Schreiber Ellen Pocałunki wampira 02 Miłość po grób


Schreiber Ellen

Pocałunki wampira 02

Miłość po grób


MIŁOŚĆ PO GRÓB


W serii Pocałunki Wampira

POCZĄTEK

MIŁOŚĆ PO GRÓB

W przygotowaniu:

MIASTO WAMPIRÓW


ELLEN SCHREIBER

MIŁOŚĆ PO GRÓB

Przełożyła Agnieszka Klonowska

Tytuł oryginału Vampire Kisses. Kissing Coffins

0x01 graphic


Mojemu ojcu. Gary'emu Schreiberowi.

z wyrazami miłości od jego upiorka


Wypijmy świeżą krew.

Jagger Maxwell


  1. Krwawiące serce

To było jak ostatni gwóźdź do trumny.

Rozłożyłyśmy się z Becky w mojej zacienionej sypialni, po­chłonięte kultowym horrorem z lat osiemdziesiątych Miłość po grób. Jenny, nastoletnia femme fatale, niedożywiona blondynka ubrana w białą bawełnianą suknię w rozmiarze XXXS. biegła roz­paczliwie krętą, skalistą ścieżką w stronę opuszczonej, nawie­dzonej posiadłości. Świetliste żyły błyskawic strzelały na niebie w ulewnym deszczu.

Nie dalej jak poprzedniej nocy Jenny odkryła prawdziwą toż­samość swojego narzeczonego, kiedy natknęła się na jego sekret­ny loch i zastała go wychodzącego z trumny. Natchniony Vladi­mir Livingston. znany angielski profesor, w rzeczywistości nie był zwykłym śmiertelnikiem, lecz wiecznie żywym krwiopijcą. Sły­sząc mrożący krew w żyłach wrzask Jenny, profesor Livingston z miejsca przysłonił kły czarną peleryną, znad której wyzierały tylko czerwone oczy, wpatrzone w nią tęsknym wzrokiem.

- Nie wolno ci oglądać mnie w takim stanie - powiedziałam razem z wampirem.

Jenny nie uciekła, lecz wyciągnęła do narzeczonego dłoń. Jej ukochany zamruczał coś, niechętnie cofnął się w cień i znik­nął.

Ten film grozy zyskał miano kultowego wśród gotów, co Irwa po dziś dzień. Widzowie zbierają się w kinach w stylu retro, prze­brani w kompletne kostiumy wykrzykują jednogłośnie kwestie i odgrywają przed ekranem poszczególne role. Mimo że dziesiąt­ki razy widziałam Miłość po grób w domu na DVD i znam wszyst­kie dialogi na pamięć, to nigdy nie było mi dane wziąć udziału w seansie kinowym.

Moja przyjaciółka oglądała to po raz pierwszy. Siedziałyśmy u mnie w pokoju wgapione w ekran, podczas gdy Jenny postano­wiła wrócić do posiadłości profesora, by stanąć twarzą w twarz ze swym nieśmiertelnym ukochanym. Becky wpiła mi w ramię swoje poobgryzane, pomalowane na krwistoczerwony kolor pa­znokcie, gdy Jenny powoli otworzyła drzwi do lochu - drew­niane, skrzypiące, zwieńczone lukiem. Młode, naiwne dziewczę ostrożnie zeszło po krętych, masywnych schodach do mrocznej piwnicy Vladimira. gdzie na oblepionych pajęczynami betono­wych ścianach wisiały pochodnie. Pośrodku stała prosta czarna trumna, pod którą widać było rozsypaną ziemię. Jenny zbliżyła się ostrożnie i z całej siły dźwignęła pokrywę.

Pisk skrzypiec oznajmił moment kulminacyjny. Jenny zajrzała do środka. Trumna okazała się pusta.

Becky wydała stłumiony krzyk.

- Zniknął!

Oczy zaszły mi łzami. Zupełnie jakbym na ekranie widziała siebie. Mój ukochany. Alexander Sterling, też zniknął w mroku nocy przed dwoma dniami, krótko po tym. jak odkryłam, że jest wampirem.

Jenny pochyliła się nad pustą trumną. Szlochała tak melodramatycznie. jak tylko potrafi aktorka filmu klasy B.

Łza zawisła mi na rzęsach. Otarłam ją wierzchem dłoni, zanim Becky zdążyła zauważyć. Wcisnęłam na pilocie „stop" i ekran zrobił się czarny.

Przez tę niewinnie rzuconą uwagę omal się nie wygadałam, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. Największymi sekre­tami nie mogłam się podzielić nawet z najlepszą przyjaciółką.

- Wierz mi. nie możesz wiedzieć, jak byś się zachowała. -Tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.

Nie spalam już dwie noce od zniknięcia Alexandra. Skórę pod oczami miałam ciemniejszą niż cienie na powiekach.

-W przyszłym tygodniu? Nie widziałam go od szkolnej im­prezy.

Oczywiście nie mogłam powiedzieć nikomu, nawet Becky, dlaczego Alexander zniknął. Sama zresztą nie bardzo wiedzia­łam, jaki byt tego powód.

Przede wszystkim jednak nie umiałam przyznać przed sa­mą sobą. że odszedł. Nie dopuszczałam do siebie tej myśli. „Od­szedł" - to słowo przyprawiało mnie o ucisk w żołądku i gardle. Już sama myśl o tym. że miałabym tłumaczyć rodzicom, dlacze­go Alexander opuścił Grajdot, wyciskała mi z oczu łzy Nie mog­łam znieść prawdy, nie mówiąc już o jej wyznaniu komukolwiek.

Poza tym nie chciałam, żeby ludzie w Grajdole znowu mieli o czym gadać. Gdyby się rozeszło, że Alexander wyprowadził się tak nagle, kto wie, jakie pochopne wnioski wysnuliby z tego plotkarze.

W tym momencie chciałam utrzymać status quo. stwarzać pozory, aby CBŚR - Centralne Biuro Śledcze Raven - miało jesz­cze parę dni na obmyślenie planu.

- Hmm... będzie próbowała odszukać Vladimira. Becky zamknęła drzwi i opuściła szybę.

- Gdybym odkryła, że Matt jest wampirem, a on by zniknął, też bym go szukała - stwierdziła stanowczo. -1 wiem. że ty zro­biłabyś to samo w przypadku Alexandra.

Zapaliła silnik i wycofała wóz.

Uwaga najlepszej przyjaciółki podziałała na mój mózg jak pękający z hukiem balon. Czemu nie pomyślałam o tym wcześ­niej?! Przez ostatnie parę dni zamartwiałam się, jak długo jeszcze zdołam wymyślać powody nieobecności Alexandra, ale przecież nie jestem skazana na wieczne oczekiwanie w Grajdole i zasta­nawianie się, czy on kiedykolwiek wróci! Nie muszę się zrywać przy każdym dzwonku telefonu (zwłaszcza że chwilę potem oka­zuje się, że to moja mama).

Pomachałam do odjeżdżającej Becky.

- Święta racja - powiedziałam do siebie. - Muszę go odszukać!


- Idę do Alexandra! Niedługo wrócę! - zawołałam do mamy pochłoniętej katalogiem J. Jill w pokoju dziennym. Przez żyły, w których zastygła krew, odkąd odszedł mój Got, przebiegła iskra.

Chwyciłam kurtkę i pobiegłam do dworu szukać wskazówek odnośnie do aktualnego miejsca pobytu Alexandra. Nie mogłam pozwolić, aby miłość mojego życia zniknęła bez śladu; CBŚR mu­siało sporządzić pełny raport - byłam jak Nancy Drew* w czerni.

Zawsze marzyłam o tym. żeby stać się wampirzycą, ale kiedy zyskałam ku temu okazję, nie bardzo wiedziałam, jak się zacho­wać. Zresztą Alexander dokonał już tego. co każdy rasowy wam­pir - mojej przemiany. Ciągle pragnęłam, aby byl przy mnie. Usy­chałam z tęsknoty za jego uśmiechem i dotykiem. Czy naprawdę trzeba przemienić się w mroczną diwę. żeby móc zostać ze swoim chłopakiem wampirem? Czy rzeczywiście chciałam żyć w jeszcze większym odosobnieniu niż teraz, jako odrzucona gotka? Tak czy inaczej musiałam mu wyznać, że go kocham, bez względu na to, kim - lub czym - był.

Całe życie spędziłam jako zakochana w nocy. ubrana w „czerń na czerni" zbuntowana outsiderka. pozostająca poza elitarnym kręgiem konserwatywnych mieszkańców Grajdołu o perłowo białych uśmiechach. Przez cały czas jestem obiektem docinków i gróźb snobistycznego futbolisty Trevora Mitchella. W mieście i w szkole wszyscy patrzą na mnie jak na dziwoląga z cyrku. Jedyną moją przyjaciółką jest Becky, chociaż jeśli chodzi o mu­zykę i modę, mamy zupełnie inne gusty, a nasze charaktery dia­metralnie się różnią. Kiedy do dworu na szczycie wzgórza Ben­son wprowadził się Alexander Sterling, po raz pierwszy w życiu zrozumiałam, że nie jestem sama. Poczułam do niego sympa­tię, jeszcze zanim go poznałam - kiedy ujrzałam go na ciemnej szosie, a blask reflektorów auta Becky oświetlił jego bladą cerę i zmysłowe rysy twarzy. Na jego widok zaparło mi dech. Póź­niej, gdy przyłapał mnie. jak zakradłam się do jego dworu, znów miałam okazję na niego spojrzeć i ogarnęło mnie nieznane dotąd uczucie. Wiedziałam, źe musimy być razem.

Kiedy zaczęliśmy się spotykać, okazało się, że oprócz tego, że ma bladą skórę, nosi glany i jest gotem jak ja, słucha też tej sa­mej muzyki - Bauhausa. Korna i Marilyna Mansona. A. co waż­niejsze, łączą nas wspólne pragnienia i marzenia. Alexander ro­zumie, co to samotność, odmienność i odosobnienie. Z własnego doświadczenia wie. jak to jest być ocenianym po ubiorze i wy­glądzie, potępianym za nauczanie domowe i realizowanie siebie w malarstwie zamiast w futbolu.

Przy nim poczułam, że wreszcie znalazłam swoje miejsce. Nie byłam osądzana, nękana ani wyszydzana za swój ubiór, lecz ak­ceptowana, a wręcz podziwiana za to. kim naprawdę jestem.

Teraz, gdy Alexander odszedł nie wiadomo dokąd, samotność doskwierała mi jeszcze bardziej niż przedtem, zanim go poznałam.

Wysunęłam cegłę blokującą otwarte okno z wybitą szybą i wślizgnęłam się do piwnicy dworu. Księżyc w pełni oświetlał wymięte białe płachty okrywające lustra, niedbale porozstawia­ne kartony i stolik w kształcie trumny. Serce mi zamarło, gdy znów dotarło do mnie, że skrzynie z ziemią zniknęły.

Kiedy ostatnio zajrzałam tu z nieproszoną wizytą, bałam się, że dokonam jakichś mrożących krew w żyłach odkryć. Natknę­łam się wtedy na skrzynie z napisem ZIEMIA, opatrzone rumuń­skimi pieczęciami celnymi, i stary rysunek drzewa genealogicz­nego z imieniem Alexandra na samym dole, bez dat urodzeń i śmierci. Teraz z kolei bałam się. że nie znajdę n i c.

Zniknęły portrety, które wisiały na ścianach na piętrze. Skie­rowałam się do kuchni i otworzyłam lodówkę. Były w niej tylko resztki jedzenia. W szafkach wciąż stały rzędy porcelanowych naczyń i metalowych kielichów. Na czarnym granitowym blacie dostrzegłam niedopaloną świecę i pudełko zapałek.

Przy blasku świecy przechadzałam się po pustych koryta­rzach. Drewniane deski skrzypiały pod moimi stopami i zdawa­ło się. że opuszczony dwór płacze.

Do salonu przez szpary między czerwonymi aksamitnymi za­słonami wlewało się światło księżyca. Meble znów byty przykryte białymi płachtami. Zrezygnowana ruszyłam na główne schody.

Zamiast muzyki The Smiths, zwykle dudniącej na poddaszu, słyszałam tylko trzaskający okiennicami wiatr.

Upiorny dwór przyprawiał mnie o dreszcz, tym razem nie emocji, lecz chłodu i samotności. Weszłam na poddasze i zakradłam się do pokoju Alexandra, gdzie jeszcze niedawno mój nocny rycerz witał mnie z bukiecikiem świeżo zerwanych stokrotek. Te­raz była to tylko jeszcze jedna opuszczona biblioteka - z książka­mi pokrytymi kurzem, bez śladu czytelników.

Pokój lokaja wyglądał jeszcze skromniej: stały tam idealnie zaścielone łóżko i szafa, z której zniknęły wszystkie ubrania, buty i peleryny Jamesona.

W głównej sypialni znajdowało się łoże z baldachimem, okry­te czarną koronkową tkaniną opadającą wzdłuż gotyckich ko­lumn. Spojrzałam na pozbawioną lustra toaletkę. Male grzebyki, szczotki i lakiery do paznokci w odcieniach czerni, szarości i brą­zu, które należały do matki Alexandra, także zniknęły.

Nigdy nie miałam okazji poznać jego rodziców. Nie byłam na­wet pewna, czy naprawdę istnieją.

Zrozpaczona zeszłam z poddasza i zatrzymałam się przy schodach. Zastanawiałam się. co czul, wyjeżdżając tak nagle po tym, jak większość miejscowych uznała go za swojego.

Wróciłam na górę i zdmuchnęłam świecę, z której spływał wosk. Weszłam do sypialni, w której gościłam zaledwie przed dwoma dniami. Podwójny materac leżał niezaścielony na podło­dze. Typowy widok w pokoju każdego nastolatka, bez względu na to, czy jest wampirem, czy nie.

Sztaluga w kącie stała pusta. Popatrzyłam na zachlapaną far­bą podłogę. Zniknęły wszystkie obrazy Alexandra, nawet mój por­tret w stroju ze Śnieżnego Balu. z koszyczkiem w kształcie dyni, snickersem i pierścieniem z pająkiem oraz sztucznymi wampirzymi kłami.

Pod sztalugą zauważyłam puszkę farby koloru krwi. a na niej długą czarną kopertę. Podsunęłam ją pod światło księżyca. Wid­niały na niej adres Alexandra i rumuński znaczek z nieczytel­nym stemplem. Żadnego adresu nadawcy. Koperta okazała się otwarta.

Z nieodpartą ciekawością wyjęłam ze środka czerwoną kart­kę, na której czarnym atramentem napisane było:

Alexandrze. ON PRZYBYWA!

Niestety, oddarto resztę kartki. Nie miałam pojęcia, od kogo przyszedł list ani co oznaczał. Byłam ciekawa, co ważnego za­wierał - może ściśle tajne namiary jakiegoś miejsca. To tak. jakby oglądać film i nie zobaczyć końca. No i kim jest ten o n?

Podeszłam do okna - tego samego, w którym podobno wi­dywano ducha babci Alexandra - i popatrzyłam na księżyc. Po­czułam więź z baronową. Ona też straciła miłość swojego życia i została sama ze swoją tajemnicą. Zastanawiałam się. czy i mnie czeka taki los.

Dokąd wyjechał Alexander? Czy wrócił do Rumunii? Byłam gotowa kupić bilet do Europy. Pukałabym do drzwi wszystkich dworów, dopóki bym go nie znalazła.

Ciekawe, co by byto, gdyby Alexander został. Gdy tylko miej­scowi odkryliby jego prawdziwą tożsamość, pewnie zaczęliby go nękać, potraktowali jako obiekt badań naukowych albo dodat­kową atrakcję lokalnych imprez. Wyobrażałam sobie, co stałoby się ze mną. Pewnie byłabym przesłuchiwana przez FBI. ściga­na przez brukowce lub też zmuszona do życia w odosobnieniu, a miano Łowczyni Wampirów przylgnęłoby do mnie na zawsze.

Wychodząc z pokoju, dostrzegłam małą książeczkę wystającą spod materaca. Wzięłam ją i wróciłam do okna, żeby się jej lepiej przyjrzeć.

Czyżby Alexander zapomniał paszportu? W miejscu wydarte­go zdjęcia widniała pusta ramka. Dotknęłam jej, zastanawiając się. po co wampirowi paszportowe zdjęcie.

Przewertowałam strony. Były tam stemple z Anglii. Irlandii. Włoch. Francji i Stanów Zjednoczonych.

Nie mógł wyjechać do Rumunii, skoro trzymałam w ręce jego paszport. Przecież nikt nie przekroczy granicy bez paszportu.

Nareszcie miałam coś. czego ostatnio mi brakowało.

Nadzieję.

- Wolnego! - zawołała mama. kiedy wparowałam do kuchni. - Wszędzie naniosłaś mi błota.

- Chciałabym w tym tygodniu zaprosić Alexandra na kolację - oznajmiła, chwytając mnie za ramię. - Nie widzieliśmy go od szkolnego balu. Trzymasz go tylko dla siebie.

Gdyby tylko wiedziała, że zaszywam się w pokoju, bezsku­tecznie wyczekując maili, telefonów i listów!

Mały Billy i tato oglądali akurat mecz koszykówki.

- Kiedy wpadnie do nas Alexander? - spytał Billy, gdy prze­chodziłam obok.

Co miałam mu powiedzieć? Że chyba już nigdy?

-Muszę napisać reportaż! - zawołałam w odpowiedzi. -O wampirach!

- Na pewno dostaniesz piątkę - podsumował tato.

Zabarykadowałam się w sypialni, włączyłam internet i roz­poczęłam gorączkowe poszukiwanie informacji o miejscach spot­kań wampirów, do których mógł się udać Alexander. Nowy Orlean? Nowy Jork? Biegun północny, gdzie pól roku trwa noc po­larna? Czy wampiry ukrywają się wśród śmiertelników, czy wolą trzymać się razem?

Zirytowana walnęłam się w butach na łóżko i popatrzyłam na półki z powieściami Brama Stokera. plakaty z filmów Straceni chłopcy i Drakula 2000, i na moje figurki Hello Batty na komo­dzie. Ale nic jakoś nie naprowadziło mnie na ślad Alexandra.

Sięgnęłam, by zgasić lampę z motywem z filmu Edward Nożycoręki i nagle na stoliku nocnym dostrzegłam coś, od czego przecież zaczęło się całe to zamieszanie: puderniczkę Ruby!

Dlaczego wcześniej o niej nie pomyślałam? Przecież na im­prezie we dworze Jameson zaprosił ją na randkę.

A Ruby nikt nie wystawia do wiatru - nawet żywy trup!


2.Noc Kwiatów

Następnego ranka popędziłam jak szalona do biura Arm­strong Travel. Dotarłam tam jeszcze przed otwarciem.

Za plecami usłyszałam brzęk kluczy i stukot obcasów. To była Janice Armstrong, właścicielka.

- Gdzie Ruby? -wysapalam.

-We wtorki przychodzi dopiero po południu - odparła, ot­wierając drzwi.

-Ruby umówiła się z nim na randkę - wyznała. Zapaliła światła i włączyła kaloryfer.

- No i jak poszło? - dociekałam niewinnie.

Janice odłożyła torebkę na komodę, uruchomiła komputer i popatrzyła na mnie.

- To ty nic nie wiesz? Wcale się nie pokazał! - oznajmiła. - Za­miast się cieszyć, że taka ślicznotka jak Ruby w ogóle zechciała na niego spojrzeć!

-Tak trudno o porządnego mężczyznę, sama rozumiesz. No. ale ty masz przecież Alexandra.

Przygryzłam wargę umalowaną czarną szminką.

Oczami wyobraźni widziałam ją zaniedbaną, z papierosem i piwem w dłoni, ale Ruby trzymała fason nawet po tym. jak facet wystawił ją do wiatru. Miała perfekcyjny makijaż, biały sweter i białe obcisłe spodnie.

- Wcześnie dziś przyszłaś - zauważyła Janice.

- Mam sporo do nadrobienia - westchnęła Ruby. - A ty co tu robisz? - zdziwiła się na mój widok.

- Mam coś. co do ciebie należy.

- Jeśli przysłał cię tu Jameson - powiedziała chłodno - to przekaż mu, że przykro mi, że musiałam odwołać naszą randkę.


-Ty musiałaś? Przecież to on... -zaczęłam. Ruby usadowiła się przy biurku i włączyła komputer, mimo­wolnie trącając pojemnik z długopisami.

- A niech to! - krzyknęła rozdrażniona, próbując pochwycić spadające długopisy.

Pomogłyśmy jej wszystko pozbierać.

- Pierwszy raz mi się to zdarzyło! - rzuciła gniewnie. - Teraz wszyscy się dowiedzą.

- Ja też ciągle coś przewracam - pocieszyłam ją.

- To palant - rzuciła Janice.

- Naprawdę mnie to dziwi. Taki dżentelmen! - żaliła się Ruby. -I ten akcent. To chyba najbardziej mnie w nim ujęło.

- Ty też mu się podobasz - powiedziałam. - Tylko że... Obie spojrzały na mnie, jakbym miała im wyjawić coś ściśle tajnego.

- Tylko że co? - dociekała Janice.

Musiałam pocieszyć byłą szefową. W końcu to przeze mnie Jameson nie zjawił się na randce. Nie mogłam dopuścić, żeby Ruby wzięta to do siebie.

Ruby i Janice utkwiły we mnie wzrok. Nie mogłam przecież wyjawić im prawdy - że Alexander nie miał odbicia w lusterku!

Puderniczka Ruby! Byłabym zapomniała.

Kiedy sięgałam po nią do torebki, do biura wszedł jakiś męż­czyzna w drelichowych spodniach i czerwonej koszulce polo. z wielkim bukietem kwiatów. W roztargnieniu schowałam puderniczkę z powrotem do torebki i zasunęłam zamek.

- Ruby White? - spytał mężczyzna.

Mężczyzna wręczył Ruby wiązankę białych róż. Przyjmując ją, zarumieniła się.

Kwiaty dla Ruby? Pewnie od któregoś z miejscowych wielbi­cieli.

- Żadnej informacji, gdzie je zamówiono? - drążyłam. Ruby pokręciła głową zafrapowana.

- Przecież musi coś być... - szepnęłam. Wyjrzałam przez okno i ujrzałam, jak doręczyciel wsiada do białej furgonetki z napisem „Moc Kwiatów" z liter w kształcie stokrotek.

Wystrzeliłam na ulicę, ale furgonetka ruszyła.

- Chwileczkę.! - zawołałam, człapiąc ciężko w glanach. -Czegoś pan zapomniał!

Ale było za późno. Furgonetka już skręciła za róg.

Zadyszana i zrozpaczona skierowałam się z powrotem do biu­ra. Otwierając drzwi, zauważyłam na chodniku jakąś karteczkę. Było to zamówienie dla kwiaciarni wysyłkowej Moc Kwiatów. Wi­docznie wypadło doręczycielowi. Chwyciłam je szybko i spraw­dziłam, czy nie zawiera jakiejś ważnej informacji. Jako adresat widniało biuro podróży. Ale pole nadawcy było puste. Żadnego nazwiska. Ani adresu e-mail. Nic.

Nagle w prawym rogu dostrzegłam dziesięciocyfrowy numer.

