56 Williams Cathy Pokochać cień


CATHY WILLIAMS

Pokochać cień

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Będziesz miała kłopoty!

Drobna blondyneczka odciągnęła Sammy na bok i dodała konspiracyjnym szeptem:

- Pomyślałam, że powinnam cię ostrzec.

- Co masz na myśli, Florrie? - zapytała Sammy, zniżając głos i równocześnie dziwiąc się sobie, że wpada w tę samą spiskową manierę. Zaczęła mówić normalnym tonem. - Przecież dopiero przyszłam, za wcześnie jeszcze na jakieś kłopoty. A poza tym - spojrzała na zegarek -jestem punktualnie. Zechciej mi więc wyjaśnić...

Patrzyła ze sceptyczną rezerwą na podnieconą przyjaciółkę i postanowiła nie uciekać się do nacisków, aby wydobyć z niej jakieś sensowne zdania. Doświadczenie nauczyło ją, że Florrie miewa trudności z zebraniem myśli i przedstawieniem ich w spoistej i logicznej formie.

- Chodzi o artykuł, który napisałaś.

Florrie nadal mówiła szeptem, chociaż w szatni prócz nich dwóch nie było nikogo.

Sammy zdjęła gruby beżowy płaszcz i rozejrzała się za wolnym wieszakiem. W końcu, nie widząc wolnego miejsca, powiesiła płaszcz na czyjejś kurtce.

Bardziej z przyzwyczajenia niż z próżności zerknęła w lustro, aby upewnić się, czy na twarzy wszystko jest w porządku.

Wciąż czuła płomień wstydu na myśl o tamtym dniu sprzed dwóch miesięcy, gdy przyszła do tej małej ruchliwej redakcji z dwiema ohydnymi plamami smaru od roweru - na brwi i na policzku.

Twarz, którą teraz ujrzała w lustrze, była na szczęście czysta i prawie zupełnie pozbawiona makijażu. Duże brązowe oczy, zdaniem Sammy, największa ozdoba jej dość nieokreślonego oblicza, spoglądały pytająco na przyjaciółkę.

- Czyżbyś nie chciała wiedzieć, do czego zmierzam? - zapytała Florrie, a podniecenie w jej głosie wzrosło o stopień.

Sammy uśmiechnęła się.

- Ha! Śmiejesz się, ale przestaniesz się śmiać, kiedy usłyszysz wszystko do końca - skomentowała chmurnie przyjaciółka.

- O wszystkim mi powiesz w drodze do biurka.

Wzięła swoją dużą skórzaną torbę z mnóstwem przegródek i skierowała się ku drzwiom. Florrie udała się jej śladem. Lecz myśli Sammy pomknęły już w kierunku zaplanowanych na dzisiaj zajęć. Artykuł o przestępczości w niewielkim mieście Padley musiał być ukończony, ponadto czekał pilny wywiad na popołudnie: cotygodniowa powiastka w stylu „ciepłe kluchy", którą musiała ugniatać bez upragnionej szczypty dziennikarskiej bezpardonowej wnikliwości.

Chwaliła sobie pracę młodszego reportera w miejscowej gazecie, lecz przyznawała w duchu, że z rozwinięciem skrzydeł byłyby kłopoty, nawet gdyby szef zatrudnił w jej dziale bardziej interesujących pracowników.

Nim otworzyła drzwi prowadzące z wąskiego korytarza do głównego redakcyjnego pomieszczenia, poczuła dłoń Florrie zaciskającą się na jej przegubie.

- Mówiłam poważnie, Sams.

Oczy Florrie, o barwie czystego błękitu, teraz były zachmurzone strapieniem. Nerwowo zagryzała wargę. Sammy przelękła się, że lada chwila jej przyjaciółka wybuchnie płaczem. Miała szczerą nadzieję, że do tego nie dojdzie. Bardzo lubiła Florrie, ale nie czuła się na siłach sprostać potokowi jej łez.

Spoglądała na nią z uwagą i niepokojem.

- W takim razie powiedz mi o wszystkim - powiedziała z ręką na klamce. - O co właściwie chodzi? Cokolwiek uczyniłam, nie może być to aż tak złe, żebym musiała się obawiać.

- Czy pamiętasz ten artykuł, który przepisywałam ci dwa tygodnie temu?

Sammy zmarszczyła brwi i przytaknęła ruchem głowy. Nie mając daru słowa pisanego, Florrie pełniła rolę sekretarki. Przepisała jednak w ostatnim okresie więcej niż jeden jej artykuł.

- Który? - zapytała cierpliwie.

- Pamiętasz - Florrie wyraźnie przyśpieszyła - wręczyłaś mi go na chwilę przed wyjściem. Byłaś wówczas ubrana w fantastyczne czerwone ciuchy...

- Mniejsza o ciuchy - przerwała Sammy, świadoma długości i zawiłości zapowiadającej się dygresji. - Który artykuł?

- Dotyczący Romana Ferrersa, tego magnata finansowego, właściciela Thurston Manor,

- Więc to o niego chodzi...

W głosie Sammy dało się wyczuć coś twardego. Pamiętała wszystko z największą dokładnością. Jej szef założył niemal weto, utrzymując, że artykuł jest zbyt chlaszczący, lecz ona mimo wszystko zdołała wydobyć z niego pozwolenie na druk. Przedtem, ma się rozumieć, zwrócili się do radcy prawnego.

Czerpała z pisania tego artykułu dużo satysfakcji. Roman Ferrers był nowym w okolicy. Niedawno wykupił Thurston Manor, podupadający majątek ziemski, leżący w odległości trzydziestu kilometrów od Padley, i właśnie urządzał się w swojej samotni.

Sammy kreśliła portret krezusa z wielką gorliwością, dopiero później przyznając, że całość wyszła odrobinę zbyt złośliwa. Nie znosiła tego typu nadzianych forsą playboyów, którzy wykupują wiejskie posiadłości, by odwiedzać je jedynie raz w roku, playboyów niezmiennie ślepych na ich żywą wartość historyczną.

Chodziły ponadto słuchy, że chciał zmienić posiadłość w rodzaj zwykłego hotelu. Niby najbanalniejszy pomysł, ale słysząc o nim czuła, że krew ścina się w jej żyłach. Hotel! Baseny w miejsce drzew, zwariowane pola golfowe i prawdopodobnie obrzydliwa dyskoteka z potwornymi zespołami co weekend.

- I cóż z nim? - zapytała próbując odzyskać równowagę.

- A więc - Florrie nie potrafiła ukryć w swym gorączkowym szepcie nutki uciechy z racji zapowiadającego się skandalu - on jest tutaj!

Sammy zabrakło nagle słów. Artykuł był uszczypliwy, lecz napisany ze sporą dozą obiektywizmu. Bez potwierdzenia prawdziwych zamiarów Ferrersa nie mogła poruszyć tematu hotelowego kompleksu, ale jej zaprawioną zjadliwością niechęć można było wyczytać pomiędzy wierszami.

- Co on tutaj robi? - zapytała marszcząc czoło.

- Skąd ja mam wiedzieć? Nie zapominaj, że jestem tylko sekretarką. - Florrie uśmiechnęła się szeroko. - Facet jest wspaniały - dodała z rozmarzeniem. - W rodzaju tych, dla których można całkiem stracić głowę, ale którzy nawet przez milion lat, patrząc na ciebie, nie zauważą cię.

- Masz rację, nie zauważą cię, bo jesteś dla nich za dobra.

Powiedziawszy to Sammy otworzyła drzwi i z miejsca natknęła się na ukradkowe, płochliwe spojrzenia kolegów. Ledwie pohamowała się, by nie wykrzyknąć na całą salę, że Roman Ferrers jest tylko człowiekiem. Dlaczego zatem zachowują się tak, jak gdyby wybuchła trzecia wojna światowa?

Spokojnym krokiem podeszła do swego biurka, po czym usiadła, ignorując swojego sąsiada, Roberta, dziewiętnastoletniego chłopca, który dzielił z nią terminal komputerowy. Właśnie zamierzał powiedzieć coś poufnego, więc pochylił się ku niej na krześle.

- Wiem. - Sammy podniosła rękę na znak, by zachował dystans. - Roman Ferrers zdecydował się złożyć krótką wizytę naszej prowincjonalnej gazecie. Florrie opowiedziała mi o wszystkim ze szczegółami, możesz więc wrócić do właściwej pozycji. I lepiej upewnij się, czy Hugo nie patrzy. On tylko czeka, by wezwać cię na dywanik celem wygłoszenia kazania.

Hugo był ich szefem. Miał około pięćdziesiątki i dynamizmu w sam raz na małą lokalną gazetę. Sammy lubiła go. Nie nadawał się wprawdzie do podkładania bomb, ale był miły i wyrozumiały.

- Hugo na pewno do nas nie zajrzy. Gości teraz u siebie Romana Ferrersa - oznajmił Robert. - A sądząc po wyglądzie tego ostatniego, przymocował już biednego starego Hugo łańcuchami do biurka i właśnie odmierza mu kije.

- Tak sądzisz? - Sammy uniosła brwi. - W każdym razie robota musi być zrobiona. Mam do dokończenia artykuł o przestępczości, a o drugiej czeka mnie wywiad. Odwróciła się ku stercie papierzysk na biurku i zaczęła w nich przebierać.

- Co robisz? - zapytał Robert, ignorując jej próby pozbycia się go.

- Pracuję. Ostatecznie za to mi płacą.

- To Florrie nie powiedziała ci, że szef czeka na ciebie w swojej jaskini? Miałaś się stawić u niego zaraz po przyjściu.

- Do licha!

Jej brązowe oczy uchwyciły współczujące spojrzenie Roberta, po czym skierowały się na zamknięte drzwi gabinetu Hugona. Poczuła pierwsze oznaki zdenerwowania. Nie była w nastroju na to spotkanie. Roman Ferrers należał w końcu do typów odrzucających dyskusję na rzecz konfrontacji.

Ale poradzi sobie z nim. Będzie chłodna, pełna rezerwy i poprawna w każdym calu, a przede wszystkim doskonale opanowana, gdy przyjdzie jej wysłuchać zarzutów tamtego. Swym artykułem zadała cios jego arogancji, ale nie posunęła się przecież do zniesławienia.

Z ociąganiem wstała od biurka, racząc kolegów nieokreślonym grymasem. Oni zaś w odpowiedzi spojrzeniami dodali jej otuchy.

Poprzez matowe szkło ścianki działowej mogła dostrzec postacie dwóch mężczyzn i uznała, że skoro obaj nadal zajmowali swe miejsca, sprawy nie mogły jeszcze zostać całkowicie wyjaśnione. Zaraz też wyobraziła sobie straszliwą scenę, w której oszalały Ferrers miota się po biurze, roztrzaskuje i miażdży, co wpadnie mu w ręce, a ona, krucha istota, usiłuje go poskromić.

Obraz był tak zabawny, że spowodował u Sammy nagły przypływ zaufania we własne siły.

Niemniej wszystko to graniczyło z czystym rojeniem. Roman Ferrers był biznesmenem zbyt dużego formatu, żeby miewać napady wściekłości z powodu byle artykułu w lokalnej gazecie.

Zapukała.

- Proszę.

Zduszony głos szefa był ledwie rozpoznawalny. Nie przypominał w niczym ojcowskiego tonu, do jakiego przywykła. Zapewne Hugo przeżywał ciężkie chwile.

Miej się na baczności, Ferrers, pomyślała Sammy, odrzucając hardo w tył głowę.

Gdy Hugo zobaczył Sammy, cień ulgi przemknął po jego twarzy. Natomiast Roman Ferrers, który siedział tyłem, ani nie wstał na przywitanie, ani nawet nie pofatygował się odwrócić głowy. Tym lepiej! Zagłębiony w fotelu, już samą swoją obecnością czynił pokój malutkim.

Bóg jeden raczył wiedzieć, jak wysoki był ten mężczyzna. Poza tym prawdopodobnie zaliczał się do tych zbirowatych facetów, którzy podróżują z osobistymi ochroniarzami i obwieszają się kosztownościami, jakby dla oznajmienia wszystkim, że przybyli na ten świat i biorą go w posiadanie.

Sammy miała niewiele ponad półtora metra wzrostu i uznała, że łatwiej zyska przewagę nad Ferrersem siedzącym niż pochylonym nad nią niczym pierwotny neandertalczyk.

- Chciał się pan ze mną widzieć, panie Dixon - odezwała się od progu raźnym głosem i przechodząc do porządku nad obecnością Ferrersa ruszyła w kierunku biurka.

- Tak, hm, mamy tu pewien kłopot z artykułem, który napisałaś kilka...

- Kobieta! Powinienem właściwie był zgadnąć...

Zbirowaty typ zerknął przez ramię na Sammy, która teraz przyjrzała się mu uważniej.

Nie widziała dotąd mężczyzny, który by emanował taką wewnętrzną i fizyczną siłą. Jego rysy były jak wykute w kamieniu, znamionowały raczej moc niż urodę, a przecież sprawiały oczom osobliwą przyjemność. Ciemne, prawie czarne włosy zaczesywał do tyłu, pozwalając im się zakręcać na kołnierzyku koszuli. Jego oczy, w rzadkim kolorze ciemnej zieleni, dwa klejnoty bez nazwy, posiadały w wyrazie twardość krzemienia. I nie zdobiły go żadne ciężkie złote łańcuchy.

Od wyrazistej linii wykroju ust aż po długie palce dłoni spoczywających niedbale na oparciu skórzanego fotela, wszystko w nim tchnęło wielką pewnością siebie i samodyscypliną.

Sammy otworzyła usta, zamknęła je i po tym krótkim wahaniu powiedziała mocnym głosem:

- Wreszcie pan zauważył. Co za zmysł obserwacji!

- Siadaj, Sammy - Hugo wskazał ręką na drugi wolny fotel.

Posłusznie usiadła, by stwierdzić, że patrząc na Romana Ferrersa musi teraz kierować wzrok ku górze. Założyła nogę na nogę i czekała w milczeniu, aż pierwszy się odezwie. On zaś obserwował ją bacznie, z owym odcieniem bezstronnego zainteresowania, z jakim ogląda się przedmioty.

Żadnych szans, by mogła wzbudzić w nim jakieś emocjonalne zaciekawienie. Sammy dość się naczytała prasowych notatek o nim i dobrze wiedziała, że lubi kobiety wysokie, szczupłe i jasnowłose. Było oczywiste, że tylko ten rodzaj kobiet mógł stanowić dopełnienie jego muskularnej budowy i arogancji wypisanej na smagłym obliczu.

- Zakładałem do tej chwili - zaczął cedzić słowa głębokim głosem - że artykuł został napisany przez mężczyznę.

- Ależ nie - podjął się wyjaśnień Hugo - nazywamy Samanthę Sammy, odkąd tylko zaczęła u nas pracować. To imię, którym podpisuje wszystkie swoje artykuły. Sammy Borde.

- Nie rozumiem, jaką to czyni różnicę - zimno wtrąciła Sammy - czy artykuł napisał mężczyzna, czy kobieta.

- Kobieta? Może raczej dziewczyna?

Niemal zgrzytnęła zębami. Podła, arogancka, szowinistyczna świnia. Myślał, że kim właściwie jest? Oczywiście, nie miała tej klasycznie kobiecej figury z talią jak osa, ale nie dawało mu to najmniejszego prawa wygłaszania tego rodzaju taniutkich uwag.

Hugo wytarł czoło chusteczką. Wyglądał, jakby był trzymany w lochu co najmniej od tygodnia, nie zaś miał za sobą dziesięciominutową rozmowę z pewnym biznesmenem.

- Nie ma potrzeby się złościć, Sammy - powiedział zerkając z niepokojem na Romana. - Sammy ma opinię osóbki o burzliwym temperamencie.

- Ja się nie złoszczę. - Wymówiła dobitnie każde słowo.

- Nie? - kpiąco zapytał Roman.

Sammy zdusiła ripostę, która już miała się wymknąć jej z ust i ponowiła próbę zapanowania nad sobą.

- Właściwie o co panu chodzi, panie Ferrers? - zagadnęła głosem tak grzecznym, na jaki tylko mogła się zdobyć.

- Panu Ferrersowi nie podoba się pełen uprzedzeń ton twojego artykułu. Uważa, że jest tam zbyt wiele niepochlebnych dla niego aluzji, aby kłaść to na karb czystego zbiegu okoliczności. Piszesz na przykład, że „O panu Ferrersie wiadomo, że ciężko pracuje, ale zdaje się również nie ulegać wątpliwości, że w swoje rozrywki wkłada tyle samo wysiłku. I jak poza tym porachować te wszystkie tak często zmieniane kobiety, uwieszone jego ramienia i wpatrujące się daremnie w tę naznaczoną stygmatem bogactwa twarz?"

Hugo trzymał kopię jej artykułu przed sobą i odczytał ten fragment z widoczną przykrością.

Roman Ferrers natomiast siedział nieporuszony. Poczekał, aż Hugo skończy, po czym rzekł głosem nie znoszącym sprzeciwu:

- Czy mógłby pan zostawić nas na chwilę samych, panie Dixon...

Hugo skierował zaniepokojony wzrok na Sammy, a ona odwzajemniła się mu uspokajającym uśmiechem.

- Nie ma pan powodu oskarżać nas o zniesławienie, panie Ferrers - oświadczył wstając. - Zanim artykuł poszedł do druku, porozumieliśmy się z prawnikiem. W tych sprawach jesteśmy bardzo ostrożni.

Stał jeszcze przez chwilę, wahając się, czy opuścić pokój z tym strzałem na pożegnanie, czy poczekać jeszcze na reakcję przeciwnika.

Sammy również czekała w poczuciu triumfu. Rozczarował ją fakt, że Roman ani myśli rejterować. Miast tego rozsiadł się wygodnie w fotelu i na całą długość wyciągnął przed siebie nogi.

- Bynajmniej nie płonę chęcią zemsty, panie Dixon - rzekł miękko, mimo to przemycając groźbę w tych słowach.

- Nie? - Hugo wyraźnie się odprężył.

Roman miał uśmiech na twarzy, ale jego zielone oczy patrzyły twardo.

- Gdybym chciał się zemścić, bez trudu wykupiłbym cały ten kramik.

Gestykulował szeroko, a Sammy mimo woli dopatrzyła się w ruchach jego rąk zadziwiającego wdzięku.

- Wszystko, czego oczekuję, panie Dixon, sprowadza się do sprostowania i przeprosin.

Spojrzał na Sammy, której zwycięski uśmieszek przygasł w tym momencie.

- Oczywiście. - Hugo odetchnął z ulgą.

- Wykluczone!

- Nie widzę problemu, Sammy. Nie zapominaj, że pracujesz dla mnie. Zrobisz, co powiem.

- Wiem, że pracuję dla pana, panie Dixon, ale bynajmniej nie oznacza to, że muszę stawiać pod znakiem zapytania moją dziennikarską reputację, ponieważ... - spojrzała lodowato na Ferrersa - ...ponieważ jakiś głupawo uparty przybysz pragnie narzucić swą wolę. Nie jest jeszcze właścicielem tej gazety, więc nie posiada również i mnie. I dobrze wie, że nie ma podstaw do wysuwania oskarżeń.

Natychmiast pożałowała swojego wybuchu. I nie dlatego, żeby nie była pewna swoich słów, ale ze względu na serdeczne uczucia, jakie żywiła do szefa. Nie chciała sprzeciwiać się ani spierać z nim, lecz z drugiej strony nie mogła dać za wygraną przed tamtym indywiduum.

Tamto indywiduum natomiast obserwowało ich dwoje z zainteresowaniem i śladem rozbawienia na niezwykle męskiej twarzy.

- Czy mógłby pan nas zostawić, panie Dixon? - powtórzył Ferrers spokojnie.

- Przemyśl to, co usłyszałaś ode mnie, Sammy.

Hugo przetarł szkła okularów, odczekał krótką chwilę, po czym opuścił pokój.

- Głupawo uparty przybysz? - Roman skrzyżował ramiona i lustrował ją z doprowadzającą do wściekłości wyższością.

Jednak Sammy zdecydowana była nie poddawać się złości. Najwidoczniej nic nie mogło wyprowadzić go z równowagi, a pozwalając sobie na emocjonalne wyskoki, Sammy wyglądała przy nim wręcz dziecinnie. Nie, będzie go traktowała z nie zachwianą pogardą.

Strzepnęła niewidoczny pyłek kurzu ze spódnicy, ułożyła wargi w zimny wzgardliwy uśmieszek i nic nie odpowiedziała.

- I cóż, dziewczyno?

Poczuła, jak wzbiera w niej złość.

- Mam dwadzieścia cztery lata, panie Ferrers, a zatem okres dziewczęcy pozostawiłam już za sobą. Naprawdę, proszę mi wierzyć, że od lat nie bawiłam się lalką. Ośmielam się zauważyć, że w porównaniu z tymi podwiędłymi pięknościami, z którymi pan tak lubi się fotografować, wyglądam rzeczywiście młodo, lecz nie odpowiada mi pana protekcjonalna postawa.

Romanowi nie udało się stłumić wesołości i to jeszcze bardziej rozdrażniło Sammy. Jak śmiał tutaj przychodzić, żądać przeprosin za artykuł, który, wiedziała to, przynosił więcej niż okruch prawdy, a następnie mieć czelność naigrawać się z niej, gdy nie chciała podrygiwać w takt granej przez niego muzyczki?

- Podwiędłe piękności? Muszę przyznać, że ma pani oryginalny sposób wysławiania się. Z czymś takim po prostu marnuje się pani tutaj. Dlaczego wybrała pani to miejsce, tę szczególną gazetę? Czy dlatego, że wychowała się pani w pobliżu?

Sammy spojrzała podejrzliwie. Rozmowa przyjmowała nieoczekiwany obrót, a ona nie lubiła tego. Była przygotowana na walkę, lecz to wyglądało na usypianie jej fałszywym poczuciem bezpieczeństwa, płynącego jedynie stąd, że on rościł sobie prawo do interesowania się jej osobą. O nie! Nie urodziła się wczoraj.

- Do czego pan zmierza, panie Ferrers...

- Mam na imię Roman.

- Panie Ferrers. Osobiście trudno mi zrozumieć, dlaczego wtargnął pan do naszej redakcji. Nigdy bym nie zgadła, że niewielki artykuł w lokalnej gazecie, o której mało kto słyszał, może wywołać u pana tego rodzaju reakcję. Jednym słowem, czy nie potrafi pan spożytkowywać swojego czasu w sposób bardziej owocny?

- Chodzi o to, dlaczego napisała pani ten artykuł - powiedział rozciągając samogłoski i patrząc na nią zwężonymi oczyma o ciemnej oprawie. - Ponieważ sądziła pani, że zabawi nim tutejszych mieszkańców i upewni ich małe duszyczki, że my, przybysze, jesteśmy dokładnie tacy, jakimi oni pragną nas widzieć. A ja nigdy nie miałem być tego świadomy, ponieważ magnat finansowy nie będzie zawracał sobie głowy tego rodzaju małą gazetą. Czyż nie tak?

Sammy umknęła ze spojrzeniem, co bynajmniej nie poprawiło jej samopoczucia. Normalnie wytrzymałaby wzrok każdego, lecz ten mężczyzna rozstroił ją. Źródłem tego była zapewne, jak wnioskowała, odraza, jaką czuła do niego i wszystkiego, co reprezentował swoją osobą.

- Nie wiem, co chciał pan przez to powiedzieć.

- Doprawdy?

Sammy niespokojnie poprawiła się w fotelu.

- Wydaje mi się - ciągnął nieubłaganie - że w pani artykule jest coś więcej niż tylko szczypta indywidualnego krytycyzmu. Oto dlaczego tu przyszedłem, nie zaś wtargnąłem, jak to pani malowniczo określiła.

Teraz rzeczywiście mogła w to uwierzyć. Roman Ferrers nie był człowiekiem, do którego pasowałoby słowo „wtargnąć". Był na to zbyt zimny i opanowany.

- Jakiego typu badania mojej przeszłości przeprowadziła pani, zanim zasiadła do pisania?

Sammy zaczerwieniła się. Gdyby Ferrers reagował gniewem, sprostałaby mu. Mogłaby wówczas obwarować się i utwierdzać samą siebie w przekonaniu, że każde słowo, które napisała o nim, było prawdziwe. Zamiast tego zbliżał się do niej ukradkiem jak kot, formułując pytania, na które trudno jej było odpowiedzieć.

- Czytałam wycinki prasowe - oświadczyła sucho, rezygnując ze wzmianki o miejscowych pogłoskach dotyczących jego planów zamiany rezydencji w hotel. Mętna i niesprawdzalna plotka na pewno nie wydawałaby się mu wiarygodnym źródłem. Teraz zresztą również jej.

- Wycinki prasowe?

- Artykuł nie był przecież pomyślany jako pogłębione studium - uśmiechnęła się obronnie - lecz jako lekka lektura dla tutejszych mieszkańców.

- I teraz wszyscy zgodnie uważają mnie za pożeracza niewieścich serc. Nieokrzesanego zbira z ramionami zwisającymi do ziemi, którego jedyną obsesją są kobiety i pieniądze.

Obraz ten tak pasował do jej własnego wyobrażenia Ferresa, że zaśmiała się nerwowo. Uznała, że posiadł zupełnie tajemniczą zdolność wnikania do jej umysłu. I było to bardzo deprymujące.

- Ludzie nie zawsze wierzą w to, co przeczytają - uciekła się do wykrętu, nie mogąc wprost zaprzeczyć jego słowom.

- Czy w takim razie ma mnie to przekonać, że pani artykuł, oparty na fikcji rozpowszechnianej przez inne sensacyjne dzienniki, jest usprawiedliwiony? - Jego wargi wydęły się pogardliwie. - Czy pani naprawdę myśli, że jest rzeczą godną pochwały oczerniać moje imię w społeczności, zanim jeszcze zainstalowałem się w niej? Powiem bez ogródek, panno Borde, to są łajdackie metody.

- W porządku. Jeśli oczekuje pan przeprosin, to w tym momencie mówię „przepraszam".

Jeśli o nią chodzi, sprawa była definitywnie zakończona. I teraz im prędzej uwolni się od przytłaczającej obecności Romana Ferrersa, tym szybciej zdoła zebrać myśli. Jak na jej gust i możliwości, był przeciwnikiem zbyt trudnym.

- A gdzież to pani się wybiera?

Sammy wyprostowała się i spojrzała mu w twarz, po raz kolejny zauważając, jak niedokładne były zdjęcia prasowe.

Z pewnością nie ujawniały tych znamionujących nieustępliwość linii podbródka ani sposobu, w jaki jego zielone oczy narkotyzowały i zamącały jej zdrowy rozsądek.

- Słucham? - zapytała grzecznie.

- Powiedziałem, gdzież to pani się wybiera?

- Cóż, na pewno nie wychodzę z myślą, by przynieść panu kawy - odparowała, równocześnie zdając sobie sprawę, że słabnie w swej determinacji zachowania spokoju.

Przyglądał się jej twarzy z wyrozumiałą ciekawością, co sprawiło, że poczuła się znów nastolatką wezwaną przed oblicze dyrektora szkoły. Nazwał ją dziewczyną, i to obudziło wspomnienia, nasunęło przed oczy obraz rodzinnego domu. Naturalnie nie dbała o to, co on o niej myślał, i, do diabła, swój krytycyzm odnośnie do jej wyglądu mógł zachować dla siebie.

Przez lata przyzwyczaiła się do swej odmienności. Jak daleko mogła sięgnąć pamięcią, zawsze porównywano ją z jej siostrami i podkreślano różnice między nimi.

Jej siostry były w dzieciństwie niebieskookimi blond laleczkami, by później rozkwitnąć w zmysłowe długonogie kobiety, które pląsały na czele nie kończącego się orszaku mężczyzn.

Zaś Sammy. o brązowych oczach i włosach, pozbawiona uderzającej urody sióstr, była zawsze tą, którą matka przedstawiała obcym jako mózg całej rodziny. I Sammy nie potrzebowała długiego czasu, aby uświadomić sobie, że w jej przypadku inteligencja była tożsama z brakiem urody.

Dbała więc o szare komórki, skończyła studia i zawsze pozwalała swojemu gwałtownemu usposobieniu być raczej znakiem rozpoznawczym, nie starając się go ujarzmić.

Najstarsza siostra, Emily, była już mężatką, mieszkała w Yorkshire i miała dwoje przeuroczych dzieci. Sammy uwielbiała je.

Catherine, która wciąż przebywała w domu i łamała męskie serca, była nieprzerwanym źródłem rodzicielskich kłopotów. Będąc od lat jej powiernicą, Sammy również z jej powodu ogła się nieraz uskarżać na bóle głowy.

- Halo?

Ciąg obrazów i wspomnień został przerwany. Spojrzała na Romana z niechęcią. Dziewczyna, dobre sobie. Gdyby była pięć lat młodsza, to nie namyślając się wiele porwałaby najbliższy przedmiot i cisnęła w niego. Tymczasem oznajmiła chłodno, że wychodzi.

- Przeprosiłam pana - powiedziała tonem, który uznała za bardzo opanowany - czyli zrobiłam już to, czego pan oczekiwał, więc nic tu po mnie. Mam jeszcze dużo pracy.

- Nie zrozumieliśmy się.

- Doprawdy? Chciał pan przeprosin i otrzymał je. Nie sądziłam, że jest tu miejsce na jakąś dwuznaczność.

Roman usiadł na krawędzi biurka Hugona. Emanował jakimś nieuchwytnym bogactwem, co sprawiło, że biurko w tym momencie wydało się nędzne.

- Gdy powiedziałem, że chcę przeprosin, miałem na myśli przeprosiny publiczne. Chcę je widzieć w druku, w waszej gazecie, i to na pierwszej stronie. Myślę, że będzie to honorowe załatwienie sprawy, nie uważa pani?

Jego głos miał zarazem gładkość jedwabiu i ostrość brzytwy.

W oczach Sammy pojawił się przestrach.

- Nie mogę tego zrobić - wymamrotała.

Ugięły się pod nią nogi i opadła z powrotem na fotel.

- Dlaczego nie? Sama pani przyznała, że jej spostrzeżenia i wnioski oparte zostały na, delikatnie mówiąc, skromnych podstawach. Wszystko, czego żądam od pani, to przyznanie się do błędu dużymi tłustymi literami.

- Mam lepsze pomysły! - wybuchnęła złośliwie. - Proszę mi na przykład pozwolić odgrywać przez kilka dni rolę miejskiego obwoływacza lub wsuwać ulotki pod drzwi domów!

- Wolno pani uważać to wszystko za rzecz wysoce zabawną. Lecz proszę mi wierzyć, panno Borde, ja czuję inaczej.

- W żadnym wypadku nie wyrażę zgody na coś takiego - odrzekła unikając jego spojrzenia.

W tej chwili szczerze życzyła sobie, by wyparował lub zgorzał w płomieniach. Tak czy inaczej, miała dość mężczyzn do końca swego życia.

- Kto zatem mógłby ją wyrazić? Może pan Dixon?

- Tak. Lecz ja odmówię złożenia podpisu.

- Nie odmówi pani, moja mała lisiczko. A jeśli tak twierdzę, to na pewno podpis pani będzie widniał we właściwym miejscu.

- Proszę nie silić się na groźby, bo nie przelęknę się ich.

- W porządku, żadnych gróźb. Ja tylko stwierdzam fakty. Pozostaje więc pani wezwać swojego szefa.

Nie spiesząc się wstała i otworzyła drzwi. Hugo pracował nad czymś z Robertem. Uniósł głowę, a ona przywołała go skinieniem ręki.

- Czy wszystko należycie omówione? - zapytał z wymuszoną jowialnością, siadając za biurkiem.

- Oczekuję publicznych przeprosin, panie Dixon, I to równych rozmiarami zjadliwemu artykułowi. Na ustępstwa z mojej strony proszę nie liczyć.

- Ach. - Hugo westchnął z rezygnacją i wzruszył ramionami. - Przypuszczam, że jesteśmy do tego zobowiązani.

Sammy spojrzała nań z przerażeniem.

- Zobowiązani! Na pewno nie ja! Nie odczuwam najmniejszego żalu z powodu tego, co napisałam.

- Powtarzam: zrobisz, co każę.

Pomimo tych słów Sammy wewnętrznie złagodniała. Wiedziała bowiem, jak ciężko mu było je powiedzieć. Hugo od lat był przyjacielem rodziny, na długo przed jej urodzeniem. Ona zaś zawsze była jego ulubienicą.

- W takim razie - oświadczyła możliwie najspokojniej - odchodzę z pracy.

- Czy to nie lekka przesada?

Oboje spojrzeli na Ferrersa, który dotąd zachowywał milczenie.

- Czyta pan w moich myślach - skwapliwie zgodził się Hugo. - Pomyśl, Sammy, wiesz przecież, że jesteś najzdolniejszą dziennikarką tego zespołu. Nie chcę cię utracić.

Dla Sammy była to nowość. Hugo nigdy nie mówił jej jeszcze takich rzeczy. Czy będzie bardzo źle, jeżeli ustąpi? Tak, pomyślała, będzie fatalnie. Stworzy precedens i żaden z czytelników nie da później wiary jej słowom.

Jakieś zwięzłe przeprosiny od redakcji, ukryte gdzieś na ostatnich stronach, były jeszcze do pomyślenia. Ale co innego dwustronicowa kobyła w czołówce. Na to w żadnym wypadku nie mogła się zgodzić, i jeśli odmowa będzie kosztować ją pracę, rozejrzy się za czymś innym.

Będzie musiała, oczywiście, opuścić Padley, lecz czyż nie ma gorszych rzeczy? Przeżyła tutaj niejedną bolesną chwilę, zaś wyjazd pomoże zatrzeć przykre wspomnienia.

- Nie widzę alternatywy - stwierdziła stanowczo.

- Ja widzę.

Roman badał szczegółowo jej twarz, wodząc swymi kocimi zielonymi oczami po wargach znamionujących upór, szeroko rozstawionych brązowych oczach i ciemnych kręcących się włosach, które nigdy nie chciały poddać się jej woli.

- Widzi pan?

W pytaniu Hugona zabrzmiała nadzieja.

Sammy była świadoma swych fizycznych braków i w reakcji obronnej na badawczo-przenikliwe spojrzenie Romana wyjrzała przez okno na spokojną High Street. Jedynie z czystej ciekawości, zważywszy, że nie było sposobu, by zmieniła zdanie, chciała usłyszeć, jaki to wspaniały pomysł wylągł się w tej aroganckiej i wściekle przystojnej głowie.

- Proszę mnie poprawiać, jeśli coś sknocę. - Skierował te słowa do Sammy, zmuszając ją tym samym do spojrzenia na niego. - Nie chce pani przeprosić mnie w druku, ponieważ uważa, że napisany artykuł zgodny jest z prawdą, a ponadto obawia się pani stracić zaufanie swych czytelników.

- Tak - odparła zaciekawiona, do czego to wszystko mogło prowadzić.

