OSIOŁEK I GWIAZDA
/Radość płynąca z Bożego Narodzenia/
Narodzin małego osiołka nie zrobiły na nikim specjalnego wrażenia. Jedynie jego mama - bura oślica czule trącała go pyskiem i mówiła, że jest najpiękniejszy na świecie. To wystarczyło, aby czuł się szczęśliwy. Nie miało dla niego znaczenia, że zajmują najgorszy kąt w stajni i dostają najlichsze jedzenie.
Pewnego dnia przyszedł gospodarz popatrzył na osiołka i powiedział:
- No, Bury, pracuj uczciwie, a z głodu nie zdechniesz.
- O czym on mówi? - pomyślał kłapouszek. Nie wiedział, że przekona się o tym już następnego dnia.
O świcie jacyś ludzie wyprowadzili go razem z mamą ze sttajni i przywiązali im do grzbietów bardzo ciężkie i niewygodne paczki. Spieszyli się widać, bo krzyczeli strasznie i popędzali ich bez litości. Kiedy osiołek się potknął i o mało nie upadł, poczuł na boku palące uderzenie bata. Szedł jak mógł najpręzej, choć nienawykłe do długich marszów nóżki uginały się pod nim. Niewiele brakowało, a padłby w pierwszym dniu swojej pracy. Dobrze, że mama była blisko i dodawała mu otuchy. Wieczorem, gdy patrzyli w niebo przez otwarte drzwi stajni, powiedziała:
- Zobaczysz, dla nas też zaświeci kiedyś szczęśliwa gwiazda.
- Skoro mama tak mówi, to na pewno zaświeci - pomyślał osiołek i zasnął uspokojony.
Następnej nocy narodził się źrebaczek. Jego mamą, wyścigową klaczą, opiekowali się ludzie jacyś w białych fartuchach, a gospodarz zaglądał co godzinę, żeby się dowiedzieć, czy wszystko w porządku. Ach, z jaką dumą patrzył na małego konika. Trzy dni się zastanawiał, zanim wymyślił dla niego imię.
- Będziesz się nazywał Tornado - rzekł wreszcie. - Żebyś był szybki jak wiatr.
Mały osiołek popatrzył na mamę.
- A ja jestem Bury, dlaczego? - zapytał.
Mama z zakłopotaniem zastrzygła uszami.
- Zobaczysz, będziesz wyjątkowym koniem - obiecywał źrebięciu gospodarz.
- A ja? - spuścił głowę osiołek.
- A ty już jesteś wyjątkowy - szepnęła mama. - Wiedz, że nie oddałabym cię za całe stado źrebaków.
- Dlaczego?
- Bo cię kocham.
- I tak będzie już zawsze?
- Zawsze!
Bura oślica nie wiedziała, że już następnego dnia gospodarz sprzeda ją i Bury zostanie sam.
Osiołek pracował ciężko, jadł byle co i z dnia na dzień stawał się coraz smutniejszy. Przestał już myśleć o swej szczęśliwej gwieździe. Została mu jedynie tęsknota za mamą.
Pewnego dnia gospodarz wyprowadził go przed stajnię.
- Weźcie tego - doradzał parze ubogo odzianych ludzi. - Jest młody i silny. Na pewno przetrzyma trudy podróży.
Mężczyzna zapłacił należność, a kobieta delikatnie pogłaskała kudłaty łeb Burego. Było to dotknięcie tak miękkie i czułe, że osiołkowi natychmiast przypomniała się mama. Tak, pójdzie z tymi cichymi i dobrymi ludźmi, gdzie tylko zechcą.
Droga, w którą wyruszyli nie była łatwa. Zdarzało się, że wiodła stromo pod górę. Wtedy kobieta schodziła z grzbietu osiołka i z wysiłkiem wspinała się na własnych nogach, podtrzymywana przez męża. Serce Burego przepełniała wdzięczność. Pamiętał, jak jego mama, sama obarczona ponad siły, brała od niego ciężary, aby nie padł ze zmęczenia. Gdy tylko czuł, że jest gotów unieść swą panią, przystawał i czekał aż usiądzie na jego grzbiecie.
Zapadał już zmrok, gdy wreszcie dotarli do miasteczka.
- Damy się zapisać, a potem poszukamy jakiegoś schronienia - zdecydował mężczyzna.
Niestety okazało się, że wszystkie miejsca są zajęte. Nawet znajomi rozkładali ręce, tłumacząc, że ludzie ułożyli się już nawet na podłodze.
Osiołek czuł, że jego pani słabnie coraz bardziej. - Żeby tylko nie zsunęła się z grzbietu - martwił się.
- Mam stajnię niedaleko stąd - powiedział wreszcie któryś z gospodarzy. - Jeśli chcecie, zaprowadzę was tam.
Nie było się nad czym zastanawiać. Bury stąpający ostrożnie wszedł do ukrytej pomiędzy skałami groty. Było tam ciemno, zimno i pachniało gorzej niż w jego poprzedniej stajni.
Z troską spojrzał na swą panią - była bardzo blada. - Chyba nadszedł mój czas - szepnęła do męża.
Mężczyzna rozejrzał się bezradnie wokoło. Z różnych kątów stajni pościągał wiechcie słomy i wymościł z nich jakie takie posłanie. Osiołek zrozumiał, że za chwilę narodzi się Dzieciątko.
Gdy Maleństwo przyszło na świat, jakaś dziwna światłość rozlała się wokoło.
Nagle osiołek poczuł, że z jego sercem dzieje się coś niezwykłego. Zupełnie jakby chciało wyskoczyć i ulecieć gdzieś w górę. To pewnie zaświeciła ta szczęśliwa gwiazda, o której mówiła mama - pomyślał i zrobiło mu się wstyd, że zwątpił w jej istnienie.
Jego rozmyślania przerwał hałas przed grotą. Jacyś biednie odziani ludzie spierali się o coś. Wreszcie jeden z nich wszedł do środka. Po chwili wyskoczył rozradowany. - Jest! - zawołał i cała reszta wpakowała się do stajenki. Osiołek naciągnął uszy, ale niewiele mógł zrozumieć. Widział tylko jak ludzie ci bili czołami przed jego panią, płakali z radości i całowali stópki Dzieciątka. Zostawili cały koszyk jedzenia i kożuszek, który mężczyzna włożył do żłóbka zamienionego teraz na kolebkę. Gdy tylko poszli, osiołek stanął przy swoim maleńkim panu i postanowił nie opuszczać go już za nic na świecie. Wpatrywał się w niego cały czas, kiwał zabawnie uszami i chuchał, ile sił, żeby zrobiło się choć odrobinę cieplej. Drżał ze szczęścia, gdy Maleństwo delikatną rączką dotykało jego wilgotnego pyszczka.
Nie był zadowolony, gdy do stajenki znów zawitali goście. Tym razem wyglądali zupełnie inaczej. Mieli na sobie drogie szaty. Przyprowadzili ze sobą garbate zwierzę. Osiołek przyglądał mu się z wielkim zdumieniem. Mówili coś o gwieździe, która ich prowadziła. - To pewno ta sama - pomyślał Bury, spojrzał w niebo i aż westchnął z zachwytu. Jeszcze nigdy nie widział czegoś równie pięknego. - Szczęśliwa gwiazda - szeptał zachwycony, patrząc jak blask otulający stajenkę rozlewa się coraz dalej i dalej, ogarniając ubogich i bogatych, owce i mrówki, dziwne garbate zwierzę i jego - małego, burego osiołka.
Ewa Stadtmuller
PROMYK JUTRZENKI 12/2002 s. 8-9