Numer kierunkowy wydawał się dziwnie znajomy. Wytęży­łam mózg. Był to numer miasta położonego o kilkaset mil stąd. gdzie mieszkała moja ciocia Libby.

Wykręciłam go. Czy usłyszę na powitanie głos Alexandra? Dryń. Albo Człowieka Straszydło? Dryń. A może wcale nie ma takiego numeru? Dryń.

- Tu Klub Trumna - odezwał się wreszcie upiorny głos. - Dzia­łamy co noc od zmierzchu do świtu. Zostaw wiadomość - jeśli się odważysz!

Upuściłam słuchawkę. Ruby wciąż układała swoje kwiaty.

- A niech mnie czosnek! - szepnęłam. - Klub Trumna!


3.Przed odjazdem

W szkole zyskałam niespotykaną dotąd popularność. Nie byłam wprawdzie gwiazdą, ale ci, którzy przedtem nawet nie ra­czyli na mnie spojrzeć, wołali teraz: „Co słychać, Raven?!".

Jednak nie licząc tych powitalnych gestów, nic się nie zmie­niło. Nikt poza Mattem i Becky nie zapraszał mnie na lunch, nie proponował podwiezienia do domu ani nie pytał, czy przyłączę się do nauki w grupie. Nikt w klasie nie podsyłał mi skrycie żad­nych liścików, nie dzielił się ze mną gumą do żucia. Na szczęście byłam zbyt zajęta innymi sprawami, by zaprzątać sobie głowę swoim szkolnym statusem i po południu ślęczałam do bólu w bi­bliotece przy komputerze, szukając w internecie informacji o Klu­bie Trumna.

Rodzice spojrzeli po sobie.

- Niech ci będzie - odparł niechętnie tato. - Dziś wieczorem do niej zadzwonię. Ale Raven, jeśli się okaże, że ona nadal wy­znaje voodoo, to nie jedziesz.

Po kolacji spotkałam się z Becky w parku Evans.

- Muszę z tobą pogadać, i to natychmiast - zaczęłam.

- Ja z tobą też! Życie jest piękne. Dasz wiarę, że każda z nas ma chłopaka?

Wydawało się to nierealne, i to wcale nie dlatego, że Alexan­der jest wampirem. Tyle lat czułyśmy się wyrzutkami, że nie są­dziłyśmy, że kiedykolwiek zaakceptuje nas ktoś z zewnątrz.

- Chciałabym, żebyś wybrała się ze mną na małą wycieczkę -oznajmiłam Becky.

- Na wycieczkę?

- Jadę w odwiedziny do cioci Libby i chcę cię zabrać ze sobą! - wykrzyknęłam podekscytowana.

Już sama myśl o oglądaniu meczu wywołała u mnie odruch wymiotny, ale na widok uradowanej Becky uświadomiłam sobie, że zachowuję się jak egoistka.

Dalsze przekonywanie nie miało sensu. Becky uparta się. że pójdzie jutro na mecz Matta, a ja musiałam odszukać Alexan­dra. Żadne błagalne prośby nie skłoniłyby nas do zmiany planów. Odkąd Matt przestał spędzać czas ze swym najlepszym przyja­cielem, a moim wrogiem i utrapieniem - Trevorem. ciągle prze­bywał z Becky. A ja zazdrościłam jej. że ma chłopaka, który nie znika nocą.

-A ty co tu robisz? - zdziwiłam się. - To prywatne spot­kanie.

- Idę z Becky do salonu gier Ace'a. Prosiła, żebym po nią przyszedł.

Nie dość, że Alexander zniknął w krainie cieni, to jeszcze mo­ja najlepsza przyjaciółka porzuca mnie dla automatów do gier. i to w chwili, kiedy jej najbardziej potrzebuję!

Popatrzyłam na tych dwoje szczęśliwych ludzi świeżo ugo­dzonych strzałą Amora.

-Trevor miał rację. Sterlingowie naprawdę są wampira­mi-wygadałam nieopatrznie.

Spojrzeli na mnie jak na wariatkę, a po chwili wybuchnęli śmiechem.

Zawtórowałam im i odeszłam.

Spakowałam do walizki całą masę czarnych ciuchów, nie bar­dzo wiedząc, co mnie czeka u celu podróży. Na wszelki wypa­dek zabrałam też plastikowy pojemnik z czosnkiem, puderniczkę Ruby i gaz pieprzowy w sprayu.

Aby ukoić nerwy, otworzyłam swój dziennik i wypisałam listę plusów chodzenia z wampirem:

  1. Wampir żyje wiecznie.

  2. Wampir lata za darmo.

  3. Zaoszczędzę sporo pieniędzy na zdjęciach ślubnych.

  4. Nie trzeba polerować luster.

  5. Jego oddech nigdy nie będzie cuchnął czosnkiem.

Zamknęłam dziennik. Została mi do spakowania jeszcze jed­na rzecz.

Otworzyłam drzwi pokoju brata. Billy stukał w klawiaturę chudymi paluszkami.

Pokazałam mu grę Maniacy Wrestlingu 3.

- Ukradłaś?

- Przecież ciocia Libby i tak nie zabierze cię do pubu! -Jasne, że nie. Po prostu muszę mieć jakiś dokument tożsa­mości, a prawo jazdy zrobię dopiero za kilka miesięcy.

- Jasne! Rodzice cię ukatrupią! Jesteś za młoda, żeby pić.

- Liczę na to, że on też tam będzie - szepnęłam.

-Wiedziałem! Tak naprawdę masz w nosie kochaną ciocię Libby! - rzucił udawanym dziewczęcym głosikiem.

Pierwszy raz w życiu poszłam z bratem do szkoły - do miej­scowej podstawówki. Ceglany budynek, trawnik i boisko wyda­wały się, o dziwo, mniejsze niż przed paru laty, gdy tam uczęsz­czałam.

Idąc przez trawnik, czułam się jak gotycki gigant górujący nad dziewczynkami w koszulkach z Bratz, z zeszytami z Tru­skawkowym Ciastkiem, i nad chłopcami z przeładowanymi ple­cakami z pokemonami.

Myślałam, że idziemy na spotkanie ze skorumpowanym na­uczycielem plastyki, ale przy wejściu przywitał nas rudowłosy jedenastolatek - cudowne dziecko o imieniu Henry.

- Po co taki chłopak jak ty wyrabia fałszywe dokumenty? -zagadnęłam go. - Żeby wpuścili was do Bajkolandii po godzi­nach?

Kolega brata zagapił się na mnie, jakby jeszcze nigdy nie wi­dział z bliska prawdziwej dziewczyny

- Zrób mi zdjęcie, a będziesz mógł się gapić do woli - zażar­towałam.

- Chodźcie za mną - powiedział.

W korytarzu zatrzymała nas pani Hanley, moja dawna na­uczycielka matematyki.

- Raven Madison! Ależ ty urosłaś!

Pewnie myślała, że skończę w poprawczaku albo w rygory­stycznej szkole z internatem. Spojrzała na mnie i na brata, najwy­raźniej zachodząc w głowę, jak to możliwe, że dwoje tak różnych od siebie dzieci ma tych samych rodziców.

- Widzę, że pewne rzeczy się nie zmieniły - podsumowała. Odchodząc, parę razy oglądała się. jakby zobaczyła zjawę. Wie­działam już, kto dzisiaj będzie tematem plotek w pokoju nauczy­cielskim podczas długiej przerwy.

Zatrzymaliśmy się przy szafce Henryego. jedynej z zamkiem szyfrowym podłączonym do napędu z bramy garażowej. Henry wcisnął przełącznik sterujący i zamek automatycznie się odblo­kował. W środku, na półkach, jak w miniaturowym multimedial­nym sklepiku, leżały gry komputerowe, sprzęt elektroniczny i in­strukcje programowania. Wyjął cyfrowy aparat.

- No to chodźmy.

Ruszyłam za nimi do pracowni komputerowej mieszczącej się za rogiem. Niestety, była zamknięta. Serce mi zamarło.

- Nie do wiary! Jeśli trzeba, wybij szybę - rzuciłam pół żar­tem, pół serio.

Dwa małe kujony popatrzyły na mnie, jakbym urwała się z choinki.

Henry sięgnął do kieszeni spodni i wyjął sfatygowany, brązo­wy skórzany portfel. Wydobył z niego kartę kredytową, wsunął ją w szparę, poruszył nią lekko i po chwili drzwi się uchyliły.

- Podoba mi się twoje podejście - przyznałam z uśmiechem.

Dwadzieścia minut później trzymałam w ręce dowód osobi­sty osiemnastoletniej Raven.

- Nieźle wyglądam jak na swój wiek - skwitowałam, pusz­czając do siebie oko. i udałam się do domu.


4. Kultowo

- Mamo, przecież nie jadę na Syberię. Wracam za dwa dni.

Siedziałyśmy na dworcu, przed lodziarnią U Shirley. Zaczęła obsypywać mnie całusami, gdy tylko autobus z piskiem hamul­ców zatrzymał się przy krawężniku, tuż przed innymi młodymi grajdołowiczami wyruszającymi o wczesnej porze na ferie świą­teczne.

Autobus ruszył, pomachałam mamie na pożegnanie z tylnego siedzenia i nagle poczułam ucisk w żołądku. To był mój pierwszy samotny wyjazd z Grajdołu. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy w ogóle jeszcze tu wrócę.

Oparłam się wygodnie i zamknęłam oczy. Rozmyślałam, co by było. gdybym została wampirzycą Alexandra.

Wyobrażałam sobie, jak Alexander wita mnie na dworcu w Kultowie, w deszczu, ubrany w obcisłe czarne dżinsy i fosfo­ryzującą koszulkę z Dyniowym Królem, a w ręku trzyma bukie­cik czarnych róż. Na mój widok jego blada twarz poróżowiała-by. dodając mu życia. Wziąłby moją dłoń, pochylił się i obdarzył mnie długim pocałunkiem. A potem odjechalibyśmy jego odno­wionym zabytkowym karawanem z wymalowanymi pajęczy­nami, a z głośników dudniłaby muzyka zespołu Slipknot.

Zaparkowalibyśmy przed opuszczonym zamczyskiem i wspię­libyśmy się skrzypiącymi, krętymi schodami na samotną wieżę. Wiekowe ściany zamczyska byłyby obite czarnym koronkowym materiałem. a drewnianą podłogę z rustykalnych desek pokry­wałyby płatki róż. W komnacie migotałyby tysiące świec, a wąs­kie, średniowieczne okna ledwo przepuszczałyby blask księżyca.

- Nie mogę już bez ciebie żyć - powiedziałby Alexander. Po­chyliłby się i przywarł wargami do mojej szyi. Poczułabym lek­kie ukłucie. Byłabym zamroczona, ale bardziej pełna życia niż kiedykolwiek - głowa opadłaby mi do tyłu. a moje ciało osunę­łoby się bezwładnie w jego ramiona. Serce pulsowałoby mi bez wytchnienia, jakby bito za nas oboje. Kątem oka dostrzegłabym Alexandra z dumnie uniesioną głową.

Położyłby mnie delikatnie. Oszołomiona, podniosłabym się chwiejnie, trzymając dłoń na splamionej czerwienią szyi. a po ramieniu spływałaby mi krew.

Czubkiem języka wyczułabym w ustach dwa spiczaste kły.

A wtedy on otworzyłby okno na wieży, ukazując uśpione mia­sto. Zobaczyłabym coś, czego nigdy przedtem nie widziałam - na przykład roześmiane duchy unoszące się nad domami.

Alexander wziąłby mnie za rękę i odlecielibyśmy w nocny mrok, pomiędzy błyskającymi światłami miasta a migającymi gwiazdami, jak dwa gotyckie elfy.

Przerwał mi dźwięk dzwonka. Nie oznajmiał on bynajmniej przybycia do krainy cieni, lecz ostrzegał o zbliżającym się pocią­gu i położył kres moim wybujałym fantazjom. Autobus zatrzymał się przed przejazdem kolejowym. Jakiś przejęty brzdąc po dru­giej stronie autobusu zamachał rączką na widok zbliżającej się czarnej lokomotywy.

-Ciuch-ciuch-ciuch-ciuch! - wolał. - Chcę być konduktorem - oznajmił swojej mamie.

Ja także popatrzyłam na konduktora, który pomachał nie­bieską czapką, kiedy mijał nas pociąg. Nie był to szybki, nowo­czesny towarowiec, lecz wlokący się sznur rozklekotanych, po-bazgranych wagonów. Dzieciak obok mnie najwyraźniej marzył o wspaniałej karierze na kolei - zbyt naiwny, by dostrzec związa­ny z nią trud, długie godziny pracy i niskie zarobki - ja zaś zasta­nawiałam się. czy marzenie, by zostać wampirzycą, nie okaże się przesadnie romantyczne w zderzeniu z rzeczywistością.

Wkraczałam w nieznany świat, pewna tylko jednego: muszę odszukać Alexandra.

Napis na powitalnej tablicy miejscowości, w której mieszka ciocia Libby. powinien oficjalnie głosić: „Witamy w Kultowie -uprasza się mieszkańców o pozostawienie strojów do golfa przy wjeździe do miasta". Roi się tu od modnych kawiarenek w różnym stylu, ekskluzywnych sklepów z artykułami używanymi i nieza­leżnych kin, które odwiedzają rozmaici odlotowi ludzie - ekolo­dzy, artyści, goci i fanatycy mody. Tu każdy jest mile widziany.

Zrozumiałam, co mogło przyciągnąć Alexandra i Jamesona do takiego miejsca. Nie musieli daleko wyjeżdżać, by wpasować się w kolorową mieszankę cudacznych indywiduów.

Wyobrażałam sobie, jak wyglądałoby moje życie, gdybym dorastata w mieście, w którym nie byłabym bojkotowana, tyl­ko akceptowana. Pewnie jako pierwsza znalazłabym się na liście gości piątkowych imprez w „nawiedzonych" domach, została­bym wybrana Królową Halloween i dostawała same szóstki z hi­storii starych grobowców.

W latach sześćdziesiątych tato i ciocia Libby byli hipisami. Potem tato stał się japiszonem, a ciocia pozostała wierna swoim ideałom. Przeprowadziła się do Kultowa, ukończyła studia tea­tralne i rozpoczęła pracę w wegańskiej restauracji, żeby doro­bić. Ciągle grywała w awangardowych sztukach czy przedsta­wieniach typu performance w garażu jakiegoś reżysera. Kiedy miałam jedenaście lat, oglądaliśmy całą rodziną, jak godzina­mi stoi na scenie przebrana za gigantyczny strąk groszku i opo­wiada urywanymi zdaniami, jak się wyrasta z łodygi.

W Kultowie nie czekał na mnie Alexander, co nie było wielką niespodzianką. Zaskoczyła mnie za to nieobecność cioci. „Mam nadzieję, że publiczność pozwoli jej wreszcie zejść ze sceny" - pomyślałam, gdy stanęłam z walizką w upalnym słońcu na dworcu autobusowym. W końcu dostrzegłam jej zdezelowane­go, klasycznego, żółtego garbusa, który z turkotem wtoczył się na parking.

- Ależ ty urosłaś! - wykrzyknęła, wysiadłszy z auta, i mocno mnie uściskała. - Za to nie zmieniłaś stylu. 1 tu mnie nie zawio­dłaś.

Młodzieńczą twarz cioci Libby zdobiły błyszczący, fioletowy cień do powiek i różowa szminka. Z jej uszu na tle kasztanowych włosów zwisały czerwone kryształowe kolczyki. Miała na sobie błękitną sukienkę bez pleców, usianą białymi koralikami, i beżo­we sandały z cienkich pasków skóry

Udzieliła mi się jej serdeczność. Mimo odmiennych gustów od razu zbliżyłyśmy się do siebie jak siostry i zaczęłyśmy rozma­wiać o modzie, muzyce i filmach.

Znalazłam się w gotyckim raju i było tam pięknie! Koszulki z Wicked Wiccas, komiksy z Hello Batty i zmywalne tatuaże!

Podeszła do mnie ekspedientka o włosach koloru fuksji i okolczykowanej twarzy, w czarnych legginsach pod czarnymi szortami, butach Mary Jane na ośmiocentymetrowych obcasach i szarej roboczej koszulce z napisem Bob. Taki styl ubioru znano w Grajdole tylko z telewizji satelitarnej. 1, wbrew mojemu prze­konaniu, źe zostanę zlekceważona lub uznana za potencjalną złodziejkę, jak to zwykle bywało w sklepach, przywitała mnie niczym gwiazdę filmową w butiku w Beverly Hills.

- W czym mogę pomóc? Mamy wielką wyprzedaż towaru. Ochoczo chodziłam za nią po sklepie, dopóki nie zmęczyło

mnie przeglądanie wieszaków z gotyckimi ciuchami.

- Śmiało pytaj, jeśli będziesz jeszcze czegoś potrzebowała -rzuciła ekspedientka.

Ręce miałam zajęte kabaretkami, czarnymi wysokimi kozacz­kami i torebką.

Ciocia Libby właśnie przymierzała czarną koszulkę z napisem „Wampiry i świry".

Poczułam w sercu ukłucie i ucisk w gardle.

- Kupię ci ją - nalegała w drodze do kasy.

Normalnie wrzeszczałabym z radości na widok takiego pre­zentu. Ale teraz koszulka ta przypominała mi o zniknięciu Ale­xandra.

- Nie trzeba.

- No coś ty. Jesteś moją bratanicą. Weźmiemy tę. - Podała ekspedientce koszulkę oraz kartę kredytową.

Zgarnęłam swoje gotyckie dodatki. Wszystko kojarzyło mi się z Alexandrem.

Ciocia Libby mieszka przy małej, wysadzanej drzewami ulicz­ce, gdzie stoją wąskie szeregowce z lat czterdziestych - co sil­nie kontrastuje z nowoczesną podmiejską dzielnicą Grajdołu, w której stoi nasz dom. Jej kawalerka jest ciasna, ale przytulna i utrzymana w artystycznym klimacie - są tam kwieciste dywa­niki, poduszki i wiklinowe krzesła, a w pokoju unosi się zapach lawendowego potpourri. Ściany zdobią weneckie maski, z sufitu zwisają lampiony.

- Tak się cieszę, że przyjechałaś! - odparta.

Postawiłam walizkę przy kanapie i zerknęłam na zegar Pink Floyd nad zabytkowym kominkiem „tylko na pokaz", w którym stało pełno zgaszonych świec. Do zmierzchu brakowało zaledwie paru godzin.

Rozpakowałam się, a ciocia nalała mi soku z marchwi.

- Tato nic ci nie mówił? Pewnie chciał ci zrobić niespodziankę. -Jaką niespodziankę? - dociekałam, oczami wyobraźni

widząc, jak ciocia wręcza mi wejściówki dla VlP-ów do Klubu Trumna.

- Dziś wieczorem gramy sztukę.

Sztukę? Nie po to jechałam do Kultowa, żeby spędzić kilka godzin na jakiejś sztuce!

- Gramy w centrum - oznajmiła dumnie. - To prywatne przed­stawienie dla emerytów. Niestety, oprócz ciebie będą tam same siwe głowy. Ale jestem pewna, że ci się spodoba.

Zdjęta z lodówki przyczepioną na magnes kopertę. Otworzyła ją, wyjęła bilet i podała mi.

VILLAGE PLAYERS PRZEDSTAWIAJĄ

Drakula

Village Players występowali w budynku dawnej szkoły pod­stawowej. Garderoba dla aktorów mieściła się w klasie, gdzie wciąż cuchnęło mokrymi gąbkami, a wielkie okna były przysło­nięte grubymi roletami. Na miejscu tablicy wisiały lustra, zamiast biurka nauczycielskiego stała podłużna toaletka, a na niej kos­metyki, kwiaty i kartki z gratulacjami.

Ciocia Libby nakładała makijaż i wciskała się w białą wikto­riańską suknię, a ja kręciłam zapomnianym globusem w kącie, póki mój pomalowany czarnym lakierem paznokieć nie spoczął na Rumunii.

Oczywiście, w każdych innych okolicznościach chętnie obej­rzałabym sztukę Drakula. Chodziłabym na nią co wieczór, głów­nie po to, by zobaczyć ciocię w roli Lucy - wprawdzie trochę podstarzałej, jednak z pewnością przekonującej. Wykupiłabym miejsca w pierwszym rzędzie. Ale po co oglądać kogoś, kto tylko udaje Drakulę, skoro mogłam zobaczyć prawdziwego wampira sączącego Krwawą Mary w Klubie Trumna?

- Pięć minut! - zawołał z korytarza kierownik sceny.

Uściskałam ciocię, życząc jej połamania nóg. Liczyłam na to, że nie zauważy ze sceny mojego pustego miejsca, ale nie było czasu się tym zamartwiać. Popędziłam korytarzem na zaplecze.

Wzięłam na stronę woźnego, starszego pana, który sam mógł­by zagrać żywego trupa. - Którędy do Klubu Trumna?

Niektórzy szukają bratniej duszy przez całe życie. Ja miałam na to tylko półtorej godziny.


5.Klub Trumna

Za rogiem ulicy zobaczyłam coś, czego jeszcze nigdy nie wi­działam: ponad tuzin młodych gotów w kolejce, z nastroszonymi czarno-białymi włosami i sięgającymi ziemi fioletowymi treska­mi, w marszczonych pelerynach, wysokich czarnych kozaczkach i sukniach w stylu Morticii. Z poprzekłuwanych warg, policzków, języków i czół zwisały metalowe łańcuszki, a ramiona, torsy, plecy i w niektórych przypadkach całe ciała pokrywały tatuaże przedstawiające nietoperze, kolczaste druty oraz różne tajemni­cze symbole.

Na budynku z czarnej cegły, ponad głowami upiornych go­tów, dostrzegłam dwa czerwone neony w kształcie trumien.

Niecierpliwość należy do moich zalet, więc wślizgnęłam się przed dziewczynę, która właśnie zacieśniała swój średniowiecz­ny gorset.

Sobowtór Marilyna Mansona odwrócił się i popatrzył na mnie. -Ty tutejsza?

- Chyba nikt z nas nie jest tutejszy, jeśli wiesz, co mam na myśli - odparłam wyniośle.

0x01 graphic


-Jestem Primus - odparł, wyciągając dłoń. Paznokcie miał dłuższe od moich.

Tłum powoli przesuwał się do wejścia. Primus i Poison okazali swoje legitymacje i zniknęli w środku.

Mężczyzna w koszulce z Nosferatu mierzył mnie wzrokiem, blokując czarne drewniane drzwi w kształcie trumny.

Wyjęłam z dumą swój dokument, ale gdy demoniczny bram­karz uważnie go obejrzał, straciłam rezon i serce mi zamarło.

Rozchmurzył się i wybuchnął śmiechem. - Pierwszy raz cię tu widzę.

- Nie pamięta mnie pan z ostatniej imprezy? Byłam w czerni.

Znowu się roześmiał. Przyłożył mi na ręce stempel z nieto­perzem i owinął mi lewy nadgarstek plastikową bransoletką w kształcie drutu kolczastego.

Bramkarz wzruszył ramionami.

- Pamiętam tylko dziewczyny - odparł z uśmiechem. - Ale gdyby twój znajomy się nie zjawił, to o świcie kończę pracę -dodał, przepuszczając mnie przez trumienne drzwi.

Weszłam do mrocznego, zatłoczonego, zadymionego i roztań­czonego Świata Cieni. Musiałam przystanąć, żeby przyzwyczaić wzrok.

