2.DŁUGA NOC
- Już za tobą tęsknię.
- Nie musze cię zostawiać samej. Mogę zostać…
-Mmm?
Na dłuższą chwile zapadła niemal zupełna cisza. Słychać było tylko przyspieszone bicie serca Belli ,oraz urywany rytm naszych oddechów i szept poruszających się synchronicznie warg.
Czasami było mi tak łatwo zapomnieć, ze jestem wampirem. Zwłaszcza wtedy gdy trzymałem moją ukochaną w ramionach. Jej miłość do mnie, była czysta, prawdziwa, ze nieraz zapominam o swym pochodzeniu. Gdy przyciskam wargi do jej ust jej policzków lub nawet do jej szyi, nie mam już ochoty na jej krew. Te długie miesiące spędzone w samotności bez ukochanej sprawiały mi ogromny ból, dlatego nie wyobrażam sobie abym mógł ją skrzywdzić. Z pragnienia wyleczyła mnie świadomość stracenia jej na zawsze. Oczywiście, nadal czuje ogień palący moje gardło, lecz teraz nauczyłem się go ignorować, a cudowny zapach mojej ukochanej nie sprowadza pokusy, lecz rozkosz upajania się nim.
Bella otworzyła oczy i zobaczyła, że moje także są otwarte. Jej obraz przenikał moje ciało .To, że patrzyłem w ten sposób nie było czymś dziwnym. Była moją nagrodą, a ja zwycięzcą któremu trafiła się bogini.
Przez chwile nie odrywaliśmy od siebie oczu. Moje spojrzenie było głębokie. Można było zajrzeć, aż na samo dno mej duszy, jeżeli takową posiadałem. Pamiętam jak kiedyś kłóciłem się z Bellą, czy tą ową duszę posiadam skoro jestem wampirem. Według niej nie było co do tego wątpliwości jak i do reszty mojej rodziny.
Spojrzałem w jej czekoladowe oczy i zatonąłem w nich. Teraz ja sprawiałem wrażenie, ze mogę zajrzeć w jej piękną dusze.
Nie mogłem jednak poznać jej myśli, co bardzo mnie irytowało, choć już nie tak jak wcześniej. Potrafiłem wniknąć w umysł każdej rozumnej istoty z wyjątkiem jednej. Nie wiedziałem skąd to się u niej brało - jaka to anomalia sprawia, ze jest odporna na działanie nadprzyrodzonych sił, jakimi byli obdarzeni niektórzy nieśmiertelni - sił często także przerażających. Bella zawsze była wdzięczna losowi, ze nie potrafię wniknąć w jej umysł. Moja ukochana ponownie przyciągnęła mnie do siebie.
- Nie ma co, zostaję- zamruczałem, gdy po pewnym czasie się od siebie oderwaliśmy.
- Nie, nie. To twój wieczór kawalerski. Musisz iść.
Powiedziała tak, ale palce prawej dłoni wplotła w moje włosy, a lewą dłonią naparła na moje plecy.
- Wieczory kawalerskie są dla tych, dla których małżeństwo wiąże się z utrata wolności. A ja nie mogę się już doczekać, żeby wreszcie mieć te kawalerskie lata za sobą. Po co ktoś taki, jak ja, miałby iść na taka imprezę?
-Racja- przyznała moja ukochana, dotykając wargami mojej lodowatej skory szyi.
Byliśmy w jej niewielkim pokoju. Na dole Charlie chrapał i nie był świadomy mojej obecności w pokoju jego córki. Leżeliśmy na łóżku. Bella była ściśle owinięta kocem, ponieważ gdy tak do siebie przylegaliśmy moja nienaturalna temperatura ciała nie sprzyjała romantycznej atmosferze.
Nie miałem na sobie koszuli, leżała ona gdzieś na podłodze. W rozmarzeniu moja ukochana przejechała dłonią po mojej klatce piersiowej. Zadrżałem delikatnie. Mojej usta znów odnalazły jej. Poczułem jej słodką won gdy koniuszkiem języka przesunęła po mojej wardze. Westchnąłem i jak zawsze w takich sytuacjach zacząłem się odsuwać. Wiedziałem, ze wzbiera we mnie pożądanie i wiedziałem, ze bardzo chciałbym to kontynuować, lecz na razie nie mogłem stracić panowania nad sobą.
- Czekaj - powiedziała Bella, łapiąc mnie za ramię i przytulając. Wyplatała z koca jedną nogę i owinęła mi ją w pasie. - Praktyka czyni mistrza.