- Widzę chyba wyjście z tej matni. Otóż co pani powie na propozycję, aby przez miesiąc lub coś koło tego była pani mym cieniem, świadkiem mych poczynań? Jeśli pod koniec tego okresu nadal będę wydawał się pani uosobieniem zepsucia, to zrezygnuję z żądania przeprosin. Jeżeli jednak dojdzie pani do innych wniosków, wtedy publiczne przyznanie się do błędu raczej potwierdzi pani prawdomówność, niż ją przekreśli.

Plan wydawał się dobry i wzbudził entuzjazm w Hugonie. Sammy jednak ogarnęła wątpliwość, czy wytrzyma tak długo w towarzystwie Ferrersa. Już po godzinnej rozmowie czuła się skrajnie wyczerpana. A cóż będzie po miesięcznym wspólnym przebywaniu?

- Musisz się zgodzić, Sammy, pomysł jest wręcz znakomity. - Hugo nie szczędził zachęty.

- A gdzie ja... pan... gdzie się zainstalujemy? Zakładając, że w ogóle wyrażę zgodę na tę śmieszną imprezę.

- Ja... pani... najpierw możemy zatrzymać się w Londynie, lecz równie dobrze tutaj.

W głosie Romana trudno było nie wyczuć kpiny. Najwyraźniej bawił się każdą minutą, kwaśno pomyślała Sammy.

- A jeśli dojdę po tym wszystkim do wniosku, że nie jest pan wrodzoną uprzejmością i w ogóle wszystkim „naj", za co najwyraźniej pan siebie uważa - powiedziała patrząc mu śmiało w oczy - czy będę mogła wówczas napisać coś w rodzaju relacji z tego miesiąca, nawet gdyby miała ona nadwerężyć pana nieposzlakowaną reputację?

- Dlaczego nie?

Wstał i włożył ręce w kieszenie. Widok jego muskularnej sylwetki ponownie przeszył ją dreszczem niepokoju.

- W takim razie przyjmuję propozycję. Kiedy zaczynamy?

- Wyjeżdżam jutro do Londynu. Jest pani gotowa mi towarzyszyć?

Spojrzała pytająco na Hugona, który kiwnięciem głowy wyraził swą zgodę. Wyglądał na całkiem odprężonego. Przy takim rozwiązaniu nie tylko nie tracił najlepszego pracownika, lecz również nie musiał walczyć z kimś, kto miał dużą siłę przebicia i kontakty w świecie biznesu.

- Jesteśmy zatem umówieni.

Gdy tylko Ferrers opuścił redakcję, Sammy natychmiast uświadomiła sobie, w jakim napięciu spędziła te chwile. Dopiero teraz mogła pełną piersią zaczerpnąć powietrza.

- Bystry facet - powiedział Hugo z uznaniem. - Nie znam nikogo, kto tego rodzaju problem rozwiązałby ku zadowoleniu wszystkich stron.

- Niech ci będzie, bystry facet - potwierdziła w nagłym zamyśleniu. - Czas pokaże, kim jest ponadto.

ROZDZIAŁ DRUGI

- Ależ cudownie! Nie wyobrażasz sobie, ile bym dała za taki wyjazd do Londynu. Wszystko jest tam takie podniecające! Piccadilly Circus, Oxford Street! Myślę, że mogłabym przekonać mojego kierownika banku, że potrzebuję przeniesienia. Wyniosłabym się stąd w jednej chwili.

Sammy spojrzała kątem oka na siostrę, której twarz rozświetliła ekscytująca wizja życia w Londynie. Pukle jej włosów opadały poniżej ramion, niczym skręcone pasma jedwabiu.

- Siedzisz na moim śniadaniu.

Catherine przesunęła się odsłaniając sprasowaną paczkę kanapek.

- Och, wybacz.

- Drobnostka. Mam nadzieję, że zostało trochę białego sera w lodówce.

Zaczynała odczuwać poważne wątpliwości w związku z tym całym pakowaniem się i wyjazdem na miesiąc lub coś koło tego. Roman uprzedził Hugona, że pobyt może przedłużyć się o dwa tygodnie, a tamten bez wahania się zgodził. Zatem sześć tygodni z mężczyzną, który wzbudzał w niej co najmniej niechęć. A kto przez ten czas będzie karmił jej kota? Robbie siedział na neseserze obserwując zdarzenia z właściwą kotom obojętnością.

- Najlepiej byłoby - Sammy myślała głośno - aby ten przeklęty facet nie przeczytał mojego artykułu, gdyż wtedy nigdy nie doszłoby do obecnej sytuacji.

Cisnęła do otwartej walizki coś z bielizny, a następnie dwie koszule i dżinsy.

- Tak, ale przeczytał.

- Wiem o tym - mruknęła z irytacją. Czy Catherine musi mówić oczywistości?

- A jaki w ogóle on jest? Florrie nazwała go smacznym kąskiem.

Sammy skrzywiła się.

- Jest niewątpliwie z gatunku mężczyzn oddziaływających na pewien rodzaj kobiet.

- Ale nie na ciebie?

- Bardziej porywający wydałby mi się nawet atak grypy żołądkowej.

Spojrzała bezradnie na rozrzucone po całej sypialni ubrania. Catherine, wbrew swemu dzikiemu, nieposkromionemu wyglądowi, była z natury bardziej porządna. Zaofiarowała się nawet wyręczyć ją w pakowaniu, podczas gdy Sammy miała coś przekąsić. Jednak ostatnią rzeczą, jakiej Sammy pragnęła, było zjawić się w Londynie z walizką pełną rzeczy wybranych przez siostrę, tak dalece różniły się w kwestii smaku i gustu.

- Sądzę, że wciąż cierpisz po zerwaniu z Derkiem Cairnsem.

- Bzdury!

Sammy walczyła z walizką, ale gwałtowność jej odpowiedzi wzięła się zupełnie z czegoś innego.

- A jednak chyba mam rację. To może najważniejszy powód napisania tego napastliwego artykułu o Ferrersie.

Sammy powstrzymała się od komentarzy. W uwadze Catherine była spora doza prawdy. Zerwany związek z Derkiem pozostawał nadal jej bolesnym wspomnieniem, ropiejącym wrzodem zepchniętym w podświadomość. Zostawił cierpki posmak w ustach i szczególnie musiał ją zranić, skoro unikała odtąd wszelkich bliższych kontaktów z mężczyznami.

- Ponosi cię fantazja, Catherine. Podaj mi, proszę, kosmetyczkę.

Spełniwszy prośbę siostry Catherine rzuciła się na łóżko.

- Moim zdaniem to jedna z przyczyn tych wakacji w Londynie.

- To nie są wakacje, Cath. To jest wyrafinowana forma kary.

Sapiąc z wysiłku postawiła ciężką walizkę na podłogę, a resztę rozrzuconych rzeczy, nie bacząc na okrzyk zgrozy, jaki wyrwał się z ust Catherine, zebrała w tłumok, który po prostu wepchnęła do szafy.

- Nie zapominaj, że nie zgłaszałam się na ochotnika. Zgłoszono to w moim imieniu. Dwudziestowieczna wersja chińskich tortur Romana Ferrersa. Nie znoszę tego człowieka, a będę zmuszona przebywać w jego towarzystwie przez szereg tygodni.

- Zawsze mogłaś odmówić.

- Nie znasz go. To ktoś, kto nie rozumie słówka „nie". Przynajmniej w sytuacjach, gdy wchodzi ono w konflikt z jego życzeniami.

- Tak czy inaczej sądzimy, że wyjazd dobrze ci zrobi.

- Jacy „my"?

- Ja i mama.

- Więc plotkujesz o mnie poza moimi plecami? - warknęła Sammy, nagle rozdrażniona.

Nie trzeba było wielkiej wyobraźni, ażeby zgadnąć, czego dotyczyła ich rozmowa - jej nieszczęsnego związku z Derkiem Cairnsem.

Spotkała go w tutejszej winiarni, gdzie przypadkowo wstąpiła po pracy, i gdy tylko ją ujrzał, powziął plan zdobycia jej.

Jej kobiecej próżności bardzo to pochlebiało, choć teraz wspominała całą rzecz z obrzydzeniem. Nigdy jeszcze bowiem nie stanowiła obiektu takich zabiegów ze strony mężczyzny.

Raczej była tylko ich świadkiem. Catherine i Emily miały dość zalotników, by założyć własne agencje matrymonialne. Sammy obserwowała to niejako z ukrycia.

Kiedy Derek zaczął umizgać się do niej, jej przenikliwość osłabła. Co za głupota! Teraz wiedziała, kim był naprawdę: zręcznym w manipulacji czarusiem, gotowym powiedzieć każde słodkie słówko, jeśli spodziewał się po nim korzyści.

Lecz taka jest kolej rzeczy, że szczęśliwym ślepcom spada bielmo z oczu. Pewnego razu wzięła dzień wolny od pracy, by zrobić mu niespodziankę. Udała się do pubu, gdzie zwykł przebywać w porze lunchu. I doprawdy, niespodzianka stała się prawdziwie wielkim zaskoczeniem. Dla niego i tej kobiety, która okazała się jego żoną.

Gniew na Derka był niczym w porównaniu z gniewem, jaki skierowała przeciw sobie, choć jej rodzina bez końca perswadowała jej, że o żadnym jej błędzie nie może być tu mowy.

Pewną pociechę przynosiła jedynie świadomość, że nie poszła z nim do łóżka.

Gdy Catherine w końcu pożegnała się, Sammy wzięła szybki prysznic i wysuszyła włosy, z rezygnacją obserwując, jak przeciwstawiają się wszelkim próbom uczynienia z nich czegoś bardziej szałowego.

Pomyślała o Romanie i kobietach, w których gustował, po czym jakby na przekór tym jego gustom wskoczyła w najbardziej spłowiałe dżinsy, nałożyła luźny sweter, który jej matka zrobiła przeszło trzy lata temu, i wzuła płaskie pantofle na każdą okazję.

Catherine solennie przyobiecała opiekować się kotem i Sammy, w poczuciu winy, głaskała go czule przez dobry kwadrans. Nie cierpiała rozstawać się z Robbim. Była przeświadczona, że czuje on wówczas do niej urazę. I kto wie, jaki skutek wywrze na nim jej sześciotygodniowa nieobecność.

Była już gotowa do win Romana dopisać i tę, gdy odezwał się dzwonek u drzwi.

Nim otworzyła, odruchowo zlustrowała mieszkanie.

Roman był ubrany w beżowe spodnie i gruby biały pulower. Wydawał się dzisiaj wyższy i szczuplejszy i w sumie bardziej niebezpieczny. Znowu poczuła tamto mrowienie. Jak gdyby jeszcze nie nauczyła się lekcji! Unikać takich mężczyzn jak on!

- Jest pan już - powitała go obojętnie. - W takim razie idę po walizkę.

Podreptała do niewielkiego saloniku, świadoma, że kroczy za nią i ciekawie rozgląda się po wszystkich kątach.

- Czy nie uważa pani, że jej gniazdko jest trochę klaustrofobiczns?

- Nie - odrzekła krótko. - Dla mnie jest aż za duże.

Wzięła walizę, dwie torby i torebkę i właśnie zaczęła zastanawiać się, jak to wszystko zataszczy do samochodu, kiedy ujął za rączkę walizki. Poczuła jego dłoń na swojej, która tym samym znalazła się jakby w kleszczach.

Czy działo się z nią coś niedobrego? Czy zapomniała, że powinna zachować dystans i imponować opanowaniem, nie zaś reagować jak niezręczna nastolatka?

- Naprawdę nie trzeba się bać - powiedział z doprowadzającym do szału odcieniem rozbawienia w głosie. - Moim zamiarem nie było chwycić panią, a tylko walizkę.

Sammy raptownie wyrwała rękę i zajęła się pozostałym bagażem. Chętnie zrewanżowałaby się jakąś zgrabną repliką, lecz jej wrodzony dowcip został sparaliżowany przez ciężki atak skrępowania.

Jeżeli było to zapowiedzią tego, co miało nadejść, pomyślała, to powinna wziąć się w garść, a przede wszystkim nie zapominać o celu i przedmiocie całego eksperymentu, to jest o ocenie Romana Ferrers w sposób możliwie bezstronny.

- Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu, że wzięłam magnetofon.

- A jeśli miałbym, to czy w tej chwili wyrzuciłaby go pani z torby?

- Nie, i tak pojechałby ze mną.

Wręczyła mu dwie torby, poczęstowała Robbie'ego czułym klapsem na do widzenia i otworzyła frontowe drzwi, zauważając z niechętnym podziwem, że Roman niesie jej bagaże z taką lekkością, jak gdyby w torbach było pierze.

Zima pokazała już, co potrafi, powietrze było mroźne. Sammy, otulona w kurtkę i drżąca, próbowała nadążyć za Romanem, który kroczył ku błyszczącemu srebrnemu jaguarowi. Ten piękny wóz wyglądał straszliwie nie na miejscu pomiędzy sfatygowanym volkswagenem a oklapłym citroenem.

Do takich luksusów nie była przyzwyczajona. Kiedy rozsiadła się wygodnie w fotelu, spojrzała z uznaniem na drewnianą tablicę rozdzielczą.

- Może pani zdjąć kurtkę. - Roman przerwał jej myśli. - Samochód jest ogrzewany, więc na pewno nie zmarzniemy. Jeśli natomiast zostanie pani w tym waciaku, to u końca podróży będzie pani jedną wielką kałużą potu. I gdzie, u licha, pani to wynalazła? Myślałem, że tego rodzaju wdzianka już dawno znikły z powierzchni ziemi, kiedy ludzie doszli do wniosku, że nie jest rzeczą gustowną upodabnianie się do opony samochodowej.

- Waciak ten, by użyć pana określenia, uważam za bardzo wygodny.

- A odkąd to wygodę stawia pani przed elegancją?

Spojrzała na jego ostry profil, złagodzony cieniem uśmiechu, i zastanowiła się, jaka byłaby jego reakcja, gdyby w tej chwili otworzyła drzwi i zażądała wyjęcia bagażu. Tak czy inaczej, jeżeli nadal będzie dowcipkował jej kosztem, grzeczność i kultura będą musiały zejść na dalszy plan.

- Nie pana interes.

Zabrała się do ściągania watowanej kurtki, a kiedy pośpieszył z pomocą, tamto odrętwienie powtórzyło się.

- Czy to u pani zwykła rzecz reagować w ten sposób na najlżejsze dotknięcie? - zapytał i włączył silnik.

Ruszyli.

Odetchnęła z ulgą. Roman skupiony był teraz na oblodzonej drodze i nie mógł dostrzec, że spłonęła rumieńcem.

- W każdym razie do dzisiaj nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Udzieliwszy tej odpowiedzi, zajęła się wyglądaniem przez okno.

Zima w te strony przychodzi wcześniej i gości dłużej niż w innych hrabstwach. Kiedy samochód sunął High Street, przede wszystkim rzucił się jej w oczy przygnębiający wygląd przechodniów, okutanych po czubek głowy.

W Londynie było zapewne cieplej. Przynajmniej zawsze tak mówiły mapy pogodowe w telewizji.

Przez chwilę jechali w milczeniu. Nadarzała się sposobność uporządkowania myśli.

Po zerwaniu z Derkiem podjęła mocne postanowienie unikania mężczyzn. Derek udzielił jej zresztą bardzo pożytecznej lekcji, z jakim partnerem ewentualnie powinna się wiązać. Z kimś miłym, myślącym i pozbawionym próżności, która zawsze idzie w parze z urodą. Drażniło ją, że odnośnie do Ferrersa jej zmysłowość sprzeciwia się jej woli. Kogoś takiego jak Roman Ferrers należało unikać. I to nie tylko ze względu na jego urodę, lecz również dlatego że był zbyt mądry, zbyt władczy i zupełnie spoza jej środowiska.

Rozprężyła się. W końcu jej zdolność logicznego myślenia została nienaruszona i jak długo ją zachowa, tak długo nie będzie niebezpieczeństwa, że spojrzy na Romana innymi oczyma niż oczy reportera, który za swą pracę pobiera zapłatę.

Opuścili miasteczko i w otwartym terenie pojechali już z pełną szybkością.

- Ód jak dawna mieszka pani w tych stronach?

- Całe życie.

- Więc niezbyt długo.

Zacisnęła usta.

- Jeśli chce pan zaczynać wszystko od początku, to równie dobrze możemy w tej chwili zawrócić.

- To miał być komplement. - Oderwał na chwilę wzrok od asfaltowej wstęgi. - Kobiety raczej lubią słuchać, kiedy się im mówi, jak młodo wyglądają.

- Muszą być w takim razie bardzo niepewne swego. Nie wyobrażam sobie niczego gorszego od starzenia się całkowicie wyzbytego wdzięku i pełnej akceptacji.

- Po raz pierwszy słyszę to z ust kobiety.

- Kobiety? - zapytała kpiąco. - Widzę, że wydoroślałam, odkąd spotkaliśmy się wtedy w redakcji. Wówczas, o ile pamiętam, byłam jeszcze dziewczyną.

- Czy uraziłem panią?

- Ależ skąd - skłamała. - Nie dbam o to, co pan o mnie myśli.

- Dlaczego od razu taka najeżona? Stanowczo należy panią poskromić. Dziwię się, że nikt w Padley nie wziął się jeszcze do tego. A może ktoś taki się znalazł?

- Nie pana interes!

Jego pytanie przywołało przykre wspomnienie Derka. Wcisnęła dłonie pod uda, żeby powstrzymać ich drżenie.

- Czy dotknąłem czegoś bolesnego?

Wydawał się być obdarzony niesamowitą zdolnością czytania między wierszami i wyczuwania podtekstów, co w rezultacie zbliżało go do sedna spraw.

- A może w pana przypadku ktoś taki istnieje?

Pytanie było z rzędu tych, co wprawiają w zakłopotanie.

- Och, tysiące kobiet. Jeżeli wierzyć tezom pani artykułu. A jakie jest obecnie pani zdanie?

Rozmowa zaczęła schodzić na tematy zbyt osobiste. Sammy nie miała zamiaru zajmować się intymnym życiem Romana. Chciała spędzić te kilka tygodni w roli reporterki i świadka, po czym cało i zdrowo wrócić do Padley.

- Nie mam żadnego. Spodziewam się wyrobić je sobie w odpowiednim czasie.

- Być może uda się pani.

Było coś dwuznacznego w tym wyrażeniu, coś, co sprawiło, że poczuła falę gorąca ogarniającą ciało.

- I to jest właśnie ten powód, dla którego jadę. A teraz proszę opowiedzieć mi o swojej pracy. Chciałabym wiedzieć, czego mogę oczekiwać po Londynie.

Praca. Temat bardzo bezpieczny. Nic, co mogłoby niepokoić.

Roman, dzięki Bogu, chwycił haczyk. Rzeczowo i zwięźle zaczął wyjaśniać, co robi.

Wystartował w drobnym biznesie, a kiedy już odniósł szereg sukcesów, postanowił rozwinąć skrzydła. Teraz, po dziesięciu latach, jego zyski płynęły z wielorakich źródeł, włączając w to sieć hoteli, również tych za granicą, oraz ostatni nabytek w postaci dochodowej firmy farmaceutycznej na kontynencie.

Sammy pomyślała o swym artykule i niechętnie przyznała w duchu, że faktycznie był on trochę zbyt jednostronny. Zajęła się w nim wyłącznie postacią z towarzyskich kolumn w dziennikach i jej najmniej ciekawymi cechami, nie dostrzegając, że za tym wszystkim krył się ktoś o nieprzeciętnych zdolnościach, kto swoją ciężką pracą zbudował całe finansowe imperium.

Oczywiście, ten ktoś był kobieciarzem, ale była to tylko cząstka jego osobowości.

Z zaskoczeniem stwierdziła, że dotarli już do przedmieść Londynu. Włączyła uprzednio magnetofon i do tego stopnia pochłonięta była słuchaniem, iż podróż minęła błyskawicznie.

- Oto i jesteśmy - oświadczył. - Marzy pani zapewne o rozprostowaniu kości. Jechaliśmy ponad trzy godziny.

- Nie czuję zmęczenia - wyznała szczerze. - Przyzwyczajona jestem do dużo mniejszych wozów. W moim kochanym mini trzeba siedzieć trochę skulonym. Po dziesięciu minutach jazdy człowiek o niczym innym nie myśli, tylko o jak najszybszym wydostaniu się na zewnątrz. Poza tym moje mini ma już około setki i nie rokuję mu dłuższego żywota niż dalsze trzydzieści lat.

Roman roześmiał się i ich oczy spotkały się. Sammy poczuła suchość w ustach i przyśpieszony rytm pulsu.

Jechali teraz bardzo wolno. Zatłoczone ulice Londynu kontrastowały z otwartymi pustymi przestrzeniami w Padley. Sammy pomyślała, że Catherine czułaby się tu jak ryba w wodzie.

- Mieszkam w Hampstead. Niedaleko stąd.

Sammy nagle poczuła się niepewnie. Jego mieszkanie. Wiedziała od początku, że będą mieszkać razem, lecz nie poświęcała temu wiele uwagi. Ostatecznie mieściło się to w dwustronnym układzie.

Obecnie perspektywa wspólnego przemieszkiwania napełniła ją nieokreślonym niepokojem.

Kiedy zatrzymali się przed dużym domem w stylu wiktoriańskim, ledwie powstrzymała się przed odruchem paniki. Schowała magnetofon do torby i zanim zdążył otworzyć drzwi po jej stronie, wyskoczyła z samochodu.

Żadnych przypadkowych dotknięć. Wytrącały ją z równowagi. Lepiej przeciwdziałać faktom, które zaskakują znienacka.

- Zajmuję dwa piętra - objaśnił otwierając drzwi i wpuszczając ją pierwszą. - Górnego używam jako sali gimnastycznej.

Kiedy poinformował ją wcześniej, że posiada w Londynie mieszkanie, wyobraziła sobie coś o wiele mniejszego. Nic dziwnego, że naigrawał się z jej mieszkanka. W porównaniu z tym wyglądało jak pudełko od zapałek.

Wnętrze, do którego weszli, urządzone było według najwyższych standardów. Architekt zachował dawny styl i atmosferę, ale usunął zatęchłość i starzyznę. Idąc przez pokoje dostrzegła, że dywany są puszyste, meble kuszą solidną staroświeckością, zaś obrazy na ścianach wyglądają na oryginały.

Pierwsze piętro składało się z dużego salonu, jadalni, gabinetu i kuchni, z której na pierwszy rzut oka nikt jeszcze nie korzystał.

- Widzę, że rzadko pan tu gotuje.

Roman wzruszył ramionami.

- Brak czasu. Lunch jadam w pracy. Reszta... Bywam czasami w restauracji. A pani?

Reszta?... Nie trzeba było wielkiej przenikliwości, ażeby zgadnąć, co miał na myśli. Resztą były wieczory z kobietami przy zastawionym stole w jakimś ekskluzywnym lokalu.

- Ja też nie mam wiele czasu na gotowanie. Zadowalam się sałatkami, owocami i kanapkami.

Stała tyłem do Romana, podziwiając malowidła, nie zobaczyła więc uśmiechu, jaki zagościł w kącikach jego ust.

Wstąpili na schody wysłane chodnikiem w kolorze czerwonego wina. Drewniana balustrada błyszczała, jak gdyby godzinę temu została powleczona politurą. Sammy doszła do wniosku, że Roman musi mieć gospodynię, która dba o porządek i czystość. Nie potrafiła wyobrazić go sobie z odkurzaczem w ręku. Sam pomysł był tak zabawny, iż wybuchnęła śmiechem.

- Czy to coś, z czego również mógłbym się pośmiać?

- Raczej nie. To coś bardzo osobistego.

- Czym mogłaby pani podzielić się z przyjacielem?

Sammy poczuła jego gorący oddech na karku i przyspieszyła kroku.

- Powiedzmy, że tak - zgodziła się, bardziej by porzucić temat, niż by rozmyślnie go zwodzić.

- A co to za człowiek?

Roman minął ją, otworzył drzwi jej sypialni i równocześnie zagrodził ciałem przejście. Sammy znów znalazła się pod działaniem jego zmysłowości.

- Kto?

- Pani przyjaciel. Co to za człowiek?

A zatem uparł się ciągnąć wątek i wszystko wskazywało na to, że nie ustąpi, dopóki nie otrzyma odpowiedzi.

Już miała na końcu języka, że nie ma żadnego mężczyzny, który by na nią czekał, kiedy uświadomiła sobie, iż tym samym odrzuci ostatnie pasy bezpieczeństwa. Jeśli natomiast wyczaruje z wyobraźni jakiegoś mężczyznę, sprawi tym samym, iż w jakimś sensie będzie on istniał. To mogło nie tylko uspokoić owe gwałtowne fale zmieszania i niepewności, które zalewały ją, gdy spoglądała na Romana, lecz nadto zablokować kolejne pytania natury osobistej.

- Całkiem zwyczajny człowiek. Średniego wzrostu, o takich sobie brązowych włosach i niczym nie wyróżniających się niebieskich oczach.

- Imponujący opis. Jutro usłyszę, że nazywa się Smith.

- Drobna poprawka - odrzekła głosem ociekającym słodyczą. - Jutro nic pan na ten temat nie usłyszy.

- Sądziłem, że większość dziewcząt lubi mówić o swoich chłopcach.

- No cóż, jeśli już taki pan ciekaw, to pracuje on w firmie komputerowej i zalicza się do tego bardziej atrakcyjnego gatunku mężczyzn, przynajmniej moim zdaniem.

W oczach Romana odbiło się zainteresowanie. Zapewne próbuje wyobrazić sobie teraz ów szczególny gatunek, pomyślała złośliwie.

- Naprawdę? W takim razie przepada pani za przeciętniakami.

- Na to wygląda. - Popatrzyła wokół siebie. - Jaki piękny dom.

Czuła się winna z powodu tego kłamstewka o przyjacielu. Upiększanie rzeczywistości nie leżało w jej naturze.

- Też tak sądzę - zgodził się lakonicznie.

Oderwał się wreszcie od drzwi i położył jej walizkę na dużym łóżku.

- Większy niż oczekiwałam - powiedziała pierwszą rzecz, jaka jej przyszła do głowy. - Ile tu jest sypialni?

- Cztery.

- A łazienek?

- Jeśli tak bardzo chce pani poznać rozkład tego domu, proszę go sobie zwiedzić. Służąca przyjdzie zrobić nam kolację. Zobaczymy się wpół do ósmej.

Odwrócił się i wyszedł, zanim zdołała odpowiedzieć. Przez chwilę patrzyła zdumiona na zamknięte drzwi, lecz nagle poczuła ogólne wyczerpanie i usiadła na łóżku.

Rozległa sypialnia z podwójnym łóżkiem i wykuszowym oknem posiadała oddzielną łazienkę. Sammy odkręciła kurek nad wanną, szczodrze dolewając pieniącego się płynu do kąpieli, po czym przeszła się wokół pokoju, zerknęła przez okno na starannie utrzymany ogród na tyłach domu i przyjrzała się baczniej pięknemu gobelinowi zdobiącemu jedną ze ścian. Bogaty zbiór bezcennych przedmiotów stanowił ornamentykę tego wnętrza.

Cały dom w niczym nie przypominał tego, czego się spodziewała. Wyobrażała sobie Ferrersa w mieszkaniu urządzonym ultranowocześnie, zapchanym elektroniką i meblami obitymi czarną skórą. Tymczasem znajdowała się w czymś przytulnym i urządzonym ze smakiem.

Wszystko tutaj świadczyło o zainteresowaniach właściciela historią i kulturą. W związku z tym zadała sobie pytanie, jak będzie wyglądać Thurston Manor? Obraz grzmiącej dyskoteki i rozwrzeszczanych turystycznych hord zaczął nie pasować do Romana. Ale nigdy nie należy ufać pierwszemu wrażeniu. Szczególnie jeśli chodzi o mężczyznę, który sposobem szarlatana wyczarowuje swój urok z kapelusza.

Rozebrała się, weszła do wanny i pomyślała z kolei o jego kobietach. Długonogich i wyrafinowanych w swojej urodzie. Jaki był w łóżku z nimi? Jaki mógłby być w łóżku z nią? Co czułaby, gdyby jego ręce pieściły jej ciało, a zmysłowe gorące usta dotykały jej ust?

Zmusiła się, ażeby myśleć o Derku Cairnsie. Był przecież jej tarczą przeciwko głupim uwikłaniom się w innych mężczyzn. Ale czy przeciw prawdopodobnemu uwikłaniu się w Romana Ferrersa? Roman był równie wytworny, jak ona przyziemna, i właściwie niepowtarzalny.

W stosunkach z nim powinna być możliwie najbardziej zawodowo rzeczowa, miła i powściągliwa. Będzie kontrolować swój gwałtowny temperament i powstrzymywać się od ironicznych uwag.

Kiedy później przebrała się do kolacji i podeszła do lustra, miała okazję uśmiechnąć się do nowej osoby, którą tak bardzo w tej chwili chciała się stać.

Roman czekał w jadalni. Ubrany był w spodnie od najlepszego krawca i jedwabną koszulę. Ona zaś miała na sobie dżinsy i ulubiony sweter.

Panna Shirley, służąca, obrzuciła Sammy nagannym spojrzeniem, lecz nie popsuło to jej pogodnego nastroju. Dawne wzorce postępowania zostawiła za sobą i wszystko odtąd zdawało się takie proste. Uśmiechnęła się promiennie do ściągniętych ust panny Shirley i nawet do Romana, kiedy ten zaczął komentować jej ubiór.

- Nie jestem przyzwyczajona do elegancji - wyjaśniła miłym głosem. - Prawie zawsze nosiłam dżinsy. Są wygodne i można po prostu uprać je w wodzie.

- Podobną teorię dołączyła pani do swojego waciaka.

Sammy poczuła, że jej słoneczny nastrój się ulatnia.

- Nie dysponuję nieograniczonymi sumami na stroje.

- Podejrzewam, że w przypadku posiadania tych sum, wszystko i tak zostałoby po dawnemu.

- Doprawdy?

- Tak, ponieważ nie jest pani pewna swojej figury i woli ją tuszować.

- Powiedziane to zostało jako obraza - ziarno prawdy zawarte w uwadze Romana sprawiło, że się zaczerwieniła - i tak też to przyjmuję. Wolę myśleć, że mój ubiór jest przedłużeniem mojej osobowości. Nie ubieram się dla mężczyzn.

- Mówi pani jak staroświecka nauczycielka.

- Być może nie widzę sensu czarowania pana.

Czuła się zraniona oskarżeniem Romana. Czy rzeczywiście przypominała zmanierowaną nauczycielkę?

- Dlaczego?

- Ponieważ, przypomnę panu, jestem tutaj, aby wykonać pewną robotę. Porozmawiajmy więc może o rzeczach bardziej dla mnie przydatnych. Chociażby o panu.

Panna Shirley wniosła główne danie. Sammy skupiła się na jedzeniu, zauważając ze złością, że drżą jej ręce. Znowu ją zdenerwował, znowu dręczył uwagami na temat wyglądu.

- Proszę bardzo.

Pijąc wino odchylił lekko głowę.

- Zorientował mnie już pan w swoich obecnych interesach, lecz proszę mi opowiedzieć teraz coś o swojej przeszłości. Co pan porabiał, zanim zdecydował się dojść do wielkich pieniędzy?

- A co to ma wspólnego z pani artykułem?

- Bardzo dużo - odrzekła szczerze zdumiona.

- Nie zgadzam się. Istotne jest, jaki jestem dzisiaj. - Surowość znikła z jego twarzy. - Proszę więc pytać mnie o dzień dzisiejszy.

- A jeśli chcę wiedzieć więcej?

- W takim razie - rzekł miękko - będzie pani musiała przyznać się do braku szczęścia.

Najwyraźniej ostrzegał ją przed mieszaniem się w jego prywatne życie. Miał zamiar ujawniać to tylko, co uznał za konieczne, resztę trzymając za nieprzeniknioną zasłoną.

- Proszę nie zapominać, że dziennikarze to dobrzy detektywi i wyszperają każdy sekret.

Twarz Romana ściemniała.

- Proszę nie zapominać - rzekł głosem twardym jak stal - że ludzie interesu nie zawsze grają fair.

Sammy jednak wiedziała, że wbrew temu, co właśnie powiedział, Roman grał uczciwie, lecz to wcale nie oznaczało, że nie grał ostro i bezlitośnie.

Żył przecież w bezlitosnym świecie pieniądza,

oddychał atmosferą tego świata. Będzie więc musiała zadowalać się tym, co Roman dla niej wybierze. Chyba że, pomyślała, zdoła nakłonić go do większej otwartości.

ROZDZIAŁ TRZECI

Trzy następne dni upłynęły na działaniu. Sammy odkryła u Romana niezwykłą umiejętność koncentrowania się na pracy. Stawiał przed sobą najwyższe wymagania. Dotyczyło to również jego współpracowników. I rzecz zastanawiająca, od najmłodszego urzędnika po kierowników i dyrektorów, wszyscy potrafili im sprostać. Sprężyną i motorem wszystkiego był jednak Roman. Znał każdego z imienia, co graniczyło wręcz z cudem. Na jego barkach, a ściślej mówiąc, inteligencji i zdolnościach dyplomatycznych, wznosiło się jego finansowe imperium.

Sammy nie rozstawała się z magnetofonem, nagrywając wszystkie swoje rozmowy z pracownikami imperium Ferrersa. Aż w końcu praktyka ta straciła swój sens. Wszyscy śpiewali na jedną nutę. Roman był dobry i wspaniałomyślny dla podwładnych, jakkolwiek z całą surowością traktował ich błędy.

Kiedy wspomniała przy obiedzie, że jest już trochę znudzona tymi pieniami pochwalnymi, odchylił się na krześle, założył splecione ręce za głowę i rzekł rozbawiony:

- A czego oczekiwałaś? W biurach znajdują się" instrumenty tortur na wypadek, gdyby ktoś zgrzeszył lenistwem lub niekompetencją.

Po drugiej stronie stołu siedział bez wątpienia ktoś, kto wiedział, czego chce od życia, i zdecydowany był to osiągnąć. Gdzie jednak tkwiły korzenie tych jego ambicji?

Odłożyła nóż i widelec i weszła w rolę dziennikarki.

- Jak zdołałeś zdobyć takie poważanie w świecie biznesu? - Starała się pytać w konwencji towarzyskiej rozmowy, nie zaś jak dociekliwy sędzia śledczy. - Sądzę, że jako stary...

- To bardzo miłe z twojej strony. Mam trzydzieści sześć lat, które tobie pewnie wydają się starością.

- Oczywiście, że nie!

- Nie? Powtarzałaś niejednokrotnie, że nie jesteś już dziewczyną, lecz mnie traktujesz, jakbym nigdy nie był chłopcem.

- Bzdura!

- Czy tak? A co wiesz o mężczyznach?

- Wiem, że...

Zawahała się. Czy Derek Cairns był mężczyzną? Był żonaty, lecz wcale nie przestał być chłopcem, Piotrusiem Panem, który nigdy nie opanował sztuki dorastania.

Naprzeciw niej siedział natomiast ktoś całkiem inny, niebezpieczny tygrys, który patrzył teraz na nią z chłodnym namysłem.

- Co wiesz o nich, Sammy?

