Snape Dyktator znad patelni [Autorka Której Imienia Nie Wolno Wymawiać]


Snape: Dyktator znad patelni

autor: Autorka, Której Imienia Nie Wolno Wymawiać

tłumacz: Neogenezis

tłumaczenie: http://hpforum.ok1.pl/viewtopic.php?t=2571

Siedząc w swoim punkcie obserwacyjnym, tuż koło kasy, wydał z siebie ciężkie westchnienie. Kobieta obok niego pokiwała głową.

— Dziś jest tak gorąco, że można by smażyć jajka na chodniku.

Harry uśmiechnął się, chcąc pokazać, że podziela jej zdanie, ale zrobił to jednocześnie w ten zmęczony sposób, który miał dać jej do zrozumienia, że nie ma ochoty wdawać się w rozmowę. Nie, żeby jego westchnienie miało cokolwiek wspólnego z pogodą, chociaż owszem, było diabelnie gorąco, jeśli o to chodzi. Nie. Westchnienie nie miało nic wspólnego z pogodą.

Czuł jednocześnie ulgę i głębokie rozczarowanie, że to nie był on. Chociaż musiał przyznać, że przecież przez cały okres ich znajomości nigdy nie widział Snape'a w niczym innym niż w obszernych szatach, więc nie mógłby przysiąc, że się nie myli. Czy ten szeroki tors i, cholera, te zgrabnie uformowane ramiona mogły należeć do niego? Harry wiedział, jak Snape wyglądał w ubraniu babci Neville'a i w kapeluszu wielkości Queen Mary*, jednak absolutnie nie byłby w stanie przewidzieć, jak mężczyzna mógłby prezentować się w dżinsach, podkoszulce i czapce Arizona Diamondbacks**, tak znoszonej, że fiolet wyblakł i stał się poplamionym różem.

Harry udał, że kaszle, żeby zamaskować śmiech. A właściwie, to jak Snape mógłby wyglądać pod swoimi szatami? Nie doszedł do żadnego sensownego wniosku i po chwili wzruszył w duchu ramionami. Jakie to miało znaczenie? Z tą łysą głową i ogromnymi, okalającymi ją okularami przeciwsłonecznymi (to cud, że potrafił zobaczyć naleśniki i przewrócić je na drugą stronę), nie istniała możliwość, żeby to był on. Absolutnie nie. Ale po chwili Harry dojrzał dłonie mężczyzny: elegancką i pełną gracji prawą, obracającą naleśniki, domowe frytki i kiełbaski, podczas gdy lewa sięgała po talerz. Lecz to nie to przykuło jego uwagę. Tym, na czym się skupił, była pewność tych dłoni, absolutna precyzja, z jaką to wszystko robiły.

— Dla ilu osób, proszę pana?

— Eee, tylko dla jednej.

— Chce pan usiąść przy ladzie?

— Nie, eee, wolałbym stolik, jeśli można. — Przy ladzie znalazłby się jakiś metr od kucharza. Z jednej strony, Harry był znany z głupoty i odwagi w pewnych momentach swojego życia, ale z drugiej, nie był skończonym kretynem. Jeśli to był Snape, wolał ustalić to z większej odległości. Dobrym pomysłem byłoby też miejsce blisko wyjścia. — Obok drzwi?

— Tędy — powiedział kelner i zaprowadził go do małego stolika. Harry nie dostał menu, co go zaskoczyło. Potem zauważył, że każdy klient trzymał przed sobą gazetę, co także wydało mu się dziwne. I całe miejsce pogrążone było w kompletnej ciszy. Nikt nie mówił ani słowa. Co było naprawdę niecodzienne, bo, choć nie przebywał w Stanach specjalnie długo, od razu uderzyła go gadatliwość Amerykanów. Nigdy nie wiedzieli, kiedy się zamknąć.

Harry nie chciał zwracać na siebie uwagi poprzez wpatrywanie się w kucharza, więc kontynuował powolną ocenę małej restauracji, tak jakby był tylko znudzonym turystą, któremu nie chciało się podnieść do oczu porannej gazety. Chociaż każdy turysta o zdrowych zmysłach robiłby cokolwiek innego, a nie jechał przez kompletne zadupie arizońskiej pustyni sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Jego oczy ciągle wędrowały w stronę kucharza. Mężczyzna nie stawał ani na chwilę, poruszając się z pewnością, którą Harry z niechęcią uznał za odpowiednią dla Snape'a. Jego dawny profesor nigdy nie robił niczego połowicznie, nawet jeśli chodziło o nienawiść. Kiedy nienawidził, robił to lepiej niż ktokolwiek inny, to można było stwierdzić z całą cholerną stanowczością. Harry ciągle zezował, próbując dojrzeć przedramię kucharza, ale pozycja jego krzesła, równoległa do grilla znajdującego się za kontuarem, skutecznie to uniemożliwiała.

Kelner pojawił się z filiżanką kawy i małym sokiem pomarańczowym.

— Eee, ja nie zamawiałem… Co z menu?

— Był pan tu już kiedyś? Nigdy wcześniej pana nie widziałem — spytał kelner cierpliwym, ale nieufnym głosem, jakby oczekiwał zaczepki.

— Nie. Jestem tu po raz pierwszy. To w ogóle moja pierwsza wizyta w Stanach. I, eee, tutaj.

— Nie ma menu. Dostaje się to, co przyrządzi pan Smith. Każdy dostaje to samo. Jeden sok i tyle kawy, ile się chce. Dzisiaj mamy naleśniki, kiełbaski i smażone kartofle. Pięć dolarów. Świetne jedzenie. Zostaje pan?

Kelner stał nieco zgarbiony, prawie dotykając brodą klatki piersiowej, zupełnie jak gdyby był wyczerpany. Jakby przeprowadzał rozmowę tego typu zdecydowanie zbyt wiele razy i jakby miał przeprowadzać ją równie często w przyszłości. Harry wzruszył ramionami. Nie przyjechał tu z powodu jedzenia.

Jego zamówienie pojawiło się dziesięć minut później. Zgodnie z obietnicą kelnera były to naleśniki, kiełbaski i smażone kartofle. Na stole stał pojemnik z syropem klonowym oraz solniczka i pieprzniczka. Jedyną rzeczą, jaką mógł zmodyfikować klient w swoim posiłku, była możliwość dodania do kawy śmietanki i cukru. Z cukierniczki, nie z opakowań, zauważył Harry.

Zaczął jeść raczej dlatego, że powinien, a nie z faktycznej potrzeby. Od lat nie czuł prawdziwego głodu. Pomijając ten mały szczegół, Harry musiał przyznać, że nie jadł niczego tak dobrego od czasu nauki w Hogwarcie. Krojąc ostatni kawałek swojej kiełbaski, przyszło mu do głowy, że jakość potraw może tłumaczyć fakt, iż wszyscy siedzą w takiej ciszy. Są po prostu zbyt zajęci napełnianiem żołądków.

Kiedy Harry był dzieckiem, wiecznie pragnął jedzenia, zawsze będąc na skraju głodu. W Hogwarcie przyzwoite posiłki pojawiały się przed nim na każde skinienie, ale było to w pewien sposób bez sensu, jako że przez większość czasu chodził znerwicowany i nie mógł jeść z powodu czarodzieja z kompleksem wyższości, który chciał skopać jego nędzny tyłek. A to ostatnie gówno, w które się wpakował... Nie obchodziło go jedzenie, po prostu karmił swój organizm, żeby nie skończyć z bólem głowy. Czasami nie obchodziła go już nawet ta udręka. Leżenie i pozwalanie, aby ból przejął kontrolę, było łatwiejsze niż pobudzanie się. Już przed tym, kiedy znalazł się w Świętym Mungu wiedział, że to poważny symptom depresji, jednak kiedy masz depresję, nie przykładasz wagi do tego, że na nią cierpisz. Autodestrukcja tworzy nieznośne, błędne koło.

Ale to… Spojrzał w dół na swój talerz i zdziwił się, widząc, że cała jego porcja zniknęła. Kelner znowu do niego podszedł, żeby dolać mu kawy i zabrać talerz.

— Dzięki. Miałeś rację. To było naprawdę, naprawdę dobre. Kim jest wasz kucharz? To cholerny geniusz.

— Pan Smith to…

Głośny rechot przeszkodził kelnerowi. To był ten rodzaj rechotu, którym reaguje się na sprośny dowcip. Napięcie w pomieszczeniu wyraźnie wzrosło. Gazety opadły na stoły. Wszystkie oczy spoczęły na kucharzu, który przestał się pochylać nad grillem i stanął w pełni wyprostowany. A potem powoli się odwrócił. To wszystko trwało około minuty. Lekko przechylił głowę. Nawet pomimo tego, że miał na sobie okulary przeciwsłoneczne, nie było wątpliwości, że skupił całą uwagę na parze młodych mężczyzn, stojących obok kasy i czekających na wolne miejsce przy stoliku. Ich kowbojskie kapelusze były zsunięte na tył głowy w tej manierze, która krzyczała pieprz-się. Prześmiewcy. Oczy wszystkich przesunęły się z kucharza na kowbojów, niczym piłka w meczu tenisowym.

— Panowie. Ach, pan O'Connor i pan Parker. Gdyby to był ktokolwiek inny, mógłbym być bardziej wyrozumiały, ale wy dwaj jesteście dobrze zapoznani z zasadami obowiązującymi w tej placówce. — Łopatka wskazała na napis na małym kawałku papieru, wiszącym obok kasy. Żadnych rozmów Pod nim znajdował się kolejny zakaz, mówiący: Żadnych nieokiełznanych dzieci. Harry nie był zdziwiony, że je przeoczył. Zostały napisane na porozdzielanych serwetkach i przypięte do ściany. — Nie macie tu wstępu przez najbliższy miesiąc. Panie Morales, proszę pokazać tym dżentelmenom drogę do drzwi. — Po czym odwrócił się z powrotem w stronę grilla.

Kelner, który go obsługiwał (Harry nagle zauważył, że jego przedramiona były wielkości niewielkich szynek) przesunął się do przodu.

Kowboj-osiłek, mężczyzna, który najwidoczniej nie został obdarzony przy narodzinach szyją, poderwał swoje ciało w geście oznaczającym groźbę.

— Hej, ty pieprzony dyktatorze znad patelni…

Kucharz znowu się odwrócił, tym razem szybko. Gdyby miał na sobie szatę, zawirowanie czarnego jedwabiu, podążającego za jego ruchami, wydałoby subtelny, łopoczący odgłos. Uśmiechnął się. Chociaż właściwie to nie był uśmiech. Raczej zaciśnięcie ust, z uniesionymi kącikami, które stanowiło pewny wskaźnik tego, że Snape był naprawdę wkurzony. Harry dobrze to znał.

— Język, panie Parker. Dwa miesiące. Teraz proszę wyjść. Panie Morales, jeśli będą protestować, proszę połamać im ręce. — Najwyraźniej nie było żadnych wątpliwości co do umiejętności łamania rąk przez pana Moralesa, ponieważ mężczyźni opuścili budynek w mgnieniu oka. Gdy wychodzili, słychać było jeszcze wypowiadane półgłosem, nieszczęsne narzekania O'Connora:

— Ty skończony kretynie, przecież wiesz, jaki on jest…

Cała ta wymiana zdań była utrzymana w tonie Gryffindor traci dwadzieścia punktów. W tonie Trzy tygodnie szlabanu, panie Potter. W tonie Masz posiekać sześć ton suszonych fig, dopóki twoje pieprzone ramiona nie odpadną.

Nie miał wątpliwości. Nie miał wątpliwości, do kogo należał ten głos. Nawet jeśli nie widział nosa. Albo uśmiechu-nie-uśmiechu.

Harry nie był pewien, czy chce zwymiotować, czy może raczej paść z wdzięczności na kolana.

*****

Wrócił następnego ranka. Nic się nie zmieniło, poza serwowanym jedzeniem. Brak menu. Pięć dolarów za sok, tyle kawy, ile jest w stanie wypić oraz danie dnia: gofry, bekon i smażone kartofle. Nikt się nie odzywał. Gazety wisiały wysoko w powietrzu. Pomijając okazjonalne dziękuję i prośby o dolewkę kawy, restauracja była pogrążona w ciszy. Pomimo zakazów dotyczących rozmów i niegrzecznych dzieci, ogonek czekających na wolny stolik ciągnął się aż za drzwi. Dokładnie tak, jak wczoraj.

Kolejnego dnia manewrował w kolejce w taki sposób, że kiedy siadał przy stoliku, zbliżała się już pora zamknięcia restauracji. Dzwony pobliskiego kościoła zwiastowały rozpoczęcie ostatniej mszy. Dzisiaj było więcej rodzin, prawdopodobnie wracających bezpośrednio stamtąd. Dzieci szeptały i były uczepione rękawów bluzek swoich mam, ale najwidoczniej nawet trzylatki znały panujące tu reguły. Żadnych nieokiełznanych dzieci. Siedziały na mszy przez godzinę i teraz musiały przyjść tutaj i siedzieć nieruchomo przez kolejną. Chociaż w mglistych wspomnieniach z rekolekcji w dziwacznym, eklezjalnym kościele anglikańskim, gdzie uczęszczał z ciotką Petunią, księża nie serwowali najlepszej jajecznicy, jaką Harry kiedykolwiek jadł, tak więc najprawdopodobniej dzieci miały o wiele większą motywację, żeby siedzieć cicho, w przeciwieństwie do tej, jaką dawała msza.

Nie miał wystarczająco dużo magii, by rzucić na siebie przyzwoity urok maskujący, więc kupił baseballówkę Diamondback i nosił ją nisko nasuniętą na czoło, aby ukryć twarz. Nie, żeby istniała specjalna szansa, że Snape go rozpozna. Mężczyzna rzadko podnosił wzrok znad grilla - pomijając okazjonalne spojrzenie spode łba na łajdaka, którego gazeta szeleściła zbyt głośno podczas przewracania stron - i wydawał rozkazy swoim zwyczajowym, autorytarnym warknięciem, tak, żeby wszyscy usłyszeli.

Panie Perez, te kartofle są o pół centymetra za krótkie. Proszę natychmiast to skorygować. Albo: Panie Morales, ku mojemu rozczarowaniu, te talerze nie umieją same chodzić. Proszę powstrzymać się na minutę od serwowania tej piekielnej kawy, której jedyną funkcją jest naśladowanie efektów przyzwoitego snu, i natychmiast podać te dania. Zimne jajka to obrzydlistwo, dla którego nie ma miejsca w mojej placówce. Albo: Panie Vasquez, jeśli nie zapewni pan panu Moralesowi więcej czystych noży w ciągu najbliższych pięciu minut, nie będę poczuwał się do odpowiedzialności, kiedy złamie komuś palec... To wszystko spotykało się zawsze ze zgodnym: Tak, panie Smith.

Harry sięgnął po serwetkę, którą zrzucił na podłogę, i jego dłoń otarła się o różdżkę schowaną w głębokiej kieszeni przyszytej do nogawki jego dżinsów. Jak dużo magii mu jeszcze zostało? Nie naruszał jej, sięgając po nią tylko w niezbędnych wypadkach. Jakieś dziesięć zaklęć? Zużył trochę swojej cennej mocy, żeby rzucić na Hedwigę Zaklęcie Kameleona i Drętwotę, aby mogli przelecieć samolotem przez Atlantyk. Aportacja nie wchodziła w grę, tak samo jak proszek Fiuu. Ostatnim razem, kiedy udał się do Rona i Hermiony przez kominek, zemdlał tuż po wylądowaniu, gdy jego magia zaczęła wyrywać się na zewnątrz. Na szczęście wychowanie w rodzinie mugoli wiązało się z tym, że posiadał wszystkie dokumenty potrzebne do zdobycia brytyjskiego paszportu. W chwili, kiedy go otrzymał, zarezerwował bilet lotniczy do Phoenix, wymienił galeony na dolary, wziął lekcje jazdy samochodem, żeby mógł dostać międzynarodowe prawo jazdy i pozbył się swojego mieszkania. Nie powiedział nikomu, że wyjeżdża.

W samolocie, na szczęście, nie było zbyt tłoczno, ponieważ część osób zmieniła miejsca od razu po tym, kiedy obwieszczono, że można rozpiąć pasy. Nikt nie chciał przebywać bliżej niż trzy rzędy siedzeń od tego dziwnego młodego mężczyzny z pustą klatką dla ptaków na kolanach. Tego samego dziwnego młodego mężczyzny, który piszczał jak przerażony ptak w czasie startu, podczas gdy prawdziwą autorką krzyku była niewidzialna Hedwiga, wydająca z siebie odgłos stada kolczykowanych krów. Harry poczuł się w końcu zmuszony do wyjęcia różdżki i uciszenia jej Drętwotą. Przy bramce na lotnisku nie zgodził się, aby obsługa sprawdziła, dlaczego klatka skrzeczy i ostatecznie był dla Hedwigi nieco brutalny, kiedy nie chciała uciszyć się sama. Na pewno znajdował się teraz w jakiejś bazie danych pasażerów-szaleńców. W drodze powrotnej będzie musiał wybrać inną linię lotniczą. O ile do niego wróci. Kupił bilet tylko w jedną stronę.

Zastanawiał się, jak Snape zdefiniowałby teraz dom: swoje ukochane wilgotne i zapleśniałe lochy, gdzie temperatura była, cóż, gdzie było po prostu kurewsko zimno kontra zaniedbana restauracyjka na kompletnym zadupiu, w której w połowie kwietnia o jedenastej rano panowała temperatura trzydziestu stopni Celsjusza. Jednej rzeczy był pewien. Nie mógł tu ciągle przychodzić, ale co, do cholery, miał teraz zrobić?

W wyobraźni po prostu podchodził do Snape'a i żądał odpowiedzi na pytanie, jak on tego dokonał. Prawdę mówiąc, w połowie swoich fantazji widział Snape'a jako żałosnego pijaczynę ze zniszczoną wątrobą, psychicznie niezdolnego do odpowiedzi na jego pytania, którego od śmierci z powodu zatrucia etanolem dzielą jedynie trzy tygodnie życia. W drugiej połowie, Snape był dokładnie taki (cóż, poniekąd, nigdy, nawet za milion lat, Harry nie byłby w stanie wyobrazić sobie go jako łysego kucharza w restauracji): snape'owy jak zawsze i, w związku z tym, niechętny do wyjaśniania czegokolwiek. To, że przeleciał pół świata, wiedząc, że i tak wróci z pustymi rękami, było miarą jego całkowitej desperacji. I braku innych opcji.

Rezultatem wszystkiego był wniosek, że Snape nie zmienił się ani trochę. Że zawsze był wyjątkowym draniem i powojenne wydarzenia niczego nie polepszyły. Słuchanie, jak krytykuje swoich pracowników, tyranizuje klientów i piorunuje spojrzeniem każdego, kto zrobi najmniejszy hałas, tylko utwierdziło go w przekonaniu, że Snape nie odpowiedziałby na żadne z jego pytań. Niestety, nie przeszkodziło mu to w przychodzeniu do restauracji każdego ranka i objadaniu się smażonymi kartoflami, podczas gdy czekał. Gdy czekał na inspirację, na odwagę, żeby podejść do lady i powiedzieć: Jak ty to robisz? Jak wstajesz z łóżka dzień po dniu? mając nadzieję, że Snape domyśliłby się prawdziwego pytania, pytania ukrytego w pytaniu: Dlaczego jeszcze się nie wykończyłeś, skoro ja jestem o krok od tego? Pieprzona ironia, że to akurat Snape był jedyną osobą, która mogłaby znać odpowiedzi, że poza nim nikt inny nie mógł mu pomóc. Siedem lat po śmierci Voldemorta Snape przygotowuje smażone kartofle, jest dyplomowanym dupkiem i wydaje się, że może być z tym pogodzony. Gdyby Harry był w stanie docenić ironię, uśmiechnąłby się złośliwie. Ale ta szczególna ironia doprowadziła jedynie do tego, że drżał ze strachu i zamawiał kolejną filiżankę kawy.

Harry zakładał, że pozbawiony magii Snape, bez swoich szat i bez różdżki, byłby w jakiś sposób neutralny. Okiełznany. Mylił się. Bicepsy wyłaniające się spod rękawów jego podkoszulki były napięte i ładnie uformowane. Lata mieszania w eliksirach i noszenia kociołków zaowocowały pewną muskulaturą. Kombinacja ciemnych okularów przeciwsłonecznych i łysej głowy była nawet bardziej odstraszająca niż poprzednia, nieugiętego spojrzenia i nienaturalnie czarnych strąków przetłuszczonych włosów. Harry zorientował się zbyt późno, że otaczająca Snape'a aura mocy i strachu jest wrodzona i nie ma nic wspólnego z tym, czy jest groźnym czarodziejem. Nawet pan Morales był pełen szacunku w stosunku do niego. To samo w sobie okazało się interesujące, ponieważ pan Morales posiadał wokół siebie tą specyficzną otoczkę przemocy, jaką miał także Vincent Crabbe. Jakby dzień bez bicia innych był dniem bez słońca. I ten człowiek mówił Tak, panie Smith z identyczną czcią i szacunkiem, jak cała reszta obsługi.

Harry sięgnął do kieszeni po pieniądze, żeby zapłacić rachunek i zostawić napiwek. Zdecydowanie potrzebował planu gry. Podejście do Snape'a i oznajmienie swojej obecności byłoby ewidentnie samobójczym posunięciem. I mimo samobójczego nastroju, śmierć z rąk Snape'a byłaby najgorszym rozwiązaniem. Poza tym ludzie zatrudnieni przez niego najprawdopodobniej tłukliby go do upadłego w celu zrobienia z niego krwawej miazgi. Snape najwyraźniej prowadził jakiś program zatrudnij-skazańca-ocalisz-dzisiaj-czyjeś-życie. A teraz, kiedy nie miał już prawie magii… Kurwa. Pan Morales. Cóż. Mało powiedziane. Anonimowy łamacz rąk miał krzesło z wypisanym na nim własnym nazwiskiem. Inny kelner, który chodził na palcach i którego twarz wyglądała, jakby była spłaszczona i przesunięta, niczym u boksera noszącego ślady zbyt wielu ciosów w twarz, przewyższał Harry'ego wagą o co najmniej dwadzieścia kilogramów. Pan Perez, który musiał naprawdę wkurzyć jakąś wyższą formę bytu w swoim poprzednim życiu, za karę lądując teraz w kuchni ze Snape'em, miał wytatuowanych kilka łez na twarzy. Harry był w Arizonie dopiero kilka dni, ale już odkrył znaczenie, jakie się za tym kryło***. Pomywacz? Niewielki, starszy mężczyzna, co najmniej osiemdziesięcioletni, ale z ramionami całkowicie pokrytymi naprawdę strasznymi tatuażami, które wskazywały nie tylko na wieloletni pobyt w więzieniu. A Harry uważał siebie za kogoś w rodzaju eksperta, jeśli chodzi o straszne tatuaże. Mroczny Znak Snape'a wyglądałby jak amatorszczyzna w porównaniu z tymi małymi dziełami sztuki.

W porządku, nieważne, jaki szalony plan miał mu przyjść do głowy, nie będzie realizowany dzisiaj. Naprawdę przydałoby mu się w tej chwili trochę pomysłowości Hermiony, bo nie miał cholernego pojęcia, co robić. Bar był zamknięty następnego dnia i we wtorek. Może do środowego poranka dozna objawienia…

Trzy rzeczy zdarzyły się jednocześnie. Pięść złapała górną część jego koszulki i wyciągnęła go z miejsca przy stoliku. Harry zauważył, że w restauracji nie ma innych klientów. A jego uszu dosięgło Proszę, proszę, proszę, pan Potter.

Głos brzmiał tak gardłowo i złowieszczo, że Harry zaczął się modlić i robił to, dopóki dopływ powietrza do jego mózgu nie został odcięty.

*****

Uświadomił sobie, że został przyparty do ściany. Snape zabrał jego różdżkę z kieszeni dżinsów, po czym pan Morales podniósł go do góry. Harry wisiał w powietrzu, podtrzymywany z jednej strony przez ścianę za plecami, z drugiej przez dłoń pana Moralesa miażdżącą mu tchawicę.

— Zsiniał wystarczająco. Opuść go i zostaw nas samych.

— Jest pan pewien, panie Smith?

Nawet mimo tego, że Harry walczył o oddech, mógł stwierdzić, że pan Morales był głęboko rozczarowany brakiem możliwości łamania rąk czy upuszczania krwi. Najwidoczniej próba uduszenia nie liczyła się jako pełen sukces.

— Jest nieszkodliwy. Proszę razem z panem Perezem i Vasquezem zamknąć jadalnię jak zwykle. Powinienem dołączyć do was po tym, jak odbędę krótką pogawędkę z panem Potterem. To nie potrwa długo. Byłby pan tak miły i przyniósł trochę lodu w plastikowej torebce? Wydaje mi się, że tchawica pana Pottera zaczyna puchnąć. Był pan dosyć entuzjastyczny.

— Jasne, panie Smith.

Harry usiadł skulony, wiedząc, że już nigdy nie będzie w stanie oddychać normalnie. Będzie dyszeć niczym umierająca ryba do końca życia.

— Proszę, proszę, panie Potter. Zawsze miał pan skłonności do dramatyzmu.

— Najpierw miej rękę… — Harry zacharczał kilka razy — tego faceta wokół swojej szyi i potem możesz mówić mi, że byłem skłonny… — Zakaszlał i zdławił kolejne kaszlnięcie, kiedy jego śniadanie wpadło na pomysł wydostania mu się na kolana. Musiał wyglądać wyjątkowo źle, albo zrobił się zielony, bo Snape poinformował go:

— Jeśli zwymiotuje pan na moją podłogę, pożałuje pan tego.

Śniadanie pozostało w żołądku.

Po kilku kolejnych sapnięciach i kaszlnięciach, Harry został podniesiony na nogi, torebka wypełniona lodem wciśnięta w jego dłoń, a potem przyłożona do szyi.

