Star Trek Cold blood


Cold blood

autor: Sherak

Niikal I. Nic nie znacząca planeta położona głęboko w przestrzeni Breenów. Właściwie kawał lodu wielkości Wenus orbitujący dookoła swego dawno wygasłego słońca. Jedyne ciepło na tej planecie pochodziło z jej jeszcze gorącego wnętrza i paradoksalnie powodowało, że okolice podbiegunowe były cieplejsze niż podrównikowe. Co bynajmniej nie czyniło ich miłym miejscem. Silne wiatry i wciąż wysoka wilgotność atmosfery sprawiały, że nad planetą szalały bezustanne burze śnieżne i huragany lodowe. Ostre kawałki lodu spadały wprost z nieba, tnąc skórę każdej żywej istoty. Nie chroniły przed nimi standardowe ubiory termiczne z izolujących włókien foliowych ani nawet naturalne ubrania ze skór zwierzęcych. Tylko na Breenach tutejszy klimat nie robił żadnego wrażenia.

I właśnie przez taką burzę śnieżną brnęło mozolnie kilka postaci, połączonych grubą liną. Nagle pierwsza z nich ujrzała coś przez śnieg i odwróciła się do trzech kompanów. Kopiąc się w zaspach cztery sylwetki ruszyły do swego celu - okazał się nim być gąsienicowy transporter śnieżny, standardowy pojazd Breenów. Stojące w jego cieniu inne sylwetki szybko ruszyły w kierunku nowo przybyłych i pomogły im dotrzeć do celu. Po chwili wszyscy siedzieli już we wnętrzu metalowego kontenera - czyli kabiny transportowej pojazdu Breenów. Przez kilka minut wszyscy oddychali ciężko i rozmasowywali obolałe kończyny. Wreszcie jeden z pasażerów transportera zdjął kaptur i odwinął chroniące jego twarz szmaty. Oblicze Kardasjanina krwawiło z dziesiątków maleńkich ranek zadanych miniaturowymi igiełkami. Pozostali pasażerowie kontenera też okazali się być kardasjańskimi żołnierzami. Ten, który pierwszy zdjął kaptur, dowódca grupki, odezwał się głośno by zagłuszyć ciągły stukot lodowatych płatków o ściany transportera.
- Talaar, mówiłem żebyście nie oddalali się nigdy więcej niż na sto standardowych jednostek odległości. Dalej nie tylko trikordery, ale nawet skanery termiczne was nie wykryją. Nie zamierzam was tu stracić.
- Tak, Dowódco. Jednak wydawało nam się, że coś wykryliśmy... - zaczął zagadnięty podoficer prowadzący grupkę, która przed chwilą dotarła do transportera.
- Nic nie wykryliście - przerwał mu ostro dowódca. - Zapamiętaj, że czasy sensownych zadań zakończyły wraz z przybyciem na tę planetę. Jesteśmy tu dlatego, że Dominium miało kaprys ukarać nas za to, że nasi rodacy odwrócili się od niego po masakrze na Kardasji... Zresztą - czy muszę wam więcej wyjaśniać?
Nie musiał. Wszyscy go rozumieli. Byli Renegatami. Jednymi z kilkudziesięciu tysięcy Kardasjan, którzy opuścili swą rodzinną planetę po zakończeniu Wojny z Dominium. Z najróżniejszych przyczyn. Jedni wierzyli, że Dominium mimo przegrania wojny jeszcze się otrząśnie i zapewni Kardasji nową erę potęgi, inni z powodu zbrodni popełnionych na własnych rodakach, jeszcze inni podążyli za tymi dwoma grupami - związani przysięgą wojskową, starymi przyjaźniami i więzami rodzinnymi. Gul Toral, dowódca małego oddziałku był bezpośrednim podkomendnym Legata Graxara, najwyższego oficera z Centralnego Dowództwa, który postawił na Dominium. Podążył za swym dowódcą, chociaż wcale nie czuł sentymentu do Założycieli, Jem'Hadar, a już zwłaszcza nie do Vorta i Breenów, których chronicznie nienawidził. Jednak wojskowe wychowanie, lata posłuszeństwa wobec Graxara sprawiły, że gdy ten wydał rozkaz opuszczenia Kardasji, Toral zgarnął setkę swoich ludzi i wraz z kilkoma innymi okrętami wojennymi opuścił rodzimy świat, bez większej nadziei zobaczenia go kiedykolwiek. Przyrzekł sobie jedynie, że nie straci żadnego ze swych żołnierzy. I jak na razie udało mu się słowa dotrzymać.


