyznać, że przez cały ten czas myślał o potencjalnej randce Snape'a. To nie tak, że nie spodziewał się, że Severus… w końcu był przystojnym facetem - oczywiście kiedy o siebie dbał… Remus nagle zatrzymał się, omal nie przypłacając tego upadkiem. Severus zawsze kiedy się z kimś umawiał, poświęcał więcej czasu swojemu wyglądowi - mył włosy, wybielał zęby, nosił na sobie mniej ubrań.
Robił tak odkąd skończył piętnaście lat i Remus był pewien, że Snape nie zmienił nagle przyzwyczajeń - a to oznaczało… że go okłamał. Miał na sobie chyba z pięciowarstwowy kaftan, a jego włosy były okropne - nie miał randki! Nie mógł mieć! W takim razie, po jaką cholerę, próbował oszukać Remusa?
- Ciągutki - wymruczał Lupin wciąż zamyślony, ale zanim zdążył wejść na schody w przejściu pojawił się Albus.
- Remus, mój chłopcze. Wszystko w porządku?
Remus kiwnął głową i posłał Albusowi uspokajający uśmiech.
- Wszystko w porządku, dyrektorze. Mam mój eliksir.
Dumbledore zmarszczył brwi i obejmując Remusa ramieniem, pchnął go trochę do przodu.
- Syriusz i Harry poszli odwiedzić Hagrida… wiesz, te jego ostatnie problemy - zagadnął. Remus lubił gawędziarski styl bycia starszego - zawsze, na każdą okazję, dyrektor miał pod ręką jakąś ciekawą historię.
Ruszyli w stronę wyjścia z zamku.
- Ale mój chłopcze, obawiam się, że ty sam też masz teraz jakiś problem? - zapytał czarodziej, patrząc młodszemu w oczy, a Remus poczuł, że nie ma w sobie wystarczająco dużo siły żeby zaprzeczyć.
- Um… trochę się posprzeczaliśmy z Severusem - mruknął, bo przez gardło by mu nie przeszło „mam złamane serce”.
- Och, Remusie, czasami jesteście jak dzieci. To już tyle lat, a wy się nadal nie możecie dogadać - skarcił delikatnie starszy czarodziej. - Gdyby nie to, że to Severus zaproponował przygotowywanie dla ciebie eliksiru, sądziłbym, że to jeszcze stare zatargi ze szkoły.
- Se… Severus? To był jego pomysł?
- Och, ależ tak! - ucieszył się dyrektor, zupełnie jakby w końcu dostał szansę na opowiedzenie swojej ulubionej historii. - Nie miałem nawet pojęcia, że jest taki zdolny! Wiesz, że bardzo niewielu czarodziejów na całym świecie umie uwarzyć ten eliksir. A Severus przyszedł do mnie, niedługo po tym jak dowiedział się, że będziesz z nami pracował i oznajmił, że nauczył się przygotowywać wywar tojadowy, i że może ci go dostarczać co miesiąc.
Remus sapnął zaskoczony. Nie miał pojęcia… Zatrzymał się nagle, tym samym zatrzymując również dyrektora. Starzec posłał mu zdziwione spojrzenie, jednakże Remus nawet tego nie zauważył.
Severus przygotowywał dla niego eliksir z własnej woli, ba, z własnej inicjatywy! I Severus okłamywał go, że ma randkę, zupełnie jakby chciał, żeby Remus był… zazdrosny?
Czy to wszystko znaczyło, że jednak miał jeszcze u niego jakieś szanse?
- Widzę, że potrzebujesz chwilki samotności. Wracam więc do zamku, ale odwiedźcie mnie jeszcze koniecznie, przed waszym powrotem!
Remus mrugnął i nieprzytomnie pożegnał się z dyrektorem. Myślami był już zupełnie gdzie indziej. A właściwie nie gdzie, a kiedy…
Miał czternaście lat kiedy Severus po raz pierwszy się do niego odezwał. To znaczy, znali się już wcześniej - ale nigdy tak naprawdę nie rozmawiali. Severus był raczej samotnikiem. Remus, ze swoją ułomnością, też starał się trzymać z dala od innych, ale Gryfoni mu na to nie pozwalali. Remus kochał swoich przyjaciół - byli dla niego oparciem, dawali mu poczucie bezpieczeństwa i przynależności - ale wiedział też, że do nich nie pasuje. Był milczkiem, lubił książki, cieszę i spokój. Tak, jak Severus.
Wpadli na siebie w bibliotece, Remus wypożyczył właśnie jedyny egzemplarz książki, którą Severus również chciał przeczytać. Do dzisiaj Remus pamięta, że było to „Magia goblinów - wyższa cywilizacja?”. Remus uśmiechnął się wtedy przepraszająco i oznajmił, że podrzuci książkę Severusowi tak szybko jak przeczyta. Snape wzruszył ramionami, ale wydawał się być trochę podniesiony na duchu. Od słowa do słowa zaczęli rozmawiać, a dwa lata później byli już najlepszymi przyjaciółmi.
Był początek szóstego roku, obaj świetnie zdali SUMy i dostali się na zaawansowane lekcje z wybranych przedmiotów. Tych samych przedmiotów w gwoli ścisłości. Severus zaprosił Remusa na lody do Hogsmeade, żeby uczcić ich sukces i tam, na placu pełnym ludzi - pocałował go.
Remus sam nie wiedział co czuł do swojego przyjaciela. Wtedy był pewien, że jego serce jest już zajęte… ale usta Severusa były bardzo sugestywne i kiedy pocałunek dobiegł końca Remus był już niemal przekonany.
Niemal. Jak się później okazało, na placu dookoła nich, byli również Huncwoci, a wśród nich, oczywiście, Syriusz.
Remus uwielbiał Syriusza. Uważał go za swój ideał, marzył o nim po nocach, a Syriusz zdawał się lubić Remusa - przynajmniej sądząc po tym, jak z nim flirtował.
Remus wrócił wraz z Severusem do zamku, trzymając się za ręce i pożegnał się z nim kolejnym pocałunkiem. Wrócił do pokoju wspólnego Gryffindoru, a tego samego wieczora Syriusz wyznał mu miłość.
Do teraz Remus nie wiedział jakim sposobem Black tak namącił mu w głowie, ale udało mu się przekonać Remusa, że Severus nic do niego nie czuje, że dla niego to tylko zabawa - i że to on, Syriusz, kocha go naprawdę. Prosił go, żeby przestał się widywać ze Ślizgonem, tłumacząc, że był o niego zazdrosny i nie mógł patrzeć, jak drugi chłopak go podrywa.
W nocy Syriusz odebrał mu dziewictwo, a rano Remus złamał Severusowi serce.
Inna sprawa, że Black zdradził go niedługo potem, a ich związek rozpadł się w przeciągu tygodni.
Kontakty Huncwotów z nowym kolegą Remusa nigdy nie wyglądały dobrze - twierdzili, że Snape zabiera im przyjaciela, odsuwa od nich Remusa. Ale dopiero tamtego ranka, Severus wypowiedział im prawdziwą wojnę.
Wzajemne konflikty nasilały się i osiągnęły apogeum, kiedy Syriusz wysłał Snape'a do Wrzeszczącej Chaty w noc pełni.
Później Remus próbował wiele razy przepraszać, ale Severus nie chciał go słuchać. Za dużo było między nimi niedopowiedzeń, za dużo zdrady - Remus zawiódł go podwójnie, jako kochanek i jako przyjaciel - Snape nie umiał wybaczyć.
Remus miał nadzieję, że po latach Severus zapomni o dawnych kłótniach, ale kiedy tylko powrócił do szkoły, Snape dał mu jasno do zrozumienia, co sądzi o ich jakichkolwiek ewentualnych relacjach.
Dopiero teraz Remus zastanowił się, czy było możliwym, żeby przez te wszystkie lata Severus wciąż coś do niego czuł.
Kiwnął głową, zniechęcony. Jeżeli Snape faktycznie wciąż żywił do niego jakieś uczucia, wybrał bardzo dziwny sposób aby to okazać.
Odgonił bolesne myśli i przywołał na twarz miły uśmiech. Znajdował się już u drzwi chaty Hagrida. Zapukał i po chwili otworzył mu Harry, z lekko przygnębioną miną.
- Remus, wchodź. Z Hagridem nie jest najlepiej - wyjaśnił, patrząc w kierunku półolbrzyma, który leżał na swoim ogromny łóżku, w rogu izby, płacząc.
Remus podszedł trochę bliżej i natychmiast owiał go odór whisky. Hagrid nie najlepiej znosił chwilowe rozstanie ze swoją ukochaną - Madame Maxime.
- Jestem zupełnie… zupełnie… nikomu… niepotrzebny - chlipał mężczyzna, nawet nie zauważając przybycia nowego gościa. - Zostawiłem uczniów… samych w lesie! - wziął krótką przerwę, żeby hałaśliwie wysmarkać nos. - Powinni mnie zwolnić!
- Już, już, Hagridzie - powiedział uspokajająco Remus, klepiąc półolbrzyma po jego ogromnej stopie. - Wszystko będzie dobrze…
Jako że w żadnym stopniu nie uciszyło to lamentu mężczyzny, Remus postanowił dać mu chwilę spokoju i zaparzyć świeżej herbaty.
Podszedł do paleniska i rozpalił ogień, szukając czystych kubków. Nagle poczuł czyjąś obecność za plecami. Rozpoznał znajomą woń Syriusza więc się uspokoił - lata walki bardzo wyostrzyły jego i tak już wyczulone, wilkołacze zmysły.
- Był chociaż miły? - zapytał Black przytłumionym głosem.
W tle słyszeli uspokajającą przemowę Harry'ego.
- … święta i znowu się zobaczycie. To już tylko dwa miesiące, a później ferie i Wielkanoc i znowu wakacje. Nawet się nie obejrzysz…
Remus się nie odwrócił, spokojnie kończąc rozsypywanie liści herbaty do ogromnych kubków Hagrida.
- Tak jak zawsze - mruknął w końcu, na co Syriusz prychnął.
Dotknął ręką jego ramienia i przysunął się trochę bliżej. Remus dalej się nie ruszył, ani nie zrobił nic, żeby to Łapa się odsunął. Usłyszał jego głos tuż przy swoim uchu.
- Nie wiem, co ty w nim widzisz. Gdybyś…
- Co „gdybym”? Gdybym ci się dał znowu przelecieć? Mówiłem ci już, że nie szukam partnera.
- Nie szukasz, bo ciągle liczysz, że Snape…
- Syriusz! - Remus odwrócił się gwałtownie, z prędkością, z jaką nie mógłby się poruszać żadnej człowiek. - Już o tym mówiliśmy - powiedział trochę podniesiony głosem, starając się jednak nie zwracać uwagi Harry'ego czy Hagrida. - Między nami nic nie ma i nie będzie, a moje życie uczuciowe to tylko i wyłącznie moja sprawa.
Syriusz zacisnął szczęki i zrobił krok do tyłu. Remus od razu poznał, że mężczyzna się obraził, ale chwilowo było mu to nawet na rękę - dość miał jego nieudolnych flirtów i prób zaciągnięcia go do łóżka. Wszystko było zabawne, dopóki było tylko żartem, ale ostatnimi czasy przy Syriuszu czuł się jak zwierzyna łowna na polowaniu - z taką regularnością Black próbował go uwieść.
- Hagridzie, napij się ciepłej herbaty - powiedział spokojnie, niosąc mężczyźnie napar.
Hagrid pochlipywał jeszcze, ale posłusznie przyjął kubek.
- Posłuchaj, jeżeli naprawdę czujesz, że bez Olimpii nie możesz funkcjonować, powinieneś złożyć wymówienie i do niej pojechać. Bez miłości trudno jest żyć - powiedział z uśmiechem.
I naprawdę w to wierzył - bez miłości trudno jest żyć, dlatego należy zrobić wszystko, żeby tylko ją znaleźć, a jak już się znajdzie - żeby zatrzymać.
- Kiedy, cholbika, ja nie mogę tak se zostawić dyra, w środku semestru. Co on beze mnie zrobi? - zapytał bezradnie Hagrid.
Remus spróbował go niezdarnie objąć, niestety zdając sobie sprawę, jak śmiesznie muszą wyglądać - on, trzykrotnie mniejszy od drugiego mężczyzny, starający się go pocieszać.
Wieczór powoli przechodził w noc, a oni siedzieli jeszcze trochę, dopóki Hagrid nie zasnął. Remus czuł, że to jeszcze nie koniec jego problemów, ale był dobrej myśli. Przed ciszą nocną Harry pożegnał się i wrócił do Wieży, natomiast Syriusz przemienił się w swoją animagiczną postać i ruszyli odmeldować się Dumbledore'owi, a później Świstoklikiem przenieśli się do domu.

Rozdział szósty: Na koniec dnia

Oczywiście Harry nie zdążył wrócić do Wieży przed ciszą nocną. Co prawda nie spóźnił się dużo, bo tylko kilka minut, ale to wystarczyło, żeby zmusić go do gry w chowanego ze Snape'em. Profesor wyglądał wyjątkowo źle tego wieczora i Harry modlił się w duchu, mimo iż dalej nie wierzył w zbawienne działanie modlitwy, żeby jednak przed nim uciec.
Kiedy jakiś hałas zza pleców Snape'a odwrócił uwagę mężczyzny, Harry puścił się biegiem w dół korytarza, próbując przy tym stąpać jak najciszej - Snape był w tak złym humorze, że gdyby tylko go zobaczył, na pewno goniłby go do samego dormitorium. A później zamieniłby jego życie w niekończące się pasmo udręk i dał tyle szlabanów, że Harry odrabiałby je jeszcze po trzydziestce.
Kiedy Harry pokonał już schody zatrzymał się, żeby zaczerpnąć powietrza. Oczami wyobraźni widział siebie, zwalniającego się z pracy, bo musi coś załatwić, a później aportującego się w Hogwarcie, żeby pod czujnym okiem Snape'a wyczyścić mu kociołki. Zaśmiał się na swoją własną wizję i szybko zakrył usta rękawem. Gdzieś z tyłu usłyszał poruszenie i nie czekając już na towarzystwo, a tym samym najpewniej spełnienie swojej wizji, wystrzelił w dalszą drogę.
Nie to, żeby jakoś bardzo bał się Snape'a, tylko że akurat się go trochę bał. W końcu nikomu nie była miła wizja szlabanu w wieku średnim!
Pod Wieżę zabiegł w tempie natychmiastowym, tym samym pobijając tegoroczny rekord Colina Creevey'a, uciekającego przed Filtchem, któremu zabrudził świeżo wypastowaną podłogę. Niestety rekordu bliźniaków Weasley nie udało mu się pobić, ale oni byli na dopalaczach. Dosłownie - dopalaczach - bo jeden z ich produktów powodował palenie się butów przy braku odpowiednio wysokiej prędkości… Niestety, zaraz po wypróbowaniu bliźniaki wyrzucili recepturę i produktu nigdy nie wprowadzono na rynek.
Harry pokręcił głową i nie kusząc dłużej losu podał hasło Grubej Damie.
- Wybrańcy bogów.
Portret odsunął się posłusznie i Harry przeszedł przez dziurę w ścianie. Naraz doszedł do niego podirytowany głos Hermiony i przez chwilę był pewny, że to on jest obiektem jej reprymendy. Jednakże, kiedy tylko znalazł się w środku, od razu zrozumiał, że tym razem pechowcem był ktoś inny. Przed Hermioną siedziało stadko pierwszaków, a dziewczyna, groźnie wymachując palcem, wyrzucała z siebie kolejne zdania.
- I tak w ogóle, macierzanka kwitnie tylko od czerwca do września! I nie da się jej zbierać w październiku! Więc na przyszłość, gdybyście chcieli sobie wyznaczać jakieś durne zadania, czego oczywiście już nigdy nie zrobicie, zajrzyjcie do książek! O Harry! - zauważyła go nagle dziewczyna, tym samym przerywając swój wywód.
Harry jęknął w duchu, jednocześnie licząc, że jemu Hermiona okaże więcej miłosierdzia niż maluchom. Po części czuł się winny za ten wykład, bo to on powiedział przyjaciółce o Malcolmie i jego znajomych.
- Harry, jak dobrze, że jesteś! - powiedziała Hermiona, odciągając Harry'ego trochę na bok. - Musimy porozmawiać.
- Yhm - mruknął Harry, nie bardzo mając pojęcie, co innego mógłby odpowiedzieć. Nigdy nie był dobry w konwersacjach.
- Chciałam cię przeprosić, Harry - zaczęła dziewczyna zbolałym głosem. - Byłam dzisiaj nieuprzejma i krzyczałam na ciebie przy ludziach bez powodu.
- Och, nie przejmuj się, Hermiono - odparł Harry płasko.
- Nie, naprawdę! Czasami tak strasznie mnie ponosi! A ty później stanąłeś w mojej obronie! Jestem okropną osobą, nie zasługuję na takiego przyjaciela, jak ty!
Taka już była Hermiona - w jednej chwili wredna baba, która jak nikt przestrzegała zasad i potrafiła zrobić awanturę o najmniejszą rzecz, a w drugiej słodka dziewczyna, oddana swoim przyjaciołom.
- To naprawdę nic - powiedział w końcu. - Ty zrobiłabyś dla mnie to samo…
Hermiona pokiwała głową, zupełnie jakby mówiła „oczywiście, dla ciebie rzuciłabym się na trolla”.
Harry już nie skomentował, tylko uśmiechnął się pokrzepiająco do dziewczyny.
- Pójdę do Rona - oznajmił trochę niepewny, wskazując przyjaciela brodą.
Rudzielec siedział na ich ulubionej kanapie przy kominku, rozgrywając partię szachów sam ze sobą. Harry usiadł po drugiej stronie planszy, uśmiechając się radośnie. Właściwie nie widział się ze swoim przyjacielem od śniadania i mimo całego zamieszania, i ciągłych atrakcji - trochę mu brakowało komentarzy Weasleya.
- Mogę się dołączyć? - zapytał przekornie, a Ron posłał mu uśmiech od ucha do ucha. Nikt nie miał takiego wyszczerzu jak on.
- Pewnie, siadaj. I udawaj, że jesteś bardzo zajęty, bo Hermionie może się w każdej chwili przypomnieć, że nie napisaliśmy jeszcze esejów na Historię Magii.
Harry pokręcił głową z rozbawieniem. Ron i Hermiona byli bardzo dziwną parą. Gdyby Harry nie znał ich tak dobrze, nigdy by nie powiedział, że są szczęśliwi - ciągle się kłócili, prawie nie mieli wspólnych zainteresowań, a do tego Gryfonka wciąż chciała rządzić. Ale Harry wiedział też, że mimo iż jego przyjaciele nie afiszują się ze swoim związkiem, są w sobie bardzo zakochani. I wiedział, że kiedy on szedł spać, oni jeszcze długo w nocy siedzieli przyciśnięci do siebie i rozmawiali o wszystkim, i o niczym.
Harry nie był o nich zazdrosny - kochał ich oboje, ale absolutnie nie miłością romantyczną. Był szczęśliwy, że oni są szczęśliwi. Ich związek nie odbił się za bardzo na przyjaźni ich trójki - jedynie na początku Harry czuł się trochę odtrącony, ale po jakimś czasie wszystko się unormowało i teraz spędzali z nim prawie tyle czasu, co kiedyś. Poza tym, gdyby dwójka jego najbliższych przyjaciół się nie zeszła, nigdy nie otworzyłby się na innych ludzi, więc po części, to właśnie dzięki temu poznał lepiej Ginny (i jej koleżankę - bardzo zakręconą Krukonkę - Lunę). Miał też lepszy kontakt z Nevillem i z resztą Gryfonów.
- Harry?
Harry ocknął się nagle ze swojego snu na jawie. Ron patrzył na niego pytająco.
- Um… tak - oznajmił, usilnie starając się wyglądać jak ktoś, kto wie na jakie pytanie odpowiada. Ron się skrzywił. - Nie? - spróbował.
Weasley zaśmiał się głupkowato i zbił pionka Harry'ego.
- Pytałem, jak to się stało, że nie pozabijaliście się z Malfoyem w zamknięciu?
Harry wypuścił powietrze ze świstem. Przesunął swoją wieżę i z lekkim zdziwieniem zanotował, że Ron od razu ją zbił. Ruszył pionkiem.
Spodziewał się, że to pytanie padnie prędzej, czy później, ale szczerze miał nadzieję, że to jednak będzie później. Bardzo później.
- Ja… nie wiem, Ron - powiedział w końcu z prostotą. - On wydaje się być inny niż zawsze sądziliśmy.
- Harry… - skarcił przyjaciel. - To Malfoy, kłócimy się z nim od pierwszego dnia szkoły!
Harry przemilczał fakt, że kłócą się z nim głównie za sprawą Weasleya.
- To może już pora, żeby przestać?
Ron posłał mu komiczne spojrzenie.
- Zwariowałeś. Szach-mat. Jak nic, zwariowałeś - oznajmił, jednocześnie bijąc króla Harry'ego. Wciąż śmiesznie marszczył czoło. - On ci czegoś dosypał, rzucił na ciebie Imperiusa! O, już wiem! Ty nie jesteś Harry! - krzyknął oskarżycielsko, teatralnie mierząc palcem w Pottera.
Harry przewrócił oczami.
- Jestem.
- Nie jesteś!
- Jestem.
- To jak dostaliśmy się do szkoły, na naszym drugim roku?
- Fordem Anglią twojego taty…
- A…aaa… a jak poznaliśmy Hermionę?
- Jak rany, Ron. W pociągu.
Ron przewrócił oczami, ale wcale nie wydawał się być uspokojony, sądząc po tym, że nie opuścił palca.
- W które dni biorę kąpiel?
Harry wstał z kanapy, śmiejąc się pod nosem.
- W parzyste prysznic, w nieparzyste tylko zęby, a w soboty cała kąpiel - powiedział na tyle wyraźnie, żeby usłyszeli ich wszyscy w pokoju.
Mimo że Ron się zarumienił, nie zaprzestał inwigilacji.
- Jaka jest moja ulubiona fantazja erotyczna? - zakrzyknął, bo Harry był już przy schodach do dormitorium.
Hermiona czujnie podniosła głowę zza książki.
- Hermiona i bliźniaczki Patil - odkrzyknął Harry, śmiejąc się już na głos. Nikt nie potrafił tak pogrążyć Rona, jak sam Ron. - Idę spać, kumplu. Jestem zmęczony.
I nie czekając już na odpowiedź, Harry czmychnął w górę schodów. Nie chciałby być w skórze Rona, kiedy tyko do Hermiony dotrze sens jego ostatnich słów.
- Ronaldzie Weasley! - usłyszał jeszcze Gryfon, kiedy był niemal u drzwi.
- O, mamusiu - coś pisnęło żałośnie, ale Harry już był w swoim dormitorium.
Sypialnia była pusta, co nie było wcale takie dziwne, biorąc pod uwagę to, że nie było jeszcze dwudziestej trzeciej. Harry szybko skorzystał z łazienki, ubrał spodnie od piżamy i wsunął się do łóżka.
Wbrew temu, co powiedział przyjacielowi, wcale nie był śpiący. Był raczej nabuzowany emocjami i niepewny.
To był bardzo długi dzień, poczynając od nocy w skrzydle szpitalnym, przez poranne spotkania, śniadanie z Gryfonami, Podchody, kłótnię z Malfoyem, spotkanie z Syriuszem i Remusem, ponowną wizytę w skrzydle szpitalnym, wraz z reprymendą od pani Pomfrey, a później wizytę u Hagrida, na rozmowach z Hermioną i Ronem kończąc.
Czasem Harry zastanawiał się jak to możliwe, że w Hogwarcie tyle się działo wciągu jednego dnia, podczas gdy na Privet Drive tygodniami nie zdarzało się nic ciekawego. Chyba że jako atrakcje liczyć wynoszenie śmieci w podartych workach, czy strzyżenie trawnika przed domem nożyczkami do paznokci.
Przypomniały mu się słowa Malfoya, że dziewięciu na dziesięciu mugolaków wracało do świata mugoli po ukończeniu szkoły. Harry nigdy by nie wrócił. Kochał magię, kochał życie czarodziejów i nie wyobrażał sobie nawet, jak mógłby z tego zrezygnować. Co prawda Harry nie miał jeszcze sprecyzowanych planów odnośnie przyszłości, ale już teraz widział siebie pracującego dla Ministerstwa Magii, czy dla jakiejś dużej, magicznej korporacji. Jeżeli oczywiście uda mu się przetrwać wojnę i Voldemorta - bo Harry nie był optymistą i wiedział, że i ta przyjemność go nie ominie. Odkąd Voldemort powrócił półtora roku wcześniej, społeczeństwo czarodziejów za pewnik przyjęło, że to Harry go pokona - bo kto, jeśli nie jedyna do tej pory osoba, której udało się z nim wygrać?
Harry sądził raczej, że jego limit szczęścia względem unikania śmierci już się wyczerpał, ale nie było to coś o czym lubił myśleć. Założenie było takie, że uda mu się, jakimś tylko jemu znanym (choć szczerze mówiąc, na chwilę obecną absolutnie nieznanym) sposobem, pokonać Voldemorta.
Harry westchnął ciężko, przewracając się na drugi bok.
Malfoy dał mu do zrozumienia, że nie popiera Czarnego Pana. Ale Harry doskonale wiedział, że ojciec Ślizgona jest Śmierciożercą… jak więc wyglądało ich życie? Czy Malfoy junior też miał zostać naznaczony? I czy mogli mu to zrobić wbrew jego woli? Harry zawsze przeklinał swój los za to, że z góry zaplanowano mu taką odpowiedzialną rolę. Tylko że nigdy wcześniej nie zastanawiał się, jak to jest być po drugiej stronie. Gdyby jego rodzice żyli, to czy też wymagaliby od niego, żeby robił rzeczy zupełnie niezgodne z nim samym? To musiało być bardzo ciężkie…
Harry zastanawiał się też, co takiego mógł widzieć Draco Malfoy w swoim życiu, że w taki sposób reagował na dementorów. On sam również miał paskudne wspomnienia i mógł zrozumieć tak silną reakcję, ale był pewien, że nie jest to normalne. Ron, na przykład, jedynie się bał. Nie mdlał, nie płakał, był nawet w stanie logicznie myśleć. Ale Harry wiedział też, że Ron nigdy nie przeżył niczego naprawdę złego - miał wspaniałą, kochającą rodzinę, świetną dziewczynę, przyjaciół. I, co najważniejsze, nigdy nie widział niczyjej śmierci.
Przez głowę Harry'ego przeszło, że to może być to - Malfoy może widzieć śmierć. Albo wiele, wiele śmierci, biorąc pod uwagę to, w jakim towarzystwie obracała się jego rodzina.
Przez to wszystko Harry poczuł nagle przypływ współczucia dla Ślizgona. Nigdy nie dogadywali się zbyt dobrze, delikatnie mówiąc. Trzeci i czwarty rok były nieustanną kłótnią. Na piątym roku raczej się unikali - Harry przeżywał swój własny koszmar związany ze śmiercią Diggory'ego, a Malfoy, cokolwiek przeżywał, zostawił dawne waśnie za sobą. Tylko raz zdarzyło im się porządnie posprzeczać - Harry nazwał go wtedy „małym Śmierciożercą”, a blondyn w odwecie rzucił się na niego z pięściami. Po ostrej reprymendzie od McGonagall i dwutygodniowym szlabanie u Snape'a, Harry postanowił unikać blondyna do końca szkoły. Tyle że szósty rok był zupełnie inny - Ślizgon, owszem, dalej był irytujący, dalej doprowadzał go do szału, ale coś się zmieniło. Malfoy i Harry próbowali rozmawiać - a raczej Malfoy próbował rozmawiać, a Harry próbował te rozmowy ignorować. I Harry ze zdziwieniem musiał przyznać, że lubił Draco Malfoya. Może nie jakoś szalenie. Tak trochę lubił. Albo jeszcze mniej niż trochę i gdyby Harry tylko znał jakiej jeszcze mniejsze słowo niż „trochę z trochę”, to najpewniej by go użył. Ale, jako że nie znał, sam przed sobą oznajmił, że trochę lubił Malfoya.
Otworzył oczy i usiadł gwałtownie. Harry naprawdę trochę lubił Malfoya, ze wszystkimi tego konsekwencjami - z całą tą chęcią przebywania i potrzebą rozmowy, i w ogóle. Zupełnie jakby zapomniał o ich długiej, pięcioletniej historii nienawiści. No, może… trochę nienawiści.
Położył się z powrotem, ale jego serce biło jak szalone. Jak to się mogło stać, że polubił tego nadętego, zadufanego w sobie gnojka, z przerostem ego? Przecież nawet specjalnie przestał na niego warczeć!
Westchnął zniecierpliwiony. Nie było sensu zastanawiać się, jak to się stało - faktem było, że Harry lubił Malfoya i chciał utrzymywać z nim kontakt.
I była jedna rzecz, którą Harry mógłby zrobić dla Ślizgona…