— Zatrzymał się pan w…?

— Motel Vernona.

— Mieszkańcy nazywają go motelem Vermina****. Mam głęboką nadzieję, że nawet nie pomyślał pan o używaniu łóżka. Wszy byłyby ostatnim z pańskich zmartwień. Pojedzie tam. Ja pojadę za panem.

Nie było żadnego Ojej, mój kelner prawie cię zabił, myślisz, że możesz prowadzić? Chyba masz problemy z oddychaniem. Chcesz paru minut, żeby się pozbierać? Nie. To był typowy Snape. Masz przeciętą tętnicę. Doprawdy, straszne. Zatrzymaj krwawienie i rusz swój tyłek.

Harry'emu udało się w jakiś sposób utrzymać lód przy szyi i prowadzić jedną ręką z powrotem do motelu. Kiedy otworzył drzwi samochodu, nie kłopotał się, żeby sprawdzić, czy Snape jest za nim. Wiedział, że jest. Mógł wyczuć słaby zapach masła i smażonej cebuli. Snape poruszał się bezszelestnie, jak zawsze. W Hogwarcie na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, jakby szybował. Na początku szóstego roku Harry wymamrotał, że to prawdopodobnie dlatego, iż myśli, że chodzi po wodzie. Hermiona i Dean byli jedynymi, którzy załapali aluzję, ale z jakiegoś powodu stało się to głównym tematem rozmów w pokoju wspólnym Gryffindoru tego dnia: czy Snape posiada stopy. Ron zawsze twierdził, że Snape jest zbyt zły, żeby je posiadać.

— Oczywiście, że ma stopy, Ronaldzie. O co ci znowu chodzi? — rzuciła Hermiona z rozdrażnieniem.

Ron odpowiedział na to:

— Widziałaś je kiedykolwiek? Założę się, że ten facet w ogóle ich nie ma. Zamiast nich posiada sękate kopyta z dziesięciocentymetrowymi paznokciami. I chowa je w butach, żebyśmy myśleli, że ma stopy.

— Nonsens — parsknęła Hermiona. — Poza tym, nawet gdyby miał kopyta, nadal wydawałby dźwięk przy chodzeniu.

Żeby zapobiec zbliżającej się sprzeczce, Harry powiedział, że naprawdę nie ma znaczenia, co Snape wkładał w swoje buty, bo mimo to wciąż szybował. Nie było powodu, żeby myśleć, iż jego umiejętność szybowania miałaby zaniknąć po pięciu latach na pustyni w Arizonie, z kopytami czy bez.

Harry opadł na jedyne krzesło w pokoju, nie dbając o to, czy Snape chce usiąść czy nie. Zamknął oczy i nieco odsunął lód od szyi. Może jednak nie umrze z powodu uduszenia.

— Mogę dostać z powrotem moją różdżkę? — zaskrzeczał.

— Proszę nie być śmieszny, panie Potter — wycedził Snape.

Harry otworzył oczy. Snape stał w swojej firmowej pozie nie-próbuj-mnie-wykiwać-Potter, krzyżując ramiona na piersi i ściskając w dłoni jego różdżkę.

— To nie ma znaczenia, draniu. Jestem praktycznie charłakiem.

Widział już gniew Snape'a, jego pogardę, lekceważenie, cały wachlarz reakcji, ale nigdy nie miał okazji oglądać na jego twarzy zdumienia.

— Tak, charłakiem — powtórzył, w razie gdyby Snape się przesłyszał. — Prawie. Harry Potter, już nie Chłopiec, Który Przeżył. Teraz to Chłopiec, Który Nie Może. Mam zdolności magiczne trzylatka. I nawet one nie utrzymają się długo, więc proszę, oddaj mi z powrotem moją pieprzoną różdżkę. Wydaje mi się, że wystarczy mi magii na jakieś trzy tygodnie i wszystko, co mi pozostało, to podstawowe zaklęcia i uroki. Szczytem moich osiągnięć będzie rzucenie Accio na różdżkę.

— Charłakiem.

Harry wypuścił z ręki torebkę z lodem. Kogo obchodziło, czy dywan się zamoczy? Prawdopodobnie nie miał żadnego kontaktu z wodą od dwudziestu lat.

— Jak ty. Jak wszyscy śmierciożercy, od kiedy zabiłem Voldemorta. Czy to nie ironiczne? Ha. Cholernie. Ha. Po prostu to potrwało dłużej w moim wypadku. Cała magia nie zniknęła od razu. To było raczej… coś w stylu, jakby wypływała ze mnie. Jak rana, która nie chce się zagoić, przez którą magia wycieka jak przez sito. Jak wykrwawianie się na śmierć.

Dokładnie jak wykrwawianie się na śmierć.

— Blizna? — Snape zmrużył oczy.

— Tak, Hermiona tak myśli. Działała podobnie jak Znak. Więc kiedy go zabiłem, zabiłem także własną magię. Koniec końców. — Znowu zamknął oczy. Co on, do kurwy nędzy, sobie wyobrażał? Daremny trud. Kupienie biletu lotniczego i myślenie, że Snape może mu pomóc, było najgłupszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobił.

Usłyszał skrzypienie łóżka.

Snape usiadł, wpatrując się w niego. Okulary trzymał w dłoni. Jego oczy były dokładnie takie same jak dawniej: ciemne i nie do odczytania.

— Czemu nie masz włosów? Gdybym nie usłyszał twojego głosu, nigdy nie odgadłbym, że to ty. Pomijając dłonie. I oczywiście to ciągle warczenie na innych.

Snape przesunął dłonią po swojej łysej głowie i uśmiechnął się lekko. Prawdziwym uśmiechem.

— Aurorzy ogolili mi głowę w bezowocnej próbie upokorzenia, kiedy wtrącono mnie do Azkabanu. Doszedłem do wniosku, że właściwie wolę tę wersję. To było wyzwalające. I to kolejny symbol czarodziejskiego świata, którego musiałem się wyrzec, chociaż, w tym wypadku, na szczęście. Spędź lato na pustyni w Arizonie i od razu docenisz mój punkt widzenia.

Harry już mógł go docenić. Jego własne włosy, sięgające w tej chwili za ramiona, były niewygodne i przepocone, pomimo wszechobecnej klimatyzacji. Miał wrażenie, że były brudne od razu po tym, jak wychodził spod prysznica. To musiała być kwestia ciągle unoszącego pył wiatru. Nie wspominając o tym, że było trzydzieści pieprzonych stopni, a to przecież dopiero kwiecień. Co będzie w sierpniu?

— Jak pan mnie znalazł, panie Potter? I jak pan myśli, jak mogę panu pomóc?

— Profesor McGonagall…

— Powinienem był zabić tę kobietę…

— Nie, nie, słuchaj, to nie jej wina. Byłem w... yyy... kiepskim stanie. Eee, miałem ciężki okres…

Ciężki. Okres. Można to tak nazwać. Przebywanie pod nadzorem na oddziale dla niedoszłych samobójców w Świętym Mungu przez sześć miesięcy. Bycie w tak ciężkiej depresji, że cały dzień spędzasz zwinięty w pozycji płodowej, przez niekończące się godziny, wstając tylko po to, żeby się wysikać, a nawet to wymaga olbrzymiego wysiłku. Odmawianie rozmowy z kimkolwiek, nie odpowiadanie nawet na najprostsze pytania, dopóki pewnego dnia McGonagall nie wchodzi do twojego pokoju i nie mówi: Profesor Snape nadal żyje, w Stanach Zjednoczonych, w miejscu zwanym Arizona. I czujesz, jak twoje palce rozluźniają się z pięści, w które były zwinięte przez godziny… — Tak, ciężki.

— Nie mogę panu pomóc, panie Potter. — Snape wstał z zamiarem wyjścia i podał Harry'emu jego różdżkę.

Harry nie wziął jej.

— Wiedziałeś, że to byłem ja! — krzyknął. — Skąd wiedziałeś? Wyczułeś moją magię? Byłeś w stanie odzyskać chociaż trochę swojej? — Harry wiedział, że brzmi na zdesperowanego. Nawet na rozhisteryzowanego. Ale to był powód, dla którego tu przyjechał, dla którego płaszczył się przed mężczyzną, którym gardził, którego nienawidził prawie tak mocno jak Voldemorta. Jeśli ktokolwiek wiedział, jak to odwrócić, jak to zatrzymać, jak odzyskać jego magię, był to właśnie ten mężczyzna.

Snape potrząsnął głową.

— Nie, nie mam dla pana żadnych cudownych wieści, panie Potter. — Harry naprawdę zaczął się bać, ponieważ Snape go nie zrugał. Właściwie mówił do niego bezbarwnym i rozsądnym tonem. — Jak pan wie z mojego procesu, moja magia zginęła, kiedy umarł Czarny Pan. Tak samo jak magia wszystkich innych śmierciożerców i najwidoczniej pańska również. Jednak umiem wyczuć jej obecność. W tym samym momencie, w którym wszedł pan do restauracji, wiedziałem, że to pan. Pańska magia jest szczególna. Zawsze była. Spędziłem trzy dni czekając na Avadę Kedavrę prosto w plecy. — Harry wydał z siebie dźwięk protestu. — Proszę mi tego oszczędzić, panie Potter. Nienawidzi mnie pan na tyle, by móc to zrobić. Niech pan nie próbuje zaprzeczać.

Harry wzruszył ramionami. Snape miał rację. Nie było sensu kłamać.

— Ale nie rzuciłbym ci Avady prosto w plecy.

— Widzę, że przynajmniej pańskie gryfońskie wartości zostały nienaruszone. Nie przyszedł pan mnie zabić?

— Nie. I nie mógłbym, nawet gdybym chciał. Nie z… — Wskazał na swoją bliznę.

Snape uniósł brew. Tylko Snape mógł być rozbawiony na myśl o kimś, kto otwarcie przyznaje, że chce go zabić. A Harry tak bardzo chciał zrobić to przez całe lata. Zamordowanie Albusa Dumbledore'a było kroplą, która przelała czarę i jego nienawiść do Snape'a zmieniła się w niepohamowaną furię, która mogła konkurować jedynie ze wstrętem do Voldemorta. Harry myślał, że umrze z wściekłości, kiedy myślodsiewnia Dumbledore'a ukazała jego niewinność, to, że dyrektor błagał Snape'a, żeby go zabił, aby ten podły Draco Malfoy nie musiał popełniać tego grzechu. Ponieważ Dumbledore i tak był już umierający. To wszystko pozostawiło Harry'ego w stanie dzikiej złości, gdyż nic nie mogło przywrócić Dumbledore'a do świata żywych, ale wiedza o względnej niewinności Snape'a zaowocowała niewielkim usprawiedliwianiem przemocy.

— Powiem panu to, co wiem. Żyję w ten sposób, odkąd umarł Czarny Pan. Zdaję sobie sprawę z tego, że to status quo. Nie zmienił się od siedmiu lat. Kiedy twoja magia kompletnie zniknie, nadal możesz chodzić po Ulicy Pokątnej, zakładając, że ktoś otworzy dla ciebie przejście, co pozwoliło mi dostać się do mojego konta w Banku Gringotta i wyjechać z Anglii raz na zawsze. Możesz zobaczyć magiczne miejsca, co pozwoliło mi pławić się w chwale w mojej zapleśniałej i zgniłej celi w Azkabanie. Hogwart nie jest dla ciebie zamknięty, co pozwoliło mi zabrać kilka moich rzeczy po zwolnieniu z więzienia. Świstokliki nadal działają, w ten sposób dotarłem do Stanów Zjednoczonych. Jesteś w stanie czuć magię, obecność jej i innych czarodziejów, właśnie dlatego wiedziałem, że wszedł pan do mojej restauracji. W skrócie to wszystko. Nie wyciągnę żadnych asów z rękawa. Proszę zabrać swoją różdżkę i wracać do domu. — Snape założył okulary i ponownie zaoferował Harry'emu jego różdżkę.

— To wszystko? To mają być twoje genialne rady?

Snape rzucił w niego różdżką, a Harry złapał ją w powietrzu. Z jakiegoś powodu jego umiejętności ścigającego były jedyną rzeczą, jaka pozostała nienaruszona.

— Tak, to wszystko, niewdzięczny chłopaku! — Snape był tak zdenerwowany, że aż pluł. — Czego jeszcze chcesz? Cytrynowego dropsa? Powiedziałem ci, co chciałeś wiedzieć, teraz wracaj do domu. Jeśli mi nie wierzysz, spytaj swoich dawnych szkolnych kolegów, którzy gniją w Azkabanie. Albo tych, którzy mieli wystarczająco dużo szczęścia i otrzymali krótkie wyroki. Pansy Parkinson dostała tylko trzy lata, z tego, co wiem. Spytaj jej. Spytaj…

— Nie ma nikogo innego, pieprzony dupku! — krzyknął Harry — Jesteś tylko ty i ja. To wszystko.

Snape zamarł i spojrzał na niego z przerażeniem.

— Nikt inny nie przeżył?

— Tylko jeden. Michael Corner przebywa w Świętym Mungu i całe dnie spędza na budowaniu replik Hogwartu z zapałek. Nie powiedział niczego sensownego od pięciu lat. Wszyscy inni są… — Zamilkł. Malfoy wyrwał szczękę z ciała martwego szczura i użył jego kłów, żeby rozerwać sobie żyły i wykrwawić się w swojej celi w Azkabanie. Goyle próbował uciec, wiedząc, że wtedy strażnicy rzucą na niego Avadę. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła Pansy Parkinson po wyjściu z więzienia, było rzucenie się pod rozpędzony pociąg. Teodor Nott… — Nie ma nikogo innego, kogo mógłbym spytać. Nikt nie mógł tego wytrzymać. Albo wariowali, albo popełniali samobójstwo. Poza mną jesteś jedynym, który został. Nie rozumiesz? Myślisz, że gdybym miał inną możliwość, zwróciłbym się właśnie do ciebie?

Gość z pokoju obok uderzył w ścianę, po czym dotarło do nich stłumione Uciszcie się tam! Harry chyba musiał krzyczeć. Podniósł dłonie do twarzy, żeby potrzeć oczy i z przerażeniem zorientował się, że płakał.

— Proszę się uspokoić, panie Potter — rozkazał mu Snape. — Draco Malfoy?

Harry potrząsnął głową. Powiedział mu, co stało się z Draco Malfoyem.

— Gregory Goyle?

Harry znowu potrząsnął głową. Powiedział mu, co stało się z Gregorym Goyle'em.

Przeszli przez całą listę jego szkolnych kolegów, ich rodziców i tego, co się im przydarzyło. Nie żył już żaden Ślizgon z jego rocznika, podobnie jak kilku Krukonów i dwójka Puchonów. Pomijając Michaela Cornera, który był pomylony, wszyscy śmierciożercy umarli. Kiedy dochodzili do coraz większej liczby zmarłych, mimo półmroku motelowego pokoju widział, jak twarz Snape'a powoli traciła tę odrobinę koloru, jaką miała. Nawet Snape nie mógł żyć na pustyni i nie złapać nieco opalenizny, ale w tym momencie nie było po niej śladu. Wyglądał śmiertelnie blado i mizernie, zupełnie jak wtedy, kiedy żył w lochach przez dwadzieścia lat.

— Widzisz? — wychrypiał Harry, wycierając dłońmi policzki. Nie płakał od lat. Odkrył, że to wcale w niczym nie pomaga, ale… To głośne potwierdzenie tego, jak wielu umarło i jak umarło, ich winy albo niewinności, teraz już nieistotnych. Harry doskonale wiedział, jak to jest stracić swoją magię i chcieć się z tego powodu zabić. Nie mógł ich za to winić i chciał do nich dołączyć, ale narastające przekonanie, że to tylko kwestia czasu, wyzwoliło w nim tę ostatnią potrzebę podjęcia jakiejś próby.

Kiedy mieli już za sobą omawianie kompletnego zniszczenia większości czystokrwistych rodów w czarodziejskiej Anglii, po prostu siedzieli razem w ciszy. Gdy wojna się skończyła, Harry zorientował się, z pewnym zadowoleniem, że obsesyjna nienawiść Voldemorta do wszystkich osób półkrwi spowodowała unicestwienie tego, co rzekomo doceniał, ale teraz wydawało się to sprawą dyskusyjną. Harry nie był już taki zadowolony. Nie mógł śmiać się z triumfem. Nie mógł powiedzieć: Widzisz? Widzisz? Mieliśmy rację. Ponieważ to, że mieli rację, nie przywróci im Charliego Weasleya, i to, że mieli rację, nie przywróci im Kingsleya Shacklebota, i to, że mieli rację, nie znaczy, że Michael Corner kiedykolwiek wypowie spójne, logicznie zdanie, i to, że mieli rację, nie znaczy, że Harry nie straci swojej magii. Bo straci ją na pewno. I jeśli Snape nie może mu powiedzieć czegoś, czego mógłby się złapać, czegokolwiek, to albo zwariuje, albo się zabije. Nie ma chyba żadnej innej opcji.

Minęło kilka minut, zanim Snape znowu zdjął swoje okulary i spojrzał na Harry'ego.

— Rozumiem.

— Taa — mruknął Harry, otrzymując w zamian wywrócenie oczami.

— Sądzę, że myślenie, iż przez te wszystkie lata nauczy się pan mówić pełnymi zdaniami, było płonną nadzieją, panie Potter. Niech przyniesie pan sobie szklankę wody. Proszę ją najpierw opłukać, wątpię, żeby była czysta, i wypić wszystko do dna. Przy tym upale naprawdę nietrudno o odwodnienie. Niech pan umyje twarz. Kiedy pan skończy, proszę pytać. Nie spodobają się panu moje odpowiedzi, jak zwykle, ale nic na to nie poradzę.

Harry ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć Snape'owi, iż jego odpowiedzi mogłyby mu się spodobać, gdyby nie ociekały sarkazmem i pogardą. Kiedy wrócił z łazienki, twarz Snape'a przybrała uprzedni kolor. Przywłaszczył sobie krzesło, więc Harry nie miał innej opcji niż siedzenie na łóżku.

— Niech pan pyta.

Teraz, kiedy skupił już na sobie uwagę Snape'a, nie wiedział, co powiedzieć. Boże, w porządku, po prostu wykrztuś to z siebie!

— Jak pozostałeś przy zdrowych zmysłach? Jak wstajesz każdego ranka i… — Nie chcesz się zabić. — Musisz tęsknić za tym tak samo, jak ja. Musisz. Byłeś genialny. Byłeś obślizgłym, sarkastycznym, wrednym dupkiem, ale genialnym. Najlepszym Mistrzem Eliksirów w Wielkiej Brytanii. Jak?

Harry poczuł, że znowu zaczyna pękać. To był błąd. Przez lata budował mur wyparcia, pomimo pewności, że jego magia znika, umierając z każdym zaklęciem, które rzuca, z każdym urokiem, i teraz ten mur zaczynał się kruszyć. Tuż przed nim siedział jeden z najpotężniejszych czarodziejów, jakich spotkał, który teraz nie mógł nawet rzucić Accio na łopatkę do przewracania naleśników.

Snape złączył dłonie. Piękne dłonie o długich palcach. Dłonie, które nie były już poplamione eliksirami. Oparł na nich czoło.

— Jeśli mogę dać panu małą radę, panie Potter, nie obraża się ludzi, od których się czegoś chce. Nie spodoba się to panu, ale nasze sytuacje nie różnią się aż tak bardzo. Obaj byliśmy zdani przez większość naszego życia na łaskę dwóch mężczyzn. Czarnego Pana i Albusa Dumbledore'a…

— Nie mów nic o Dumbledorze! Nie mów… — Harry zerwał się z łóżka, gotowy uderzyć Snape'a, gotowy coś zniszczyć…

— Uspokój się. Siadaj — syknął Snape. Harry zamarł. — Chciał pan odpowiedzi i wysłucha pan tego, co mam do powiedzenia, do cholery. — Harry usiadł. — Jest pan ofiarą Czarnego Lorda i jego pokręconych planów o wiecznym życiu i panowaniu nad światem wolnym od czarodziejów półkrwi. Zawsze chodziło o władzę, jego władzę, i zrobiłby wszystko, żeby ją mieć. Pobudki Albusa były o wiele bardziej altruistyczne, proszę usiąść, panie Potter, ale nie mniej precyzyjna. Niech pan nie zaprzecza, że czasami był pan po prostu jego marionetką. Na piątym roku zachowywał się pan jak nadąsany dzieciak, sprzeciwiając się tej idei. Idei, że jest pan tylko pionkiem na szachownicy w grze Albusa i Czarnego Pana. Idei, że nie ma pan praktycznie żadnej kontroli i wiedzy odnośnie tego, co się dzieje. Zaprzeczy pan, że był wykorzystywany? — Harry nigdy nie słyszał, żeby głos Snape'a był tak ostry. I nie mógł zaprzeczyć ani jednemu słowu. Ale nie odpowiedział, bo odpowiedź byłaby… — A podczas szóstego roku poprosił szesnastolatka, żeby zmusił go do wypicia eliksiru, o którym wiedział, że go zabije…

— Przestań! — poprosił Harry.

— O którym wiedział, że go zabije, a jednak chciał, żeby ten młody mężczyzna, chłopak, który był dla niego jak wnuk, wziął na swoje barki ten ciężar…

— Na miłość boską, przestań! — krzyknął Harry, tym razem nie przejmując się tym, że po jego twarzy płyną łzy.

— Świetnie. Chciałem tylko zauważyć, że nie jestem jedyną osobą odpowiedzialną za śmierć Dumbledore'a. Razem braliśmy udział w tym radosnym wydarzeniu. Pan i ja byliśmy tylko pionkami, do samego końca. Przez zachłanność Czarnego Pana w stosunku do władzy, dyrektor zmuszony był użyć wszystkich narzędzi, jakich mógł, żeby go zatrzymać. Niestety w te narzędzia wliczał się też pan i ja. Dumbledore był tak samo bezlitosny jak Czarny Lord. Na szczęście miał nieco więcej sumienia. Nienawidził tego, że musiał nas użyć, ale zrobił to.

— Tak — wyszeptał Harry, czując, jak coś przewraca się w jego żołądku. Ponieważ to wszystko było prawdą i wiedział, że Snape niczego nie upiększa. Nazywał rzeczy po imieniu. — Ale co to ma wspólnego z utratą twojej magii i… — Przetrwaniem.

Snape powoli i z rozwagą opuścił dłonie i teraz Harry mógł zobaczyć jego twarz.

— Chciałem, żeby zrozumiał mnie pan, kiedy powiem, że tutaj jestem na swoich własnych warunkach. Że nikt nie ma teraz nade mną władzy. Mogę nie mieć swojej magii, ale z drugiej strony ministerstwo nie wykorzystuje mnie jako przykładu dla reformujących się śmierciożerców. Czy paradowali wokół pana, sprowadzając na różne wydarzenia niczym główny punkt programu? Po pana minie wnioskuję, że tak. Powtarzam, jestem tu na swoich własnych warunkach. Po raz pierwszy od lat, panie Potter, od dziesięcioleci, nie odpowiadam przed nikim innym tylko przed sobą.

— Nie rozumiem — powiedział Harry bezbarwnym głosem.

— Nie umiem tego lepiej wyjaśnić. Przetrwałem, ponieważ znalazłem swoje własne warunki. Nie będę zaprzeczać, że niektóre dni są o wiele gorsze od innych. Niestety, panie Potter, posiadam dodatkowe brzemię, którego pan nie ma. Przez wiele lat używałem swojej magii w godnych pogardy celach. Najpierw na służbie u Lorda Voldemorta, potem na służbie u Albusa Dumbledore'a. Mógłby się pan spierać ze mną, że to było niezbędne. Że robiłem to dla większego dobra. Albus by się spierał. Widział pan wystarczająco dużo tego, co dzieje się na wojnie, żeby wiedzieć, że taki argument usatysfakcjonowałby jedynie człowieka pokroju Dumbledore'a. Myślę, że był osobą, która naprawdę wierzyła w to, że wielkie zło popełnione w intencji wielkiego dobra w jakiś sposób usprawiedliwia ten grzech. Ja nie jestem w tym względzie takim optymistą. Podłe czyny są godne pogardy. — Snape wstał i podszedł do drzwi. — Magia to dar. Niektórzy powiedzieliby, że mam to, na co zasłużyłem, tracąc coś, czego tak nadużywałem. Pan nie ma tego komfortu, jeśli mogę to tak nazwać. Ale moja rada pozostaje taka sama. Proszę znaleźć swoje własne warunki, panie Potter.

— Bycie kucharzem to twoje „własne warunki”? — powiedział Harry z niedowierzaniem. Czy Snape naprawdę miał to na myśli?

Ręka Snape'a była już na klamce.

— Tak, panie Potter, bez względu na to, jak ciężko w to panu uwierzyć. To mój bar. Serwuję to, co chcę ugotować. Zatrudniam, kogo chcę. Mam nawet kontrolę nad tym, kto przekracza próg. To skromne życie, ale myślę, że zgodziłby się pan ze mną, że żyłem w świetle reflektorów przez wiele lat. W pewien sposób utrata magii nie była wielką ceną za moją wolność. Miłego dnia, panie Potter — powiedział i wyszedł.

_________________________________

* Największy dotychczas zbudowany liniowiec transatlantycki.