Zaśmiałem się.
- W takim razie powinno nam już do mistrzów niewiele brakować, prawda? Chyba już od miesiąca nie zmrużyłaś oka.
- Ale na dziś przypada próba kostiumowa - przypomniała mi - a na razie ćwiczyliśmy tylko wybrane sceny. Czas nas goni. Następnym razem idziemy na całość.
Bella zapewne myślała, ze rozbawi mnie tym porównaniem, ale nie odpowiedziałem, tylko zestresowałem się. Dla mnie określenie pójście na całość ma podwójne znaczenie.
- Bello…- zacząłem.
- Przestań- przerwała mi - Umowa to umowa.
- Sam już nie wiem. Tak trudno mi się skoncentrować, kiedy robisz się roznamiętniona. Nie potrafię… nie jestem wtedy w stanie jasno myśleć. Stracę nad sobą panowanie. Zrobię ci krzywdę.
- Nic mi nie będzie.
- Bello…
- Cii! - zatkała mi usta pocałunkiem, aby przerwać me tortury.
Słyszała to już setki razy i nie zamierzała pozwolić mi się wykręcić. Zwłaszcza, ze sama dotrzyma słowa i już nazajutrz zostanie moja zoną.
Całowaliśmy się trochę, ale wyczuła, ze nie jestem już w to tak zaangażowany jak wcześniej. Nadal się martwiłem, ileż to Bella poświęca przez miłość do mnie.
- Nie masz pietra? - spytałem.
Doskonale wiedziała co mam na myśli wiec odparła:
- Ani trochę.
- Naprawdę? Nie zmieniłaś zdania? Jeszcze nie jest za późno.
- Czyżbyś próbował mnie rzucić?
Zaśmiałem się.
- Tylko się upewniam. Nie chce, żebyś robiła cokolwiek wbrew sobie.
- Na pewno nie jestem z tobą wbrew sobie. A resztę jakoś przeżyję.
Zawahałem się.
- Nie będziesz za bardzo cierpieć? - spytałem cicho. - Mniejsza o ślub - jestem przekonany, że mimo swoich obaw świetnie sobie poradzisz - ale później… Co z Charliem? Co z Renee?
Westchnęła.
- Będzie mi ich brakowało.
- A co z Angelą, Benem, Jessicą, Mikiem?
- Ich też mi będzie brakować. - Uśmiechnęła się w ciemnościach.- Zwłaszcza Mike'a. Och, Mike! Jak mam żyć bez ciebie?
Warknąłem na samą myśl o przebrzydłym Miku.
Moja ukochana zachichotała, by zaraz spoważnieć.
- Daj spokój, przerabialiśmy już to wszystko nie raz. Wiem, ze będzie ciężko, ale tego właśnie chcę. Chcę być z tobą i to już na zawsze. Jedno ludzkie życie po prostu mnie w tym względzie nie zadowoli.
- Na zawsze w osiemnastoletnim ciele - szepnąłem.
- To marzenie każdej kobiety - zażartowała.
- Nie będziesz się już zmieniać, nie będziesz się rozwijać…
- Co masz na myśli?
- Pamiętasz jak powiedzieliśmy Charliemu, że zamierzamy się pobrać? - odpowiedziałem powoli. - Jak przyszło mu od razu na myśl, że pewnie… że jesteś w ciąży?
- I że w takim razie cię zastrzeli, co? - zgadła ze śmiechem.- Przyznaj się - może tylko przez sekundę, ale miał na to ochotę, prawda?
Milczałem.
- Co jest?
- Widzisz…Żałuje, że jego podejrzenia były bezpodstawne.
- Och - wyrwało jej się.
- A jeszcze bardziej żałuję tego, że to po prostu niemożliwe - ciągnąłem. - Że nie dane nam jest to błogosławieństwo. Nienawidzę siebie za to, że odbieram ci tę możliwość.
Bella milczała. Nie spodziewała się takiego wyznania z moich ust. Ale taka była prawda. To błogosławieństwo nigdy nie będzie nam dane, a chciałbym żeby tak nie było. Chciałby dać jej nie tylko siebie. Słuchałem jej zapewnie już tysiące razy. Wyznawała mi miłość wiele razy choć na to nie zasługiwałem. Nigdy nie będę wstanie ofiarować jej czegoś więcej.
- Wiem, co robię - odezwała się wreszcie.
- Skąd możesz to wiedzieć, Bello? Spójrz na moją matkę, spójrz na moją siostrę. To nie jest takie proste, jak ci się wydaje.