- Wiem tyle, że z talentem zbaczamy z tematu. Nie jestem tutaj, by być przez ciebie przepytywaną, a najmniej w sposób, który sprawia, że czuję się jak dziwaczny przybysz z Marsa. Jeśli więc pozwolisz, to ja będę zadawała pytania.

- Tak jest, proszę pani.

Zasalutował i wstał od stołu.

Przełykając irytację Sammy udała się za nim do salonu. Dlaczego musiał zawsze udaremniać jej próby zachowania duchowej równowagi?

Panna Shirley podała kawę.

- Odkryłaś więc, że nie jestem ludojadem. Pierwszy krok ku twemu odkłamującemu artykułowi.

- A pozostał jeszcze cały kilometr. Na przykład: wszystkie gazetowe wzmianki na twój temat mówią o ogromnej liczbie kobiet w twoim życiu. Dlaczego?

- To ty mi powiedz. Nigdy nie mogłem pojąć, dlaczego gazety czują się zobowiązane do drukowania wszystkich tych szczegółów z prywatnego życia. To przecież takie zbędne.

- Nie chodzi mi o kwestię zagrożenia prywatności przez prasę.

- A o co?

- O te wszystkie kobiety.

- Znam takie powiedzonko: w różnorodności smak życia. Z jakiegoś powodu kobiety garną się do mnie.

- Z jakiegoś powodu? Cóż za bezmiar fałszywej skromności.

Dopiero powiedziawszy to uświadomiła sobie znaczenie swoich słów. Uśmieszek Romana napełnił ją zgrozą.

- Ty również uważasz mnie za pociągającego mężczyznę. Czyż nie tak, Sammy?

- Jedynie obiektywnie.

Sparzyła usta gorącą kawą.

- Czy jestem równie atrakcyjny jak twój przyjaciel?

Sammy puściła to mimo uszu.

- Dlaczego dotąd się nie ożeniłeś? - spytała bezceremonialnie.

- Ponieważ - odparł z ostrzegawczym uśmiechem - nie widziałem sensu. Moja praca zbyt mnie pochłania, abym miał czas na spełnianie żądań jakiejś tam kobietki.

- A czy te twoje kobietki wiedzą to, kiedy nawiązują z tobą znajomość?

- Oczywiście.

Błysk w jego oczach powiedział jej, że stąpa po cienkim lodzie. Prawdziwe wyzwanie dla rasowego dziennikarza. Sammy uznała, że jeśli będzie posuwać się dostatecznie ostrożnie, uniknie wypadku i kto wie, ile fascynujących rzeczy wydobędzie z Romana.

- A jednak śpią z tobą - podtrzymywała temat. - Zdumiewające.

- Dlaczego? A czy ty wzbraniałabyś się?

W salonie zaległa głęboka cisza. Czy były to zaloty, zapytywała samą siebie Sammy, czy też żarty z niej? Skłaniała się ku tej ostatniej ewentualności.

- Tak - powiedziała sztywno. - Jestem pewna, że tak.

- I znów wychodzi z ciebie nauczycielka. Wyglądasz w tej chwili jak znieważona personifikacja pruderii.

- Będę ci wdzięczna, jeśli zachowasz tego typu uwagi dla siebie. Być może jestem pruderyjna, lecz wiem przynajmniej, że nigdy nie wystawiłabym na szwank własnej godności bieganiem za mężczyzną, który myśli, że kobiety są tylko zabawkami i nie zasługują na poważne traktowanie.

Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, która Sammy wydała się wiecznością. Z kuchni dobiegały odgłosy dyskretnej krzątaniny panny Shirley.

- Siedź spokojnie i nie wyciągaj zbyt pochopnych wniosków - rzekł rozkazująco. - Czy nie jest to zresztą pierwsza zasada kodeksu dziennikarza?

Lecz na odpowiedź już nie dał jej czasu, gdyż zaraz przeszedł do innego tematu. Chodziło o plany na dzień jutrzejszy i o spotkanie z działaczami związku zawodowego. Teraz bez reszty był na tym skoncentrowany, zapomniawszy jak gdyby o niedawnym gorącym sporze.

- Nie wiedziałam, że w twoich przedsiębiorstwach są związki zawodowe.

- Nie ma, ale rozważam możliwość zainwestowania w zakłady produkcyjne blisko Solihull. Znaleźli się w finansowych tarapatach i są do przejęcia. Zdecydowałbym się jednak na to, pod warunkiem że udałoby mi się podporządkować związki zawodowe. - Jego głos stwardniał. - Obecny zarząd miał z nimi masę kłopotów. Jeśli przejmę fabrykę, kłopoty te muszą się skończyć. Jest kilka spraw, których nie mogę tolerować.

Była w nim jakaś bezwzględność, która wykluczała kompromis.

- Ciebie naprawdę można się przestraszyć - zauważyła pół żartem, pół serio.

- Doprawdy? - W tej chwili stał tyłem do światła i w cieniu jego twarz wydawała się aż złowieszcza w swej surowości. - Świat interesów nie jest areną dla słabych. Tym bardziej jeżeli chce się odnieść sukces. Wymagane są wówczas zręczność, rozwaga i umiejętność skupienia się na jednym celu.

- I ty posiadasz wszystkie te cechy.

- Pragnę sukcesu.

- Dlaczego sukces znaczy dla ciebie tak wiele?

Miała poczucie, że znajduje się na progu jakiegoś sensacyjnego odkrycia, choć nie wiedziała jeszcze, jakiego.

Ale sposobność umknęła. Namiętność znikła z twarzy Romana, a na jej miejsce pojawił się podszyty kpiną chłód. Posunęła się za daleko i to go zmusiło do wycofania.

- Koniec końców będziemy musieli wyruszyć jutro bardzo wcześnie - stwierdził i uśmiechnął się do niej w taki sposób, że się zaczerwieniła. - Ciekaw jestem, jaka będzie twoja ocena tej fabryki.

Skłamałaby, gdyby wyparła się przyjemności, jaką w tej chwili odczuła. Oczekiwał jej zdania! Był to komplement, pierwszy tego rodzaju w jej życiu. Zabawne, co ten człowiek potrafił z nią wyczyniać. Zabawne i niebezpieczne.

Następnego dnia rankiem Sammy włożyła swój najlepszy kostium z kremową jedwabną bluzką, wyszczotkowała do połysku włosy i poświęciła sporo czasu na staranny makijaż.

Kiedy spojrzała w lustro na końcowy efekt, mogła go tylko z satysfakcją zaakceptować. Roman czekał przy stole w jadalni, z kawą w jednej ręce, a „Financial Times" w drugiej.

Uniósł głowę i zrobił sceptyczną minę.

- Czy nie sądzisz, że odstawiłaś się jak na przyjęcie?

- Odstawiłam się?

- Mmmm. Chcę powiedzieć, że nie wybieramy się na herbatkę do Królowej. To jest po prostu zakład produkcyjny. Czy masz pojęcie, jak coś takiego wygląda? Wierz mi, nie zobaczysz tam ani mebli w stylu chippendale, ani chińskiej porcelany. Bardziej już zwykłe kubki i kalendarze z gołymi dziewczętami na ścianach. Zobaczą cię i będą chować ręce za plecami, abyś nie zauważyła ich brudnych paznokci.

Roześmiał się, a Sammy miała wielką ochotę go kopnąć.

- Doprawdy, bardzo śmieszne. Innymi słowy, chcesz, abym się przebrała.

- Innymi słowy - potwierdził, nie przestając się śmiać.

- Dobra! - warknęła. - Ale nie wiń mnie, jeśli się spóźnimy.

Kiedy z powrotem znalazła się w swojej sypialni, zaczęła wściekle zrzucać z siebie poszczególne części garderoby, aż pozostała tylko w staniku i majteczkach.

Otworzyła szafę i grzebiąc w niej w poszukiwaniu czegoś bardziej stosownego, natrafiła w końcu na starą kraciastą spódnicę i spłowiały zielony sweter.

Nie usłyszała pukania do drzwi, które w pośpiechu zostawiła uchylone.

Po prostu nagle ujrzała go w pokoju. Patrzył na nią, jak gdyby widział ją po raz pierwszy.

Nie mogła wydusić z siebie słowa. Stała bez ruchu kompletnie oszłomiona.

Roman podszedł do niej. Poczuła jego bliskość i zaraz potem jego palec przesuwający się od obojczyka po miękkim wzniesieniu piersi aż do nabrzmiałej i stwardniałej brodawki pod cienkim materiałem biustonosza.

Zniewoliła ją wielka słabość, lecz otrzeźwiła groza. Trzęsącymi się rękami i wciąż patrząc w ziemię, aby łzy upokorzenia nie trysnęły z oczu, wciągnęła swój spłowiały sweter.

- Wynoś się z mego pokoju.

On jednak ujął ją pod brodę i sprawił, że spojrzała na niego. Oddychał szybko, jedyny znak utraty panowania nad sobą.

- Nie ma potrzeby się krępować. Takie rzeczy się zdarzają. Drzwi były otwarte, z czego wywnioskowałem, że przebrałaś się i zaraz wychodzisz. Nie słyszałaś mojego pukania?

Zamiast odpowiedzieć, Sammy uniosła rękę i wymierzyła mu policzek.

- Wynoś się!

- Postępujesz jak dziecko. - Chwycił ją za przegub dłoni i przycisnął do swoich piersi. - W porządku, straciłem panowanie nad sobą i dotknąłem cię. Ale przecież nie zgwałciłem! Więc, na miłość boską, uspokój się.

Sammy szarpnięciem uwolniła rękę.

- Jak śmiesz traktować mnie, jakbym była wyzbyta wszelkich zasad! Czy wydaje ci się, że każda kobieta umiera z ochoty, abyś jej dotknął?

- Twoje ciało powiedziało mi zupełnie co innego!

Jego słowa były jak smagnięcie biczem po twarzy. Zabolały niemal fizycznie. Jakkolwiek głośno by im zaprzeczała, Roman miał rację. Kiedy jej dotykał, poczuła przypływ osobliwego podniecenia, przemożną potrzebę całkowitego oddania mu się.

- Wynoś się!

Tym razem posłuchał i szybko wyszedł z pokoju, a ona w pośpiechu włożyła spódnicę.

Och, gdybyż mogła zawrócić czas i odwołać swoje słowa, gesty, miny! Dlaczego tak właśnie się zachowała?

Powinna była raczej na jego pomyłkę zareagować rozbawieniem, a wówczas opuściłby pokój z grzecznym „przepraszam". Widział już przecież niejedną rozebraną kobietę i to rozebraną kompletnie, a nie - jak ona - tylko połowicznie.

Dotknięcie Romana przepaliło jej biustonosz niczym ogień.

Nigdy nie doświadczyła tego z Derkiem. Myślała teraz o nim jako o śmiesznej młodzieńczej przygodzie.

Roman czekał w samochodzie. Kiedy wsiadła, włączył radio, ale natychmiast przerwał monotonne bredzenie. Jechali milcząc.

Nieznośna cisza. Taką ciszę pragnie się wypełnić słowami. Ale Sammy wiedziała, że tego nie zrobi.

Roman zresztą sprawiał wrażenie, jakby zapomniał już o dopiero co zaszłym incydencie i myślał tylko o czekającym go spotkaniu.

Po raz kolejny musiała przyznać w duchu, że był niebezpiecznie pociągający. Oczywiście, gustował w kobietach, które dopełniały go. Dowcipnych, dbających o swój wygląd nowoczesnych kobietach, które nie zamieniały się w kawał lodu, kiedy dotykał ich mężczyzna.

Uświadomienie sobie tego sprawiało ból, ale Sammy byłaby skończonym głuptasem, gdyby nie dopuszczała do siebie myśli, że zbliżył się do niej pchnięty bardziej ciekawością niż czymkolwiek innym.

Pożądanie można było wykluczyć. Przynajmniej z jego strony. Bo jeśli o nią chodzi, to niewątpliwie nie doceniała wpływu, jaki na nią wywierał.

Pragnienia, jakie wzbudziło jego dotknięcie, zaskoczyły ją i zawstydziły. Teraz przede wszystkim należało uważać, by tego rodzaju sytuacja nie powtórzyła się.

Zacisnęła wargi i zaczęła zwracać większą uwagę na otoczenie. Tablice informowały, że zbliżają się już do Solihull. Przyjęła to z ulgą.

Zanim ich jaguar zatrzymał się na parkingu przed kompleksem fabrycznym, uspokoiła się już na tyle, by zadać Romanowi kilka sensownych pytań dotyczących przedsiębiorstwa.

Dyrekcja czekała już na nich i od razu, pomijając towarzyskie wstępy, obie strony przeszły do rzeczy.

Zjawili się przedstawiciele robotników, a kobieta o surowej twarzy z włosami upiętymi w ciasny kok usiadła z notatnikiem w ręku, gotowa spisywać protokół zebrania.

Sammy śledziła negocjacje z rosnącą fascynacją. Dyrekcja przedstawiła techniczne dane zakładu. Roman słuchał w milczeniu, od czasu do czasu wtrącając pytania, które świadczyły o jego lepszej znajomości rzeczy, niż Sammy mogła się spodziewać.

W zwięzłej wypowiedzi zarysował swoje plany związane z fabryką, po czym przeszedł do drażliwego problemu stosunków z załogą.

Nastąpiła krótka, pełna napięcia pauza, po której wojowniczo włączyli się związkowcy. Sammy miała wrażenie, że tylko przez wzgląd na dwie obecne w pokoju kobiety ich język nie jest bardziej soczysty, treściwy i barwny.

Poczuła gniew, kiedy zaczęli grozić strajkiem, lekceważąc dość jasne ostrzeżenia, że strajk spowoduje natychmiastowe zamknięcie fabryki.

Roman pochylił się do przodu, bez reszty skupiony na argumentach partnerów negocjacji.

Dlaczego, zadawała sobie pytanie, nie przeciwstawia im swoich własnych?

Kiedy jeden ze związkowców walnął pięścią w stół i zadeklarował gotowość opuszczenia wraz z towarzyszami tego zebrania, Sammy zerwała się i krzyknęła podniesionym głosem:

- Świetnie! Tylko co z tymi ludźmi, których interesów podjął się pan bronić? Co się z nimi stanie, jeśli fabryka zostanie zamknięta, ponieważ pan okazał się zbyt uparty i całkowicie głuchy na głos rozsądku? Co stanie się z ich rodzinami? O ile w ogóle to pana cokolwiek obchodzi...

Zapadła kompletna cisza. Nawet protokólantka przestała notować i siedziała teraz z piórem zawieszonym w powietrzu i ustami półotwartymi ze zdumienia.

Sammy nie śmiała nawet rozejrzeć się po twarzach. Cisza powiedziała jej, że reakcja innych na jej wystąpienie jest identyczna.

W końcu chłodny, spokojny głos Romana przerwał tę ciszę, która stawała się już nie do zniesienia. Związkowcy słuchali. Najpierw tylko słuchali, a potem zaczęli potakiwać głowami. Sammy z ulgą uświadomiła sobie, że chwieją się w swym stanowisku, idą na ustępstwa.

- Rozważymy to, panie Ferrers - powiedział jeden z nich, gdy gotowali się do odejścia.

Tak czy inaczej, była to zawoalowana forma akceptacji i po raz pierwszy w trakcie tego spotkania Roman pozwolił sobie na uśmiech.

Pojawiły się drinki, kanapki i herbata, czym dyrekcja milcząco potwierdziła sukces. Sammy już więcej nie odezwała się. Roman zupełnie jej nie zauważał. Lecz kiedy znaleźli się w samochodzie, odwrócił się ku niej i ryknął:

- Co, u diabła, cię opętało? Mogłaś zaprzepaścić wszystkie starania! Czy sądziłaś, że twój wrzask rozwiąże cokolwiek?

- Przepraszam - powiedziała potulnie. - Naprawdę, bardzo przepraszam.

Jego gniewne słowa zraniły ją boleśnie.

- Nie życzę sobie, abyś traciła głowę podczas ważnych rozmów - kontynuował szorstko.

Sammy zgodziła się z żałosną miną.

- I albo będziesz trzymała się w karbach, albo wsiądziesz w pierwszy pociąg do Padley.

- Wspaniale! - Podniosła głos. - Być może tak właśnie powinnam uczynić.

Niewidzącymi oczami wpatrywała się w krajobraz za szybą samochodu. Nigdy jeszcze nie czuła się tak paskudnie. Powstrzymywała łzy, które jednak w końcu popłynęły.

W panice zaczęła szukać w torebce jakiejś chusteczki, ale ze względu na panujący tam bałagan bez rezultatu.

Roman odwrócił się ku niej i rzekł coś niezrozumiałego. Potem zjechał na pobocze i zgasił silnik:

- Płaczesz - stwierdził i obrzucił ją bezradnym spojrzeniem. - Tu jest chusteczka, na miłość boską!

Wielkie nieba, pomyślała, Roman ma trudności ze znalezieniem słów. Nigdy by nie uwierzyła, że potrafi się jąkać.

Dramatycznie wytarła nos w ofiarowaną chusteczkę. Kusiło ją, aby wycisnąć z siebie jeszcze kilka łez, lecz równoczesna pokusa uśmiechu czyniła to niemożliwym. W sumie spuściła tylko oczy ze smutnym wyrazem twarzy.

- Czego właściwie oczekiwałaś? - Roman przeszedł na defensywny ton. - Nie powinnaś była tam tak eksplodować. A ja, oczywiście, musiałem coś powiedzieć.

- Oczywiście - zgodziła się Sammy.

- No, tak. - Bębnił palcami po kierwonicy. - I nie możesz winić mnie za to, że wpadłem w gniew.

- Nie winię cię.

- To dobrze, bardzo dobrze. - Utkwił w niej wzrok i dodał jakby niechętnie: - Jeśli ma być to dla ciebie jakimś pocieszeniem, to mimo wszystko coś osiągnęłaś tą swoją tyradą. Mianowicie przywołałaś tych dwóch do porządku, i w jakimś sensie zaciekawiłaś. Miałem wrażenie, iż są gotowi perorować do skończenia świata. A ty pomieszałaś im szyki. Wprawdzie nie było to w moim stylu, lecz czasami warto huknąć i grzmotnąć, by przykuć czyjąś uwagę.

- Czy nie mówisz tego wszystkiego po to tylko, by poprawić mi humor?

- Jesteś niemożliwa.

I zanim się zorientowała, pogłaskał ją po policzku. Żar palców sparzył jej skórę.

Niemal nie miała odwagi odetchnąć, by nie zniweczyć tej ulotnej chwili. Ty skończona idiotko, rzekła w końcu do siebie i natychmiast zaśmiała się przerywanym śmiechem.

- Masz rację, wszyscy o mnie tak mówią.

Roman również się zaśmiał, lecz w jego śmiechu przebijało zakłopotanie tym szczególnym napięciem, jakie powstało między nimi. Wreszcie przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszyli.

- A co myślisz o samym przedsiębiorstwie? - zapytał, gdy wjechali na autostradę i mógł częściowo rozluźnić uwagę.

- Wygląda obiecująco - odrzekła ważąc każde słowo - szczególnie teraz, kiedy zmusiłeś związki do respektowania twego stanowiska. Gdzież, u licha, nauczyłeś się tej całej dyplomacji?

- A nie wydaje ci się, że niektórzy ludzie po prostu rodzą się chłodni i opanowani?

- Nie - odparła z przekonaniem. - Zawsze byłam zdania, że tak zwani spokojni ludzie trzymają swe namiętności na wodzy.

- W takim razie według ciebie i ja mam namiętny temperament?

Zastanowiła się, czy jego pytanie należało brać poważnie.

- Tak właśnie uważam, i to prawdopodobnie temperament prawdziwego dzikusa. Z tym że nie pozwalasz mu się ujawniać.

- Więc jestem nadzorcą niewolników, kobieciarzem, a na dodatek potencjalnym maniakalnym mordercą.

- Coś w tym rodzaju - zaśmiała się.

Lubiła, kiedy wpadał w taki właśnie nastrój i przekomarzał się z nią. Poza tym nie zapomniała jeszcze dotknięcia dłoni gładzącej jej policzek.

Wjeżdżali do zatłoczonego Londynu. Sammy uświadomiła sobie z pewnym niepokojem, jak bardzo przyzwyczaiła się do tego miasta, a jeszcze bardziej do domu Romana. Polubiła grube dywany w pokojach i wszystkie te piękne przedmioty, które stanowiły o atmosferze wnętrza i kierowały jej myśli ku ich właścicielowi. Kiedy dla odmiany pomyślała o swoim mieszkaniu, miała przelotną wizję czegoś bardzo ciasnego, w czym w tej chwili przebywał Robbie.

Telefonowała codziennie do Catherine, aby upewnić się, że siostra nie zapomniała go nakarmić.

Teraz więc, kiedy znaleźli się wreszcie w domu, podeszła natychmiast do aparatu i wykręciła numer. Roman przygotowywał drinki.

- Jak miewa się Robbie? - zapytała, gdy tylko usłyszała głos Catherine.

Siostra zaczęła się rozwodzić o ogromnych porcjach jedzenia, które codziennie pochłania kot i które, była przeświadczona, wystarczyłyby do nakarmienia zagłodzonego słonia. Następnie przerzuciła się na swój ostatni romans.

- Cath - przerwała Sammy, gdy wreszcie doczekała się pierwszej luki w strumieniu słów - nie mogę spędzić przy aparacie całej nocy. Czy masz mi coś jeszcze do powiedzenia?

Była już gotowa odłożyć słuchawkę, gdy Catherine zawołała:

- Ależ tak! Derek próbował skontaktować się z tobą.

- Co? - wykrzyknęła Sammy, by natychmiast ściszyć głos do szeptu. - Derek?

Usunęła Derka w głęboką przeszłość jako zawstydzającą pomyłkę swego życia i nie miała ochoty oglądać go nigdy więcej.

- Oczywiście nie powiedziałaś mu, gdzie jestem?

Poczuła wielką ulgę, gdy otrzymała zapewnienie Cath, iż ani jej to było w głowie.

Zbliżył się Roman, więc zakończyła normalnym głosem:

- To dobrze. Odezwę się pojutrze. Powiedz rodzicom, że ich kocham.

Gdy rozłączyły się, stała jeszcze przez chwilę przy aparacie roztrząsając ostatnią złą wiadomość.

- Czy wszystko w porządku? - zapytał.

- Oczywiście. Dlaczego zresztą miałoby być inaczej? - Tym razem jednak wybieg nie udał się. Kiedy przeszli do salonu, Roman przysiadł na poręczy jej fotela i rzekł rozciągając samogłoski:

- A zatem pan Przeciętniak ma na imię Derek, czyż nie tak?

Spojrzała zdumiona. Miała umysł zbyt zatłoczony różnymi myślami, by wdawać się w gorączkową obronę kogoś, kto nawet nie istniał.

- Nie musisz odpowiadać. Wyraz twojej twarzy jest aż nadto wymowny. Ale pamiętaj, że jesteś tutaj w określonym celu. Nie życzę sobie, by po moim domu kręcił się twój kochanek. Zarezerwuj go sobie na noc we własnej sypialni, i dopóki zadanie, którego się podjęłaś, nie będzie wykonane, będziesz musiała obywać się bez seksu.

Sammy zbladła. Roman posunął się za daleko i niemal znienawidziła go za to, jakkolwiek sama wpędziła się niemądrym gadaniem w tę sytuację i zabrakło jej przezorności, by wydobyć się z niej, gdy była jeszcze na to szansa.

Dobrze chociaż, że Roman nie wie, co ona naprawdę czuje, ilekroć on zbliża się do niej. Przynajmniej do tego przydał się wyimaginowany kochanek.

- Dzięki za ostrzeżenie.

Jej oczy pociemniały. Poderwała się z fotela. Każdy metr dalej od Romana gwarantował swobodniejszy oddech.

Roman też wstał i podszedł do okna, po czym wpatrzył się w ciemność nocy.

Nie widziała jego twarzy, nie zgadywała jego myśli.

Jednak ani przez chwilę nie miała wątpliwości, że gdyby Roman chciał, sprowadziłby sobie kobietę do łóżka. Był właścicielem tego domu i przysługiwały mu prawa właściciela.

Co było dobre dla niego, nie było dobre dla niej.

Czekała, aż przerwie grobową ciszę, szybko jednak zorientowała się, że nie może na to liczyć.

Bez słowa opuściła pokój i pobiegła do swojego bezpiecznego, pustego łóżka.

ROZDZIAŁ CZWARTY

W czwartek Sammy poruszona została wiadomością, że na weekend wybierają się do Padley. Czekało kilka spraw, których Roman miał dopilnować w Thurston Manor.

Przypomniała sobie o pogłoskach, które zapowiadały bliską przemianę posiadłości w hotel dla bogaczy.

- Spraw? A jakiego rodzaju to sprawy? - zapytała, tknięta niepokojem.

- A jakiego rodzaju sprawy zaprzątają ludzi, którzy właśnie nabyli jakąś nieruchomość? - zapytał ironicznie.

- Jeśli chcesz wiedzieć, po Padley krążyły pogłoski, że planujesz przekształcić Thurston Manor w... w hotel.

Wreszcie wyrzuciła to z siebie. Obserwowała go czekając na jakieś oznaki zdenerwowania, a zobaczyła, że odrzuca głowę do tyłu i wybucha śmiechem.

A im dłużej się śmiał, tym większą miała ochotę roztrzaskać na jego głowie filiżankę razem ze spodeczkiem.

- Cieszy mnie, że czujesz się tym tak ubawiony. Lecz szczerze mówiąc, nie ma nic mniej zabawnego, niż patrzeć, jak klejnot miejscowej tradycji i kultury zmienia się w pensjonat dla ludzi z furą pieniędzy i ziarnkiem rozumu.

Teraz wręcz zanosił się od śmiechu.

- Pensjonat! - parsknął.

- Tak, pensjonat. Z identycznymi rycinami w pokojach i lekcjami konnej jazdy dla bardzo odważnych.

Stopniowo uspokajał się.

- Jesteś cudowna - powiedział. - Nikt jeszcze mnie tak nie rozśmieszył. Jak zwykle, rzucasz się na oślep. Czy nigdy nie liczysz do dziesięciu, kiedy przyjmujesz te swoje wspaniałe hipotezy?

- Czy nigdy - złośliwie odwróciła pytanie - nie liczysz do dziesięciu, aby ułatwić sobie bycie miłym i grzecznym?

- Ciekawe, lecz do momentu, kiedy cię spotkałem, nikt mi nie zarzucił nieuprzejmości.

- Tak, bardzo ciekawe, lecz nie odpowiedziałeś jeszcze na moje pytanie, z jakimi zamiarami nosisz się wobec posiadłości?

- Na pewno nie chcesz pogalopować na górę i przynieść swojego magnetofonu, by zarejestrować każde moje słowo?

Pogalopować? Nie chciała być czworonożnym zwierzęciem. Wolała, by myślał o niej jak o kobiecie, która porusza się z gracją i wdziękiem.

- Po prostu odpowiedz na moje pytanie.

- Rozkaz, kapitanie! - zasalutował żartobliwie. - Część z tego, co słyszałaś, jest prawdą, lecz całość nie jest tak straszliwa. Pewne przeróbki będą zrobione i dwór, owszem, będzie czymś w rodzaju hotelu, ale jedynie przez część roku i nie z przeznaczeniem dla ludzi - jak ty to powiedziałaś? - z furą pieniędzy i ziarnkiem rozumu.

- Doprawdy? A jak chcesz weryfikować swoich gości? Prosić ich o wypełnienie formularza i potem decydować, którzy z nich są pożądani, a którym należy odmówić prawa wstępu?

- Znowu zaczynasz się rozpędzać.

- W takim razie przepraszam - rzekła z rozmyślnym chłodem - ale właśnie powiedziałeś mi, że dwór tak czy inaczej przemieni się w hotel, i oczekujesz, że będę grzecznie tu sobie siedziała i zadawała wyważone i uprzejme pytania.

W nagłym porywie wstała i zbliżyła się do Romana, zdając sobie sprawę z niebezpieczeństw związanych z tą bliskością.

- Prawdę mówiąc, oczekuję tego.

- Przyjmij zatem, że te wszystkie wyważone pytania zostały już zadane! Posiadłość co roku na jeden miesiąc będzie zamieniała się w ośrodek wakacyjny dla dzieci, które inaczej nie mogłyby nigdzie wyjechać. Tych znajdujących się w ciężkiej sytuacji materialnej. I uwierz mi, nie będą żłopać piwa w miejscowych pubach i nie będą dla Padley żadnym utrapieniem. Zadowolona?

W głębokiej ciszy, jaka zapanowała, Sammy słyszała jedynie pulsowanie krwi w skroniach.

- Co za niespodzianka widzieć się oniemiałą. Może powinienem zaskakiwać cię częściej?

Powędrował oczyma po jej sylwetce z góry do dołu i znowu w kierunku twarzy.

Nagle zapragnęła dotknąć jego ciała, poczuć ciepło skóry. Pragnienie było tak przemożne, że niemal omdlała.

Patrząc gdzieś w bok, powiedziała cicho:

- Lepiej zacznę się pakować.

Musiała jak najszybciej opuścić ten pokój, uciec od przytłaczającego działania obecności Romana.

Spakowała się dopiero następnego dnia rano. Nie zabrało jej to zresztą wiele czasu. Wrzuciła kilka szmatek do torby podróżnej i, wesoła jak ptaszek, dołączyła do Romana, czekającego już w samochodzie.

- Czy to wszystko, co wzięłaś? - Wskazał oczyma na jej skromny bagaż.

- Wyjeżdżamy tylko na trzy dni i to mi w zupełności wystarczy.

Umieściła torbę przy nogach.

- Przypuszczam - zauważył, kiedy już ruszyli - że swoje najmodniejsze łaszki zostawiłaś w Padley. Chcę powiedzieć, że czasami będziesz potrzebowała czegoś seksownego i ponętnego na spotkanie z kochankiem. Bądź co bądź, nie widziałaś się z nim od dwóch tygodni.

Seksownego i ponętnego? Miał ją widocznie za pustą idiotkę. Nie o to bowiem chodziło, że nie było żadnego kochanka, lecz nawet gdyby ktoś taki istniał, nie wtłaczałaby przecież siebie w żadną kusą i przyciasną sukienkę, by tylko go zadowolić.

- Typowo męska uwaga. Bo czy ty zakładasz seksowne i ponętne ubrania, gdy idziesz na spotkanie z kobietą?

Roześmiał się ze szczerym rozbawieniem.

- Ciało mężczyzny, w odróżnieniu od kobiecego, nie nadaje się do takich praktyk.

Sammy powstrzymała się od komentarzy. Pomyślała, że Romanowi udaje się być seksownym właśnie w swych surowych w stylu garniturach, które uwydatniały szerokość jego ramion i długość nóg.

- Zresztą nie mogę wyobrazić sobie ciebie w czymś seksownym - dorzucił.

- Dzięki za komplement.

- I czy w ogóle masz coś takiego? Jakąś, powiedzmy, wystrzałową czarną sukienkę?

Sammy niespokojnie poruszyła się na swoim siedzeniu. Nie miała niczego takiego, lecz równocześnie nie zamierzała przyznawać się do tego przed Romanem.

- Owszem, mam - odrzekła chłodno.

- Naprawdę?

- Tak, naprawdę. A ściślej mówiąc, kilka. - Widząc zaś niedowierzanie w jego oczach, dodała: - Gdybym to ja prowadziła samochód, patrzyłabym na drogę. Na tym odcinku wydarzyły się wczoraj dwa wypadki.

- W takim razie może zabierzesz jedną z nich do Londynu - kontynuował temat, ignorując jej ostrzeżenie. - Zaproszeni jesteśmy na przyjęcie, więc będziesz potrzebowała czegoś eleganckiego.

- Jakie przyjęcie?

- Wyłącznie towarzyska impreza, którą organizuje Yvonne Ridley, modelka. Mogłaś już zresztą słyszeć o niej przy jakiejś okazji.

Sammy oczywiście słyszała. Twarz Yvonne Ridley z nieznośną wręcz regularnością pojawiała się na okładkach magazynów ilustrowanych. Miała rude włosy, nieskazitelną skórę i piękne fiołkowe oczy. Była, w istocie, typowym przykładem tak zwanej uroczej dziewczyny. Sammy była przekonana, że większość kobiet kładzie wieczorem głowę na poduszkę w nadziei, że zbudzą się na drugi dzień cudownie przemienione w Yvonne Ridley.

Pomysł, aby ona, Sammy, pokazywała się w jakiejś kusej, ponętnej sukienczynie obok Yvonne Ridley, która nie potrzebowała żadnych tego rodzaju eksperymentów, by wyglądać seksownie, po prostu zakrawał na żart.

- Jak ją poznałeś? - zapytała, starając się nie okazywać nadmiernej ciekawości.

- Od czasu do czasu się widujemy.

Poczuła ucisk w żołądku, lecz żadnej satysfakcji z tego powodu, że modelka odpowiadała dokładnie temu typowi kobiet, o których Sammy napisała w swym artykule, że otaczają Romana ciasnym wianuszkiem.

- Widujecie się? - Nie mogła się powstrzymać, żeby nie zadać tego pytania.

Rzucił jej z ukosa krótkie spojrzenie.

- Najczęściej wtedy, gdy wraca ze zdjęć w innych krajach.

- Szczęściara.

- Uważasz tak dlatego, że śpi ze mną, czy że wyjeżdża na zdjęcia za granicę?

Roześmiał się, jakby ubawiony niejaką wulgarnością swego pytania.

- Sądziłam - odpaliła natychmiast - że w mojej ocenie nie ma żadnej dwuznaczności. Chodziło mi, oczywiście, o podróże. - Z zadowoleniem stwierdziła, że uśmiech zniknął z twarzy Romana. - Zazdroszczę ludziom, którzy dużo podróżują, nawet gdyby niezmiennie trafiali na tę samą plażę, gdzie setka fotografów próbuje im zrobić dobre ujęcie.

- Chciałabyś pozować do zdjęć jako modelka?

Sammy uświadomiła sobie nagle, że Roman naigrawa się z niej, i nastroszyła się.

- Nie sądzę, bym kiedykolwiek mogła stanowić ten upragniony przez fotografów obiekt na okładki magazynów.

- W pewnym sensie masz rację - zgodził się Roman. - Twój gwałtowny temperament mógłby sprawić, że gdyby poprosili cię o coś, czego akurat nie miałabyś ochoty robić, w jednej chwili ich aparaty znalazłyby się w morzu.

Uwaga ta stanowiła doskonały pretekst do przerwania rozmowy i Sammy uczyniła to.

Ciszę, jaka zapadła między nimi, zburzył Roman dopiero wówczas, gdy wjechali na główną ulicę Padley.

- Co porabiasz jutro wieczorem?

- Dlaczego pytasz?

Nie planowała niczego szczególnego. Co najwyżej spotka się z przyjaciółmi i wpadnie gdzieś z nimi na drinka.

- Pomyślałem, że mogłabyś odwiedzić Thurston Manor i obejrzeć przeróbki. Później ewentualnie pojechalibyśmy gdzieś na kolację.

- Przykro mi, ale nie mogę. Mam inne plany.

- Można wiedzieć, jakie?