** Profesjonalna drużyna baseballowa z siedzibą w Phoenix w Arizonie (USA).

*** Wg źródeł w Internecie każda łza wytatuowana na twarzy ma symbolizować osobę, którą ten ktoś zabił.

**** Gra słów. Vermin to po angielsku robactwo.

CZĘŚĆ DRUGA

Harry powiesił na drzwiach zawieszkę z napisem „Nie przeszkadzać” i leżał skulony na łóżku przez następne dwa dni, wstając jedynie po to, żeby się wysikać i kupić batonik. Dryfował na granicy snu, nie będąc w stanie zrobić niczego poza wrzuceniem drobnych do automatu i odebraniu z niego czegoś czekoladowego. Powinien zwrócić wynajęty samochód. Powinien przenieść się do innego motelu: to miejsce było kompletną dziurą, poza tym wykupił prawie całą zawartość automatu. Powinien sprawdzić loty powrotne do Wielkiej Brytanii. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Jadł batony, drzemał i wypuszczał Hedwigę na zewnątrz. Podobało jej się tu. Amerykańskie myszy i jaszczurki musiały być o wiele smaczniejsze od tych w Anglii. Czekała, aż zajdzie słońce, a potem stukała niecierpliwie dziobem w okno. Harry wypuszczał ją i obserwował jej lot nad surowym krajobrazem pustyni. Tuż przed świtem wracała, oznajmując swoją obecność ostrym uderzeniem w szybę i wyglądając na zadowoloną. Szczypała go z czułością w ucho, po czym wślizgiwała się do klatki, żeby wyspać się po nocy terroryzowania amerykańskiej populacji gryzoni. Gdyby wypuścił ją na wolność, byłaby tu szczęśliwa.

Kiedy w środę rano obudził go ostry dźwięk telefonu, na zewnątrz nadal było ciemno. Kto, do cholery, mógł dzwonić...

— Panie Potter, pan Vasquez miał atak serca. Potrzebuję zmywacza. Proszę być użytecznym. Przyjadę po pana za dziesięć minut.

*****

„Bycie użytecznym” oznaczało pójście ze Snape'em do marketu i bycie jego tragarzem. Harry przeniósł parę opakowań jagód, kilka worków kartofli, kilkanaście kartonów jajek, trzydziesto kilogramowy blok masła i sporo skrzynek z nabiałem. Była piąta rano i już czuł się kurewsko wyczerpany, a nie zaczął nawet swojej zmiany.

O ile kiedykolwiek ją zacznie; Snape był bowiem najgorszym kierowcą na świecie. Jeśli Harry mógłby wybrać coś, w czym miałby być naprawdę kiepski, na pewno nie chciałby, żeby była to jazda samochodem, zwłaszcza w miejscu, gdzie były one czczone jak bóstwa. Snape wydawał się fizycznie niezdolny do zmiany biegów bez niszczenia przekładni. W ciągu roku jak nic zarżnie sprzęgło i skrzynię biegów na amen, pomyślał Harry. Na dodatek ciągle hamował, nawet kiedy nie musiał tego robić, przy okazji efektownie szarpiąc drążkiem do zmiany biegów, a potem przyspieszał bez wyraźnej przyczyny. Jeśli chodziło o Snape'a, to czerwone światła i znaki stopu były jedynie dekoracyjnym dodatkiem. Harry był zbyt zmęczony, żeby zauważyć to wszystko w drodze do marketu, ale teraz, kiedy jechali do restauracji, był już rozbudzony i czuł, że dostanie mdłości, jeśli Snape nie stanie.

— Zatrzymaj się! Natychmiast zatrzymaj furgonetkę!

— Potter, co do diabła...

— Jesteś, bez żadnej wątpliwości, najgorszym kierowcą w całych Stanach Zjednoczonych. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego jeszcze się nie rozbiliśmy. Trzy razy przejechałeś na czerwonym świetle, sześciokrotnie źle zmieniłeś bieg, przypadkowo wcisnąłeś sprzęgło, i to dwa razy, a przejechaliśmy mniej niż półtora kilometra. Nie mam zamiaru ginąć na jakiejś zapomnianej autostradzie na wypizdówiu w Arizonie tylko dlatego, że nie umiesz prowadzić ciężarówki. Albo mnie wysadź i dojadę na miejsce stopem, albo wpuść mnie za kierownicę. To nie podlega dyskusji.

Harry przygotował się na słowny atak. Na pogardliwą obelgę w stylu, że umiejętność latania na miotle nie sprawia, że potrafi kierować furgonetką. I na milion innych wyzwisk, które Snape wydawał się mieć w małym palcu, kiedy przychodziło do wytykania niedociągnięć Harry'ego.

Niczego takiego nie usłyszał. Snape zahamował, zatrzymał ciężarówkę i powiedział:

— Dobrze. Pan pojedzie.

Harry wysiadł, Snape przesiadł się na jego miejsce i ruszyli dalej. Kiedy dojechali do restauracji, Snape oznajmił:

— Nie lubię prowadzić.

Jakby to miało wszystko wyjaśniać.

*****

Pozostali członkowie ekipy zdawali się przyjąć jego obecność bez mrugnięcia okiem. Kiwnięciem głowy skwitowali jego: Eee, jestem Harry, pomogli mu rozładować furgonetkę, a potem pan Łzy-Równają-Się-Liczbie-Osób-Które-Zabiłem Perez pokazał mu, jak obsługiwać zmywarkę. Kolejne sześć godzin było prawdziwym piekłem. Posiadanie tylko jednego menu skutkuje tym, że talerze z jedzeniem praktycznie wylatują z kuchni. Harry nie mógł nadążyć. W przeciągu pierwszej godziny stłukł sześć szklanek, cztery talerze i dźgnął się widelcem. Po każdej wyrządzonej przez niego szkodzie Snape ogłaszał donośnym głosem: Odejmę to panu z wypłaty, panie Potter. A najcięższa część miała dopiero nadejść, ponieważ po tym, jak wszystkie posiłki zostały wydane, on i pan Perez musieli sprzątnąć kuchnię. Kelnerzy poszli do domu, Snape przysiadł przy niewielkim biurku w rogu, żeby obliczyć wysokość rachunków i podsumować dzienny dochód, a on i pan Perez wyszorowali kuchnię tak, że można by przeprowadzić w niej operację na otwartym sercu. Oczywiście Harry odbył u Snape'a wystarczająco dużo szlabanów, żeby znać poziom czystości, jakiego wymagał i był usatysfakcjonowany, kiedy pan Perez pokazał mu uniesiony kciuk i powiedział: Mów mi Juan, podczas gdy czyścili ostatnią z kuchennych mat.

Kiedy Snape przyszedł do kuchni na inspekcję i skinął głową w geście aprobaty, Juan wyszedł szybko tylnymi drzwiami, chociaż Harry usłyszał, jak gwiżdże przekraczając próg. Snape wrócił do swojego biurka, a Harry opadł na jedno z krzeseł w jadalni, przekonany, że naprawdę umarł i teraz jest w piekle, skazany na wieczność jako pomywacz u Snape'a.

— Pieprzona cholera, niech ktoś mnie dobije — jęknął.

— Z wielką chęcią uderzyłbym pana w głowę żelazną patelnią. Czy może wolałby pan uduszenie własnymi paskami od fartucha? Jestem do pana dyspozycji.

Snape stał obok, patrząc na niego z góry. Mięśnie, o których Harry nie wiedział, że je posiada, bolały i rwały.

— Skoro nie jestem już twoim uczniem, powiem ci, że...

— Niech się pan lepiej zastanowi.

— Wszystko mnie boli. — Harry skrzywił się.

— Proszę pomyśleć o tym, jak będzie czuł się pan jutro — powiedział Snape z nutą radości w głosie. — Jest pan żałosny, panie Potter. Pan Vasquez ma siedemdziesiąt osiem lat i nigdy nie słyszałem, żeby narzekał. To tylko kilka talerzy.

— Kilka tysięcy talerzy. I czy to nie ten sam pan Vasquez, który leży teraz w szpitalu po ataku serca? Ding, ding, ding. Młody mężczyzna leżący na ziemi w niesamowitej agonii wygrywa tę rundę.

— Proszę się podnieść, panie Potter. Musimy zebrać pańskie rzeczy. Napisałem do profesor McGonagall. Zostanie pan ze mną, dopóki nie dostanę od niej odpowiedzi. Wtedy zamierzam uwolnić się od pana. Na zawsze.

Zostało to powiedziane tak gwałtownie, że Harry ponownie zastanowił się nad wszystkim. Dlaczego się na to zgodził? Czy oprócz wykazywania samobójczych zapędów był także nienormalny? Zgodzenie się na choćby jeden dzień pracy jako pomywacz u Snape'a wyraźnie na to wskazywało. Na dodatek Proszę pomyśleć o tym, jak będzie czuł się pan jutro znaczyło, że Snape zakładał, iż było to stałe rozwiązanie do momentu, kiedy pan Vasquez stanie na nogi albo umrze. Albo do momentu, kiedy McGonagall napisze do Snape'a, ogłaszając w liście jakąś cudowną nowinę.

Z powrotem przeniósł wzrok na Snape'a. Był tak wyczerpany, że nawet ten minimalny ruch sprawił, że się skrzywił (kto by pomyślał, że brwi mogą boleć?) i znów zobaczył tę pewność. Snape był cholernie wkurzony, ale nie nieszczęśliwy. Z jakimikolwiek demonami walczył, jakim problemom stawiał czoła w ciemności, podnosił się i robił to, co musiał. Harry wreszcie zrozumiał, co Snape starał się powiedzieć mu kilka dni wcześniej. Posada kucharza była dla niego w porządku. Mimo że to smutne, w porządku było stanem, za który Harry dałby sobie uciąć w tych dniach prawą rękę. Jeśli Snape znalazł swoje w porządku na zadupiu w Arizonie, to co powstrzymuje Harry'ego od zrobienia tego samego? Może to było jedynie tymczasowe w porządku, ale w pewien dziwny sposób, albo z powodu jego desperacji, na razie by wystarczyło. Może Harry'emu udałoby się podebrać trochę w porządku od Snape'a. Chociaż na moment.

— Wybacz, że robię taki kłopot. Po prostu podrzuć mnie do motelu — powiedział zrzędliwym tonem.

— Jest pan cholernym kłopotem. Zawsze pan był. Niestety, życzyłbym sobie zachować moją anonimowość. Najgorszą rzeczą na świecie byłoby pojawienie się tu Minerwy McGonagall w swoich letnich tartanach, przekonanej o tym, że źle pana traktuję. Dopóki nie otrzymam odpowiedzi, będzie pan spał na mojej kanapie. Zauważyłem, że przywiózł pan ze sobą sowę. Na szczęście dla was dwojga posiadam dzwonnicę.

Harry nie mógł liczyć na w porządku mieszkając razem ze Snape'em, ale było to rozwiązanie tylko na kilka dni. Na dodatek mógłby dowiedzieć się więcej o tym, czemu Snape był bardziej lub mniej szczęśliwy, wykonując pracę, której najbardziej interesująca część polegała, zdaniem Harry'ego, na wyborze, czy zaserwować gofry, czy naleśniki. A co do szczęścia, to Snape nigdy nie bywał szczęśliwy. Ale wydawał się być w porządku.

Snape został w ciężarówce, nie wyłączając silnika, podczas gdy Harry wrzucił swoje ubrania do torby, wymeldował się i ustalił z obsługą, że ktoś odwiezie jego wypożyczony samochód. Potem stał w upale przez dziesięć minut, próbując zwabić Hedwigę na dół z rogu budynku, gdzie siedziała obrażona, ponieważ nie było go rano w motelu i nikt nie wpuścił jej do środka. Ostatecznie poddał się, gdyż Snape był bliski wybuchu i krzyki Potter! stawały się coraz bardziej donośne. Harry zawołał: Leć za nami, mała i wsiadł do ciężarówki.

— Panie Potter — warknął Snape — mugole nie rozmawiają z sowami. Niech pan nie zwraca na siebie uwagi.

Harry skierował się w stronę wyjazdu z parkingu.

— Jesteś niewiarygodny. Ty dajesz mi wskazówki, jak żyć niczym mugol, jak wtopić się w tło? Wskazówka numer jeden: ogól głowę kompletnie na łyso. Wskazówka numer dwa: zakładaj ogromne okulary przeciwsłoneczne, kiedy smażysz naleśniki. Wskazówka numer trzy: bądź szefem restauracji, gdzie nie ma menu. Wskazówka numer…

— Widzę, o co panu chodzi, panie Potter. Teraz w prawo, a potem proszę jechać trzydzieści kilometrów lotem wrony, czy, w pana przypadku, sowy. Sugeruję, żebyśmy zaprzestali wszystkich rozmów do momentu, kiedy dotrzemy na miejsce.

— Dobrze — fuknął Harry i włączył klimatyzację, maksymalnie kręcąc gałką. Szum nawiewu wypełnił wnętrze samochodu, więc nawet jeśli miałby coś do powiedzenia Snape'owi (a nie miał, chyba żeby wziąć pod uwagę to, iż chciał nazwać go niecierpliwym dupkiem), musiałby przekrzyczeć hałas. To było przyjemne: jednostajne buczenie klimatyzacji i ciągły podmuch chłodnego powietrza. Relaksujące. Poza tym Harry lubił prowadzić. Był to marny substytut latania na miotle, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Jego irytacja na Snape'a rozproszyła się, kiedy furgonetka wjechała na drogę i jej delikatne podskakiwanie złagodziło ból mięśni. Usiadł wygodniej i rozkoszował się jazdą. Z każdym mijanym kilometrem liczba domów zmniejszała się, aż w końcu nie było już żadnych zabudowań. Harry ciągle zerkał w lusterko wsteczne, ale Hedwiga nadążała za nimi bez problemu. Było ją widać wyraźnie - biała kropka na tle głębokiego błękitu nieba.

Harry nie wyminął żadnego innego samochodu od co najmniej dziesięciu minut, kiedy Snape powiedział:

— Tam, za trzecim słupem, jest droga. Proszę w nią skręcić.

Harry posłuchał i w przeciągu minuty czy dwóch zaparkowali przed starym, ceglanym budynkiem. Rzeczywiście miał dzwonnicę. Harry wysiadł z furgonetki, wytrzeszczając oczy.

— Tak, panie Potter, najwidoczniej nawet na mojej przymusowej emeryturze nie mogę uciec od klasy. Ten budynek to oryginalna szkoła dla dzieci hiszpańskich posiadaczy ziemskich. Została zbudowana na początku osiemnastego stulecia.

— Co cię opętało, żeby kupić szkołę? — zdziwił się Harry.

— Nie kupiłem szkoły. Kupiłem izolację — powiedział Snape i podszedł do frontowych drzwi.

To na pewno. Harry rozejrzał się wokół. Nie było tam nic oprócz piasku, okazjonalnego kaktusa i nieba w takiej ilości, że poczuł się kompletnie przytłoczony i niesamowicie samotny. Cholera, to było przygnębiające. Hedwiga sfrunęła na dół i usiadła na płocie, przechylając głowę pod dziwnym kątem, jakby chciała powiedzieć Harry, w co ty nas znowu wpakowałeś?. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej skrawek bekonu, który trzymał dla niej jako poczęstunek.

— Istny mysi raj, specjalnie dla ciebie — obiecał jej, chcąc ją udobruchać. — Ale teraz wrócisz do klatki. Założę się, że potrzebujesz trochę odpoczynku po tym locie. — Hedwiga posłusznie wślizgnęła się do środka, jednak zabrała od niego bekon nieco szorstko, chcąc pokazać swoje niezadowolenie odnośnie tego, co się działo. — Wszyscy dzisiaj narzekają — westchnął Harry. Złapał swoją kurtkę leżącą z tyłu furgonetki, zarzucił ją na klatkę, żeby zapewnić Hedwidze odrobinę ciemności i przeszedł przez drzwi prowadzące do azylu Snape'a.

*****

Pomieszczenie nie posiadało żadnych ścian działowych. Ani jednej. To był po prostu pojedynczy, gigantyczny pokój. Miejsce zdecydowanie dla jednej i tylko jednej osoby. Salon, kuchnię, sypialnię i łazienkę dało się odróżnić zaledwie poprzez zbiorowiska mebli, które musiały pochodzić z Hogwartu. Ciemne, rzeźbione ornamentami wiktoriańskie łoże, stoły i krzesła tak masywne i przytłaczające, że jedyną rzeczą powstrzymującą Harry'ego przed dostaniem ataku klaustrofobii było blisko dziesięciometrowe sklepienie. I pomijając mały zakamarek z wanną i toaletą oraz kuchnię, przy wszystkich ścianach stały biblioteczki wypełnione książkami. Na samym środku pomieszczenia, niczym tarantula spoczywająca na torcie weselnym, znajdował się trzydziestosześcio calowy telewizor z odtwarzaczem DVD.

— Proszę zamknąć usta, panie Potter. A teraz zasady, które tutaj obowiązują. — Snape wskazał na wannę, znajdującą się tuż przy ścianie w rogu. — Biorę prysznic dwa razy dziennie. Rano i po powrocie do domu. Spodziewam się, że będzie pan chciał robić to samo. Jako że to mój dom, biorę prysznic jako pierwszy. — Harry przytaknął. To żaden problem. — Nie gotuję. Jem jogurty, sałatki, orzechy i owoce. Ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę po spędzeniu całego dnia nad gorącym grillem, jest ślęczenie nad gorącą kuchenką. Sugeruję, aby pańskie gusta, niezależnie od tego, jakie są, dostosowały się do moich. — Harry znowu przytaknął. Parsknął cicho, kiedy Snape wspomniał o dostosowaniu się. Jakby „dostosowanie się” nie było zamiennikiem dla snape'owego „Pieprz się, albo jogurt albo nic”. — Pralka jest tam — Snape wskazał w stronę kuchni przy tylnym wejściu — podobnie jak suszarka. Jeśli użyje pan suszarki w tym upale, zabiję pana własnymi rękami. Na zewnątrz znajdują się sznurki do bielizny, tam będzie rozwieszał pan swoje pranie, żeby wyschło. Może pan...

— Dlaczego nie mogę korzystać z suszarki? — spytał Harry. Wydawało się to niewinnym pytaniem.

— Ponieważ, idioto, hiszpańscy nauczyciele, którzy zbudowali tę szkołę, sprzeciwili się założeniu w niej klimatyzacji. Jeśli włączy pan suszarkę, w pokoju będzie sześćdziesiąt pięć stopni Celsjusza w ciągu niecałych pięciu minut. Oto dlaczego. Kanapa, na której będzie pan spał, jest tam...

— Po co ci kuchenka, skoro nie gotujesz? — Sześć palników na jej szczycie wyglądało imponująco.

— Gotuję wodę na herbatę i czasem przygotowuję eliksir, ale proszę nie robić sobie nadziei: to medyczne mikstury uzyskane z roślin. Nasz dzień będzie wyglądać następująco: wstaję o 3:30 nad ranem i biorę prysznic. Pan wstaje o 3:34 i idzie pod prysznic jako drugi. Będziemy...

— Bierzesz czterominutowe prysznice?

— Trzy i pół minutowe prysznice. Może pan mieć pięć minut na swój, ale nie więcej. Potem szybko pijemy herbatę i jedziemy do marketu. Co do śniadania, to zje je pan w restauracji. Każdy dzień będzie wyglądał tak samo, jak dzisiejszy, dopóki nie otrzymam wieści od tej piekielnej McGonagall. Po zamknięciu restauracji wracamy tutaj, bierzemy prysznic, jemy lekką kolację i albo czytamy, albo oglądamy film. Restauracja jest otwarta od środy do niedzieli. Niedzielne popołudnia po pracy są święte. Oglądam futbol. Lubię patrzenie na ludzi taranujących się nawzajem. To marny substytut quidditcha, ale muszę przyznać, że Amerykanie mają niesamowity talent do przemocy. Poniedziałek przeznaczony jest na sprzątanie tego miejsca, pranie i załatwianie innych spraw. W dokładnie tej kolejności. Podzielimy się obowiązkami. Wtorek to mój dzień odpoczynku. Będzie pan widziany, ale nie słyszany. — Snape przerwał na chwilę. — Widziany, ale nie słyszany — powtórzył. — Tutaj — wskazał zmęczonym ruchem na pomieszczenie — nie ma żadnej prywatności. Żył pan w dormitorium, tak samo jak ja. Poradzimy sobie. To nie potrwa dłużej niż kilka dni.

Harry skinął głową. Przez kilka dni wytrzymałby wszystko.

*****

Biorąc pod uwagę ich wzajemną wrogość z przeszłości, Harry był zaskoczony, że wszystko szło w miarę dobrze. Może to miało związek z faktem, że nigdy, w całym swoim życiu, nie pracował tak ciężko. Pod koniec dnia nawet mówienie wymagało więcej energii niż posiadał. Kładł się spać codziennie o ósmej wieczorem i, pomimo tego, że kanapa Snape'a była tak niewygodna, iż nadawałaby się na jakieś tajemne narzędzie tortur, zasypiał od razu, gdy tylko zamykał oczy.

Do tego wszystkiego dochodził jeszcze czynnik związany z samym Snape'em.

Nie ten zwyczajny czynnik, który Harry przez ostatnich czternaście lat postrzegał jako pewnego rodzaju doktrynę, związany z tym, iż Snape był absolutnym dupkiem dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Teraz ten czynnik polegał raczej na tym, że Snape pozostał dupkiem, ale nie absolutnym dupkiem na pełen etat.

Podczas pierwszego wieczoru, który spędzili razem, Harry sprzątnął naczynia ze stołu i właśnie skończył zmywanie, kiedy zorientował się, przerażony, że list McGonagall może ujawnić pewne fakty, o których Snape powinien wiedzieć wcześniej, skoro dzielili razem mieszkanie. Cholera jasna.

— Eee, Snape?

Snape nadal trzymał w powietrzu gazetę, którą czytał.

— Myślę, że lepszym pomysłem będzie mówienie do mnie „pan Smith”.

— Okay. Smith. — Harry specjalnie nie użył formy pan, kładąc nacisk na to, co mówi. — Chciałem ci tylko powiedzieć, żeby to nie było... eee... niespodzianką...

— Tak? — Gazeta nadal wisiała w powietrzu.

Kurwa.

— Jestejem.

Snape wciąż nie odrywał wzroku od gazety.

— Panie Potter. Proszę wyrażać się jasno. Zdaję sobie sprawę z tego, że pełne zdania wykraczają zazwyczaj poza pana możliwości lingwistyczne, ale doceniłbym, gdyby w pańskich wypowiedziach znajdował się przynajmniej podmiot i orzeczenie.

Kurwakurwakurwa.

— Jestem gejem. Eee... po prostu pomyślałem, że powinieneś wiedzieć, na wszelki wypadek. Skoro dzielimy... to. — Harry starał się nie patrzeć na Snape'a.

— I ta nowina daje panu prawo, żeby niszczyć moje ścierki do naczyń?

Snape wreszcie odłożył gazetę i nie patrzył na Harry'ego z obrzydzeniem, ale skierował wzrok na jego dłonie. Harry spojrzał w dół i zorientował się, że przedarł ścierkę na pół.

— Przepraszam, kupię ci nową. Tak, przepraszam.

— Oczywiście, że kupisz. — To był jedyny komentarz, jaki powiedział Snape, zanim powrócił do czytania gazety.

— Nie przeszkadza ci to?

Snape westchnął, strzepnął gazetę, prostując ją, złożył idealnie wzdłuż oryginalnych zagięć i odłożył na stolik do kawy. Wyglądała nieskazitelnie, jak gdyby nikt jej nie czytał.

— Panie Potter, planuje pan molestować mnie seksualnie, kiedy będę spał?

Harry poczuł, jakby jego żołądek opadł na ziemię.

— Boże, nie, oczywiście, że nie. Nie!

— Proszę oszczędzić mi tej histerii. Zakładam, że to, a nie utrata magii, jest przyczyną, przez którą rozpadł się pana związek z panną Weasley? Czy może i to, i to?

— W pewnym sensie i to, i to — przyznał Harry. — Ale ta gejowska kwestia przesądziła o sprawie.

— Czy to świeże objawienie?

— Eee... nie. Po wojnie dużo imprezowaliśmy...

— Co jest synonimem nietrzeźwienia przez kilka miesięcy.

Harry wzruszył ramionami, ponieważ było to całkiem trafnym określeniem. Długa, dwuletnia impreza, kiedy pili, ponieważ wreszcie czuli ulgę, kiedy pili, żeby zapomnieć o tym, co zrobili i, co najważniejsze, kiedy pili, żeby zapomnieć, kto tego nie zrobił.

Pewnego wieczoru, podczas którego Ginny wybrała się w odwiedziny do matki, on i Ron poszli do pubu. Nie było w tym nic dziwnego. Robili to przez większość wieczorów. Urżnęli się. Ponownie - normalna sprawa. Nienormalnością było całowanie, po którym nastąpiły wzajemne pieszczoty i obciąganie. Harry obudził się z ramieniem przerzuconym przez talię Rona i słowem Cudownie na ustach. Niestety, Ron nie sądził, że to było cudowne.

— Nigdy nie będziemy o tym rozmawiać. I nigdy nie zrobimy tego ponownie. Nigdy. Nigdy! Rozumiesz? — Po czym, jakby chciał podkreślić swoje żądanie, pobiegł do łazienki i zwymiotował.

Wtedy Harry nie był pewny, czy to przez pijackie wspomnienie seksu, ale otrzymał swoją odpowiedź, kiedy tego samego dnia Ron wyprowadził się, przeniósł do Freda i George'a i, w razie gdyby Harry nie zrozumiał, o co mu chodzi, tydzień później kupił Hermionie pierścionek zaręczynowy i zamieszkał razem z nią.

Harry nie mógł zapomnieć, jak cudownie było trzymać w ręce penisa Rona, jak normalnie i prawdziwie było przesuwać dłońmi po tyłku innego faceta. Więc w ten oto sposób na następnej imprezie wylądował w szafie ściennej razem z Zachariaszem Smithem, który zafundował mu stosunek oralny. Był naprawdę podniecony i nie mógł zwalać tego cudownego uczucia gorących ust Smitha wokół niego na upojenie alkoholowe. A to spowodowało, że kiedy już zapięli spodnie i wrócili na przyjęcie, upił się do nieprzytomności. Kiedy obudził się następnego ranka, cierpiąc z powodu kaca, doszedł do wniosku, że lubił, jak Ginny mu obciągała i kochał ją, ale to było nic w porównaniu z tym, jak reagował na pieszczoty Smitha, po których eksplodował niczym pieprzone fajerwerki. A przecież nienawidził tego kretyna.