Niestety, Dominium nie ułatwiało mu zadania i wysłało go wraz z oddziałem na najgorszą możliwą placówkę - właśnie Niikal I. W ogóle traktowano ich jak potencjalnych zdrajców i szpiegów, nic dziwnego więc, że co chwila wybuchały awantury, w których zahartowani weterani Torala radzili sobie nawet z Jem'Hadar. Inną sprawą było to, że Gul do końca nie rozumiał sensu umieszczania tylu ludzi na tak odległej planecie. Oprócz jego oddziału było tu co najmniej pięciuset Breenów, drugie tyle Jem'Hadar i liczni Vorta. Sensu obecności tych ostatnich nie rozumiał zupełnie. Rzekomo planeta pełniła rolę stacji nasłuchowej w pobliżu "Wielkiej Dziury", czyli sektora Eta Tauri, wielkiej pustej przestrzeni w środku terytorium Breenów. Jednak do wewnętrznego pierścienia bazy, w którym pracowali Vorta, Kardasjan nie dopuszczano. Byli od pilnowania, bezustannego uganiania się po lodowej pustyni, szukania nie istniejących dywersantów, szpiegów i tym podobnych. Toteż Gul Toral podejrzewał, że w wewnętrznym pierścieniu bazy mieszczą się jakieś laboratoria Dominium.
Pogrążeni w ponurym milczeniu dotarli do bazy. Pojazd wjechał do podziemnego hangaru i Kardasjanie wysiedli. Rozebrali się z przeciwśnieżnych ubrań, odsłaniając mocno sfatygowane mundury Unii. Powoli, zmęczonym krokiem skierowali się do drzwi wejściowych prowadzących w głąb bazy. Toral zmartwiał. Przy drzwiach nie było wartowników. Dwaj Jem'Hadar zawsze stojący przy wejściu... zniknęli. Toral uniósł rękę i jego ludzie natychmiast umilkli. W ciągu sekundy ta żałosna gromadka życiowych rozbitków zmieniła się nie do poznania. Z błyszczącymi z podniecenia oczyma wpatrywali się w drzwi wiodące w głąb bazy. Oto coś się wreszcie działo. Po dwóch miesiącach nudy, rutyny i lodowych patroli coś się wydarzyło! Oczywiście zdawali sobie sprawę, że coś mogło im zagrażać, ale zarówno oficer, jak i jego żołnierze woleli to, niż powolne umieranie w lodach Niikal I.
Dwaj najbliżsi z wycelowanymi w drzwi karabinami dezruptorowymi przysunęli się do Torala, a Glinn Talaar z pistoletem ruszył w kierunku panelu otwierającego drzwi. Po chwili były otwarte.
Światła karabinowych reflektorów prześliznęły się po ścianach ciemnego korytarza. Dwaj pierwsi Kardasjanie wśliznęli się do niego, przykucnięci przesuwając się pod ścianami. Dwaj następni i Talaar ruszyli jako osłona pierwszej dwójki. Wkrótce cała dziesiątka dotarła do miejsca, w którym korytarz wejściowy spotykał się z głównym korytarzem zewnętrznego pierścienia bazy. Prowadził on dookoła całej ogromnej konstrukcji, jaką była placówka Dominium na Niikal I.