Rozdział siódmy: Propozycja

Wraz z nadejściem ranka, Harry stracił cały entuzjazm, co do swojego pomysłu. Tylko przez nocne zamroczenie mogło mu przyjść do głowy coś tak głupiego. Tak długo wyrzucał sobie od naiwnych kretynów, że w końcu zaczął śmiać się sam z siebie.
Po porannej toalecie w jego przypadku i przebraniu się z pidżamy w przypadku Rona, chłopcy ruszyli do Wielkiej Sali w poszukiwaniu jedzenia. Hermiona oczywiście nie poczekała na nich z zejściem na śniadanie, ale to nie było nic dziwnego - Gryfonka zawsze wstawała o wiele wcześniej od reszty mieszkańców Wieży. Harry osobiście sądził, że przez ilość przyswajanych przez Hermionę książek jej mózg się przegrzał i dlatego nie była w stanie spać w normalnych porach. Zamiast tego dziewczyna drzemała w ciągu dnia, najczęściej w fotelu i z lekturą w ręce.
Ron, kiedy był bardzo obrażony na swoją drugą połówkę, zwykł mawiać, że Hermiona przechodziła wcześniejsze klimakterium i stąd wszystkie jego problemy. Harry był wtedy zazwyczaj skłonny przemilczeć, że większość problemów Rona bierze się z jego lenistwa i podejrzanej higieny osobistej.
Śniadanie przebiegało spokojnie i bez żadnych rewelacji. Harry starał się wypić tyle czarnej kawy, ile mógł pomieścić jego żołądek, a Ron robił to samo z jajecznicą. Po drugiej stronie stołu Hermiona czytała Proroka Codziennego, co rusz marszcząc nos.
- Mają nałożyć nowe prawo monitoringu na centaury - rzucała co jakiś czas informacją, nie oczekując sprzężenia zwrotnego.
Hermiona miała swój własny gazetowy świat, w którym zamykała się każdego ranka i nie było rzeczy na niebie czy Ziemi (ani tej magicznej, ani mugolskiej), które mogły wyrwać ją z transu.
Harry już dawno się do tego przyzwyczaił, tak jak i reszta Gryfonów. Grunt to akceptować dziwactwa innych.
Kiedy Harry był w połowie trzeciej filiżanki kawy, do sali weszła bardzo zaspana Ginny. Najwyraźniej umiłowanie snu było ogólną cechą Weasleyów. Na szczęście Ginny nie odziedziczyła po bracie jego nawyków sanitarnych.
- Cześć - przywitała się, siadając obok Hermiony i cmokając ją w policzek, z rozbawieniem odnotowując, że starsza Gryfonka nawet tego nie zauważyła.
Ron nie wyjrzał zza swojego talerza, za to Harry posłał przyjaciółce słoneczny uśmiech. Ginny nie była raczej rodzajem rannego ptaszka i Harry już dawno temu za punkt honoru obrał sobie poprawiać jej humor przy każdym śniadaniu, które razem jedli.
- Mama, przez pomyłkę, przysłała mi wczoraj paczkę do ciebie - zwróciła się do swojego brata. - To chyba czyste gatki.
- Zupełnie niepotrzebnie - odparł półprzytomnie Ron, jednocześnie próbując przełknąć trochę płatków. - Te, które mi wysłała ostatnim razem, jeszcze się nadają.
Ginny wykrzywiła usta w grymasie obrzydzenia, a Dean, siedzący najbliżej nich, parsknął śmiechem.
Harry usłużnie podsunął Ginny półmisek z surową marchewką, pamiętając, że w każdy poniedziałek jadała tylko świeże warzywa.
- Hagrid ma depresję - powiedział po jakimś czasie.
- Wielka mi nowość - podsumował Weasley, a jego siostra przytaknęła. - On ma tę depresję już od tygodni.
- Niby tak, ale teraz jeszcze ta cała sprawa z moim i Malfoya szlabanem…
- Och, och! - zakrzyknęła Ginny, prawie podskakując na miejscu. - Malfoy! Opowiedz mi coś o Malfoyu!
- Malfoy jest idiotą - orzekł Ron, ponownie zapełniając sobie talerz.
- Nie ty - burknęła Gryfonka i wskazała palcem na Harry'ego - Ty mi opowiedz!
Harry pomyślał, że członkowie rodziny Weasleyów mają dziwną tendencję do mierzenia w ludzi palcami.
- Co mam mówić? Znasz go tak samo, jak i ja.
- No weź - mruknęła, przybierając markotną minę. - To nie ja spędziłam z nim cały dzień.
Harry westchnął poddańczo. Markotne miny Ginny zawsze na niego działały. Była stanowczo zbyt dobrą aktorką.
- Malfoy to…
- Idiota! - warknęła Hermiona, z rozmachem odkładając gazetę.
- Malfoy?
- Knot!
- Malfoy to knot? - zapytał Ron z buzią wypełnioną płatkami. Trochę jedzenia wypadło mu na talerz, ale rudzielec szybko zebrał je ręką i wepchnął z powrotem.
Hermiona posłała mu zdegustowane spojrzenie.
Były takie dni, że Harry nie mógł nadążyć za resztą Gryffindoru. Po prawdzie - rzadko bywały dni, kiedy ktokolwiek nadążał za resztą Gryffindoru.
- Co zrobił Knot? - zapytał Harry, w końcu uświadamiając sobie, że najwyższy czas się ruszyć i zamknąć buzię. Siedzenie z otwartą było zazwyczaj źle odbierane.
- Zniósł ograniczenia przewozu towarów przez granice! Teraz każdy może sobie przeaportować jakieś zakazane artefakty w plecaku!
- Jakby już wcześniej nie szmuglowali - stwierdziła Ginny znużonym głosem. Najwyraźniej była zła, że nie pozwolono jej wysłuchać historii.
- Ale teraz będzie jeszcze prościej, bo zdjęto nawet między graniczne detektory czarnej magii…
Harry westchnął i wyłączył się z dyskusji. Posłał spojrzenie na drugi koniec sali, prosto na stół Slytherinu. Odkąd pamiętał, Draco Malfoy zawsze miał miejsce dokładnie vis-à-vis niego.
Wystarczyło podnieść oczy, żeby spojrzeć mu w twarz. Ale Harry nie miał zamiaru tego robić. Absolutnie. Ostatnimi czasy za dużo było Malfoya wszędzie dookoła Harry'ego - w lasach, w skrzydłach szpitalnych, w łazienkach, w pułapkach i w jego myślach. Potrząsnął głową, ale jakoś nie poprawiło mu to percepcji. Mimo to sądził, że nie powinien oglądać Malfoya w poniedziałek rano. W końcu jaki poniedziałek, taki cały tydzień. Jednak po chwili walki z samym sobą Harry podniósł głowę i spojrzał prosto na… puste miejsce. Rozejrzał się energicznie po sali. Uważał za jawną niesprawiedliwość, że kiedy już się zdecydował, Malfoy odważył się nie siedzieć na swoim krześle!
Skanował tłum, czując narastającą irytację i absolutnie odmawiając, nawet przed samym sobą, odpowiedzenia na pytanie dlaczego właściwie ją czuł.
Kiedy już miał zły powrócić do picia kawy (bo, jak wiadomo, kawa uspokaja…), spostrzegł błysk białych włosów tuż przy samych drzwiach. Malfoy najwidoczniej był typem śpiocha.
Harry odłożył tę informację gdzieś w umyśle, próbując nie zastanawiać się, do czego mogłaby mu się przydać.
Blondyn przepchnął się do swojego stołu i zajął miejsce. Idealnie naprzeciwko Harry'ego.
W Harrym narosło jakieś dziwne uczucie satysfakcji, ale zgasił je natychmiast. On wcale nie lubi Draco Malfoya.
Ginny chrupała kolejną marchewkę, siedząc po turecku na swoim krześle i jednocześnie przeglądała gazetę Hermiony.
- Kto wygrywa? - zapytał Harry, doskonale wiedząc na jakiej stronie dziewczyna może mieć otwartą prasę.
- Armaty weszły do półfinałów, Harpie zremisowały ze Zjednoczonymi, wisisz mi galeona, a Nietoperze z Ballycastle już ostatecznie stracili szansę na finał. A to się tata załamie…
Harry westchnął ze zrezygnowaniem. Odkąd rok wcześniej grupa dementorów wtargnęła na boisko do quidditcha i większość zawodników pospadało z mioteł, przypłacając to poważnymi kontuzjami, dyrektor odwołał szkolne rozgrywki. Teraz najwyżej raz na jakiś czas zdarzały się mecze towarzyskie, a ich najbliższym kontaktem z grą było przeglądanie rubryki sportowej…
- Spóźnimy się na Transmutację - oznajmił Ron, wstając i jednocześnie sięgając po ostatniego tosta. Harry nie miał pojęcia, jak jego przyjaciel mógł tyle w siebie zmieścić, nie tyjąc. Ale Ron miał idealną sylwetkę, nawet pomimo braku ćwiczeń, a Harry tymczasem był wychudzonym chłystkiem.
Obeszli stół i Ron zabrał od protestującej Hermiony jej torbę z książkami. To był ich mały rytuał - on zawsze sięgał po torbę, a ona zawsze protestowała i Harry zdawał sobie sprawę, że im obojgu to przekomarzanie sprawia radość.
Cmoknął Ginny w czubek głowy, a ona podała mu ostatnią marchewkę. Harry chrupnął ze smakiem.
- Później ci opowiem - szepnął przyjaciółce do ucha, a ta ponownie zaczęła podskakiwać w miejscu.
Harry odszedł od stołu z pobłażliwym uśmiechem. Dziewczyny dziwnie reagowały na Malfoya.
Na zajęcia zdążyli tuż przed samym dzwonkiem. Na szczęście, bo nic tak nie psuło dnia, jak odejmowanie punktów przez własnego Opiekuna.
Transmutacja nie była jego ulubioną lekcją, ale radził sobie na niej nienajgorzej. Harry był raczej przeciętnym uczniem, z przeciętnym zapałem do nauki i na większości przedmiotów, z małymi wyjątkami, jak (zawyżająca średnią) Obrona czy (zaniżające) Eliksiry, radził sobie dobrze.
Transmutacja była jedną z niewielu lekcji, która na poziomie OWUTemowym była prowadzone dla uczniów z każdego domu oddzielnie. Miało to swoje plusy, na przykład brak Malfoya, i minusy, jak to, że nauczyciel poświęcał każdemu z osobna o wiele więcej czasu, przez co każdy ich błąd mógł być z łatwością wyłapany.
Program szóstego roku bazował głównie na mutacjach ludzkich, co oznaczało, że studenci próbowali opanować przemianę, za pomocą różdżki, z ludzi w zwierzęta i na odwrót. McGonagall już zapowiedziała, że dla najbardziej wytrwałych poprowadzi na siódmym roku seminarium z animagii, o czym Hermiona paplała prawie bez przerwy.
Harry też po cichu marzył o zostaniu animagiem, tak jak jego ojciec, ale jak do tej pory nie wykazał się żadnymi szczególnymi zdolnościami w tym kierunku.
Ćwiczyli właśnie w parach przemienianie partnera w żabę i Harry był bliski obłędu, gdy po raz kolejny udało mu się jedynie przyprawić Ronowi błonę między palcami. Kiedy jednak rozejrzał się po sali, zauważył, że jeszcze nikt nie doprowadził do pełniej transmutacji, chociaż najbliżej była Hermiona. Być może dlatego, że ćwiczyła na Seamusie, a każdy, kto posiadał oczy, mógł z łatwością spostrzec, że Irlandczyk wyglądał zupełnie jak gad.
Po podwójnej Transmutacji mieli godzinę przerwy, którą spędzili, o ironio, w bibliotece, potem obiad i Zielarstwo.
Zaawansowane Zielarstwo w niczym już nie przypominało ich pierwszych lekcji. Nie było żadnego przycinania, czy podlewania. Wchodzenie do szklarni było teraz istnym igraniem z losem.
Na tych lekcjach prym wiódł Neville, ale zaraz za nim plasował się… Malfoy. Harry nigdy wcześniej nie miał tych zajęć ze Ślizgonami i nie zdawał sobie sprawy, że blondyn ma taką rękę do roślin. Tym większe było jego zdziwienie, kiedy już na pierwszej lekcji Malfoy zrzucił szatę, podwinął rękawy swojej idealnej koszuli i bez najmniejszych oporów zaczął się babrać w ziemi.
Harry sam nie wiedział, czemu zapisał się na Zielarstwo. Ani nie był wyjątkowo doby z tego przedmiotu, ani nie był mu on potrzebny w przyszłości, bo nie planował zostawać Mistrzem Eliksirów, czy magomedykiem. To Remus namówił go, żeby wziął chociaż jedne zajęcia niezwiązane bezpośrednio z zostaniem aurorem i mimo iż był dopiero początek roku, Harry był mu za to niezmiernie wdzięczny. Swoje OWTMowie przedmioty wybierali zaraz po napisaniu SUMów, kiedy Harry sądził jeszcze, że ma sprecyzowane, co chce robić w przyszłości. Tymczasem, w przeciągu wakacji, Harry odkrył, że ma o wiele więcej możliwości niż sądził. W magicznym świecie było naprawdę wiele ciekawych zawodów, o których nikt nigdy Harry'emu nie opowiadał i właściwie dopiero Remus uzmysłowił mu, jak wielkie stoją przed nim szanse.
Tak więc Zielarstwo, mimo iż Harry nadal nie wiedział do czego mogłoby mu się przydać, zostało jednym z jego nadprogramowych przedmiotów. Razem z nim, z Gryfonów na zajęcia chodzili jeszcze tylko Neville i Lavender. Ten pierwszy z miłości do roślin, a ta druga z miłości do tego pierwszego.
Lavender i Neville byli najśmieszniejszym przypadkiem, jaki Wieża Gryffindoru kiedykolwiek widziała. Lavender zawsze była ładną, zadufaną w sobie dziewczyną, która spotykała się tylko ze starszymi chłopakami. Neville z kolei, mimo iż ciapowaty, miewał swoje mocne chwile - takie jak przeciwstawienie się sporej części męskiego Slytherinu w obronie honoru Lavender właśnie. Mimo to Longbottom nie wierzył w siebie i nie sądził, że mógłby się podobać jakiejkolwiek kobiecie - a szczególnie takiej jak panna Brown. Tymczasem Lavender wychodziła z siebie, żeby tylko dać do zrozumienia Neville'owi, że jest nim zainteresowana. Łącznie z przypadkowym wpadaniem na chłopaka w samym tylko szlafroku… Na nic jednak nie zdawały się jej podchody - do Nevilla i tak nic nie docierało.
I tak oto Neville Longbottom stał się pierwszym i jedynym mężczyzną, którego Lavender Brown nie potrafiła poderwać. Ku uciesze wszystkich Gryfonów.
Tak właśnie rozmyślając, Harry dotarł pod szklarnię numer sześć. Na zajęcia rozszerzone nie zapisało się zbyt wielu uczniów - oprócz ich trójki jeszcze Justin Finch-Fletchley z Hufflepuffu, Michael Corner i Terry Boot z Ravenclawu oraz Dafne Greengrass ze Slytherinu. No i oczywiście Draco Malfoy.
Cała pozostała piątka już czekała i Gryfoni czym prędzej dołączyli do grupy. Mieli jeszcze kilka minut do końca przerwy.
Z lekką irytacją Harry zauważył, że obie panie zebrały się wokół Ślizgona, który to, najwyraźniej bardzo ukontentowany, je adorował. Harry prychnął niezadowolony. Malfoy wcale nie był aż tak przystojny.
Blondyn nie miał na sobie wierzchniej szaty, co nie było jakąś wielką zbrodnią akurat podczas tych lekcji - szaty i tak zdejmowano zaraz po wejściu do szklarni, żeby nie ograniczały ruchów. Czasem szybki zwrot mógł być bardzo przydatny.
- Malfoy - warknął Harry na przywitanie.
- Potter - odburknął mu drugi chłopak, nie wkładając w to jednak serca. Harry mógłby przysiąc nawet, że usłyszał w tym marnym burknięciu nutkę rozbawienia. - Och, mój Boże! - zakrzyknął nagle Ślizgon, z przesadną emfazą. - Kiedy ostatni raz krytykowałem twoje spodnie, sądziłem, że to największa, do tej pory, popełniona zbrodnia na krawiectwie, ale ty mnie zaskakujesz, Potter! Jak kiepski trzeba mieć wzrok, żeby założyć na siebie coś takiego?
Harry momentalnie poczuł, że policzki pokrywa mu rumieniec. Miał na sobie dres po Dudleyu. Może niezbyt szykowny i niezbyt w jego rozmiarze, ale na Zielarstwo był jak znalazł. W końcu po każdej lekcji uczniowie wychodzili cali upaprani błotem, a jeśli mieli pecha, to i kwasem. Cóż, gwoli ścisłości, wtedy nie wychodzili, a byli raczej wynoszeni. Harry oczywiście miał inne rzeczy, bardziej… użyć słowa „modne” w stosunku do jakiejkolwiek odzieży Harry'ego byłoby wielką przesadą, ale niektóre jego ubrania były… bardziej do przyjęcia.
Odchrząknął, żeby pozbyć się zakłopotania.
- Może i mam na sobie „zbrodnie na krawiectwie”, ale to nie ja będę żałować, że zniszczyłem swoje najlepsze wełniane spodnie - skwitował kwaśno.
Nagle twarz Malfoya pojaśniała, a w policzkach zrobiły mu się nawet dołeczki. Dafne Greengrass westchnęła głośno, wpatrzona w Ślizgona jak w obrazek.
- Prawda, że świetnie leżą? - zagadnął blondyn okręcając się trochę, żeby lepiej wyeksponować spodnie. Harry usilnie odmawiał sobie zauważenia, że Malfoy próbuje zaprezentować mu właśnie swój tyłek. - Wczoraj przyszły z Paryża. Czekałem na nie prawie miesiąc i kosztowały więcej niż zarabiają wszyscy Weasleyowie razem wzięci, ale było warto!
- Jesteś palantem, Malfoy - warknął Harry, ponownie robiąc się zły.
Malfoy przestał się uśmiechać i spojrzał na Harry'ego gniewnym wzrokiem. Wydawał się być obrażony.
- To nie moja wina, że stać mnie na ładne rzeczy. - Nagle rozjaśnił się znowu, a przez głowę Harry'ego przeszło, że Malfoy jest jak słońce w niepogodny dzień. Co chwila zachodzi chmurami, aby po chwili się rozpromienić i bić po oczach swoim blaskiem. - Jeżeli będziesz dla mnie miły, to też kupię ci coś ładnego.
Harry wciągnął powietrze, sam nie wiedząc, czy bardziej jest zły, czy urażony.
- Jesteś nienormalny - powiedział tylko po chwili, zupełnie nie wiedząc, jak się zachować.
- Ale nie mam na to papierów. Hej, nie było cię wczoraj na obiedzie, więc nie wiem czy wiesz, ale nasza drużyna przegrała.
Harry nie wiedział. Zupełnie mu wyleciało z głowy, żeby kogoś zapytać. Ale było tak, jak podejrzewał. Z dwoma kobietami u steru, nie mieli wielkich szans.
- To twoja wina - warknął dla zasady.
- Wcale, że nie - odburknął Malfoy. - To ty się na mnie rzuciłeś.
- Ale ty mnie popchnąłeś! - odparł Harry z nowa werwą. Mógł ze spokojem przyjąć do wiadomości przegraną, ale nigdy nie pozwoliłby, żeby Ślizgon go przegadał!
- Ale to ty się na mnie rzuciłeś - skwitował Malfoy spokojnym głosem. - Przechodziliśmy przez to wczoraj, Potter.
Harry nie był do końca przekonany, czy to, że Malfoy próbuje złagodzić sytuację oznacza, że się poddaje, ale na użytek wszystkich w koło postanowił przytaknąć. I tak to on miał rację…
W Malfoyu było coś takiego, że Harry nie mógł przestać na niego patrzeć - mierzyć go wzrokiem, rzucać mu wyzywających spojrzeń, przeszywać go oczami - zupełnie jakby chłopak wymagał na nim ten kontakt. Harry nigdy wcześniej na nikogo tyle nie spoglądał, co na Ślizgona. Nie dlatego, że lubił go obserwować - bo w gruncie rzeczy Harry nawet na niego nie patrzył - ale była między nimi jakaś dziwna potrzeba, napięcie, przez które ciągle i ciągle potrzebowali wiedzieć, gdzie jest drugi. Głównie żeby móc mu zrobić psikusa, zanim samemu padnie się ofiarą żartu. Albo żeby grozić. Harry miał nawet opanowane jedno specjalne spojrzenie dla Malfoya - ćwiczył je przed lustrem i jego zdaniem idealnie mroziło krew w żyłach i wyrażało pogardę. Inna sprawa, że na Malfoyu nie robiło ono wielkiego wrażenia, przynajmniej nie na tyle, żeby padł kiedyś trupem.
Harry uśmiechnął się do swoich myśli i zdążył wrócić do rzeczywistości akurat na czas, aby dostrzec profesor Sprout wynurzającą się ze szklarni numer sześć. Cała była w ubraniach ochronnych, łącznie z rękawicami ze smoczej skóry, a to mogło oznaczać tylko jedno - lekcje o jakiś toksykantach. Harry skrzywił się na samą myśl o Bufkach Plujkowych z ich wcześniejszych zajęć, po których jeszcze miał całkiem sporą bliznę na udzie. Nauczycielka nakazała im niezwłocznie przebrać się w stroje ochronne i zaprosiła ich do szklarni.
- Ahoj przygodo - burknął Malfoy, pojawiając się znikąd w okolicy ucha Harry'ego. Nie brzmiał na zbytnio zadowolonego. Harry odchrząknął, żeby pozbyć się nagłej suchości w gardle. Nie cierpiał kiedy ktoś mówił mu prosto do ucha - zawsze wtedy przechodziły go ciarki.
- Teraz pewnie żałujesz, że nie masz na sobie starego dresu, co? - powiedział w końcu Potter, głównie po to, żeby powiedzieć cokolwiek.
Malfoy zatrzymał się nagle, jednoczenie zagradzając drogę Harry'emu i posłał mu tak zgorszone spojrzenie, jakby Harry właśnie próbował namówić go do zjedzenia szczeniaka.
- Bluźnierca - powiedział w końcu bardzo oburzonym głosem.
Harry zaśmiał się nerwowo.
- Chciałem tylko powiedzieć, że ubrania i tak się pewnie zniszczą, więc co za różnica, co na sobie mamy…
- Heretyk - burknął blondyn z jakby niedowierzeniem. - Potter, opamiętaj się, zanim zarazisz nas wszystkich swoim kiepskim gustem, inaczej czeka nas paskudna zagłada!
- Jesteś nienormalny - orzekł Harry i nagle uderzyło w niego, że mówi to już chyba po raz piąty w ciągu dwóch dni. Malfoy jednak nie brał sobie jego słów do serca.
- Niektórzy mówią, że to atrakcyjne - odparł szybko Ślizgon, nie dając się zbić z tropu. - Powinieneś absolutnie poprosić jedną z tych swoich gryfońskich wyznawczyń, żeby zabrała cię na zakupy. Tylko może nie Granger, bo ona ma grecką tragedię w trzech aktach na głowie. I raczej nie Weasley, bo ona zabrałaby cię na jakiś pchli targ. O, już wiem, zabierz Longbottoma!
- Malfoy - warknął Harry, jednakże nic to nie dało, bo Ślizgon był już kilka kroków dalej, tuż przy wejściu do szklarni.
Harry pokręcił głową z niedowierzaniem i sam wszedł do pomieszczenia. Widząc ponaglający wzrok profesor Sprout czym prędzej przebrał szatę na specjalny kitel i założył jedną z rękawic ze smoczej skóry - drugiej dłoni się nie osłaniało, gdyż miała ona tylko zadanie asekuracyjne - trzymano w niej różdżkę. Ale jako że praca z roślinami wymagała dużego wkładu fizycznego i czasem mocnego chwytu więcej niż jednej ręki - pracowali w parach. Harry zajął swoje stanowisko, tuż przy Justinie - Puchon był jego partnerem od początku roku. Rzucił lekko rozkojarzone spojrzenie w kierunku Malfoya, który jak zawsze sparował się z Dafne Greengrass, jedyną jego domowniczką w ich grupie. Harry zauważył, że nie tylko on patrzy smętnie w ich kierunku. Prawie każdy chłopiec na sali spoglądał na Ślizgonów - dla Harry'ego było to nawet zrozumiałe, Dafne była naprawdę ładna. Jedynie Neville nie rzucał jej ukradkowych spojrzeń. Harry'emu przez głowę przeszło, że drugi Gryfon może być gejem, ale szybko odrzucił tę myśl - nawet gdyby tak było i tak patrzyłby w stronę Ślizgonów, tyle że na Malfoya.
Harry oblał się rumieńcem i odwrócił wzrok, nagle zdając sobie sprawę, że on też właściwie nie patrzył na Dafne. Szybko przeniósł wzrok na Lavender i ukradkiem spojrzał na jej biust. Powoli się uspokajał.
Justin chrząknął i Harry panicznie odwrócił się w jego kierunku, jednocześnie potrącając ceramiczną donicę, która spadła na podłogę, i rozbiła się z trzaskiem. Wszyscy zwrócili na niego swoją uwagę i Harry pomyślał o sobie, że jest jak jeden z tych zboczeńców w parku, hasający w samym prochowcu i przyłapany na gorącym uczynku. Spuścił wzrok, cały czerwony na twarzy, marząc, żeby ten dzień już się skończył.
- … a później zasadzimy sadzonki chondrodendronu na skraju lasu, ściółka leśna dobrze im zrobi. Za trzy tygodnie, kiedy będą już wystarczająco silne, będzie je można rozsadzić do donic. Czy ktoś może mi powiedzieć czym różni się kurara uzyskana z korzeni chondrodendronu, od kurary, powiedzmy, z łodyg bambusa?
Harry powrócił do rzeczywistości, uświadamiając sobie, że po raz kolejny dał się ponieść swoim myślom i nawet nie słuchał co jest tematem lekcji. Niebezpieczna przypadłość, zważywszy, że nawet chwila nieuwagi mogła go sporo kosztować.
Ku jemu zdziwieniu i mimo wysoko uniesionej ręki Neville'a, to Malfoy zaczął odpowiadać na pytanie.
- Chondrodendron tomentosum jedynie zwiotcza mięśnie, a wykonany z niej wywar nie jest trujący, podczas gdy kurara uzyskiwana z roślin z rodziny Strychonos zabija prawie natychmiastowo, nie zatruwając przy tym mięsa ofiary.
- Bardzo dobrze, panie Malfoy. Coś jeszcze?
Mimo iż Neville prawie zaczął podskakiwać z ręką wyciągniętą ku górze, Ślizgon nie dał mu dojść do głosu.
- Kurarę z korzeni chondrodendronu można spożywać, podczas gdy uzyskana w każdy inny sposób nadaje się tylko do zastosowania zewnętrznego.
- Świetnie, pięć punktów dla Slytherinu.
Neville opuścił w końcu rękę, z głośnym westchnięciem, a Harry poczuł niewytłumaczalny przypływ złości na drugiego Gryfona. Dlaczego nie mógł on po prostu powiedzieć tego, co miał do powiedzenia, nie czekając na pozwolenie? Malfoy w ogóle nie przejmował się takimi błahostkami, dzięki czemu zawsze dostawał to, czego chciał. Tymczasem Harry zawsze się ograniczał tym, co wypada, tym, co pomyślą inni… zawsze musiał robić to, co było od niego wymagane, jakby słuchanie czyichś rozkazów zastąpiło mu wolną wolę! Zamarł nagle, zdając sobie sprawę, że próbuje przelać swój żal na sytuację Neville'a. Odgonił niepokojące myśli.
Justin akurat rzucił na ich blat skrzynkę z sadzonkami i Harry posłał mu przepraszający uśmiech. Przez swoje zamyślenie, ciągle zmuszał Puchona do wykonywania najczarniejszej roboty.
- Sorry, na chwilę się wyłączyłem - wytłumaczył.
- Jasne, ale bierzmy się już do pracy. Na samą myśl o wizycie w Zakazanym Lesie robi mi się słabo.
Harry wzruszył ramionami. Zakazany Las nigdy go szczególnie nie przerażał i nie za bardzo rozumiał lęk innych uczniów. Jednakże nie miał ochoty wdawać się w dyskusje.
- Powinienem coś wiedzieć o tym „chondododo” zanim zaczniemy?
Justin zaśmiał się i zmierzył Harry'ego niedowierzającym spojrzeniem. Obaj trzymali już ręce na skrzynce.
- Chondrodendron. Jeżeli za mocno szarpniesz za listki wydziela trujący gaz. Zaśniesz w ciągu sekund. A korzenie wydzielają kwaśny sok, więc łatwo się poparzyć. Dotykaj ich tylko przez rękawice, ale musisz być bardzo ostrożny.
Harry kiwnął głową i zabrali się do pracy.
Rozsadzanie drobnych roślinek nie było zbyt męczącą praca, ale było trudne, bo wymagało wiele precyzji i gracji. Harry myślał o sobie raczej jak o kimś z kaczym wdziękiem, przez co zadanie wydało mu się podwójnie trudne. Co jakiś czas rzucał okiem na Malfoya. Ślizgon wydawał się nie mieć najmniejszego problemu z pracą - delikatnie rozdzielał sadzonki, rozsupływał korzenie i przycinał maciupkie, chore listki. Wydawał się przy tym zupełnie nie trudzić, sądząc po tym, że przez cały czas prowadził lekką rozmowę ze swoją partnerką, co rusz posyłając jej uśmiechy i miłe spojrzenia. Zupełnie jakby rozsadzali sobie fiołki, a nie trujące i bardzo niebezpieczne toksykanty! Harry'emu szczęśliwie udało się nie uszkodzić żadnego listka, ale raz zahaczył ręką o korzeń. Na szczęście była to ręka w rękawicy i jedyną szkodą była mała, nadpalona dziurka na jej powierzchni.
Kiedy wszyscy przygotowali już swoje sadzonki, ruszyli, pod opieką profesor Sprout, wprost do Zakazanego Lasu. Nie mieli zamiaru wchodzić zbyt głęboko - roślinkom wystarczało minimalne zalesienie, a i trochę słońca nie zaszkodziło. Dlatego zatrzymali się tuż za linią pierwszych drzew. Justin wyłożył sadzonki z palety, a Harry rozkopał ziemię. Cały czas musieli bardzo uważać, żeby ich nie podrażnić - już jeden Chondrodendron starczyłby, żeby uśpić ich wszystkich, a drzemka w Zakazanym Lesie nie była raczej zbyt dobrym pomysłem.
- Tak, jak ci mówiłem, Dafne, nie powinnaś się tym przejmować… - usłyszał nagle Harry i rozejrzał się dookoła.
Malfoy klęczał tuż obok Harry'ego, ale tym razem, dla odmiany, w ogóle nie zwracał na niego uwagi - zbyt był pogrążony w rozmowie ze swoją współdomowniczką. Harry skorzystał z okazji, aby w spokoju przyjrzeć się blondynowi. Z podwiniętymi rękawami, przybrudzoną już białą koszulą i włosami w nieładzie nie wyglądał jak ktoś z arystokratycznego rodu. Jednak zdradzały go pewne drobiazgi… Harry najpierw pomyślał, że to przez to jak się ruszał - jakby każdy gest miał wyćwiczony. Później do głowy mu przyszło, że to wina sposobu w jaki Malfoy mówi - trochę przyciszonym głosem, który jednak brzmiał mocno i był doskonale słyszalny, przeciągając głoski i akcentując każde „ja”, które wypowiadał. Oczywiście możliwym też było, że Harry'emu to się tylko uroiło. Malfoy był w jego życiu od tak dawna i od tak dawna wymuszał w Harry'm myślenie o nim jako o arystokracie, że Harry mógł widzieć coś, czego tam nigdy nie było. Wystarczyło jednakże jeszcze jedno dodatkowe spojrzenie na Ślizgona, żeby Harry czym prędzej odgonił te myśli. Niezaprzeczalnie, Malfoy miał w sobie coś
Harry nadstawił ucha, żeby usłyszeć jeszcze jakiś fragment z rozmowy Ślizgonów, ale ich głosy przycichły. De facto, nagle zrobiło się bardzo cicho w całej ich grupie. Harry podniósł głowę i rozejrzał się niepewnie, tylko po to, żeby odkryć, że reszta osób robi to samo. Wszyscy wydawali się być zdezorientowani, jakby coś wytrąciło ich z równowagi i zasiało wśród nich niepokój. Harry zorientował się, co się dzieje jeszcze zanim dotarły do niego pierwsze wiązki strachu. Ze zmartwieniem spojrzał na Ślizgona i odkrył, że on też już wie, co się zbliżało. Jego twarz była blada, oczy przestraszone, ale mimo to Malfoy sięgnął po różdżkę.
Harry momentalnie zdał sobie sprawę, że jest jedyną osobą, która będzie mogła coś zrobić…
Sekundy zdawały się rozwlekać. Sądząc po minach większości uczniów, jeszcze nie wiedzieli, co się działo. Profesor Sprout jednakowoż zdawała się mieć doskonałe pojęcie o nadchodzącym niebezpieczeństwie, bo z bladą twarzą i wyciągniętą różdżką zaczęła nawoływać młodzież do ucieczki. Jednakże zdążyli zrobić tylko kilka kroków kiedy pojawił się pierwszy dementor.
Masowe wciągnięcie powietrza wytrąciło go na chwilę z równowagi, jednak szybko był gotowy do rzucenia Patronusa. Jego jeleń wystrzelił z różdżki mżystą wstążką, a Harry usłyszał jeszcze dwa głosy wypowiadające zaklęcie. Pierwszy zdecydowanie należał do profesor Sprout, niestety jej Patronus nie miał cielesnej formy. Srebrna mgła, którą wyczarowała, wystarczyła jednak, żeby zjawa się do niej nie zbliżyła. Drugie zaklęcie miało jeszcze mierniejszy skutek, nie spowodowało nawet drgnięcia powietrza towarzyszącego skondensowaniu magii. Harry nie zdziwił się wcale - wiedział, że Malfoy nie potrafił rzucić Patronusa.
Na szczęście dementorzy byli tylko trzej - jego jeleń doskonale dał sobie radę w pojedynkę. Jednakże kiedy Harry już odwołał zaklęcie, z nikąd nagle pojawiły się jeszcze dwie zjawy. Wylazły zza drzew, z prawej strony Pottera - prosto na jego kolegów z klasy.
- Expecto Patronum - ryknął ponownie, przywołując, nie wiedzieć czemu, wspomnienie niedzieli spędzonej w chacie-pułapce. Najbardziej zadziwiające w tym wszystkim było, że zaklęcie zadziałało. Harry sapnął zaskoczony, kiedy srebrny Patronus odgonił dwóch dementorów od Krukonów.
Nagłą cisze przerywały tylko niespokojne oddechy. Profesor Sprout, z bardzo zdenerwowaną miną, próbowała przegonić wszystkich z powrotem na błonia. Harry przyjrzał się twarzom swoich kolegów i odkrył, że na wszystkich malował się taki sam niepokój. Tylko Malfoy stał tyłem do reszty, a jego ramiona… drżały.
Harry, nie myśląc wiele nad tym co robił, ani też nie próbując usprawiedliwić tego przed samym sobą, zrobił dwa kroki do przodu i zakrył sobą Ślizgona przed oczami innych. Byli mniej więcej podobnych postur, więc nie było to takie trudne. Ludzie czym prędzej zaczęli zbierać się z powrotem do zamku, bez żadnych niepotrzebnych słów, zupełnie jakby jeszcze byli w szoku. Profesor Zielarstwa zarządziła obowiązkową wizytę w skrzydle szpitalnym i już po chwili Harry został w lesie sam na sam z Malfoy'em. Słyszał przyspieszony, urywany oddech drugiego chłopaka i doskonale wyczuwał poruszanie się jego ciała, tuż za plecami.
- Już… w porządku - spróbował go pocieszyć.
Harry nie miał pojęcia co powinno się mówić, żeby kogoś uspokoić. Nigdy nie był dobry w gadkach poprawiających humor, a już na pewno nie umiał sobie poradzić z rozhisteryzowanym Ślizgonem.
Jednakże Malfoy wybawił go z opresji, szybko odchrząkując i zrównując się z Harrym.
Potter starał się nie drążyć tematu i bez słowa dotrzymywał kroku drugiemu chłopakowi. Przeszli tak ponad połowę drogi, kiedy w końcu blondyn się odezwał.
- Ja… Potter, to… dzięki.
Harry przeczesał włosy ręką, żeby ukryć niezręczność.
- Pewnie, nie ma za co - warknął.
Bardziej wyczuł, niż zobaczył, że Ślizgon się uśmiechnął. Spojrzał na niego kątem oka i dostrzegł, że chłopak faktycznie miał na twarzy niewyraźny uśmiech.
- Ja… naprawdę dziękuję. Za ten i za ostatni raz.
Harry wzruszył ramionami. W głębi duszy czuł się jednak naprawdę mile połechtany, że Ślizgon jednak docenił uratowanie mu tyłka. Dwa razy.
Byli już blisko zamku, a reszta ich grupy powoli znikała w jego czeluściach. Malfoy zatrzymał się i spojrzał Harry'emu w oczy.
- Potter, myślałem o tym i doszedłem do wniosku, że na naszym trzecim roku mogłem być dla ciebie troszeczkę milszy. Wtedy nie wiedziałem, że oni mogą działać tak… że można widzieć takie rzeczy.
Harry sapnął zaskoczony. Nigdy, w najśmielszych snach, nie spodziewałby się, że Malfoy przeprosi go za cokolwiek… jeżeli to oczywiście miały być przeprosiny. Widząc jednak po twarzy Malfoya, że żadnych dosadniejszych słów się nie doczeka, jedynie kiwnął głową. Aczkolwiek coś innego przykuło jego uwagę.
- Mówisz „takie rzeczy” i właściwie to zastanawiało mnie to już od soboty… co takiego może widzieć Draco Malfoy, żeby…
- Zapomnij - burknął nagle Malfoy i ruszył przed siebie.
Harry dogonił go w kilku krokach.
- Nie no, serio. To nie jest jakaś wielka rzecz…
- Taa, zapomnij. Musiałeś mocno upaść na głowę w dzieciństwie, żeby sądzić, że mógłbym ci powiedzieć coś takiego.
- Malfoy! - krzyknął Harry ze śmiechem w głosie. Malfoy miał tak obrażoną minę, jakby Harry chciał z niego wyciągnąć jego najskrytsze erotyczne fantazje!
Czego Harry oczywiście nie chciał, bo sama myśl o najskrytszych erotycznych fantazjach Malfoya przyprawiała go o szybsze… o niesmak. Stanowczo o niesmak.
- Słuchaj, może wy Gryfoni opowiadacie sobie przed snem o swoich przeżyciach, leżąc na podłodze w kółeczku i trzymając się za rączki, ale ja nie mam zamiaru.
- Nie robimy tak - warknął Harry z lekką urazą.
- Racja - potwierdził Malfoy nagle przystając. - Tak robią Puchoni. Gryfoni kładą się w kółeczku i opowiadają jaki piękny będzie świat, jak już pokonają to wszystko czego Puchoni się boją.
- A co robią Ślizgoni? - zapytał Harry nie kryjąc śmiechu. Ponownie zrównał się z blondynem i zauważył, że byli już przy samych schodach.
- Ślizgoni wymyślają czym jeszcze można przestraszyć Puchonów, oczywiście.
- Jesteś…
- … nienormalny, tak, wiem - burknął Malfoy, a Harry się zaśmiał.
- Niemożliwy, chciałem powiedzieć.
- Widzę, że zgłębiasz słownik? Dlaczego tak bardzo adorujesz literkę „n”?
- Nie adoruję literki „n”!
- Racja, „n” jest wyjątkowo nieciekawe. „D” to jest dobra litera. Taka finezyjna.
Harry aż przystanął, zastanawiając się czy Ślizgon mówi serio. Jego mina była jak najbardziej poważna.
- Ja lubię „f” - zaryzykował Harry, a Malfoy natychmiast się skrzywił.
- Gryfoni - skwitował krótko i zaśmiał się po chwili. Harry z ulgą do niego dołączył.
- Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru iść do skrzydła szpitalnego. W sobotę wyrobiłem już sobie limit na cały tydzień.
Harry pokiwał głową, a nagle poważny Malfoy zrobił krok do tyłu. Harry też spróbował przybrać poważny wyraz twarzy, ale po paru sekundach wybuchnął śmiechem. Malfoy również się roześmiał, ale szybko ponownie przywołał na twarz powagę.
- Potter, ogarnij się. Gentelmani rozchodzą się z honorem.
Harry nagle poczuł, że wcale nie ma trudności z zachowaniem spokoju i usilnie próbował sobie wmówić, że nie ma to nic wspólnego z odchodzącym Malfoyem.
Spróbował się uśmiechnąć, ale sam poczuł, że wyszło mu to jakoś marnie. Malfoy pokonał już kilka stopni, kiedy Harry nagle zdał sobie sprawę, co powinien zrobić. Powróciły jego nocne rozważania i plany, i zdecydował w ciągu kilu sekund.
- Malfoy, czekaj!
Ślizgon zatrzymał się w połowie schodów i spojrzał przez ramię, dając Harry'emu chwilę na zrównanie z nim kroku. Harry dobiegł do niego szybko, prawie się potykając o własne nogi i przeskakując po dwa stopnie na raz. Kiedy już znalazł się obok, złapał Malfoya za ramię, dla równowagi i spojrzał mu w oczy.
- Malfoy, mam pomysł. Nauczę cię zaklęcia Patronusa.
Twarz Ślizgona zdawała się przez chwilę pojaśnieć, zupełnie jakby rozbłysła nadzieją, ale już po chwili powróciła do wcześniejszego stanu. Harry, spodziewając, się, że drugi chłopak odmówi, zaczął szybko tłumaczyć.
- Ja się tego nauczyłem, kiedy miałem trzynaście lat, tobie też się na pewno uda. Dementorzy raczej nie odejdą z lasu, a ty i ja reagujemy na nich mocniej. Musisz nauczyć się bronić.
- To byłoby świetne - burknął Malfoy. - Ale nie wiem czy fakt, że pozwolę się czegoś nauczyć Gryfonowi nie zmiażdży mojej reputacji. Mógłbym wtedy nie móc sobie patrzeć w twarz, a może nawet miałbym problemy z seksem…
Harry stał przez chwilę naprzeciwko Ślizgona, wciąż przytrzymując się jego ramienia, z otwartą buzią, nie mogąc uwierzyć, że można być takim dupkiem! Spojrzał na Malfoya ze złością i z zamiarem wygłoszenia mu naprawdę paskudnej mowy o byciu palantem, kiedy Ślizgon nagle wybuchnął głośnym śmiechem. Zanim Harry zdążył się zorientować drugi chłopak pokonał resztę schodów i tyle było go widać.
Harry po chwili zamknął buzię i w końcu opuścił ramiona. Czuł tylko jeden, wielki mętlik. Nim jednak zrobił choćby krok ku górze, nagle jasna głowa Malfoya ponownie pojawiła się we wrotach Hogwartu.
- Jutro o dwudziestej, pod Wielką Salą! - zakrzyknął - I nie spóźnij się, Potter!