— Jest pan pewien?

— Tak.

— W porządku. Wszystkie listy i gazety dostarczane są do jadalni. Czytam dwie gazety dziennie. — Wskazał na niewielki stosik, leżący idealnie równo na stoliku do kawy. — New York Times i lokalny dziennik. Sugeruję, żeby robił pan to samo. Przeżyłem kilka nieprzyjemnych sytuacji, kiedy osiedliłem się tutaj, nie mając zielonego pojęcia o amerykańskiej kulturze i polityce. To nużące, ale niezbędne zajęcie.

Miałeś kilka nieprzyjemnych sytuacji, ponieważ jesteś krytykującym wszystko dupkiem i nie mogłeś powstrzymać się od wytknięcia każdemu, z kim się zetknąłeś, jak bardzo jest głupi i niekompetentny, pomyślał Harry.

— Ok. Ale nie przeszkadza ci...

— Panie Potter, proszę przestać wałkować tę sprawę. Jest pan homoseksualistą. Rozumiem. Zakładam, że powiedział mi to pan nie dlatego, że odczuwał pan potrzebę odsłonięcia przede mną kawałka swojej duszy, ale ponieważ bał się pan, że profesor McGonagall może oznajmić to w swoim liście. Mam rację?

— Coś w tym stylu.

— Tak podejrzewałem. Jestem wyczerpany i chciałbym położyć się do łóżka. Ma pan dla mnie więcej nie mogących czekać do jutra rewelacji?

— Nie, to raczej wszystko. Ale... czy powinienem uważać na to, co mówię... eee... bo jestem trochę zaniepokojony obsługą. Oni, eee, wydają się... wszyscy... że oni... eee. Czy wszyscy siedzieli w więzieniu? — wyrzucił z siebie. To naprawdę martwiło Harry'ego, ponieważ w jadalni było mnóstwo ostrych sztućców, a nie pozostało mu wiele zaklęć, dzięki którym mógłby się obronić. Nie sądził, żeby pan Morales wybaczył mu, gdyby Harry rzucił na niego Drętwotę.

— Nie. Chociaż muszę przyznać, że pan Morales z pewnością zostałby osadzony w więzieniu, gdyby go złapano. Pozostała trójka nie popełniła moim zdaniem żadnych poważnych zbrodni. W każdym razie biorąc pod uwagę to, co mówią ich akta.

Harry zastanowił się przez chwilę, po czym doszedł do wniosku, że Snape był przecież śmierciożercą.

— Co rozumiesz poprzez poważną zbrodnię?

— Morderstwo na zlecenie. Tortury na zlecenie.

— Pan Morales?

— Nie jestem w stanie powiedzieć.

— Dzięki, naprawdę mnie uspokoiłeś. Teraz na pewno zasnę bez problemu.

Snape machnął ręką, jakby bagatelizował to, co powiedział.

— Większość czarodziejskiego społeczeństwa uważa mnie za zbrodniarza.

To prawda. Ława przysięgłych wciąż to roztrząsała, z tego, co wiedział Harry.

— I zatrudniłeś ich, ponieważ...?

— Pan Vasquez, pan Perez i pan Gutierrez bardzo ciężko pracują. Płacę im dwukrotnie więcej niż wynosi normalna stawka. Traktuję ich z szacunkiem. — Snape zamilkł na chwilę. — Na swój sposób. Oczekuję, że podczas pracy będą wypruwali sobie żyły. I nie zawodzą mnie. Ich wcześniejsze zatrudnienie mnie nie obchodzi. — Wcześniejsze zatrudnienie w więziennej kuchni, pomyślał Harry. — Pan Morales... Zatrudniłem go, ponieważ potrzebowałem kogoś silnego. Okazało się, że jest świetnym kelnerem i lubi krzywdzić innych, idealne połączenie. Napomknął mi coś o tym, że musiał opuścić Los Angeles, ponieważ było tam za gorąco, jednak lepiej nie wspominać przy nim tego miasta. Domyślam się, że ta przeprowadzka nie miała nic wspólnego z tamtejszym klimatem, ponieważ wątpię, żeby w Los Angeles temperatura dochodziła w lecie do czterdziestu trzech stopni w cieniu, tak jak jest tutaj. Najkorzystniej byłoby, gdyby traktował ich pan z szacunkiem. Teraz idę do łóżka. Nie chcę słyszeć ani słowa więcej. Reszta rewelacji i pytań może poczekać do jutra.

CZĘŚĆ TRZECIA

Dobrze, to było pierwszą niespodzianką. Naprawdę dużą i niesamowitą, ponieważ Harry sądził, że przyznanie się do tego, iż jest gejem, wywoła u Snape'a wstręt i panikę oraz potrzebę dyskretnej sterylizacji srebrnej zastawy po każdym wspólnym posiłku. Jego rozstanie z Ginny było kwestią typu „To tajemnica, ale i tak wszyscy wiedzą, dlaczego” i Harry był w równym stopniu zaskoczony, kiedy ludzie zaczęli go unikać, jak i wtedy, gdy tego nie robili. Jego relacje z Ronem zmieniły się diametralnie. Harry znał go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że pierwszą myślą na jego widok było „Miałem usta wokół fiuta tego faceta”, a dopiero kolejną „Cześć, Harry”.

Niespodzianką numer dwa był fakt, że Snape miał poważną obsesję na punkcie czarnych filmów* i gangsterskich opowieści, co wyjaśniało, czemu używał anachronicznych sformułowań, których Harry nie rozumiał, ale domyślał się, że zostały zaczerpnięte z amerykańskich filmów z lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Gdyby nie chodziło o Snape'a, byłoby to zabawne. W każdym razie ta obsesja tłumaczyła obecność telewizora z wysoką rozdzielczością, ponieważ naprawdę nie trzeba posiadać odbiornika HD, żeby w każde niedzielne popołudnie obejrzeć grupę studwudziesto kilogramowych facetów w kaskach i ochraniaczach, walczących o piłkę, jakby próbowali się pozabijać. Cóż, może Snape potrzebował do tego telewizji HD.

Kiedy Harry zaryzykował pytanie o czarne filmy, Snape odpowiedział:

— Są zachwycające od strony wizualnej, poza tym zawsze ktoś zostaje w nich zamordowany, a jeśli nie zamordowany, to zdradzony, i jeśli na końcu filmu nie jest martwy, marzy o tym, żeby być.

— Coś w stylu ostatnich trzydziestu lat twojego życia?

— Dokładnie, panie Potter. — Snape uniósł brew. — Oczekuje pan, że będę oglądał filmy Disneya?

— Mama Bambiego zostaje zamordowana.

— I dobrze. Nie przepadam za dziczyzną.

Istniała także kwestia książek. Po tym, jak Harry dobrał się do biblioteki Snape'a, był w szoku, kiedy odkrył, że większość to kryminały, a nie tomy czarnej magii, których się spodziewał.

— Lubisz kryminały? — spytał Harry w restauracji piątkowego wieczoru.

— W Scottsdale jest sklep z tego typu literaturą i każdego miesiąca właściciel przysyła mi pudło pełne książek. Im bardziej ponure, tym lepiej. Jeśli jest pan zainteresowany, proponuję, żeby zaczął pan od mistrzów gatunku, Hammetta i Chandlera, potem może pan zabrać się za resztę.

Harry tak właśnie zrobił. Układ między nimi był dziwnie przyjemny. Długą drogę do restauracji i z powrotem spędzali w ciszy, a po dotarciu do domu brali prysznic. Później Harry drzemał na sofie przez godzinę czy dwie i budził się koło piątej, podczas gdy Snape przygotowywał sałatkę albo mieszankę owoców, orzechów i jogurtu, a Harry zmywał po posiłku. Jeśli nie oglądali dvd, siedzieli i czytali w przyjemnej ciszy do ósmej wieczorem, kiedy to gasili światła i kładli się spać. Aby potem zacząć cały proces od nowa.

Podczas drugiego popołudnia Harry zaproponował postawienie przy toalecie krzeseł i udrapowania na nich prześcieradła, żeby stworzyć zasłonę.

— Chciałbym po prostu trochę prywatności, podczas gdy… W porządku?

— Zgoda.

Kiedy minął tydzień, mięśnie Harry'ego albo rozwinęły się, albo przestały boleć, bo w niedzielę czuł się całkiem nieźle. Zaraz po tym, jak razem z Juanem skończyli czyszczenie ostatniej z kuchennych mat, Latynos uchylił drzwi do jadalni i wyjrzał z kuchni. Potem skinął na Harry'ego, żeby pełnił wartę.

— Jest dalej zajęty. Człowieku, muszę zapalić, inaczej umrę. Zerkaj na niego. Jeśli mnie złapie, to zabije. — Harry dzielnie stał na straży przy drzwiach, kiedy Juan, na wpół schowany za śmietnikiem, zapalił, po czym zaciągnął się głęboko papierosowym dymem. — Dostałem niezły opieprz, kiedy złapał mnie ostatnim razem. Właściwie do dzisiaj mam ślady na tyłku. — Harry skinął głową. Znał to uczucie. — Znaliście się wcześniej?

— Eee, tak. — Harry nie wiedział, jak dużo Snape wyjawił ze swojego wcześniejszego życiorysu, więc nie powiedział niczego więcej.

— Tak myślałem. Obaj dziwnie mówicie. Bez obrazy, on mówi dziwniej niż ty. Na dodatek zachowujesz się, jakbyś wiedział, czego chce. Curly był chory w zeszłym roku i dostaliśmy zastępstwo. Ten gość był strasznie leniwy. Myślałem, że Snape obedrze go ze skóry. Więc znasz go od dłuższego czasu i mimo tego tu pracujesz?

Harry uśmiechnął się szeroko.

— Wiem, że to głupota.

— Hej, hej, nie zrozum mnie źle — zaprotestował Juan, trzymając obie ręce w powietrzu. Po chwili zorientował się, że wystawił papierosa na widok i szybko schował go za plecami. — Pan Smith to kawał drania. Nigdy nie miałem tak ostrego szefa. Ale zachowuje się uczciwie, w swój popieprzony sposób, i był jedyną osobą, która chciała dać mi drugą szansę. Jeśli chodzi o to, Smith jest dobrym gościem. Ja, Hector, Carlos, Curly. Cholos** jak my nie dostają drugiej szansy. Poza tym naprawdę dobrze płaci. Możemy za to wyżyć i nie musimy zatrudniać się jeszcze gdzieś indziej. Kiedy zgłosiłem się tu do pracy, pierwszą rzeczą, jaką zrobił mój kurator, było pójście do Smitha i powiedzenie mu, jakim jestem nieudacznikiem. Że wrócę do pierdla w ciągu dwóch tygodni. Pan Smith opowiedział mi o tym, co od niego usłyszał, a potem dodał tym swoim głosem: „Panie Perez, udowodni mu pan, że się mylił”. Tak po prostu. Jakbym mógł to zrobić. I udowodniłem. Dupek. Kiedy stary Lee z sąsiedztwa odejdzie w przyszłym roku na emeryturę, zamierzamy przejąć jego lokal i otworzyć piekarnię. Ja i pan Smith będziemy partnerami. Nieźle gotuję, ale jeśli chodzi o robienie ciast i tego typu gówien, to jestem pieprzonym geniuszem. Zamierzam wprowadzić w tym miejscu trochę ciastkowej akcji. — To wszystko zostało powiedziane z zadziwiająco skoordynowanymi wymachami ramion, ale Harry i tak miał problemy ze zrozumieniem niektórych zwrotów.

Satysfakcjonujące było, że z jednej strony nie mylił się co do kryminalnej przeszłości obsługi, satysfakcjonujące w sensie Naprawdę-Wolałbym-Nie-Mieć-Co-Do-Tego-Racji. Ale idea Snape'a prowadzącego rodzaj placówki dla byłych skazańców była przytłaczająca. Cóż, może nie do końca. Snape doskonale wiedział, że ludzie popełniają czasami głupie błędy. Nie wspominając o kwestii bycia śmierciożercą. Najprawdopodobniej Snape postrzegał tych ludzi jako bandę nieszkodliwych trzylatków.

— Dlaczego „dyktator znad patelni”? — spytał Harry.

— No wiesz, Seinfeld. Dyktator od zupy. Dyktator znad patelni. Łapiesz?*** — Harry pokręcił głową. Juan przewrócił oczami z niedowierzaniem, zupełnie tak jak Ron, kiedy Harry nie wiedział o podstawowych zwyczajach panujących w świecie czarodziejów. — Nie pierdol. Nigdy nie widziałeś Seinfelda?

Kiedy Harry był mały, czasami, oczywiście, oglądał u Dursleyów telewizję, ale nigdy nie miał okazji zobaczyć specjalnie dużo i wątpił, żeby wuj Vernon oglądał jakiekolwiek amerykańskie programy. Z zasady nie ufał Amerykanom, uważał, że byli narodem chuliganów.

— Zostałem wychowany przez wuja i ciotkę. Nie pozwalali mi oglądać telewizji. Byli… byli… fanatykami religijnymi. — Nie odbiegał daleko od prawdy. Na pewno byli fanatykami, jeśli chodziło o nienawiść do Harry'ego.

— Też mam takich w rodzinie. To religijne gadanie jest naprawdę pokręcone. Twoi też się tak zachowują? — Harry przytaknął, ponieważ wuj Vernon powinien zostać odizolowany od społeczeństwa, gdyby ktoś zapytał Harry'ego o zdanie. — Popieprzeńcy. W każdym razie, w tamtym odcinku Seinfelda jest facet, który prowadzi małą restauracyjkę, w stylu tej tutaj, i serwuje zupę. Jest totalnym dupkiem, krzyczy na klientów i tak dalej. Ale ludzie i tak przychodzą, bo zupa jest świetna. Zupełnie jak sam wiesz kto. — Juan wskazał kciukiem w kierunku jadalni. Harry uśmiechnął się szeroko. Nie potrzebował tytułu magistra kultury masowej, żeby zrozumieć aluzję. — Droga wolna? — Harry skinął głową. Ciągle słyszał ciche klikanie klawiszy kalkulatora. Juan zaciągnął się ostatni raz, zgasił niedopałek i wyrzucił go do śmietnika. Kiedy Harry schylił się, żeby podnieść matę kuchenną, Juan pomachał rękami, próbując rozwiać dym. — Muszę zniszczyć dowody. Za chwilę ci pomogę. Ruszmy tyłki i wnieśmy te maty do środka…

— Panie Perez, palił pan. — Zza drzwi dobiegł ich głos Snape'a.

— Ależ skąd, panie Smith — skłamał Juan i wymienił z Harrym konspiracyjny uśmieszek.

— Łże pan, panie Perez. Panie Potter, byłoby miło, gdybym dotarł do domu jeszcze w tym stuleciu.

Juan przewrócił oczami i skinął na Harry'ego, żeby podszedł do niego za śmietnik.

— Chciałem ci tylko powiedzieć, żebyś nie dostał się na czarną listę Carlosa, ok? Zrobiłem w życiu parę gównianych rzeczy i nie jestem z nich dumny. Ale moje wyczyny to szkółka niedzielna w porównaniu do wyczynów Carlosa. Po prostu nie znaleźli ciał. Rozumiesz? — Harry przytaknął. — On też zrobił parę gównianych rzeczy, prawda? — wyszeptał Juan, patrząc w stronę drzwi. — Harry spuścił wzrok i nie odpowiedział. Jak mógłby przetłumaczyć słowo „śmierciożerca” na coś mugolskiego, a potem na amerykański angielski? — W porzo, łapię. Widzę to w jego oczach. Ma oczy jak my. Twarde w środku. Dlatego rozumie to wszystko o dawaniu drugiej szansy. Ciężko zawrócić z tamtej popieprzonej ścieżki. Naprawdę ciężko. — Juan zamilkł na moment. — Ale ty, Harry, ciebie nie mogę rozgryźć, człowieku. To tobie zrobiono parę gównianych rzeczy. Też to widzę. Co ty tu robisz?

Harry przerzucił matę przez ramię.

— Czasami, kiedy i tobie zrobiono parę gównianych rzeczy, też zasługujesz na drugą szansę.

Juan pokręcił głową.

— To popieprzone, człowieku.

*****

Był nieco zdenerwowany, kiedy nadszedł weekend, ponieważ to oznaczało, że będą razem przez całe dwa dni. Nie, żeby nie byli ze sobą przez resztę czasu, ale kuchenka i zmywarka pomiędzy nimi przez sześć godzin dziennie dawały złudzenie dystansu, niczym żelazne kraty oddzielające człowiekiem od krwiożerczego tygrysa w zoo. Ale wolne dni okazały się w porządku. Spali do ósmej rano i zasiedli nad wczorajszymi gazetami, leniwie pijąc herbatę i nie odzywając się do siebie. Pomiędzy załadowaniem do pełna zmywarki i rozwieszeniem prania, Harry wyczyścił „łazienkę”, a Snape starł kurze oraz pozamiatał i umył podłogę. Znowu robili to wszystko w milczeniu. Skończyli o pierwszej po południu.

— Musimy pojechać do miasta, żeby kupić jedzenie i zajrzeć do apteki. Jeśli ma pan ochotę, proszę zabrać się ze mną — poinformował go Snape, kiedy jedli wczesny lunch.

— Jasne. Po co? — spytał Harry, próbując nadziać grzankę w sałatce na widelec.

— Mam zamiar spędzić jutrzejszy dzień przyrządzając miksturę dla pana Vasqueza. Wychodzi dzisiaj ze szpitala. Pomimo moich pesymistycznych przewidywań, jego lekarze nie zabili go, chociaż to tylko kwestia czasu. Bez wątpienia faszerują go lekami, które są wyjątkowo toksyczne. Chcę uwarzyć dla niego coś, co wzmocni mu serce, nie niszcząc jednocześnie wątroby.

Harry wiedział, że to szczyt szaleństwa, ale odważył się zapytać:

— Snape?

— Panie Smith.

— Smith. Nie sądzisz, że pan Vasquez powinien, eee, słuchać swoich lekarzy?

— Amerykańskich mugolskich lekarzy, panie Potter.

Nic innego nie mogło zostać powiedziane z większą pogardą, nawet „Litewscy mugolscy murarze”.

— Racja. Przepraszam. Mój błąd. Więc kiedy chcesz wyjechać?

*****

Następnego dnia znowu spali dłużej. Po śniadaniu Snape wręczył Harry'emu kluczyki do furgonetki i powiedział:

— Może pan odkryć cywilizację. Jest jakieś sto pięćdziesiąt kilometrów stąd.

Harry zrozumiał, że Snape chciał przez to powiedzieć, iż chce trochę prywatności.

Udało mu się znaleźć Wal-mart****. Kupił tani parawan, żeby zastąpić nim krzesła z jadalni ustawione wokół toalety, grzędę dla Hedwigi, parę ręczników (aby nie musiał używać tych należących do Snape'a, które po kąpieli były nieprzyjemnie wilgotne), kilka ścierek jako zadośćuczynienie za tą, którą zniszczył, skrzynkę piwa, zestaw naczyń (ponieważ nawet Harry, którego umiejętności w prowadzeniu domu były żałosne wiedział, że potrzebują więcej niż dwóch talerzy) i wydał około stu dolarów na świece. Udało mu się nawet dojechać do delikatesów, choć tylko dlatego, że skręcił w złą drogę, i zaopatrzyć się w butelkę porządnego wina oraz chleb i ser na kolację. Kiedy wjechał na podjazd do ceglanego budynku szkoły, dochodziła szósta wieczorem. Umierał już z głodu. Snape był w trakcie przelewania swojej mikstury do małych fiolek, każdej oznaczonej etykietką z nazwą dnia tygodnia.

— Wszystko w porządku? — Za to pytanie zarobił spojrzenie. — Przepraszam. O czym ja myślałem? Jesteś głodny? Kupiłem trochę chleba i sera. — Tym razem Snape skinął głową.

Parawan spotkał się z akceptacją, tak samo jak ręczniki i naczynia. Snape nieco się spiął, kiedy Harry zaczął rozstawiać świece po całym pomieszczeniu.

— Brakuje mi ich — zaryzykował Harry.

Snape nie odpowiedział, tylko powrócił do krojenia bagietki.

Świec było tak dużo, że ich zapalenie zajęło Harry'emu prawie piętnaście minut. Usiedli do kolacji: chleb i ser, cudowna odmiana po sałatkach i jogurtach.

Harry nalał resztki wina do ich szklanek, notując przy okazji w pamięci, że podczas następnej wyprawy do Wal-marta będzie musiał kupić jakieś przyzwoite kieliszki. Przytłaczające wiktoriańskie meble nie wyglądały teraz tak nieprzystępnie. Delikatna poświata złagodziła skomplikowane rzeźbienia i ciężkie wzory. Harry doszedł do wniosku, że prawdopodobnie tak właśnie powinny być oglądane: nie w ostrym, bezlitosnym arizońskim słońcu, ale w świetle świec albo lampy gazowej, dzięki czemu uwydatniało się ich prawdziwe piękno.

— Brakuje mi świec — powtórzył.

Snape przytaknął i Harry nie musiał być oklumentą, żeby wiedzieć, że mężczyzna myślał o tym, jak magiczne świece falowały łagodnie nad ich głowami w Wielkiej Sali.

— Wiedział pan, że podczas ostatnich lat ich małżeństwa, cesarzowa Józefina, która była starsza od Napoleona, pozwalała oglądać mu się tylko w blasku świec? — powiedział Snape cicho. — Bała się, że inaczej może wyglądać na starą i wynędzniałą. To specjalne światło potrafi ukryć wiele wad. Jestem pewien, że Czarny Lord studiował kampanie Napoleona. Najpotężniejszy czarnoksiężnik uczył się o militarnym geniuszu mugolskiego dowódcy. Niemożliwym jest niedocenienie żartu. W jego taktyce było zbyt wiele podobieństw, żeby można je było uznać jedynie za zbieg okoliczności. Weźmy choćby, na przykład…

Podczas gdy Snape kontynuował swoją opowieść o tym, czego Voldemort nauczył się z wojen napoleońskich w Rosji i z jego kampanii egipskiej, Harry zorientował się, po raz pierwszy w życiu, że głos mężczyzny jest wyjątkowo piękny. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek słyszał go bez nuty drwiny, niezależnie od tego, czy dawał im wykład na temat skomplikowanych eliksirów, które dla nich były zbyt trudne do uwarzenia, czy mówiący im, jakimi są idiotami, czy zapowiadający szlabany, czy też odbierający punkty za nieistniejące przewinienia. Jego głos był miękki i niski, a nawet zmysłowy, akcentujący każdą potrzebną głoskę. Harry zadał mu jedno czy dwa pytania, ale zaczął odczuwać wpływ wina i zasnął z głową opartą o stół. Nie zorientował się, dopóki Snape nie zaprowadził go na kanapę, po czym pomógł mu się położyć i przykrył go lekkim kocem. Delikatny zapach cynamonu wypełnił pomieszczenie, kiedy Snape zdmuchnął świece. Pokój pogrążył się w ciemności i Harry'ego znowu ogarnęło znużenie. Już niemal zasypiał, kiedy usłyszał ciche:

— Dziękuję, panie Potter.

*****

Tamto zdarzenie zapoczątkowało rytuał wypowiadanych w ciemności pytań i odpowiedzi. Harry nigdy nie zadawał więcej niż jednego pytania każdego wieczoru, wiedząc, że inaczej przekroczy niewidzialną granicę.

— Snape?

— Panie Smith.

— Smith. Dlaczego wszyscy mówią na Guilliermo „Curly”?

— Z tego, co wiem, skrócili Guilliermo do Moe, ale w pewnym momencie ewaluowało to po prostu w Curly. Najwidoczniej Curly bardziej do niego pasuje.

— Moe? Curly?

— Jak w „Zakręconym Trio”*****. Po tym, gdy sam usłyszałem to żałosne wyjaśnienie, wypożyczyłem ten film. To absolutne dno amerykańskich komedii i to o czymś świadczy. Czarny Pan marnował swoją energię na rzucanie Cruciatusa, żeby zdobyć potrzebne mu informacje. A wystarczyłoby, gdyby związał swoje ofiary i zmusił je do obejrzenia „Zakręconego Trio”. Jestem pewien, że po dziesięciu minutach ofiary wszystko by mu wyśpiewały. Dobranoc, panie Potter.

*****

— Snape?

— Panie Smith.

— Smith. Nie czujesz się tu samotny? Gdybyś chciał pogadać z królikami albo kaktusem, to owszem, miejsce jest idealne, ale w każdym innym wypadku…

— Takie głupie pytanie właściwie nie zasługuje na odpowiedź. Przez trzydzieści pięć lat żyłem otoczony trzystoma osobami. Niech pan wierzy albo nie, to miejsce jest dla mnie idealne. I będzie znowu, kiedy pan wyjedzie. Dobranoc, panie Potter.

*****

— Snape?

— Panie Smith.

— Smith. Dlaczego nosisz okulary, gdy gotujesz?

— Lata mieszkania w lochach uwrażliwiły moje oczy do tego stopnia, że jeżeli nie noszę okularów w tym ciągłym słońcu, nieustannie łzawią.

— Ich kombinacja z łysą głową sprawia, że wyglądasz naprawdę strasznie.

— Otóż to. Dobranoc, panie Potter.

*****

— Snape?

— Panie Smith.

— Smith. Dlaczego obsługa, eee, jest wobec ciebie taka pełna szacunku?

— Dlaczego się mnie boją?

— Tak. — Czasami brutalna szczerość Snape'a była pokrzepiająca.

— Panie Potter, pomimo wszystkich okropnych wydarzeń w pańskim życiu i zła, któremu stawił pan czoła, nigdy pan go nie zrozumiał. Albus Dumbledore uważał to za błogosławieństwo. Ja sądziłem, że to przekleństwo. Ostatecznie to i tak nie miało znaczenia. Obsługa w jadalni boi się mnie, co w ich świecie równa się szacunkowi, ponieważ rozumieją zło. Rozumieją, że zło jest w gruncie rzeczy wolą i pragnieniem, dzięki któremu można osiągnąć to, czego się chce. Nie powiem, że postrzegają mnie jako złą osobę, chociaż mogliby, ale to, co widzą, to mój brak strachu. Jeśli się nie boisz, jesteś zdolny do wszystkiego.