Środkiem biegł tor kolejki, pełniącej rolę miejscowej turbowindy łączącej wszystkie sektory zewnętrznego pierścienia. Bez tego mechanizmu przejście bazy dookoła zajęłoby sporo czasu - zewnętrzny pierścień mierzył sobie prawie 5 standardowych kilometrów średnicy.
W korytarzu panowała ciemność. Paliły się tylko awaryjne lampki umieszczone w podłodze, pozwalające dostrzec główny tor i dwa wyjścia do następnych segmentów pierścienia. I zwłoki dwóch Jem'Hadar...
Ostrożnie, wciąż omiatając pomieszczenie strumieniami światła z karabinów i latarek, wszyscy Kardasjanie weszli do niego. Toral schylił się nad jednym z żołnierzy Dominium. Z twarzy Jem'Hadar pozostała jedynie krwawa miazga. Drugi nie wyglądał lepiej. Toral widywał już koszmarne odmrożenia na tej planecie, ale czegoś takiego jeszcze nie. Ciała już stężały w panującym chłodzie. Najwyraźniej musiały siąść systemy podtrzymywania życia w głównym generatorze - światło, ogrzewanie powietrza. Na szczęście tlenu nie brakowało...
Nagle lewe drzwi do komory otworzyły się i świetlista seria przeszyła pomieszczenie. Kardasjanie błyskawicznie znaleźli się pod ścianami i odpowiedzieli ogniem strzelając w niewidocznego napastnika w sąsiednim segmencie pierścienia. Po kilku sekundach tej ślepej wymiany ognia nad świst promieni energetycznych wzbił się donośny głos Gul Torala:
- Kardasjanie, tu Kardasjanie! Patrol Alfa 1! Kto wy?!
- Pierwszy Alam'Bataar! Ósma dziesiątka trzeciej setni Jem'Hadar! Przerwijcie ogień!
- To wy przerwijcie! - świetlista seria przeleciała tuż koło ucha Gula.
- Zabiliście mi żołnierza!
- Przykro nam! Przerwać ogień! Ale nie wystawiać się na ich strzały... - cicho dorzucił swoim ludziom. Po chwili strzelanina ucichła.
- Alam'Bataar! Pokaż się! Nie chcę, żebyśmy się po ciemku wystrzelali!
- Ty się pokaż, Kardasjaninie!
Toral gestem ręki uciszył niemy protest Talaara i wstał. Powoli ruszył ku drzwiom. Kardasjanie unieśli broń do strzału... Gul przeszedł przez ciemny próg. Po chwili wrócił z rosłym Jem'Hadar.
- W porządku. To wasi żołnierze, których znaleźliśmy.
- Kto ich zabił?
- Może sami umarli? To może być bardzo ciężkie odmrożenie...
- Nie. To Jem'Hadar. Nie opuściliby stanowiska. Umarliby tam, przy wejściu.
- To znaczy...?
- Do bazy dostał się wróg! Nastąpiła jakaś awaria głównego generatora. Wysłano nas, abyśmy wsparli ochronę wejścia na wypadek sabotażu. Przybyliśmy za późno.
- Nic nie można było zrobić...
- Milcz, Kardasjaninie! Musimy złapać obcego, aby zmyć z siebie porażkę. Inaczej czeka nas śmierć. Wy! Pomożecie nam! - skinął na Torala. - Ruszacie ze mną!
Toral niekoniecznie miał ochotę szukać domniemanego sabotażysty w towarzystwie Jem'Hadar. Niestety, mimo iż był oficerem musiał słuchać tego wielkiego zbira. Kolejny przyczynek do hańby kardasjańskich renegatów...
- Za mną! Jesteśmy Jem'Hadar! Schwytamy i zabijemy wroga, kimkolwiek jest i gdziekolwiek się ukrył! Zwycięstwo to życie!

