Wśród gwiazd [NZ]


Autor: Sienna
Korekta: Karolcia955

Autorka napisała:
„Mój pierwszy post zainspirowany Waszymi FF. Nie jest to nic zachwycającego, a po zastanowieniu stwierdziłam, że wręcz strasznie prostoliniowe, ale skoro już napisałam...
Jest to jedna scena, wyrwana kompletnie z kontekstu. Po prostu natchnienie mnie jakoś tak naprowadziło. Ja osobiście umieściłabym to, po powrocie Edwarda.
W każdym razie życzę Wam miłego czytania i mam nadzieję, że to jakoś przejdzie. Liczę na komentarze.”

Nic dodać nic ująć :D
Miłego czytania,

P, Karolcia955

Rozdział 1

***

Nigdy nie musieć myśleć o swoim bezpieczeństwie. Nigdy nie musieć przejmować się wystającymi konarami. Co za ironia losu. Edward zbyt mocno mnie rozpuścił. Przy nim nie musiałam bać się potknięć. Zawsze zdążył mnie złapać i to jeszcze nim uświadomiłam sobie, że spadam w dół.
Gdzie on teraz był?! Właśnie teraz, kiedy był mi tak potrzebny!
No tak... Jak mogłabym zapomnieć poranną kłótnię? Tuż po ostrej wymianie zdań, wywaliłam go przez okno i kazałam iść na polowanie.
- Mam przynajmniej czyste sumienie - powiedziałam cicho pod nosem. - Nie będzie męczył się z mojego powodu.
Sumienie rzecz jasna mam czyste, gorzej z moimi spodniami. Otrzepałam prawą nogawkę jeansów, na której powstała kolejna wyszukana plama z błota.
„Idiotka - pomyślałam, niezręcznie przeskakując kolejny wystający korzeń. - Jaki normalny, zdrowy na umyśle człowiek wybrałby się na porzeczki do lasu, w którym jest pełno dziur i drzew? No cóż… Już odpowiedziałam sobie na to pytanie… <<normalny, zdrowy na umyśle>> To raczej nie o mnie.”
Schyliłam się ostrożnie do kolejnej kępki małych owoców. Do pełnego kubka zostało mi już niewiele. Miałam nadzieję, że Charlie doceni moje starania i zasmakuje w moim placku. Przecież nie na darmo przeżywałam katusze wśród milionów natarczywych i bezpruderyjnych gałązek.
Podniosłam się z kucki i po raz ostatni zerwałam garść porzeczek.
- No - powiedziałam ucieszona i z ulgą wypuściłam powietrze z płuc. - Najgorsze już za mną.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym w wesołych podskokach zbiegłam z górki, w ostatniej chwili zakrywając niebezpiecznie skaczące „kuleczki”.
Do domu dotarłam po dłuższym zastanowieniu się nad odpowiednią drogą. O dziwo wybrałam dobrą i do tego równą i szeroką.
Widok radiowozu stojącego na podjeździe, spowodował u mnie przypływ niekontrolowanej frustracji. Weszłam bezceremonialnie do domu i trzasnęłam drzwiami. Zauważyłam jak Charlie podskakuje na fotelu i patrzy na mnie z przerażoną miną.
- Miało cię to nie być - powiedziałam poirytowana, po czym ułożyłam usta w podkówkę jak małe dziecko. - To miała być niespodzianka.
Wyciągnęłam mu przez nos kubek pełny gałązek, wymieszany z czymś, co niegdyś przypominało zgrabne, małe owoce. Nawet nie pamiętam, kiedy je zgniotłam!
Charlie spojrzał na mnie oszołomiony, po czym wybuchnął donośnym śmiechem. Ciągle w doskonałym humorze podszedł do mnie, wyciągnął suche liście z głowy i oznajmił głosem tatusia, pocieszającego swoje małe, Bogu winne dziecko.
- Pojedziemy do sklepu i kupimy nowe.
Mimowolnie uśmiechnęłam się do niego, a w następnej chwili wzruszyłam sceptycznie ramionami.
- Wyglądasz jak strach na wróble - powiedział, uśmiechając się szeroko. - Lepiej idź się przebierz. Edward zaraz tu będzie.
- Edward?
Wystarczyło zaledwie wypowiedzenie imienia mojego „Anioła Stróża”, by serce zabiło mi mocniej. Miałam dziwne wrażenie, że moje policzki zaczerwieniły się w dość jednoznaczny sposób. Miałam już tego serdecznie dość.