— Byłem przerażony od momentu, gdy postawiłem stopę w Hogwarcie, aż do czasu, kiedy go zabiłem.

— Tak, wiem, i stąd też moja wieczna frustracja w stosunku do pana osoby. Na szczęście pana strach został zepchnięty na drugi plan przez odwagę. I głupotę. I piekielne szczęście.

— Pan Morales mógłby wyrwać ci wątrobę bez żadnego wysiłku.

— Z pewnością, jednak wie, że skończyłoby się to dla niego uszczerbkiem na zdrowiu. Nieważne, czy mam różdżkę, czy nie. Dobranoc, panie Potter.

*****

— Snape?

— Panie Smith.

— Smith. Tęsknisz za Hogwartem?

Snape przez chwilę nie odpowiadał.

— Tak. Tęsknię za moimi komnatami, za moim laboratorium eliksirów. Tęsknię od czasu do czasu za profesorem Dumbledore'em i, od wielkiego dzwonu, za profesor McGonagall. Za niczym innym.

— Niczym?!

— Nie byłem mile widziany w czarodziejskim społeczeństwie, panie Potter. Taka naiwność jest śmieszna, nawet dla pana. Chociaż nie dla Albusa Dumbledore'a… Byłem śmierciożercą, głupi chłopaku, dla nich moja niewinność stanowiła bardziej tragedię niż okazję do świętowania.

— Nie miałem o tym pojęcia. I nie jestem już chłopcem. Tęsknisz za nauczaniem?

— Dobranoc, panie Potter — powiedział Snape, parskając z drwiną.

*****

Ciągle nie docierały do nich żadne wieści od McGonagall. Harry sprawdzał pocztę każdego ranka, żeby posortować gazety, które rzucał potem na przednie siedzenie furgonetki. Resztę korespondencji kładł na biurku Snape'a.

W czwartek, kiedy zbliżała się godzina zamknięcia restauracji, zatrzymał go Juan.

— Hej, Harry, chcesz się przyłączyć do mnie i moich kumpli i pograć w nogę? Około piątej w parku? Nasz bramkarz został wczoraj aresztowany. Wpadł na warunkowym, pieprzony idiota. Mówiłem mu, żeby nie nosił przy sobie broni. W każdym razie, musiałeś grać w nogę, w końcu masz ten swój akcent.

— Eee, nie. Nie od czasu, kiedy byłem naprawdę mały. — To nie było szczególnie miłe wspomnienie, ponieważ Dudley wykorzystywał to jako okazję, żeby rzucać się na niego przy każdej sposobności. Wnętrzności Harry'ego ścisnęły się. Poczuł, jakby miał się zaraz rozpłakać, ponieważ tym, w co grał, był quidditch. Spojrzał w bok, próbując się pozbierać.

— W porządku? — Juan położył mu dłoń na ramieniu.

— Tak, w porządku — skłamał Harry, uśmiechając się lekko. Właściwie piłka nożna była dobrym pomysłem. Mógłby poprzebywać z kimś w mniej więcej swoim wieku. Poza tym bardzo polubił Juana. Przypominał mu Rona: sympatyczny, łatwy w kontaktach z innymi, najprawdopodobniej był całkiem miłym okradającym banki złodziejaszkiem. O ile takie osoby mogą być miłe. Pewnie każąc paść ludziom na ziemię, dodawał „Proszę”. — Oczywiście, jeśli chcesz. Chociaż obawiam się, że będę kiepski. Ale jasne, brzmi fajnie. — Nagle pomyślał o Snapie. — Ale pan Smith…

— Zawiezie mnie pan do domu, a potem może pan skorzystać z furgonetki — usłyszał głos Snape'a.

Juan klepnął go w plecy.

— Zajebiście. Widzimy się o piątej. Przynieś piwo, cholernie gorąco dzisiaj.

*****

Kiedy Harry przyjechał, zastał wszystkich na miejscu. Najwidoczniej było to coś w rodzaju rodzinnego spotkania. Żony i dziewczyny siedziały na kocach, nakrywając do kolacji, podczas gdy maluchy dmuchały balony i bawiły się w małych, ustawionych na trawie basenach. Gracze rozgrzewali się na boisku, podając sobie piłkę. Juan podbiegł do Harry'ego, kiedy tylko zobaczył, jak ten wchodzi na trawnik.

— Hej, Harry, tutaj. — Skinął na niego i razem podeszli do koca, na którym młoda Latynoska z oczami pomalowanymi na intensywny różowy kolor karmiła małe dziecko. — Wsadź piwo do lodówki. Carmelita, to Harry, gość z pracy, który zastąpił Hectora.

— Cześć, Harry. — Kobieta uśmiechnęła się do niego promiennie. Na zęby miała założony aparat. — Jak leci?

— Jak to jak? Tak, że skopiemy im tyłki. To Cesar — powiedział Juan, wskazując na dziecko na kolanach Carmelity. — A tam jest Angela, ta z kokardą we włosach. — Pokazał palcem na małą dziewczynkę w baseniku niedaleko koca. — Chodź. Skoro już przyszedłeś, możemy zacząć.

— Juan, chcę cię po prostu ostrzec. Naprawdę nie wiem, co robić — przypomniał mu Harry.

— Wyluzuj. Ludzie, to Harry! Będzie naszym bramkarzem. Pracuje dla Smitha. — Kilka osób spojrzało na niego z szacunkiem. Juan kontynuował, zupełnie jakby chciał to podkreślić. — No właśnie, więc nie zadzierajcie z nim. Nie martw się — zwrócił się do Harry'ego. — Po prostu złap piłkę, to wszystko, co musisz zrobić. Poza tym, z naszą obroną nie masz się czym martwić.

To także było w stylu Rona, ta próżna brawura, ponieważ piłka ciągle przedostawała się przez linię obrony i tylko dzięki myśleniu „Ok, to po prostu duży znicz, dasz sobie radę” Harry był w stanie wychwycić ją za każdym razem. Gra w takim upale była jednocześnie okropna i ekscytująca. Po dziesięciu minutach wszyscy zdjęli koszulki. Harry postanowił nie zdejmować swojej, nieważne, jak zrobiłoby się gorąco, ponieważ jego powojenne blizny były dość rozległe. Ale kiedy ujrzał, że klatki piersiowe i plecy reszty graczy poznaczone są śladami po nożach i kulach, zdecydował się do nich dołączyć. Znaki, jakie zostawiały klątwy, nie różniły się od nich aż tak bardzo.

Wygrali. Juan zrobił kilka zwycięskich okrążeń wokół boiska, aż w końcu Carmelita krzyknęła do niego:

— Juan, przestań się popisywać i przywlecz tutaj swój tyłek! Jesteśmy głodni.

Siedzieli razem, aż zrobiło się ciemno, jedząc pieczonego kurczaka, frytki, salsę i pijąc zimne piwo.

— Muszę się zbierać. Wstałem wcześniej niż ty, a przede mną jeszcze długa droga do domu — powiedział Harry i ziewnął.

Dzieci zasnęły na kolanach Juana. Carmelita siedziała na kocu obok, plotkując z przyjaciółkami. On i Juan kończyli właśnie po ostatnim piwie.

— Jasne, leć. Spakujemy to wszystko sami, nie ma problemu. Dzięki za piwo.

— Naprawdę świetnie się bawiłem. Dziękuję za zaproszenie i za kolację. Masz miłą rodzinę.

— Ja i Lita będziemy razem na zawsze. Smith nie zrobiłby mnie partnerem, dopóki bym się z nią nie ożenił. W zeszłym miesiącu oznajmił mi: „Panie Perez, poślubi pan tę kobietę, zanim podpiszę jakiekolwiek papiery. Nie ufam mężczyznom, którzy nie dotrzymują swoich obietnic w stosunku do rodziny”. — Juan powiedział to z zaskakująco dobrym brytyjskim akcentem i imitacją chłodnego głosu Snape'a. — Ten człowiek mnie dobija. W każdym razie, pobraliśmy się w zeszłym tygodniu. Oczywiście nie powiem mu tego. To w pewien sposób zabawne, patrzeć jak denerwuje się z powodu tego gówna. — Harry roześmiał się. Mógłbym zaprzyjaźnić się z tym facetem, pomyślał. — Te blizny. Też je mam, ale nie takie, jak twoje.

— Tak, cóż. No wiesz — wymamrotał Harry i urwał, mając nadzieję, że Juan nie będzie naciskał i że istnieje jakiś rodzaj kodu pomiędzy złoczyńcami, który zakazuje dociekania szczegółów odnośnie starych blizn.

— Zrobiono ci jakieś paskudne gówno, prawda?

— Można tak powiedzieć.

— Jesteś jednym z nas, chłopie.

_______________

* Inaczej film noir. Przez jednych krytyków uważany jest za nurt w kinie amerykańskim lat czterdziestych i pierwszej połowie lat pięćdziesiątych, przez innych za gatunek filmu amerykańskiego.

** Określenie na meksykańskiego gangstera.

*** Seinfeld to amerykański sitcom nadawany w telewizji od końca lat osiemdziesiątych i przez lata dziewięćdziesiąte. „The Soup Nazi” to odcinek 116 (szósty epizod siódmego sezonu). Polecam znalezienie fragmentów w Internecie — sądzę, że nikt nie będzie miał wątpliwości co do słuszności przezwiska, które przylgnęło do Snape'a. (;

**** Amerykańska sieć supermarketów, będąca obecnie największym na świecie sprzedawcą licząc wg przychodów.

***** Zakręcone Trio to trójka amerykańskich komików, występująca w latach dwudziestych, najlepiej znana ze swoich krótkich filmików. Ich nazwiska to Moe Howard, Curly Howard i Larry Fine.

CZĘŚĆ CZWARTA

Odpowiedź od McGonagall dotarła następnego dnia. Harry rozpoznał jej strzeliste pismo i wręczył kopertę Snape'owi, który założył już okulary i sięgnął po fartuch. Mężczyzna złapał list i wyszedł na zaplecze restauracji, żeby przeczytać go w spokoju.

Pozostała trójka obsługi spojrzała na niego z niemym pytaniem. Harry wzruszył ramionami. Nie miał zielonego pojęcia, co napisała McGonagall.

Po kilku minutach Snape wpadł z powrotem do kuchni i zatrzasnął za sobą drzwi tak mocno, że wszyscy podskoczyli. Trzymając kartkę papieru przed twarzą Harry'ego, warknął:

— Porozmawiamy o tym później, panie Potter.

O ile Snape nie zabije go przed końcem zmiany. Cokolwiek było w liście, wyprowadziło go z równowagi. Snape był wściekły i co pięć minut żądał od Harry'ego zupełnie niepotrzebnych rzeczy, jak choćby większej ilości czystych szklanek, podczas gdy mieli ich już całe mnóstwo. Harry zarobił też kilka nieprzychylnych spojrzeń załogi.

— Co zrobiłeś, chłopie? — wyszeptał Juan.

— Nie mam pojęcia — odpowiedział Potter cicho.

— Lepiej to napraw, Harry — ostrzegł go Carlos. — Rozumiesz?

Czuł się, jakby znowu był uczniem, któremu Snape odebrał milion punktów. Dlaczego tylko jedna osoba ma być na ciebie wściekła, skoro może cię nienawidzić cała restauracja? Nawet klienci zerkali na niego z niechęcią.

— Co…? — zaczął Harry, kiedy wsiedli do ciężarówki.

— Ani słowa, dopóki nie dotrzemy do domu. Milcz!

Kiedy dojechali do budynku szkoły, Harry był tak samo zdenerwowany jak Snape. To był ten Snape, którego znał i którego nienawidził. Snape, który najpierw karał, a potem zadawał pytania, o ile w ogóle to robił. Mężczyzna nie poczekał nawet, aż furgonetka się zatrzyma. Podjeżdżali wolno w stronę miejsca do zaparkowania, kiedy wysiadł i skierował się do domu. Harry wyłączył silnik i pobiegł za nim. Tym razem to on trzasnął drzwiami, gotowy do walki, gotowy, żeby krzyknąć…

I zrobiłby to, gdyby Snape nie podszedł do łóżka i nie wyciągnął spod materaca broni. Harry otworzył usta z zaskoczenia, czując w nich nagłą suchość. Kurwa, Snape kompletnie zwariował, zabije go. Harry zsunął dłoń do biodra, chcąc sięgnąć po różdżkę.

— Niech pan nawet o tym nie myśli, panie Potter — ostrzegł go Snape. Wziął do ręki pudełko z amunicją i pewnym ruchem wsunął naboje do magazynku, odbezpieczył pistolet, podszedł do Harry'ego i podał mu broń. — Masz. Zrób to. Zastrzel się. Z tyłu domu, gdybyś był tak miły. Nie mam zamiaru zeskrobywać z podłogi twojego mózgu. Weź go. — Harry pokręcił gorączkowo głową i przerażony odsunął się od broni. Jego plecy uderzyły w drewnianą powierzchnię. Snape podszedł bliżej. Harry przylgnął całym ciałem do drzwi, zastanawiając się, czy mógłby sprawić, żeby zniknęły bez pomocy jego różdżki, dając mu tym możliwość ucieczki. Snape stał tak blisko niego, że Harry czuł jego okulary, wbijające mu się w głowę, gdy mężczyzna krzyczał mu prosto do ucha — Nie pomyślał pan, żeby dodać do swojej opowieści o swym kiepskim stanie szczegółu dotyczącego sześciomiesięcznego pobytu w Świętym Mungu na oddziale dla niedoszłych samobójców, zakończonego tuż przed pana przybyciem tutaj?! O tym, jak opuścił pan swoje mieszkanie, sprzedał prawie wszystko i nie powiedział nikomu, że wyjeżdża?! Myślę, że przyjechał pan tutaj, żeby się zabić. Ma pan chociaż bilet powrotny do domu?!

— N-n-n-nie... — Harry zaczął się jąkać.

— Tak myślałem. — Zostało to powiedziane tak gwałtownie, że Harry mógł poczuć drobinki śliny Snape'a na swoim uchu. — Jak mogłeś w ogóle myśleć…

— Posłuchaj, nie wiesz…

— Och, litości, panie Potter, nie wiem? Czego miałbym nie wiedzieć, ty mały, użalający się nad sobą draniu? — Snape odsunął się od niego i zaczął chodzić w tę i z powrotem, niczym zdenerwowany dziki kocur.

— Pieprz się! Każdego dnia patrzyłem, jak moja magia zanika! Jakby tego było mało, chociaż wiedziałem o homoseksualizmie, myślałem, że uda mi się z Ginny. Wciąż moglibyśmy mieć dom, rodzinę, tak jak moi rodzice i... i… Wiesz, jak to jest powiedzieć kobiecie, którą kochasz, ale której nie pożądasz i nigdy nie będziesz, że nie możesz jej poślubić, bo nie tylko zmieniasz się w charłaka, ale jesteś gejem i jej cycki zupełnie cię nie podniecają? I widzieć jej ból i rezygnację i, o Boże, jak wszyscy mnie za to nienawidzili, jakby to była moja wina… Ron już nigdy nie spojrzy mi prosto w oczy…

— Pan Weasley zawsze był ograniczony. Ja też straciłem swoją magię, w razie, gdyby pan zapomniał. I tak dla pańskiej informacji, panie Potter, dokładnie wiem, jak to jest być homoseksualnym w świecie, który tego nie rozumie i nie akceptuje. Myśli pan, że jest jedynym czarodziejem, który jest pedałem, ciotą, obciągaczem fiutów

— Dobrze, dobrze. Więc też jesteś gejem. Brawo. — Harry klasnął. — Wyobraź sobie, że to wychodzi na jaw w kręgu śmierciożerców.

— Dokładnie, idioto. Dlatego nikt inny tego nie wie. Ja przynajmniej nie myślałem za pomocą fiuta i nie pieprzyłem się z moim najlepszym przyjacielem…

— Ja nie… Skąd wiesz?

— Jesteś niczym otwarta księga — rzucił drwiąco Snape.

— Pieprz się. To była tylko jedna głupia noc i to nie moja wina. Gdybyś miał jakichkolwiek przyjaciół, których mógłbyś stracić, wiedziałbyś, jak się czułem! — krzyknął Harry. Ta kłótnia zmieniała się w coś okropnego, ale nie mógł się powstrzymać.

— Ty i twoje dziecinne zachcianki. Nic nie jest dla ciebie wystarczająco dobre. Nie wystarczyło ci, że pokonałeś Czarnego Pana i ocaliłeś tysiące ludzi, mugoli i czarodziejów, od tortur i śmierci. Że czarodziejski świat, i tak zdziesiątkowany po wojnie, przetrwał. Okaleczony, owszem, ale przetrwał. Czy to cię nie pociesza, ty głupcze?!

— Nie miałem wyboru, prawda? Voldemort o to zadbał. Musiałem walczyć — powiedział Harry.

Snape znowu machnął bronią w jego kierunku.

— Nonsens. Oczywiście, że miałeś wybór. A ja daję ci go teraz. I, ku mojemu zdziwieniu, nie chcesz go przyjąć. Wszyscy mamy wybór. Możesz się zabić albo nie. A dziesięć lat temu mogłeś uciec. Zaszyć się w Londynie, wymienić galeony na funty i żyć jak mugol. Nie zrobiłeś tego. Brałeś udział w walce, której zasad nie pojmowałeś, a mimo to udało ci się wygrać. To ci nie wystarczy? Ale odeszliśmy od prawdziwego powodu twojej czarującej wizyty, prawda? — Harry wzdrygnął się. — Przez prawie dwa tygodnie zastanawiałem się, czemu tu jesteś. List od profesor McGonagall dał mi wreszcie odpowiedź. Jak śmiałeś? Jak śmiałeś przychodzić tutaj i udawać, że chcesz mojej rady…

— Chciałem twojej rady! — zaprotestował Harry — Chciałem!

— Och, to właśnie sobie wmawiasz? Nie sądzę. Przyjechałeś tu, żeby się zabić. Wreszcie zemściłbyś się na mnie za śmierć Dumbledore'a. Nie próbuj zaprzeczać. I przez to wszystko zostałbym zdemaskowany. Moje życie tutaj... — Snape zatoczył wolną dłonią szeroki łuk — ...życie, które budowałem niezmiernie ciężką pracą, byłoby skończone. Cały czarodziejski świat przybyłby tu i obwiniłby mnie. Ach, byliby tacy szczęśliwi. Wreszcie znaleźliby haka na tego drania Snape'a. Równie dobrze mogę zastrzelić się od razu po tym, jak ty to zrobisz, bo nikt nie uwierzyłby, że sam odebrałeś sobie życie, a nawet gdyby uwierzyli, mówiliby, że mogłem cię powstrzymać. Fakt, że przez całe miesiące przebywałeś w Świętym Mungu, byłby bez znaczenia. Obwinialiby mnie i to z radością. Miałbym szczęście, gdyby mnie za to zabili. Byłbym…

— Nie! Nie, nie chciałem, żeby coś takiego się zdarzyło. Nie byłem nawet pewien... Nie byłem...

— Oszczędź mi swoich pustych usprawiedliwień.

Plan Harry'ego opierał się na trzech punktach: A — polecieć do Arizony, B — znaleźć Snape'a, C — zadać mu pytania. Nie pomyślał o D, E i F, ponieważ dalsze planowanie poskutkowałoby tym, że zdałby sobie sprawę, iż Snape prawdopodobnie nie znał odpowiedzi, albo, jeśli znał, nie pomógłby mu i pozostawiłby go samemu sobie. Ponieważ to był przecież Snape, racja? Jak śmiał nie cierpieć tak samo, jak reszta. Jak on sam. Co, jeśli to było ostatnią próbą skrzywdzenia Snape'a, aby dzielił z nim cierpienie? Ponieważ przybył do Arizony pełen determinacji, lecz bez nadziei na rozwiązanie problemu. Snape miał rację: doszedłby wreszcie do końca alfabetu. Popełniłby samobójstwo i ukarałby w ten sposób byłego profesora za to, że zabił Dumbledore'a, mimo że na wieży nie miał wyboru. Tak samo jak Harry nie miał wyboru w jaskini.

Jasne światło wpadało przez okna budynku. Snape stał naprzeciw niego, drżąc z wściekłości, z pozostałościami swego dawnego życia otoczonymi przez nowe, które teraz wydało się Harry'emu pełne strachu i grzeszne, jakby je określił, gdyby wierzył w chrześcijańskiego Boga. Ponieważ tak naprawdę wcale nie chciał skrzywdzić Snape'a. Po prostu nie zrobił nic, żeby powstrzymać się od tego, co, teraz już wiedział, było gotowością, aby osiągnąć to, czego pragnął, a pragnął zemsty. A co byłoby lepszym narzędziem zemsty niż Snape? Charłak, mężczyzna znienawidzony przez dziewięćdziesiąt dziewięć procent czarodziejskiego świata. Bezbronny mężczyzna. Idealna osoba, na którą mógłby skierować swój głęboki gniew za śmierć Dumbledore'a, za jego własny udział w tej śmierci, za rozpad przyjaźni z Ronem, za rozstanie z Ginny i, wreszcie, za umieranie jego magii. Harry, przytłoczony wstydem, zamknął oczy.

— Proszę się zdecydować, panie Potter. Przy okazji, pistolet jest zabezpieczony. Życie albo śmierć. Wybieraj! — rozkazał mu Snape i Harry usłyszał, jak drzwi do dzwonnicy otwierają się, po czym zamykają z hukiem.

Został sam, otoczony szkaradnymi wiktoriańskimi meblami Snape'a i z załadowaną, pozostawioną na stole bronią. Jak, do cholery, pistolet mógł być zabezpieczony? Sięgnął po niego i poczuł pod palcami chłód metalu. Poruszając się powoli, żeby przypadkiem go nie upuścić, podszedł do komody i wsadził pistolet do szuflady z widelcami i nożami. Snape z pewnością miał już do czynienia z bronią, później poprosi go, żeby odłożył ją na swoje miejsce.

Wcześniej nie zauważył, że do dzwonnicy prowadziły trzydzieści cztery stopnie.

Snape stał nieruchomo, obserwując rozciągającą się przed nim pustynię. Nie dał po sobie poznać, że zauważył przyjście Harry'ego.

— Przepraszam. — Snape nie odpowiedział. — Nie wiedziałem, co zrobić z bronią. Włożyłem ją do szuflady ze sztućcami. Czy mógłbyś, proszę, wyjąć z niej naboje i schować? Przeraża mnie. — Skinienie głową. — Proszę. Przepraszam. — Harry wiedział, że powinien powiedzieć, że odejdzie, że to, co zrobił, było nierozsądne, ale nie mógł się do tego zmusić, ponieważ nie był pewien, czy chce wyjechać i, co najważniejsze, nie miał żadnego innego miejsca, dokąd mógłby pójść.

— Dobrze.

Stali w milczeniu przez kilka minut, dopóki Snape nie powiedział:

— Hedwiga buduje gniazdo. Zakłada je tuż przy rynnie. Od kilku dni kręci się tu dziwnie wyglądająca czarna sowa, sprawiając wrażenie nieznośnie zadowolonej. Jeśli się nie mylę, niedługo przyjdą na świat pisklęta.

Snape miał rację, Hedwiga zbierała gałązki na swoje nowe mieszkanie.

— Jak długo to już trwa? Ten ból?

— Jakieś trzy lata — odpowiedział Snape. Harry oparł się o parapet. — Panie Potter, utrata magii jest niczym utrata samego siebie. To dwie bardzo podobne rzeczy. Opłakuje pan kogoś. Swoją magiczną część. Po jakimś czasie, stopniowo, zacznie pan akceptować tę stratę. Pańska miłość dla magii nigdy nie zniknie. Kiedy umiera nam ktoś bliski, to czy kochamy go mniej? To tak jak z każdą inną żałobą: czas złagodzi ból.

Trzy lata życia z uczuciem, jakby stracił kończynę. Jakby był kaleką. Dosłownie. Trzy lata to kawał czasu, ale nie wieczność. Dobrze, może to zrobić. Tak. Będzie zmywał naczynia, przebrnie przez całą kolekcję książek Snape'a, obejrzy kilkaset meczy futbolu… O Boże. Nie miał prawa tutaj być. Nie miał prawa. Nie miał pojęcia, dlaczego Snape jeszcze go stąd nie wykopał, tak jak Harry zrobiłby na jego miejscu. Równie dobrze mógł wziąć od niego broń.

— Nie odsyłaj mnie, proszę, dobry Boże, nie mogę, proszę, nie mogę, przepraszam. Tak bardzo przepraszam… — Zaczął płakać i chwycił ramiona Snape'a, potrząsając nim w przerażeniu. Ponieważ pierwszy raz od lat nie budził się z pytaniem „Czy dzisiaj się zabiję?”. Odłożenie na bok pistoletu było potwierdzeniem faktu, że „warunki” znajdowały się na wyciągnięcie dłoni. Może nie znajdzie ich jutro albo w przyszłym tygodniu, ale wiedział, że są. Istniała taka możliwość. Z tym, że doszczętnie ją spieprzył.

— Proszę się uspokoić, panie Potter — rozkazał mu Snape, a potem przygarnął go do siebie i pozwolił płakać w swoich ramionach. Kiedy Harry przeszedł do etapu pociągania nosem, Snape odsunął się i spojrzał na niego. Harry otarł oczy. — Zobaczymy, panie Potter. A teraz proszę się rozejrzeć. Istnieje inny rodzaj magii. Magii, która nie wymaga różdżki. — Wskazał na zachód słońca.