- Nie twoja sprawa. Mimo wszystko dziękuję za zaproszenie. Skorzystam może innym razem.

Nie będzie innego razu, lecz on nie musiał o tym wiedzieć.

Przez chwilę myślała, że porzucił temat, gdy nagle powiedział nieprzyjemnym głosem:

- Bez wątpienia wybierasz się gdzieś z tym swoim przyjacielem.

Milczała.

- Odpowiadaj, gdy mówię do ciebie.

Odwróciła się ku niemu, autentycznie zdumiona.

- Nie jestem twoją własnością. Mam prawo robić, co mi się żywnie podoba. Również milczeć. Poza tym sądziłam, że jest to stwierdzenie, nie zaś pytanie.

Stanęli przed jej domem.

Chwyciła torbę i już miała wysiadać z samochodu, gdy zapytał:

- A zatem, gdzie się jutro wypuszczasz?

- Powiedzieliśmy już sobie wszystko na ten temat.

- Twoja pierwsza odpowiedź nie była zadowalająca.

Ależ miał czelność! Nie znała nikogo, kto potrafiłby nalegać z taką bezwzględnością. Każdy inny już dawno pojąłby, że nie chce dłużej rozmawiać na ten temat. Ale nie on! Zaczynała podejrzewać, że potraktował jej powściągliwość jako wyzwanie.

- Jeśli już musisz wiedzieć - chwyciła się pierwszej myśli, jaka jej przyszła do głowy - to prawdopodobnie wybiorę się do tutejszej winiarni.

Uśmiechnął się, po czym nachylając nad nią wyszeptał jej do ucha:

- Teraz możemy się pożegnać.

Wciąż czuła na szyi ciepło jego oddechu, kiedy tak stała na chodniku i łowiła uchem oddalający się pomruk silnika.

Gdy otworzyła drzwi swojego mieszkania, powitał ją Robbie. Wzięła go na ręce i gładząc szare krótkie futerko zapragnęła nagle, aby jej życie było równie nieskomplikowane, jak życie jej ulubieńca.

Ponieważ odrzuciła propozycję Romana, poczuła się zmuszona wymyślić coś na ten wieczór. Zresztą perspektywa spędzenia dnia w domu i w samotności nie była zbyt zachęcająca.

Zadzwoniła więc do Florrie, prosząc ją o zorganizowanie spotkania z kilkoma najbliższymi kolegami. Mieli się spotkać w winiarni o wpół do siódmej.

Ubrała się w spodnie i przyduży sweter, który dostała od jednej z ciotek na gwiazdkę rok temu, po czym podeszła do lustra. Lecz zamiast swojego odbicia, ujrzała kpiący uśmieszek Romana, zupełnie taki sam jak wówczas, kiedy mówił jej, że nie może wyobrazić jej sobie w czymś seksownym lub po prostu kobiecym.

W jednej chwili zrzuciła więc wszystko i stanęła naga przed lustrem. Doprawdy, nie musiała ukrywać swego ciała pod zbyt obszernymi swetrami! Nie była wysoka, piersi też nie miała bujnych, ale jej ciało było proporcjonalnie zbudowane, a piersi jędrne i po dziewczęcemu spadziste.

Pod wpływem nagłego impulsu rzuciła się do szafy i po minucie była już ubrana w obcisłą jasnoróżową wełnianą sukienkę, która wspaniale podkreślała szczupłość jej sylwetki.

Potem staranny makijaż i końcowy efekt wydawał się nie najgorszy.

Kiedy zjawiła się w winiarni, powitały ją bardzo pochlebne gwizdy i okrzyki.

- Tylko nie mów nam, że zmieniło cię tak życie w Londynie! - wykrzyknęła Florrie, a Sammy zaraz energicznie zaprotestowała, mówiąc, że jest prowincjuszką i że jest dumna z tego.

Zaimprowizowane na chybcika spotkanie trwało niewiele ponad dwie godziny. Niektórzy wybierali się jeszcze do kina i proponowali Sammy, żeby dołączyła się, ale podziękowała.

Miała właśnie sięgnąć po torebkę i opuścić lokal razem z Florrie, gdy spojrzała ku stolikom przy barze i zatrzęsła się. Musiała też chyba zmienić się na twarzy, gdyż Florrie zapytała zaniepokojonym głosem, czy coś się stało.

- Nie, nic, z tym że chwilę tu jeszcze zostanę. Zdzwonimy się jutro. Idę wprawdzie do rodziców na lunch, ale po południu będę wolna i chyba uda nam się spotkać.

Kiedy Florrie odeszła, Sammy znowu spojrzała w kierunku baru, mając tym razem nadzieję, że mara, którą poprzednio zobaczyła, tymczasem rozpłynęła się w powietrzu. Próżne nadzieje. Derek Cairns ciągle tam był, a teraz właśnie skinął jej głową na powitanie.

Zawahała się, czy ma uciekać, czy zostać. W końcu zdecydowała, że musi ostatecznie wyjaśnić sprawy.

- Co tu porabiasz? - zapytała, stając przy jego stoliku.

Jak mogła kiedykolwiek odczuwać coś do tego płaza? Jasne włosy zbyt starannie zaczesane, zęby zbyt białe, twarz zbyt cwaniacko milusia, a na dokładkę, takie miała wrażenie, wypił zbyt dużo.

Sammy patrzyła z pogardą na siedzącego mężczyznę.

- Siadaj, siadaj.

Wskazał na trzy wolne krzesła, lecz Sammy stała nadal.

- Dlaczego tu przyszedłeś?

- To siostra ci nie powiedziała? Szukałem cię.

- W jakim celu?

- Czy muszę mieć cel? Brakuje mi ciebie. - Pociągnął ze szklanki. - Żona z dziećmi opuściła dom i czuję się osamotniony. Wróćmy więc do punktu, w którym przerwaliśmy naszą znajomość.

Mówił coraz głośniej i Sammy usiadła w obawie, by nie zaczął krzyczeć.

Czuła się niemal fizycznie chora, jednak musiała przez to przejść.

- Cóż mnie to może obchodzić - wymawiała każde słowo z mrożącą pogardą - nawet gdyby twoja żona przeprowadziła się na Marsa. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Ani teraz, ani nigdy. Zrozumiałeś?

- Chyba nie mówisz serio, Sammy.

Pochylił się i chwycił ją za rękę. Przerażona, natychmiast wyrwała ją.

Patrzyła na tę pustą, przystojną twarz i już nie wiedziała, kogo nienawidzi bardziej: Derka, za jego miałkość i obłudę, czy siebie, za swoją dziewczyńską głupotę, która sprawiła, że dała się złapać na gładkie słówka.

- Mówię śmiertelnie serio. I powtarzam: nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. A jeśli będziesz wymuszał na mnie spotkania, pójdę na policję.

Cała dygotała, a twarz jej płonęła.

W tej samej chwili Derek zrzucił maskę i zobaczyła wulgarnego, rozwścieczonego chłopaka.

- Pożałujesz! Zwodziłaś mnie przez pół roku i teraz chcę tego, co mi się słusznie należy.

- Gdybyś miał dostać to, co ci się słusznie należy i na co zasłużyłeś, musiałbyś siedzieć teraz pod kluczem.

Ujrzała błysk nienawiści w jego oczach.

- Ty zimna mała dziwko! - wybuchnął. - Jeszcze pożałujesz! Zapamiętaj moje słowa!

Ogarnął ją strach. Zerwała się z krzesła i rzuciła ku wyjściu. Dopiero na zewnątrz, w zimnym podmuchu, trochę ochłonęła.

A gdy tak stała na chodniku i głęboko wciągała w płuca mroźne powietrze, aby ukoić rozdygotane nerwy, nagle zauważyła zaparkowanego naprzeciw winiarni srebrnego jaguara. Roman! Czyżby był tam w środku przez cały czas? Spojrzała do tyłu, ale żaluzje na oknach zasłaniały wnętrze.

Co musiał sobie pomyśleć? Przecież na pewno widział ją z Derkiem i kto wie, jakie wnioski z tego wyciągnął. W tej chwili jednak mało ją to wszystko obchodziło.

Zawołała taksówkę i dopiero kiedy znalazła się w łóżku, poczuła się trochę bardziej bezpieczna. Skulony w nogach Robbie miło grzał jej stopy.

Co miał na myśli Derek, kiedy powiedział jej, że pożałuje? Ta dwukrotnie powtórzona pogróżka brzmiała teraz w jej głowie niczym echo po strzale z broni palnej.

W końcu, nie mogąc zasnąć, sięgnęła po książkę i czytała ją dotąd, aż oczy same się zamknęły.

Z głębokiego snu wyrwał ją natarczywy dzwonek telefonu. Podniósłszy słuchawkę, usłyszała energiczny i ostry głos Romana, który zaraz w pierwszym zdaniu poinformował ją, że za godzinę opuszczają Padley.

- Ależ jest dopiero wpół do ósmej.

- Wiem o tym bardzo dobrze.

- Poza tym mam być na lunchu u rodziców.

- Więc odwołaj wizytę.

Był to rozkaz i chwilę się zastanawiała nad nim.

- Przyjadę do Londynu wieczornym pociągiem - poszła na kompromis.

- Nie ma mowy. Jedziesz ze mną.

- Mam dość tych twoich rozkazów! - krzyknęła. - Zresztą, czy to takie istotne, że pojadę trochę później? Nie proszę cię o pieniądze na bilet.

Po krótkiej przerwie powiedział:

- W takim razie zjemy lunch razem.

- Chyba nie słuchałeś mnie. Mam zamiar zjeść lunch z rodzicami.

- Jestem pewien, że zgodzą się na dodatkowego stołownika. Do Londynu wyruszymy po lunchu. A poza tym chciałbym poznać twoich rodziców.

Sammy gwałtownym ruchem usiadła na łóżku. Stanowczo sprawy zaszły zbyt daleko. Nie tylko że sam zapraszał się do domu jej rodziców, ale, co gorsza, oni będą z pewnością mile zaskoczeni tą wizytą. Odkąd bowiem podjęła się swej dziennikarskiej misji, stale dopytywali się o Romana.

- A więc? - nalegał. - O której mam wpaść po ciebie?

- O wpół do dwunastej - warknęła i rzuciła słuchawkę.

Jak na niedzielę, była to niemożliwie wczesna godzina, lecz wylegiwanie się w łóżku nie miało już sensu. Wstała więc i poszła do kuchni. Przekonała się, że w domu nie ma nic do jedzenia, i nakarmiła tylko kota.

Pamięć zaczęła podsuwać jej nieskładne fragmenty wczorajszego koszmarnego spotkania z Derkiem. Znów posłyszała słowa jego groźby i ponownie odczuła tę samą bojaźń, co wtedy przy stoliku. Naprawdę przestraszył ją.

Rozejrzała się po swoim pustym mieszkaniu i roześmiała z własnej głupoty i nadwrażliwości. Padley było małą mieściną, ona zaś mieszkała w bloku i znała wszystkich jego mieszkańców. Jeden krzyk i pomoc nadejdzie ze wszystkich stron. Nie, stanowczo nie było żadnego zagrożenia.

Tym niemniej, kiedy Roman przybył o umówionej godzinie, powitała go z ulgą i szczerą radością.

Jeszcze tylko napisała kartkę dla Catherine, która wyjechała na weekend, i wyruszyli.

Jak przewidziała, jej rodzice byli bardzo przejęci zjawieniem się gościa. Pokazali mu dom i ogród, a Roman zadawał uprzejme pytania. Potem rozmawiano o Padley i Thurston Manor, zaś Sammy przyjęła rolę słuchacza i widza.

Zanim lunch został podany na stół, jej rodzice i Roman gawędzili już jak starzy przyjaciele.

W pewnej chwili matka zaciągnęła Sammy do kuchni i zwróciła ku niej pytające spojrzenie.

- Nie, mamo - odpowiedziała Sammy na to milczące pytanie - jeśli spodziewasz się następnego zięcia, to lepiej zapomnij o tej szczególnej rybie. Moja sieć jest na nią zbyt mała i cienka. Jeżeli w ogóle chciałabym tych połowów. Chodzi jednak o to, że ich nie chcę.

Policzki Sammy płonęły.

- Przecież nie powiedziałam słowa.

- Nie musiałaś.

- Ale chyba przyznasz, że jest on uroczym młodym człowiekiem...

- Mamo - przerwała Sammy ostrzegawczym tonem.

- ... i takim przystojnym - dokończyła matka, wyjmując z szafki swoją najlepszą deserową zastawę i srebrne łyżeczki.

- Zapomnij o tym i żadnego swatania. Żadnych wszystkowiedzących, aluzyjnych spojrzeń. Najlepiej rozmawiajmy o czymś neutralnym, na przykład o pogodzie.

- Oczywiście, kochanie.

Powiedziawszy to, matka wyszła z kuchni, niosąc bitą śmietanę z ciastem maczanym w winie, a Sammy została sama w poczuciu jakiegoś zawodu.

Po chwili wzięła głęboki wdech i dołączyła do tamtych trojga. Niemniej do końca wizyty siedziała w nerwowym napięciu, żeby tylko matce nie wymknęła się jakaś dwuznaczna uwaga.

Kiedy więc około trzeciej Roman podniósł się z krzesła i oświadczył, że na nich, niestety, już czas, odczuła prawdziwą ulgę.

- Musi nas pan ponownie odwiedzić - zapraszała pani Borde.

- Jest zbyt zajęty interesami - wtrąciła się Sammy.

Roman puścił jej słowa mimo uszu.

- Na pewno odwiedzę państwa. Proszę potraktować to jako przyrzeczenie z mej strony.

Pani Borde czule uścisnęła córkę.

- Pamiętaj dzwonić do nas regularnie, kochanie.

- Czy zapominałam dotąd? Powiedz Catherine, by kupiła Robbie'emu pastę z tuńczyka. To jego ulubiony przysmak.

Ostatnie jej słowa przytłumił już nieco szum zapuszczanego silnika. Wskoczyła do samochodu, a kiedy ruszyli, długo machała rodzicom na pożegnanie, aż całkiem zniknęli jej z oczu.

Roman był w świetnym humorze. W ciepły przyjacielski sposób mówił o jej rodzicach. Pytał o dzieciństwo i siostry. Mało brakowało, by gwizdał z zadowolenia.

Londyn zbliżał się w błyskawicznym tempie. Derek, jego groźby, jej lęki - wszystko to zostało kilometry za nią.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Trzeciego dnia Sammy zadzwoniła do Catherine. Chciała się dowiedzieć, czy Derek zniknął ze sceny.

- Nie widziałam go.

- To dobrze.

- Ale wiem, że zadawał pytania.

- Jakiego rodzaju?

- Nie mam pojęcia. Słyszałam o tym od przyjaciela mojego przyjaciela. Wiesz, jak to tutaj jest. Jeśli ktoś kichnie zbyt głośno, poinformowane jest o tym całe miasteczko.

Sammy doszła do wniosku, że Derek jest właściwie dla niej niegroźny. Nie ma szans, by naszedł ją tutaj, w Londynie.

Konkluzja ta wprawiła ją w dobry humor. Gdy odłożyła słuchawkę i odwróciła się, zobaczyła utkwione w niej oczy Romana.

Ubrany był w zwykłe spodnie i koszulę z krótkimi rękawami i wyglądał nawet bardziej smukło i niebezpiecznie niż zazwyczaj.

- Z kim rozmawiałaś?

Patrzył teraz w gazetę, którą trzymał przed sobą.

- Z siostrą. Chciałam dowiedzieć się, co z Robbim oraz czy w Padley nie wydarzyło się coś sensacyjnego.

- A wydarzyło się?

Opadł na oparcie fotela, założył ręce za głowę i przypatrywał się jej badawczo spod przymkniętych powiek.

Sammy próbowała trzymać się w garści.

- Nie.

- Być może wszystko to czeka na twój powrót.

- Lub być może Padley jest po prostu nudną, ospałą mieściną. Szczególnie w porównaniu z tętniącym życiem Londynem. Doprawdy, dziwi mnie twój pomysł kupienia tam posiadłości.

- Wszyscy potrzebujemy spokoju i odpoczynku.

- Myślałam, że finansowi magnaci nigdy nie odpoczywają.

- Dlaczego tak sądzisz?

- Odkąd wróciliśmy, wszystkie wieczory spędziłeś poza domem. - Uświadomiła sobie, ku własnemu przerażeniu i zażenowaniu, że jednak zaczyna drążyć temat. - Z kim? Czy nie zabieram się czasem do oglądania drugiej strony medalu?

Roman ogarnął ją długim i uważnym spojrzeniem.

- A chciałabyś ją zobaczyć?

W tonie jego głosu było coś takiego, co spowodowało, że poczuła mrowienie na całej powierzchni skóry.

- Przypuszczam, że i tak zobaczę. W piątek.

- Cieszę się, że nie zapomniałaś. - Skrzyżował nogi i zapatrzył się w czubki swoich butów. - Wiem z doświadczenia, że zakochane kobiety często zapominają o umówionych terminach.

Sammy milczała. Zakochana? Ha! Równie dobrze mógł ją zapytać, czy w najbliższym czasie nie wybiera się na Księżyc.

Jak zresztą mogła zapomnieć o tym przyjęciu? Stanowiło wspaniałą okazję, by dodać do jego portretu ostatnie brakujące detale, zanim zasiądzie do pracy nad artykułem, który, chmurna ta myśl nawiedzała ją od pewnego już czasu, zapowiadał się na gruntowne oczyszczenie osoby Romana.

Przyjęcie u Yvonne Ridley. Nie bardzo go czekała, ale przez ostatnie kilka dni dużo o nim myślała. I za każdym razem pojawiała się w jej myślach postać Tamtej Kobiety w ramionach Romana. Wówczas Sammy czuła się paskudnie.

- Mam nadzieję, że posiadasz jakąś stosowną kreację?

- Wątpię - odparła z całą szczerością. - Bo któryż z moich strojów można by uznać za odpowiedni na przyjęcie gromadzące śmietankę towarzyską i reprezentantów najwyższych sfer?

- A ta różowa sukienka?

Sammy oblała się rumieńcem. Roman po raz pierwszy wspomniał, jakkolwiek tylko pośrednio, że widział ją wówczas w winiarni z Derkiem.

- Nie wzięłam jej ze sobą.

Roman wstał, podszedł do okna i oparł się o parapet.

- Czy ubierasz się w nią tylko na specjalne okazje? Na przykład na spotkanie z kochankiem?

- Wkładam ją, kiedy mam już dość dżinsów i swetra.

- Więc jak to jest, że ja jedynie w nich cię widuję? - zapytał nie spuszczając z niej wzroku. - Czy dlatego że nie jestem twoim kochankiem?

W przyćmionym świetle wnętrza Sammy skonstatowała, że nie ma żadnego pomysłu na dowcipną ripostę. Jej brak ogłady towarzyskiej wydawał się horrendalny.

- W takim razie trzeba się o coś postarać - rzucił szorstko. - Nie możesz pójść w żadnym z tych ubrań, których oglądanie stało się moim największym przywilejem.

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że nie mogę pójść w dżinsach i trykotowej koszulce? Serdeczne dzięki za uprzedzenie mnie o tym.

Mimo wszystko miał rację. Będzie musiała kupić sobie coś bezużytecznego, coś na ten jeden wieczór. Skądinąd wiedziała, że mimo bogatej oferty londyńskich sklepów, wybierze rzecz pierwszą lepszą z brzegu, nie mając ochoty ani czasu zaczynać obchodów od początku następnego dnia.

- Wypuszczam się w piątek na miasto - wyraziła głośno swe myśli.

Roman zmarszczył czoło.

- Po co?

- Kupić sukienkę. Po cóż innego?

- Świetnie. Pojadę z tobą.

Sammy zareagowała paniką. Była to ostatnia rzecz, której pragnęła. Jak na jej gust wiedział zbyt dużo o ubraniach i modzie. Zmusiłby ją do kupienia czegoś bajecznie drogiego i spłacałaby rachunek przez najbliższe dziesięć lat.

Poza tym praktyczno-finansowym zastrzeżeniem problem stanowiłaby sama obecność Romana podczas zakupów. Musiałaby paradować przed nim w każdej sukience, której kupno by rozważała.

- Dzięki, lecz nie lubię i nie potrafię kupować w towarzystwie innych osób.

- Nonsens!

- Naprawdę! - Starała się ukryć swoją desperację. - Wybiorę odpowiednio do zawartości własnej portmonetki.

- Jeśli o to chodzi, to nie zwracaj uwagi na ceny. apłacę za każdą rzecz, którą wybierzesz.

- Nie ma mowy!

- Sammy, to nie jest propozycja, to jest stwierdzenie faktu. Idziesz na to przyjęcie na moją prośbę i moim zamiarem jest pokryć wszystkie koszty związane ze stosowną kreacją.

Po krótkim milczeniu Sammy zapytała:

- Co chcesz powiedzieć przez „stosowna"?

Jej wyobrażenie „stosowności" było bez wątpienia odmienne od jego wyobrażenia. Nie miała zamiaru błyszczeć na tym przyjęciu, gdzie z pewnością nie zabraknie fotografów. Planowała raczej dyskretnie wtopić się w tło i obserwować Romana. I było rzeczą obojętną, czy będzie w długiej sukience, krótkiej sukience czy nawet w spodniach.

- Wstań - zakomenderował.

- Dlaczego?

- Żebym mógł przyjrzeć się twojej figurze.

Kiedy niechętnie uniosła się z fotela i Roman podszedł do niej, poczuła jego męski zapach, który zawsze oddziaływał na nią narkotycznie. Gdy usiłował chwycić ją za ręce, wyrwała mu je z wściekłością i skrzyżowała w obronnym geście na piersi.

- Jak mam cokolwiek zobaczyć i stwierdzić, w czym byłoby ci najlepiej, gdy stoisz w ten sposób?

Rozplótł jej ramiona, a Sammy poczuła się jak mała żaglówka, której olinowanie ocenia ktoś przywykły do pełnomorskich jachtów.

- Skończyłeś? - spytała cierpkim głosem i opadła na fotel, by nie usłyszał łomotu jej serca.

- Dlaczego robisz się taka nerwowa, gdy ciebie dotykam? Czy aby na pewno dotykał cię już jakiś mężczyzna?

- Jeśli nie masz zamiaru udzielić mi pożytecznych rad, to będę ci wdzięczna za...

- Za...?

- ... za zamknięcie się!

Rozlany na jego twarzy uśmieszek stanowił dodatkową udrękę.

- Zachowujesz się jak zgwałcona dziewica. Ale nie jesteś nią, prawda?

Na chwilę zabrakło jej słów.

- Idę na górę!

- W porządku - powiedział polubownie. - Do twarzy będzie ci w czerwonym. Unikaj ozdóbek i falban.

Ozdóbek i falban?! Doprawdy, nie była to rada zbyt oryginalna.

Pośpiesznie wyszła z pokoju, a następnego dnia znalazła się na Oxford Street na długo przed otwarciem sklepów.

Przeczekała w kawiarni, a następnie podjęła zwykłą w takich razach wędrówkę. Była już bliska utraty nadziei na kupienie czegokolwiek, kiedy w jednym z droższych magazynów na Bond Street przykuła jej uwagę morelowa suknia.

Spodobała się jej od pierwszej chwili. Uszyta była z miękkiego jedwabiu, wcięta w talii, a poza tym cudownie układała się wokół jej szczupłych bioder.

Sprzedawczyni chwaliła i zachęcała, Sammy słuchała jej słów z daleko posuniętą rezerwą. Biorąc pod uwagę cenę, sprzedawczyni piałaby z zachwytu nawet wtedy, gdyby Sammy wyglądała niczym hipopotam w spódniczce.

Mimo wszystko musiała przyznać, że wygląda dobrze. Nie ulegało wątpliwości, że suknia była bezbłędnie skrojona. Nie miała ani jednej zbędnej fałdy czy zmarszczenia, odznaczała się elegancją i luksusem.

Sammy zapłaciła, by w następnej kolejności kupić czarne skórzane pantofle na wysokim obcasie i komplet biżuterii. Kiedy wróciła do domu, była z siebie bardzo zadowolona.

Wrócił też Roman i zapytał nieco obojętnym tonem, czy coś znalazła. Sammy ogarnęło dziecięce pragnienie zatajenia faktu kupienia sukienki do momentu, gdy będzie już mogła ją włożyć i liczyć na efekt niespodzianki i olśnienia. Niemniej rozsądek podpowiadał jej, by na żadne tego rodzaju reakcje z jego strony nie liczyła. Czyż nie spotykał się z kobietą, o rywalizacji z którą nawet nie miała co myśleć? Tak więc odpowiedziała wymijająco, że, owszem, udało się jej coś znaleźć, szczegóły jednak zachowała dla siebie.

Ku jej rozczarowaniu Roman ograniczył się do kiwnięcia głową i wyrażenia nadziei, że sukienka jest dostatecznie wytworna. Po czym, rozwiązując krawat, lekko wbiegł na schody.

Przybita tym brakiem zainteresowania, Sammy miała wielką ochotę krzyknąć za nim, że nie, wręcz odwrotnie, suknia nie jest wytworna, jest workowata i w mysim kolorze, ona zaś wygląda w niej jak w dziewiątym miesiącu ciąży. Pohamowała się jednak i poczekawszy, aż drzwi zamknęły się za nim, poszła do łazienki, gdzie wzięła kąpiel i tak długo szczotkowała włosy, aż stały się puszyste i błyszczące. Mimo to niesforne loczki w żaden sposób nie dawały się ujarzmić.

Cóż z tego, pomyślała, że jej strój nie uzyska u niego wysokiej oceny? Ostatecznie nie ubierała się dla niego.

Oblekła przezroczyste pończochy i wsunęła stopy w nowe pantofelki na wysokich obcasach. Miała nadzieję, że po sześciu godzinach będą równie wygodne jak w tej chwili i że pod koniec wieczoru nie będzie utykać z powodu pęcherzy na piętach.

Suknia, którą włożyła na ostatku, wydała się jej obecnie jeszcze piękniejsza. Jakby uszyta z myślą o niej. Akcentowała wszystkie wypukłości i wklęsłości jej ciała, których dotąd nie była nawet świadoma. I po raz pierwszy od lat Sammy poczuła się sobą oczarowana.

Gdy zaś stanęła na szczycie schodów w pełnym blasku swej wieczorowej toalety, była niemal gotowa uwierzyć, że oto bierze udział w jakimś wspaniałym filmowym melodramacie.

Roman czekał na dole. W pewnej chwili odwrócił się ku niej i musiała bezstronnie przyznać, że nie widziała jeszcze mężczyzny o tak pociągającej urodzie.

Jego czarne włosy zaczesane były do tyłu, a naturalna swoboda, z jaką nosił wizytowy garnitur, miała w sobie coś z wdzięku tygrysa.

Ich oczy spotkały się. Sammy schodziła ze schodów możliwie najwolniej, gdyż tyleż lękała się potknięcia z powodu swych wysokich obcasów, co zależało jej na elegancji ruchów.

Roman wciąż milczał, aż poczuła, iż jej twarz oblewa się rumieńcem. Trzymał jej płaszcz, a ona zgrabnym ruchem wsunęła się w niego.

- Czy nie masz zamiaru się odezwać? - zapytała nerwowo, zmieszana jego upartym spojrzeniem.

- Straciłem głowę i szukam właśnie odpowiednich słów.

Opanowała ją absurdalna pokusa chichotu.

- Wspaniale - powiedziała pospiesznie. - Wolę cię takiego.

Rozpaczliwie zapragnęła, by wszystko wróciło do poprzedniej normy.

I faktycznie, kpiąca wesołość, którą zawsze dotąd odnajdywała w jego oczach, gdy na nią patrzył, była daleko lepsza od tej nieodgadnionej ciszy.

Odczuła więc ulgę, kiedy znalazła się w samochodzie i otoczyła ciemnością. Nareszcie mogła swobodnie odetchnąć. Aby przełamać ciszę, zdecydowała się na kilka rzeczowych pytań - dokąd jadą? jak wiele osób będzie na przyjęciu? Jeśli będzie paplać, być może zdoła się zabezpieczyć przed jego niebezpiecznym urokiem, jaki na nią rzucał.

Kiedy ich samochód zatrzymał się przed jednym z bardziej luksusowych hoteli Londynu, poczuła ucisk w żołądku.

Mężczyzna w uniformie pomógł jej wysiąść; po czym, otrzymawszy kluczyki, odjechał srebrnym jaguarem na parking.

Roman, trzymając Sammy pod ramię, wprowadził ją do holu, który, jak w większości dużych hoteli, urządzony był nienagannie, choć bezosobowo.

Impreza była w pełnym toku i wszędzie kręcili się goście. Sammy rozglądała się z zaciekawieniem. W końcu półgłosem zwierzyła się Romanowi, że spodziewała się bardziej intymnego urodzinowego przyjęcia.

- Takiego, które gromadzi rodzinę i najbliższych przyjaciół. Choć może to już staromodny pomysł?

Roman uśmiechnął się, ale nic nie odrzekł. Po prostu nie miał na to czasu. Natychmiast bowiem zostali otoczeni, a Sammy, która grzecznie pozwalała siebie przedstawiać, odczuła satysfakcję na widok wielkiej łatwości, z jaką jej partner nawiązywał kontakt z ludźmi o nazwiskach z pierwszych stron gazet. Zauważyła, iż wielu żartuje sobie z nim, lecz zawsze z oznakami szacunku i podziwu dla człowieka potężnego dzięki mądrości i bogactwu.

Kobiety stojące wokół obrzucały go ukradkowymi spojrzeniami. Była ciekawa, czy zauważał to. W każdym razie nie dawał tego po sobie poznać. Musiał już przywyknąć do tego rodzaju hołdów.

Spróbowała włączyć się do rozmowy i uśmiechnęła miło do olbrzymiego Amerykanina z cygarem w ustach i w marynarce w kratkę. Ten nazwał ją „małą lady" i dopytywał się o zawód i pracę.

Spodobał się jej. Kiedy uśmiechał się, jego oczy zwężały się, a twarz upodabniała do różowej twarzy uczniaka. Opowiadał właśnie o swych rodzinnych stronach w Ameryce, gdy dał się słyszeć za nimi niski i manieryczny głos kobiecy.

- Roman, kochanie, nareszcie cię widzę.

Sammy obejrzała się i zobaczyła Yvonne Ridley, uśmiechającą się uwodzicielsko, niemożliwie piękną, a na dokładkę wystrojoną w najbardziej bezwstydną i najbardziej skąpą szatkę, jaką Sammy kiedykolwiek widziała poza plażą.

Dłonie Sammy stały się lepkie, a kiedy uniosła kieliszek szampana do ust, musiała powstrzymać drżenie palców.

- Kochanie - gulgotała Yvonne swym zachrypniętym głosem - upłynęło dużo czasu. Powiedziałabym, zbyt dużo.

Swą długą białą dłonią ujęła od tyłu jego głowę i nachyliła ku swojej. Ich usta złączyły się. Sammy zrobiło się słabo.

- Sądząc po scence, starzy przyjaciele - skomentował półgłosem jej amerykański przyjaciel.

- Tak - zgodziła się lakonicznie, zbyt mało sobie ufając, by powiedzieć coś jeszcze.

Osobą, która pierwsza zakończyła tę zarazem publiczną i intymną scenę powitania, okazał się Roman. Spoglądał na Yvonne, a w jego zielonych oczach błyszczała aprobata.

- Widzę, że zdecydowałaś się na sukienkę w sam raz na tę okazję.

Sukienka? On to nazywał sukienką? Czarny kawałek materiału, który zaledwie przesłaniał najbardziej intymne miejsca szczupłej figury.

Sammy odwróciła się do swego rozmówcy, próbując skupić się na jego słowach. Za nimi Roman i Yvonne gruchali sobie w najlepsze. Kiedy zaś odeszli w głąb sali, Sammy zmieniła pozycję, by móc ich obserwować. Zresztą nie należało to do rzeczy trudnych. Roman przerastał innych mężczyzn co najmniej o pół głowy, poza tym gdziekolwiek się znalazł, tam zaraz otaczał go ożywiony tłumek. Spleciona z nim Yvonne nie odstępowała go ani na chwilę.

Ona, Sammy, nie mogła konkurować z żadną z tych kobiet, które podchodziły do Romana i do których się uśmiechał. Czuła się przy nich po prostu jak wieśniaczka.

Jakkolwiek trzeźwo by na siebie patrzyła, bolesna była świadomość, że zawróciła sobie głowę mężczyzną, który mógł mieć każdą kobietę, którą zechciał. Również każdą spośród tu obecnych.

Oto i cały materiał na artykuł. Wszędzie kobiety, a on przebiera w nich jak w ulęgałkach. Coś takiego na pewno by się spodobało czytelnikom w Padley.

Kiedy otwarto bufet ze wszystkimi możliwymi przekąskami i wykwintnymi sałatkami, w Sammy przepełniała się właśnie czara goryczy. Przedstawiono ją różnym osobom, ale zaledwie pamiętała ich nazwiska. Była zbyt zaprzątnięta odpychaniem od siebie napastujących ją koszmarnych obrazów Yvonne i Romana w łóżku.

Nakładała właśnie na swój talerzyk plasterki łososia, kiedy zjawił się Roman.

- Dobrze się czujesz? - zapytał.

- Oczywiście. Nie ma powodu, bym czuła się źle.

Jak zwykle zrobił ironiczną minę, ona zaś, widząc wolny stolik, usiadła przy nim dla spożycia posiłku, jakkolwiek ostatnią rzeczą, którą czuła, był głód.

- Wybacz, że na tak długo cię opuściłem - zaczął przysiadając się.

- Nie myśl o tym. Miałam okazję dostrzec, że zaoferowano ci bardziej przyjemne spędzenie czasu.

- Naprawdę?

- Oczywiście. Chociażby Yvonne Ridley. Wy dwoje tworzycie oszałamiającą parę.

- Czy mam przyjąć to jako komplement?

- Odczytuj to, jak ci się żywnie podoba.

Sammy grzebała widelcem w talerzu, niezdolna zmierzyć się ze spojrzeniem jego zielonych oczu.

- Gdybym nie znał prawdy - rzekł łagodnie - powiedziałbym, że jesteś zazdrosna.

Sammy niemalże zakrztusiła się wędzonym łososiem i sałatką z pomidorów.

- Zazdrosna! - wybuchnęła pogardliwie. - Do zazdrości trzeba powodów, a nie zapominaj, że jestem tutaj w charakterze obserwatora. I zdążyłam zaobserwować, że Yvonne nie jest jedyną kobietą, z którą jesteś w dobrych stosunkach.

Roman zacisnął wargi. Rozbawienie w jego oczach zamieniło się w lodowaty chłód.

- A jednak porzucasz rolę obserwatora, aby ponownie przykroić mnie do schematu, na którym oparłaś ten swój przeklęty artykuł. Dlaczego nie zaprzestaniesz wreszcie dostrzegać wszystkiego w czarnych lub białych kolorach? Przecież nie o to chodzi, czy jestem ascetycznym mnichem, czy też kobieciarzem. Owszem, przyznaję, od dawna nie jestem prawiczkiem.

