Ostatnia wola
autor:bagienny
Las był ciemny. To znaczy promienie zachodzącego słońca docierały do ziemi, ale mrok spowijał spalone tutaj życie. Wśród spalonych drzew, przez wiele lat nie zakwitnie żadne życie. Ostatnie słowo musiał mieć człowiek. Spopielona ziemia doprowadzała wszystkie urządzenia pomiarowe do wściekłego terkotu.
Klęczę tutaj, gdzie nikt mnie nie widzi. Gdzie ja nie widzę siebie. Moje oczy odeszły z porannym blaskiem z Zachodu. O co toczyła się ta ostatnia wojna człowieka? Któż to może wiedzieć. Korporacje nie miały już nowych konsumentów. Walka wszelkimi środkami, jeśli zabraknie konsumentów, trzeba posunąć się do ostateczności. Nagle ktoś, stwierdził, że należymy do kogoś. Kto inny wyciągnął po nas rękę. Dziwne wrażenie być przedmiotem, elementem, towarem. Życie codzienne, z mnóstwem koloru bez szarości. Przecież każdy jest wyjątkowy, każdy zasługuje na swoją tęczę. Ale nie można być innym. Każda tęcza jest taka sama, dla wszystkich takich samych.
Łez nie wyleję. Nie tych z oczu, ale tych z serca. Nie ma nad czym płakać. Nic już się nie odrodzi. Zimne słońce dnia, biczuje mnie swoimi promieniami po twarzy. Już tylko agonia. Moje dłonie przesypują popiół w poszukiwaniu jakiegoś drobniutkiego życia. Karaluchy. To one miały przetrwać ludzi. Może teraz ich nie znajdę. Ale jak zostawię martwe dłonie w popiele, odrodzą się. Napewno. Musi coś przetrwać, coś z czym walczyliśmy z obrzydzeniem z jedynym dziedzicem tej planety.
Słyszę jakieś miarowe uderzenia. Popiół tańczy pomiędzy palcami. Jakaś jeszcze działająca maszyna szuka żywych celów do eliminacji. Tu jestem. Język spuchnięty, wypełnia usta. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że wystaje mi. Musi wyglądać to komicznie. Klęcząca istota ludzka, z wielkim jęzorem u pyska.
Pomiędzy palcami czuję coś. To chyba wrażenie albo mózg przestaje reagować na receptory dotyku. Nie, nie jest to możliwe. Pomiędzy palcami wyczuwam wilgoć. Popiół lepi się jak... jak ziemia.
Uderzenia wzruszające popromienne runo są coraz mocniejsze.
Cokolwiek sprawiło, że żyliśmy na tej planecie marnując wszystkie jej dary, spraw, by życie w tej garstce popiołu nie obróciło się w popiół.
Słyszę parskanie. Rozglądam się, unoszę ręce w poszukiwaniu. Dotykam czegoś. Jest gładkie. Moje opuchnięte ręce niedowierzają. To sierść. Jakieś stworzenie jeszcze żyje. Pragnie wykonać na mnie wyrok? Dotykam dalej, nie bacząc na konsekwencje. Docieram to chyba...
Skąd ten dźwięk? Nie słyszę już głuchego świstu.
Ciężar opadł na moje kolana. Tym co pozostało niegdyś z moich dłoni powoli idę w ślad za ciężarem. Czyżby ta istota szukała pocieszenia u swojego kata? Co za tortura. Cieszę się. Brak samotności w martwym świecie, to dar.
Powolutku, ostrożnie czuję buchającą energię od tego stworzenia. Ile Bóg w nie włożył tylko on sam wie. Znalazło mnie tutaj, by skonać.
Parskanie, ciche łagodne. Zasypiam. U moich lędźwi, które nie doświadczyły kobiety ze snów, czuwa ostatnie życie. Nie wszystko umarło.
Otwieram oczy. Wokół mnie jest zieleń. Jakby przytłumiona. Drzewa są z każdej strony. Jakiś niesamowity blask bija z miejsca gdzie stoję.
- Długo cię szukałam - wibrująca melodia dotarła do moich uszu.
Odwróciłem głowę. Ktoś tam stał, za drzewem. Blask istoty opromieniał drzewo. Pączki, takie malutkie. Szybko rozwijały się i kierowały listowie w kierunku tego blasku. Znów to rżenie. Melodyjne, takie samo zanim usnąłem. Czyżby resztki energii życia jakie mi pozostały wyczarowały mi ten piękny sen.
- To nie sen - dzwoneczki, tak to napewno dzwoneczki. Kielichy cichutko chyliły się. Istota za drzewem zaczęła się wyłaniać. Powoli. Każda roślina kierowała się ku temu blaskowi.
Stał przede mną koń. To klacz... Śnieżnobiała. Nie przykryta całunem śmierci jak ziemia. Właśnie ziemia, szumiąca zielenią. Drżenie. Blask z głowy. Potężny. Róg.
- Napij się. Czeka nas daleka droga.
Usłuchałem. Pochyliłem głowę, nad wodą, która wypłynęła w chwili gdy poczułem pragnienie. W lustrze wody ujrzałem jaśniejący róg.
- Musimy obiec Ziemię wiele razy. Chodź.
Koniec