*****

To zapoczątkowało pomiędzy nimi kolejny rytuał: obserwowanie zachodu słońca i picie whiskey. Harry pojechał do Wal-martu i kupił dwa składane krzesła. W te wieczory, kiedy nie grał w piłkę z Juanem, siadali razem ze Snape'em na wieży i sprawdzali, co z jajkami, które złożyła Hedwiga. I pili. Czasami komentowali to, co wydarzyło się danego dnia w restauracji, jednak większość czasu spędzali w milczeniu. Zdarzało się, że zachód słońca był tak oszałamiający, iż mówienie czegokolwiek zdawało się profanacją. Na początku Harry nienawidził pustyni, tak jałowej i suchej, tak różnej od zieleni Szkocji, że miał wrażenie, jakby był na innej planecie. Ale stopniowo zaczynał doceniać jej subtelne piękno. Suchą, popękaną glebę, dumne, samotne kaktusy, ciszę, błękit nieba. Doceniać i nawet przyzwyczajać się do temperatury.

Pierwszego wieczoru Snape wręczył mu szklankę wypełnioną lodem i whiskey.

— Proszę. Marker's Mark. Najbardziej zbliżona smakiem do Ognistej. Przyzwoity substytut — wyjaśnił.

— O to w tym wszystkim chodzi? O znajdywanie przyzwoitych substytutów?

— Wreszcie zaczyna pan rozumieć.

*****

Tygodnie przerodziły się w miesiąc, następnie w dwa. Harry, za pozwoleniem Snape'a, napisał do Hermiony list, o którego przekazanie poprosił McGonagall. Pomimo rosnącego upału, dwa razy w tygodniu grał z Juanem w piłkę nożną. Spytał Snape'a, czy może zbudować patio na tyłach szkoły, żeby mogli tam siadać w pogodne poranki. Snape nie powiedział „nie”, więc Harry uznał to za zgodę. Przeszedł się do lokalnej biblioteki i wypożyczył kilka książek z cyklu „zrób-to-sam” i tych o naturalnych pustynnych roślinach. Snape spytał o jego postępy. Przedyskutowali możliwość założenia szklarni. Wtorki spędzał jeżdżąc do Wal-marta i planując swój ogród. Kiedy przyjdzie jesień, temperatura spadnie i mógłby wtedy zacząć pracę nad projektami. Nigdy więcej nie rozmawiali o broni.

Kiedy wracał z meczów piłki nożnej, Snape zawsze na niego czekał. Nigdy niczego nie mówił. Harry starał się wejść do domu po cichu, łudząc się, że Snape będzie już spał, ale były to płonne nadzieje, bo mężczyzna zawsze leżał w łóżku i czytał. W momencie, kiedy Harry wieszał kluczyki od samochodu na haczyku przy drzwiach, książka zostawała odłożona na stolik nocny, mała lampka do czytania zgaszona i Snape przewracał się na drugi bok. Harry musiałby brać prysznic w ciemnościach, ale Snape zapalał dla niego świece. Nie wiedział, co o tym myśleć. Czy było to coś w rodzaju powitania, czy może potępienie jego wyjścia?

Podczas śniadania w poniedziałkowy poranek, po tym, jak mogli leżeć w łóżkach do woli, Harry, z ustami pełnymi płatków kukurydzianych, spytał:

— Czy przeszkadza ci to, że gram w piłkę nożną?

Gazeta, za którą chował się Snape, nie poruszyła się, co było dobrym znakiem. Gazeta, która szeleściła, zawsze stanowiła zapowiedź zgryźliwej uwagi.

— Pański wolny czas jest pańskim wolnym czasem. Nie więżę tu pana, panie Potter.

— Idiota. Nigdy nie powiedziałem, że mnie więzisz. Nie musisz na mnie czekać. Jestem przyzwoitym kierowcą.

— Nie kwestionuję pańskich umiejętności prowadzenia samochodu. To wyludniona droga.

Harry uznał to za dobry moment, żeby wspomnieć o czymś, o czym rozmyślał od jakiegoś czasu.

— Może powinniśmy kupić telefony komórkowe? — Gazeta głośno zaszeleściła i Harry usłyszał drwiące parsknięcie. — Mogą się przydać. — Snape nadal nie odpowiadał. — To tylko pomysł.

— Nie cierpię pomysłów.

— Nieprawda. Nie cierpisz moich pomysłów. — Znowu zapadła cisza. — To ten moment, w którym powinieneś powiedzieć: „Och, nie, panie Potter. Myli się pan. Jest pan czarującym młodym mężczyzną”.

— W którym wszechświecie?

— Z cholerną pewnością nie w tym. Więc nie masz nic przeciwko?

Snape opuścił gazetę, żeby na niego spojrzeć.

— Nie. Nie mam. Nasz wolny czas możemy spędzać tak, jak chcemy.

Gazeta znowu podjechała do góry, co było dobrym znakiem, ponieważ Harry zaczynał się bać. Po incydencie z bronią nigdy nie był pewien, czy Snape nie odwróci się od niego i nie każe mu się wynosić. Nie panikował z powodu braku pieniędzy, bo je posiadał i nie chodziło o to, że nie mógł znaleźć innego miejsca, w którym mógłby się zatrzymać, bo mógł. Chodziło o to, że kiedy kończył dzień pracy, nie chciał wracać nigdzie indziej.

— Słuchaj, czy chodzi o to, że jestem ciężarem? Nie jestem chyba takim złym współlokatorem, prawda? Naprawdę się staram…

Gazeta opadła na stół z gwałtownym szelestem.

— Chciałbym przeczytać ten artykuł do końca następnego tysiąclecia. Spędzamy razem dzień i noc. Nawet najbardziej zgodni ludzie, którymi nie jesteśmy, potrzebują od siebie odpoczynku. Nie jest pan ciężarem. Jest pan… — Snape zamilkł na moment — ...możliwy do zaakceptowania. Teraz proszę skończyć swoje śniadanie. Pańskie płatki zamieniły się w papkę. — Podniósł gazetę, strzepując ją pewnym ruchem, co oznaczało, że nie chce być więcej niepokojony.

Harry powrócił do posiłku. Możliwy do zaakceptowania. Po snape'owsku była to praktycznie deklaracja miłości.

*****

Pewnego wieczoru, wracając z meczu, złapał gumę. Przeklął Snape'a, ponieważ nadal nie doszli do porozumienia w sprawie komórek, a teraz utknął na wypizdówiu na pustyni z przebitą oponą i naprawdę przydałby mu się telefon. Po prostu powinien sprawić sobie jeden, nie myśląc o Snapie i jego technofobii. Harry wysiadł z furgonetki, chcąc ocenić szkody. Opona była kompletnym flakiem. Kurwa. Nie ma nic ciemniejszego niż pustynia nocą, a po przeszukaniu ciężarówki z pomocą słabego Lumos, nie znalazł żadnej latarki. Rzucił Nox i stał przez kilka minut, zastanawiając się, co, do cholery, ma zrobić. Nieważne, w którą stronę by poszedł: w każdym kierunku było za daleko. Czy powinien zaryzykować i ponownie rzucić Lumos, żeby zmienić oponę? Niewiele ludzi jeździło tą drogą w ciągu dnia, a co dopiero w nocy. Może warto było zaryzykować. Sięgał właśnie po swoją różdżkę, kiedy drogę rozświetliły reflektory samochodu. Zamachał szaleńczo ramionami, mając nadzieję, że kierowca się zatrzyma.

Furgonetka stanęła obok niego, a ze środka wysiadło dwóch mężczyzn. Światło oślepiało go i Harry nie mógł ich dokładnie zobaczyć, ale oni, stojąc tyłem do samochodu, nie mieli problemu, by wyraźnie widzieć jego.

— Potrzebujesz pomocy? — usłyszał.

— Tak. Złapałem gumę. Byłbym naprawdę wdzięczny za pomoc. — Harry podniósł rękę do twarzy, próbując osłonić oczy przed intensywnym światłem.

— Nie jesteś stąd. — Głos, który z początku brzmiał przyjaźnie, stał się nieco ostry.

— Przeprowadziłem się tu jakieś trzy miesiące temu. Z Anglii. Naprawdę doceniłbym waszą pomoc z tą oponą. Nie mam latarki.

— To głupota. — Do rozmowy włączył się drugi mężczyzna.

— Wiem — zgodził się Harry, zastanawiając się, jak długo jeszcze będzie musiał im się podlizywać, zanim mu pomogą.

— Masz pokręcony akcent, zupełnie jak ten pieprzony dyktator znad patelni — odezwał się pierwszy głos. Harry'ego olśniło. Cholera, to byli ci idioci z restauracji. — Pracujesz tam, prawda? Widziałem, jak go odwozisz. Słyszałem nawet, że razem mieszkacie, co? — Kurwa, kurwa, kurwa. Mieszkanie w tak małym mieście było jak życie w dormitorium. Każdy wiedział nawet o tym, kiedy i jak często pierdzisz. — Brzmi całkiem milutko. Za milutko — powiedział postawniejszy z mężczyzn, ten, który kilka tygodni wcześniej wyzywał Snape'a. Zrobił parę kroków bliżej i pchnął Harry'ego tak mocno, że ten upadł na ziemię.

— Hej! — krzyknął Harry i spróbował się podnieść. Poczuł kopnięcie w ramię i znowu znalazł się na ziemi.

— Nie ruszaj się. Sądzę, że…

— Tom — zaprotestował drugi z mężczyzn. — Jedźmy stąd. Zostaw go. Nie chcemy kłopotów.

— Nie ma, kurwa, mowy. Myślę, że ten facet jest jakąś seks zabawką tego dupka. Nie chcemy tutaj takiego ścierwa. Właściwie to uważam, że naszym obywatelskim obowiązkiem jest skopanie tego gnoja. Obciągasz mu? Dajesz mu dupy? Jesteś cholernym pedałem? — Tuż po tych słowach but mężczyzny uderzył w jego bok, po chwili nadszedł kolejny kopniak, i znowu, tym razem w głowę.

Uderzenia następowały tak szybko i brutalnie, że Harry nie wiedział, czy powinien próbować wstać, czy się bronić. Zresztą żadna z tych rzeczy mu się nie udawała.. Nie mógł nawet sięgnąć po różdżkę, bo opuszczenie rąk byłoby fatalne w skutkach. Pomiędzy kopniakami słyszał drugiego mężczyznę, krzyczącego, żeby zostawili go w spokoju, co nie odnosiło żadnego skutku. Spadał na niego grad uderzeń, jedno po drugim, szybkich i wściekłych. Harry zorientował się, że ma rozciętą wargę, a potem poczuł, jak pęka mu nos. Próbował przeturlać się na bok, daleko od reflektorów, żeby mężczyźni go nie widzieli, ale jego oprawca ciągle nad nim stał. Kopnięcia nie ustawały, maltretując go coraz bardziej, lecz nagle jego umysł rozjaśnił się. Harry miał wrażenie, jakby wszystkie jego odczucia i instynkty zatrzymały się na moment i dały mu jedną, cenną sekundę klarowności. I wiedział. Wiedział, z całą pewnością, że ten mężczyzna go zabije. Że kiedy ten sadystyczny wariat znudzi się kopaniem, znajdzie coś innego, choćby łyżkę do opon, i zatłucze go nią na śmierć, ponieważ tacy ludzie czerpią satysfakcję z bólu i agonii innych. Najprawdopodobniej nie sądził nawet, że Harry naprawdę jest gejem. To była po prostu wymówka dla podniesienia stopy kolejny raz. Harry nie miał wyboru. Zebrał całą swoją pozostałą magię w jedną wiązkę i krzyknął:

Drętwota!

I, zanim zemdlał, pomodlił się w stronę ciemnej pustyni.

CZĘŚĆ PIĄTA

Obudził się w szpitalu. To zabawne, że od razu wiedział, gdzie jest, ale z drugiej strony mugolskie szpitale nie różniły się tak bardzo od tych czarodziejskich. Prześcieradła drapały w ten sam sposób. Ktoś trzymał go za rękę.

— Nghh — wyszeptał, nie będąc w stanie mówić, bo jego wargi były sześciokrotnie większe niż normalnie. Nie mógł też otworzyć oczu, uniemożliwiały mu to ogromne siniaki.

— Niech się pan uspokoi, panie Potter. — Snape. Ścisnął dłoń mężczyzny, co wywołało cholerny ból. Musiał mieć połamane palce. — Spędzi pan tutaj kilka dni. Wygląda pan gorzej niż wskazuje na to pana rzeczywisty stan. Nie ma pan żadnych trwałych uszkodzeń. Tak sądzimy. Boli pana? — Harry pokręcił głową. Lekarze musieli podawać mu jakieś silne leki, ponieważ głos Snape'a brzmiał, jakby przed dotarciem do uszu Harry'ego kilkakrotnie okrążył ziemię. — Śpij — rozkazał mu Snape. Zanim zasnął, Harry poczuł kciuk gładzący jego dłoń.

*****

— Panie Smith, chciałbym zadać panu Potterowi kilka pytań.

— Dobry Boże, szeryfie, jest pan ślepy? Proszę spojrzeć na pana Pottera. Nie jest w stanie odpowiedzieć na żadne pytania. Niech pan wyjdzie.

— Może pokiwać albo pokręcić głową. Na dole znajduje się dwóch mężczyzn z poważnym wstrząśnieniem mózgu. Potrzebuję informacji.

— Co pan nie powie, szeryfie Carlson? Poważny wstrząs mózgu? Niech się pan czasem nie rozpłacze z wrażenia. Doprawdy, to rzeczywiście okropne. — Snape wzniósł się na szczyty swojej pogardy.

— Hej, to, że codziennie jem śniadanie w pańskiej restauracji nie znaczy, że nie będę wykonywać swojej pracy jak należy. Nie gotuje pan aż tak dobrze. Jest pan przytomny, panie Potter? — Harry, z największym wysiłkiem, rozwarł powiekę, pomagając sobie palcami. Szeryf Carlson był przysadzistym mężczyzną z wygolonymi bokami głowy i brzuszkiem powstałym od zbyt dużej ilości piwa. Zdaniem Harry'ego taki wygląd był typowy dla Amerykanów w pewnym wieku. Pozwolił opaść dłoni i zamknął oko. — Jestem szeryf Carlson. Po prostu kiwaj albo kręć głową. W porządku? Dobrze. Tom Parker i John O'Connor znajdują się na dole z poważnym wstrząśnieniem mózgu. Patrol znalazł waszą trójkę nieprzytomną na autostradzie. Pobraliśmy próbki krwi z buta pana Parkera i na ich podstawie sądzimy, że skopał pana do nieprzytomności. Mam rację? — Harry skinął głową. — Wie pan, dlaczego to zrobił? — Harry nie odpowiedział. Nie miał możliwości przekazać Carlsonowi, że Parker jest homofobicznym wariatem, który myślał, że przysłuży się społeczeństwu, eliminując z niego pedała. — Czy pan O'Connor też pana uderzył? — Harry pokręcił głową. — Wie pan, jak zostali pobici w taki sposób, że mają wstrząśnienie mózgu, ale nie noszą żadnych śladów przemocy?

Harry znowu pokręcił głową, a potem zacisnął powieki, bo uświadomił sobie, że pomiędzy bólem nie może znaleźć swojej magii. Zniknęła. Zniknęła zupełnie. Miał wrażenie, jakby jego serce przestało bić, jakby jego płuca nie pracowały. Zniknęło coś tak głęboko w nim zakorzenionego, że gdyby nie wiedział, co to jest, pomyślałby, że został pocałowany przez dementora. Czuł, jakby wyssano z niego duszę.

— Wyczerpuje go pan — warknął Snape. — Jeśli pan zaraz nie wyjdzie, wyrzucę pana.

— Niech się pan tak nie podnieca. Da mi pan znać, kiedy pan Potter będzie gotowy, żeby wnieść zarzuty. I jeszcze jedno. Patrol odholował furgonetkę Parkera na szpitalny parking, kiedy ich tutaj przywieźli. Nowiutki Dodge. Musiał za nią sporo zapłacić. Tak się składa, że ostatniej nocy strażnik był w domu z powodu choroby. I tak się składa, że ktoś uszkodził parkingowe kamery i zniszczył samochód czymś, co prawdopodobnie było kilkoma łyżkami do opon. Na pewno nic pan o tym nie wie, prawda, panie Smith?

— Nie. Jakże mi przykro.

— Pańscy chłopcy z restauracji nie zdecydowali się na małą zemstę, co? Ten dupek Perez byłby do tego zdolny.

— Jadalnia jest zamknięta w poniedziałki, ale ostatniej nocy mieliśmy wiosenne sprzątanie. Jestem pewien, że gdyby pojechał pan do restauracji, zobaczyłby pan zaparkowane tam trzy samochody.

Wtorek. Był nieprzytomny cztery dni.

— I gdybym zapukał, wszyscy byliby w środku? Cała trójka?

— Oczywiście. Ale nie otworzyliby panu drzwi. Dostali wyraźne polecenie, żeby tego nie robić.

— Kłamie pan, panie Smith. — Harry nie usłyszał odpowiedzi, ale wyobraził sobie, jak Snape patrzy na szeryfa, unosząc brew. — Nie obchodzi mnie ta zapchlona furgonetka Parkera, ale chcę, żeby pan wiedział, że nie jestem głupi. Pana chłopak został prawie zabity. Nie lubię, gdy takie rzeczy zdarzają się na mojej zmianie. Nie obchodzi mnie, z kim się pan pieprzy, ale jeśli usłyszę, że ktoś roztrzaskał głowę Parkera łyżką do opon, pan Perez nie wyjdzie na wolność przez długie lata. Jego ślicznej dziewczynie na pewno by się to nie spodobało. Więc ostrzegam pana, żeby trzymał pan swoich chłopców z daleka od tamtej dwójki. Furgonetka wystarczy. Koniec. Ostrzegłem też Parkera i O'Connora. Jasne?

— Jak słońce — syknął Snape.

Harry usłyszał szuranie krzesła i odgłos zamykanych drzwi.

— Zniknęła — spróbował wymamrotać przez spuchnięte wargi. — Zniknęła, cała.

Snape otarł mu łzy chusteczką.

*****

— Hej, Harry! — powiedział Juan radośnie. — Obudziłeś się, stary. Nie strasz nas tak więcej.

Harry mógł otworzyć już dwoje oczu. Juan siedział w nogach jego łóżka, a Carmelita na krześle, malując paznokcie.

— Cześć, Harry, dobrze się czujesz?

Harry wzruszył ramionami. Nie był pewien, czy może już mówić. Jego usta nadal były mocno opuchnięte.

— Siedzimy tu z tobą. Właśnie skończyła się warta Lity, teraz jest moja kolej. Może pozwolą ci wrócić dzisiaj do domu. Jeśli nie, Hector będzie tutaj koło szóstej, zanim przyjdzie Smith. Nie pozwolimy, żeby ci skurwiele znowu cię dopadli. — Harry zrobił ruch, jakby zmywał naczynia. — Nie martw się, mój młodszy brat zastąpi cię, dopóki nie wrócisz. Trenowałem go. Nie jest oczywiście tak dobry jak ty, ale Smith nie jest wobec niego specjalnie wymagający. — Harry spróbował się uśmiechnąć. Juan nachylił się i powiedział cicho — Zajęliśmy się tym, Harry. Nie martw się. Ci faceci nie będą cię już więcej niepokoić. Powiedziałem dziewczynie jednego z nich, że jeśli znowu się do ciebie zbliży, to to, co zrobiliśmy z jego wozem, było niczym. Niech tylko podejdzie do ciebie albo niech jego kumple spojrzą w twoim kierunku, a wpakujemy go na wózek inwalidzki do końca życia. Chciałem go jeszcze zlać, ale Smith mi zabronił. — Harry pokręcił głową i musiał wyglądać na spanikowanego, bo Juan uniósł dłoń. — Spokojnie. Robię to, co Smith mi każe.

— Panie Potter — niespodziewanie usłyszał Harry. — Zostanie pan dzisiaj wypisany. Wypożyczę wózek. Proszę być gotowym do wyjścia w ciągu dziesięciu minut. — I Snape zniknął tak samo szybko, jak się pojawił.

— Człowieku, to jest, kurwa, przerażające, jak robi tę swoją sztuczkę z szybowaniem. Bóg dał nam stopy, żebyśmy słyszeli, jak ktoś się zbliża. On ich nie ma. — Carmelita przewróciła oczami. — Facet nie ma stóp — powtórzył Juan.

— Och, Juan — parsknęła Carmelita, machaniem dłońmi starając się przyspieszyć schnięcie lakieru. — Oczywiście, że ma stopy.

— A jak wyjaśnisz to, że nigdy nie słyszysz, jak się zbliża, co? Nie da się. To tak, jakby szybował w powietrzu. Mam rację, Harry?

Przyzwoite substytuty. Może rzeczywiście o to w tym wszystkim chodziło.

*****

Na szczęście lekarze napełnili tego ranka kroplówkę Harry'ego morfiną, bo udało mu się przetrwać długą drogę do domu ze Snape'em za kierownicą i nie wpaść w histerię tylko dlatego, że był w stanie silnego otępienia lekami. Snape nalegał, żeby został w łóżku.

— Bez kłótni, panie Potter.

Z wdzięcznością przełknął kilka mikstur, które Snape przygotował dla niego, podczas gdy Harry leżał w szpitalu, i westchnął z ulgą, kiedy mężczyzna przetarł jego twarz chłodną szmatką namoczoną w czymś ziołowym. Praktycznie słyszał, jak jego sina i opuchnięta skóra krzyczy z wdzięczności. Nawet krótki spacer z furgonetki do domu wyczerpał go tak, że momentalnie zasnął. Po przebudzeniu czuł się już o wiele lepiej. Snape był cudotwórcą. Harry był w stanie mówić, nie cierpiąc jednocześnie z powodu okropnego bólu warg.

— Snape — zaskrzeczał, próbując wydostać się z łóżka.

— Panie Smith. Jeśli nie chce pan narazić się na mój gniew, zostanie pan dokładnie tam, gdzie jest. Dostanie pan trochę lodów. Są zimne i może pan wykorzystać ich wartości odżywcze. — Harry skinął głową, czując nagle, jak bardzo jest głodny. Snape przyniósł mu lody do łóżka i kiedy Harry miał problemy z utrzymaniem łyżeczki, ponieważ jego ręka była nadal bardzo posiniaczona, Snape zaczął go karmić, odzywając się nagle: — Zakupiłem dla nas telefony komórkowe. — Harry poczuł, jak coś zaciska się w jego klatce piersiowej, ale w ten dobry sposób. — Rzucił pan na nich Drętwotę?

— Wykorzystując całą moją magię — wymamrotał Harry.

— Co tłumaczy wstrząśnienie mózgu. Szkoda, że ich pan nie zabił. Dlaczego, na Boga, ten kretyn Parker pana pobił? Na pewno nie dlatego, że wyrzuciłem ich z restauracji. Jeszcze jedna łyżeczka.

— Mmmmn. Ostatnia, dobrze? Powiedział, że jestem twoją seks zabawką. Że nie lubi tutaj takich jak my.

— Ciekawe, czy teraz lubi. — Harry skinął głową, położył się i zamknął oczy, chcąc znowu się zdrzemnąć. — Przykro mi z powodu pańskiej magii.

*****

Dzięki eliksirom Snape'a Harry szybko wracał do zdrowia. Spędzał dni drzemiąc i oglądając filmy, a popołudnia i wieczory słuchając niekończących się narzekań Snape'a na młodszego brata Juana, co, jak wreszcie odkrył Harry, było snape'owym sposobem na powiedzenie, że mu go brakuje. Po wizycie u mugolskiego lekarza (kiedy Snape usłyszał: Fantastycznie reaguje pan na leki, parsknął drwiąco i mruknął: Jakżeby inaczej) dostał pozwolenie na powrót do pracy w następną środę. Harry wciąż nosił bandaż na dwóch palcach lewej dłoni, ale powiedział, że sobie poradzi, a Snape nie protestował. Harry pomyślał, że dobrym pomysłem byłoby ponowne przyzwyczajenie się do wstawania o nieludzkiej godzinie po trzeciej nad ranem, więc kiedy usłyszał chlupot wody dochodzący pewnego poranka z umywalki, otworzył oczy, mając zamiar napić się ze Snape'em herbaty, zanim ten pojedzie do pracy.

Snape stał przy umywalce kompletnie nagi, szorując zęby. Właściwie nie było na czym zawiesić oka. Brakowało mu tyłka, był kościsty i żylasty wszędzie z wyjątkiem ramion. Ale nie to było powodem, który powstrzymał Harry'ego od wyjścia z łóżka. W gruncie rzeczy w momencie, kiedy dobrze się przyjrzał, zamknął oczy, udając, że śpi. Ponieważ Snape posiadał cudownego penisa, ciężkiego i grubego, kontrastującego z resztą jego ciała. Harry nie był w stanie zobaczyć jąder Snape'a, bo uniemożliwiał mu to kąt, pod jakim patrzył, ale coś mówiło mu, że natura nie obdarzyłaby Snape'a tak pięknym penisem, nie dodając do kompletu pasujących do niego jaj. I Snape był na wpół twardy. Taki niesamowity już w niepełnym wzwodzie, jak wyglądałby z całkowitą erekcją? Harry poczuł, jak na tę myśl jego własny członek doprasza się o zainteresowanie, a potem, cholera, Snape odłożył szczoteczkę, zerknął w kierunku Harry'ego i zaczął się dotykać. To nie było porządne obciąganie, raczej takie, z którym chcesz się szybko uporać i mieć je z głowy. Kilka szybkich ruchów, o kurwa, powiększył się jeszcze bardziej, ciche westchnienie, napięcie mięśni ramion i Snape spuścił się do umywalki. Dał sobie tylko kilka sekund na odpoczynek, po czym odkręcił wodę i przez chwilę zmywał dowody poprzedniej czynności, po czym ubrał się i usiadł przy stole, aby napić się herbaty.