- A czy wyrażasz zgodę na umieszczenie tego w mym artykule? - zapytała złośliwie.

- Zachowujesz się jak dziecko.

- Dlaczego? Nie ma tu kobiety, która nie patrzyłaby na ciebie pożądliwie. Bóg jedyny wie, z iloma spałeś.

Posunęła się za daleko, wiedziała to, ale straciłaby do siebie cały szacunek, gdyby miała przepraszać za coś, czego była pewna. Spojrzała na Romana, którego twarz ściągnięta była gniewem. Uświadomiła sobie, że panuje nad sobą ostatnim wysiłkiem woli. Poczuła przypływ szczególnego nastroju, którego nie umiała zdefiniować. Coś jakby wstyd z powodu nieopatrznych słów i coś jakby przyjemność na widok skutków, jakie wywołały. Przynajmniej wiedział, że nie wszyscy są gotowi padać mu do nóg.

- Czy chciałabyś, żebym wszystkie je wskazał palcem? - zapytał zimnym, ponurym głosem.

- Sądzę, że przeżyję bez tego rodzaju informacji.

- Czy jesteś pewna? - naciskał nieubłaganie. - Nie chciałabyś znać nazwisk, dat, miejsc? Mój Boże, Sammy, mówisz, jak gdybyś uważała akt miłosny za zbrodnię.

W tym momencie zjawiła się Yvonne. Stanęła za Romanem i położyła dłonie na jego ramionach, on zaś przykrył je swymi.

- Czy nie macie nic przeciwko temu, że się dołączę?

Zajęła wolny fotel, a jej ręka dla odmiany spoczęła na udzie Romana.

- Roman powiedział mi wszystko o tobie - rzekła protekcjonalnie - i twojej małej misji. Przypuszczam, że pierwsze zauroczenie Londynem minęło i musisz teraz tęsknić za swoim...

- Padley - wyręczyła ją Sammy.

- Tak, Padley - powtórzyła Yvonne. - Nigdy nie słyszałam o tej miejscowości. Chociaż teraz, gdy Roman kupił tam wiejską posiadłość, spodziewam się lepiej poznać tamte strony.

Rzuciła Romanowi znaczące spojrzenie, na które odpowiedział uśmiechem.

- Szczęśliwe Padley - wymamrotała Sammy tak cicho, że Roman musiał się aż ku niej pochylić.

- Co powiedziałaś? - zapytał.

- Powiedziałam, że w takiej dziurze jak Padley Yvonne może się trochę nudzić.

Oczy tamtej spojrzały na nią badawczo.

- Och, myślę, że małe miasteczka mogą być całkiem malownicze. I bardzo kojące po tych wszystkich podróżach, jak w moim wypadku. Zresztą gdy będę z Romanem, wątpię, bym szczególnie interesowała się Padley. Będziemy zapewne zbyt zajęci sobą, by robić krajoznawcze wycieczki po okolicy.

Sammy gwałtownie splotła dłonie. Nigdy dotąd nie doświadczyła zazdrości, a tu nagle siła tego uczucia sprawiła, że dygotało całe jej ciało.

I w tym momencie Sammy z całą jasnością uświadomiła sobie, iż weszła w niebezpieczne i groźne królestwo miłości. Zakochałam się w tym człowieku, pomyślała w rozterce i zakłopotaniu. Hałas sali zaczął ją przytłaczać. Gdyby tylko mogła stąd uciec, najszybciej i najdalej...

Roman znowu pochylił się ku niej.

- Na pewno dobrze się czujesz? - zapytał.

- Ależ tak, wspaniałe - odrzekła odsuwając talerz. Yvonne wciąż mierzyła ją badawczym spojrzeniem.

- Być może powinnaś pojechać do domu - powiedziała z fałszywym uśmiechem. - Mogę kazać wezwać taksówkę.

- Ja cię odwiozę - wtrącił się Roman, ale ręka Yvonne zacisnęła się na jego udzie.

- Och, nie - zaprotestowała. - My jeszcze nie odrobiliśmy zaległości po tak długim niewidzeniu. Jestem pewna, że twój mały cień sam sobie poradzi.

- Czuję się wspaniale - powtórzyła Sammy i uniosła się z fotela. - Muszę tylko napić się wody.

W tym momencie pokój zawirował.

Roman poderwał się i podtrzymał ją.

- Nie bądź małą idiotką - wyszeptał. - Jeżeli źle się czujesz, natychmiast wychodzimy.

- Nie śmiałabym popsuć ci zabawy.

Wyrwała się gwałtownie z jego ramion i dała nura w tłum gości.

Kiedy następnie obejrzała się, dostrzegła, że Roman szuka jej po całej sali, a Yvonne robi wszystko, by z tego zrezygnował.

Niech go diabli, pomyślała Sammy.

Wyszła na korytarz, a panująca tam cisza była jak powiew świeżego powietrza.

Jak mogła? Jak mogła zakochać się w kimś takim? Mówi się, że miłość jest ślepa. Ale nie wspomina, że jest także synonimem głupoty i cierpienia.

Zabrała płaszcz z szatni i przerzuciła go przez ramię. Na dworze ostrza chłodu kłuły jej gołą skórę. Wsiadła do taksówki.

Nie miała pojęcia, jak długo jechała i jaką trasą. Była zbyt zaprzątnięta własnym wewnętrznym światem. A przede wszystkim usiłowała uporać się ze skutkami tego trzęsienia ziemi, które naruszyło fundamenty jej osobowości.

Otworzyła drzwi mieszkania i nie zapalając światła skierowała się do salonu, gdzie rzuciła się na kanapę.

Próbowała zebrać rozbiegane myśli, lecz okazało się to niemożliwe. Nie było w nich większego sensu, tylko ta nieubłagana konstatacja, że zakochała się w Romanie Ferrersie.

W ten sposób zaprzeczyła wszystkim postanowieniom, jakie podjęła po zerwaniu z Derkiem. Roman wtargnął w jej życie wyważając drzwi, o których istnieniu nie miała pojęcia. A teraz, kiedy stały otworem, zadawała sobie pytanie, czy kiedykolwiek się zamkną.

Ociężałym krokiem podeszła do kontaktu. Światło na chwilę oślepiło ją. A potem uczyniła coś, czego dotąd prawie nigdy nie robiła. Nalała sobie całą szklankę brandy. Alkohol palił jej gardło i wyciskał łzy z oczu.

Dalszym skutkiem picia nie było wprawdzie zmniejszenie ciężaru, który leżał jej na sercu, lecz w każdym razie chwilowe znieczulenie zmysłów, to zaś było jej bardzo potrzebne.

Nie minęło dziesięć minut, odkąd wróciła, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi. Ostry. Natarczywy.

Roman! Czyżby tak wcześnie opuścił przyjęcie? Przyszło jej na myśl, że przecież nosił własne klucze, ale mogła się mylić.

Z obronnym uśmiechem, by zamaskować ból, podeszła do drzwi wejściowych.

O, Boże, a co będzie, jeżeli Roman stoi tam z Yvonne? Im dwojgu być może nie będzie umiała sprostać.

Dzwonek znów ożył, tym razem kilkoma naglącymi zrywami. I z gotowością powiedzenia frazesu w rodzaju „jak miło was widzieć", Sammy otworzyła drzwi.

Ale mężczyzną, który stał na progu, nie był Roman. Był nim Derek. Derek Cairns, który najpierw zablokował drzwi nogą, gdy próbowała je zatrzasnąć, a potem z uśmiechem wszedł do środka.

- No cóż - powiedział - znowu się spotykamy. Zdziwiona?

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Sammy ogarnęło przerażenie. Pobladła i z ustami półotwartymi ze zdumienia cofnęła się o krok.

- Skąd się tu wziąłeś? - wykrztusiła. - Jak dowiedziałeś się, gdzie mieszkam?

- Pytania, pytania. Czy tak się wita kogoś, kto kilka godzin spędził w zimnie czekając na ciebie?

Jego oczy wędrowały po niej, a Sammy uległa nieprzepartemu wrażeniu, że oblazło ją jakieś robactwo. Spojrzała ku drzwiom, próbując ocenić swoje szanse przemknięcia się obok intruza i wydostania się na zewnątrz.

Niegdyś umawiała się z tym mężczyzną i spędziła w jego towarzystwie stosunkowo dużo czasu, ale teraz czuła jedynie strach. Budziło nieufność wyrachowanie obecne w wyrazie jego twarzy. I co miał na myśli mówiąc o tych godzinach wyczekiwania? Czyżby obserwował dom? A jeśli tak, to od jak dawna?

Pytania te jedynie wzmogły lęk i zaczęła wolniutko przesuwać się w stronę drzwi. I już napinała mięśnie do decydującego kroku, gdy zauważył tę jej gotowość ucieczki.

- Nie próbowałbym tego. Nie będziesz chyba, na tyle głupia.

Ujął ją za łokieć. Sammy wzdrygnęła się. Uścisk jego dłoni stał się mocniejszy. Nie wiedziała, czy powoduje nim gniew, czy mściwość.

- Czyżbyś nie chciała pokazać mi tego pięknego domu?

Prowadził ją w kierunku salonu.

- Drzwi wyjściowe są za tobą - powiedziała zimnym i dobitnym głosem. Spróbowała uwolnić się z uścisku, lecz jego palce wpijały się mocno w jej ciało.

- Drzwi wyjściowe? Ależ dopiero co przyszedłem.

Byli teraz w salonie. Po zamknięciu drzwi Derek nareszcie puścił ją. Z niekłamanym podziwem rozejrzał się po wspaniałym wnętrzu. Piękne przedmioty zawsze wprawiały go w zachwyt i zawsze uskarżał się, że wysokość jego pensji nigdy nie dorównuje upodobaniom do kosztownych drobiazgów.

- Ładnie tu - podsumował i zagłębił się w jednym z foteli. - Doprawdy, bardzo ładnie. Czy oszczędzałaś się dla bogacza?

- To naprawdę ostatni raz z tobą rozmawiam - powiedziała Sammy. - Ostatni raz. Nie mam nic więcej do dodania. Więc jeśli pozwolisz...

- Jakie alkohole trzyma tu twój przyjaciel?

- Czy nic z tego, co właśnie powiedziałam, nie dotarło do ciebie? Mam to powtórzyć?

- Słyszałem, Sammy, słyszałem każde słowo, ale jestem tutaj, by przekonać cię, że musimy porozmawiać, roztrząsnąć pewne kwestie, zakończyć przerwaną sztukę.

Przerwana sztuka, nie zakończone sprawy. Z jej strony wszystkie sprawy między nimi były definitywnie zakończone.

Ukradkowo spojrzała na zegarek, modląc się w duchu, żeby Roman już wrócił.

Derek uśmiechał się do niej, ale nie było odrobiny ciepła w jego uśmiechu.

Będzie musiała pozwolić mu mówić i być może poić go alkoholem w rozpaczliwej nadziei, że się urżnie i straci przytomność. Pamiętała, że ma mocną głowę, ale trzeźwy Derek stanowił większą groźbę niż Derek pijany.

- Czego się napijesz? - zapytała słysząc swój zmieniony głos i zmuszając się do uśmiechu.

- To już brzmi lepiej, staruszko. Podwójną szkocką z wodą.

Gdy podchodziła do barku, usłyszała, jak Derek zrzuca buty.

Mimo że z całych sił próbowała trzymać się na wodzy, pobiegła myślą ku ich ostatniej rozmowie w winiarni w Padley i temu wyrazowi nienawiści na jego twarzy, kiedy nazwał ją zimną dziwką.

Podała mu szklankę, po czym szybko usiadła możliwie najdalej od niego.

Wychylił zawartość jednym haustem i dostał z rąk Sammy kolejnego drinka. Tym razem jednak zmieniła proporcje na rzecz alkoholu.

- Czy reszta domu jest tak samo bogato urządzona?

Sucho potwierdziła.

- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?

Derek dotknął palcem swojego nosa.

- Powiedział mi mały ptaszek. Padley, jak wiesz, jest niewielką mieściną. Kilka pytań tutaj, kilka pytań tam i zguba znaleziona. Ma się rozumieć, czekałem, by na ten wieczór dostać cię samiuteńką.

Sammy nie zapytała, dlaczego. Na to pytanie znała odpowiedź. Chciała teraz przenieść rozmowę na neutralne terytorium, aby oderwać jego myśli od faktu, że są sami i że ona się boi.

- Jak z twoją pracą?

Wzruszył ramionami.

- Nie najgorzej. Chociaż nastał czas, by się ruszyć. Potrzebuję takiego zajęcia, które pozwoli mi zarobić na coś podobnego.

Zaborczym ruchem rąk wziął w posiadanie cały pokój.

- Jestem pewna, że to osiągniesz.

- Nie traktuj mnie protekcjonalnie!

Aż podskoczyła na ten okrzyk. Wiedziała, że łatwo wpada w złość. W pierwszych dniach ich znajomości żartował nawet z nią na temat tej cechy swojego charakteru. Ale nigdy jeszcze nie doświadczyła jej na sobie. A teraz, pomyślała, nie był to czas na tego rodzaju odkrycia.

- Jestem najdalsza od tego - wyjaśniała spokojnie. - Chcę tylko powiedzieć, że na pewno ci się powiedzie. Jesteś dobrym pracownikiem i szanują cię.

Każde słowo niemalże dławiło ją w gardle.

- Do diabła z ich szacunkiem - odparł, mimo wszystko uspokojony. - Nie płacą mi dostatecznie. Być może, gdybym był bogatszy, spałabyś wówczas ze mną.

Dało się wyczuć nutę pytania w jego głosie.

Rozsądek podpowiadał jej, że powinna natychmiast zmienić temat rozmowy, lecz ta bezczelna insynuacja rozwścieczyła ją.

- Pieniądze nie mają tu nic do rzeczy.

- Nie? Ciekawe, że wyrzekłaś się wszystkich swoich zasad dla kogoś, komu, jak wiadomo, nie powodzi się najgorzej.

Błysnął w uśmiechu zębami. Sammy zacisnęła usta.

- Jeszcze jednego drinka?

- Lepiej zbliż się do mnie.

Serce Sammy biło jak oszalałe. Poczuła, jak jej paznokcie wbijają się w tapicerkę fotela.

- Musisz być głodny.

- Owszem, lecz zjadłbym tylko ciebie, kochanie.

- Czy mogę ci coś przyrządzić? Może kanapkę? A może coś bardziej konkretnego?

W jej głosie zaczynała pobrzmiewać rozpacz.

Dlaczego, na miłość boską, Roman musiał wybrać właśnie tę noc na zacieśnianie więzów przyjaźni z tą idiotką? Ona, Sammy, potrzebowała go.

- Później.

To pojedyncze słowo przeszyło ją dreszczem strachu. Zapowiadało wszakże tak wiele.

Przynajmniej wciąż siedział na swoim miejscu. Nie wiedziała jeszcze, jak się zachowa, gdyby ruszył ku niej.

- Gdzie obecnie mieszkasz? - zapytała w intencji, aby zaczął mówić.

- Tam, gdzie dawniej. Ale zupełnie sam. Czy mówiłem ci, że Jenny z dziećmi odeszła?

Sammy milcząco potwierdziła.

- Oczywiście, winę ponosisz ty - ciągnął rzeczowym tonem. - Jenny dowiedziała się o nas.

Chciała zapytać, czy Jenny odeszła, bo już dłużej nie mogła znieść jego flirtów, jednak zdusiła to pytanie. Sytuacja, w jakiej się znajdowała, nie stwarzała warunków dla uczciwej wymiany zdań. Gdyby te warunki istniały, zadałaby mu wraz z tym pytaniem również kilka innych. I nie byłby zachwycony.

- Żałuję, że tak się stało.

Wcale nie było jej przykro. Pomyślała, że Jenny ma lepsze widoki przed sobą bez tego oślizgłego padalca zwanego jej mężem, ale była to ostatnia rzecz, którą mogła powiedzieć.

Siedziała teraz na samym brzeżku fotela, kurczowo ściskając palcami jego boki.

- Gdybyś naprawdę żałowała, podkreślam: naprawdę, udowodniłabyś mi to.

- Udowodniłabym? - powtórzyła słabym głosem.

Usta Derka wykrzywiły się w wyrachowanym uśmieszku kupczyka czy lichwiarza. Wyglądał w tej chwili dokładnie na tego, kim faktycznie był: mężczyzną, który przyszedł odebrać swój dług i ma zamiar rozkoszować się tym.

- Nigdy nie posunęliśmy się do punktu, który powinien być naturalną konsekwencją naszej znajomości. Oczekuję, że zrobimy to teraz.

Sammy oblała się rumieńcem.

- W ogóle o tych rzeczach nie myślałam. Sądziłam, że po prostu mnie lubisz.

Jej głos był pełen goryczy.

- Oczywiście, że cię lubiłem. Co nie znaczy, że nie liczyłem na pójście z tobą do łóżka.

W ciszy, jaka zapanowała po tych słowach, słychać było szum drzew za oknem i tykanie zegara. Nawet sama cisza zdawała się rozbrzmiewać swymi własnymi dźwiękami.

- I myliłeś się.

- Niestety, odkrycie to mam już poza sobą. - Wstał i rozprostował ramiona. - Nie powinnaś była doprowadzać do tego. To był błąd z twojej strony.

W odruchu paniki Sammy poderwała się i skoczyła do okna.

- Jeśli zbliżysz się choćby o krok, zacznę krzyczeć.

- Proszę, krzycz, jeśli ma to poprawić twoje samopoczucie. Tylko że nikt cię nie usłyszy. Kto o wpół do trzeciej w nocy chodzi na spacery?

Miał rację. Uliczki wokół najpewniej były opustoszałe.

Sammy drżała na całym ciele.

Lecz kiedy poczuła jego ręce na swojej twarzy, jej strach przemienił się w wulkan gniewu. Uderzyła go na odlew.

- Ty obrzydliwcze! - krzyknęła, odskakując i uderzając się o parapet okienny.

Chwycił ją za nadgarstek.

- Bądź dobrą dziewczynką, Sammy - mamrotał.

- Żądam tylko tego, na co zasłużyłem.

- Zasłużyłeś tylko na długą odsiadkę.

- Nie opieraj mi się.

- Wynoś się stąd! Wynoś się! Wynoś!

Żadne z nich nie usłyszało otwierania drzwi.

Sammy zaledwie zdążyła uświadomić sobie obecność Romana, gdy Derek został już ciśnięty w drugi kąt pokoju. Odbił się od sofy i zwalił na podłogę, gdzie leżał dysząc.

Roman z niepokojem i troską zwrócił się ku Sammy.

- Czy nic ci się nie stało?

- Czuję się...

Odważyła się na kilka chwiejnych kroków, po czym nogi ugięły się pod nią i padła na sofę.

Derek tymczasem próbował przyjąć postawę pionową. Jak większość tyranów, był do głębi tchórzem. Jego kozactwo wyparowało, ustępując miejsca pragnieniu ucieczki.

Roman odgadł jego zamiary i uprzedził je.

- Hola, kolego, na razie nigdzie się nie wybieramy. Zostaniesz tu, dopóki nie dowiem się, co w ogóle się wydarzyło i czy czasami Sammy nie zamierza cię oddać w ręce policji.

- A co będzie, jeśli nie zostanę?

- Spróbuj tylko uczynić jakiś ruch, a zapewniam cię, że nie odmówię sobie przyjemności rzucenia cię na kolana.

Roman powiedział to jedwabistym głosem. Derek pobladł.

- Sammy - wyjąkał - powiedz mu, że nic takiego tutaj nie zaszło...

- Mam kłamać, czy tak? - zapytała z odrazą.

Roman stał między nimi niczym arbiter na ringu. Jego twarz aż pociemniała z wściekłości.

- Czy podniósł na ciebie rękę, Sammy? - zapytał.

Na pozór zwracał się do niej głosem spokojnym, ale Sammy wiedziała, ile nadludzkiego wysiłku go to kosztuje. Nie miała też wątpliwości, że grożąc Derkowi bynajmniej nie żartował. Przerastał tamtego o pół głowy, a skumulowana w jego ciele siła dawała gwarancję, że znokautuje każdego przeciwnika. Nawet w wizytowym garniturze wyglądał groźnie. W rezultacie teraz bardziej niż kiedykolwiek przypominał tygrysa, gotowego rozszarpywać przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Poczuła coś jakby litość dla wystraszonego i bladego jak ściana Derka.

- Przyszedłem tylko porozmawiać... - bełkotał niewyraźnie.

- Sammy, czy chcesz wysunąć jakieś zarzuty przeciwko temu człowiekowi?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

Roman spojrzał na Derka.

- Wynoś się z mego domu! - rzekł przez zaciśnięte zęby. - A jeśli kiedykolwiek znajdziesz się od niej w odległości mniejszej niż dziesięć kilometrów, to osobiście sprawię, iż pożałujesz, że się w ogóle urodziłeś.

- Nie ujrzy mnie nigdy więcej - zapewnił tamten skwapliwie, chwytając sweter, buty i płaszcz i wycofując się ku drzwiom.

Po krótkiej chwili usłyszeli trzaśniecie drzwi frontowych.

- Marsz do łóżka - powiedział Roman rozkazującym tonem. - Przyniosę ci drinka i może zechcesz mi wyjaśnić, co, u diabła, tutaj się stało.

- Jestem zbyt zmęczona na wyjaśnianie czegokolwiek. Czy mogę poczekać z tym do rana?

- Już jest ranek - rzekł rozwiązując muszkę i rzucając ją na fotel. - I uwierz mi, jestem nie mniej zmęczony. Ale uważam, że kilka rzeczy trzeba przedyskutować. Więc idź do łóżka, a kiedy przyniosę ci tego drinka, będziesz mogła powiedzieć, co porabiałaś tutaj z tym facetem. Jasne?

Sammy milcząco przytaknęła.

Udała się na górę, gdzie szybko przebrała się w strój nocny, a potem dokładnie sprawdziła, czy żaden skrawek jej ciała nie wystaje spod koca.

Kiedy zaś kilka minut później pojawił się z drinkami, nie mogła się oprzeć podejrzeniu, że Roman zna powody, dla których tak pięknie i skutecznie okryła się kocem.

- Jestem kompletnie wyczerpana.

Roman puścił to mimo uszu. Rozpiął kołnierzyk koszuli i podwinął rękawy.

- Zdaje się, że rozpoznałem tego faceta. Kochanek?

- Nic bardziej absurdalnego.

Pociągnęła porządny łyk brandy i natychmiast poczuła rozlewające się wewnątrz ciepło.

Roman przysiadł na brzegu łóżka i trzeba było niemałego wysiłku, by przezwyciężyć przyciąganie jego ciała.

- Zatem co zaszło?

- Czekał na mnie. Wróciłam do domu i już po kilku minutach usłyszałam dzwonek. Pomyślałam o tobie i o tym, że zapomniałeś kluczy, ale był to Derek. Wtargnął siłą, a dalej już wiesz.

Miała wielką ochotę rozpłakać się. By nie dopuścić do tego, z całych sił zacisnęła zęby.

- A teraz wytłumacz mi powody tego wszystkiego.

- Niegdyś spotykałam się z nim, ale zerwałam znajomość, gdy tylko dowiedziałam się, że ma żonę i dzieci. Nigdy nie pogodził się z moją decyzją.

Jej głos drżał zdradziecko.

- Boże, jeżeli dotknął cię...

Roman zbliżył dłoń do jej twarzy i delikatnie pogładził ją po policzku.

Nagle pokój zaczął się kurczyć. Coraz to nowe fale gorąca przepływały przez jej ciało.

- Na szczęście nie zrobił tego.

Sammy odsunęła się. Zdała sobie sprawę, że jeśli pozwoli mu nadal się dotykać, choćby ów dotyk był najbardziej ojcowski, cały jej zdrowy rozsądek i samodyscyplina pójdą w rozsypkę.

- To on był z tobą w winiarni w Padley.

Spojrzała zdumiona.

- Próbowałam przemówić mu do rozsądku, ale nie rozstaliśmy się jako przyjaciele. Nie mogę teraz pojąć, co w nim zobaczyłam za pierwszym razem. Wydawał się taki łagodny i pokrewny duchem. Uległam złudzeniom - podsumowała z odrazą.

- Pierwsze wrażenia nie zawsze są prawdziwe. Powiedziałbym nawet, że bardzo często są zupełnie błędne. Skądinąd nie sądzę, żebyś z jego strony mogła się jeszcze spodziewać jakichś kłopotów.

- Nie podziękowałam ci jeszcze za ratunek.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

- Nie wierzyłam, że wrócisz tak prędko. Wydawałeś się tak zachwycony towarzystwem Yvonne, iż doszłam do wniosku, że będziecie dokazywać ze sobą aż do rana.

Twarz Romana zesztywniała.

- Co przez to rozumiesz? - zapytał.

- Och, nic, zupełnie nic...

- Nie, Sammy, coś jednak chciałaś przez to powiedzieć.

- Naprawdę nie miałam niczego na myśli. Po prostu jestem tak tym wszystkim wstrząśnięta, że nie wiem, co mówię.

- Słowa wypowiedziane pod wpływem szoku, zgadza się?

- Dokładnie tak.

Gotował się do odejścia. Zapragnęła nagle, by został. Wnosił ze sobą spokój i bezpieczeństwo. Wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła jego dłoni.

Ale w tej chwili, wyczuwając chłód jego ciała, cofnęła ją. I już miała schować ją pod kocem, kiedy z kolei on wyciągnął swoją. Ich dłonie splotły się ze sobą.

- Czy bardzo byś się martwiła, gdybym spędził noc z Yvonne?

Na razie bardziej od wszelkiej myśli o innej kobiecie martwiły ją ich splecione dłonie. Serce Sammy biło jak oszalałe.

Z jednej strony pragnęła, aby sobie poszedł, z drugiej natomiast, by został, a nawet więcej. Jej ciało spragnione było pieszczoty jego rąk. Pod cienką tkaniną nocnej koszuli piersi nabrzmiały pożądaniem.

Już chciała powiedzieć, że może zostawić ją samą, że czuje się lepiej, tylko jest zmęczona, ale te słowa w żaden sposób nie chciały przejść jej przez gardło.

Zamiast tego zamknęła oczy i rozchyliła wargi. Roman pochylił się nad nią i zaczął całować ją delikatnie i zarazem namiętnie.

Coś jakby jęk protestu wydobył się z jej ust. Całe ciało płonęło niczym w czterdziestostopniowej gorączce.

- Chcesz, abym został? - zapytał ochrypłym głosem.

Zarzuciła mu ręce na szyję i przygarnęła do siebie.

Wszystko wołało w niej, aby został i kochał ją. Słowa nie dawały się wypowiedzieć. Do głosu doszło jej ciało. Ono to namiętnymi porywami odpowiadało na jego pieszczoty.

- A zatem?

- Tak.

Usłyszała jego westchnienie. Płonął podobnie jak ona.

- Rozbierz mnie - poprosił.

Drżącymi palcami zaczęła rozpinać guziki jego koszuli. Trwało to całą wieczność. Zrzucił koszulę i wstał.

Patrzyła teraz zahipnotyzowana, jak rozpina pasek u spodni. Czynił to ruchami pełnymi erotycznego wdzięku. Złowił jej spojrzenie i uśmiechnął się. Uśmiech ten oznaczał zadowolenie z wywołania takiego właśnie efektu.

Niespiesznie uwalniał się z resztek ubrania. Miała mnóstwo czasu, aby jeszcze zatrzymać bieg wydarzeń. I wyszedłby bez słowa protestu. Wiedziała to. Nie był mężczyzną, który przełamywałby siłą wolę kobiety.

Ale ona pragnęła już tylko tego, aby pozostał.

Osiągnęła stan upojenia. Ściągnęła nocną koszulę. A kiedy wsunął się pod koc, jego nagość sprawiła, że drżała i dygotała poza wszelką kontrolą i świadomością.

Dotknął jej ud, a one rozchyliły się, jak pod dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

- Zabiłbym go, gdyby cię zniewolił. Czy nigdy z nim tego nie robiłaś? Powiedz, Sammy. Muszę to wiedzieć.

- Nigdy, ani z nim, ani z kimkolwiek innym.

Nawet nie spojrzała na niego. Po prostu obawiała się, że jej wyznanie wywołało na jego twarzy wyraz niedowierzania.

- Zrobię to delikatnie - raczej tchnął niż wyszeptał jej do ucha.

Wygięła ciało w łuk, gdy jego wargi scałowywały każdy centymetr jej skóry od szyi aż po brodawki sutek, które momentalnie stwardniały.

A później dłonie kontynuowały to, co zaczęły usta. Pod ich pieszczotą jej piersi emitowały fale rozkoszy na całe ciało.

Sammy całkowicie zagubiła się w krainie zmysłów, do której nie miała dotąd dostępu. Dążyła do zupełnego zatracenia się, choć tego pragnienia nie umiałaby nawet nazwać.

Kiedy wchodził w nią, obronnie naprężyła się, ale trwało to ułamek sekundy. A potem wzniósł ją na taki poziom rozkosznego upojenia, że tylko powtarzała jego imię, słysząc swój głos jakby z dystansu tysięcy kilometrów.

Najpierw powolny w ruchach, później coraz szybszy, w pewnej chwili zamarł zupełnie. Sammy poczuła się przeniesiona w strefę, gdzie prawa ciążenia i w ogóle cała codzienność przestaje się liczyć.

Spojrzała na niego półprzytomnym wzrokiem i uśmiechnęła się. Leżał teraz u jej boku. Jego zielone oczy wpatrywały się w nią. Tym trudniej było odgadnąć jego myśli. Czy ich zbliżenie znaczyło dla niego dokładnie tyle samo, co dla niej?

Wracała do realności, omdlenie powoli ustępowało. Przeżycie, którego dopiero co doświadczyła, nie dawało się opisać. Ale jakie przeżycia były udziałem Romana? Zdała sobie sprawę, że jego ręce, ręce kochanka, zdradzały pewność i doświadczenie.

Czy tak samo pieścił nimi Yvonne? Czy patrzył na nią z tą samą ociężałą sytością, gdy odpoczywali po akcie miłosnym?

Jeszcze przed minutą kochanie się z nim wydawało się Sammy upragnionym i słusznym wyborem. Teraz nie była tego taka pewna.

Ogarnęło ją mocne przeświadczenie, że w dzieleniu się z kimś swym ciałem kryje się jakaś tajemnica. Nie widzą jej tylko te kobiety, które rozpatrują akt miłosny jako nieuchronny produkt uboczny znajomości z mężczyzną. Dla nich rzecz cała nie przedstawia żadnego problemu i czerpią z niej tylko przyjemność, a ona, Sammy, była jak najdalsza od narzucania komukolwiek swych zasad. Ale właśnie przez wzgląd na te zasady słuszność jej postępku stanęła teraz pod znakiem zapytania.

Otrzeźwiała zupełnie, jakby oblana kubłem zimnej wody.

W tej samej chwili Roman wznowił pieszczoty. Stwierdziła z przerażeniem, że jej ciało zaczyna odpowiadać.

- Zaczekaj.

- Co się stało?

Utkwione w niej zielone oczy Romana zdawały się podważać wszystkie jej logiczne konstrukcje.

- Nie mogę.

- Nie możesz? Czego mianowicie?

- Nie mogę kochać się z tobą.

Nie zamierzona ironia tej odpowiedzi uderzyła ją z całą mocą. Jakby kupowała polisę ubezpieczeniową już po wypadku. Oto cała ona - wypełniona sokami jego miłości, a stawiająca kwestię samodyscypliny.

Roman wsparł się na łokciu. Ale wciąż drugą ręką gładził w zamyśleniu jej piersi. Sammy odsunęła ją od siebie.

- Nie powinnam była iść z tobą do łóżka tylko dlatego, że pociągasz mnie. Nie należę do tego typu kobiet.

- Czy chcesz to powiedzieć, że możesz oddać swe ciało tylko mężowi? Czy tak?

- Nie...

- A jednak mniej więcej taki sens mają twoje słowa.

- W porządku! Jestem staromodna i anachroniczna. Nie przypuszczam, abyś w pełni to pojął, ale tak właśnie jest. Nie leży w moim charakterze sypiać z mężczyzną przy każdej okazji. Nie zaliczam się do kobiet w rodzaju Yvonne, które kulturalną rozmowę kończą łóżkiem, a łóżko kulturalną rozmową.

- Jednym słowem, chcesz powiedzieć, że popełniliśmy błąd?

Sammy skuliła się. W jej myślach panował zamęt nawet bez tych jego natarczywych pytań, na które tak trudno było odpowiedzieć.

- Tak! - odrzekła krótko.

- Widzę.

Gwałtownie uniósł się i spuścił nogi z łóżka.

Próbując zdławić rozpaczliwe pragnienie, by jej nie opuszczał, odwróciła się do niego plecami.

- Niczego nie widzisz.

- Widzę przynajmniej to, że żałujesz wszystkiego, co zaszło między nami.

Spojrzała przez ramię. Na twarz Romana powrócił ów dobrze jej znany zimny, cyniczny wyraz.

Chciała wykrzyczeć w tę twarz, że niczego nie żałuje, zupełnie niczego, lecz zachowała milczenie. Plątanina sprzecznych uczuć nie dawała się wyrazić jednym prostym zaprzeczeniem.

Roman ubierał się.

- Czy moje usługi zostały przyjęte, ponieważ pomyślałaś, że mogę cię trochę ożywić po ciężkim przejściu z tamtym wstrętnym facetem? A może uległaś przelotnej zachciance udowodnienia swej atrakcyjności? A może wreszcie chodziło w tym wszystkim o jakąś spaczoną formę wdzięczności? Nie? - zapytał, jak gdyby zaprzeczała. - W takim razie złóżmy rzecz całą na karb chwilowego zaślepienia.

Powiedziawszy to wyszedł zamaszystym krokiem i huknął za sobą drzwiami.

Sammy aż podskoczyła. Leżała teraz na plecach, pozwalając ogarnąć się otępiającemu poczuciu porażki. Pozwalała też płynąć łzom, których słoność smakowała wargami.

Co za przerażająca sytuacja, pomyślała. Czuła się głęboko nieszczęśliwa. Dobrze, że chociaż jej zadanie związane z przyjazdem do Londynu zostało zakończone. Mogła wynosić się stąd nawet w tej chwili. Miała dość materiału, by napisać wielostronicową apologię Romana Ferrersa. Bo niewątpliwie będzie to całkowite wycofanie się z poprzednich zarzutów.

Spojrzała na budzik stojący na nocnej szafce i pomyślała, że cztery godziny snu powinny wystarczyć. Potem opuści ten dom i uwolni się spod paraliżującego uroku jego właściciela. I wróci do cichego Padley. Pozostawało tylko pytanie, czy zdoła od nowa uporządkować swe życie?

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Roman był już ubrany i właśnie dopijał kawę, kiedy powłócząc nogami Sammy weszła do jadalni. Na jej twarzy odbijał się brak snu i czuła się tak, jakby miała sto lat, a na swych barkach wszystkie troski ludzkości.

Roman obrzucił ją krótkim spojrzeniem.

- Nie jesteś ubrana.

Mimowolnie spojrzała na swój sweter i wypłowiałe dżinsy.