Nad zgromadzonymi, niczym chmara małych duszków, uno­siła się sztuczna mgła. Na pomalowanych czarnym sprayem ce­mentowych ścianach błyskały neonowe grobowce. Z sufitu zwi­sały blade manekiny z wielkimi nietoperzymi skrzydłami. Jedne ubrane były w skórę, inne w stroje wiktoriańskie i średniowiecz­ne. Drzwi łazienek przypominały kształtem masywne nagrob­ki; na jednych widniał napis „POTWORY", na drugich „ZJAWY". Pajęczyny oplatały butelki z napojami w barze, a tabliczka pod zepsutym zegarem głosiła: „WNOSZENIE CZOSNKU ZABRONIO­NE". Przy parkiecie do tańca, na rozkładanych stołach, utwo­rzono miniaturowy gotycki pchli targ. gdzie miłośnicy wampi­rów mogli kupić wszystko - od sztucznych kłów po zmywalne tatuaże i wróżby tarota. Spiralne schody prowadziły na balkon. Ludzie z amuletami z krwią na szyi uśmiechali się, odsłaniając wampirze kły. Stanowili mieszankę nieszkodliwych gotyckich wyrzutków, wśród których pewnie było także paru szaleńców. Głowę bym dała, że gdzieś, wtopione w tłum, są tu także praw­dziwe wampiry.

Z głośników płynęły ostre rytmy muzyki zespołu Nightsha­de. Wchodząc, czułam na sobie spojrzenia, ale nie takie, które zwykle musiałam znosić na szkolnych korytarzach czy na ulicach Grajdołu, kiedy mijałam bywalczynie salonów Prądy. Tym razem czułam się zażenowana z całkiem innego powodu -wszyscy pożerali mnie wzrokiem. Gotyckie ciacha i laski, a na­wet sztywniacy gapili się na mnie jak na gotycką Paris Hilton na Średniowiecznym wybiegu. Panny wystrojone w przykuse koszulki z napisem „GRZESZNICA", które prowokująco odsłania­ły ich wklęsłe brzuchy i kolczyki w pępkach, przypatrywały mi się. gotowe bronić swego rewiru, jakby widok nowej dziewczy­ny w obcisłej czarnej sukni, z powiekami pomalowanymi czar­nym cieniem, budził w nich lęk. Nerwowo przeczesałam palca­mi kruczoczarne włosy. Starałam się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego. Może to prawdziwe wampiry, które wyczuły za­pach Smiertelniczki? Czy raczej goci spodziewający się ujrzeć upiora?

Przepchnęłam się do baru gdzie długowłosy mężczyzna o umalowanych ustach i powiekach nalewał czerwony płyn do kieliszka do martini.

- Co podać? - spytał. - Krwawe Piwo czy Egzekucję?

- Poproszę Egzekucję, ale bez alkoholu - odparłam stanow­czo. - Prowadzę samochód. A raczej miotłę.

Ponurak się rozchmurzył. Zdjął z półki dwie metalowe butelki i wlał ich zawartość do szklanki w kształcie żelaznej dziewicy*.

- Dziewięć dolarów.

- Czy mogę zatrzymać szklankę? - spytałam, bardziej tonem podekscytowanej dziewczynki w parku rozrywki niż nastolatki udającej dorosłą w pubie.

Podałam mu dziesięciodolarowy banknot.

- Reszty nie trzeba - rzuciłam dumnie. Nie byłam wprawdzie pewna, czy daję odpowiednio wysoki napiwek, ale setki razy wi­działam, jak robił tak mój tato.

Upiłam łyk gęstego czerwonego płynu, który smakiem przy­pominał sok pomidorowy.

- Czy wczoraj był tu łysy facet w ciemnej pelerynie?! - za­gadnęłam, przekrzykując dudniącą muzykę. - Podobno korzystał z telefonu w waszym klubie.

- Razem z pięćdziesięcioma innymi w identycznym stroju - dorzucił głośno.

Odwróciłam się. Racja. W klubie było równie wiele łysych głów jak tych o nastroszonych włosach.

Szybko przecisnęłam się przez tłum.

- Jameson! - krzyknęłam i stuknęłam go w ramię. - To ja! Odwrócił się. Wcale nie był w wieku Jamesona - był tylko odpowiednio ucharakteryzowany. Zwiałam, zanim zdążył mnie poprosić, abym zechciała połączyć się z nim na wieczność.

Szybko przemknęłam obok gotyckiego targu. Nie miałam cza­su na kupno metalowego, kryształowego czy srebrnego amuletu ani na tarota.

Ale gdy mijałam ostatnie stoisko, wróżka złapała mnie za rękę.

- Szukasz miłości - stwierdziła.

Samotna dziewczyna w klubie szuka miłości? Niby co w tym dziwnego?

- No dobra, gdzie ją znajdę?! - spytałam, przekrzykując głoś­ną muzykę.

- Nie potrzebuję frazesów, tylko konkretów! - ofuknęłam ją i znowu ruszyłam w tłum.

Zatrzymałam się przy konsolecie.

-Kto?

Wtedy zauważyłam ciemnowłosego chłopaka w dżinsach i grafitowej koszulce. Stał na parkiecie, oparty o koryncką ko­lumnę.

Z walącym na maksa sercem przepchnęłam się przez tłum.

- Alexander?

Ale z bliska okazało się, że to jakiś facet po dwudziestce. Na koszulce miał napisane „Ugryź mnie" i cuchnął alkoholem. Niepocieszona ruszyłam z powrotem do baru.

- To nie on - rzuciłam do Romea. - Ten, którego szukam, po­dobno korzystał z waszego telefonu.

Romeo zwrócił się do koleżanki. Przypominała Elvirę i właś­nie chowała w biustonoszu napiwek.

Romeo spojrzał na mnie, jakby zabrzmiało mu to znajomo, po czym odwrócił się i zaczął wycierać blat.

- Nie miałam czasu się z nim zapoznać - odrzekł sobowtór Elviry i odwrócił się, by obsłużyć chłopaka w skórze wymachu­jącego dwudziestodolarowym banknotem.

A więc Jameson tu był! Prawdopodobnie towarzyszył mu Alexander, w tej samej pelerynie, w której widziałam go po raz ostatni.

Rozglądałam się po klubie, wypatrując znaków, które mogły­by mnie do niego zaprowadzić. A może Alexander uznał to miej­sce za zbyt pretensjonalne? Czy ten klub odwiedzali tylko odrzu­ceni przez społeczeństwo goci jak ja, czy są tu także prawdziwe wampiry? Wtedy przypomniałam sobie, że aby rozpoznać wam­pira, czasem lepiej go nie widzieć.

Sięgnęłam do torebki i wyjęłam puderniczkę Ruby. Wszyscy stojący obok mnie odbijali się w lusterku. Musiałam obmyślić inny plan. Schowałam puderniczkę i skierowałam się do wyjścia.

Nagle poczułam na ramieniu dotyk zimnej dłoni.

Odwróciłam się.

-Tak?

Ruszyłam za moim gotyckim przewodnikiem, ożywiona, a za­razem przerażona.

Zaprowadził mnie spiralnymi schodami na balkon. Na kana­pie w kształcie trumny siedziała jakaś mroczna postać, przed którą na okrągłym stoliku stały wielki kielich i kandelabr.

Tajemniczy osobnik podniósł na mnie wzrok. Niespodziewa­nie przeszył mnie dreszcz. Ledwo zdołałam wyszeptać:

- Alexandrze...

Samotna postać uniosła kandelabr i oświetliła swoją twarz. To nie był Alexander.

Ujrzałam przed sobą osobliwego nastolatka, którego poblad­łe, lecz atrakcyjne oblicze niemal całkiem przysłaniały białe wło­sy o końcówkach ufarbowanych na czerwono, jakby zanurzonych we krwi. Jego brew zdobiły trzy srebrne kółka, a z lewego ucha zwisał metalowy kościotrup. Oczy - jedno szarozielone, a drugie bladoniebieskie - przeszywały mnie uwodzicielskim wzrokiem. Na przekrwionych białkach dostrzegłam pajęczynki cieniutkich żyłek, jak gdyby chłopak miał za sobą kilka nieprzespanych nocy. Jego cera była śmiertelnie blada, paznokcie pomalowane na czarno, tak jak moje, a na ramieniu widniał wytatuowany na­pis „ŻĄDZA".

Z najwyższym wysiłkiem wyrwałam się z mocy zniewalają­cego spojrzenia. Musiałam niemal zdjąć z siebie jakiś nieziemski urok.

-Wyglądasz na zawiedzioną - zauważył aksamitnym gło­sem, ponownie przyciągając mój wzrok. - Spodziewałaś się ko­goś innego?

-Tak. To znaczy... nie.

-A ja Raven, ale...

Coś tu było nie w porządku. Czy Romeo nie powiedział mu, kogo szukam? Miałam złe przeczucia, a Jagger wyraźnie czekał, żebym wymieniła kogoś z imienia.

-Może innym razem... Na serio muszę spadać...

- Romeo, przynieś tej damie drinka - nakazał Jagger. - Co powiesz na Wyrok Śmierci? To specjalność lokalu.

Powoli przysunął się do mnie i delikatnie odgarnął mi włosy z ramion.

- Jesteś bardzo piękna - powiedział.

Unikając jego wzroku, ściskałam na kolanach torebkę, a on nie przestawał mi się przyglądać. Czułam, że ten przystojny, cza­rujący got ma ze mną równie niewiele wspólnego co Trevor.

- Słuchaj, miły jesteś, ale... - zaczęłam, próbując wstać. Wte­dy zjawił się Romeo z dwoma kielichami.

- Wypijmy za świeżą krew - rzucił Jagger ze śmiechem. Bez przekonania stuknęłam się z nim kielichem. Upił duży łyk i czekał, aż zrobię to samo. ale aż za dobrze umiałam sobie wyobrazić, czym taki niegodziwiec jak on mógł zaprawić moje­go drinka.

Puścił do mnie oko i błysnął w uśmiechu ostrymi kłami, które zalśniły w blasku świec. Cofnęłam się. ale zaraz przypomniałam sobie, że w Klubie Trumna wszyscy takie noszą.

Był tylko jeden sposób, by się przekonać, kim lub czym jest Jagger.

- W porządku, dam ci swój numer - rzuciłam, odwracając się od niego. Sięgnęłam do torebki i wyjęłam puderniczkę, ściskając ją w dłoni tak, żeby nie widział. - Poszukam tylko długopisu.

Palce mi drżały, gdy ukradkiem kierowałam lusterko ku nie­mu. Zamknęłam oczy i się zawahałam. Potem wzięłam głęboki oddech i spojrzałam.

Ale Jaggera już nie było.


6. Wskazówka od Drakuli

Wróciłam do teatru, akurat gdy wywoływano aktorów na sce­nę. Popędziłam za kulisy, gdzie w przebieralni przywitała mnie zaniepokojona ..Lucy".

Wyszła do holu spotkać się z kilkoma fanami. Nie mogłam przestać myśleć o moim spotkaniu z Jaggerem. Czy właśnie po­znałam kolejnego Drakulę? A może Jagger to tylko wytatuowany młokos, który chce poderwać dziewczynę?

- Musisz koniecznie poznać Marshalla! - zawołała ciocia Libby, gdy weszła do garderoby

Przez szparę w zasłonie dostrzegłam za oknem samotną postać, która kręciła się w cienistej alejce, przy kontenerze na śmieci.

- Raven! - krzyknęła ciocia.

Odwróciłam się i ujrzałam odtwórcę roli Drakuli - wychudzo­nego, przesadnie upudrowanego mężczyznę w średnim wieku, o siwych, nażelowanych, ulizanych do tyłu włosach, intensywnie czerwonych wargach jak u klauna i za dużych samoprzylepnych paznokciach. Miał na sobie klasyczną satynową pelerynę.

Jak to możliwe, żeby taki stary, pozbawiony charyzmy facet grał seksownego, uwodzicielskiego Drakulę? Musiał być dobrym aktorem.

- Chciałabym ci przedstawić twoją największą wielbicielkę -oznajmiła mu ciocia Libby.

Moje myśli wciąż krążyły wokół postaci za oknem.

Siłą woli powstrzymałam się, by nie przewrócić oczami.

Jeszcze do niedawna spotkanie z odtwórcą roli Drakuli w pro­fesjonalnym teatrze byłoby superważnym wydarzeniem w moim życiu. Zachowywałabym się jak rozhisteryzowana fanka, a jego oprawiony w ramkę autograf stałby u mnie na półce. Teraz jed­nak czułam się raczej jak na spotkaniu z Wielkanocnym Królicz­kiem w domu towarowym.

„Nawet spotykam się z jednym" - chciałam dodać.

-I widział pan tam coś niezwykłego? - dociekałam niczym gotycka Nancy Drew.

-Nie chciałam...

- Rozumiem. On też się wyróżniał, ale w innym sensie niż ja. Pasowałby do roli Reinfielda*.

Pech chciał, że to nie Alexandra, ale pewnie tego podrzędne­go Drakulę widziała Elvira z baru w towarzystwie Jamesona.

Postać ciągle snuła się za oknem. Popatrzyłam na ciocię Lib-by, która dziękowała Marshallowi za wizytę. W podłużnym lu­strze ujrzałam ich odbicia oraz widok za oknem. Alejka wydawa­ła się pusta, ale gdy znów wyjrzałam na zewnątrz, postać nadal tam była.

Alexander?

Szybko ruszyłam do drzwi, przeciskając się obok Drakuli, któ­ry właśnie wychodził.

Wybiegłam na zewnątrz, minęłam cuchnący kubeł na śmieci, kilka starych, połamanych krzeseł i dekoracji scenicznych. Z da­chu zwisały drabiny pożarowe.

Zanim dotarłam pod okno garderoby, postać zdążyła zniknąć.

Zawiedziona rozejrzałam się, szukając jakichś znaków. W alej­ce nie było nikogo. Mój wzrok przykuł błyszczący przedmiot na spękanym asfalcie.

Podeszłam bliżej i ujrzałam przy kałuży metalowy kolczyk z kościotrupem. Przypomniałam sobie, że chyba gdzieś już taki widziałam. Tyle że Alexander nosił wkręty. Wtedy do mnie dotar­to - ten musiał należeć do Jaggera.

Rozejrzałam się wokół, czy nikt nie patrzy, podniosłam kol­czyk, schowałam do torebki i biegiem wróciłam do budynku.

Wyszłam z teatru z ciocią Libby i kilkoma innymi aktorami. Udałyśmy się do jej samochodu. Na każdym kroku towarzyszyło mi nieodparte uczucie, że ktoś mnie obserwuje.

Podniosłam wzrok i ujrzałam mały ciemny punkcik na linii wysokiego napięcia.

- To nietoperz? - spytałam, kiedy ciocia otwierała mi drzwi auta.

- Nic nie widzę - odparta.

-Tam - wskazałam.

Ciocia Libby spojrzała w górę spod przymrużonych powiek.

- Przerażasz mnie! - wykrzyknęła, szybkim krokiem pode­szła do drzwi od strony kierowcy i wsiadła.

Czy to mógł być Alexander, czy raczej sprawdziły się moje po­dejrzenia wobec Jaggera?

Kiedy ciocia włączyła silnik, obróciłam się, by zerknąć w górę, ale drut wysokiego napięcia był pusty

- Co ty wyprawiasz? - spytała ciocia Libby. gdy wróciłyśmy do jej kawalerki i zapaliłam wszystkie światła. - Chcesz w tym miesiącu zapłacić mój rachunek za prąd?

Zgasiła je po kolei.

Miała rację, ale nie mogłam przecież wyznać jej swoich naj­głębszych sekretów.

- Ta wasza sztuka mnie nastraszyła - wyjaśniłam. - Byliście tak przekonujący, że boję się, że lada chwila ugryzie mnie wam­pir.

- Uważasz, że tak dobrze grałam? - spytała zdziwiona. Pokiwałam energicznie głową.

-I tak lubię świece - stwierdziła ugodowo, zapaliła kilka i porozstawiała je po pokoju. W mieszkaniu zapachniało różami, po ścianach przemykały cienie weneckich masek.

0x01 graphic


Czy naprawdę poznałam kolejnego nastoletniego wampira? Może Jagger przestraszył się, że nie ujrzę w lusterku jego odbi­cia? Najpierw śledzi! mnie z alejki, a potem obserwował z linii wysokiego napięcia. Wzięłam głęboki oddech, gdy uświadomi­łam sobie, że wcale nie jestem lepsza od tego plotkarza i baje-ranta Trevora Mitchella. Powinnam raczej realizować swój plan odszukania Alexandra, a nie kwestionować śmiertelną naturę ja­kiegoś białowłosego gota. Zresztą Jagger mógł zgubić kolczyk w drodze powrotnej z klubu, a snująca się przy śmietniku postać to pewnie imprezowicz, który wyszedł się przewietrzyć po wypi­ciu zbyt wielu drinków.

Wzięłam telefon cioci Libby i zadzwoniłam do domu.

-I zostawili cię samego? - nabijałam się.

-Ani się waż...

- ,,Trevor miał rację - ciągnął. - Alexander naprawdę jest wam­pirem".

Zamarłam. Jakim cudem Maty Billy dorwał się do moich pa­miętników?!

Czekanie na jego odpowiedź zdawało się trwać cale wieki.

Ciocia Libby siedziała na podłodze na sztruksowej, fioletowej poduszce i chrupała marchewkę umoczoną w humusie. Ja jednak byłam zbyt przejęta, żeby coś zjeść.

Ucieszyłam się, że ciocia rozumie, co to znaczy być odmieńcem. Ale skoro ona zadomowiła się w Kultowie na dobre, to może i Alexander znalazł sobie miejsce, w którym czuje się swobodnie?

-Ja też.

Gdy tylko ciocia Libby się położyła, przeszłam na palcach po mieszkaniu i na wszelki wypadek zapaliłam kilka świateł. Potem wgramoliłam się na swoją kanapę, nakryłam kołdrą i zamknę­łam oczy.

Nagle poczułam nad sobą czyjąś obecność. Zacisnęłam po­wieki. Wyobraziłam sobie, że to Alexander stoi przy mnie z bu­kietem kwiatów i prosi, abym wybaczyła mu nagłe zniknięcie. Wtedy jednak przyszło mi do głowy, że może to Jagger właśnie szykuje się do wbicia kłów w moją szyję.

Powoli otworzyłam oczy.

- Ciociu Libby! - zawołałam z ulgą.

- Jeszcze się boisz? - spytała, stając przy mnie. - Możesz zo­stawić włączoną jedną lampkę.

Zgasiła pozostałe i wróciła do łóżka nieświadoma, że próbuję ją uchronić przed pewnym wytatuowanym, mrocznym młodzień­cem. Ponownie nakryłam głowę kołdrą, jednak wciąż zdawało mi się, że ktoś patrzy. Starałam się uspokoić, rozmyślając o Alexan­dre. Przypomniałam sobie, jak leżeliśmy razem na trawie przy dworze, patrzyliśmy na gwiazdy, a nasze palce się splatały.

Wtedy z kuchni dobiegł mnie jakiś chrobot. Ze wszystkich dziewczyn na świecie pewnie jako jedyna miałam nadzieję, że to mysz. Wyobrażałam sobie, że znów jestem we dworze, ciemne niebo nad nami jaśnieje od świetlistych chmur, w powietrzu uno­si się zapach wody kolońskiej Drakkar, a Alexander mnie całuje. Lecz zamiast jego szeptu słyszałam tylko ten chrobot.

Postanowiłam stawić temu czoła i w czarnych skarpetkach pomaszerowałam do kuchni. Biała mysz sunąca po mojej stopie byłaby teraz najmniejszym problemem.

Zapaliłam światło. Odgłos zdawał się dobiegać z zewnątrz.

Odchyliłam zasłonę nad zlewem, myśląc, że ujrzę za oknem trupio bladą twarz Jaggera. Okazało się jednak, że to tylko poru­szana wiatrem gałąź skrobie o framugę.

Na wszelki wypadek otworzyłam plastikowy pojemnik, wyję­łam czosnek i położyłam go na parapecie nad moją kanapą.


  1. Towarzystwo Miłośników Historii

Następnego ranka ze snu wyrwała mnie muzyka The Doors. Wlewające się przez otwarte okno jaskrawe promienie słońca przyprawiały mnie o silny ból gtowy. Byłam wyczerpana podró­żą autobusem do Kultowa, poszukiwaniem Alexandra i nocną wi­zytą w Klubie Trumna. Kiedy wyjrzałam za okno, doczesny świat wciąż wyglądał tak samo. Dżipy staty równo zaparkowane. Miej­scowe mamy spacerowały, pchając modne wózki. Ptaki siedziały na drutach telefonicznych.

Jednak w świetle porannego słońca wydarzenia poprzed­niego dnia nabrały nowego znaczenia. Być może moja wizyta w Klubie Trumna była tylko snem. a Jagger tworem mojej nocnej wyobraźni?

Wstałam z kanapy, śmiejąc się cicho ze swoich wybujałych sennych wizji, a wtedy na drewnianej szafce cioci Libby. tuż obok moich bransolet, spostrzegłam coś metalowego.

Kolczyk Jaggera w kształcie kościotrupa. A więc to nie był sen.

Wzięłam go do ręki. Szkielet patrzył prosto na mnie. Jeśli Jag­ger jest wampirem, to ciekawe, ile wystraszonych twarzy widział ten mały kościotrup, zwisając z jego ucha. Czy był świadkiem tego. jak Jagger wbijał swoje kły w szyje nieświadomych nie­bezpieczeństwa dziewcząt? Czy ten maleńki, metalowy, kościsty stworek widział Alexandra?

Uprzytomniłam sobie, że traktuję Jaggera podobnie jak Trevor Alexandra. Trevor zaczął rozpuszczać plotki o wampirach nie dlatego, że wiedział, kim naprawdę jest rodzina Sterlingów. ale z czystej chęci rozpętania w mieście skandalu. Ja także bezpod­stawnie rzucałam oskarżenia i wyciągałam pochopne wnioski co do Jaggera, zamiast poświęcić się temu, co sprowadziło mnie do Kultowa - odszukaniu prawdziwego wampira, a nie jego kiep­skiego naśladowcy.

Wróciłam pamięcią do rozmowy z aktorem grającym Draku-lę. Musiałam jak najszybciej odwiedzić Towarzystwo Miłośników Historii.

W kuchni zastałam ciocię Libby, która właśnie gotowała jajka.

- Dzień dobry, skarbie - powiedziała. - Dobrze spałaś?

-Jak suseł...

- Zdaje się, że to stamtąd. - Wskazała na okno nad kanapą. Szybkim ruchem odsunęła zerwaną roletę, zanim zdążyłam ją powstrzymać.

- Znalazłam to wczoraj na podłodze, kiedy szlam do łazienki - kombinowałam. - Myślałam, że to muszelka.

Zamilkłam w oczekiwaniu na jej reakcję. Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

Ciocia Libby zaśmiała się i wróciłyśmy do kuchni.