- Dzwonił przed chwilą. Był dziwnie zaskoczony, że ciebie nie ma - spojrzał na mnie zdezorientowany. - Tylko nie mów, że zapomniałaś o spotkaniu, bo nie uwierzę.
Lekkie zmarszczenie nad prawą brwią oznaczało, że z chęcią by to usłyszał. Musiałam go rozczarować.
- Nie. Miało go nie być - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Ekscytacja wywołana jego wspomnieniem ustąpiła rozdrażnieniu i irytacji. Prawa warga poszła nieznacznie w górę, a delikatna zmarszczka odmalowała się zaraz pod nią.
Postawiłam na stole naczynie, które trzymałam w ręce, po czym ciężkimi krokami weszłam na pierwsze piętro. Gdy tylko przekroczyłam próg pokoju ruszyłam w stronę okna i zamknęłam je z imponującym łomotem.
- A niech wie, że nie ma tu wstępu! - Powiedziałam trochę głośniej niż zamierzałam. - Może lamentować pod tym oknem do samego wieczora! I tak go nie wpuszczę!
Oczywiście wiedziałam o tym, że to nie prawda. Wystarczyłaby zaledwie odrobina jego melodyjnego głosu, jedno spojrzenie w przesiąknięte miłością oczy, w przepraszający uśmiech, bym zmieniła cały scenariusz i z otwartymi ramionami przywitała go w moich objęciach.
Próbując zapobiec temu zdarzeniu, szczelnie zasłoniłam okno purpurową zasłoną.
Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Lubiłam, kiedy było jasno we wnętrz domu. Czułam się wtedy bliżej Phoenix. Ponura atmosfera tego pomieszczenia przypomniała mi o klaustrofobii.
Zapaliłam lampkę na biurku i starałam się nie patrzeć w stronę okna. Zrzuciłam z siebie bluzkę i brudne spodnie. Zaczęłam szukać w szafie ubrań na zmianę. Wzięłam je pod pachę i skierowałam się w stronę łazienki.
Gorąca woda ostudziła nieco moje emocje. Doszłam do wniosku, że nie miałoby sensu dłużej boczyć się na Edwarda. Przecież zdawałam sobie sprawę z tego, że nie zostawi mnie na długo. Nawet mówił mi o tym. Miał wrócić przed piątą.
W majtkach - z roztargnienia zapomniałam wziąć ze sobą spodni - ruszyłam w kierunku drzwi. Wychyliłam głowę zza framugi, modląc się, by Charlie'mu nie przyszło do głowy, przespacerować się korytarzem. Nikogo nie było, więc przeszłam boso po drewnianej podłodze. Stopy miałam wciąż mokre, zatem by nie zamoczyć parkietu, próbowałam stąpać delikatnie i na placach. Drzwi z niewiadomej przyczyny, otwarłam cicho i łagodnie. Zamknęłam je dokładnie, po czym dalej na palcach podeszłam do łóżka.
- Nie zauważyłem wcześniej, że masz tak długie nogi - doleciał do mnie ściszony głos.
Odruchowo obróciłam się w stronę kąta pokoju, gdzie zawsze stał mój miniaturowy fotel bujany. Przerażona nawet nie zauważyłam, kiedy moje kolana ugięły się niebezpiecznie, a ja zjechałam po ramie łóżka.
- Edward! - Wydusiłam z trudem, nieznacznie zerknęłam w stronę okna. Zasłona nadal była hermetycznie zasunięta.
- Charlie mnie wpuścił - powiedział cicho, zauważając moje spojrzenie. No tak. Mogłam się tego spodziewać. - Mam wyjść?
Mówiąc to „zmaterializował” się przy moim boku, zniżył twarz, tak by była na wysokości mojego obojczyka, po czym spojrzał na mnie spod rzęs. Tego się właśnie obawiałam. Zaprzeczyłam ruchem głowy.
Edward wziął mnie delikatnie na ręce, następnie posadził czule na łóżku. Sam ukląkł naprzeciwko mnie.
- Nie chciałem cię przestraszyć.
Zamknęłam oczy próbując uspokoić moje rozchybotane serce. Edward nie pomógł mi w tym jednak w ogóle. Chłodną dłonią odgarnął mi włosy z twarzy, po czym przejechał nią delikatnie po ustach. Druga ręka powędrowała w stronę mojego uda. Mimowolnie drgnęłam z powodu zimna.
- Otwórz oczy.
Kiedy moje powieki uniosły się do góry, zauważyłam zmysłowy uśmiech na twarzy ukochanego.
- Ubierz się. Chcę ci coś pokazać. - Jego miodowe oczy zalśniły z podekscytowania. Musnął wargami mój policzek, po czym rzucił w moją stronę parę spodni, leżących na ziemi.