- Esme i Rosalie wcale sobie tak źle z tym nie radzą. A jeśli okaże się to dla mnie problemem, to zrobimy to co Esme - adoptujemy.
Westchnąłem ciężko.
- To nie fair! - powiedziałem wzburzonym tonem. - Nie chcę, żebyś się dla mnie tak poświęcała. Chcę ci jak najwięcej dawać, a nie coś ci odbierać. Nie chcę niszczyć ci życia. Gdybym tylko był człowiekiem…
Zakryła mi usta dłonią.
- Nie niszczysz mi życia, wręcz przeciwnie - nie mogłabym żyć bez ciebie. A teraz dość już tego. Przestań jęczeć albo zadzwonię po twoich braci. Chyba przydałby ci się jednak ten wieczór kawalerski.
- Przepraszam. Jęczę, mówisz? To wszystko te nerwy.
- A może to ty masz pietra?
- Skąd. Czekałem sto lat na to, żeby się z panią ożenić, panno Swan. Nie mogę się już doczekać… - przerwałem w pół słowa bo ktoś złożył nam wizytę. - Na miłość boską!
- Co się dzieje? - spytała moja ukochana.
„Edward masz natychmiast zejść tu na dół, bo jak nie to sami wejdziemy, a nie chcesz chyba rozzłościć teścia tuż przed ślubem”
Jak zwykle Emmett. Zazgrzytałem zębami.
- Nie musisz dzwonić po moich braci. Najwyraźniej sami z siebie nie pozwolą mi się wymigać.
Na sekundę Bella przycisnęła mnie mocniej do siebie, lecz zaraz zwolniła uścisk. Zapewne stwierdziła, ze w starciu z Emmettem nie miała szans.
- Baw się dobrze.
Nagle od strony okna doszedł przykry dźwięk - Emmett celowo drapał szybę swoimi twardymi paznokciami. Moja ukochana wzdrygnęła się.
- Jeśli nie puścisz Edwarda - zasyczał złowrogo Emmett - to sami po niego przyjdziemy.
- Idź, już, idź - zaśmiała się - zanim zburzą mi dom.
Wywróciłem oczami, ale jednym ruchem zerwałem się z łóżka, a drugim włożyłem na siebie koszulę. Wiedziałem ze moi bracia i tak mi nie odpuszczą. Przed wyjściem pochyliłem się nad Bellą i pocałowałem ją w czoło.
- Śpij, skarbie. Przed tobą wielki dzień.
- Wielkie dzięki! Jak będę o tym myśleć, na pewno się rozluźnię.
- Do zobaczenia przed ołtarzem.
- Rozpoznasz mnie po białej sukni.
Zaśmiałem się.
- Bardzo przekonywujące - stwierdziłem.
Przykucnąłem, szykując się do skoku niczym drapieżny kot - moje mięśnie napięły się jak sprężyna. Dałem susa przez okno, tak szybko ze ludzkie oczy nie zdołały by mnie zarejestrować. Przed skokiem zastanawiałem się jak zemścić się na Emmecie i o to nadarzyła się idealna okazja. Skok powiódł mnie wprost na stojącego pod domem brata.
Emmett zaklął.
-Tylko żeby się przez was nie spóźnił - mruknęła pod nosem moja narzeczona, wiedząc że i tak ją słyszymy.
Jasper pospiesznie wdrapał się na parapet aby uspokoić Bellę swoim jakże przydatnym darem.
- O nic się nie martw, Bello. Odstawimy go do domu na długo przed czasem.
Wyczytałem właśnie z myśli mojego brata, ze wykorzystuje swój dar. Nie można było się temu oprzeć. Powodował spokój i ukojenie.
- Jasper, jak tak właściwie wyglądają wieczory kawalerskie wampirów? Nie zabieracie go przecież do klubu ze striptizem, prawda?
- Tylko nic jej nie mów! - warknął Emmett.
Dałem mu sójkę w bok lecz chyba zbyt mocno, bo rozległo się głuche uderzenie.
Zaśmiałem się cicho.
- Nie obawiaj się - powiedział Jasper - My, Cullenowie, mamy swoje własne tradycje. Starczy nam kilka pum, może parę niedźwiedzi grizzly. Na dobrą sprawę to taki zupełnie zwyczajny wypad do lasu.
- Dzięki, Jasper.
Pożegnał się i zsunął na dół.