- Zrobiłam listę miejsc do odwiedzenia - oznajmiła, gdy zasiadtyśmy do śniadania. - Może zaczęłybyśmy od muzeum sztuki. Organizują wystawę o Edwardzie Goreyu, może ci się spodoba. Na lunch możemy pójść do restauracji Lata Pięćdzie­siąte. Mają tam świetne cheeseburgery z bekonem. Wprawdzie nigdy ich nie jadłam, ale tak słyszałam. Potem pójdziemy obej­rzeć antyki w okolicy, a wieczorem mam przedstawienie. Tym razem lepiej zostań za kulisami. Boję się. że znowu się przestra­szysz - dokuczała mi. - No i jak. pasuje ci?

Zanim ciocia Libby wyszykowała się do wyjścia, a ja zdąży­łam wziąć prysznic i się ubrać, nastało późne przedpołudnie. Cio­cia stanowi całkowite przeciwieństwo taty - on jest sztywnym, chorym z ambicji neurotykiem, ona luzacką leserką. On zjawia się w kinie kwadrans przed seansem, a ona ledwo zdąża na na­pisy końcowe.

Nie zdołałam namówić cioci Libby na cmentarny piknik z tor-tillami z tofu, ale za to udało mi się zamienić muzeum sztuki na Towarzystwo Miłośników Historii. Wyjęłam z walizki swój dzien­nik, schowałam do plecaka i wreszcie ruszyłyśmy w drogę.

W Grajdole Towarzystwo Miłośników Historii mieści się w „nienawiedzonym" kościele z drugiej polowy dziewiętnaste­go wieku. Byłam tam tylko raz z wycieczką szkolną i prawie cały czas spędziłam, penetrując trzy nagrobki na cmentarzu, aż przyłapała mnie nauczycielka i zagroziła, że wezwie rodziców.

Towarzystwo Miłośników Historii w Kultowie okazało się dużo ciekawszym miejscem, usytuowanym na starej stacji kolejowej w dwóch wagonach.

Wskoczyłam do środka jednego z nich i zaczęłam grzebać wśród zdjęć wiktoriańskich domów, oryginalnych menu daw­nych restauracji oraz listów pierwszych osadników. Wtedy z dru­giego wagonu wyszła kobieta w jaskrawozielonym spodniumie, dopasowanych sandałach i rudej fryzurze na Kleopatrę.

Popatrzyła na mnie jak na zjawę.

Wytężyłam słuch.

Kobieta wyjęła jeszcze kilka książek i zaczęła je wertować. Ciocia Libby ruszyła na obchód wystawy.

- Mamy tu dwór Landford - oznajmiła kobieta. - To w północ­nej części miasta, a we wschodniej stoi posiadłość Kensley.

Obejrzałam fotografie, próbując zgadnąć, który dwór wybrał­by Jameson. Żaden ani trochę nie przypominał dworu na wzgó­rzu Benson.

Już miałam zamknąć książkę, gdy zauważyłam, że spomię­dzy ostatnich stron wystaje brzeg zakładki. Otworzyłam na za­znaczonej stronie i dech mi zaparło. Ujrzałam czarno-białą fo­tografię wielkiego, mrocznego, dziewiętnastowiecznego dworu. Majestatyczna budowla otoczona była żelaznym płotem, a na sa­mym szczycie widniało maleńkie okno poddasza. Wyobraziłam sobie kryjące się za zasłonami duchy, zbyt płochliwe, by pozo­wać do zdjęcia.

Napis pod fotografią głosił: rezydencja Coswell.

- A ten? - spytałam kobietę, która właśnie ustawiała książki na półce.

Zerknęła na fotografię.

Kobieta spisała adres na kartce i mi ją podała.

- Dwór stoi na wzgórzu Lennox, na samym końcu drogi. Przed wyjściem wrzuciłam datek do puszki Fundacji Przyja­znej Pomocy.

8.Gdzie wampir mówił dobranoc

Kiedy ciocia Libby pakowała swoje rzeczy do teatru, a stonce wreszcie zaszto, usiadłam po turecku na kanapie i zaczęłam no­tować w dzienniku.

Moje poszukiwania prawie dobiegły końca. Już za kilka go­dzin miałam ponownie spotkać się z Alexandrem. Dowie się. że kocham go bez względu na to. kim lub czym jest. a wtedy wróci­my do Grajdolu i będziemy razem.

Po chwili zaczęłam się zastanawiać, co to właściwie oznacza. Czy Alexander chce, żebym stalą się dokładnie taka jak on? Czy gdybym miała wybór, naprawdę zdecydowałabym się na życie, o którym zawsze marzyłam?

Aby uspokoić myśli, zaczęłam pisać:

Zalety bycia wampirzycą:

1.Oszczędzam na rachunkach za prąd.

2.Mogę się długo - a nawet bardzo długo - wysypiać.

3.Nie muszę się martwić o dietę.

-I rodzice zostawiają cię samą?

Może i ciocia Libby swobodnie podchodziła do własnego ży­cia, ale odkąd zjawiłam się pod jej dachem, zachowywała się cał­kiem jak mój tato. Myślę, że gdyby sama miała dzieci, już dawno zapomniałaby o hipisowskich czasach, podobnie jak mój ojciec.

Szybko przebrałam się w ciuchy z Gotyckiej Mody - czarno--białe rajstopy i czarną, postrzępioną sukienkę mini. odsłaniają­cą krwistoczerwoną halkę. Jak zwykle użyłam czarnej szminki i ciemnego cienia do powiek. Pośpiesznie nakleiłam na szyję ta­tuaż z czerwoną różą.

Dla pewności sprawdziłam, czy pojemnik z czosnkiem jest szczelnie zamknięty, gdyż nie chciałam narażać Alexandra na kontakt z tym drobnym warzywkiem. którego miałam użyć jako broni przeciw innym zaczajonym wampirom. Chyba milion razy szczotkowałam włosy i poprawiałam czerwone treski, zanim wy­biegłam z domu na przystanek i zaczęłam czekać na autobus numer siedem.

Przy każdej mijającej mnie jedenastce i szesnastce kręciłam się niespokojnie po chodniku. Zastanawiałam się, czy nie wrócić do mieszkania cioci i nie wezwać taksówki, ale wtedy właśnie spostrzegłam wyjeżdżającą zza rogu siódemkę, która z wolna sunęła w moją stronę. Zaniepokojona wsiadłam do zatłoczone­go autobusu, pełnego japiszonów i amatorów zdrowej żywności, skasowałam bilet i chwyciłam się śliskiej aluminiowej poręczy. Trzymałam się z całej siły. aby nie stracić równowagi i nie wpaść na innych pasażerów, kiedy autobus zrywał się. przyspieszając. Kiedy tylko siódemka osiągała maksymalną dozwoloną pręd­kość, od razu zaczynała zwalniać. Zatrzymywała się na każdym przystanku w mieście. Zerknęłam na zegarek. Szybciej dotarła­bym piechotą.

Po drodze kilkunastu pasażerów opuściło autobus, paru in­nych wsiadło i wreszcie kierowca skręcił za rogiem, mijając cel mojej podróży - ulicę Lennox Hill.

Pobiegłam na przód autobusu.

- Przegapił pan Lennox Hill! - zawołałam w panice, podczas gdy kierowca dodał gazu.

-Tam nie ma przystanku - rzucił do mnie. zerkając we wsteczne lusterko.

Za plecami usłyszałam śmiech kilku pasażerów.

- Pociągnij za hamulec - poradziła jakaś kobieta i pokazała mi białą linkę nad oknem.

Sięgnęłam nad jej głową i mocno szarpnęłam za linkę ha­mulca bezpieczeństwa.

Po chwili kierowca zwolnił i zatrzymał autobus.

- Widzisz? - Wskazał na kwadratowy znak z numerem siedem umieszczony na słupie przy krawężniku. - Tu jest przystanek.

Spojrzałam na niego spode łba i wyskoczyłam z autobusu, przemykając obok pary wsiadających staruszków. Biegiem cof­nęłam się i skręciłam w ulicę Lennox Hill. Po kolei mijałam gi­gantyczne posiadłości w nienaruszonym stanie, otoczone buj­ną zielenią i żółto-fioletowymi kwiatami, aż ujrzałam nieużytek pełen chwastów. Na końcu zimnej, złowieszczej ślepej uliczki stał niszczejący dom. Wyglądał mrocznie, jakby spowity ciem­ną chmurą. Wreszcie dotarłam do majestatycznego gotyckiego dworu.

Na szczycie wyszczerbionej żelaznej bramy znajdowały się gargulce. Od frontu ciągnął się szereg zapuszczonych krzewów. Wyschnięta trawa chrzęściła pod nogami. Pośrodku trawnika stało połamane poidełko dla ptaków. Dach porośnięty był mchem i bluszczem niczym gotycki Chia Pet*. Ruszyłam w podskokach spękaną kamienną ścieżką prowadzącą do łukowatych, drewnia­nych drzwi frontowych.

Chwyciłam kołatkę w kształcie smoka, która odpadła i została mi w dłoni. Zażenowana szybko ukryłam ją pod krzakiem.

Zastukałam do drzwi. Zastanawiałam się, czy po drugiej stro­nie czeka Alexander, by przywitać mnie gorącym pocałunkiem. Ale nikt nie odpowiadał. Waliłam pięścią, aź rozbolała mnie ręka.

Nacisnęłam zardzewiałą klamkę i pchnęłam drewniane drzwi - niestety, zamknięte na klucz.

Zakradłam się za szereg suchych krzewów. Okna zabito de­skami, ale dostrzegłam wąską szparę. Pokoje okazały się bardzo wysokie, dziwiłam się, że pod krokwiami nie unoszą się chmury - mnóstwo miejsca dla duchów. Zauważyłam też nagie ściany w pustym salonie.

Zrezygnowana obeszłam dwór z drugiej strony i natknęłam się na wejście dla służby. Przekręciłam żelazną gałkę w wąskich, solidnych drzwiach, ale też były zaryglowane.

Z walącym sercem pobiegłam na tyły budynku. Odkryłam tam zrujnowane schody prowadzące do samotnego okienka. Nie było zabite deskami, więc czym prędzej przywarłam twarzą do szyby.

Nic nadzwyczajnego. Zobaczyłam kilka kartonów, zakurzoną półkę na narzędzia i starą maszynę do szycia.

Próbowałam otworzyć okno, jednak okazało się zablokowane. Zbiegłam na dół i zatrzymałam się na trawniku.

- Halo?! - zawołałam. - Jamesonie?! Alexandrze?!

Ale odpowiedziało mi tylko ujadanie psa z sąsiedztwa.

Zadarłam głowę i spojrzałam na okno na poddaszu. Koło domu rosło ogołocone z liści drzewo, a jedna z gałęzi sięgała do parapetu. Byt to potężny, chyba kilkusetletni dąb - pień miał wielki jak gmach, a korzenie wczepione w ziemię niczym nogi pająka. Wspinanie się, czy to na bramę dworu, czy na jabłonie w sadzie Becky, nigdy nie stanowiło dla mnie problemu, ale to drzewo przypominało pogrążony w mroku Mount Everest, a ja byłam ubrana w glany i minisukienkę. Mimo to stanęłam na naj­niższej gałęzi i się podciągnęłam. Stopniowo wspinałam się co­raz wyżej, zwalniając tylko po to, aby złapać oddech albo wyma­cać oparcie dla stóp niewidoczne w świetle księżyca. Zmęczona, lecz nieugięta przemknęłam po grubym konarze, który sięgał aż do okna na poddaszu.

Ciemna kotara przesłaniała prawie całe pomieszczenie, ale udało mi się zajrzeć do środka. Dostrzegłam pustą skrzynię i drewniane krzesło. Po chwili moim oczom ukazał się zdumie­wający widok - w kącie pokoju stał namalowany przez Alexan­dra mój portret w balowym stroju, z koszykiem w kształcie dyni. Dwuwymiarowa Raven uśmiechała się, ukazując sztuczne wam­pirze kły.

W tej samej chwili w sąsiednim domu otworzyły się drzwi i na werandę wyszedł jakiś mężczyzna zbudowany jak zawodo­wy zapaśnik.

Szybko ruszyłam na dół, by uniknąć podwójnego nelsona lub, co gorsza, zakucia w kajdanki. A poza tym nie chciałam, żeby Alexander i Jameson zostali aresztowani czy też zmusze­ni poszukać sobie innego domu - niewykluczone, że tym razem w Rumunii.

Gdy stanęłam na najniższej gałęzi, kątem oka dostrzegłam, że ciemna zasłona w oknie na poddaszu lekko się poruszyła. Szybko weszłam trochę wyżej, żeby lepiej widzieć. Ale zasłona wisiała nieruchomo.

Nagle z sąsiedniego domu wyskoczył czekoladowej maści doberman, zbiegł schodami z werandy i zaczął drapać pazurami o brązowy płot odgradzający posesję od dworu.

W obawie, że bestia przeciśnie się między sztachetami i po­traktuje mnie jak psią karmę, uciekłam drugą stroną i pognałam na przystanek.

Wsiadłam do jadącej w przeciwnym kierunku siódemki i zaję­łam miejsce za parą studentów. Byłam podekscytowana tym. że Alexander naprawdę jest w Kultowie. Oczami wyobraźni widzia­łam, jak maluje na strasznym cmentarzu lub myszkuje po nawiedzonych domach w poszukiwaniu mebli do swojego pokoju na poddaszu. Albo może udał się na nocny lot.

Wciąż jednak nie bardzo rozumiałam, dlaczego Alexander wybrał właśnie to małe miasteczko. Co Kultowo miało do za­oferowania wampirowi? To znaczy co prócz tego, że było pełne upiornych, opuszczonych dworów, gotów i artystów, wśród któ­rych można się ukryć?

Siedząca przede mną para zaczęła się namiętnie całować, nie zważając na to. że inni na nich patrzą.

Zobaczyłam ich odbicia w szybie autobusu. Zastanawiałam się, czy zdają sobie sprawę, jakie mają szczęście. Dwoje ludzi, którzy mogą spędzać wspólnie noce i dnie. Robić zdjęcia. Sie­dzieć w słońcu. Wtedy zrozumiałam, że zdobędę się na drobne poświęcenia, byleby tylko znów być z Alexandrem.

Autobus dojechał do teatru i wysiadłam wraz z kilkoma innymi pasażerami. Ruszyłam samotnie alejką w stronę zaplecza, wymy­ślając preteksty dla cioci Libby i rodziców, aby móc przez kolejnych kilka nocy obserwować dwór. dopóki nie natknę się na Alexandra. Za kubłem na śmieci zauważyłam przyczajoną postać.

- Liczyłem na to. że cię tu znajdę - rozległ się tuż przede mną niski glos.

Zamarłam. To byl Jagger. Mocno ścisnęłam torebkę, w której miałam gaz pieprzowy i. co chyba ważniejsze, czosnek.

- Posiadam pewne informacje, które być może cię zaintere­sują.

- Informacje? - powtórzyłam z niedowierzaniem.

- O Stertingu. - Posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. - To ten. którego szukasz, prawda?

Zaskoczona cofnęłam się powoli. Znałam już miejsce zamiesz­kania Alexandra, ale nie wiedziałam, gdzie się podziewa. Na­dzieja na nowe wskazówki odnośnie do miejsca pobytu Alexan­dra przyprawiła mnie o gwałtowne kołatanie serca. Poza tym wciąż dręczyła mnie ciekawość, kim jest Jagger. Po prostu mu­siałam się dowiedzieć, jak ci dwaj się spotkali.

- Mogę ci pomóc. Znam go od wieków. - Jagger uśmiechnął się szeroko.

Zerknęłam na budynek teatru. Tam. w środku, miałabym pew­ność, że bezpiecznie spędzę wieczór w towarzystwie nieprawdzi­wych wampirów. Mogłam też wrócić do dworu i zaczekać na Ale­xandra - o ile na mój widok nie wyjedzie z Jamesonem z miasta. Wtedy na pewno już nigdy nie zobaczę mojego Gotyckiego Przy­jaciela.

Stałam bez ruchu, a Jagger ruszył alejką. Ciekawość mnie zże­rała, więc postanowiłam iść za nim. Poszłam ulicą w stronę Klubu Trumna.

Zaprowadził mnie do magazynu, a potem ciemnym koryta­rzem do pustej windy towarowej. Rozklekotane drzwi zapiszcza­ły, jakby jęcząc z bólu, kiedy je zamykał. Zamiast guzika piętra, gdzie mieścił się Klub Trumny, wybrał przycisk P.

Winda powoli zjechała do piwnicy, skrzypiąc niczym trumna osuwająca się do piekia.

- Myślałam, że idziemy do klubu.

Winda stanęła. Jagger uprzejmie otworzył drzwi i puścił mnie przodem.

Trzymał się tak blisko mnie. że czułam na karku jego ciepły oddech. Ruszyliśmy wąskim korytarzem. Na ścianach widniało wymalowane graffiti, na cementowej podłodze leżały rozrzucone krzesła i kartony. Nad nami dudniła muzyka. Kiedy dotarliśmy do szerokiego wejścia przypominającego bramę garażu, usłysza­łam, jak winda powoli rusza w górę. do ludzkiego świata. Jagger dźwignął metalowe drzwi i moim oczom ukazało się duże. po­zbawione okien pomieszczenie.

Weszłam do środka.

- Witam w moim lochu - powiedział.

Przestrzenne lokum wypełniały tuziny średniowiecznych kandelabrów.

Wtedy coś dostrzegłam. W oddali, w rogu. stała otwarta trum­na ozdobiona naklejkami gotyckich zespołów jak deskorolka na­stolatka. Trumnę pokrywała potężna warstwa kurzu.

Szeroko otworzyłam oczy.

- A więc jesteś... - zaczęłam, choć ledwo mogłam mówić.

- Och, ta trumna - rzucił. - Super, co? Kupiłem w sklepie z an­tykami.

Nie wiedziałam, co myśleć. Nawet Alexander sypiał na ma­teracu.

-Jest bardzo wygodna. Chcesz się przekonać? - Obrzucił mnie płomiennym spojrzeniem.

Jagger wprawiał mnie w zakłopotanie. Nijak nie mogłam się zorientować, czy to przebiegły wampir, czy tylko nastolatek z ob­sesją na punkcie gotyku tak jak ja.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu innych niezwykłych znaków - ale tu wszystko wydawało się niezwykłe. Na podłodze leżały rozłożone mapy. Ściany z gołego betonu były ozdobione napisa­mi nagrobkowymi.

Przy kaloryferze stało akwarium pełne kamieni.

Blaty kuchenne i zlew sprawiały wrażenie nietkniętych. Przy metalowych szafkach brakowało drzwi. Bałam się myśleć, co -a raczej kto - kryje się w lodówce Jaggera.

-Jesteś pierwszą dziewczyną, którą tu przyprowadziłem -wyznał.

- A to dziwne. W klubie na pewno spotykasz ich cale mnó­stwo.

-Właściwie to niedawno tu przyjechałem. Tak jak ty W od­wiedziny.

Poczułam, że jeżą mi się włosy na karku.

- Skąd wiesz, że przyjechałam w odwiedziny?

Jagger podszedł do akwarium. Włożył rękę do środka i wyjął ogromną tarantulę.

- Dopiero co go kupiłem. Chcesz pogłaskać? - spytał i pogła­dził jadowitego pająka jak śpiącego kota.

W normalnych okolicznościach bardzo chciałabym to zrobić, ale nie byłam pewna pobudek Jaggera.

- Wolę prawdziwe przeżycia od doznań wzrokowych. Odłożył pająka do akwarium. Poszperałam w torebce.

- Zgubiłeś to. - Podałam Jaggerowi kolczyk w kształcie koś­ciotrupa. Uśmiechnął się promiennie, jakby spotkał dawno niewi­dzianego przyjaciela.

Kiedy zabierał kolczyk, jego palce przytrzymały moją dłoń. co zmroziło mi krew w żytach. Cofnęłam rękę. choć wymagało to pewnej siły woli.

-Mam ci opowiedzieć? Czy po prostu pokazać? - drążył, zbliżając się do mnie.

Pokręcił głową. Białe włosy opadły mu na oczy.

- Za to ty wiesz całkiem sporo - stwierdził. Mocno ścisnęłam torebkę.

- Wiedziałaś o moim znajomym z Rumunii i przyszłaś wypy­tywać o niego w Klubie Trumna - dodał, podchodząc bliżej.

-Ja nic nie wiem...

- To po co go szukasz? - odezwał się cicho i delikatnie odgar­nął mi włosy z ramienia.

-Chyba się pomyliłam... - Odwróciłam od niego wzrok. Chciałam wybiec, ale nie mogłam ruszyć się miejsca.

Ledwo mogłam mówić, brakowało mi tchu. mapa szeleściła pod podeszwą buła.

Jagger stanął naprzeciw mnie. przeszył mnie wzrokiem i de­likatnie dotknął mojego naszyjnika z onyksem.

Pochylił się i pocałował mnie w szyję.

- Wystarczy jeden pocałunek, by związać się z nim na wiecz­ność-wyszeptał.

Z trudem łapałam oddech. Serce biło mi mocno, kiedy Jagger objął mnie ramionami.

- Odejdź! - krzyknęłam i odepchnęłam go.

Mapa się rozdarta. Jagger próbował przewiercić mnie spoj­rzeniem, ale spuściłam wzrok na podłogę. Słałam na mapie Kul­towa. Cmentarze były zaznaczone na żółto, kilka przekreślono czarnym pisakiem.

Parę metrów dalej na podłodze dostrzegłam inne mapy - miast w okolicach Kultowa i Grajdołu. Na nich także podobnie oznakowano cmentarze.

Zerknęłam na Jaggera. który próbował pochwycić moje spoj­rzenie. Delikatnie wziął mnie za rękę jak wtedy w klubie. Przypomniałam sobie, jak powiedział: „Możemy razem go odszukać".

Wtedy przyszła mi na myśl kartka w pokoju Alexandra

,,ON PRZYBYWA!".

Odsunęłam się od Jaggera i sięgnęłam do torebki. Warto spróbować. Palce mi drżały, gdy usiłowałam otworzyć pojem­nik z czosnkiem.

Pokrywa tkwiła mocno, jakby przyklejona na superglue. Zma­gałam się z nią. a Jagger był coraz bliżej.

Rzuciłam się do drzwi, pognałam korytarzem, wcisnęłam przycisk przy windzie i się obejrzałam. Jagger wyszedł za mną i puścił się biegiem po korytarzu. Usłyszałam gdzieś nad głową zgrzyt windy, która wciąż nie nadjeżdżała. Spojrzałam w górę. Kolejno zapalały się numery 2.1.0.

- Szybciej! Szybciej! - szepnęłam, raz po raz przyciskając guzik.

Słyszałam zbliżające się kroki Jaggera. Wreszcie podświetliła się literka P i winda stanęła przede mną. Szarpnęłam rozklekota­ne harmonijkowe drzwi, wskoczyłam do środka, po czym z całej siły pociągnęłam je, by się zamknęły. W tej samej chwili pojawił się rozwścieczony Jagger.

Odskoczyłam od drzwi, kiedy namierzył mnie wzrokiem. Widząc, że nie nacisnęłam jeszcze guzika, chwycił za klamkę. Szybko wybrałam parter.

Kiedy winda ruszyła w górę, oparłam się o ścianę, byle jak najdalej od chłopaka.


Prawdę mówiąc, sama miałam wątpliwości - nie wiedziałam, kim (albo czymj jest Jagger. Jednego tylko byłam pewna: podą­żał w ślad za Alexandrem.