Rozdział ósmy: Pierwsza randka

Harry się czaił. Był wtorek wieczór, minęła już kolacja, a Harry był… umówiony. Z Malfoyem. Tylko za cholerę nie wiedział, jak ma to wytłumaczyć swoim znajomym. Oczywiście nie robił niczego złego! Obiecał koledze ze swojego rocznika pomoc z zaklęciem. Nic wielkiego.
Harry westchnął sfrustrowany. Nie miał nawet złudzeń, że uda mu się ukryć swoje spotkania z Malfoyem. W końcu do nauki zaklęcia potrzebowali widywać się dość często. Harry nie mógł okłamywać przyjaciół za każdym razem! Już nawet widział oczami wyobraźni minę Hermiony, kiedy trzeci raz w tygodniu próbowałby jej wmówić, że idzie do ubikacji prefektów, bo w ich własnej dziwnie pachnie, a później nie wraca przez kilka godzin. Cóż, przy odrobinie szczęścia mógłby wmówić Gryfonce, że zgubił drogę, czy coś… w końcu zamek był całkiem duży.
Potrząsnął głową. Musiał im powiedzieć!
Wstał z determinacją mężczyzny, który zna swoją powinność. Rzucił dwójce przyjaciół spojrzenie i zrobił jeden krok. Hermiona oderwała oczy od książki, a Ron od Hermiony. Harry, z ciężkim westchnieniem, usiadł na kanapie naprzeciwko nich.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza, więc Harry westchnął ponownie, starając się wyglądać jak ktoś, kto bardzo potrzebuje żeby go zagadano. Po trzecim westchnięciu Hermiona nie wytrzymała i odłożyła grube tomiszcze, które czytała, na bok.
- Co się stało, Harry? - zagadnęła, przywołując na twarz uprzejmy uśmiech, o którym Harry wiedział, że używała go tylko dla ich dwójki - jego i Rona.
- Skąd pomysł, że coś się stało? - odpowiedział Harry, bardzo chcąc brzmieć lekko. Nerwowo przełożył prawą nogę na lewą, po czym po sekundzie przemienił nogi. - Wszystko gra, naprawdę.
Hermiona pokiwała głową, a jej uśmiech dalej twardo trzymał się twarzy. Ron objął ją ramieniem w tali i wbił w Harry'ego pytający wzrok.
- No dawaj, kumplu - zachęcił.
Harry przeczesał nerwowo włosy i kaszlnął. Jako że dodało mu to trochę animuszu, kaszlnął ponownie. Hermiona przewróciła oczami, a jej uśmiech zaczął drgać. Harry wypuścił ze świstem powietrze i pstryknął z kostek, a dziewczyna nagle trzasnęła dłonią o stół.
- Dosyć tego, mój panie, o co chodzi? - warknęła. Harry pomyślał, że niektórzy ludzie po prostu nie powinni warczeć.
- Więc… - zaczął niepewnie. - Um… nie sądzicie, że to dziwne, że Dumbledore nie robi nic z tymi dementorami? - Stchórzył! Co gorsza, nie miał nic na swoją obronę. Ale Hermiona patrzyła na niego tak wojowniczo, a od tego był już krok do piszczenia i…
Ron pokiwał głowa, a Hermiona zmarszczyła czoło.
- No, to dziwne, co dyrektor powiedział dzisiaj przy obiedzie - że nie będzie już zajęć w okolicach Zakazanego Lasu i że nie wolno się tam zbliżać, ale dementorów nie odwoła… - zaczął Weasley.
- Czekaj, to o tym chciałeś rozmawiać, Harry? - mruknęła podejrzliwie Gryfonka.
Harry chrząknął.
- Pewnie.
- Nieprawda… nie czaiłbyś się tak!
- Nie, naprawdę - zaprzeczył od razu Harry i przełknął głośno ślinę. Sądząc co minie Hermiony odrobinę za głośno.
- No, a ty nie sądzisz, że to dziwne? To był drugi wypadek w ciągu trzech dni.
- Może Dumbledore'owi odbija, wiecie, ma już swój wiek - dodał od razu rudzielec, ale zamilkł pod karcącym spojrzeniem swojej dziewczyny.
- Czy wy naprawdę nie czytacie gazet? Miesięcznie ucieka z Azkabanu pięciu więźniów. To już nie jest jeden Syriusz Black - mruknęła dziewczyna, zupełnie nie reagując od odzew protestu swoich przyjaciół. Syriusz był w końcu jedyną prawdziwą rodziną Pottera. - Mam na myśli, że to nie jest jeden przestępca, tylko cała armia i każdy z nich jest dość szalony, żeby próbować wtargnąć do szkoły. Dementorzy to zło konieczne i jedyna ochrona jaką ministerstwo zgodziło się dostarczyć.
Ron natychmiast pokiwał głową - takim był już typem - zgadzał się z każdym stanowiskiem, jeżeli było dobrze uargumentowane. Nie znaczyło to, że nie miał własnego zdania, ale… cóż, wyjątkowo łatwo było Weasleya nakłonić do jego zmiany.
- No, ale gdyby ministerstwo przysłało tutaj aurorów…
- Harry, w jakim świecie ty żyjesz… - skwitowała Gryfonka. - Ministerstwo tego nie zrobi, za dużo ma pracy, a za mało rąk. Poza tym wyobrażasz sobie ilu ludzi by trzeba było do patrolowania całego Zakazanego Lasu i błoni? Do tego musieliby się co kilka godzin zmieniać, robić przerwy na jedzenie, toaletę. A dementorzy nie mają takich wymogów. Żywią się energią lasu, są stworzeniami mroku i w mroku im najlepiej…
- I tak uważam, że to nie jest dobry pomysł - powiedział Harry w przestrzeń. Mimochodem zerknął na zegarek i odkrył, że było za piętnaście ósma. Spanikowany przełknął ślinę i ponownie założył nogę na nogę.
- Ja też nie uważam, żeby to było złote rozwiązanie, ale na chwilę obecną… Harry, na miłość boską, o co chodzi? Wiercisz się jakbyś miał owsiki!
Ron przybrał komiczną minę, jak zawsze, gdy usłyszał jakieś mugolskie słowo. (Owsiki, jak i wiele innych chorób, nie były znane magicznemu światu - czarodzieje byli odporni na większość mugolskich infekcji.)
- Ja… - zaczął Harry, niezupełnie pewny, co chce powiedzieć. W głowie słyszał ponaglające, wyimaginowane tykanie zegara. - Ja muszę iść do ubikacji!
Wyszedł tak szybko, jak tylko pozwoliły mu plączące się nogi, tym samym nie dając szansy przyjaciółce na dalsze inwigilacje. Chociaż mógłby przysiąc, że zza pleców słyszał jeszcze oburzone popiskiwanie… Przyspieszył. W locie przeminęła mu Ginny, ale jedynie pozdrowił ją gestem ręki i nie wdając się w rozmowę, pobiegł dalej. Ginny naprawdę potrafiła paplać i miała absolutny brak wyczucia czasu, co już wielu doprowadziło do szewskiej pasji.
Harry nie był pewien dokładnej godziny, więc starał się iść w miarę szybko - ale nie na tyle żeby się zgrzać. Nie chciał, żeby Malfoy pomyślał, że Harry się dla niego śpieszył - bo nie robił tego. Absolutnie.
Kiedy jednak zabiegł pod wejście do Wielkiej Sali odkrył, że Ślizgona jeszcze nie było. Wypuścił powietrze i pozwolił sobie na głębszy wdech. Rozejrzał się po korytarzach, ale z żadnego nie nadchodził Malfoy.
Najpierw postanowił poczekać na niego u wejścia do lochów. Usiadł pod ścianą i dla zabicia czasu liczył cegły przed sobą. Po paru setkach uznał, że być może Malfoy przyszedł pod Wielką Salę jakąś inną drogą i lekko nerwowo, Gryfon wrócił na umówione miejsce. Nie było jednak śladu po blondynie.
Westchnął zirytowany. To on chciał wyświadczyć przysługę, poświęcić swój wolny czas… a Malfoy śmiał się nie pojawić? Przecież Harry nawet wymknął się dla niego z Wieży!
Frustracja prawie go zalała. Kiedy, już bardzo zły, miał zawrócić do Pokoju Wspólnego, z korytarza prowadzącego do lochów, tego samego w którym Harry naliczył pięćset siedemdziesiąt trzy cegły chwilę wcześniej, wyłonił się absolutnie spokojny Draco Malfoy.
- Malfoy - warknął Harry, czując, że zaraz wybuchnie ze złości.
- Potter - burknął Malfoy pod nosem, a jego głos brzmiał troszkę niepewnie.
Harry ze złością odnotował, że Ślizgon był zdziwiony jego ostrym tonem. Potter, jak, prawdę mówiąc, wszyscy Gryfoni, miał bardzo wybuchowy charakter i wszystkie takie gesty, zupełnie nie po jego myśli, doprowadzały go wprost do szału.
- Spóźniłeś się - warknął. Jakim prawem Malfoy miał tak opanowany wyraz twarzy?
- Och, chwilkę. Maksymalnie trzydzieści minut - odparł luźno drugi chłopak, a Harry poczuł jak zalewa go żółć.
Zastanawiające, że w takich chwilach nigdy nie pamiętał o technikach medytacyjnych, których z zapałem uczyła go Hermiona.
- Czekałem w tym pierdolonym korytarzu od ósmej! Przez pół godziny! Skoro nie mogłeś się ze mną spotkać wcześniej, to czemu nie przełożyłeś spotkania? - zapytał bardziej już zmęczony, niż wściekły.
Malfoy z kolei wyglądał jakby w ogóle nie przejmował się oburzeniem Gryfona. Po chwili wzruszył ramionami i posłał Harry'emu krzywy uśmiech.
- Coś mi wypadło. Idziemy?
Zanim Harry jednak na dobre wybuchnął, Ślizgon ruszył przed siebie.
Minęło kilka sekund zanim Gryfon uspokoił się na tyle, żeby również ruszyć się z miejsca. W głowie mu się nie mieściło, jak Malfoy mógł być takim dupkiem! Przecież Harry chciał mu pomóc, a tymczasem został potraktowany jakby to on czegoś od Ślizgona chciał!
Dogonił blondyna kilkoma susami, ale zanim zdążył ponownie na niego wrzasnąć, chłopak posłał mu uśmiech.
Harry aż zamrugał z zaskoczenia. Uśmiechnięty Malfoy wyglądał… miło i przyjaźnie. I absolutnie nie wzmagał w nikim, a już w Harrym na pewno, agresywnych zachowań. Krzyczenie na uśmiechniętego Malfoya byłoby jak wyżywanie się na dziecku, czy skrzacie, czy…
- Znasz jakieś zaklęcia czyszczące? - zagadnął nagle Ślizgon, bardzo swobodnym tonem. Harry sapnął, bo przez chwilę miał wrażenie, że przeniósł się do alternatywnej rzeczywistości.
- Uch. Chłoszczyść. I chyba nic więcej.
- Będzie musiało wystarczyć. Ja nie znam żadnego.
Harry nie do końca wiedział, do czego niby miała odnosić się ta rozmowa, ale mina Malfoya sugerowała, że nie było to tylko gadanie dla samego gadania. Kiedy przeszli jeszcze jeden korytarz i znaleźli się u jakiś bardzo starych drzwi, w Harrym zrodziły się pierwsze podejrzenia. Malfoy rzucił Alohomora i drzwi się otwarły, a przed Harrym ukazał się… burdel, jakich mało.
Znajdowali się w zachodnim skrzydle. Harry słyszał, że były tam kiedyś sale szkolne, ale z biegiem lat klasy przenoszono i przenoszono, tak, że teraz całe skrzydło stało nieużywane.
Sala była okropnie zakurzona i już pierwszy zabłąkany podmuch powietrza sprawił, że Harry zaczął kichać. Brud oblegał dosłownie wszystko - bardzo zniszczoną katedrę, kilka ławek stojących pod ścianą, duży regał, na którym przypuszczalnie były jakieś książki. Harry z obrzydzeniem odnotował, że w niektórych miejscach z sufitu zwisają ogromne pajęczyny. Okna też prawdopodobnie były brudne - przez porę dnia i tak nie było już słońca, ale na szczęście zaklęcie światła wciąż działało. Zaklęcie to było nałożone najpewniej na wszystkie pomieszczenia w Hogwarcie - aktywowało się za każdym razem, kiedy ktoś przekraczał próg sali. Jedynie dormitoria nie były nim objęte - tam światło trzeba było włączać za pomocą różdżki.
- I jak? - Harry przeniósł wzrok z ruiny klasy wprost na uśmiechniętego Draco Malfoya. Chłopak wyglądał jak dumny właściciel. - To była kiedyś sala Obrony. Ma dużo miejsca do ćwiczeń i w ogóle.
- Jest brudno.
Uśmiech zgasł z twarzy Malfoya, jakby ktoś go zdmuchnął. Chłopak wygiął wargi w kpinie.
- Można posprzątać. Jak ci nie pasuje, to znajdź lepsze miejsce na nasze spotkania!
Harry westchnął. Może i Malfoy miał rację. Salę zawsze można było potraktować zaklęciem czyszczącym, a skro nie była już używana, to nikt by im nie przeszkadzał…
Powoli zaczął rozpinać szatę.
Malfoy rzucił mu dziwne spojrzenie.
- Co robisz? - burknął.
Harry wzruszył ramionami. Chyba nie trzeba było być geniuszem, żeby się domyślić, co robił, prawda?
- A jak myślisz? - warknął, starając się nie brzmieć zbyt opryskliwie.
Ślizgon kiwnął niepewnie głową i sam zaczął rozpinać swoją szatę. Harry, kiedy już pozbył się odzieży wierzchniej wszedł do pomieszczenia. Wyciągnął różdżkę.
Słyszał szelest ubrania drugiego chłopaka za plecami i po chwili Malfoy również wszedł do sali. Harry spojrzał na jego twarz i odkrył, że chłopak ma bardzo niepewną minę.
Harry westchnął.
- Zachowujesz się, jakby to było coś wielkiego - warknął, czując ponownie narastającą irytację. Malfoy zakaszlał i Harry pomyślał, że to zapewne przez kurz. On sam miał całe zatoki zawalone.
- Ja…
- Nie przesadzaj. Zaklęcie czyszczące to żadna filozofia. Nawet za bardzo różdżką nie trzeba machać.
Harry przyjrzał się uważniej podłodze i odkrył, że jest betonowa, nie drewniana, tak jak w większości sal. Postanowił, że kiedy już posprzątają, transmutuje na nią jakiś dywan, żeby w razie upadku Malfoy nie poharatał sobie buźki… albo tyłka.
Potter zauważył nagle, że nie słyszy żadnych dźwięków zza pleców. Rozdrażniony, że Ślizgon opuścił salę, odwrócił się i spostrzegł blondyna, wlepiającego w niego wzrok. Harry mrugnął, próbując ustalić, co było powodem konsternacji drugiego chłopaka.
- Malfoy?
Nim jednak Harry zdążył zrobić choćby krok, blondyn się otrząsnął.
- Ja… ja nie będę rzucał żadnych zaklęć czyszczących. Ty to zrób - powiedział dziwnym głosem.
Harry był jednak daleki od zauważania różnic w tembrze głosu Malfoya. Aktualnie zalewała go ponownie fala dzikiej wściekłości! Czy ten idiota sądził, że Harry był jakimś pieprzonym skrzatem?
- Nie mam zamiaru, Malfoy.
- Potter… - burknął marudnie Ślizgon, Harry jednak nie dał mu dokończyć.
- Nie, Malfoy. Przestań na mnie burczeć! W ogóle przestań! Mam już dość twoich humorów i gestów urażonego księcia! Jesteś pierdolonym egoistą i nie wiem, co sobie myślałem, kiedy chciałem ci pomóc!
Krzycząc Harry nawet nie dostrzegł, że twarz Malfoya blednie systematycznie. Tym bardziej nie zauważył jego zaciskających się w pięści dłoni. Jedyne o czym Harry mógł myśleć, to wszystkie przewinienia Malfoya. Czuł, że frustracja nagromadzona podczas ostatnich dni wzbiera w nim, żeby w końcu wybuchnąć.
- Obrażasz wszystkich wokół i zachowujesz się jakbyś był lepszy, a jesteś tylko głupim rasistą, który nigdy w życiu nie widział nawet prawdziwego problemu! A kiedy ktoś chce ci pomóc, traktujesz go jak gówno! Jakbyś to ty mu wyświadczał przysługę tylko swoją obecnością! - Zrobił przerwę, żeby zaczerpnąć powietrza, a widząc, że usta Malfoya poruszając się, jakby chciał coś powiedzieć, Harry nie dał dojść mu do głosu. - Nie mieści mi się w głowie, jak można się spóźnić pół godziny na spotkanie z kimś, kto chce ci pomóc! I jeszcze później traktować go w ten sposób!
- Ja… - burknął Malfoy, nie patrząc Harry'emu w oczy. - Potter, do cholery, przecież tutaj jestem! Chcę się nauczyć…
- Chcesz?! - krzyknął ponownie Harry. - W takim razie powiedz mi, co, do cholery, widzisz przy dementorach? Nie powiesz, co? Bo w dupie masz mnie i moje lekcje!
Harry ułamkiem świadomości zdawał sobie sprawę, że jego argumenty są nielogicznie. Ale tylko ułamkiem. Reszta jego umysłu skandowała „MAL-FOY-TO-GNI-DA!”.
Zanim Harry jednak wrócił do swojej tyrady, oczy Ślizgona zwęziły się niebezpiecznie.
- Nie będziesz ze mnie niczego wyciągał! - ryknął z mocą, o jaką Potter nigdy by go nie podejrzewał. Nie raz i nie dwa mieli jakąś bójkę, czy sprzeczkę, ale Malfoy był mimo wszystko delikatnym typem. Z zadbanymi paznokciami i spokojnym głosem… - To tylko moje i wyłącznie moje sprawy i nic ci nie powiem! I jeżeli nie umiesz tego uszanować, to nic tu po tobie! - ryknął i tyle go było widać.
Harry mrugnął i dobiegł do futryny, żeby wyjrzeć za Ślizgonem, jednak chłopak już zniknął za zakrętem. Harry'emu nawet przez głowę nie przeszło, żeby go gonić. Skoro Malfoy chciał odstawiać cyrki jak małe dziecko, to była jego sprawa!
Harry absolutnie nie czuł się winny za całą tę scenę. W końcu nie zrobił nic złego!
Tylko żeby zaprzeczyć jego słowom, czuł w klatce przytłaczające poczucie winy, którego nijak nie mógł zignorować. A w końcu miał w tym niemałą wprawę. Warknął sfrustrowany i z całą złością uderzył ręką w futrynę. Poczuł ból, aż palce u stóp zacisnęły mu się kurczowo. Krzyknął coś niecenzuralnego i w głowie podziękował, że jest tak daleko od zamieszkałego skrzydła, pełnego nauczycieli. Wulgaryzmy zazwyczaj nie dodawały punktów.
Pobieżnie obejrzał rękę, ale nie wyglądała na złamaną. Jedynie knykcie miał trochę poobijane. Ocenił, że wizyta u Pani Pomfrey nie była potrzebna - dzięki Merlinowi, bo ostatnimi czasy czuł, że spędzał tam więcej czasu niż we własnym łóżku. Ron nawet mu sugerował wykupienie karnetu…
Z głową pełną niewesołych myśli i klatką uciskaną przez potworka, zwanego poczuciem winy, ruszył z powrotem do Wieży.
Dopiero kiedy przejście się przed nim otworzyło uzmysłowił sobie, że musi wymyślić, co powiedzieć przyjaciołom. Bo w godzinną wizytę w ubikacji zapewnie nie uwierzą.
Hermiona siedziała do niego plecami, ale Ron już go spostrzegł. Harry ruszył z miną wisielca w ich stronę, kiedy nagle świat przysłoniły mu czyjeś ręce. Sapnął zaskoczony i w duchu pogratulował sobie, że nie pisnął jak mała dziewczynka. Neville raz pisnął i do dzisiaj o tym nie zapomniano…
Chrząknął i dłonie odsunęły się od jego oczu. Harry odwrócił się i spojrzał prosto na bardzo uśmiechniętą Parvati Patil.
- Cześć, Harry - zamruczała dziewczyna, melodyjnie przeciągając głoski i jednocześnie bawiąc się swoim grubym warkoczem. Najwidoczniej wisielcza mina Harry'ego nie robiła na niej wrażenia. Harry postarał się z całej siły wyglądać choć odrobinę przyjaźniej, ale nic nie mógł poradzić na uczucie irytacji, które powoli zaczynało go oblewać. Rozmowa z Parvati nie była mu w chwili obecnej potrzeba do szczęścia.
Tymczasem dziewczyna wkładała jakieś nieludzkie wysiłki w utrzymanie uśmiechu - taka mina u dziewczyn zazwyczaj oznaczała, że mają zamiar dużo gadać.
- Słuchaj, zastanawiałam się, czy wolisz Herbaciarnię Wszelkiej Szczęśliwości, czy może Zacoffaj Się Caffe?
Harry pomyślał, że wolałby piekło i tortury, jednakże pozostawił to dla siebie. Parvati wpatrywała się w niego swoimi wielkimi, ciemnymi oczami. Wyglądała jak jedna z tych mugolskich modelek mówiących o pokoju na świecie i Harry skrzywił się w duchu.
- Czy to nie wszystko jedno? - zapytał w końcu. - Przecież i w jednym i w drugim nie ma normalnej kawy, tylko jakieś mleczne przetwory, a do tego zewsząd sypie się ten tandetny… - przerwał widząc minę dziewczyny. Zupełnie podobną miała, gdy Ron na ich piątym roku powiedział, że przytyła. - Zacoffaj się Caffe brzmi nieźle.
- Och, to świetnie, Harry! - zakrzyknęła, natychmiast wracając do swojej wcześniejszej pozy. - Zarezerwuję więc stolik.
Harry pokiwał głową już zastanawiając się, jak grzecznie powiedzieć dziewczynie, że musi teraz porozmawiać z przyjaciółmi.
- Więc, Harry? - zagadnęła.
Harry spojrzał na nią, mentalnie trzaskając się w głowę. Znowu pozwolił sobie nie słuchać jej słowotoku. Ostatnio robił to coraz częściej i wcale nie odejmowało mu to problemów!
- Tak - zaryzykował. Zazwyczaj działało.
Parvati rzuciła mu urażone spojrzenie, sygnalizując tym samym, że coś poszło źle.
- Harry, pytałam gdzie się spotkamy!
Harry przełknął. Spotkamy?
- Yyy… przepraszam? Zamyśliłem się - duchowo był już absolutnie poza tą rozmową. Tylko fizycznie wciąż stał przed Parvati Patil, z bardzo głupią miną, marząc, żeby szybko się przemieścić. Ręka pulsowała mu nieprzyjemnym bólem i miał ogromną nadzieję, że Hermiona coś na to poradzi.
Gryfonka westchnęła zniecierpliwiona i pokręciła głową.
- Spotkajmy się więc przed wejściem do Hogwartu, zaraz po odprawie do Hogsmeade.
Harry kiwnął niepewnie głową, a dziewczyna zawróciła na pięcie i ruszyła w stronę Lavender Brown. W połowie drogi jednak obróciła się przez ramię i rzuciła Harry'emu jeszcze jeden promienny uśmiech.
- Dobrze, że nie zamyślasz się tak częściej, bo nigdy byśmy się nie umówili na tę randkę!
Odwróciła się i poszła przed siebie, a Harry został na środku pokoju, z głupią miną. Faktycznie, jak to dobrze, że nie zamyślał się częściej…
Spróbował sobie przypomnieć jego ostatnie spotkanie z dziewczyną… to było w sobotę, przed łazienką prefektów… ona mówiła coś jak… Harry wypuścił powietrze ze świstem, kiedy nagle uderzyło w niego wspomnienie. Zupełnie coś jak „blablabla, Harry, co ty na to? Tak, jasne.”
- Cholera - mruknął.