Całkowicie naturalnym wydawało się, że każdy sabotażysta powinien usiłować dostać się do centrum bazy. Toteż oddziałek Jem'Hadar wraz z Kardasjanami ruszył w kierunku najbliższego przejścia do wewnętrznego kręgu bazy. Droga doń prowadziła przez sektory, które zamieszkiwał miejscowy kontyngent Breenów. Mały oddział Alam'Bataara wpadł do pierwszego z nich. Jem'Hadar zatrzymał się.
- Gdzie są ci bezkrwiści tchórze?! Nie mają odwagi szukać wroga?
- Raczej nie sądzę... - Toral był zaniepokojony. - Powinniśmy zajrzeć do jednego z pomieszczeń mieszkalnych...
Jeden z Jem'Hadar kolbą karabinu otworzył drzwi... Toral pożałował swojej propozycji. Cały pokój był wypełniony Breenami. Martwymi. Ich ciała były makabrycznie porozrywane i spalone. Tak samo w następnych kwaterach. Ktoś szedł i wrzucał do pomieszczeń granaty plazmowe. Typowa broń Romulan. Metoda działania też wskazywała na nich...
Toral zaczynał się niepokoić. Był wprawdzie zaprawionym we wszelkiego rodzaju mordach, rzeziach i eksterminacjach kardasjańskim weteranem, ale sprawność z jaką przeciwnik eliminował załogę bazy przerażała go. Tych Breenów zaskoczył podczas wypoczynku, ale już w następnym segmencie korytarza znaleźli resztki patrolu, który najwyraźniej usiłował stawić opór. Bezskutecznie. Ci dla odmiany prócz standardowych ran po broni energetycznej mieli też głębokie rany cięte. Klingoni?
- Co do wszystkich piekieł? - myśli Torala przebiegały coraz szybciej. - To wygląda na robotę pułku wojska złożonego ze wszystkich wrogów Dominium. Ale Klingoni i Romulanie?
Co gorsza, to wszystko musiało wydarzyć się nie dawniej niż dziesięć minut wcześniej! Nagle Toral zadrżał. Po drodze do korytarza prowadzącego do wnętrza bazy były jeszcze kwatery jego ludzi.
- Alam'Bataar! Zostawmy tych Breenów! Ruszajmy dalej!
Nie czekając na odpowiedź ruszył ku kolejnym drzwiom. Ale Jem'Hadar był szybszy. Uderzeniem w klatkę piersiową zatrzymał Kardasjanina i powiedział przez zęby:
- Ja idę pierwszy!


Po chwili dotarli do śluzy łączącej dwie ćwiartki Pierścienia Zewnętrznego. W chwili, gdy ostatni Jem'Hadar wślizgiwał się w ciemny korytarz należący już do kolejnego sektora stacji rozbłysły z powrotem wszystkie światła, a z wentylatorów uderzyła fala miłego ciepła. Po krótkiej chwili szok i oślepienie wywołane światłem znikły. Oddziałek wszedł do kardasjańskiej sekcji mieszkalnej...
Ruch jaki tu panował, kontrastował z martwą ciszą mijanych uprzednio pomieszczeń. Wszędzie krzątali się Kardasjanie, Breeni i Jem'Hadar. Jedni biegali gdzieś z bronią, inni z narzędziami. Ku przerażeniu Torala wielu zajętych było wynoszeniem z kwater ciał Kardasjan...
Torala opanowywała furia. Nie dotrzyma już słowa - jego ludzie zginęli!
- Ktoś za to zapłaci... - myślał. - Niech tylko złapią tych sabotażystów...
Krzyknął z wściekłością i nie zważając już na Alam'Bataara ruszył biegiem w kierunku następnej sekcji, w której znajdowało się wejście do korytarza prowadzącego do centralnego kręgu.