Dopiero co cudem wyrwałam się z kryjówki Jaggera. Gdybym spróbowała ustalić cel jego działań, naraziłabym siebie - a prze­de wszystkim Alexandra - na niebezpieczeństwo.

Jagget mnie śledzi! - wczoraj przed teatrem i dziś w alejce. Wiedziałam, że jeśli wrócę do dworu na wzgórzu Lennox czy też udam się gdziekolwiek w poszukiwaniu Alexandra, zaprowadzę Jaggera prosto do niego. I chociaż serce mi się krajało, nie mia­łam wyboru. Musiałam wyjechać z Kultowa.


9. Smutek rozstania

Siedziałam z ciocią Libby na drewnianej ławce przed dwor­cem autobusowym i czekałam, aż nadejdzie godzina dwudziesta. Codziennie z Kultowa wyruszał tylko jeden autobus, i to właśnie o zachodzie słońca.

Nie mogłam się doczekać powrotu do Grajdotu. gdzie - mi­mo wszystko - miałam nadzieję zobaczyć się z Alexandrem. ale smutno było odjeżdżać od cioci Libby. Podobało mi się u niej i byłam naprawdę pełna podziwu. Spełniła swoje marzenie o aktorstwie, a przy tym zachowała niezależność. Miała swój gust. styl i poglądy na życie. Uznawała mnie nie za dziwolą­ga, lecz za kogoś wyjątkowego i oryginalnego. A przede wszys­tkim traktowała mnie jak normalnego człowieka.

Wiedziałam też, że będzie mi brakowało tutejszej atmosfe­ry i miejsc takich jak Klub Trumna, gdzie goci mogą się spotkać i potańczyć, czy sklep Gotycka Moda oferujący świetne ciuchy, biżuterię z kolcami i zmywalne tatuaże.

Kiedy nadjechał autobus, ciocia objęta mnie, a ja oparłam głowę na jej ramieniu.

- Będę bardzo za robą tęsknić, ciociu Libby - powiedziałam. Uściskałam ją z całych sit i wsiadłam do autobusu.

Od razu otworzyłam puderniczkę i zaczęłam oglądać w lu­sterku pasażerów. Jak tylko okazało się. że wszyscy, łącznie z go­tycką parą obściskującą się na tylnym siedzeniu, mają swoje od­bicia, zajęłam miejsce przy oknie. Ciocia Libby machała do mnie przez cały czas, mimo że autobus jeszcze nie ruszył. W jej oczach widziałam, że będzie za mną tęsknić równie mocno jak ja za nią. W chwili odjazdu wciąż do mnie machała, ale gdy tylko dwo­rzec zniknął w oddali, odetchnęłam z ulgą. Nikczemny, tajemni­czy, zadziorny, skandaliczny Jagger był już przeszłością. Teraz, przy odrobinie szczęścia, wymyślę nowy plan odszukania moje­go pięknego Gotyckiego Księcia - Alexandra.

Podróż powrotna do Grajdolu dłużyła się niemiłosiernie. Za­dzwoniłam z komórki do Becky, która akurat była z Mattem w ki­nie. Zanotowałam w dzienniku parę szczegółów dotyczących spot­kania z Jaggerem. ale od pisania dostałam mdłości. Domyślałam się, dlaczego Jagger poszukuje Alexandra - pewnie ich rodziny toczą spór o dwór baronowej. Myśli te budziły we mnie ogrom­ny niepokój. Marzyłam o ponownym spotkaniu z Alexandrem, a jednocześnie nie mogłam zapomnieć o mapach, które widziałam u Jaggera na podłodze.

Minęła chyba cała wieczność, zanim autobus wreszcie za­trzymał się na dworcu w Grajdole. Mimo wszystko łudziłam się, że jakimś cudem zastanę tu czekającego na mnie Alexandra, ale przywitali mnie tylko rodzice. Mały Billy i jego kolega ku­jon. Henry.

- Już wychodzisz? - spytał tato po powrocie do domu, zoba­czywszy że wybiegam ze swojego pokoju, gdzie zostawiłam wa­lizkę. - Lepiej opowiedziałabyś nam, jak było u cioci.

Nie miałam czasu wysłuchiwać pełnych najlepszych intencji pytań rodziców. „Jak tam ciocia Libby? Jak ci się podobał jej wy­stęp w Drakuli Jak ci smakowały kanapki z tofu?".

Pragnęłam znaleźć się tam, gdzie myślenie szło mi najlepiej.

- Muszę się zobaczyć z Alexandrem! - zawołałam i zamknę­łam za sobą drzwi.

Popędziłam do dworu, gdzie zastałam uchyloną bramę. Zdy­szana pognałam długim, krętym podjazdem i zauważyłam coś dziwnego - drzwi frontowe też były uchylone.

Może Alexander widział mnie we dworze na wzgórzu Lennox z okna na poddaszu i przybył za mną do Grajdołu?

- Alexandrze?! - zawołałam, gdy weszłam do środka.

Hol, salon i jadalnia wyglądały tak jak podczas mojej ostatniej wizyty - meble przykryte płachtami, ściany ogołocone z obra­zów.

- Alexandrze? - powtórzyłam i wspięłam się na główne scho­dy. Serce bito mi coraz mocniej z każdym krokiem.

Przemknęłam przez piętro i ruszyłam na poddasze. Dotarłam do sypialni. Ledwo łapiąc oddech, zapukałam do drzwi.

- Alexandrze. to ja. Raven.

Nikt nie odpowiedział.

Przekręciłam gałkę i otworzyłam drzwi. Tu też nic się nie zmieniło. Pokój był opustoszały, nie licząc paru zapomnianych przedmiotów. Tylko na rozrzuconej pościeli leżał plecak. A więc on wrócił!

Podniosłam czarny plecak i go przytuliłam. Wiedziałam, że nie wypada w nim grzebać, zwłaszcza że Alexander mógł nie­spodziewanie wejść do pokoju, jednak nie potrafiłam się po­wstrzymać.

Usiadłam na materacu i zaczęłam rozpinać zamek, ale wtedy doszły mnie jakieś odgłosy z zewnątrz.

Wyjrzałam przez okno i na dole w altanie dostrzegłam migo­cący plomiefi świecy. Nad zadaszeniem fruwał nietoperz.

Zerwałam się na równe nogi. wybiegłam z pokoju i pomknę­łam na dół schodami, które zdawały się nie mieć końca.

Wypadłam przez frontowe drzwi i popędziłam przez trawnik.

- Alexandrze! - wołałam, gnając w stronę mrocznej altany. Po ciemku nie widziałam jego twarzy.

W jednej chwili płomień świecy zamigotał. Najpierw ujrzałam oczy, jedno zielone, drugie niebieskie, a potem w blasku księżyca ukazała się cała postać.

Próbowałam się zatrzymać, ale było już za późno. Od wzroku Jaggera zakręciło mi się w głowie.

Kiedy się ocknęłam, leżałam na plecach na zimnej mokrej tra­wie, a krople deszczu całowały moją twarz, budząc mnie ze snu jak Śpiącą Królewnę. Na srebrzystym niebie jasno lśnił księżyc. Nade mną majaczył pająkowaty kształt drzewa. Chude nagie ga­łęzie sięgały w moją stronę niczym palce czarownicy.

Usiadłam i poczułam ból głowy. Wtedy coś zobaczyłam. Na­grobek. A potem kolejny i to niejeden, ale chyba ze sto. Ujrzałam grób baronowej. Znalazłam się na cmentarzu w Grajdole.

Kiedy wstawałam, zakręciło mi się w głowie. Dla równowagi chwyciłam się cmentarnej tablicy. Zwykle szukałam w nekropo­liach ukojenia, lecz tym razem nie miałam pojęcia, skąd się tu wzięłam, i chciałam wydostać się stąd jak najszybciej, żeby nie wylądować w jakimś świeżo wykopanym grobie.

Przede mną stal Jagger w czarnych workowatych spodniach z czerwonymi szwami i białej koszulce ozdobionej napisem „PUNISHER".

- Skąd się tu wziąłeś? Śledziłeś mój autobus? - spytałam zdezorientowana.

Nieraz zakradałam się na miejscowy cmentarz i zawsze do­zorca, stary Jim, oraz jego dog niemiecki Luke mnie stamtąd wy­ganiali. Tym razem jednak, kiedy zależało od tego moje życie, nigdzie w pobliżu ich nie było.

-Myślałam, że szukasz Alexandra - powiedziałam, ale Jag­ger puścił to mimo uszu. Wreszcie zatrzymaliśmy się przy betono­wej ławie, na której stała zamknięta trumna. Z jednego z grobów dobiegła mnie dziwna muzyka, coś jakby jęk skrzypiec podszyty dźwiękiem klawesynu. Na trumnie płonął kandelabr, wosk spły­wał po metalowej nóżce. Tuż obok stał średniowieczny kielich.

Przypominało to scenę z gotyckiego ślubu.

-A gdzie goście? Nie przyniosłam prezentu - odparłam. W głowie mi zawirowało od otępienia.

Jagger nie uśmiechnął się. tylko zapalił świecę, którą zagasił deszcz.

Kilka metrów dalej, przy pustym grobie, spostrzegłam lśniącą w świetle księżyca łopatę. Cofałam się powoli i ostrożnie, aż bu­tem natrafiłam na narzędzie cmentarnego dozorcy

Serce waliło mi tak mocno, iż bałam się. że Jagger usłyszy Wzięłam głęboki oddech i kiedy chłopak przesuwał kandelabr na trumnie, schyliłam się i sięgnęłam po łopatę. lecz gdy tyl­ko złapałam za uchwyt. Jagger przycisnął ją butem do ziemi. Stał nade mną. a ja na próżno usiłowałam wyrwać narzędzie. Szarpiąc się, strząsnęłam z nowiusieńkiej. lśniącej szufli grudy błota i w zagięciu jak w łyżce ujrzałam swoje odbicie dołem do góry. Nie widziałam jednak stojącego za mną Jaggera. Obróci­łam się i spojrzałam na niego. Uśmiechał się złośliwie. Spiesznie wytarłam szuflę rękawem i przechyliłam pod kątem, wpatrując się w błyszczącą metalową powierzchnię. Ujrzałam tylko usiane gwiazdami niebo, mimo że Jagger wciąż stal przy mnie, przyci­skając butem uchwyt łopaty

Wydałam stłumiony okrzyk.

- Coś się nie zgadza? - rzucił złośliwie.

Szybko zrobiłam krok w tył.

-Ty... - zaczęłam z zapartym tchem.

Rzuciłam się do ucieczki, ale Jagger ruszył za mną i chwycił mnie za ramię. Błysnął kłami i oblizał wargi.

Rzeczywistość wymknęła mi się spod kontroli. Stanęłam twa­rzą w twarz z prawdziwym wampirem. I nie był to Alexander. Jagger okazał się typem wampira znanym mi z książek i filmów - takim, który chciał mnie porwać od rodziny i przyjaciół i żywić się moją krwią. Miałam oddać swoje życie nieznajomemu na całą wieczność. Wszystkie marzenia, jakie kiedykolwiek narodziły się w głowie ciekawskiej gotki. właśnie miały się spełnić!

Nie o tym jednak marzyłam, lecz o wiecznej miłości, zaufaniu i akceptacji. Nie o zagrożeniu, kłamstwie i podłości. Odkąd zjawił się tu Alexander, w Grajdole przestało być nudno. Gdy tylko go poznałam, dotarto do mnie. że tak naprawdę zawsze pragnęłam mieszkać wśród żywych - oglądać filmy, chodzić na koncerty i kochać - a nie stać się nieśmiertelnym trupem. Chciałam zasy­piać w ramionach Alexandra, nie samotnie w trumnie. 1 zamienić się w gotycką piękność, a nie we wstrętnego nietoperza. Poza tym. co najważniejsze, jeśli już zdecydowałabym się na przemia­nę, to zrobiłabym to tylko dla Alexandra.

- Rodzice na mnie czekają. Zaraz wyślą oddział antyterrory­styczny.

Trzymał mnie za rękę z siłą. jakiej nigdy przedtem nie do­świadczyłam. Rozglądałam się dokoła, wypatrując pomocy.

Jagger zaprowadził mnie przed trumnę. Wziął kielich, uniósł go do księżyca, wypowiedział jakieś niezrozumiałe słowa i upił duży łyk.

- Wcale nie musisz. - Przysunął kielich do moich ust. Gęste, słodkie krople spłynęły mi po wargach. Wyplułam płyn.

- Nigdy nie będę taka jak ty, kimkolwiek lub czymkolwiek jesteś!

Twarz Jaggera przybrała dziwny wyraz, jakby moje słowa ubodły go niczym srebrny szpikulec wbiły w serce.

- A właśnie, że będziesz! - Jego oczy, jedno niebieskie, dru­gie zielone, popatrzyły prosto w moje. jakby chciał rzucić na mnie urok. - Tym pocałunkiem poślubiam cię na wieki.

Uśmiechnął się szeroko, jego białe kły błysnęły w świetle księżyca. Pochylił się nade mną.

- Ja też umiem gryźć! - krzyknęłam ostrzegawczo i zazgrzy­tałam zębami.

Nagle błysk pioruna oświetlił niebo i cały cmentarz.

Z całej siły zatopiłam zęby w ramieniu Jaggera i wbiłam pa­znokcie w jego kościstą dłoń. Natychmiast rozluźnił swój zabój­czy chwyt. Rzuciłam się do ucieczki, ale zaraz wpadłam na coś - a raczej na kogoś.

- Stary Jim?! - zawołałam oszołomiona.

Ale gdy podniosłam wzrok i popatrzyłam w dwoje ciemnych oczu, dotarło do mnie, że to nie cmentarny dozorca.

Przede mną. niczym nocny rycerz, stał Gotycki Chłopak. Ciemne, sięgające ramion włosy opadały mu na twarz. Blada skóra lśniła w świetle księżyca. Miał na sobie czarną koszulkę i dżinsy. Na jego palcu widniał plastikowy pierścień z pająkiem, prezent ode mnie. Spojrzenie jego oczu było głębokie, smutne, zachwycająco inteligentne, jak wtedy gdy ujrzałam go po raz pierwszy.

- Alexandrze! - wykrzyknęłam i rzuciłam mu się w ramiona.

- Tak myślałem! - oznajmił radośnie Jagger, jakby trafił szóst­kę w totolotka. - Wiedziałem, że ona zaprowadzi mnie do cie­bie!

Alexander przytulił mnie bardzo mocno, lecz po chwili mnie odepchnął.

- Musisz stąd odejść - nakazał.

- Oszalałeś? Nie mogę cię zostawić! - Ścisnęłam jego dłoń. - Już myślałam, że cię nigdy nie zobaczę!

Popatrzył mi w oczy i powtórzył ostrzegawczo:

- Musisz stąd odejść.

-Ale ja...

- Nie mieszaj w to Raven! - krzyknął Alexander.

-To najlepsza zemsta, jaką mogłem sobie obmyślić. Zniszczyć ciebie i zdobyć partnerkę na całą wierność za jednym uką­szeniem.

-Tylko spróbuj... - ostrzegł Alexander.

Tak naprawdę to nic nie przychodziło mi do głowy.

-Z czym nie mam nic wspólnego? - dociekałam zafrapowana.

- Nie łudź się. Raven, on nigdy nie dotrzymuje obietnic. Praw­da, Sterling? - rzucił Jagger.

Alexander zacisnął pięści.

Błysnął kłami, wykrzywiając wargi w podłym uśmiechu, i po­chylił się, by wgryźć się w moją szyję.


11. Koszmarne pożegnanie

Znów leżałam na plecach na mokrej trawie. Krople deszczu kapały mi na twarz. Z niepokojem dotknęłam szyi, by wymacać na niej ranę.

Alexander pochylił się nade mną. Jego oczy były pełne troski.

- Nic ci nie jest? - spytał smutno. - Weszłaś nam w drogę.

-Czyja jestem... - Nie chciałam nawet kończyć zdania. Zaprzeczył ruchem głowy i pomógł mi wstać.

- Musisz stąd odejść! - nakazał ponownie. - Nie powinnaś tu być... Grozi ci niebezpieczeństwo.

Odwróciłam się. szukając wzrokiem Jaggera. ale nie zobaczy­łam nic prócz nagrobków.

-I może już nigdy cię nie zobaczę - jęknęłam błagalnie.

- Musisz natychmiast stąd odejść - nalegał.

Po raz kolejny Alexander złamał mi serce. Czułam, że jeśli odejdę, będzie to nasze ostatnie pożegnanie. Jaką miałam pew­ność, że Jagger go nie skrzywdzi? Alexander mógł na zawsze zniknąć w mroku. Jednak gdybym go nie posłuchała, pokrzyżo­wałabym mu plany i pewnie tylko mu w czymś przeszkodziła.

Przy grobowcu baronowej dostrzegłam Jaggera. Chwiał się na nogach, ocierając wargi. Jego dwubarwne oczy nabiegły krwią. Mięśnie na szczupłym ciele były napięte. Wyszczerzył do mnie kły w uśmiechu i oblizał wargi jak wściekle zwierzę gotowe rozszarpać ofiarę.

Nie miałam nawet czasu pocałować mojego Gotyckiego Przy­jaciela na pożegnanie. Biegłam przed siebie, nie oglądając się. Deszcz i łzy spływały mi po twarzy, błotnista cmentarna ziemia chlupotała pod stopami, serce biło gwałtownie. Nieopodal piorun trafił w drzewo i grzmot zdawał się odbijać echem o nagrobki.

Dotarłam do cmentarnej bramy i przegramoliłam się przez płot.

Kiedy się obejrzałam, nie zobaczyłam już ani Jaggera. ani Ale­xandra.


12. Ryzykowne spotkanie

Szlochając, pędziłam przed siebie co sii w nogach. Niewiele widziałam przez Izy. W ulewnym deszczu biegłam przez centrum miasta, a kierowcy saabów, mercedesów i dżipów zerkali podej­rzliwie na żałosną, przemokniętą do suchej nitki gotkę.

Na głównej ulicy musiałam się przedrzeć przez tłum prze­chodniów z parasolami. Potrącałam wychodzące z kina pary i z trudem wymijałam ludzi uciekających przed deszczem do re­stauracji.

Na każdy trzepot ptasich skrzydeł czy dźwięk klaksonu wzdrygałam się ze strachu, że goni mnie Jagger. Pędziłam dalej przed siebie.

Nie chciałam wracać do domu. Wolałam zostać sama. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać - nawet Becky nie zrozumia­łaby, co przeżyłam. Musiałam się ukryć i poszukać ukojenia w je­dynym miejscu, w którym zawsze czułam się jak u siebie.

Ruszyłam spiesznie przez otwartą bramę dworu. Nogi mia­łam odrętwiałe, w stopach czułam mrowienie. Pobiegłam dłu­gą, krętą drogą podjazdową na tylny dziedziniec, zerknęłam w stronę altany, czy nic obserwuje mnie stamtąd dwoje różno­barwnych oczu, ale nic nie zauważyłam. Wgramoliłam się przez otwarte piwniczne okno i udałam w głąb opuszczonego budyn­ku. Moje łzy kapały na drewnianą podłogę, której skrzypienie zlewało się z piskiem butów. U stóp głównych schodów otarłam oczy i ruszyłam na poddasze, do pokoju Alexandra.

Dotknęłam pustej sztalugi. Spojrzałam na jego materac, zmię­ty, bo spal tu przed paroma dniami. Wzięłam do rąk czarny weł­niany sweter porzucony na zniszczonym fotelu.

Podeszłam do okna i popatrzyłam na samotny księżyc. Ulew­ny deszcz ustał. Wyczerpana i samotna, czułam się tak, jakbym doznała ostatecznej porażki. Gdybym nie wyjechała z Grajdołu. Alexander na pewno wróciłby tu po mnie. Tymczasem przez swoją niecierpliwość naraziłam nas oboje na niebezpieczeństwo. Alexander ukrył się bezpiecznie przed krwawą zemstą, a ja wy­stawiłam go na cel. Zdawało mi się. że jestem sprytna, a tymcza­sem stałam się pionkiem w podłych gierkach Jaggera.

Za plecami usłyszałam trzask podłogi. Powoli obejrzałam się: w drzwiach stała ledwo widoczna w mroku ciemna postać.

-Jagger... - wykrztusiłam.

Deski znowu zaskrzypiały, gdy postać zrobiła krok w moją stronę.

- Wynoś się! - krzyknęłam, cofając się. Nie miałam dokąd uciec. Zostałam odcięta od drzwi i jedynym wyjściem było wą­skie okno poddasza.

Odsunęłam się jeszcze trochę, gotowa podjąć ryzyko.

- Wezwę policję! - ostrzegłam.

Postać się zbliżyła. Postanowiłam wyminąć ją i prysnąć. Na­brałam powietrza i zaczęłam odliczać. Jeden. Dwa. Trzy.

Wystrzeliłam jak z procy i już prawie dotarłam do drzwi, gdy postać chwyciła mnie za nadgarstek.

- Puszczaj! - krzyczałam, wyrywając się. lecz gdy blask księ­życa oświetlił nasze dłonie, ujrzałam czarny plastikowy pierścień z pająkiem.

Zatkało mnie. Od razu przestałam się szamotać.

- Alexander?

Wtedy ukazał się cały w blasku księżyca. Stał przede mną jak marzenie. Wrócił. Piękny, choć wyraźnie zmęczony.

Uniósł moje dłonie do ust i zaczął je namiętnie całować, co przyprawiło mnie o dreszcze. Po chwili popatrzył mi w oczy i się uśmiechnął.

Wtedy zrobił coś, czego od dawna pragnęłam. Pocałował mnie. Jego pełne wargi dotknęły moich, powoli, miękko, kuszą­co, jakbyśmy nie widzieli się przez całą wieczność.

Całowaliśmy się namiętnie, najpierw w usta, a potem po ca­łej twarzy, jakby sycąc się nawzajem swoimi ciałami. Gładził de­likatnie moje włosy, po czym zaczął muskać mnie wargami po uchu. Zachichotałam, a wtedy on osunął się na fotel i wziął mnie na kolana. Patrząc mu w oczy, dziwiłam się, jak zdołałam tyle bez niego wytrzymać.

Przeczesałam palcami jego zmierzwione hebanowe loki.

Odgarnął mi włosy z szyi. Gorącymi wargami całował moje ramię, przesuwając się coraz wyżej. Czułam, jak jego zęby na­miętnie dotykają mojej skóry. Muskały ją. ocierały się o nią. sku­bały mnie i figlarnie kąsały, aż wreszcie delikatnie zacisnęły się na moim karku.

Nagle Alexander odsunął się z przerażeniem w oczach.

Pomógł mi wstać i podniósł się z fotela. Nerwowo przesunął dłonią po włosach i zaczął chodzić po pokoju.

Jego ponura twarz rozchmurzyła się i wybuchnął śmiechem.

-Jeszcze nigdy nie spotkałem nikogo takiego jak ty. - Od­wrócił się do mnie. -I nigdy przedtem nie czułem tego. co czuję do ciebie.

Przesunęłam palcami po naszyjniku.

Skinął głową.

- Ale mimo wszystko jesteśmy mniejszością, dlatego wolimy trzymać się razem. Wiadomo, w grupie bezpieczniej. Nie wolno nam się zdradzić, aby nie narazić się na prześladowania.

- To musi być strasznie trudne tak się ukrywać.