Rozdział dziewiąty: Musimy porozmawiać

Harry nie powiedział przyjaciołom o Malfoyu. Kiedy doszedł do ich kanapy był tak zaaferowany całą sprawą z Parvati, że zapomniał. Cóż, może nie on, ale na jego szczęście jego znajomi zapomnieli - o tym, co robił tak długo poza dormitorium. Harry miał farta. Gdyby zagadała go jakakolwiek inna dziewczyna, Hermiona na pewno wyciągałaby z niego słowo po słowie, żeby dowiedzieć się, co robił cały wieczór. Jednak Parvati była… cóż, Hermiona za nią nie przepadała. Twierdziła, całkiem zresztą słusznie, że panna Patil jest nieodpowiedzialną idiotką, pragnącą opalać się w blasku sławy bohatera. Harry wciąż doskonale pamiętał, jak bardzo hinduska była nim zainteresowana na ich piątym roku. Jednak ta odrobina rozsądku, którą Harry posiadał, pozwoliła mu odłączyć myślenie penisem, dzięki czemu jasno powiedział dziewczynie, że nic między nimi nie będzie. Zresztą sama Parvati zdawała się tak sądzić, wnioskując po entuzjazmie z jakim całowała się z Seamusem mniej więcej w tym samym czasie.
Był piątek rano. Harry już czuł nieprzyjemne ciarki na myśl o swojej randce. Jednakże było stanowczo za późno, żeby się z tego wykręcić. Poza tym, Potter nie był takim chłopakiem. Skoro z jakiś powodów Parvati zależało, żeby się z nim spotkać, to nie zamierzał robić głupich uników. Przecież to było tylko wyjście na kawę - nie obligowało go to do płodzenia z nią dzieci!
No i miał cichą nadzieję, że Patil trochę zmądrzała od ich ostatniego incydentu. Bo z takim wyglądem była całkiem apetycznym kąskiem…
Hermiona chrząknęła karcąco, przywracając Harry'ego na jawę. Zaklęcia już prawie dobiegały końca. Uczyli się jakiś nieistotnych czarów, które miały służyć nieoszukiwaniu na testach. Tylko do tego się nadawały, gdyż odbierały całą magiczną siłę nie tylko osobie, w którą się mierzyło różdżką, ale też tej, która rzucała zaklęcie. No i kolejną sprawą było to, że magię trzeba było przekazać dobrowolnie. Tak więc delikwent, który miał zostać jej ewentualnie chwilowo pozbawiony, musiał się na to zgodzić.
Harry sądził, że naprawdę przydatnym zaklęciem byłoby takie, które odebrałoby moc Voldemorta i pozwoliło wszystkim spokojnie wrócić do ich życia, tylko, jak na złość, takiego jeszcze nikt nie wymyślił.
Kiedy profesor Flitwick obwieścił koniec zajęć, Gryfon westchnął ciężko i zaczął zbierać swoje rzeczy do torby.
Od początku lekcji usilnie unikał patrzenia na Draco Malfoya, siedzącego dwie ławki przed nim, po lewo, tak, że akurat z łatwością można było dostrzec jego profil… Gdyby ktoś akurat chciał dostrzegać, oczywiście.
Całą środę Harry spędził na udawaniu, że cała ta sprawa z zaproponowaniem blondynowi pomocy nigdy się nie wydarzyła. Ciężko mu było przyznać, ale trochę żałował, że tak się przejechał na Malfoyu. Z drugiej strony czego innego można było oczekiwać po Ślizgonie?
Inną kwestią było to, że Harry wciąż czuł się trochę winny, że wybuchnął właściwie bez powodu. Malfoy, co prawda, był irytujący… ale szczerze mówiąc, był taki zawsze i Harry doskonale zdawał sobie z tego sprawę, kiedy proponował mu pomoc. Więc po części był też zły na siebie, za to, że okazało się, że ma takie słabe nerwy.
Ron objął Hermionę w tali i poprowadził ją ku wyjściu z sali, a Harry pozostał trochę z tyłu. Nie lubił słuchać ich czułości wymienianych, kiedy sądzili, że nikt ich nie słyszy. Bo wbrew pozorom i w co pewnie nikt by nie uwierzył, Ron był bardzo romantycznym facetem.
Podchodził do tych wszystkich dziewczyńskich dyrdymałów jak rocznice, czy walentynki o wiele poważniej niż Hermiona, co nieodłącznie śmieszyło większość ich znajomych. Na szczęście jego dziewczyna pozwalała mu na te małe fanaberie, z przymrużeniem oka przyjmując kolejne pomysły na świętowanie miłości…
Harry uśmiechnął się do swoich myśli i sam nie wiedząc kiedy, wpadł prosto na Draco Malfoya.
Ślizgon był… dziwny. Wyglądał jakoś inaczej niż zwykle i po chwili konsternacji Harry odkrył, że blondyn nie ma na twarzy swojego grymasu, który przyjmował zawsze na początku rozmowy.
- Potter - powiedział miękko.
Harry poczuł lekki przypływ paniki. Malfoy, który próbuje być miły… Malfoy, który nie burczy, to burzyło całkowicie jego światopogląd!
- Malfoy - warknął, wkładając w to całe serce. Mimo wszystko był tradycjonalistą.
Ślizgon zasępił się na chwilę, a Harry wykorzystał ten moment, żeby go wyminąć. Odnotował, że jego przyjaciele już zauważyli, że coś się dzieje i patrzyli zaniepokojeni w jego kierunku. Postarał się posłać im uspokajający uśmiech, ale od razu miał wrażenie, że jakoś marnie mu wyszło.
- Poczekaj. Potter, poczekaj! - usłyszał rozgorączkowany głos gdzieś zza siebie i ktoś chwycił go za łokieć. Obrócił się, zirytowany.
Malfoy wyprężył trochę barki, jakby próbował się rozluźnić. Harry widział kiedyś w programie przyrodniczym, że podobnie robią szympansy zanim zaczynają gody. Spróbował wyrzucić ten obraz z głowy, ale niestety już zaczepił się o jego świadomość.
- Musimy porozmawiać.
Harry spojrzał jeszcze na przyjaciół. Stali na tyle daleko, żeby nie zdążyć zareagować, gdyby Malfoy nagle rzucił się na niego z pięściami (oczywiście nie żeby Harry potrzebował pomocy) ale na tyle blisko, żeby usłyszeć każde słowo. Hermiona truchtała z nogi na nogę, zupełnie jakby powstrzymywała się przed podbiegnięciem do nich. Tylko ciekawe czy po to, żeby bronić przyjaciela, czy może raczej żeby posłuchać. Nie od dziś w końcu wiadomo, że panna Granger była bardzo ciekawska.
Bo jak inaczej wytłumaczyć jej niezdrową fascynację słowem pisanym?
- Słucham - burknął w końcu Potter, na co Malfoy wydawał się trochę rozluźnić.
- Spotkajmy się dzisiaj po kolacji, pod starą salą Obrony.
Czy Malfoy naprawdę myślał, że Harry unikał go przez ten cały czas tylko po to, żeby od razu podreptać za nim przy pierwszej lepszej okazji?
- Dobra - warknął i odwrócił się na pięcie.
Bynajmniej nie zrobił tego, żeby jego występ był bardziej dramatyczny. Miał wrażenie, że zaraz jego policzki wybuchną czerwienią, a on sam spali się ze wstydu. Jedyną więc możliwością, była natychmiastowa ucieczka.
Przeszedł odległość dzielącą go od Rona i Hermiony jak na szczudłach, cały czas czując na sobie wzrok Malfoya. Nikomu by o tym nie powiedział, ale liczył kroki, żeby się czasem nie potknąć.
Kiedy tylko znalazł się w pobliżu Gryfonów, przyjaciółka od razu do niego doskoczyła domagając się informacji, z głodem wiedzy w oczach.
- Och - mruknął. - Chyba musimy porozmawiać.
Jako że nie było zbyt dobrym pomysłem rozmawiać na środku korytarza pełnego uczniów, zawrócili do Pokoju Wspólnego. W połowie drogi Ron jednak wciągnął ich w boczną nawę i z twardą miną zażądał odpowiedzi.
Harry spojrzał najpierw na niego, zauważając przy okazji, że przyjaciel ma całkiem czerwone uszy, jak zawsze gdy się denerwował, a następnie na Hermionę, która prawie skomlała z ciekawości, więc skapitulował.
- Myślę, że już nie nienawidzę Malfoya - mruknął. Najpierw wydawało mu się to dobre na początek, ale sądząc po minie Rona mógł zacząć jakoś lżej. Na przykład: Chcę być nowym Czarnym Panem, a Malfoy będzie moim pomagierem.
- Ja… spotkałem się wczoraj z Malfoyem - oznajmił bardzo niechętnie.
- Och? - mruknęła Hermiona, a Ron ciężko sapnął.
Harry wolał nie ryzykować patrzeniem mu teraz w twarz. Był pewny, że jego przyjaciel jest cały czerwony i zagryza szczęki ze złości.
- Wiecie… Malfoy ma problemy z zaklęciem Patronusa - dodał tytułem wyjaśnienia.
Miny jego przyjaciół wskazywały jednak, że nie bardzo im to rozjaśniło w głowach. Westchnął sfrustrowany. Nie chciał mówić im wszystkiego. Co prawda niewiele miał do ukrycia, ale… chciał pozostawić chociaż jakąś cząstkę swoich przemyśleń tylko dla siebie. Na przykład to, że właściwie współczuł Ślizgonowi.
- Harry, odbiło ci! - krzyknął w końcu Ron, najwyraźniej otrząsając się z szoku. - Przecież to Malfoy. Wczoraj się z niego śmiałeś, a dzisiaj chcesz się z nim przyjaźnić?!
- Nie… ja… - mruknął Harry. - Nie przyjaźnić - zakończył płasko.
Hermiona stała z założonymi ramionami, jedynie taksując go wzrokiem. Harry z doświadczenia wiedział, że dziewczyna obmyślała właśnie wszystkie „za” i „przeciw”.
- To syn Śmierciożercy - zawyrokowała w końcu i Harry wypuścił powietrze, dopiero poniewczasie zdając sobie sprawę, że je przetrzymywał.
- Wiem - powiedział cicho, patrząc na swoje buty.
- Harry, to o nim chciałeś z nami wczoraj porozmawiać? - zapytała miękko, a Gryfon wzruszył ramionami. Weasley odchrząknął.
- Ja… właściwie to nieważne, ok? Pokłóciłem się wczoraj z tym palantem i do mnie dotarło. Malfoy to idiota. Rozumiem, w porządku? - warknął, kiedy fala gniewu ponownie go zalała.
- Harry - zaczęła Hermiona, a Harry posłał jej urażone spojrzenie. Zignorowała je. - Wiesz… może i Malfoy… - Ron jednak nie dał jej skończyć.
- Dobra, ale o co chodziło dzisiaj? Po co mielibyście się znowu spotykać?! - krzyknął głosem pełnym wyrzutu.
Harry ponownie wzruszył ramionami i oparł się o chłodną ścianę.
Korytarz, który wybrał Ron znajdował się chyba w przeciągu, bo nagle dopadł ich zakiś zagubiony podmuch wiatru i szaty całej trójki zatrzepotały.
- Nie wiem - burknął w końcu. - Może chce się pogodzić, a może chce mi dokopać.
- W takim razie idę z tobą - zawyrokował rudzielec.
- Nie, Ron - powiedział Harry, próbując wyglądać jakby było mu chociaż trochę wstyd. - Ja muszę iść tam sam.
Hermiona westchnęła sprawiając wrażenie bardzo nieszczęśliwej. Ron z kolei wyglądał, jakby go zaraz miało rozsadzić od środka.
- Świetnie! - wybuchnął w końcu. - Skoro wolisz się szlajać z Malfoyem, niż spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi to idź w cholerę! Chodź, Hermiona!
Zanim jednak Weasley zdążył pociągnąć dziewczynę za rękę, Hermiona złapała rękaw szaty Harry'ego i uważnie patrząc mu w oczy szepnęła:
- Nie przejmuj się, wiesz, że jest porywczy. Do wieczora mu przejdzie. - Posłała mu pokrzepiający uśmiech i Harry odzwierciedlił gest. Przeczesał niepewnie włosy.
Nagle Hermiona wsparła się na palce i cmoknęła Potter w policzek.
- Uważaj na siebie, Harry - mruknęła matczynym tonem i podążyła za bardzo naburmuszonym Ronem.
Minęła dłuższa chwila zanim Harry ruszył się z korytarza. Podejrzewał, że jego przyjaciele udali się w jakieś ustronne miejsce, żeby Hermiona mogła należycie „uspokoić” Rona. Sam miał zamiar wrócić do pokoju wspólnego i zająć się jakimiś pracami domowymi. Skoro zaraz po kolacji umówił się z Malfoyem, następny dzień miał spędzić w Hogsmeade, a w niedziele było Haloween i wielka coroczna uczta, musiał zająć się zadaniami już teraz.
Jednakże, kiedy tylko zasiadł do książek w ogóle nie mógł się na nich skupić. Nagryzmolił jedynie kilka linijek na Eliksiry i był raczej pewny, że Snape każdą pojedynczą linijkę uzna za wybitnie mierną. Za nic nie mógł jednak oczyścić głowy na tyle, żeby zabrać się na porządnie za lekcje. Wciąż i wciąż odtwarzał w myślach kłótnie z Ronem i słowa Hermiony. Do tego nie mógł przestać się zastanawiać po co Malfoy chciał się z nim spotkać. Z jednej strony miał nadzieję, że Ślizgon będzie chciał przeprosić, z drugiej jednak zdawał sobie sprawę, że to raczej nierealne. Już prędzej Malfoy przyjdzie ze swoimi gorylami i dobitnie udowodni, że to on miał racę.
Harry westchnął sfrustrowany i nagle czyjeś ręce zasłoniły mu oczy. Przełknął ślinę, lekko spanikowany. Po ostatnim razie takie zagrania kojarzyły mu się tylko z Parvati…
- Hej - zaświergolił jakiś przyjazny głos i Harry odetną z ulgą.
- Ginny - mruknął miękko, a rudowłosa dosiadła się na brzegu jego fotela.
- Coś cię trapi - oznajmiła dziewczyna.
Harry posłał jej umęczone spojrzenie.
- Aż tak widać?
- Wzdychałeś już chyba z dziesięć razy, więc chyba tak - powiedziała z półuśmiechem czającym się w kąciku warg. Harry lubił uśmiech Ginny, był miękki i wesoły. Trochę jak u wszystkich Weasleyów, a trochę tylko jej własny. Zawsze dodawał mu otuchy.
- Musimy porozmawiać - powiedział z ciężkim sercem.
- Co powiesz na kawę? - zapytała.
- Nie jest trochę za późno? - odparł pytaniem na pytanie. Ginny wyszczerzyła zęby.
- Zależy jak na to spojrzeć - wyjaśniła, już ciągnąc go za rękę. - Jeżeli wypijemy jej wystarczająco dużo to właściwie będzie to wyjątkowo wczesna kawa.
Harry zaśmiał się na jej tok rozumowania, ale usłużnie dał się zaprowadzić do kuchni.
Starsi Gryfoni mieli pewne względy u skrzatów domowych przez co zawsze mogli liczyć na miłe przyjęcie, nawet w najdziwniejszych godzinach. Odkąd Zgredek pracował w Hogwarckiej kuchni, Harry bywał tam regularnie.
Kiedy już weszli do pomieszczenia skrzaty zbiegły się jak na rozkaz, przeskakując jeden przez drugiego i za wszelką cenę próbując odgadnąć czym mogą służyć. Harry wypatrzył wśród tej zgrai swojego przyjaciela i pomachał do niego wesoło.
- Harry Potter, Sir. Ginewra Weasley, Sir. Czym Zgredek może służyć?
- Zrobisz nam kawy, Zgredku? - mruknęła Ginny.
Kiedyś zwierzyła się Harry'emu, że uwielbia wydawać skrzatom rozkazy. W domu nie mogli pozwolić sobie na taki luksus, a w Hogwarcie zazwyczaj Ginny spotykała skrzaty, kiedy była w towarzystwie Hermiony, która tego nie tolerowała. Ale czasami Ginny lubiła po prostu udawać, że ma na tyle pieniędzy i mocy, żeby ktoś chciał jej służyć.
Harry uważał, że to trochę przerażające, ale, jako że przyjaciółka nie wykazywała innych cech socjopaty, puszczał jej to płazem.
Nim zdążyli się obejrzeć już siedzieli przy ławie, z kubkami kawy w rękach - Harry czarnej i słodkiej, a Ginny rozpuszczalnej i z minimalną ilością cukru.
- Mniam - mruknęła, upijając pierwszy łyk.
Harry wolał poczekać chwilkę aż napój przestygnie.
- Więc? - zapytała dziewczyna prosto. To była jedna z cech, które Harry lubił w niej najbardziej. Nie bawiła się w owijanie w bawełnę.
- Myślę, że już nie nienawidzę Malfoya - oznajmił. Spojrzał na twarz Ginny, ale ta wydawała się niewzruszona. Była to całkiem miła odmiana po reakcji jej brata.
- To oczywiste, Harry. Cała szkoła o tym plotkuje.
- Plotkuje? - zajęknął Harry.
- Och, tak - mruknęła jakby ponaglająco dziewczyna. - Że rozmawiacie i takie tam. Mów czego dzisiaj od ciebie chciał!
- Ale skąd wiesz? - mruknął zaskoczony. Przecież Ginny nie chodziła z nim na lekcje!
- Luna mi mówiła, że powiedział jej Terry Boot.
Harry jeszcze chyba nie przyswoił nowej informacji. „Jak to plotkuje? Przecież oni gadali ze sobą raptem dwa, trzy razy. No i może ten raz kiedy wpadli razem w pułapkę. No i jeszcze jak przekomarzali się przed Zielarstwem. No i to, że… och, no tak.”
Więc Harry był widywany z Malfoyem. No i co z tego? Przecież nie przysięgali sobie dozgonnej nienawiści! Harry pokręcił głową, próbując ułożyć w głowie jakieś logiczne zdania.
- Więc, Malfoy ma taki problem zaklęciami i ja… zobowiązałem się mu pomóc - mruknął.
- Yhm - mruknęła dziewczyna, popijając kawy.
- Tyle, że się pokłóciliśmy - mruknął trochę zawstydzony, a Ginny posłała mu dziwne spojrzenie.
- Pokłóciliście - powiedziała po prostu, a Harry czuł jak topnieje pod jej wzrokiem.
- Dobra, ja na niego nawrzeszczałem.
- Yhm - mruknęła ponownie. Było coś niesamowitego w takich rozmowach, że powodowały niemożliwy do zatrzymania słowotok.
- Ja właściwie… nie wiem czego się spodziewałem. Że będzie mi wdzięczy, czy coś. I że jakoś podziękuje, a nie że będzie takim no wiesz…
- Fiutem? - zapytała usłużnie, a Harry momentalnie oblał się czerwienią. Ginny nie powinna znać takich słów!
- Palantem - poprawił słabo. - Zupełnie sobie z tym nie radzę - zakończył płasko.
- Harry - zaczęła, ale przerwała. Poprawiła się na krześle. - Lubisz go, prawda?
- Ja… - zająknął się. - Tak. Nie. Nie wiem. Trochę.
Ginny zaśmiała się, a Harry poczuł się jak ostatni głupek. Jakiś skrzat upuścił pokrywkę od garnka, a po podłodze przetoczyło się zapomniane jabłko. Dookoła robiło się coraz bardziej tłoczno. Harry dopił swoją kawę i w jego ręce natychmiast zmaterializował się następny kubek. Uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Trochę go lubię - powiedział w swoją kawę.
- Tak. Pewnie tak. Wiesz Harry, powinieneś spróbować - oznajmiła, a chłopak podniósł na nią oczy. Spróbować czego? Bo chyba nie miała na myśli tego swojego barbarzyńskiego napoju kawo podobnego?
- Coś co się rozpuszcza nie jest kawą - mruknął obronnie, a Ginny pokręciła głową.
- Spróbować się z nim zaprzyjaźnić - powiedziała, ale widząc, że Harry już otwiera usta żeby protestować, nie dała mu dojść do głosu. - Harry, to ma sens. Wszystkich swoich przyjaciół poznałeś w dzieciństwie. Jesteś aspołeczny i znerwicowany.
- Nieprawda! - burknął pod nosem, ale panna Weasley to zignorowała.
- Jedyną przyjaciółką, której nie poznałeś w pociągu do Hogwartu, jestem ja, Harry. Ale spędziliśmy ze sobą prawie wszystkie wakacje odkąd skończyłam 11 lat, więc to się nie liczy!
Harry widząc, że nie ma prawa głosu jedynie prychnął. Oczywiście, że miał też innych przyjaciół… Syriusza, na przykład.
- Możesz na razie spróbować być znajomym Malfoya. Może z czasem będziecie się lubić bardziej… wiesz, przyda ci się ktoś nowy do oglądania, rozmawiania i takich tam. Cały czas w tym samym towarzystwie może męczyć.
- Ale ja mam innych znajomych! Lunę!
- To moja znajoma - odparła umęczonym tonem.
- I kilku Puchonów - dodał Harry obronie.
- Ich nazwiska?
- Justin!
- Nazwisko?
- Fyfyfycz - wymamrotał Harry niewyraźnie, na co Gryfonka głośno się zaśmiała.
- Znajdź nowych znajomych , Harry!
- Lubię starych…
- Nie marudź, idziemy! - powiedziała dziarsko, zarzucając torbę na ramię. Harry torby nie zarzucił, gdyż przed wyjściem z pokoju nie pomyślał nawet żeby ją zabrać.
- Gdzie? - mruknął niepewny i nagle jakiś skrzat na niego wpadł.
- Przepraszam, Sir, przepraszam! - zapiszczało żałośnie stworzenie, jednocześnie uderzając głową o podłogę. - Niedoby Babolek, niedobry!
- Och, nie… Babolku - zareagował Harry, łapiąc skrzata za chude ramionka. - Wszystko w porządku.
Chwilę jednak potrwało zanim udało mu się Babolka faktycznie uspokoić. Podczas całego tego spektaklu Harry zastanawiał się, kto wymyśla skrzatom imiona i czemu, na Boga, jest taki okrutny?
Zanim wyszli z kuchni byli, jak się okazało, spóźnieni na kolację

Kiedy weszli do Wielkiej Sali prawie wszystkie miejsca były już zajęte. Czym prędzej podążyli do swojego stołu, a Harry usiadł naprzeciwko Rona. Posłał mu badawcze spojrzenie, próbując ustalić, czy przyjacielowi już przeszło. Ron nie wyglądał już na bardzo złego.
Najwyżej trochę złego.
- Hej - mruknął rudzielec po chwili, a Harry kiwnął mu głową.
- W porządku - oznajmił drugi Gryfon, a widząc konsternację na twarzy kolegi westchnął ciężko. - W porządku, możesz mu pomagać. Przecież to w końcu nic wielkiego.
Harry wyszczerzył się radośnie i po chwili Weasley odpowiedział mu tym samym.
Przez głowę Pottera przeszło jeszcze, że nie jest to najlepszy moment żeby powiedzieć Ronowi o planie jego siostry, więc w zamian zapytał o wypracowanie z Eliksirów. Potem temat płynnie przekształcił się rozważania o niedzielnej uczcie i dopiero kiedy wszyscy pogrążyli się w rozmowie Harry rzucił okiem na stół Slytherinu.
Jak na złość Malfoya tam nie było.
Dlaczego ten gnojek jadał swoje posiłki przez sześć lat o odpowiedniej porze, a kiedy Harry w końcu chciał z tego skorzystać, nagle przestał to robić?
Hermiona posłała Harry'emu pokrzepiający uśmiech i ten się zarumienił. Nie do końca miał w planach zostanie przyłapanym na podglądaniu Malfoya. Tudzież miejsca Malfoya, co wyrwane z kontekstu brzmiało jeszcze gorzej.
Miał tylko nadzieje, że Malfoy będzie wiedział kiedy kolacja się skończy, skoro byli umówieni zaraz po niej. Harry postanowił, że jeżeli Ślizgon spóźni się więcej niż pięć minut, nie będzie na niego dłużej czekał.
Po skromnym posiłku (z jakiś powodów miał zaciśnięty żołądek) Harry posiedział jeszcze trochę z przyjaciółmi, a kiedy upewnił się, że minęło już wystarczająco dużo czasu, żeby Malfoy nie pomyślał, że Harry jest nadgorliwy, przeprosił swoich przyjaciół i ruszył na umówione spotkanie.
- Powodzenia - usłyszał za sobą krzyk Ginny, ale już się nie odwrócił.
Przez drogę dzielącą do od obranego celu powtarzał w głowie dziecięce wyliczanki, żeby zająć tym myśli. Zawsze tak robił, kiedy się denerwował. I od zawsze się modlił, żeby tylko jakimś cudem ktoś się o tym nie dowiedział…
Przeskakiwał stopnie po dwa i nagle znalazł się na ostatnim korytarzu prowadzącym do klasy. Wziął uspokajający oddech i pewnym krokiem, a przynajmniej krokiem kogoś, kto próbuje iść pewnym krokiem, ruszył do sali. Nacisnął klamkę i zamarł.
Klasa aż lśniła czystością. Nie było ani śladu kurzu, za to wszystko pięknie błyszczało. Ławki usunięto, a zamiast nich wstawiono miękką, ciemnozieloną kanapę i mały stolik. Na regale piętrzyły się książki, którym Harry nie poświęcił nawet dłuższego spojrzenia. Okna lśniły czystością, a podłoga była… drewniana. Pośrodku tego wszystkiego stał bardzo zadowolony Draco Malfoy.
- Spędziłem pół dnia w bibliotece - oznajmił. - I nauczyłem się tych durnych czyszczących zaklęć.
Harry nie mógł uwierzyć własnym oczom. I uszom. Właściwie niczemu nie mógł uwierzyć.
- Chciałem… - zaczął blondyn ale przerwał, patrząc Harry'emu w oczy. - Być może obaj zachowaliśmy się trochę nieodpowiednio. Jest mi przykro, że się spóźniłem.
I jakimś pokracznym sposobem Harry po prostu wiedział, że Malfoy go przeprasza.
Wzruszył ramionami.
- Ja… tak. Masz rację.
- Więc, jeżeli twoja oferta jest nadal aktualna… - na wpół powiedział, na wpół spytał Malfoy. Wyglądał przynajmniej niepewnie i Harry pomyślał, że to mu wcale nie pasowało.
- Jasne - powiedział w końcu Gryfon.
- Tylko słuchaj, Potter - powiedział Malfoy już o wiele twardszym tonem. - Nie chcę takich scen, jak ostatnio. Nie powiem ci co widzę przy dementorach. To prywatne.
Harry pokiwał głową, czując się jeszcze gorzej z ich ostatnią sprzeczką. Dopiero teraz docierało do niego jakim potrafił być głupkiem.
- A ja nie życzę sobie, żebyś mnie ignorował - warknął.
Na ustach Malfoya mignął półuśmiech.
- Zastanowię się, Potter - burknął z przekąsem.
I wszystko wydawało się wracać na swoje miejsce.
Harry rozejrzał się niepewnie dookoła. Nie miał pojęcia co powinno się zrobić w takiej sytuacji. Jeżeli gdzieś był poradnik sugerujący, jak powinno się postępować z niesztampowymi Malfoyami, to był skłonny oddać za niego połowę swoich pieniędzy. I nawet ulubione skarpetki.
- Więc… Sądziłem, że w kwestii zaklęć domowych masz twarde poglądy - powiedział w końcu zaczepnie.
- Nie, dlaczego? - odburknął Malfoy, dalej nie ruszając się ze środka sali.
- No… ostatnio tak wybuchłeś, kiedy chciałem cię nauczyć…
I nagle Harry to dostrzegł! Twarz Malfoya pokrywał prawdziwy, regularny rumieniec! Chociaż na jasnej gębie blondyna każdy kolor wyglądał mizernie, niezaprzeczalnie tam był! Pierwszy dowód w historii na zawstydzenie Draco Malfoya!
- Powiedzmy, że się trochę nie zrozumieliśmy, Potter. Sądziłem, że masz coś innego na myśli - burknął Ślizgon, jednocześnie odwracając się do Harry'ego plecami. Tym samym zburzył domysły Pottera, odnośnie źle użytego zaklęcia stałego przylepca. A szkoda, bo Harry już oczami wyobraźni widział Malfoya wciąż stojącego w jednym miejscu i ciągle szukającego wymówek, dlaczego się nie rusza. A kiedy Harry by już sobie poszedł, Ślizgon próbowałby odgryźć sobie stopy…
Gryfon prychnął na tę wizję, rozbawiony.
Malfoy tymczasem ponownie się przemieścił - tym razem na kanapę. Harry nawet z takiej odległości widział, że jest to mebel z rodzaju tych puchatych, w których, kiedy już raz się legnie, nie ma zmiłuj… Pomyślał z rozrzewnieniem, że będzie to bardzo fajna rzecz po ciężkim treningu.
Dla Malfoya, oczywiście, bo Harry nie był tam dla przyjemności. Oczywiście.
- Um - spróbował w końcu zawarczeć, ale jego głos brzmiał jakoś tak rozleniwienie. - Moglibyśmy w końcu zaczynać…
- Zaraz - oznajmił Malfoy i z dumą wyciągnął na stół dla piwa kremowe. - Najpierw powiedź, że za mną tęskniłeś.
Harry mrugnął, jednakże nie poprawiło mu to percepcji. Że niby…
- Co?
- No już, Potter. Mów - burknął Malfoy, z naburmuszoną miną.
Harry mrugnął ponownie.
- Odbiło ci - orzekł tonem znawcy.
- Mów! - burknął ponownie Malfoy. - Skoro już muszę znosić twoją fatalną fryzurę, to należy mi się trochę przyjemności! Chyba, że chcesz mi ją zapewnić w inny sposób?
- Taa… co powiesz na rundkę wyzwisk i małe, zuchwałe tarzanko po podłodze?
- Właściwie mogę to zaakceptować - mruknął Malfoy jakby do siebie, a na jego twarz wróciło pogodne oblicze. - To powiedz chociaż, że przez te dwa dni beze mnie byłeś smutny.
- Byłem niesamowicie szczęśliwy, Malfoy - oznajmił Harry, już nie kryjąc śmiechu. - Całe dwa dni bez ciebie, to jak wakacje i święta razem.
- Jak wakacje w Europie zachodniej i Święta na Noktrunie, chciałeś powiedzieć.
Mimo iż Ślizgon dalej się droczył, Harry miał świadomość, że są to tylko żarty. Takie… koleżeńskie.
Nadal ciężko mu się myślało o Malfoyu nawet w kontekście zwykłego kolegi. Ginny chyba oszalała, sądząc, że mogliby się zaprzyjaźnić!
Kiedy Ślizgon podał mu piwo, Harry poczuł do niego jednak drobną iskierkę sympatii…
- Możemy dzisiaj zacząć od teorii - przerwał w końcu ich przekomarzania.
Blondyn kiwnął głową, popił łyka kremowego i odstawił butelkę na stół. Zanim Harry zdążył chociaż otworzyć swoje piwo, chłopak stał już z wyciągniętą różdżką.
- Teoretycznie znam to zaklęcie, Potter. Czytałem o nim całkiem sporo, po naszej pierwszej przygodzie.
Harry potargał swoje włosy. Zaproponowanie Malfoyowi pomocy było spontaniczne i wymożone potrzebą. Tak naprawdę nie zastanawiał się w jaki sposób miałby go uczyć. Nie przygotował sobie żadnych dokładnych planów. Jedynie, co miał, to umiejętność rzucania Patronusa. No i jeszcze wspomnienia o najlepszym nauczycielu jakiego świat widział… Uśmiechnął się do siebie, nagle o wiele bardziej pewny tego, co ma robić.
- To może najpierw pokaż mi jak rzucasz zaklęcie.
Ślizgon ustawił się na środku drewnianego parkietu i ze skupioną miną machnął różdżką.
- Expecto Patronum - powiedział czystym głosem, w którym brak jednak było przekonania.
Tak jak Malfoy uprzedzał, nic się nie wydarzyło.
Harry westchnął.
- Po pierwsze ruch nadgarstka. Z góry na dół, nie na odwrót. Poza tym musisz go trochę rozluźnić, inaczej ręka nie drgnie odpowiednio.
Malfoy usłużnie powtórzył, wyjątkowo bez burczenia, czy kwaśnych grymasów.
- Teraz… na czym się skupiasz, kiedy wymawiasz zaklęcie?
Ślizgon wzruszył ramionami i nie patrząc Harry'emu w oczy, burknął coś niewyraźnie.
- Malfoy, akurat to naprawdę muszę wiedzieć, więc bądź łaskaw nie robić z siebie urażonej księżniczki.
- Zawsze uważałem, że świetnie nadawałbym się na księżniczkę. Pewnie byłbym lepszy niż większość tych poczwar. Widziałeś kiedyś księżniczkę północnonorweską? Ma chyba z pięćdziesiąt lat i tyłek, jakby zjadła wszystkie swoje dwórki…
- Malfoy - warknął Harry, nie wiedząc czy się śmiać, czy płakać.
- No dobra. Ale jeżeli ktokolwiek się o tym dowie, skopię ci dupę, a później Vincent skopie ci dupę, a później zrobi to Greg, a później Blaise, a jak już będziesz kompletną miazgą, to wyślę do ciebie Pansy i będziesz żałował, że żaden z nas cię jednak nie dobił!
Harry przełknął. Chyba łapał idee.
- Kiedy pierwszy raz leciałem na miotle. Wzbiłem się do góry i czułem czyste szczęście.
Harry nie sądził, że było to coś bardzo wstydliwego i naprawdę nie rozumiał, o co Malfoy robił cały ten raban. Potter już prędzej spodziewał się czegoś jak „ Kiedy zostałem uwięziony z jedynym pokoju z czterdziestoma dziewicami, a wszystkie były nieletnie…”
- To dobre wspomnienie. Ale może nie wystarczyć przy prawdziwym dementorze. Kiedy poczujesz strach będziesz potrzebował czegoś naprawdę mocnego.
Malfoy westchnął i obrócił twarz tak, żeby Harry nie mógł spojrzeć mu w oczy.
- To jest moje jedyne miłe wspomnienie, Potter. Wszystkie inne dobre, w którymś momencie przemieniają się w coś złego. A to moje jedynie krystalicznie dobre wspomnienie. Od początku do końca.
I wtedy Harry zrozumiał, dlaczego Malfoy nie chciał, żeby ktoś się o tym dowiedział. I Potter doskonale pamiętał, że kiedyś czuł się bardzo podobnie. I wiedział też, jak bardzo trzeba mieć popieprzone życie, żeby znaleźć się w takiej sytuacji.
Dlatego nic już nie powiedział.
Malfoy ponownie spróbował rzucić zaklęcie, kręcąc nadgarstkiem tak, jak kazał mu Harry. Jednakże i tym razem nie dało to żadnego rezultatu. Sfrustrowany spróbował jeszcze trzy razy, za każdym razem krzycząc coraz głośniej.
Harry zarządził więc krótką przerwę.
- Jak się będziesz tak nakręcał, połamiesz sobie różdżkę - warknął, podając blondynowi jego piwo. Ślizgon pociągnął kilka łyków i odstawił butelkę.
Harry'emu zakiełkowała pewna myśl w głowie.
- Zamknij oczy.
Niebieskie spojrzenie skierowało się na niego, takie… niepewne. Harry po części to rozumiał. W końcu nie ufali sobie do końca i Malfoy miał prawo czuć obawę. Nim jednak Potter zaczął wyjaśniać o co chodzi, Ślizgon spełnił polecenie.
Malfoy z zamkniętymi oczami wydawał się bardziej… zwyczajny. Jego oczy były jego siłą. Potrafił jednym spojrzeniem zmrozić wrogów, ale potrafił też patrzeć tak, że ludzie czuli wiosnę w sercach. Kiedy przymykał oczy jego niezwykłość przygasała.
- Ekhm - chrząknął Malfoy, a Harry uzmysłowił sobie nagle, że tylko centymetry dzielą go od twarzy Ślizgona i na dodatek stoją w tej pozycji już od dobrej chwili. Odsunął się z rumieńcem zażenowania, ciesząc się, że blondyn mimo wszystko nie otworzył oczu.
Delikatny uśmiech zatańczył na wargach Malfoya, a Harry pomyślał, że one też są niczego sobie.
- Potter, na miłość boską - burknął trochę zniecierpliwiony, a trochę rozbawiony blondyn. - Mogę dać ci moje zdjęcie, jeśli aż tak bardzo cię to kręci.
Harry parsknął. I usilnie odmawiał przyznania, że owszem, byłby trochę zainteresowany zdjęciem Malfoya. Ale tylko trochę!
- Pewnie, przyda mi się, pojutrze Halloween - spróbował pokryć niezręczność kiepskim żartem, ale sądząc po braku reakcji Ślizgona chyba mu nie wyszło.
- I tak wiem, że tęskniłeś - burknął Malfoy pod nosem.
Harry przewrócił oczami, trochę żałując, że blondyn nie może tego zobaczyć, ale mimo wszystko i tak ciesząc się, że jakoś zareagował.
- Dobra… jak masz zamknięte oczy…
- Od siedmiu minut, Potter - burknął ponownie Malfoy.
- Nie możesz tego wiedzieć!
- Jestem Malfoyem, mam wbudowany zestaw do „wszystkowiedzy”.
- Zamiast mózgu, chyba - mruknął Harry pod nosem, tak, żeby blondyn go nie dosłyszał.
Wnioskując po braku odzewu chyba faktycznie się udało. W przeciwnym razie Ślizgon już by marudził…
- Więc masz zamknięte oczy i ten… wyobraź sobie, że lecisz.
Malfoy naraz otworzył oczy i wbił w Harry'ego oburzone spojrzenie.
- I po to stałem z zamkniętymi oczami przez osiem i pół minuty?!
Harry mrugnął.
- No weź! Zamknij oczy!
Malfoy wykrzywił usta w grymasie, ale ponownie wykonał polecenie.
- Wyobraź sobie tamten dzień. Wiatr na twarzy, słońce…
- Nie było wtedy słońca.
- Więc nie wyobrażaj sobie słońca. I zamknij się! Wyobraź sobie, że masz w dłoni trzonek miotły. Dosiadasz jej, niepewny, to twój pierwszy raz. Kiedy już na niej siedzisz odbijasz się od ziemi. Czujesz pierwszy dreszcz. Wiatr na twojej twarzy dodaje ci otuchy. Zaczynasz lecieć. Jesteś już dość wysoko, ale chcesz lecieć jeszcze wyżej… czujesz się królem świata - zupełnie wolny, jakbyś nie musiał do niczego wracać. Czujesz to? - zapytał miękko, otwierając oczy. Nie był nawet pewien kiedy je zamknął.
Malfoy stał przed nim, z na wpół otwartymi ustami, łapiąc przez nie powietrze. Jego oczy dalej były przymknięte, ale policzki lekko zarumienione.
A Harry się gapił.
- Zupełnie jakbyś siedział mi w głowie, Potter - zamruczał Ślizgon i otworzył oczy.
Harry natychmiast odwrócił od niego wzrok, udając, że jest bardzo zajęty kontemplowaniem widoku za oknem.
- Zamknij oczy ponownie i rzuć zaklęcie - polecił.
I Malfoy zrobił, co mu kazano. Nie było jakiś spektakularnych wyników. Z jego różdżki nie wystrzelił srebrny Patronus, ani nie błysnęło mocą, ale Ślizgon stworzył mgłę. Nie była ona nawet zbliżona do cielesnej formy, ale niezaprzeczalnie była pierwszym efektem ich pracy i Malfoy posłał Harry'emu uśmiech pełen satysfakcji.
- Świetnie - orzekł Harry, naprawdę bardzo zadowolony z postępu kolegi. - Jak się czujesz?
- Jak po seksie! - podsumował Ślizgon z wielce ukontentowaną miną. - Zmęczony, ale dumny.
Zaśmiali się obaj i ruszyli na zieloną kanapę. Harry miał rację - faktycznie była niebotycznie miękka. Zapadł się w nią głębiej i dopił swoje piwo.
- Myślę, że na dzisiaj starczy. Nie można cię forsować za bardzo, bo to mogłoby zrujnować twoją przyszłą karierę księżniczki.
Malfoy tylko burknął coś niewyraźnie w swoją butelkę.
- Bolą mnie plecy - zamarudził po jakimś czasie. - Chyba przewiałem sobie nerki.
- To idź do Pani Pomfrey - odrzekł nonszalancko Harry, udając, że nic go to nie obchodzi.
- Wyślę kogoś później. Wiesz, że zaraz cisza nocna?
Harry rzucił okiem na zegar wiszący nad wejściem i zauważył, że faktycznie zbliżała się już dwudziesta druga. Westchnął i podniósł się trochę niepewnie.
- Mam kawałek dalej niż ty, jak się nie ruszę, to nie zdążę, a nie mam takiego zaplecza u Snape'a, jak niektórzy w tym pokoju…
- Pewnie, idź - burknął Malfoy z lekkim uśmiechem. - Zostaw mnie tutaj samego na pastwę moich obolałych nerek. Być może się przewrócę i umrę, i moje zwłoki pokryje kurz, ale czym to jest wobec złamania regulaminu szkolnego…
- Tak z ciekawości, jak planujesz umrzeć przez przewrócenie?
- Jestem delikatny - odparł Ślizgon z wyższością, na co Harry pokręcił głową.
- To… do jutra? - rzucił jeszcze, kiedy był już niemal u drzwi. Ślizgon również zaczął się zbierać.
- Jutro nie mogę, mam randkę.
Harry potargał swoje włosy z roztargnieniem. Następnego dnia była sobota i jego również czekała randka. Ale przecież nie miał zamiaru spędzić w Hogsmeade całego dnia!
- Możemy się spotkać wieczorem - mruknął od niechcenia.
- Potter, skoro idę jutro na randkę, za którą będę płacił i na której będę się zachowywał sztucznie i uprzejmie, nie mam zamiaru rezygnować później z należnego mi seksu - wytłumaczył jak małemu dziecku, a Harry natychmiast oblał się czerwienią.
- Tak, jasne - burknął pod nosem. - No to cześć! - I nie czekając na pożegnanie Malfoya, ruszył z powrotem do Wieży.