- Przepraszam, ale sądziłam, że jestem.

- Wiesz, co mam na myśli. Nie możesz iść ze mną do biura w tym stroju sprzątaczki.

- Sprzątaczki? Nie mam zamiaru z tobą nigdzie chodzić - odpowiedziała chłodno.

Nie wydawał się jej obwieszczeniem szczególnie zdziwiony czy zaniepokojony. Prawdopodobnie zapomniał już o wydarzeniach minionej nocy i myślał wyłącznie o czekających go dzisiaj spotkaniach. Miała wrażenie, że patrząc na nią, w rzeczywistości nie dostrzega jej. Myśl ta pogłębiała jeszcze jej przygnębienie. Nie chcąc jednak pokazywać tego po sobie, sięgnęła po dzbanek i napełniła filiżankę czarnym parującym płynem.

- Lepiej załóż coś przyzwoitszego i zrób to szybko. Jestem już spóźniony.

- Czy nie dotarły do ciebie moje słowa? Otóż powiedziałam, że nigdzie się z tobą nie wybieram.

Tym razem spojrzał na nią naprawdę, chociaż jego twarz pozostała nieporuszona.

- Jasne, że słyszałem. Pomyślałem tylko, że jest to z twojej strony rodzaj miny na dzień dobry.

- Wiedz zatem, że nie jest. Wynoszę się stąd.

- Nie ma potrzeby, abyś z powodu minionej nocy załamywała się teraz pod wyrzutami sumienia - wycedził powoli każde słowo.

- Wyrzuty sumienia? W moim przypadku?

Jak śmiał? I co to w ogóle za insynuacje? Że niby uwiodła go? Przypomniała sobie ów gest, którym milcząco prosiła, by został, i natychmiast zepchnęła go w głąb świadomości.

- Poza tym nie minęło jeszcze ustalone między nami sześć tygodni.

- Wiem o tym. Potrafię liczyć równie dobrze jak ty. Lecz mam już dostatecznie dużo materiału na swój artykuł. Zdecydowałam więc, że najwyższy czas wrócić do Padley i zabrać się do pisania.

- Nie rozumiem tej panicznej ucieczki.

- To nie jest paniczna ucieczka - zaprzeczyła unikając jego wzroku.

- Nie? Jednego dnia jesteś gotowa zostać na cały okres, drugiego pakujesz walizki i zachowujesz się, jak gdyby ziemia paliła ci się pod stopami. Wygląda to właśnie na paniczną ucieczkę.

- W porządku. Jeśli tak to wygląda w twoich oczach, niech takim pozostanie.

- Miniona noc nie powtórzy się więcej, jeżeli nią właśnie jesteś taka spanikowana. Popełniłaś błąd, oboje popełniliśmy go. Jako ludzie pełnoletni, powinniśmy poprzestać na tym i kontynuować znajomość na dawnych warunkach.

- Co za gładkie słówka! Prawda jest taka, że wcale nie obawiam się możliwości powtórzenia się ostatniej nocy. Jak powiedziałam, uważam, że czas już wracać. A im prędzej zabiorę się do pracy, tym lepiej.

Wzruszył ramionami.

- Rób jak chcesz. Lecz zdajesz sobie chyba sprawę, że wszystko, co napiszesz, będzie musiało przejść przez moją cenzurę.

Dosłownie zatkało ją. Żadnej tego rodzaju klauzuli nie było w ich wstępnej umowie.

- Dlaczego? - zapytała wzburzona.

- Rusz głową, dziewczyno.

- Och, widzę, że wróciłam do statusu „dziewczyny". Czy to dlatego, że jako punkt odniesienia pojawiła się Yvonne Jak-Jej-Tam? - Wiedziała, że zachowuje się jak złośliwe dziecko, ale machnęła na to ręką. - A poza tym nie widzę powodów, dla których masz mnie cenzurować. Zamierzam pisać uczciwie. A rzetelność była chyba jedynym warunkiem, o ile się nie mylę?

- Zgoda, taki był układ. Niemniej będę chciał przeczytać artykuł, zanim pójdzie do druku.

- Prześlę ci kopię - przystała niechętnie.

- Przyjadę i wezmę ją osobiście. Za kilka dni zjawię się w Padley. Wybacz, że nie będę mógł odwieźć cię na stację. O ósmej trzydzieści mam spotkanie. Zadzwoń po taksówkę.

Tak czy inaczej bolało, że nie chciał wykręcić się od spotkania i odstawić ją na dworzec. A jeszcze bardziej bolało, że tak mało w gruncie rzeczy przejął się jej wcześniejszym odjazdem.

Lecz kiedy na odchodnym zwrócił się ku niej, pojawiło się na jego twarzy zupełnie coś dziwnego. Jakby... Zniknęło jednak tak szybko, iż była niemal pewna, że uroiła to sobie.

- Mam nadzieję, że wrócisz cała i zdrowa. Było dla mnie cennym przeżyciem pracować u twego boku.

- To ja byłam tą stroną, która nabierała doświadczenia.

Roman zaśmiał się cicho, po czym wyszedł z pokoju. Usłyszała, jak drzwi od ulicy zatrzasnęły się.

W ciszy, która nagle opadła na nią całunem, Sammy niemal usłyszała swoje myśli. Żadna z nich jednak nie przykuła jej uwagi.

Udała się na górę, by w pośpiechu dokończyć pakowania walizek. Od czasu do czasu siadała na łóżku, dokonując bilansu spędzonych tutaj dni. Doszła do wniosku, iż opuszcza ten piękny dom obarczona problemami, których ani nie przewidziała, ani nie miała nadziei rozwiązać.

Kiedy zaś po kilku godzinach wróciła do Padley, jedyną jasną plamą na ciemnym horyzoncie okazał się Robbie, który pod jej nieobecność niemożliwie przytył.

- Ta moja siostra po prostu cię utuczyła. - Sammy z uśmiechem oceniła wygląd swego ulubieńca, który wtulił pyszczek w jej szyję i mruczał z zadowoleniem.

Rozejrzała się po znajomych kątach. Jak się spodziewała, mieszkanie było nienagannie wysprzątane. Toteż w poczuciu winy usadowiła Robbie'ego na łóżku, po czym w rekordowym tempie rozpakowała bagaże. Chowając ubrania do szafy, wieszała je byle jak, bez najmniejszej troski o to, jak jutro czy pojutrze będą wyglądały.

Kiedy przyszła kolej na suknię kupioną w Londynie, Sammy zwinęła ją w kłębek i wepchnęła w najdalszy kąt szafy.

Kiedy na drugi dzień zjawiła się w redakcji, nie stwierdziła żadnych zasadniczych zmian. A jednak miała wrażenie, że jej „misja" trwała nie trzy tygodnie, tylko trzy lata.

Florrie powitała ją w porze lunchu i z miejsca zażądała szczegółowego sprawozdania z pobytu w stolicy.

- Jak to jest, Sammy, mieszkać pod jednym dachem z takim maharadżą? - zapytała, natychmiast zamieniając się w słuch.

Sammy zmusiła się do uśmiechu. Była skazana na omijanie prawdy, a nie chciała mówić kłamstw.

- Przede wszystkim człowiek doświadcza prawdziwego komfortu - odrzekła lekkim tonem. - Ogromny dom zapełniony antykami i perskimi dywanami. I to wykwintne jedzenie. Od lat nie jadłam tak dobrze. A swoją drogą muszę ulepszyć moją kuchnie.

- A tak naprawdę, Sammy, to jakie były twoje przeżycia?

- Powiedziałam już. Duży dom. Bogate jadłospisy.

- Wiesz, o co mi chodzi.

Sammy dobrze wiedziała, o co chodziło jej przyjaciółce. Niuanse brzmienia w jej głosie oraz aluzyjne spojrzenie błękitnych oczu mówiły same za siebie.

Chcąc zyskać na czasie, podeszła do biurka i wyciągnęła torebkę ze śniadaniem. Kiedy się odwróciła, miała okazję stwierdzić, że Florrie już zajęła miejsce z miną słuchaczki i powierniczki.

- No i?

- Co „no i"? Czy mój artykuł o przestępczości już się ukazał?

- Ty i ten nabab. Czy doszło między wami do fizycznego zbliżenia?

W pierwszym odruchu Sammy chciała poradzić Florrie, by nie wścibiała nosa w nie swoje sprawy, lecz zaraz uświadomiła sobie, że przyjaciółka poczuje się tym dotknięta.

- My tylko graliśmy wobec siebie określone role - powiedziała uchylając się od bezpośredniej odpowiedzi.

A potem jęła opowiadać o Yvonne i wydanym przez nią przyjęciu. Słowa płynęły, ona zaś słuchając samej siebie ledwie mogła uwierzyć, że Sammy z opowiadania i Sammy opowiadająca jest tą samą dziewczyną.

Pokój zaczynał powoli zapełniać się kolegami wracającymi z lunchu i siłą rzeczy, ku wielkiej uldze Sammy, rozmowa stała się bardziej naturalna.

Przez cały następny tydzień, rezerwując sobie na to godzinę dziennie, Sammy pracowała nad artykułem o Romanie Ferrersie. Praca ta okazała się najtrudniejszą w jej życiu. Wspomnienia chwil spędzonych z Romanem ożyły na nowo, on sam zaś nieustannie stawał jej przed oczyma. Wówczas mogłaby przysiąc, że czuje zapach jego ciała i że Roman znów patrzy na nią tym swoim charakterystycznym spojrzeniem, którym ją obdarzał, ilekroć czuł się rozbawiony jakimś jej powiedzonkiem.

Skończywszy artykuł, zrezygnowała z przeczytania go w całości. Było to wręcz ponad jej siły. Po prostu przekazała maszynopis Hugonowi z uwagą, że Ferrers życzył sobie zapoznać się z nim jeszcze przed skierowaniem go do druku.

- Czy mogę już tobie zostawić dalsze kontaktowanie się z nim?

Zadała to pytanie pełna nadziei na zgodę z jego strony, lecz zaraz zobaczyła z przestrachem i rozczarowaniem, jak kręci przecząco głową.

- Co za głupi pomysł! Spędziłaś z tym facetem chyba dość czasu, by rzecz dociągnąć do końca. Poza tym - dodał, błędnie interpretując wyraz jej twarzy - nie ma już powodów do obaw. Artykuł jest świetnie napisany i bardzo rzeczowy. Nie sądzę, by pan Ferrers mógł znaleźć w nim jakieś odstępstwa od prawdy.

No to klops, ponuro pomyślała Sammy. Będzie musiała sama zadzwonić do Romana.

Zwlekała z tym do poniedziałku. Tego dnia podniosła słuchawkę i wykręciła numer jego londyńskiego biura.

Sekretarka Romana, Maggie, z którą Sammy podczas tych trzech tygodni w Londynie zdążyła się zaprzyjaźnić, objaśniła, że szef jest na zebraniu i w ogóle ma mnóstwo roboty, ponieważ ostatnio wcale się nie pokazywał.

Kobiety poplotkowały przez chwilę, po czym Sammy z uczuciem ulgi odłożyła słuchawkę.

Spróbuje później, bliżej końca dnia. Nie kryła bowiem przed sobą, że potrzebuje kilku godzin na zebranie sił do tej ciężkiej próby. Tymczasem zajęła się pisaniem bieżących artykułów.

O wpół do dziewiątej ostatnia osoba opuściła redakcję. Sammy została sama.

Nieoczekiwanie zaalarmował ją odgłos kroków zatrzymujących się pod drzwiami. W pierwszej chwili pomyślała, że to Derek. Ostatni raz widziała go tamtej nocy, gdy Roman tak bezceremonialnie wyrzucił go z domu. Być może nie zapamiętał udzielonej mu lekcji i przyszedł, by dokończyć to, co zaczął.

Klamka drgnęła i pod czyjąś dłonią zaczęła opadać.

Uświadomiła sobie nagle swoją bezbronność. Porwała z biurka grube tomisko i w kilku susach dopadła do drzwi.

Poczekała, aż drzwi się otworzyły, i w tej samej chwili gwałtownie je popchnęła. Rozległ się oczekiwany łomot. Drzwi uderzyły o czyjeś ciało.

Już chciała z krzykiem uciekać, gdy do środka wtoczył się półogłuszony Roman.

- Co, do diabła, wyrabiasz?

Sammy w osłupieniu wpatrywała się w niego przez chwilę. A potem jej wargi zaczęły drgać i z gardła popłynął swobodny śmiech.

- Uważasz to za zabawne, prawda?

- Nieszczególnie.

- Czy tak zwykle witasz osoby odwiedzające redakcję?

- Tylko wówczas, gdy przychodzą o tak późnej porze. A swoją drogą, to co cię tu sprowadza?

Utkwił w niej rozbawione spojrzenie. Zaczerwieniła się i odwróciła do biurka.

Musiał przyjechać po artykuł. Więc dobrze, wręczy mu go i natychmiast się rozstaną. Nie miała zamiaru wdawać się z nim w żadne pogawędki.

On jednak zamiast wziąć maszynopis, chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.

- Co robisz? - szepnęła, czując, że brakuje jej powietrza. - Oto ten twój przeklęty artykuł.

- Nie sądzisz, że po tak długiej jeździe należy mi się przynajmniej filiżanka kawy?

Już miała na końcu języka, aby na kawę poszedł sobie do najbliższego lokalu, ale tego rodzaju chamstwo ani nie było w jej stylu, ani niczego by nie rozwiązało. Jedyną skuteczną metodą wydawała się pełna rezerwy grzeczność.

- Jasne - przyznała rzeczowym tonem. - Trudno jednak będzie mi parzyć kawę jedną ręką.

Uwolnił ją, a kiedy wróciła z kubkiem i usiedli przy jej biurku, Roman powiedział łagodnym głosem:

- Nie walcz z tym, Sammy. Bo ja już dłużej walczyć nie mogę.

Zapragnęła nagle uciec do domu i zaryglować za sobą drzwi.

- Ale z czym mam nie walczyć? - zapytała z wymuszonym uśmiechem. - Nie mam pojęcia, o czym w ogóle mówisz.

- Wyjaśnię to przy kolacji.

- Będzie to trudne, gdyż nie zamierzam nigdzie z tobą chodzić.

- Czy są tu jakieś dobre restauracje? Jaką kuchnię lubisz? Chińską? Hinduską? Lub może coś bardziej wyszukanego?

- Kanapki z tuńczykiem, oto co zamierzam zjeść, gdy wrócę do domu. Sama.

- Niech zatem będą kanapki z tuńczykiem.

Roman rozluźnił się i splótł ręce z tyłu głowy. Ponownie podała mu artykuł. Tym razem wziął go i pobieżnie przerzucił strony.

- Doskonale.

- Ale przecież ledwie rzuciłeś nań okiem!

- Ufam ci.

Sammy zamknęła szuflady biurka i sięgnęła po palto. Następnie pogasiła światła. Otoczył ich srebrzysty mrok.

- A zatem tuńczyk u ciebie?

Pytaniu w ciemności towarzyszyło dotknięcie ramieniem. Aż podskoczyła. Szybko jednak opanowała się i zaczęła intensywnie myśleć. Było jasne, że nie miał zamiaru puścić jej samej do domu, a z drugiej strony nie chciała prowadzić z nim utarczek w swoim mieszkaniu.

- No, dobrze. Pójdę z tobą na tę kolację.

Wkładała właśnie klucz do drzwi, gdy dotknął wargami jej karku. Na chwilę zabrakło jej powietrza.

- Będę ci wdzięczna, jeśli darujesz sobie takie niespodzianki.

- Dlaczego? Pragniesz mnie równie mocno, jak ja pragnę ciebie. Przez ostatnie dni myślałem tylko o tobie i jedyny wniosek, do jakiego doszedłem, to ten, że jesteś tą upragnioną istotą.

Upragnioną? Ha! Mylił chyba znaczenie słów. Jego pragnienia były czysto fizyczne. A jednak nawet w tym wypadku nie mogła oprzeć się wzruszeniu.

- Trzy kilometry za miastem jest całkiem miłe bistro - zmieniła temat rozmowy, kierując się w stronę jego samochodu.

- Wspaniale. Czy zamierzasz się przebrać?

- Nie ma potrzeby. Nie jedziemy do ekskluzywnego lokalu.

Bistro okazało się ciepłe, tętniące życiem i dość zatłoczone. Tutaj na pewno, pomyślała Sammy, nie grozi im intymne sam na sam. Żadnych ciemnych kątów i zakamarków. Żadnych zatopionych w cichych rozmowach par. Żadnych palących się świec na stolikach. Po prostu grupy młodzieży i rozbrzmiewająca z głośników muzyka pop. W takich warunkach nawet Don Juan nie miałby żadnych szans uwodzenia.

Popatrzyła ponad obrusem na Romana i zobaczyła jego milczący uśmiech z charakterystycznie uniesionymi brwiami. Czyżby czytał w jej myślach?

Zamówili jedzenie, po czym Roman zaczął mówić o swoich interesach. Sammy słuchała z dużym zainteresowaniem. Kiedy zaś pojawiły się przed nimi dwie parujące miski makaronu z bazylią, skorzystała z chwili przerwy w rozmowie, aby zapytać:

- Jak długo masz zamiar pozostać w Padley?

- Czy czasami nie próbujesz pozbyć się mnie?

- Jestem tylko ciekawa.

- Cóż, sądzę, że będę mógł zostać przez resztę tygodnia. Jest trochę do zrobienia w związku z przebudową domu.

- A co z interesami w Londynie?

Niemal cały tydzień? Padley było małą mieściną. Będzie natykała się nań na każdym kroku. Jak w takim razie mogła wyrzucić go z serca i pamięci, skoro nie chciał zniknąć z jej pola widzenia?

Nie było to uczciwe! Chwycił ją gniew. Czy nie miał nic lepszego do roboty? Co z tego, że było coś do zrobienia w domu! Czy nie mógł tego zlecić komuś innemu? Było dość ludzi pracujących dla niego, którzy byli gotowi spełnić każde jego życzenie.

- Moje interesy, ufam, nie ucierpią z powodu mojej tygodniowej nieobecności. A poza tym są pewne sprawy między nami, których nie udało się nam doprowadzić do końca.

- Jakie sprawy?

Poczuła wzbierającą falę paniki.

- Uciekłaś ode mnie, prawda?

- Wcale nie uciekłam. Po prostu zebrałam potrzebny materiał i wyjechałam.

- Zwykła wymówka.

- Umm.

- Kochaliśmy się, kochaliśmy się najżarliwiej jak tylko można, i oto nagle w kilka godzin później decydujesz się wracać do swojego Padley.

- Było to niedokładnie tak.

- Nie? Więc błagam o objaśnienie.

- Przede wszystkim nie rozumiem, o co ten cały hałas. Czyżbyś nie miał dość kobiet chętnych do zagrzania ci łóżka?

- Żadna nie zrobi tego tak jak ty.

Najsprzeczniejsze myśli nawałnicą zalały jej umysł, a wśród nich i ta, że upodobał ją sobie. Być może spodobała mu się od samego początku. Pomimo że była tak krańcowo odmienna od jego dotychczasowych kochanek. A teraz znowu chce wkroczyć w jej życie i podjąć wątek w miejscu, gdzie został przerwany. Ona zaś tak bardzo pragnęła wtulić się w jego ramiona. Musiała więc zachować największą ostrożność, bo inaczej nasyci się jej ciałem, zniszczy ją, a potem odejdzie.

Mężczyźni tacy jak Roman Ferrers zawsze są w ruchu, zawsze odchodzą. Po prostu leży to w ich naturze. I tylko tym Roman różnił się od Derka, że postępował uczciwie i nigdy nikogo by świadomie nie skrzywdził. Bo chyba nie domyślał się, że ona cierpi przez niego, że fizyczne pożądanie i najczystsza miłość stopiły się w jedną przepełniającą ją namiętność.

- Chyba nie zjem deseru.

Z pewną ostentacją spojrzała na zegarek.

- Chodzimy spać przed północą?

- Muszę wstać jutro bardzo wcześnie.

- Oczywiście.

Poprosił o rachunek, ignorując jej nieśmiało wyrażoną gotowość zapłacenia za siebie.

Przez całą powrotną drogę wpatrywała się w ciemność. Próbowała przyłożyć do zaistniałej oto sytuacji kryteria zdrowego rozsądku i chwilami jej się to udawało. Wiedziała, czego chce, a czego pragnie uniknąć, więc gdzież się znajdowało to nieokreślone i nieuchwytne?

Gdy zatrzymali się przed budynkiem, w którym mieszkała, Roman też wysiadł i odprowadził ją aż pod drzwi.

- Czy zaprosisz mnie na kieliszek?

- Wybacz, ale jestem taka zmęczona. Dzięki za uroczy wieczór.

- Czy to wszystko? Uroczy wieczór?

- Więc nie masz zastrzeżeń co do artykułu?

Nie odpowiedział, a ona patrząc mu w twarz i widząc jego zachłanne spojrzenie, poczuła, że bezwiednie reaguje na płynący zeń erotyzm.

- Dobranoc - wyszeptała, lecz zanim zdążyła uczynić jakikolwiek ruch, objął ją i przycisnął do siebie. Próbowała się wyrwać.

- Przestań walczyć ze mną, Sammy.

- Nie walczę z tobą! - odpowiedziała, mimo to nie przestając szamotać się i odpychać go.

Nagle puścił ją, lecz ona zamiast zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, stała na progu swojego mieszkania pełna wahań i niepewności.

- Wpuść mnie. Porozmawiamy. - Uniósł ręce w geście poddania się. - Obiecuję zachowywać się grzecznie.

- Dobrze, ale tylko na kilka minut. Jutro naprawdę muszę wstać wcześnie.

Ty idiotko! - krzyczała w niej jakaś druga istota. Co ty właściwie wyprawiasz! Jesteś tylko niemądrym, słabym dziewczątkiem, zatraconym w miłości, która do niczego nie doprowadzi, której kresem musi być nicość.

- Powiedziałeś, że chcesz porozmawiać - podjęła, kiedy usiadł. - W takim razie mów. Ja słucham.

- Doprawdy, nie pomagasz swym gościom poczuć się swobodnie.

- Jeśli chcą czuć się swobodnie, to niech wynajmą pokoik gdzieś przy rodzinie, gdzie będą traktowani ciepło i serdecznie.

Zauważyła, że ani tym cierpkim tonem odpowiedzi, ani całą jej postawą nie wydawał się nadmiernie przejęty.

- Dlaczego zachowujesz się w taki sposób? Czy zapomniałaś, że byliśmy ze sobą w łóżku?

- No to co? W tej samej minucie, gdy pojawiasz się w Padley, mam otwierać namiętnie ramiona i wskakiwać z tobą do najbliższego łóżka? I jakoś nie mogę sobie przypomnieć, byś wymówił choć jedno słówko prośby, żebym pozostała, gdy dowiedziałeś się o mojej decyzji wyjazdu z Londynu.

- Czy to właśnie nie daje ci spokoju? - Twarz Romana wyrażała w tej chwili jakby wewnętrzne olśnienie. - Czy pomyślałaś wówczas, że nie życzę sobie twojego dłuższego pobytu?

- W ogóle niczego nie myślałam!

- Ja natomiast myślałem - wziął ze stolika jeden z milutkich bibelocików i jął dokładnie mu się przypatrywać - że jeśli nie będzie cię w pobliżu, to może uleczę się z choroby, której na imię „Sammy".

Twarz Sammy płonęła. Każde słowo, jakie wypowiedział, rozniecało w niej płomień, który przez ostatnie kilka dni był tylko żarem popiołu.

- Więc zacznij leczenie od opuszczenia tego miejsca. Tym sposobem zniknę ci z oczu, a za dwa tygodnie zapomnisz o mnie zupełnie.

W jej głosie pobrzmiewała rozpacz.

- Obawiam się, że nie będzie to łatwe.

- A to pech. Czy nie dopuszczasz do siebie myśli, że po prostu nie chcę cię widzieć?

Uśmiechnął się jednym z tych swoich zniewalających uśmiechów.

- Nie.

- Nie chcę cię tutaj. Czyż można wyrażać się jaśniej?

- Nie wierzę ci. Dlaczego jesteś taka lękliwa i nieufna w stosunkach z mężczyznami? Czy to z powodu tego faceta o nazwisku Cairns, czy źródła tkwią dalej w przeszłości?

- Nie jestem lękliwa i nieufna - zaprotestowała gwałtownie.

- Więc usiądź i porozmawiajmy jak ludzie dorośli.

Sammy wybrała najdalej stojące krzesło i z ociąganiem się usiadła. W obecności Romana wcale nie czuła się dorosłą, tylko półprzytomną z miłości szesnastolatką.

- A o czym mamy rozmawiać?

- Nie udawaj nierozgarniętej. O twoich lękach.

- Niczego się nie boję.

Roman zignorował ten jej ponowny protest.

- Podobasz mi się, Sammy, a ja podobam się tobie. Już raz kochaliśmy się i chciałbym to z tobą powtórzyć. Więc gdzież właściwie leży zasadnicza przeszkoda?

Dla niego wszystko było przejrzyste i jasne. Lubił ją, ona lubiła jego, mogli więc zabawiać się z sobą do woli. Doprawdy nic prostszego i mniej skomplikowanego.

Wstał i zbliżył się do niej. Ogarnął ją niepokój.

- Możemy rozmawiać zachowując dystans - bąknęła niewyraźnie.

- Ja nie mogę. - Opadł przed nią na kolana. - Nie opieraj się, Sammy.

Jego ręka dotknęła jej smukłej kostki, przesunęła się w stronę kolana, zmieniła kierunek i zagłębiła w miękkość pod spódniczką. Potem palce zajęły się odpinaniem pończoch, które zostały ściągnięte jednym delikatnym ruchem. Westchnęła i nieznacznie rozchyliła nogi. Całował jej uda, aż w końcu poczuła, że cała roztapia się w bezbrzeżnej tęsknocie pożądania.

- Wygrałeś - powiedziała słuchając bicia jego serca, kiedy rytmiczność ich ciał zamarła i leżeli spokojnie na sofie.

Roześmiał się i zanurzył twarz w jej włosach.

- Nie sądziłem, że bierzemy udział w zawodach.

- Dobrze wiesz, o czym myślę. Przyszedłeś, zobaczyłeś, zwyciężyłeś.

- I co za urocze zwycięstwo. Nie dające się z niczym porównać.

- Czy myślisz o kobietach w kategoriach podbojów? Jako o istotach, które bierze się na cel, zdobywa, a potem porzuca?

- Już o czymś podobnym kiedyś rozmawialiśmy.

Jego głos był ciągle pełen żartobliwych tonów, ale oczy patrzyły poważnie.

- Doprawdy? Nie mogę sobie przypomnieć.

Spoglądała teraz w sufit, próbując skupić uwagę na widocznych tam rysach i plamach.

- Potępiasz mnie. Nawet kiedy mi się oddajesz, czujesz niechęć do mnie, ponieważ utożsamiasz łóżko z małżeństwem.

- Nie - zaprzeczyła niepewnym głosem. - Po prostu stwierdzam fakty, to wszystko.

Jej głos załamał się podejrzanie, a w oczach stanęły łzy. Przeczuwała, że wszystko, co za chwilę usłyszy, zburzy resztki iluzji, jakie posiadała jeszcze odnośnie do ich wzajemnego stosunku i jego dalszych losów.

- Pragnę być z tobą szczery, Sammy - zaczął, a ona ledwie powstrzymała się od wykrzyczenia mu w twarz, żeby lepiej milczał, że nie chce niczego słuchać. - Nie wierzę w małżeństwo, nigdy nie wierzyłem i prawdopodobnie nigdy nie uwierzę.

- Dlaczego? - Próbowała się uśmiechnąć.

- Pamiętasz, jak kiedyś zapytałaś mnie o moją młodość, a ja odpowiedziałem mniej więcej w tym stylu, żebyś nie wtykała nosa w nie swoje sprawy?

Kiwnęła głową na znak, że przypomina sobie taką rozmowę.

- Teraz więc wypełnię tę lukę i powiem ci, dlaczego jestem taki sceptyczny, jeśli chodzi o miłość, dlaczego wszystkie te kolacje w świetle księżyca i gromy z jasnego nieba wydają mi się jedną wielką lipą. Otóż - przerwał jakby szukając odpowiedniego słowa - mój ojciec był do obłędu zakochany w mojej matce. Oddałby za nią życie. Gdy byłem już na tyle dojrzały, by rozumieć pewne rzeczy, zobaczyłem, że umieścił swoje uczucia nie tam, gdzie powinien. Moja matka nie zasługiwała na miłość mojego ojca. Poślubiła go, ponieważ myślała, że będzie robił pieniądze, ale on albo nie wysilał się, albo nie miał szczęścia. Żyło im się raz lepiej, raz gorzej, w sumie bardzo przeciętnie. Jemu to wystarczało, jej było za mało.

Głos Romana aż drżał z emocji. Chciała powiedzieć mu, że nie musi wcale ciągnąć tego dalej, on jednak zatracił się we wspomnieniach.

- W końcu matka wystąpiła z ultimatum. Albo więcej pieniędzy, albo rozwód. Pozaciągała olbrzymie długi, a mój ojciec harował od świtu do nocy, aby je pospłacać. Oczywiście, nie był w stanie sprostać jej wymaganiom, ale był wciąż tak zaślepiony miłością do niej, że ufał, iż jeśli wyjaśni jej, że pieniędzy nie znajduje się w przydrożnych rowach i że mogą być szczęśliwi mając to, co mają, ona zrozumie.

- I nie zrozumiała - wtrąciła Sammy, która znała koniec tej całej historii, zanim została ona dopowiedziana w słowach.

- Zgadłaś. Brutalnie oświadczyła mu, że ich małżeństwo jest straszliwą pomyłką i że nie ma zamiaru na zawsze zaprzęgać się w jarzmo biedy. Porzuciła nas, ale uczyniła to dopiero wówczas, gdy znalazła sobie partnera o odpowiedniejszym jej zdaniem statusie majątkowym. - Roześmiał się gorzko. - Przez półtora roku patrzyłem, jak mój ojciec ginie w oczach. Zaczął pić, czego zresztą przedtem nigdy nie robił. Aż wreszcie stało się, czego chyba w tym czasie pragnął najbardziej - umarł na atak serca. Dzień jego śmierci był dla mnie zarazem dniem złożenia sobie przyrzeczenia, że zostanę bogaty. Nie chciałem być na każde skinienie ludzi stojących wyżej ode mnie i nie chciałem wikłać się uczuciowo w żadną kobietę, pomijając stosunki w płaszczyźnie fizycznej. Oto jaki jestem i jakiego będziesz musiała zaakceptować.

Przerwał i czekał na jej odpowiedź.

- A co się stało z twoją matką? - zapytała wymijająco.

= Osiem lat temu zabiła się spadając z konia. Ostatni raz widziałem ją, kiedy od nas odeszła. Później próbowałem zobaczyć się z nią, lecz odmówiła mi tej szansy.

- Och...

- A zatem?

- O co chodzi? - zapytała odraczając nieuchronne.

- O to, czy jesteś gotowa zaakceptować mnie takim, jakim jestem, a niewątpliwie jestem typem nomada. Albo uznajmy naszą znajomość za zakończoną.

Czekał na jej odpowiedź wstrzymując oddech. Gdybymiała choć trochę odwagi, powiedziałaby, że w takim razie mogą się pożegnać. Ale uświadomiła sobie z przeraźliwą jasnością, że nigdy tego nie zrobi.

- Nie wiążą nas żadne łańcuchy. Nie odczuwam też żalu z powodu jakichś twoich nie dotrzymanych zobowiązań.

Zmusiła się do uśmiechu, a wyraz jego twarzy złagodniał.

- Doskonale. Wobec tego może zaproponujesz mi, bym został aż do śniadania?

Zostań, kochany, tak długo, jak tylko zechcesz, pomyślała z wielkim smutkiem.

- Nie mam nic do jedzenia.

- Ty będziesz najlepszym kąskiem.

Ty również, umiłowany, tylko że ty jesteś dla mnie pokarmem dużo bardziej szkodliwym, niż ja jestem dla ciebie, pomyślała. A pomyślawszy to, podjęła natychmiast decyzję, że będzie cieszyć się nim, gdy tylko to będzie możliwe, ponieważ wspomnienia są najgłębszą treścią życia. I nie będzie pytała o przyszłość.

- Uważam, szanowny panie, że ta mała gospoda potrafi zapewnić panu wygodny nocleg.

Szczęśliwie składało się, że miała podwójne łóżko, co zresztą stało się powodem kpin z jego strony, aż musiała rzucić weń poduszką.

Płonęła w niej żagiew miłości. Była ciekawa, czy płomień, który rozświetlał ją od wewnątrz, został zauważony przez Romana. Miała nadzieję, że nie. Nie chciała, by dręczyły go żale i wyrzuty sumienia, gdy nadejdzie moment ostatecznego rozstania.

Ich miłość fizyczna przybierała różne formy. Raz była łagodna i miękka jak puch, innym razem gwałtowna i ostra jak włócznia. Kiedyś zapytał ją, o czym myśli.

- O tym, jak wielką rozkosz czerpię z twojego ciała.

- Ja także.

Poczuła ostry ból nie spełnionej miłości. Mówiąc to samo, mówili w gruncie rzeczy zupełnie o czym innym. Miłość i czysta żądza, kategorie niemal przeciwstawne. Poczuła łzę na policzku i ukradkiem wytarła ją dłonią.

Ostatnia dekada dwudziestego wieku nie była dla romantycznych głupców. Oczywisty cynizm tej myśli zaskoczył ją. A jednak z góry godziła się na wszystkie zachcianki Romana. Będzie utrzymywała z nim intymne stosunki tak długo, dopóki on nie znudzi się nimi i nie przesyci. Cokolwiek będzie jej dawał, ona wyciągnie po to dłoń, ponieważ bez niego była tylko cieniem samej siebie. On był słońcem, powietrzem i wodą, które czyniły z niej roślinę zdolną do życia i rozwoju.

Gdy obudziła się rano, blade zimowe słońce wsączało się już do sypialni.

Miała iść wcześnie do pracy, lecz tego ranka jedynie przeciągnęła się i przylgnęła do Romana.

Tym razem kochali się niespiesznie, jak gdyby cały czas do nich należał. Tym razem też po raz pierwszy doświadczyła swej mocy, kiedy odpowiedział spazmem na jej pieszczoty. Mogłaby zostawać w łóżku przez całe dni i tygodnie.

- Muszę pędzić do pracy - powiedziała z żalem.

- Już?

- Jest wpół do dziewiątej! Jedno z nas musi zarabiać na nędzne utrzymanie. Przez ostatnią dobę wiele się w Padley wydarzyło i ja to muszę opisać.

Wyskoczyła z łóżka i wzięła szybki prysznic, besztając go z udaną surowością, gdy próbował do niej dołączyć.

Gdy opuszczała mieszkanie, była już prawie dziewiąta.

- Przygotuję na twój powrót romantyczny obiad ze świecami - powiedział odprowadzając ją do drzwi.

Z wyjątkiem ręcznika opasującego go w biodrach, był całkiem nagi i jeszcze zroszony wodą. Diabeł w swoim najbardziej kuszącym przebraniu.