-Czy twoi rodzice nie wściekają się, że masz śmiertelną dziewczynę?

Można związać się z kimś na całą wieczność, polecieć gdzieś ra­zem nocą, nie pragnąć nikogo więcej prócz drugiej osoby.

13. Obietnica

- Obudź się - szepnął mi do ucha Alexander. Otworzyłam oczy. Leżałam na kanapie w jego salonie, a on gładził mnie po włosach. Na ogromnym płaskim ekranie leciał film Miłość po grób.

Zdesperowana Jenny udała się na uniwersytet i weszła do ga­binetu profesora Livingstone'a.

- ani do mojego domu. ani do gabinetu. Narażasz się na niebez­pieczeństwo.

W oddali dało się słyszeć upiorne wycie.

- A potem odpłynęłaś, gdy tylko go włączyłem. Zresztą jest już późno i sporo dziś przeszłaś.

- Późno? - powtórzyłam i wyciągnęłam ramiona. - Dla ciebie to przecież jak środek dnia.

Jenny zerknęła w stronę okna.

- Idą po mnie - rzuciła nerwowo do Vladimira. - Chcą, żebym stata się jedną... z was.

Vladimir spokojnie przewraca! stronice, nie odrywając wzro­ku od książki. Z dala znów dobiegły upiorne dźwięki.

- Starszym od ciebie? Zarzucił mi kurtkę na ramiona.

- Nic mi nie będzie. Posłałem po Jamesona.

Jenny zatrzymała się przy drzwiach. Profesor wstał z miejsca i powoli zbliżył się do niej.

- Bałam się, że więcej cię nie zobaczę - powiedziała Jenny. - Jeśli odejdę, to być może już cię nie odnajdę.

Spojrzałam na Jenny, jakby wypowiedziała na głos moje własne obawy.

- A jeśli już nigdy cię nie zobaczę? - zapylałam, wyciągając rękę do Alexandra.

- Wytrzymasz do jutra po zmierzchu?

- Nie chcę też, byś myślała, że musisz się zmienić, aby zostać ze mną - dodał pełen powagi.

- Wiem o tym - zapewniłam go.

- Sam też nie chcę cię o to prosić.

-I dlatego zniknąłeś. - Uświadomiłam to sobie tak nagle, że musiałam wypowiedzieć tę myśl. - Bałeś się, że będę chciała zo­stać wampirzycą.

- Tak. A tymczasem groziło ci coś gorszego. Ze strony pewne­go białowłosego wampira.

- Zakradłaś się do dworu po moim wyjeździe? Postałam mu szeroki uśmiech.

- Mogłem się tego domyślić. - Odpowiedział mi uśmiechem, a po chwili jego głos znów przybrał poważny ton. - Najgorsze, że Jagger mógł cię tam spotkać.

-I tak się stało, ale wyłącznie z mojej winy.

- A więc to ty chowałeś się za zasłoną?

-Tak.

-Jak to się stało, że...

Z telewizora popłynęło przeraźliwe wycie, które odwróciło uwagę Alexandra od moich pytań.

- Musimy iść na cmentarz... na poświęconą ziemię - oświad­czył Vladimir. Po chwili przystojny profesor poprowadził dziew­czynę przez ciemny, bagnisty las spowity mgłą. Tulił ją do siebie, a wycie rozlegało się coraz bliżej.

Oboje z Alexandrem utkwiliśmy wzrok w ekranie.

- Czy możemy być razem - spytała Jenny - skoro nie jestem wampirzycą?

Nagle ekran zgasł, a Alexander odłożył pilot na stolik. Wstał i wyciągnął do mnie rękę.

Nocne powietrze zdawało się bardziej rześkie niż kiedykol­wiek, ciemne niebo czystsze, wilgotna trawa świeższa.

- Mam czas - całą noc, tak jak i ty.

- Racja - przyznał, gdy ruszyliśmy ulicą. - Poszło o obietni­cę, której nigdy nie złożyłem.

- Moja rodzina. W roku, w którym wszyscy troje przyszliśmy na świat.

-Ale dlaczego z Luną?

- Podobno zaraz po urodzeniu nie reagowała na ciemność, za to doskonale czuła się w świetle. Nie chciała pić nic oprócz mleka.

Zrozpaczeni rodzice zaprowadzili ją do doktora, który stwierdził, że Luna jest istotą ludzką.

Zaśmiałam się, ale Alexandra najwyraźniej to nie bawiło.

- To wszystko wydaje mi się dziwne - wyjaśniłam, gdy skrę­ciliśmy za róg.

-Cóż, Maxwellom wcale nie było do śmiechu. Załamali się. Luna budziła się za dnia, podczas gdy jej rodzina zaczynała życie nocą. Między nią a Jaggerem nie istniała nawet nić po­rozumienia. W chwili zawarcia ugody nasze rodziny bardzo się przyjaźniły. Postanowiono, że gdy Luna skończy osiemnaście lat, spotkamy się na ceremonii zaślubin i zwiążemy na wieczność, co zapewni jej miejsce w świecie wampirów.

-Miałem ją obdarzyć wiecznym pocałunkiem, a ja pocało­wałem ją na pożegnanie.

- Pewnie było ci ciężko, bo przecież jesteś wampirem i w ogóle - szepnęłam.

-Zrobiłem to dla nas obojga. Oczywiście. Maxwellowie wi­dzieli to inaczej. Uznali, że wzgardziłem Luną i znieważyłem tym czynem całą rodziną. Wściekli się. Wtedy moi rodzice postanowili wysiać mnie z Jamesonem do dworu babci.

W tej samej chwili dotarliśmy do drzwi mojego domu. Alexan­der obdarzył mnie długim pocałunkiem na dobranoc.

- Do jutra po zachodzie słońca - przypomniałam mu. -I ani sekundy dłużej - dodał.

Pomachał mi. kiedy otworzyłam drzwi. Weszłam do środka i odwróciłam się. by go pożegnać.

Ale on już zniknął, jak się tego zresztą spodziewałam.


14. Wyrzutek

-Już po północy - rzekł z wyrzutem tato, kiedy mijałam go na palcach. Oglądał w telewizji program sportowy.

- Przepraszam, to się więcej nie powtórzy - odparłam. Wzięłam ze stolika napój i podałam mu po czym uściskałam go na dobranoc.

Wyczerpana wślizgnęłam się do łóżka w przemoczonym ubra­niu. Zgasiłam lampkę z Edwardem Nożycorękim i oblizałam wargi. Wciąż czułam na ustach pocałunek Alexandra. Przytulając plu­szową Myszkę- Akyszkę. marzyłam, że to Alexander. Wierciłam się i kręciłam. Nie mogłam się doczekać następnego wieczoru.

Chwilę później poczułam czyjąś obecność. Rozejrzałam się. ale otaczały mnie tylko cienie mebli. Zerknęłam pod łóżko, czy wśród upchanych tam przeze mnie śmieci nie zaplątał się jakiś nietoperz. Otworzyłam szafę wnękową, ale na wieszakach i na dnie odkryłam tylko swoje ubrania. Podeszłam na palcach do okna. odsunęłam zasłonę i wyjrzałam na podwórze.

- Alexandrze?

Zobaczyłam ciemną sylwetkę oddalającą się w mrok.

- Dobranoc, ukochany - powiedziałam, przyciskając dłoń do szyby.

Wróciłam do łóżka i zasnęłam.

Następnego ranka zbudziłam się nagle z myślą, że to, co wy­darzyło się poprzedniego dnia, było tylko snem.

Ale gdy wstałam z łóżka w pomiętym ubraniu, dotarło do mnie. że wszystko stało się naprawdę.

- Dlaczego włożyłaś ubranie z wczoraj? - zganiła mnie mama w kuchni. - Czy w szkole nie uczą was higieny?

Przetarłam zmęczone oczy, chwiejnym krokiem skierowałam się do łazienki, zdjęłam ciuchy i weszłam pod prysznic.

Ciepła woda spływała po mojej bladej skórze. Polakierowane na czarno paznokcie wyglądały ponuro na tle czystej, białej wan­ny i jasnych ścian.

Wróciłam do Grajdołu i znalazłam we dworze Alexandra. Te­raz mogliśmy spędzić razem resztę życia. Ale mój chłopak był wampirem, a wróg zjawił się, by go odszukać. Nigdy nie sądzi­łam, że w Grajdole może się tyle dziać!

Wszystko zmieniło się w ciągu zaledwie paru dni. Przez szes­naście lat wiodłam nudne, monotonne życie. Moim największym problemem było trafić w drogerii na czarny lakier do paznokci. A teraz martwiłam się. jak przetrwać samotnie słoneczny dzień, podczas gdy Alexander spal sobie spokojnie we dworze. Nie było nam dane wybrać się razem na popołudniową przejażdżkę rowe­rową, spotkać się po lekcjach czy włóczyć się po mieście w week­endy.

Nie umiałam sobie wyobrazić, że nigdy nie posiedzimy ra­zem w słońcu. Zaczęły mnie dręczyć wątpliwości, czy wytrzy­mam w jego świecie.

- Było super! Kupiłam ci coś. - Podałam Becky paczuszkę. Siedziałyśmy na huśtawkach w parku Evans.

Rozpakowała prezent i wyjęła zeszyt z motywem Hello Kitty.

Matt. Matt. Matt - co mnie obchodził Matt, skoro nie mog­łam się doczekać, żeby opowiedzieć jej o spotkaniu z Jaggerem i o tym, kim naprawdę jest Alexander!

Zaskoczył mnie jej gniewny ton. Chodziła z Mattem zaledwie od paru dni. ale jeśli choć w połowie darzyła go tym samym uczuciem co ja Alexandra, byłam zmuszona zrozumieć jej unie­sienie. Becky, zwykle szara myszka, poznała chłopaka i od razu przybyło jej pewności siebie. Między nami tyle się zmieniło. Jesz­cze do niedawna nie miałyśmy nikogo oprócz siebie.

- W porządku - przyznałam niechętnie. - Masz rację. Cieszę się, że chodzisz z Mattem. Taka obłędna dziewczyna jak ty zasłu­guje na dobrego chłopaka.

- Dzięki, Raven. No więc co chciałaś mi powiedzieć? Milczałam, zastanawiając się, czy Becky zniesie te upiorne wieści.

A więc wszystko było jasne.

*

Odeszłam, ale Trevor ruszył za mną.

Dawniej Trevor potrafił mnie nieźle rozwścieczyć, ale po tym, co ostatnio przeszłam, znaczył nie więcej niż natrętny komar.

Popatrzył na mnie przerażony.

15. Maszkara

Nie mogłam się doczekać, więc dotarłam na dwór jeszcze przed zachodem słońca. Mercedes Jamesona znów stał na pod­jeździe.

Przysiadłam na wyszczerbionych frontowych schodach i za­częłam wyrywać spomiędzy spękanego cementu dmuchawce i inne chwasty. Drzwi zaskrzypiały lekko.

Przywitał mnie Jameson.

-I ja się za tobą stęskniłam. Wiem też. że pewna urocza da­ma była niepocieszona po tym, jak zniknąłeś...

-A powinieneś! Przecież to nie twoja wina. Po prostu po­wiedz jej, że musiałeś nagle wyjechać z miasta.

Widziałam, jak Jameson się namyśla. Byt podekscytowany możliwością ponownego spotkania z Ruby, niepewny, czy zdoła zebrać się na odwagę i do niej zadzwonić.

Głównymi schodami zbiegi Alexander w czarnych dżinsach i czarnej koszulce marki HIM. Przywitał mnie długim pocałun­kiem.

- Nie? Ktoś kręcił się kolo mojego domu. Alexander wyraźnie się zaniepokoił.

- Głowę daję. że to Trevor - dodałam. - Spotkałam go po lek­cjach. Zdaje się, że ciągle obwinia mnie za drastyczny spadek swojej popularności.

- Jeśli chcesz, żebym z nim pogadał, zrobię to.

Zawsze musiałam sama bronić się przed Trevorem. Miło było wreszcie mieć kogoś, kto chciał się za mną wstawić.

-Jesteś moim superbohaterem! - wykrzyknęłam i uściska­łam go.

Chwycił mnie za rękę. opuściliśmy dwór i ruszyliśmy ulicą.

-To niesamowite, że rozpuszczane przez Trevora plotki oka­zały się prawdą - rzuciłam do mojego chłopaka wampira.

- Plotki o mnie czy o tobie? - droczył się.

- No wiesz, najpierw zdawało mi się, że jesteś wampirem... ale uznałam, że jednak nie. A potem znowu zmieniłam zdanie. Aż w końcu wybiłam to sobie z głowy i wtedy właśnie okazało się, że to jednak prawda.

Gdy minęliśmy miejscowy cmentarz, zapytałam, dokąd właś­ciwie idziemy.

- Jeszcze kawałek - uspokoił mnie.

U boku Alexandra mogłabym pójść pieszo nawet do Chin. Tyle pytań cisnęło mi się na usta. że nie wiedziałam, od czego zacząć.

- Czy ty i Jagger dorastaliście razem?

- Nasze rodziny przyjaźniły się, kiedy przyszliśmy na świat. Myślę, że Jagger zazdrościł Lunie. Dzięki niej zrozumiał, co go ominęło - szkoła, sport, przyjaciele. Jest wątły, choć tak naprawdę wolałby chyba być mięśniakiem jak Trevor. Trochę mi go żal. Nigdy nie cieszyło go nic poza zemstą. Potem moja rodzina wy­jechała. Rodzice są dość nietypowi. Nie pasowaliśmy do reszty. Byliśmy, jak to mówią. ,,koszernymi" wampirami.

Alexander ścisnął moją dłoń.

Popatrzyłam na Alexandra ze współczuciem. Nie miałam pojęcia, że czuje się w swoim świecie równie samotnie jak ja w moim.

- To tam. - Wskazał na opuszczoną stodołą po drugiej stronie torów.

Stodoła swoje najlepsze czasy miała już za sobą. W szarym dachu i bocznej Ścianie brakowało klepek, co przypominało szczerbaty uśmiech przedszkolaka.

Weszliśmy do środka. Nie było drzwi, ale podtrzymujące kon­strukcją budynku drewniane belki okazały się nietknięte. Po jed­nej stronie zobaczyłam opustoszałe przegrody, a po drugiej wej­ście na strych z sianem. Alexander zdjął ze ściany lampą gazową, zapalił ją, wziął mnie za ręką i zaprowadził w ciemny kąt.

Mocno trzymałam go za ręką. kiedy pociągnął mnie w głąb opuszczonej stodoły. W kącie dostrzegłam parą wpatrzonych we mnie wielkich oczu. W świetle księżyca ujrzałam mlecznobiałą kotką z młodymi - przypominały śniegowe kulki, a wśród nich leżało samotnie jedno maleńkie czarne kociątko.

- Matka przestała karmić. Nie da rady zaopiekować się wszyst­kimi.

Usiedliśmy z boku i patrzyliśmy na mruczące kocięta i ich mamę, która właśnie zasnęła.

Alexander podniósł maleńkie czarne kociątko. Wyglądało jak kłębuszek wełny w jego pięknych dłoniach.

- Spokojnie - powiedział, podając mi je.

Trzymałam w rękach czarną kotkę, najmniejszą, jaką w życiu widziałam. Maleństwo oblizało się, popatrzyło na mnie i jakby się uśmiechnęło.

Spojrzałam na mój Gotycki Podarunek. Maleńkie jasnozielone oczka wpatrywały się we mnie.

- Nazwę ją Maszkarka.

16. Wampir w domu

-Jest taka śliczna. Paul - zauważyła mama i pogłaskała Maszkarkę po łebku. - A Raven dorosła już do opieki nad zwie­rzątkiem.

Zamilkł, kiedy podsunęłam mu Maszkarkę pod nos.

Rozejrzałam się po pokoju, nie bardzo wiedząc, gdzie ją po­łożyć.

Już miałam wyjść i zamknąć za sobą drzwi, gdy Maszkarka ruszyła w krok za mną.

- Zaraz wracam, skarbie. - Postawiłam ją na podłodze. - Tyl­ko zrobię ci legowisko.

Maszkarka nadstawiła uszu, spojrzała na okno, wskoczyła na moje krzesło, a potem na biurko. Wyjrzała na zewnątrz i zaczęła syczeć. Wzięłam ją na ręce i posadziłam na łóżku.

- Zaraz wracam. Pośpij tu sobie.

Ale gdy tylko dotarłam do drzwi. Maszkarka już stała przy moich nogach, mrużąc do mnie swoje jasnozielone oczka. Zasyczała i pacnęła łapką mój but.

Podniosłam ją.

- Mamusia zaraz wróci.

Pocałowałam kociaka w nosek, postawiłam na podłodze i szybko zamknęłam drzwi. Zbiegając po schodach, słyszałam za sobą drapanie.

Garaż stoi na końcu podjazdu. Wspięłam się na skrzynkę z na­rzędziami taty i sięgnęłam po karton. Wokół słychać było cykanie świerszczy.

Nagle coś zaszeleściło w drzewie pod moim oknem. Zamar­łam.

Znowu ten szelest. Może to wiewiórka. Albo Trevor po naszym wczorajszym spotkaniu obkleja mi okno papierem toaletowym.

Zgasiłam światło w garażu i podeszłam na palcach do drze­wa, ale szelest ucichł. Żadnych ptaków. Ani wiewiórek. Ani futbolisty snoba.

Wróciłam do garażu i natknęłam się na Jaggera.

Wydałam stłumiony okrzyk.

- Nie prowokuj mnie. - Oblizał wargi. - Lepiej, żebyś nie wie­działa, co się stanie, kiedy mieszkańcy małego miasteczka odkry­ją, że wśród nich żyje wampir, który spotyka się z jedną z nich.

Oniemiałam. Wciąż miałam w pamięci, jak chętnie słuchano plotek rozpuszczonych przez Trevora, co doprowadziło do po­mówień i obraźliwych graffiti. Gdyby miejscowi mieli dowód na to, kim naprawdę jest Alexander, nie wiadomo, do czego byliby zdolni się posunąć.

- W porządku, nie powiem mu. Ale musisz stąd zniknąć! Jagger podszedł jeszcze bliżej.

- Nigdzie się z tobą nie ruszę!

-Cóż, pewnie łatwo byś mnie przekonała, żebym został w mieście. Właściwie to nawet zaczyna mi się tu podobać.

Przeszyto mnie intensywne spojrzenie jego dwukolorowych oczu. Odwróciłam się w obawie, że znów mnie zamroczy. Jagger przyparł mnie do ściany.

- Raven! - zawołał z domu Mały Billy

Mój brat zbiegi ze schodów z Maszkarką na rękach. Jagger czmychnął w ciemny kąt.

Zaszłam bratu drogę i obejrzałam się rozpaczliwie, zasłania­jąc go własnym ciałem.

Przed domem nikogo nie było. Jagger zniknął. Wciągnęłam Billy'ego do środka i zamknęłam drzwi na klucz.

17. Upiór w szkole

Mimo że niezbyt chętnie szlam do szkoły po przerwie świą­tecznej, wiedziałam, źe przynajmniej za dnia znajdę tam chwilę wytchnienia od Jaggera.

Wróciłam jeszcze bardziej odmieniona - jakby mało mi było tego, że jako jedyna gotka w tym zaściankowym mieście i tak uchodziłam za odmieńca. Świadomość, że zostałam wtajemni­czona w sekretny świat wampirów, nie pozwalała mi skupić się na lekcjach.

Koledzy z klasy nadal siedzieli z nosami w książkach, byle do­trwać do następnego meczu pitki nożnej, a ja bazgrałam w swo­im dzienniku, nie mogąc się doczekać zachodu słońca.

Wciąż byłam wyrzutkiem, ale klasa odżyła po tym, jak król Trevor został zdetronizowany. 1 choć koledzy nie przybijali ze mną piątek na szkolnym korytarzu ani nie zapraszali mnie na imprezy, to przynajmniej puszczali mnie pierwszą do źródełka z pitną wodą.

- Szkoda, że Alexander nie chodzi z nami do szkoły. Fajnie byłoby zjeść lunch we czworo - powiedziała Becky na długiej przerwie, kiedy siedziałyśmy na trybunach przy boisku basebal­lowym.

-I kły! - dodałam.

W tej samej chwili na boisko wszedł Trevor w otoczeniu swojej nieodłącznej świty futbolistów snobów. Popatrzył na Matta. który właśnie usiadł obok Becky.

Mimo że Trevor tyle mi dokuczał i uważałam, że jest bezna­dziejny, trochę zrobiło mi się go żal. Bez Matta stal się jeszcze bardziej żałosny. Przyglądałam się. jak Matt częstuje Becky ka­napką.

- Cieszę się, że przeszedłeś na naszą stronę - powiedziałam mu. a on zwinął szarą torebkę i posłał mi ciepły uśmiech.

Po lekcjach szperałam z Becky w mojej szafie w poszukiwa­niu odpowiedniego kostiumu do kina.

- Rany, ile u ciebie czarnych ciuchów - zauważyła, gdy wy­sypałam na podłogę tuziny spódnic i bluzek, żeby mogła coś so­bie wybrać.

Becky przymierzyła czarne rajstopy, czarną mini i czarną ko­ronkową bluzkę na ramiączkach.

- Leży idealnie. Wyglądasz jak członkini gangu wampirów, który chciał przemienić Jenny. Teraz wybiorę jeszcze coś dla sie­bie.

Usłyszałam, jak przed dom zajeżdża samochód mamy. Wy­biegłyśmy jej na spotkanie.

Mama niechętnie odłożyła torebkę na kuchenny stół i poszła do sypialni, a Becky i ja za nią.

Poszperała w starej torbie od Harrodsa.

- Jest! - wykrzyknęła, jakby znalazła skarb zatopiony na dnie morza, i podała mi zakurzoną blond perukę. - Nosiłam ją na stu­diach. Twój tato ją uwielbiał!

Przewróciłam oczami.

- Będzie mi jeszcze potrzebna biała suknia - wyznałam. Spojrzała na mnie z radosną nadzieją, że może jej zbuntowa­na córka nareszcie zechce włożyć swój sznur pereł.

-Zobaczę, co tu mam! - odparła wesoło. Wyjęła z kartonu parę dzwonów wysadzanych kryształkami strasu. - Dacie wiarę, że kiedyś je nosiłam? - Przyłożyła dżinsy do fałdowanej spódni­cy od Ann Taylor. - Mam też białą bluzkę - dodała.

Mama wsunęła mi na głowę perukę blond, a ja przyłożyłam do siebie ubranie.

- Jakbym widziała siebie jako nastolatkę - zauważyła czule. Wrzuciłam bluzkę i spódnicę do prania, po czym wróciłam z Becky do mojego pokoju.

- Ale damy czadu! - oznajmiłam. - Brakuje nam tylko jednej rzeczy.

Zaczęłam przekopywać szuflady, półki w szafie i kartony ukryte pod łóżkiem.

Od Halloween minęło parę miesięcy, a w Grajdole łatwiej o podróbkę Prądy niż o sztuczne wampirze kły.

Zirytowana zaczęłam walić do drzwi pokoju Małego Bill/ego. Uchylił je lekko i wytknął głowę, okrągłą jak u Charliego Browna*. Przy klawiaturze komputera kątem oka dojrzałam Henryego.

Henry podbiegł do mnie.

- Ja mam kły - oznajmił. - Nieużywane.