Wokół zamkniętych drzwi stało półkolem kilkudziesięciu Jem'Hadar i Breenów. Większość celowała w nie z broni, jednak najwyraźniej na coś czekali. Toral szybko dostrzegł dowódcę bazy - Keegala. Vorta stał wśród swych żołnierzy i był wyraźnie zniecierpliwiony. Po chwili Gul zauważył też osobę, z którą Vorta rozmawiał. To był Veral Favek, jedyny Kardasjanin z dostępem do Centrum bazy - zastępca Keegala. Favek nawet wśród renegatów, którzy pozostali przy Dominium, uchodził za gnidę, zdrajcę i kogoś absolutnie sprzedanego Założycielom. Swego czasu pracował dla Kasty Obsydianowej, a mówiło się też, że jako jedyny Kardasjanin splamił się krwią rodaków podczas pacyfikacji Kardasji 1 przez Dominium. Nic dziwnego, że nie mieszkał w kardasjańskiej części bazy i zawsze miał dwóch Jem'Hadar eskorty. Teraz z zadziwiającym spokojem tłumaczył Keegalowi:
- Nie ma sensu ostrzeliwywać tych drzwi i wiesz to równie dobrze, jak ja. A że Twoi Jem'Hadar nie potrafią zachować dyscypliny...
- Milcz, Kardasjaninie! - przerwał mu Vorta. - Moi ludzie...
- Tak, są doskonale wyszkoleni i lojalni. Ale chyba dość już mamy ich trupów. Widziałeś pułapki i efekty działania tych sabotażystów. Za drzwiami zapewne czeka na nas kolejna niemiła niespodzianka.
- Co więc proponujesz, wybitny strategu? - mimo drwiny w głosie aroganckiego Vorty było słychać pewien szacunek.
- Favek zasłużył sobie na szacunek Dominium... - pomyślał Toral.
- Są zamknięci w tym korytarzu. Nie wyjdą, chyba, że do Wewnętrznego Pierścienia. Myślę, że powinniśmy tam na nich czekać...
- Jak chcesz się przedostać do środka? Wszystkie trzy korytarze zamknięte tak jak ten. Ktoś wprowadził wirus skutecznie blokujący systemy obronne, zamki...
- Nie powiesz mi chyba, że nie wybudowaliście jakiegoś awaryjnego przejścia...
- Owszem, jest jedno tajne przejście... Ale tylko na wypadek stanu najwyższej konieczności... - Nie wiem, czy zauważyłeś, ale właśnie taki mamy.
Mimo całej nienawiści do Faveka Gul Toral uśmiechnął się w duchu. Jego rodak był jedyną osobą pozwalającą sobie na taki ton wobec Vorty, z kolei zaś Keegal chyba nie był szczytowym osiągnięciem speców od klonowania Dominium. Toteż rozmowa tych dwóch zawsze kończyła się intelektualnym tryumfem Kardasjanina. Tak też było i tym razem.
- Dobrze. Weźmiemy dziesięciu Jem'Hadar i przedostaniemy się do wewnętrznego pierścienia. Nie powinni się tam spodziewać większego oporu i wpadną w nasze sidła. Czemu na to wcześniej nie wpadłem? - Keegal uśmiechnął się do siebie. Tymczasem Favek skinął na Torala.
- Toral, idę z Keegalem! Słyszałeś rozmowę. Twoim zadaniem jest pilnować, aby nikt nie uciekł tymi drzwiami. Ci Jem'Hadar są twoi... - wskazał na gromadkę żołnierzy Dominium. - Zastąpią ci straty w ludziach.
- Żaden Jem'Hadar nie zastąpi tych Kardasjan, którzy zginęli. Nawet ty to wiesz.
- Toral, wiem o twojej przysiędze i rozumiem twój żal...
- Z całym brakiem szacunku nie potrzebuję twojego fałszywego współczucia. Tylko idź i pomścij ich, albo ja to zrobię.
Po tych słowach Gula Favek zacisnął zęby, odwrócił się na pięcie i odszedł.