Harry czekał niecierpliwie, aż Snape wyjdzie. Kiedy tylko drzwi wejściowe się za nim zatrzasnęły, ściągnął piżamę, uwalniając z niej swojego członka. Nie masturbował się od tygodni (niby jak miał to robić, kiedy on i Snape spędzali razem dzień i noc?) i nie mógł powstrzymać głośnego jęku, kiedy się dotknął. Tylko trzy ruchy oraz przypomnienie sobie, jak wyglądała dłoń Snape'a dotykająca własnego członka, i wytrysnął na prześcieradło i pościel. Dobry Boże, właśnie onanizował się, myśląc o onanizującym się Snape'ie. Ron by się go wyrzekł.

*****

Rekonwalescencja Harry'ego była jedną długą drzemką. Martwił się nieco ilością przespanego czasu, ale Snape zapewnił go, że to najzupełniej normalne; jego ciało potrzebowało tego, aby dojść do siebie. Chociaż Snape poruszał się bezszelestnie niczym duch, gdy docierał do domu, klucze od furgonetki brzęczały cicho, kiedy odwieszał je na haczyk, co budziło Harry'ego. Udawał, że nadal śpi, próbując głęboko oddychać. Ponieważ pierwszą rzeczą, jaką robił Snape, było sprawdzenie, czy wszystko z nim w porządku. Delikatna dłoń odsuwała mu włosy z twarzy, żeby sprawdzić stan opuchlizny. Codziennie było to pierwszym ruchem, ale potem Snape zawsze robił coś innego. Czasami dotykał palcem jego obojczyka. Czasami klękał przy jego łóżku i trzymał jego dłoń. Raz złapał ją i podniósł do ust, muskając po kolei wargami każdy knykieć. Oczekiwanie prawie zabijało Harry'ego i musiał zawsze leżeć na boku, ponieważ to była jedyna pozycja, w której mógł ukryć swoją erekcję.

Ten dzień był jak wszystkie inne. Dłoń odsunęła włosy z jego twarzy, dotknęła policzka, a potem Harry usłyszał, jak Snape wzdycha i szybko kieruje się do swojego łóżka. Musiał wyczuć zapach spermy.

*****

Harry próbował przekonać siebie, że masturbacja Snape'a w łazience była tylko masturbacją. Że nie był podniecony myślą o Harrym. Że dotknięcia i pieszczoty, kiedy Snape myślał, że Harry śpi, były tylko... właśnie, kto wiedział, czym mogłyby być, ale że nie miały podtekstu seksualnego. A może miały? Oczywiście, przed ich wielką kłótnią nie podejrzewał, że Snape mógłby posiadać jakąkolwiek orientację. Chyba że bycie absolutnym dupkiem można by uznać za orientację.

A potem Snape zaczął brać poranne piętnastominutowe prysznice. Harry słuchał spływającej wody i nie musiał być pieprzonym geniuszem, żeby domyśleć się, co Snape robi w łazience. Harry leżał skulony w łóżku, ukrywając swoją erekcję, słuchając wody uderzającej o zasłonę prysznica i pozwalał działać wyobraźni. Jak wyglądał Snape, kiedy fundował sobie przyzwoite obciąganie? Powolne, z dużą ilością mydła i kciukiem wślizgującym się pod napletek, i czy wsuwał w siebie palec tuż przed tym, jak dochodził? Fantazje o obciągającym sobie Snapie i Snapie obciągającym Harry'emu, o wzajemnym obciąganiu i nawet o pełnym seksie trwały, dopóki za mężczyzną nie zamykały się wejściowe drzwi. Wtedy Harry zajmował się swoim własnym podnieceniem, pomimo wciąż obolałych rąk.

Po porannej masturbacji Harry spędzał sporą część każdego poranka swojej rekonwalescencji przekonując się, że nic się nie działo. Nic. Już raz to spieprzył, nie chciał zakładać, że Snape jest nim zainteresowany tylko dlatego, że jego własny penis czuł się wyjątkowo rozbrykany. To byłaby kropla przelewająca czarę. Myślenie o Snapie, podczas gdy naprawdę Harry mógłby mieć w jego oczach tyle samo seksapilu co gumochłon. Na pewno zostałby wykopany z domu. Na dodatek pełne pogardy komentarze dotyczące seksu byłyby druzgoczące. Mógł je sobie wyobrazić: „Jakby nie miał pan dość podbojów. Wielkość pana ego jest naprawdę zaskakująca. Jakbym mógł...”. I tak dalej, i tak dalej.

Więc nie zrobił żadnego ruchu. Ale jego instynkt, który wiele razy ocalił mu tyłek, mówił mu, że Snape jest nim zainteresowany. Harry czuł na sobie jego spojrzenia, ale nigdy nie mógł go na tym przyłapać. Zastanawiał się, czy zaczęli wymieniać ze sobą feromony, bo nagle stał się świadomy naturalnego zapachu Snape'a, piżmowego i nieco kwaśnego, i myślał o tym, jak sam może pachnieć. Potem ich koleżeńskie stosunki, które zbudowali na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy, zniknęły i zostały zastąpione niewygodną, okropną nieśmiałością, która powodowała, że Harry odzywał się z niepokojąco dużą ilością „eee” i „yyy”, a Snape nie odzywał się w ogóle, nawet po to, żeby go zbesztać.

Harry wrócił do pracy, będąc szczęśliwym, że wreszcie może się czymś zająć. Spędzanie całego dnia w łóżku i myślenie o penisie Snape'a nie pomagało złagodzić półwzwodu, jaki męczył go w ostatnich dniach. Dzień spędzony w restauracji i umycie tysiąca talerzy dobrze mu zrobi.

Wszyscy byli naprawdę szczęśliwi z powodu jego powrotu, a w szczególności młodszy brat Juana.

Ciemne sińce pod oczami jeszcze się nie zagoiły, więc wyglądał przerażająco, ale czuł się w porządku, jedynie trochę bardziej zmęczony niż zwykle. Snape nie odzywał się przez cały tydzień. Ani żeby skrytykować Carlosa, ani żeby krzyknąć na Harry'ego, że nie mają wystarczająco dużo czystych widelców, ani żeby zadrwić z Juana, ani żeby upomnieć Curly'ego. Nawet kiedy w restauracji pojawiał się prostak, który zbyt głośno przewracał strony gazety, Snape nie patrzył na niego morderczym wzrokiem. Harry nie był pewien, czy to dobra, czy zła sytuacja. Nigdy nie widział Snape'a cichego, pomijając momenty, kiedy był naprawdę wściekły, ale Snape nie zachowywał się, jakby był zły. Był po prostu nienaturalnie milczący.

Kiedy w niedzielne popołudnie razem z Juanem skończyli sprzątać maty, Latynos pokazał głową na wyjście, co było znakiem dla Harry'ego, żeby dołączył do niego na papierosa i krótką rozmowę za śmietnikiem.

— Wiesz, Harry, ty to masz jaja. Naprawdę. Na początku miałem co do ciebie wątpliwości, stary, ale te blizny i teraz to pieprzenie się ze Smithem... — Zamilkł na moment, zaciągając się dymem. — Do tego trzeba prawdziwych cojones*.

Harry'emu opadła szczęka.

— Nie pieprzę się ze Smithem — syknął, modląc się w duchu, żeby Snape ich nie usłyszał. Mężczyzna miał niesamowicie dobry słuch. — I mów ciszej.

— Dobrze — wyszeptał Juan. — Ale nie leć ze mną w chuja. Doszedłem do tego, kiedy cię pobili. Nie odchodził od twojego łóżka. Praktycznie mieszkał w szpitalu. W ogóle nie spał, tylko siedział i patrzył, jak oddychasz. Pielęgniarki chodziły zapłakane, bo ciągle na nie wrzeszczał, odnośnie twojej opieki i tak dalej. Poza tym, wszyscy widzą, jak wokół siebie skaczecie. Jak po prostu wiecie, gdzie w kuchni znajduje się ten drugi. Kiedy koszulka podjeżdża ci do góry i widać kawałek twojego brzucha, facet praktycznie pieprzy się z tym swoim grillem. Ja i Carlos mamy zakład. Moim zdaniem Smith jest świetny w łóżku. Ta cała nierozładowana energia musi znaleźć ujście. Sądzę, że poprzez fiuta. Carlos uważa, że to bzdura i facet jest po prostu wiecznie spięty. Mam postawioną na to poważną kasę, więc pomóż mi. A, i uważam jeszcze, że ma naprawdę dużego, pomyśl tylko o jego spodniach. Na to też mam postawioną stówę. Więc jak, tak czy nie?

— Ani tak, ani nie — syknął Harry — Nie śpimy ze sobą. Naprawdę — powiedział. A potem, nie mogąc się powstrzymać, spytał — Naprawdę na mnie leci?

— Jakbyś nie wiedział. — Juan przewrócił oczami, a potem zobaczył wyraz twarzy Harry'ego. — Nie wiesz, prawda? — Harry potrząsnął głową. — Nie pierdol. Lita nigdy w to nie uwierzy. Żyjecie razem i nie pieprzycie się? Tak, ma do ciebie jones**, naprawdę. Harry, muszę być z tobą szczery, nie jestem w stanie wyobrazić sobie Smitha, nie mam nawet zamiaru tego robić, ale że i ty nie możesz?

— Jeśli „jones” znaczy, że mi się podoba, to tak, masz rację — przyznał Harry, a potem przypomniał sobie o Ronie. Przypomniał sobie, jak po jego rozstaniu z Ginny niektórzy ludzie unikali go, a jeśli musieli się z nim skonfrontować, witali go tylko chłodnym „cześć”. Akurat teraz, kiedy zaczynał naprawdę lubić piłkę nożną. — Czy to ci przeszkadza, eee, ta gejowska część?

— Nieee — powiedział Juan, zaciągając się papierosem. — Sam też próbowałem parę razy. To po prostu nie dla mnie, stary. To jak jedzenie nachosów bez salsy. Potrzebuję cycków, żeby było ok, ale nie przeszkadza mi, że wolisz fiuty. Zatkało mnie tylko na tę część ze Smithem. Jesteś dziwny, człowieku. Tak tylko mówię.

— Niedziela, panie Potter! — Dobiegł do nich głos ze środka.

— Ups. Futbol. Chodźmy. Lepiej pospieszmy się, zanim zacznie być naprawdę groźny.

*****

Podczas gdy jechali do domu, Harry zastanawiał się nad tym, co powiedział mu Juan. Jeśli wyczuwał on między nimi jakieś wibracje, to może... Był tak pochłonięty odtwarzaniem w myślach ich rozmowy, że przegapił skręt do szkoły. Snape pozostawił to bez komentarza.

Harry udawał, że ogląda mecz, ale tak naprawdę dyskretnie wdychał zapach Snape'a. Nawet po prysznicu mógł go wyczuć. Myśl o tym zapachu otaczającym go, podczas gdy miałby w ustach penisa Snape'a, doprowadziła do tego, że poczuł, jak uwierają go spodnie. To musiał być zapach jego jąder i Harry chciał się w nim zanurzyć. Spróbować go.

W trakcie drugiej połowy Snape wyłączył telewizor, nalał sobie szklankę whisky i skierował się do dzwonnicy, nie mówiąc ani słowa.

Harry nie był pewien, czy powinien za nim iść. Zaczynał być niezły w tych niewerbalnych sprawach związanych ze Snape'em. Nieodzywanie się było zazwyczaj zgodą albo akceptacją. Ale to było inne i Harry zdawał sobie z tego sprawę. Poczekał dziesięć minut, po czym poszedł za nim.

Hedwiga spojrzała na niego z ostrzeżeniem, żeby się nie zbliżał. Nie opuszczała teraz gniazda. Wyglądała na pulchną, więc Harry domyślił się, że czarna sowa przynosi jej jedzenie. Zdaniem Snape'a małe sówki powinny wykluć się lada dzień.

— Snape? — Nie odpowiedział. — Panie Smith? — Snape nadal milczał. Harry zaczynał się martwić. — W porządku? — Mężczyzna skinął krótko głową i przez sekundę Harry poczuł ulgę. Ale potem zobaczył, że Snape ma zaciśnięte pięści, a jego knykcie są pobielałe. Weź się w garść, Harry. Jesteś Gryfonem, pogromcą czarnoksiężników, teraz albo nigdy, pomyślał. — Ja... Ja... — O Boże, kiedy doszło co do czego, Harry nie wiedział, co robić. Jak powiedzieć komuś takiemu jak Snape, że się go pożąda? Wyciągnął dłoń i dotknął lekko jego ramienia.

— Co pan robi? — wyrzucił z siebie Snape.

— Myślałem... Myślałem... — Szybko odsunął dłoń, jakby dotknął rozgrzanego kamienia. Kurwa, zabije Juana. Zabije. Pojedzie do niego i skręci mu kark za poddawanie mu takich idiotycznych pomysłów...

— To byłoby szaleństwem, panie Potter. Szaleństwem. Szczytem głupoty. Czymś absolutnie pochopnym. — Snape nie patrzył na niego, ale mówił pewnym głosem.

Więc jednak Juan nie pieprzył głupot.

— Może, ale ja działam pochopnie. To moja specjalność, pamiętasz?

Żart był złym pomysłem. Snape odwrócił się do niego.

— Tak, i pańskie pochopne czyny były fatalne w skutkach dla innych, prawda? Nie mam zamiaru stać się kolejną ofiarą...

— Przestań, nie mów o tym — krzyknął Harry — Nie zaczynaj, słyszysz? — Tym razem to Harry odwrócił się, chcąc zbiec na dół, może nawet spakować swoje rzeczy, ponieważ to było szaleństwem, ale nie z takich powodów, o których myślał Snape.

Zatrzymała go ręka na jego ramieniu.

— Ma pan rację, przepraszam. Raz byłem impulsywny. Będę żałował tego do końca życia. Przedyskutujmy to.

Harry zepchnął swój gniew na dalszy plan i z powrotem odwrócił się w stronę mężczyzny. Uch. Samo to, że chciał uprawiać seks ze Snape'em było wystarczająco złe, ale rozmowa z nim na ten temat? Dlaczego nie mogli po prostu wylądować w łóżku i zacząć się nawzajem molestować?

— Jest pan zdesperowany? — spytał Snape.

Harry spojrzał na niego i poczuł, że znowu zaczyna się denerwować.

— Myślisz, że jestem nienormalny? Zachowujesz się, jakbym był ostatnią osobą, która mogłaby sobie znaleźć kogoś tylko do łóżka. Nie, nie chcę szybkiego seksu. I dla twojej informacji, w Wal-marcie jest sprzedawca, który zawsze wsuwa mi swój numer telefonu do tylnej kieszeni spodni. Jest w moim wieku i wygląda naprawdę dobrze, więc nie jestem zdesperowany. Gdybym chciał samego seksu, to bym go znalazł.

— Rozumiem. Więc dlaczego?

— Szczerze mówiąc, nie wiem. — I naprawdę nie wiedział. Zdawał sobie tylko sprawę z faktu, że telefon do motelu z poleceniem bycia gotowym w ciągu dziesięciu minut i praca w restauracji, która wykańczała go fizycznie, zmieniły coś w jego życiu. I nie chodziło tylko o seks. Chodziło o to, że był szczęśliwy, budząc się w szpitalu i widząc obok siebie Snape'a. Chodziło o to, że to jego dłoń gładziła jego złamaną rękę. — Myślę... Myślę, że chodzi o znalezienie moich warunków. Z tym, że nie jestem osobą od „moich warunków”. Jestem osobą od „naszych warunków” i myślę, że stajesz się częścią moich warunków. To znaczy naszych warunków, ale moich. — Harry wiedział, że mówi chaotycznie oraz bez sensu i prawdopodobnie chrzani właśnie całą sprawę.

— Rozumiem — powtórzył Snape i zakręcił szklanką z whisky.

Kiedy nie powiedział niczego więcej, Harry zaczął panikować. Cholera. Pora cofnąć czas, pora rzucić Obliviate, ale jego różdżka już nie działała, a Snape zaraz go upokorzy. Chciał umrzeć ze wstydu.

— Posłuchaj, jeśli nie chcesz, to w porządku. Obiecuję, że nic nie zrobię, nigdy, po prostu zapomnij o tym, co powiedziałem...

— Niech pan się zamknie, panie Potter. — Snape zamilkł na moment. — Także bym chciał — przyznał, kładąc nacisk na słowo „chcieć”, co wysłało iskry prosto do członka Harry'ego. — Jednakże uważam, że to wysoce nierozsądne.

— Więc może nam nie wyjść. Zacznijmy powoli, po prostu się podotykajmy, a jeśli to okaże się pomyłką, wrócimy do dawnego status quo.

Snape przewrócił oczami.

— Za dwa miesiące kończysz dwadzieścia pięć lat. Żaden z nas nie jest typem osoby, która mogłaby „wrócić”, jak to elokwentnie ująłeś. Jeśli to nie wyjdzie, będziesz musiał się stąd wyprowadzić. Możliwe, że powiem, iż będziesz musiał opuścić restaurację. Jesteś przygotowany na taką ewentualność?

— To wyjdzie — powiedział Harry pewnie, ponieważ nie widział żadnej innej możliwości. — Chodź — poprosił. — Zejdź ze mną na dół.

— Powinieneś wiedzieć, że... jestem... zardzewiały. Ja nie... od lat. Lat.

Gdyby ktoś poprosił Harry'ego, żeby opisał samotność, powiedziałby, że to chropowatość, z jaką mówił to Snape.

— W porządku. To jak z jazdą na rowerze, wiesz.

— Nie podoba mi się twoje lekceważenie tej sprawy.

— Wybacz. Bez lekceważenia. Łapię.

— Panie Potter — ostrzegł go Snape.

— Denerwuję się. Mówię głupie rzeczy, kiedy jestem zdenerwowany. Coś jeszcze?

— Ja nie... Ja nie... — Snape zamilkł i Harry zaczął zastanawiać się gorączkowo nad czymś, czego Snape mógłby nie robić. W końcu powiedział: — Jestem wybiórczy odnośnie tego, co robię z moimi partnerami.

— Cóż, dobrze, ponieważ ja w ogóle nie jestem wybredny. Właściwie lubię wszystko. Miejmy tylko nadzieję, że nie pieprzysz się tak samo jak prowadzisz samochód. Jeśli nie, to naprawdę nie dbam o to, czy jesteś na dole, czy na górze. Obie możliwości są w porządku.

— Panie Potter! — warknął Snape.

— Przepraszam. Jestem naprawdę, naprawdę zdenerwowany. Na tyle, na ile cię znam, sądzę, że nie lubisz być na dole, prawda? — Skinienie głowy. — Dobrze, nie ma problemu. Słuchaj, po prostu chciałbym cię poczuć. Nie musimy nawet nic robić. Chcę tylko cię potrzymać i może poocierać się o ciebie. I jeśli będziemy czuć się z tym dobrze, to może moglibyśmy się dotykać? Zaczniemy naprawdę powoli i jeśli będziesz chciał przestać, po prostu powiedz.

Snape dopił swojego drinka.

— Złóż się, Makdufie.***

__________________

* Hiszpańskojęzyczne wulgarne określenie na „jądra”.

** Hiszpańskojęzyczne określenie na bycie kimś zainteresowanym.

*** Fragment ostatniego aktu „Makbeta” Szekspira. Makbet zwraca się tymi słowami do swojego wroga, Makdufa, podczas ataku na koniec sztuki.

CZĘŚĆ SZÓSTA

Boże, to było okropnie krępujące i niesamowicie podniecające. Snape stanął przy drzwiach do pokoju, wyglądając na niepewnego. Harry bał się, że jeśli otworzy usta, powie jakąś kompletną głupotę, więc złapał po prostu dłoń Snape'a i poprowadził go do łóżka. Wspiął się na nie i pociągnął mężczyznę w swoją stronę. Snape nieco się opierał, jakby chciał udowodnić, że posiada jakieś resztki samokontroli, ale Harry nie chciał, żeby to robił. Przypominał sobie ciągle o tym, aby nie zaczynać zbyt szybko, bo mógłby przestraszyć Snape'a, gdyby się na niego rzucił. Przyciągnął go więc po prostu bliżej i poprowadził jego dłonie wzdłuż swojej klatki piersiowej i bioder.

— Nie mogę cię pocałować, bo moje usta są nadal cholernie opuchnięte, ale chciałbym to zrobić. — Harry ujął twarz Snape'a w dłonie. Sprawiała wrażenie tak bardzo silnej. Potarł policzkiem o policzek Snape'a. Jeden zarost otarł się o drugi i żołądek Harry'ego ścisnął się w ten cudowny sposób, ponieważ to było takie męskie i nie miał pojęcia, jak kiedykolwiek mógł kochać się z kobietą, bo to było zbyt cudowne. Obaj mieli na czołach maleńkie kropelki potu. Snape przymknął oczy w daremnej próbie ukrycia swojego pożądania. Harry czuł zapach męskiego pobudzenia, silny i kwaśny. Cholera.

Przesunął palcami wzdłuż piersi Snape'a, próbując powstrzymać się od wydawania odgłosów, gdyż zazwyczaj był w łóżku głośny, a darcie się niczym cholerna szyszymora byłoby kiepskim pomysłem podczas ich pierwszego razu. Snape eksperymentalnie ścisnął jego pośladek i Harry nie mógł się powstrzymać. Spragniony dotyku przysunął się bliżej mężczyzny. Zderzyli się nosami, Harry przygryzł jego ucho i jęknął, kiedy ich ciała się zetknęły. Nagle został przewrócony na plecy, zupełnie jakby nic nie ważył. Snape położył się na nim i pocierał swoimi biodrami o jego. Harry zaczął jęczeć i jego oddech przyspieszył, mimo że naprawdę starał się nie reagować aż tak silnie. Dłoń wślizgnęła się pomiędzy ich ciała, ścisnęła jego sutek i już było po wszystkim. Harry doszedł, przywierając do Snape'a i zakładając, że ostry jęk, który usłyszał, był oznaką tego, że mężczyzna osiągnął orgazm. To było dobre. Więcej niż dobre. Snape zsunął się na łóżko i Harry skulił się obok niego, kładąc głowę na jego ramieniu i zapadając w sen.

Już nie wstali. W pewnym momencie Harry przebudził się, żeby zdjąć dżinsy i zanim z powrotem zasnął, przytulił się do Snape'a i zorientował, że on także nie ma na sobie spodni. Kiedy słońce zaczęło wschodzić, obudził się ponownie. Snape leżał wtulony w jego plecy i Harry czuł poranną erekcję napierającą na jego pośladki. Tym, co dzieliło go od tego niesamowitego penisa, były dwie pary bokserek. Odsunął się kawałek i zsunął bieliznę, po czym odwrócił się i sięgnął do bokserek Snape'a. O tak, o tak, Boże, był cudowny. Zwilżył palce śliną, objął razem ich erekcje i zaczął je masować. Mokrym kciukiem pieścił główkę, z całych sił starając się nie jęczeć głośno, bo Snape robił się coraz twardszy. Oddech mężczyzny stał się płytki, po czym na chwilę zamarł. Naparł na ciało Harry'ego, na jego dłoń i ich penisy otarły się o jego brzuch. Usta Snape'a zaczęły kąsać i gryźć szyję i ramiona Harry'ego. Och, było już po nim, przepadł kompletnie, jęcząc głośno i pieszcząc ich z zapamiętaniem. Kiedy wreszcie uspokoił swój oddech, poczuł podtrzymującą go rękę.

— Dobrze, panie Potter.

Harry znów zaczynał przysypiać, ale powstrzymała go dłoń, wsunięta pod jego koszulkę i delikatnie dotykająca jego sutka, sprawdzając jego reakcję. Harry przysunął się bliżej. Usta rozpoczęły powolną wędrówkę po jego szyi, ramionach, plecach, liżąc, szczypiąc, czasami lekko przygryzając skórę. Koszulka została zdjęta, a wargi przesunęły się na jego sutki. Znowu robił się twardy. Cholera, Snape jako bóg seksu?

Snape zajmował się nim w ten sposób przez ponad godzinę, drażniąc go, ale nie zaspokajając. Odciągnął na bok jego ręce.

— Pozwól mi cię odkrywać. Pozwól mi. Czego chcesz, Harry? Powiedz — wyszeptał niskim, niosącym obietnicę głosem.

— Tego, och, tego. Więcej. Palec. Dwa. Och, proszę.

Gdyby miał się nad tym zastanowić, to przypisałby sobie rolę tego, który daje, a Snape'owi tego, który bierze. Ale kiedy dłonie i usta mężczyzny robiły się coraz bardziej zachłanne, granica pomiędzy dawaniem a braniem zanikała i Harry nie miał pojęcia, kto czerpał z tego więcej przyjemności. Zamiast położyć się spać, jak to zwykle robił po orgazmie, leżał w ramionach Snape'a, obserwując słońce wspinające się po nieboskłonie i kręcił głową z niedowierzaniem. Snape był jego kochankiem.

Kiedy wychodził z łóżka, Snape delikatnie pocałował jego nadgarstek. To dodało mu odwagi, żeby w trakcie śniadania, pomiędzy kolejnymi łyżkami płatków, powiedzieć:

— Myślę, że to jednak wyjdzie.

Snape odpowiedział zza swojej gazety:

— Jestem podobnego zdania.

*****

Propozycja Harry'ego, żeby spędzili cały dzień w łóżku, została skwitowana przez Snape'a ostrym spojrzeniem i wciśnięciem mu miotły w dłoń.

— Po tym, jak skończymy sprzątanie?

— Potem jedziemy do sklepu.

— A potem?

— Potem go apteki.

— A potem?!

— Tak, potem.

*****

Nie odrywając oczu od drogi, Harry powiedział:

— Chcę, żebyś mi obciągnął. Tak naprawdę chciałbym obciągnąć tobie, ale nie mogę, moje usta są nadal spuchnięte. Ale proszę, mógłbyś? Tak, bardzo bym tego chciał. — Nadal patrzył przed siebie, bojąc się, że tak bezpośrednie wyrażenie życzenia może spotkać się z pogardą.

Snape nachylił się i polizał wewnętrzną stronę jego przedramienia. To był pieprzony cud, że nie spowodowali wypadku.