Henry i Mały Billy wsiedli na rowery, a Becky i ja ruszyłyśmy za nimi na moim. To musiał być niezły widok - dwie gotki i dwa kujony mknący ramię w ramię na skraju lasu Oakley.

Postawiliśmy rowery na podjeździe Henryego i weszliśmy do domu. Był to budynek w kolonialnym stylu, z pięcioma sypialnia­mi. Przywitała nas gospodyni, która właśnie składała pranie.

Wspięliśmy się po nieskazitelnie czystych, drewnianych scho­dach do pokoju Henryego. „JAPISZONOM WSTĘP WZBRONIONY" - głosił napis na drzwiach.

- To mi się podoba - oznajmiłam.

Na podłodze leżała czarna gąbczasta wycieraczka, a drzwi zamykały się chyba na milion zasuwek.

- Co ty tam ukrywasz? Tajne przepisy na szkolne obiady? -dociekałam.

Odblokował zewnętrzne zasuwy i stanął na wycieraczce. Drzwi automatycznie się otworzyły.

Henry miał piętrowe łóżko, na podłodze dostrzegłam szaro-niebieski komputer. Na suficie widniały namalowane gwiazdy - dałabym głowę, że w rozmieszczeniu zgodnym z atlasem nie­ba. Z sufitu zwisał model układu słonecznego, a przy oknie stał teleskop.

Henry rozsunął drzwi garderoby i naszym oczom ukazały się starannie ułożone w stos plastikowe pojemniki.

- Za pięć dolarów możesz dostać próbki - oznajmił, wskazu­jąc na nie.

Każdy pojemnik opatrzony był etykietą: BLIZNY. KREW. PRYSZCZE. TRĄDZIK. WYMIOCINY.

- Na co komu jeszcze więcej pryszczy? - zdziwiłam się.

- Przymknij się! - rzucił brat.

- Lubię czasem skropić tym krzesło pani Louis - oznajmił dumnie. - Popatrz. Ułożyłem je alfabetycznie.

- Wcale mnie to nie dziwi.

Wręczyłam im pieniądze i razem z Becky zaczęłam upychać wszystkie te obrzydlistwa do kieszeni.

Na koniec Henry podsunął mi jakiś pojemnik. Uniósł go jak Świętego Graala i otworzył, ukazując dwie identyczne repliki zębów z wydłużonymi kłami.

- Proszę cię - rzuciłam błagalnie i zrobiłam do niej maślane oczy.

Otworzyła portfel i dała fotografię Henryemu. Wręczyłam cwaniakowi resztę pieniędzy i wyszłam, zanim zdążył się rozmyślić.

Przed wyjściem na spotkanie z Alexandrem zastałam w kuch­ni rodziców nad rachunkami.

-Wiem. ale jedziemy do kina samochodowego. - Uśmiech­nęłam się.

- Nie możesz zaczekać do weekendu? - spytała mama.

- Tylko dziś dla przebierańców bilety są za pół ceny. Becky i Matt też jadą.

- Becky? - zdziwiła się mama.

- Tak, moja przyjaciółeczka Becky. Pierwszy raz jedziemy we czwórkę. Zresztą lekcje już odrobiłam, a jutro na pierwszej godzinie mamy zastępstwo.

- Widzę, że wymówek ci nie brakuje - wtrącił tato.

- Będę zmywać naczynia przez cały tydzień - obiecałam ma­mie. - A tobie, tato. umyję samochód.

Zarzuciłam na ramię plecak z kostiumem i dodatkami i za­brałam z kuchni pojemnik z granulowanym czosnkiem. W drodze do dworu ściskałam go w dłoni jak gaz pieprzowy. Na wypadek gdyby nagle znikąd wyskoczył Jagger.

Gdy skręciłam za róg w ulicę prowadzącą na wzgórze Benson, poczułam czyjąś obecność. Zauważyłam poruszające się krzaki i blond pasemka wśród gałęzi. Wzięłam głęboki oddech, bezsze­lestnie otworzyłam pojemnik granulowanego czosnku i precyzyj­nie cisnęłam nim w zarośla.

- Au! - krzyknął chłopięcy głos.

Z krzaków wyskoczył Trevor. Trzymał się za czoło.

Podniosłam pojemnik z chodnika i schowałam do torebki. Ruszyłam przed siebie. Trevor szedł za mną aż do bramy dworu.

Zostawiłam Trevora i ruszyłam podjazdem do dworu. Nagle usłyszałam, że Trevor rozmawia z kimś przed bramą. Obejrzałam się i zobaczyłam plecy mojego wroga, a obok niego białowłose­go chłopaka.

Zatrzymałam się. Jagger i Trevor? Niebezpieczny duet. Cofnęłam się ukradkiem i zaszyłam za krzakiem przy bramie.

- Ej, uważaj, koleś.! - zawołał Trevor. Widocznie wpadł po ciemku na Jaggera.

Już sobie wyobrażałam jego zszokowaną minę na widok bla­dego, wytatuowanego, okolczykowanego Jaggera, spacerujące­go samotnie ciemną ulicą. Byłam ciekawa, czy Trevor mu przyło­ży, czy weźmie nogi za pas.

- Przepraszam - rzucił spokojnie Jagger. - Nie zauważyłem cię. Strasznie tu ciemno - ciągnął, przestępując z nogi na nogę.

Gdy tylko się oddalili, szczęka opadła mi z niedowierzania.

Jagger zaplanował na wieczór ceremonię zaślubin, a ja mia­łam być jego wybranką!

Musiałam szybko opracować jakiś plan.

Wzięłam głęboki oddech i próbowałam się skupić. Gdybym odwołała randkę, Jagger mógłby znów zjawić się pod moim ok­nem, narażając na niebezpieczeństwo nie tylko mnie. lecz także moją rodzinę.

Nie miałam czasu wymyślać sposobów, jak spławić Jaggera raz na zawsze i nie paść jego ofiarą. Czemu nie mogłam spokoj­nie jechać z Alexandrem do kina? I to na taki film jak Miłość po grób, który najlepiej oddawał to, co wkrótce mnie czekało - film o wampirze Vladimirze Livingstonie usiłującym ocalić Jenny, nie­winną śmiertelniczkę. od porwania do mrocznej Krainy Cieni. I wtedy do mnie dotarło.

Jagger planował przemienić mnie dziś wieczorem w kinie? Nic z tego. Zwłaszcza jeśli ktoś inny zrobi to przed nim.


18. Miłość po grób

- Z Trevorem? Jeszcze tego brakowało.

-Ale...

-Ty będziesz musiał go przekonać.

-To znaczy, że...

- Ocalisz mnie tak, jak Vladimir ocalił Jenny. To będzie niesa­mowicie romantyczne.

- Nie wiem, czy dam radę.

- Musisz. Nie mamy innego wyjścia. - Pocałowałam go, aby dodać mu otuchy. - Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi.

Nastroszyłam włosy i okręciłam się, prezentując kostium.

- No i jak wyglądam?

- A ty do Jenny - odparł.

- Muszę to zobaczyć.

Chwyciłam torebkę i wyszperałam w niej puderniczkę Ruby. Alexander złapał się za brzuch.

- Zwyczajna miętówka - odparłam. - Nie macie tego w Ru­munii? Pomaga na żołądek.

- Zabierz to ode mnie! - Rzucił cukierek i się cofnął. Wtedy poczułam z torebki dziwny odór.

Wsunęłam nos do środka. Zapach unosił się spod portfela i grubego zwitka papierowych chustek.

Jego trupio blada twarz mizerniała z każdym oddechem. Otworzyłam okno i z całej siły rzuciłam pojemnik z czosnkiem jak najdalej w nocny mrok.

Alexander się cofał. Jego oddech stawał się coraz cięższy.

- Jeśli trzeba. wyrzucę też torebkę.

Nic nie odpowiedział, tylko z trudem łapał powietrze.

-Jamesonie! - zawołałam, lecz głośna muzyka zagłuszyła mój krzyk. Wystrzeliłam z pokoju i pognałam schodami na dół. - Jamesonie! - wrzeszczałam. - Jamesonie!

Na piętrze nie było słychać żadnych odgłosów. Zbiegłam na parter. Czy Alexander musi mieszkać w tak ogromnym domu?

Wparowałam do kuchni, gdzie Jameson właśnie wkładał na­czynia do zmywarki.

- Alexander! - wysapałam. - Zasłabł od czosnku! Dzwoń po pogotowie!

Oczy Jamesona zrobiły się bardziej wyłupiaste niż zwykle, co wzbudziło we mnie jeszcze większy strach i uświadomiło mi po­wagę sytuacji. Ale po chwili ochłonął i otworzył szafkę.

Na półce leżało antidotum. Jameson podał mi strzykawkę.

Wyrwałam strzykawkę z kościstej dłoni i wybiegłam z kuchni. Serce mi waliło, gdy gnałam schodami na górę niepewna, czy zdążę na czas.

Kiedy wparowałam do pokoju, Alexander leżał na plecach. Był cały siny i patrzył błędnym wzrokiem. Miał płytki oddech.

Przypomniała mi się scena z filmu Pulp Fiction, gdy przejęty John Travolta wbija w serce Urny Thurman strzykawkę z adrena­liną. Zastanawiałam się, czy stać mnie na taką odwagę.

Położyłam drżącą dłoń na udzie Alexandra i uniosłam strzy­kawkę.

- Raz. Dwa. Trzy. - Przygryzłam wargę i wbiłam mu igłę w nogę.

Czekałam, ale on ani drgnął. Ile to potrwa? Czyżbym się spóź­niła?

-Alexandrze! Powiedz coś! Błagam!

Nagle usiadł sztywno, otworzył szeroko oczy i zaczerpnął haust powietrza, jakby chciał wessać w siebie cały tlen z otacza­jącej go atmosfery.

Po chwili zrobił wydech i się rozluźnił.

Popatrzył na mnie zmęczonym wzrokiem.

Wtedy do pokoju wszedł Jameson z dużą szklanką. Podsunęłam ją Alexandrowi. Natychmiast ją opróżnił. Z każ­dym łykiem jego oczy nabierały blasku.

- Twoja bladość jest już prawie w normie - oznajmiłam przejęta.

Oboje z Jamesonem odetchnęliśmy z ulgą, kiedy Alexander doszedł do siebie.

Pokiwaliśmy głowami.

- Może powinniśmy znów wyjechać? Czy pannie Raven nic nie grozi?

Chwyciłam Alexandra za rękę.

- Mój człowiek nietoperz już raz obronił mnie przed podłym wrogiem. A dziś wieczorem pokona go raz na zawsze.

Becky i ja ostatni raz byłyśmy w miejscowym kinie samocho­dowym jeszcze w podstawówce. Siadywałyśmy na świeżej trawie za ogrodzeniem i oglądałyśmy filmowe hity, zajadając przynie­sione z domu popcorn i słodycze. Czasem miałyśmy szczęście, bo ludzie podkręcali głośniki na maksa. Kiedy indziej układałyśmy własne dialogi i śmiałyśmy się, dopóki nie przegoniła nas ochrona.

Nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażałam sobie jednak, że kiedykolwiek przyjedziemy tu w towarzystwie na­szych chłopaków.

Gdy tylko rozeszły się plotki, że kino powstało na terenie sta­rego cmentarzyska, kazano je zamknąć. Jednak archeolodzy nie znaleźli w podłożu nic oprócz robactwa i kino ponownie otwarto. W nocnym powietrzu unosił się zapach świeżej farby. Na stoja­kach przy samochodach stały srebrnoszare głośniki, a pięćdzie­siąt metrów za parkingiem mieścił się żółto- biały bar szybkiej obsługi z drewnianymi stolikami przed wejściem.

Alexander wiózł nas przez parking, gdzie kręciły się pary w domowej roboty pelerynach i z gładko zaczesanymi włosami, dzieciaki paradowały w piżamach, a z dachów i masek samochodów zwisały sztuczne nietoperze. Ludzie z mojej szkoły byli ubrani w czarne koszulki i dżinsy. Nie ulegało wątpliwości, że nikt prócz mnie i Alexandra nie widział jeszcze tego filmu. Jedy­nie my przebraliśmy się za Vladimira i Jenny. Inni wiedzieli tylko, że to film o wampirach, i włożyli ciemne stroje. Kinomani gapili się na nas. gdy przejeżdżaliśmy przez tłum.

Znaleźliśmy miejsce w głębi parkingu i wszyscy czworo wy­siedliśmy, by kupić przekąski.

Miałam jednak na głowie inne sprawy niż popcorn i gdy po­została trójka zastanawiała się. czy lepiej jeść go z masłem, czy bez, ruszyłam na palcach w głąb parkingu. Jagger mógł być wszędzie i tylko czekał, żeby zatopić kły w mojej szyi.

Alexander zastał mnie buszującą w krzakach.

Matt i Becky przynieśli popcorn i napoje. Na ekranie pojawiły się zwiastuny Wsiedliśmy do samochodu - Matt i Becky z tylu. a ja z Alexandrem z przodu.

Natychmiast zablokowałam drzwi.

- Co ty wyprawiasz? - zdziwił się Matt. - Przecież jesteśmy w kinie.

- Nie chcę, żeby nachodziły nas ciemne typy - odparłam.

W tej samej chwili jakiś chłopak, na oko dwunastolatek, z wy­stającymi z buzi patykami imitującymi kły przycisnął twarz do mojej szyby.

- No proszę! - powiedziałam i wszyscy czworo wybuchnęliśmy śmiechem. Odwróciłam się do okna, wybałuszyłam oczy i pokazałam dzieciakowi wampirze kły.

Rozdziawił usta, aż mu patyki wypadły.

Chrupaliśmy popcorn i przytulaliśmy się, aż skończyły się zwiastuny i puszczono film. Alexander i ja raz po raz zerkaliśmy przez szybę, wypatrując oznak wampirzej obecności.

- Ej, nic nie widzimy - rzucili z tyłu Matt i Becky. Wybuchnęliśmy śmiechem, który rozluźnił narastające w nas nerwowe napięcie. Przytuliłam się do Alexandra i zapomniałam o Jaggerze. Ciesząc się chwilą, wspólnie recytowaliśmy kwestie z filmu.

Pod koniec, w trakcie sceny, gdy Vladimir prowadzi Jenny na cmentarz, ekran zrobił się żółty, jakby płonął, a po chwili rozpadł się na kawałki. Usłyszeliśmy łopot.

- Uuuu! - zawył tłum.

- Specjalnie to robią, żeby sprzedać więcej popcornu - za­uważyłam.

Wygramoliliśmy się z samochodu i zaczęliśmy się przeciągać.

- Myślałaś, że cię nie rozpoznam w tej blond peruce? - Za­śmiał się szyderczo.

Spróbowałam otworzyć drzwi, ale złapał mnie za ramię.

- Przyszedłem wziąć to, co zostało mi odebrane - oznajmił, patrząc mi w oczy i szczerząc kły. Nagle ktoś zastukał w szy­bę. Odepchnęłam Jaggera, podniosłam wzrok i zobaczyłam roz­wścieczonego Alexandra.

Mocował się z drzwiami, a ja próbowałam odsunąć się jak najdalej od kłów Jaggera.

Zirytowany Alexander podbiegi od drugiej strony, ale Jagger zablokował wszystkie drzwi.

- Ratunku! - krzyknęłam.

Alexander podbiegł do mojego okna. zacisnął pięści i ude­rzył w szybę, a wtedy odepchnęłam Jaggera nogami, jedną ręką sięgnęłam do okna i wyciągnęłam się jak struna. Ledwo dotyka­łam przycisku blokady. Wreszcie z najwyższym trudem udało mi się go wysunąć.

Drzwi otworzyły się gwałtownie, lecz zanim Alexander zdą­żył mnie schwycić, Jagger wyciągnął mnie z samochodu od stro­ny pasażera.

Zaczął mnie wlec przez parking, ale przy wyjściu Alexander dogonił nas i złapał Jaggera za ramię.

Alexander wyszczerzył kły do Jaggera i stanął między nami.

- Nie zmuszaj mnie. żebym zrobił to przy ludziach - rzucił groź­nie. Kilka osób przyglądało się nam z zaciekawieniem z oddali.

Wyrwałam się Jaggerowi.

- Nie musiało do tego dojść - ciągnął Jagger. - Moja siostra chciała tylko być taka jak inni. Mogła mieć każdego. Wybraliśmy ciebie! A ty ją porzuciłeś!

-Dobrze wiesz dlaczego. Nie chciałem skrzywdzić jej ani twojej rodziny - bronił się Alexander.

Podbiegi i chwycił mnie za ramię. Alexander złapał za drugie. Jagger wyszczerzył kły i rzucił się do mojej szyi.

- Za późno! - zawołałam, odsuwając się. - Należę do Alexan­dra! - Pochyliłam się i ugryzłam Jaggera w ramię.

W tej samej chwili przygasły latarnie i wznowiono pokaz fil­mu. Wampir Vladimir prowadził Jenny za rękę przez cmentarz. Podążało za nimi stado wampirów, które na próżno usiłowały przerwać ceremonię zaślubin i dorwać ofiarę w swoje ręce.

Jagger zawył z bólu, a ja pociągnęłam Alexandra w stronę ekranu.

- A ty dokąd? - wzbraniał się. - Nie możemy go tak zostawić. Spojrzałam na ekran. Vladimir już prowadził Jenny do gro­bowców.

- Nie mamy za wiele czasu.

Alexander obejrzał się na Jaggera. którego blada twarz po­czerwieniała.

- Zróbmy to zgodnie z planem. Proszę, zaufaj mi - błagałam, ciągnąc Alexandra za rękę.

Zerknął przez ramię. Jagger już pędził prosto na nas. W dali dostrzegłam Becky i Matta. którzy właśnie nieśli nam napoje.

Pobiegliśmy w stronę ekranu. Wściekły Jagger podążał za nami.

- Co Raven wyprawia? - usłyszałam głos Becky. Alexander i ja, przebrani za bohaterów filmu, stanęliśmy na tle ekranu.

- Co się dzieje?! - rozległy się krzyki widzów.

Spojrzałam na tłum, ale nie mogłam dostrzec Jaggera.

Dopiero po chwili zauważyłam, że kręci się za grupą ludzi ja­kieś pięćdziesiąt metrów od nas. Ściągnęłam go wzrokiem. Rzu­cił się w naszą stronę.

- Szybciej! - zawołałam. - Mamy mato czasu!

Gdy Vladimir wziął w ramiona swą ukochaną Jenny, objęłam Alexandra za szyję. Podniósł mnie.

Tłum krzyczał, klaskał i trąbił klaksonami, a my odgrywali­śmy na żywo scenę z filmu.

Kątem oka dostrzegłam Jaggera. Dzieliło go ode mnie już tyl­ko kilka metrów.

- Zupełnie jak w filmie - szepnęłam.

Alexander niespokojnie popatrzył mi w oczy. Zacisnęłam pięść, gotowa na to, co lada chwila miało się wydarzyć.

- Ugryź mnie. Alexandrze! - krzyknęłam. - Ugryź!

*

Jagger wyciągnął ręce. Alexander przywarł zębami do mojej szyi jak filmowy wampir. Poczułam lekkie ukłucie, chwyciłam się za szyję i wrzasnęłam. Głowa opadła mi do tylu i osunęłam się bezwładnie w jego ramiona. Serce biło mi mocno, jakby za nas oboje. Czułam, jak cos ciepłego i czerwonego powoli spły­wa mi po szyi. Wokół czuć było zapach krwi. Alexander dum­nie uniósł głowę tak jak bohater z ekranu. Obaj trzymali swoje damy w ramionach, a z ich ust ciekły czerwone strużki.

Tłum skandował.

Zerknęłam na Jaggera. Jego dwubarwne oczy z gniewu za­płonęły czerwienią. Alexander delikatnie położył mnie na ziemi.

Zakręciło mi się w głowie. Wstałam chwiejnie, trzymając się za szyję. Krew spływała mi po ramieniu. Kiedy kamera pokazy­wała zbliżenie twarzy Jenny, popatrzyłam na Jaggera i błysnę­łam wampirzymi kłami w złośliwym uśmiechu.

Zawył z wściekłości, trzęsąc się na całym ciele, ale jego krzyk zagłuszyły wrzawa tłumu i dźwięki klaksonów.

Nie mógł już zagrozić Alexandrowi ani niczego mu odebrać.

Jego oczy płonęły, mięśnie miał napięte. A jednak tylko obli­zał kły. a potem usunął się w mrok i zniknął.


19.Noc i dzień

-Świetnie odegrałaś wczoraj scenę z filmu! - pochwaliła mnie nazajutrz Becky na szkolnym korytarzu. - Nie miałam poję­cia, że planujesz coś takiego. Dałaś czadu!

- To chyba zbyt osobiste pytanie? - zażartowałam. - Zresztą Alexander zrobił to tylko na niby. jak Vladimir z Jenny. Pierwszo­rzędnie odegrał swoją rolę - podsumowałam z dumą. - Występ przed publicznością chyba sprawił mu frajdę.

- Krew też wyglądała jak prawdziwa - zauważył.

- Kolega mojego brata, mały kujon Henry ma różne dziwne rzeczy. Właśnie od niego dostałam to. - Wyszczerzyłam w uśmie­chu wampirze kły.

- Po co ciągle je nosisz? - spytał.

- Nie potrafię ich zdjąć. Henry chyba będzie musiał policzyć mi dodatkowo za rozpuszczalnik do kleju.

W tej samej chwili przy naszych szafkach zatrzymały się dwie dziewczyny ze szkolnego zespołu cheerleaderek.

„Kostium?" - zdziwiłam się w duchu. Nie zauważyły, że ubie­ram się tak na co dzień? Zastanawiałam się. czy nie opowiedzieć im o Gotyckiej Modzie w Kultowie albo nie zaprosić ich do siebie, żeby wybrały sobie coś z mojej szafy. Jednak na myśl o wzoro­wych cheerleaderkach przebranych za gotki tylko dlatego, że to jest w modzie, aż mnie zemdliło. Zbyt długo byłam odmieńcem. żeby nagle stać się jedną z wielu.

- Byłaś super - pochwaliła mnie jej przyjaciółka. - Skąd wzięłaś sztuczną krew?

Chciałam powiedzieć jej o Henrym. ale po namyśle uznałam, że zachowam ło w tajemnicy.

- Była prawdziwa - odparłam.

- Oooch, fuj! - wykrzyknęły obie i pomknęły korytarzem. Przyznam, że znalezienie się w centrum uwagi po występie

w kinie sprawiło mi przyjemność, choć wiedziałam, że potrwa równie krótko jak każdy trend wśród pustogłowych cheerleaderek.

Zadzwonił dzwonek.

20.Taniec w mroku

W Grajdole pojawiła się zupełnie nowa dziewczyna - ja. Mia­łam za sobą szesnaście lat bezbarwnego życia. Ale teraz w mie­ście działo się tyle ciekawych rzeczy. Kilka przecznic dalej, na wzgórzu Benson, mieszkała miłość mojego życia - Alexander Sterling. Mój chłopak. Mój Gotycki Przyjaciel. Mój wampir.

Znowu byłam z Alexandrem, a jego wróg zniknął z naszego życia. Silą rzeczy zastanawiałam się. jaka czeka nas przyszłość. Chodziłam z wampirem i nie mogłam zdradzić tej tajemnicy Be­cky, rodzicom ani nikomu innemu. Jeśli nie chciałam go stracić, musiałam zasznurować swoje czarne usta.