Korytarz powoli pustoszał. Przed drzwiami do wnętrza bazy stali już tylko Kardasjanie Torala i zostawieni mu do pomocy Jem'Hadar. Z Alam'Bataarem na czele, wściekłym, że kazano mu słuchać Gula. Warunki stawały się coraz bardziej znośne, lodowate zimno spowodowane brakiem energii powoli ustępowało standardowemu chłodowi bazy.
Nagle podziemną bazą wstrząsnął dreszcz. Na kilkanaście sekund znów zgasły światła. Wszystkie drzwi, nawet szczelnie dotychczas zablokowane, otworzyły się z łoskotem. Ktoś z całą pewnością manipulował wszystkimi systemami bazy. A więc sabotażystów nie złapano! Co więcej, dostali się do Centrum Dowodzenia. Tylko z niego, mieszczącego się z całą pewnością w Wewnętrznym Pierścieniu, można było sterować całością funkcji bazy. Poprzednią awarię, jak powiedzieli Toralowi jego ludzie ocaleni z rzezi, wywołał sabotaż generatora energii Pierścienia Zewnętrznego.
Myśli błyskawicznie przelatywały Toralowi po głowie. Oto siedzi tu bezczynnie, a w Centrum są ci, którzy wymordowali mu żołnierzy. Ale on ich dostanie...
- Talaar i dziesięciu za mną, reszta czekać tu na rozkazy i nie przepuszczać nikogo!
- Komunikacja nie działa, nie otrzymamy Pana rozkazu...
- Przyślę posłańca. Idziemy!
- Nie! - Alam'Bataar zastąpił mu drogę. - Masz bronić tego przejścia, a nie iść do Centrum. Nie wolno ci tego zrobić!
- Teraz ja tu dowodzę i wolno mi iść gdzie chcę! Z drogi!
- Tam nie wolno wam wchodzić, kardasjańskie psy!
Toral uderzył Jem'Hadar prosto między oczy. Nim się ocknął, Talaar wystrzelił mu w twarz z dezruptora. Innych Jem'Hadar błyskawicznie wyeliminowali pozostali Kardasjanie.
- Cóż, wygląda na to, że nawet tu nie ma dla nas miejsca. Teraz możemy tylko zemścić się na sabotażystach i uciec stąd jakoś. Talaar i dziesięciu za mną, reszta ubezpiecza nam tyły.

Kolejny korytarz do przejścia. Na końcu widać jakieś wielkie pomieszczenie. Profesjonalnie, ubezpieczając się nawzajem, żołnierze Torala błyskawicznie przebyli dzielącą ich do wnętrza bazy odległość. Gul zatrzymał ich gestem ręki tuż przed wejściem. Mieli przed sobą ogromną halę pełną komputerów, paneli i innych urządzeń, których przeznaczenia nawet nie próbowali zgadnąć. Nie było natomiast śladu jakiejkolwiek żywej istoty. Toral ruszył do przodu. Następny z jego ludzi nie zdążył jednak dołączyć do dowódcy - dwuskrzydłowe drzwi zamknęły się miażdżąc go.
Toral był sam. Okrągła hala miała trzy wyjścia, takie same jak to, którym się tu dostał. W tej chwili wszystkie zamknięte. Natomiast w środku znajdowało się coś, co musiało być szybem do turbowindy. Nie zastanawiając się długo Gul przywołał ją i pojechał w górę - w jedynym możliwym kierunku. Gdy dotarł do końca trasy, otworzyły się przed nim kolejne drzwi i stał twarzą do kolejnego wąskiego korytarza. Cały czas z gotowym do strzału pistoletem ruszył więc dalej.
Korytarz był krótki - kończył się pomieszczeniem, podobnym do tego na dole, tylko dużo mniejszym. Na podłodze, na panelach, pod ścianami leżeli Jem'Hadar. Centrum pomieszczenia zajmował ogromny rdzeń komputera z ręcznym panelem sterowania. Przy panelu tym stała postać, w której Toral rozpoznał Faveka. U jego stóp leżało ciało Keegala. Karabin Jem'Hadar leżał tuż obok. Toral uniósł broń.