- Będziesz mógł uważać się za szczęściarza, jeśli znajdziesz cokolwiek w lodówce. Żyję w rajskiej pustce diety.

Spędziła dzień na marzeniach, licząc godziny i minuty, jakie zostały jej do powrotu. Cóż by to były za dnie, gdyby miała niezachwianą pewność, że zawsze zastanie Romana w domu! Rojenia tego rodzaju nie należały jednak do bezpiecznych.

W piątek wieczorem, zdławiwszy odruch dumy, zapytała go, kiedy wyjeżdża.

- Nie odpowiada ci moje kucharzenie?

- Gotowałeś tylko raz! A swoją drogą z efektem lepszym od tych, jakie zazwyczaj ja osiągam.

- Najprawdziwsza prawda.

- Cooo? Spodziewałam się raczej, że moja kulinarna biegłość doczeka się komplementów.

- Masz rację. To wczorajsze spaghetti z grzankami było wyśmienite.

- A kiedy zobaczę cię ponownie?

Patrzył na nią w milczeniu, aż w końcu zaczęła mieć wątpliwości, czy w ogóle usłyszał pytanie.

- Wracam do Londynu - powiedział zmienionym głosem - i pojawię się znowu za tydzień.

Odetchnęła z ulgą. Przez jedną straszliwą chwilę myślała, że usłyszy, iż owszem, było bardzo miło, ale ten epizod należy nieodwołalnie zakończyć.

Pożegnali się następnego dnia rano. Patrzyła za jego znikającym jaguarem z obezwładniającym doznaniem utraty.

Spędzili niemal całą uprzednią noc na szaleństwie miłosnym. W końcowych fazach przyjmowało ono postać narkotycznych nieziemskich uniesień.

Nigdy jeszcze dotąd Sammy nie doświadczyła bólu wywołanego kryzysem zaufania. Była świadoma swoich słabych stron i kształtowała swe życie zgodnie z tymi przyrodzonymi ograniczeniami, filozoficznie zakładając, że kto nie jest w stanie ich zaakceptować, dla tego nie ma miejsca w jej życiu.

Teraz cały ten fundament jej duchowej egzystencji zaczynał pękać i kruszyć się pod naporem najróżniejszych lęków i wątpliwości.

Co będzie, jeśli tam, w swoim wspaniałym londyńskim mieszkaniu, w pełnym świetle dnia, Roman dojdzie do wniosku, że właściwie od ciemnowłosej dziewczyny w dżinsach i tenisówkach woli powściągliwe, czarujące blondynki na wysokich obcasach i w obcisłych sukienkach?

A jeśli w ogóle nie znosi tej nieporządnej, bałaganiarskiej strony jej osobowości?

Rozejrzała się po mieszkaniu i aż jęknęła głośno. Wyglądało bowiem, jak gdyby wydarzyło się w nim kilka większych klęsk żywiołowych. Zaraz też zabrała się do sprzątania i z niezwykłą u siebie dokładnością oczyściła nawet boczne listwy podłogowe i wymyła okna.

Kiedy skończyła, usiadła na sofie zastanawiając się, czy otaczająca ją zewsząd wzorowa czystość jest efektem nagłego ataku poczucia winy czy też bezmiernego znudzenia.

W niedzielę po południu wychodziła kilka razy na spacer, zaczynała czytać i zaraz odkładała książki, by wreszcie zasiąść przy maszynie do pisania. A gdy ta zaczęła jakby oddalać się i zasnuwać mgłą, Sammy stwierdziła, że morzy ją sen.

Pod wpływem nagłego impulsu wykręciła numer rodziców. Telefon odebrała Catherine.

Gdy Sammy zapowiedziała swoją wizytę, siostra nie wydawała się zachwycona.

- Oczekuję kogoś - wyjaśniła w odpowiedzi na przycinki Sammy.

- Pozwól mi zgadnąć. Mężczyzna.

- Jest cudowny. Jasnowłosy, niebieskooki i boski na parkiecie.

- W takim razie - skomentowała Sammy skwaszonym głosem - co za chodząca doskonałość! A czy do tego ma jeszcze rozum, jeśli nie żądam zbyt wiele?

Catherine zachichotała.

- Oczekujesz w istocie za dużo.

- Ja też mam garść wiadomości dla ciebie o pewnym mężczyźnie.

Po tamtej stronie nastąpiła chwila ciszy. Sammy zgadywała, że jej siostra myśli. Jej życie erotyczne było bardzo intensywne, pełne krótszych lub dłuższych przygód miłosnych, lecz jeśli i na Sammy trafiło, to...

- Chyba nie Derek?

- Broń Boże! Ten pełzający gad zapadł się pod ziemię już na wieczne czasy.

- W takim razie kto?

Gdy Sammy poruszyła temat, w tej samej chwili odczuła niechęć do rozwijania go. Ale potrzeba podzielenia się z kimś swymi przeżyciami okazała się nieprzeparta.

- Nazywa się Roman Ferrers. Spędziłam z nim trzy tygodnie w Londynie w związku z tym artykułem.

- Wiem, tylko myślałam, że jesteś z nim na noże.

- Byłam.

- I co...?

- Zrobiłam najgłupszą rzecz pod słońcem. Zakochałam się.

- Zakochałaś się? Naprawdę? Jak dajesz sobie z tym radę?

- Roman lubi mnie, a może nawet więcej, lecz zdaje się nie wierzyć w trwałe związki.

Głos Sammy załamał się.

- Ty zaś wyznajesz zasadę „małżeństwo lub żegnaj, ukochany", czyż nie tak?

Ujęte w ten sposób, brzmiało to nieznośnie wiktoriańsko. Wywołała z pamięci przystojną uśmiechniętą twarz Romana, kiedy machał jej na pożegnanie. Nie ulegało wątpliwości, że ten człowiek stanowi zupełne przeciwieństwo kandydata na męża.

Zaraz też szybko zakończyła rozmowę. Zawsze zdumiewało Sammy, że jej siostra, tak różna od niej pod tyloma względami, znała ją tak dobrze. Miała tylko nadzieję, że Catherine dochowa tajemnicy i nic nie powie matce. Nie chciała bowiem na jutrzejszym proszonym obiedzie u rodziców zalewać puddingu czy pieczeni wołowej strumieniami łez.

Catherine dotrzymała sekretu. Tak często jednak mrugała do niej i dawała przeróżne znaki, że Sammy musiała odciągnąć siostrę na stronę i szeptem wytłumaczyć jej, że jeśli nie przestanie, rodzice zaczną się czegoś domyślać.

Matkę zaniepokoił wygląd córki. Nawet dotknęła jej czoła, sprawdzając, czy nie ma gorączki. Zapytała też, czy się właściwie odżywia.

- Wszystko zależy, mamo, od twego rozumienia słowa „właściwie". Na przykład fasola jest bardzo pożywna.

Matka pokręciła głową z rezygnacją, zaś ojciec przesłał Sammy coś na kształt porozumiewawczego uśmiechu. Oboje wiedzieli, słowo w słowo, co za chwilę zostanie powiedziane na temat zdrowej, racjonalnej diety, której wagę i konieczność matka starała się wpoić swoim córkom. Dlaczego więc teraz, kiedy są już dorosłe i samodzielne, nie stosują tych zasad w praktyce?

- Postaram się, mamusiu.

- Starasz się, Samantho, odkąd przeprowadziłaś się do tego obskurnego mieszkania.

- Układanie listy pierwszorzędnych pod względem zdrowotnym potraw zajmuje trochę czasu - próbowała bronić się Sammy, równocześnie oczyma błagając siostrę o pomoc. Ta jednak odmówiła przyjścia z odsieczą.

- Wystarczy tylko chcieć. A swoją drogą, wyglądasz bardzo mizernie. Potrzebny ci mąż, który dbałby o ciebie.

- Bardzo smakuje mi twoje jedzenie, mamusiu. A szczególnie uwielbiam twoje sałatki jarzynowe. Czy dodałaś pomarańczę do marchewki?

Matka znów dala wyraz własnej rezygnacji, co zresztą było na rękę Sammy. Rozmowa o mężu mogła dotknąć w niej jakiejś bolesnej struny, ona zaś chciała miło spędzić ten czas u rodziców. Od godziny nie poświęciła Romanowi ani jednej myśli i wolała nie niszczyć tego skromnego osiągnięcia. Toteż przez resztę wieczoru z uśmiechem na twarzy raczyła rodzinę anegdotami ze swojej pracy dziennikarskiej, tak iż w końcu poczuła się dość wyczerpana.

Na odchodnym dostała od matki torbę z przyrządzonymi przez nią domowymi wiktuałami. Ze środka unosił się zapach pieczeni i owocowego puddingu.

- Mamo, nie powinnaś. Wygląda to na cotygodniową daninę w ramach szeroko zakrojonej akcji miłosierdzia.

- Wiedz, że uszczęśliwisz matkę, jeśli znajdziesz sobie jakiegoś miłego chłopca i pobierzecie się.

Sammy pożegnała się. Wiedziała, że matka nie zarzuci tego tematu, do chwili gdy ona, Sammy, nie stanie się nieodwołalnie kobietą-żoną i kobietą-matką. Rodzice stanowili piękny przykład udanego małżeństwa i matka nie dopuszczała wręcz myśli, że córki mogą nie pójść w jej ślady.

Po powrocie do domu znowu myślami skupiła się na Romanie i przez cały tydzień przyłapywała się na mimowolnym spoglądaniu ku aparatowi telefonicznemu. Ten jednak milczał uparcie.

W piątek wieczorem, poirytowana swą naiwną prostodusznością i szczerze wściekła na tę milczącą przeklętą rzecz, postanowiła wybrać się z przyjaciółmi do winiarni. Właśnie przebrała się w dżinsy i gruby sweter, kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi.

Szóstym zmysłem wyczuła, że mógł to być tylko Roman. Rzuciła się ku drzwiom, a kiedy stanął przed nią, wyniosły i emanujący siłą, wręcz zachłysnęła się spijając wzrokiem z jego twarzy najdrobniejsze szczegóły rysów, które przez ten tydzień zaczęły już zacierać się w jej pamięci.

- Hola! - uniosła prawą rękę w powstrzymującym geście. - Wychodzę. Nie zadzwoniłeś, więc ułożyłam sobie inne plany na ten wieczór.

Sięgnęła po kurtkę, lecz chwycił ją za ramię i zaciągnął w głąb mieszkania.

- Czy nie mówiłem ci, że przyjadę na weekend? - zapytał ostrym tonem.

Zrzucił wierzchnie okrycie, usiadł na otomanie i wyciągnął nogi. W niej zaś walczyły ze sobą dwa sprzeczne uczucia. Równocześnie chciała zatracić się w nim i odparować ciosem ów przemożny wpływ, jaki na nią wywierał.

- Och, zbliż się tutaj! - Wyciągnął ku niej rękę.

Niechętnie i z ociąganiem się usiadła u jego boku.

Wystarczyło zatem te kilka minut jego obecności, by zdołał całkowicie wyzuć ją z woli. Patrzyła na martwy ekran telewizora. Wiedziała, że jest tylko podrażnionym dzieckiem, które się dąsa, bo ktoś nie zadzwonił.

- Wyjeżdżałem do Sztokholmu - powiedział czytając w jej myślach - gdzie harowałem od rana do nocy, i możesz mi wierzyć lub nie, tęskniłem za chwilą naszego spotkania bardziej niż za czymkolwiek innym.

Poczuła, że się odpręża.

- Obiecałam kilku znajomym pójść z nimi do winiarni.

- Obietnice są po to, by ich nie dotrzymywać. A poza tym czyż nie chcesz spędzić tego wieczoru ze mną?

Spojrzała w jego mądre zielone oczy i zaprzeczenie zamarło jej na wargach.

Wsunął rękę pod jej sweter i nie zwalniając biustonoszu jął przez materiał głaskać jej piersi.

- Nawiasem mówiąc, mam pewne plany na sobotę i niedzielę.

- Tak?

- Wybieramy się do Thurston Manor.

- My?

Przez ciało Sammy przechodziły fale pożądania. Zaczęła wić się i kręcić niespokojnie. Roman cicho się roześmiał.

- Będziemy mieli na to czas, ukochana - wyszeptał do jej ucha.

Ukochana. Czy aby tylko nie przesłyszała się?

- Wrzuć do torby kilka niezbędnych rzeczy.

- A co z Robbim?

- Wpadniemy tu jutro nakarmić go. Oczywiście, możesz go zabrać, ale wolałbym mieć cię całą dla siebie.

Sammy przeciągnęła się z nieodpartym kocim wdziękiem.

- Nie rób tego albo nigdy stąd się nie ruszymy!

- Obiecuję, obiecuję.

Śmiejąc się wstała i spojrzała na Romana z góry. Nawet w tej półleżącej pozycji nie zatracił nic ze swej mocy i gwałtowności. Biła zeń jakaś bezczelność, która zawsze się łączy z dużą pewnością siebie. Był w pełni świadom własnej wyjątkowości, ale traktując ją obojętnie robił z niej użytek, gdy sytuacja tego wymagała.

Sammy pomyślała, że byłoby prościej i bardziej bezpiecznie zakochać się w kimś zwyklejszym. W kimś w okularach na nosie, z nadmiernie chudymi nogami i umiarkowanie niepewnym odnośnie do spraw i ludzi.

Zresztą była to czysta hipoteza, gdyż nigdy nie zainteresowałby jej taki mężczyzna, a przynajmniej nie byłoby w jej uczuciach nic z tej pasji i wiecznego głodu, jakie odczuwała w tym wypadku.

Zapakowała trochę rzeczy do torby i czule pożegnała się z Robbim, który natychmiast zasnął na środku jej łóżka.

Roman już czekał przy drzwiach.

- Gospodyni przygotowała nam nastrojową kolację, nie musimy więc marnować czasu w restauracji.

Na przemian śmiejąc się i całując pobiegli do samochodu.

Radosne podniecenie, w jakim się znajdowała, nie rozwiało się do końca podróży, kiedy wysadzaną drzewami aleją zajechali przed front domu.

Sammy oglądała już Thurston Manor, aczkolwiek tylko z zewnątrz, niemniej tamto pełne podziwu przeżycie widoku wyniosłej fasady z niezliczoną liczbą okien odżyło w niej z całą mocą. Zanim zdążyli obwieścić swój przyjazd, ogromne dębowe drzwi otworzyły się i na progu stanęła gospodyni.

- W samą porę - przywitała ich opryskliwie. - Sałata zaczyna już więdnąć.

Obrzuciła Sammy badawczym spojrzeniem i podreptała do kuchni.

Zostali w ogromnym holu.

Roman zdjął swoją oliwkowozieloną kurtkę, po czym wyjaśnił, że gospodyni, która domaga się, by jej imię, Esmeralda, wymawiane było w pełnym brzmieniu, pracuje tu na przychodne.

Sammy zaledwie słuchała. Znajdowała się pod zbyt silnym wrażeniem dostojnej wspaniałości domu.

Na prawo mieściła się kuchnia, jadalnia, biblioteka, salon i pokoje dla służby.

Roman zawiódł ją w lewo, do jednego z mniejszych saloników, całego w zieleniach i żółciach.

- No, teraz nie dziwię się widząc te wszystkie wnętrza, że kiedy tylko zjawiasz się u mnie, zaczynasz chorować na klaustrofobię. Tamten dom w Londynie i ta rezydencja to chyba w sumie dość miejsca jak na jedną osobę? A może jeszcze planujesz wykupić całą Szkocję, ażeby mieć gdzie spacerować?

Roman zaśmiewał się na cały głos. Ileż to kobiet, pomyślała Sammy, biedziło się nad tym, by złapać tę szczególną rybę? Z ciemnymi włosami odrzuconymi do tyłu, z półprzymkniętymi zielonymi oczyma, był bez wątpienia żniwiarzem, któremu snopy same wiązały się w rękach. Czyż zresztą kiwnął choć palcem, by mieć ją dla siebie?

Zasiedli do stołu dość późno i tylko dlatego, że Esmeralda oczekiwała tego po nich. W przeciwnym razie, zagroziła, najbliższy posiłek zjedzą dopiero jutro wieczorem.

- Jesteś potworem, Esmeraldo - zwrócił się Roman do gospodyni, gdy nakładali sobie potrawy pod jej drapieżnym spojrzeniem.

- Gada pan po próżnicy, panie Ferrers. Takim młodziankom jak pan potrafię jeszcze wrzepić klapsa.

Sammy zachichotała, a Roman przyjął teatralny wygląd wielkiego pana.

- Któż to słyszał o gospodyni rządzącej domownikami żelazną ręką?

Jedzenie było wyborne. Sammy zjadła trzy porcje, ku zadowoleniu Esmeraldy i zdumieniu Romana.

- Widzę, że nie za bardzo wierzysz w dietę? - zapytał.

- Mój apetyt stał się nienasycony, odkąd pojechałam do Londynu. I wszystkiemu ty jesteś winien. Zadowalałam się byle czym, dopóki nie spróbowałam naprawdę dobrego jedzenia. A teraz nigdy nie mam dość.

I była to prawda. Jadła ostatnio więcej, niż kiedykolwiek przedtem, i mimo uwag matki na temat jej mizernego wyglądu wiedziała, że raczej pogrubiała w pasie. Nie za dużo, wystarczająco jednak, by dżinsy zaczęły lekko cisnąć.

Na kawę przeszli do wspaniałego salonu, gdzie Esmeralda rozpaliła w kominku. Rozmowa toczyła się o wszystkim i o niczym.

Świtało, gdy wreszcie trafili do łóżka, a raczej ogromnego łoża. Pełne wdzięku mahoniowe meble w sypialni, mięsisty orientalny dywan na podłodze i wiele innych cudownych skarbów tego starego domostwa wprawiło Sammy w niekłamany zachwyt.

Roman nie komentował tej jej nie skrywanej admiracji i była mu za to wdzięczna. Wiedziała, jaka prostacka musi być w jego oczach w tej chwili, ale nie mogła nie wyrazić swego entuzjazmu. Nie było w tym ani śladu zawiści, a tylko szczere uwielbienie dla pięknych przedmiotów.

Leżąc w ubraniu na łóżku Roman przywołał ją skinieniem. Gdy przytulała się do niego, czuła się prawie zawstydzona.

- Śpiąca? - zapytał.

- Bardzo.

- Może na jakiś czas uda mi się spędzić sen z twoich powiek.

Powoli zaczął odpinać guziki jej bluzki, odsłaniając jej dziewczęce piersi. Oddychała coraz szybciej, by w pewnym momencie, gdy wtulił twarz w ich ciepły jedwab, odpowiedzieć głębokim westchnieniem.

Nadal obnażał jej ciało z przyprawiającą o obłęd powolnością, całował odsłonięte skrawki skóry, by wreszcie samemu się rozebrać.

Być może, pomyślała, pokój ten wcale nie jest ogrzewany. Być może upał, który wisiał w powietrzu, pochodził z jej trawionego ogniem ciała. - Czy rozpalam cię, Sammy? Czy potrafię to robić?

Pytaniu towarzyszył gorący podmuch w jej szyję.

- Co masz na myśli? - zapytała nie bardzo przytomnie, gdyż dłonie, którymi pieścił jej uda, zalewały jej umysł falami rozkoszy.

- Odpowiedz mi!

- Po co? Czy jak powiem „nie", stracisz do siebie zaufanie?

- Chyba nie stracę. Niemniej chcę to od ciebie usłyszeć.

Spojrzała na Romana próbując odczytać wyraz jego twarzy. Zazwyczaj wiedziała, kiedy jest w dobrym humorze, a kiedy dręczy go nuda. Ale teraz ta jego twarz niewiele różniła się od kawałka papirusu zapisanego staroegipskim pismem hieroglificznym.

- Rozpalasz mnie do białości - odpowiedziała szczerze i poważnym głosem.

Ze zduszonym jękiem nakrył jej usta swoimi, całując ją z taką dziką żarłocznością, jakiej nigdy jeszcze dotąd nie doświadczyła.

A potem wyznał, jak wiele to dla niego znaczy, że jest jej pierwszym mężczyzną.

Nie musiał już deklarować miłości po kres czasu. Wystarczało Sammy, że jej duch szybował w podmuchu jego namiętności.

Otworzyła się na jego przyjęcie, pełna nie wyrażonej tęsknoty powiedzenia mu, jak bardzo go miłuje.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Pokój wirował. Zlękła się, że jeśli nadal będzie tak leżeć w łóżku, za chwilę przestrzeń się skurczy, ściany wyrosną tuż obok, a ich pastelowy błękit zmieni się w psychodeliczny róż.

Była w ciąży i temu faktowi nic nie mogło zaprzeczyć. Nie miała zamiaru usuwać dziecka, ale w tylu sprawach trzeba tu było jeszcze podjąć decyzję.

Położyła dłoń na swoim wciąż jeszcze płaskim brzuchu i ogarnął ją nagły strach.

Jedna myśl rysowała się wyraziście na tle niejasnej plątaniny innych: w żadnym wypadku nie powie o tym Romanowi. Byłoby to równoznaczne z szaleństwem. Przynajmniej w tym momencie. Być może za pięć lat wyśle do niego list z dopiskiem na samym dole. Lub może, zaczęła fantazjować, poczeka z tym lat pięćdziesiąt.

Jej umysł nie mógł ogarnąć tak dalekiej przyszłości, więc skupiła się na chwili obecnej.

Aż jęknęła pod ciężarem związanych z nią kłopotów i problemów. Wysupłała się z kokonu pościeli i poszła do kuchni zrobić sobie herbatę.

Czy będzie próbował zabrać jej dziecko? A może powstanie w nim podejrzenie, że całą rzecz ukartowała i grając na jego poczuciu honoru liczy na ślub?

Poczuła coś na kształt wyrzutów sumienia, lecz zaraz odepchnęła to od siebie.

Roman nie wierzył w małżeństwo, Roman nie wierzył w miłość i jakakolwiek wzmianka na ten temat spotkałaby się z jego strony z jednoznacznie negatywną reakcją.

Jak w ogóle przyjąłby wiadomość o jej ciąży? Miała podstawy sądzić, że myśl o dziecku jeszcze nigdy dotąd nie zaświtała mu w głowie.

Próbowała wyobrazić sobie wyraz jego twarzy. Czy malowałby się na niej gniew? Wściekłość kogoś, kto wbrew swej woli został schwytany w pułapkę?

O nie, ten list wyśle dopiero za kilkadziesiąt lat!

Właściwie nie miała wyboru. Powinna zerwać z nim wszelkie stosunki, nim Roman zacznie coś podejrzewać. Lekarz zapewnił ją, że ciąża nie będzie widoczna jeszcze przez kilka tygodni, ale wolała nie czekać z tym o ostatniej chwili.

A najlepiej byłoby wynieść się z Padley, chociażby do jednej z sąsiednich miejscowości, skąd mogłaby dojeżdżać do pracy. Prowadzić nadal życie tutaj, podczas gdy Roman częściej lub rzadziej odwiedzałby Thurston Manor, było rzeczą zbyt ryzykowną.

Bo co by było, gdyby za pięć czy sześć miesięcy spotkała się z nim gdzieś na mieście? Czy miałaby powiedzieć mu, że właśnie idzie na bal, przebrana za wieloryba?

Nie wiedziała, jak długo wpatrywała się w swoją herbatę, gdy nagle zadzwonił telefon. Zbudził ją jakby z półsnu.

- Sammy?

Usłyszała głos Romana i w mgnieniu oka wytrzeźwiała.

- Cześć.

- Dzwonię najczęściej jak tylko mogłem. Przez ostatnie dwa dni byłem zakopany w pracy po uszy. Strajki w dwóch zakładach, gdzie musiałem pojechać i podjąć negocjacje. Powiedziano mi w redakcji, że chorujesz.

- Nic poważnego.

Zaśmiała się nerwowo, równocześnie dziękując niebiosom, że nie rozmawia z nim twarzą w twarz. Jego spostrzegawczości mało co uchodziło i potrafiłby w przeciągu kilku sekund zorientować się, że coś jest nie tak.

- Co się stało? Wyglądałaś wspaniale, gdy widzieliśmy się ostatnim razem.

Zacisnęła dłonie. Nawet z tak dalekiej odległości czuła na sobie jego zgubny wpływ. Pomyślała o dziecku i zdobyła się na dość obojętny ton.

- Mam lekkie bóle żołądka.

Nie wchodziła w szczegóły, zaś cisza z tamtej strony mogła oznaczać, iż analizuje jej lakoniczną odpowiedź.

- Co się stało, Sammy? - powtórzył pytanie.

- Powiedziałam ci. Ból żołądka. Musiałam zjeść coś, co mi zaszkodziło.

- Czy to wszystko?

- Przestań mnie przesłuchiwać!

- Nie przesłuchuję cię. Wyrażam tylko swój niepokój.

Poczuła wyrzuty sumienia, ale nie mogła ulec żadnej słabości. Wiedziała z doświadczenia, z jaką łatwością przychodziło mu łamać jej samoobronę, lecz byłoby fatalnie, gdyby zwyciężył i tym razem.

- Przyjadę w piątek około szóstej wieczorem - powiedział, gdy nie przerywała milczenia. - Myślę, że moglibyśmy spędzić miły weekend w gospodzie w pobliżu Clinton. Kto wie, może pogoda pozwoli nam nawet na krótką wycieczkę, co byłoby pewną odmianą w stosunku do całodziennego leżenia w łóżku.

Roześmiał się.

- Przykro mi, ale nie wyjadę z tobą.

Słowa te sprawiły jej większy ból, niż mogła się tego spodziewać.

- Dlaczego nie?

Ton jego głosu sygnalizował, że Roman sztywnieje i staje się czujny.

- Bo wyjeżdżam sama.

- Dokąd?

- Nie twój interes! Możemy spać ze sobą, lecz to jeszcze nie daje ci prawa wnikania w moje prywatne życie.

- Masz rację, ale pozwala chyba mieć nadzieję na otrzymanie od ciebie jasnej odpowiedzi.

Jego glos zaczynał mrozić.

- Dobrze - uciekła się do wykrętu - mam chorą przyjaciółkę i zamierzam spędzić u niej weekend.

- Bez żartów, Sammy. Chora przyjaciółka! Czy to nie o nich mówią żony, kiedy chcą zdradzić swoich mężów? - Przez chwilę słyszała tylko jego głęboki oddech. - Ufam ci, Sammy, że nie spotykasz się z kochankami.

- Powiedziałam ci. Muszę odwiedzić chorą przyjaciółkę.

Każdy z odrobiną oleju w głowie, słysząc coś takiego, stałby się podejrzliwy, a co dopiero Roman, z jego przerażającą intuicją i zdolnością postrzegania.

- Kim ja, do diabła, jestem w twoich oczach? - wybuchnął. - Gdzie mieszka ta twoja przyjaciółka i dlaczego nigdy dotąd o niej nie wspomniałaś? Nagła choroba, paradne! Lub może rozwijała się przez lata i teraz nagle nastąpił atak, wymagający twej natychmiastowej pomocy?

- Możesz mi nie wierzyć.

- Nie, nie wierzę ci. I chciałbym usłyszeć prawdę, zamiast tych niezbyt subtelnych kłamstw.

- Dobrze. Oto prawda. Nie chcę już więcej spotykać się z tobą. Nasza znajomość miała dobre strony, lecz uważam ją za zakończoną.

Po tamtej stronie zapanowała cisza. Zamiast skorzystać z okazji i odłożyć słuchawkę, Sammy nadal słuchała, czekając na odpowiedź. W bolesnym pragnieniu czekała jego głosu.

- Wolałbym przedyskutować z tobą tę kwestię w bezpośredniej rozmowie.

Wpadła w panikę. Nie chciała go mieć przed sobą. Nie darzyła siebie dostatecznym zaufaniem.

Gdy odezwała się, jej głos przypominał krakanie.

- Twój przyjazd jest wykluczony.

- Dlaczego? - zapytał lodowato. - Czy dlatego, że w trakcie naszego spotkania nie będziesz mogła być tak wymowna?

Prawda zawarta w tym pytaniu oszołomiła ją.

- Jestem bardzo zajęta. Mam mnóstwo roboty, a poza tym...

- Poza tym przyjeżdżam jutro wieczorem. Bywaj.

Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, odłożył słuchawkę.

Próbowała uporządkować myśli. Była skończoną idiotką myśląc, że zdoła zerwać znajomość bez walki. Podobała mu się i nie krył tego przed nią. Nie pozwoli jej odejść, tylko dlatego że poprosiła go o to grzecznie przez telefon. Nie leżało to w jego charakterze. Ale jaki jeszcze miała tu wybór?

Wiedziała jedno: ranić go, sprawiać mu ból było tym samym, co sprawiać ból samej sobie. Na pewno też nigdy dotąd żadna kobieta nie ugodziła w jego męską dumę.

Spędziła resztę popołudnia na ponurych rozmyślaniach i właśnie zabierała się do przyrządzania kolacji, gdy rozległo się mocne pukanie do drzwi.

Na progu stał Roman. Padało przez cały dzień, a zimny, niesiony wiatrem deszcz siekł biczami strug. Był to ten rodzaj pogody, jakby słońce zdecydowało, że ma coś o wiele lepszego do roboty, niż pokazywać się nad prowincjonalną mieściną. Płaszcz Romana cały ociekał wodą, mimo że od samochodu do drzwi wejściowych nie było daleko.

Sammy stała niczym dotknięta paraliżem.

- Sądziłam, że przyjedziesz jutro - powiedziała wreszcie nieprzyjaznym głosem, nie okazując najmniejszej ochoty zaproszenia go do środka.

Tamte zielone oczy prześlizgnęły się po jej sylwetce i zatrzymały na twarzy.

- Uwierzysz, jeśli powiem, że niepokoiłem się?

- Nie.

Uśmiechnął się przez zaciśnięte zęby.

- Masz rację. Przyjechałem tu pchany nieprzepartym pragnieniem zobaczenia, na własne oczy, skutków przemiany uroczej dziewczyny, z którą rozstałem się w niedzielę, w zimną dziwkę, z którą rozmawiałem przez telefon dziś rano.

Sammy zaczerwieniła się straszliwie, od szyi aż po skraj czoła.

W rozpaczliwym odruchu zapragnęła usprawiedliwić się, a nawet pokajać, by tylko nie widzieć już więcej tego kamiennego, okrutnego wyrazu jego twarzy.

- Wybacz mi - powiedziała załamującym się głosem.

- Powiesz mi o wszystkim w środku.

Przeszedł obok Sammy, zdjął płaszcz i marynarkę i przeczesał palcami mokre włosy. Wyglądały jak posmarowane brylantyną.

- Czy napijesz się kawy?

- Nie. Ani kawy, ani herbaty. Czekam wyjaśnień.

- Sądziłam, że wyjaśniłam ci wszystko przez telefon.

- Więc sądziłaś błędnie. Nie wytłumaczyłaś w istocie niczego. Zaserwowałaś mi najpierw bałamutną historyjkę o tym, że jesteś zbyt zajęta. Potem paplałaś coś o chorej przyjaciółce, by końcu poinformować mnie, że nie chcesz już więcej mieć ze mną nic wspólnego. Ale to nie jest wyjaśnienie, tylko stwierdzenie faktu. A więc dlaczego? Co w ogóle się stało? Czy ten nieprzyjemny typek macza w tym palce? Bo jeśli tak, to osobiście dopilnuję, by...

Nie chciała słuchać tego wszystkiego. Pragnęła wyłączyć się i udać przed sobą, że Romana nie ma w jej mieszkaniu. Skupić uwagę na jakimś przedmiocie w nadziei, że rzeczywistość rozwieje się niczym senny koszmar.

A jednak musiała spojrzeć prawdzie w oczy.

- Nie, Derek nie ma tu nic do rzeczy. Lecz może jesteś głodny? Zjadłbyś coś? Lodówka tym razem jest pełna.

- Czy przestaniesz ciągle z tym żarciem i piciem? Gdybym miał na coś ochotę, zainstalowałbym się w najbliższym hotelu. Chcę tylko jednego: abyś przestała traktować mnie niczym jakiegoś cholernego intruza i szczerze ze mną porozmawiała!

Zaczął przemierzać pokój wielkimi krokami, jak gdyby jego gniew i niecierpliwość chciały się wyrwać z jarzma samokontroli.

Ręce Sammy dygotały, gdy nalewała sobie mleka do szklanki.

- Jaki to zły duch w ciebie wstąpił? - zapytał ciągle jeszcze spokojnym głosem. Podszedł do niej i zanurzywszy palce w jej włosy zmusił ją, by spojrzała na niego. - Uwierz mi - wyszeptał - że wywlokę go stamtąd, gdy będzie to konieczne. Wydobędę z ciebie prawdę.

Zawiódł ją do otomany i posadził u swego boku.

- Spójrz na mnie.

Sammy posłusznie wykonała rozkaz i wpadła w stan zawrotnej nieważkości.

- Powiedz mi wprost, że już ci się znudziłem.

Jego głos zniżył się aż do szeptu, który oddziaływał na nią niczym wyrafinowana pieszczota.

- Porzuć te historyjki o chorych przyjaciółkach i nawale zajęć, a tylko powiedz, patrząc mi prosto w oczy, że więcej już mnie nie pragniesz.

Wzięła głęboki oddech i odrzekła pośpiesznie:

- Więcej już cię nie pragnę.

- Kłamiesz!

Skłonił ku niej swoją ciemną głowę i wycisnął na wargach długi, namiętny pocałunek.

By to już niemal za późno, gdy oprzytomniała na tyle, by go od siebie odepchnąć. Jej ciało zostało pobudzone. Uświadomiła sobie z rozpaczą, że jak najszybciej musi odzyskać panowanie nad sytuacją, gdyż po prostu nie ma wyboru. Gdyby bowiem popełniła ten błąd i uległa mu raz jeszcze, to już na tej drodze piętrzących się błędów nie byłoby odwrotu.

Gdyby pół roku temu ktoś powiedział jej, że zakocha się w takim mężczyźnie i będzie to miłość na całą wieczność, wyśmiałaby go.

Wówczas wszystko było takie proste. Dzisiaj natomiast każda minuta schodziła na zmaganiu się z pragnieniem oddania się mu.

- Mówię, co myślę, Romanie - rozwijała swoje kłamstwo cichym głosem. - Nie chcę cię więcej widzieć. Nie, pozwól mi iść swoją drogą. Nie mogę spotykać się z tobą. Ja... to byłoby dla mnie fatalne i zgubne. Gdzie indziej nikt nie będzie mnie ranił. Jestem krańcowo wyczerpana i postanowiłam z tym skończyć.

- Nie chcę cię ranić. Dlaczego sądzisz, że chciałbym tego?

Mówił wolno, jak gdyby doświadczał u siebie tych samych trudności z formułowaniem myśli, których i ona właśnie doświadczała.

- Nie o to chodzi. - Pełna udręki, odwróciła się od Romana. - Chodzi o to, że zrobiłbyś to poza swoją wolą. Czy w ogóle ktoś chce kogoś zranić rozmyślnie? Rzecz w tym, że sprawianie innym bólu jest u ciebie jak gdyby naturalnym odruchem.

Ciemny płomień zapalił mu twarz.