Zaciekawiona podniosłam się natychmiast, zaraz jednak tego żałując. Jak zawszę zapomniałam o spadzistym dachu nad moją głową. Wciągnęłam pośpiesznie spodnie na nagi i stanęłam wyprostowana.
- Co takiego? - Już nie mogłam się doczekać. Widząc jak ze mnie żartuje (udał, że zamyka usta na kłódkę), przekręciłam delikatnie głowę w prawo, mając nadzieję, że zmieni zdanie.
- To niespodzianka - powiedział jedynie, uśmiechając się przy tym zawadiacko. - Dowiesz się za jakiś czas.
Wiedziałam, że określenie „za jakiś czas” w ustach wampira może oznaczać dość długi okres. Przestępowałam, więc niecierpliwa z nogi na nogę, kiedy ten nieśpiesznie ( o zgrozo!) ruszył w stronę drzwi.
Kiedy zeszliśmy na dół, zauważyłam, że za oknem powoli zapada zmrok. Podekscytowana możliwością spędzenia z Edwardem kolejnych chwil „sam na sam”, uśmiechnęłam się szeroko.
- To nic nadzwyczajnego - powiedział widząc moje uniesienie. - Nie musisz się tak emocjonować.
- Edwardzie - przyjemny dreszcz przeleciałam przez mój kręgosłup, kiedy wymówiłam jego imię. - Czy nie mówiłam ci już, że w twoim towarzystwie wszystko jest nadzwyczajne?
Figlarny uśmiech rozjaśnił jego twarz.
- Charlie, muszę porwać twoją córkę na jakiś czas - oznajmił swoim dźwięcznym głosem, kiedy weszliśmy do salonu.
- Skoro Bella nie ma nic przeciwko - spojrzał na mnie znacząco, ale widząc mój uśmiech zmienił taktykę. - Ma być o dwunastej w domu. I ani minuty później.
- To może być trochę za mało. - Brwi Edwarda złączyły się ze sobą delikatnie.
- Już powiedziałem - odparł stanowczo.
- Tato! Nie mam pięciu lat!
- Spokojnie Bello. Na wszystko będzie czas - powiedział Edward.
Pochylił się w moją stronę, tak jakby chciał mnie pocałować. Zbił mnie nieco z pantałyku, kiedy jego ręka nie natrafiła na moją talię, tylko minęła ją o niecałe pięć centymetrów. Zaraz jednak zrozumiałam, o co chodzi i przesunęłam się delikatnie w jego stronę, tak by Charlie nie widział, że Edward przestawia zegarek o dwie godziny do tyłu. Posłał mi kolejny zawadiacki uśmiech, po czym chwycił mnie za rękę.
- To my już będziemy się zbierać.
Spodobało mi się to, co zrobił przed chwilą. Rzadko widziałam go w roli niegrzecznego chłopca, więc taki postępek jeszcze bardziej ( o ile było to możliwe) poprawił mi humor. Wsiadając do samochodu, zauważyłam na tylnym siedzeniu stos koców, dwie kurtki i czapkę. Edward spostrzegłszy moje spojrzenie, uśmiechnął się po raz setny tego wieczoru i powiedział spokojnie:
- Przydadzą się. Noce o tej porze roku są dość chłodne. - Kolejny zawadiacki uśmieszek.
- Edward, gdzie ty mnie zabierasz? Zaczynam się bać - powiedziałam z lekkim przekąsem.
- I powinnaś. - Znowu tu samo! Niebiosa zlitujcie się nade mną! - Po za tym już ci powiedziałem. To niespodzianka.
Resztę drogi przejechaliśmy w ciszy. Tętno nieznacznie przyśpieszyło, kiedy skręciliśmy w sto dziesiątkę i zatrzymaliśmy się na skraju lasu. Edward w znanym już zwyczaju otworzył mi drzwi, po czym kazał wejść sobie na plecy.
- Co ty znowu wymyśliłeś? Nie lubię lasów, a szczególnie wtedy, kiedy jest w nich ciemno.
- Nie martw się. Przy mnie nic ci się nie stanie.
- Wiem o tym - powiedziałam nieco skwaszona - Wolałabym jednak, nie wsiadać na ciebie.
- Nie ma sprawy. Możemy się przejść. Tylko nie wiem, czy zdążymy tam dojść do północy.
Zrobiłam kwaśną minę, po czym pozwoliłam posadzić siebie na plecach mojego ukochanego. Wzięłam głęboki wdech, zachwycając się po raz kolejny słodką wonią chłopaka. Kątem oka zauważyłam, że zbiera koce z ziemi i wkłada je sobie pod pachę. W ostatniej chwili zamknęłam oczy.