Mogliśmy się spotykać tylko po zmierzchu. Nie mieliśmy szans na wspólne śniadania czy obiady. W restauracjach będziemy mu­sieli unikać stolików przy lustrach i pilnować, czy nikt w pobliżu nie kroi czosnku.

Przede wszystkim zastanawiałam się jednak, czy nasza wspól­na przyszłość zależy od tego. czy zostanę wampirzycą.

Tego wieczoru spotkałam się z Alexandrem przy bramie dworu. Miał przewieszony przez ramię plecak, w ręce trzymał parasol.

Zachichotałam.

Przeszliśmy kilka przecznic do miejscowego ośrodka sportu i rekreacji.

Teren pola golfowego zaczynał się za szeregiem dwuipółmetrowych krzewów, otoczonych niskim, drucianym płotem.

Szybko pokonaliśmy tę przeszkodę i znaleźliśmy się na polu. Zakradałam się już do wielu miejsc, ale tego jednego nigdy nie brałam pod uwagę.

- Jeśli mnie tu przyłapią - zażartowałam - ucierpi na tym moje dobre imię.

Wieczorem miejsce to zdawało się tchnąć tajemniczością i gro­zą, a zarazem budziło podziw.

Minęliśmy główny tor i dotarliśmy na pole golfowe. Niczym zmyślne piłki ominęliśmy rowy i bunkry.

Usiedliśmy na trawie przy trzecim dołku, skąd rozciągał się wi­dok na małe oczko wodne z podświetlaną fontanną. Gałęzie ota­czających je wierzb plączących w mroku wydawały się spowite czarną koronką. Wokół panowała niezmącona niczym cisza. Sły­chać było tylko cykanie świerszczy i cichutki plusk wodospadu.

- Lubię, kiedy otaczają mnie piękne widoki... ale twoja uroda je przyćmiewa - rzekł Alexander.

Pocałowałam go przelotnie.

- Lubię też tańczyć w niezwykłych miejscach. - Otworzył ple­cak, wyjął przenośny odtwarzacz płyt kompaktowych i włączył go. W powietrzu rozległ się śpiew Marilyna Mansona.

- Zatańczysz ze mną? - Wyciągnął do mnie dłoń. Najpierw tańczyliśmy wolno przy kawałkach ckliwych aż do bólu. To musiał być niezły widok - dwoje gotów sunących w tań­cu nocą na polu golfowym.

Kiedy utwory nabrały tempa, pląsaliśmy w kółko, póki nie opadliśmy z sil.

Pobiegliśmy do oczka i zamoczyliśmy dłonie. Światło fontan­ny padło na moje odbicie w tafli wody Tuż obok. zamiast od­bicia Alexandra, było widać tylko drobne fale w miejscu, gdzie zmoczył ręce. Spojrzałam na niego. Uśmiechnął się radośnie, nie­świadomy tego. co traci. Przez chwilę współczułam mu, próbując sobie wyobrazić, jakie to jest przez cale życie nie widzieć swego odbicia.

Zdyszani upadliśmy na trawę i popatrzyliśmy na gwiazdy. Niebo było czyste, tylko w oddali majaczyło kilka chmur. Na otwartej przestrzeni, bez górujących nad nami drzew i ośle­piającego blasku latarni, zdawało nam się. że miliony gwiazd świecą tylko dla nas.

Alexander wyjął z plecaka dwie puszki z napojami.

- Robaki, pająki czy jaszczurki? - rzucił, ponownie sięgając do plecaka.

- Poproszę o robaki.

Piliśmy i żuliśmy kolorowe żelki w kształcie insektów.

- Jakie to uczucie nie widzieć siebie? - spytałam, wciąż ma­jąc w pamięci taflę wody bez jego odbicia.

- Z obrazów. Kiedy miałem pięć lat, rodzice zlecili pewnemu artyście namalowanie naszych portretów. Wiszą nad kominkiem u nas w domu, w Rumunii. W życiu nie widziałem piękniejszych. Delikatnymi posunięciami pędzla malarz doskonale oddał świat­ło, dołki w policzkach mamy. radość w oczach ojca. Dodał mi ży­cia, mimo że w środku czułem pustkę i smutek. Tak właśnie mnie widział. Wtedy stwierdziłem, że chcę malować.

- Spodobałeś się sobie na tym portrecie?

- Założę się. że wyglądałem o wiele lepiej, niż gdybym zo­baczył się w lustrze. - Mówił z takim przejęciem, jakby po raz pierwszy w życiu wyrażał swoje uczucia. - Zawsze żal mi było ludzi, bo tyle czasu spędzają przed lustrem. Układają włosy, ma­lują się i stroją, byleby tylko podobać się innym. Ale czy na pew­no widzą w lustrze swoją twarz? Czy jest taka, jaką chcą ją widzieć? Czy są dzięki temu szczęśliwi, czy nie? Jednak najczęściej zastanawiałem się, czy ludzie kształtują wyobrażenie o sobie na podstawie swojego odbicia.

- Dlatego nigdy nie pasowałem do reszty. Zamiast niszczyć, wolałem tworzyć.

Nagle spojrzał w niebo, wstał i przyniósł znad wody grubą gałąź. Zdjął pasek i przywiązał ją do rączki parasola. Następnie wyjął z ziemi chorągiewkę i umieścił w otworze kij.

- Co ty robisz? Chcesz nam przysłonić księżyc? Niespodziewanie usłyszałam syk zraszacza. Krople wody spadły na parasol jak drobny deszcz. Chichotałam, czując na nogach ich chłód.

- Ale fajnie! Nie sądziłam, że na polu golfowym może być tak pięknie.

Całowaliśmy się pod zraszaczem, dopóki w oddali nie błys­nął piorun.

Szybko spakowałam napoje i odtwarzacz, a Alexander roz­montował parasol.

Przykro mi. że to trwało tak krótko - powiedział w drodze do domu.

21.Upiorny festyn

Przez kolejne parę dni chodziłam do szkoły, spotykałam się z Becky i Mattem, unikałam Trevora. wracałam do domu i opie­kowałam się Maszkarką. a po zachodzie słońca spędzałam jak najwięcej czasu z Alexandrem. Oglądaliśmy filmy, przytulaliśmy się i słuchaliśmy po ciemku muzyki.

Gdy nadeszła sobota, byłam zmęczona. Przespałam cały dzień i o zmierzchu spotkałam się z Alexandrem przy dworze. Tego wieczoru w Grajdole odbywał się wiosenny festyn.

Dawniej Becky i ja zawsze chodziłyśmy tam razem. W tym roku jednak wybierałyśmy się osobno, każda w towarzystwie swojego chłopaka.

Zjawiłam się z Alexandrem krótko po zmierzchu. Trzymając się za ręce. przeszliśmy pod łukami z różnokolorowych balo­nów do białej drewnianej budki. Alexander podszedł do Stare­go Jima. który sprzedawał bilety. Dog niemiecki Luke siedział u jego stóp.

- Dwa poproszę - powiedział Alexander i zapłacił za nas oboje.

Zerknął na mnie nieufnie.

- Słuchaj, jak cię przyłapię, będę musiał powiedzieć twoim rodzicom.

Alexander chwycił mnie za rękę i pociągnął dalej. Festyn od­bywał się na szkolnym boisku. Stały tam stragany z domowymi pierogami, parówkami w cieście kukurydzianym i rożkami, bud­ki z biletami na diabelski młyn, karuzelę i do beczki śmiechu, plansze do gry w kółko i krzyżyk, słupki do rzutów obręczą i ba­sen z pitkami. W powietrzu pachniało watą cukrową i grillowaną kukurydzą. Przedzieraliśmy się przez tłum jak książęca para z królestwa mroku. Jednak Alexander, nie zważając na ciekaw­skie spojrzenia, patrzył szeroko otwartymi oczami niczym małe dziecko, które nie wie, od czego zacząć zabawę.

Odwróciłam się i ujrzałam rodziców, którzy siedzieli przy drewnianym stoliku i jedli hot dogi.

Alexander uścisnął dłoń taty i uprzejmie przywitał się z mamą.

Kiedy mijaliśmy stragany, sprzedawcy i klienci gapili się na nas jak na jedną z atrakcji festynu.

- Widzę, że jesteś w swoim żywiole - powiedziałam. Pożegnaliśmy się z Becky i Mattem, którzy ledwo nadążali obsługiwać klientów.

Po drodze do innych atrakcji dostrzegłam między straganami Ruby.

- Cześć. Przyszłaś z Janice? - zagadnęłam.

- O, cześć, Raven. - Uścisnęła mnie przyjaźnie. - Nie. przy­szłam z przyjacielem - wyjaśniła, puszczając oko.

W tej samej chwili, tym razem nie w stroju lokaja, ale w ciem­nym garniturze i czarnym krawacie, zjawił się Jameson ze świe­żo nawiniętym kłębem waty cukrowej.

- Witam, panno Raven - powiedział i delikatnym ruchem po­dał watę Ruby. - Miło widzieć, że Alexander jest w dobrych rę­kach, bo mam dziś wychodne.

Alexander posłał mu uśmiech.

Roześmialiśmy się.

- Objadajcie się dalej watą cukrową, a my spadamy. Obieca­łem Raven przejażdżkę na diabelskim młynie.

Oddalaliśmy się od straganów z jedzeniem, mijając różne inne atrakcje.

- Raven! - zawołał za moimi plecami Mały Billy. Odwróciliśmy się. Mój brat podbiegł do nas z plastikowym woreczkiem, w którym pływała przerażona rybka. Henry szedł tuż za nim, trzymając w ręce identyczną rybkę - nagrodę za udział w zawodach pływackich.

- Spójrzcie, co wygraliśmy! - wykrzyknął Mały Billy.

Mój brat wytrzeszczył oczy, jakby wygrał na loterii.

Dawniej nie chciało mi się stać w kolejce i wpychałam się przed innych, wlokąc za sobą oporną Becky. Teraz jednak czeka­nie sprawiało mi przyjemność, bo mogłam cieszyć się obecnością Alexandra.

Wkrótce wznieśliśmy się w nocne niebo. Powoli dotarliśmy na sam szczyt i koto zatrzymało się. aby wypuścić pasażerów z dol­nych kabin.

Zrobił zakłopotaną minę.

Nagle koło ruszyło i przerwaliśmy rozmowę. Wtuleni w sie­bie zjechaliśmy z powrotem na dół.

Alexander pomógł mi wysiąść z kabiny. Staliśmy przytłocze­ni różnorodnością czekających na nas smakołyków, rozrywek i gier.

- Chodźmy porzucać obręczą - zaproponował wreszcie. Podeszliśmy do stoiska. Jakaś para właśnie odchodziła z pu­stymi rękami.

Patrzyłam na pluszaki będące nagrodami. Pan w niebiesko-białej marynarce i czarnym cylindrze zbierał z ziemi obręcze.

- One są jakieś trefne. Ani razu jeszcze nie wygrałam. Zawsze wydaję cale kieszonkowe, a nie udało mi się wygrać nawet kora­lików na Mardi Gras - poskarżyłam się.

Alexander położył pieniądze na ladzie. Sprzedawca wstał i podał mu trzy obręcze.

- To trudniejsze, niż się wydaje - ostrzegłam.

Alexander spojrzał na drewniany palik jak wilk na bezbron­ną sarnę.

Szybkimi ruchami rzucał obręcze jedną po drugiej niczym krupier rozdający karty w kasynie. Oboje ze sprzedawcą nie po­siadaliśmy się ze zdumienia. Wszystkie trzy obręcze trafiły do celu.

Podskoczyłam z radości.

- Udało ci się!

Alexander uśmiechnął się promiennie, gdy sprzedawca po­dał mi ogromnego, fioletowego pluszowego misia. Przytuliłam go mocno i dałam Alexandrowi wielkiego całusa.

Cała w skowronkach niosłam pluszaka, który wielkością pra­wie przewyższał mnie samą.

- Ciebie też miło widzieć - odparłam z ironią.

Chwyciłam Alexandra za rękę i ruszyliśmy do stoiska z roż­kami.

Luna? Niemożliwe! Bliźniacza siostra Jaggera? Skąd ona się wzięła w Grajdole?

Obejrzeliśmy się i zauważyliśmy, że Trevor spogląda w stro­nę beczki śmiechu - ogromnego, różnobarwnego, prostokątne­go namiotu. W lewym górnym rogu widniała gigantyczna głowa klauna z otwartymi ustami, przez które wchodziło się do środka, a na dole po prawej stronie wychodziło się przez czerwone sznu­rowadło jego kolosalnego brązowego buta.

-To naprawdę ona - oznajmił Alexander, drżącym palcem wskazując drobną dziewczynę nieopodal wejścia do beczki śmie­chu. Miała długie, rozwiane, platynowe włosy i bladą, porcelano­wą cerę. Ubrana była w jasnoróżową suknię i czarne kozaczki. - Jak to możliwe? Ostatni raz widziałem ją w Rumunii.

- Co ona tu robi? - dziwiłam się. - Przecież Grajdoł to nie ża­den kurort.

- Sam chciałbym wiedzieć!

Podałam mu pluszaka i skierowaliśmy się w stronę Luny. Po drodze dogoniliśmy Trevora.

- Znasz tę dziewczynę? - zagadnęłam go z bijącym sercem.

Ruszył w tłum. a my za nim. ale jakiś krzepki jegomość z brzdą­cem na ręku zablokował nam drogę. Widziałam, jak Trevor i Luna wchodzą na podest w kształcie czerwonego języka i kierują się do beczki śmiechu.

Nie zważając na niezadowolonych kolejkowiczów. patrzyłam, jak Trevor podaje bilety przy wejściu i oboje z Luną znikają w us­tach klauna.

Złapałam Alexandra za rękę i kiedy krzepki facet nachylił się, by wytrzeć małemu ubrudzoną lodami buzię, przemknęli­śmy obok.

Wbiegliśmy na podest, wymijając ludzi w kolejce.

- Ej, nie wpychać się! - krzyczały jakieś dzieciaki. Dotarliśmy do wejścia, ale bileter stanął nam na drodze. -Bilety poproszę.

Alexander wyjął zwitek banknotów, wcisnął je bileterowi i postawił przy nim pluszaka.

- Wrócę tu po niego - oznajmił, chwycił mnie za rękę i wbieg­liśmy do środka.

Znaleźliśmy się w pomieszczeniu pełnym piłek. Sięgały nam aż po kolana. Brnęliśmy przez nie tak szybko, jak tylko się dało.

- W takim tempie nigdy ich nie dogonimy - powiedziałam. Kiedy wreszcie udało nam się stamtąd wydostać, po prawej stronie ujrzeliśmy przed sobą czerwone drzwi, a po lewej czar­no-biały tunel.

- O nie! To labirynt! - jęknęłam. - Może rzucimy monetę?

Ruszyłam za nim w głąb ogromnego tunelu, który wił się wokół nas. Kręciło mi się w głowie i szłam chwiejnie, chwyta­jąc się poręczy i Alexandra, żeby nie upaść. Dalej trzeba było przejść przez szklany mostek. W dole ujrzałam Trevora. Zastu­kałam w szybę, ale nie zareagował.

Za mostkiem była czerwona zjeżdżalnia. Zjechałam pierw­sza, a za mną Alexander. Na dole, jakieś dziesięć metrów dalej, dostrzegłam jasne włosy.

- Trevor...! - zawołałam.

Ale on zniknął już za rogiem. Przepchnęłam się obok małżeń­stwa z dzieckiem i otworzyłam ozdobione kropkami drzwi. Zostaliśmy sami.

-Trevor?! - krzyknęłam.

Światła zaczęły gasnąć. Zamarłam. W zapadającym powoli mroku usłyszeliśmy szaleńczy śmiech klauna. I nagle przed nami pojawiła się Luna.

Była piękna. Miała oczy modre jak ocean, pełne, różowe usta i śliczne czarne rzęsy jak u lalki. Jasnoróżowa suknia z koron­kowymi wstawkami w kolorze fuksji dosłownie na niej wisia­ła. Z ciężkich czarnych kozaczków wystawały szczupłe, białe jak alabaster nogi. przy zamku wisiał różowy plastikowy brelok z Misiem Koszmarkiem. Na ramieniu miała wytatuowaną czarną różę.

Zanim zdążyliśmy otworzyć usta. zapadła zupełna ciemność.

Alexander chwycił mnie za rękę i właśnie wtedy powoli za­palono światła. Czarne ściany wyglądały jak zrobione ze szklą. Luna wciąż stała przed nami.

Dostrzegłam swoje odbicie. To nie był szklany pokój, lecz ga­binet luster.

Wokół odbijały się tuziny Raven. W żadnym z luster nie było widać Alexandra, choć wciąż stał przy mnie. W lustrach brako­wało jednak jeszcze czyjegoś odbicia.

Zaparło mi dech.

- Co cię tu sprowadza? - zapytał dziewczynę Alexander.

- Luna! - usłyszałam głos Trevora z pomieszczenia obok. -Gdzie jesteś?

Luna wykrzywiła wargi w słabym. złośliwym uśmiechu, od­słaniając lśniące kły. Zatkało mnie.

- A co z wampirem, który cię przemienił?

-W waszym świecie wszystko odbieram inaczej. Widzia­łam to w twoich oczach wtedy na cmentarzu. Alexandrze. Obo­je pragniemy tego samego - dodała. - Nieważne, czy jesteśmy wampirami, czy ludźmi. Chcę związku, w który nareszcie mogła­bym się wgryźć.

Zgasło światło. Mocno ścisnęłam dłoń Alexandra i wyciąg­nęłam rękę po omacku. Musiałam odszukać Trevora. zanim zro­bi to Luna.

-Trevor! - krzyknęłam. - Nie...

Znowu zapadła ciemność.

Luny już niebyło.


Spis treści

1.Krwawe serce

2. Moc Kwiatów

3.Przed odjazdem

4.Kultowo

5.Klub Trumna

6.Wskazówki od Draculi

7. Towarzystwo Miłośników Historii

8.Gdzie wampir mówi dobranoc

9.Smutek. rozstania

10.Zaślubiny

11.Koszmarne pożegnanie

12.Ryzykowne spotkanie

13. Obietnica

14.Wyrzutek

15.Maszkara

16. Wampir w domu

17. upiór w szkole

18. Miłość po grób

19. Noc i dzień

20. Taniec w mroku

21.Upiorny festyn


Podziękowania

Stokrotne dzięki dla redaktor Katherine Tegen za ogromny talent, przyjaźń, wskazówki i entuzjazm. Bez niej nie powstałaby la powieść.

Gorące wyrazy wdzięczności dla mojej agentki Ellen Levine za dobre rady, fachową pomoc i przyjaźń.

Dziękuję też Julie Hittman za ciężką pracę, pomoc­ne maile i pogodę ducha.

Uściski dla mojego brata Marka za nieskończoną szczodrość i wsparcie.


0x01 graphic

ELLEN SCHREIBER

Zanim została pisarką, była aktorką.

Jej plany skrystalizowały się podczas pewnego lotu do Los Angeles. Brat dał jej na drogą książkę pożyczo­ną z biblioteki. Przeczytała ją i stwierdziła: ,,Jeż tak po­trafię"

Jej pierwsza powieść dla młodzieży ukazała się po niderlandzku. Przełomem była opublikowana przez wydawnictwo HarperCollins Teenage Mermaid (Na­stoletnia syrena). Po niej przyszła kolej na Pocałunki wampira - serię, którą pokochały czytelniczki na ca­łym świecie. Wkrótce powstała jej ilustrowana wersja w stylu mangi.

Kiedy nie pisze o zafascynowanej wampirami gotce Raven oraz tajemniczym ciemnookim przystojniaku Alexandrze, tworzy inne powieści, kupuje przez inter­net produkty z Hello Kitty oraz walczy z mężem o pi­lota do telewizora.


W przygotowaniu kolejny tom!

0x01 graphic


Ellen Schreiber odpowiada na Wasze pytania

Czy wierzysz w wampiry?

Nie, ale nie mam pewności, czy w swoim czasie się z kilkoma nie umawiałam

Czy naprawdę istnieje taki film jak Miłość po grób?

Nie. wymyśliłam go na potrzeby książki, ale wydaje sie przerażający i z chęcią bym go obejrzała.

Gdzie leży Grajd?

Gtajdoł to stan umysłu, w każdym razie tak to odczu­wałam, gdy zaczynałam pisać Pocałunki wampira. Nie ma takiego miejsca, ale oczywiście zaczerpnęłam parę pomysłów z najbliższej okolicy. Na przykład cał­kiem niedaleko widziałam dom bardzo podobny do domu Becky. Moja mama dorastała w małym mia­steczku i też podrzuciła mi parę ciekawostek. Prze­ważnie jednak wszystko wymyślam.

Wiemy, że byłaś aktorką. Czy postać cioci Libby jest wzorowana na tobie?

Nie. połączyłam w niej cechy mojej cioci Esther i przy­jaciółki z Chicago. Każdy powinien mieć kogoś takiego jak ciocia Esther - jest cudowna, przemiła i uwielbia pogaduchy. A moja przyjaciółka to totalna hipiska. My­ślę, że musi być kolejnym wcieleniem Jima Morrisona.


Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA Sp. z o.o.

02-868 Warszawa, ul. Sarabandy 24c teL 22 643 92 89.22 331 91 49. faks 22 643 70 28 e-mail: naszakstegarnia@nk.com.pl

Dział Handlowy: teł. 22 331 91 55, tel./faks 22 643 64 42 Sprzedaż wysyłkowa: tel. 22 641 56 32 e-mail: sklep.wysylkowy@nk.com.pl

www.nk.com.pl

Redaktor prowadzący Anna Garbal

Opieka redakcyjna Magdalena Korobkiewicz

Korekla Paulina Martela. Małgorzata Ruszkowska

Redaktor techniczny, DTP Agnieszka Czubaszek

ISBN 978-83-10-12139-4

P R I U I E D IN POLAKI)

Wydawnictwo „Nasza Księgarnia". Warszawa 2011 r. Wydanie pierwsze

*Nancy Drew - dziewczyna detektyw z popularnej serii powieści kryminal­nych dla młodzieży Carolyn Keene

* średniowieczne narzędzie tortur

* fikcyjna postać w powieści Drakula Brama Slokera

* tradycyjne meksykańskie gliniane figurki w kształcie ludzi i zwierzaj, po­rośnięte szałwia, kolumbijska, której liście imitują, włosy lub futro

* bohater kultowego amerykańskiego komiksu Charlesa M. Schulza Fistdstki

18

' 72



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Chandler Elizabeth Pocałunek anioła 02 Potega miłości
Miłość aż po grób
Elizabeth Chandler Pocałunek anioła 02 Potęga miłości
Pocałunki wampira, WAMPIRY,WILKOŁAKI,DEMONY,ITP( hasło -wampiry)
Od kołyski aż po grób - streszczenie, makroekonomia II
02 Świat po zimnej wojnie
02 Wędrówka po labiryncie
Smith Lisa Jane Pamiętniki wampirów 02 Walka
Nora Roberts Cykl In Death (09) Aż po grób
Milosc po wlosku
Eden Cynthia Pocałunek wampira
Po pierwsze miłośc, po drugie nienawiść (5 9)
pocałunki wampira

więcej podobnych podstron