Rozdział dziesiąty: Hogsmeade

- Wiesz, to bardzo dobrze, że się znowu spotykamy, chociaż my się właściwie nie spotykamy, bo to tylko jedna randka, ale kto wie... Chociaż Lavender mówiła, że nie powinnam była cię zapraszać, bo to mężczyzna powinien zapraszać kobietę na randkę, ale ja jej powiedziałam, że teraz są inne czasy. Też tak sądzisz, Harry?
- Tak - mruknął.
- To świetnie, Harry, bo ja też tak myślę. W końcu to nic wielkiego, że kobieta wykonuje pierwszy ruch. Wiesz, po naszej ostatniej przygodzie, Lavander mówiła, że nic z tego nie będzie, ale ja uważam, że błędy młodości nie powinny wpływać na teraźniejszość, prawda, Harry? W końcu oboje byliśmy wtedy młodzi, nie wiedzieliśmy jeszcze, czego chcemy od życia, prawda?
- Yhm.
Zacoffaj się Cafe, jak Harry przewidywał, okazało się przytulną kawiarenką, w której nie było kawy. Aż nazbyt urocze wnętrze ozdobione było pseudo romantycznymi świeczuszkami i różowymi serpentynami spływającymi z sufitu, a jakby tego było mało, z niewidocznych głośników sączyły się wybitnie irytujące dźwięki harfy.
Już po pierwszym rzucie oka na salę Harry wiedział, że nie jest to miejsce, w którym mógłby się czuć swobodnie, a czarę goryczy przepełnił wgląd w kartę. Wszystko, co serwował lokal, można było, co najwyżej, nazwać napojami kawo podobnymi. I to i tak przy ogromnych chęciach.
Do tego Parvati nie wydawała się wcale zmienić. Odkąd tylko się spotkali, zdawała się dostać słowotoku. Na początku Harry naprawdę chciał jej słuchać - już ostatnio doszedł do wniosku, że jego zamyślenia nie wychodziły mu na dobre. A kto jak kto, ale Harry potrafił wyciągać wnioski z własnych błędów. Próbował nawet wtrącić jakieś zdanie, czy zadać pytanie, ale dziewczyna najwyraźniej nie potrzebowała partnera do dialogu. Właściwie sprawiała wrażenie, że irytuje ją, kiedy się jej przerywa.
Od tamtej chwili Harry prewencyjnie milczał, potakując tylko kiedy się tego domagano.
- … i Padma twierdzi, że to świetny pomysł.
- Padma? - zapytał Harry z udawaną ciekawością i ponownie zawiesił wzrok na ścianie nad głową dziewczyny.
- Och, tak. Wiesz, ona chyba cię lubi, bo cały czas mnie namawiała, żebym cię zaprosiła.
To zdanie trochę ożywiło Harry'ego. Głównie dlatego, że „bliźniaczki” i „lubi” układały się w jego głowie w jasną wizję.
- To musi być fajne - zagadnął nagle, wytrącając dziewczynę z jej monologu. Odchrząknęła, a on kontynuował. - Mieć siostrę bliźniaczkę, znaczy się.
- Och. Tak, jest fajnie - zaczęła dziewczyna, ponownie się ożywiając. Najwyraźniej kiedy pytania dotyczyły jej samej, była skłonna dopuścić do rozmowy. - Wiesz, Padma to moja najlepsza przyjaciółka, jesteśmy ze sobą bardzo blisko. Mówię jej dosłownie o wszystkim!
Harry chrząknął i poczuł, jak na twarz wypływa mu lekki rumieniec. W jego myślach bliźniaczki Patil tańczyły właśnie półnagie, jednocześnie podając mu piwo.
Spojrzał panicznie na Parvati, ale dziewczyna zdawała się nie dostrzegać jego pobudzenia. W takich chwilach Harry musiał przyznać, że bycie nastoletnim chłopcem miało spore wady...
- Wiesz… Strasznie tęskniłam za naszymi rozmowami - wyznała nagle Parvati i Harry cudem powstrzymał się od parsknięcia w swoją kawę. Posłał dziewczynie niby zaciekawione spojrzenie i to wystarczyło, żeby ponownie zaczęła mówić.
Będąc w pełni szczerym, Harry musiał przyznać, że Parvati nie była taka zła. Miała poczucie humoru i była bardzo ładna. Do tego dawała mu jasne sygnały, że jest nim zainteresowana. Gdyby Harry był bardziej normalny, to pewnie nawet dobrze by się z nią bawił. Tyle że nic nie mógł poradzić na to, że zwyczajnie nienawidził takich gadek o niczym. Idea randek też sama w sobie go odstraszała. Nie to, żeby chciał zostać prawiczkiem do końca świata, ale zawsze miał nadzieję, że można to załatwić jakoś inaczej. Po cichu marzył, że kiedyś spotka dziewczynę, z którą będzie grać w quidditcha i pić piwo. Trochę jak Ginny, tylko mniej jak siostrę.
Tymczasem Parvati wydawała się zupełnie innym typem. Takim zalotnym i z ładnymi paznokciami, co pewnie znaczyło, że nie lubiła latać…
- Nie uważasz?
- Tak…
- Dlatego cieszę się, że to właśnie z tobą dzisiaj wyszłam - orzekła, tym samym ponownie skupiając na sobie uwagę Harry'ego. - Przy tobie czuję się bezpieczna.
Harry chrząknął, zakłopotany. Nie poczuwał się do roli obrońcy niewiast. Uważał raczej, że każda kobieta powinna umieć bronić się sama. Ale sądząc po rozanielonej minie Parvati nie chciałaby ona usłyszeć jego zdania.
To Harry cenił w facetach - nie polegali na innych.
Na przykład Malfoy - uczył się potrzebnego mu zaklęcia, żeby nie być od nikogo zależnym. Nawet jeżeli wymagało to dużego wysiłku i poświęcenia. Rzadko która kobieta byłaby do czegoś takiego zdolna.
Potter dawno dopił swoją kawę, kiedy wreszcie dziewczyna zaczęła się zbierać. Na dworze było już szaro. Harry od jakiejś godziny jęczał w duchu, błagając, żeby Parvati w końcu się zamknęła. Niestety, zupełnie wbrew jego modłom, Gryfonka zdawała się nakręcać z każdym zdaniem, mówiąc coraz szybciej i, o ironio, coraz więcej.
Harry podał dziewczynie szalik i, kiedy ta go ubierała, poszedł uregulować rachunek. Był raczej tradycjonalistą i nigdy nie pozwoliłby płacić kobiecie na randce. Nie to, żeby miał tych randek znowu tak wiele…
Kiedy wyszli na ulicę już zmierzchało. Był koniec października i wieczory zaczynały się coraz wcześniej. I były coraz chłodniejsze, co Harry dotkliwie sobie uświadomił przy pierwszym zabłąkanym podmuchu wiatru. Dziewczyna złapała go pod ramię i pociągnęła dwa kroki dalej. Zupełnie nie w stronę Hogwartu.
Z udręką Harry uświadomił sobie, że dla niej to nie był jeszcze koniec randki.
- To gdzie teraz, Harry? - zaświergotała zalotnie.
Ładna była taka. Lekki chłód odmalował rumieńce na jej ciemnych policzkach, a oczy błyszczały od ekscytacji. Gdyby tylko się nie odzywała…
- Co powiesz na spacer? Wiem, że jest zimno, ale znam świetny kram z prażonymi orzechami. Moglibyśmy kupić trochę i iść nad jezioro. Liście jeszcze nie spadły i jest bardzo ładnie - z każdym wypowiedzianym słowem mówił coraz ciszej i mniej chętnie, widząc minę dziewczyny. - Nie chcesz? - zapytał zawiedziony.
Parvati westchnęła cierpiętniczo i przywołała na oblicze uśmiech. Co ciekawe, nie wydawał się on sztuczny.
- Nie, to całkiem ciekawy pomysł. Ale jak zmarznę, będziesz mnie musiał przytulać. - Zaśmiała się perliście i Harry również posłał jej uśmiech. Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę jednej ze starych uliczek, trochę oddalonych od centrum Hogsmeade.
Przechodząc koło toru wrotkarskiego, Harry zatrzymał się, zdziwiony. Nie miał pojęcia, że w miasteczku otworzono taki przybytek. Parvati podążyła za jego wzrokiem, a później ponownie spojrzała na niego.
- To taka mugolska nowomoda. Jeździ się na butach z kółkami. Ja i Padma często to robiłyśmy w Londynie.
Harry chrząknął niepewny.
- Ja nie umiem - przyznał. - Jakoś nigdy nie było kiedy się nauczyć.
Faktycznie - jako wychowanek mugolów doskonale wiedział czym są wrotki. Dudley miał nawet kilka par - skrupulatnie niszczył jedne po drugich. Jednakowoż nigdy nie pozwolono mu się przejechać. Wuj twierdził, że Harry by je zepsuł swoimi niezgrabnymi stopami.
W gruncie rzeczy wrotki Dudleya nawet by nie pasowały, bo Harry miał stopę mniejszą o trzy rozmiary, ale jego dziecięcym marzeniem zawsze było się nauczyć. Chciał tego tak bardzo, że raz nawet ukradł wrotki kuzyna, ale zanim zdążył je chociażby założyć został przyłapany i dotkliwie ukarany - tak, że od tej pory już nawet nie myślał o przywłaszczaniu sobie nie swoich rzeczy.
- Nauczę cię - oznajmiła Parvati z poważną miną. Najwyraźniej twarz Harry'ego mówiła sama za siebie. - To jest bardzo proste, zobaczysz. Jedna lekcja ze mną i będziesz śmigał jak mistrz - dodała już z uśmiechem, a Harry poczuł jakieś przyjazne ciepło rozlewające mu się po żołądku.
- Ale teraz? - mruknął, nie do końca przekonany czy jest gotowy.
- Może… następnym razem? - zapytała z lekką niepewnością w głosie, a Harry natychmiast posłał jej uśmiech.
- Tak, następnym razem. Teraz chodźmy po orzechy.
Jednak zanim zrobili choćby jeden krok, z uliczki po prawej wyszedł Draco Malfoy, w towarzystwie Michaela Cornera. Obaj byli tak pogrążyli w rozmowie, że nawet ich nie zauważyli!

Harry chrząknął, czując jak krew buzuje mu w żyłach. Sam nie wiedział dlaczego, ale za każdym razem kiedy spotykał Malfoya podskakiwała mu adrenalina.
- Malfoy - warknął na tyle głośno, żeby Ślizgon go usłyszał.
Zarówno blondyn, jak i jego towarzysz poderwali głowy w ich kierunku i Harry dostrzegł na twarzy Malfoya coś w rodzaju półuśmiechu. Sam nie wiedział, kiedy nauczył się odróżniać ten uśmiech od grymasu - bo w gruncie rzeczy obie miny były bardzo podobne…
- Potter - burknął Ślizgon uprzejmie. - Panno Patil - skinął dziewczynie głową na powitanie, a Parvati odzwierciedliła jego gest. - Potter, nie podejrzewałem cię o tak dobry gust - orzekł Ślizgon, posyłając dziewczynie zalotny uśmiech. Parvati zaśmiała się perliście i bardziej zawisła na ramieniu towarzysza. Harry osobiście uważał, że to bardzo nieładnie ze strony Malfoya, żeby komentować cudze dziewczyny. Nawet jeżeli nie do końca były one czyimiś dziewczynami, ale przecież nie o to chodziło… - Oczywiście znacie Michaela?
- Tak, tak - odrzekł szybko Harry, posyłając nerwowy uśmiech Krukonowi. - Mamy razem Zielarstwo i Eliksiry.
- Michael właśnie namówił mnie na wywrotki - oznajmił Malfoy dystyngowanym głosem, ale Harry wiedział, że zachowuje się tak tylko przez obecność Parvati. Zupełnie jakby nie chciał, żeby inni zobaczyli w nim dzieciaka, którym w rzeczywistości był.
- Wrotki - poprawił Corner nieuważnie. Wydawał się dziwnie nieswój.
- W takim razie nie będziemy przeszkadzać. Miłej zabawy! - zaświergotała Parvati już ciągnąc Harry'ego dalej. Zanim Potter zdążył się obejrzeć, Malfoy zniknął mu z pola widzenia.
- Trochę już zgłodniałam, Harry. Będzie trzeba kupić dużo orzechów - zaśmiała się, zupełnie jakby powiedziała dobry żart.
- Nie sądzisz, że to było dziwne? - zapytał Harry, przerywając paplanie koleżanki.
- Hm? - zamruczała dziewczyna z twarzą nagle przy uchu Pottera. Harry przysiągłby, że nie wiedział, kiedy się tak przysunęła.
- Malfoy. Taki miły dla ciebie. Dla mnie.
- Nie rozumiem - stwierdziła, lekko się odsuwając.
- Malfoy jest wrednym typem i do tego nie cierpi Gryfonów!
- No nie wiem - mruknęła zamyślona. - Dla mnie był raczej zawsze miły. Dla Padmy zresztą też.
- Może ma jakąś obsesję na punkcie bliźniaczek - mruknął Harry pod nosem, a głośniej dodał: - Ale tak cię przy mnie adorował?
- Och, Harry! Jesteś zazdrosny! - wykrzyknęła, nie wiedzieć czemu, nagle bardzo ucieszona.
- Nie jestem - warknął Harry, dopiero poniewczasie uświadamiając sobie, że nie wypada warczeć na normalnych ludzi.
Ale w głębi Harry musiał przyznać, że czuł delikatną nutkę zazdrości. I przerażało go to, bo…
- To takie słodkie - Parvati zaświergotała ponownie do jego ucha. - Ale nie masz się czym martwić, Harry - zaśmiała się.
W duchu czuł się… dotknięty. Malfoy zachowywał się, jakby w ogóle nie interesował się spotkaniem Harry'ego! I do tego spędzał czas z jakimś kolegą, a Harry'ego okłamał, że będzie mieć randkę, zupełnie jakby Pottera mogło to interesować!
Bo Harry'ego to wcale przecież nie interesowało, a myślał o tym wyłącznie dlatego, że był ciekawski, nic więcej.
Tylko nie dawało mu spokoju, że Malfoy nie chciał się z nim umówić na lekcję. Mówił, że to przez randkę, ale skoro nie miał randki… chyba że… Myśl, która nagle zaświtała Harry'emu w głowie najpierw wydała mu się irracjonalna, ale…
- Dlatego tak ważne jest, żeby nie jeść zbyt dużo masła - kończyła swój wywód Parvati. Harry posłał jej dziwne spojrzenie (bo kogo normalnego interesowało masło, bądź jego ewentualny brak ?!) i nie czekając na jej kolejny monolog zapytał:
- Myślisz, że Malfoy jest gejem?
Parvati zamrugała, najwidoczniej bardzo zdziwiona, a Harry zrugał się w duchu. Skąd mu takie głupoty przychodziły do głowy?
- Harry… to chyba dość oczywiste, prawda?
Potter wciągnął głośno powietrze przez nos i wpatrywał się w Parvati jak w ducha. „Że jak… oczywiste?”
- No wiesz, te jego modne stroje i ci wszyscy faceci, którymi się otacza?
- Ale… może to tylko kumple?
- No ten… - zaczęła, nie wiedząc jak to powiedzieć dosadniej. - Znaczy… a ty się publicznie całujesz ze swoimi kumplami?
- Nie!
Parvati zaśmiała się perliście i Harry zrozumiał swój błąd.
- W ogóle się nie całuję z kumplami! Ani publicznie ani prywatnie, ani nic.
Dziewczyna, dalej się śmiejąc, ponownie chwyciła go za rękę i pociągnęła dalej.
- Chyba już czuję zapach tych orzechów.
Harry pokiwał nieprzytomnie głową i dał się dalej prowadzić.
Nigdy wcześniej nie zauważył w Malfoy niczego… gejowatego. Sam nie wiedział, jak miał się do tego ustosunkować.
Nie to, żeby miał coś do homoseksualizmu. Oczywiście, że nie! Tylko nie sądził, że Malfoy może być… taki. Czy w tym kontekście jego lekcje Patronusa miały jakiś podtekst? Czy powinien z nim porozmawiać?
Poza tym, skoro Ślizgon wolał swoją płeć, to dlaczego podrywał Parvati? I dlaczego, na miłość Merlina, był tematem numer jeden wśród żeńskiej części Gryfonek, nawet u Ginny wywołując rozlazły uśmiech?
Jednakże dalsze rozmyślania przerwały nagle jakieś krzyki. Rozejrzał się panicznie dookoła, już chwytając za różdżkę i odruchowo przesuwając Parvati bliżej siebie.
- To on! - usłyszał z tłumu.
- To Potter! Harry Potter!
Harry momentalnie zorientował się, co się działo, ale było już za późno na ewakuację. Dziennikarze.
W jednej sekundzie stali spokojnie w pewnej starej uliczce, a w następnej byli prawie spychani przez tłum. Otaczało go przynajmniej trzech reporterów i jeszcze raz tylu fotografów. Zewsząd oślepiał błysk lamp migowych.
- Harry, Prorok Codzienny. Opowiesz nam, jak spędzasz swoją wolną sobotę?
- Harry, Czarownica, doszły nas słuchy, że chcesz być aurorem, czy to prawda? - napływały kolejne pytania z ogólnego gwaru, ale zanim Harry zdążył sklecić jakieś sensownie zdanie, ponownie oślepiali go fotografowie, skutecznie rozpraszając jego myśli.
- Harry, czy jesteś teraz na randce? - nadleciało nieoczekiwanie pytanie, tym samym przypominając Harry'emu o dziewczynie, wciąż wczepionej w jego ramie.
Chciał jej posłać przepraszające spojrzenie, ale kiedy tylko odwrócił się w jej stronę, odkrył, że Parvati uśmiecha się szeroko i macha wprost do obiektywu. W odróżnieniu od Harry'ego wydawała się czuć swobodnie i nawet zadowolona z uwagi mediów.
- Jesteście parą? Jak się nazywasz? - zakrzyknął ktoś z tłumu, a zanim Harry zdążył ostrzec Gryfonkę, żeby się nie odzywała, ta już zaczęła mówić.
- Nazywam się Parvati Patil i jestem wieloletnią przyjaciółką Harry'ego - oznajmiła pewnym głosem, a Harry zagryzł wargi, żeby nie krzyknąć czegoś głupiego. „Wieloletnią przyjaciółką?” - Spotykaliśmy się już wcześniej - opowiedziała dziewczyna na kolejne pytanie reporterów.
- Myślisz, że to coś poważnego?
- Och, z mojej strony jak najbardziej!
- Parvati, musimy już iść - mruknął Harry. Aż buzowało w nim ze złości. Jakim prawem ona śmiała gadać takie brednie? Przecież Prorok zaraz wszystko przeinaczy i zaplanuje im ślub! Od dawna polowali na jakąś sensację z jego życia, a taki news był zapewnie spełnieniem ich marzeń!
Westchnął sfrustrowany i spróbował pociągnąć dziewczynę do przodu.
- Harry, Parvati - doszedł ich kolejny głos dziennikarza. - Może jedno zdjęcie?
Harry już miał zamiar odpowiedzieć „a nie macie ich już dosyć?”, kiedy nagle Parvati przyciągnęła go ku sobie i z zaskoczenia pocałowała jego usta.
Harry nie miał dużego doświadczenia z kobietami, ale wśród wszystkich pocałunków, które zdążył w swoim życiu wymienić, ten był zdecydowanie najgorszy. Z otwartymi oczami, suchy i zupełnie nic nie znaczący.
Nie odepchnął jednak dziewczyny - nie chciał robić cyrków. Oczami wyobraźni już widział, co wtedy gazety by o nim napisały - „Harry Potter - damski bokser, wyładowuje frustrację na swojej narzeczonej”.
- Chodź - burknął bardzo zły i tym razem Parvati grzecznie za nim podążyła, po drodze jednakowoż rozdając uśmiechy na prawo i lewo.
Pociągnął ją ponaglająco za rękę, a później ruszyli najkrótsza możliwą drogą z powrotem do zamku.
- A orzechy? - zapytała zaskoczona dziewczyna, czując jak Harry prawie że miażdży jej dłoń w silnym uścisku.
- Nie mam ochoty.
Wobec takiej postawy nie próbowała nawet zaczynać konwersacji.

Rozdział jedenasty: Halloween

Kiedy w niedzielę rano Harry szedł na śniadanie wciąż miał w głowie wieczorną sprzeczkę ze swoimi przyjaciółmi. Cóż, może nie sprzeczkę, ale wyszło na to, że chyba każdy w Hogwarcie wiedział, że Malfoy jest gejem. Każdy oprócz Pottera…
Harry, po tym, jak opowiedział o przygodzie z dziennikarzami i reakcji Parvati (przy licznych popiskiwaniach Hermiony, oczywiście), żeby pokryć czymś niezręczną ciszę wspomniał o swoim odkryciu odnośnie Malfoya i chłopaków.
- Nie wiedziałeś, Harry? - mruknęła Hermiona.
- Ja tam nie wiem, on chyba kręci też z dziewczynami - powiedział Ron, sprawiając wrażenie zamyślonego, a Harry miał ochotę się na nich rzucić.
- Dlaczego mi nie powiedzieliście! - krzyczał, a później poszło już lawiną.
Właściwie nie był zły na przyjaciół. Może trochę zdziwiony, że nie próbowali go ostrzegać, czy coś. Tak przynajmniej trochę. Tyle że miał tak paskudny humor, przez całą tę sprawę z reporterami i w ogóle, że potrzebował się na kimś wyżyć.
I dopiero rano Harry poczuł, jak bardzo mu wstyd. Trzeba przyznać, że był raczej impulsywny i często najpierw robił, a później myślał. A jeszcze później żałował.
Kiedy rano wstał, Rona nie było już w sypialni. W pokoju wspólnym nie spotkał też Hermiony. Samotnie zszedł do Wielkiej Sali, ale zanim jeszcze doszedł do pomieszczenia, postanowił już, że musi przeprosić przyjaciół.
Był już prawie u drzwi, kiedy usłyszał arogancki i bardzo znajomy głos. Momentalnie Harry odkrył, że poczuł się speszony. Tak naprawdę nie miał dłuższej chwili, żeby przemyśleć, jak powinien się teraz zachowywać wobec Malfoya. Niby nic się nie zmieniło, ale skoro Harry już wiedział, to może powinien zachować większy dystans? Nie chciał, żeby ludzie w szkole choćby pomyśleli, że może być kolejnym podbojem Ślizgona…
- Potter, mówię do ciebie - burknął blondyn, sprawiając przy tym wrażenie naprawdę zirytowanego.
- Tak? - mruknął Harry, ale natychmiast się poprawił: - Tak - warknął.
Na twarz Malfoya nagle wypełzł uśmiech pełen zadowolenia, a Ślizgon zamachnął czymś Potterowi przed samą twarzą.
Harry charknął i gniewnie odsunął od siebie zawiniątko.
- Do reszty ci odbiło? - warknął.
- Chyba tobie, Potter - mruknął Ślizgon. - Żeby się tak obcałowywać z pannami publicznie? Wiesz ilu czarownicom złamałeś tym serce? - mruknął niby współczująco i dopiero wtedy Harry zorientował się, że to, co Ślizgon trzymał w rękach, to gazeta.
Jęknął sfrustrowany.
- Och, nie, nie. Tylko nie mów, że już jest.
Malfoy zaśmiał się perliście zwracając tym całkowicie uwagę Harry'ego.
- Nie patrz na mnie z taką udręką. Pomyślałby kto, że wy, Gryfoni, macie więcej odwagi.
- To nie ma nic wspólnego z odwagą, Malfoy - orzekł Harry. - Zresztą i tak nie zrozumiesz. Właściwie, to chciałeś czegoś?
- Tylko się z ciebie pośmiać - oznajmił Ślizgon, z tym swoim wyrazem twarzy.
- Idiota - mruknął Harry pod nosem i już miał wejść do Wielkiej Sali, kiedy poczuł, że Malfoy chwycił go za rękaw szaty. Obrócił się w stronę chłopaka, tylko żeby poczuć, że znajduje się stanowczo zbyt blisko drugiego ciała. Nerwowo przygryzł policzek.
- Przez kilka dni będę zajęty, więc lekcje możemy mieć dopiero w środę.
- W środę? - Harry bardzo starał się nie myśleć, że to właściwie za milion lat. - Co masz niby takiego ważnego? Cornera? - ostatnie słowo prawie wysyczał, sam sobie dziwiąc się, jak jego głos może brzmieć tak zjadliwie.
Malfoy posłał mu krzywy uśmiech, najwyraźniej wcale nie urażony insynuacją Gryfona.
- Michael musi ustawić się w kolejce. Okazało się, że nie jest aż tak dobry, żeby rezygnować dla niego z nauki - podsumował i nim Harry zdążył chociaż przełknąć ślinę, Ślizgon już zniknął za drzwiami jadalni.
Harry, bardzo starając się nie analizować słów blondyna (nie jest aż tak dobry, nie jest aż tak dobry w czym?, nie jest aż tak dobry…), sam również ruszył w głąb Wielkiej Sali, wprost do stołu Gryffindoru.
Ron jak zawsze zjadał tyle, ile tylko zdołał, nie bacząc przy tym na to, co muszą przeżywać przypadkowi obserwatorzy jego poczynań. Bo trzeba było przyznać, że kiedy już się raz spojrzało na jedzącego Weasleya, to ciężko było oderwać wzrok. To chyba była kwestia szoku…
Hermiona ukryła się za gazetą i Harry z przerażeniem uświadomił sobie, że to dokładnie ta sama gazeta, którą chwilę wczesnej wymachiwał mu przed nosem Malfoy. Zresztą, podejrzewał, że to i tak żadna różnica, bo pewnie w każdej było dokładnie to samo…
Rozejrzał się po stole i odkrył, że prawie każdy oddaje się właśnie lekturze porannej prasy. Zupełnie podobnie było w całej sali i Harry'ego uderzyło, że jego koledzy i koleżanki jakoś dziwnie nagle zainteresowali się tym, co się dzieje na świecie.
Ginny siedziała markotna i senna, zupełnie jak każdego ranka.
Harry usiał na swoim miejscu i mruknął ciche „cześć”, czekając na reakcję.
Panna Granger wyłoniła się zza gazety, a Ron przełknął to, co akurat miał w buzi.
- Już się uspokoiłeś, Harry? - zapytała Hermiona protekcjonalnie i, o ile to możliwe, Harry poczuł się jeszcze gorzej.
- Przepraszam - mruknął. Naprawdę było mu wstyd.
Przyjaciółka pokiwała głową ze zrozumieniem, a Weasley charknął.
- Nie myśl sobie, że ja też ci tak łatwo wybaczę. Najpierw musisz mi zrobić kanapkę, tylko taką porządną, a nie takie nic, jak ty jadasz!
Harry uśmiechnął się i od razu zabrał się za szykowanie posiłku dla przyjaciela. W tym samym czasie Ginny postawiła przed nim filiżankę czarnej kawy. Posłał jej dziękujący uśmiech.
- O co poszło tym razem? - zagadnęła, ale zanim Potter zdążył odpowiedzieć, uprzedził go przyjaciel.
- Harry nie wiedział, że Malfoy jest gejem i się na nas wyżył - wymamlał rudzielec z ponownie pełnymi ustami.
- Och, tak - zamruczała dziewczyna, z jakby rozmarzonym uśmiechem. - Ja też wolałabym nie wiedzieć…
Momentalnie Ron zaczął się krztusić, a Hermiona śmiać. Harry za to z jękiem uderzył głową o blat stołu. Raczej dotkliwie.
- Skąd niby miałem wiedzieć, skoro wy, dziewczyny, ciągle zarzucacie nas takimi tekstami. Jaki to Malfoy jest przystojny, jak to nas was spojrzał na korytarzu…
- Oj, Harry - zaczęła Ginny, ale przerwała jej Hermiona.
- To taka kobieca duma. Każda z nas by chciała, żeby jakiś miły gej stał się dla niej hetero.
- Malfoy nie jest miły - burknął Potter pod nosem, ale został zignorowany.
- Poza tym Malfoy tak pięknie adoruje kobiety. Potrafi się tak uśmiechnąć… - zaczęła Ginny, ale kiedy tylko się zorientowała, że przyjaciele patrzą na nią jak na wariatkę natychmiast zamilkła. - Poza tym, jest dobry w quidditcha. Lubię facetów dobrych w quidditcha - dodała twardym głosem, rozglądając się na boki, żeby sprawdzić, czy nikt nie przyłapał jej na „babskości”.
- Harry jest dobry w quidditcha - mruknął Ron znad swojej kanapki.
- Ty też jesteś - burknęła jego siostra. - Ale z żadnym z was nie będę się przecież umawiać.
- Z Malfoyem raczej też nie - skwitowała Hermiona, na co Ginny rzuciła w nią płatkiem kukurydzianym.
- Harry - zaczęła starsza Gryfonka, milczeniem pomijając działania przyjaciółki. - Czytałeś już? - zapytała wskazując na gazetę.
- Nie i chyba nie chcę.
- Może i racja - sapnął Ron, tym razem znad talerza owsianki. To było naprawdę niewiarygodne, ile ten facet mógł zmieścić w sobie jedzenia. - Rozpisują się nad twoim niby związkiem. Że spotykasz się z Parvati od lat i że skoro teraz się ujawniliście, to znaczy, że to następny krok waszego związku i takie tam.
- Cholera - mruknął Harry pod nosem.
Potoczył wzrokiem po stole Gryfonów i zauważył, że większość ludzi przysłuchuje się ich rozmowie. I tylko niektórzy próbowali robić to dyskretnie. Parvati siedziała otoczona dziewczynami, głównie młodszymi od siebie, sprawiając wrażenie, że traktują ją jak jakąś królową. Wszystkie panienki spoglądały na starszą Gryfonkę jak na boginię, a sama Parvati… cóż - patrzyła na Harry'ego. To nie było pewne siebie spojrzenie, jak poprzedniego wieczoru, ale Harry i tak czym prędzej odwrócił wzrok.
- Trzeba być prawdziwą idiotką - zaintonowała Ginny mocnym głosem, tak, że była doskonale słyszalna przy całym stole - żeby dobrowolnie przyznać się do związku z Harrym Potterem.
Harry rzucił jej niepewne spojrzenie - jeżeli to miał być sposób przyjaciółki, żeby mu pomóc, to niezbyt działał…
- Przecież wszyscy wiedzą, że teraz Sami-Wicie-Kto, skoro nie może złapać Harry'ego, bo jest za dobrze strzeżony, będzie polować na Parvati - orzekła, wywołując tym jedno wielkie sapnięcie.
To było dobre zagranie, trochę ślizgońskie, ale dobre. Harry rzucił okiem na pannę Patil i odkrył, że dziewczyna zrobiła się kredowo biała. Mrugnął do Ginny.
- Zawsze jest szansa, że Voldemort nagle przestanie na mnie polować, albo może uzna, że docieranie do mnie przez moją narzeczoną byłoby niehumanitarne.
W nagle powstałej ciszy, tylko czwórka Gryfonów wydawała się czuć swobodnie. Hermiona ze spokojem przerzucała strony gazety, a Harry i Ginny, dopijając swoją kawę, ponownie pogrążyli się w rozmowie - tym razem trochę cichszej. Kiedy w końcu Ron przestał pałaszować, zebrali swoje rzeczy i wyszli z sali. Harry miał wrażenie, że dopiero wtedy przy stole Gryffindoru atmosfera nieco się rozluźniła.
- Możecie uważać, że to zabawne - powiedziała nagle Hermiona - ale nawet nie zdaje sobie sprawy, że to prawda. Ciebie, Harry, i nas, jako twoich najbliższych przyjaciół, chroni Dumbledore, ale Parvati nie ma kto chronić, a po tym artykule jest o wiele bardziej wystawiona niż inni.
I mimo iż wcześniej Harry była raczej dumny z tego, jak przygadali dziewczynie, nagle poczuł się bardzo głupio.
- Wiecie co… ja chyba… - zaczął, ale nie skończył, bo nagle dobiegły ich ciche kroki. To Parvati wybiegła za nimi.
- Harry, możemy porozmawiać? - zapytała. Harry rzucił przyjaciołom spojrzenie, z którego bardzo wyraźnie emanował przekaz „idźcie sobie”. Najwidoczniej jednak Gryfoni byli odporni na bardzo wyraźne przekazy.
- Możecie nas zostawić samych? - mruknął, zrezygnowany. Zero taktu (dlaczego przy tych słowach, w jego głowie od razu powstał obraz Malfoya przewracającego oczami? A niech to licho!)…
- Tak, jasne, pewnie! - zakrzyknęli, prawie że naraz i ruszyli w stronę Wieży, co chwilę jednak wykręcając głowy w ich kierunku.
Harry uśmiechnął się i spojrzał na Parvati.
Dziewczyna wyglądała… niepewnie. Cóż, on też pewnie by tak wyglądał, gdyby nagle powiedziano mu, że przez własną głupotę stanie się zwierzyną łowną.
- Harry, ja… chciałam przeprosić - powiedziała cicho, patrząc pod nogi.
Cóż, nie tego się Gryfon spodziewał.
- Bardzo denerwowałam się naszą wczorajszą randką i przez to zachowywałam się jak idiotka. A kiedy reporterzy nas napadli… Po prostu przepraszam.
Harry chrząknął na znak, że słucha.
- I za pocałunek też… - dodała dziewczyna. - Ja pomyślałam… chyba pomyślałam, że to będzie już tak oficjalnie.
- Wybacz, ale twoje rozumowanie jest trochę nielogiczne - powiedział zimno, a dziewczyna się skrzywiła.
- Tak, teraz też to widzę. Przepraszam - powiedziała po czym odwróciła się na pięcie.
Harry dał jej ujść kilkanaście kroków, kiedy, sam za bardzo nie wiedząc czemu, zawołał jej imię. Odwróciła się tak pełna nadziei, że chłopakowi chciało się w duszy śmiać.
- Nie przejmuj się tym, co mówiła Ginny. W Hogwarcie jesteś bezpieczna. Poza tym, nigdy nic nie stało się żadnemu z moich przyjaciół. - Może i było to słowa trochę na wyrost, ale Harry bardzo chciał w nie wierzyć. - I może następnym razem pójdzie nam lepiej - dodał nagle na jednym tchu i ruszył do Wieży, nawet nie łudząc się, że uda mu się uniknąć zdania relacji przyjaciołom.