Na polanie byliśmy jakieś dziesięć minut później. Zgramoliłam się z jego pleców i ruszyłam w kierunku, w którym właśnie się znalazł. Z szybkością supermana rozłożył koce na trawie, po czym położył się na nich. Wskazał miejsce przy sobie, dając mi do zrozumienia, bym położyła się koło niego. Czując, ze się czerwienie zrobiłam, o co prosił. Prawą ręką zarzucił na mnie jeden z wolnych koców, po czym wtulił się w moje włosy i zaczął wpatrywać się w niebo. Poszłam za jego przykładem.
To, co zobaczyłam nie dało się opisać. Miliony gwizd nad naszymi głowami świeciły tak mocno i intensywnie, że zapierało dech w piersiach.
- A mówiłeś, że to nic nadzwyczajnego - szepnęłam. - Fenomenalne to jeszcze zbyt mało powiedziane.
- Poczekaj jeszcze chwilę, a zobaczysz coś jeszcze.
Wstrzymałam oddech, kiedy nos Edwarda zaczął delikatnie sunąc po moim policzku. I wtedy to zobaczyłam. Za pierwszym razem myślałam, że mi się przewidziało, kiedy jednak zauważyłam trzecią i czwartą „spadającą gwiazdę”, uzmysłowiłam sobie, że tak nie jest.
- Och… - Wymknęło mi się, kiedy pojedyncze mignięcia, zamieniły się w prawdziwy deszcz. - To jest… To jest…
- … niesamowite, zachwycające, zdumiewające, nietuzinkowe, porywające… - dokończył zdanie Edward. Za każdym razem, gdy wymieniał kolejną cechę, którą mogłam przypisać temu zjawiskowi, całował mnie w innym miejscu.
- Nawet nie patrzysz - powiedziała, chichocząc jednocześnie.
Przeturlał się na plecy i spojrzał w niebo.
- Kiedy zobaczyłem to po raz pierwszy - mówił swoim aksamitnym głosem, - sądziłem, że nigdy nie zobaczę piękniejszej rzeczy. Byłem przekonany, że nic tego nie pobije. Do momentu, kiedy nie spotkałem ciebie. - Uniósł się na łokciu i spojrzał mi w oczy. - Przy tobie wszystko traci na znaczeniu, Bello. Całe piękno świata blednie. Największe marzenia schodzą na drugi plan, bo wiem, że dzięki tobie spełnią się rzeczy, o których nawet nie mógłbym marzyć. Jesteś najpiękniejszą rzeczą, jaka przytrafiła się w moim życiu.
- Zawstydzasz mnie, Edwardzie - powiedziałam lekko się uśmiechają. Przestałam patrzeć w jego oczy, po to by wzrok skierować na migoczące niebo. - O tobie mogłabym mówić to samo.
Przybliżył swoją twarz do mojej, tak bym musiała spojrzeć w jego miodowe oczy.
- Więc mów Biały Aniele, bo twe słowa jak tlen dla mych płuc. Mów, bo brakuje mi powietrza.
- I powietrzem można się zakrztusić - powiedziałam delikatnie gładząc jego zimny policzek.
Krępowałam się, nigdy nie wiedziała, co powiedzieć w takich momentach. Wzięłam głęboki oddech, po czym szepnęłam:
- Serce zaczyna bić szybciej, pocą się dłonie, kolana uginają się, a to tylko, dlatego, że jesteś. Kocham być przy tobie, widzieć twoją twarz pogrążoną w uśmiechu, patrzeć w twoje oczy. Cierpię, gdy cię nie ma, frunę, gdy jesteś…
Nim zdążyłam dokończyć swoją wypowiedź, pocałował mnie namiętnie. Ogień wewnątrz mnie wybuchł ze zdwojoną siłą. Czułam, jak powoli płomienie otulają całe moje ciało. Jak zatracam się w ich kojącym cieple. A później wszystko przestało mieć znaczenie, bo utonęłam w pożarze uniesienia.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wrota Atlantydy-droga wśród gwiazd
Blish James Latające miasta 2 Życie wśród gwiazd
Jack London Kaftan bezpieczeństwa Włóczęga wśród gwiazd przekł M Andrzeykowicza gruntownie zm i po
Blish James Zycie wsrod gwiazd
Jesteś o Panie wśród nas
Największy diament we wszechświecie był kiedyś gwiazdą
gwiazdkowe
WŚRÓD KRZYWYCH LUSTER, OPOWIASTKI
SERCA GWIAZD. H.Frąckowiak, Teksty piosenek
Przejawy niedost. społ. wśród uczniów klas gimnazjalnych, studia, II ROK, Resocjalizacja

więcej podobnych podstron