- To ty... Ty ich wszystkich zabiłeś?
Favek powoli odwrócił się. Nawet nie próbował sięgać po karabin.
- Ja. Ja wpuściłem tu sabotażystów z Sojuszu Alfy, ja sabotowałem zasilanie i ja zabiłem tych Jem'Hadar i Keegala.
- Mniejsza z nimi, nic mnie nie obchodzą. Spowodowałeś śmierć moich ludzi, zdrajco. Potrójny! Każdego już zdradziłeś, nawet Dominium! Właściwie powinienem cię zastrzelić bez słowa, ale chcę wiedzieć dlaczego? Dlaczego moi ludzie musieli zginąć?
- Toral, mówiłem, że cię rozumiem. Bo to prawda. Czy wiesz czym jest Niikal I? Pozwól, że ci pokażę. - Wprowadził do komputera jakąś komendę i na jednym z ekranów ukazał się trójwymiarowy model planety wraz z jej słońcem.
- Niikal to jeden wielki ładunek wybuchowy. Przez dwa lata Dominium budowało tu tę tajną bazę, rzekomo nasłuchową. Tymczasem wewnątrz planety jest kilkaset tysięcy ton protoplazmatycznego ładunku gotowego do detonacji.
Na ekranie ukazał się przekrój planety z zaznaczonym ładunkiem.
- Cały Niikal jest opleciony siecią kolektora energetycznego. W chwili wybuchu, który będzie miał siłę połowy nowej, skondensuje na sobie całą energię.
Na ekranie pojawiła się mapa całego sektora Eta Tauri z zaznaczonymi na czerwono trzema systemami planetarnymi najbliższymi tej kosmicznej pustyni.
- W tej samej sekundzie wybuchną Niikal, Terssa i Proxima Tauri 238, otoczone identyczną siecią. Zebraną energię kondensatory przekażą wielkiemu przekaźnikowi podprzestrzennemu znajdującemu się w centrum Wielkiej Pustki. Cały sektor skolapsuje... - na ekranie pokazała się przedstawiająca to animacja - a Dominium otworzy sztuczny korytarz do Kwadrantu Gamma...
Favek zamilkł. Toral patrzył to na niego, to na monitor.
- Detonacja ma mieć miejsce za dwa tygodnie. Wszyscy mamy zginąć. Podobnie jak nasza część Galaktyki. Po drugiej stronie czeka flota inwazyjna, 15000 okrętów Dominium. Nie będzie twojej ukochanej Kardasji, nie będzie nic. Toral, pozwól mi wysadzić tę przeklętą planetę w powietrze teraz, a cały plan będzie zniszczony. Dwa szturmowce Jem'Hadar czekają w hangarze. - wskazał na korytarzyk identyczny z tym, którym Toral tu dotarł. - Są w nich sabotażyści - Romulanie, Ziemianie, Klingoni, Kardasjanie. Na mój znak wystartują i ocalą nas. Dołącz do mnie...
- Nie musiałeś zabijać moich ludzi...
- Nie chciałem tego. Ale i tak by zginęli, nawet nie wiedząc kiedy. A tak ocalisz chociaż siebie, może kilku teleportujemy na pokład z orbity...
- Ja nie jestem ważny. I tak zginę... - Toral wymierzył w głowę Faveka.

Środek sektora Eta Tauri. RNS Dravan, Warbird Imperialnej Galae.