Tak jak się spodziewał, Hermiona nie była zachwycona jego decyzją. Ale cóż Harry miał powiedzieć? Był nastoletnim chłopcem i czasem chciał spędzić trochę czasu z ładną dziewczyną. W tym względzie przynajmniej Ron zdawał się go rozumieć.
Poza tym, Parvati wyglądała na taką zdruzgotaną, że Harry nie mógł tak tego zostawić. Może i był jeszcze trochę na nią zły, ale przynajmniej widział dla nich jakąś szansę. No i już ukarali ją należycie podczas śniadania…
Ginny, jak to ona, skwitowała relację Harry'ego słowami: „myślisz fiutem”, wywołując tym samym żywiołową kłótnię ze swoim bratem. Bo Ron uważał, zresztą słusznie, że młoda panienka nie powinna używać takich słów. A kiedy rodzeństwo Weasley pogrążyło się w kłótni, do Harry'ego dosiadła się Hermiona i, już ukrywając się za grubą książką, powiedziała jeszcze:
- Ginny ma rację.
I Harry nie mógł się z nią nie zgodzić, niezależnie od tego jak bardzo dosadne by to nie było.
Popołudnie minęło im w miarę spokojnie, oczywiście kiedy Ginny przestała już krzyczeć. Harry i Ron starali się na ostatnią chwilę kończyć zaległe eseje, dziewczyny plotkowały o czymś w swoim tylko towarzystwie. Ani się obejrzeli, a przyszła pora kolacji, a razem z nią corocznej Halloweenowej uczty.
Harry'emu nie kojarzyło się dobrze to święto. Chociaż nigdy o tym nie mówił i nawet starał się nie myśleć, gdzieś na dnie świadomości zawsze mu się czaiło, że to data śmierci jego rodziców.
- Hej, kumplu. Hermiona poszła się przebrać, czekamy na nią, czy idziemy sami?
Harry rzucił niewyraźne spojrzenie swojemu przyjacielowi. Sto razy lepsze od rozpaczania było udawanie, że to zwyczajny dzień. Ale tak naprawdę Harry chciałby, żeby przyjaciele starli się bardziej… tak, żeby mógł w ogóle zapomnieć.
- Poczekajmy - mruknął.
Kiedy tylko pojawiły się dziewczyny, zeszli na dół. Stoły wyglądały bajecznie. Oprócz tradycyjnych potraw wszędzie porozkładane były słodycze i ciasta, a z Hogsmeade sprowadzono nawet specjalny sok z dyni z bąbelkami. Harry wypatrzył swoje ulubione zębosklejki i babeczki z miętowym budyniem. Nie sposób było przejść obok całego tego jedzenia obojętnie i w takie dni Harry zaczynał rozumieć rudowłosego przyjaciela.
Ron oczywiście, nie czekając na kolegów, od razu rzucił się na swoje miejsce i zaczął napełniać talerz. Hermiona kręciła głową z politowaniem, ale mimochodem podkradała pistacjowe wafelki z talerza swojego chłopaka.
- Jak dobrze, że dzisiaj niedziela - powiedziała Ginny, a jej oczy nienaturalnie błyszczały.
Weasleyówna miała pełno dziwnych nawyków żywieniowych. W poniedziałki jadała same warzywa, we wtorki unikała węglowodanów, a niedzielę nazywała swoim dniem słodkości. Harry'ego zawsze trochę to śmieszyło i rozczulało. Ginny stanowczo była wyjątkowa i czasem Harry bardzo żałował, że między nimi nie będzie nigdy czegoś więcej. Ale tylko czasem, bo zazwyczaj życzył przyjaciółce po prostu znalezienia kogoś równie wspaniałego, jak ona.
Kiedy sala zapełniła się już uczniami wszystkich domów, Dumbledore wstał, oczyścił gardło i poszedł do mównicy. Mimo swojego wieku widać było po nim siłę. Zapewne przez jego moc, a może tylko przez poczucie humoru i radość z życia?
- Kilka słów, moi mili. Czarna krowa w kropki bordo, gryzła trawę kręcąc mordą! Smacznego!
Och, tak, a może po prostu chorzy umysłowo żyli dłużej? Harry jednego był pewien - dyrektora nie da się zrozumieć.
Hermiona nadal czule podjadała Ronowi ciastka, Ron protestował, a Ginny wydawała się walczyć z czekoladową fontanną.
Takie dni były dobre. Spokojne. I bardzo potrzebne w obliczu nadchodzącej wojny. Harry potoczył spojrzeniem po sali. Wszyscy wydawali się zrelaksowani i… szczęśliwi. To ostatnie uderzyło w Pottera. On sam nie pozwalał sobie poczuć prawdziwego szczęścia już od bardzo dawana. Zawsze gdzieś wewnątrz niego kryła się jakaś obawa, coś, co psuło nawet najpiękniejsze przeżycia. Tym bardziej podziwiał beztroskę innych.
Spojrzał na stół Slytherinu i aż uśmiechnął się szerzej. Ślizgoni wyglądali jakby właśnie się pobili, a wśród nich, na centralnym miejscu, siedział Draco Malfoy, z lekkim uśmiechem rozdając między nich słodycze. Najbardziej smutny w tym obrazku wydawał się być Goyle, zupełnie jakby został pominięty przy przydziale.
Harry miał ochotę zaśmiać się głośno, ale bał się, że natychmiast zostanie usadzony przy małym stoliczku, razem z Dumbledorem…
Tylko Malfoy mógł wymyślić podział szkolnych słodyczy. Harry zastanawiał się skąd się brała w tym chłopaku taka charyzma! Był raczej przeciętnej postury i nawet nie był w najstarszej klasie! I na pewno nie chodziło o jego pochodzenie, bo w Slytherinie było przecież wielu ludzi ze starych, szlachetnych rodzin.
Tymczasem Malfoy owijał sobie wszystkich wokół palca. Traktował ich jak swoich… poddanych (Harry nie mógł nic poradzić na cichy chichot, który wydarł mu się z ust, chociaż bardzo próbował go powstrzymać!). Zawsze mówił czego chce i zawsze to dostawał. I właściwie chyba tylko Harry był w stanie mu powiedzieć „nie”. A to i tak niezbyt często, od kiedy Ślizgon próbował na nim tych swoich czarów z „wiosennym uśmiechem”.
Uczta mijała swoim tempem, wśród gwaru, śmiechów i rozmów. Harry dobrze się bawił, chociaż, co jakiś czas, zauważał na sobie spojrzenia Parvati. Powoli zaczynał już żałować, że postanowił spotkać się z nią ponowie. Rano wydawało mu się to dobrym pomysłem, ale teraz powodowało jedynie fale niechęci gdzieś w jego brzuchu. Ale skoro powiedziało się „A”…
Nagle Harry dostrzegł kontem oka jakieś poruszenie przy stole Slytherinu i odkrył, że spora grupa szósto rocznych Ślizgonów, oczywiście z Malfoyem na czele, rusza do wyjścia z Wielkiej Sali.
Zaciekawiony odprowadził ich wzrokiem. Starał się nawet złapać spojrzenie Malfoya, ale mu się nie udało.
Dokąd oni szli? Do końca uczty została jeszcze jakaś godzina, a i później starsze roczniki będą mogły jeszcze sobie posiedzieć. W Halloween znoszono większość zakazów, a nauczyciele przymykali oko na drobne wybryki swoich podopiecznych. Była to jedyna taka noc w roku i raczej nie było w szkole ucznia, który chciałby temu dobrowolnie odpuścić.
Harry westchnął, kiedy ostatni Ślizgon zniknął za drzwiami. Ostatnimi czasy miał wrażenie, że on i jego przyjaciele nie mają już żadnych ciekawych przygód. Kiedy jednak Harry podniósł spojrzenie na swoich Gryfonów, odkrył, że Ron również wpatrywał się w drzwi z błyskiem w oku. Kiedy ich wzrok się spotkał, mrugnął do rudzielca.
- Przepraszam na chwilę, ale muszę iść do ubikacji - oznajmił, miał nadzieję, neutralnym głosem.
- Ja też muszę - zawtórował mu Ron, trochę zbyt gwałtownie i chyba wzbudzając tym czujność Hermiony.
- Od kiedy to chłopcy chodzą do ubikacji parami, co? - mruknęła, aczkolwiek nie wydawała się jeszcze wejść w swoją „podejrzliwą” fazę.
- Ja bardzo muszę! - krzyknął Harry i odszedł od stołu tak szybko, jak mógł.
- Ja też, Herm, zaraz wracamy! - krzyknął jeszcze Ron. Kiedy byli już niemal w połowie drogi, nagle doszedł ich jeszcze jeden głos:
- Ja też muszę, więc ten, idę z nimi! - I już biegła do nich Ginny.
Harry zaśmiał się w głos. Oczywistym było, że Hermiona nie zaaprobuje ich genialnego planu śledzenia Ślizgonów. Dla niej łamanie zasad, nawet w Halloween, było karygodne. Ale uwielbiał to, że w Gryffindorze i tak zawsze znajdzie się ktoś chętny do dobrej zabawy.
Wyszli już z Wielkiej Sali, kiedy nagle zatrzymało ich czyjeś karcące chrząknięcie. Jak na komendę odwrócili głowy i zobaczyli, że w progu stoi panna Granger, z ręką założoną na rękę. Wyglądało na to, że jest bardziej rozbawiona, niż zła.
- Ja też chętnie skorzystam z łazienki - powiedziała z rozbawieniem i po chwili konsternacji Ginny wybuchła śmiechem.
- To co robimy? Lecimy do dormitorium po mapę? - zaczął Ron.
- Mam mapę w torbie. - Harry wyszczerzył się do znajomych i faktycznie wyciągnął stary pergamin.
Po chwili wszyscy pochylili się nad mapą, a Harry szybko ją aktywował. Odnalezienie Ślizgonów nie było wcale takie trudne. Na szczęście przebywali na terenie nanoszalnym, czyli takim, który w żaden sposób nie był chroniony przed zaklęciami Huncwotów.
Magia mapy byłą imponująca. Każdy z obecnych doskonale pamiętał, z jaką fascynacją przysłuchiwali się opowieści Remusa o tym, jak mężczyźni za czasów szkolnych wpadli na pomysł mapy i o tym, jak ciężko było go wdrążyć w życie.
Harry był przekonany, że on sam nigdy nie potrafiłby rzucić takich zaklęć.
Co innego Hermiona…
- Ślizgoni są na drugim piętrze, w ostatniej sali. Nie mam pojęcia, co to za klasa. Nigdy nie mieliśmy tam zajęć - zaczęła Ginny.
- Tam była kiedyś Transmutacja, ale kiedy przedmiot objęła profesor McGonagall wolała klasę bliżej swoich kwater. Czy wy naprawdę jeszcze nie przeczytaliście „Historii Hogwartu”? - oburzyła się Hermiona.
Trójka przyjaciół chrząknęła w tym samym czasie i każdy zdawał się unikać wzroku dziewczyny.
- Ten, to chodźmy - powiedział w końcu Harry, przerywając ciszę. Ron od razu mu przytaknął, ale ponownie odezwała się starsza Gryfonka.
- Poczekajcie, jaki jest plan? Przecież nie pójdziemy tam się po prostu przywitać!
Harry rzucił przyjaciółce zdziwione spojrzenie. Dla niego było oczywiste, co mają zamiar zrobić.
- Heeerm - jęknął Ron. - Jest Halloween, to chyba jasne, że chcemy ich nastraszyć!
I dlatego właśnie Harry tak dobrze dogadywał się z Weasleyem! Zupełnie jakby przyjaciel czytał mu w myślach. Rzucił spojrzenie jego siostrze i odkrył, że jej też dokładnie to chodziło po głowie. Hermiona za to wydawała się raczej zaskoczona.
- A ja myślałam, że chcemy na nich naskarżyć… - mruknęła, wzbudzając tym chóralny okrzyk dezaprobaty.
- Ale z ciebie Puchonica - podsumował Ron i ponownie wszyscy wybuchli śmiechem.
Harry jeszcze raz sprawdził mapę, żeby upewnić się, że podczas ich przekomarzań Ślizgoni nie zmienili pozycji i całą czwórką ruszyli na drugie piętro. Starali się zachować ciszę, co było wyjątkowo trudne, bo wszyscy mieli szampańskie nastroje i co rusz, ktoś wybuchał śmiechem.
Ginny próbowała skradać się na palcach, przez co robiła jeszcze więcej hałasu, a Ron prawie dusił się od powstrzymywania chichotu. Tylko Hermiona zdawała się mieć nerwy na wodzy i Harry patrząc na nich wszystkich nie mógł się nie uśmiechać. Oni byli jego rodziną.
Ostatnie metry przebili skradając się małymi kroczkami i uciszając nawzajem. Drzwi do sali były zamknięte, ale można było wyraźnie usłyszeć głosy jakiś osób. Harry wyciągnął różdżkę i jego przyjaciele zrobili to samo.
Pierwszy urok rzuciła Hermiona. Sprawiła, że z nikąd powiał zimy wiatr. Ginny sięgnęła po tradycję horrorów i przywołała złowrogie dźwięki łańcuchów. Wobec takiego kiczu Harry nie mógł się nie roześmiać. Kiedy już miał rzucić swoje zaklęcie - gaszące wszystkie źródła światła dookoła - drzwi nagle się otwarły, sprawiając tym samym, że Ron, który się o nie do tej pory opierał, wpadł do środka pomieszczenia. Potter i jego przyjaciółki wybuchli śmiechem, a oszołomiony Weasley podniósł się do siadu i dziwnie zamrugał.
- Mówiłam, że słyszę jakieś chichoty - oznajmiła Pansy Parkinson, wciąż z ręką na klamce.
Ze środka pomieszczenia wyszedł Malfoy. Miał rozpięty górny guzik koszuli i zmierzwione włosy.
Harry przez ułamek sekundy obawiał się, że im w czymś przeszkodził, ale potem szybko przypomniał sobie, że na mapie widział przecież też nazwiska innych Ślizgonów. Odetchnął z ulgą. Nie to, żeby jakoś go krępowało przyłapanie Malfoya na seksie… nie, właściwe go to krępowało. Bardzo.
- Malfoy - warknął radośnie.
- Potter - burknął Malfoy i parsknął śmiechem, patrząc z góry na Rona, wciąż siedzącego na ziemi.
Po chwili z pomieszczenia wyszedł jeszcze Blaise Zabini i Milicenta Bulstrode. Oni również mieli zaczerwienione policzki.
- Co wy Gryflwiątka tutaj robicie? - zagadnął Zabini, a jego głos wydawał się trochę bełkotliwy.
Harry jeszcze raz powiódł wzrokiem po podejrzanie zaczerwienionych twarzach całej czwórki.
- Straszymy was - oznajmiła bojowniczo Ginny, a Harry mentalnie uderzył się w czoło.
- Fryzurą? - zapytał niby uprzejmie Ślizgon, a Weasleyów prawie rzuciła się na niego z pięściami. Harry złapał ją w pasie zanim jednak zdążyła zrobić choćby krok. W zamian Ron wystawił rękę i ze swojego miejsca na podłodze pstryknął Zabiniego w piszczel.
Chłopak podskoczył i zaklął w tym samym czasie, a stojące obok Ślizgonki zaniosły się śmiechem.
Hermiona stała krok za Harry'm, a jej mina mówiła wyraźnie, że jest zła na siebie, że znaleźli się w takiej sytuacji. Harry postarał się posłać jej krzywy uśmiech, jednak dziewczyna na niego nie odpowiedziała.
Malfoy nadal stał przy drzwiach, z lekkim uśmiechem błąkającym się na twarzy. Jego oczy wydawały się zamglone.
- Jesteście pijani? - burknęła nagle starsza Gryfonka i spojrzenia wszystkich zwróciły się w jej kierunku. Z wnętrza sali wyczłapał Vincent Crabbe. - To, że w Halloween nauczyciele przymykają oko na zasady i pozwalają nam na trochę więcej niż zazwyczaj, nie znaczy jeszcze, że w szkole można pić alkohol. Za coś takiego można zostać wyrzuconym!
- Daj spokój, Hermiono! - zajęczał Ron, jednocześnie podnosząc się z podłogi. - Nie rób z nas lamerów. Poza tym jest Halloween - zaakcentował ostatnie słowo.
Hermiona prychnęła rozdrażniona i wtedy, ku zdziwieniu wszystkich, odezwał się Malfoy.
- Wejdźcie, napijcie się z nami - powiedział i odsunął się z przejścia, robiąc Gryfonom miejsce.
- Draco! - zakrzyknęli prawie chórem Ślizgoni, co Malfoy zbył wzruszeniem ramion.
- Jest Halloween, a my i tak jesteśmy już wystarczająco pijani.
W Harry'ego jakoś dziwnie uderzyło, że znaczy to nie, że są tak pijani, że już nie muszą pić, a raczej, że są na tyle pijani, że mogą znieść nawet kilku Gryfonów.
- Ja nie mam za… - zaczęła Hermiona, nim jednak zdążyła dokończyć zdanie, Ginny, która w międzyczasie przestała się wyrywać Harry'emu, już ciągnęła ją do środka.
Harry, wzruszając ramionami, również ruszył w głąb klasy. Zadziwiające, że jeśli chodziło o alkohol, rodzeństwu Weasley wyłączała się czujność, a załączała tolerancja międzydomowa…
Już wewnątrz pomieszczenia okazało się, że w pomieszczeniu jest jeszcze Gregory Goyle, ale to już Gryfoni wiedzieli z mapy. Sala była przyciemniona, a stoły zsunięte razem na jej środku. Dokoła leżało kilka poduszek, zapewne przeznaczonych do siedzenia. Na blacie można było znaleźć kilka butelek piwa i czegoś, co Harry sklasyfikowałby jako poncz. Wystój przypominał kiczowate horrory z lat osiemdziesiątych i gdyby Harry nie wiedział lepiej, sądziłby, że Ślizgoni wzorowali się na jakimś mugolskim filmie.
- Właściwie mieliśmy już kończyć - odezwał się Malfoy, nagle pojawiając się zdecydowanie zbyt blisko ucha Harry'ego. Potter aż wzdrygnął się od powietrza, które omiotło jego nagi kark. - Chcieliśmy tylko wypić po drinku i przejść do głównej atrakcji wieczoru.
- A co jest główną atrakcją, Malfoy? - zapytała Hermiona, wyraźnie naburmuszona. - Wielka Ślizgońska orgia?
- Nie - mruknął Malfoy, dalej stojąc bardzo blisko Harry'ego. Zbyt blisko… - To robimy w Boże Narodzenie.
Harry zaśmiał się mimo woli, patrząc na minę Hermiony. Ginny, mimo iż sceptyczna, nalała sobie ponczu do pustego kieliszka. Jej brat z kolei chwycił za piwo. Najwidoczniej pewniej się czuł pijąc z wcześniej zamkniętej butelki.
- Weź sobie piwo, Potter - burknął blondyn i opierając dłoń o talię Harry'ego, popchnął go delikatnie w kierunku stołów z alkoholem.
Harry, idąc za radą kolegi, wziął sobie butelkę.
- Kurde, dawno nie piłem niemieckiego piwa - powiedział nagle Ron, uważnie przyglądając się etykietce. - Jest sto razy lepsze niż nasze…
- Prawda? - ożywił się nagle Zabini. Kiedy się uśmiechnął wyglądał jak odmieniony. Cóż, po prawdzie on zawsze był tak skwaszony, że nawet najmniejsza zmiana wyrazu twarzy poprawiała jego wygląd. - A Draco wiecznie się upiera na to nasze rodzime cholerstwo - zaśmiał się.
Ron niepewnie odwzajemnił uśmiech.
- Ej! - powiedział nagle rudzielec. - Ale nie myślcie, że teraz jesteśmy kumplami czy coś. Nadal was nie lubię - zaznaczył.
Jak na komendę wszyscy Ślizgoni pokiwali głowami.
- Jasne, nawzajem.
- Więc, co jest tą atrakcją wieczoru? - zapytał Harry, kiedy atmosfera już się rozluźniła, a jedyną niezadowoloną osobą w pokoju wydawała się być Hermiona.
- Latający dywan - powiedział Malfoy, a jego twarz przybrała ten swój „wiosenny wyraz”.
Harry zagapił się na chwilę i mrugnął.
Nawet Hermiona wydawała się być zaciekawiona, ale Harry sądził, że dziewczyna prędzej zje całą „Historię Hogwartu” bez popijania, niż zada pytanie, które chodzi jej po głowie.
- Myślałem, że latające dywany są zakazane i jedyne egzemplarze monitoruje Ministerstwo - powiedział, mając nadzieję, że takie pytanie w pełni satysfakcjonuje przyjaciółkę.
- Bo są. Ale ten model zrobiliśmy sami i nie ma żadnego namiaru - oznajmiła nagle milcząca do tej pory Parkinson. Wydawała się być bardzo dumna. - To był mój pomysł - dodała po chwili, prawie promieniejąc.
- Ale moje wykonanie - dodał natychmiast Malfoy.
- Leciałam raz na latającym dywanie - powiedziała Ginny. Tata skonfiskował jeden jakimś mugolom i zanim oddał go do Ministerstwa dał nam się przelecieć. Pamiętasz, Ron?
- Pewnie, było super - podsumował Weasley, najwidoczniej bardziej zajęty kolejną butelką piwa, niż tym, co się działo w pokoju.
- Więc… - zaczął Malfoy i obrzucił salę krytycznym spojrzeniem. - Kto się chce przelecieć?
Cholera, dlaczego w uszach Harry'ego to zabrzmiało zupełnie jak „kogo mam przelecieć?”?!
Odkaszlnął speszony.
- Boisz się, Potter? - wymruczał blondyn wprost do ucha Harry'ego, powodując tym samym gęsią skórkę u chłopaka.
- W twoich snach, Malfoy - odpowiedział natychmiast Gryfon. - Gdzie macie ten dywan?
Ślizgoni z bardzo pewnymi minami wskazali na zawiniątko w rogu sali. Harry rzucił Malfoyowi spojrzenie pełne wyzwania i już chwilę później dywan był lewitowany wprost na korytarz.
Hermiona kategorycznie odmówiła wejścia na „wyliniałą plecionkę obłożoną jakimiś niepewnymi zaklęciami, wraz z bandą pijanych idiotów ”, a Ron był zbyt zajęty swoim alkoholem, żeby choćby zareagować. Ku zdziwieniu Harry'ego Goyle również się nie ruszył z miejsca, jednak kiedy Potter zapytał o to Malfoya, kolega skwitował to słowami „lęk wysokości”.
Dla Harry'ego było to bardzo zabawne, że taki duży chłopak, jak Golyle, który przez prawie całe życie robił za czyjegoś ochroniarza, mógł bać się czegoś tak prozaicznego… poza tym…
- Ej, przecież on gra w waszej drużynie quidditcha!
Malfoy nie odpowiedział, jedynie spojrzał dziwnie na Harry'ego i pokiwał głową.
Czy to możliwe, że Goyle był do tego stopnia lojalny, że przeciwstawiał się swoim największym lękom, żeby cały czas móc chronić przyjaciela?
Harry nigdy nie myślał zbyt dużo o „gorylach Malfoya”. W ogóle Gryfoni wychodzili z założenia, że jest to jedna osoba w dwóch ciałach i mało kto ich rozróżniał.
Tym bardziej dziwnym było dla Harry'ego odkrycie, że Gregory Goyle może być czymś więcej niż tylko kupą mięśni.
Kiedy wszyscy rozsiedli się na dywanie, okazało się, że róg, który zajął Crabbe jest zbyt obciążony, więc chłopak musiał zamienić się miejscem z Harrym, który siedział na środku, przez co Zabini przysunął się bardziej do Ginny, a od początku protestował jej obecności w całej zabawie, więc zamienił się miejscem z Malfoyem i tak Harry wylądował prawie że wtulony w obojczyk blondyna.
Latanie dywanem było zupełnie inne od latania na miotle. Prowadzić musieli wszyscy razem, całą powierzchnią swoich ciał. I nie można było wykonać żadnych gwałtownych manewrów, ale mimo to Malfoy co chwilę próbował, wykrzykując coraz to bardziej szalone komendy.
- Ostro w prawo! Pod tymi schodami! - krzyknął blondyn i wszyscy przesilili się w prawo, tak, że podbródek Malfoya mocno wbił się w szyję Harry'ego. Chłopak przekręcił lekko głowę i z przerażeniem odkrył, że wącha włosy Ślizgona. W nagłym akcie paniki odchylił się mocno w drugą stronę, zakłócając tym tor lotu dywanu, tak, że prawie zsunął się z jego brzegu. Ginny pisnęła głośno, a Harry poczuł, że już tylko centymetry dzielą go od spadnięcia z maty. I kiedy już myślał, że nie uda mu się utrzymać, poczuł silne dłonie wciągające go z powrotem. Spanikowany odwrócił się i spojrzał na Crabbe'a, który spokojnie przysunął go jeszcze o kilka centymetrów bliżej środka dywanu.
- Boże, dziękuję - wymamrotał Harry. Gdyby nie Crabbe jak nic by wyleciał! A chłopak jedynie wzruszył ramionami, zupełnie, jakby nic się nie stało!
Tymczasem reszta Ślizgonów i Ginny próbowali walczyć o utrzymanie równowagi dywanu. Harry, próbując wyjść z szoku, czym prędzej się do nich przyłączył.
- Najmłodszy szukający stulecia - prychnął Malfoy. Harry zauważył, że twarz chłopaka była jeszcze bledsza niż zazwyczaj. - Pomyślałby ktoś, że potrafisz chociaż utrzymać równowagę!
- Potter, czy na czas meczów przyklejasz się do miotły zaklęciem stałego przylepca? - zapytał Zabini zza jego pleców i to jakby rozluźniło atmosferę.
- Lądujemy? - zapytała zniechęcona Parkinson. Najwyraźniej nie była zbytnio zachwycona dodatkowymi pasażerami.
- Jeszcze nie - powiedział nagle Harry i spojrzał kątem oka na Malfoya.
Na twarzy blondyna pojawił się mały uśmiech.
Harry również się uśmiechnął.

Rozdział dwunasty: Metody edukacyjne

Harry czuł się dobrze. Momentami nawet wybornie, ale mimo wszystko Harry nie używał takich określeń. Listopad spokojnie wkradł się w aurę, a Harry, od czasu Halloween, ani razu nie myślał o swoich rodzicach. Może tylko przelotnie, kiedy usłyszał gdzieś chyłkiem słowo „mama” czy kiedy rzucił okiem na mapę Huncwotów. Ale sęk w tym, że każdy listopad był dla niego ciężki i każdy zaczynał się olbrzymią dawką nostalgii i tęsknoty. A w tym roku Harry prawie zapomniał o tym, jaki jest nieszczęśliwy.
Miał oczywiście inne problemy. Była szkoła i Voldemort, i Parvati. I Draco Malfoy.
Bo tak gdzieś między uzmysłowieniem sobie orientacji blondyna, a poniedziałkowymi zajęciami, Harry zdał sobie sprawę, że Draco Malfoy to jednak problem.
Dziwnie było budować kontakt z kimś, kogo znało się od dawna. Bo tak naprawdę, mimo iż Harry znał Malfoya od sześciu lat, w ogóle go nie znał. Jeszcze dziwniejsze było to, że kiedy tylko Harry dał szansę Ślizgonom, od razu zaczął się z nimi dogadywać. Może ich kontaktów nie można było nazwać przyjacielskimi, ale z pewnością nie były też wrogie. I Harry nie mógł zrozumieć, jak to się stało? Czy rzeczywiście wystarczyło być odrobinę milszym dla Malfoya? Tylko że, gdzieś w głębi, Harry nie mógł przestać myśleć, że to tak naprawdę jedna wielka pułapka…
Była jeszcze inna kwestia - Harry nie czuł się zbyt pewnie z homoseksualnością Malfoya. Nie to, żeby miał coś przeciw gejom - co prawda Remus i Syriusz nigdy otwarcie się przed nim nie zdeklarowali, ale ich flirty były raczej oczywiste. Problem Harry'ego wiązał się raczej z brakiem poczucia bezpieczeństwa. Nie oczywiście, żeby Harry obawiał się, że Malfoy się na niego rzuci. Tyle że, dla młodego chłopca, przebywanie z gejem w jednej sali, ciągle i ciągle, było raczej niepokojące.
Ale takie myśli nachodziły Harry'ego raczej rzadko. Najczęściej Potter w ogóle nie myślał o Ślizgonie, a nawet jeśli, to raczej w kategorii wydarzenia, nie postaci.
Po halloweenowym lataniu dywanem jego relacje ze Ślizgonami naprawdę się poprawiły. Teraz nawet Zabini pozdrawiał go mijając na korytarzu. Inna sprawa, że jak kłócił się z Ginny, tak kłócił się dalej…
Hermiona wciąż doszukiwała się teorii spisowych w zachowaniu uczniów Slytherinu i może to właśnie przez jej gadanie Harry stawał się odrobinę podejrzliwy. Ale tylko odrobinę.
Najlepiej, co nieprawdopodobne, tę dziwną, ślizgońsko-gryfońską unię przyjął Ron. Weasley zdawał się promienieć za każdym razem, kiedy przypominał sobie niemieckie piwo. Problem pojawiał się kiedy ktoś zapytał Rona, skąd to piwo miał.
Było środowe popołudnie i Harry'ego od rana rozpierała energia. To był jeden z tych dni, kiedy już powinno być zimno, a nie wiadomo dlaczego wciąż nie jest. Poza tym Harry miał tylko jedne zajęcia, zresztą jak zawsze w środy, więc czuł się wypoczęty i rześki… no i miał lekcję z Malfoyem.
Oczywiście nie czekał na nią. Ani trochę. Ani nawet przez jeden dzień.
Tylko miło było mieć świadomość, że już wreszcie przyszła środa.
No dobrze, może Harry mógłby przyznać, oczywiście tylko przed samym sobą, że jednak trochę czekał na lekcję z Malfoyem. W Ślizgonie było coś ciekawego, coś, co przyciągało i zmuszało, żeby wciąż i wciąż to badać. I Harry, sam nie wiedząc kiedy, odkrył, że nie umie się temu oprzeć.
Ale może to dlatego, że każdy Gryfon był z natury ciekawski.
Harry pokonywał stopnie co dwa, licząc je w pamięci. To był kolejny z jego nawyków - kiedy tylko się denerwował bądź nudził, zaczynał liczyć. Wszystko. Schodki, kroki, przelatujące muchy, a nawet sekundy. Oczywiście była to kolejna pozycja na liście Harry'ego „rzeczy, o których nikt nigdy nie powinien się dowiedzieć”.
Do starej klasy Obrony dotarł dziesięć minut przed czasem. Jak można się było spodziewać, Malfoya jeszcze nie było. Sala w zasadzie nie zmieniła się od ich ostatniego spotkania - jedynie brak butelek po piwie świadczył o tym, że ktoś w niej w ogóle był.
A może to Malfoy zabrał butelki wychodząc z klasy ostatnim razem? Harry'emu dziwna wydała się myśl o blondynie sprzątającym po sobie bez żadnego odgórnego nakazu i bez wizji jakiś korzyści. Potter uśmiechnął się do siebie i usiadł na kanapie. Był gotów się założyć, że to skrzaty sprzątnęły…
Nie czekał długo. Już po paru minutach pojawił się jego towarzysz. Ślizgon miał na sobie nie dopiętą szatę, a jego włosy były lekko potargane. Harry zagapił się, po czym potrząsnął głową.
- Wyglądasz, jakby przeleciało cię tornado - burknął po nosem.
- Przeleciało mnie coś zupełnie innego - odrzekł Ślizgon swobodnie i, niewiadomo skąd, postawił na niskim stoliku dwie butelki.
Harry obrzucił piwo krytycznym spojrzeniem. Milczeniem skwitował komentarz blondyna. Naprawdę nie czuł się na siłach, żeby rozmawiać o łóżkowych podbojach Malfoya.
- To ma być taka nasza tradycja? - zapytał, mając na myśli alkohol.
- Bzykanie?
- Malfoy! Jesteś…
- Niebotycznie przystojny, aczkolwiek zajęty - przerwał mu Ślizgon. Na jego twarzy gościł krzywy uśmieszek. - Ale jeżeli tobie to nie przeszkadza, to mi też nie.
- Absolutnie nie mam zamiaru… - zaczął Harry, ale nagle wypowiedź blondyna dotarła do jego świadomości. - Bzykasz się z innymi będąc w związku? - zapytał. W głowie mu się nie mieściło, że można było być takim… takim… Ślizgonem.
- Potter, jestem stanowczo zbyt trzeźwy, żeby opowiadać ci o moich związkach. Wątpię w ogóle, czy w całym Hogwarcie jest tyle alkoholu, żebym mógł być wystarczająco pijany, żeby opowiadać ci o moich związkach.
Prawdopodobnie żeby potwierdzić swoje słowa, Ślizgon sięgnął po piwo.
Harry również złapał za butelkę i pozbawił ją kapsla jednym zaklęciem.
- Och, Boże - jęknął Harry, a Malfoy posłał mu dziwne spojrzenie, ale nie skomentował.
- Lubię nasze piwo - powiedział po jakimś czasie blondyn, zupełnie wytrącając Harry'ego z marazmu. - W sensie, angielskie - dodał, widząc, że Gryfon nie rozumie, o co chodzi.
Harry w zamyśleniu podrapał się po policzku i odstawił piwo na stolik.
- Ja też wolę nasze - skwitował. - W ogóle nie rozumiem, co Ron widzi w tym niemieckim.
- Zupełnie jak Blaise! - Malfoy prawie krzyknął z podekscytowania, ale po chwili się zreflektował, odchrząknął i powiedział niskim głosem - plebskie zwyczaje.
- Malfoy - warknął Harry ostrzegawczo, ale Ślizgon jedynie przewrócił oczami.
- Jesteś zbyt poprawny, Potter. To twoje ciągłe oburzanie i zawstydzanie się. Czasami zachowujesz się jak pierwszoroczna Puchonka - burknął po nosem.
- Bo nie obrażam wszystkich dookoła? - zakpił Gryfon.
- Tak - odpowiedział Malfoy, a jego usta ułożyły się w krzywy uśmieszek.
- Zabierajmy się do pracy - powiedział Harry, wyraźnie podirytowany zachowaniem drugiego chłopaka.
Malfoy bywał czasami tak arogancki, że Harry miał ochotę mu przywalić w tę jego nadętą buzię. Tylko coś mu podpowiadało, że to nie byłoby najlepsze posunięcie na ich nowej drodze pojednania. Przynajmniej nie teraz, bo może za kilka tygodni…
Harry odgonił rozmarzony uśmiech i spojrzał krytycznie na Ślizgona.
- Ćwiczyłeś? - zapytał, miał nadzieję, że ostro.
Malfoy w odpowiedzi burknął coś pod nosem, tak niezrozumiale, że Harry usłyszał jedynie jakieś niezidentyfikowane mlaski.
Rzucił blondynowi badawcze spojrzenie i odkrył, że chłopak unikał jego wzroku. Harry być może nie był mistrzem spostrzegawczości i nie łączył faktów tak szybko jak Hermiona, ale na pewno wiedział, że zawstydzony Malfoy to raczej niezwyczajny okaz.