- Bo czyż poświęciłeś - ciągnęła czując, jak nagromadzona boleść i gniew zaczynają wylewać się z niej - choć trochę uwagi i troski tym kobietom, które porzuciłeś na pastwę losu, tylko dlatego że nie dawały nadziei, iż dostroją się do twego pojmowania spraw?

- Nie porzuciłem ich „na pastwę losu".

- Wybacz, ale nie będę jedną z twoich ofiar - zastrzegła się.

- Nie będziesz - zapewnił uspokajająco. - Przyrzekam.

- Wybacz.

- Na miłość boską, przestań z tym wybaczaniem!

Uległa wrażeniu, że w nieuchwytny sposób sytuacja zaczyna się zmieniać. Być może on również to wyczuł, ponieważ cofnął rękę, którą otaczał jej szyję. Skorzystała z okazji i odsunęła się.

- Nie sądzę, ażebyś miał kłopoty z zastąpieniem mnie kimś innym. Być może Yvonne jest ciągle do wzięcia.

Gorycz pobrzmiewała w jej słowach.

- Być może, tylko że ja nie mam zamiaru tego sprawdzać.

Chwała Bogu! krzyknęła w głębi duszy. Chciała być kolcem w jego boku, ostrym kamykiem w jego bucie, nawet gdyby nie miało to trwać długo.

- A zatem...

Wstała z wymuszonym uśmiechem na twarzy. Czuła się chora. Chora i nieszczęśliwa.

- A zatem - podchwycił - było miło pana poznać i do widzenia. Czy tak?

Opanował ją gniew. Oto uczucie, którego potrzebowała. Coś, co mogło złagodzić piekący ból jej serca.

Za kogo właściwie się uważał? Za wzór prawości i rzetelności? Miał czelność dawać jej do zrozumienia, że postępuje z nim nieuczciwie. Ależ ona tylko wyprzedziła jego zachowanie, gdy uzna, że czas zakończyć ten romans.

I tylko nie mów mi, kochany, myślała, że wijesz się w mękach moralnych, gdy mówisz „bywaj" tej czy tamtej ze swoich przyjaciółek. O nie! Załatwiasz sprawę bukietem róż i pożegnalną kolacją!

- No i co? - zapytał twardym głosem. - Dlaczego milczysz? Minutę temu wyrażałaś się całkiem jasno. I nie mów mi, że nie masz mi nic do powiedzenia.

- Nie mam nic do dodania! Zachowujesz się, jakbym popełniła zbrodnię stulecia. Życie jest pełne zerwanych związków. Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć o tym, gdyż twój udział jest znaczny.

Roman zerwał się gwałtownie i zbliżył ku niej. Zrobiła krok do tyłu. Nie chciała, by podchodził zbyt blisko. Nie chciała mieć tuż przed sobą jego zielonych błyszczących oczu, gdyż pamiętała równie dobrze ich ciepło, inteligencję i humor, jak widziała teraz ich wściekłość.

Nie chciała rozbudzać swojej miłości do niego. Pragnęła skupić się bez reszty na gniewie.

- Nie myśl, że masz prawo oczekiwać, iż po takich zarzutach będę zachowywał się jak grzeczny chłopiec, przyjmujący wszystko z pokorą. Do jasnej cholery, Sammy, czy ty w ogóle wiesz, co mówisz? Otóż twierdzisz, że każde powinno iść swoją drogą, jak gdyby nigdy nic nas nie łączyło.

- Racja. Powiedziałeś mi niegdyś, że możemy mówić o różnych sprawach jak dorośli. Otóż zapewniam cię jako całkiem dorosła osoba, że trafiłeś w sedno. Jestem przekonana, że gdy wyjdziesz stąd, wszystko potoczy się dla ciebie normalnym trybem. I nie próbuj mi wmawiać, że wyrządzam ci jakąś dotkliwą i trwałą krzywdę.

Boże, spraw, by sobie poszedł. Każde wypowiedziane przez nią słowo przeszywało Sammy na wskroś i nie była pewna, jak długo będzie jeszcze umiała to znosić.

Czy wiedział, co jej zrobił? Wątpiła, czy kiedykolwiek wyleczy się z tej miłości do niego. Obronnym gestem położyła dłoń na brzuchu i zaraz szybko cofnęła ją.

Roman włożył marynarkę i przerzucił płaszcz przez ramię.

- Kupiłem ci coś!

Sięgnął do kieszeni i wydobył małe czarne pudełeczko. Wzięła je mechanicznie, w milczeniu.

Wewnątrz znajdował się platynowy łańcuszek z cudownym nefrytowym wisiorkiem. Całość kosztowała zapewne majątek.

- Nie mogę tego przyjąć.

Wyciągnęła przed siebie rękę z puzderkiem. Twarz Romana cała zesztywniała.

- Więc wyrzuć to lub sprzedaj! Niech to jasna cholera! Zrób z tym, co chcesz! Niech wszystko diabli wezmą!

Wyszedł, nim zdążyła zaoponować. A potem słyszała tylko oddalający się ryk silnika.

Została niemal bez życia. Chwilę stała nieruchomo w drzwiach, zamknęła je, po czym spojrzała na zegarek. Było później, niż myślała. Czas biegł nieubłaganie, obojętny na człowiecze rozpacze i nadzieje.

Wzięła kąpiel, nałożyła piżamę i poszła do łóżka, wszystkie te ruchy i czynności wykonując automatycznie. Ale zanim zasnęła, minęły jeszcze długie godziny. Myśli kłębiły się pod jej czaszką, porażały okrucieństwem, a odpływały tylko po to, by zaatakować ze zdwojoną siłą.

Apatyczna, z podkrążonymi oczami, poszła na drugi dzień rano do pracy. Czuła się autentycznie chora, lecz wolała to ukryć przed ciekawskim spojrzeniem Florrie, która od czasu do czasu zerkała w jej stronę. Inaczej musiałaby jej i innym powiedzieć o swej ciąży, a była to kładka, której nie chciała jeszcze przekraczać. Poza tym jej rodzice powinni pierwsi się dowiedzieć, a tak w ogóle to nie była jeszcze przygotowana na ten moment.

Więc rozjaśniła twarz uśmiechem i zabrała się raźno do pracy. Przedłużyła nawet swój pobyt w redakcji o dwie godziny, tak iż pod koniec dnia czuła się całkiem wyczerpana.

Niektórzy topią swój smutek w alkoholu. Ona wolała zapomnieć poprzez pracę. Ale na dzisiaj było jej dostatecznie dużo.

Kiedy wróciła do domu i zapaliła światło, poczuła miłe dotknięcie futerka Robbie'ego, ocierającego się o jej nogi.

- Mój wierny mały kotku! Jaka szkoda, że nie mogę pocałunkiem przemienić cię w księcia.

Tego wieczoru nie mogła się skupić na niczym i bynajmniej nie zaskoczyło jej to. Próbowała oglądać telewizję, przez pięć minut śmigała po kanałach, aż wreszcie wyłączyła odbiornik. Potem przyszła kolej na książkę, lecz wkrótce litery i wiersze zaczęły się zamazywać i stwierdziła, że myśli o dziecku, o Romanie i o tysiącu drobnych rzeczy, które powinny być raczej zapomniane.

Ostatecznie zadzwoniła do rodziców, prosząc ich, ażeby ją odwiedzili.

Czuła się straszliwie samotna. Otaczała ją czarna, ziejąca otchłań nicości, w której jedynym światełkiem było dziecko.

Przybycie rodziców przyniosło jej wielką ulgę. Wyglądali na zmartwionych i zaniepokojonych.

- O co chodzi, Samantho?

Sammy spojrzała na matkę i próbowała się uśmiechnąć. W rezultacie zdobyła się na cień uśmiechu. Nie zwiodło ich to. Ojciec ujął jej rękę opiekuńczym gestem.

- Co się dzieje, moja dziewczynko? Jesteś w długach? A może ten Cairns znowu cię tropi?

Przecząco potrząsnęła głową i zdecydowała się zacząć od końca.

- Jestem w ciąży - oświadczyła bez żadnych wstępów.

Na ich twarzach odmalowało się osłupienie. Dobrą chwilę milczeli, by nagle zacząć mówić równocześnie. Matka zapytała, dlaczego nie powiadomiła ich o tym wcześniej, ojciec zaś zażądał wskazania ojca dziecka.

Kiedy zamilkli, Sammy zaczęła wyjaśniać wszystko od początku. Mówiła o Romanie, o Londynie, i jego wizytach w tym mieszkaniu. Nie pominęła niczego.

- Czy kochasz go? - spytała matka.

Sammy uśmiechnęła się na pół ironicznie.

- Bardziej zbałamucić mnie już nie mógł.

- A to drań - wykrzyknął ojciec - zabawia się z moją małą dziewczynką i w minutę później bierze nogi za pas!

- Tatusiu, to nie jest zupełnie tak.

A swoją drogą, pomyślała, wszystko byłoby prostsze, gdyby właśnie tak było.

- Nie? - żachnął się ojciec. - A mnie wydaje się, że dokładnie tak rzeczy stoją.

- Oczywiście, zaopiekujemy się tobą - pocieszała matka.

- Możesz na nas liczyć - podchwycił ojciec.

- Muszę jednak przyznać - w głosie matki wyczuwało się nutkę smutku - że wydał mi się godnym zaufania, przystojnym, młodym człowiekiem. Czy jesteś pewna, że trafnie odczytujesz sytuację?

- Niczego jeszcze nie byłam bardziej pewna - dość szorstko odparła Sammy.

Po długiej ciszy pierwsza odezwała się matka:

- Muszę chyba zabrać się do dziergania. Już kawał czasu nie robiłam na drutach. Mam nadzieję, że moje palce nie są jeszcze zbyt sztywne.

- A może powinnaś z powrotem zamieszkać z nami? Ułatwi to matce opiekę nad tobą.

- Ojciec ma rację, Samantho.

Sammy słuchała, jak wymieniali między sobą rodzicielskie rady i sugestie. A potem matka zaczęła odliczać dni, jakie dzieliły ją od zostania babcią.

- Nie jestem z porcelany. - Sammy zaśmiała się, po raz pierwszy od chwili, kiedy rozstała się z Romanem. - Nie przeniosę się do was. Jestem tylko kobietą w ciąży. Na świecie są takich miliony.

- Lecz jesteś naszą córką - podkreślił ojciec.

Zrobiła im kawy i podała ją z biszkoptami.

- Wiem, że jest to delikatna sprawa - ostrożnie zaczął ojciec - ale czy Roman zobowiązał się płacić alimenty?

- Niezupełnie. Tak naprawdę to nie.

Ojciec zachmurzył się.

- Odmawia finansowej pomocy swojemu synowi!

- Córce - szybko wtrąciła matka. - Chciałabym mieć prześliczną wnuczkę.

- Jeszcze nie wie, że jestem w ciąży. I nigdy się tego nie dowie - dodała tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Nie kocha mnie, nie byłoby więc w porządku zbijać go z nóg taką wiadomością.

- Raczej chyba nie byłoby w porządku trzymać to przed nim w tajemnicy - ocenił ojciec, który jednak, na szczęście, nie rozwijał tematu.

Rodzice wymienili między sobą spojrzenia. Zapewne myśleli, że i tak w końcu powie o wszystkim Romanowi.

Skierowała rozmowę na bardziej bezpieczny temat robótek i wyboru imienia dla dziecka, gdy rozległo się pukanie. Zaraz też drzwi się rozwarły i do wnętrza wtargnął powiew mroźnego powietrza.

Sammy z niedowierzaniem wpatrywała się w postać stojącą w drzwiach. Och, Boże, pomyślała, co teraz będzie?

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Wyczuwając szczególną atmosferę, Roman rzucił Sammy pytające spojrzenie.

- Czy przyszedłem w nieodpowiednim momencie?

- Tak - odpowiedziała podniesionym głosem.

- Młody człowieku - wtrącił się pan Borde, unosząc się z kanapy i całkowicie ignorując wyciągniętą ku niemu dłoń Romana - gdybym był trochę młodszy...

- Romanie - przerwała Sammy, która zapragnęła nagle, by ziemia rozstąpiła się pod jej stopami - wolałabym, żebyś przyszedł trochę później.

Pani Borde ściągnęła męża z powrotem na kanapę i uraczyła go surowym, wiele mówiącym spojrzeniem.

Roman zdjął płaszcz, najwyraźniej gotów zostać pomimo napiętej atmosfery i mimo niemego błagania wypisanego na twarzy Sammy. Ten człowiek, pomyślała, musi mieć skórę grubą jak nosorożec, jeśli potrafi nad tym wszystkim przejść do porządku.

Państwo Borde wpatrywali się w niego, pan Borde z otwartą wrogością.

- Nie wiem, co Sammy powiedziała państwu o mnie, lecz podejrzewam, że portret, który namalowała, nie jest dla mnie zbyt pochlebny.

- Co do tego, to masz zupełną rację, młody człowieku.

- A zatem co powiedziałaś?

Jego zielone oczy spoczęły na zaczerwienionej twarzy i dziewczyna poczuła się w pułapce. Patrzył na nią z nieubłaganą natarczywością, a z kolei podobne spojrzenie kierowali na niego jej rodzice. Wszyscy oczekiwali jej wyjaśnień.

- Powiedziałam im właśnie, że skończyliśmy ze sobą - wyjaśniła zacinając się po każdym słowie.

- Chyba raczej ty skończyłaś ze mną.

- Samantho? - zagadnął ojciec upominającym tonem.

Ziarno wątpliwości zostało zasiane. Teraz zapewne rodzice dochodzą do wniosku, pomyślała, że jej wersja była nieco stronnicza.

Kiedy milczała, Roman ruszył ku niej. Instynktownie cofnęła się, ale zaraz w duchu zaśmiała się z samej siebie. Czegóż ostatecznie mogła się obawiać?

- Panie Borde - powiedział Roman siadając - zdobyłem tę pana narwaną, niesforną córeczkę i, jak pan widzi, jestem tu przy niej, i to pomimo faktu, że ona pragnie na wszystkie sposoby pozbyć się mnie.

- Nie jestem narwana!

- Jesteś nieobliczalną jędzą.

- O, trafił pan w dziesiątkę - zgodził się pan Borde, który na chwilę zapomniał o swojej wrogości. - Zawsze była z niej zapalona głowa.

Sammy skrzyżowała ramiona na piersi i przyjęła rolę osoby śledzącej dyskusję z zewnątrz. Mogła więc stwierdzić, że osobisty i towarzyski urok Romana zaczyna się udzielać.

- Przepraszam, że się wtrącam - powiedziała chłodno - ale nie byłeś tu zaproszony i będę ci wdzięczna za opuszczenie tego domu.

- Nie tak gwałtownie, Sammy - zaoponował stanowczo ojciec. - Myślę, że ja i matka powinniśmy skorzystać z okazji i dowiedzieć się czegoś więcej o stosunkach między tobą a tym młodym człowiekiem.

- Ale nie skorzystacie. On bowiem właśnie ma zamiar się pożegnać, a poza tym nie jest znowu taki młody.

Roman wybuchnął głośnym, serdecznym śmiechem. Zauważyła ze zgrozą, że również rodzice wydają się całkiem rozbrojeni.

- Jestem przynajmniej dostatecznie stary, by wiedzieć, że córka państwa potrzebuje takiego mężczyzny jak ja.

Ty świnio! jęknęła w głębi duszy. Co tu w ogóle za gra się toczyła? Czy zależało mu na wywarciu na rodzicach wrażenia, że jest chodzącą podporą, której jedynym zadaniem jest podpierać ich córkę? Jeszcze dojdzie do tego, że zaczną mu jeść z ręki!

Opowiadał teraz o swojej pracy, planach, o przeróbkach, jakie wprowadził w Thurston Manor, ale najwięcej o niej. Ogarnął ją niesmak, kiedy posłyszała, że zaprasza ich do swej posiadłości.

- To bardzo miłe z pana strony - entuzjastycznie skomentowała matka. - Nieprawdaż, Samantho?

Dobry Boże, jeszcze wszyscy gotowi pomyśleć, że to Roman jest niewinną ofiarą całej tej przykrej historii!

- Nie.

Nie, po stokroć nie, mój panie! Udało mu się nałożyć na ich oczy różowe okulary, ale jej nie zwiedzie.

- Jestem bardzo zmęczona. Myślę, że już czas zakończyć to spotkanie.

- Oczywiście, kochanie - natychmiast zareagowała matka. - Całkiem cię rozumiem. Chodź, Walterze, nie możemy przecież dopuścić, by poczuła się wyczerpana.

- Wyczerpana?

Spojrzenie Romana stało się badawcze.

Dziękuję, mamo, pomyślała Sammy w rozpaczy. Dlaczego po prostu nie otworzyłaś okna i nie krzyknęłaś na całą ulicę, że oczekuję dziecka?

- Mam nadzieję, że znów się zobaczymy - zwróciła się matka do Romana.

Sammy ironicznie się uśmiechnęła.

- Wątpię w spełnienie się tych nadziei.

- Natomiast ja jestem całkowicie pewien ich spełnienia - dobitnie powiedział Roman.

Całą czwórką stali przy drzwiach frontowych i Sammy musiała wrócić do pokoju po płaszcz Romana.

- Nie zapomnij tego.

Ich dłonie dotknęły się.

- Nie przejmuj się. Pamiętam o płaszczu. Po prostu nie jest mi jeszcze potrzebny.

Rzucił płaszcz na krzesło.

Krew buchnęła do jej głowy. Chciała tupać nogami, wypchnąć go siłą. Przerażała ją perspektywa zostania z nim sam na sam.

- Musisz powiedzieć mu o dziecku - szepnęła matka do ucha Sammy, gdy ta odprowadzała ich do samochodu.

- Zrobię to -- odpowiedziała też szeptem - gdy gruszki na wierzbie urosną.

- Nie bądź uparciuchem. To miły chłopak. Troszczy się o ciebie i zasługuje na to, by wiedzieć.

Sammy nic nie odpowiedziała. Nie było po prostu nic do powiedzenia. Poza tym nie chciała spierać się w tym mroźnym wietrze, podczas gdy Roman stał tam w drzwiach i patrzył na nich tym swoim przenikliwym spojrzeniem.

- Odwiedzę was w niedzielę - powiedziała głośno, tak aby usłyszał.

- Będziemy czekać, kochanie - odrzekła matka. - Lecz przemyśl moją radę. Wydaje się porządnym młodym człowiekiem i jestem pewna, że cię nie zawiedzie. Prawdopodobnie przesadziłaś w swoich obawach i wątpliwościach. W stanie, w jakim się obecnie znajdujesz, musisz być tyleż rozważna, co silna.

Sammy posłusznie wszystko przyrzekła, bynajmniej nie mając zamiaru czegokolwiek dotrzymywać. Przeciwnie, zamierzała uwolnić się od niego jak najszybciej, zmienić miejsce zamieszkania, zmienić pracę i w ogóle tak pokierować sobą, by nie mógł już więcej zakłócić jej życia.

Jeszcze przez chwilę odprowadzała wzrokiem samochód rodziców, po czym powlokła się do domu.

Roman siedział na otomanie i sprawiał wrażenie, jak gdyby przynależał na stałe do tego wnętrza i wcale nie miał zamiaru go opuszczać. Zirytowało ją to.

- Czemu wróciłeś? Czy nie wyrażałam się jasno? Nie chcę już więcej spotykać się z tobą. Co jeszcze mogę powiedzieć? Czy mam to napisać na kartce? Słowo po słowie, sylaba po sylabie?

Czarujący uśmiech znikł z jego twarzy, która w jednej chwili stała się surowa i groźna.

- Nie zwykłem się zalecać. To wprawia mnie w diablo kiepski humor. Więc nie igraj z losem, Sammy. Skończ z tym sarkazmem.

- Nie lubisz się zalecać - trysnęła kpiną. - Biedaku! Moje serce krwawi.

- Przestań, Sammy.

Lecz ona pędziła dalej, nie zważając na jego surowo zacięte usta.

- To jest moje mieszkanie, czego jak dotąd nie raczyłeś zauważyć. Więc jeżeli nie lubisz się zalecać, to po prostu przestań. Przestań uganiać się za mną! Nie życzę sobie tego.

- Nie mogę przestać, kobieto! - wykrzyknął, a jego twarz okryła się ciemnym rumieńcem.

Poczuła, jak serce jej podskoczyło. Roman wyglądał w tej chwili żałośnie, jak gdyby został zmuszony do powiedzenia czegoś wbrew sobie. Promyk nadziei zaświtał w jej duszy, co jednak natychmiast oceniła jako zbyt uczuciową, zbyt sentymentalną reakcję. Skłonność do dostrzegania czegoś, co nie istnieje naprawdę.

- Możesz, możesz, tylko najzwyczajniej nie chcesz. Buntujesz się przeciwko odrzuceniu cię przez kobietę. Podobałoby ci się natomiast, gdybym to ja zabiegała o ciebie. Wtedy nie miałbyś skrupułów zerwać ze mną w pierwszym odpowiadającym ci momencie.

Uniósł się gwałtownie i z rękami w kieszeniach spodni podszedł do okna. O czymkolwiek myślał w tej chwili, na pewno nie były to rzeczy przyjemne.

- To nieprawda - oświadczył stojąc do niej plecami.

Zadrżała. Zajęła się zbieraniem filiżanek po kawie, poprawianiem poduszek na otomanie, a wszystko to po to, by nie pozwolić swemu wzruszeniu wylać się na zewnątrz.

Zauważyła kątem oka, że odwraca się ku niej.

- Co mam powiedzieć? - zapytał szorstko.

- Najlepiej nie mów nic. Nie ma nic do powiedzenia. Mogłam być dziewicą, mogłam nie znać mężczyzn od strony fizycznej, ale nie jestem na tyle głupia, bym miała sądzić, że stawia mnie to w twoich oczach wyżej od każdej z tych kobiet, które do tej pory miałeś. Zresztą nie widzę siebie w roli tymczasowej kochanki, aż natkniesz się na coś lepszego.

- A jeśli nie natknąłem się na nic lepszego?

W dwóch susach znalazł się przy niej i zmusił ją, by usiadła na otomanie.

- Mocno w to wątpię.

- Twoje wątpliwości są jak twoje kapelusze. Po prostu ich nie ma.

- Skąd wiesz? - wykrzyknęła, odpychając od siebie śmieszne pragnienie płaczu. - Mogę mieć całą szafę kapeluszy! Dla wszystkich twoich znajomych.

- Ty ukochany brzdącu.

Zaczął okrywać ją dzikimi pocałunkami. Usiłowała się wyrwać, lecz jego ramiona trzymały ją w mocnym uścisku.

- Przestań walczyć ze mną, Sammy. Przestań walczyć z nami.

- Nie ma tu żadnych nas.

- Kocham cię, dziewczyno, kobieto, mój mały głuptasku.

Znieruchomiała. Roman wpatrywał się w telewizor.

- Co powiedziałeś?

- Nie udawaj, że nie słyszałaś.

Powiedział to szorstkim głosem, z odcieniem zakłopotania.

Sammy zachciało się płakać i śmiać równocześnie. Czy zdawał sobie sprawę, jak bardzo pragnęła usłyszeć te słowa?

- Kocham cię. - Jego dłonie drżały, gdy dotknął jej twarzy. - Nigdy nie powiedziałem tego żadnej kobiecie i nie sądziłem, że powiem to pewnej smarkuli, która zalazła mi za skórę. Aż zrozumiałem, że nigdy się jej nie pozbędę.

- Dlaczego nie wyznałeś mi tego wcześniej?

- A myślałaś, że niby z jakim zamiarem przyjechałem tu dzisiaj? Jak mogłem przewidzieć, że natknę się na twoich gniewnych rodziców, którzy wzięli mnie za łotra?

Sammy uśmiechnęła się. Wszystkie obawy rozsypały się jak domek z kart.

- Oni tylko starali się mnie obronić.

- Sądziłem, że wzbudziłem ich sympatię, gdy widzieliśmy się po raz pierwszy. Bóg jeden wie, co teraz o mnie myślą. Dreszcz mnie przechodzi, gdy wyobrażę sobie, czym ich nakarmiłaś.

- Uważam, że twój osobisty urok już zaczął działać.

Roześmiał się.

- Czy masz na myśli ten sam urok, którym ciebie podbiłem?

- Pewną jego odmianę.

Rozchylił jej uda i podciągnął sukienkę, po czym wsunął dłoń pod koronki bielizny. Poddała się jego działaniom. Głowę jej wypełniała jedna oślepiająca myśl: kochał ją. Kochał ją i pożądał jej. Nie wystąpił wprawdzie z propozycją małżeństwa, lecz przecież tyle par na świecie żyje bez tego. Więc cóż, że będą jedną z nich? Oczywiście, będą czymś więcej niż tylko parą. Będą pełną rodziną.

Odsunęła jego dłoń i westchnęła.

- O co chodzi, moja czarodziejko?

Potarł policzkiem po jej policzku i poczuła ostrą szczotkę zarostu.

- Jest jeszcze jedna rzecz, o której muszę ci powiedzieć - wybąkała zakłopotana.

- Jeśli to jedna rzecz, to nie zajmie nam dużo czasu. Mamy do zrobienia coś o wiele bardziej podniecającego.

Jego ręka wróciła w poprzednie miejsce, a Sammy wstrząsnął dreszcz rozkoszy.

- Obawiam się, że może to trwać dłużej, niż myślisz.

Przerwała, zastanawiając się, jak ma o tym powiedzieć. Jak Roman zareaguje na wiadomość o dziecku?

Zagryzła wargę i usiadła prosto. Zamierzała obserwować jego twarz, gdy będzie mu mówić, że zostanie ojcem. Potrafił w mistrzowski sposób kontrolować wyraz swej twarzy, ale oczy mogły go zdradzić.

- Co się dzieje, Sammy? - zapytał już bardziej nagląco, zauważając jej powagę.

- Jaki jest - zaczęła niepewnym głosem - twój stosunek do dzieci?

Pytanie zaskoczyło go i chwilę się namyślał.

- Nie powiem, żebym natykał się na nie w wielkim świecie biznesu, co nie znaczy, żebym nie chciał założyć rodziny. Chcę. I to bardzo.

- Kiedy?

- Kiedy co?

- Kiedy chcesz założyć rodzinę? - Wstrzymała oddech.

- Przestań zamęczać mnie zagadkami.

- Dobrze. Żadnych zagadek. Powiem wprost. Jestem w ciąży. - Zdumienie na jego twarzy skłoniło ją do pośpiechu. - Nie twierdzę, że z tego powodu chcę od ciebie więcej, niż sam będziesz gotów mi zaofiarować. Kochamy się, ale nie proszę o ślub. Nigdy o tym zresztą ze mną nie rozmawiałeś i nie oczekuję, że zaczniesz w tej chwili.

Zapadła długa cisza, zakłócana jedynie tykaniem budzika.

- Jestem gotowa wychowywać dziecko sama. Dam sobie radę.

Roman opadł na oparcie kanapy. Oczy utkwił w suficie.

- Zostanę ojcem - powiedział.

- Za siedem i pół miesiąca.

- Ale przecież używaliśmy środków zapobiegawczych.

- Ale nie tamtym pierwszym razem.

- Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?

Spłonęła rumieńcem.

- Nie chciałam, żebyś myślał, że chcę cię usidlić. Byłoby to nieuczciwe z mej strony.

- Uczciwe? Nieuczciwe? Przecież tu chodzi o dziecko. Moje dziecko.

Broniąc się przed łzami, Sammy zamrugała oczyma. Wypełniała ją teraz ta sama czułość, której doświadczyła minutę temu, nim oddalili się od siebie.

- Czy kiedykolwiek powiedziałabyś mi o tym, gdybym nie zjawił się tu dzisiaj?

- Tak. Z tym że po fakcie.

- Stokrotne dzięki.

- Nie rań mnie ironią - poprosiła cichym głosem. - Kocham cię.

Patrzył na nią z wyrzutem, lecz słysząc te słowa uśmiechnął się.

- Ty okropna, nieobliczalna dziewczyno!

Przyciągnął ją ku sobie i jął scałowywać łzy z jej rzęs.

- Powinienem sprać cię na kwaśne jabłko.

- Więc nie jesteś przeciwny?

- Nie jestem przeciwny dziecku, natomiast jestem przeciwny twym błędnym założeniom, według których sądziłaś, że powinnaś zachować całą rzecz w tajemnicy przede mną. Lecz zanim dopuszczę cię do głosu, pozwól mi powiedzieć, że musisz zrobić mi ten zaszczyt i poślubić mnie. Ani myślę mieć nieślubne dziecko.

Sammy zalała duma i radość. Próbowała wszakże trzymać się na wodzy.

- Nie musisz...

- Gdybyś poczekała trochę dłużej - delikatnie dotknął jej brzucha - przekonałabyś się, że i tak bym z tym wystąpił. Wiem, że nie muszę, ale wiem również, że tego chcę. Bardziej niż czegokolwiek w swym życiu. Nigdy nie miałem zbyt wiele czasu na małżeństwo. W rzeczywistości hołdowałem opinii, że jest to dobre dla innych, tylko nie dla mnie. Nie nęciło mnie to. Oczywiście, wiedziałem, że w stosownym czasie ożenię się z jakąś zacną kobietą, aby mieć z nią dzieci i prowadzić życie towarzyskie, ale nigdy nie poświęcałem tym nieokreślonym planom zbyt wiele uwagi. Było tak, do chwili gdy spotkałem ciebie.

Sammy złożyła głowę na piersiach Romana. W jej uszach rozbrzmiewały wesołe dzwoneczki.

- Nie wierzę ci - zaczęła się droczyć.

Ujął jej dłoń, którą gładziła jego twarz, i przycisnął do swoich warg.

- Zaufaj mi, moja mała namiętna czarodziejko. Kiedy po raz pierwszy ujrzałem cię w gabinecie twojego szefa, taką zbuntowaną, upartą, pełną świętego ognia, odczułem gwałtowną pokusę porwania cię w ramiona i wyciśnięcia pocałunku na tych zaciętych ustach. Przede wszystkim stwierdziłem, że pociągasz mnie swoją odmiennością. Różniłaś się bardzo od kobiet, z którymi miałem dotąd do czynienia, prostotą, nie było w tobie nic sztucznego. Z początku pomyślałem, że mam na ciebie po prostu ochotę, lecz później przekonałem się, że oddziaływujesz na mnie głębiej, że już właściwie zalazłaś mi za skórę. Mówię o tym w sposób, w jaki jeszcze nigdy do nikogo nie mówiłem.

Sammy zaśmiała się.

- Cieszę się, że twoje i moje przeżycia były podobne.

- Zanim zdążyłem się zorientować, moje oczarowanie twoją osobą zmieniło się w obezwładniające pragnienie posiadania cię. Kiedy byliśmy na tym przeklętym przyjęciu, nie mogłem skupić się na niczym, ani na Yvonne, ani na innych osobach. Moje oczy podążały tylko za tobą. Bytem zazdrosny o każdego mężczyznę, z którym rozmawiałaś.

- A ja sądziłam, że ty i Yvonne jesteście wzorcową parą kochanków.

- Byłaś zazdrosna?

- Aha.

Prowokacyjnie zwilżyła wargi językiem. Zareagował dzikimi pocałunkami.

- Czy to dlatego uciekłaś?

- Nie uciekłam! Uznałam, że opuszczenie przyjęcia będzie jedynym rozsądnym wyjściem. Nawiasem mówiąc, miałam pantofle na zbyt wysokich obcasach, żeby uciekać w nich dokądkolwiek.

Zachichotała, równocześnie myśląc, że Roman chyba nie żartował, gdy chwalił tak jej odmienność w porównaniu z kobietami, jakie dotąd znał.

- Wiesz, że się nie zmienię - powiedziała z pewnym niepokojem.

- Chodzi ci oto, że nie ufarbujesz sobie włosów na złoty kolor i nie będziesz nosić jedwabnych sukienek, czy tak?

- Dokładnie tak.

- No cóż - zapewnił wielkodusznie - myślę, że jakoś dam radę z tym żyć. - Znów dotknął jej brzucha. - Myślę, że obaj damy radę. Nie chcemy cię innej.

Przytuliła się mocniej. Była spragniona dowodów jego miłości. Przez długi czas gorzko przeżywała fakt, że jakkolwiek pociąga go i podoba mu się, to jednak na głębsze uczucie z jego strony nie może liczyć. Dlatego też jego miłosne wyznanie wlało w nią uczucie triumfu i cudownego zadziwienia.

- Czy wiesz, że kiedy wróciłem z tego przyjęcia i zobaczyłem, że nie jesteś sama, o mało nie oszalałem z zazdrości?

- Ale ja przecież nie zapraszałam tam Derka - zaprotestowała.

- Skąd mogłem to wiedzieć? Przynajmniej w pierwszej chwili. W ogóle facet miał szczęście, że udało mu się uciec tylko z kilkoma siniakami.

- To ja miałam szczęście - powiedziała na poły do siebie.

Wróciła pamięcią do tamtej strasznej nocy. Czy jednak naprawdę była teka straszna? Przecież Roman wprowadził ją wówczas w tajniki miłości, a zrobił to tak fachowo i czule, że cały jej dotychczasowy świat uległ zupełnej przemianie. I dał jej to nowe życie, ich wspólne dziecko w jej łonie, już tak ukochane i upragnione.

- Nie zapomnę nigdy naszej pierwszej nocy - powiedział Roman w zadumie. - Opuściłem twoją sypialnię dziwiąc się sobie samemu, co właściwie za czort mnie napadł. Gdy więc na drugi dzień oświadczyłaś mi, że wyjeżdżasz do Padley, poczułem jakby ulgę. Pomyślałem, że jeśli nie będę cię widział, moje życie na powrót stanie się normalne. Nie przeczuwałem jeszcze, że ta normalność właśnie skończyła się na dobre.

Sammy wybuchnęła śmiechem.

- Skończyła się na dobre! Mój bieduleniek! Przypominasz w tej chwili kogoś, kto przeklina swoje życie w łańcuchach, o chlebie i wodzie i z dozorcą więziennym u drzwi.

- Cóż, widzę, że chyba nie zdołam uciec z twojego aresztu.

- Możesz być tego pewien - zawołała triumfalnie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
056 Harlequin Romance Williams Cathy Pokochac cien
Williams Cathy Wbrew rozsądkowi
Williams Cathy Romans z szefem
638 Williams Cathy Romans z szefem
Williams Cathy Zauroczeni sobą
638 Williams Cathy Romans z szefem
Williams Cathy Przypadek czy przeznaczenie
Williams Cathy Wbrew rozsądkowi(3)
Włoski biznesmen Williams Cathy compressed
Williams Cathy Zauroczeni soba
582 Williams Cathy Alicja w krainie marzeń
Williams Cathy Noc w Nowym Jorku (2007) Rafael&Amy
Williams Cathy Wszystko za jedną noc (2015) Dio&Lucy
Williams Cathy Niewinne klamstwo
0578 DUO Williams Cathy Niemoralna oferta
057 Williams Cathy Niespodzianka
Kaprysy milionera Williams Cathy compressed
Williams Cathy Pamiętny koncert 2

więcej podobnych podstron