Komandor Trever z irytacją patrzył na rozciągającą się przed nim pustkę. Od dwóch dni jego zamaskowany statek wisiał tu bez widocznego sensu, co chwila unikając spotkań z okrętami Breenów i Dominium. Podobno towarzyszyły mu klingoński Vor'cha i dwa federacyjne Defianty, ale że zakazano mu nawet dokonać aktywnego skanu przestrzeni nie był pewien, czy w ogóle tam są. Cała ta misja była w jego oczach jakimś absurdem. Kazano mu się zamaskować i lecieć jak najszybciej w środek terytorium Dominium i Breenów, gdzie nie ma nic interesującego, a można jedynie stracić życie. Ponoć w odpowiedniej chwili miał się tam pojawić jakiś statek Federacji i podać wraz z tajnym kodem dalsze instrukcje.
Wszystko to wyglądało podejrzanie, ale Trever był Romulaninem, oficerem Tal Shiar, który przeszedł pozytywną weryfikację po zamachu Kovala i nie zamierzał zadawać zbędnych pytań. Poleciał, gdzie mu kazano i czekał.
Nagle oficer obsługujący sensory powiedział:
- Na planecie Niikal zaobserwowałem gwałtowny wzrost temperatury i silne promieniowanie energetyczne.
Trever podniósł się z fotela.
- Przyczyna?
- Nieznana. Chwileczkę, wykryłem dwa zespoły uderzeniowe statków Dominium lecące w kierunku tej planety. W każdym jest Krążownik...
- Alarm bojowy!
Nagle na ekranie pojawiła się kobieca postać w mundurze komandora Gwiezdnej Floty.
- Komandor Ro Laren ze statku Wywiadu Floty Unity. Przekazuję waszym komputerom tajne hasło. Natychmiast wyłączcie maskowanie i podnieście tarcze. Dostrojcie je do podanej w instrukcji częstotliwości.
- Hasło potwierdzone. - zawyrokował komputer Dravana.
- Wykonać! - rzucił Trever.
Warbird, Vor'cha i trzy Defianty (Unity też należała do tej klasy) wyłączyły maskowanie.
- Wykrywam dwa szturmowce Jem'Hadar nad Niikal I! - zameldował oficer od sensorów, Shivan. - Co się dzieje z tą planetą?!
W głośnikach rozległ się głos Ro Laren:
- Przygotować się na uderzenie!
- To fala uderzeniowa w podprzestrzeni! Zbliża się do nas z prędkością światła! Nie przetrzymamy! - Na twarzy Shivana malowało się przerażenie.
- Przetrzymamy - odezwał się oficer naukowy znad swego stanowiska. - Nowa częstotliwość tarcz nas ochr...
Potężny wstrząs przerwał mu. Warbird podskoczył, jakby był dziecięcą zabawką.
- Raport!
- Wszystko w porządku, tarcze trzymają! Kilka stłuczeń i niegroźnych obrażeń.
- Wszystkie statki Dominium poza dwoma szturmowcami zniszczone. Niikal I... przestała istnieć...
- Szturmowce nas wywołują!
Na pokładzie jednego ze szturmowców Ziemianin w czarnym ubraniu obrócił się do Gul Torala. Przenikliwy umysł Admirała Caiusa nie przebił się jednak przez kardasjańską ochronę myśli.
- Nie powiedział mi pan jeszcze, co się stało z Veralem Favekiem?
- Favek... - przez chwilę mierzyli się wzrokiem - Favek zginął jak bohater...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Star Trek TOS Probe
Solucja do In Cold Blood
star trek a chronicle S7UA5N22DVFQ5USC27R5HDLVETFB7JHIVFJVPWA
LUG Star Trek RPG The Expanded Universe Ship Recognition Manual Vol 5 Ships of the Romulan Star Em
star trek
in cold blood 2
In Cold Blood
Capote In Cold Blood A True?count of a Multiple Murder and Its Consequences
Star Trek New Bajor
Star Trek Endevor 'Okręt'
STAR TREK Enterprise Broken Bow (Novelization by CAREY,
Star Trek Endevour The probe
Star Trek Dziedzictwo
Star Trek Hagora
Star Trek Space Cruise Vamato Pojedynek
Star Trek USS Rutherford Prolog 2
#0182 – A Star Trek Convention

więcej podobnych podstron