- Dobra - burknął w końcu Ślizgon buńczucznie. Założył dłonie na biodra i przyjął przy tym hardą minę. - Ćwiczyłem kilka razy, ale bez ciebie mi nie wychodziło.
Harry ze wszystkich sił starał się zdusić uśmiech, ale na próżno.
- Nawet małej mgiełki? - zapytał, usiłując brzmieć profesjonalnie. To też mu nie wyszło.
- Nawet - burknął Malfoy, wyraźnie zły.
- To może chociaż jakiś niewyraźny dymek?
- Nawet cholernej smużki, Potter! - krzyknął blondyn, wyzwalając wybuch śmiechu Harry'ego.
- Jeżeli dalej masz zamiar tak rżeć, to ja wracam do siebie - oznajmił Ślizgon, lodowato zimnym głosem, tym samym zmuszając Pottera do spokoju.
Jego mina nie wróżyła niczego dobrego.
- Zaczynaj - burknął, kiedy Harry się już uspokoił. Gryfon zamrugał zdezorientowany i żeby podkreślić swoje stanowisko wzruszył jeszcze ramionami.
- No rób te swoje sztuczki z zamykaniem moich oczu, obwąchiwaniem włosów i co tam jeszcze. Cokolwiek.
Harry, wściekle się rumieniąc na tę uwagę i jednocześnie wkładając wszystkie swoje siły w udawanie, że uwaga blondyna wcale go nie zawstydziła, ponownie wzruszył ramionami.
- Może spróbuj zamknąć oczy i skupić się bez mojej pomocy, tym razem - powiedział, a jego głos lekko chrypiał. Odkaszlnął.
Malfoy, z wyjątkowo nieszczęśliwą miną, spełnij jego polecenie i po chwili rzucił zaklęcie. Zupełnie jak za pierwszym razem nie dało ono żadnych rezultatów, chłopak otworzył więc oczy i rzucił Harry'emu spojrzenie w stylu „a nie mówiłem”.
Harry westchnął cierpiętniczo na ten pokaz księżniczkowania.
- Skup się, Malfoy. Nie możesz oczekiwać, że będę cię zawsze trzymał za rączkę.
- Mógłbyś mnie potrzymać za coś innego - burknął Ślizgon pod nosem.
- Słyszałem.
- Nic dziwnego, nie jesteś stuletnim staruszkiem, żeby nie dosłyszeć czegoś powiedzianego ci prosto w twarz.
- Jesteś…
- Nienormalny, tak wiem - burknął Malfoy i ponownie zamknął oczy. Otworzył je jednak uważnie i zlustrował swojego towarzysza. - Może faktycznie powinieneś?
- Być stuletnim staruszkiem? - zapytał Potter, dla pewności. W końcu nigdy nie wiadomo, co przyjdzie ekscentrycznemu arystokracie do głowy.
- Potrzymać mnie za rękę - uściślił i natychmiast zamknął oczy. - Czuję się pewniej, kiedy mam z tobą kontakt - wyjaśnił, trochę miej stanowczo.
Harry, nawet nie starając się kryć zdziwienia, przysunął się o pół kroku do blondyna. Odnosił jakieś dziwne wrażenie, że ich lekcje zawierają raczej niepokojąco dużo dotyku. Powieki Ślizgona drgały delikatnie i rzęsy migały w słońcu. Malfoy miał ładne rzęsy - długie, choć bardzo jasne, przez co ledwo widoczne. Kiedy chłopak tak się nachylał, prawie dosięgały jego piegowatych policzków. Harry przeniósł na nie wzrok. Piegi Malfoya bardzo różniły się od piegów Weasleów. Były tylko lekko zarysowanymi plamkami, zupełnie jakby każdy z nich namalowano osobno. Harry spokojnie wypuścił powietrze, starając się oddychać równomiernie. Oddech Malfoya był raczej nierówny, co przywróciło Harry'ego do rzeczywistości. Podniósł rękę i przesunął palcami po nadgarstku Ślizgona.
- Skup się teraz. Przypomnij sobie, co ci ostatnio mówiłem i rzuć zaklęcie.
- Expecto Patronum - szepnął blondyn i z jego różdżki wystrzeliła srebrna mgła.
Harry'emu wydawało się nawet, że była ona gęstsza niż ostatnim razem i dłużej trwało zanim się rozwiała. Nie pochwalił jednak postępów Ślizgona.
Ćwiczyli jeszcze kilka razy. Zawsze, kiedy Harry był bliżej Malfoya, ten rzucał zaklęcie poprawniej, ale nigdy nie wyszło mu ono do końca dobrze. Jego Patronus wciąż nie przyjął cielesnej formy, mimo iż raz mgła zbiła się w jakiś nie dońca zidentyfikowany kształt. Było to wtedy, gdy Harry prawie oparł podbródek na ramieniu Ślizgona. Obaj zdawali się być tym faktem przynajmniej zawstydzeni i, mimo że żaden z nich nie kwapił się do rozmowy na ten temat, Harry podejrzewał, że wynikało to tylko z prostego poczucia bezpieczeństwa. Harry był tym, który obronił Malfoya wcześniej i który potrafiłby go obronić ponownie. I nawet jeżeli jakieś inne wyjaśnienie przebiegło mu przez głowę, odgonił je natychmiast.
Kiedy po ponad godzinie prób Patronus Malfoya wciąż i wciąż nie mógł przyjąć formy, Harry podzielił się ze Ślizgonem tym, o czym myślał kilka dni wcześniej.
- Wydaje mi się, że brakuje ci bodźca. Że gdybyś miał przed sobą dementora, potrafiłbyś się bardziej zmobilizować.
- Zwariowałeś - skwitował blondyn i choć jego głos brzmiał raczej ironicznie, twarz miał kredowobiałą. - Nie dam się dobrowolnie zaprowadzić do jakiegoś dementora, żeby sprawdzić, czy w warunkach ekstremalnych potrafię się zmobilizować. To niedorzeczne - powiedział twardo, a jego mina nie pozostawiała wątpliwości, co do ewentualnej zmiany decyzji.
- Cóż, z twoimi zdolnościami dotarłbyś z dementorem do pierwszej bazy w ciągu kilku sekund, co pewnie, nawet jak na ciebie, byłoby szybko - mruknął Harry i kontynuował, widząc już, że Ślizgon planuje dodać coś odnośnie swojej szybkości. - Mam na myśli bogina. Ja uczyłem się właśnie w ten sposób. Bogin zamieniał się w dementora, a ja, widząc go, potrafiłem użyć zaklęcia. Myślę, że właśnie tak to działa, że trzeba bodźca i że zaklęcie na sucho jest jak próbowanie seksu w pojedynkę.
- Czyli ciągle zostajesz w swoich tematach - burknął Malfoy pod nosem, ale Harry tego nie skomentował. Dość miał kłótni ostatnio.
Inna sprawa, że raczej trudno zaprzeczać oczywistościom.
- Co o tym myślisz? - zapytał w zamian.
Malfoy nie wyglądał na kogoś bardzo przekonanego. Zazwyczaj skryta i nie ujawniająca emocji twarz teraz zdecydowanie wyrażała obawę. Ślizgon jednak nic nie mówił, a Harry postanowił nie naciskać i dać mu chwilę na zastanowienie. Harry nie miał z tym problemu - jego jedynym kłopotem było, skąd wziąć bogina?
- Nie jestem pewien, czy… - zaczął Malfoy, ale w ostatniej chwili widocznie zmienił zdanie. - Myślę, że jeden mały bogin nikomu jeszcze nie zaszkodził. Możesz go jutro przynieść.
- No właśnie nie mogę. Muszę go najpierw znaleźć.
Ślizgon rzucił mu niedowierzające spojrzenie, pokręcił głową i na koniec jeszcze wykrzywił ironicznie wargi. Cała jego paleta pogardy, jak Harry zauważył.
- To takie w twoim stylu.
Harry, mimo wszystko, posłał blondynowi uśmiech.

Rozdział trzynasty: Eliksiry

Harry został tak wyśmiany przez Malfoya, że jeszcze dzień później, na eliksirach, czuł mrówki wstydu na plecach. Malfoy wytknął mu, że nie posiada krzty fundamentalnej wiedzy na podstawowe tematy, później bardzo dosadnie wypomniał Harry'emu jego gryfoństwo, a na koniec jeszcze uraczył go komentarzem odnośnie jego butów i krzywo zapiętej szaty. Wobec takich argumentów Harry nie mógł nie zareagować i podbił Malfoyowi oko.
Tyle że Malfoy, po wizycie u pani Pompfrey, pozbył się lima, a urażona duma Harry'ego została.
Westchnął cierpiętniczo, po raz enty w ciągu jednych zajęć i najwidoczniej to przepełniło szalę cierpliwości Rona.
- Wzdychasz, jakby dementor ci serce złamał - szepnął konspiracyjne rudzielec.
- To nie to - odrzekł Harry, obniżając się trochę w ławce. - Ja po prostu… ech, nieważne - westchnął z umęczeniem.
- To na pewno ma coś wspólnego ze Ślizgonami - orzekł Ron, przybierając wszystko wiedzącą minę. - Ja od początku przeczuwałem, że nie powinniśmy się z nimi zadawać.
- Ale pić to już możemy?
- To co innego - oznajmił jego przyjaciel z niezbitą pewnością. - To było niemieckie piwo.
Harry pokręcił głową z uśmiechem i poszukał wzrokiem nauczyciela. Snape od rana był nie w humorze. Chociaż właściwie w jego przypadku nie była to żadna nowość. W ciągu niecałej godziny odjął już trzydzieści punktów Gryffindorowi i żadnego nie przyznał Slytherinowi. Na szczęście uwaga profesora skupiona była na papierach zalegających mu na biurku i nie zwracał on większej uwagi na hałasujących uczniów.
Harry omiótł sfrustrowanym wzrokiem swoją ławkę i jego wspólny z Ronem kociołek. Eliksiry nigdy nie były jego ulubionym przedmiotem, ale, w przeciwieństwie do Rona, radził sobie na nich samodzielnie. Jego przyjaciel zaliczył SUMy chyba tylko dzięki pomocy swojej dziewczyny, a i tak na początku roku Snape zabronił Weasleyowi siedzieć blisko Hermiony. W rezultacie Harry, który i bez pomocy rudzielca kiepsko sobie radził, całkowicie paprał prawie każdy możliwy eliksir.
Mimo wszystko Harry nie miał odwagi poprosić przyjaciela żeby usiadł w innym miejscu. Ron był prawie jak brat i nawet jeżeli miało to znaczyć, że Harry obleje Eliksiry i wyrzucą go z Hogwartu, i zostanie pomocnikiem Filtcha, i… nawet wtedy Harry gotów był do poświęceń. Jedyna nadzieja była w Hermionie, która po godzinach próbowała Weasleya douczać. Z miernym skutkiem, jak na razie.
- Ron, twoja hierarchia wartości leży - mruknął, jednakże ze spojrzeniem cały czas utkwionym w nauczycielu. Nagle czarne oczy się podniosły.
- Potter! - powietrze przeciął ostry krzyk. Nikt tak nie akcentował jego nazwiska, jak Snape. Tak, że samo w sobie brzmiało zarówno jak oblega, jak i ostrzeżenie.
Harry przełknął ślinę. W jego prywatnej skali złości Snape'a, Snape był bardzo zły (strzałka już prawie dotykała „Snape wpadł w furię”, co samo w sobie dużo mówiło). Nie było zbyt dobrze podpaść nauczycielowi w takim stanie i Harry doskonale o tym wiedział. I chociaż, jak zawsze, był niewinny (bo przecież tych kilka słów to żaden znowu powód do krzyku) , to czuł w kościach, że to wszystko nie skończy się dla niego dobrze.
Harry utkwił oczy w profesorze. Było w tym mężczyźnie coś niepokojącego i drapieżnego, zupełnie jakby w każdej chwili mógł się rzucić przez całą salę i rozerwać delikwenta na strzępki… Potter przełknął ślinę.
- Taki nieodpowiedzialny… - Głos Snape'a, w zupełnie cichej nagle sali, wydał się nienaturalnie ostry, mimo iż był tylko szeptem. - Taki arogancki - mruczał dalej mężczyzna, robiąc krok do przodku. Jego oczy połyskiwały niebezpiecznie.
Nawet jeżeli w spokoju własnej sypialni czy otoczony gromadą znajomych Harry doskonale wiedział, że Snape nic nie może mu zrobić, to w jego sali, pod ostrzałem tego spojrzenia, uwięziony jego słowami, Harry czuł po prostu strach. Irracjonalny i oparty na ewolucji strach, jaki może czuć tylko przeciętny uczeń, przed, uważanym za szalonego, nauczycielem.
- Potter, wstań, kiedy do ciebie mówię! - krzyknął nagle Snape, burząc niepokojącą ciszę, którą sam zresztą zbudował.
Harry doskonale wiedział, że czekała go teraz bura i że nie było absolutnie niczego, co mógłby zrobić, żeby temu zapobiec.
Podniósł się posłusznie z krzesła i utkwił wzrok w czole profesora.
- Czy tobie się wydaje, że jesteś tak znakomity, że możesz mnie ignorować, Potter? - zapytał mężczyzna jedwabistym głosem. - Taki bezczelny - mruknął jakby sam do siebie i podszedł kolejny krok do ławki Gryfona.
Kiedy nauczyciel był już pół metra od Harry'ego, chłopak cofnął się mimowolnie o jeden krok, tym samym sprawiając, że wargi mężczyzny wykrzywiły się groźnie.
- Zupełnie jak jego ojciec. Bezmyślny i niepokorny. Jak wszyscy Gryfoni, niezdolny do skupienia…
- Jest pan niesprawiedliwy - warknął w końcu Harry spomiędzy zaciśniętych zębów. Nienawidził kiedy obrażano jego rodzinę. Nawet jeżeli mógł pozwolić Snape'owi na wyżycie się na nim, to nie miał zamiaru pozwolić mu bezkarnie poniżać jego ojca!
- Panuj nad sobą, Potter! - Snape wrzasnął, mimo iż stał zalewie pół kroku od chłopaka. - Jesteś nieznośnym, impertynenckim dzieckiem, bez krztyny zdrowego rozsądku. - Mimochodem zajrzał do kociołka Gryfona. - Skoro nie jesteś w stanie porządnie przyrządzić eliksiru, to mógłbyś chociaż obserwować, co robią inni… Słuchaj mnie! - wrzasnął ponownie. - Twoje oczy są puste, twarz bez wyrazu, nadaremnie szukam w tobie jakichkolwiek oznak inteligencji. Załamujesz mnie, Potter - dodał jeszcze złowrogim szeptem. - Minus dziesięć punktów od Gryffindoru za przeszkadzanie na zajęciach i minus piętnaście za twoją niekompetencję.
Harry naraz zagryzł zęby i zacisnął pięści. Miał ochotę w coś uderzyć i rozładować złość, ale z doświadczenia wiedział już, że takie zachowania mogą go jedynie pogrążyć. Poczuł, jak drobna ręka Hermiony klepie go pocieszająco po plecach. Powoli wypuścił powietrze.
- Siadaj, Potter - mruknął nauczyciel i Harry usiadł. Mały chór zaskandował w jego głowie „PA-LANT”. Mimowolnie się uśmiechnął, ale od razu pochylił głowę, tak, żeby Snape tego nie zobaczył.
Ron rzucił przyjacielowi przepraszające spojrzenie, a przynajmniej tak je sklasyfikował Harry. Chwilę później Potter doszedł do wniosku, że równie dobrze mogło to być spojrzenie wołające o pomoc, wnioskując po błotnistym kolorze eliksiru, nad którym Ron musiał pracować sam.
Nie trzeba było być jasnowidzem, żeby wywnioskować, że Snape nie zaliczy im pracy.
Minęło dokładnie dziesięć minut odkąd Harry sięgnął po nowy kociołek i w ukropie zaczął łączyć świeże składniki. Miał nadzieję, że uda mu się skończyć chociaż część eliksiru przed…
- Koniec czasu - oznajmił Snape jedwabiście i uśmiechnął się przy tym zimno.
Oczywiście, że koniec. W końcu eliksir Harry'ego zaczął już nabierać odpowiedniej konsystencji. (PA-LANT, PA-LANT).
Harry zaplombował w fiolce swoją dotychczasową miksturę i modląc się, aby to wystarczyło na zaliczenie, podał eliksir Ronowi. Weasley grzecznie odstawił próbkę na biurko nauczyciela i obaj chłopcy, wplątując się w tłum uczniów, zaczęli wychodzić z klasy.
- Potter!
Harry obrócił się z rezygnacją. Był prawie pewien, że Snape jeszcze go do siebie przywoła, miał tylko nadzieję, że nie po to, żeby zabrać mu kolejne punkty.
Krokiem skazańca podszedł do stołu profesora.
- Tak? - zapytał na tyle uprzejmie, na ile było stać ucznia, któremu bezpodstawnie zabrano dwadzieścia pięć punktów w ciągu pięciu minut.
Snape notował coś skrzętnie na, prawdopodobnie, wypracowaniu jakiegoś nieszczęśnika. Nie odrywając oczu od pergaminu wyrzucił z siebie:
- Powiedź swojemu wilkołakowi, żeby po następny eliksir przyszedł dwa dni wcześniej, inaczej mnie nie zastanie.
- Jeżeli ma pan na myśli Remusa, to nie jest on w żaden sposób mój - odparł Harry, siląc się na spokój.
Snape posłał mu dziwne spojrzenie i przez chwilę Harry'emu wydawało się nawet, że drgnął mu lekko kącik ust.
- Oczywiście, że nie, panie Potter. Z tego, co wiem, ten wilk ma już właściciela.
To było jak policzek. Najpierw Snape obrażał jego tatę, a teraz jeszcze Remusa Lupina, który był dla niego zupełnie jak zastępczy ojciec?!
- Remus nie jest zwierzęciem! - wycedził przez zęby, a jego ręka mimowolnie uderzyła w blat biurka.
PA-LANT, PA-LANT!
Snape posłał mu ironiczne spojrzenie i Harry'ego zalała furia, kiedy tylko mężczyzna ponownie otworzył usta.
- Lupin jest bardziej zwierzęciem niż możesz sobie wyobrazić. Ale widzę, że i tobie, Potter, trochę brakuje do człowieka. Minus dwadzieścia punktów od Gryffindoru za agresywne zachowanie. A teraz żegnam.
I nie czekając na dalsze komentarze Snape odsunął swoje krzesło i eleganckim krokiem wyszedł z sali. Może i dobrze, bo w przeciwnym razie Harry byłby gotów się na niego rzucić.
Wszystko w nim aż się gotowało ze wściekłości. Z mocą ponownie uderzył ręką o ławkę, ale zamiast oczekiwanej ulgi poczuł jedynie impuls bólu. Skrzywił się i ruszył do wyjścia.
Dopiero za drzwiami zorientował się, że miał widownię.
Draco Malfoy stał oparty o ścianę, a jego usta wykrzywiały się brzydko.
Harry bardzo chciał go zignorować i mieć trochę spokoju. Chciał zaszyć się w swoim dormitorium i wyżalić jakiejś życzliwej duszy. I pewnie nawet by mu się to udało, gdyby nie zarozumiałe burknięcie.
- Gryfoni…
Odwrócił się powoli, zupełnie jak na starym filmie i stanowczym krokiem podszedł do blondyna. Byli prawie jednego wzrostu, więc Harry z łatwością spojrzał mu w oczy. Stanął tak blisko Ślizgona, że czuł jego oddech na swoich ustach.
To nie było tak, że Harry złościł się jeszcze na Malfoya za ich wcześniejszą kłótnię. W gruncie rzeczy była to tylko niewielka sprzeczka, ale po dzisiejszych zajęciach Harry czuł się zły, oszukany i zmęczony. A Draco Malfoy najpewniej szukał guza…
- Co mówiłeś, Malfoy? - wycedził powoli, z ustami tuż przy twarzy drugiego.
Ślizgon najwyraźniej nie należał do grona ludzi, których łatwo zastraszyć, bo nie przesuwając się nawet o milimetr natychmiast odpowiedział.
- Jesteś idiotą, Potter. Sam sobie robisz problemy.
Harry'emu nie trzeba było więcej żeby zacząć bójkę. Ze złością wyciągnął rękę przed siebie i pchnął Malfoya prosto na ścianę, tak, że chłopak uderzył o nią plecami. Ślizgon wykrzywił wargi, ale zanim Harry zdążył zadać choćby jeden cios, już się spod niego wykręcił i Harry, sam nie wiedząc kiedy, znalazł się na miejscu Malfoya, przy ścianie, przyciśnięty jego ciałem.
Przełknął głośno ślinę, a adrenalina, która w nim buzowała, prawie nie dawała mu oddychać.
Blondyn, wciąż z grymasem na twarzy, odsunął się o pół kroku i docisnął Harry'ego do ściany ręką tak, aby Gryfon nie mógł się odsunąć.
- Jesteś idiotą, Potter, bo nie rozumiesz, że on cię tylko prowokuje. Sprawdza ile jesteś w stanie wytrzymać. A z twojej twarzy można czytać jak z otwartej książki. Naucz się nad sobą panować, bo pozabijasz nas wszystkich - oznajmił ze złością, po czym jeszcze raz szturchnął Pottera i odwrócił się na pięcie.
Harry bardzo chciał dodać jeszcze jakieś ostatnie słowo, jak „odczep się ode mnie, Malfoy” albo „nie mam czasu na te brednie”, ale świadomość tego, jak głupio się zachował spłynęła na niego nagle orzeźwiającą falą, tak, że przez dłuższą chwilę nie mógł się nawet ruszyć.


Rozdział czternasty: Nienawiść

Piątek przywitał Harry'ego lekkim bólem głowy, który nasilał się z godziny na godzinę. Na Transmutacji migrena była już tak silna, że do Harry'ego nawet nie docierały słowa nauczycielki. McGonagall, nie pomijając przemowy o nieodpowiedzialności i dziecinności Harry'ego, wysłała go w końcu do pani Pomfrey.
Kiedy Harry odebrał swój eliksir lekcja już prawie dobiegła końca, więc uznał, że nie musi już na nią wracać. Szczęśliwie zabrał swoją torbę ze sobą, w klasie pozostawiając jedynie podręcznik, ale był pewien, że Ron zadba o jego własność.
Następne na planie było Zielarstwo. Nie można powiedzieć, żeby Harry się bał… ale na pewno czuł lekki niepokój. Bynajmniej nie z powodu Zielarstwa.
Harry niepokoił się spotkaniem Malfoya. Co prawda chłopcy widzieli się już na śniadaniu, ale tylko z daleka i nie musieli nawet zamienić ze sobą słowa. Na domiar złego, mina Malfoya w najmniejszym stopniu nie zdradzała, jak Ślizgon odnosił się do ich wczorajszej kłótni.
Harry miał dość porywczy charakter i często najpierw robił, a dopiero później myślał. Tak samo było z napadnięciem na Malfoya. Gdyby Harry miał lepszy humor, gdyby Snape go nie podjudzał i gdyby nie buzowały w nim te wszystkie emocje, na pewno pominąłby milczeniem zachowanie Ślizgona. Ale pech chciał, że Malfoy był pierwszą osobą, na której Potter mógł się wyżyć i teraz bardzo tego żałował.
Ich niemy pakt o nieagresji był w gruncie rzeczy bardzo kruchą umową. Każdy drobiazg, każdy zgrzyt mógł go z łatwością przerwać. Można by sądzić, że w takich okolicznościach Harry będzie się raczej starał, żeby do tego nie dopuścić. W końcu biorąc pod uwagę te wszystkie lata kłótni, wzajemnych przepychanek słownych i rękoczynów, pokój był bardzo mile widziany… Tymczasem on zachowywał się jak nieodpowiedzialny dzieciak. Wszczynał konflikty bez powodu i na każdy przytyk reagował agresją… zupełnie, jak mówił Snape.
Harry westchnął sfrustrowany. Stał na dziedzińcu, opierając się o filar. Był wprawdzie bardzo niedaleko drzwi wejściowych do Hogwartu, ale ustawił się tak, aby z zamku nie można było go zobaczyć. Przed nim były już tylko schody i bardzo puste, i bardzo chłodne błonia. Miał jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia następnych zajęć, a nie chciał iść pod szklarnię zbyt szybko, więc właśnie tam postanowił poczekać.
Potter zdawał sobie też sprawę, że również Malfoy miał rację. Snape był wrednym dupkiem, który wciąż i wciąż sprawdzał, jak daleko może się posunąć w swojej złośliwości. I wszyscy o tym wiedzieli. I wiedzieli też, że wyjątkowo nie lubił Harry'ego Pottera. I może nawet było w tym coś więcej, poza dręczeniem ucznia. Może, w jakiś pokręcony sposób, logiczny tylko w rozumowaniu Snape'a, próbował on dać Gryfonowi lekcję? Bo niestety, co Harry zrozumiał dopiero po kłótni z Malfoyem, był beznadziejny w trzymaniu emocji na wodzy. Można było z niego czytać jak z otwartej księgi. A kiedy nadejdzie odpowiedni czas i Harry będzie musiał się zmierzyć z Voldemortem, nie będzie to bardzo pomocna cecha.
Harry nie nosił zegarka, ale podejrzewał, że nie zostało mu już dużo czasu do początku lekcji. Z miną skazańca odepchnął się od filara i ruszył w stronę szklarni. Zrobił dwa, może trzy kroki, kiedy jego wzrok przykuła chuda postać zmierzająca przyspieszonym krokiem przez błonia. Jęknął zrezygnowany. Draco Malfoy sunął prosto w jego stronę, z rozwianym włosem i różowymi policzkami.
Harry przymknął szybko oczy, przestąpił z nogi na nogę, przełknął ślinę i już był gotowy, żeby dostać w twarz. Bo po cóż innego Ślizgon miałby tak do niego pędzić?
- Potter - burknął, kiedy tylko znalazł się wystarczająco blisko, żeby drugi chłopak mógł go usłyszeć.
- Malfoy - odwarknął uprzejmie. Miał nadzieję, że jego twarz wyraża, że jest pacyfistą.
Blondyn przeskoczył szybko kilka stopni, a Harry zauważył, że Malfoy, nawet kiedy się spieszy, porusza się z niebywałą gracją. Chłopak przeszedł ostatnie metry i dobiegł do Gryfona, od razu chwytając go za rękaw szaty i ciągnąc mocno. Harry poprawił swoją „twarz pacyfisty” i już szykował się na lanie. Kiedy jednak Malfoy przez dłuższą chwilę nic nie zrobił, a jego brwi zmarszczyły się dziwnie, Harry przestał uważać, że rozumie, co się dzieje.
- No chodźże wreszcie - powiedział w końcu Malfoy, dalej ciągnąc rękaw szaty Harry'ego i zachowując się zupełnie, jakby Harry powinien wiedzieć, gdzie niby ma iść.
- Malfoy? - zapytał uprzejmie Gryfon, wciąż nie rezygnując z twarzy pacyfisty. Tak na wszelki wypadek.
- Och, wy Gryfoni i wasza powalająca inteligencja. Wszystko trzeba wykładać łopatologicznie. Patrz mi na usta, Potter. Znalazłem bogina, chodź. Zrozumiałeś, czy powtórzyć? - zapytał jeszcze blondyn, wyginając brew. Harry mrugnął.
- Ale…
Malfoy westchnął.
- Znalazłem bogina - powtórzył wolniej.
- Na litość Merlina! Nie jestem upośledzony! Wczoraj prawie dałem ci po mordzie, a przedwczoraj wygłosiłeś litanię na temat mojej beznadziejności! Nie jesteś na mnie zły? Wściekły? Nie chcesz mnie zabić i zrobić ze mnie dywanu do pokoju wspólnego Slytherinu, a później chwalić się tym wszystkim dookoła? Co z tobą, Malfoy?
- Ach, to. - Ślizgon machnął ręką, zupełnie jakby odganiał natrętną muchę. - Jeżeli chodzi o przedwczoraj, to uznaj, że miałem zły humor. Rano nie podali mleka do kawy.
- Nazwałeś mnie bezmózgim, gryfońskim idiotą o mentalności gumochłona, w wiecznie niemodnych butach. To o butach powtórzyłeś trzy razy - powiedział zimno Harry.
- Cóż, gdyby każdy był tak inteligentny, jak ja, nie byłbym już taki wyjątkowy. Oczywiście dalej byłbym najlepszy i najprzystojniejszy, ale nie o to chodzi…
- Malfoy!
- Tak, wiem, jestem niemożliwy. A teraz możemy już iść? Ten bogin nie będzie czekał wiecznie.
- To bogin, gdzie ma niby iść? Poza tym mamy zaraz Zielarstwo. Pewnie już jesteśmy spóźnieni.
Malfoy przewrócił oczami.
- Spóźnimy się na Zielarstwo - przedrzeźniał blondyn, robiąc przy tym śmieszne miny. Kąciki ust Harry'ego samoczynnie podniosły się do góry. - Ale z ciebie mięczak. To tylko Zielarstwo, Potter. Chyba nawet ty masz na tyle jaj, żeby się urwać z Zielarstwa. Ba! Pewnie nawet Longbottom ma na tyle… cóż, cokolwiek on tam ma, żeby się urwać.
Harry mimo najszczerszych chęci zaśmiał się głośno, ale szybko się uspokoił.
- Demoralizujesz mnie - oznajmił.
- To wstyd, że dopiero teraz - powiedział Ślizgon i ponownie pociągnął Pottera za rękaw. Ruszyli z powrotem do zamku.
Malfoy prowadził Pottera przez korytarze, a później kilka kondygnacji schodami w górę. Przez cały ten czas Harry był ciągnięty, chociaż nie, jak na początku, za szatę, a za nadgarstek. Dziwnie było czuć dłoń chłopaka zaciśniętą na własnej ręce i Harry doskonale sobie zdawał sprawę z niedorzeczności sytuacji.
Ręce Malfoya były inne niż ręce dziewczyn. Większe, trochę bardziej kanciaste, silniejsze i zarazem, w jakiś niewytłumaczalny sposób, delikatniejsze.
Harry wolał nie zastanawiać się, czemu myśli o rękach jakiegoś chłopaka.
W przebłysku zdrowego rozsądku Harry chciał się wyrwać, ale uchwyt Ślizgona okazał się nadspodziewanie mocny. Jedyne szczęście, że trwały lekcje i nikt nie mógł zobaczyć tego poniżającego pochodu.
Nie szli już długo. Malfoy co prawda przez chwilę prowadził ich jakimś podejrzanym korytarzem i Harry zastanawiał się, czy nie jest to jednak podstęp Ślizgona, mający na celu zabicie Harry'ego albo jego publiczne poniżenie (w głowach nastolatków te dwie rzeczy są raczej na równi). Kiedy jednak korytarz się skończył, Harry zdał sobie sprawę, że rozpoznaje te część szkoły. Był to strych nad południową częścią, tuż nad salą Zaklęć! Harry był tam tylko raz wcześniej, kiedy profesor Flitwick poprosił go o przyniesienie piórek pilotażowych dla pierwszaków - do zaklęć przenoszących i takich tam. Profesor, z racji swojej postury, starał się zawsze mieć wszystko przygotowane do każdej lekcji, tak, aby w czasie zajęć nie zaskoczył go jakiś drobiazg, co prowadziłoby do harmideru, co z kolei zmuszałoby go do opanowania całej klasy dzieci przynajmniej w połowie większych od niego. Harry zauważył to już dawno, a raczej zauważyła to Hermiona i powiedziała Harry'emu. Było coś ujmującego w małym nauczycielu, który za wszelką cenę chciał uchodzić za profesjonalnego i poważnego, i jego krótkich nóżkach, które za bardzo mu na to nie pozwalały.
Harry potrząsnął głową, żeby odgonić myśli i tym samym potrząsnął też dłonią Malfoya. Blondyn rzucił mu krzywe spojrzenie i natychmiast puścił jego rękę. I dobrze, bo Harry już zaczynał się dziwnie czuć.
Strych był z rodzaju tych dużych i zagraconych. Pełen małych półeczek, szafeczek i stoliczków w każdym koncie krył jakiś drobiazg: książki, gęsie pióra, kilka starych monet, nakrapiany wachlarz, kilka pudełek szpilek, zamknięte pudełeczko, przypominające szkatułkę i wiele, wiele innych, zupełnie nikomu niepotrzebnych rzeczy. Harry przez dłuższą chwilę zagapił się na piękny, ręcznie malowany kufer - nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. Oczywiście on sam również posiadał kufer, jak każdy w Hogwarcie, ale było to zwykłe, brązowe pudło. Tymczasem szkatuła przed nim była istnym arcydziełem - wielka, prawdopodobnie stara i ozdobiona malowidłem kolorowych pawi - oczu nie można było oderwać.
- Lepiej nie podchodź za blisko - skarcił nagle Malfoy, tym samym przywracając Harry'ego do rzeczywistości. - Prawie wszystko tutaj jest przeklęte. W szkatule pewnie jest bargota. Zrobisz jeden krok za dużo i cię wciągnie.
Harry wymamrotał coś jak „nie jestem głupi”, ale w duchu głęboko westchnął. Rzeczywiście miał ochotę podejść bliżej.
- Zabieramy tylko szafę i nic więcej, jasne? - kontynuował Ślizgon. Harry gorliwie kiwnął głową.
- Która to?
- Profesor Flitwick mówił, że to dębowy kredens, więc wydaje mi się, że to tamta - oznajmił Malfoy, brodą wskazując mebel stojący przy ścianie.
- Zaraz, zaraz. Mówiłeś, że to ty znalazłeś bogina? - Cóż, Harry mógł się domyślić, że Malfoy sam nie kiwnąłby palcem…
- Bo znalazłem.
- Profesor Flitwick?
- Och, no dobrze. Usłyszałem, jak narzekał, że nie ma czasu się nim zająć. Powiedziałem, że to zrobię.
- Malfoy…
- Cicho. Musimy tylko szybko zabrać stąd tę szafę. Nie jest nawet taka duża.
- Ty… chcesz ją nieść? W rękach?
Malfoy pokręcił głową, a jego twarz, zresztą nie pierwszy raz, sugerowała, że Harry jest idiotą.
- Jak myślisz, Potter, po co cię tutaj zabrałem? Gdyby boginy można było przenosić za pomocą magii, to sądzisz, że naprawdę potrzebowałbym asysty? - wycedził.
Harry nie wiedział, że boginów nie można przenosić za pomocą magii, ale to wydawało się w miarę logiczne - łączenie dwóch źródeł mocy mogło je niwelować i takie tam. Z drugiej jednak strony istniała także możliwość, że była to dalsza część planu zemsty Malfoya, mającego na celu upokorzyć lub zabić Harry'ego.
- Nie mogłeś poprosić Crabbe'a i Goyle'a? - zapytał markotnie. Nie biorąc po uwagę całego tego upokarzania i zabijania, Harry jakoś niechętnie podchodził do dźwigania ciężkiej szafy przez kilka pięter. - Dla nich to byłaby bułka z masłem. Każdy z nich mógłby podrzucać takim kredensem…
- Nie mogłem - uciął blondyn krótko. - To moi przyjaciele.
Harry jednocześnie poczuł dwie rzeczy - jakieś dziwnie rozmaślenie wewnątrz, na widok wyrazu twarzy Malfoya - jakby bardziej miękkiego, kiedy mówił o innych Ślizgonach i ukłucie zazdrości - że jego, Harry'ego, mimo wszystkiego, co dla Malfoya zrobił, blondyn uważał za odpowiedniego do ciężkich, wyzyskowych prac fizycznych.
Prychnął, mając nadzieję, że zabrzmiało to jak prychnięcie zniecierpliwienia, nie urażonej dumy.
- I kto tu teraz jest księżniczką? - zapytał Malfoy, a Harry odniósł nieprzyjemne wrażenie, że nie było to pytanie retoryczne.
- Ty - burknął pro forma, ale tak, żeby blondyn nie usłyszał.
- Pośpiesz się, Potter. Obiecałem Flitwickowi, że uporam się z tym w ciągu jednej lekcji. Na szafkę nałożono zaklęcie usypiające, więc przez najbliższe pół godziny bogin będzie niegroźny, ale później… Poza tym wolałbym, żeby profesor cię tutaj nie spotkał i nie dopytywał, dlaczego nie jesteś na lekcjach.
- Ja? A ty niby gdzie jesteś? - Zapytał Harry nieuważnie, przymierzając się już do podniesienia szafki. Nie była bardzo duża, ale z pewnością nie była też mała. - Boginów na pewno nie można przenosić za pomocą magii?
- Na pewno. I mnie Flitwick zwolnił z zajęć, w przeciwieństwie do ciebie.
- Co? - zaskrzeczał Harry, prostując się nagle. W głowie mu się nie mieściło, że można być takim dupkiem! - Dlaczego, jeśli mogę wiedzieć, nie zwolniłeś także mnie? - zapytał, siląc się na spokój.
Malfoy wzruszył ramionami, a brodą ponaglił go do ponownego złapania za szafkę. Harry podłożył posłusznie ręce i na trzy unieśli ją go góry. Jak się szybko okazało lekka też nie była.
- Nie wiem jak miałbym wytłumaczyć Flitwickowi czemu akurat ty mi pomagasz. Wiesz, po szkole już zaczynają krążyć plotki… nie puszczaj, cholera! - sapnął Malfoy, kiedy Harry'emu się nagle ugięły ręce. Blondyn chyba uderzył kolanem o jedną ze ścian. Jego mina wyraża lekką irytację, jak Harry sklasyfikował, ale jeszcze nie złość. Harry poprawił uchwyt i ruszyli dalej. - Wyjdziemy tym samym korytarzem, którym tutaj szliśmy, będzie szybciej. Ale później i tak musimy zejść po schodach. Jak poczujesz, że już nie masz siły, daj znać - poinstruował.
Harry zacisnął zęby, zdeterminowany, aby nie skarżyć się jako pierwszy. Tak, jak Malfoy przewidywał, ciemny korytarz przeszli w miarę szybko. Schody okazały się za to wyzwaniem. To Harry szedł jako pierwszy, więc musiał się zdać na pilotaż Ślizgona, a co tu dużo mówić - cokolwiek między nimi było, nie było w tym wiele zaufania… Na szczęście jednak Malfoy postanowił nie zrzucać Harry'ego ze schodów pozorując wypadek. Przynajmniej nie na razie.
Malfoy, mimo iż co chwilę narzekał (najczęściej na Harry'ego), utrzymywał stałe tempo marszu. Gryfon starał się nie dziwić. Sam był chuderlakiem, ale miał sporo siły, a Malfoy wyglądał raczej na lalusia. Aż strach pomyśleć, co zrobi, kiedy zauważy, w jakim stanie były jego paznokcie…
Harry uśmiechnął się w duchu. Drugie schody okazały się łatwiejsze, pewnie dlatego, że chłopcy wiedzieli już, jak koordynować swoim ładunkiem. Prawdziwy kryzys przyszedł dopiero przy skręceniu w zachodnie skrzydło, gdzie znajdywała się ich tymczasowa pracownia. Harry czuł, że jego ręce były już zdrętwiałe z wysiłku, a kręgosłup chrupał od niewygodnej pozycji. Nie mówiąc już o tym, że nogi właziły mu w tyłek… Patrząc jednak na minę Malfoya wiedział, że nie może się poddać. Nie był jedynym, który cierpiał. W jakiś pokręcony sposób było to pocieszające.
Kiedy już nie mógł się skupić na niczym innym niż ból i każda sekunda zdawała się trwać wieczność, postanowił poprosić o przerwę. Otworzył usta, odkrywając, że przez cały ten czas zaciskał je mocno, żeby nic nie powiedzieć i spojrzał na Malfoya. Jego twarz była napięta i widocznie malował się na niej wysiłek. Kiedy Malfoy zagryzł wargi, a jego policzki przybrały wściekle różową barwę, Harry natychmiast postanowił, że się nie podda.
- Jasna dupa, stop - warknął nagle Ślizgon i zatrzymał się. Momentalnie wypuścił szafkę z dłoni i gdyby Harry się w porę nie odsunął, to niechybnie przytrzasnęłaby mu palce. - Twoje Gryfoństwo mnie zabije, Potter! - dodał jeszcze i, zupełnie jakby te słowa zabrały mu całe powietrze, klapnął na podłogę.
Harry, rozdarty między wyśmianiem przeciwnika, a zwinięciem się na podłodze i błaganiem o litość wybrał w końcu to drugie - po części, bo nic by go nie zmusiło, żeby Ślizgona o cokolwiek błagać.
- Nienawidzę cię, Potter - sapnął niespodziewanie Malfoy ze swojego miejsca. Harry rzucił mu krzywe spojrzenie, chyba tylko po to, żeby odkryć, że blondyn, nawet nieludzko wymęczony, rozczochrany i dyszący wygląda estetycznie.
Harry nie wyglądał estetycznie nawet po wyjściu spod prysznica, więc było to podwójnie irytujące.
- Ja ciebie też - oznajmił, gdzieś w głębi ciesząc się, że to nie prawda.