Biegliśmy, kierując się w stronę lasu. Jak zawsze poczułem się wolny. Lekko mżyło, dzięki czemu w moich włosach pojawiły się kropelki rosy.
„Boisz się trochę”- spytał Jasper w myślach.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - odpowiedziałem.
- Chłopaki, a może ja też chciałbym uczestniczyć w rozmowie? - oburzył się Emmett.
- Emmett nie pajacuj. Najpierw załatwmy to tu, a potem pogadamy.
- Zgoda. Mmm… czujecie to… to chyba sporawy niedźwiedź. Zaklepuje - krzyknął Emmett.
- Ja biorę pumę jakieś trzy kilometry stąd - zakomunikowałem.
- Ja sarnę. Przed wczoraj byłem z Alice na małym polowaniu, wiec mi wystarczy.
- Więc biegiem. Ruszać się. - zaśmiał się Em.
- Tylko nie będziemy długo polować, musimy jeszcze pomóc w domu.
- Ok., Ok. Nie martw się zdążymy.
Rozdzieliliśmy się. Biegłem niesiony zapachem unoszącym się na północ. Droga do zwierzyny zajęła mi niewiele czasu, raptem dwie minuty. Puma także polowała, wyczułem niewielkie zwierze, roślinożerca. Przycupnąłem na jednym z drzew aby mieć lepszy widok. Zwierze najwyraźniej poczuło zagrożenie ponieważ wydało z siebie przeraźliwy ryk. Instynktownie nie patrząc nawet na rozmiary pumy rzuciłem jej się prosto do gardła.
Krew spływała mi prosto do gardła, wypełniając moje komórki ciepłym płynem. Ogień który czułem powoli zelżał. Gdy już dostatecznie się posiliłem, szukałem moich braci by z nimi porozmawiać.
- Emmett, Jasper już skończyliście bo ja tak?
- Emmett jeszcze walczy z tym niedźwiedziem, o tam…- wskazał ręką polane na której toczyła się bitwa.
- To chodź zobaczymy jak się ten pajac wygłupia.- zaśmiałem się a wraz ze mną Jasper.
- Wszystko słyszałem Edward.- warknął Emmett.
Niedźwiedź zapewne chciał wykorzystać nie uwagę mojego brata, bo zamachnął się ciężką łapą. Jednak Emmett był szybszy i zwierzę zachwiało się po czym upadło na przednie łapy.
Em zaśmiał się, olbrzym wydał z siebie przeraźliwy charkot.
W jednym zwinnym ruchu mój brat doskoczył do zwierzyny i przebił gardło ostrymi kłami. Słychać było plusk krwi dostający się do gardła Emmetta. Niedźwiedź padł pokonany,
- Musisz się tak cackać z jedzeniem, nie możesz jest jak normalny „człowiek”? - spytałem ze śmiechem.
- Tak jest zabawniej. - odpowiedział nieporuszony.
- Tak, tak, cały ty… - pokiwał głową Jasper.
- A właśnie…- przypomniał sobie Em - O coś chciałeś nas spytać, tak? - zwrócił się do mnie.
- Tak. Mam do was kilka pytań.
- No to słuchamy. - zachęcił Jasper.
- Wiecie, mam pytanie dość krępujące, pytałem wcześniej o to Carlisla… - zacząłem powoli - jak to jest gdy dochodzi do zbliżenia?
- Hym…wiesz Edward nie mogę powiedzieć, wy z Bellą to trochę inna sprawa, ale uważam, ze jest to bardzo silne doznanie i bardzo przyjemne, może być tylko przewyższane piciem ludzkiej krwi. - odpowiedział Emmett.
- Tak tu bym się zgodził, nie możemy mówić o swoich doświadczeniach, ponieważ ty z Bellą to insza inszość, ciężko powiedzieć co będziesz czuł będąc tak blisko niej. Nie chce twierdzić ze coś pójdzie nie tak , w żadnym razie, jesteś wystarczająco silny i opanowany.
- Dziękuje wam. Sądzę że teraz będzie mi trochę łatwiej. Powinniśmy się już zbierać bo zaczyna wschodzić słońce. Alice będzie wściekła jak się spóźnimy. To dla niej równie ważny dzień co dla Belli, czy dla mnie,
- Dobra no to chodźmy.
Ruszyliśmy pędem przed siebie kierując się w stronę jeepa Emmetta bo to nim udaliśmy się na mój wieczór kawalerski, na ostatku spojrzałem jedynie na polane, gdzie rozciągał się pejzaż igrających na trawie cieni.