*****

Kiedy tylko Harry rzucił torby ze sklepu na blat, Snape był już obok niego. Dłonie wyszarpnęły jego koszulkę z dżinsów i wsunęły się pod nią, pieszcząc sutki, podczas gdy usta i zęby drażniły go przez materiał spodni. Harry oparł się o blat kuchenny, chcąc napierać i na te palce, i na te usta, ale zorientował się, że nie może robić obu tych rzeczy naraz. Jęknął z frustracją, ale nagle jego dżinsy i bielizna zostały ściągnięte jednym szybkim ruchem. Usta Snape'a były wszędzie. Na jego udach, na jądrach, ssąc go i liżąc. Harry wiedział, że wydaje z siebie obsceniczne jęki, ale nie mógł się powstrzymać. Chciał rozsunąć nogi, ale jego stopy były uwięzione w spodniach.

— W dół, w dół. — Miał nadzieję, że Snape go zrozumie.

Harry mógł go kiedyś nienawidzić, ale nigdy nie kwestionował jego inteligencji. Snape wyplątał jego stopę z nogawki dżinsów i Harry rozsunął nogi tak szeroko, jak tylko mógł, o kurwa, tak, żeby Snape miał do niego nieograniczony dostęp. Jedną dłonią pieścił mu jądra, podczas gdy drugą przytrzymywał go za biodro, a usta, te cudowne usta, ssały jego penisa, przesuwały się z góry na dół, żeby potem wsunąć go w siebie w całości. Snape zwilżył śliną palec i zaczął krążyć nim wokół jego wejścia. Harry nie mógł mówić, nie mógł nawet błagać, bo to było tak niesamowite i okropne, i jeśli nie dojdzie w ciągu dziesięciu sekund... Palec wsunął się w niego i to było to. Silny uścisk na jego biodrze powstrzymał go od niezamierzonego udławienia Snape'a, kiedy jeszcze głębiej wsunął się w jego usta, czując, jakby orgazm miał się nigdy nie skończyć.

Ale to nie wystarczało. Ten palec... Ten palec drażnił go, obiecywał. Tak bardzo chciał poczuć Snape'a w sobie, chociaż nadal drżał z powodu niedawnego szczytowania. Mimo że miał wrażenie, iż jego kości zamieniły się w galaretkę. To nie wystarczało. Chwycił torbę z zakupami i rozrzucił jej zawartość po blacie. Nie w tej. Złapał kolejną i odwrócił ją do góry dnem. Wszystko wysypało się na ziemię. Harry odsunął na bok ogórki i sałatę i wreszcie znalazł lubrykant. Wcisnął go w dłoń Snape'a.

— Teraz, teraz — jęknął i opadł na kolana, wypychając tyłek w powietrze w geście zaproszenia.

Harry mógłby przysiąc, że usłyszał, jak Snape mówi: „kurwa”. Kiedy spytał go o to później, mężczyzna zaprzeczył. Ale powiedział to i powiedział to jeszcze raz, kiedy wsunął w Harry'ego śliski palec, i ponownie, kiedy ten poprosił o kolejny. Kiedy miał w sobie trzy palce, jęczał tak głośno, że nie słyszał niczego innego poza własnym głosem. Snape ssał i gryzł jego szyję i ramiona, podczas gdy powoli się w niego wsuwał i Harry skupił się na wrażeniu, jakie pozostawiały po sobie ostre zęby, a nie na pieczeniu w tyłku. Kąt, pod jakim w niego wszedł, był tak cholernie dobry i jednocześnie tak ostrożnie, precyzyjnie i perfekcyjnie wymierzony, drogi Merlinie, tak bardzo w stylu Snape'a. Tak kurewsko pewny siebie. Harry szukał jakiegoś oparcia, wbijając paznokcie w kafelki, ale och, pieprzyć to. Przesunął dłoń na swój członek z westchnieniem ulgi. Bo mimo tego, że w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin miał orgazm już trzy razy, to nic, absolutnie nic nie mogło równać się z pieprzeniem, a że nie miał nikogo w sobie od tak dawna i jeśli nie dojdzie ze Snape'em wewnątrz niego, to eksploduje. Mężczyzna odsunął jego dłoń.

— Jeszcze nie, panie Potter.

Harry usłuchał. Był posłuszny, kiedy Snape jeszcze bardziej rozsunął jego uda. Był posłuszny, kiedy Snape zrobił jakiś dziwny ruch biodrami, który drażnił każdy milimetr jego prostaty i powodował, że trząsł się z potrzeby. Był posłuszny, kiedy jęczał w rytmie, który nadawały pchnięcia Snape'a, najlepsze pieprzenie w całym jego życiu i kto by pomyślał, że Snape wiedziałby, jak się pieprzyć i, dobry pieprzony Boże, teraz, teraz, teraz, terazterazterazterazteraz.

*****

Leżeli na kuchennej podłodze, Snape wtulony w plecy Harry'ego, nadal w jego wnętrzu, splatając ze sobą palce.

— To jest pańska definicja zaczynania powoli, panie Potter?

— To jest pańska definicja bycia zardzewiałym, panie Smith?

*****

— Ok, Harry, wyrzuć to z siebie — szepnął Juan, kiedy podszedł do Harry'ego. — Wiem, że coś się wydarzyło, stary. Dziwnie chodzisz i wyglądasz na szczęśliwego. Wydaje mi się nawet, że widziałem, jak Smith się rano uśmiechnął. Po pierwsze: duży? — Harry odwrócił się tak, żeby Snape nie mógł go zobaczyć i z entuzjazmem pokazał uniesiony kciuk. Juan podniósł dłoń, zacisnął ją w pięść i ściągnął na dół: Harry wreszcie zaczynał rozumieć ten gest jako „Świetnie!”. — Dobre pieprzenie? — zapytał półgębkiem. Harry, tym razem z wielkim entuzjazmem, pokazał dwa uniesione kciuki i nie mógł powstrzymać uśmiechu przepoławiającego mu twarz. — Taaaaaaaak! — krzyknął Juan — Wygrałem, Carlos. Szykuj kasę!

— PANIE PEREZ!

Na szczęście Juan był wyśmienitym kłamcą.

*****

Letni żar zdawał się nie mieć końca, ale nagle temperatura spadła w ciągu jednej nocy, tak po prostu. Pisklęta wykluły się i odleciały. Podczas ich wieczorów w dzwonnicy spędzanych na oglądaniu zachodów słońca i piciu whiskey, okrywali się kocem. Harry zaczął pracować nad swoim ogrodem. Kupił książkę Hiszpański dla gamoniów. Dzięki niej i poradom od Juana, do wiosny powinien zacząć coś mówić. Nadeszła pierwsza burza. Harry miał swoje lepsze i gorsze dni. Podczas tych gorszych wszyscy zostawiali go w spokoju, zdając się rozumieć, że walczył ze swoimi demonami. Nieważne, jakie różnice dzieliły dwóch angielskich czarodziejów mieszkających w starej szkole i trzech Hiszpanów, których los rzucił do Stanów Zjednoczonych: demony były rzeczą, której musiał stawić czoła każdy z nich. Podczas tych dni Harry wracał do domu, zrzucał buty i wdrapywał się na łóżko. Snape dawał mu kilka godzin, po czym sam kładł się obok niego i mocno go do siebie przytulał. Potem delikatnie go całował: muskał kącik jego ust, lizał dolną wargę i trącał językiem, jakby chciał powiedzieć: „Czas, żebyś zostawił swój żal. Wróć teraz do mnie”.

*****

— Zapuścisz znowu włosy?

— Po co?

— Chciałbym ich dotknąć.

— Są siwe.

— Światło świec potrafi ukryć wiele wad.

*****

— Byłem tylko z jednym kochankiem. Nie miałem możliwości przebierać w mugolach tak, jak robiłeś to ty.

— Och, przestań. Jeśli nie liczyć Rona i tego dupka Smitha, miałem tylko trzech facetów. Dwóch z nich brałem na poważnie, ale rzucili mnie, bo uznali za dziwne, z tych wszystkich dziwnych rzeczy, że w moim mieszkaniu zimą zawsze było ciepło, mimo że kaloryfer nie działał. Na dodatek ciągle musiałem rzucać na nich Obliviate, bo Zgredek pojawiał się bez zapowiedzi na samym środku salonu. A ty przedstawiasz to tak, jakbym pieprzył się z połową Londynu.

— Musisz przyznać, że to i tak dwieście procent mężczyzn więcej, niż ja miałem.

*****

— Słuchaj, czekałem trzy dni. Powiesz mi wreszcie, kto to był?

— Co byś zrobił, gdybym powiedział, że to Lucjusz Malfoy?

— ...

— Tak myślałem. To nie był Lucjusz...

— Ale z ciebie dupek! Denerwować mnie tak bez powodu...

— To był Regulus Black.

— Och.

— Owszem: och. Jak widzisz, nie byłeś jedynym czarodziejem, który pieprzył się ze swoim najlepszym przyjacielem. Ale ja miałem więcej szczęścia. Regulus był gejem. I, co ważniejsze, wiedział, jak dotrzymać tajemnicy.

*****

— Ważność mojej wizy kończy się za miesiąc.

— Wiem o tym. Pan Morales już się tym zajął. W ciągu kilku dni powinieneś dostać Zieloną Kartę.

— ...!

— Piekarnia powinna ruszyć do następnej jesieni. Syn pana Moralesa obecnie ukrywa się przed policją razem z żoną pana Moralesa w Oaxace, chodzi o jakieś zarzuty odnośnie handlu żywym towarem, ale zakładam, że to nie ma związku ze zwierzętami. Otóż zatęsknił znów za Stanami i chciałby tu wrócić. Będzie potrzebował pracy. Pracy, w której nikt nie będzie w stanie go znaleźć. Najwidoczniej jabłko pada niedaleko od jabłoni.

— Zielona Karta jest prawdziwa?

— Wystarczająco.

*****

— Widziałeś się dzisiaj z szeryfem Carlsonem.

— Eee, tak. Ale nie sądzę, żebym wniósł zarzuty. Bo mimo że istnieje mnóstwo dowodów na to, że Parker mnie pobił, nie istnieje dowód na to, że im nie oddałem. Nikt nie jest w stanie wyjaśnić wstrząśnienia mózgu, a na pewno nie powiem, że rzuciłem na nich Drętwotę. Zakwalifikują to jako bójkę, dopóki, tak jakby, nie powiem im o... Wiesz.

— Nie powiedziałeś im o homofobicznych obelgach?

— Powiedziałem szeryfowi. Nie jestem pewien, czy chciałbym mówić o tym w sądzie.

— Czemu nie?

— Nie przeszkadza mi, że inni wiedzą o mojej orientacji. Ale nie mógłbym iść do sądu i nie mówić tam o tobie. Biorąc pod uwagę, że teraz jesteśmy... I nie mogę powiedzieć, że wtedy, eee, nie byliśmy. To może wpłynąć na restaurację. Ludzie mogą przestać tu przychodzić. Najpierw chciałem pogadać o tym z tobą i zobaczyć, czy się zgodzisz. Jeśli powiesz nie, to luz.

— Przyjaźń z panem Perezem zwiększyła, ku mojej konsternacji, twój poziom wulgaryzmów. Już wyobrażam sobie ten brytyjsko-amerykański slang, którym będziesz się posługiwał. Uroczo. A co do wniesienia oskarżenia, możemy powiedzieć, że moje referencje społecznego wyrzutka nie mają sobie równych. Będzie jak za starych, dobrych czasów. Nie będę usatysfakcjonowany, dopóki nie zobaczę pana Parkera w intensywnie pomarańczowym kombinezonie, w którym będzie sprzątać autostradę w trakcie największych letnich upałów. Gorąco jedynie pogorszy stan czyraków, których ostatnio nabawił się przez mugolskich lekarzy. To nieznośnie bolesny przypadek czyraków, ale to za mało. Zapraszam do łóżka, panie Potter.

*****

W sekundzie, w której weszła do restauracji, jej magia załaskotała go w kark. Zobaczył, że Snape także sztywnieje. Harry odwrócił się i zobaczył ją. Nie zmieniła się od czasu, gdy widzieli się po raz ostatni sześć miesięcy temu. Stała przy kasie, czekając na usadzenie i uśmiechając się na widok napisów Żadnych rozmów i Żadnych nieokiełznanych dzieci.

W porządku, nic trudnego.

— Hermiono.

— Och, Harry! — pisnęła i objęła go. Cieszył się, że ją widzi. Tęsknił za nią.

— Słuchaj, zostań tu. Postawię ci śniadanie. Zamykamy w południe. Ja skończę koło pierwszej. Odwiozę cię do motelu, ale później będę musiał zawieźć pana Smitha do domu. — Rzucił okiem w kierunku Snape'a, mając nadzieję, że Hermiona nie straciła nic ze swojej bystrości. — Później wrócę do miasta i spotkamy się. Pasuje ci?

— Jasne, Harry — powiedziała powoli. Harry praktycznie widział trybiki obracające się w jej głowie.

Skinął na Carlosa.

— Panie Morales, to moja przyjaciółka, Hermiona. Proszę posadzić ją przy najlepszym stoliku przy ladzie. — Carlos spojrzał w stronę Snape'a, który lekko skinął głową.

Juan ciągle patrzył na niego pytająco, dopóki Harry nie uciął jego dociekań grymasem złości i potrząśnięciem głowy.

Podczas drogi do motelu rozmawiali o najbardziej istotnych sprawach. Hermiona była w Stanach na konferencji o mugolsko-czarodziejskich relacjach. Znalazła adres jadalni w internecie, ponieważ McGonagall, strażnik tajemnicy Snape'a, odmówiła wyjawienia miejsca ich pobytu. Oczywiście to jej nie powstrzymało. Harry wspomniał w liście o tym, że on i Snape pracują w restauracji. Wyszukiwarka Google wskazała kilka adresów po tym, jak Hermiona wpisała w okienko „jadalnia, dziwna, gburowaty, właściciel”. Była w trzecim miesiącu ciąży. Ron radził sobie świetnie i był podniecony myślą o dziecku. To wszystko, co zdażyli sobie powiedzieć, zanim Harry zawrócił i pojechał do restauracji, żeby odwieźć Snape'a.

*****

Nie marnowała czasu na subtelności.

— Wróć do domu, Harry. Tęsknimy za tobą. Wszyscy za tobą tęsknią.

— Też za wami tęsknię. Naprawdę. Po prostu…

— Masz jeszcze trochę magii?

— Nie, cała zniknęła.

Przygryzła wargę. A potem, ze swoją typową determinacją, powiedziała:

— To bez znaczenia. Zamieszkasz z nami. Obłożymy dom barierami ochronnymi i...

Zawdzięczał naprawdę dużo Hermionie i Ronowi, wiedział o tym, ale może nadszedł ten moment, żeby wszyscy pogodzili się ze swoimi stratami i zaczęli od początku.

— Hermiono, przestań. To ma znaczenie. — Zamęczałaby go tym przez długi czas. Nigdy się nie poddawała. Cóż, on tak samo. — Nie mogę wrócić. Nie ma we mnie ani śladu magii. Nie mogłbym żyć w waszym domu jak więzień i nie byłbym w stanie się obronić, gdyby jakiś wariat z różdżką, któremu zabiłem ojca albo któremu go nie obroniłem, postanowił rzucić na mnie Avadę, żeby wyrównać rachunki. Nie mogę żyć w ten sposób. Tutaj. Tutaj... — próbował wyjaśnić. Wiedział, że Hermiona nie zrozumie tego, co powie, tak samo jak on nie rozumiał tego kilka miesięcy temu, gdy tłumaczył mu to Snape. Jego dom był tutaj. Z nim. — Teraz jestem w pewien sposób wolny. I tak bym stąd nie odszedł, nawet gdybym miał jeszcze trochę magii, cóż, z powodu Snape'a. — Harry żałował, że nie ma ze sobą kamery.

*****

Obiecał jej, że spróbuje przyjechać na następną Gwiazdkę, kiedy jadalnia będzie zamknięta na dwa tygodnie. Może udałoby mu się wygospodarować cztery dni, gdyby przysłali mu świstoklik. Postawił sprawę jasno, że te święta spędza razem ze Snape'em. Poprosił ją, żeby przekazała Ronowi, że go kocha, mając nadzieję, że ten zrozumie to w odpowiedni sposób, ale z nim nigdy nic nie wiadomo. Kazał jej wysłać maila, kiedy tylko dziecko przyjdzie na świat i tak, zgodził się być nieobecnym ojcem chrzestnym. Uścisnął ją, zanim złapała świstoklik do Nowego Jorku i siedział w jej motelowym pokoju przez długi czas, myśląc o tym, jak bardzo ich kocha i dlaczego, z jakich powodów, jest teraz wygnańcem w świecie, który pomógł uratować. Chciałby móc wrócić, ale to, do czego chciałby wrócić, nie istniało. Chciał świata, w którym nie byłby charłakiem ani gejem i mógłby poślubić Ginny i chcieć pieprzyć się z nią każdej nocy. Mogliby kupić dom tuż obok Rona i Hermiona w Ottery St. Catchpole i ich dzieci poszłyby do Hogwartu i zdałyby celująco swoje owutemy. To byłoby idealne. Gdyby nie było kompletną bzdurą. Kochał Rona i Hermionę, ale to nie wystarczało.

Dlaczego znalazł to, co „wystarczało” na wypizdówiu w Arizonie? Nie miał pojęcia. Dumbledore umiałby mu odpowiedzieć, na pewno, i po raz tysięczny od czasu jego śmierci Harry marzył o pięciu minutach rozmowy z nim. O pięciu minutach, kiedy mógłby spytać, dlaczego jedyną rzeczą, jaką chciał zrobić, był powrót do domu, który był pojedyńczym pomieszczeniem w starej szkole na kompletnym zadupiu, gdzie musiał załatwiać się za parawanem, gdzie mieszkał jego kochanek, który, poza Voldemortem, był najbardziej znienawidzonym czarodziejem w Anglii i któremu tak bardzo chciał teraz obciągnąć. Po drodze będzie musiał wpaść do sklepu po cytrynowe dropsy. Jeśli nie może otrzymać zadowalającego wykładu, przynajmniej sprawi przyjemność Snape'owi, który, chociaż temu zaprzeczał, uwielbiał słodycze.

Jak to bywa na pustyni, gwałtowna burza rozpoczęła się bez żadnej zapowiedzi, bębniąc o ziemię kroplami deszczu wielkości gradu. Harry przemókł cały, chociaż przeszedł tylko od samochodu do drzwi wejściowych i tak bardzo chciał zdjąć z siebie mokre ubrania, że w pierwszej chwili nie zauważył nieładu, jaki panował w mieszkaniu. Ale kiedy podszedł do szafy, żeby znaleźć suchą koszulkę, zobaczył, że szuflady są puste. Brakowało koszul. Brakowało spodni. Brakowało bielizny. Pusto. Kurwa, zostali obrabowani. Gdzie Snape? Po chwili zauważył, że prawie wszystkie książki znajdują się na podłodze, ale telewizor nadal stoi na środku salonu, a jego torba podróżna została wyciągnięta spod łóżka. Snape go spakował. Harry zgarnął książki i byle jak ustawił je na półkach, tylko po to, żeby nie leżały na ziemi. Śmiesznie skomplikowany system aranżacji książek przez Snape'a nieustannie nurtował Harry'ego. Mogą posegregować je później. Rozpakował swoje ubrania, wsunął pustą torbę pod łóżko i ruszył w stronę dzwonnicy.

— Jesteś nieco zarozumiały, nie uważasz? — Harry starał się powstrzymać swój gniew, bo wiedział, jak reaguje Snape, kiedy jest zraniony. — Odłożyłem książki na półki. Oczywiście nie we właściwym porządku, ale naprawimy to później.

— Kiedy wyjeżdżasz?

Spokojnie. Nie daj mu się zdenerwować. Mówi i będzie mówił okropne rzeczy, bo czuje się strasznie zraniony. To Snape, pomyślał.

— Nie mam zamiaru wyjeżdżać.

— Doprawdy? Więc czemu powiedziałeś pannie Granger, gdzie jesteśmy? Znam Minerwę McGonagall na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie podałaby naszego adresu tej małej apodyktycznej dziewczynie bez względu na to, jaka byłaby nieznośna. — Snape zawsze przeskakiwał z zaskakującą szybkością z jednej logicznej konkluzji do kolejnej i kiedy Harry to zrozumiał, myśl o tym, że mógłby dać Hermionie ich adres, wydała się sensowna. Ale świadczyła także o tym, jak wielka jest niepewność Snape'a. Że widział Harry'ego jako jedyny łącznik pomiędzy własnym i czarodziejskiem światem, nie tolerując niczego stającego między nimi. I prawdopodobnie widział to w ten sposób, ponieważ naprawdę tak myślał.

Nie dałem jej naszego adresu i McGonagall też nie. Nigdy jej nie doceniałeś. Weszła w wyszukiwarkę i szukała wrednych dupków prowadzących restaurację. Znalazła naszą. Co za niespodzianka. Najwidoczniej istnieją strony internetowe poświęcone dyktatorowi znad patelni. Jak prawidłowo trzymać gazetę. Jak przewracać strony, nie szeleszcząc nimi. W jakie dni istnieje prawdopodobieństwo dostania gofrów. Jak cię wkurzyć. Jakby to było trudne. — Snape odwrócił się gwałtownie i Harry zastanowił się, czy Snape tęskni za noszeniem szat, choćby dla dramatycznego efektu. — Przepraszam. Wiem, że brzmię jak dupek. Jestem naprawdę zdenerwowany, bo myślę, że za moment mnie stąd wykopiesz. Pozwól mi zacząć jeszcze raz. Nawet gdybym dał jej nasz adres, czego nie zrobiłbym bez twojej zgody, nie chodzi o kwestię ty kontra oni. Są nadal moimi przyjaciółmi i tak, tęsknię za nimi, ale, jak powiedziałem, nie jestem osobą od „moich warunków”. Myślałem, że wyraziłem się jasno. Wiem, jak dojechać na lotnisko. Mogę kupić bilet lotniczy w każdym momencie. Nie potrzebuję, żeby Hermiona prowadziła mnie za rękę. Chryste, Snape, wiesz, że nie umiem się wysłowić. Pomóż mi. — Patrzyli na siebie przez minutę. Harry obserwował, jak twarz Snape'a łagodnieje, zaledwie odrobinę, ale wziął to za dobry znak. — Może odwiedzę ich podczas przyszłorocznej Gwiazdki, jeśli zorganizują dla mnie świstoklik, ale poza tym nie złożyłem żadnej obietnicy. Powiedziałem za to, że jesteśmy kochankami i że to jest teraz mój dom. Jeśli się mylę, popraw mnie. Rozpakowałem się, ale nie mam dużo rzeczy, ponowne spakowanie zajmie mi chwilę.

Doszli już do tego, kurwa, że to był związek? Harry nie wiedział, ale zgadywał, że skoro Snape jest popapranym dupkiem, każdy jego związek byłby dziwny, więc chyba tak. To był związek. Harry podjął decyzję, siedząc w tamtym motelowym pokoju, pachnącym dymem papierosowym i pulsującym magią Hermiony. Wybrał Snape'a. Jednak nagle poczuł potrzebę, żeby i Snape wybrał jego. To. Ich. Warunki Harry'ego zawsze uwzględniały Snape'a, ale nie był pewien, czy warunki Snape'a zaczęły uwzględniać jego. Dziecinna zagrywka z rozrzuconymi książkami na to wskazywała, ale potrzebował konkretnego dowodu.

— Nie... myli się pan, panie Potter.

Może być. Harry podniósł dłonie i potarł twarz, wzdychając. To nigdy nie stanie się proste, ale było dobre. Dziwne, ale dobre. I wiedział, że prawdopodobnie zawsze będzie wyglądało w ten sposób: że to on będzie robił pierwszy krok po każdej sprzeczce, każdym nieporozumieniu, ale... Pomyślał o Snapie koczującym w szpitalu po tym, jak został pobity, o delikatnej trosce, kiedy sądził, że Harry śpi. To było bliskie dawaniu i braniu, gdzie w końcu ta granica pomiędzy obiema rzeczami zanika.

— Otwórzmy tę butelkę czerwonego wina, którą kupiłem w zeszłym tygodniu, obejrzyjmy czwarty raz „Sokoła Maltańskiego”, popieprzmy się jak króliki i chodźmy spać. Dobrze?

— To wszystko fantastyczne propozycje, ale spójrz. Magia.

Burza przesuwała się szybko ponad pustynią w ich kierunku, rozświetlając niebo błyskawicami. Grzmoty stawały się coraz głośniejsze. Harry wsunął się w ramiona Snape'a.

— Tak, magia.

KONIEC



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Snape Dyktator znad patelni[Z]
Fanfik Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać
Fan fick, którego imienia nie wolno wymawiać
Snape Dyktator z nad patelni [Z]
ekonomia, ekonomia2, Niedoskonałość rynku - sytuacja, w której rynek nie realizuje w sposób racjonal
Zbrodnia, o której się nie wspomina 0 tysięcy polskich dzieci uprowadzono do Niemiec!
a sapkowski droga z ktorej sie nie wraca CQ5XR3EMYIPBT5ML7SHWVPBMBXLC4XTKLE44PKI
Projek lampki dla córki której nigdy nie będe miał
Apple patentuje technologię 3D, której jeszcze nie posiada Gizmodo pl 02 grudnia 2010
Pavone Chris Kobieta, ktorej nikt nie znal
Nie wolno głośno mówić
Na polskiej uczelni studentce nie wolno zadzwonić do profesora
Nie wolno czekać aż będzie za późno (rozmowa z Richardem Perle 08 03 2003)
prace których nie wolno wykonywać jednoosobowo, Dla elektryków
Nie wolno przekraczać granicy życia, bioetyka
czego nie wolno robic w lesnie obrazki druk
NSA Nie wolno karać rodziców za nieszczepienie dziecii

więcej podobnych podstron