Rozdział piętnasty: Zaufanie

Harry nawet nie zauważył, kiedy otoczyli go Śmierciożercy. W jednej chwili był sam na błoniach, czekając na Draco Malfoya, a w drugiej otaczała go cała chmara zakapturzonych postaci. Rzucił się do biegu, ale nieważne, jak szybko przebierał nogami, miał wrażenie, że wcale nie posuwa się do przodu. Panicznie obrócił się przez ramię i odkrył, że przeciwników jest coraz więcej. Jego nogi były jak z waty, mimo iż włożył cały wysiłek w ich poruszenie. Nagle, tuż przed nim wyrosła jeszcze jedna postać. Kaptur zasłaniał jej twarz, a w ręce trzymała różdżkę. Harry przestał próbować uciekać. Wiedział już, że mu się nie uda.
- Jesteś idiotą, że mi zaufałeś, Harry Potterze - powiedział Śmierciożerca miłym głosem Draco Malfoya. Kaptur odsłonił twarz chłopaka, ukazując wiosenny uśmiech. - To było oczywiste od początku. A teraz zapłacisz za swoją naiwność…
Harry otworzył oczy.
- Rany, wierzgałeś nogami jak młody hipogryf - powiedział Ron obojętnym głosem. Harry wziął urywany oddech. - Co ci się śniło?
Śniło? No tak, Harry zasnął na kanapie jakoś niedługo po obiedzie. Cały wieczór Harry przesadzał karnie grządki u pani Sprout na szlabanie. Za wagary. I oczywiście Malfoyowi udało się od nich wykręcić. Bo on przecież nie poszedłby na wagary. To by mogło obniżyć jego średnią. W Harrym aż gotowało się na wspomnienie słów Malfoya.
W rezultacie Potter był tak zmęczony, że przespał całą noc, a i tak się nie wyspał. Dlatego, kiedy zobaczył w pokoju wspólnym drzemiącą Hermionę, sam też przymknął oczy. A teraz obudził go Ron.
- Hej, słyszysz mnie? - zagadną rudzielec, lekko zirytowany. Nic dziwnego - dwójka jego najlepszych przyjaciół przespała całe popołudnie, a on był skazany na szukanie sobie jakiś rozrywek w pojedynkę. Nie oczywiście, żeby mu się to nie udało. W kwestiach wyobraźni Ron był niekwestionowanym mistrzem ich tria - w końcu był spokrewniony z bliźniakami. - Co ci się śniło?
- Nie pamiętam - wymamrotał Harry, przecierając oczy. - Chyba gdzieś uciekałem.
- No z pewnością. Zrobiłeś z kilka kilometrów na tej kanapie.
Harry uśmiechnął się przelotnie i sięgnął po niedopitą herbatę Hermiony. Byłą zimna, ale cudownie mokra.
- Która godzina? - zapytał.
- Jakoś po szóstej - odparł nieuważnie Ron. Na stoliku przed nim leżały miniaturowe witki i skrawki drewna.
- Co ty właściwie robisz? - zaciekawił się Harry, przyglądając się dużym rękom przyjaciela. Ron sprawnie łączył ze sobą maleńkie elementy, tak, że przypominały małą miotełkę.
- To model miotły, wiesz, do składania. Jeżeli odpowiednio rzucę zaklęcia to będzie latała. To taka czarodziejka nowość - wytłumaczył Weasley, a kiedy przestał mówić mimowolnie wysunął język z ust. Jego twarz wyrażała skupienie, jakiego Harry nie widział u przyjaciela nawet podczas SUMów.
- Mugole też mają coś takiego. Znaczy, nie miotły - wyjaśnił natychmiast, widząc zaintrygowane spojrzenie rudzielca. - Zazwyczaj samoloty, czy statki. I ich modele nie robią nic nadzwyczajnego.
- To po co je robią?
- Po prostu są. Do kolekcjonowania, czy coś.
- Nuda - mruknął Ron i Harry musiał się z nim zgodzić.
Harry jeszcze przez chwilę obserwował kanciaste ręce kolegi, podziwiając sprawność i szybkość z jaką działały. Był prawie pewien, że on sam dawno już zgniótłby miotełkę.
Później podniósł się i wytłumaczył, że musi już iść, bo jest umówiony z Malfoyem.
Dzień wcześniej, kiedy w końcu przenieśli szafkę do ich pokoju ćwiczeń (przy bardzo wielu inwektywach i narzekaniach ze strony Malfoya) Ślizgon stwierdził, że nic na świecie nie zmusi go do ćwiczeń. Zresztą, wyglądał jakby nawet nie miał siły podnieść różdżki, więc Harry mu odpuścił. Umówili się za to na spotkanie następnego dnia, jeszcze przed kolacją. Harry obiecał dostarczyć jakiś prowiant, a Malfoy (co raczej nie było zaskakujące) wspomniał o alkoholu.
Po drodze na spotkanie Harry wstąpił jeszcze do kuchni, gdzie, jak przewidywał, Zgredek obdarował go niezłą wałówką. Tak wyposażony pognał w końcu do zachodniego skrzydła.
Malfoy przybył chwilę później, ale i tak przed czasem, co Harry przyjął z miłym zdziwieniem. Po ich pierwszej kłótni Malfoy spóźnił się tylko raz, kilka minut, już od progu za to przepraszając. Co prawda nie wyjaśnił, co go zatrzymało, ale Harry i tak uznał to za wielką poprawę.
- Potter - burknął Malfoy, niby od niechcenia, ale Harry od razu wyczuł, że Ślizgon jest zadowolony.
- Malfoy - warknął i przywołał na twarz miły uśmiech. - Przez ciebie dostałem wczoraj szlaban - oznajmił.
Blondyn wzruszył ramionami, ale wcale nie sprawiał wrażenia kogoś, komu jest przykro.
- Dostałeś go przez siebie samego - powiedział.
- Ty mi kazałeś zwiać z Zielarstwa - oburzył się Harry. Bo przecież tak było, prawda? Malfoy go ponaglał i wyśmiewał, aż Harry się zgodził!
- A gdybym ci kazał chodzić po szkole nago, zrobiłbyś to? - zapytał Ślizgon. Harry'ego lekko zaniepokoiła nutka ciekawości w jego głosie. Zupełnie, jakby chłopak naprawdę rozważał ten pomysł…
- Nie - powiedział szybko, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości. - Ale to co innego. Zresztą sam mówiłeś, że to tylko Zielarstwo. Też na pewno zdarzyło ci się z niego uciec.
- Nie, raczej nie - odparł Malfoy obojętnie. - Nigdy w życiu nie poszedłem na wagary. Ja - podkreślił - dbam o swoją przyszłość.
Harry zacisnął pięści, bo miał wrażenie, że jeszcze chwila i czymś w Malfoya rzuci. To było niemożliwe… On był niemożliwy! Harry nigdy w życiu nie poznał drugiej tak bezczelnej osoby! A na dodatek Malfoy robił to z takim obrzydliwym wdziękiem! Mówił „jesteś idiotą”, ale uśmiechał się przy tym tak, że człowiek miał ochotę się zgodzić. Harry aż zazgrzytał zębami. Szybko zmienił temat:
- Jesteś pewien, że w tej szafce jest bogin? - zapytał z powątpieniem. Obaj chłopcy powiedli wzrokiem po sali, aż do jej końca, gdzie stała stara komoda. - To trochę dziwne, że jeszcze się nie pojawił - skomentował Gryfon, ale Malfoy pokręcił głową.
- Jest tam na pewno - oznajmił. - Rzuciłem zaklęcie skanujące, przed tym blokującym. Wczoraj nas nie atakował, bo spał, ale tak, jak ci mówiłem, to nie działa zbyt długo. A teraz tylko czeka, aż podejdziemy bliżej.
- To na co jeszcze czekamy? - zapytał Harry.
- Och, tak, oczywiście, Potter. Zamęcz mnie na śmierć. Najpierw każesz mi dźwigać jakąś ciężką szafę - Malfoy zignorował oburzony protest Harry'ego - a teraz jeszcze dementorować się na głodniaka. Moim jedynym dobrym wspomnieniem na chwilę obecną jest to, jak jadłem obiad. Nie ma mowy, żebym teraz czarował cokolwiek. Nawet starej ekspedientki w Miodowym Królestwie bym nie oczarował. To zupełnie nieludzkie, że każesz mi tak bardzo się poświęcać. Nawet skazaniec ma prawo do ostatniego posiłku! - Malfoy dalej biadolił, nawet kiedy Harry zabrał się już za wypakowywanie swojej wałówki. Zgredek wyjątkowo się postarał, bo zapakował mu chyba z pięć rodzajów kanapek, pieczone ziemniaki, sałatkę marchewkową, kawałek pieczeni z indyka, w ładnie pachnącym, słodkim sosie, kilka parówek zapiekanych z serem, sałatę z pomidorami w sosie czosnkowym, a na deser dwa rodzaje ciasta. Był też dzbanek soku i dwa termosy z kawą. To ostatnie przyprawiło Harry'ego o szybsze bicie serca. - …i zupełnie niezgodne z czarodziejskim kodeksem. Więc podsumowując, jesteś bezdusznym potworem, który tylko marzy, żeby udręczać takich niewinnych, ślicznych chłopców, jak ja. I masz paskudne spodnie - zakończył swój wywód Malfoy i chyba dopiero wtedy wziął oddech. Harry przewrócił oczami.
Malfoy zamrugał, jakby wyrwany z transu i nagle na jego twarzy pojawił się ten cholerny wiosenny uśmiech, przez co Harry też musiał zamrugać.
- Potter, jak miło, że przyniosłeś coś do jedzenia - skomentował Ślizgon, już siadając przy stole.
Harry nie był jakoś szczególnie głodny, ale nie przepadał za marnowaniem jedzenia, więc nałożył sobie na talerz solidną porcję. Przede wszystkim zabrał się za sałatkę marchewkową. Malfoy z kolei wydziubywał po trochu z każdej potrawy. Kiedy po raz trzeci zanurzył widelec w parówkach, Harry zaczął mu się uważniej przyglądać. Malfoy sięgał po każdą z potraw, wybierając z nich tylko jakąś część. Z parówek wydłubywał ser, z indyka zeskrobał cały sos, a przy kanapkach puścił wodze fantazji i zrzucił z nich prawie wszystko, po czym jedną kromkę ubrał tylko w jajka i pomidora. Przez głowę Harry'ego po raz pierwszy przebiegło, że blondyn musiał być trudnym dzieckiem.
- Co robisz? - zapytał w końcu, kiedy wszystkie potrawy były już zababrane.
- Hm? - zapytał Malfoy i najśmieszniejsze było, że on faktycznie zdawał się być zdziwiony pytaniem Harry'ego.
- Czemu się tak bawisz jedzeniem?
- Bawię się? - zapytał, Harry sądził, że udając, że nie rozumie.
- No mieszasz sztućcami w każdej potrawie! - Na twarzy Malfoya wreszcie zdawało się pojawić zrozumienie.
- Wybieram tylko to, co lubię. Po co bym miał jeść to, co mi nie smakuje?
Na taką argumentacje Harry nie miał odpowiedzi. Przewrócił więc oczami, żeby podkreślić swój stosunek.
- To głupie - powiedział w końcu, nie wiedząc, co innego mógłby powiedzieć.
Malfoy żuł swoją kanapkę ze smakiem i Harry nie mógł się nie uśmiechać, oglądając to, co robił. Zupełnie jak dziecko, na które nie patrzy nikt dorosły, Malfoy co chwilę podbierał coś z talerzy. Na koniec chłopak odrzucił niedojedzoną skórkę i z chciwością zapatrzył się na sałatkę marchewkową, którą raczył się Harry.
Harry usilnie starał się udawać, że nie widzi jego spojrzenia. Naprawdę lubił sałatkę marchewkową! Poza tym Malfoy zniszczył całe inne jedzenie, a ta sałatka była jedynym, czego nie tknął.
Ślizgon dalej patrzył. Obserwował każdy ruch Harry'ego i w jego wzroku było coś ze wzroku kota obserwującego kanarka. Harry przełknął, aż poczuł, że skacze mu gnyka. Malfoy dalej nie oderwał od niego oczu, śledząc dokładnie każdy ruch widelca Harry'ego.
- Dobra! Cholera! Chcesz trochę? - wywarczał w końcu Gryfon, czując, że jeszcze chwila, a oszaleje.
I Malfoy oczywiście uśmiechnął się wiosennym uśmiechem, a na jego twarzy zrobiły się cholerne dołeczki!
- Pewnie, mniam - mruknął chłopak, już sięgając po miseczkę z sałatką i nakładając sobie sporą część, tak, że dla Harry'ego zostało jeszcze tylko kilka łyżeczek. Siłą woli Harry powstrzymał się, żeby nie wrzasnąć.
Tymczasem Ślizgon przyciągnął do siebie swój talerzyk i ze stoickim spokojem zaczął widelcem wyciągać marchewkę. Harry sapnął.
- Co robisz? - zapytał, a jego głos piszczał nieprzyjemnie. W głowie mu się nie mieściło, że można tak… jego sałatkę?!
- No… nie przepadam za marchewką - wytłumaczył Ślizgon, jak małemu dziecku. Jego twarz, po raz niewiadomo który już, wyrażała, że Harry jest idiotą.
- Ale to jest sałatka marchewkowa - powiedział Gryfon słabo.
- No ale ja nie lubię marchewki. A tutaj są jeszcze inne składniki - wymruczał Ślizgon w swoją miseczkę.
Harry zamknął oczy i powoli policzył do pięciu.
- Tutaj jest całkiem sporo jedzenia bez marchewki, wiesz? - powiedział najspokojniej jak potrafił, ale sądząc po dziwnym wzroku rozmówcy, za bardzo mu się nie udało spełnić intencji.
- Ale ty jadłeś to z takim smakiem, że uznałem, że musi być dobre - wyjaśnił blondyn, a Harry prawie wygiął metalowy widelec, który do tej pory ściskał w dłoni.
Podczas gdy Malfoy delektował się jego (jego!) sałatką, sam sięgnął po termos. Tylko kawa mogła mu pomóc i doskonale o tym wiedział. Odkręcił wieko, postawił kubek i nalał trochę napitku. Momentalnie zastygła mu krew.
- Co… co to jest? - wypiszczał żałośnie, a Malfoy przechylił się mu przez ramię, żeby zajrzeć do naczynia.
- O! Kawa rozpuszczalna z mlekiem! Też taką lubisz?
- Coś, co się rozpuszcza, to nie jest kawa - powiedział słabo Potter i z nadzieją spojrzał na drugi termos. Z sercem na dłoni sięgnął po naczynie, przekręcił korek i niepewnie zajrzał do środka.
- Ochmójboże! - wyjęczał do termosu. Czarna kawa! Czara, nierozpuczalna i kawa! Czy mogło być coś piękniejszego? Z lubością nalał sobie płynu do drugiego kubka i szybko wypił kilka łyków, parząc sobie język. Zaklął, wytknął język, starając się go ochłodzić i natychmiast wziął kolejnego łyka.
- Nie zachowuj się jak dziecko - mrugnął Ślizgon z naganą w głosie, obserwując Harry'ego spod półzamkniętych powiek. Harry spojrzał na niego z niedowierzaniem, ale nie wygłosił żadnej pogadanki o hipokryzji. Chociaż mógłby!

Kiedy Malfoy skończył już swój posiłek, a Harry wypił tyle kawy ile zdołał, nastał czas na lekcję.
Było coś niepokojącego w kredensie z boginem i Harry podświadomie nie chciał się do niego zbliżać. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że nie ma się czego bać, bo jego zdolności magiczne znacznie się rozwinęły od trzeciej klasy, a i wtedy potrafił sobie śpiewająco poradzić zarówno z boginem, jak i z dementorem. Niestety zdrowy rozsądek Harry'ego był u niego raczej cechą uśpioną.
- Myślę, że wystarczy podejść do kredensu… - zaczął, wstając od stołu. Malfoy również się podniósł i po raz pierwszy tego dnia na jego twarzy zagościł niepokój.
- Tak, to powinno wystarczyć - powiedział płasko, z oczami utkwionymi gdzieś w przestrzeni.
- Może najpierw spróbujemy zaklęcia na sucho? - zapytał Potter bardziej dla kurażu, niż dla czegokolwiek innego. Ślizgon kiwnął głową, jakby odzyskując pewność siebie.
- Stańmy w takim razie jak najdalej od szafki, gdyby jednak bogin zdecydował się obudzić - zaproponował Harry, a blondyn się zgodził.
Zazwyczaj ćwiczyli na drewnianym parkiecie, który transmutował Malfoy pierwszego dnia. Było to wygodne miejsce i przede wszystkim - bezpieczne, gdyby zdarzyło się Ślizgonowi potknąć. Tym, razem jednak przenieśli się w obszar koło drzwi. Harry żywił nadzieję, że ten dzień nie będzie akurat pierwszym dniem, kiedy Malfoy postanowi się przewrócić i rozbić sobie głowę o beton. Na głos powiedział jednak tylko:
- Jak się potkniesz, nie będę cię łapał, więc uważaj.
Gdzieś w głębi wiedział jednak, że Ślizgon wyczuł przekaz. I wstydził się tego tak bardzo, że przez dłuższą chwilę unikał patrzenia mu w twarz.
Blondyn chrząknął, zamknął oczy i wysunął różdżkę przed siebie. Stał tak przez blisko trzydzieści sekund, w idealnej ciszy. Harry nie śmiał nawet głośniej oddychać, żeby go nie rozpraszać.
Kiedy jednak minęła jeszcze chwila, a Ślizgon nic nie zrobił, Harry zaczął się irytować.
- Na co czekasz? - zapytał.
Malfoy przełknął ślinę.
- Nie czuję, żebyś stał blisko - wymamrotał cicho, więc Harry bez słowa protestu przesunął się kawałek bliżej, tak, żeby Malfoy mógł wyczuć jego ciało. Blondyn wyraźnie się odprężył i wziął głębszy oddech.
- Wiesz, że w razie konieczności musisz umieć rzucić to zaklęcie beze mnie w pobliżu? - zagadnął Harry, z lekkim powątpieniem w głosie.
- Cicho - mruknął potępiająco Malfoy. - Expecto Patronum!
Jego Patronus wciąż nie miał fizycznej postaci, ale to nie było złe. Ćwiczyli na tyle krótko, że srebrna mgła tego natężenia, którą wyczarowywał Malfoy, mogłaby być sporym osiągnięciem. Mogłaby - gdyby nauczycielem nie był Harry. Już dawno postawił sobie za cel sprawienie, aby Patronus Ślizgona przybrał formę. I jego zdaniem - już wkrótce miało to nastąpić. A najbardziej miało w tym pomóc spotkanie z niby-dementorem.
- Lepiej niż ostatnio - skomentował w końcu wysiłki blondyna i ten potrząsnął głową, z hardą miną. To się w Malfoyu podobało Harry'emu - nie poprzestawał na pół środkach. Dążył do raz obranego celu, nawet jeżeli okazało się to trudniejsze niż sądził na początku i nie spoczywał na laurach. Harry robił podobnie i dlatego potrafił to całkowicie docenić.
- Teraz słuchaj - zaczął na powrót nerwowym tonem. - Bogin wyskoczy na ciebie w formie dementora. Wiem, że z boginem poradziłbyś sobie od razu, ale to o dementora nam chodzi. Dlatego nie rzucaj redikulusa, a przynajmniej nie do momentu, aż będzie to absolutnie konieczne. Mówiąc absolutnie konieczne mam na myśli, że będziesz wiedział, że nie poradzisz sobie z dementorem w żaden inny sposób. Ale na wszelki wypadek przygotuj sobie w głowie jakieś śmieszne wyobrażenie związane z dementorem. Rozumiesz?
Twarz Malfoy była skupiona i widać było, że chłonie słowa Harry'ego całym ciałem. Na ich lekcjach zamieniał się w zupełnie innego chłopaka. Oczywiście, był wredny, ironiczny i narcystyczny, jak zawsze - ale wiedział kiedy słuchać i stosował się do rozkazów Harry'ego (tych dotyczących ćwiczeń, bo wszystko, co wykraczało poza ich lekcje, było negowane, wyśmiewane, a w najlepszym razie ignorowane). Sam Harry zresztą też się zmieniał - na te kilka godzin stawał się nauczycielem. Pewnym swoich słów i dumnym z wiedzy jaką posiadał. Może dlatego tak dobrze im się razem pracowało?
Pokonanie długości sali nie zajęło im długo i w rezultacie znaleźli się w pobliżu przeklętej komody o wiele szybciej, niżby chcieli. Harry sapnął, a Malfoy wypuścił powietrze w tym samym czasie. Posłali sobie ostatnie dodające odwagi spojrzenie, zupełnie jakby szli na wojnę, a nie na bitwę z szafą, po czym Malfoy prężnym krokiem podszedł do komody. Kiedy już tylko kroki dzieliły go od wejścia do kręgu, w którym stał mebel, zamknął oczy.
- Potter - zaczął. - Tylko… bądź blisko.
Harry kiwnął głową, a kiedy uświadomił sobie, że Ślizgon nie może tego zauważyć, chrząknął. Brednie typu „jestem zaraz obok, nic się nie bój” nawet pod groźbą tortur nie przeszłyby mu przez gardło. Ustawił się z boku blondyna, tak aby nie wchodzić w krąg bogina, ale też żeby być wystarczająco blisko, żeby interweniować w razie potrzeby.
- No to wchodzę - powiedział jeszcze Malfoy i zrobił kilka kroków do przodu, po czym zamarł z różdżką w pogotowiu.
Przez sekundy nic się nie działo. Czas zdawał się zamrzeć, bądź ciągnąć jak guma do żucia. Harry słyszał swój oddech i bicie serca, i chociaż doskonale wiedział, że tak naprawdę nie groziło im żadne realne bezpieczeństwo, martwił się chyba bardziej niż przed wejściem do groty bazyliszka. Przeczuwał, że stanie się coś niedobrego.
Sekundy tykały w jego głowie, słyszał, jak przemija każda pojedyncza, a dziwna cisza brzęczała mu w uszach. Malfoy nie ruszał się, zupełnie jakby zastygł w pozycji bojowej i kiedy już Harry zaczął podejrzewać, że w komodzie jednak nie ma bogina, drzwi szafeczki nagle odskoczyły głośno i czarny tuman wystrzelił ze środka. Przez bardzo krótką chwilę bogin się formował, ale to wystarczyło, żeby Harry otrząsnął się z marazmu. Rzucił badające spojrzenie towarzyszowi i zauważył, że Malfoy już był gotowy.
To, co stało się chwilę później prawie powaliło Harry'ego na kolana. Bo może faktycznie Malfoy był gotowy i może faktycznie jego Patronus miał postać silnej, naładowanej magicznie mgły, która mogła by odgonić dementora, tyle że jego bogin nie był dementorem.
Dopiero patrząc na czarną postać sunącą prosto ma Ślizgona, Harry zrozumiał czego tak bardzo się obawiał przez cały ten czas i gdzie była luka w jego planie. Kiedy na swoim trzecim roku ćwiczył z Lupinem, jego największym koszmarem byli dementorzy. Bał się ich jak piekła, bardziej niż Voldemorta, bardziej niż zbiegłego z Azkabanu mordercy. Bał się ich tak bardzo, że musiał się uczyć zaklęcia. Malfoy również się ich bał, ale Harry dopiero teraz zrozumiał, że w zupełnie inny sposób niż on. Harry bał się samego strachu, jak powiedział mu Lupin. Tymczasem Ślizgon musiał bać się dementorów z jakiś innych powodów. I najprawdopodobniej czarna postać sunąca wolno przez parkiet ich sali do ćwiczeń miała z tym wiele wspólnego.
Harry od razu rozpoznał płaszcz Śmierciożercy. Postać była wysoka, prawdopodobnie potężniejsza niż on sam. Jego twarz skrywała śmiertelnie biała maska, a włosy kaptur. W ręce dzierżył różdżkę, którą mierzył teraz prosto w Draco Malfoya.
Harry dostrzegł to wszystko właściwie w ułamkach sekund. W tym samy czasie zobaczył też Malfoya, który wglądał zupełnie jakby się poddał. Jego dłoń z różdżką opadła, a sam chłopak zamknął oczy. Malfoy się bał…
Żołądek Harry'ego się zacisnął i nie myśląc wiele chłopak rzucił się, aby zasłonić kolegę. I był to kolejny błąd. Bo Harry za każdym razem, kiedy stawał przed boginem, widział dementora. Ale było to dawno temu i minęły już lata, od czasu kiedy się ich bał. A on nigdy później nie skonfrontował się ze swoim strachem i teraz jedyną rzeczą, jaką mógł zrobić, było czekanie.
Sekundy ponownie zwolniły, kiedy bogin zdematerializował się i zamienił w czarny pył, szukając odpowiedniej postaci. Jego kończyny skróciły się, szata rozwiała, a zanim jeszcze czarny kaptur skończył się przemieniać, Harry już wiedział. Wstyd oblał go okropną falą, kiedy stanął na wprost idealnej kopii Draco Malfoya. Prawdziwy Malfoy za nim poruszył się niespokojnie.
Bogin ruszył na niego i Harry poczuł ucisk w brzuchu, tak wielki, że sam przez chwilę chciał opuścić różdżkę. Wymierzył sobie jednak mentalny policzek i nie czekając na dalszy rozwój wypadków, skoncentrował się aby rzucić zaklęcie.
Jakimś sposobem Harry nie miał wiele problemu z szukaniem czegoś śmiesznego w związku z Malfoyiem. Miał właściwie wrażenie, że jego umysł miał taką wizję już od dawna ukrytą gdzieś w zapomnianych zakamarkach.
Mrugnął kilka razy, kiedy ciało przed nim oblekło się nagle różowym trykotem i stanął przed nim Draco Malfoy w stroju baletnicy. Takim ze spódniczką i w ogóle.
Chichot sam wydostał się z jego ust i nie wiedząc nawet kiedy, zamienił się w szczery śmiech, podsycany jeszcze dodatkowo oburzonymi prychnięcia zza pleców.
Kiedy bogin był już wystarczająco ogłuszony, Harry ruszył różdżką.
- Redikulus.
Bogin z trzaskiem drzwiczek wrócił do komody, a w sali pobrzmiewał jeszcze cichy śmiech Harry'ego, który urwał się już po chwili. Gryfon nabrał głęboko powietrza i powoli odwrócił się do tyłu, żeby skonfrontować się z prawdziwym Draco Malfoyiem. Jego szampański humor uleciał w przeciągu sekundy.
Jedyne, co teraz czuł, to głęboki, palący wstyd. Bo jak spojrzeć w oczy komuś, kto podobno jest twoim największym strachem?
Harry nie wiedział jak i dlatego nie mógł tego zrobić. Unikając patrzenia Malfoyowi w twarz mruknął pod nosem:
- Muszę już iść.
I zanim Malfoy zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, Harry już sięgnął po swoją torbę, i wybiegł z klasy, jakby go sam diabeł gonił.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
KOLOROWANKA 15
AA Życie na gorąco 1 4( 5)
WspĂllnota AA partnerem w pracy penitencjarnej 15 09 2013
swiateczne kolorowanki 15[1]
15 Historie osobiste polskich AA
AA znaleźli drogę 15 09 2013 KijĂlw
Życie?rdziej kolorowe
AA Nic nie trwa wiecznie 1 15(26)
Wielka Sobota -paschalne- piękne- na Wielki Piątek bardziej, RUCH ŚWIATŁO - ŻYCIE, drogi krzyżowe, c
15.DOS WIADCZENIE HISTORII W PROZIE PO 89 ROKU, Literaturoznawstwo, życie literackie po '89, zagadni
15 francja aa xx 001 012
15. NURT MÂŚSKI oprac, Literaturoznawstwo, życie literackie po '89
15 Historie osobiste polskich AA
Rembowski Empatia str; 5 15,22 29,32 33; 43 68, 123 132, 279 280
Życie składa się z różnych kolorów
James Julia Harlequin swiatowe zycie 15 Toskanska przygoda
przegląd psych tom 52,nr 1, 2009str; 15 36,37 52,53 68
15 skrótów klawiszowych, które ułatwią Ci życie

więcej podobnych podstron